Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-12-2011, 04:43   #11
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Pomyliła się.
To nie Jérôme du Pontenac był w zmowie z Maurem. Nie znała go za dobrze, tyle tylko co z plotek, ale pomimo hulaszczego życia wydawał się zbyt dobroduszny na spiskowanie wokół jej drobnej osóbki. Non, to zdecydowanie nie stary baron.
W swych wielce prawdopodobnych ( w jej jasnowłosej główce ) podejrzeniach znalazła wielce wygodne miejsce dla Béatrice Lecroix, która swym zachowaniem bardziej pasowała na partnera Gilberta w ich wspólnych, rozpustnych intrygach. Zapewne żadne z nich nie miałoby skrupułów przed pozornie niewinnym zaproszeniem niczego nieświadomej ptaszyny na koncert, by potem oboje, jednocześnie mogli zaspokoić na jej ciałku swe pragnienia i spełnić wynaturzone fantazje. Oui, taka wizja wydawała się być Marjolaine bliższa prawdy tak bardzo, że aż ze strachu o swoją.. może niekoniecznie cnotę, ale z całą pewnością o swoją intymność, poczuła zimne dreszcze rozchodzące się po kręgosłupie. I bynajmniej nie były one przyjemną reakcją. Już wystarczyła jej jedna nowość w życiu jaką było wyraźne i nęcące zagrożenie ze strony kawalera, nie potrzebowała naraz więcej podobnych atrakcji.
Ale póki co z dnia na dzień popadała w co raz to bardziej szemrane towarzystwo.
A przecież nawet jeszcze nie minęła doba od jej „zaręczyn”.

Siedziała jak na szpilkach. Wprawdzie to porównanie nie było do końca udane, bo przez warstwy swej sukni nie byłaby w stanie nawet poczuć takiej ostrej niedogodności.. ale podobno pewna księżniczka nawet przez tuzin materaców czuła ziarenko grochu, co potwierdziło prawdziwość jej błękitnej krwi. Marjolaine nie chciała być gorsza.
Próbowała skupiać swój wzrok na grajkach, acz.. od czasu do czasu zsuwał się on na dłoń Gilberta bezwstydnie dotykającej kolanka hrabianki. Z czego jej własne dłonie spoczywały na udach i nieznacznie miętoliły palcami zakrywający je materiał dzisiejszej kreacji. Bo gdyby..

Gdyby siedzieli razem w większej odległości od reszty gości, z dala od ich ciekawskich i czujnych spojrzeń.. czy wtedy Maur posunąłby się dalej? Czy w swej zabawie jasnowłosą ptaszyną raz jeszcze powędrowałby palcami ku jej wrażliwej intymności, by uatrakcyjnić im obojgu występ? I najważniejsze.. czy ona, w pełni świadoma swych pragnień targających jej filigranowym ciałkiem, próbowałaby go odtrącić, czy może poddałaby się jego lubieżnym pieszczotom i drżąca, z rumieńcem na policzkach wstrzymywałaby w sobie każdy jęk?
Pod wpływem wyobraźni Marjolaine zacisnęła kurczowo palce na sukni. Obronnie założyła jedną nóżkę na drugą, odgradzając się od takich myśli oraz.. możliwe napastliwych dłoni kawalera, którym nawet publika nie była straszna.

W swej naiwności, że racząc się jakimś specjałem zdoła odwrócić uwagę swych myśli od Maura oraz innych niepokojących postaci i zdarzeń tego wieczoru, skinęła nieznacznie w stronę najbliższego służącego i zagarnęła z jego tacy jeden z podawanych smakołyków. Marron glacé..

Zastygły w grubej warstwie lukru kasztan ułożony miękko na rozpływającym się w ustach kremie zdobiącym niewielkie ciasteczko, miał być słodkim pocieszeniem Marjolaine w tak trudnych chwilach walk ze swym narzeczonym.
Pierwszy kęs był drobny, ostrożny wielce, ale także kryjący w sobie niecierpliwość i niosący za sobą zaledwie posmak
Drugi był już odważniejszy, ale ciągle subtelny jak na młodą damę przystało. Przywołał uczucie porównywalne do błogości i w zadowoleniu uniósł kąciki warg hrabianki. Dzięki temu rozkosznemu w smaku drobiazgowi nawet bliskość Maura i jego dłoń na jej kolanie przestała być aż tak niepokojąca jak początkowo. Powolne delektowanie się smakołykiem osładzało koncert i przywracało dziewczynie utracony animusz. A to zaś pozwoliło jej zająć się wprowadzaniem w życie kolejnej strategii, dzięki której miała wyjść na swoje z tego narzeczeńskiego stanu. Znowu – niech sobie Gilbert nie myśli, że może bez konsekwencji ją tak straszyć i obnosić się z prawami do niej.
Wydobyła ze swych ściśniętym gorsetem płuc sugestywnie tchnienie, do którego dołączyło też i cichutkie słówko, pozornie wypowiedziane do siebie samej -Ciekawe..
-Co takiego?- mruknął Gilbert cicho, ale niebezpiecznie blisko jej uszka. Tak że ciepło jego oddechu owionęło jej płatek uszny. Delikatnie muskając kolano swej “narzeczonej” szeptał.- Co takiego, moja ptaszyno?
Wydawał się zajęty słuchaniem koncertu, acz... jego usta zdobył ironiczny uśmieszek.

Wyraźnie przeciągała moment swojej odpowiedzi, jak gdyby tamto krótkie odezwanie się rzeczywiście skierowane było do siebie samej, swoich myśli, a Maur jedynie je podłapał. Pokusiła się na kolejny kęs ciasteczka, po czym długo rozkoszowała się jego smakiem szturmującym kubeczki smakowe. W trakcie zaś na śliczną twarzyczkę hrabianki wstąpił wyraz konsternacji, której źródła nie było w przełykanej słodkości, ale w całkiem osobistej dłoni Marjolaine. Uniosła ją lekko i od kilku chwil spoglądała nań uważnie.
-Podobno jestem zaręczona.. ale mimo to nie widzę pierścionka na żadnym z moich palców.. - powiedziała w końcu szeptem, leniwie przeciągając każde słówko w uprzejmym zaintrygowaniu tym niebywałym faktem. Rozcapierzyła paluszki i bacznie im się przyglądała z każdej strony, mrucząc przy tym, jak w oczekiwaniu na nagłą, zaskakującą zmianę w braku owej biżuterii -Nie widzę, nie widzę...
-Podobnoś zaręczona, a ja jakoś nie zobaczyłem cię w krasie twej nagości, ptaszyno.- szepnął jej do uszka Gilbert, pieszczotliwie i celowo dotykając czubkiem języka płatka usznego arystokratki. Palce z kolana przesunęły się nieco wyżej zataczając spirale po jej nóżce otulonej suknią.- Nie mamy tego co byśmy chcieli, nieprawdaż? Ale możemy zdobyć, ty i ja... a nawet więcej. Ale o tym... porozmawiamy, gdy będziemy blisko siebie i sami.
-Mmm.. ale czyż widok nagiej narzeczonej nie jest dopiero atrakcją pierwszej nocy po ślubie, mój drogi?-zapytała, odrobinę przekrzywiając głowę pod jego pieszczotą. Całkiem dobrze się bawiła korzystając, chyba nawet dość umiejętnie, z tych ckliwości charakterystycznych dla par mających stawać na ślubnym kobiercu. Wręcz z lubością drażniła się z Maurem igrając tymi jakże niechętnymi sobie kwestiami, a i którym i on nie wydawał się być nazbyt rad.
-Pierścionek zaś powinien być symbolem uczuć. Bez niego ktoś może pomyśleć, że.. - hrabianka uniosła rączkę i patrząc wprost na mężczyznę, paluszkami przesłoniła rozchylone w udawanym przestrachu usteczka, figlarnie muskając opuszkami ich czerwień-...te Twoje są nieprawdziwe.
-Widok nagiej kochanki, zdarza się częściej przed ślubem.- mruknął Gilbert, przesuwając dłoń po jej udzie i docierając w końcu do drugiej dłoni dziewczyny. Delikatnie masując czubkami palców ową dłoń, nachylił się bardziej i całując niemalże wargami jej uszko szeptał.- A twoje ciało powiedziało mi wiele, gdy się witaliśmy. Twoje usta były spragnione moich ust, pewnie uda są spragnione dotyku moich palców, a może i czegoś więcej?
Uśmiechnął się dodając.- Aż dziw, że zasłoniłaś tkaniną szyję. Czyżbyś bała się, że za bardzo ulegasz memu dotykowi ?
Po czym zmienił temat.- A co do klejnotów... i nie tylko klejnotów. Ale też i złotych brzęczących monet...
Przesunął lubieżnie językiem po uszku, dodając cicho.- O tym chciałem z tobą właśnie porozmawiać tego wieczoru. O zysku dla nas obojga. Ale, taką rozmowę... przeprowadźmy z dala od ciekawskich uszu. Kto wie... może wkrótce twój paluszek ozdobi wyjątkowo piękny pierścień?
-Muzyka dla mych uszu.. Nie próżnowałeś, non? - zapytała z pomrukiem, całkiem świadomie ignorując jego niecne zaczepki. Nie mogła, po prostu nie mogła dać mu tej satysfakcji dowiedzenia się jak bliskość kawalera wpływała na jej drobne ciałko i jego pragnienia. Jak z jego winy nie mogła zasnąć. Jak jej wyobraźnia podsuwała najbardziej wyuzdane fantazje, w których Maur odgrywał swoją nieokrzesaną, nieznającą sprzeciwów rolę..
Pośpiesznie zapchała swe myśli resztą ciasteczka.
-A już myślałam, że zaprosiłeś mnie tu przez te tęskne westchnienia, z którymi Cię wczoraj biednego zostawiłam... – odparła tonem głosu wypełnionym przeogromną troską o samopoczucie swego narzeczonego. I równie psotną.
Błękitnymi oczkami dostrzegła zaś, że.. ah, ubrudziła się. Nieuważne dziewczę. Drobina kremu ostała się na opuszce smukłego palca wskazującego. Chociaż serwetka czekała na bycie użytą, to Marjolaine bezwstydnie czubkiem języczka powoli zlizała ową słodycz. A potem koniuszek objęła ustami i szeptem dokończyła niewinnie -O ja niemądra..

-To drugie... również kusi.- odparł szlachcic i dłoń swą stanowczo wsunął pod dłoń Marjolaine, bezpośrednio dotykając obszaru, który skrywała. Co prawda splecione nóżki dziewczęcia dzielnie broniły dostępu do jej intymnych tajemnic, ale i tak serduszko arystokratki zaczęło bić szybciej. Zdała sobie bowiem sprawę, że bynajmniej nie obecność gości hamowała zapędy Maura. Kawaler D’Eon, nie dbał o opinię innych. I im bardziej z nim igrała, tym śmielej posuwał się do przodu.
Druga dłoń szlachcica sięgnęła po ubrudzona rączkę arystokratki. Wsunął do swych ust ów “ubrudzony” paluszek. I niepomny tego, że już go wszak oczyściła, z lubością i patrząc jej prosto w oczy... oblizał go. Po czym rzekł.- Marjolaine... co ci mówiłem o kuszeniu mnie? Czyż nie przestrzegałem przed tym? A może właśnie tego pragniesz, mon petit ptaszyno. Może znudziły cię dźwięki muzyki i wolisz usłyszeć własny jęk pożądania?
Uśmiechnął się lubieżnie szepcząc.- To... da się zorganizować.
-N-non.. - ciche zająknięcie padło spomiędzy warg zaszczutej hrabianki. Gwałtownie i mocno zacisnęła palce na dłoni Maura, samym swym uściskiem i tym niepewnym słówkiem chcąc przeszkodzić mężczyźnie w robieniu co mu się żywnie podoba.
Poczuła ciepło wstępujące na swe porcelanowe policzki, a z nim i delikatny szkarłat rumieńca. Nie należała nigdy do zbyt cnotliwych dam, nie sięgała też i ku drugiej, rozpustnej skrajności oddawania się rozkoszom na każdym kroku.. plasowała się tak pomiędzy, nie szczędząc sobie zabaw z cudzymi pragnieniami. Jednak ten tutaj Gilbert umiejętnie potrafił zachwiać jej pewność siebie, a na dodatek aż za dobrze odgadywać potrzeby dziewczyny, które planowała tak skrzętnie przed nim skrywać.
-I nie wiem o jakim kuszeniu mówisz, mój drogi. Przecież tylko grzecznie słucham muzyki u boku mego narzeczonego, n'est-ce pas? - posłała mu nieco drżący w kącikach ust, ale ciągle krnąbrny uśmieszek.
Jednak Gilbert nie zamierzał się zatrzymywać. Spojrzenie jego roziskrzonych oczu wędrowało po ciele hrabianki powoli delektując się widokami. Znów czuła się nago pod jego wzrokiem, tylko tym razem wpatrzone w nią oczy były blisko niej. Dłoń uwięziona w jej delikatnej rączce przestała się przesuwać, ale palce nadal poruszały lubieżnie muskając jej udo. Gdyby nie suknia, sytuacja ta mogłaby być dla młodej hrabianki... znacznie bardziej skomplikowana. I zdecydowanie gorętsza.
- Czyżby? Och. To pewnie twoja niewinność sprawia, że...- mruknął Maur zbliżając swe usta do czubka jej nosa. -.. pragnę zerwać z ciebie krępujące cię ubranie.
Cmoknął ją przy wszystkich w nosek, po czym lubieżnie, acz delikatnie musnął ustami wargi hrabianki.- I posmakować tej niewinnej słodyczy twego ciała. Ale... czyż można mnie za to winić, Marjolaine?
Szlachcic niewątpliwie stracił wszelkie zainteresowanie recitalem, a jego zachowanie przyciągało uwagę do ich dwójki i powodowało szepty na sali. Ale Maur się tym nie przejmował. I tak miał opinię prostaka i dzikusa.

Ale dziewczyna dyskretnie rozejrzała się na boki, kierowana podejrzanymi szeptami. Swoje zachowanie mogli tłumaczyć niecierpliwością przedślubną, bo czyż nie byłoby to bardzo wiarygodne? Ot, zakochani, para młodych cieszących się swym szczęściem na każdym kroku, nie mogących ni jednej chwili wytrzymać bez okazywania sobie czułości.. i tak dalej. Wszystko to czym oni nie byli, ale co przedstawiali sobą otoczeniu.
-Oh, najdroższy mój.. - zaczęła Marjolaine konspiracyjnym szeptem, o kilka tonów bardziej rozbawionym i głośniejszym, co by przynajmniej najbliżej siedzące nich osoby usłyszały. W dalszym ciągu w swojej wersji słabego, stalowego uścisku trzymając jedną rączką dłoń Maura, drugą uniosła i opuszkami palców pieszczotliwie pogładziła go po szorstkim policzku.
-Czasem odnoszę wrażenie, że nigdzie nie możemy wyjść razem, tak szybko dopada Cię tęsknota za atrakcjami alkowy.. - w sposób nad wyraz uroczy potarła swym noskiem o jego nos, po czym ujęła go za podbródek i ucałowała krótko, acz czule.
-Moja ty ptaszyno... Nie będziesz mogła wiecznie uciekać.- odparł dwuznacznie Maur uśmiechając się lubieżnie. Usiadł wygodnie, pozornie znów skupiając się na muzykach. Ale palce dłoni, którą w swym żelaznym uścisku trzymała arystokratka, nadal muskały jej udo przez materiał sukni.


***


Nie mogła wiecznie uciekać? Ależ mogła! Uciekała już od kilku dobrych lat, odkąd weszła w wiek, w którym drodzy rodzice postanowili szukać dla niej odpowiedniego wybranka na męża. Oczywiście, według swych własnych gustów, niekoniecznie mających odbicie w kaprysach jej słodkiej córeczki. Zatem oni szukali, a ona zręcznie uciekała, choć preferowała termin „unikania od zobowiązań”. I czyniła to z zadziwiającymi sukcesami.
W jakiż sposób to fałszywe narzeczeństwo miało się różnić od tych wszystkich zabaw hrabianki w wodzenie na nosy coraz to kolejnych kawalerów? W końcu Maur sam ją nazywał ptaszyną, a te zwykły uciekać i być wolne.. naturalnie, co poniektóre osobniki ku uciesze szlachciców kończyły ustrzelone i przynoszone im w pyskach wiernych psiaków, ale sprytna Marjolaine była ponad to.

W trakcie pierwszej przerwy dziewczyna postanowiła odrobinę.. poigrać sobie na nosie swego narzeczonego i zagubić się gdzieś w tłumie, by tym samym przeciągnąć moment to ich spotkania sam na sam. Wiedziała jednak, że nie pozwoli jej tak po prostu odejść, nie wypuści tak łatwo ze swych silnych objęć przyciskających ją zaborczo do jego ciała. Dlatego przystąpiła do wprowadzania w życie taktyki „przylepki”, z jak dużym powodzeniem działającej nie tylko na mężczyzn, ale niegdyś też i na rodziców jasnowłosej. Uczepiła się jego ramienia, ciasno oplotła jego rękę swoimi, by teraz samej dobitnie podkreślić swoje prawa własności do niego, a zaś dla obserwujących okazać czułość wobec swego wybranka. Uniosła na niego spojrzenie, po czym z trzepotem wachlarzy rzęs i wyraźnie używając zwrotu „najdroższy mój” poprosiła Gilberta o znalezienie dla niej kieliszeczka słodkiego wina.
Jak mógłby odmówić swojej uroczej narzeczonej tak na oczach wszystkich? Ah, oczywiście, że mógłby, to był Maur. Jednakże ta cała gierka w szczęśliwą, zakochaną parę wymagała poświęceń z obu stron, nie tylko nadszarpywania jej całkiem osobistych nerwów i przyprawiania o nocną bezsenność. Musiał ulegnąć pod naporem tej dziewczęcej delikatności.. chociaż domyślała się, że zrobił to tylko po to, by później móc ją dopaść z powrotem ze zdwojoną drapieżnością. Wcale nie zadziałał na niego urok Marjolaine, ale wyobrażenie tego, co później jej zrobi za takie zabawy nim.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 31-08-2015 o 15:10. Powód: Brak słów
Tyaestyra jest offline  
Stary 16-12-2011, 05:19   #12
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Ona nie przejmowała się tym. Potrzebował jej filigranowej osóbki i to najprawdopodobniej nie tylko ze względu na swoją chuć, więc niech teraz sobie poczeka. Zamierzała bowiem, ze swojej całkiem nieprzymuszonej woli, umknąć z jednego zagrożenia wprost do drugiego, wychowanego pod skrzydłami samej madame de Pompadur. A skoro póki co nie mogła liczyć na względy tej najbardziej wpływowej kobiety we Francji, to musiała się zadowolić kimś znajdującym o kilka.. kilkanaście szczebli w hierarchii niżej, ale ciągle będącym w dobrej komitywie z arystokratyczną śmietanką. A tym kimś, pomimo swego zapewne bolesnego upadku ze sporej wysokości, była Béatrice. Nie ochmistrzyni jej dworku, a Béatrice Lecroix we własnej, niepokojąco przychylnej jasnowłosej osobie. Jednak jej poziom niepokoju był o wiele niższy od tego, jaki prawie na każdy kroku reprezentował sobą Gilbert.

