Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-09-2022, 18:31   #161
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Rankiem z Twin Oaks wyjechało kilka samochodów. Ciemne furgonetki zatrzymały się pod lasem i kilku mężczyzn w asyście policjantów i lokalnych przewodników pomaszerowało w lasy wokół Twin Oaks targając ze sobą mnóstwo sprzętu. Ręczne wciągarki, akwalungi, butle z powietrzem. To była ekipa profesjonalnych płetwonurków, ściągniętych z daleka, aby zająć się sprawdzeniem głębin zalewowych, gdzie spodziewano się znaleźć ciało zaginionej turystki.

Powoli, oszczędzając siły, ekipa zniknęła w górach. Tam, gdzie zostawili samochody został tylko jeden służbowy patrolowiec. Ale i on w końcu ruszył i pojechał do miasteczka.

Na posterunku w Twin Oaks zostało tylko kilku funkcjonariuszy. Większość agentów federalnych załatwiało jakieś sprawy w stolicy hrabstwa. Kierujący samochodem policjant wiedział, że siedzący za kratami szeryf może zacząć mówić. A kiedy zacznie opowiadać o interesach, jakie razem robili z lokalnym podziemiem przestępczym, jeśli wypłyną brudne sprawki to w najlepszym przypadku dla kierującego samochodem policjanta skończy się na dość porządnym wyroku. A w więzieniu nikt nie lubi gliniarzy.

Wybór był prosty.

Twin Oaks potrzebowało bohatera. A plan, jaki rodził się w głowie funkcjonariusza, mógł zrobić go właśnie z niego. Policjant sięgnął po radio zgłaszając do dyspozytorni potrzebę powrotu na posterunek.

- Liz. Skarbie. Kto jest na miejscu?
- Prawie nikogo.

Diaboliczny uśmieszek zagościł na twarzy mężczyzny.


BART SPINELLI

Powrócił do domu dość szybko. Pojechał prosto do babci. Już w progu poczuł, że coś jest nie tak.

- Siadaj, wnusiu - babcia miała zmartwioną, mocno wstrząśniętą twarz. Zupełnie inną niż twarz sympatycznej i wyluzowanej seniorki, jaką zazwyczaj okazywała światu.

Kiedy zajął miejsce przy stoliku babcia poważnie spojrzała mu w oczy, jakby zastanawiając się nad doborem słów. W końcu najwyraźniej postanowiła pójść bezpośrednio do celu.

- Allison nie żyje. Została zamordowana.

Przez chwilę musiał zebrać myśli aby pojąć o jaką Allison chodzi babci. Allison Oubre. Drugą żonę jego taty. Jego macochę. Dobrze, że siedział, bo wiadomość o mało nie wyrwała mu podłogi spod nóg.

- W mieście mówią, że ranny został też pan David Bianco. Tata twojej przyjaciółki. Nie wiem jak poważnie. Próbowaliśmy się z tobą skontaktować wcześniej, ale nie wiedzieliśmy gdzie jesteś. Wszyscy odchodziliśmy od zmysłów.

Bart poczuł, jak znów może oddychać. Przez chwilę czuł się tak, jakby ktoś zabrał mu całe powietrze i przytrzymał gardło w niewidzialnym, bardzo silnym uścisku.

Babcia przytuliła go bardzo, bardzo mocno.

- Bardzo mi przykro, skarbie. Jak chcesz, to możesz płakać.


WIKWAYA i DARYLL SINGELTONOWIE

Stary Anton Macrum był słownym człowiekiem. Gdy tylko byli gotowi zabrał ich do swojego rozklekotanego forda i ruszyli drogą w dół, ku miasteczku Twin Oaks.

Anton prowadził w milczeniu, więc i oni nie inicjowali rozmowy.

Gdy mijali rodzinny pensjonat, którym nie wiadomo, kto się teraz zajmował jak i co się stało z jego jedynym klientem - Gunnem, spojrzeli odruchowo w stronę swojego, bądź co bądź, domu. Samochód Gunna stał na parkingu dla klientów. Poza tym zazwyczaj pełen pojazdów parkingj na kilkanascie aut był pusty.

- Uwaga! - głos Macruma i gwałtowny pisk hamulców, oderwał uwagę rodzeństwa od "Niedźwiedzia i Sowy".

Z naprzeciwka wyskoczył na nich z wielką prędkością jakiś samochód. Szedł na czołówkę i tylko desperacki manewr Antona spowodował, że uniknęli zderzenia. Kierowca drugiego auta też odbił w bok.

Anton stracił panowanie nad samochodem, i zjechali do przydrożnego rowu. Szarpnęło nimi. Macrum uderzył głową w kierownicę, włączając klakson. Wii poczuła, jak pas napina się gwałtownie boleśnie naciskając na dopiero co opatrzoną ranę. Ból był przeraźliwy. Jakby ktoś wbijał jej paluchy pomiędzy szwy. Tak paskudny, że na chwilę straciła przytomność.
Daryll poleciał do przodu, przytrzymał się rękami i wyszedł z kolizji najbardziej nienaruszony.

Dźwięk klaksonu przecinał powietrze, póki głowa Antona Macruma nie zsunęła się z kierownicy i nie zwisła bezwładnie. Wii ujrzała krew spływającą z czoła starszego mężczyzny skapującą na podłogę.

Ford Macruma wjechał w przydrożną skarpę, podobnie jak kilka dni temu auto prowadzone przez Wikvayę. Silnik zgasł, maska była rozbita i dymiła, zapewne piasek i skały załatwiły ważne części.

Daryll wyszedł pierwszy. Upewnił się, że siostra jest cała i dopiero wtedy zauważył, że ten samochód, który spowodował kolizję, zjechał z drogi i wbił się w drzewo jakieś dwadzieścia kroków od nich. Drzwi do niego otworzyły się i stanął w nich … szeryf Hale.

Nie miał munduru, a jego twarz pokrywała krew, ale Daryll poznałby go od razu.

Hale wyprostował się. W ręku trzymał pistolet. Rozejrzał się wokół, potrząsając głową, jak dzikie zwierzę i znieruchomiał.

Jego spojrzenie zatrzymało się na rozbitym samochodzie Macruma i na stojącym przy nim Daryllu.


MARK FITZGERALD

Mark miał dość bezczynności. Wziął sprawy w swoje ręce.

W pokoju hotelowym miał telefon i postanowił z niego skorzystać.

Jako pierwszy wybrał numer pensjonatu "Niedźwiedź i sowa", który znalazł w lokalnej książce telefonicznej. Nikt jednak nie odebrał.

Drugi wybrany numer Barta Spineliego też odpowiedział ciszą. Zadzwonił więc do domu pogrzebowego, ale jakaś młoda kobieta poinformowała go, że akurat nikogo z rodziny właściciela nie ma na miejscu, w związku z ważnymi sprawami rodzinnymi. No tak. To było oczywiste. Żona właściciela, macocha Barta została dzisiaj zamordowana. Pewnie wszyscy latają teraz rozwaleni na kawałki.

Zostały mu dwa telefony. Do Bianco i do tego matoła, Chase'a. Ten mięśniak mógł poczekać. Zresztą, nie wiadomo czy był w domu. W końcu wczoraj zabito mu ojca.

Ojciec! Właśnie. A może jego rodzice coś wiedzieli o sprawie Macrumów i tych wydarzeń sprzed dwudziestu paru laty. W końcu jego mama była siostrą biednej Lucy Bredock. Była z domu Bredock.

Został jeden telefon. Odszukał numer do mieszkania rodziny Bianco i wystukał go na guzikach aparatu.


ANASTASIA BIANCO

Matka była w szoku, ale posłuchała Anastasii i pojechała do szpitala. To dało czas dziewczynie do ponownego przeszukania gabinetu ojca.

Te same papiery, niedokończony artykuł w maszynie do pisania, notatki. Przestudiowała dokładnie oba dokumenty. Nic konkretnego. Żadnych nowych informacji. Typowe, całkiem ciekawe i celne spostrzeżenia jej taty na sprawę "nożownika z Twin Oaks". Ciekawe, ale zupełnie pomijające jakże prawdopodobny wątek paranormalny.

I mały dyktafon, na który trafiła gdy już zaczęła tracić nadzieję. Mała taśma nadal tkwiła w pudełku. Włączyła go, ale nic nie było, poza szumem. Przewinęła kawałek wstecz. Usłyszała głos ojca, dość niewyraźny, ale rozpoznawalny.

- Przemyślę to i dam panu znać.
- Dobrze. Cieszy mnie to spotkanie.

