Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Fantasy Czekają na Ciebie setki zrodzonych w wyobraźni światów. Czy magią, czy też mieczem władasz - nie wahaj się. Wkrocz na ścieżkę przygody, którą przed Tobą podążyły setki bohaterów. I baw się dobrze w Krainie Współczesnej Baśni.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-12-2010, 05:04   #31
 
Cytryn's Avatar
 
Reputacja: 1 Cytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetny
“Miło że Hario nie kazał na siebie długo czekać” - przeleciało Sogetsu przez myśl gdy unikał włóczni. Chociaż yari zaskoczyło szermierza prawie nie przybijając go do drzewa to wywinął się jednym obrotem i podczas niego wyciągnął swoje tachi. Gdy olbrzym zbliżał się do niego on już stał z przygotowaną do walki bronią, przeciął na pół wbitą w pień włócznie na znak że drugi raz nie da się już tak zaskoczyć.
- Wypadek to będziesz miał teraz - rzucił uśmiechając się szyderczo, po czym bez słowa zapowiedzi rzucił się szarżą do przodu starając się dopaść do przeciwnika nim ten wyciągnie swój miecz do końca. Jeżeli Hario wybierał nieczystą walkę należało się do niego dostosować. Skierował wpierw markowane pchnięcie tuż pod mostek olbrzyma by pod sam koniec odchylić miecz nagłym cięciem skerowanym wzdłuż miecza przeciwnika w jego nadgarstek. Ucięcie dłoni mogło szybko i skutecznie skończyć walkę, a i potem byłby czas na chwilę rozmowy z przeciwnikiem o ile ten okaże się zbyt wolny. Jinbei wyjątkowo pomagał Kazamie, jego wcześniejsze walki z nim bawiły go, ale teraz dopiero dostarczył mu dużo rozrywki. Chociaż przejęcie miecza przez Hario mogła się okazać dla demona zbawienna, ktoś z taką żądzą mordu i bez żadnych skrupułów mógł się okazać idealnym gospodarzem dla niego. Sogetsu też miał świadomość tego co się stanie o ile przegra, więc wiedział że jeden z nich żywy stąd nie odejdzie, krótki sparing z demonem nie zmęczył ciała ale dał mu kilka dodatkowy sztuczek i pozwolił być przygotowany do walki od samego początku.
Nie poszło jednak tak łatwo jak planował... Gdy tylko zaczął biec w kierunku Hario, olbrzym zaczął się cofać szybko wyciągając miecz. Oręż ustawił w kierunku ziemi i wbił końcówkę.
A gdy Kazama był blisko...wykonał zamach ,rozpruwając glębę. W kierunku Sogetsu poleciały kawałki gruntu, drobne kamienie... uderzając boleśnie, acz niegroźnie. Obszar wokół jounina wypełnił obłok kurzu z którego, wyłonił się nagle spory cień i szeroki poziomy zamach miecza Hario, rozciąłby Sogetsu na pół...gdy nie próba zablokowania ciosu przez Kazamę . Miecze się starły, poszły iskry z ostrzy. Końcówka miecza Genby wbiła się tuż pod żebra Sogetsu. Na szczęście, niezbyt głeboko, ale Sogetsu i tak zachwiał się. Po czym poddał impetowi ciosu olbrzyma, przetaczając się na prawo. Ten Hario był nadludzko silny. I szykował się do kolejnego ataku. Jounin skupił się na jego ruchach. Genba spojrzał na krew na czubku swego miecza i uśmiechnął się...
Zaczynała się naprawdę trudna walka.
Szermierz przez moment był całkowicie zaskoczony wyczynem Hario, chociaż takiej zagrywyki powinien spodziewać się po swoim przeciwniku. Spojrzał prosto w oczy uśmiechającego się olbrzyma, dotknął wolną ręką rany by ocenić czy będzie mu ona w jakiś sposób przeszkadzała, było to jednak tylko draśnięcie, nic co mogłoby mu znacznie przeszkadzać, ot kolejna blizna do kolekcji. Utrata krwi nie była na tyle duża by ją jakoś szczególnie miał odczuć, jednak pierwsza krew została przelana mogło to dać przeciwnikowi sporą pewność siebie, mogło to wpłynąć nawet korzystnie na dalszy przebieg walki. Roztarł krew na palcach patrząc prosto w oczy Hario, uśmiechnął się lekko mrużąc oczy. W pewien sposób również jemu ta walka sprawiała przyjemność. Cały czas nie spuszczająć oczu z olbrzyma lekko przeniósł ciężar ciała na prawą nogę wysuwając ją nieznacznie, wysunął również prawą rękę dzierżącą tachi i przełożył nad nią lewą rękę jakby chciał blokować własne ostrze.
Mimo że układ ciała mógł wydać się dziwaczy to jego ruchy zdawały się idealnie harmonijne niczym układ taneczny zaprzeczając przypadkowości takiego ułożenia. Nie sądził żeby Hario spotkał się kiedyś z takim stylem walki jaki chciał mu własnie zaprezentować, styl dopracowany przez demona i trenowany od lat przez Sogetsu. Jinbei tylko mruknął “W końcu”, był to bowiem taki sam styl walki w jakim przed chwilą ścierał się demon z strażnikiem. Blokowanie i parowanie taki silnego przeciwnika jak Hario byłoby głupotą, prędzej wybiłby bark jouninowi niż udałoby się go skutecznie zablokować i skontrować. Kazama nie miał zamiaru atakować na razie Hario ani blokować jego ciosów polegał teraz tylko na unikach i zbiciach ciosów czekając na odpowiedni moment by skutecznie skontrować. Gdyby nie zdecydował się wcześniej na atak to cios zabójcy nie trafiłby go, zostałby skierowany ukośnie ustawionym ostrzem ku dołowi z zamiarem że własny impet wbije go głęboko w ziemię, jednak i on uczył się na własnych błędach. Zaczął powoli okrążać przeciwnika, czekając na nieuchronny atak olbrzyma. Przed pierwszym krokiem przymknął na krótką chwilę oczy by wyciszyć się i całkowicie skupić na walce.
Hario uśmiechnął się i zaczął nacierać, potężne ostrze no dachi olbrzymy nacierało najczęściej z dołu, ale i z innych kierunków. Potężne zamachy olbrzyma sprawiały, że ostrze cięło powietrze ze świstem. Dźwięk zderzających się mieczy zdawał się nie ustawać. Jouninowi udawało się zbić szybkie i gwałtowne ciosy Hario, ale każdy z nich sprawiał że Kazamie drżały dłonie. Olbrzym był silny, a jego ataki gwałtowne. Któryś w końcu może wytrącić miecz z ręki Sogetsu.
Kazama zrozumiał, że nie może się bawić z Hario. Musi zakończyć walkę szybko i jednym ciosem. Im dłużej walczą, tym jounin ma mniej szans na wygraną. Bowiem było pewne, że Kazama opadnie z sił szybciej niż Hario.
Ciosy od dołu w których lubował się olbrzym zdawały się dla jounina dużym niebezpieczeństwem, jednak Hario nie był zbyt finezyjnym szermierzem, robił mieczem jakby uderzał cepem wpierw szybki cios z dołu by później uderzać rozpędzonym mieczem od góry. Mimo że zdarzało mu się zmieniać techniki uderzań to widocznie upodobał sobie najbardziej ten typ uderzeń i właśnie w takim ataku Kazama postanowił poszukać swojej szansy. Gdy ostrze kolejny raz nadciągało z dołu, lekkim uderzeniem płazem w płaz miecza przeciwnika skierował je ku swojej lewej ręce, ostrze minęło się o milimetry z łokciem Sogetsu. Gdy miecz miał uderzyć z góry Kazama zrobił unik wykorzystując chwilową stratę rytmu uderzeń przez przeciwnika, gdy miecz z impetem znów minimalnie minął rękę wojownika ten błyskawicznym uderzeniem lewej dłoni w nie ostry tył miecza zwiększył jego impet ,gdy kierowało się ku ziemi. Zdawało się że nawet Hario nie spodziewał się takiego obrotu sprawy i nie zdąży szybko zareagować co dawało chwilę na ruch jouninowi. Kopnął jeszcze opadające ostrze w płaz, by jeszcze mocniej wybić przeciwnika z impetu, jednocześnie z prawej ręki wyprowadzając ukośne cięcie wycelowane w pachwinę przeciwnika. Ktoś o takiej posturze może i mógł szybko robić rękami jednak szybki unik całym ciałem powinien mu sprawić problem.
Cios doszedł celu, trysnęła krew... Hario ryknął z bólu przedśmiertnie, czując jak ostrze Sogetsu rozcina jego ciało. Niemniej potem zacisnął zęby i trzymając swój miecz już jedną dłonią, uderzył z całej siły, w bok Sogetsu. Trysnęła krew...pękło jedno z żeber. Ból zalał zmysły Kazamy. Niemniej słabnący z każdą chwilą Hario nie zdołał zadać wystarczająco silnego ciosu, by zabić przeciwnika. Jego no dachi nie weszło dość głęboko w ciało Kazamy.
Zaś sam Genba Hario upadł na ziemię, z życiem gasnącym w mu spojrzeniu.
Sogetsu się zachwiał, przed oczami latały mu mroczki... promieniejący z rany silny ból sprawiał, że po kilku krokach stracił przytomność.
Obudził się niesiony przez kogoś...odruchowo zaciskał dłonie na mieczu. W głowie słyszał ryczącego z wściekłości Jinbei’a. Jednak znowu stracił przytomność. Odzyskał ją parę godzin później.

Spojrzał w górę...widział dach. Był więc w jakimś domostwie. A ciało miał oplecione opatrunkami. Dłoń nadal zaciskała się na mieczu “Nawet przez sen, mnie trzymasz...szaleńcze”.-odezwał się w głowie głos Jinbei’a.
-Znaleziono cię ciężko rannego panie, obok tego olbrzyma. Pełno krwi.- cichy szept wyrwał z rozmyślań. W pokoju był niski staruszek, w czarnym i cerowanym kimonie. Siwa postrzępiona bródka, równie siwe w i postrzępione brwi, takoż i przerzedzające się siwe włosy świadczyły o zaawansowanym wieku mężczyzny. Dłonie miał szczupłe i żylaste. Palce długie i wąskie. I tymi palcami badał ciało Kazamy.
-Nazywam się Soen. Jestem zielarzem i medykiem. A od niedawna znam też sztukę akupunktury. Opatrzyłem twe rany panie, ale... musisz uważać na siebie. Rany mogą się otworzyć ponownie.- rzekł do jounina, gdy ten spojrzał przez otwarte drzwi, na podwórko domu.Było już ciemno...musiało minąć parę godzin od walki.
- Ten drugi, nie miał szans na przeżycie. Eta już zajęli się jego pogrzebem.- kontynuował wypowiedź Soen.

Sogetsu z wysiłkiem złączył dłonie w geście dziękczynnym i lekko skinął głową medykowi mówiąc - Dzięki ci czcigodny Soenie, nazywam się Sogetsu Kazama i od dziś do końca swoich dni masz we mnie dłużnika. Wyceń swe usługi, a ja postaram ci się odpłacić wszystkim co mam i wszystkim co mogę zrobić. Powiedz mi tylko jak poważne są moje rany i ile zajmie nim wrócę do pełni sił. - Sogetsu starał się wstać z łóżka o własnych siłach nie przerywając rozmowy - Nie będę już nadużywał twojej gościnności, odejdę jak tylko powiesz mi w jaki sposób będę mógł się odwdzięczyć za twoją dobroć. Muszę zdążyć na pogrzeb mojego przeciwnika, jego ciało trzeba spalić by nie wstał jako kolejny demon nękający twoje miasto. Jego wrogość i nienawiść może przynieść jeszcze sporo zła. - Szermierz usiadł na łóżku starając się podnieść o własnych siłach, co udało mu się zaskakująco dobrze, pomijając co prawda ból podczas oddychania.
-Rytuały pogrzebowe będą dopiero jutro.- odparł Soen, kiwając głową dodał.- Iye... Imię twoje jest mi znane. Jinzo-san zapłaci zapewne za mą pomoc. - odparł i uśmiechnął się.- Zresztą, co mi pieniądzach. W moim wieku? Na co je wydam?
Następnie spojrzał na Sogetsu przenikliwym spojrzeniem mówiąc.- Chodzenie nie powinno stanowić problemu, choć...straciłeś panie dużo krwi. No i sił. Na ból w klatce piersiowej przygotuję zioła do zaparzenia. Opatrunek trzeba zmieniać co tydzień... i unikać nadmiernego wysiłku.
- Zatem powiedz proszę w jaki sposób mogę ci się odwdzięczyć za twą dobroć ? -szermierz spokojnie poprawił swoje tachi przy pasie gotów do wyjścia - Czy jest jakiś sposób w jaki będę mógł ci się odwdzięczyć ?
-Może już się odwdzięczyłeś Kazama-sama.- odparł staruszek skinąwszy głową, po czym sięgnął po zawiniątko i podał je jouninowi.- Oto zioła, pij je rankiem, najlepiej wsypując do zaparzonej herbaty... kilka minut po jej przygotowaniu.
- W jaki sposób picie przeze mnie ziół ma być zapłatą za twą dobroć ? - zapytał zaskoczony Sogetsu -
-Iye... nie o piciu ziół mówię.- zaśmiał się Soen, machnął dłonią. - Nieważne to, Kazama-sama. Wiedz, że długi są spłacone. A resztę Jinzo-san ureguluje.
- No cóż, jeżeli takie jest twoje życzenie Soen-san to będę pił te zioła regularnie. Jednak teraz muszę cię już opuścić gdyż i tak nadużyłem już twojej gościnnośći. - Jounin mimo bólu ukłonił się głęboko medykowi, który odpowiedział podobnym ukłonem, jedną ręką przytrzymując opatrunek by go nie uszkodzić. Po czym skierował swe kroki w kierunku karczmy.

Kazama wszedł do karczmy lekko trzymając się za bok, jako że był sporo spóźniony zauważył że polowanie zostało rozpoczęte bez niego. Rozejrzał się po karczmię jednak na miejscu zastał już tylko Jinzo leniwie popijającego herbatę, widząc jego zdziwione spojrzenie jounin postanowił uprzedzić nieuchronne pytanie kupca o powód spóźnienia. - Hario nieżyję, jutro pogrzeb musisz dopilnować by jego ciało zostało spalone inaczej istnieje duże prawdopodobieństwo że ożyje jako kolejny oni nękający Nagoie - wymówił te słowa powoli, głosem pozbawionym emocji - Gdzie reszta ? - rzucił z nutką zaciekawienia.
Jinzo zaskoczyły słowa Sogetsu, sam nie wiedział co ma o nich sądzić. Nagle dowiedział się że jeden z pierwotnie przez niego najętych łowców nie żyję, wydało mu się to dość dziwne.
- Jak to nieżyję ? Coś się wydarzyło ? - wykrztusił z siebie kupiec jednym tchem, jednak po chwili opanował się i dodał całkiem normalnie - A co do łowców to Takami-san i Sakura-san wyruszyli niedawno już na polowanie wspominali coś o wizycie na cmentarzu. Kirisu wyruszył chwilę po nich na obchód miasta, a Mauriken-san z tego co mi wiadomo udała się pomodlić do świątyni.
Kazama przez moment mierzył wzrokiem Jinzo zastanawiając się co on może wiedzieć, jednak po chwili się uśmiechnął i rzekł - Trafiłem na niego gdy planował kolejne podpalenia, był opanowany żądzą zniszczenia oni nawet za koszt zniszczenia miasta. Zaatakował mnie gdy go spotkałem, w jego oczach widać było tylko nienawiść i szaleńśtwo, dlatego jego zwłoki należy spalić. - “Kłam, kłam, pięknie oszukujesz swoje własne ideały, w końcu staniesz się taki jak ja” rozbrzmiewały mu w głowie szyderstwa Jinbeia przez co Sogetsu wydał się przez moment nieobecny, jednak szybko opanował myśli i wrócił do rozmowy - Udam się poszukać młodego Kirisu - po czym odwrócił się i wyszedł. Gdy wychodził rzucił cicho przez ramię, bardziej do siebie niż do Jinzo - Tak będzie lepiej...
Dopiero na zewnątrz doszły do niego wszystkie słowa kupca przez co jedno pytanie nie dawało mu spokoju gdy szedł uliczkami Nagoi "Kto to Sakura-san?"
 