Wylawirowała sobie zwiewnie spomiędzy skupionych w grupkach gości i przypadkiem tak zapewne, akurat jej błękitnookie spojrzenie padło na stojącą nieopodal szkarłatną damę. Nie ruszyła ku niej od razu. Odczekała aż ta na jej widok subtelnie odprawi dwóch rozmawiających z nią arystokratów i dopiero wtedy postąpiła w stronę wicehrabianki kilka kroczków, przyjmując ten gest jako zaproszenie.
-Ah.. mademoiselle Lecroix... - przywitała się Marjolaine z milutkim uśmieszkiem, dłonią bawiąc się leniwie końcówką swego blond warkocza przełożonego przez ramię i spływającego po biuście. Zerknęła za odchodzącymi -Czyżbym przeszkodziła? Przegoniłam dwóch umilaczy przerwy?
-Och. Umilaczy? Tak bym ich nie nazwała.- zachichotała kobieta zakrywając usta dłonią i wędrując po twarzyczce jak i piersiach młodej arystokratki wymownym spojrzeniem. Wzrokiem jakim zwykle Marjolaine obdarzali mężczyźni.- Taka nasza rola. Być ozdobą tego świata i znosić awanse innych... nie zawsze pożądane awanse.
-Ale to prawda o byciu ozdobami. Jednak któż inny miałby brać na siebie to słodkie brzemię? Mężczyźni? Nie mają ku temu odpowiednich wdzięków, non?- z krtani młodej Pelletier dobiegł cichy chichot -Ja zaś przyjęłam rolę narzeczonej i teraz mym obowiązkiem jest być śliczną ptaszyną zdobiącą ramię mego wybranka.. - zawiesiła głos rozglądając się dyskretnie, czy aby nigdzie na horyzoncie nie widać zbliżającego się Maura, mającego przerwać jej chwilową wolność i przywrócić do roli ozdoby. Nie widząc go nigdzie ku swemu zadowoleniu, dokończyła przyciszonym i rozbawionym tonem -.. lecz i ptaszyna czasem lubi na trochę umknąć od tak ciężkiej odpowiedzialności.
-Doprawdy?- spytała z ciekawością w głosie wicehrabianka. Upiła nieco wina oblizując wargi języczkiem.- Maur jak dotąd nie szukał panny mającą być ozdobą swego ramienia. A i wzajemny pocałunek którym się obdarzaliście nawzajem przy karocy był...- uśmiechnęła się lekko przymrużając oczy.- bardzo interesujący.
Po czym Béatrice rzekła ironicznym tonem głosu.- Nie będę pytać, czy dobrze się bawisz, bo widać było podczas koncertu, iż ten wieczór możesz zaliczyć do udanych.
Następnie spytała.- Jak długo już... fascynujecie się wzajemnie sobą w tak bardzo bliskich kontaktach?

-Nie wiem czy... interesujący, to najlepsze określenie – wspomnienie tego niedawnego zdarzenia bezwiednie wywołało u dziewczyny przyjemny dla ucha pomruk -Związywanie się z kimś dla bycia samą ozdobą byłoby niezbyt pociągające. Ale Gilbert wystarczająco często i intensywnie dostarcza mi ekscytacji..
Miękkimi kosmykami tworzącymi końcówkę warkocza i poddawanymi zabawie długich palców Marjolaine, musnęła ona w zamyśleniu swe usta. A było to wyjątkowo błogie zamyślenie, o czym świadczyło przymrużenie oczu nie tyle na echo tych ekscytacji.. co ich wyobrażeń, męczących ją od wczoraj.
Aczkolwiek gdzieś pomiędzy nimi zdołała się uśmiechnąć i zaimprowizować odpowiedź na pytanie wicehrabianki -W tak.. bardzo bliskich? To będzie kilka miesięcy. Nie należy do zbyt cierpliwych mężczyzn, więc wszystko się tak szybko potoczyło..- westchnęła nieco melancholijnie -Jednak jako tajemnica miało to posmak zakazanego owocu. Teraz straciło trochę na dreszczyku..
-Współczuję.- rzekła żartobliwym tonem Beatrice. Po czym upiła nieco wina dodając.- Ale i tak jeszcze sporo dreszczyku zostało, między wami, non?
Uśmiechnęła się nieco wpatrując przez okno na paryskie ulice.- O tak. Gilbert należy do mężczyzn, którzy potrafią sprawić dreszcze rozkoszy na skórze kobiety.
Po czym zerknęła na hrabiankę.- Wybacz. Pewnie cię nudzę mówiąc, o tym co zapewne już doświadczyłaś w jego posiadłości.
-Non. To.. przywołuje wiele przyjemnych myśli i tworzy równie wiele pomysłów na zakończenie tej nocy – skłamała gładko i figlarnie, pieczętując to uśmiechem. Zdawkowym odrobinę.
-Oh, mężczyźni to sprytne bestie. Potrafią zdominować rozmowę nawet w niej nie uczestnicząc – naburmuszona wydęła usteczka w prawdziwie dziewczęcym oburzeniu, a nawet i obcasem bucika stuknęła z pretensją o posadzkę. Następnie, po daniu ujścia temu swojego niezadowoleniu, zwróciła się do Béatrice -Koncert spełnia oczekiwania atrakcji wieczoru?
-To zależy o jakich atrakcjach... mówimy.- Béatrice z wymownym uśmieszkiem zerknęła znacząco na Maura, a potem na nią. Niewątpliwie była świadkiem lubieżnej napaści szlachcica na Marjolaine. Napaści, którą jasnowłosa ptaszyna sprowokowała. Béatrice podeszła bliżej i palcem wskazującym musnęła wargę panny D’Niort.-Jeśli chodzi o to co miałam okazję zobaczyć, to tak. Może nawet byłam zazdrosna?
Nie wspomniała jednakże... o kogo. Szkarłatna dama uśmiechnęła się przesuwając czubkiem języczka po swych wargach i bawiąc się niedopowiedzeniami, dodała.- Poza tym, wieczorki u Jérôme’a, są raczej spokojne i tak... przewidywalne. A choć muzyków sprowadza najlepszych, to przywykłam do mocniejszych podniet.
-Zazdrosna? - powtórzyła Marjolaine, po wcześniejszym delikatnym odchyleniu swej długowłosej główki od dotykającego jej ust palca wicehrabianki. Bardziej w czysto odruchowym geście na tak nagłą poufałość, niż w wyrazie niechęci mogącej wszak zostać źle odebranym przez kobietę.
-Mmm.. zazdrosna o.. - w przeciągłym namyśle przeuroczo przygryzła wargę w miejscu, gdzie muskała ją opuszka Béatrice. Nutki rozbawienia rozbrzmiewały w głosie dziewczyny, nie pozwalając sądzić, że wyciągnięty przez nią wniosek jest prawdziwy, a ona tak naiwna i ślepa na mało zgodne z etykietą zachowanie rozmówczyni oraz jej słodkie niedomówienia- .. popularność tego wieczorku zorganizowanego przez monsierur du Pontenac'a i o kunszt jego muzyków?
Béatrice wybuchła cichym śmiechem, kryjąc go za parawanem dłoni. Po czym przysunęła się bliżej Marjolaine. Jej palce uchwyciły warkocz dziewczyny. I jego końcówką powoli przesunęła po swym dekolcie, mówiąc kpiąco.- O ten wieczorek muzyczny? Doprawdy, zabawny koncept.
Jasna końcówka warkocza Marjolaine zataczała powolne kółeczka na piersiach szkarłatnej damy.- Niech więc... obiekt mej zazdrości, pozostanie tajemnicą.
Béatrice nie zamierzała chyba otwarcie przyznać się do swych zainteresowań, pozostawiając odpowiedź ukrytą wśród znaczących gestów.
Odsunęła się od hrabianki, wypuszczając jej włosy spomiędzy swych palców.- Tak jak tajemnicą, jest kolejny wybranek biednej Madeleine. Bo on niewątpliwie istnieje. Jakoś nie potrafię jej sobie wyobrazić, bez amanta którym mogłaby się puszyć, a ty? Żałoba jakoś nie pasuje do mademoiselle Saint-Delisieure.
-Oui, czerń nie jest jej kolorem, a niedobór wielbicieli dość nienaturalnym stanem. Ale nawet jeśli już ma osobistego pocieszyciela, to nie pochwali się nim tak szybko, non? Wszak to dopiero wczoraj najdroższy markiz legł u jej stóp.. - mówiąc to hrabianka przyłożyła dłoń do swej zakrytej szczelnie materiałem sukni piersi, jak w głęboko współczującym geście. Jak. Bowiem zaraz potem zręcznym ruchem dłoni zagarnęła z rozmachem warkocz na plecy.
-Mimo to pewnie już się tworzy kolejeczka szlachciców łasych na jej uwagę i na wypełnienie pustego miejsca po niedoszłym narzeczonym – wzruszyła smukłymi ramionami - Étienne był dla niej dobrą partią, niewielu znajdzie się takich, którzy łączyliby w sobie młodość, całkiem miły dla oczu wygląd i jeszcze mieliby wpływy na dworze. A Madeleine przecież nie będzie obniżać swych wymagań.
-Serce kobiety bywa równie nieprzewidywalne, co kapryśne. Czego ty wszak jesteś moja droga dowodem.- odparła z ironicznym uśmiechem Béatrice. Zerknęła na piersi szlachcianki i dodała.- Kto by pomyślał, że jednocześnie można zapragnąć rozpustnika i jednocześnie zakrywać wdzięki, jakby się było...- musnęła dolną wargę kciukiem zastanawiając się.-... zakonnicą? Ach. Zdradź mi to, bom ciekawa wielce. Cóż takiego cię zauroczyło w Ma... w Gilbercie, aż tak bardzo, że przyjęłaś jego zaloty?

-Ekscytacje – odparła Pelletier krótko i wprost, bez większego namysłu. Jak gdyby to było coś najbardziej oczywistego na świecie. Przy okazji całkowicie zignorowała przytyk wicehrabianki co do swojej dzisiejszej kreacji, której przyczyna wyboru zdecydowanie odbiegała od zwyczajów zakonnic.
-Jeśli ktoś potrafi sprawić, że nie zanudzę się w jego obecności, jeśli potrafi dodać pikanterii czemuś tak trywialnemu jak koncert to jak najbardziej zasługuje na moją uwagę. Tym bardziej, jeśli nie jest w takim wieku, że mógłby być mym ojcem lub nawet dziadkiem – zachichotała wesoło, niepokornie trochę -Też mam swoje wymagania, jakże odmienne od tych mojej maman. Ale skoro już znalazł się ktoś kto je spełnia, to zamierzam go trzymać przy sobie.
Lekka konsternacja pojawiła się na twarzyczce Marjolaine, z którą to rozejrzała się po tłumie gości, zapewne w poszukiwaniu tego „trzymanego przy sobie” mężczyzny. Powracając błękitnym spojrzeniem do Béatrice, zapytała z uprzejmym zdziwieniem -Jednak czy to naprawdę aż tak ciekawe? Związek mój i Gilberta?
-Oui.- odparła z lekkim uśmiechem Béatrice. I lekko przymrużywszy oczy dodała.- Jest wielce ciekawy, niczym słodka wisienka na czekoladowym torcie. Wyróżnia się.- pstryknęła palcami i po chwili podszedł do niej sługa z tacą z kielichami pełnymi wina. Odstawiła na nią pusty i wzięła pełny dodając.- Och, znam dobrze twojego ukochanego i słyszałam o tobie dość, by wyrobić sobie opinię. Żadne z was nie jest stworzone do związku. To klatka w której każde z was się dusi.
Uśmiechnęła się patrząc rozmarzonym wzrokiem w dal i muskając opuszkami palców swój dekolt.- Ekscytacja. Znam ją dobrze. Tak często smakowałam tego przysmaku, acz...- wzrok wicehrabianki znów skupił się na twarzyczce Marjolaine.- Do ekscytacji mężczyzną niepotrzebna jest obrączka. Do ekscytacji wystarczy sam mężczyzna i jego...- uśmiech kobiety zrobił się lubieżny.- ..dobrze wiesz co.
Po czym zmieniła ton wypowiedzi na bardziej poważny.- Narzeczeństwo i małżeństwo zaś... są wrogami ekscytacji. Narzeczeństwo i małżeństwo potrzebują czegoś... czego nigdy nie szukałam, więc nie potrafię określić cóż to jest. Ale są tacy, co ów mityczny skarb znaleźli. I ich małżeństwa są szczęśliwe.
Upiła nieco wina i spytała.- Zapewne słyszałaś o jednorożcach?
-Mitycznych koniach posiadających pośrodku czoła pojedynczy róg? Stworzeniach mających mieć podobno magiczne zdolności i będące tak fascynującymi, że ciągle są szukane dowody na ich istnienie? - pytała hrabianka przechylając lekko głowę. Początkowo została zaskoczona tym niespodziewanym wtrąceniem, ale i dość szybko domyśliła się przyczyny pojawienia się jednorożców w rozmowie. Odparła mruknięciem -Odrobinę.
-Nasz gospodarz ma w swej kolekcji róg jednego z tych stworzeń pochodzący z XVI wieku. Jakoś dotąd nie miałam okazji zobaczyć tego cuda. Zechcesz mi przy tym towarzyszyć Marjolaine?- spytała nagle wicehrabianka, zbijając tym pannę D’Niort z pantałyku. Niemniej wymowa tej wypowiedz niosła prosty dyplomatyczny podtekst - Porozmawiajmy na osobności, z dala od świadków.

Marjolaine zawahała się.
Czegóż takiego mogła od niej chcieć szkarłatna dama, że musiałyby znaleźć się same w swym towarzystwie bez ciekawskich oczu i uszu osób trzecich? A może.. wcale nie chodziło o rozmowę? Młoda hrabianka podejrzewała, że po kimś dobrze znającym Maura może się również spodziewać wszystkiego. Wieczór dopiero niedawno się zaczął, a ona już czuła się trochę zmęczona psychicznie byciem mało subtelnie napastowaną to ze strony swego narzeczonego, to teraz jeszcze zaskakująco przez kobietę. Samo prowadzenie bitwy z Gilbertem wysysało z Marjolaine niepomierne pokłady sił, więc dość mocnym pocieszeniem było to, że Béatrice nie była aż tak zapalczywa w prezentowaniu dziewczynie swych zainteresowań. Oraz fakt, że nie była aż tak dużym zagrożeniem, wszak nie mogła po prostu wziąć siłą tego czego akurat domagało się pragnienie, prawda?
..prawda?
-Róg jednorożca? Naprawdę? To.. nieoczekiwane – odparła z zaintrygowaniem w głosie i uśmiechem unoszącym krzywo jeden z kącików jej ust -Z przyjemnością zobaczę ten skarb.

Odpowiedzią był uśmiech Béatrice i wskazanie ruchem głowy drogi. Obie kobiety zaczęły się oddalać od reszty towarzystwa. Zaś sama szkarłatna dama swobodnym tonem rozważała.- Jednorożec pięknie wygląda w tarczach herbowym, nie uważasz moja droga? Jednorożec, lew, orzeł... To piękne zwierzęta w herbach. Nie to co smoki. - łyknęła nieco wina spoglądając na Marjolaine powłóczystym spojrzeniem.- Wiesz, że dziewice przyciągały jednorożce? Miały do nich słabość. Ja także...- zachichotała.- Oczywiście nie tych prawdziwych dziewic. Bo to nudne przestraszone chłopaczki... i dziewczątka. Mówię o mężczyznach i kobietach, takich uroczo niewinnych z wyglądu.- uśmiechnęła się do niej lubieżnie.- Mówiłam ci że wyglądasz niewinnie z tymi różami? Nic dziwnego, że biedny Gilbert był taki zachłanny wobec twej osoby.
Wkrótce oddaliły się poza zasięg ciekawskich uszu służby. I dotarły do niewielkiej komnaty, której ściany obwieszono portretami wielkich przodków barona. Oraz pamiątkami po nich.
Wśród nich była przeszklona gablotka w której tkwił róg jednorożca. Biały kręcony róg o perłowym połysku.

Leżał na satynowej poduszeczce.
-Oczywiście nie jest prawdziwy. W ręce przodków barona wpadł po tym jak pewien wielmoża używający go w ramach środków bezpieczeństwa, umarł od trucizny. Prawdziwy róg tej mitycznej bestii - wyjaśniła Béatrice .- neutralizuje trucizny, których dotyka.
Spojrzała na twarzyczkę Marjolaine i dodała.- A skoro jesteśmy już przy mitach, to... przyznaję, że nadal jesteście dla mnie zagadką. Ty i Gilbert.
Zbliżyła się do niej i mruknęła.- Czasami widać... grę. Och, przyznaję, grę mistrzowską.
Przesunęła palcem po dekolcie.- Ten twój entuzjazm Marjolaine. Ten twój dziewczęcy entuzjazm, jest kuszący i śliczny. Ale jest też fałszywy. Nie pasuje do ciebie i przez to odbiera całości... wiarygodność. Ale też...
Spojrzała w jej oczy mrucząc.- Gdy cię całował przy powozie, gdy się rumieniłaś... wtedy nie było gry. Wtedy było tylko uczucie i pragnienie. - oblizała wargi mówiąc.- Ach, kusi mnie sprawdzić, czy pragnienie to mogą zaspokoić każde usta.

Jasnowłosa ptaszyna przez kilka chwil w milczeniu spoglądała w otchłanie orzechowych oczu wicehrabianki, mimo uszu puszczając całą tyradę o dziewicach, niewinności i graniu. Potem zsunęła swój wzrok na jej przesycone wyuzdaniem usta, na widok których jej cienkie brwi podskoczyły ku górze, a ona swym ciałkiem zwróciła się ku rogowi i odpowiedziała lakonicznie -Nie każde.
Nieśpiesznie, aby przypadkiem nie zostać posądzoną o ucieczkę, a jedynie o nonszalanckie przechadzanie się, zaczęła okrążać gablotkę z zaciekawieniem przyglądając się jej wnętrzu. Przystanęła i pochyliła się ku wygodnie leżącemu za szybą skarbowi. Jednocześnie z jej płuc wyrwało się melancholijne westchnienie -Cieszę się, że nie jest prawdziwy. Odkrycie choćby jednego jednorożca pozbawiłoby legendy i baśnie o nich tej otoczki mistycyzmu. Ludzie za bardzo chcą wszystko obedrzeć z niezwykłości i zrównać z wtórnością dnia codziennego..
Béatrice nie podążyła za nią, pozwalając jej zyskać komfort odległości i poczucie bezpieczeństwa. Ale wędrowała za nią wzrokiem popijając wino.- Oui. Masz rację moja droga. Niestety...To dążenie tkwi w ludzkiej naturze. Zdobyć to, co niezdobyte. Odkryć to ,co nieodkryte. Posmakować zakazanego owocu. Owocu wielce słodkiego... możesz mi wierzyć Marjolaine.
-Oooh, ależ wierzę – zamruczała potulnie hrabianka nie podnosząc jednak spojrzenia z fałszywego rogu na kobietę. Z pełnym skupieniem i zaangażowaniem przyglądała mu się z każdej strony w jakże materialistycznym wyobrażaniu sobie, jak śliczne byłyby kolczyki bądź inny element biżuterii zrobiony z tego perłowego tworzywa -Ale zakazane owoce są słodkiego dlatego.. że są zakazane. Jednorożec po odkryciu może się okazać zaledwie białym, kulawym koniem z przytroczonym do czoła wyciosanym z drewna rogiem. To smutne..

