Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-05-2023, 15:51   #61
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Kolejny sen. Kolejny koszmar. Tym razem znajomy… tym razem nie tak straszny jak zwykle. Wszystko było przytępione. A po pobudce Ann miała świadomość, że śniło się jej coś strasznego. Ale nie pamiętała co.
Nadia nie miała problemu z upiornym paraliżem, który u Kainitów był drzemką. Nadia wstała energicznie, przeciągnęła się i zabrała za ubieranie. Kwestię wspólnego spania z Ann traktowała typowo pragmatycznie. W swoim leżu miała tylko jedno łóżko. Dlatego też Charlie sypiał za drzwiami jej pokoju, na leży z kocy… jak pies.
Nadia była pragmatyczką… ale i złośliwa.
Niestety, ku jej “rozpaczy”, zawsze lekko na rauszu Charlie okazał się wyjątkowo odporny na jej złośliwości.
- Szefowo… - i to właśnie jego głos usłyszały kobiety pod koniec ubierania się. - Telefon. Pan Blake dzwoni.
- Eechh…- westchnęła ciężko Nadia porządkując swój strój.- Nie traci czasu, to trzeba przyznać.

Ann nie była tak szczęśliwa jak Nadia w kwestii wampirzego snu. Obudziła się dziś niestraumatyzowana snem jak wczoraj, ale było widać, że ten dzienny paraliż musiał wprowadzić na nią przerażający sen. Drżała lekko, gdy zakładała ubranie, co jakiś czas patrząc w stronę drzwi i Nadii, jakby dla upewnienia się, że nie czai się tam niebezpieczeństwo i nie jest sama.
Wyrwały ją z tego stuporu słowa Charliego i Nadii.

- Naprawdę musi cię nienawidzić, skoro tak ostro i szybko zareagował... - zdziwienie było słyszalne w głosie ubierającej się Ann - Przynajmniej nie czekał u Lukrecji, aby z wieczora drzwi wyważać...
- Otóż nie, całkowicie się mylisz. To nie jest nienawiść. To nadopiekuńczość.- odparła ze śmiechem Tremere.
- Ale to dość... ekstremalne... - odparła nieprzekonana.
- Toreadorzy są bardzo uczuciowi. Ich emocje są dość intensywne. - odparła spokojnie Tremere. - A William ma dość mocną krew. Dość wysoko stoi w drabince potomków. Pamiętaj że narodził się gdzieś na granicy średniowiecza i renesansu.
- Chodźmy więc... Dasz na głośnomówiący? Muszę to usłyszeć.
- Czemu nie…- stwierdziła wampirzyca i ruszyła do drzwi już ubrana. - Za mną.
- Oczywiście, moja pani. - Ann ruszyła za Nadią lekko się podśmiewając.

Wkrótce dotarły do jej stanowiska pracy. Tremere przełączyła na głośnomówiący, a oprócz niej i Ann był tu i Charlie.
- Słucham…- rzekła spokojnie Nadia.
- Ann jest u ciebie? Chcę z nią mówić.- odezwał się głos Williama, niby spokojny, ale pełen ukrytego gniewu.
Ann spojrzała na Nadię i odezwała się.
- Czy mam się czuć jak na dywaniku u rodziców? -zapytała lekkim tonem.
- Nie. Nie o to chodzi. Niemniej nie jestem pewien czy jesteś u niej, z własnej nieprzymuszonej woli. - odparł Blake z ulgą. Napięcie gdzieś powoli zaczęło zanikać.
- Och… daj spokój, gdybym chciała sobie towarzyszkę sprawić, to u Lukrecji sporo jest ghuli.- sarknęła Tremere. - Wiesz dobrze, że nie jestem towarzyska.
- Cokolwiek nie odpowiem i tak mi pewnie nie uwierzysz, prawda? - westchnęła Ann - Niby sensowne podejście przy takich podejrzeniach, ale stawia w sytuacji bez wyjścia.
- Wiem jak to jest z uzależnieniem od krwi. Nawet gdybym wyrwał cię siłą, to i tak by nic nie dało. - odparł melancholijnie Blake, a poirytowana Nadia sarknęła. - Daj spokój William, nikogo tu nie próbuję przywiązać do siebie. Wystarczy mi, że muszę się bawić w opiekunkę Pandersa… Ona może pójść sama gdziekolwiek chce. A jeśli w swoim rycerskim obłędzie przyjedziesz szturmować mój zamek, zastaniesz białą flagę i bramy otwarte.
- Tak czy siak… jest jeszcze jedna sprawa. Vincent znalazł w skrzynce pocztowej kolejną przesyłkę do ciebie. Otworzyliśmy ją w związku… z tym co dostałaś ostatnio. To była znowu fiolka z krwią. Ale tym razem od Cyrila, tak przynajmniej wynika z listu. Nie znam smaku jego krwi, ale charakter jego pisma już tak. - odparł Toreador zmieniając temat.
Nadia zobaczyła nagłą zmianę w Ann. Caitiffka tworzyła szerzej oczy i odezwała się z ekscytacją.
- Zatrzymaliście krew, prawda? Nic jej nie jest? - zapytała z cieniem obawy.
- O której krwi mówisz?- zapytał Blake.
- Cyrila, oczywiście! - lekko uniosła rozchwiany głos.
- Powinienem, ale… honoruję mój sojusz z Cyrilem, więc… czeka na ciebie.- westchnął ciężko Toreador.
- Już jadę z powrotem. - Ann próbowała utrzymać ekscytację w ryzach, jednak niezbyt jej wychodziło. Nawet nie wspomniała, że zabolało, że jedynie krew uratował sojusz z Cyrilem, nie zaś sama Ann.
- Spodziewałem się tego. - westchnął smutno Blake.
Caitiffka spojrzała oczami pełnymi radości na Nadię, którą uściskała nagle.
- Muszę pojechać.
- Nie przejmuj się mną. Ja i tak mam co robić, zresztą nie jestem niańką… ani twoją, ani Pandersa. - wzruszyła ramionami Tremere nie odpowiadając uściskiem na uścisk.
W tym momencie Ann nie przejmowała się już niczym. Puściła Nadię i po prostu pobiegła do wyjścia, by umęczyć się podczas zbyt powolnej drogi do Williama...


Gdy pojawiła się krew Cyrila na horyzoncie, wszystko inne zniknęło. Wszystko inne przestało się liczyć. Tylko ta ambrozja, ten napój bogów. Ann zapomniała o wszystkim, poza kaskiem. Jeden wypadek który miała nauczył ją by nie szaleć za bardzo motorze. Nie była chętna na pozbawienie się kółek i człapania przez lasy do chatki Williama. Że też ten Toreador musiał mieszać tak daleko. Ech…
Ruszyła z kopyta motorze, mijając patrol policyjny. Ludzie Joshui, może nawet i sam książę Stillwater. W to jednak wątpiła, bo Kainita bardzo poważnie traktował swoje obowiązki ludzkiego zastępcy szeryfa.
Wokół niej panowała noc, wokół niej wiatr świszczał. Przed nią była droga do Blake’a i do słodkiej nagrody. Ta wizja zasłaniała jej wszystko, ta wizja przyćmiła czujność, ta wizja sprawiła że stała się nieostrożna. Duży błąd. A Świat Mroku nie wybacza błędów.


Nawet nie zauważyła kiedy wśród drzew zaczęły się pojawiać cienie, kiedy zaczęły jej towarzyszyć. Jeden, drugi, trzeci, czwarty… niskie sylwetki, włochate… szybkie jak jej motor i bardziej wytrzymałe.
Nawet nie zauważyła kiedy jej śladem zaczęła podążać olbrzymia bestia, o pysku potwora, rogach jelenia i potężnym cielsku trzymetrowej długości. Była cicha, a Ann skupiona na celu nie zerkała w tylne lusterko. A gdy zerknęła za siebie było już za późno…
Bo zaczęła zwracać uwagę na otoczenie dopiero gdy przed sobą zobaczyła Tzimisce. Wysoki Kainita ukształtował swoje oblicze na kształt przystojnego czarta o bujnych włosach, ubrany we włoski garnitur od Armaniego spokojnie palił cygaro. Towarzyszyła mu trójka innych wampirów, bladych jak księżyc w pełni, łysych… identycznych jak trzy krople wody. Uzbrojonych w śrutówki.
Cała czwórka blokowała jej drogę do krwi Cyrila i chatki Williama. Wampirzyca spojrzała więc na boki, zastanawiając się czy zdoła ich wyminąć. Nie… tam lasach coś się czaiło, jakieś czworonogi, jakieś… nie widziała dobrze co, jakieś pseudo-zwierzęce sylwetki.
Pozostała droga ucieczki w kierunku miasta, ale tę odcinał olbrzymi potwór podążający tuż za nią.
Wpadła w pułapkę, osaczona ze wszystkich stron powoli zbliżała się do Tzimisce. A ten… wyciągnął chorągiewkę. I pomachał nią. Była to biała flaga.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 18-05-2023 o 15:54.
abishai jest offline  
Stary 24-05-2023, 17:04   #62
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację




************************************************** *************************************************
POCZUCIE HUMORU TZIMISCE
************************************************** **************************************************


Dziewczyna natychmiast otrzeźwiala z różowej mgiełki popychającej ją ku rezydencji Williama. Zatrzymała motocykl przed Tzimisce, nie widząc nadziei na uchronienie się filmowym przeskokiem na motorze. Nie mogła też od tak wyciągnąć telefonu, gdy była uważnie obserwowana. W jej oczach czaił się usilnie skrywany strach. Nawet jej własny cień się zmniejszył, jakby chciał się schować, reagując na emocje Kainitki.

Ann powoli uniosła lekko ręce na znak własnego poddania się.
- Nie szukam walki z tobą, panie... - dodała zwrot tak bardzo przyjemny starszym i silniejszym Kainitom.
- To dobrze. Mamy zbyt piękną noc, by kalać ją przemocą.- rogaty wampir zaciągnął się cygarem. - Jestem trochę rozczarowany, że nie skorzystałaś z mojego zaproszenia i muszę sięgać po tak prostackie metody. Ale ostatecznie… osiągnę mój cel.
Ann zacisnęła palce na kierownicy by nie drżały jej palce.
- Wysłanie krwi... to osobliwy sposób zapraszania.
- Dobrze wiesz jak cenny to podarunek. Jak potężną moc daje vitae Kainity o niskim pokoleniu.- uśmiechnął się Tzimisce odsłaniając tygrysie uzębienie. - No… ale, widzę, że się spinasz. Niepotrzebnie. Nie mam żadnego sporu z waszą małą enklawą, a ty jesteś mi potrzebna tylko jako posłaniec. Mam wieści do dostarczenia i nie mogę tego zrobić osobiście.
Wampirzyca nieufnie się lekko rozluźniła, a jej cień nawet powrócił do dawnej sylwetki.
- Do kogo ma być twoje posłanie, panie?
- Do Giovanni, miejscowych… zamiejscowych… wszystko jedno.- stwierdził Kainita sięgając do kieszeni kamizelki i wyjmując z niej pendrive’a.- Laurencjo… Giovanni którego porwałem na początku okazał się twardą sztuką i przeżył moje badania. Z początku miałem go zabić, ale z drugiej strony… co bym na tym zyskał? Więc… postanowiłem go sprzedać. Czterdzieści milionów dolarów w obligacjach państwowych ma być mi dostarczone w ramach okupu, a ja wtedy oddam Laurencjo… sfatygowanego ale “żywego”. Na pendrivie jest dowód, że jeszcze żyje i inne detale dotyczące dostarczenia go. Co by tu jeszcze… a tak…- pstryknął palcami.- Prezent dla Szkaradźca… co by o mnie nie zapomniał.
Jeden z łysych poszedł w krzaki i wrócił z reklamówką.
Caitiffka zmusiła się do spokojnego tonu.
- Dalsze antagonizowanie Giovanni nie skończy się dobrze dla domeny. Książę Smith jest bardzo zirytowany na sytuację na swoim terenie.
- Jaki byłby ze mnie Sabatnik, gdyby mnie Camarilla lubiła? - zapytał retorycznie Tzimisce i wzruszył ramionami dodając. - Niemniej… mam u was dług, bo usunęliście ogon ciągnący się za mną, więc pomyślę nad tym. A na razie…- podał łysemu z torbą pendrive, a ten ruszył ku Ann by wręczyć jej prezenty.- … czas zakończyć to co zacząłem.

Ann przyjęła torbę, czując uścisk w żołądku. Bała się teraz spojrzeć do środka.
- Twoi ludzie mnie od początku obserwowali, ale... czemu? Czemu akurat ja?
- Bo jesteś relatywnie młoda, niedoświadczona i stłamszona przez swojego mentora, bo jesteś uzależniona mocno od jego krwi… właściwie to od każdej krwi. Bo jesteś słabym ogniwem i okazałaś idealną kandydatką na pionka w moich planach. - odparł zupełnie szczerze Tzimisce, podczas gdy Ann chowała pendrive’a. - No prawie… twoja silna wola deczko mnie zaskoczyła. Ale to detal… który łatwo można było skorygować. - znów zaciągnął się cygarem dodając. - Niemniej nie masz się czego bać. Moje intrygi dotyczą tylko Giovanni, nie chcę wyrządzać szkody ani tej domenie, ani tobie… zrób o co cię proszę, a krew zachowaj w ramach zapłaty. Jeśli spełnisz moją prośbę, to nie będę miał powodu robić ci krzywdy, prawda Ann?
- Nie wiem czy Książę będzie chciał by to dotarło do Giovannich... - słabo powiedziała Ann.
- To okaże się głupcem, a ja wrócę do tego w czym jestem dobry. Bawienia się w chowanego z nekromantami i torturowania Laurencjo… aż w końcu porzucę jego zniekształcone zwłoki przed drzwi waszego Elizjum i więcej Giovanni się tu zjedzie, wkurzonych i żądnych zemsty. A tego chyba byście nie chcieli… prawda?- odparł z szerokim uśmiechem Tzimisce.- Cokolwiek zrobicie i tak ja będę miał jakiś zysk.
- Zrobię co chcesz, panie... - odparła poddając się.
- O nic więcej nie proszę. Widzę, że ta nasza rozmowa deczko cię nudzi. Wybacz mi to. Gdy kolejni rozmówcy odzywają się głównie wrzaskami bólu i szaleństwa, elokwencja Kainity może nieco zardzewieć.- Tzimisce wykonał gest dłonią i jego poddani odsunęli się z drogi dając jej wolny przejazd. On sam zresztą uczynił podobnie.
- To nie nuda skrępowała mnie... - włączyła motor i ostatni raz spojrzała na Tzimisce - Tylko pamięć o krzywdzie Lukrecji.
- No cóż… gdyby wyszła bez szwanku, Giovanni mogliby ją podejrzewać o współpracę ze mną, nieprawdaż?- zapytał retorycznie Tzimisce. - Nie zadano jej jednak ran, których pobyt w trumnie by nie zaleczył.
- Do kiedy mam czas? - zapytała jeszcze.
- Dopóki nie znudzi mi się trzymanie przy egzystencji tej jęczącej parodii wampira. Dwie, trzy noce? Może być? - zapytał retorycznie Tzimisce. - Będę wielkoduszny. Cztery noce, licząc od następnej. Tyle pozwolę mu istnieć, potem może jeszcze będzie żył… może nie…
Bez słowa Ann ruszyła ku rezydencji Williama, nie chcąc się zastanawiać jakich środków by on użył w stosunku do Tremere...



Ann dojechała pod rezydencję, ale gdy zaparkowała motocykl w szopie, spojrzała na trzymaną torbę. Z zaciśniętymi zębami odważyła się spojrzeć do środka. To co zobaczyła… mogło zjeżyć włosy na głowie. Zresztą włosy były tam zjeżone. Była to bowiem głowa Gino oderwana od reszty ciała… z wyłupionymi oczami. Połowa nadal idealna, druga połowa zniekształcona i pokryta guzami, wypustkami, kawałkami pazurów i zębów. Wyraz przeraźliwej agonii zastygł na twarzy Giovanniego… śmierć była pewnie wybawieniem.
Wampirzyca wrzasnęła i upuściła torbę, sama wbijając się plecami w ścianę. Zakryła oczy chcąc się uspokoić i dopiero po chwili podniosła znowu torbę, aby pójść do środka rezydencji... gdy krwawe łzy przerażenia spływały jej po policzkach, a szeroko otwarte oczy wyrażały przerażenie istoty nocy.

