Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-10-2011, 16:51   #1
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Piętno Uroborosa [ storytelling 18+ ]

Francja, czasy panowania Ludwika XV dworek w Les Rochers


Dworek w podparyskiej miejscowości Les Rochers wyjątkowo tętnił życiem. Bramy prowadzące do niego, zwykle zamknięte.


Tym razem wyjątkowo otwierały się szeroko dla gości. W dworku bowiem odbywał się bal. I to dość ważny bal. Co prawda osoba króla, nie planowała zaszczycić tego balu, ani też żaden z kardynałów czy też ministrów królewskich. A i sam bal, nie obfitował w egzotyczne czy też libertyńskie urozmaicenia. Nie miało się zdarzyć nic skandalicznego. Nic o czym socjeta francuska plotkowałaby miesiącami. Poza jednym, acz zaplanowanym wydarzeniem. Po za jednym, acz istotnym wydarzeniem.
Był więc bal na którym tańczono wychodzącego już powoli z mody menueta.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=6fa2wZEsRWM&feature=related[/media]

Były najlepsze włoskie i kastylijskie wina oraz francuskie szampany. Byli szlachetni panowie i damy, były plotki. Była też i gwiazda owego balu, klejnot który skupiał swoją uwagę.


Mademoiselle Madeleine Saint-Delisieure, najważniejszy gość i gwiazda tego balu. To jej przyjaźń zabiegały szlachcianki z prowincji, to dzięki niej mogły dostać się w blask królewskiego dworu. Protegowana madame Pompadour, potrafiła szepnąć słowo w odpowiednie uszko. O ile miała dobry nastrój i życzliwe nastawienie do danej osoby. A tego drugiego nigdy nie miała zbyt wiele na zbyciu.
Stąd jej nieformalny przydomek “Vipère”. Żmijka. Niemniej zawsze otaczał ją wianuszek wielbicieli i pochlebczyń. I właśnie ona była powodem dla którego Marjolaine zjawiła się na tym balu. Po prostu musiała się na nim zjawić. To była okazja, by zdobyć gorące ploteczki i być może... przypodobać się Madeleine.Żmijka może była inteligentna i złośliwa , ale też była bardzo próżna i łasa na pochlebstwa.

Dlatego hrabianka Pelletier d’Niort musiała się tu zjawić.
Szybko też zauważyła znajome twarze. Na przykład markiza de Avenier, w towarzystwie młodego szlachcica, nie znanego jej z imienia.


Markiz też ją zauważył. Gdy zdjął kapelusz i łyknął wina z kielicha niemalże się nim zakrztusił


widząc przechodzącą obok Marjolaine. Z jego strony młodej arystokratce nie groziło nic. Od pamiętnej karcianej partyjki zawsze omijał dziewczynę łukiem, możliwe jak najszerszym.
Co innego kolejna postać, która była Marjolaine dobrze znana. Monsieur Horace de Augury.
Jej osobisty wierny wielbiciel.


Jako że za jego awansami nie stało ni zauroczenie, ni chuć, a chłodna kalkulacja, był wyjątkowo uparty w swych awansach wobec niej. Ów stary skąpiec wydawał się być zajęty w tej chwili zyskiwaniem funduszy, kosztem jakiegoś szlachetki. Niemniej zauważył ją. I pewnym było, że podejmie kroki w celu nawiązania kolejnej rozmowy z Marjolaine. W dodatku na nieciekawy dla dziewczyny temat, ich ewentualnego ożenku. I korzyści jakich z tego wyniosą.
Co ciekawe brakowało gospodarza balu i właściciela posesji, markiza Étienne D’Rochers.
Ów bal bowiem był zorganizowany w jednym celu, by Étienne mógł przy świadkach poprosić Madeleine o rękę. Nie była to niespodzianka, bowiem wszyscy wiedzieli że to się dziś zdarzy. Bal był sceną, goście widzami, a Étienne i Madeleine aktorami odgrywającymi role w sztuce, którą sami napisali.
Zapewne markiz szykował efektowne wejście. Tylko to mogło być powodem jego nieobecności.


Bal nie wymagał stałej obecności na parkiecie, ni przy stołach z trunkami i przekąskami. Dlatego dobrze było odetchnąć świeżym powietrzem w pięknym parku znajdującym się przy pałacu. I pomyszkować po komnatach w drodze powrotnej. Bo prawdziwe sekreciki nie kryją wśród powszechnie rozsiewanych plotek. One kryją się cieniach gabinetów.
Ciche kroki lokaja rozbrzmiewały w jednym z korytarzy. Marjolaine z ciekawości ruszyła w tamtym kierunku, po czym ruszyła za lokajem niosącym list.
Wiadomość przeznaczona była do pana tej posiadłości, bo lokaj wszedł do pokoju z którego było słychać dwa głosy. Jeden z nich należał do Étienne’a. Drugi też skądś kojarzyła.
Lokaj po chwili wyszedł, nie domykając przez przypadek drzwi. Skryta za zbroją Marjolaine, umknęła oczom lokaja. Po czym podkradła się ostrożnie, by podsłuchać rozmowę i poznać rozmówców.
Jednym z nich rzeczywiście markiz Étienne D’Rochers.


Szlachcic robiący wielką karierę na dworze, bardzo przystojny i zaręczony z Madeleine. Mężczyzna o którym nie krążyły żadne kompromitujące ploteczki. Co można było uznać za ewenement... lub fałsz. Nie istnieją wszak ludzie kryształowi na dworze francuskim.
-Nie będziesz mnie szantażował. Nie w moim domu! Nie dziś! Znaj swoje miejsce Maurze!- krzyczał Étienne.
-Znam swoje miejsce markizie i znam twoje brudne sekreciki. Ale nie o to chodzi. Tylko o moje luidory.- odpowiedział zimy głos.
Nie potrzebowała go widzieć. Nie potrzebowała go słyszeć, by domyśleć się kim jest drugi rozmówca. Zajrzała jednak z ciekawości.


Tak. To był on. Chevalier Gilbert D’Eon. Pomniejszy szlachetka będący w pogardzie francuskiej socjety i dworu. Gbur i prostak, przezywany Maurem. Pogardzany za płynącą w jego żyłach domieszkę mauretańskiej krwi szlachcic, przekuł tą pogardę na płaszcz, którym się chlubił. Nie ubierał się wedle najnowszej mody, wybierając stroje egzotyczne, mające podkreślać jego odmienność. Nie nosił peruk i nie przejmował się etykietą. Gilbert był jednak tak samo pogardzany jak i potrzebny szlachcicom. To jego koneksje wśród arabów pozwalały zdobyć wartościowych niewolników i niewolnice, którymi można się było chlubić. Co jednak łączyło z Étienne’m?
-Byłem cierpliwy markizie i nadal jestem. Ale jeśli moje osiem tysięcy nie znajdzie się w moich skrzyniach, to pewne kwity ujrzą światło dzienne. Nie obchodzi mnie jakie masz problemy pieniężne Étienne, ani co...- a więc chodziło więc o pieniądze. Étienne machnął dłonią przerywając tyradę.-Zapłacimy ci. Wkrótce. A może i jeszcze zarobisz więcej. Zawsze spłacam swoje długi... wszelakiego rodzaju.
Kolejne słowa markiz wypowiedział z wyraźną groźbą w tonie głosu.-Więc zważ, przed kim podnosisz głos. Nie chcesz dołączyć do moich wrogów.
-Chcę tylko to co należy do mnie markizie. Nic więcej.- odparł potulnym głosem Gilbert.
-Więc bądź cierpliwy, dostaniesz to co do ciebie należy. Jesteś użyteczny, ale nie czyni cię to niezastąpionym.- rzekł w odpowiedzi markiz rozpieczętowując list. Kolejne słowa wypowiedział z uśmiechem.-A teraz idź i baw się na mym balu. W końcu dzisiaj proszę Madeleine o rękę. Chcę by wszyscy dobrze się bawili.
Maur skłonił się i ruszył w kierunku drzwi, przez których szczelinę wynikającą z niedomknięcia podglądała i podsłuchiwała Marjolaine.
Ostatnie co zdołała podejrzeć dziewczyna zanim postać zbliżającego się Gilberta zakryła pole widzenia, to blednącego ze strachu Étienne’a czytającego przyniesiony mu przed chwilą list.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-10-2017 o 21:13. Powód: poprawki językowe
abishai jest offline  
Stary 08-11-2011, 08:14   #2
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Posłała sobie krytyczne spojrzenie. I sobie. I sobie także.

Przed nią, po drugiej stronie trzech luster stała młoda kobieta, wręcz dziewczyna jeszcze dopiero kilka lat temu znajdująca się poniżej swego dwudziestego roku życia. Ciałko było już wyrośnięte, choć.. pozostało drobnym, nie mogącym się równać swymi krągłościami z większością szlachcianek. I właśnie tę filigranowość opasała suknia o białej barwie łamanej ciepłem, swym ściśniętym mocno na plecach wiązaniem gorsetu przylegając ciasno do talii i uwydatniając niewielki biust. Na wysokości bioder zaś pysznie rozkloszowywał się panier, modnie zwiększający szerokość sukni, ale też nie do przesady. Hrabianka potrafiła być dość wyczulona na tym punkcie i kręciła nosem na te stelaże za bardzo utrudniające poruszanie się, czy choćby tak proste czynności jak przejście przez drzwi lub siadanie. Uważała, że taka egzageracja była domeną kobiet.. cóż, o wiele od niej starszych, a ona lubiła się obnosić ze swoją, póki co, niewiędnącą młodością.

Oczywistym było, że byle gość nie mógł swym strojem przyćmić królowej balu. Coś takiego na wieczność zostałoby zanotowane jako dogłębny przytyk i sprawnie nastawiłoby przeciwko Marjolaine kiełki Żmijki, a po takim ugryzieniu nawet hrabianeczka mogłaby się nie podnieść. A ta suknia miała swój urok. Nie miała bezmiaru ozdób mogących swym ciężarem przyćmić jej powab, była wręcz dość prosta.. jak na dworskie gusta. Materiał mienił się w oczach umykającymi przed nimi roślinnymi motywami kolorystycznie tylko o jeden odcień jaśniejszymi od reszty, a istna mnogość białych koralików subtelnie ozdabiała koronki oraz tworzyła dwa, długie naszyjniki rozpoczynające się u ram dekoltu.




Jakiś mistrz swego fachu, cierpliwy wirtuoz igły i nici musiał spędzić całe dnie nad udoskonaleniem swego tworu tak misternymi drobiazgami. Ale mimo to kaprys mieniący się w błękitnych oczach jej posiadaczki ujawniał ciągle dziewczęce humorki.
-Wolałam tamtą – mruknęła naburmuszona, po długiej chwili oceniania kreacji i wydymaniu muśniętych karminem usteczek. Dłonią bezwiednie bawiła się koralikami, co i rusz zaplatając je na swe palce -Czerń to tak źle postrzegany kolor, a przecież jest bardzo szlachetna, n'est-ce pas?
-Bien sûr- odpowiedział jej wyrachowany głos, należący do Béatrice już wprawionej w spokojnym ignorowaniu zachcianek swej podopiecznej. Wszak już od lat zajmowała się Marjolaine, dawniej była jej nianią i guwernantką, a od niedawna objęła rolę ochmistrzyni i po prostu osoby od prawie wszystkiego w zdobycznym dworku należącym do hrabianki. Była kobietą w sile wieku, ale nieprzerwanie piękną, skrupulatnie zakrywającą wszelkie oznaki starzenia pod umiejętnie nakładanym każdego dnia makijażem.




Dbała także o wygląd jasnowłosej dziewczyny, nawet teraz siedziała przy niej wywijając igłą i wprowadzając ostatnie poprawki w balowej kreacji - Ale nie jest odpowiednia dla tak młodej damy do założenia na bal. To nie pogrzeb, panienko
-Non? Ale coś podobnego, prawda? – zapytała Pelletier z pozorną niewinnością, po której obróciła powoli głowę, by w iście dramatyczny sposób wypowiedzieć jedno słówko, zdające się być jej w ustach najpaskudniejszą klątwą -Zaręczyny.

Ruch ten wprawił w zafalowanie jasne włosy hrabianki. Proste pasma częściowo upięte ku górze całą armią wsuwek i szpileczek przeróżnych, a wolnymi oplotami spływające po jej ramionach i plecach. Długie, po rozpuszczeniu mogące przekroczyć granicę pasa, ale co najważniejsze – własne, prawdziwe. Jakimż świętokradztwem byłoby, gdyby postanowiła na ślepo oddać się aktualnej modzie, ściąć swe śliczne pukle i ostatnie kosmyki schować pod jedną z paskudnych peruk. Straciłaby część siebie, której nie byłoby w stanie zastąpić istne rusztowanie z końskiego lub innego obcego włosia jakimi się chwaliło większość arystokratek. I arystokratów. A Marjolaine się buntowała na swój sposób.

-Panienko.. czyżbym słyszała zazdrość? – zapytała Béatrice z subtelnym rozbawieniem, które jednak nie odnalazło swego odzwierciedlenia na jej twarzy skutej nieprzystępnym chłodem -Też znajdziesz swojego wymarzonego królewicza. Musisz tylko pokazać jak bardzo jesteś urocza i aż będę musiała odstraszać adoratorów spod Twych okien.
-Wystarczyłoby, żeby Bertrand każdego z nich pogonił. Nigdy by już nie wrócili – odpowiedziała jej hrabianka chichotem, całkiem zapominając o oburzeniu się tym insynuowaniem jej zazdrości w takiej kwestii. W zamyśleniu powiodła dłońmi po swych zamkniętych w sztywnych ryzach żebrach. Spróbowała odetchnąć głębiej i z niejaką satysfakcją wyczuła pod palcami fiszbiny utrudniające jej ten proceder -To nie jest taka zła myśl..

Tylko zdołała zachwycić się swoim pomysłem w mruknięciu, a wręcz w tej samej chwili krótki, niezbyt głośny okrzyk wyrwał się z jej krtani i połączył się z podskoczeniem w miejscu. A potem rozmasowywaniem swego ciałka przez materiał sukni i spoglądaniem na drugą kobietę z zaskoczeniem.
-Ah.. igiełka – odparła tamta, acz w jej głosie nie było choćby krzty tłumaczenia się z tego zamachu na hrabiankę. Ba, wręcz jej maskę najczęściej niezmąconego opanowania i powagi przeciął drobny uśmiech świadczący o tym, że owa igiełka nie do końca przypadkiem ukłuła dziewczynę. Cmoknęła karcąco -Nie powinnaś się ruszać, panienko.
Marjolaine posłusznie wyprostowała się i opuściła ręce, dobrze wiedząc, że inaczej dłoń ochmistrzyni mogłaby się znowu obsunąć. Nie była na nią zła, może tylko odrobinę niezadowolona za zadany jej krótkotrwały ból przerywający krążenie jej myśli wokół.. wokół.. cóż, najwyraźniej nie było to aż tak ważne.
-S'il vous plaît, Béatrice. Przynajmniej Ty mnie nie zamęczaj rozmowami o zamążpójściu – westchnęła ciężkawo po kilku chwilach przyglądania się w milczeniu trzem swoim odbiciom i nie narażając się na „gniew” kobiety dzierżącej igłę tak blisko niej -Przecież dobrze wiesz jak wyglądają moje dni, kiedy droga maman przyjeżdża w swoje odwiedziny.
-Hrabina ma niebywałe szczęście do przypadkowo spotykanych kawalerów, z którymi zawsze chce panienkę poznać akurat w trakcie swych wizyt. Wprost niebywałe – powtórzyła Béatrice ze zdawkowym podziwem dla umiejętności i nieustępliwości Antoniny w poszukiwaniach zięcia.
Jeszcze jedno zatańczenie igły w jej palcach, jeszcze tylko jedna niteczka dopasowująca się do reszty sukni i naprawiająca niewielką skazę -I już. Gotowe.
-Cudownie – rzuciła Marjolaine z wesołością bardziej płynącą ze zniecierpliwienia nieruchomym staniem w miejscu, niż zachwytem nad suknią. Ale i ona najwyraźniej zdobyła choć trochę sympatii, bo i zaraz zaszeleściła głośno w zgrabnym zawirowaniu wykonywanym przez dziewczynę cieszącą swe oczy falowaniem spódnic. Może i nie była najpiękniejsza z kolekcji, ale w tańcu wydawała się móc sprawdzić jak każda inna.

-Ale jeszcze.. – nie dokończyła swej myśli. Z lekkością zeszła z niewielkiego podwyższenia ustawionego przed lustrami, a następnie skrzyżowała ręce na piersi i pochyliła się zbliżając swą twarzyczkę do tafli jednego z nich. Wyglądało to, jak gdyby ze skrupulatnością oceniała pracę dokonaną makijażem ujednolicającym biel skóry, podkreślającym oczy oraz nadającym jej trochę pazura soczystą czerwienią ust. Ale tym razem co innego zwracało jej uwagę. Oto bowiem ruszyły do działania mięśnie mimiczne Marjolaine i ułożyły jej wargi w ujmujący uśmiech. Jeden z tych, które istnieją tylko do pokazywania przed publiką taką jak arystokracja. Idealny na takie towarzyskie spotkanie, wypełnione prowadzeniem niezbyt ciekawych rozmów ujętych w sztywny karb etykiety i okazywaniem przed gospodarzami swego zachwytu balem oraz ich zaręczynowym szczęściem.

Była gotowa na zagranie swej niewielkiej rólki w zbliżającym się przedstawieniu.



~***~



To było.. silniejsze od niej. Jak zwykle w takich momentach. Już i tak dość długo to w sobie trzymała, a to odejść nie chciało i tylko stawało się coraz bardziej natarczywe. Nie była w stanie tego w sobie stłumić.
I zrobiła to.
Ziewnęła. Subtelnie jednak, skrywając to niegodne posunięcie za materiałem rozłożonego wachlarza. Ale pomimo wyuczonej kurtuazji w ukrywaniu swego nastawienia do otoczenia, ktoś zdołał dostrzec tę drobnostkę i wręcz zacietrzewić się na widok tak impertynenckiego zachowania ze strony dziewczyny.




