Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-09-2017, 21:30   #21
 
Slan's Avatar
 
Reputacja: 1 Slan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputację
Rezydencja Suworowów

Zebranie Wilkołaków



Dojechali na miejsce. Zebranie odbywało się na wysokim wzgórzu zwanym szczytem skowytu, na którym rezydencję wybudowali Suwrowowie. Na parkingu czekało już kilka samochodów oraz koń.

Gdy wysiedli Tade Suworow popatrzył na nich, jak na stado hunów chcących obrabować jego dom, ale jego ojciec minął go i uścisnął Dziadka, a potem ryknął radośnie do Jill.

- Jill Waterson! Ależ ty wyrosła. Wydaje się, że dopiero wczoraj odwijałaś zabawkowy łuk. - też ją uścisnął.

- Abi też witamy. Jesteśmy zaszczyceni, że twój lud przysłał nam kogoś w delegacji. - rzekł do blondynki..

- Właściwie to przysłano mnie tutaj, bo nie było ze mnie pożytku, ale bardzo się cieszę że przyjechałam i znalazłam tu mnóstwo wspaniałych przyjaciół. - rzekła Abi ściskając laptopa…

-[¡] Miło pana widzieć [/¡] - Jill wybrała najbardziej dyplomatyczną odpowiedź.

- Oj nie bądź taka spięta, Nie gryziemy zazwyczaj przy okazji przyjęcia nowych członków. - rzekł senior rodu.

- Bo tak to dosyć często. - mruknął dziadek.

Tymczasem Tade podszedł do nich, a w jego oczach widziała, że najchętniej wygoniłby ich stąd kijami.

- Ojcze, ile będzie trwać to twoje… spotkanie? Zamówiłem pokoje w hotelu, ale nie wiem kiedy będziemy mogli wrócić do naszego domu, - rzekł chłodno.

- To nasze spotkanie. Jesteście Krewniakami. Nawet ta twoja żona i możecie, ba nawet powinniście uczestniczyć w życiu naszej społeczności! - powiedział Joshua.

-[o] To miłe, ale mam poważne sprawy do załatwienia, nie mam czasu na wasze… zaczarowane rozrywki. [/i] - rzekł i odszedł.

- No cóż… Jil, Abigail? Idziecie spotkać się z pozostałymi? - zasugerował Joshua.

-[¡] W końcu po to tutaj jesteśmy [/¡] -mruknęła Jill chcąc dać do zrozumienia, że dla niej też przebywanie w "takim" towarzystwie jest wybitnie nie na rękę. I chętnie skróci wizytę do niezbędnego minimum. Poprawiła torbę na ramieniu. Oby jej przyszła nowa wataha, czy jak się tutaj zwie drużynę - miała w składzie jeszcze kogoś poza Abigail i Amandom. I przede wszystkim oby kogoś normalnego. Tak dla odmiany.


Jil ruszyła w stronę dworku razem z Dziadkiem i Abi.

- Pamiętaj, okazuj szacunek starszym, bądź uprzejma, nie irytuj nikogo. To bardzo wiele naraz wilkołaków, a nasz lud jest nerwowy. - tłumaczył starszy Waterson, Jil otrzymała też sms’a, a potem weszli do dworku i tam nagle ktoś zaczął potrząsać za jej dłoń.

- Siema jestem Diana. Diana O’Neil. Właśnie przed chwilą przyjechałam tu. Na koniu, co nie? Bo to tak ekologicznie jest. I kocham konie. Hodujemy je na farmie w Waszyngtonie. Ty pewnie też świetnie jeździsz konno, jak każdy indianin, no nie? - rzekła stojąca przed nią wysoka piegowata blondynka w kowbojskim kapeluszu i futerałem na gitarę na plecach.

- Mój lud woli przebywać w lesie. Wiesz z samym nożem do masła do samoobrony - odparła Jill. Ta kowbojka była obrzydliwie pokazowo stereotypowa. Co to za żarty sobie stroi|?!

Diana zrobiła wielkie oczy.

- Wow, zawsze wiedziałam, że indianin potrafi sobie poradzić w lesie z samym nożem, ale że na masło to już zajebiste całkowicie! Pewnie sama go wykułaś, co nie? - zapytała z podziwem. Za Jill weszła Abigail.

- Witam! Jestem Abigail Johnson, przyjaciółka Diany O’Neil i Jil Waterson. - rzekła Abigail. Jill zdała sobie sobie sprawę, że nie mruga, gdy na kogoś patrzy,

- To ty jesteś tą dziewczynką, która wysyła mi te rysunki z chińskich bajek - skomentowała Diana marszcząc brwi.

- To nie są chińskie bajki tylko ANIME - rzekła blodndynka grobowym głosem.

- To się fachowo nazywa Anime... Diano - córka rodu Watersonów uznała, że lepiej przypodobać się Abigail. Ot na wszelki wypadek. Zaś jak stwierdziła druga myśl dla zyskania czyjeś sympatii trzeba w miarę szybko użyć nowo poznanego imienia.

- I ANIME jest japońskie. - dodała Abigail.

- Japońskie i chińskie, to chyba to samo. - odparła Diana

Anbi wzięła głęboki wdech i zaczęła mówić.

- Japonia to zwyczajowa nazwa... - recytowała informacje z jakiejś encyklopedii… albo raczej podręcznika studenckiego… Diana zasłoniła jej usta, a Abigail dalej mamrotała z nieco zamglonymi oczami. Gdy Diana odsłoniła jej usta, dziewczyna kontynuowała.

- Wyspy wypiętrzyły się... - mówiła, a dziadek przemknął obok.

- Wiesz, jak się ją wyłącza. - zapytała diana z nutką paniki w głosie.

- Cześć Skuow, widzę, że poznałaś już naszą cowgirl. Będziecie stanowiły doskonałą watahę. Pewnie nakręcić western, tylko pamiętaj Jill, w prawdziwych westernach czerwonoskórzy zawsze przegrywają! - rzekła Amanda Suworow, była ubrana w zwyczajne ciuchy, nie licząc koili droższej niż dobry samochód.

-[¡] A przedtem ginie kilku pobocznych białych. Zwłaszcza bogatych i blondynek. To takie cliche przyznaję... [/¡] -Jill posłała miejscowej panience z dobrego domu upiorny uśmieszek.

- Hahaha. Już i tak nie farbuję włosów - rzekła Amanda.

- Czyli ja zginę. - stwierdziła Abigail.

- A to niby kto? - zapytała Amanda

- Jest przecież Abigail, twoja wielka przyjaciółka.

Amanda zrobiła wielkie oczy.

- To ona istnieje? Myślałam, że to twój kuzyn mnie trolluje

- Masz kuzyna? - zainteresowała się Diana.

- No proszę Amando, a wszystkim wmawiałaś, że to twój naturalny kolor - Jill nawinęła na palec pasmo włosów. Naturalnie czarne, choć w nieco spłowiałej, węgielnej czerni. Ale Naturalne! Następnie uśmiechnęła się lekko do Diany. Zyskiwała kartę na Dianę, Amandę i obu kuzynów (nie była pewna czy kogoś mają czy nie, ale nadal się liczyło).: - W tym mieście mam dwóch kuzynów pierwszego stopnia

- Aż dwóch? No, u siebie mam czternastu, no ale z kuzynów pod tym względem nie żadnego pożytku. Kuzyn Rupert jest przestrogą. A ładni co twoi kuzyni? - zapytała Diana.

- A wiesz, że jeden z nich jest wilkołakiem? - warknęła Amanda.

- I co w związku z tym? - zapytała Cowgirl

Błyskawicznie Amanda przemieniła się w formę bojową. Miała brązowe włosy i potężne szczęki i całe jej ciało porastały długie, ostre kolce

- TO - potem, o wiele wolniej zmieniła się w człowieka.

-]i] Znaczy się, robią się jeżozwieżołaki? [/i] - zapytała z pełną powagą Diana. Drzwi się otwarły i do środka wszedł wysoki latynos z bródką i w ciemnych okularach.

- Hola y siento. Jestem Vincent Herera. Miło mi panie poznać.[/i ] -Sięgnął po dłoń Amandy by ją ucałować, ale ta tylko spojrzała się na niego tak, że zmienił zdanie. Sięgnął ku Dianie, a ta potrząsnęła nią energicznie, Abi popatrzyła na nią, a potem sięgnął ku Jill.

- W tym wypadku na pewno... Ale nie bój nic Diano, bo Amanda jest znacznie brzydsza jak zdejmie tapetę z twarzy - Jill spróbowała odciągnąć Dianę od Amandy. - No gratulacje Amando za takie wystawianie sekretnych kart. I to był sarkazm. Jeśli nie słyszysz przez te wielkie kolczyki.

Przy zalotach Vincentach córa Watersonów odwzajemniła spojrzenie Abigail. Potem wystawiła dłoń do Latynosa: - Skoro tego wymaga procedura

- Ojtam procedura! Prawdziwy mężczyzna powinien umieć sprawić by kobieta poczuła się kobietą! - rzekł pocałowawszy dłoń Jill. Diana przyglądała się owej dłoni podejrzliwie.

- Tak, Jill, bardzo zabawne. Panie Vincencie, w tych stronach uznajemy całowanie dłoni za bardzo niewłaściwe. Jakieś pytania? - zapytała Amanda nie spuszczając oka z zgaszonego Vincenta.

- Tak, to cię wyznaczył prezesem, że to TY masz stwierdzać co jest właściwe, a co nie? - spytała Jill mrożąc Suworow wzrokiem - Nie pamiętam, żebym na ciebie głosowała

- Nikt, ale na szczęście nie będę się musiała zadawać z twoją watahą, tylko będę walczyła u boku wujka i dziadka - rzekła chłodno i wyszła.

- Ona zawsze taka jest? - zapytał nieco niepewnie Vincent. Razem z resztą weszli do wielkiej sali balowej gdzie rozstawiono już stoły i podawano Lazanię, osobisty rodzinny przepis Pani Suworow. Atoki jadł w skupieniu, Bartolomey rozmawiał z Elijahem, dziadek i Joshua ustawiali mikrofon na mównicy, Hernan znikał w sobie jedzenie.

- Och, kiedy była mała po prostu biła łopatkom albo skarżyła pani. Teraz jest po prostu prezesem Dupościsku. - skwitowała Jill wznosząc oczy ku niebu. Uznała, że na razie pobędzie z Abigail i Dianom, bo przynajmniej uniknie Amandy i swoich nieznośnych krewnych. Po drugie, żeby nowe koleżanki nie narozrabiały.

- To co cię sprowadza Diano do Crimson Falls? - zagadnęła kowbojkę.

- No wiesz, ja też waliłam chłopaków po głowie szpadlem, ale potem skończyłam szkołę i już nie wypadało. [.i] - rzekła Diana. Przy stole zaczęła nakładać sobie lazanii i kiełbasek. W tym czasie Abi zaczęła spijać sos przez słomkę aż cały spiła, potem jadła lazanię. Najpierw równo ją pokroiwszy w kostki.

- A bo wiesz, to się zaczęło, jak takie coś zaczęło wyjadać krowy w nocy, to żeśmy się byli zasadzili. No i był to potwór, wszyscy inni uciekli, a ja się byłam przemieniłam i potem taki Markus przyszedł i opowiedział mi jak fajnie być Garou, a potem tu mnie wysłano gadała z pełnymi ustami.


Jillian wolała ignorować nawyki stołowe towarzyszek. Zwłaszcza Abigail. Krojenie lazanii w kosteczki mogło nawet uchodzić za eleganckie lub zdrowe. Wcześniej pewnie by uznała, że Abigail przynajmniej potrafi zachowywać się należycie przy stole. Ale po tym jak poznała jej prawdziwą formę sposób w jaki je przestał być dziwny, tylko bardzo logiczny. A w swej logice bardzo niepokojący. Sama Waterson odkroiła sobie wielki kawałek lazanii. Trzeba przyznać, że Surowowie nie szczędzili na bufecie. Jadła przysłuchując się opowieści Diany.

- Czyli ty też jesteś Garou… to by wyjaśniało spokój na popis Amandy - przyznała. - Ale skoro przyjechałaś specjalnie do Crimson Falls na trening... to czy nikt w twojej najbliższej rodzinie nie jest wilkołakiem?

- Ano nikt. Ani tatko Joe, ano tatko Stephan, ano Dziadzo, ani mama Melanie, ani nikt z wujków. Ale to nie tak źle. Zajebiście być takim wilkołakiem. Kiedyś, to myślałam, że nic ciekawego w życiu mnie nie spotka, a teraz się okazało, że jestem fajna taka. Dla ciebie to w ogóle musiało być zajebiste, bo te wszystkie indiańskie legendy okazały się prawdziwe!

- mówiła Diana z przejęciem.

- Mówi się rdzennoamerykańskie! - poprawiła ją Abigail - [i[ Moja rodzina nie wie czym jestem i nie może się dowiedzieć. Są bardzo kochani, ale musieliby zniknąć
- rzekła blondynka cicho.

- Witam zacne damy! - Vincent się przysiadł do nich - Podobno mój dziadek był hombre-lobo, ale go zabili, gdy tata był mały, a mój drugi dziadek nazywał się Rotszyld… Ja się przemieniłem, gdy czterech takich chciało ze mną “Porozmawiać” w areszcie… i już ich nie ma. Musiałem opuścić kalifornie, ale kuzyn Hernan mnie przygarnął I jest super! - rzekł. W oddali Amanda krzyczała na barte, który był mocno wstawiony, wskazując na jego kieliszek.

-[¡] Rozumiem, że nie mieliście wyjścia panie Vincencie. [/¡] - Jill uniosla brew myśląc ile jeszcze takich rozmów wykona typu jak to mówi Lloyd "z rzutem na dyplomacje". W ciągu 5 minut dostała z co najmniej 3 niezręczne tematy. Zz których 2 trzeba by delikatnie podtrzymbać jeśli ma sobie znaleźć wilkolaczych znajomych. I nie dac się tutaj zezrec społecznie Amandzie. Spytała więc:-[¡] Czyli mam rozumieć, że masz 2 ojców? [/¡] - Jill uniosła brew.

- Nie no, tatke mam jednego, tylko tatko Joe wyszedł za tatke Stephana bo razem byli. Tatko Joe był z mamą bo chciał jeszcze wtedy sprawdzić jaki jest i potem powiedział. się mną zajmie, i do mamy czasem jechałam na wakacje, choć zazwyczaj zajmowała się mną niania - rzekła Diana. Tymczasem Abigail przerwała krojenie ciabaty i podała Jill tablet.

- To moja mama i tata! - pokazała na zdjęcie ślubne afroamerykanina wyglądającego na brata wielebnego obejmującego azjatkę.

