12-01-2020, 11:40 | #11 | |
Reputacja: 1 | W miarę zbliżania się do Sionn, detektyw uświadamiał sobie, że w tej okolicy to natura narzuca człowiekowi jarzmo, a nie na odwrót. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, było zjawisko wypiętrzania gruntu. Na poboczach rozsadzony asfalt uwalniał długie korzenie, a rozmaite nierówności zmuszały do jazdy slamomem. Na jednym z odcinków wiekowe drzewo przewróciło się na drogę, zmuszając do objazdu. Nie wyglądało na to, aby odpowiednie służby miały zająć się tym problemem w najbliższym czasie. Ilości zapomnianych szos i ścieżek Siwy nawet nie próbował liczyć. Podejrzewał, że rząd traktował po macoszemu stan peryferyjnych tras. Miały one przeciętne znaczenie dla infrastruktury jako takiej, nie było więc sensu, aby specjalnie dbać o ten region. Ostatnio edytowane przez Caleb : 14-01-2020 o 13:32. | |
17-01-2020, 12:48 | #12 |
Reputacja: 1 | Sionn Zjechał z trasy zachęcony przydrożnym drogowskazem. Mały parking, zaledwie kilka kilometrów od głównej drogi. Chwila samotności na skraju urwiska, gdzie granicę między życiem i śmiercią stanowi tylko metalowa, przeżarta rdzą barierka. Cisza. Stał i słuchał, wypuszczając kłęby dymu, spoglądając w milczeniu na skaliste osuwiska. CISZA. Aż złapał się na tym, że sunie czubkiem buta po żwirze, by usłyszeć coś ponad bicie swego serca, ponad cichy szept oddechu - chrzęst kamieni przetaczających się po sobie, byle zagłuszyć nieznośną CISZĘ. Widok miał w sobie coś elektryzującego, pełnego napięcia i pełna wyczekiwania CISZA tylko to nieznośne wrażenie pogłębiała. Chciał uchwycić tą chwilę, ten niecierpliwy spokój i wrócił do samochodu po aparat, gdy jednak wsiadł, rozmyślił się. Powrót w tamto miejsce nagłe wzbudziło w nim jakieś negatywne odczucia. Wysypał resztę tytoniu na kamienie, przedmuchał fajkę, karcąc się w myślach za to, że w ogóle ją odpalił, zbezcześcił celebrację przez pośpiech. Jakby wziął szybko na parkingu tanią dziwkę zamiast spędzić wieczór z atrakcyjną kochanką. *** Sionn przywitało go pierwszymi, nieśmiałymi promieniami słońca i długimi cieniami kładącymi się na opustoszałe ulice. Minął jakiś hotel, ale nie miał zamiaru się w nim zatrzymywać. Chciał zamieszkać w prywatnym apartamencie, mającym gospodarza, z którym można by było pogawędzić wieczorem przy szklaneczce, wtopić się w lokalną społeczność, poczuć ją. Postawny Irlandczyk z opadającymi na ramiona włosami, według pierwszej oceny Lwyda, nadawał się do tego doskonale. Po regeneracyjnej drzemce wybrał się na spacer. Zachodnia, zielona część miasteczka była przyjemna, szczególnie chętnie odwiedzana przez właścicieli czworonogów, którzy gromadzili się dość licznie z powodu odbywających się psich zawodów w Ynseval. Zanotował w głowie tą wiadomość, tak samo jak informację o problemach z prądem. Z pozoru obie wydawały się nieistotne dla sprawy. Jednak już wielokrotnie przekonał się o tym, że z pozoru nieistotne detale w finalnym rozrachunku okazują się istotnymi szczegółami. Później, już w centrum, w sklepie z rękodziełami od przygłuchego staruszka kupił jedną figurkę przedstawiającą ruiny zamku i jedząc kanapkę odnotował zgon starego Rona kompana od butelki. Na tym skończył rekonesans miasteczka i wrócił na kwaterę. Odłożył drewniane ruiny zameczku na małe biurko przyciśnięte do okna. Odpalił laptopa, wyciągnął zestaw fajczarza i zabrał się za czyszczenie fajki. Wiadomość od Hacwyr sprawiła, że krew popłynęła mu trochę szybciej. Więc nadawca maila do Elijaha wysłał wiadomość z Gór Kambryjskich. Aczkolwiek obszar wskazany przez hackera był ogromny, rozciągający się od Cardiff prawie do Liverpoolu, to jednak Siwy miał przeczucie, że chodziło o okolice Sionn. Odpisał równie zdawkowo. Kod: Przyjąłem. Czekam na dalsze informacje. Kończąc czyścić fajkę zastanawiał się nad kolejnymi krokami. Palce pracowały szybko, według znanego schematu, bez współudziału świadomości, pozwalając skupić się nad myślami. Pieściły przedmiot jak dokładnie znaną mapę ciała kochanki, dając jej to, czego potrzebowała. Gdy skończył, odłożył wszystko starannie, wręcz pedantycznie, na swoje miejsce. Miał już opracowany dalszy plan działania.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) Ostatnio edytowane przez GreK : 17-01-2020 o 21:54. Powód: Literka K |