Głos, który odpowiedział jej ojcu należał do mężczyzny. Tyle tylko mogła na ten temat powiedzieć. Przewinęła taśmę na sam początek.

Szum samochodów w tle. Jakieś krzyczące dziecko. Odgłosy ulicy. Gdzieś daleko, ale słyszalnie grało radio. Szum oddechu i kroków.

- Cieszę się, że pan się zjawił, panie Bianco - ten sam męski głos co wcześniej. - Nie pożałuje pan.
- Mam nadzieję. Kim pan jest? Czemu pan węszy przy tej sprawie?
- Jack Gunn. Prywatny detektyw. Proszę. To moja licencja. Może pan sprawdzić.
- Czego pan chce? - głos jej ojca po dłuższej chwili.
- Szukam odpowiedzi. Chodzi mi o sprawę zabójstwa Lucy Bredock.
- Policja już dawno temu zamknęła ten temat.
- Ale mój klient zapłacił mi, abym wyjaśnił wszelkie wątpliwości. Nie jest przekonany co do winy Billa Macruma. I do tego, że on zaginął.
- Nie wiem skąd takie przypuszczenia, panie Gunn. Kto pana wynajął.
- Davidzie - głos mężczyzny stał się wyraźnie bardziej ironiczny. - Doskonale pan wie, jako dziennikarz, że nie zdradza się tożsamości klientów. Podobnie jak pan, nie zdradza swoich informatorów. Takie są zasady naszych zawodów.
- Ta sprawa już dawno temu została zapomniana.
- Wręcz przeciwnie. Nie sądzi pan, że to, co dzieje się teraz w Twin Oaks jest bardzo powiązane z tym, co działo się przed dwudziestoma dwoma laty. Że ktoś uderza w osoby, które przyczyniły się do zaocznego skazania Billa Macruma i w ich rodziny.
- Co pan sugeruje, panie Gunn.
- Oh. Davidzie. Obaj dobrze wiemy, co się wydarzyło tej nocy, gdy zniknął Bill Macrum. I dobrze wiemy, jaką odegrałeś w tym rolę.
- Co pan insynuuje, panie Gunn - głos ojca zdradzał podenerwowanie.
- Ty mi powiedz, Davidzie. Nie poznajesz mnie? Naprawdę, aż tak bardzo zmieniłem się przez te wszystkie lata?
- Nie! To nie możesz …..

Potem nagranie urwało się. Czy raczej zostało zagłuszone przez szum jakiegoś dużego silnika.

- Skarbie, jesteś? - to był głos matki.

Wróciła znacznie szybciej, niż Ann sądziła.

- Jestem tylko na chwilę. To wariactwo, wiesz - słyszała, jak matka trajkocze gdzieś w przedpokoju. - Nie uwierzysz, ale oni podejrzewają Davida, że to zrobił. Że zaatakował nożem tę biedną Oubre. Pozwolili mi z nim chwilę porozmawiać. Wpadłam tylko na moment, zrobię kanapki, te co lubi i wracam do szpitala. Muszę wybić z głowy policjantom te niedorzeczności. Twój tata, skarbie, przecież nie skrzywdziłby nawet muchy. Jesteś tam?

- Jestem, jestem.
- Pomóż mi z tymi kanapkami.

Ruszyła, kiedy zadzwonił telefon.

- Odbierzesz, skarbie.

Podeszła do aparatu zawieszonego na korytarzu. Mama była w kuchni i kręciła się przy lodówce. Uśmiechnęła się do Ann, ale był to wyjątkowo wymęczony i przestraszony uśmiech. Potem podeszła do okna i opuściła rolety. Zapewne jacyś sąsiedzi już dowiedzieli się o tym, w co zamieszany był tata Anastasi i matka nie chciała, aby zaglądali w ich życie. Metaforycznie i dosłownie.

Dzwonek zadzwonił po raz drugi i Ann podniosła słuchawkę.

- Dzień dobry. - Przyjemny, młody, męski głos zabrzmiał w aparacie. - Mówi Mark Fitzgerald. Czy zastałem Anastasię Bianco?

To był Mark. Syn burmistrza i osoba, która domyśliła się prawdy razem z innymi. Nagły przypływ odwagi pozwolił Ann wykrztusić:

- To ja Mark. Cześć.
- Słuchaj …

Ale co chciał powiedzieć Mark Anastasia już się nie dowiedziała.

Matka, do tej pory zwrócona do niej plecami, teraz odwróciła się twarzą. I na oczach zszokowanej Anastasii twarz jej matki zmieniła się. Kości policzkowe wydłużyły się, pokryły szczeciną, futrem. Ręce wydłużyły a palce zmieniły w szpony. Wszystko to trwało dosłownie mgnienie oka.

- Zdychaj Bredock! - z gardła wydobył się potworny krzyk, który na pewno nie był krzykiem matki.

- Wilk tu jest! - wrzasnęła Ann w przerażeniu i rzuciła się do panicznej ucieczki.

Słuchawka wypadła z jej ręki i zawisła na kablu. A stojący po drugiej stronie Mark mógł słyszeć tylko przeraźliwe wrzaski.


MARK FITZGERALD

Ktoś odebrał i Mark, jak należy przedstawił się.

- Dzień dobry. Mówi Mark Fitzgerald. Czy zastałem Anastasię Bianco?

Przez chwilę po drugiej stronie nikt się nie odezwał, ale po chwili Mark usłyszał nieśmiały głos.

- To ja Mark. Cześć.

- Słuchaj … - zaczął jej wyjaśniać plany spotkania, ale wydarzyło się coś nietypowego i strasznego.

- Zdychaj Bredock! - męski głos zaryczał gdzieś po drugiej stronie, niezbyt daleko.

- Wilk tu jest! - wrzask Ann był na granicy paniki.

Tupot nóg. Krzyki. Jakiś wrzask. Ryk. Łoskot.

Tylko tyle, czy aż tyle słyszał teraz Mark przez nie odłożoną właściwie słuchawkę.

- Ana! Ana! - Mark złapał się na tym, że nawołuje dziewczynę.

Ale ta, z jakiś powodów - wręcz oczywistych powodów - nie odpowiadała.

Mark orientował się, gdzie mieszkają Bianco. Hotel "Old Oak" leżał niedaleko tego miejsca, niecałe pół mili. Bał się jednak, że Wilkowi wystarczy kilka chwil, aby zrobić z Ann to, co zrobił z wieloma innymi ludźmi w miasteczku.

Serce dudniło mu jak szalone.


BRYAN CHASE

Miał rację. Był zbyt młody, aby udźwignąć ciężar wydarzeń. I zbyt młody, by pić jak Frank.

Alkohol jednak pomagał. Pozwolił otumanionemu umysłowi zapomnieć, chociaż przez chwilę, o tym całym gównie w jakim tonął Bryan.

Nawet nie wiedział kiedy zasnął na kanapie. Jak stary, zabity ojciec.

Obudził go dzwonek do drzwi.

Głowa bolała go, jak cholera. W gardle czuł suchość, a z ust dawało mu, jakby coś zdechło.

Spojrzał na zegarek wiszący na ścianie. Niecały kwadrans po ósmej.

Zaspał do szkoły. Jebał to pies!

Ktoś znów zadzwonił. Mocno. Natarczywie. Bryan miał ochotę wywalić mu lepę na ryj. Dzwonek wbijał w przez uczy długie gwoździe prosto w jego skacowany mózg.

- Chase. Musimy pogadać.

Wstał, podszedł do drzwi i wyjrzał przez wizjer. Dwóch facetów. Nie znał ich, ale wyglądali na gliny czy kogoś takiego.

Otworzył drzwi.

Weszli do środka i od razu poczuł, że nie są gliniarzami, i że ma problemy. Jeden z nich nosił przy boku kaburę z pistoletem. Drugi wyglądał na byłego boksera, takiego, który kilka razy dostał po nosie.

- Słuchaj młody. - Ten z bronią od razu przeszedł do rzeczy. - Wiemy, że bujałeś się z Deanem i Danielem. Opowiadali o tobie. Młody, ale łepski koleś. Tak nawijali. Można na nim polegać. Tak gadali. A teraz obaj zniknęli. Ale nim zniknęli dostali od naszego szefa sporo ciekawych cukierasów. Naprawdę sporo. Wiesz może, gdzie mogą być. Dean i Daniel, albo cukierki? Jeśli nam pomożesz, my pomożemy tobie.

- Szef wie o twoim sztarym. I ma dobrych szpeców od prawa. Powiesz nam to wszystkim szę nam opłasi.

