Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-09-2015, 13:14   #101
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Marjolaine w trakcie tej opowieści odkryła w sobie możliwość popadania w nagłą głuchotę, kiedy Włoszka za bardzo zaczynała się skupiać na igraszkach ze swoim wielbicielem. Wątpiła, aby konkrety dotyczące ich miejsca i pozycji były naprawdę ważne, a już na pewno nie po nie przybyła do tej tawerny. Gdyby tak było, to wystarczyłoby zostać piętro niżej i poczekać na pierwszy lepszy aktorski występ.
Nie od razu też zarzuciła przyjaciółkę pytania i błaganiem o kontynuowanie historii. A bo to jeszcze się okaże, że ten jej podstarzały kochanek miał symbol tego węża na swym ciele? I zapewne ku jej szczęściu, byłby on na jego pośladku, o którym Giuditta opowiadałaby przez kolejną godzinę. Albo co gorsza, wężem pieszczotliwie nazywała zupełnie co innego..

I z tego powodu odrobinę się ociągała z reakcją, a gdy już się odezwała, to jej słowa pełne były obawy -A.. na czym to widziałaś tego węża? I skąd wiesz, że nie był symbolem alchemicznym?

- Na obrazie… był naprzeciw tej ściany, przy której… odświeżaliśmy naszą znajomość. Był to obraz mego Gastona i jego córeczki. A w tle tego obrazu była książka z takim właśnie motywem na okładce.
- wyjaśniła Piscacci cicho.- A jak się potem przyjrzałam malowidłu. Oboje mieli sygnety na palcach z tym właśnie symbolem. To nie mógł być przypadek…
Po czym rozejrzała się nerwowo jakby szukała czających się w kątach podsłuchujących ich szpiegów.


-I domyślam się... że nie miałaś okazji do zapytania o to swojego.. przyjaciela? Tak z czystej, kobiecej ciekawości? -Marjolaine ostrożnie i powoli dobierała każde słowo, nie chcąc przypadkiem wywołać w przyjaciółce kolejnego potoku bardzo plastycznych wspomnień.

-Och… najpierw musiałam mu pozwolić dokończyć dzieła,non?- westchnęła z uśmiechem Włoszka.- Nie wypadało wszak dopytywać o takie sprawy, gdy jego osobisty wężyk dokonywał…- tu sugestywnymi aluzjami opisała poczynania kochanka, łącząc to z chichotem wywołującym falowanie jej piersi i co gorsza… przywołując wspomnienia owej “straszliwej” nocy z Gilbertem. I wspomnień tych niezwykłych doznań, przed którymi broniła się z trudem.

-Musiałabym być bardzo subtelna, moja droga Marjolaine… więc po komodzie był łóżko. Drogi Gaston zachował dla mnie wiele swych sił, ale nie jest już młodzieniaszkiem… niestety.- dodała ze smutkiem Giuditta. - Niemniej gdy tuliłam jego głowę do mych piersi, a jego palce leniwie harcowały na mym łonie, dopytałam mimochodem o portret. I o ów dziwny motyw z wężem. Od razu zesztywniał, niestety nie w sposób jaki oczekiwałam. Ów wężyk jest symbolem jakiejś tajnej loży masońskiej… czy czegoś w tym rodzaju. Wzbraniał się przed powiedzeniem szczegółów, tym bardziej że musiał złożyć przysięgę milczenia pod groźbą śmierci za jej złamanie. Niemniej w próżności swej powiedział iż oprócz zwykłych szlachciców, należą do niej wpływowe osoby Francji, w tym kilka z bardzo bliskiego otoczenia króla… oraz, że należy do niej prawdziwy mag i mistrz sztuk tajemnych, który… potrafi przywołać z czeluści Piekieł duchy zmarłych. Że sam był świadkiem wypowiedzi Karola IV Szalonego ustami jakiegoś biedaka.

-Przywołać duchy zmarłych? -powtórzyła jasnowłosa ptaszyna, a brwi jej uniosły się w wyrazie powątpiewania. Brzmiało to zbyt absurdalnie, aby miało ją przerazić, chociaż zdołało przywołać drobny dreszczyk na jej skórze -To brzmi.. bardzo nieprawdopodobnie, Giuditto. Jesteś pewna, że nie próbował po prostu zrobić na Tobie wrażenia taką opowiastką? - jakkolwiek była dość sceptyczna wobec tej jednej części, to wieść o loży okazała się być całkiem interesującą -Ale istnienie takiego sekretnego zgromadzenia pasowałoby do tego Kręgu, którego resztki listu widziałam w gabinecie Etienne'a. Może on, tak samo jak Twój przyjaciel, także do niego należał, lecz zrobił.. coś, może złamał milczenie, i przez to tak tragicznie zginął? -zamilkła na moment, by zaraz dodać zduszonym szeptem -To niebezpieczna wiedza!

-Oui, oui… dlatego rozmawiamy tutaj.
- wyjaśniła cicho Giuditta przybliżając się do hrabianki.- Dlatego byłam ostrożna przy pytaniu Gastona, żeby się nie domyślił. I jedynie wspominałam w przerwach pomiędzy figlowaniem.
Po czym zamyśliła dodając.- Jestem pewna, że Gaston mówił prawdę, że widział to co mi opowiadał… aczkolwiek, to nie znaczy, że… rzeczywiście widział przywołanie ducha. W Wenecji widziałam kuglarzy wyciągających króliki z rękawów, połykaczy ognia, a nawet iluzjonistę który znikł ze sceny na moich oczach. Wiem jednak, że za tymi zaklęciami i magią stoją sztuczki i spryt samego kuglarza. Nie wiem czy rzeczywiście można przywołać zmarłych… to pytanie bardziej do księdza lub uniwersyteckiego teologa niż do mnie.

-To wszystko jest bardzo niepokojące, Giuditto. Czasem żałuję, że w ogóle przyjęłam zaproszenie na tamten bal. Wszystko byłoby teraz łatwiejsze..
-panieneczka westchnęła sobie ciężko. To nie był pierwszy raz, kiedy sobie właśnie tego życzyła. Spokoju nie zmąconego jakimiś intrygami i..jej osobistym barbarzyńcą. Bez tego pierwszego naprawdę byłaby szczęśliwsza, lecz bez niego..? Czy naprawdę chciałaby powrócić do nudnego życia z tymi nieszczęsnymi kawalerami podsyłanymi jej przez maman? Straszna myśl.
-Nie wiem już co myśleć. Etienne zawsze wydawał mi się być takim idealnym szlachcicem, pozbawionym chociażby jednej skazy, która mogłaby uczynić go ciekawym. A teraz nagle okazuje się, że nie tylko interesował się on moim majątkiem w Niort, ale także kupował od mojego narzeczonego te egzotyczne kobiety, a ciała kilku z nich niedawno wyłowiono z Sekwany. Ktoś im wyrwał serca, Giuditto! Serca! -pokręciła głową, nadal nie mogąc uwierzyć w to wszystko. Już raz stała się bohaterką opowieści, wcale nie chciała być w kolejnej, szczególnie mającej tak tragiczne brzmienie -To musiało być związane z mrocznymi praktykami tego całego zgromadzenia! I my teraz o tym wszystkim wiemy!

Włoszka zbladła słysząc słowa hrabianki, po czym pchnęła na łóżko zaskoczoną Marjolaine zakrywając jej usta i sycząc.- Cicho głupiutka. Może i pod nami pełno jest wolnych duchów”, którzy w swych fantazjach posuwają się do wizji Francji bez króla i Kościoła, ale niech cię to nie zwiedzie. Zarówno kardynał, jak i król mają wśród nich swe uszy. A i inni wpływowi szlachcice też… I wierz mi. Nie dziwią mnie wcale trupy dziewek z wyciętymi sercami. Znudzony arystokrata potrafi wymyślić gorsze okropieństwa.
Odsunęła dłoń od ust przyjaciółki dodając cicho.- Jeśli to co mówisz jest prawdą i to co wspominał Gaston jest prawdą, to jeden nasz nieostrożny ruch… jedno słowo wypowiedziane w nieodpowiednim towarzystwie i to my spłyniemy Sekwaną wyrwanymi sercami.
Splotła ramiona razem i spytała poważnym tonem głosu.- Komu możesz zaufać Marjolaine?

Hrabianeczka usiadła szybko, zmierzwione włosy poprawiając i suknię wygładzając. Mina jej oraz lekko wydęte usteczka świadczyły o tym, że wcale nie była zadowolona z takiego bycia rzuconą na łóżko. Nie podobało jej się to w przypadku Maura, nie podobało też jak robiła to Włoszka! Miała już nawet na końcu języka odpowiednie wyrzuty do wypowiedzenia w tym temacie, lecz powaga przyjaciółki jakoś zdołała ją uspokoić. Non, raczej zaniepokoić.
-Tobie, oczywiście -burknęła takim tonem głosu, jak gdyby po tej „napaści” nie była już tego tak pewna -Maman, Beatrice i.. -urwała, nie do końca będąc przekonaną co do swojego ostatniego wyboru. Bo jak wiele tak naprawdę o nim wiedziała? Wszak osobiście poznała go dopiero niedawno, nie wiedziała jaka była jego rola w tej całej intrydze. Nic zatem dziwnego, że jej odpowiedź brzmiała bardziej jak pytanie -.. i Gilbertowi?

-Tym lepiej więc zachować wszystko w sekrecie.- rzekła cicho Giuditta przykładając palec do ust. Uśmiechnęła się dodając.- Mam wśród swoich starych wielbicieli, kilku wpływowych osobników na dworze. Ale im nie wystarczy moje słowo, czy nawet twoja Marjolaine. Będą oczekiwali dowodów. Tylko… że te �-trzeba będzie jakoś zdobyć. Chyba, że mamy jeszcze możliwość wycofania się z sytuacji i udawania, że to wszystko był jeden straszny sen?

-Ale.. może.. -zaczęła Marjolaine niepewnie, wcale nie podzielając tego spokoju przyjaciółki. W przeciwieństwie do niej, ptaszyna nie lubiła przygód, a i tych miała nadto dzięki Gilbertowi.
-Czy na pewno powinnyśmy się tym jeszcze bardziej interesować? Plotki i domysły to jedno, ale ten cały Krąg brzmi zbyt niebezpiecznie, abyśmy miały próbować dowiedzieć się o nim czegoś więcej. To nie jest jeden z tych śmiechu wartych dworskich spisków, a ja już dwa razy byłam zastraszana przez bandytów odkąd to się zaczęło. Dwa razy! -stanowczym ruchem zaplotła ręce na piersi, dodając -Muszkieterowie powinni się tym zająć, a nie arystokratki i operowe diwy.

-Ach… I właśnie w tym problem moja droga.
- westchnęła smętnie Giuditta splatając dłonie z rączkami hrabianki.- Już jest chyba za późno by o tym zapomnieć. Skoro ktoś już cię dwa razy napadł, to… zrobi to ponownie, chyba że go ktoś powstrzyma...chyba że my znajdziemy sposób, by ich powstrzymać.

Marjolaine zawierciła się niespokojnie na krześle. Wcale jej się to wszystko nie podobało. Na początku jeszcze było zabawnie i interesująco, te wszystkie zagadki przyprawiały znudzoną hrabiankę o przyjemny dreszczyk podekscytowania. Ale teraz zmienił się on w strach o własne bezpieczeństwo.

-Może powinnam już powiedzieć Gilbertowi o tym co wiem? Sam jest zamieszany w ten cały spisek, może niektóre z tych informacji o wężu uzna za przydatne.. - zaczęła ptaszyna niepewnie, ale szybko ta nieśmiała myśl spotkała się z ponurą rzeczywistością -Lecz z drugiej strony.. mógłby wtedy zrobić coś głupiego, tylko aby zadbać o swoje interesy. Już raz miał w planach nocne zakradnięcie się do posiadłości zmarłego markiza, aby się po niej rozejrzeć i odszukać jego tajemnice. Nie było łatwo odwieść go od tego szalonego pomysłu..

- Och… ale tobie się to udało. Owinęłaś sobie tego łobuza wokół swego paluszka? Zapewne swoimi udami, non?
- zachichotała Giuditta wracając do mniej przerażającego, przynajmniej dla Włoszki, tematu.- Nie jest to wszak mężczyzna, którego można zwieść czczymi obietnicami.
Panieneczka westchnęła sobie w duchu. Żadna rozmową z Giudittą nie była łatwa, prawda? Jak nie jej przypowiastki o kochankach, to węże i sekretne kręgi, to znowu jej zbyt duża wyobraźnia dotycząca wydarzeń w sypialni Maura.

-Na szczęście dla mnie, jest tak samo podatny na kobiece łzy i zmartwienia jak każdy inny szlachcic. Chociaż często spotkania z nim bardziej przypominają rozmowy w interesach niż narzeczeńskie amory. Gilbert nie obdarowuje mnie prezentami, nie życząc sobie za nie czegoś w zamian -przymarszczyła brwi -Nie jestem przyzwyczajona do tego, że muszę walczyć o błyskotki!

-Och… A czegóż to żąda w zamian za klejnoty?
- zaciekawiła się Włoszka, a jej usta wygięły się w lubieżnym uśmieszku. W hrabiance zaś rozpoczęła się walka, między ciekawością a obawą. Ciekawiło Marjolaine, jakież to nieprzyzwoite żądania usłyszała Giuditta od swych kochanków. Z drugiej jednak strony, bała się tego co może usłyszeć.

-Ma w swoim zamczysku galeryjkę z własnoręcznie namalowanymi bohomazami przedstawiającymi akty różnych jego.. modelek -sposób w jaki hrabianeczka wypowiedziała to ostatnie słowo nie pozwalało wątpić, jakim typem kobiet były te ujęte w ramy maurowych obrazów. Nie za bardzo potrafiła ukrywać swoją niechęć względem innych. Szczególnie, kiedy nawet się nie starała się być dyskretną -I teraz uparł się, żeby i mnie w taki sposób uwiecznić! Oczywiście, najpierw musiałby spalić wszystkie tamte maszkarony, a i mój akt powinien być odpowiednio subtelny i...
Wiedziała, że poruszała się po wyjątkowo grząskim terenie. Tym bardziej, że mógł się jeszcze gorszy od rozmowy o wężach, kręgu i uśmierconych kobietach w rzece. Aczkolwiek Włoszka niestety była dla Marjolaine jedyną osobą, która mogła ją wspomóc w tak delikatnej sprawie.. jeśli tylko trzymało się w ryzach jej bezwstydne wspominki -...czy któryś z Twoich wielbicieli upamiętnił Cię kiedyś na płótnie?

-Och… wiele razy.
- zaśmiała się wesoło Giuditta zakrywając usta dłonią.- Cóż, cztery razy, jeśli mam być dokładna. Za pierwszym razem się bardzo wstydziłam i przejmowałam efektem. Niepotrzebnie. Byłam wtedy... cztery lata młodsza od ciebie? - uśmiechnęła się dodając wesoło.- Jeden malunek zresztą zostawiłam dla siebie, by wspominać czasy gdy byłam śliczna i młoda.

-A to.. mooożeee...
-i znów zająknięcie się, zawiercenie się dziewczątka na łóżku i ucieczka spojrzeniem po pokoju, w którym przecież nie było niczego wartego oglądania oprócz niej i Włoszki.
Dopiero po chwili zebrała w sobie odwagę, aby się odezwać, czerwieniąc się przy tym jak dziewczątko pierwszy raz zamieniające słowo z płcią przeciwną i brzydką. A co dopiero mówić o innych aspektach relacji pomiędzy kobietami i mężczyznami -Moooże...mogłabyś mi coś doradzić? Dotąd miałam malowane tylko portrety, a przecież aa.. akt to coś więcej niż tylko delikatny uśmiech, uniesienie brwi i spoglądanie z wyższością, ne? Nie wiem jak.. jak..-zakryła dłonią oczy, już całkiem zażenowana swoją sytuacją -Nie chciałabym wyglądać jak jakaś wyuzdana harpia.

-Och.. Mon Dieu… Cóż on z tobą zrobił.
- zachichotała Włoszka przyglądając się hrabiance z zaciekawieniem. - Dobrze, że planujesz go rzucić jak ci się znudzi, bo...jeszcze trochę i… sama zrozumiesz co owe harpie widzą w tym wyuzdaniu.
Podparła podbródek dodając. - Twoją pozę pewnie ustali twój malarz, a wszystko zależy od tematu, tła… od twej nagiej postaci i sylwetki. Uwypukli pewnie atuty twej urody i ukryje niedostatki. Hmmm… któż to chwyci za pędzel, by cię namalować? Znam go może?

-Gilbert... -mruknęła Marjolaine, chociaż nie powinna być przecież tym zawstydzona. Może bardziej tym, że to dla niego miałaby pozować nago, a znając jego zwyczaje to nie poprzestałby tylko na niewinnym patrzeniu i malowaniu..
-Nie chwali się tym zbyt otwarcie, ale jest utalentowanym malarzem. Szkoda tylko, że specjalizuje się właśnie w.. aktach.. -mimo znowu niepewnie brzmiącego głosiku, hrabianeczka uśmiechnęła się wesoło do przyjaciółki -Nie spodziewałabyś się artystycznej duszy w takim barbarzyńcy, non?

-W zasadzie…. to w ogóle nie wiem co się po nim spodziewać, non? I ty chyba też nie.
- uśmiechnęła się lisio Giuditta, dodając figlarnym tonem.- To stąd więc u ciebie taki entuzjazm do pozowania. Chcesz widzieć zachwyt w jego oczach, chcesz wzbudzić pragnienie… czyż wtedy jego rumak nie porywa cię do gwałtownego galopu? Czyżbyś taką dziką jazdę polubiła najbardziej? Bo nie ma co udawać, że będzie trzymał dłonie przy sobie, a i… pozowanie przed nim będzie i twoją krew rozpalało, non?

Włoszka znów zachichotała głośno, a ta rubaszność wprawiająca jej piersi znów w niespokojne falowanie, nie miała związku z rozbawieniem, lecz kolejną już tego dnia falą wspomnień. Tych miała wiele, a ku przerażeniu Marjolaine, równie nie pierwszemu dzisiaj, nic nie potrafiło jej powstrzymać przed podzieleniem się nimi z przyjaciółką. Była niczym.. lawina, lub chmura burzowa. Kiedy się poruszyło z nią nieodpowiednie tematy, nie sposób już było zatrzymać tej katastrofy uniesień, rozkoszy, ciał i.. szczegółów. To one wypełniały uszy i myśli biednej hrabianeczki przez resztę spotkania z przyjaciółką. Nawet Gilbert ze swoimi lubieżnymi szeptami nie potrafił jej przygotować na opowiastki padające z ust Włoszki.





* * *



Jestem Twoją matką, Marjolaine! Nie godzi się, abyś mnie tak zostawiała! Nie obchodzi mnie jakie cuda potrafi uszyć ten krawiec, ale przecież mógł się okazać zwykłym złodziejem! Albo co gorsza – lubieżnikiem! Pomyślałaś o tym? Oczywiście, że nie! Po prostu sobie poszłaś! Jestem przekonana, że Lorette nie porzuciła nigdzie swojej matki, aby się z Tobą spotkać i.. i.. czy Ty mnie w ogóle słuchasz?!


Okolona puklami jasnych włosów główka panieneczki, odruchowo kiwnęła się kilka razy w potwierdzeniu. A może to karoca podskakująca na wyboistej drodze wprawiła ją w takich ruch? Nawet jeśli tak było naprawdę, to jednak taka reakcja była wystarczającą dla Antoniny, próbującej ugasić swój gniew gwałtownymi machnięciami wachlarza. Na próżno. A powodem było „tylko” zostanie porzuconą przez własną latorośl na pastwę krawieckiego mistrza, więc strach byłoby nawet pomyśleć, jak wielką zapłonęłaby matczyną furią po dowiedzeniu się, że Marjolaine umknęła za spotkanie ze skandaliczną Giudittą w nie mniej skandalicznym „Uśmiechu Tytanii”. Spotkanie na ploteczki z Lorettą było o wiele bezpieczniejszym wytłumaczeniem.

Wierząc, że parka uszu hrabianki d'Niort słyszy każde wypowiadane przez nią słowo, maman z powrotem podjęła się swego utyskiwania na córkę, która zaś znów odpłynęła ku swym rozmyślaniom niewiele mającym wspólnego z Antoniną. I najchętniej też trzymającym się z daleka od tych wszystkich.. obrazów, jakie podsuwała jej do głowy Włoszka swoimi opowiastkami. Nie było to łatwe. A przecież też i inne jej myśli nie należały do najprzyjemniejszych.

Giuditta, oprócz podzielenia się z Marjolaine nadmiernymi szczegółami swego miłosnego życia, zdołała także zasiać w niej ziarenko niepewności. A może wznieciła iskierkę nadziei? Ciężko było stwierdzić, ciężko było jej się połapać w swoich własnych emocjach. Wprawdzie już wcześniej zastanawiała się nad powiedzeniem Maurowi o.. o.. o wszystkim co wiedziała w temacie Kręgu i węża, ale dopiero Włoszka uświadomiła jej powagę całej tej sytuacji. Całej intrygi gnijącej pod ślicznie wymalowanymi twarzami, miłymi uśmiechami i eleganckimi gestami.
To nie były sekrety, jakie powinny zaprzątać główkę młodej arystokratki. Romanse, bezwstydne próby wspięcia się na drabinie szlacheckiej hierarchii, misternie ukrywane niedoskonałości ciała i oznak starzenia. Może nie były to najbardziej ekscytujące tajemnice, ale przynajmniej były bezpieczne! Trywialności dnia codziennego, zamiast.. morderstw i knowań.

Z każdym przemijającym dniem ( lub nocy w przypadku Gilberta ) ciężej było jej się zdobyć na szczerość wobec niego. Zupełnie jak gdyby te sekrety, były jej własnymi, a to przecież nie ona była członkinią Kręgu, nie ona rozsyłała listy ze znakiem węża! Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu hrabianeczka miała obawy, że jej Satyr mógłby się poczuć urażony, że tyle wiedziała i nic mu nie powiedziała przez tak długi czas ich fałszywego narzeczeństwa. Tym bardziej, jeśli te informacje mogły mu pomóc w jego własnych interesach.. Jeśli będzie się złościł, krzyczał i przestanie ufać swojej partnerce?! Zaraz, czemu właściwie ją to tak martwiło? Przecież chciała się pozbyć tego barbarzyńcy, zakończyć to fałszywe narzeczeństwo.. prawda?

Potrząsnęła gwałtownie główką, zapewne w najmniej ku temu odpowiednim momencie, bowiem wywołała tym znów wybuchową reakcję u swej mateczki. Nie zdołało to jednak zakończyć jej pełnej wzburzenia litanii o nietaktowanych młodych szlachciankach i równie nieokrzesanych krawcach. Nie poruszyło to jednak Marjolaine, nadal nazbyt pochłoniętej swymi własnymi myślami i krajobrazem przesuwającym się za okienkiem karocy.

Ale może niesłusznie się obawiała. Maur, pomimo swej dzikiej natury, już zdołał kilka razy pokazać się jej od troskliwej strony. Może wcale nie będzie na nią zły, tylko zrozumie, przytuli ją mocno do siebie i nie pozwoli skrzywdzić jakimś bandytom. Przejmie na swe barki ciężar tych tajemnic, a jej zostanie tylko.. tylko martwienie się o niego, bo przecież na pewno raz jeszcze będzie próbował zrobić coś głupiego.
Ah! Miała ochotę wrzasnąć i uderzyć w coś piąstkami! Czy naprawdę nie istniało idealne rozwiązanie?! Kiedy to przestało jej zależeć tylko i wyłącznie na swym własnym dobru?!
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 10-10-2015, 17:48   #102
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Marjolaine lubiła słodycze. Ciasta, szarlotki, cukrowe cudeńka przygotowywane dla niej przez najlepszych kucharzy i cukierników jakich zdołała zatrudnić w swej Le Manoir de Dame Chance.
Oczywiście by zakosztować tych smakołyków musiała unikać czujnego spojrzenia swej ochmistrzyni, Béatrice Paquet.
Nawet tutaj, w zamku narzeczonego, przynoszono jej smakołyki kiedy tylko sobie zażyczyła, a Béatrice pilnowała by owe smakołyki były dopasowane do gustu hrabianki.
Marjolaine nie narzekała może na ich jakość, ale była dumna że ma lepszego cukiernika.
Ochmistrzyni znała gust swej pani. Wiedziała jakie potrawy Marjolaine lubi, a jakich nie cierpi, jakie smakołyki może jeść bez umiaru, a od jakich tyje. Nie wiedziała nic na temat win. Bowiem hrabianka traktowała dotąd trunki jako przerywnik między kęsami i w sumie wszystko jedno było jej co pije. W dodatku piwniczka Le Manoir de Dame Chance wypełniona była lekkimi winami francuskimi i włoskimi.