- Ty, mówimy jej, że jest adoptowana - zapytała szeptem kowbojka.

- Raczej wie, spokojnie... - Jill bardziej próbowała przekonać siebie niz Dianę. - A może chcesz poznać mojego dziadka-szamana, Diano? /

Skoro przyszło jej poznawać rodzinne sprawy, sekrety i inne niezręczności, to może równie dobrze zaprezentować swojego wkurzająco-nieznośnego nestora.

- Ale nie będzie fajki pokoju? Obiecałam tatkom, że nie będę palić! - rzekła Diana.

Poszły, choć kowbojka do ostaniej chwili pałaszowała, Maria Suworow krzyczała na Greyhila, dziadek z Hernanem poprawiali udźwiękowienie. Zauważyła, że Abi idzie za nimi, Vincent też zresztą, choć w oddaleniu.

- O cześć Jill. Ty chyba jesteś Diana? - zapytał Hernan

- Ty nie gadaj, tylko oddawaj mi moją stówę! Przegrałeś zakład! - warknął dziadek.

- Tak, to jest Diana. Abi też tutaj jest. A o co się założyłeś? Dziadku? -Jill mimowolnie położyła ręce przy biodrach.

- Pan Vincent też gdzieś tam jest

-
O to że potencjalnie będziesz mieć chłopaka. Kiedyś, w bliżej nieokreślonej przyszłości. [/i] - rzekł dziadek dumnie.

- Na razie nic o żadnym chłopaku nie wiem, a zawsze, gdy jej pytałeś to parskała. Po prostu wstydziła się ci powiedzieć… - oponował hernan

[/i] - A ten włoch ze szkoły co z nim łaziła [/i] - przerwał dziadek.

- Przykrywaka! - parsknął Hernan

- A przepraszam, że przeszkadzam, ale jest pan szmanem? Takim prawdziwym? Ze zdechłym ptakiem, maską z drewna i chatę w lesie. - zapytała Diana

Diana.’a Abi przyglądała sié przez ramię.

-,[¡]Dziadek ma wszystko po trochu... I odpuście sobie odpowiedź czego dotyczył ten zakład! [/¡]- skwitowala Jill lodowato.

Dawno nie myślała o Terrym. Nie żeby jakiś plomienny romans, choć Jill straciła na nim cnotę. Lubili swoje towarzystwo, sposób bycia i tak jakoś wyszło. Terrence adoptowany syn włoskiej rodziny. Stał może przez to trochę z boku jako przybysz w miasteczku w którym wszyscy znają wszystkich. Za to bardzo lojalny dla przyjaciół, dla swojej rodziny wręcz w otwierający się o mafijny sposób. W zasadzie to go poznała w dniu w którym pobił się z dzieciakiem, który mówił źle o jego przybranym ojcu.

Było im dobrze ze sobą choć może bez szału. Spodziewała się, że sie rozstaną po liceum. Bo ona chciała studiować w mieście, a on doglądać rodzinnego interesu. Podejrzewała, że jest dla niego zbyt niezależna - żaden ślub i mycie garów jak on będzie pracować. Terry najbardziej ją zaskoczył tym, że gdzieś zniknął na ostatnim roku. Przecież upierał się, że zostaje dla rodziny. I podobno ze względu na sprawy rodzinne. Nigdy jej nie napisał jej dlaczego. Kontakt się urwał niemalże natychmiast jak zniknął.

- No o to, że masz takie, a nie inne preferencje… - tłumaczył Hernan.

- Ale miała chłopaka! - tłumaczył dziadek.

- No ale wiecie, ludzie często nie są pewni albo ukrywają swoją orientację. Nobo stąd się wziełam, no nie? - rzekła Diana.

-[¡] Raz pocawałam dziewczynę. I mi się Nie Podobało. [/i] Jill nalala sobie trochę coli. Jest za wcześnie czy wręcz za późno aby się upić? Zważywszy na jakie tematy zeszły dzisiaj rozmowy… s

- Nie jestem przeciwna związkom homoseksualnym, ale nie lubię jak mi się wciska moje preferencje. - kątem oka spojrzała na Dianę. Nie umiała jej rozgryźć - dziewczyna jest tak bardzo prostolinijna i szczera, czy też pozerka. Ten kostium kowbojki, mówienie tak otwarcie o dwóch ojcach. Choć i tak wydawała się mniej groźna niż Abigail, której zdrowie psychiczne zdawało się balansować przy cieniutkiej linii z obłędem

- Dobra wnusia, pomogła dziadziusiowi wygrać zakład. - wyciągnął rękę do Hernana, który dał mu studolarówkę. Gnatożuj rzucił Jill pełne wyrzutu spojrzenie zbitego psa.

- Jeśli chodzi o martwe ptaki, to zwróćcie się do Hernana. To taki nasz Jack Testa, tylko na odwrót. - dziadek starał się udobruchać kumpla.

Nagle zza Jill wyszedł Vincent.

- Cześć. Jestem przyjacielem Jil z watahy. - rzekł uśmiechając się do dziadka.

- Nie dość, że gnatożuj, to jeszcze ragabasz. Mówili ci chyba o prawie o spaniu z przedstawicielami twojej rasy. - zapytał starszy latynos.

- Ale to chyba tylko takie… - mówił Vincent, Abigail przerwała mu.

- Chyba taki występek każe się zalaniem organów płciowych roztopionym srebrem.

- E, to tylko takie tam gadanie. Jesteśmy znacznie bardziej cywilizowani. - żachnął się dziadek, dziwnie zmieszany.

Jill starała się nie wywrócić oczami słuchając wypowiedzi Vincenta. Coraz bardziej żałowała, że wzięła go w obronę. Czy wszystko musiał sprowadzać do seksu? I to w tak obleśny sposób?! Mógł chociaż pomyśleć jaką metkę sprawia swoim zachowaniem innym Latynosom. Na samą myśl o tym co robił Herman z przejchanymi zwierzętami- naprawa obejmująca wypchanie ich. Westchnęła i powiedziała: - Może jeszcze mi powiecie o jakimś prawie pierwszej nocy?

- Prawo pierwszej nocy polega na tym, że pierwszej nocy każdej fazy księżyca najmłodsza wataha patroluje granice szczepu. Was to na razie minie, bo nie przeszliście jeszcze rytuału przejścia. - rzekł dziadek.

- A ten rytuał zejścia to… - zapytała Diana.

- To wielce ważne i niebezpieczne zadanie, które dowiedzie, że jesteście godni bycia garou. - wyjaśnił Hernan.

Telefon Jil znowu się odezwał.

- Przepraszam na moment... -powiedziała kierując się do łazienki. Przy swoich towarzyszach wolała nie sprawdzać nawet kto dzwoni, by uniknąć głupawych komentarzy. Spojrzała dopiero po zamknięciu drzwi toalety.

Był to SMS od Loyda.

- Przebraliśmy się za dostawców Pizzy, w opakowaniu mamy podsłuch, powiedz, że zamówiłaś pizzę z salami i kaparami.

- My? Czy to znaczy, że Georga też w to wciągnął?! - odpisała.

- Nie zna całej prawdy. Jasiek to potężny wilkołak, człowiek nie wypije 2 szkockich,

- Jak daleko stąd jesteście? wysłała SMS. Uznała, że nie ma co na razie przyznać, że Lloyd ma zwyczajnie słabszą wytrzymałość na alkohol w porównaniu z polskim dziedzictwem Jaśka. Ot zwyczajnie, że raz że to będzie zabawne. Po drugie - Jaśkowe poczucie wartości może się podleczyć na tym, że Lloyd uważa jej kuzyna za wilkołaka. I to potężnego.
- Na parkingu. Ktoś tu zaparkował konia. Czy to tu normalne? Bo George twierdzi, że ten koń się na niego gapi. - odpisał Lloyd. Zza drzwi rozległo pukanie.

- Hej Jill! Zaraz będzie wielka przemowa twojego dziadka. Tylko ta Cowgirl zaczęła grać na gitarze “Jak dobrze być wilkołakiem”. Masz jeszcze chwilę. A i podobno pizzę zamówiłaś. - zawołał Bart zza drzwi.

[¡]-A tak na wypadek gdyby jedzenie w bufecie było za dziwne. Nie jest, ale skoro pizza przyjechała! Już idę!!! [/i] - skłamała naprędce. To tyle jeśli chodzi o SMS "Gdzie jesteś", skoro odpowiedź stoi pod drzwiami. Ruszyła do wejścia.

Bart stał przy wejściu. Wyglądał tak, że od ręki mógłby grać Doca Hollydaya lub brytyjskiego opiumistę z epoki edwardiańskiej. Długie włosy opadały mu na kark. Miał wąsy i brudkę, a na bladej cerze perlił się pot. Byłby dość przystojny, tylko wyglądał jakby był w pół do grobu. Jill zobaczyła, że przedramię miał zabandażowane. Był mocno zawiany, a impreza się dopiero zaczynała.

- Dopadliśmy ją, no prawie ale wygląda gorzej ode mnie. - gdy wyszli akurat wchodził George. Lloyd nawet załatwił mu strój pobliskiej pizzeri… Lub zatrudnili go tam.

- Witaj zupełnie nieznana dziewczyno, której nigdy nie widziałem i nieznany chłopaku. Czy jest tu Jil, która zamówiła pizzę z Salami i kaparami.

- Tak to ona, masz. - Bart wyciągnął z portfela studolarówkę.

- Niech pan poczeka... - Jill otworzyła wieko. - Hej, a gdzie wegetariańska?!

George popatrzył na Jill, zamrugał kilka razy. Najwyraźniej nie wiedział jak zareagować. Jego scenariusz tutaj się kończył.

- To zostałaś wegetarianką i męczysz się z maminą lazanią! Mogłaś mówić! Wprawdzie mama i tak by wmusiła w ciebie kolację, ale nie musiałabyś udawać. No nic brachu, nie przejmuj się i wracaj do roboty. - Bart wcisnął Georgowi stówę i zabrał pizzę. Wziął kawałek i powiedział.

- Daj temu twojemu Vincowi, bo smutny jakiś i dziewczynom też. Ehh, zachowasz kawałek dla Amy? - rzekł Bart.

- Jasne może wziąć, nie ma problemu. - dziewczyna szybko pokiwała głową. Potem lekko schyliła się do Georga by mu powiedzieć: - Dla swojego bezpieczeństwa.... Spadaj z Lloyden do domu... Mrugnij 2 razy na tak, że zrozumiałeś

George zamrugał dwa razy, a potem jeszcze dwa i wyszedł. Gdy wrócili do głównej sali, gdzie Diana właśnie skończyła śpiewać. Miała głos i potrafiła grać na gitarze, tylko tekst był taki jakiś przaśny: “Wilkołaki to fajne rozrabiaki” nie było zbyt artystyczne. Gdy skończyła, zapadła cisza… Póki dziadek nie wstał i nie zaczął klaskać.

- To był wspaniały pokaz młodzieńczego entuzjazmu, który powien być wzorem dla wszystkich tu obecnych. - posłał Ji.l znaczące spojrzenie. Pan Suworow stanął na scenie i zawołał.

- Dobrze, macie kwadrans, a potem rozpoczniemy właściwy rytuał - zawołał. Jil zobaczyła, że jakaś kobieta mieszanego, murzyńsko-indiańskiego pochodzenia przygląda jej się, Abigail wychodziła, a Amanda kłóciła się z Bartem.

Na "znaczące spojrzenie" Dziadka, Jill wymownie i pokazowo przewróciła oczami.

Widząc (skoro dźwięk nie do końca docierał - przynajmniej mało treściwie) wolała podejść do kłócących się. W końcu na wagę złota jest każda okazja do utarcia nosa Amandzie i pokazanie jej, że nie wystarczy zachowywać się jak rozwydrzony bachor, by było tak jak ona chce.

Jill bez problemu zbliżyła się do Amandy, zbyt pochłoniętej krzyczeniem na wujka.

- Zawsze tak robicie. Zawsze gdy co do czego przychodzi co do czego, to kończę jak to piąte koło u wozu. ZAWSZE! - wskazywała na Barta ?palcem.

- Nie przesadzasz Ami? Spróbuj pizzy! - rzekł Bartolomei wymachując ostatnim kawałkiem pizzy.

- Nie błaznuj! Chciałam być częścią waszej watahy, nawet ten Eliach by mi nie przeszkadzał, Ale nie, wy mnie musieliście wsadzić do watahy z redneczką, dziewczyną cyborgiem i kolesiem, co myśli, że jest Romeo. No i jest jeszcze ta Jill, co czeka by mi wbić sztylet w plecy. - warknęła.

-[¡] Jak na kogoś, kto boi się, że mu wbijom nóż w plecy, to słabo ich pilnujesz. Zlociutka! [/i] - Jill ustawiła się tuż za plecami Amandy ze skrzyżowanymi ramionami na piersiach. Zgadzała się z tym, że jej potencjalni towarzysze są walnieci. ALE! W porownaniu z tą bogatom dziunia wydawali się do przełknięcia. I warci obrony przed zolzom.

Przekrecila głowę, by spojrzeć na Barta z zawadiackim uśmieszekiem. W końcu nie robił jej problemu z "dostawcami pizzy". Warto skorzystać z jego dobrej woli. A przynajmniej ściągnąć go ku swojej stronie - [¡] Co tam, Bart? [/¡]

Trzeba pozowac na tego z dobrymi kartami, przynajmniej dopóki się nie dowie, czy skład jej potencjalnej watahy naprawdę skończy się na składzie jak z "parszywej piątki", czy też ktoś.ma się jeszcze zjawić? W końcu Diany nie znała ani się nie spodziewała.

- Widzę, że wnusia dziadziusia już ćwiczy, jak podkradać się do ludzi. Co potem będzie, ucinanie skalpów? - zapytała Amanda.

- Widzisz? Usiłuję być wujkiem, ale nie daję rady? - Bart rozłożył ręce.

- Ty wujkiem? To ja zawsze muszę robić za starszą SIOSTRĘ. Ile razy cię odwoziłam, gdy byłeś zbyt pijany, żeby ustać na nogach? Kto gdy byłeś na odwyku przemycał ci fajki? Kto załatwił… nie, to nie sprawa dla obcych. - rzekła i podeszła do Jill - A co do ciebie, ja dobrze wiem jaka z ciebie zołza. Twój kuzyn jest miły, a dziadek mądry, ale ty zawsze chciałaś więcej choć miałaś wszystko. - warknęła i odeszła.


