Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-08-2021, 13:43   #1
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[18+] Horror/slasher - Twin Oaks

TWIN OAKS


MUZYKA POD NASTRÓJ


Burza, która przez niemal godzinę, szalała nad TWIN OAKS, oddalała się w kierunku niedalekich gór.

Czarne, skłębione chmury opasłymi brzuszyskami dotykały kamiennych szczytów, gdy Mary Mc'Birdge wydała ostatnie tchnienie. Leżała w swoim łóżku, w pościeli przesiąkniętej krwią, i wpatrywała się w sufit z wyrazem cierpienia zastygłym na młodej twarzy. Twarzy, która jako jedyny element ciała dziewczyny, pozostał taki, jaki był, nim ostrze mordercy zaczęło swój taniec śmierci. Reszta - ręce, nogi i korpus, zmieniły się w poszatkowane, pocięte do kości i podziurawione do głębi, kawałki mięcha.

O tym z jaką siłą, z jakim szaleństwem zadawano ciosy, świadczyły rozbryzgi krwi na ścianach, na meblach, na oczach lalek ustawionych na półce w pobliżu łóżka - pamiątce z jeszcze nie tak dawnych dni dziecięcych, a nawet na suficie w który trafiło kilka strug z arterii szyjnych.

Krew spływała strumyczkami w dół, skapywała na podłogę, wsiąkała we wzorzysty dywan obok łóżka.

Pierwszą, które znalazła ciało Mary była jej matka, Tara Mc'Bridge. Zaniepokojona tym, że córka nie schodziła na śniadanie, ruszyła, aby ją obudzić. To, co zastała w pokoju piętnastolatki wyrwało z niej najpierw rozpaczliwy wrzask, a potem łkania. Ojciec Mary, Tommy Mc'Bridge, prosty robotnik fizyczny w miejscowym tartaku, przybiegł chwilę później, słysząc krzyk swojej małżonki. I nawet on, człowiek nawykły do widoku krwi, będący świadkiem trzech wypadków w pracy, w tym jednego wyjątkowo paskudnego, o mało nie stracił przytomności na widok tego, co zostało z jego córki. Miał jednak na tyle silną wolę, aby zejść na dół, wykręcić 911 i wezwać lokalną policję.

* * *

Wieści o morderstwie rozeszły się po Twin Oaks lotem błyskawicy. To małe, liczące niespełna czternaście tysięcy mieszkańców miasteczko w stanie Montana, zagubione u podnóża Gór Skalistych, żyło spokojnym, własnym rytmem. Miejsca pracy dawały: tartak należący do rodziny Fitzgeraldów, rodziny, której członkowie od pokoleń wybierani byli na burmistrzów miasteczka, oraz kopalnia należąca do przedsiębiorstwa Gemstone Company z siedzibą w Billings. Poza tym w sezonie dochodzili jeszcze turyści, z których żyła część miasteczka. Przybywali oni do Twin Oaks w małych grupach od późnej wiosny do połowy jesieni, w zimie wybierając inne szlaki i miejscówki - bardziej nadające się do uprawiania sportów zimowych.

Dlatego też o tym, że Mary Mc'Bridge, roześmiana i lubiana nastolatka, ucząca się w lokalnej Goverment High School w Twin Oakss, została zaszlachtowana w swojej sypialni, do południa wiedzieli już wszyscy, a ust do ust przechodziły informacje obfitujące w coraz bardziej krwawe szczegóły. Ciało ofiary znalazło się w kostnicy miejskiej przychodni pełniącej jednocześnie funkcję szpitala, a lokalna coroner Stephanie Arevalo próbowała zrozumieć, kto i dlaczego tak okrutnie postąpił z niewinną dziewczyną.

W tym samym czasie dyrektor szkoły Garry Bosch zastanawiał się, co powiedzieć młodzieży, która po wakacyjnej przerwie, dwa tygodnie wcześniej wróciła do ławek, a lokalny dziennikarz - David Bianco starał się nadaremnie wywrzeć nacisk na szeryfie Glenie Hale'u aby zdradził mu jakieś co bardziej "mięsiste" szczegóły. W swojej rezydencji, największym i najokazalszym budynku w mieście, burmistrz Brandon Fitzgerald poprawiał krawat przed lustrem, wiedząc, że w drodze do Twin Oaks są wozy transmisyjne lokalnych i stanowych telewizji, którym zamierzał udzielić wywiadu.
Natomiast Debra Singelton, właścicielka motelu "Niedźwiedź i sowa" od kwadransa wpatrywała się w okno na przepływającą nieopodal, rwącą rzekę Owl Stream. To, co stało się z biedną Mary budziło w nadal mimo wieku atrakcyjnej Debrze dziwne uczucie lęku. Może to krew rdzennych mieszkańców Ameryki, która w ćwierci wypełniała jej żyły, a może kobieca intuicja powodowały, że właścicielka motelu w odgłosach spienionej wody słyszała echo krzyku.

Na drugim końcu miasteczka, w warsztacie samochodowym na wylotówce w stronę nizin, mechanik Frank Chase skupił się na naprawie trucka należącego do jego dawnej miłości - nauczycielki Allison Oubre. I chociaż współczuł straty dziecka staremu kumplowi, to jednak mało go to obchodziło. Allison Oubre, której samochód naprawiał Frank, siedziała w tym samym czasie w salonie fryzjerskim i jak dwie inne klientki wsłuchiwała się w rozentuzjazmowaną gadaninę sąsiadki rodziny zamordowanej, która w szczegółach opowiadała o tym, co działo się rankiem pod domem Mc'Bridgów.

Nad Twin Oaks zbierały się czarne chmury i nie chodziło o kolejną burzę nadciągającą z południa w stronę miasteczka. Już niedługo krew miała popłynąć równie obficie, co deszcz, a trupów mogło być o wiele więcej. Tylko nikt jeszcze w niewielkim, górniczo - tartacznym miasteczku, o tym nie wiedział.

Był 14 września 1995 roku. Dzień, który okazał się być początkiem brutalnych i krwawych wydarzeń w malowniczym Twin Oaks.

CIĄG DALSZY NASTĄPI, GDY WYBIERZEMY GRACZY DO SESJI .....
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 18-08-2021 o 13:46.
Armiel jest offline  
Stary 24-08-2021, 09:29   #2
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

14 września 1995 roku zapowiadał się pochmurnie. Ciemne chmury i silny wiatr nadciągały z południa, niosąc z sobą ciepłe powietrze. Tutaj, w Twin Oaks, jesień przychodziła szybciej, ale wiatr z południa zawsze był cieplejszy, niż ten z północy. Obiecywał, że lato zostanie nieco dłużej w tym małym miasteczku, nim na dobre wyszarpią je z niego zimne wiatry z gór.

Tym razem było jednak inaczej. Spokojnym, w gruncie rzeczy miasteczkiem turystyczno - tartaczno - górniczym wstrząsnęła koszmarna wieść o śmierci Mary Mc'Bridge. Dziewczyny lubianej, miłej, zawsze uśmiechniętej.

Nikt nie znał szczegółów, nikt nie miał pojęcia, co się tak naprawdę stało. Gapie widzieli jednak, jak służby wywożą worek ze zwłokami. Wszyscy, którzy mogli coś wiedzieć, nabrali wody w usta.

Młodzież, mniej lub bardziej zorientowana w sytuacji, jak co poniedziałek zebrała się w szkole. Od końca wakacji nie minęło jeszcze zbyt wiele czasu więc większość - zarówno uczniów jak i nauczycieli - dopiero łapało rutynę.

Niektórzy o tym, że ich koleżanka została zabita, dowiedzieli się dopiero z apelu, który dyrek zwołał na godzinę 10:00 na boisku sportowym szkoły.

Nieco wcześniej …...


WIKVAYA SINGELTON

Powietrze pachniało świeżo. Tak świeżo, jak tylko może pachnieć powietrze po burzy w podgórskim miasteczku. Było ciepło, chociaż zanosiło się na deszcz, kiedy Wikvaya dotarła do szkoły.

Od razu rzucił się jej w oczy policyjny samochód pod bramą wjazdową i szeryf Hale idący obok dyrektora Boscha. Dyrektor, z tego co wiedziała, był w podobnym wieku, co przedstawiciel lokalnej policji, ale wyglądał na znacznie starszego. Nieco otyły, z niezdrową cerą i przerzedzoną fryzurą mocno kontrastował z wysportowanym i smukłym Hale'u, którego tylko lekka szpakowatość włosów zdradzała faktyczny wiek.

Mężczyźni stali koło radiowozu i rozmawiali, kiedy Wikvaya ich mijała. Nawet, gdy powiedziała im dzień dobry, jak wypadało, nie zwrócili na nią więcej niż minimum uwagi.

- Mówię ci, byś ich nie straszył - usłyszała, jak szeryf zwraca się do Boscha. - Jednak muszą na siebie uważać.
- Wiecie już coś?
- Nie. Straszna jatka.
Dalej nie dosłyszała, bo musiała spieszyć się na zajęcia.

ANASTASIA BIANCO

Szafka skrzypnęła cicho, gdy Anastasia zamykała drzwiczki. Dziewczyna wyjęła z niej swoje rzeczy i poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Ukradkiem zerknęła w tę stronę i zamarła. To była Paulina Dermound - królowa pszczół, oczywiście otoczona swoją kilkuosobową świtą najbardziej popularnych lasek w szkole.

Paulina ruszyła w stronę Anastasi.

- Cześć, okularnico - dziewczyny osaczyły córkę dziennikarza przy szafce. Nie miała za bardzo gdzie zwiać. Stać się niewidzialną.