Piwniczka Gilberta nie zawierała tych trunków. Oprócz fantazyjnych miodów pitnych sprowadzanych z dzikich rubieży europy, w piwnicach zamku d’Eon były ciężkie hiszpańskie wina i słodkie tokaje z okolic Siedmiogrodu. Były nawet takie dziwactwa jak przeźroczysta butelka czegoś co nazywano ukraińską siwuchą, a której moc była równie silna jak odrażający był jej zapach wykręcający noc Béatrice.
Ochmistrzyni chcąc nie chcąc musiała się poradzić w kwestii trunku dla panienki, tutejszej “nadzorczyni zamku”, Julie Rossignol. Był to upokorzenie dla Béatrice, która tutejszej ochmistrzyni o egzotycznej urodzie i diabelskim charakterku po prostu nie znosiła… ale nie miała wyboru. I tak już za często ta podlizująca się hrabiance “wywłoka od Gilberta” wtrącała się do spraw związanych z jej podopieczną.
Tak więc na stoliczek hrabianki trafiło wino zaproponowane przez Rossignol.


Słodkie jak miód, pachnące, podane w fantazyjnym kielichu i… mocne. Ale z tego zestresowana hrabianka nie zdawała sobie do końca sprawy. Bądź co bądź potrzebowała dodać sobie animuszu, jednym lub dwoma, lub trzeba kieliszkami. Zdecydowanie trzema. Wszak czekała ją trudna z rozmowa ze swym narzeczonym. Trudniejsza niż zwykle. A wino rozpływało się w ustach tak słodko i rozgrzewało żołądek...


Nie upiła się. Nie była głupiutką gąską i nie planowała się upić na umór. Po czterech lampkach wina powodujących że jej policzki się zaczerwieniły, a strach przed rozmową został stłumiony Marjolaine była gotowa by zmierzyć się z Gilbertem. Szła prosto, szła pewnym siebie krokiem… świat wydawał się jej radośniejszy, życie i przyszłość rysowały się w zdecydowanie jasnych barwach. Wszak to był jej lubieżnik, jej Maur… wiedziała jak ułagodzić jego gniew, jak skierować go na inne tory. Wystarczy odrobinę podwinąć suknię, ot tak… by pokazać kostkę, non? Może łydkę ewentualnie.
No i nie opierać się jego pocałunkom. Jakby kiedykolwiek się im opierała. Tak, z pewnością sobie poradzi. W końcu to jej narzeczony. Zdołała już poznać jego sekrety. Widziała jego klejnoty… ehmm… w obu znaczeniach tego słowa. Czym ją mógłby zaskoczyć? Marjolaine była w dobrym humorze gdy szła do gabinetu w którym obecnie przebywał jej narzeczony.

Otworzyła ostrożnie drzwi i weszła nie zauważona. Gilbert na szczęście był sam, zajęty przeglądaniem jakichś map rozłożonych na biurku. Pochylony nad nim stał plecami do drzwi i skradającej się hrabianki.
Z wypiętym w dodatku. Ten widok wywołał zaczerwienie lica i … myśli jakże nie pasującej do dobrze wychowanej hrabianki.
Rozgrzana winem krew przywołała różne chwile z jaj pamięci. Wspomnienia wydarzeń, gdy ów jej lubieżny narzeczony bezwstydnie obmacywał jej pupę… czasem nawet gołą. Oczywiście protestowała przeciw temu bezskutecznie i zwykle bez entuzjazmu. Wszak, choć nie powiedziałaby tego głośno, było to przyjemne. Teraz jednak miała okazję mu odpłacić za to, non?
Chwycić za jego pupę. Zacisnąć dłonie na jego twardych pośladkach. Poczuć po paluszkami tą siłę. Stanowczo za często to on sobie pozwalał ją obmacywać, czas by mu odpłacić pięknym za nadobne!
Normalnie takie myśli nie miały by prawa powstać jasnowłosej główce hrabianki, ale wino dodawało jej więcej śmiałości niż planowała. No i… rozgrzewało ciało tym bardziej, gdy wspomnienia przyłapania Gilberta tuż po kąpieli odżyły w jej pamięci.



Nareszcie! Nareszcie! Nareszcie!
Marjolaine trzymała w dłoniach długo wyczekiwaną kopertę. Królewska pieczęć. “Doręczyć do rąk własnych”. Te szczegóły świadczyły o wadze dokumentu. Bo też miała w dłoniach zaproszenie na bal.
Otwarła powoli z bijącym sercem. Nie była wszak podekscytowana od… cóż… od zaledwie paru godzin i wizyty w gabinecie Maura. Cóż, choć jej narzeczony skąpił jej klejnotów, to ekscytacji przy nim miała w zamiarze. Ale to nie miało teraz znaczenia.


Wpierw jej oczy przesunęły się po nagłówku listu, pieczęciach i podpisach. List niestety pochodził z królewskiej kancelarii i miał podpis jedynie królewskiego szambelana, ale cóż… Marjolaine nie była dość znana i ceniona przez władcę Francji by ten podpisał list dla niej. Musiała się zadowolić szambelańskim podpisem i kolejną królewską pieczęcią. Zabrała się więc do wczytywania w list smakując każde wypowiadane słowo. Uprzejme zaproszenie… tytuły… przewidziane atrakcje… para dzikich zwierząt sprowadzone wprost z Afryki, uosabiających królewski majestat?
Atrakcja nieco dziwna, ale ekscytująca zarazem. Tylko czemu zwierzęta, a nie sztuka teatralna, albo… występ akrobatów. A nie… występ akrobatów, sztuczne ognie zostały wymienione nieco niżej. Podobnie jak żywe szachy. Czemu więc owe zwierzęta miały być główną atrakcją balu?
Odpowiedź przyszła wraz z ostatnim akapitem zaproszenia. I wywołała zmieszanie na obliczu hrabianki.
-Och… ojej.- wyrwał się z jej ust. Bal królewski bowiem był balem maskowym, balem przebierańców. A tematem przewodnim balu miały być dzikie zwierzęta. Oprócz zaproszenia wstęp na bal wymagał odpowiedniego stroju. Z jednej strony… wczorajszy dzień okazał się stratą czasu, bo i tak trzeba będzie wybrać ponownie odpowiednie kreacje. Z drugiej… oczka Marjolaine zabłysły wesoło. Bo bale maskowe pozwalają na wykorzystanie nie tylko swej urody i dobrego gustu, ale i kreatywności. Bo przecież musi zadecydować za jakie zwierzę przebierze się ona sama, za jakie Maur… no i maman. Ach, tyle wszak było możliwości.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 12-10-2015 o 00:09. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 13-08-2016, 02:20   #103
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Powie mu, tak po prostu. Prosto.. prosto.. prosto z mostu, o właśnie!

Opowie mu wszystko dokładnie, od samego początku w gabinecie tragicznie zmarłego szlachcica, aż po ostatnią rozmową z operową diwą. O Kręgu, o wężu zjadającym swój ogon, o alchemikach, o strachu i każdej innej niepokojącej tajemnicy jaką nazbierała od początku ich fałszywego narzeczeństwa. W trakcie tego wywodu Maur nie będzie miał nic do powiedzenia. Bo ona nie da mu dość do choćby jednego słowa. A już na pewno nie pozwoli mu odwracać swojej uwagi jakimiś zaczepkami, próbami podciągnięcia jej spódnicy czy.. czy skradnięcia gorącego pocałunku! Non, non, non. Rozmowa z nim na ten temat będzie już wystarczająco ciężka bez jego wtrącania się. Jedno potknięcia, a hrabianeczka skończy w jego silnych ramionach, otumaniona słodyczą komplementów i bez możliwości zrzucenia ciężaru sekretów ze swych delikatnych barków. Nie była to najstraszliwsza z perspektyw, ale chciała przekonać wszystkich ( przede wszystkim siebie ), że jest silniejsza od pokus szlachcica. Może później będzie czas na jakieś drobne czułostki. Jeśli będzie miała na nie ochotę, oczywiście.

Z takim bojowym wręcz nastawieniem, Marjolaine stanowczym krokiem przemierzała korytarze zamku d'Eon, aż ku drzwiom gabinetu ich właściciela. Wino przyjemnie szumiało w główce okolonej burzą pukli, jasnych i pięknych jak promienie słońca. Nigdy nie pijała wiele, bowiem ani nie przepadała za pełnym goryczy smaku takich trunków, ani też nie wyobrażała sobie robić jakichś.. niedorzeczności pod ich wpływem. Zwykle wypijała tylko tyle, ile wypadało w towarzystwie, lub do posiłku. Rzadko kiedy musiała sobie takim sposobem dodawać odwagi, wszak dotąd w swym wygodnym życiu miała niewiele sytuacji, którym nie potrafiłaby stawić czoła. Urodą, fortuną, pozycją, czy zawoalowanie prowadzoną rozmową. Ale przecież nic już nie było takie samo, odkąd popadła w te fałszywe zaręczyny z Gilbertem. Przez niego musiała sięgać po nową broń, lecz dzięki niej była teraz gotowa do odbycia tej ciężkiej rozmowy.

Uchyliła cichutko drzwi. Nie wiedziała czemu, może chciała mieć dla siebie ten element zaskoczenia. Być górą, już od samego początku.
Takie wypinanie się mężczyzny powinna od razu uznać jako obrazę, ale jakoś.. nie była do końca w stanie o tym teraz myśleć. Bowiem oto inne, niezwykle głupie myśli pojawiały się w jej główce. Myśli doprawdy niegodne kogoś tak wysoko urodzonego. Niegodne kobiety! Wszak nie była jakąś dzikuską, aby ręką próbować sięgnąć ku.. ku.. i potem.. go.. uh..

Drobne dłonie Marjolaine zacisnęły się mocno w piąstki, aż jeszcze bardziej pobielała na nich skóra. Wszystko przez to wino, ot co. Nie powinna była zawierzyć wyborowi tej obcej ochmistrzyni. Ale jeśli wszystkie trunki w tutejszej piwniczce miały takie działanie, to lubieżne zachowanie Gilberta przynajmniej miało swoje wytłumaczenie..

Miała także ochotę, aby zakraść się do niego i ponad ramieniem zobaczyć, co takiego przykuło jego uwagę. Jednak łatwo mogła sobie wyobrazić, że takie spoufalenie się mogłoby źle rozpocząć taką rozmowę. Non, non. Powinna się trzymać daleko od tego bezwstydnego Satyra.

-Cóż robisz, Maurze? Podziwiasz swoje włości na mapach, czy może znów coś knujesz? - postanowiła zapytać niewinnie, powstrzymując w sobie wszelkie nieodpowiednie ciągoty.
-Po trochu i to i to.. podziwiam także i twoje włości, choć… ich pokusa nie może się równać z pokusą która stanęła w mych drzwiach.- i to i uśmieszek i spojrzenie mężczyzny wręcz odzierające hrabiankę z szatek, a jego z wszelkiej przyzwoitości, świadczyło o tym że Maur zdrowiał.- Jak udała się podróż po do Paryża stroje? Mniemam, że ciekawie. Ja tymczasem złożyłem wizytę pewnemu jubilerowi, wielce się zapalił do obsypania twego ciała klejnotami w siateczkowej złotej osnowie. Ba, nakreślił nawet węglem pierwszy, dość surowy, szkic tego jakbyś w nich wyglądała.

-Naprawdę?
- błękitne oczęta rozbłysły panieneczce, jak gdyby to one były najdroższymi z klejnotów. Nagle bowiem przypomniał jej się ten rozkosznie przyjemny ciężar rubinów, w których nocą zatapiała swe palce. Nie domyślała się jednak, że Gilbert tak szybko weźmie się za przerabianie ich na biżuterię.
Nagle jednak, kiedy pierwsza radość przeminęła, pewna pochmurność wstąpiła na jej śliczne lico. I delikatny rumieniec, on także pojawił się na jej policzkach -Ale nie wspominałeś mu o tym w jakich.. okolicznościach mam być nimi obsypywana, prawda? Nie chcę, aby rozniosła się plotka pośród jubilerów, że hrabianka d'Niort przyodziewa ich biżuterię na.. na.. na nagie ciało.

-Nie wspomniałem też kto je ma nosić, tylko tyle że jedynie smukła młoda dama o wielkiej urodzie. Trochę za bardzo dosłownie to zrozumiał i dołożył nieco ciała na owym szkicu
- odparł Gilbert sięgając po jedną z kartek leżących na stole.- Niemniej myślę, że nie będzie to problem. W każdym razie rysunek wygląda obiecująco. Będziesz wyglądała jak Kleopatra.

Te słowa wzbudziły zachwyt hrabianki i rumieniec. Kleopatra często było przedstawiana wszak z odsłoniętym biustem i wężem. Z drugiej strony jej Satyr chciał ją namalować nago i… kto wie co zrobi przy okazji. Wypite wino pobudzało wyobraźnię Marjolaine i co gorsza… tłumiło naturalny dla niej w takich sytuacjach strach i wstyd. Bo i czyż może zrobić coś gorszego, niż to do czego się posunął wobec niej? Pomijając już wszak oczywisty fakt, że nic co uczynił jej nie było nieprzyjemne. A wprost przeciwnie…

-Jak Kleopatra? -powtórzyła Marjolaine nie tyle z niezrozumienia słów swego narzeczonego, co z chęci usłyszenia ich raz jeszcze. Bo i czyż Kleopatra nie tylko była jedną z najpiękniejszych kobiet jakie kiedykolwiek chodziły po świecie, ale także jedną z najpotężniejszych? Kochaną, podziwianą, pożądaną, przyprawiającą nawet mężczyzn o strach i drżenie. Panieneczka zdecydowanie nie miała nic przeciwko byciu przyrównywanej do takiej osobistości.
-Czy zatem to Ciebie czyni moim Markiem Antoniuszem? -chichot sam wycisnął się na jej wargach. Nie wiedziała co ją podkusiło, aby coś takiego powiedzieć. Zapewne wino przez nią przemawiało, a to było wręcz niedopuszczalne! Nie miała zamiaru gadać takich głupot. Odkaszlnęła sobie taktownie, po czym spojrzała na Maura nieco bardziej karcąco -Ale sądziłam, że najpierw przedyskutujesz ze mną kwestię tej biżuterii. Nie jestem przyzwyczajona do niespodzianek.

-Oui, zapewne Markiem Antoniuszem, choć równie dobrze widziałbym się w roli Juliusza Cezara.
- rzekł żartobliwym tonem szlachcic, podając hrabiance karteluszkę. -Jakże mógłbym omawiać z tobą mój prezent, non? Kompozycję obrazu, tło, miejsce… oui. Ale jakże ma cię olśnić sama biżuteria, jeśli będzie omawiany każdy jej szczegół?

Szkic podany przez narzeczonego zdecydowanie nie przedstawiał hrabianki. Rysunek był minimalistycznym szkicem sylwetki kobiecej, może i z małym biustem jak na standardy Gilberta, ale i tak większym od posiadanego przez Marjolaine. Sam rysunek niewiele mówił o detalach stroju z klejnotów, ale dawał ogólne wyobrażenie co wyglądu końcowego dzieła i poczucie egzotyki. Od góry była zaznaczona tiara i kolczyki, na lewej dłoni bransoletka… i tu kończyła się tradycja. Tylko te fragmenty biżuterii zapewne dałoby się nosić ze zwykłymi sukniami. Naszyjnik bowiem… zarys jego był misterną siecią spływającą po dekolcie „modelki” aż do brzucha, więc nie pasował nawet do najbardziej wyuzdanych dworskich kreacji, podobnie jak przepaska biodrowa okrywająca podbrzusze i wcale nie osłaniająca pupy. Bo też i te projekty, choć okrywające ciało to niczego wszak nie zasłaniały. Ani chybi pomysły Gilberta. No i jeszcze bransoletka na nogę, tuż powyżej kostki.

Hrabianka widząc siebie oczami wyobraźni w takim stroju, czuła jak robi jej się ciepło… a i jeszcze pokazać się tak Maurowi. Sama taka myśl budziła ogień w żyłach i przyspieszała bicie serduszka. A może to było wino? Kleopatra leżąca i przychodzący do niej na kolanach niczym żebrak Marek Antoniusz spragniony jej pocałunków. Półnagi, bowiem ośmielona winem hrabianka nie była w stanie, nawet w swej wyobraźni, całkowicie pozbawić swego kochanka ubrania. Ale… skoro ona musiała być golutka, to czyż podczas malowania Gilbert nie powinien być bez koszuli ? Wszak tyle razy ją obłapiał, pieścił i masował. Tyle razy pozwalała mu się dotykać. Czyż nie uczciwym by było, gdyby ona mogła dotykać jego tam, gdzie miałaby akurat kaprys?








-Oh.. to.. bardzo odważne, non? -zapytała ostrożnie panieneczka, nie będąc właściwie pewną jak powinna zareagować na ten pomysł. Zadziwiająco, nawet nie czuła się nim bardzo oburzona, co także musiało być sprawką tego słodkiego wina. Wręcz przeciwnie, czuła nienaturalne dla siebie podekscytowanie wizją bycia okrytą klejnotami. Nie spodziewała się przyjęcia roli Kleopatry, kiedy zgodziła się na te fałszywe zaręczyny z barbarzyńcą..
Przyglądając się szkicowi dotknęła opuszkami palców swe policzka. Gorący, czerwony pewnie też. Niedobrze, jeszcze Marjolaine straci grunt pod nóżkami. Od niechcenia więc zamachała karteluszką w powietrzu, mówiąc - Ale czy nie będzie zbyt ciężkie i.. wyzywające? Nie chciałabym wyglądać jak przebrana, ani by te Twoje świecidełka przyćmiły moją własną urodę, Maurze.

- Ależ moja droga… nie ma na świecie klejnotów, które mogłyby przyćmić twoją urodę
- mruknął Gilbert będąc już tuż za nią. Jego ręce oplotły ją w pasie tuląc do siebie zaborczo. Łobuz! Drań okrutny wykorzystał jej nieuwagę, by pochwycić zamknąć w klatce swych ramion. Znów ją trzymał, znów jego usta muskały jej szyję.- A jeśli klejnoty będą ci ciążyć, tooo… odepniemy parę z nich, non?
I jakże miała mu odpowiedzieć, wszak nie mogła nie przyznać mu racji co do swej urody. I jak miała się mu wyrwać, skoro już rozpływała się pod pieszczotą jego ust na swej szyi. Znał je słabości, a upojenie winem tylko je wzmacniało. Kto by pomyślał, że trunek tak słodki, będzie miał tak zniewalającą moc. A i samo fałszywe narzeczeństwo znacznie odbiegało od pierwotnych wyobrażeń hrabianki.

-Z pewnością nie będzie takiej potrzeby! -żachnęła się pośpiesznie hrabianeczka, aby nie było żadnych wątpliwości co do jej postawy względem tego.. aktu.
A i ta rozmowa zdecydowania zmierzała w nieodpowiednim dla Marjolaine kierunku. Jeśli zatonie w ramionach tego mężczyzny, jeśli rozsmakuje się w jego ustach, to całkiem przepadnie możliwość podzielenia się z nimi tymi straszliwymi sekretami. Panieneczka rozpłynie się pod jego lubieżnymi słowami, a później znów będzie chodzić z tym ciężarem na swych barkach. Non, non. Należało to zrobić dzisiaj. Teraz.
-Szukałam Cię w ważnej dla mnie sprawie, nie żebyś mógł znów zmarnować mój czas swoimi staraniami dostania się pod mój gorset i spódnicę -ponarzekała, tupiąc przy tym nóżką i policzki nadymając w niezadowoleniu. I próbie odnalezienia swej stanowczości.

-Muszę stanowczo zaprotestować. Moje próby nie są stratą czasu.- mruknął żartobliwie szlachcic i jego dłoń drapieżnie i stanowczo przesunęła się po podbrzuszu hrabianki przywołując wspomnienia rozpalające żar w ciele Marjolaine, zaś druga dłoń równie drapieżnie zaciskała się na dekolcie jej sukni, gdy wodząc językiem po szyi narzeczonej szeptał.- Ale… cały zamieniam się w słuch. Jakież to ważne sprawy trapią cię moja ptaszyno.

Marjolaine zagryzła delikatnie dolną wargę.










On wcale jej nie pomagał tymi swoimi.. swoimi.. umizgami, o! Nie tylko odwracał jej uwagę od powodu jej wizyty w jego gabinecie, ale także zasiewał w główce myśli, że może wcale nie musi mu o wszystkim dzisiaj mówić. Bo i jakże mogła mu cokolwiek zdradzić, kiedy on tak całował, tak obejmował jej filigranowe ciałko?

-Powinnam usiąść, nachodziłam się po tym Twoim zamczysku.. -westchnęła wymijająco, próbując jeszcze zdobyć dla siebie chwilę lub dwie na odnalezienie swej skamlącej stanowczości. Przechylała także główkę, aby uciec od ust swego narzeczonego, i dłońmi starała się odsunąć od siebie jego lepkie ręce -Czy.. czy oglądałeś już tę mapę, którą przyniosłam od monsieur de Foixa? Odkryłeś coś ciekawego?

- Czyż to nie jest kłopotliwe… uciekasz od tego, co pragniesz zaznać.
- Gilbert mocniej zacisnął dłonie na sukni hrabianki.- By potem tęsknić do tego od czego uciekłaś.
Cmoknął delikatnie płatek uszny dziewczęcia wypuszczając ją ze swych rąk.- Ale… na szczęście zjawię dziś u ciebie w nocy, by pozbawić cię zbroi.
Po tych słowach jego mina zrobiła się poważniejsza, gdy mówił.- A póki co odkryłem jeno, iż wszystkie były zbudowane przez Templariuszy. Ale kogo obchodzą dziś stare historie i bajki?

Panieneczka umknęła na kroczek z objęć Gilberta, po czym zerknęła na niego przez ramię. Niepewnie, czy aby on nie postanowi znów jej pochwycić silnie po podarowanej jej tak ulotnej chwili wolności. Nie spodziewałaby się po nim niczego innego, dlatego, aby nie zostać przez niego jeszcze bardziej rozkojarzoną, sztywno podeszła ku biurka. Obrzuciła spojrzeniem mapy, palcami musnęła ich brzegi -Zapewne obchodzą osobę, do której należała ta mapa, i która nakreśliła te wszystkie notatki, non? Chociaż nadal uważam, że nie ma niczego interesującego w tych ruinach na ziemiach mojej rodziny. Same gruzy..

- I ja uważam że są ciekawsze widoki na twoich ziemiach
- mruknął Gilbert wędrując spojrzeniem, a potem ruszając za nią.- Możliwe też, że właściciel mapy wie coś więcej, non?

-Roland zdradził tylko, że niektóre z nich znalazł u Etienne'a, a o reszcie nie mógł mi nic powiedzieć -odparła hrabianka wzruszając ramionami i obchodząc biurko, wykorzystując je jako mur przed straszliwymi łapskami swego niezaspokojonego narzeczonego -Czyżby to kontynuacja tych bzdur, jakoby markiz interesował się mną lub ziemiami w Niort? To cały czas jest niedorzeczne!
Gdy Marjolaine tak spacerowała po gabinecie, kiedy obruszała się na niemądre, choć niewypowiedziane insynuacja, jej ciałko zdradzało nazbierane w nim niepokoje. Uciekała wzrokiem, dłonie ze sobą splatała i oddychała nierówno.. co jednak z łatwością mogłaby wytłumaczyć gorsecikiem podkreślającym talię i ściskającym jej drobny biust.