__________________
I wiedzie nas siedem demonów, co nami się karmią...
Cytryn jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03-12-2010, 15:58   #32
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Ogień płonął w czterech rogach drewnianej platformy, ukrytej przed wścibskimi oczami w lesie. Z dala dochodził szum morza i łoskot fal... oraz światła zasypiającej Nagoi. Kolejną noc drżącej ze strachu przed potworami nocy.
Siedział w pozycji medytacyjnej, uśmiechał się, szeptał do siebie.- Obiecujący dzień, taaak, bardzo obiecujący. Nie sądziłem, że to spotkanie przyniesie, aż tyle dobrych wieści. Ale czy na pewno? Czasami trzeba się upewnić. Taaaak... Na pewno. A więc...Może uatrakcyjnić dzisiejsze polowanie? Taaak, tak zrobię. Czas by sprawdzić, kto się nadaje, a kto nie.
Mój sensei niewątpliwie będzie zadowolony.

Wstał i zaczął układać mudry, a kolejnym układom dłoni towarzyszyła mantra. Mantra nietypowa, mantra złowieszcza w swym wydźwięku. Mantra i mudry wzywające siły, które nie powinny być zbudzone.
A znad morza nadciągała mgła...


Sakura była kobietą o której obecności, ciężko zapomnieć. Szła pewnie i energicznie, a niesforne kimono, co jakiś czas odsłaniało co ciekawsze widoki. Zwykle na moment, ale to wystarczało, by zerkał na idącą obok łowczynię. Sakura kusiła, ale mimowolnie... nie było w niej nic z subtelnego piękna Leiko, chodzącego dzieła sztuki. Sakura była wulgarna w swej urodzie, bezpośrednia w mowie i niezwykła w swym oszpeceniu. Złamane przeszłością piękno, które się podźwignęło. No i włosy... koloru płatków wiśni. Nasączone krwią oni.
Wyróżniała się pod wieloma względami, a najbardziej tym że ignorowała konwenanse i etykietę, oraz resztki jej urody kryjące się pod okaleczeniami.
-A więęęc...- w ten sposób zaczynała każde pytanie mające podtrzymać ich konwersację podczas wędrówki ku cmentarzowi. A zadawała ich wiele Kohenowi. Pytała o Jiang Shi, o jego sztukę maho, o umiejętności bojowe i doświadczenia. I odpowiadała czasem, na jego pytania z wyraźną beztroską w głosie. Nic dziwnego, że młody Kirisu był zszokowany. Ta kobieta niszczyła wszystko to co, Takami wiedział o kobietach i kobiecej naturze.
Na cmentarzu zaś wyraźnie się nudziła, popijając sake, którą wyniosła ze Szczęśliwej Brzoskwinki.

Tymczasem do Nagoi płynął mglisty opar znad morza. Wypełniał on uliczki portowe i ulice. Gasił płonące lampiony, przynosił zimno, strach... i śmierć.
Gdy dotarł do cmentarzyka gaijinów, Kohena przeszedł dreszcz. Ta mgła nie była naturalna. Ta mgła była pełna magii... To była mgła spraszająca różne yūrei do tego świata. Yūrei zbyt słabe, by utrzymać same mogły zakotwiczyć się w tym świecie i dręczyć żywych. Ta mgła była ich wrotami. I efekty tego wkrótce było widać. Stare groby zadrżały, z jednego po drugim wygrzebywały się trupy. W większości już tylko szkielety, ale czasem jeszcze gnijące zwłoki. Jeden, drugi, trzeci szkielet powstawał z grobu.
-A już zaczynałam się nudzić.- odparła Sakura, odkładając butelkę z sake i sięgając, po przewieszoną z przodu obi, katanę.


-Nie ma to jak ekscytująca noc na cmentarzu, ne Kohen-san?- rzekła kpiarskim tonem głosu, gdy youjutsusha liczył przeciwników. Dwadzieścia pięć zwłok, ożywionych przez pomniejsze yūrei. Huk dochodzący z pobliskiej chatki, w której przygotowywano zwłoki do pogrzebu, nakazał zrewidować ten pogląd. Dwadzieścia sześć przeciwników.
Z chatki wyszedł bowiem Hario...Olbrzym wyglądał przerażająco. Poparzona twarz, martwe spojrzenie i paskudna rana, którą mu zadano. Kulał na prawie odrąbanej nodze, dolną część jego szaty pokrywały duże plamy krwi. Niemniej zaciskał dłonie na wielkim mieczu i szedł... ożywiony mroczną magią, prosto na Kohena.

Spotkanie w opuszczonej świątyni, było udane pod wieloma względami. Kojiro, był interesujący pod wieloma względami. Ronin był związany z klanem Hachisuka i chyba wiedział o nim wiele. O wiele więcej niż zdradził. A choć powiedział, tak wiele... to nadal był zagadką. Ukrzyżowanie za zdradę, było okrutnym ale akceptowalnym sposobem rozprawienia się ze zdrajcą. Seppuku zaś było honorowym odejściem z tego świata, ale... ściganie roninów? I to przez ninja? Klany i rodziny ninja były „sekretem” powszechnie znanym. Każdy większy lub wpływowy klan, miał na usługach choć jedną rodzinę ninja, której członkowie byli używania do szpiegostwa i czasem sabotażu, rzadziej zabójstw.
Do zabójstw bowiem łatwiej było i bezpieczniej wynająć zabójców ninja z rodzin i klanów nie podlegających żadnemu klanowi. Najemni ninja z klanu Koga i Iga... oraz z innych pomniejszych niezależnych szkół, zabijali szybko i skutecznie. I złapani, nie wiedzieli zwykle, dla kogo tak naprawdę pracują. Znali tylko swój cel.
Dlaczego więc Kojiro miał zginąć? Sama zdrada jego pana, nie była jeszcze powodem do tak drastycznych kroków. No i nowe imię...Akage... „czerwonowłosy”. Co ono znaczyło?
Ronin miał jeszcze wiele sekretów, wartych odkrycia. A przyjemny dotyk jego ust na jej dłoni sugerował, że ich odkrywanie może być bardzo satysfakcjonujące.
„Czyż nie jest ze mnie bezczelny ronin?” te słowa brzmiały w myślach Leiko. Był niewątpliwie uroczo bezczelny.

Ale te sprawy, na razie te sprawy musiały ustąpić obecnym. Kirisu rozpromienił się na jej widok.- Leiko-chan, jak dobrze cię widzieć.
Podszedł wyraźnie zadowolony z tej sytuacji.- Już się zaczynałem martwić, że cię nie spotkam. Jak modlitwy w świątyni?
A gdy odpowiedziała, rzekł.- Pojawiła się ta Sakura. Okropny babsztyl i arogancki. Od razu rozstawiła po kątach Jinzo-san i Takami-san. A Kazama-san nie dotarł jak dotąd do Szczęśliwej Brzoskwinki.
Potem nastąpił opis kobiety, zarówno jej bezczelnego, charakteru, jak i okaleczeń oraz frapującej urody. Kirisu był bardzo dokładny w opisach i bardzo nią poirytowany.
A następnie spojrzał na Leiko swoimi pełnymi nadziei i radości oczami. I ujmując jej dłoń w swe dłonie, rzekł cicho.- Ale najważniejsze, że ty tu jesteś Leiko-chan. A przed nami cała noc, z czego najciekawsze nas czeka po walce z oni, ne Leiko-chan?
Odpowiedź kobiety „utonęła” w chłodnej mgle nagle otulającej całą Nagoję. Morska mgiełka była zimna i nieprzyjemna. Poza tym gasiła zapalone lampiony i sprawiała, że wszelkie cienie zdawały się być złowieszcze. I takim się wydał Sogetsu Kazama, gdy zbliżał się do dwójki pogrążonej w rozmowie. Sam Sogetsu miał jednak inne problemy, na głowie. Jinbei czuł się silniejszy w tej mgle, jego ryki radości "rozsadzały" Kazamie głowę. A żebra bolały przy każdym oddechu. Czuł więc się zadowolony, ze spotkania zjawiskowej piękności i młodzika.
Choć to tylko Płomień odpowiadał na pytania.
Rozmowę przerwały, dźwięki zderzających się ze sobą ostrzy i stukot towarzyszący sandałom uderzającym o dach. Dwie sylwetki przeskoczyły na nimi, z domu na dom. Jedna uciekła, a druga zatrzymała się. I trzymając obnażoną katanę, skłoniła się trójce łowców.


A Leiko rozpoznała w nim Kojiro. A Kirisu konkurencję z ostatniej nocy. Jedynie dla Kazamy ta postać była zagadką.
-Wasza zdobycz, właśnie ucieka szlachetni łowcy oni.- rzekł wskazując mieczem na drugi, oddalający się już, cień. Po czym uśmiechnął się do Leiko i pognał za nim, nie czekając na reakcję całej trójki.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 03-12-2010 o 19:46.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04-12-2010, 15:46   #33
 
Feataur's Avatar
 
Reputacja: 1 Feataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetny
Spacer z Sakurą był... jedyny w swoim rodzaju. Takami nigdy nie był przyzwyczajony do kobiecego towarzystwa. Szczególnie, kiedy kobieta ta była ładna. A Sakura, mimo jej niektórych braków, miała to, co według Kohena stanowiło o jej kobiecości. Coś w jej zachowaniu, typowo niby-męskim, było dla maga oznaką jej kobiecości. Opowiadał jej o słabościach Jiang Shi, a także o tym, czym charakteryzują się niektóre z oni, pochodzące z Chin.
Nie zapomniał jednak o swoim bezpieczeństwie. Pozwalał sobie na tyle rozwiązłości w rozmowie z nią, na ile uznał, że jest to bezpieczne. Na pytania o maho, odpowiadał tak, jak zrobił to w przypadku Sogetsu. Podał jedynie tyle, ile uznał za słuszne, jednocześnie również na tyle interesujące, by zaspokoić ciekawość kobiety. Nim wkroczył w obręb cmentarza, ustanowił wokół siebie magiczną barierę z ognia. Taką samą, jak podczas walki z Jiang Shi, jak i rozmową z innymi łowcami.
***
Coś było nie tak. Kohen czuł to wewnątrz siebie, a kiedy nadciągnęła mgła, nie miał wątpliwości. To była sprawka innego maga. Przez chwilę wpatrywał się w Sakurę, zastanawiając się, czy ona też to wyczuwa. Nie zdołał tego odgadnąć, lecz kiedy dookoła nich zaczęły powstawać zmarli, nie było czasu na dalsze rozmyślania.
- Jak zawsze, kiedy można posmakować nieco Śmierci - odparł Takami na pytanie łowczyni oni.
Słysząc hałas w krypcie, odwrócił się, by napotkać Hario. Kohen z niemałą satysfakcją zauważył, że olbrzym najwyraźniej spotkał swą ofiarę. I nie wyszedł z pojedynku z nią zwycięsko.
Youjutsusha przejechał językiem po suchych wargach.
- Może to nie ja cię zabiłem, Hario-san - rzekł do zbliżającego się truchła - Jednakże po śmierci to ty należysz do mnie...
Rozsunął nieco płaszcz i wyciągnął sękate dłonie. Zakrzywione palce przypominały krogulcze szpony. Kościste i niemal białe palce zaczęły wykonywać w powietrzu przeróżne kształty, a wokół maga pojawiać się ciemne smugi. Z ust Kohena zaczął rozbrzmiewać monotonny śpiew, przypominający modlitwę mnichów z sekty Nichirena.
- HYAKU SEN MAN NOKU SHU JO I GU KON RU RI SHA KO ME NO SAN - ciemne smugi przybrały całkowicie czarną barwę, falując coraz szybciej wokół youjutsusha - GO KO HAKU SHIN JU TO HO NYU O DAI KAI KE SHI KOKU FU SUI GO SEN BO HYO DA RA SETSU KI KOKU GO...
Z pobliskich martwiaków zaczęły wypływać pasma czerni, skupiając się wokół Kohena. Ten zaś zaczął brać coraz głębsze oddechy, pomiędzy wymawianiem poszczególnych sylab. Ktoś, kto przyglądałby się Takamiemu, mógłby zauważyć, że niektóre warstewki smug dostawały się do ust maga. Kohen pożerał esencję Śmierci. Karmił się nią.
Takami spojrzał na trupa Hario i uśmiechnął się, otwierając szeroko usta. Jedna z jego dłoni uniosła się na wysokość piersi, a długi, zakończony niemal ptasim pazurem palec wskazywał Genbe. Z ciała olbrzyma co chwila zaczęły wyrywać się czarne wiązki magii, płynąc w stronę ust maga.

W kierunku czarującego maga, zbliżały się szkielety, ale część z nich natykała Sakurę. Dziewczyna machała kataną lewą ręką jakby od niechcenia. Otrze z trzaskiem łamało kości, nacierając szkieletów. Sakura się nie wysilała, bo i zagrożenie, nie było zbyt wielkie. Ale mogła chronić czarownika z jednej tylko strony. Z innych nieumarli zaczęli atakować, dwa kościste dłonie zacisnęły się na szyi maga. Kolejny szkielet szarpał szatę, a sam Hario zwalniał i słabł. Ale nadal parł naprzód, w kierunku Takamiego.

Kiedy tylko poczuł na szyi zimne kości, skrzywił się. Zaraz po tym lekki podmuch ciepła owiał postać maga. Nawet nie zerknął za siebie, by zobaczyć, jak spopielone kości obracają się w pył. Kawałki kości oplatające szyję maga, które pozbawione zostały opoki w postaci reszty szkieletu, najprościej w świecie odpadły, z klekotem spadając do nóg Kohena.

Co jednak nie dało zbyt wiele, bowiem kolejni nieumarli ruszali na Kohena, a bariera prędzej czy później się wypali. Sama Sakura, lekko się zataczała podczas boju, a jej ruchy wydały się niezgrabne. Jednak był to pozór. Katana tańczyła w jej dłoni, czasami jej szybki obrót, zmieniał całkowicie tor uderzenia, przecinając kości. Łowczyni znała się na walce.

Czuł, że przeciwników jest coraz więcej. Mimo, że Sakura nadrabiała mieczem, nie mogła położyć wszystkich nieumarłych jednocześnie. Widać było po niej, że walka męczy ją w równym stopniu, co Takamiego utrzymywanie bariery ognia. Nie miał jednak wyboru. Kiedy Hario znalazł się w dostatecznej odległości, by można było uznać ją za ostateczną, Kohen zdecydował się użyć kolejnego zaklęcia.
Zerknął w stronę kobiety i krzyknął do niej.
- Nie zbliżaj się do mnie na dziesięć kroków - głos Kohena przedarł się przez klekot i stukot kości umarlaków, zaś sam mag ukląkł na jednym kolanie i wyciągnął sztylet. Umarli byli coraz bliżej, a on zaś nie miał czasu, aby szukać bardziej wyrafinowanych czarów. Postanowił użyć tego, który dzień wcześniej uratował mu i Sogetsu życie.
-Dobra...i tak jestem tu zajęta.- odparła kobeta pozbawiając kolejny szkielet czaszki i kręgów szyjnych.
- Arya-avalokitesvaro bodhisattvo gambhiram prajnaparamitacaryam caramano vyavalokayati sma: panca-skandhas tams ca svabhavasunyan pasyati sma - zaczął, a jego głos rozchodził się dookoła niego, niczym fale na środku jeziora. Język nie był japońskim, więc nikt nie potrafił zrozumieć, co takiego mówi - iha sariputra rupam sunyata sunyataiva rupam, rupan na prithak sunyata sunyataya na prithag rupam, yad rupam sa sunyata ya sunyata tad rupam; evam eva vedana-samjna-samskara-vijnanam.
W jednej z dłoni maga znalazł się sztylet, którym naciął sobie lekko ramię. Po raz kolejny kilka kropli krwi upadło na cmentarną ziemię, tym razem jednak było to potrzebne. Te parę kropel krwi mogło uratować mu życie. Droga dłoń zaczęła dobierać odpowiednie składniki.
Kohen skupił się na wypowiadaniu słów zaklęcia, jednak co chwila rozbłyski ognia dawały do zrozumienia, że nieumarli cały czas są w natarciu. Mag rzucił krótkie spojrzenie w kierunku Hario. Był coraz bliżej.
- Iha sariputra sarva-dharmah sunyata-laksala, anutpanna aniruddha, amala avimala, anuna aparipurnah - Kohen wciąż wypowiadał słowa, dodając kolejne komponenty czaru - tasmac chariputra sunyatayam na rupam na vedana na samjna na samskarah na vijnanam. na caksuh-srotra-ghrana-jihva-kaya-manamsi. na rupa-sabda-gandha-rasa-sprastavya-dharmah. na caksur-dhatur yavan na manovijnana-dhatuh. na-avidya na-avidya-ksayo yavan na jaramaranam na jara-marana-ksayo. na duhkha-samudaya-nirodha-marga. na jnanam, na praptir na-apraptih.
Błysk. Powietrze dookoła maga zafalowało, a dookoła nieco zaczęły rodzić się płomienie.
- Jigoku no honoo - wyszeptał, przytaczając nazwę owego zaklęcia. Piekielne płomienie.
Krąg wysokich na kilka kroków płomieni rozszedł się po okręgu, spalając wszystko na swojej drodze. Tym razem, w przeciwieństwie do czaru, który zastosował w budynku, ogień mógł rosnąć do potężnych rozmiarów, gdyż nic nie ograniczało jego wolności.

