Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-04-2022, 14:14   #101
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Odnalezienie drogi do kotłowni nie było trudne. W szkole znajdował się tylko jeden łącznik z piwnicą i była to odrapana klatka schodowa. Zejście przyozdobiono kilkoma roślinami w doniczkach, którymi desperacko próbowano zakamuflować ogólną szpetotę tego miejsca.
Huwowi nie umknęło, jak milcząca stała się Sparks. Tym razem to ona wyszła na prowadzenie i z gniewną miną zmierzała na dół. Jej siwe włosy falowały przy każdym kroku, a z niepozornej fizjonomii biła teraz swoista pewność ruchów.
Gdy tak szli ku podziemiom szkoły, Emyr lekko szturchnął Huwa. Sprzedawca pamiątek chrząknął i zatrzymał go w pół kroku.
– Ochronię was tak długo, jak się da – powiedział, wskazując na kopułę. – Ale nie pójdę za Pieńkiem. Ktoś tu musi zostać i zniszczyć całe to koromysło. Dalej będziecie musieli radzić sobie sami. Widzę w jakim jesteś stanie i boję się, że jak wyjdziesz po drugiej stronie, to po prostu zaśniesz albo zwariujesz. W sumie na jedno wyjdzie.
Siwy mógł to negować, ale Emyr miał rację. Od momentu rzekomej batalii z Tucznikiem miał się lepiej, ale była to też zasługa enigmatycznej bariery. Z pewnością nie mógł powiedzieć, że jego stan jest stabilny: raczej wykupił sobie kolejny wycinek czasu.
– Amulet może ci służyć do dwóch rzeczy: obrony i rozpraszania tej całej energii – spojrzał wymownie na kolorowe fale, które nieustannie próbowały się przebić przez tarczę. – Pokażę ci kilka prostych gestów. Na nic bardziej złożonego nie mamy czasu.
Przez kilka dłuższych chwil Emyr przekazywał Huwowi tajemnice swoich najprymitywniejszych sztuczek. Wszystko sprowadzało się do trzymania figurki w jednej dłoni i wykonywania gestów drugą. Lwyd na szybko pojął jak stworzyć wokół siebie barierę podobną do tej, która obecnie go otaczała. Druga, ekspresowa lekcja dotyczyła tego, jak przenieść moc amuletu w inne miejsca, co z kolei miało ograniczać działanie totemów. Wychodziło mu to rzecz jasna koślawo, ale było lepsze niż nic.
– I pamiętaj – powiedział na koniec Emyr. – Jakkolwiek się wszystko skończy, musisz to zachować dla siebie. Moja wiedza i Sparks przetrwała tylko dlatego, że ludzie brali nas za kogoś innego. I niech tak zostanie.
Pokonali ostatni odcinek i stanęli w tchnącym wilgocią przejściu. Ich cel mógł znajdować się w tylko jednym miejscu: za metalowymi, pokrytymi rdzą drzwiami. Po drugiej stronie dało się słyszeć niskie buczenie.
Ostrożnie weszli do środka. Najpierw ujrzeli to, co rzucało się w oczy już na ekranach monitoringu. Całe mnóstwo zwierzęcych kości, ścięgien oraz skórzanych linek wypełniało przeciwległą ścianę. Makabryczne misterium układało się w kształt postawionego pionowo koła, przez co faktycznie wyglądało na bramę do innego świata. We wnętrzu przejścia dało się zresztą dojrzeć fosforyzującą powierzchnię.
Pieńka tu już nie było, musiał przejść portalem ledwie chwilę temu. Na miejscu pozostała Isla, której Huw mógł się wreszcie lepiej przyjrzeć. Wciśnięta w nakrochmaloną garsonkę kobieta miała bladą cerę, która kontrastowała z ciemnymi włosami i mocno czerwoną szminką. W dłoniach trzymała mały pistolet: na jego oko trzydziestkę ósemkę.
Sparks dała znak dłonią, że zajmie się siostrą, po czym wyszła jej na przeciw.
– Nie powinnaś tu przychodzić – powiedziała Isla i wymierzyła do niej.
– Czym cię przekupili? – zapytała zdecydowanym tonem Sparks. – Choć nie. To do ciebie niepodobne – ostatnie słowa wycedziła przez zęby. – Pozwól mi zgadnąć. Nie trafiłaś do korytarza, ale w jakiś sposób zatruwali twoje sny. Noc po nocy zaczęłaś wierzyć w brednie tych szaleńców.
Nie usłyszała odpowiedzi, lecz ręka Isli zadrżała.
– Myśl sobie co chcesz – odpowiedziała. – Po prostu wyjdź. Nie chcę was skrzywdzić, ale…
Sparks postąpiła jeszcze o krok.
– Ale co? Zastrzelisz własną siostrę? Obydwie wiemy, że tego nie zrobisz.
Dyrektorka szkoły trzęsła się już na całym ciele. Gdy obie kobiety stały naprzeciwko siebie Lwyd dostrzegł jak są do siebie podobne: oczywiście, gdyby w przypadku Isli dodać wiele lat.
Potem wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Nagle starsza z sióstr uderzyła młodszą na odlew w twarz. Pistolet upadł na ziemię, a jego właścicielka zakryła się dłońmi. Sparks nie okazywała triumfu. Nogą przesunęła broń do Emyra i odwróciła się przez ramię.
– Mogli jej namieszać w głowie, ale zbyt dobrze ją znam. Nic nam nie zrobi. Chodźmy – dodała, kierując się od razu w stronę portalu.
Emyr pozostał na swoim miejscu, lecz skinął na Huwa.
– Pamiętaj co ci mówiłem, inaczej… sam wiesz co się stanie.
Huw minął upokorzoną Islę, która pozostała na swoim miejscu i cicho łkała. Następnie stanął tuż obok Sparks. Nie było czasu do stracenia. Weszli do środka portalu.
To było jak zanurzenie się w gęstą ciecz. Jakaś powłoka oblepiła członki Huwa, które zareagowały nagłym mrowieniem, po czym on sam znalazł się w lustrzanym odbiciu kotłowni. Detektyw obejrzał się z każdej strony, lecz nie posiadał już własnego ciała. Był wirującym oparem, który tylko w umiarkowanym stopniu przypominał jego własną sylwetkę. Samo pomieszczenie zostało pogrążone w szarej mgle, przez co wszystko było tutaj rozmyte. Inaczej jednak prezentował się sam portal: emanował wewnętrznym żarem, prawie jakby stał w płomieniach.
Isla pozostała na swoim miejscu. Otaczał ją drgający chaotycznie nimb, który poruszał się w rytm jej spazmów. Obok stał Emyr. Zgodnie z zapowiedzią majstrował przy swojej figurce, najwyraźniej zamierzając zniszczyć bramę. Wokół niego Siwy dostrzegał aurę o równomiernym skupieniu.
Kiedy podszedł do dwójki, sprzedawca pamiątek ulotnie spojrzał w jego kierunku, ale poza tym żadne z nich nie zareagowało. Jednocześnie Huw nigdzie nie widział Sparks ani Pieńka, więc pozostało mu ruszyć dalej. Szybko zdał też sobie sprawę, że w tym świecie odległości oraz fizyczne obiekty nie stanowią dla niego większej przeszkody. Był jak zjawa, która w mgnieniu oka znalazła się poza szkołą.


Sionn stało się jeszcze bardziej szalonym miejscem, o ile w ogóle było to możliwe. Kiedy tu przybył z Pieńkiem, miasteczko przypominało wnętrze kalejdoskopu. Okolicą rządziły wtedy barwne wyładowania i fluktuacje. Teraz jednak miało jedynie odcienie szarości. Budynki wyrastały z surowej ziemi pod różnym kątem, przy czym przypominały abstrakcyjne wyobrażenie samych siebie. Niektóre były olbrzymie, lecz pozbawione okien. Inne malutkie, przypominające raczej dioramy niż rzeczywiste obiekty.
W powietrzu płynęły wyrwane z korzeniami drzewa oraz samochody. Przesuwały się powoli nad głową Lwyda, jawnie kpiąc sobie z praw fizyki. Drogi i ulice w mieście plątały się bez reguły, prowadziły donikąd. Gdzieś dalej rozpościerała się głęboka ciemność: czerń tak intensywna, że przypominała monumentalne ściany oddzielające szaloną scenografię od prawdziwego świata.
Odwrócił się za siebie. Choć był już poza szkołą, nadal mógł dojrzeć poprzez jej ściany żar bijący od bramy. Gdy znów skierował swój wzrok na miasto, odkrył natomiast że nie jest tu sam. W pobliżu kręciły się niby to ludzkie postaci, a jednak – podobnie jak on, utkane z pulsującej mgły. Widma nie zwracały na niego uwagi.



Zanim Robin zdążyła podążyć mrocznym przejściem, obecność zza drzwi wzmocniła swoje wysiłki. Siła ta przypominała olbrzymie ciśnienie, które dosłownie zasysało ją i Eliasza w głąb korytarza. Na sam koniec kobieta złapała się najbliższej ściany i z trudem przeforsowała kilka ostatnich kroków. Kątem oka dostrzegła jeszcze jak z końca korytarza wyłaniają się zarysy zwierzęcych trucheł. Połączone ze sobą w groteskowym uścisku i pozornie martwe ciała nagle ożyły. Dziesiątki łap, szczęk i pysków wyciągnęło się w jej kierunku. Rozpoznawała te zwierzęta, wszystkie w przeszłości szkoliła lub się nimi opiekowała. A to oznaczało, że wśród nich była nawet…
Coś chwyciło ją i pociągnęło w nicość, która wreszcie wyzwoliła behawiorystkę spod jarzma tajemniczego żywiołu. Powidok martwych podopiecznych wciąż stał jej przed oczami, dopóki coś nie zaczęło ponownie klarować się tuż przed nią. Płynęła wśród niebytu przez kolejną chwilę, aby wreszcie wylądować z Addingtonem w zupełnie nowym środowisku.
Stanęli pośrodku gabinetu pełnego kolonialnych mebli i regałów, które uginały się od opasłych ksiąg. Ściany obito szlachetnym drewnem, ten zaś roztaczał woń luksusu, choć teoretycznie w snach zapachy nie istniały. Nad głowami dwójki wisiał kryształowy żyrandol, efektownie rozszczepiający wpadające przez okna smugi światła. Po drugiej stronie pomieszczenia rozpościerał się karminowy sztandar ze znajomym symbolem płomienia w oku.
Uwagę zwracały na siebie zamknięte w srebrnych ramach obrazy. Początkowo Robin sądziła, że te posiadają wyjątkowo naturalistyczne wykonanie. Tak naprawdę jednak przedstawiały żywe i poruszające się przed nią sceny. Były to głównie dramatyczne sytuacje: ktoś uciekał przed oprawcą, kto inny płakał nad ciałem ukochanej osoby, gdzieś jeszcze rozpościerał się widok samochodowej kraksy.
– Jesteście – usłyszała nagle za sobą Robin.
Mężczyzna musiał pojawić się tu znikąd, ponieważ nie dostrzegła jego przybycia. Stał naprężony jak struna, nosił jasny garnitur, na jego głowie błyszczała brylantyna. Dopiero po chwili Carmichell zorientowała się, że to Roderick, choć teraz pojawił się przed nimi w unowocześnionej wersji.


– Co tu się dzieje? – zapytał głośno Eliasz, w którym chyba wreszcie coś pękło. – Daj nam wreszcie jakieś odpowiedzi do cholery!
Roderick uniósł dłonie w pojednawczym geście i zbliżył się do dwójki.
– Spokojnie. To już ostatni etap waszej wędrówki – Wells uśmiechnął się szeroko, przez co wyglądał teraz jak wzięty akwizytor. – Dostosowałem ten interior i samego siebie do waszych czasów. Dzięki temu możemy porozmawiać wspólnym językiem. Inaczej moglibyśmy się właściwie nie zrozumieć – mężczyzna zajął jedno z krzeseł i zachęcił dwójkę, aby zrobiła to samo. – To takie moje centrum dowodzenia. Tworzyłem je latami… setkami lat. Te obrazy – wskazał na sceny, które cały czas rozgrywały się na ścianach wokół – to odnogi korytarza, różne sny, głównie koszmary. Ciągle je monitoruję, dzięki czemu rozumiem to miejsce jak nikt inny.
Jasnowłosy znów odwrócił się do Robin. Jego głębokie oczy ze spokojem taksowały sylwetkę kobiety.
– Pytałaś jak możesz pomóc. Mówiąc krótko, wszystko sprowadza się do szczeliny. To ona łączy sen z waszym światem i ciągle zwiększa swoje rozmiary. Sama metoda jej zamknięcia jest pozornie prosta. Należy umieścić zamiast niej interior. Aby w ogóle zadziałał, musi być postawiony na bardzo silnych fundamentach. Czyli przedstawiać coś, z czym wiążesz najsilniejsze emocje. Być może mówimy tu nawet punkcie zwrotnym w twoim życiu. Twój potencjał jest bardzo duży i czuję go nawet teraz. Nie wiem czy to wystarczy, ale musimy spróbować.
Wells odchylił się na siedzisku. Spoglądał teraz w bliżej nieokreśloną przestrzeń.
– Chcę również, abyście poznali możliwie pełny obraz sytuacji – zaraz mężczyzna jakby się ocknął i nachylił do dwójki. – Zarówno Brenin jak i wasz prześladowca to w istocie to samo. Sami pomyślcie. Góry formują się milionami lat i przez ten czas zachodzi tam całe mnóstwo procesów, o których nie mamy nawet pojęcia. Brenin egzystuje na dwóch płaszczyznach. Na zewnątrz wygląda jak górski masyw, ale wewnątrz posiada własną świadomość – Roderick zmrużył badawczo oczy. – To żyje, więc potrzebuje z kolei pożywienia. Tylko kiedy jest się ogromną skałą, trudno na coś zapolować. Brenin miał jednak całe mnóstwo czasu, aby znaleźć odpowiednie miejsce do polowania.
– Sny – szepnął tylko Eliasz.
Roderick przytaknął.
– Nie wiadomo w jaki sposób się z nimi łączy. Wyobraźcie sobie jednak korytarz jako pajęczynę, do której wpadacie. Możecie się szamotać, ale to tylko pogorszy wasz stan. Oczywiście nie każdy nadaje się na ofiarę. Sny są odzwierciedleniem dawnych przeżyć, więc najlepiej żeruje się na traumach. Jest jeszcze jedna rzecz, którą zrozumiałem dopiero wtedy, gdy Brenin próbował mnie odizolować. Dotychczasowe metody nie wystarczały, żeby zaspokoić jego głód. Zaczął umierać, więc ostatnimi siłami stworzył wyrwę na zewnątrz. Zamknąć ją może jednak tylko ktoś żywy. Ja już właściwie stałem się częścią snu i nie umiem oddziaływać na wasz świat.
Wells wstał i podszedł do końca pomieszczenia. Tu również wisiał obraz, lecz ten był przykryty płachtą z czerwonego materiału. Mężczyzna zrzucił ją, przedstawiając wizerunek ogromnej komnaty. Jej ściany przypominały te, które znajdowały się w korytarzu, lecz na tym podobieństwa się kończyły. Wewnątrz stało całe mnóstwo postaci, które Robin rozpoznała jako strażników korytarza. Te otaczały ciasno jedno miejsce w pomieszczeniu. Na kamiennej barierze rzeczywiście widniała szczelina: był to stale powiększający się otwór, z którego co chwila wykruszały się kamienne łupki. Otaczały go również wielobarwne wyładowania. Zdawały się emanować od strażników i prowadzić wprost na zewnątrz przejścia. Po drugiej stronie wyrwy można było już ujrzeć mglisty zarys jakichś drzew oraz odległych gór.
– Inni śniący wciąż błądzą korytarzem – powiedział Roderick. – Spróbuję ich tu sprowadzić. Każda osoba, która zachowała jako taką przytomność jest dla nas niezwykle cenna, choćby mieli tylko rozproszyć uwagę strażników. Ale przy szczelinie trzeba zacząć działać już teraz.
– Mamy tam wejść i zwyczajnie zasklepić tę dziurę interiorem jak jakimś kitem? – nie dowierzał Eliasz. – Po drugie sam widzisz, że mają mnóstwo czujek.
– Nie myśl jak na jawie. Tutaj nie liczy się ilość. Musimy zaufać zdolnościom twojej towarzyszki – podsumował Roderick. – Te duchy to jedynie odbicia tych, którzy kiedyś podążali korytarzem. Żywy człowiek z silną wolą może być dla nich jak wezbrana fala.
 
