06-09-2021, 15:38 | #81 |
Reputacja: 1 | Huwa powoli zaczynał ogarniać stan beznadziei. Zaczynał wątpić w swoje przeczucie. Może drgająca figurka nic nie znaczyła? Może słowa Pieńka były zmyłką? Wypuścił się niepotrzebnie w to gruziwisko, skręci gdzieś nogę, wpadnie w jakąś dziurę i nawet nie zdoła zadzwonić po pomoc, bo nie było zasięgu. Zdechnie tu z głodu dręczony majakami gdy przestaną działać zioła staruchy. Śliniący się, samotny Huw Lwyd. Czy taki koniec byłby lepszy niż zbłąkana kula? Skrzywił się gdy kolano przypomniało o sobie ostrym bólem. - Siwy, durniu - mruknął do siebie, - co ci przyszło do głowy, żeby się szlajać po jakimś przez Boga zapomnianym kawałku świata? W chwili największego zwątpienia, gdy już miał się poddać i zawrócić zauważył go. Mierzyli się chwilę wzrokiem po czym nieznajomy bez jednego słowa zniknął w szczelinie skalnej. - No... - bąknął Huw. - Dziękuję uprzejmie, ty mnie również dwa razy. Zamyślił się przez chwilę czy mówienie do siebie nie jest przypadkiem kolejną oznaką choroby psychicznej, zaraz po omamach, po czym machnął z rezygnacją ręką i zaczął się drapać w kierunku rozpadliny. Ta od razu przywitała go nieprzyjemnym chłodem. Choć jeszcze przed chwilą miał przed sobą ogrom górskiego krajobrazu, teraz otoczyła go zimna ciemność. Sama pustka rozbrzmiewała dźwiękami spadających kropel. Był to zresztą jedyny punkt odniesienia, dzięki któremu Lwyd potrafił oszacować potencjalne wymiary pieczary. Grota „brzmiała” na całkiem pokaźną i mogła mierzyć kilkadziesiąt metrów w jedną stronę. Stanął w ciemności, zastanawiając się nad kolejnym krokiem. Facet również tutaj był - nie zdążyłby tak szybko zbiec w głąb góry. Niemal czuł gdzieś jego obecność. Pozostawało tylko pytanie kto pierwszy zdradzi się ze swoją pozycją, a Huw zamierzał na nie od razu odpowiedzieć, stawiając wszystko na jedną kartę. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął telefon, po czym włączył latarkę oświetlając sobie twarz - Nazywam się Huw Lwyd, jestem prywatnym detektywem i zamierzam zakończyć to szaleństwo. Czas mi się kończy i nie mam ochoty na ciuciubabkę. Jeśli więc chcecie mi pomóc to to zróbcie. Jeśli nie… - wzruszył ramionami. Miał nadzieję, że ten ostatni raz instynkt go nie zawiódł. W trakcie krótkiej przemowy wzrok Huwa zdążył się trochę przyzwyczaić do półmroku. Widział teraz, że otaczały go głównie szare nacieki, które w jego głowie już parokrotnie zdążyły zostać jakimiś postaciami. Zaraz potem zdawał sobie jednak sprawę, że to wyobraźnia płatała mu figle. Głos mężczyzny usłyszał około czterech metrów od siebie. Stał on za kamiennym blokiem i Lwyd nie mógł go dostrzec. - Gdybym miał ufać każdemu, komu kończy się czas… - doszedł go zdawkowy śmiech. - Jeśli rzeczywiście jesteś po naszej stronie, to powiedz coś, o czym obydwaj powinniśmy wiedzieć. W przeciwnym razie lepiej zawróć, dobrze ci radzę. Huw westchnął. Zagadki, zagadki... Czuł wręcz namacalnie jak Wielki Zegarmistrz przesypuje piasek w Klepsydrze Życia. Ziarenka w górnej bańce zaczynały się kończyć. - Poza tunelem? - spytał retorycznie. - O tajemniczym bycie karmiącym się emocjami? Snami? Ludziach z traumami, którzy robią za emocjonalne bateryjki i znikają w okolicznych górach? Starcu z gór? Totemach wieszanych na drzewach? Lwyd wzruszył ramionami. - Nie wiem co chcesz usłyszeć - stwierdził. - Ja chcę po prostu to wszystko przerwać i nie zostać śliniącym się warzywem. Chcę wrócić do mojej sutereny i wieść spokojne, nudne życie. Może po drodze, przy okazji zlikwidować sektę jakiegoś mrocznego, zapomnianego bóstwa, które jest przyczyną tego całego szaleństwa, którego do końca nie ogarniam. Nieznajomy powoli wyszedł ze swojej kryjówki i otaksował Huwa. Uwadze Lwyda nie uszedł długi nóż w skórzanym pokrowcu, który tamten miał przytroczony do paska. Facet przez jakiś czas wyraźnie napinał mięśnie i zapewne w każdej chwili był gotów wyjąć broń. Ostatecznie jednak nieco się rozluźnił, a następnie podszedł bliżej samego detektywa. - Wygląda na to, że nie próżnowałeś - podsumował jego wypowiedź. - Mi to wystarczy, ale tak naprawdę to nie ze mną będziesz rozmawiać. Ja tu jestem od zaopatrzenia - potrząsnął plecakiem, w którym zabrzęczały jakieś bibeloty. - Poza tym i tak nie mam czasu dokładnie cię sprawdzać. Słuchaj, dobrze znam tę okolicę, więc mogę nas poprowadzić, ale na górze będziesz musiał radzić sobie sam. Pasuje? Huw wzruszył ramionami. Nie miał wyboru. - Prowadź - zgodził się. - Jak mam się do ciebie zwracać? - Niech będzie Brad - powiedział jegomość, powoli się odwracając. - Tędy - dodał, wskazując na otwór w skale przed sobą. Mężczyzna po chwili włączył podręczną latarkę i bez słowa pokierował detektywa wąskim przejściem. Siwy szybko zdał sobie sprawę, że droga prowadzi przez istny labirynt, lecz przewodnik zdawał się doskonale w nim orientować. Brad przeczesywał jaskinie jak rasowy grotołaz, zbaczając sporadycznie na zewnątrz, gdzie dwójka musiała przeprawiać się kolejnymi półkami. Jako że znał każdy skrót oraz przejście, wędrówka ostatecznie nie była wyjątkowo męcząca. Odzywał się rzadko: czasem kazał uważać na głowę, kiedy indziej po prostu wskazywał odpowiedni kierunek. Byli w połowie drogi, kiedy rzekomy Bradley zarządził postój, gdyż mimo sprawnej organizacji obydwaj zdążyli się mocno zgrzać. Siwy i jego przewodnik usiedli na kamiennej platformie, tuż przy kolejnym wejściu do jaskini i łapali hausty powietrza. Brad wyjął pogiętą paczkę papierosów, następnie poczęstował towarzysza. Huw pokiwał przecząco głową. - Nie palę - odmówił ciężko łapiąc powietrze. - Nie papierosy. - Stąd już sam nie zejdziesz, więc coś ci powiem - rzekł przewodnik. - Tam niżej mogłeś mi sprzedać dowolną bajkę. Chodzi o to, że nie należę do ludzi z twierdzy. Dostarczam im żarcie i różne rzeczy. Także ludzi, jak widać. Siwy wlepił wzrok w mężczyznę. Czyżby aż tak się pomylił? Czy Bradley prowadzi go teraz na spotkanie z demonem, który karmi się jego emocjami? Czy to jego ostatnia podróż? Mógłby go teraz zabić ale co by to zmieniło? Wolał oszczędzać amunicję i zostawić tą ostatnią kulę dla siebie. Nie liczył już na to, że Byrgler go tutaj odnajdzie i spełni to o co go prosił gdy sam już nie będzie w stanie. - Chciałoby się spytać "dlaczego to robisz?" ale to chyba nie ma większego znaczenia - powiedział, bardziej do siebie niż nieznajomego. - Nigdy cię nie zastanawiało po co to wszystko? Bradley zaciągnął się papierosem i spojrzał na rozległy obrys górskiego pejzażu. - Wiem tyle, że ci na górze mają nomen omen na pieńku z gośćmi na dole. Płacą mi, a ja nie zadaję pytań - mężczyzna przegonił dym i zmrużył oczy. - Słuchaj, nie wiem skąd jesteś, ale chodzę po tych górach