Paulina zmierzyła ją wzrokiem i … uśmiechnęła się przymilnie puszczając jednocześnie balona z gumy do żucia. Paulina była wysoką blondynką o zgrabnym ciele i przewrotnym, złośliwym umyśle. Nie była głupia. Wręcz przeciwnie. Była sprytna i marzyła o pracy w modelingu. Uczyła się dość dobrze, głównie za pomocą koleżanek i chętnych do pomocy i korepetycji chłopaków.

- Co robisz dzisiaj po szkole?

To pytanie zaskoczyło Anastasię. Spodziewała się złośliwości, zaczepek, może nawet drobnej przemocy ze strony Pauliny, ale nie takiego pytania.

- Zresztą nieważne. Idziesz z nami na kawę. Pogadamy. Powiesz nam, co twój staruszek dowiedział się o tym, co się stało z Mary. Wiesz. Ponoć ktoś wyciął jej oczy i serce.

Skrzywiła się z udawanym lub nieudawanym obrzydzeniem.

- Ja myślę, że to ten Norman Beats. Ten dziwak. Brat tej całej squaw. On chyba kochał się w Mary. Pewnie nie chciała z nim być i ją tak załatwił.
- Nie. On jest pedałem. Wszyscy się tego domyślają.
- Więc może załatwił ją bo się domyśliła.

"Pszczółki" rozpoczęły paplaninę ale Paulina przerwała im jednym syknięciem.

- O trzeciej po południu w "Cukierni Marlene". Dowiedz się czegoś od staruszka. Czegoś użytecznego. Jasne.

I nie czekając na odpowiedź, Paulina ruszyła w stronę własnej szafki, a za nią reszta dziewczyn.

Za chwilę miał być dzwonek na lekcje.

BRYAN CHASE


Bryan był zdenerwowany. Ojciec, od samego rana, był nie w humorze. Zawsze taki był, gdy widział się z tą całą Oubre. Zresztą niezły z niej był MILF. To fakt. Stary chyba kiedyś się w niej kochał. Nic dziwnego. Musiała być niezłą dupeczką za młodu bo i teraz wyglądała całkiem całkiem.

Tak czy owak, gdy stary Chase widywał dawną kumpelę, zawsze był "nie w sosie". Bryan wiedział, że wtedy dzień lub dwa musi być bardziej ostrożny. Musi więcej udawać.

Kończyła mu się kasa. Był początek tygodnia, więc w szkole miał kilku frajerów, którzy mieli zapłacić wyznaczony haracz. Jasna sprawa. Kilku kujonów i nerdów chętnie zrzucało się za "ochronę". Kasa chroniła ich głównie przez Bryanem.

O Mary Bryan dowiedział się od swojego kumpla, Tedda Johnsona. Tedd był rudy, piegowaty, brzydki jak dupa konia, ale miał muskuły i ojca - frajera, jak Bryan, więc chłopaki się jakoś dogadywali. Grali razem w zespole.

- Słyszałeś o tej małej Mary? No tej od Mc'Bridgów. Wiesz, że w nocy ktoś pociął ją na kawałki w jej własnej chałupie?

Tedd był wyraźnie podekscytowany.

- Zobacz. Pies węszy koło szkoły - spojrzał w stronę radiowozu, przy którym dyrek i szeryf o czymś rozmawiali.

Bryan wolał zniknąć z oczu policjanta. Ostatnio miał z nim nie najlepsze stosunki. Od czasu bójki z tymi zamiejscowymi, którzy myśleli, że mogą podrywać ich dziewczyny z Twin Oaks. Na szczęście, żaden nie wniósł oskarżenia.

- Myślisz, że podejrzewają kogoś ze szkoły? Kto się bujał z tą małolatą? Kieran Mallony czy ten dupek, Deryll? Ty. Bryan? A ty nie miałeś na nią ochoty?

Bryana zaczynało irytować te paplanie kumpla. Dzisiaj wyjątkowo. Skończyły mu się pigułki od trenera i czuł się dziwnie pobudzony z tego powodu.

Na szczęście dla Tedda rudzielec wypatrzył kolejnego ich kumpla, Johna Sorrento, futbolistę jak Bryan i Tedd.

- Hej, John. Słyszałeś o Mary?

Dzwonek zagłuszył odpowiedź Johna.

MARK FITZGERALD

Wysiadając na swoim ulubionym miejscu Mark od razu został otoczony przez grupkę jego "przydupasów", jak określał tych kumpli, których tolerował wokół siebie. Po weekendzie nie doszedł jeszcze do siebie. Miał mały zjazd rodzinny, na którym był jednym z honorowych gości. Oczkiem w głowie rodziny.

O Mary Mark dowiedział się jeszcze w domu. Wiedział, że jego stary dostał telefon prosto od szeryfa. W końcu to Brandon Fitzgerald zatwierdzał jego nominację i to on mógł go zdjąć z funkcji, odpowiednio argumentując to Radzie Miasta. Miał też okazję przysłuchać się ojcu, gdy rozmawiał z szeryfem.

- Serio.
- To straszne. Biedna mała.
- Dobrze, że mi o tym mówisz.
- Nie chcę, aby opinia publiczna dowiedziała się zbyt wiele. Zajmij się tym.
- Informuj mnie na bieżąco. I trzymaj prasę na dystans.
- Wiem. Nie musisz mi tego przypominać.

Niewiele dało się z tej rozmowy wyciągnąć.

- Mark - powiedział wtedy ojciec. - Dzisiaj zabito jedną z twoich młodszych koleżanek ze szkoły. Mary Mc'Bridge. Nie wracaj za późno ze szkoły. I nie bądź sam.

Spojrzenie ojca było dziwne, ale nim Mark zdążył o coś zapytać, zadzwonił kolejny telefon i Brandon go odebrał.

- Fitzgerald. Cześć Ronda.

Ronda była sekretarką ojca. Mark sądził, że stary puka ją też dyskretnie na boku. Gdyby był nim, to by ją pukał, bo miała całkiem niezłe zawieszenie i piękne zderzaki.

- Tak. Już wiem. Tak. Zaraz będę. Odwołaj mi te spotkania, które dasz radę…
Dalej Mark już nie słuchał.

Teraz, gdy widział szeryfa gadającego z dyrkiem, Mark przypomniał sobie poranek w domu. Wszedł na korytarz, otoczony swoimi "kumplami" i odpowiedział na kilka powitań i uśmiechów dziewczyn. Mimo sprawy z Mary szkoła rządziła się swoim życiem. Był poniedziałek. I pierwsza matma.

DARYLL SINGELTON

To był udany weekend. Burza w lesie to zawsze coś. A tę noc Daryl spędził poza domem, w górach. Nie mógł jednak odpuścić szkoły, więc rankiem przyszedł do domu, przebrał się i udał do znienawidzonego budynku pełnego ludzi, którzy szeptali za jego plecami.

Wiedział, że nie jest lubiany. Wiedział, że ludzie plotkują o nim. Biorą go za dziwaka. Za odludka. Nawet za kochającego się w chłopakach - sam nie miał pojęcia dlaczego akurat to. Nazywają Normanem Beatsem. Dziwolągiem. Freakiem.

Tym razem coś jednak się zmieniło. Kiedy szedł do swojej szafki widział podejrzliwe, nieco inne niż zazwyczaj spojrzenia. Słyszał szepty. Niektórzy odwracali wzrok.

- Myślicie, że to on? - jakaś starsza dziewczyna wyszeptała, niezbyt cicho, do swojej kumpeli.

Kiedy brał książki z szafki obserwowali go. Czuł ich wrogość. Narastała, ale przechodzący obok pan Jim Parsons nauczający języka angielskiego nieco rozproszył tę atmosferę zbierających się problemów.

Zadzwonił dzwonek na lekcje i Daryll ruszył do klasy. Nie bał się spóźnienia. Po pierwsze - nie przejmował się nim, po drugie - nauczyciele na pierwszą lekcję i tak zazwyczaj przychodzili po dwóch - trzech minutach. Szczególnie w poniedziałek.

- Morderca - rzucił ktoś za jego plecami, a ktoś inny popchnął go mocniej, niż zazwyczaj, nim dotarł do klasy.

JESSICA HALE

Jess była szczęśliwa. Zjadła lekkie śniadanie. Pogadała z kumpelą przez telefon oglądając jednocześnie MTV, bo ojca nie było w domu. Już nie pamiętała z którą z dziewuch rozmawiała i o czym, a potem pojechała do szkoły.

Tam zgarnęła ją jej psiapsiółka Paulina. Paula była spoko, cool i była najbardziej hot-girl w szkole, i bardzo lubiła Jess. A Jess lubiła Paul. Były BF, podobnie jak BF było kilka innych dziewczyn z ich paczki. Trzymały się zawsze razem i Jessica nie bardzo wiedziała, po co Paula zaprasza tę okularnicę, Anastasię, do kawiarni po szkole.

I potem do niej doszło, że Mary nie żyje.

Ża mała Mary, ich kumpela od pomponów, została ponoć znaleziona dzisiaj rano martwa w ich mieszkaniu.

Ludzie mówili, że ponoć było bardzo dużo krwi. Niektórzy mówili, że zabił ją jej ojciec - pracujący w tartaku robotnik. Inni, że niedźwiedź lub wilk jakimś cudem dostał się do mieszkania Mary i zżarł ją, gdy spała. Jeszcze inni sądzili, że to ten dziwak, Norman Beats, który nazywał się naprawdę Daryll Singelton i był bratem takiej pół Indianki o dziwnym imieniu, trochę jak Wigwam czy coś, z którą Jessica nie bardzo się kumplowały.

Jess nie wiedziała, kto zabił małą i biedną Mary, ale wiedziała jedno. Że jej staruszek na pewno złapie mordercę czy będzie nim brat Wigwamy, czy będzie to niedźwiedź czy ojczulek Mary. Jej staruszek założy mu kajdanki i zaaresztuje. Bo tak ułożony jest świat i ona, Jessica, dobrze wie, jak to działa. Policja łapie morderców i tyle.

