18-08-2021, 13:43 | #1 |
Reputacja: 1 | [18+] Horror/slasher - Twin Oaks TWIN OAKS MUZYKA POD NASTRÓJ Burza, która przez niemal godzinę, szalała nad TWIN OAKS, oddalała się w kierunku niedalekich gór. Czarne, skłębione chmury opasłymi brzuszyskami dotykały kamiennych szczytów, gdy Mary Mc'Birdge wydała ostatnie tchnienie. Leżała w swoim łóżku, w pościeli przesiąkniętej krwią, i wpatrywała się w sufit z wyrazem cierpienia zastygłym na młodej twarzy. Twarzy, która jako jedyny element ciała dziewczyny, pozostał taki, jaki był, nim ostrze mordercy zaczęło swój taniec śmierci. Reszta - ręce, nogi i korpus, zmieniły się w poszatkowane, pocięte do kości i podziurawione do głębi, kawałki mięcha. O tym z jaką siłą, z jakim szaleństwem zadawano ciosy, świadczyły rozbryzgi krwi na ścianach, na meblach, na oczach lalek ustawionych na półce w pobliżu łóżka - pamiątce z jeszcze nie tak dawnych dni dziecięcych, a nawet na suficie w który trafiło kilka strug z arterii szyjnych. Krew spływała strumyczkami w dół, skapywała na podłogę, wsiąkała we wzorzysty dywan obok łóżka. Pierwszą, które znalazła ciało Mary była jej matka, Tara Mc'Bridge. Zaniepokojona tym, że córka nie schodziła na śniadanie, ruszyła, aby ją obudzić. To, co zastała w pokoju piętnastolatki wyrwało z niej najpierw rozpaczliwy wrzask, a potem łkania. Ojciec Mary, Tommy Mc'Bridge, prosty robotnik fizyczny w miejscowym tartaku, przybiegł chwilę później, słysząc krzyk swojej małżonki. I nawet on, człowiek nawykły do widoku krwi, będący świadkiem trzech wypadków w pracy, w tym jednego wyjątkowo paskudnego, o mało nie stracił przytomności na widok tego, co zostało z jego córki. Miał jednak na tyle silną wolę, aby zejść na dół, wykręcić 911 i wezwać lokalną policję. * * * Wieści o morderstwie rozeszły się po Twin Oaks lotem błyskawicy. To małe, liczące niespełna czternaście tysięcy mieszkańców miasteczko w stanie Montana, zagubione u podnóża Gór Skalistych, żyło spokojnym, własnym rytmem. Miejsca pracy dawały: tartak należący do rodziny Fitzgeraldów, rodziny, której członkowie od pokoleń wybierani byli na burmistrzów miasteczka, oraz kopalnia należąca do przedsiębiorstwa Gemstone Company z siedzibą w Billings. Poza tym w sezonie dochodzili jeszcze turyści, z których żyła część miasteczka. Przybywali oni do Twin Oaks w małych grupach od późnej wiosny do połowy jesieni, w zimie wybierając inne szlaki i miejscówki - bardziej nadające się do uprawiania sportów zimowych. Dlatego też o tym, że Mary Mc'Bridge, roześmiana i lubiana nastolatka, ucząca się w lokalnej Goverment High School w Twin Oakss, została zaszlachtowana w swojej sypialni, do południa wiedzieli już wszyscy, a ust do ust przechodziły informacje obfitujące w coraz bardziej krwawe szczegóły. Ciało ofiary znalazło się w kostnicy miejskiej przychodni pełniącej jednocześnie funkcję szpitala, a lokalna coroner Stephanie Arevalo próbowała zrozumieć, kto i dlaczego tak okrutnie postąpił z niewinną dziewczyną. W tym samym czasie dyrektor szkoły Garry Bosch zastanawiał się, co powiedzieć młodzieży, która po wakacyjnej przerwie, dwa tygodnie wcześniej wróciła do ławek, a lokalny dziennikarz - David Bianco starał się nadaremnie wywrzeć nacisk na szeryfie Glenie Hale'u aby zdradził mu jakieś co bardziej "mięsiste" szczegóły. W swojej rezydencji, największym i najokazalszym budynku w mieście, burmistrz Brandon Fitzgerald poprawiał krawat przed lustrem, wiedząc, że w drodze do Twin Oaks są wozy transmisyjne lokalnych i stanowych telewizji, którym zamierzał udzielić wywiadu. Natomiast Debra Singelton, właścicielka motelu "Niedźwiedź i sowa" od kwadransa wpatrywała się w okno na przepływającą nieopodal, rwącą rzekę Owl Stream. To, co stało się z biedną Mary budziło w nadal mimo wieku atrakcyjnej Debrze dziwne uczucie lęku. Może to krew rdzennych mieszkańców Ameryki, która w ćwierci wypełniała jej żyły, a może kobieca intuicja powodowały, że właścicielka motelu w odgłosach spienionej wody słyszała echo krzyku. Na drugim końcu miasteczka, w warsztacie samochodowym na wylotówce w stronę nizin, mechanik Frank Chase skupił się na naprawie trucka należącego do jego dawnej miłości - nauczycielki Allison Oubre. I chociaż współczuł straty dziecka staremu kumplowi, to jednak mało go to obchodziło. Allison Oubre, której samochód naprawiał Frank, siedziała w tym samym czasie w salonie fryzjerskim i jak dwie inne klientki wsłuchiwała się w rozentuzjazmowaną gadaninę sąsiadki rodziny zamordowanej, która w szczegółach opowiadała o tym, co działo się rankiem pod domem Mc'Bridgów. Nad Twin Oaks zbierały się czarne chmury i nie chodziło o kolejną burzę nadciągającą z południa w stronę miasteczka. Już niedługo krew miała popłynąć równie obficie, co deszcz, a trupów mogło być o wiele więcej. Tylko nikt jeszcze w niewielkim, górniczo - tartacznym miasteczku, o tym nie wiedział. Był 14 września 1995 roku. Dzień, który okazał się być początkiem brutalnych i krwawych wydarzeń w malowniczym Twin Oaks. CIĄG DALSZY NASTĄPI, GDY WYBIERZEMY GRACZY DO SESJI ..... Ostatnio edytowane przez Armiel : 18-08-2021 o 13:46. |
24-08-2021, 09:29 | #2 |
