Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-05-2017, 03:47   #111
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Maman kiedyś.. miała taką kotkę.. - bredziła sobie Marjolaine, tylko w taki sposób potrafiąc zareagować na słowa mężczyzny. Bo i jakże inaczej? Przy nim nagle zapominała sztuki flirtu, więc nie mogła mu odpowiedzieć w żaden psotny sposób. Nie był Rolandem, ani żadnym innym mężczyzną rumieniącym się pod niewieścim spojrzeniem, aby była w stanie go sobie kształtować wedle własnego uznania. Nie, nie. Przy tym szlachcicu, podobnym bardziej barbarzyńcy, przemieniała się w przestraszoną i paplającą dziewuszkę.

-Bieluśka była jak.. jak śnieg. Elegancka, zawsze z taką.. kokardką przewiązaną na.. szyi. Śliczna, ale i.. i wredna też. W jednej chwili z.. niewinnego pieszcz.. pieszczocha zmieniała się w bestię z.. z ostrymi pazurami... - dla podkreślenia tego okropieństwa, z jakim przyszło jej niegdyś dzielić posiadłość jeszcze w uroczym Niort, panieneczka ośmieliła się paznokietkami obu dłoni przesunąć po skórze ramion Gilberta. Oh, nie zadrapała go, wszak była chodzącą delikatnością. Najwyżej zupełnie nieświadomie sprawiła mu odrobinę przyjemności.

-Nie wątpię że i ty masz ostre pazurki… moja wspólniczko.- wymruczał tak jakoś kocio Gilbert i zaczął całować usta dziewczyny namiętnie i zachłannie. Jak kuglarz który próbuje odwrócić uwagę od swych niecnych działań. Bo też pieszcząc podbrzusze hrabianki dłonią zaczął ostrożnie podciągać w górę delikatny materiał koszulki nocnej, by jak najwięcej... bieluśkiej skóry hrabianki odsłonić.

Gilbert.. nie miał zimnych dłoni. Wręcz przeciwnie, jak na takiego dzikusa to były one ciepłe i umiejętnie odnajdywały wrażliwe ścieżki na ciele Marjolaine, o których istnieniu nawet ona nie wiedziała. Jednak nawet one zdawały się chłodne, kiedy spotykały się z gorącą, rozpaloną wewnętrznym ogniem skórą hrabianki. To wrażenie mogła porównać do.. gorączki, chociaż przeszywające ją dreszcze nie były spowodowane chorobą, a wyuzdanymi pieszczotami jakim była poddawana. Czy i.. czy i one działały równie osłabiająco?

-M.. Maurze.. -szepnęła, chyba sama zaskoczona, że nie był to jej własny jęk wyrażający zachwyt i uznanie dla działań szlachcica. Zaś jej cichutki głosik, ledwo słyszalny pośród przyśpieszonymi oddechami obojga, wskazywał na trudną walkę jaką toczyła ona w duchu. Wierciła się również strasznie w niezdecydowaniu, kiedy tak powoli unosił jej kreację. Z jednej strony pragnęła, aby po prostu ją z niej.. zerwał. Z drugiej jednak odruchowo próbowała dłonią pochwycić za białe falbany, aby zakryć przed nim swe ciało.

-Ja.. ja nie chcę.. tak.. -ale jeśli nie tak, to właściwie jak niemądra panieneczko? We własnym łożu, na świeżej pościeli usypanej płatkami róż? Ze słodkim posmakiem wina w ustach, w najlepszej ze swych sukienek nocnych i najładniejszej bieliźnie? Bez obtarć na delikatnej skórze, bez bólu? Po prostu, żeby było tak.. magicznie? Ah, głupiutka marzycielka budziła się w hrabianeczce.

- A jak... ? Jak ci się marzy Marjolaine? - mruknął cicho Gilbert wprost do jej ucha, delikatnie muskanego czubkiem języka.- Jakie pragnienia mi wyjawisz… nie wstydź się. Wyjaw mi swe kaprysy.
Nie zaprzestał przy tym swych niecnych działań, wodząc powoli palcami po jej podbrzuszu i udach. Delikatnie i czule… nie dając jej zapomnieć i podsycając apetyt hrabianki, który domagał się zaspokojenia.

.. a może na łonie ( byłaby się jeszcze bardziej zarumieniła, gdyby już i tak jej twarzyczka nie płonęła czerwienią równie soczystą co płatki róż, które kiedyś przesłał jej Gilbert ) natury – marzyła sobie dalej Marjolaine. Na zieloniutkiej trawie, w otoczeniu wysokich drzew i przyśpiewujących ptaków. Non, nie w ogrodzie. Na polanie w lesie, dokąd mogliby dojechać konno. Ale musieliby poczekać, aż zrobi się cieplej i jeszcze na ziemi rozłożyć koc, aby hrabianeczka się nie pobrudziła.

Przewinęły jej się przez myśl także osławione perskie dywany Maura. Na pewno były mięciutkie, bardziej nawet niż to łóżko, ale.. właśnie, ich przeznaczanie było nazbyt podkreślane w plotkach i dziedziczka rodu d'Niort niekoniecznie chciała stać się ich częścią. Nie brzmiało to zbyt wyjątkowo, non?
Co zatem miała odpowiedzieć mężczyźnie, aby nie wziął ją za naiwną dziewuszkę, która naczytała się zbyt wielu rozbuchanych romansów?

-Ah.. - kolejne westchnienie, tym razem jednak jego przyczyną nie były pieszczoty szlachcica, a nagły przejaw bystrości, którego nie spodziewała się w takim momencie - Ja.. chciałabym tak.. tak.. po mojemu.. - wymamrotała niewyraźnie, bo i trudno jej było się w pełni skoncentrować na własnych słowach -Z mojej.. mojej.. inicjatywy..

-To… intrygujący pomysł. Z twojej inicjatywy? Więc… pojutrze może?
- zapytał zaciekawiony szlachcic, nie przestając wszak wodzić palcami po wciąż zaciśniętych udach Marjolaine.- Dość czasu byś mogła wszystko zaplanować i przygotować, non? Po twojemu i z twej inicjatywy?

Chwileczkę... czy Maur oczekiwał, że ona zaaranżuje im miłosną schadzkę z figlami na końcu?!
Najwyraźniej tego oczekiwał, bo spytał się z łobuzerskim uśmiechem.- A co teraz? Mam wyjść czy dokończyć dzieła?

Tu wielkiego wyboru nie było, całe drżące ciało hrabianki było protestem przeciwko rejteradzie kochanka.
Nie może przecież tego zrobić łajdak jeden. Ta cała trawiąca ją gorączka to była jego wina! Nie może ją teraz zostawić niezaspokojoną, non?

Po.. po.. pojutrze?! Czy on już całkiem poszalał z tego pożądania do panieneczki (co byłoby dla niej niezwykle pochlebne)?! Czy już tak przy niej nie mógł wytrzymać w spodniach, że spodziewał się z jej strony równie szybkiej reakcji?! Przecież nie było możliwym, aby ona tak prędko odważyła się przejąć.. inicjatywę. Potrzebowała na to o wiele więcej dni, jeśli nie miesięcy. Szczególnie teraz, kiedy głowę jej zaprzątały ważkie sprawy królewskiego balu.

-Jak.. jakiego.. dzieła? - Marjolaine próbowała nadać swemu pytaniu ton taki.. od niechcenia, jak gdyby wcale nie wiedziała co Gilbert miał na myśli, jak gdyby wcale nie wprawiał ją w drżenie zręcznością swych palców i siłą dłoni. W jaki jednak sposób udawać przed nim lodową statuę, kiedy zdradzał ją sam oddech, szybki i urwany, unoszący niespokojnie drobne piersi.

- Tego tutaj… tego poniżej… - jego usta zeszły pocałunkami po szyi, na piersi i brzuch, jeszcze okryte delikatną tkaniną, ale potem hrabianka poczuła pocałunki na nagiej skórze odsłoniętego już podbrzusza.
-Jakie teraz pragnienia przychodzą do twej ślicznej główki moja ptaszyno ?- zapytał tak niby od niechcenia, gdy przygryzała odruchowa wargę próbując stłumić narastającą rozkosz. Choć tkanina nie chroniła hrabianki od ust jej kochanka, to dotyk ich bezpośrednio na skórze i w dodatku tak blisko intymnego zakątka budził intensywne i przyjemne doznania.

Nie odpowiedziała mu. Ani tym słabym szeptem mającym mieć stanowcze brzmienie, ani choćby wstydliwym zająknięciem. Nie istniały chyba słowa odpowiednie na taką chwilę, a nawet jeśli, to Marjolaine takich nie znała. A przecież nie była jakąś prostą wieśniaczkę całkowicie pozbawioną edukacji.
Tak po prawdzie, teraz jedynym co potrafiła zrobić było.. zasłonięcie dłońmi swej gorącej twarzyczki, jak gdyby w ten sposób próbowała się schować przed Maurem, przed jego pieszczotami, przed swym własnym zawstydzeniem. Przed wszystkim właściwie, całym światem wobec którego nie potrafiła się odpowiednio zachować.

-Jesteś.. okrutny..! - pisnęła stłumionym głosikiem, tylko tyle będąc w stanie z siebie wydusić. Nie było w tym gniewu, lecz przede wszystkim panika przed tak obcymi dla siebie doświadczeniami.

-Oui… już zbyt długo się droczę.- zgodził się z nią Maur i położył dłonie na udach dziewczyny, po czym stanowczo i silnym ruchem rozchylił jej nogi na boki nie dbając o jej opór. Nie widziała tego zawstydzona sytuacją, jak i nie widziała tego co uczynił potem.

- Jaki słodki kwiat…- usłyszała, a potem poczuła pocałunek na swym łonie… lepką i ciepłą obecność jego języka… tam. Bo to musiał być język. Cokolwiek jednak tam czynił, rozlewało się to gwałtownymi falami rozkoszy szarpiąc jej drobne ciałko w silnych spazmach. Pewnie by się wiła po łóżku, ale silne dłonie mężczyzny przytrzymywały ją za uda w jednej pozycji. To było przyjemne… nie tak intensywne może, jak ich wspólna noc. Ale też i nie towarzyszył temu ból. Swoimi wyuzdanymi pieszczotami Gilbert uwalniał ciało Marjolaine od napięcia, co oznajmiała mu szybkim oddechem jak i głośnymi jękami, cały czas odruchowo zakrywając twarz dłońmi.





* * *







Pudrowanie noska - czynność oznaczająca cały zestaw działań, które miały podkreślić piękno hrabianki. Tym ważniejsza, iż ciągłe potyczki z Gilbertem sprawiały że alabastrowa cera hrabianki zaczynała się różowić na policzkach. Także wtedy, gdy przypominała sobie ostatnią noc spędzoną z tym łajdakiem i napaść… Samo serduszko biło wtedy mocniej, a policzki wykwitały kolorem, który burzył pozór lodowej statuy. Jak sobie z tym poradzić? Musiała, zanim pojedzie do swej kochanej przyjaciółki. I tam spodziewać się mogła paru niewygodnych pytań od Lorette d’Chesnier, bo ku swemu zaskoczeniu Marjolaine stanęła w centrum dość głośnych wydarzeń odbijających się echem w Paryżu.

Właśnie przy pudrowaniu noska wzburzona Béatrice Paquet zastała swą podopieczną. Ochmistrzyni starając się panować nad wzburzeniem i udając spokój czekała, aż hrabianka raczy ją zauważyć.

A Marjolaine odwlekała ten moment tak długo, jak tylko pozwalało dobre wychowanie. Bowiem zbyt dobrze znała ten wyraz twarzy swej ochmistrzyni, kiedy może jej twarz nie wykrzywiała się we wściekłym grymasie, ale wargi zaciskały w cienką linię i czasem któraś z brwi drgnęła, zdradzając wewnętrzne oburzenie. Była w końcu znakomita w tym co robiła, więc nie ukazywała wszem i wobec swego niezadowolenia.
Jednakże jeśli coś potrafiło ją doprowadzić do takiego stanu, to na pewno nie oznaczało dla hrabianeczki dobrych wieści. Może poselstwo narozrabiało w nocy, może Maur znów się z nią drażnił, mateczka wymyśliła jakiś kaprys nie do spełnienia, lub zwyczajnie podopieczna Beatrice krzywo siedziała przy śniadaniu. Wiele było możliwości, a panieneczce niekoniecznie się śpieszyło do poznania prawdy.

Tyle, że ochmistrzyni niekoniecznie chciała sobie pójść, więc po pewnym czasie, kiedy cisza zaczęła być niezwykle męcząca, pudrowy puszek w dłoni Marjolaine zastygł w powietrzu, jak gdyby dopiero teraz dostrzegła kobietę.

-Ah. Bonjour, Beatrice. Zapowiada się dzisiaj całkiem ładny dzień, non? Akurat na przejażdżkę z wizytą u Loretty - zaświergotała beztroską, za ową wesołością ukrywając poddenerwowanie. Niestety, ochmistrzyni nie miała w zwyczaju dawać się łatwo zagadać. Nigdy nie zapominała o swoich obowiązkach - Jak idą przygotowania do królewskiego balu? Wierzę, że krawcy zdążą wszystko uszyć, bo nie mam zamiaru pojawić się w częściowo skończonej kreacji.

