lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Sesje RPG - Fantasy (http://lastinn.info/sesje-rpg-fantasy/)
-   -   [Storytelling 18 +] Siedem oczu demona (http://lastinn.info/sesje-rpg-fantasy/9338-storytelling-18-siedem-oczu-demona.html)

Tyaestyra 19-11-2010 04:48

Otwarte na oścież okno wpuszczało do środka delikatne muśnięcia wiatru wprawiające w nieznaczny ruch nocną halkę, w którą jeszcze była ubrana. Poranny chłód tych powiewów mieszał się z ciepłem promieni słońca na nią padających i przyjmowanych z błogością przez Leiko obserwującą powoli budzące się do życia miasto. Ot, była jak kot wylegujący i wygrzewający się w strugach słonecznego światła. I tak samo jak takie stworzonko reagowała na każdą zmianę w najbliższym jej otoczeniu, a w tym przypadku był to szelest rozsuwanych drzwi od jej pokoju. Zerknęła krótko za siebie i wargi rozchyliła w uśmiechu.

-Ohayou gozaimasu, Chen-san – przywitała kobietę uprzejmie, bardziej jak przystało na damę niż budzącego strach łowcę demonów -Cudowny i spokojny poranek w Nagoi, pomimo nocy pełnej wrażeń.
-Hai Maruiken-sama, bardzo ładny.- odparła grzecznie kobieta, po czym dodała.- Przyszłam wymienić futony, chyba że zamierzasz jeszcze wypoczywać?
-Ależ nie, wystarczy mi na dzisiaj – odpowiedziała Leiko, po czym w milczeniu głęboko się zaciągnęła orzeźwiającym powietrzem. Obróciła się od okna i w zadumie przyglądała się kilka chwil wdowie, aby w końcu swe myśli ukształtować w słowa -Czy może zajmujesz się też szyciem? Mam problem z moim wczorajszym kimonem, a swoim umiejętnościom nie ufam na tyle, abym sama miała się o nie zatroszczyć..
-Jeśli sobie nie poradzę, to znam takie co poradzą, możesz je pokazać?- spytała wdowa wymieniając futon. Robiła to z wyraźną wprawą i nie zerkała za bardzo po pokoju, by swym spojrzeniem nie naruszać prywatności łowczyni.
Ta zaś dłużej nie czekając przeszła przez pokój i podniosła schludnie poskładane odzienie. Rozłożyła je szybkim ruchem, aż materiał zafurkotał w powietrzu, po czym przyłożyła kimono do swego ciała. Jedną ręką przytrzymując je na wysokości klatki piersiowej, drugą wygładziła miejsce rozdarcia.
-O tutaj. W trakcie polowania jeden oni zdołał mi je rozedrzeć swymi pazurami – wytłumaczyła z ciężkim westchnieniem, gdy tak palcami wodziła po poharatanym materiale. Zdecydowanie to ją bolało bardziej niż draśnięcia na udzie – Wprawdzie mu się za to odpłaciłam.. ale to przecież wiele w tej kwestii nie zmieniło, niestety.
Kobieta podeszła i z chwyciła materiał przyglądając się mu, dłonią przesunęła do rozdarcia.- To drogie kimono i paskudne rozdarcie. Nie jestem pewna czy da się je zszyć bez zostawienia śladu.
Przybliżyła materiał do twarzy.- Hmmm... może... nić o podobnym kolorze. Dwa dni.
Spojrzała na łowczynię, prostując się.- Dwa dni, jeśli to ma być zrobione porządnie Maruiken-sama.
Leiko na te słowa wzruszyła ramionami -Dwa dni, więcej.. ile tylko będzie trzeba, Chen-san. Jest ono dla mnie zbyt cenne, abym miała kogokolwiek poganiać i narażać kimono na niedokładność kosztem krótkiego czasu.
Ujęła dłońmi za gładki materiał i poczęła ostrożnie składać odzienie. Posłała przy tym kobiecie czarowny, jakże dziewczęcy uśmiech -Będę bardzo wdzięczna.
-Zobaczę co da się zrobić Maruiken-sama.- kobieta pozwoliła sobie na delikatny uśmiech, odbierając uszkodzony strój.- To zbyt piękny strój, by narażać na dalsze uszkodzenia. Śniadanie już jest podane w główniej sali gospody.
-W takim razie przyjdę, jak tylko będę gotowa – odpowiedziała na te wieści Leiko, po wcześniejszych skinięciu głową.
Bosymi stopami wykonała kilka kroków, aby dotrzeć do szafy. Rozsunęła jej drzwiczki i palcami jednej dłoni przebiegła po ubraniach tam się znajdujących. Rzuciła wdowie jeszcze jedno spojrzenie wraz z magicznymi słowem - I dziękuję. Naprawdę.
-Iye... to żaden problem Maruiken-sama.- odparła z ciepłym uśmiechem wdowa wycofując się tyłem i zasuwając za sobą drzwi pokoju, aby zostawić łowczynię samą sobie.

Proces doprowadzenia się przez Leiko do stanu użyteczności bywał może i długotrwały, ale zdecydowanie wart tego czasu. Nie, nie była kobietą zapatrzoną w siebie i w swój wygląd, choć ludzka ignorancja mogłaby podsuwać takie myśli na jej widok. Swoje ciało traktowała jako kolejną broń, które w połączeniu ze szczwanym umysłem potrafiło być równie zabójcze co każde ostrze tego świata. I tak jak one potrzebowały dbałości w wykonaniu, rękojeści oraz wprawnego właściciela, tak samo to ciało nie mogło być zaledwie skupiskiem niewątpliwie godnych pożądania atrybutów. Wszelkie olejki o tajemniczym składzie wpływały nań kojąco i oddalały straszny proces starzenia się. Piękne kimona dodawały gracji i elegancji, jak pióra u rajskiego ptaka. Zawsze coś odsłaniały na zachętę, ale jednocześnie coś innego zakrywały, kusiły.. wyzwalały chęć zobaczenia więcej, nawet jeśli miałby to być tylko nadgarstek lub ramię. Wszystko, zaczynając od mocnego makijażu podkreślającego oczy, przez zdobną kreację sięgającą aż po końcówki szpil we włosach, aż po samo zachowanie, tworzyło zgodną, fascynującą i niepokojącą całość. Żyjące dzieło sztuki. Zawsze nieco odległe, jakby z czyjejś łaski kroczące pośród innych, na pozór nie do końca świadome ich reakcji na jej osobę.

Kimono na które padł jej wybór zmuszało patrzącego do użycia swej wyobraźni.
Góra część odzienia przylegała ciasno do ciała kobiety uwydatniając smukłą sylwetkę i jędrny biust. Długą szyję przesłaniała stójka spięta drobną broszą, a miejsce cieszącego oczy głębokiego dekoltu zastąpiła łezka odsłaniająca trochę jasnej skóry i rowek tworzący się pomiędzy piersiami. Całość była w kolorach najbardziej lubianych przez Leiko i ze wzajemnością, gdyż przeważająca czerń pozytywnie wpływała na jej prezencję. Monotematyczności odbierały białe wstawki oraz szlachetny, acz wyrazisty fiolet pasa oni. Zdobił on sobą także końce obszernych rękawów oraz skraje dolnej części kimona, a te haftowane motyle były tak drobne, liczne i delikatne, że przypominały mnogą ilość kropel atramentu rozpryśniętych pięknie na materiale.
Zdawać by się mogło, że Leiko złośliwie i nogi skryła przed potencjalnym pożądliwymi spojrzeniami, gdyż te przybrane były w czarne pończochy trzymające się na paseczkach przecinających gładkie uda. Tę drobnostkę jednak mało kto mógłby dostrzec. Wprawdzie cieszyła oczy widokiem swych łydek i dawała nadzieję kimonem rozchodzącym się na boki na wysokości kolan, jednak.. niewiele ponad nimi ta radość się kończyła. Nakładające się na siebie warstwy odzienia zawsze były w stanie przesłonić dalsze, interesujące partie kobiecego ciała. Zaś tylko prawdziwy szczęściarz i uważny obserwator mógłby spostrzec cienki bandaż oplatający nogę w miejscu, gdzie wczorajszej nocy podrapał ją oni i dzięki takiemu opatrunkowi wszystko mogło się goić w spokoju. Bez pozostawienia po sobie szpecących śladów.
Może i tego dnia jej krokom nie miał towarzyszyć szelest materiału sunącego za nią po ziemi, gdyż kimono nie było aż tak powłóczyste, ale obecny był stukot geta zwiastujący opuszczenie przez nią pokoju. Jak śliczna, porcelanowa laleczka gotowa nacieszyć świat swoją osobą. Śliczna, porcelanowa laleczka z zawsze czujnym instynktem drapieżnika, ukrytymi ostrymi pazurkami i nie tak kruchym ciałkiem.





***


-Jestem żonaty..

Nie próżnowała. Ostatniej nocy po pozbyciu się swojego uroczego adoratora wcale się nie wymknęła z gospody. Ale patrzyła z okna swego pokoju na płomienną łunę i towarzyszącą jej smugę dymu. Słuchała odgłosów nocy, wśród których nie było wrzasków cierpienia, a tylko nawoływanie się mieszkańców i brzmienie dzwonów alarmowych. Nie wyczuwała przyłożenia szponiastych łap oni do tego zdarzenia, ale i tak wygłodniała była wiedzy o pożarze.

-…szczęśliwie..

Akurat Jinzo miał tego pecha, że wszedł do Szczęśliwej Brzoskwinki w odpowiednim dla Leiko czasie. Już poprzedniego dnia dało się zauważyć, że nie czuł się przy niej zbyt pewnie, ale za każdym razem ratowała go obecność innych osób. Tym razem nie miał takiej możliwości obrony, a zaś ucieczka zostałaby potraktowana jako wybitnie niekulturalne zachowanie.

-Jestem.. szczęśliwie żonaty..

Z tych powodów siedział teraz jak na szpilkach, uporczywie starając się wywiercić dziurę w blacie stolika, gdyż każde podniesienie wzroku kończyło się gwałtownym przypominaniem światu o jego najdroższej żonie.
A Leiko przecież tylko subtelnie i nieprzerwanie się uśmiechała od czasu do czasu zadając pytanie. Widziała w Jinzo źródło informacji dotyczących pożaru, dzięki któremu nie musiała specjalnie wychodzić na spacer w miasto, aby się dowiedzieć wszelkich plotek na ten temat. Chociaż nie siedziała blisko niego, a z boku wyglądałoby to tylko jako uprzejma rozmowa, to jednak więziła go w swych sidłach mając zamiar wyssać z niego wszystko co wie o tamtym wydarzeniu. Naturalnie, mogła odrobinę naruszyć jego prywatną bańkę poprzez muśnięcie dłonią jego szyi, gdy strzepywała mu z ramienia jakiś niewidoczny pyłek. Możliwe też, że spoglądała na niego z dość wymownym wyrazem wyciągającym z najdalszych zakamarków jego umysłu fantazje, o których wolał nawet nie wspominać swojej żonie. A gdyby ktoś spytał, to nie mogłaby zaprzeczyć, że jej wypowiedzi miewały w sobie wiele znaczeń. Wszystko to razem wzięte powodowało u kupca zabarwienie twarzy na soczystą czerwień i swego rodzaju skurczenie się, jak gdyby pragnął jak najszybciej się wydostać z opresji, najlepiej zniknąć i pojawić się w swoim szczęśliwym miejscu. Co kilka chwil powtarzał swoją mantrę brzmiącą: „ Jestem żonaty.. szczęśliwie żonaty.. „, z czego kobieta miała wrażenie, że bardziej to na zapewnienie samego siebie brzmiało niż na subtelne wytłumaczenie braku zainteresowania jej osobą. Pewnym minusem tej strategii było jąkanie się mężczyzny, które objawiło się w chwili stresu. Chwil skupienia ze strony kobiety wymagało złożenie jego słów w zrozumiałe zdania.

Miała dobre wrażenie, że pożar wybuchający akurat w noc polowania na oni był zbyt podejrzany, aby nie był związany z ich obecnością. Może nie konkretnie z jej, ale z innymi łowcami. Chociaż równie intrygujące było to, że tamta dwójka nie trzymała się tak mocno cmentarza jak wynikało z ich wspólnej dysputy przy kolacji. Samo zachowanie Hario niezbyt ją zaskoczyło. Cała jego postać, zarówno wygląd jak i zachowanie wręcz krzyczały o ostrożność względem niego. Ale przyjęła z zadowoleniem fakt, że rosły mężczyzna nie upatrzył sobie jej na ofiarę, bo Leiko osobiście obawiałaby się trafić na niego choćby w jakiejś uliczce. Miał w sobie coś przerażającego, co oblewało ją zimnym dreszczem niepewności graniczącym ze strachem. Jego aura była dla niej straszliwsza od co poniektórych napotkanych oni. Całość opowieści kupca jednak miała w sobie sugestię zbiegu okoliczności. A wprawdzie ona nie wierzyła w takie zjawiska, to całe zdarzenie nie leżało w gestii jej zainteresowania, które zmusiłoby ją do dokładnego szukania prawdy.
Po otrzymaniu wszystkiego co chciała podziękowała Jinzo, który z łatwo zauważalną ulgą uwolnił się od tej czarnowłosej persony. Czmychnął w jakieś bezpieczne dla siebie miejsce zostawiając swoją oprawczynię samą w izbie.

Oni. Klan Hachisuka. Bezimienny „tylko ronin”.
Każde z nich było fragmentem układanki, której tłem była Nagoja. Niektóre w jej myślach miały ze sobą połączenie, jednak ciągle pozostawało wiele niewiadomych, przez które nie była w stanie dostrzec dokładnego obrazu sytuacji. Noc może i nie pozostawiła po sobie powracającego wspomnienia żywych koszmarów, ale w zamian zrodziła tylko więcej pytań bez odpowiedzi, które aż się prosiły o odkrycie.