Caleb jest offline  
Stary 23-05-2022, 08:25   #102
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Pieniek i Sparks gdzieś zniknęli a on, trochę zagubiony, a trochę oczarowany w tym świecie utkanym z mgły i popiołów przyglądał się temu wszystkiemu z takim samym zainteresowaniem jak kiedyś dźgał kijkiem oblepione muchami truchło kota. Nie był w stanie powiedzieć ile czasu tak spędził sunąc leniwie wykoślawionymi, nienaturalnymi uliczkami Sionn, przyglądając się nienaturalnym strukturom miasta, jego nie-mieszkańcom. Odnajdywał w tym jakieś przerażające piękno, które warto by było uchwycić w obiektywie aparatu, którego niestety teraz nie miał przy sobie. Rejestrował więc te obrazy w swojej głowie. Czy trwało to chwilę, czy dni. Czas w tym miejscu zdawał się nie istnieć. Odległości zdawały się nie mieć znaczenia. Prawa fizyki nie obowiązywały.


Po tym nie-czasie zaspokoiwszy swą pierwszą ciekawość, nasyciwszy zmysły, w końcu przypomniał sobie po co tutaj przybył. Zadrżał, gdy zdał sobie sprawę, że może pozostać tutaj, w tym nie-świecie jeśli nie odnajdzie właściwej drogi i miejsca. Przywołał w pamięci obraz człowieka, którego musiał odnaleźć, który go tutaj przyciągnął, za którym podążał. Przywołał też w głowie miejsce, w którym się z nim skonfrontował wieki temu.

Zrobił kilka kroków, a właściwie przemieścił się nad ziemią. Szybko zdał sobie też sprawę, że wystarczy pomyśleć o celu podróży, aby odnaleźć do niego właściwą drogę. W jakiś nieprawdopodobny sposób ścieżki naprostowały się przed nim, a on sam niezwykle szybko pomknął jedną z nich, jak gdyby prowadziła przez nią niewidoczna kolejka. Górski krajobraz oraz okoliczne lasy rozmyły się tym samym w jedną, szarą mgłę.

Nie minęło kilka chwil jak trafił na wzniesienie, z którego mógł już dostrzec drewnianą chatę. Równie prędko opuścił pagórek i zmierzył w kierunku zabudowania. Wyglądało na pozornie opustoszałe, a jednak wyczuwał tu jakieś strzępki emocji, które zdawały się błądzić po tym miejscu niczym zapomniane duchy przeszłości. Gdy jednak próbował się skupić na jednej z nich, w jakiś sposób przyciągnąć do siebie, te od razu ulatywały z jego głowy.

Pokręcił się tak chwilę, uganiając się bez efektu za efemeryczną materią, a gdy te bezowocne próby już mu zbrzydły przeniósł się do opuszczonego miasta, skąd tak nie-dawno uratował Robin.

Zrobił jeden ruch i dom Pieńka natychmiast został za jego plecami. Kolejną chwilę później znów pędził przed siebie, choć nawet nie odczuwał ogromu swojej prędkości. Niebawem „wyhamował” też siłą woli, aby ujrzeć wokół siebie mroczne pogorzelisko. Mimo że okoliczne totemy zostały spalone, ich części nadal jarzyły się niezwykłym światłem.
Miasteczko wciąż pozostawało wymarłe, ale tylko jeśli chodziło o ludzi z krwi i kości. Huw dostrzegł tu sporą liczbę widm, które kręciły się po ruinach. Te w dalszym ciągu nie wchodziły mu w drogę. Jednocześnie zauważył tu dość ciekawą zależność: duchy zdawały się podążać wzdłuż jakiejś marszruty. Część znikała przy północnej ścianie lasu, lecz zdecydowana większość wędrowała na zachód.

Postanowił przyjrzeć się temu bliżej. Wpierw przesunął się na północ, gdzie ujrzał że zmory rozchodzą się na różne strony i kręcą po lesie, by zaraz potem ruszyć za duszami, które podążały na zachód.

Wtopił się w przedziwny pochód i ruszył wraz z nim ku górom. Piętrzące się masywy nie stanowiły już dla niego żadnego problemu. W każdej chwili mógł wybrać sobie dowolne wzgórze lub wzniesienie i przystanąć na nim w mgnieniu oka.

Równocześnie stale towarzyszył pozostałym, szarym sylwetkom. Zauważył, że widma zdawały się konsekwentnie poruszać w jednym kierunku i tylko czasem kilka z nich odłączyło się, ruszając w swoje strony.

W ten sposób dotarł do podnóża jednej z gór. Nie był pewien co to za miejsce, ponieważ nigdy nie był tu na żywo. Wątpił też, aby mógł samodzielnie odnaleźć to miejsce pośrodku kompletnej dziczy.

Zatrzymał się, dostrzegając płonący energią okrąg między drzewami. Bez problemów zidentyfikował go jako kolejną bramę. Dalej, tam gdzie grunt opadał nagle ku dołowi, dostrzegał ogromną łunę. Była jednakże tak jasna, że nie potrafił dojrzeć co takiego kryła.

Sam portal przypominał z grubsza to, czym przeszedł w kotłowni szkoły. Widma zbliżały się do przejścia z różnych kierunków, po czym następowało coś na rodzaj krótkiego spięcia. Po drugiej stronie niedoszłe zjawy wychodziły już jako ludzie. Byli to głównie starsi jegomoście w roboczych ubraniach, ale tyle Lwydowi wystarczało, aby ich rozpoznać. Część bez problemu zidentyfikował jako tych, którzy w opuszczonym Aberdar uczestniczyli w obławie.

Wszyscy zmierzali bezpośrednio w kierunku łuny, której Huw wciąż nie potrafił przeniknąć wzrokiem.

Domyślił się, że to jest to miejsce, którego szukali śniący z majorem i to do którego udał się Pieniek. Tam gdzie ma się dokonać. Jak jednak miał ich o tym poinformować? Czy był w stanie dokonać skoku do Maddox, porozumieć się z Thompsonem bądź jego ludźmi, wskazać im drogę i wrócić? Zbyt dużo niewiadomych by któryś z elementów mógł pójść nie tak. Z drugiej strony nie chciał się pchać na ślepo w portal i wyskoczyć w środku tłumu żadnych mordu okultystów. Te zjawy w końcu po przejściu przez bramę mogły przybrać realną postać.

Ten ciąg rozumowania był strzępkiem myśli, która błysnęła nu w głowie w jednej chwili.

Łuna oślepiała go i irytowała. Postanowił jeszcze okrążyć przejście i źródło energii, mając nady, że dostrzeże coś więcej niż blask.

Ominął portal łukiem, z którego co jakiś czas wychodzili ludzie Pieńka. Jednocześnie kolejne widma zmierzały tam z kilku innych stron, więc wszystko to wyglądało na większe poruszenie.

Lwyd zechciał przemieścić się na dół uskoku i tak też za chwilę nastąpiło. Spostrzegł też, że to, co wyglądało pierwotnie na niewielką nieckę, było w istocie rozleglejszym obniżeniem terenu. Na miejscu dostrzegał wielu mężczyzn oraz nieliczne kobiety. Wszyscy otaczali półkolem jakiegoś mówcę na płaskiej skale. Potrzebował jedynie chwili, aby pojąć że jest nim Pieniek. Mimo swojej kontuzji Anderson przemawiał donośnie i egzaltowanym tonem, aczkolwiek po tej stronie do Siwego docierało tylko coś na rodzaj buczenia.

Skupił się na jaskrawym świetle. Emanowało ono bezpośrednio z wnętrza góry przed nim. Huw widział jedynie otwór w litej skale, gdyż jasność wypełniała wyłom tak mocno, że nie było możliwości, by wejrzeć dalej.

Tutaj właśnie, niczym grom z jasnego nieba dopadło go coś jeszcze. Przez sekundę miał wrażenie, że oto stoi między tłumem całkiem przytomny. Wtedy świat znów nabierał ostrości oraz kolorów, a jego myśli wracały na swoje miejsce. Prawie już dostrzegał, co kryła wyrwa, lecz moment później znów był w świecie abstrakcji i odpływał gdzieś daleko.

Potem wszystko się powtórzyło. Przez krótki odprysk czasu doznał kolejnego mikro-oświecenia i równie szybko osunął się w niebyt. Nastąpiło to jeszcze kilka razy, lecz z każdym cyklem postępujące zagubienie było tylko intensywniejsze. Pod koniec któregoś z nich ledwo potrafił już spamiętać kim oraz gdzie jest. Wtedy też z najwyższym trudem wycofał się na poprzednią pozycję, gdzie zjawisko nie miało nad nim panowania.

Nie zamierzał już więcej zbliżać się do wyrwy w skale. Zdawał sobie sprawę, że ryzykuje w ten sposób utratę zdrowych zmysłów. Postanowił teraz działać szybko. Wyciągnął telefon z kieszeni i chociaż nie miał pojęcia czy to w ogóle zadziała, przysunął się do portalu i wsunął go na drugą stronę. <szurnął po podłożu, stara się za blisko nie podchodzić do bramy> Miał nikłą nadzieję, że Gryffith złapie jego lokalizację.

Kiedy jednak sięgnął ręką po komórkę, natrafił na pustkę. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić do braku swojego ciała oraz przedmiotów, które przy sobie nosił. Spróbował raz jeszcze, lecz szybko pojął jak było to daremne.

Następnie skupił się na miejscu, w którym był. Starał się zapamiętać jego naturę, wyryć w pamięci, aby później być w stanie tutaj wrócić, po czym skierował się do wnętrza twierdzy Maddox mając nadzieję w jakiś sposób skontaktować się ze śniącymi a jeśli nie to odnaleźć majora i naprowadzić go na szczelinę.

Wystarczył jedynie akt woli i już przemieszczał się między wzniesieniami oraz siecią dolin. Gdzieś po drodze dostrzegł jeszcze zarys ruin, w których Malcolm oraz jego koledzy znaleźli sprzęt śledzący. Nie miał jednak teraz czasu na tę konkretną stertę kamieni.

Wzniósł się nad poziom chmur i popłynął wzdłuż skalnej potęgi góry Maddox. Jej ściany załamywały się pod nienaturalnymi kątami, przez co wyglądały jak kubistyczne dzieło boskiego rzeźbiarza. Będąc już na samym szczycie, odniósł wrażenie, że droga do twierdzy oraz jej lochów stale ulegała zmianom. Natomiast będąc już w środku zauważył kilka snujących się po zamczysku postaci - zapewne tych, którzy zostali tu jako straż. Mimo całego mętliku, ostatecznie bez większych problemów trafił do celu.

Miał wrażenie, że ledwie kilka sekund temu obserwował przemawiającego Pieńka, a obecnie stał między śniącymi w przygotowanej dla nich sali. Wokół leżących postaci nachylały się inne, które intonowały swoje pieśni, zaś wszystkich zgromadzonych osnuwały opary z kadzideł. Widział już wcześniej ten spektakl, po drodze do siedziby majora, lecz wtedy był na jawie. Teraz potrafił zaobserwować jak muzyka tworzona przez zaśpiew dosłownie wibruje w powietrzu, swoim tembrem przeobraża wszechobecne opary i wreszcie nadaje im fantastyczne kształty. Obrazy te, spektakularnie tworzone przez kłębiący się dym, wisiały bezpośrednio nad śniącymi i przedstawiały głównie ich fantomowe odpowiedniki, które błądziły po korytarzu. Dla Huwa było jasne, że widzi sny zgromadzonych, choć jednocześnie w jakiś pokrętny sposób były dla niego całkiem realne, prawie że namacalne.

Znalazł tu również Eliasza oraz Robin. Śnili oni jedną, wspólną scenę: obydwoje stali w jakimś bogato zdobionym pokoju wraz z mężczyzną w garniturze. Rozmawiali o czymś, wskazując obraz na ścianie.

Skoro śnili, a Huw był czymś nierealnym jak ich sen, może w ich śnie będzie kimś realnym? Nie wiedział czy ta pokrętna logika miała choć trochę sensu ale warto było sprawdzić. Przysunął się do nich chcąc sprawdzić czy go zauważą bądź choćby wyczują jego obecność.

Chwilę potem, gdy to zrobił, cała trójka odwróciła się w jego kierunku. Z miejsca gdzie stał, miał wrażenie, że znajduje się trochę ponad nimi. Reszta pokoju była dla niego niewyraźna, a same szepty zebranych zniekształcone, ale wyglądało na to, że mieli ze sobą jakąś „łączność”.

Robin zatrzymała się w pół kroku, zaintrygowana widokiem który pojawił się na jednym z obrazów. Rozmyty, jakby szarawy, dość niewyraźny. Ale nie miała żadnych wątpliwości.

- Huv?- odwróciła się w stronę mężczyzn, którzy jej towarzyszyli, ale wyglądało na to, że nawet gospodarz nie spodziewał się tego widoku. - Jak to możliwe? Ktoś go wyśnił? Ja nie.. Czy,.. - głos jej zadrżał - to znaczy, że on nie żyje?

- Ja? - Siwy był zaskoczony, że w tak prosty sposób udało mu się nawiązać kontakt. - Nie, wszystko w porządku. Jestem w drodze między bramami, które podtrzymują totemy… Słuchajcie - wiedział, że to nie był czas na zaspokajanie ich ciekawości. - Pieniek zebrał swoich ludzi przy szczelinie, z której rozchodzi się energia. Byłem tam i prawdopodobnie będę w stanie tam wrócić. Chciałbym przekazać lokalizację majorowi i jego ludziom ale nie wiem jak.

- Ktoś z nas musiałby zapamiętać współrzędne i się obudzić.. Chyba. - powiedziała kobieta.

- Przewidywaliśmy taką opcję. Właśnie gdybyśmy się czegoś tutaj dowiedzieli - powiedział Eliasz. - Co prawda poszliśmy spać po czymś bardzo mocnym, ale nie zaszkodzi spróbować.