- Jego niedoszła narzeczona zapewne mogłaby powiedzieć więcej, lub papiery w jego biurku lub…- wzruszył ramionami Gilbert wzdychając głośno.- Do niczego jednak nie mamy dostępu, więc nie ma jak drążyć dalej tą sprawę. Niemniej… nie miałaś przypadkiem siadać? Przed chwilą byłaś zmęczona?
I jego uwadze nie umknął jej spacer, choć pewnie dlatego, że wydawał się ją ścigać powoli podążając za hrabianką, gdy obchodził biurko dookoła.

-Oh.. oczywiście, że miałam. Wiem o tym! - odpowiedziała panieneczka żachnięciem, karcącym w swym naturze. Ignorując to bycie śledzoną, zbliżyła się ku fotelowi, w którym tak przyjemnie się zatopiła zaledwie kilka dni temu. Pamiętała, że pachniał Gilbertem, jak gdyby siedziała bezpiecznie w jego ramionach. Niestety, równie dobrze pamiętała te kuriozalne, niechybnie lubieżne obrazki oglądane na kartach jednej z jego książek.

Z szelestem sukni usiadła wygodnie. Nogi elegancko złączyła, a palcami nerwowo wygładziła otulające je falbany materiały. Czy powinna powiedzieć już teraz? Moment wydawał się być ku temu idealny, a ona wręcz czuła, jak pierwsze słowa cisnął jej się na usteczka. Ale nie mogła, nie..
Mon Dieu, czego tak bardzo się bała!? Głupiego węża i intryg na królewskim dworze?!

- Doprawdy? Dość długą drogę wybrałaś więc by zasiąść.- Gilbert usiadł bezpośrednio na biurku. Bardzo niepokojąco blisko niej. Właściwie miała go na wyciągnięcie ręki. Przy zbyt gwałtownej gestykulacji mogłaby zahaczyć dłonią o jego biodro lub udo. A on patrzył nieco z góry na nią, mając świetny widok na dekolt. To znaczy, miałby gdyby Marjolaine mogła się pochwalić kształtnym biustem. Na szczęście nie mogła, więc Maur niewiele mógł zobaczyć, ale i tak rozbierał ją swym lubieżnym spojrzeniem.
-Coś cię męczy ptaszyno? Poza twoimi zwykłymi obawami, że spodoba ci się to co planuję względem twej garderoby?- zapytał czule i żartobliwie zarazem.

Powolutku Marjolaine podniosła swój jasny wzrok na twarz mężczyzny, po drodze starając się.. zignorować inne części jego ciała, skryte pod ubraniem, mimo to nadal przyciągające uwagę. Czuła, że jej cała stanowczość rozpłynęła się jak śnieg w cieple wiosennego słońca, a wcześniej dokładnie przygotowany plan odegrania tej sytuacji odpłynął gdzieś w niepamięć. Pozostała jej tylko improwizacja, tak zdradliwa w przypadku Maura.

Gorsecik zatrzeszczał niebezpiecznie, gdy napięła go w głębszym oddechu. Uspokajającym, a jednak jej palce drżały zaciśnięte kurczowo na sukni.

-Czy.. ah.. pamiętasz tamten bal zaręczynowy Madeleine? -zaczęła ostrożnie i.. gwałtownie machnęła dłonią w powietrzu, uświadamiając sobie głupotę tego pytania -Naturalnie, że pamiętasz. Przecież wtedy wciągnąłeś mnie w to fałszywe narzeczeństwo. Ale czy pamiętasz jak.. jak.. -rozejrzała się szybko wokoło, po czym zniżając głos do szeptu, dodała -Jak poszliśmy do gabinetu Etienne'a?

-Oui… pamiętam.
- mruknął Gilbert zdziwiony jej słowami. Uśmiechnął się lekko dodając.- Pamiętam, że mnie zaskoczyłaś swoją śmiałością wtedy. Nie jesteś takim aniołkiem na jakiego wyglądasz ptaszyno.
Nachylił się lekko ku niej i pogłaskał po policzku dodając.- Jesteś… wyjątkowa.

-Ah.. to.. to.. oui...
-wymruczała niewyraźnie hrabianeczka, nieco rozkojarzona tym komplementem. Prawie już czuła grunt pod swoimi nóżkami, a tu nagle Gilbert znów musiał coś powiedzieć, znów przyprawił ją o gorący rumienień i drżący uśmieszek. Co za potwór straszliwy.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 13-08-2016, 02:33   #104
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Znów uciekła od niego wzrokiem, aby nie rozpraszały jej te iskierki widoczne w jego wilczych oczach.

-Zatem jak Ty przeglądałeś księgi markiza, ja.. rozglądałam się po gabinecie i.. - znów zacisnęła mocno dłonie na drogim materiale swej sukni i napięła się cała -Oh, nie wiem co mnie podkusiło, Maurze! Znalazłam w kominku częściowo spalony list zaadresowany do Etienne'a! Pisano w nim o jakiejś zdradzie jakiej on się dokonał, o jego.. jego knowaniach i spisku wobec.. tego kogoś kto napisał ten list. Ale to wcale nie było najgorsze! Na pieczęci był wąż zjadający swój własny ogon, a pod nim.. pułapka – zadrżała cała, spoglądając na narzeczonego z taką intensywnością, jak gdyby chciała mu wszystko przekazać samym spojrzeniem, bez słów. Jakże to byłoby o wiele łatwiejsze! Starała się także wyłapać każdą jego, choćby najmniejszą reakcję na takie wieści, których ostatnią część wypowiedziała dramatycznym, przerażonym szeptem -Pułapka z trucizną, która go zabiła...!

- Ty... mała... podstępna… lisiczko
- każde te słowo było wypowiedziane z podziwem i zaskoczeniem. D’Eon ujął delikatnie podbródek dziewczyny i spojrzał jej prosto w oczy uśmiechając się.- A wydajesz się być tylko figlarną trzpiotką, której zainteresowania nie wychodzą poza modę i sztukę. Kto by pomyślał, że znasz tajemnice większości niedostępne.
Splótł ramiona razem dodając zamyślony.- Nikt tak naprawdę nie wie jak zginął Etienne. Poza jego zabójcą oczywiście i jak się okazało... tobą. Co więc zamierzasz zrobić z tą wiedzą Marjolaine?

Hrabianka przyglądała mu się szeroko otwartymi oczami, po części z szoku po własnych słowach, ale też z zaskoczenia na reakcję Gilberta.







Ze spokojem, non.. wręcz z radością przyjął węszenie swojej narzeczonej za jego plecami. To wypełniło ją niezwykłą ulgą, która uwolniła ją z tego całodniowego napięcia.. w zamian napełniając paniką.

-Ja.. ja nie wiem! Nie wiem co mnie podkusiło, aby grzebać wśród rzeczy markiza! Nie powinnam była tego robić! Ale po prostu tam.. leżał ten.. ten list, z tym.. wężem.. i.. -pochylając się schowała swą śliczną twarzyczkę w dłoniach, przez co jej dalsze zwierzanie się zmieniło się ciche, urywane mamrotanie -Potem zaczęłam się jeszcze tym interesować, i wężem, i tajnym Kręgiem, do którego Etienne podobno przynależał.. -pokręciła główką, a potem rozcapierzyła palce i pomiędzy nimi popatrzyła na swego narzeczonego, u tego barbarzyńcy poszukując odpowiedzi i bezpieczeństwa -Nie powinnam o tym wszystkim wiedzieć, Maurze. Jak się ktoś dowie, to przecież także mogę dostać taki list z pułapką..!

Gilbert zamyślił się nad jej słowami. Przymknął oczy pocierając podbródek. Trwał tak chwilę zasępiony, nim przyznał jej rację.- Oui… Mogą spróbować. Mogą też znaleźć inni sposób. Co to właściwie za tajny krąg i o co chodzi z tym całym wężem? Nadal nie powiedziałaś mi wszystkiego co wiesz, nieprawdaż?
Klęknął przed siedzącą hrabianką. Jego dłonie spoczęły na jej udach, które powoli masował przez materiał sukni.- Ależ oboje dobrze wiemy co cię podkusiło, mademoiselle. Ten dreszczyk ciekawości jaki towarzyszy poznawaniu tajemnic sekretów. Ta żądza przygód i śmiałość ukryta głęboko pod gorsetem dobrego wychowania.
Uśmiechając się bezczelnie zbliżył twarz ku hrabiance.- Teraz za późno by się bać. Zresztą czyż warto? Myślisz, że pozwolę by ktoś zranił mój klejnot. Porwał zdobycz… non… Nie pozwolę cię ni zabrać ni skrzywdzić.

Hrabianeczka.. lśniła, niczym najczystszy i najjaśniejszy klejnot. Z radości, z ulgi, z pozytywnego zaskoczenia. Z tych wszystkich cudownie orzeźwiających emocji, które wypchnęły z jej ciałka niepokój, a barki uwolniły od męczącego ciężaru tajemnic. Gilbert nie był na nią wściekły, za tak długie trzymanie tych informacji w sobie. Nie sprawiał także wrażenia, jak gdyby odkryła także i jakiś jego sekret, choć jego związek z alchemią nadal pozostawał dla niej zagadką.
Miała ochotę zarzucić mu ramiona na szyję, lecz wiedziała jak łatwo mógłby taki gest wykorzystać przeciwko niej. Szczerość szczerością, jednak nadal nie chciała mu ułatwiać dobierania się pod swoją spódnicę. Próbowała zatem ukryć przed nim swe szczęście, co z pewnością byłoby łatwiejsze, gdyby tak nie promieniała..

-Giuditta mówiła.. -urwała uświadamiając sobie, że narzeczony niekoniecznie może znać tę operową diwę, bądź nie wiedzieć o jej przyjaźni z Marjolaine -Moja przyjaciółka, której jedynej się zwierzyłam z posiadania tej wiedzy. Mówiła, że u swego.. wielbiciela widziała portret, na którym wraz z córką miał sygnety z tym wężem pożerającym własny ogon. Zdołała się od niego subtelnie dowiedzieć, że to symbol jakiejś tajnej loży masońskiej. Należą do niej nie tylko wybrani szlachcice, ale także jacyś ludzie z bliskiego otoczenia króla! Podobno jest wśród nich także mag potrafiący mówić głosami umarłych, ale.. -spojrzała na niego przekonana, że wyśmieje te słowa, że potwierdzi absurdalność takich niemądrych opowieści -To niedorzeczne, non?

- Nie wiem. “Są takie rzeczy w niebie i na ziemi, o których się nie śniło waszym filozofom.”
- odparł szlachcic zamyślony nad jej słowami.- Czytałem w księgach o ludziach, których zwą fakirami, a którzy potrafią chodzić po rozgrzanych węglach czy nawet sypiać na łożu z gwoździ. Nawet w biblii jest jakaś wieszczka z Endoru.
Wzruszył jednak ramionami.- Ale nie boję się kogoś kto potrafi rozmawiać z truposzami, o wiele groźniejszy jest ten, kto celuje z pistoletu w mą stronę.

Dłonie mężczyzny nadal pieszczotliwie wodziły po udach hrabianki, a on sam nachylił głowę ku jej piersiom i bezczelnie muskał wargami dekolt Marjolaine, przyspieszając jej oddech i znów czerwieniąc jej liczka. Była w pułapce, przygwożdżona do fotela swoim wybrankiem. A co gorsza czuła rosnące ciepełko w podbrzuszu, które pobudzało w jej ślicznej główce nieprzyzwoite wspomnienia z poprzednich nocy.

- Tajemne stowarzyszenia ezoteryczne są teraz modne w Paryżu. Wielu szlachciców, ba… mieszczan nawet bawi się takie konspiracje.- mruczał wodząc ustami po dekolcie uwięzionej w fotelu hrabianki. Łotr jeden… wszystko zaplanował! Ale ciężko się było złościć czując przebiegające po skórze przyjemne dreszcze. No.. może po następnym pocałunku hrabianka zacznie go strofować, albo po kolejnym. Może?
Bo przecież czuła się tak bezpieczna i tak przyjemne były te usta wędrujące po jej obojczykach i dekolcie sukni… i wszak Maur czynił wobec niej już bardziej skandaliczne rzeczy.

-Giuditta radziła.. - i znów to zająknięcie się, znów urwanie wypowiadanego wątki przez ptaszynę zamkniętą w potrzasku ust swego narzeczonego. Może i już zdołała wydusić przed nim te trzymane w sobie sekrety, ale nadal nie była gotowa na takie bycie.. rozkojarzoną. Nie kiedy jej główka nadal pełna była pytań bez odpowiedzi, a sprawa z niebezpieczną wiedzą nierozwiązana.
Wbijała się zatem pleckami w fotel, starając się oddalić od Gilberta. Jednocześnie rękami sięgnęła ku jego ramionom, opierając na nich dłoni i próbując go od siebie odsunąć. Albo przynajmniej nie dopuścić do dalszego zbliżania się.

-Radziła, abym najpierw zdobyła jakieś dowody, przed dalszym rozpowiadaniem o tym całym Kręgu. Ale przecież najbezpieczniej byłoby po prostu o nim milczeć, prawda? Nie może dotrzeć do żadnego z tych arystokratów, że coś wiem o ich podejrzanym zgromadzeniu.. - ciężkie westchnienie wyrwało się z usteczek Marjolaine -Nie można też już tego nazwać byle zabawą, Maurze! Nie kiedy ludzie giną przez tego węża i jakieś jego sekrety! Najpierw śmierć Etienne'a, potem jakiegoś powiązanego z nim, starego szlachcica, a później ukrywanie się de Aveniera, który podobno okrył jakiś spisek na samego króla! - gdyby nie miała już zajętych rąk, to niewątpliwie teraz załamałaby je nad swoją przesadną ciekawością -A jeśli to wszystko jest ze sobą powiązane i ja też.. się o tym dowiedziałam?

- Hmmm… to skomplikowane. Zawsze możemy wyjechać do Hiszpanii. Wyjechać i zniknąć gdzieś wśród wzgórz iberyjskich, albo ukryć się w Wenecji, albo… na północy… w owej Polsce. Akurat jest okazja by wrócić do niej z ambasadorem tego kraju. Oznaczałoby to dobrowolne wygnanie z Francji
- Gilbert zaprzestał tych pieszczot wpatrując się w oczy hrabianki.- Ucieczka cię czeka Marjolaine, bo jeśli ci… sekciarze uznają cię za zagrożenie, to rzeczywiście będziesz w niebezpieczeństwie. Ucieczka lub…- tu zamyślił się przedłużając wypowiedź.-... lub walka. Odkrycie spisku, zdobycie dowodów i wykorzystanie do zdeptania głowy węża. Zakrywanie oczu to krótkowzroczne posunięcie, moja ptaszyno.
Uśmiechnął się łobuzersko.- Udawanie że nic się nie wie, może być wygodne i względnie bezpieczne przez jakiś czas, ale w końcu… skończysz w takiej sytuacji jak teraz. Przyszpilona do fotela bez możliwości ruchu, bo… chyba nie sądzisz że cię teraz wypuszczę, moja ptaszyno.

-U.. ucieczka?
- powtórzyła Marjolaine, której zaskoczeniu nie było granic. Ani przez moment nie przeszło jej przez myśl takie rozwiązanie swojego problemu. Bo i jakże przecież ona, arystokratka z krwi i kości, z dziada pradziada, mogłaby opuścić ukochaną Francję, aby osiąść w jakimś barbarzyńskim, prostackim kraju! A jeśli byłaby tam.. mon Dieu, jeśli byłaby tam nikim?! Jeśli jej pozycja nie miałaby tam żadnego znaczenia, i musiałaby wieść żywot.. zwykłego dziewczątka u boku swego Satyra? Non, non, non. To brzmiało gorzej niż śmierć przysłana listem.
-Non, nie mogę uciec! Nie mogę wszystkiego tutaj zostawić, aby uciec do jakiegoś.. jakiegoś.. prymitywnego kraju! Nie dam się tak przestraszyć żadnemu wężowi! -obruszyła się, chociaż drugi pomysł, ten z walką, także nie do końca przypadł jej do gustu. Nic zatem dziwnego, że jęknęła sobie cicho i cierpiętniczo -Żałuję mojej ciekawości i tego, że znalazłam resztki tamtego listu!

-Więc zamierzasz walczyć… zamierzasz zbadać sprawę do końca, moja ptaszyno.
- wymruczał cicho Gilbert spoglądając na zafrasowane oblicze hrabianki. - Zatem musimy też i wrócić do lekcji strzelania z pistoletu, non?

Panieneczka prychnęła sobie gniewnie.
-To powinno być zajęcie tylko dla muszkieterów. Albo po prostu dla mężczyzn -zamarudziła krótko, niezbyt ucieszona wizją ponownego trzymania broni w swych delikatnych dłoniach. Zbyt dobrze jeszcze pamiętała ciężar pistoletu, którym musiała się bronić przez bandytą.
-I ja nie wiem jak mogłabym się dowiedzieć czegoś więcej o tym całym Kręgu i jego spiskach. Póki co wszystko co wiem powiedziała mi Giuditta, a przecież nie mogę jej narażać na dalsze niebezpieczeństwo! Żadne tajemnice nie są tego warte, Maurze – słabość budziła w Marjolaine wiele przedziwnych chęci. Nie tylko jak ta wcześniejsza, kiedy prawie zarzuciła narzeczonemu ramiona na szyję, ale także i teraz gdzieś w głębi pragnęła.. ckliwej czułości, mogącej ją choć trochę pocieszyć i uczynić świat odrobinę lepszym. Ale jedyne co zrobiła, to ostrożnie spojrzała szlachcicowi w te jego ciemne, wilcze oczy -Co.. co Ty byś zrobił?

- Sam bym zbadał sprawę. Znalazł winnych… działał. Czekanie na ruch przeciwnika, zazwyczaj bywa kiepskim wyborem.
- mruczał Maur uśmiechając się zawadiacko. Wyraźnie zamyślił się mówiąc. - A na razie… może uda się mi ugadać ambasadora na tyle, by jeden z podległych mu został rycerzem mojej narzeczonej i pilnował jej zgrabnej pupci.

Tymczasem ręce jej osobistego łotra, zsunęły się całkiem w dół. Dłonie szybko pozbawiły jej stopy pantofelków, a silne palce zaczęły masować jej stópki i kostki. Trochę z łobuzerskim uśmiechem dodał.- Znam wiele panien z dobrych domów, co potrafią posługiwać się pistoletem, a i… każdy szlachcic z tej Polski powie ci, że i wiele szlachcianek potrafi machać chwacko tymi krzywymi pałaszami których używają.

-Czy to nie Ty powinieneś być moim rycerzem? Próbujesz zrzucić ten obowiązek na kogoś innego?
- zapytała Marjolaine, nadymając przy tym lekko usteczka w dziecięcym wyrazie niezadowolenia i grymaszenia. Może i była młodą kobietą o ładnie zaokrąglonym ciele, ale życie pod kloszem luksusów nie do końca nauczyło ją zachowań dostojnych matron. Ale może w tym właśnie był jej urok. I w tym jak się rumieniła, kiedy czuła na sobie dotyk tego barbarzyńcy. Nie próbowała wyrwać swych nóżek spod jego dłoni, ale swoje własne palce zacisnęła nerwowo na falbanach sukni.

- Ja jestem tym straszliwym łotrem, który nie opuszcza twych myśli za dnia, a twej alkowy podczas nocy- odparł łobuzersko Gilbert masując z pietyzmem stopy dziewczęcia.- Jako rycerz winienem się zachowywać honorowo i grzecznie, non? Czyż wtedy nie stałbym się… za nudny dla ciebie?
Po czym dodał poważniejszym tonem.- Będę czuł się też spokojniejszy, jeśli ktoś jeszcze będzie czuwał na straży bezpieczeństwa. Zwłaszcza ktoś bijący się jak diabeł niemal. No i… będę czuł się bezpieczniejszy, jeśli nie będziesz bezbronnym kwiatuszkiem. Tylko różyczką z kolcami.
Spojrzał z uśmiechem na dziewczynę.- Kolor już masz zresztą odpowiedni. Uroczo się czerwienisz, moja ptaszyno.

Arystokratka, ta przecież o krwi błękitnej stawiającej ją ponad zwykłymi ludźmi, uciekła w bok spojrzeniem niczym nieśmiałe dziewczątko pod siłą męskich słów. Nie potrafiła sobie radzić z barbarzyńskim Maurem, ale troskliwy i ciepły Maur był jeszcze gorszy. Jeszcze łatwiej wyprowadzał ją z równowagi, bo przecież nie mogła na niego nakrzyczeć za dbanie o jej bezpieczeństwo, non?

Czuła jak jej policzki barwą jeszcze bardziej upodabniają się do róż, które przecież kiedyś sam Gilbert jej przesłał.
-Może w takim razie.. może mój petit chevalier? -zaproponowała, pamiętając jak honorowym i po prostu grzecznym wydawał się ten niepozorny szlachcic z odległego kraju -W końcu pokonał tego łotra, który mnie zaatakował tamtego wieczoru. Nie znam innych ludzi ambasadora, nie wiem czy wśród nich nie znajduje się kolejne takie.. zwierzę.

-Postaram się aby to był on, ale miło by było, gdybyś… sama wspomniała ambasadorowi przy jakiejś niewinnej rozmowie, non? O lęku o swe życie i o… wierze pokładanej w petit chevalier?
- sugerował Gilbert, gdy ruchy jego dłoni robiły się coraz mniej niewinne. Bo przeszły z kostek, na łydki dziewczęcia masując je pod suknią. Oburzające! Ale czegóż innego się spodziewała po swym ulubionym łotrze?

-Oui. Przecież nie odmówi narzeczonej swojego gospodarza, non? -Marjolaine uśmiechnęła uroczo, jak to ona, ale także z lekkim pazurem kryjącym się za tym uniesieniem kącików ust. Ambasador mógł mieć talent do unikania odpowiedzi swoimi niewiarygodnymi historiami, ale ona była harbianką d'Niort. Jej się nie odmawiało.

Niezwykle przyjemne było to co robił swoimi dłońmi. Czuła się jednocześnie podekscytowana, zdenerwowana i mocno zafrapowana dalszym rozwojem sytuacji. Wzbraniała się może przed powtórzeniem tamtej.. tamtej nocy, jednak lubiła przyjemności. A on swymi pieszczotami przyprawiał ją o takie drżenie i leniwie ciepło rozchodzącej się po drobnym ciałku.

Milczała odprężając się i zbierając myśli, nim po dłuższej chwili zdecydowała się podzielić nimi z Maurem.
-Czy myślisz, że.. to domniemane zainteresowanie mną Etienne'a, te mapy odnalezione u niego z zaznaczonymi naszymi posiadłości, te kobiety znalezione w Sekwanie i jego.. -non, nadał nie czuła się komfortowo mówiąc o zabójstwie markiza -Jego śmierć z rąk Kręgu, są ze sobą powiązane? Że naprawdę mógł być wplątany w jakąś paskudną intrygę?

- Był ważną figurą w Wersalu. Z pewnością był zamieszany w wiele intryg, moja ptaszyno
- odpowiedział spokojnym tonem Maur i uśmiechając się dodał.- Im bliżej jest się króla, im więcej ma się władzy, tym bardziej jest się oplątanym taką siecią interesów i knowań. A Etienne… był taką osobą.
Spojrzał z łobuzerskim uśmiechem na oblicze hrabianki nie przerywając przyjemnej wędrówki palców po łydkach Marjolaine.- A ty… jak widzę… lubisz mieć kochanka u swych stóp, non? Powinienem się był tego spodziewać, więc… może wieczorem, gdy będziesz już w łożu na mnie czekała, zastosuję na twym ciele pieszczoty, które z pewnością uznasz za przyjemność.

Marjolaine pokręciła głową z rozbawieniem. I zadowoleniem także. Te słowa szczerości z jej strony niczego nie zmieniły w nastawieniu mężczyzny do niej. Nadal kusił, nadal pożądał, nadal był niepoprawnym lubieżnikiem próbującym tylko wkraść się do jej łoża. Może rzeczywiście miał się okazać jeszcze bardziej troskliwym od teraz, ale to przecież było lepsze niż wściekanie się na jej dotychczasowe milczenie. Tyle nerwów, ale nie mogła sobie wyobrazić lepszego zakończenia.
Pozostawał jedynie jeden problem, który nie dawałby później panience spokoju.