- Jakoś ci marnie idzie ukrywanie tych spraw "tylko dla rodziny" - Jill ponownie przekręciła głowę niczym psiak, czy Awatar Korra (miała chęć palnąć Lloyda za wciągnięcie ją w te serię. Zawsze udawała, że jej nie zachwycała. Obecnie szukała w niej odpowiedzi dla własnej, cholernej sytuacji.). Nie było w mieście wielką tajemnicom, że Bart "złoty chłopiec" ma za sobą pare odwyków i wszelkie jazdy po różnych używkach. Podobno ostatnio "się ustatkował", co wiele wyjaśniało stałe noszenie długich rękawów - pewnie dla ukrycia śladów po igle…

Ale Amandzie, która znów robiła z siebie ofiarę nie mogła odpuścić. Prosiła się o to niczym człowiek, którego pogryzą mrówki gdy wbija kij w mrowisko. I jego żale o to są równie absurdalnym mazgajstwem. Zawołała jeszcze do Amandy: - Czy mam przekazać Elijahowi, że uważasz, że jest słodki?

Amanda pokazała jej w odpowiedzi tylko obraźliwy gest. Mimo woli Jil poczuła jak ogarnia ją wściekłość. Cała irytacja, frustracja ostatnich tygodni zdała się teraz ujść z niej. Muała ochotę gryźć, szarpać… Zdała sobie sprawę, że urosła i stała się wyższa… czyli przybrała postać Glabro.

- Trochę się zdenerwowałaś, ale tylko trochę. Kiedyś widziałem, jak dwa wilkołaki się rozszarpały nawzajem - Bartolomey poklepał ją po ramieniu - Wiem, Amy jest jaka jest, ale chyba będziecie się musiały dogadać - rzekł


- Przeproś.... - spróbowała powiedzieć Jill.

- Nie, niech ona przeprosi - warknęła Amanda, z daleka. Była w połowie przemiany, ale się opanowała.


Jill w duchu sklęła pod nosem. Za dużo ostatnio się rzeczy dzieje, a za mało wciąż panuje nad przemianą. Ta idiotka Amanda głupawo się uśmiechnęła z wyższością Córa Watersonów zebrała cały rozsądek. Dziadek tłumaczył, że odtego zależy jak bardzo nie da się instynktom i szaleństwu. Wyobraziła sobie logikę i rozsądek jako zbroje oblekającą całe jej ciało. Zbroję jak Venom w Spider-Manie, tylko że służący do zamknięcia czegoś paskudngo w środku. Poczuła, że się kurczy, futro chowa.

Zaraz potem dziadek wezwał wszystkich i usiedli na krzesłach, a dziadek stanął przed mikrofonem i powiedział.

- Teraz opowiemy legendę powstania naszego szczepu. Słuchajcie, bo ustalenie wersji kosztowało wiele wybitych zębów i połamanych kości! - rzekł z powagaą.

Diana przysiadła obok Jill zacierając ręce.

- Ale numer, teraz wysłucham legendy wilkołaków. Prawdziwej takiej. - oczy skrzyły się jak u dziecka. Hernan przejął mikrofon i zaczął mówić.

- Wszystko zaczęło się wtedy, gdy do Nieskalanych ziem przybyli Garou z Europy. Croatani poświęcili się aby zapobiec apokalipsie, Uktena zostali rozproszeni, i tylko Wendigo walczyli. Jednak przybysze z Europy byli zdeterminowani, bowiem szukali schronienia przed płomienną furii inkwizycji oraz nienasyconym głodem pijawek. Po wojnie o Rogue River plemiona pacyfiku zostały pokonane, choć nie złamane. Jednym z ich świętych miejsc był wodospad kryształowej wody. Wendigo posiadali tu swój Kaern, i choć nie udało im się obronić swego ludu przed chciwością przybyłych, to dzielnie chronili Kaernu. W tamtych czasach z dalekiej rosji do Ameryki przybył Nikolaj Suworow zwany srebrnym ostrzem, który to miał już dosyć arystokracji swego kraju i chciał dać swej rodzinie zasmakować amerykańskiego snu. Szybko został liderem i dowódcą miejscowych wilkołaków, choć wodem był inny srebrny kieł, Michael Coalhill “Mężne Serce”, który choć był niegdyś był dzielnym wojownikiem, lecz odwagę w jego sercu zastąpiły chciwość i żądza władzy. Nikolaj, choć napsuł wiele krwi tutejszym wilkołakom, ale też był pod wrażeniem ich odwagi i pragnieniu zachowania wolności. Sam służąc carowi tłumił pragnienie wolności wielu ludów, ale teraz miał już dosyć. Wiedział, że powinni ramię walczyć ze żmijem, Szczególnie podziwiał Archounkę z plemienia Wendigo zwącą się córa drzew. Była ona może niezbyt piękną wojowniczką, a blizny i szramy jakich nabawiła się podczas niezliczonych starć niezbyt dodawały jej urody, lecz posiadała wewnętrzną charyzmę, która czyniła z niej prawdziwą przywódczynię. Oczywiście, wszelkie plotki dotyczące tego, jakoby srebrny miecz i córa drzew byli kochankami to wierutna potwarz i na dodatek nie mają żadnego potwierdzenia w rzetelnych źródłach - Hernan odchrząknął znacząco - Nikolai i Córa postanowili zawrzeć porozumien i uczciwie podzielić ziemię między plemionami, lecz Mężnemu Sercu było to w niesmak. Pragnął całej ziemi dla siebie, ale też i nienawidził Srebrnego Miecza i się go lękał, albowiem mógł mu on kiedyś odebrać władzę. Jego ambicja skusiła Zmorę o imieniu skażony język, która podsunęła mu plan. Najpierw skontaktwał się z krwawymi kłami, lupusie z czerwonych kłów, który był prawą ręką Córy Drzew, Niepokoiła go perspektywa pokoju, więc gdy Mężne serce powiedział mu, gdzie będzie przebywać rodzina Nikolaja, zaatakował ją i pożarł jego żonę i pięcioro dzieci i tylko jego najstarszy syn ocalał, albowiem przebywał na nauce u mentora w innym szczepie. Rozwścieczony taką zdradą, wyzwał córę drzew na pojedynek, który miał zdecydować, kto przeżyje. Jednak ktoś usłyszał jak mężne serce się naradza ze zmorą. Był to gnatożuj imieniem Wyłamana szczęka, który nie mógł ścierpieć takiej intrygi. Gdy rozpoczął się pojedynek stanął pomiędzy walczącymi wilkołakami i został śmiertelnie ranny, lecz nim jego dusza szukała nowej powłoki, opowiedział kto zabił i dlaczego. Zaprzestano walki i schwytano Mężne Serce, którego przybito w umbrze do skały i tam raki rzeczne jego ciało zaczęły szarpać, że kryształowe wody szkarłatne się stały, a Krwawe Kły imienia się swego się wyrzekł. a potem skazał na dobrowolne wygnanie. Następnie Srebrny miecz pojął za żonę siostrę córy Drzew, a ona sama wyszła za jego syna. A Wyłamana szczęka jak był martwy, tak pozostał martwy. - Hernan splunął gęstą śliną. Większość obecnych przysypiała, po za Dianą, która wysmarkała się, a potem wstała i zaczęła klaskać. Vincent za to zapytał.

- Znaczy się, hajtnął się z siostrą synowej. To w ogóle legalne? - zapytał.

Jill wolała zachować dla siebie myśl, że pytanie Vincenta było najmądrzejsze w całej tej historii… I ogólnie na całej tej prelekcji. W końcu pociągało za sobą to pytanie - Czy takie związki pozostają nadal legalne wśród wilkołaków? Do jakiego stopnia krewniacy krzyżują się między sobą? I jakie przyniosły skutki uboczne?

Obrzydliwość...

Podobne historie słyszała od dzieciństwa od dziadka. Tylko wtedy zmieniał wersje na pozbawione wilkołaków. Na tydzień przed całą tą imprezą ciągle jej opowiadał “prawdziwe wersje”. Do znudzenia. Bo wnuczka Watersona - szamana Musi Dobrze wypaść na Inaguracji.

Potem ktoś przysunął wielkie lustro i wszyscy zaczęli przyjmować formę Crinos. Diana była postawnym wilkołakiem o jedwabistej jasnej sierści, a Vincent przypominał wodołaza portugalskiego… Wszyscy zaczęli znikać w świecie duchów…

Wnuczka szamana musiała przyznać, że cowgirl jest jedną z ładniejszych form jakie widziała. Zaskakujące dla blondwłosej cowgirl. Podobno nie powinno się oceniać po wyglądzie. Ale! To pocieszające, że wilcza forma Amandy odzwierciedla jej odpychającą osobowości. Te kolce! Nie spodziewała się, że wilkołaki mogą być pokryte kolcami. Skoro ruszają do świata duchów - surrealistycznego koszmarku, to będzie potrzebować całego rozsądku i żelaznej woli, by podtrzymać się kontaktu ze światem ludzi. Jill wzięła głęboki oddech, zakręciła ramionami, by skrzyżować je tworząc z ramion “X”. Spojrzała w lustro. Wyobraziła sobie jak jej postać przyobleka ponownie świetlista, kleista poświata jak zbroja. Będzie dobrze jak długo powłoka z rozsądku, żelaznej woli pozostanie w niej. Następnie wyobraziła sobie, że jej forma się rozmywa, by przejść do formy Crinos. Bo skoro wszyscy idą w Crinos to Jill też. Przynajmniej na razie. Czas ruszać!
 
__________________
Myśl tysiąckrotna to tysiąckroć powtórzone kłamstwo.
Myśl jednokrotna, to niewypowiedziana prawda...
Cisza nastanie.
Awatar Rilija
Slan jest offline  
Stary 29-09-2017, 21:00   #22
 
Guren's Avatar
 
Reputacja: 1 Guren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputację
Barwy nieco się zmieniły, jak zawsze, gdy wchodziła do świata duchów. Sala jadalna domu Suwrowów była większa, a może po prostu sprawiała wrażenie przestronniejszej. Na środku płonął ogień barwy lodu, który emanował dziwnym piekącym ciepłem. wokół niego znajdował się okrągły kamienny stół z otworem w środku. Na drewnianych, pokrytych futrem ścianach wisiały trofea. Kilka przypominało czaszki wilkołaków w formie Crinos. Inne należały do podobnych istot, o masywniejszych i asymetrycznych łbach, noszących ślady deformacji. Inne należały do istot podobnych do ludzi, lecz najwyraźniej potwornie odmienionych. Jedna miała trzy rzędy kłów jakby wykutych ze srebra, inna miała żuwaczki przypominające te u żuków, ale o kształcie srebrnych mieczy zdolnych bez problemu odciąć głowę Jil nawet w tej postaci. Następna zdawała się być na pozór normalna, lecz w istocie sama ważyła niemal połowę tego co panna Waterson i miała ponad metr wysokości.
Jeszcze inne należały do lwa, dwóch niedźwiedzi i krokodyla, obie jednak były podobnie odmienione jak te należące do zdrowych wilkołaków. Inne należały do istot, które nie powinny istnieć wedle podstawowych prawideł biologii, a nawet i praw fizyki. Były też ludzkie czaszki, wiele wisiało na ścianach, aczkolwiek inne były ułożone w stos. Wszędzie widziała napisy należące do dziwnego nieznanego jej pisma, wyglądające jakby wydrapali je szponami. Choć niektóre wydawały się być wypełnione dziwną błyszczącą srebrno-błękitną substancją. Ky własnej konsternacji, potrafiła je odczytać. Część to były modlitwy do Gai, Luny i innych istot jak Wendigo.Inne do były zaklęcia ochronne, widziała też bardziej poetycką wersję legendy, którą przed chwilą usłyszała. Były też dwie listy imion. Jenda licząca ponad dto nazwiski i sięgająca XII wieku należała do suworowów, adróga, o wiele dłuższa choć nie opisana datami, należała do jej rodziny.
Byli tu wszyscy po za Abigail. Nawet Atoki, choć nie był oczywiście w wilkołaczej postaci. Zobaczyła Eliacha, podobnego do niej, którego wilkołaczom pierś szpeciła paskudna blizna po pamiętnym ataku “Niedźwiedzia” Bart także tu był i teraz mogła zrozumieć, że jego ręce zazwyczaj skrywały rękawy bynajmniej nie z powodu śladów po nakłuciach, a z powodu niezliczonych blizn, jakby coś chciało mu urwać rękę. Wysoka, nieznana wilkołaczka, na której głowie wyrosły rogi, a stopy były zakończone kopytami przyglądała się jej. Ojciec Connigton otworzył ciężkie mosiężne wrota i Jill zobaczyła, że dwór znajduje się tutaj na szczycie prawdziwej góry na którą wiodła z dołu droga wiodąca na szczyt góry, otoczona siedmioma murami z kamien. Gdy wyszła na zewnątrz zobaczyła miasteczko, jakże mniejsze w porównaniu z tym jakie znała z Realu, oraz zaporę pokrytą szklaną pajęczyną, nad którą stał rozkraczony monstrualny pająk ze szkła, o twarzy na kształt japońskiej porcelanowej maski. Nad dworem wznosiło się drzewo, na którego spowitym chmurami szczycie znajdowało się gniazdo, gdzie drzemał soków utkany z mgły.
- "No to mamy interaktywne drzewo genealogiczne. Ciekawe jak liczą, skoro mam dłuższy rodowód od Surowowów. Trzeba będzie dopytać dziadka"- pomyślała Jill gdy odwróciła wzrok, by spojrzeć na ścieżkę którą przyszła. Tam gdzie było drzewo. Mając przed sobą widok zapory, pająka i maski wolała zająć myśli czymś uspokajającym. Jak widok drzew z początku drogi. Miało w sobie coś... kojącego. Jak świadomość, że możesz pewnie stać dzięki mocnej postawie... no korzeniom. Jakkolwiek by to nie brzmiało... "Bardziej dosłownego potraktowania hasła drzewo genealogiczne, to chyba nie mogło być..." Nie może stracić rozsądku na samym początku pobytu w świecie duchów. Co nie zmieniało, że po chwili zaczęła przywoływać Boga, bóstwa czy jakąkolwiek siłę wyższą, by celem jej podróży nie okazał się szklany pajęczak w upiornej masce. Zwłaszcza, gdy połowa legend wiązała się ze złym pająkiem. Spojrzała na towarzyszy. I zawołała: -Dobra! To jak na zbiórce odzywać się jak wywołam imię! Wujek Atoki. Elijah. Diana. Vincent. Amanda!
- Tu jestem - jej wujek podszedł do niej - No, rzadko bywam w Umbrze, więc zawsze korzystam z okazji. Eliach mnie czasem zabiera, ale wolę uważać, bo jako szaman mam tu kilku wrogów - rzekł, a Eliach podbiegł.
- No i jak ci się tu podoba? - zapytał podekscytowany. Diana za nią przygładziła włosie i też podeszła.
- No to co teraz Jill? - zapytała szczerząc się.
Amanda z daleka popatrzyła na nich z dezaprobatą.
- Udamy się tam - rzekła stając przy jil i wskazując na majaczący w oddali wodospad, od którego dzieliło ich morze mgieł...
- Vincent? - Jill zignorowała Amandę próbując wypatrzeć jedynego wilkołaka z paczki, który się nie odezwał.
-[] Tu jestem [/i] - Pomachał stając przy Hermanie, który wyciągnął skądś swą słynną harmonijkę i zaczął na niej grać. Jill po raz pierwszy usłyszała pewne tony, zaskakująco przyjemne. Zobaczyła, że przed nimi zaczyna się formować wąski most z mgły. Prowadził ku ledwie widocznemu w oddali wodospadowi. Wznosił się na setki metrów ponad ziemią.
- Ja pierwszy - zawołał Eljiach biegnąć po ledwie widocznym moście.
Jill spróbowała iść za ciotecznym bratem. Zawahała się by obwąchać początek mostu. Czy może być czymś dziwniejszym - dziwniejszym niż cienkim mostem nad przepaścią?
Most wydawał się być dosyć typowym prawie niewidocznym mostem nad przepaścią, choć sama idea typowych mostów nad przepaścią wydawała się być niepokojąca. Pachniał… ozonem.
- Co boisz się? - zawołała Amanda powoli i ostrożnie wchodząc na most.
- Nie, zwyczajnie daję ci więcej czasu na podziwianie tyłka mojego i Elijah'a - odparła córa Watersonów ledwo zaszczyciwszy wzrokiem Suworówną.
Jill ruszyła za kuzynem, a Amanda szła tuż za Jill. Wiatr Wiał, choć nie był dość silny, aby zrzucić ją w odmęty. Miała wrażenie, że zobaczyła jakiś czarny punkcik na niebie… ale nie była pewna co to… W końcu dotarli na wodospad.
Ku zaskoczeniu Jill, w górze rzeki woda była krystalicznie czysta, a tuż przed spadem stawała się czerwona niczym krew. Spod wody wynurzyło się ramię lub ogon homara. Wielkie czerwone ptaki siedziały na pobliskich drzewach. Młodzież stanęła nad wodą.
- Eee, to ekologiczne? Pijecie taką wodę w kranach? - zapytał Vincent niepewnie podnosząc kłapciate uszy
- Taś taś… To takie tutejsze czaple, co nie? - zapytała Diana. Ptak się uśmiechnął ukazując garnitur ostrych zębów.
- Nieeee! - odparł jeden z nich skrzekliwie.
- I nie, dziewic nie zrzucamy w dół - dodała amanda
- Bo zabrakło dziewic - rzekł jeden z ptaków, a pozostałe zaczęły rechotać.
- To tylko Rwijdzioby, nie są groźne dla nas. To duchy bólu i odnowy - wytłumaczył Eliah
- Da się odczuć - przytaknęła Jill mrużąc oczy. Wolała nie komentować, że i tak czuje się bezpieczniej przy wielkim krabie niż przy giga-kałamarnicy. O jedno anime za dużo, czy raczej to jedno wystarczyło.
Westchnęła, zignorowała komentarz o dziewicach, przewróciła oczami, by w końcu spytać Elijah'a jako starszego i ostatniego rozsądnego w tej popapranej zgrai: -To co dalej. Elijah? Albo czego wymaga etykieta względem Rwijdziobów?
Eliach rzekł cicho.
- Po prostu nie dyskutuj z nimi…
Wszyscy się zebrali, a ptakowate się przypatrywały głodnie. Wilkołaczka miała czasem wrażenie, że te duchy równie dobrze mogłyby zagryźć sobie w międzyczasie garou. Dziadek, Hernan i Joshua stanęli obok siebie. Hernan zaintonował ni to śpiew ni to skowyt, dziadek nabierał krwawej wody unikając wilkołaczej łapy wychylającej się z rzeki. Joshua przemówił ogłaszając, że o to przybyło czworo szczeniąt, które pragną przyłączyć się do szczepu. Po trzykroć zapytał czy ktoś się sprzeciwia, a gdy nikt tego nie zrobił wywoływał wszystkich po kolei.
- Ty jesteś Kolczasta Kuleczka - rzekł do Amandy, która prawie zazgrzytała kłami, a potem wyrysował na jej ciele krwawą wodą znaki.
- Ty jesteś Mały Kucyk - rzekł do Diany i także ją oznaczył.
- Ty jesteś Skrzecząca Sroka - rzekł o Jill i naznaczył ją.
- A ty będziesz Klapciaste Uszy - rzekł o Vincencie i go naznaczył.
- Oto są wasze szczenięce imiona, jeśli chcecie sobie zasłużyć na prawdziwe miana, musicie odnaleźć w głębi lasu Krwaworękiego i przekazać mu wiadomość od nas. Bylibyśmy też zadowoleni, gdybyście odnaleźli totema dla waszej watahy. Macie czas do dnia, gdy księżyc będzie w tym samym stadium co dziś. Jakieś pytania - zapytał Joshua Suworow, a Diana uniosła łapę.
- Czy te totemiki w sklepie z pamiątkami się liczą? - zapytała.