***

Dziś domostwo Blake’a było pełne gości. Oprócz Vincenta w rezydencji przebywał Garry i… Jaine Love wraz McElroy’em. Obaj czarownicy, wyraźnie czuli się niekomfortowo w swojej obecności. Czuć było źle tajoną wrogość między nimi. Wampirzyca układała tarota w salonie i wszyscy byli skupieni na jej kartach. Do czasu aż Ann wkroczyła, a wtedy William do niej doskoczył.
- Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? Co ta Tremere ci uczyniła? Karty Jaine mówiły, że masz poważne kłopoty.
Caitiffka drżała na całym ciele, a gdy doskoczył do niej Toreador... ta po prostu się załamała. Opadła na podłogę trzymając uszy torby w zaciśniętych palcach. Milczała patrząc w przestrzeń. Toreador kucnął przed dziewczyną i objął pytając cicho.
- Co ci Nadia takiego zrobiła?
- Nadia...? - Ann spojrzała z krwawymi łzami na twarzy - Nic... - szepnęła - Tzimisce…
- Co Tzimisce?- spytał się Blake, a pozostali otaczali Ann dookoła skupieni na caitifce i jej słowach.
- Czekał na drodze... - szepnęła - Byłam okrążona…
- Co? Gdzie? Nic ci nie zrobił?- zapytał Blake, a potem dodał.- Oczywiście, że coś ci zrobił, sukinsyn jeden.
- Dzwonić po szeryfa i zbierać ludzi? Może go jeszcze dopadniemy. - zaproponował Garry.
- Wątpię by to był dobry pomysł, wątpię zresztą by czekał tam na nas. - stwierdziła Jaine pocierając podbródek. - Poza tym… jeśli już to lepiej wysłać cynk Giovanni, niech oni zapolują. Po to tu są.
- Mam... przekazać wiadomość Giovanni... i Szkaradźcowi... - postawiła torbę dalej od siebie - To... dla niego...
- Jaką wiadomość?- zapytał William, podczas gdy Ravnoska skusiła się do zaglądnięcia. Zbladła na widok tego co znalazła i wyglądała jakby miała puścić pawia na podłogę.
- Tak… to z pewnością przesyłka w stylu Tzimisce.- wymamrotała z trudem.
- Okup... za Laurencjo... - wyszeptała Ann.
- Okup… jaki?- zdziwił się Vincent, a Blake dodał.- Garry przynieś fiolkę z kuchni, tą leżącą na liście.
- Czterdzieści milionów dolarów w obligacjach państwowych…
- Po co staremu Kainicie czterdzieści milionów. Z pewnością albo ma jakieś własne fundusze, albo na nich polega… po co mu tyle gotówki. - zdziwiła się Jaine, a Blake spytał. - Kto to ten Laurencjo?
- Chyba ten pierwszy Giovanni... - odparła Ann.
- Acha…- stwierdził Toreador, a Garry wrócił z fiolką. Otworzył ją. Ann poczuła znajomy jej zapach mistrza.
Ann wstała natychmiast i podeszła do Garry’ego wyciągając dłoń drżącą z podekscytowania ku fiolce. Prawie nabożnie przejęła ją od Gangrela by bez wahania wypić jej zawartość.
- Wybaczył... - szepnęła do siebie, a całe doświadczenie z Tzimisce stało się tak nieistotne - Wciąż mu zależy... - uśmiechnęła się błogo i zaczęła wylizywać każdą kroplę krwi z probówki.
Zniknął stres. Wydawała się wręcz jaśnieć silnym uczuciem... Miłością?
- Z pewnością. - stwierdziła sceptycznie wróżka, a William spokojnie spytał.- Ann… co się stało na drodze ?
Ann spojrzała na Williama, gdy kończyła wydobywać krew.
- Byłam rozkojarzona. Chciałam tylko tu dojechać. Nie uważałam na wszystko wokół... straszny błąd. W połowie drogi przez las stał ten Tzimisce z trzema łysymi wampirami ze strzelbami. - westchnęła - Po bokach w lesie jakieś istoty się przemieszczały, a za mną kroczyło... coś. Jakby pomieszanie jelenia z... - wzruszyła ramionami - ...innymi zwierzętami. Z pazurami i zębami, giętkim muskularnym ciałem... - spojrzała po wszystkich.
- Tak… typowy orszak Tzimisce… cyrk dziwadeł. - stwierdziła cierpko Ravnoska.
- Który trzeba wykarmić. Vozhdy i inne kreatury są żywe, muszą gdzieś i coś jeść.- ocenił Vincent, zapalając papierosa. A Blake zwrócił się do Garry’ego. - Wiesz coś o tym? Są jakieś duże ubytki wśród zwierzyny leśnej?
- Nie na naszym terenie. Może u wilkołaków.- zastanowił się Gangrel.- Albo… w lasach Anarchów?
- Trzeba będzie powiadomić Księcia... to bardzo poważna sprawa, jeśli spełnię życzenię i jeżeli nie. - westchnęła - Pamiętacie ostatni Sabat? Cóż... - skrzywiła się - Tzimisce podziękował nam, że nimi się zajęliśmy. Oni jego szukali.
- Może więc Charlie coś wie?- zapytał Garry, a Toreador dodał. - Co miał powiedzieć to powiedział. Nie liczyłbym na to, że wie coś więcej.
- Wygląda na to, że ten Tzimisce ma wrogów w Sabacie.- zastanowił się głośno Mag, a Toreador dodał. - Każdy ma wrogów… Sabat to inna ideologia, inne struktury, ale intrygi i spiski te same. Pod tym względem się nie różnimy. Oczywiście ostateczna decyzja zależy od Smitha, ale myślę że czas włączyć w to wszystko Giovanni, w końcu to ich jeniec i ich sprawa.
- Uhm... Oni mieli go żywego sprowadzić, a do tego... to nie tylko problem nekromantów. - Ann zabrała znowu głos - Jeżeli nie oddam... prezentów Giovanni to za cztery noce czy więcej... po prostu podrzuci resztki Laurencjo pod nasze Elysium i będzie patrzył na fajerwerki, gdy żądni krwi Giovanni najadą do domeny. Jeżeli dam... to też będzie ostry odzew, ale może mniejszy. - wyciągnęła z kieszeni pendrive'a - Tu są instrukcje co do okupu i dowód, że wampir istnieje. To także dla Giovanni.
- Tzimisce nie dał nam więc większego wyboru.- ocenił Blake. - Lepiej zrzucić ten problem na Szkaradźca.
- Nie lepiej na tego drugiego? Szkaradziec wydaje się być… lekko szurnięty.- ocenił Garry.
- Ty byś nie był? - mruknęła Ann - Nie groził mi otwarcie, ale... Powiedział, że jeżeli to zrobię to nie będzie miał powodu mnie krzywdzić, więc... też bez wyboru dla mnie.
- Chodzi mi o to, że ten drugi wydawał się bardziej rozsądniejszy. Trudno sobie wyobrazić, na co wpadnie Szkaradziec. - odparł Garry, a Ravnoska spytała.- A nie wścieknie się wiedząc co Tzimisce zrobił z jego bliźniakiem?
- Wątpię.- wtrącił Blake. - Oni też mają wewnętrzną rywalizacją. Jest duża szansa na to, że miejscowy Tzimisce usunął konkurenta do awansu bardziej niż brata, kuzyna czy kimkolwiek byli dla siebie.
- Sprowadzisz tu Joshuę? - Caitiffka zapytała Williama - Noc jeszcze młoda.
- No cóż… trzeba będzie podzwonić.- przyznał Blake drapiąc się po karku. - Ale tak… sprowadzę tu Smitha. Właściwie powinienem sprowadzić wszystkich.
- Jeżeli będę mogła każdemu wszystko powiedzieć to nie ma żadnego problemu. - odparła Ann - Ale bez Księcia nie możemy ustalić takich rzeczy. Przecież kwestie mojego otrzymania krwi od Tzimisce były tuszowane, więc przynajmniej taka Lukrecja będzie naprawdę zirytowana na Joshuę, a to może nam przysporzyć jeszcze wewnętrznych problemów.
- Tę informację możemy na razie pominąć.- odparł Toreador biorąc pendrive’a.- Przejrzę go na domowym komputerze, po tym jak wyślę wici przez Lukrecję naszemu Księciu.
- To ja poskładam karty. Dość wróżenia na dziś.- zadecydowała Jaine Love i podążyła do stołu eskortowana przez swojego czarownika.
- A ja zaparzę kawę. Chyba czeka nas długa noc. - stwierdził Vincent i skierował się do kuchni. A Garry spytał. - Jak się czujesz maleńka?
- W tej sekundzie lepiej niż cały dzień dzisiejszy. - stwierdziła dziewczyna zwróciła się do Williama - mówiłeś że Cyril wraz z Vitae przysłał także jakiś list do mnie?
- Jest w kuchni. Nie czytałem go, ale tekstu jest niewiele. - przyznał Toreador.
- Lakoniczność to jego przyzwyczajenie. - odparła bez żalu - Będę mogła wraz z tobą obejrzeć zawartość pendrive'a?
- Nie wiem czy powinnaś. To może być drastyczne. Tzimisce to klan lubujący się w grotesce aż do przesady.- stwierdził spokojnie Toreador.
- To tym bardziej powinieneś nie być w tym sam. - zawyrokowała młoda wampirzyca - Teraz tu jestem nie na drodze otoczona przez stwory Tzimisce, a krew Cyrila dodała mi psychicznego animuszu.
- Byłem w ziemi świętej, widziałem naprawdę krwawe widoki na polach bitew. Przedstawienie Tzimisce jest mi niestraszne.- zaśmiał się Kainita.
- A ja widziałam naprawdę pojebane sceny na ulicach Nowego Jorku. - Ann uśmiechnęła się do Williama - Dam sobie radę.
- Nie było cię w mieście w czasach prohibicji. Wtedy się dopiero działo. - odparł z uśmiechem Toreador.
- Ale to nie ty zostałeś przemieniony przez Sabat. - zniżyła głos mówiąc z uśmiechem.
- Są rzeczy bardziej porąbane niż Sabat na tym świecie.- przyznał Toreador coś wspominając.- Choćby pobliski szpital.-
- O tak… tam jest przypał taki że czacha dymi.- potwierdził Garry.
- Więc postanowione idę z tobą. Ach - przypomniała sobie coś - przeczytałam kolejny tomik twojej poezji.
- Tylko nie mów że cię nie uprzedzałem. Dam znać jak zacznę. Najpierw skontaktuję się z Joshuą.- odparł Blake.



Jak tylko Caitiffka skończyła rozmowę z Williamem, udała się do kuchni, aby przeczytać list od swojego ukochanego Opiekuna. Kilka pospiesznie skreślonych zdań, nerwowy charakter pisma.
W skrócie Ann dowiedziała, że Cyrilowi być może przyjdzie się przyczaić i zniknąć. I że powinna racjonować sobie krew, którą dostała bo Tremere nie wiedział kiedy podeśle kolejną. U niego było ciężko, wszędzie widział wrogów. Kazał jej siedzieć w Stillwater i się nie wychylać.
Racjonować krew... to nie byłoby możliwe nawet gdyby wcześniej przeczytała wiadomość. To co ja naprawdę zaniepokoiło to sytuacja w jakiej znalazł się Cyril, a nie mogła z tym nic zrobić. Zacisnęła pięści w złości na siebie, na Nowy Jork, na jego Księcia i Szeryfa. W tym momencie czuła się w większym potrzasku niż wtedy na drodze przed Diabłem Weneckim. Wyciągnęła swoją komórkę, aby znaleźć zapisany numer Primogenki Toreadorów z Nowego Jorku, ale nim wykonała jakiekolwiek połączenie zatrzymała ruch nie wiedząc czy na pewno chce go wykonać, a raczej - czy powinna. Szybko sobie zdała sprawę z bezsensownego położenia w jakim się znalazła.

Przymknęła oczy i wybrała numer do Eleny.
- Słucham, kto mówi? - wkrótce usłyszała pogodny i melodyjny głos Toreadorki.
Ann poczuła ulgę słysząc głos Eleny.
- Dostałam numer od Williama. Tu Ann...abelle. - poprawiła się szybko - Nie narzucam się, pani?
- W tej chwili nie. Miło usłyszeć twój głos, jak tam prowincja… uroczo sielska?- zapytała wesoło Primogenka.
- Niestety, pani, ale Stillwater jest już daleko od bycia sielskim.
- Doprawdy? Słyszałam, że Giovanni mają tam jakieś sprawy, ale nie sądziłam, że wpłynie to na was. Zwykle unikają przyciągania uwagi do swoich interesów. - zdziwiła się Dubois.
- Aktualnie znajdujemy się między młotem a kowadłem w rozgrywkach starego wampira, które wymierzone są w Giovanni, jednak przy okazji uderzają domenę Księcia Smitha. Na razie trwamy bardziej w zimnej wojnie, która jednak w każdej sekundzie może rozsierdzić nekromantów.
- Nie bardzo mogę pomóc w tej kwestii, poza wysłaniem kogoś od siebie do pomocy. - oceniła sytuację Toreadorka. - Mogę też pomówić z Cynthią w waszym imieniu. Ventrue prowadzą interesy z enklawą… odpowiadają za ukrywanie ich transakcji finansowych przed śmiertelnikami.
- Dziękuję za ofertę, pani. Na razie musimy ustalić w naszej małej społeczności plan działania i najwyżej po omówieniu wszystkiego z Księciem zgłoszę się o taką pomoc.

- W tej sekundzie dzwonię z powodu bardziej... osobistego problemu. - Ann westchnęła lekko - Czy wiesz już dzięki kogo wstawiennictwu moje istnienie w Nowym Jorku zostało zapewnione? Kto przygarnął bezpańskiego kundla pod swoje skrzydła? - zapytała nie chcąc zakładać że primogen nie wiedziałby co dzieje się na jego podwórku.
- Do rzeczy moja droga.- westchnęła Toreadorka. - Co niby miałabym zrobić? Wziąć go pod swoją opiekę? Nie żartuj… to Tremere. Należy wpierw do swojego klanu, jak każdy Kainita. Tu Palafox ma decydujący głos.
- Jakiekolwiek zamieszanie wokół niego powstało... wątpię by Palafox miał jakąkolwiek ochotę go przed tym obronić. Nie wiem kto był zabójcą tej grupy, ale to nie byłam ani ja ani on. Byłby naprawdę głupi gdyby teraz eliminował swoich wrogów, gdy na jego ogonie siedzi całe miasto. Sama nie mogę nic zrobić, bo nawet nie powinnam pojawiać się w Nowym Jorku. Nie mogę jednak znieść myśli, że spotkałaby go jakakolwiek krzywda a ja nie kiwnęłabym palcem by jej zapobiec. - słowa dziewczyny były przesiąknięte prawdziwą obawą o tego Tremere - Gdyby choć Książę lub chociaż Szeryf jakoś zmienili swoje podejście do tego jedynego swojego podejrzanego... - desperacja Ann wdała się głos Baudelaire. Młoda Kainitka stanęła przed problemem na jaki nie była gotowa.
- Nie jesteś szczególnie wiarygodna, ale… zabaw mnie. To kto tak brutalnie morduje Kainitów w Nowym Jorku? - zapytała sceptycznie Elena.
Ann rozumiała jak mikrą siłę ma słowo związanego krwią młodzika ale musiała spróbować.
- To co się stało z moją Koterią bardziej przypominałoby mi instalację artystyczną naszego Tzimisce, niż cokolwiek do czego byłby skłonny wykorzystać swój czas Tremere. Teraz w mieście może odgrywać się polowanie na innych tylko dlatego, że ciężko byłoby określić innego sprawcę niż tego który pojawił się przed oczami. Palafox z chęcią pozbyłby się Cyrila, więc taka sytuacja jest mu na rękę. - zamilkła na chwilę - Nie wiem, co miałabym zrobić żeby zapewnić mojemu opiekunowi choć chwilowy spokój. Czy istnieje cokolwiek co bym mogła powiedzieć, aby Książę spojrzał na sytuację bardziej łaskawym okiem? - zapytała z wyraźną desperacją w głosie.
- Cóż… dwie sprawy kochanie. Po pierwsze… twoje podejrzenia to trochę za mało na dowód. Gdyby oprzeć sprawę tylko o takie skojarzenia, to szeryf już dawno ubiłby Cyrila. Po drugie… choć może to dziwić to twój opiekun nie jest zagrożony ze strony Marcusa czy Księcia. Ba, nawet drogi Augusto nie jest tu problemem. Tylko Nosferatu… słyszałaś może o Lucjuszu Wildzie?- zapytała Toreadorka.
- Nie, nie słyszałam... - przyznała Ann.
- Nie dziwi mnie to. Lucjusz to jeden z tych trybików w maszynie, który będąc niepozornym jest jednocześnie bardzo ważny. Był buchalterem wielu ważnych Kainitów i opiekował się ich majątkami. Był ważnym punktem w planach Haerza i do tego, był jeszcze Nosferatu. Był też osobą, którą Cyril widział przy życiu jako ostatni. Jak się domyślasz jego śmierć wywołała furię tego klanu… gniew wymierzony w Cyrila właśnie. - wyjaśniła cierpliwie Elena.
- Mój opiekun może nie być zagrożony ze strony Księcia, ale to Książę może być tym, który powstrzyma kły Nosferatu na jakiś czas. Jaki byłby powód dla Cyrila, by jeszcze głębiej zakopywać się tym bagnie, gdy już i tak jest na celowniku zbyt wielu osób?
- Nie muszę ci chyba przypominać o jego sytuacji finansowej? I o długach jakie zaciągał? - zapytała retorycznie Elena i dodała spokojnie. - Nie twierdzę moja droga, że Cyril go zabił. Nie sądzę by szeryf tak sądził, skoro twój opiekun nadal jest na wolności. Niemniej Nosferatu są wściekli… i mogą zachować się mniej racjonalnie niż Falconi. I tego pewnie się twój Tremere boi.
- Powiedz mi pani, czy jest cokolwiek co bym mogła zrobić aby poprawić sytuację w jakiej znalazł się Cyril? - zapytała cicho.
- Jeśli wiesz gdzie się ukrywa lub znasz jego kryjówki, to nikomu o nich nie mów… nic nie wyjawiaj. Nie udawaj się do nich. I obecnie… nie ufaj żadnemu brzydalowi. Poza Marcusem oczywiście. Szeryf jest przede wszystkim wiernym psem Księcia i nieco służbistą. Prawo i Maskarada stoją u niego ponad lojalnością klanową. - oceniła Toreadorka.

- A więc to wszystko co jestem w tym stanie zrobić? - z głosu Ann wychodziło, że dziewczyna jest naprawdę rozczarowana sobą, a raczej swoją niemocą.
- Niestety tak… jedyne co możesz zrobić, to pozwolić Falconiemu pracować. Jest bardzo zdeterminowany, by rozwiązać tą sprawę. Bowiem ośmieszono jego siatkę wywiadowczą.- odparła Elena i westchnęła. - Oczywiście byłoby miło, gdybyś podrzuciła nagranie jak ów Tzimisce przyznaje się do tych zbrodni, ale… jakoś nie wyobrażam sobie, że jeździ on z prowincji do nas i z powrotem, tak dla zabawy mordując przypadkowych wysoko postawionych Kainitów. Może i twoich towarzyszy było łatwo dopaść, ale wpływowe wampiry są obdarzone zdrową paranoją i mocno inwestują w swoje bezpieczeństwo.
- Rozumiem, pani... - przyznała dziewczyna niechętnie - Dziękuję za wysłuchanie mnie, bo... - urwała na sekundę - ... w tej sytuacji naprawdę nie wiedziałam już co uczynić i do kogo mogłabym się zgłosić.
- To skomplikowana sytuacja, muszę to przyznać. - westchnęła Elena. - Węzeł, który ktoś inny musi rozplątać. A twój opiekun, to stary Kainita, umie dbać o swoją skórę. Nie martw się więc aż tak… a co do Palafoxa, gdyby Primogen mógłby się go łatwo pozbyć, to zrobiłby to już dawno temu. Najwyraźniej więc… nie może.

- Czy to naprawdę zwykłe zachowanie Williama, że zachowuje się agresywnie protekcjonalnie, gdy sądzi, że ktoś może czynić szkodę osobie jaką lubi? - Ann odważyła się zapytać.
- To szlachcic moja droga… średniowieczny szlachcic. Mógł przeżyć wieki, ale nie wyzwolił się ze zbroi którą wtedy nosi. Jest więc deczko… staroświecki.- wyjaśniła Toreadorka.
- Ostatnio poznałam jego... naturę krzyżowca.
- Dzisiaj jesteśmy artystami, ale w przeszłości nie byliśmy kuglarzami… tylko też rycerzami.- przyznała wampirzyca. - Czy cię to martwi… ta samcza nadopiekuńczość Blake’a?
- Była... nieoczekiwana. Trochę taka... na wyrost? - zaryzykowała stwierdzenie - Może gdybym była innej płci to bym rozumiała…
- Jesteśmy tak samo emocjonalni jak Brujah moja droga, tylko my nie ograniczamy się do gniewu.- odparła wampirzyca. - Jesteśmy nadwrażliwi po prostu.
- Porozmawiam z nim. Na razie mamy problemy inne na głowie. - westchnęła - I ciężko mi o Cyrila się nie martwić, pani…
- Williamem się nie przejmuj. To nie Brujah, nawet jeśli wpadnie w gniew to zachowa nad sobą kontrolę. Nie zrobi nic głupiego.- pocieszyła ją Elena.
- Dziękuję za słowa... - dodała z prawdziwą wdzięcznością.

- Och.. nie masz za co. Wpadnij może czasem do mnie z Williamem. Już za długo siedzi w tej swojej samotni. - westchnęła Toreadorka.
- Czy wiesz czemu aż tak się odseparował? Przez potomków?
- Nie miał szczęścia w miłości. Niestety ma fatalny gust jeśli chodzi o męskich potomków. A kobiecych nie tworzy. - wyjaśniła Elena. - Ze swoim twórcą też skończył dość dramatycznie romans.
- Aż dziwne, że mnie tak polubił...
- Jest opiekuńczy wobec niewiast. To część rycerskiego kodeksu… czy czegoś w tym rodzaju.- stwierdziła melodyjnym głosem Elena. - Poza tym oddana mu zostałaś w protekcję, więc… obudziłaś jego dawne nawyki.
- Sądzisz, że byłby w stanie skrzywdzić Cyrila kierując się tą... rycerskością wobec mnie? - w głosie Ann pojawiła się obawa.
- Hmm… nie wiem… może… - zamyśliła się Elena. - Choć w to wątpię. To nie w jego stylu.
- Jak znowu będę mogła do miasta wrócić to zaciągnę Willa do ciebie, pani. Też... tęsknię.
- Domyślam się za kim.- rzekła figlarnie Kainitka.
- Ciągle pamiętam twój liścik do mnie. - zaśmiała się - Twoja przyjaciółka... To było nowe i przyjemne.
- Też pamiętam tamtą noc, no i nadal mam twój szkic. - odparła ciepło Kainitka.- Lubię zbierać pamiątki.
- Moje... zaginęły, gdy w Kanadzie mnie porwano. - westchnęła.
- Współczuję.- odparła czule Elena.