Cytryn 19-11-2010 13:23

Chociaż sen nie był jego sojusznikiem to zdawał sobie sprawę że wypytywanie Jinzo zanim nie wypocznie jest po prostu głupotą. Kupiec był jeszcze w szoku po nocy i nie było nawet cienia szansy że jego zdania będą spójne i sensowne. Gdy mieli się rozejść rzucił do Jinzo - Jak wypoczniesz przyjdź do karczmy, będziemy czekać. - po czym sam udał się na krótki spoczynek. Jednak nie dane mu było dobrze wypocząć, świadomość że nie może nawet na chwilę przestać być czujny póki nie rozliczy się z Hario sprawiała że każdy szmer w karczmie go rozbudzał i niepokoił.
Kiedy znaleźli się w karczmie, Takami skierował się do swojego pokoju. Przez chwilę zastanawiał się, czy iść spać, jednak wiedział, że tej nocy nie powinien zasypiać. Zbyt wiele mogłoby się zdarzyć. Wiedział, że musi porozmawiać z Sogetsu, jak i przygotować się na pytania pozostałych. Szczególnie musiał w tej kwestii uważać na kobietę. Jej umysł był przebiegły niczym wąż, a słowa wbijały się głęboko na podobieństwo sztyletu. Takami miał wiele do rozmyślania....
Usiadł w pozycji półlotosu, mając jedną nogę zgiętą do wewnątrz, drugą zaś postawioną pionowo , jak gdyby kucał. Zamknął oczy i rozluźnił się. Wyobraził sobie wielkie połacie nieskończonej Nirvany, leżące na olbrzymim kwiecie lotosu. Dookoła panowała niezrównana charmonia i cisza. W głębi umysłu Kohena zaczęły rozbrzmiewać ciche gongi i monotonny głos mnichów. W takim stanie Takami również przyłączył się do wyimaginowanego chóry, a z jego ust popłynął jednostajny, cichy i zrównoważony ciąg sylab, składających się na jedno zdanie.
- Myou rengen kyou... Myou rengen kyou... Myou rengen kyou....
Mantra ta, zwana Daimoku była mantrą jego sekty. Najprostsza z możliwych, w której według nich tkwiła droga do Oświecenia i osiągnięcia Nirvany. Kohen wtopił się w nią, niemal całkowicie izolując umysł od spraw ziemskiego świata.
***
Kiedy wreszcie mag zakończył medytację i otworzył oczy, okazało się, że księżyc na niebie nie przesunął się zbyt wiele. To była zaleta medytacji. Minimalny czas w skupieniu skutkował niczym kilkugodzinna drzemka. Youjutsusha wypoczęty, postanowił złożyć wizytę u Sogetsu.
Wstał i wyszedł od siebie, kierując się w stronę pokoju Kazamy. Gdy znalazł się przed shouji zapukał.
- Sogetsu-san, to ja, Kohen Takami. Masz chwilę, by porozmawiać?
Jounin przebudził się na sam dźwięk maga podchodzącego do drzwi, gdy usłyszał pukanie i znajomy głos uspokoił się i rzekł.
- Zapraszam Takami-san, w czym mogę ci pomóc ? Przykro mi że zostałeś wciągniety w nie swoje porachunki i bardzo cię za to przepraszam. I jak już jesteśmy sami to co za historie sprzedałeś biednemu Jinzo ? - usiadł i pokazał Kohenowi ruchem ręki wolne miejsce. - Nie musisz się mieszać w tą historię, jak widzisz nie dotyczy ona ciebie to tylko można powiedzieć że stare porachunki. - uśmiechnął się lekko kładąc rękę na tachi, które zawsze miał w zasięgu dłoni.
Takami skinął głową w podziękowaniu i zajął miejsce wskazane mu przez Kazamę. Nie umknęło jego uwadze zachowanie ostrożności Sogetsu, na co uśmiechnął się w myślach. On również nie zamierzał przyjść tu bez ubezpieczenia. Nim wszedł do pokoju, rzucił lekkie zaklęcie na swoją postać, to samo, jakiego użył w nocy, po zabiciu oni. Tak jak wtedy, tak i teraz temperatura wokół youjutsusha była nieco wyższa niż otoczenia.
- Bajka ta, jak sam zauważyłeś, miała za zadanie odciągnąć Jinzo od twojej i mojej osoby - powiedział Kohen - Domyślałem się, że nie na rękę będzie wiadomość, że Genba Hario poluje na ciebie... - tu wymownie spojrzał jednak na miecz Kazamy - czy może na to ostrze. Nie moja to jednak sprawa, czemu komuś na nim zależy.
Wzruszył lekko ramionami, jakby na potwierdzenie swoich słów.
- Jednak to, że ten łajdak Hario próbował zabić mnie, jak byle jakiego śmiecia.... - Takami zwęził oczy, a temperatura wokół niego znów się lekko podniosła, jak gdyby wyrażała złość czy raczej gniew maga - Tego nie mogę wybaczyć. Mimo, iż Budda każe przebaczać, w tym wypadku jego postępek był nie do wyobrażenia.
Zamknął na sekundę oczy, uspokajając się. Zrobiło się odrobinę chłodniej.
- Co do reszty naszej “drużyny” - wymówił te słowa z wyczuwalną ironią - To nie potrzeba mi martwych postronnych. Tym bardziej, że ich droga wiedzie w dobrym kierunku, nieważne, jakimi motywami się kierują. Dlatego też - spojrzał na Kazamę twardym wzrokiem - będę ścigał Hario i zabiję go, jeśli tylko będę miał okazję. Lub pomogę w zabiciu go tobie. Przynajmniej dopóki, dopóty pozostaje on w Nagoi.
- Nie mogę ci zabronić twojej vendetty, jednak wiedz że jeżeli odstąpisz Hario nie będzie cie niepokoił, a ja zrozumiem taką decyzję. Ryzykowanie życia nie za swoją sprawę gdzie nie spodziewasz się żadnej nagrody, może okazać się zwykłą głupotą i brawurą. Nie ma to żadnego związku z Nagoią. - Sogetsu spojrzał w okno na chwile się zamyślając jakby wspominał dawne dzieje. Demon wyjątkowo zachowywał się tej nocy ospale, może miał dość emocji na jakiś czas. -
- Jeżeli jednak zdecydujesz się mi pomóc, to uważam że zasługujesz na kilka słów wyjaśnienia -Po tych słowach jednak Jinbei się obudził znów się ocknął, wyczuwając swoją szansę oswobodzenia “Powiedz mu, powiedz mu wszystko, skuś go mocą” szeptał uciążliwie. Kazama tylko lekko westchnął i kontynuował
- W przeszłości spotkałem sporo nieżyczliwych i po prostu głupich ludzi którzy zaślepieni swą władzą i pychą nie umieli zrozumieć prostej odmowy. Jak już mówiłem wcześniej na szlaku nim spotkaliśmy Hario na naszej drodze, przez własny uczynek z przeszłości zostałem strażnikiem. - Nagle wysunął miecz z pochwy i położył go przed swoimi nogami, prezentując go w całej okazałości Kohenowi - Strażnikiem miecza i odpowiedzialności jaka na mnie od tamtego czasu spoczywa. Mówiłeś że możesz wyczuć ode mnie aurę oni i nie myliłeś się, w moim tachi nazwanym “Niebieski Smok” nie bez powodu. Zaklęty w nim jest potężny demon Jinbei - Aura oni na sam dźwięk swojego imienia stała się nagle bardzo mocno wyczuwalna, demon wiedział że jego moc może pokusić nie jednego do sięgnięcia po miecz. Jednak było czuć ją mordem i zniszczeniem, podobnie jak na cmentarzu podczas walki - Demon podczas wali z którym mój klan zawiódł, nie mogliśmy go zabić ledwo udało się go uwięzić - Nienawiść wyczuwalna od aury Jinbeia jeszcze bardziej się zintensyfikowała na dźwięk słowa uwięzić - Moim obowiązkiem i klątwą jest strzec go przed powrotem, a w rękach niewłaściwych ludzi byłby on natychmiastowy - Sogetsu położył wyraźny nacisk na słowo natychmiastowy. Po czym schował tachi do pochwy i położył z powrotem obok siebie. - Teraz już wiesz w jaką sprawę chcesz się wmieszać, stając po mojej stronie będziesz uważany za mojego stronnika, a plotki mają to do siebie że rozchodzą się dużo szybciej niż fakty, że mściłeś się tylko na Hario za zadaną ci krzywdę. Plakietka ta może przylgnąć do ciebie na dłużej niżbyś tego chciał. -Kazama spoważniał nagle i zmrużył lekko oczy - Jeżeli jednak pożądasz mocy demona, wyzwij mnie na uczciwy pojedynek, nie próbuj kraść miecza.
Kohen słuchał z zaciekawieniem historii Sogetsu. To było dziwne... jednak czy to nie raz słyszało się o ludziach, w których zaklęte były demony? A teraz miał przed sobą jednego z nich. To dawało spore szansę na to, co od dawna dręczyło Takamiego.
- Twoja opowieść... Jest niezwykła, Kazama-san - powiedział w końcu, gdy jounin zamilkł - I skłania mnie do pewnych rozmyślań. Ten demon, Jinbei. Czy jego moc, jego esencja nadal tkwią tam, wewnątrz ciebie? Czy to dzięki temu potrafisz zabijać inne oni z taką łatwością? Czy to tylko twoje umiejętności, a moc demona została stłumiona?
- Trochę źle mnie zrozumiałeś Takami-san, demon nie jest zaklęty we mnie tylko w moim mieczu. Wiem że gdyby mógł, demon opętałby i mnie ale nie wiadomo czemu nie może tego zrobić. Nie korzystam i nie korzystałem nigdy z jego mocy, czuję że byłoby to zgubne nie tylko dla mnie. Żyjemy razem w pewnej symbiozie, on stara się zabić mnie a ja ciągle się zastanawiam jak zabić jego. Możliwe że przejąłem trochę jego mocy przez sam fakt przebywania z nim. Jest to jednak bardziej przekleństwo niż pomoc. Czy zaspokoiłem twoją ciekawość ? Zdecydowałeś czy warto mieszać się w tą sprawę ?
- W tym samym czasie, Jinbei kpił wewnątrz głowy Kazamy “Jeżeliś taki mocny że ci nie pomagam, to wypuść mnie i walcz ze mną jak za starych lat” jednak były to marne prowokacje na które szermierz już dawno się uodpornił.
Kohen nieco oklapł, słysząc o tym, że demon zaklęty jest w orężu, a nie w ciele Sogetsu. Mogłem przewidzieć, że nie będzie łatwo...
Spojrzał na Kazamę, gdy ten zapytał o jego udział.
- Póki mogę, pomogę ci w złapaniu Hario - odparł - Muszę mu wyjaśnić na czym polega prawdziwa moc ognia.
Wypowiadając te słowa, Takami uśmiechnął się złowieszczo, prezentując garnitur krzywych i popsutych zębów.
- A teraz... Tą samą historię musimy opowiedzieć naszym towarzyszom. Będzie łatwiej, jeśli będą mieli się na baczności i pomogą nam wytropić naszego przyjaciela.
- Co do samej historii to wolałbym nie mówić o mieczu i demonie, plotki się szybko rozchodzą, nie po to utrzymywałem to w tajemnicy żeby teraz opowiadać o tym na prawo i lewo. Trzymajmy się wersji która opowiedziałeś Jinzo o Hario podpalaczu. Nim wyjdziemy musisz mi przysiąc że ta historia nie opuści tego pokoju. Tajemnica musi zostać zachowana Kohen-san -mówiąc wstał i zaczął spokojnie montować swoje tachi do pasa jakby szykował się do wyjścia - Mam nadzieję że to tylko formalność, a nie jakiś większy kłopot.
Takami pokiwał wolno głową.
- Im mniej wiesz, tym lepiej sypiasz, powiedział ktoś mądry - oznajmił po chwili - Oszczędzimy reszcie brzemiennej wiedzy, która doprowadzić by mogła do ich zguby.
Sam również wstał, poprawiając coś, co sam nazywał odzieżą i skierował w stronę drzwi.
- Czas na śniadanie.

abishai 19-11-2010 15:23

Och... jak zabawnie było patrzeć, na jąkającego się Jinzo. Na jego nerwowe odwracanie twarzy, na jego walkę z pokusą, by zerknąć na nią jeszcze raz. By oczami wypatrzeć te momenty, gdy niesforny strój odsłaniał u niej więcej niżby chciała. Co prawda, było to kłamstwo. Leiko zawsze wiedziała ile chce odsłonić swego piękna, przy każdej zmianie pozycji. Ale była też świetną aktorką. I te kuszenie nagą skórą ciała, wydawało się takie... przypadkowe. I zupełnie "wbrew woli" właścicielki kimona, która albo tego „nie zauważała”, albo „skromnie rumieniła się w zawstydzeniu”. Doprawdy, mamienie kupca było takie łatwe.
I wydobycie z niego wieści co do pożaru, też. Powiedział jej wszystko co wiedział nerwowym głosem.
I o pożarze wywołanym przez Hario, który miał zniszczyć gniazdo oni. I o tym, że żadnych Jiang Shi rzekomo tam nie było. A Hario, który był zwykłym oszustem, uciekł przed konsekwencjami w ciemne uliczki Nagoi. I o tym, że Jinzo powiadomił o całej sytuacji odpowiednich ludzi. A mianowicie aniki Kuzai, miejscowego szefa Yakuzy działającej w porcie.
To była ciekawa opowieść. Sęk w tym, że kobieta nie do końca mu uwierzyła. Poczynania Hario nie pasowały do tego mężczyzny, którego spotkała. Nie... ten Hario, którego uśmiech widziała, nie był tchórzem, ni oszustem. To był bowiem uśmiech mordercy lubującego się w zabijaniu. Nie był też zainteresowany zabijaniem oni, interesował się głównie Sogetsu.
Leiko wiedziała też, że Jinzo jej nie okłamał. Wniosek był więc prosty. Kupiec został okłamany przez Kohena Takami. Czemu? Tą zagadkę należało rozgryźć.
Ach...Nagoia okazała się być pełna zagadek. Usłużny klan Hachisuka, tajemniczy uprzejmy tylko-ronin, Kohen i Sogetsu. Tyle słodyczy, by zaspokoić kobiecą ciekawość, ne?
Do niektórych zagadek miała klucze, aniki Kuzai... szef miejscowej Yakuzy.
Kupiec Wu Shen, zleceniodawca tajemniczego ronina.

Do innych klucze należało znaleźć dopiero... Choć już bystre oko Leiko zauważyło, że Takami i Kazama bardzo się zbliżyli. Zupełnie tak jak ona z Kirisu.Siedzieli bowiem naprzeciw siebie.
Ale podczas porannego śniadania, to właśnie partner Leiko brylował, opowiadając bardzo wyraziście i z wyraźnym dramatyzmem o swym boju z Jinag Shi. O tym jak jego jumonji-yari rozerwały stwora na strzępy. No i o tym, jak zdobyli wspólnie z Leiko-chan, aż trzy głowy demonów. Siedział blisko kobiety, na tyle blisko by było widać że są w bliskiej zażyłości, nie na tyle by być nachalnym. Siedział i spytał nieco ironicznym tonem głosu.- My ubiliśmy trzy oni, a ile wam się udało Kohen Takami-san?
Kirisu czuł się zwycięzcą i podkreślał to na każdym kroku. Niemniej rozgrywka jeszcze się nie skończyła. Po posiłku bowiem Jinzo obejrzał każdą głowę pokonanych oni. I w każdej rozpoznał osobę pochodzącą z Nagoi. W każdej rozpoznał ofiarę oni. Oznaczało to, że w mieście nadal ukrywa się przynajmniej jeden Jiang Shi. Progenitor pochodzący z Chin. Ten od którego się wszystko zaczęło.
Łowy więc, jeszcze się nie skończyły.
Póki co jednak, był dopiero ranek. Czwórka łowców miała cały dzień, na przygotowanie się do nocy. I niektórzy... na przygotowanie się do konfrontacji z Hario.

A miasto wrzało od plotek. Niewątpliwie najciekawszą z nich była opowieść o pożarze i ognistym olbrzymie, którym przy tej okazji widziano. Kolejne plotki, jednak były bardziej makabryczna, ale też i bardziej prawdziwe. W jednym z magazynów znaleziono, czterech rybaków z rozpłatanymi brzuchami z których wnętrzności rozlewały się po podłodze, z poodcinanymi rękami i nogami. Zginęli w bardzo brutalny sposób. Ale i nie bez powodu. W odrąbanych rękach trzymali długie noże do patroszenia ryb, włócznie. A jeden nawet katanę. Napadli kogoś i przegrali. Zapewne napadli na demona, sądząc po długich rysach na podłodze... Jakby rozpruwanej kilka razy.

Inną ciekawą plotką, była ta o Sakurze. Ponoć ta łowczyni zbliżała się do miasta. Nie wiadomo czy była najlepszą, ale na pewno była dobra w swym fachu. I to mimo okaleczeń, jakie doznała walcząc z oni. Przydomek „Sakura”, przybrała ponoć by ukryć swe prawdziwe imię. A wziął się on od barwy jej włosów, które krew jednego z oni trwale ufarbowała na barwę płatków kwiatu wiśni.
O miłosnym romansie przybocznego lorda Hizuke z tajemniczą nieznajomą, również było głośno. I ta historia, często opowiadana przy straganach przekupek, przyciągała więcej kobiecych uszu, niż opowieści krwawych porachunkach Yakuzy w porcie.

Przy obiedzie Jinzo potwierdził, że Sakura rzeczywiście zmierza do Nagoi. Ale też dodał, że nie dotrze wcześniej, niż pod wieczór. A póki co kupiec, przyprowadził kilku gości do karczmy. Wysoko postawionego samuraja z obstawą czterech yojimbo, oraz chińczyka.
-Pozwólcie że przedstawię Dasate Ginari-sama, jednego z przybocznych samego Hachisuka Sonoske-sama, daymio klanu Hachisuka.- rzekł Jinzo bijąc pokłony przed postawnym mężczyzną w czarnym i kimono i z daisho przy pasie wartym wiele ryo.


Ginari był mężczyzną w sile wieku o czarnych gęstych włosach i czarnej krótkiej bródce.
Nie wydawał się szczególnie przykładać wagi do swego wyglądu, ale miał maniery dworskiej samuraja. Bowiem siadając odłożył daisho obok siebie zgodnie z dworską etykietą. Zarówno spojrzenie, jak i sposób poruszania znamionowały w nim żołnierza. A co Leiko tylko dostrzegła, bardziej dowódcę niż szeregowego bushi.
-A oto gość klanu Hachisuka, mnich z Chin, Jing-Fei.- wskazał na swego towarzysza. Okrytego płaszczem mężczyznę o budowie ciała przypominającej niedźwiedzia. I o twarzy również tego zwierza przypominającej.


Słysząc swe imię Chińczyk zatrajkotał coś w swoim języku. A najlepiej obeznany z tym językiem Kohen, rozpoznał, że pozdrawia zgromadzonych tu gości. Czarownik jednak z trudem zrozumiał słowa Jing-Fei. Dialekt jakim się posługiwał chińczyk, był mu obcy. Dasate jednak mówił biegle po chińsku w tym dialekcie, bowiem przedstawił całą czwórkę łowców swemu towarzyszowi.
Następnie Jinzo wyjaśnił sytuację. –Dasate Ginari-sama z polecenia swego daymio wyszukuje łowców oni, by zwalczyć plagę. A szlachetny Jing-Fei-san pomaga mu wybrać odpowiednich ludzie. Jego yojimbo donieśli mu o waszych wczorajszych sukcesach i przyszedł ich wam pogratulować.

Oczy Leiko skupiły się na chińczyku. Rzadko spotykała takich ludzi jak on, nieodgadnionych. Owszem, wielu potrafiło przybrać maskę obojętności, by zachować twarz w krepujących sytuacjach. Lub by podjąć subtelną grę pozorów, tak jak ten ronin z wczorajszej nocy. Ale ten z pozoru ospały i niedźwiedziowaty chińczyk, miał kamienną twarz. Nic nie mogła z niej wyczytać. Absolutnie nic. I do tego cały czas cicho mrucząc bawił się wisiorkiem, który zdawał się lekko świecić.

Także ten wisiorek zwrócił uwagę Kohena, który wyczuł ukrytą w nim magię. Jak i Sogetsu, któremu Jinbei szeptał w głowie.- „Spójrz na chińczyka, nie tylko ty możesz się pochwalić w tym towarzystwie magicznym przedmiotem.”
Jedynie Jinzo i Kirisu zdawali się nie wiedzieć, o tych sprawach, toczących się poza oficjalną rozmową.
-Jeśli dzisiejsza noc przyniesie całkowity pogrom demonów nawiedzających Nagoję, to jestem pewien, że przynajmniej kilkoro z was, mój chętnie zatrudni.-rzekł Ginari uśmiechając się.
Zapowiadało się ciekawie...