-Maurze... -mruknęła niepewnie, a chociaż zawierciła się niespokojnie w fotelu, to nie uciekła nóżkami od dłoni swego narzeczonego -Nie zrobisz niczego głupiego z tym co Ci powiedziałam, prawda? Nie spróbujesz znowu wkraść się nocą do posiadłości nieboszczyka, nie będziesz się narażał temu Kręgowi, ani.. ani nic takiego?

-Czyżbyś się bała o moje bezpieczeństwo, Marjolaine?
- zapytał mimochodem szlachcic swymi dłońmi przesuwając się wyżej. Przez chwilę muskał kolana hrabianki, by wreszcie zacząć pieścić jej uda, pod niepokojąco podwiniętą suknią. Co prawda zaciśnięte nogi dziewczęcia nie pozwalały mu się dobrać do intymnego obszaru bielizny Marjolaine, ale… pokusa, by rozchylić nóżki była duża. Suknia zdawała się więzić obecnie hrabiankę d’Niort, oddech jej był przyspieszony. Za dalece pozwoliła mu się posunąć, by teraz nie odczuwać efektów jego niecnych działań.- Nie czynię żadnych obietnic, ale też i nie planuję żadnych niebezpiecznych eskapad, bez wcześniejszych konsultacji z tobą. Odpowiada ci taki układ, moja ptaszyno?

-Oui
-odparła hrabianka, uśmiechając się przy tym promieniście. Nie potrzebowała już niczego więcej, oprócz oczywiście tych wszystkich błyskotek obiecanych jej przez Gilberta. Nagle poczuła, że może naprawdę wszystko się zacznie jakoś układać, skoro nie będzie już musiała mieć przed nim takich tajemnic.
Była ucieszona, lecz nie na tyle, by pozwolić mu na bezwstydne zmacanie się tu i teraz. Kurczowo więc zaciskała palce na sukni otulającej jeszcze jej uda. A chociaż nóżki trzymała ciasno jedna przy drugiej, to uniosła nieco stópkę wyciągniętą z pantofelka, jak gdyby wsparciem się nią o Maura chciała powstrzymać go przed dalszymi zapędami. Psota tego działania odbijała się w jej błyszczących oczkach.
-Czy dzisiaj w nocy znowu pokażesz mi kolejne sekretna przejścia i komnaty Twojego zamku? -zapytała, bawiąc się tak figlarnie z tym wilkiem. Drażniła się, co nigdy nie było bezpieczne w jego towarzystwie.

-Z pewnością znajdziemy jakiś zakątek… ukryty przed oczami innych. Gdzie będziemy sami i będę mógł… zająć właściwie twymi… pragnieniami.- słowom Gilberta towarzyszył pomruk drapieżnika. Było to wywołane fakt, że próbując utrzymać swego narzeczonego z dala od siebie natknęła się na… wypukłość. Ocierając się o nią stópką, powoli orientowała się co dotyka, a to tylko sprawiało, że Marjolaine robiło się bardzo cieplutko. Wspomnienia wcześniejszych nocy budziły się w niej, gdy zorientowała się że jej ukochany jest w pełni gotów do podboju jej ciała. Co gorsza… ona też czuła, że jej ciałko jest gotowe oddać się owemu podbojowi.
Kiedy zmieniła się w tak lubieżną istotkę? Wszak nie tak dawno temu śmiałaby się z Lorettą z tych ulegających żądzy szlachcianek.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 13-08-2016, 02:45   #105
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Zabawne.
Kiedy siedziała w altance pośród dzikich krzewów swego ogrodu, rozpraszając uwagę Rolanda swoją opowiastką i zabawiając się jego ukrytymi pragnieniami, to niewiele w sobie miała nieśmiałości czy strachu. Uwodziła go, jak zaprawiona już w takich bojach kusicielka, lub jedna z tych syren swym śpiewem zwodząca podróżników ku zdradzieckim wodnym głębinom. Pewna siebie i opanowana, całkowite przeciwieństwo obecnej siebie – rumieniącej się, drżącej i niezdecydowanej. Być może taka była różnica pomiędzy fałszem i prawdą. W przypadku muszkietera wszystko było grą, nad którą miała pełne panowanie. Z Maurem górę brały jakieś dziwaczne uczucia, zupełnie jej wcześniej nieznane. Dzikie, gwałtowne. Wprowadzały zamęt w jej dotąd ułożonym świecie.

Nic zatem zadziwiającego, że czując taką reakcję mężczyzny na swój nieostrożny dotyk, prawie podskakując cofnęła nóżkę z powrotem na ziemię. Jej twarzyczka musiała już płonąć czerwienią, kiedy głosikiem ze ściśniętego gardła zawołała -Muszę iść porozmawiać z ambasadorem o moim rycerzu. T-teraz!

- Jesteś pewna że musisz akurat teraz ? Jeszcze nie uzgodniliśmy tylu rzeczy… na przykład twej nauki strzelania z pistoletu
- rzekł niewinnym głosem szlachcic, jednak jego uśmiech był podstępny. Naparł ciałem na hrabiankę nie dając jej możliwości ucieczki z fotela, na którym wcześniej nieostrożnie usiadła. Jego dłonie sięgnęły głębiej pod suknię, wędrując po udach Marjolaine zaczęły muskać jej bieliznę. W niewielkim stopniu, co prawda zaciśnięte nogi na niewiele mu pozwalały, ale… wyobraźnia dziewczęcia wspomagana wcześniejszymi doświadczeniami podpowiadała różne lubieżne scenariusze.

Co było takiego w tym mężczyźnie, że teraz nie tylko chciała uciekać, ale.. ale także i coś więcej. Wprawdzie to panika przede wszystkim przepełniała jej jasnowłosą główkę, lecz gdzieś zza niej wyłaniała się także.. chęć. Ta trudna do przezwyciężenia potrzeba nieśmiałego rozchylenia swych nóżek, a potem już nie tak skromnego oplecenia nimi mężczyzny i przyciągnięcia go mocno do siebie. Bliżej, mocniej, aż dla odmiany to ona raz zamknęłaby go w pułapce swych ramion.
Jakież to byłoby łatwe, jakże to kusiło, kiedy znów wciskała się w oparcie fotela. Takie poddanie się pieszczotom swego kochanka, powtórzenie tamtej nocy tutaj, w jego gabinecie i na byle fotelu. Nie było to godne damy, bardziej.. bardziej Giuditty, która ze swymi wielbicielami korzystała z każdej powierzchni, każdego mebla. Nie obawiała się, nie powstrzymywała się. Pragnęła rozkoszy i ją otrzymywała.
Tyle, że Marjolaine d'Niort nie była żadną operową diwą, a delikatną hrabianeczką zagubioną w swych reakcjach oraz tym co jej wypadało.

-Oui, teraz. A co byś chciał.. chciał planować? -rozkojarzył ją każdym kolejnym muśnięciem palców na jej udach, każdym drapieżnym pomrukiem i błyskiem w oczach. Po raz kolejny oparła się dłońmi o jego ramionach, w daremnej próbie oparcie się jego sile i urokowi barbarzyńcy. A było trudno, szczególnie gdy tak kusiło skrzyżowanie dłoni na jego karku -Znów weźmiesz te swoje.. swoje pistolety.. i będę strzelała do jab.. jabłek. N-non?

- Z pewnością chciałabyś nagrody za każde zestrzelone jabłuszko, non?-
mruczał Gilbert wcale nie ułatwiając sytuacji hrabiance. Bowiem starał się wsunąć głowę pod jej suknię! Skandaliczne zachowanie, a w dodatku skandalicznie przyjemne, gdy ustami muskał kolana Marjolaine całując delikatnie.- A ja chciałbym nagrodę za każde chybienie. Na przykład… fragmenty twej garderoby…
Jego dłonie, były ciepłe, twarde i pieściły wiercącą się w fotelu hrabiankę. Która z jednej strony chciała się poddać ich dotykowi. Z drugiej… bała się mu ulec.
-...tej akurat, w której chwili miałabyś na sobie.- zamruczał cicho Maur. Bezczelny w swej lubieżności i uroczy w swym uwielbieniu jej osóbki.

-Co takiego?! -chwilę zajęło spanikowanej Marjolaine zrozumienie sensu słów mężczyzny. Bo i jakże mogła się skupiać na jego słowach, kiedy przez delikatność pończoszek czuła żar jego ust na skórze swych nóżek? Doprawdy, nic nie było z nim proste. Najpierw panikowała przez prawdę, którą miała przed nim wyjawić, a kiedy już myślała, że będzie mogła się odprężyć, on przypuścił kolejny ze swych ataków na jej cnotę!
-Non! Nie zgadzam się! Czy musisz wszystko zamieniać w grę? - kurczowo zaciskała palce na swej sukni, próbując docisnąć ją mocniej do siebie i nie dać Maurowi miejsca na dalsze lubieżności wobec siebie. Jednocześnie wierciła się i pokrzykiwała, tak samo z gniewu, co i z rozbawienia jego zachowaniem -P-Przestań! Już!

-A cóż takiego mam przestać? Moja droga, wszak czynię wiele rzeczy na raz. Ja twój niewolnik i twój zdobywca zarazem
- za późno było na obronę. Co prawda przytrzymywała suknię nie dając swemu kochankowi wedrzeć głębiej głową, ale jego dłonie już błądziły po jej udach, budząc żar i pokusy, a muśnięcia warg przeszywały jej ciało przyjemnym dreszczem.- Musisz być bardziej precyzyjna w swych poleceniach. Co mam przestać robić, a co mam zacząć?

-Dosyć! Przestań!
- wypite wcześniej wino nadal odurzająca szumiało w główce Marjolaine, przemawiając jej usteczkami i walcząc ze zdrowym rozsądkiem o panowanie nad ciałkiem. Chichotała głupiutko, zamiast wrzeszczeć wniebogłosy na tego paskudnego Satyra. Wiła się pod jego dotykiem, zamiast kopać nóżkami czy wyrywać się siłą. Wiedziała przecież, że on nie uczyni niczego wbrew jej woli, tylko będzie straszył. Jak zawsze.
-I nie pasuje Ci ta nagła rola.. rola niewiniątka, Maurze! -parsknęła wesoło, w czasie kiedy jej suknia miętoliła się straszliwie, a gorset trzeszczał w sposób, który młode i starcze serca przyprawiał o niebezpieczne dla zdrowia przyśpieszone bicie. Zaczynała podejrzewać, że narzeczonemu nie tylko sprawia przyjemność dobieranie się do niej, ale także przyprawianie jej ochmistrzyni o bladość twarzy na widok stanu kreacji swej podopiecznej. Okrutnik jeden.

-W mym postępowaniu nie ma nic niewinnego. Ale jeśli mamy w ogóle negocjować me działania, to musisz wyraźnie określić co mam przestać robić… a może nawet co zacząć robić.- wymruczał Gilbert tym razem wodząc palcami prowokacyjnie po obrzeżach bielizny hrabianki i patrząc na nią z wyraźnie bezczelnym uśmiechem. Niewątpliwie czerpał przyjemność ze stawiania swej narzeczonej w tak kłopotliwych sytuacjach, tyle że… rozpieszczona winem i przyjemnym wszak dotykiem hrabianka, czuła się tak jakoś… bardziej rozluźniona w tej sytuacji niż zazwyczaj. I bardziej zadowolona. Bądź co bądź lubiła być obiektem atencji swego narzeczonego.

-O to.. to.. to przestań robić! -zawołała w odpowiedzi, lecz bez przesadnego gniewu. Cieszyło ją to drażnienie się z bestią, czerpała radość z bycia przez niego pożądaną, ale nie chciała dać mu tej satysfakcji z łatwego dostania się pod jej spódnicę. Niechaj się stara, niech walczy i się trudzi.
Docisnęła falbany sukni nieco powyżej swych ud, aby zatrzymać pod nimi bezlitosne dłonie Maura -Nie będziesz mnie rozbierał!

- Zawsze może być na odwrót, mogę pozwolić ci rozebrać mnie…
- wymruczał z uśmiechem szlachcic zerkając wprost w oczy dziewczęcia.- Pozwolić twoim paluszkom sięgnąć tam gdzie miałabyś ochotę i śmiałość.
Poza tym dodał z udawanym oburzeniem.- Ja cię nie rozbieram teraz. Ja po prostu dotykam cię i pieszczę, tak jak lubisz i tam gdzie lubisz, non?

-Ależ mój najdroższy..
-spomiędzy warg hrabianeczki padł pomruk zadowolenia, zdecydowanie dyktowany tym zdradliwie słodkim winem podetkniętym jej wcześniej przez tutejszą ochmistrzynię. Pomogło w odnalezieniu odwagi do rozmowy z Maurem, a teraz także czyniło jego działania.. łatwiejszymi do zaakceptowania. Na szczęście, nie zbyt łatwymi.
Na chwilę przestała się wyrywać i pochyliła się ku mężczyźnie, mówiąc z uśmiechem -Ja już dostałam dokładnie to, po co tutaj przyszłam. A sam mówiłeś, że jesteś niczym mój niewolnik, mój sługa i osobisty barbarzyńca, non?
Cmoknęła go krótko w czoło, lecz nim zdołał zareagować i niechybnie przyciągnąć ją ku siebie swym zwyczajem dzikusa, Marjolaine już odchyliła się z powrotem z fotelu. Ku oparciu i tym pod ręce także, aby zasiąść dumnie, władczo. Co wcale nie przychodziło jej tak łatwo w obecności Gilberta -Zatem ja, Kleopatra, nie życzę sobie teraz Twoich pieszczot. Masz za wspomóc mnie w poszukiwaniach mojego rycerza, aby chronił mnie i mojego honoru.

-Pod jednym wszakże warunkiem…
- oczywiście musiał się targować łobuz jeden. Czegóż to jej Maur zażąda? Pocałunku, kawałka garderoby, czegoś równie lubieżnego?- Chcę usłyszeć z twych słodkich ust, że mnie kochasz, Marjolaine.

Jakąż silną kobietą musiała być Kleopatra, aby nie rozpływać się i nie rumienić pod słodkimi słowami swych kochanków. Co było sekretem jej opanowania, kiedy wyznawali jej miłość, podziwiali i komplementowali na każdym kroku. Marjolaine oddałaby wszystkie tajemnice tego parszywego Kręgu, aby tylko poznać tą jedną, mogącą wszak jej pomóc w wygraniu wojny ze swym Satyrem.

Potrafiła kłamać, oczywiście. Na kłamstwie wszak opierało się arystokratyczne życie. Łatwo było mówić o miłości, kiedy na szali stały podarunki, tytuł lub majątek, a samo uczucie było.. po prostu nieistniejące. Zaledwie zapewnieniem swych interesów. Wszystko było zgoła odmienne, kiedy serduszko rzeczywiście wygrywało swój niespokojny rytm przy tym konkretnym mężczyźnie.

Zatem w milczeniu wpatrywała w niego, a jej policzki płonęły czerwienią. Ten parszywiec zawsze potrafił uderzyć w najczulsze z jej strun.
-Nie brzydzę się Tobą, Gilbercie d'Eon – rzekła w końcu, powoli i z pietyzmem dobierając każde słowo. Była dumna ze swojego pomysłu na uniknięcie tej niezwykle niezręcznej sytuacji. Nie musiała nawet kłamać prosto w oczy swemu narzeczonemu. Non, non. Jej sprytną ucieczką okazała się być.. prawda. Wymijająca, owszem. Ale szczera.

-Takie śliczne wyznanie… jednak nie jest tym co chciałem usłyszeć, moja piękna.- wymruczał z łobuzerskim uśmiechem Gilbert.- Pozbawiłem cię już pantofelków, więc może wypuszczę kradnąc ci… bieliznę… przecież nikt nie zobaczy.

Jego palce sugestywnie musnęły rąbki owej bielizny. A dreszczyk strachu przeszył ciało hrabianki.
Oczywiście nie powinna mu pozwolić na to. To był bezczelny, skandaliczny… a co najgorsze, ekscytujący pomysł. Jej ciało wiło się odruchowo na samą wizję takich działań jej narzeczonego. Wręcz domagając się spełnienia tego pomysłu. Bądź co bądź czuła w sobie to napięcie narastające pod jego dotykiem od dłuższego czasu… domagające się choć częściowego spełnienia. Przecież miał rację. Nikt nie zobaczy, non?

- Chcesz ukraść moją.. moją.. moją bieliznę? -zapytała z niedowierzaniem na taką propozycję -Dlaczego?
To była dziwaczna zachcianka ze strony Maura, chociaż.. właściwie Marjolaine nie do końca wiedziała, czego powinna się spodziewać po takim lubieżniku. Bo i na cóż mogła mu być potrzebna jej bielizna? Owszem, także i ta część garderoby hrabianki była zrobiona tylko z najdroższych i najdelikatniejszych materiałów, ale przecież on nie potrafiłby tego docenić.







Może.. może chciał ją nosić przy sobie? Niczym cudaczną pamiątkę?! A i ona wtedy miałaby chodzić tak.. taka naga pod swoją suknią?! Tak przy wszystkich?!

-Moja ptaszyno… chciałbym ukraść ciebie całą. - wymruczał cicho szlachcic, muskając hrabiankę opuszkami palców po udach i podbrzuszu. A przynajmniej tam gdzie nie mogła mogła tu tego zabronić zaciskając nogi.- Ale skoro nie chcesz wyznać, że mnie kochasz, choćby jako kłamstewko, to zadowolę się tym skromnym kawałeczkiem materiału jako dowodem twej łaski dla mnie, twego niewolnika. Dowodem, który odniosę ci podczas mej nocnej wizyty.

-Czyżbym pośpieszyła się z moim wyznaniem? Często już dopuszczałeś się takich przebrzydłych kradzieży? A może jesteś kolekcjonerem kobiecej bielizny?
- siliła się na dostojne opanowanie, lecz nie mogła ukryć w głosie tych nutek ponurej podejrzliwości na samą myśl o kolejnej galeryjce szlachcica, tym razem jednak wypełnionej koronkowymi trofeami.

- Mon Dieu! Jak mogłaś pomyśleć, że garderoba innych szlachcianek mogłaby być stawiana na równi z twoją !- rzekł z przesadnym oburzeniem i wyraźnym rozbawieniem Gilbert, nadal muskając uda swojej narzeczonej i sprawiając że się wierciła na fotelu, niezdecydowana czy uciekać przed dotykiem czy też całkiem mu ulec.- Non, tylko twoja… i tylko dlatego, że okrywa twoje zgrabne ciałko. Czyż wielokrotnie ci obiecywałem, że… jestem tylko twój?
Uśmiechnął się drapieżnie dodając.- Przecież wiesz moja słodka narzeczono, że już cię nie wypuszczę z mych ramion. To cię nie przeraża?

-Nie wiem. A może powinno?
-Maur był dla hrabianeczki nie tylko przebrzydłym Satyrem, ale także źródłem odpowiedzi na wiele męczących ją pytań. Na jej nieszczęście, przede wszystkim tych o damsko-męskich relacjach pod ślicznie wyglądającymi zasadami dworskiej etyki.
-Nie interesowałam się zbytnio ploteczkami o Twych romansach, ale chyba nie często bywałeś tak zaborczy w stosunku do innych kobiet przede mną. A może bywałeś, i teraz biedactwa siedzą w jakimś lochu tego Twojego zamku? -mówiła, lecz niełatwo było jej się w pełni skupić na swych słowach. Głosik jej drżał, czyniąc ją mniej panią sytuacji niżby tego chciała. Zapewne też z łatwością wyczuwał, jak pod jego dotykiem co i rusz napinały się jej nóżki -Szlachcie potrafią robić wiele, aby tylko nie poczuć się znudzonymi, non?

-Cóż... musisz więc przyznać moja ptaszyno, że jesteś dla mnie idealna. Przy tobie nie mam czasu się nudzić.
- jego palce wiły się pod jej suknią skandalicznie macając jej zaciśnięte uda i te obszary podbrzusza, które mógł dosięgnąć. Najstraszniejsze w tym wszystkim było jednak to niemoralne i bezwstydne pragnienie samej hrabianki, by dotknął jej… bardziej. Wszak te jego wszędobylskie palce mogłyby zbadać inne obszary pod jej suknią, która wydawała się coraz bardziej ciasna i niewygodna, gdy gwałtowny oddech próbował rozerwać jej gorset. Non, non, non… sytuacja wymykała się coraz bardziej z jej kontroli.

-Zdecydowanie powinno… bowiem igrasz z drapieżnikiem moja ptaszyno.- mruknął spoglądając na nią z uśmiechem. - W końcu możemy stracić kontrolę na sytuacją… mogę zacząć cię nachalnie całować i pieścić…

Głowa szlachcica nachyliła się i... Marjolaine poczuła na swym kolanie, przez cienką pończoszkę, język wodzący lubieżnie i skandalicznie po jej skórze. Język budzący ów rozkoszny dreszczyk rezonujący z innymi doznaniami. To już był wielce rozpustny akt, pocałunki składane skórze na hrabianki można było uznać za akt czułości i miłości. Ale to, język muskający jej skórę przez pończoszkę, było obietnicą tego co planował względem niej. Ekscytującego doświadczenia, jeśli mu ulegnie.

-Moja droga ptaszyno, takich skarbów jak ty nie trzyma się w lochach. Tylko w wieżach. Możliwe więc że zamknę się z tobą mój klejnociku w takiej wieży, pełnej poduszek i frykasów… i wyrzucę klucz, non? Mam chyba tylko jedną taką wieżę i jest ona pusta w tej chwili.- mruczał nie dając jej uciec z fotela. Jakże więc wymknąć się z tej pułapki, poświęcić bieliznę wszak już nieświeżą w tej chwili? Czy może wyznać mu miłość? Wiedziała, że ten jej uparty lubieżnik nie wypuści hrabianki ze swych objęć dopóki nie otrzyma czegoś w zamian.

Marjolaine z przerażeniem patrzyła na poczynania Maura, jak gdyby sam jego dotyk już nie przeszywał jej ciała dreszczem. Widok jego ust pieszczących jej nóżki, jego palców pieszczotliwie muskających jej uda tylko zwielokrotniał w niej już i tak niezwykle silne uczucie. Cała drżała wyraźnie, prawie dusiła się w ciasnym gorsecie, kiedy przyśpieszony oddech umykał z jej piersi.
Siedząc wbita w fotel, panienka nerwowo wciskała fałdy sukni pomiędzy swe uda. Obronnie tak, chociaż sama nie wiedziała, czy dalej walczyć z tą kuszącą bestią, czy.. rozchylić je przed nim w zapraszającym geście. Ale przecież wysoko urodzonej damie nie godziło się takie zachowanie! Oh, jakże byłoby łatwiej, gdyby była zwyczajną kobietą, nieograniczaną przez wpajane jej od maleńkości zasady etykiety!

-Ja.. ja... - łajdak na pewno nie ułatwiał jej myślenia i podejmowania decyzji w tym momencie. Szczególnie teraz, gdy jej dobre wychowanie, uparty charakter i nieśmiałe pragnienia walczyły o pierwszeństwo w jej duszy -To.. niemądry pomysł! I.. -mało przekonujące były te jej wzburzone słowa, jak gdyby sprzeciwiała się już ostatkiem swych sił -.. przestań..

-Non. Dobrze wiesz, że nie mogę. Mogłabyś uznać, że nie okazuję ci wystarczającego zainteresowania, a przecież to nieprawda.
- Maur na moment przerwał tę niemądrą pieszczotę ustami i spojrzał na twarzyczkę hrabianki uśmiechając się do niej.- Poza tym, jesteś jeszcze wystarczająco młodziutka by realizować niemądre pomysły. Stateczność przystoi starym matronom, a nie ślicznym ptaszynom, Marjolaine.
I wrócił znów do muskania jej nóg ustami przez pończoszkę.- Wszak nie proszę o zbyt wiele… kilka słów, lub skrawek materiału.

-To.. to jest szantaż!
-pisnęła hrabianeczka zduszonym głosikiem, jak gdyby nie tylko jej piersi były ściskane gorsetem, ale też na szyi i krtani zaciskały się jakieś niewidzialne ręce. Zapewne Maura. Musiał się wyśmienicie bawić, próbując złamać wyuczone w niej zasady dobrego wychowania i przebić się do tych wszystkich pragnień, gorących niczym wulkan czekający na zbudzenie.