Mijając grupkę chłopaków zobaczyła wchodzącego do szkoły Marka. Oficjalnie byli parą, ale Joshua Lee, wysoki i ciemnowłosy, niezłe ciacho o fajnym tyłku, uśmiechnął się do Jessici tak białym uśmiechem, że przez chwilę pomyślała - walić Marka, czy też raczej walić się Joshuą.

Potem jednak zadzwoni dzwonek i musiała pójść do swoje klasy. Nadal jednak czuła się dziwnie smutno w środku, gdy pomyślała o biednej Mary zagryzionej przez brata Wigwamicy czy też przez niedźwiedzia, albo jej ojca. To musiała być paskudna sprawa.

BART SPINELI

Tego weekendu Bart nie bardzo pamiętał. Co oznaczało, że był udany. I że towar, który znalazł się teraz w jego posiadaniu, był naprawdę dobry. Oj naprawdę.

Oczywiście, jak to zawsze bywało w poniedziałki, a czasami również w inne dni tygodnia, Bart zaspał. Akurat nie czuł z tego powodu jakiejś specjalnej spiny ani stresu. Chata była już pusta więc wyszykował się do budy. przez chwilę zastanawiał się, czy sobie nie odpuścić, ale obiecał kilku kumplom że przyniesie trochę ziółek, i nie zamierzał nie dotrzymać umowy.

Wyszedł z domu około dziewiątej. Nieźle wiało. Nadal było ciepło, ale wiatr gonił w stronę miasta kolejną burzę. Albo towar jeszcze trzymał.

Pod ratuszem, który mijał w drodze do szkoły, było zastanawiająco wiele obcych samochodów, a w pobliskiej kawiarni tłoczyło się nadspodziewanie wielu ludzi. Coś musiało się wydarzyć nietypowego. Bart jednak skierował się do szkoły.

W pewnym momencie wiatr zawiał znacznie silniej. Gwałtowny podmuch poderwał do góry śmieci. Worek foliowy zatańczył w miniaturowej trąbie powietrznej i poszybował prosto w stronę Barta przyklejając mu się do twarzy. Nie wiadomo dlaczego foliówka była mokra i przez chwilę chłopak odniósł wrażenie, jakby coś niewidzialnego i paskudnego polizało go jęzorem po twarzy. Szybko zerwał z siebie worek foliowy i zasłaniając twarz przed ziarenkami piasku osłonił się przed wiatrem.

Do szkoły wszedł w jednej z przerw, korzystając z zamieszania. Nie chciał kolejnej rozmowy z Boschem. Dyrek i tak był na niego cięty.

- W samą porę, stary - przywitał go jeden ze znajomków. - Zaraz będzie apel.
- Apel - nie wiadomo dlaczego ale Bart pomyślał o ziele, które miał przy sobie.
- Nie słyszałeś, stary. Ponoć ktoś zabił w nocy małą Mary Mc'Bridge. Czaisz. Jakaś ostra jazda. Dyrek walnie nam jakąś przemowę. A potem pewnie będziemy musieli pogadać z psiarnią i z psycholem - tak nazywali psychologa Randy'ego Furry.

Tłum uczniów pociągnął Barta w stronę boiska.

WSZYSCY

Młodzież zajmowała swoje miejsca na sali gimnastycznej Goverment High School w Twin Oaks. Szkoła liczyła nieco ponad trzystu pięćdziesięciu uczniów, ale nauczyciele sprawnie kontrolowali to, co się dzieje na trybunach.
Sala była dumą szkoły. Ufundowana głównie dzięki hojności Fitzgeraldów, umożliwiała rozgrywanie poważniejszych zawodów sportowych i zgromadzenie wszystkich rezydentów szkoły w jednym miejscu. Tak ja teraz.

- Moi drodzy - zaczął jak zawsze niepewnie, otyły dyrek, Garry Bosch, gdy już ucichły odgłosy wydawane przez nie do końca zdyscyplinowaną młodzież. - Zapewne słyszeliście już o tragedii, jaka spotkała waszą koleżankę i przyjaciółkę, Mary Mc'Bridge. Wszyscy, cała społeczność naszego miasta, jest wstrząśnięta tym, co się wydarzyło. Dla dobra śledztwa mogę powiedzieć tylko tyle, że faktycznie, Mary została pozbawiona życia w brutalny sposób. Nie ma jednak powodu do obaw. Policja już ma podejrzanego i zaraz dokona aresztowania.

Niektóre twarze, nie wiadomo dlaczego, skierowały się w stronę szkolnego dziwaka, Darylla Singeltona. Chłopak uznawany był za odludka, który łaził, nie wiadomo po co, po lesie. Niektórzy przysięgali, że widzieli, jak zabija on i patroszy zwierzęta. A to, że chłopak stronił od kontaktów z rówieśnikami, nie przysparzało mu popularności.

- Niemniej jednak - kontynuował dyrektor - przez jakiś czas, apelujemy do was, abyście nie chodzili nigdzie sami, szczególnie po zmroku. Dla tych z was, którzy mają zajęcia pozaszkolne, a nie ukończyli szestanstego roku życia, zostanie wydana instrukcja, aby po zachodzie słońca, byli odbierani przez starsze rodzeństwo lub rodziców. Proszę również, aby ci z was, moi drodzy, którzy czują się wyjątkowo dotknięci tą, jakże przedwczesną i niespodziewaną stratą, spotkali się z naszym szkolnym psychologiem, panią Emmą Woods.

Wszyscy znali tą trzydziesto-kilkulatkę, drugą psycholog w szkole. Szczupłą, zawsze uśmiechniętą, niczym żywcem wyjętą z żurnali o hipisach. Była naprawdę spoko. Chociaż twarz miała zbyt chudą, niemal kościstą i męską. Niektórzy uważali, że to trans, facet po zmianie płci. Ale większość obśmiewa ich za te pomysły. W każdym razie Emma była lubiana i wiele razy udawało jej się dotrzeć do młodzieży z problemami czy to psychologicznymi, czy wręcz wychowawczymi. Uczniowie szanowali ją i darzyli respektem, poza nielicznymi wyjątkami.

- A nie będzie przerwy w nauce? - rzucił ktoś z tłumu.

Młodzież zaśmiała się lecz kilkoro z co odważniejszych podchwyciło pytanie.

- Oczywiście, że nie - wyjaśnił Bosch. - Tak jak już wspomniałem, policja ma wszystko pod kontrolą. Chciałem też dodać, że szkoła zrobi wszystko, aby odpowiednio pożegnać waszą przyjaciółkę. I chciałbym też prosić, abyście nie wydawali pochopnych świadectw czy nikogo nie obwiniali o to, co się stało. Oraz, gdyby policja potrzebowała waszej pomocy i zadawała wam jakieś pytania dotyczące Mary, abyście odpowiadali szczerze i to wszystko, co zdołacie sobie przypomnieć. A teraz, moi drodzy, wracajmy do klas.

Uczniowie, pod nadzorem wychowawców, zaczęli się rozchodzić.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 24-08-2021 o 12:28. Powód: poprawiłem element z psychologami - jest ich dwoje.
Armiel jest offline  
Stary 24-08-2021, 18:00   #3
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację


Billigs Clinic Hospital, Billings
Czerwiec 1993


Oddział onkologii dziecięcej w Billings Clinic Hospital był przedsionkiem cmentarza i nie mogły zmienić tego ani pstrokate tapety ani dziecięce rysunki wiszące na ścianach. Daryll Singelton czuł całym sobą czuł grozę tego miejsca. Może i miał tylko czternaście lat ale doskonale wiedział czym jest przemijanie. Wszystko ma swój początek i koniec, życie to zamknięty cykl, jego mógł trwać jeszcze tylko parę miesiąc i skończyć zanim chłopak odbierze dyplom ukończenia szkoły podstawowej, pójdzie do liceum, zrobi prawo jazdy, straci dziewictwo podczas balu maturalnego. Mama niewiele mówiła, Wikvaya za to buzia się nie zamykała. Oboje na swój sposób próbowali go wspierać i pocieszać, ale przecież słyszał szloch matki, gdy zamykała się w łazience, mimo mocnego makijażu widział jej oczy podkrążone od płaczu.
Było źle, czuł to pod skórą i cholernie się bał, bo nie chciał umierać.
Ale nie miał na to żadnego wpływu. Stał marionetką w rękach wyższej siły.
Gdy pielęgniarka, Stephanie Brown wprowadziła go do sali, był już przebrany w szpitalną podomkę. Powoli zaczęło do niego docierać, że spędzi w tym miejscu kilkanaście najbliższych tygodni. Może już nigdy nie wróci do domu, ostatniego wschodu słońca nie zobaczy na szczycie North Sill tylko przez okno szpitala. Będzie kłuty, szprycowany chemią, karmiony kroplówkami.
Pani Brown starała się być miła, tłumaczyło mu cierpliwie i spokojnie zasady panujące na oddziale, pokazała przycisk alarmowy, którego mógł użyć w razie gdyby poczuł się źle. Jej głos jednak ledwo przebijał się przez szum w głowie. Czternastolatek stał na miękkich nogach, naprawdę starał się być odważny, ale żółć podchodziła mu pod gardło a wnętrzności skuły się lodem. Pielęgniarka na pager dostała powiadomienie i musiała na chwilę wyjść z sali, więc został sam, przynajmniej tak myślał, dopóki nie usłyszał głosu dziewczyny.
- Nie jest tu tak strasznie jak się wydaje.
Odwrócił się i dopiero teraz ją zauważył. Leżała na łóżku po przeciwnej stronie sali, w ręku trzymała walkmana. Nie miała włosów, zamiast tego na głowę wzorem Axla Rose założyła kolorową chustę. Podpięta była pod kroplówkę, do nosa włożono jej plastikowe rurki.
- Jestem Annie, a ty?
Daryll nie odpowiedział, zamarł w bezruchu, gapiąc się na swoją rówieśniczkę. Zauważyła jego zszokowaną minę.
- Co? Nie podoba ci się moja nowa fryzura? – zaśmiała się trochę złośliwie, trochę radośnie gładząc łysinę.
- Nie.
Tyle na początku zdołał wydukać. Gdy zorientował się, że bezczelnie jej się przygląda, spuścił wzrok jakby chciał sprawdzić jaki kolor mają fugi w płytkach na podłodze.
- Jest w porządku. Do twarzy ci w niej– dodał po chwili krępującej ciszy również próbując zażartować.
- Widzisz, już zaczyna ci dopisywać humor. To fajnie, bo pewnie spędzimy tu razem trochę czasu. To jak mam się do ciebie w końcu zwracać?
Zmusił się żeby wprawić nogi w ruch. Podszedł powoli do jej łóżka i wyciągnął rękę na przywitanie.
- Daryll Singelton. Z Twin Oaks.
- Miło mi cię poznać Daryllu z Twin Oaks. Ja jestem Annie. Annie Wilcox z Great Falls.
Daryll Singelton pojawił się w Billigs Clinic Hospital w czerwcu 1993 roku z przekonaniem, że trafił do piekła . Ostatecznie mimo, że wypadły mu włosy, schudł dwadzieścia kilogramów, płakał i wymiotował z bólu najlepsze lata swojego młodego życia spędził na oddziale onkologii dziecięcej w Billings. Przynajmniej do tamtego ranka, gdy Annie Wilcox z Great Falls, dziewczyna którą tak bardzo pokochał po raz ostatni zobaczyła w szpitalnym oknie promienie wschodzącego słońca.