- Ty teź śnisz? - Robin dopytała tymczasem Huwa.

- Nie, to chyba nie sen - odparł po namyśle, - raczej rodzaj jakiejś niematerialnej podróży między światami? - Zabrzmiało niepewnie. Bardziej jak pytanie niż stwierdzenie.

- Hmm - Robin pokiwała głową. - Działo mi się tak, jak byłam w szpitalu. Wydajesz się to kontrolować, lepiej niż ja wtedy.

Wzruszył ramionami.

- Ta wyrwa… to przez nią to szaleństwo rozlewa się na okolicę. Chcę spróbować ją zamknąć.

- Tak mi się zdaje. Gdy tylko się do niej zbliżałem, mój stan świadomości się przełączał. Czułem, że tracę zmysły. Naprawdę możesz to zrobić?

Teraz ona wzruszyła ramionami.

- Wygląda na to, że mam talent do kreowania i wpływania na ten świat. To daje nadzieję… na ten moment nie widzę innych opcji.

Roderick znacząco chrząknął. Dopiero teraz Huw zorientował się kim ten człowiek właściwie jest i że już wcześniej go spotkał, choć w zgoła innej wersji.

- Mogę pomóc wybudzić waszego przyjaciela. Dotychczas nie miałem takiej potrzeby, ale teoretycznie posiadam pełną kontrolę nad tym miejscem, więc i w pewnym sensie nad wami.

Eliasz spojrzał to na Robin, ku Wellsowi i wreszcie na Huwa.

- Jeśli o mnie chodzi, jestem gotowy.

- Dobrze - odparł Siwy. - Nie mam co prawda współrzędnych, ale dość dobrze przyjrzałem się temu miejscu i okolicy, w której się znajduje. - Tutaj odtworzył z pamięci każdy szczegół, który zapamiętał. - Mam nadzieję, że te informacje okażą się przydatne.

Eliasz słuchał Huwa, kiwając głową. Kiedy tamten skończył, Addington stwierdził tylko:

- Tyle mi powinno wystarczyć. O ile nie obudzę się jako sepleniący idiota.

Następnie zwrócił się do Robin.

- No, to by było na tyle. Chyba pozostaje życzyć ci powodzenia.

- Nam - sprostowała Robin. - Pilnuj się.

Siwy przypomniał sobie widmowe postacie kłębiące się przed portalem i moc bijącą od szczeliny. Przejście przez bramę wydawało mu się aktem samobójczym. Jeśli Robin nie zrobi swojego a major nie dotrze z ludźmi na czas…

- Tak, jasne - uśmiechnął się słabo. - Powodzenia!
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest teraz online  
Stary 24-05-2022, 21:44   #103
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Była zdeterminowana, minęła już punkt, w którym mogła zawrócić.
Była też zmęczona, za dużo rzeczy zadziało się na raz, za szybko, za intensywnie. Dzień i noc zlewały się w jedno, podobnie jak sen i jawa, przestała już rozpoznawać, który dzień – tydzień? - spędza w tych górach i mieście.

Miała wrażenie, że ciało działa na autopilocie – wiedziała, że jeśli się zatrzyma, to już nie uda się jej uruchomić go ponownie. Choć jedocześnie wiedziała, że jej ciało leży na jednej z leżanek w jaskini. A tutaj kto/ co było? Jej świadomość, dusza, duch? Nie znała słowa.

Twarze osób, które poznawała rozmywały się, czasem próbowała łączyć imiona z twarzami, czasem miała wrażenie, że potrafi, a potem – że nie.
Szukała tego, co kotwiczyło ją w rzeczywistość: Will, rodzice, brat, Foxy, sensei, Klara… Przez chwile kusiło ją, żeby kogoś z nich tu ściągnąć.. ale wiedziała, że to tylko fantazja. Huv. Tak, on też. Ujrzała go na jednym z obrazów , które ich otaczały. Przywołała go, umarł, czy sam to dotarł?
Wystraszyła się, adrenalina ją otrzeźwiła.
- Huw? – zapytała.


Kiedy zniknął, przepełniała ją już inna energia – była spokojna i pewna siebie. Zrozumiała, że czasu jest niewiele – szczelina widoczna na obrazie ciągle się powiększała. A potem, jakby wiedziona nagłym impulsem, a może to po prostu był wgląd – pojęła, że czas jako taki jest nieistotny. Miała nieskończenie wiele czasu, skoro mogła kształtować rzeczywistość, mogła kształtować też czas, prawda? To po prostu inny wymiar… Ta myśl była kusząca , cofnąć się, odmienić bieg tej historii.

Nie, to musi być coś prostszego. Nie przewidzi wszystkich możliwych alternatyw, linii, trzeba działać tu i teraz.

Tu i teraz. Skupiła się na odeechu, tak ją uczono ją na medytacjach. Oczyściła umysł, uspokoiła myśli, uspokoiła ciało. Siła i spokój tego potrzebowała ... kto mógł jej to dać? Cofnęła się myślami, do ludzi , miejsc, zwierząt , czynności, które karmiły jej ciało i emocje. Ruch ramion przecinających lodowatą wodę oceanu. Spięcie mięśni, kiedy pokonywała przeszkodę na końskim grzbiecie. Palce Willa, niespiesznie błądzące po jej ciele. Drżenie jego ramion i barków. Pełne dumy spojrzenie Foxy. Ojciec, podrzucający ja wysoko. Matka gładząca jej rozpalone czoło. Hugo. Peter. Klara. Megan. Taniec. Seiza. Pomost. Pocałunek. Uścisk. Śmiech. Bliskość.
Wspomnienia otoczyły ją, tworząc niewidzialny pancerz. Ludzie, którzy ją kochali, których ona kochała, zwierzaki, przyjaciele, kochankowie. Byli tam, miała wrażenie że ja otaczają. Podnoszą na duchu, zachęcają do działania.
- Świetnie sobie poradzisz, Robin,
- Dawaj słonko.
- Będzie dobrze, kochanie.

Weszła do obrazu, uniesiona na wspomnieniach ich dotyku i bliskości.
Spokojna, pewna siebie, silna.

Szczelina była teraz na wprost przed nią, widziała rysujące się za nią góry i zbocza. Robin zatrzymała się, powietrze wokół niej było zimne i gęste. To dobrze, skupiła się na tym, ze by zagęścić je jeszcze bardziej, nie chodziło o powietrze, a o czas. Wyobraziła sobie, że czas otacza ją, a ona powoli go krystalizuje, zamieniając w tężejąca galaretę.

Zatrzymała go, widziała jak postacie obok niej grzęzną , utykają w czasie, który spowolniła. Zatrzymała. A może to po prostu ona przyspieszyła? Mijała niewyraźne postacie, nieuchwytna dla ich spojrzeń , niewyczuwalna dla ich zmysłów. Tak to widziała. Była przekonana, ze jej wizja jest realna.
Szczelina ciągle się powiększała, ale w ślimaczym tempie. Widziała dokładnie jak pojedyncze łupki odrywają się od kamiennej bariery i opadają w dół. Spadały tak wolno, że miała wrażenie, że po prostu lewitują. Wielobarwne wyładowania otaczające szczelinę wyglądały teraz jak linie namalowane fluoroscencyjną farba.

Świat wokół niej zastygł.

Robin odetchnęła, po czym po prostu wyobraziła sobie kamienny mur bez szczeliny. Nałożyła obraz całego muru na szczelinę. Copy / paste.


To było takie proste.. stała, wpatrując się w idealny mur, który stworzyła. Przeciągnęła dłonią po zimnych kamieniach. To było takie proste.



Tak się jej w każdym razie wydawało.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 13-06-2022, 14:08   #104
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Detektyw możliwie dokładnie opisał Eliaszowi miejsce, które widział jeszcze jakiś czas temu. Wkrótce potem pospiesznie się pożegnał. Po być może ostatnim wspólnym spotkaniu Huw zniknął więc tak nagle, jak się pojawił. Błyskawicznie opuścił również górę Maddox, lecz wcale nie z zamiarem bezpośrednio zmierzenia do celu. Zamiast tego postanowił przemieszczać się po okolicy zataczając coraz węższe kręgi. Chciał w ten sposób trafić na ślad majora i w jakiś sposób przekazać mu informację o lokalizacji szczeliny.
Sprawnie pojawiał się na kolejnych wzgórzach oraz we wnętrzach omszałych, głębokich kotlin. Okolica stała się skomplikowanym labiryntem, który nie posiadał żadnego sensu. Zarówno asfaltowe drogi, dzikie ścieżki oraz górskie szlaki nachodziły na siebie w absurdalnych konfiguracjach. Lwyd dostrzegał czasem na nich inne duchy, te jednak w większości zmierzały tam, gdzie prawdopodobnie znajdowała się wyrwa.
Niebawem dostrzegł głębokie ślady terenowych aut. Ich obecność nie oznaczała jeszcze żadnego sukcesu. Podążając tym tropem, wciąż trafiał do ukrytych wśród skał zaułków lub cofał się do miejsc, w których już był. Wyjątkowo ciężko szło mu przywyknąć do braku jakiejkolwiek orientacji w otoczeniu. Musiał porzucić konwencjonalne myślenie o stronach świata i zdać się na instynkt. Koniec końców zwyczajnie jednak błądził.
Ostatecznie udało mu się trafić na sznur pojazdów, które powoli podążały przez niewielki zagajnik na południu od Maddox. Stanął przed pierwszym z aut, lecz te od razu przejechało wprost przez niego, podobnie jak moment później cała reszta kawalkady. Mógł nawet dostrzec wnętrze jeepów oraz pogrążonych w milczeniu pasażerów. Żaden z nich jednak nawet nie zareagował.
Podjął następną próbę, tym razem kilkadziesiąt metrów dalej. Jednocześnie skierował swoje myśli o lokalizacji wyrwy, przesyłając je wprost do majora. Widział, że mężczyzna jest maksymalnie skupiony: aura wojskowego ściśle przylegała do jego ciała i nawet po tej stronie obraz Thompsona był bardzo wyraźny. Nie wiedział jeszcze czy to miało wystarczyć, aby ten mógł złapać sygnał Huwa.
I tym razem kolumna z początku zignorowała detektywa, lecz ten zaraz poczuł, że coś się zmieniło. Auta zwolniły, a po chwili stanęły w miejscu. Kilku ludzi wraz z wojskowym wyszło na zewnątrz, po czym zaczęli między sobą rozmawiać. Zamiast ich mowy Huw ponownie rejestrował tylko niskie dźwięki, ale zauważył, że tamci są dość ożywieni. Pokazywali sobie różne kierunki i gestykulowali, wyraźnie omawiając dalsze plany podróży.
Pojazdy wkrótce ruszyły dalej, zaś Siwy wkrótce zrozumiał, że więcej tu nie ugra. Kolejne próby nie przynosiły dalszych efektów, natomiast on nie miał czasu, aby sprawdzić, czy jego zabiegi zakończyły się sukcesem. Pozostawała mu nadzieja, że zrobił tu dość, więc ruszył dalej, już za chwilę zostawiając pojazdy daleko za sobą.
Na miejsce trafił bez większego problemu. Czuł wręcz, że szczelina wytwarza potężną ilość energii, a do tego dochodziła jeszcze pobliska brama. Wszystko to było dla niego widoczne już z daleka w postaci pulsującego światła. Same widma z kolei pojawiały się w pobliżu portalu już sporadycznie. Odczekał zatem na względnie bezpieczny moment, po czym sam postanowił przejść przez łukowate przejście z kości i patyków.
Silne wyładowanie wstrząsnęło jego ciałem. Świat zatańczył mu przed oczami, jakby poprzednio nie był dostatecznie szalonym miejscem. Przez chwilę czuł się jak w najbardziej intensywnych latach swojego picia, tyle że przejście od stanu haju do gigantycznego kaca nastąpiło w przeciągu kilku sekund.
Wylądował na ściółce i od razu zwrócił na nią niewielkie ilości tego, co zjadł przez ostatni czas. Mógł mówić o szczęściu: nie widział nikogo w pobliżu, więc istniało prawdopodobieństwo, że wciąż pozostał niezauważony. Szybko zebrał się w sobie i pobiegł w kierunku pobliskiego, przewróconego konaru, natychmiast dając za niego susa. Przez kilka długich chwil jedynie ciężko oddychał. Wreszcie miał czas, aby choć trochę zorientować się w sytuacji.