- Czy mi się wydaje, czy na samym początku sądziłaś pani, że Przemienił mnie William? Miałaś nadzieję, że pokonał swoją niechęć do przemieniania kobiet? - zapytała z nutką ciekawości w głosie.
- Niewielką nadzieję, że przy kreacji potomków zacznie używać rozumu a nie serca.- przyznała Toreadorka. - Zazwyczaj przemienia tych, w których się zakochuje.
Ann skrzywiła się.
- Mam niezbyt dobre opinie o... przemienianiu tych, na których ci zależy... - mruknęła niechętnie.
- Ja też… ale William jest poetą. Nieuleczalnym romantykiem. - przypomniała jej Toreadorka.
- Tylko... w ten sposób kieruje się samolubną chęcią. - westchnęła - Choć może inaczej jest jak do klanu wstępujesz…
- Czas uczy nas, by ostrożnie i z umiarem dzielić się darem nieśmiertelności.- wyjaśniła Kainitka.
- Pewnie niedługo z William będę miała seans. Nie będę już zabierać więcej ci czasu, pani.
- Seans?- zdążyła zdziwić się wampirzyca nim Ann się rozłączyła.



William już wszystko przygotował do seansu, do którego nie było wielu chętnych. Na komputerze, nie podłączonym do sieci, w jego prywatnym gabinecie zawartość pendrive’a chciał oglądać tylko on, Vincent, Jaine Love i Ann właśnie.
Jak się okazało… plik wideo. Tzimisce miał skłonności do dramaturgii.
- Wszystko gotowe? Na pewno? Nie chcę wpadek i powtórek…- zaczął od mówienia do kogoś za kamery.
- Jest ok szefie.- usłyszał w odpowiedzi, gdy widzowie oprócz samego Diabła był stół operacyjny oraz pacjent. Zmasakrowany Kainita, o zdeformowanych rysach ( co Tzimisce uznał pewnie za zabawne), oraz o licznych ranach i uszkodzeniach ciała. Mocno wydrenowany z krwi przypominał ochłap mięsa. Próbował coś mówić, ale Kainita z pewnością wyrwał mu język.
- Raz, dwa, trzy… zaczynamy.- rzekł Diabeł i wskazał na więźnia.- Jak widzicie drodzy Giovanni wasz dostojny gość nadal egzystuje. Gębą się nie ma co martwić, da się to naprawić, a reszta odrośnie.
Wzruszył ramionami. - Znudził mi się i… zamierzam wam go sprzedać, bo ta łajza nie jest warta ubicia…-
Dalej były znane Ann warunki odsprzedania Kainity i zapewnienia o tym, że dotrzyma słowa o ile Giovanni dotrzymają. Ciężko było ocenić, gdzie właściwie się znajdowali, bo całe otoczenie poza Tzimisce i jego ofiarą tonęło w mroku. Co do samego czasu i miejsca wymiany, to detali nie podał. Za trzy noce miał szczegóły dosłać pocztą.
- Co on w ogóle ma do nekromantów? - mruknęła Ann.
- Tylko oni to wiedzą.- przyznał William, gdy Tzimisce popisywał się swoim makabrycznym poczuciem humoru.
- Mój więzień podpisuje się pod moim wystąpieniem wszystkimi swoimi palcami. - mówiąc to wysypał z sakiewki na blat dziesięć uciętych palców.

Ann skrzywiła się.
- Mam nadzieję, że naprawdę nas nie chce tak potraktować jak tego biedaka…
- Nie wydaje się szczególnie zainteresowany nami. Dotąd porwał tylko dwóch Giovanni. - zastanowił się Blake głośno.
- Okup? Jak dla mnie nie ma to sensu. Po co mu pieniądze. Najwyraźniej ma wszystko czego potrzebuje.- zastanowiła się głośno Ravnoska.
- Może chce tak ich sprowokować? En masse? - zgadywała Caitiffka.
- Pytanie tylko do czego.- zastanowił się Blake.- Giovanni nie wjadą tutaj z wojskiem, bo przecież takiego nie mają. A nawet gdyby wjechali, to przecież pewnie go tu już nie będzie.
- Mogłam też powiadomić innych Giovanni, nie zależało mu na dokładnie tych.
- Jakich… innych Giovanni możemy powiadomić, poza tymi którzy są u nas w domenie? Lub tymi w enklawie?- zapytała Jaine.
- Miejscowi i zamiejscowi. O Europie chyba nie mówił... nie?
- Nie mamy takiej możliwości… - wzruszył ramionami Blake.- By skontaktować się bezpośrednio z europejskimi.
- Ja stawiam na pułapkę... - westchnęła Ann.
- Tak. To jest potencjalna opcja. I być może Giovanni ją rozważą. Ale jeśli ten Kainita jest dla nich ważny… będą musieli podjąć to ryzyko.- odparł spokojnie Vincent.

- Ciągle mamy Vitae... - Ann spojrzała po wszystkich.
- To cenny zasób. Ale i obosieczna broń. - oceniła Jaine i potarła czoło mówiąc. - Niemniej… nie jestem pewna, czy powinniśmy się angażować w to… zupełnie za darmo. Może… Giovanni nam dadzą jakąś ofertę?
- Nie mam zamiaru bezinteresownie działać. - odparła Ann z jakąś powagą - Nawet jeśli nie oni... to osobiście mi trzeba więcej rozmowy z Tzimisce.
- Naprawdę chcesz z nim znowu rozmawiać? Przyjechałaś rozstrzęsiona.- przypomniał jej Toreador.
- Napiłam się i już mi lepiej. A do tego złapał mnie w... niekontrolowanej sytuacji na głodzie. - mruknęła.
- Cóż… nie sądzę by kolejne rozmowy przebiegały inaczej. - zamyślił się Vincent. - Wygląda na to, że lubi mieć pełną kontrolę nad sytuacją. I stara się udawać bardziej szalonego niż jest.
- Zaryzykuję. - powiedziała pewnie, a William mógł mieć wrażenie, że przemawia krew Cyrila…
- Nie pozwolę ci na takie ryzyko.- odparł butnie Blake, a Ravnoska dodała. - Oboje nie macie w tej sprawie nic do powiedzenia. Sam wybierze z kim i w jakich okolicznościach zechce rozmawiać. Jak dotąd dobrze się przed nami ukrywał. Nie sądzę by to się zmieniło w ciągu najbliższych nocy.
Ann spojrzała na Toreadora ze złością. Jak on śmiał jej cokolwiek zakazywać...
- Będziemy musieli pogadać poważnie... - fuknęła do Williama, który swoim zachowaniem mógł uczynić krzywdę Cyrilowi. Powstrzymywać ją przed czynami, które mogą pomóc Tremere.
Cień rzucany przez Ann zadrżał na podłodze niczym ogon wściekłego zwierza gotującego się w skrępowanej irytacji i niemocy.
- Oczywiście.- odparł dwornie Kainita. Tymczasem do pokoju wpadł Garry.
- Książę przyjechał.- zameldował.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 24-05-2023, 17:28   #63
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



************************************************** *************************************************
OSTATNIE SPOTKANIE ELENY PRZED ŚMIERCIĄ
************************************************** **************************************************

Annabelle nie była w stanie teraz się skupić na wystawie czy na zawieraniu lepszych znajomości z potencjalnymi klientami, urabianiu ich dla braci. To co teraz usłyszała od Benoita i Christophe....

- Nie zgodzę się na to! - warknęła przez zęby do obu, gdy byli na uboczu galerii House of Arts - To moja część majątku i fundacji...
- Nie będziesz stratna, a do tego pozostaniesz wolna. Zapewnimy ci dostatnie życie, nawet będziesz wciąż zajmowała się PR rodziny. - starszy z braci położył dłoń na ramieniu Annabelle.
- Nie rób tego trudniejszym. - Christophe patrzył wzrokiem polującego drapieżnika, w oczekiwaniu na zły ruch siostry - Nie nadajesz się do takiej odpowiedzialności za biznes.
- Chciwi jebańcy, nie przepiszę nic! - fuknęła dziewczyna.
Benoit westchnął lekko i spokojnie odparł.
- Przemyśl to na spokojnie. Nie kieruj się pochopnymi myślami. Przedyskutujemy jeszcze w Francji. - Benoit zdjął położoną rękę z ramienia Annabelle i uśmiechnął się lekko do siostry nim odszedł w kierunku biznesmenów.
Annabelle poczuła brutalny uścisk na nadgarstku i zobaczyła zimny wzrok drugiego brata, wpatrującego się w jej oczy.
- Nie pozwolę na szkodę dla interesu... i zaprzepaszczenie naszych planów. - wyszeptał jej do ucha - Pamiętaj.
Annabelle poczuła jak uścisk Christophe się zwiększył, co wywołało jęk bólu dziewczyny.
- Przepraszam… ale House of Arts to miejsce podziwiania sztuki, a nie zabawy w pyskówki i… przemoc. - nie wiadomo skąd właścicielka galerii pojawiła się tuż przy nich. Jej spojrzenie i sylwetka, mimo że była niższa i drobniejsza od obu braci, wymuszała natychmiastowy posłuch. Christophe niemal odruchowo skulił się, jakby oberwał batem od nadzorczyni niewolników. A ręka Annabelle została puszczona.
Annabelle zaczęła rozmasowywać nadgarstek, gdy Christophe odsunął się od niej, patrząc na Elenę z niezrozumiałą dla siebie obawą.
- Podniosło nas, to tylko nieporozumienie rodzeństwa. - ukłonił się kobiecie nisko - Wybacz, pani.
Wciąż poruszona wydarzeniem Annabelle nic nie powiedziała, jedynie obserwując brata lodowato.
- Bądź dobrym chłopcem i przynieś mi coś do picia, dobrze? - zapytała ciepło Miss Dubois i młodzian pomknął niemal w podskokach w kierunku kelnera z trunkami.
Annabelle patrzyła za bratem chwilę nim spojrzała na właścicielkę galerii.
- Przepraszam, że uniosłam głos. Było to nieodpowiednie z mojej strony.
- To prawda… cieszy mnie to, że zatrzymałam was zanim zrobliście tu scenę. - odparła Elena uśmiechając się ciepło.
- Bardziej by to się nie rozwinęło. - odparła nienaturalnie spokojnie, wręcz wymuszenie - Mam nadzieję, że nie będziesz tego trzymać jako urazy.
- Drobiazg… - machnęła ręką blondynka.- … nie przejmuj się.
Annabelle się nie przejmowała, Annabelle wodziła wzrokiem po zgrabnej sylwetce filigranowej kobietki opiętej ciasną i krótką sukienką. Tymczasem jej brat wrócił z kieliszkiem i został ciepło acz stanowczo odprawiony przez Elenę. Widać nie lubiła mężczyzn sięgających tak łatwo po przemoc wobec kobiet.
Annabelle uśmiechnęła się lekko, gdy Elena odprawiła Christophe.
- Mój brat się zapędził. To nieoczekiwane zachowanie.
- O co właściwie poszło? Wyglądało dość… brutalnie z boku.- odparła Elena pochłaniając swoim spojrzeniem Annabelle. Czuła się ona najważniejszą osobą w galerii, gdy wzrok blondynki pożerał ją. I było trochę jej głupio, gdy zerkała ukradkiem na duży szmaragd naszyjnika spoczywający na dekolcie Eleny. Trochę zazdrościła zimnemu kamieniowi.
- Wybacz, wewnątrzrodzinna polityka. - spojrzała w bok - Nie mogę i nie chcę o szczegółach mówić.
- Nie szkodzi, nie jestem aż tak wścibska. - odparła wstydliwie blondynka i westchnęła. - Już cię kiedyś widziałm, prawda?
- Jestem w House of Arts z dwa razy do roku, przy okazjach interesów z Baudelaire. - odparła cierpliwie, nie dając do zrozumienia, że zasmuciło ją to, iż nie zapisała się w pamięci Eleny - Annabelle Baudelaire.
- Wybacz mi Annabelle. Prowadzę intensywne życie towarzyskie, przez które przewija się tyle ludzi, tyle twarzy, że trudno mi zapamiętać każdą śliczną buzię. - odparła ciepło i wstydliwie blondynka.
- To żaden problem, dobrze rozumiem problemy, jakie stwarza każda intensywność w interesach, co zapewne na relacje towarzyskie się przekłada.
- Niestety…- odparła blondynka żartobliwie. - ... mam zawsze dużo spraw na głowie i zawsze mało czasu. Nie dla mnie ciepło kominka, ciepłe kakao w dłoni i chętne paluszki do rozmasowania mi szyi i karku.
- Na to ostatnie wielu kandydatów pewnie by było. - Ann starała się zachowywać opanowany wyraz.
- Mhmm… z pewnością. I kandydatek. - odparła żartobliwie blondynka muskając palcami swoją szyję.- Niestety zawsze jest jakieś przyjęcie w galerii, jakaś impreza, na które muszę być, jakieś ważne spotkanie.
- Ciągle jesteś gdzieś chciany. Mnie po świecie tak interesy rzucają. Tu chociaż można zawsze odpocząć na zapleczu, czego nie ma na spotkaniach biznesowych z wysoką średnią wieku partycypantów.
- Och, tak... tam to dopiero są nudy.- zaśmiała się cicho Elena i rozglądając się dodała. - Toooo… jak ci się podoba wystawa?
Annabelle ogarnęła wzrokiem wystawę.
- Pytasz o nadchodzące interesy w tym miejscu czy o sztukę? Jeżeli o to drugie to powiem wprost - do poziomu tych artystów nigdy nie dojdę. Zbyt niesamowity warsztat. Twój pewnie też. - uśmiechnęła się.
- Och… chciałabym, ale nie jestem dość utalentowana by się popisywać. Oraz zbyt staromodna by jechać na fali prowokacji i skandalu. - zaśmiała się sarkastycznie Elena i dodała.- Interesy zostawiam na czas, gdy słońce pieści ziemię. Po zmroku interesuje mnie tylko przyjemność.
- Kiedy ty śpisz?
- Hmm… kilka godzin przed świtem i kilka godzin o poranku. Nie jestem rannym ptaszkiem niestety. Na szczęście moja praca pozwala mi unikać horroru wczesnego wstawania. - zaśmiała się perliście Elena. - A skoro już tak intymnie pytamy, to gdzie zamierzasz ty spać dziś?
- Taki tryb jest niezdrowy, wiesz o tym. - westchnęła - Nie jestem pewna. W hotelu z braćmi powinnam. Po prostu nie wiem czy chcę…
- Wyglądasz na dużą dziewczynkę, na pewno pełnoletnią. Nie musisz się trzymać spodni braci.- zażartowała blondynka podchodząc bliżej, tak że zapach perfum jak i intensywny seksapil Eleny owinął się niczym anakonda.
- A… - Annabelle było ciężej myśli zebrać - …czy… masz jakiś… pomysł…?
- Mogę cię porwać. - odparła cicho Elena i rozejrzała się.- To przyjęcie lekko mnie znudziło i mam apetyt na odrobinę… pikanterii.
Annabelle spłonęła rumieńcem.
- Um… Ehm… Co sugerujesz…?
- Wino… kominek… jakieś przysmaki i rozmowy na początku. Na końcu… kto wie… może nawet zobaczysz jakie majtki noszę. - zażartowała blondynka i spytała. - Zainteresowana?
- Emm… - spojrzała w podłogę - Może… Tak…?
- Co by cię… przekonało do solidnego tak? - zapytała dyskretnie nachylając się ku Francuzce.
Annabelle zrobiło się słabo. Nogi jej osłabły.
- Um… Może… Pozwolisz mi… - z trudnością mówiła - Naszkicować swój akt…?
- Myślę, że pozwolę ci na wiele więcej niż tylko szkicowanie. - wyszeptała Elena.
Dziewczyna jedynie pokiwala głową dość… porażona ofertą.
- Chodźmy więc.- zadecydowała Elena chwytając Annabelle za dłoń i ciągnąc za sobą ku wyjściu. Francuzka żadnego oporu nie stawiała.