wiele lat. To dziwne miejsce i widziałem tu różne rzeczy. W większość z nich nawet byś mi nie uwierzył. Dążę do tego, że… oni bawią się w coś grubszego. Czy chcę wiedzieć w co? Za cholerę. A więc najprostszy mechanizm uzależniający - korupcja. - Mógłbyś mnie nie zaskoczyć - odparł detektyw. - Widziałem już na tyle dużo, że nie ma chyba rzeczy... ale, ale... Sam sobie przeczysz. Z jednej strony twierdzisz, że nie chcesz wiedzieć co tutaj robią, z drugiej, że robią coś wielkiego, więc jednak COŚ wiesz. Co? - Krótki popas to nie bruderszaft - Brad nagle spochmurniał. - Dość już powiedziałem. Nie jesteśmy kolegami, a mi płacą również za siedzenie cicho. - Ano, nie jesteśmy - potwierdził Huw, - a pewnie byś zarobił więcej za ujawnienie całej historii, no ale... Mężczyzna wstał, otrzepał się, wreszcie wskazał głową przed siebie. - Jeszcze kawałek i ostatnia prosta. Gotowy? Lwyd spojrzał na niego ponuro. - A co potem mnie czeka? Przewodnik sprawdził po kolei wszystkie paski swojego plecaka, po czym wzruszył ramionami. - Towar zostawiam przed główną bramą. Tobie też radziłbym tam zaczekać. Raz podszedłem za blisko twierdzy i niemal zarobiłem kulkę. Ta banda sobie nie żartuje. Huw wstał. Zaskrzypiało mu w kolanie. - Dobrze. Chodźmy już. Nie ma co przedłużać. Pozostała część drogi niewiele różniła się od jej dotychczasowego przebiegu. Dwójka mężczyzn przedzierała się przez kamieniste przejścia, aby raz po razie wychodzić z różnych stron masywu. Jedynie ostatni odcinek prowadził przed wydrążone w skale stopnie. Surowo ociosane schody wyrastały z góry zupełnie nagle i kierowały aż na sam szczyt. Kiedy obydwaj dotarli do celu swojej wędrówki, Huw potrafił rozpoznać jedynie lekki obrys samej fortecy. Po okolicy rozlała się bowiem skłębiona mgła. Tak przynajmniej wyglądało to na początku. Dopiero po kilku chwilach Lwyd zdał sobie sprawę, że faktycznym powodem słabej widzialności były gęste chmury, które opływały czubek Maddox. Przystanęli przed fragmentami wybrakowanych baszt, pomiędzy którymi wisiała przekrzywiona krata. Tylko tyle pozostało z dawnej bramy, służąca obecnie za punkt przerzutowy. Bradley wyjął z plecaka dwa tobołki i położył je obok omszałego kamienia. Potem sięgnął pod sam głaz, gdzie znajdował się pokaźny zwitek banknotów oraz jakaś lista. Mężczyzna przeczytał ją, mruknął coś do siebie i spojrzał na towarzysza. - Tutaj się rozstaniemy. Tak jak mówiłem, na twoim miejscu nie szedłbym do twierdzy bez wyraźnego zaproszenia. Niedługo ktoś powinien do ciebie wyjść - wskazał na ledwo widoczną budowlę. - Pewnie tak się nie stanie, ale gdybyś zmienił zdanie, to przez jakieś pięć minut powinieneś mnie jeszcze dogonić. W każdym razie powodzenia, czy coś - machnął do Siwego i powoli odwrócił się w swoją stronę. - Bradley? - Huw zatrzymał go w pół obrotu cichym słowem, które ginęło w szarej mgle. - Dziękuję. Addington… też go tutaj przyprowadziłeś? Mężczyzna zamyślił się, pocierając szczeciniasty zarost. - Ja wiem. Może był ktoś o takim nazwisku. Ale nie spodziewam się, żeby ludzie mówili mi swoje prawdziwe nazwiska - rozłożył ręce i zaraz potem zniknął w morzu bieli. Huw spojrzał na pokrytą oparem fortyfikację. Dostrzegał obrysy wież oraz szczerbate mury, lecz niewiele więcej. Po okolicy dął zimny, przejmujący członki wicher. Poza tym jednak panował tu przytłaczający niemal spokój. Sięgnął do kieszeni, w której spokojnie spoczywała jego fajka i szczelnie zapakowany woreczek z tytoniem. Usiadł na pobliskim głazie i spokojnie, rutynową czynnością uspokajając skołatane nerwy, zaczął nabijać cybuch, by po chwili, z pewną trudnością w wilgotnym powietrzu, zapalić ogień i zaciągnąć się znanym sobie aromatem. Kopcił i czekał. Trwało to jakiś czas i Huw zdążył już dawno wypalić nabitą fajkę. Również Bradley zniknął na dobre i Lwyd nie miałby teraz szans samodzielnie go odnaleźć. A zatem klamka zapadła: był zdany na to, czy ktoś w ogóle wyjdzie z fortecy. Przy okazji obejrzał sobie lepiej okolicę, a przynajmniej na tyle, na ile pozwalały mu warunki. Wyglądało na to, że brama stanowiła jedyne wejście do ruin. Reszta terenu była otoczona resztkami murów lub zasiekami, których forsowanie w najlepszym przypadku mogło skończyć się na kalectwie. Po pół godziny w siwych kłębach pojawił się ledwo widoczny punkt. Ludzka sylwetka powoli zmierzała w kierunku bramy. Huw rozpoznał w niej jakiegoś mężczyznę: szedł niespiesznie, choć detektyw wręcz czuł na sobie jego przenikliwy wzrok. Wreszcie nieznajomy wyłonił się niczym zjawa i stanął przed Lwydem. W jednej chwili Siwy zrozumiał, że przeczucie go nie myliło. Tego człowieka rozpoznałby wszędzie. Choć nigdy nie widział go na żywo, to zdążył niejednokrotnie napatrzeć się na zmęczone, apatyczne wręcz rysy Elijaha Addingtona. Lwyd wstał. Wyrzucił spopieloną zawartość cybucha uderzając fajką o dłoń - Elijah - powiedział, a głos mu się załamał. Odchrząknął. - Elijah! - powtórzył głośniej. Młody mężczyzna spojrzał na detektywa bez zrozumienia. - Musiałeś mnie z kimś pomylić - powiedział, robiąc krok do tyłu. - Ehmmm… - Lwyd pokiwał ze smutkiem głową, chowając fajkę w kieszeń. - Szkoda. Wielka szkoda. Sarah ciągle szuka swojego Elijaha. Nie widziałeś go? - Sarah… - powtórzył tamten, a Huw zauważył, że Addington lekko zaciska dłoń. - Chwila. Kim ty jesteś? - SARAH Addington - specjalnie położył nacisk na imię, - zrozpaczona kobieta wynajęła mnie, żebym odszukał jej męża Elijaha. Sarah tęskni. Mężczyzna znieruchomiał. Jedynie jego oczy przeskakiwały na różne strony - jakby szukał ratunku. Ale było już za późno. Strach zasiał w nim swoje ziarno i Huw to widział. - Ona nie może wiedzieć, że tu jestem - wyrzucił z siebie Elijah. - Jeszcze nie teraz. - Oczywiście - Lwyd przybrał uspokajający ton głosu, ciągle nie ruszając się z miejsca. - Sarah nie musi o niczym wiedzieć. Co się dzieje Elijah? Co ma się stać? Addington wyglądał teraz tak, jakby jego wewnętrzna udręka przybrała niemal fizyczną formę. Zgarbił się i spuścił ręce wzdłuż tułowia. - Doceniam to co zrobiłeś, ale nie mogę o tym mówić bez majora - wskazał na twierdzę za swoimi plecami. - Jeśli chcesz porozmawiać, to musimy najpierw iść do niego. - Major... - powtórzył detektyw sciszając głos, sprawdzając, czy Addington będzie w stanie podejść w jego stronę. Był ciekawy czy prócz tajemnicy, cokolwiek innego nie pozwala opuścić mu tego miejsca. - Oczywiście rozumiem. Chętnie porozmawiam z majorem, tylko jeśli mam być szczery... - obniżył ton głosu do konfidencjalnego szeptu, którego mężczyzna mógł już nie słyszeć z tej odległości, - trochę obawiam się do niego iść. Elijah powoli usiadł na kamieniu, pod którym Bradley jeszcze niedawno znalazł przesyłkę. Swoją