Reputacja: 1 | WSZYSCY 14 września 1995 roku zapowiadał się pochmurnie. Ciemne chmury i silny wiatr nadciągały z południa, niosąc z sobą ciepłe powietrze. Tutaj, w Twin Oaks, jesień przychodziła szybciej, ale wiatr z południa zawsze był cieplejszy, niż ten z północy. Obiecywał, że lato zostanie nieco dłużej w tym małym miasteczku, nim na dobre wyszarpią je z niego zimne wiatry z gór. Tym razem było jednak inaczej. Spokojnym, w gruncie rzeczy miasteczkiem turystyczno - tartaczno - górniczym wstrząsnęła koszmarna wieść o śmierci Mary Mc'Bridge. Dziewczyny lubianej, miłej, zawsze uśmiechniętej. Nikt nie znał szczegółów, nikt nie miał pojęcia, co się tak naprawdę stało. Gapie widzieli jednak, jak służby wywożą worek ze zwłokami. Wszyscy, którzy mogli coś wiedzieć, nabrali wody w usta. Młodzież, mniej lub bardziej zorientowana w sytuacji, jak co poniedziałek zebrała się w szkole. Od końca wakacji nie minęło jeszcze zbyt wiele czasu więc większość - zarówno uczniów jak i nauczycieli - dopiero łapało rutynę. Niektórzy o tym, że ich koleżanka została zabita, dowiedzieli się dopiero z apelu, który dyrek zwołał na godzinę 10:00 na boisku sportowym szkoły. Nieco wcześniej …... WIKVAYA SINGELTON Powietrze pachniało świeżo. Tak świeżo, jak tylko może pachnieć powietrze po burzy w podgórskim miasteczku. Było ciepło, chociaż zanosiło się na deszcz, kiedy Wikvaya dotarła do szkoły. Od razu rzucił się jej w oczy policyjny samochód pod bramą wjazdową i szeryf Hale idący obok dyrektora Boscha. Dyrektor, z tego co wiedziała, był w podobnym wieku, co przedstawiciel lokalnej policji, ale wyglądał na znacznie starszego. Nieco otyły, z niezdrową cerą i przerzedzoną fryzurą mocno kontrastował z wysportowanym i smukłym Hale'u, którego tylko lekka szpakowatość włosów zdradzała faktyczny wiek. Mężczyźni stali koło radiowozu i rozmawiali, kiedy Wikvaya ich mijała. Nawet, gdy powiedziała im dzień dobry, jak wypadało, nie zwrócili na nią więcej niż minimum uwagi. - Mówię ci, byś ich nie straszył - usłyszała, jak szeryf zwraca się do Boscha. - Jednak muszą na siebie uważać. - Wiecie już coś? - Nie. Straszna jatka. Dalej nie dosłyszała, bo musiała spieszyć się na zajęcia. ANASTASIA BIANCO Szafka skrzypnęła cicho, gdy Anastasia zamykała drzwiczki. Dziewczyna wyjęła z niej swoje rzeczy i poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Ukradkiem zerknęła w tę stronę i zamarła. To była Paulina Dermound - królowa pszczół, oczywiście otoczona swoją kilkuosobową świtą najbardziej popularnych lasek w szkole. Paulina ruszyła w stronę Anastasi. - Cześć, okularnico - dziewczyny osaczyły córkę dziennikarza przy szafce. Nie miała za bardzo gdzie zwiać. Stać się niewidzialną. Paulina zmierzyła ją wzrokiem i … uśmiechnęła się przymilnie puszczając jednocześnie balona z gumy do żucia. Paulina była wysoką blondynką o zgrabnym ciele i przewrotnym, złośliwym umyśle. Nie była głupia. Wręcz przeciwnie. Była sprytna i marzyła o pracy w modelingu. Uczyła się dość dobrze, głównie za pomocą koleżanek i chętnych do pomocy i korepetycji chłopaków. - Co robisz dzisiaj po szkole? To pytanie zaskoczyło Anastasię. Spodziewała się złośliwości, zaczepek, może nawet drobnej przemocy ze strony Pauliny, ale nie takiego pytania. - Zresztą nieważne. Idziesz z nami na kawę. Pogadamy. Powiesz nam, co twój staruszek dowiedział się o tym, co się stało z Mary. Wiesz. Ponoć ktoś wyciął jej oczy i serce. Skrzywiła się z udawanym lub nieudawanym obrzydzeniem. - Ja myślę, że to ten Norman Beats. Ten dziwak. Brat tej całej squaw. On chyba kochał się w Mary. Pewnie nie chciała z nim być i ją tak załatwił. - Nie. On jest pedałem. Wszyscy się tego domyślają. - Więc może załatwił ją bo się domyśliła. "Pszczółki" rozpoczęły paplaninę ale Paulina przerwała im jednym syknięciem. - O trzeciej po południu w "Cukierni Marlene". Dowiedz się czegoś od staruszka. Czegoś użytecznego. Jasne. I nie czekając na odpowiedź, Paulina ruszyła w stronę własnej szafki, a za nią reszta dziewczyn. Za chwilę miał być dzwonek na lekcje. BRYAN CHASE Bryan był zdenerwowany. Ojciec, od samego rana, był nie w humorze. Zawsze taki był, gdy widział się z tą całą Oubre. Zresztą niezły z niej był MILF. To fakt. Stary chyba kiedyś się w niej kochał. Nic dziwnego. Musiała być niezłą dupeczką za młodu bo i teraz wyglądała całkiem całkiem. Tak czy owak, gdy stary Chase widywał dawną kumpelę, zawsze był "nie w sosie". Bryan wiedział, że wtedy dzień lub dwa musi być bardziej ostrożny. Musi więcej udawać. Kończyła mu się kasa. Był początek tygodnia, więc w szkole miał kilku frajerów, którzy mieli zapłacić wyznaczony haracz. Jasna sprawa. Kilku kujonów i nerdów chętnie zrzucało się za "ochronę". Kasa chroniła ich głównie przez Bryanem. O Mary Bryan dowiedział się od swojego kumpla, Tedda Johnsona. Tedd był rudy, piegowaty, brzydki jak dupa konia, ale miał muskuły i ojca - frajera, jak Bryan, więc chłopaki się jakoś dogadywali. Grali razem w zespole. - Słyszałeś o tej małej Mary? No tej od Mc'Bridgów. Wiesz, że w nocy ktoś pociął ją na kawałki w jej własnej chałupie? Tedd był wyraźnie podekscytowany. - Zobacz. Pies węszy koło szkoły - spojrzał w stronę radiowozu, przy którym dyrek i szeryf o czymś rozmawiali. Bryan wolał zniknąć z oczu policjanta. Ostatnio miał z nim nie najlepsze