***

Elena mieszkała luksusowo, czego oczywiście można było się spodziewać. Rozległe pokoje ze ścianami gustownie ozdobionymi obrazami. Nic młodszego od art déco. No i był kominek, który zapalało się dyskretnie naciskając pilota. I była duża sztuczna skóra niedźwiedzia polarnego.
Elena zrzuciła z siebie żakiet na kanapę odsłaniając ramiona i szyję… ciało miała z pewnością godne modelki. Gdyby nie niski wzrost pewnie by jako modelka pracowała.
- Czuj się jak u siebie w domu, pójdę po wino i szkicownik. Mam nadzieję, że lubisz bardzo mocne… bo ja tak.
- Tak, tak… - Annabelle wydawała się w tym momencie zastanawiać czemu na to tak przystała… i czy powinna w ogóle.
Blondynce zajęło chwilę czasu skompletowanie sprzętu. Przyniosła butelkę wina na tacy, wraz dwoma pustymi lampkami, korkociąg do otwarcia dużej butelki ciemnego płynu, szkicownik i węgle do rysowania.
- Pozwolisz, że się na moment oddalę? Przygotuję się do pozowania, no i muszę jeszcze gdzieś zadzwonić. Ty w tym czasie odkorkuj butelkę i jeśli chcesz, to się napij. Nie przejmuj się mną. Mamy jeszcze kilka butelek do opróżnienia, jeśli starczy nam na to ochoty i sił.- rzekła podając dziewczynie tacę. - Rozgość się… no i nie musisz mieć tyle ubrań na sobie. Liczę na to, że będziesz czuła się u mnie… swobodnie. - jej języczek przesunął się po jej wargach nadając wyjątkowo lubieżny posmak ostatniemu słowu.
Annabelle zaczęła się zastanawiać, czy zostanie tu zgwałcona…
- Uhm… Jasne… - dziewczyna była dość zagubiona… Czemu tak ją wzięło?
- Wyglądasz na rozkojarzoną. Co się stało?- zapytała Elena stawiając tacę na skórze niedźwiedzia i pokazując Annabelle swoją gibkość, krągłość pośladków i nogi których baletnica mogłaby pozazdrościć.
- Po prostu... - próbowała znaleźć słowa, starając się nie patrzeć za bardzo na krągłości kobiety - ... dużo się dziś stało. To wszystko. - zdjęła z siebie własny grafitowy żakiet, który położyła obok żakietu Eleny. Na szyi pozostawiła czerwoną apaszkę, opadającą końcówką w dekolt kremowej luźnej bluzki o rękawach przed łokciami.
- Nie musimy się nigdzie spieszyć. Mamy całą noc dla siebie.- odparła Elena otwierając wino i nalewając trunku do lampek. Usiadła z nimi na skórze oczekując, by Annabelle przysiadła się do niej. - Możemy zacząć od rozmowy o tym co się wydarzyło w mojej galerii. Jeśli nie jest to przygnębiający dla ciebie temat.
Annabelle po chwilowym wahaniu usiadła obok Eleny, na siłę nie patrząc w kierunku dekoltu.
- Nie ma zgody między mną a braćmi w biznesie, a Christophe... nigdy się nie lubiliśmy.
- Nie mam doświadczenia w tej kwestii, będąc jedynaczką… niemniej jak dla mnie to dobra chwila, by poszukać sobie dobrej kancelarii adwokackiej. Tak na wszelki wypadek. - Elena podała Ann lampkę wina i upiła ze swojej mówiąc łobuzersko. - Rozbieraj mnie wzrokiem ile chcesz. To nie ma znaczenia wobec faktu, że i tak zmusisz mnie do faktycznego rozebrania się.
Policzki Ann zaszły rumieńcem, zanim jeszcze upiła wina.
- Bawi cię to. Natura była łaskawa dla ciebie to korzystujesz.
- Oczywiście, że mnie to bawi. Nie przyszłyśmy tu wszak zanudzać się interesami czy też polityką. - odparła ze śmiechem blondynka. - Liczę że ty też będziesz się dobrze bawiła, więc zostaw pruderię za drzwiami. - przekrzywiła głowę na bok mówiąc. - Byłabym już goła, zgodnie z naszą umową, gdyby nie fakt, że pewnie by cię to już spłoszyło. Co więc powinnam zrobić, byś się wreszcie rozluźniła i poczuła swobodnie. Nie każę przecież tobie rozbierać się do naga… - po czym uśmiechnęła się łobuzersko. - ...choć może mam na to ochotę?
- Nie mam często relacji... łóżkowych z kobietami. - przyznała - Szczególnie... o tak niesamowitej urodzie…
- Och… umiesz prawić komplementy. - odparła Elena rumieniąc się i sama napiła się wina dodając. - A więc były jakieś relacje? Dobrze wiedzieć.
Wzruszyła ramionami mówiąc. - Daj się ponieść chwili Annabelle. Póki co… obie jesteśmy ubrane i daleko od mojego wygodnego dużego łóżka. Czy tam dotrzemy, czas pokaże. Nawet jeśli nie… to mnie to nie martwi. Więc…
Spojrzała w oczy Annabelle pytając.- Opowiedz o swojej pierwszej kochance. Jestem gotowa zapłacić za te informacje… moją spódniczką.
Ann spojrzała w górę.
- Córka biznesmena, z którym rodzice omawiali interesy podczas obiadu w drogiej restauracji.
-Ty uwiodłaś ją, czy ona ciebie… zakładam, że skorzystałyście z toalety? - zaciekawiła się Elena i dodała z uśmiechem. - Ja bym tak zrobiła.
Skinęła powoli głową.
- Ona mnie... choć to z uczuciem nic wspólnego nie miało. - spojrzała w dół - Była już bardzo w takich relacjach doświadczona.
- Uczucia moja droga, są przereklamowane.- mruknęła Elena przybliżając się do Ann i muskając jej wargi czubkiem języka. - Doznania czasem… całkowicie wystarczą za nie.
Odsunęła się i zabrała za uzupełnianie wina w lampkach. Wychyliła duszkiem swoją, wstała… rozpięła zapięcie wąskiej spódniczki i z pomocą dłoni i nerwowych ruchów bioder zsunęła ciasny kawałek swojego stroju, odsłaniając podwiązki swoich pończoch i batystowe skąpe majteczki… i krągłą małą pupę. Blondynka wydawała się wręcz hurysą w tej chwili.
Annabelle rumieniła się na ten widok.
- Masz doświadczenie w takich spotkaniach... - zniżyła spojrzenie.
- Lubię dobrze się bawić.- po chwili górna część stroju została rzucona na podłogę i Elena usiadła w samej bieliźnie. Uśmiechnęła się ciepło dodając.- Reszta zostanie zdjęta, gdy już będziesz na to… chętna i gotowa. Na akt.
Annabelle uniosła spojrzenie płonąc rumieńcem, który zakryła kieliszkiem z winem. Poluzowała bluzkę przy zakrytej szyi.
- A... po tym…
- To na co będziemy miały ochotę. - zamruczała sugestywnie blondynka wpatrując się łakomie w szyję Annabelle.
Dziewczyna wzięła szkicownik I węgiel w ołówku.
- Jestem... gotowa.
- Dobrze… to jaką pozycję mam przyjąć? I jeśli to nie będzie problem… zostanę w pończochach. - rzekła ciepło Elena.
- Nie ma sprawy... - spojrzała na dywan przy kominku - Może... Na nim…
- Ty tu rządzisz…- zamruczała blondynka, mimo że sytuacja wydawała się całkiem na odwrót. Elena wstała i szybko pozbyła się stanika, a potem zmysłowymi ruchami bioder i dłoni zsunęła majtki. Tak naga położyła się na skórze niedźwiedzia, leżąc brzuchem w dół i wypinając pupę.
Annabelle zaczęła rysować... choć czasem zadrżała jej ręka, a apaszka szybko opadła na ziemię.
- Gorąco trochę…
- Cóż… za chwilę i ty będziesz naga, więc problem gorąca rozwiąże się sam.- zamruczała Elena pozując z uśmiechem i nie odrywając oczu od swojego gościa.
- Byłam wtedy z kobietą... - odezwała się skupiona na rysowaniu - ...ale tylko raz było. Ty wolisz kobiety?
- Ja… lubię smakowite kąski… bez względu na to jakiej są płci. - oblizała się lubieżnie i patrzyła na Annabelle, jak na smakołyk.

***

Rysunek został wykończony. Annabelle skupiła się szczególnie na ustach i piersiach... jakby zapominając czasem o reszcie.
Jakiś czas temu zdjęła bluzkę, która zaczęła już jej przeszkadzać w tej atmosferze. Blondynka była modelką idealną. Zachowywała cały czas tą samą pozycję bez śladów znużenia i czasami odzywała się żartobliwie. Nie spuszczała oka artystki, szczególnie zwracając uwagę na nogi i szyję.
- Jesteś... naprawdę idealna. - szepnęła łapiąc urywane oddechy.
- Ty też niczego sobie, choć oczywiście mnie trudniej ocenić… nadal jesteś ubrana.- Elena przekręciła się na bok.- Choć tu do mnie, ale już bez ubrania.
Dziewczyna pozbyła się stanika i nerwowo zdejmowała resztę odzienia. W końcu podeszła do Eleny i usiadła na dywanie, okazując krągłości z napiętymi wzgórkami. Rozgrzane policzki wszystko wyjaśniały.
Elena łakomie oblizała usta i zbliżyła się do Annabelle. Zaczęła od pocałunku jej warg, namiętnego i długiego. W tym czasie, dłoń jej zanurkowała między uda kochanki, szukając wrażliwego zakątka. Znalazła go, gdy ustami pieściła jedną z piersi, potem znów zaczęła wędrować do szyi, by złożyć pocałunek, gdy palce sięgały tam, gdzie wzrok nie sięga. Potem… był krótki przeszywający ból… o dziwo w okolicy karku. A potem świat Annabelle zawirował z rozkoszy… kosmos wybuchł… Annabelle zorientowała się, że leży na futrze i jest w ekstazie. Zatraciła świadomość co się działo wokół niej… czuła tylko oślepiającą wręcz przyjemność poddając się woli doświadczonej kochanki.
Niezależnie co się działo, dziewczyna chciała więcej... Wręcz czasem błagała, by Elena nie przestawała nastawiając się na pieszczoty. Annabelle nie obchodziło nic poza chwilą obecną... aż przyjemność nie zamroczyła jej całkowicie.

***

Rano obudziła się sama, obolała nieco i zmęczona. Wręcz wyczerpana. Wczorajszy wieczór wydawał się rozkosznym snem. I tak jak przy wszystkich snach… detale się rozmywały.
Otworzywszy oczy zorientowała się że leży w łóżku. Nie wiedziała jednak jak tu trafiła. Zobaczyła swoje ubranie przewieszone przez krzesło, na którym leżała karteczka.
Pamiętała... to niesamowite uczucie. Wstała na drżących nogach, aby zobaczyć karteczkę.

“Droga Annabelle. To był bardzo przyjemny wieczór i cudowna noc. Niestety po nocy przychodzi poranek, a za dnia jestem tytanem pracy. Mój lokaj już czeka na ciebie ze śniadaniem. Prysznic jest obok sypialni więc bez problemu się odświeżysz. Opłaciłam ci taksówkę, więc nie musisz się martwić o powrót do domu. Zawiezie cię tam gdzie chcesz.
Twoja wierna przyjaciółka. Elena.”


To było napisane. Wierna… przyjaciółka…



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 27-05-2023, 16:46   #64
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Książę przybył… wraz z dwoma Malkavianami. Salvatore wydawał się zakłopotany i jakiś taki wyciszony. Locarius… cóż, był nadal sobą. W końcu zabójca zabójców, jak go nazywano, nie powinien dać się łatwo stłamsić.
- Cieszę się że widzę cię w dobrym zdrowiu.- rzekł Joshua na widok Ann, a następnie zwrócił się do Garry’ego. - Załatwmy sprawy po kolei. Otóż… - wskazał palcem na Malkavian za sobą.
- Porozmawiałem sobie z naszymi dwoma rozrabiakami i przy tej okazji Gorgonowi wymsknęło się Salvatore nie ma w sobie krwi Malkavian. Jest caitiffem, jednym z tych, których Papa Roach adoptował do swojej trzódki i… to co się wydarzyło w szkole, sugeruje bękarta klanu Gangrel. Mógłbyś ten fakt przebadać?-
- Jasne…- odparł Garry i zagarnął Stefana ramieniem.- No… chodź pogadamy na uboczu i zobaczymy jak sobie radzisz z dyscyplinami.
A gdy ta dwójka się oddaliła, Smith spojrzał po zgromadzonych w pokoju Kainitach: Ann, Williamie, Jaine … i Locariusie który nie udał się z Garrym i Salvatore.
- Więc… co macie mi do powiedzenia ? - zapytał w końcu.
Ann spojrzała za Salvatore... i obdarzyła Joshuę dłuższym niezadowolonym spojrzeniem, gdy ten od razu uznał, że nie ma w nim krwi Malkava. Nie odezwała się jednak na to.
- Rozmawiałam z Tzimisce. Przejął mnie na drodze. Tak mnie polubił, że nawet swoje zabawki zabrał by pokazać. - odezwała się Ann i zaczęła opisywać wydarzenia, po czym wskazała na leżącą pod ścianą torbę - A to prezent dla Szkaradźca.
- Mhmm… czyli teraz robimy za doręczycieli. Miło.- Kainita podszedł do torby i zajrzał do niej. - Urocze… widać ma maniery wyniesione z Sabatu.
- Co z tym zrobimy?- spytała Jaine, a Smith podrapał się po karku. - Chyba sami wiecie co. Trzeba powiadomić Giovannich. Czy będziemy stać z boku, czy włączymy się do zwalczenia tego sabatnika każda pomoc się przyda.
- Niszcząc tamten Sabat pomogliśmy Tzimisce. Szukali go. - dodała Ann.
- No cóż… nie mogliśmy bandzie napakowanych testosteronem idiotów dać ganiać swobodnie po mojej domenie, nieprawdaż? Bez inteligentnego przywódcy i bez rozumnego doradcy nie byliby subtelni w poszukiwaniach. - zastanowił się głośno Smith spoglądając po zebranych osobach.
- Zwiększyła się liczba zaginięć śmiertelników ostatnio? Bo on ma sporą świtę i musi ją jakoś wyżywić.- rzekł się głośno Blake.
- Nie wydaje mi się, by wzrosła ilość osób zaginionych.- odparł szeryf. - Jak na razie jedynym… że tak powiedzmy, tropem poza tą torbą i innymi przesyłkami jest…- westchnął ciężko zerkając na Gorgona. - Znalezisko Malkavian. I jak tylko Garry skończy sprawdzać i testować Salvatore wyruszy się nim zająć. Są jacyś chętni do pomocy? - Locarius uniósł dłoń. - Jacyś miejscowi chętni.
Malkavian dodał.- Ja tu się czuję jak w domu.
- Trzeba biologa sprawdzić. - spojrzała na Joshuę - Mogę być chętna, ale... co z jego wcześniejszą przesyłką dla mnie?
- Myślę, że ją zachowamy w tajemnicy. W końcu nie była przeznaczona dla nich.- zadecydował Joshua. Potarł kark.- Moje ghule za dnia sprawdziły przeszłość biologa i nie odkryły nic. Zanim zaciągnę nauczyciela na posterunek i go przesłucham, chcę wiedzieć jakie pytania zadać. W tym celu potrzebujemy zeznań świadka. Jakkolwiek to brzmi absurdalnie, potrzebujemy przesłuchać tego węża.
Ann uśmiechnęła się z rozbawieniem.
- A później poszukam Tzimisce. - nagle zdecydowała Ann.
- Może następnej nocy. Dziś już chyba wystarczy nam podarków od niego.- odparł Książę i zwrócił się do Ann. - Czy odczuwasz potrzebę przydzielenia ci ochrony? I gdzie zamierzasz spędzić następny dzień?
- Nie. - zaprzeczyła pewna swego Ann - Chyba muszę tu, bo niania - spojrzała na Willa - będzie zła.
- Po prostu dbam o ciebie.- odparł z wyrzutem William, wywołując cichy chichot obu ludzkich magików.
- Nieważne…- machnął ręką Smith i zwrócił się do Toreadora.- Spakuj prezenty od Tzimisce i schowaj w swojej trumnie. Jutro je damy. Jaine, my love, sprawdzisz dla mnie przyszłość w kartach?
- Spróbuję.- westchnęła Ravnoska i ruszyła do salonu, a szeryf za nią.

Ann skrzyżowała ręce na piersi patrząc twardo na Williama.
- Cyril chyba cię nie prosił o ochronę mnie przed światem?
- Miałem zadbać o ciebie, a to oznacza także dbanie o twoje bezpiecze…- Blake spojrzał w kierunku Locariusa, który stał z szerokim uśmiechem i gapił się na oboje. Dwójka smiertelników opuszczała zaś pokój. Nagle Vincent zamyślił się i spojrzał na czarownika.
- Mała czarna?
- Mała czarna, trochę tu pobędziemy.- odparł McElroy.
Toreador zaś rzekł do Malkava.- Czy mógłbyś?
- Och, nie przeszkadzajcie sobie… lubię oglądać telenowele… zwłaszcza na żywo. - odparł bezczelnie Gorgon.

- Co ty w ogóle masz do Nadii? - niezrażona Ann przybliżyła się do Willa.
- Nic nie mam do Nadii. Niemniej ty znikasz bez słowa i zatrzymujesz się u niej, nie wiadomo z jakiego powodu. Tak jak nie wiadomo, czemu pojechałaś tam w ogóle. - odparł gniewnie Kainita.- Mam chyba prawo być zaniepokojony.
- Nie było cię. A chyba tam najlepiej ukryć się przed Tzimisce.
- Niemniej jakąś wiadomość mogłabyś zostawić, a i przecież…- odparł William potarł czoło.- Nadia nie jest godna zaufania. Jej lojalność, jeśli jakąś ma, leży u Palafoxa. A on przyjacielem Cyrila nie jest.
- Popcorn… żałuję, że już nie mogę go jeść.- wtrącił znienacka Locarius dodając ciszej po chwili. - Nie przeszkadzajcie sobie.
- Nie mogłam powiadomić. A ty nie jesteś moim ojcem! - prychnęła Ann.
- Dum, dum, duuum….- wtrącił Locarius podśpiewując dramatycznie.- Ale zwrot akcji.-
- Jestem za ciebie odpowiedzialny… to wystarczy. Nie chcę by ci się stało coś złego. - stwierdził w miarę spokojnym głosem Toreador wykorzystując swój gniew do zabicia wzrokiem Gorgona. Niestety opanowanie tej wariacji dyscypliny Malkavów najwyraźniej nie opanował, bo Locarius nadal obserwował ich kłótnię.
- Jeszcze zacznę podejrzewać, że lecisz na mnie!
- Uuuu….- wtrącił Gorgon, a Toreador odparł w irytacji.- Nie bądź niedorzeczna. Jesteśmy zbyt martwi, by sprowadzać takie kwestie do seksu.
- To ty o nim mówisz. - parsknęła - Przecież nie jestem w twoim typie.
- Nie możesz wziąć pod uwagę, że jesteś moją przyjaciółką. I nie chcę byś wpakowała się w kłopoty? - stwierdził smutno William.
Ann patrzyła w milczeniu na Toreadora nim odwróciła się do Locariusa.
- Spadaj stąd Gorgon. Niech ci z kart powróżą.
- To jest ciekawsze… -stwierdził Malkav nie zamierzając przerwać oglądania “telenoweli”.

Caitiffka spojrzała na Williama.
- Toreadorzy nie przyjaźnią się z kundlami. Nie naprawdę. Jestem śmieciem w świecie klanowców, wyższe klany na mnie plują. Możesz to jako ciekawą zabawę widzieć, ale to przejściowe. - cicho odparła ze smutkiem - Możesz teraz zaprzeczać, ale taka jest rzeczywistość.
- W Stillwater wszyscy są wyrzutkami, nieważne z jakich pochodzą klanów… każdy z nas okazał się nie pasować do społeczeństwa naszego rodzaju. Niektórzy są tu dobrowolnie, większość jednak z przymusu. To nie Nowy Jork, ani żadna inna społeczność Kainitów jakie znasz. - odparł chłodno Blake urażony wyraźnie jej słowami.
- A jak by to wyglądało, gdybyśmy wrócili do miasta? Ciągle byś mnie za przyjaciółkę miał? - zapytała ze smutkiem.
- Oczywiście… nie wiem czy zauważyłaś, ale niespecjalnie mi zależy na elitce mego klanu, która widzi we mnie dojną krowę lub atut w politycznej grze lub zagrożenie… nawet Elena. - wzruszył ramionami Toreador. - Choć przyjazna wobec mnie, nigdy nie wychodzi z polityki. Mogę być jej przyjacielem, ale przede wszystkim jestem pionkiem w jej rozgrywce.

- Cyril nauczył mnie jak działa świat do mnie. Czym, nie kim, jestem. Niezależnie kim byłam. - ból pojawił się w oczach Ann.
- Cyril nauczył cię swojej wizji świata. Niekoniecznie wszędzie jest ona prawdziwa.- odparł Toreador ignorując płaczliwe “To tak pięknie powiedziane” Locariusa.
- Doświadczam traktowania kundli od innych. - skrzywiła się - Salvatore przed tym uciekł do Malkavian.
- Nie uciekł. Został znaleziony i odstawiony do świątyni jego świątobliwości. Papa Roach uznał to za znak. - wtrącił Locarius, a William rzekł. - Jak wspomniałem, to nie jest Nowy Jork, ani Waszyngton, ani inne miasto… to jest Stillwater. Tu sprawy są załatwiane inaczej.
- Nie zostanę tu na zawsze. Ty w końcu wrócisz. - spojrzała na Locariusa, wyraźnie nie wierząc mu, nim odpowiedziała Willowi.
- Nie wrócę… nie mam powodu. Lecz znam ten syreni zew. Caitiffy, cienkokrwiści którzy wpadają do Stillwater, nie zostają tu na długo. Ambicja pcha ich do Nowego Jorku.- wzruszył ramionami Toreador.
- Wieczność to w cholerę czasu by zaszła zmiana, Will. - pierwszy raz Ann użyła tego zdrobnienia do Williama.
- Zakładasz błędnie, że tylko ja mogę ulec zmianie, a przecież zmienić się możesz i ty i twoja sytuacja w tej całej wampirzej sieci powiązań.- westchnął Kainita głośno.
Ann na to nie odpowiedziała, choć jej wzrok dawał odpowiedź negatywną.