postawą sygnalizował jednak, że wciąż się waha. - Czego się boisz? - zapytał niedoszły zaginiony. - Mogę ci zaufać Elijahu? - Twarz detektywa znalazła się tuż przy twarzy zaginionego mężczyzny, którego szukał tyle czasu. Ciepły oddech muskał mu policzek. - Śnię o korytarzu. Boję się tego co znajdę na jego końcu. Boję się, że zatracę się w śnieniu i już nie wrócę do przyjaciół, do rodziny, do tego co zostawiłem tam za sobą. - Chciał dodać “tak jak ty zostawiłeś Sarah”, ale przełknął te gorzkie słowa nim opuściły jego usta. Nie chciał go rozzłościć a jedynie nakłonić do zwierzeń. Addington milczał. Tymczasem w wokół dwójki zerwał się silny wiatr i dobrą chwilę chłostał mężczyzn zimnymi smagnięciami. Lwyd naciągnął bardziej czapkę na uszy, postawił poły płaszcza i skulił się w sobie. Dopiero kiedy wichura lekko zelżała, Elijah znów zabrał głos. - Czy możesz mi zaufać? - powtórzył pytanie. - Pracujesz dla mojej żony, więc w pewnym sensie jestem też twoim dłużnikiem. Co do twoich obaw... są całkiem uzasadnione. Pewnie słyszałeś co o mnie mówili w Sionn. Że ześwirowałem i gadałem bez sensu. - Detektyw potwierdził skinieniem głowy. - Jest w tym sporo prawdy, nie było ze mną dobrze. Zresztą to wszystko może powrócić. - I major ci w tym pomaga? Powinienem z nim porozmawiać? Elijah pokiwał głową. - Pomaga wszystkim „śniącym”, którzy jeszcze nie zwariowali. Coś było takiego w postawie mężczyzny, co sprawiło, że Siwy mu zaufał. A może sprawiło to tylko zmęczenie i brak innej alternatywy? - Dobrze więc - odparł wzdychając ciężko. - Skoro twierdzisz, że może mi pomóc…. Idźmy. Nie traćmy czasu. Podszedł do Elijaha i wyciągnął rękę w jego stronę. Mężczyzna lekko uścisnął jego dłoń, po czym obydwaj odwrócili się w kierunku twierdzy. Wiatr ponownie przybrał na sile, wyjąc donośnie i wznosząc tumany skalnego pyłu.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
16-09-2021, 19:01 | #82 |
Reputacja: 1 | Addington przewiesił przez ramię dostarczone przez Brada pakunki i zachęcił, aby iść za nim. Mężczyźni zmierzyli przez szeroki, brukowany plac, z którego sporadycznie wyrastały granitowe kolumny. Kilka minut później stanęli przed właściwymi zabudowaniami. Ostatnio edytowane przez Caleb : 16-09-2021 o 20:59. |
07-10-2021, 08:39 | #83 |
Reputacja: 1 | Lwyd odruchowo oddał uścisk dłoni. Spojrzał mężczyźnie w oczy. A więc to on ich tutaj wszystkich ściągnął. W jakiś sposób ich znalazł, śniących o tunelu i jednego po drugim ściągnął do Sionn wiedząc, że wcześniej czy później do niego trafią. Jak Addington. Jak Huw. Ilu trafić nie zdążyło nim postradało zmysły? Po co? Czy chciał ich uchronić przed bytem karmiącym się ich emocjami? Na to wyglądało, przynajmniej tak pewnie sobie roił w głowie. Jak zamierzał to zrobić? Na co czekał? - Jaki masz plan? - spytał w końcu, pomijając wszystkie “jak?” i “dlaczego?”. - Konkrety. To lubię - mruknął gospodarz i wskazał, aby zająć miejsca, z czego Huw chętnie skorzystał. - Źródło naszych problemów to pasmo Brenin. W największym skrócie musimy coś tam zamknąć na kłódkę - major posłał gorzki uśmiech. - Zapewne niewiele ci to mówi, więc teraz ja cię o coś zapytam. Wszyscy jesteśmy tu z powodu tunelu, to oczywiste - rozmówca Huwa złożył ręce w piramidkę i nachylił się do niego. - Jesteś w stanie uwierzyć, że to miejsce w pewnym sensie istnieje naprawdę? Że można tam wejść? - Szczerze mówiąc niewiele jest już w stanie mnie zaskoczyć - przyznał Lwyd zgodnie z prawdą. Oparł się, pozwalając kontynuować opowieść. - Jesteśmy blisko zlokalizowania przejścia na drugą stronę. To właśnie z jego powodu w okolicy dzieje się cały pieprznik. - Na razie wiemy, że jest na terenie Brenin - wtrącił Elijah. - Chcemy zamknąć to cholerstwo. Lwyd wypuścił głośno powietrze. Przymknął oczy. Nawet nie zdawał sobie do tej pory sprawy jak bardzo był spięty. Już zaczął wątpić w swoje przeczucia. Jeśli ten człowiek mówił prawdę… Jeśli to możliwe, to mogli zakończyć to całe szaleństwo. Nachylił się do mężczyzny. - Cieszę się, że do was trafiłem - uśmiechnął się. - Jak mogę pomóc? Major skinął z uznaniem. - Obecnie skupiamy się na próbie kontaktu z naszym jedynym sojusznikiem. Być może już ci się kiedyś śnił. Jasne włosy, mówienie zagadkami… te rzeczy - major złowił spojrzenie Huwa. - Zmarł w tych lochach i dlatego tutaj najłatwiej jest go „wyśnić”. Ale to dłuższy temat. Jeśli wolisz działanie na jawie, to przede wszystkim musimy zająć się ludźmi, którzy w górze Brenin widzą coś świętego. Pieniek i reszta szaleńców. Po twojej minie widzę, że miałeś już przyjemność. Siwy kiwnął głową. - Tak. Poznałem obu - przyznał. - Pieńka miałem pod lufą i mało brakowało… Moi przyjaciele, śniący, pojechali do opuszczonego miasteczka. Od początku uważałem to za dość ryzykowne. Uważam, że mogą mieć problemy. Czy ty i twoi ludzie mogliby mi pomóc? Wolę zmagania z realnym wrogiem - przyznał. Kiedy tylko Huw wspomniał o Aberdar, Elijah aż cicho westchnął. - To prawdopodobnie miejsce ich spotkań - wytłumaczył major. - Więc z tymi problemami możesz mieć rację. Straciliśmy jedną bazę, a z nią niestety sprzęt i ludzi. Ale nie zostawiamy nikogo w potrzebie. Mężczyzna odwrócił się do Addingtona, który siedział napięty jak struna. Oczy starego aż skrzyły się od determinacji, tak typowej dla wojskowych. - Weźmiesz kilku chłopaków i zobaczycie co się da zrobić - rozkazał tamtemu, po czym ponownie przeniósł wzrok na Huwa. - Elijah jest wtajemniczony w większość rzeczy, więc po drodze może wytłumaczyć ci resztę. Przyprowadź tu swoich ludzi i wtedy dokończymy nasze sprawy. - Oczywiście. Dziękuję - Huw wyciągnął rękę do uścisku. - To dużo dla mnie znaczy… - szukał przez chwilę imienia w głowie, ale nie znalazł. Uniósł brwi - Majorze? - Archer Thompson, Brytyjskie Siły Zbrojne - powiedział tamten, poklepując wytarty emblemat na kurtce. - Huw Lwyd, sierżant w stanie spoczynku, Wydział Narkotyków, Cardiff - uścisnął dłoń i uśmiechnął się, - ale to już pan zapewne wie. Dobrze, nie traćmy czasu. Skinął służbowo głową i ruszył za księgowym. Kiedy zaś dwójka z powrotem znalazła się na zewnątrz celi majora, Elijah nieco konspiracyjnie zniżył głos: - Niedobrze, że twoi znajomi ruszyli do Aberdar sami. Zgodnie z planem, weźmiemy po drodze paru ludzi. Pewnie na początku nie będą chcieli z tobą gadać. Tutaj każdy patrzy sobie na ręce. - Rozumiem - potwierdził. - Błądziliśmy jak owce we mgle. Też wydawało mi się to złym pomysłem. Demokracja nie jest idealnym systemem. Większość może się mylić. Idźmy. Czego możemy się na miejscu spodziewać? - Tak naprawdę to trudno mi powiedzieć - odparł Elijah. - Jeszcze do niedawna przerzucałem papiery, a dziś muszę myśleć jak się obejść z bandą psycholi. Gości