Szkielety uległy spopieleniu, ale olbrzym przeszedł przez płomienie. Ogień zapalił jego ciało, lecz trup Hario nic sobie z tego nie robił. Zamachnął mieczem, by rozciąć na pół czarnoskiężnika, ale pomiędzy Hario a Kohena, wskoczyła Sakura.
Cięcie jej katany rozcięło płonące zwłoki po przekątnej. I Hario upadł na ziemię...w kawałkach. Bowiem ogień przepalił także tkankę łączą prawie odrąbaną nogę, z resztą ciała.
- Mógłbyś to ugasić, ledwo przeskoczyłam? -odparła Sakura, wbijając katanę w ziemię cmentarną. Dokoła nich były rozkopane groby i zbezczeszczone zwłoki zmarłych i ani jednego nieumarłego. Każdy został zniszczony.

Kohen wypowiedział kilka słów, a płomienie zaczęły maleć, aż po chwili znikły całkowicie. Jedynym śladem ich obecności był wypalony krąg ziemi o średnicy dwudziestu kroków. Przez chwilę mag spoglądał na unoszący się nad ziemią dym. Uśmiechnął się i otworzył usta. Kilka cichych, niesłyszalnych niemal słów zaklęcia spowodowało, że to, co można było uznać za dym powstały z płomieni, zawirował wokół Kohena i został przez niego wchłonięty. Takami uśmiechnął się szerzej. Czuł, jak unicestwione przez niego “życie po życiu” daje mu siłę potrzebną do dalszej walki. Czuł, jak jego wnętrze wypełnia się duszami zmarłych.
Nigdy nie żałował tego, co działo się ze zmarłymi. Tłumaczył to sobie tym, że dzięki jego zaklęciom, dusze te zostają uwolnione z kręgu reinkarnacji. Było to o wiele lepsze wytłumaczenie niż to, że przez niego, dusze te nigdy nie będą miały szansy dostąpić łaski Oświecenia. Jednak o tym starał się nie myśleć.
Przez chwilę stał, przyglądając się Sakurze. Była piękna. Kohen nie mógł nadziwić się, że tak niepozorna w swym kalectwie kobieta potrafi tak walczyć. Najwidoczniej jej sława nie brała się znikąd.
- Dziękuję za to - powiedział, wskazując truchło olbrzyma - To właśnie był Hario. Najwidoczniej już ktoś zadbał o niego za życia. My zadbaliśmy o niego po śmierci.
- Drobiazg, ja dbam o twoje plecki, ty o moje...taka robota - odparła Sakura, wsuwając saya za obi, a potem katanę do saya. Następnie potwierdziła, bardziej niż spytała.- To nie były Jiang Shi?
Pokręcił głową.
- Nie. Jednak to również nie było zwykłe pojawienie się demona - powiedział -To byli sami zmarli. Nawet nie oni. Jednak miałem rację, co do moich przypuszczeń. Pojawienie się oni w Nagoi było zaplanowane. Ci tutaj - zatoczył szponiastą dłonią, wskazując na kupki popiołów pozostałe po trupach - zostali ożywieni nie przez demona, a człowieka. Dlatego nie spotkaliśmy jeszcze żadnego oni.
Kohen przypomniał sobie uczucie, kiedy magiczna mgła dotarła na to miesjce.
- Komuś bardzo zależy, aby te ataki były precyzyjne. I wie już raczej o naszej obecności - powiedział. Co wcale nie było dziwne. Miasto huczało od plotek o nich.
- Dopiero teraz? ...Komu podpadliście? No i? Tylko na tyle stać waszych wrogów? - spytała drapiąc się po tyłeczku i zupełnie nie przejmując się tym, że stoi tyłem do Kohen, tym że on to widzi, i tym ile przy tym uda pokazuje.
Kohen spoglądał na tylną część ciała Sakury, korzystając z tego, że nie widzi jego spojrzenia.
- Nie tyle podpadliśmy - tłumaczył, nie odrywając wzroku od ud kobiety - co stanowimy swoistą sól w ranie. Jedynym naszym wytłumaczeniem, że jeszcze żyjemy jest to - mówił, śledząc każdy ruch dłoni i kimona Sakury - że ów mag nie postanowił zająć się nami osobiście. Jeśli posiada na tyle mocy, aby panować na taką bandą umarlaków i sprowadzać demony w rodzaju Jiang Shi, to jest to człowiek o wyjątkowym talencie i nieobliczalnej sile.
Takami zamilkł, zastanawiając się nad własnymi słowami. Czy to była prawda? Wszystko na to wskazywało.
- Póki co, myślę, że jestem jedynym z naszej grupy, który być może dostrzega możliwość ingerencji osób trzecich w tą sprawę - dodał z cichym westchnieniem - I może lepiej, żeby tak zostało.
Rozejrzał się dookoła.
- Zostało jeszcze trochę czasu do brzasku. Co powiesz, aby sprawdzić najbliższy teren i poszukać jakiegoś demona? Reszta z pewnością również nie próżnuje.
-Masz jakiś rozkojarzony głos, czy coś się rozprasza Takami? - spytała nagle Sakura, po czym sama dodała rozważając.- Potężny czarownik i jedyne co zrobił, to animował parę kości atakując bez składu i ładu. Coś tu się... nie wiem. Kupy nie trzyma?
Takami wzruszył ramionami, przezornie odrywając wzrok od pośladków Sakury.
- Być może nie uznał nas za wielkie zagrożenie - powiedział z dziwną nutą w głosie - I jeśli mam rację, następnym razem nie będzie popełniał tego samego błędu. Bo jeśli się mylę, to mieliśmy do czynienia z jednym wielkim cudem zmartwychwstania - dodał, uśmiechając się szeroko - Cokolwiek by to nie było, stanowi dla mnie niepojętą do końca zagadkę. A ja mam zamiar ją rozwiązać.
- A więęęęęc... - przy tym pytaniu wystawiła lekko język z pomiędzy lekko rozchylonych warg, zapewne próbując zatuszować, to że zamierzała znów polegać na jego intelekcie.- Gdzie teraz Takami?
- Proponuję kierować się w stronę portu
- powiedział, zastanawiąc się nad trasą - Mgła nadeszła z tamtej strony. Jeśli Kami będą łaskawi, może nawet natkniemy się na samego kuchiyosesha. Musi on znajdować się gdzieś w pobliżu, gdyż tylko wtedy mógłby ożywić te ciała.
Mówiąc to, skierował się w stronę wyjścia z cmentarza. Powiódł spojrzeniem po rozkopanych grobach. Zapewne już nie będą musieli dłużej na nim polować. Dzisiejsza noc najprawdopodobniej pozbawiła ową ziemię surowca do produkcji ożywieńców. Kohen obejrzał się za siebie, kiwając głową na Sakurę.
- Idziemy?
- Hai hai.
- odezwała się Sakura podążając za czarownikiem.
 
Feataur jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 07-12-2010, 01:19   #34
 
Cytryn's Avatar
 
Reputacja: 1 Cytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetny
Rozmowa się urwała wraz pojawienie samuraja. Podsumowawszy sytuację Leiko i Kirisu pognali w mglistą noc, za skaczącymi po dachach Jiang Shi i samurajem. Zostawiając Sogetsu samego. Kazama spojrzał za nimi, zdając sobie sprawę że dopadnięcie i uśmiercenie Jiang Shi przyspieszyło gojenie jego ran. Z drugiej jednak strony, walka sam na sam ze stworem mogła być niebezpieczna. Co więc zrobić? Pognać samotnie? Sprzymierzyć się z Leiko i Płomyczkiem, a może z tym nowym? Sogetsu zaczynał się orientować, że Nagoja kryje w sobie więcej tajemnic, niż się spodziewał.
Jounin z lekkim zdziwniem patrzył na całe zajście, bez słowa odprowadził wzrokiem kobietę i młodzika gdy ci wdrapywali się na dach by gonić za nieznanym przeciwnikiem. Pogoń za demonem w jego obecnym stanie nie była zbyt obiecującą perspektywą, może i by dał radę utrzymać tempo pozostałej dwójki łowców ale istniała też możliwość otworzenia się ran oraz tego że towarzysze zorientują się że stan zdrowia Sogetsu odbiega od normy. Nowy samuraj był pewnego rodzaju ciekawostką, ale nie wydał mu się on wystarczająco ciekawy by znaleźć powód do karkołomnego pościgu po dachach Nagoi.
Wiedział że zapach krwi który roztaczał był wystarczającą zachętą dla demonów. Nie widział powodów by dodatkowo miał się za nimi uganiać, jednak wolał mieć zabezpieczenie w postaci innych łowców gdyż nie był pewien swoich zdolności w obecnym stanie. Spokojnie zareagował na nagłe zniknięcie towarzyszy po czym spokojnym krokiem ruszył uliczkami Nagoi w kierunku w którym pognali łowcy.
Mogło by się wydawać że tak jak wyłonił się z mgły tak samo znów w niej się rozpłynął idąc spacerowym krokiem i kierując się jedynie odgłosami pościgu.
Mgła otuliła swym całunem całe miasto, tak że Kazama nie widział po chwili, ani Leiko i Kirisu, ani owego samuraja, ani tym bardziej oni. Ale odgłosy ich pościgu rozbrzmiewały na tyle, by mógł sie nimi kierować.
Z mgły też dochodziły inne krzyki, bólu, przerażenia, gniewu. Zbyt słabe i zbyt ciche by dało się je zlokalizować... zbyt słabe, by można mieć pewność, że są czymś więcej niż tworem wyobraźni.
Świat duchów i świat ludzi są tej nocy bardzo blisko”- chichotał głośno Jinbei, napierając na umysł jounina, tak silnie jak nigdy dotąd.
To nie przypadek”, przeszło przez myśl Sogetsu gdy połączył dziwne wtrącenie demona wraz z niepokojącymi odgłosami. Jednak dopóki nie był w stanie ustalić skąd dochodzą te niepokojące odgłosy postanowił trzymać się tego co pewne, czyli podążać za odgłosami pościgu. Wyciągnął jednak miecz, chociaż przez mgłę z obnażonym ostrzem mógł wydać się napastnikiem, to w razie nagłego ataku miał większą szansę na szybszą reakcję i obronę. Przez ranę którą zadał mu Hario mógł stracić trochę na szybkości i nie mieć czasu na wystarczająco szybkie dobycie tachi oraz odpowiednią reakcję.
Na szczęście z mgły nic się nie wyłaniało, jedyne mgliste postacie... choć Kazama nie wiedział czy są prawdziwe, czy tylko ułudą. “Denerwujesz się, boisz... może czas oddać mnie komuś innemu i zająć się czymś bezbieczniejszym? Łowieniem ryb, na przykład.”-drwił Jinbei.
Podążał nadal za stukotem sandałów o dachy i tak idąc, natknął się na zdumiony patrol łuczników klanu Hachisuka.
Skłonili mu się, a jeden z pary samurajów spytał.- Co się dzieje, łowco-san? Całe miasto, wydaje się być nawiedzone.
Co się dzieje ?” to pytanie również jemu nie dawało spokoju, dawało się wyczuć różne duchy których nie powinno tu być, świat umarłych wdzierał się do świata żywych z każda chwilą coraz głębiej. Nie wiedział co jest przyczyną tego dziwnego zjawiska jednak nie mógł dać po sobie poznać samurajom że jest równie zagubiony co i oni. Postanowił powtórzyć to co chwilę wcześniej usłyszał od Jinbeia nic w prawdzie to nie wyjaśniało ale samuraje powinni się lepiej poczuć jeżeli da im do zrozumienia że panuje nad sytuacją.
- Świat duchów i świat ludzi zbliżyły się tej nocy do siebie, są tak blisko że każdy z nas może usłyszeć duchy potępionych i ruszyć za ich zwodniczym głosem. - zakręcił swoim tachi w ręku rozglądając się po otaczających ich dachach - Nie rozdzielajcie się, niech każdy z was zabezpiecza swojego towarzysza i bądżcie cały czas w pogotowiu, przygotowani do walki. Nie wbiegajcie za krzykami w mgłę ale też nie strzelajcie bez ostrzeżenia, nie chcemy by patrole pozabijały się nawzajem. Tylko zimna głowa i zdrowy rozsądek pozwolą wam przeżyć tą noc. - Zmierzył szybkim spojrzeniem łuczników czy mogliby być dla niego przydatni i po wstępnej weryfikacji dał im pewną propozycję - Jeżeli uważacie że dacię radę możecie pójść ze mną, tropię jednego z demonów. Jednak jedyne co wam mogę zaproponować to to że nie demon zaskoczy was a wy jego, o ile zdążymy go wytropić na czas. - Normalnie nie zabierałby nikogo ze sobą ale nad aktywność Jinbeia oraz rana nie dawały mu spokoju. Jeżeli demon znów zacznie swoje sztuczki podczas walki, ranny może nie mieć czasu zareagować wystarczająco szybko, gdy rozproszy go jego własny demon. Łucznicy może nie znali się na zabijaniu oni, ale strzały mogły dostatecznie spowolnić każdą zmorę, a ci dwaj wyglądali na zaznajomionych ze swoim rzemiosłem.
Póki oddycham i chodzę, będziesz moim więźniem demonie, będziesz gnił nie zaznając żadnej radości w tej klatce. Może i kiedyś umrę, lecz wpierw ukryję miecz na tak długo, że przez wieki będziesz umierał z nudy, będziesz żył ułudą że cię ktoś odnajdzie. Aż w końcu zniknie w tobie resztka chęci życia i bez chęci życia nawet demon, którego nie można zabić, umrze. Wtedy gdy będziesz umierał, przyznasz że przegrałeś że nie miałeś wystarczająco siły, by opanować śmiertelnika i będziesz wiedział że to ja zwyciężyłem” - skierował ten monolog do Jinbeia gdy czekał na odpowiedź samurajów, licząc że ten albo zwariuje ze złości i szybko rozładuje swój gniew albo przynajmniej zamilknie na jakiś czas.
-Udamy się za tobą łowca-san.- odparł starszy z bushi. A młodszy samuraj kiwnął głową. Starszy zaś kontynował z przekonaniem.- Demony czy nie, nieumarli czy nie. Wszystko zginie, jeśli zostanie trafione w czuły punkt strzałą.
Tak... tylko gdzie mieli się udać? Odgłosy geta Leiko zamilkły Cienie oni, roni, dwójki łowców skaczących po dachach znikły w ciemności i mgle. Jedynie co Kazama znał, to mniej więcej, kierunek w ktróym się udali.
Zgubienie pozostałej dwójki łowców mogło okazać się złym znakiem, jednak bezczynne stanie też nie przyniosłoby nic dobrego. - Dobrze niech tak będzie. - rzucił pewnym głosem do pary łuczników - Ja będę szedł przodem wy idźcie dwa kroki za mną i uważajcie na wszystkie podejrzane odgłosy. Udamy się w ostatnim kierunku w którym kierowałem się za demonem, nim was napotkałem. - Po tych słowach ruszył do przodu by znaleźć się na szpicy tej pseudo formacji, pokazując lekkim skinieniem ręki łucznikom żeby szli za nim po flankach kształtując odwróconą literę V.
 