Bokser śmiesznie zaciągał, ale jego spojrzenie nie było śmieszne. Raczej wredne, paskudne i zimne.
 
Armiel jest offline  
Stary 15-09-2022, 08:47   #162
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
SINGLETONS vs GLEN HALE cz.I

Nie, to nie dzieje się naprawdę, pomyślał Daryll chwilę po tym jak dostrzegł szeryfa Glena Hale’a ściskającego w ręce broń palną. Szok spowodowany wypadkiem ustąpił atawistycznemu lękowi, tej dojmującej, rozpaczliwej myśli, że to już koniec, że za chwilę padnie ofiarą zabójcy. Ostatni raz czuł się tak w gabinecie onkologa, który wyjaśniał jemu i mamie, skąd od paru tygodni na rękach Darylla pojawiają się siniaki i krwawienie z dziąseł. Wydawało mu się wtedy, że nie ma już nadziei, że nie dożyje osiemnastych urodzin, nie skończy liceum. Ostatecznie wyszedł z choroby, ale los zadrwił z niego w najbardziej okrutny możliwy sposób, bo na drodze Darylla znów pojawiło się raczystko, nowotwór stokroć gorszy od białaczki, stworzony z chciwości, uprzedzeń, nienawiści, arogancji i przemocy. To wszystko reprezentował sobą Glen Hale, był chorobą, która zaatakowała miasto, przez dwie dekady rozrastała się aż w końcu nastąpiły przerzuty i pojawił się morderca w wilczej masce.
Daryll był obezwładniony strachem, jak wtedy w szpitalu i najpewniej trwałby w tym stanie, gdyby nie Ona. Świadomość, że Hale może skrzywdzić jego ukochaną siostrę otrzeźwiła go. Stracił już Annie, nie mógł też stracić Wii. Galaretowatą krew, która płynęła w żyłach nastolatka momentalnie skuł lód.
Ranna zwierzyna, zwłaszcza drapieżnik to najbardziej niebezpieczny i podstępny skurwiel bo nie ma już nic do stracenia. Nie możesz go zignorować synu, ale nie możesz też pokazać, że robisz ze strachu w gacie. Przede wszystkim musisz zachować spokój i nie ulegać panice, rozumiesz? Jak będziesz pizdą, wypatroszony cię jak wieprza. I nie mówię tego, żeby cię nastraszyć młody. Mężczyzna powinien potrafić się obronić. Obronić siebie i swoją rodzinę. A teraz przestań się mazać i dobij to ścierwo.
Frank Singelton był fatalnym mężem i jeszcze gorszym ojcem, ale w tym momencie Daryll był mu wdzięczny za wszystko czego go nauczył niewydarzony staruszek. Po latach polowań, w końcu nadszedł moment by zmierzyć się z rannym, zdziczałym drapieżnikiem. Nie w lesie, lecz tu na poboczu drogi prowadzącej z „Niedźwiedzia i Sowy” do Twin Oaks.
Daryll zanurkował z powrotem do auta. Spojrzał uspokajająco na Wii, jedną rękę odpiął jej pas, drugą sięgnął pod kierownicę, by zwolnić blokadę bagażnika. W duchu modlił się by Anton trzymał tam broń. Jeśli nie karabin to chociaż jakieś noże.
- Przepraszam panie Macrum – westchnął ciężko do po czym oparł głowę nieprzytomnego lub martwego mężczyzny na klakson samochodu by ten wył przeciągle ściągając uwagę potencjalnych świadków. Pamiętał, że Gunn wciąż jest w pensjonacie, na podjeździe stało jego auto.
- Wychodzimy Wii, złap mnie za szyję. Wszystko będzie dobrze siostrzyczko – zwrócił się do siostry, pomagając jej wydostać się z rozbitego forda.

Ból znów pootwieranych ran brzucha był potworny. Dziewczyna po odzyskaniu świadomości niemal natychmiast skuliła się w sobie, żeby chociaż trochę uspokoić spazmy mięśni broniących mózg przed cierpieniem powodowanym naderwanymi połączeniami nerwowymi w jamie otrzewnej. Oczy zaszły jej łzami, ale gdy usłyszała głos brata rozwarla je szeroko próbując zrozumieć co się aktualnie dzieje. Nie dyskutowała, objęła Darylla mocno za szyję opierając ciężar ciala o jego spiętą determinacja sylwetkę, nie pozwolila się jednak podciągnąć do pionu. Sprawiało jej to zbyt duży ból. Pozostała na wysokości osłoniętych blacha drzwi starego forda. Mimo to dojrzała znajomą jej sylwetkę drugiego sprawcy kolizji drogowej, w której właśnie uczestniczyli.
-To Hale. Zostaw mnie tutaj i sam też się nie wychylaj. Nie dam rady uciekać. Szwy musiały znowu puścić. Sprobuj znalezc cokolwiek czym można się bronić z tyłu auta, a ja spróbuję w schowkach z przodu i u samego Antona. Może jakoś go docuce. - pospiesznie wyszeptała bratu do ucha, gdy ten jeszcze ja przytrzymywał. Po tym pocałowała go w policzek i dodała:
- Dobrze zrobiliśmy i… Kocham Cię.
Nie żegnała się jednak ani z życiem ani z bratem. Upuszczona na pobocze podciągnęła sie spowrotem do auta żeby zajrzeć pod siedzenia oraz do schowka w poszukiwaniu broni. Nie próbowała nawet omijać rannego Macruma, w końcu nim też miała zamiar potrząsnąć.

Wszystko działo się szybko. Sekundy przemyśleń, kolejne na podejmowane decyzje. Hale widział, co robią. Musiał widzieć. Przez chwilę wahał się.
Daryll otworzył bagażnik. W środku ujrzał tylko zapasowe koło, akcesoria do jego wymiany i jeszcze coś, skrzynkę a w niej jakieś szklane słoje i leżąca pomiędzy nimi siekierę. Zawartość słojów wyglądała jak peklowane mięso. Daryll wiedział co to jest, bo matka czasami kupowała te przetwory od Macrumów wykorzystując w kuchni. Dziczyzna, pasztety, peklowane mięso. Siekiera była jedyną rzeczą, która jako tako nadawała się na broń. Ale przeciwko pistoletowi…
Tymczasem Wii otworzyła schowek. Tutaj też czekał na nią mały zawód. Jedynie duży, składany scyzoryk.
Hale patrzył w stronę wyjącego wozu. Broń miał opuszczoną. Widać było, że jest ranny. Nie tylko w głowę, ale trzymał nogę tak, aby nieco ją odciążyć.
Gdzieś, od strony miasta, słyszeli zawodzenia policyjnych syren. Nie bardzo jednak wiedzieli czy kierują się w stronę miejsca kolizji.
Szeryf podjął decyzję. Starając się nie tracić z widoku Darylla ruszył, kuśtykając w stronę pensjonatu "Niedźwiedź i Sowa". Wyraźnie kierował się w stronę parkingu. Miał do przejścia jakieś sto kroków. Daryll widział, że na plecach Hale'a ciemnieje plama krwi. W żadnym wypadku nie mogła być ona efektem wypadku.

Daryll nie miał czasu kłócić się z Wi. Nigdy by jej nie zostawił na pastwę szeryfa, nie musiał tego mówić, widziała to w jego krótkim spojrzeniu, które wyrażało nie tylko sprzeciw ale także nieskończoną miłość do siostry. Chwilę później znalazł się na tyłach pojazdu przeszukując bagażnik. Kurczowo zacisnął dłonie na rękojeści siekiery, przyczajony i gotowy do ataku. Ataku, który nie nastąpił, bo najwyraźniej Hale nie uznał ich za zagrożenie ani wartościowych zakładników. Lub, w co Daryll nie do końca wierzył, zostały w nim jakieś resztki sumienia i nie był zdolny skrzywdzić niewinnych nastolatków. Dźwięk policyjnych syren spowodował, że wypuścił powietrze z płuc, wstrzymywane chyba od momentu gdy dostrzegł szeryfa z bronią. Oglądając się przez ramię by mieć Hale’a na widoku, zawrócił z powrotem na przód pojazdu. Spojrzał z ulgą na siostrę, położył jej dłoń na ramieniu.
- Już po wszystkim Wi…poszedł sobie. Albo chce się ukryć w „Sowie i Niedźwiedziu” albo zabrać auto Gunna. Sprawdzisz co z panem Macrumem?
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 15-09-2022, 10:31   #163
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
SINGLETONS vs GLEN HALE cz.II