Lorette d’Chesnier. Hrabianka rzędu niższego, całe swoje życie od bycia małą dziewczynką poświęcająca na poszukiwaniach odpowiedniego partnera i planowaniu własnego ślubu. Niereformowalna marzycielka żyjąca w świecie miłosnych historii. Niewiele młodsza od Marjolaine, acz już drżąca ze strachu przed wyczuwalnym na karku staropanieństwem. I z tego strachu każde takie wydarzenie skupiające arystokratyczną śmietankę Francji zwykła traktować jako „właśnie to”, a każdego poznanego mężczyzna za „właśnie tego”. Ciągle pozostająca w stanie wolnym. Przewrażliwiona na punkcie mody i etykiety, wręcz wyznające je jak swe najświętsze zasady. Z niejasnego młodej Pelletier powodu, Lorette uznawała ją za kogoś pokroju swojej przyjaciółki. Być może uważała, że dwie niezamężne panienki z góry są połączone tak bliską więzią? Z pewnością też samozwańczo przyjęła na siebie ciężar temperowania jasnowłosej, a było to zadanie nad wyraz szarpiące nerwy.. oraz nie mające większych szans na powodzenie.

-Zachowuj się, Marjolaine. Jak możesz w ogóle ziewać? Przecież to zaręczyny, to jest tak emocjonujące wydarzenie i.. czekaj – syknęła ostrzegawczo i kurczowo wczepiła się palcami w ramię przyjaciółki, spojrzenie zawieszając na jakimś punkcie na drugim końcu sali balowej – Widziałaś? Tamten szlachcic.. spojrzał na mnie. I nawet uśmiechnął! Widziałaś?
Hrabianka d’Niort nawet nie pokwapiła się rzuceniem swym błękitnym oczkiem w stronę wskazaną przez drugą dziewczynę. Lorette miała pewien swoisty.. dar, którego brakowało Marjolaine. Dla tej drugiej bowiem wszyscy ze zgromadzonych układali się w upudrowaną masę peruk i aksamit. Nie było to jednak powodowane jakąś drastyczną wadą wzroku, a zwykłym brakiem zainteresowania tymi wszystkimi fircykami, nie rzadko bardziej umalowanymi i wystrojonymi niż ona. Dlatego bacznie obserwując kątem oka groźne kołysanie się różowej peruki – zapewne najnowszej tendencji w modzie – towarzyszki, blondyneczka mruknęła tylko - Być może.
- Myślisz, że to właśnie ten? Ten mój jedyny?
-Zapewne.
- Ah.. A może tamten?
-Niewątpliwie.
-A…
- Nie może oderwać od Ciebie oczu.
-.. Marjolaine?
- On też.
-Marjolaine?!
- Powinnaś iść z nim porozmawiać.
-Marjolaine, słuchasz mnie w ogóle?

Podirytowanym syknięciem wywołana Francuzka zamrugała leniwie, spojrzała na swą towarzyszkę i odparła ze spokojem, jak gdyby to była rzecz jak najbardziej oczywista – Ależ oczywiście, jak zawsze Lorette.
Dumna posiadaczka różowej peruki spoglądała kilka chwil na przyjaciółkę z powątpiewaniem, po którym tylko pokręciła nieznacznie głową i zmieniła temat -A jak się układa między Tobą i baronnetem?
Gdyby zapytana była akurat w trakcie picie jednego z podawanych na balu win, to niewątpliwie z miejsca by się zakrztusiła. Jej, baronneta i słowa „układa” czy wszelkich tego pochodnych, nie powinno się używać w tym samym zdaniu.
-Oh mon Dieu. Mam nadzieję, że w ogóle – odpowiedziała patrząc na drugą hrabiankę rozszerzonymi z przerażenia oczami. Powiodła spojrzeniem po najbliższej im okolicy upewniając się, że zagrożenie zostało zażegnane, po czym prychnęła nawet się z tym nie kryjąc -Stary skąpiec. Mógłby w końcu zrozumieć, że nie dostanie ziem mojej rodziny. Samodzielnie się wydziedziczę, jeśli moja maman kiedykolwiek da się skusić jego wątpliwym zalotom.
-Jesteś chyba nieco za ostra – zamruczała Lorette uspokajająco i z westchnieniem przyłożyła dłoń do swego serca - Jestem pewna, że gdybyś mu dała szansę, to okazałby się fascynującym wielbicielem, którego towarzystwem nawet Ty nie mogłabyś się nacieszyć.
-Oh, oui. Zapewne cały czas tylko nosi maskę, pod którą kryje się intrygujący i ujmujący kobiece serce mężczyzna. Jakże dobrze to skrywa, wręcz po mistrzowsku – urocza twarzyczka Marjolaine przybrała trochę cienia wraz z gorzkim uśmieszkiem malującym się na jej ustach - Ale podejrzewam, że me łoże jest o wiele gorętsze stojąc samotnie, niż gdyby de Augury się w nim znalazł.

Dostała celnego kuksańca prosto między żebra, dobrze wyczuwalnego nawet przez mocny materiał gorsetu. Jej bok dobrze już znał te proste gesty i ich znaczenia przekazywane bez słów. Najczęściej stosowała je droga maman w trakcie organizowanych przez nią „przypadkowych” spotkań z coraz to kolejnymi kandydatami na męża dla córki. Otrzymywane kuksańce w takich sytuacjach mówiły ni mniej ni więcej co „Widzisz? Widzisz jakiego przystojnego narzeczonego Ci wynalazłam? Nic tylko brać i wychodzić za mąż za taki skarb. Bądź miła”. A potem posyłała Marjolaine znaczący uśmiech i zostawiała gołąbeczki samym sobie. Lorette zaś stosowała.. znaki ostrzegawcze zadziwiająco podobne do Béatrice i mające zakomunikować hrabiance popełniony błąd dotyczący etykiety. Zaskakująco tym razem wymierzyła swego kuksańca głównie dla zasady, bo i cichutki chichot przeczył powadze sytuacji.
Po dostrzeżeniu wesołego spojrzenia hrabianki nie kryjącej się z tym, że przejrzała swą młodszą przyjaciółkę, ta zasłoniła się szybko swym wachlarzem i odkaszlnęła cicho -Ale Madeleine i Étienne tak cudownie się razem prezentują, no? Zazdroszczę jej. Nie widziałam jak dotąd wspanialszej pary.
-Pasują do siebieMarjolaine wzruszyła ramionami bez entuzjazmu, acz słowa jej były jak najbardziej prawdziwe. Pasowali do siebie idealnie, to było wręcz dziwnie upiorne. Byli jak.. jak.. jak lalki. Jak te porcelanowe, wyidealizowane twory jakimi zachwycają się dziewczynki, i które tworzą im wyobrażenia rzeczywistości oraz marzenia co do własnej przyszłości. Pozbawione choćby jednej skazy. Niepokojąco piękne, nienaturalnie perfekcyjne i tak fałszywe w swych doskonale skrojonych uśmiechach.

Étienne, ta gwiazdeczka francuskiej arystokracji potrafiąca samym spojrzeniem przyprawić kobiety w każdym wieku o rumieńce i szybsze bicie serca, jej jakoś nigdy nie pociągał. Nie widywano Marjolaine w tych kolejeczkach jego wielbicielek liczących na otrzymanie chociaż jednego uśmiechu lśniąco białych zębów. Nie to, żeby kiedykolwiek się starała o czyjeś względy w celach ślubno – rozpłodowych. Wszak miała reputację, o którą musiała dbać. Ale markiz był zbyt miałki jak na jej gusta, zbyt nieskazitelny i przez to.. zwyczajnie nudny. Nie widziała niczego atrakcyjnego w takiej wiecznej nienaganności zachowania i stroju. Niczego ekscytującego mogącego zaburzyć marazm arystokratycznego życia.

A Madeleine? Nie przepadała za nią, ale jednocześnie skrycie podziwiała i zazdrościła jej. I właśnie dlatego nie lubiła. Miała takie życie jakiego młoda hrabianeczka pragnęła, pełne władzy i ludzi spełniających wszystkie jej zachcianki, z majątkiem i równie ogromnymi wpływami na dworze. Jedyne co się nie zgadzało to te zaręczyny, ich Marjolaine by nie chciała. Acz kto wie, może gdyby osiągnęła tak wiele jak Saint-Delisieure to też w końcu pozwoliłaby się komuś zaobrączkować? Bądź co bądź nie znajdowała się też wśród pochlebców i pochlebczyń otaczających królową balu, znających się nie odstępować jej ani na kroku, by nie uronić ni krztyny z jej blasku. Jeśli młoda d’Niort chciałaby zostać przez nią zauważona, to musiałaby wymyślić coś wprost spektakularnego.

-Przejdę się po ogrodzie, zaczerpnę trochę świeżego powietrza – zaanonsowała w końcu, przerywając tym samym w pół słowa jakiś monolog Lorette.. bodajże mówiącej o wspaniałomyślności gospodarzy, że je obie zaprosili na tak ważne dla siebie wydarzenie. Bądź w inny sposób wychwalająca ich ku niebiosom.
-Iść z Tobą? – zapytała niezrażona, przekrzywiając głowę i wprawiając swą różową perukę w niepokojące poruszenie.
-Non, non. Tamten szlachcic wydawał się być Tobą zainteresowany, tak zerkał tutaj.. Pelletier skinięciem głowy wskazała w bliżej nieokreślonym kierunku jednej z grupek gości. Powiodło się i Lorette odwróciła się gwałtownie, prawie z cichym piskiem wydobywającym się z jej ust od podekscytowania. Kiedy zaś się zwróciła jeszcze do swej przyjaciółki, w celu dokładniejszego dowiedzenia się, który to mężczyzna okazywał zainteresowanie zostaniem jej mężem, Marjolaine już nie było.
Zniknęła lawirując ku wyjściu z sali.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 08-11-2011 o 09:15.
Tyaestyra jest offline  
Stary 08-11-2011, 08:21   #3
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Intéressante...



A jednak pozbawiony wad Étienne miał jakieś swoje szemrane sekrety. Nie była to wprawdzie najbrudniejsza tajemnica z możliwych, ale zawsze dobry początek dla zburzenia powłoki doskonałości go otulającej.
Widok nieubłaganie zbliżającego się w jej kierunku mężczyzny, zaprzepaścił możliwość dowiedzenia się przez hrabiankę jakież to wieści przyniósł ze sobą lokaj. A bladość na twarzy markiza była bardzo, baaardzo obiecująca. Ale nie, tym razem musiała się obejść zaledwie słodkim smakiem jego przerażenia czy innej równie rozkosznej emocji. Popadła w krótki popłoch, po którym odstąpiła od rozchylonych drzwi i stąpających na paluszkach, co by przypadkiem nie stuknąć obcasami o posadzkę, wycofała się odrobinę. Odetchnęła, przybrała swoją twarz w zaniepokojenie i jak gdyby nigdy nic ruszyła znów przed siebie z pretensją w każdym stawianym kroczku.

Gilbert otworzył gwałtownie drzwi zamarł z zaskoczenia, widząc “dopiero idącą” w jego kierunku Marjolaine. Przez chwilę milczał szukając w pamięci jej imienia. Wszak ta drobna Francuzka przedkładająca naturalny powab swych jasnych włosów nad urok peruki nie należała do jego klientek.
-Mademoiselle de Neort?- spytał ostrożnie, w dodatku źle wymawiając jej imię. Po chwili poprawił się. -D’Niort, prawda? Co madame robi na tej... tutaj? Nie wydaje mi się by... wystawiano dziś jakąś sztukę.
Wyraźnie kojarzył ją z teatrem, ale był niepewny jej roli, miejsca w układance faktów i zdarzeń powiązanych z paryskim życiem teatralnym. Wydawało się, że brał ją za Guandolina. Tajemniczego pisarza sztuk, wyśmiewanego przez powiązanych z królewskim dworem dramaturgów i komediopisarzy, którego sztuki wszak cieszyły się dużą popularnością wśród plebsu Paryża. Wielu uważało, że pod pseudonimem Guandolino, kryje się kobieta. Niektórzy twierdzili nawet, że Géraldine jej na imię. Nikt jednak pewności nie miał. A autor pozostawał jedynie podpisem pod sztukami teatralnymi.

-Ah.. – odparła krótko, spoglądając na mężczyznę w równym zaskoczeniu, że w swym zagubieniu zdołała kogoś spotkać. I prawie na tego kogoś wpaść bezceremonialnie swoją filigranowością -Prawda. Repertuar balu nie obejmuje takiej atrakcji, a szkoda. Jednak tytuły ciągną za sobą i obowiązki, w tym ten najważniejszy jak bywanie na takich wydarzeniach. A kimże byśmy byli, gdyby nie te okazje do stroszenia barwnych piórek?
Hrabianka zaśmiała się melodyjnie, wyuczonym śmiechem numer osiem pod tytułem „jesteśmy arystokracją, pośmiejmy się trochę z własnej niedoli i całej tej farsy w której żyjemy”. Po tym krótkim rozbawieniu własną grą słów tak pasującą do co poniektórych szlachciców, Marjolaine rozejrzała się nieśpiesznie i w zamyśleniu musnęła swe karminowe wargi złożonym wachlarzykiem -Mimo to łatwiej mi przychodzi odnajdywanie właściwych ścieżek w choćby najbardziej zawiłych sztukach, niż pośród labiryntu tych korytarzy..
-I akurat w te miejsce zaprowadziły cię ścieżki korytarzy. Cóż za zbieg okoliczności, nieprawdaż?- w głosie szlachcica pobrzękiwało powątpiewanie, niczym fałszywa nuta. Choć starał się ukryć podejrzliwość za grzecznościowym tonem, to jednak czułe ucho Marjolaine dosłyszało niedowierzanie. Gilbert zerknął za siebie i domknął drzwi, pytając.- Dokąd w takim razie mademoiselle zamierzałaś się udać? Może... będę mógł pomóc? Podać pomocną dłoń, że tak się wyrażę.
-Starałam się wrócić do głównej sali. Takie kluczenie nie jest wymarzonym sposobem na spędzenie wieczoru, więc będę bardzo wdzięczna za pomoc – mówiąc to dygnęła przed nim z gracją, szeleszcząc obszerną suknią. Zaś unosząc błękitne oczy wypełnione czystą niewinnością co do swojego pojawienia się akurat tutaj, uśmiechnęła się figlarnie acz i z lekką przekornością kryjącą się w jednym wyżej wzniesionym kąciku ust -Znam to spojrzenie. Te korytarze są idealne do całkiem świadomego zawieruszenia się w nich z kimś i ucieczki z balu na kilka miłych chwil. Zatem trudno uwierzyć w coś tak trywialnego jak zwykłe zgubienie się.
-To gdzież się kryje ów szczęściarz?- spytał Gilbert rozglądając się by po chwili wzruszyć ramionami.-Ostatecznie, chyba nie ma to znaczenia. Jego strata, a mój zysk?
Podał swe ramię hrabiance ze słowami. -Chodźmy więc do głównej sali.
-Doprawdy, monsieur.. – lekkie zawahanie w głosie i przymrużenie oczu świadczyło o jej konsternacji co do miana swego towarzysza. Tak samo jak i pedantyczna wymowa, gdy już zdołała je odnaleźć w swym umyśle -d’Eon. Nie dość, że wybawca, to jeszcze tak czarujący.

Poddana takiemu czarowi mężczyzny, niewątpliwie wspomaganemu etykietą oraz jego chęcią jak najszybszego oddalenia dziewczyny z tego miejsca nim pomieszczenie opuści markiz, Marjolaine chętnie przyjęła podporę w postaci nadstawionego ramienia. Miękko ułożyła dłoń na jego przedramieniu, opuszkami palców badając obcy sobie, acz przyjemny materiał egzotycznego stroju.
-A może.. – idąc pozwoliła sobie na szybkie rzucenie spojrzenia przez ramię -Może swoim najściem przerwałam właśnie takie Twoje zagubienie? Je suis désolée. Ale mój zysk, non?
- Moja towarzyszka.... nie była tak czarująca jak ty, madame.- odparł mężczyzna gładko łgając. I ukrywając kłamstwo pod pochlebstwami. Étienne bowiem rzeczywiście nie był tak uroczy, jak Marjolaine. Nie był też odpowiedniej płci. Dyskretne ocenianie uroków dziewczyny przez spojrzenie Gilberta świadczyło, że szlachcic zdecydowanie preferuje kobiety w swej alkowie. A muśnięcia jego opuszek palców na jej dłoni, o tym że uroda Marjolaine robiła na nim wrażenie.-A ten towarzysz zagubienia mademoiselle jak ma na imię? I jak bardzo bywa zazdrosny?
-To.. zależy o której części tego dworu mówimy – uśmiechnęła się kontynuując ten beztroski temacik, a kolejne jej słowa miały charakter usprawiedliwiania się za tę domniemaną dużą ilość wielbicieli pochowanych po kątach -Muszę wykorzystywać wszelkie nadarzające się okazje do rozrywek, skoro na balu czyha na mnie zagrożenie niezbyt porywającego monologu ze strony pewnego bannereta niezmordowanie walczącego o tę oto rękę. Niezmordowanie i nużąco.

Westchnęła ciężkawo na ile pozwoliły jej wiązania gorsetu, a i oczkami dodatkowo wywróciła. Złożony wachlarzyk zawisł na koroneczce oplatającej nadgarstek, gdy Marjolaine uniosła wolną dłoń i rozcapierzając smukłe palce przyglądała się temu obiektowi pożądania. Być może była to wina obracania się w teatralnym środowisku narzucającym pewną ekstrawagancję w zachowaniu, ale hrabianka w tych swoich drobnych gestach sama była teatralna, przerysowana nieco, dzięki temu jawnie podkreślając swe młodzieńcze nastawienie.
Z kapryśnymi iskierkami tańczącymi w chłodnych tęczówkach, przeniosła swój wzrok i również uwagę na Gilberta -Ale czy powinni być zazdrośni? Na wszelki wypadek możemy ich pozamykać na klucz w komnatach, by spędzili samotnie resztę nocy.
-Banneret, chyba nie mogę się z tym równać.- odparł ironicznie Gilbert, po czym uśmiechnął mówiąc.- Ale czy na pewno ich zamykać? A może raczej mnie?
Miał dziwny uśmiech, bezczelny i złowieszczy zarazem. Coś drapieżnego było w jego rysach, co sprawiało, że kobieta nie mogła czuć się przy nim bezpieczna. Wszak był nazywany Maurem. Wszak opowiadano, że porywał kobiety, które mu się podobały, by dogodzić swym chuciom. Różne opowieści krążyły o kawalerze d’Eon. Nie wiadomo, czy były prawdziwe, niemniej zawsze opisywały go jako brutala. Jako dzikusa zdobywającego siłą kobiety, pieniądze i ziemie. Człowieka który odrzucał na bok maniery i etykietę, kiedy przestawały być użyteczne. Mężczyzna spojrzał w oczy Marjolaine i rzekł nieco bezczelnie.- A nuż przyjdzie mi porwać kolejną piękność do mej kolekcji?
Igrał sobie z nią, niewątpliwie sprawdzając ile wie o jego reputacji. I ilu plotkom daje wiarę.
Czyż odważyłby się porwać Marjolaine wprost z dworku Étienne’a? A może uzna przyzwolenie na porwanie jako część spłaty długów?
Na razie trudno było to stwierdzić . Być może blefował. Być może nie.