stosunki. Od czasu bójki z tymi zamiejscowymi, którzy myśleli, że mogą podrywać ich dziewczyny z Twin Oaks. Na szczęście, żaden nie wniósł oskarżenia. - Myślisz, że podejrzewają kogoś ze szkoły? Kto się bujał z tą małolatą? Kieran Mallony czy ten dupek, Deryll? Ty. Bryan? A ty nie miałeś na nią ochoty? Bryana zaczynało irytować te paplanie kumpla. Dzisiaj wyjątkowo. Skończyły mu się pigułki od trenera i czuł się dziwnie pobudzony z tego powodu. Na szczęście dla Tedda rudzielec wypatrzył kolejnego ich kumpla, Johna Sorrento, futbolistę jak Bryan i Tedd. - Hej, John. Słyszałeś o Mary? Dzwonek zagłuszył odpowiedź Johna. MARK FITZGERALD Wysiadając na swoim ulubionym miejscu Mark od razu został otoczony przez grupkę jego "przydupasów", jak określał tych kumpli, których tolerował wokół siebie. Po weekendzie nie doszedł jeszcze do siebie. Miał mały zjazd rodzinny, na którym był jednym z honorowych gości. Oczkiem w głowie rodziny. O Mary Mark dowiedział się jeszcze w domu. Wiedział, że jego stary dostał telefon prosto od szeryfa. W końcu to Brandon Fitzgerald zatwierdzał jego nominację i to on mógł go zdjąć z funkcji, odpowiednio argumentując to Radzie Miasta. Miał też okazję przysłuchać się ojcu, gdy rozmawiał z szeryfem. - Serio. - To straszne. Biedna mała. - Dobrze, że mi o tym mówisz. - Nie chcę, aby opinia publiczna dowiedziała się zbyt wiele. Zajmij się tym. - Informuj mnie na bieżąco. I trzymaj prasę na dystans. - Wiem. Nie musisz mi tego przypominać. Niewiele dało się z tej rozmowy wyciągnąć. - Mark - powiedział wtedy ojciec. - Dzisiaj zabito jedną z twoich młodszych koleżanek ze szkoły. Mary Mc'Bridge. Nie wracaj za późno ze szkoły. I nie bądź sam. Spojrzenie ojca było dziwne, ale nim Mark zdążył o coś zapytać, zadzwonił kolejny telefon i Brandon go odebrał. - Fitzgerald. Cześć Ronda. Ronda była sekretarką ojca. Mark sądził, że stary puka ją też dyskretnie na boku. Gdyby był nim, to by ją pukał, bo miała całkiem niezłe zawieszenie i piękne zderzaki. - Tak. Już wiem. Tak. Zaraz będę. Odwołaj mi te spotkania, które dasz radę… Dalej Mark już nie słuchał. Teraz, gdy widział szeryfa gadającego z dyrkiem, Mark przypomniał sobie poranek w domu. Wszedł na korytarz, otoczony swoimi "kumplami" i odpowiedział na kilka powitań i uśmiechów dziewczyn. Mimo sprawy z Mary szkoła rządziła się swoim życiem. Był poniedziałek. I pierwsza matma. DARYLL SINGELTON To był udany weekend. Burza w lesie to zawsze coś. A tę noc Daryl spędził poza domem, w górach. Nie mógł jednak odpuścić szkoły, więc rankiem przyszedł do domu, przebrał się i udał do znienawidzonego budynku pełnego ludzi, którzy szeptali za jego plecami. Wiedział, że nie jest lubiany. Wiedział, że ludzie plotkują o nim. Biorą go za dziwaka. Za odludka. Nawet za kochającego się w chłopakach - sam nie miał pojęcia dlaczego akurat to. Nazywają Normanem Beatsem. Dziwolągiem. Freakiem. Tym razem coś jednak się zmieniło. Kiedy szedł do swojej szafki widział podejrzliwe, nieco inne niż zazwyczaj spojrzenia. Słyszał szepty. Niektórzy odwracali wzrok. - Myślicie, że to on? - jakaś starsza dziewczyna wyszeptała, niezbyt cicho, do swojej kumpeli. Kiedy brał książki z szafki obserwowali go. Czuł ich wrogość. Narastała, ale przechodzący obok pan Jim Parsons nauczający języka angielskiego nieco rozproszył tę atmosferę zbierających się problemów. Zadzwonił dzwonek na lekcje i Daryll ruszył do klasy. Nie bał się spóźnienia. Po pierwsze - nie przejmował się nim, po drugie - nauczyciele na pierwszą lekcję i tak zazwyczaj przychodzili po dwóch - trzech minutach. Szczególnie w poniedziałek. - Morderca - rzucił ktoś za jego plecami, a ktoś inny popchnął go mocniej, niż zazwyczaj, nim dotarł do klasy. JESSICA HALE Jess była szczęśliwa. Zjadła lekkie śniadanie. Pogadała z kumpelą przez telefon oglądając jednocześnie MTV, bo ojca nie było w domu. Już nie pamiętała z którą z dziewuch rozmawiała i o czym, a potem pojechała do szkoły. Tam zgarnęła ją jej psiapsiółka Paulina. Paula była spoko, cool i była najbardziej hot-girl w szkole, i bardzo lubiła Jess. A Jess lubiła Paul. Były BF, podobnie jak BF było kilka innych dziewczyn z ich paczki. Trzymały się zawsze razem i Jessica nie bardzo wiedziała, po co Paula zaprasza tę okularnicę, Anastasię, do kawiarni po szkole. I potem do niej doszło, że Mary nie żyje. Ża mała Mary, ich kumpela od pomponów, została ponoć znaleziona dzisiaj rano martwa w ich mieszkaniu. Ludzie mówili, że ponoć było bardzo dużo krwi. Niektórzy mówili, że zabił ją jej ojciec - pracujący w tartaku robotnik. Inni, że niedźwiedź lub wilk jakimś cudem dostał się do mieszkania Mary i zżarł ją, gdy spała. Jeszcze inni sądzili, że to ten dziwak, Norman Beats, który nazywał się naprawdę Daryll Singelton i był bratem takiej pół Indianki o dziwnym imieniu, trochę jak Wigwam czy coś, z którą Jessica nie bardzo się kumplowały. Jess nie wiedziała, kto zabił małą i biedną Mary, ale wiedziała jedno. Że jej staruszek na pewno złapie mordercę czy będzie nim brat Wigwamy, czy będzie to niedźwiedź czy ojczulek Mary. Jej staruszek założy mu kajdanki i zaaresztuje. Bo tak ułożony jest świat i ona, Jessica, dobrze wie, jak to działa. Policja łapie morderców i