-Hej… coś odkryłem! -rzekł entuzjastycznie Garry wpadając do pokoju. - Tak jakby… w każdym razie Salvatore to nie Gangrel.
- Chyba nie Tzimisce. - jęknął Blake.
- Niee… raczej nie. - przyznał hippis.
- Nosferatu gadają ze szczurami. - odparła Ann.
- No… rzecz w tym, że Salvatore nie gada. Ani ze szczurami, ani ze ptakami… ani z niczym innym. Jego dyscyplina animalizmu jest okrojona tylko do węży. - wyjaśnił Garry.- Dziwne co nie?
- Dziwne… znajome. Spotkałem się z czymś takim… - przyznał Toreador.- Jest bardzo rzadka linia krwi, która ma dostęp do tej dyscypliny w tak bardzo wykastrowanej formie. To jakby to powiedzieć, cena jaką za nią płacą, tyle że…- westchnął ciężko. - Spotkałem ich w Arabii, to Dzieci Seta.
- Kto? - Ann absolutnie nie wiedziała kim oni są - Jest taki klan?
- Teraz zwą się Wyznawcami Seta, banda degeneratów przypisujące swoje istnienie egipskiej mitologii.- wtrącił Locarius znienacka i całkiem logicznie wyjaśniał.- Lubią deprawacje i węże… co w sumie ma sens. Zabiłem jednego jakieś pięćdziesiąt lat temu.
- To dość niezależny klan. - przyznał William.- Oficjalnie ich nie ma w Nowym Jorku, ale z pewnością jakieś ich gniazdo się tam kryje. Generalnie wolą trzymać się na uboczu i nie występują ani przeciw Camarilli, ani przeciw Sabatowi.
- Kiedy i gdzie go znaleźliście? - zapytała Malkaviana.
- Nie znam szczegółów… trzeba by jego spytać. A kiedy znaleźliśmy… ja go znam pięć lat… ale mógł być dłużej… - zadumał się Gorgon.
- A Książę Nowego Jorku walczy z tym klanem? Czy olewa?
- Trzeba by spytać szeryfa o to. - zastanowił się Blake.- Setyci nie toczą otwartych bitew. To konflikty dziejące się w cieniu. Nie wiem co Falconi o tym wie. I nie sądzę, by mi powiedział.
- Papa Roach naucza, że dobry Setyta, to nabity na pal Setyta. Wąż jest wrogiem karalucha.- wtrącił Locarius.
- Czy oni działają razem z Lasombra w mieście?
- Oni działają z kim popadnie… interesy prowadzą jak Giovanni.- wyjaśnił Toreador.- Korumpują członków innych klanów. Przynajmniej to robili na podbitych przez Arabów ziemiach.
- Huh. - Ann spojrzała na Garry'ego - Ale gada z wężem? - uśmiechnęła się z zadowoleniem - Będę musiała pogadać z tym kundlem, Salvatore.

- Garry, ty pogadasz z wężem. Ann ty go zaprowadzisz do węża. Włamiecie się do szkoły, uwolnicie zwierzątka, węża weźmiecie ze sobą. Zabierzcie jakieś farby w spray’u i nasmarujcie prośrodowiskowe hasła, żeby to wyglądało na robotę przygłupów z ekologiczną obsesją.- wtrącił Smith wchodząc do pokoju i dodał. - Rozmówiłem się z nim właśnie z Salvatore. Nie jestem pewien czy poradzi sobie z tą dyscypliną którą właśnie u siebie odkrył. Lepiej więc, żebyś ty Garry, rozmówił się ze zwierzakiem. Poza tym…- spojrzał na Gorgona.- … wolę trzymać Malkavów z dala od szkoły.
- Odmawiasz im wykształcenia? - Ann się podśmiała.
- Ja jestem bardzo wykształcony. Skończyłem uniwersytet. Albo.. wypiłem do dna profesora. Na jedno wychodzi. - stwierdził oburzony Locarius.
- Zasłużyłeś na to. - Ann prychnęła do Locariusa i podeszła blisko do niego - Za upierdliwe przeszkadzanie mi i Willowi. Książę powinien ci zabrać pistolet za karę. - dźgnęła palcem klatę Malkavianina.
- Może spróbować. - uśmiechnął się Locarius drapieżnie, a Blake dodał. - Może i ja powinienem pojechać z Garrym i Ann?
- Czemu? - Ann spojrzała pytająco na Williama, po czym zwróciła uwagę do Gorgona - Albo zrobi co innego. - tym razem dźgnęła palcem na wysokości serca Malkavianina.
- Już ruszajcie.- zadecydował szeryf, a następnie zwrócił się do Williama.- Ty możesz być potrzebny tutaj. Oni sobie sami poradzą. Garry umie zadbać o siebie i swoich sojuszników.
- Uważaj Książę - zwróciła się do Smitha - bo zapracujesz na wieczną urazę uczuć mojej niani.
- No… nie traćcie więcej czasu. Noc nie trwa wiecznie. - popędził ich książę, a Garry mruknął do Ann.
- Chodźmy… musimy jeszcze wpaść do mojego sanktuarium po puszki z farbą. -
Po tych słowach Gangrel opuścił pokój.


Wozik Garry’ego był starym, rozklekotanym i czerwonym vanem mercedesa.


Nawet przytulny, mimo że śmierdział uryną, marychą i… Ann wolała nie wiedzieć czym jeszcze. Te zapachy przypominały jej czasy tułania się po ulicy i przytułek Schwarza. Muzyka z kaset puszczana głośno, jakieś New Age’owe “plingu plingu”. I to był ten dyskretny wozik ze stajni Garry’ego ( i to także dosłownie, bo za garaż dla aut jego małej sekty robiła zaniedbana stajnia).
Oboje pojechali wpierw właśnie do sekty Garry’ego po zaopatrzenie. Jak się okazało na miejscu Gangrel miał spory zapasy farby sprayu oraz pomocników. Jakiś rodzaj łasic. Trzy takie zwierzaki zabrał ze sobą w roli pomocników. I tak przygotowani ruszyli wykonać zadanie. Dość absurdalne w sumie, bo Ann wątpiła by mityczny Dracula musiał się kiedykolwiek włamywać do szkoły, by ukraść gada z pracowni biologicznej. To bardziej pasowało na uczniowski prank, niż misję godną potworów przemierzających noc.
A jednak tu byli, jadąc miejską ulicą w towarzystwie łasic i puszek z farbą i dyskutując. Cóż, głównie to Ann dyskutowała, a Garry słuchał wtrącając coś od czasu do czasu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 03-06-2023, 18:44   #65
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację




************************************************** *************************************************
SŁODKA, SŁODKA KREW
************************************************** **************************************************

Ann nie zamykała się nawet na moment. Mimo przeżytego traumatycznego doświadczenia z Tzimisce... wydawała się w naprawdę dobrym nastroju. I gadatliwym. Głównie obgadywała Williama i wylewała żale na Gangrela.
- On mnie traktuje jak swoje śmiertelne dziecko, nie szanuje moich wyborów! - marudziła do Garry'ego - Nawet Nadii zawracał głowę, gdy do niej poszłam! Jest niemożliwy!
- Jest nadopiekuńczy wobec tych których uważa za swoją… rodzinę, klan rodowy raczej.- odparł Gangrel ignorując fakt, że jedna z łasic właśnie sikała na wyrko z koców znajdujące się w wozie. No cóż… zapachu i tak raczej nie popsuje.
- Chyba wystarczy, że Cyril mną pomiata jak mu ochota przyjdzie i już przy nim nie wolno mi robić tego, co sama chcę, a teraz okazuje się, że także przy Willu nie mogę! - Ann wyglądała teraz jak naburmuszone dziecko.
- I William jakoś cię wiąże, zamyka w trumnie czy w pokoju… jakoś… zatrzymuje?- zapytał Garry odruchowo, przy zmianie kasety z jednym pseudo-hinduskim plumkaniem, na drugą… z niemal identyczną muzyczką.
- No nie, ale dziś był zły, że działałam bez jego wiedzy. To to samo co Cyril!
- No nie wiem. Nie wyglądał na rozzłoszczonego. Co najwyżej na zatroskanego.- ocenił Gangrel skręcając na światłach.
- Był! Chce mi zakazywać robić to, co jest wedle niego niebezpieczne. Najchętniej trzymałby mnie w szklanej gablotce pod kluczem! - wampirzycę wyraźnie irytowała ta kwestia - Jeszcze brakuje, by zaczął mnie "wychowywać" karami, jak mój Opiekun... - na koniec wydała się nieświadomie trochę skulić w sobie.
- William nie będzie cię karał, tym się nie martw. Tak naprawdę nie może ci niczego zabronić.- odparł Garry wzruszając ramionami. - Po prostu cię chroni.
- Jesteś pewien? - Ann zapytała z obawą - Że nigdy nie ukarze?
- Nie. Dużo krzyczy, ale nie ukaże ciebie. Może się poprztykać z Nadią o ciebie, ale nie martw się. Nadia jest twarda babka. To będzie wyrównany pojedynek i pewnie zakończy się remisem. - odparł Gangrel.
- Czyli mogę robić co chcę? - zapytała ostrożnie.
- A nie robisz czego chcesz?- zapytał zdziwiony Gangrel.
- Najwyraźniej mam nie chodzić bez pozwolenia nigdzie. - parsknęła.
- A pytałaś się go kiedykolwiek o pozwolenie?- zapytał ze śmiechem Kainita.
- Jak nie zapytałam czy mogę być poza domem, tylko nie wróciłam na dzień... To był zły. - wyraźnie reakcja Toreadora przywoływała złe wspomnienia.
- Mhmm… ale przede wszystkim, zapewne był zmartwiony. - przyznał gangrel.- Bo nie wiedział gdzie byłaś i czy ci się złego nie stało.

Ann zamilkła wpatrzona w deskę rozdzielczą.
- Garry... czemu nie wrócisz do miasta?
- Znaczy… do Nowego Jorku?- zapytał hippis zerkając na Ann.
- Tak. -spojrzała na hippisa - Trwanie w Stillwater... nie jest tak ekscytujące. A gdy jest... to rzadka okazja.
- Ale ja już za życia miałem dość ekscytacji na całe nieżycie. Kule śmigające nad głową, dźwięk pikujących bombowców, wybuchy bomb i min, odgłos armat z oddali. Strach o życie. - zaśmiał się sarkastycznie wampir na moment jakby tracąc gdzieś całą swoją jowialność. Wzruszył ramionami wracając do swojej wesołej nuty w tonie głosu.- Zresztą czym tam jest życie Gangrela, jeśli nie trwaniem w oczekiwaniu na następną noc? Wegetacją. Duże miasta nie są dobrym miejscem dla Gangrela, niewielu się może w nich odnaleźć jak Raze.
- Ale marnujesz tak swój potencjał. - Ann zaprotestowała - Siedząc w jednym miejscu otoczony ghulami. Nawet managerii nie masz wielkiej na tak małym terenie.
- Nadia twierdzi że nie mam żadnego potencjału. I ma nieco racji, bo tak samo uważał Lucius wykopując mnie tutaj. Dał to autko, trochę kasy na drogę i radził nie wracać do Nowego Jorku. Nie ma przyszłości dla tchórzy wśród moich podwładnych.- wzruszył ramionami Garry i uśmiechnął się dodając. - Tak właśnie powiedział na pożegnanie.
- I ty się temu poddałeś? Tak po prostu? Wystarczyło powiedzieć kilka niemiłych słów? - mruknęła.
- A czemu miałbym zaprzeczać? Przecież miał rację. Jestem tchórzem, bo jestem pacyfistą. Poza tym nigdy nie potrafiłem opanować zmiany postaci w zwierzęcą. Nie potrafię wytworzyć pazurów na palcach. Jak mógłbym mu rzucić wyzwanie… nawet gdybym chciał to zrobić.- westchnął Garry. - Gangrele pod wodzą Luciusa to ponura i defetystyczna grupka. W ogóle do nich nie pasuję.
- A Lucius biega za każdym groszem, też nie mogąc nic osiągnąć. - parsknęła Ann - Gangrele pod jego wodzą mogą tacy być, pogardzani. Żule. Czemu ty jesteś gorszy od nich? Oni też nie są tacy, jakich chce ich Lucius widzieć. Ma swoje pazury, a i tak kasy zdobyć nie umie. Nie umie zwiększyć poważania klanu.
- Nie jestem gorszy…- odparł Garry i dodał uśmiechając się.- Jestem inny, tak jak Larry, Blake, Joshua czy Nadia. Jesteśmy inni niż ci w mieście. Nie pasujemy do nich.-
Spojrzał przed siebie kontynuując. - Rzecz w tym moja droga, że gdybym był Primogenem to… pewnie wyprowadziłbym moich Kainitów z Nowego Jorku. Jesteśmy dziećmi dziczy jak wilkołaki. Miasto do nas nie pasuje. -
- Może właśnie tego potrzeba Gangrelom. Nie kiszenia się w Central Parku jak żule na ławkach. Jest masa terenu nawet blisko Nowego Jorku, który moglibyście zajmować. Droga Luciusa nie pasuje do kontrolowania klanu, może tylko grupkę. Ale nie większość. - spojrzała poważnie - A ty teraz postanowiłeś się zamknąć na wszystko w narkotycznej rzeczywistości, nie próbując niczego osiągnąć.
- To bardzo dobre argumenty, tyle że nie jesteśmy Toreadorami czy Ventrue. U nas argumentuje się przemocą, a Lucius jest biegły w przemocy. Możesz mi wierzyć. Mało kto może wygrać pojedynek jeden na jeden z Luciusem. Nawet Pawlukow nie śmie stanąć z nim do walki twarzą w twarz. - zaśmiał się Garry wykładając Ann zasady swojego klanu.
- To zdobywaj siłę przez innych, swoje stado, przysługi u innych... - wzruszyła ramionami - Nie wiesz ilu z Nowego Jorku poszłoby za tobą, gdyby była możliwość, bo sami tęsknią za dziczą. Lucius cię wyśmiał, zrobił złą prasę, ale to nie jest wieczne.
- Nie wiem czemu się nie ukryłaś u Lukrecji właśnie. Gadasz podobnie jak ona.- zaśmiał się Garry i dodał. - Prawda jest taka, że lider musi być wojownikiem, musi mieć serce drapieżcy… a ja swoje serce drapieżcy zostawiłem w Korei.
- Nie wiem czy wampir może przestać być drapieżcą... choć skrytym w tle. Bestia to Bestia
- Może stracić serce do walki jak William czy ja. - stwierdził Garry i dodał.- Ty wiesz, że takie lwy na przykład są strasznymi leniwcami i jeśli mają żarcie pod nosem, w ogóle nie chce im się polować?
- Ale kiedy zaatakują to okazują się potężnym przeciwnikiem. Tylko muszą chcieć choć się ruszyć by nie zdechnąć z głodu i samemu nie stać się pożywieniem drapieżnika. Muszą nie tylko być silne dla stada, ale nawet bardziej, mądrze stadem kierować by sił nie tracić na walkę, której można ominąć. Gangrele w mieście ciągle walczą z Brujah. Pytanie, ile z tego to dzięki chęciom Luciusa. Rozumiesz?

- Oj tam oj tam. - zbył tę kwestię Garry. - Lucius by mnie zabił, gdyby uznał za zagrożenie dla swojej władzy. Tak właśnie robi. Trzyma wszystkich w żelaznym uścisku. Pod tym względem on i Groza są podobni.-
Dalsza rozmowa się urwała. Dojeżdżali do szkoły.
- Eeeem… teraz musimy znaleźć sposób by umieścić moich złodziejaszków w budynku szkolnym. A oni otworzą nam drzwi od środka. Któreś z nich.- stwierdził Garry wjeżdżając na szkolny parking. - Taki mam plan.
- Kanalizacja? Wstrzymają oddech? - Ann zapytała z rozbawieniem.
- Trzeba znaleźć nieduże wejście do środka, przez które one się przecisną. A wtedy chwilę poczekać i otwarte. Poradzą sobie z niektórymi drzwiami i oknami. Takimi które łatwo się otwiera od środka. - odparł Gangrel wysiadając. Następnie gwizdnął i trzy łasice podążyły za nim. - Ty weź puszki.
Ann zrobiła co powiedział Gangrel.
- Mają imiona? - zapytała nagle.
- Nie wiem… zgarnąłem je i tyle.- zastanowił się Garry.- Możesz je nazwać jak chcesz. -
Ruszył w kierunku szkoły.- Do kanalizacji je nie wepchniemy. Fretki nie lubią się przeciskać przez rury.
- Wentylacja? - zasugerowała.
- Już lepiej… poszukajmy kratek wentylacyjnych. Liczę też na to że trafimy na niedomkniętą część okna… małe okienko zostawione otwarte by był przewiew. - zastanowił się Gangrel.
Przez pewien czas obchodzili szkołę, aż natrafili na odpowiedni otwór. Nie zakratowany, co wykorzystały gołębie zakładając w nim gniazdo… jakiś rok temu. Obecnie było puste. Garry wypiął się jak struna i łasice… czy też fretki weszły po nim, jedna po drugiej tworząc drabinkę ze swoich ciał dla ostatniej z nich. Ta znikła w kanale… a Garry wskazał na okna znajdujące się w pobliżu.
- Tutaj…- uśmiechnął się.- Musimy chwilę poczekać, ale tutaj jest najbliżej więc pewnie tędy wejdziemy.
- Które zwierzaki masz jako swoje ghule? - zapytała z ciekawością - Wilki?
- Duże koty… parę ptaków. Nie karmię ich tak regularnie. Większość jest wolna. - wyjaśnił Gangrel. - Lubią moje towarzystwo i moich wyznawców.
- Więc... nie musisz ich wiązać krwią? - wyraźnie ta opcja była dziwna dla Ann.
- Wiesz ile krwi musiałbym zużyć na wiązanie tych wszystkich zwierząt? - zaśmiał się Garry i pokręcił głową. - Nie… większość z nich nie jest wiązana. Latają sobie po lesie wolno i je prostu przywołuję i nakłaniam.
Coś stuknęło… odpadła kratka od wentylacji. Najwyraźniej szkole by się przydał porządny remont. Niemniej fretka powoli zaczęła z niej wyłazić. Zeskoczyła na szafę stojącą pod kanałem wentylacyjnym i zaczęła mozolną drogą do okna.
Caitiffka obserwowała podróż zwierzątka.
- I jak to robisz, że zwierzęta cię lubią? One się wampirów boją czy nawet są agresywne do nas.
- Klanowa zaleta. Jestem Gangrel.- przypomniał jej Kainita.- Wiem jak postępować ze zwierzęta… no dobra… klanowe dyscypliny potrafią je okiełznać i kontrolować. Nie musimy ich poić krwią jak Blake swoje psy.
Fretka dotarła do pierwszego okna i szybko je otworzyła.
- Zwierzaki nie są tak głupie, jak sądzą śmiertelnicy.- stwierdził Garry rozchylając szeroko okno i wchodząc do środka.
Ann przeszła za nim i rozejrzała się po sali.
- Nie, to nie ta sala. Mamy coś do otwierania drzwi czy na siłę?
- Sprawdź, może w biurku są zapasowe klucze. - Gangrel podszedł do drzwi.- Na szczęście da się otworzyć drzwi od środka.
Otworzył drzwi na korytarz.

Ann sprawdziła biurko i wyciągnęła zapasowe klucze, po czym rzuciła się biegiem za Garrym. Wyminęła go, aby kontynuować bieg w stronę sali biologicznej.
Garry zaś rozesłał swoje zwierzaki i sam przeglądając klucze krzyknął w kierunku dziewczyny.
- Mam chyba klucze do pokoju nauczycielskiego. Tam powinny być do sali biologicznej! Zacznij już bazgrać coś ekologicznego po ścianach. O ocieplaniu klimatu czy coś… to jest teraz modne chyba !
Ann zaczęła bazgrać sprayem po ścianach wypisując wszelkie woke hasła eko terrorystów, jakie znała. I kilka wymyślonych na poczekaniu.
Garry wrócił po paru minutach z kluczami i zwierzakami. Przyjrzał się wypisywanym hasłom i rzekł z uśmiechem. - Dobra robota, tak trzymać. To gdzie jest ta salka? I ten wąż?
Ann skinęła na Garry'ego i zaczęła go prowadzić.
Wkrótce dotarli na miejsce i Gangrel pospiesznie zaczął szukać kluczy, aż w końcu otworzył znajomą salkę. Przeszli przez nią do kantorka.
- Gadałeś kiedyś z wężem? - zapytała Gangrela wchodząc do kantorka.
- W zasadzie to nie… nie pamiętam bym gadał.- przyznał Kainita.- Nie miałem powodu.
- Który to?- zapytał rozglądając się.
Ann rozejrzała się by wskazać węża. Wybrała jednego z trzech się tu znajdujących. Tego którego wskazywał pseudo-Malkavian. Gangrel skinął głową i rzekł do Ann.- Teraz masz do wyboru, albo otwierać klatki uwalniać zwierzaki, albo dalej smarować sprayem po ścianach.
- A ty nie chcesz uwalniać?
- Najpierw muszę uspokoić i ululać tego węża, którego zamierzamy zabrać. Żeby mi się w worze nie szamotał, a potem uwolnię resztę.- wyjaśnił Garry skupiony na swoim celu.
Po chwili gapienia się na zwierzaka, sięgnął po niego do klatki i powoli go wyjął z niej, chowając do worka.
-No… nie będzie sprawiał kłopotu. Bierzmy się za resztę.- odparł z uśmiechem Gangrel.
Ann była wyraźnie w świetnym nastroju, gdy otwierała wszystkie klatki.
Zwierzęta spanikowane na widok wampirzycy, uciekały na wszelkie strony. Parę z nich skryło się przed Ann za Garrym.
Gangrel zaś schowawszy węża, gwizdnął przywołując swoje fretki, a następnie rzekł.
- No to… wszystko załatwione?
- Chyba tak. Nudno było... - westchnęła.
- Gadałaś z Tzimisce, wywinęłaś szczeniacki numer w miejscowej szkole i nadal narzekasz. Czego potrzebujesz żeby uznać noc za udaną?- zapytał ze śmiechem Garry ruszając przodem.
- Umęczyć Ventrue! - uśmiechnęła się szeroko.
- Serio? - zdziwił się Gangrel i pokręcił głową, gdy tak szli korytarzem.- Masz dziwny gust, jeśli chodzi o rozrywki.
- W Nowym Jorku nie mogłam nawet unieść wzroku na takiego. - prychnęła.