-Oh? Jesteś kolekcjonerem? Koneserem kobiecych wdzięków? – przetrzymała spojrzenie mężczyzny bez choćby cienia zgorszenia takim nagięciem przez niego zasad dobrego wychowania w dworskim wymiarze. Na przekór wszystkim niewieścim naukom wpajanym jej przez maman, Marjolaine teraz podejmowała wyzwanie tego groźnego osobnika. Cóż, przepadała za igraniem sobie z tak niedomówionym niebezpieczeństwem, to było o wiele bardziej pociągające i interesujące niż grzecznościowe rozmowy z wystrojonymi szlachetkami. Miało też w sobie coś z hazardu, więc hrabianka grała, póki nie było obaw o utratę nazbyt wiele z jej strony.
-Zatem pewnie wiesz, że czekanie na upragniony okaz zwiększa późniejszą przyjemność z.. rozkoszowania się nowym nabytkiem. Prawda, monsieur? – w zapytaniu przechyliła głowę, a w ruchu tym pozornie bezwiednym kilka kosmyków jej jasnych włosów ułożyło się na białej skórze obojczyka i sięgnęło ku niewielkim piersiom uwydatnionym dekoltem sukni.
- Wątpię madame. Tak piszą tylko dramaturdzy i poeci o miłosnej pasji pomiędzy kochankami, narastającej wraz z czekaniem. Ale, gdy w grę wchodzi czyste pożądanie. To ta czysta żądza domaga się natychmiastowego zaspokojenia. To ogień, który należy ugasić jak najszybciej, zanim wypali myśli. Jest bowiem wielka różnica między miłowaniem, a pożądaniem.- wolną dłonią objął Marjolaine w pasie. Nagłym i silnym ruchem docisnął jej ciało do swego i wodząc wargami tuż nad jej ustami, szyją i dekoltem, mówił.- Gdzie nie ma miłości jest tylko żądza i pragnienie panowania. Och, wam kobietom łatwo zwodzić mężczyzn wodzących za wami cielęcym wzrokiem i czekającym na każdy gest aprobaty. Ale co zrobisz hrabianko d’Niort, gdy on nie będzie pytał o pozwolenie? A weźmie co będzie chciał, łamiąc wszelki opór?
Przez moment jego usta były niebezpiecznie blisko jej ust. Przez chwilę wydawało się, że jest na jego łasce. Ale potem uścisk ręki zelżał, a Gilbert oddalił twarz od oblicza Marjolaine, mówiąc.- A co do przyjemności, to tak... z wyjątkowymi okazami, można przeżywać wyrafinowane rozkosze. Z odpowiednio przeszkolonymi okazami. Ale czekanie, nie ma z tym nic wspólnego.
-Oh, wy mężczyźni.. niewolnicy własnego pożądania. Myślicie, że jesteście panami własnych pragnień, a wystarczy zaledwie wskrzesić iskierkę, by zaczął was powoli trawić ten ogień nie dającej spokoju chuci. To takie zwierzęce – nieco krnąbrnie podniosła podbródek i błysnęła białymi ząbkami kontrastującymi z soczystą czerwienią warg. Nadal utrzymywała swój animusz, choć gwałtowność sytuacji zdołała ją zaniepokoić owocując lekkim zadrżeniem jej drobnego ciała o swe bezpieczeństwo.
-A bezwzględne zaspokajanie jej poprzez łamanie oporów byłoby.. istnym marnotrawstwem. Jakże o wiele więcej zalet ma wymienianie się doświadczeniami w zespoleniu dwóch ciał pełnych namiętności – mówiąc to zniżała swój głos stopniowo, aż osiągnął szept niesłyszalny dla innych osób mogących się zagubić w pobliskich korytarzach. Zerknęła także w bok, czy aby nikt nie był świadkiem tego zdarzenia. Nie było potrzeby prosić się o kolejne plotki. Ze stuknięciami obcasów o posadzkę odstąpiła na kroczek lub dwa od mężczyzny, pytając na poły żartobliwie i podejrzliwie -Acz.. przezornie ostrzegasz czy podstępnie kusisz młodą damę?
-Zapewnie uważasz, że nie potrafię się obchodzić z kobietą?- odparł ironicznie mężczyzna podchodząc do niej od tyłu. Nachylił twarz ku jej uszku i szepcząc muskał je czubkiem języka.- Zapewniam cię, że rozpalić potrafię ogień i w twym uroczym ciałku. Nie tylko mężczyźni są niewolnikami pożądania, mademoiselle.
Odgarnął jasne włosy i cmoknął delikatnie odsłoniętą szyję.- Może i ostrzegam i kuszę. A ty? Uciekasz przede mną i zapraszasz, bym porwał cię do pokoju i zakosztował rozkoszy wspólnego poznawania pragnień naszych ciał?
Uśmiechnął się bezczelnie, pewien swych racji. Ujął dłoń jej delikatnie i mówił z uśmiechem rozważając cicho.- Tak więc. Dokąd mam porwać jasnowłosą ptaszynę? Na komnaty, by posmakować rozkoszy jej ust i ciała? Na bal, by bawić w jej towarzystwie? Co radzisz mademoiselle?
Igrał sobie z nią, niczym kotek bawiący się zdobyczą. Straszył i kusił jednocześnie.

-Mmm… - zdołała wydobyć z siebie niewyraźny pomruk. Wprawdzie Marjolaine była silną psychicznie dziewczynką, ale gdzie jej tam było do wielkich matron odprawiających takich kogucików lekką ręką. Szept, znaczenie słów z nim płynących, drobne pieszczoty i zarost mężczyzny łaskoczący jej wrażliwą skórę.. to wszystko przyprawiło hrabianeczkę o szybszy oddech ograniczany ciasnymi fiszbinami gorsetu. Miał rację. Nigdy nie wzbraniała się przed namiętnościami, była na nie całkiem otwarta i na płynące z nich przyjemności. A Gilbert nie był szkaradny, ani też niemęsko dandysowaty. Jego temperament, odmienność i wykraczanie poza sztywne ramy etykiety, czyniły go interesującym. Mimo to..
-Uważasz mnie za tak łatwą zdobycz? – szepnęła przekrzywiając ku niemu głowę. Następnie z trzaskiem rozłożyła wachlarz i wachlując się nim energicznie, co by ochłodzić siebie oraz sytuację, rzuciła głośniej i może trochę zbyt stanowczo- Na bal, monsieur d’Eon.
Zaśmiał się dość głośno i bezczelnie. Jak zwykle zresztą. Całą swą postawą określał siebie jako zdobywcę i drapieżnika. Po czym prowadząc Marjolaine za rączkę w stronę balu.- Za niewątpliwie rozkoszną zdobycz. A czy łatwą? To się może okazać.
Gilbert uśmiechnął się do niej mówiąc cicho.- Zważ pani, że zwykle nie radzę się w decyzjach, tylko je podejmuję. I nie jestem zwolennikiem tych pawich skoków, jakich zwykle wymagają damy od swych...adoratorów. Nie założysz mi wędziska madame. Tak jak to zapewne zrobiłaś banneretowi. Właśnie, który to banneret... tak natrętnie próbuje zerwać twój kwiatuszek?
Dziewczyna roześmiała się szczerze słysząc o swoim „kwiatuszku”. Rozbawiło ją zarówno samo określenie, jak i fakt wypowiedzenia go przez tego mężczyznę. Jego usta nie wydawały się być nawykłe do układania się w tak słodkie słówka.
-Horace de Augury. Ale ja w jego planach jestem tylko ogrzewającym łoże miłym dodatkiem do mego rodzinnego majątku, który podobno dobrze by wyglądał połączony z ziemiami bannereta – prychnęła z niezadowoleniem, a jej dłoń na moment gniewnie zacisnęła się na ręce Gilberta po wspomnieniu samozwańczego wielbiciela i jego uwielbienia dla własnych funduszy -A pawie skoki potrafią początkowo pocieszyć oczy, ale z czasem robią się za mało ekscytujące. Zaś Ty rzeczywiście pokazałeś już żeś… - Nieokiełznany? Groźny? Drapieżny? Nieakceptujący sprzeciwów? Cóż to chodziło po jasnowłosej główce i właśnie miało paść spomiędzy warg rozchylających się w krzywym uśmieszku? - .. łagodny jak baranek.
-I uparty jak baran i potrafiący boleśnie ubóść. I jak baran, trzymający w szachu stadko swych owieczek mademoiselle.- niespodziewanie chwycił ją za pierś. Ten bezczelny gest łączył się z delikatną pieszczotą jej ciała. Wolna dłoń Gilberta wędrowała przez chwilę po drobnym biuście szlachcianki, niepomna na fakt że owa dłoń na jej piersiach może zostać przez kogoś zauważona. Bowiem zbliżali się do sali balowej i słychać już było dźwięki muzyki. Ale nadal kontynuując prostacki gest d’Eon okrasił go ironicznymi słowami.- I prostacki jak baran. Więc zważ mademoiselle, czy warto wodzić mnie na pokuszenie. Bo jeśli się skuszę..
Delikatnie uścisnął pierś Marjolaine, niezbyt boleśnie... o nie... W tym geście nie było przemocy, za to pełen był lubieżnej pieszczoty. Pieszczoty niestosownej przy tak pobieżnej i krótkiej znajomości. Ale Gilbert już kilka razy jej udowodnił, że nie zważa ni na etykietę, ni dobre obyczaje.- Bo jeśli się skuszę, to zdobędę. Czy więc warto grać w grę, gdy jedna ze stron lekceważy i łamie jej reguły?
Odsunął dłoń od pieszczonego dekoltu i uśmiechnął się zaczepnie.

A na sali zabawa się rozwinęła, panowie i damy zbiły się w małe grupki wzajemnej adoracji, wymieniając pomiędzy sobą poglądy. I nie uszło ich uwagi z kim wróciła na salę Marjolaine. Tańce zaś na parkiecie rozgrzewały krew tancerzy i tancerek, choć nie uszło uwagi bystrej Francuzce, że tańce te miały swoją “królową pszczół”, dookoła której wirowały i trutnie i robotnice. I nic dziwnego, że ową królową pszczół była Madeleine Saint-Delisieure.
W końcu to był jej bal.

Marjolaine prawie podskoczyła i prawie się spłoszyła takim „atakiem” na siebie niewiele mającym wspólnego z subtelnością. Chociaż to drugie akurat było bliższe rzeczywistości. Gilbert wprawił ją w zaniepokojenie już drugi raz tego wieczora, aż zaczynała podejrzewać nieco prawdziwości w tych wszystkich plotkach o nim krążących. Zapewne całkiem zabawnie było patrzeć jak młoda hrabianeczka się miota. Jak ze wszystkich sił stara się zachować na twarzy maskę obojętności, acz ta jest rozbijana w drobny pył przez takie bezpośrednie zagrania mężczyzny. Jak walczy jednocześnie z zaintrygowaniem i strachem przed tym niebezpieczeństwem. Póki co finalną reakcją było lekkie zmarszczenie brwi i wydęcie usteczek w kapryśnym grymasie, który przed tak dużą publiką szybko przekształcił się w niewinne zdziwienie.
-Ah. Popatrz, monsieur, już dotarliśmy. Jakże szybko minęła ta droga w miłym towarzystwie, non? – nie mogąc do końca przezwyciężyć swojej natury i ciągle sobie igrając, dziewczyna posłała mu słodki uśmieszek połączony z hardym spojrzeniem. Wyswobodziła swą rękę i obiema dłońmi ujmując za rozkloszowaną część swej sukni, dygnęła z wdzięcznością -Merci za pomoc.
-Do usług madame.- skłonił się zgodnie z etykietą Gilbert. Na jego twarzy był irytujący uśmieszek triumfatora. Ale pozwolił się Marjolaine oddalić bez zatrzymywania jej komplementami, prośbami.. czy, co bardziej prawdopodobne, siłą. Nie wykazał się namolnością płynącą z zauroczenia, pożądania i zafascynowania, jak inni jej adoratorzy. Wydawało się nawet, że te gesty wychodzące daleko poza dobre wychowanie były jego igraszką. Zabawą sprawdzającą jak daleko może się względem niej posunąć. Niemniej nie mógł do końca zamaskować swych uczuć. W jego dotyku, niewątpliwie było pożądanie. I pragnienie fizycznej bliskości... ale trudno stwierdzić, czy coś więcej.

Umykając pośród bawiących się gości, Marjolaine czuła na sobie ciekawskie spojrzenia należące do osób, które z pewnością już tworzyły sobie własną wersję wydarzeń dotyczących jej powrotu na salę z kawalerem d’Eon. I niezbyt dla niej łaskawą wersję, tego było pewna. Łaska nie była zbyt modnym tematem plotek. Nie zdziwiłaby się gdyby jedna z nich dotarła do jej drogiej maman nim hrabianka choćby zdąży się obudzić następnego poranka. Taka była cena za chęć odkrywania cudzych brudnych sekretów, a potem pokazywania się w towarzystwie czarnej owc… czarnego baranka francuskiej arystokracji. Ale przecież była tego świadoma i głęboko wątpiła, by coś takiego mogło jej bardzo napaskudzić w reputacji. Wszak sama też nie należała do najjaśniejszych gwiazd szlachty.
A może i rzeczywiście próbowała go skusić ku własnemu urozmaiceniu zabawy na balu? Bawiła się, na swój dziewczęcy sposób starała się rozpalić pożądanie i zaintrygować, aczkolwiek przyzwyczajoną była do grania na własnych zasadach, które Gilbert kontrował swoimi własnymi. Po tym pojedynku nie czuła się ani zwyciężczynią, ani też stroną do końca przegraną. Była częściową triumfatorką.
Zdobyła sekrecik jak dotąd nieposzkalowanego markiza. Wprawdzie teraz nie był zbyt przydatny, ale zawsze był to skarbik godzien zachowania na później. Tak więc zdobyła go, a potem zdołała oddalić się z miejsca zdarzenia nie dając po sobie niczego poznać i biorąc udział w zabawie swego towarzysza odwrócić jego uwagę od tego zbiegu okoliczności.
A przynajmniej.. tak chciała myśleć.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 08-11-2011 o 09:18.
Tyaestyra jest offline  
Stary 09-11-2011, 21:04   #4
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Bal trwał w najlepsze.


Pary tańczyły kolejne menuety, tworząc barwne widowisko. Damy wirowały niczym barwne motyle wśród podobnym barwnym ptakom szlachciców.


A Marjolaine? Ona też tańczyła tyle, że swój własny taniec zwodów i uników. Przede wszystkim “uciekając” przed posępnie drepczącym jej śladem banneretem de Augury. Widocznie Horace rozmówił się z przyjaciółmi i zaczął polowanie na blond przepióreczkę. Marjolaine jednak nie była ptaszyną łatwą do schwytania. Lawirowała pomiędzy towarzystwem bawiącym się na balu, wymieniała uprzejmości i ploteczki. Manipulowała faktami i podejrzeniami na swój temat, żartowała, delikatnym spojrzeniem oczu i uśmiechem kusiła skutecznie partnerów do tańca, w ostatniej chwili umykając Horace’owi.
I zerkała od czasu do czasu w stronę Gilberta, za każdym razem czując jak jej serce drży. Bynajmniej nie z powodu romantycznego zadurzenia. Bowiem za każdym razem napotykała spojrzenie kawalera, spojrzenie śmiałe i bezczelne. Spojrzenie wędrujące po niej i wywołujące dziwne wrażenie. Jakby wzrok Maura nie zatrzymywał się na jej sukni, a wnikał pod nią, pod gorset i delikatną bieliznę. Jakby spojrzenie to wędrowało po jej drobnych piersiach, płaskim brzuchu i zgrabnych udach. Czuła się jakby paradowała przed nim nago. Oczywiście było to niedorzeczne uczucie, wywołane ostatnią rozmową z kawalerem D’Eon i jego bezczelnym zachowaniem wobec niej. Niemniej posyłała mu triumfujący uśmieszek, gdy na nią patrzył. Jakkolwiek zaskakująca, rozmowa z Gilbertem D’Eon nie była niemiła, a i trzepotanie serduszka w klatce piersiowej było przyjemne.

A, o ile przed Horace udało jej się umykać, to z Lorette d’Chesnier już tak łatwo nie było. Towarzyszka hrabianki znała jej sztuczki i nie tak łatwo było jej się wymknąć, tym bardziej, że Lorette była ciekawa rozmowy Marjolaine. I oczywiście widziała ją poprzez pryzmat swych romantycznych wyobrażeń. Prorokowała nawet, że Gilbert porwie ją do swego zamku, choć tu jej wizja mocno odbiegała od rzeczywistości. Lorrete naiwnie sądziła, że kawaler D’Eon, przyjedzie pod posiadłość Marjolaine (oczywiście na białym koniu) ubrany w błyszczącą zbroję. Po czym weźmie hrabiankę w ramiona, usadzi na siodle i wywiezie do swej posiadłości.
Marjolaine przypuszczała, że jeśli już porwie to nagle i wprost z ulicy. Porwie galopując na koniu i przerzuci brzuchem przez siodło. Tak jak to robili mityczni germanie, z równie mitycznym rzymskimi brankami w starożytnych czasach.
Hrabianka przypuszczała, że jej wyobrażenie jest bliższe rzeczywistości, niż niedorzeczne marzenia Lorrete.