Daryll przy dotknięciu ramienia siostry mógł wręcz wyczuć jak jej oszalałe ze strachu serce spowalnia swój rytm i przestaje pompować w tętnice nadmiarową krew. Dziewczyna spojrzała na brata, a z kącików oczu pociekły jej łzy. Nie chciała żeby to widział, więc szybko obróciła głowę w stronę Macruma. Wtedy poczuła uporczywy ból głowy, wynikających najprawdopodobniej z nagłych zmian ciśnienia i opadającego szoku. Przymknęła oczy żeby chociaż na chwilę, odrobinę, odgrodzić się od mrożącej krew w żyłach sytuacji i skinęła bratu głową. Czuła się za słaba, żeby mówić i cieszyła się, że nie jest w stanie go o tym poinformować. Opierając się o burtę samochodu po raz kolejny zajrzała do środka pojazdu. Tym razem już niczego nie szukała, jedynie sprawdzała stan poszkodowanego. Na ile potrafiła obejrzała go dokładnie, lekko zmacała jego sylwetkę szukając nienaturalnych wybrzuszeń lub wgłębień i dopiero, gdy miała pewność, że Anton nie ma uszkodzeń mechanicznych na linii kręgosłupa postanowiła unieść mu głowę żeby sprawdzić czy oddycha. W czasie, kiedy Wii upewniała się, czy kierowca żyje, Hale dokuśtykał do parkingu i skierował się w stronę samochodu Gunna.

To jednak nie był koniec.

Kiedy zbiegły więzień zabierał się do wybicia szyby właściciel auta pojawił się w wejściu do pensjonatu. Ich gość miał w rękach broń i mierzył z niej do szeryfa. Coś krzyczał, ale odległość ponad stu metrów, jaka oddzielała rodzeństwo od tej sceny, klakson oraz wycie syren, które chyba zbliżało się do miejsca wypadku, zagłuszały słowa.

Padł strzał. Potem drugi.

Odruchowo spojrzeli w kierunku parkingu. Gunn leżał w wejściu, a Hale w pośpiechu wchodził do jego samochodu. Koszmar jeszcze się nie skończył. A ex-szeryf działał jak wściekłe, agresywne zwierzę.

Daryll zamarł w bezruchu, patrząc z niedowierzaniem w kierunku parkingu.

- Zastrzelił Gunna – powiedział cicho przez zaciśnięte gardło. W napięciu obserwował dalszy rozwój straszliwych wypadków. W końcu zmusił się by spojrzeć na Wikvayę. Wzrok zatrzymał dłużej na jej bluzce szukając plam krwi, ale wyglądało na to, że opatrunek zrobiony przez Davida Macruma był solidny. Tylko jak długo wytrzyma? Próbował nie ulegać panice, pozostać skupiony, choć serce waliło mu jak oszalałe a adrenalina przelewała przez ciało. W pośpiechu zaczął przeszukiwać wnętrze auta rozglądając się za apteczką samochodową. Zwrócił się do siostry.

- Wii, musimy stąd iść, ukryć się. Jeśli auto Gunna nie odpali, Hale może tu wrócić. Pomogę ci wyjść, złap mnie za szyję. Damy radę siostrzyczko.
Skupiona na poszkodowanym w wypadku Antonie Wikvaya rejestrowała tylko pojedyncze obrazy i dźwięki, które pojawiały się wokół nich. Ze wszystkich sił starała się działać rozsądnie. Myśleć nad tym co potrafi zrobić i jakie decyzje powinna podjąć. Stary Macrum żył. Miał jednak uraz głowy, to było pewne. Jęknął coś cicho. Daryll był cały i nie zamierzał jej za nic zostawiać. Miał jednak rację, że musieli się ukryć… chociaż niekoniecznie uciekać:

- Daryll, pod samochód. - Zdecydowała szybko dziewczyna analizując najbliższe otoczenie.




Wypadek, któremu ulegli, był owszem podobny do tego, który miał miejsce kilka dni wcześniej, ale Wi prowadziła wtedy nisko zawieszone, lekkie auto, a stary Macrum jeżdził starym, solidnym Fordem Rangerem F-150, którego tył po uderzeniu w skarpę, wrócił na właściwe sobie miejsce na ziemi. Dzięki konstrukcji auta zbudowanego na stalowej ramie oraz ukształtowaniu terenu pozostawiającym im znaczną ilość miejsca poniżej linii wzroku nic poza ewentualnymi poparzeniami od cieknącej chłodnicy nie powinno się im stać. Raz, że ciężko ich będzie stamtąd wyciągnąć. Dwa, jeszcze trudniej będzie ich trafić przebijając się przez kilka warstw zardzewiałej, ale całkiem solidnej metalowej struktury. No i syreny policyjne również były coraz bliżej.
Daryll pokręcił głową. Złapał siostrę zdecydowanie za rękę, spojrzał jej w oczy. Kryła się w nich nadludzka determinacja.

- To gliniarz. Znajdzie nas, a ja…a ja nie dam rady nas obronić – odpowiedział niemal rozpaczliwie - Dopóki próbuje odpalić auto, mamy przewagę. Jest ranny, ledwo chodzi, nie dogoni nas. Jeśli będzie trzeba ukryjemy się w lesie.
Wii mogła poczuć jak brat, niemal siłą wyciąga ją z samochodu, choć tak by nie zrobić jej krzywdy. Założył jej rękę na szyję by mogła się na nim wesprzeć. To różniło ich od Hale’a, oni mieli siebie, a on był zupełnie sam.

- Mam tylko Ciebie. Ufam Ci. - odpowiedziała krótko Indianka próbując całą swoją wewnętrzną siłę przekuć w fizyczne zdolności, które wraz z każdym kolejnym nadszarpnięciem rany, znacząco się zmniejszały. Wsparła się więc na bracie i pozwoliła mu prowadzić. Wiedziała przecież, że las to jego teren. Do tego 100 metrów to odpowiednio dużo żeby 9mm pistolet nie osiągnął skutecznego zasięgu ognia oraz wystarczająco mało, żeby jeden błąd kosztował ich oboje życia.

Hale odpalił silnik samochodu Gunna i ruszył w stronę wyjazdu z parkingu, prosto w kierunku rozbitego samochodu, w którym jeszcze przed chwilą byli. Jechał nabierając prędkości, gdy leżący w wejściu do pensjonatu Gunn obrócił się na brzuch i zaczął strzelać. Kule trafiały w uciekające auto, ale nie wszystkie. Jedna z nich rozbiła szybę w Fordzie Macruma. Wóz, którym uciekał Hale wpadł w niekontrolowany poślizg i pędził prosto na nich.

W sumie mieli najwyżej 15 sekund od momentu, w którym Daryll wyciągnął siostrę z Forda, jednocześnie decydując o porzuceniu nieprzytomnego Antona Macruma, do chwili, gdy miało nastąpić kolejne przecięcie się ich ścieżek z Halem. Szanse, nawet w najmniejszym stopniu, nie wydawały się wyrównane. Były szeryf był uzbrojony, agresywny i nie panował nad pojazdem sunącym wprost na nich – uciekających do prostopadle ustawionej względem rowu zasłony z lasu. Jedyną równą dla przeciwników przeszkodą mogła się okazać skarpa, oddzielająca rów od zalesionej przestrzeni. Nawet dobrym terenowym samochodem nie było łatwo pod taką podjechać, a co dopiero rozpędzonym widmem bez sterowności. Poza tym Daryll znał swoje możliwości i wierzył w swoje fizyczne atuty oraz wytrzymałość. Niedawno miał możliwość je sprawdzić na nieprzytomnym, odnalezionym w dziczy turyście, którego holował aż pod pensjonat. Tym razem sytuacja wydawała się odrobinę łatwiejsza, bo Wi była od nich obu lżejsza, a do tego ciągle przytomna i zdeterminowana walczyć. Tym bardziej, że układając pierwotny plan schronienia się przed kolejną napaścią Glena Hela nie wzięła pod uwagę tego co obecnie było oczywiste – staranowania wozu Macruma. Daryll miał rację – musieli uciekać. Z całych sił biec przed siebie, choć odległość do bezpiecznej bariery wydawała się duża, a czasu zostawało coraz mniej to nie poddawali się.

- Jeśli nie zdążymy schować się za drzewami, to spróbujmy odskoczyć. Powiedz mi tylko kiedy… i mnie nie puszczaj. – Wikvaya zwróciła się do brata czując, że sama nie da rady skupić się na ucieczce i obserwacji mechanicznego zagrożenia, które nieubłaganie się do nich zbliżało.