__________________
I wiedzie nas siedem demonów, co nami się karmią...
Cytryn jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 07-12-2010, 17:36   #35
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Ooooh… - z wyraźnym zainteresowaniem w głosie Leiko skomentowała wkroczenie ronina na scenę, już nie tak tajemniczego i nieuchwytnego jak poprzedniej nocy. Ale ni to zbłąkanym błyskiem w odsłoniętym oku, ni też czarującego uśmiechu śladem nie zdradziła swej znajomości z tym uroczo bezczelnym osobnikiem. Tylko zdziwienia drobiny dało się w rysach jej twarzy doszukać, reszta jakichkolwiek emocji przed spojrzeniami była ukryta. Za to widocznym było, że kobieta lekko drżała z tego nagłego zimna przenikającego przez materiał kimona. Takie zachowanie jej ciała jeszcze dodatkowo było powodowane jakimi szpilami nieprzyjemnego uczucia, jakie niosło za sobą pojawienie się tej mgły i z chłodem nie miało niczego wspólnego.
-Zatem to nam już daje naszą dwójkę, Ciebie Kazama-san i niepożądanego nieznajomego w walce o głowę jednego demona. Ależ się gęsto robi na tych naszych łowach – rzekła beztrosko, po czym dodała już z większą powagą -Ale nie ma co czekać aż nam oni umknie lub przez kogoś innego zostanie zabity.
Kroków kilka tanecznych przed siebie zrobiła, przy czym zauważalnie tylko dla Płomienia palcami swymi długimi przesunęła po jego dłoni z sugestią pociągnięcia go za sobą, acz.. nic takiego nie nastąpiło, a muśnięcie owe tylko zasugerowaniem pozostało. Mgła budziła w niej zalążek trwogi, która zaś ciągnęła za sobą niechęć do pozostania w niej samotnie. A któż inny jak nie jej partner miałby żarliwe, uważne spojrzenie na całą jej sylwetkę, nawet przy takiej pogodzie?
Kierować się zaczęła w stronę, gdzie to Kojiro pobiegł, wsłuchując się w odgłosy nocy w poszukiwaniu stukotu jego obuwia. Spojrzeniem zaś próbując dostrzec dogodne dla siebie miejsce do wejścia na jakiś budynek, by z dachu mieć na wszystko lepszy widok.
Kirisu ruszył za nią, niczym cień biegnąc za nią. A i wkrótce kobieta dostrzegła idealne miejsce i mimo pozornie krępującego ruchy stroju, wdrapała się zwinnie wyżej. Po czym znalazła się na dachu. Kirisu był tuż za nią. Dość zręczny, by wdrapać się na dach,za swoją partnerką. Stukot sandałów Kojiro wyznaczał cel, tak jak i jego sylwetka podążająca za innym cieniem, wyznaczała kierunek. Sporym cieniem, zapewne Jiang Shi.
-Jak planujesz to rozegrać. Trzymamy się razem, czy zachodzimy z obu stron? I kogo zachodzimy? Bestię czy samuraja?- spytał Płomień, spoglądając w kierunku ich obu.
-Nie, nim nie powinniśmy się zbytnio przejmować dopóki nam bardziej nie przeszkadza. Nie po samuraja tu jesteśmy – odparła, gdy tak biegli przez dach budynku oddalając się od trzeciego łowcy, ale jednocześnie nieubłaganie jak drapieżniki kierując się ku swej zwierzynie. Po tych słowach jednak Leiko zatrzymała się, chociaż więcej to miało wspólnego z chwilowym płynnym zwolnieniem kroku niż z faktycznym przystanięciem. I nim nogi zdołały kolejną odległość pokonać, nachyliła się ku swemu towarzyszowi, aby szeptem musnąć jego ucho - A kto wie, może znowu ucieknie zostawiając coś dla nas, ne?
Nie czekając na odpowiedź nastąpiła stopą w geta na krawędź dachu i odbiła się zeń zgrabnie, aby z łopotaniem długich rękawów wylądować na kolejnym domostwie.
-Zachodzimy ostrożnie, tak będzie lepiej niż od razu razem atakować. Nie powinien mieć możliwości ucieczki, kiedy go przyszpilisz Kirisu-kun – powiedziała kiedy był już przy niej i dłonią pasmo czarnych włosów odgarnęła. Choć gest to był tylko niewinny, nic więcej w wyglądzie kobiety nie zmieniający, to krew w jej żyłach wraz z serca uderzeniami zapulsowały mocniejszym rytmem. Światło w jej oczach spłynęło na postacie poruszające się w mrokach nocy -A jeśli choćby spróbuje, to ja będę tuż obok, by temu zapobiec i zbliżyć nas do nagrody.
-Hai... Leiko-chan- rzekł w odpowiedzi Kirisu, trzymając się blisko partnerki. Nie był to czas na flirty i dwuznaczne żarciki, o czym dobrze wiedział. A sama Nagoja wydawała się ciemniejsza i mroczniejsza, zupełnie jakby mgła gasiła światła i dusiła miasto w swych mglistych oparach.

Ofiara próbowała zmylić zarówno tajemniczego ronina, jak i podążających ich śladem łowców. Ale bezskutecznie. Przeskakujący z dachu na dach łowcy nie pozwalali jej na to. Wkrótce zmieniła więc zamiary i skierowała się do nie zaludnionej części Nagoi. Leiko i Kojiro pierwsi zobaczyli dokąd zmierza. Dom Gejsz... Opuszczony olbrzymi budynek, w którym gejsze przyjmowały gości zabawiały klientów. Kiedyś zapewne centrum rozrywki. Ale to było zanim wojna ery Onin przetrzebiła populację Japonii i zredukowała liczbę mieszkańców Nagoi. Teraz ten budynek stał opustoszały i... Maruiken najlepiej wiedziała czym jest... labiryntem małych pokoików, pełnym przesuwanych shoji, oraz tajnych przejść dla służby. By ta mogła przemykać niepostrzeżenie i nie niepokoić gości swą obecnością. Dom Gejsz mógł stać się śmiertelną pułapką dla łowców. A Jiang Shi był bardzo blisko niego.
Nie spodobał jej się ten widok.
W ciemnościach otulających budynek mogła być oczami Płomienia, a gdyby taka sytuacja się wywiązała to także i ronina.. tego samego, na którego spojrzała nieco podejrzliwie zza mlecznych smug mgły. Powiedzenie, że mu ufała lub chociaż poznała na tyle, aby znać jego zamiary względem łowców w tej chwili, byłoby błędem. Sam mógł mieć jakąś w tym rolę, kogoś innego niż mściciela za 50 ryo. Mógł też znowu się z nią bawić i tylko dodatkowo podjudzać do wkroczenia w ten labirynt pokoików, aby wpadła w pułapkę lub by zaspokoić jego ciekawość względem jej techniki. Naturalnie, mógł też po prostu chcieć ubić tę paskudną bestię, a jego obecność w tym konkretnym miejscu była tylko czystym zbiegiem okoliczności. Obojętne czym by się nie kierował to Leiko w tej pogoni przyśpieszyła swego lekkiego kroku sprawiającego, że wydawała się ledwo co stałej powierzchni dotykać. Kirisu trochę za sobą zostawiła, ale za to na kolejnym domu zdołała zbliżyć się do Kojiro.
-Robisz nam konkurencję. Nie wolno dołączać do gry w samym środku jej trwania. Śledzisz nas, panie samuraju? – świadomie powtórzyła słowa z ich pierwszego spotkania, dodając doń tylko to jedno pytanie, niby od niechcenia tak. Następnie bez czekania na jego reakcję przebyła kawałek i stanęła na krańcu dachu, by wzrokiem objąć majestatycznie wyrastający ponad innymi budynkami Dom Gejsz. Idealny, gdy pragnęło się przemieścić niepostrzeżenie do swojego celu, ale jakże zgubny gdy samemu można było stać się ofiarą i w każdym cieniu mogło się czaić niebezpieczeństwo. Czyżby po ostatniej nocy demony postanowiły być ostrożniejsze i już nie wdawać się tak łatwo w otwarte walki? Ta myśl nie nastrajała pozytywnie kobiety, szczególnie jeśli było ich tam być więcej.
Kojiro dobiegł do niej kilka chwil później, na tyle jednak szybko by wraz z nią obserwować stwora niknącego we wnętrzu Domu Gejsz. Trzeba przyznać temu Jiang Shi, że wybrał sobie jedno z najbezpieczniejszych miejsc na legowisko. Labirynt, który zapewne poznał już dobrze.
-Czy mam się więc oddalić Leiko-san ? To nie byłoby mądre, łączy nas ta karma... przynajmniej na razie. I... Nie. Nie śledzę cię. Poluję na Jiang Shi, tak jak i ty.- odparł cicho Kojiro, zanim Płomień zbliżył się do nich.




-Na co czekamy?- spytał Kirisu natychmiast, gdy dotarł do dwójki na czubku dachu. Płomyk, tak jak ogień był niecierpliwy i tak jak ćma krążąca przy płomyku świecy, rzucał na zagrożenie nie bacząc na konsekwencje.
-Obserwujemy, Kirisu-kun. Oni wpadł do tego opuszczonego domu pełnego małych pokoików pogrążonych w mroku, w których będzie miał nad nami przewagę – wyjaśniła młodzianowi, a wcześniej jeszcze tylko zdążyła rzucić roninowi krótkie spojrzenie swych nieco zmrużonych oczu.
Podejrzewała, że Płomień aż się.. no właśnie, palił do ruszenia w ślad za ich zwierzyną, tak naiwnie nieświadomy możliwego zagrożenia tam czyhającego. A chociaż go zwodziła, to jego śmierci nie było w jej planach. Swojej własnej też nie, więc teraz lustrowała uważnie zarówno Dom Gejsz, jak i jego najbliższego okolice w poszukiwaniu planu działania -Ale pewnie jest głodny, więc czemu by nie poczekać, aż wyjdzie na żer i dopaść go w bardziej sprzyjającym nam miejscu? Można nawet ustawić z kogoś przynętę, aby zachęcić go do szybszego wyjścia.
-Proponujesz coś konkretnego? Bezbronną słabą kobietę, powoli idącą przy Domu Gejsz?- Kojiro uśmiechnął się spoglądając na Leiko. Ocenił jej wygląd, czy jest dość bezbronny i dodał.- Może taką, która zabłądziła do ogrodu na tyłach Domu Gejsz, co by potwór miał wrażenie, że może uciec do swej kryjówki...fałszywe poczucie bezpieczeństwa.
Kirisu nie zrozumiał, o co chodzi, aż do czasu, gdy ronin spytał kobietę.- Podejmiesz się roli przynęty Leiko-san?
Płomień nie odezwał się, ale widać było, że narażanie Leiko na zagrożenie wyraźnie mu się nie podoba.
-Właśnie to miałam na myśli, panie samuraju. Czyżbyś dzisiaj nie zamierzał uciekać, a wręcz z nami się sprzymierzyć przeciwko wspólnemu wrogowi? – zapytała, kiedy już skinęła ku niemu głową z uznaniem. Wolała pozostawić swojego partnera w tej słodkiej niewiedzy co do niewielkiego wydarzenia z poprzedniej nocy oraz jej samotnego modlenia się o pomyślność, więc traktowała ronina jak intrygującego nieznajomego.
-Nie uciekałem wczoraj.-odparł Kojiro żartobliwie.- Czyż nie uprzejmie się pożegnałem kłaniając się wam obojgu? Jedynie pospiesznie się oddaliłem. By załatwić inne sprawy.
-Bardzo pośpiesznie. Aż się za twoimi sandałami kurzyło.- mruknął nieco zirytowany Kirisu, wyraźnie rywalizujący z roninem o względy Leiko.
-I któż inny miałby to zrobić? Wiemy gdzie jest bestia, więc kwestią pozostaje wywabienie jej ze swej jamy dzięki odpowiednio kuszącemu kąskowi. Podejmę się tego dla wyższej sprawy jaką są nasze łowy. Oczywiście pod warunkiem, że ktoś będzie obserwował z ukrycia, aby mnie nie zostawić samej, kiedy demon chwyci przynętę – w ustach Leiko owe „ktoś” miało z góry przypisanego właściciela, co dodatkowo podkreślone zostało przez jej dłoń kładącą się na ramieniu Kirisu. Ot, chciała na niego wpłynąć, aby niejako sam siebie na to miejsce zaproponował, i tym samym udobruchać choć trochę jego pragnienie zadania szybkiej i godnej opowiadania śmierci oni wymieszane z troską o jej bezpieczeństwo. Drugą rękę uniosła i łukiem wykonanym w powietrzu zaznaczyła niewielki obszar poniżej nich -Najlepiej byłoby mu zagrodzić możliwość powrotu do budynku i w ogrodzie dokończyć dzieła. A jeśli nie uda się demona od razu zabić, to przynajmniej dotkliwie zranić, by później było łatwiej go wytropić gdyby nam umknął z powrotem do domu.
-Ja będę chronił twą osobę z ukrycia Leiko-chan !- krzyknął niemal z pełnym entuzjazmu głosem Kirisu, a jego okrzyk wywołał tylko ironiczny uśmieszek na twarzy Kojiro. Ronin wskazał dach i rzekł.- To mi pozostaje rola zamknięcia pułapki, ukryję się na dachu Domu Gejsz od strony ogrodu.
-W takim razie mamy plan panowie. Jak oni się pojawi i zbliży do mnie wystarczająco, to krzyknę z przerażenia, aby dać wam znać – powiedziała spokojnie, jakby cały ten zamysł wcale nie opierał się na jej igraniu pomiędzy byciu zaledwie przynętą, a faktycznym staniu się przekąską stwora - Idziemy.
Odsunęła się od nich i z dachu z lekkością spłynęła do wąskiej uliczki. Głowę jeszcze zadarła akurat w odpowiednim momencie, by zauważyć cień jeden zwinnie się przemieszczający z zamiarem zajęcia swego miejsca w zasadzce. Zasadzka.. Czyż to nie ona była kwintesencją prawdziwych łowów? Nie przygotowania do nich, czy już finałowe zagłębienie ostrza w miękkim ciele zwierzyny, ale właśnie te wypełnione napięciem chwile pomiędzy początkiem i końcem.
Kobieta przeszła kawałek wzdłuż ogrodzenia, aż do luki gdzie niegdyś mogła się znajdować furta, z której nic nie zostało i swobodnie można było wejść na teren ogrodu. Co właśnie zrobił drugi cień, cicho tam się wślizgując i chowając w krzakach. Obaj jej aktualni towarzysze byli już gotowi i tylko na jej wejście czekano. Leiko zaciągnęła się gęstym powietrzem, które ciężko wypełniło sobą płuca przywołując uczucie ich przygniecenia, a nie swobodnego odetchnięcia. Potem rozłożyła parasolkę, której zaostrzony szpic przebił mgłę i oparła ją wdzięcznie o swe ramię, palce splatając na czarnej rączce.