Twin Oaks, wrzesień 1995

- Morderca.
Gdyby za każdym razem dostawał dolara, gdy to słyszał, nie przepracowałby już w życiu ani jednego dnia. Niektórym, nie podobały się jego samotne wyprawy do lasu i to w jaki sposób obchodzi się z dziką zwierzyną. Daryll nie potrafił odpowiedzieć na te zaczepki. Wiele razy układał sobie w głowie gotowe riposty, ale gdy naprzeciwko niego stawali palanty pokroju Bryana Chase zapominał języka w gębie. Pozwalał się więc obrażać, frustrację wyładowując później w leśnej dziczy. Gdyby powiedział, że podczas patroszenia sarny czy królika nie myślał w ogóle o Bryanie albo Paulinie Dermoud byłby kłamcą. Wiele razy wyobrażał sobie ten makabryczny scenariusz, tak jak czasami, wyobrażał sobie, że okręca łańcuchem drzwi wejściowe do szkoły, przeładowuje strzelbę ojca i rusza na szkolną stołówkę. Ale nigdy by tego nie zrobił, nie skrzywdziłby ani Chase’a ani Pauliny.
Ani tym bardziej Mary McBride.
Dopiero na szkolnym apelu usłyszał co się stało. I wtedy zrozumiał skąd te nienawistne, podejrzliwe spojrzenia. Wcale nie chodziło o króliki ani sarny. Oni myśleli, że zamordował swoją koleżankę. Dziewczynę, która jako jedna z nielicznych okazała mu serdeczność i nigdy nie dokuczała.
Poczuł mdłości, zrobiło mu się zimno. Ledwo dyrektor zakończył apel, zerwał się ze swojego siedzenia i ruszył w kierunku drzwi. Próbował pierwszy opuścić salę gimnastyczną, ale przed nim pojawiła się ściana ludzi. Cierpliwie więc szedł za nimi, ale i tak było za późno, pusty do tej pory korytarz wypełnił się nagle mrowiem uczniów, starszych, równoległych i młodszych klas. Czuł na sobie ich wzrok, nie musiał czytać z ruchu warg, by wiedzieć co szepczą na jego temat. To bolało, było cholernie niesprawiedliwe. Próbował uciec i się schować, ruszył przed siebie wbijając wzrok w czubki swoich trampek. Wtedy zauważył przy swojej szafce kumpli Chase’a więc odwrócił się na pięcie. Za plecami jednak czyhała Paulina Dermound ze swoją świtą, zaczepiały jakąś okularnicę, na razie ignorując obecność Darylla. Przemknął obok nich a po chwili znalazł się w szkolnej toalecie. Od razu wskoczył do kabiny, otworzył deskę klozetową, padł na kolana i zwymiotował.
Nie ulżyło mu ani trochę, tracił oddech, wpadał w panikę.
Z plecaka wyciągnął kanapki schowane w papierową torbę. Kanapki wyrzucił a torbę złożył w tubę i przyłożył do ust. Klęczał tak jeszcze przez chwilę intubując się. Na ścianie kabiny zauważył napisane mazakiem zdanie.

Daryll Singelton ssie kutasy.

Zacisnął w nerwach pięści, wypełnił go słuszny gniew. Nawet w takim miejscu nie dadzą mu chwili spokoju, zawsze znajdą sposób, żeby mu dokuczyć.
Wyciągnął z bocznej kieszonki flamaster i dopisał poniżej

Ale Paulina Dermound robi to lepiej.

Wiedział, że nie może zostać w szkole ani chwili dłużej. Nie da rady, musi wrócić do domu, teraz już. Ale sam tego załatwi, oczami wyobraźni zobaczył siebie w sekretariacie próbującego się tłumaczyć dyrektorowi Boschowi dlaczego nie może brać udziału w lekcjach. Musiał znaleźć swoją przyrodnią siostrę, znaleźć Vikwayę. Od czasu gdy wyzdrowiał ignorowali się i była to wyłącznie wina Darylla. Nie zbliży się już do nikogo, nawet do Vi, nikogo już nie straci, bo to boli bardziej niż chemia wtaczana kroplówkami przez żyły. Teraz jednak starsza siostra potrzebna mu była bardziej niż kiedykolwiek. Jeśli ktoś może załatwić tą sprawę u dyrektora, to tylko ona.
Ucieczka szkoły była tylko pierwszym etapem. Obiecał mamie, że popołudniu zmieni pościel w wolnych pokojach, ale nie mógł zostać w domu, nie dzisiaj, nie w takich okolicznościach. Zamierzał wziąć namiot i sprzęt a potem zaszyć w lesie z dala od ludzi, z dala od cywilizacji, od plotek i domysłów. Ruszyć w stronę North Sill, tam rozbić obóz, zostać sam ze swoimi myślami. I z Annie. Wciąż czuł jej obecność.
- Jeśli przetrwasz chorobę, przetrwasz wszystko Daryll, nikt ani cię już nie złamie – często mu to szeptała do ucha, gdy było już z nim naprawdę źle i myślał, że to koniec. Chciał wierzyć, że to prawda, ale po dzisiejszym dniu nie był już wcale taki pewien.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 26-08-2021, 14:54   #4
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację




Indiańska krew biła w żyłach Wikvaya’i Singelton. To ona mówiła jej jak czuć zrywający się wiatr i czym pachnie miniony deszcz. Przynajmniej tak, jedna z popularniejszych nastolatek w Twin Oaks, uwielbiała o sobie myśleć i mówić jeśli, ktokolwiek chciał jej słuchać. O dziwo, w Montanie, było wiele osób zainteresowanych tym co miała do powiedzenia, starała się poznać i potrafiła wypromować. Historia i kultura Plemion Wielkiej Równiny była atrakcyjna i żywa dla większości lokalnego społeczeństwa. Odpowiednio reklamowana gwarantowała popularność regionu i przyzwoite zyski z turystyki. Tym chętniej stawiano siedemnastolatkę obdarzoną egzotyczną urodą rdzennej amerykanki jako wzór cnót i kierunek aktywizacji grup rówieśniczych w miasteczku i jego najbliższych okolicach. Wi nie buntowała się przeciw temu obrazowi własnej osoby. Lubiła być w centrum zainteresowania i uwielbiała sytuacje, których nie musiała spędzać w „Niedźwiedziu i Sowie”. Dziewczyna miała ciągłe wrażenie, że w pensjonacie jej matki czas zatrzymał się na roku 1993, kiedy to Daryll oficjalnie został „chłopcem, który przeżył”. Od tamtego dnia cały ich familijny światek skupiał się tylko na tym żeby nie zakłócić jego spokoju. Dać mu przeżyć swoją złość na los za małą Annie i pogodzić się z tym, że w wieku 14 lat umierał i był przed śmiercią ratowany.

W każdej kulturze śmierć dziecka to potworny cios dla jego bliskich, ale też całkowita wolność od wiedzy o tym obciążeniu dla samego zmarłego. Jeśli człowiekowi dzieje się krzywda, zazwyczaj potrafi patrzeć tylko na swój ból i nim zasłonić sobie obraz cierpienia wszystkich innych. Tak było z młodszym bratem V, tak było z nią samą. Gdy na apelu padły słowa: „Mary została pozbawiona życia w brutalny sposób” młodą Singelton zawładnął niesprecyzowany lęk. Przypomniała sobie słowa szeryfa Hale’a z rozmowy z dyrem z przed paru godzin - „straszna jatka”. Zadrżała, jakby to jej samej groziła jakąś potworna, bolesna, gwałtowana śmierć. Zaś taka nie pozwala nigdy duszy wojownika wkroczyć do krainy wiecznej szczęśliwości. Skazywała ją na błąkanie się po granicach rzeczywistości wraz ze stadem innych zapomnianych mar, szukających ukojenia na drodze za Ye’i bihai.