Suworow zgromił ją wzrokiem
Jill liczyła, że nikt ze starszych nie zauważył, że uniosła brew z politowania. A przynajmniej, że w razie czego ktoś uzna, że uniesiona brew wilkołaczki, to zniesmaczona reakcja na zachowanie pozostałych "szczeniąt". Nie zaś, że to ze zniesmaczenia nad doborem imion - jak do kreskówki typu "My Little Pony". Czyżby Amandzie dano wybierać? Chyba tylko to nadane Jill "Skrzecząca Sroka" trzymało poziom. Dość indiański, ale w porównaniu do Kolczastej Kulki dla Amandy... Poprawka - "Kolczasta Kuleczka". Śmiechu warte.
- Po czym je rozpoznamy? Po zapachu?
- Dokładnie tak - rzekł z powagą - Możecie pytać pozostałych członków szczepu, ale puki nie staniecie się jego pełnoprawnymi członkami, to nic nie dostaniecie zadarmo, za wszystko musicie zapłacić - rzekł stary Suworow.
- Przysługa za przysługę? To całkiem zrozumiała cena - stwierdziła Jill. Na razie nic nie brzmiało dziwnie. I tak patrząc na postępowanie Dziadka to na tym opierał się jego styl życia. Tylko niektórzy przyjaciele dostawali czasem rabat. A i wtedy twierdził, że jeśli zasłużyli. - Rozumiem, że mamy się trzymać raczej terenu lasu, czy obrzeży miasta?
Gdy wszystko było zakończone, wszystkie “starsze” wilkołaku zabrały się i zaczęły wyć. Pieśń nie wyrażała konkretnego przekazu, lecz prośbę, błaganie do siły wyższej. Z wody wyłoniła się istota, przypominała łosiorybę. Na jego widok Jil poczuła głód, głód jakiego jeszcze nie zaznała. Pragnęła mięsa, czegoś świeżego i krwistego. Gdy zwierze pobiegło w górę rzeki, cały szczep za nim ruszył. Pogoń nie trwała długo, jakby zwierzę było świadome, że nie ma szans - nie uciekało z całej siły. Joshua złamał mu grzbiet, a dziadek i Hernan rozszarpali. Potem wszyscy pożerali mięso, choć Jill z kolegami byli na końcu.
Gdy przełknęła mięso, którego niebiańskiego smaku nigdy nie zapomni, poczuła, że popełniła zbrodnię, potworną i niewybaczalną. Inni też chyba tak się czuli i zaczęli wyć, a ona razem z nimi prosząc o przebaczenie. W końcu ku jej zdziwieniu, mgły umbry uformowały się na kształt tego samego ducha, który uciekł…
- Pamiętajcie! Jesteście Garou! Jesteście mordercami! Jesteście Zbawcami! - zawołał Herman.
 
__________________
You are braver than you believe, stronger than you seem, and smarter than you think. Kubuś Puchatek aka Winnie the Pooh
Guren jest offline  
Stary 29-12-2017, 13:43   #23
 
Slan's Avatar
 
Reputacja: 1 Slan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputację
Potem wrócili do rezydencji i do świata materialnego

- Pakuj się wnusiu! - rzekł dziadek, a Diana podbiegła do Jill.

- Hej, gdzie mieszkasz? Odprowadzić cię?


Jill zdała sobie sprawę z tego, że oblizywała zęby nawet w trakcie przemówienia starszyzny. Cała ta procedura z pożarciem łosioryby brzmiała dla niej jak sen na haju. Nie żeby brała choćby gandzię w collegu. Nie musiała - fajki dziadka miały różne ziółka. A zdarzyło się na niego trafić w trakcie "wypalania fajki pokoju" z kumplami. Opowiadali różne rzeczy... Sama Jill po spróbowaniu jednej widziała różowego wieloryba latającego? ekhm... pływającego(?) po niebie, by wykonać efektowne salto przy zachodzącym słońcu.

W każdym razie powrót do świata realnego przyjęła z ulgą. Świat gdzie są zasady, sens i widoki nie udowadniające że ćpuny i schizofrenicy po prostu ujrzeli inną rzeczywistość, czy wręcz prawdę o Wszechświecie.

Jej przemyślenia przerwała dopiero Diana. Za co nawet wnuczka Szamana była jej wdzięczna. Zwłaszcza, że (o ironio losu) dziewczę na tyle walnięte by się ubierać jak cowgirl wydawała się mieć najwięcej oleju w głowie i najszersze horyzonty. Skoro akceptowała fakt, że ma dwóch ojców: -[ Dziadek miał mnie odwieźć... Gdzie się zatrzymałaś, Diano?


- Na początku miałam zamieszkać u państwa Woods. - wymieniła nazwisko sąsiadów Jill, ludzi przygotowanych na przetrwanie absolutnie każdego rodzaju apokalipsy, których dzieci od czwartego roku życia uczyły się samoobrony i sztuki przetrwania - To moi krewni, ale dostałam pracę w Blue Mountain Club i nie dość, że mogę śpiewać Country, to jeszcze mam pokoik na zapleczu. To fajne, bo wiesz, chłopacy. Na farmie to bali się bo wiesz, to jak z tym ojcem ze strzelbą, a u mnie jest ich dwóch i dziadek ma kartaczownicę, więc wiesz!

- Państwo Woods to bardzo niekonwencjonalni ludzie, ale.... też bardzo Mili! - zapewniła Jill, którą naszła w tej chwili myśl, czy Woodsowie pozostaną równie mili, gdy dowiedzą się o tym, że ich sąsiedzi są wilkołakami? Czy też - co znając Dziadka byłoby możliwe - łączy ich jakiś pakt z Dziadkiem o nieagresji? Czy raczej Pakt o Nieagresji?

-[i] To czy cię podwieźć? [/I)

- Nie, dojadę do domu na Rosi… Do motelu znaczy się, albo raczej baru. Dziś jest noc taco więc trzeba będzie iść do łazienki wcześnie… Jak zostanie to podać wam chili? - zapytała

- Oczywiście! - odparł dziadek. Potem udali się samochodu, choć Jill usłyszała, że pisze do niej Lloyd.

- Łał! Legenda piękna, ale czemu potem cicho było?


- Gdzie byliście?! - odpisała.

Starała się zakryć dłonią ekran przed Dziadkiem. Niby dla lepszego światła.

- No wiesz, George miał na mnie czekać, alu musiał wracać do pracy, bo potrzebujemy przykrywki… nawet nie uwierzysz, jakie bogacze rzeczy wyrzucają. -napisał Lloyd - Wiesz, kto rozdeptał pudełko po pizzy?

- Jeśli był na nim ślad obcasu, to pewnie Amanda...

- No nie wiem, nie widziałem go. Strasznie dużo tu u was pająków


- To dlatego, że miejscowi bardzo wierzą w to, że zabicie pająka przynosi pecha. Miejscowe legendy itd. - odpisała. W sumie, to nie było kłamstwo. Wolała nie wiedzieć, czy Abigail zemści się za uszkodzenie jej pobratymców, czy wręcz części ciała...

- Strasznie przesądna jesteś… Kiedy się spotkamy. - zapytał.

Córa Watersonów się zamyśliła. Miała do odnalezienia totem opiekuńczy... Czemu by nie zasięgnąć języka u Nerdów? Może znają z jakieś gry czy serii podobny motyw. I coś podpowiedzą? W po za tym, to intrygujące, że nie dali się wytropić stadu wilkołaków jednocześnie podsłuchując smaczki w trakcie sabatu (czy jak się tam zwie spotkanie wilkołaków?) I trzeba im zmyć głowę za tak niebezpieczną akcję jak przebieranie się za dostawców pizzy!

- -Dacie radę jutro? - zsmsowała.

- Tak, gdzie? Może nie wiem, w jaskini?

-[i] Dobrze. Co z George'm? [/I

- No rozwozi pizze, przywieźć ci kanapkę z resztkami, które weźmiemy z pracy? Będą całkiem świeże! - zapytał.

- Ok. -wysłała. Po chwili spanikowała - uświadomiła sobie, że wysłała do Lloyda całuśne emoji. Zawstydzające... W sumie nie są w Takiej relacji by pomyślał coś innego niż, że to pomyłka. W sumie... To czemu dodała "W sumie nie są" do określenia Ich Relacji!?
 
__________________
Myśl tysiąckrotna to tysiąckroć powtórzone kłamstwo.
Myśl jednokrotna, to niewypowiedziana prawda...
Cisza nastanie.
Awatar Rilija
Slan jest offline  
Stary 07-02-2018, 15:58   #24
 
Slan's Avatar
 
Reputacja: 1 Slan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputację
Wsiedli do samochodu i dziadek pogwizdując wesoło zawiózł ją do domu, przed którym czekał już ojciec Jill rozmawiający z panem Woodsem. Dziadek zaklął.

- Gestapo przybyło. Jakby co, to nie mów mu o niczym. - rzekł ponuro.

- Cześć Jill. - zawołał radośnie Tony Woods, wysoki mężczyzna noszący czapkę z daszkiem i kurtkę w piaskowym kolorze, wyjątkowo z powodu upałów zamienioną na koszulę w kratkę i Nie czekając na jej ojca wcisnął jej coś w rękę

- To zegarek z wbudowanym licznikiem Geigera, wykrywaczem tlenku węgla, gazu i sarinu. No i pokazuje godzinę. - poklepał Jil po ramieniu. Charls Freeman, pracownik policji podatkowej chodzący gdzie tylko można w garniturze o włosach spiętych w kucyk.

- Jill! Córuś… Trzymasz się!