Wszystko teraz zależało od Darylla, ale Wi, nie wątpiła w niego ani przez chwilę.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 18-09-2022, 13:34   #164
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Bart nie mógł zebrać myśli, bo zbyt wiele pędziło na oślep przez głowę. Każda dzika i nieokiełznana w inną stronę. Usiadł w fotelu niemal zapadając się w nim jak jakby wpadał w studnie bez dna. Zakrył oczy zaciśniętymi kułakami pieści. Przecież tak się starał! Ostrzegał ją! I był u szamana! Przecież to nie miało tak być! Miał ochronić bliskich… Kiedy szok i adrenalina zaczęły ustępować zakradającej się rozpaczy, której pierwszymi krokami były obrazy wspomnień Allison, Bart wyrwał się z kleszczy miękkiego oparcia skórzanego bujaka wymoszczonego jak przytulne gniazdo wełnianym kocem. Stanął na równych nogach i odrywając ręce od twarzy zabrał z nimi pierwsze napływające łzy.

- Nie babciu! Nie będę płakał. Będzie na to czas. Zresztą… - spojrzał na staruszkę, jakby to on był rozumiejącym wszystko co widoczne i niewidoczne, a ona małą dziewczynką.

Chciał dokończyć, że bestia żeruje na rozpaczy, cierpieniu i chęci zemsty. Że, to jej życia nie wróci. Że teraz trzeba ratować innych. Staruszka mogłaby pomyśleć, że wnuczkowi ze stresu odkleiła się piąta klepka. On z kolei patrzył na nią z rosnącą nadzieją, że to co przyszło mu do głowy mogło mieć sens.

- …przyprowadzę do ciebie Josepha i Britney.

Ojciec na pewno miał ręce pełne roboty. Zawsze rzucał się w wir zajęć, aby tylko nie zatrzymywać się i dać złapać rzeczywistości. Tak było ze śmiercią dziadka. Czy tym razem było podobnie?
Bart nie miał zamiaru wypominać mu czegokolwiek. Nick na pewno zdawał sobie sprawę, że to nie zbieg okoliczności. Może nawet Allison zdążyła mu powiedzieć prawdę o niepełnosprawnym Macrumie.
Myśli zwrócił w kierunku porady szamana, aby zebrać młodzież i zawieść do rezerwatu. Póki bestia miała kogo zabijać, nie było na to za późno.

Wsiadł w auto i ruszył w stronę pierwszego z domów zamieszanych we wszystko znajomych, który był po drodze. Kiedy wszystkich powiadomi, zabierze przed wyjazdem do Indian swoje rodzeństwo do babci.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 18-09-2022 o 13:37.
Campo Viejo jest offline  
Stary 19-09-2022, 10:44   #165
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Znalezisko w gabinecie sprawiło, że Ann na chwilę przystanęła w zamyśleniu. Czyli ten Jack Gunn, to był ktoś, kto był, być może, świadkiem tego zajścia? Niby mógłby to być sam Billy, ale z tego co Ann zdążyła się dowiedzieć, syn Macrumów był nieco zacofany umysłowo, zaś Jack zdawał się być raczej osobą bardzo ogarniętą, myślącą i w sumie, nie był chyba jakiś dziwny w swych zachowaniach. Co prawda prowadzenie śledztwa na temat własnej śmierci byłoby dziwne i wręcz niedorzeczne, więc kto jeszcze mógł to być?

Gdy matka wróciła do domu, Anastasia odruchowo schowała dyktafon do kieszeni. Ojcu na pewno się teraz nie przyda, a jej być może. Myślała nad tym, czy jeśli dowiedziałaby się czegokolwiek na temat tożsamości Jacka Gunna i jego związkiem z dawną sprawą, to czy to by jej w czymś pomogło?

* * *

Rozmowa przez telefon nie trwała długo, z powodu niespodziewanego incydentu. Ana nawet nie zdążyła się zastanowić nad tym, czego Mark mógł od niej chcieć. W sumie, po co dzwonił akurat do niej? Pamiętał o jej istnieniu? Nie było to teraz nawet istotne. Kiedy jej własna matka ukazała się jej pod postacią wilka, omal nogi jej się nie ugięły. Serce poczuła aż pod gardłem, a jej reakcja była natychmiastowa - uciekaj!

Ana rozumiała, że to brak światła wpływa na postać wilka, jego słabość czy też samo istnienie. Teraz też dopiero uświadomiła sobie, że jeśli tak to działa, jej ojciec faktycznie mógł zabić matkę Barta, Hale mógł kogoś zabić, a nawet tata Mary mógł zabić własną córkę! Czy to była klątwa? Nawet się na tym nie znała, ale jak pokonać coś, co może opętać każdego i być każdym? Czy jeśli prawda o Billy wyszłaby na jaw, koszmar dobiegłby końca? Jak w filmach?

Brak czystej drogi do wyjścia głównego oraz to, że i tak było zamknięte na zamek sprawiło, że Ana pobiegła schodami na górę i zamknęła się w swoim własnym pokoju. Przekręciła klucz, oparła się o drzwi i dyszała ciężko. Nie potrafiła przebiec długich dystansów, miała wrażenie, że się dusi. W takich sytuacjach zawsze szukała kryjówki, a teraz nie miała dużego wyboru i musiała działać szybko. Chwyciła więc aparat fotograficzny leżący na pościelonym łózku, otworzyła okno i wyszła na dach, potem okno przymknęła. Na zewnątrz przynajmniej było widno, wilk chyba nie dałby rady jej stąd zdjąć, a do środka nie miała zamiaru wracać. Schowała się za winklem i przykucnęła na dachu. Zawiesiła aparat smyczką na szyi i łapała ciężkie oddechy, wyciszając je poprzez zakrycie ust dłonią. Musiała jeszcze tylko pomyśleć jak zejść z dachu, bo do środka na pewno nie wróci. Może poczeka na jakiegoś przechodnia i ten podstawi jej drabinę, która była w ogródku? W głowie obliczała wysokość i zastanawiała się, czy wilk mógłby tu po nią wyjść, czy mógł opętać jej matkę i sterować nią nawet za dnia? Wątpiła. Ale nie wiedziała.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 19-09-2022, 22:34   #166
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Bryan cofnął się niejako pod naporem wchodzących mężczyzn. Pomylił się, nie byli policjantami. Nie pluł sobie jednak w brodę za to, że ich wpuścił. Te drzwi wystarczało kopnąć bez większej siły, aby się otworzyły. Cholerna chatka z tektury i gówna… Pełno takich na terenie USA. Z takimi typami spod ciemnej gwiazdy lepiej było postępować po dobroci. A okraść go i tak nie mieli z czego. Nawet nie mogli mu zabrać ostatniego piwa, bo sam wszystko wyżłopał.
- Dean i Danny? - zapytał szczerze zaskoczony Bryan. Zapomniał, że nie dla wszystkich ich śmierć była tak oczywista. Nie wszyscy oglądali na własne oczy ich egzekucję… Chłopak na moment utonął w myślach. Tamta noc mimowolnie pojawiła się przed oczami. Wyglądał jakby się zawiesił, lecz szybko się otrząsnął. - Nie wiecie? Hale zwariował i ich odpalił. Lokalny szeryf.
Nie chciał zgrywać hardego ani wyglądać na zagrożenie. Jeden gość miał broń, drugi wyglądał tak jakby jakby przyjął już wiele ciosów. Bryan usiadł na kanapie. Wiedział, że to niedogodna pozycja w razie ataku, ale właśnie tam leżał jego dyżurny młotek. Kto wie czy się nie przyda?
- Nie wiem za dużo… - kontynuował Bryan, rzucając niespokojne spojrzenie w stronę schowanego w kaburze pistoletu. - Byłem tylko gościem na posyłki, to wszystko. Wiem, że bardzo dużo przesiadywali na siłce. Przy Main Street. Tam ich poznałem w końcu, nie? Serio nic nie wiem. Powiedziałbym jakbym wiedział. Nie chcę kłopotów, serio.
Mówił trochę nerwowo, bez chojraczenia. Czasem zerkał w stronę przedpokoju, obawiając się że w progu może pojawić się Bob. Miał nadzieję, że młody nadal śpi jak zabity…
 
Bardiel jest offline  
Stary 21-09-2022, 14:02   #167
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mark w szachy nie grywał, ale powiedzenie 'refleks szachisty' było mu znane - ze słyszenia. Jego pasją, na szczęście, był football, a tym sporcie ktoś bez refleksu na boisku by się nie utrzymał.
Rzucił słuchawkę i wybiegł z pokoju.
- Musimy jechać! - krzyknął do swego 'cienia'. - Niedaleko!
Nie wdawał się w tłumaczenia, bo gdyby powiedział choćby słowo o Wilku, Powell przywiązałby go do krzesła i zamknąłby, na wszelki wypadek, drzwi pokoju na klucz.