Jakże on mógł wymagać od niej czegoś takiego! Tak prywatna wszak część garderoby jak bielizna, lub.. lub.. te dwa słowa, tak ckliwie wyglądające na stronicach ksiąg pełnych romansów, a brzmiące tak straszliwie. Nawet ona, Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort, nigdy nie wymagała takich podarków od swoich adoratorów! Biżuterii, koni, nowych sukien i codziennych koszy kwiatów – oczywiście, ale tego oczekiwano, wręcz wymagano od arystokratki! Nie mogła sobie wyobrazić, jaką miałaby okropną reputację, gdyby domagała się.. trofeów i zapewnień o wielkiej miłości.

Już dawno przestała czuć metaforyczny grunt pod swoimi nóżkami, a kolejne pocałunki mężczyzny tylko jeszcze bardziej ją od niego oddalały. Jeśli ona czegoś szybko nie wymyśli, to on posunie się jeszcze dalej, jak tamtej nocy! A przecież ona.. nie do końca.. chciała takiego zbliżenia.. właśnie teraz.. non? Uh, non! Nie potrafiła teraz trzeźwo myśleć, dotyk Gilberta bardziej mącił jej w głowie niż i największe ilości wina! Wiedziała jednak, że jeśli chce się uwolnić, to będzie musiała wypowiedzieć te słowa. Zostawienie bielizny nie wchodziło w tę ich pokrętną grę. Musiała wypowiedzieć słowa, lecz.. możliwie najbardziej od niechcenia, aby nie mógł dosłyszeć w nich prawdy. Aby wiedział, że to tylko rzucone na wiatr kłamstwo.

Zaczerwieniona, drżąca i oddychająca płytko, Marjolaine przechyliła główkę, by pukle włosów częściowo przesłoniły jej twarzyczkę, a tym samym malujące się na niej zawstydzenie. I mruknęła coś, co łaskawie mogłoby zostać zrozumiane jako „kocham Cię”, lub co bardziej prawdopodobne „kocham się”, lecz i to pozostawało wysoce wątpliwe. Nie sposób było zrozumieć panieneczki, szczególnie kiedy starała się jak najciszej i najbardziej niewyraźnie wypowiedzieć to wyznanie, pozostawiając narzeczonemu tylko same domysły.

Gilbert jednak uśmiechnął się i przerywając pocałunki nachylił się ku niej, by usłyszeć każdą sylabę tego szeptu. Każdą zgłoskę, każdy dźwięk… delektował się tym wyznaniem, uśmiechając się szeroko.
- Wiesz, gdyby nie fakt, że tak wstydliwie cedzisz te słówka, to bym ci nie uwierzył kochanie.- mruknął tuląc się do niej i szepcząc jej wprost do ucha.- To… urocze moja ptaszyno. Bardzo urocze i bardzo niewinne i... szczere. Więc… odwdzięczę ci się tym samym.
Muskając jej uszko wargami powoli choć cicho szeptał.- Ko cham cię Mar jo laine.
Szeptał to wodząc dłońmi po obrzeżach jej bielizny, gdy czuła jak każdy jego palec ją parzył acz dziwnie kusząco i przyjemnie.

Kąpiel!
Potrzebowała kąpieli, koniecznie zimnej.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 25-08-2016, 02:57   #106
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację



Któż by się spodziewał, że polski ambasador potrafił doceniać uroki ogrodu, nawet tak nietypowego jak ogród Gilberta. A jednak, wszystkie zginające się w pas służki informowały pokornie, iż jego ekscelencja ambasador Sołłohub Dowojna (niektóre nawet potrafiły to wymówić!), przebywa w tej chwili ogrodzie. Tam więc musiała się udać by poprosić o przydzielenie jej do ochrony owego petit chevalier, który raz już uratował życie jej narzeczonego i jej własną cnotę (choć tą już straciła dwukrotnie).
Jakież było zaskoczenie, gdy okazało się że powodem zwiedzania ogrodów przez ambasadora była maman, szczebiocąca wesoło i stosująca znane hrabiance sztuczki z uwodzeniem. Te spojrzenia zza wachlarza, te uśmiechy, te urokliwe przekrzywianie głowy. Cały znany Marjolaine arsenał sztuczek! Czy tak powinna się zachowywać nobliwa wdowa?! Gdyby ją kumoszki z rodzinnych stron zobaczyły, to w mig rozpadłby się mit statecznej niewiasty- Antoniny Pelletier d’Niort.

Wróciła się kawałek, aby niespostrzeżenie wejść z powrotem na ścieżkę pozwalającą jej „przypadkiem zupełnie” napotkać na swej drodze maman i szlachcica. Ogród był wszak otwarty dla wszystkich do spacerowania, nie tylko dla subtelnie flirtującej ze sobą arystokracji, ale także dla samotnej panieneczki pogrążonej w myślach. Ponurych, od których powinna się uformować nad jej główną burzowa chmura.
Potarła lekko oczka, aby się zaczerwieniły i mogła nimi wzbudzić troskę w obojgu, nawet w Antoninie mogącej już przez tyle lat poznać się na sztuczkach z repertuaru swej córki. Jednak i ona nie mogła przejść obojętnie obok łez swej latorośli, non?

Idąc powoli, wręcz snując się pośród drzew i krzewów, hrabianeczka d'Niort to pantofelkiem smętnie kamyczek kopnęła, to bez entuzjazmu falbaneczkę na sukni poprawiła. Nie zapominała się, żeby od czasu do czasu cichutko pociągnąć noskiem w wyrazie swego wewnętrznego nieszczęścia. Zaś na „nagły” i całkiem „niespodziewany” widok Antoniny wraz z Juuseewem przyprawił ją o wyraźne zmieszanie. Rozejrzała się także w około, jak gdyby poszukiwała sposobu na szybką ucieczkę z ich oczu. Ale widząc, że na taką już jest o wiele zbyt późno, pośpiesznie paluszkami otarła swe oczy, a na wargach wymalowała uśmiech. Czarujący, lecz drżący, ulotny.

-Oh, maman, ambasadorze.. -dygnęła przed nimi z gracją, tak jak maman zawsze nauczała. Gestami oraz słowami próbowała odwrócić uwagę od swoich rozterek. A może raczej tym sposobem chciała je podkreślić? -Widzę, że wy także korzystacie z uroków ładnej pogody. Ogrody mojego narzeczonego są całkiem miłym miejscem na przechadzkę, non?

-Och… tak, bardzo pobudzające wyobraźnię. Zaskakująco mało francuskie.
- ocenił uprzejmie dyplomata, a Antonina spojrzała z troską na swą latorośl pytając czule.- Kochanie… czy coś się stało?
Tylko naprawdę czułe ucho, dostrzegłoby pod tą kołderką czułości, podejrzliwość.

-Ah, to.. -zaczerwienione oczka Marjolaine otworzyły się szeroko w zaskoczeniu i zmieszaniu na pytanie mateczki. Bo przecież tak bardzo się starała ukryć to swoje wewnętrzne rozdarcie, niepewność i strach przed bandytami wypełniającymi jej myśli za dnia, a koszmary po nocach. Zawahała się wyraźnie na powiedzeniem czegoś swymi drżącymi wargami, lecz koniec końców tylko machnęła ręką w powietrzu.
-To nic. Nieważne -pokręciła główką, wypowiadając te niepozorne i magiczne słowa. Sekret. Córka Antoniny musiała ukrywać jakiś bolesny sekret, który może.. może mógł otworzyć nowe sposoby na zerwanie zaręczyn z tym barbarzyńcą!

Panieneczka rozłożyła zdobiony wachlarz, by za nim ukryć skromnie swoją słabość przed czujnym okiem mateczki. Zwróciła się także do ambasadora, w daremnej próbie zmiany tematy -Mój Gilbert także nie jest bardzo francuski, nie nosi przecież ani peruk, ani pończoch i pantofelków, jak większość francuskich arystokratów. Zatem ogród jest równie dziki, co jego właściciel, non?

-Zapewne dlatego my nie mamy zbyt wielu takich ogrodów. Za to dużo dzikich lasów i pradawnych puszcz, gdzie można znaleźć drzewa wielkie jak domy, a nawet jak całe dworki.
- stwierdził uprzejmie dyplomata,a maman, zgodnie z przewidywaniami Marjolaine, chwyciła przynętę.- Moja droga, coś wyraźnie cię gnębi. Chcesz o tym porozmawiać na osobności? I wyżalić się matce?

-Non, to.. nic co musiałabym ukrywać przed naszym gościem
-mruknęła hrabianeczka słabym głosikiem, jak gdyby jeszcze jakaś jej część nie była przekonana decyzją podzielenia się z kimś swymi problemami. Przestąpiła z nóżki na nóżkę, a drobne kamyczki zachrzęściły pod jej obcasikami.
- Po prostu.. boję się, maman. Paryż i jego okolice są teraz tak niebezpieczne, strachem napełnia mnie sama myśl o podróżowaniu karocą przez tutejsze lasy. Ciągle ostatnio słyszy się o szlachcicach napadniętych przez bandytów w swych własnych powozach, lub nawet.. nawet we własnych posiadłościach! - rozejrzała się bojaźliwie po niewinnie wyglądającym ogrodzie, jak gdyby spodziewała się od razu dostrzec czyhających na nią bandytów -A ja nawet nie mogę teraz wymagać od Gilberta, by mnie chronił na każdym kroku. Przecież już co dopiero stanął w mojej obronie i prawie zgin.. prawie.. on..
Głosik jej zamarł w krtani. Świadoma prezentowanej przez siebie słabości, a co za tym idzie – zawstydzona nią, pośpiesznie schowała za wachlarzem swe szklące się oczka.

-Jestem pewien, że straże zamkowe spełnią swe zadanie mademoiselle i ochronią cię przed wrogami czającymi się za murami zamku, jak i…- nagle dyplomata zamilkł. Zapewne doszły go plotki o przygodzie hrabianki podczas podróży.-... jeszcze raz, przykro mi z powodu tak niefortunnej napaści jaką mój podwładny ośmielił się uczynić.

-Ale monsieur..
-zaczęła Marjolaine nieśmiało, wcale nie czując się uspokojoną zapewnieniami ambasadora o tutejszych strażnikach -Nie mogę przecież być jak jakaś księżniczka, zamknięta cały czas za bezpiecznymi murami zamku. Może jeszcze w najwyższej wieży? -uśmiechnęła się smętnie na swoją propozycję, po czym koniuszkami palców z delikatnością przetarła kącik oczka, nie pozwalając spłynąć po policzku choćby pojedynczej łezce -Nie mogłabym nawet powiedzieć Gilbertowi o moim strachu.. on.. on musi teraz leżeć i odpoczywać, a nie zamartwiać się o mnie..

- Ponoć już czuje się lepiej.. niestety…
- wyrwało się maman, co szybko zamaskowała przesadną troską.- Niestety nie dość szybko, może lepiej by się czuł bliżej Paryża i paryskich medyków?
- Oczywistym jest, że nie wypada zamykać tak ślicznej przedstawicielki arystokracji francuskiej.
- zgodził się z nią poseł.- A gdzieś planujesz wyjechać mademoiselle, może użyczyć ci…
-Tego petit chevaliera, który już raz poratował mnie i mojego narzeczonego?
-wcięła się Marjolaine gwałtownie, nie tyle ze swoją sugestią, co.. świętym przekonaniem, że właśnie tego rycerza planował jej zaproponować ambasadora -Oh, nie miałabym śmiałości nawet o niego prosić, chociaż przyznaję, byłby idealny -zaświergotała zza wachlarza, onieśmielona takim pomysłem -Ja czułabym się o wiele bezpieczniejsza i Gilbert byłby spokojniejszy, że oddaje swój największy skarb w ręce kogoś tak dzielnego i szlachetnego.

-Ouuui…
-rzekł wzięty z zaskoczenia ambasador, wtrącając od razu “ale”.- … acz jest to szlachcic, który z własnej woli towarzyszy mi w tej podróży pomagając w misji dyplomatycznej. Wolny człek. Z tego powodu on sam musiałby się zgodzić na bycie aniołek stróżem panienki.

-Oczywiście. Przecież nie mogłabym go do tego zmusić, prawda? -niewinne pytanie, a jednak w słodkim jak miód uśmiechu hrabianeczki było coś pozwalającego myśleć, że pomysł zmuszenia szlachcica do bycia jej rycerzem wcale nie był jej taki odległy. Nie byłoby to może wymuszenie siłą, ale dużą ilością kobiecego czaru, dziewczęcej słabości i smutnych oczek przyprawiających o drgnienie męskiego serca.
Z cichym trzaskiem zamknęła wachlarz, po czym z lekkością stuknęła nim o wnętrze swej otwartej dłoni, dodając z wdzięcznością -To doprawdy cudowny pomysł, monsieur.

- A teraz kochanie, może oprowadzisz nas po tym ogrodzie?
- zapytała przymilnie maman z miną mówiącą dokładnie coś odwrotnego niż jej słowa.- Mam bowiem wrażenie, że możemy się w nim zgubić.

-Ależ maman, chyba powinnam iść odnaleźć petit chevaliera, aby powiadomić go o radości zostania moim osobistym strażnikiem, non?
-odparła pytaniem Marjolaine, której wcale nie cieszyła myśl o spędzaniu wspólnego czasu z mateczką kokietującą ambasadora, niczym młoda i figlarna panieneczka. Jej córka czułaby się co najmniej niezręcznie mając przed oczami taki widok.
-I jestem przekonana, że zgubienie się w takim towarzystwie pośród dzikości tego ogrodu, wcale nie byłoby nieprzyjemne. Raczej ekscytujące, niczym przygoda. Chociaż wątpię, aby nawet tutaj można było spotkać jednego z tych wielkich niedźwiedzi z Twego kraju, monsieur -jakaś zmiana nastąpiła w hrabianeczne, niebywała wręcz. Wcześniej zapłakana i zastraszona, teraz uśmiechała się wesoło, jednocześnie rzucając przy tym lekko karcące spojrzenia swojej mateczce zapatrzonej w tego wąsacza. Jakże się odwróciły ich role - Ale za to mój narzeczony posiada niezwykłą kolekcję drapieżnych ptaszysk wartą zobaczenia. Na pewno usłyszycie je już z daleka.

-Tak, piękne ptaki nieprawdaż?
- tyle zdołał powiedzieć ambasador, zanim Antonina oddaliła się z nim od hrabianki, która wszak miała ważniejsze sprawy na głowie. Takie na przykład jak odnalezienie owego petit chevalier.

Gdzie on przebywał? Gdzie go szukać?





***





Musiała przemierzyć kilkanaście korytarzy i przepytać kilkunastu strażników i służących nim wreszcie znalazła swego obrońcę, na niedużym dziedzińcu przy starej niedziałającej już fontannie.




Ze znajdujących się na piętrze arkad Marjolaine dostrzegła swego petit chevaliera. Przechadzał się w tym swoim dziwacznym stroju, który nosili niemal wszyscy członkowie polskiego poselstwa.




Zanim jednak hrabianka zdołała go zawołać, szlachcic został zaatakowany!
Z trzech stron ruszyli ku niemu polscy szlachcice z wyciągniętymi pałaszami! Ostra stal błysnęła w słońcu, a hrabiance zaparło dech w piersiach ze strachu.

Bandyci!” - krzyczały w przerażeniu myśli Marjolaine, kiedy zadziwiająco szybko czmychnęła za najbliższą kolumną.
Bandyci, tutaj! W samym sercu zamczyska jej narzeczonego! Na dodatek przebrani za szlachciców z poselstwa! Czemuż nikt tego nie zauważył!? Krąg musiał się dowiedzieć o całej wiedzy skrywanej przez panieneczkę, i nasłali tych.. tych zbójów, aby uciszyli na zawsze jej śliczne usteczka. Nie było żadnego innego wytłumaczenia dla tego ataku!

Patrzyła skulona na tę walkę. Trzech na jednego. I znów te krzywe pałasze, jakże zdradzieckie, jakże mordercze. Fechtunek nimi był przerażającym widowiskiem. Nie było w nim tańca typowego dla szpad i rapierów. To co widziała przed sobą panienka, było drapieżne w swej naturze. Ostrza zaciekle przecinały powietrze, cięły po łukach, zmieniały pozycję atakując w sposób nieprzewidywalny. Hrabianka nie potrafiła nadążyć za tymi uderzeniami wypełniające hałasem zderzającej się ze sobą stali cały dziedziniec.
W środku tego całego harmideru jej petit chevalier, tańczył niczym mały baletmistrz. Przeciwnym zrządzeniem losu i arcydiablą zwinnością, schodził z toru każdego z ostrzy lub odbijał je swym krzywym pałaszem. Nagle podbił w górę wrogi oręż i cięty został jeden z jego przeciwników.

Kryjąc się za kolumienką hrabianka nie dostrzegła na jego koszuli rosnącego szkarłatnego kwiatu. Czy nie powinien być ranny, umierający? Wyglądał jakby nie stała mu się żadna krzywda.
A jednak już nie atakował, zamiast tego zachowywał się jakby był widzem jakiegoś spektaklu i raźnymi okrzykami, których Marjolaine nie rozumiała, dopingował swojego faworyta w tej walce.
Co się właściwie tam wyrabiało na jej oczach?! To co z początku wyglądało jak zasadzka bandytów zastawiona na nieświadomego niczego szlachcica, teraz.. w jakiś niewytłumaczalny sposób przestało sprawiać tak straszne wrażenia. Ponad trzaskami stali roznosiły się męskie śmiechy i krzyki, które wcale nie brzmiały jak bojowe zachęcanie do mordu. Chociaż kto wiedział, w tym ich barbarzyńskich języku nawet miłosne wyznania musiały okrutnie brzmieć, jak zwierzęce wrzaski o dominacje.

Uniosła się odrobinę, aby mieć lepszy widok na rozciągający się w dole dziedziniec. Chyba.. chyba żaden z nich nie interesował się hrabianką d'Niort, nie poszukiwał jej, nie pragnął jej porwać. Było to zarówno mocno pocieszające, co i.. drażniące. Marjolaine była przyzwyczajona do odgrywania roli najcenniejszego skarbu w swoim dworku i tym zamku.

Wstała prostując się dumnie, jak gdyby przed chwilą wcale nie kuliła się w przerażeniu za kolumienką. Była teraz Panią na zamku i tak też powinna się zachowywać.

-Co tu się dzieje, messieurs? -zawołała z góry, siląc się teraz na opanowanie i władczość.

Przerwali walkę, zarówno “napastnicy” jak i “napadnięty”, który jako jedyny mówił po francusku… dukał po francusku gwoli ścisłości. Skłonili się hrabiance z szacunkiem, po czym petit chevalier zaczął tłumaczyć.
-Bo my “waćpanno” ćwiczyli …” jak to będzie w tym pudrowanym języku?”...a tak myśmy… no… fechtowali? - zapytał dla upewnienia - Rycerz “waćpanno” musi się w boju “udosko”... lepszym się stawać, co by…- i dalsza wypowiedź utonęła w polsko-francuskim zlepku słów, którego Marjolaine zrozumieć nie mogła. Coś tam było o ojczyźnie, o zasadzkach losu. Koniec końców sama musiała się domyśleć z jego słów i tego co widziała, iż rycerz polski ćwiczył się w walce, a że był najlepszym fechmistrzem wśród obrońców ambasadora, toteż pojedynczy przeciwnik nie był dla niego wyzwaniem.- “Przeto ” to właśnie trzech mych “towarzyszy” przeciw mnie staje, aby moja ręka “nie zardzewiała”...eee… nie zapomniała jak wrogów “siekać”... zabić.

-Przestraszyliście mnie. Już myślałam, że to bandyci wdarli się do zamku mego narzeczonego -odparła przykładając dłoń do gorseciku sukni w miejscu, gdzie głęboko pod spodem ukrywało się jej trzepoczące ze strachu serduszko. Potem jednak nachyliła się i oparła o balustradę arkad, mówiąc -Ale dobrze się złożyło. Właśnie Ciebie szukałam, monsieur.
- To… zasz-czyt, tak? Zaszczyt zwrócić na siebie twą uffagę “waćpanno”.
-rzekł petit chevalier kłaniając się nisko.- F czym mogę panience ...ten tego… pomóc?

-To.. bardzo delikatna i osobista sprawa, monsieur
-mruknęła opuszczając spojrzenie w zmieszaniu. Paluszkami z lekkością tańcując po balustradzie, ruszyła ku schodom prowadzącym na dół. Nieśpiesznie, bo i dając mężczyznom tym kilka chwil na zniknięcie, pozostawienie jej samej z petit chevalierem.
Gdy już zeszła owi przyjaciele szlachcica odchodzili z dziedzińca, a on sam wydawał się być zafrapowany jej słowami.
- Delikatna? Ja prosty żołnierz “waćpanno”. Mnie “szablą” machać w bitwie… nie zajmować się “niewieścimi” delikatnymi sprawami.- rzekł speszony cicho. - Intrygi “niewieście” nie na moją “czuprynę”.

-Bez obaw, monsieur. Delikatność mej sprawy nie przekreśla machania.. tym.. -niecierpliwe machnięcie ręki zwieńczyło wypowiedź hrabianeczki, która ani nie pamiętała nazwy tego dziwacznego miecza, ani tym bardziej nie zamierzała wykręcać swego języka, aby je wymówić.
-Przyznaję to z bólem, lecz moja ukochana Francja nie jest teraz bezpiecznym miejscem, w szczególności jej serce w Paryżu. Cały czas słyszę pogłoski o bandytach napadających na szlachciców podróżujących w karocach lub odpoczywających w swych własnych posiadłościach. I nawet ja.. ah..-westchnęła ze smutkiem, jak gdyby samo wspomnienie nadal napawało ją przerażeniem i drżeniem -Nawet ja padłam ofiarą takiego ataku łotrów, monsieur..

-To straszne kiedyż się to “waćpannie” “przytrafił...” zdarzył się ten okrutny wypadek? Gdzież są ci “zbóje”... eee bandyci? Czy aby właściwie ukarani za swą “niegodziw”... podłość… eee… napad?
- zapytał z troską i oburzeniem w głosie szlachcic.- Czyż nie należało zgłosić tego...hmm… “staroście grodowemu”?

-To było.. jednego z ostatnich wieczorów, kiedy byłam poza posiadłością mojego narzeczonego
-odparła Marjolaine nie rozumiejąc ostatniego pytania szlachcica, a co za tym idzie, postanawiając je elegancko zignorować. Ignorancja była doprawdy zbawieniem wśród arystokracji, a przecież szlachcic nie był na tyle śmiały, aby zwrócić jej na to uwagę.
-Miałam oczywiście ze sobą strażników, lecz i tak.. zmuszona byłam do własnoręcznej obrony mego życia.. -przymknęła oczy, próbując w ciemnościach odnaleźć ukojenie i zapomnienie twarzy tamtego bandyty, któremu sama przecież zadała ból. Ale należało mu się. Nie powinien napadać na hrabiankę d'Niort -Ah, jakże to było straszne, monsieur. Ci bandyci nadal nawiedzają mnie w koszmarach, ale przecież nie mogę wymagać, aby Gilbert chronił mnie na każdym kroku, non? Już raz został ranny w mojej obronie..

-Oui, “gracko stawał” w boju z Jaromirem Kossowskim, choć przegrał
- zaczął z entuzjazmem jej przyszły obrońca, ale zamilkł speszony zdając sobie sprawę, że wspominanie niedoszłego porwania hrabianki, jest nietaktem w jej towarzystwie. Petit chevalier może był i mistrzem “szabliska”, ale w starciach z płcią piękną najwyraźniej doświadczenia nie miał.

-Oui, przegrał. Tyle było krwi, ja.. wtedy myślałam.. że on.. on.. -znów Marjolaine zabrakło słów na wspomnienie tamtego straszliwego wieczoru. Dobrze pamiętała swój paraliżujący strach o Satyra, nie musiała nawet teraz grać przed szlachcicem, aby ukazać swe przygnębienie i rozdarcie.
Noskiem cichutko pociągnęła, a i paluszkami musnęła kąciki swych oczu, z zawstydzeniem ścierając z nich pierwsze błyśnięcia łez. Odetchnęła potem głębiej, nieco drżąco, w próbie uspokojenia się i pozbierania swych myśli.