-Przygotowania idą zgodnie z planem… acz…
-ochmistrzyni usiadła w końcu, gdy już została zagadnięta przez podopieczną.- … komnaty panienki zapełniły tutejsze dwórki i sługi przenosząc do nich ubrania i rzeczy gospodarza. Napotkało się to oczywiście z moim gniewnym oporem i zapytaniem, któż to ośmielił się wydać takie polecenie. Jak się okazało tutejsza gospodyni.- bo przecież Béatrice nie zaszczyciłby Rossignol należnym jej tytułem, równorzędnym jej własnej pozycji.- Ta zaś potwierdziła, że to jest polecenie jej pana, a on… iż jeno spełnia twój kaprys. Jakiż to kaprys był?

Ostatnie słowa zabrzmiały jak delikatny, ale jednak przytyk. Delikatne napomnienie jakie kiedyś stawiało nawet nastoletnią Marjolaine do pionu, zazwyczaj. Ale Marjolaine nie była już podlotkiem.

-Co.. co takiego?! -i Beatrice zaskoczyła swą podopieczną, przez co ta nazbyt obficie przypudrowała sobie nosek.






Nie tylko na krótką chwilę zniknęła w białej chmurze, ale również kichnęła raz, drugi. I trzeci. Całkiem wdzięczne to były odgłos z jej strony, ale i tak zaowocowały wściekłym ciśnięciem puszka prosto w lustro toaletki, od którego ten tylko się miękko odbił. Doprawdy, straszliwa była złość hrabianki d'Niort.
Odwróciła się na krześle, aby lekko załzawionymi oczkami spojrzeć na kobietę z wyrzutem.

-Beatrice, jak możesz! Przecież dobrze znasz mnie i moje kaprysy! Naprawdę sądzisz, że mogłabym się domagać czegoś tak.. -zaraz, a może właściwie mogła? Wprawdzie na początku mocno była przekonana o tym, że to Gilbert znów bez pytania spełnia swoje dzikie zachcianki, lecz pewne mgliste wspomnienie urwało jej w pół słowa. Przypomniała sobie swój żarcik rzucony w beztrosce, jak to mężczyzna zakrada się do niej nocami, niczym do sekretnej kochanki. Pojawiła się także sugestia, że może powinni zacząć dzielić sypialnię, że może tą należącą do niej.. ale właściwie to odkąd on brał sobie do serca słowa swej narzeczonej?!
-Ten Maur.. -zgrzytnęła tylko zębami.

- Oui. Ten właśnie.- potwierdziła ochmistrzyni gniewnie.- Ma straszliwy wpływ na panienkę. Czy nie powinno być odwrotnie?
Powinno, powinno. Ale przecież to był Maur. Ileż to razy odwracał kota ogonem wplątując hrabiankę w kolejne… frapujące sytuacje.

-Masz rację! Gilbert za bardzo się rządzi, nawet jeśli to my jesteśmy gośćmi w jego zamczysku, a on naszym gospodarzem -Marjolaine ochoczo zgodziła się ze swoją ochmistrzynią, bo i bycie manipulowaną przez kogokolwiek, a w szczególności przez mężczyznę, godziło w jej arystokratyczną dumę. Maur rzeczywiście miał na nią zbyt duży wpływ, co bardzo dobrze widziała po ostatniej nocy. I poprzedniej. I jeszcze wcześniejszej. Każdej, kiedy pozwalała mu się dotykać i pieścić..
-Nie martw się, porozmawiam z nim jak wrócę od Loretty -zadecydowało stanowczo, po czym odwróciła się z powrotem ku swemu odbiciu w toaletkowym lustrze -A właściwie.. -nagle zmienił się ton jej głosu na bardziej.. miękki i niepewny. A gdyby nie gruba warstwa białego pudru przykrywającego jej policzki, to Beatrice z pewnością dostrzegłaby rozlewającą się na nich czerwień rumieńców -Jak sądzisz, kiedy już.. jest.. odpowiednim.. aby narzeczeństwo zaczęło dzielić sypialnię?

- Kiedy? Nigdy… moja droga.
- ochmistrzyni była jednak niezbyt oburzona jej pytaniem. -Marjolaine moja droga, rozumiem że… przystojny ko… mężczyzna w alkowie ma… swoje… zalety. Łatwo się zapomnieć w ramionach takiego, ale… nie można takiego wpuszczać do sypialni oficjalnie. Co innego chyłkiem. Pomyśl bowiem o plotkach.
Teatralnie załamała ręce. - Co ludzie powiedzą ?

Béatrice była kobietą praktyczną i nie załamywała się z powodu niemoralnego prowadzenia się podopiecznej ( choć nie było aż tak strasznie jak podejrzewała), niemniej dbała o dobre imię hrabianki.

-Czyżbyś.. nie uważała go za dobrego kandydata na męża dla mnie? -co za niemądre pytanie. Oczywistym było, że Béatrice tak samo jak droga maman, wolałaby dla Marjolaine jakiegoś bogatego księcia i rycerza w jednym ciele, na pewno nie takiego nieokrzesanego barbarzyńcę. Tyle, że życie nie było taką romantyczną bajeczką i ciężko było znaleźć taki idealny okaz mężczyzny. Albo ich mordowano na własnych balach, albo za przystojnymi twarzyczkami ukrywali paskudne sekrety. Nawet za pozornie perfekcyjnym Rolandem chodziły przebrzydłe plotki.

-Wiele arystokratek w moich wieku było zmuszonych poślubić starych baronów i markizów. Wprawdzie majętnych i wysoko ustawionych na dworze, ale jednak mogących być ich dziadkami. Z pewnością niejedna z nich brzydzi się dzielić łoże ze swoim mężem i tylko marzy, aby szybko stać się młodą wdową - skwitowała pokrótce, w trakcie gdy z uwagą przyglądała się rozstawionym na toaletce buteleczkom perfum próbując podjąć ciężką decyzję -Przy nich Gilbert chyba nie jest najgorszym wyborem, non?

- Ożenek to inwestycja nie przyjemność.
- skwitowała krótko Béatrice.-... od przyjemności są pomocnicy ogrodników.
Westchnęła głośno.- Nie mnie oceniać przydatność Gilberta, a i panienka z pewnością miała okazję przekonać się o jego… hmm... “możliwościach”. Majętny jest, ale trudno ten ożenek nazwać awansem w arystokratycznej karierze. Niemniej… jeszcze twym mężem nie jest. Winnaś moja droga, zachować pozory, albo…- westchnęła smętnie i nachyliła się ku hrabiance.- … lub iść w drugie przeciwieństwo. Rozgłos i skandale to broń równie użyteczna jak dobra opinia. Oczywiście, jeśli właściwie użyta.

Hrabianeczka w niezadowoleniu nadęła policzki, bo i wcale nie podobały jej się porady własnej ochmistrzyni.
-Naprawdę potrafisz sobie mnie wyobrazić w roli jednej z tych damulek, o których legendarnej wręcz rozwiązłości opowiadają sobie arystokraci na salonach? I może jeszcze powinnam wykorzystać zamczysko Maura, aby urządzać tutaj maskowe bale z lubieżnymi atrakcjami? -parsknęła sobie, ale niekoniecznie ze szczerym rozbawieniem. Raczej w brzmieniu ten odgłos przypominał mało subtelną kpinę, dodatkowo jeszcze zaakcentowaną wywróceniem przez panieneczkę błękitnych ocząt -Non, non. Są plotki i.. plotki. Jeśli mają mnie obgadywać, to nie za jakieś urojone sobie przez nich wyuzdane przyjemności jakim się poddaję wraz z Gilbertem, za macanki w królewskich kątach, czy zostawianie po sobie bielizny w najbardziej kuriozalnych miejscach -skrzywiła się, jak gdyby to perfumy w uniesionej buteleczce tak bardzo podrażniły jej nosek. Jednakże to inny smród był winien -To byłoby niedorzeczne.

- Urojone?
- zdziwiła się ochmistrzyni i pokiwała głową.- Nasz drogi gospodarz nie wydaje się być wielbicielem urojonych przyjemności. Nie wiem co się wydarza w twej sypialni moja droga. I nie chcę wiedzieć. Ale na urojeniach się na pewno nie kończy.- po tych słowach dodała szybko.- Wybacz moja pani. Zagalopowałam się. Ale sama wiesz, że mam rację. I że jest w tych plotkach prawda… w tych… mniej śmiałych plotkach.

-Wiem, Beatrice. I dla mnie to też jest całkiem nowa, trudna sytuacja. W końcu, kiedy ostatnim razem jakiś mężczyzna tak bardzo namieszał w moim życiu? -głupiutkie pytanie, na które odpowiedź była bardziej niż oczywista. Maur był.. pierwszym, któremu pozwalała na tak wiele.. non, który sam sobie bezczelnie na wszystko pozwalał. Dotąd to ona była stroną mieszającą w nielicznych relacjach z innymi szlachcicami. A i te zwykle miały krótki żywot, aż panieneczka zaczynała się nudzić lub dostała od „ukochanego” upragnione podarunki. Oh, nie wątpiła, że tym sposobem również zyskała sobie nieciekawą reputację.
-Obiecuję, że z nim porozmawiam. A tymczasem.. -koniuszkiem wskazującego palca dotknęła zdobnych buteleczek z perfumami, nim zwróciła się do kobiety ze swoją prośbą.








Wyobrażała sobie, że obecna sytuacja musiała być dla ochmistrzyni drażniąca, wszak w zamku Gilberta nie miała takiej władzy jak w dworku swej podopiecznej. Potrzebowała zatem trochę pocieszenia i pokazania, że nadal jest niezbędna i potrzebna dla Marjolaine -Nie mogę się zdecydować. Pomożesz mi wybrać?

-Oui, mademoiselle.
- odpowiedziała już bardziej uspokojona ochmistrzyni i zabrała się za doradzanie swej podopiecznej. A ta odczuła ulgę, skoro tymczasowo zdołała zakończyć ten.. bardzo, bardzo niewygodny dla siebie temat. Już maman wystarczająco krytycznie oceniała ostatnie wybory swej córeczki, nie potrzebowała więc, aby jeszcze dołączyła do niej Beatrice ze swoim chłodnym dystansem.
Ah, gdybyż tylko Maur był bardziej pomocny w przekonywaniu do siebie tych dwóch kobiet..
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 03-05-2017, 03:57   #112
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Hrabianka ostatnio zmieniła nawyki jeśli chodzi o podróże: dwóch rosłych brodatych Walonów jechało z przodu, dwójka eskortowała hrabiankę z tyłu. Każdy zbrojny w muszkiet, pistolet i ciężki pałasz waloński. No i petite chevalier jechał na koniu obok powozu, ku wielkiemu niezadowoleniu hrabianki.

Samotne podróże we wnętrzu karocy nigdy nie należały do najbardziej ekscytujących. Oczywiście, pozwalały w spokoju zebrać myśli i odetchnąć od nużących pogawędek z innymi arystokratkami, ale często Marjolaine zwyczajnie zaczynała się nudzić w tych czterech ściankach. Nic zatem dziwnego, że w duchu miała nadzieję na niezręczne towarzystwo swego rycerzyka z Rzeczypospolitej, który wprawdzie nie potrafiłby podróży uczynić tak ciekawej jak Maur.. ale też i nie takich atrakcji obecnie poszukiwała! Gilbert już i tak zbyt często zajmował myśli panieneczki. Od niego także teraz sobie mogła odpocząć.

Ze stuknięciem mechanizmu uchyliła okieneczko powozu, z którego widok miała na jadącego obok chevaliera. Woźnica prowadzący karocę dobrze wiedział, aby nie poganiać za bardzo koni. Nie mógł przecież pozwolić, aby.. wytrzęsło wydelikacone pośladki Marjolaine.

-Wiesz, monsieur -powiedziała tonem poważnym, ani trochę nie zdradzającym, że ta śliczna i niewinna hrabianeczka planuje podrażnić się z biednym szlachcicem - Mogłabym uznać za obrazę, że mając do wyboru miękkie siedzenia w karocy wraz z moim towarzystwem, a twarde siodło na końskim grzbiecie, wybrałeś jednak to drugie.

-Ależ “waćpanno”.. dyć to nie uchodzi, co bym panience bez… przyzwoitki obłapia.. nie to nie to słowo. Nadskakiw… nie.. również nie to… Towarzyszył. Cnota i honor panienki na plotki mogłyby być...narażone?
- szlachcic będąc rycerski jak Roland próbował się wymigać. Niestety, tak i jak Roland przyjdzie mu pewnie polec w tych potyczkach słownych. Bo póki co tylko jeden mężczyzna okazał się lepszy od niej w sztuce dyskusji.

-Oh... -Marjolaine przyglądała mu się chwilę w oczekiwaniu, aż uśmiech rozjaśni twarz szlachcica lub żartobliwy błysk pojawi się w jego oczach. Ale nie, on.. on poważnie wierzył w prawdziwość swych słów i dbanie o jej honor. Było to niezwykle szlachetne z jego strony i również niezbyt często spotykane w arystokratycznym światku, gdzie jad był trunkiem słodszym od wina. Nie było zatem niczym kuriozalnym, że pierwszą jej reakcją było ciche zachichotanie.

-Doprawdy, monsieur, jestem zaręczoną kobietą! Z pewnością nie potrzebuję już, aby przyzwoitka towarzyszyła mi na każdym kroku. A źródło dla plotek zawsze się znajdzie.. -nagle całą promienność z jej twarzyczki przysłonił cień. Kąciki warg wygięły się ku dołowi, a przepełnione smutkiem błękitne oczka spoglądały na rycerzyka spod wachlarzy rzęs, kiedy mówiła -Teraz na przykład ktoś mógłby zacząć rozpowiadać, jaką to jestem straszliwie nudną lub denerwującą damą, skoro nawet mężczyzna nie chce ze mną dzielić karocy.