- Acha… a tak przy okazji… jeśli planujesz pójść od Williama na swoje, powinnaś pomyśleć nad załatwieniem sobie ghula.- zmienił temat Garry.
- Czemu? - dziewczyna nie była za posiadaniem ghula - Po co?
- Jeśli się idzie na swoje leże, dobrze mieć kogoś kto za dnia będzie pilnował twojego bezpieczeństwa.- wyjaśnił Garry otwierając główne drzwi szkoły.
Ann nie wyglądała na przekonaną.
- Zobaczę... na razie nawiedzę Lukrecję.
- Podwieźć cię, czy wolisz się przespacerować?- zapytał Kainita.
- Podwieź, będzie szybciej. - machnęła ręką.



Elizjum wampirzycy wydawało się ciche o tej porze. W zasadzie dlatego, że było już zamknięte. Przynajmniej dla śmiertelników. Ann mogła się spodziewać, że zostanie wpuszczona nawet po godzinach pracy.
Ann podeszła do drzwi i zapukała w nie. Przy okazji spojrzała na okna gabinetu Ventrue.
O tej porze spod zaciągniętych żaluzji było widać światło. A dłuższym pukaniu, drzwi się lekko uchyliły. Na Ann spojrzało kobiece oko, po czym drzwi się otwarły i… Ann została wpuszczona przez jedną z ghulic. Obecnie w głównej sali elizjum przebywali tylko dwaj Giovanni. Siedzieli przy stoliku i cicho debatowali nad jakąś mapą.
Caitiffka nie miała chęci podchodzić do nekromantów. Jutro się wszystko wyleje. Ominęła ich i ruszyła na górę do gabinetu Ventrue.

Dotarcie zajęło jej chwilę, znała już drogę. Teraz tylko ciężkie drzwi dzieliły ją od gabinetu Lukrecji.
- Luuuciaaa... - Ann zapukała w drzwi.
- Co za lucia… do cholery. - odezwało się głośne warknięcie niemal zza drzwi. Głos niemniej należały do Ventrue.
- Ty. - wampirzyca odparła słodko.
- Co do…- Lukrecja wypadała z gabinetu z miną marsową i przyjrzała się bacznie Ann.- A tobie co się stało?
- A czemu sądzisz, że coś się stało? - Ann chwyciła Ventrue za rękę i pociągnęła ją do środka.
- Bo zachowujesz się, jakbyś spiła się żuli Garry’ego.- stwierdziła podejrzliwie Ventrue.
- Jestem po prostu szczęśliwa. - odparła Ann.
- Prochy tak działają zwykle na ludzi, a we krwi na Kainitów.- wyjaśniła swoje podejrzenie Lukrecja.
- Nie wypiłam naćpanego. - odparła.
- No nie wiem…- dystyngowana Kainitka nie wyglądała na szczególnie przekonaną. Niemniej zapytała. - Co ty tu robisz?

- Przyszłam posłuchać opowieści. - Ann stwierdziła szczerze - Jak pokonałaś Lasombrę.
- I dlaczego sądzisz, że ci ją opowiem? - stwierdziła Lukrecja przyglądając się dziewczynie.- Nie jest to szczególnie przyjemna dla mnie historia. I nie mam ochoty jej wspominać.
- Bo cię ładnie proszę? No i to przecież będzie historia twojego triumfu.
- Dopadłam ją z zaskoczenia. Pochyliła się nade mną, by mnie wyssać do końca i wtedy wbiłam jej sztylet prosto w oko i zębami rozerwałam jej gardło. Może i nie jestem wojowniczką jak Larry, ale wpadłam w szał z powodu bólu i utraty krwi… wpadłam szał, gdy zyskałam tą niewielką odrobinę przewagi. Potem… była czerwona mgła, nie wiem dokładnie jak ją zabiłam, ale z pewnością rozszarpałam w szale.- wzruszyła ramionami Lukrecja.- Zadowolona jesteś, bo ja nie byłam. Ledwo uniknęłam śmierci, wtedy… i pozwoliłam Bestii we wykonać brudną robotę.
- A jak w ogóle się staraliście? Jak do tego doszło?
- Była to jedna z tych akcji Sabatu… już nie pamiętam o co dokładnie chodziło. Mieliśmy odeprzeć atak bezmyślnych nowonarodzonych na ważne dla nas biuro. Nikt się nie spodziewał, że oprócz tej hordy, będzie tam i zabójca z klanu Lasombra.- wzruszyła ramionami Ventrue. - Ja zaś nawet nie miałam tam być. Nie jestem materiałem na wojowniczkę, ale niestety… braki kadrowe.
- Kiedy to było? - zapytała z zaciekawieniem - Bardzo młodsza byłaś?
- Jakieś osiem, może dziesięć lat temu.- zastanowiła się Lukrecja.
- Opowiedz mi o Lasombrach. - Ann przysunęła się - Jak tamta walczyła?
- Nie pamiętam dokładnie, nie przyglądałam się za dużo. Chyba jak każda Lasombra. Chowała się w cieniach i wbijała taki paskudny nóż w plecy.- wzruszyła ramionami Kainitka i machnęła reką. - Niemniej dość już pozawracałaś głowę. Przyszłaś tu tylko z głupimi pytaniami, czy masz coś więcej do powiedzenia?

Caitiffka wyglądała na urażoną.
- To nie były głupie pytania. Niektórym brakuje wiedzy o klanach i zależy im by ją nadrobić. - mruknęła.
- Chcesz wiedzieć o klanach, to pytaj się Nadii. Na pewno podrzuci jakąś broszurkę do poczytania w trumnie.- stwierdziła cierpko Lukrecja i potarła podstawę nosa dodając.- Jest już bardzo późno i wkrótce nadejdzie świt. Trzeba mnie było pytać wcześniej. Znacznie wcześniej tej nocy.
- Jutro się dowiesz, czemu nie mogłam pojawić się wcześniej. - fuknęła - I czy w darmowym noclegu są tylko trumny? - zapytała nagle.
- Niestety tak…- przyznała Ventrue. - Camarilla to tradycja i goście lubią trumny.
- Już ostatnio musiałam spać na podłodze obok niej... - westchnęła - Wezmę na konto Willa. Nie... lubię być w trumnie. A podłogi mam dość.
- Dobrze… idź do kuchni. Miracella wyda ci klucz do piątki.- odparła Lukrecja.

***

Kiedy Ann opuściła gabinet wybrała numer do rezydencji Williama.
- Słucham. - usłyszała znajomy głos Toreadora.
- Nie wracam na dzień, już za późno na powrót. - zaraportowała.
- Gdzie jesteś?- zapytał w odpowiedzi Blake.
- A jakie to ma znaczenie? - odparła z irytacją w głosie.
- Duże… dobrze o tym wiesz.- usłyszała w odpowiedzi.
- A jeżeli ci powiem, że jestem u Nadii? - warknęła.
- Nic. No to jesteś u niej.- odparł beznamiętnie Toreador.
Ann zacisnęła zęby.
- Jestem w Elysium, nie u Nadii. Zadowolony? Dzwonię jak chciałeś.
- Zadowolony… właściwie odczuwam ulgę.- odparł William. - Wiedząc, że jesteś bezpieczna.
- Więc według ciebie nie byłabym bezpieczna u Nadii? - zapytała chłodno.
- Mam być szczery?- odpowiedział Kainita.
- Musimy to sobie wyjaśnić, więc bądź.
- Nadia jest bliską współpracownicą Augusto, a on… wiesz, że nie lubi Cyrila. Nie wiem dlaczego tu wylądowała, ale jej lojalność wobec niego jest… niepodważalna.- zaczął William spokojnie.- Jeśli kazałby cię zabić, zrobiłaby to bez wahania.
- Wiem. - odpowiedziała z bólem w głosie, odchodząc dalej - Wytłumaczyłyśmy sobie to. Nie zmienia to jednak faktu, że czuję się z nią po prostu... - urwała.
- Drapieżność może być naszą naturą z urodzenia, niemniej ostrożność powinna być drugą wyuczoną naturą. To, że wiesz, a jednocześnie ignorujesz ten fakt…- Kainita westchnął ciężko.- …napoiła cię, prawda?
- Byłam blisko szału po akcji. Głodna. - fuknęła pod nosem - A pójść na głodnego do lupinów to samobójstwo.
- Rozumiem twoje nią zauroczenie. Niemniej ty też powinnaś zrozumieć mój niepokój o ciebie. Nocowałaś w gawrze niedźwiedzicy…- odparł Toreador.- Miałem prawo się martwić o twoje bezpieczeństwo. Zakładam, że karmienie było jednostronne, tak?
- Tak... przynajmniej w tym momencie. - westchnęła - Sama nie wiem czy bym się na to zgodziła. - zawahała się - Relacja z nią jest... inna. Cyril nie okazuje mi tego samego. Jego wpływ jest o wiele mocniejszy, ale ona budzi we mnie uczucia, o których już nie pamiętam, a jednocześnie o nich nie kłamie, tylko mówi bolesną prawdę.
- Cała Nadia. Niemniej jeśli zacznie cię karmić regularnie, twoje uczucie do niej znacznie się wzmocni.- westchnął ciężko Toreador i dodał.- Doskonale rozumiem jej magnetyzm, ale i ty powinnaś zrozumieć dlaczego się boję o ciebie.
- Tęsknię za uczuciem, które oferuje. Cyril nie okazuje, więc jest to w jego przypadku bardzo jednostronne. Czasem może wydawać mi się wymyślone... Nie wiem. Z nią jest jakieś zaangażowanie... nawet malusieńkie.
- Cóż. Dziwi mnie, że w ogóle jest w niej jakakolwiek uczuciowość poza sarkastyczną złośliwością. - ocenił sceptycznie Blake i dodał.- Niemniej to tylko zew krwi. Prędzej czy później ci przejdzie. Ja to wiem, ona też i ty także. Co wtedy?
- A czy twoje przeszło? - zapytała wprost.
- Moje… zaczęło się przed pierwszym łykiem krwi. Przeszło… choć wspomnienia bolą do dziś.- wyjaśnił Toreador.
- Sądzę, że jeżeli przejdą wszystkie moje Więzi... - zawahała się wyraźnie - ...będę poszukiwała innych. Nie wyobrażam sobie trwania bez nich.
- Niemniej następnym razem… wybieraj kogoś, do kogo czujesz mocne uczucie zanim posmakujesz jego krwi. Lub jej. - odparł ciepło William.- Przekonasz się wtedy jak silne są wtedy doznania i emocje.
- Nie sądzę bym kiedykolwiek poczuła do innej osoby tak silne uczucie jakiego potrzebuje, bo jedynie smak krwi może mi je zaoferować.
- Niemniej doznania związane z piciem krwi osoby, do której czujesz miętę bez takiego wspomagania, są jeszcze bardziej intensywnie. Nieporównywalne z niczym.- wyjaśnił cierpliwie Kainita.

- Masz zamiar przekazać słowa o mojej relacji Cyrilowi?
- Nie sądzę by to był dobry pomysł. Ma dość zmartwień na głowie, nie potrzebuje kolejnego, prawda?- zapytał retorycznie Toreador.
- A jeżeli by przeszła aktualna sytuacja? Jeżeli nie miałby na głowie tych zmartwień?
- Do tego czasu wytrzeźwiejesz. Chyba, że Nadia planuje cię regularnie karmić?- zapytał podejrzliwie Blake.
- Nie. - odparła krótko - Więc w innej sytuacji byś mu przekazał.
- Nie. Chyba nie. Natomiast ty mogłabyś się przypadkiem wygadać.- odparł Toreador.
Po słowach Williama wnioskowała, że tak przekaże tylko nie chce w tym momencie wprost tego mówić. Nie było to zaskakujące. W końcu w ten sposób działa relacja między sojusznikami.

- Powiem szczerze, że obawiałam się, iż zechcesz mnie ukarać jak Cyril to robi. Byłeś w końcu zirytowany na mnie, zły wręcz.
- Nigdy bym tego nie zrobił. I byłem bardziej zirytowany na Nadię, niż na ciebie. O ciebie się martwiłem.- odparł ciepło William.
- To ja do niej przyszłam. Nie ona mnie szukała czy kazała mi się pojawić.
- Ale to ona mogła ci zrobić krzywdę. Nie na odwrót. - przypomniał jej Toreador.
- Ale nie zrobiła, nawet kiedy wydawało się jej, że ją zaatakowałam. - powiedziała wprost z lekkim rozbawieniem.
- Nie zrobiła krzywdy… to jakoś… ciężko mi w to uwierzyć. Nie puszcza napaści na siebie płazem. Musiała jakoś odpłacić ci za tą obrazę.- teraz to Blake brzmiał podejrzliwie.
- Tak naprawdę to nie był prawdziwy atak. Do takiego inaczej bym się przygotowała. Chyba to ją zaskoczyło, gdy poznała jego powód.
- Nic z tego nie rozumiem. I chyba nie chcę wiedzieć.- stwierdził w końcu William.
- Nie chcesz. - Ann zaśmiała się rozbawiona.
- Masz rację. Nie chcę.- odparł ze śmiechem William.

- Mam do ciebie jedną prośbę. - zaczęła poważnie - Nie wpadaj w panikę za każdym razem kiedy chcę zrobić coś niebezpiecznego. Lub chociażby mogącego skończyć się boleśnie. Cyril nie do takich rzeczy mnie przymuszał. Zdarzały się bardziej niebezpieczne misje i bynajmniej mój opiekun nie przejmował się moim zdrowiem, a jedynie istotne dla niego było czy misja zostanie wykonana.
- No cóż… Cyril miał inne priorytety niż ja.- wyjaśnił dyplomatycznie Toreador.
- To oznacza, że nie jestem bardzo delikatna. Umiem zaopiekować się sobą na tyle, aby przez te wszystkie lata nie zaznać Ostatecznej Śmierci. Aktualna sytuacja w jakiej się znaleźliśmy możliwie będzie wymagała ode mnie wystawiania się na niebezpieczeństwo. Nie chcę być traktowana jak nieporadny nowoprzemieniony pisklak.
- Nie twierdzę że taka jesteś. Po prostu… martwię się. - próbował się bronić Blake.
Ann zrozumiała skąd wzięło się przekonanie Nadii o histerycznej naturze Toreadorów...
- Porozmawiałam z Eleną. - Ann zmieniła temat - Obgadam jeszcze szczegóły Joshuą, ale jej pomoc powinna być zapewniona. Nie chciałam określać jej dokładniej bez przedyskutowania tego, ale powinno to być załatwione.
- To dobrze… tak sądzę. - zastanowił się Toreador.
- W tej sekundzie nie posiadamy luksusu, aby kręcić nosem na jakąkolwiek pomoc, nie sądzisz? - westchnęła - Ale przygotuj się. Kiedy znowu pojadę do Eleny mam zaciągnąć także ciebie.
- Wiedziałem, że będzie jakiś haczyk.- zaczął dramatyzować Toreador.
- Nie przesadzaj. Chyba chcesz na mnie mieć swoje oko? I możesz nie chcieć tego przyznać, ale przyda ci się abyś trochę odrdzewiał, a nie tylko siedział zamknięty na cztery spusty w Stillwater i czekał aż ktoś przeprowadzi na ciebie pierwszy atak z zaskoczenia.
- Umiem sobie radzić.- odparł dumnie Toreador.
- Ale zardzewiałeś. Sytuacja w mieście wzięła cię z zaskoczenia, prawda?
- Nie jestem pewien czy chcę odrdzewieć. Dobrze mi z dala od intryg Wielkiego Jabłka. - mruknął Blake.
- Musisz. - odparła poważnie - To nasze rozleniwienie dało wolną drogę Tzimisce do działania na terenie jak mu się żywnie podoba. Cokolwiek co bym nie powiedziała, że jest to niebezpiecznie było ignorowane przez Joshuę czy ciebie. Dla was leniwe życie wciąż się toczyło, a teraz zbieramy tego plony. Gdybyśmy byli bardziej czujni wkręcenie się w domenę nie byłoby tak łatwe i nie pozostało bez uwagi. Nasz świat nie będzie leniwy, niezależnie jak bardzo tego chcemy. możemy unikać jego intryg, ale w końcu nas dopadną.
- Obawiam się, że ona wciągnie nas w swoje knowania. Prędzej czy później… nawet tego nie zauważymy.- wyraził swoje obawy Toreador.
- Wiem, że tak będzie. Nie jest się istniejącym Primogenem, jeżeli nie wykorzystuje się wszystkich narzędzi kiedy jest to możliwe. - stwierdziła z pewnością - Ale spójrz na to z tej strony: jeżeli wiemy co się wydarzy, że wdepniemy w knowania innego kainity i staniemy się jego pionkami to przy okazji nie będziemy całkowicie nieświadomi jak teraz z Tzimisce jesteśmy.
- Obawiam się jednak, że zamiast ułatwić sobie życie tutaj, będziemy jeszcze bardziej wpatrzeni w Nowy Jork. - odparł Toreador, któremu włączenie się w politykę, było wyraźnie nie na rękę.
- Na razie na nic się nie zgodziłam. - mruknęła na niechęć Toreadora - Ale rozumiesz, że ja do Nowego Jorku wrócę prędzej czy później.
- Oczywiście… rozumiem to. Ty chcesz wrócić, Lukrecja, Larry… może Nadia. Ja to doskonale rozumiem.- odparł ciepło William.
- Stillwater nie jest dla mnie, nawet bez Cyrila. Leniwa atmosfera nie jest dla mnie, nawet jeżeli w mieście mnie męczą. Nawet jeżeli sama nic nie mam.
- Jesteś młoda, szukasz ekscytacji. - odparł Kainita. - Ja też taki byłem, dawno, dawno temu.
- A teraz jesteś marudny. - odparła.
- I bardzo stary… nawet jeśli się dobrze trzymam.- zaśmiał się Blake.