Poza tym coś innego zaciekawiło hrabiankę d’Niort. Atmosfera balu stawała się nerwowa, a Żmijka coraz bardziej pochmurna. Przyczyna tego była prozaiczna. Étienne D’Rochers się spóźniał.
Nic więc dziwnego że oczka Madeleine ciskały gromy, a języczek prawie cały czas spływał jadem złośliwości. Jej wybranek ośmielił się zepsuć jej dzień chwały!
W końcu jednak się zjawił, nieco rozdygotany i blady. Ale niewątpliwie przystojny i elegancki. Lorette stojąca blisko Marjolaine, niemalże piała z zachwytu.


A potem zaczęło się “przedstawienie”.
Powolnym spokojnym krokiem, niczym tancerz Étienne podszedł do swej wybranki. Następnie ukląkł na jedno kolano i zaczął romantyczną i przesłodzoną wypowiedź, mającą wzbudzić zazdrość u wszystkich zgromadzonych dam. Cóż. U Marjolaine, jedynie wzbudził niesmak.
W końcu jednak padło tak długo oczekiwane pytanie. -Czy wyjdziesz za mnie?
I Madeleine wzruszając się i trzepocząc rzęsami, w żenującym zdaniem hrabianki d’Niort, popisie gry aktorskiej, zgodziła się oddać mu rękę.
I wtedy...Étienne próbował podnieść się z kolan, ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Zbladł jeszcze bardziej, jego twarz zrosił pot. Markiz wytężył siły próbując ponownie stanąć na nogi i... upadł na podłogę, łapiąc nerwowo powietrze niczym ryba wyciągnięta z wody.
Pisk przerażenia Madeleine, otrząsnął widzów z zamurowania. Kilku medyków powiązanych z Sorboną rzuciło się na pomoc umierającemu mężczyźnie. I mdlejącej Madeleine.


Sytuacja jednak robiła się z każdą chwilą coraz poważniejsza. Autorytety medyczne debatowały nad kwestią zrobienia markizowi tracheotomii, badały puls i rozważały jakie zioła podać. Jednak czas nie był po ich stronie. Twarz Étienne zsiniała, oczy niemalże wyszły na wierz i po chwili, markiz zakończył wędrówkę na tym ziemskim padole. A biedną Żmijkę cucono. Wśród reszty gości panowało uczucie konsternacji, rozmowy stały się szeptami pełnymi niedowierzania. Jedynie nieliczni mężczyźni i kobiety zdołali zachować dość zimnej krwi, by trzeźwo myśleć. A jeszcze mniej z nich było dość trzeźwych, by nie wyciągać pochopnych wniosków.
- A właśnie... Chevalier D’Eon? Co robiłeś panie, gdy przebywałeś poza salą balową?- padło pytanie.
-Czyż to … nie oczywiste?- odparł Gilbert, choć w jego głosie pobrzmiewały nuty lęku. Większość uczestników balu, była już pijana. A co za tym idzie, różne pomysły mogły wpaść im do głów.
Maur przybliżył się do hrabianki D’Niort i poufale objął ją w pasie przyciskając drapieżnie do siebie.- Spędziłem kilka miłych chwil z Marjolaine. Spotykamy się już jakiś czas, ze sobą. Prawda mon petit?
Nachylił się i cmoknął delikatnie jej szyję szepcząc.- Obawiam się, że znaleźliśmy się w tej samej sytuacji. Oboje możemy być podejrzani o niecne czyny względem biednego markiza. Dobrze by było więc, byśmy na razie przynajmniej chronili się nawzajem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 02-12-2011 o 12:44.
abishai jest offline  
Stary 15-11-2011, 05:08   #5
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Uszy Marjolaine wypełniły się bardzo prawdziwym wyobrażeniem przyszłych wywodów maman prawie mdlejącej od zasłyszanych plotek o swojej córce. Córce w ramionach Maura, córce spotykającej się z Maurem, córce całowanej przez Maura.. Śmierć gospodarza balu zeszłaby na boczny plan, ustępując miejsca dramatycznemu perorowaniu na temat złego towarzystwa w jakie wpadła. Być może nawet gorszego od aktorów.

Czuła na sobie spojrzenie Lorette zastygłej w niemałym zdumieniu z lekko rozchylonymi usteczkami. To musiało być dla niej zbyt wiele jak na jeden wieczór. Nie tylko zesłany jak ze snów markiz zmarł na jej oczach, ale także wyszło na jaw spotykanie się z kimś jej nieprzystępnej przyjaciółki. Bądź co bądź hrabianka d’Niort nie zwykła się z kimkolwiek spotykać. A już na pewno nie tak jawnie i przez okres mogący być swobodnie nazywanym „jakimś czasem”. To wykraczało poza zaledwie jeden dzień spędzony na kurtuazyjnych rozmowach o niczym i wręcz podchodziło pod.. pod faktyczną relację. A Marjolaine nawet temu nie zaprzeczyła kąśliwie, jak to miała w zwyczaju i co byłoby całkiem naturalnym z jej strony.

-To miała być nasza słodka tajemnica, Gilbert – zamruczała karcąco ze słodyczą wprost spływającą z warg. Płynnym ruchem uniosła jedną rączkę i opuszkami palców zagubiła się pieszczotliwie w zaroście swego.. partnera, w drobnym geście ukazującym jej niewątpliwe uczucie względem niego. Jednocześnie spojrzała na kawalera swymi zmrużonymi hardo oczkami, kryjącymi w sobie cień złośliwego rozbawienia z tego, że wielki drapieżnik znów przyszedł się pobawić z ptaszyną.
-Ale oui, to prawda. Jednak nie byłoby odpowiednim wdawanie się teraz w szczegóły. Nie czas na to – odparła mężczyźnie mającemu czelność w ogóle zadać takie pytanie i podejrzewać jej wybranka o związek z tragedią. Zadrżała jak na delikatną niewiastę przystało i westchnęła napinając fiszbiny swego gorsetu -Ah, cóż strasznego musiało się wydarzyć. I to w taki dzień..
-Wyjdźmy stąd moja słodka wisienko.- szepną czule ( i bardzo głośno) Gilbert. Objął ją mocno - Czuję moja droga Marjolaine, że słabniesz. Potrzeba ci świeżego powietrza. Ty wiesz dobrze, że tak drastyczne widoki źle wpływają na twe nerwy.
Zerknął na Żmijkę, która właśnie przebudziła się z omdlenia, by wpaść w spazmatyczną histerię. Wszak jej plany i ambicje, zostały właśnie zdruzgotane. Zaproponował więc delikatnym tonem głosu.-Potrzebujesz gdzieś się położyć, by otrząsnąć się po tym... dramatycznym widoku?
Choć było to pytanie, hrabianka wyczuwała w nim wyraźną nutkę sugestii. Zwłaszcza, że kawaler dyskretnie wycofywał się w kierunku drzwi, ciągnąc tam obejmowaną Marjolaine.

Spojrzenie bystrych oczu hrabianki, przesunęło się po zgromadzonych gościach, oceniając ich reakcję na swój popis aktorski... i nieoczekiwanego partnera w tej improwizacji. Wyszło bowiem zadowalająco. Jej zachowaniu nic nie można było zarzucić, Gilbert wypadł zanadto ekspresywnie, by być w pełni wiarygodnym, ale nikt tego nie zauważył. Za to wiele dam syciło się nową ploteczką, którą mogły okrasić opowieści dramacie Madeleine. “Och, a ty słyszałaś moja droga z kim się prowadzi córka Antoniny? Nie uwierzysz. Nie, bynajmniej nie chodzi o jakiegoś podrzędnego aktorzynę...” O tak, właśnie dodała kolejny skandal do swego obrazu, skandal jakże sycący. Podsłuchiwanie plotek i zdobywanie informacji wszak , to jedno. A kreowanie informacji i manipulowanie to druga sztuka. Ich opanowanie bywa jakże użyteczne w labiryncie plotek francuskiej arystokracji.

Zbierało jej się na śmiech. Bezczelny kształtował się w krtani, nabierał szyderczego tonu i próbował istnym wybuchem dać o sobie znać na zewnątrz, by echem rozbrzmieć pośród ścian sali balowej i w uszach gości. Ale nie była to odpowiednia pora na danie upustu swej cynicznej wesołości. Nie, nie tylko przez wzgląd na jeszcze świeżą śmierć i przyszłą żałobę Madeleine. Popsułaby cały ten ich jakże uroczy spektakl, który przecież tak udanie wypadł przez widzami i samymi „aktorami”. Zatem przełknęła prześlizgujący się jej gardłem śmiech i powachlowała wachlarzykiem swą bladawą z poruszenia twarzyczkę.
-Non, non. Nie trzeba – słabiutki głos przeczył jej słowom, tak samo jak opuszczenie powiek w niemocy. Pozwalała się prowadzić Gilbertowi, do całej sceny dokładając jeszcze poszukujące pocieszenia wtulenie się w obejmujące ją ramię mężczyzny -Ale zabierz mnie od tego zgiełku. To takie okropne..
Ah, być może troszkę przesadziła, ale któż by to zauważył, gdy w innej części dział się dramat Żmijki. Jej nieszczęście z całą pewnością ściągało uwagę gapiów, zarówno tych martwiących się o niedoszłą pannę młodą, co i tych skrycie cieszących się z jej niepowodzenia. Marjolaine zaś rozmyślała gdzie i po co chce ją zaciągnąć kawaler d’Eon. Czyżby wiedział, że ona wiedziała, że był jedną z ostatnich jeśli nie ostatnią osobą, z którą widziano markiza? Czy chciał jej grozić by milczała? A może nawet w świetle takiej sytuacji pragnął spełnić swą obietnicę zdobycia jej? Obie wersje niezbyt się podobały hrabiance, bo i podrażniały jej poczucie bezpieczeństwa o siebie.

Po opuszczeniu sali balowej dziewczyna uśmiechnęła się gorzkawo i podsumowała krótko całe zagranie –Doprawdy.
Gilbert zaś przytulił ją drapieżnie i równie drapieżnie pocałował w szyję wędrując wargami i lubieżnym językiem po skórze hrabianki.- Wyborna...
Ten dziwny pomruk wyrwał się z jego ust, gdy schodził wargami na dekolt jej sukni.- Wyborna aktoreczka.
Tulił ją do siebie mocno, delektując się jej obecnością w swych ramionach i... delikatnością jej skóry pod swymi wargami.- Ileż to potrwa nasz romans? Może tak z dwa, trzy tygodnie. A potem będziesz mogła mnie spoliczkować za zdrady jakich się wobec ciebie dopuszczę.
Spojrzał w jej oczy odrywając usta od dekoltu.-Kusi moja droga ptaszyno, by sfinalizować nasz... mały spektakl w alkowie.
Uśmiechał się bezczelnie, nadal mocno ją trzymając w swych ramionach i pytając ironicznie. -Acz nie wypada brać kochanki siłą. Czyż nie?
-Nie wypada, i siłą i tutaj - zamknięta w jego objęciach jak istna ptaszyna w klatce, dłońmi z nonszalancją powiodła po klatce piersiowej kawalera niczego sobie nie robiąc z jego wcześniejszych gróźb -Jednak dwa tygodnie dają trochę czasu na zakosztowanie tej rzekomej przyjemności z tego romansu. Trzy tygodnie jeszcze więcej, jeśli.. jeśli tylko znajdziemy dla siebie czas między innymi kochankami, non?
Przed swymi kolejnymi słowami gorzkimi w znaczeniu, a słodkimi w smaku, bezceremonialnie ujęła go palcami za podbródek jak niepoprawnego chłopaczka -A może.. będę musiała Cię porzucić, bo nie będziesz w stanie mnie zaspokoić? Jak myślisz, czarny baranku?
Oh, pozwalała sobie na wiele, bardzo wiele względem tego dzikiego mężczyzny. Jak gdyby nie zważała na paskudne plotki o nim krążące i jego zachowanie coraz bardziej potwierdzające ich prawdziwość. A może właśnie przez to sobie tak igrała jak mały kociak z nieprzewidywalnym kocurem?
-Doprawdy?- uśmiechnął Gilbert, musnął kciukiem podbródek dziewczyny. Nachylił się i pocałował namiętnie jej usta, drapieżnie i lubieżnie zarazem. Rozkoszował się słodyczą warg i języczka ptaszyny trzymanej w niewoli swych ramion. Po czym pogłaskał ją po policzku.-Rzucasz mi wyzwanie tymi słowami, mademoiselle.- dłoń mężczyzny przesunęła się po jej szyi, musnęła palcami dekolt, przez chwilę obejmowała pierś by zsunąć się niżej, do brzucha i łona dziewczyny skrytego za materiałem sukni.- Jakim byłbym mężczyzną, gdybym go nie podjął, nieprawdaż?
Słowa te mówił wędrując dłonią po obszarze sukni osłaniającej jej najintymniejszy zakątek. Pozwalał sobie na wiele wobec niej. Niemniej, czyż nie prowokowała go do tego?
-Romans i jego długość... zostawiam w twej gestii moja ptaszyno. Krótszy niż dwa tygodnie byłby niewiarygodny, ale może być tak długi, jak tylko zapragniesz.-mruknął ocierając się swym ciałem o nią. Intymność tej sytuacji powodowała, że spodnie Gilberta zaczęły robić się zbyt ciasne. A oddech zbyt gorący.
-Pozwolisz więc, że porwę cię dziś do mego zamku, w celu negocjacji kwestii owego romansu i upewnienia się czy potrafię zaspokoić twój apetyt?- zapytał znów całując jej szyję i śmiało dotykając tych obszarów jej sukni, których dżentelmen nie odważyłby się dotykać na korytarzu dworku. Niemniej Maur nigdy nie był dżentelmenem.- Ale wpierw... zamierzam rozejrzeć się po gabinecie Étienne’a, jeśli nie masz nic przeciwko towarzyszeniu mi w tym.

Głośne, pożądliwe tchnienie wyrwało się z płuc hrabianki i zlało się z cichym jękiem doznawanej przyjemności. Dół sukni składał się z kilku części, ale to właśnie ta wychynająca z przodu była najcieńsza, składająca się prawie z samej koronki i haftów. I dlatego dziewczyna przez ten materiał oraz równie delikatną bieliznę dobrze czuła wszędobylskie palce Gilberta wędrujące po kwiecie jej kobiecości.
-Non. Nie dzisiaj.. tamto zdarzenie skutecznie odebrało mi apetyt – mruknęła z wyraźnym niesmakiem, acz działanie jej ciała skutecznie przeczyło słowom, jakkolwiek stanowczymi by nie były. Piersi unosiły się w szybszym oddechu pragnąc się uwolnić ze sztywnych ram, w jakich zamykał je gorset. Marjolaine powiodła dłonią ku tej bezwstydnie ją pieszczącej, tak bardzo przekraczającej granice dobrego wychowania i zasady etykiety, że trudno było o coś bardziej nieprzyzwoitego. Kurczowo zacisnęła na niej swe palce, być może chcąc przerwać tę męską zabawę. Odepchnąć go od siebie i spoliczkować na pożegnanie za takie zachowanie względem niej. Ale jedyne co uzyskała zdecydowanie z własnej woli, to jeszcze większe przyciągnięcie dłoni mężczyzny ku swemu rozkosznemu ciepłu.
-Ale będziemy mieli jeszcze na to dużo czasu. Ile tylko zechcę – zachichotała mu wprost do ucha, po czym musnęła je ustami i połaskotała kolejnym urywanym tchnieniem -Mimo to potowarzyszę Ci, monsieur. Choć nie wiem czego możesz tam szukać.. szczególnie teraz, gdy wszyscy z tak wielkim zapałem poszukują winnego. Kusisz los?
-Och. Jeśli dziś nie masz kaprysu, to twe łoże pozostanie zimne w moim zamku. I będziesz mogła wypocząć w nim nie niepokojona. Ale jaki byłby ze mnie adorator, gdybym po tak szokującym zdarzeniu zostawił cię... samą? Poza tym, kto wie. Może zmienisz zdanie. Kobieta wszak zmienną jest.- szeptał szlachcic, bynajmniej nie przerywając lubieżnych ruchów palców dłoni po koronkach sukni kryjących jej miłosny sekret. Nie mógł wszak nie zauważyć, że ciało hrabianki, niekoniecznie zgadzało się z jej decyzją. Po czym dodał z żalem.- Tam.. na sali balowej, właśnie umarło moje osiem tysięcy. To wielka strata, więc jeśli jest możliwość uzyskania odrobiny rekompensaty, chętnie bym to sprawdził. Nie zamierzam kraść bibelotów, ani drobnych sum. Tak małostkowy nie jestem. Jednakże, coś mi się należy za udzielanie kredytu. Zwłaszcza, że walczący o łup spadkobiercy nie zechcą spłacać długu nieżyjącego markiza.