-Dyyć… narzeczeństwo to kolejny… abym trzymał się z dala. Zresztą … stąd lepiej mi bronić “czci waćpanny”.
- hrabianka nie zrozumiała czym jest owa “czci”, o której mówił szlachcic. Może to i lepiej, bo i wymówić owego słowa czci nie potrafiła. Tak jak i owe określenie “waćpanna”, które chyba jej dotyczyło.- .. no i nie chcę “despektu” panience sprawić. Ja żem szablą władam.. nie językiem.

Muśnięte czerwienią wargi panieneczki wydęły się w grymasie niezadowolenia. Na krótko tylko, bo i w porę znów zapanowała nad swym ślicznym obliczem. Nie chciała przecież, aby szlachcic wziął ją za jakąś manipulującą potworę, non?

-Ale czy sprawdziłeś dokładnie wnętrze karocy, monsieur? Ktoś z łatwością mógłby się tutaj zaczaić.. -mówiąc to obróciła główkę ku wnętrzu, spojrzeniem dokładnie lustrując miękkie obicia i zdobienia niezbędne podróżującym arystokratom -To duży powóz, ciemny -ciszej, jak przestraszona tym co się może kryć w cieniach, dodała -Trochę straszny.

Rycerz zamyślił się przez chwilę rozważając jej słowa. I dopiero chwili się odezwał.
-To się zatrzymamy… “waćpanna”... ustąpi… to znaczy… wyjdzie? Ja sprawdzę go w tymczasie i “waćpanna” będzie mogła się czuć jak….- co powiedział to nie zrozumiała, ale mina szlachcica świadczyła, że mówił o czymś… wesołym? Przyjemnym?

-Całe to wychodzenie, wchodzenie, znów wychowanie.. to brzmi skomplikowanie i męcząco, monsieur - zamarudziła Marjolaine, bo i wcale nie miała ochoty wysiadać z karocy jeszcze tak daleko od rodzinnej posiadłości Loretty. Wszak narażało to ją na niepotrzebne zmęczenie się schodzenie i wchodzeniem po stopniach, nie wspominając już o możliwości zabrudzenia ślicznych pantofelków.

-Non, non. Zatrzymamy się, sprawdzisz dokładnie wnętrze powozu i potem ruszymy dalej. Przecież nie gryzę -palcami z lekkością stuknęła kilka razy o ściankę oddzielającą ją od woźnicy, dając tym samym oczywisty sygnał do wstrzymania koni. W tym samym czasie uśmiechnęła się czarująco do rycerzyka, błyskając przy tym perełkami swym ząbków. Oh, czy naprawdę mógłby jej się oprzeć? Takiemu ucieleśnieniu niewinności, które.. może i planowało go zamknąć ze sobą w karocy. Ale on nie mógł jej podejrzewać o tak paskudne zamiary, non?

-Jak sobie życzysz “waćpannno”...- skapitulował w końcu szlachcic i coś marudząc w ojczystym języku zsiadł z konia i ruszył ku panience. Następnie ostrożnie wsiadł do karocy rozglądając się po jej ciemnych zakamarkach i skupił spojrzenie na wiszących na ściankach pistoletach , po czym dodał.- Nie widzę żadnych “zbójów”... bandytów co by na cnotę i “cześć” panienki “nastawali”... zdobywać próbowali.

-A.. a tam? Sprawdziłeś dobrze?
-zapytała, skinięciem główki wskazując najodleglejszy i najciemniejszy z zakamarków powozu. I to wcale nie było tak, że wybrała akurat ten przeciwległy do drzwiczek, którymi szlachcic wszedł do środka. Wszak nie była strategicznie myślącym generałem, tylko uroczą hrabianeczką, której myśli nie plamiły żadne intrygi. A to, że się przesunęła ku drzwiczkom świadczyło tylko o jej dobrym wychowaniu, aby szlachcic mógł łatwiej dostać się do wybranego przez nią kąta.

Rycerz wybąkał coś po polsku błagalnie, po czym ruszył w kierunku owego kąta bardziej dla spokoju ducha hrabianki, niż żeby kogoś znaleźć. - Niczego tu nie widze “waćpanno”.

-To cudownie. Teraz naprawdę mogę się czuć bezpiecznie. Merci, monsieur – zaświergotała zadowolona panieneczka, co musiało brzmieć niezwykle mile dla męskiego ucha - Zatem możemy już jechać dalej, non?
Nie czekając na odpowiedź, ponownie zapukała paluszkami o ściankę, tym razem nakazując woźnicy ruszenie dalej ku rodzinnej posiadłości Loretty. Ale.. czy szlachcic nie wspominał wcześniej o wysiadaniu? Oh, widać musiało to Marjolaine jakoś umknąć, taka bywała roztrzepana. Jednak czyż eleganckim było wypominanie jej takiej pomyłki?

-Jechać… oui, możemy…- zaczął rycerz mówić, ale gdy ruszył powóz zaskoczony petite chevalier najpierw zaczął coś nerwowo szeleścić w rodzimym języku. Potem ruszył ku drzwiczkom, aby w pędzie wyskoczyć z rozpędzającej się dopiero karocy. Co za szalona i gorąca głowa!

I jaki to był cios w miłość własną hrabianki. Po raz pierwszy jakiś mężczyzna uciekał od jej słodkiego towarzystwa!

W pierwszym odruchu Marjolaine potrafiła tylko w niedowierzaniu wpatrywać się w drogę przemykającą za otwartymi drzwiczkami karocy, za którymi przed chwilą zniknął szlachcic. Nie usłyszała nawet okrzyku bólu. Niewielu spotkała w swoim życiu mężczyzn potrafiących ją jeszcze czymś zaskoczyć. Francuscy arystokraci byli już całkiem przewidywalni w swym wydelikaceniu, przekonaniu o własnej cudowności oraz nieudolnych próbach zdobycia sobie rączki hrabianki, lub przynajmniej dostania się pod jej spódnicę. Dopiero osobisty barbarzyńca okazał się być na tyle nieokrzesany i dziki, że prawie za każdym razem jego zachowanie było dla niej niespodzianką. Ale petite chevalier w tej właśnie chwili okazał się być niewiele mniej.. osobliwy.

Panieneczka mogła tylko pokręcić główką i zaakceptować tę tymczasową porażkę. Najważniejsze bowiem teraz były dwie myśli, które nagle napędziły jej niemałego stracha. Pierwsza, czy hrabianka d'Niort naprawdę jest tak straszna, że mężczyzna tak zaciekle uciekł z ruszającego powozu. I druga, aby do żadnych uszu nie dotarły szczegóły tego zdarzenia. Chevalier wcale nie pomagał w zachowaniu nieskazitelnej reputacji.

Rycerz okazał się równie zwinny co Maur, bo z pędzącego powozu przeskoczył na grzbiet swego wierzchowca niczym… cyrkowy woltyżer.
I zadowolony podjechał do wozu, by rzec uprzejmie.- Co za “ prostacki”... niewychowany człek z tego “woźni…”, eee... ten powożący. Nie zaczekał aż wysiądę.

Mięśnie twarzyczki Marjolaine, dotąd zastygłej w wyrazie ciągłego niedowierzania, teraz drgnęły niemrawo i uniosły kąciki jej warg w uśmiechu. Urzekającym, jak zawsze, lecz również sztucznym. Może nie potrafiła zmieniać swego nastroju jak za pstryknięciem palcami, jednak z całą pewnością potrafiła zakładać odpowiednie maski. Dlatego, gdy odezwała się do swojego rycerzyka, to nawet cień złości nie rozbrzmiewał w jej słodkim głosie -Oh.. oui. Szalenie bezczelny. Niewiele brakowało, a musiałbyś dalszą drogę spędzić w moim towarzystwie, monsieur.

-I narazić twoje dobre imię na złośliwe plotki.
- odparł z rozbrajającą szczerością szlachcic, albo dobrze grając swoją rolę, albo będąc tak prostodusznym, naiwnym i szlachetnym na jakiego pozował.- Na szczęście uniknęliśmy tego “dyshonoru”.

On naprawdę wydawał się wierzyć iż podróż w jego towarzystwie bez przyzwoitki narazi dobre imię Marjolaine.





* * *





Uroczy dworek rodu d’Chesnier, wiele mówił o samym rodzie. Był uroczy, był ozdobny, był mały i był nowy.
Rodzina d’Chesnier bowiem niedawno zyskała duży majątek, ale nie zmieniło to faktu, że nie należała do zbyt szlachetnych rodów, ani wpływowych. Niemniej owo bogactwo pozwoliło wystawić im mały barokowy dworek, którym mogli kłuć w oczy biedniejszych sąsiadów.

Sama Loretta pojawiła się w drzwiach bez peruki i z romantycznie rozrzuconymi włosami. Pozowała na nieprzygotowaną na przybycie Marjolaine, czemu przeczył delikatny makijaż i ozdobna suknia której zakładanie zajmowało kilka minut i wymagało pomocy pokojówki.

- Ach, Marjolaine… nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie.- skłamała gładko i z wdziękiem.- Jak widzisz jestem bardzo zajęta. Dostałam bowiem zaproszenie na…- dramatyczna pauza.-... na królewski bal maskowy. I z tego powodu mam tyle do zaplanowania, przygotowania i…- tu oczka przyjaciółki Marjolaine zaczęły zezować na towarzyszącego jej nieco z tyłu egzotycznego szlachcica. -... sama rozumiesz.
Zerkając coraz częściej na petite chevalier zaczęła gubić wątek.- I właśnie o tym chciałam…- znów zezowanie na milczącego szlachcica.-... poo-rozmawiać z tobą. Bal maskowy, wymaga byśmy dobrały nasze stroje do siebie.

Niemożliwe… czyżby Loretta naiwnie sądziła, że pójdą razem? Byłoby to sensowne wcześniej. Gdy były dwie pannicami niezwiązanymi żadnymi formalnymi więzami z jakimikolwiek szlachcicami.Tymi, które złośliwe języki nazywały starymi pannami. Ale przecież sytuacja uległa zmianie… Przynajmniej dla Marjolaine, bo panna d’Chesnier znalazła się w dość kłopotliwej sytuacji. Wstyd było przybyć na bal samemu, non?

Marjolaine nie od razu zrujnowała plany przyjaciółki. Zamiast tego przyglądała się jej z uwagą, i może nawet z odrobiną troski, bo ta sprawiała wrażenie, jak gdyby coś poważnie jej wpadło w oczka i przez to skupić się nie mogła. Wprawdzie przyjaciółka bywała roztrzepana, jak wiele młodych arystokratek, ale rzadko kiedy traciła języczek w usteczkach. Ten królewski bal musiał tak na nią podziałać, albo.. o?

Jakim zaskoczeniem było dla hrabianki odkrycie, że oczka Loretty co i rusz prześlizgują się ku jej własnemu petite chevalierowi! Czy to było możliwa, aby wiecznie poszukująca miłości i zaręczynowego pierścionka szlachcianka, w nim tym razem upatrzyła sobie księcia z bajki?! Ptaszynka bynajmniej nie czuła się zazdrosna, po prostu.. miała problemy z uwierzeniem. Być może przez to, że sama nie widziała w nim figury odpowiedniej na męża, kochanka czy choćby adoratora! Wszak niższy był od niej, dogadać się z nim bywało ciężko, a i honorowy był.. niemiłosiernie. Słabość Marjolaine objawiała się dopiero w towarzystwie prawdziwego barbarzyńcy, dużego i nieokiełznanego, silnego i odpowiednio twardego.. non, non. Maur jak zwykle próbował zawładnąć jej myślami, nawet kiedy nie był obecny obok.

Hrabianeczka d'Niort uśmiechnęła się ze zrozumieniem, po czym zwróciła się ku chevalierowi, mówiąc dwornie -Monsieur, pozwól że Ci przedstawię moją najdroższą przyjaciółkę, Lorette d'Chesnier. A Ty Loretto, poznaj proszę.. -oh, nie miała zamiaru nawet próbować wymawiać mężczyzny z imienia i nazwiska. Jeśli tamtej będzie bardzo zależało, to sama nauczy się je wypowiadać, włącznie z tymi wszystkimi dziwnie szeleszczącymi odgłosami -To jest jeden z gości mojego narzeczonego, a od niedawna także rycerz pilnujący mojego bezpieczeństwa na niebezpiecznych traktach. Zawdzięczam mu także uratowanie mej godności w najczarniejszej chwili.

Oczywiście jej petite chevaliere postanowił się sam przedstawić drogiej przyjaciółce Marjolaine… w swym ojczystym języku. Skłonił się, zamaszyście szorując nakryciem głowy (trzymanym w dłoni) żwir pod ich stopami i przedstawił się, szeleszcząc ustami dłużej niż powinien… chyba. I wprawiając Lorette w to samo skonfundowanie jakie udzielało się czasem Marjolaine. Entuzjazm i ciekawość na liczku Lorette ustąpiły skołowaniu i zaskoczeniu. Niemniej oczka nadal wędrowały po postaci ochroniarza hrabianki, a na ustach pojawił się figlarny uśmieszek. Arystokratka knuła już plan… oczywisty dla Marjolaine. Może i petite chevalier nie był idealnym kandydatem na męża, ale idealnie nada się do roli towarzysza na balu. I utnie swym pojawieniem złośliwe komentarze: jakoby Lorette nie potrafiłaby złapać męża, nawet gdyby rozstawiła wnyki na wszystkich traktach prowadzących do Paryża.