tyle. Mijając grupkę chłopaków zobaczyła wchodzącego do szkoły Marka. Oficjalnie byli parą, ale Joshua Lee, wysoki i ciemnowłosy, niezłe ciacho o fajnym tyłku, uśmiechnął się do Jessici tak białym uśmiechem, że przez chwilę pomyślała - walić Marka, czy też raczej walić się Joshuą. Potem jednak zadzwoni dzwonek i musiała pójść do swoje klasy. Nadal jednak czuła się dziwnie smutno w środku, gdy pomyślała o biednej Mary zagryzionej przez brata Wigwamicy czy też przez niedźwiedzia, albo jej ojca. To musiała być paskudna sprawa. BART SPINELI Tego weekendu Bart nie bardzo pamiętał. Co oznaczało, że był udany. I że towar, który znalazł się teraz w jego posiadaniu, był naprawdę dobry. Oj naprawdę. Oczywiście, jak to zawsze bywało w poniedziałki, a czasami również w inne dni tygodnia, Bart zaspał. Akurat nie czuł z tego powodu jakiejś specjalnej spiny ani stresu. Chata była już pusta więc wyszykował się do budy. przez chwilę zastanawiał się, czy sobie nie odpuścić, ale obiecał kilku kumplom że przyniesie trochę ziółek, i nie zamierzał nie dotrzymać umowy. Wyszedł z domu około dziewiątej. Nieźle wiało. Nadal było ciepło, ale wiatr gonił w stronę miasta kolejną burzę. Albo towar jeszcze trzymał. Pod ratuszem, który mijał w drodze do szkoły, było zastanawiająco wiele obcych samochodów, a w pobliskiej kawiarni tłoczyło się nadspodziewanie wielu ludzi. Coś musiało się wydarzyć nietypowego. Bart jednak skierował się do szkoły. W pewnym momencie wiatr zawiał znacznie silniej. Gwałtowny podmuch poderwał do góry śmieci. Worek foliowy zatańczył w miniaturowej trąbie powietrznej i poszybował prosto w stronę Barta przyklejając mu się do twarzy. Nie wiadomo dlaczego foliówka była mokra i przez chwilę chłopak odniósł wrażenie, jakby coś niewidzialnego i paskudnego polizało go jęzorem po twarzy. Szybko zerwał z siebie worek foliowy i zasłaniając twarz przed ziarenkami piasku osłonił się przed wiatrem. Do szkoły wszedł w jednej z przerw, korzystając z zamieszania. Nie chciał kolejnej rozmowy z Boschem. Dyrek i tak był na niego cięty. - W samą porę, stary - przywitał go jeden ze znajomków. - Zaraz będzie apel. - Apel - nie wiadomo dlaczego ale Bart pomyślał o ziele, które miał przy sobie. - Nie słyszałeś, stary. Ponoć ktoś zabił w nocy małą Mary Mc'Bridge. Czaisz. Jakaś ostra jazda. Dyrek walnie nam jakąś przemowę. A potem pewnie będziemy musieli pogadać z psiarnią i z psycholem - tak nazywali psychologa Randy'ego Furry. Tłum uczniów pociągnął Barta w stronę boiska. WSZYSCY Młodzież zajmowała swoje miejsca na sali gimnastycznej Goverment High School w Twin Oaks. Szkoła liczyła nieco ponad trzystu pięćdziesięciu uczniów, ale nauczyciele sprawnie kontrolowali to, co się dzieje na trybunach. Sala była dumą szkoły. Ufundowana głównie dzięki hojności Fitzgeraldów, umożliwiała rozgrywanie poważniejszych zawodów sportowych i zgromadzenie wszystkich rezydentów szkoły w jednym miejscu. Tak ja teraz. - Moi drodzy - zaczął jak zawsze niepewnie, otyły dyrek, Garry Bosch, gdy już ucichły odgłosy wydawane przez nie do końca zdyscyplinowaną młodzież. - Zapewne słyszeliście już o tragedii, jaka spotkała waszą koleżankę i przyjaciółkę, Mary Mc'Bridge. Wszyscy, cała społeczność naszego miasta, jest wstrząśnięta tym, co się wydarzyło. Dla dobra śledztwa mogę powiedzieć tylko tyle, że faktycznie, Mary została pozbawiona życia w brutalny sposób. Nie ma jednak powodu do obaw. Policja już ma podejrzanego i zaraz dokona aresztowania. Niektóre twarze, nie wiadomo dlaczego, skierowały się w stronę szkolnego dziwaka, Darylla Singeltona. Chłopak uznawany był za odludka, który łaził, nie wiadomo po co, po lesie. Niektórzy przysięgali, że widzieli, jak zabija on i patroszy zwierzęta. A to, że chłopak stronił od kontaktów z rówieśnikami, nie przysparzało mu popularności. - Niemniej jednak - kontynuował dyrektor - przez jakiś czas, apelujemy do was, abyście nie chodzili nigdzie sami, szczególnie po zmroku. Dla tych z was, którzy mają zajęcia pozaszkolne, a nie ukończyli szestanstego roku życia, zostanie wydana instrukcja, aby po zachodzie słońca, byli odbierani przez starsze rodzeństwo lub rodziców. Proszę również, aby ci z was, moi drodzy, którzy czują się wyjątkowo dotknięci tą, jakże przedwczesną i niespodziewaną stratą, spotkali się z naszym szkolnym psychologiem, panią Emmą Woods. Wszyscy znali tą trzydziesto-kilkulatkę, drugą psycholog w szkole. Szczupłą, zawsze uśmiechniętą, niczym żywcem wyjętą z żurnali o hipisach. Była naprawdę spoko. Chociaż twarz miała zbyt chudą, niemal kościstą i męską. Niektórzy uważali, że to trans, facet po zmianie płci. Ale większość obśmiewa ich za te pomysły. W każdym razie Emma była lubiana i wiele razy udawało jej się dotrzeć do młodzieży z problemami czy to psychologicznymi, czy wręcz wychowawczymi. Uczniowie szanowali ją i darzyli respektem, poza nielicznymi wyjątkami. - A nie będzie przerwy w nauce? - rzucił ktoś z tłumu. Młodzież zaśmiała się lecz kilkoro z co odważniejszych podchwyciło pytanie. - Oczywiście, że nie - wyjaśnił Bosch. - Tak jak już wspomniałem, policja ma wszystko pod kontrolą. Chciałem też dodać, że szkoła zrobi wszystko, aby odpowiednio pożegnać waszą przyjaciółkę. I chciałbym też prosić, abyście nie wydawali pochopnych świadectw czy nikogo nie obwiniali o to, co się stało. Oraz, gdyby policja potrzebowała waszej pomocy i zadawała wam jakieś pytania dotyczące Mary, abyście odpowiadali szczerze i to wszystko, co zdołacie sobie przypomnieć. A teraz, moi drodzy, wracajmy do klas. Uczniowie, pod nadzorem wychowawców, zaczęli się rozchodzić. Ostatnio edytowane przez Armiel : 24-08-2021 o 12:28. Powód: poprawiłem element z psychologami - jest ich dwoje. |