Błysnęły chciwie błękitne oczka. Zdające się być ścięte lodem tęczówki lśniły nie tylko wewnętrznymi ognikami powodowanymi działaniami mężczyzny, ale także teraz wspomnieniem przez niego o takiej sumie. Cóż, materializm nie bywał u niej niczym nowym, szczególnie gdy w grę wchodziło wyciągnięcie czegoś ślicznego od jednego z wielbicieli.
-Ah.. to nie mamy innego wyjścia jak poszukać sposobu na odzyskanie Twych pieniędzy. Abyś mógł być dobrym adoratorem i powydawać je na odpowiednio drogie podarunki dla mnie, czarny baranku – dwa ostatnie słówka podkreśliła perfidnie, drażniąc się z nim bez końca. Spomiędzy rozchylonych od doświadczanych przyjemności warg swym rozgrzanym oddechem muskała usta kawalera, wręcz w tej niewielkiej odległości wymieniając się wzajemnym gorącem.
-I chociaż Twa troska i gościna mi schlebia... - uniosła wysoko brwi okazując swe głębokie powątpiewanie dla prawdziwego celu tego zapraszania jej, o wiele mniej szlachetnego i niewinnego niż zwyczajna troska.
Tym razem palce zaciśnięte na dłoni mężczyzny wykonały stanowcze pociągnięcie, po którym i cała filigranowa hrabianeczka wywinęła się z jego objęć. Odstąpiła na kilka kroczków od niego na względnie bezpieczniejszą odległość i dokończyła z przekornym uśmieszkiem -To nie skorzystam z niej dzisiaj.
Rumieniec podniecenia przyozdabiał lica Marjolaine, gdy próbując doprowadzić się do porządku wygładzała intensywnie suknię zbezczeszczoną męską ręką. Następnie swe jasne włoski zaczęła uporczywie poprawić, jednaki w swym zaaferowaniu tą czynnością i tak zwracając się jeszcze do Gilberta -Odnoszę wrażenie, że jeśli byś mnie zwiódł do swego zamku, to już byś mnie więcej z niego nie wypuścił Zamkniesz w klatce jak cudnej urody ptaszynę.
-Doprawdy?- w jego głosie Gilberta była ironia. Uśmiechał się mówiąc kolejne słowa.- Mam wrażenie, że jednak urok tej gościny i jej … wyobrażenia, są tobie wielce przyjemne i wprawiają twe uda w przyjemne drżenie.
Uśmiech kawalera d’Eon, był złowieszczy i drapieżny, gdy wypowiadał kolejne słowa z niezachwianą pewnością siebie.- Słusznie jednak strzeżesz się nory wilka ptaszyno. A nuż jak tam wejdziesz, to... już nie będziesz miała ochoty jej opuszczać.
Ciało mężczyzny, też zdradzało oznaki wpływu ostatnich chwil. Bardzo wyraźne oznaki. Ale pomimo nich i być może nieco pod wpływem upartego charakterku hrabianki, wskazał dłonią kierunek w którym znajdował się gabinet.
I puścił ją przodem.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 15-11-2011, 05:12   #6
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Doszli zresztą po chwili do pokoju, zamkniętego na klucz. To jednak nie było problemem dla szlachcica. Wyjął ukryty w rękawie sztylet i ów zamek sforsował nim. Niemalże wyłamał go przy okazji. Jak się okazało do otwierania drzwi, podchodził tak jak do zdobywania względów Marjolaine. Śmiało i niemalże brutalnie, ale dość skutecznie. W końcu jednak oboje znaleźli się w bogato zdobionym gabinecie, świadczącym o potędze swego właściciela. Wygodne krzesła, duża i miękka sofa, która niewątpliwie służyła nie tylko do wypoczynku, ale tez i gorących chwil z szlachciankami. Pięknie zdobione krzesło i sprowadzony albo z Italii, albo z Austrii, intarsjowany macicą perłową, szylkretem sekretarzyk ozdabiany mosiężnymi, a może nawet złotymi elementami.




Spore cacuszko, kryjące w sobie wiele zamkniętych na kluczyk sekretów. I to właśnie cacuszko stało się celem Gilberta i jego sztyletu. Ale te zamki sekretarzyka nie ustępowały tak gładko jak zamek u drzwi. I mężczyzna się przy nich guzdrał. Rozglądając się po gabinecie bystre oko Marjolaine dostrzegło piękne obrazy na ścianach i kobiecą pończoszkę pod ową sofą. A także piękny marmurowy kominek, którym niedawno płonął ogień. Polana były przyczernione, a na nich... list, resztki białego papieru listowego i czerwona woskowa pieczęć kontrastowały z przyczernionymi polanami.
-Czyżby markiz lubił stroić się w damskie fatałaszki? - zapytała Marjolaine żartobliwie, tak nieadekwatnie do śmierci właściciela tego pokoju, której byli świadkami. Ale ona niezbyt to przeżywała, bardziej będąc ciekawą przyczyny zgonu niż popadaniem w żałobę. A zapytała po dostrzeżeniu owej pończoszki. Bo jeśli nie należała do gospodarza, to może do Żmijki? Czy byłaby aż tak nieuważna, by zapomnieć o części swojego własnego stroju? Étienne nie sprawiał wrażenia kogoś, kto zabawiałby się na boku z własnymi służkami bądź arystokratkami przed wejściem w stan małżeński. Jego miałkość przeczyła temu zachowaniu. Ale jednocześnie też nie wyglądał na kogoś, kto zostałby zamordowany na swym własnym balu.
-Może. Mógł też robić coś gorszego z kobietami.- mruknął Gilbert skupiony na otwieraniu zamków. Zbyt zajęty swym działaniem, nie rozwijał kwestii tego, o co podejrzewał markiza i na podstawie jakich dowodów.
Dziewczyna uniosła wysoko brwi równie jasne co jej włosy i z wyrazem oczekiwania patrzyła na odwróconego do niej tyłem mężczyznę. Im dłużej nie dzielił się z nią swoimi domysłami, tym jej spojrzenie bardziej wwiercało się w jego plecy. Aż i nawet to nie dało żądanego efektu, a na twarzyczkę Marjolaine wstąpił grymas. Drobny taki, który zniknął gdy tylko znalazła sobie inne zajęcie.

Przykucnęła tuż przed kominkiem, prawie tonąc w swych rozłożystych spódnicach i upodabniając się do.. słodkiej bezy. Przyglądała się ostałym się przed promieniami skrawkom papieru. Musiał być ten list co lokal przyniósł. Ten sam, w czasie czytania którego markiz tak bardzo pobladł. Jakież to straszliwe wieści musiał odebrać i jaki związek miały z jego śmiercią?
Z olbrzymią ostrożnością sięgnęła po pogrzebacz, co by się nie ubrudzić ani też sobie nie obetrzeć delikatnej skóry dłoni tym niebezpiecznym narzędziem. Gdyby nie ciężar, to ujęłaby go zaledwie koniuszkami palców i trzymała jak najdalej od siebie. Jednak w takim przypadku była zmuszona do drastycznych kroków, więc zacisnęła na nim palce i dźgnęła nim polana. A potem jeszcze raz i jeszcze, jakby przyprawiało ją o sadystyczną radość oglądanie drewien rozkruszających się pod mocarnymi ciosami szpikulca. Ale to nie to. Tak naprawdę to przysuwała ku sobie woskową pieczęć, a robiła to powoli i wielce delikatnie, by przypadkiem nie zniekształcić jej jeszcze bardziej. W skupieniu wydymała swe czerwone usteczka.
List był niespodzianką i to większą niż się hrabianka spodziewała. Bowiem mając go w dłoniach zorientowała się, że trzyma narzędzie zbrodni. Misterne narzędzie. Woskowa pieczęć nadtopiła się pod wpływem żaru ognia, więc odcisk na niej nie był widoczny. Od jedynie niewyraźny zarys głowy węża kąsającej … coś.
Niemniej nadtopiona pieczęć odsłaniała delikatny i misterny metalowy mechanizm w niej ukryty. Mechanizm zakończony wysuwaną delikatną igiełką, której ukłucie zapewne było ledwo dostrzegalne. Za to śmiercionośne. Ktoś kto go przygotował, musiał dobrze znać ofiarę i jej nawyki, zwłaszcza w kwestii otwierania listów. Bowiem by igiełka wbiła się w ciało, list musiał być otwierany w odpowiedni sposób. Pieczęć więc była pułapką specjalnie zaprojektowaną na konkretny rodzaj myszy. Na Étienne’a.
Sam list niestety był mocno uszkodzony i nieczytelny. Górna część tekstu, była zniszczona całkowicie przez ogień. Do środkowej również dotarły płomienie czyniąc większość tekstu nieczytelną. Gdzieniegdzie trafiały się fragmenty czytelne, jak: (...)bracia i siostry (...)król(...)pamięć wybrańca(...) ubolewamy(...) zaufania.
Z tego co Marjolaine wiedziała o uśmierconym dziś markizie, Étienne miał dwóch młodszych braci, których szczerze nie cierpiał. Ale żadnej siostry. Więc zapewne nie o nich chodziło.
Jedynie końcówka rzuconego niedbale i niecelnie w ogień listu, dawała się odczytać.
“...Wiemy o twoich knowaniach i zdradzie jaką wobec nas planujesz. Mamy członków także pośród twych zaufanych przyjaciół. Byłeś obserwowany i oceniany, przyjacielu. I z boleścią podjęliśmy decyzję oraz kroki, które zakończą twój mały spisek wobec nas. Nie doniesiesz swemu pryncypałowi o tajemnicach, które poznałeś wśród nas.”
I tyle. Żadnego podpisu. Żadnej informacji. Jedynie pieczęć i mechanizm z trucizną.
Tymczasem z ust Gilberta wyrwał się okrzyk triumfu. Sforsował zamek i... wyciągnął z jednej szuflad, księgę obrachunkową markiza, w którym ten zapisywał swe przychody i wydatki.

Marjolaine nie wiedziała co zrobić z wiedzą, którą tak nagle posiadła. Ani czy w ogóle cokolwiek powinna z nią zrobić. Dlatego patrzyła na trzymany fragment karteluszki oczkami rozszerzonymi ze zdziwienia do wielkości złotych monet, których wartościami nie pogardziłby Gilbert. Nie dziwiła się już, że markiz był tak przerażony w trakcie czytania, duży wpływ na to musiała mieć owa igiełka wbijająca mu się w ciało i będąca przyczyną dalszego, tragicznego ciągu zdarzeń. Ale te wszystkie słowa? Co one znaczyły, od kogo pochodziły?
Obiegła spojrzeniem tę bardziej zniszczoną część w ponownym poszukiwaniu podpisu, może chociaż pierwszej litery nadawcy. Ale nie znalazła. Jedynym punktem zaczepienia w rozszyfrowaniu jego anonimowości była pieczęć i szczerzący się z niej wąż.. który nic jej nie mówił. Nie widziała wcześniej takiego znaku, a ni nie znała nikogo kto mógłby takim stworzeniem zabezpieczać swe listy. Całość pozostawała tajemnicą, a młodziutka hrabianka jedyną osobą z nią zapoznaną.
I trudno jej było zadecydować co też powinna z nią uczynić. Nie czuła potrzeby mówienia o tym kawalerowi. Nie ufała mu, bo i zaufanie nie musiało iść w parze z pożądaniem. Co gorsza, mógłby coś wiedzieć na temat tego węża. I mogłoby się okazać, że ona nie powinna nic wiedzieć o liście. Ewentualne znalezienie go przy niej też nie wchodziło w rachubę, zatem postanowiła odłożyć znalezisko na jego miejsce pośród polan i wstała z szelestem. Jak gdyby nigdy nic. Podeszła do Gilberta i rękami oplotła ramię mężczyzny jak swoją własnością, po czym uwiesiła się na nim zerkając ciekawsko na księgę.
-Dłuuuuuuuuuugooo – lamentowała niczym rozkapryszone, rozpieszczone dziewczątko.. którym w sumie była, więc bardzo dobrze pasowało do jej czasem paskudnego charakterku.
-Co długo?- spytał roztargnionym głosem przerzucając kolejne kartki, pełne wpisów sum i krótkich dopisków, dotyczących komu był winien i kto był winien jemu. Niestety zapiski te były czytelne głównie dla piszącego, bowiem przy zapisach nie było imion, a inicjały. Największe zainteresowanie Gilberta wzbudziły jednak zapiski dotyczące dziewcząt. Było w nich wyraźnie widać że kupował je od M. na wyraźne polecenie Kręgu. Ale kto krył się pod tą wieloznaczną nazwą... tego księga nie zdradzała. Także i szlachcicowi, który zamknął ją z irytacją i spojrzał na hrabiankę uczepioną swego ramienia.-Czyżbyś miała na coś ochotę?
-Aby nikt nas tutaj nie znalazł, jeśli o to chodzi – żachnęła się w odpowiedzi, nie dając się wciągnąć w jakieś jego kolejne gierki i sugestie mające zaprowadzić ją do zamku kawalera.. bądź wraz z nim do któregoś z tutejszych pokojów, choćby nawet tego gabinetu i tamtej dużej sofy.

-Znalazłeś coś użytecznego?
- zapytała z przekąsem, całkiem świadoma porażki jaką właśnie poniósł w swych poszukiwaniach. Ale też ku swej satysfakcji chcąca to jeszcze usłyszeć od niego. Rozluźniła uścisk jednej ręki i sięgnęła nią ku zamkniętej księdze. Paluszkami delikatnie uniosła kilka kartek i przechylając się swym drobnym ciałkiem zajrzała do środka. Ton głosu nieco zmieniła i tym razem dodała z niewinnością -Dostanę swoje błyskotki?
-Tylko o błyskotkach myślisz ptaszyno?- dłoń mężczyzny przesunęła się po pośladku hrabianki wyeksponowanym przez jej pochylenie. Błądziła powoli lubieżnie dotykając wypiętych krągłości Marjolaine.- Nie. Nie ma tu nic... ciekawego. Powiedz moja droga, co teraz powinien zrobić nadskakujący ci wielbiciel? Poza opuszczeniem tego pokoju, oczywiście.
-Je ne sais pas. Zadbać o to, bym dotarła do karety mającej mnie odwieźć bezpiecznie do domu po tak.. drastycznych widokach źle wpływających na nerwy wisienki? - ostatnią część swej wypowiedzi okrasiła o wiele niższym głosem, karykaturalnie naśladując wcześniejszy pokaz aktorstwa Gilberta. Dalszą część zaś kontynuowała w sposób przesłodzony, roztaczając wizję godną wyobrażeń swej przyjaciółki-A potem na pożegnanie i dobranoc pocałować mnie w dłoń lub czoło? I z całą pewnością resztę nocy spędzić na tęsknych westchnieniach.
Jedną dłonią uchylając przed sobą tajemnice rachunkowe markiza, drugą puściła się ramienia swego towarzysza i chwyciła za tą zwiedzającą kuszące ostępy jej pośladków. I zaczęła ją przesuwać ku górze, ruchem powłóczystym i nie odrywającym męskich palców od sukni, niewiele także mającym wspólnego z pruderią hrabianki i chęcią jak najszybszego pozbycia się z siebie jego dotyku. Zaprowadziła go ku swemu bioderku, na szczęście lub nieszczęście nie mogącemu się równać z tymi „idealnymi do rodzenia dzieci” co poniektórych szlachcianek, a potem zawiesiła na mocnym wcięciu talii ściśniętej gorsetem.
Maur przygarnął ją do siebie, nachylił się i musnął ustami jej szyję żartobliwie mówiąc.- Doprawdy. Ileż to westchnień potrzebuję, żeby dotrzeć pod twe suknie?
Wargi powędrowały po płatku usznym hrabianki.-Lepiej już chodźmy do tej karocy, zanim... zdecyduję się nie czekać. I od razu sprawdzić jak wyglądasz bez sukni, Marjolaine.

Kolejne strony księgi nie były tak zajmujące, jak dłoń masująca talię, czy usta pieszczące uszko hrabianki. Zestawienia liczb wraz z inicjałami wymagały długiej analizy... na którą nie mieli czasu. Bądź zwyczajnie ochoty, jak to było w przypadku hrabianki. Nie lubiła cyferek, a w tak dużym natężeniu byłyby w stanie wywołać ból jej ślicznej jasnowłosej główki. Dlatego właśnie w obawie przed takimi przykrościami, wypuściła spomiędzy koniuszków palców uniesione strony księgi i wyprostowała się. Akurat w dobrym momencie, by jeszcze przechylić główkę pod na poły przyjemną i na poły łaskoczącą ją pieszczotą mężczyzny.
-Zatem wracamy do naszej wcześniejszej rozmowy.. o czekaniu – zamruczała czując drapieżny dotyk jego warg, czubek jego języka sunący po zagłębieniach uszka i szorstki zarost drapiący jej wrażliwą skórę. Wszystkie razem zlewały się w doznanie nieoczekiwanej przyjemności, pod którą nawet Marjolaine się odrobinę rozpłynęła.
Zwróciła swe lica ku szlachcicowi i złączyła ich usta w pocałunku. A raczej jego namiastce, bowiem było to zaledwie nieznaczne muśnięcie jego warg swymi. Byle całus nie mogący swym krótkim trwaniem nasycić pragnienia rozpalonego w Maurze, ale za to podrażniający je swą słodyczą, jak i koniuszkiem języczka dziewczyny pozornie nieśmiało ocierającym się o jego język.
-Będziesz miał okazję do sprawdzenia prawdziwości słów spisywanych przez dramaturgów.. mój drogi – uśmiechnęła się perfidnie, ostatnie dwa słówka przeciągając ze złośliwą lubością. Palcami zaś złapała za dłoń mężczyzny trzymającą ją tak blisko niego, odsunęła od swej talii, po czym uniosła i sama wykręciła elegancki, szeleszczący i falujący piruet oddalający ją od ponownego złapania. Czerwone wargi triumfująco odsłoniły biel ząbków, a potem hrabianka ruszyła drobnymi kroczkami ku wyjściu z gabinetu.
Nie potrzebowała dłużej w nim zostać, nie chciała by ktoś ją tutaj odnalazł i zaczął podejrzewać o jakąś nikczemność dokonaną względem markiza. A ona przecież wiedziała tylko tyle, że Étienne wpakował się w coś paskudnego i zapłacił za to najwyższą cenę. A także, że od teraz sama będzie całkiem inaczej postrzegać listy. A szczególnie pieczęcie.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 21-11-2011, 15:12   #7
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nawet pożegnanie z Gilbertem, było skandaliczne w swej naturze. Dobrze wychowany szlachcic tu przy karecie pocałowałby w dłoń damę swego serca.
Dobrze wychowany szlachcic, nie obłapiałby nagle swej wybranki! Nie przyciskał do swego ciała nieobyczajnie chwytając za pośladki, tak, że czuła jego pożądanie względem siebie... i to dosłownie. Co prawda nie miała pewności, ale mogła zgadywać, że Maur miał się czym pochwalić w alkowie.
Dobrze wychowany szlachcic nie całowałby łapczywie jej ust i dekoltu A tym bardziej potem nie sugerowałby bezczelnie, że te całował ją tylko po to, by miała o czym śnić tej nocy!
To czy miał rację czy nie... pozostało słodką tajemnicą Marjolaine.
Obserwująca to z wypiekami na twarzy Lorette d’Chesnier, z oburzeniem skomentowała tą sytuację.
Aczkolwiek dopiero wtedy, gdy siedziały w karecie i odjeżdżały z posiadłości. Dopiero wtedy, gdy obie znalazły się daleko od Maura.
-To gbur i prostak. Jak on śmiał cię tak obłapiać. On cię bezczelnie macał Marjolaine, jak jakąś klacz!-niemalże piszczała z oburzenia, gdy się oddalały od posiadłości Les Rochers. Po czym zaczęła doradzać przyjaciółce.- Powinnaś z nim jak najszybciej zerwać wszelką znajomość. Jest wielu przystojniejszych kawalerów w Paryżu. I jeszcze więcej znających dobre wychowanie.
Po czym oskarżycielski paluszek Lorette skierowany został w stronę dekoltu hrabianki ze słowami.-Jak mogłaś mu pozwalać na tak wiele względem siebie?! Trzeba się szanować.
Trochę to śmiesznie brzmiało w ustach dziewczyny, skrycie marzącej o namiętnym amancie, który w ogrodowych altanach posuwałby się równie dalece co Gilbert wobec Marjolaine.
A w nocy... tylko panna d’Niort wiedziała o czym były jej sny tej nocy.