A Marjolaine było to całkiem na rękę. Wprawdzie towarzystwo Loretty na wszelkiego rodzaju arystokratycznych spotkaniach było przyjemne i pomocne, a jedna drugą często ratowała z opresji przed nadgorliwymi adoratorami, lecz w końcu i to musiało się skończyć. W pewnym wieku już po prostu nie wypadało wszędzie się pojawiać u boku przyjaciółeczki, bo można było zostać posądzoną o staro panieństwo lub niezdrowe ciągoty ku innym damom. Jedyne czego mogła się obawiać, to że Loretta zbyt będzie skupiać na siebie uwagę szlachcica i ten nie zdoła przybyć na pomoc panieneczce d'Niort. Ale z drugiej strony, przecież Gilbert gorliwie zapewniał, że nie będzie jej opuszczał ani na krok...

-Czy zamierzasz mnie przyjąć na progu? -zapytała w końcu z lekkim oburzeniem, że druga hrabianka tak się zapominała w swej gościnności. Doprawdy, zbyt szybko się ta jej przyjaciółeczka rozkojarzała w towarzystwie potencjalnych partnerów -I jestem przekonana, że chevalier nie miałby nic przeciwko skosztowaniu słodkości i jakiegoś trunku, w czasie gdy my będziemy sobie rozmawiać.

-Och oczywiście, że nie - rzekła z uśmiechem panna d’Chesnier i wskazała dłonią drzwi.- Chodźmy może do salonu?

Ruszyła przodem prowadząc obydwoje do uroczego małego saloniku, seledynowego sądząc po kolorze obić i ścian. Stolik pośrodku saloniku zastawiony był paterami i talerzykami, pełnymi cukierniczych cudeniek przyciągających oko swym wyglądem i nosek zapachami.

- Och.. nie wiem czy twój… rycerz skusi się na coś takiego. Nie spodziewałam się, że przybędziesz w towarzystwie…- rzekła siląc się na smutną minkę mającą wzbudzić współczucie u towarzysza Marjolaine.
I udało się jej. Petite chevalier łamanym francuskim zapewnił, że dzielnie wytrzyma bez poczęstunku i że panny nie muszą się nim martwić.
Rozchmurzyło to nieco Lorette, na tyle przynajmniej by zajadając ciasteczko spytała.- Masz już jakieś plany na bal, Marjolaine?

-Oui. Wolałam sama zająć się dopilnowaniem, bym na królewskim balu prezentowała się najbardziej zjawiskowo. Dlatego dużo czasu spędziłam na obmyślaniu kostiumu i dodatków do niego, aż w końcu zdecydowałam się na wręcz i-de-al-ny
-pochwaliła się Marjolaine, śpiewnie podkreślając w ustach ostatnie wypowiedziane słówko. Loretta dobrze ją znała, nie było więc sensu w fałszywej skromności. Szczególnie, że chociaż nie widziała jeszcze na oczu sukni mającej przywodzić na myśl zwinną łanię, to i tak była dumna ze swego pomysłu.
-Beatrice dba teraz o szczegóły. Zapewne jak wrócę, to będzie miała dla mnie kolejne zestawy biżuterii do obejrzenia, ah... -westchnęła ciężko, jak gdyby trudno było jej sobie wyobrazić bardziej męczący dzień. Cóż, była hrabianeczką. Nie miała w zwyczaju się męczyć.

-Nie wiem jednak czy przyjdzie ci błyszczeć w nim przed obliczem króla. Ostatnio spędzasz sporo czasu w posiadłości narzeczonego więc pewnie ominęły cię plotki, jakoby ów bal był wydany, by król mógł zachwycić swoją nową faworytę i… niewiele osób będzie dopuszczonych przed oblicze króla.- westchnęła smutno Lorette.- Tylko te najważniejsze i najbardziej wpływowe.

-Masz rację. Maman wspominała, że tak naprawdę królewskie bale są podzielone na pomniejsze uroczystości odbywające się jednocześnie, więc przez cały wieczór możemy nawet nie zobaczyć nawet cienia naszego króla -przyznała Marjolaine, której rzeczywiście nie do końca pasowało bycie tak nisko w arystokratycznej hierarchii. Godziło w jej wrażliwą dumę, nawet jeśli nie była zainteresowana politycznymi intrygami rządzącymi w pałacu -Jednocześnie Gilbert mnie ostrzegał, abym nie lśniła zbyt.. mocno moją urodą, bo mogę przyciągnąć ku sobie spojrzenia jadowitych i potężnych dam z dworu. Bądź spojrzenia zbyt przychylne, a nie jest moim marzeniem odwiedzenie królewskiej alkowy..
Znów westchnęła, po czym palcami przetarła swe czoło. Delikatnie oczywiście, co by przypadkiem nie zetrzeć bielutkiego pudru pokrywającego jej skórę -Ah.. któż by pomyślał, że przygotowania do balu okażą się tak skomplikowane, non?

- Oui oui…
- zgodziła się z nią spolegliwie Lorette i westchnęła smutno.- Z drugiej strony, być na królewskim balu i… nie być zauważoną w tłumie szlachcianek… to też niemiła sprawa. Dobrze by więc było, gdybyśmy poszły obie. Ale… ach… ty pewnie zmierzasz na bal ze swym narzeczonym?
I zerknęła znów na siedzącego cichutko petite chevalier uśmiechając się do niego promiennie.

-Oui. Jesteśmy zaręczeni, zatem powinniśmy pokazywać się razem, w dopasowanych do siebie kostiumach. Gdybym pojawiła się bez niego na tak ważnym wydarzeniu, to zaraz po Paryżu rozniosłyby się plotki, jakoby nasze uczucie było fałszywe.. lub ktoś zacząłby podejrzewać, że mamy jakieś problemy! Nieodpuszczalne! -panieneczka poruszyła gwałtownie dłonią przed swoją twarzyczką, niby to wachlarzem wachlując swe policzki. Zdenerwowało ją samo wyobrażenie takich pogłosek ciągnących się za nią, niczym parszywy tren sukni.
-Nie obrazisz się za to, prawda? W zamian mogę pomóc Ci w odnalezieniu partnera, z którym nie będziesz się nudziła na balu.. -mówiąc to powiodła spojrzeniem w ślad za Lorettą. Biedny chevalier, nawet nie podejrzewał co na niego czyhało.

-Czyż to by nie było idealne. Gdybyśmy obie przyszły z partnerami, non? Czworo w podobnych kostiumach robi lepsze wrażenie niż dwójka.- rzekła z wesołym uśmiechem Lorette i dodała szybciutko.- O plotki o waszym fałszywym uczuciu raczej się martwić nie musisz. Krążą wszak pogłoski wprost przeciwne… aż wstydzę się o nich wspominać.

-Doprawdy?
-zainteresowała się nagle Marjolaine. Czyżby już na ustach szlachty była skandalistką, która nigdzie i nigdy nie przepuszcza swemu rozkosznemu barbarzyńcy? Czyżby już uznawano ją za.. za.. rozpustnicę?! Nie były to wprawdzie wymarzone przez nią plotki jakimi mogłaby się chwalić, lecz lepsze były takie, niż gdyby w ogóle o niej nie mówiono!
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 03-05-2017, 20:00   #113
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Przysunęła się bliżej przyjaciółeczki. A w razie, gdyby ta się po prostu wstydziła mówić głośno w towarzystwie chevaliera, to zapytała ją konspiracyjnym szeptem -Jakie? Jakie?

-Że całe dnie i noc pozwalasz na wszystko swemu narzeczonemu. Że oddajecie się wyuzdanym zabawom zostawiając bieliznę po całym zamku. Że otwarcie gorszycie służbę…
- szeptała Lorette cicho dzieląc się plotkami z coraz wyraźniejszymi wypiekami na policzkach. A hrabiance było trudno stwierdzić czy te zarumienienie było efektem oburzenia, zazdrości… czy też Lorette wyobrażała siebie samą w takiej sytuacji. Naturalnie ze swoim nieistniejącym księciem z bajki, bowiem Maur był zbyt dziką bestią dla tej trzpiotowatej dziewicy. Co innego Marjolaine… choć figle z Gilbertem były wielce stresujące, to samo ich wspomnienie budziło przyjemne dreszcze na ciele hrabianki i szaloną pokusę ich powtórzenia.

-Oh.. tylko tyle? -mruknęła ptaszyna niezbyt podzielając zawstydzenie swej przyjaciółki, a wręcz ostentacyjnie okazując rozczarowanie jej słowami. Być może już tak długie towarzystwo Gilberta odrobinę ją.. uodporniło, może stała się dzięki niemu odważniejsza. Mogła też się spodziewać, że bycie jego narzeczoną przyciągnie zainteresowanie wielu kwok rozpowiadający zmyślone plotki, wszak był lubieżnikiem i barbarzyńcą, z czym nie do końca się krył. Na domiar złego, sama uczestniczyła w niektórych.. wydarzeniach mogących dać początek takim pogłoskom.

-Nie znają najbardziej pikantnych szczegółów, Loretto! -zachichotała w rozbawieniu, trochę bawiąc się zmieszaniem drugiej arystokratki. Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort, hrabianka i skandalistka.

Lorette zbladła na twarzy zszokowana rozbawieniem towarzyszki. Przez chwilę mrugała nerwowo oczkami jakby hrabianka była jakimś omamem. Bądź co bądź dotąd uważała je obie za… panny z dobrego domu, które w najgorszym przypadku mogły się skusić na pocałunek. A teraz… Marjolaine odważnie przyznawała się do rozpusty większej niż ta w plotkach.

-Wody…- westchnęła wachlując się, z braku laku dłonią, a szlachcic.. posłusznie pognał najbliższego lokaja po wodę dla jaśnie panienki, budząc konsternację samej Lorette. Która bynajmniej wody ustami tykać nie zwykła.

-Eehhmm… to jakie są… te pikantne szczegóły?- zapytała w końcu cicho pochylając się ku hrabiance. Mogła udawać niewinne dziewczę ( zwłaszcza przy matce) gorszące się na słowo pierś, ale była bardziej ciekawska tych spraw niż kiedykolwiek była Marjolaine. To w końcu Lorette zaczytywała się w tych sprośnych opowiadaniach i powieściach, a nie panna d'Niort.

-Droczę się z Tobą, moja droga -Marjolaine opuszką palca otarła kącik oka z niewidocznej łezki, owocu jej rozbawienia reakcją Loretty. Przyprawianie jej i maman prawie o omdlenia, musiało być jedną z jej ulubionych uciech. Czasem wręcz ta dwójka bardziej wydawała się być matką i córką, ale przecież i hrabianeczka d'Niort potrafiła być wybuchowa, zdecydowanie wtedy stając się odbiciem Antoniny.
-Pomimo swej reputacji rozpustnika, Gilbert jest niezwykle czułym i zapatrzonym we mnie narzeczonym. Oui, dzikim, lecz stratą byłaby próba oswojenia go -nachyliła się ku słodkościom przygotowanym na ich drobne spotkanko. Jej uwagę zwróciło ciastko, takie obficie przyozdobione słodkim kremem i owocami, więc nałożyła je sobie na talerzyk -Jest też artystą, wiesz? Bardzo mnie namawia, abym została jego muzą – widelczykiem ukroiła kawałek, lecz nim ten zniknął w szlachetnych usteczkach arystokratki, ta jeszcze zerknęła na Lorettę znacząco -W samej biżuterii.

I uśmiechnęła się z błogą satysfakcją. Ciężko tylko było stwierdzić, czy na myśl o sobie, prawie nagiej uwiecznionej na płótnie, czy przez rozkoszowanie się smakiem ciastka. Czy też przez kolejne zaszokowanie swej przyjaciółki.

-Rzeczywiście… czułość aż z niego bije - odparła z lekkim sarkazmem Lorette odrobinę się czerwieniąc.- I chyba się nie zgodziłaś, co? Ja bym się spaliła ze wstydu, gdybym miała stanąć nago przed mężczyzną. Jak więc przyjął twą odmowę?

Marjolaine powoli cieszyła się grzesznym smakiem ciastka. Powoli, a zatem na długo pomiędzy dwoma arystokratkami zawisła ciężka cisza. Bo i cóż ptaszynka mogła odpowiedzieć swej przyjaciółce? Nie chciała zostać posądzona przez nią o.. o.. uh, rozwiązłość, ale skoro sama w końcu zachwyciła się pomysłem Maura, to czemu miałaby się tłumaczyć przed Lorettą? Oczywiście, nie rozebrałaby się przed jakimś byle pierwszym lepszym artystą, lecz ten był jej.. jakby.. trochę.. narzeczonym, non?

W końcu z ciastka pozostały tylko okruszki, a hrabianeczka zdecydowała się odezwać, z rozmarzeniem w głosie ku niewątpliwemu oburzeniu drugiej kobiety -Powinnaś zobaczyć świecidełka jakie dla mnie zaprojektował. Będę wyglądała jak Kleopatra..