nie jest znowu tak dużo, ale mają wpływy i wbrew pozorom nie są głupi. Addington wskazał na jednego z mężczyzn, którzy kręcili się po kryptach. Najwyraźniej nie musiał mówić nic więcej, bowiem tamten bez słowa ruszył za dwójką. - Unikałbym bezpośredniej konfrontacji. Postaramy się działać w ukryciu tak długo, jak to możliwe - zalecił przewodnik Huwa. - Macie broń? - dopytał. - Jak daleko jesteście w stanie się posunąć? - Major nas trochę doszkolił i wyposażył - Elijah pokiwał głową. - Wojskowa przeszłość otwiera wiele furtek. W każdym razie mogę wypowiadać się tylko za siebie. Nie sądzę, żebym potrafił zabić człowieka, ale innym powoli siadają nerwy. Jakby nie patrzeć tkwimy w impasie już jakiś czas. Część zwariowała, a część ma zwyczajnie dość. Minęło kilka chwil i znów znaleźli się w głównej sali. Jak na potwierdzenie słów Elijaha, z różnych stron wysunęły się przygarbione sylwetki mężczyzn oraz kobiet. Addington wybrał kolejną dwójkę: dość młodego bruneta i lepiej zbudowanego, przysadzistego mężczyznę ze śladami ospy na twarzy. Wszyscy podjęli marsz dalej, podczas gdy Huw nadal dociekał: - Jak tam dojedziemy niezauważeni? Jeden z mężczyzn znacząco chrząknął. Był to pierwszy, który dołączył do drużyny - najwyraźniej postanowił trochę szybciej zerwać swoje śluby milczenia. - Znam trochę okolicę. Na południu od miasteczka jest wąwóz - powiedział, nie zaszczycając jednak Huwa spojrzeniem. Elijah przytaknął na ten pomysł. - To chyba nasza najlepsza opcja. Podjedziemy możliwie blisko budynków, a resztę zrobimy pieszo. W drodze na górę Addinton zdradził jeszcze, że każdy, kto idzie w teren, zostaje wyposażony w broń. Przynajmniej teoretycznie, ponieważ zasoby ludzi z góry Maddox były ograniczone. Major dysponował kilkoma coltami, browningami oraz jednym coltem, który zachował dla siebie. Poza tym mieli trochę wojskowych noży. Jeśli chodziło o transport, w okolicy były ukryte dwa jeepy oraz jeden motocykl. Rzadko jednak wypuszczano kogoś w teren, ponieważ ostatnio Pieniek i reszta zintensyfikowali swoje działania. Jak tylko cała piątka wyszła wreszcie na zewnątrz, Huw dostrzegł, że chmury przesuwające się po szczycie Maddox wyraźnie się rozrzedziły. Popołudnie przeobrażało się powoli w wieczór i całe Maddox skąpane było teraz w kolorze purpury. Lepsza widoczność pozwoliła wszystkim ujrzeć coś jeszcze: snopy dymu ciągnące się na południowym wschodzie. Dokładnie tam, gdzie leżało miasteczko Aberdar. - To normalne? - spytał Huw wskazując na unoszący się dym. - W żadnym wypadku - Elijah pokiwał głową. - Podejdźmy bliżej, żeby zobaczyć co się dzieje. Ruszyli wspólnie poprzez ruiny, aby przejść na schody, przez które Huw dotarł tu jeszcze wraz z Bradem. Jeden z mężczyzn, ten ospowaty, wyjął wysuwaną lunetę - zwykły gadżet, ale było to lepsze niż nic. Przez dłuższą chwilę spoglądał na krajobraz przed sobą i wreszcie cmoknął. - Stąd nadal niewiele widać - powiedział, jako drugi wyłamując się z ciszy. - Do Aberdar jest spory kawałek. W każdym razie płonie chyba jakiś budynek w środku miasta. Poza tym widziałem kilka odblasków, więc to pewnie samochody. - Spróbuję się skontaktować z moimi przyjaciółmi i rozeznać w sytuacji. - Siwy sięgnął po telefon i po krótkiej chwili wahania wybrał numer Robin. Odpowiedziała mu jednak cisza, a za chwilę połączenie zostało przerwane. Dopiero moment później Lwyd przypomniał sobie, że wchodząc na górę stracił zasięg - telefon do Carmichell musiał zatem poczekać. Wszystko przemawiało więc za tym, aby czym prędzej opuścić Maddox. Droga w dół wcale jednak nie miała być prostsza niż sama wspinaczka. Zweryfikował to już pierwszy odcinek przeprawy. Problem polegał na tym, że nie mieli przy sobie dobrze zorientowanego w skrótach Brada, toteż przeprawa poprzez jaskinie była właściwie wykluczona. Ostatecznie więc droga biegła przez tuż nad zwisami skalnymi oraz urwiskami, które wymagały nadzwyczajnej ostrożności. Kosztowało to wszystkich wiele energii, nie licząc bilansu licznych ran oraz siniaków. Podczas krótkich przerw, kiedy cała piątka musiała zwyczajnie złapać oddech, mężczyźni ustalali dalsze ruchy. Siwy poprosił o dodatkową broń, po czym brunet milcząco wyjął ze swojej torby załadowanego browninga. Kolba pistoletu była nieco porysowana i dało się poznać, że ma to swoje lata. Ot, standardowe dziewięć milimetrów, pochodzące prawdopodobnie z jakiegoś zapomnianego przez czas magazynu. Drużyna ustaliła również, że zabiorą się dwoma jeepami, które major ukrył w okolicy. Według Addingotona powinni byli w ten sposób szybko dotrzeć na miejsce. Huw zdawał się podzielać jego zdanie. Maddox nie było łatwe do pokonania, i to bez względu, czy zdobywało się jej samą górę, lub próbowało ją opuścić. Pod koniec wszyscy wylewali z siebie siódme poty, a Huw czuł, że serce jest gotowe wyskoczyć mu z piersi. Cały czas sprawdzał również zasięg. Ten wrócił dopiero przy szlaku z głazami narzutowymi, czyli tam, gdzie tak naprawdę zaczął swoją wędrówkę. Od razu wybrał też właściwy numer. Po zakończonej rozmowie skrzywił się. Wiedział, że wybór Owena i Robin był niewłaściwy już wtedy gdy się rozdzielali. Mimo tego, a może właśnie dlatego czuł się teraz podle. - Pali się magazyn z totemami - wyjaśnił sprawdzając przesłaną pinezkę. - Ludzie Pieńka przeszukują miasto. Mam dokładną lokalizację przyjaciół. Jeśli zdążymy dojechać nim ich znajdą, jedna grupa mogłaby odciągnąć ich uwagę, dać mi czas na wyprowadzenie ich z kotła.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
07-10-2021, 10:12 | #84 |
Reputacja: 1 | Ruiny sklepu w Aberdar Foxy, wyczuwając zdenerwowanie kobiety, zaczęła kręcić się dookoła i popiskiwać. - Spokojnie, spokojnie – w sumie nie wiadomo było, czy Robin uspokaja psa, czy siebie. Rozejrzała się dookoła. - Nie wyjdziemy stąd na zewnątrz – myślała na głos. – Może jest tu jakaś piwnica, czy coś w tym stylu? Moglibyśmy się schować. - Jest to jakiś plan - stwierdził Owen i znacząco rozejrzał się po najbliższej okolicy. W tym czasie Robin zaczęła krążyć po budynku, szukając schodów w dół, klap w podłodze i wszystkiego, co dawało im szansę na ukrycie się. Policjant sekundował jej, co chwila podnosząc porzucone elementy dekoracji w nadziei, że może akurat pod nimi znajduje się przejście na dół. Trwało to dłuższą chwilę i gdy obydwoje wrócili na tyły budynku zlokalizowali wreszcie niewielkie drzwiczki. Znajdowały się one pod biurkiem, które wystarczyło tylko nieco przesunąć. Kiedy Robin i Owen zajrzeli do środka, ich oczom ukazała się niewielka piwniczka, w której stały zardzewiałe skrzynki z bezpiecznikami. Policjant wykonał już pierwszy krok, lecz nagle znieruchomiał, intensywne spoglądając w ciemność pod swoimi