Tyaestyra 25-11-2010 12:37

Kirisu był w swoim żywiole. Błyszczał niby bohater, jakby już w pojedynkę uwolnił miasto przed zgrają.. hordą demonów. Opowiadał o swojej zażartej bitwie jak natchniony, głośną nutę dramatyzmu do całości dodając i miejscami prezentując rękami co bardziej wybitne zamachnięcia, pchnięcia i bloki jakie wykonywał swoim orężem. Nie omieszkiwał też od czasu do czasu dobitnie podkreślać liczbę zdobytych przez nich głów, aby ta ilość dotarła do każdych, nawet najbardziej niechętnych uszu. Zadowolony był, aż przez to zwycięstwo zdawał się podrosnąć nieco i nabrać jeszcze większej pewności siebie. Maruiken mogła sobie wyobrazić, jak młodzian dzięki takim historiom był w stanie zjednywać sobie prostoduszne dziewki złaknione heroicznych wyczynów i związanych z nimi mężczyzn. A chociaż ona jedną z nich nie była, to i tak co rusz poszukiwał u niej oznak zainteresowania jego osobą. Znać było zatem, że zakończenie ostatniej nocy nie popsuło mu humoru czy tam nastawienia do niej. Może i później nawet został nagrodzony snami przekraczającymi granicę przyzwoitości.
Leiko zaś siedziała przy nim cicho, sama ni słowem jednym nie odchylając choćby rąbka tajemnicy przebiegu swojej walki z oni. Potrzeby takiej nie miała, a gdyby kto zbytnią ciekawością się wykazał i ją o to spytał, to z uśmiechem czarującym i jakim stwierdzeniem krótki by zbyła ten temat. Jadła śniadanie uśmiechając się przy tym nieznacznie. Ni to ironicznie, ni to w przypływie wesołości. Było to typowe dla niej enigmatyczne uniesienie kącików ust, które pozornie było wolne od emocji, ale każdej patrzącej się na nią osobie jawiło się inaczej. Taki Płomień dla przykładu mógł z łatwością odczytać tę mimikę jej twarzy jako radującą go oznakę dumy z jego łowieckich wyczynów. Cała prawda jednak była ukryta głęboko we wnętrzu jej bogatej duszy i nie zamierzała dać się poznać.

Nie było trudno zaobserwować, że ona i jej partner padali ofiarą lekceważenia i oceniania ich umiejętności po.. no właśnie, po czym? Jego po młodzieńczej werwie, niezachwianej pewności siebie i gorącokrwistej brawurze? Naturalny dzięki temu był, nie starał się udawać kogoś innego, a jego beztroska odganiała mgły znudzenia, które mogły kobietę sobą otulić przy reszcie towarzystwa. Właśnie, a Leiko? Bo podobno jej płeć słabszą była, tak? Do tego jeszcze urodą mogła się poszczycić i spokojnym, dystyngowanym zachowaniem, w którym nie można było się doszukać ni szczypty agresji lub impertynencji. To z góry ją skreślało z bycia braną na poważnie za łowcę oni. Blizna jaka szpecąca przynajmniej większą część jej twarzy, albo chociaż broń ciężka i widoczna z daleka z pewnością zmieniłyby rozumowanie wielu osób względem niej.
O ile jednak jej samej nie zależało na zmianie swego wizerunku, o tyle utarcie nosa temu i owemu za pomocą Płomienia wydawało się być elementem wprowadzającym jej trochę zabawy w całe polowanie.

Pomiędzy słowami pstrokatego ogniście łowcy zabrzmiało dźwięczne stuknięcie, gdy kobieta naczynko na blat stolika odstawiła. Za wspólnie spędzone śniadanie wszystkim dwornie podziękowała i podniosła się z zamiarem wypełnienia sobie reszty poranka jakimś zajęciem.
Kiedy przechodziła za Kirisu to dłoń jej jakże niesfornie i zapewne wbrew woli kobiety natrafiła na ramię młodziutkiego łowcy. I tak samo przypadkiem zupełnie przesunęła się zmysłowo ku jego szyi, której skórę zaledwie koniuszki długich palców musnęły. Delikatnie, ledwie wyczuwalnie. A jednak zmusiło jego ciało do przywołania rozkosznego dreszczu. Wypowiadanym słowom zaś zburzyło beztroskę i poplątało je niecnie. Tak urocza reakcja.. Dotyk ten, pomimo swej subtelności i lekkości, budził wspomnienie poprzedniej nocy. Nie tak namiętnej jak Kirisu pragnął, ale ciągle przyjemnej, której echo podjudzane było przez opuszki już sunące przez jego kark. A samo zaistnienie tego gestu niosło za sobą pewność, że przecież kobieta ciągle pamięta, że on cały czas ma swoje miejsce w jej myślach, a kolejny wspólny wieczór znowu może być interesujący. Nie potrzebowała o tym mówić na głos, by zadbać o rozpalenie w nim ognia. Jakże troskliwa, doglądająca, aby jego płomień do niej się nie wypalił... Tak dalej roztaczająca swój czar palcami, które w trakcie swej wędrówki zaplątały się psotnie w kosmyki jego włosów i pociągnęły za sobą jeden koniec czerwonej przepaski. Niby czas długi, wieczności pragnący sięgnąć, acz naprawdę to zaledwie kilka sekund ta słodka tortura trwała..
I wszystko minęło. Cała magia prysnęła tak szybko i niespodziewanie jak się pojawiła. Stukot wtórował krokom Leiko, ale ustał on na moment robiąc miejsce dla odgłosu rozsuwanych drzwi gospody. Jeszcze tylko trzaśnięcie ciche, następujący po nim szelest napinanego materiału parasolki i kobieta opuściła Szczęśliwą Brzoskwinkę.



***




Dom kupca Wu Shen robił wrażenie. Wspaniały, każdym drobiazgiem mogący świadczyć o zamożności jego mieszkańców, tym samym nie pasujący do statusu jego właściciela handlującego jedwabiami. Także i wnętrze budynku było pełne przepychu, aczkolwiek nie trzeba było mieć bystrego spojrzenia, aby zauważyć jego zaniedbanie i lekki nieporządek powodowany brakiem kobiecej ręki. Tak piękny, a jednak.. tak bardzo wypełniony aurą smutku. Zmieniał on kolorowe barwy zdobień na szarość, która w żadnej mierze nie cieszyła. Długa szpila tego wrażenia ugodziła głęboko kobietę, wymuszając westchnienie żalu. Mieć wszystko i dzielić to tylko z półmrokami tańcującymi w kątach, gdyż nie ma się z kim cieszyć swym dostatkiem. Bogowie potrafili być kapryśny i czasami swym ironicznym humorem się wykazać w stosunku do śmiertelników..

Sam mężczyzna bynajmniej nie sprawiał wrażenia osoby pławiącej się w luksusach. Był cieniem człowieka, którego życie przybiło nazbyt wiele razy, co było prawie namacalne. Skulony, o cerze wskazującej na rzadkie wystawianie się na słońce oraz oczach zaczerwienionych, chociaż łzy w nich pewnie już dawno się skończyły. Wprawdzie ubrany był w dobrej jakości kimono, ale jego świeżość odbiegła od pierwszej. Tak, był zaniedbany, ale nie przejmował się tym, za bardzo pochłonięty w swym załamaniu.
Nim Leiko zdążyła zareagować czy to ruchem swego ciała, czy zaledwie słowem krótkim tłumaczącym tę wizytę, kupiec zniknął. Nie magicznie lub za pomocą jakiejś podrzędnej sztuczki dla ubawienia gawiedzi, ale jak tylko ją wpuścił do swego domu to skłonił się uprzejmie i zniknął za innymi drzwiami po uprzednim poproszeniu ją o poczekanie kilku chwil. To oraz brak choćby odrobiny zdziwienia na jej widok nieco zbiło ją z tropu, bo nie było czymś co spodziewała się zastać. Na szczęście jej niepewność nie trwała długo, bo mężczyzna dość szybko wrócił i podał jej zwój. Po rozwinięciu go kobieta została przywitana przez pięknie wykaligrafowane słowa.


Cytat:

Słońce miłości
ogrzeje twoją duszę
zakwitną wiśnie

Ciekawość prowadzi twą drogę do mnie, więc spotkajmy się wieczorem w opuszczonej świątyni.


Ronin przewidział jej ruch. I zaatakował z wyprzedzeniem. W sposób zdecydowanie wyrafinowany. Całość przypominała list miłosny, jakie samuraje wysyłali swym kochankom po wspólnie spędzonej nocy. Oczywiście Maruiken wiedziała, że za tymi słowami nie kryje się uczucie tylko gra pozorów. W końcu, co podejrzanego jest w liście miłosnym, ne? Zwłaszcza skierowanym do pięknej kobiety.
Śmiech melodyjny. Śmiech pogodny . Śmiech będący reakcją na tak zręczny ruch ze strony mężczyzny rozległ się, acz tylko w umyśle Leiko. Jednak pozostawił swoje odbicie na jej licach w postaci bliżej nieokreślonego uśmiechu igrającego na lekko rozchylonych wargach. Uśmiechu, który w mniemaniu kupca był speszony, ale za prawdziwe zadanie miał tuszować przed nim mieszaninę zdziwienia i perwersyjnej radości kobiety z tak intrygującego obrotu zdarzeń. Niechaj w jego oczach będzie kochanką, osobą, do której zatrudniony przez niego ronin pałał uczuciem, nawet jeśli tym całkowicie cielesnym. Bywała i takimi kobietami w swoim życiu.

-Opuszczona świątynia.. – wyszeptała niby to w zamyśleniu, ale tak naprawdę to na końcu dodała od siebie ton sugerujący pytanie. I okazało się to być dobrym posunięciem, gdyż kupiec pomimo stanu w jakim się znajdował, od razu jej wytłumaczył gdzie znajdowało się to miejsce spotkania jej i ronina.
Podziękowała mu za wszystko i zaczęła się wycofywać z zamiarem opuszczenia jego domu, ale Wu Shen odezwał się sprawiając, że zatrzymała się tych kilka kroków od niego.
-Jesteś jedną z tych łowców od Jinzo, prawda? - w sposobie w jaki wymówił imię ich zleceniodawcy było słuchać złość, która jego cichemu, jakby ciągle odległemu głosowi nadawała trochę mocniejszego tembru.
-Hai. Wieści szybko się rozchodzą w mieści – odparła krótko. Leiko skłoniła się przy tym wdzięcznie, co było tylko oznaką jej dobrego wychowania, a nie chęci pomanipulowania mężczyzną. Nawet ona wiedziała, kiedy takie praktyki były nie na miejscu.
-Miło, że łaskawie postanowił w końcu zadbać o bezpieczeństwo miasta. Szkoda, że przez jego bagatelizowanie całej sprawy niektórzy z nas stracili wszystko – powiedział dość ironicznie, ale bez wielkiego gniewu. Wydawało się, że kupiec i takie emocje z trudem z siebie wykrzesywał, jakby nie było w nim nic innego oprócz przytłaczającego jego ciało i duszę cierpienia z powodu straty. Nie widział dalszego sensu w życiu, a zapewne jedynym co zmuszało go do ciągnięcia tej ponurej, samotnej egzystencji była zemsta na oni. Nie ratunek Nagoi przed nimi, ale własna, całkiem osobista potrzeba zemszczenia się na nich. Za pomocą kogoś innego, naturalnie – Gdyby tylko Jinzo zebrał was wcześniej..
Zacisnął słabo dłonie w pięści. Maruiken podejrzewała, że kupiec zbytnio nie chował się ze swoimi poglądami. Wprawdzie nie wychodził w miasto, aby wszystkim o nich opowiadać, ale korzystał z okazji, gdy ktoś akurat do niego sam przychodził. Czy miał prawo obwiniać Jinzo na swoje nieszczęście? Ona nie była od oceniania ludzkich zachowań, tylko od wykorzystywania ich na swoją korzyść. Ale w tym momencie pochyliła głowę wprawiając w ruch długie pasmo włosów opadające na twarz.
-Nie ma na świecie odpowiednich słów, którymi mogłabym wyrazić moje współczucie z powodu Twej straty Wu Shen-san – powiedziała z szacunkiem i powagą. Nie przywykła do takich wypowiedzi padających z jej ust, ale ta sytuacja wydawała się być do takiej reakcji z jej strony.
-Wystarczy mi, że głowy tych pomiotów potoczą się ulicami.. – rozluźnił mięśnie i pokręcił głową w smutnej rezygnacji - Nie zwróci mi to mojej rodziny.. ale cóż innego mi pozostało?
Zaszkliły mu się pozbawione jakiekolwiek blasku oczy, więc przesłonił je jedną ręką, drugą zaś dając swojemu gościowi znać, że lepiej będzie jak go już opuści. Chociaż początkowo Leiko planowała dokładne wypytywanie kupca o tematy związane z demonami, aby gdzieś pomiędzy nimi natrafić na informację związaną z roninem.. ale to było zanim otrzymała liścik. Zatem pożegnała się z nim dobrze wiedząc, że w żaden sposób nie poprawiłaby jego nastroju. Wątpiła, aby ktokolwiek był w stanie tego dokonać.

Wyszła z jego domu, parasolkę rozłożyła, aby skryć się w jej cieniu i zacząć się kierować wąską uliczką. Oddalając się zrzuciła z siebie całun żałobności, który okrył ją sobą w trakcie tej krótkiej wizyty i otrzymany zwój ponownie rozwinęła. Na eleganckim, zgrabnym piśmie skupiła w pełni swe myśli oraz spojrzenie, jednocześnie nieprzerwanie, acz powoli parła przed siebie, wymuszając na innych ludziach lawirowanie naokoło niej.
Ronin był wyraźnie pełen sekretów czym ją zainteresował. Nie jako mężczyzna, chociaż gdyby kobieta odczuła wystarczająco duże pragnienie to nadałby się do jego zaspokojenia, ale jako fragment układanki. Czasami nawet pojedyncza jednostka była w stanie wypełnić w niej lukę, a ten osobnik jeszcze dodatkowo był sprytny. Ah! Dla Leiko był niczym najlepszy kąsek pośród innych słodkości wypełniających pudełeczko jakim była Nagoja.

Ale cierpliwa była i nie dała się ponieść emocjom. Bliżej jej było do przeanalizowania zaistniałych okoliczności niż do popadania w jakieś ślepe zachwyty. Może i poprzedniej nocy był uprzejmy, czarujący nawet.. ale przecież ona też taka była, więc dobrze wiedziała jak bardzo to potrafiło być złudne i mamiące. Jakże łatwo było przyjąć groźną pozę wywołującą na równi ze sobą strach i szacunek pośród ludzi, przy tym także i podejrzliwie ich do siebie nastawiając. Zastraszanie, gardzenie otoczeniem, lubowanie się w przelewaniu krwi, machanie komuś mieczykiem przed nosem.. Gdzie w tym finezja porównywalna do misternej sztuki bawienia się cudzym umysłem, instynktem i pragnieniami? Zdobywanie cudzego zaufania, manipulowanie myślami innych osób, aby sunęły we właściwym dla niej kierunku, czarowanie słowami i zachowaniem.. aż cel sam z radością podzieli się posiadanymi informacjami, będzie przydatną gliną formującą się pod smukłymi paluszkami lub niczego się nie spodziewając odsłoni się na zabójczy cios. Tak, natura ludzka była dla Leiko wspaniałą rzeczą. Szczególnie, gdy już była w stanie odkryć do niej odpowiednie dźwignie.
A jeśli i za jego zachowaniem kryło się coś paskudnego, to musiała być wielce ostrożna wieczorem i przygotować się wcześniej do tego spotkania, aby naiwnie, pod wpływem słów słodkich tam nie przyjść.
Któż przecież wiedział, czy to tajemniczy „tylko ronin” w pułapkę ją pragnie ściągnąć, czy to może on w jej pajęczynę wpadnie.