Ranek okazał się uroczo przyjemny. Słońce wynurzyło się leniwie zza horyzontu ogrzewając ziemię i zapowiadając wyjątkowo ciepły i pogodny dzionek. Odpoczywająca w swym ulubionym pałacyku



Le Manoir de Dame Chance

Marjolaine, przeciągnęła się leniwie w łożu. Wczorajszy dzień był inny niż się tego spodziewała. Wieczorny bal miał być nudnym towarzyskim obowiązkiem na którym planowała odegrać swoją rolę zachwyconej przyjaciółki Madeleine. Kto by pomyślał, że narzeczony Żmijki zejdzie z tego świata w tak widowiskowy sposób? Kto by pomyślał, że nudnawy Étienne nie jest tak kryształowy jakby się zdawało? Kto by pomyślał, że ona... zatwardziała panna, nagle zyska narzeczonego?
Jakże los potrafi być przewrotny.


Bratanie się z aktorami. Tą drobną niedoskonałość na swym idealnym portrecie arystokratki Marjolaine starannie pielęgnowała. Wszak każdy ma jakąś słabość. Zaś ową achillesową piętą hrabianki, było zamiłowanie do teatru. I to nie tylko tego najwyższych lotów, ale też i tego, do którego uczęszczali mieszczanie i drobna szlachta. Wszak miejsca w lożach najsłynniejszej paryskiej sceny teatralnej, były bardzo drogie. I co gorsza, zwykle zarezerwowane z góry dla osób wpływowych w Luwrze. Takich jak Madeleine Saint-Delisieure. Hrabianka Pelletier d’Niort nie mogła się poszczycić takimi wpływami, więc często musiała liczyć na łut szczęścia. Oraz korzystać z uroków biedniejszych paryskich scen operowych i teatralnych. Cierpiał na tym prestiż Marjolane, ale profitem były znajomości z osobami takimi jak signora Giuditta Piscacci.


Podstarzała, ale utalentowana i sławna diwa operowa, która przybyła do Paryża z Florencji. Giuditta była utalentowaną śpiewaczką, w dodatku potrafiącą grać na wiolonczeli. Za młodu, była na ustach całego Paryża, hołubiona i wielbiona, występowała przed poprzednim i obecnym władcą Francji. Ale lata płyną nieubłaganie. Uroda Giuditty przywiędła, sprężyste i duże piersi do których wzdychali niemalże wszyscy mężczyźni w Paryżu zwiotczały nieco tracąc swój magnetyczny urok. Włoszka co kilka lat zmieniała pracodawcę, na uboższego. Ale to jej nie zrażało.
Zarówno za młodu, jak i obecnie miała wielu wielbicieli, którym zresztą często była rada. I z którymi spędzała noce. To się nie zmieniło. Co prawda obecni wielbiciele byli starsi i biedniejsi. Ale nadal liczni. I nadal po każdym występie Giuditty, jej garderoba tonęła w kwiatach.



Giuditta była przyjaciółką Marjolaine... i źródłem informacji. Jak każda Włoszka lubiła plotkować, i jak każda gwiazda znała wiele plotek. Choć obecnie głównie dotyczących szlacheckich szaraczków i paryskiego mieszczaństwa. Wiedziała co piszczy w mieście.
Znała wiele plotek. Co prawda ich wiarygodność, była... dyskusyjna. Ulica paryska pełna była zmyślonych faktów. Giuditta chętnie plotkowała, ale... na zasadzie handlu wymiennego. Ploteczka za ploteczkę. Kąsek za kąsek.

Nic więc dziwnego, że zjawiła się w “Le Manoir de Dame Chance” z niezapowiedzianą wizytą. Wszak Marjolaine była nie tylko świadkiem i uczestniczką wydarzeń Les Rochers, ale także jedną z głównych aktorek. Niewątpliwie jutro mamam odwiedzi swą krnąbrną córeczkę, zszokowana wieściami które dotrą do niej dziś wieczorem.
Co było gorętszą ploteczką? Śmierć markiza, czy narzeczeństwo wiecznej panny? To się miało okazać. Oczywistym było, że Giuditta nie przychodzi z pustymi łapkami. Znała wszak każdą plotkę z francuskich ulic. Każdą plotkę o każdym szlachcicu.


Gdzieś w trakcie rozmowy, zjawił się młody arabski chłopak ubrany wedle prawideł francuskiej mody. Przyniósł kosz róż i bilecik, krótki i dwuznaczny.
Cytat:
Proponuję spotkanie wieczorem u barona du Pontenac w celu omówienia wspólnych fascynacji.
Proszę przekazać swą decyzję poprzez posłańca, który wręczył ów liścik.
c. G. D’Eon
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-11-2011 o 19:33.
abishai jest offline  
Stary 29-11-2011, 18:39   #8
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Syknęła cicho.
Przechyliła odrobinę długowłosą główkę i znowu spomiędzy jej warg wydostał się syk ciężki od dezaprobaty.

Przyczyną niezadowolenia Marjolaine było coś.. niecodziennego ozdabiające jej szyję z obu stron. Żaden cudnej urody naszyjnik błyszczący ślicznymi kamyczkami w świetle dnia i nocy. Żadna kolia szlachetnie ją obejmująca.
Non, non.. non! To było coś czerwonego, kontrastującego z jasną skórą i opierające się byciu zakrytym przy pomocy pudrów i innych specyfików. Szkarłatne i niezbyte dowody jej dzisiejszego braku powściągliwości na balu. Wyzywająco wędrowały po szyi i nie szczędziły sobie oznaczenia swej obecności na dekolcie, obscenicznie zaznaczając szlak jakim drapieżnie sunęły usta Maura. A przecież hrabianka była bardzo delikatną ptaszyną, kruchą prawie i zaledwie kwestią niezbyt długiego czasu było, aż te.. znamiona dadzą o sobie znać.
Wiedziała, że nie umkną czujnemu spojrzeniu Béatrice. Ale wiedziała także, że jej gospodyni nie zniży się do wypytywania o przyczynę ich powstania. Bardziej prawdopodobnym było, że uśmiechnie się subtelnie i zaledwie spyta czy jej wychowanka dobrze się bawiła na balu. Znała się na wypełnianiu swej roli strażnika ładu i porządku w Le Manoir de Dame Chance, więc i w swym twardym stąpaniu po ziemi nie wykazywała zainteresowania plotkami, chyba że godziły w jej panienkę. Nie pozwalała także, aby cokolwiek z tego najbardziej prywatnego życia Marjolaine w domu nie wypływało do złaknionych skandali uszu zewnętrznego świata.

Jasnowłosa marszcząc nosek przeglądała się w lustrze, tam gdzie rozpoczęła swój wieczór i tam gdzie miała go zakończyć. Opuszkami palców delikatnie przesuwała po śladach zostawionych jej po balu zarówno tragicznym, co rozkosznym.
Całkiem zabawnie było uczestniczyć w tej lubieżnej gierce Maura. Nie bawił się w dwuznaczności i mniej lub bardziej subtelne pokazywanie sympatii wobec hrabianki, ale dość jednoznacznie, wprost i bez cienia wstydu dawał jej odczuć swe żarliwe pożądanie. Przeważnie takie nadmierne wędrowanie lepkich dłoni charakteryzowało szlachciców o wiele starszych od Marjolaine, zwykle także żonatych lub wdowców szukających łatwej okazji ma wychędożenie sobie naiwnej młódki. A dotyk kawalera może i był dziki, prostacki nawet.. ale to wcale nie odbierało płynącej z niego przyjemności.

Jeszcze zabawniejsze było odgrywanie w tej gierce kobiety niezaspokajanej seksualnie i bardziej doświadczonej w rozpustnych zmaganiach niż było naprawdę. Może i nie była już dziewicą, wszak przestała nią być niewiele po swoim wydostaniu się spod matczynej kurateli w Niort, ale wydarzenia związane z tym ”utraceniem niewinności” nie były godne zaśmiecania swymi wspomnieniami umysłu czy zmysłów Marjolaine. Daleko im było do tych wyuzdanych łóżkowych ( i nie tylko ) scen, skwapliwie opisywanych w książkach przeznaczonych tylko dla dorosłego czytelnika, a jej samej zaś daleko do rozwiązłego życia jakim szczyciła się przynajmniej połowa arystokratycznego Paryża.

Raz, czy może dwa razy wzięła udział w tej, jak się okazało, dość wątpliwej przyjemności płynącej z nadmiernego obściskania się dwójki ludzi. Z ciekawości głównie, chciała się przekonać o co tyle krzyku, cóż to jest takim niezbitym argumentem w dysputach damsko-męskich. Jej.. towarzysz był niewiele od niej starszy.. a może młodszy? Nieważne. Całe zdarzenie wypełnione było oczekiwaniem. Najpierw na zapowiadaną ekscytację, a potem.. na koniec bycia przygniataną przez doświadczalnego partnera. A na sam koniec zamiast legendarnego uniesienie, był raczej zawód podkreślony byle wzruszeniem ramionami po całym mało porywającym akcie. Nic co można byłoby wspominać z przyśpieszonym rytmem serca, nic ciekawego do opowiadania przyjaciółkom.
Ale kawaler d'Eon, w przeciwieństwie do wystrojonych szlachetek, zza których makijażu nie widać prawdziwych twarzy, potrafił byle spojrzeniem przyprawić jej serce o prędkie trzepotanie. Nie w ckliwych odczuciach zauroczenia czy innego zakochania, ale tych wszetecznych wywołujących rozkoszne dreszcze w okolicach podbrzusza. I chociaż zręcznie rozganiał mgły marazmu arystokratycznego życia czyniąc spędzone z nim chwile całkiem interesującymi, to nie było nic dziwnego w tym, że Marjolaine obawiała się jego gwałtowności, zwierzęcej chuci i braku zahamowań. Był niepokonanym zdobywcą, który zapewne nie zwykł czekać długo na pozwolenie. Brał co tylko chciał. I kogo chciał.

Uniosła rękę, by zwiewnym gestem dłoni odgarnąć na plecy pasma jasnych włosów i jeszcze raz przyjrzeć się ze sprzeciwem znamionom jakie pozostawił jej w prezencie Gilbert. Musnęła przy tym opuszkami palców swą szyję,, a połączenie tego dotyku z rozmyślaniami o kawalerze zaowocowało przyjemną gęsią skórką. Przypomniało tamte momenty, gdy odgarniał jej kosmyki włosów tylko po to, aby wargami łapczywie całować szyję i dekolt hrabianki.
Jednak to niebezpieczeństwo związane z igraniem sobie z Maurem, było bardzo kuszące. Miało w sobie posmak zakazanego owocu, wyzwania i drażnienia się z egzotycznym zwierzęciem. Myśląc o balu i najbliższych dwóch, może trzech tygodniach odczuwała.. pewne zaintrygowanie, może nawet lekkie podekscytowanie. Bo jeśli już tej nocy pozwoliłaby mu na więcej, lub gdyby sam postanowił rozwinąć ich pozorowany związek o ten rozpustny aspekt w alkowie.. to co by było? Bogata wyobraźnia podsuwała bardzo obrazowe kontynuacje balu, a wspomagały ją w tym dłonie wodzące po skórze i przymknięte oczy.

Czuła.. widziała..
Ramiona Gilberta trzymające ją stanowczo przy nim, dociskające jej filigranowość do jego ciała. Usta i gorące oddechy przekraczające granicę przyzwoitości, języki splatające się ze sobą w namiętnym tańcu. Wargi w lubieżnych pocałunkach smakujące skórę szyi hrabianki i dekoltu, jednocześnie łaskoczący ją szorstki zarost.
Swoje piersi znikające całkowicie pod obejmującymi je mocno dłońmi mężczyzny. Ugniatające je energicznie, pieszczące trzymane między palcami brodawki. Zwilżające je usta i język doprowadzające dziewczynę do miłosnej pasji.
Jego dłonie sunące po pończoszkach przesłaniających nogi. Wędrujące pazernie po łydkach, przesuwające się po zgięciach kolan i docierające do miękkich, bielutkich ud. Drżącymi pod wpływem tego zuchwałego dotyku, ale rozchylającymi się bojaźliwie i zapraszająco jednocześnie.
Ale nie.. przecież gdyby pozwoliła mu dotrzeć tak daleko, to z pewnością sam by je rozchylił żelaznym uściskiem swych dłoni. Zdarłby z niej delikatną bieliznę, ostatnią barierę strzegącą jej niewinność przed ognistą chucią Maura. W swej zabawie uroczą ptaszyną dotarłby palcami do odsłoniętych przed nim płatków kobiecego kwiatu, a każdemu jednemu jego muśnięciu,uciśnięciu i zagłębieniu się towarzyszyłyby głośne tchnienia mimowolnie padające z ust hrabianki.
A potem...
A potem... !

Ciche pukanie do drzwi sypialni rozwiało mgły wyobraźni i przegnało powstałego z niej widmowego mężczyznę.
Pozostawiona samej sobie Marjolaine otworzyła gwałtownie oczy. Widząc swoje odbicie w lustrze, przyłapała swoje dłonie wykorzystujące chwilowe oddalenie się jej uwagi. Jedna była w trakcie przemierzania gładkiego łuku szyi, koniuszkami palców w pieszczocie podstacyjnej wspomnieniami wieczoru muskająca jej wrażliwą skórę, bezwstydnie zsuwająca się na dekolt okraszonymi szkarłatnymi znamionami po drapieżnych pocałunkach. Druga zaś okazała się być jeszcze mniej elegancka od swej siostry i przekroczyła granicę niewielkiego biustu, dalej spacerowała powłóczystymi ruchami nieszczędzącymi po drodze dotyku filigranowemu ciałku, i kierowała się jeszcze niżej, aż ku skrytemu pod warstwami sukni i bielizny najintymniejszemu sekretowi. I tam została złapana.
Hrabianka pośpiesznie powygładzała fałdy swej kreacji, jak gdyby nawet najdrobniejsze zagniecenie mogło powiedzieć jej ochmistrzyni o tym w jakie myśli przed chwilą odpłynęła i co wyczyniało jej ciało.

-Wejdź, Béatrice – powiedziała głośno, po uprzednim upewnieniu się w swym odbiciu, że rumieniec na twarzy nie jest zbyt nachalny.
Ochmistrzyni uchyliła drzwi i wsunęła się do sypialni zamykając je za sobą. Podeszła do hrabianki, po czym zręcznie zagarnęła dłońmi wszystkie puszczone luźno pasma jej jasnych włosów, ruchem tym jeszcze bardziej odsłaniając ponaznaczaną czerwonymi śladami szyję. Krótkie zerknięcie w stronę tafli lustra pozwoliło Marjolaine stwierdzić, że wcale się nie myliła w swych podejrzeniach. Dostrzegła lekkie ściągnięcie warg Béatrice w domyślnym, acz jakże kurtuazyjnym uśmieszku. Rozpoczynając istną ceremonię rozdziewania dziewczyny ze skomplikowanego stroju, gospodyni zapytała krótko:
-Dobrze się panienka bawiła?



***



Nie pamiętała co jej śniło.. ani czy w ogóle śniła tej nocy.
Pamiętała za to, że przez przynajmniej jej połowę nie mogła zasnąć. Bynajmniej nie było to spowodowane rozemocjonowaniem po tragedii, której była świadkiem na balu, czy też ciężarem nieodpowiednich informacji jakie zdobyła. Powód był bardziej.. drażniący.

Liczyła czarne baranki w próbie wykorzystania tego sposobu na swoją nagłą bezsenność. I przede wszystkim, dla odwrócenia uwagi od przemożnego pragnienia podarowania swojemu ciału choć namiastki zaspokojenia rozkwitłego wcześniej pobudzenia. Podejrzewała, że winny temu mężczyzna miał w swym zamku cały zastęp swych egzotycznych służek chętnych i gotowych umiejętnie pomóc swemu panu w przyniesieniu mu ulgi po atrakcjach balu. Kilka razy, najprawdopodobniej.
Ale mała Marjolaine nie miała nikogo, kto na byle skinięcie dłoni stawiłby się w jej sypialni i zapewnił ciału czego pragnie. Acz.. może na czas tego całego romansu powinna sobie sprawić niewielką armię takich osób, szczególnie jeśli każde spotkanie z narzeczonym będzie podobnie wyglądało..
Oczywiście, mogłaby całkiem sama zająć się swoim problemem. Wszak któż inny jak nie ona znał tak dobrze jej ciało i wiedział, gdzie należy odpowiednio potańczyć palcami by sprawić największą przyjemność? Ona znała i wiedziała, była to przydatna umiejętność której tajniki wcześniej czy później należało.. ah, zgłębić. Zatem mogłaby z niej skorzystać. Mogłaby, ale nie chciała. Bo czemu właściwie miałaby podarować Maurowi satysfakcję z doprowadzenia jej do takiego stanu?

O wiele.. racjonalniejszym wyjściem było niespokojne wiercenie się na łóżku i kokoszenie się pośród licznych poduszek w poszukiwaniu odpowiedniej pozycji dla zaproszenia snu. Ale i w tym dostrzegała pewien problem, ponieważ każde jedno ułożenie zdawało się być zbyt zachęcające dla wyobraźni do przywoływania kolejnych wizji rozpalających ciało i umysł. Dlatego wiła się niespokojnie, jak w pozycjach agonalnych, splatając nogi i zaciskając je w mocno w bronieniu się przed potrzebą dania ujścia pożądaniu.