Wikvaya bała się, ale po zakończonym apelu pchnięta w ramię przez przedzierający się do wyjścia tłum zrozumiała, że tylko ona poczuła to właśnie tak… Ogólnie kojarzyła małą McBride z różnych festynów i wyjazdów, w których organizacji tamta zawsze dzielnie się udzielała będąc dla V dużą pomocą. Znały się i lubiły, ale Indianka nigdy nie pozwoliła jej ze sobą palić, uważając, że koleżanka jest za młoda na narkotyki. Teraz, na wspomnienie twarzy cheeleaderki łzy stanęły dziewczynie w ciemnych w oczach. Płakała, nie ze względu na swoje obawy, czy właśnie docierające do niej poczucie straty, ale z powodu obojętności innych ludzi, którzy przecież… Tak jak ona, klepali przez lata Mary po ramieniu i pili z nią colę na znak zwycięstwa po dobrze wykonanej, niejednej, robocie. Singelton ocierając policzki i wychodząc z sali gimnastycznej szukała w znajomych twarzach pokrewnych do swoich odczuć. Tym razem nie zmuszała się do odpowiadania uśmiechem na uśmiechy, żarty czy nawet wytykanie palcem innych uczniów. Szła na kolejną lekcję wiedząc, że za cztery godziny kończą się zajęcia, a ona będzie mogła spotkać się ze swoimi znajomymi w lokalnej kawiarni, wspólnie odrobić lekcje, pogadać i umówić się z nimi na wieczór.

Dziś była kolej Darylla pomagać mamie w interesie. Wi czuła, że przez chorobę brata już wzięła na siebie wystarczająco dużo odpowiedzialności i obowiązków. Było to, nie tylko dbanie o rodzinną firmę, gdy mama tygodniami latała za leczeniem młodszego dziecka, ale też pełna uwaga wszystkich dorosłych niemogących, jak ich dzieci, ignorować nieobecności drugiego Singeltona w szkole.

Mimo to, kiedy młody przemknął jej po korytarzu i schował się w toalecie zrobiło się jej go żal. Poczekała, aż wyjdzie z łazienki wyciągając swoją torbę ze śniadaniem z plecionego, kolorowego plecaka i podała bratu. Miała prawo domyślić się co działo się w jego głowie i z jego ciałem, bo całe te jego 16 lat, chcąc czy nie, była obok. Widziała jak się zmienia. Według jednych dziczejąc, według drugich na swój sposób ciesząc się życiem. Nie oceniała go i nigdy głośno nie mówiła, że ma do niego żal. Nikomu tego nie mówiła, ale nie udawała też, że są blisko. Nie broniła go w szkole, gdy wyzywano go od dziwaków i wytykano palcami. Nie sądziła żeby tego chciał. Wolała nie mówić nic i nie zwracać na niego, jej samej poświęcanej przez innych, uwagi, bo ich dwóch przecież najbardziej unikał…
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 26-08-2021 o 17:51.
rudaad jest offline  
Stary 27-08-2021, 11:26   #5
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Anastasia była dziewczyną o przeciętnej urodzie. Miała średniej długości, brązowe włosy, ciemne tęczówki oraz okrągłe okulary. Nie była ani gruba, ani chuda. Nie wyróżniała się za specjalnie z tłumu i pewnie gdyby nie nazwisko, nikt nie zwracałby na nią uwagi. Nie było ani czym się zachwycać, ani czego piętnować; no, może poza tymi okularami, choć przyznać trzeba, że na pierwszy rzut oka dobrze wpasowywały się w kształt jej twarzy.

Osobowość dziewczyny również była nijaka. Zwykła, uprzejma nastolatka, z tendencją do omijania ludzi i ich kłopotów. Powie “dzień dobry” i “do widzenia”, w sposób powściągliwy czemuś zaprzeczy lub coś potwierdzi, wysłucha w milczeniu gdy ktoś koneicznie musi jej coś powiedzieć i odejdzie, gdy już będzie mogła. W ciszy i spokoju. Na zaczepki zwykła nie reagować, była nudna, jeśli ktoś lubił się zabawić poprzez gnębienie drugiej osoby. Prędzej zostawiała po sobie wrażenie żałosnej i wątpliwej zabawy niż satysfakcji ze zgnębienia okularnicy. Nikt jej dobrze nie znał, bo nikt poznać nie chciał, a tym, którzy próbowali, zapamiętali ją jako po prostu dobrą dziewczynę. Być może była lekko zakręcona lub po prostu oderwana od rzeczywistości, bujająca w obłokach, nieobecna w świecie realnym.


Ana nie znała Mary zbyt dobrze, jednakże śmierć kogokolwiek poruszyłaby ją niemal tak samo. Tego dnia nastolatka odczuwała ogromny, nieopisany lęk. Niepokój znęcał się nad nią odkąd tylko dowiedziała się o tym, co się stało, a dowiedziała się wcześnie. Niechcący podsłuchała ojca, tak naprawdę po prostu schodziła na dół na śniadanie, a oni akurat wymienili się paroma zdaniami. Już wtedy Ana poczuła, jak robi jej się niedobrze. Serce waliło nieznośnie, jakby chciało wyrwać się z klatki zbudowanej z kości żeber. Mimo okularów na nosie, jej wzrok jakby podupadł, zrobiło się mglisto. W uszach czuła ciśnienie, które zabiera jej zdolność poprawnego słyszenia i tylko stłumione słowa rodziców dochodziły do niej, jakby spod wody. Osunęła się bezpiecznie i usiadła na schodach, nie upadła. Czuła, że chyba zwymiotuje, ale nie wiedziała czy żołądkiem czy galopującym sercem.

Mama zaczynała mieć pretensje do ojca, ale Ana nie do końca zrozumiała, o co się teraz sprzeczają. Próbowała oddychać. Rodzice w końcu próbowali ją uspokoić. Tata przyniósł szklankę wody. W końcu przeszło.

Mimo to już reszta dnia zapowiadała się źle. Dziewczyna miała lęki i nie potrafiła ich już odgonić. Kiedy stała w szkole przy swojej szafce, przypomniała sobie mimowolnie jak poznała Mary. Bryan popchnął ją wtedy w szatni, po lekcji wychowania fizycznego, gdy się przebierała. Naśmiewał się z niej. Wtedy jeszcze nie wiedział, że gnębienie okularnicy będzie nudne i nie pobawi się, nie sprawi mu to satysfakcji, bo ona jest jak manekin. Pewnie już nawet nie pamięta, że kiedykolwiek taka sytuacja miała miejsce. Wtedy też pojawiła się Mary. Powiedziała po prostu, żeby dał jej spokój, przepędziła go i jego kumpli. Podała jej rękę.

- Cześć, jestem Mary. Mary Mc'Birdge - uśmiechnęła się ciepło.
- A-Ana. Anastasia. Bianco - odpowiedziała wtedy. Odruchowo poprawiła okulary, przyciskając je do nosa wskazującym palcem. Jej oczy jakby otworzyły się szerzej, ze zdziwienia, a Mary zaczęła z nią rozmawiać. Tak po prostu, jakby… Były koleżankami.

Co prawda później nie miały ze sobą większego kontaktu. Nie tylko dlatego, że Ana unikała ludzi, szczególnie tych ładnych, ale po prostu nie zdążyły. Niedługo zobaczą się po raz drugi; niestety już na pogrzebie.


Wspomnienia przerwało pojawienie się Pauliny. Anę sparaliżowało i sztywno przywarła do metalowych szafek. Patrzyła zza szkieł na to, jak dziewczyna mówi. Była ładna, zbyt ładna. Bianco nie chciałaby, aby więcej osób widziało tę sytuację, ale chyba jednak zachowanie cheerleaderki zwróciło uwagę mijających je osób. Córka dziennikarza nic nie mówiła. Nawet nie zdążyła pomyśleć o tym, aby się odezwać. Samo to, że od rana towarzyszył jej niepokój, skutecznie blokowało wszystkie odruchy. Może w normalnych okolicznościach coś by powiedziała, odezwałaby się, na przykład mogłaby powiedzieć “ok” - ale nie teraz. Paulina i jej paczka odeszły, a Bianco poczuła, że chyba znowu zbiera jej się na wymioty. Szybszym krokiem udała się do łazienki.


Nic z tego. Zwykły atak lęku, wszystko było w porządku. Gdy przemywała twarz, usłyszała szczekaczkę przypominającą o apelu, na którym zapewne będzie dużo osób. Chciała uciec.

Wchodząc na salę gimnastyczną zobaczyła siedzące już tłumy. Jedne z niewielu wolnych miejsc było obok tego dziwaka biegającego po lesie. Każdy w szkole szeptał, że to on zabił. Ana przyglądała mu się, gdy zbliżała się do siedzącego miejsca. Zastanawiała się, czy to możliwe. Czy naprawdę wyglądał na kogoś, kto mógłby to zrobić?

Tak.

Anastasia usiadła obok Darylla. Zbyt źle się czuła, aby stać lub wybrzydzać. Był blady. Czy on zarażał? Nie znała go, nie znała więc i odpowiedzi.

Apel był taki jak zawsze. Z tym, że tematyka nie przypadała zbytnio do gustu. Ana czuła, że nie da rady zostać dziś na lekcjach. Zastanawiała się, czy uciec czy może po prostu pójść do pielęgniarki, a potem zadzwonić do mamy? Wybrała opcję uczciwą, choć to ojciec zwolnił ją z reszty zajęć, niestety nie mógł po nią przyjechać, więc do domu wracała sama. Jak zwykle musiał być zajęty. Wsiadła więc na swój rower i mimo złego samopoczucia, pojechała do domu, w którym nikogo nie było.