Wkroczyła na scenę.
A był nią ogród pokaźnych rozmiarów, któremu wielkością odpowiadało tylko jego zaniedbanie. Dawniej musiał być piękny, zapierający dech w piersiach w połączeniu z gejszami spacerującymi tymi samymi ścieżkami co teraz ona. Ale miast urokliwych zakątków, ją powitały zdziczałe drzewa i krzewy pozostawione samotnie, bez ludzkich dłoni mogących o nie zadbać. Tak jak i opuszczony zarastający staw oraz przegradzający go mostek. Na przekór wszelkim wierzeniom o zbawiennych, nadprzyrodzonych wręcz możliwościach tych drewnianych łuków, Leiko swym własnym, całkiem szerokim łukiem poczęła okrążać wodę idąc krętymi alejkami. Zapamiętała gdzie krył się Kirisu, więc też nie oddalała się za bardzo, pozornie bezładnie krążąc w okolicy. Najważniejsze było wywabienie bestii z Domu Gejsz, a kobieta później wcale nie miała zamiaru uciekać.
Ale jak się można było doszukiwać zabójczej drapieżności, gdy wygląd był tak pełen niewinności zaburzonej przez spojrzenie rozbiegane? Gdy chód nic w sobie nie miał z wewnętrznej harmonii kobiety, a każdy jeden chaotycznie stawiany krok zwiastował jej zagubienie? Zachowanie to ukazywało, że tej postaci nie powinno tu być, że zgubiła się biedna laleczka i to akurat w taką noc złowieszczą, gdy ożywają koszmary.
- … mój drogi? Gdzie jesteś? -wołała głosem nasączonym strachem i niepewnością co do swego położenia oraz poszukiwanej osoby. Wołała, aby inne stwory dowiedziały się o obecności tak rozkosznie żywej istoty u wejścia do legowiska -To nie jest zabawne, boję się. Gdzie się ukrywasz?
Żwirek alejki chrzęszczący pod stopami wymuszał czasami zachwianie się tego ciała o zdezorientowanej duszy, a rozgałęzienia rosnących w pobliżu krzaków zaczepiały o kimono, jakby zatrzymać tylko dla siebie ją chciały w tym opuszczonym ogrodzie. Jakże przypadkowy był ten każdy jeden drobiazg, czyż nie? Tak mylące, jak i ta kobieta doskonale wiedząca w jaki sposób zaczepić materiał, a potem go pociągnąć aby wywołać głośne poruszenie pośród gałęzi. Jak wykorzystywać podłoże i przy obróceniu się lub utracie równowagi posłać kamyczki ku wodnym odmętom co kończy się pluskiem.
Ale to nie było ważne, nie było.. ważny był efekt tych starań, jakim było przedstawienie się światu jako smukła łania na każdy szelest uroczo reagująca przestrachem, tak bezbronna i delikatna - wymarzona ofiara.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 05-10-2014 o 02:50.
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08-12-2010, 16:27   #36
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To było nowe...
To było miłe...
To było przyjemne...
To ciepłe uczucie, które pożerało serce Kohena i sprawiało, że zaczynało ono mocno bić.
Za każdy razem, gdy na nią spoglądał. Za każdym razem, gdy wędrował po niej spojrzeniem.
Co nie było trudne, zważywszy, że ćmiąc fajeczkę Sakura wyprzedziła go.


Dzięki czemu youjutsusha, mógł się jej przyglądać bez szukania pozorów do takiej sytuacji.
Była piękna, mimo kalectwa i byłaby prześliczną bez niego. Dorównywałaby urodą najpiękniejszym gejszom Edo. I rozmawiała z nim... swobodnie i bez jakiegokolwiek wspominania o tym jak on wygląda, bez uprzejmego udawania że nie zwraca uwagi na jego wygląd. Ale też i odrazy w oczach. Tak jak nie przejmowała się swoim wyglądem, tak i jego wygląd nie robił na niej żadnego negatywnego wrażenia.

To było nowe...
To było miłe...
To rozpraszało...
Youjutsusha zapominał przy niej, że znajdują się w Nagoi oplecionej potężnym czarem przybliżających świat umarłych do świata żywych. Zapominał, że wokoło się czaiły yūrei, żądne krwi i zemsty... rozwścieczone tym, że są tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Potrzebowały ciała, potrzebowały kotwicy. Mgła mogła im pomóc, ale sama mgła nie wystarczała. Ich gniew nie wystarczał... czaiły się więc, szukały, wyczekiwały okazji.
Ale Kohen na to nie zważał, nie przy jej obecności.
-A więęęc...- kolejne pytanie poprzedzone dymkiem z jej fajeczki.- Hachisuka szukają łowców oni, do zwalczania plagi tych potworów. Ciekawe. Ciekawe. Czemu akurat ich ziemie. Owszem, wojna sprawiła że w całej Japonii, jest mnóstwo roboty dla nas. Ale... mimo to, nie uważasz, że to dziwne, Takami?
Czy uważał?... Ostatnio jego uwagę zaczęły przykuwać bardzo przyziemne sprawy. Otrząsnął się z zamyślenia. Spojrzał na nią. Czy to dziwne, że klan Hachisuka... ? Czy ten mnich nie był dziwny? Ależ był... on nie mówił po mandaryńsku! A jako osoba oczytana, powinien znać urzędowy język całego Państwa Środka. Nawet jeśli nie znał, narzeczy z nadbrzeżnych prowincji.

Z rozmyślań wyrwało Kohena, odgłos kroków. Coraz bliższy i bliższy...
Sakura też je usłyszała, nadal szła niedbałym krokiem, ale jej dłoń spoczęła na rękojeści katany.
A z mgły wyłonił się Sogetsu w towarzystwie dwóch łuczników Hachisuka.Kazama był równie zaskoczony co Kohen, bowiem kobieta o włosach koloru płatków wiśni obrzuciła jedynie ciekawskim spojrzeniem nowo przybyłych. Sogetsu przyglądnął się jej. Kim była ta dość mocno okaleczona kobieta? Co robiła w towarzystwie youjutsusha?
Także i czarownik miał wiele pytań, w tym zapewne o sprawę Hario. Czy jednak poruszać takie sprawy, przy niewtajemniczonych?

Rozmawiali przez chwilę. Obaj mieli wszak wiele do powiedzenia i dużo pytań. A i Sakura chętnie wtrącała się do rozmowy i nie uchylała od odpowiedzi. Z różnych stron miasta dobiegały do nich wrzaski i krzyki.
Nagle krzyki rozległy się bardzo blisko, z domostwa obok. Kobiecy krzyk przerażenia i zdziwienia.- Kinji?!
Chwila ciszy... kroki.. drzwi się odsunęły. W drzwiach stanął chudy mężczyzna. Uśmiechał się szaleńczo z wytrzeszczonymi oczami. Na jego kimonie widać było plamy świeżej krwi, jego ręce były zresztą całe w czerwonej posoce. Zupełnie jakby był eta oprawiającym martwe zwierzę.
W prawej dłoni trzymał długi kuchenny nóż do czyszczenia ryb. Jego ostrze było wbite w makabryczne trofeum. Kobiecą głowę, brutalnie oderżniętą od reszty ciała. Nie zginęła od jednego cięcia, głowę miała mozolnie odcinaną do szyi. Zastygły na martwej twarzy wyraz przerażenia i bólu, świadczył o bolesnej agonii.
Ostrze noża wbite było w oczodół kobiety, ale tylko przez chwilę. Mężczyzna ruchem ręki strącił ohydne trofeum i z tym nożem i szaleńczym chichotem rzucił się w kierunku łowców oni. Łucznicy Hachisuka napięli łuki i wycelowali w pędzącego w ich kierunku człowieka...
Yūrei, które nie mogły się zamanifestować, potrzebowały czegoś więcej niż mgły. Martwych zwłok lub żywych istot. Ludzi o słabej woli, ludzi tchórzliwych, ludzi zazdrosnych, ludzi porywczych. Ludzi których myśli można zniekształcić, których wolę można złamać, ludzi których można opętać. I właśnie taki nieszczęśnik gnał na łowców.

Tymczasem...
Ogród był piękny, ale i przerażający. Zwłaszcza gdy Leiko spoglądała na niego poprzez naimenteki joukei. Wtedy bowiem mgła stawała się inna. Nabierała kształtów postaci. Martwe gejsze, zgwałcone i z poderzniętymi gardłami, zamordowani w okrutny sposób samuraje, skatowani na śmierć wieśniacy, otoczeni krwawą poświatą... Oni wszyscy kryli się w tej mgle. Chciwe wpatrywali się w Leiko, w swą ofiarę. Gdyby mogli, rozerwali by ją na strzępy. Gdyż ona żyła. A oni nie. Bo ona cieszyła się życiem. A oni zginęli w okrutny sposób. Czaili się tam. Ofiary ostatniej wojny, oddzieleni od Leiko delikatną barierą, niczym papierową ścianą. Ale mimo że napierali, nie mogli się przez nią przedrzeć.
Nie musiała udawać strachu. To co widziała po drugiej stronie całunu, było wystarczająco przerażające.
Nawet mosteczek przecinający wydawał się być upiorny w czerwonej poświacie naimenteki joukei.


To była dziwna noc... Noc łowów, noc w której zwierzyna może stać się ofiarą, albo na odwrót.

Niemniej Mauriken nie pozwoliła by strach nią zawładnął. Była zbyt dobrą aktorką.
Wprost przeciwnie.
Użyła strachu jako części swego przedstawienia, dodał jej głosowi i zalęknionemu spojrzeniu autentyczności. Nie widziała też Kirisu... Płomyk jednak co nieco umiał, skoro skrył się przed jej wzrokiem, równie dobrze jak ninja. Przed normalnym wzrokiem, przynajmniej.
Kojiro tak się kryć nie musiał, siedział na dachu, przyczajonym niczym tygrys czekający na ofiarę. Delikatny uśmieszek zdobił jego usta. Dłonie zaciskały się na katanie. Był gotów uderzyć w każdej chwili. Tygrys Kojiro... czy wąż Kojiro? Kim naprawdę był ronin?

Spoza posiadłości dochodziły do ogrodu, wrzaski, męskie i kobiece. Wrzaski bólu lub przerażenia. Czasami niosły ładunek obu tych emocji.
Ale to nie miało w tej chwili znaczenia. Liczyło się tu i teraz. Pułapka i przynęta.
Mijały minuty, stwór nie spieszył się. Zapewne rozważał co czynić. Głód i ostrożność rywalizowały w jego czarnym sercu...

Głód wygrał.

Węsząc bestia wyszła z Domu Gejsz instynktownie kryjąc się w cieniu budynku. I to mimo ślepoty. Stwór powoli zbliżał się do „przynęty”, krok za krokiem, zachodził ją jak wilk zbliżający się do łani.


Różnił się od tych, na które Leiko natknęła się wczorajszej nocy. Przede wszystkim, był uzbrojony, w dwa miecze o rozszerzających się ostrzach. Dwa miecze dao. Był nieco większy od typowego chińczyka. I wydawał się być bardziej „żywy” od poprzednich Jiang Shi.
Na razie jednak nie sięgał po broń. Chciał się nasycić Japonką, a nie ją rozpłatać mieczami.
Zaczął szykować się do skoku na Leiko, czekał tylko na odpowiednią chwilę.
Zaś na dachu błysnęło w świetle księżyca ostrze katany...


Ronin zeskoczył na schodki prowadzące do Domu Gejsz, blokując bestii możliwość odwrotu. Pułapka zostanie domknięta.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 08-12-2010 o 18:39. Powód: poprawki
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13-12-2010, 16:03   #37
 