- Marjolaine!
- oburzyła się Lorette.- Nie możesz przecież rozebrać się przed mężczyzną… zwłaszcza przed tym… rozpustnikiem. Nie masz… wstydu?
Po czym dodała ciszej i z wyraźnymi wypiekami.- Przecież wiesz dobrze, że mężczyźni nie potrafią trzymać rąk przy sobie. Od razu biorą się do całowania w usta… i nie tylko. Jak go odpędzisz od siebie będąc nagą?-
Pewnie tak samo, jak wtedy gdy miała ubranie na sobie. Gilbert był wszak uparty ze swymi pieszczotami, a sama hrabianka coraz słabiej oponowała przed jego dotykiem. Ale co o tych sprawach mogła wiedzieć Lorette, dla której szczytem marzeń był pocałunek w usta? Szczytem tych romantycznych marzeń, bo wszak jej ulubione lektury były dość szczegółowe jeśli chodzi o sekrety alkowy. Ale co innego czytać i wyobrażać sobie takie sceny. A co innego mieć odwagę, by przeżyć taką noc.

Hrabianka d'Niort w milczeniu przyglądała się swej przyjaciółeczce, niezbyt poruszona jej wybuchem. A bo to nie widywała podobnych u swojej maman? Właśnie, maman.
- Brzmisz jak własna matka, Loretto – poważnym i spokojnym tonem wypowiedziała tych kilka okrutnych słów, jakie mało która młoda arystokratka pragnęłaby usłyszeć. Dłonią wygładziła nierówności swej sukni otulających uda, nim kontynuowała stanowczo - Nie jestem jakąś latawicą, tylko szczęśliwą wybranką Gilberta. Nie mam zamiaru się wstydzić tego, że lubię jego nocne wizyty w mojej alkowie i zasypianie w jego silnych ramionach. Ani tego, że dla niego jestem kimś więcej niż tylko kolejnym sposobem na powiększenie majątku.
Chyba troszkę zbyt dużo powiedziała, bo lekkie rumieńce wstąpiły na jej szlachetne policzki. Czy naprawdę już po raz kolejny broniła tego lubieżnika?! Dlaczego to tak bardzo wchodziło w jej błękitną krew?
Odrzuciła od siebie te myśli, aby w lekkim nadąsaniu dodać - Kiedy Ty znajdziesz swojego księcia z bajki, który przyjemnie wywróci Twój świat do góry nogami, to ja będę pierwszą do przyklaśnięcia waszemu uczuciu.

-To było złośliwe Majrolaine. I to bardzo. W końcu jestem po twej stronie. A ty tak… mało mi mówisz o tych jego nocnych wizytach… ogólnie unikasz szczegółów jak na kogoś dumnego z nich.
- odparła z żartobliwym wyrzutem hrabianka d’Chesnier. - Jakże mam bronić twojego dobrego imienia przed złośliwymi językami, skoro tak mi skąpisz detali.

-Dopiero co zarzucałaś mi brak wstydu, a teraz sama domagasz się poznania szczegółów pożycia mojego i Maura?
-zapytała Marjolaine, próbując nadążyć za ciągle zmieniającym się nastawieniem i nastrojem przyjaciółki. Oh, nie dziwiły jej takie zmiany. Z łatwością potrafiła sobie wyobrazić burzę myśli przewalających się przez tamtą jasnowłosą główkę, w jej własnej nierzadko podobna się pojawiała. Z jednej strony zakazany owoc kusił swą słodyczą, ale z drugiej zaś ciągle przypominały o sobie nauki mateczek, jak to mężczyznom zależy tylko na dostaniu się pod spódnicę lub powiększeniu swego majątku.
Uśmiechnęła się uroczo, jednak nie potrafiła sobie odmówić kolejnej drobnej złośliwości wobec Loretty -Cóż powiedziałaby Twoja mateczka..

- Pewnie to samo co twoja maman…
- mruknęła wesolutko Lorette i dodała.- Dlatego nic im nie powiemy, non?
Młodzieńcza ciekawość wygrywała z oburzeniem przyzwoitej panienki, tym bardziej że owa przyzwoitość była wygodną dla Lorette maską, którą chętnie porzucała podczas takich ciekawych rozmów.

Z początku Marjolaine była trochę niechętna temu pomysłowi, ale krótka chwila namysłu rozwiała jej wątpliwości. Bowiem było prawdą, że nie miała komu.. pochwalić się swoimi sypialnianymi przeżyciami. Na pewno nie chciała o tym opowiadać swojej maman. Giuditta zawsze była chętna jej wysłuchać, nawet o wiele zbyt chętna. I równie chętnie, chociaż niepytana, otwarcie doradzała hrabianeczce, tylko przyprawiając ją o gorące rumieńce i pragnienie ucieczki. Teraz jednak.. w porównaniu z Lorettą była o wiele bardziej doświadczona. A to jej całkiem schlebiało.

-Dobrze, dobrze.. -zachichotała ptaszyna na zgodę. Rozejrzała się po pomieszczeniu, a potem jeszcze podsunęła się do drugiej hrabianki, aby na pewno nikt nie mógł posłyszeć jej szeptem wypowiadanych słów -Widziałaś posiadłość Maura, to wielkie i stare zamczysko. Jest w nim wiele ukrytych przejść, a jedno z nich prowadzi prosto do mojej alkowy. To nim Gilbert zakrada się do mnie każdej nocy, niczym mój własny, przystojny bandyta -mimowolnie rozmarzony uśmieszek rozjaśniła twarzyczkę Marjolaine, kiedy tak przypomniała sobie ostatnią wizytę mężczyzną. I.. poprzednią. I jeszcze wcześniejszą. Naprawdę była jak bohaterka jednej z tych frywolnych opowieści. Hrabianka i barbarzyńca.
-I tak jak bandyci, tak i on za każdy razem próbuje mnie porwać do mego łoża. A ja zawsze się wzbraniam i drażnię się z nim -uniosła dumnie podbródek, a głos jej spoważniał, kiedy tłumaczyła swej przyjaciółce niuanse zachować pomiędzy kobietą i mężczyzną. Taka była teraz z niej znawczyni -Bo musisz wiedzieć, Loretto, że chociaż jest moim narzeczonym, to musi się natrudzić. W końcu nie jestem jedną z tych latawic z jakimi dawniej się zadawał, non? Jestem damą, więc on musi sobie zasłużyć nawet na pocałunek.

-I jak próbuje zasłużyć na twoje pocałunki i… jak udaje mu się zasłużyć na coś więcej?
- zachwyt w głosie i oczach świadczył że Marjolaine stała się dla Lorette heroiną niemalże. Istotką która nie tylko potrafi wabić do siebie rodzaj męski ( w osobie narzeczonego), ale i okiełznać go oraz zmusić do uległości. Coś o czym hrabianka d’Chesnier mogła tylko marzyć. W jej oczach wręcz była niema prośba o zdradzenie tajników panowania nad mężczyznami. Te Marjolaine oczywiście znała. Tyle że żaden nie sprawdzał się w przypadku Maura. W końcu… Gilbert po prostu brał ją w ramiona i całował namiętnie sprawiając, że od razu cały opór Marjolaine topniał niczym śnieg na wiosnę… i ledwo go starczało na słabiutkie próby odganiania jego dłoni od kluczowych obszarów jej ciała.

-Zachwyca się mną. Nie kwieciście, ale szczerze, prosto i ..bezwstydnie. Zawsze mi podszeptuje, jak to chciałby pieścić ustami całe moje ciało, i że najchętniej nigdy by mnie nie wpuścił ze swych ramion. Kusi, oh Loretto, jakże on straszliwie kusi! -przerażoną twarzyczkę schowała za rozcapierzonymi paluszkami, zza których dobiegło owo piśnięcie zaszczutego zwierzaczka. Wszak Maur rzeczywiście był wyjątkowo groźnym potworem, i to nim rodzice, czy raczej guwernantki, powinny straszyć swoje niewinne córeczki, nie jakimiś zmyślonymi bestiami!
-A uwierz mi, pokusa poddania się temu drapieżnikowi jest niezwykle ekscytująca. Szczególnie, kiedy Gilbert jeszcze zaczyna mnie całować po szyi, a jego zarost rozkosznie łaskocze moją skórę.. ah... -westchnęła tym razem, z błogością przymykając oczka. Dłonie przez tych kilka chwil zakrywające jej zarumienione policzki, zsunęły się z nich i z delikatnością musnęły wrażliwą szyję.

Loretta słuchała tego z równie dużymi wypiekami na twarzy i błyszczącymi oczkami. Po chwili dodała z nerwowym chichotem- Mon Dieu! Czyżbyś zaczęła znajdować przyjemność w tych całych lubieżnościach… No… i dałaś mu… wiesz… pieścić całe ciało ustami. Widział cię nagą, dotykał jak mówisz? Całował? Jak to jest ?
Młoda przyjaciółka hrabianki d'Niort całkowicie zapomniała że jest cnotliwą dziewicą z dobrego domu. Pozostała tylko ciekawa tajemnic dorosłych trzpiotka. A jej była sojuszniczka w panieństwie stała się przewodniczką po tych obszarach… co prawda tylko werbalnie.

-Pozwoliłam mu.. na troszeczkę -hrabianeczka d'Niort skłamała wstydliwie, bynajmniej nie z niechęci podzielenia się z przyjaciółką tajemnicami swej alkowy. Non, non. Dla niewinnej ptaszyny wspomnienie tamtej jednej nocy w sypialni Maura cały czas było zbyt silne, aby miała je do siebie tak łatwo dopuszczać. Ciągle nie była pewna jak powinna zareagować na tamto.. zdarzenie. Albo czy w ogóle powinna o nim rozmawiać ze swoim narzeczonym.
-Dobrze wiesz, że mój.. wianuszek już dawno temu oddałam innemu szlachcicowi, non? Opowiadałam Ci o Sergu, który podobny był spoconemu i dyszącemu wieprzkowi niż kochankowi. Ciekawska wtedy byłam, niestety. Przez lata myślałam, że właśnie w taki sposób wyglądają zbliżenia. Gilbert otworzył mi oczy na całkiem nowe.. doznania -przesłoniła dłonią usteczka, szeptem zdradzając przynajmniej jeden z sekretów i przy okazji poszukując zrozumienia dla zachowania swego barbarzyńcy. Dla niej wprawdzie wszystko było lubieżnością, ale może niektóre pieszczoty był bardziej straszliwe od innych -Wiedziałaś, że mężczyzna może kobiecie złożyć pocałunek.. tam.. na dole? I że to jest tak samo przyjemne jak nieprzyzwoite?

- On cię tam całował… czy to… aby… możliwe?
- zaczerwieniła się na samą myśl Lorette i jej oddech przyspieszył.- Myślałam, że mężczyźni, wiesz… oni tam… no wsuwają… tego… siusiaka. Chociaż nie wiem jak coś tak miękkiego może sprawić przyjemność… Mówisz że całował, dał buziaka?
Non… z tego co zapamiętała hrabianka, był to bardziej pocałunek z języczkiem… a właściwie bardziej sam języczek.
- Więc co jest lepsze… przyjemniejsze, podniecające bardziej... buziak… czy no… ten organ na dole? I jak ów organ wygląda u Gilberta?- nie czekając aż hrabianka wyjaśni dokładniej, Lorette zadała kolejne frapujące pytanie. Bo choć widziała ów narząd swego kochanka, to przez palce i przez chwilę. Częściej go w sumie czuła niż widziała… ocierające się jej ciało lub przyjemnie ocierającego się w niej.
Ale przecież nie mogła się przyznać przed przyjaciółką, że Maur widział ją gołą… prawie. A ona jego, mimo licznych ku temu okazji, ani razu.

-Jest taki.. taki.. -Marjolaine przechyliła zafrapowaną główkę i usteczka wydęła w zadumie. Potrafiła opowiadać o sukniach i biżuterii, o koniach i psach, o muzyce i sztukach teatralnych. Była dobrze wychowaną panieneczką, nigdy nie nauczono jej mówienia o.. o.. takich sprawach! Nie wiedziała co odpowiedzieć przyjaciółce..

Ta przerażająca bestia, jaką Maur trzymał w spodniach, pewnie z wyglądu była taka jak.. no, wszystkie inne. Nie to, żeby wiele ich widziała w swoim życiu, ale te na które nieszczęśliwie padło spojrzenie jej niewinnych ocząt, przywodziły na myśl.. dżdżownice. Przerośnięte, a jednocześnie krótsze i grubsze, ale ciągle o podobnie różowawej barwie. Brrr, aż panieneczką lekko wzdrygnęło. Mężczyźni nago z pewnością nie byli pięknościami, pomimo tego co przedstawiali rzeźbiarze.

-Taki.. -znów zająknięcie, ale tym razem tylko chwilowe, bowiem hrabianka odnalazła wyjście z tej niezręcznej sytuacji. Lekko wyciągnęła przed siebie ręce i w powietrzu równoległe rozstawiła ku sobie dłonie. Uważnym oczkiem oceniła odległość między nimi, po czym delikatnie ją zwiększyła. Usatysfakcjonowana pokiwała głową i uśmiechnęła się beztrosko -O, mniej więcej taki.

- Potwór straszliwy… Ja bym się chyba bała. Bo delikatna jestem
- zaczerwieniła się Lorette przyglądając się pokazywanemu rozmiarowi, po czym szepnęła cicho do swej przyjaciółki pytając.- I jak to jest, gdy całuje tam na dole? Często cię tam całował?
Niewątpliwie te skandaliczne szczegóły zainteresowały młodą pannę d’Chesnier, bo też i uwielbiała skandale, których nie była bohaterką.