Feataur 25-11-2010 17:05

Kohen ukłonił się zarówno Ginariemu jak i Chińczykowi.
- To zaszczyt was poznać - powiedział uprzejmie, jednak w duszy zastanawiał się nad tym wszystkim. Minęła dopiero pierwsza noc od polowania, a już klan Hachisuka zaczynał działać na własną rękę - Mam nadzieję, że nasze dokonania zadowolą czcigodnego Hachisuka Sonosuke-sama, jak i was.
Ukradkiem zerknął szybko na naszyjnik Jing-Fei'a.
Spróbował przemówić do niego w najbardziej znanym w Japonii dialekcie używanym w Chinach, którego nauczył się podczas pobytu w klasztorze.
- Witaj w Krainie Bogów, szanowny Jing-Fei-san - powiedział do Chińczyka - Niestety, znam jedynie ten dialekt waszego kraju, więc jeśli nie rozumiesz, proszę o wybaczenie.
Przełożył to również na japoński, kierując te słowa do Dasate i prosząc go o przetłumaczenie Jing-Fei'owi, gdyby nie zrozumiał.
Mnich uśmiechnął się, odpowiadając wprost w swym dialekcie, z czego Kohen wyłapał jedynie słowo witam, szczęśliwy, zobaczyć... Chińczyk musiał pochodzić z głębi kraju, bowiem Kohen znał tylko dialekty wybrzeża Chin.
Dasate zaś przetłumaczył.
- Jing Fei-san, jest szczęśliwy, że poznał kogoś, kto włada jego rodzimym jezykiem. Niemniej on sam pochodzi z podnóża wielkich gór... Himalajów. Dlatego nie radzi sobie z akcentem swych pobratymców znad brzegów morza.
Chińczyk z naleciałościami dialektów tybetańskich. Nic dziwnego, że Kohen miał trudności z jego zrozumieniem.
Takami pokiwał glową i jeszcze raz ukłonił się Chińczykowi. Żałował, że nie będzie miał okazji porozmawiać z nim na osobności. Zaciekawił go, jak i stanowił nowość w jego dążeniu do wyznaczonego sobie celu. Być może mnich ten wiedział coś, co mogłoby pomóc mu uporać się z dręczącym go problemem. Niemniej, obecnie nie miał na to szans. Jednakże, kiedy sprawa zostanie rozwiązana, być moze uda się znaleźć czas, aby podchwycić niego języka i wtedy poprowadzić rozmowę. Teraz jednak miał inne sprawy na głowie. Spojrzał na Dasate.
- Czy klan Hachisuka wie juz o podpalaczu, niejakim Genba Hario? - zapytał, chcąc dowiedzieć się co nieco o szybkości, z jaką rozprzestrzeniają się plotki.
- Iye...tylko plotki. - uciął sprawę Dasate dając tym wyraźnie do zrozumienia, że osobie o jego statusie nie wypada plotkować.
- Rozumem - powiedział, po czym zwrócił się do gospodarza - Jinzo-san, jeśli mógłbyś, opowiedz szacownemu Dasate-sama, jak wygląda sytuacja. Sądzę, że czcigodny daimyo powinien wiedzieć, że taka osoba jak Hario grasuje po tym pięknym mieście.
Jego plan był prosty. Zająć czymś Hachisuka, nim sami nie zabiją oni i nie znajdą Hario. Nie sądził, żeby klan ten sprawiał zbyt wiele problemów, ale już samo to, że wziął się za pracę tak niebezpieczną, jak polowania, było kłopotliwe. Znał dobrze zapalczywość kasty samurajskiej, by nie wątpić, że każdy z nich z krzykiem ruszyłby na demona, jednak byłoby to równie bezcelowe, jak atakowanie uzbrojonego człowieka gołymi dłońmi.
- Nie trzeba, dobrze znamy sytuację w Nagoi - rzekł w odpowiedzi Dasate, wyciągając dłoń do przodu w geście powstrzymania Jinzo. Im dłużej Ginari rozmawiał z Kohen, tym częściej widać było u niego nawyki dowódcy. Ginari uśmiechnął się i dodał. - Przyznaję, że Jing-Fei-san ma duże oczekiwania, jeżeli chodzi o troje z was. Liczę, że dorównacie owym oczekiwaniem. I rozwiązanie problemu oni, nie zajmie wam długo.
- Doskonale
- oznajmił Kohen uśmiechając się - Jednak jest jeszcze jedna rzecz, o którą chciałbym cię prosić, Dasate-sama. Chciałbym zadać szacownemu Jing-Fei-san kilka pytań odnośnie oni.
To mogła być okazja, której nie warto było marnować.
- Chodzi mi o to, iż demony, które nawiedzają Nagoję, pochodzą z Chin - rzekł - Co więcej, mam spore podejrzenia, iż ktoś z Państwa Środka specjalnie wypuszcza demony na Krainę Bogów. Jeśli to możliwe, chciałbym aby Jing-Fei-san pomógł mi rozwikłać ten mały problem. Domyślam się, że wpłynie on pozytywnie na dalszą walkę z tymi diabelstwami.
Słowa te przetłumaczone przez Dasate, wywołały krótką wymianę zdań pomiędzy Ginari a Jing-Fei. Zbyt szybką i zbyt cichą, by Kohen mógł wyłapać jej sens. Niemniej po jej zakończeniu, Dasate Ginari stwierdził
- Jego cesarska mość Chenghua Ming, władca Chin nie toczy wojen poprzez oni. Armia wierna dynastii jest wystarczająco liczna i potężna, by nie sięgać po tak plugawer środki.
- Upraszam o wybaczenie, gdyż nie miałem tego na myśli
- powiedział pośpiesznie Takami, pojmując swoją pomyłkę - Chodziło mi o to, że musi to być ktoś z Cesarstwa Chin, skoro potrafi sprowadzić demony na naszą ziemię. Najprawdopodobniej to jakiś zbieg, czy osoba wyjęta spod prawa. Dlatego liczyłem na pomoc szacownego Jing-Fei w jego ujęciu. Sądzę, że to mogłoby nawet poprawić stosunki między Nefrytowym Tronem, a Krainą Bogów.
Krótka rozmowa pomiędzy chińczykiem, a samurajem dała równie krótką odpowiedź Ginari.
- Jing-Fei-san nie zna nikogo takiego.
- Rozumiem
- skinął głową youjutsusha - W takim razie, czy Jing-Fei-san wie może coś więcej o oni z Chin? Ja, niestety, dysponuję jedynie wiedzą, którą wyczytałem w zwojach z kraju Wu, czyli praktycznie czystą teorią. Dziś w nocy walczyłem z Jiang Shi, co tylko upewniło mnie w moich obawach. Nie jestem pewien, co możemy jeszcze napotkać na swojej drodze, a wolałbym być na to przygotowany.
Jing-Fei opowiadał, a Ginari tłumaczył. W zasadzie chińczyk nie powiedział, nic czego Kohen by nie wiedział, choć dla pozostałych informacje czym są Jiang Shi i jakie mają słabości, były pewną nowością.
Jedyna nowa interesująca informacja, była taka, że nad Jiang Shi można zapanować umieszczając magiczną formułę spisaną na kartce ryżowego papieru. Niestety chińczyk nie znał owej formuły.
Przez chwilę milczał, zastanawiąc się, gdy na jego twarzy pojawił się wyraz zadowolenia.
- Jinzo-san - zwrócił się do kupca - Czy mógłbyś więc przygotować dla każdego z nas woreczek z niełuskanym ryżem?
Gdy Jinzo skinieniem głowy potwierdził, czarownik z powrotem wrócił do Dasate.
- Będziecie nam może towarzyszyć w dzisiejszym polowaniu? - spytał.
- Iye...moi yojimbo wspomogą was patrolami, ale ja i Jing-Fei-san mamy inne obowiązki związane z rozkazami mego daymio. - zaprzeczył Ginari.
- Przykro mi to słyszeć, gdyż liczyłem, że zdążyłbym porozmawiać nieco z Jing-Fei na tematy dogmatyczne - stwierdził Kohen, jednak to nie był jego główny motyw - WIęc będziemy się widzieć nazajutrz o świcie?
- Hai.
- potwierdził krótko Dasate Ginari.
- W takim razię życzę przyjemnego dnia i spokojnej nocy, Dasate-sama, Jiang-Fei-san - ukłonił się im na pożegnanie, czekając aż Ginari przetłumaczy jego słowa Chińczykowi - Do zobaczenia nad ranem.
W odpowiedzi i Chińczyk i Japończyk ukłonili się odchodzącemu Kohenowi bez przesadnej grzeczności, lecz i bez lekceważenia. Krótko i z szacunkiem.
Po tych słowach skierował się do stolika. Przez chwilę siedział przy niskim meblu, wpatrując się w kubek z wodą i trawiąc rozmowę z członkiem Hachisuka. Jednak bardziej intrygował go Chińczyk. Nie wydawał się on mieć nic wspólnego z tymi oni, jednak w tym wypadku nie można było niczego wykluczyć. Postanowił posiedzieć jeszcze chwilę, obserwując zachowanie swoich towarzyszy. A szczególnie mieć na uwadze Leiko. Ta kobieta była groźniejsza, niż wydawała się z pozoru.
Kobieta jednak tylko siedziała skromnie.. na tyle skromnie na ile pozwalała jej cała urodziwa aparycja. Wprawdzie wcześniej powitała gości ukłonem pełnym gracji, ale to było wszystko i teraz nieruchome spojrzenie półprzymkniętych oczu miała zawieszone na blacie stolika. Niezainteresowana, bardziej w labiryncie swych własnych myśli krocząca niż pośród obecnych postaci.. takie sprawiała wrażanie. Ale słuchała. Jej uszy wyłapywały każde wypowiedziane w izbie słowo, magazynowały je wszystkie w czarnowłosej głowie do możliwego przyszłego użytku. Jeśli tylko towarzyszące im informacje okazałyby się cenne, bądź chociaż ciekawe.
Zamilknięcie łowcy Leiko skwitowała opuszczeniem ciężko powiek, ukrywając przy tym iskierki się w nich czające, dla siebie tylko pozostawiając ich znaczenie. Upiła niewielki łyczek sake z trzymanej w dłoniach czarki.
Nie można było powiedzieć, że Dasate Ginari nie zauważył zjawiskowej Japonki, jaką Leiko. Bo na pewno zauważył. I zdecydowanie zrobiła na nim wrażenie. Ale był wojownikiem. Bardziej pewnie czuł się na polu bitwy niż w rozmowach towarzyskich. To było widać... I pewnie dlatego nie wchodził na grunt towarzyskiej rozmowy. Jeszcze mniej można było powiedzieć o samy Jing-Fei. Opuszczony nisko, ni to hełm, ni to kapelusz, krył jego oczy. A krótkie ożywienie, na jakie się zdobył znikło, gdy Kohen zakończył rozmowę.
Ale nawet to ożywienie, nie odkryło przed Leiko intencji mężczyzny. Chińczyk nadal był nieprzenikniony niczym głaz.
Sogetsu całkowicie zignorował pojawienie się nowych gości, nie ruszył się nawet od stolika żeby się przywitać. Nie znał ich a poznawanie nowych ludzi i rozmowy towarzyskie nie były przez niego lubiane ani nie czuł się w nich wystarczająco dobrze żeby robić sobie dodatkowy problem. Jednak gdy usłyszał tytuły bushi w ciemnym kimonie oraz kim jest niedźwiedziowaty mnich czuł że te odwiedziny nie są tylko wizytą towarzyską, zwiastowały problemu i kłopoty. Jeżeli ich poczynaniami zainteresował się sam daimyo klanu Hachisuka to musiał mieć ku temu jakiś ważny powód. Pod maską obojętności pilnie słuchał rozmowy jaką toczył Kohen z wysłannikami klanu, jednak nie było w niej nic co by go zainteresowało. Jedyny skuteczny sposób na oni to je po prostu zabić. Bez technicznego rozważania, że skuteczniejszy byłby łuskany ryż od ziaren pszenicy, miecz ciął każdego jednakowo i tylko od umiejętności walczących zależało kto umrze, a kto będzie żył. Jinbei marudził coś o magicznym przedmiocie jednak raczej nie było szansy że dogada się z Chińczykiem i wiedza co to za przedmiot raczej tez by nie przyniosła niczego dobrego. Jednak mantry mnicha mogły być niepokojące, jeżeli demon może wyczuć jego aurę to możliwe że i on wyczuje demona. Należałoby się jak najszybciej oddalić by nie sprowadzić sobie na głowę kolejnych problemów. Co do intencji tak ważnych gości wiedział że jeżeli będą coś od niego chcieli na pewno go o tym poinformują, nie było sensu narzucać się rozmową. Kazama zwrócił się więc spokojnie do kupca który ich zatrudnił.
- Jinzo-san, czy będziesz potrzebował naszych usług przed wieczornym polowaniem na oni? - w duszy liczył że zostanie zwolniony z słuchania tej wymuszonej pogadanki z wysłannikami daimyo.
- Iye. - odparł roztargnionym głosem Jinzo, a Kirisu tylko obrzucał obu wysłanników daimyo obojętnym spojrzeniem. Zupełnie jakby młodego łowcę nie dziwiło zainteresowanie klanu Hachisuka. A może rzeczywiście nie dziwiło? Wszak Płomień uważał się za wspaniałego i słynnego łowcę oni. Więc zainteresowanie wysłanników daimyo, było dla niego czymś naturalnym. O wiele bardziej drażniła go sprawa Sakury, łowczyni której sława rywalizowała z jego własną.
Ginari i Jing-Fei wstali po chwili i przyboczny daimyo skłonił się pozostałym gościom karczmy mówiąc
- Skoro sprawy z którymi tu przyszedłem zostały już omówione, to nie będę wam przeszkadzał. Życzę owocnych łowów na oni i... oczekuję, że spotkamy się jutro.
Po tych słowach pożegnał się i wraz mnichem opuścili Szczęśliwą Brzoskwinkę, odprowadzany przez czwórkę ochraniających yojimbo. Bystre oko mogło zauważyć, że samuraj i mnich prowadzili ożywioną dysputę... ale o czym? Tego nie wiedział nikt, poza nimi.
Kohen odprowadził wzrokiem Gianri i Jing-Fei’a. Zastanawiało go, o czym mogą tak dyskutować. Po raz kolejny pożałował, że uczył się jedynie języka wybrzeża. Jednak nigdy nie sądził, że dialekt kontynetalny będzie mu potrzebny.
Powoli przeniósł spojrzenie na pozostałych w karczmie łowców. Była ich teraz czwórka. Wkrótce miała przybyć niejaka osławiona Sakura, a przecież Hario nadal krążył ulicami Nagoi. Robiło się coraz ciaśniej, a dalej nie wytropiono wszystkich oni. Wiedział, że będą musieli się śpieszyć. I działać razem, lub przynajmniej sobie nie przeszkadzać.
Kirisu nieco go zaskoczył. Patrząc na jego naszyjnik z monetami, nie spodziewał się, że ubije on aż tylko demonów jednej nocy. I nie chodziło tu o zakład. Takami był zaskoczony liczebnością, jak i siłą przeciwnika. Nie miał pojęcia, na kogo natrafił Płomień, jednak jeśli on sam z Sogetsu mieli mały problem z zabiciem świeżego Jiang Shi, to oznaczało to tylko jedno. Albo to, że oni dwaj są niespodziewanie słabi, w co youjutsusha nawet gdyby miał mówić skromnie, nie raz zabił demona, albo po prostu ktoś postarał się o różnorodność demonów. Z tego co było widać po łupie Leiko, oni były odmienne.
Jiang Shi... był młody, to było widać. Jednak jego siła nie była przeciętna. Nie myślał źle o Kirisu, ale wątpił, by w pojedynkę dał radę jednemu z nich.
Była jeszcze jedna rzecz. Jiang Shi pojawił się na cmentarzu... czyli w miejscu, którego ludzie unikali. Reszta demonów grasowała po mieście. Jeśli mag dobrze myślał, ktoś wskrzeszał umarłych z dala od miejsc, gdzie młodym osobnikom może stać się krzywda. Niby to nie było głupie... Jednak umysł Kohena nieustannie pracował. Starał się powiązać ze sobą fakty i wiążące się z nimi następstwa.
Do tego jeszcze Hario... Takami skrzywił się w duchu, wspomniając olbrzyma. Wiedział, że od teraz będzie musiał uważać na swoje plecy. Nawet, czy może tym bardziej, w obecności Kazamy.
Poza tym wiedział, że gdy teraz pojawi się Genba, nie będzie się on powstrzymywać. Takami stwierdził, że on też nie zamierza. Musiał się więc przygotować.
- Wrócę przed zmierzchem - zwrócił się do zebranych, chociaż słowa te kierował głównie do Kazamy. Nie wątpił, że dziś również dane mu będzie polować wraz z nim. I Jinbei’em - Miłego dnia.
Wstał, po czym wyszedł na ulicę, zakrywając się obdartym, czarnym łachem. Kierował się w stronę dachów pagody miejskiej świątyni, jednej z wielu znajdujących się na terenie miasta. Jeszcze nie zdążył się zorientować, do jakiej sekty ona należy, ale czasy wojny Onin minęły i nie zostało już wiele nienawiści między poszczególnymi dogmatami. Zresztą nie chciał rozmawiać. Potrzebował skupienia i wyciszenia.
Gdy dotarł na miejsce akurat rozlegał się gong na popołudniową modlitwę. Kiedy Kohen wspinał się po schodach, podziwiając majestatyczną bramę główną świątyni, malowaną na krwistoczerwony kolor. Było widać, iż jest ona dość stara i nieco nadpalona. Świadczyły o tym smugi sadzy znajdujące się nieco ponad wzrostem przeciętnego Japończyka. Sama brama miała kilka metrów wysokości, a jej rozłożysta górna część pokryta była misternej roboty ozdobami. Takami minął ją, kierując się w stronę wewnętrznego placu kompleksu świątynnego. Na wprost niego znajdowała się właściwa brama. Obok niej stały posągi demonów-królów Niou. Z prawej strony, mając szeroko otwarte usta, stał potężny Naraen Kongou, symbolizujący początek, zaistnienie życia. Z lewej zaś wejścia pilnował Misshaku Kongou, oznaczający śmierć i koniec. Usta jego były zamknięte.
Obaj spoglądali na drogę, jakby chcąc swym spojrzeniem przewiercić na wylot każdego przechodnia. Kohen wzdrygnął się na tę myśl, wiedząc, że zawsze będzie obawiał się kary bogów. Gdyż skoro demony istnieją, to jak mają nie istnieć bogowie?
Wchodząc na dziedziniec dobiegły go głosy mnichów.
YouTube - The Lotus Sutra
Wsłuchał się w ich śpiew, rozpoznając znaną niemal każdemu buddyście Sutrę Lotosu. Przez chwilę stał tam, zauroczony znajomym mu pomrukiem męskich głosów, ich harmonii i jednostajności. Postanowił, że dołączy do nich w modlitwie. Mimo, iż już zauważył, że to sekta NichIrena, czcząca Buddę Amidę, nie wahał się zbliżyć do klęczących mnichów. Usiadł jednak nieco w oddaleniu, by nie przerywać medytacji świętych mężów, choć szczerze wątpił, czy w tej chwili zwróciliby na niego uwagę.
Zatrzymał się w cieniu jednego z drzew rosnących przy trzyjpiętrowej pagodzie i usiadł w pozycji lotosu. Przez moment wsłuchiwał się w głos przewodni starszego mnicha, którego ascetyczna postura nie posądzała o tak potężny głos. W chwilę później Takami również odmawiał mantrę, dołączając do chóru. Miał przed sobą dużo czasu.