Feataur's Avatar
 
Reputacja: 1 Feataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetny
Kohen był nieco zaskoczony widokiem Sogetsu, na którego wpadli. Szczególnie ze strażą, jaką byłi łucznicy Hachisuka. Magowi nie umknął jednak fakt, że Kazama zwykle wolał działać bez ludzi postronnych. Co więc stało się, że tym razem postanowił wziąć na barki odpowiedzialność za tę dwójkę? Bo odpowiedzialność była to na pewno. Ci łucznicy nie mieliby szans na walkę z oni. Niemniej trzeba było oznajmić Kazamie, że Hario został definitywnie i dwukrotnie zabity.
- Sogetsu-san - powitał Kazamę, gdy ten zbliżył się do nich - Cieszę się, że zdołałeś do nas dołączyć. Cały i zdrowy.
Nie miał zbyt dużo wątpliwości co do tego, kto zabił Hario. Ten olbrzym zdołał się ukryć przed klanem Hachisuka, a mimo to teraz nie żył. Jedynym rozsądnym wyjściem było to, że zawiódł w swojej zabójczej misji. Stanął bokiem do Kazamy, tak by widzieć również Sakurę.
- Pozwól, że przedstawię ci kolejną osobę, która przybyła, by walczyć z oni - wskazał kobietę, która najwyraźniej nie miała ochoty sama się przedstawiać - Sakura-san, o której wspominał dziś rano Jinzo-san. Sakuro, to Sogetsu Kazama-san, również łowca, wprawny szermierz.
- Roooozumiem
-odparła kobieta lekko kiwając głową. Miała chyba tendencję do wydłużania wymowy słów, gdy zastanawiała się na kolenymi.- Jak tam łowy, dopadliście jakichś nieumarłe duchy lub oni?
Sogetsu jedynie przecząco kiwnął głowa i rzucił krótko
- Szczęście mi dziś nie sprzyja - Nie było sensu wspominać że nie miał najmniejszej ochoty uganiać się za demonem po śliskich dachach Nagoi, mając za towarzystwo pyskatego młodzika i jego matronę.
Jounin staksował szybko wzrokiem przybyszów, dłuższą chwilę poświęcając nowej towarzyszce maga. Nie wypowiedział jednak żadnego słowa które mogłoby wyjawić co sądzi o nagłym zjawieniu się Kohena i nowej łowczyni. Kiwnął jedynie głową w geście powitania starając się ciągle namierzyć dźwięki pościgu, jednak zdawało się że stracił trop bezpowrotnie.
- Jinzo coś wspominał - oznajmił beznamiętnym tonem, gdy youjutsusha przedstawił mu swoją towarzyszkę. Jedynie przez chwilę przyglądał się jej bliznom by zaraz skierować swoją uwagę z powrotem na maga. Ciekawiło go tylko co Jinbei będzie miał do powiedzenia o łowczyni, chodź demon nie był zbyt wiarygodny ani pomocny to jego wiedza i pamięć o ile wzięte przez pryzmat jego kłamstw i sztuczek, to i tak bywały czasem przydatne.
“Ma jedną rękę i jest łowczynią oni. Pewnie jest lepsza od ciebie. Sprawdź ją, zaatakuj. Poczuj jak zabija się człowieka. Nie masz ochoty? Przecież przy Hario tak szybko sięgnąłeś po tachi” - drwił i zachecał Jinbei, niemal rycząc w głowie Kazamy. “Słabniesz demonie, nawet twoje drwiny tracą na ostrości. Dobrze wiesz że zabijałem już ludzi a Hario pierwszy chwycił za miecz, nie ja go prowokowałem do walki. A ona? Jak myślisz ile ciosów skierowanych na swoją prawą stronę może sparować nim wybije sobie bark ? Szanuję ją jako łowczynie oni ale nie jako przeciwnika w pojedynku. Zresztą nie jest mi wroga, chyba...” - z lekkim rozbawieniem skontrował argumenty Jinbeia, widać było że bliskość świata zmarłych oddziaływała nawet na niego. Liczył na jakieś przydatne informację, jednak demon rzucił jedynie swoją rutynową śpiewką o kolejnym wyzwaniu. Jego wściekłość mogła okazać się jednak przydatna, o ile znajdzie się przeciwnik na którego będzie można ją skierować.
- Niepokoi mnie ta mgła, świat duchów jest zbyt blisko naszego. Słychać nawoływania umarłych oraz krzyki grozy,mogą zmylić one patrole. Zachowajcie więc wzmożoną czujność by łucznicy nie pomylili was z bandą demonów. - znacząco skierował wzrok na dachy otaczających ich budynków - Wiesz co może być jej powodem? - skierował to pytanie do Kohena kiwnięciem głowy pokazując jedną z uliczek gdzie widoczność była prawie zerowa przez gęstość bieli.
Kohen ponuro skinął głową.
- Magia - odparł - Ktoś używa maho śmierci, by przygnać tę mgłę do Nagoja. Co gorsza, dzięki niej wstają zmarli. Kilkunastu nieumarłych zniszczyliśmy na cmentarzu - spojrzał Sogetsu w oczy, chcąc wychwycić nić zaskoczenia - Wśród nich był Hario.
- No... ale już nie wstanie. - dodała Sakura i pociągnęła dymka w z fajeczki.
- Dziwna sprawa - odpowiedział Kazama z udawanym zdziwieniem. - W jakiej odległości od miasta musiałby się znajdować ten - przez chwilę Sogetsu zastanawiał się nad odpowiednim doborem słów - użytkownik maho śmierci by kontrolować mgłę? Może będziemy mogli go namierzyć gdzieś w mieście? - Jounin starał się zmienić temat śmierci Hario, wystarczającą informacją było że nie żył. Nie było sensu roztrząsać okoliczności jego śmierci.
Takami również odszedł od tematu Genby, kierując się na ważniejsze obecnie sprawy.
- Nie może być daleko - oznajmił mag, mając na myśli czarodzieja sprowadzającego mgłę - Właśnie kierowaliśmy się w stronę portu, gdyż stamtąd nadeszła mgła. Podejrzewam, że kuchiyosesha może ukrywać się w dokach. Dużo miejsc na kryjówki, a zresztą na żeglarzy nikt nie zwraca uwagi. Niemniej nie znam do końca specyfiki tego zaklęcia. Być może mag musi stale pleść jego słowa, może jednak równie dobrze rzucić je raz, lecz to wtedy mgła nie potrwa długo. Niemniej uważam, że nasz przeciwnik znajduje się w obrębie miasta.
Youjutsusha
kierował się przede wszystkim przeczuciami, jednak wspomaganymi czarnoksięskim doświadczeniem. Zastanawiał się, gdzie mógłby ukryć się mag. Z pewnością zakładał, że będzie on chciał chełpić się swoimi dokonaniami. Jakieś miejsce z widokiem na miasto. Rozejrzał się dookoła, jednak mgła nie pozwalała zbyt dużo dostrzec. Skierował wtedy pytanie do łuczników.
- Kyuudouka-san - zwrócił się do starszego z bushi, określając go mianem “łucznika” - Ile jest miejsc w Nagoja, w z których można mieć widok na całe miasto?
- Trudno powiedzieć, pewnie zbyt wiele. - stwierdził starszy łucznik, a młodszy dodał.- Zapewne wzgórza dookoła Nagoi, pozwalają zobaczyć całe miasto.
- A więęęęc... - uśmiechnęła się kwaśno Sakura. - Wracamy do punktu wyjścia, ne?
Rozejrzała po grupie i spytała.
- Rozdzielamy się i każde szuka na własną, rękę, czy może udajemy się wszyscy razem?
- Nawet jak się rozdzielimy nie damy rady przeszukać wszystkich miejsc z których widać miasto przed świtaniem
- dodał Sogetsu zastanawiając się przez chwilę - Naszą jedyną szansą na złapanie maga jest udać się do doków jak mówił Kohen i tam się rozdzielić.
- A więc do doków...
- mruknęła Sakura, gasząc fajeczkę i wytrzepując zawartość jej o geta. Wsunęła ją niedbałym ruchem pod prawą pierś i poprawiła, przy tym kimono, które niesfornie ujawniło wszystkim nieco więc jej krągłości niż powinno. Następnie sięgnęła po glinianą buteleczką z wychłodzonym już alkoholem, łyknęła spojrzała łyka i spojrzała, na Kohena.- A jak rozpoznamy tego czarownika?
Kohen spojrzał na Sogetsu.
- Zakładam, że ja wraz z Sogetsu-san po prostu wyczujemy jego magię - mówiąc “Sogetsu” miał na myśli Jinbei’a. Wiedział, że demony równie dobrze wyczuwają magię jak i on sam. Pytaniem było tylko, czy Jinbei udzieli takiej informacji swemu strażnikowi - [i ]Jednak co do wyglądu... Zakładam, że jest to Chińczyk. Najprawdopodobniej ubrany w typowo chińskie szaty, pewnie w kolorze czerni. Poza tym - on będzie jedynym z mieszkańców, który nie obawia się pozostawania na ulicach po zmroku.[/i]
Nie zdołał otrzymać odpowiedzi... tuż po jego przemowie,coś innego przyciągnęło uwagę całej grupki. Najpierw przeraźliwy krzyk z domu obok, potem...chwili. Potem upiorna “zjawa”, pokryta krwią z makabrycznym trofeum na końcu noża. Nie był jednak zjawą, był człowiek opętanym przez yūrei. Uśmiechał się szaleńczo, nie przejmując stróżką śliny cieknącą mu po brodzie. Nie przejmował, plamami krwi szpecącymi jego kimono, niczym płatki abstrakcyjnego kwiatu. Głowa powoli zsunęła się z noża i upadła na ziemię niczym dorodny. Usta zamarłe w krzyku, krwawiący oczodół po wyłupionym oku, resztki tchawicy wystające z szyi...to wszystko kontrastowało z resztą twarzy o delikatnej urodzie i z misternie upiętą fryzurą, mającą to urodę podkreślać. Heimin rzucił się z uśmiechem na ustach i okrwawionym nożem na całą grupkę, a łucznicy szybko i odruchowo napięli łuki namierzając cel jakim on był.
Takami odwrócił się, by ujrzeć opętanego. Bo tym właśnie był heimin. Opętany przez demona. Kohen zawsze zastanawiał się, czy taka osoba wie, co się z nią dzieje. Jednak teraz nie miał za dużo czasu na rozmyślania. Zauważył, że łucznicy napięli już cięciwy, by zakończyć życie tego nieszczęśnika. Coś jednak wewnątrz maga nie zgadzało się na takie traktowanie mieszczan.
Spojrzał na biegnącego w ich stronę opętanego. Jego oko lekko mignęło czerwonym blaskiem spod czarnych włosów. Tak nikłym, że niemal niezauważalnym.
- Stać! - krzyknął głośno, ciężkim basowym głosem. Na szczęście dla heimina, i łucznicy ze zdziwienia opuścili łuki i spoglądając na youjutsusha. Ten zaś dalej wpatrywał się w szalone oczy pałętającego się w ludzkim ciele demona. Który był teraz hipnotyzowany.
Heimin zatrzymał się na rozkaz, jednak było widać, że hipnoza nie będzie działała wiecznie. Co chwila demon dawał o sobie znać, wypływając na powierzchnię świadomości, to znów zanurzając się w bezdennej pustce dezorientacji.
- Złapcie go za ręce i unieruchomcie - rozkazał łucznikom, a ci pośpiesznie wykonali polecenia. Wielki nóż wylądował pod ścianą jednego z budynków z charakterystycznym metalicznym brzdąknięciem.
- Za chwilę zacznę egzorcyzmy - wyjaśnił Kohen, pochodząc bliżej heimina, nie zrywając kontaktu wzrokowego - Trzymajcie go mocno i zachowajcie daleko posuniętą ostrożność. Może się rzucać. Silniej niż zwykły człowiek. Sogetsu-san - zwrócił się do szermierza - Bądź przygotowany, aby w razie porażki zaklęcia, szybko skrócić cierpienia tego człowieka.
Nie czekając na odpowiedź, zaczął recytację. Ułożył dłonie w typowej mnisiej pozycji, mając jedną dłoń na wysokości splotu słonecznego, ułożoną pionowo do góry, kciukiem do ciała. Druga dłoń podtrzymywała jakby pierwszą od spodu.
- TOKU A NOKU TA RA SAN MYAKU SAN BO DAI KO CHI HAN NYA HA RA MIT TA ZE DAI JIN SHU ZE DAI MYÔ SHU ZE MU - recytacja była szybka, pełna mocnych słów. Kohen miał tylko nadzieję, że pomoże ona temu człowiekowi - JÔ SHU ZE MU TÔ DÔ SHU NÔ JO IS SAI KU SHIN...
Dookoła maga zaczął powiewać lekki wiatr, otaczając go z każdej strony to pyłem z drogi, to uschniętymi liśćmi. Teraz wszystko pozostawało w rękach kami. A te bywały kapryśne...
 

Ostatnio edytowane przez Feataur : 15-12-2010 o 18:33.
Feataur jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14-12-2010, 03:50   #38
 
Cytryn's Avatar
 
Reputacja: 1 Cytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetny
Wieśniak rzucał się dziko trzymany rękami łuczników Hachisuka, wył potępieńczo próbując się wyrwać i toczył pianę z ust. Ale magia Kohena wdzierała się w niego mocno i wyrywała zagnieżdżonego w ciele złego ducha.
Sakura przyglądała się temu spektaklowi z obojetnocścią w spojrzeniu zdrowego oka. Od czasu do czasu łykała jedynie alkohol uśmiechając nieco ironicznie.
Już miał wypowiedzieć krótką komendę “zabić” skierowaną do łuczników gdy przerwał mu krzyk Kohena. Stać ? Zdziwiło go tak gwałtowne zachowanie maga, nie mógł uwierzyć własnym oczom co on próbuje zrobić. Egzorcyzmuje zabójce, kogoś kto z głową własnej żony lub córki wyszedł by dalej zabijać.
- Co ty robisz ? - rzekł cicho zdawałoby się że bardziej do siebie niż do Takamiego. Wyciągnął miecz i spokojnie skierował swe kroki ku opętanemu mówiąc po drodze - Nie wiem czemu służą te twoje czary Takami-san, ale ten człowiek i tak jest martwy. Zabił właśnie swoją żonę, córkę lub matkę nie przejmując się jej cierpieniem i krzykami. Nawet nie walczył z demonem który go opętał, chciał już ją zabić wcześniej. Jeżeli nawet się mylę to i tak ciemność nigdy go już nie opuści albo popełni samobójstwo albo będzie zabijał dalej. Nie mogę do tego dopuścić, zabije go tu i teraz. Nie możemy sobie pozwolić na wybaczanie mordercom niewinnych, śmierć za śmierć. - przez ten czas zdążył już dojść do trzymanego przez bushi mordercy i wykonał ruch, by zdekapitować jednym cięciem nieszczęśnika.
Ostrze, przecięło szyję, głowa groteskowo odpadła od reszty ciała, a z szyi trysną strumień krwi tłoczony w górę,przez wciąż bijące serce. Łucznicy z odrazą puścili bezgłowe ciało, które upadło na ziemię, jak marionetka z uciętymi sznurkami. Przez chwilę poruszało się w pośmiertnych drgawkach, po czym uspokoiło na wieki.
A Sakura tylko poruszyło głową na boki mówiąc z politowaniem w tonie głosu.- Młodzi... zawsze się spieszą.
Nie mógł uwierzyć, że Sogetsu bez zmrużenia oka zabił tego człowieka. Nie dość, że bez ostrzeżenia, ale i bez litości. Kohen spojrzał na Kazamę z jawną wrogością.
- Głupcze... Dzięki takim ludziom jak ty, demony atakują niewinnych - warknął, a jego dłonie zaczęły wykonywać lekkie ruchy. Powietrze wokół maga zaczęło nabierać coraz wyższej temperatury. Gdzieniegdzie ukazywały się języczki płomieni, zauważalne być może jedynie kątem oka - Przez ludzi twojego pokroju, Sogetsu Kazama-san, doprowadzono do tej wojny, a na jej szczątkach żerują oni.
Skierował wzrok na bezgłowe ciało.
- To był żywy człowiek. Niewinny. Jego winą było jedynie opętanie w chwili słabości - stwierdził Takami - Jeśli dla ciebie był martwy, rzeczywiście, nie różnisz się niczym od demona, któr... - urwał w pół zdania, by zaraz dodać - którego zabijasz. Decyzją tego człowieka po wygnaniu demona byłoby to, czy będzie żył, czy odbierze sobie życie z honorem. Swoim czynem splamiłeś jego dumę, zawiodłeś oczekiwania przodków i ponownie wtrąciłeś go w koło karmy. Życzę więc mu, aby dokonał zemsty w nowym wcieleniu. Gdyż złe uczynki są ostrzejsze niż klinga jakiegokolwiek miecza czy grotu strzały. I trafia zawsze precyzyjnie w cel.-
W miarę jak mówił, powoli się uspokajał. Na koniec rozmowy opanował się do tego stopnia, by nie spróbować zmienic jounina w płonący słup ognia. Odwrócił się do bushi i Kazamy, po czym skierował w stronę portu nie zaszczycając ich spojrzeniem.
- Sakuro, jeśli nic cię tu nie trzyma, pozwól, że wskażę ci drogę do portu - zwrócił się do kobiety, przechodząc koło niej. W tym też momencie mogła wyczuć, że mimo zewnętrznego spokoju, powietrze wokół maga lekko drga, niczym nad spalonej słońcem ziemi. Takami nie zdjął z siebie ochronnego czaru - Sądzę, że Sogetsu Kazama-san da sobie radę bez mojej pomocy. W końcu chwyta równie wprawnie za miecz, co Genba Hario. Szkoda tylko, że ten ostatni nie zdołał przed śmiercią dokończyć swoich spraw...
Ostatnie zdanie rzucił na tyle głośno, by Kazama mógł go usłyszeć.
Poczuł za to na prawym ramieniu dłoń, kobiecą dłoń... Sakura delikatnie masowała bark czarownika dodając spokojnie.- Nie ma co się unosić gniewem Takami. Chłopak uważał, że postępuje słusznie. I może miał odrobinę racji. Heimin mógł się jutro powiesić na drzewie, przerażony grozą swego czynu. - westchnęła dodając.- co nie zmienia fakt, że postąpił pochopnie i źle, osądzając go samemu.
Kohen zatrzymał się, sam nie do końca wiedząc dlaczego. Czy to dłoń Sakury, tak inna od dotyku ludzi, z którymi spotykał się na co dzień? Być może, ale w tej chwili w to wątpił. Nie chodziło o nią. Tak naprawdę nie chodziło również o tego heimina. To całokształt tego, co wydarzyło się podczas wojny. To, twarze zabitych mnichów, chłopów, samurajów... Dla Takamiego oni odżyli w chwili, gdy głos heimina uderzyła o piach. Bo on nie był inny, niż Sogetsu w tej chwili. Również zabijał, bo taki był czas. Jednak teraz chciał odpokutować za swoje winy. Wyrównać karmę. Bo zdał sobie sprawę z tego, że w tym życiu nie chodziło o zabicie przeciwnika. Tu chodziło o to, by ocalić jak najwięcej z nich. Dość morza krwi, pól usianych ciałami. Twarzy wykrzywionych w agonii, ostatnimi siłami przeklinających ciebie i twoich przodków. Bo nienawiść wypaliła się razem z setkami budynków i świątyń.
- Być może to była jego karma, Sakuro - odparł ciszej Kohen, nie odwracając się - Jednak dziś poznałem kogoś, kto dał mi do zrozumiania, że karma nie jest rzeczą stałą. Do nas należy jej prawdziwość. I to my tworzymy własny los.
Odwrócił się, ale na jego twarzy nie było ani uśmiechu, ani nienawiści. Tylko wyczuwalny wręcz smutek.
- Sogetsu Kazama-san sam wybrał swoją karmę - powiedział, spoglądając na stojącego z tyłu szermierza - Dla siebie, on i tak już jest stracony.
Bo jeśli twierdzisz, że twoja rola strażnika jest z góry skazana na niepowodzenie, już przegrałeś, Sogetsu-san,” dopowiedział w myślach.
- Śpieszmy się. Noc jeszcze trwa, a mag może znajdować się blisko - dodał.
-Dałabym bym ci łyka, ale...sam rozumiesz. Nie chcę sprawdzać, jak celnie ciskasz ogniem po pijaku.- zażartowała klepiąc czarownika poufale po plecach. Wzruszyła ramionami dodając.- Ruszajmy więc.
Po raz pierwszy od wybuchu, na twarzy Kohena pojawił się przelotny uśmiech,
- Nawet gdybyś mnie chciała poczęstować, musiałbym odmówić - odparł pogodnie - Moja głowa nie wytrzymuje alkoholu. A zamiast ognistymi kulami, pewnie rzucałbym porannym śniadaniem.
Jeszcze raz się uśmiechnął i skierował w stronę portu, zostawiając Kazamę i łuczników ich własnej karmie.
Jounin spokojnie bez żadnych emocji przyjął nagły wybuch maga, gdy ten prawił swoje tyrady Sogetsu wytarł miecz z krwi i schował go z powrotem do pochwy. Kierował się przy tym swoim kodeksem moralnym, wewnętrzną sprawiedliwością która mowiłą mu, że każdy musi ponieść karę za swoje czyny. Dla niego nie była to sprawa osobista, była to po prostu rzecz która musiała być uczyniona. Widział że Takami chce puścić wolno mordercę, nie ma okoliczności łagodzących dla morderców. Jedyną okolicznością łagodzącą byłaby niewinność, dlatego coś w nim drgnęło gdy usłyszał z ust Kohena że człowiek ten był niewinny - Niewinny ? - rzucił głośno w ślad za oddalającym się już powoli magiem - Jeżeli mordercę żony uznajesz za niewinnego, to ja też jestem niewinny - powiedział to już jednak ciszej uspokajając się szybko po chwilowym wybuchu.
Czuł że Jinbei odnosi z całej tej sytuacji niebywałą radość, nie tyle może z samej egzekucji, która była zbyt szybka by się nią napawać ale bardziej z wybuchu Kohena, wyczuł przez moment gniew, nienawiść i pogardę uczucia które wzbudzały w nim największą radość. Nie odzywał się jednak ale Kazama czuł jego wewnętrznych rechot zadowolenia. Pion moralny i etyczny którym kierował się Sogetsu mógł dla wielu wydawać się dziwny i restrykcyjny, widać było na nim odciśnięte brzemię odpowiedzialności które dźwiga większość życia. Nie istniała dla niego żadna szara strefa moralna, swoje wybory widział już tylko w czerni i bieli.
Uśmiechnął się lekko pod nosem gdy usłyszał jak Takami wspomina imię Genby Hario, wyobraził sobie sytuację jakby zachował się mag gdyby zamiast jakiegoś nieszczęśnika z mgły wyszedł olbrzym trzymając czyjąś świeżo odrąbaną głowę. Starł jednak szybko z twarzy oznaki jakikolwiek emocji i odwrócił się w stronę dwójki bushi która przy nim pozostała - Zrozumiem jeżeli postanowicie teraz odejść, możecie potępić mój uczynek i odejść jak tamta dwójka. Zrozumiem to i nie będę was osądzał. Wiedzcie jednak że drugi raz postąpiłbym tak samo. - spojrzał przez moment w kierunku w którym oddaliła się dwójka łowców po czym kontynuował - Jeżeli jednak postanowicie zostać, udamy się również do portu. Dwie osoby nie dadzą rady przeszukać całego portu przed nastaniem świtu, może nam uda się dorwać sprawcę tego całego zamiesznia. Pójdziemy jednak inna drogą niż ta para, Takami-san gotów jest popaść w histerię jeżeli pójdę jego śladem. Chyba że znacie jakieś miejsca w porcie które nadawałyby się na kryjówkę i od których można by zacząć polowanie ?
Bushi spoglądali z odrazą na bezgłowe ciało, ale w ich oczach nie było potępienia. Na ich oczach zginął półczłowiek. Czy jest sens robić tyle rabanu z powodu heimina? Czy jego śmierć miała jakiekolwiek znaczenia dla samurajów. Ani trochę. Wzruszyli jedynie ramionami dodając.-Iye... nie znamy się na maho. Nie wiemy jakie miejsce byłoby odpowiednie dla potrzeb czarownika.
Nie zrezygnowali jednak z jego towarzystwa. Czy przez to Kazama nie czuł się mniej samotny?
Port czekał i czarnoksiężnik w porcie też. Tak przynajmniej uważał Kohen.
 