- Dziadek! Gdzie?! Tato? A ty co tutaj robisz? - dziewczyna miała bardziej chęć spytać "Kto ci doniósł?! I co?". A w ogóle to najchętniej by poszła za przykładem Dziadka i też dała nogę.

- No przyjechałem, bo Korra do mnie zadzwoniła, że przeżyłaś wybuch gazu i bardzo chcesz wrócić do miasta. Jak chcesz to mogę cię zabrać. Może po świętach dziękczynienia wezmę kilka dni urlopu! - rzekł z przejęciem.

- Do Święta Dziękczynienia jeszcze sporo czasu... - zauważyła. W myślach przegalopowała jej bardziej rozwinięta analiza " Mamo jak mogłaś?! Nie dość, że bez mojej zgody doniosłaś ojcu, to jeszcze go w to wciągnęłaś?! Pytanie czy powiedziałaś mu kiedykolwiek o tym, że jesteś z rodziny wilkołaków?! To dlatego się rozwiedliście?! Zawsze myślałam, że walka o pozycję samca alfa z Dziadkiem i wujem Atokim wystarczyła.... Walka o pozycję samca alfa? ?No to mi nie wyszło to porównanie jeśli Tata też jest wilkołakiem. Tylko jakby go tu dyskretnie spytać? Bo co jeśli Tata jest mugolem i jak się dowie to zwariuje?! "

- No wcześniej nie da rady, mam mnóstwo spraw, sama rozumiesz i mieszkanie niezbyt funkcjonuje teraz, ale w Portland łatwiej będzie ci prowadzić praktyki i nie będzie tak nudno jak tutaj, prawda? - zapytał z umiarkowanym entuzjazmem. Dziadek tymczasem załatwiał jakieś interesy z panem Woodsem.

- Tato, coś ty zrobił z mieszkaniem? -Jill skrzyżowała ramiona na piersi jednocześnie pragnąć przywołać duchy wszystkich Przodkiń, które przed nią musiały sobie radzić z głupotą męskiej części klanu

- Nic nie zrobiłem, tylko to nic trwało bardzo długo, a sprzątaczka wynajeła je swojej siostrze na salon fryzjerski dla psów, więc…


- Tak oczywiście - przewróciła oczami. Ojciec zawsze lubił imponować innym. Starał się być lubiany, co przy połączeniu z brakiem cierpliwości czyniło go namolnym. "Cierpliwy łowca nie musi gonić za zwierzyną" jak mawiał Dziadek. Osobiście Jillian obstawiała, że rozwód jej rodziców był nie tyle sprawą różnic charakterów między mamą i tatą, co Charles Freeman nie mógł zdzierżyć, że będąc w tym samym mieście, domu, co Dziadek Waterson, to nigdy nie będzie Samcem Alfa.

- No nic, to się pakuj i jedziemy - rzekł uśmiechając się przymilnie, a dziadek chyba planował przemyt kontrabandy czy coś, bo zniżył głos.

- Szybko się zjawiłeś - warknęła z daleka Korra -[i] Tydzień temu do ciebie dzwoniłam! [/i[

- Nie mogłem szybciej. - rzekł wyniośle Ja nie pilnuje drzew i lisków tylko służę krajowi

- Wyłudzając haracz. mruknął nieco zbyt głośno dziadek.


- Po tygodniu? I dopiero teraz się o tym dowiaduję?! - przez głos Jill przeszło więcej pretensji niż zamierzała. Przypominało jej to dzień w którym rodzice oświadczyli, że się rozwodzą - stanie między dwoma ogniami wzajemnych pretensji i pokazówki kto jest lepszy. Ty pomiędzy - a wychodzi, że od dawna byłeś okłamywany albo zadajesz sobie pytanie jak mogłeś tak długo być ślepy na wcześniejsze sygnały, że coś się działo nie tak między rodzicami. I nagle wszystko ukartowaneane za twoimi plecami, a żądają żebyś się dostosował.

Jak teraz pomyśleć, to została z mamą głównie ze względu na dziadka, wujka, kuzynów, psy i lasy. A ojciec zawsze się z nich nabijał. Więc Jill wtedy się na niego wypięła, zwłaszcza, że tak szybko przestał dzwonić. Właściwie najchętniej by w ogóle wypięła się na wojenkę rodziców - zawsze któreś domagało się lojalności.

- Miałaś się dowiedzieć na drugi dzień, ale ktoś chyba o tobie zapomniał. - rzekła Korra gniewnie

- Ten ktoś był w pracy i nie mógł wziąć urlopu, skoro Jill nawet nie trafiła do szpitala! - odparł ojciec.

Pan Woods zrobił krok do tyłu. Człowiek gotowy na trzecią wojnę światową, który zaśmiałby się w twarz hordzie zombich był przerażony…


Jill podniosła swoją torbę: - Może spytacie mnie chociaż o zdanie?! I tak jak na razie po tym całym spojrzeniu śmierci w oczy uznałam, że może warto poznać historię i tradycję przodków. Ginącą tradycję!

"- Zanim ta tradycja spróbuje mnie np. zabić ..." - dodała w myślach.

- Nie pytałam się cię, bo wiedziałam, że nie uzyskam satysfakcjonującej odpowiedzi. Więc zadzwoniłam do twojego ojca, ale jak widzisz, nie można na niego liczyć! rzekła Korra.

- Taaak? Ale co mówiłaś, gdy podjełem się sfinansiwania studiów Jill? Albo załatwiłem je lokum w Portland? - ojciec się zirytował.

- Jak ci tak bardzo zależy na pieniądzach, to ci oddam, bez łaski! - Krzyczała leśna strażniczka. Pan wood wcisnął odchodząc list w rękę Jil, a dziadek mrukną.

- Chyba lepiej idź do domu, bo się rozkręcają


- Z przyjemnością... - przyznała dziewczyna podążając za seniorem. W myślach dodała: " - Bo ja też tutaj nie dostane ^^satysfakcjonującej odpowiedzi" .

Zamknęła drzwi pchnięciem biodrem. Ręce miała zajęte otwieraniem listu, a oczy czytaniem.

“- To ja. Wróciłem w okolice miasta. Spotkajmy się tam gdzie zawsze. Nie mów nikomu. -” list nie był podpisany, ale bez problemu rozpoznała pismo Terrego. Usłyszała skrobanie psa do drzwi.


"- Pisze po raz pierwszy od lat od razu żąda spotkania? Ma tupet.... Nie mów nikomu? Jeśli wróciłeś po raz pierwszy od lat, to oczywiste, że wszyscy miejscowi wiedzą, więc po co to czajenie się? - pomyślała podpalając gaz. Spaliła list zanim jeszcze postawiła czajnik na herbatę. Chodziła z Terrym w liceum. Bez szaleństw, wielkich wyznań miłosnych i obśliniania się wszędzie po kątach, by pokazać wszystkim, że ma chłopaka jak to zwykle robią dziewczyny.

Terrenca polubiła za zdrowy rozsądek, nie paplanie o byle czym i przywiązanie do jego adoptowanych rodziców. I w sumie dlatego też stało się jasne, że się rozstaną zanim Jillian pójdzie do cellegu, skoro Terry chciał pomagać tutaj w rodzinnym interesie. Przy włoskim wychowaniu i pochodzeniu jej chłopaka, tym bardziej nie liczyła na pomoc w zdobyciu innego zawodu niż gospodyni domowej, czy wsparcia dla rodziny Terryego. Tylko, że chłopak zniknął jeszcze przed zakończeniem ostatniego roku liceum. Bez pożegnania, czy napisania listu. Nikt w mieście też nic nie wiedział, a przynajmniej jej nic nie mówił. Zaraz gdzie oni sie zwykle widywali? W bibliotece? Czy przed sklepem jego rodziny? To chyba za słabe na spotkanie typu "Nie mów nikomu". I jak ma się z tego wytłumaczyć Lloydowi? Bo skoro mieli się spotkać jutro, a teraz Terry pisze o spotkaniu.

"- Tak właśnie na tym się skup idiotko! Co ty jesteś Bella Swan?!! -pomyślała wkurzona. Spojrzała na drzwi od których docierało skrobanie. Zawołała po kolei licząc, że przy którymś usłyszy szczekanie Misiek? Eddie? Quennie? Jasiek?!

Szczeknięcie usłyszała przy Ediiem. Wpuszczony pies wszedł ze spuszczonym łbem i popiskiwał cicho. Potem położył się i ze smutkiem wpatrywał w Jill.
 
__________________
Myśl tysiąckrotna to tysiąckroć powtórzone kłamstwo.
Myśl jednokrotna, to niewypowiedziana prawda...
Cisza nastanie.
Awatar Rilija
Slan jest offline  
Stary 19-03-2018, 22:17   #25
 
Guren's Avatar
 
Reputacja: 1 Guren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputację
W Krainie Duchów
Barwy nieco się zmieniły, jak zawsze, gdy wchodziła do świata duchów. Sala jadalna domu Suworowów była większa, a może po prostu sprawiała wrażenie przestronniejszej. Na środku płonął ogień barwy lodu, który emanował dziwnym piekącym ciepłem. wokół niego znajdował się okrągły kamienny stół z otworem w środku. Na drewnianych, pokrytych futrem ścianach wisiały trofea.
Kilka przypominało czaszki wilkołaków w formie Crinos. Kolejne należały do podobnych istot, o masywniejszych i asymetrycznych łbach, noszących ślady deformacji. Inne do istot podobnych do ludzi, lecz najwyraźniej potwornie odmienionych. Jedna miała trzy rzędy kłów jakby wykutych ze srebra, inna miała żuwaczki przypominające te u żuków, ale o kształcie srebrnych mieczy zdolnych bez problemu odciąć głowę Jill nawet w tej postaci. Następna zdawała się być na pozór normalna, lecz w istocie sama ważyła niemal połowę tego co panna Waterson i miała ponad metr wysokości.

Jeszcze inne należały do lwa, dwóch niedźwiedzi i krokodyla, obie jednak były podobnie odmienione jak te należące do zdrowych wilkołaków. Inne należały do istot, które nie powinny istnieć wedle podstawowych prawideł biologii, a nawet i praw fizyki. Były też ludzkie czaszki, wiele wisiało na ścianach, aczkolwiek inne były ułożone w stos. Wszędzie widziała napisy należące do dziwnego nieznanego jej pisma, wyglądające jakby wydrapali je szponami.

Drzewa
Choć niektóre wydawały się być wypełnione dziwną błyszczącą srebrno-błękitną substancją. Ku własnej konsternacji, potrafiła je odczytać. Część to były modlitwy do Gai, Luny i innych istot jak Wendigo. Inne to były zaklęcia ochronne, widziała też bardziej poetycką wersję legendy, którą przed chwilą usłyszała. Były też dwie listy imion. Jedna licząca ponad sto nazwisk i sięgająca XII wieku należała do Suworowów. Druga, o wiele dłuższa choć nie opisana datami, należała do jej rodziny.

Byli tu wszyscy po za Abigail. Nawet Atoki, choć nie był oczywiście w wilkołaczej postaci. Zobaczyła Eljiacha, podobnego do niej, którego wilkołaczom pierś szpeciła paskudna blizna po pamiętnym ataku “Niedźwiedzia” Bart także tu był i teraz mogła zrozumieć, że jego ręce zazwyczaj skrywały rękawy bynajmniej nie z powodu śladów po nakłuciach, a z powodu niezliczonych blizn, jakby coś chciało mu urwać rękę. Wysoka, nieznana wilkołaczka, na której głowie wyrosły rogi, a stopy były zakończone kopytami przyglądała się jej. Ojciec Connigton otworzył ciężkie mosiężne wrota i Jill zobaczyła, że dwór znajduje się tutaj na szczycie prawdziwej góry na którą wiodła z dołu droga wiodąca na szczyt góry, otoczona siedmioma murami z kamieni. Gdy wyszła na zewnątrz zobaczyła miasteczko, jakże mniejsze w porównaniu z tym jakie znała z Realu, oraz zaporę pokrytą szklaną pajęczyną, nad którą stał rozkraczony monstrualny pająk ze szkła, o twarzy na kształt japońskiej porcelanowej maski. Nad dworem wznosiło się drzewo, na którego spowitym chmurami szczycie znajdowało się gniazdo, gdzie drzemał soków utkany z mgły.

- "No to mamy interaktywne drzewo genealogiczne. Ciekawe jak liczą, skoro mam dłuższy rodowód od Surowowów. Trzeba będzie dopytać Dziadka"- pomyślała Jill gdy odwróciła wzrok, by spojrzeć na ścieżkę którą przyszła. Tam gdzie było drzewo. Mając przed sobą widok zapory, pająka i maski wolała zająć myśli czymś uspokajającym. Jak widok drzew z początku drogi. Miało w sobie coś... kojącego. Jak świadomość, że możesz pewnie stać dzięki mocnej postawie... no korzeniom. Jakkolwiek by to nie brzmiało... "Bardziej dosłownego potraktowania hasła drzewo genealogiczne, to chyba nie mogło być..."
Nie może stracić rozsądku na samym początku pobytu w świecie duchów. Co nie zmieniało, że po chwili zaczęła przywoływać Boga, bóstwa czy jakąkolwiek siłę wyższą, by celem jej podróży nie okazał się szklany pajęczak w upiornej masce. Zwłaszcza, gdy połowa legend wiązała się ze złym pająkiem. Spojrzała na towarzyszy.

Inicjacja
I zawołała: -Dobra! To jak na zbiórce odzywać się jak wywołam imię! Wujek Atoki. Elijah. Diana. Vincent. Amanda!
- Tu jestem - jej wujek podszedł do niej - No, rzadko bywam w Umbrze, więc zawsze korzystam z okazji. Eliach mnie czasem zabiera, ale wolę uważać, bo jako szaman mam tu kilku wrogów - rzekł, a Eliach podbiegł.
- No i jak ci się tu podoba? - zapytał podekscytowany. Diana za nią przygładziła włosie i też podeszła.
- No to co teraz Jill? - zapytała szczerząc się.
Amanda z daleka popatrzyła na nich z dezaprobatą.
- Udamy się tam - rzekła stając przy jil i wskazując na majaczący w oddali wodospad, od którego dzieliło ich morze mgieł...
- Vincent? - Jill zignorowała Amandę próbując wypatrzeć jedynego wilkołaka z paczki, który się nie odezwał.
-[] Tu jestem [/i] - Pomachał stając przy Hermanie, który wyciągnął skądś swą słynną harmonijkę i zaczął na niej grać. Jill po raz pierwszy usłyszała pewne tony, zaskakująco przyjemne. Zobaczyła, że przed nimi zaczyna się formować wąski most z mgły. Prowadził ku ledwie widocznemu w oddali wodospadowi. Wznosił się na setki metrów ponad ziemią.
- Ja pierwszy - zawołał Eljiach biegnąć po ledwie widocznym moście.
Jill spróbowała iść za ciotecznym bratem. Zawahała się by obwąchać początek mostu. Czy może być czymś dziwniejszym - dziwniejszym niż cienkim mostem nad przepaścią?
Most wydawał się być dosyć typowym prawie niewidocznym mostem nad przepaścią, choć sama idea typowych mostów nad przepaścią wydawała się być niepokojąca. Pachniał… ozonem.
- Co boisz się? - zawołała Amanda powoli i ostrożnie wchodząc na most.
- Nie, zwyczajnie daję ci więcej czasu na podziwianie tyłka mojego i Elijah'a - odparła córa Watersonów ledwo zaszczyciwszy wzrokiem Suworówną.