Po tej stronie rzeczywistości wcale nie czuł się specjalnie pewniej. Jego zmęczenie i coraz silniejsze sprzężenie snu z jawą sprawiały, że wszystko wokół silnie falowało i skrzyło się nienazwanymi kolorami. Doświadczał tego już wcześniej, ale teraz było aż trudne do wytrzymania. Faktury drzew, ziemi czy skał zlewały się ze sobą, tworząc mozaikę godną przećpanego malarza. Musiał wręcz zmuszać umysł do skrajnego wysiłku, aby rozróżnić poszczególne kształty oraz określić samego siebie w przestrzeni.
Najpierw sprawdził komórkę: szybko zrozumiał, że jest tu dla niego bezużyteczna. Potrafił co prawda jeszcze odczytać, że Owen próbował kilkukrotnie się do niego dodzwonić, ale sam aparat odmawiał posłuszeństwa. Na wyświetlaczu stale pojawiały się i znikały elektroniczne artefakty, skutecznie uniemożliwiając obsługę urządzenia. W następnej kolejności Lwyd przygotował broń oraz swoją figurkę – ta cały czas intensywnie wibrowała.
Opuścił schronienie i przemieścił się do kolejnego, skrytego za kosodrzewiną punktu. Stąd mógł wreszcie dostrzec miejsce ceremoniału: przed skalną ścianą, która tworzyła podgórze Brenin, stało kilkudziesięciu ludzi Pieńka. Część intonowała coś pod nosem, wielu trzymało w rękach małe, dobrze znane Huwowi totemy. Na ich kołyszących się lekko sylwetkach widniały niegdyś barwne, a teraz spłowiałe tuniki. Przynajmniej kilku z nich było w jakiś sposób wykoślawionych: miało spaczoną skórę lub zdeformowane twarze niczym dziwolągi z dawnego cyrku. Między grupą stały także drewniane tyczki, na nich zaś czerwieniły się rozwleczone, zwierzęce wnętrzności. Żyłki i ścięgna zwisały smętnie tu i ówdzie, poruszane od czasu do czasu delikatnym wiatrem.
Lwyd spojrzał wreszcie wewnątrz wyrwy, która w świecie pół-snu tak intensywnie go oślepiała. Ta wyglądała trochę tak, jakby żywą skałę rozpuściła jakaś kosmiczna technologia. Na obrzeżach otworu widział jakieś wyładowania, które pożerały kamień niczym wyjątkowo silny kwas. To właśnie stamtąd wydostawały się kolorowe pasma, które wprowadzały chaos do otoczenia. Samo wnętrze otworu nie zdawało się przedstawiać środka góry, wyglądało raczej jak przejście do kolejnego wymiaru. Widział tam ogromną, niknącą w mroku salę, przy czym pomieszczenie okazało się na tyle przestronne, że było fizycznie niemożliwie, aby zmieściło się wewnątrz podgórza. Tam też przebywały dziesiątki postaci w kremowych szatach, które szybko rozpoznał jako strażników korytarza. Dziwiła tu obecność jeszcze jednej osoby. Po drugiej stronie, między enigmatycznymi sylwetkami stała Robin, która spoglądała na wprost wyrwy. Nie zdawała się jednak skupiać na tym, co było po stronie Huwa, ale na wciąż powiększającym się przejściu.
Wrócił myślami do rzeczywistości. Pozwolił, aby odległe dotychczas słowa Pieńka dotarły wreszcie do jego uszu. Nie ulegało wątpliwości, że ten człowiek tkwił właśnie w jakimś szale. Chociaż dygotał, krwawił i właściwie słaniał się na nogach, to cały czas żywo perorował:
– Jak już zatem mówiłem, nadeszła długo oczekiwana chwila – jego głos niósł się po całej okolicy z nienaturalnie dużą mocą. – Moi drodzy, zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy zrozumieli pobudki naszych działań. Nie może to rzucić nawet cienia wątpliwości na słuszność naszej sprawy – w tym momencie omiótł nieobecnym spojrzeniem zebranych. – On na nas liczy. Ten, Który Jest Górą. Brenin. Łowca Snów. Znamy go pod wieloma imionami. Najważniejsze jest to, że oczekuje naszej pomocy.
Tłum zafalował. Ludzie kiwali głowami. Prawdopodobnie doskonale znali tę przemowę, natomiast same jej słowa miały teraz jedynie zacementować wspólną sprawę.
– Stoimy przed niezwykle ważną chwilą próby. Brenin potrzebuje tych, których wybrał do wędrówki korytarzem. Niestety jego dotychczasowe środki się wyczerpały. Dlatego musi nas odwiedzić i wziąć to, co mu się należy. Powtarzam jeszcze raz, my sami jesteśmy absolutnie bezpieczni. Naszym zadaniem jest jedynie pomóc dotrzeć mu tutaj – w tym momencie szeroko zatoczył ręką na okolicę. – Brenin zechce wziąć ze sobą jedynie tych, którzy pierwotnie trafili do korytarza, a w swojej ignorancji zechcieli go opuścić. Pamiętajcie tylko, że oni są zdesperowani i nie można ich lekceważyć. Nie rozumieją swojego losu, jakby choćby ta oto kobieta – tu wskazał bezpośrednio na drugą stronę wyrwy oraz zarys Robin, która nadal skupiała się na szczelinie. – Rzecz jasna ci ludzie nie są niczemu winni, po prostu brakuje im pełnego obrazu spraw. Jest jednak za późno na tłumaczenia, dlatego jeszcze raz proszę was, żebyśmy podjęli wszelkie kroki, aby dokończyć naszą celebrację. Bez względu na wszystko.
Tym razem lud zaczął skandować. Ochrypłe krzyki łączyły się z dźwiękami dziwnej mantry, którą roztaczali pozostali zebrani. Ukryty przed wzrokiem zebranych Huw był świadkiem misterium, które w najlepszym przypadku przypominało zbiór jakichś świrów z sekty. Ci ludzie mogli być szaleni, ale cokolwiek właśnie robili, zdawało się działać. Tak jak Robin najwyraźniej próbowała zamknąć szczelinę, tak po tej stronie unosiły się dziesiątki totemów, a chwilę potem wyrwa znów się rozwierała. Ta batalia mogła być wyrównana tylko do jakiegoś czasu: ludzi Pieńka było zwyczajnie zbyt wielu.
I wtem, gdy zebrani na podgórzu znów podnieśli śpiewny głos, zza pobliskich sosen rozległ się przeszywający powietrze ryk. Wszyscy odwrócili głowy, modlitwy nagle ustały. Lwyd wrócił na poprzednią pozycję i zaryzykował podniesienie się na nogi.
Źródłem zamieszania okazały się terenowe pojazdy, które niedawno próbował powstrzymać. Teraz pokonywały nierówny teren jakieś dwieście metrów od niego. Auta sprawnie przecinały zagłębienia i omijały rzędy wiekowych drzew. Mniejsze rośliny oraz krzewy trzeszczały pod grubymi jak bele oponami.
Co zatem zadziałało? Jego trik z majorem? Informacje od Eliasza? A może jakimś sposobem Owen złapał jego lokalizację? Nie miało to teraz znaczenia. Przybywała odsiecz.
Archer Thompson oraz jego towarzysze nie tracili czasu. Rozpoczęli ostrzał już podczas jazdy: przynajmniej kilku członków rytuału upadło na ziemię, ciągnąc za sobą czerwone pióropusze krwi. Pozostali, bardziej przytomni odpowiedzieli ogniem.
Podczas gdy obydwie strony były podobnie uzbrojone (głównie w pistolety i kilka strzelb), tak strona Pieńka była na gorszej pozycji choćby dlatego, że znajdowała się na obniżonym terenie. Ponadto ludzie majora, którzy właśnie wyszli z pojazdów, mogli ich używać jako osłon. Problemem dla obydwu stron były natomiast anomalie. Sprawiały, że poprzez i tak już chaotyczną strzelaninę trudno było dojrzeć kto i gdzie właściwie celuje.
Powietrze stało się gęste od kul. Co chwila padał ktoś od majora lub Pieńka. Wyglądało to na istne piekło, bowiem obydwie grupy były równie zdeterminowane, co pozbawione planu na podobną okazję. Kiedy Huw znów się wychylił i spojrzał na samego herszta, dostrzegł że ten wcale nie porzucił natchnionej pozy. Chociaż wokół trwało istne pandemonium, on stał przed wyrwą i swoim totemem wymachiwał w jego kierunku. Teraz również pojął jeszcze jeden fakt dotyczący tego człowieka. Przynajmniej kilka pocisków utkwionych było w jego ciele, krwawo znacząc poniszczone ubranie. Gruba, pokryta zrogowaciałymi fałdami skóra zdawała się jednakże chronić mężczyznę jak pancerz.
Cały ten bałagan sprawił, że zwyczajnie nie mógł być ciągle czujny. Choć dotychczas zachowywał ostrożność, wreszcie dał się podejść. Ledwie cofnął się do swojej kryjówki, gdy jakaś dłoń złapała go za przegub i pociągnęła do siebie.



Po spotkaniu w interiorze Carmichell odczuła pewną zmianę. Była spokojniejsza i pewniejsza siebie. Zrozumiała, że wcale nie musi się spieszyć. W tym świecie czas był abstrakcją i nie powinno było go dla niej zabraknąć. Inaczej mogło być z jej siłą woli. Za chwilę miała przecież wejść na teren czegoś, co dotychczas przejmowało jej sny i zatruwało myśli przez tak wiele czasu. W pomieszczeniu Rodericka była chroniona, ale poza nim to nie ona rozdawała karty.
Zaskakiwał ją fakt, że potrafiła teraz spojrzeć na własny umysł z pozycji obserwatora. Tutaj był dla niej jak glina, którą musiała uformować do właściwych kształtów. Jeszcze przed wejściem do obrazu rozpoczęła cały proces. W tym odległym zakątku pośrodku nikąd musiała przywołać te chwile ze swojego życia, które dawały jej siłę. Wysiliła pamięć, przywołując kolejne sceny. Postępujące po sobie sekwencje niemal stały przed jej oczami, a momentami miała wrażenie, że oto cofa się w przeszłość i przeżywa je jeszcze raz.


Już wychodząc, poświęciła spojrzenie przez ramię, aby ujrzeć jak Roderick podchodzi do Eliasza i kładzie mu dłoń na czole. Gospodarz interioru zmełł w ustach jakieś słowa, po czym postać drugiego mężczyzny zaczęła powoli blaknąć. Nie minęła chwila, jak zniknął kompletnie, co przy optymistycznym scenariuszu mogło sugerować, że przebudził się w prawdziwym świecie.
Przeszła przez ramę obrazu i od razu znalazła się w monstrualnej komnacie. Uderzyło ją wręcz jak była ogromna: przeciwległe ściany niknęły w półcieniu, zaś monotonne otoczenie sprawiało, że trudno było oszacować w jakiej odległości się znajdują (o ile jakakolwiek metryka miała obecnie sens). Zalegające tu ciemności były tu tak przytłaczające, że wydawały się nieomal fizyczne.
Postaci w długich szatach natychmiast przystąpiły do niej. Trzymały się na lekki dystans, ale wyraźnie czuła, jak próbują ingerować w jej umysł. Stawała się coraz bardziej rozproszona, a miłe wspomnienia ulatywały z jej pamięci. Wtedy spojrzała wreszcie na bladolice oblicza samych strażników. Część z nich rozpoznawała: była tam Wendy Addams, Blake Winston oraz przynajmniej kilkanaście osób, które widziała na górze Maddox czy oddziale szpitala. Wszystkich zaś na jawie łączyło jedno, mianowicie pożerające ich dusze szaleństwo. Każdy ze strażników przypominał wyblakłe odbicie samego siebie z rzeczywistości. Ich twarze były wręcz przeraźliwie białe, jak wyrwane z groteskowej pantomimy, a do tego nie wyrażały żadnych emocji.
Jedynie szeroko otwarte oczy świdrowały Robin z wyjątkową zapalczywością. Miała wrażenie, że te spojrzenia wlewają do jej duszy jakiś jad, który blokował jej myśli. Znów czuła się zagubiona, przytłoczona chaosem w swojej głowie. Obraz po drugiej stronie wyrwy również w niczym nie pomagał. Widziała tam grupę na czymś w rodzaju niskiej polany, która brała udział w makabrycznie wykoślawionym odpowiedniku święta Eisteddfod. Za chwilę jacyś inni ludzie podjęli w tym miejscu szarżę i rozpoczęła się strzelanina. Carmichell nie miała jednak możliwości ani sił, aby skupić się zarówno na swoim zadaniu oraz śledzeniu tamtych wydarzeń.
Wtedy pomyślała, że wcale nie musi uciekać się w swojej wyobraźni do skomplikowanych porównań. Zamiast tego zwizualizowała sobie fragment ściany, pragnąc umiejscowić go na miejscu wyrwy. Jeszcze raz podjęła monumentalny już teraz wysiłek, zbierając wszystkie wspomnienia w jedno miejsce. Następnie przekuła je w rodzaj energii, za pomocą której chciała powstrzymać rozwierającą się szczelinę.
Szło jej to opornie, ale zrobiła już pierwsze postępy. Granice otworu przestały się poszerzać, a przez chwilę nawet zawróciły z powrotem. Tymczasem głowa Robin pękała, w jej wnętrzu miała już chyba tysiąc myśli naraz.
Wtem wszystko przykrył nagły blask, który oślepił ją i wypełnił wszystkie zmysły. Poczuła się, jakby przebywała w dwóch miejscach naraz. W tym samym momencie stała przed wyrwą, niemal rozpoczęła proces jej zamykania i jednocześnie…
Siedziała w swoim pokoju. Przez uchylone okno wlatywało chłodne, ale przyjemne powietrze. Pod jej nogami leżała Foxy, zaś naprzeciwko, na kremowej kanapie siedział Will. Jego kochający, serdeczny uśmiech zdawał się koić niczym przyłożony do rozpalonego czoła kompres.
– Powinnaś wreszcie odpocząć – zaczął. – Wiele przeszłaś i jestem z ciebie dumny, ale musisz wreszcie zrozumieć, że tu nie ma żartów – wstał i podszedł bliżej, następnie wsunął jej ręce między swoje. – Nie było żadnych sekretnych organizacji, ani przeklętej góry. Musimy wreszcie porozmawiać o leczeniu, daj sobie pomóc.
Wyrwa. Komnata. Stoi między postaciami w szatach.
Nie. Jest w swoim domu. Bezpieczna. Z Willem.
– To jak będzie? – zapytała twarz należąca do mężczyzny, którego kochała. – Odpuścisz wreszcie? – zapytał zdecydowanym, wręcz lekko natarczywym tonem.
Spojrzała mu prosto w oczy, a potem jeszcze raz omiotła wzrokiem pokój. Wszystko zdawało się być na miejscu. Nie wyglądało to na sen: czuła materiał fotela pod sobą, słyszała dźwięki z podwórka, dochodziła do niej nawet lekka, charakterystyczna woń Foxy.
Tylko jedna rzecz nie dawała jej spokoju. Na ścianie po prawej stronie, tuż obok plakatów poświęconych jodze, wisiał obraz, którego z pewnością tu nie zawieszała. Przedstawiał symbol płomienia w oku.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 14-06-2022 o 18:23.
Caleb jest offline  
Stary 29-06-2022, 23:22   #105
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Bill.

Szorstkie ciepło jego dłoni, kojący zapach, miękki dotyk koca. Foxy grzejąca stopy.

Dom. Bezpieczeństwo. Odpoczynek.

Wszystko na wyciągnięcie ręki. Tak bliskie. Tak kojące. Tak kuszące.

Odpuść. Zapomnij.

Odprężam się, napięte mięsnie powali się rozluźniają. Ból ustępuje, stając się nic nie znaczącym wspomnieniem. Przymykam oczy, opieram głowę na ramieniu Willa.
- Masz racje, kochanie – mówię. – Masz rację. Powinnam iść do lekarza.

Odpuść. Zapomnij.

Wszystko tak blisko, tak realne… może rzeczywiście wariuję? Tyle się działo w moim życiu, tyle nieprzespanych nocy, koszmarów. Za dużo pracy, za mało odpoczynku. Ciało pamięta każda traumę, sama to przecież powtarzam. Za dużo leków łykanych w naprędce, zapijanych alkoholem. Wszystkiego za dużo.

- To jak będzie? – miękki, czuły głos Willa powoduje, że otwieram oczy. Chcę się zgodzić. Zgodziłabym się na wszystko, co by zaproponował, nawet na koncert tej niemieckiej kapeli ludowej w drewniakach, kapelutkach i skórzanych szortach.

I wtedy, zaraz obok moich plakatów z asanami widzę obraz z symbolem płomienia w oku. Zrywam się z kanapy, Foxy skowycze, odtrącam dłonie Willa. Krzyczę, zaciskam powieki.
Już rozumiem. Wdarli mi się do mózgu. Na początku to po prostu zwierzęce wycie. Potem zaczynam rozróżniać słowa.
- Wypierdalać! – wrzeszczę, jak opętana,.

I wtedy to dostrzegam. Zrozumienie uderza we mnie. Wgląd. Positum. Plusy ujemne i plusy dodatnie. Awers i rewers. Jing i Jang Całość.

Positum.

Staram się uspokoić oddech. Mam czas, mam dużo czasu, nieskończoną ilość… Ale potrzebuję też regeneracji. Odpoczynku. Interior.

Nie widzę już ani Willa, ani Foxy. Może zniknęli, a może po prostu tak mocno zaciskam powieki, że nie jestem w stanie ich dostrzec? Nie wiem. Ale jestem wdzięczna , że się pojawiali. Jestem wdzięczna, że cienie ich przywołały.
- Dziękuję - mówię. Przepełnia mnie wdzięczność . I zrozumienie dla ich desperacji. Trzeba to skończyć. Nie walczę z nimi.

- Jestem tu dla was – mówię.

Znów siedzę na moim pomoście. Ściągam buty, pozwalam, żeby woda łaskotała mi stopy. Oddycham głęboko, wciągając żywiczny zapach. Wyciągam się na plecach, podkładając ręce pod głowę. Słońce grzeje mocno, ale od wody bije miły chłód. Skupiam się na oddechu. Pozwalam myślom płynąć wolno, obmywać mój mózg jak płynąca woda obmywa kamienie. Nie walczy. Znajduje swoją drogę. Woda zawsze znajduje swoją drogę. Nie można jej zatrzymać.

Pomost znika, unoszę się na ciemnej toni jeziora. Woda na raz obmywa moje ciało i przenika przez nie. Spajamy się w jedność.

Jestem spokojna, pewna siebie.

Po sekundzie – a może wieczności krótkiej jak mgnienie oka - znów stoję przed szczeliną. Cienie suną wokół mnie, przenikają przez moje ciało, otaczają je. Są na raz wszędzie i nigdzie. Podobnie jak ja. Nic nie może mnie dotknąć. Ból też obmywa moje ciało, jako woda, nie zatrzymując się na dłużej. Czy jeszcze istnieję? Czy istnieje świat na zewnątrz? Co jest prawdziwe, co urojone? To też teraz nie ma znaczenia.

Mam całą wieczność na to, aby zamknąć szczelinę. Jeśli zwątpię – wrócę do mojego interioru, aby tam spędzie kolejne eony na odpoczynku. Potem wrócę. Przede mną cała wieczność. Czyli sekunda. Czas to tylko inny wymiar, można go zagiąć, lub rozciągnąć.

Copy. Paste.

Przede mną cała wieczność.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 30-06-2022, 10:13   #106
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Pamięć mięśniowa. Wyćwiczone latami odruchy na bodźce. Spontaniczna odpowiedź motoryczna, na przećwiczoną latami sytuację, odbywająca się poza kontrolą świadomości.

Dłoń łapiąca niespodziewanie Siwego za przegub nadgarstka wyzwoliła ten impuls, który spowodował, że detektyw odruchowo zastosował dźwignię i wykręcił ją w ten sposób, że napastnik chcąc uniknąć zwichnięcia i bólu, musiał przechylić się do przodu upadając twarzą w ziemię. Po chwili Lwyd stał mu już butem na plecach wykręcając rękę w barku.

Zamrugał oczami, niepewny czy leżąca postać jest prawdziwa. Tymczasem starsza kobieta westchnęła cicho i zaprzestała oporu.

- Prawidłowa reakcja. Dobry znak - powiedziała z trudem Sparks. - Ale teraz bądź tak miły i zejdź ze mnie.

Huw puścił wysuszoną dłoń staruszki.

- Przepraszam - bąknął zakłopotany, próbując pomóc podnieść się kobiecie, która przyjęła jego pomoc i tylko skinęła głową na znak, że rozumie.

- Lepiej być czujnym, niż martwym - stwierdziła tylko.

- Myślałem… - Wiedział, że żadne tłumaczenie tutaj nie pomoże, więc tylko przeprosił raz jeszcze i upewnił się, że jest cała, po czym zmienił temat. - Widziałem Robin, w tej szczelinie. Próbuje ją zasklepić. Musimy jej pomóc. A właściwie przeszkodzić Pieńkowi. Możesz go jakoś zdekoncentrować? Uczynić podatnym na obrażenia?

- Mam kilka asów w rękawie.

Stara zrobiła parę kroków do przodu, aby zobaczyć pole bitwy, które cały czas mieniło się szalonymi refleksami.

- Ale żeby cokolwiek zrobić, musimy podejść bliżej. Sama kul nie ominę.

- Też nie mam takich supermocy - Siwy odzyskał rezon, widząc że nie ma mu za złe jak ją potraktował, - ale spróbujemy się tam dostać. Trzymaj się blisko mnie i głowa nisko.

Siwy korzystając z osłon, które dawał im teren instruowal Sparks co ma robić i razem z nią, systematycznie zaczęli się zbliżać do centrum wydarzeń. Musiał widzieć i myśleć za ich dwoje. Trochę to wyglądało jak prowadzenie ślepego i kulawego przez pole minowe ale szło im całkiem nieźle w ogólnym chaosie do czasu gdy spomiędzy kotłowaniny i ogólnego chaosu wyłonił się mężczyzna w średnim wieku. Nosił strój podobny do większości tutaj, miał rozwichrzone, płowe włosy, a twarz ściągał mu zawzięty grymas. W dłoni trzymał rzecz jasna kościenno-drewniany fetysz. Było więcej niż pewne, że za swój cel obrał Huwa i Sparks, podnosząc przedmiot w ich kierunku. Stało się to na tyle szybko, że Lwyd nie zdążył jeszcze zareagować, gdy poczuł ćmiący ból głowy i zakołysał się na nogach. Wciąż widział napastnika, lecz ten dosłownie troił mu się w oczach.

Oddanie strzału w takim stanie było co najmniej bezcelowe a może i niebezpieczne, dlatego przypadł w pierwszym odruchu do głazu, kuląc się za nim, jakby ten miał go ochronić przed złą energią totemu. Nie czekając wyciągnął figurkę zamku i ruchami nauczonymi przez sprzedawcę pamiątek starał się stworzyć wokół siebie kokon chroniący go przed omamami.

Wyłowił z pamięci wskazówki Emyra i na szybko odtworzył ruchy tamtego. Okazał się być przy tym dość pojętnym uczniem: już po chwili wokół Huwa i Sparks utworzyła się niekształtna bańka. Od razu poczuł się trochę lepiej, a wszystko w obrębie sfery nabrało ostrości. Poza nią jednak nadal miał miejsce jeden wielki galimatias. Jego dzieło może nie było specjalnie spektakularne, ale trudno było oczekiwać czegoś więcej.

Stara pokiwała głową z uznaniem, zaś Lwyd wychylił się z powrotem i wymierzył bronią w kierunku napastnika. Teraz występował on już w liczbie pojedynczej, toteż namierzenie go nie sprawiało problemu. Wśród dziesiątek innych wystrzałów rozległ się ten, który położył mężczyznę w mgnieniu oka.

Wyszli ze swojej kryjówki, znów podejmując żmudną wędrówkę w kierunku Pieńka. Wtedy też musiał dostrzec ich major. Huw czuł bowiem wyraźnie, że ludzie z Maddox osłaniają go ogniem: co chwila któryś z przeciwników padał obok niego, wylewając z siebie fontanny krwi.

Mieli już kilkadziesiąt metrów do celu. Edd kontynuował rytuał, zaś w jego najbliższym otoczeniu stało przynajmniej dwóch ludzi. Wyraźnie utrzymywali swoje pozycje, gotowi w każdej chwili chronić swojego przywódcę. Mieli niesymetryczne, prawie że zdeformowane twarze i zdawali się być dość odporni na anomalie. Jeden z nich dzierżył glocka, drugi zaś jakąś strzelbę. Wsparcie ogniowe było na tej odległości już dość nieprecyzyjne, więc następny krok ponownie należał do Huwa.

Wsparcie Edda było dość silne, a Siwy zdawał sobie sprawę, że to nie gry video. Że od strzału z glocka ginęło się na śmierć i nie było drugiego podejścia, a pocisk ze strzelby robił w przeciągu ułamka sekundy takie spustoszenie w płucach jakie nowotworowi zajmowało kilka miesięcy. Oczywiście ryzyko było wkalkulowane w jego pracę, niemniej jednak niepotrzebna brawura drastycznie podnosiła ryzyko zgonu.

Gdyby był z kumplem z jednostki szturmowej dragów, polecieliby według procedury opracowanej przy szkoleniach. Niestety do wsparcia miał tylko schorowaną staruszkę z jakimiś magicznymi artefaktami. Czas niestety grał na ich niekorzyść. Musieli działać.


Szybko oszacował prawdopodobieństwo powodzenia wszystkich wariantów i podjął decyzję.

- Musisz odciągnąć ich uwagę - powiedział jej wprost do ucha. - Dasz radę schować się tam - wskazał dłonią naturalne zagłębienie terenu otoczone większymi formacjami skalnymi - i zrobić zamieszanie, które oderwie ich od Pieńka? Ja obejdę ich z drugiej strony i gdy skoncentrują się na tobie, zaatakuję z flanki.


Sparks spojrzała badawczo na wskazany przez detektywa obszar. Zdawała się przez dłuższą chwilę rachować coś w milczeniu. Wreszcie po prostu przytaknęła Siwemu, który dostrzegł na jej twarzy cień zagadkowego uśmieszku.

Bez względu na to, co się za nim kryło, Huw wymagał od Sparks rzeczy dużych, heroicznych i niebezpiecznych. Zdawał sobie z tego sprawę. Zdawał sobie sprawę z tego, że mogą zginąć. Ona i on. Lecz siedząc bezczynnie zginą na pewno. On po prostu przeprowadził chłodną kalkulację, która zwiększała ich szanse przeżycia.

Z tą myślą opuścił schronienie, podobnie zresztą jak stara. Tamta zdawała się mieć za nic świszczące nad głową kule. Więcej nawet: wbrew jego planom kroczyła całkiem jawnie i prawie że na wprost Pieńka.

Była więc bardzo odważna lub szalona. Tak czy inaczej, Huw uzyskał możliwość względnie bezpiejszego przedarcia się na upatrzony wcześniej teren. Nadal musiał jednak co kilkanaście kroków przeczekiwać bardziej intensywne ostrzały, który przetaczały się z kolejnych stron.


Między jedną z takich pauz zdołał zaobserwować jak Sparks podchodzi niemal vis-a-vis Pieńka. Jego strażnicy od razu podnieśli swoją broń, lecz Edd wnet przerwał swoją mantrę i uspokoił dwójkę gestem dłoni. Bodaj po raz pierwszy wyglądał na zaintrygowanego.

- Znam ją. Dajcie mówić - rzucił tylko.

- Upłynęło wiele wody, Anderson - głos Sparks był spokojny, ale stanowczy. - Zmieniłeś się.

- Do rzeczy - odpowiedział tamten. - Mam nadzieję, że masz dobry powód, aby mi przeszkadzać.


Enta już salwa dobiegła właśnie końca. Lwyd przemieścił się o kilka metrów i zaraz padł za wyżłobionym od pocisków głazem, gdy powietrze znów wypełnił ołów.

- Chcę tylko wiedzieć czy upadłeś na głowę i jak mocno - fuknęła Sparks. - Kiedy cię znałam, nie biegałeś po górach z bandą wariatów.


Pieniek tylko uśmiechnął się krzywo.

- Słuchaj Sparks. Wiesz, że cię szanuję i tylko dlatego jeszcze rozmawiamy, ale widzisz tylko wycinek większej całości - jego głos nic nie stracił z kaznodziejskiej pasji.

- Oświeć mnie więc.


Kolejna przerwa w wymianie ognia. Siwy zerwał się na nogi, przesadził następny odcinek. Jeszcze raz spojrzał na Andersona.


Ten ciężko westchnął. Utkwił przekrwiony wzrok w kobiecie, podobnie jak jego przyboczni.

- Brenin to gwarant równowagi. Sama widzisz co się działo, kiedy zaczął tracić siły. Tąpnięcia, ataki zwierząt, problemy z elektrycznością. To wszystko się łączy. Gdybyśmy pozwolili mu umrzeć, groziłaby nam katastrofa.


Sparks parsknęła.

- Daliście się nabrać. Wielu z tych tutaj nawet rozumiem, po prostu chcą w coś wierzyć. Ale ty? Brenin to żaden protektor. Nie mam pojęcia czy jest demonem, złym duchem lub czymkolwiek innym. Natomiast wiem, że za pomocą snów potrafi namieszać w głowie. Może robił to z pokolenia na pokolenie. Ostatecznym i najbardziej obrzydliwym tego efektem jest wasza banda. Czas z tym skończyć.


Edd tylko wzruszył ramionami.

- Rozumiem, że to wszystko. Masz ostatnią szansę, żeby sobie stąd pójść. Oczywiście, o ile nie trafi cię jakaś zbłąkana kula, ale na to nie mam wpływu. Teraz wybacz, muszę coś dokończyć - orzekł, po czym odwrócił się z powrotem w kierunku góry.


Potem wszystko zadziało się bardzo szybko. Edd uniósł totem, a szczelina znów się rozwarła. W tym samym czasie Sparks postąpiła o krok do przodu, zaś straż Pieńka skierowała nań swoją broń. Huw z kolei wreszcie zajął swoją pozycję i bez zastanowienia i jakiejkolwiek wątpliwości zgrał muszkę ze szczerbinką. Na celowniku miał głowę Edda. Nie myślał w tej chwili o Sparks. Realizował plan, który ustalili. Jedyny, który dawał szansę zakończenia tego całego bajzlu. Pociągnął za spust.

Huk boleśnie rezonansował mu w uszach, mimo że co chwila gdzieś indziej rozlegały się inne wystrzały. Zakrawało to na niemożliwość, ale widział jak kula opuszcza jego ochronną tarczę i płynie dalej w powietrzu, zostawiając za sobą fosforyzujące drobinki. Czas zwolnił, on sam zastygł bez ruchu. Wszystko stało się już bezwładnym chaosem i niczym więcej.

Wtem głowa Pieńka odskoczyła gwałtownie, znad jego skroni trysnęła krew. Edd odwrócił się w kierunku Huwa i spojrzał mu prosto w oczu. Otworzył jeszcze usta, aby coś powiedzieć, ale posoka spływała mu po twarzy, wlewała się między spierzchnięte wargi.

A potem upadł na ziemię i znieruchomiał. Lwyd natychmiast posłyszał z różnych stron zachrypnięte, alarmujące okrzyki. Zdołał tylko odruchowo upaść na ziemię i przeczołgać się do najbliższego wgłębienia, nim miejsce, w którym przed chwilą jeszcze stał, zaroiło się od kul.


- Jesteś trupem Siwy! Rusz dupę, kurwa! Jesteś trupem!


W takich momentach jak ten, niczym echo, słyszał w głowie ryki starego sierżanta Tuby. Ten emerytowany policjant ciągle szkolił jednostki specjalne. Wbijał im przenikliwym, suchym wrzaskiem do łbów, że jeśli się znajdują pod ostrzałem przeciwnika to najgorsze co mogą w tym momencie zrobić to - nie robić nic. Policyjne statystyki wskazywały jasno, że policjanci ginęli dużo częściej, gdy starali się przeczekać, niż ci, którzy podejmowali próbę ucieczki, lub starali się przejąć inicjatywę.

Łatwiej powiedzieć, niż zrobić, gdy strach przyciska cię do ziemi i nie pozwala wziąć głębszego oddechu.


- Rusz dupę Siwy!


Zerwał z głowy czapkę i nasadził na suchą gałąź, która leżała obok niego. Zamierzał wychylić ją ponad krawędź osłony, po czym salwować się ucieczką w przeciwną stronę, do następnego głazu. Miał nadzieję, że odwróci tym uwagę atakujących i że podczas ucieczki uda mu się oddać choć jeden celny strzał i zorientować się co się dzieje ze Sparks.