Feataur 25-11-2010 17:09

Powoli wychodził ze stanu medytacji. Jak zawsze, kiedy starał się wyciszyć, jego ciało doznawało orzeźwienia. Otworzył oczy i spojrzał przed siebie. W odległości metra od niego siedział stary mnich. Ubrany w tradycyjny pomarańczowy ubiór, z ogoloną głową, trzymający charakterystyczną makię w dłoni. Kohen nie wiedział, ile ma lat, lecz jego pomarszczona twarz sugerowała dość podeszły wiek - być może nawet pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt lat. Spoglądał on na youjutsusha z pogodnym uśmiechem. Takami zastanawiał się, czy to medytacja tak pochłonęła go, że nawet nie usłyszał, gdy starzec podchodził, czy może to jego gość potrafił poruszać się tak cicho. Niemniej - była to świątynia. Wiedział, że w jej obrębie nie powinna go spotkać żadna krzywda. Szczególnie, kiedy przyszedł tutaj kontemplować.
- Witaj, święty mężu - powiedział uprzejmie Takami, kłaniając się niemal do ziemi. Jeszcze kilka lat temu sam nosił takie szaty - Jeśli zakłóciłem wasze wa, upraszam o wybaczenie.
Mnich uśmiechnął się szeroko, ukazując duże braki w uzębieniu. Mag odwzajemnił go, chwaląc się może bardziej zasobnym stanem uzębienia, choć niekoniecznie ładniejszym.
- Witaj, poszukujący odpowiedzi - odparł mnich, dalej szczerząc dziąsła - Jak podoba ci się w naszej świątyni?
Kohen zastanowił się nad odpowiedzią. W sumie nie była ona zbyt trudna. Świątynia może i nie stanowiła takiego arcydzieła, jak słynny kompleks Świątyni Horyuuji, niestety zniszczony podczas wojny doszczętnie, ale nie była również uboga.
- Stanowi doskonałe miejsce do osiągnięcia Oświecenia - odparł, dobierając odpowiednie słowa.
Mnich pokiwał głową.
- Mądre słowa i dziękuję ci za nie, czarowniku.
Youjutsusha
strapił się nieco, wiedząc, że jeśli ten człowiek rozpoznał w nim maga, to musi on być nie tylko mądry, lecz zdołał dostąpić już jednego z wyższych poziomów Oświecenia.
- Słyszałem o tobie od młodych mnichów - wyjaśnił, jednak tajemniczy uśmiech, który pojawił się na jego obliczu, skłaniał do myślenia, czy było to jedyne źródło jego wiedzy - Ty i tobie inni przybyliście by pozbyć się oni nawiedzających to miasto.
Kohen skinął głową.
- Takie mamy zadanie - potwierdził Takami - Powiedziałeś, że poszukuję odpowiedzi. Co miałeś przez to na myśli?
Starzec spojrzał na niego spod siwych brwi.
- To, co powiedziałem - odparł lakonicznie mnich, a jego palce stale przesuwały kulki makii, jak gdyby mnich wciąż się modlił - Szukasz Oświecenia, jak każdy człowiek w swym życiu. Czy to nie jest prawdą?
- Owszem, masz rację
- powiedział po chwili milczenia Kohen - Budda naucza nas, abyśmy każdym czynem w swoim życiu zdążali ku doskonałości. By wyrwać się z kręgu reinkarnacji i połączyć się z Buddą w Nirvanie.
- I dlatego nie osiągasz celu
- skwitował go mnich, kręcąc głową - Czytałeś sutry?
- Co masz na myśli?
- zapytał, kiedy usłyszał, co powiedział jego rozmówca - Tak, czytałem. Przez pewnien okres w życiu sam byłem mnichem. Uczyłem się u Rennyo-sama, w sekcie Jōdo Shinshū.
- Nie zostało już was wielu, to smutne
- mruknął ze współczuciem mnich - Wojna to okropna rzecz. Tyle krwi, tyle śmierci...
Starzec wyglądał, jakby zamierał pogrążyć się we wspomnieniach. Kohen, którego zaintrygowaly słowa mnicha, nie dawał za wygraną.
- Co oznacza, że nie osiągam celu? - spytał ponownie.
Mnich ponownie spojrzał na maga.
- To, że każde pragnienie, nawet osiągnięcia Oświecenia, oddala nas od niego. By je osiągnąć, musimy odrzucić to co ziemskie - pokusy, żądze, małostki, cele... Wszystko. W ostateczności porzucimy też nasze ciała. A Oświecenia dostąpią tylko ci, którzy za życia nie pragnęli niczego.
- Więc co trzeba by było zrobić, by je osiągnąć? Co jest złego w pragnieniu osiągnięcia Nirvany, jak i życia?
- Samo pragnienie. Przecież to oczywiste. Czemu trzymasz się życia? Przecież ono jest nieskończone, w wielu żytowach. Woda nie pyta, dlaczego płynie; drzewo ne pyta dlaczego rośnie. Wszystko jest karmą, która otacza nas zewsząd. Nie uciekniesz przed swoim losem, nemezis swojej karmy.
- A gdybym próbował? Czy jestem z góry skazany na porażkę?
- dociekał Takami, którego myśli zaczęły krążyć wokół słów pewnego Chińczyka. Tego, którego słowa, stały się dla niego wyrokiem - Nie mogę zmienić niczego, by nie umierać powolną i bolesną śmiercią? Czy to moja karma?
Starzec spojrzał na Takamiego i zmarszczył czoło. Najwidoczniej słowa maga nieco zmartwił, lub zezłościły mnicha.
- [i]Wszystko należy akceptować z pokorą. Ale [i/]- dodał, kiedy twarz Kohena nabrała ponurego wyrazu - nic nie jest ustalone. Każdy jest w stanie zmienić swój los, mimo iż jest to niewskazane. Czy sam Budda nie wyszedł ze swojego pałacu i nie zaczął nauczać? Przecież jego losem było być księciem, osobą nieskażoną złem świata ziemskiego. Lecz w swej mądrości wybrał drogę czystości ciała i ducha, wyrzekając się wszystkiego i na przekór wszelkiemu losowi osiągnął Nirvanę. Spójrz na jego drogę. Idąc jego śladami możemy osiągnąć Oświecenie i wydostać się z nieskończonego kręgu życia.
Takami myślał przez chwilę, wsłuchając się w szum wiatru w niedalekich drzewach. Skierował wzrok na pobliski ogródek zen. Jeden wielki głaz, otoczony morzem piasku, ułożonym w przepiękne wzory.
Wzrok mnicha podążył za spojrzeniem maga.
- Ten wielki kamień to Nirvana - powiedział ni z tego ni z owego. Kohen nie przerywał, wiedząc, że słowa wymawiane przez tego człowieka były mądrością wynikającą i z doświadczenia, jak i z sutr i mantr jego filozofii - My zaś stoimy na granicy piasku. Nasze drogi do Oświecenia są równie kręte co owe wzory na piasku. Czasami stają się spiralą, oznaczającą nowe narodziny, które dalej prowadzą do celu. Do Nirvany i Oświecenia .Każdy z nas podąża tą ścieżką. Niektórzy jednak nie potrafią odnaleźć właściwej drogi, a nadkładana odległość stanowi barierę oddzielającą ich w następnym życiu od celu.
Takami słuchał, podążając jednym z rowków w piasku. Czy to moja ścieżka?, pytał samego siebie, próbując analizować swoje czyny. Czy zakręci ona się wokół siebie, powodując moją śmierć i narodziny w kolejnym cyklu życia? Czy po wieczność będę wędrował tylko po to, by nigdy nie dotrzeć do celu?
Zadał te pytania swojemu rozmówcy.
- Jeśli to twoja karma, nic nie zdziałasz, siedząc i pytając - odpowiedział mnich - Tylko czyny i medytacja pozwalają zobaczyć więcej. Więc czyń co w twojej mocy, aby naprawić swoją karmę oraz medytuj, by oczyścić swój umysł z pragnień i innych celów. Stań się jak pusta czarka gotowa do napełnienia przez ocha. Gdyż jedynie w pustym i czystym naczyniu człowiek może rozkoszować się idealnym smakiem herbaty. Bądź takim naczyniem, a mądrość Buddy niech będzie ocha. A następnie daj z siebie pić innym, dzieląc się wiedzą, której dostąpiłeś podczas Oświecenia.
- Tak jak każdy z buddów?
- Dokładnie. Lecz nie pragnij nim zostać. Każdy z bodhisatwa był człowiekiem, który nie żądał tego tytułu. Nawet o nim nie myślał. Był jedynie naczyniem mądrości Buddy.

Zapadło milczenie, przerywane jedynie rozlegającym się jazgotem cykad. Kohen zamknął oczy, wsłuchując się w ich dźwięk.
- Higurashi no naku koro ni.... - wyszeptał ledwo słyszalnie mnich.
- Coś mówiłeś? - zapytał youjutsusha, kierując spojrzenie ku starcowi.
- Kiedy cykady płaczą... Znasz ten zwrot?
Kohen pokręcił głową. Nigdy o tym wcześniej nie słyszał.
- Higurashi no naku koro ni oni ga okite iru - zacytował mnich, patrząc na Kohena. Tym razem w jego oczach nie było ani rozbawienia, ani radości. Tylko powaga i skupienie.
- “Kiedy cykady płaczą, budzą się demony” - powtórzył Takami, niczym werset mantry - Skąd to wiesz? I co to oznacza?
Spojrzenie starca nie zmieniło się.
- Demony istniały od zawsze - powiedział - Dlatego człowiek nauczył się rozpoznawać ich nadejście.
- Ale cykady zawsze grają o tej porze roku
- sprzeciwił się mag - A nie zawsze demony nadchodzą. Przecież nawet w zimie pojawiają się oni, a wtedy owady śpią.
- Po prostu zapamiętaj moje słowa
- odparł poważnie, po czym jego twarz znów przybrała łagodny i miły wygląd. Po chwili wzruszył również ramionami - Zresztą, co ja mogę wiedzieć? Jestem jedynie starym mnichem. A ludzie dużo rzeczy mówią.
Kohen nie był pewien, co myśleć. Jego argumenty były trafne, jednak nigdy nie zwracał uwagi na takie coś jak cykady w trakcie walki z oni. Może to była prawda? A może rzeczywiście ludzkie bajania.
- Dziękuję ci za rozmowę, święty mężu - powiedział mag, kłaniając się nisko, tym razem niemal dotykając czołem ziemi - I za radę.
-Podziękujesz korzystając z niej
- odparł mnich uśmiechając się lekko. Po czym spytał - A co tam słychać poza Nagoją? Skąd przybywasz poszukujący odpowiedzi?
Kohen był rad, że rozmowa zeszła na bardziej przyjemne tematy. Mimo, że często chciał rozmawiać o sprawach wiary, ten dzień nie należał do takich. Poza tym to, czego dowiedział się teraz, starczy mu na kilka dobrych tygodniu do rozmyślania.
- Pochodzę z daleka. Jednak obecnie udaję się tam, gdzie mogę służyć ludziom w walce z demonami. Źle się dzieje w Krainie Bogów. Oni zaś cały czas nawiedzają nasze ziemie. Poza tym kraj podnosi się po wojnie. Gdziekolwiek bym nie zawędrował, ruiny i cmentarze nie dają zapomnieć o okrucieństwach walk. Samo zaś miasto wrze, od kiedy wczoraj spłoną jeden z opuszczonych budynków - powiedział Takami, nawiązując do walki z Hario - Jeden z łowców okazał się nim nie być. Podpalił budynek...
Takami zastanawiał się, czy powiedzieć prawdę. Być może uzyskał by parę wskazówek, jednak zapewne byłby to lakoniczne lub metaforyczne porady. Nie chciał również narażać ich sprawy.
- …w którym ponoć ukrywały się demony - dokończył - Jednak nie było ich tam. Dzięki niech będą Buddzie, że ogień został szybko opanowany.
- To smutne... Ale zrozumiałe
- rzekł mnich kiwając głową - Jeśli człowiek zbyt szybko wyciągnie wnioski. Zbyt pochopnie. Łatwo wtedy o błąd.
Takami pokiwał głową.
- Mam nadzieję, że u was nie zdarzyło się nic złego - zapytał, mając szczerą nadzieję, że odpowiedź będzie pozytywna. Bo przecież to była świątynia. Zło nie miało tutaj wstępu, a może i któryś z mnichów był obeznany z egzorcyzmami?
- Jesteśmy w odosobnieniu od spraw tego świata. Nie możemy dzielić pokus, nawet stykając się ciągle z nimi - odparł staruszek - Przyjemności tego świata są kotwicą. Ciekawość również do nich należy - uśmiechnął się lekko - Staram się im nie ulegać. Ciekawości zwłaszcza.
Mag pokiwał głową.
- Więc na szczęście, problemy Nagoi was nie trapią - dopowiedział - Jestem rad, słysząc to. Jednak prosiłbym o ostrożność, święty mężu - rzekł do mnicha - A w razie problemów, posłać kogoś po mnie. Zjawię się w każdej chwili, by wam pomóc w walce z oni.
-Będę pamiętał
- odparł staruszek - Ty też nie zapominaj tego, co tu usłyszałeś. I niech twoja droga wiedzie cię ku Oświeceniu.
Kohen ukłonił się jeszcze raz i wstał. Skierował się ku wyjściu, odprowadzany spojrzeniem starego mnicha. W pamięci wyryły mu się słowa “Higurashi no naku koro ni oni ga okite iru.”...

Cytryn 26-11-2010 12:33

Szermierz spokojnie patrzył jak wysłannicy daiymo opuszczają karczmę, nie miał czasu zastanawiać się nad ich wizytą jego myśli zajmował obecnie tylko jeden problem, jedna osoba: Genba Hario. Czekając na kolejne nocne polowanie nie miał zamiaru siedzieć bezczynnie aż jego przeciwnik uczyni pierwszy krok. O ile tropienie i wyszukiwanie przeciwników nie było jego najmocniejszą stroną to wiedział jak ich sprowokować do pojawienia się. Ukłonił się lekko pozostałym w karczmie osobom i wyszedł kierując się na główny rynek miasta. Idąc odsłonił swoje tachi wystawiając je na widok publiczny, wiedział dobrze że plotki dadzą znać jego wrogom że przechadza się swobodnie za nic mając widmo walki z nimi.
Ta z pozoru zwykła nonszalancja miała jednak za zadanie wystawić Sogetsu za cel dla jego wrogów, jeżeli on nie miał czasu na wyśledzenie swoich przeciwników należało uczynić by to oni chcieli jak najszybciej wyśledzić jego, przeciąganie i odwlekanie starcia nic by nie zmieniło, zresztą uważał takie zachowanie za niehonorowe. Już dawno pogodził się z widmem porażki, wiedział że kiedyś przegra, czekał już tylko na swojego kata który miał wykonać wyrok. Jednak nie miał zamiaru ułatwiać mu zadania i na pewno nikt taki jak Hario nie mógł okazać się jego katem. Idąc spokojnie uliczkami Nagoi podziwiał, zapracowane kupieckie miasto gdzie każdy miał coś do roboty, niczym mrówki każdy znał własną rolę w społeczeństwie, czuł się w tym mieście obco. Żył z miecza i zabijania, żył z dzieła zniszczenia gdy reszta żyła z tworzenia. Wszystkie te rozmyślania wprowadziły go w dość melancholijny nastrój, jednak nie mógł sobie pozwolić na dłuższe rozmyślania o sensie swojej walki. Chwila spokoju i zadumy mogła prowadzić do zbytniego rozluźnienia a w perspektywie wieczornej walki z oni a może i wcześniejszej walki z olbrzymem lub jego poplecznikami należało zachować czujność.
Jakikolwiek trening fizyczny jednak musiał zostać wykluczony, należało dać ciału wypocząć przed czekającym go nocnym wysiłkiem. Należało odpocząć i poczekać na kolejny ruch przeciwnika w tych przedziwnych szachach które odbywały się w Nagoi. Podczas swojego spaceru napotkał na samotne drzewo na małym placyku oddzielającym domy, postanowił się tam udać i usiąść na chwilkę. Przewiesił swoje tachi za plecy, tak by nie przeszkadzało mu siedzieć ale miał do niego łatwy dostęp i spoczął pod konarami niczym zmęczony drogą wędrowiec, jednak to nie szlak go męczył a brzemię odpowiedzialności które nosił cały czas ze sobą. Jego celem jednak nie był wypoczynek, sam w środku miasta mógł zdawać się łatwym celem, pozostawało mieć nadzieję że skusi to jego przeciwników do podjęcia walki i rozwiązania szybko tego problemu. Mimo bezczynności ciała, mając za swojego nieustającego kompana i przeciwnika demona nie można pozostać biernym. Gdy z zewnątrz mógł się wydawać przysypiającym wędrowcem wewnątrz toczył walkę ze swoim demonem. Gdyby ktoś mógł podejrzeć ten bój zobaczyłby jak dwie smugi lawirują koło siebie z wielką precyzją, przypominało to bardziej taniec w którym ciosy były tylko dodatkowym smaczkiem. Przeciwnicy znali się doskonale, walczyli znając każdy swój kolejny cios ich style walki były wręcz symetryczne, żaden nie mógł przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę. Jinbei był nieustępliwy, nie znał zmęczenia, ani znużenia jednak póki był uwięziony Sogetsu mógł w każdej chwili zakończyć tą walkę, nie zwyciężając ale po prostu przerywając ją na jakiś czas. Kiedyś będą musieli ją rozstrzygnąć, jednak na razie traktował tą walkę jako formę treningu, gdzie mógł szkolić się stając przeciwko bardzo wymagającemu przeciwnikowi. Walka ta miała w sobie pewne hipnotyzujące piękno, wojownicy nie nacierali na siebie gradem ciosów ale krążyli w około siebie zadając proste szybkie cięcia, mijały jednak one celu ledwo o kilka mm gdyż przeciwnik zawsze jakoś się wywinął. Nie było słychać szczęku mieczy gdyż nie stykały się one prawie wcale, ciosy nie były parowane ale unikane lub lekkim płynnym przesunięciem po mieczu przeciwnika zostawałą zmieniona trajektoria ciosu by ten chybił. Kazama już dawno nauczył się odróżniać walki wewnętrzne od świata zewnętrznego więc nawet tocząc bój z Jinbeiem nie tracił czujności, reagując na bodźce zewnętrzne, jednak podczas walki tracił całkowicie poczucie czasu, więc co jakiś czas musiał przerywać by spojrzeć na położenie słońca by nie przegapić spotkania w karczmie przed wieczornym polowaniem.

abishai 26-11-2010 21:09

Słońce prześwitywało przez liście drzewa, pod którym spoczywał Sogetsu. Ciało było spokojne, acz umysł zajęty walką. Wydawało się że jounin jest w stanie snu, albo medytacji.
Było to mylne złudzenie. Kazama mimo toczonego w swej duszy boju, był nadal czujny. Nadal wyczulony na niebezpieczeństwo. Włócznia!Sogestu uchylił na bok, ledwo unikając yari która ciśnięta z dużą siłą z impetem wbiła się w pień drzewa. W miejsce, gdzie przed chwilą opierał się plecami. Niewielu ludzi mogło by z taką siłą cisnąć yari. Sogetsu by nie potrafił, ale znał w Nagoi jednego mężczyznę, który by potrafił...Genba Hario.
Mężczyzna wyszedł powoli z cienia komentując swój rzut.- A chciałem być dla ciebie miły i zabić cię szybko i prawie bezboleśnie.