Jill ruszyła za kuzynem, a Amanda szła tuż za Jill. Wiatr Wiał, choć nie był dość silny, aby zrzucić ją w odmęty. Miała wrażenie, że zobaczyła jakiś czarny punkcik na niebie… ale nie była pewna co to… W końcu dotarli na wodospad.
Ku zaskoczeniu Jill, w górze rzeki woda była krystalicznie czysta, a tuż przed spadem stawała się czerwona niczym krew. Spod wody wynurzyło się ramię lub ogon homara. Wielkie czerwone ptaki siedziały na pobliskich drzewach. Młodzież stanęła nad wodą.
- Eee, to ekologiczne? Pijecie taką wodę w kranach? - zapytał Vincent niepewnie podnosząc kłapciate uszy
- Taś taś… To takie tutejsze czaple, co nie? - zapytała Diana. Ptak się uśmiechnął ukazując garnitur ostrych zębów.
- Nieeee! - odparł jeden z nich skrzekliwie.
- I nie, dziewic nie zrzucamy w dół - dodała amanda
- Bo zabrakło dziewic - rzekł jeden z ptaków, a pozostałe zaczęły rechotać.
- To tylko Rwijdzioby, nie są groźne dla nas. To duchy bólu i odnowy - wytłumaczył Eliah
- Da się odczuć - przytaknęła Jill mrużąc oczy. Wolała nie komentować, że i tak czuje się bezpieczniej przy wielkim krabie niż przy giga-kałamarnicy. O jedno anime za dużo, czy raczej to jedno wystarczyło.
Westchnęła, zignorowała komentarz o dziewicach, przewróciła oczami, by w końcu spytać Elijah'a jako starszego i ostatniego rozsądnego w tej popapranej zgrai: -To co dalej. Elijah? Albo czego wymaga etykieta względem Rwijdziobów?
Eliach rzekł cicho.
- Po prostu nie dyskutuj z nimi…

Nadanie imion
Wszyscy się zebrali, a ptakowate się przypatrywały głodnie. Wilkołaczka miała czasem wrażenie, że te duchy równie dobrze mogłyby zagryźć sobie w międzyczasie garou. Dziadek, Hernan i Joshua stanęli obok siebie. Hernan zaintonował ni to śpiew ni to skowyt, dziadek nabierał krwawej wody unikając wilkołaczej łapy wychylającej się z rzeki. Joshua przemówił ogłaszając, że o to przybyło czworo szczeniąt, które pragną przyłączyć się do szczepu. Po trzykroć zapytał czy ktoś się sprzeciwia, a gdy nikt tego nie zrobił wywoływał wszystkich po kolei.
- Ty jesteś Kolczasta Kuleczka - rzekł do Amandy, która prawie zazgrzytała kłami, a potem wyrysował na jej ciele krwawą wodą znaki.
- Ty jesteś Mały Kucyk - rzekł do Diany i także ją oznaczył.
- Ty jesteś Skrzecząca Sroka - rzekł o Jill i naznaczył ją.
- A ty będziesz Klapciaste Uszy - rzekł o Vincencie i go naznaczył.
- Oto są wasze szczenięce imiona, jeśli chcecie sobie zasłużyć na prawdziwe miana, musicie odnaleźć w głębi lasu Krwaworękiego i przekazać mu wiadomość od nas. Bylibyśmy też zadowoleni, gdybyście odnaleźli totema dla waszej watahy. Macie czas do dnia, gdy księżyc będzie w tym samym stadium co dziś. Jakieś pytania - zapytał Joshua Suworow, a Diana uniosła łapę.
- Czy te totemiki w sklepie z pamiątkami się liczą? - zapytała.

Suworow zgromił ją wzrokiem
Jill liczyła, że nikt ze starszych nie zauważył, że uniosła brew z politowania. A przynajmniej, że w razie czego ktoś uzna, że uniesiona brew wilkołaczki, to zniesmaczona reakcja na zachowanie pozostałych "szczeniąt". Nie zaś, że to ze zniesmaczenia nad doborem imion - jak do kreskówki typu "My Little Pony". Czyżby Amandzie dano wybierać? Chyba tylko to nadane Jill "Skrzecząca Sroka" trzymało poziom. Dość indiański, ale w porównaniu do Kolczastej Kulki dla Amandy... Poprawka - "Kolczasta Kuleczka". Śmiechu warte.
- Po czym je rozpoznamy? Po zapachu?
- Dokładnie tak - rzekł z powagą - Możecie pytać pozostałych członków szczepu, ale puki nie staniecie się jego pełnoprawnymi członkami, to nic nie dostaniecie zadarmo, za wszystko musicie zapłacić - rzekł stary Suworow.
- Przysługa za przysługę? To całkiem zrozumiała cena - stwierdziła Jill. Na razie nic nie brzmiało dziwnie. I tak patrząc na postępowanie Dziadka to na tym opierał się jego styl życia. Tylko niektórzy przyjaciele dostawali czasem rabat. A i wtedy twierdził, że jeśli zasłużyli. - Rozumiem, że mamy się trzymać raczej terenu lasu, czy obrzeży miasta?
Gdy wszystko było zakończone, wszystkie “starsze” wilkołaku zabrały się i zaczęły wyć. Pieśń nie wyrażała konkretnego przekazu, lecz prośbę, błaganie do siły wyższej. Z wody wyłoniła się istota, przypominała łosiorybę. Na jego widok Jil poczuła głód, głód jakiego jeszcze nie zaznała. Pragnęła mięsa, czegoś świeżego i krwistego. Gdy zwierze pobiegło w górę rzeki, cały szczep za nim ruszył. Pogoń nie trwała długo, jakby zwierzę było świadome, że nie ma szans - nie uciekało z całej siły. Joshua złamał mu grzbiet, a dziadek i Hernan rozszarpali. Potem wszyscy pożerali mięso, choć Jill z kolegami byli na końcu.
Gdy przełknęła mięso, którego niebiańskiego smaku nigdy nie zapomni, poczuła, że popełniła zbrodnię, potworną i niewybaczalną. Inni też chyba tak się czuli i zaczęli wyć, a ona razem z nimi prosząc o przebaczenie. W końcu ku jej zdziwieniu, mgły umbry uformowały się na kształt tego samego ducha, który uciekł…
- Pamiętajcie! Jesteście Garou! Jesteście mordercami! Jesteście Zbawcami! - zawołał Hernan.
 
__________________
You are braver than you believe, stronger than you seem, and smarter than you think. Kubuś Puchatek aka Winnie the Pooh

Ostatnio edytowane przez Guren : 25-04-2018 o 22:43.
Guren jest offline  
Stary 19-03-2018, 22:23   #26
 
Guren's Avatar
 
Reputacja: 1 Guren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputację
Po Nadaniu Szczeniecych Imion

Potem wrócili do rezydencji i do świata materialnego
- Pakuj się wnusiu! - rzekł dziadek, a Diana podbiegła do Jill.
- Hej, gdzie mieszkasz? Odprowadzić cię?

Jill zdała sobie sprawę z tego, że oblizywała zęby nawet w trakcie przemówienia starszyzny. Cała ta procedura z pożarciem łosioryby brzmiała dla niej jak sen na haju. Nie żeby brała choćby gandzię w collegu. Nie musiała - fajki dziadka miały różne ziółka. A zdarzyło się na niego trafić w trakcie "wypalania fajki pokoju" z kumplami. Opowiadali różne rzeczy... Sama Jill po spróbowaniu jednej widziała różowego wieloryba latającego? ekhm... pływającego(?) po niebie, by wykonać efektowne salto przy zachodzącym słońcu.

Świat Realny
W każdym razie powrót do świata realnego przyjęła z ulgą. Świat gdzie są zasady, sens i widoki nie udowadniające że ćpuny i schizofrenicy po prostu ujrzeli inną rzeczywistość, czy wręcz prawdę o Wszechświecie.
Jej przemyślenia przerwała dopiero Diana. Za co nawet wnuczka Szamana była jej wdzięczna. Zwłaszcza, że (o ironio losu) dziewczę na tyle walnięte by się ubierać jak cowgirl wydawała się mieć najwięcej oleju w głowie i najszersze horyzonty. Skoro akceptowała fakt, że ma dwóch ojców: -[ Dziadek miał mnie odwieźć... Gdzie się zatrzymałaś, Diano?

- Na początku miałam zamieszkać u państwa Woods. - wymieniła nazwisko sąsiadów Jill, ludzi przygotowanych na przetrwanie absolutnie każdego rodzaju apokalipsy, których dzieci od czwartego roku życia uczyły się samoobrony i sztuki przetrwania - To moi krewni, ale dostałam pracę w Blue Mountain Club i nie dość, że mogę śpiewać Country, to jeszcze mam pokoik na zapleczu. To fajne, bo wiesz, chłopacy. Na farmie to bali się bo wiesz, to jak z tym ojcem ze strzelbą, a u mnie jest ich dwóch i dziadek ma kartaczownicę, więc wiesz!
- Państwo Woods to bardzo niekonwencjonalni ludzie, ale.... też bardzo Mili! - zapewniła Jill, którą naszła w tej chwili myśl, czy Woodsowie pozostaną równie mili, gdy dowiedzą się o tym, że ich sąsiedzi są wilkołakami? Czy też - co znając Dziadka byłoby możliwe - łączy ich jakiś pakt z Dziadkiem o nieagresji? Czy raczej Pakt o Nieagresji?
-[i] To czy cię podwieźć? [/I)
- Nie, dojadę do domu na Rosi… Do motelu znaczy się, albo raczej baru. Dziś jest noc taco więc trzeba będzie iść do łazienki wcześnie… Jak zostanie to podać wam chili? - zapytała
- Oczywiście! - odparł dziadek. Potem udali się samochodu, choć Jill usłyszała, że pisze do niej Lloyd.
- Łał! Legenda piękna, ale czemu potem cicho było?

- Gdzie byliście?! - odpisała.
Starała się zakryć dłonią ekran przed Dziadkiem. Niby dla lepszego światła.
- No wiesz, George miał na mnie czekać, alu musiał wracać do pracy, bo potrzebujemy przykrywki… nawet nie uwierzysz, jakie bogacze rzeczy wyrzucają. -napisał Lloyd - Wiesz, kto rozdeptał pudełko po pizzy?
- Jeśli był na nim ślad obcasu, to pewnie Amanda...
- No nie wiem, nie widziałem go. Strasznie dużo tu u was pająków

- To dlatego, że miejscowi bardzo wierzą w to, że zabicie pająka przynosi pecha. Miejscowe legendy itd. - odpisała. W sumie, to nie było kłamstwo. Wolała nie wiedzieć, czy Abigail zemści się za uszkodzenie jej pobratymców, czy wręcz części ciała...
- Strasznie przesądna jesteś… Kiedy się spotkamy. - zapytał.
Córa Watersonów się zamyśliła. Miała do odnalezienia totem opiekuńczy... Czemu by nie zasięgnąć języka u Nerdów? Może znają z jakieś gry czy serii podobny motyw. I coś podpowiedzą? W po za tym, to intrygujące, że nie dali się wytropić stadu wilkołaków jednocześnie podsłuchując smaczki w trakcie sabatu (czy jak się tam zwie spotkanie wilkołaków?) I trzeba im zmyć głowę za tak niebezpieczną akcję jak przebieranie się za dostawców pizzy!
- -Dacie radę jutro? - zsmsowała.
- Tak, gdzie? Może nie wiem, w jaskini?
-[i] Dobrze. Co z George'm? [/I
- No rozwozi pizze, przywieźć ci kanapkę z resztkami, które weźmiemy z pracy? Będą całkiem świeże! - zapytał.

- Ok. -wysłała. Po chwili spanikowała - uświadomiła sobie, że wysłała do Lloyda całuśne emoji. Zawstydzające... W sumie nie są w Takiej relacji by pomyślał coś innego niż, że to pomyłka. W sumie... To czemu dodała "W sumie nie są" do określenia Ich Relacji!?
Wsiedli do samochodu i dziadek pogwizdując wesoło zawiózł ją do domu, przed którym czekał już ojciec Jill rozmawiający z panem Woodsem. Dziadek zaklął.
- Gestapo przybyło. Jakby co, to nie mów mu o niczym. - rzekł ponuro.
- Cześć Jill. - zawołał radośnie Tony Woods, wysoki mężczyzna noszący czapkę z daszkiem i kurtkę w piaskowym kolorze, wyjątkowo z powodu upałów zamienioną na koszulę w kratkę i Nie czekając na jej ojca wcisnął jej coś w rękę
- To zegarek z wbudowanym licznikiem Geigera, wykrywaczem tlenku węgla, gazu i sarinu. No i pokazuje godzinę. - poklepał Jil po ramieniu.

Spotkanie z ojcem Jill
Charles Freeman, pracownik policji podatkowej chodzący gdzie tylko można w garniturze o włosach spiętych w kucyk.
- Jill! Córuś… Trzymasz się!
- Dziadek! Gdzie?! Tato? A ty co tutaj robisz? - dziewczyna miała bardziej chęć spytać "Kto ci doniósł?! I co?". A w ogóle to najchętniej by poszła za przykładem Dziadka i też dała nogę.
 
__________________
You are braver than you believe, stronger than you seem, and smarter than you think. Kubuś Puchatek aka Winnie the Pooh

Ostatnio edytowane przez Guren : 25-04-2018 o 22:53.
Guren jest offline  
Stary 24-05-2018, 21:00   #27
 
Slan's Avatar
 
Reputacja: 1 Slan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputację
- No przyjechałem, bo Korra do mnie zadzwoniła, że przeżyłaś wybuch gazu i bardzo chcesz wrócić do miasta. Jak chcesz to mogę cię zabrać. Może po świętach dziękczynienia wezmę kilka dni urlopu! - rzekł z przejęciem.