-Ambasador posłyszał moje smutki i zaproponował.. Ciebie, monsieur, na mego osobistego rycerza w tych niebezpiecznych dniach -czerwone kwiaty rumieńców wstąpiły na policzki panienki, a głos zniżył się do szeptu -Ale ja oczywiście nie miałabym śmiałości prosić o coś takiego..

-Skoro sam ambasador zaproponował.
- szlachcic się wyraźnie wahał nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć dziewczęciu.- Nie chciałbym się “waćpannie” narzucać.

-To nie byłoby narzucanie się, jedynie dbanie o me bezpieczeństwo, kiedy mój drogi Gilbert nie może. Machanie tą szsz.. ma.. ah, tym mieczem
-główką skinęła w kierunku broni mężczyzny, w dalszym ciągu nie czując się na siłach, aby wykręcać swój język na słowach jego ojczystego języka.
- Ale nie mogłabym nikogo zmuszać do bycia mym rycerzem. Ambasador powiedział, że to do Ciebie należy ostateczna decyzja, monsieur, czy zechciałbyś chronić narzeczoną swego gospodarza przed bandytami -uniosła błękitne oczęta ku niemu i uśmiechnęła się przy tym czarująco, ale też i smutno, jak gdyby dźwigała na swych delikatnych barkach tak wiele trosk -Już i tak masz mą dozgonną wdzięczność za tamten ratunek.

-Skoro ambasador pozwolił… to… jakie będą me “obowiązki” eee zadania? W tym zamku raczej bezpieczna jesteś od bandytów.
- rozejrzał się dookoła jakby potwierdzając swą teorię.- Gdzieś wybierasz się “waćpanno”? Dziś? Jutro?

-Bez obaw, monsieur, nie planuję często opuszczać zamku. Jednak gdybym miała kaprys przejażdżki do Paryża, to towarzyszyłbyś mi i chronił przed bandytami, non?
-twarzyczka Marjolaine wyraźnie pojaśniała, kiedy szlachcic uwolnił ją od tej kolejnej troski.
Uśmiechnęła się szczęśliwie -Podobno dawniej słuszną była w takiej chwili olbrzymia ceremonia, po której dopiero mężczyzna stawał się rycerzem. Ja jednak nie jestem królową, więc zrobimy to o wiele mniej oficjalnie, monsieur -nachyliła się ku niemu, a potem wykorzystała element zaskoczenia, by złożyć delikatny pocałunek na jego lewym policzki. Całą swą „ceremonię” zakończyła radosnym przyklaśnięciem oraz okrzykiem -Voila!

- Doprawdy “waćpanno”... to “wielce”.. - język tak mu się zaplątał jak lico pokraśniało. Coś tam zaszeleścił w tym jego dziwnym języku, z czego hrabianka wiele nie zrozumiała. Acz patrząc na jego minę z satysfakcją w serduszku zrozumiała jedno. Okręciła sobie petit chevaliera wokół małego paluszka równie łatwo co Rolanda.
Tylko jakimś cudem z Maurem jej ta sztuka nie wychodziła.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 12-09-2016, 13:07   #107
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Jak to się mogło wydarzyć?!
Kto zawinił?!
Kogo należało wypatroszyć za to przeoczenie?!

Marjolaine, pomimo swej prześlicznej twarzyczki oraz ogólnej aparycji aniołka, kryła w sobie niemałe pokłady wściekłości, co nie było już żadną tajemnicą dla większości osób przebywających w jej towarzystwie. Sam Gilbert to dostrzegł, nazywając ją pewnego razu wulkanem, choć za jego słowami jak zawsze kryły się lubieżne dwuznaczności. Ale on zwyczajnie zdawał się przepadać za chwilami jej złości, za tą gwałtownie przepełniającą ją energią, która podnosiła jej głosik i czerwieniła policzki. Doprawdy był przedziwnym szlachcicem, na którego jakoś nie mogła jeszcze znaleźć sposobu..

Ale pachołek odpowiedzialny za tak późne wysłanie do niej zaproszenia, nie miał najmniejszego powodu do radości z gniewu hrabianeczki. Niech no tylko ona się dowie kto zawinił! Już dobrze zadba o to, aby nie tylko wyrzucono go z królewskiego dworu, ale by również nie mógł znaleźć sobie miejsca w żadnej innej francuskiej posiadłości! Nie mogła wszak przepuścić płazem takiej urazy względem siebie. Nie powinien był się narażać którejkolwiek z kobiet rodu d'Niort. Zresztą, wcale nie byłoby dla niej zaskoczeniem, gdyby i maman dołączyła się do całkowitego zniszczenia życia tej osobie.

Było bowiem niedopuszczalnym, wręcz pogwałceniem wszystkiego co słuszne na tym znanym przez nią świecie, aby ona, arystokratka z krwi i kości, miała przygotować Maura, maman i jeszcze na dodatek siebie samą na to jakże ważne wydarzenie! Tak się po prostu nie robiło! Istniała cała lista zasad obowiązujących na szlacheckich dworach, niektóre ważniejsze od innych, a pozwolenie kobiecie na kilka.. miesięcy (!) boskich przygotowań było jedną z najbardziej istotnych! Kilka byle dni w świetle królewskiego balu było.. było.. bluźnierstwem, ot co!

Mogła być oburzona. Mogła wręcz miotać się z wściekłości po komnacie i w duchu ( bo przecież dobrze wychowanej panienecze nie wypadało na głos ) wyklinając tego bezużytecznego pachołka. Mogła wymyślać plany straszliwej zemsty, ale hrabianka d'Niort nie miała zamiaru się poddać i pojawić przed całym dworem w byle szmatkach. Skromna ilość czasu na przygotowania nie była żadnym wytłumaczeniem na mało reprezentacyjną prezencję.
Gdy tylko odrobinę ochłonęła, chociaż gniew często bywał niezwykłym źródłem inspiracji, ptaszyna zamknęła się w sypialni należącej do niej w tym zamczysku. Pozornie mogło się zdawać, że oddała się prostej, kobiecej przyjemności polegającej na przerzuceniu i przeglądaniu zbiorów swych ubrań. Ona jednak, co z pewnością zabrzmiałoby dziwnie dla niejednego mężczyzny, ciężko pracowała poszukując w swej kolekcji takiej kreacji, którą na szybko mogłaby ubrać na bal. Nie było to najłatwiejsze, bowiem taka suknia musiała spełniać konkretne wymagania – nie tylko powinna przywodzić na myśl zwierzę, za jakie Marjolaine się przebierze, ale również nie mogła być wcześniej przez nią założona. Pojawić się w towarzystwie dwa razy w tej samej kreacji? Non, non, przez takie faux pas znalazłaby się na wielu sposób, i to wcale nie sączyłyby się z nich słowa zachwytu wobec jej gustu.
I ze względu na owe wymagania, jej poszukiwania zakończyły się porażką. Ale nie kapitulacją.

Jeśli nie miała gotowej sukni, to należało ją sobie.. wymyślić, a potem zaprząc krawców do intensywnej pracy.
Przy sekretarzyku, w który także wyposażona była komnata ptaszyny, siedziała jej ochmistrzyni – Beatrice. Cierpliwie i bez choćby jednego słowa narzekania zapisywała kolejne karteluszki pomysłami, kaprysami i wymaganiami swej podopiecznej. A jako, że wymagano od niej talentów w wielu dyscyplinach jeszcze kiedy była guwernantką, to czasem piórem szkicowała także skomplikowane projekty kreacji balowych tworzone w wyobraźni hrabianeczki. Na blacie również uzbierał się już niemały stosik z pogniecionych karteluszek, upadłych pomysłów Marjolaine. Oczywiście, że udanych, ale była ona twórczą panieneczką, więc w jej jasnowłosej główce pojawiały się coraz to nowe wizje sukni, jedna lepsza od kolejnej. Nie mogła przecież poprzestać na pierwszej lepszej, aby tylko jak najszybciej posłać projekt do krawców. Póki miała coraz to nowe pomysły, to Beatrice musiała je przenosić na papier, aż razem odnajdą tą najlepszą z kreacji. Jedyną i wyjątkową.

Zabawnym było, że kostiumowa inspiracja objawiała się w jasnowłosej główce nie wobec stroju dla siebie czy maman, osób wszak dobrze jej znanych, a dla.. Gilberta. Tego lubieżnika, łotra, potwora, który pojawił się w jej życiu dopiero niedawno! Może po prostu w jego przypadku, pomysł na przebranie okazywał się być nazbyt oczywisty..

Satyr


Oui, oui. Hrabianka d'Niort dobrze wiedziała, że to nie dzikie zwierzę ( choć każde spotkanie z narzeczonym świadczyło o tym inaczej ), a za tym nie pasowało do zamysłu królewskiego balu. Ale czyż to nie byłaby idealna rola dla Maura? Wystarczyłoby mu dołożyć rogi pośród tę niesforną czuprynę, nie musiałby się nawet specjalnie przebierać. Wręcz przeciwnie, powinien się.. rozebrać. Non! Nie było to jakieś odzwierciedlenie jej własnych, wyuzdanych pragnień, o które ten szlachcic ją wiecznie podejrzewał. Po prostu, ku jej oczywistemu niezadowoleniu, wszystkie te leśne demony w opowieściach radośnie biegały półnagie. Pół, bo przecież tylko górną część ciała miały ludzką, kiedy dolna pozostawała niczym u kozłów – owłosiona i kopytna. Może zatem wystarczyłoby tylko ubrać go w jakieś futrzane spodnie, a buty podbić stalą, aby postukiwały przy każdy kroku.
Ah, gdybyż tylko tematem balu była mitologia zamiast dzikich zwierząt! Jakże idealna byłaby to rola dla Gilberta! Na tle tych wszystkich pudrowanych starców pozujących na bogów o posągowych kształtach, on jako demon prezentowałby się najlepiej. A ona u jego boku byłaby.. nimfą. Zwiewną i piękną, zwinnie umykającą jego lubieżnym łapskom, choć pewnie zdołałby ją złapać z raz. Albo dwa..






To.. to były niewłaściwie myśli, które niepotrzebnie przyprawiły panieneczkę o dreszczyk ekscytacji. Szczególnie wspominając, jak i owe nimfy bywały skąpo przyodziane, co jej osobisty Satyr z pewnością wykorzystałby przeciwko niej. Również.. również ku jej niezadowoleniu!
Dobrze, że nie podzieliła się na głos tym pomysłem ze swoją ochmistrzynią. Nie miała żadnych wątpliwości, że ta zareagowałaby na niego zaciśnięciem warg w wąską linię oraz mocnym przymarszczeniem brwi. Ale nie to byłoby najgorsze, o nie. O wiele gorszy byłby sposób, w jaki Beatrice próbowałaby wyperswadować tę wizję swej podopiecznej. Ze spokojem, będąc dostojną jak zawsze, a przy tym nawet jednym słowem nie obrażając jej narzeczonego, choć na pewno ochmistrzyni miała w zanadrzu wiele niepochlebnych określeń tylko na niego. Stanowiła całkowite przeciwieństwo drogiej maman, która przecież przy pierwszym spotkaniu obrzuciła Maura mało wybrednymi inwektywami. Właśnie ta.. niezmącona cierpliwość czyniła ją tak straszną, także i teraz, kiedy Marjolaine już nie była małą dziewczynką.

Jednak nawet jeśli Satyr nie był odpowiednim przebraniem do tego konkretnego balu smakowego, to do jasnowłosej główki z łatwością nasuwała się dla niego inna rola.
Te jego oczy błyszczące, te włosy ciemne i uśmiech drapieżny czyniły go idealnym kandydatem na niezaspokojonego wilka.





Widziała go w masce zrobionej na kształt pyska tego drapieżnika, z której jednak spoglądałby na nią ( oczywiście, że tylko na nią! ) swym zaborczym wzrokiem. A i ubrany byłby bardziej niżby w postaci Satyra, choć również wyobrażała go sobie otulonego ciemnymi futrami, tak miękkimi dla niej do wtulania się.
Chciała, aby nawet w kostiumie zachował swoją dzikość oraz barbarzyństwo. W końcu to dzięki nim wyróżniał się na tle reszty wypudrowanych szlachciców, to dzięki nim.. był w oczkach Marjolaine tak interesujący, a przez to tak przerażający. Nie mogła go zamienić w jakiegoś grzecznego pudelka. Nie mogła go.. ujarzmić. Jakaż byłaby to strata, non?

Początkowo myślała o przebraniu samej siebie za delikatną ptaszynę. O masce z eleganckim dzióbkiem, o cudownej sukni przybranej w setki bielutkich piór, jak gdyby to sama panieneczka nagle się ślicznie opierzyła. Ale to było zbyt oczywiste. Na pewno każdy ( no przecież! ) mający pojawić się na królewskim balu, właśnie tego oczekiwał po dziedziczce majątku Niort. A skoro tak, to ona musiała zrobić wszystko, aby wszystkich zaskoczyć i na długo zapaść w ich pamięć! Zaraz, zaraz.. czy Maur raz nie mówił czegoś o tym, że nie powinna się prezentować „przesadnie ładnie”, bo mogłabym tym ściągnąć na siebie zbyt wiele uwagi? Miała jakieś niejasne wspomnienia takich jego słów, ale.. zdawały się one być tak niedorzeczne, że musiały być czystym wytworem jej wyobraźni. Musiała wyglądać jak najlepiej, a tego na pewno chciał i jej narzeczony, non?

Odrzuciła zatem ten pomysł, w zamian to drogą maman planując upodobnić do szlachetnej i wdzięcznej łabędzicy. Nie było to może zwierzę najbardziej podziwiane przez jej obecnego adoratora, ale wszak Antonina nie mogła wystąpić przed dworem jako.. jako.. jakiś niedźwiedź czy inny dzik! Obie musiały się godnie prezentować na tak ważnym wydarzeniu. Ale czy w ogóle w barbarzyńskim państwie ambasadora znano łabędzie? Czy tak przebrana maman jawiłaby mu się jako egzotyczny ptaki, czy może.. niby kwoka w bieli? I właściwie.. czy on także został zaproszony? Czy maman zabierze go ze sobą jako swego towarzysza?
Jeśli tak, to chyba nie spodziewali się oboje, że i dla tego wąsacza Marjolaine będzie wymyślać kostium?!

Sama mogła się zdecydować na uosobienie sobą zwierzęcia władczego i silnego, jak.. jak.. jak lwica na przykład. Ale jakkolwiek waleczne, to hrabianeczce nie było do twarzy w żółtawych barwach ich futra, a to przecież było najważniejsze. Na dodatek jej włosy bardziej przypominały lwią grzywę, a i Gilbert nie do końca pasował na dostojnego króla dżungli, co stanowiło problem, bo musieli do siebie pasować kostiumami. Panieneczka nie miała zamiaru pozwolić, aby jakaś harpia przebrana za wyuzdaną wilczycę zajęła jej miejsce u boku chevaliera. Nie to oczywiście, żeby jej się tam podobało! Ale zostanie zastąpioną przez byle latawicę machającą cyckami przed cudzym nosem, niezwykle ubodłoby jej reputację, o!

Nie była nigdy w żadnym z tych egzotycznych krajów, gdzie zarówno ziemia jak i twarze tubylców są spalone od słońca. Brzmiało przerażająco, a Marjolaine za bardzo przepadała za swoimi francuskimi wygodami, by odnaleźć przyjemność w podróżowaniu. Jednakże zdarzyło jej się słuchać mrożących krew w żyłach opowieści miłośników przygód ( tych hrabianeczka miała już nadto, i to bez opuszczania Francji! ) o spotkaniach z masywnymi słoniami, smukłymi żyrafami, dostojnymi lwami czy.. wulgarnymi małpami. Widywała też ich szkicowane podobizny w różnych książkach, a w co poniektórych pałacach wisiały na ścianach ich smętne, nieruchome głowy. Z pewnością w dziczy sprawiały niezwykłe wrażenie, lecz nie takie, o jakie jej chodziło. Nie potrafiła sobie siebie wyobrazić przebraną za którekolwiek z nich.

Zdecydowała się więc na bardziej rodzime zwierzę – sarnę lub łanię. Może i były dość pospolite w okolicznych lasach i dla polujących nie stanowiły większego wyzwania, ale jakże pięknie oraz delikatnie prezentowały się na wolności wśród lasów.
Te nóżki zgrabne, którymi zdawały się z ledwością muskać trawę pod kopytkami. Te oczy wielkie, czarne, przyozdobione wachlarzami długaśnych rzęs. Te ich śmieszne, śnieżnobiałe tyłeczki z krótkimi ogonkami. Te zwinne sylwetki umykające bezszelestnie w gęstwiny przed straszliwymi wilkami. A w tym przypadku to przecież Maur miał być takim drapieżnikiem, ne? Idealnie miał do niej pasować. On do niej, bo przecież nie na odwrót, mon Dieu.




Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort nie była krwiożerczą kreaturą. Znaczy.. nie była, dopóki jakaś cycata latawica nie próbowała wchodzić jej w drogę. Poza tymi ( całkiem częstymi ) okazjami, była wręcz aniołkiem. Lubiła zwierzęta. Uwielbiała fryzy z rodowej hodowli, kochała Bertranda przypominającego bardziej bestię niż kanapowego pieseczka, i wcale by się nie obraziła, gdyby ktoś jej sprezentował barwnego ptaszka o melodyjnym głosiku. Polowania stanowiły dla niej tylko kolejny rodzaj towarzyskich spotkań, w czasie których mogła się pochwalić nowymi sukniami do jazdy konnej oraz swymi umiejętnościami jeździeckimi poucierać nosy pewnym siebie szlachcicom – choć według nich to zawsze było tylko „szczęście”, albo to oni „pozwolili jej wygrać”. Ah, kiedyś nadejdzie ten smutny dla niej dzień, kiedy mężczyźni przestaną ją lekceważyć. Do tego czasu mogła się cieszyć niespodziewanymi podarkami.
To nie ona pociągała za spusty zabijające dziką zwierzynę. Nie ona cieszyła się na widok ogarów wracających ze zdobyczą w pyskach. Jak dla hrabianeczki, to spokojnie po całej gonitwie można byłoby wypuszczać na wolność tego przerażonego liska, dzika czy, no właśnie, łanię. Jakże jednak drastycznie zmieniały się te jej urocze poglądy, kiedy świat tych niewinnych zwierząt krzyżował się z obecnie panującą modą oraz jej własną, egoistyczną potrzebą posiadania jak najlepszej kreacji. Niestety, wtedy ich mięciutkie futerka okazywały się być jej niezbędne. Gdyby tylko istniało inne rozwiązanie poza polowaniami, to Marjolaine z radością by się ku niemu skłoniła. Tymczasem mogła się ratować tylko myślami, że biedactwa zakończą jako ozdoby jej sukien lub dodatków, którym wszyscy będą się przyglądali, a inne szlachcianki zazdrościły. To.. chyba czyniło tę całą śmierć nieco bardziej znośniejszą, non?

Oh, hrabianeczka potrafiła zrobić wiele, aby błyszczeć w arystokratycznym tłumie. A to znaczyło tyle, że swymi kaprysami cofała się przed prawie niczym, i tak naprawdę to cudze ręce wprowadzały je w życie. Z okazji królewskiego balu ktoś będzie musiał dla niej upolować łanie o najpiękniejszych futrach, ktoś inny je obrobić, a jeszcze ktoś uszyć wszystko w strój spełniający trudne wymagania ptaszyny. Na dodatek nie było na to wiele czasu, za co biedni krawcy i łowcy mogli tylko dziękować patałachowi z pałacu.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 24-09-2016, 17:26   #108
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Lustereczko powiedz przecie, któż jest najpiękniejszą arystokratką na świecie?


Oczywiście Marjolaine Pelletier d’Niort. Co prawda nie miała ładnych dużych piersi (a jeśli wierzyć złośliwym zazdrośnicom, nie miała w ogóle piersi), ale przecież wyglądała jak aniołek. Ta figura, ten uśmiech, te jasne loki. Czyż nie był piękna, urzekająca, czyż Marjolaine nie była zachwycająca?
Odbicie w lustrze mówiło, że tak. Gdy spoglądała na siebie rozczesującą włosy przed snem i rozmyślającą o zbliżającym się przyjęciu z satysfakcją oceniała swe odbicie, nagle zmarszczyła swoje brwi. Bowiem coś w jej wyglądzie… coś było nie tak. Jej cera nie była tak ślicznie alabastrowa jak zazwyczaj. Tylko zarumieniona. I spojrzenie, takie jakieś rozmarzone… jak u tych wszystkich panienek z których żartowały wraz z Lorette d’Chesnier. Tych wszystkich zadurzonych panienek wodzących rozmarzonym wzrokiem za swymi ukochanymi. Marjolaine oczywiście nie wodziła z wzrokiem za Maurem. To znaczy wodziła, ale nie rozmarzonymi oczkami! I tylko dlatego, że tego łotra jej nie wolno było ani na chwilę spuścić z oka. Bo
on zawsze coś knuł i planował. I biedna hrabianka musiała się zawsze mieć na baczności w jego obecności. I co gorsza, rzadko to pomagało… zawsze jego dłonie wślizgiwały się tam gdzie nie powinny.
Będzie musiała się dobrze pilnować na balu królewskim. I jego też.Kto wie jaki pomysł wpadnie jej osobistemu lubieżnikowi do głowy!
Skrzypienie. W lustrze dostrzegła otwierające się drzwi do szafy. Jej osobisty łotr właśnie przyszedł by ją znów porwać. Na obliczu szlachcianki pojawił się mimowolny subtelny uśmieszek. Co też planował wobec niej skradając się ku hrabiance niczym kocur. Na pewno coś niecnego.


Kolejna pełna emocji noc w zamku narzeczonego. Marjolaine zaczynała przyzwyczajać się do tego nowego miejsca. Siedziba rodu D’Eon, była taka jak jej właściciel. Z pozoru ciężka i olbrzymia kamienna bryła pozbawiona uroku. Prawdziwie męska cytadela w niczym przypominająca uroczego zameczku hrabianki. Ale okazywało się, że pod tą szorstką powierzchownością zamczysko kryło wiele tajemnic i sekretów. Niektóre szokujące, ale wszystkie ciekawe. Zamek Gilberta miał swój urok. Non, teraz to był ich zamek, wszak hrabianka czuła się jak u siebie w domu.
I nie tylko ona tak sądziła, skoro kolejny list niesiony przez posłańca dotarł właśnie do tempo zamku.
List od jej kochanej przyjaciółki, Lorette d’Chesnier. O czym mogła pisać Lorette wiecznie ścigająca kandydatów do ołtarza? Nieodłączna towarzyszka imprez towarzyskich, znająca każdego kandydata i każdą konkurentkę. O zgrozo… wiecznie ścigająca kandydatów do ołtarza przyjaciółka wiecznie samotnej Marjolaine, która odkryła iż nie dość że owa niedostępna dotąd męskiemu rodzajowi hrabianka znalazła sobie narzeczonego przed nią, to jeszcze uczyniła to tuż pod czujnym nosem Lorette! Jak mogła nie zauważyć umizgów jej wielbiciela? Bo przecież jakieś być musiały z ich udziałem i tuż pod noskiem d’Chesnier. Jakieś schadzki, spotkania, liściki… Jak to mogło umknąć czujnemu oku panny Lorette ? I jeszcze te plotki o wspólnie spędzanych nocach. Przecież Marjolaine była żelazną dziewicą nie dopuszczającą żadnego mężczyzny w pobliże swego łoża (bo przecież te plotki owym jednym razie musiały być wyssane z palca). Zaskoczenie i zazdrość musiały więc buzować w główce Lorette podsycane ogniem ciekawości. A jedynym opatrunek na zranionym tą zdradą serduszku d’Chesnier musiał być fakt iż Gilbert D’Eon był enfant terrible francuskiej socjety. Mężczyzną z którym nie powinno się być widywanym, kimś poniżej zarówno Marjolaine jak i Lorette. Co z jednej strony łagodziło ból serduszka, z drugiej z pewnością budziło ciekawość.