Ana długo zastanawiała się nad tym, co powiedziała jej Paulina. Jeśli nie zjawi się na tym debilnym spotkaniu i nie powie czegokolwiek, będzie miała przejebane już do końca roku szkolnego, a tak… Może o niej zapomną. Ale czy ojciec miałby już tak szybko jakiekolwiek informacje? Szczerze w to wątpiła. Może lepiej było po prostu coś wymyślić?
Nastolatka stała chwilę przed drzwiami do biura ojca i myślała. Podgryzała lekko paznokieć, jej niepokój jedynie narastał. Postanowiła, że spróbuje pogrzebać w papierach, ale tak delikatnie, aby nie zostawić śladu. Gdy usłyszy samochód, albo zgrzyt zamka w drzwiach, od razu zawinie. Ojciec nie powinien się zorientować, jeśli zrobi to po cichu, sprawnie i bez bałaganienia. A przynajmniej miała taką nadzieję. Najgorsze jednak było to, że wcale nie miała ochoty dowiadywać się czegokolwiek na temat śmierci Mary. Lepiej jej było bez tej wiedzy.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 28-08-2021, 14:52   #6
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Dla szesnastoletniej Jessici rozpoczął się zwyczajowy, kolejny "dzień jak co dzień" i nawet nie wiedziała, jak bardzo się myliła, i jak zmieni się w ciągu owych paru dni jej życie.

Poniedziałek rozpoczęła płatkami z mlekiem, jak zwykle ledwie podziubanymi, i szklanką soku pomarańczowego, typowym dla niej śniadankiem w tygodniu, w końcu nie może być gruba, bo kto widział grubą Cheerleaderkę?? Telefon ze Stacy, MTV na telewizorze w tle, w końcu i szybki prysznic, i czas do szkoły…

Gdzie był i jej tatuś.

Glen Hale miał na sobie mundur, kapelusz, broń, i przed szkołą stał jego radiowóz. Jessica się bardzo zdziwiła, zresztą nie tylko ona. Ale jednak ona jakoś tak trochę bardziej niż pozostali, tatuś jej bowiem nic nie powiedział, nie pisnął ani słówkiem co się działo…

~

Wraz z Paulą i całą paczką "pszczółek" praktycznie rządziły szkołą, co Jess się bardzo podobało. Nie pokazywała tego po sobie aż tak z zewnątrz, jednak w środku… łaskotało w przyjemny sposób, tak samo przyjemnie jak Mark, gdy schodził między jej nóżki… ekhem, znaczy się, była szczęśliwa. Była zadowolona ze swojego życia, była uśmiechnięta. Była na właściwym miejscu, z właściwymi osobami, i to było najważniejsze.


Po co Paula zapraszała Anastasię do "Marlene"?? BF knuła jakiś piękny plan odnośnie okularnicy? A nie, chwila, co się stało…?

Co.

Się.

Stało???

Tatuś znajdzie wilka, niedźwiedzia, czy co to tam było i zastrzeli. Albo… albo też zastrzeli tego kto zabił Mary, albo go aresztuje, wsadzi za kratki, a potem na krzesełko elektryczne i będzie frytka… tak, tak tatuś zrobi. Znajdzie, i będzie sprawiedliwie.

Jessica zacisnęła na moment swoje piąstki.

Ale życie toczyło się nadal. I główka blondyneczki została rozproszona bardziej przyziemnymi sprawami w szkole…

- Hej Mark! - Mrugnęli oboje do siebie z daleka, gdy zauważyła MIŁOŚĆ SWOJEGO ŻYCIA.

Jednak parę sekund później...

- Heeeeeej Joooosh - Cheerlederka aż zawinęła kosmyk włosów na paluszek, widząc ten uśmiech.




~

Jess siedząca na trybunach cichutko płakała, pocieszana przez swoje psiapsiółki, z których zresztą kilka również miało łzy w oczach. Ktoś jej podał chusteczkę, ktoś objął ramieniem…

Będzie dobrze, będzie dobrze.

Zerknęła - jak wielu innych - na "Wigwamową" i jej brata. Głównie na brata. Czy on mógł coś takiego zrobić?? Więc dlaczego tatuś go jeszcze nie zastrzelił?

***

Cała drużyna Cheerlederek miała później spotkanie z psychologami Furrym i Woods, tak zdecydowano za nie odgórnie. Należało w końcu dziewczęta pocieszyć i podbudować... Wiele z nich poza rozmową, dostało nawet jakieś "lekarstwo" do wypicia na uspokojenie nerwów… Jessica poczuła się lepiej.

….

I prawie by się spóźniły na spotkanie z okularnicą, gdyby nie Mark i jego fajne autko, i Jack, główny filar drużyny footbolowej(i chłopak Pauli) i jego autko.

***

A na dalsze popołudnie Jessica miała w planach zamiar jeszcze spędzić trochę czasu z Markiem. Może podskoczą do Mall*?







* Centrum handlowe, jakkolwiek ono wygląda :P
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 28-08-2021 o 15:05.
Buka jest offline  
Stary 28-08-2021, 16:03   #7
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mark Fitzgerald, 17-letni gwiazdor szkolnej drużyny futbolowej, syn burmistrza i dumny posiadacz forda-mustanga, tego ranka odczuwał zdecydowaną niechęć do zwleczenia się z łóżka... A powodem nie była konieczność pójścia do szkoły, tylko skutki wczorajszej imprezy. Niby rodzinnej, ale przy okazji na przyjęciu pojawiło się parę ważnych osób z miasteczka.
Taaa.... Mark miał powyżej uszu wszelkich tego typu imprez, nawet gdy był najważniejszą na pozór osobą na takim spotkaniu. Chluba i duma rodziny (i szkolnej drużyny futbolowej) zdecydowanie wolałaby zrobić wypad za miasto, z Jessicą, niż siedzieć i uśmiechać się do krewnych i ważnych osobistości.
No ale za sławę i stanowisko trzeba było płacić w taki czy inny sposób. Tak mówił ojciec, a Mark wierzył mu, bo widział to też na własne oczy. Wszystko miało i blaski, i cienie. Ale dobrą minę do złej gry trzeba było robić zawsze. Uśmiechaj się i nie ziewaj - choćbyś umierał z nudów.

~ * ~

Kilka pompek, parę podciągnięć na drążku, szybki prysznic i można było wbić się w rzeczy, mniej więcej nadające się do pójścia do szkoły, i zbiegł na parter, na śniadanie... a ostatnia grzanka niemal stanęła mu w gardle, gdy ojciec przekazał mu ponurą informację.

Oczywiście znał Mary. W końcu był zawodnikiem i znał każdą laskę od pomponów. Znał ją nie tak dobrze, jak niektóre, ale znał i nawet lubił, bo dziewczyna dawała się lubić. Miał też nadzieję, że szeryf i jego ludzie dopadną tego drania, co zabił Mary, bo mordowanie ładnych dziewczyn powinno spotkać się ze szczególnie surową karą.

- Tak, nie wrócę późno, nie będę sam - zapewnił ojca. Nawet nie wiedział, czy te słowa dotarły do adresata, bowiem ojciec już się zajął kolejną rozmową, tym razem z Rondą.
Ta, zdaniem Marka, była sekretarką idealną. Nie dość, że profesjonalistka w każdym calu, to jeszcze zbudowana tak, że mogłaby jej pozazdrościć niejedna laska z jego szkoły.
Ale kłusować na terenach ojca nie zamierzał, nawet gdyby wszystko miało zostać w rodzinie.

Wbił się w drużynową bluzę, zabrał plecak, a po chwili odpalał swój nie tak dawno otrzymany samochód.


Wyjechał na ulicę z piskiem opon, ale zaraz zwolnił. Założył ciemne okulary, włączył odpowiednią muzykę... i przyspieszył, mając w dużym poważaniu ograniczenia prędkości, a zważając tylko na wałęsające się psy i nielicznych przechodniów. Zwierzęta lubił, a z potrącenia kogoś trudno by się było wykręcić.

~ * ~

Zaparkował na swoim, wolnym na szczęście miejscu i ściągnął ciemne okulary, które w szkole, nie wiedzieć czemu, nie były dobrze widziane. Przez paru wapniaków, piszących szkolne regulaminy. Ledwie wysiadł, znalazł się w kręgu kumpli z drużyny. Parę uścisków ręki, parę klepnięć, które zwaliłyby z nóg jakiegoś chuderlaka.
- Słyszałeś o Mary? - spytał Jerome, jeden z obrońców.
- Tak, tak, słyszałem - odparł, bardziej skupiając się na "wyposażeniu" jednej z przechodzących niedaleko dziewczyn, niż na temacie.

A wnet okazało się, że słyszał niewiele, bowiem szkoła wrzała, zaś nowina, przekazywana z ust do ust, nabierała mocy i obrastała w treści, które niekoniecznie musiały być zgodne z prawdą. Treści niezwykle barwne... i coraz bardziej przerażające. Na ile krwawe opisy zgadzały się z faktami - tego Mark nie wiedział, ale jeśli choćby część z nich była prawdą, to on chciałby dorwać mordercę na parę chwil przed szeryfem. I przespacerować się po nim parę razem tam i z powrotem. W narciarskich butach na nogach.

~ * ~

- Hej, Jess! - Na widok SWOJEJ dziewczyny uśmiechnął się szeroko, a wspomnienie paru chwil spędzonych razem, w samochodzie, odsunęły na jakiś czas myśli o Mary. Za to wymiana spojrzeń i uśmiechów między Jess a Joshem spodobała mu się znacznie mniej.
Może warto by coś zrobić, zanim tamci przejdą od spojrzeń do czynów?
Ale na przemyślenia zabrakło czasu, bo spędzili wszystkich do auli.

Dyro plótł trzy po trzy, a mark zastanawiał się, co takiego zrobiono Mary... i kiedy dadzą im wszystkim wieczorny areszt domowy. Co byłoby bez sensu, jeśli - jak mówią - Mary zginęła w domu.
Nagle do uszu Marka doszedł szept.
- To Daryll ją zadźgał...
Mark rzucił okiem w stronę mówiącej ciekaw, kto roznosi takie plotki. W winę Darryla jakoś nie potrafił uwierzyć. Uważał chłopaka za świra, owszem, ale świra nieszkodliwego dla otoczenia. Ale nie zamierzał tego mówić.