- Do Święta Dziękczynienia jeszcze sporo czasu... - zauważyła. W myślach przegalopowała jej bardziej rozwinięta analiza " Mamo jak mogłaś?! Nie dość, że bez mojej zgody doniosłaś ojcu, to jeszcze go w to wciągnęłaś?! Pytanie czy powiedziałaś mu kiedykolwiek o tym, że jesteś z rodziny wilkołaków?! To dlatego się rozwiedliście?! Zawsze myślałam, że walka o pozycję samca alfa z Dziadkiem i wujem Atokim wystarczyła.... Walka o pozycję samca alfa? ?No to mi nie wyszło to porównanie jeśli Tata też jest wilkołakiem. Tylko jakby go tu dyskretnie spytać? Bo co jeśli Tata jest mugolem i jak się dowie to zwariuje?! "

- No wcześniej nie da rady, mam mnóstwo spraw, sama rozumiesz i mieszkanie niezbyt funkcjonuje teraz, ale w Portland łatwiej będzie ci prowadzić praktyki i nie będzie tak nudno jak tutaj, prawda? - zapytał z umiarkowanym entuzjazmem. Dziadek tymczasem załatwiał jakieś interesy z panem Woodsem.

- Tato, coś ty zrobił z mieszkaniem? -Jill skrzyżowała ramiona na piersi jednocześnie pragnąć przywołać duchy wszystkich Przodkiń, które przed nią musiały sobie radzić z głupotą męskiej części klanu

- Nic nie zrobiłem, tylko to nic trwało bardzo długo, a sprzątaczka wynajeła je swojej siostrze na salon fryzjerski dla psów, więc…


- Tak oczywiście - przewróciła oczami. Ojciec zawsze lubił imponować innym. Starał się być lubiany, co przy połączeniu z brakiem cierpliwości czyniło go namolnym. "Cierpliwy łowca nie musi gonić za zwierzyną" jak mawiał Dziadek. Osobiście Jillian obstawiała, że rozwód jej rodziców był nie tyle sprawą różnic charakterów między mamą i tatą, co Charles Freeman nie mógł zdzierżyć, że będąc w tym samym mieście, domu, co Dziadek Waterson, to nigdy nie będzie Samcem Alfa.

- No nic, to się pakuj i jedziemy - rzekł uśmiechając się przymilnie, a dziadek chyba planował przemyt kontrabandy czy coś, bo zniżył głos.

- Szybko się zjawiłeś - warknęła z daleka Korra -[i] Tydzień temu do ciebie dzwoniłam! [/i[

- Nie mogłem szybciej. - rzekł wyniośle Ja nie pilnuje drzew i lisków tylko służę krajowi

- Wyłudzając haracz. mruknął nieco zbyt głośno dziadek.


- Po tygodniu? I dopiero teraz się o tym dowiaduję?! - przez głos Jill przeszło więcej pretensji niż zamierzała. Przypominało jej to dzień w którym rodzice oświadczyli, że się rozwodzą - stanie między dwoma ogniami wzajemnych pretensji i pokazówki kto jest lepszy. Ty pomiędzy - a wychodzi, że od dawna byłeś okłamywany albo zadajesz sobie pytanie jak mogłeś tak długo być ślepy na wcześniejsze sygnały, że coś się działo nie tak między rodzicami. I nagle wszystko ukartowaneane za twoimi plecami, a żądają żebyś się dostosował.

Jak teraz pomyśleć, to została z mamą głównie ze względu na dziadka, wujka, kuzynów, psy i lasy. A ojciec zawsze się z nich nabijał. Więc Jill wtedy się na niego wypięła, zwłaszcza, że tak szybko przestał dzwonić. Właściwie najchętniej by w ogóle wypięła się na wojenkę rodziców - zawsze któreś domagało się lojalności.

- Miałaś się dowiedzieć na drugi dzień, ale ktoś chyba o tobie zapomniał. - rzekła Korra gniewnie

- Ten ktoś był w pracy i nie mógł wziąć urlopu, skoro Jill nawet nie trafiła do szpitala! - odparł ojciec.

Pan Woods zrobił krok do tyłu. Człowiek gotowy na trzecią wojnę światową, który zaśmiałby się w twarz hordzie zombich był przerażony…


Jill podniosła swoją torbę: - Może spytacie mnie chociaż o zdanie?! I tak jak na razie po tym całym spojrzeniu śmierci w oczy uznałam, że może warto poznać historię i tradycję przodków. Ginącą tradycję!

"- Zanim ta tradycja spróbuje mnie np. zabić ..." - dodała w myślach.

- Nie pytałam się cię, bo wiedziałam, że nie uzyskam satysfakcjonującej odpowiedzi. Więc zadzwoniłam do twojego ojca, ale jak widzisz, nie można na niego liczyć! rzekła Korra.

- Taaak? Ale co mówiłaś, gdy podjełem się sfinansiwania studiów Jill? Albo załatwiłem je lokum w Portland? - ojciec się zirytował.

- Jak ci tak bardzo zależy na pieniądzach, to ci oddam, bez łaski! - Krzyczała leśna strażniczka. Pan wood wcisnął odchodząc list w rękę Jil, a dziadek mrukną.

- Chyba lepiej idź do domu, bo się rozkręcają


- Z przyjemnością... - przyznała dziewczyna podążając za seniorem. W myślach dodała: " - Bo ja też tutaj nie dostane ^^satysfakcjonującej odpowiedzi" .

Zamknęła drzwi pchnięciem biodrem. Ręce miała zajęte otwieraniem listu, a oczy czytaniem.

“- To ja. Wróciłem w okolice miasta. Spotkajmy się tam gdzie zawsze. Nie mów nikomu. -” list nie był podpisany, ale bez problemu rozpoznała pismo Terrego. Usłyszała skrobanie psa do drzwi.
 
__________________
Myśl tysiąckrotna to tysiąckroć powtórzone kłamstwo.
Myśl jednokrotna, to niewypowiedziana prawda...
Cisza nastanie.
Awatar Rilija
Slan jest offline  
Stary 07-09-2018, 22:52   #28
 
Guren's Avatar
 
Reputacja: 1 Guren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputację
Jill spojrzała na telefon
- Ok. -wysłała. Po chwili spanikowała - uświadomiła sobie, że wysłała do Lloyda całuśne emoji. Zawstydzające... W sumie nie są w Takiej relacji by pomyślał coś innego niż, że to pomyłka. W sumie... To czemu dodała "W sumie nie są" do określenia Ich Relacji!?

Przed domem Watersonów...
Wsiedli do samochodu i dziadek pogwizdując wesoło zawiózł ją do domu, przed którym czekał już ojciec Jill rozmawiający z panem Woodsem. Dziadek zaklął.
- Gestapo przybyło. Jakby co, to nie mów mu o niczym. - rzekł ponuro.
- Cześć Jill. - zawołał radośnie Tony Woods, wysoki mężczyzna noszący czapkę z daszkiem i kurtkę w piaskowym kolorze, wyjątkowo z powodu upałów zamienioną na koszulę w kratkę. Nie czekając na jej ojca wcisnął jej coś w rękę:
- To zegarek z wbudowanym licznikiem Geigera, wykrywaczem tlenku węgla, gazu i sarinu. No i pokazuje godzinę. - poklepał Jill po ramieniu.

...zjawia się ojciec Jill
Charles Freeman, pracownik policji podatkowej chodzący gdzie tylko można w garniturze. O włosach spiętych w kucyk.
- Jill! Córuś… Trzymasz się!
- Dziadek! Gdzie?! Tato? A ty co tutaj robisz? - dziewczyna miała bardziej chęć spytać "Kto ci doniósł?! I co?". A w ogóle to najchętniej by poszła za przykładem Dziadka i też dała nogę.

- No przyjechałem, bo Korra do mnie zadzwoniła, że przeżyłaś wybuch gazu i bardzo chcesz wrócić do miasta. Jak chcesz to mogę cię zabrać. Może po świętach dziękczynienia wezmę kilka dni urlopu! - rzekł z przejęciem.
- Do Święta Dziękczynienia jeszcze sporo czasu... - zauważyła.

W myślach przegalopowała jej bardziej rozwinięta analiza:
- " Mamo jak mogłaś?! Nie dość, że bez mojej zgody doniosłaś ojcu, to jeszcze go w to wciągnęłaś?! Pytanie czy powiedziałaś mu kiedykolwiek o tym, że jesteś z rodziny wilkołaków?! To dlatego się rozwiedliście?! Zawsze myślałam, że walka o pozycję samca alfa z Dziadkiem i wujem Atokim wystarczyła.... Walka o pozycję samca alfa? No to mi nie wyszło... Takie porównanie jeśli Tata też jest wilkołakiem. Tylko jakby go tu dyskretnie spytać? Bo co jeśli Tata jest mugolem i jak się dowie to zwariuje?! "

- No wcześniej nie da rady, mam mnóstwo spraw, sama rozumiesz i mieszkanie niezbyt funkcjonuje teraz, ale w Portland łatwiej będzie ci prowadzić praktyki i nie będzie tak nudno jak tutaj, prawda? - zapytał z umiarkowanym entuzjazmem. Dziadek tymczasem załatwiał jakieś interesy z panem Woodsem.
- Tato, coś ty zrobił z mieszkaniem? -Jill skrzyżowała ramiona na piersi jednocześnie pragnąć przywołać duchy wszystkich Przodkiń, które przed nią musiały sobie radzić z głupotą męskiej części klanu.
- Nic nie zrobiłem, tylko to nic trwało bardzo długo, a sprzątaczka wynajęła je swojej siostrze na salon fryzjerski dla psów, więc…

- Tak oczywiście... - przewróciła oczami. Ojciec zawsze lubił imponować innym. Starał się być lubiany, co przy połączeniu z brakiem cierpliwości czyniło go namolnym. "Cierpliwy łowca nie musi gonić za zwierzyną" jak mawiał Dziadek.
Osobiście Jillian obstawiała, że rozwód jej rodziców był, nie tyle sprawą różnic charakterów między mamą i tatą, co Charles Freeman nie mógł zdzierżyć, że będąc w tym samym mieście, domu, co Dziadek Waterson, to nigdy nie będzie Samcem Alfa.
- No nic, to się pakuj i jedziemy - rzekł uśmiechając się przymilnie, a dziadek chyba planował przemyt kontrabandy czy coś, bo zniżył głos.
- Szybko się zjawiłeś - warknęła z daleka Korra - Tydzień temu do ciebie dzwoniłam!
- Nie mogłem szybciej. - rzekł wyniośle- Ja nie pilnuje drzew i lisków tylko służę krajowi
- Wyłudzając haracz... mruknął nieco zbyt głośno Dziadek.

- Po tygodniu? I dopiero teraz się o tym dowiaduję?! - przez głos Jill przeszło więcej pretensji niż zamierzała.

Przypominało jej to dzień w którym rodzice oświadczyli, że się rozwodzą - stanie między dwoma ogniami wzajemnych pretensji i pokazówki kto jest lepszy. Ty pomiędzy - a wychodzi, że od dawna byłeś okłamywany albo zadajesz sobie pytanie jak mogłeś tak długo być ślepy na wcześniejsze sygnały, że coś się działo nie tak między rodzicami. I nagle wszystko ukartowane za twoimi plecami, a żądają żebyś się dostosował.
Jak teraz pomyśleć, to została z mamą głównie ze względu na dziadka, wujka, kuzynów, psy i lasy. A ojciec zawsze się z nich nabijał. Więc Jill, wtedy się na niego wypięła. Zwłaszcza, że tak szybko przestał dzwonić. Właściwie najchętniej by w ogóle wypięła się na wojenkę rodziców - zawsze któreś domagało się lojalności.

- Miałaś się dowiedzieć na drugi dzień, ale ktoś chyba o tobie zapomniał. - rzekła Korra gniewnie
- Ten ktoś był w pracy i nie mógł wziąć urlopu, skoro Jill nawet nie trafiła do szpitala! - odparł ojciec.
Pan Woods zrobił krok do tyłu. Człowiek gotowy na trzecią wojnę światową, który zaśmiałby się w twarz hordzie zombich był przerażony…

Jill podniosła swoją torbę: - Może spytacie mnie chociaż o zdanie?! I tak jak na razie po tym całym spojrzeniu śmierci w oczy uznałam, że może warto poznać historię i tradycję przodków. Ginącą tradycję!
"- Zanim ta tradycja spróbuje mnie np. zabić ..." - dodała w myślach.
- Nie pytałam się cię, bo wiedziałam, że nie uzyskam satysfakcjonującej odpowiedzi. Więc zadzwoniłam do twojego ojca, ale jak widzisz, nie można na niego liczyć! rzekła Korra.
- Taaak? Ale co mówiłaś, gdy podjąłem się sfinansowania studiów Jill? Albo załatwiłem jej lokum w Portland? - ojciec się zirytował.
- Jak ci tak bardzo zależy na pieniądzach, to ci oddam, bez łaski! - Krzyczała leśna strażniczka. Pan Wood wcisnął odchodząc list w rękę Jill, a Dziadek mruknął:
- Chyba lepiej idź do domu, bo się rozkręcają

- Z przyjemnością... - przyznała dziewczyna podążając za seniorem. W myślach dodała: " - Bo ja też tutaj nie dostane ^^satysfakcjonującej odpowiedzi^^ .

List od...
Zamknęła drzwi pchnięciem biodrem. Ręce miała zajęte otwieraniem listu, a oczy czytaniem.
“- To ja. Wróciłem w okolice miasta. Spotkajmy się tam gdzie zawsze. Nie mów nikomu. -” list nie był podpisany, ale bez problemu rozpoznała pismo Terry'ego. Usłyszała skrobanie psa do drzwi.

"- Pisze po raz pierwszy od lat od razu żąda spotkania? Ma tupet.... Nie mów nikomu? Jeśli wróciłeś po raz pierwszy od lat, to oczywiste, że wszyscy miejscowi wiedzą, więc po co to czajenie się?" - pomyślała podpalając gaz. Spaliła list zanim jeszcze postawiła czajnik na herbatę.