Bez zwłoki rozpoczął realizację desperacko uknutego planu. Blef z czapką najwidoczniej się udał, ponieważ nie padł trupem, gdy tylko podjął bieg. Zmierzył poprzez przez trawę, która zdążyła już zbrązowieć od krwi poległych. Wokół słyszał tylko jeden wielki wizg.

W pewnej chwili coś kazało mu się odwrócić i wycelować bronią tam, gdzie mógł stać najbliższy oponent. Przeczucie go nie myliło: jeden z przeciwników właśnie mierzył do niego z pistoletu, aby za chwilę dostać kulkę pod żebra i paść na plecy.

Tyle tylko, że atak następował zewsząd. Ledwie Siwy wypalił, jak sam poczuł uderzenie gorąca, a następnie tępy ból w prawym barku. Spojrzał nań i natychmiast zobaczył jak krew przesącza się przez jego pokryte pyłem ubrania.

W uszach wciąż słyszał echo pokrzykiwań Tuby, podczas gdy zmierzał dalej, próbując choć trochę oddalić się od tego piekła. Co chwila wodził też wzrokiem za Sparks, ale nie mógł jej odnaleźć.

Nim dobiegł do kolejnego głazu dostał drugą kulkę. Tym razem w udo. Na chwilę zgiął się, próbując jakoś strawić paroksyzm bólu. Zaczął kuśtykać i chyba już tylko adrenalina pozwalała mu przeć dalej do przodu.

W tym czasie ludzie majora wykorzystali zamieszanie związane ze śmiercią Pieńka. Przystąpili do intensywnego szturmu, zwalając się na pole bitwy niemal całą siłą. Huw zdążył natomiast ukryć się za kolejną kamienną osłoną, choć czuł, że dosłownie wypluwa płuca i leje się z niego jak zarzynanego prosiaka. Kątem oka uchwycił wreszcie Sparks: kobieta stała tuż przy wyrwie i najwidoczniej próbowała przeprawić się na drugą stronę. Wchodziła właśnie przez rozedrganą barierę, a wielobarwne wyładowania otaczały ją jak fantastyczne nici.

Wtedy dostał trzeci raz i upadł na ziemię.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest teraz online  
Stary 17-07-2022, 20:55   #107
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Wokół zapanował głęboki bezruch i cisza, mimo że jeszcze chwilę temu okolicą wstrząsały huki wystrzałów. Dopiero wytężywszy słuch, dało się usłyszeć słtumione westchnienia oraz jęki. Były one jednak na tyle zniekształcone i odległe, że zdawało się, jakoby pochodziły spoza czasu i przestrzeni.
Nad polaną sunęła brudnoszara mgła. Coś stale kotłowało się w jej sinych odmętach: kłęby niemo uderzały o siebie, tu i ówdzie wzbijały siną kurzawę. Wkrótce gęsta masa pokryła pole bitwy całunem, który na dobre odebrał wszystkiemu choćby pozory realności.
Huw nadal spoczywał tam, gdzie został raniony po raz trzeci. Wciąż pamiętał ostatni strzał, który powalił go na ziemię. Nie czuł już bólu, choć przeszywający spazm żywo tkwił w jego pamięci. Co zaskakujące, miał się całkiem znośnie, nigdzie nie widział też swojej krwi.
Powoli podniósł głowę. Wokół niego leżeli ludzie. Wielu z nich rozciągnęło się nieruchomo wśród leniwie falującej trawy. Część wciąż oddychała. Ich klatki piersiowe opadały, to znów wznosiły przy akompaniamencie słabego rzężenia.
W szarości dostrzegł również przynajmniej kilka sylwetek, które błądziły gdzieś bez żadnego porządku. Nawoływania w ich kierunku nie miały żadnego sensu, gdyż tamci ignorowali go, kontynuując swój ślepy marsz. Za chwilę zresztą zniknęli na dobre, a on znów został sam.
Podniósł się do pozycji siedzącej. Zorientował się, że nie czuł, ani nie widział na sobie żadnych ran. W następnej kolejności wstał i ostrożnie wykonał kilka kroków. Otaczała go już tylko mgła, więc każdy kierunek był dobry.
Początkowo myślał, że to omamy, lecz z czasem dostrzegł jak plątaniny dymu naprawdę układają się według jakichś reguł. Przez krótkie chwile tworzyły kształty miejsc oraz ludzi, które widział na przestrzeni ostatnich dni. Dostrzegał więc Owena, Paula czy Malcolma, ale i samego siebie: jak odwiedza bar Lysar, walczy z totemem, czy wspina się na Maddox. Wszystkie te obrazy były jednak zwiewne niczym lekki wiatr, który czuł na ogorzałej twarzy. Ledwie skoncentrował na którymś mirażu swój wzrok, gdy ten rozmywał się, a gdzie indziej tworzył kolejny.


Nie wiedział kiedy wyrosła przed nim najeżona skalnymi żłobieniami ściana. Góra Brenin piętrzyła się we wszystkie strony i znikała gdzieś we wzburzonych oparach. Huw zauważył też, że dym przetacza się tutaj wyjątkowo gęsto, jakby miał gdzieś w pobliżu swoje źródło.
Nagle poczuł mrowienie na całym ciele, a przed oczami zatańczyły mu czarne i czerwone plamki. Coś się zmieniło, choć jeszcze nie potrafił jeszcze tego nazwać. Miał niejasne przeczucie, że tym razem chodziło o rzeczy ostatecznie, być może samą osnowę rzeczywistości. Przypuszczenie przyszło do jego głowy zupełnie nieoczekiwanie i bardziej to czuł, niż wiedział. Pozornie przecież nic się tutaj nie działo, a jednak pełzający po karku dreszcz tylko nabierał siły.
Gdy wiatr zmienił kierunek, wyziewy zaczęły się stopniowo rozstępować. Po dłużej chwili Lwyd ujrzał wreszcie to, co jeszcze niedawno było szczeliną. Góra spozierała szerokim na kilkadziesiąt metrów otworem. Majestatyczny Brenin jeżył się ostrymi krawędziami strzaskanych skał, jakby rozwierał w jego kierunku kamienne paszczęki.
Wnętrze rumowiska było jednak ciasno osnute ołowiowym kolorem, a zatem rzeczywiście to stąd wydobywał się zagadkowy wyziew. W tych nielicznych sekundach, kiedy Siwy mimo wszystko potrafił zlustrować firany szarości, jego oczom ukazywała się ogromna sala, którą widział jeszcze podczas strzelaniny. Obecnie jednak obserwował tam… samego siebie. Drugi Lwyd był tak samo odrapany, blady i zmęczony, co on sam. Po prostu stał po drugiej stronie i wpatrywał się w jego kierunku.
Co więcej, przez moment miał wrażenie, że jest tym drugim sobą i to jego oczami spogląda na zewnątrz. Miało to miejsce jeszcze kilka razy i w pewnym momencie nie miał już pojęcia, który z Huwów jest prawdziwy. Powoli odpływał gdzieś myślami, wszystko stawało się coraz bardziej zatarte i odległe, aż całe jego pole widzenia przysłoniła mgła.



Tak łatwo było zwyczajnie odpuścić. Osunąć się w niebyt i wreszcie odpocząć, bo przecież kto jak kto, ale Robin zasługiwała na długi i regenerujący odpoczynek. Tyle że coś nadal było głęboko nie w porządku. Jakiś fragment rzeczywistości usilnie przypominał o sobie jak wrażona do głowy drzazga.
Pozorna sielanka okazała się w istocie stanem letargu, z którym kobieta postanowiła natychmiast zerwać. W tym samym momencie przejrzała misternie wykonaną, ale wciąż wadliwą iluzję. Być może sprawił to widok zagadkowego plakatu, a może wystarczyła siła jej własnej intuicji. Bez względu na to, Will oraz Foxy nagle rozmazali się na jej oczach. Równocześnie umeblowanie oraz ściany pokoju zaczęły tracić na plastyczności, tracąc swoje kształty. Nie minęło kilka chwil, jak wszystko dosłownie upłynniło się do postaci mazi, która spłynęła wartko pod nogami Robin.
Teraz wiedziała już, jak wiele potrafi uczynić złowroga siła góry. Nie mogła zatem mieć pewności, czy aby za chwilę nie padnie ofiarą kolejnej podłej sztuczki. Wtedy jednak przypomniała sobie, że czas jest tutaj bez znaczenia, dzięki czemu nawet potencjalna porażka była do odrobienia.
Bo przecież nie tylko wróg potrafił tu tworzyć coś z niczego. Ona także. Pomost, jezioro i szumiące fale… prywatny azyl stopniowo pojawiał się wokół niej właściwie za pomocą samego aktu woli. Przez chwilę miała co prawda problemy z koncentracją, ale dobrze wiedziała co chce osiągnąć. Kolejny moment skupienia i oto znów trafiła do bezpiecznego miejsca, otoczona kojącymi myślami oraz wdzięcznością. Stąd właśnie postanowiła jeszcze raz zaczerpnąć energię, żeby stanąć z oponentem jak równy z równym.


Przez chwilę chłonęła z otoczenia praktycznie wszystko: zapach lata, śpiew ptaków, chłód bijący od wody. Magazynowała te proste i przyjemne bodźce, które przywodziły na myśl dawne dni, kiedy wszystko było o wiele łatwiejsze. Czuła jak jej świadomość wypełnia się czymś klarownym i czystym. Potem powoli opuściła się na wodę, przepłynęła kawałek jeziora na grzbiecie. Głęboki spokój sprawi, że zatraciła się, połączyła z błękitną tonią. Była gotowa.
Tym razem podróż z interioru nastąpiła błyskawiczne. Z nowym zapasem sił Carmichell wróciła na pole walki, która cały czas przecież się toczyła, nawet jeśli ona sama przez jakiś czas zdawała się przebywać gdzie indziej.
Znów stanęła w monstrualnej komnacie. Otaczający ją tłum stażników poruszył się niespokojnie. Rozwarli swoje szyki nagle, jakby trąceni obawą. Nawet jeśli odczuwali strach, najwyraźniej przymierzali się właśnie do ostatniego szturmu na jej umysł. Ona także zebrała się w sobie, skoncentrowała wszystkie myśli, po czym posłała ich wiązkę w kierunku otworu.
Copy.
Paste.
Szczelina zaczęła się zasklepiać. Tam, gdzie widniał otwór, coraz szybciej wzrastała lita skała. Widok po drugiej stronie przejścia również stawał się znacznie mniej wyraźny. Robin czuła, że przepełnia ją energia. Była w stanie to dokończyć, sukces był już na wyciągnięcie ręki.
Cała komnata zatrzęsła w posadach. Coś niewidocznego uderzyło w odległe ściany z ogromną siłą. Behawiorystką szarpnęło, poleciała do tyłu. Zdążyła jeszcze zasłonić się odruchowo dłońmi, gdy nastąpił kolejny wstrząs. Pamiętała jeszcze, jak ze wszystkich stron dopada ją głęboka szarość, odbierając dalszą możliwość działania.



Sunęli mozolnie przez pustą przestrzeń. Wszystkie ich zmysły zgasnęły gdzieś nagle i pozostała już tylko świadomość własnego ruchu. Nie mieli pojęcia czy działo się to jedynie krótką chwilę, a może długie godziny. Coś mówiło im natomiast, że obydwoje trafili głęboko do wnętrza Brenin. Odwiedzili korytarz zbyt wiele razy, aby nie wyczuć obecności, która właśnie przyciągała ich do siebie.
Tak jak zawsze, trudno było powiedzieć, kiedy pojawili się we wnętrzu tunelu. Huw i Robin stanęli w dobrze znanym sobie miejscu, po czym spojrzeli po sobie. Nie musieli nic mówić, zresztą coś takiego jak ludzka mowa tutaj już nie istniało.
Wprost przed nimi spoczywały wyrwane z zawiasów drzwi. Podwoje znaczące koniec przejścia były stare i spróchniałe, ich roztrzaskane fragmenty leżały wszędzie wokół. Kres podróży zbliżył się do nich i to dosłownie, ponieważ sami stali przecież w miejscu. Zrozumieli ten fakt dopiero po chwili – to same ściany jako takie przesuwały się wzdłuż ich pozycji. Nie mieli czasu na reakcję czy ucieczkę, próg po prostu minął ich i został w tyle. Nagle znaleźli się zatem wewnątrz tego, do czego prowadziła ich mnogość tak licznych koszmarów.
Na początku dwójkę otoczyła bezbrzeżna pustka. Nawet kiedy odwrócili się za siebie, nie widzieli już korytarza, ani wyłamanych drzwi. Wystarczyły krótkie oględziny, aby stwierdzić, że nie zdawało się to być ani otwartą przestrzenią, czy też dużym pomieszczeniem. Osaczający mrok nie stanowił ponadto ciemności w dosłownym tego słowa znaczenia, a raczej zaprzeczenie jakichkolwiek kolorów. Nicość absorbowała wszystko wokół siebie, przez co obydwie sylwetki były na jej tle wyjątkowo wyraźnie, rażąco wręcz kontrastowały z wszechogarniającym niebytem.
Z niego zaś, gdzieś na wprost dwójki powoli wypłynął enigmatyczny byt. Twór potężny jak bodaj sama góra i równie nieforemny. Przypominał ciemną plazmę zamkniętą w kształcie zniekształconego rombu. Substancja unosiła się i żywo zmieniała swoją strukturę, cały czas dokonując licznych transformacji. Wewnętrzne prądy pływały pod jej powierzchnią, na zewnątrz zaś stale wykwitały skomplikowane, kubistyczne formacje.
Lwyd zmrużył oczy. Miał bowiem wrażenie, że część plazmy odrywa się i spływa bezpośrednio przed niego, a następnie zaczyna tworzyć jakąś kompozycję. Nie mylił się. Już po chwili dostrzegł szkielet tak dobrze mu znanego budynku sierocińca. Tyle tylko, że była to jakaś rachityczna kopia, pusta wydmuszka bez jakiegokolwiek życia. Substancja podjęła jeszcze jedną próbę, ukazując mu scenę odejścia z policji. Substancja stworzyła kopie jego oraz byłego szefa, niemniej w najlepszym przypadku przypominało to odrzuty z galerii figur woskowych.
Robin również coś dostrzegała. Na jej oczach maź rozlała się, próbując stworzyć scenę pogrążonych zabawą ludzi. Ten obraz również był cokolwiek karykaturalny niczym koślawe, dziecięce mazaje. Potem płyn próbował przedstawić ją samą, jak siedzi ze skrzyżowanymi nogami i twarzą w dłoniach. Lub szlocha przed biurkiem ledwie „zarysowanego” terapeuty. Ale to nie była ona, raczej wyjątkowo naiwne wyobrażenie jej dawnego odbicia.
Sceny rozpłynęły się, plazma znów wróciła na swoje miejsce, czyli do wielkiego tworu lewitującego nad dwójką. Ów zabuczał basowym dźwiękiem. Nie wiedzieli co dokładnie ten oznacza, ale zdecydowanie czuło się w nim gniew. Ledwie głuchy ton zdążył wybrzmieć, gdy zarówno Huw, jak i Robin poczuli, że jest tu ktoś jeszcze. Obydwoje odwrócili się za siebie.
Roderick Wells, jeśli tak rzeczywiście się nazywał, stał teraz naprzeciwko dwójki. Nie był to już elegancki modniś ze swojego interioru, ale znów okutany w szaty eremita. Jego ściągnięta twarz była jak marmuru, sylwetka napięta niczym struna, jasne włosy przeczesane do tyłu, choć pozostawione w lekkim nieładzie.
Roderick nic nie mówił, lecz wcale nie musiał. To, co miał do przekazania, spływało bezpośrednio do Huwa i Robin. W kontekście tej wymiany informacji, konwencjonalna rozmowa zdawała się śmiesznie prymitywnym sposobem komunikacji.
Brenin umiera, przekazał im Roderick. Jednakże nie posiadał już władzy nad Huw i Robin. Coś się zmieniło. Mieli nad nim przewagę i odebrali mu jedyną broń. Nie stało się to teraz, ani w konkretnej chwili, było procesem, przez który nie bez bólu przeszli.
Tyle że Brenin tego nie wiedział. Gdy wreszcie udało mu się zrobić to, czego nie zdążył przez tak wiele nocy, tak wtedy było już za późno. Czy Roderick od początku wiedział co tutaj ujrzą? Tak. Czemu im o tym nie powiedział? Podobno musieli osiągnąć to sami.
Wells przeszedł obok wibrującej plazmy i zawiesił za siebie ręce. Przez chwilę wędrował w ten sposób, po czym znów podjął swój wywód, a raczej wtłaczanie wiedzy wprost do dwójki.