Wczorajsze wydarzenia zostawiły na nim swój ślad. Rozległe oparzenie jeszcze bardziej oszpeciło jego twarz, mimo, że to wydawało się że Hario już nie może być brzydszy.
-Jak widzisz... miałem wypadek, który sprawił, że nie mogłem dokończyć wczoraj dzieła.- kontynuował swoją wypowiedź podchodząc bliżej. Stanął dość blisko jounina.- A skoro już odczepiłeś się od szat czarownika, to... – przerwał i powoli zaczął wysuwać ostrze swego miecza.


- To pora cię zabić Kazama Sogetsu-san. Powiedziałbym, że nie ma w tym nic osobistego, ale...- uśmiechnął się kpiarsko.- ... byłoby to kłamstwo. Z przyjemnością rozpruję ci brzuch.
Sogetsu zaś przygotowywał się do boju. Wiedział, że walka będzie trudna. Hario był niehonorową szują, lubującą się w zabijaniu. I gotową użyć wszelkich sposobów by zapewnić sobie zwycięstwo. Nie czyniło go to łatwiejszym przeciwnikiem, niestety. Wprost przeciwnie. Był przez to bardziej groźny. Kazama wiedział, że albo zwycięży, albo zginie.

Kirisu nie odstępował Leiko na krok, gdy wróciła ze swego spaceru. Choć, gdy wróciła to przyłapała go. Złapała go na tym, że przechwalał się przed młodymi dziewczętami swoimi dokonaniami. Wyglądał wtedy jak kogucik przy stadku gdaczących kur. Ale pojawienie się Leiko, spłoszyło jego kurki. I Płomień szybko wrócił do roli jej wiernego pieska. I tak samo wiernie warował przy niej podczas spotkania z Dasate Ginari i mnichem Jing-Fei.
Spotkaniu, które pozornie nie interesowało Leiko.
A później Kirisu oferował uroczej japonce swe towarzystwo, przez resztę dnia, zabawiając ją komplementami oraz dwuznacznymi żarcikami. Niezbyt wyszukanymi, ale cóż... Kirisu nie był skomplikowanym mężczyzną. W przeciwieństwie do ronina, który rozgrywał z Leiko własną partię Go.

Wkrótce po obiedzie „Szczęśliwą Brzoskwinkę” opuścili zarówno Takami Kohen jak i Kazama Sogetsu. Wrócił tylko Kohen. Co się stało z Sogetsu, nie wiadomo. Mężczyzna nie poinformował nikogo, gdzie idzie. Ani w jakim celu.
Wrócił pod wieczór, gdy zaczynało się już ściemniać. W karczmie przebywali już tylko Jinzo, który przybył przed chwilą. Oraz Kirisu i Leiko. Przy czym japonka wyraźnie się, gdzieś szykowała. Jak wspomniała obu łowcom, oraz kupcowi, zamierzała się pomodlić w świątyni o pomyślność łowów dzisiejszej nocy. I nie... nie mogła zabrać ze sobą.
Trzepot rzęs niczym skrzydeł motyla, słodki niczym miód leśnych pszczół głos i słowa.- To bardzo osobista sprawa Kirisu-kun. Nie martw się o mnie. A jeśli się spóźnię to... odnajdę cię podczas łowów. Mój Płomyczku.
-Obiecaj, że mi wynagrodzisz te ciągłe znikanie.- odparł Kirisu z żarliwością godną noszonego przydomku. A Maruriken... obiecała. W końcu, od niej zależało, czy dotrzyma obietnicy, ne?
I kobieta znikła w mrokach zapadającej nocy. Aż w końcu ucichł stukot jej get.
Minuty mijały, Kirisu sączył sake, Kohen medytował, Jinzo się martwił.
Nie wrócili jeszcze, ani Leiko, ani Sogetsu. Za to do karczmy zbliżała się kobieta jedyna w swoim rodzaju.


Byłaby pięknością, która przyciągała by wzrok wielu mężczyzn. Choć daleko jej było do panujących kanonów urody. Niemniej jej profesja odbiła na niej olbrzymie piętno. Lewą stronę wytatuowanej twarzy przecinała blizna. A powieka była zamknięta na stałe. Prawy rękaw kimona, wisiał smętnie poszarpany. W walce z oni, kobieta musiała postradać rękę.
Ale ona się tym nie przejmowała. Niedbale ubrane kimono, przepasane szerokim obi odkrywało więcej niż powinno. Także i włosy były związane niedbale związane w kuc, koloru płatków wiśni, od którego wzięła swój przydomek...Sakura. Opierała dłoń na katanie, jedynym orężu jakim chyba dysponowała. Aż dziw brał, że jeszcze toczyła boje z oni.
- A więc...- rzekła rozglądając się zebranych bystrym spojrzeniem jednego oka. Widok Kirisu wywołał u niej kpiący uśmieszek. Ale nic poza tym. Chwilę milczała, nim rzekła.- Ty musisz być Jinzo-san, a to są twoi dzielni łowcy. Nie powinno być ich jeszcze trzech. Dwóch mężczyzn i kobieta?
-Są ale chodzi o to, Sakura-sa...-
zaczął kupiec, ale kobieta weszła mu w słowo.- Sakura wystarczy. Przejdźmy do sprawy. Przybyłam tu na łowy.
- Otóż...jestem przygotowany na to.-
odparł kupiec wyciągając, zza obi ten sam dokument, na którym podpisali się pozostali łowcy.
-To dokonajmy formalności, a potem, któryś z was...chłopcy, wytłumaczy mi co się dzieje w Nagoi.- rzekła żartobliwym tonem spoglądając na Kirisu, który gapił się na nią z otwartymi ustami. Zapewne mając pierwszy raz do czynienia, z tak bezpośrednią kobietą.

Świątynia stała na wzgórzu, otoczona niezbyt gęstym lasem. Prowadziły do niej kamienne schody, które Leiko pokonywała drobnymi kroczkami. Mogła tam dotrzeć o wiele szybciej, ale... nie spieszyła się. Nie musiała. I nie byłoby to rozsądne. Czemuż nie przetestować cierpliwości tajemniczego ronina? W dodatku pokonując kolejne kroki, Leiko dyskretnie się rozglądała. I nasłuchiwała podejrzanych dźwięków i szelestów. W końcu nie wiedziała jeszcze, czego się spodziewać po nim. Mógł mieć wspólników. Póki co żadnemu z jej kroków nie towarzyszyły tajemnicze cienie. Żadnemu stukotowi jej geta, nie towarzyszyły tajemnicze szelesty. Było bezpiecznie, acz cicho... ale nie podejrzanie cicho. Las tętnił od odgłosów zwierzęcego życia, co oznaczało, że nie krył się w nich żaden duży drapieżnik. Ani żaden człowiek.
W końcu zauważyła go. Stał u szczytu schodów, mając wschodzący księżyc za sobą.


A w ręku katanę, ale w saya. Uśmiechał się, gdy się zbliżała, krok za krokiem.
Gdy już była w zasięgu jego cichego głosu. Pochylił się w ukłonie mówiąc.- Cieszę się, że przyjęłaś moje zaproszenie Mauriken Leiko-san.
Uśmiechnął się wskazując wolną ręką nieco podniszczony budynek świątyni. –Przygotowany mam skromny poczęstunek. Onigiri i rozwodnioną sake. Choć jak przypuszczam, inny rodzaj strawy cię tu sprowadził.

Po czym podał jej dłoń, uśmiechając się lekko... ironicznie. Spoglądał w jej oczy, jakby próbował coś z nich wyczytać, prowadząc Leiko do budowli.
A ona ukradkiem rozglądała się szukając podejrzanych ruchów w cieniu budowli.
Nie było takich, nie było też żadnej pułapki w środku.
Były za to ryżowe kuleczki...


... i rozwodniona sake. Ronin usiadł do posiłku i nie czekając, aż Leiko zacznie jeść sam wziął pierwszą kulkę powoli jedząc. Uśmiechnął się przy tym mówiąc.- Co prawda, wypadałoby, żebym to ja narzucił ton naszej rozmowy. Skoro jednak jesteś moim gościem, przywilej wyboru tematu naszej rozmowy zostawiam tobie.
Napił się odrobiny sake i spytał z uśmiechem i przymrużonymi lekko oczami.- O czym więc masz ochotę pomówić Mauriken-san?

Feataur 26-11-2010 22:28

Kohen pokręcił lekko głową, spoglądając na Kirisu i jego "karpia". Sakura robiła wrażenie. Jednak nie w sensie pociągu fizycznego. Owszem, byłaby urodziwa, jednak blizny i kikut niemal od razu dawały do zrozumienia, że to nie jest niewiasta, z którą miałoby się ochotę poduszkować. W milczeniu spoglądał na Płomienia, który najwyraźniej stracił całkowicie dar mowy.
Takami chrząknął, zwracając uwagę Sakury.
- W mieście znajdują się oni pochodzące z Chin - rozpoczął od razu. Nie obchodziło go, że daje fory kobiecie. Póki ginęły demony, było w porządku - Wczoraj w nocy ubito ich chyba pięć. Jednak dalej brak pierwszego osobnika, który powołuje do życia nowe.
Przez chwilę milczał, opierając się plecami o deski gospody. Dziwne, ale ta kobieta nie peszyła go w takim stopniu, jak inne przedstawicielki płci pięknej. Może dlatego, że ona sama była w jakimś stopniu niedoskonała? Blizny i kikut od razu skreślały ją z norm, do których Kohen również się nie zaliczał. Jednakże spoglądając na jej walory...
- Kohen Takami - przedstawił się - Youjutsusha. Reszta zaś powinna zjawić się zaraz przed zmierzchem lub w chwilę po zapadnięciu zmroku. Dzielimy się na pary i patrolujemy najbardziej newralgiczne dla demonów cele - cmentarz i jego okoliczne ulice. Założenie było, iż to wina cmentarza gaijinów i stamtąd muszą wychodzić. Cóż, założenie okazało się błędne. Choć nie do końca. Natrafiliśmy na Jiang Shi, co upewniło mnie w tym, że za tymi ataki stoi ktoś lub coś.
Podniósł lekko głowę, spoglądając w jedyne otwarte oko. Czuł, że coś, być może sama karma, o której niedawno rozmawiał ze starym mnichem, skonfrontowała tę kobietę z nim. Zobaczymy, czy moja droga będzie wiodła prosto, czy niebawem zatoczy spiralę reinkarnacji, pomyślał przelotnie Takami, próbując nie zjeżdżać wzrokiem poniżej szyi kobiety. A to nie było łatwe.
- A więc... - kobieta potarła podbródek jedyną dłonią jaką miała – Jiang Shi... Nie... nic mi to nie mówi.
Spojrzała w kierunku czarownika, lekko się pochylając by mu się przyjrzeć.
- A kogo właściwie podejrzewasz... Takami, tak? Takami-san?
Wzruszył ramionami.
- Takami wystarczy - powiedział mimochodem, dostosowując się do jej charakterystycznego podejścia – Wszystko wskazuje, że winny jest statek kupiecki z Chin. Zawija do portów i zostawia tam zwłoki, po czym odpływa jak najprędzej, nie dokonując ciałopalenia.
Przełknął ślinę, gdyż jędrne piersi Sakury znajdowały się teraz na linii wzroku czarownika. Wziął głębszy oddech, przypominając sobie słowa mnicha na temat pokus i osiągnięciu Oświecenia. Ale czy ono nie mogłoby zaczekać aż..., pomyślał, po czym odciął się od tych myśli. Przynajmniej na chwilę.
- To zdarzyło się tutaj. Zwłoki pochowano na cmentarzu dla gaijinów, a zaraz potem pojawił się demon. Niestety - westchnął, ponownie zmuszając się, by oderwać spojrzenie od tych... dwóch cudeniek, kołyszących się i zniewalająco kuszących... DOŚĆ!, nakazał sobie w umyśle Kohen, bezwiednie zaczynając składać w głowie sylaby Sutry Serca – nie wiemy, kim jest pierwszy demon i to utrudnia nam pracę. Co więcej, nie wiemy nawet gdzie go szukać.
Spojrzał teraz w twarz Sakury, która pod blizną i tatuażem mogła kryć kiedyś całkiem sympatyczne oblicze.
- Klan Hachisuka zaś, tutejszy feudał, powołał również swoich ludzi do poszukiwań - powiedział – Lepiej więc uważać na to, kogo się stara zabić.
Wyprostowała się przerywając na moment kuszenie youjutsusha. Wsunęła po chwili dłoń, pod kimono, akurat pod prawą pierś, mrucząc pod nosem.
- No to mamy problem.
Po chwili szukania, wyjęła długą chińską fajeczkę do palenia ziół, najczęściej opium.
Wsunęła fajeczkę w usta i zaczęła przy obi szukać ziół, do jej nabicia. Przy tym mówiła z wprawą.
- Tho jhakie mhamy plhany na te nhoc?
Jako taką wprawą.
Kohen uniósł lekko brwi, ale nic nie wspomniał na temat fajki.
- Tak jak wczoraj - powiedział – Jeśli tylko wszyscy zjawią się na czas,, idziemy patrolować okolicę cmentarza i miasto. Dzisiejszej nocy będą nas wspomagać niezależne patrole Hachisuka, więc szansa na wytropienie oni wzrasta.
Szczególnie, kiedy ci biedni ludzie będą krzyczeć, rozrywani na strzępy
, dodał w myślach ponuro, wiedząc, że zwykły bushi nie ma szans w starciu z oni. Póki co jednak, Takami odgonił się od grzesznych myśli, dzięki czemu jego rozum wrócił na stały tor logiki.
- Zeszłej nocy byłem w parze z Sogetsu Kazamą, a ten tutaj, Kirisu-san, towarzyszył Mauriken Leiko-san. Samotnie patrolował miasto również Genba Hario - tu skrzywił się widocznie – jednak okazał się bezwartościowym głupcem, podpalając bezcelowo dom, w którym miało rzekomo znajdować się oni. Demonów nie było, a Hario uciekł, unikając kary za podpalenie. Obecnie szukają go służby miasta.
Spojrzał na kobietę, zastanawiając się chwilę.
- Podejrzewam, że układ będzie musiał się zmienić – oznajmił – Poczekamy na resztę, wtedy zdecydujemy.
Takami spojrzał na zewnątrz, spostrzegając, że niedługo nadejdzie pora zebrania. Zastanawiał się, gdzie podziewa się Sogetsu i czy nie napotkał czasem na Hario... Jeśli tak, niech uważa. I jeden, i drugi. Uśmiechnął się mimowolnie, zastanawiając się, jaki wynik miałaby taka walka.
- Harhio.. Ghenba... znham to skhądś -mruknęła w odpowiedzi kobieta, nabiła fajeczkę jakimś specyfikiem, schowała ziółka i ordynarnie podrapała się po zgrabnym tyłeczku.
Nie miała żadnych manier... i chyba nie dbała o to. Podpaliła zioła w fajce, od płomienia jednego z lampionów. Pociągnęła dymka i trzymając fajkę w palcach rzekła.
- Czy on? Czy on nie jest wielki jak ogr, a z gęby jeszcze brzydszy? - po czym wskazała na zdziwionego Kirisu – I co ten młodzik wyszczerza oczy? Kobiety nie widział, czy co?
Takami wzruszył ramionami i wyszczerzył krzywe zęby.
- Mnie nie pytaj - odparł na pytanie o Kirisu – Co do Hario... To ten sam. Wiesz coś o nim?
Kohen na chwilę spojrzał na zbaraniałego Kirisu. Co jak co, ale w tej sytuacji... Wyglądało na to, że obcowanie z tak niekobiecą niewiastą było dla młodzieńca zbyt brutalne. Ciekawe, czy to naruszyło jego światopogląd i opinię na temat płci pięknej?, pomyślał, śmiejąc się w duchu.
- Phi... po prostu... tego... -Kirisu coś tam mruczał pod nosem – Szkoda że nie ma tu Leiko-chan.
Saukura z impetem usiadła przed Kohenem zakładając gołą nogę na nogę. A miała je całkiem zgrabne. Pokazywała równie ciekawe widoki co Leiko, niemniej nie robiła tego z taką subtelnością jak druga łowczyni oni. Machając fajeczką w dłoni mówiła.
- Genba Hario to... z tego, co słyszałam. Morderca na zlecenie. Dość skuteczny i dość przerażający. Sama go jednak nie miałam okazji poznać.
Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, co miałby tu robić. Nie poluje przecież na oni.
- To czemu się zgłosił?
- wtrącił Jinzo.
Sakura spojrzała na kupca dodając
- Kto wie.
Żeby zabić Sogetsu Kazamę i zdobyć oręż w którym uwieziony jest demon imienim Jinbei
, powiedział sobie w myślach, gdy wszystko, niby zapadnia w zamku, znalazło sie na swoim miejscu.
- Kto wie... - powtórzył za Sakurą, zezując jednak na jej kształtne uda. Buddo, czemu narażasz mnie na takie pokusy?, westchnął w duchu, jednak nie przeszkodziło mu to zbytnio w podziwianiu walorów fizycznych łowczyni.
- W takim razie nic dziwnego, że nie chciał być z żadnym z nas na polowaniu - udał, że domyślił się tego dopiero teraz – Jego nieznajomość walki z demonami wyszłaby od razu na jaw. Więc wciąż zostaje pytanie, dlaczego. Do tego mówisz, że jest płatnym zabójcą? Może - zwrócił się do Jinzo, kiedy kolejny plan usidlenia Hario zaczął się rodzić w jego umyśle – chodzilo o propozycję daimyo Hachisuka? Być może dowiedział się o tym, że trójka najlepszych będzie mogła służyć Hachisuka Sonosuke-sama. Kto wie, może nawet sam daimyo jest celem? Dla człowieka jego postury obalenie kilku yojimbo to nie problem.
- Nieeee... on raczej pracuje dla maleńkich rybek. Gdzie mu tam pływać z rekinami - zaśmiała się kobieta. Pochyliła w kierunku zezującego czarownika... prezentując mu mimowolnie bardzo wiele ze swoich walorów. Dopóty przynajmniej, dopóki jej twarz nie przesłoniła mu wszystkiego – Na daimyo to raczej ninja. Któryś z najemnych klanów, Koga albo Iga - odchyliła się do tyłu – Hario to pospolity rzezimieszek. Raczej chodzi tu o kogoś stąd.
Jinzo zbladł i wyszeptał.
-Jemu chodzi o mnie. Ktoś się dowiedział, Kohen-sama - ostatnie zdanie było niemal w błagalnym tonie.
Takami odsunął się nieco od twarzy łowczyni. Była cóż... Jej osobowość i obejście było dla Kohena całkowicie nowe. Jednak najwidoczniej jego umysł zdążył się nieco nastawić na tak niebezpieczne widoki.
Zerknął na Jinzo.
Gdybyś to ty miałbyś być martwy, Hario nie czekałby nawet na zapisy do polowania, pomyślał, wiedząc, że to najmniejszy problem. Gorzej, bo Sakura zaczynała iść w stronę prawdy.
- To może nam powiedzieć tylko sam Hario - odparł, starając się zejść z tematu. Miał własne porachunki z olbrzymem. Dodatkowo starał się nie sprowadzać na Kazamę dodatkowych problemów. Nie, żeby mu na nim zależało, jednak nie lubił niepotrzebnego rozlewania krwi. I uwalniania demonów – Jednak nie martw się, Jinzo-san. Dopóki któreś z nas jest blisko ciebie, nic ci z jego strony nie grozi. Możemy go pokonać lub zająć na tyle, ile będzie potrzeba, byś schronił się gdzieś w bezpiecznym miejscu.
- Ja nie będę sypiała z nim w jednym pokoju - rzekła Sakura wstając i wskazując na kupca, którego zaskoczyły te słowa – Sami go pilnujcie. - uśmiechnęła się, dodając z ironią – Spanie ze mną, to zaszczyt który nie trafia się byle komu.
Po czym ruszyła w kierunku wieczerzy wrzeszcząc głośno.
- Nie skąpicie sake w Nagoi, dobry znak!
- O czym się dowiedział, Jinzo-san?
- spytał Kirisu.
- O niczym... niczym - nerwowo odparł kupiec i niemal błagając o potwierdzenie rzekł – Prawda Takami-sama?
Kohen wzruszył ramionami, przybierając niewinną minę.
- Nie mam zielonego pojęcia, o czym mógłby się dowiedzieć -powiedział prosto, obserwując kołyszący się zadek Sakury – Chociaż ja też nie będę sypiał z tobą w pokoju, Jinzo-san. Wydaje mi się, że zostanie w tym samym budynku jest dość wystarczającym pomysłem...
Mimochodem zastanowił się, jak to miałoby w wyglądzie poduszkowanie z taką kobietą jak Sakura. Jej fizjonomia ciała była wprost do pozazdroszczenia, jednak tak wybuchowy charakter stanowił pewnie duży problem. A może nie?, pomyślał Takami.
Po chwili zwrócił sie do Kirisu.
- Czy Mauriken-san nie wspominała kiedy będzie? Zbliża się czas zebrania, a ani jej, ani Sogetsu-san nie ma. To jest niepokojące.
- Wspomniała, że w razie czego mnie... nas znajdzie - rzekł w odpowiedzi Kirisu. Zaś racząca się obficie sake Sakura krzyknęła
- Skoro i tak mamy patrolować miasto, bez konkretnego celu, to nie musimy na nich czekać.
Takami pokręcił głową. Wszystko zaczynało się sypać. Nie wiedział, czy to za sprawą wizyty przedstawicieli daimyo, czy pojawieniem się Sakury.
- Jinzo-san - powiedział do kupca – Proszę przekaż reszcie, że ruszyliśmy bez nich. Sakura pod tym względem ma rację. Nasze zwlekanie może przełożyć się na kolejne ofiary w ludziach. A tego chcemy uniknąć. I nie przejmuj się Hario. Wątpię, że to na ciebie został wynajęty.
Przeniósł wzrok na pijącą Sakurę.
- Mamy na ciebie czekać, czy idziesz od razu z nami? Zmrok zaczyna zapadać.
Kobieta spojrzała w kierunku Kirisu i Kohena.
- Tak wam się spieszy chłopcy?
Kirisu słysząc te słowa spiekł raka. A czarownik zaczynał powoli rozumieć, czemu Płomień tak się zachowuje. Kobiety, które czarował swymi opowieściami w Naogi, jak i Leiko, były miłe ciche i skromne. Były posłuszne i zachwycone Płomieniem. Co prawda Takami zauważył, że Leiko po prostu manipuluje Kirisu, ale robiła to subtelnie. A Sakura była bezpośrednia i protekcjonalna. Zapewne nigdy nie spotkał się z taką kobietą. Po prawdzie Kohen też nie.
Zawiesiła u obi butelkę z sake i ćmiąc fajeczkę podeszła do obu mężczyzn. Trzymając ją w dłoni spytała.
- Tooo… idziemy wszyscy razem, czy każde osobno?
- Wszystko jedno - odparł mag, podnosząc się z klęczek – Możemy iść i razem, i osobno. Zależy jak dobrze znasz miasto, Sakura.
Spojrzał na Kirisu, zastanawiając się, jaki on jest naiwny, jeśli chodziło o jego relację z Leiko. Nie miał zamiaru ostrzegać Płomienia, ani dawać mu dobrych rad, bo to raczej by nic nie wskórało. Zresztą, każde doświadczenie powodowało, że następnym razem człowiek stawał się mądrzejszy. O ile przeżywał swój pierwszy raz.
- To jak?
- To kto potowarzyszy mnie? - odparła pytaniem Sakura dając im do zrozumienia, jak kiepsko zna miasto. Kirisu spojrzał na czarownika i kiwnął znacząco głową. On chyba nie miał ochoty, wędrować z Sakurą.
- Najwidoczniej mnie przypada ten zaszczyt - powiedział z lekko wyczuwalną ironią, patrząc na wycofującego się rakiem kirisu. Żałował, że Leiko go teraz nie widzi.
Skierował spojrzenie na Sakurę, kierując się w stronę drzwi.
- Proponuję dziś również zahaczyć o cmentarz. Wczorajszy Jinag Shi mógł nie być jedynym, który narodził się wczorajszej nocy. Jeśli przez godzinę nic się tam nie pojawi, ruszymy na obchód dookoła. Co ty na to?
Zastanawiał się, jak będzie wyglądała walka łowczyni. Nie wątpił, że jej sława musiała wziąć się z jakiś umiejętności. Poza tym walczyła z jednym okiem i jedną ręką. A to już o czymś musiało świadczyć.
Kiwnęła głową, trzymając fajeczkę w zębach. Wsunęła dłoń pod kimono i podrapała się po prawej piersi, nie przejmując się tym, że wzrok czarownika podąża za jej dłonią. Powiedziała głośno trzymając fajkę zębami.
- Phrowadź Takhami.
Nie mówiąc już nic wyszedł na ulicę, która powoli zaczęła pogrążać się w ciemnościach. Od razu ruszył w stronę cmentarza, mając nadzieję, że zdążą, nim jakiś z demonów uformuje się całkowicie.