Hrabianka sięgnęła po nożyk do listów. Też była ciekawa co Lorette do niej napisała. Kiedy ostatnio się widziały? Zamarła przypominając sobie.Ostatnio widziały się na pogrzebie Etienna. To było tak dawno temu. I tyle się potem wydarzyło. Wyścig, który zakończył się jej porwaniem i zamieszkaniem u Gilberta, napaść na powóz… w której wyniku zabiła człowieka. Przyjęcie na cześć polskich posłów w wyniku którego Gilbert został ranion. Lorette z pewnością wiedziała już, że pomieszkuje u narzeczonego, co było skandalicznym dowodem bliskiej zażyłości z narzeczonym. Nie tak bliskiej jak sądziła, a może jednak? Wszak każdej niemal nocy tuliła się łóżku do Gilberta. Każdej musiała walczyć ze swym narzeczonym i z pokusami własnego ciałka. I jeszcze ten krąg węża. Gdzież podziały te czasy niewinności, gdy dobór nowej kreacji na bal był jedynym jej utrapieniem?

No cóż… może list je nieco przypomni.
Tekst napisany był przez Lorette, jej stylem i jej manierą. I z typową dla niej przesadę. Niewiele pisała o sobie. Tyle że tęskniła za swoją drogą przyjaciółką i proponowała spotkanie o określonej ściśle godzinie następnego dnia. U siebie w dworku. Oznaczało to tylko jedno. Droga mateczka Lorette musiała w tym czasie wyjechać do rodziny na wsi. W innym przypadku Marjolaine nie miała prawa przekraczać bramy posiadłości d’Chesnier. Wszak świętoszkowata Gabrielle d’Chesnier nie przepadała za samą Antoniną i tę niechęć przenosiła na jej córkę. List na końcu wspominał o ważnej sprawie o której koniecznie powinny porozmawiać. O sprawie życia i śmierci! W przypadku innych kobiet takie słowa w liście mogłyby Marjolaine zaniepokoić, ale Lorette miała naturalne skłonności do egzaltacji. Niemniej, jakaż to ważna i pilna sprawa była do omówienia?
.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 12-05-2017 o 12:29.
abishai jest offline  
Stary 03-05-2017, 03:25   #109
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Marjolaine nie zareagowała gwałtownie na przybycie swego Satyra. W dalszym ciągu siedziała przy toaletce, wszak spodziewając jego najścia. Było to równie oczywiste, co księżyc mający zajść za kilka godzin, co słońce wznoszące się po niebie na jego miejsce i co hrabianeczka d'Niort zawsze będąca najpiękniejszą arystokratką. Wręcz zaczęłaby się niepokoić, gdyby mężczyzna się dzisiaj nie pojawił.
Non, jednak to jej opanowanie było tylko pozorne. Tak naprawdę, to dreszczyk przyozdobił jej porcelanową skórę, kiedy usłyszała skrzypnięcie drzwiczek szafy. Nie ze strachu, tylko.. z podekscytowania. On znów będzie próbował się dobrać pod jej sukienkę nocną, aby dotykać jej uda i całować piersi. A ona.. ona jak zwykle będzie się temu sprzeciwiać, uciekać od jego rąk i ust. Ta jedna noc, kiedy Gilbert bezwstydnie wykorzystał jej strach, niczego nie zmieniła. Jego drapieżna bliskość nadal była.. przerażająca. Może nawet bardziej niż wcześniej.

-Wiesz, Maurze.. -zaczęła spokojnie, nie odwracając spojrzenia od swego odbicia w lustrze. Palcami zwinnie zaplatała na swym ramieniu luźny, gruby warkocz, który miał uchronić jej włosy przed nocnymi skołtunieniem -Takie zakradanie się ukrytymi przejściami bardziej pasuje do schadzek z kochanką, z którą spotkania pragniesz zatrzymać w tajemnicy. A przecież tak cudowną narzeczoną powinieneś się otwarcie chwalić, non?

-Masz rację moja droga. Czyż nie czas byś otwarcie zaczęła dzielić moją alkowę ?
- zapytał Gilbert podchodząc do siedzącej narzeczonej i bezczelnie proponując najbardziej skandaliczne rozwiązanie. Miałyby francuskie plotkary używanie na hrabiance, choć i teraz z pewnością już obmawiały biedną Marjolaine.

I wpadła w pułapkę, którą nieumyślnie sama na siebie zastawiła. Oczywiście, czegoż właściwie innego mogła się spodziewać po rozmowie z tym łotrem. Nie był jak inni, nie potrafiła swą figlarnością odebrać mu mowy, lub chociaż przyprawić o poplątanie się języka. Non, on zawsze miał w rękawie gotową odpowiedź, którą biedną hrabianeczkę zamykał w potrzasku. A im bardziej próbowała się z niego wydostać, tym trudniejsze się to stawało, aż.. aż w pewnym momencie budziła się wtulona bezpiecznie w jego ramiona. Taka straszliwa wojna.

-A może Ty moją? -zapytała przekornie, spoglądając na Maura w lustrzanej tafli - Plotkujące kwoczki o wiele lepiej się obchodzą z kobietami, które same biorą sobie kochanków, niż takimi wskakującymi mężczyznom do łoża. Pierwsze są nazywane korzystającymi z życia matronami, a drugie zwykłymi latawicami.

-A mogę… z chęcią będę kochankiem zostającym na noc i na poranek z tobą, budzącym cię pocałunkami i szepczącym ci słodkie słówka miłości do uszka. Wolisz wiersze czy coś bardziej… od serca?-
wymruczał jej do ucha Gilbert nachylając się i kładąc dłonie na jej ramionach. Silne dłonie, masujące jej ramiona i szyję delikatnie. Usta które przed chwilą szeptały jej te słowa, teraz muskały jej płatek uszny ostrożnie i czule. A ona to widziała. Tego drapieżnika tak zafascynowanego swą łanią i tą łanię z mimowolnym drapieżnym uśmieszkiem i rumieńcem lubieżnie różowiącym oblicze. Spoglądając na siebie w lustrze Marjolaine nie widziała nawet śladu speszenia na swym obliczu. Tylko zadowoloną kotkę.

Kiedy to się stało? Kiedy przeistoczyła się z niewinnej panienki w tę rozsmakowaną w nowych podnietach dziewczynę? Owszem drapieżna zachłanność kochanka ją nadal przerażała, ale… już się z nią oswoiła. Jak z dzikim tygrysem na uwięzi. Nadal było to zagrożenie, ale jakże znajome i oczekiwane.
Przyglądając mu się w lustrze, oraz przede wszystkim czując jego względnie niewinne jeszcze pieszczoty na swej skórze, w główce Marjolaine pojawiła się pewna.. nowa myśl. Nieśmiała, z rodzaju takich, które szybko przegania się dłonią. Bo jeśli.. jeśli jednak posiadanie mężczyzny tak na własność wcale nie było tak straszne i odpychające, jak dotąd sądziła ona wraz z Lorettą? Jeśli ptaszyna rzeczywiście mogłaby się rozsmakować w tych jego codziennych odwiedzinach, w jego bliskości i brzmieniu głosu wypełniających jej uszy każdego dnia? Kiedyś zdawało się to absurdalne, a teraz.. teraz nadal takie było, choć stało się jakby mniej nieprawdopodobne.

-Oui, od serca. Nie przepadam za tymi ckliwymi wierszami, w których to poeci przyrównują błękit oczu do wód oceanów, a złoto włosów do.. plonów kołyszących się na wietrze – parsknęła sobie wzgardliwym, krótkim śmiechem. Jeśli jej włosy miały być porównywane do czegokolwiek, to tylko do płynnego i lśniącego złota. Pod jego dotykiem nieco pogubiła się w pleceniu własnego warkocza, ale szczęśliwie za moment już mogła sięgnąć po tasiemeczkę, z której utworzyła dorodną kokardę trzymającą jej włosy w ryzach.
-Wiesz co uczyniłoby moje poranki jeszcze przyjemniejszymi? - odbicie panieneczki posłało Maurowi wesoły uśmieszek - Świecidełka. A przecież im bardziej błyszczące, tym większa okazywana nimi miłość, nie uważasz?

-Wszystko co dawane w nadmiarze traci blask, mon chêri. Codziennie podsuwane błyskotki straciłby szybko swój urok.
- mruczał jej do ucha Gilbert, a jego usta podążyły z ucha na szyję dziewczyny znacząc szlak pocałunkami.- Lecz nie martw się tym. Wkrótce powinna dotrzeć przesyłka, prezent zdobiony złotem i przygotowany z myślą o tobie, Marjolaine.

Także i dłonie mężczyzny zsunęły się w dół, musnęły przez materiał obojczyki hrabianki i dotarły do piersi.. ledwie zarysowanych pod tkaniną. Ale i tak kciuki Maura odnalazły ich szczyty, by pieszczotą rozbudzić przyjemne doznania, które przemknęły przez zaskoczone oblicze dziewczęcia. Dobrze że jej osobisty łotr nie widział tej chwili słabości. Dowodu na to, jak mocno reagowało jej ciało, na pieszczoty jego palców i ust.

Powinna go.. spoliczkować za takie bezczelne macanie dumnej hrabianki d'Niort! A potem powinna go skrzyczeć i wystawić za drzwi sypialni, aby tam przemyślał swe niegodne wobec niej zachowanie! Taka reakcja byłaby jak najbardziej właściwa ze strony wysoko urodzonej panienki. Taka, więc na pewno nie to.. zachichotanie, jakie wydobyło się z jej ust. Głupiutkie, za które chwilę później było jej niezwykle wstyd. W końcu to nie głupiutką dziewczynką chciała być przed Gilbertem, non?

-Ja też mam niespodziankę, mój drogi – mruknęła starając się odzyskać wcześniejsze opanowanie, co wcale teraz nie było łatwe. Strzepnęła jego dłonie, jak gdyby tym ruchem podkreślając, że to nie jej drobne piersi są podarkiem dla niego, choć.. podejrzewała, że z nich miałby większy pożytek i przyjemność niż z królewskiego balu. Następnie pochwyciła palcami kopertę leżącą na toaletce i lekko odwracając się na krześle ku mężczyźnie, zamachała nią w powietrzu -Wprawdzie z winy jakiegoś pałacowego patałacha dotarło do mnie z opóźnieniem, ale dostałam zaproszenie na królewski bal. Motywem mają być.. dzikie zwierzęta. Czyż to nie ekscytujące?

Dla Marjolaine na pewno takim było. Wprawdzie w swoim życiu była już na wielu balach oraz przyjęciach, lecz tym razem pierwszy raz miała się pojawić w towarzystwie narzeczonego! Nie wątpiła, że będzie to niezapomniany wieczór, o co tylko dodatkowo zadba jej osobisty Satyr.

-Oui... bardzo ekscytujące.- aczkolwiek hrabianka nie była pewna czy mówią o tym samym, bo bezczelne usta i język Maura właśnie skupiły się na badaniu jej szyi pieszcząc obszar jej w okolicy połączenia karku i przedramienia hrabianki. A i dłonie jej narzeczone zaczęły muskać jej talię - Bardzo… ekscytujące. Ufam że masz już jakieś plany w tej materii, non?

-Oczywiście!
-potwierdziła ochoczo Marjolaine, dla której przygotowania do balu były teraz najważniejsze. Nie jakiś Krąg z wężem, nie życie w fałszywym narzeczeństwie, ale właśnie zadbanie o godne reprezentowanie siebie na oczach całego dworu. A także zatroszczenie się, aby Maur nie przyniósł jej wstydu.

-Dużo czasu dzisiaj spędziłam na wymyślaniu odpowiednich zwierząt, jakie moglibyśmy sobą uosabiać, ale.. -odchyliła się mocniej na krześle, aby dla odmiany mężczyzna mógł spojrzeć na prześliczną twarz hrabianeczki, zamiast skupiać się na wdziękach jej szyi. Jedną dłonią wprawdzie przyciskała do jego torsu, w daremnej próbie odsunięcia od siebie tej lubieżnej bestii, ale palcem wskazującym drugiej musnęła jego wargi. Chytry uśmieszek wymalował się na jej własnych usteczkach - To moja tajemnica. Dopiero w dniu balu dowiesz się, czy będziesz mrożącym krew w żyłach drapieżnikiem, czy może króliczkiem o puszystym ogonku.

-Nieważne w jakie futerka mnie ubierzesz ptaszyno, będę najstraszliwszym drapieżnikiem polującym na twe wdzięki.
- odparł łobuzersko Gilbert całując zaskakująco czule jej czubek nosa, a potem wargi.- Nawet jeśli będę króliczkiem winna będziesz zachować czujność. Bo zapoluję na ciebie moja ptaszyno i zdobędę…

- Non, non, mój drogi
-hrabianeczka stanowczo pokręciła głową, co również poratowało ją przed pocałunkami Gilberta. Ton miała poważny, mentorski wręcz, jak gdyby tego konkretnego chevaliera musiała przyuczać etykiety... po prawdzie, to czasem mogłoby mu się to przydać.
-To królewski bal maskowy, a nie jakieś pospolite przyjątko u byle szlachetki. Nawet Ty przed dworem będziesz musiał stać się bardziej eleganckim arystokratą niż dzikim barbarzyńcą, a zatem masz trzymać ręce przy sobie -przymarszczyła brwi, dodając -I na pewno tym razem nie porzucimy nigdzie jakiejkolwiek części mojej garderoby.

-Och… doprawdy? Z tego co słyszałem królewskie bale nie są aż tak… pruderyjne.
- zaśmiał się cicho Gilbert prowokująco muskając wargi Marjolaine czubkiem języka.- Obawiam się moja droga, że w jakimkolwiek przebraniu wystąpisz to będziesz zbyt kuszącą zwierzyną, bym zaniechał polowania. Nooo.. chyba że mnie przekupisz.

Ptaszyna z psotą zaczęła przekręcać swą czarującą główkę, swymi wargami uciekając od ust mężczyzny i sprawiając, że jego własne lądowały najwyżej na jej policzkach.
-Czy to szantaż, Maurze? Jeśli Cię nie przekupię, to na balu będziesz się zachowywał jak najgorszy, najbardziej lubieżny z barbarzyńców? -zapytała z rozbawieniem, ale i nie bez cienia podejrzliwości. Kiedyś byłoby to dla niej nie do pomyślenia, ale obecnie z łatwością mogła sobie wyobrazić Gilberta robiącego jej na złość, przy każdej okazji próbującego włożyć jej dłonie pod suknię lub zaciągnąć do ustronnej komnaty. I to na oczach królewskiego dworu!

- Królewski bal to olbrzymia rozległa uroczystość… Nasz wspaniały władca i słońce naszego państwa jest tylko człowiekiem. I raczej nie poświęci nam większej uwagi. Z pewnością jego spojrzenie i łaskę… przyciągnie obecna faworyta.- mruczał Maur muskając ustami jej policzki, gdy tak “uciekała” przed jego pieszczotą -Porwę cię… po prostu. Gdy jego spojrzenie przesunie się po nas i jego kroki oddalą od nas… porwę cię w ustronny zakątek, by uczynić ten bal bardziej emocjonującym niż się spodziewasz.
Najpierw szantaż, potem groźba… łajdak! Łotr! Ale mimo to wywołujący mimowolny uśmiech na liczku Marjolaine, bo jakże mogła się przestraszyć takich słów? Brzmiały w jej uszach bardziej jak obietnica niż groźba.

“Ale o tym już się przekonałaś. Jest zdecydowanie zbyt prostacki jak na szlachcica. I zbyt dziki.
Oczywiście, ma to swoje i dobre strony.”

Słowa Giuditty znów pobrzmiewały w uszach hrabianki. Stara Włoszka przejrzała go, choć ich oczy nigdy się nie spotkały. Skoro tak dobrze znana naturę mężczyzn pokrewnych Maurowi to… ile ich mogło przewinąć się przez jej alkowę. I jak sobie radziła z tymi… dzikusami?
Z drugiej strony, czy hrabianka chciała znać te wszystkie pikantne szczegóły? Czy też przyjemniej byłoby samemu je odkrywać?

-Ale to dla mnie pierwszy tak duży i tak ważny bal, Maurze - zamarudziła Marjolaine kapryśnie, tak jak spodziewano się po wysoko urodzonej panieneczce. Zagrożenie płynące z towarzystwa Gilberta było oczywiste, bo i byłaby niezwykle naiwna spodziewając się, że ten łotr nagle odkryje w sobie dystyngowanego szlachcica. I czyż naprawdę chciałaby, aby zaczął się zachowywać jak jeden z tych miałkich i wydelikaconych pudelków w perukach? To dopiero była straszliwa myśl!

-To zadziwiające, ale wcześniej komuś ze świty naszego wspaniałego króla umykała moja uroda, więc nie dostawałam zaproszeń na takie wydarzenia - wypowiedziała te słowa z pewnym niesmakiem, iż u boku jaśniejącego Francji króla znajduje się ktoś tak ślepy i jednocześnie zarządzający zapraszaniem gości do pałacu.
Pieszczotliwie potarła palcami o szorstki policzek mężczyzny, dodając wesoło - Nie będziesz przecież próbował skupić na sobie całej mojej uwagi, prawda? Chciałabym móc później wspominać z tego wieczoru coś więcej niż tylko Twoje lepkie ręce i natarczywe usta.

- Nigdy… cię tam nie zapraszano?
- zapytał podejrzliwie Gilbert wyraźnie tym faktem zaniepokojony. Co także zaniepokoiło hrabiankę i ubodło. Czyżby Maur bywał gościem na takich imprezach?!
-Ciekawe więc czemu cię zaproszono tym razem. I kto stał za tym zaproszeniem.- zamyślił się, jeszcze bardziej wzbudzając zaniepokojenie hrabianki -Jesteś pewna, iż chcesz by król zachwycił się twoją urodą? Damy które zachwyciły władcę urodą szybko kończą w jego alkowie. Czasami nawet tuż po balu.
Oczywiście, musiał zwrócić uwagę hrabianki na kolejny problem, którego Marjolaine jakoś dotąd nie zauważała.

-Nie mam zamiaru wylądować w czyjejkolwiek alkowie! Nawet i samego króla! - oburzyła się hrabianeczka na te słowa swego narzeczonego. Może i nie planował sam wepchnąć jej w pielesze jaśnie panującego im słońca, ale sama sugestia była.. uh, dość powiedzieć, że Marjolaine raczej nie pragnęła zostać królewską faworytą. A od Gilberta teraz cofnęła rączki, aby je skrzyżować na swych piersiach.

-Powinieneś już wiedzieć, że nie jestem jedną z tych kobiet zdobywających sobie uznanie wskakiwaniem do łóżek. Chciałabym, aby doceniono mnie za urodę i wdzięk, bez przyrównywania do łatwego kawałka mięsa - prychnęła sobie cicho, po czym nadal w niezadowoleniu nadęła delikatnie policzki - I czy to aż takie dziwne, że nie bywałam wcześniej na takich balach? Może byłam za młoda, może za mało obracałam się w towarzystwie przynudzających szlachciurków - niechętnie kącikiem oka zerknęła na Maura - Ciebie już zapraszano?

-Czasem… raz czy dwa… czy trzy.
- potwierdził Gilbert nachylając się i cmokając delikatnie policzek dziewczyny. - Na tyle często, bym mógł zobaczyć i brzydką stronę owych bali. - objął ją zaborczo, dodając. - Dlatego więc… będę bardzo zaborczo trzymał moją ptaszynę, bo w końcu… zaborczy ze mnie narzeczony, non?

- Na to.. mogę się zgodzić
-łaska odezwała się w głosie panieneczki, kiedy Maur tak ją przyciskał do swojego ciała. Może z jego obecności na balu będzie też mogła wyciągnąć dla siebie jakieś korzyści -W końcu niezbyt mi w smak, aby jacyś podstarzali szlachcice chcieli za bardzo docenić moje wdzięki. A Ty będziesz mnie przed nimi chronił, non? I przed innymi strasznościami królewskiego balu?
Uśmiechnęła się do siebie z zadowoleniem. Największe wydarzenie tego roku prezentowało się coraz lepiej. Cudowne kostiumy, ochrona osobistego barbarzyńcy, wszystkie tamtejsze atrakcje wraz z dzikimi zwierzętami. Wprost nie mogła się doczekać! Gilbert ją wprawdzie odrobinę nastraszył, ale nie potrafił przyćmić jej podekscytowania - Jakie to właściwie potworności widziałeś?

-Bale zaczynają się dostojnie i nudno. Trochę tańców i trochę ploteczek, trochę picia… potem jest dużo picia. A wraz z alkoholem przychodzą do głowy głupie pomysły… zwykle nieprzyzwoite i głupie. Stąd zwykle dostojne matrony zabierają swoje córki tuż po pierwszych godzinach zabawy. Ale też… tylko najwytrwalsze i najtwardsze damy zdobywają wpływy na dworze. I najmniej pruderyjne… jak słynna markiza de Pompadour.
- przypomniał Maur cmokając ją w ucho - Ale ty będziesz najbardziej musiała się przejmować drapieżnikiem najbliżej ciebie, non?

-Oui. Najstraszliwszym z możliwych
- potwierdziła Marjolaine zadowolona. Zagrożenie z jego strony było oczywiste, lecz wolała mieć u boku takiego drapieżnika, groźnego wilka, niż jakiegoś wyleniałego pudelka. Nie tylko najbardziej nudne przyjęcia potrafił uczynić ekscytującym, ale także jego obecność odstraszała tych wszystkich podstarzałych baronetów niegdyś domagających się wdzięcznej rączki hrabianki d'Niort.

-Ale może to Cię zawiedzie Maurze, że nie planuję zastępować Markizy na jej tronie. Na pewno wiedzie ona wygodne i niezwykłe życie, jakiego większość szlachcianek jej zazdrości. W tym i ja -leciutko przygryzła dolną wargę, zawstydzona tym swoim nagłym wyznaniem. Bo jakże to tak? Ta prześliczna panieneczka mogłaby komuś czegoś zazdrościć? Nie do pomyślenia! -Wyobrażam sobie, że otacza ją równie duże grono przyjaciół, co i ukrytych wrogów czekających tylko na jej potknięcie. A na dodatek przebywa w samym środku wszystkich dworskich intryg. Ja nie jestem tak wpływowa jak ona, a już bez życia u boku króla mam ostatnio nadmiar atrakcji!

-Z pewnością ma na swojej głowie wiele intryg i planów. Musi wszak pilnować łaski króla.- mruczał jej do ucha Gilbert, podczas gdy jedna z jego dłoni przesunęła się bezczelnie w dół wodząc leniwie acz pobudzająco po brzuchu hrabianki. Jak łatwo przyzwyczaić się do tego dotyku, jak łatwo polubić takie skandaliczne pieszczoty. Przerażająco łatwo… i jeszcze nogi hrabianki zaczęły mimowolnie wiercić, gdy dziewczyna jeszcze nie mogła się zdecydować na zwarcie szeregów czy też rozsunięcie ud w ostrożnym zaproszeniu. Przyzwoitość walczyła z ekscytacją w ślicznej główce Marjolaine.

-A propos intryg… powinienem spotkać się z madame Lecroix, być może ona będzie wiedziała, kto stoi za tym zaproszeniem.- stwierdził nieco zamyślony szlachcic cmokając szyję dziewczyny delikatnie.

Jednak jeśli mężczyzna pragnął skusić swą narzeczoną do rozsunięcia ud, to nie powinien popełniać tego drobnego błędu. Nie powinien był wypowiadać tych słów godzących we wrażliwą dumę Marjolaine. W jednej chwili zacisnęła mocno nóżki, dłonie opuściła na kolana i palcami kurczowo wczepiła się w materiał swej nocnej sukienki. Znów nadęła policzki.

-Czy bycie zaproszoną na królewski bal jest naprawdę tak przedziwne, że musisz się specjalnie o nie wypytywać innych? Czy od razu musi się wiązać z jakąś intrygą? -jej pytanie było aż ciężkie od takiej.. nieokreślonej groźby pasującej panieneczce. Wprawdzie dawała Maurowi możliwości zmiany zdania, lepszego dobrania słów, ale gdyby jednak się okazało, że wcale się nie przesłyszała to.. coś mu groziło w zamian. Sama nie wiedziała jeszcze co, ale takiej zniewagi nie mogła puścić płazem. Tym bardziej, że on powinien się trzymać z dala od tamtej perfidnej arystokratki.