- Na twoje konto wzięłam pokój w Elysium. Nie chcę spać w trumnie, nie mogę, a podłoga w piwnicy... nie znowu.
- Rozumiem… możesz też rozważyć, spanie w pokoju na górze. Tylko go trzeba dostosować bardziej do twoich potrzeb. No i w dniu, w którym przychodzi sprzątaczka, piwnica jej jedynym możliwym lokum.- odparł pojednawczo Kainita.
- Problemu nie mam z twoją piwnicą tylko z lokum u Lukrecji. U ciebie już ułożyłam sobie odpowiednie posłanie bez trumny. Mam... złe wspomnienia, które są przywoływane przez spanie w ciasnych, zamkniętych przestrzeniach... - na koniec zdania głos Ann stał się jakby bardziej cichy.
- Rozumiem.- odparł współczującym tonem Toreador i przynajmniej w jego przypadku mogła być pewna, że mówi szczerze. - Nie ma problemu, jakoś przetrwam rachunek od Lukrecji.

- Will... - Ann wyraźnie zawahała się - Myślisz, że Cyril może... ucierpieć lub... - urwała nie mogąc więcej powiedzieć przez ściśnięte gardło.
- Cyril jest starym lisem. To nie pierwsze kłopoty w które się wpakował. I nie sądzę, by były ostatnie. Zdołał już wiele razy wyrwać się z tarapatów. Więc nie skreślałbym go jeszcze. - pocieszał ją Toreador.
- A czy miał wcześniej tak ciężkie w Nowym Jorku?
- Nie wiem. Jak wiesz nie jestem na bieżąco z intrygami w tym mieście. A to co się kotłuje w siedzibie Tremere, zostaje pomiędzy nimi.- wyjaśnił William.
Caitiffka westchnęła ciężko.
- Gdyby jemu choć w połowie tak zależało na mnie, jak mnie na nim... Ty naprawdę nie sądzisz, że jemu... choć trochę na mnie zależy?
- Jesteś… assetem. Jednym z paru jakie posiada. Chciałbym móc powiedzieć, że mu zależy, ale…- Toreador wypowiadał z trudem kolejne słowa.- … Cyril gra o wielką stawkę i nic poza sukcesem i własną skórą go nie obchodzi.
- Poświęcił się dla mnie wiele razy... wykorzystał swoje siły, abym nie ucierpiała…
- A przynajmniej tak twierdził. - Toreador był dość sceptycznie nastawiony do całego tego konceptu “poświęcania się” Cyrila.
- Uczył mnie... Przygarnął... Wstawił się u Księcia…
- Nie ma lepszego łańcucha założonego na szyję niż wdzięczność. - odparł enigmatycznie Toreador. - Tego nauczyłem jeszcze w Europie.
Na to Ann nie odpowiedziała.

- Przyjedź jutro po mnie, motoru nie mam. - zmieniła temat, usilnie chcąc panować nad głosem.
- Dobrze… przyjadę.- odparł ciepło Toreador.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 05-06-2023, 19:05   #66
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Sen… Koszmary… Pobudka. Obok łóżka… nieprzytomny nagi facet. Za życia mogła być zszokowana takim widokiem po przebudzeniu. Ale teraz nie widziała w mężczyźnie potencjalnego źródła kłopotu czy pamiątki bo wieczorze z nadmierną ilością alkoholu. Teraz widziała… posiłek. Głód odezwał się w niej z dużą mocą.

Rzuciła się na niego, wbiła kły… posmakowała i upiła. Oblizała usta przyglądając się blademu ciału nadal żyjącego człowieka. To było lepsze od woreczków z zimną krwią, jaką raczył się William. Zdecydowanie lepsze. Przyjrzała się odruchowo niedawnej ofierze. Trochę starszy od niej, trochę… otyły, ale w formie. Taki byczek siłujący się w przydrożnych knajpach i wygrywający takie pojedynki. Tak go sobie wyobrażała, gdy leżał nagi i osłabiony utratą krwi. Niemniej będzie żył. Ann wszak nie potrzebowała tu skandalu z trupami. Lukrecja byłaby zła na nią za trupa w pokoju, ba… sama caitifka byłaby zła na siebie z tego powodu. Znała prawa Maskarady, a i nie była przecież morderczynią… zazwyczaj.



Lukrecję napotkała zresztą w głównej sali elizjum. Poirytowaną i rozdrażnioną. Rozmawiała z Joshuą i Nadią, aczkolwiek Tremere wydawała się średnio zainteresowana całą tą rozmową.
- Na Boga… Joshua, u nas ukrywa się Tzimisce! Jak możesz mówić o minimalnym zaangażowaniu się! - syczała gniewnie. - Sabat zalągł nam się pod naszymi stopami. Próbował mnie… próbuje nas zabić!-
- Podchodzisz do tego zbyt osobiście.- westchnął Smith. - Rozumiem twoje wzburzenie, ale to sprawa pomiędzy Tzimisce a Giovanni, nie powinniśmy… za bardzo pchać się między młotek a kowadło. Owszem minimum zaangażowania jest konieczne, ale ostrożność…-
- Nadia… Tzimisce są wrogami twojego klanu, zawsze nimi byli. Poprzyj mnie. - odparła dramatycznie Ventrue.
- Owszem, to prawda. - przyznała spokojnie Tremere tuląc do piersi stosik kart.- Masz rację. Niemniej nie są osobiście moimi wrogami. Nie miałam okazji zmierzyć się z żadnym osobiście, choć… zdarzyło mi się zabić ich pokręcone dziełka. Niemniej, ten Tzimisce…- położyła stosik dokumentów na kontuarze.- Zebrane przeze mnie informacje na jego temat, zakładając oczywiście że to rzeczywiście ten Wenecki Diabeł… potwierdzają jego fiksację na punkcie Giovanni. Są… niepotwierdzone co prawda pogłoski o tymczasowych jego sojuszach z pewnymi członkami mojego klanu o że tak powiem… giętkim kręgosłupie moralnym.-
- Możesz podać imiona?- zapytał Smith.
- Nie. Plotki są tylko plotkami… a i dotyczą przede wszystkim Europy i Meksyku.- wyjaśniła Nadia spokojnym głosem. - Ja natomiast popieram Joshuę jeśli chodzi o minimalne zaangażowanie. Nie chcemy sobie z niego robić wroga.-
- Boisz się go? Były cynglu Palafoxa?- zapytała ironicznie Lukrecja.
- Tak. Boję się. - potwierdziła Nadia poprawiając okulary.- I ty też powinnaś. Ten Kainita wchodzi im w szkodę niemalże od początku istnienia ich klanu. Nieraz próbowali go zabić i to bez skutku. Jakie my mamy szanse, skoro im się nie udało?-
- Larry by nie stchórzył.- oceniła Ventrue. A Tremere wzruszyła ramionami.- Bo Larry to "adrenaline junkie" i razem z śmiertelnością stracił resztki instynktu samozachowawczego.-
Cała trójka nie zauważyła schodzącej z piętra Ann.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-06-2023 o 19:14.
abishai jest offline  
Stary 17-06-2023, 15:27   #67
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



************************************************** *************************************************
1:0
************************************************** **************************************************


Młoda wampirzyca była zaciekawiona całą wymianą informacji między starszymi Kainitami... choć raczej wyglądało to na typową sprzeczkę niż na wymianę informacji między członkami społeczności Stillwater.
Od strony schodów rozległ się lekko szyderczy śmiech Ann.
- Uspokoję cię, Lukrecjo. - dziewczyna wyszła na widok wszystkich, a jej cień ciągnął się za nią niczym długa suknia, gdy powolnym, dystyngowanym krokiem podchodziła do Ventrue - Tzimisce miał na sercu tylko twoje dobro. Nie próbował cię zbytnio skrzywdzić, a na pewno nie zniszczyć. Nie chciał byś stała się podejrzana o konszachty z nim... - spojrzała w oczy kobiety - ...co by samo się rzucało na myśl gdybyś z tamtej sytuacji wyszła bez szwanku, prawda?
- Do czego to doszło… bronimy Tzimisce.- stwierdziła cierpko Ventrue, a książę Stillwater dodał. - Bądźmy szczerzy. Giovanni też nie są naszymi sojusznikami i nie są mniej upiorni od Tzimisce.
- To teraz powiem coś bardziej szokującego. - Ann oparła się na kontuarze - Tzimisce jest nam wdzięczny za rozprawienie się z tą sforą Sabatu. - uśmiechnęła się słodko - I nie ma z nami zatargów czyli nie próbował nam personalnie szkodzić.
- No to już wiemy kogo ścigali kumple Charliego. Pytanie tylko po co…- zastanowiła się Nadia pocierając podbródek.
- Od dwóch setek lat nie chciał opłacać składek członkowskich? - sarknęła Ann.
- Fajnie by było, gdyby powód był tak trywialny.- odetchnął Joshua i podrapał się po karku.- No cóż… pozostaje drogie panie, powiadomić naszych gości i przekazać im przesyłkę.

Ann wyraźnie zastanowiła się nad czymś.
- Wiecie, że Giovanni będą chcieli nas wplątać w całą aferę? Skoro i tak do tego dojdzie... - uśmiechnęła się pod nosem - To najpierw należy znaleźć diabła nim zrobią to nekromanci! - bezklanowa wyglądała w tym momencie na bardzo przekonaną co do racji swoich słów.
- A po co?- zapytały wspólnie Ventrue i Tremere. A i Joshua miał wątpliwości. - Niewątpliwie Giovanni będą chcieli nas wrobić w tą wspólną walkę z Sabatnikiem. Ale my nie musimy się aż tak bardzo angażować. Larry i nasi goście Malkavian wystarczą na pierwszej linii. Co prawda ten młody do walki się nie nadaje, ale Gorgon z pewnością sobie poradzi… bez naszej pomocy.
- A ty?- zapytała ironicznie Lukrecja. Na co Smith wzruszył ramionami.- Ja się swoje nawalczyłem… zresztą ten Kainita ma całą gromadkę pokrak do ubicia. Na głównym daniu niech nekromanci łamią zęby.
- I wy go serio chcecie zabić? - wyraźnie ten pomysł zszokował Ann - Zwariowaliście? - przesunęła dłonią po czole - To żyła złota dla naszej domeny!
- Raczej kłopoty… i to ze strony Sabatu i to ze strony Nowego Jorku. Niezależna Ravnoska o nieznanej przeszłości to chodzenie po cienkiej niebieskiej linii… Tzimisce to jej przekroczenie.- podsumował Smith.
- Zakładając oczywiście, że go w ogóle uda się dopaść i zabić. Giovanni od setek lat próbują.- stwierdziła z kwaśnym uśmiechem Tremere. - Jak dla mnie wystarczy, że go stąd przegonią. Albo sami uciekną… a on ruszy za nimi. Tak czy siak, my zyskamy.
- To nie tak, źle o tym myślicie. - dziewczyna wyglądała na lekko zirytowaną niedomyślnością wampirów - Nie mówię o wyrobieniu mu złotej karty bibliotecznej i zarezerwowaniu stolika na brydża. Tzimisce posiada wiedzę, którą możemy przekłuć na własną korzyść. Może Sabat go szukał dlatego, że przygotowuje kolejny atak na Nowy Jork, a on mógł być coś o takim ataku nakreślić. Nie wydaje się być bardzo lojalny Sabatowi, więc może coś dałoby się z niego wyciągnąć.
- To nie jest Charlie. Nie traktuj go jak niegroźnego pieseczka. To Kainita potęgą równy Williamowi. Jeśli nie potężniejszy. - stwierdził spokojnie Joshua. - I to, że nie jest zainteresowany walką z nami, nie czyni go z automatu naszym sojusznikiem.
- Wy naprawdę nie chcecie zaryzykować, jeżeli jest możliwość wygrania nagrody? - Ann patrzyła zdziwiona.
- Jesteśmy bardziej doświadczeni niż ty.- przypomniał jej książę. - Niech cię nie zwiedzie ostatnie zwycięstwo. Wtedy masakrowaliście śmiertelników pod wodzą szaleńca.
- Być może zapomniałaś jak dobrze nam poszło z wilkołakiem w budynkach “kopalni”.- przypomniała jej Nadia uśmiechając się ironicznie.
- Nie mówię o walce z nim! - Francuska nie kryła emocji - Czy wy tylko do walki możecie wszystko sprowadzać? Czy jedyna dyplomacja jaką potraficie praktykować jest dyplomacją wymuszaną na przeciwniku? Wampirzą zdolnością?
- Zapominasz o Giovanni… oni nie przybyli tu negocjować z nim. Oni przybyli go tu zabić. Zanim więc my sobie zaczniemy urządzać pogaduszki z Tzimisce… to lepiej było dla nas wszystkich, by Diabeł i nasi goście rozwiązali swój problem.- przypomniał jej szeryf. Wzruszył ramionami.- A potem… się zobaczy.
- Nie wiemy czy potem nastąpi. - spojrzała na Joshuę - Chyba, że zakładamy, że on po prostu z nami zostanie?
- Przedtem jest zaś zbyt ryzykowne i może nie przynieść żadnego sukcesu. Masz cokolwiek czego pragnąłby ten Tzimisce? - zapytała retorycznie Lukrecja. - Jaka jest twoja pozycja negocjacyjna?
- Ma u nas dług wdzięczności. - syknęła do Lukrecji - I pozostawił swoją wizytówkę w moim posiadaniu.
- Nie liczyłbym za bardzo na wdzięczność Tzimisce. - odparła dla odmiany Nadia. - Nie bez powodu cały klan określa się jako diabły.
Ann spojrzała z zawodem na Nadię, gdy ta w żaden sposób nie postanowiła jej poprzeć. Po chwili przeniosła wzrok na Joshuę w oczekiwaniu na jego werdykt.

- Tak czy siak… Tzimisce oczekuje od nas powiadomienia Giovanni o swojej propozycji. I to zrobimy najpierw. - stwierdził stanowczo Smith. - Co do reszty, zobaczymy jakie ruchy wykonują nekromanci i co zrobi sam Diabeł. I zbierzemy sojuszników. Jakkolwiek się rozwinie sytuacja, każda para rąk się przyda.
Nic nie znaczące słowa... Ann nie odpowiedziała na dyplomatyczne stwierdzenie Księcia, pozostając w milczeniu.
- Więc poczekajcie tutaj i może napijcie się krwawej Mary by ochłonąć.- rzekł Smith i ruszył w kierunku kwater przeznaczonych na potrzeby Giovanni.

- Co się tak zafiksowałaś na punkcie tego Tzimisce? - spytała zaciekawiona Lukrecja, gdy książę się oddalił.
- Chcecie czy nie muszę z nim porozmawiać. - mruknęła dziewczyna - A jeżeli nie chcecie uszczknąć niczego z nagrody to sama całą zgarnę. - odparła wyraźną pewnością swego w głosie a zaraz spojrzała na Lukrecję - Aż dziwne że ty nie widzisz jak umyka ci szansa na powrót w łaski Księcia Nowego Jorku.
- Wątpię by knowanie z Sabatem było taką szansą. - oceniła Lukrecja i dodała wyciągając z zamrażarki “trunek”. Rozlała go do kieliszków i ozdobiła parasolkami. - Mam raczej wrażenie, że ty widzisz nagrodę tam gdzie jej nie ma. Gonisz za mirażem moja droga.
- Po prostu twoje królewskie spojrzenie brzydzi się widokiem okazji, które wymagają od ciebie ubrudzenia sobie rąk, jeżeli w innym wypadku nigdy byśmy nie podjęli takich kroków. - odparła Ann.
- Nie. Ona wie, że to ryzykowna sprawa. Każdy pakt z diabłem taki jest.- przyznała Nadia popijając swojego drinka. - Czy to z prawdziwym… czy też z malowanym. Zresztą, gdzie go chcesz szukać?
- Pójdę za jego wizytówką. - stwierdziła nieprecyzyjnie nie chcąc mówić dokładnie przy Lukrecji. Wszakże nie widziała czy Ventrue już wie o krwi.
- To szaleństwo… pchasz się prosto w pułapkę. - odparła Nadia i wzruszyła ramionami dodając. - Bo to jest pułapka. Może na ciebie.. może na Giovanni. A gdzie w ogóle jest ta wizytówka?
Lukrecja spoglądała na obie wampirzyce nie rozumiejąc ich podtekstu.

Tymczasem do knajpki wkroczył znany dobrze im gangrel.

Raze był znowu w miasteczku.

Ann przeszła obok Nadii zatrzymując się tylko na chwilę przy niej, aby nachylić się ku jej uchu i szepnąć:
- Czyżbyś martwiła się o mnie?
Nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę Gangrela.
- No kogo tu nam znowu przywiało!
- Co poradzić. Ostatnio pogoda w Nowym Jorku zrobiła się nieznośna. A Will hojny.- zaśmiał się Raze witając się z Ann. - Trochę tu posiedzę. Może nawet do końca roku.
- To będę mogła nie tylko z Larrym ćwiczyć bicie się. - młoda wampirzyca była zadowolona z obecności Raze'a - Może wpłyniesz pozytywnie na naszego Garry'ego.
- Nie wiem co ty chcesz zmieniać w Garrym. - zastanowił się Raze drapiąc po policzku.
- Uczyniłbyś jego istnienie ciekawszym poza chwilami kiedy ćpa.
- Obawiam się że biedaczysko nie ma zainteresowań Williama. - odparł ze śmiechem Gangrel.- Ani go przemoc nie kusi.
- Sądziłabym, że was bardziej od przemocy interesowałaby natura?
- To skomplikowane, ale… ogólnie nie jesteśmy bandą napalonych ekologów. To bardziej działka wilkołaków. Bestia w nas po prostu jest bardziej… wilkołacza. - wzruszył ramionami Raze.- Trudno to wytłumaczyć. Niemniej ja jestem miejski Gangrelem i moja więź z naturą jest słabsza.
- Garry chyba czuje się... gorszym Gangrelem. - zaprowadziła Raze'a do stolika - Lucius pomógł, jak dla mnie.
- No nie wiem… na pewno nie jest dobrym materiałem na wojownika. - wzruszył ramionami Raze. - A Lucius toczy wojnę o przetrwanie naszego klanu w Nowym Jorku. Czy to go czyni gorszym gangrelem… nie wiem… nie jestem filozofem.

- Wracając do meritum... masz zamiar zatrzymać się u Garry'ego?
- Taaa… przynajmniej na razie, choć to miejsce też kusi.- przyznał z uśmiechem Kainita. - Podobno macie tu jakiś burdel.
Ann rozejrzała się i zaśmiała.
- Jesteś w nim.
- Mówię bardziej o ogólnej sytuacji. Papa Roach posłał tu swojego zabójcę. Jednego z silniejszych. Na pewno miał swoje powody… jakkolwiek szalone by nie były. - rzekł poważnym tonem Raze.
- Stillwater takie still zawsze nie jest. - Ann spojrzała na cień swojej dłoni - Mieliśmy krwawy kult, w którym śmiertelnicy poświęcali innych na ołtarzu dla jakiegoś swojego bóstwa. Wcześniej sforę Sabatu łażącą po domenie, a teraz tego, którego Sabat szukał. - wskazała na blat stołu, gdzie widniał cień w kształcie wyobrażenia diabła - Tzimisce.
- No nieźle… szczerze powiedziawszy żadnego nie widziałem. Ich stwory… owszem, ale nie twórców. - gwizdnął z podziwem Raze.
- A ja z jednym nawet gadałam. - odparła z dumą.
- I przeżyłaś. Nie każdy może się tym pochwalić.- przyznał z uśmiechem Gangrel.
- A zaraz mogą Giovanni tu przyjść. Wtedy dopiero będzie rozwałka.
- To jest coś czego w życiu nie widziałem. Walczących Giovanni, czasem łażą tacy z żywymi trupami za plecami. Ale… nigdy nie widziałem jak te trupy radzą sobie w boju.- przyznał Raze i podrapał się po łysinie.- A po co w ogóle nekromanci się tu pchają do walki? Słyszałem plotki, że im ktoś zginął, ale… co to dla nich.
- Nie nie to nie tak. - zaczęła się poprawić - Przyjdą tutaj i dowiedzą się jak diabełek z nimi zagrał, a on ich naprawdę nienawidzi. Poluje na nekromantów na naszym terenie i tu ich ubija. Stąd oni pojawili się w Stillwater. Będą naprawdę poirytowani lub wręcz źli.
- Ale chyba na tego Tzimisce, nieprawdaż? - zamyślił się Raze. - Czy może coś mi umyka?
- Jeden z nekromantów jest... powiedzmy, że ten Tzimisce i torturował co mu trochę przestawiło klepki.
- Bardzo jest szurnięty? Jak Malkavianin? - zaciekawił się Raze.
- Powiedziałabym, że gorzej. Potrafił być wręcz agresywny.
- No nie wiem. Wiele Kainitów jest agresywnych, a jakoś nie trafiają do czubków. - ocenił najemnik.
- Zobaczysz go. Od razu zorientujesz się o kim mówiłam. - powiedziała pewnie.
- Ok… coś jeszcze powinienem wiedzieć? Na kogo tu uważać? Komu nie wchodzić w drogę? Kto jest szyszką, poza księciem Smithem? - dopytywał się Raze.
- W Stillwater? - zaśmiała się - William ma kasę. Ventrue to Lukrecja... i chyba rozumiesz. Larry jest sobą. A jako Tremere mamy niebezpieczną Nadię z biblioteki. Są też dzieciaki, ale tak ogólnie to wszyscy tutaj jesteśmy na jakiejś zsyłce.
- Wiem wiem… przymusowe wakacje. - przyznał Gangrel i wzruszył ramionami.- Zawsze mogło być gorzej.
- Czyli nie będziesz miał nic przeciw szkolić mnie w walce? - zapytała radośnie.
- Czy ja wiem… zobaczymy czy znajdę czas i będę się nudził. - odparł żartobliwie Raze, a Ann dostrzegła, że do Elizjum, oprócz dwóch śmiertelników, wchodzi William. Tymczasem z przeciwnej strony wracał Joshua, zapewne po rozmowie z Giovanni.