-Jak on mógł.. - syczała zwijając się w kłębek na prawie samym brzegu swego obszernego łóżka.

-Zapłaci mi za to.. - groziła przekręcając się na drugi bok i naciągając na siebie zdobioną pierzynę, otulając się nią ciasno jak gąsienica w kokonie.

-.. za wszystko.. - wymruczała, gdy ciepłą tkaninę podciągnęła sobie aż ku podbródkowi, a głową utonęła pośród poduszek.

-Drań... - zwyzywała go cicho, niewyraźnie nim w końcu zasnęła, pozawijana i pootulana z każdej strony jak w miękkiej twierdzy.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 29-11-2011, 18:52   #9
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Podobno żaden posiłek nie powinien się składać tylko i wyłącznie ze słodkości.
Podobno żywienie się tylko takimi delicjami wywołującymi ekstazę kubeczków smakowych bywa niezdrowe.
Ale tak jak z przeróżnymi zasadami wchodzącymi w skład etykiety czy niemądrymi elementami mody, tak samo i przeciwko tym dwóm stwierdzeniom młoda Pelletier miała swoje uparte zdanie. Wystarczająco mocnymi argumentami, dzięki którym trzymała się twardo swojego stanowiska było to, że kwaśne wykrzywiało jej śliczną buźkę, a od gorzkiego miała zły humor. Zatem kiedy tylko mogła i Béatrice nie patrzyła, to zajadała się ciastami i ciasteczkami przeróżnymi.. a także popijała je równie słodką czekoladą, istnym darem od bogów. Na nieszczęście, a raczej wielkie szczęście dla drobnej figury hrabianki, Béatrice prawie zawsze patrzyła. Nawet z drugiego końca pałacyku. I głucha na jakiekolwiek sprzeciwy stawiała przed swoją przegraną podopieczną pożywniejszy, jakże nudniejszy posiłek. .
Ale wizyta Giuditty była w mniemaniu Marjolaine idealnym wytłumaczeniem do zastąpienia swojego śniadania zastawą pełną słodkości. Wszak to gość. I to jaki gość! Taki gość, że trzeba go powitać rozmachem cukru i lukru.

Dlatego właśnie teraz obie siedziały w jednym z saloników Le Manoir de Dame Chance, a na stoliku pomiędzy nimi rozkładały się kolorowe, prawie jak z bajki ciasteczka o smakach przeróżnych i filiżaneczki z herbatą, ustępstwem na jakie dziewczyna musiała pójść dla ziszczenia swego słodkiego kaprysu.




Po wymienieniu się uprzejmościach oraz seriami komplementów, na które były łase obie przedstawicielki płci pięknej, Pelletier zamilkła na kilka chwil. Z rozleniwieniem trzymała w ustach widelczyk i niby to z błogością delektowała się rozkoszną słodyczą kawałeczka ciasta. Ale także uciekała wzrokiem od Giuditty, zawieszając spojrzenie to na oknie, to na leżącym przy kanapie bernardynie czujnie obserwującym jedzenie.
Wytłumaczenie tego jej zachowania było jedno. Nie wiedziała czego może się spodziewać po swojej przyjaciółce tego dnia. Oskarżycielskiego spojrzenia, bo hrabianka ni słówkiem nie wspomniała śpiewaczce o swym romansie? Iskierek tańcujących w oczach, znaczących ni mniej ni więcej co „ a ja wiem coś czego Ty nie wiesz”? Przy tym pierwszym pewnie nie omieszkałaby się podzielić z Marjolaine swoimi dokładnymi w szczegóły poradami co do zaspokajania siebie i mężczyzny w alkowie, które ona sama wyniosła z wielu, jakże pracowitych lat doświadczenia. Przy drugim zaś chciałaby czegoś w zamian za swoje informacje, więc koniec końców i tak skończyłoby się na pierwszej możliwości.

Jednak nie mogąc już dłużej tego odwlekać, jasnowłosa dziewczyna stuknęła widelczykiem o talerzyk. Uśmiechnęła się promiennie i zapytała niewinnie, jak gdyby żadna z plotek nie miała jej dotyczyć -To z czym dzisiaj do mnie przyszłaś? O czym to śpiewają paryskie ptaszki dzisiejszego dnia?
-Och... O wielu sprawach moja droga, bo czyż poselstwo z Prus, może się równać z nowinkami o morderstwie i romansie?- rzekła z fałszywym uśmieszkiem Włoszka, wyraźnie robiąc grunt po wypytywanie.- Zabawne, że i przy jednym i przy drugim jest wymieniane twoje imię.
Uśmiechnęła się szeroko dodając.- Rozumiem, czemu przed swą matką kryjesz te zabawy z Maurem. Ale przede mną? Twoją przyjaciółką od serca? Mogłabym ci poradzić, co nieco... I zapewne odradzić go. Gilbert nie jest zabawką dla ciebie moja droga.
-Maman powinna się cieszyć, w końcu to też szlachcic, jak każdy jeden z tych przez nią przyprowadzanych – mruknęła sobie pod noskiem Marjolaine, aczkolwiek sama głęboko powątpiewając w radość swej rodzicielki na wieść o możliwości oddania swej jedynej córki takiemu człowiekowi jak Maur. Mruknęła zbyt głośno i najwyraźniej dość mimowolnie dzieląc się z przyjaciółką swoimi myślami, więc gdy się zorientowała co też zrobiła to zaśmiała się. Z nieco sztucznym rozbawieniem mającym zepchnąć ścieżki rozmowy na bezpieczniejsze tematy.
-Proszę, proszę. Wystarczy się pojawić na jednym balu i już się jest na ustach prawie całego Paryża. Gdybym wiedziała o tym wcześniej, to częściej bywałabym na takich wydarzeniach. Jednakże.. – spoważniała i pochylając się trochę nad stolikiem spojrzała w oczy Giuditty -Jednakże, przy morderstwie moje imię pada tylko jako świadka tegoż, non? Wszyscy lubimy sobie tworzyć teorie, ale łączenie mnie z tym zdarzeniem byłoby wyjątkowo paskudne.
-Przyznaję, bardzo paskudne połączenie.- potwierdziła Giuditta szybko, po czym dodała przeciągając kolejne słowa.- aczkolwiek, dodające pikanterii całej sytuacji. Marjolaine lawirująca pomiędzy wpływowym Étiennem, a gwałtownym i namiętnym Maurem. I udająca najlepszą przyjaciółkę narzeczonej tego pierwszego. Jest w tym romans, pasja, zdrada i efektowna śmierć markiza ze sztyletem wbitym między żebra.
Wykonała dłońmi gest jakby odsłaniała kotary dodając.- Jest to opowieść godna sztuki teatralnej.
Po czym zachichotała dodając.- Oczywiście obie wiemy, jak bardzo nieprawdziwa. Ale...- uśmiechnęła się lisio.- takie plotki krążą po Paryżu. O tym, że byłaś kochanką jednego, albo drugiego. Albo obu na raz. O tym, że biedny markiz zginął od sztyletu wprost na sali balowej. Choć niektórzy żartują, iż to Żmijka go zabiła poirytowana tym, że po pijaku oświadczył się nie tej pannie co trzeba. Ale przecież my znamy prawdę, czyż nie?- ostatnie słowo okraszone było przenikliwym spojrzeniem Giuditty i wygłodniałą minką na twarzy podstarzałej diwy. Przez “my” rozumiała siebie i pannę d’Niort. Owo “my” oznaczało sugestię podzielenia się wrażeniami z balu i ploteczkami z niego przez Marjolaine.

Marjolaine bez słowa wpatrywała się w swoją przyjaciółkę szeroko otwartymi, błękitnymi oczkami wypełnionymi bezkresnymi zdumieniem. Nie wierzyła w to co właśnie słyszała i oczekiwała na wybuch śmiechu ze strony Włoszki, mający obrócić to wszystko w żart. Ale taki nie nadszedł i to się bardzo jasnowłosej nie podobało. Aż w swym oburzeniu zacisnęła mocno dłonie na fałdach sukni otulających jej uda.
-To straszliwe plotki, Giuditto! Od kiedy to stałam się postacią ze sztuki mającej poruszać złaknione romansu i tragedii serca panien?- głosik hrabiance trochę się uniósł w wyrazie zgorszenia dla takiego psucia jej i tak już wątpliwej reputacji. Wyobraźnia łakomych sensacji Paryżan naprawdę potrafiła być przerażająca i podpowiadać im najbardziej niezwykłe pomysły.
Pokręciła blond główką w swym rozżaleniu. Ktoś będzie musiał jej to słodko wynagrodzić. Ktoś bardzo konkretny, z czyjej winy została w to plątana. Ktoś wyjątkowo bezczelny. Gilbert d’Eon.
-Étienne nie zginął od sztyletu. Chyba, że efektem wbicia takiego nie jest krew, a duszenie się oraz odmawianie posłuszeństwa przez ciało – powiedziała, po czym machnęła ręką -Nie znam się na tym, ale zwykle inaczej kończą osoby dźgnięte pod żebra, non? A i Żmijka nie powinna mieć mu wiele do zarzucenia w kwestii oświadczyn. Było opadnięcie na kolano przed nią, było przesłodzone zapewnianie jej o dozgonnej miłości i mile ją łechtające zazdrosne piski zebranych szlachcianek – wyliczała z ironią i to całkiem dosłownie, bowiem każdy z tych uroków był odznaczany przez zgięcie smukłego paluszka - Oh, ale też spóźnił się. To ją uroczo rozdrażniło, ale nie wystarczająco, aby miała go zabić i zaprzepaścić swoją pozycję.
-Wieści z Les Rochers docierają do Paryża dziwnie niepełne. Więc nie dziw się moja droga, że plotki o tej zabawie są tak dramatyczne i smakowite. Och... dobrze wiem, żeś bliżej była Madeleine, niż jej biednego narzeczonego.- rzekła z udawanym smutkiem Giuditta. Uśmiechnęła się i skosztowała herbaty dodając.- A i Żmijka pilnowała, by nikt nie dobrał się do jej … ciasteczka. Tak więc biedny Étienne chorobą nagłą zmorzon, upadł dosłownie do stóp swej ukochanej? Cóż za dramatyczna śmierć.
Otarła usta koronkową chusteczką.- Co innego jednak Gilbert. Znudziły ci się dobrze ułożone rasowe koniki, że się na dzikiego rumaka przerzuciłaś?
Ostatnim słowom Włoszki towarzyszył chichot. -Zapewne ujeżdżanie go w alkowie jest niezwykle ekscytujące. Z jego... wigorem.
-Nie wiem, być może. Nie próbowałam – żachnęła się Marjolaine, a jej porcelanowe policzki przybrały trochę różowawego cienia, gdy wyobraźnia podsunęła swoje wizje owych ekscytacji z Maurem i przypomniała także jego lubieżne pieszczoty z balu. Uśmiechnęła się przekornie -A i kto jak kto, ale Ty powinnaś już dobrze wiedzieć, że dawno znudziły mi się wystrojone koniki. Owszem, można z nich łatwo powyciągać błyskotki i inne dobra, ale atrakcji to niewiele zapewniają.
Bezwiednie musnęła dłonią falbany szczelnie otulające jej szyję, a potem koniuszkami palców powędrowała ku swym wargom. Ten gest nie miał jednak w sobie czułości, a jedynie zadumę wymieszaną z wahaniem -Nie wydaje mi się, aby przyczyną śmierci markiza była choroba. Prędzej coś.. mniej.. naturalnego..
-Och... Czyżby więc plotki o tym, że zginął zamordowany... były prawdziwie?- rzekła przyciszonym głosem Giuditta i nachyliwszy się w stronę Marjolaine dodała.- Wiesz, co to oznacza moja droga? Jego zgonem zajmie się ktoś z dworu. Étienne miał wielu przyjaciół. Nawet sam król spoglądał na niego przychylnym okiem.
Siadła prosto dotykając dłonią okolic serca.- Sama myśl jest przerażająca. Któż śmiałby go zabić? Nic dziwnego moja droga, że boisz się być posądzana o powiązania z tą sprawą. Ale... niefortunnie się złożyło, że jesteś. Jak i wielu obecnych na balu gości. Nawet monsieur de Augury.
-De Augury – prychnęła hrabianka ze zniechęceniem, jasno określając swoje stanowisko co do tego mężczyzny - Nie miałby czasu na wymknięcie się i zaaplikowanie czegoś gospodarzowi. Najpierw był zbyt zajęty napychaniem sobie kieszeni pieniędzmi, a potem próbami dopadnięcia mnie na balu.

Pochyliła się i beztrosko poczochrała po głowie swojego bernardyna, wcześniej przemycając mu jeszcze ze stolika ciasteczko, które pożarł z głośnymi kłapnięciem. Szczebiotała przy tym ze słodyczą -Oooh.. ale nie udało mu się, prawda? Łapanie mnie jest za trudne dla takiego starego skąpca.
Okazując zwierzęciu o wiele więcej czułości niż jakiemukolwiek mężczyźnie, Marjolaine zwróciła się do swojej przyjaciółki z nęcącym jej wścibstwo pytaniem -Mmm.. Widziałaś może kiedyś pieczęć z odbitym na niej wężem?
-Och... wężem powiadasz? Non. Widziałaś kiedyś szlachcica mającego gadzinę w herbie? Poza smokiem oczywiście.- zachichotała Giuditta. I przez chwilę zamilkła.- W rodzinnej Italii zdarzali się rycerze pieczętujący się także wężem. Ale wśród francuskich szlachciców, nie przypominam sobie żadnego węża.
Spojrzała skupiona na Marjolaine i spytała tonem głosu wręcz ociekającym ciekawością.- Dlaczego o to pytasz?

Po zaciśniętych w wąską kreskę ustach było widać, że dziewczyna walczy ze sobą i z chęcią podzielenia się z przyjaciółką tym odkrytym w palenisku ciężarem. Jeśli wiedza o niej buszującej w prywatnym pokoju markiza wyjdzie poza domostwo Pelletier, to będzie skończona.
Ale w końcu jej podszeptujący zdrowy rozsądek przegrał z prostą potrzebą plotkowania oraz zaufaniem do Włoszki. I niemożnością zatrzymania tego znaleziska tylko dla siebie.
-Bo widziałam taką pieczęć przy liście, który dostał Étienne. Pieczęć z pułapką zastawioną na niego. A w spalonych skrawkach nie było żadnego podpisu..- szeptała przykładając dłoń do swych ust, jakby to miało te wszystkie wypowiadane słowa zachować tylko między nimi dwiema. Westchnęła ze zrezygnowaniem -Po wszystkim byłam w jego gabinecie..
-Mon Dieu, to...- Giudittę aż zamurowało z wrażenia.- To bardzo odważne tak iść samemu do gabinetu nieboszczyka.
Odruchowo zaczęła gwałtownie oddychać.- Przypominają mi się moje szalone... przygody z młodości.
Uspokoiwszy się nieco, dodała.- W takim razie, pieczęć na pewno była znakiem przeznaczonym dla oczu markiza, i tylko przez niego zrozumianym. Nikt nie zostawia podpisu na narzędziu zbrodni, moja droga. Chyba, że... -dodała cicho.- nie obawia się odkrycia prawdy. Ale któż bez obawy o konsekwencje mógłby zabić Étienne’a?
-Nie byłam sama.. – mruknęła niewyraźnie Marjolaine. Wszak to raz jeszcze podchodziło pod temat jej domniemanych, bliższych relacji z Maurem. Na domiar złego, nie tylko łączyła ich..wzajemna sympatia, ale i takie sekretne wkradanie się tam gdzie nie powinni.
-A to co zdołałam odczytać, co zachowało się przed płomieniami było bardzo tajemnicze. Coś o jego zdradzie, obserwowaniu go przez tego.. tych, którzy napisali list. Odkryli jakiś jego spisek przeciwko nim i dlatego Étienne musiał zginąć -ujęła paluszkami za widelczyk leżący na talerzyku, po czym jego ząbkami skierowała go w stronę obfitego biustu diwy i stanowczym, acz rozdygotanym od rozemocjonowania głosem dodała -To brzmi jak jakaś większa intryga, Giuditto. Nikt się nie może dowiedzieć, że my o tym wiemy, bo same będziemy musiały zacząć uważać na pieczęcie.
-Si, si. Jeszcze mi życie miłe
. - rzekła Giuditta i uśmiechnęła się oblizując wargi.- A więc... nie byłaś sama. Czyżby z Maurem? Zawlókł cię tam? Przycisnął do drzwi, całował namiętnie? Dobierał się do twego ciała?
Zachichotała cicho. - Z tego co o nim słyszałam, nie kwapi się do subtelnego zdobywania kobiet. Z drugiej strony, żadna jak dotąd nie narzekała.
-Wierz mi, jemu nie potrzeba osobnego pokoju, by całować i dotykać tak jak nie ośmieliłby się żaden inny szlachcic z obawy o naruszenie świętej etykiety – uśmieszek nieśmiało zawitał na usta Marjolaine. Uśmieszek wynikając z miłego dreszczyku ciepła rozchodzącego się po jej delikatnym podbrzuszu pod takimi niecnymi, sugestywnymi pytaniami Włoszki. Ale także, zadziwiająco dla siebie, ukłucie zazdrości przywołujące pochmurność na twarzyczkę hrabianki.
Korzystając z okazji, że trzymała już w dłoni widelczyk, najpierw przejrzała się w nim, a potem nabiła na niego kawałeczek ciasta. Z błogością potraktowała tą słodyczą swój przełyk -Dlaczego chciałaś mi odradzać Gilberta?
-Och... Nie zabawisz się z nim, jak z dżentelmenami których wodziłaś na pokuszenie w żywopłotowych labiryntach Luwru. Nie jest delikatny, nie przynosi prezentów zazwyczaj, nie zaprasza na drogie kolacje. I nie czeka na przyzwolenie.- rzekła Giuditta z chichotem, dyskretnie zasłaniając usta dłonią.- Ale o tym już się przekonałaś. Jest zdecydowanie zbyt prostacki jak na szlachcica. I zbyt dziki. Oczywiście ma to swoje i dobre strony.
Uśmiechnęła się i dodała.- Moja droga, z Gilbertem nie gra się w romans. Tylko prowadzi wojnę. On próbuje podbić, a ty... bronisz się lub kapitulujesz. Przy czym pokusa kapitulacji bywa... nęcąca.
-To wcale nie brzmi jakbyś próbowała mi odradzić z nim znajomość i zniechęcić igranie z tym dzikim rumakiemMarjolaine zamarudziła uszczypliwie i połasiła się na kolejny kawalątek ciasta. Jednocześnie pozornie obojętnym głosem przedstawiała kobiecie swoją własną opinię na jej słowa.
-To brzmi.. – niezdrowo różowa słodycz zniknęła pomiędzy usteczkami hrabianki -Jakbyś.. – leniwie oblizała widelczyk, a następnie lekko przygryzła końce jego ząbków i mrugnęła do Giuditty -Mnie zachęcała.
-Nie jestem twoją matką, moja droga.- zachichotała Włoszka, zakrywając usta.- Przejażdżka dzikim rumakiem bywa przyjemna. Ale ostrzegam cię przed konsekwencjami. Takie rumaki mogą ponieść. Lubią przejmować kontrolę nad sytuacją.
Po czym sięgnęła widelczykiem po łakocie mówiąc.- Ale... ty już chyba o tym wiesz. Jak daleko twój rumak cię już poniósł i... czy było miło? Mój Constantine... Pamiętasz Constantine’a? Tego hałaśliwego dramatopisarza, którego przedstawiłam ci bodajże rok temu? Za młodu miał więcej włosów na głowie i mniej sadła w brzuchu i był taki jak Gilbert właśnie. Prawie zdarł ze mnie suknię, przy naszym omawianiu roli. Och... garderobiane się naklęły przy jej naprawianiu. Ale wydarzenia dziejące się podczas i po zdzieraniu sukni, były nader....- musnęła palcami swój dekolt w sposób zdecydowanie lubieżny, wspominając stare dobre czasy.-... przyjemne, Marjolaine.
Uśmiechnęła się sięgając po czekoladę.-Zamierzasz go zostawić w roli narzeczonego, czy ujeździć parę razy i uciec?
-Ah.. tak długo jak ten narzeczeński stan będzie mnie bawił, non? A dziki rumak.. poniósł mnie już dalej niż niejeden dobrze ułożony konik, ale niewystarczająco daleko jakby sam tego chciał – odparła nieco enigmatycznie hrabianka, ale także z łatwo słyszalnym rozbawieniem. Spodobało jej się to przyrównywanie Maura do dzikiego rumaka. Było takie.. prawdziwe, i z dzikością i z ponoszeniem. Machnęła od niechcenia dłonią -Ale dosyć o mnie. Jestem dzisiaj na ustach wielu osób w Paryżu i nie tylko, nie chcę być jeszcze na swoich..