24-08-2021, 18:00 | #3 |
Reputacja: 1 |
|
26-08-2021, 14:54 | #4 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania." Ostatnio edytowane przez rudaad : 26-08-2021 o 17:51. |
27-08-2021, 11:26 | #5 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
28-08-2021, 14:52 | #6 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Dla szesnastoletniej Jessici rozpoczął się zwyczajowy, kolejny "dzień jak co dzień" i nawet nie wiedziała, jak bardzo się myliła, i jak zmieni się w ciągu owych paru dni jej życie. Poniedziałek rozpoczęła płatkami z mlekiem, jak zwykle ledwie podziubanymi, i szklanką soku pomarańczowego, typowym dla niej śniadankiem w tygodniu, w końcu nie może być gruba, bo kto widział grubą Cheerleaderkę?? Telefon ze Stacy, MTV na telewizorze w tle, w końcu i szybki prysznic, i czas do szkoły… Gdzie był i jej tatuś. Glen Hale miał na sobie mundur, kapelusz, broń, i przed szkołą stał jego radiowóz. Jessica się bardzo zdziwiła, zresztą nie tylko ona. Ale jednak ona jakoś tak trochę bardziej niż pozostali, tatuś jej bowiem nic nie powiedział, nie pisnął ani słówkiem co się działo… ~ Wraz z Paulą i całą paczką "pszczółek" praktycznie rządziły szkołą, co Jess się bardzo podobało. Nie pokazywała tego po sobie aż tak z zewnątrz, jednak w środku… łaskotało w przyjemny sposób, tak samo przyjemnie jak Mark, gdy schodził między jej nóżki… ekhem, znaczy się, była szczęśliwa. Była zadowolona ze swojego życia, była uśmiechnięta. Była na właściwym miejscu, z właściwymi osobami, i to było najważniejsze. Po co Paula zapraszała Anastasię do "Marlene"?? BF knuła jakiś piękny plan odnośnie okularnicy? A nie, chwila, co się stało…? Co. Się. Stało??? Tatuś znajdzie wilka, niedźwiedzia, czy co to tam było i zastrzeli. Albo… albo też zastrzeli tego kto zabił Mary, albo go aresztuje, wsadzi za kratki, a potem na krzesełko elektryczne i będzie frytka… tak, tak tatuś zrobi. Znajdzie, i będzie sprawiedliwie. Jessica zacisnęła na moment swoje piąstki. Ale życie toczyło się nadal. I główka blondyneczki została rozproszona bardziej przyziemnymi sprawami w szkole… - Hej Mark! - Mrugnęli oboje do siebie z daleka, gdy zauważyła MIŁOŚĆ SWOJEGO ŻYCIA. Jednak parę sekund później... - Heeeeeej Joooosh - Cheerlederka aż zawinęła kosmyk włosów na paluszek, widząc ten uśmiech. ~ Jess siedząca na trybunach cichutko płakała, pocieszana przez swoje psiapsiółki, z których zresztą kilka również miało łzy w oczach. Ktoś jej podał chusteczkę, ktoś objął ramieniem… Będzie dobrze, będzie dobrze. Zerknęła - jak wielu innych - na "Wigwamową" i jej brata. Głównie na brata. Czy on mógł coś takiego zrobić?? Więc dlaczego tatuś go jeszcze nie zastrzelił? *** Cała drużyna Cheerlederek miała później spotkanie z psychologami Furrym i Woods, tak zdecydowano za nie odgórnie. Należało w końcu dziewczęta pocieszyć i podbudować... Wiele z nich poza rozmową, dostało nawet jakieś "lekarstwo" do wypicia na uspokojenie nerwów… Jessica poczuła się lepiej. …. I prawie by się spóźniły na spotkanie z okularnicą, gdyby nie Mark i jego fajne autko, i Jack, główny filar drużyny footbolowej(i chłopak Pauli) i jego autko. *** A na dalsze popołudnie Jessica miała w planach zamiar jeszcze spędzić trochę czasu z Markiem. Może podskoczą do Mall*? * Centrum handlowe, jakkolwiek ono wygląda :P
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD Ostatnio edytowane przez Buka : 28-08-2021 o 15:05. |
28-08-2021, 16:03 | #7 |
Administrator Reputacja: 1 | Mark Fitzgerald, 17-letni gwiazdor szkolnej drużyny futbolowej, syn burmistrza i dumny posiadacz forda-mustanga, tego ranka odczuwał zdecydowaną niechęć do zwleczenia się z łóżka... A powodem nie była konieczność pójścia do szkoły, tylko skutki wczorajszej imprezy. Niby rodzinnej, ale przy okazji na przyjęciu pojawiło się parę ważnych osób z miasteczka. Taaa.... Mark miał powyżej uszu wszelkich tego typu imprez, nawet gdy był najważniejszą na pozór osobą na takim spotkaniu. Chluba i duma rodziny (i szkolnej drużyny futbolowej) zdecydowanie wolałaby zrobić wypad za miasto, z Jessicą, niż siedzieć i uśmiechać się do krewnych i ważnych osobistości. No ale za sławę i stanowisko trzeba było płacić w taki czy inny sposób. Tak mówił ojciec, a Mark wierzył mu, bo widział to też na własne oczy. Wszystko miało i blaski, i cienie. Ale dobrą minę do złej gry trzeba było robić zawsze. Uśmiechaj się i nie ziewaj - choćbyś umierał z nudów. ~ * ~ Kilka pompek, parę podciągnięć na drążku, szybki prysznic i można było wbić się w rzeczy, mniej więcej nadające się do pójścia do szkoły, i zbiegł na parter, na śniadanie... a ostatnia grzanka niemal stanęła mu w gardle, gdy ojciec przekazał mu ponurą informację. Oczywiście znał Mary. W końcu był zawodnikiem