nogami. Robin widziała tam jedynie pustkę, ale zdążyła rozpoznać wzrok Owena - wyglądał tak samo, kiedy nagle zatrzymał się w lesie i lustrował przestrzeń między drzewami. - Hej – Robin chwyciła policjanta za ramię i pociągnęła lekko w swoją stronę. – Hej. Popatrz na mnie. Popatrz. – starała się zajrzeć mężczyźnie w oczy, złapać jego spojrzenie. Funkcjonariusz wyraźnie się wahał. Chciał odtrącić Carmichell, lecz wreszcie dał się przekonać i powoli obrócił głowę w jej kierunku. - Widzę ich. Tam - powiedział tylko - Kogo widzisz? - zapytała Robin miękko, starając się odsunąć mężczyznę od piwnicy. - Te postaci z korytarza - odpowiedział Gryffith nie spuszczając wzroku z rzekomych sylwetek. - W snach zawsze prowadzi mnie ktoś w długiej szacie - kontynuował, nieco odzyskując już rezon. - Tutaj jest takich dwóch. Po prostu stoją w miejscu. Robin nachyliła się lekko aby zajrzeć w głąb czeluści. Wytężała wzrok dobrą chwilę, lecz szybko zrozumiała, że cokolwiek się tam znajduje, widzi to tylko Owen. Nie uspokoiło to kobiety. Doświadczali już z Owenem wspólnych halucynacji – czy może wizji – więc tutaj kwestią czasu mogło być, kiedy i ona zobaczy postaci z korytarza. Jak zareaguje teraz? Nie mogła tego przewidzieć. Nachyliła się i zamknęła klapę. - Odejdźmy stąd. – powiedziała – Schowamy się gdzieś tutaj. Nie będziemy schodzić do piwnicy. Pospiesz się. Nie mamy dużo czasu. - I tak za nic bym tam zszedł - stwierdził chłodno policjant, choć głos lekko mu się łamał. Obydwoje czuli, że nie mają większego wyboru w kwestii schronienia. Wrócili do właściwej części sklepu, gdzie na szybko przeszukali najbliższe otoczenie. Najsensowniejszą opcją zdawała się być tutaj mała garderoba. Drzwi z płyty wiórowej zostały wyrwane z zawiasów i teraz broniły wejścia pod dziwnym kątem. Z braku lepszych alternatyw dwójka oraz pies zmierzyli w tamtym kierunku i szybko pozbyli się osłony. Wewnątrz panowały niemal kompletne ciemności: Robin widziała jedynie zarysy pustych półek oraz kilku wieszaków. Owen wszedł jako ostatni i na powrót zasłonił przejście drzwiami. Ledwo przylgnęli do przeciwległej ściany pomieszczenia, jak Robin poczuła w kieszeni wibracje. Dzwonił Huw. Kobieta przysiadła na piętach w rogu pomieszczenia. Oparła się plecami o ścianę. Wskazała psu miejsce obok. Potem stuknęła w zieloną ikonkę. - No hej. - powiedziała ściszonym głosem. - Co nowego? - Hej - odparł. - Zdaje się, że znalazłem na Maddox sprzymierzeńców. Jesteście w Abberdar? Widzę dym. Co się dzieje? - Wybuchł pożar - Robin zaśmiała się nerwowo. - Właściwie, Owen podpalił, znaczy ja chciałam.. Było mnóstwo totemów. Mnóstwo. Włamaliśmy się, żeby się rozejrzeć. No i były w środku. Patrzyły na nas. Spaliłam je, to był dobry pomysł, taki się wydawał, póki nie przyjechali ci ludzie. Przeszukują miasto. Ruiny. Wciągnęła powietrze i dodała ciszej : - Owen świruje. Widział dwoje ludzi w piwnicy, gdzie mieliśmy się schować. Widział korytarz. Westchnęła. - Sprzymierzeńców? Tych, co nas to ściągnęli? Dobrze, może przynajmniej tobie się uda… - przerwała na moment. - To zakończyć. W czasie rozmowy kobieta rozglądała się po pomieszczeniu. W końcu znalazła odpowiednie miejsce - korpus zdezelowanej, niskiej szafki, porzuconej gdzieś w rogu. Podniosła się na nogi i gestem wskazała psu kryjówkę. - Wejdź. - powiedziała, głaszcząc Foxy po głowie, czego praktycznie nigdy nie robiła. Suczka lubiła mocne czochranie po grzbiecie. Ale teraz to Robin potrzebowała poczuć jej gładką sierść pod palcami. - Freeze. Pies znieruchomiał skulony w kącie mebla. Bursztynowe oczy śledziły każdy ruch kobiety. - Zostań - powiedziała. - Dobry piesek. Moja dzielna dziewczynka. Zostań. Will. Robin zakryła wejście kawałkiem dykty, potem położyła kilka wieszaków, starając się zamaskować wnękę. To powinno wystarczyć… nie powinni szukać zbyt dokładnie. Starała się skupić na działaniu, nie myśleć, co będzie potem. - Wyślij mi pinezkę z lokalizacją - usłyszała w telefonie głos detektywa. - Postaramy się ich odciągnąć. Potrzebujemy godziny. - Jasne - mruknęła kobieta. Zapisała lokalizację i posłała do Huva. Potem przesłała pinezkę do Willa, dopisując "Foxy". - Pilnuj się, Huw. Jakby.. mnie nie było, zabierz Foxy, ok? Poślę Ci jeszcze nr Willa. Dobrze wiedziała, że nie mają godziny. Było kwestią minut, żeby przybysze weszli do ich prowizorycznej kryjówki. - Znajdę cię! - usłyszała jeszcze nim się rozłączył. Prze chwile wsłuchiwała się w sygnał telefonu, zanim, bardzo powoli, schowała urządzenie. Znajdą cię! Znajdą cię! Znajdą cię! słowa policjanta obijały się we wnętrzu jej czaszki, jak piłeczki w bębnie maszyny losującej w Powerball. Co chwila maszyna wypluwała kolejną piłeczkę, a na każdej z nich, zamiast numerka, był napis ZNAJDĄ CIĘ!. Zamiast charakterystycznego plumknięcia każdej wypadającej piłce towarzyszyło zniekształcone, zwierzęce wycie, które cały czas zmieniało swoje natężenie „Thank you Captain Obvious” – pomyślała, kiedy kolejna piłeczka walnęła w jej czoło od środka czaszki. „Serio faceci muszą być takimi debilami?" Czy raczej ją detektyw uważa za kreatynę? Serio sądzi, ze Robin nie wie, że za moment albo wtargną tu mili panowie z ulicy, albo jeszcze milsi panowie z korytarza? Serio nie mógł powiedzieć „Wszystko będzie dobrze” albo „ Zaraz przyjadę i cię z tego wyciągnę”. Dobra. Dość rozczulania się nad sobą. Pies. Nagrała plik dźwiękowy, a potem przysiadła obok policjanta, który tkwił bez ruchu pod ścianą. - Huw to jedzie - powiedziała ściszonym głosem do Owena. Miała nadzieję, że zabrzmiało to krzepiąco. - Wycisz telefon. - dodała jeszcze i sama zastosowała się do swojego zalecenia. Na koniec posłała detektywowi nr Willa i wiadomość - było to krótkie nagranie jej głosu, komenda “Foxy, do mnie”.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
22-10-2021, 20:08 | #85 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Caleb : 23-10-2021 o 09:47. |
03-11-2021, 10:07 | #86 |
Reputacja: 1 | Oczekiwanie na to, co nieuchronne, było najgorszą torturą. Zmysły i mięśnie Robin były napięte i wyostrzone do granic możliwości, ciało – automatycznie, bez jej udziału – przełączyło się na podstawowy tryb „walka, lub ucieczka”.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
14-11-2021, 14:10 | #87 |