20-01-2020, 23:01 | #13 |
Reputacja: 1 |
|
22-01-2020, 00:38 | #14 |
Reputacja: 1 | Stała jak widły w gnoju nie wiedząc do końca jak zareagować na całe zajście. Gdy jechała motorem to ktoś przelazł jej przez drogę. Reagował później na dźwięki i lazł dalej... Koniec końców jedyne, co znalazła to uklepane i uwite wymysły lokalnych guseł... Napięte nerwy, złość i uparta determinacja musiały przegryźć się parę chwil. Przez zboczenie zawodowe w jej głowie tak mocno wyryła się koncepcja, iż była to faktyczna żywa osoba, że nie brała pod uwagę żadnej innej opcji. Co prawda nawet nie mając propozycji, czemu ktoś mógł się tak zachowywać, nie podejmowała nawet prób zmiany myślenia. Choć nic się nie kleiło, to i tak tam ktoś był. |
22-01-2020, 16:48 | #15 |
Reputacja: 1 | - Foxy, spokój, to przecież pan Blake! - w głosie kobiety nie było strachu, raczej zaskoczenie. Sierść na grzbiecie psa opadła, przerwał okrążanie swojej pani i wbił wzrok w jej twarz. - Przywitaj się - Robin prawie niezauważalnym ruchem podbródka wskazała mężczyznę. - Dzień dobry, panie Blake, to ja Robin Carmichell. – spojrzała w przekrwione oczy mężczyzny, a potem delikatnie dotknęła dłoni, zaciśniętej na jej ramieniu . – Proszę zabrać rękę, to mnie boli. Na twarzy mężczyzny zaszła jakaś zmiana. Nie spodziewał się spokojnej rozmowy. Wyglądało na to, że wywoływanie pewnych emocji działało podobnie w przypadku zwierząt, jak i ludzi. Szczególnie kiedy w grę wchodziły pierwotne instynkty. Foxy podeszła i trąciła nosem kolano mężczyzny, w wyuczonym geście przywitania. To jeszcze bardziej skonfundowało tamtego. Powoli zwolnił uścisk. - Carmichell - powtórzył nazwisko. - Ja… tak niewiele pamiętam. Jeden z sanitariuszy wyrósł tuż obok uciekiniera. Teraz to on pochwycił Blake’a i zdecydowanym ruchem przyciągnął go do siebie. Pacjent nie zdawał się tego zauważać, z przerażeniem patrzył tylko na pustą przestrzeń obok Robin. Choć nie stawiał oporu, trudno było skrępować jego naładowane adrenaliną ciało. Do pracownika dołączył drugi kolega. - Proszę się odsunąć - powiedział do kobiety. - Ten człowiek może być niebezpieczny. - Przyjechałam tutaj, żeby się z nim spotkać. Znamy się od lat. - skłamała gładko Robin. - To mój dalszy kuzyn od strony matki. Druga linia. Przeniosła znów spojrzenie na twarz mężczyzny. - Wyglądasz gorzej niż się spodziewałam - stwierdziła. Osiłki spojrzały po sobie, nie do końca wiedząc co robić. Przyzwyczaili się do wykonywania poleceń, więc podjęcie szybkiej decyzji było dla nich czymś nowym. - Skoro tak, to niech go pani zmusi do współpracy - powiedział wreszcie jeden z nich. Blake wciąż wpatrywał się w ten sam punkt. Konsekwentnie stał w miejscu, a pielęgniarze najwidoczniej nie chcieli robić więcej scen przy innych ludziach. - O boże - wybełkotał wreszcie roztrzęsiony mężczyzna. - Jeden z nich tutaj jest. Dlaczego nie chcecie mnie słuchać do cholery?! - Ja chcę. - Robin ustawiła się pomiędzy mężczyzną a sanitariuszami. Postarała się złapać jego spojrzenie, ale on ciągle wpatrywał się w przestrzeń. Pustą przestrzeń. Zupełnie jak Foxy rano… Kobieta drgnęła i zbliżyła się do mężczyzny. Zniżyła głos. - Nie wiem, co pan tam widzi. Ale wierzę, że coś