i znał każdą laskę od pomponów. Znał ją nie tak dobrze, jak niektóre, ale znał i nawet lubił, bo dziewczyna dawała się lubić. Miał też nadzieję, że szeryf i jego ludzie dopadną tego drania, co zabił Mary, bo mordowanie ładnych dziewczyn powinno spotkać się ze szczególnie surową karą. - Tak, nie wrócę późno, nie będę sam - zapewnił ojca. Nawet nie wiedział, czy te słowa dotarły do adresata, bowiem ojciec już się zajął kolejną rozmową, tym razem z Rondą. Ta, zdaniem Marka, była sekretarką idealną. Nie dość, że profesjonalistka w każdym calu, to jeszcze zbudowana tak, że mogłaby jej pozazdrościć niejedna laska z jego szkoły. Ale kłusować na terenach ojca nie zamierzał, nawet gdyby wszystko miało zostać w rodzinie. Wbił się w drużynową bluzę, zabrał plecak, a po chwili odpalał swój nie tak dawno otrzymany samochód. Wyjechał na ulicę z piskiem opon, ale zaraz zwolnił. Założył ciemne okulary, włączył odpowiednią muzykę... i przyspieszył, mając w dużym poważaniu ograniczenia prędkości, a zważając tylko na wałęsające się psy i nielicznych przechodniów. Zwierzęta lubił, a z potrącenia kogoś trudno by się było wykręcić. ~ * ~ Zaparkował na swoim, wolnym na szczęście miejscu i ściągnął ciemne okulary, które w szkole, nie wiedzieć czemu, nie były dobrze widziane. Przez paru wapniaków, piszących szkolne regulaminy. Ledwie wysiadł, znalazł się w kręgu kumpli z drużyny. Parę uścisków ręki, parę klepnięć, które zwaliłyby z nóg jakiegoś chuderlaka. - Słyszałeś o Mary? - spytał Jerome, jeden z obrońców. - Tak, tak, słyszałem - odparł, bardziej skupiając się na "wyposażeniu" jednej z przechodzących niedaleko dziewczyn, niż na temacie. A wnet okazało się, że słyszał niewiele, bowiem szkoła wrzała, zaś nowina, przekazywana z ust do ust, nabierała mocy i obrastała w treści, które niekoniecznie musiały być zgodne z prawdą. Treści niezwykle barwne... i coraz bardziej przerażające. Na ile krwawe opisy zgadzały się z faktami - tego Mark nie wiedział, ale jeśli choćby część z nich była prawdą, to on chciałby dorwać mordercę na parę chwil przed szeryfem. I przespacerować się po nim parę razem tam i z powrotem. W narciarskich butach na nogach. ~ * ~ - Hej, Jess! - Na widok SWOJEJ dziewczyny uśmiechnął się szeroko, a wspomnienie paru chwil spędzonych razem, w samochodzie, odsunęły na jakiś czas myśli o Mary. Za to wymiana spojrzeń i uśmiechów między Jess a Joshem spodobała mu się znacznie mniej. Może warto by coś zrobić, zanim tamci przejdą od spojrzeń do czynów? Ale na przemyślenia zabrakło czasu, bo spędzili wszystkich do auli. Dyro plótł trzy po trzy, a mark zastanawiał się, co takiego zrobiono Mary... i kiedy dadzą im wszystkim wieczorny areszt domowy. Co byłoby bez sensu, jeśli - jak mówią - Mary zginęła w domu. Nagle do uszu Marka doszedł szept. - To Daryll ją zadźgał... Mark rzucił okiem w stronę mówiącej ciekaw, kto roznosi takie plotki. W winę Darryla jakoś nie potrafił uwierzyć. Uważał chłopaka za świra, owszem, ale świra nieszkodliwego dla otoczenia. Ale nie zamierzał tego mówić. ~ * ~ Śmierć uczennicy wprowadziła w życie szkoły sporo zamieszania, nie na tyle jednak, by zajęcia miały zostać odwołane. Lekcje musiały się odbyć. A potem chciał spotkać się z Jess. Może ona będzie wiedzieć dokładnie, co stało się z Mary, że niemal zabroniono wszystkim samotnego poruszania się po mieście wieczorową porą. A poza tym... i tak miał ochotę się z nią zobaczyć. W końcu były rzeczy ważne i ważniejsze. ~ * ~ - Mark... - Jessika w dziewczęcych wprost podskokach zjawiła się przy aucie, wyraźnie ciesząc się na jego widok. Słodki buziak na powitanie skwitowany został głośnym westchnieniem, jakie wydały stojące o dwa kroki od nich psiapsiółeczki Jess. - Podwieziesz nas? - spytała. - Do kawiarni? Jack podrzuci Paulę i resztę... Rzut oka na samochód kumpla z drużyny wystarczył. - Jasne, podwiozę was... - Uśmiechnął się, chociaż prawdę mówiąc wolałby zabrać samą Jess. Niekoniecznie do kawiarni. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Spotkać się można było później. ~ * ~ Wieczorem miał zamiar porozmawiać z ojcem. Na poważnie. I wyciągnąć z niego wszystko, co wiadomo na temat Mary. W końcu był dorosły i miał prawo wiedzieć. |
29-08-2021, 05:24 | #8 |
Northman Reputacja: 1 | Zanim otworzył oczy, to już wiedział. Zaspał. Nie było innej możliwości. Albo budził go budzik, albo sam i wtedy już był spóźniony do szkoły. Że też, tak to musieli wymyślić, że gdy skończą się wakacje, to od razu gonią do budy. Powinien być jakiś okres przejściowy. Aby spokojnie przygotować do tego ciało i umysł. Już z dwa tygodnie się męczył odkąd zaczął się wrzesień. Czuł, że jednak trzeba zwlec się z barłogu. Zanim to się jednak stało, półotwartymi okiem zerknął ku szafce naprowadzając rękę na czarny budzik w kształcie kasku Dartha Vadera. Przycisnął guzik od szufladki, co wyskoczyła z żuchwy i ostrożnie wyciągnął stamtąd, spośród leżących zamiast baterii, skręta. Czarne oczodoły hełmu nie świeciły czerwienią cyfrowego wyświetlacza, więc ciężko było mu ocenić, czy warto w ogóle już wychodzić z domu. W chacie było cicho, był sam. Powąchał papierosa z marihuany przeciągając go pod nosem i uśmiechnął się szeroko. Może i nie pamiętał dokładnie