Zbiegli po schodach, przyciągając uwagę gości i dziennikarzy. Powell okazał się dobrze wysportowany i spokojnie dotrzymywał tempa sprawnemu Markowi. Obrotowe, ciężkie drzwi zatrzymały ich na chwilę. A potem był sprint w dół urokliwej uliczki, obsadzonej kasztanowcami. Tą trasą codziennie Mark jeździł do szkoły.
Samochód stał kawałek dalej, na parkingu przed hotelem. Pytanie, czy bardziej opłacało się im go odpalać, czy dalej pędzić co sił w nogach korzystając ze skrótu przez podwórka.

Może drogą dobiegliby szybciej, ale zapewne dotarliby do celu zdyszani, i bez sił. Ale było inne wyjście.
- Do domu Bianco, tego dziennikarza! - powiedział Mark. - Na skróty będzie szybciej!
Nie czekając na odpowiedź ruszył biegiem, gotów w razie konieczności sforsować kilka płotów.

Popędzili. Mark prowadził, bo najwyraźniej Powell nie znał tak dobrze miasteczka, jak on. Ale dawał radę. Pierwszy płot, wąska przestrzeń między dwoma płotami, mała uliczka, przebiegnięcie tuż przed maską jadącego, na szczęście wolno, samochodu. Kolejna ulica, dwa kolejne płoty, szaleńcze zbiegnięcie z niewysokiej ale dość stromej skarpy, druciana siatka, alejka w parku, dwumetrowy mur, jakieś podwórze gdzie pogonił ich podenerwowany pies, kolejna ulica - ta właściwa.

Teraz sprint w dół, pustą alejką, aż do numeru, pod którym mieszkali Bianco. Chyba. Mark miał nadzieję, że dobrze zapamiętał numer, bo domy na tej ulicy wyglądały niemal identycznie. Spadziste dachy, podobny kolor elewacji, niemal takie same galeryjki i werandy. Typowa zabudowa "amerykańskiego, prowincjonalnego snu" w Twin Oaks.

Powell był tuż za nim, lekko zdyszany i spocony, podobnie jak i Mark. To był dobry zawodnik
Mark sięgnął po latarkę. Zapalił ją i podszedł do drzwi.
- Amy! - krzyknął na całe gardło, nie zastanawiając się nawet nad tym, że może zwrócić na siebie uwagę Bestii.
A potem nacisnął klamkę, chociaż do środka nie zamierzał jeszcze wchodzić.

- Możliwe, że w dziewczynę ktoś zaatakował... - powiedział do Powella.
I pchnął drzwi, by otworzyć je na całą szerokość.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-09-2022, 16:32   #168
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
WIKWAYA i DARYLL SINGELTONOWIE

Samochód prowadzony przez Hale'a pędził na nich. Prosto na rupiecia, w którym nadal spoczywał Anton Macrum.

Daryll, podtrzymując siostrę, zniknął między drzewami dosłownie w ostatniej chwili. Nie mieli czasu ratować starszego mężczyzny.

Szeryf uderzył w forda Macruma. Byli dosłownie o kilka metrów dalej, między drzewami, ale huk i metaliczny łoskot rozdarł im uszy. Potworne uderzenie samochodu o samochód. Metalu o metal. Trzask pękającego szkła.

Odruchowo zatrzymali się. Podejście było na tyle strome, że dla rannej Wii, nawet z pomocą brata, wgramolenie się na nie było nie lada zadaniem. Widzieli wraki samochodu. Widzieli idącego chwiejnym krokiem Gunna. Mała sylwetka, wyraźnie ranny próbował zbliżyć się do miejsca wypadku. Upadł w połowie drogi, na szarym asfalcie przy pensjonacie "Sowa i Niedźwiedź".

Słyszeli i widzieli radiowozy pędzące serpentyną drogi w stronę pensjonatu. I ujrzeli drzwi samochodu Gunna otwierające się z wolna. Wyszedł przez nie szeryf Hale. Niczym upiorna istota. Z całą twarzą zalaną krwią, z całą ręką zalaną krwią. Ranny, pokiereszowany, ale żywy.

Podobnie jak rodzeństwo wybrał drogę w las. Po skarpie, która okazała się zbyt trudna dla Wii, mimo że podejście nie było zbyt długie ani zbyt strome.

Wzrok zakrwawionego szeryfa podążył w stronę rodzeństwa. Hale dostrzegł ich. Pochylił się sięgając po jakiś kawałek metalu - doskonała broń improwizowana i ruszył w ich stronę. Najlepszym, najłagodniejszym odejściem dobrze wybranym przez Darylla.

Szeryf zrobił jednak dwa kroki i zawahał się. A potem odbił w bok, z zamiarem ominięcia rodzeństwa i zapewne, ucieczki w las.

Samochody policyjne będą tutaj za co najwyżej pół minuty.

I wtedy usłyszeli śmiech. Hale śmiał się jak ktoś, kto zupełnie postradał zmysły. Śmiał się i krzyczał coś bełkotliwie do siebie, jakby prowadził z kimś dialog. Uciekał niczym oszalałe monstrum, kierując się w góry, jakby z każdym krokiem odzyskiwał siły, zamiast je tracić.

Gdzieś,z wraku forda Macruma i wbitego weń samochodu Gunna Wii i Daryl usłyszeli słaby krzyk. To był Anton Macrum. Żył. Ujrzeli też coś jeszcze. Płomienie tańczące na samochodach. Coś w którymś z wraków zapaliło się zapewne w wyniku zderzenia.


ANASTASIA BIANCO

Zaczęła uciekać. Uciekać przed własną matką czy raczej tym, czym stała się na jej oczach. Wykorzystując przewagę wbiegła po schodach, a stworzenie popędziło za nią na złamanie karku.

Zdążyła zatrzasnąć bestii drzwi tuż przed nosem. Szpony, wielkie i wyglądające na zabójcze, przebiły się przez drewno kilkoma uderzeniami.

Ale to wystarczyło Anastasi aby dopaść do okna w jej pokoju i otworzyć je na całą szerokość wpuszczając nie tylko świeże powietrze, ale przede wszystkim promienie słoneczne.

- Zdychaj Bredock! - To nie był głos matki.

To był głos kogoś złego. Straszny. Gardłowy. Ani głos zwierzęcia, ani człowieka. Jakaś dziwna mieszanka obu. Potworny i powodujący, że serce Anastasi o mało nie wyskoczyło z piersi.

Była już prawie na dachu, gdy potwór sforsował drzwi. Coś uderzyło ją w nogę. Nieopisany ból szarpnął jej ciałem, wgryzł się aż do kości. Krzyknęła. Siła ciosu była tak duża, że pchnęła kruche ciało młodej Bianco w przód. Straciła równowagę i poleciała z dachu na ziemię. Pierwsze piętro. Niewysoko.

Okna z jej pokoju wychodziły na ogród nie na ulicę. Mały, zastawiony parkanem. Ogród w którym często spędzali czas z rodziną. Grill, czasami jacyś znajomi rodziców (bo przecież nie jej). Pech chciał, że pod dachem, tam gdzie wychodziło okno z pokoju Ann nie było trawnika tylko wylewka. I właśnie w ten beton uderzyła głową.

Miała wrażenie, że ktoś kopnął ją w czaszkę, z siłą, która pchnęła nieszczęsną, przerażoną Anastasię w ciemność.


MARK FITZGERALD

Mark pchnął drzwi z siłą napędzaną jeszcze adrenaliną. Zobaczył korytarz, zobaczył wiszącą słuchawkę naściennego telefonu, zobaczył szafkę na buty i ozdoby na ścianach, zobaczył schody. I wtedy ujrzał Wilka.

Znany mu przeciwnik zeskakiwał ze schodów prowadzących na piętro. Czarny kształt, jakby w pelerynie, z charakterystycznym łbem czy też maską na głowie. Światło latarki uderzyło w Wilka. Mark sam dziwił się swojemu opanowaniu. Ale jeszcze bardziej zdziwiła go reakcja potwora.

Z gardła Wilka wydobył się wrzask. Nieludzki. Straszliwy. Okrutny.

- Zdychaj Bredock! Zdychaj!

Nie zważając ani na światło słoneczne ani na latarkę Wilk runął w stronę Marka.

Huk dwóch wystrzałów oddanych tuż nad głową młodego Fitzgeralda oszołomił go na krótką chwilę. W mózgu strzały brzmiały niczym wybuch bomby.