Łowca snów nadal był silny – indagował mentalne tamten. W ostatniej chwili desperacji zdołał zatrzeć granicę między snem i jawą, co wywołało paradoks. Dwa światy nie mogły istnieć równolegle, nastąpiło więc sprzężenie, w wyniku którego czas przestał mieć znaczenie. Huw i Robin byli równocześnie tutaj i poza tunelem. Robin nadal walczyła ze szczeliną, a Huw właśnie zastrzelił człowieka zwanego Pieńkiem. Jednocześnie było zupełnie odwrotnie, Carmichell poniosła porażkę, zaś to Lwyd został zastrzelony. Tak samo zdołali zamknąć szczelinę, co zostawili ją otwartą. Wszystko działo się naraz, a różne scenariusze nachodziły na siebie, czasem wzajemnie się multiplikując, czasem wykluczając.
Co mogli zatem zrobić? Teraz już nic, ponieważ wykonali swoje zadanie i to lepiej niż sam się spodziewał. W żadnej z alternatyw Brenin nie zdołał ich bowiem złamać. Tylko to dawało mu siłę, więc ostatecznie zawsze przegrywał. Wells poświęcił zaś całe wieki na poznanie tego miejsca i wciąż mógł nagiąć je do swojej woli. Wiedział jak przywrócić czas na swoje miejsce.
Po swojej niby-perorze podniósł dłoń, następnie zamknął oczy. Plazma gniewnie zabulgotała nad głowami całej trójki, gdy sekundy napięły się jak sprężyny i mozolnie ruszyły do przodu.
Potem zniknęli. Jak sen.



Obudziły go krzyki i smród śmierci. Rzeczywistość spadła na Huwa z przytłaczającą mocą: bolało go dosłownie wszystko, a po mgle i majakach nie było nawet śladu. Choć słyszał więc odgłosy walki, to nie miał siły wstać. Pozostał na swoim miejscu, nawet gdy ktoś zasłonił go własnym cieniem i zawołał po imieniu. Powoli, lecz zdecydowanie został postawiony do względnego pionu.
– Chyba nie sądziłeś, że cię tutaj zostawię – powiedział Owen, przerzucając jego ramię przez plecy. – Chodź. Odejdziemy kawałek od tego pierdolnika.
Policjant odprowadził go na obrzeża polany. Po drodze świsnęło obok nich parę kul, lecz najwyraźniej żadna nie była przeznaczona dla nich. Wreszcie Gryffith usadził detektywa na płaskim kamieniu. Lwyd mógł stąd na spokojnie obserwować dalszy przebieg zdarzeń. Od razu spostrzegł, że szczelina znów była wąskim otworem, a nie tak jak poprzednio, rozwartym przejściem. Jeśli chodziło o bitwę, wszystko wyglądało na to, że właśnie dobiegała końca. Po śmierci Pieńka, zapatrzeni w niego ludzie zdali się utracić rezon. Pojedynczy z nich stawiali jeszcze opór, lecz zdecydowana większość była właśnie rozbrajana lub dobijana. Akcją zarządzał major, który osłaniany przez wydzielony do tego oddział, poruszał się żywo po polu. Wskazując kolejne cele, wydawał głośne komendy z ogniem w oczach.
Owen szturchnął Huwa i wskazał na bramę w górze. Pochylona sylwetka Sparks nadal tam stała i próbowała przebić się do środka. Ile zatem czasu minęło, kiedy widział ją po raz ostatni? Czy rzeczywiście minęła ledwie chwila?
Wytężył wzrok, ponieważ z trudem dostrzegał już Carmichell stojącą wśród strażników we wnętrzu góry. Nagle zrozumiał dlaczego.


Robin czuła drżenie pod nogami, lecz tym razem ustała w miejscu. Jeszcze raz spojrzała przed siebie na pęknięcie, które przecinało w poprzek przeciwległą ścianę. Kolorowe wiązki nadal przetaczały się otworem, niemniej z każdą sekundą robiły to coraz wolniej. Dostrzegła również, że bezpośrednio przed górą ktoś stoi, lecz widok po drugiej stronie był już zbyt niewyraźny.
Zadzierzgnęła w sobie resztki sił i dała z siebie wszystko, przyzywając obrazy ze swojego interioru oraz przekuwając je w energię, która miała ostatecznie zasklepić otwór. Moc znów wróciła do niej, choć może i była z nią cały czas. Tak czy inaczej, teraz ta wyjątkowa werwa przepływa przez z nią z taką siłą, że czuła się jak naczynie, przez który rwał strumień wartkiej wody. Bo przecież woda zawsze znajdowała swoją drogę.
W jednej chwili pierzchły gdzieś sylwetki strażników obok, a moment później otwór wyraźnie się skurczył. Na jego miejscu już całkiem wyraźnie widniała kamienna ściana. Obraz na zewnątrz góry był natomiast ledwie widoczny. Kobieta widziała jedynie bardzo lekki kontur iglaków, gór oraz jakichś ludzi.
Udało się zatem, zamykała przejście. Tyle że tym samym wyczerpała resztki swoich sił. Po wszystkim opadła na kolano i tak już pozostała. Jeśli nadal posiadała ciało, to zdecydowanie odmówiło ono jakiejkolwiek współpracy. Chyba zaczęła też tracić zmysły, bo w pustej obecnie komnacie dostrzegła jeszcze jedną osobę, która zmierzała bezpośrednio w jej kierunku. Była to Sparks.
– Pamiętasz, co ci raz mówiłam o przepływie energii? – zapytała tamta bez żadnych wstępów. – Dziś dałaś jej z siebie bardzo wiele. Czas, żeby teraz ktoś inny ci pomógł.
Stara pochyliła się nad nią, szeleszcząc licznymi koralikami.
– Poza tym Roderick stąd odszedł, a temu miejscu przyda się nowy opiekun. Kto wie czy Brenin był jedyny – przez sekundę obserwowała Robin spod przymrużonych powiek, po czym dodała wreszcie: – No, to by było na tyle.
Choć Sparks zdawała się pokurczoną staruszką, bez problemu pochwyciła nagle Robin. Następnie zrobiła coś jeszcze mniej spodziewanego. Mianowicie rzuciła kobietą w stronę niemal zasklepionej wyrwy, jakby ta była szmacianą lalką. Behawiorystka zdążyła tylko ujrzeć, jak ściana niebezpiecznie szybko zbliża się do niej. Już sądziła, że uderzy w przeszkodę i co najmniej połamie, gdy po prostu zanurzyła się wewnątrz skały. Przez jedno uderzenie serca nic nie widziała, aby zaraz swobodnie wypaść po drugiej stronie. Tu już powoli osunęła się na ziemię, odzyskując oddech i czucie w członkach. Gdy spojrzała za siebie, otworu już nie było. Brenin wzrastało nad jej głową jako najzwyklejsza w świecie góra.
Tymczasem na polu rozległy się ostatnie wystrzały, po czym zapanowała głęboka cisza.
Wstawał świt.
 
Caleb jest offline  
Stary 09-08-2022, 08:02   #108
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Widok Owena sprawił, że ostatecznie wybudził się ze snu. A więc doszli do końca korytarza. Zrobili to i pokonali Brenen. A może to wszystko ostatecznie było tylko snem? Siwy chyba nie do końca chciał wiedzieć.

- Miło cię znowu widzieć - Huw ścisnął prawicę policjanta.

We wstającym świcie wszystko nabierało rzeczywistych, realnych kształtów. Cienie Brenen bladły. Sylwetki grupy majora nabierały ostrzejszych kształtów. Detektyw wstał z trudem, ciągle zaskoczony, że wyszedł ze strzelaniny bez szwanku. A przynajmniej tak się czuł w porównaniu z ranami, które zapamiętał jako znacznie bardziej dotkliwe.

- Chyba nam się udało Gryfith - odparł znużony, jakby wyczerpała go długa podróż na szczyt. - Chyba nam się udało.

Poklepał go jowialnie po ramieniu i podszedł powolnym krokiem do Carmichel. Uśmiechnął się słabo.

- Zrobiłaś to - ruszony nagłym impulsem przytulił ją do siebie. - Naprawdę to zrobiliśmy.

Robin rozejrzała się, oszołomiona, dookoła.
Nie przypuszczała, że uda się jej stamtąd wyjść.. Tym bardziej, że przecież powinna ciągle leżeć w tej sali. Jak to możliwe, że Sparks ja złapała i wyrzuciła? To nie miało sensu, ale ostatnie dni nauczyły kobietę nie przyjmować się takimi drobiazgami.
Czuła uścisk Huva, więc chyba, żyła, prawda?
- Jesteś cały? – odsunęła się na odległość ramion, żeby go obejrzeć.
- Tak. Chyba - Ból postrzału był ciągle żywy, ale teraz wydawał mu się tylko realnym snem. - Tak. W porządku. Nie wiem jak ty, ale ja już mam dość tego miejsca. Muszę sprawdzić co u Paula i chcę wrócić do siebie. Usiąść w knajpie i napić się ale. Jakie masz plany?
To pytanie zastanowiło kobietę. Nie miała planów.. Chciała tylko ozamknąć szczelinę. To był jej cały plan. Ale teraz? Zbladła, bo przypomniała sobie, o czym zapomniała.
- Foxy - powiedziała. - Powinna być.. gdzieś tam. - zatoczyła dłonią koło, a potem zagwizdała.
Huw podążył za wzrokiem dziewczyny, wypatrując czworonoga.
Nie musiała długo czekać. Pies wybiegł do niej skądś z prędkością błyskawicy. To z kolei zdradzało fakt, że ekipa z Maddox też tutaj była, ponieważ suczka ostatnim razem została właśnie tam. Zresztą, to właśnie na górze powinna przebudzić się Carmichell, lecz poprzednie wydarzenia jasno wskazywały, że czas i miejsce okazały się ostatnio względne.
Foxy wskoczyła na swoją panią i zaskomlała. Choć pies był bardzo dobrze ułożony, to teraz trudno było go uspokoić. Toller stanowił wręcz włochaty huragan szczęścia i energii.
Owen obserwował to wszystko jakby z boku. Teraz nawet lekko się uśmiechnął, choć był to bardziej lżejszy grymas, niż objaw realnej satysfakcji. Wyciągnął z zakamarków swojej kurtki jakiegoś kopciucha i odpalił go.
- Ta… wydaje się, że to rzeczywiście koniec - powiedział zmęczonym głosem. - Choć wcale się tak nie czuję. Znaczy, główny sprawca został odesłany, ale jakby to ująć… - wyraźnie się ociągał przed jakąś deklaracją. - Ta góra karmiła się naszymi demonami, prawda? Tyle że kiedy myślę o moich córeczkach… cóż, powiem wprost, nadal mam ochotę palnąć sobie w głowę. Przez tak wiele lat negowałem to, co się z nimi wydarzyło, że nie potrafię tak po prostu przejść do porządku dziennego. Wyobrażacie sobie, że udawałem, jakby naprawdę żyły? - w jego oczach zalśniła łza. - Że wywalałem na trawnik ich zabawki i wołałem na obiad? Żona nie wytrzymała, wyprowadziła się do rodziców. Ale to nieważne. Jestem już chyba w stanie zaakceptować ich śmierć, ale nie czuję jakiegoś oczyszczenia. Do cholery, jedynie wy nie potraktowaliście mnie jak wariata. I domyślam się, że was też coś zżerało od środka - znów zrobił pauzę, ale wyglądało na to, że formułuje jakąś ostateczną myśl. - Myślicie, że ten ból kiedykolwiek minie?

- To nigdy nie mija - odparł Siwy po krótkim namyśle co musiało starczyć policjantowi za obie odpowiedzi. - Trzeba nauczyć się z tym żyć.

Huw patrzył przez chwilę na włochatą radość.

- To mi przypomina, że ktoś pewnie na mnie też czeka - wydusił z siebie. - Co teraz zamierzacie? - wrócił do swojego pytania.