na pewno. Opowie mi pan? Usiądziemy? Tymczasem goryle obok mamrotali do siebie. - Nie możemy na to pozwolić. Ordynator urwie nam głowy… - szeptał kloc numer jeden. - On jej słucha. Może się uspokoi - odpowiedział mu towarzysz, strzelając wzrokiem na zaaferowane twarze w hallu. - I tak Bill skopie nam dupy za kolejną taką scenę przy ludziach. Chcesz tego? Robin czuła, że to jest jej szansa. Nie wiedziała w jaki sposób dobierano w tym miejscu personel, ale ta dwójka nie była zbyt lotna. Musiała to szybko wykorzystać, więc zachęciła Blake’a, aby usiadł obok niej na plastikowej ławce. Ten posłuchał kobiety, choć trzęsące się nogi skutecznie blokowały mu ruchy. - Oh, jest ich wielu - zaczął bełkotliwie - choć miewam wrażenie, że to sama osoba. Czasem widzę przez okno jak chodzą za miastem. Nigdy nie podchodzili tak blisko. Wiesz - trochę się rozluźnił i zbliżył do Robin - kiedyś byłem żeglarzem. Wiodłem spokojne i dobre życie. Ale teraz wszystko się zmieniło. Potrafię zobaczyć ich nawet przez ściany. - Kogo? - w głosie Robin nie było presji, tylko ciekawość. - Daj mi jakiś punkt zaczepienia, jeśli chcesz żebym Ci pomogła… Kim on - oni - są? Mężczyzna rozejrzał się konspiracyjnie. Jego twarz przypominała teraz białą kartkę. - Domyślam się kim są, ale mogą nas usłyszeć. - Czy to dokądś zmierza? - zniecierpliwił się ten pielęgniarz, który warował przy dwójce jak pies. Blake, widząc że ma niewiele czasu, ujął rękę Robin. Na wewnętrznej stronie jej dłoni nakreślił wpisany w owal, pofalowany kształt. Kobieta znów drgnęła, kiedy dotknął jej dłoni. Symbol nie kojarzył się jej z niczym. Wiedziała, że za chwilę ich czas się skończy, a drugiej próby prawdopodobnie nie będzie. Zaczęła mówić, szybko, nerwowo. - Wiesz coś o śnie i korytarzu? Mój pies tak samo patrzy w przestrzeń jak ty… jak masz na imię? Będę chciała się z tobą jeszcze spotkać… Możemy sobie pomóc. - Nazywam się Blake Winston - usłyszała w odpowiedzi. - Tak przynajmniej mówiono na osobę, którą chyba jestem. Niebawem dotrę na koniec korytarza. Czuję to - mężczyzna jeszcze raz wskazał na dłoń Robin i było to ostatnie, co udało mu się zrobić. Osiłek stojący dotąd w pobliżu stracił resztki opanowania. Mocno złapał pacjenta za ramię i przyciągnął go do siebie. - Dosyć tych cyrków! A pani już podziękujemy - warknął tylko. Tym razem jego podopieczny stawiał opór, lecz było to bezcelowe. W kilka chwil został siłą wywleczony z powrotem na oddział. W tym czasie drugi z opiekunów przepędził tłumek gapiów. Część z ludzi odchodziła zawiedziona, że to już koniec. - Takie procedury - mruknął do Robin pozostały sanitariusz. - Odwiedziny proszę konsultować z ordynatorem. Ale nie liczyłbym na wiele. Jak sama pani widzi, stan pacjenta ostatnio znacznie się pogorszył. - Długo u was jest? - spytała jeszcze Robin. - Ma tu jakąś rodzinę? Ktoś go odwiedza? - Myślałem, że to pani jest rodziną. To zresztą nieważne - członek personelu podszedł do terminala i wstukał coś, po czym ekran zaświecił się na zielono. - Jest tutaj od jakiegoś miesiąca. Przychodził do niego syn, ale przestał. Uprzedzając pani pytanie, nie wolno mi mówić gdzie mieszka. - Chodziło mi o jego rodzinę tutaj, na miejscu - doprecyzowała. - Ja jestem przejazdem. Gdzie znajdę ordynatora? - Będzie za dwie godziny na obchodzie - mężczyzna wskazał drzwi oddziału. - Poczekam więc. I tak mam umówioną wizytę u weterynarza z psem. Kobieta pokiwała głową na pożegnanie i usiadła na powrót na plastikowym krzesełku. Foxy wsunęła się pod krzesło, przez chwilę kręciła się, szukając wygodnej pozycji, a potem ułożyła się z łbem na stopie Robin i zaczęła drzemać. Kobieta była już pewna, że nie trafiła do Sion przypadkiem. Miała też – graniczące z pewnością – przeczucie, ze wizyta