***



Gdyby..




Z natury i tak już czerwone róże mogły się zarumienić, to z całą pewnością by to zrobiły pod uporczywym spojrzeniem Marjolaine. A przecież nie były niczemu winne, zawiniły jedynie byciem podarunkiem od nieodpowiedniej osoby. Od mężczyzny, który jak się dowiedziała dziewczyna, nie rozdaje prezentów. Zazwyczaj.

Wpatrywała się w nie podejrzliwie, jakby oczekiwała uzyskać od szkarłatnych płatków odpowiedz na zadane w myślach pytania.
A jeśli stary du Pontenac był w zmowie z Maurem? Jeśli cały koncert był specjalnie zaaranżowany, aby kawaler mógł tym razem nie tylko próbować ją zaciągnąć do pokoju, ale faktycznie to zrobić bez względu na jej sprzeciwy? A może baron miał mu ułatwić porwanie hrabianki do swojego zamku, gdzie kawaler miałby spełnić na jej drobnym ciału swe zachcianki i wynaturzone fantazje?

Pochylona ku koszowi z kwieciem, Marjolaine zastygła pod wpływem swoich myśli. Grymas rozchylił jej usta i mocno zmarszczył brwi w przestrachu, jakby podpowiedziane przez umysł możliwości były jak najbardziej prawdopodobne. Bo i czyż nie były? Już po tym jednym wieczorze na balu wiedziała, że po swoim „narzeczonym” może się spodziewać wszystkiego, a rozmowa z Włoszką tylko ją utwierdziła w tym przekonaniu. Może za bardzo się pośpieszyła z przekazywaniem posłańcowi odpowiedzi o swojej chęci pojawienia się na koncercie? Może powinna odrzucić propozycje i zostać grzecznie w domu? A może skoro już się zgodziła, to wystawić Gilberta i nie pokazać się u barona? Może skorzystanie z zaproszenia jest najgorszym z możliwych wyjść oraz objawem niesamowitej naiwności ze strony hrabianki?

-Ale nie dowiem się jak nie pojadę, non? – zamruczała przeciągle, z tym pytaniem zwracając się do swego wiernego Bertranda, którego mocne zęby właśnie zakończyły żywot jednej z róż. Z odgryzionej główki pozostały tylko płatki poprzyklejane do potężnego pyska i porozrzucane w najbliższej okolicy psiaka o niewinnych, zawsze smutnych ślepiach. A to był dopiero początek kwiatowej masakry.

-Jakieś plany na resztę dnia, panienko? - zapytała wchodząca do saloniku Béatrice.
-Oui. Przygotuj mi na wieczór którąś suknię z wysokim kołnierzem – zadecydowała Marjolaine, a nim mogłaby poczuć się zobowiązana do zareagowania na pełne dystyngowania rozbawienie kobiety w postaci uniesienia brwi, to dodała jeszcze wskazując na koszt kwiatów -Weź też te róże i kilku z nich obetnij główki. Chciałabym je wpleść w warkocz.
Przechyliła się ku bokowi kanapy i łokciem jednej ręki wsparła o jej poręcz, na wierzchu dłoni nonszalancko wspierając podbródek. Palcami drugiej zaś delikatnie i w pieszczotliwym geście trąciła duży nos stojącego psa. Uśmiechnęła się do niego, ale też i w dużej mierze do siebie samej -Wybieram się wieczorem na koncert.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 02-12-2011, 14:58   #10
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
-Pani, powóz już czeka.-słowa te przypieczętowały decyzję arystokratki. Powóz czekał, należało więc wyruszyć w podróż karocą. I zmierzyć się z narzeczonym.


Podróż upłynęła dość szybko, mimo sporej odległości. Podróż upłynęła szybko, głównie dlatego, że Marjolaine zajęta była rozmyślaniami na temat Gilberta. Niestety Maur szturmem zdobył jej myśli. Jego dzikość i zagrożenia płynące z ich narzeczeństwa nie pozwalały Francuzce skupić się na czymś innym.
Bo jeśli porwie? Bo jeśli zaciągnie do którejś z komnat pałacu du Pontenaca? Bo jeśli pocałunkami zdusi jej krzyki? Jeśli popchnie na sofę, nie licząc się z delikatnością ciałka Marjolaine? Jeśli zacznie zdzierać z niej szatki, by zaspokoić swoje żądze? Jeśli siłą rozewrze jej bielutkie uda i posiądzie ją brutalnie i drapieżnie, smakując jej skórę licznymi pocałunkami?
Bo jeśli...
Z ust Marjolaine wydobył się cichy jęk. Spojrzała w dół, na swe szeroko rozsunięte nóżki, na palce dłoni muskające jej intymny obszar przez materiał sukni. Znowu odpłynęła w swych rozmyślaniach. Dobrze, że jechała sama.Dobrze, że nie mogła wziąć ze sobą ani Lorette, ani Béatrice.

Jednakże, jechać z przyzwoitką na spotkanie z narzeczonym? Co za blamaż. Wszak nie miała już szesnastu lat.
I jeszcze oczami wyobraźni widziała drwiący uśmieszek Maura na taki widok. Nie zamierzała wszak dać mu powodów do triumfowania.
Nie mogła mu wszak pokazać, że się boi.
Bądź co bądź hrabianka miała swoją dumę. Nawet jeśli groziła jej napastliwość Gilberta (“Prawie zdarł ze mnie suknię, przy naszym omawianiu roli. Och... garderobiane się naklęły przy jej naprawianiu.”), jego wszędobylskie dłonie i gorące usta (“Ale wydarzenia dziejące się podczas i po zdzieraniu sukni, były nader przyjemne, Marjolaine").
Francuzka zacisnęła razem nóżki drżąc lekko. Och, nie tylko Gilbert będzie jej wrogiem. Także jej własne delikatne ciałko stanowiło problem. Marjolaine bowiem nie należała do osób, które odmawiają sobie przyjemności. A jednak wczoraj w nocy wykazała się uporem w tej materii opierając się pokusie. I niezaspokojone pragnienia dawały o sobie znać. A teraz... pokusa gorących chwil z owym nieokrzesanym kawalerem, była równie silna jak strach przed nimi.

Marjolaine nie rozumiała tego, czemu dotyk ust i pieszczoty jednego mężczyzny, dotyk, który zwykle uważała za obleśny, teraz wywoływał drżenie jej ud. Nie rozumiała, czemu pokusa namiętności z mężczyzną, sama jej wizja wypełniała jej drobne ciałko podnieceniem?
Wszak była już dwa razy z kochankiem w alkowie i te doświadczenia, skwitowała jedynie rozczarowaną minką i słowami.- Strata czasu.
Czemu jego dotyk sprawił jej więcej przyjemności, niż tamten kochanek?


Dojeżdżała.
Widać, ktoś dał znać Gilbertowi, że jego wybranka się zbliża. Szlachcic bowiem, niczym kochanek z romantycznych opowieści czekał już na nią. Dumny uśmieszek, co prawda niezbyt pasował do owego obrazka, ale to był Maur... Kpiący sobie z konwenansów.
Podał jej dłoń, gdy wysiadała. I to już okazało się pułapką. Lekko cmoknął jej dłoń ustami, po czym ujął mocniej. Pociągnął za nią brutalnie i delikatna Marjolaine, nagle znalazła się w klatce oplatających ją rąk Maura. Nagle jego usta przylgnęły do ust hrabianki w gorącym namiętnym pocałunku. I to na oczach wszystkich!
W głowie Marjolaine oczywiście natychmiast urodziła się strategia. Należało oddać ów pocałunek, ale delikatnie i kpiarsko. Niech sobie Maur nie sądzi, że ona mu się podporządkuje.
Ale niestety...

Marjolaine została zdradzona!
Jej własne ciało niepomne kalkulacji chłodnego umysłu, poddało się woli Maura. Usta arystokratki przyssały się niemal do ust Gilberta, wargi rozchyliły i drobny języczek arystokratki nieśmiało wyszedł na spotkanie języka szlachcica. Serce Marjolaine waliło jak młot, na jej porcelanowe oblicze wystąpił rumieniec. A pocałunek swą długością i lubieżnością wybiegał poza kanony etykiety. I zapewne wzmocni plotki o ich romansie, już nie tak potajemnym.
-Chodźmy moja droga, posłuchajmy muzyki, a potem... w przerwach pomiędzy występami, omówimy nasze wspólne sprawy.- rzekł Gilbert obejmując ją w talii niczym swoją własność, swoją nałożnicę, swoją zdobycz. A Marjolaine próbując pozbierać myśli, po tej sromotnej porażce w pierwszej bitwie tego wieczoru, zrozumiała jak ciężka to będzie dla niej wojna.(”Przy czym pokusa kapitulacji bywa... nęcąca.”)


Przybywających gości witał sam Jérôme du Pontenac. Nieco nalana twarz świadcząca o skłonności do trunków i gwałtowności za młodu, czyniła mimo wszystko barona wyjątkowym osobnikiem. Nie był jednym z pudelków Luwru. To nadal był chart, choć podstarzały i w peruce.


-Mademoiselle D’Niort. Cóż za urocza... niespodzianka.- rzekł stary szlachcic podchodząc do nich z różą w dłoni.- Że pozwoliła mademoiselle, napawać stare oczy tak oszałamiającą urodą. Pozwoli mademoiselle ofiarować tą różę, która wszak pasuje kwiecia wplecionego we włosy mademoiselle. Narzeczony nie będzie z tego powodu, zazdrosny... czyż nie?
-Non.-
odparł krótko Gilbert, przyciskając bardziej zaborczo hrabiankę do siebie.- Ostatecznie jej kwiatuszek należy... do mnie. A ja do niej.
Słowa te zakończył delikatnym cmoknięciem Marjolaine w policzek.
- Monsieur D’Eon... widzę, że dość poważnie podchodzisz do tej znajomości, ale są tacy którzy mogą chcieć wyrwać ci tę różyczkę z dłoni.-odparł Jérôme ze śmiechem. A Maur zripostował.- Więc jeśli któryś ośmieli się, czy mogę liczyć na to iż będziesz moim sekundantem baronie?
-Bien sûr. Nie wypada odmówić takiej prośbie.
- odparł Jérôme.


Kolejną osóbką, którą razem napotkali, była piękna wicehrabianka, o włosach barwy miodu i orzechowych oczach.


Słynna na cały Paryż. Wicehrabianka Béatrice Lecroix. Szkarłatna dama. Przykład tego, jak daleko można zajść i jak szybko można spaść w dół. Kiedyś faworyta króla, obecnie odstawiona na bok. Béatrice zrobiła coś, czego nie powinna. W swej pysze sądziła, że może wejść w rolę madame de Pompadur, swej mentorki. Jednakże przeliczyła się. Wojna o łaskę króla, toczona z madame de Pompadur za pomocą popleczników w alkowach, salach balowych i ustami dworaków. Wojna bez przelewu krwi, ale równie zaciekła i bezpardonowa co prawdziwy konflikt zakończyła się przegraną Béatrice. Arystokratka przegrała, pozbawiona łaski króla szybko zaczęła tracić na znaczeniu. Niemniej nie poddała się i zaczęła od nowa wspinać się po szczebelkach dworskiej kariery. Jednakże nie odzyskała dawnej pozycji. Za to stała się sławna z innego powodu. Bale maskowe które urządzała dla wybranych przez siebie osób, bale maskowe o których krążyły po ulicach Paryża niesamowite opowieści. Bale maskowe na które wysyłano zaproszenia. Bale... w których Marjolaine nigdy nie miała okazji i ochoty, brać udziału.
Bale maskowe, będące de facto wyuzdanymi orgiami pełnymi wymyślnych zabaw.
Bale będące Sodomą i Gomorą w pigułce. Przynajmniej tak opowiadano. A jak było naprawdę?
Wiedzieli tylko goście i gospodyni balu. A goście nie mieli powodu, by opowiadać o tym co się dzieje na owych imprezach. Goście wpływowi na tyle, że Lecroix miała swego rodzaju immunitet chroniący ją przed ludźmi kardynała.
I ta właśnie Béatrice podeszła do nich z uśmiechem na twarzy.- Gilbert, mój drogi. Czy pogratulowałam ci już z okazji twego... narzeczeństwa?
Uścisnęła dłoń mężczyzny i obdarzyła powłóczystym spojrzeniem samą Marjolaine.- A więc to jest twoja wybranka. Urokliwa doprawdy. Bardzo dziewczęca. Non?
-I bardzo... kusząca i inteligentna.
-odparł Maur.
-Och. Od kiedy to wy mężczyźni, oczekujecie od nas... płci pięknej acz słabej, inteligencji?- zachichotała Béatrice. Po czym rzekła z lubieżnym uśmieszkiem, delikatnie wędrując czubkiem języka po swych wargach.- Ach wypadałoby się przedstawić. Ale chyba nie trzeba? Widziałyśmy się raz czy dwa na dworze królewskim, nieprawdaż Marjolaine Pelletier d’Niort?
Dodała z lekkim zmysłowym pomrukiem.- Można by powiedzieć, że miałam na ciebie oko.
Te słowa wzbudziły lekki dreszczyk niepokoju na plecach Marjolaine. Plotkowano bowiem, że choć Béatrice nie unika męskiego towarzystwa w alkowie, to zdecydowanie preferuje kobiety. I ponoć uwiodła już kilka szlachcianek.
-Uroczo razem wyglądacie, u... ro.. czo.- powtórzyła wicehrabianka i dodała.-Może jeszcze kiedyś się spotkamy, we trójkę lub... w mniejszym lub większym gronie.


Muzycy i goście zebrali się już w sali balowej wyłożonej lustrami. Nie była ona zbyt dużo, po i pałacyk barona do wielkich nie należał. Ale i tak zgromadziło się tu wielu gości. Głównie nisko urodzonych, stąd Marjolaine nie rozpoznawała większości twarzy. Jedynym znanym był tu imiennik jej “narzeczonego” Gilbert de Avenier. Stary szlachcic nie przyszedł tu jednak ze względu na muzykę, ale z powodu innej szlachcianki, która przybyła na bal ubrana w suknię wykonaną kiru. Co świadczyło o żałobie.


Natomiast głęboki dekolt owej szlachcianki świadczył o płytkości tej... żałoby. Owa dama przekomarzała się wesoło z markizem de Avenier. A stary szlachcic próbował roztoczyć swój czar niczym wyleniały paw swój postrzępiony ogon. Goście barona w liczbie czterdziestu rozsiedli się na stołeczkach, naprzeciw podwyższenia dla orkiestry, choć obecnie pustego. Służba z tacami pełnymi łakoci i trunków w kieliszkach stanęła po bokach sali czujna na wszelkie sygnały gości. Gdy któryś z nich skinął palcem usłużny młodzian podstawiał mu tacę z przysmakami do wyboru. Bo jak tu delektować się muzyką, bez możliwości delektowania się przysmakami i dobrym winem? W końcu arystokracja to nie plebejusze. Noblesse oblige.
Gdy już wszyscy rozsiedli się wygodnie, na podest weszło czterech muzyków. Pokłonili się widowni, usiedli, rozłożyli papier nutowy i zaczęli grać.


Byli całkiem zręczni w swej sztuce, a i utwór całkiem przyjemnie się słuchało, ale... czy w obliczu tego co się już wydarzyło Marjolaine była w stanie słuchać muzyki? Zwłaszcza, gdy Maur siedział tuż obok niej, a jego dłoń nieobyczajnie, acz stanowczo muskała jej kolano?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 04-12-2011 o 22:50. Powód: poprawki
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172