-O wiele przyjemniejsze niż pocałunek w dłoń, czy nawet namiętny buziak w usta. I przynajmniej nie boli - lakoniczny był opis doświadczeń Marjolaine, ale przecież nie była Giudittą, która z pewnością podzieliłaby się z przyjaciółką każdym, choćby i najdrobniejszym szczegółem. A hrabianeczka wprawdzie była wychowywana w luksusach, miała wszystko co tylko mogła sobie wymarzyć, ale odwagi do otwartego mówienia o takich sprawach.. już nie.
-Ale też i trochę.. straszne. Maur trzymał mocno moje nogi, więc nawet nie mogłam się wyrwać od jego pieszczot. Byłam bezbronna, całkiem oddana lubieżnej naturze mojego barbarzyńcy.. - jej słowa rzeczywiście mogły przywoływać obu arystokratkom doprawdy przerażające wizje, ale rumieńce na policzkach panieneczki d'Niort jakoś przeczyły jej obawom. Non, one wręcz zdradzały jej wewnętrzne pragnienia - Choć była to tortura tak słodka, że z chęcią częściej stawałabym się jej ofiarą. Nie wypada jednak, abym się domagała, non?

-Non… chyba nie. Ale ja bym się nie broniła. Skoro to przyjemne…
- dalszą wypowiedź Lorette przerwało przybycie szlachcica. Petite chevalier przyniósł mdlejącej niedawno dziewczynie wodę… i sole trzeźwiące… i medyka. Musiał narobić niezłego rabanu, który biedna panna d’Chesnier sama musiała uprzątnąć pozostawiają Marjolaine wyjaśnienia sytuacji szlachcicowi zupełnie zdziwionemu, że mdlejąca Lorette jest całkowicie przytomna. I wygląda na zdezorientowanego tym co się działo.

Marjolaine wykorzystała tych kilka chwil na uspokojenie swego rozkołatanego serduszka oraz opanowanie rumieńców rozgrzewających jej policzki. Nie było łatwo zachowywać spokój wspominając te wszystkie chwile spędzane z Maurem, bo ten barbarzyńca każde ich spotkanie przemieniał w popis lubieżności.

Paluszkami ujęła filiżankę wypełnioną idealnie przesłodzoną herbatą z mlekiem. Uniosła ją i upiła drobny łyk, po czym uśmiechnęła się ciepło do chevaliera -Monsieur, przywodzisz mi na myśl tych rycerzy w lśniących zbrojach, o których w dzieciństwie opowiadała mi guwernantka. Rzadko można we Francji spotkać tak honorowym i wspaniałomyślnych szlachciców, nawet i wśród samych muszkieterów

Hrabianka d'Niort była dobrą przyjaciółką. Zależało jej na szczęściu Loretty, a przede wszystkim na wspólnych ploteczkach o mężczyznach, więc kiedy oczy tamtej zaczęły lśnić na widok szlachcica o przedziwnym imieniu, postanowiła specjalnie dla niej dowiedzieć się czegoś więcej o nim. Może to przynajmniej oszczędzi jej odpowiadania na kolejne niewygodne pytania. Nie miało jednak oszczędzić szlachcica - Wybranka Twego serca musi być szczęśliwą kobietą. Z pewnością za nią tęsknisz, non?

-Nie...to jest… “waćpanno”... nie tęsknię, bo nie ma za czym. Nie ma panny… takiej… wybranki. Była co prawda panna “Aniela”…
- o nazwisku podwójnym i wypełnionym językowymi łamańcami. Nic dziwnego że fechtować tak dobrze ci… Polonais. Machanie pałaszem było drobnostką w porównaniu z ich szermierką głoskami. Marjolaine nie zawracała sobie zresztą swej ślicznej główki kwestią kim była owa panna Aniela. Ważne że będąc zaręczona z jej rycerzem pokochała innego. Rywala w szabli i na sejmiku… ale tak samo jak on, gorącego patriotę i towarzysza broni. I owe zaręczyny zerwała. Petite chevalier więc zamiast go wyzwać na pojedynek, miał zamiar udać się do klasztoru. Lecz zanim to zrobił ambasador… zaproponował mu dołączenie do swego orszaku i wyprawę do Francji.

-Bo ponoć nie ma nic lepszego na złamane serce niż podróże.- zacytował rycerz swego “łaskawcę”- cokolwiek to słowo miałoby to znaczyć. Marjolaine miała oczywiście odmienne zdanie na ten temat. Na ranę zadaną romansem, najlepszy jest… kolejny romans. A któż zna się lepiej na romansach i uwodzeniu nad francuskie arystokratki? Nikt! Oczywiście hrabianka już się przekonała, że ów petite chevalier to płochliwa zwierzyna wymagająca mniej śmiałego podejścia, niż te które sama zastosowała wobec Rolanda. No cóż… są ludzie tacy jak muszkieter, są tacy jak ów polski szermierz… są wreszcie tacy jak jej osobisty łotr, na którym to nie miała okazji wypróbować bardziej śmiałego podejścia. A może to był błąd?
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 03-05-2017, 20:22   #114
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Czyżbym cię nudził swoją opowieścią “waćpanno”?- zapytał troskliwie szlachcic przerywając jej rozmyślania i plany na przyszłość.

-Non, non, monsieur. To po prostu bardzo smutna historia, a ja lubię szczęśliwe zakończenia i wszystkim takich życzę -odparła hrabianka, za słodkim głosikiem ukrywając paskudną prawdę. Życzyła bowiem takiego szczęścia wszystkim, oprócz Żmijki, dworskich latawic, każdej harpii próbującej odebrać jej Maura, każdemu szlachcicowi próbującemu wbrew jej woli dobrać się do jej majątku i pod spódnice. To dość mocno zawężało owe grono i nieco umniejszało uroczemu charakterowi panienki. Chevalier jednak nie musiał o tym wiedzieć.
-Niewielu jest tak szlachetnych rycerzy jak Ty, więc byłoby straszliwą stratą, gdybyś rzeczywiście zamknął się w czterech ścianach jakiegoś klasztoru. Nie wspominając o tym, że na pewno istnieje wiele niewieścich serc gotowych zacząć szybciej bić w Twojej obecności -raz jeszcze zamoczyła wargi w herbacie, a potem znad krawędzi filiżanki zerknęła na mężczyznę -Być może ambasador ma nadzieję, że we Francji znajdziesz nowe powody do szczęścia. To nie byłoby takie złe, prawda?

-Nie mnie zgadywać zamiary tak obytego w świecie “człeka” jak dostojny “Józef Antoni Sołłohub Dowojna”...
- zaczął mówić jej mały rycerz i Marjolaine pomyślała, iż potrzeba mu nadać jakiś przydomek, który by zaakceptował.

-Jestem przekonana, że wolałby widzieć Ciebie z prześliczną damą u swego boku, niż zamkniętego w ponurym klasztorze. On sam całkiem polubił towarzystwo mojej drogiej maman...-wymruczała hrabianeczka, niekoniecznie z niesmakiem. Ambasador wprawdzie nie był jej tatusiem, ale jednocześnie w jej oczach prezentował się o wiele lepiej od tych wszystkich upudrowanych, podstarzałych szlachciców próbujących zdobyć sobie zainteresowanie wdowy d'Niort. Może nawet ten wąsacz miał się okazać dla Antoniny tym, kim Maur dla jej córeczki.

Uh, non, non, non. Marjolaine znów się lekko przyrumieniła. Miała nadzieję, że szlachcic jest o wiele lepiej wychowany od jej osobistego barbarzyńcy. Ale może przynajmniej trochę zwróci idealnym światem maman i ta przestanie być tak sroga dla Gilberta.
Pokiwała główką zgadzając się ze swoimi przemyśleniami -Może zostaniecie we Francji dłużej niż planowaliście. Akurat, aby zmienić Twoje zdanie co do zostania mnichem, non?

- Oui… to by było miłe. Tym bardziej, że do “mniszego stanu” naturę mam za “krewką”. “Dyć”
- trochę brakowało rycerzowi obycia w języku francuskim. Tym lepiej: czego bowiem hrabianka nie rozumiała, to mogła podług własnych potrzeb przetłumaczyć, a potem udawać, że wszelkie nieporozumienia to wina bariery językowej.
-Takoż i moje miejsce tam, gdzie ambasadora i przy “waćpannie” oczywiście.- zakończył swe wywody szlachcic, a do ich dwójki dołączyła Lorette, która już przepędziła doktora z jego solami trzeźwiącymi i wodą.

-Coś mnie ominęło?- zaćwierkała radośnie trzepiąc przy tym zalotnie rzęsami i zezując na swoją ofiarę. Owego szlachcica, który nie zdawał sobie że go dwie doświadczone wilczyce już osaczały.

-Ah, dobrze że jesteś Loretto -jasnowłosa panieneczka ucieszyła się z powrotu przyjaciółeczki, co tylko podkreśliła uśmiechem. Uśmiechem słodkim, ale przede wszystkim zdradzającym więcej niż słowa pomiędzy dwiema arystokratkami, pozostawiając mężczyznę nieświadomym ich planów wobec niego.
-Rozmawialiśmy o tym, że być może chevalier zostanie we Francji dłużej niż z początku sądził. I właśnie się zastanawiałam, czy byłabyś chętna mi pomóc w uatrakcyjnieniu mu tego pobytu -w znaczącym wyrazie uniosła wysoko brwi -Przecież nie mogę pozwolić, aby spędzał wszystkie swe dni w stajniach lub na pilnowaniu mego bezpieczeństwa, n'est-ce pas?

-Och… ależ oczywiście. Wypadałoby by poznał nasz wspaniały kraj bardziej. Choćby stolicę jego. Wszak nie wypada mi, bym sama podróżowała do Paryża… zwłaszcza teraz, gdy przez nową faworytę króla tak szybko zorganizowano bal. A ja jeszcze nie mam odpowiedniej kreacji…
- i nagle Lorette sobie coś w przerażeniu uświadomiła.-... ani nawet odpowiedniego towarzysza na bal! Cóż za ciężka sytuacja, czy nie znajdzie się ktoś, kto…- tu zrobiła pauzę licząc, że rycerz hrabianki pospieszy z odpowiednią propozycją. Ten jednak okazał się zbyt nieśmiały, by proponować swe niegodne (w jego mniemaniu ) towarzystwo. Ku rozczarowaniu samej Lorette. Wszak była ozdobą Wersalu ( w jej mniemaniu) i jej urok powinien wabić ku niej cnotliwych rycerzy.

-Masz rację, masz rację. Ja idę na bal z moim narzeczonym, więc nie będę mogła Ci cały czas towarzyszyć. Ktoś może wtedy uznać Cię za.. starą pannę lub taką, która nie potrafi zatrzymać przy sobie żadnego mężczyzny! -obruszyła się Marjolaine na samą myśl. One mogły wprawdzie w taki tam sposób obgadywać inne arystokratki, ale w drugą stronę to nie miało czelności się wydarzyć. Zwróciła się ku chevalierowi, którego bardziej naturalnym otoczeniem pewnie były stajnie lub lasy niż wytworne bale -Możesz to sobie wyobrazić, monsieur? Przecież Lorette jest zbyt ładna i wrażliwa na takie przebrzydłe plotki, non?

-Oui… to znaczy non… jestem prostym “rębajłą”. Moja wyobraźnia do komnat pałacowych… nie sięga. Na bale! Na bale nie sięga!
- poprawił się szybko rycerz próbując wybrnąć z kwestii, których nie rozumiał.

-Ach, gdyby się znalazł ktoś dzielny, honorowy i uczciwy. Ktoś przy którym moje dobre imię i moja cnota byłyby bezpieczne.- rzekła teatralnie Lorette, która aż tak bardzo się o swoją cnotę czy dobre imię nie martwiła. Co prawda Marjolaine nie potrafiła sobie wyobrazić swej przyjaciółki w łóżku z mężczyzną (siebie zresztą też… do niedawna), to wiedziała że akurat przed pocałunkami na ustach, szyi i dekolcie się nie wzbraniała.

Hrabianeczka d'Niort w pocieszającym geście poklepała przyjaciółkę po dłoni. Lorette zdecydowanie źle się zabrała za.. urabianie chevaliera. To nie był Maur, który bezczelnie, bez pytania po prostu wskakuje do karocy swej wybranki i nie pozwala się jej nigdzie oddalić od swych pieszczot. Ten tutaj nie tyle wymagał zachęty, co.. popchnięcia w odpowiednim kierunku.
Spojrzała na niego, na tę jego twarz odzwierciedlającą zmieszanie sytuacją - Czyżbyś nie bywał stałym gościem balów w swoim kraju, monsieur?

-Non...I nie bywam na balach “waćpanno”...i tańców nie znam i rozmową “niewieścich” uszu nie potrafię zabawić. Wojna jest moją kochanką, szablą machanie tańcem, a pole bitewne salą balową. Na “magnackich” ucztach wolę przy stole z kamratami przesiadywać, niż “niewiasty” do tańca zapraszać.
- wyjaśnił uprzejmie rycerz z wyraźną ulgą licząc zapewne, że to wystarczy by obie damy porzuciły swe zamysły w tej materii. I wydawało się poniekąd, że tak jest… przynajmniej w przypadku panny d’Chesnier, na której obliczu wykwitła kwaśna minka. Bowiem nie umiejący tańczyć rycerz z którym rozmowa była… poniekąd trudna, nie był jej ideałem. Marjolaine jednak wiedziała, że Lorette nie porzuciła swego zamysłu. Była zdesperowana troszkę. Kiedy obie się pojawiały razem, jako panny, jakoś dało się znieść bale. Ale teraz gdy jej przyjaciółka nagle okazała się mieć narzeczonego, to i ona musiała mieć wielbiciela. Choćby i takiego co ledwie mówi w ludzkim języku.