u weterynarza nie przyniesie żadnych odpowiedzi. Było jakieś powiązanie między zachowaniem Foxy dziś rano, a reakcją mężczyzny. Jakby widzieli coś – kogoś, Blake powiedział że kogoś w pustej przestrzeni. I obydwoje byli przerażeni. Rzuciła szybkie spojrzenie na drzemiącego psa. Wyglądał normalnie. Ale rano.. rano Foxy zachowywała się dokładnie tak, jak pacjent, którego właśnie spotkała. W dodatku Blake wspomniał coś o korytarzu. O końcu korytarza. Robin nie lubiła wracać myślami do swojego Snu, ale skojarzenia nasuwały się same. Facet śnił o samo, co ona. Czy to znaczy, że za jakiś czas jej podobnie odbije? Choć z drugiej strony – to ona pierwsze wspomniała o korytarzu. Może jego stwierdzanie było tylko odpowiedzią na jej sugestię? Potarła skroń, skołowana. Kiedy opuszczała dłoń , zajrzała do jej wnętrza. Nic nie zobaczyła, ale mimo to przesunęła palcem odtwarzając kształt. Z niczym się jej nie kojarzył – ale wpadła na pewien pomysł. Wyciągnęła komórkę i otworzyła nową notatkę. Palcem narysowała zapamiętany kształt – owal, w wpisaną wewnątrz pofalowaną linią. Zapisała i posłała wiadomość do Willa. „Hej kochanie, jestem w Sion. Miłe miejsce. Mam dla Ciebie zagadkę – z czym Ci się kojarzy ten kształt?” Teraz pozostało jej tylko czekać. Robin potrafiła czekać, ale nie znaczy, że to lubiła.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
02-02-2020, 23:14 | #16 | ||
Reputacja: 1 | Detektyw odłożył telefon i ponuro spojrzał na kartkę z rzędami cyfr. Przez ostatni kwadrans dzwonił do hoteli w okolicy, mając nadzieję, że w którymś z nich meldował się Elijah. Niestety, nikt o Addingtonie nie słyszał. Huw zdawał sobie jednak sprawę, że w podobnie małych społecznościach swobodnie podchodzono do kwestii legitymowania się. Mężczyzna mógł przez jakiś czas używać fałszywego nazwiska i nie wydawało się to specjalnie trudnym zadaniem. Ostatnio edytowane przez Caleb : 19-02-2020 o 20:16. | ||
12-02-2020, 13:03 | #17 |
Reputacja: 1 | Profesjonalizm lekarza, jego spokój i rzeczowe podejście rozwiały obawy Robin. I ośmieliły ją. - Przyjechałyśmy tu na zawody – powiedziała. – Ma pan rację, Foxy jest przyzwyczajona do zmian, nie powinna tak reagować. Potarła brodę. - To może zabrzmieć dziwnie… ale mam wrażanie, że ona coś zobaczyła. Wyczuła, I to ją tak przeraziło. Kiedy tu weszłyśmy .. jeden z pacjentów wyszedł z oddziału psychiatrycznego. On też coś widział. Wpatrywali się w ten sam pusty punkt w przestrzeni. On i Foxy. - Widuje pan różne tutejsze zwierzęta… czy miał pan do czynienia z czymś takim, co spotkało Foxy? Inni właściciele mówili o takich zachowaniach ? Powell zdjął z biurka kwadratowy przycisk do papieru i lekko podrzucił nim w powietrzu. Jego mina wyraźnie stężała. - Ja osobiście nie zwróciłem na nic takiego uwagi. Poza tym, wie pani, obowiązuje mnie tajemnica lekarska. Ale… - zawiesił głos i powoli spojrzał w jej kierunku. - Jak tak teraz o tym myślę, to coś przychodzi mi do głowy. Mamy taką lokalną ekscentryczkę. To akurat mogę powiedzieć, bo kobieta jest wszystkim znana. Lekarz nachylił się do Foxy i wyciągnął ku niej rękę, tym razem, aby po prostu ją pogłaskać. Ponieważ Robin nie wykonała żadnego gestu Foxy zignorowała dotykającą jej dłoń. Patrzyła cały czas na swoją panią. - To pani Sparks, siostra dyrektorki szkoły. Od kiedy pamiętam, mieszka sama. Ma stado kotów i często twierdzi, że one również coś widzą. Ludzie mają ją za wariatkę, ale ja staram się podchodzić do każdego indywidualnie i nikogo nie oceniam. Jeśli to panią uspokoi, Sparks chętnie o wszystkim opowie. Właściwie robi to cały czas, tylko nie każdy chce słuchać - uśmiechnął się z, mimo wszystko, śladem pobłażania na twarzy. Pokiwała głową, powoli. - Tajemnica lekarska dotyczy danych