- Przede wszystkim nadal jestem policjantem. Wrócę do pracy. Jak sam powiedziałeś, zacznę uczyć się z tym żyć.
Spojrzeli po Carmichell, ale na jej odpowiedź musieli jeszcze chwilę poczekać. Ta wciąż cieszyła się spotkaniem z Foxy.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest teraz online  
Stary 12-08-2022, 07:43   #109
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Ulga była tak silna, że pod Robin ugięły się nogi. Usiadła więc na ziemi pozwalając psu – jak kiedyś, kiedy był szczeniakiem – wejść sobie na kolana. Foxy w końcu znieruchomiała, przytłoczona ilością szczęścia, która ją spotkała. Wcisnęła mordę pod pachę kobiety i udawała, że jej nie ma.
- Skoro ona wyszła, to inni też dali radę – powiedziała Robin . – Sparks mi pomogła.. ale ona tam została. Jak rozumiem, teraz ona zadba … - szukała słowa – zaopiekuje się tym miejscem. Powinno się udać.
Wysłuchała wyznania Owena, nie przerywając ani jednym słowem. Potem podniosła się na nogi i dotknęła jego ramienia.
- Nie minie – potwierdziła słowa Huva. Głos jej zmiękł. – Ale teraz, kiedy zaakceptowałeś fakty, kiedy przyznałaś się sam przed sobą, że Twoje córeczki umarły, będziesz mógł przejść po nich żałobę. Ból będzie wracał, ale pomieścisz go w sobie. Bo będą też wracały dobre wspomnienia. I dzięki temu znajdziesz siłę, żeby żyć dalej. I nie zwariować. Śmierć i życie to dwie strony tej samej monety. Nie mogą istnieć bez siebie. Tworzą całość. Positum. Skoro nie dopuszczałeś do siebie ich śmierci, tym samym negowałeś ich życie. Ich istnienie. Teraz wszystko będzie dobrze – zapewniła go.
Tym razem Gryffith spojrzał jej prosto w oczy, nie unikał emocjonalnej konfrontacji. Wreszcie się uśmiechnął. Całkiem szczerze, a przynajmniej na tyle, na ile pozwalała jego pobrużdżona twarz. Przez chwilę po prostu patrzyli sobie w oczy. Tyle przeszli razem, że więcej słów nie było trzeba.
- Dzięki. To wiele dla mnie znaczy - odpowiedział Owen w końcu.
- I ja dziękuję. Za wszystko - Robin objęła mężczyznę.
Przez moment patrzyła na jaśniejący horyzont, a potem przeniosła spojrzenia na Huva.
- Trzeba cię opatrzyć – powiedziała. – Słabe by było, gdybyś przeżył to całe szaleństwo, a potem umarł z powodu utraty krwi. Musimy znaleźć samochód i dostać się do miasta.
Huw wzruszył ramionami bagatelizując temat ale nie oponował.
- Nim pojedziemy chcę jeszcze zamienić słowo z Addingtonem i - Siwy spojrzał na policjanta - zajedziemy później do Paula?
Gryffith tylko pokiwał głową, kończąc swojego niby-papierosa.
- A potem.. chyba będziemy dalej normalnie żyć, nie? - wtrąciła Robin. - Normalnie i nudno.
- O niczym innym teraz nie marzę - wyszczerzył się Lwyd.
- Lub nie - uśmiechnęła się sama do siebie i wyciągnęła komórkę.
Wybrała numer narzeczonego, ale udało jej się dodzwonić dopiero za trzecim razem. Chaos, w tym ten elektromagnetyczny, dopiero się uspokajał i zapewne potrzebowali jeszcze kilku dłuższych chwil, aby wszystko wróciło do normy.
Will odebrał natomiast już po jednym sygnale.
- Jasna cholera, Robin. Wszystko w porządku? - zaczął mówić z prędkością karabinu maszynowego. - Słuchaj, jestem w Sionn. Co tu się do cholery wydarzyło?
- Dobrze cię słyszeć, kochanie - Robin dla odmiany mówiła wolno. - Trudno to tak wszystko streścić… chyba się zgubiłam, ale już wszystko jest ok. Znajdę jakieś transport i zaraz będę w Sion. Bardzo tęskniłam.
- Nie wiesz nawet jak ja! Spotkajmy się choćby na rynku. Pospiesz się, bo tu uświerknę!
- Będę najszybciej jak się da - zapewniła go Robin. - Zamów kawę, Dużo kawy. I daj znać wszystkim, że jest ok.
- Nim się rozejdziemy - Huw wręczył im po wizytówce gdy Robin zakończyła rozmowę.. - Za dwa miesiące, drugiego obchodzę swoje czterdzieste trzecie urodziny. Zapraszam was do mnie, do Cardiff. Nie przyjmuję odmowy!

- Czterdzieste trzecie? - zdziwiła się, nieco teatralne, Robin - wyglądasz na bardziej doświadczonego mężczyznę - puściła do niego oko. - Będę, oczywiście. Z Willem. Będziemy mieli dla Was zaproszenia na ślub. Również nie przyjmuję odmowy.

- Cieszę się bardzo - uśmiechnął się Lwyd. - Czas nie był dla mnie łaskawy. Oczywiście będę.
Gryffith milczał. Najpierw spojrzał na kartonik i już chciał coś powiedzieć, jakby zaoponować. Wahał się dłuższą chwilę, mamlał coś pod nosem.
Tyle że stary Owen może rzeczywiście się zmienił.
- Jasne, Huw. Będę. Tak się składa, że mam świetny tytoń, który będzie pasować do twojej fajki. A co do ciebie Robin… też nie odmówię. Nawet nie poznałem twojego wybranka. Powiedziałbym, że facet to cholerny szczęściarz, ale obrosłabyś w piórka. Więc nie powiem.
- Nie obrosnę - uśmiechnęła się Robin. To ja jestem szczęściarą.. Will czeka na mnie tyle czasu mimo tych wszystkich wyskoków. Przedstawię go wam. Przyjechał do Sionn.
Rozmowę przerwało pojawienie się majora. Choć ten wyraźnie kulał, to starał się iść wartkim krokiem. Mężczyzna przybył ze swoją świtą równie odrapanych i zmęczonych dziadów, a poza nimi był tu również blady Eliasz.
Major przyjrzał się po kolei całej trójce i zagryzł wargi.
- Jasna cholera, niech ktoś się zajmie Huwem - rzucił przez ramię, po czym jeden z mężczyzn nadbiegł z naręczem bandaży oraz medycznych przyborów.
Sam Thompson usiadł na kamieniu i potarł rękawem spocone czoło. Był ranny w kilku miejscach, ale nie wyglądało to na nic zagrażającego życiu.
- Słów mi nie starcza na opisanie tego, jak dobrą robotę tu odwaliliśmy. Niemniej mamy problem. Ten burdel rozniósł się na dziesiątki kilometrów. Mamy sytuację bez precedensu, zapewne cała okolica zaczęła wariować. Trudno będzie to wytłumaczyć zbiorową histerią. Kwestia godzin jak pojawią się tu rządowi. Możliwe, że sprowadzą wojsko. To dobrze i źle, bo mogę posłużyć się dawnymi znajomościami. Spróbuję choć trochę przypudrować sprawę, to może nikt was z nią nie skojarzy. Żeby to było w ogóle możliwe, musicie jak najszybciej wracać do domu. A potem udawać, że nigdy was tu nie było. Jeśli macie więc w pobliżu jakieś sprawy, załatwcie je teraz. No i to chyba jasne, że nigdy już się nie spotkamy, więc powiem tylko, że było zaszczytem z wami współpracować - dokończył już wyraźnie zmęczony i na jednym dechu, sprawdzając wzrokiem reakcje pozostałych.
- Jasne - Lwyd przytaknął w zrozumieniu. - Właśnie mieliśmy się stąd wynosić. Czy Eliasz może nas podrzucić do Sionn? Mam z nim do zamienienia parę słów i… Dobra robota majorze - dodał na końcu wyciągając prawicę. - Przybył pan w samą porę. Dziękuję.
Wymienili uściski ręki. Mimo upływu lat i ogólnego zmęczenia chwyt wojskowego pozostał silny. Następnie major spojrzał wymownie na Eliasza, dając do zrozumienia, że teraz każdy odpowiada za siebie.
Addington z kolei błądził wzrokiem, więc widok ciał na polu musiał się na nim odcisnąć. Jego przestrach okazał się jednak pozorny, bo młody mężczyzna nie był już bynajmniej taką galaretą, jak wcześniej. Robin odniosła nawet wrażenie, że mimo wszystko zaczyna przypominać tego Eliasza, którego śniła - przynajmniej podejmującego wewnętrzną walkę.
- Też nie zamierzam tu zabawić - powiedział wreszcie, przełykając ślinę. - I na mnie ktoś czeka. Jedźmy choćby zaraz.
- Jedźmy - adrenalina u Robin zaczęła opadać, zmęczenie coraz bardziej dawało się we znaki. Przypięła Foxy zapasową linkę z nerki, co w sumie było niepotrzebne, bo pies chodził przyklejony do jej łydki. - Trzeba cię, Huv, połatać przed tymi urodzinami.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 18-08-2022, 17:55   #110
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Po kilku minutach Huw otrzymał wreszcie pomoc od kogoś, kto od biedy uchodził za polowego medyka. Szybkie oględziny wykazały, że dwie rany postrzałowe, odpowiednio w barku i udzie, były raczej draśnięciami, zaś trzeci pocisk przeszedł na wylot przez goleń. Wyglądało to o tyle osobliwie, że jeszcze niedawno detektyw żegnał się ze światem, obecnie zaś rokował wcale dobrze. Choć doskwierał mu intensywny ból, to jakimś sposobem nie nastąpiły większe komplikacje. Wkrótce obandażowany Lwyd mógł wsiąść do jednego z aut, które udostępnił im major. Samochód prowadził Eliasz, jako że ten był w najlepszej formie, a zaraz za nim do środka wsiedli również Robin i Owen. Ich następnym i jednocześnie ostatnim przystankiem miało być Sionn.
Gdy całą grupą opuszczali usiany trupami teren, dostrzegli jeszcze jak ludzie majora zaczęli przenosić poległych w jedno miejsce. Hałda ciał powiększała się z minuty na minutę, wypuszczając w okoliczną ziemię strumienie krwi. Siedzący w samochodzie zauważyli także jak niedobitki z kompanii Pieńka są zaganiani pod sędziwy klon, a następnie skuwani trytkami pod jego rozłożystymi gałęziami. Z dawnych bojowników uleciał już cały hart ducha i przedstawiali sobą żałosny widok. Mieli spuszczone głowy i szare twarze.
Jechali jakiś czas w milczeniu. Droga prowadziła przez wertepy i serię wykrotów, toteż Addington zmuszony był do wykonywania brawurowych manewrów. Mężczyzna zdawał się również z czymś niecierpliwić. Kilka razy otwierał lekko usta, to znów zamykał. Gdy drzewa się przerzedziły i wjechali na ubitą drogę, wreszcie zabrał głos.
– Wiem, że będą to tylko słowa, ale jestem wam wdzięczny – powiedział, spoglądając najpierw na Huwa we wstecznym lusterku. – Postanowiłeś mnie szukać, nie patrząc nawet na zapłatę od żony. Swoją drogą Sarah pewnie już wychodzi z siebie, ale o to się nie martw. Jakoś jej to wytłumaczę. Pytałeś co mam zamiar dalej robić… Cóż, chyba znów pójdę na terapię. Zawsze się wszystkiego bałem i góra wykorzystała moje słabości – mężczyzna przełknął ślinę. – Więc tak sobie myślę, że leczenie to chyba najlepsze co mogę zrobić, prawda?
Zjechali z dużej, usianej iglakami skarpy. Asfalt zrobił się mniej wybrakowany, więc Eliasz przyspieszył. Wkrótce skręcili w trasę, która prowadziła bezpośrednio na stację benzynową. Tuż obok niej, na zaniedbanym i pustym parkingu wciąż dało się ujrzeć zaschniętą plamę krwi Paula.
– Co do ciebie… – zaczął znów Eliasz, tym razem zezując na Robin, – tam w twoim interiorze dałaś mi do myślenia. Może w mojej głowie nie dokonałaś rewolucji, ale coś zmieniłaś. Czuję to. I doceniam – chrząknął i poprawił się na siedzeniu.
Eliasz dodał gazu, jakby mimo wszystko chciał uciec od tematu, więc już wkrótce wszyscy ujrzeli zarysowania górskiego miasteczka. Nad rozrzuconymi po dolinie zabudowaniach prześlizgiwały się oślepiające refleksy słońca. Sionn budziło się właśnie do życia.


Budziło – i to dosłownie. Zdezorientowani mieszkańcy wstawali z ulic i trawników, przecierając oczy zarówno ze snu, jak i zdumienia. Miało się bowiem okazać, że anomalia wywołana przez Brenin zesłała na wszystkich sen tak jak stali. Teraz przechadzali się po okolicy, niewiele ze wszystkiego rozumiejąc. Eliasz podjechał bliżej i uchylił okno, aby podsłuchać jedną z rozmów zaskoczonych obywateli. Wynikało z niej, że Sionn stało się świadkiem czegoś, co wzięto za rodzaj masowej narkolepsji. W jej trakcie lokalsi stracili przytomność, a wiele osób wspominało chaotyczne koszmary, których sens jednakże im umykał. Wyglądało więc na to, że choć sami nie byli celem góry Brenin, to odczuli echo jej mocy.
Zaparkowali we wschodniej części miasta. Owen miał stąd załatwić sobie transport do Ynsevall, a Eliasz wynająć samochód i ruszać dalej, było to więc miejsce ich pożegnania. Sam Gryffith jeszcze raz podał wszystkim rękę, zapewniając że pojawi się zarówno na urodzinach Huwa, co ślubie Robin.
– Dobra, pewnie u mnie też jest burdel, więc wracam ogarnąć swój rewir – stwierdził, patrząc na wciąż błąkających się mieszkańców. – Nie lubię ckliwych pożegnań, więc po prostu się trzymajcie. I do zobaczenia w lepszych czasach.
Kiedy policjant ruszył przed siebie, Addington podszedł bliżej towarzyszy. Ten z kolei uśmiechnął się blado, lecz okazał się bardziej wylewny w gestach. Uścisnął dwójkę i życzył im wszystkiego najlepszego.
– Chyba najlepiej zrobię, jeśli powiem policji, że sam postanowiłem gdzieś zniknąć. A żona… chciałbym być wobec niej szczery, ale nikt kto tego nie przeżył i tak w to wszystko nie uwierzy – wzruszył ramionami. – Jakoś to będzie.
Wkrótce i on odszedł, a Huw i Robin spojrzeli po sobie. Obydwoje mieli tu coś jeszcze do załatwienia.



Lwyd udał się, a właściwie poczłapał do szpitala. Sama placówka również była pogrążona w chaosie. Niedysponowany przez ostatni czas personel dwoił się teraz, aby nadrobić zaniedbania względem pacjentów. Jedno trzeba było jednak przyznać – w szpitalu Sionn pracowali ludzie oddani swojej misji i względnie sprawnie kierowali przychodnię na właściwe tory.
Kiedy Huw znalazł właściwą salę, a Goodman ujrzał swojego przyjaciela, ten niemal zerwał się z łóżka, aby go przywitać. Paul był jednak nadal zbyt obolały, więc ograniczył się do heroicznego powstania z prześcieradła. Jak zwykle robił dobrą minę do złej gry, posyłając detektywowi szelmowski uśmiech numer trzy.
– Widzę, że i ty oberwałeś, stary draniu – zaświecił zębami. – Dobrze cię widzieć. Jak ja się czuję? Chyba też będę żył. Właściwie, to wiesz co… – wyprostował lekko plecy i jęknął, – mam dość siedzenia tutaj. Wypisuję się jeszcze dziś, nie mam zamiaru dłużej gnić w tej dziurze. A ty mi wszystko po drodze opowiesz, bo czuję, że jest o czym.



Carmichell podążała wraz z Foxy do centrum Sionn. Mimo zamieszania w miasteczku, jego rynek nadal miał swój urok. Promienie słoneczne nadawały mu ciepłej barwy, zaś kilkanaście pliszek usadowionych na dachach domów odśpiewywało właśnie poranną arię.
Willa zobaczyła już z daleka: na widok znajomej sylwetki serce od razu zabiło jej mocniej. Suczka również rozpoznała mężczyznę, czym zareagowała wymachując ogonem z zawrotną prędkością. Posłusznie została jednak przy swojej pani, podążając przy niej, podczas gdy Robin zmniejszała dystans dzielący ją od ukochanego.
Kiedy Will również ją dostrzegł, błyskawicznie zmierzył ku behawiorystce. Natychmiast przytulił ją i przez kilka chwil nic nie mówił, po prostu trzymał kobietę w objęciach. Gdy wreszcie niechętnie wypuścił Robin z rąk, w jego oku zajaśniała łza, którą mało dyskretnie wytarł przegubem dłoni.
– Jesteś – choć przywitał ją tylko jednym słowem, to kryło się za nim bardzo wiele.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 19-08-2022 o 10:29.
Caleb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172