Tyaestyra 02-12-2010 23:51

-Stawiasz mnie w dość krępującej sytuacji - zaczęła Leiko , gdy pochyliła się i ręką sięgnęła ku jednej z czarek. Objęła ją miękko i uniosła, aby z nonszalancją zacząć obracać w palcach.
-Przewidziałeś, że pójdę do Twego kupca. Ku mojemu zdziwieniu, nawet teraz wiesz jak się do mnie zwracać, kiedy mi co do Twojej osoby zostają zaledwie domysły – kontynuowała swą myśl, a chociaż pozornie niezainteresowane spojrzenie miała zawieszone na kołyszącym się trunku, to w jej głosie drobną sugestię rozżalenia dało się usłyszeć -Ciągle jesteś o kilka kroków przede mną i nie pozwalasz się dogonić..
Zaprzestała ruchami swej dłoni zsyłania chaosiku na wypełnione sake wnętrze czarki i zbliżyła ją na niewielką odległość przed rozchylonymi w kurtuazyjnym uśmiechu wargami. Swym kolejnym słowom nadała figlarnego brzmienia, które to jednak nie obejmowało jej oczu teraz już obserwujących mężczyznę znad krawędzi trzymanego naczynka - Tylko ronin-san.
-Hai...przyznaję. Ale... czyż nie wspomniałem wczorajszej nocy, że osoby zatrudnione przez Jinzo rzucają się w oczy? Nie tylko w moje zresztą. Jakie wywarł na tobie wrażenie Dasate-sama?- odparł ronin skromnie spuszczając spojrzenie i maskując wesoły uśmieszek. I o tym wiedział. Następnie zaś rzekł.- Nie przewidziałem, że pójdziesz do kupca Maruiken-san. Miałem nadzieję, że to zrobisz. A co do mego imienia. Mam już nowe, ale nadal lubię brzmienie mego starego imienia... Kojiro.
-O kroczek drobny bliżej.. – kobieta mruknęła dość wyraźnie i już zamiar miała upić trochę trunku, ale rozmyśliła się, bądź co innego przyciągnęło jej uwagę. Gdy naczynko powoli opadało niesione dłonią kobiety, to jednocześnie jej widoczna brew wznosiła się w zaciekawieniu.
-Miałeś nadzieję, Kojiro-san... – imię do tak niedawna jeszcze bezimiennego mężczyzny wymówiła powoli i z przeciągnięciem, badając w swych ustach coś tak nowego - Mniemam zatem, że podrzucenie mi nazwiska kupca i całej reszty skrawków informacji, niekoniecznie miało na celu zaspokoić moją ciekawość, a wręcz ją rozbudzić. Zdradza się zatem pytanie: dlaczego miałbyś mieć nadzieję i zapraszać mnie tutaj liścikiem?

Rozejrzała się po pogrążonej w wieczornych ciemnościach świątyni, jakby właśnie pośród nich spodziewała się znaleźć odpowiedź. Jednak opuszczona świątynia była jedynie nieznacznie naznaczona obecnością mężczyzny. Futonem, kilkoma ubraniami, oraz tobołkiem zapewne z osobistymi drobiazgami. Leiko w zamyśleniu muśnięciem opuszek dwóch palców wzburzyła taflę sake, a potem z powrotem zogniskowała wzrok na roninie.
-Wielbisz jakie krwiożercze bóstwo, któremu musisz złożyć ofiarę z krwi dziewicy, aby Twe polowanie było pomyślne? – powiedziała w końcu, szczerze w to wierząc czy tylko żartując sobie beztrosko.. to wiedziały właśnie same bóstwa. W czasach , gdy oni co noc spacerowały ulicami miast i coś takiego było możliwe, więc bardziej ta dziewica mogła rozbawić Leiko. Co ujawniło się w lekkim poszerzeniu jej uśmiechu.
-Zapewniam pani, że dla dziewicy znalazłbym ciekawszą rozrywkę niż składanie jej w ofierze.- odparł żartobliwie Kojiro, popijając sake, acz jedynie kilkoma drobnymi łykami. Przez chwilę milczał przyglądając się kobiecie, ciekaw jakie wrażenie wywarł na niej ten żart.
Po czym spojrzał w czarkę sake mówiąc.-To było przekupstwo Maruiken-san. Połechtałem twą ciekawość, by być pewien, że zostanę tylko twoim sekretem. Ciekawość była słabością wielu kobiet, które znałem w przeszłości.
Na żart Leiko zareagowała wprawdzie ciszą ze swojej strony, ale i delikatnym pokiwaniem głową, które bynajmniej związku żadnego nie miało z zawstydzeniem lub zdegustowaniem.
-Czyli zwiodłeś mnie tutaj niczym bezwolną zwierzynę, a ja nawet tego nie zauważyłam w swej.. – przymrużyła oczy poszukując na jego twarzy i w swym własnym umyśle odpowiednich słów opisujących to zjawisko – Potrzebie zaspokojenia mej słabości? Ooooh... prawdziwy majstersztyk, ne?
W łaskawym zdziwieniu przyłożyła dwa palce do swych warg, przy okazji zwilżając je zaledwie odrobiną sake -Czyż nie jesteś wyjątkowo sprytnym i bezczelnym tylko roninem, Kojiro-san.
-Och... może nieco lepszym, od innych mężczyzn, którzy lubują się rozkoszować towarzystwem tak pięknej kobiety, jak ty Maruiken Leiko-san.- ronin wykręcił się pochlebstwem, dodając z lekkim nieśmiałym uśmiechem.-Czyż miłość to nie rodzaj wojny? W obu przypadkach, należy przewidywać ruchy przeciwnika. W obu przypadkach należy stosować fortele. W obu przypadkach najlepiej nie tyle przewidywać ruchy przeciwnika, co subtelnie nimi kierować wykorzystując zasłonę półprawd. Tak by ofiara do końca wierzyła, że sama podejmuje decyzje.- skinął głową lekko i napiwszy się odrobinę sake dodał.-Tak przynajmniej uczył mnie mój sensei.
Kojiro uśmiechał się ciepło, ale Leiko nie widziała w jego oczach żarliwego pożądania czy też miłości. Podobała mu się, to pewne... Sposób w jaki na nią patrzył, świadczył o żądzach jakie mężczyzna odczuwa do kobiety. Żądzach ujętych jednak w karb woli i logiki. Flirtował z nią, czekając, aż się odsłoni. Był wytrawnym graczem, a nie naiwnym kogucikiem jak Kirisu.
-Widzę już zatem dzięki komu taki przebiegły się stałeś. I ciężko mi tylko ciągle uwierzyć w tego tylko ronina. Jakże mnie mamisz i czarujesz, Kojiro-san.. – kobieta cmokanie zza swych zębów wydobyła. Wypełniło ono sobą powietrze ich otulające , bez pytania wpadło do uszu mężczyzny aż wspomnieniem zaległo w ciemnych kątach. Następnie Leiko opuściła jakże skromnie powieki i nareszcie wysączyła łyk z czarki. Westchnęła sobie cicho z przyjemnością, gdy smak niezgorszej chociaż rozcieńczonej sake rozszedł się po jej ciele, po czym dalej podjęła rozmowę -Cóż jednak poradzisz, gdy Twoja... ofiara okaże się być równie wprawiona w tej słodko-gorzkiej grze i swe zgoła odmienne sztuczki na pewnym siebie Tobie będzie stosować?
-Czyż to nie dodaje tylko wzajemnym podchodom, ognia? Gdyby było zbyt łatwo, byłoby zbyt nudno.- odparł z ciepłym uśmiechem, Kojiro sięgając po jedno z onigiri i jedząc je powoli. A Leiko stwierdziła, że w grę nie chodzi zwykłe pożądanie. Ronina bawił ten flirt, nawet jeśli fałszywy. Podobnie jak w walce którą stoczył z oni, tak i teraz wyczekiwał okazji. Wykonywał drobne ruchy, by uderzyć precyzyjnie w odpowiednim momencie. Kolejnym jego słowom towarzyszyło śmiałe spojrzenie... takie jak u Kirisu... tylko dojrzalsze.- Maruiken-san, roninem się nie urodziłem, tylko stałem. Wojna ery Onin wielu uczyniła roninami.- a Leiko nie umknął fakt, że Kojiro nie powiedział, iż to on stracił pana podczas tych wojen. Znowu zastosował on unik. Niemniej ważniejsze było to, że potem "tylko ronin" wyprowadził pchnięcie, ukryte pod obojętnym tonem głosu. -Czy polowanie na demony w Nagoi uważasz za ...satysfakcjonujące?