-Oh, to wielka szkoda - mruknęła panieneczka, choć nie było to dla niej żadne zaskoczenie. Chevalier sprawiał wrażenie dokładnie takiego szlachcica, któremu bliższe były tego rodzaju rozrywki niż ubieranie się w pończochy, perukę i tańcowanie na lśniących parkietach. Na pewno to czyniło go ciekawszym od całej reszty dworskich pudelków.
- Mam nadzieję, że nie wybuchnie nam we Francji żadna wojna, chociaż..- zniżyła głos do konspiracyjnego, lekko drżącego szeptu -Chociaż i bez tego ostatnio mają tutaj miejsce straszne wydarzenia. Ostatni bal na jakim byłyśmy jak i Lorette, zakończył się tajemniczą śmiercią naszego gospodarza. Później w zagadkowy sposób zmarło kilku szlachciców, do tego jeszcze ci wszyscy bandyci na traktach i dobijający się do bram posiadłości..
Rozemocjonowana sięgnęła po filiżaneczkę i pośpiesznie dopiła resztę herbatki, w jej przesadnej słodyczy szukając ukojenia na swych nerwów. Westchnęła potem ciężko - Ah, nie zdziwię się, jeśli i na królewskim balu wydarzy się coś okropnego..

- Może to “nieświeże”...
- zamilkł uprzejmie petite chevalier szukając odpowiedniego określenia.- Zatrute? Czasem się to zdarza jeśli kucharz nie dopilnuje kuchcików. Ale zwykle nie ze skutkiem “śmiertelnym”... trupim. A bandytów… ja przegonię, wraz z twym narzeczonym pani. Jesteś bezpieczna przy mnie.
Ku niezadowoleniu Lorette, bo szlachcic jakby zapomniał objąć i ją swą “opieką”.

-Oui, oui. Oby tylko na balu nie pojawili się bandyci spragnieni błękitnej krwi. Gdyby znów mój narzeczony otarł się o śmierć lub.. lub.. lub gdyby coś się stało mojej przyjaciółce, to.. ah.. -głosik się Marjolaine załamał, bo wyraźnie takie wyobrażenia okazały się być zbyt przerażające dla jej wrażliwego serduszka. Kobiecy strach i łzy na pewno potrafiły poruszyć niejednego mężczyznę, więc chociaż panieneczce oczka nawet nie zalśniły wilgocią, to i tak przesłoniła je dłonią. I jeszcze wstydliwie odwróciła główkę od chevaliera, w nieudolniej próbie ukrycia przed nim tej swojej chwili słabości.

-”Dyć” będę tam z “waćpanną”, by pilnować jej bezpieczeństwa. Nic “waćpannom” nie grozi.- zaczął biedaczysko nie zauważając tak drobnego faktu, że nie był na bal zaproszony. A przybocznych gości raczej nie wpuszczano na salę balową. Mimowolny uśmieszek na twarzy hrabianki pojawił się, gdy sobie to uświadomiła. Na szczęście rycerz nie spostrzegł tej, jakże kontrastującej z wyraźną “rozpaczą” hrabianki, minki.

Marjolaine subtelnie ścisnęła dłoń Loretty dając jej niemy znak, że teraz ona będzie musiała odegrać rolę rycerza i poratować biednego szlachcica. Nie do końca było to godne takiej damy, ale wszak miało to jej przynieść korzyść, non? To ona później miała się zaprezentować z partnerem, ścierając wszystkim harpiom głupie uśmieszki z wymalowanych twarzy.
Hrabianeczka nieśmiało zerknęła na chevaliera -Ale.. ale monsieur.. to przecież królewski bal. Wpuszczają na niego tylko z zaproszeniem..

- Mógłbyś mi towarzyszyć monsieur.
- zasugerowała Lorette. Na co rycerz zareagował głośno wzbudzając zaskoczenie na twarzyczce panny d’Chesnier.- Nie nie nie… Nie mogę “przeca” tak “ordynarnie” wpychać się między “wódkę” a zakąskę. I zmuszać “waćpanny” do znoszenia mego nudnego towarzystwa, zamiast cieszącego się twą j “łaską” jednego z twych adoratorów. To by było zbyt okrutne wobec ciebie ”waćpanno”.
Lorette usteczka zamarły otwarte. Co miała wszak odpowiedzieć na taką ripostę? Przyznać się, że nie ma ani jednego wielbiciela?

-Oui, racja. Loretta jest śliczna i przyciąga ku sobie wielu mężczyzny, ale jest także.. -hrabianeczka zerknęła krótko na swoją przyjaciółeczkę, jakby poszukując dla niej odpowiedniego określenia. Cóż, nie do końca prawdziwego, lecz o tym chevalier przecież nie mógł wiedzieć -..nieśmiała, a adoratorzy bywają mocno nachalni monsieur. Ciężko spotkać wśród szlachciców prawdziwego rycerza. Dlatego gdybyś przyjął jej zaproszenie, to nie tylko mógłbyś zadbać o nasze bezpieczeństwo. Również swoją obecnością odganiałbyś jej namolnych wielbicieli, non? Mogłaby się wtedy spokojnie cieszyć balem.

- Skoro tak… to… jesli “waćpanna” się zgodzi?
- zapytał szlachcic przenosząc spojrzenie na zbaraniałą Lorette, która choć nie była chutliwą i wyzywającą skandalistką, to nieśmiała… też nie była.
-Oui?- wydukała wreszcie z siebie “waćpanna” Lorette nie mając pojęcia jak powinna się zachowywać nieśmiała “waćpanna”... cokolwiek to obce słowo znaczyło.

-Cudownie! -Marjolaine przyklasnęła radośnie w dłonie, w ogóle nie będąc zrażoną poczuciem niezręczności chevaliera i Loretty. Może nie postawiła jej w najwygodniejszej roli, ale skoro sama nie potrafiła sobie przygruchać mężczyzny na bal, to druga hrabianeczka musiała sama się tym zająć, non? A bycie “nieśmiałą” wcale nie było tak straszne -Przy okazji zobaczysz to wspaniałe wydarzenie, jakim jest królewski bal maskowy, monsieur! Musicie tylko oboje pamiętać, żeby pojawić się w stosownych, dopasowanych do siebie kostiumach dzikich zwierząt. A nie macie już wiele czasu na przygotowania.
Zadowolona podniosła się z sofy, wygładzając przy tym fałdy powstałe na zdobnym materiale jej sukni. Potem uśmiechnęła się promiennie do obojga, oznajmiając -Pozwolicie teraz, że pójdę przypudrować nosek. Akurat będziecie mieć chwilę na wymianę pomysłami.

I szlachcic i przyjaciółka Marjolaine byli zbyt skołowani tym co się wydarzyło, by zdobyć się na jakikolwiek protest, więc hrabianka opuściła oboje z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku oraz zachwytem nad własnym sprytem.

Posiadłość rodziny d'Chesnier nie była miejscem, którego mogłaby skrycie zazdrościć swej przyjaciółce. Zbyt mała jak na jej wybredne wymogi, choć i tak najgorsze było to, że w całym wystroju z łatwością można było dostrzec rękę tutejszej gospodyni. I niestety, nie była nią Loretta.






Najgorsze były.. uh.. grubawe cherubinki siedzące wysoko ponad drzwiami prowadzącymi do różnych pomieszczeń. Marjolaine miała wrażenie, że przez cały czas śledzą ją ich kaprawe oczka.
Jej przyjaciółka doprawdy potrzebowała pomocy, aby przypadkiem nie zmienić się w swoją matkę. I być może właśnie odnalezienie dla niej partnera ( chyba pierwszego w jej życiu! ), było całkiem dużym krokiem do wolności Loretty. Uh, oby tylko nie obudziła się w niej jakaś nowa, mroczniejsza strona jej natury, która zechciałaby sprawdzić na biednym szlachcicu niektóre szczegóły z opowieści Marjolaine z alkowy. Już Giuditta była bardziej niż wystarczająca w roli lubieżnej przyjaciółki..

Non!
Nic to jednak nie było teraz ważne! Nie miała zamiaru pozwolić, aby znowu jakieś troski wtargnęły do jej jasnowłosej główki!
Bowiem teraz, tak wyjątkowo, wszystko układało się i-de-al-nie dla hrabianki d'Niort! Była to przyjemna odmiana, której nie spodziewała się jeszcze kilka dni temu. Wtedy była kłębkiem nerwów, wprawdzie nadal prześlicznym, jednak ciągle balansującym na pograniczu paniki.

Wiedza o kręgu znaczącym się wężem pożerającym własny ogon, była jej mocno niechcianym sekretem. Może i podzieliła się nim z Giudittą, lecz.. ona swoimi radami niekoniecznie pomagała w uspokojeniu swej przyjaciółki. Wręcz przeciwnie. Operowa diwa była równie mocno poruszona poznaniem przyczyny śmierci Etienne'a, co i sama Marjolaine. I na pewno nie było to coś, o czym mogłaby sobie słodko gruchać ze swym zastępem kochanków. Hrabianeczka była więc całkiem sama ze swymi zmartwieniami, jakie przyniosła ze sobą nadmierna ciekawość. W porównaniu do tego, wcześniej znane jej sekrety okazywały się wyjątkowo trywialne.

Która markiza zamiast spełniać małżeńskie obowiązki, wolała sypiać z ogrodnikiem o orientalnym odcieniu skóry.
Który szlachcic nieudolnie próbował ukrywać pustkę swych kieszeni, i z pomocą słodkich słówek poszukiwał matrony odpowiednio bogatej, by mogła opłacać wszystkie jego wybujałe zachcianki.
Kto wiszące na ścianach swej posiadłości falsyfikaty podaje za oryginalne dzieła malarskie, a czyja biżuteria jest zdobiona nic niewartymi szkiełkami.
Która arystokrata musiała zakupić większy gorset, bo jej się przytyło i żadna suknia nie potrafiła ukryć fałdek jej brzucha.

I wiele innych, teraz brzmiących równie niepoważnie. Na pewno za znajomością któregokolwiek z nich nie dostałaby listu z pułapką, mającą pozbawić świat jej rozkosznej osóbki. Była zbyt śliczna, aby zakończyć w sposób podobny Etiennowi.
Nic zatem dziwnego, że po rozmowie z Maurem czuła się tak.. lekko, szczęśliwie. Jak gdyby tylko to zdjęło niezwykły ciężar z jej delikatnych barków, które przecież nie były stworzone do noszenia na sobie niczego cięższego od sukni. On wydawał się wiedzieć więcej o takich intrygach od niej, do tego był odważniejszy i silniejszy. Będzie mógł wspomóc swoją narzeczoną, gdyby ta wiedza stała się zbyt niebezpieczna, lub przejąć na siebie to brzemię. Wtedy jedynym jej problemem będzie troska o jego życie, a już raz doświadczyła histerii z jego powodu.

Ale może ten tajemniczy krąg wcale się nią nie zainteresuje, non? W innej sytuacji byłaby to dla niej obraza, lecz w tym przypadku mogła łaskawie przymknąć na to oko.” - myślała sobie na pociechę, gdy już znalazła lustro i zadowolona przyglądała się swemu promieniejącemu odbiciu. Chciała, aby takie pozostało. Aby jedynymi jej zmartwieniami znów było wybieranie odpowiedniej kreacji do zjedzenia śniadania, opóźniające się zaproszenie na bal, czy nocne wizyty Gilberta, równie ekscytujące, co przerażające.
Miała także zbyt wiele powodów do radości, by pozwolić na przesłonięcie swej urokliwej twarzyczki cieniem smutku.

Zbliżało się największe oraz naj-waż-niej-sze wydarzenie towarzyskie, na które ona dostała zaproszenie! Z jej własnym imieniem, tytułem i nazwiskiem wypisanym eleganckim pismem! Oczywiście, to było do przewidzenia i jej nadmierna radość była nie na miejscu, ale w duszyczce czuła się przez nią wręcz rozpierana. Niczym debiutantka idąca na swój pierwszy w życiu bal!
Na dodatek, po raz pierwszy będzie miała towarzystwo partnera, którego nie wybrała jej maman, a zatem nie był dwa razy od niej starszy i nie nosił pończoch o pudrowej barwie! Wbrew wszystkiemu co słyszała i co było jej powtarzane w młodzieńczych latach, Marjolaine na królewskim balu miała się pojawić u boku największego lubieżnika Paryża! I to z własnej woli! Ah, jeszcze do niedawna byłoby to nie do pomyślenia i znów byłaby zmuszona spędzić cały wieczór z Lorettą, słuchając jej tęsknego wzdychania do co przystojniejszych szlachciców.
Jej osobisty satyr był kolejnym powodem do radości, o czym jednak nie miała zamiaru mu mówić. Fałszywe narzeczeństwo służyło jej bardziej, niż się z początku spodziewała. Sam Maur okazał się być mężczyzną.. znośniejszym. Nie próbował natarczywie zdobyć jej rączki wraz z rodzinnym majątkiem, a chociaż łapska miał straszliwie lepkie, to jego dotyk nie był jej.. niemiły. Nie czuła się przy nim jak zwierzątko do upolowania czy jak dziewczątko, którego młode wdzięki chciałby po prostu wykorzystać. Non, przy nim czuła się.. piękniejsza niż zwykle, wielbiona, pożądana i bezpieczna. Sprawiał, że rozkwitała.
A teraz, gdy znalazła przyjaciółce partnera, nie będzie miała wyrzutów sumienia, że bal spędzi z Gilbertem. Jeśli zaś Loretta wszystko dobrze rozegra, to i dla niej wszystko powinno się nie najgorzej skończyć, ne? Chociaż współczuła troszkę petite chevalierowi. Przyjaciółce bowiem wystarczy jeden wspólnie spędzony wieczór, aby na następny dzień rozpowiadała wszystkim o wielkiej miłości, planach ślubnych oraz potencjalnych imionach dla dzieci jej oraz szlachcica z odległego państwa. Ale tym Marjolaine będzie się martwiła później. Jeśli w ogóle.