__________________
I wiedzie nas siedem demonów, co nami się karmią...
Cytryn jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15-12-2010, 05:35   #39
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9KrEWNQLVdw&feature=related[/MEDIA]


Szepty..
Jęki..
Wycie..
Krzyki..

Straszliwa symfonia przeplatających się obsesyjnych odgłosów. Widzami spektaklu odgrywającego się w ogrodzie były zmory martwych ludzi, którym sylwetki nadała mgła. I tak jak przed samym rozpoczęciem publika teatru oddaje się jeszcze ostatnim rozmowom tworzącym jeden szum, tak i one swym upiornym zawodzeniem odganiały ciszę. Krew odznaczała się dziwnie na perlistych samurajach i wieśniakach, a zimne oczy spoglądały na kobietę ze zmasakrowanych twarzy. Unosili się wokół niej tak spragnieni ludzkiego ciepła. A mimo że od Leiko oddzielała ich jakaś niewidzialna ściana to i tak chciwie wyciągali ku niej chude ręce obciągnięte ciasno bladą skórą. Zawodzili zaś straszliwie, kiedy w swych próbach natrafiali na przeszkodę nie do pokonania.
Kobiety były najgorsze, te gejsze niegdysiejsze, którym piękno zostało bestialsko odebrane i teraz bliżej im było do maszkar z koszmarów. Z czasów dawnej świetności pozostały im zdobione drobnymi kwiatami błyskotki w obklejonych włosach i kimona poszarpane w panice bądź przez męskie ręce kierowane zwierzęcą żądzą brutalnego zbezczeszczenia ich ciał. Łowczyni ukazały się na podobieństwo powykręcanych od pożerających je zawiści upiorów z poderżniętymi gardłami niby szkaradnymi, krwawymi uśmiechami.




Mogłyby nasnuwać myśli, jakoby uroda choćby najbardziej zjawiskowa, była rzeczą ulotną, a nawet zgubną. Ale ni czas, ni miejsce to było na filozoficzne dywagacje.
Jadem wręcz pluły na widok roztaczającego przez nią powabu. Mówiły, że zabiją ją. Zabiją okrutnie. Ale najpierw pozwolą jej doznać takiego samego cierpienia co one wszystkie. Każde uderzenie. Każdy gwałt na równi rozdzierający ciało i duszę. Każde pastwienie się. Każde zagłębianie się ostrza w ciele. Każda tortura. Wszystko po wielokroć, trwające niby wieczność aż sama będzie pragnęła zginąć. A potem.. potem ją w końcu łaskawie zabiją, gdy będzie się wić w agonii. I będą ucztować na jej trzewiach, rozszarpując je między sobą niczym padlinożercy. I pić będą jej jeszcze ciepłą krew jak najsłodszą ambrozję. Na tą podniecającą wizję zaniosły się histerycznym śmiechem niewiele mającym wspólnego z radością. Wysoki i ostry, wydobywający się z wielu niematerialnych gardzieli przyprawiał o zimny dreszcz przerażenia i wrażenie, jakby jego echo już na zawsze miało pozostać w głowie.
Czy strach Leiko ciągle pozostawał tylko grą? Czy może niosąca ze sobą zjawy mgła naruszyła misternie tkaną barierę spokoju, znajdując za nią skulone, zlęknione dziewczę pragnące schować się w czyichś bezpiecznych ramionach? Jakakolwiek by rysa nie powstała na jej wewnętrznej harmonii, to na zewnątrz ciągle pozostawała kobietą nieustępliwie wypełniającą rolę ofiary. Miała czuwających nad sobą dwóch wojowników, ale mimo to.. nie.. ona nie przywykła do stanu bezczynności i poleganiu tylko na innych. Zadanie należało wykonać. Dlatego nawet gdy jedna z półprzeźroczystych gejsz podpłynęła do niej i długimi palcami przypominającymi szpony wykonała ku niej gest, jakby za podbródek ją ująć pragnęła, to Leiko ni cieniem prawdziwego zwątpienia się nie okryła, w dalszym ciągu uporczywie swą rolę grając. Jeśli będzie potrzeba dania upustu słabości, to na to czas przyjdzie później, jeśli w ogóle.

Coś nowego. Jakieś uczucie dało o sobie znać, choć wplecione w nienawiść ziejącą od mglistych mar to wśród nich było bardziej jak pomruk bestii. Leiko jej nie widziała, nie słyszała nawet, ale instynkt zdążył zagrać na naprężonych jak struny zmysłach, nim jeszcze umysł zdołał się zorientować w sytuacji. Została spostrzeżona i w głowie demona przyrównana do zdobyczy mającej zaspokoić jego wieczny głód. Paskudna myśl. Przerażająca myśl. Myśl krzycząca do mięśni nóg, że powinny wprawić te smukłości w ruch i oddalić kobietę z tak przeklętego miejsca. Uciekać i ni razu nie oglądnąć się za siebie. Myśl, która została odepchnięta od głosu, zredukowana do maleńkiej, nieważnej drobinki i wyśmiana przez pozorną nieświadomość bliskiego niebezpieczeństwa postaci w ogrodzie. Wabiła do siebie rozkosznym zapachem życia i niewinnością uzewnętrzniającą się w strachu wprawiającym w drżenie jej ciało. Przystanęła w miejscu.. czyżby łkała z tego zagubienia, że aż stopy odmówiły jej dalszej współpracy? Tyłem do drapieżnika – jakże głupiutka łania.
Złakniony Jiang Shi wyślizgnął się ze swego cienia i tak jak jego mniejsi pobratymcy zaprezentował swe umiejętności skakania, tym razem wykorzystane do rzucenia się na ludzką zwierzynę. To była zaledwie kwestia sekund w balansowaniu pomiędzy życiem i śmiercią, a jednak w świadomości Leiko trwała ona dłużej, jakby cały świat zwolnił na tych kilka niepewnych chwil.

Oczami wyobraźni widziała jego lot ku niej, ale ni kroku jednego nie uczyniła w ucieczce.
Uderzenia serca odliczały czas do odpowiedniego momentu na reakcję.
Kolejne tchnienie, prawie spite z warg kobiecych przez żarłocznie unoszącą się blisko zjawę.
Mrugnęły uzbrojone w gęste rzęsy powieki, a było to niczym sygnał dla rzeczywistości, że może przyśpieszyć tempa.

Przesunęła palcami po rączce parasolki jak po gryfie instrumentu w poszukiwaniu odpowiedniego progu do zmiany brzmienia. Decydującą nutą było wprawienie ukrytego mechanizmu w ruch i wystrzelenie dzięki niemu naostrzonego szpicu. Sięgnął on swego celu i wbił się głęboko w okolice lewego barku oni, o czym świadczył brak ulatującego życia z Leiko oraz ciężki od gniewu syk.
Przynęta jednak nie okazała się być tak łatwą do upolowania. Nawet pokazała pazurki w postaci niewielkiego ostrza sztyletu błyskającego groźnie, gdy z taneczną lekkością i gracją odwinęła się piruetem ku bestii. Ale zaledwie powietrze poczuło na sobie poziome cięcie, ale samo to wystarczyło, aby w paskudnym pomiocie rozbudzić jeszcze większą chęć mordu. W swym uniku przed jej atakiem zacisnął łapy na mieczach dao wyszarpując je zza mocowań na plecach.

W kolejnej sekundzie już ruszył do ofensywy z zastraszającym serca rykiem. Mary z mgły powstałe cofnęły się, gdy jego ofiara uskakiwała w tej pierwszej swojej ucieczce tej nocy, bynajmniej nie spowodowanej ich widokiem. Zręcznie, z mocną sugestią delikatnych linii mięśni pracujących pod skórą skrytą czarnym całunem kimona. Ale nie dostatecznie szybko. Choć bliźniacze ostrza rozcięły zaledwie pustkę, to ich niebezpiecznie bliska odległość wypełniła uszy nieprzyjemnym świstem mogącym zwiastować dość prędką śmierć.

-Ja jestem twoim wrogiem poczwaro!

I nagle, w czasie idealnym ogień rozświetlił ponure otoczenie i sprowadził za sobą muśnięcie ciepła, tak bardzo obcego w tym miejscu. Kirisu, Płomyczek ten młodziutki porzucił swoją kryjówkę i szerokimi zamachami jūmonji-yari zmusił stwora do odstąpienia od Leiko.




Łowczyni zaryła drewnianymi zębami geta o żwirek jednej z alejek, posyłając przy tym gromadę drobnych kamyczków ku górze. Odetchnęła głębiej i zza obronnie trzymanej przed sobą rozłożonej parasolki przyjrzała się nowej sztuczce swego partnera stojącego pomiędzy nią i ze złości prawie toczącym pianę z pyska oni. Płomienie tańczyły na ostrzach jego broni jawiąc się niby iskierki nadziei w gęstej mgle. Nie należało jednak wilczka posądzać o praktykowanie magii, co to to nie. Jeno zaskakującym sprytem się wykazał ostrza trójzębne nacierając rybim tłuszczem i potem je zapalając tuż przed samym atakiem. Najwyraźniej jego przezwisko miało swój początek nieco dalej niż w samej jego żarliwej naturze i pstrokatym stroju. Przekonał się o tym potwór, którego klatka piersiowa przyozdobiona została rozcięciem i przypalonym ciałem wzdłuż brzegów rany.
Kirisu przez ramię zerknął z zawadiackim uśmiechem na kobietę, po czym jeszcze dla efektu i dobra przyszłych opowieści rzekł bojowo do bestii - Ja jestem twoim przeciwnikiem.

Pojedynek łowcy i zwierzyny wprawdzie był szybki, ale też mało efektowny. Każde wyprowadzone pchnięcie było blokowane lub zbijane przez miecze dao. Chociaż Płomień niewątpliwie jej pomógł, to jego walka z demonem była zbyt gwałtowna, a trójzęby poruszały się po chaotycznych okręgach próbując sięgnąć Jiang Shi. Maruiken nie mogła się przez to zbliżyć bez narażania swej własnej skóry, gdyż młodzian całkiem nieświadomie mógłby ją zranić gasnącymi już ostrzami. Dlatego mogła tylko krążyć naokoło nich, jak ten kot drapieżny zamknięty w klatce i wyczekujący najbliższej sposobności do uwolnienia się. Ona czekała na możliwość zadania skrytobójczego ciosu. A oni wypatrywał możliwości wykluczenia z potyczki młodziana.
Jemu pierwszemu było dane nie czekać dłużej. Czy to było błędem Kirisu, czy przebiegłym ruchem paskudy, czy może zwyczajnym zrządzeniem losu, ale bliźniacze miecze odbiły na zewnątrz jūmonji-yari pozostawiając łowcę odsłoniętego na przypuszczony w kolejnej sekundzie atak. Odskoczył, ale czubek ostrza zahaczyć o jego cenny naszyjnik. Monety uwolniły się od rzemienia i wzleciały w powietrze, by później wirując zgubić się pośród wyniszczonej, porośniętej chwastami trawy ogrodu. A nim jeszcze wszystkie opadły bestia zacharczała głośno, acz nie z irytacji spowodowanej tym udanym unikiem. Gardziele jej wypełnił ból, którego źródła należało szukać w ostrzu wakizashi wbitego w ciało pomiędzy żebrami. Leiko, dotąd będąca zaledwie cieniem sunącym wokół walki łowcy i oni, wykorzystała jedyną taką okazję by ukąsić szybko i dotkliwie. Prowadzona jej zadbanymi dłońmi broń celowała w punkt witalny stwora jakim było serce. I wbiłoby się w nie rozcinając miękki narząd, gdy jego właściciel nie zauważył ponownej obecności swej niedoszłej ofiary i nie obrócił się zmieniając miejsce uderzenia krótkiego miecza. Pchnięcie którym został obdarowany uśmierciłoby każdego zwykłego wojownika, ale u demona wywołało tylko jeszcze większe wzburzenie każące zabić tych intruzów. Nawet jeśli odniesione rany mu doskwierały, to nadal odznaczał się zaskakującą żywotnością, z którą jednym mieczem dao zamachnął się ku łowczyni. Powstała kilkusekundowa sytuacja była zaiste groteskowa w swym wyglądzie. Oto bowiem poczwara ohydna stała w ogrodzie z obnażonym ostrzem, a tuż przy niej skulona, prawie kolanami całująca ziemię pochylała się kobieta, jak w ukłonie pełnym szacunku. Lekkie poruszenie jej włosów ku górze, bądź już powoli ku dołowi, wskazywało na gwałtowność zaistnienia tego ruchu, dzięki któremu miecz mogący ściąć ją o głowę utonął pośród pojedynczych, czarnych kosmyków. Wyszarpnęła wakizashi wyzwalając tym samym kolejny ryk pełen boleści i niejako korzystając ze swej pozycji odskoczyła akrobatycznie wręcz unikając kolejnych ataków. A tym zdawało się nie być końca. Wystarczyłoby jedno uderzenie, choć jedno trafienie, którymś z jego szerokich zamachów, aby dla Leiko zakończyło się polowanie raz na zawsze. Oni skupiony był teraz na niej i przez wściekle czerwoną mgłę zasnuwającą jego umysł nie zwracał uwagi na nikogo innego.

To był jego błąd.
Przynęta miała dwóch strażników pilnujących, aby nieszczęśliwie nie przekroczyła granicy pomiędzy życiem i śmiercią. A choć jeden już ogniście dał o sobie znać, to drugi tylko stał ze stoicko uniesioną kataną. Pozostawał biernym obserwatorem strzegącym wejścia do Domu Gejsz, tym samym będąc ignorowanym, bądź po prostu niedostrzegalnym dla stwora. Aczkolwiek aż do tego momentu, gdy ten na zbyt dużo sobie zaczął pozwalać, a choć Leiko zwinnie tańczyła prowadząc cięcia mieczy dao w powietrze, to nie była w stanie dostatecznie zwiększyć swego dystansu od nich.
Srebrzyście błysnęło w ciemnościach długie ostrze, kiedy Kojiro ustawił się w pozycji szermierczej.