Chodziła z Terrym w liceum. Bez szaleństw, wielkich wyznań miłosnych i obśliniania się wszędzie po kątach, by pokazać wszystkim, że ma chłopaka jak to zwykle robią dziewczyny.
Terrenca polubiła za zdrowy rozsądek, nie paplanie o byle czym i przywiązanie do jego adoptowanych rodziców. I w sumie dlatego też stało się jasne, że się rozstaną zanim Jillian pójdzie do cellegu, skoro Terry chciał pomagać tutaj w rodzinnym interesie. Przy włoskim wychowaniu i pochodzeniu jej chłopaka, tym bardziej nie liczyła na pomoc w zdobyciu innego zawodu niż gospodyni domowej, czy wsparcia dla rodziny Terryego. Tylko, że chłopak zniknął jeszcze przed zakończeniem ostatniego roku liceum. Bez pożegnania, czy napisania listu. Nikt w mieście też nic nie wiedział, a przynajmniej jej nic nie mówił. Zaraz gdzie oni sie zwykle widywali? W bibliotece? Czy przed sklepem jego rodziny? To chyba za słabe na spotkanie typu "Nie mów nikomu". I jak ma się z tego wytłumaczyć Lloydowi? Bo skoro mieli się spotkać jutro, a teraz Terry pisze o spotkaniu.
"- Tak właśnie na tym się skup idiotko! Co ty jesteś Bella Swan?!! -pomyślała wkurzona. Spojrzała na drzwi od których docierało skrobanie. Zawołała po kolei licząc, że przy którymś usłyszy szczekanie Misiek? Eddie? Quennie? Jasiek?!
Szczeknięcie usłyszała przy "Eddiem". Wpuszczony pies wszedł ze spuszczonym łbem i popiskiwał cicho. Potem położył się i ze smutkiem wpatrywał w Jill.

- Eddie no co tam piesku? - Jill przykucnęła przy nim, by go pogłaskać.
 
__________________
You are braver than you believe, stronger than you seem, and smarter than you think. Kubuś Puchatek aka Winnie the Pooh
Guren jest offline  
Stary 16-04-2019, 15:49   #29
 
Slan's Avatar
 
Reputacja: 1 Slan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputację
Eddie położył jej na kolana łeb i popiskiwał cicho. Miał wielki ciężki łeb, bardzo wielki, Cholera cały zdawał się urosnąć… Zajmował prawie cały środek pokoju… Albo dziadek niepotrzebnie dawał mu jajka na bekonie, albo….
Jill pomimo wyrzutów sumienia strzepnęła łeb Eddiego ze swojego kolana, wstała i wycofała się. Zaczęła wzrokiem szukać apteczki. Może da radę dać psu węgla na żołądek: - Eddie zaraz dostaniesz coś na brzuszek...
- Yhy -przez chwilę wydawało się, że Edie przemówił. Jil poszła poszukać apteczki. Kora udała się na strych ODKURZAĆ, Charles rozglądał się po salonie domu, który nazywał swoim domem, przynajmniej w myślach, bo gdy mówił to na głos, to Dziadek żądał pokazania aktu własności, jakby nie do końca wiedząc, gdzie ma się udać. Gdy Jil powróciła do pokoju, zobaczyła, ż Ediem naprawdę jest źle, głównie dla tego, że miał ponad dwa i półmetra wzrostu i stojąc na dwóch nogach w formje crinos nieco musiał się garbić.
- Jill, coś się stało - rzekł w mowie Garou.
- Eddie? To ty? - prawie upuściła pojemnik z tabletkami. Analizowała różne opcje w sytuacji w której obcy Garou mówi jej po imieniu. Garou który miał w wyglądzie coś z Eddiego. Miała z opcji: 1. Uciec 2. Wygonić to coś z domu miotłom, dubeltówką. 3. Przemienić się w Garou i go wygonić ewentualnie walczyć. 4. Zawołać Dziadka, który pewnie Nie Takie Rzeczy Widział. Ale to groziło, tym, że przyjdzie za nim Tata, który Mógł Takich Rzeczy Nie Zobaczyć. Dlatego tym bardziej zdziwiła ją własna reakcja - zaakceptowanie myśli, że to Eddie - jej pies w ludzkiej skórze: - Eddie, piesku co się stało? -nachyliła się do niego jakby miała pogłaskać pupila
- Taaak Jill. To się stało. Wszystko bolało i teraz się taki zrobiłem - rzekł smutno w mowie Garou. Pochylił łeb i nagle spiął się. Sierść znikła i przed Jil stanął wysoki indianin, o nieco jaśniejszej karnacji i popielatych włosach. Upadł na tyłek i zaraz objął mocno kolana. Patrzył na Jil z poczuciem winy. Nagle młoda kobieta usłyszała, że ktoś wchodzi po schodach,,,
- Eddie, schowaj się do piwnicy to pójdę po dziadka i cię wyleczy... - popchnęła lekko swojego pupila w stronę drzwi do piwnicy. Na marginesie w ludzkiej wersji nawet niczego sobie, choć wyglądało na to, że Eddie w psich latach doszedł do wieku w którym mógłby być jej tatą. Z co najmniej.
Edie skinął głową, starał się iść tam gdzie Jjill mu pokazywała. pchnął drzwi i zrobił krok.
A potem się sturlał. Jego drodze na dół towarzyszył odgłos uderzeń, stęknię i jęki. W końcu wszystko uschło.
- Dooooooobrze! - zawołał z dołu po angielsku.
- Jill, posłuchaj - Charles Freeman wszedł do pokoju - Wiem, że dzisiaj nam nie wyszło, alw pamiętaj, że zawsze będę twoim ojcem. Rozumiem, że możesz mieć do mnie żal o pewne sprawy, żal całkowicie zrozumiały i uzasadniony, ale nie powinnaś zapominać… W ogóle kiedy sprzątaliście piwnicę? Nie ważne. W każdym razie wiedz… - gadał do Jill
 
__________________
Myśl tysiąckrotna to tysiąckroć powtórzone kłamstwo.
Myśl jednokrotna, to niewypowiedziana prawda...
Cisza nastanie.
Awatar Rilija
Slan jest offline  
Stary 21-04-2019, 13:38   #30
 
Guren's Avatar
 
Reputacja: 1 Guren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputacjęGuren ma wspaniałą reputację
Mój pies zmienia się w człowieka, więc są komplikacje rodzinne

"Posprzątać piwnicę? Tato właśnie mi dajesz kolejny powód, żeby Nie wyjeżdżać" córa Watersonów miała chęć odgryźć się ojcu w ten sposób. Na totalnym Sarkazm Mode, na poziomie 11. Jakby tej chęci nie złapała druga myśl - Ojciec wlezie do piwnicy i zobaczy Eddiego w nie wiadomo jakim stanie. Jill liczyła, że chociaż nie w stanie ze wstrząsem mózgu.
Pozostało jej tylko przewrócić oczami, skrzyżować ręce, gdy słuchała tego pseudo- psychologicznego wykładu. Bełkotu przez który miała chęć nadrobić parę epizodów "Rick&Morty". By w końcu powiedzieć:
- Tato, nie martw się. Tutaj nie chodzi o ciebie. Po prostu mam... no wiesz... kryzys tożsamości. Nie wiem czy iść drogą tradycji, by nie została zapomniana. Czy iść w wielkie miasto gdzie jest tylko więcej brudów. A wiesz jak to mówią- jak chcesz wiedzieć jak bardzo się zmieniłeś to idź tam gdzie świat się nie zmienia. A w ogóle to dziadek się starzeje

Przyszło jej przez myśl, że widocznie przypadła jej po ojcu umiejętność wygłaszania pseudo- psychologicznego bełkotu. I że powiedziała 2 wierutne kłamstwa- okolica jej pipidówy zmieniła się nagle o 180 stopni i ciągle krąży w tym kole. A Dziadek Waterson trzyma się lepiej niż jego zięć.
- A to nie jest tak u Chinoków, że starzy ludzie idą nad morze i odpływają w siną dal? A nie, tak robią chyba Inuici… A może Hawajczycy? nie wiem - mówił to z ostentacyjną nadzieją w głosie - Tak, ja też to czułem, lecz pewnego dnia pojąłem, że tym co najlepszego mogę uczynić dla swego ludu jest praca! Praca na rzecz Społeczeństwa. Dlatego też postanowiłem wybrać służbę państwu, albowiem taki jest mój patriotyczny obowiązek, ponieważ wiem, że każdy dzień mojej pracy przyczynia do poprawy życia trzystu milionów mieszkańców tego cudownego kraju. Jestem też dumny z ciebie, albowiem wybrałaś zawód, który przyczynia się do ogólnego polepszenia funkcjonowania społeczeństwa… Oczywiście, znacznie lepiej jakbyś była lekarzem, ale tak też jest dobrze. - mówił niczym natchniony kaznodzieja.

Nagle rozległ się trzask tłuczonego słoika.
- Znowu problem z szopami? - zapytał.
- O tak ostatnio ich sporo. Wiesz, dziadek już nie nadąża za wyłapywaniem dziur. Ale nie martw się, poradzę sobie -Jill liczyła, że wygodnictwo ojca wygra nad zamiłowaniem do poklasku. Czy raczej neurotycznym poszukiwaniem aprobaty, którą próbował przyspieszyć zamiast czekać na reakcje współrozmówcy. Sięgnęła po miotłę. W sumie jedna rzecz mogła ułatwić sprawę- niechęć Taty do Dziadka. I ułatwiłoby sprowadzenie Dziadka: - W sumie to go zawołaj, żeby ruszył się skoro się miga przed szopami...
- Dobry pomysł! Niech się do czegoś przyda! - powiedział i poszedł poszukać Seniora rodu. Jeśli Jill weszła zobaczyła Eddiego w ludzkiej warującego przy jakiejś starcie kartonowych pudeł.
- Tam mysz. Pilnuje! - rzekł po angielsku.
- Bardzo ładnie Eddie, bardzo... -Jill poklepała pupila po głowie przy okazji zerkając na drzwi licząc, że Dziadek zaraz się zjawi.
- To teraz mogę jeść ludzkie pyszności? I koty? Eddiemu wolno kota z chili? - zapytał uśmiechając się szeroko.

Dziadek zszedł na dol i stanął zamurowany.
Eddie nie. Podbiegł do Dziadka i zaczął skakać wokół niego.
- Wnusiu, czy to wygląda równie dziwnie jak mi się wydaje? - zapytał niepewnie senior rodu.
- Dziadku... Eddie nasz pies- poklepała pupila w ludzkiej skórze - ... osiągnął ludzką formę. Co jak co, ale myślałam, że ty Dziadku widywałeś nie takie dziwy...
- No, to było do przewidzenia. Wiesz, jego ojcem był Joe, ten wielki lupus w niezwykle gustownym garniturze, który pomógł ci w czasie ataku tancerki. Kiedyś został ranny, a Atoki się nim zajmował. A, że twój stryj miał suczkę w cieczce no rozumiesz - dziadek podrapał się po głowie.
- Ale Eddie zawsze już będzie na dwóch? On już chciałby na cztery!
- Ile Joe może mieć jeszcze szczeniaków? Ekhm... Dzieci? Em... Czy psy wujka Atokiego, to też moi kuzyni? - Jill zapytała powoli. Przy okazji głaszcząc po głowie Eddiego: - No właśnie Dziadku, czy Eddie może wrócić na 4 łapy? Jak to działa? Ma się tak zmieniać co miesiąc? Czy jak ja?
Jill nagle przyszło na myśl, że sama może załatwić sytuację. Wstała i powiedziała: - Eddie popatrz ja umiem zrobić z 2 na 4 łapy
Spróbowała się przemienić starając się jak najlepiej sobie przypomnieć swoją wilczą formę.
- No pewnie ze dwie dziesiątki, ale tylko Eddie rokował nadzieje. Jest teraz Garou, jak ty i chyba z Joem będziemy musieli go tego samego nauczyć o walce ze złem i sama rozumiesz. Oprócz Garou tylko część wampirów może się zmieniać i niektórzy magowie lub czarownicy. - rzekł dziadek i zmienił się tak samo jak zrobiła to Jill. Na Końcu zrobił to Eddie.
- Na czterech nogach lepiej. Nie jest już tak zimno.
Ze schodów zeszła Kora.
- Co wy tu robi.., Zaczynam się bać tego, że moja córka i ojciec w postaci wilków razem z moim psem coś knują. Biorę dwa dni urlopu, które spędzę przed telewizorem z pudełkiem czekoladek, więc ty tato gotujesz - poszła na górę.
- No to czekają was dwa dni jajek na bekonie i burgerów - rzekł dziadem
- Pycha! - szczekał Eddie.
- Nie brzmi źle. - Jill odruchowo się oblizała. - Hej Eddie, jak chcesz na ludzkie jedzenie albo po prostu połazić na 2 łapy, to trzeba ci załatwić jakiś ubrań. No wiesz, żeby było ci cieplej... I bo ludzie nie chodzą na swoim własnym futrze nie?
- Dziadek, to my mamy w okolicy i wampiry? Albo jakąś wiedźmę? - zwróciła się do seniora.
- Wampiry? - zapytał Eddie.
- Tacy ludzie pchły - odparł Dziadek.
- To okropne! trzeba je ugryźć! - szczekał.
- I tym też będziesz się zajmował. Pijawki są głównie w Portland, jedna nawet cię pilnowała na prośbę Hernana… Jeden taki tu kursuje jako rzecznik, ale to nikt ważny. naprawdę… Ubrania mam gdzieś, jakieś… Ale Jill, jedna prośba, przyjmiesz Eddiego do waszej watahy?
- A mogę? - zdziwiła się. - Nie no, bardzo chętnie - w końcu dostrzegła jakiś pożytek z nagłego "uczłekowienia" Eddiego - sojusznik w watasze. I o jeden facet więcej niż ten zboczony latynos.
- Tylko parę rzeczy omówię z Joshuą, nie powinien mieć nic przeciwko. Tylko nie mów nic kolegą, nie od razu - dziadek-pies podwinął wargę.
- Czyli będę razem z Jill popsikiwał na hydranty, szabrował śmietniki, tropił kocie spiski - Eddie merdał ogonem.
- No nie do końca… - odparł Senior.
- Możemy to też porobić, ale też nauczysz się Eddie zdobywać jedzenie jak człowiek. I Eddie, czy podejmiesz się wielkiego zadania zadbania o moją watahę?
- Hau! - zaszczekał radośnie Eddie
- A ja mu znajdę… Poszukamy. Wiesz, jakie rzeczy można wygrać od trekiesw, gdy są pijani? - rzekł dziadek z nieco zbyt widocznym entuzjazmem.

Reszta wieczoru
Trzeba przyznać, że pora była późna. Słońce prawie zaszło, ojciec pokręcił się jeszcze kilka godzin irytując Korę, i widząc, że nic nie zdziała, to pojechał do swego mieszkania w Portland, gdzie miał zapewne spędzić smutną noc w mieszkaniu, gdzie nawet pająki nie chcą słuchać bluesa. Kora zamknęła się na strychu i rozłożywszy się w fotelu wyświetlała filmy z Clintem Eastwoodem jedząc czekoladowe fondue z jabłkami.
Tylko Lloyd wydawał się promieniować zachwytem. Wysłał jej zawiadomienie, że jej filmik z jaskini zdobył już 500 polubień.
 
__________________
You are braver than you believe, stronger than you seem, and smarter than you think. Kubuś Puchatek aka Winnie the Pooh

Ostatnio edytowane przez Guren : 21-04-2019 o 13:42.
Guren jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172