pacjentów i ich zdrowia. Natomiast jak najbardziej wolno panu rozmawiać o tym, jakie przypadki pan leczy. Tym niemniej dziękuję. - Ta kobieta… pani Sparks, tak? Gdzie ja znajdę? - Właśnie takich informacji miałem nie przekazywać - powiedział doktor, uśmiechając się. - Ale i tak by się pani dowiedziała. Mamy u nas mały park. Patrząc na niego od Caron Street, trzeba przejść do końca żwirowej alejki. Brązowy dom na końcu to będzie jej. Mężczyzna nachylił się lekko, zamykając kartę zwierzęcia. Wziął głębszy oddech. - A tak z czystej ciekawości. Dlaczego pani sądzi, że Foxy kogoś widziała? - Wpatrywała się w przestrzeń. Pustą przestrzeń. - pokręciła głową. - Samo to już było dziwne. Tollery genetycznie są uwarunkowane na skupianiu się na sygnałach człowieka, dodatkowo - w trakcie szkolenia ta zdolność jest rozwijana. Foxy od małego jest ćwiczona w ignorowaniu otoczenia. Wskazała wzrokiem na zdjęcia i trofea z zawodów. - Nie muszę tego panu tłumaczyć, prawda? Też startujecie… Doktor uśmiechnął się i jakby w geście potwierdzenia, poprawił jedną z nagród. - Zgadza się. To bardzo zmyślne psy. Są posłuszne, ale nie w tym zaślepionym sensie, jaki charakteryzuje niektóre rasy. Robin zamyśliła się na moment . - Jest coś jeszcze… Zabrzmię teraz jak paranoiczka, ale na szczęście obowiązuje pana tajemnica – zaśmiała się nerwowo. – Ten pacjent, który zaczepił mnie na korytarzu.. on też twierdzi, że ich widzi. Jak Foxy. Dopiero kiedy sama siebie usłyszała, zdała sobie sprawę, jak szaleńczo brzmią jej słowa. Powell nie zdawał się być jednak człowiekiem, który łatwo oceniał ludzi. Wiele osób podsumowałoby całą opowieść głodnym kawałkiem, typu „coś jej się wydawało”. Tymczasem naprawdę wydawał się być zainteresowany sprawą, cokolwiek o niej sądził. Mężczyzna milczał jakiś czas. Bez pośpiechu podszedł do okna i lekko rozsunął żaluzje. - Może to autosugestia? Na tym akurat się nie znam, ale wydaje mi się, że kiedy na czymś się skupiamy, przyciągamy do siebie pewne myśli. Wie pani co? Proszę sobie zachować mój numer - podał jej wizytówkę. - Jeśli sytuacja znów się powtórzy, można do mnie śmiało dzwonić. - Bardzo dziękuję - schowała kartonik. - Foxy, idziemy. - pies, który zdawał się drzemać obok nogi Robin, poderwał się na równe nogi. - Autosugestia nie tłumaczy jednak jej porannego zachowania, prawda? - Nie było to normalne zachowanie, to pewne - zgodził się z nią doktor. - Jeszcze raz dziękuję - wyciągnęła dłoń na pożegnanie. - Startujecie jutro? - dopytała. Powell uśmiechnął się, odsłaniając dwa rzędy śnieżnobiałych zębów. - Nie przepuściłbym takiej okazji. Ostrzegam, że nie ma pani szans. Mint jest w szczytowej formie! Oczywiście żartuję. Powodzenia i do zobaczenia na miejscu. Teraz Robin zaśmiała się, wyraźnie odprężona. - Foxy dwa razy zdobyła mistrzostwo Walii i Szkocji… To będzie wyrównany pojedynek, już się cieszę na spotkanie. Wyszła z gabinetu i skierowała się w stronę oddziału psychiatrycznego - miała nadzieję spotkać ordynatora.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
14-02-2020, 09:37 | #18 |
Reputacja: 1 | Lysar Niepowodzenie w znalezieniu Addingtona po spędzeniu ledwie kwadransa z telefonem w ręce nie było wielkim rozczarowaniem. Ile to razy ślęczał z telefonem po parę godzin dziennie nim sprawa ruszała na przód? Sprawa okradania grobów na cmentarzu komunalnym w Cardiff chociażby. Setki telefonów, dwa tygodnie wiszenia na kablu, nim z ton informacji udało się wyłuskać te kilka pasujących do siebie, żeby namierzyć sprawców. Albo napad na Nall Horana, podczas którego doszło do kradzieży kolekcji wartościowych numizmatów. Nie zdawał sobie sprawy ile osób interesuje się starymi monetami do czasu aż wyrobił te kilkadziesiąt godzin ze słuchawką przy uchu i poznał chyba wszystkich paserów starociami w Walii. Teraz jednak jego głowę zajmował agent z Liverpool. Czy Addington mógł jeszcze być w Sionn? Czy w ogóle tutaj był? A jeśli był, czy pojechał gdzieś dalej? I nie skontaktował się z żoną? Czy co bardziej prawdopodobne, coś go zaskoczyło… … i nie zdążył się wymeldować? Siwy chwycił za komórkę. - Cześć Thony! Tak, jestem w Sionn. Wszystko w porządku, na nic jeszcze nie trafiłem ale właśnie mógłbyś mi pomóc. Taaak… Czy w Sionn w ciągu ostatnich trzech miesięcy nie zgłaszano zniknięć turystów… źle się wyraziłem. Czy ktoś nie wyjechał nie regulując opłaty za hotel, apartament, nie zostawił swoich rzeczy? Sprawdzisz to dla mnie? Chwilę słuchał odpowiedzi przyjaciela. - To świetnie! Jasne. Dzięki! *** Connor , tak jak przypuszczał szukając prywatnego apartamentu do wynajęcia, okazał się przydatnym źródłem informacji o lokalnych atrakcjach. Siwy notował w głowie informacje, które mogły, ale nie musiały okazać się przydatne. Na oddzielenie ziarna od plew przyjdzie czas później. Cygalerię blisko ratusza. Lokalne muzeum. Kasyno u Malcolma. Targ na rynku w niedzielę. Miłośnicy eksploracji ruin. Wysiedlone miasto piętnaście mil od Sionn, przeznaczone do zalania. Generatory na północy miasta. Lysar. *** Thony zadzwonił w chwili gdy wybierał się do Lysar.- Wygląda na to, że dobrze pierwotnie kombinowałeś. Było jeszcze kilka zaginięć w okolicy. Nie wiem czy chodzi konkretnie o Sionn. W górach co jakiś czas zdarzają się wypadki, ale przez ostatnie pół roku było tego trochę więcej. Jestem na etapie ustalania jakichś nazwisk. - Dziękuję Thony. Zadzwoń jak będziesz mieć szczegóły, a właściwie… Nie wiesz czy w lokalnej jednostce jest ktoś rozsądny z kim mógłbym pogadać? Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki zastanawiał się przez chwilę. - Daj mi chwilę - powiedział, a w tle Huw usłyszał przekładanie jakichś papierów. - Jeszcze moment… i jest. Tak mi się właśnie wydawało. W samym Sionn nikogo nie mam, ale niedaleko leży Ynseval. Mieszka tam mój stary kumpel, Owen Griffith. Facet jest, no, dość specyficzny. Ale jeśli powołasz się na mnie, to powinien ci pomóc. - Tak zrobię Thony, dzięki za namiar. Pogrzeb wokół tych zaginięć. Jednym z nich może być nasz agent ubezpieczeniowy. A jak dzieciaki? - Zmienił temat i rozmowa jeszcze chwilę toczyła się wokół spraw rodzinnych McGregorów nim się pożegnali. *** - Mówię ci, że co jakiś czas widzę nowe twarze. Nie przeszkadza mi to, ale czego właściwie u nas szukać? Przez chwilę w głowie Huwa pojawiła się wizja zjeżdżających do Sionn z całego UK ludzi śniących ten sam sen, którzy później błąkają się po okolicznych ruinach lecz był to obraz tak absurdalny, że nie poświęcił mu więcej uwagi. Huw zabrał piwo i podszedł do brodaczy. - Cześć, Huw Lwyd, nowa twarz - uśmiechnął się. - Przepraszam, siedziałem obok - wskazał miejsce przy barze, - i usłyszałem jak rozmawiacie. Mogę się przysiąść i postawić wam kolejkę? Grupka popatrzyła po sobie w milczeniu. Nastąpiło grupowe wzruszenie ramion. Jak tylko na stole wylądowało piwo, atmosfera ponownie się rozluźniła. Głos zabrał mężczyzna, którego wcześniej podsłuchał Lwyd. Nazywał się Lucas. - Pan wybaczy, jeśli wypowiadałem się zbyt bezpośrednio – spojrzał na Huwa. – Tak jak powiedziałem, nie mam nic do gości w naszym mieście. Co pana tutaj sprowadza, skoro zaczęliśmy już ten temat? - Nie, nie, nie - zaprzeczył, - nic się nie stało, tylko błagam, - złożył teatralne dłonie, - żaden"pan". Miłościwie nam panująca Elżbieta druga nie raczyła mi jeszcze nadać tytułu. Aczkolwiek nadzieja ciągle jest. - Roześmiał się. Wzniósł kufel. - Za co pijemy? - Za królową? - zaproponował mężczyzna z podkręcanymi w górę wąsami typu "Salvador Dali". - Dobry toast - przyznał Siwy. - Za to zawsze wypiję. God save the Queen! Atmosfera rozluźniła się. - Przyjechałem na prośbę przyjaciela - Lwyd wrócił do pytania. - Niestety urwał nam się kontakt. - Sięgnął do kieszeni płaszcza po zdjęcie Elijaha. - Może widzieliście go gdzieś? Kolejna nowa twarz. Mężczyźni wykręcali głowy, przyglądając się fotografii. W ich zamglonych spojrzeniach nie pojawiało się nic, czego Huw oczekiwał. Miał już chować zdjęcie, gdy nagle Lucas wyjął mu je spomiędzy palców. - Nie, czekaj. Ja tego gościa gdzieś widziałem. Chłopaki, to nie jest ten, co ciągle robił sobie wycieczki za miasto? Nachyleni do kolegi, teraz i pozostali zaczęli przytakiwać. Właściciel fantazyjnego wąsa odwrócił się po chwili do Lwyda. - Rzeczywiście. Wygląda całkiem podobnie. Huw, jesteś pewny, że wszystko z nim w porządku? Dziwnie gadał, jak chory. Detektyw westchnął. - No cóż, Elijah leczył się psychiatrycznie. Co mówił? Mężczyźni spojrzeli po sobie. Jakieś niewypowiedziane zdanie zawisło między nimi. - To by wiele tłumaczyło - odpowiedział Lucas. - Mówił o wnętrzu góry. Że coś w niej jest. Ale ja nie do końca to rozumiałem, a wy chłopcy? Cała grupa pokiwała głowami. Huw zdał sobie nagle sprawę, że sprawa Elijah wzbudza u nich dość silne emocje. - Nie żebym się wtrącał - usłyszał dalej. - Ale czy ktoś taki nie powinien być stale pod czyjąś opieką? Huw zaprzeczył lekkim poruszeniem głowy. - Nie, w porządku. Nim zniknął, wydawał się całkiem normalny. To znaczy, dręczyły go koszmary, z którymi nie dawał sobie rady ale nic ponad to. Coś musiało spowodować, że jego stan się pogorszył. - Zasępił się, upił łyk piwa. - Kiedy to było i gdzie? Czy wiecie o której górze mówił? Mógł tam pójść… - Będzie ze dwa tygodnie - odpowiedział właściciel swetra z bohaterem jakiegoś komiksu. - Chyba sam nie wiedział o czym do końca mówi. Rany, facet. Trzeba to gdzieś zgłosić. Huw skinął ponuro głową. - Policja szuka go już od kilku miesięcy. - Rozmazał palcem po blacie kroplę piwa. - W kilka dni, gdy postanowiłem wziąć sprawę w swoje ręce, dowiedziałam się więcej niż oni. Oczywiście przekażę im co się dowiedziałem ale sami wiecie jak to działa. - Rozłożył bezradnie ręce. - Powiedzcie mi coś, co może naprowadzić mnie na jego ślad. Gdzie go widzieliście? Gdzie się kręcił? Może wiecie gdzie mieszkał? Może mówił coś jeszcze? Cokolwiek? O coś pytał? - Gdzie on mieszkał… - zastanowił się głośno Lucas. - Gadaliśmy właśnie o Lysie. To starsza kobitka, wynajmuje pokoje w mieście. To chyba u niej nocował ten facet. Pozostali tylko przytaknęli. Ktoś właśnie wychodził zapalić i przez chwilę wszyscy mężczyźni wstali, wykonując wygibasy, aby go przepuścić. - Przychodził tu czasem - kontynuował Lucas, ponownie siadając na krześle. - Początkowo mieliśmy go za turystę, który lubi za dużo popić. Z ludzi wychodzą różne rzeczy, kiedy biorą urlop, żeby odreagować. No nie, Jeff? Czwarty z mężczyzn zmarszczył czoło i spojrzał w głąb swojego kufla. - Przecież przeprosiłem za tamto okno. - Dobra, jaja sobie robię! - Lucas zaśmiał się i uderzył kolegę w plecy. - A tamten koleś zwyczajnie bredził. Najpierw jakieś rzeczy o korytarzu, potem że ktoś go obserwuje. Serio, wzięliśmy to za pijacką zgrywę. Do czasu aż wyszły jego wycieczki poza miasto i gadanie do siebie. Jeśli szukał jakiejś góry, to już chyba sam nie wiedział której. - Tyle tylko - dodał Jeff - kiedy gość zniknął, to myśleliśmy, że po prostu wrócił na swoją planetę. Czy skąd on tam był. - O korytarzu? - Na dźwięk tego słowa Huw aż wyprostował się na krześle. - Co konkretnie mówił o korytarzu? Lucas dopił swoje piwo. Trunek zadziałał tak, jak trzeba i tamten czuł się już w pełni swobodnie. Rozciągnął ciało na krześle i niecelnie rzucił solonym orzeszkiem do góry. - Szczerze mówiąc to nikt dokładnie nie słuchał co on tam mówił. Gdyby teraz wszedł tu zawiany facet i zaczął gadać o tym, że na zewnątrz stepują ryby, nie pytałbyś go do jakiej muzyki. Przez moment wszyscy trawili tę myśl. Na twarzach zebranych kwitł wysiłek intelektualny, co było dość zabawne w ich stanie. - Mi raz mówił, że nie może zbyt wiele zdradzić - przypomniał sobie nagle ten w swetrze. - Bo ktoś może go usłyszeć. I się ciągle rozglądał. W mordę, wtedy się z tego śmiałem, ale teraz mam ciary. - Ta… Lysa - przypomniał Siwy. - Gdzie ją znajdę? - We wschodniej części miasta - podjął znów Lucas, którego mowa była już lekko bełkotliwa. - Jeśli będziesz trzymać się głównej drogi, zobaczysz mocno przyozdobiony dom. Na pewno go rozpoznasz. Huw zauważył, że już niewiele z nich wyciśnie. Alkohol zdziałał swoje a i jemu zaczynało szumieć w głowie. - Chłopaki, niesamowicie mi pomogliście. Mam do was ostatnią, ogromną prośbę. - Lwyd dopił swoje piwo. - Polecicie mi dobrego barbera? - Dobrego? Chyba miałeś na myśli najlepszego! - wtrącił się wąsacz i oparł dłonie o blat. - Właśnie przed nim siedzisz! Nie wiem dlaczego, ale cię lubię Tylko błagam, nie przychodź do mnie jutro. To będzie ciężki dzień - znacząco wskazał na Jeffa, który właśnie zamawiał następną kolejkę. Siwy roześmiał się głośno. - Doskonale to rozumiem. Chętnie postawię wam jeszcze kolejkę innym razem. Opowiecie mi co takiego można robić w Sionn żeby się nie nudzić. Huw wymienił jeszcze kilka uprzejmości z brodaczami, dopytał gdzie znajduje się salon brodacza i pożegnał się z każdym z osobna mocnym uściskiem dłoni życząc miłego wieczoru i litościwego poranka. Sprawa Addingtona zaczynała nabierać rozpędu. Zdecydował, że było zbyt późno na rozmowę z Lysą i zostawił ją na rano. Chociaż zamierzał też odwiedzić Owen Griffith w Ynseval. Lysa jednak była ważniejsza. Policjant mógł poczekać. Chyba, że Hacwyr odezwie się z czymś ciekawym. Musi sprawdzić czy czegoś nie wysłała. Ciągle myślał o niej jak o kobiecie, chociaż nie miał pewności. Paul też już powinien być w Liverpoolu. Skoro nie dzwonił, to znaczy, że na razie nie napotkał żadnych trudności. Teraz jednak musiał jeszcze zadzwonić. Wyciągnął telefon i fajkę, którą nienabitą włożył w usta. Kontakt z ustnikiem uspokajał. Był jak gra wstępna przed właściwym seksem. Zwiększał pożądane i więź z kochanką. - Dobry wieczór pani Addington. Huw Lwyd. Dzwonię z Sionn. - Fajkę trzymał teraz w lewej dłoni, wsuwając bezwiednie ustnik do ust, gdy słuchał odpowiedzi z drugiej strony, lub pocierając nim o dolną wargę. - Chciałem panią poinformować, że pani męża widziano tutaj dwa tygodnie temu… Nie, jeszcze nie ale mam pewien trop .. - Postukał ustnikiem o usta. - Właśnie o tym chciałem. Pani mąż nie był w najlepszej kondycji psychicznej. Zachowywał się jak schizofrenik z manią prześladowczą. Proszę udać się do oficera prowadzącego i… Nie, zdecydowanie lepiej gdy pani sama… Policjanci nie lubią jak im się konkurencja wtrąca… Tak, pozostaję do dyspozycji. Kłaniam się. Odetchnął. Musiał w końcu zapalić. Cygaleria blisko ratusza Przypomniał sobie. Warto by było uzupełnić zasoby tytoniu.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
17-02-2020, 11:50 | #19 |
Reputacja: 1 | Skonfundowana mina przyglądała się niecodziennej sytuacji, a w zmęczonej głowie przelatywały propozycje wyjaśnień. |
19-02-2020, 14:08 | #20 |
Reputacja: 1 | Wendy przestała zastanawiać się nad tym czy znajduje się we śnie, czy jakimś cudem to wszystko jest jej nową rzeczywistością. Jej umysł skupił się fali wspomnień, które zaatakowały z nienacka. Zupełnie się tego nie spodziewała, bo i wcześniej ani razu tego nie doświadczyła, idąc bezwiednie za sennym przewodnikiem. |