Obecnie zadecydowała, iż jedynymi troskami jakie do siebie dopuści, będą te poświęcone swemu zabłyśnięciu na królewskim balu.
Czy zastęp krawców zdąży uszyć kreacje według jej bardzo dokładnych wytycznych?
Czy Beatrice odnajdzie pasujący komplet biżuterii?
Czy pomimo założonej maski nadal będzie wyglądać prześlicznie?
Czy będzie najpiękniejszą sarenką, na którą tylko i wyłącznie będzie chciał polować Maur w wilczej skórze?
Czy poprosi ją do tańca? Czy zatem powinni przećwiczyć wspólny taniec, aby najlepiej zaprezentować się na dworskim parkiecie?
Czy rzeczywiście będzie miała okazję do zaprezentowania swego muzycznego talentu?
Czy.. czy zobaczy samego króla?!
I jeszcze...

Ah, przypomniała sobie. Poranne niezadowolenie Beatrice i przeprowadzoną z nią rozmowę, jakoby szlachcic zamierzał przenieść swe rzeczy do sypialni Marjolaine. Jakoby chciał.. dzielić ją z nią. Każdej nocy. Każdego ranka. Jak prawdziwi.. kochankowie.

Ognisty rumieniec jaki w tym momencie pojawił się na jej policzkach, wyraźnie kontrastował z bladością reszty jej cudnej twarzyczki.

Non, no. Z pewnością Gilbert tylko sobie żartował, by jeszcze raz podrażnić jej ochmistrzynię, a przy okazji i samą hrabianeczkę przyprawić o kolejne troski. W końcu uwielbiał wprowadzać zamęt w głowie swej fałszywej narzeczonej i to nie tak, że kiedykolwiek brał pod uwagę jej słowa. Czemu tym razem miałby jej posłuchać, non?
Bo był barbarzyńcą i żył dla własnych przyjemności, ot co.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 12-05-2017, 12:35   #115
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Życie nagle zrobiło się urocze.
Miała tyle planów, tyle spraw na głowie. I żadna z nich nie wiązała się z jakąś mroczną tajemnicą. Tyle pytań, których potencjalne odpowiedzi jej nie przerażały. Znów mogła być wolną od trosk kapryśną francuską arystokratką… z jedną małą różnicą.
Miała narzeczonego… fałszywego ponoć, ale narzeczonego.
I prawdziwego kochanka. I to takiego, jakiego nigdy by się nie spodziewała u swego boku.
Prawdziwego dzikiego ogara, a nie salonowego pudelka.
Namiętnego i dzikiego w swej pożądliwości. Takiego co… pokazał hrabiance świat doznań, których mogłaby nigdy nie poznać. I o właśnie o tym świecie, o tych doświadczeniach opowiedziała Lorettcie.
Na samą myśl o tym, twarzyczka hrabianki robiła się czerwona, a policzki piekły ze wstydu i ekscytacji zarazem.
A musiała się opanować, wszak szła do leża tego rozpustnego drapieżnika, jakim był jej narzeczony.
Do jego gabinetu. Tym razem w nim był zajęty jakimiś sprawami związanymi z zarządzaniem majątkiem.
Czy nie miał od tego ochmistrzyni ? Nie miał najętych zarządców?
Marjolaine zupełnie nie rozumiała takiego podejścia. Ona nie zaprzątała sobie swej ślicznej główki takimi detalami jak finanse. Lubiła klejnoty, ale monety? Te były... takie plebejskie.


Wkroczyła do gabinetu od razu, po zapukaniu… by zrobić swemu narzeczonemu niespodziankę. W końcu była ciekawa co robi, gdy jest sam. Jakie ma sekrety o których jeszcze nie wiedziała?


Budziło to mały dreszczyk ekscytacji i pozwalało zapomnieć o powodzie spotkania z Maurem. Tym drobiazgiem o którym wspominała rano Beatrice. Tym maleńkim drobiazgiem jakim było to, że będzie dzieliła sypialnię z Gilbertem. Bo łóżko praktycznie dzieliła co noc. Czasem swoje, czasem jego.
Kiedy ostatnio nie zasypiała i nie budziła się w jego ramionach? Już w zasadzie przywykła do tego i byłaby niezadowolona, gdyby obudziła się nie będąc przytulona do jego ciepłego ciała.
Niemniej to co oburzyło Beatrice było… nie do pomyślenia. Było szalone.
I jeśli naprawdę spełni ten kaprys, to… czyż nie groził jej, żartobliwie co prawda, że ją porwie i poślubi w jakimś małym kościółku przymuszając księdza do udzielenia im ślubu?
Z Maurem był właśnie ten problem, że nigdy nie mogła być pewna czy żart pozostanie żartem, czy też on zdecyduje się go zrealizować. Ileż to razy zaskakiwał ją od czasu, gdy się poznali?
Ileż to razy zbijał ją z pantałyku?
Ileż to razy sprawiał jej radość… nie była w stanie policzyć.
A teraz zobaczyła go zajętego nudnym, wedle niej zajęciem, księgami rachunkowymi. Widywała swego ojca w takiej sytuacji… on również zajmował się tymi tabelkami. Co mężczyźni w nich widzą?
Wtedy będąc małą dziewczynką siadywała mu na kolanach i odciągała uwagę od owych nudnych spraw. Wtedy… dziś nie była już małą dziewczynką, ale młodą damą. Z drugiej strony, była też jego narzeczoną, a oni byli sami.
Nagle… dostrzegła coś co zaróżowiło jej policzki i wzbudziło w niej popłoch. Księga oprawiona w złoto i klejnoty. Ta księga… z tymi obrazkami, przedstawiające wyuzdane zabawy zahaczające czasem o popisy akrobatyczne w alkowie.
Czemu ją miał na wierzchu, czyżby z jej niej korzystał?
Na pewno nie potrzebował jej do prowadzenia rachunkowości. Jakiekolwiek miał plany względem tej księgi, to były one lubieżne i niecne i związane z hrabianką właśnie.
Tylko czy ona… powinna się przyznać, że wie jakie to wyuzdane tajemnice kryje owa księga i tym samym potwierdzić iż grzebała w jego gabinecie pod jego nieobecność?
Czy też może udawać niewiniątko i nie przyznawać się, że zna zawartość tej perfidnej pułapki jakim była owa pozycja literacka.


Podarek! Ładnie opakowany podarek czekał na hrabiankę w jej sypialni. Ponoć zamówiony specjalnie dla niej u bardzo drogiego rzemieślnika. Mistrza w swym fachu. Podarek od Gilberta.
Cóż to mogło być? Kolia? Pierścionki? Buciki? Może suknia? Non… bardziej pasowałaby garderoba, jakieś pończoszki lub gorsety.
Niestety… Hrabiankę czekało rozczarowanie.


Jej narzeczony zamówił dla niej parę pistoletów. A jakże! Tych strasznych przedmiotów przynoszących śmierć i zło. W ogóle nie pasujących do łagodnej i szlachetnej ptaszyny. Co za przewrotna złośliwość, non?
Oczywiście po rozpakowaniu prezentu rzuciła je na łóżko przyglądając się im z odrazą. Z początku.
Bowiem owe pistolety nie były ciężkimi armatami z których miała okazję strzelać. Non. Te były mniejsze i bardziej smukłe. I pokryte złotymi zdobieniami. Prawdziwe dziełka sztuki rusznikarskiej, jak i jubilerskiej. Jak się okazało złoto i mahoń tworzą przyjemną dla oka kombinację kolorów. A zdobienia przypominały arabskie kaligrafie znajdowane w księgach Maura. No.. cóż… to nadal była broń, ale taka bardziej znośna. Taka która potrafiła cieszyć oko hrabianki. I nie tak ciężka i nieporęczna jak pistolety, które dotąd trzymała w ręku. No bo wszak musiała sprawdzić w lustrze czy ładnie z nimi wygląda, non?
Ale kto przy zdrowych zmysłach kupuje francuskiej arystokratce parę pistoletów?! Nikt inny tylko Maur.
Dobrze że przynajmniej były śliczne, zgrabne i leciutkie. Tak jak ich właścicielka
Tyle, że ona była również zupełnie niewinna i delikatna, a one.. akurat takie nie były. Nie były biżuterią, którą mogłaby dopasować do swych kreacji. Oui, można je było nazwać swego rodzaju dodatkami, których obecność w żaden sposób nie uwłaczałaby jej urodzie i znawstwu obecnie panującej mody, lecz.. jak Gilbert sobie wyobrażał, że ona je będzie ze sobą nosić?! Przecież nie w swoich malutkich dłoniach! A chociaż sprawiały wrażenie bardziej przeznaczonych dla kobiet niż mężczyzn, to ciągle były zbyt duże, by mogła przynajmniej jeden schować pod swoją suknią. Oczywiście, mogłaby poprosić Beatrice o znalezienie dla nich miejsca gdzieś na ścianie swojego dworku lub karocy, gdzie pełniłyby przede wszystkim rolę niezgorszych ozdób. Byłby to pewien sposób.. aby docenić ten specyficzny podarunek. Niewiele prezentów, jakie otrzymała w swym życiu od różnych mężczyzn, miało okazję gdziekolwiek zawisnąć na widoku. Nie raz trafiały głęboko do piwnic.

Ah.. w omdlewającym ruchu opadła na łoże, tuż obok ładnie błyszczących i cieszących oczy pistoletów. Zamieszanie wokół balu skutecznie pozwoliło jej odepchnąć w niepamięć tamto wydarzenie, ale teraz na widok broni wróciły te straszliwe wspomnienia.
O karocy napadniętej przez bandytów i biednej, przerażonej panieneczce zamkniętej w potrzasku.
I bezużytecznych strażnikach i tym jednym intruzie, którego spojrzenie chyba już na zawsze miało się wypalić w jej myślach.
A potem broń pojawiła się w jej drżących dłoniach, huk wypełnił uszy i.. ta krew. Tak dużo krwi, nigdy wcześniej nie widziała jej tak dużo.
Późniejszy, niezwykle lubieżny czyn Maura także nie zdołał ukoić nerwów Marjolaine. Wręcz przeciwnie, zszargał je jeszcze mocniej.

Co ten jej narzeczony sobie myślał, i tamtej nocy, i obdarowując ją tym prezentem..
Ta, której dawną codziennością było wodzenie szlachciców za nosy, aby otrzymać od nich prześliczne świecidełka, w tym mężczyźnie odnalazła wyzwanie dla siebie. A przecież rozpieszczana całe życie nie była przyzwyczajona do wyzwań, a raczej do otrzymywania wszystkiego na zdobionych tacach.

Biedna hrabianeczka, chyba już całkiem zapomniała jak zwykłe było jej życie przed tamtym balem zaręczynowym. Zwykłe, przewidywalne i takie... nudne.


Paryż w panice! Paryż w chaosie!
A przynajmniej ten Paryż który miał znaczenie dla Marjolaine. Bowiem mieszczanie i chłopi żyli cenami żywca, chleba, wina i cebuli. Zajęci swoimi trywialnymi sprawami nie potrafiliby zrozumieć prawdziwego armagedonu jaki toczył się ponad ich głowami. Wynikał on z tego, że hrabianka nie była jedyną osóbką wśród arystokracji, która otrzymała zaproszenie tak skandalicznie późno. Oznaczało to jednak, że wszystkie elegantki Paryża, wszystkie córki arystokratów, wszystkie młode żony, wszystkie wesołe wdówki.. wszystkie one rzuciły się jak stado wilczyc na wszelkie słynne salony krawieckie Paryża, by jak najszybciej mieć gotową wymarzoną oryginalną kreację… nieważne za jaką cenę.
Dla paryskich artystów igły i nici było to zarówno błogosławieństwem jak i przekleństwem. Błogosławieństwem bowiem mogli zawyżać ceny, zaś przekleństwem gdyż musieli zaspokoić kaprysy licznych klientek, którym odmówić nie mogli.

Zaś dla hrabianki nie było żadnego błogosławieństwa w tej sytuacji. Nie dość że musiała wstać skandalicznie wcześnie, bo o dziewiątej rano, to jeszcze przemęczyła całą podróż przez ciasne zaułki Paryża, by zjawić się u swego ulubionego krawca. I na miejscu dowiedziała się że będzie musiała poczekać w poczekalni, gdyż inna hrabianka przedłużała swój pobyt u krawca, zajmując czas przeznaczony dla Marjolaine i uwagę jej krawca!
Skandal!
Tej zniewagi nie mogła znieść spokojnie. Nawet podane jej słodkie babeczki z filiżanką gorącej czekolady słodzonej wanilią nie pomagały w tej sytuacji. Co za bezczelność! I to wobec niej, córki szanowanego rodu Pelletier d’Niort!
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-10-2017 o 21:19.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172