Powell był dobry. Skuteczny. Reagował jak doskonały ochroniarz. Bez wahania posłał dwa pociski prosto w skaczącego Wilka.

Potwór upadł na ziemię, dwa kroki od schodów. Ale tuż po tym, jak zderzył się z miękką wykładziną w korytarzu, Wilk zmienił się w panią Bianco.
Kobieta leżała z głową przy ostatnim stopniu próbując złapać oddech. Z jej ust wydobył się przeraźliwy, bolesny jęk.

Powell zamarł. Opuścił broń i ostrożnie podszedł do leżącej gotów zareagować gdyby ta znów próbowała ataku.

- Kurwa - rzucił ochroniarz już mniej profesjonalnie. - Widziałeś. Ona miała maskę i nóż. Kurwa. Dzwoń po pogotowie!


BRYAN CHASE

Goście nie byli, jak się tego obawiał, zbyt upierdliwi. Wysłuchali, co miał do powiedzenia, a potem - ten bardziej wygadany - uśmiechnął się krzywo.

- Dobra … - zaczął, ale zmrużył śmiesznie oczy i czoło wsłuchując się w odgłosy dobiegające gdzieś z zewnątrz.

Wycie. Policyjne syreny. Co najmniej dwie, może i trzy jednostki. Zbliżały się.
Oba zbiry zamarły. Wsłuchani w zbliżające się syreny stawali się coraz bardziej nerwowi.
Ulżyło im, gdy odgłosy radiowozów zaczęły się oddalać. Jak ocenił to Bryan, świnie musiały śmigać gdzieś w stronę gór, pensjonatu Singeltonów.

Na wspomnienie wybijanych szyb i radosnej mordy rudego Todda zrobiło mu się nieco smutno.

- Dobsza … - tym razem postanowił gadać "bokser", dziwnie zaciągający słowa. - Damy szy szpokój terasz. Masz tu mój telefon - podał mu kartonik z imieniem John O'Driscoll, usługi windykacyjne i numerem telefonu. - Szefowi zaleszy. Jak ty szobie czosz przypomisz, dżwoń. Nie poszałujesz.

Potem wyszli zostawiając Bryana z jego własnymi myślami.

Nie na długo. Bo po chwili wizytę złożył mu nie kto inny, jak Bart Spinelli. Z propozycją, którą Bryan mógł przyjąć lub odrzucić.


BART SPINELLI

Czuł się odpowiedzialny. Odpowiedzialny, jak nigdy wcześniej w życiu się nie czuł.
Coś się zmieniło. W nim. W jego myślach, sercu, w duszy. Te trudne czasy budziły w nim … kogo? Bohatera? Mistyka? Lidera? Czy ten wrodzony luz pozwalał mu spojrzeć na wszystko z odpowiedniej, niedostępnej dla wielu innych perspektywy, czy też po prostu … wydoroślał?

Pierwszy na drodze jego karawan-mobilu był Bryan Chase.

Jadąc w kierunku warsztatu samochodowego musiał ustąpić miejsca kilku pędzącym co sił w stronę gór pojazdom policyjnym. Może w innym przypadku zainteresowałoby go bardziej to niezwykłe poruszenie, jednak teraz, gdy Twin Oaks przeżywało prawdziwą "czarną" czy też raczej "krwawą serię", Bart poczekał aż samochody miną go i pojechał dalej, w wybranym wcześniej kierunku.

Kiedy podjeżdżał pod adres zobaczył dwóch podejrzanych typków, którzy wsiadali do wypasionego samochodu. Jednego z nich Bart znał. Typ pracował dla szemranych ludzi z Twin Oaks. Kiedyś dopytywał o warunki kremacji ciała u ojca. Chyba chodziło o coś więcej, niż zwyczajny pogrzeb. I chyba ojciec odmówił.

Typki odjechali i po chwili mógł, z Bryanem lub też sam, jechać pod drugi z adresów. Mieszkanie państwa Bianco. Do Ann.

* * *

(Uwaga - jako, że nie wiemy, czy Bryan pojedzie z Bartem, zakładamy że pojechali dalej obaj, jeśli nie - kolejny odpis jest z pominięciem Bryana Chase'a)


BART SPINELI, BRYAN CHASE, MARK FITZGERALD

Bart podjechał pod dom Anastasi Bianco w tym samym czasie, w którym Powell otworzył ogień znad głowy oszołomionego Marka.

Gdy Bart zatrzymał samochód przy krawężniku zobaczył syna burmistrza, który trzymał się za uszy i patrzył do domu państwa Bianco z rosnącym przerażeniem.

Bart i Bryan wysiedli z samochodu i popędzili w stronę kolegi słysząc, jak ktoś z głębi mieszkania państwa Bianco, krzyczy.

- Niech ktoś dzwoni na alarmowy! Szybko! Ona jeszcze żyje!

Powoli, z mieszkań dookoła wyglądali zaniepokojeni sąsiedzi. Mark otrząsnął się z chwilowego oszołomienia.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 01-10-2022, 14:37   #169
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Singeltonowie All In One

To jakiś niekończący się koszmar, pomyślał Daryll najpierw przyglądając się jak samochód Gunna wbija się w forda pana Macruma a potem ciężko ranny szeryf, wbrew wszelkim prawom biologii i fizyki wytacza się z wraku. Od kurczowego ściskania rękojeści siekiery chłopakowi zrobiły się odciski i pęcherze na dłoni, ale nie czuł bólu, co najwyżej strach i zwierzęcą determinację by przetrwać ten horror, ochronić siebie i siostrę przed mordercą w mundurze. O ile dźwięk zbliżających się syren przynosił nadzieję i ulgę, tak obłąkańczy śmiech Hale’a szokował i przerażał, Singelton miał wrażenie, jakby trafił w sam środek starego filmu o Frankensteinie, policjant zachowywał się jak znienawidzone, wzgardzone przez świat monstrum, które próbuje uciec przed ludzką podłością i uprzedzeniami. Daryll chętnie by dołączył do rozjuszonego tłumu wieśniaków z widłami (lub gliniarzy z giwerami), sekundy dzieliły go by rzucił się za potworem w pogoń i obezwładnił ciosem siekiery, ale wtedy usłyszał krzyk pana Antona, z jego samochodu wydobywały się płomienie. Rachunek był prosty. Glen Hale tak czy inaczej za chwilę zostanie złapany, w takim stanie nie da rady uciec mundurowym, jeśli jednak nikt nie pomoże Macrumowi, staruszek spłonie żywcem. Daryll przełykając ślinę, spojrzał na siostrę.

- Nie możemy go zostawić Wii…Zostań tu, zaczekaj na gliniarzy - poprosił.

Wikvaya przez kolejne sekwencje makabrycznych scen rozgrywających się na tle ich rodzinnego zajazdu tkwiła w stanie ciężkiego szoku. Przez paniczną wspinaczkę po skarpie ciało poszkodowanej dziewczyny zostało ograbione z resztek ostatnich sił i najmniejszych nawet śladów adrenalinowego kopa, który jeszcze chwilę temu pchał rodzeństwo między pobliskie drzewa. Gdy okrwawiony Hale wyszedł z auta i ruszył w ich stronę V opadła na kolana kuląc się za swoim bratem pewnie stojącym na nogach i zdeterminowanym zrobić wszystko by ich obronić. Przylgnęła do zasłaniającej ją sylwetki Darylla, orientując się, że Szeryf porzucił ich dwójkę jako swój cel dopiero kiedy obłąkańczy śmiech oddalił się od nich na tyle, że w głosie młodego Singeltona usłyszała przede wszystkim troskę o jej stan. Wiedzieli oboje, że w razie niebezpieczeństwa V nie ucieknie przed wybuchem, ani nawet nie odsunie się poza zasięg buchających płomieni wystarczająco szybko żeby nie narobić sobie kolejnych szkód... a Daryllowi następnych zmartwień.

- Nie możemy. Idź i bądź ostrożny. - Odpowiedziała mu krótko siostra wpatrując się jak zaczarowana w tańczącą mechaniczną pożogę na dnie rowu, na którą zwrócił jej uwagę brat.

Daryll skinął siostrze po tym niczym czarna pantera wyskoczył zza drzew i ruszył w kierunku roztrzaskanych aut. W jednej ręku ściskał rączkę siekiery, drugą osłonił twarz przed żarem i płomieniami. Próbował zbliżyć się do przednich drzwi forda by otworzyć je i wyciągnąć starszego mężczyznę z płonącej pułapki. Im młody Singelton był bliżej wraków tym V mocniej zaklinała przeznaczenie żeby nie stało się nic złego. Płomienie dopiero zaczynały płonąć gdzieś pod maską samochodu Gunna, ale Darryl z cała pewnością czuł ich żar, czuł zapach rozgrzanego metalu i krwi. Wii całą swoją uwagę skupiła na przestrzeni wokół brata, żeby móc go ostrzec w razie zagrożenia.