Wyprostowała się z gracją i w zamyśleniu skrzyżowała swe spojrzenie z jednym z przodków monsieur du Pontenac'a -Mmm.. chyba przerwa niedługo się skończy, powinnam poszukać Gilberta. Zobaczyć, czy gdzieś mi się nie dusi....
-To prawda. Przerwa już się kończy.- odparła Béatrice i dopiła wino mówiąc.- Wybacz mi, że byłam tak nieznośna, chwilami. Nadmiar wina, zwykł na mnie... wpływać w ten sposób.
Postawiła pusty kielich na szklanym blacie gablotki.-Ależ czyż można mnie winić, że próbowałam?
Zachichotała cicho i dodała bawiąc się dalej dwuznacznościami i niedopowiedzeniami.- Zazdroszczę Gilbertowi tak oddanej osoby, jak ty moja droga. Może jednak skusisz się na odwiedziny mej posiadłości, na rozmowę w małym gronie za jakiś czas? Bo obawiam się, że bale jakie urządzam, nie przypadłyby ci do gustu.
-Non, chyba rzeczywiście nie..- jasnowłosa nie miała zamiaru negować rzeczywistości, bo i prawdą było, że rozkoszne spotkania towarzyskie organizowane przez wicehrabiankę nie były, łagodnie mówiąc, w guście młodziutkiej Pelletier. Dobrze, że wyjaśniły to sobie już teraz i to z inicjatywy właśnie pani gospodarz owych balów z dużą ilością splatających się ze sobą mas ciał ludzkich. Obu płci.
-Ale kiedyś, za jakiś czas.. mogłabym się zdecydować na drobną wizytę – powiedziała Marjolaine trochę oględnie miast dać jedną, konkretną odpowiedź. Lecz w zamian dopieściła swoje słowa jednym z uroczych, dziewczęcych uśmiechów posiadanych w hrabiowskim arsenale gotowych gestów i mimiki na prawie każdą okazję -Nie wypada odmówić takiemu zaproszeniu, prawda?
-Nie. Nie wypada.- odparła z lekkim uśmiechem Béatrice. Po czym dodała dwuznacznie, przesuwając języczkiem po swej dolnej wardze.- Może kiedyś przyjdzie nam poznać się bliżej.
A następnie rzekła pogodnym tonem.- A teraz odszukajmy twego narzeczonego. Mam wrażenie, że stęskniłaś się za nim.
Marjolaine nie przyznała się do istnienia jakichkolwiek tęsknot względem Maura. Bądź ich braku. A wprawdzie na jej porcelanowe lica zamierzenie wstąpiła satysfakcja z tak pozytywnego rozwijania się tej ich znajomości, to myśli hrabianki krzyczały wniebogłosy:

„Nigdy, Ty zła kobieto! Łapy precz!”
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 31-08-2015 o 15:10.
Tyaestyra jest offline  
Stary 19-12-2011, 14:27   #13
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To był ciężki wieczór dla Marjolaine. Musiała wszak się zmagać z drapieżną napastliwością swego narzeczonego i reakcjami własnego ciała. A teraz przyszło jej znosić lubieżne zaloty szkarłatnej damy. Na szczęście Béatrice nie była w swych awansach równie bezpośrednia co Maur.
Być uwielbianym, był przyjemnym uczuciem, ale... jak się przekonała hrabianka, uwielbienie powinno mieć swoje granice. Oczywistym problemem, był fakt że znajomość z Béatrice, nie będzie procentować, bez pewnych ustępstw ze strony hrabianki D’Niort. Ustępstw, na które młoda arystokratka nie była gotowa.
Cóż... jednego nie mogła odmówić temu wieczorowi. Na pewno nie było nudno.
Gdy obie kobiety, znów znalazły się wśród zgromadzonych gości, oczy Marjolaine zaczęły szukać jej narzeczonego.
Wkrótce zresztą go wypatrzyły. Trzymał kielich wina dla niej i...



był osaczony przez trzy powabne panienki w sukniach o wyjątkowo krzykliwych barwach. Uśmiechały się do niego, flirtowały z nim, chichotały i subtelnie podsuwały pod twarz swe dekolty. Zapewne przy dwuznacznych uwagach, na temat swej gotowości do pozbycia się swych sukni.
Marjolaine znała takie typy kobiet aż za dobrze. Wielokrotnie przyglądała się z boku jak “polują”.
Łowczynie narzeczonych. Interesowały je tylko mężczyźni zaręczeni i świeżo poślubieni. Ekscytowało je odbijanie innym kobietom ich mężczyzn, zdobywanie uczucia i udowadnianie, że nie ma mężczyzny, który oparłby się ich wdziękom. A skoro Maur się zaręczył, to był wystarczająco wart ich uwagi i wysiłku.
Młoda arystokratka nie sądziła, że kiedykolwiek przyjdzie jej pilnować jakiegoś mężczyzny. Nie miało wszak znaczenia, ileż to kobiet ugości w swoim łóżku Gilbert podczas ich “związku”. Ale miało znaczenie, jeśli ulegnie wdziękom jednej z tych pstrokatych ladacznic. Oznaczałoby to wszak, że panna Pelletier D’Niort nie potrafi swoim urokiem przykuć do siebie mężczyzny! To by ugodziło w jej reputację, o podrażnieniu próżności Marjolaine nie wspominając.

Na szczęście Maur trzymał się swej roli czułego i ślepo zakochanego narzeczonego i ledwo ją zoczył, a już pospieszył do niej z pucharkiem wina. No i na szczęście czas było wrócić na drugą część wieczorku muzycznego. Niemniej młoda arystokratka, zapamiętała iż musi zachować czujność. W końcu Gilbert był mężczyzną chętnie folgującym swoim żądzom, a one czekały na jego chwilę słabości.


Kolejna część koncertu, upłynęła Marlojaine na rozmyślaniach. I na doznaniach. Znów dłoń mężczyzny wędrowała po jej kolanie i udzie. A choć chwilami, kusiło ją by zepchnąć ową dłoń w ramach okazania niezadowolenia, za zbytnie spoufalanie się z owymi szlachcianki, to jednakże ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu.
Takim zachowaniem dałaby bowiem znać, że w ich idyllicznym związku źle się dzieje. A na taki znak wszak właśnie czekały owe harpie. Pewnie od razu zajęłyby się pocieszaniem biedaka i nie miałyby oporów przed zrzuceniem przed nim szat.
Był też inny powód, dla którego pozwalała dłoni Maura wędrować po swej nóżce. Powód do którego niewygodnie się było jej przyznać. Dotyk jego dłoni był przyjemny.



Muzycy grali pięknie, pozwalając młodej arystokratce uspokoić nieco emocje i ochłonąć po niedawnych zdarzeniach. Choć dłoń Maura nie pozwalała o nim zapomnieć, to jednak nie powodowała ona nadmiernej nerwowości jak wcześniej. Zaczęła się do tej dłoni przyzwyczajać i niepokoiła się nieco, gdy jej ciężar znikał na moment z jej nóżki.
Położyła więc dłoń swą na jego dłoni, by dopilnować obecności tej przyjemnej pieszczoty i pokazać wszelkim lafiryndom, że Gilbert jest jej własnością.



Kolejna przerwa w koncercie.
Tym razem Gilbert nie pozwolił się wymknąć swojej ptaszynie. Jego dłoń zaciskała się na jej placach delikatnie acz stanowczo ciągnąc ją w boczne korytarze rezydencji. Marjolaine zdołała jedynie zauważyć wyraźnie poruszonego markiza de Avenier nerwowo rozmawiającego z jakimś prostakiem. Zapewne posłańcem sądząc po stroju. Jakiekolwiek wieści przyniósł, najwyraźniej przeraziły one starego wdowca. Bowiem szybko pożegnał się damą w czerni, którą adorował tego wieczoru, równie szybko pożegnał się z gospodarzem i oddalił czym prędzej wraz owym posłańcem.
Ależ czemuż Marjolaine miała się przejmować kłopotami starego markiza, skoro ona sama była w niebezpieczeństwie.
Maur ciągnął ją wszak w głąb komnat, zapewne po to by zedrzeć z niej szatki i zaspokoić swe barbarzyńskie chucie kosztem jej delikatnego ciała!
Ach, czemuż myśli o tym wywoływały w serduszku arystokratki, zarówno strach, jak i ekscytację?


A jednak...
Gilbert nie zaczął się do niej prostacko dobierać. Nie tym razem przynajmniej. Nie z początku bynajmniej.
Gdy już byli sami we dwoje w odległym pokoiku, szlachcic upewnił się, że drzwi są dobrze zamknięte i podszedł do arystokratki, której serduszko trzepotało niczym spłoszony gołąbek.
Ujął palcami jej podbródek i delikatnie pocałował jej usta, mówiąc.- Wyglądasz uroczo z tymi różyczkami moja droga.
Po czym odstąpił od niej mówiąc.- Ale jeszcze piękniej byś wyglądała z pierścionkiem na palcu, albo...- potarł podbródek obchodząc na około.- z piękną kolią na tej łabędziej szyi. Oczywiście, pod warunkiem, że ją odkryjesz.-
Uśmiechnął się i rzekł.- Ja mógłbym ci taką kolię... sprezentować, acz...- usiadł na wygodnej kanapie.-Mam dla ciebie zadanie moja droga. Otóż naszej świętej pamięci Étienne tuż przed swoją śmiercią obdarował Madeleine Saint-Delisieure kilkoma drobiazgami. Obrazem, zegarem i ślicznym biureczkiem wykładanym masą perłową i kością słoniową.- Splótł dłonie razem mówiąc na głos.- Trochę nad tym rozmyślałem. Trudno uznać by taki okaz zdrowia, jak Étienne, zszedł z tego świata z przyczyn naturalnych. Więc zapewne miał wpływowych wrogów i... jak przypuszczam, miał coś co mogłoby ich skompromitować?
Na pewno coś cennego. Coś, za warto było zabić tak ważną personę.

Uśmiechnął się i dodał.- Coś co może nam przynieść wymierne korzyści, jeśli położymy na tym nasze paluszki.
Po czym skupiwszy spojrzenie gdzieś w dali kontynuował swój wywód.- Na jego miejscu, wartościowe dokumenty ukryłbym z dala od swych wrogów. Nie trzymałbym ich w miejscu tak oczywistym, więc... gdzie one się mogą znajdować? Moim zdaniem, w jednym bibelotów którymi niedawno obdarował swą ukochaną.
Spojrzał na Marjolaine i rzekł.- I tu wkraczasz na scenę ty moja droga. Ja nie jestem mile widziany w jej posiadłości. Natomiast ty jesteś jej przyjaciółką. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybyś złożyła jej kondolencje z powodu śmierci ukochanego. A przy okazji... może uda ci się znaleźć coś ciekawego w podarunkach od Étienne'a?


Gdy koncert się skończył Marjolaine uznała, że już wymknęła się całkiem z łap swego ukochanego. Wszak tyle pułapek ominęła, tyle razy unikała jego dwuznacznych zaczepek i oczywistych pokus. Tak długo i spokojnie znosiła jego palce na swym ciele i usta na swych wargach. Pozostało się tylko pożegnać przy powozie i umknąć do swego gniazdka Le Manoir de Dame Chance. Jeszcze tylko ten gorący pocałunek, jeszcze tylko jego dłonie nieobyczajnie, acz przyjemnie wędrujące po jej pupie.
I mogła chichotać wesoło ciesząc się, że jasnowłosa ptaszyna znów zwiodła polującego na nią jastrzębia.
Na próżno.
Ledwo powóz ruszył z miejsca, barbarzyński Maur doskoczył do drzwi karety i uczepił się klamki. Po chwili wtargnął do środka z lubieżnym uśmieszkiem i błyszczącymi jak u wilka oczami. Dał znak, żeby powóz ruszył i... usiadł obok niej.
Jego dłoń lubieżnie i prowokacyjnie powoli masowała nóżkę Marjolaine, jednocześnie podciągając w górę jej suknię. Odsłonił już w ten sposób, zgrabną kostkę arystokratki i pół łydki.
Jego usta muskały raz jej policzek, raz uszko szepcząc cicho słodkie i złowieszcze jednocześnie słowa.- Nie zdołasz wiecznie uciekać moja słodka kusicielko.
Hrabiankę D’Niort czekała tej nocy jeszcze jedna batalia. I to najtrudniejsza z nich wszystkich.


Ranek w Le Manoir de Dame Chance. Ranek po ciężkim, acz ekscytującym wieczorze i nocy.
Znajomość i narzeczeństwo z Maurem okazały się czymś dalece wymykającym się Marjolaine spod kontroli. Ogier jakim był Gilbert, za bardzo wierzgał, zbyt ciężko było go ułożyć. I w swym prostactwie, bucie i zwierzęcej chuci był niezwykle nieprzewidywalny.
Po tej ciężkiej zabawie młoda hrabianka pragnęła tylko jednego. Spać.
Otulić się mocno puchową kołderką i nie wychodzić z łóżka do południa.
Niestety, jak na złość, ktoś ciągle pukał do drzwi jej sypialni. Ktoś natarczywie przypominał jej o tym, że słońce już wstało nad Francją. Początkowo hrabianka ostentacyjnie ignorowała pukanie, mając nadzieję, że pukająca osoba znuży się tą czynnością.
Niemniej, do pukania doszły krzyki.- Panienko! Powóz hrabiny d’Niort stoi na podwórzu!
Ta wieść zelektryzowała i natychmiast przebudziła Marjolaine.
Mateczka, tutaj?! Tak szybko?! Musiałaby jechać całą noc!
A to oznaczało, że będzie w paskudnym humorze.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 19-12-2011 o 14:32.
abishai jest offline  
Stary 29-12-2011, 05:35   #14
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Przesłyszała się.
Prawda?
Musiała się przesłyszeć, nie było innej możliwości. Ewentualnie, jeśli się nie przesłyszała, to mógł to być tylko paskudny żart ze strony mężczyzny, po którym z satysfakcją poogląda jej zszokowanie taką propozycją. A później parsknie głośnym śmiechem i jak gdyby nigdy nic wyciągnie zza pazuchy jakąś cenną błyskotkę, za którą będzie się domagał pocałunku od Marjolaine bądź jej filigranowego ciałka. W to akurat była bardziej skora uwierzyć.

Ale nie, przecież nie miała ostatnio szczęścia do takich sytuacji. Najpierw była Giuditta ze straszliwymi plotkami krążącymi o hrabiance po Paryżu, a teraz jeszcze Gilbert z.. tym! I tak jak Włoszka, zarówno i Maur wydawał się nie traktować tego jako byle psikusa na jasnowłosej ptaszynie.

-Chcesz zrobić... ! - zaczęła nieco zbyt głośnym tonem, który najwyraźniej ją samą zaniepokoił, bo urwała i speszyła się lekko zerkając za siebie na drzwi. Zmełła coś w swych nadobnych, wypucowanych mydłem usteczkach, po czym ponownie zwróciła się do mężczyzny. Spoglądała na niego błękitnymi oczami strzelającymi małymi gromami.
-Chcesz zrobić ze mnie złodziejkę, Maurze?! - zapytała uniesionym z oburzenia szeptem. Nie oszczędziła mu przy tym potraktowania go jakże pieszczotliwym przydomkiem, w którym jednak niewiele było słodyczy z wcześniejszych „mój drogi” i „najdroższy”. Niech sobie nie myśli, że będzie ją tak wykorzystywał do własnych celów. Nie sobie nie myśli, że ona się go boi! A to, że stała w dość słusznej odległości od niego, wcale nie wskazywało na jakiekolwiek bojaźnie wobec swego narzeczonego. Wcale -Nie dość, że przez Ciebie muszę uczestniczyć w tej szopce, to jeszcze próbujesz mnie wkręcić w swoje brudne intrygi?

Gilbert słysząc jej słowa, uśmiechnął się. Jego uśmiech robił się coraz szerszy, aż w końcu wybuchł śmiechem. Głośnym i beztroskim. Śmiał się długo i wesoło. By w końcu przestać i oparłszy policzek na swej pięści przyglądać się jej kształtom bez skrępowania.- Moja droga... Złodziejka to takie... brzydkie słowo. I nieprzystające do sytuacji. Nie okradasz wszak Madeleine z niczego, co by ją interesowało. Ot, po prostu skorzystasz z tego co, z czego biedny jej niedoszły małżonek skorzystać już nie zdoła.

Wstał i podszedł do Marjolaine, spojrzał jej prosto w oczy mówiąc.- Taka inteligentna osóbka jak ty, dobrze wie jak funkcjonuje dwór i Paryż. O tak, z wierzchu są bale i uśmiechy, z wierzchu są chichotania. Ale pod tym pudrem jest tylko gnój i smród, gnój podstępów i smrodek zdrad. Och, nie mów mi “moja ukochana”, iż wierzysz, że można sobie wyrobić pozycję na dworze samymi tylko uśmiechami? Żeby zostać kimś, trzeba się pobrudzić... i to bardzo.
-Non, nie wierzę - burknęła krótko i splotła ręce na piersi. Dodać do tego jeszcze wydęcie usteczek oraz odwrócenie hardego spojrzenia od Gilberta, a już swoją postacią przedstawiała niezadowolenie, acz tym razem z powodu zostania tak bezczelnie wyśmianą przez niego.
-Ale Ty chyba zbyt wiele sobie wyobrażasz po przyjaźni mojej i Madeleine. Szczególnie teraz, gdy tak paskudne plotki krążą po Paryżu, a nagła wieść o moich zaręczynach, i to z Tobą..- specjalnie zrobiła długą pauzę, by jej kwaśny uśmieszek nie uległ nieuwadze -..prawie przyćmiła jej własne, choćby nawet tak tragiczne. Naprawdę sądzisz, że powita mnie z otwartymi ramionami i jeszcze pozwoli grzebać przy prezentach od markiza?
-Och, nie wątpię, że Żmijka nie będzie ci specjalnie przychylna.- Gilbert nie przejął się tą postawą obrażonej panienki. Przychylił usta do jej główki i szeptał jej wprost do uszka, od czas do czasu lubieżnie muskając czubkiem języka płatek uszny dziewczęcia. Jego ręce oplotły jej kibić powoli wędrując dłońmi po niej.- Ale, wierzę w twój spryt. Ufam twojej inteligencji i umiejętności zwodzenia innych. Byłem pod wielkim wrażeniem, tam na sali dworku naszego biednego nieboszczyka. Tak szybko i naturalnie weszłaś w rolę narzeczonej.
To było dość nowe doświadczenie. Maur szeptał jej komplementy. Acz nie komplementował jej urody... nie ustami przynajmniej. Bo uwielbienie jej urody mężczyzna wyrażał dłońmi wędrującymi po jej sukni. On komplementował ustami jej umysł. Czy którykolwiek z wielbicieli przed nim, czynił coś takiego?
-Nie twierdzę moja droga, że będzie to łatwe zadanie. Twierdzę, że jesteś w stanie je wykonać. A korzyści z tego sukcesu, mogą być bardzo duże dla nas obojga.- mruczał jej do ucha Gilbert.

Oh, nie zamierzała dać się podejść tak oczywistymi pochlebstwami! Maur mówił je tylko po to, aby przekonać ją do swego planu, nic ponadto! Zapewne nawet nie myślał tak naprawdę i w rozpustnym umyśle tylko kalkulował swe przyszłe zyski. Nie miała zamiaru pozwolić się tak łatwo udobruchać!
..może tylko odrobinkę. Bądź co bądź jej umiejętności aktorskie nie były zbyt często podziwiane, częściej ignorowane lub próbowane zostać wyplewionymi z jej główki. Kwaśność odeszła z warg Marjolaine i na jej miejsce wstąpiła figlarność.
-I równie duże niekorzyści, jeśli by mi się nie powiodło, non? Wiele ode mnie wymagasz, jak na tak krótki czas naszej znajomości, Gilbert. Chcesz mnie posłać wprost w kiełki rozeźlonej Żmijki, to samo w sobie już jest sporym wyzwaniem – zamruczała zgodnie z prawdą, wszak Madeleine swojego przydomku nie zyskała znikąd. A hrabianka w końcu łaskawie zerknęła kątem oka na swego narzeczonego -Ale.. wydajesz się być bardzo dobrze poinformowany co do upominków rozdawanych przez markiza..
-Niskie urodzenie sprawia, że służba innych panów ma mniejszy respekt wobec mnie. Ale jest i bardziej gadatliwa przy winie stawianym przez szlachcica.- mruczał Gilbert teraz już otwarcie delikatnie pieszcząc płatek uszny dziewczyny swymi wargami.- Bez ryzyka, nie ma wygranej. Bez przegranej nie ma ekscytacji, non? Jeśli nie byłoby zagrożenia... byłoby nudno.
Delikatnie, acz stanowczo tulił do siebie Marjolaine, wędrując po jej ciele dłońmi i szepcząc.- Nie masz ochoty zrobić psikusa Madeleine? Poza tym, owszem ty ryzykujesz. Ale też ty decydujesz o stopniu ryzyka. Nic się nie stanie, jeśli pojedziesz do Żmijki w celach towarzyskich. A jeśli się nadarzy okazja, do... odkrycia sekretów Étienne’a, to grzechem byłoby jej nie wykorzystać.

-Zatem.. gdybym się dziwnym trafem zgodziła na tę niewdzięczną rolę w twym planie, to ja będę najbardziej kusiła los, kiedy Ty nawet sobie rączek nie pobrudzisz.. - mówiła Marjolaine przeciągając leniwie każde słówko z manierą uroczej niewinności. Pozwalając mu na tak wiele, a jednak ciągle na tak mało jak na Maura względem siebie, rozplotła w końcu ręce. Przyłożyła dłonie do jego klatki piersiowej i zaczęła przesuwać nimi powoli ku górze, gładząc go przez materiał ubrania niespotykanego u żadnego innego szlachcica.
-Mmm.. brzmi tak, jakbym to właśnie ja miała dostać najwięcej po ewentualnym sukcesie.. - opuszką palca wskazującego oraz koniuszkiem paznokcia przesunęła po szyi mężczyzny. Prawie wzniecając iskry o jego zarost dotarła do szorstkiego podbródka, który uniosła we władczym geście. Nie zważając na to, że drapieżnikom nie powinno się patrzeć oczy, ona krnąbrnie spojrzała w jego -Czy nie tak?
-Zobaczymy co ukrywał nasz nieboszczyk moja droga i... jeśli będziesz miała ochotę na więcej...- mruknął Maur, po czym pochylił głowę. Jego usta pieszczotliwie ujęły paluszek dłoni, która śmiała dotykać jego zarostu. Język mężczyzny lubieżnie otarł się o niego, gdy patrzył jej oczy mówiąc.- Jeśli będziesz miała ochotę na więcej... to nie zapomnę o tobie w mych planach i przy podziale zysków.
Nachylił się i cmoknął ją w czubek nosa pytając cicho.- Nagroda zawsze jest stosowna do poniesionego ryzyka. Nie mów mi, że aż tak bardzo boisz się kiełków Żmijki? Wszak ulotniłaś się z ranną lwicą podczas tego koncertu. Zapewne wiesz, że ranne drapieżniki są najgroźniejsze, a panna Lecroix nadal nosi nie zaleczone rany po potyczce z madame de Pompadur.

Z niejaką fascynacją młoda hrabianka przyglądała się swojemu paluszkowi znikającemu w ustach kawalera. Jej własne zaś się lekko rozchyliły mimowolnie, gdy poczuła pieszczotę jego języka zaskakująco nie wywołującą u niej obrzydzenia płcią przeciwnej. Acz pomimo tego zaraz wyrwała się z tego przyjemnego transu i zmarszczyła nosek, na poły przez otrzymany w niego pocałunek, a na poły przez słowa Maura.
-Nie boję się jej! - syknęła butnie podkreślając to oświadczenie tupnięciem obcasika jednego ze swych bucików o posadzkę -Prędzej wykpienia z życia towarzyskiego i pogardy u innych za złodziejską próbę. Może i mój upadek nie byłby aż tak bolesny jak ten Béatrice, bo i nie siedzę sobie tak wysoko jak ona niegdyś, ale powracanie do łask arystokracji byłoby zbyt mozolne.
Szpileczka zazdrości nagle dała o sobie znać, i to w takim momencie, gdy do tej rozmowy wkradło się wspomnienie o szkarłatnej damie. Marjolaine wzruszyła ramionami ukrywając swoją podejrzliwość co do relacji tych dwojga, po czym mruknęła obojętnie -Nie widzi mi się zabawa w organizowanie balów.
-To mi się właśnie w tobie podoba. Ta nutka zadziorności połączona z bystrym umysłem.- usta Maura znalazły się niebezpiecznie blisko jej własnych ust. I tym razem szlachcic sobie pofolgował, dociskając swe wargi do jej w namiętnym i lubieżnym pocałunku. A jej ciało do swego. Smakował tak językiem słodycz jej warg przez chwilę, nim odsunął głowę i rzekł.- A żeby ci osłodzić, to tak niebezpieczne zadanie, jakim jak utarcie nosa Madeleine, skłonny jestem dać ci mały prezencik w ramach zachęty... co byś wiedziała, że słowny jestem. To jak... podejmiesz się ?
-Je ne sais pas. Ale mogę to rozważyć – wykonała w powietrzu zwiewny gest dłonią, w międzyczasie uspokajając swój oddech nazbyt poruszony doświadczonym przed chwilą pocałunkiem – Masz pewne.. argumenty. Chociaż osobiście wolałabym poczekać, aż droga Madeleine wyda u siebie jakieś przyjęcie. Wszak nie będzie nosiła żałoby zbyt długo, jeśli w ogóle. A przyjęcie oznacza więcej osób, więcej możliwości do zgubienia się..

Słowa w zadumie padały spomiędzy warg szlachcianki, ale jej własne myśli już zdawały się nieco odpływać ku bardziej ważkim kwestiom.
-A co takiego masz? - zapytała, a jej oczka błysnęły mało konspiracyjnie, gdy patrzyła na niego z gwałtownym przypływem zainteresowaniem. Obie jej dłonie powróciły na klatkę piersiową Gilberta, po czym subtelnie oklepały poły jego odzienia.
-Narzeczona nie musi być taka nieśmiała. Jeśli masz taki kaprys możesz wsunąć dłonie pod moje odzienie.- mruknął żartobliwym tonem szlachcic, na moment odsuwając dłonie od jej ciała. Powoli ściągał złoty sygnet ze swego palca, dodając.- Narzekałaś, że nie masz pierścionka zaręczynowego.
Po tych słowach podał jej do rąk złoty sygnet, zdobiony głową lwa trzymającą w pysku niewielki, acz ładnie oszlifowany granat.





Pierścień ów wydawał się być raczej męską ozdobą. Niemniej był wystarczająco zgrabny i delikatny, by ładnie wyglądać i na kobiecym paluszku. Aczkolwiek nie była to.. najpiękniejsza z błyskotek jakie widziała w swoim życiu. Co tu kryć, nie była też najładniejszą. Sygnet Maura, zresztą jak każdy inny należący do tej grupy biżuterii, był zbyt toporny jak na jej gusta, zbyt męski, za mało ozdobny, za mało krwi i potu ktoś włożył w jego stworzenie. A i barwny kamyczek choć niewątpliwie śliczny, to był zbyt mały, by mogła odbijać nim światło prosto w twarze tamtych harpii lub innych im podobnych wątpliwej jakości arystokratek.
Oh, zapewne niejedna panienka piszczałaby z radości, gdyby adorator podarował jej błyskotkę należącą do niego, którą mogłaby nosić cały czas przy sobie. Ale to była Marjolaine. Całkiem miło ją zaskoczył dając coś swojego, pomimo jego uwielbienia do powiększania swojego własnego majątku, ale to było wszystko. W błękitach jej oczu zgasło wcześniejsze podekscytowanie i w zamian odbijał się zawód, gdy wpatrywała się w sygnet.

-Chyba.. przerwa się niedługo skończy – powiedziała już drugi raz tego wieczoru wykorzystując w trakcie niepewnej sytuacji to proste wytłumaczenie. I zamknęła dłoń na lwiej głowie, miast założyć ją na któryś ze swych paluszków. Oceniła ten podarek na.. dość długi czas rozważania czy się w ogóle podejmie tego zadania, a także jeszcze większe zyski dla siebie, jeśli owe zakończy się sukcesem.
-Niewątpliwie.- mruknął w odpowiedzi Gilbert, ujął podbródek dziewczęcia i znów wykorzystując swoją prostacką postawę wobec niej, delikatnie ucałował jej usta.- Postaraj się go nie zgubić, moja droga. Wielce cenię sobie ów drobny pierścień. A teraz chodźmy.
-Zgubić? Pierwszy prezent jaki od Ciebie dostałam? - pytała unosząc brwi. Przymilająco ujęła go rączką pod ramię, po czym zaświergotała ciepło i z odpowiednią dozą narzeczeńskiego przesadyzmu w swym wykonaniu -Nie mogłabym, mój najdroższy
Uśmiechnęła się do niego słodko, dziewczęco.. w taki sposób, że to uniesienie kącików warg oraz błyśnięcie ząbkami nie pozwalało podważyć przywiązania hrabianki do podarunku od Maura.
Ale czy na pewno? Usteczka Marjolaine przywykłe do.. nie tyle kłamstewek ( jakże by to brzydko brzmiało! ), co przekręcania słów, znaczeń i rzeczywistości do swoich własnych celów, mówiły jedno, acz myśli już podszeptywały i chichotały złośliwie: „Prędzej go sprzedam, bym też coś z tego miała, mój najdroższy.”
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 03-01-2012 o 20:53.
Tyaestyra jest offline  
Stary 29-12-2011, 05:48   #15
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Co on robił?
W jej prywatnym powozie, co on robił?!
Wszak już się pożegnali, czy nie tak? Dobrze pamiętała, że całował ją na pożegnanie nie szczędząc sobie poznawania dłońmi krągłości jej ciała, a potem usadziła się wygodnie w środku karocy. Przecież hrabianka już triumfowała, już świętowała swoją kolejną udaną ucieczkę od narzucającego się adoratora! Zatem jak to się stało, że w jednej chwili była wolną ptaszyną, a w następnej została zatrzaśnięta we własnej klatce z drapieżnikiem?

-Non...- szepnęła niewyraźnie, jak gdyby jeszcze nie była pewna co się tak nagle zdarzyło. Ale ciałko wiedziało i reagowało według tej części woli skrywanej za zarozumiałością i grą. Usta rozchylały się instynktownie, kiedy on swymi wargami akurat muskał blisko jej policzek, jednak drażniąco ni razu nie łączył się z nią w namiętnym pocałunku. Plecami zaś wcisnęła się w kącik tworzony przez miękkie siedzisko, na tyle odsuwając się od Maura, na ile pozwalało jej wnętrze karocy. A było ono nieduże, więc nie dawało miejsca do ucieczki od zasięgu rąk mężczyzny.
-Co Ty robisz? - niemądre to było pytanie, bo i przecież hrabianka aż nazbyt dobrze wiedziała co zamierza jej narzeczony. Ale będący w trakcie największego zszokowania umysł dziewczęcia nie pozwalał jej na do końca trzeźwe myślenie i tworzył takie głupiutkie pytanka. Jednocześnie jedną dłonią próbowała go odepchnąć od siebie, a drugą starała się przeszkodzić jego ręce w odsłanianiu zbyt wiele z jej nóżek.
-Biorę co moje. Biorę moją ptaszynę. Przecież kochankowie muszą znać nawzajem rozkosz swych ciał, a i wypada sprawdzić, czy spełniam twe... wymagania.- rzekł żartobliwie Gilbert, dociskając swoje ciało do jej drobniutkiej postury. Szarpnął mocniej suknią nie zważając sobie na jej paniczne protesty, a materiał sam zatrzeszczał w niemej groźbie. Przypominając dziewczynie, że nosi nie tylko najdroższe, ale i najdelikatniejsze suknie, że ta właśnie szatka może się w szwach rozerwać pod wpływem tak brutalnego traktowania i że:


“Prawie zdarł ze mnie suknię, przy naszym omawianiu roli. Och... garderobiane się naklęły przy jej naprawianiu. Ale wydarzenia dziejące się podczas i po zdzieraniu sukni, były nader przyjemne, Marjolaine.”



Słowa Giuditty brzmiały w jej uszach, gdy tym śmiałym szarpnięciem odsłonił jej nóżkę aż po kolano.
Dłoń mężczyzny znów na kolanku dziewczyny spoczęła, podobnie jak jego usta przywarły do jej ust. Wargi Gilberta w namiętnym pocałunku dusiły ewentualne słowa protestu, język szturmował fortecę jej ust. Początkowo z pasją odwzajemniała jego pocałunki. Spragnionymi tej upajającej pieszczoty ustami wpijała się w jego wargi, aby zachłannie rozkoszować się jego na poły egzotycznym smakiem. Swym języczkiem wychodziła na spotkanie jego języka, splatając je ze sobą wyuzdanie, ocierając o sobie i całując tak jak nie wypadało młodej damie. Czy naprawdę jego usta smakowały inaczej, czy może to tylko jej wyobraźnia tak działa? Może przy okazji sprowadzania niewolników na sprzedaż, dla siebie zdobywał też i tajemnicze specyfiki wywołujące u kobiet fascynację oraz podniecenie jego osobą? Słyszała, że istnieją takie sztuczki, ale jakoś w nie nie wierzyła. Ale to by wyjaśniało wszystko..

Jednak coś zdołało się przebić i zadziałać jak ostry krzyk w podświadomości.
Dłoń Maura przesunęła się po jej udzie wnikając pod suknię. I tym razem nie muskała jej przez w miarę bezpieczny dla doznań bastion sukni, ale przez pończoszkę! I nie była żadna to przeszkoda dla odbioru wrażeń zmysłowych. Marjolaine czuła jak jego dłoń pieści skórę, a wargi przyciskają się do jej usteczek. Na nic zdały się próby odparcia tej napaści dłońmi. Na nic zdały się jej słowa.


“Ale co zrobisz hrabianko D’Niort, gdy on nie będzie pytał o pozwolenie?
A weźmie co będzie chciał, łamiąc wszelki opór?”



Pytanie które jej zadał wczorajszego wieczoru, teraz nabrało ważkiego znaczenia. Co zrobić, gdy on przyciska swe ciało, do jej ciała? Co zrobić, gdy wsunął dłoń pod suknię, gdy pieści dotykiem swych palców jej udo zmierzając do najskrytszego zakątka jej ciała? Co zrobić, gdy całuje odbierając dech i sprawiając, że serce trzepocie w piersi?

Porzuciła wcześniejszy, nieudany plan o zatrzymaniu dłoni swego „narzeczonego” wędrującej po jej udzie. Ale za to skrzyżowała napięte nóżki i zacisnęła je mocno, broniąc dostępu do zakazanego dla kogokolwiek oprócz niej zakątka drobnego ciała.
-Nie ma tu nic, co należałoby do Ciebie, Maurze! -warknęła bojowo, ale także głos jej zadrżał z przestrachu tą sytuacją. Długie paluszki zaciskały się kurczowo na materiale jego odzienia nie mając zamiaru puścić, chyba że dopiero, gdy napastnik będzie wylatywał przez drzwiczki powozu.
-Och...doprawdy?- uśmiech ironiczny, niemalże wilczy towarzyszył jego słowom. Palce wędrowały po jej udzie masując je powoli i z lubością. Niemalże delektował się faktem, że sięgnął tam, gdzie inny mężczyzna nie był w stanie. Powoli i dobitnie pieszcząc jej udo, z wprawą doświadczonego kochanka, spoglądał w jej oczy .-Moja ptaszyno, czyż nie wspominałem, że biorę to co pragnę? Czemuż więc prowokowałaś bym zapragnął... ciebie?
Nachylił się i cmoknął czubek jej nosa.- Chyba się nie boisz? Przybyłem sprawić ci przyjemność. Wszak lubisz przyjemności, non?

Nie zaprzeczyła, kiedy wspomniał o jej domniemanym lęku przed nim. Ani też o przyjemnościach. Lubiła je, owszem, chyba nawet aż za bardzo skoro bez zaspokojenia zapotrzebowania na nie, nie mogła zasnąć ostatniej nocy. Przez kawalera d'Eon, który teraz był bliżej niż na wyciągnięcie ręki i bardziej niż chętny na pomoc z jej bezsennością. Jednakże hrabianka miast skorzystać z jego wsparcia, marszczyła mocno brwi spoglądając wściekle wprost w jego oczy.
-Nie życzę sobie, abyś to robił – wycedziła przez zaciśnięte ząbki. Było to trochę przesadne, ale było także zręczną próbą zachowania zimnej krwi oraz odwrócenia uwagi jego i swojej od wstydliwego dla niej faktu drżenia całego jej ciała.
-Doprawdy? A może tylko się boisz?- spytał cicho, nie przestając dłonią pieszczotliwie wodzić po jej udzie. Szeptał mrukliwym głosem.-Ty drżysz moja droga.
Nie mógł tego nie zauważyć wodząc palcami po jej nagiej niemalże skórze.
Cmoknął czubek jej nosa pytając.- Jakoś nie wypadało mi spytać o to wcześniej, ale... czy ty jesteś dziewicą? Co prawda, jeden szlachetka chwalił się, zaliczając cię w poczet swych zdobyczy, ale...- wargi mężczyzny przylgnęły do jej ust pieszcząc jej powoli. -... mogły to być tylko czcze przechwałki z jego strony.

-Nie boję się! - zacietrzewiła się cała, na moment zapominając o swym gniewie na niego za te prostackie działania, na rzecz chronienia swojej urażonej dumy. W ciemnościach wypełniających wnętrze powozu zapłonęły lica hrabianki, nie dosłownie, ale wyraźnie czuła ciepło wstępujące na swoje policzki. Rumieniła się.. dlaczego? Wszak nie była już tą osławioną nietkniętą panienką o jakiej marzyli mężczyźni. Może rzeczywiście zachowywała się jak jakieś dziewczę, któremu obce były bliskie relacje damsko-męskie, jednakże wyczuwalne na skórze duże doświadczenie Gilberta z kobietami sprawiało, że biedna Marjolaine czuła się jak jedno z tych czerwieniących się wcieleń niewinności.
-A Tobie nadal nie wypada pytać – dodała cicho. Nadal była cała spięta, każdy mięsień jej ciała spinał się w niepokoju i oczekiwaniu na kolejny gwałtowny ruch Maura. Z wynikającą z tego pewną sztywnością odpowiedziała ustami na dotyk jego warg w pocałunkach, mrucząc pomiędzy nimi pytająco -Mm.. który rozpowiada takie plotki?
-Jesteś bardzo piękna w tym uniesieniu, wiesz?- mruknął Gilbert muskając czubkiem języka jej wargi. Masując jej udo tam i z powrotem szeptał.- I masz delikatna skórę. Jesteś skarbem, który pragnę posiąść.
Przesunął ustami po policzku mrucząc.- Baron Serge Devilente, a może Devaunte? Nie pamiętam dokładnie.

Imię to wywołało wspomnienia peruki, pudru, dłoni męskich... oczekiwania ekscytacji i zawodu jaki nastąpił parę chwil później.
Przypomniało, że tak naprawdę nigdy nie poczuła owej fali przyjemności jaką ponoć dawały chwile intymne z mężczyzną. I że sam dotyk Gilberta rozpalał w niej większy żar, niż owa pocieszna “trąbka”, którą zaprezentował Serge... i którą wsunął tam w głąb niej, pozbawiając skarbu dziewictwa.

Usta Maura pieściły jej ucho zarówno wilgotną obecnością języka wędrującego po płatku usznym, jak i słowami.- Pragnę zerwać z ciebie tę suknię, całować szyję, piersi, pragnę poczuć pod dłońmi twe drżące ciepłe ciało... a jakie są twoje pragnienia mademoiselle? Jakie pieszczoty sprawiają ci przyjemność? Jakie rozpalają ogień w tym rozkosznym ciałku?

-Salaud – ciężki od zirytowania syk wydobył się spomiędzy warg hrabianki, a zaskakująco nie był zaadresowany do kawalera. Serge.. drań jeden. Fakt, sama wtedy chciała, tak z ciekawości zobaczyć o co tyle szumu, ale on mógł się postarać i stanąć na wysokości zadania. Zamiast tego skazał ją na zawód, wstręt do dalszych prób i nieświadomość ekscytacji.
-Je ne sais pas.. - szepnęła bezradnie, bo i z braku.. porządnej, dającej przyjemność praktyki z drugą osobą, własne pragnienia były młodej Marjolaine nieznane.
W którejś chwili tej ciężkiej potyczki, jasnowłosa odnalazła swe dłonie na plecach mężczyzny. Dotykały materiału jego odzienia i fałdowały przy każdym miarowym zaciskaniu się nań długich paluszków -Ale nie mów tak, Maurze. Nie możemy.. nie chcę.. nie będę jak tamte..
-Nie jesteś... moja droga ptaszyno.- mruczał jej do ucha Gilbert, ustami wędrował po płatku usznym.-Pozwól więc, że będę ci przewodnikiem po rozkoszy.
Spojrzał w oczy drżącej w jego objęciach Marlojaine.- Bo możemy moja droga. Jesteśmy sami i razem, otuleni mrokiem nocy i pożądaniem. Czyż nie po to są kochankowie, by poczuć ten żar rozlewający się po ciele. By zaznać przyjemności dwojga ciał?
Przywarł ustami do jej warg całując mocno i namiętnie. I pieścił je językiem z wprawą i zapamiętaniem.
Po pocałunku znów dotykał wargami jej policzka, mówiąc.- Jakimże byłbym mężczyzną, gdybym nie sprawił ci rozkoszy, moja ptaszyno. Ale skoro drżysz, to... nie posiądę twego ciała dzisiaj. Niemniej sprawię ci inną zmysłową przyjemność, tylko oddaj się w mą opiekę.

Nutka podejrzliwości zdołała się pomyślnie przebić przez zaniepokojenie hrabianki. I właśnie dzięki tej nutce znalazła ona oparcie i wspięła się z powrotem na swój wygodny, sprawdzony pantałyk.
-I.. mam Ci zaufać? Czemu miałbyś zrobić dla mnie coś takiego? Czy nie wolisz brać niż dawać? - pytała, a w międzyczasie zbliżyła usta i wcale go nie pocałowała, ale wysunęła języczek i jego koniuszkiem powiodła po jego wardze. A potem zapraszająco do zabawy trąciła język mężczyzny, lekko ocierając się o niego w tej niewielkiej wolnej przestrzeni pomiędzy ich ustami.

W pewnym momencie odchyliła główkę, aż zza wysokiego kołnierza zdołał wychylić się kawałek jej szyi, i zerknęła w stronę okna. Przez to całe zdarzenie całkiem straciła poczucie czasu, a krajobraz składający się z głębokiej nocy nie sprzyjał w zorientowaniu się w jakim miejscu akurat się znajdowali -Ale jeśli dojedziemy niedługo..?
-Możemy stanąć po drodze. Zatrzymać na chwilę przyjemności. A poza tym... -usta mężczyzny nachyliły się w kierunku szyi Marjolaine. Ów wystający skrawek jej skóry, dotknął pieszczotliwie samym czubkiem języka.- ... mogę pójść za tobą do twej alkowy.
Szeptał cicho, muskając od czasu do czasu skórę szyi dziewczęcia językiem.- Oczywiście, że możesz mi zaufać. Wiesz, że dotrzymuję słowa. No i... potraktuj moją propozycję, jako inwestycję w nasze... przyjazne relacje, mademoiselle. Chcę ci sprawić przyjemność, licząc że później... zapragniesz więcej.
Marjolaine z rozleniwieniem przymknęła oczy pod pieszczotą mężczyzny na swej wrażliwej szyi i zastygła tak odchylona. Zaczęła żałować założenia na koncert sukni z tak wysokim kołnierzem. Pozapinany bowiem nie tylko zakrywał ślady zostawione jej przez Maura, ale także zasłaniał skórę przed otrzymywaniem kolejnych.
-Wiem? To duże słowo po niespełna dwóch dniach naszego narzeczeństwa. Jeszcze wielu rzeczy o Tobie nie wiem.. i mam obawy, czy aby na pewno chcę wszystkie poznać.. - mruczała, a Gilbert mógł poczuć pod palcami, że z jego ptaszyny odeszło napięcie. Nie całkowicie, oczywiście, ale nawet ta odrobina była jakimś postępem.

W jakiś niewytłumaczalny dla hrabianki sposób, niedawny napastnik zdołał ją uspokoić. Może powodem był sposób w jaki do niej mówił, te jego szepty i pomruki miast gróźb i stanowczego okazywania władzy nad nią. Może zrezygnowanie z brutalnej postawy zdobywcy. Cokolwiek to było sprawiło, że Marjolaine nawet wzięła pod uwagę jego wielce kuszącą propozycję. Wszak ona nie będzie musiała niczego dawać, a tylko zyskać -Zgoda.. ale.. nic ponad tę chwilę przyjemności. Nie chciałabym być zmuszona do tak szybkiego.. zwrócenia pierścionka i zerwania naszej znajomości, kawalerze d'Eon.
-Tak więc odsłoń tą łabędzią szyję i przestań bronić dostępu moim palcom do swych sekretów. Pozwól mi... sprawić przyjemność tobie.- szeptał cicho szlachcic muskając językiem ów rąbek szyi i palcami pod suknią dziewczęcia.- Pozwól sobie posmakować rozkoszy. Namiastki tego, co... możesz poczuć w alkowie, w przyszłości.

Zaborcza natura Marjolaine wnosiła jeszcze głośne protesty na tak karygodne zamiary i razem z umysłem domagała się sprawiedliwości. Oh, ale to nie one w przesyconym pożądaniem wnętrzu karocy miały największą siłą głosu. Ta objawiała się w każdym nerwie odczuwającym pieszczoty Maura i każdym dreszczu sunącym pod materiałem sukni. Miała władzę nad drobnym ciałkiem hrabianki i gęstą mgłą przesłaniała zdrowy rozsądek.
Dłońmi, jak w odurzeniu tym słodkim powietrzem, sięgnęła do swego kołnierza, po czym drżącymi paluszkami zaczęła mało wprawie rozpinać każdą z ukrytych sprytnie haftek. O ile suknia się poddała i po ostatnim zapięciu odsłoniła szyję aż do dekoltu przechodzącego w ciasny gorset, to nóżki stawiały opór. Choć rozluźnione, to ich rozchylenie było nieznaczne, nieśmiałe i bojaźliwe takie.
Gilbert nie przejmował się oporami dziewczyny, nie domagał się więcej. Nie potrzebował. Usta wędrowały po jej szyi i po dekolcie, język zataczał ciepłe szlaki na skórze szlachcianki, by co jakiś czas powrócić do jej ust i w namiętności tak drapieżnej i dzikiej pieścić wargi Marjolaine jak i jej języczek.
A palce korzystały z tego co nieśmiało odsłoniła, masowały i pieściły przez bieliznę obszar, który oddała jego dłoni. Powoli i stanowczo dotykały ten skrawek, pieszcząc skórę poprzez delikatny materiał i niemalże obiecując silniejsze doznania rozkoszy... jeśli tylko odważy się odsłonić więcej.

Gorące tchnienie wyrwało się gwałtownie z płuc Marjolaine. Niespodziewanie okazywało się, że znana ze swej kapryśności i wodzenia innych za nosy hrabianka była mocna w swych usteczkach i teatralnych gestach tylko wtedy, gdy realne zagrożenie było daleko. Kiedy zaś było blisko, a połączone ze sobą doznania każdego jego dotyku warg i palców przywoływały błogie dreszcze, to cała pewność siebie porzucała ją, zostawiając tylko kruche i bezsilne dziewczę.
Jedną dłoń zaciskała na skłębionych fałdach swojej zmaltretowanej przez Maura sukni, a drugą zaś na jego ramieniu, jak w wyjątkowo mało stanowczej próbie trzymania go z dala od siebie. Pod wpływem pieszczot jego palców zacisnęła na nich swe uda, czy to w potrzebie przegnania intruza, czy też w pragnieniu wyraźniejszych odczuć. Wprawdzie potem je z powrotem rozchyliła, nieco szerzej niż wcześniej, ale była w tym ruchu wstydliwość i walka ze sobą. Nawet jeśli przyjemne, to oddawanie się mężczyźnie było dla jasnowłosej ptaszyny trudnym i niezgodnym z jej charakterem zadaniem.

-Jesteś śliczna i delikatna. Masz taką jedwabistą skórę.- szeptał szlachcic z uwielbieniem i wyraźną przyjemnością pieszcząc wargami szyję i dekolt dziewczyny. Lubieżne pocałunki i wyuzdane ruchy języka nie były nawet w połowie tak skandaliczne jak poczynania Gilberta pod jej suknią. To tam palce wślizgnęły się pod bieliznę i zapuściły do jej bastionu kobiecości. Zrazu ostrożnie, po czym śmielej im bardziej rozchylały się uda panny D’Niort poddając jego dotykowi i doznaniom wprawiającym ciało w przyjemne drżenie i porażającą zmysły błogość.
Oto bowiem palce mężczyzny zanurzyły się w jej wnętrzu i odważnie pieściły obszar, do których jedynie zgrabne paluszki Marjolaine miały dotąd dostęp. I przynosiły o wiele mocniejsze wrażenia. Palce Maura były większe, wsuwały się odważnie i poruszały żwawo. Wiedział gdzie dotknąć, gdzie pomasować, by ciałko hrabianki przeszywały kolejne spazmy rozkoszy.

Rozchylające się się w głośnym, dyszącym oddechu usteczka dziewczyny zbliżały się do granicy wydobywania z siebie jęków lub łkań, mimowolnych odgłosów na swój sposób będących zwiastunami narastającej ekstazy. Nie była już w pełni swej władzy nad ciałkiem, nie kontrolowała jego reakcji. Przyjmowała w siebie tego barbarzyńcę, którego każde kolejne bezczeszczenie jej tajemnic przywoływało przyjemność falami rozpływającą się po Marjolaine. Wiotkie bioderka same wysuwały się na spotkanie, prawie wierzgające nóżki zgięły się w kolanach, aby pieszczoty Maura mogła czuć w sobie mocniej i głębiej. Wijąc się pośród szeleszczącego materiału sukni pragnęła, by ta ich podróż do jej dworku trwała godzinami, tak samo jak i „opieka” mężczyzny nad nią. Jednocześnie zaś rozpalające jej skórę jak w gorączce podniecenie, domagało się ugaszenia ekstatycznym wybuchem uniesienia, o wiele silniejszym niźli za sprawą jej własnych paluszków.

Dotarli do posiadłości... jednak rozkosz w której wiła się Marjolaine nie pozwalała hrabiance wysiąść. Ogień ciała który rozpalił szlachcic sprawiał, że mogła się jedynie wić w jego objęciach i drżeć. Całkowicie oddana jego pieszczotom, nie zauważyła że podróż już się skończyła i że ekstaza która wygięła jej drobne ciałko w łuk, zawładnęła nią na dziedzińcu jej domu.

Zmęczona i łapiąca oddech spoglądała jak Gilbert wysunął dłoń spod jej sukni, prowokacyjnie oblizywał palce.- Na dziś... musimy zakończyć nasze negocjacje, mademoiselle. Ale ufam, że jeszcze przyjdzie nam rozmawiać w ten sposób. I posuniemy się dalej w naszych rozważaniach... nad kobiecą naturą.
Nachylił się i muskając wargami i językiem jej obnażony dekolt, szeptał.- Chciałbym cię zobaczyć nagą, otuloną tylko puklami twych włosów. Zaprawdę, byłby to widok godny uwiecznienia na obrazie. Przebudzenie wiosny... odpowiedni tytuł, n'est-il pas?
-Nie wątpię, że.. z chęcią byś taki zawiesił w swym zamku.. jako trofeum może?- mruczała niewyraźnie, chyba nie będąc jeszcze w pełni pewną co do słów padających z jej ust. Czuła się zamroczona po przeżytych dopiero co doznaniach. Przyjemność, która falą.. non.. która eksplodowała w niej istnym wybuchem była większa niż wszelkie powiewy rozkoszy jakie sama sobie sprawiała.

Zorientowawszy się, że powóz stoi na dziedzińcu jej posiadłość, a woźnica i zapewne Béatrice oczekują na jej wyjście, Marjolaine pośpiesznie usiadła. Nie zważając na może trochę zbyt zadowolony z siebie uśmieszkiem Maura, starała się przywrócić swą suknię do początkowego stanu i zapinała kołnierz zakrywając przed nim szyję.
A może i by zakryć przed samą sobą to, że koniec końców to wtargnięcie do powozu okazało się być wielce.. satysfakcjonujące? Satysfakcjonujące i przez to niepokojące, wprowadzające zamieszanie w jej wielkim poczuciu niezależności i życia na własnych zasadach.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 29-12-2011, 05:58   #16
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Nieprzyjemny dla ucha stukot rozbrzmiewał donośne wśród ścian Le Manoir de Dame Chance i nawet wyściełający schodów dywan nie był w stanie wygłuszyć tych odgłosów. Ktoś, niewątpliwie w bucikach na dostatecznie wysokich obcasach, pokonywał mnogość ich stopni w nie lada pośpiechu.

Może nie była to największa i najbardziej pożądana przez francuską arystokrację posiadłość, wszak poprzedni właściciel traktował ją jako „byle domeczek myśliwski”, ale niewątpliwie miała swój urok niewielkiego zameczku. Już z zewnątrz charakteryzowała się wymyślnością odpowiedzialnego za nią architekta, którego finalne dzieło tak bardzo poruszyło hrabiankę d'Niort. W środku zaś roztaczało istną mozaikę piękna, trwałości, użyteczności i tak uwielbianą przez dziewczynę kapryśności. Pokoje i pokoiki, piętra i piętereczka, galerie i galeryjki, zakamarki, przejścia, wejścia i wyjścia.. ah! Wszystko czego tylko może zapragnąć skromne serduszko szlachcianki dla zaspokojenia swych podstawowych potrzeb życiowych, do tego w odpowiednim dla niej niezbyt przytłaczającym rozmiarze, a także.. połączone ślimakami i labiryntami schodów właśnie.
Ot i cała tajemnica zachowywania przez Marjolaine szczupłej sylwetki. Bowiem to ona prawie zbiegała na dół, nerwowo stawiając każdy kroczek i dłońmi ujmując za poły sukni, co by nie zaplątać się w jej materiał. Gwałtowne przebudzenie od razu postawiło ją na nogi, a przyczyna dla takiego wyrwania jej z rozkosznego kokonu kołdry sprawiła także, że narzuciła na siebie prostą suknię bez udziwnień ( tak poważna sytuacja wymagała poświęceń ) zabierających cenny czas na włożenie i szeroką kolią otuliła szyję, znowu zakrywając ślady po spotkaniu z.. narzeczonym.

Cieszyła się, że jego opieka roztaczana nad nią nie przeciągnęła się do jej alkowy, ani choćby do noclegu mężczyzny w jej pałacyku. Z pewnością znowu miałaby problemy z zaśnięciem, bowiem jego obecność w którejś z sypialni powodowałaby u niej lęk i podekscytowanie, z czego przez obie te emocje przez większą część nocy wpatrywałaby się czujnie w drzwi. Nie wspominając już o tym, że po zdarzeniu w powozie i tym jak poddała się jego lubieżnym działaniom, którym początkowo była tak niechętna przecież, czułaby się wielce zaniepokojona, gdyby miała spojrzeć mu w oczy lub być blisko niego. Potrzebowała wyrwać się z łap tego drapieżnika, aby przywrócić w sobie spokój. A któż wiedział do czego był zdolny szlachcic, pomimo tych wszystkich łagodnych słówek jakimi ją karmił. Nawet jeśli nie zakraść się do jej sypialni, do mógłby zbałamucić którąś ze służek lub.. nawet samą Béatrice!

Zasłaniając dłonią usta dziewczyna zachichotała cicho na wyobrażenie swojej gospodyni sztywno i z chłodną uprzejmością walczącą z zalotami Maura.
Zatrzymała się w końcu przed drzwiami do saloniku, w którym powyższa miała względnie udobruchać hrabinę. Przymykając oczy Marjolaine zaczerpnęła głęboki oddech, na moment wstrzymała w skupieniu, po czym wypuściła ze swych płuc wraz z wymalowaniem na swych wargach szerokiego, urokliwego uśmiechu.
Zacisnęła dłoń na klamce i otworzyła drzwi.

-Ah, maman! Co za miła, choć wielce nieoczekiwana wizyta! - zaświergotała wesoło, choć z wyraźną nutką dziecięcego oburzenia, że rodzicielka nie połasiła się o wcześniejsze zawiadomienie o chęci przybycia do swej córki. Podchodząc do niej, aby przywitać się drobnym cmoknięciem w policzek, zapytała z czystą niewinnością i rozbawieniem -Tak bardzo za mną zatęskniłaś?
-Moje dziecko! - fuknęła niemalże rodzicielka.- Jak ty wyglądasz?! Co się stało przedwczorajszego wieczoru? Słyszałam, że... och, co za straszliwe plotki o tobie doszły do mnie. Moja jedyna córka, dumna dziedziczka tytułu hrabiostwa d’Niort zadaje się... z łachudrą z niższych sfer! Co więcej, jest jego narzeczoną. Jeszcze tylko brakowałoby, dzielenia z nim łoża!
Wachlując się mocno wachlarzem usiadła dodając.- Ty wiesz, moje słoneczko, że byłam dla ciebie zawsze pobłażliwa, że przymykałam oczy na te twoje flirciki z aktorzynami. Ba, pozwoliłam ci nawet mieszkać w tym dworku z dala od mojej kurateli. Ale to już przesada... ty wiesz co o nim wygadują? Przecież dobrze wiesz, czego od ciebie ten prostak może chcieć.
-Wieści szybko docierają nawet do Niort.. - mruknęła Marjolaine, puszczając mimo uszu zarzut matki co do swojego wyglądu. Jednocześnie odruchowo musnęła dłonią kolię zdobiącą szyję, bo wszak dobrze wiedziała, że jej nieodpowiednie przesunięcie mogłoby ukazać czerwoność śladów po pieszczotach narzeczonego, a tym samym.. zapewne wielce dramatyczne omdlenie drogiej maman na taki widok. Owszem, miała zamiar się z nią zdrowo podrażnić, ale też nie od razu zaprowadzić na skraj wytrzymałości.
-Ale czy nie powinnaś się cieszyć? Wszak ileż to już.. od czterech, pięciu lat? Może i więcej, próbowałaś mnie oddać jakiemuś szlachcicowi za żonę, jak dotąd bez większego powodzenia – jaśniutkie brwi hrabianki uniosły się w zarozumiałym wyrazie. Jej samozwańcza swatka zgrabnie zawsze ukrywała ten fakt przez kolejnymi kandydatami na męża Marjolaine, ale jeszcze ni razu nie wymusiła na córce utemperowania charakterku. A ona nim całkiem zmyślnie i świadomie odstraszała adoratorów oraz oddalała spełnienie marzenia maman o grupce wnuków. Teraz zaś, tak odmiennie, przyłożyła dłoń do swej piersi na wysokości serduszka i westchnęła czule -Widać to dopiero Gilbert był mi pisany.

-Coooo!- niemal zakrzyknęła Antonina i nerwowo wachlując zaczęła mówić.- Bój się Boga dziecko. Co ty mówisz? Ten, ten... ta zakała rodowa, ten...- szukała odpowiednio pogardliwego określenia dla Maura. Wreszcie znalazła.- Ten... kupczyk?! Nigdy! Twój ojciec się w grobie przewraca, na wieść o tym, co ty tu wyczyniasz. A jeśli już chciałaś mieć Gilberta, to... -znów przerwa na odszukanie w pamięci odpowiedniego słowa.- To markiz de Avenier, byłby odpowiedniejszy. Imię się zgadza, a taki hojny i szlachetny mąż to skarb. Czyż nie on podarował ci ten dworek?
Z tym “darowaniem dworku” to akurat kochana maman lekko się myliła. Ale po cóż ją wyprowadzać z tego błędu?
Antonina odetchnęła głęboko i dodała spokojniejszym głosem.- Moje dziecko, dobrze wiesz, że tylko twoje dobro mam na względzie.- Akurat. Szacunek sąsiadów i prestiż rodziny zawsze były dla hrabiny d’Niort ważniejsze od szczęścia córki.- Kawalerowie, których ci sprowadzałam zawsze byli odpowiedni dla ciebie.
Dobrze usytuowani, z tytułami i starzy. O tak, Marjolaine dobrze znała gust mamam w doborze adoratorów córki.
-Oui, może i mój najdroższy nie ma najlepszej renomy pośród arystokratów, ale mi to nie wadzi. Ta rysa , czyni go tak bardzo.. - nie zważając na tak jawne obrażanie Gilberta przez mateczkę, hrabianka opuściła na moment spojrzenie, a paluszkiem uniesionej dłoni dotknęła swych warg w zamyśleniu. Przygryzła dolną delikatnie -.. pociągającym. Jest taki dziki i egzotyczny, aż cała drżę kiedy jest blisko mnie.

Pomruk jakim wypowiedziała te słowa narzucał sugestię, że nie tylko samo drżenie chodziło po jasnowłosej główce w związku z Maurem. W swym niewątpliwie wyobrażeniu takich chwil z „narzeczonym”, aż dłonie przyłożyła do policzków w uradowaniu, a także zawstydzeniu na taką swoją reakcję. Zawirowała z lekkością, niesiona pewno skrzydłami miłości, po czym z szelestem sukni usiadła miękko na kanapie.

-A szlachetność ostatnio nie wpływa za dobrze na.. zdrowie, nie słyszałaś? Wolę mieć takiego rozkosznego czarnego baranka dworów, niż nawet najszlachetniejszego z francuskich mężczyzn, który w momencie zaręczyn na oczach wszystkich padłby martwy do mych stóp – dziewczyna wzniosła na swoją rodzicielkę oskarżycielskie spojrzenie -A może właśnie tego mi życzysz?
-Och, moje dziecko. Ja cię rozumiem. Miłość. To ślepe uczucie dodaje skrzydeł. Ale co potem? Miłość przemija, a reszta pozostaje.- westchnęła Antonina. Po czym zamyśliła się.- No i lepiej być bogatą wdową, niż ubogą małżonką.
A Marjolaine uśmiechnęła się. O tak, Maurowi można było wiele zarzucić, ale nie to, że był... ubogi.
-Ah.. odnoszę wrażenie, że nie muszę się obawiać ubogiego życia u jego boku. Być może Gilbert, jak to ślicznie określiłaś..- posłała maman słodki uśmieszek, w którym jednak niewiele było z rozbawienia, czy przyjęcia jej wcześniejszego wybuchu za niezbyt wygórowanych lotów żarcik -pochodzi z niższych sfer, ale potrafi dbać o swoje interesy lepiej niż niejeden hrabia czy markiz.

Jakże komplementowała tego barbarzyńcę, jakże go broniła przed zarzutami Antoniny. Pochlebstwa z taką trywialnością padały spomiędzy tych kąśliwych warg Marjolaine. Czyż nie była wiarygodna w roli przyszłej panny młodej? Wiarygodna i taka.. naturalna, jak to określił jej partner w tej gierce mamiącej francuskie oczy, a nawet te własnej matki spoglądające na nią od urodzenia.
Szybkim ruchem wypełnionym nagle zbulwersowaniem na nową myśl, dziewczyna zagarnęła kilka pasm włosów za ramię, mówiąc przy tym -I mam nadzieję, że teraz, skoro nasze narzeczeństwo stało się tak jawne, to jego osoba odstraszy tego okropnego de Augury od dalszego nękania mnie. Stary skąpiec nie wie kiedy się poddać.
-Horace bywa strasznie męczący. Co gorsza, zaczął ostatnio zwracać oczy i ku mnie, nie szanując mego wdowieństwa.- odparła z oburzeniem w tonie głosu maman, budząc zdziwienie Marjolaine.
Skupiwszy temat na sobie, Antonina zaczęła narzekać na namolność umizgów bannereta, zupełnie zapominając o skandalu z Maurem. Wyglądało na to, że monsieur’owi de Augury bardzo zależy na ziemiach należących do majątku d’Niort. Tak bardzo, że było mu wszystko jedno czy matkę, czy córkę zawlecze do alkowy. Niewątpliwie córeczka, byłaby przyjemniejszym dodatkiem, ale ostatecznie...

Sprawa zalotów Horace’a na szczęście odciągnęła kwestię narzeczeństwa na później. Marjolaine czynnie brała udział w tej rozmowie żartując, psiocząc i co najważniejsze – dociekając, aby tylko maman kontynuowała dzielenie się z nią swoimi zgryzotami. I ani myślała o powracaniu do tematu narzeczeństwa jej córki, która zaś nie miała zamiaru specjalnie kusić losu choćby drobnym wspomnieniem o Gilbercie, którego może rzeczywiście powinna wykorzystać do uprzejmego, jak to on potrafi, porozmawiania sobie z nieszczęsnym adoratorem. Być może nie był taki zły ten pomysł wykształtowany w trakcie słuchania opowieści o mało ekscytujących zalotach ze strony bannereta wpadających jej jednym uszkiem, dających o sobie znać najważniejszymi szczególikami, po czym wypadających drugim. Wszak de Augury zdawał się być dość zdesperowany, a czekanie aż umrze mogło trwać zbyt długo i za bardzo męczyć obie arystokratki.
Marjolaine jednak musiała swoje knowania odłożyć na później. Oto bowiem Béatrice wkroczyła by uprzejmym tonem poinformować, że śniadanie podano.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 31-08-2015 o 15:17.
Tyaestyra jest offline  
Stary 30-12-2011, 16:42   #17
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Marjolaine uwielbiała kąpiele, czym różniła się od wielu członków paryskiej śmietanki, którzy kąpali się rzadko, albo... wcale, zabijając odór niemytego ciała nadużywaniem perfum.
Marjolaine doceniała jednakże urok i przyjemności płynące z kąpieli. Acz nie takiej, jaką za młodu raczyła ją mateczka.
Zimna woda i druciane szczotki. Wszystko po to by pobudzić krążenie krwi i sprawić by piersi urosły duże. Niewiele to dało w ostateczności. Obfity biust nie stał się zaletą hrabianki d’Niort.A do zimnej wody hrabianka miała daleko posuniętą odrazę.

Co innego ciepła woda, z dodatkami w postaci olejków i perfum...


i płatków róż.
To był rodzaj kąpieli, który polubiła od razu. To był rodzaj kąpieli, jaką zawsze przygotowała dla niej Béatrice Paquet.
Tego potrzebowała by się zrelaksować, by odpocząć po dwóch nocach pełnych ekscytacji i silnych wrażeń. Tego potrzebowała by poukładać na nowo swój świat.

Dwa dni. W tak krótkim okresie życie Marjolaine wywróciło się do góry nóżkami. Niezdobyta dotąd kobietka, zyskała narzeczonego, ba... żarliwie broniła go przed własną matką. Może troszkę za żarliwie?
Że też mężczyzna potrafi tak zamieszać w sercu kobiety. I jeszcze wczorajsza napaść. I jego usta wędrujące po jej szyi i palce wsuwające się tam gdzie nie powinny. Pozwoliła mu na wiele, ale nie na wszystko. To był jej triumf, ale czy po wydostaniu się z jego lubieżnych łap czuła się triumfatorką?
Hrabianka nie była tego pewna.
Delikatnie pocierając paluszkiem swą dolną wargę zastanawiała się co by się stało, gdyby nie stawiła mu tak zaciekłego oporu, gdyby pozwoliła na więcej.


“Pragnę zerwać z ciebie tę suknię, całować szyję, piersi, pragnę poczuć pod dłońmi twe drżące ciepłe ciało... a jakie są twoje pragnienia mademoiselle?”

Te słowa zdawały się ją prześladować. Ta obietnica zawarta w nich nie pozwalała o nich zapomnieć. Ta pokusa, by oddać się jego władzy. Non! Nie może pozwolić sobie na ulegnięcie mu. To są właśnie te okowy, których dotąd zręcznie unikała. W końcu nie jest jego własnością, nawet jeśli wszyscy sądzą że jest jego narzeczoną!
A może...
Ząbki Marjolaine delikatnie skubały pocierający jej wargę paluszek. Uśmiech pojawił się na jej obliczu.
A może to złe podejście do sprawy? Może to nie ona jest jego narzeczoną? Ale to on jest jej narzeczonym? Jej własnością? Wszak to ona może zerwać z nim, a nie na odwrót. Może, zamiast dać jemu się złapać i zaciągnąć do jego zamku, może lepiej porwać jego? Zamknąć go w jej komnatach i uczynić niewolnikiem, zabawką do zaspokajania jej potrzeb... Cóż za rozkosznie perfidna i słodka wizja.
Drobna rączka przesunęła się pomiędzy jej udami. Hrabianka cichutko jęknęła. Wczorajsze wydarzenia w karocy uświadomiły Marjolaine, iż chociaż jej potrzeby nie są tak rozbuchane jak u Giuditty, to zdecydowanie nie są odpowiednio zaspokajane.
Ciepła woda nie potrafiła jakoś odgonić myśli o nim. Wprost przeciwnie. Wzmagała tylko pokusy.

Marjolaine
wstała i spojrzała w duże lustro, oglądając swą postać ociekającą wodą.


Po czym zaczęła ją krytycznie oceniać.
Drobne piersi, wąska talia, długa i śliczna szyja... łabędzia szyja, tak ją nazwał Maur, sprężyste acz drobne pośladki, zgrabne uda. Przepiękne jasne włosy i równie jasna cera. Była śliczna jak porcelanowa laleczka, była delikatna i dziewczęca.

“Przebudzenie wiosny... odpowiedni tytuł, n'est-il pas?”

Uśmiechnęła się zastanawiając się nad tym, co by Gilbert powiedział widząc ją nagą, co by zrobił, jaką pieszczotą by obdarzył... zapewne dziką i wyuzdaną, godną lubieżnika jakim był. Zadrżała na moment, bowiem paskudna myśl przeszła jej przez główkę. A co będzie jeśli mu się nie spodoba w swej nagiej okazałości?
Non. To niemożliwe. Już teraz okazywał jej swe pożądanie względem drobnego ciała. Już teraz obmacywał jej całą sylwetkę swymi chciwymi łapskami.
Podobała się mu i ten fakt powodował uśmiech na twarzy Marjolaine. Z jakiegoś powodu było to ważne. Chciała by ją pragnął i pożądał. Chciała jego pocałunków i pieszczot na swym ciele.

A właśnie?
Jak wygląda jego ciało? Jaki jest Gilbert D’Eon pod tym całym strojem? Zapewne silny. Czuła to gdy ją brał w objęcia, gdy dociskał ją do siebie, gdy tulił, całował.
Dotknąć jego torsu, poczuć ruchy mięśni drżących pożądania, zadrapać paznokciami skórę znacząc go jaką swoją własność.
Zanurzyła się wodzie pozwalając palcom błądzić po swym ciele. Obdarzać je pieszczotą.
Rozmyślała nad tym jak wygląda nago, jak twarde są mięśnie brzucha, jak wyglądają jego uda. Jak jest zbudowany tam, pomiędzy nimi. Samo fantazjowanie o tym sprawiało dreszczyk ekscytacji.

Non!

Marjolaine wstała nagle i wyszła energicznie z wanny.

Dość tego!

Gilbert stanowczo za często gościł w jej myślach. Stanowczo za często, był osią jej rozmów. Czuła go pod skórą, czuła go w głowie, każde wspomnienie o nim przyspieszało bicie serca. Należało się od tego uwolnić, najlepiej poprzez zakupy.
Bo cóż lepiej nie ukoi dziewczęcych rozterek niż nowa piękna suknia, czy biżuteria?


Paryż. Najpiękniejsze miasto świata.
Zarówno zabytki poprzednich epok.


Jak i nowe budynki. I jeszcze ten gwar. I dźwięki. I zapachy.
Marjolaine była zakochana w tym mieście. Uległa zauroczeniu już pierwszego dnia pobytu w nim i nie potrafiła by żyć z dala od swego “gwarnego kochanka”... No... Może w Wenecji, w Madrycie. Może tam również mogłaby zapuścić korzenie.
Ale póki co, po rozmówce w mamam, po śniadaniu i orzeźwiającej kąpieli była gotowa na zanurzenie się w uliczkach Paryża, na zwiedzanie sklepów, na oglądanie materiałów, sukni klejnotów. I zmierzenie się ze spojrzeniami dam i szlachciców. Oraz plotkami na temat wczorajszej napaści Gilberta. Wątpiła bowiem, by napaść Maura przeszła bez echa.
Zamierzała się zmierzyć z plotkami sama. Bowiem mamam ruszyła odwiedzić swe przyjaciółki. Na szczęście dla Marjolaine. W innym przypadku Antonina mogłaby zacząć się dopytywać, co ów prostak robił w jej powozie. Hrabianka dobrze wiedziała, że mamam nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.

Póki co jednak nie należało się tym przejmować. i rozkoszować chwilą.
Co prawda Marjolaine miała własnych krawców i innych specjalistów, którzy dbali o to by była śliczna i przyciągała spojrzenia, ale...
Przyjemnie od czasu do czasu przejść się po warsztatach rzemieślniczych, przymierzyć kolie i pierścionki, obejrzeć suknie i materiały, poznać nowinki perfumiarzy.
I posłuchać plotek i rozmów. Poznać to co o szepczą usta Paryżan.
A szeptali o Marjolaine. A jakże. Szeptano i spekulowano o tym co wydarzyło się w powozie. Prorokowano niemalże, że tej nocy alkowa hrabianki gościła Maura. Czyż nie byli narzeczonymi, czyż w okazywaniu sobie czułości nie posuwali się daleko? I czyż reputacja Gilberta nie była szeroko znana?
A jednak... to nie plotki o hrabiance rozpalały wyobraźnię tłumu. Rzekomy romans Marjolaine przestał być nowością, więc ustąpił ciekawszym tematom.

Na przykład gwałtownej śmierci markiza Bénédicta Deuponta. I tajemniczych okoliczności owego zgonu.
Jedni twierdzili, że został zasztyletowany, inni że zginął od pchnięcia szpady. Ponoć bandyci najechali na jego majątek i ograbiwszy go, powiesili markiza jak zwykłego chłopa.
Zwłaszcza ta ostatnia wersja wzbudzała oburzenie. Markiz Deupont był bogatym właścicielem ziemskim, jednym z “przyjaciół” króla Pruskiego. I niewątpliwie beneficjentem tej przyjaźni.
Był też przyjacielem Étienne’a D’Rochers. I być może zginął z tego samego powodu co niedoszły małżonek Madeleine. Zwłaszcza że umarł dzień po nim.
Marjolaine szukała w pamięci Bénédicta, ale nie mogła go sobie przypomnieć jego twarzy. Częściej o nim słyszała niż widziała i jedyne co z nim kojarzyła to ostrygi, których był wielbicielem. I którymi zajadał się na okrągło.
Śmierć markiza była najgorętszą plotką, ale nie jedyną która krążyła po Paryżu. O niejaką Éléonore Lesoir miało się pojedynkować dwóch szlachciców. Inna Éléonore miała doprawić rogi niewiernemu kochankowi, lądując w łóżku z aktorzyną. Niestety została przyłapana przez męża.

Wracając jednak do sprawy Étienne’a, pogrzeb już wyznaczono na najbliższą niedzielę, czyli za dwa dni. Sprawę jego śmierci zajmował się jeden z królewski muszkieterów. Baron Roland de Foix pochodzący z bocznej gałęzi tych Foixów. Bohater spod Raucoux. Urodziwy, acz nieco sztywny szlachcic. Typowy żołnierz i militarysta. Tak przynajmniej zapamiętała go z kilku rozmów, jakie przeprowadzili ze sobą w Luwrze.
Miała wrażenie, że znów go spotka. Skoro to właśnie Roland prowadzi owo śledztwo, to niewątpliwie zawita do jej posiadłości na rozmowę. Jak go przyjąć, jak się zachować?... Te rozmyślania przerwał znany Marjolaine głosik, tym razem pełen wyrzutu.- Marjolaine Amelie Pelletier d’Niort, jak mogłaś mi to zrobić?!
Naburmuszona Lorette d’Chesnier właśnie do niej się zbliżała.- Jak mogłaś pojechać beze mnie wczoraj w nocy? Jak mogłaś spotkać się z nim sam na sam? I jak mogłaś zapomnieć o mnie...
Lorette objęła poufale ramię hrabianki i ciągnąc ją mówiła.- I jak mogłaś nie opowiedzieć mi o łączącym was uczuciu? Ach.. to takie romantyczne. Ryzykował życie by być z tobą.

Oczywiście wyobrażenia Lorette na temat wydarzeń wczorajszego wieczoru były zabarwione nutką romantyzmu. Bowiem Gilbert wdarł się do powozu zanim ten zdołał ruszyć z miejsca, podczas gdy w wyobrażeniach przyjaciółki hrabianki on wskakiwał do powozu, gdy ten pędził już uliczkami Paryża.
Ale na tym sprzeczności się kończyły... Lorette była ciekawa jak Gilbert całuje, jak dotyka, jak pieści, jak daleko się posunęli. A jej domysły były niepokojąco trafne.
Czyżby rzeczywiście Marjolaine stała się bohaterką romantycznych historyjek dla młodych panien, których sprośnymi fragmentami zaczytywały się w tajemnicy przed surowymi matkami?



Tymczasem w Le Manoir de Dame Chance pojawił się posłaniec z listem przeznaczonym dla Marjolaine właśnie. List był zaproszeniem od Giuditty Piscacci dla hrabianki. Zaproszeniem na wieczorną premierę nowej opery, jaki zaproszeniem za kulisy do jej garderoby. Zaproszeniem dla niej wraz z osobą towarzyszącą.
Béatrice przejęła ów list korzystając z tego że i hrabiny i hrabianki nie było w domu. Ów papier po chwili namyślania wylądował pomiędzy kształtnymi piersiami panny Paquet. Wszak nie mogła pozwolić, by hrabina miała okazję natknąć się na to zaproszenie. Antonina mogłaby wszak z tego powodu zrobić kolejną awanturę swej córce. A i tak nie było pewnym, czy Marjolaine uda się na tą premierę. Wszak musiałby wpierw wymknąć się czujnemu cerberowi w koronkach... czyli swej matce.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 16-02-2012 o 23:19.
abishai jest offline  
Stary 14-02-2012, 07:05   #18
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Lanier. Jubiler, którego nazwa jest ni mniej ni więcej, co dokładnie nazwiskiem właściciela. Być może dawniej, gdy dziadek lub nawet pradziadek obecnego zakładał swój sklep, to nadał mu bardziej poetyckie miano odnoszące się do gwiazd, klejnotów lub konkretnego koloru, co by łatwiej przyciągnąć klientów. Jednak w którymś momencie musiał nastąpić ten przełom i ponad drzwiami wejściowymi zawisło zgrabne Lanier. Egocentrycznie, a i owszem. Ale też w pełni usprawiedliwione.
Bowiem nie jest to jakiś pierwszy lepszy sklep z biżuterią, którego wystawy miały mamić prostą klientelę. Tutejsze błyskotki swoim kunsztem kreacji, prawdziwością klejnotów oraz.. cenami, kierowały się ku najwyższej z wysokich klas Paryża. Lanier ulubili sobie francuscy arystokraci z samym królem na czele, a skoro on spoglądał na coś bardziej niż przychylnym spojrzeniem, to jego błękitnokrwista trzódka także. Bo i czyż istniała potężniejsza zachęta niż przekazywane z ust do ust „to tutaj stroi się rodzina królewska”? Oczywiście, wątpliwym było, aby królewska stopa w zdobnym buciku kiedykolwiek przekroczyła próg sklepu, a i sama szlachta też preferowała osobiste wizyty właściciela w swoich włościach. Świadczyło to o posiadaniu swego rodzaju.. pozycji w tej pokrętnej, dworskiej hierarchii. Wszak wejść do jubilera mógł każdy, a arystokraci z całą pewnością nie uważali się za „każdych”. Mimo to Lanier posiadło eleganckie miejsce z reprezentacyjnymi wystawami i przyciągającymi wzrok gablotkami, by móc spełniać tak wydziwaczone kaprysy hrabiostwa, markizostwa czy baronostwa jakimi było... przyjście we własnej osobie, oglądanie biżuterii i nawet przymierzanie bez wcześniejszego umówienia się. Doprawdy, czasem ekscentryczności tych barwnych ptaszków nie miała końca. Ale póki do kieszeni Octaviana Lanier wpadały ślicznie pobrzękujące monety, póty nawet przez myśl mu nie przechodziło kręcenie nosem na takie zachowania.


… nie każda młoda dama może sobie pozwolić na noszenie takiej biżuterii, by nie obawiać się o zostanie przyćmioną przez jej blask. Ale w przypadku mademoiselle ten blask jest podkreśleniem już i tak zjawiskowej urody. Taka klientka to marzenie każdego jubilera.


Mało subtelny, dość przymilny komplement. Schlebianie zawsze leżało w gestii najlepszych sprzedawców, a ta bardzo konkretna klientela wręcz wymagała tej umiejętności. Był to interes obustronny: on słodkimi słówkami rozpieszczał rozbuchane ego szlachetek, a oni hojnie zostawiali u niego części swego majątku.

Marjolaine, jak to przedstawicielka płci pięknej, ale także jako ona próżna sama, była wielce łasa na podziwianie jej urody. Nie tylko przez siebie, ale także przez innych, nawet jeśli był to zaledwie wymóg fachu jak w przypadku monsieur Lanier'a. Mimo to nie zamierzała dzisiejszego dnia zostawić u niego ni najmniejszej srebrnej monety. Nie to, żeby nie lubiła siebie rozpieszczać, bowiem robiła to przy najróżniejszych okazjach i wcale sobie nie żałowała. Jednak jeszcze bardziej uwielbiała dostawać, wymuszać i domagać się najdroższych prezentów od mężczyzn dostatecznie naiwnych, aby wierzyć w jakiekolwiek.. przyjemne następstwa w alkowie po obdarowaniu jasnowłosej ptaszyny klejnotami i sukniami.

Mile połechtana uśmiechnęła się do swego odbicia w lustrze, które zaś odbijało się w tysiącach maleńkich załamań na kolii zdobiącej jej szyję.




Oplatała ją pysznie, misternymi splotami spływała po obojczyku, wyciągała się drobnymi listeczkami ku ramionom i kierowała ku niewielki piersiom unoszonym przez gorset. Przyjemny był zarówno jej ciężar, jak i chłód diamentów odczuwalny na delikatnej skórze. Oprawione w platynę kryształki mieniły się tysiącem barw w świetle zwisającego z sufitu żyrandola, a chociaż niektóre z nich były doprawdy maleńkie, to całość tworzyło cudowne zjawisko lśniące przy każdym ruchu dziewczyny.
Było trochę kłamstwa w słowach jubilera, aczkolwiek kłamstwa ukrytego za kurtyną pochlebstw i tym samym całkowicie usprawiedliwionego. Kolia w swym majestacie i rozmachu z ilością diamentów była czymś trochę zbyt przesadnym jak na szyjkę Marjolaine. Nie znaczyło to jednak, że pogardziłaby takim „drobiazgiem” w swojej kolekcji biżuterii. Z chęcią by go przygarnęła lub naciągnęła na niego swego obecnego narzeczonego, aby tylko mieć tę błyskotkę i sobie podziwiać w zaciszu dworku. Może od czasu do czasu zakładać na bale, aby z zadowoleniem zobaczyć głód w oczach innych arystokratek. Z całą pewnością mieć, posiadać tylko dla siebie, by żadna inna nie mogła założyć takiego cudeńka na szyję..

-A może obrączki, mademoiselle? - rozmyślania nad tym jak bardzo pod białym makijażem byłoby widać zazdrość na twarzach zajadłych panieneczek, przerwał jej głos jubilera. Mimo to znaczenie tego pytania pozostawało jeszcze daleko poza zasięgiem Marjolaine.
-Słucham?- mruknęła z rozkojarzeniem, nazbyt zaabsorbowana przecudnie lśniącymi błyskotkami pochłanianymi przez jej oczy. Nie zwróciła nawet uwagi na zwykle alarmujące ją gwałtowne i głośne wciągnięcie powietrza w płuca podekscytowanej przyjaciółki.

-Obrączki. Dla mademoiselle i chevaliera d'Eon – odparł mężczyzna z niezłomnym spokojem. I przymilnym uśmiechem ze świadomie słabo skrywanym drugim dnem, na jaki stać sprzedawców tylko z najwyższych sfer. Nie tam byle fałszywy uśmiech jaki pojawia się na twarzy po urobieniu klienta na kwotę o wiele większą niż powinna być w rzeczywistości, ale wyrachowany uśmiech świadczący o dobrej znajomości plotek krążących wśród arystokracji. I wykorzystywaniu ich do swoich interesów. Posiadanie takiej wiedzy było wręcz obowiązkiem w pracy wymagającej zadowalania kaprysów francuskiej śmietanki.

Z okolic kanapy dobiegł uszu hrabianki pisk zachwytu. Nie musiała się nawet odwracać, wystarczył sam ten odgłos by domyśleć się, że Lorette prawie się słania, jak gdyby to właśnie jej zaproponowano obrączki.
A już z całą pewnością zareagowała bardziej odpowiednio i bardziej jak na młodą narzeczoną przystało niż Marjolaine. Bowiem ona wprawdzie zwróciła swą uwagę na prezentowane błyskotki, ale samo ich przeznaczenie i niezbity fakt pokazywania ich właśnie jej sprawił, że w szoku wpatrywała się w ślubne pierścionki.

-Ah.. non... - wyrwała się ze swego odrętwienia wydobywając z siebie tylko taki niepewny pomruk. Jako, że mógł od być odebrany z podejrzliwością, lub co gorsza z litościwym porównywaniem jej do naiwnie zakochanej panieneczki, zaraz poprawiła się bardziej stanowczym głosem -Czekam jeszcze na właściwy pierścionek zaręczynowy..
-Oh! - Lorette weszła w jej słowo przeszywającym wnętrze sklepu okrzykiem wielkiego wzburzenia. Nawet poderwała się z kanapy, z której przyglądała się zabawie swej przyjaciółki w przymierzanie co i rusz kolejnych błyskotek -Ten.. ten.. ten gbur, nie podarował Ci jeszcze pierścionka?! I on ma czelność podawać się za Twojego narzeczonego?! Doprawdy Marjolaine, jak możesz myśleć o związaniu się z takim.. takim skąpcem?!

Biedna Lorette... wyraźnie mieszała się w swoich odczuciach co do nagłego narzeczeństwa hrabianki d'Niort. Było to słychać za każdym razem, gdy najpierw rozwodziła się nad swoimi romantycznymi wizjami co do szlachetności Maura, a niewiele później próbowała wybijać ten niedorzeczny pomysł z jasnowłosej główki. Cieszyła się z jej szczęścia, wszak sama postrzegała małżeństwo jako spełnienie swej życiowej drogi, ale jednocześnie Gilbert nie do końca wpasowywał się w jej wyobrażenia rycerza na białym koniu. I może.. tylko.. może.. pod różową peruką pojawiała się zazdrość, potęgowana jeszcze całą niedorzecznością tej sytuacji.
Jednym z.. cichych przywilejów przyjaźni z Marjolaine było to, że nie można było stać się „tą drugą”, czyli tą przyjaciółką, która dopiero jako druga zaciągnie sobie wybranka do ołtarza. Małżeństwo bowiem, z tego co słyszała i zaobserwowała hrabianka, było swego rodzaju rywalizacją pomiędzy młodymi, wysoko urodzonymi panienkami. Bycie pierwszą w towarzystwie, która osiągnie stan żony, było postrzegane jako największy triumf ponad resztą przyjaciółek.
A tu nagle zaburzenie harmonii i powszechnie znanego ładu. Nagle do ślubu mogła się szykować nie ta hrabianka, która już od maleńkości tonęła w marzeniach co do własnego wesela i męża, ale ta po wielokroć pogardzająca takimi międzyludzkimi związkami i postrzegająca je jako największe zło.

-Podarował, ale nie taki, jaki ja bym chciała – odparła hrabianka d'Niort ze stoickimi spokojem i pewną nutką wyższości. Następnie zwróciła swe lica ponownie do słuchającego całej tej tyrady Ocatviana i posłała mu przepraszający uśmiech za to, że musiał być świadkiem niemądrego wybuchu jej towarzyszki na swych jubilerskich włościach.
Nie pozwalając, aby ten temat popłynął dalej, skierowała jego ścieżki ku przyjaźniejszym sobie torom i zapytała beztrosko -A któż lepiej wybierze dla mnie tak specjalny podarunek, jeśli nie ja sama?
Mężczyzna odpowiedział jej swoim własnym uśmiechem, skłonił się lekko i zniknął za drzwiami prowadzącymi do osobnego pomieszczenia. Bez słowa, w pełni rozumiejąc przesłanie dziewczyny zgrabnie ukryte za pozornie niewinnym pytaniem.

-Marjolaine... - usłyszała tuż za swymi plecami szept Lorette, ale sposób w jaki ta wypowiedziała jej imię nie wróżył niczego dobrego - … co TO jest?
Zerknęła przez ramię, by móc zorientować się co też takiego wprawiło w popłoch drugą szlachciankę. Natrafiła na jej kose spojrzenie oraz paluszek już nie po raz pierwszy wycelowany w siebie oskarżycielsko. Tym razem wskazywał na jeden z czerwonych śladów bezceremonialnie odznaczający się od białej skóry Marjolaine. Musiała dostrzec go, gdy pomagała jasnowłosej uwolnić się z oplotów zdobnej kolii, a takie odkrycie aż przywołało rumieńce na policzkach panienki d’Chesnier. Trudno jednak było orzec, czy były one efektem złości, czy może wyobrażeń co do powstania tych znamion.

-To?- powtórzyła z beztroską hrabianka, dodatkowo jeszcze specjalnie dla swej przyjaciółki przechylając głowę, by ku jej oburzeniu wyeksponować mocniej ścieżkę śladów. Lekko musnęła opuszkami palców zaczerwienienie najbliższe jej dekoltowi i wytłumaczyła głosem podobnym temu, jak swej maman mówiła o uczuciu do Maura -To, moja droga Lorette, jest oznaka uczucia jakim potrafi zapałać mężczyzna do swej wybranki. Gorącego i ledwie wstrzymywanego uczucia.

Uniosła rękę ku twarzyczce i wnętrze dłoni przyłożyła czule do policzka, jednocześnie przymykając oczy i z całą pewnością oddając się wspomnieniom chwil spędzonych z narzeczonym. Ale tylko przez moment wystarczająco długi, by przetrzymać Lorette w pozie niedowierzającego zamarcia do powrotu monsieur Octaviana. Powrócił z naręczem pudełek i pudełeczek, które porozkładał na stoliczku przed Marjolaine.

-Aaaale.. - na ten widok przeciągnęła słówko powracając do przerwanego dopiero co wątku. Zrzuciła z siebie straszliwą marę wielce rozkochanej w swym wybranku panieneczki, po czym przyklasnęła krótko w dłonie -Jeszcze mocniejszą oznaką jest pierścionek. Najpiękniejszy i.. możliwie najdroższy. Wszak narzeczony nie powinien oszczędzać na swej ukochanej, non?

Hrabianka bardzo dosłownie wzięła sobie do serca swoje słowa. Kiedy rozpoczął się cały.. rytuał, to kręciła noskiem na każde pokazywane jej świecidełko, na każdy choćby i największy diament, rubin, złoto czy srebro. A to za mały kryształ. A to kolor nieodpowiedni. A to odcień nie pasuje do jej oczu, skóry, włosów lub ulubionej sukni. A to za mało błyszczy. A to za mało kosztuje. A to nie da się odbić światła, aby trafiło wprost w cudze oczko. A to za prosty. A to zbyt podobny do tego, który widziała u jakiejś innej szlachcianki..

Każda z pokazywanych jej i przymierzanych błyskotek była poddawana ostremu osądowi. Oglądające je błękitne oczy był równie bezlitosne i dokładne, co lupy jubilerskie. Wystarczyła chociaż jedna „skaza”, przez którą dany pierścionek nie spełniał wymagań Marjolaine i już zostawał skazany na powrót do swej drewnianej skrytki.
Po niewiele jak kwadransie i po zaglądnięciu do każdego z eleganckich pudełeczek było już oczywistym, że żadne z nich nie kryje w sobie biżuterii mogącej zaspokoić kaprys hrabianki. Było to widać po jej ślicznej twarzyczce, na którą wstąpił charakterystyczny grymas rozpuszczonej panienki nie mogącej dostać tego co sobie wyśniła. Obraza na świat przedstawiała się w wydętych usteczkach oraz przymrużonych oczach z nonszalancją wodzących po podsuwanych jej pod nosek skarbach. Zawód jaki uczynił jej monsieur Octavian nie mogąc spełnić jej zachcianki, był wręcz wyczuwalny w powietrzu.

Ale nagle..
Błysk przeszył błękitne oczy i drobniutka sylwetka szeleszcząc kłębiącym się u stóp materiałem sukni dopadła do jednej z gablotek.

-Ah... - tylko tchnienie zdołało się wyrwać ze ściśniętych gorsetem płuc Marjolaine.
Mościł się majestatycznie na czerwonej, aksamitnej poduszeczce, na której spokojnie oprócz niego zmieściłoby się jeszcze kilkanaście innych. Ale to właśnie on się puszył na tym zaszczytnym, przeznaczonym tylko dla siebie miejscu. On.




-Bonjour, mon amour Marjolaine przywitała się z nim z tak wielką czułością, na jaką dotąd mogła liczyć tylko jej własna osóbka.
-Już po raz kolejny mademoiselle zapewnia mnie o swym wspaniałym guście – jubiler, z niejaką ulgą po zaobserwowaniu w końcu zainteresowania swej klientki, podszedł i maleńkim kluczykiem otworzył gablotkę. Bardzo ostrożnie wziął w dłonie poduszeczkę i wyciągnął ją, by móc w pełni zademonstrować hrabiance pożądany przez nią skarb - Brylant otoczony diamentami oraz bogactwem czystego błękitu szafirów podkreślających oczy mademoiselle. Całość zaś jest delikatnie obramowana platyną.
Wyćwiczonym latami gestem nieznacznie przechylił dłonie, dzięki czemu światło z żyrandola oblało błyskotkę niby boski blask z nieba. Ale Marjolaine nie trzeba było już więcej zachęt ani sztuczek mających jeszcze mocniej obudzić w niej pragnienie posiadania.

Delikatnie ujęła przedmiot pomiędzy opuszki i powoli, rozkoszując się tą prostą czynnością, nasunęła go na swój środkowy paluszek. Nieodpowiedni jak na pierścionek zaręczynowy, któremu przecież przeznaczony był serdeczny, ale ta hrabianka nie przejmowała się takimi szczegółami. Nie przejmowała i nie interesowała się, bowiem sam pierścień w rzeczywistości miał dla niej inne znaczenie niż to fałszywie przedstawiane otoczeniu.
Nie był zwyczajnie ładny. Nie był też śliczny. Był piękny i dlatego go chciała, tylko to się liczyło w rozkapryszonym umyśle. Od dziecka lubiła dostawać to czego chciała, co zwykle sprawdzało się po odpowiedniej dawce dziewczęcego uroku serwowanego rodzicom. I nadal jej tak zostało, choć teraz musiała się już nieco bardziej natrudzić na swoje zachcianki. Ale.. czy nie będzie jej się należała taka nagroda, jeśli zrobi to o co prosił ją Gilbert? A może.. może lepiej byłoby z tego cuda zrobić odpowiednią dla siebie zachętę do spełnienia jego prośby? Odwlekać moment swej odpowiedzi, odwlekać ewentualną możliwość wzbogacenia się Maura i zgodzić się na swą niewdzięczną rolę dopiero po otrzymaniu od niego tak skromnego podarunku. Takie możliwości, aby tylko zaspokoić swój kaprys..

Ciche odchrząknięcie zmusiło ją do powrotu do rzeczywistości. Ono, ale także wyciągnięta w jej kierunku poduszeczka i wyczekujące spojrzenie mężczyzny. Z olbrzymim, teatralnym ociąganiem zsuwała z paluszka pierścionek, po czym w równie powolnym tempie odłożyła go na miękki materiał. Tęsknym wzrokiem odprowadzała oddalające się od niej cudeńko, które w myślach już określiła swoim i teraz było jej tak trudno się z nim rozstać.
Z cichym trzaśnięciem rozłożyła wachlarzyk i powachlowała się nim kilka razy, by ukryć smutek z powodu tego rozstania. Ukryć, ale tylko odrobinę, jak gdyby naprawdę nie chciała go okazywać, lecz ten był zbyt wielki i przyprawiał ją o zbyt duży ból serca.

-Monsieur Lanier... - zza obszytego koronką materiału zerknęła na mężczyznę. Nie kusząco, czy uwodzicielsko, ale słodko, jak córka której nigdy nie miał. A może miał? Nigdy nie przywiązywała większej wagi do rodziny stojącej za Lenier. Jednakże jeśli posiadał, gdyby posiadał, to właśnie tak by na niego patrzyła swymi oczami wypełnionymi iskierkami nadziei -Czy zatem mogę zaufać, że gdy przyjdzie tu mój narzeczony, to zaoferuje mu pan najodpowiedniejszy pierścionek dla jego ukochanej? Zapewniam, że będzie gotów zapłacić każdą cenę, aby tylko sprawić mi przyjemność. Każdą.

Pomiędzy jej oczkami przysłanianymi trzepoczącymi przeuroczo powiekami, a kalkulującym wzrokiem jubilera nawiązała cię cicha nic porozumienia. Wszak był to układ, w którym każde z nich zyskiwało.
Octavian pieniądze, ile tylko mógł ich sobie zażyczyć.
Marjolaine drogocenną dla siebie błyskotkę oraz niecne wykorzystanie swego wybranka.
A Maur.. on zaledwie w pewnej części spłaci u jasnowłosej ptaszyny swój dług jaki postanowił zaciągnąć, kiedy rozpoczął tę gierkę i bezwstydnie naciągał jej warunki. Słono będzie musiał płacić za takie igranie z osóbką hrabianki d'Niort, a bycie naciągniętym na ten pierścionek miało być dopiero początkiem.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 14-02-2012, 07:11   #19
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
„... wraz z osobą towarzyszącą...”



Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort nigdy nie dostawała zaproszeń obejmujących ją i jeszcze osobę towarzyszącą. Non, może nie do końca. Otrzymywała takie, zanim jeszcze cały Paryż, jego młodzi kawalerowie i starzy wielbiciele niewinnych panienek, dotkliwie poznali się na jej charakterku. Kiedy już stało się pewnym, że dziedziczka majątku w Niort nie potrafi zatrzymać przy sobie żadnego mężczyzny ( rzeczywistość rzeczywistością, ale plotki żyły własnym życiem napędzanym jadowitą wyobraźnią ), wszelkie zaproszenia zaczęły być kierowane bezpośrednio do niej. I tylko do niej.

Tak było.. aż do nieszczęsnego balu zaręczynowego u markiza. Na tamto wydarzenie także otrzymała zaproszenie tylko i wyłącznie dla siebie, jednak wróciła już mając narzeczonego. Tę sławetną osobę towarzyszącą, bo chociaż w zaproszeniach nie było pisane wprost, to owa tajemnicza persona zawsze była synonimem życiowego partnera. Teraz i hrabianka kogoś takiego miała, czy też.. tak przynajmniej miało myśleć środowisko arystokratyczne i nie tylko ono. Nie mogła zatem się obrazić na Giudittę za ten zaprezentowany przez nią żarcik, bo i nawet przed swoją najdroższą Włoszką musiała odgrywać ten groteskowy spektakl narzeczeństwa.

Mimo to nawet przez myśl jej nie przeszło, aby zabrać ze sobą Gilberta. Już i tak nazbyt długo, jak na obcego mężczyznę, przebywał w jej życiu i to w sposób wyjątkowo.. intensywny. Nie musiała jeszcze z własnej woli przyczyniać się do wytrzymywania jego towarzystwa w teatrze. Tym bardziej, że zapewne przyjąłby to jako przyzwolenie z jej strony na kolejne próby dobierania się do wdzięków smukłego ciałka hrabianki. A gdyby dostali lożę tylko dla siebie...

Zagubiona w swych myślach i prawie dosłownie uderzona wizją tego, jak bardzo w takiej sytuacji uwaga Maura odbiegałaby od sztuki, Marjolaine zaplątała się lekko w połach sukni i potknęła o długi tren. Szczęśliwie podtrzymała ją za ramię krocząca tuż obok Beatrice, bo jeszcze krucha panieneczka rozbijałby się o podłogę jak porcelanowa laleczka. Podziękowała jej krótkim skinięciem główki i podjęła dalszą wędrówkę korytarzem.

Non, non! Kawaler d'Eon stanowczo nie zajmie przy niej miejsca tego wieczoru! Wykrzyczała w myślach tę decyzję, co uzewnętrzniło się tylko nachmurzeniem uroczej twarzyczki. Na więcej niż „tylko z widzenia” poznała go dopiero kilka dni temu, a przecież od lat już chadzała na wszelkie premiery i nigdy nie miała problemów z towarzystwem. Nie miała zamiaru pozwolić, aby ta nagła sytuacja z narzeczeństwem zmieniła jej przyzwyczajenia.

Ale kogóż takiego miałaby ze sobą zabrać? Swą maman? Zdarzało się, że chadzały razem do opery. Przeważnie był to inicjatywy Antoniny, która tym samym miała wytłumaczenie dla swego przyjazdu do Paryża, popilnowania przez kilka dni swej córki, a w przerwach między aktami przedstawiania jej kolejnych kawalerów. Oui, przy sprzyjającej jej pogodzie czasem nawet kilku jednego wieczora. I właśnie te wątpliwe atrakcje nie sprzyjały maman przy zostaniu wybraną do towarzyszenia Marjolaine. Wprawdzie dowiedziałaby się tego samego dnia, ale to nie przeszkodziłoby jej w szybkim znalezieniu wolnych i niekoniecznie młodych arystokratów do pojawienia się znienacka na operze. Nawet pomimo narzeczeństwa jasnowłosej ptaszyny.
A może Lorette? Tonącą w swych miłosnych marzeniach Lorette, oburzającą się i rumieniącą na każdy objaw łamania zasad dworskiej etykiety? Zapewne bywała w operze, jednak wizyta w garderobie tak.. specyficznej osoby jaką była Giuditta mogłoby się mocno odbić na jej nieskalanej psychice. Mogła oglądać aktorów i śpiewaczki z bezpiecznej, dalekiej odległości, ale ma bliższe spotkania nie była gotowa. Zdarzały się zabawne momenty, gdy Marjolaine rozmyślała nad wielce prawdopodobnym zdarzeniem zostania zamienioną ze swoją przyjaciółką rodzicami. Panienka d'Chesnier i Antonina często zdawały się postrzegać świat w podobnych barwach, choć może maman częściej przymykała oczy na łamanie etykiety, nie żyła ciągłymi marzeniami i niczym swoja córka potrafiła korzystać z zainteresowania sobą mężczyzn.

Mogłaby poszukiwać w myślach imion i twarzy innych osób mogących przyjąć rolę jej „osoby towarzyszącej”, acz... przecież tak naprawdę to już od zawsze miała kogoś do niej idealnego. Czy nie tak? Kogoś z kim bawiła się dobrze za każdym razem, z kim mogła spędzać całe godziny, nawet dnie bez choćby krztyny podirytowania. Małą, drobną.. siebie, oczywiście. Najlepsze towarzystwo jakie tylko sobie mogła wymarzyć.

Zadowolona ze swojego wyboru, szła korytarzem postukując obcasikami. Nie zapuszczała się zbyt często w kuchenne rejony swojej posiadłości. W końcu nie miała ku temu powodów, miała Beatrice zajmującą się sprawami domu, służek i posiłków jej przygotowywanych. I właśnie tak miało być, czyż nie? Marjolaine miała dla siebie całe luksusy dworku, a w zamian wszelkie osoby pracujące na jej wygodę miały spokój w swojej części, gdzie ona nawet stópki nie stawiała pozwalając im na tę względną swobodę.

Tam na dole, tuż obok kuchni było wejście dla służby i jak nazwa wskazywała – przeznaczone tylko dla nich do wchodzenia i wychodzenia z dworku, by jak najmniej rzucać się w oczy. Tym razem jednak to właśnie w stronę tych drzwi kierowała się młodziutka panienka. Było to nawet dla niej nieprawdopodobne. Któż to widział, aby ze swojej własnej posiadłości musiała się wymykać tylnym wejściem! Zupełnie jak.. jak.. jak jakaś byle służka! To było nie do pomyślenia, że mając tyle lat na karczku będzie dalej uciekać spod czujnego wzroku swej maman.. która w owej czujności właśnie zażywała drzemki po męczącym dniu pełnym ploteczek z przyjaciółkami.

-Powiedz mojej drogiej maman, że pojechałam spotkać się z narzeczonym – poleciła Marjolaine, gdy jej ochmistrzyni pomagała jej w zakładaniu płaszczyka. Mogła wymyślić coś mniej.. szarpiącego nerwy swej rodzicielki, ale gdzież wtedy byłaby zabawa? Ukazywanie przed nią swej fałszywej strony córki zakochanej w Maurze i obserwowanie jej reakcji, samo w sobie było pyszną rozrywką. Oraz zemstą za te wszystkie spotkania z kawalerami jakich jej wybierała maman.

Uchyliła drzwi, acz nim przekroczyła próg, to jeszcze z chytrym błyskiem w oku zwróciła się do Beatrice ze słowami rozciągającymi jej wargi w lisim uśmiechu -Ah... i dodaj jeszcze, żeby na mnie dzisiaj nie czekała.
To nawet u starszej kobiety wywołało pęknięcie na masce sztywnego profesjonalizmu i w bardzo subtelnym rozbawieniu uniosło kącik jej ust. Hrabianka dobrze wiedziała gdzie uderzyć, a choć robiła to delikatnie jak na panienkę przystało, to taka wiadomość nie mogła być dobrze odebrana przez Antoninę. Z pewnością z całą gamą teatralnych gestów, pomstowania na mężczyznę odbierającego jej córkę oraz wspominaniem jaka to ona sama jest już zbyt stara i słaba na takie wybryki Marjolaine.

Ah.. być może za jakiś czas do tego „wznoszenia się na skrzydłach miłości”, hrabianka dołoży też snucie opowieści o małych maurątkach, ku własnej uciesze na widok blednącej pod pudrem twarzy mateczki bliskiej omdlenia.
Chichocząc cicho, Marjolaine zniknęła za drzwiczkami podstawionej karocy.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 14-02-2012 o 09:27.
Tyaestyra jest offline  
Stary 16-02-2012, 23:29   #20
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Niecne wykorzystanie Maura. Wydobycie z niego pieniędzy za przysługi. Dużej ilości pieniędzy.
To musiało poczekać. Szlachcic okazał się trudnym do urobienia osobnikiem, a rozmowy z nim w cztery oczy były wszak bardzo stresujące. Gdyż mężczyzna coraz śmielej igrał sobie z Marjolaine.
Hrabianka zdawała sobie sprawę, że było ku temu kilka powodów.
Jego znajomość kobiecej natury i ciała wynikająca z doświadczenia zdobytego na innych kochankach.
Jego niecne wykorzystywanie obecnej sytuacji przeciwko niej.
I słabość, jaką do niego miała. Słabość którą czuła, gdy jego usta i palce pieściły jej skórę. Słabość która nią władała, gdy całował jej wargi. Słabość... tą słabość, która sprawiła, że pozwoliła mu na nieobyczajne zachowanie wobec niej w karocy.
Słabość... i rozkosze z niej wynikające, które kusiły, by... prowokować go dalej, w nadziei zaznania kolejnych silnych wrażeń.
Marjolaine doskonale zdawała sobie sprawę, że jej osobista rozgrywka z Maruem, nie będzie łatwa.
Ale na pewno ekscytująca.
Nie miało to jednak znaczenia. Nie teraz, gdy wyruszała do opery.


Teraz był czas na relaks wśród tego co kochała najbardziej. Sztuki teatralnej.
Muzyka, scenografia, kostiumy, dialogi... wszystko to zachwycało Marjolaine niepomiernie.
Nawet jeśli odbywało się to w bardziej ubogiej wersji.
Ale cóż począć. Gwiazda Giuditty nie świeciła już tak jasno, jak za młodu.
Niemniej wystarczająco jasno, by załatwić Marjolaine osobną lożę tylko dla niej. Duży przywilej, dostępny tylko dla sponsorów teatralnych. I być może dlatego, Béatrice Lecroix zajmowała także jedną z nich. Była tu przypadkiem? Maur ją nasłał? A może szkarłatna dama wykorzystała własne wpływy, by osaczyć ptaszynę którą sobie upatrzyła?
Te i podobne myśli utrudniały skupienie się Marjolaine na sztuce. Te myśli oraz powłóczyste spojrzenie szkarłatnej damy, które od czasu do czasu spoczywało na młodej hrabiance.
Lecroix zauważyła ją i skinęła głową uśmiechając się lekko i pozdrawiając ją. Odległość lóż od siebie uniemożliwiała rozmowę, co było bardzo na rękę Marjolaine. A podczas antraktów Béatrice nie szukała kontaktu z hrabianką.
Więc była tu raczej przypadkiem. I pierwszej nerwowej części Marjolaine mogła się delektować przedstawieniem.
Bardzo udanym zresztą.
Oprócz Giuditty, jak zwykle w formie, wyróżniał młody śpiewak o niezwykłej barwie głosu.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=J8HuTVSB4Yw[/media]

W połączeniu z urodą lica, robiło to niezwykłe wrażenie. Niemalże anioła zstępującego z nieba, na ten ziemski padół i zabawiającego swym niebiańskim głosem zgromadzoną publikę. Marjolaine wiedziała, że za tą piękną fasadę kryje się nader okrutna prawda. Tak mogli śpiewać tylko kastraci, rzezani jak byki których przeznaczeniem było stać się wołami. Ale cóż..czasem trzeba wiele poświęcić dla sztuki.
Bycie podziwianym i bycie niedostępnym. Taka jest rola kastrata.
Niemniej Giuditta też błyszczała. Może jej uroda wyblakła, a ciało nabrało nadmiernej krągłości i to nie w tych partiach, w których powinno. Może i jego ruchy nie były zgrabne, a oczy nie miały tego blasku co dawniej.
Ale głos, silny i piękny, głośny i czysty... głos się jej nie stracił nic ze swego powabu. Głos młodej utalentowanej śpiewaczki, w ciele już nie tak młodym. I nie tak pięknym.
Robiło to kolosalne wrażenie.


-Jak wypadłam, jak mi poszło?- dopytywała się Giuditta ciągnąc Marjolaine do swej garderoby.-W drugim akcie pod koniec było kilka fałszywych nut z mej strony, nieprawdaż?
A Marjolaine zaprzeczyła. Bowiem dobrze znała artystów i diwy. Wieczne głodni pochlebstw, wiecznie spragnieni zapewnień, że ich wpadki zostały niezauważone.
Jak małe dzieci spragnione słodyczy.
Toteż Marjolaine chwaliła występ Giuditty, bo i było co chwalić.

Po drodze do garderoby natknęły się na młodzieńca, który tak pięknie śpiewał podczas przedstawienia. Jego niebiański głos zrobił wszak wielkie wrażenie i na samej Marjolaine, która szczyciła się wielce swą znajomością opery i teatru.
-Marjolaine moja droga, poznaj Francesco Gaudiego. Człowieka który wiele poświęcił dla sztuki. W zasadzie to co miał najcenniejszego.Francesco poznaj hrabiankę Marjolaine Pelletier d’Niort, moją dobrą przyjaciółkę.- rzekła przedstawiając ich sobie nawzajem.


Mężczyzna z bliska był jeszcze bardziej urodziwy i niewątpliwie lepiej wychowany od Maura. Delikatnymi i niemalże dziewczęcymi dłońmi ujął dłoń hrabianki składając na niej delikatny pocałunek.-Jest oczarowany, że mogę poznać tak... powabną piękność.
-Francesco pochodzi z Genui i jest naszą gwiazdą. Wkrótce wybije się wyżej. Ma już odpowiednie znajomości w wyższych sferach.-rzekła Giuditta i dodała cichej, szepcząc do ucha dziewczyny niemalże.-Wicehrabianka Lecroix jest nim zachwycona.
I to tłumaczyło, czemu się tu zjawiła.
-A właśnie. Zdaje się, że mademoiselle Lecroix, miała kaprys się ze mną widzieć, więc... panie wybaczą.-odparł z wystudiowaną grzecznością Francesco. I opuścił obie kobiety.
A Giuditta zaciągnęła Marjolaine do swej garderoby.


Było ona odbiciem upadku dawnej diwy oper paryskich.


Zagrzybiony sufit, stare i sfatygowane meble, łoże w nie lepszym stanie. Na to wszystko Marjolaine patrzyła z niechęcią. Acz nie zaskakiwało jej to. Artyści, w większości byli wielcy duchem, ale ubodzy sakiewką. I Giuditta należała do tej większości.
-Mam ci tyle do opowiedzenia moja droga, o wężu, o plotkach z miasta, no i... o twym narzeczonym.- rzekła nieco konspiracyjnym tonem Giuditta. Nagle uśmiechnęła się lisio mówiąc pozornie obojętnym tonem.- A właśnie, moja droga. Przyszłaś na mój występ sama? Ogier nie daje sie wodzić za nos, tak jak te wszystkie ładniutkie wałachy w Luwru?- po czym dodała już z większym zainteresowaniem w tonie głosu.- Słyszałam, że wczoraj cię twój ogier poniósł.
Słyszała o jego wtargnięciu do karocy Marjolaine. To było pewne. Jej oczy niemal błyszczały ciekawością.
-Opowiadaj moja droga, ze wszystkimi szczegółami, zwłaszcza tymi pikantnymi.- szeptała konspiracyjnym tonem Włoszka.


Marjolaine nie wróciła na noc do domu. Bo i po co? Maman niewątpliwie czekała na nią z długim wykładem, pełnym “ochów” i “achów”, o nieśmiertelnym “gdy ja była w twoim wieku” nie zapominając.
Dlatego wygodniej było ten fakt, przeczekać, aż do rana. Gdy młoda hrabianka będzie wypoczęta, a kochana mateczka zmęczona całą nocą wyczekiwania i nerwów o cnotę córeczki. Nerwów bynajmniej zbędnych zważywszy, że ten skarb hrabianka roztrwoniła i to w dość mało ekscytujących okolicznościach.
O czym jednak mateczka nie wiedziała, tkwiąc w błędnym mniemaniu, że Marjolaine jest dziewicą.

Noc więc należało spędzić u przyjaciółki. A więc kolejnym przystankiem, była kamienica Loretty, w której to mieszkała z matką, równie surową a nawet surowszą niż Antonina. Na szczęście też była gorliwą katoliczką i więcej czasu spędzała w kościołach na modlitwach niż w domu. Ojciec Loretty zaś, będąc pomniejszym szlachetką, spędzał czas doglądając majątku na wsi i trzymając się z dala od rodziny, a konkretnie z dala od żony.


Wczorajszy dzień i wieczór były wielce udane i mało stresujące. Marjolaine wypoczęła i mogła spokojnie wrócić do Le Manoir de Dame Chance i zmierzyć się z gniewem maman.Nie bała się go szczególnie. Już dawno temu nauczyła się manipulować swoją mateczką. Wiedziała jak być ukochaną córeczką tatusia i mamusi. Wiedziała jak wbić szpilę ironii delikatnie, by ukłucie było bolesne, acz niezauważalne.
Bo przecież darzyła matkę szacunkiem, jakim córka winna darzyć swą rodzicielkę.

Na dziedzińcu na Marjolaine czekała już Béatrice Paquet. Jak zwykle nienagannie ubrana i uczesana, jak zwykle ze stoickim wyrazem twarzy. Jak zwykle z subtelnym makijażem na obliczu.
Stała i czekała, aż Marjolaine wysiądzie.
I była wściekła.
Co prawda panna Paquet nigdy nie podnosiła głosu i zawsze była opanowana, to jednak Marjolaine jak i podległa Béatrice służba wiedziały kiedy ochmistrzyni domu jest poirytowana. Miała wtedy drobny tik nerwowy w postaci drgającej lewej brwi.
-Hrabina Antonina wróciła o pierwszej w nocy w stanie, niewątpliwie wskazującym na nadużycie wina. Wróciła z osobnikiem mieniącym się narzeczonym panienki. Nie mogłam potwierdzić, czy ten pro.. osobnik, rzeczywiście jest tym za kogo się podaje.- rzekła Béatrice wyjaśniając sytuację.- Otóż, po tym jak matka panienki dowiedziała się, że panienka wymknęła się do narzeczonego...cóż... Krzykami pogoniła służbę i kazała przyprowadzić sobie karocę, by pojechać do majątku Eon. Wróciła po północy półprzytomna i wraz z chevalierem d’Eon.- słowa te wzbudziły podejrzenia u Marjolaine, bowiem Antonina nigdy się nie upijała. Nigdy.- Zakwaterowałam jego samego w pokoju gościnnym. Oczekuje on tam panienki. Zaś hrabina jeszcze śpi. A i jeszcze jedno.- panna Paquet w milczeniu podała liścik. Krótka informacja na nim zawarta była napisana uprzejmym acz wojskowym stylem.Roland de Foix zapowiedział swą wizytę w Le Manoir de Dame Chance o pierwszej.
Zapowiadał się...długi dzień.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 17-02-2012 o 18:45. Powód: poprawki
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172