~ * ~

Śmierć uczennicy wprowadziła w życie szkoły sporo zamieszania, nie na tyle jednak, by zajęcia miały zostać odwołane. Lekcje musiały się odbyć. A potem chciał spotkać się z Jess. Może ona będzie wiedzieć dokładnie, co stało się z Mary, że niemal zabroniono wszystkim samotnego poruszania się po mieście wieczorową porą. A poza tym... i tak miał ochotę się z nią zobaczyć.
W końcu były rzeczy ważne i ważniejsze.

~ * ~

- Mark... - Jessika w dziewczęcych wprost podskokach zjawiła się przy aucie, wyraźnie ciesząc się na jego widok. Słodki buziak na powitanie skwitowany został głośnym westchnieniem, jakie wydały stojące o dwa kroki od nich psiapsiółeczki Jess. - Podwieziesz nas? - spytała. - Do kawiarni? Jack podrzuci Paulę i resztę...
Rzut oka na samochód kumpla z drużyny wystarczył.
- Jasne, podwiozę was... - Uśmiechnął się, chociaż prawdę mówiąc wolałby zabrać samą Jess. Niekoniecznie do kawiarni.
Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Spotkać się można było później.

~ * ~

Wieczorem miał zamiar porozmawiać z ojcem. Na poważnie. I wyciągnąć z niego wszystko, co wiadomo na temat Mary.
W końcu był dorosły i miał prawo wiedzieć.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-08-2021, 05:24   #8
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację

Zanim otworzył oczy, to już wiedział. Zaspał. Nie było innej możliwości. Albo budził go budzik, albo sam i wtedy już był spóźniony do szkoły. Że też, tak to musieli wymyślić, że gdy skończą się wakacje, to od razu gonią do budy. Powinien być jakiś okres przejściowy. Aby spokojnie przygotować do tego ciało i umysł. Już z dwa tygodnie się męczył odkąd zaczął się wrzesień. Czuł, że jednak trzeba zwlec się z barłogu. Zanim to się jednak stało, półotwartymi okiem zerknął ku szafce naprowadzając rękę na czarny budzik w kształcie kasku Dartha Vadera. Przycisnął guzik od szufladki, co wyskoczyła z żuchwy i ostrożnie wyciągnął stamtąd, spośród leżących zamiast baterii, skręta. Czarne oczodoły hełmu nie świeciły czerwienią cyfrowego wyświetlacza, więc ciężko było mu ocenić, czy warto w ogóle już wychodzić z domu. W chacie było cicho, był sam. Powąchał papierosa z marihuany przeciągając go pod nosem i uśmiechnął się szeroko. Może i nie pamiętał dokładnie weekendu, ale ten towar na długo zapadnie mu w pamięci. Załatwiony w rezerwacie, wyrób lokalny, naszym słoneczkiem ogrzewany, górskim deszczem podlewany. Powłócząc noga za nogą poczłapał z pokoju przez korytarz do łazienki przyrodniej siostry. Brittney zawsze brała zajebiście długie i gorące prysznice, że trzeba było wstawiać drugi wywietrznik w suficie, żeby od tej pary grzyba ściany nie złapały.


Wygodnie siedząc na tronie zrzucał wagę po niedzielnym obżarstwie pizzą i kilka razy pociągnął skręta puszczając dwa gęste koła z dymu. Nie mógł sobie pozwolić niestety na więcej przyjemności. Po skończeniu toalety oczywiście zapomniał spuścić po sobie wodę w kiblu, lecz wywietrzniki odruchowo włączył, żeby siora nie poczuła zioła i nie darła japy.

Odkąd ojciec ożenił się z Allison, a minęło już z dziesięć lat, to nie mieszkał w domu rodzinnym Spinelich. Przez chwilę wahał się, czy nie pójść do babci, ale szybko przypomniał sobie, o obietnicy danej kumplom. Nazwa pasowała do towaru. Złoto Acapulco. Zarechotał z uznaniem dla geniuszu artysty.

W kierunku szkoły ruszył na piechotę. Ostatnie oszczędności z wakacyjnej pracy wydał na trawę, a ojca o kasę na benzynę miał honor nie sępić. Szedł po krawężniku chodnika z rękoma szeroko rozpostartymi ciesząc się wciąż ciepłym słońcem na twarzy i rześkim górskim wiatrem we włosach. Z tradycją sięgającą czasów gówniarza, stąpał tak, aby nie deptać po liniach łączących betonowe odlewy. Zawsze tak robił ilekroć pamiętał, a pamiętał zawsze kiedy czuł towar. Wtedy wiedział, że kiedy całkiem przestanie, to tak jakby już był dorosły.

Zamieszanie pod ratuszem w centrum nieco go zaintrygowało. Wprawdzie po miasteczku o tej porze roku zjeżdżało się sporo myśliwych, bo okoliczne tereny w zwierzyną łowną bogato stały, a miesiące od wiosny odmierzały kolejne sezony. A to na antylopę, a to na jelenia, czy łosia, czy innego czworonoga. A to na łuk i kuszę, a to czarny proch. Za wcześnie jednak chyba było jeszcze na zresztą na broń palną, bo nie widział szwendajacych się po miasteczku w pomarańczowych kamizelkach. Więc zapewne sezon łuczniczy. Tylko samochody pod ratuszem nie pasowały do myśliwych. Ostatnim razem, kiedy tyle widział poruszenia to kiedy kilka lat temu mieli jakieś zdjęcia do filmu kręcić w okolicy o niby mieszkających w górach kanibalach.

Mokra reklamówka znienacka oblizała go, niczym psi jęzor i zmyła z gęby Spineliego wyraz błogostanu.

- Osz ty, kurwa! - sapnął o mało nie przewracając się o własne nogi i posłał za odlatującą torbą kilka niecelnych zamachnąć zaciśniętych pięści. - Obrzydlistwo. - splunął z ziarenkami piasku za odlatującą dalej torbą.

Kto wie gdzie leżała foliówka i czy oby tylko górskim deszczem podlana!


***


Na sali gimnastycznej usiadł między Bryanem Chase i Tonym Oliwko. Jeden i drugi na ostatniej imprze prosili o małe co nieco, więc się podzielił grzecznościowo.

- Złoto Acapulco… - szepnął konspiracyjnie namaszczając słowa.

Kto wie, kiedy i on będzie potrzebował przysługi. Patrzył z góry na tył głowy Brittney Oubre zastanawiając się, kto mógłby spuścić się takiego niesłychanego mordu. Przyrodnia siostra nadal ocierała policzki od wcześniejszego płakania. Była razem z Mary Mc’Bridge w tej samej paczce cheerleaderek. Szkoda zrobiło mu się siostry i wzruszony sam otarł wierzchem dłoni świeczki w oczach.

Nie kupował teorii, że to blady Daryll mógłby taki numer wykręcić, a potem sobie przyjść do szkoły. Zresztą on miał zbyt fajną siostrę, żeby być takim zjebem, za którego go wszyscy biorą.

Za tym na pewno stał jakiś przyjezdny. Mieszkańcy Twin Oaks jacy nie byli, to z pewnością nikt z naszych tego by nie zrobił. Szeryf Hale mordercę szybko aresztuje, jeśli jeszcze nie jest w okolicy i wszystko wróci do normy.

Póki co, wiedział że Mary jest w lepszym świecie. Dobry haj był przecież jak przedmieścia raju. Od dzieciństwa, czy tego chciał czy nie chciał, musiał oswoić się ze śmiercią. W końcu był synem grabarza jedynego domu pogrzebowego w promieniu pięćdziesięciu mil.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 29-08-2021 o 05:28.
Campo Viejo jest offline  
Stary 29-08-2021, 21:12   #9
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Powiedzieć, że Bryan był tego dnia pobudzony, to jak nie powiedzieć nic. Chłopak rozglądał się nerwowo, od czasu do czasu warcząc coś w odpowiedzi. Wydawał się tak nabuzowany, jakby lada moment miał wybuchnąć.
- Spierdalaj, nie ruszałem tej małolaty - odgryzł się Teddowi co najmniej tak, jakby ten właśnie obraził nieżyjącą matkę Chase’a. Już od pewnego czasu Bryan był drażliwy na punkcie Mary… Wiedział, że niektórzy śmiali się za jego plecami, właśnie z powodu piętnastolatki. Wszystko zaczęło się od felernego dnia, kiedy popchnął tę szarą mysz… Annę? Anastasię? Biankę? Nigdy nie mógł zapamiętać jak jej tam było na imię. Stała mu na drodze jak typowa zawalidroga, a on nie miał czasu na takie popychadła. Zresztą popychadło nadaje się tylko do jednego: popchnięcia. To właśnie uczynił. Okularnica nie miała zresztą co narzekać. Jakby była chłopem to wylądowałaby na glebie, a nie na szafce.

Normalni ludzie wiedzieli, że do Bryana się nie podskakuje, ale nie cholerna Mary. Zaczęła mu udzielać reprymendy na korytarzu, prawie zrobiła wykład moralizatorski. Osiłek nie wiedział co zrobić z tym fantem. Nie miał nic mądrego do powiedzenia, a groźna mina z jakiegoś powodu nie zrobiła żadnego wrażenia na małolacie. Burknął tylko coś pod nosem i poszedł dalej. Koledzy nigdy mu tego nie zapomnieli i co jakiś czas musiał któremuś wypłacić solidnego kuksańca, aby przestał rechotać. Od tamtego czasu Bryan zachowywał się podejrzanie powściągliwie, kiedy w pobliżu znajdowała się Mary…

Dzisiaj Mary nie było już w szkole i miała nigdy nie wrócić.