-Po prostu się troszczę o ciebie moja ptaszyno. Jeśli nie chcesz… nie muszę pytać. Ale wtedy będę po prostu będę bardziej zaborczy podczas balu, non? Nie wypuszczę cię z mych objęć.- wymruczał jej do ucha Gilbert nie przestając wodzenia dłonią po jej brzuchu, jak i pieszczotą ust po szyi Marjolaine.- Czyż możesz mnie winić iż pilnuję bezpieczeństwa skarbu, który to tak bezczelnie wykradłem rodowi d’Niort?

- Non..
-mruknęła panieneczka, której złość Gilbert nieco rozkojarzył swoimi działaniami. A w złoszczeniu się to przecież ona była mistrzynią! Nie było jednak łatwo, kiedy czuła na sobie dotyk jego dłoni, jego usta na swej szyi i zarost zabawnie łaskoczący ją w delikatną skórę.
Przekrzywiła główkę, w próbie ponownego skupienia zawieszając spojrzenie na jakimś mało ważnym elemencie komnaty - Ale pilnowanie mojego bezpieczeństwa nie musi się wiązać z powątpiewaniem we właściwość mojego zaproszenia na królewski bal. Mam równe prawo tam być co Ty i wicehrabina Lecroix.

Albo może nawet i większe” - dodała sobie w myślach. Czyż Szkarłatna Dama nie narobiła sobie przeciwników na dworze, w tym i u samej Madame? Czyż nie próbowała odebrać jej miejsca u boku króla? Jeśli jakaś arystokratka nie była mile widziana na balu, to właśnie ta chytra Beatrice. Możliwym też było, że bycie dostrzeżoną w jej towarzystwie mogło zadziałać mało przychylnie dla przyszłych awansów Marjolaine. Już Maur wystarczająco paskudził w jej reputacji.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 03-05-2017, 03:32   #110
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
- Oczywiście, że masz prawo… i będziesz prawdziwą tego balu ozdobą.- zgodził się z nią Gilbert muskając czubkiem języka kącik jej ust. - A ja będę tuż obok, by porwać cię… w me ramiona, porwać do tańca, porwać… cóż… wszystkiego ci nie zdradzę.
Delikatnie cmoknął kącik ust dziewczyny. - Ale bądź tam ostrożna. Bal królewski to wielkie i piękne przyjęcie, ale też i miejsce intryg w których środku tkwi cała arystokratyczna śmietanka.

-Oui, oui. Nie musisz mi tłumaczyć. Już dawno przestałam być salonową debiutantką, Maurze
-jak dla udowodnienia swej racji, Marjolaine cmoknęła mężczyznę w usta. Krótko, szybko i z zaskoczenia, aby nie mógł w porę zareagować w swój wyuzdany sposób, po którym biedna nie miałaby już ucieczki od jego pieszczot.
-Wiem dobrze, że pod każdym, nawet i najbardziej czarującym uśmiechem mogą się czaić węże, a słodkie komplementy potrafią się łatwo przemienić w groźby i jadowite plotki - tak po prawdzie, to również i za przeuroczymi uśmieszkami tej jasnowłosej hrabianki z łatwością mogły się kryć ostre kiełki oraz cięty języczek. Czyż to nie dzięki nim odstraszyła tamtą cycatą latawicę podsuniętą narzeczonemu przez maman i jej przyjaciółeczkę? I nie straciła przy tym swego dziewczęcego uroku.
-Chociaż.. -mruknęła w zamyśleniu -Tym razem będę trzymała rączki daleko od cudzych listów. Z pewnością w otoczeniu króla znajduje się więcej takich tajemniczych stowarzyszeń, a ja nie zamierzam już mieszać się w ich intrygi.

-Plotki to akurat najmniejsze zagrożenie na królewskim balu
.-westchnął Gilbert, a jego usta sięgnęły do ucha dziewczyny by muskać je i pieścić szepcząc cicho.- Ale bal… dopiero przed nami. A co teraz będzie? Mam ochotę porwać cię na łoże i rozerwać twe szaty ptaszyno. Ogromną ochotę.

Jego słowa sprawiły, że przez ciałko panieneczki przetoczyła się fala gorąca, w szczególności skupiająca się na wysokości jej brzucha i.. i poniżej. Zdecydowanie także i poniżej niego, czego świadomość przyprawiła ją o jeszcze większe rumieńce. Główka także na moment stała się przedziwnie lekka. Wprawdzie nigdy nie próbowała tych.. odurzających specyfików, które były tak modne wśród artystów, aktorów i arystokracji pławiącej się w ich talentach, ale wyobrażała sobie, że bliskość Gilberta była porównywalna do wywoływanych przez nich efektów. Już przy nim łatwo traciła głowę.

-Nie.. nie będzie żadnego rozrywania! -broniła się zażarcie, bo przecież taka już była ich codzienna tradycja, non? Nie zamierzała jej tak po prostu zmienić i się.. oddać temu drapieżnikowi! -To elegancka sukienka nocna uszyta z drogiego materiału, a nie jakaś szmatka, którą możesz zniszczyć! -nerwowo dłońmi wygładziła ów niepozorny fatałaszek otulający jej uda -Z całą pewnością nie wolno Ci też mnie porywać. Już zapomniałeś, że dopiero co byłeś przykuty do swego łoża? Powinieneś być jeszcze ostrożny z tą raną..

- Oui… więc może zdejmiesz tę elegancką sukienkę nocną. Co by nie uległa zniszczeniu.
- wymruczał jej do ucha mężczyzna, sięgając po jej dłonie zaciśnięte na materiale i wodząc palcami po jej nadgarstkach.- A ja.. zacznę od stóp, potem łydek, kolana… uda. Ustami uwielbię.
Znała to aż za dobrze, tę wędrówkę po swych nóżkach coraz wyżej i wyżej. Wiedziała jak to się kończy, lubieżną pieszczotą języka między udami, albo i…

Widziała siebie w odbiciu lustra. Twarzyczka może i była pąsowa jak róża, ale oczy błyszczały jej dzikim pożądaniem. Co więcej… słowa Gilberta odbijały się echem w jej głowie wśród obrazów z ksiąg i lubieżnych wspominek Giuditty. Może i nie starała się słuchać Włoszki, ale niektóre z pozycji… utknęły jej w główce i jawiły się przed oczami wyobraźni. Jakże pomysłowi potrafią być ludzie w tych kwestiach i… jakże wiele doświadczeń ominęło Marjolaine przez jej lata “niewinności”. Przez jeden szalony moment była gotowa sama zaproponować mu jakiś układ taneczny wśród prześcieradeł. Acz… zdołała się powstrzymać. Już dobrze wiedziała, że każde jej słowo Maur obróci przeciw niej. Choć jakoś rzadko była niezadowolona z tego układu. Robiło się jednak coraz bardzo gorąco pod jej sukienką nocną i… coś trzeba było z tą sytuacją zrobić. Zanim sytuacja wymknie się całkiem spod kontroli. Póki co pokusa walczyła w serduszku Majrolaine z przekorą i.. resztkami przyzwoitości, które gdzieś tam się jeszcze ostały.

-Jesteś.. nieprawdopodobny -parsknęła spanikowana panieneczka, za ową reakcją próbując ukryć swój jednoczesny strach, co i.. wstyd z powodu tej pokusy czającej się w jej serduszku. Przecież nie było godne arystokratycznego majestatu poddawanie się tak dzikim, zwierzęcym, rozkosznym.. uh, przerażającym instynktom! Winna być jak lodowa statua – piękna, lśniąca, ale przy tym także zimna. Tylko do podziwiania z daleka oraz tęsknego wzdychania za każdym jej ulotnym gestem. Prawdą jednak było, że Marjolaine mimo wszystko była podobna takiej statui, a w szczególności w sposób.. w jaki prawie się rozpływała, kiedy ciepło Maura znajdowało się tak blisko. Niemożliwym było pozostać przy nim tak chłodną!

A nóżki, te same co to mężczyzna chciał je dotykać, całować i.. i nie tylko, drżały nerwowo pod okryciem nocnej kreacji hrabianki. Nigdy nie chciała go od siebie całkiem odgonić, ale również i skapitulowanie prosto w jego ramiona było wykluczone. Jakże zatem biedna ptaszyna mogła znaleźć tutaj złoty środek?
Stuknęły obcasiki jej pantofelków, a spomiędzy warg barwy płatków róży popłynęły słowa, których stanowczość i władczość tonęły w nieśmiałości -Ale.. jeśli przez to nie pękną Ci żadne szwy, to możesz mnie zanieść do łóżka, mój drogi. To był długi i ciężki dzień -dodała, jak z potrzeby wytłumaczenia się z tego kaprysu. A wszak nikt nigdy nie powinien podważać kaprysów hrabianki d'Niort.

-Oui… i czeka cię bardzo… ciekawa noc, moja ptaszyno.- czuła obietnica wypełniła dreszczem ciało hrabianki. Dreszczem strachu i jak i ekscytacji. Maur najwyraźniej coś planował. Jednak niepokój szybko ustąpił dziecięcej wręcz radości, gdy Gilbert uniósł ją w swych muskularnych ramionach i zaborczo tuląc niósł do jej łoża. Jakby była jakąś księżniczką, a on jej rycerzem.

Czyż młode dziewczęta nie marzą o właśnie takich chwilach nie wiedząc jeszcze co dzieje się już w samym łożu? Hrabianka znała tą straszliwą i kuszącą zarazem prawdę. Ale teraz… gdy była niesiona jakoś o tym nie myślała. Bardziej skupiała się na fakcie tulenia swej głowy do twardych mięśni nagiego torsu kochanka.

Właściwie, myślała sobie w rozleniwieniu Marjolaine, to wcale nie potrzebowała otrzymywać od niego tych wszystkich wyuzdanych gestów ani specjalnie domagać się wielu drogich podarunków. W tym momencie przepełniało ją przedziwne, lecz bardzo przyjemne wrażenie, iż oprócz zwyczajowego zachwycania się jej urodą, wystarczyłoby jej bycie noszoną przez niego na rękach. Nie miała zamiaru tego mówić głośno, ale w jego silnych objęciach czuła się krucha, ale i bezpieczna zarazem. Jak zwierzyna schwytana przez drapieżnika, ale przepełniona zadowoleniem z tego powodu zamiast przerażeniem. Była teraz księżniczką w ramionach swego barbarzyńskiego rycerza, bohaterką swej własnej ckliwej opowieści, którymi tak się zaczytywały arystokratki w każdym wieku.

Uśmiechnęła się do swych myśli, prawdziwe źródło tej wesołości zachowując w sekrecie przed mężczyzną.
-Powiedz Maurze... -zamruczała opierając główkę o jego tors i wcale nie mając zamiaru szybko uciekać z tych ramion, tak dobrze jej było. Wdychała sobie jego, który zadziwiająco nigdy nie był odpychający dla jej wysoko urodzonego noska, a jej długi warkocz kołysał się powoli w powietrzu - Bywałeś w odległych, egzotycznych miejscach, non? Widziałam w Twojej biblioteczce księgi z obrazkami przedstawiającymi barwnie ubranych i.. wyglądających ludzi, jakich nie spotka się we Francji. A czy natknąłeś się tam na jakieś ciekawe dzikie zwierzęta?

-Cóóż… bywałem poniekąd przez jakiś czas poza Francją. Wpierw w królestwie Hiszpanii, potem wśród berberyjskich plemion w Tangerze, w miastach Imperium Osmańskiego na wybrzeżach Afryki. W Algierze i Tunisie, napotkałem najgroźniejsze stworzenia pustyni. Może nie tak duże i głośne jak lwy czy wilki, ale bardziej przerażające. Skorpiony. Małe stworzonka przypominające raki, tyle że zamiast zwyczajnego raczego ogona miały wąskie ogonki zakończone żądłem, jak u osy piaskowej.
- hrabianka została ułożona delikatnie na łożu. A Gilbert nie przerywając opowieści cmoknął jej czubek nosa, a potem usta delikatnie i szyję. Jego dłoń wodziła po brzuchu dziewczyny, po czym stanowczo zaczęła schodzić w dół. - Pierwszy raz był przypadkiem… spłoszył wielbłądy w karawanie, którą podróżowałem z Algieru do Tunisu. Drugi… nie był przypadkiem. Ktoś podrzucił mi skorpiona do sypialni.

Usta mężczyzny zeszły na piersi dziewczyny, wargi otoczył zaborczo jeden ze szczytów jej piersi wyraźnie widoczny przez delikatny materiał stroju. Bo choć Marjolaine starała dobierać nocne suknie tak by okrywały całe ciało, to jednak nadal były to delikatne i zwiewne kreacje. Żadna zapora przed pieszczotą drapieżnego dotyku kochanka. Toteż gdy usta kochanka otoczyły szczyt rozpalonej piersi hrabianki, z jej ust wyrwał się mimowolnie cichy jęk aprobaty jego poczynań. Bądź co bądź, nawet jeśli nie pochwalała jego poczynań, to niestety lubiła jego dotyk i to bardzo. A w dodatku… jego dłoń podążała do już rozpalonego pieszczotami intymnego obszaru ciała hrabianki.

- Dlacz.. ego ktoś... -pytanie zamarło na drżących usteczkach hrabianki. Trudno jej było skupić się na opowieści mężczyzny i byciu zaniepokojoną jego słowami, a co dopiero na składnym wypowiadaniu swych własnych, kiedy jej drobne ciałko gwałtownie wypełniało się ogniem.
-I co.. -znów przerwa, na zwilżenie warg oraz próbę głębszego odetchnięcia -Co zrobiłeś?

Ściśnięte nóżki wprawdzie wręcz stalową bramą odbierały mężczyźnie dostęp do największego sekretu ciała hrabianki d'Niort, ale już swych piersi nie potrafiła uchronić przed tą napaścią. Sukienka nocna nie była żadną zbroją, nie stanowiła dla tego łotra jakiegokolwiek problemu w sprawieniu jej.. przyjemności. I przecież to nie tak, że.. bardzo chciała mu to teraz utrudniać, non? Oczywiście, zaraz wpadnie w złość i będzie uciekała od jego dotyku, tak jak wypadało, ale.. ale jeszcze nie teraz. Dopiero za chwilkę, za dwie..

-Chwyciłem za rapier i nadziałem bestię jak na rożen. Wiła się przez chwilę…- usta Maura co chwila przerywały opowieść by musnąć prężące się dumnie piersi hrabianki. Choć nie było to widoczne za bardzo to Marjolaine instynktownie uniosła się odrobinę na łokciach, by ułatwić swemu kochankowi dostęp do swego ciała. Przecież nie robiła nic nieprzyzwoitego, non? Nadal była ubrana, a to że strój ów nie przeszkadzał w niczym ustom mężczyzny pieszczącym twarde już z podniecenia obszary jej biustu to… już inna kwestia. Zaciśnięte uda też nie deprymowały szlachcica. Nie próbował ich rozewrzeć, nie próbował wcisnąć palców pomiędzy… za to wodził sugestywnie palcami po obrzeżach zaciśniętych ud hrabianki, zmuszając ją do walki z samą sobą.

-Przeszyłem ją i... upewniłem się, że... nie ma kolejnych… jadowitych niespodzia… nek.- i jemu trudno się było jednocześnie skupić na pieszczotach ciała hrabianki i opowiadaniu, choć był niewątpliwie w lepszej pozycji niż ona. Wszak Marjolaine nie wiedziała jak rozpraszać uwagę mężczyzn w alkowie, cóż… wiedziała tyle co opowiedziała jej Giuditta i była to wiedza wzbudzająca zawstydzenie. Nie byłaby w stanie jej wykorzystać.- ...bo kto wie… co by… się działo… gdyby w nocy… mnie ów skorpion.. odwiedził… w łożu.

-Nie sądzę.. aby..
-okoliczności temu nie sprzyjały, ale hrabianeczka rozpaczliwie próbowała chwytać się tematu ich rozmowy, jakże beztroskiego w porównaniu do poczynań mężczyzny. W podobny sposób kurczowo wplątała palce pomiędzy kosmyki jego włosów. Jak dobrze, że ten barbarzyńca porzucił modę noszenia na głowie śmierdzących, wyleniałych peruk. Brrr.

-Ktoś d-dobrze wyglądał.. przebrany za.. za.. raka.. -ostatnie słówko padło z jej ust z niejaką.. ulgą, że zakończyła ten niezwykły wysiłek jakim było składne mówienie. Sytuacja jednak sprawiała, że wyobraźnia podsuwała jej nie tylko wizje lubieżności, jakich z całą pewnością chce się na niej dopuścić Maur, ale również i obraz jakiegoś podstarzałego arystokraty przybrane w czerwień skorupiaków, z długim ogonem ciąganym się za nim po ziemi. Jak gdyby już Satyr niewystarczająco odbierał jej tchu w piersiach, to teraz jeszcze zdradził ją własny chichot, krótki i urywany.

-Jakiś pul...chny... arystokrata...wyglądałby… smakowicie. Zwłaszcza z masełkiem. - wymruczał Gilbert skupiony jednak na smakowaniu czegoś innego. Raz jeden raz drugi szczyt piersi hrabianki, muskany był ustami czubkiem języka mężczyzny mieszając chichot z cichymi westchnieniami. Marjolaine nie rozumiała tego, czemu dotyk tego szlachcica sprawiał jej tyle przyjemności? Może i nie potrzebowała doświadczania wyuzdanych pieszczot kochanka… ale jakoś nie czuła potrzeby narzekania na jego hojność w tej materii. Gdyby jeszcze tylko mogła panować nad własnym ciałem, które to czuło się coraz bardziej rozpalone, coraz bardziej skrępowane koszulką nocną hrabianki, coraz bardziej złaknione dotyku w najbardziej intymnym miejscu. A choć broniła mu dostępu do niego, to teraz sama od czasu do czasu instynktownie zaczęła muskać paluszkami, to co ukrywała przed jego palcami.

Uświadomiwszy sobie te bezwolne działania swej dłoni, Marjolaine pośpiesznie przesunęła ją obok siebie na łóżko i tam kurczowo zacisnęła paluszki na barłogu pościeli. Jakże mogła wojować z Maurem w tej wojnie oraz ją wygrać, kiedy zdradzało ją własne ciało?!

Nieśmiało, pośród pożądania podszeptującego jej wyuzdane propozycje wykorzystania tej sytuacji, zaczęła marzyć o nagłym.. pukaniu do drzwi jej sypialni. O wydarzeniu, które byłoby w stanie przerwać pieszczoty mężczyzny, a które nie byłoby tylko jej zwykłym, słabiutkim „non” pozbawionym prawdziwego sprzeciwu. Bo przecież.. tak naprawdę to nie miała powodów, aby ciągle się wymykać lubieżnościom tego łotra. A przynajmniej nie miała sensownych powodów. W końcu ktoś tak rozwiązły, tak beztrosko traktujący relacje damsko-męskie nie potrafiłby zrozumieć, że ona chciałaby zrobić to z.. wyczuciem. I według swych własnych reguł. Może też ze świecami porozstawianymi w komnacie..

Ckliwe rozmyślania przerwał jej mało elegancki.. jęk, jaki to wyrwał się z usteczek hrabianeczki. Palce zacisnęły się mocniej na pościeli, uda zwarły szyki broniąc dostępu do swej tajemnicy, lecz drobne piersi w urywanym oddechu nadal unosiły się zapraszająco ku wargom Satyra. Tak przyjemne było to co robił, pomimo materiału sukienki jeszcze z ledwością broniącej ciała Marjolaine przed całkowitym oddaniem temu drapieżnikowi.

-A.. a.. -znów zająknięcie, znów beznadziejna próba skupienia ich dwojga na czymś innym, niż na tak straszliwej bliskości, i na wielkim łożu, i na powietrzu przesyconym namiętnością. Wręcz niemożliwy zamiar -W roli jak.. iego zwierzęcia Ty.. Ty byś się.. widział..?

Niestety nikt nie przybywał z ratunkiem. Ani kochana ochmistrzyni, ani droga maman. Ani żadne zrządzenie losu. Hrabianka była uwięziona tu i teraz ze swoim łotrem. Z bestią której obłaskawić jej się nie udało. Ale przynajmniej oświetlały ich świece, non?

Była wszak już późna noc i mateczka już spała, a służba raczej nie zakłóciłaby hrabiance spoczynku. Marjolaine musiała więc zmierzyć się ze swym Maurem sama. A nie było to tak, jak opisywano w książkach… Nie było romantyczności, ckliwości… choć była troska. Wszak Gilbert jakkolwiek śmiały w naruszaniu granic osobistych, nie forsował wszak swych pragnień. Dłoń jego muskające delikatnie podbrzusze nie próbowała zejść niżej na siłę. Choć może to byłoby i lepsze rozwiązanie, niż niezdecydowanie hrabianki zawieszonej między pragnieniami a obawami. No i pieszczoty kochanka wszak choć skandaliczne, były delikatne i czułe. I sprawiały, że cało ciało hrabianki prężyło się na pościeli i wierciło. Pocałunki i dotyk mężczyzny rwały jej oddech i wprawiały w gorączkę.

- Zwierzę…?- Gilbert na moment przerwał figle, by się zamyślić i odpowiedzieć. - Tygrys… myślę, że… tygrys byłby… odpowiedni.
Po czym przycisnął usta do warg hrabianki całując namiętnie i nie przestając sugestywnych muśnięć dłoni. Łotr jeden… rozkoszny.

-Czyli... -zaczęła panieneczka, nim mężczyzna raz za razem odbierał jej dech w piersiach -.. wielki... -non, non, to też nie była ścieżka myśli, którą pragnęłaby podążać. Nie teraz, kiedy pewną bardzo konkretną wielkość Maura mogła czuć to na swym biodrze, to znów na wrażliwym podbrzuszu -.. kocur.. -pomruk podobny owym futrzastym stworzonkom wymknął się Marjolaine, kiedy po raz kolejny jej wargi zostały zamknięte w mocnym pocałunku. Drapał ją trochę swym zarostem, ale nie było to bardzo niemiłe.. wręcz na swój sposób przyjemnie drażniło jej skórę.

Gdy w końcu pozwolił jej na głębsze odetchnięcie, ona dłonie wspierając na jego umięśnionych ramionach, jak w nieudolnej próbie odepchnięcia od siebie napastnika, przyglądała mu się lśniącymi oczkami. Oh, nie było to spojrzenie zawodowej kusicielki, co to w takim momencie spogląda spod wachlarzy długich rzęs i figlarnie przygryza wargi, jednocześnie jęcząco-dyszącym głosem szepcząc słodkie słówka swemu kochankowi. Hrabianka d'Niort dyszała, owszem, a jej piersi unosiły się niespokojnie i napinały materiał sukieneczki, lecz arystokratyczna twarzyczka raczej była okazem zaskoczenia sytuacją.

-A.. ja? Czym jestem? Ptaszyną do.. upolowania przez.. tygrysa.. ? -zapytała cicho, choć w tej chwili jej otwarte szeroko oczka same nasuwały odpowiedź. Była niczym zajączek złapany w spojrzeniu drapieżnika.

-Och… non… w tej chwili widzę… śliczną… perską kotkę.- wymruczał Gilbert muskając czubkiem języka wargi i dumny podbródek hrabianki.- Kotkę wychowaną do przyciągania urodą, kotkę stworzoną do dworskich komnat i bycia rozpieszczaną. Ale pod tym dworskim ułożeniem…- Maur zerknął w oczy hrabianki z łobuzerskim uśmieszkiem. -... pod ogładą i delikatnością, kryje się nadal dzika kotka, pełna ognia i energii… Bo czym czyż inna istotka ośmieliłaby dać się porwać? Ośmieliła się zgodzić na portret ubrana jedynie w klejnoty, bo czyż… choć przerażona sytuacją… nie próbujesz uciekać, non? Choć drżysz moja ptaszyno, to jednak jest w tobie ciekawość i żądza przygód. Nawet jeśli ukryta pod dobrym wychowaniem.

Czy się mylił? Czy miał błędne o niej mniemanie? Czy może jednak miał rację? Czy znał hrabiankę, lepiej niż ona sama? Czy miała siłę to rozważać czując jego pieszczoty ust i języka i wodzące palce po jej podbrzuszu… zwłaszcza że miał w pewnym sensie rację. Czuła wszak spalający ją żar domagający się ugaszenia przez kochanka lub przez nią samą. Za długo pozwoliła mu się dotykać, przekroczyła już swój Rubikon.
 
Tyaestyra jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172