Wystarczył jeden cios. Jedna szarża. Jedno cięcie z szerokiego zamachu, aby dać początek reszcie, błyskawicznie następujących po sobie zdarzeń. Wzniesiona w mogącym być ostatecznym dla kobiety ataku ręka oni nie opadła na nią. Jej część będąca jeszcze przed chwilą jednością ze stawem w łokciu, wykonała jakże pełen niewymówionej ironii lot z ciągłą zapalczywością zaciskając dłoń na rękojeści miecza. Opadła gdzieś z głuchym plaśnięciem, ale to już nie było ważne. Nie było. Ważne było to co blisko, a była nim para jūmonji-yari przypominającego o sobie Kirisu. Trójzęby wbiły się w skórę będącego w chwilowym szoku potwora i od tyłu nadziały na siebie jego tułów. Wyrządziły kolejne szkody, jednak chybiły bijącego celu.
Leiko widząc przed sobą zastygły w podwójnym zaskoczeniu i unieruchomiony powód jej wytrwałego wytrzymywania towarzystwa podnieconych walką zjaw, skoczyła do przodu nie czekając aż okazja jej umknie sprzed nosa. Ostrze krótkiego mieczyka tylko przez moment było w pełni dostrzegalne, żeby tuż potem zniknąć z dzikim, rozpaczliwym skowytem poczwary. Sięgnęło serca przebijając je bez oporów ze strony samego narządu bądź dzierżycielki broni. Taką finałową nutą niewinna przynęta zakończyła żywot swego niedoszłego oprawcy. Ale Jiang Shi nie należała się czysta śmierć, a choć ten już był okaleczony i pozbawiony jednej kończyny, to wciąż zbyt mało cierpiał. Japonka naparła dłońmi na rękojeści wakizashi i pochyliła się jeszcze, aby ostrze weszło głębiej i konającemu oni ból potężniejszy sprawiło. Ponad jego ramieniem spojrzała na Płomienia i brew uniosła w niemym z nim porozumieniu. Oboje ku sobie szarpnęli swoimi broniami, ciało demona rozrywając i ni szansy mu nie dając na dalsze nawiedzanie tego lub innego świata. Trysnęła fontanna smolistej, czarnej krwi, kiedy uskakiwali od bezwładnie opadającego truchła.

Chór zjaw wzniósł nieludzkie wycie, jak śmiech po obejrzeniu przezabawnego przedstawienia.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 19-05-2020 o 01:07.
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15-12-2010, 23:23   #40
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Mudry i mantra.
Mudry i mantra.
Szybki układ dłoni i powtarzane w nieskończoność słowa, podtrzymywały czar roztaczający swe mroczne macki na całą Nagoją. Mgła okryła miasto swym mrocznym całunem, pozwalając yūrei przedostać się do świata żywych. Tym najsilniejszym z yūrei.
Ale taka magia była z czasem bardzo wyczerpująca. Wymagała całkowitej koncentracji, skupienia i wysiłku fizycznego.
Mudry i mantra.
Mudry i mantra.
Język mu drętwiał, palce bolały od powtarzania w kółko, umysł nie potrafił utrzymywać zbyt długo takiego poziomu koncentracji. Był spocony, ciało drżało. Każde kolejne słowo, każdy kolejny gest przychodził mu z coraz większym trudem.
Wreszcie ciało odmówiło posłuszeństwa, osunął się dysząc ciężko. Pilnujący go bushi, przybiegli mu na pomoc, ale odprawił ich nerwowym ruchem ręki. Nie potrzebował pomocy.
Odpoczywał. Uśmiechając się patrzył w gwiazdy. Mistrz byłby zadowolony.
Oddychał ciężko, zamykając oczy. Nie przejmował się tym, że mgła którą wezwał i którą podtrzymywał powoli zaczęła się rozpadać. To już było nieważne. Spełniła swoje zadanie.

Na ziemi leżał korpus ludzki... obok niego odcięta głowa mężczyzny, nieco dalej kobieca głowa. Wszystko to pokryte ludzką krwią, która kałużami rozlewała się dookoła zwłok.
Dla yūrei była to nie lada gratka. Co prawda ciało to było opętane za życia, ale nie zostało jeszcze naznaczone obecnością złych duchów po śmierci. Wkrótce zwłok drgnęły, place trupa zaczęły się poruszać.


Ciało zaczęło macać dłońmi w poszukiwaniu wpierw noża, a potem głowy.
Lewa dłoń zacisnęła się na głowie nieboszczyka, oczy otwarły, z ust wyrwał się charkot wyrzucający z gardła krwawą pianę. Prawa dłoń chwyciła z nóż. Trzymając za włosy swoją głowę, truposz podniósł się z ziemi.
I skierował się tropem swego mordercy. Tropem Sogetsu Kazamy.
Łowcy bowiem popełnili błąd, wynikły po części z emocji jakie obudziła w nich kłótnia. Zapomnieli zniszczyć ciało.
Trup opętany przez yūrei ruszył więc pchany ślepą zemstą, niepomny tego, że nie jest przeciwnikiem dla doświadczonego łowcy.

Ostatni charkot bólu, strugi czarnej posoki. Poznaczone ciosami ciało Jiang shi, wisiało na wakizashi Leiko i w akcie powolnej i bolesnej agonii. Wreszcie stało się tylko workiem kości i mięśni. I osunęło bezwładnie, gdy ostrza na których wisiało, zostały wysunięte z jego ciała.
Kojiro energicznym ruchem dłoni, strzepnął krew ze swej katany. Następnie powolnym ruchem schował je do saya. Następnie z odciętej ręki trupa wyjął miecz dao. W tym czasie poirytowany Kirisu oddalił się, by pozbierać rozsypane monety. Trzymając miecz, zerkał na japonkę mówiąc.- Ten miecz jest moją zdobyczą, co zaś do reszty, zostawiam tobie... wam.
Uroczo było widzieć twój taniec śmierci Mauriken Leiko-san. Mam nadzieję, że nie przyjdzie mi w nim uczestniczyć. Dziękuję za uroczą noc.-
nie sprecyzował czy chodziło mu o wydarzenia w świątyni, czy te, w których brał udział tutaj. Ale łatwo było wydedukować intencje ukryte za jego słowami.
Skinął głową na pożegnanie im obojgu po czym zaczął się oddalać.

A Kirisu był zadowolony...
Udało mu się znaleźć wszystkie monety, a jego „rywal ” o względy uroczej Japonki oddalał się pospiesznie. Podszedł więc do kobiety stając z tyłu z nią i musnął czubkami palców jej policzek i przesunął powoli nimi szepcząc wprost do jej ucha.- Oni nie żyje, zwyciężyliśmy. Nie mamy co tu sterczeć po nocy, prawda?
Dreszczyk przyjemności przemknął po skórze Leiko. Płomyczek był pojętnym uczniem... ale uczniem tylko. Wyzwanie oddalało się właśnie.
A Kirisu wędrując po szyi Leiko opuszkami palców szeptał nadal do ucha.- Czyż zwycięstwo nie jest okazją do świętowania? Czyż nie warto by się ogrzać nawzajem tej nocy?
Kusił dotykiem i szeptem. A Leiko poczuła, jak ze śmiercią Jiang Shi drobne ranki skóry zagoiły się już całkiem, pozostawiając ją nieskazitelnie gładką.
Spojrzała dookoła i widziała jak mgliste sylwetki gejsz i innych umarłych wyją niemo z rozpaczy blaknąc i rozmazując się.
-Mgła się rozpływa.- powiedziała rozkojarzonym nieco głosem. A zdanie to nie miało konkretnego adresata. Było tylko stwierdzeniem faktu. Mgła ustępowała.
A ona czuła dotyk na szyi i policzkach, delikatny dotyk palców Kirisu.- To co teraz zrobimy, Leiko-chan?


Jounin szedł, za nim dwaj łucznicy. Szli do portu, ale cała czujnie się rozglądała. Wszak to co wydarzyło się chwilę temu, może się powtórzyć. I pewnie powtarzało się, bowiem co jakiś czas słychać było krzyki i wrzaski. Była to więc mało przyjemna wędrówka. Kazama popędził usłyszawszy pierwsze krzyki, ale... szybko rozbolały go żebra, a i do źródła dźwięków i tak nie dotarł. Za to usłyszał kolejne krzyki z przeciwnej strony. Było ich za mało. Trójka łowców na całą Nagoję pełną złych duchów czekających tylko okazję, na opętanie śmiertelników o słabej woli?
Jawna kpina.
A gdzie podziała się Leiko z Kirisu? Nie widział ich od czasu gdy znikli w pogoni za oni i ścigającym go samurajem. Co się z nimi stało? Tego nie wiedział. Ale jak dotąd ta parka wydawała się być niezwykle skuteczna w walce z oni.
„Lepsi od ciebie jouninie.”- zakpił Jinbei.
Nagle szybkie kroki odwróciły uwagę jounina i nie tylko jego. Także i jego eskorty.
W ich stronę zmierzała człowiek, człowiek bez głowy. Tą bowiem obejmował lewą ręką, prawą zaś zaciskał na nożu. Ciało bez głowy na karku zbliżało się do się do trójki mężczyzn, wywołując paraliżujący niemal strach u obu łuczników. Rozpoznali bowiem trupa, Sogetsu zresztą też. W ich kierunku zmierzały zwłoki mężczyzny którego zabił kilkanaście minut temu.
„Życzę więc mu, aby dokonał zemsty w nowym wcieleniu.”- w złą godzinę wypowiedział te słowa Kohen. Bo chyba będą mogły się spełnić.

Wędrówka zamglonymi, ciemnymi i pustymi uliczkami Nagoi, daleka była od ideału randki. Zwłaszcza, że zamiast śpiewu ptaków słychać było czasem jedynie potępieńcze wycia i krzyki strachu. A jednak Kohen tak się czuł. Wszak spacerował z Sakurą, tylko z nią. Sam na sam.
A dziewczyna, nie spoglądała na niego z odrazą. Co prawda z błyskiem zainteresowania, jakie czasem czarownik zauważał u młódek wpatrzonych w przystojnego młodzieńca, też nie.
Ale... „Czasem jest przy niej na co popatrzeć”- pomyślał Takami, patrząc jak Sakura drapie się pośladku, chwilami ten pośladek bezwstydnie odsłaniając.
Jednakże pomijając urokliwe towarzystwo, youjutsusha miał nad czym rozmyślać. Na przykład nad słowami Kazamy.
- Szczęście mi dziś nie sprzyja.- krótkie lakoniczne słowa. Nic nie mówiące na temat Kirisu i Leiko. Co się z nimi stało? Znając życie Leiko wędruje uliczkami Nagoi flirtując z młodzikiem. Owszem ta para wydawała się na pierwszy rzut oka niepoważnymi osobami. Ale wczorajszej nocy dowiedli swojej przydatnoooo.... Myśli Kohena na moment odpłynęły, podobnie jak krew z głowy do innego organu. Idąca przed nim bowiem, Sakura pochyliła się nad jakimś krzaczkiem bezwstydnie wypinając swoje cztery litery w kierunku czarownika... całkiem kształtne cztery litery. I niewątpliwie kuszące.
Jednak ten widok nie trwał długo i łowczyni wyprostowała się, po czym spojrzała za siebie, przygryzając zębami gałązkę.


-Dobrze się czujesz Takami? Strasznie zaczerwieniłeś się na twarzy.-spytała wprost. I co jej miał biedak odpowiedzieć?

Nie tylko takie problemy natrafił na swej drodze youjutsusha. Poszukiwania maga jakoś nie wychodziły. Wędrując portowymi uliczkami, napotykał mgłę. Nie udało się znaleźć wątku magii, mogącego naprowadzić na przyczynę tych problemów. Cóż... Kohen Takami wiedział, że nie będzie łatwo. A potem... mgła zaczęła rzednąć, słabnąć. Wiedział co to oznacza, mag przestał podtrzymywać zaklęcie. Mgła ustąpi, a wraz z nią znikną wszelkie złe duchy. On sam nie natrafił na żaden ślad Jiang Shi. Czy więc tracić resztę nocy na wędrówkę z Sakurą po ulicach Nagoi? Czy też wrócić do karczmy. Miał wrażenie, że ta kobieta o włosach koloru płatków wiśni ufa jego osądom w tej sprawie.


Nadchodził świt, lecz Dasate Ginari nie spał już od paru godzin. Przy blasku świecy kreślił kolejne znaki pisemnych rozkazów. Jego twarz wyrażała zadumę.


Zadumę nad słowami, jakie powiedział mu na osobności Jing-Fei.
Kolejne nerwowe pociągnięcia pędzla. I kolejne polecenia zostały napisane. Spoglądał na kanji listu zastanawiając się „Czemu? Czemu oni, a nie inni. Bardziej godni ?”
Ostatnio coraz mniej rozumiał pobudki swego daimyo, ale był samurajem i ciążyło na nim giri. Giri, zobowiązanie wobec swego pana, posłuszeństwo bez względu na własne poglądy i wątpliwości.
Do sali wszedł młody samuraj, upadł na kolana chyląc głowę w poddańczym geście przed swym przełożonym i w kilku słowach poinformował o stanie mnicha.
- Rozumiem.- odparł krótko Ginari i przekazał gotowe już rozkazy młodemu bushi. Nie musiał mówić nic więcej. Listy były podpisane i samuraj szybko się oddalił, by spełnić swój obowiązek.

Nastąpił ranek, a choć wraz ze światłem słońca zmory nocy znikły to nie przyniósł on Nagoi radości. W kilkunastu domach popełniono straszliwe zbrodnie tej nocy. Kilka drzew ozdobiły wiszące zwłoki samobójców. Gdzieniegdzie popełniono seppuku wzorując się na samurajach, choć nie użyto ku temu wakizashi, lecz wszelkich dostępnych ostrzy. Yūrei odeszły wraz z mgłą, ale zostawiły po sobie straszliwe memento.

A pod „Szczęśliwą Brzoskwinką” Kirisu znów mógł się pochwalić trofeum. Głowa Jiang Shi która była wbita na jeden z jego jūmonji-yari, niewątpliwie należała za życia do chińskiego wojownika. Może nawet mistrza chińskich sztuk walki, sądząc po orężu jakie Płomyk przyniósł wraz z głową. Miecz dao. Płomień miał znowu czym się chwalić... cóż... karma. Szczęście było po jego stronie. Tym razem.
A Sakura i Leiko miały okazję przyjrzeć się sobie nawzajem podczas śniadania.Sakura nie mówiła zbyt wiele. Ot, przede wszystkim raczyła się sake. Za to Kirisu gadał jak najęty opisując heroiczną walkę, podczas której uratował Leiko przed śmiercią z rąk Jiang Shi. Co prawda nie mówił tego wprost, ale dało się to wywnioskować z jego słów.
Inny wniosek jaki dało się wyciągnąć, był taki, że Kirisu nie mówił prawdy. A przynajmniej nie mówił całej prawdy. Bo w jego opowieści było pełno luk logicznych. Zaś Kazama dodatkowo stwierdził, że Kirisu jakoś nie wspominał nic o tajemniczym samuraju.

Jinzo pojawił się pod koniec śniadania, gdy już wdowa Chen zaczęła sprzątać po posiłku. Kupiec nieco nerwowo zerkając rzekł.- Pan Hizuke jest zadowolony z waszych sukcesów, szlachetni łowcy. I Dasate-sama też jest pod wielkim wrażeniem. Chce żebyście się z nim spotkali w karczmie w której się zatrzymał i... opłacił wam godzinę specjalnych kąpieli w łaźni „Taniec zmysłów” tuż przed spotkaniem.
Była to ciekawa oferta, bardzo hojna. Bowiem „Taniec Zmysłów” nie była typową łaźnią.


Za to była drogą.
Oferował także i inne usługi, o których krążyły plotki wśród pospólstwa. Bowiem nie każdego było stać na kąpiel i nacieranie ciała aromatycznymi olejkami. A ponoć działo się tam o wiele więcej. Ile z tego było plotką, a ile prawdą, wiedzieli tylko ci którzy z jej uroków korzystali.To była podejrzanie hojna oferta ze strony Dasate.
Czy warto więc było z niej skorzystać?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 15-12-2010 o 23:38. Powód: poprawki
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172