Czuł narastającą wściekłość. Dzisiaj zażył ostatnie dziesięć miligramów Dianabolu. W zeszły piątek wuefista powiedział mu, że na razie nie ma więcej. Kretyn! Wraz z początkiem września rozpoczął się sezon highschoolowych rozgrywek futbolu. W piątek miał być kolejny mecz… Krople potu spływały po skroni Bryana na samą myśl o tym co się stanie, jeśli do czasu spotkania nie skołuje towaru. To samo miał rok temu, gdy odstawił środki po zakończeniu sezonu. Czuł się jak totalne gówno… Potrzebował swoich “odżywek”. Potrzebował ich natychmiast.

“To tylko takie odżywki, nic złego. Ale nie wspominaj o nich nikomu. Nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że cię faworyzuję, byku. 50 dolców. Pamiętaj, łowcy talentów ciągle patrzą, a stypendia czekają na najlepszych.

Dureń. Pierdolony bęcwał. Słowa wuefisty rozbrzmiewały w głowie chłopaka.

”Bryan, zmniejsz trochę dawkę, chłopie. Ostatnio prawie rzuciłeś się na sędziego… Ściągasz niepotrzebną uwagę…"

- Bryan!
- CO?!
Tedd spojrzał zaskoczonym wzrokiem na kumpla.
- Słyszałeś co John powiedział? O Mary?
- Nie. Nie chcę już o tym mówić.

***

Gdy był już na sali gimnastycznej, obrzucił niespokojnym spojrzeniem dosiadającego się Barta. Rzeczywiście raz wziął od gościa trochę trawki. Tylko raz. Spinelli do dziś pamiętał, że to był chyba jedyny raz, kiedy nie widział na mordzie Chase’a gniewnego wyrazu. Szkolny osiłek przez moment wydawał się nawet sympatyczny.

I być może dlatego nigdy później nie chciał już dokładki.

- Musimy pogadać. Po apelu. Od razu - oznajmił Bartowi, nieznacznie się nachylając. Patrzył przy tym cały czas na dyrektora, tak jakby nie chciał zwracać uwagi, że rozmawiają. Ton Bryana nie brzmiał jak prośba. Prędzej jak rozkaz.
 

Ostatnio edytowane przez Bardiel : 29-08-2021 o 21:31.
Bardiel jest offline  
Stary 30-08-2021, 04:22   #10
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
- Taaak. - bez entuzjazmu, lecz siląc się na przekonujące brzmienie przystał na żądanie szkolnego brutala.

Tak, przy Bryanie trzeba było uważać. Koleś zdecydowanie więcej miał włókien mięśniowych niż szarych komórek do wykorzystania. Bart mógłby przysiąc, że to i on go na imprezie prosił o dokładkę w poniedziałek, ale z drugiej strony ile to już razy się pomylił w innych sprawach, gdy pamięć dryfowała w kierunku upalonego jak piec martenowski maślanego dnia?

Po apelu, kiedy sala opustoszała niemal w całości, na ławce siedział nadal Spineli obok Chase.
- O czym chciałeś pogadać? - zapytał ostrożnie.
Bryan spojrzał na rozmówcę spode łba. Z początku ciężko było stwierdzić czy robi tak dlatego, że jest zły na Barta, czy zły po prostu.

- Chodzi o to, że… - zaczął w końcu, rozglądając się raz jeszcze dla pewności, czy nikt nie podsłuchuje. - Słyszałem, że masz różne kontakty. Że załatwiasz towar. Potrzebny mi jest.

- No mam. Ile potrzebujesz? Złoto Acapulco. To jest najlepszy towar jaki miałem zaszczyt skosztować. - pokiwał poważnie głową.

- Nie interesuje mnie jakieś gówno dla ćpunków - żachnął się Bryan i rozejrzał jeszcze raz. - Chodzi o… Takie środki. Ale jak komuś o tym palniesz to cię zajebie. Rozumiesz?

Osiłek przeszył chłopaka spojrzeniem.
- Bez przesady Bryan. Z dupy nie strzelam… - tamten udał lekko urażonego. - O co chodzi?

Zwalisty chłopak raz jeszcze obejrzał się za siebie. Ewidentnie nie potrafił wrzucić na luz, a na konspiracji znał się tyle, co statystyczny słoń.
- Dianabol. Załatwisz?
- Oh... Spróbuję. Powiem ci do wieczora czy i za ile. Wiesz… ja nie mam potrzeby… - szybko zamilkł. - Postaram się.

- No to teraz już będziesz mieć potrzebę. Skołuj, co mówię a ja załatwię kasę. I zadbam, żeby nikt cię w tej budzie nie ruszył.

Bykowaty kolega podniósł się z ławki i położył ciężką łapę na ramieniu Barta.
- Widzę, że równy z ciebie chłop. Tylko pamiętaj. Morda w kubeł, bo wiesz...
Uścisk Bryana zrobił się na moment nieprzyjemnie mocny. Zaraz potem na jego twarzy pojawiła się namiastka uśmiechu, jakby odetchnął z ulgą.
- Trzym się.
- Nie ma sprawy Bryan. Dzięki.

Uśmiechnął się wymuszenie, bo zdał sobie sprawę, że nie wie w zasadzie za co sportowcowi podziękował. Czuł zaś jak narasta w nim gniew. Po wyjściu z sali już wiedział gdzie skierować swoje pierwsze kroki. Wszyscy sportowcy są tacy sami, pomyślał ze złością mając przed oczami twarz ojca.

Chyba dostał od niego solidny opierdol wczoraj wieczorem, z czego pamiętał standardowe trucie starej płyty, ale napięcie rosło między nimi mniejszo-większymi spięciami już przez całe wakacje. A, że w twoim wieku miałem sześciopak, a że byłem kapitanem drużyny, a że moja dziewczyna była królową studniówki, a że ja byłem królem. I że miałem drogę otwartą na studia z pełnym stypendium sportowym… Kurwa, i chuj ci z tego wszystkiego zostało, prócz wspomnień, c’nie?! - Bart za każdym razem chciał mu odkrzyknąć w twarz, ale trochę się bał, bo ojciec miał w chuj krzepy, a trochę wiedział, że to jak kop w jaja do wykorzystania kiedyś w ostateczności.

Tego dnia, który nie dość, że zaczął się od tak ciężkiego tematu jak śmierć laski w szkole, to jeszcze lokalny bandyta w sportowej kurtce szantażuje go pod groźbą wpierdolu o sterydy. Koleś od parującego uszami testosteronu chodził jak bomba zegarowa i jeszcze mu było mało anabolików. Ciekawe czy wiedział, że od tego może wyłysieć, nosić męskie cycki lub mieć problemy ze stawianiem Wacka na baczność? Kto jak to, ale Bart wiedział lepiej, aby info o skutkach ubocznych lepiej było przy Chasie trzymać za zębami dla siebie. Nauczki dać Bryanowi nie mógł, ale rozeźlony na wszystkich durnych sportowców świata, mógł dać upust swego talentu w inny sposób.

Korytarze były już wyludnione. Podszedł do gabloty z trofeami, jakie przez lata uzbierały się w szkole. Na prominentnym miejscu stał złoty puchar za pierwsze miejsce stanowego baseballa w roku szkolnym 69/70. Pod nim w dębowej oprawie wisiało zdjęcie kapitana Nicka Spineli. Rosły młodzieniec z szerokim uśmiechem kwadratowej szczęki w stroju szkolnych barw, klęczał na jedno kolano trzymając w ręce kij do basebola, a w drugiej wzniesiony puchar.
Dyskretnie rozejrzał się, a nie widząc, aby ktoś zaprzątał sobie nim uwagę, wiedział co zrobić.

Gablota jednak zamknięta była na zamek, którego nijak było sforsować. Wybicie szyby odpadało. Wzruszył ramionami i czarnym flamastrem kilkoma sprawnymi ruchami domalował zdjęciu ojca na szklanej oprawie charakterystyczne sumiaste wąsy, a zamiast kija szpadel. Trzymany nad głową puchar przykrył trupią czaszką. Przez moment zastanawiał się, czy może jeszcze przy ustach domalować penisa? Ostatecznie zrezygnował. W końcu ojciec, a macochy, jakby nie było nauczycielki i Brittney wystawiać na większy obciach nie chciał.
Zaśmiał się i ruszył korytarzem zastanawiając się, czy jego diler ma dostęp do sterydów lub recept. Zioło, psychodeliki i ciężkie dragi to i owszem. Skoro miał opioidy do innych lekarstw mógł też mieć, więc był bardzo optymistycznej myśli, że obejdzie się bez ryzyka oklepu od Bryana. Będzie musiał wieczorem odwiedzić Saula Silvera, starszego o kilka lat absolwenta, który mieszkał w przytulnym domku mobilnym na peryferiach, przy drodze wjazdowej do Twin Oaks.

Przy toaletach zobaczył rodzeństwo Singeltonów. Wikvaya byłą jedną z tych popularnych lasek, które nie dość, że kusiły urodą, to jeszcze dobrze się uczyły i były po prostu takie jakieś fajne. Była zdecydowanie poza jego ligą, więc nawet nie wysilał się na żadne bajerowanie, ale to właśnie dzięki niej poznał w Rez „Szamana”, jak sam sobie przezwał Ryżego Konia, od którego było zacne Złoto Acapulco. Sympatia ku niej w naturalny sposób przelewała się na jej nieszczęsnego brata, który naprawdę potrzebował w życiu wrzucić na większy luz, ujarać się od czasu do czasu w ludzkim towarzystwie. Odpłynąłby mu ten cierpiętniczy grymas egzystencji, gdyby tylko przestał być skazującym się na boczny tor luzerem.

- Siemka. - pozdrowił z uśmiechem przechodząc obok.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172