Reputacja: 1 | Huw obserwował drogę, schowany za głazem. - Elijah- zwrócił się do towarzysza. - Zostań tutaj. Będziesz moimi oczami. Przeskoczę na drugą stronę, odnajdę przyjaciół i sprowadzę ich tutaj. Będziemy w kontakcie telefonicznym. Miej na niego oko. Nie wychylaj się. W razie konieczności dzwoń. Elijah pokiwał ochoczo głową. Wyraźnie było z nim coraz gorzej, toteż możliwość pozostania w miejscu była mu na rękę. Huw wymienił się z Addingtonem numerami telefonów, przełączył swój na wibrację. Odczekał aż patrolujący teren zniknął na placu, po czym puścił się truchtem w kierunku pierwszego z drzew. Odległość, którą przebył była krótka, a jednak ta jedna chwila zdawała się nieznośnie rozciągać. W końcu jednak dopadł celu i lekko wychylił zza osłony. Mężczyzna właśnie dotarł do przeciwległej skrzyni i prawdopodobnie planował powoli wracać z powrotem. Detektyw przylgnął do pnia. Czekał. W zależności od sytuacji zamierzał poczekać aż wartownik go minie i przeskoczyć za jego plecami dalszą część drogi, ogłuszyć uderzeniem kolby w głowę, lub zastraszyć pistoletem. Wyciągnął broń, którą dostał od Addingtona. Wsłuchał się w kroki, szacując jak blisko tamten będzie przechodzić. Wreszcie mężczyzna minął drzewo oraz schowanego za nim detektywa. Lwyd zaryzykował szybkie spojrzenie na swój cel. Najwyraźniej los mu sprzyjał, gdyż tamten podążał dalej. Detektyw miał teraz tylko chwilę na decyzję: kilka długich susów dzieliło go od resztek drewnianej ścianki, która zapewniłyby mu kolejną osłonę. Z drugiej strony tuż pod ręką miał przecież odsłoniętego przeciwnika. Ostatecznie zadziałał odruch. Pamięć mięśniowa wyćwiczona w jednostce. Dwa szybkie kroki. Pistolet już miał w ręce. Uderzenie kolbą tuż nad ucho. Cios okazał się skuteczny, jednak tylko do pewnego stopnia. Huw nadal miał parę, która pozwoliła mu wyprowadzić silny atak. Kiedy trafił oponenta, aż gruchnęło. Ten opadł na jedno kolano, lecz szybko odzyskał rezon. Wciąż lekko zamroczony, spróbował jeszcze podstawić mu nogę, aby wytrącić Lwyda z równowagi. Detektyw pozostał jednak czujny. Jego przeciwnik musiał działać możliwie szybko, a przez to mało finezyjnie. Lwyd zakołysał się w miejscu, gdy tamten próbował wyprostować nogę. On sam mógł jednak dość precyzyjnie zaatakować jeszcze raz. Kolejny wymach prosto w głowę powalił wreszcie oponenta na ziemię. Jedno trzeba było oddać tamtemu: był twardy. Wciąż pozostawał przytomny, choć wił się na ziemi i mamrotał coś pod nosem. Próbował też krzyknąć, ale głos uwiązł mu w gardle. Narastająca od jakiegoś czasu frustracja nagle zerwała bariery i znalazła swój upływ. Siwy nie dal szansy leżącemu nabrać powietrza. Kolejne kopnięcia w brzuch skutecznie odebrały mu oddech a następne w twarz - przytomność. Cios padał raz za razem aż z twarzy mężczyzny została krwawa miazga. - Za Paula - wydyszał zziajany. Wszystko stało się wyjątkowo szybko, lecz bombardująca zmysły adrenalina nie pozwolił Lwydowi tego specjalnie długo roztrząsać. W dalszej kolejności detektyw odsunął właz kanału i zaciągnął bezwładne ciało do studzienki. Gdy spadło głucho, zasunął właz i udał się w dalszą drogę w poszukiwaniu zaginionych towarzyszy. Kątem oka złapał jeszcze Elijaha, który pozostał w swoim ukryciu. Dla młodego księgowego to było już zbyt wiele. Jego twarz wyrażała szczere przerażenie, niemniej nadal tkwił na miejscu, a co za tym szło, trzymał się planu. Siwy podszedł do miejsca, w którym spodziewał się zobaczyć Robin oraz Owena. Był to kompletnie zdemolowany sklep odzieżowy, którego witryny jeżyły się od wybitego szkła. Wewnątrz panowała ciemność, aczkolwiek pożar coraz rzucał rozedrgany blask na wnętrze budynku. Huw przesunął się bliżej wejścia, na bieżąco taksując okolicę. Dość szybko wyłapał, że w środku jest kolejny z napastników. Mężczyzna trzymał w rękach totem i krążył po sklepie dziwnym krokiem. Zdawało się, że jest pogrążony w transie, zaś jego chód przypominał nieco pijacki taniec. Uwadze Lwyda nie uszedł również fakt, że tam, gdzie mężczyzna kierował swój gadżet, powietrze lekko się załamywało. Gdzieniegdzie dostrzegał również taniec kolorów, jakby ktoś rozszczepił tamże światło. W tym samym momencie Huw poczuł jak włosy na rękach stają mu powoli dęba. Siwy przypomniał sobie totem wiszący na gałęzi, który wrzucił go w bardzo realną wizję, z którą później musiał się zmierzyć. Czuł, że jeśli teraz tego nie przerwie, za chwilę może być za późno. Wyciągnął broń. Zablokował drugą ręką i oparł o framugę stabilizując ją. Wycelował w korpus mężczyzny. Najchętniej by go zabił, tu i teraz. Wiedział jednak, że strzał w korpus jest pewniejszy. Na raz wstrzymał oddech. Dwa, trzy - pociągnął za spust. Broń błysnęła wystrzałem, zaś sekundę później mężczyzna w sklepie złapał się za prawy bark. Totem wypadł mu z ręki, kiedy tamten próbował powstrzymać krwawienie. Posoka początkowo pociekła cienką strużką, szybko jednak zaczęła zmieniać się w gęstą strugę. - Żeby cię… - rzucił tamten, trwając w półklęczącej pozycji i próbując zwalczyć ból. - Ani kurwa drgnij! - warknął Huw. Celując w klęczącego podszedł i butem rozgniótł odrzuconą kukłę. Ta wydała z siebie trzask, ale i dźwięk przywodzący na myśl przebijanie jakiejś błony. Najważniejsze jednak było, że na dobre przestała działać. - Robin! Owen! - krzyknął. Gdzieś musieli tu być. A czas zaczynał im się kurczyć. Postać, która jeszcze przed chwilą stała przed Robin, teraz zniknęła, a właściwie rozpadła się na małe kawałeczki. Obserwowanie tego procesu dało kobiecie dużo satysfakcji, jednak przeciwstawienie się wizji kosztowało ja mnóstwo wysiłku. Czuła wręcz, jakby przed chwilą przeniosła na swoich barkach stertę kamieni. Powoli osunęła się z powrotem na ziemię, spoglądając bokiem na Owena. Z policjantem nie było lepiej. Oddychał ciężko, a czoło gęsto zrosił mu drobny pot. - Musimy… - zaczął, lecz nie dokończył, gdyż w sklepie coś donośnie huknęło. Carmichell odruchowo skuliła się, dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że był to wystrzał z pistoletu. Kolejny raz zerknęła poprzez szparę w swojej kryjówce. Mężczyzna, który dotychczas krążył po okolicy, teraz zwijał się z bólu, a jego totem leżał na ziemi. Było już pewne, że to właśnie ten przedmiot zsyłał na nią i Owena majaki. Behawiorystka zdała sobie sprawę, że znów może zebrać myśli, jak gdyby w jej głowie uruchomiły się zastane koła zębate. Potrzasnęła głową, żeby przyspieszyć ich ruch. - Owen? – zapytała. – Strzelałeś? Gryffith wzruszył tylko ramionami, zaraz jednak wskazując na wnętrze sklepu jako takiego. W polu widzenia pojawił się nagle Huw, który celując w rannego mężczyznę podszedł i butem rozgniótł odrzuconą kukłę. Ta wydała z siebie trzask, ale i dźwięk przywodzący na myśl przebijanie jakiejś błony. Najważniejsze jednak było, że na dobre przestała działać. - Robin! Owen! - krzyknął. - Huw? - zapytała Robin, ciągle szeptem, niepewna, czy to kolejna - dużo groźniejsza, bo mega realistyczna - wizja, czy w jakiś magiczny sposób jej znajomy przeteleportował się do ruiny sklepu. – ciii.. oni ciągle mogą tu być. Rzuciła znów spojrzenie na Owena. - Co widzisz? – zapytała szeptem. Gryffith powoli wstał i zrobił krok do wyjścia z garderoby. Przez chwilę mrużył oczy jakby i on markował czy wszystko nie było aby kolejną fantasmagorią. - Jak dla mnie całkiem rzeczywisty okaz Lwyda - mruknął z ponurym uśmiechem. - Na ziemię gnoju, bo zabiję jak psa! - warknął Siwy kilkanaście metrów dalej, jakby dla potwierdzenia słów Owena. Mężczyzna usłuchał. Krwawił na tyle mocno, że trudno było się spodziewać większego oporu. - Jesteście od tych... świrów? - wysapał z trudem. - Cokolwiek wam powiedzieli… ahhh, kurwa! - syknął zaraz z bólu. Huw zrobił dwa kroki do przodu i łapiąc broń za lufę uderzył leżącego w skroń - Tak, jesteśmy od tych świrów - syknął, po czym krzyknął znowu idąc już w kierunku, w którym wcześniej mężczyzna manipulował totemem. - Robin, Owen, kurwa! Jesteście tu? - Dobrze cię widzieć – Robin postąpiła krok do przodu. – Nie krzycz, jego… koledzy mogą być w pobliżu. - Jeśli już nie są - wtrącił Owen, również wychodząc z ukrycia i kiwając głową na detektywa. - Musimy stąd spadać. I to szybko. - Spadamy - potwierdził Huw szczerząc zęby. - Samochód jest w wąwozie - wskazał ręką kierunek. - Szybko! - ponaglił wychylając się ostrożnie na zewnątrz. Robin przywołała psa i również zbliżyła się do wyjścia.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
24-11-2021, 11:12 | #88 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Caleb : 25-11-2021 o 13:31. |
08-01-2022, 10:05 | #89 |
Reputacja: 1 | - Co chcesz przygotowywać Owen? - spytał Lwyd patrząc na policjanta w lusterku. - Powinniśmy uderzyć natychmiast, nie dając im czasu na przygotowanie tego… - westchnął, - cokolwiek by to miało być. Tutaj w pełni zgadzam się z Elijahem. Jutro może już być za późno. Damy im sposobność pozbierać się. Teraz działają w pośpiechu. Zaskoczyliśmy ich. Nie spodziewali się nas. Są bez dowódcy. Jeden dzień może zmienić wszystko. Robin pokiwała głową. - Sam wiesz, Owen, że w normalnych warunkach nie pcham się na ślepo , w nocy, do lasu. Ale to nie są normalne warunki. Poza tym - rzuciła szybkie spojrzenie na Huwa - Nie wiadomo, kiedy ten napar przestanie działać. Nie mamy czasu na to, aby zwlekać. Owen wypluł na ziemię pogiętą wykałaczkę i westchnął. - Wygląda na to, że nie mam wyboru - przyznał niechętnie. - Idę z wami. Ale miejmy oczy z tyłu głowy. Tego jednak nie trzeba było nikomu powtarzać. Chwilę później wszyscy znów ruszyli w trasę i choć w okolicy nadal było spokojnie, to nadal dało się czuć trudne do opisania napięcie. Jadących otaczała atramentowa czerń, którą z trudem przeszywały światła reflektorów, jakby całe góry obłożono żałobnym kirem. Nadal również można było zauważyć gdzieniegdzie kolorowe rozbłyski strzelające wysoko w powietrzu - teraz jeszcze wyraźniejsze pośród nieprzebranego mroku. Wkrótce dotarli na podgórze Maddox, którą to okolicę zdążył wcześniej poznać Huw. To właśnie on i Elijah mieli poprowadzić dalszą część wyprawy, teraz już na piechotę. Dlatego jak tylko zakryto suchą kosodrzewiną obydwa pojazdy, aby choć z daleka nie rzucały się w oczy, wszyscy rozpoczęli wymarsz. Detektyw spojrzał na górę, we wnętrzu której kryły się systemy jaskiń prowadzące do ruin. Był głęboko przekonany, że wybrał jedyne, może nie dobre, ale właśnie jedyne słuszne rozwiązanie. Nie wiedząc jak zakończy się cała sytuacja, przez chwilę przeszło mu przez głowę, że powinien się pożegnać z przyjacielem. Nie wiedział, czy go jeszcze kiedykolwiek zobaczy. Zrugał się jednak zaraz za te sentymentalne bzdury. Co to miało mu dać? Wyłączył telefon i ruszył w drogę. Robin też zerknęła na komórkę. Liczba nieodebranych połączeń od Willa była dwucyfrowa. Do SMSów nawet nie zaglądała. Wybrała numer. Mężczyzna odebrał natychmiast. - Will...– zaczęła i przerwała. Co miała mu powiedzieć? – Will.. posłałam Ci pinezkę z Foxy…ale to nieaktualne. Znaczy… Nic nam nie jest, to chciałam powiedzieć. - Zdajesz sobie sprawę przez co teraz przechodzę? - wypalił może trochę zbyt nachalnie. - Zresztą nieważne… słuchaj, po prostu nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Dostaję od ciebie szczątkowe informacje, na dodatek prosisz mnie żebym uganiał się za jakimiś legendami i promował je w prasie. Cieszę się, że jesteś w jednym kawałku, ale dłużej tego nie zniosę. Jutro jestem w Sionn. Gdzie dokładnie mam cię szukać? - Przepraszm kotek - wymamrotała Robin. – Wpakowałam się w coś, co mnie przerasta. Myślałam, ze będę zmuszona ja zostawić i dlatego tak zareagowałam w panice… Do jutra wszystko się skończy, tak sądzę – rzuciła spojrzenie na ciemniejąca w mroku drogę. – Włączę lokalizację w komórce, będziesz widział, gdzie jestem. Zatrzymałam się w motelu Jemioła. Odetchnęła głęboko. Nie chciała się rozkleić. Rozmowy z Wiłlem z jednej strony ją uspokajały , a z drugiej – spinały. Nie potrafiła tego wyjaśnić. - Chciałabym , żebyś już był – powiedziała więc tylko. Will milczał dłuższą chwilę. Kiedy kobieta już zaczęła podejrzewać, że ten odłożył słuchawkę, wybranek wreszcie podjął rozmowę ponownie: - Ja też bym chciał i przyjadę najszybciej jak się da. Wiedz, że ci ufam: tylko dlatego nie dzwoniłem jeszcze na policję, ani do twojego brata - znów nastąpiła dłuższa cisza. - Wysłałem wici do wszystkich mediów z jakimi mam kontakt. Coś w końcu musi chwycić. Tymczasem obiecaj mi jeszcze jedno. Jak to wszystko się skończy, zrobimy wspólny wypad. Tylko ty i ja. Właściwie wiesz co… to nie jest nawet propozycja. Porywam cię i koniec - Will wyraźnie próbował rozluźnić atmosferę, choć behawiorystka czuła, że głos lekko mu się łamie. Robin nie mogła się teraz rozpłakać. Nie przy tych wszystkich ludziach. Nie w środku niczego. Trzymała się już tak długo... Wiedziała, ze jak się teraz rozklei, to już nie będzie w stanie pozbierać się z powrotem. Foxy! Przywołała obraz psa. Musi o nią zadbać. - Obiecuję – powiedziała więc tylko. – Pojedziemy do tego hotelu, co byliśmy ostatnio.. pamiętasz? Śnieg zawalił wszystko, nie było jak wyjść, odcięło nam Internet pamiętasz? Do zobaczenia, kochanie. - szukała przez chwile słów, aby dodać: - Jesteś najlepszym, co mi się przytrafiło. Nie musiała go widzieć, aby zdać sobie sprawę, że Will właśnie smutno się uśmiecha. - Zabrzmi to banalnie, ale wzajemnie. Choć czasem mam ochotę cię udusić. Trzymaj się tam do jutra i nie rób głupstw, to jedyne o co proszę - ostatnie słowa powiedział na szybkim dechu, po czym obydwoje zakończyli rozmowę. Wkrótce ruszyli. Warunki były dokładnie takie, jak mogli się spodziewać. Nawet kiedy pomagali sobie latarkami, wszyscy co chwila potykali się i gubili drogę. Nieraz ktoś dosłownie wyrżnął lub się skaleczył, a po pewnym czasie nikt już nie liczył podobnych przypadków. Dalej było tylko