weekendu, ale ten towar na długo zapadnie mu w pamięci. Załatwiony w rezerwacie, wyrób lokalny, naszym słoneczkiem ogrzewany, górskim deszczem podlewany. Powłócząc noga za nogą poczłapał z pokoju przez korytarz do łazienki przyrodniej siostry. Brittney zawsze brała zajebiście długie i gorące prysznice, że trzeba było wstawiać drugi wywietrznik w suficie, żeby od tej pary grzyba ściany nie złapały. [media] https://ethicsalarms.files.wordpress...4/02/rogen.jpg[/media] Wygodnie siedząc na tronie zrzucał wagę po niedzielnym obżarstwie pizzą i kilka razy pociągnął skręta puszczając dwa gęste koła z dymu. Nie mógł sobie pozwolić niestety na więcej przyjemności. Po skończeniu toalety oczywiście zapomniał spuścić po sobie wodę w kiblu, lecz wywietrzniki odruchowo włączył, żeby siora nie poczuła zioła i nie darła japy. Odkąd ojciec ożenił się z Allison, a minęło już z dziesięć lat, to nie mieszkał w domu rodzinnym Spinelich. Przez chwilę wahał się, czy nie pójść do babci, ale szybko przypomniał sobie, o obietnicy danej kumplom. Nazwa pasowała do towaru. Złoto Acapulco. Zarechotał z uznaniem dla geniuszu artysty. W kierunku szkoły ruszył na piechotę. Ostatnie oszczędności z wakacyjnej pracy wydał na trawę, a ojca o kasę na benzynę miał honor nie sępić. Szedł po krawężniku chodnika z rękoma szeroko rozpostartymi ciesząc się wciąż ciepłym słońcem na twarzy i rześkim górskim wiatrem we włosach. Z tradycją sięgającą czasów gówniarza, stąpał tak, aby nie deptać po liniach łączących betonowe odlewy. Zawsze tak robił ilekroć pamiętał, a pamiętał zawsze kiedy czuł towar. Wtedy wiedział, że kiedy całkiem przestanie, to tak jakby już był dorosły. Zamieszanie pod ratuszem w centrum nieco go zaintrygowało. Wprawdzie po miasteczku o tej porze roku zjeżdżało się sporo myśliwych, bo okoliczne tereny w zwierzyną łowną bogato stały, a miesiące od wiosny odmierzały kolejne sezony. A to na antylopę, a to na jelenia, czy łosia, czy innego czworonoga. A to na łuk i kuszę, a to czarny proch. Za wcześnie jednak chyba było jeszcze na zresztą na broń palną, bo nie widział szwendajacych się po miasteczku w pomarańczowych kamizelkach. Więc zapewne sezon łuczniczy. Tylko samochody pod ratuszem nie pasowały do myśliwych. Ostatnim razem, kiedy tyle widział poruszenia to kiedy kilka lat temu mieli jakieś zdjęcia do filmu kręcić w okolicy o niby mieszkających w górach kanibalach. Mokra reklamówka znienacka oblizała go, niczym psi jęzor i zmyła z gęby Spineliego wyraz błogostanu. - Osz ty, kurwa! - sapnął o mało nie przewracając się o własne nogi i posłał za odlatującą torbą kilka niecelnych zamachnąć zaciśniętych pięści. - Obrzydlistwo. - splunął z ziarenkami piasku za odlatującą dalej torbą. Kto wie gdzie leżała foliówka i czy oby tylko górskim deszczem podlana! *** Na sali gimnastycznej usiadł między Bryanem Chase i Tonym Oliwko. Jeden i drugi na ostatniej imprze prosili o małe co nieco, więc się podzielił grzecznościowo. - Złoto Acapulco… - szepnął konspiracyjnie namaszczając słowa. Kto wie, kiedy i on będzie potrzebował przysługi. Patrzył z góry na tył głowy Brittney Oubre zastanawiając się, kto mógłby spuścić się takiego niesłychanego mordu. Przyrodnia siostra nadal ocierała policzki od wcześniejszego płakania. Była razem z Mary Mc’Bridge w tej samej paczce cheerleaderek. Szkoda zrobiło mu się siostry i wzruszony sam otarł wierzchem dłoni świeczki w oczach. Nie kupował teorii, że to blady Daryll mógłby taki numer wykręcić, a potem sobie przyjść do szkoły. Zresztą on miał zbyt fajną siostrę, żeby być takim zjebem, za którego go wszyscy biorą. Za tym na pewno stał jakiś przyjezdny. Mieszkańcy Twin Oaks jacy nie byli, to z pewnością nikt z naszych tego by nie zrobił. Szeryf Hale mordercę szybko aresztuje, jeśli jeszcze nie jest w okolicy i wszystko wróci do normy. Póki co, wiedział że Mary jest w lepszym świecie. Dobry haj był przecież jak przedmieścia raju. Od dzieciństwa, czy tego chciał czy nie chciał, musiał oswoić się ze śmiercią. W końcu był synem grabarza jedynego domu pogrzebowego w promieniu pięćdziesięciu mil.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 29-08-2021 o 05:28. |
29-08-2021, 21:12 | #9 |
Interlokutor-Degenerat Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Bardiel : 29-08-2021 o 21:31. |
30-08-2021, 04:22 | #10 |
Northman Reputacja: 1 | - Taaak. - bez entuzjazmu, lecz siląc się na przekonujące brzmienie przystał na żądanie szkolnego brutala. Tak, przy Bryanie trzeba było uważać. Koleś zdecydowanie więcej miał włókien mięśniowych niż szarych komórek do wykorzystania. Bart mógłby przysiąc, że to i on go na imprezie prosił o dokładkę w poniedziałek, ale z drugiej strony ile to już razy się pomylił w innych sprawach, gdy pamięć dryfowała w kierunku upalonego jak piec martenowski maślanego dnia? Po apelu, kiedy sala opustoszała niemal w całości, na ławce siedział nadal Spineli obok Chase. - O czym chciałeś pogadać? - zapytał ostrożnie. Bryan spojrzał na rozmówcę spode łba. Z początku ciężko było stwierdzić czy robi tak dlatego, że jest zły na Barta, czy zły po prostu. - Chodzi o to, że… - zaczął w końcu, rozglądając się raz jeszcze dla pewności, czy nikt nie podsłuchuje. - Słyszałem, że