Spod czarnych wachlarzy rzęs Leiko przyglądała się roninowi. Zalotność mogąca się skrzyć w jej tęczówkach już na początku przegrała z przemożną chęcią rozczytania tej księgi jaką wydawał jej się być. Księgą o skomplikowanej treści, której wartość dodatkowo jej umykała przez skwapliwie przez niego pozacierane znaki, choć i wśród nich niektóre wyraźniejszymi się stawały w czasie rozmowy. Ich odkryć wraz z połączonymi z nimi znaczeniami nie kwitowała przesadnym entuzjazmem, bo i kobieta ze swym zainteresowaniem się nie obnosiła zbytnio, dystans zachowując jak gdyby na spotkaniu czysto towarzyskim i pozbawionym drugiego dna się znajdowała.
-Drażniące pod różnymi względami, a w pozostałych bywające zajmującym. Ale czy satysfakcjonujące? – rzuciła samej sobie pytanie i pchana rozterką bądź zaledwie jej wyobrażeniem przechyliła głowę, jakby ten ruch niewinny miał pomóc w rozwiązaniu wewnętrznego dylematu. Poskutkowało to wzruszeniem ramionami - Nie, tego bym nie powiedziała. Konieczne, byłoby słowem bliższym prawdy.
-Oddana swej pracy kobieta. Godne pochwały.- rzekł ronin, lekko pochylając głowę w ukłonie. Spoglądał na nią raz z pożądaniem, raz z flirtem, raz z ironią... raz zachwytem jak na dzieło sztuki. Rozmyślał podczas tej rozmowy intensywnie. I wiele jego nastrojów przepływało przez jego oblicze. Ale żaden nie odkrywał prawdy o nim samym. Jeno słowa... kawałki słów, niczym fragmenty mozaiki odsłaniały go nieco. Powiedział wszak "Dasate-sama". Skąd znał nazwisko wysłannika klanu Hachisuka ? Nie usłyszał go w plotkach krążących po Nagoi. W tym przypadku i ona by bowiem je znała, zanim Dasate Ginari zjawił się w Szczęśliwej Brzoskwince. Dlaczego je rzekł? Na przynętę może?
Wysnuwania wniosków przerwały jego słowa.- I piękna kobieta. O czym trudno zapomnieć, będąc przy tobie Leiko-san.- pozwolił sobie na bardziej intymne określenie i bardziej romantyczny ton.- Czemu więc zajmujesz się czymś tak niebezpiecznym, jeśli dreszczyk ryzyka nie rozpala twej krwi?
-Możesz nazwać to kaprysem, Kojiro-san. Ja zaś mogę tylko dziękować bogom, że podarowali mi to ciało które, jak sam zauważyłeś, jest piękne – wyprostowała się majestatycznie i jakże nieskromnie, dla podkreślenia wagi swych słów przesunęła wolną dłonią po swej szyi i ku piersiom, na wysokości których się zatrzymała, niby prezentowała właśnie dzieło sztuki -I choć to tylko pobudzająca zmysły opoka dla charakteru, to dzięki niemu mogłabym się z łatwością wpasować w jakieś bardziej kobiece zajęcie. Od gejszy, przez gospodynię dbającą o domowy ogień lub służkę w pałacu, aż po… te mniej chwalebne, ale niewątpliwie opierające się na ciele. Ale dopiero polowania są wyzwaniem. Oni nie padną do mych stóp, gdy się do nich pięknie uśmiechnę, prawda? – przywołała na wargi właśnie jeden z takich uśmieszków, któremu drapieżności dodawała nieco już kolejna myśl przedstawiona światu - Tutaj potrzeba czegoś więcej niż ładny wygląd, przez który w tym przypadku jestem postrzegana dość lekceważąco.
-To prawda. Ale też są groźne. - potwierdził Kojiro, skinieniem głowy dodając wagi swym słowom. Uśmiechnął się.- A wygląd w twym wypadku, rzeczywiście bywa mylący. Więc chętnie bym zobaczył twą technikę w akcji.
Kolejne pułapka "tylko ronina" ?
-Czy to ciekawość przez Ciebie przemawia, ta podobno kobieca słabość? – opuściła rękę, a z czarki trzymaną drugą upiła sake, nie spuszczając przy tym wzroku z mężczyzny. Także i jej uśmiech nie zniknął, chociaż jego znaczenie było tak samo zmienne jak jego spojrzenia jej rzucane. Teraz soczyście śliwkowe usta przedstawiały sobą rozbawienie, mieszające się z nieśmiało igrającym na nich zaciekawieniem -Ostatni raz jak sprawdzałam to już miałam partnera oraz inny cel w polowaniu niż Ty. Czyżby coś się zmieniło, gdy nie patrzyłam?
-Tak piękne ciało, zapewne jest jeszcze piękniejsze w ruchu.- Kojiro pokusił się o pochlebstwo.
Po czym zaprzeczył głową.- Nic się nie zmieniło. Mój cel jest ten sam. A moja ciekawość wobec ciebie... ciekawość to słabość zarówno mężczyzn jak i kobiet. Tyle, że my mamy jeszcze i inne słabości.-zakończył wypowiedź filozoficznym żartem i następnie spytał.- A jak się miewa twój partner?
-On? Zapewne teraz jest niezadowolony z tego rozstania ze mną. Albo wręcz przeciwnie i znowu zabawia opowieściami jakieś stadko dziewczyn – zdziwiła się trochę, gdy rozmowa zdołała zahaczyć o Kirisu, lecz odpowiedziała bez wdawania się w zbytnie lawirowania w tym temacie. Szczerze podejrzewała Płomienia o któreś z tych zachowań.
-Tak dużo rzeczy widzisz i słyszysz.. rzeczy, o których nie powinieneś wiedzieć. Aż dziw bierze, że widok tego ciała w walce Ci umknął. Ale nie wątpię, że nie dopuścisz, aby to się miało powtórzyć tej nocy lub kolejnej – pochyliła się odstawiając czarkę, jednak zamiast powrócić do poprzedniej pozycji, to jeszcze nieco pogłębiła to zgięcie grzbietu ku roninowi. W oczy jego zajrzała głęboko i z niejakim wyzwaniem -Pamiętaj tylko, by spojrzeniem za mną nadążać, kiedy ze swego cienia będziesz obserwował to zjawisko.
-Iye... pewne rzeczy wiem, przypadkiem. Inne wynikają z przeszłości. Cień nie jest mi przyjacielem. A czasem był wrogiem.- odparł z pewnym zakłopotaniem ronin. Z zakłopotaniem i zagadkowo. Ważne, że się nieco odsłonił. Ale i zarzucił kolejne przynęty.
-Naprawdę? A tak dobrze z nim współpracujesz, Kojiro-san. Przebywając w tej świątyni, chowając się przed klanem Hachisuka, o którym krąży historyjka, że jeden z ich bushi poszukiwał jakiegoś ronina, będąc niewidocznym mścicielem pośród uliczek... – wieść o zasłyszanym wydarzeniu wtrąciła w swą wypowiedź mniej lub bardziej przypadkiem.. ale tak naprawdę to mniej. Wiedziała, że jej ofiara i łowca jednocześnie nie jest osamotniony w byciu roninem, ale ten zbieg okoliczności domagał się wypróbowania. Zmrużyła swe oczy o barwie oscylującej pomiędzy piwną, a pomarańczową i dalej jeszcze dopowiedziała -Ale w takim razie będziesz musiał jakoś inaczej mnie pooglądać skoroś tak bardzo ciekaw. Miła odmiana.
-Ale to nie o mnie chodzi. Z tego co wiem, klan Hachisuka ściga wiele osób. Akage jest jednym z nich, drugim zaś ronin o rękach oplecionych opatrunkami aż po palce. Ja zaś...-odparł melancholijnie.- Ja zaś nie żyję... i chcę by nadal w to wierzyli.
Cios Leiko dosięgnął celu...Ronin odkrył przed nią sporo. Odsłonił swe miękkie podbrzusze.
-Nie żyjesz.. Stąd pewnie i nowe imię – szepnęła, sprawiając przy tym wrażenie, jakby sam fakt jego śmierci nie wywołał w niej zbytniego zdziwienia. Bądź co bądź w swoim życiu pozostawiła za sobą wiele trucheł kobiet o różnych imionach, wyglądzie i zachowaniu, ale każda jedna z nich po swej śmierci lub zniknięciu kończyła jako ta tutaj Leiko. Sytuacje te były odwrotne niż u ronina, acz i podobieństwo było widoczne. Strony księgi zafurkotały żywo w umyśle łowczyni, gdy nagle tak wiele już dało się z nich odczytać -A mimo to jesteś tutaj, ukrywając się w Nagoi pełnej osób z klanu, zamiast postarać się gdzieś oddalić w bezpieczniejsze miejsce.
Odchyliła się, a potem ominęła wzrokiem mężczyznę i powiodła w zadumie po ciemnych ścianach budynku oraz jego rzeczach złożonych nieopodal -Chyba naprawdę musisz bardzo chcieć pomóc kupcowi, skoro narażasz się na możliwe bycie dostrzeżonym. Albo wydanym.
-Iye.- zaprzeczył krótko ronin, wzruszając ramionami.- Nie aż tak bardzo, jakby można by sądzić. Wojna zabiła wielu tych, którzy mnie znali. Z tutejszych... Jedynie Dasate Ginari-san mógłby mnie rozpoznać. Ale... on spogląda jedynie na łowców oni. Dla innych... Sasaki Kojiro zginął rok temu.
Pochylił się nisko przed kobietą mówiąc pełnym wdzięczności głosem.- Dlatego cieszy mnie, że miałem zaszczyt zostać tylko twoim sekretem.
Po czym podniósł oczy spoglądając w jej w oczy i mówiąc.- Bo czyż nie jest przyjemnym zaszczytem, być w sercu i myślach tak pięknej kobiety.
Delikatny, acz nieco ironiczny uśmieszek towarzyszył jego słowom. Uciekał w pochlebstwa, by przyjąć pozycję obronną.
-Sekrety bywają fascynujące w swym byciu posiadanymi tylko na własność. Wiedza o czymś, czego inni ludzie albo nie są nawet świadomi istnienia, albo mocno pragną to odkryć acz bez powodzenia.. Hai, to podniecające uczucie mieć na wyciągnięcie ręki coś pożądanego przez innych… - sięgnęła dłonią ku mężczyźnie może i chcąc zademonstrować prawdziwość tego stwierdzenia, ale tylko zawiesiła ją leniwie nad poczęstunkiem i palcami widocznymi pod długim rękawem kimona zatańczyła teatralnymi ruchami w powietrzu -Dopóki sekret nie staje się ciążącym brzemieniem, od którego dusza musiałabym się uwolnić przez podzielenie się nim z resztą świata. Czy też aby osiągnąć jakiś swój wyższy cel. Wtedy tajemnica traci na swej drogocenności - skrzyżowała swoje błyszczące tęczówki z oczami ronina i skonfrontowała subtelne wygięcie warg z jego uśmiechem – Jak zginąłeś, Sasaki Kojiro-san?

Przybliżył się do niej i wysunął dłoń. Przesunął palcem po jej wardze, powoli i delikatnie. Przesunąwszy po jednej pieszczotliwie dotknął drugą, starając się jak i wcześniej, nie rozmazać barwnika ich pokrywającego. Mówił przy tym żartobliwie.- Tajemniczo zginąłem i liczę, że te piękne usta będą bramą, przez którą żadne słowo nie przejdzie w tej sprawie. - po czym odsunął dłoń od jej warg i rzekł.- Otóż... byłem ścigany przez najemnych ninja z klanu... chyba najęto klan Koga. Czterech z sześciu zabiłem. Ostatnich dwóch dopadło mnie górskim moście pomiędzy prowincjami. Raniony ciężko wpadłem w wodną kipiel pod mostem. Walcząc z utonięciem, zgubiłem wtedy miecze... Znaleźli je i uznali, że ja sam jestem martwy. Widziałem jak je zabierali. Uczepiony skały wystającej z wody, ze złamaną ręką słyszałem ich przechwałki i słowa... sam ledwo żyw.
Uśmiechnął się melancholijnie cofając się.- I tak umarł Sasaki Kojiro.
Po czym nalał sake i wzniósł toast za swą śmierć.
-Moje bramy są z całą pewnością zatrzaśnięte przed wścibskimi intruzami. Póki warto chronić ten sekret – powiedziała, gdy tak jeszcze jej wargi poddawane były tej pieszczocie drobnej ze strony ronina. Zaznajomiona z takimi sztuczkami Leiko przyjmowała tę zabawę ze swego rodzaju spokojem, usta lekko rozchylając i oddechem ciepłym osnuwając jego palec. I możliwe, że kiedy tak się do niej zbliżył, to uniesioną ręką musnęła poły szat na jego klatce piersiowej, niby w chęci zaciśnięcia nań mocniej swych palców. Ale był to ruch tak zwiewny i krótki w swym trwaniu, że aż zdający się być tylko wytworem wyobraźni.
Pewniejszym było ujęcie przez nią czarki i upicie zeń odrobiny sake w odpowiedzi na toast, po którym skinęła zachęcająco naczynkiem w stronę swego rozmówcy – Wydajesz się być pogodzony ze swoją śmiercią. Ale dopełnieniem tej historii byłoby jeszcze zdradzenie, dlaczego w ogóle byłeś ścigany.
-Mój pan był wasalem daimyo klanu Hachisuka.- rzekł w odpowiedzi Kojiro, spokojnym głosem, acz z nutą goryczy. Sięgnął po kolejną ryżową kulkę.- I został ukrzyżowany za zdradę pod koniec ostatniej wojny. A jego najwierniejsi bushi, albo popełnili seppuku, albo zginęli...- tu uśmiechnął się nieco ironicznie.- z rąk nieznanych zabójców.- spojrzał na kobietę pytając.- A jaka jest twoja historia Leiko-san. Jak stałaś się łowczynią oni?
W odpowiedzi na to pytanie Leiko zaśmiała się krótko i dystyngowanie, rękawem kimona zasłaniając usta.
-Chciałbyś wiedzieć, ne Kojiro-san? Jestem łowczynią, czyli powinnam już powoli zmieniać Twoje towarzystwo na to wyruszających na żer oni, a nie wiem nawet jakich błyskotliwych planów mam się spodziewać po reszcie – w sposobie w jakim mówiła o owej błyskotliwości dało się wyczuć, że powszechnie znane radosne znaczenie tego słowa to nie do końca oddaje nastawienie kobiety. Przesunęła dłoń i wsparła na niej chwilowo policzek wraz z opadającym nań pasmem włosów -Skoro tym razem ja obudziłam w Tobie tą słabość to znaczy, że aby dowiedzieć się czegoś więcej będziesz musiał mnie znaleźć, co by był kolejny taki wieczór. Ja już szukałam, teraz Twoja kolej w tej grze.
Perełki białych ząbków figlarnie błysnęły kontrastując z ciemnym fioletem warg -Byłoby zbyt nudno, gdyby było tak łatwo, czyż nie?
-Jeśli wyruszysz na ziemie klanu Hachisuka, nasze drogi się z pewnością się przetną. Bowiem oboje tam zmierzamy.- odparł Kojiro uśmiechając się, wziął dłoń kobiety w swoje dłonie i delikatnie pocałował jej wierzch, dodając .- Czyż nie jest ze mnie bezczelny ronin?
Puścił jej dłoń i wstał, by podać swoją.- Pozwól, że cię odprowadzę do bramy świątyni. Byś potem swą obecnością uszczęśliwiła innego mężczyznę. Ja będę jeszcze tutaj i jutrzejszej nocy i będę szczęśliwy jeśli zaszczycisz mą samotnię swą obecnością.
-Paskudnie bezczelny, zgadzam się. Aż mam wrażenie, że przeprawa z demonami będzie ucieleśnieniem dworskiej taktowności – rzekła wesoło i dłoń mu podała, aby wstać z cichym szelestem materiału swej kreacji i jeszcze pociągnęła za sobą z podłogi parasolkę leżącą tam bezczynnie.
Stukotem get oznajmiała każdy jeden swój kroczek, kiedy dawała się prowadzić mężczyźnie. Ale też i głos aksamitny do ich rytmu dołożyła -Arigatō za przemiły wieczór i podzielenie się swoimi sekretami, Kojiro-san. A na ziemiach Hachisuki spotkamy tylko jeśli wybiorą mnie, abym im pomogła w walce z oni. Dlatego możesz mi życzyć pomyślności w polowaniu tej nocy.
-Więc życzę pomyślności... i możliwe, że jeszcze spotkamy się tej nocy.- odparł Kojiro, kłaniając się.- Wszak i ja mam swoje powinności, powiązane z łowami.
-Ależ oczywiście, aby i Tobie się dzisiaj powiodło. Tylko zostaw też i coś dla mnie - skłoniła mu się z wdziękiem na pożegnanie i oddalać się poczęła, z pewnością jeszcze odprowadzana spojrzeniem mężczyzny, acz ona ni razu się już nie odwróciła.

Stuk, stuk, stuk, stuk.. odzywały się jednostajnym odgłosem drewniane zęby obuwia kobiety. Tak jak kiedy szła ku świątyni, tak samo też jak opuszczała jej tereny to robiła to bez pośpiechu. W bladym lśnieniu księżycowym, w ciemnościach nocy jeszcze zanim wkroczyła pośród uliczki miasta i sunęła zarośniętą ścieżynką pomiędzy drzewami, jawiła się niczym zwodnicze, wabiące widziadło . O porcelanowych licach, przyodziana w czerń zjawa i mogąca wedle swego nastroju poprowadzić słabego człowieka ku zgubie. Ale teraz zadowolona była. To spotkanie było całkiem przyjemną odmianą po ognistych zalotach Kirisu, plotkach gęsto płynących miastem oraz wydumanych dysputach na temat demonów. Była to księga warta jej czasu i godna rozpracowania. Z początku zaledwie kusiła widmem intrygującej treści, potem jej skrawki mgliste tylko ukazywała oczom duszy Leiko, aby w końcu bardziej się dla niej otworzyć, słodyczami informacji ją poczęstować.
Ah, nie.. nie mogła czujności swej dać omamić pochlebstwami ujmującymi i tą otwartością w dzieleniu się sekretami. Wszystko mogło być rozkoszną gierką, acz nawet jeśli nią było, to komplikacje imitowały dla kobiety szczęście odganiające bezczynność.
Niewidoczne, wijące się węże jej myśli ułożyły się w czarnowłosej głowie, dopasowując kilka zgrabnych fragmencików do układanki, której ogólny obraz sięgał już poza Nagoję. Na ich dokładniejszą analizę przyjdzie pora później.. później, w zaciszu pokoju gospody. Tymczasem nie ku Brzoskwince ją kroki prowadziły. Jeśli jakieś ważne kwestie dotyczące polowania się wywiązały, gdy jej nie było, to dowie się o nich od Płomienia jak tylko go znajdzie w mieście.
Księżyc wysoko już wisiał na niebie, co oznaczało rychłe ukazanie się plugawej zwierzyny.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:48.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172