gorzej: kiedy Maddox zaczęło wzrastać skalnymi ścianami, stanęli przed najtrudniejszą częścią drogi, czyli wspinaczką w ciemności. Szybko stało się jasne, że gdyby nie fakt, iż Addington znał trochę okolicę, prawdopodobnie przepadliby tu na dobre. Pomógł również Lwyd, który pamiętał kilka skrótów używanych poprzednio przez Brada. Nie minęło jednak wiele czasu, jak góra wyzuła podróżników z sił. Nie lepiej było z Foxy: treningi agility opłaciły się i pies dzielnie dotrzymywał swojej pani kroku, jednak były odcinki, kiedy zwierzę trzeba było nieść na rękach. Byli jak w transie, kiedy w końcu dotarli na szczyt. Dygocący z zimna i słaniający się na nogach z trudem zmierzyli ku ruinom. Ledwo pamiętali co się działo dalej - zarówno Huw, będący tu już drugi raz, jak i Robin, dla której widok twierdzy stanowił pierwszyznę. Niemal majaczyli, mijając głównie wejście rozpięte między szarymi murami oraz schodząc rozgałęziającymi się schodami w dół. Oprzytomnieli dopiero w jednej z głównych sal. Detektyw próbował sobie przypomnieć czy to tutaj był poprzednim razem, kiedy czekał na audiencję u majora. Było to bardzo możliwe, ponieważ i tym razem mieli w tym miejscu spędzić dłuższą chwilę, zanim dowodzący mógłby ich przyjąć. Z drugiej strony pomieszczenie było wyjątkowo surowe i równie dobrze mogli wylądować w podobnie monotonnym otoczeniu: przed sobą mieli kilkanaście połączonych ze sobą, gdzieniegdzie okratowanych cel. Wychudzone sylwetki, które kręciły się wokół, również były równie beznamiętne i szare, jak te, które Huw ostatnio widział. Zajęli wolne miejsca przy jednej ze ścian, wciąż czekając na swoją kolej. W międzyczasie dostali coś na rodzaj rozwodnionej zupy oraz trochę wody. Choć był z nimi zaufany człowiek, czyli Elijah, straż kręciła się nieopodal, bacznie obserwując pozostałą trójkę oraz psa. Addington polecił towarzyszom zostać na miejscu, a sam poszedł zapowiedzieć przybycie grupy. - Ludzie mieszkający wewnątrz góry - powiedział Owen ni to do siebie, ni do do kompanów. - Brzmi jak kolejny sen. Może już wszyscy dawno zwariowaliśmy. Policjant spojrzał na Huwa, a potem na Robin, lecz kobieta nie odwzajemniła jego spojrzenia. Najpierw wytrząsnęła swoja nerkę, tak aby wysypać na skalną podłogę wszystkie chrupki. Kiedy Foxy węszyła w szczelinach wygrzebując kolejne smaczki, kobieta rozejrzała się po sali. W grupie ocalałych, którzy wypełniali komnatę, ujrzała znajomą twarz. Wychudła, młoda niewiasta siedziała jakieś siedem metrów naprzeciwko niej. Na ładnej twarzy nie malowała się żadna głębsza myśl, na dobrą sprawę przypominała ona wydrenowaną od środka postać, która jedynie kiedyś była człowiekiem. Dopiero po chwili Carmichell zdała sobie sprawę na kogo właściwie patrzy. To ją prosiła o śledzenie Sparks. Kobieta, która spotkała się z Islą. Kolejna, która jakiś czas temu dotarła do miasta. Wendy Adams. - Gdyby nie major - Huw podjął rozmowę, - siedzielibyście dalej w tej szafie albo… - skrzywił się, - w jakiejś innej rzeczywistości wydani na żer tego czegoś co miesza nam w głowach. To wszystko jest nienaturalne i ciężkie do zaakceptowania. Musimy jednak komuś zaufać. I działać. Szybko. Zanim ludzie Pieńka zrobią coś, od czego nie będzie już odwrotu. Owen tylko skinął głową. - Pewnie masz rację. Miejmy tylko nadzieję, że ten cały major nie jest tak szalony jak nasz wróg. Bo że można siedzieć w takim miejscu i nie zwariować, to akurat trudno jest mi uwierzyć. Tymczasem Robin podniosła się i podeszła do kobiety. Foxy podreptała za swoja panią. Jeśli nawet nie ją, to psa - który wybrudził jej elegancki płaszcz – powinna była pamiętać. - Dobry wieczór – przywitała się. - Robin. Pamięta mnie pani? Spotkałyśmy się w mieście, była pani na spacerze z dyrektorką szkoły. Wendy skierowała na nią mało przytomny wzrok. Oczy kobiety uciekały na boki i tamta wyraźnie potrzebowała wiele sił, aby skupić uwagę na Carmichell. - Dyrektorką… - jej usta ledwo wycedziły ciche słowo. - Ja… nie… - wymamrotała pod nosem. Robin zbladła. W ledwie kontaktującej kobiecie rozpoznała siebie przed parunastu godzin – a może , jeśli nic się nie zmieni – siebie za kilka godzin. Lub wcześniej. Gdzie się podziała tamta charakterna dziewczyna, która strofowała ja na ulicy? - Hej – przykucnęła ii dotknęła lekko kolana tamtej. – Wszystko będzie dobrze. Jesteś prawie u celu, wiesz? Wszystko będzie dobrze. - Nie liczyłabym na odzew - odezwał się nagle inna kobieta, która stała dotychczas przy jednej ze ścian. Robin powoli przeniosła wzrok w jej kierunku. Rzeczona miała na sobie podarte, płócienne spodnie i bluzkę w podobnym stanie. Obojętna twarz równie dobrze mogła należeć do jakiegoś posągu. - Sprowadziliśmy ją z Sionn, gdy jeszcze w ogóle stosowaliśmy taką praktykę. Potem zaczęło robić się na to za gorąco - nieznajoma odgarnęła z czoła niesforny kosmyk kruczoczarnych włosów. - Niestety można ją już spisać na straty. Podejrzewamy, że dotarła na koniec korytarza i została z niej praktycznie tylko cielesna część. - To wy słaliście te maile? – zapytała Robin, podnosząc się. – Ściągaliście ludzi do Sionn… dlaczego? Da się coś jeszcze zrobić? Wierzycie, ze się da.. chciałabym, żeby tak było. Jestem Robin Carmichell. - Cóż, jeśli dostałaś jakąś wiadomość, to na pewno od majora. Facet twierdzi, że źródło problemu jest w okolicy i chce je zlikwidować, choć nie mówi nam wszystkiego - odpowiedziała kobieta, spoglądając na beznamiętną, skurczoną w sobie Wendy. - Ten człowiek mnie przeraża, ale wygląda na to, że jest naszą jedyną nadzieją. Rozmowę przerwało przybycie Eliasza. Młody mężczyzna wyszedł z drugiego końca pomieszczenia i pospiesznym krokiem zbliżył się pozostałej części grupy. - Jesteście gotowi? - zapytał tylko. Świeżo poznana kobieta chwyciła Robin za rękę. Jej wzrok przeskakiwał między Eliaszem a behawiorystką. - Uważaj tam na siebie - szepnęła do niej. Robin skinęła leciutko głową i ścisnęła dłoń kobiety. - Na co mam uważać? - zapytała szeptem, patrząc tamtej w oczy. - Po prostu bacz na swoje słowa. Nie każdy jest tu tak miły jak ja - zdążyła odpowiedzieć kobieta, nim Eliasz zachęcił, aby iść dalej.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. Ostatnio edytowane przez kanna : 08-01-2022 o 10:07. |
08-01-2022, 17:39 | #90 |
Reputacja: 1 | Tym razem Addington wskazał inną drogę niż wtedy, gdy pierwszy raz wizytował tu Huw. Wszyscy skręcili kilka razy w kolejne odnogi i znów pomaszerowali w dół. Minęło około dziesięciu minut, jak z oddali doszedł grupę osobliwy, przytłumiony ton. Kiedy zaczęli zbliżać się do źródła dźwięku, wnet dotarło do nich, że był to w istocie niski zaśpiew. Brzmiał on w zniekształcony sposób, tak typowy dla rozentuzjazmowanych rytuałów. |