Pierwsze co dostrzegł samozwańczy ratownik to to, że Anton Macrum był tam. Jęczał więc żył. Obłąkańczy śmiech szeryfa oddalał się, znikał w lesie. Stary mężczyzna spojrzał błagalnie na Daryla. Jego oczy były pełne bólu a z ust wylewała mu się krew. Chłopak bez zawahania dopadł do drzwi forda. Zaciągnął bluzę na dłoń a potem chwycił za klamkę i pociągnął z całej siły. Adrenalina wrzała mu w tętnicach niczym olej silnikowy pod maską rozbitego auta.

Wii w tym samym czasie obserwowała rów czując nagle, że nie jest sama. Ktoś stał koło niej. Wyraźnie to … wyczuwała, bo kiedy spojrzała w bok, nikogo przy niej nie było. Poza krzakiem, który w nocy mógłby przypominać zgarbionego człowieka. Nastolatka obejrzała się jeszcze raz, ale nikogo nie dostrzegła. Mimo to podciągnęła się z kolan, wyprostowała i instynktownie zaczęła odsuwać się od krzaka. Od tamtej chwili nie będąc pewną niczego co wyczuwa dzieliła już swoją uwagę na to co działo się wokół niej i w pobliżu jej brata. Jeśli cokolwiek by się zmieniło, postanowiła krzyknąć, chociaż jeszcze nie był na to czas. Za to moment był odpowiedni na przygotowanie się do ucieczki. Była przekonana, że jedyny słuszny kierunek jaki może wybrać to ten zbliżający ją do Darylla. Gdyby nastąpiła chwila wyboru była pewna, że bez drugiego zastanowienia, po prostu sturlałaby się po skarpie w dół, na prawo od brata.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 03-10-2022, 04:08   #170
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Huk wystrzału przed domem Bianco był charakterystyczny, ale jakby obcy. Wszyscy mieszkańcy miasteczka doskonale rozróżniali takie dźwięki. Pobliskie lasy w sezonie łowieckim rozbrzmiewały od wschodu do zachodu słońca niesioną przez górskie grzbiety i przełęcze przebrzmiewającą echem symfonią okazjonalnych luf sztucerów i dużego kalibru pistoletów na dużego zwierza lub śrutu na kojoty i ptaki. Teraz jednak, w miejskim gąszczu ulic i domów, strzał z bliska brzmiał jak wybuch armaty.

Markowi dzwoniło w uszach, ale nie na tyle, by nie mógł usłyszeć głosu Powella. I nie na tyle oszołomiony, by nie móc poinformować nowo przybyłych o tym, co się stało.

- Matka Any zamieniła się w Wilka - powiedział, po czym ruszył do telefonu. Skoro pani Bianco jeszcze żyła, to potrzebny był lekarz. I policja.

- Ło kurwa, co się tu dzieje… - wtrącił Bryan.

Więc tak mogła zginąć Allison. Pomyślał Bart. Ona lub ojciec Any zmienił się… stał oszołomiony.

W tym samym momencie Powell próbował powstrzymać krwawienie pani Bianco, korzystając ze swoich dłoni.

- Jak wezwiesz pomoc zobacz, czy w łazience nie ma apteczki i bandaży lub szybko znajdź jakieś szmaty. Muszę powstrzymać upływ krwi.

Mówił spokojnie, ale widać było, że jest spanikowany. Rozglądał się za nożem, którego nigdzie nie było. W oczach ochroniarza narastała panika - w końcu, jak się okazało, strzelił do nieuzbrojonej kobiety.

- Ani słowa nikomu o masce... - Mark powiedział cicho do Powella. - Zobaczę, czy coś znajdę... Ana! Gdzie jesteś?

Odpowiedziała mu cisza. Z korytarza widział też powoli podchodzących sąsiadów. Byli zaniepokojeni i wyraźnie podekscytowani.

Krzyk Marka pobudził Spineliego do działania. Wbiegł do domu Any zobaczyć czy dziewczyna przeżyła spotkanie z Bestią, lub czy są inne ofiary. Po drodze rozglądał się w poszukiwaniu maski lub noża.

Ani jednego, ani drugiego nie widział. Zajrzał na piętro znajdując bez trudu rozwalone w drzazgi drzwi. To był pokój Anastasi. Niby Bart nie był przekonany, jak sobie wyobrazić pokój dziewczyny, ale w końcu mógł go zobaczyć na własne oczy i chyba nawet do niej pasował. Kolor ścian był szaro-niebieski, stonowany i zdawał się być smutny. Po lewej stronie od wejścia umiejscowione było łóżko, które po swojej lewej jak i prawej stronie miało nocną szafkę koloru białego. Łóżko było nawet spore, jak na nastolatkę, ładnie pościelone i zakryte narzutą, która jednak w okolicach, gdzie zwykle trzyma się nogi, była pognieciona. Na podłogę zrzucona była torba Any, która raczej rzadko się z nią rozstawała, podobnie jak z aparatem fotograficznym, ale tego na pierwszy rzut oka Bart nie widział. Za drzwiami wejściowymi znajdowała się duża, biała szafa z lustrem. Po prawej stronie były uchylone drzwi do małej łazienki, po lewej i na wprost było okno.

To jedno okno przed jego oczami było uchylone, dojrzał również krew na jego białym parapecie. Rozbryzg, zaciek, spływający niczym świeżo wylany sok z malin. Ale sokiem z malin to, co spływało nie było. Bart bez trudu, doświadczony pracą w zakładzie pogrzebowym, potrafił rozpoznać krew. Wyjrzał przez okno i zobaczył leżącą na dole Ann.

Wtedy schodami na złamanie karku, a później na na zewnątrz wybiegł z domu dziennikarza zobaczyć czy dziewczyna żyje.

Mark skończył rozmowę, odłożył słuchawkę i spojrzał na agenta.
- Niedługo tu będą - powiedział. - Pogotowie - dodał.
Rzucił te słowa w przelocie, bo sprawa znalezienia apteczki zdała mu się ważniejsza, niż rozmówki z Powellem.

Bart podbiegł do leżącej dziewczyny, zobaczyć czy oddycha. Przyłożył rękę do pulsu, jak to widział niejednokrotnie wcześniej. Przyglądał się w poszukiwaniu źródła krwawienia. Nie starał się podnosić Any, bo mogła mieć uszkodzony kręgosłup i bez noszy, jeśli żyła, mógłby jeszcze pogorszyć jej stan.

- Ana! - krzyknął klęcząc obok. - Ana!

Nie odpowiadała. Leżała bezwładnie, z zakrwawioną nogą i głową.
Bart widząc, że żyje i oddycha, zaczął cucić lekko klepiąc w policzek i krzycząc przy uchu, aby się wybudziła i wróciła do żywych. Po jego nosie zaczęła płynąc łza.

Dały się słyszeć ciężkie, zwaliste kroki i niebawem pojawił się również Bryan. Osiłek przez chwilę stał jak wryty, biegając wzrokiem od nieprzytomnej dziewczyny do Spineliego.

- Osz kurw… Co tu się… Żyje?! E?! Żyje?! - Chase przyklęknął obok. - Ziomek, potrząchaj nią porządnie, to się wybudzi!

- Mogła uszkodzić kręgosłup. - Bart popatrzył na okno na piętrze, z którego wyskoczyła lub wypadła.

- No to nie wiem, może trzeba wylać jej wodę na japę - Bryan nie przestawał rzucać pomysłami. - Albo nie wiem no… E! WSTAWAJ! WSTAWAAAAAAJ! Te, ja pójdę znaleźć chyba jakiś telefon i zadzwonić, nie?

- Mark zadzwonił. - rzucił nie odrywając wzroku od twarzy Ann. - Wszystko będzie dobrze. Będzie dobrze. - powtarzał.

Jedno było pewne jak niepewność jutra. Bart wiedział, że czeka ich walka z demonem. Zamkną bramę między światami lub zginą próbując. Spineli nie odpuści póki bestia nie zostanie zniszczona lub wygnana do piekieł, czy jakiej innej ciemności, z której przylazła. Miał nadzieje, że Squaw z bratem spalili szopę Macrumów, skąd wszystko mogło się zacząć.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172