masz różne kontakty. Że załatwiasz towar. Potrzebny mi jest. - No mam. Ile potrzebujesz? Złoto Acapulco. To jest najlepszy towar jaki miałem zaszczyt skosztować. - pokiwał poważnie głową. - Nie interesuje mnie jakieś gówno dla ćpunków - żachnął się Bryan i rozejrzał jeszcze raz. - Chodzi o… Takie środki. Ale jak komuś o tym palniesz to cię zajebie. Rozumiesz? Osiłek przeszył chłopaka spojrzeniem. - Bez przesady Bryan. Z dupy nie strzelam… - tamten udał lekko urażonego. - O co chodzi? Zwalisty chłopak raz jeszcze obejrzał się za siebie. Ewidentnie nie potrafił wrzucić na luz, a na konspiracji znał się tyle, co statystyczny słoń. - Dianabol. Załatwisz? - Oh... Spróbuję. Powiem ci do wieczora czy i za ile. Wiesz… ja nie mam potrzeby… - szybko zamilkł. - Postaram się. - No to teraz już będziesz mieć potrzebę. Skołuj, co mówię a ja załatwię kasę. I zadbam, żeby nikt cię w tej budzie nie ruszył. Bykowaty kolega podniósł się z ławki i położył ciężką łapę na ramieniu Barta. - Widzę, że równy z ciebie chłop. Tylko pamiętaj. Morda w kubeł, bo wiesz... Uścisk Bryana zrobił się na moment nieprzyjemnie mocny. Zaraz potem na jego twarzy pojawiła się namiastka uśmiechu, jakby odetchnął z ulgą. - Trzym się. - Nie ma sprawy Bryan. Dzięki. Uśmiechnął się wymuszenie, bo zdał sobie sprawę, że nie wie w zasadzie za co sportowcowi podziękował. Czuł zaś jak narasta w nim gniew. Po wyjściu z sali już wiedział gdzie skierować swoje pierwsze kroki. Wszyscy sportowcy są tacy sami, pomyślał ze złością mając przed oczami twarz ojca. Chyba dostał od niego solidny opierdol wczoraj wieczorem, z czego pamiętał standardowe trucie starej płyty, ale napięcie rosło między nimi mniejszo-większymi spięciami już przez całe wakacje. A, że w twoim wieku miałem sześciopak, a że byłem kapitanem drużyny, a że moja dziewczyna była królową studniówki, a że ja byłem królem. I że miałem drogę otwartą na studia z pełnym stypendium sportowym… Kurwa, i chuj ci z tego wszystkiego zostało, prócz wspomnień, c’nie?! - Bart za każdym razem chciał mu odkrzyknąć w twarz, ale trochę się bał, bo ojciec miał w chuj krzepy, a trochę wiedział, że to jak kop w jaja do wykorzystania kiedyś w ostateczności. Tego dnia, który nie dość, że zaczął się od tak ciężkiego tematu jak śmierć laski w szkole, to jeszcze lokalny bandyta w sportowej kurtce szantażuje go pod groźbą wpierdolu o sterydy. Koleś od parującego uszami testosteronu chodził jak bomba zegarowa i jeszcze mu było mało anabolików. Ciekawe czy wiedział, że od tego może wyłysieć, nosić męskie cycki lub mieć problemy ze stawianiem Wacka na baczność? Kto jak to, ale Bart wiedział lepiej, aby info o skutkach ubocznych lepiej było przy Chasie trzymać za zębami dla siebie. Nauczki dać Bryanowi nie mógł, ale rozeźlony na wszystkich durnych sportowców świata, mógł dać upust swego talentu w inny sposób. Korytarze były już wyludnione. Podszedł do gabloty z trofeami, jakie przez lata uzbierały się w szkole. Na prominentnym miejscu stał złoty puchar za pierwsze miejsce stanowego baseballa w roku szkolnym 69/70. Pod nim w dębowej oprawie wisiało zdjęcie kapitana Nicka Spineli. Rosły młodzieniec z szerokim uśmiechem kwadratowej szczęki w stroju szkolnych barw, klęczał na jedno kolano trzymając w ręce kij do basebola, a w drugiej wzniesiony puchar. Dyskretnie rozejrzał się, a nie widząc, aby ktoś zaprzątał sobie nim uwagę, wiedział co zrobić. Gablota jednak zamknięta była na zamek, którego nijak było sforsować. Wybicie szyby odpadało. Wzruszył ramionami i czarnym flamastrem kilkoma sprawnymi ruchami domalował zdjęciu ojca na szklanej oprawie charakterystyczne sumiaste wąsy, a zamiast kija szpadel. Trzymany nad głową puchar przykrył trupią czaszką. Przez moment zastanawiał się, czy może jeszcze przy ustach domalować penisa? Ostatecznie zrezygnował. W końcu ojciec, a macochy, jakby nie było nauczycielki i Brittney wystawiać na większy obciach nie chciał. Zaśmiał się i ruszył korytarzem zastanawiając się, czy jego diler ma dostęp do sterydów lub recept. Zioło, psychodeliki i ciężkie dragi to i owszem. Skoro miał opioidy do innych lekarstw mógł też mieć, więc był bardzo optymistycznej myśli, że obejdzie się bez ryzyka oklepu od Bryana. Będzie musiał wieczorem odwiedzić Saula Silvera, starszego o kilka lat absolwenta, który mieszkał w przytulnym domku mobilnym na peryferiach, przy drodze wjazdowej do Twin Oaks. Przy toaletach zobaczył rodzeństwo Singeltonów. Wikvaya byłą jedną z tych popularnych lasek, które nie dość, że kusiły urodą, to jeszcze dobrze się uczyły i były po prostu takie jakieś fajne. Była zdecydowanie poza jego ligą, więc nawet nie wysilał się na żadne bajerowanie, ale to właśnie dzięki niej poznał w Rez „Szamana”, jak sam sobie przezwał Ryżego Konia, od którego było zacne Złoto Acapulco. Sympatia ku niej w naturalny sposób przelewała się na jej nieszczęsnego brata, który naprawdę potrzebował w życiu wrzucić na większy luz, ujarać się od czasu do czasu w ludzkim towarzystwie. Odpłynąłby mu ten cierpiętniczy grymas egzystencji, gdyby tylko przestał być skazującym się na boczny tor luzerem. - Siemka. - pozdrowił z uśmiechem przechodząc obok.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |