Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-09-2021, 15:38   #81
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Huwa powoli zaczynał ogarniać stan beznadziei. Zaczynał wątpić w swoje przeczucie. Może drgająca figurka nic nie znaczyła? Może słowa Pieńka były zmyłką? Wypuścił się niepotrzebnie w to gruziwisko, skręci gdzieś nogę, wpadnie w jakąś dziurę i nawet nie zdoła zadzwonić po pomoc, bo nie było zasięgu. Zdechnie tu z głodu dręczony majakami gdy przestaną działać zioła staruchy. Śliniący się, samotny Huw Lwyd. Czy taki koniec byłby lepszy niż zbłąkana kula? Skrzywił się gdy kolano przypomniało o sobie ostrym bólem.
- Siwy, durniu - mruknął do siebie, - co ci przyszło do głowy, żeby się szlajać po jakimś przez Boga zapomnianym kawałku świata?
W chwili największego zwątpienia, gdy już miał się poddać i zawrócić zauważył go. Mierzyli się chwilę wzrokiem po czym nieznajomy bez jednego słowa zniknął w szczelinie skalnej.
- No... - bąknął Huw. - Dziękuję uprzejmie, ty mnie również dwa razy.
Zamyślił się przez chwilę czy mówienie do siebie nie jest przypadkiem kolejną oznaką choroby psychicznej, zaraz po omamach, po czym machnął z rezygnacją ręką i zaczął się drapać w kierunku rozpadliny.
Ta od razu przywitała go nieprzyjemnym chłodem. Choć jeszcze przed chwilą miał przed sobą ogrom górskiego krajobrazu, teraz otoczyła go zimna ciemność. Sama pustka rozbrzmiewała dźwiękami spadających kropel. Był to zresztą jedyny punkt odniesienia, dzięki któremu Lwyd potrafił oszacować potencjalne wymiary pieczary. Grota „brzmiała” na całkiem pokaźną i mogła mierzyć kilkadziesiąt metrów w jedną stronę.
Stanął w ciemności, zastanawiając się nad kolejnym krokiem. Facet również tutaj był - nie zdążyłby tak szybko zbiec w głąb góry. Niemal czuł gdzieś jego obecność. Pozostawało tylko pytanie kto pierwszy zdradzi się ze swoją pozycją, a Huw zamierzał na nie od razu odpowiedzieć, stawiając wszystko na jedną kartę. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął telefon, po czym włączył latarkę oświetlając sobie twarz
- Nazywam się Huw Lwyd, jestem prywatnym detektywem i zamierzam zakończyć to szaleństwo. Czas mi się kończy i nie mam ochoty na ciuciubabkę. Jeśli więc chcecie mi pomóc to to zróbcie. Jeśli nie… - wzruszył ramionami. Miał nadzieję, że ten ostatni raz instynkt go nie zawiódł.
W trakcie krótkiej przemowy wzrok Huwa zdążył się trochę przyzwyczaić do półmroku. Widział teraz, że otaczały go głównie szare nacieki, które w jego głowie już parokrotnie zdążyły zostać jakimiś postaciami. Zaraz potem zdawał sobie jednak sprawę, że to wyobraźnia płatała mu figle.
Głos mężczyzny usłyszał około czterech metrów od siebie. Stał on za kamiennym blokiem i Lwyd nie mógł go dostrzec.
- Gdybym miał ufać każdemu, komu kończy się czas… - doszedł go zdawkowy śmiech. - Jeśli rzeczywiście jesteś po naszej stronie, to powiedz coś, o czym obydwaj powinniśmy wiedzieć. W przeciwnym razie lepiej zawróć, dobrze ci radzę.
Huw westchnął. Zagadki, zagadki... Czuł wręcz namacalnie jak Wielki Zegarmistrz przesypuje piasek w Klepsydrze Życia. Ziarenka w górnej bańce zaczynały się kończyć.
- Poza tunelem? - spytał retorycznie. - O tajemniczym bycie karmiącym się emocjami? Snami? Ludziach z traumami, którzy robią za emocjonalne bateryjki i znikają w okolicznych górach? Starcu z gór? Totemach wieszanych na drzewach?
Lwyd wzruszył ramionami.
- Nie wiem co chcesz usłyszeć - stwierdził. - Ja chcę po prostu to wszystko przerwać i nie zostać śliniącym się warzywem. Chcę wrócić do mojej sutereny i wieść spokojne, nudne życie. Może po drodze, przy okazji zlikwidować sektę jakiegoś mrocznego, zapomnianego bóstwa, które jest przyczyną tego całego szaleństwa, którego do końca nie ogarniam.
Nieznajomy powoli wyszedł ze swojej kryjówki i otaksował Huwa. Uwadze Lwyda nie uszedł długi nóż w skórzanym pokrowcu, który tamten miał przytroczony do paska. Facet przez jakiś czas wyraźnie napinał mięśnie i zapewne w każdej chwili był gotów wyjąć broń. Ostatecznie jednak nieco się rozluźnił, a następnie podszedł bliżej samego detektywa.
- Wygląda na to, że nie próżnowałeś - podsumował jego wypowiedź. - Mi to wystarczy, ale tak naprawdę to nie ze mną będziesz rozmawiać. Ja tu jestem od zaopatrzenia - potrząsnął plecakiem, w którym zabrzęczały jakieś bibeloty. - Poza tym i tak nie mam czasu dokładnie cię sprawdzać. Słuchaj, dobrze znam tę okolicę, więc mogę nas poprowadzić, ale na górze będziesz musiał radzić sobie sam. Pasuje?
Huw wzruszył ramionami. Nie miał wyboru.
- Prowadź - zgodził się. - Jak mam się do ciebie zwracać?
- Niech będzie Brad - powiedział jegomość, powoli się odwracając. - Tędy - dodał, wskazując na otwór w skale przed sobą.
Mężczyzna po chwili włączył podręczną latarkę i bez słowa pokierował detektywa wąskim przejściem. Siwy szybko zdał sobie sprawę, że droga prowadzi przez istny labirynt, lecz przewodnik zdawał się doskonale w nim orientować. Brad przeczesywał jaskinie jak rasowy grotołaz, zbaczając sporadycznie na zewnątrz, gdzie dwójka musiała przeprawiać się kolejnymi półkami. Jako że znał każdy skrót oraz przejście, wędrówka ostatecznie nie była wyjątkowo męcząca. Odzywał się rzadko: czasem kazał uważać na głowę, kiedy indziej po prostu wskazywał odpowiedni kierunek.
Byli w połowie drogi, kiedy rzekomy Bradley zarządził postój, gdyż mimo sprawnej organizacji obydwaj zdążyli się mocno zgrzać. Siwy i jego przewodnik usiedli na kamiennej platformie, tuż przy kolejnym wejściu do jaskini i łapali hausty powietrza. Brad wyjął pogiętą paczkę papierosów, następnie poczęstował towarzysza.
Huw pokiwał przecząco głową.
- Nie palę - odmówił ciężko łapiąc powietrze. - Nie papierosy.

- Stąd już sam nie zejdziesz, więc coś ci powiem - rzekł przewodnik. - Tam niżej mogłeś mi sprzedać dowolną bajkę. Chodzi o to, że nie należę do ludzi z twierdzy. Dostarczam im żarcie i różne rzeczy. Także ludzi, jak widać.
Siwy wlepił wzrok w mężczyznę. Czyżby aż tak się pomylił? Czy Bradley prowadzi go teraz na spotkanie z demonem, który karmi się jego emocjami? Czy to jego ostatnia podróż? Mógłby go teraz zabić ale co by to zmieniło? Wolał oszczędzać amunicję i zostawić tą ostatnią kulę dla siebie. Nie liczył już na to, że Byrgler go tutaj odnajdzie i spełni to o co go prosił gdy sam już nie będzie w stanie.
- Chciałoby się spytać "dlaczego to robisz?" ale to chyba nie ma większego znaczenia - powiedział, bardziej do siebie niż nieznajomego. - Nigdy cię nie zastanawiało po co to wszystko?
Bradley zaciągnął się papierosem i spojrzał na rozległy obrys górskiego pejzażu.
- Wiem tyle, że ci na górze mają nomen omen na pieńku z gośćmi na dole. Płacą mi, a ja nie zadaję pytań - mężczyzna przegonił dym i zmrużył oczy. - Słuchaj, nie wiem skąd jesteś, ale chodzę po tych górach wiele lat. To dziwne miejsce i widziałem tu różne rzeczy. W większość z nich nawet byś mi nie uwierzył. Dążę do tego, że… oni bawią się w coś grubszego. Czy chcę wiedzieć w co? Za cholerę.
A więc najprostszy mechanizm uzależniający - korupcja.
- Mógłbyś mnie nie zaskoczyć - odparł detektyw. - Widziałem już na tyle dużo, że nie ma chyba rzeczy... ale, ale... Sam sobie przeczysz. Z jednej strony twierdzisz, że nie chcesz wiedzieć co tutaj robią, z drugiej, że robią coś wielkiego, więc jednak COŚ wiesz. Co?
- Krótki popas to nie bruderszaft - Brad nagle spochmurniał. - Dość już powiedziałem. Nie jesteśmy kolegami, a mi płacą również za siedzenie cicho.
- Ano, nie jesteśmy - potwierdził Huw, - a pewnie byś zarobił więcej za ujawnienie całej historii, no ale...
Mężczyzna wstał, otrzepał się, wreszcie wskazał głową przed siebie.
- Jeszcze kawałek i ostatnia prosta. Gotowy?
Lwyd spojrzał na niego ponuro.
- A co potem mnie czeka?
Przewodnik sprawdził po kolei wszystkie paski swojego plecaka, po czym wzruszył ramionami.
- Towar zostawiam przed główną bramą. Tobie też radziłbym tam zaczekać. Raz podszedłem za blisko twierdzy i niemal zarobiłem kulkę. Ta banda sobie nie żartuje.
Huw wstał. Zaskrzypiało mu w kolanie.
- Dobrze. Chodźmy już. Nie ma co przedłużać.
Pozostała część drogi niewiele różniła się od jej dotychczasowego przebiegu. Dwójka mężczyzn przedzierała się przez kamieniste przejścia, aby raz po razie wychodzić z różnych stron masywu. Jedynie ostatni odcinek prowadził przed wydrążone w skale stopnie. Surowo ociosane schody wyrastały z góry zupełnie nagle i kierowały aż na sam szczyt.
Kiedy obydwaj dotarli do celu swojej wędrówki, Huw potrafił rozpoznać jedynie lekki obrys samej fortecy. Po okolicy rozlała się bowiem skłębiona mgła. Tak przynajmniej wyglądało to na początku. Dopiero po kilku chwilach Lwyd zdał sobie sprawę, że faktycznym powodem słabej widzialności były gęste chmury, które opływały czubek Maddox.
Przystanęli przed fragmentami wybrakowanych baszt, pomiędzy którymi wisiała przekrzywiona krata. Tylko tyle pozostało z dawnej bramy, służąca obecnie za punkt przerzutowy. Bradley wyjął z plecaka dwa tobołki i położył je obok omszałego kamienia. Potem sięgnął pod sam głaz, gdzie znajdował się pokaźny zwitek banknotów oraz jakaś lista. Mężczyzna przeczytał ją, mruknął coś do siebie i spojrzał na towarzysza.
- Tutaj się rozstaniemy. Tak jak mówiłem, na twoim miejscu nie szedłbym do twierdzy bez wyraźnego zaproszenia. Niedługo ktoś powinien do ciebie wyjść - wskazał na ledwo widoczną budowlę. - Pewnie tak się nie stanie, ale gdybyś zmienił zdanie, to przez jakieś pięć minut powinieneś mnie jeszcze dogonić. W każdym razie powodzenia, czy coś - machnął do Siwego i powoli odwrócił się w swoją stronę.
- Bradley? - Huw zatrzymał go w pół obrotu cichym słowem, które ginęło w szarej mgle. - Dziękuję. Addington… też go tutaj przyprowadziłeś?
Mężczyzna zamyślił się, pocierając szczeciniasty zarost.
- Ja wiem. Może był ktoś o takim nazwisku. Ale nie spodziewam się, żeby ludzie mówili mi swoje prawdziwe nazwiska - rozłożył ręce i zaraz potem zniknął w morzu bieli.
Huw spojrzał na pokrytą oparem fortyfikację. Dostrzegał obrysy wież oraz szczerbate mury, lecz niewiele więcej. Po okolicy dął zimny, przejmujący członki wicher. Poza tym jednak panował tu przytłaczający niemal spokój.
Sięgnął do kieszeni, w której spokojnie spoczywała jego fajka i szczelnie zapakowany woreczek z tytoniem. Usiadł na pobliskim głazie i spokojnie, rutynową czynnością uspokajając skołatane nerwy, zaczął nabijać cybuch, by po chwili, z pewną trudnością w wilgotnym powietrzu, zapalić ogień i zaciągnąć się znanym sobie aromatem. Kopcił i czekał.
Trwało to jakiś czas i Huw zdążył już dawno wypalić nabitą fajkę. Również Bradley zniknął na dobre i Lwyd nie miałby teraz szans samodzielnie go odnaleźć. A zatem klamka zapadła: był zdany na to, czy ktoś w ogóle wyjdzie z fortecy.
Przy okazji obejrzał sobie lepiej okolicę, a przynajmniej na tyle, na ile pozwalały mu warunki. Wyglądało na to, że brama stanowiła jedyne wejście do ruin. Reszta terenu była otoczona resztkami murów lub zasiekami, których forsowanie w najlepszym przypadku mogło skończyć się na kalectwie.
Po pół godziny w siwych kłębach pojawił się ledwo widoczny punkt. Ludzka sylwetka powoli zmierzała w kierunku bramy. Huw rozpoznał w niej jakiegoś mężczyznę: szedł niespiesznie, choć detektyw wręcz czuł na sobie jego przenikliwy wzrok. Wreszcie nieznajomy wyłonił się niczym zjawa i stanął przed Lwydem. W jednej chwili Siwy zrozumiał, że przeczucie go nie myliło.
Tego człowieka rozpoznałby wszędzie. Choć nigdy nie widział go na żywo, to zdążył niejednokrotnie napatrzeć się na zmęczone, apatyczne wręcz rysy Elijaha Addingtona.
Lwyd wstał. Wyrzucił spopieloną zawartość cybucha uderzając fajką o dłoń
- Elijah - powiedział, a głos mu się załamał. Odchrząknął. - Elijah! - powtórzył głośniej.
Młody mężczyzna spojrzał na detektywa bez zrozumienia.
- Musiałeś mnie z kimś pomylić - powiedział, robiąc krok do tyłu.
- Ehmmm… - Lwyd pokiwał ze smutkiem głową, chowając fajkę w kieszeń. - Szkoda. Wielka szkoda. Sarah ciągle szuka swojego Elijaha. Nie widziałeś go?
- Sarah… - powtórzył tamten, a Huw zauważył, że Addington lekko zaciska dłoń. - Chwila. Kim ty jesteś?
- SARAH Addington - specjalnie położył nacisk na imię, - zrozpaczona kobieta wynajęła mnie, żebym odszukał jej męża Elijaha. Sarah tęskni.
Mężczyzna znieruchomiał. Jedynie jego oczy przeskakiwały na różne strony - jakby szukał ratunku. Ale było już za późno. Strach zasiał w nim swoje ziarno i Huw to widział.
- Ona nie może wiedzieć, że tu jestem - wyrzucił z siebie Elijah. - Jeszcze nie teraz.
- Oczywiście - Lwyd przybrał uspokajający ton głosu, ciągle nie ruszając się z miejsca. - Sarah nie musi o niczym wiedzieć. Co się dzieje Elijah? Co ma się stać?
Addington wyglądał teraz tak, jakby jego wewnętrzna udręka przybrała niemal fizyczną formę. Zgarbił się i spuścił ręce wzdłuż tułowia.
- Doceniam to co zrobiłeś, ale nie mogę o tym mówić bez majora - wskazał na twierdzę za swoimi plecami. - Jeśli chcesz porozmawiać, to musimy najpierw iść do niego.
- Major... - powtórzył detektyw sciszając głos, sprawdzając, czy Addington będzie w stanie podejść w jego stronę. Był ciekawy czy prócz tajemnicy, cokolwiek innego nie pozwala opuścić mu tego miejsca. - Oczywiście rozumiem. Chętnie porozmawiam z majorem, tylko jeśli mam być szczery... - obniżył ton głosu do konfidencjalnego szeptu, którego mężczyzna mógł już nie słyszeć z tej odległości, - trochę obawiam się do niego iść.
Elijah powoli usiadł na kamieniu, pod którym Bradley jeszcze niedawno znalazł przesyłkę. Swoją postawą sygnalizował jednak, że wciąż się waha.
- Czego się boisz? - zapytał niedoszły zaginiony.
- Mogę ci zaufać Elijahu? - Twarz detektywa znalazła się tuż przy twarzy zaginionego mężczyzny, którego szukał tyle czasu. Ciepły oddech muskał mu policzek. - Śnię o korytarzu. Boję się tego co znajdę na jego końcu. Boję się, że zatracę się w śnieniu i już nie wrócę do przyjaciół, do rodziny, do tego co zostawiłem tam za sobą. - Chciał dodać “tak jak ty zostawiłeś Sarah”, ale przełknął te gorzkie słowa nim opuściły jego usta. Nie chciał go rozzłościć a jedynie nakłonić do zwierzeń.
Addington milczał. Tymczasem w wokół dwójki zerwał się silny wiatr i dobrą chwilę chłostał mężczyzn zimnymi smagnięciami. Lwyd naciągnął bardziej czapkę na uszy, postawił poły płaszcza i skulił się w sobie. Dopiero kiedy wichura lekko zelżała, Elijah znów zabrał głos.
- Czy możesz mi zaufać? - powtórzył pytanie. - Pracujesz dla mojej żony, więc w pewnym sensie jestem też twoim dłużnikiem. Co do twoich obaw... są całkiem uzasadnione. Pewnie słyszałeś co o mnie mówili w Sionn. Że ześwirowałem i gadałem bez sensu. - Detektyw potwierdził skinieniem głowy. - Jest w tym sporo prawdy, nie było ze mną dobrze. Zresztą to wszystko może powrócić.
- I major ci w tym pomaga? Powinienem z nim porozmawiać?
Elijah pokiwał głową.
- Pomaga wszystkim „śniącym”, którzy jeszcze nie zwariowali.
Coś było takiego w postawie mężczyzny, co sprawiło, że Siwy mu zaufał. A może sprawiło to tylko zmęczenie i brak innej alternatywy?
- Dobrze więc - odparł wzdychając ciężko. - Skoro twierdzisz, że może mi pomóc…. Idźmy. Nie traćmy czasu.
Podszedł do Elijaha i wyciągnął rękę w jego stronę. Mężczyzna lekko uścisnął jego dłoń, po czym obydwaj odwrócili się w kierunku twierdzy.
Wiatr ponownie przybrał na sile, wyjąc donośnie i wznosząc tumany skalnego pyłu.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 16-09-2021, 19:01   #82
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Addington przewiesił przez ramię dostarczone przez Brada pakunki i zachęcił, aby iść za nim. Mężczyźni zmierzyli przez szeroki, brukowany plac, z którego sporadycznie wyrastały granitowe kolumny. Kilka minut później stanęli przed właściwymi zabudowaniami.
Dopiero tutaj Lwyd mógł ujrzeć ruiny twierdzy w pełnej krasie. Najpierw wyrosły przed nim mury z pokruszonymi blankami oraz potężne, prostokątne baszty. Dalej spostrzegł pochylony donżon, który zastygł w połowie drogi do strzaskania się o zamkowe podwórze.
Ślady pożaru nadal były tu widoczne. Czarne pasma biegły wzdłuż i wszerz kamiennych bloków, a z części wież pozostały jedynie zwęglone kikuty. Bliżej niezidentyfikowane pozostałości po jakiejś machinie miotającej skrzypiały cicho, tworząc monotonną muzykę okolicy.


Obydwaj przeszli przez szeroki portal, w którym kiedyś znajdowały się główne wrota i stanęli na dziedzińcu otoczonym przez wysokie krużganki. Pyszne kiedyś arkady były po części zawalone, inne zarosły skalnymi roślinami o szaroburym kolorze. Na środku stała również zmurszała fontanna z kamiennym wyobrażeniem skaczących po sobie ryb. Poza nią jednak ogień strawił tu niemal wszystko.
Niedaleka miejsca, w którym stali, spod ziemi wyzierały wyszczerbione, kamienne schody. Według słów Elijaha, przejście miało skrywać skalny labirynt, który rozciągał się pod całą twierdzą. Możliwe nawet, że był połączony z jaskiniami, którymi jeszcze niedawno przeprawiał się Huw. Addington nie miał jednak co do tego pewności: to właśnie złożoność kompleksu zapewniała tutejszym przynajmniej częściowe bezpieczeństwo.
Towarzysz Huwa wyjął coś w rodzaju ręcznej świetlówki. Był to podłużny przedmiot z plastikowym uchwytem i mlecznobiałą osłonką. Elijah delikatnie potrząsnął przenośną lampą, co początkowo nie dało żadnego efektu. Dopiero po kilku sekundach urządzenie zaczęło emitować delikatne światło, dzięki czemu dwójka mogła kontynuować swój marsz.
Na początku przejście w dół obudowane było ceglanymi ścianami, które wypełniała wapienna zaprawa. Z czasem coraz częściej było widać litą skałę, a po kwadransie detektyw sam już nie wiedział czy wciąż byli wewnątrz twierdzy, lub samych trzewiach góry. Poza tym pokonywanie kolejnych stopni szybko stało się bardzo jednostajne. Siwy był jak w transie i mógł tylko zgadywać jak głęboko już zeszli.
Wkrótce schody zaczęły prowadzić do rozgałęzień. Podobnie jak Brad był dobrze zorientowany pośród grot, tak Elijah bez problemu wskazywał kolejne tunele i schody. Jedynie przy niektórych skrzyżowaniach zatrzymywał się i przypatrywał wyciosanym na ściane kreskom. Wkrótce potem zachęcał swojego kompana do dalszej wędrówki.
Do „bazy” dotarli po czterdziestu minutach. Tworzyła ją połączona ze sobą sieć komnat o różnej wielkości. Większość była surowymi celami, zaś w niektórych nadal wisiały zardzewiałe kraty. Serce tego miejsca stanowiła duża sala, po której kręciła się grupka kilkunastu ludzi. Większość miała zapadłe oblicza, a ich znoszone ubrania luźno zwisały na wychudzonych sylwetkach. Choć wygladali na wyraźnie zmęczonych, to zaropiałe oczy czujnie śledziły dwójkę, która szła teraz między pomieszczeniami. Prowizoryczne mieszkanka były wyposażone jedynie w najpotrzebniejsze rzeczy jak śpiwory, baniaki z wodą czy jedzenie w puszkach. Za źródło światła służyły z kolei lampy podłączone do przenośnych, buczących nisko generatorów.
Elijah podszedł do mężczyzny, który wyglądał trochę lepiej od pozostałych ludzi. Miał na sobie lekką kapotę, a przy pasie nosił kaburę z powycieranej skóry. Obydwaj skinęli na siebie głowami.
– Major jest u siebie? – zapytał Addington.
– Tak, ale on musi zaczekać – stwierdził tamten, celując palcem w detektywa.
Elijah odwrócił się do Huwa i odszedł z nim na bok.
– Takie zasady - stwierdził cierpko. – Najpierw muszę zostawić towar, zdać raport i dopiero wtedy cię zapowiedzieć. Kilka miejsc jest wolnych, walnij się gdzieś, a ja niedługo wrócę.
Nie było sensu się opierać. Lwyd przeszedł do najbliższego pomieszczenia, dokąd odprowadziło go wiele spojrzeń. W celi, do której za chwilę wszedł, znajdował się jedynie zatęchły materac oraz drewniana skrzynka. Usiadł w rogu i po prostu czekał.
Z miejsca, w którym przebywał, mógł obserwować główną salę oraz kręcących się w pobliżu ludzi. Nie uszło jego uwadze, że wszyscy stali się bardzo uważni i rozmawiali jedynie szeptem. Ci bardziej odważni próbowali lepiej obejrzeć sobie przybysza, zaraz jednak udawali pośpiech i ruszali w swoją stronę.
Wkrótce odwiedził go znajomy już strażnik. Bez słowa przekazał Huwowi butelkę z wodą, trochę chleba oraz konserwę z mielonką. Choć była to skromna racja, to po mozolnej wspinaczce zdawała się prawdziwą ucztą.
Sam Elijah wrócił za pół godziny. Wychylił głowę przez futrynę i zapowiedział, że wszystko jest już gotowe. Jak się zaraz okazało, Huwa przepuszczono już bez problemu, po czym mężczyźni zeszli o kolejną kondygnację niżej.
Dalsza droga prowadziła między wąskimi korytarzami, wzdłuż których ciągnęły się rzędy kamiennych sarkofagów. Niektóre grobowce zostały poważnie nadgryzione zębem czasu, w związku z czym szkielety dawnych panów dworu co chwila wyłaniały się z ciemności. Powietrze wypełniała dusząca zgnilizna, która już po kilku chwilach przyprawiała o zawroty głowy.


Przejście kończyło się okrągłą salą, w której stało niewielkie podwyższenie z kamiennym blokiem. Prowizoryczny ołtarz pomalowano ochrą w dobrze znany Huwowi symbol płomienia w oku. Wokół umieszczono kilka metalowych beczek, na nich zaś drewniane figurki, w których Lwyd rozpoznał „pamiątki” ze sklepu w Sionn.
Kręciło się tu kilku następnych strażników. Jeden z nich milcząco wskazał drugą stronę kaplicy. Dostępu dalej broniły okute żeliwem drzwi. Elijah uchylił je z trudem, zajrzał za próg, po czym razem z Siwym weszli do środka.
Na środku pomieszczenia stało kilka drewnianych krzeseł. Jedno z miejsc zajmował dość sędziwy mężczyzna w wojskowej kurtce. Jego ogorzała twarz pokryta była siecią głębokich zmarszczek. Niebieskie oczy były pokryte lekką mgiełką, lecz rzucały przenikliwe, zimne spojrzenie.
Za pozostałe wyposażenie tego miejsca służył niewielki stoliczek, siennik oraz cebrzyk z wodą. Huw zauważył również przybite do ściany proporce, lecz nie potrafił rozpoznać, co takiego przedstawiały.
– To ten człowiek, o którym mówiłem – zapowiedział detektywa Addington i stanął z boku.
Major wstał, obejrzał swojego gościa od stóp do głów, po czym powitał go mocnym uściskiem dłoni.
– Wiem Elijahu – odpowiedział wreszcie. – Sam go do nas sprowadziłem.



Kiedy Robin przypomniała o kryjówce, policjant od razu przetruchtał wzdłuż ulicy do przeciwległego budynku. Drzwi do środka odgradzała hałda złomu i cegieł, toteż jako pierwszy przesadził rozbitą witrynę. Tuż za nim podążyła Carmichell. Foxy, jako rasowa zwyciężczyni zawodów agility, bez problemu wskoczyła na podest i podążyła za swoją panią.
Znaleźli się wewnątrz sklepu odzieżowego. Szeroką salę wypełniały metalowe wieszaki, na kilku wciąż wisiały przeżarte przez owady płaszcze i koszule. Nagie manekiny stały w różnych pozach, część leżała na ziemi. Wokół walały się również fragmenty plakatów informujących o wyjątkowych obniżkach cen.
Na samym końcu sali ciągnął się długi kontuar, na którym pozostał wytarty ślad po kasie fiskalnej. Za nim widniało przejście na zaplecze. Robin, Owen i suczka zmierzyli tam, znów przeskakując nad przeszkodą i sprawdzając miejsce potencjalnego schronienia. Wydawało się być w sam raz: wysoki blat zapewniał osłonę, natomiast drzwi za nimi prowadziły na tyły sklepu. Z tego miejsca mogli w miarę bezpiecznie obserwować drugą stronę ulicy, która coraz bardziej pogrążała się w czerwonej łunie.


Gdy usiedli na ziemi, Foxy ułożyła się u nóg Robin, czujnie nasłuchując dźwięków z zewnątrz. Były to głównie odgłosy rozpadającej się w płomieniach konstrukcji. Przypominały sobą jeden wielki rumor, do którego wkradało się jednak coś jeszcze. Brzmiało to jak zniekształcone, zwierzęce wycie, które cały czas zmieniało swoje natężenie. Carmichell nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego: jęki zdawały się od razu pojawiać w jej głowie, bez udziału słuchu. Po pewnym czasie było to już nie do zniesienia.
– To przez totemy – skwitował Owen. – Nie wiem co za nimi stoi, ale właśnie to wkurwiliśmy.
Wycie z czasem zaczęło ustawać, za to dwójkę doszedł ryk silników. Wyglądało na to, że pojazdy jeździły gdzieś na obrzeżach miasta, nie zdawały się jednak zbliżać do samego centrum. Po kilku minutach Gryffith wyjął swój pistolet i razem z kobietą wyszli powoli na zaplecze.
To okazało się niewielką klitką z biurkiem, fotelem obrotowym i komódką. Owena interesowało jednak przede wszystkim niewielkie, zasłonięte wertikalem okno. Podszedł bliżej i uchylił jedną z żaluzji.
– Kręcą się wokół miasta. Podejrzewam, że czekają na pozostałych – mruknął policjant, obserwując widok zza okna.
Jak się okazało, policjant miał rację. Robin i mundurowy dojrzeli za chwilę jeszcze kilka pojazdów, które nadciągały z pobliskich wzniesień. Tak jak inne, zdawały się jednak trzymać granicy samego miasteczka. Wkrótce silniki zgasły na dobre, a Gryffith i Robin wrócili za ladę do głównego pomieszczenia.
– Cokolwiek kombinują, wygląda na to, że musimy zaczekać – mruknął towarzysz behawiorystki, po czym ponownie zajęli swoje miejsca.
Tymczasem pożar po drugiej stronie ulicy rozhulał się już na dobre. Czarny dym oraz wirująca w powietrzu sadza przysłoniły nieboskłon, przez co w okolicy zrobiło się znacznie ciemniej. Tym bardziej raził blask wzniecany przez kolejne fale pożogi. Czerwone kolumny wciąż wzbijały się w powietrze, skrzecząc na wszystkie strony tysiące skier. Szczęśliwie magazyn stał w dość dużym odosobnieniu względem pozostałych budynków i nie było dużego ryzyka, że ogień rozprzestrzeni się dalej.


Kiedy Robin po raz kolejny wychyliła głowę, aby sprawdzić sytuację, nagle dostrzegła na tle płomieni dwie sylwetki. Mężczyźni przechadzali się ulicą, sprawdzając najbliższe otoczenie. Choć pożar wciąż wywoływał sporo hałasu, zdołała wyłowić ich rozmowę.
– Co ze strażakami? – zapytał pierwszy głos.
– Szef wszystko załatwił – odpowiedział mu drugi. – Dali nam trochę czasu, o ile w ogóle tu przyjadą.
– Dobra, więc jaki jest plan?
– Ogień nie zaprószył się sam, to pewnie. Każdy dostał inną część miasta. Może wciąż tu są, więc trzeba wszystko przeszukać.
– A Pieniek?
– Wciąż bez kontaktu.
Mężczyźni rozmawiali jeszcze chwilę, lecz Robin nie dosłyszała o czym. Ze swojego ukrycia zaobserwowała natomiast jak nawzajem coś sobie wskazują. Niebawem obydwaj udali się ostrożnym krokiem w swoje strony.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 16-09-2021 o 20:59.
Caleb jest offline  
Stary 07-10-2021, 08:39   #83
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Lwyd odruchowo oddał uścisk dłoni. Spojrzał mężczyźnie w oczy. A więc to on ich tutaj wszystkich ściągnął. W jakiś sposób ich znalazł, śniących o tunelu i jednego po drugim ściągnął do Sionn wiedząc, że wcześniej czy później do niego trafią. Jak Addington. Jak Huw. Ilu trafić nie zdążyło nim postradało zmysły? Po co? Czy chciał ich uchronić przed bytem karmiącym się ich emocjami? Na to wyglądało, przynajmniej tak pewnie sobie roił w głowie. Jak zamierzał to zrobić? Na co czekał?

- Jaki masz plan? - spytał w końcu, pomijając wszystkie “jak?” i “dlaczego?”.

- Konkrety. To lubię - mruknął gospodarz i wskazał, aby zająć miejsca, z czego Huw chętnie skorzystał. - Źródło naszych problemów to pasmo Brenin. W największym skrócie musimy coś tam zamknąć na kłódkę - major posłał gorzki uśmiech. - Zapewne niewiele ci to mówi, więc teraz ja cię o coś zapytam. Wszyscy jesteśmy tu z powodu tunelu, to oczywiste - rozmówca Huwa złożył ręce w piramidkę i nachylił się do niego. - Jesteś w stanie uwierzyć, że to miejsce w pewnym sensie istnieje naprawdę? Że można tam wejść?

- Szczerze mówiąc niewiele jest już w stanie mnie zaskoczyć - przyznał Lwyd zgodnie z prawdą. Oparł się, pozwalając kontynuować opowieść.

- Jesteśmy blisko zlokalizowania przejścia na drugą stronę. To właśnie z jego powodu w okolicy dzieje się cały pieprznik.

- Na razie wiemy, że jest na terenie Brenin - wtrącił Elijah. - Chcemy zamknąć to cholerstwo.

Lwyd wypuścił głośno powietrze. Przymknął oczy. Nawet nie zdawał sobie do tej pory sprawy jak bardzo był spięty. Już zaczął wątpić w swoje przeczucia. Jeśli ten człowiek mówił prawdę… Jeśli to możliwe, to mogli zakończyć to całe szaleństwo.

Nachylił się do mężczyzny.
- Cieszę się, że do was trafiłem - uśmiechnął się. - Jak mogę pomóc?

Major skinął z uznaniem.
- Obecnie skupiamy się na próbie kontaktu z naszym jedynym sojusznikiem. Być może już ci się kiedyś śnił. Jasne włosy, mówienie zagadkami… te rzeczy - major złowił spojrzenie Huwa. - Zmarł w tych lochach i dlatego tutaj najłatwiej jest go „wyśnić”. Ale to dłuższy temat. Jeśli wolisz działanie na jawie, to przede wszystkim musimy zająć się ludźmi, którzy w górze Brenin widzą coś świętego. Pieniek i reszta szaleńców. Po twojej minie widzę, że miałeś już przyjemność.

Siwy kiwnął głową.
- Tak. Poznałem obu - przyznał. - Pieńka miałem pod lufą i mało brakowało… Moi przyjaciele, śniący, pojechali do opuszczonego miasteczka. Od początku uważałem to za dość ryzykowne. Uważam, że mogą mieć problemy. Czy ty i twoi ludzie mogliby mi pomóc? Wolę zmagania z realnym wrogiem - przyznał.

Kiedy tylko Huw wspomniał o Aberdar, Elijah aż cicho westchnął.
- To prawdopodobnie miejsce ich spotkań - wytłumaczył major. - Więc z tymi problemami możesz mieć rację. Straciliśmy jedną bazę, a z nią niestety sprzęt i ludzi. Ale nie zostawiamy nikogo w potrzebie.

Mężczyzna odwrócił się do Addingtona, który siedział napięty jak struna. Oczy starego aż skrzyły się od determinacji, tak typowej dla wojskowych.
- Weźmiesz kilku chłopaków i zobaczycie co się da zrobić - rozkazał tamtemu, po czym ponownie przeniósł wzrok na Huwa. - Elijah jest wtajemniczony w większość rzeczy, więc po drodze może wytłumaczyć ci resztę. Przyprowadź tu swoich ludzi i wtedy dokończymy nasze sprawy.

- Oczywiście. Dziękuję - Huw wyciągnął rękę do uścisku. - To dużo dla mnie znaczy… - szukał przez chwilę imienia w głowie, ale nie znalazł. Uniósł brwi - Majorze?

- Archer Thompson, Brytyjskie Siły Zbrojne - powiedział tamten, poklepując wytarty emblemat na kurtce.

- Huw Lwyd, sierżant w stanie spoczynku, Wydział Narkotyków, Cardiff - uścisnął dłoń i uśmiechnął się, - ale to już pan zapewne wie. Dobrze, nie traćmy czasu.

Skinął służbowo głową i ruszył za księgowym. Kiedy zaś dwójka z powrotem znalazła się na zewnątrz celi majora, Elijah nieco konspiracyjnie zniżył głos:

- Niedobrze, że twoi znajomi ruszyli do Aberdar sami. Zgodnie z planem, weźmiemy po drodze paru ludzi. Pewnie na początku nie będą chcieli z tobą gadać. Tutaj każdy patrzy sobie na ręce.

- Rozumiem - potwierdził. - Błądziliśmy jak owce we mgle. Też wydawało mi się to złym pomysłem. Demokracja nie jest idealnym systemem. Większość może się mylić. Idźmy. Czego możemy się na miejscu spodziewać?
- Tak naprawdę to trudno mi powiedzieć - odparł Elijah. - Jeszcze do niedawna przerzucałem papiery, a dziś muszę myśleć jak się obejść z bandą psycholi. Gości nie jest znowu tak dużo, ale mają wpływy i wbrew pozorom nie są głupi.

Addington wskazał na jednego z mężczyzn, którzy kręcili się po kryptach. Najwyraźniej nie musiał mówić nic więcej, bowiem tamten bez słowa ruszył za dwójką.

- Unikałbym bezpośredniej konfrontacji. Postaramy się działać w ukryciu tak długo, jak to możliwe - zalecił przewodnik Huwa.

- Macie broń? - dopytał. - Jak daleko jesteście w stanie się posunąć?

- Major nas trochę doszkolił i wyposażył - Elijah pokiwał głową. - Wojskowa przeszłość otwiera wiele furtek. W każdym razie mogę wypowiadać się tylko za siebie. Nie sądzę, żebym potrafił zabić człowieka, ale innym powoli siadają nerwy. Jakby nie patrzeć tkwimy w impasie już jakiś czas. Część zwariowała, a część ma zwyczajnie dość.


Minęło kilka chwil i znów znaleźli się w głównej sali. Jak na potwierdzenie słów Elijaha, z różnych stron wysunęły się przygarbione sylwetki mężczyzn oraz kobiet. Addington wybrał kolejną dwójkę: dość młodego bruneta i lepiej zbudowanego, przysadzistego mężczyznę ze śladami ospy na twarzy. Wszyscy podjęli marsz dalej, podczas gdy Huw nadal dociekał:
- Jak tam dojedziemy niezauważeni?


Jeden z mężczyzn znacząco chrząknął. Był to pierwszy, który dołączył do drużyny - najwyraźniej postanowił trochę szybciej zerwać swoje śluby milczenia.
- Znam trochę okolicę. Na południu od miasteczka jest wąwóz - powiedział, nie zaszczycając jednak Huwa spojrzeniem.


Elijah przytaknął na ten pomysł.
- To chyba nasza najlepsza opcja. Podjedziemy możliwie blisko budynków, a resztę zrobimy pieszo.


W drodze na górę Addinton zdradził jeszcze, że każdy, kto idzie w teren, zostaje wyposażony w broń. Przynajmniej teoretycznie, ponieważ zasoby ludzi z góry Maddox były ograniczone. Major dysponował kilkoma coltami, browningami oraz jednym coltem, który zachował dla siebie. Poza tym mieli trochę wojskowych noży. Jeśli chodziło o transport, w okolicy były ukryte dwa jeepy oraz jeden motocykl. Rzadko jednak wypuszczano kogoś w teren, ponieważ ostatnio Pieniek i reszta zintensyfikowali swoje działania.
Jak tylko cała piątka wyszła wreszcie na zewnątrz, Huw dostrzegł, że chmury przesuwające się po szczycie Maddox wyraźnie się rozrzedziły. Popołudnie przeobrażało się powoli w wieczór i całe Maddox skąpane było teraz w kolorze purpury.
Lepsza widoczność pozwoliła wszystkim ujrzeć coś jeszcze: snopy dymu ciągnące się na południowym wschodzie. Dokładnie tam, gdzie leżało miasteczko Aberdar.


- To normalne? - spytał Huw wskazując na unoszący się dym.


- W żadnym wypadku - Elijah pokiwał głową.


- Podejdźmy bliżej, żeby zobaczyć co się dzieje.


Ruszyli wspólnie poprzez ruiny, aby przejść na schody, przez które Huw dotarł tu jeszcze wraz z Bradem. Jeden z mężczyzn, ten ospowaty, wyjął wysuwaną lunetę - zwykły gadżet, ale było to lepsze niż nic. Przez dłuższą chwilę spoglądał na krajobraz przed sobą i wreszcie cmoknął.


- Stąd nadal niewiele widać - powiedział, jako drugi wyłamując się z ciszy. - Do Aberdar jest spory kawałek. W każdym razie płonie chyba jakiś budynek w środku miasta. Poza tym widziałem kilka odblasków, więc to pewnie samochody.


- Spróbuję się skontaktować z moimi przyjaciółmi i rozeznać w sytuacji. - Siwy sięgnął po telefon i po krótkiej chwili wahania wybrał numer Robin. Odpowiedziała mu jednak cisza, a za chwilę połączenie zostało przerwane. Dopiero moment później Lwyd przypomniał sobie, że wchodząc na górę stracił zasięg - telefon do Carmichell musiał zatem poczekać.


Wszystko przemawiało więc za tym, aby czym prędzej opuścić Maddox. Droga w dół wcale jednak nie miała być prostsza niż sama wspinaczka. Zweryfikował to już pierwszy odcinek przeprawy. Problem polegał na tym, że nie mieli przy sobie dobrze zorientowanego w skrótach Brada, toteż przeprawa poprzez jaskinie była właściwie wykluczona. Ostatecznie więc droga biegła przez tuż nad zwisami skalnymi oraz urwiskami, które wymagały nadzwyczajnej ostrożności. Kosztowało to wszystkich wiele energii, nie licząc bilansu licznych ran oraz siniaków.


Podczas krótkich przerw, kiedy cała piątka musiała zwyczajnie złapać oddech, mężczyźni ustalali dalsze ruchy. Siwy poprosił o dodatkową broń, po czym brunet milcząco wyjął ze swojej torby załadowanego browninga. Kolba pistoletu była nieco porysowana i dało się poznać, że ma to swoje lata. Ot, standardowe dziewięć milimetrów, pochodzące prawdopodobnie z jakiegoś zapomnianego przez czas magazynu. Drużyna ustaliła również, że zabiorą się dwoma jeepami, które major ukrył w okolicy. Według Addingotona powinni byli w ten sposób szybko dotrzeć na miejsce. Huw zdawał się podzielać jego zdanie.


Maddox nie było łatwe do pokonania, i to bez względu, czy zdobywało się jej samą górę, lub próbowało ją opuścić. Pod koniec wszyscy wylewali z siebie siódme poty, a Huw czuł, że serce jest gotowe wyskoczyć mu z piersi. Cały czas sprawdzał również zasięg. Ten wrócił dopiero przy szlaku z głazami narzutowymi, czyli tam, gdzie tak naprawdę zaczął swoją wędrówkę.
Od razu wybrał też właściwy numer.
Po zakończonej rozmowie skrzywił się.
Wiedział, że wybór Owena i Robin był niewłaściwy już wtedy gdy się rozdzielali. Mimo tego, a może właśnie dlatego czuł się teraz podle.
- Pali się magazyn z totemami - wyjaśnił sprawdzając przesłaną pinezkę. - Ludzie Pieńka przeszukują miasto. Mam dokładną lokalizację przyjaciół. Jeśli zdążymy dojechać nim ich znajdą, jedna grupa mogłaby odciągnąć ich uwagę, dać mi czas na wyprowadzenie ich z kotła.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 07-10-2021, 10:12   #84
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Ruiny sklepu w Aberdar


- Cholera jasna – zaklęła Robin, a potem dodała kilka słów, których Owen nie rozumiał, ale sądząc z tembru głosu kobiety , musiały być przekleństwami. – Powinnam się była domyśleć, ze właściciele tego tutaj przyjadą . I szybko zorientują się, że to nie był zapłon samoistny. A potem postanowią znaleźć tych, co to zrobili. I to nie po to, żeby im podziękować.

Foxy, wyczuwając zdenerwowanie kobiety, zaczęła kręcić się dookoła i
popiskiwać.
- Spokojnie, spokojnie – w sumie nie wiadomo było, czy Robin uspokaja psa, czy siebie. Rozejrzała się dookoła.
- Nie wyjdziemy stąd na zewnątrz – myślała na głos. – Może jest tu jakaś piwnica, czy coś w tym stylu? Moglibyśmy się schować.
- Jest to jakiś plan
- stwierdził Owen i znacząco rozejrzał się po najbliższej okolicy.

W tym czasie Robin zaczęła krążyć po budynku, szukając schodów w dół, klap w podłodze i wszystkiego, co dawało im szansę na ukrycie się. Policjant sekundował jej, co chwila podnosząc porzucone elementy dekoracji w nadziei, że może akurat pod nimi znajduje się przejście na dół. Trwało to dłuższą chwilę i gdy obydwoje wrócili na tyły budynku zlokalizowali wreszcie niewielkie drzwiczki. Znajdowały się one pod biurkiem, które wystarczyło tylko nieco przesunąć. Kiedy Robin i Owen zajrzeli do środka, ich oczom ukazała się niewielka piwniczka, w której stały zardzewiałe skrzynki z bezpiecznikami.

Policjant wykonał już pierwszy krok, lecz nagle znieruchomiał, intensywne spoglądając w ciemność pod swoimi nogami. Robin widziała tam jedynie pustkę, ale zdążyła rozpoznać wzrok Owena - wyglądał tak samo, kiedy nagle zatrzymał się w lesie i lustrował przestrzeń między drzewami.

- Hej – Robin chwyciła policjanta za ramię i pociągnęła lekko w swoją stronę. – Hej. Popatrz na mnie. Popatrz. – starała się zajrzeć mężczyźnie w oczy, złapać jego spojrzenie.
Funkcjonariusz wyraźnie się wahał. Chciał odtrącić Carmichell, lecz wreszcie dał się przekonać i powoli obrócił głowę w jej kierunku.
- Widzę ich. Tam - powiedział tylko
- Kogo widzisz? - zapytała Robin miękko, starając się odsunąć mężczyznę od piwnicy.
- Te postaci z korytarza - odpowiedział Gryffith nie spuszczając wzroku z rzekomych sylwetek. - W snach zawsze prowadzi mnie ktoś w długiej szacie - kontynuował, nieco odzyskując już rezon. - Tutaj jest takich dwóch. Po prostu stoją w miejscu.

Robin nachyliła się lekko aby zajrzeć w głąb czeluści. Wytężała wzrok dobrą chwilę, lecz szybko zrozumiała, że cokolwiek się tam znajduje, widzi to tylko Owen.

Nie uspokoiło to kobiety. Doświadczali już z Owenem wspólnych halucynacji – czy może wizji – więc tutaj kwestią czasu mogło być, kiedy i ona zobaczy postaci z korytarza. Jak zareaguje teraz? Nie mogła tego przewidzieć.
Nachyliła się i zamknęła klapę.
- Odejdźmy stąd. – powiedziała – Schowamy się gdzieś tutaj. Nie będziemy schodzić do piwnicy. Pospiesz się. Nie mamy dużo czasu.
- I tak za nic bym tam zszedł - stwierdził chłodno policjant, choć głos lekko mu się łamał.

Obydwoje czuli, że nie mają większego wyboru w kwestii schronienia. Wrócili do właściwej części sklepu, gdzie na szybko przeszukali najbliższe otoczenie. Najsensowniejszą opcją zdawała się być tutaj mała garderoba. Drzwi z płyty wiórowej zostały wyrwane z zawiasów i teraz broniły wejścia pod dziwnym kątem. Z braku lepszych alternatyw dwójka oraz pies zmierzyli w tamtym kierunku i szybko pozbyli się osłony. Wewnątrz panowały niemal kompletne ciemności: Robin widziała jedynie zarysy pustych półek oraz kilku wieszaków. Owen wszedł jako ostatni i na powrót zasłonił przejście drzwiami.
Ledwo przylgnęli do przeciwległej ściany pomieszczenia, jak Robin poczuła w kieszeni wibracje. Dzwonił Huw.

Kobieta przysiadła na piętach w rogu pomieszczenia. Oparła się plecami o ścianę. Wskazała psu miejsce obok. Potem stuknęła w zieloną ikonkę.
- No hej. - powiedziała ściszonym głosem. - Co nowego?
- Hej
- odparł. - Zdaje się, że znalazłem na Maddox sprzymierzeńców. Jesteście w Abberdar? Widzę dym. Co się dzieje?
- Wybuchł pożar
- Robin zaśmiała się nerwowo. - Właściwie, Owen podpalił, znaczy ja chciałam.. Było mnóstwo totemów. Mnóstwo. Włamaliśmy się, żeby się rozejrzeć. No i były w środku. Patrzyły na nas. Spaliłam je, to był dobry pomysł, taki się wydawał, póki nie przyjechali ci ludzie. Przeszukują miasto. Ruiny.

Wciągnęła powietrze i dodała ciszej : - Owen świruje. Widział dwoje ludzi w piwnicy, gdzie mieliśmy się schować. Widział korytarz.
Westchnęła.
- Sprzymierzeńców? Tych, co nas to ściągnęli? Dobrze, może przynajmniej tobie się uda… - przerwała na moment. - To zakończyć.

W czasie rozmowy kobieta rozglądała się po pomieszczeniu. W końcu znalazła odpowiednie miejsce - korpus zdezelowanej, niskiej szafki, porzuconej gdzieś w rogu.
Podniosła się na nogi i gestem wskazała psu kryjówkę.
- Wejdź. - powiedziała, głaszcząc Foxy po głowie, czego praktycznie nigdy nie robiła. Suczka lubiła mocne czochranie po grzbiecie. Ale teraz to Robin potrzebowała poczuć jej gładką sierść pod palcami.
- Freeze.
Pies znieruchomiał skulony w kącie mebla. Bursztynowe oczy śledziły każdy ruch kobiety.
- Zostań - powiedziała. - Dobry piesek. Moja dzielna dziewczynka. Zostań. Will.

Robin zakryła wejście kawałkiem dykty, potem położyła kilka wieszaków, starając się zamaskować wnękę. To powinno wystarczyć… nie powinni szukać zbyt dokładnie. Starała się skupić na działaniu, nie myśleć, co będzie potem.

- Wyślij mi pinezkę z lokalizacją - usłyszała w telefonie głos detektywa. - Postaramy się ich odciągnąć. Potrzebujemy godziny.
- Jasne
- mruknęła kobieta. Zapisała lokalizację i posłała do Huva. Potem przesłała pinezkę do Willa, dopisując "Foxy". - Pilnuj się, Huw. Jakby.. mnie nie było, zabierz Foxy, ok? Poślę Ci jeszcze nr Willa.

Dobrze wiedziała, że nie mają godziny. Było kwestią minut, żeby przybysze weszli do ich prowizorycznej kryjówki.
- Znajdę cię! - usłyszała jeszcze nim się rozłączył.

Prze chwile wsłuchiwała się w sygnał telefonu, zanim, bardzo powoli, schowała urządzenie. Znajdą cię! Znajdą cię! Znajdą cię! słowa policjanta obijały się we wnętrzu jej czaszki, jak piłeczki w bębnie maszyny losującej w Powerball. Co chwila maszyna wypluwała kolejną piłeczkę, a na każdej z nich, zamiast numerka, był napis ZNAJDĄ CIĘ!. Zamiast charakterystycznego plumknięcia każdej wypadającej piłce towarzyszyło zniekształcone, zwierzęce wycie, które cały czas zmieniało swoje natężenie

„Thank you Captain Obvious” – pomyślała, kiedy kolejna piłeczka walnęła w jej czoło od środka czaszki. „Serio faceci muszą być takimi debilami?"
Czy raczej ją detektyw uważa za kreatynę? Serio sądzi, ze Robin nie wie, że za moment albo wtargną tu mili panowie z ulicy, albo jeszcze milsi panowie z korytarza? Serio nie mógł powiedzieć „Wszystko będzie dobrze” albo „ Zaraz przyjadę i cię z tego wyciągnę”.

Dobra. Dość rozczulania się nad sobą. Pies. Nagrała plik dźwiękowy, a potem przysiadła obok policjanta, który tkwił bez ruchu pod ścianą.
- Huw to jedzie - powiedziała ściszonym głosem do Owena. Miała nadzieję, że zabrzmiało to krzepiąco. - Wycisz telefon. - dodała jeszcze i sama zastosowała się do swojego zalecenia.

Na koniec posłała detektywowi nr Willa i wiadomość - było to krótkie nagranie jej głosu, komenda “Foxy, do mnie”.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 22-10-2021, 20:08   #85
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Huw, Elijah oraz reszta mężczyzn pospiesznie opuścili okolice góry Maddox. Dalszą drogę mieli pokonać dwoma ukrytymi w okolicy pojazdami. W obydwu przypadkach były to jeepy typu wrangler. Pierwszy z nich, do którego wsiedli Lwyd i Addington, został zaparkowany w niewielkim zagajniku i przykryty dużą stertą gałęzi. Drugi, zajęty wkrótce przez pozostałą część drużyny, stał w zacienionym parowie kilkaset metrów dalej.
Lwyd odpalił silnik, który zawarczał donośnie niczym budzący się z długiego snu niedźwiedź. Po przesiadce z passata, jeep dawał poczucie ogromnej mocy: auto szybko nabrało prędkości i już po chwili łykało kolejne odcinki wyboistej trasy.
Horyzont wciąż zasnuwały gęste kłęby sinego dymu. Mężczyźni nigdzie nie widzieli jednak charakterystycznych świateł straży pożarnej. Tę kwestię rozwiązał niebawem Addington, twierdząc że macki Pieńka oraz jego kumpli sięgają daleko w lokalną społeczność. Niewykluczone, że mogli nawet wpłynąć na służby, aby odwlec w czasie interwencję. Gdyby chodziło o wypadek w zamieszkanej społeczności – tłumaczył dalej – byłoby to znacznie trudniejsze, ale Aberdar już od dawna nikogo nie obchodziło.
Jechali nie szczędząc maszyn. Kilka razy detektyw miał wrażenie, że jeep za chwilę wyskoczy z drogi wprost do pobliskiego rowu, lecz maszyna okazywała się niezawodna. Doskonale radziła sobie z wertepami oraz uskokami terenu. Poza tym Lwyd zaczął przyzwyczajać się do specyficznej sterowności pojazdu, intuicyjnie wychwytując w której chwili zwolnić, a kiedy znów przyspieszyć. W ten sposób ranger wkrótce płynął wręcz po rozmaitych nierównościach terenu. Z czasem trasa zaczęła być również trochę przystępniejsza, przez co Siwy mógł wreszcie skupić się na czymś więcej niż samej drodze.
Na tle rozległego krajobrazu zaszła bowiem jakaś zmiana. Już wcześniej Huw zauważał w górach jako takich osobliwe zjawiska. Raz była to nienaturalna cisza, kiedy indziej nadmierne nasycenie kolorów – jak wtedy, gdy znalazł wskazany przez Robin totem. Teraz, spoglądając zza szyby na piętrzące się do nieba masywy, również dostrzegał coś nowego. Na samej granicy widzialności, gdzie linia wysokich szczytów niknęła w chmurach, tam właśnie zdawało się, że grzbiety gór lekko falują. Był to efekt porównywalny do rozgrzanego nad asfaltem powietrza lub ulatniającego się gazu, lecz w takim miejscu nie odnajdywał on logicznego wytłumaczenia. Lwyd kilka razy potarł oczy, ale zjawisko wciąż powracało. Addington szybko pojął, co takiego widzi Huw. Księgowy wyraźnie pobladł i mocniej zagłębił się w swój fotel.
– Anomalie. Major mówi, że będzie ich coraz więcej. – stwierdził cierpko. – Raz już słyszałem wstrząsy, teraz to. Podobno te rzeczy oznaczają, że coś próbuje się do nas przebić. W sensie do naszego świata – zrobił dłuższą przerwę. – Cholera, sam nie wierzę, że to mówię.
Przez pozostałą część drogi Elijah milczał. Trudno było jednak zignorować fakt, że jego objawy zaczęły powracać. Huw zauważył jak tamten próbuje zamaskować drżenie rąk i nerwowe skurcze. Księgowy stale odwracał wzrok i wyraźnie unikał podejmowania dalszej rozmowy. Zamiast tego spoglądał na niebo, które powoli ciemniało, zwiastując nadejście kolejnej nocy.
Ostatecznie droga zajęła drużynie trzy kwadranse. Zgodnie z planem jeden z jeepów pojechał od strony północno-zachodniej, aby odwrócić uwagę okupujących miasteczko. Huw oraz Elijah ruszyli drogą prowadzącą między lessowymi spadami. Wąwóz prowadził prostą ścieżką, którą urozmaicały jedynie wyrastające ze ścian, skarłowaciałe drzewka. Wąskie gardło, przez które przeciskał się teraz Huw, rzeczywiście zdawało się zapewniać dobrą osłonę. Ponownie też docenił wybór jeepa, gdyż jego samochód już dawno zakopałby się w grząskim piachu wyścielającym całą długość tego odcinka.
U wyjścia wąwozu detektyw ujrzał wreszcie skupiska opustoszałych budynków. Zatrzymał się, po czym obydwaj mężczyźni zaczęli obserwować Aberdar w oczekiwaniu na akcję drugiej ekipy. Ostatni kawałek drogi, ten dzielący miasteczko od dolinki, znajdował się na otwartej przestrzeni. Przy skupieniu sił wroga na kimś innym istniała przynajmniej częściowa szansa na niepostrzeżone przedarcie się do celu.
Nie musieli długo czekać, aby ujrzeć jak wzdłuż przeciwległej strony mieściny przejeżdża ranger i pokonuje brunatne, usiane plamami chwastów wzniesienie. Pojazd przyspieszył, a ryk silnika rozlał się donośnym dźwiękiem po okolicy. Auto jechało wzdłuż linii drzew pobliskiego lasu, kierując się cały czas na wschód, przez co trudno byłoby je przeoczyć właściwie z dowolnego miejsca w Aberdar. Wkrótce jeep zniknął w samym lesie, ale przynęta do pewnego stopnia zadziałała. Spomiędzy walących się budynków wyjechały trzy auta, które zgodnie zmierzyły w gąszcz zieloności.
Huw nadal nie mógł wiedzieć jaka jest liczebność pozostałych sił wroga, niemniej była to najlepsza chwila, aby ruszać dalej. Dodał gazu i szybko wjechał między zabudowania, już po chwili wykonując zwinny rajd między kilkunastoma ruderami. Dopiero gdy ulice okazały się zbyt dziurawe lub kompletnie zawalone, zjechał na bok i wysiadł z Addingtonem na zewnątrz.
Wyglądało na to, że jeep ludzi z Maddox zniknął na dobre, podobnie jak należące do pogoni auta. Trudno było więc o inną alternatywę, niż spróbować odnaleźć Robin właśnie teraz. Ogólny kierunek był Huwowi dobrze znany: ostatecznie wyznaczał go słup dymu. Już z daleka dostrzegał też łunę, która rozlewała się na czerwono po resztkach murów oraz szkieletach budynków. Lwyd jeszcze raz spojrzał na lokalizację przesłaną mu przez kobietę. Wyglądało na to, że Carmichell znajdowała się w którymś ze sklepów należących do pasażu w centrum miasta.
Razem z Elijahem zmierzyli niczym przyczajone cienie między sieć uliczek. Początkowo poruszali się truchtem, potem musieli wyraźnie zwolnić. Czasem, gdy z oddali ujrzeli zarys sylwetki przepatrującej pobliskie ulice, przytulali się do którejś ze ścian i dłuższą chwilę czekali w bezruchu. Na ich szczęście Aberdar było istnym labiryntem pełnym potencjalnych kryjówek. Huw oraz jego kompan coraz mozolniej, aczkolwiek konsekwentnie zbliżali się do centrum miasta.
Ostrożnie wychodząc z kolejnego przejścia, ujrzeli w końcu taniec ognia, który rozgrywał się na środku miasta. Magazyn podpalony przez Robin i Owena wciąż stał w płomieniach, choć wyraźnie pożoga traciła na swojej mocy. Wszechobecny dym utrudniał oddychanie i roztaczał gryzący zapach spalenizny.
Przed dwójką roztaczał się plac otoczony sklepy oraz punkty usługowe. Jego wewnętrzną powierzchnię wypełniały głównie sterty kamieni, fragmenty ścian jakichś budek, a także pojedyncze drzewa. Na drodze do sklepu, gdzie powinna przebywać Carmichell, kręcił się jeden człowiek. Jegomość w zniszczonym trenczu był na oko w wieku Huwa. Dysponował średnią budową ciała, miał dłuższe, pozostawione w nieładzie włosy, zaś na twarzy nosił obraz czystego skupienia.


Przycupnęli za kupą skał, obserwując tamtego. Z pobieżnej obserwacji wynikało, że mężczyzna patrolował teren. Zazwyczaj mijał dwa pobliskie drzewa i przechodził na drugą stronę placu, gdzie spędzał jakiś czas, a następnie wracał z powrotem. Jego marszruta za każdym razem trochę się różniła, lecz w dużym uogólnieniu można było ją poprowadzić między dwoma porzuconymi na placu skrzyniami.



Robin starała się przygotować na wszelkie scenariusze, nawet te najgorsze. W tej chwili najważniejsze było, że Huw wiedział o jej lokalizacji, podobnie jak Will. Ten ostatni wkrótce się rozdzwonił, ale Carmichell zdążyła do tego czasu wyłączyć dźwięk. Odebranie telefonu było teraz więcej niż ryzykowne, a ona musiała ograniczyć wypowiadane słowa do niezbędnego minimum. Poza tym zarówno behawiorystka, jak i policjant już kilka razy słyszeli dźwięki bezpośrednio przed sklepem. Raz nawet doszedł ich odgłos kroków na potłuczonym szkle. Jeśli zatem jeden z ludzi, którzy nawiedzili miasteczko, nie wszedł jeszcze do sklepu, miało się to stać lada moment.
Jakiś czas siedzieli razem z policjantem w milczeniu. Foxy posłusznie zachowywała spokój w swojej kryjówce. Jedynie czasem poruszyła się lub cicho zamruczała, ale nie były to dostatecznie głośne dźwięki, aby kogoś zaalarmować. Na razie mogli mówić zatem o względnym szczęściu: w ten sposób minęło bardzo długie pół godziny, podczas gdy nadal nikt nie odnalazł dwójki.
Po kilku następnych minutach behawiorystka usłyszała całkiem wyraźnie, że ktoś kręci się po sklepie. Ludziom od totemów najwyraźniej kończyła się cierpliwość: sądząc po odgłosach, ów ktoś bezceremonialnie przewracał manekiny oraz resztki sklepowych dekoracji. Obcy zaklął też kilka razy pod nosem.
Robin ujrzała przez szparę w drzwiach krzątającego się w tę i z powrotem mężczyznę. Nie wyglądało na to, aby ten konkretny budynek wzbudzał jego szczególne podejrzenia, raczej dopiero sprawdzał teren, jak zapewne jemu podobni w sąsiednich obiektach.
Po chwili Owen szturchnął Robin i przybliżył twarz tuż do jej ucha.
– Spójrz na jego dłoń – wyszeptał możliwie cicho. – Coś takiego miał też Pieniek.
Robin wytężyła wzrok. W półmroku trudno było dostrzec cokolwiek konkretnego, lecz Gryffith miał rację. Mężczyzna, a właściwe jego ledwie widoczna sylwetka, wymachiwał w powietrzu małą wersją totemu. Była to swego rodzaju lalka, prawdopodobnie wykonana z wikliny, patyków oraz drobnych kosteczek. Osobnik kilka razy potrząsał gadżetem w losowym kierunku, aby zaraz odwrócić się i kontynuować zabieg, mamrocząc jakieś słowa.
Musiało minąć kilka chwil, aby Robin zrozumiała, że nie były to tylko puste gesty. Z początku czuła jedynie mrowienie gdzieś w okolicach skroni. Nagle pojęła jednak, że jej myśli spowalniają, a wnętrze głowy zdaje się wypełniać gęsta substancja. Każdy element otoczenia zaczął się zniekształcać i mienić kolorami jak wnętrze kalejdoskopu. Gdyby znalazła się w innych okolicznościach, coś takiego mogłaby uznać za całkiem spektakularne widowisko.
Wkrótce odniosła też wrażenie, że tkwi wewnątrz ogromnej dekoracji i wszystko zaraz runie jak domek z kart. Zacisnęła powieki i spróbowała się skupić, bowiem resztki świadomości krzyczały, że to, co właśnie obserwuje, jest kłamstwem. Niestety, coraz trudniej było jej się zebrać w sobie. Otworzyła z powrotem oczy i wtem zdała sobie sprawę, że nie jest już w garderobie, nie ma też jej psa, ani Owena.


Odcięło ją. Kompletny blackout. A jednak o czymś myślała, próbowała dociec prawdy, a zatem nadal BYŁA. Tylko kim? I gdzie? Te oczywiste przecież fakty gdzieś jej umknęły. Przez okropne sekundy nie potrafiła sobie przypomnieć nawet własnego imienia. Odpowiedź na wszystkie pytania pojawiła się zupełnie niespodziewanie. To było tak, jakby przez chwilę znalazła się w kompletnej ciemności, a teraz ktoś zapalił światło, ujawniając kompletną zmianę scenografii.
Jak mogła o tym zapomnieć? Wybierała się na imprezę na uniwersytecie. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą przebywał… chyba Gryffith, teraz przykucała młoda dziewczyna, a konkretnie jej koleżanka ze studiów.
– Zwariowałaś?! – powiedziała do Robin z wyrzutem. – Całkiem odpadniesz i tak już wszyscy mają cię za dziwaczkę. Nie można nie iść na imprezę Bractwa!
Chyba coś jej odpowiedziała i najwyraźniej się zgodziła, gdyż już moment potem była na miejscu. Z jakiegoś powodu przeskok między dwoma scenami zdawał się teraz kompletnie naturalny.
Była tu pierwszy raz i któryś zarazem. Pamiętała przecież muzykę, która dochodziła z głośników. Dlatego w jakiś pokrętny sposób wiedziała co, a właściwie kto na nią tutaj czeka. Niby obserwowała pląsający tłum ludzi i słuchała podchmielonych rozmów, ale to wszystko było nieistotne.
Chłopak, który wszedł właśnie do pomieszczenia, do tego stopnia przyćmiewał towarzystwo, że ludzie wokół zdawali się bezosobową masą. Jedynie on był wyraźny, przez co aż raził swoim kontrastem. W głowie Carmichell zaświtało, że istotnie pozostali imprezowicze są jakby pozbawieni twarzy oraz jakichkolwiek cech, które mogłyby ich wyróżnić. Coś wewnątrz niej zdawało się zapewniać, że to normalne, że tak właśnie powinno być.
Stanął przed nią i zachęcił gestem dłoni. Jego perfumy oszałamiały zmysły, przywodziły na myśl jakieś dawno zatarte wspomnienia. Była w nich obietnica przygody, ale i niebezpieczeństwa. Na chwilę tło wokół niej rozmyło się i znów wróciła do garderoby, ale postać przed nią wcale nie zniknęła.
Owen wynurzył się z kąta pomieszczenia i zarazem zakamarków jej pamięci. Jeszcze bliżej przysunął się do Robin.
– Nie wiem co za diabelstwa używają, ale to miesza nam w głowach – szept mundurowego doszedł ją przez wciąż grającą muzykę. – Nie jestem pewien, ale chyba… też coś widziałem – ostatnie słowa sprawiały mu wyraźną trudność. – Pamiętaj, że to podstęp. Cokolwiek widzisz, oni chcą, żebyśmy się ujawnili.
Mężczyzna z imprezy zdawał się ignorować obecność Gryffitha. Postąpił o krok w kierunku Robin.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 23-10-2021 o 09:47.
Caleb jest offline  
Stary 03-11-2021, 10:07   #86
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację

Oczekiwanie na to, co nieuchronne, było najgorszą torturą. Zmysły i mięśnie Robin były napięte i wyostrzone do granic możliwości, ciało – automatycznie, bez jej udziału – przełączyło się na podstawowy tryb „walka, lub ucieczka”.

Adrenalina podskoczyła, serce pompowało krew do żył. Mijały jednak kolejne minuty i nic się nie działo. Nikt nie wchodził do ich prowizorycznej kryjówki. Kiedy w końcu ktoś się pojawiał, zmysły Robin zaszalały. Początkowo sądziła, że organizm nie radzi sobie ze zmęczeniem i napięciem, ale potem zobaczyła totem w ręku mężczyzny.

A sekundę później wszystko zniknęło, wessane przez nicość. Zemdlała? Raczej nie, bo choć świata nie było, to ona, w jakiś sposób, była. Choć nie wiedziała gdzie ani nawet kim jest. Co dziwne, nie czuła strachu. Skołowanie, splątanie.. tak. Ale w tym doświadczeniu nie było lęku.

Kolejny przeskok, jakby ktoś podniósł ją i ustawił w innej scenerii. Bawiła się tak, kiedy była mała. Podnosiła ludzika z Playmobil i przerzucała go z jednego świata do drugiego. Zamek, statek piracki, sawanna, łódź motorowa… a na koniec drewniany świat kolejki brata.
- Nie Robin, kucyki nie mogę chodzić po torach. Pociąg je rozjedzie. Muszą być między torami. Tu jest pastwisko.
- Dobrze – mała Robin kiwa główką i posłusznie przestawia różowe kucyki.

Kolejny przeskok, zielona jedwabna sukienka na ramiączkach, tak inna od koszulek i dżinsów które wtedy nosiła. Robin ją pamięta, dużo lepiej niż przykucnięta koleżankę. Szuka imienia w pamięci.. Barb? Bath? Przecież mieszkały razem w akademiku, jak to możliwe, że nie pamięta? „Barb” podnosi się z podłogi, - Idziemy! - rozpuszczane włosy Robin opadają miękko na jej odkryte ramiona.

I wtedy Go zobaczyła. Wszedł. Lekko uśmiechnięty, jak to On.

Wspomnienia wróciły szeroka falą. Mój Boże, kochała Go tak strasznie, że aż wszystko bolało i skręcało ją w środku. Nie mogła jeść, nie mogła spać, koleżanki poszły w odstawkę, podobnie jak nauka. Wyglądało na to, że nie zaliczy dwóch przedmiotów. W tym Jego, co wydawało się nieprawdopodobne, bo przecież powinno jej zależeć, żeby był z niej zadowolony, prawda? Żeby w ogóle ją dostrzegał. I zależało, ale ćwiczenia polegały na konwersacji. A ona nie była w stanie wykrztusić słowa, kiedy kierował pytanie właśnie do niej.
- Comment trouves-tu ton école ? – uśmiechał się lekko i wbijał w nią lodowate spojrzenie swoich niebieskich oczu.

Zamierała, przyszpilona tym jego spojrzeniem.

Oczywiście, to było głupie. W końcu nie urodziła się wczoraj, miała już 21 lat, od zawsze spędzała wakacje u ciotki we Francji, oczywiście miewała już chłopaków, nie była dziewicą, ale coś takiego przeżywała pierwszy raz.

Przeszedł przez tłum studentów, który zdawał się rozstępować przed Nim. Patrzył tylko na nią. Jakby byli tam sami. Zamarła, a On oparł ręce na jej talii i zaczął delikatnie kołysać się w rytm muzyki. Poddała się Jego ruchom. Przesunął dłońmi po jej odkrytych ramionach, schodząc coraz niżej, aż do nadgarstków, po czym zarzucił sobie jej ręce na szyję. Przycisnął ją mocniej do siebie. Tańczyli. Poczuła jego oddech na swoim uchu. Non ! Rien de rien ... Non ! Je ne regrette rien ... Car ma vie, car mes joies Aujourd'hui, ça commence avec toi !

Wspomnienia nakładają się na siebie, jest ich za dużo, umysł Robin nie nadąża. Obrazy, wspomnienia i dźwięki przeciążają jak, jakby w starym laptopie odpalić za dużo programów naraz. Wszystko zwalnia, a potem nagle wyskakują okienka, o których już człowiek zapomniał, że chciał je otworzyć. Jakiś mężczyzna – nie zna go, to pewne i kto w ogóle wpuścił tu takiego starucha!? – coś do niej szepce – „Nie wiem co za diabelstwa używają, ale to miesza nam w głowach”. Robin śmieje się – Alkohol i trawa, jak to na imprezie bractwa – tłumaczy ojczulkowi. Skąd on się urwał?

A On bierze jej dłoń i poprowadzi schodami na górę. Przy drabince prowadzącej na dach wsuwa palce pod sukienkę i dotyka jej uda.. Ten gest, w połączeniu z zimnym powietrzem wieczoru, otrzeźwia ją.
- Nie chcę! – prycha.
- Mon chaton stupide – mówi a jego głos jest równie zimny jak oczy. – Wystarczy, że ja chcę.

Nie, nie wystarczy. Robin na raz jest tamtą studentka i sobą z dziś. Twierdzi się, że aikido to sztuka obrony, ale to gadki dla grzecznych dzieci. Na początku może i tak, ale potem… niech tylko wyciągnie rękę w jej stronę, a dźwignia rozwiąże sprawę. Na zawsze. Wściekłość, poczucie skrzywdzenia i gromadzona od dawna adrenalina dodały jej sił. Wyrzuciła dłoń w stronę jego twarzy a potem z atawistyczna przyjemnością patrzyła, jak lodowata, niebieska tafla jego oczu pęka na milion drobnych części w starciu z jej paznokciami.

Już go nie kochała.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 14-11-2021, 14:10   #87
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Huw obserwował drogę, schowany za głazem.

- Elijah- zwrócił się do towarzysza. - Zostań tutaj. Będziesz moimi oczami. Przeskoczę na drugą stronę, odnajdę przyjaciół i sprowadzę ich tutaj. Będziemy w kontakcie telefonicznym. Miej na niego oko. Nie wychylaj się. W razie konieczności dzwoń.

Elijah pokiwał ochoczo głową. Wyraźnie było z nim coraz gorzej, toteż możliwość pozostania w miejscu była mu na rękę.

Huw wymienił się z Addingtonem numerami telefonów, przełączył swój na wibrację. Odczekał aż patrolujący teren zniknął na placu, po czym puścił się truchtem w kierunku pierwszego z drzew. Odległość, którą przebył była krótka, a jednak ta jedna chwila zdawała się nieznośnie rozciągać. W końcu jednak dopadł celu i lekko wychylił zza osłony. Mężczyzna właśnie dotarł do przeciwległej skrzyni i prawdopodobnie planował powoli wracać z powrotem.
Detektyw przylgnął do pnia. Czekał. W zależności od sytuacji zamierzał poczekać aż wartownik go minie i przeskoczyć za jego plecami dalszą część drogi, ogłuszyć uderzeniem kolby w głowę, lub zastraszyć pistoletem. Wyciągnął broń, którą dostał od Addingtona.

Wsłuchał się w kroki, szacując jak blisko tamten będzie przechodzić. Wreszcie mężczyzna minął drzewo oraz schowanego za nim detektywa. Lwyd zaryzykował szybkie spojrzenie na swój cel. Najwyraźniej los mu sprzyjał, gdyż tamten podążał dalej. Detektyw miał teraz tylko chwilę na decyzję: kilka długich susów dzieliło go od resztek drewnianej ścianki, która zapewniłyby mu kolejną osłonę. Z drugiej strony tuż pod ręką miał przecież odsłoniętego przeciwnika.

Ostatecznie zadziałał odruch. Pamięć mięśniowa wyćwiczona w jednostce. Dwa szybkie kroki. Pistolet już miał w ręce. Uderzenie kolbą tuż nad ucho.
Cios okazał się skuteczny, jednak tylko do pewnego stopnia. Huw nadal miał parę, która pozwoliła mu wyprowadzić silny atak. Kiedy trafił oponenta, aż gruchnęło. Ten opadł na jedno kolano, lecz szybko odzyskał rezon. Wciąż lekko zamroczony, spróbował jeszcze podstawić mu nogę, aby wytrącić Lwyda z równowagi.

Detektyw pozostał jednak czujny. Jego przeciwnik musiał działać możliwie szybko, a przez to mało finezyjnie. Lwyd zakołysał się w miejscu, gdy tamten próbował wyprostować nogę. On sam mógł jednak dość precyzyjnie zaatakować jeszcze raz. Kolejny wymach prosto w głowę powalił wreszcie oponenta na ziemię.

Jedno trzeba było oddać tamtemu: był twardy. Wciąż pozostawał przytomny, choć wił się na ziemi i mamrotał coś pod nosem. Próbował też krzyknąć, ale głos uwiązł mu w gardle.

Narastająca od jakiegoś czasu frustracja nagle zerwała bariery i znalazła swój upływ. Siwy nie dal szansy leżącemu nabrać powietrza. Kolejne kopnięcia w brzuch skutecznie odebrały mu oddech a następne w twarz - przytomność. Cios padał raz za razem aż z twarzy mężczyzny została krwawa miazga.

- Za Paula - wydyszał zziajany.

Wszystko stało się wyjątkowo szybko, lecz bombardująca zmysły adrenalina nie pozwolił Lwydowi tego specjalnie długo roztrząsać. W dalszej kolejności detektyw odsunął właz kanału i zaciągnął bezwładne ciało do studzienki. Gdy spadło głucho, zasunął właz i udał się w dalszą drogę w poszukiwaniu zaginionych towarzyszy. Kątem oka złapał jeszcze Elijaha, który pozostał w swoim ukryciu. Dla młodego księgowego to było już zbyt wiele. Jego twarz wyrażała szczere przerażenie, niemniej nadal tkwił na miejscu, a co za tym szło, trzymał się planu.

Siwy podszedł do miejsca, w którym spodziewał się zobaczyć Robin oraz Owena. Był to kompletnie zdemolowany sklep odzieżowy, którego witryny jeżyły się od wybitego szkła. Wewnątrz panowała ciemność, aczkolwiek pożar coraz rzucał rozedrgany blask na wnętrze budynku. Huw przesunął się bliżej wejścia, na bieżąco taksując okolicę. Dość szybko wyłapał, że w środku jest kolejny z napastników.

Mężczyzna trzymał w rękach totem i krążył po sklepie dziwnym krokiem. Zdawało się, że jest pogrążony w transie, zaś jego chód przypominał nieco pijacki taniec. Uwadze Lwyda nie uszedł również fakt, że tam, gdzie mężczyzna kierował swój gadżet, powietrze lekko się załamywało. Gdzieniegdzie dostrzegał również taniec kolorów, jakby ktoś rozszczepił tamże światło. W tym samym momencie Huw poczuł jak włosy na rękach stają mu powoli dęba.

Siwy przypomniał sobie totem wiszący na gałęzi, który wrzucił go w bardzo realną wizję, z którą później musiał się zmierzyć. Czuł, że jeśli teraz tego nie przerwie, za chwilę może być za późno. Wyciągnął broń. Zablokował drugą ręką i oparł o framugę stabilizując ją. Wycelował w korpus mężczyzny. Najchętniej by go zabił, tu i teraz. Wiedział jednak, że strzał w korpus jest pewniejszy. Na raz wstrzymał oddech. Dwa, trzy - pociągnął za spust.
Broń błysnęła wystrzałem, zaś sekundę później mężczyzna w sklepie złapał się za prawy bark. Totem wypadł mu z ręki, kiedy tamten próbował powstrzymać krwawienie. Posoka początkowo pociekła cienką strużką, szybko jednak zaczęła zmieniać się w gęstą strugę.

- Żeby cię… - rzucił tamten, trwając w półklęczącej pozycji i próbując zwalczyć ból.

- Ani kurwa drgnij! - warknął Huw.

Celując w klęczącego podszedł i butem rozgniótł odrzuconą kukłę. Ta wydała z siebie trzask, ale i dźwięk przywodzący na myśl przebijanie jakiejś błony. Najważniejsze jednak było, że na dobre przestała działać.

- Robin! Owen! - krzyknął.

Gdzieś musieli tu być. A czas zaczynał im się kurczyć.




Postać, która jeszcze przed chwilą stała przed Robin, teraz zniknęła, a właściwie rozpadła się na małe kawałeczki. Obserwowanie tego procesu dało kobiecie dużo satysfakcji, jednak przeciwstawienie się wizji kosztowało ja mnóstwo wysiłku. Czuła wręcz, jakby przed chwilą przeniosła na swoich barkach stertę kamieni. Powoli osunęła się z powrotem na ziemię, spoglądając bokiem na Owena. Z policjantem nie było lepiej. Oddychał ciężko, a czoło gęsto zrosił mu drobny pot.

- Musimy… - zaczął, lecz nie dokończył, gdyż w sklepie coś donośnie huknęło.

Carmichell odruchowo skuliła się, dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że był to wystrzał z pistoletu. Kolejny raz zerknęła poprzez szparę w swojej kryjówce.

Mężczyzna, który dotychczas krążył po okolicy, teraz zwijał się z bólu, a jego totem leżał na ziemi. Było już pewne, że to właśnie ten przedmiot zsyłał na nią i Owena majaki. Behawiorystka zdała sobie sprawę, że znów może zebrać myśli, jak gdyby w jej głowie uruchomiły się zastane koła zębate.
Potrzasnęła głową, żeby przyspieszyć ich ruch.

- Owen? – zapytała. – Strzelałeś?

Gryffith wzruszył tylko ramionami, zaraz jednak wskazując na wnętrze sklepu jako takiego.

W polu widzenia pojawił się nagle Huw, który celując w rannego mężczyznę podszedł i butem rozgniótł odrzuconą kukłę. Ta wydała z siebie trzask, ale i dźwięk przywodzący na myśl przebijanie jakiejś błony. Najważniejsze jednak było, że na dobre przestała działać.

- Robin! Owen! - krzyknął.

- Huw? - zapytała Robin, ciągle szeptem, niepewna, czy to kolejna - dużo groźniejsza, bo mega realistyczna - wizja, czy w jakiś magiczny sposób jej znajomy przeteleportował się do ruiny sklepu. – ciii.. oni ciągle mogą tu być.

Rzuciła znów spojrzenie na Owena.

- Co widzisz? – zapytała szeptem.

Gryffith powoli wstał i zrobił krok do wyjścia z garderoby. Przez chwilę mrużył oczy jakby i on markował czy wszystko nie było aby kolejną fantasmagorią.

- Jak dla mnie całkiem rzeczywisty okaz Lwyda - mruknął z ponurym uśmiechem.

- Na ziemię gnoju, bo zabiję jak psa! - warknął Siwy kilkanaście metrów dalej, jakby dla potwierdzenia słów Owena.

Mężczyzna usłuchał. Krwawił na tyle mocno, że trudno było się spodziewać większego oporu.

- Jesteście od tych... świrów? - wysapał z trudem. - Cokolwiek wam powiedzieli… ahhh, kurwa! - syknął zaraz z bólu.

Huw zrobił dwa kroki do przodu i łapiąc broń za lufę uderzył leżącego w skroń

- Tak, jesteśmy od tych świrów - syknął, po czym krzyknął znowu idąc już w kierunku, w którym wcześniej mężczyzna manipulował totemem. - Robin, Owen, kurwa! Jesteście tu?

- Dobrze cię widzieć – Robin postąpiła krok do przodu. – Nie krzycz, jego… koledzy mogą być w pobliżu.

- Jeśli już nie są - wtrącił Owen, również wychodząc z ukrycia i kiwając głową na detektywa. - Musimy stąd spadać. I to szybko.

- Spadamy - potwierdził Huw szczerząc zęby. - Samochód jest w wąwozie - wskazał ręką kierunek. - Szybko! - ponaglił wychylając się ostrożnie na zewnątrz.

Robin przywołała psa i również zbliżyła się do wyjścia.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 24-11-2021, 11:12   #88
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Kiedy wszyscy opuścili sklep, morze płomieni w centrum miasteczka zamieniło się w rozniecane wiatrem pogorzelisko. Resztki magazynu pulsowały syczącym żarem i znaczyły okolicę pasmami rzednącego dymu. Najbliższe otoczenie nie było zatem już tak mocno rozświetlone, a to zdecydowanie służyło Huwowi, Robin i Owenowi.
Jednocześnie uwolniona ze spalonych totemów magia nadal była obecna gdzieś w okolicy. Tajemna moc zdawała się wisieć nad głowami uciekinierów niczym demoklesowski miecz. Po drodze towarzyszyły im kolejne dziwności: powietrze miało magnetyczny posmak, a między budynkami przeskakiwały kolorowe skry. Wszystkiemu towarzyszyło zaś niknące, lecz wciąż słyszalne wycie, które Carmichell słyszała już wcześniej w sklepie.
Elijah czekał tam, gdzie zostawił go Lwyd. Młody mężczyzna wyglądał na niemal sparaliżowanego, także wtedy, gdy Foxy podbiegła do niego i obwąchała z każdej strony. Był blady jak ściana i nie skomentował nawet obecności behawiorystki oraz policjanta. Czy przeraziła go brutalność Lwyda wobec oponenta na placu lub zobaczył niematerialną osobliwość – trudno było to ocenić. Nikt zresztą nie poruszał specjalnie tego tematu, bowiem dyskretne opuszczenie Aberdar pozostawało teraz nadrzędnym celem.
Sytuacja, najoględniej mówiąc, nie wyglądała zbyt dobrze. Gdziekolwiek wszyscy się nie kierowali, zaraz zmuszeni byli zawracać. Część napastników zmierzyła do centrum, wiedziona odgłosem wystrzału z pistoletu Huwa. Inni jednak patrolowali pozostałe ulice. I choć w miasteczku nie brakowało rozmaitych zakamarków, to prędzej czy później grupa musiała wyjść na jedną z ulic, aby zbliżyć się do któregoś z zaparkowanych samochodów: jeepa lub auta Owena.
Za każdym razem natrafiali jednak na krążące w mrokach sylwetki. Wyglądało na to, że w Aberdar było więcej wrogich sił niż pierwotnie sądzili. Nawet gdyby cichcem pozbyć się jednego lub dwóch osobników, wciąż zostawała kwestia dyskretnego opuszczenia ruin. Inna strategia, czyli wywalczenie sobie drogi powrotnej, była praktycznie niewykonalna.
Problem wkrótce sam znalazł rozwiązanie. Stało się to, kiedy po jakimś czasie błądzenia cała grupa znalazła kryjówkę w miejskiej pralni. Był to prosty, kwadratowy budynek, leżący nieco na obrzeżach miasteczka. Wszyscy zebrali się wewnątrz, tuż przy pokrytych korozją bębnach i omawiali cichaczem kolejny krok. Nagle ze wszystkich stron miasta usłyszeli pokrzykiwania oraz gwizdy. Głosy docierały do grupki w zniekształcony sposób, więc początkowo można było wziąć to za alarm. Potrzebowali paru dłuższych chwil, aby zorientować się, że w nawoływaniach była mowa o czymś zgoła innym – odwrocie.
Rzeczywiście, nie minął kwadrans, jak z okolicy zaczęły znikać patrole, a gdzieś z oddali dało się usłyszeć ryk uruchamianych silników. Kolejne kilkanaście minut później Aberdar zaczęło tonąć w ciszy. Z jakiegoś powodu całe oblężenie zostało nagle przerwane, a miasteczko na powrót stawało się kompletnie opustoszałe.
Nie mogli zignorować takiej okazji. Czym prędzej ruszyli do swoich pojazdów. Droga powrotna przez wąwóz zapewniała dyskrecję, toteż była więcej niż oczywistym wyborem. Już kilka chwil później sunęli dwoma autami, uciekając najpierw między ruderami, a zaraz przez pogrążone w mrokach nocy bezdroża. Jedynie odległy poblask za ich plecami przypominał o niedawnych wydarzeniach, lecz wkrótce i on stał się jaśniejącym punktem na odległym horyzoncie.


Wjechali na niewielką polankę pośrodku niczego. Wokół panował absolutny spokój, przerywany jedynie buczeniem górskiego wiatru, który przetaczał się czasem po okolicy. Powietrze było rześkie i dawało namiastkę ukojenia.
– Chyba wiem co knują – przerwał dotychczasowe milczenie Elijah, choć głos nadal mu się łamał. – Major wspominał, że ekipa Pieńka planuje coś większego… Spalenie magazynu chyba wymusiło na nich przyspieszenie kilku planów.
Owen w tym czasie wyciągnął skądś zgiętą w trzech miejscach wykałaczkę i włożył ją sobie do ust. Mężczyzna otaksował Elijaha i zakręcił drewienkiem w żółtych od tytoniu zębach. Po całym tym natłoku emocji zdawał się być w tej chwili zaskakująco spokojny.
– Moment. Chwila. Po pierwsze nawet do końca nie wiem kim jesteś, a tym bardziej nie mam pojęcia co to za major. Co chcesz właściwie powiedzieć, młody?
– Że powinniśmy wracać na Maddox i zdać raport. A potem zakończyć to wszystko.
Gryffith spojrzał po reszcie swoich towarzyszy.
– Jeśli dotąd nie rozgryźliście co się ma właściwie stać, to nie zrobicie tego na poczekaniu. Tymczasem nikt tutaj z nas przez ostatnie dni nie próżnował. Jeden dzień nas nie zbawi. Skoro mamy iść na całość, warto abyśmy zakończyli swoje sprawy.
Addington milczał, ale nie wyglądał na przekonanego. Tymczasem Owen wziął się pod boki i zerknął pytająco po zebranych.
– To już decyzja każdego z osobna. Po pierwsze, ktoś niedawno uświadomił mi, że nocna wędrówka po górach nie jest najlepszym pomysłem – poświęcił spojrzenie Robin, która doznała nieodpartego wrażenia, że przez chwilę się uśmiechnął. – Na moje to najpierw powinniśmy wrócić do siebie i wszystko przygotować. Na Maddox możemy spotkać się jutro.
– O ile nie będzie za późno – mruknął Elijah, również spoglądając na Huwa i Robin.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 25-11-2021 o 13:31.
Caleb jest offline  
Stary 08-01-2022, 10:05   #89
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację

- Co chcesz przygotowywać Owen? - spytał Lwyd patrząc na policjanta w lusterku. - Powinniśmy uderzyć natychmiast, nie dając im czasu na przygotowanie tego… - westchnął, - cokolwiek by to miało być. Tutaj w pełni zgadzam się z Elijahem. Jutro może już być za późno. Damy im sposobność pozbierać się. Teraz działają w pośpiechu. Zaskoczyliśmy ich. Nie spodziewali się nas. Są bez dowódcy. Jeden dzień może zmienić wszystko.

Robin pokiwała głową.
- Sam wiesz, Owen, że w normalnych warunkach nie pcham się na ślepo , w nocy, do lasu. Ale to nie są normalne warunki. Poza tym - rzuciła szybkie spojrzenie na Huwa - Nie wiadomo, kiedy ten napar przestanie działać. Nie mamy czasu na to, aby zwlekać.

Owen wypluł na ziemię pogiętą wykałaczkę i westchnął.
- Wygląda na to, że nie mam wyboru - przyznał niechętnie. - Idę z wami. Ale miejmy oczy z tyłu głowy.

Tego jednak nie trzeba było nikomu powtarzać. Chwilę później wszyscy znów ruszyli w trasę i choć w okolicy nadal było spokojnie, to nadal dało się czuć trudne do opisania napięcie. Jadących otaczała atramentowa czerń, którą z trudem przeszywały światła reflektorów, jakby całe góry obłożono żałobnym kirem. Nadal również można było zauważyć gdzieniegdzie kolorowe rozbłyski strzelające wysoko w powietrzu - teraz jeszcze wyraźniejsze pośród nieprzebranego mroku.

Wkrótce dotarli na podgórze Maddox, którą to okolicę zdążył wcześniej poznać Huw. To właśnie on i Elijah mieli poprowadzić dalszą część wyprawy, teraz już na piechotę. Dlatego jak tylko zakryto suchą kosodrzewiną obydwa pojazdy, aby choć z daleka nie rzucały się w oczy, wszyscy rozpoczęli wymarsz.

Detektyw spojrzał na górę, we wnętrzu której kryły się systemy jaskiń prowadzące do ruin. Był głęboko przekonany, że wybrał jedyne, może nie dobre, ale właśnie jedyne słuszne rozwiązanie. Nie wiedząc jak zakończy się cała sytuacja, przez chwilę przeszło mu przez głowę, że powinien się pożegnać z przyjacielem. Nie wiedział, czy go jeszcze kiedykolwiek zobaczy. Zrugał się jednak zaraz za te sentymentalne bzdury. Co to miało mu dać? Wyłączył telefon i ruszył w drogę.

Robin też zerknęła na komórkę. Liczba nieodebranych połączeń od Willa była dwucyfrowa. Do SMSów nawet nie zaglądała. Wybrała numer. Mężczyzna odebrał natychmiast.
- Will...– zaczęła i przerwała. Co miała mu powiedzieć? – Will.. posłałam Ci pinezkę z Foxy…ale to nieaktualne. Znaczy… Nic nam nie jest, to chciałam powiedzieć.
- Zdajesz sobie sprawę przez co teraz przechodzę? - wypalił może trochę zbyt nachalnie. - Zresztą nieważne… słuchaj, po prostu nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Dostaję od ciebie szczątkowe informacje, na dodatek prosisz mnie żebym uganiał się za jakimiś legendami i promował je w prasie. Cieszę się, że jesteś w jednym kawałku, ale dłużej tego nie zniosę. Jutro jestem w Sionn. Gdzie dokładnie mam cię szukać?
- Przepraszm kotek
- wymamrotała Robin. – Wpakowałam się w coś, co mnie przerasta. Myślałam, ze będę zmuszona ja zostawić i dlatego tak zareagowałam w panice… Do jutra wszystko się skończy, tak sądzę – rzuciła spojrzenie na ciemniejąca w mroku drogę. – Włączę lokalizację w komórce, będziesz widział, gdzie jestem. Zatrzymałam się w motelu Jemioła.
Odetchnęła głęboko. Nie chciała się rozkleić. Rozmowy z Wiłlem z jednej strony ją uspokajały , a z drugiej – spinały. Nie potrafiła tego wyjaśnić.
- Chciałabym , żebyś już był – powiedziała więc tylko.

Will milczał dłuższą chwilę. Kiedy kobieta już zaczęła podejrzewać, że ten odłożył słuchawkę, wybranek wreszcie podjął rozmowę ponownie:
- Ja też bym chciał i przyjadę najszybciej jak się da. Wiedz, że ci ufam: tylko dlatego nie dzwoniłem jeszcze na policję, ani do twojego brata - znów nastąpiła dłuższa cisza. - Wysłałem wici do wszystkich mediów z jakimi mam kontakt. Coś w końcu musi chwycić. Tymczasem obiecaj mi jeszcze jedno. Jak to wszystko się skończy, zrobimy wspólny wypad. Tylko ty i ja. Właściwie wiesz co… to nie jest nawet propozycja. Porywam cię i koniec - Will wyraźnie próbował rozluźnić atmosferę, choć behawiorystka czuła, że głos lekko mu się łamie.

Robin nie mogła się teraz rozpłakać. Nie przy tych wszystkich ludziach. Nie w środku niczego. Trzymała się już tak długo... Wiedziała, ze jak się teraz rozklei, to już nie będzie w stanie pozbierać się z powrotem. Foxy! Przywołała obraz psa. Musi o nią zadbać.
- Obiecuję – powiedziała więc tylko. – Pojedziemy do tego hotelu, co byliśmy ostatnio.. pamiętasz? Śnieg zawalił wszystko, nie było jak wyjść, odcięło nam Internet pamiętasz? Do zobaczenia, kochanie. - szukała przez chwile słów, aby dodać: - Jesteś najlepszym, co mi się przytrafiło.
Nie musiała go widzieć, aby zdać sobie sprawę, że Will właśnie smutno się uśmiecha.
- Zabrzmi to banalnie, ale wzajemnie. Choć czasem mam ochotę cię udusić. Trzymaj się tam do jutra i nie rób głupstw, to jedyne o co proszę - ostatnie słowa powiedział na szybkim dechu, po czym obydwoje zakończyli rozmowę.


Wkrótce ruszyli. Warunki były dokładnie takie, jak mogli się spodziewać. Nawet kiedy pomagali sobie latarkami, wszyscy co chwila potykali się i gubili drogę. Nieraz ktoś dosłownie wyrżnął lub się skaleczył, a po pewnym czasie nikt już nie liczył podobnych przypadków. Dalej było tylko gorzej: kiedy Maddox zaczęło wzrastać skalnymi ścianami, stanęli przed najtrudniejszą częścią drogi, czyli wspinaczką w ciemności.

Szybko stało się jasne, że gdyby nie fakt, iż Addington znał trochę okolicę, prawdopodobnie przepadliby tu na dobre. Pomógł również Lwyd, który pamiętał kilka skrótów używanych poprzednio przez Brada. Nie minęło jednak wiele czasu, jak góra wyzuła podróżników z sił. Nie lepiej było z Foxy: treningi agility opłaciły się i pies dzielnie dotrzymywał swojej pani kroku, jednak były odcinki, kiedy zwierzę trzeba było nieść na rękach.
Byli jak w transie, kiedy w końcu dotarli na szczyt. Dygocący z zimna i słaniający się na nogach z trudem zmierzyli ku ruinom. Ledwo pamiętali co się działo dalej - zarówno Huw, będący tu już drugi raz, jak i Robin, dla której widok twierdzy stanowił pierwszyznę. Niemal majaczyli, mijając głównie wejście rozpięte między szarymi murami oraz schodząc rozgałęziającymi się schodami w dół.

Oprzytomnieli dopiero w jednej z głównych sal. Detektyw próbował sobie przypomnieć czy to tutaj był poprzednim razem, kiedy czekał na audiencję u majora. Było to bardzo możliwe, ponieważ i tym razem mieli w tym miejscu spędzić dłuższą chwilę, zanim dowodzący mógłby ich przyjąć. Z drugiej strony pomieszczenie było wyjątkowo surowe i równie dobrze mogli wylądować w podobnie monotonnym otoczeniu: przed sobą mieli kilkanaście połączonych ze sobą, gdzieniegdzie okratowanych cel. Wychudzone sylwetki, które kręciły się wokół, również były równie beznamiętne i szare, jak te, które Huw ostatnio widział.

Zajęli wolne miejsca przy jednej ze ścian, wciąż czekając na swoją kolej. W międzyczasie dostali coś na rodzaj rozwodnionej zupy oraz trochę wody. Choć był z nimi zaufany człowiek, czyli Elijah, straż kręciła się nieopodal, bacznie obserwując pozostałą trójkę oraz psa. Addington polecił towarzyszom zostać na miejscu, a sam poszedł zapowiedzieć przybycie grupy.
- Ludzie mieszkający wewnątrz góry - powiedział Owen ni to do siebie, ni do do kompanów. - Brzmi jak kolejny sen. Może już wszyscy dawno zwariowaliśmy.

Policjant spojrzał na Huwa, a potem na Robin, lecz kobieta nie odwzajemniła jego spojrzenia. Najpierw wytrząsnęła swoja nerkę, tak aby wysypać na skalną podłogę wszystkie chrupki. Kiedy Foxy węszyła w szczelinach wygrzebując kolejne smaczki, kobieta rozejrzała się po sali. W grupie ocalałych, którzy wypełniali komnatę, ujrzała znajomą twarz. Wychudła, młoda niewiasta siedziała jakieś siedem metrów naprzeciwko niej. Na ładnej twarzy nie malowała się żadna głębsza myśl, na dobrą sprawę przypominała ona wydrenowaną od środka postać, która jedynie kiedyś była człowiekiem. Dopiero po chwili Carmichell zdała sobie sprawę na kogo właściwie patrzy. To ją prosiła o śledzenie Sparks. Kobieta, która spotkała się z Islą. Kolejna, która jakiś czas temu dotarła do miasta. Wendy Adams.
- Gdyby nie major - Huw podjął rozmowę, - siedzielibyście dalej w tej szafie albo… - skrzywił się, - w jakiejś innej rzeczywistości wydani na żer tego czegoś co miesza nam w głowach. To wszystko jest nienaturalne i ciężkie do zaakceptowania. Musimy jednak komuś zaufać. I działać. Szybko. Zanim ludzie Pieńka zrobią coś, od czego nie będzie już odwrotu.

Owen tylko skinął głową.
- Pewnie masz rację. Miejmy tylko nadzieję, że ten cały major nie jest tak szalony jak nasz wróg. Bo że można siedzieć w takim miejscu i nie zwariować, to akurat trudno jest mi uwierzyć.

Tymczasem Robin podniosła się i podeszła do kobiety. Foxy podreptała za swoja panią. Jeśli nawet nie ją, to psa - który wybrudził jej elegancki płaszcz – powinna była pamiętać.
- Dobry wieczór – przywitała się. - Robin. Pamięta mnie pani? Spotkałyśmy się w mieście, była pani na spacerze z dyrektorką szkoły.
Wendy skierowała na nią mało przytomny wzrok. Oczy kobiety uciekały na boki i tamta wyraźnie potrzebowała wiele sił, aby skupić uwagę na Carmichell.
- Dyrektorką… - jej usta ledwo wycedziły ciche słowo. - Ja… nie… - wymamrotała pod nosem.

Robin zbladła.

W ledwie kontaktującej kobiecie rozpoznała siebie przed parunastu godzin – a może , jeśli nic się nie zmieni – siebie za kilka godzin. Lub wcześniej. Gdzie się podziała tamta charakterna dziewczyna, która strofowała ja na ulicy?
- Hej – przykucnęła ii dotknęła lekko kolana tamtej. – Wszystko będzie dobrze. Jesteś prawie u celu, wiesz? Wszystko będzie dobrze.
- Nie liczyłabym na odzew - odezwał się nagle inna kobieta, która stała dotychczas przy jednej ze ścian.

Robin powoli przeniosła wzrok w jej kierunku. Rzeczona miała na sobie podarte, płócienne spodnie i bluzkę w podobnym stanie. Obojętna twarz równie dobrze mogła należeć do jakiegoś posągu.
- Sprowadziliśmy ją z Sionn, gdy jeszcze w ogóle stosowaliśmy taką praktykę. Potem zaczęło robić się na to za gorąco - nieznajoma odgarnęła z czoła niesforny kosmyk kruczoczarnych włosów. - Niestety można ją już spisać na straty. Podejrzewamy, że dotarła na koniec korytarza i została z niej praktycznie tylko cielesna część.
- To wy słaliście te maile?
– zapytała Robin, podnosząc się. – Ściągaliście ludzi do Sionn… dlaczego? Da się coś jeszcze zrobić? Wierzycie, ze się da.. chciałabym, żeby tak było. Jestem Robin Carmichell.
- Cóż, jeśli dostałaś jakąś wiadomość, to na pewno od majora. Facet twierdzi, że źródło problemu jest w okolicy i chce je zlikwidować, choć nie mówi nam wszystkiego
- odpowiedziała kobieta, spoglądając na beznamiętną, skurczoną w sobie Wendy. - Ten człowiek mnie przeraża, ale wygląda na to, że jest naszą jedyną nadzieją.

Rozmowę przerwało przybycie Eliasza. Młody mężczyzna wyszedł z drugiego końca pomieszczenia i pospiesznym krokiem zbliżył się pozostałej części grupy.
- Jesteście gotowi? - zapytał tylko.
Świeżo poznana kobieta chwyciła Robin za rękę. Jej wzrok przeskakiwał między Eliaszem a behawiorystką.
- Uważaj tam na siebie - szepnęła do niej.
Robin skinęła leciutko głową i ścisnęła dłoń kobiety.
- Na co mam uważać? - zapytała szeptem, patrząc tamtej w oczy.
- Po prostu bacz na swoje słowa. Nie każdy jest tu tak miły jak ja - zdążyła odpowiedzieć kobieta, nim Eliasz zachęcił, aby iść dalej.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 08-01-2022 o 10:07.
kanna jest offline  
Stary 08-01-2022, 17:39   #90
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Tym razem Addington wskazał inną drogę niż wtedy, gdy pierwszy raz wizytował tu Huw. Wszyscy skręcili kilka razy w kolejne odnogi i znów pomaszerowali w dół. Minęło około dziesięciu minut, jak z oddali doszedł grupę osobliwy, przytłumiony ton. Kiedy zaczęli zbliżać się do źródła dźwięku, wnet dotarło do nich, że był to w istocie niski zaśpiew. Brzmiał on w zniekształcony sposób, tak typowy dla rozentuzjazmowanych rytuałów.
Nie minęła dłuższa chwila jak weszli do dość przepastnego pomieszczenia. Jednocześnie trudno było się w nim zorientować, ponieważ większość najbliższego otoczenia pogrążona była w pasmach siwego dymu. Ten z kolei wydobywał się z niewielkich, żelaznych palenisk, które rozstawiono w różnych częściach komnaty. Coś żarzyło się wewnątrz nich, wydobywając mocny zapach ziół. Duża część wyziewów wydostawała się dalej, poprzez otwory u sklepienia, które prawdopodobnie robiły za coś w rodzaju wywietrzników. Pozostały jednak dym okadzał zebranych tu ludzi – tych natomiast można było podzielić na dwie grupy. Kilka osób leżało na siennikach: ci byli pogrążeni we śnie, choć bardziej wyglądało to na jakiś rodzaj transu. Oczy skakały im pod zaciśniętymi powiekami, a usta szeptały niezrozumiałe słowa. Inni ludzie, ubrani w dość zwiewne szaty, które przypominały z lekka plandeki, mieli na twarzach trybalne symbole nakreślone jakimś ciemnym smarowidłem. To oni gardłowo śpiewali w kierunku leżących, sami zresztą spojrzenia mieli jakby nieobecne, zupełnie też zignorowali przybyłych.
– Chodźcie – wskazał kolejne przejście Eliasz. – Nie powinniście tego zbyt dużo wdychać bez odpowiedniego przygotowania.
To jednak było dość oczywiste. Cokolwiek paliło się w tym miejscu, mocno świdrowało nozdrza i szybko przysparzało o ból głowy. Przeszli więc dalej.
– Co to było? – spytał detektyw z zaciekawieniem.
Eliasz wyraźnie ociągał się z odpowiedzią, lecz wreszcie odwrócił głowę w kierunku detektywa.
– Trudno to wyjaśnić, ale widzieliście właśnie coś w rodzaju naszego wywiadu. Umiemy do pewnego stopnia kontrolować sny i w ten sposób pozyskiwać informacje. To dość karkołomne próby i nie każdy do tego się nadaje.
Przerwał nagle, gdyż jak się okazało, byli już na ostatnim odcinku drogi. Addington skierował swoje kroki do niepozornej niecki i pociągnął za coś, co widział tylko on. Choć wyglądało na to, że stali przed żywą skałą, część ściany odsunęła się ze zgrzytem, tworząc szczelinę, którą przecisnęli się dalej. Dopiero tam, po drugiej stronie uprzednio słyszalne pieśni umilkły na dobre.
W ten sposób wszyscy znaleźli wewnątrz pomieszczenia, które przywodziło na myśl dawną zbrojownię. Świadczyły o tym ściany noszące ślady o kształcie halabard, tarcz oraz mieczy. W jednym miejscu, tuż pod sufitem znajdował się również mocno zniszczony ryt przedstawiający walczących ze sobą rycerzy.
Major siedział za stołem z ciemnego drewna, który stanowił większość skromnego umeblowania. Przed sobą miał kilkanaście świec, poza tym trochę butelek wody, chleba oraz mięsa w konserwach. Podczas ostatnich perypetii nikt tak naprawdę nie miał głowy, aby Robin oraz Owenowi mężczyznę w ogóle opisać. Rzeczona dwójka ujrzała zatem posuniętego w latach człowieka w wojskowej kurtce. Miał harde spojrzenie, choć trudno było się w nim doszukać gniewu, raczej mocno zahartowany temperament.
Tamten zajął głos jako pierwszy:
– Cieszę się, że przynajmniej wy dotarliście w komplecie. Usiądźcie, proszę - wskazał na wolne miejsca przy stole.
Robin skinęła głową na przywitanie i usiadła.
Rozejrzała się dookoła, prześlizgując spojrzeniem po sali.
Czekała.
Huw zajął miejsce tuż obok niej, zaś Owen i Addington siedli zaraz dalej. Foxy posłusznie legła pod nogami Robin, opierając głowę o jej buty.
 
Caleb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172