Ann przeprosiła Raze'a i wpierw ruszyła do Williama.
- I nic mi nie jest. - przywitała go.
- To dobrze… jednak nie testuj swojego szczęścia zbyt często. Bądź co bądź jesteśmy przeklęci nieśmiertelnością.- odparł ciepło Kainita.
- Bez testowania swojego szczęścia, to ta nieśmiertelność będzie bardzo nudna.
- Nuda i tak z czasem cię czeka. - odparł melancholijnie poeta. - Nuda i pustka. Ludzie nie są stworzeni do nieśmiertelności.
- Więc powinniśmy z tej nieśmiertelności czerpać emocje. A co zaoferuje nam więcej emocji niż narażanie swojej egzystencji? - odparła radośnie.
- Nieważne. - uciął temat Blake, choć Ann miała wrażenie, że chciał coś jeszcze powiedzieć.

Toreador zmienił temat mówiąc.
- Przywiozłem ci motor.
- Dzięki ci. Czy Vincent wciąż jest u ciebie?
- Tak. Nadal pracuje nad… swoim zadaniem.- przyznał Toreador.
- A ty przyjechałeś tylko dla mnie czy masz coś do roboty w mieście? - zapytała ciekawa odpowiedzi.
- Tylko z twojego powodu.- przyznał Kainita i spojrzał na Joshuę rozmawiającego z dwiema wampirzycami i zbliżającego się do nich Raze’a. - A jak tam sprawa przesyłki i Giovanni?
- Dużo dramy od strony Lukrecji. - wzruszyła ramionami - A tak to zobaczymy. Dopiero co teraz Książę wrócił od Giovanni.
- Tego można się było po niej spodziewać. - westchnął Kainita.- A ty co o tym sądzisz?
- Giovanni nas spróbują użyć, a my możemy sytuację na twój sposób też też wykorzystać.
- Niby jak?- zapytał William.
- Potrzebuję nawiązać kontakt z Tzimisce. - powiedziała wprost - I to zrobię. - twardość w głosie dziewczyny pokazywała jak silnie w to wierzy.
Toreador z trudem stłumił śmiech. - Po co?
Rozbawienie Toreadora zabolało wampirzycę.
- Ma informacje o ruchach przeciw Nowemu Jorkowi, a do tego może rozjaśnić czy brał udział w niedawnych niepokojach w mieście.
- Nie. Ty przypuszczasz, że ma informacje, o których ci się marzy. Sabat tak jak Camarilla nie jest jedną wielką siecią plotkarzy.- wzruszył ramionami Blake. - Nie wie prawica co robi lewica. Sama zresztą powinnaś to zrozumieć… Charlie nic nie wiedział o planach swoich przywódców. Cała sfora nie wiedziała co robić, po tym jak pechowo straciła liderów.
Spojrzał na Ann dodając. - Moje kontr-przypuszczenie jest takie. Diabeł jest zafiksowanym na swoim celu, bardzo samodzielnym Tzimisce. Może i cennym ze względu na kunszt jakim się wyróżnia, ale zdecydowanie niegodnym zaufania. Tylko głupiec powierzyłby jakiekolwiek informacje na temat swoich planów.
Ann zmrużyła oczy wyraźnie poirytowana.
- No dawaj, ty też powiedz, że nie jestem w stanie nic zrobić, aby przysłużyć się sytuacji Cyrila, bo jestem za młoda, za słaba.
- Na pewno nie jesteś w stanie pomóc spiskując z Tzimisce. Bo tak to będzie wyglądało z boku. A jeśli dowie się o tym ktoś nieodpowiedni, to twoje zachowanie będzie rzutowało na Cyrila. Jeśli ty spiskujesz z Sabatem… to pewnie twój opiekun też. - wyjaśnił cicho Toreador. - Tym bardziej, że mówimy tu o starym Diable. Wiesz co się mówi o paktowaniu z diabłem?
- Wy po prostu boicie się ubrudzić w czymś z czym walczycie. Użyć brudnych sztuczek dla osiągnięcia celów, które potrafią uświęcać środki.
- Po prostu działam mając na uwadze coś więcej niż natychmiastowe konsekwencje. Coś czego nauczysz się z czasem.- odparł spokojnie Toreador i wzruszył ramionami.- Ryzykując tak wiele, lepiej mieć za cel coś więcej niż mrzonki. Nie zgaduj co może wiedzieć Diabeł, tylko co wie.
Ann prychnęła na te słowa i nic nie mówiąc odwróciła się od Williama, aby ruszyć w stronę Joshuy. A Toreador po chwili ruszył za nią.

- Forsa pojedzie za dnia, więc będę musiał polegać na moich ghulach. Miło by było, gdybyś się wieczorem jednak zjawił. Tak na wszelki wypadek.- wyjaśniał coś szeryf Raze’owi. Najwyraźniej decyzja Giovanni była już omówiona. I z tego powodu dziewczyny zajęły się gadką szmatką o perfumach. To znaczy Lukrecja gadała, a Nadia udawała zainteresowanie.
- Jestesmy martwi, a wy o babskich bzdurach? - Ann mruknęła do obu.
- To że jesteśmy martwe, nie oznacza że nie musimy być eleganckie.- stwierdziła ironicznie Lukrecja, po czym zwróciła się z wyraźną acz żartobliwą pretensją do Williama. - Czy jako Toreador nie powinieneś ją nauczyć jak ważna jest prezencja?-
Blake wzruszył ramionami mówiąc. - Uparta jest.
Ann nie odezwała się na to.

- Giovanni się pokłócili. Ale ostatecznie ten Gino… Giacomo… nie mam pojęcia jak się nazywa. Ten drugi zatriumfował. - wzruszyła ramionami Lukrecja streszczając sprawę. - Odzyskanie gościa z Europy jest dla nich ważniejsze niż zemsta. Zapłacą okup.
- A co my mamy robić? - zapytała Ann.
- Na razie… ghule Joshui pomogą pieniądzom dotrzeć tutaj. My zaś na razie nie mamy nic do roboty. Dla Giovanni sprawa jest zbyt świeża. Nie mają jeszcze konkretnych planów… wątpię jednak by Szkaradziec był grzeczny w tej sytuacji. Dostaje piany na samo wspomnienie Diabła. Wykręci jakiś numer. To pewne.- zakończyła z lisim uśmieszkiem Lukrecja.
- Mam nadzieję. - mruknęła.
- Plany pewnie będą układane tej nocy u Giovanni, następnej u nas.- zastanowiła się Nadia. - Ciekawe…
Spojrzała na Williama i rzekła. - Nie wierzę w uczciwość ani Giovanni, ani Tzimisce. I on, i oni z pewnością będą mieli jakieś ukryte intencje. Twoja Ravnoska może je wywróżyć?
- Trudno powiedzieć, jej karty nie dają wyraźnej odpowiedzi. Wróżby zawsze są… enigmatyczne.- odparł Blake, a wampirzyca spytała.- A mag?
- Nie para się tą sferą magyi, o ile dobrze go zrozumiałem. Dam znać Jaine.- odparł Toreador.
- Choć nie będzie nudno.- Ann wyraźnie była zadowolona.
- Mamy pomoc maga, mamy Raze’a teraz. Zbieramy siły na konfrontację. Coś mi mówi, że ta wymiana nie pójdzie gładko. I wątpię by Diabeł Wenecki sądził inaczej. - oceniła sytuację Ventrue.
- Przynajmniej będzie zabawnie. - Caitiffka wzruszyła ramionami.
- Z pewnością będzie niedługo duża i krwawa impreza.- westchnęła Lukrecja i spojrzała to na Williama, to Ann. - On sobie poradzi… a ty? To nie będzie rzeźnia byle śmiertelników.

No tak... mogła się spodziewać, że ta kwestia wypłynie. Przebywanie z silnymi Kainitami, jak samemu jest się słabym i młodym... nie sprawiało radości.
- Uważacie, że powinnam w ogóle nie brać udziału? - Ann mruknęła nisko patrząc zirytowana to na jednego, to na drugiego wampira.
- Nie powinnaś… jeśli zamierzasz być nieostrożna lub lekkomyślna jak Larry. - odparła Ventrue spoglądając na caitifkę. - To już może być poważna walka, więc musisz być w pełni skupiona. Skończył się czas na popełnianie błędów.
- Jak rozumiem ty też będziesz walczyć, nie zaszyjesz się w pokoju? - Ann patrzyła przeszywającym wzrokiem... jakby tym pytaniem rzucała wyzwanie Venture.
- Będę tam, gdzie będę najbardziej użyteczna w danej sytuacji.- odparła enigmatycznie spoglądając złowieszczo na Ann, jej rysy się wyostrzyły. Oczy błyszczały intensywnie, gdy tak spoglądała na młodą wampirzycę wywołując z początku lekkie drżenie dziewczyny.
Ann mogła nie kojarzyć wszystkich mocy wampirzych, ale rozumiała co mogą uczynić z ofiarą. Caitiffka w pierwszym momencie była zdziwiona swoją reakcją ciała, tym lekkim wstrząsem, jednak dość szybko jej reakcja przeszła w widoczną złość.
- Więc zostaniesz w Elizjum, tchórzu. - warknęła z niespodziewaną wściekłością.
- Nie przemierzałaś lasu w postaci rozpadających się zwłok i bliska ostatecznej śmierci. Więc nie mów mi o tchórzostwie… dzieciaku.- teraz i Lukrecja zaczęła się wściekać, wywołując ironiczny uśmieszek u Raze’a, westchnienie i spojrzenie w sufit Blake’a oraz irytację u Joshui. Reakcja Nadii była zaś stanowcza.
- Ann… odprowadź mnie do biblioteki. Teraz.- rzekła władczo Tremere wstając.
Dziewczyna spojrzała na Nadię wyraźnie zastanawiając się nad jej słowami rozważając je, aby w końcu wrócić wzrokiem do Lukrecji i spojrzawszy na nią od góry do dołu powiedzieć przestrzeń.
- W sumie całkiem dobry pomysł. Nie jest to warte bym tu teraz została. - machnęła ręką jakby odganiając irytującą muchę - Jeszcze znowu spróbuje mnie zaatakować. W ELYSIUM. - dokończyła akcentując każdą literę słowa patrząc na Ventrue.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 17-06-2023, 15:43   #68
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


************************************************** *************************************************
CRYBABY
************************************************** **************************************************


Nadia ruszyła przodem i poczekała przy wyjściu na Ann. Potem ruszyła dalej mówiąc.
- Powinnaś sobie ukrócić spotkania z Larrym, zaczynasz się robić głupsza od niego.
- Teraz ty zaczynasz? - urażona zapytała Nadii.
- Nie chcesz być karcona? Nie zachowuj się jak urażony smarkacz. - odparła krótko Tremere i spojrzała na Ann dodając. - Nie wiem czyjej krwi się opiłaś, ale najwyraźniej źle na ciebie działa. Zaczynasz się zachowywać zbyt pewnie. Owszem Larry tak może, jak większość i Brujah… ale to dla nich proces selekcji. Jeśli nie jesteś silny.. giniesz. Ann… czy ty jesteś Brujah?
- Ona użyła na mnie Dyscypliny. - warknęła - Chciała wywołać we mnie strach, pokazać mi jak nic nie mogę.
- Ojej…- ironizowała Tremere zerkając na Ann. - Straszna Ventrue straciła nad sobą kontrolę i próbowała skarcić cię wzrokiem. Uraziła twoją miłość własną. Ech… jakie te młode pokolenia mają miękkie serduszka. -
Spojrzała za siebie i dodała. - Wiesz, że nazywanie hotelu Lukrecji, elysium jest trochę na wyrost. To nie jest w pełni tego typu przybytek. Przede wszystkim to hotel z właścicielką o przerośniętym ego, na które właśnie wlazłaś bez powodu. Zachowujesz się porywczo i bezmyślnie.
- Porywczo i bezmyślnie? Mam na to wszystko pozwalać także w Stillwater?
Tremere spojrzała na wampirzycę i dodała spokojnie.
- Coś ci poradzę młoda Kainitko. I wypal sobie tą poradę ogniem w sercu. Tylko wrogowie mogą cię obrazić. Nie sojusznicy, ani przyjaciele. Zaś fochy to przywilej śmiertelnych głupców, nie nasz. -
Ruszyła dalej w kierunku biblioteki. - Lukrecja ma swoje wady, ale lepiej mieć ją po swojej stronie. I ma całkowitą rację. Miesiąc miodowy się skończył. Nie ma czasu na popełnianie błędów, więc… staraj się ich nie popełniać.
- Nie będę żadnych popełniać. - mruknęła - Nie wierzysz?
- Nie dałaś mi powodów, by wierzyć. - stwierdziła sceptycznie Nadia. Zamyśliła się.- Ty… nie uszczknęłaś jeszcze krwi Tzimisce, co?
- Skąd to pytanie?
- Mam wrażenie, że… - zastanowiła się Kainitka.-... zachowujesz się dziś… dziwnie.
- Nie, nie piłam jej. Tylko Cyrila. - odparła.
- Nie zachowuj się jak Larry, dobrze?- poprosiła Nadia.

Westchnęła na prośbę.
- Dobrze... Ale powiem ci, że jesteś urocza jak się troszczysz.
- Nie dopisuj sobie do tego uczuć. Po prostu pilnuję swoich interesów. A w moim interesie jest nie pozwolić innym Kainitom wybijać się nawzajem. Nie potrzebujemy gorących konfliktów w naszej małej społeczności.- odparła Tremere.
- Kiedy była mowa o Diable wyglądałaś na dość przejętą, że mogłabym ucierpieć.
- Nie bądź naiwna Ann. Cokolwiek się wydarzy w związku z Tzimisce uderzy w nas wszystkich.- westchnęła Tremere. - Mój klan nie bez powodu widzi w nich jednego ze swoich największych wrogów. Nie z powodu samej ich nienawiści, ale… dlatego, że są potężni i podstępni. Mówi się o nich, że potrafią kształtować ciało jak plastelinę… ale to umysł ucierpi najbardziej od ich działań. Widziałaś co zrobił ze Szkaradźcem. Myślisz, że zniekształcona twarz jest największą raną jaką mu zadał?
- Wykazujesz większą troskę o mnie, niż kiedykolwiek Cyril wykazywał. - powiedziała szczerze, nie dając zmienić tematu.
- Teraz to moja krew przez ciebie przemawia. Zmienisz zdanie, gdy osłabnie z czasem.- odparła z przekąsem Nadia i dodała. - Dbam o to miejsce, bo jego zniszczenie czy nawet poważny konflikt w nim zagrozi mojej misji.
- Wiesz... - stanęła przed Nadią - A może po prostu widzę cię inaczej, niż usilnie starasz się prezentować na zewnątrz?
- Możesz widzieć mnie jakkolwiek chcesz.- prychnęła ironicznie Nadia.- Dobrze wiesz, że podcieram się opiniami innych o mnie.
- Więc dlaczego tak bardzo ci zależy, aby zaprzeczać moim słowom?
- Nie zależy. - zaperzyła się wampirzyca. Po czym burknęła.- A myśl sobie co chcesz. Tylko nie rób nic lekkomyślnie. Bo mamy dość kłopotów z Giovanni i stukniętymi Malkavianami. A teraz jeszcze i Tzimisce. -
Po czym zaczęła marudzić. - Przez to wszystko nie mam dość czasu na moje badania.

Dziewczyna uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem sytuacją.
- Masz całą wieczność. To tylko krótki wycinek czasu.
- Wiem. Wiem. Wiem… przyjmuję to ze spokojem. To prostu mały kamyczek w bucie. Niby nieistotny, ale uwiera. - odparła z frustracją w głosie Nadia. -To sobie mówię… Masz całą wieczność przed sobą Nadieżdo. Ale jest to irytujące, gdy zaczynam sobie to mówić co noc. Bo w miejsce starych problemów pojawiają się nowe… I co jeśli przez wieczność kolejne problemy będą odciągać moją uwagę od dzieła mego życia?
- Problemy tego miasta nie będą tak długie. - pocieszyła Nadię.
- Oby… aczkolwiek… martwi mnie zainteresowanie Papy Roacha Stillwater. Może to i wariat, ale… o przenikliwym umyśle.- westchnęła Tremere. - I krążą plotki, że obdarzony jest darem jasnowidzenia.

- Powiem szczerze, że nie rozumiem dlaczego nikt prócz Garrego nie widzi czających się problemów w tym mieście. Już wcześniej nie zauważyliście, a teraz... - westchnęła - Nie wiem, mimo wybicia tego kultu ciągle czuję jakiś niepokój, który wcześniej odczuwałam w związku z kultem. Teraz po prostu uwagę zajmuje Tzimisce.
Nadia zaśmiała się ironicznie. - Myślisz, że w Nowym Jorku jest inaczej? Tam są niedobitki Baali kryjące się w cieniach. Sekta wyznawców Setha udająca Toreadorów i podlizująca się możnym. Assamici ukryci wśród arabskich gett i pewnie agenci Sabatu niczym karaluchy krążące pomiędzy uliczkami. Dziesiątki problemów, których nie da się łatwo rozwiązać punktowym zastosowaniem przemocy. Widzisz moja droga… zadaniem Księcia, Szeryfa i wierchuszki Klanów nie jest rozwiązywanie wszelkich problemów naszych dominiów… tylko pilnowanie by to szambo całkiem nie wybiło i smród nie rozszedł się na całe miasto.
Dziewczyna pokręciła głową.
- Nie, nie rozumiesz. Nie mówię o takich problemach jakie są zwykłe dla Nowego Jorku. W Stillwater... tu po prostu coś się czai, coś innego niż Tzimisce czy sfora Sabatu. Czuję to, ale umyka mi zrozumienie tego natury. - spojrzała smutno na Nadię - Ale ty i tak mi nie wierzysz, prawda?
- Niezupełnie. Ja po prostu przywykłam. - wzruszyła ramionami Tremere.- Dobrze wiem o czym mówisz. I znam tego źródła. Jedno z pewnością pokazywał ci William. Szpital psychiatryczny na wzgórzu. Drugim jest potwór w jeziorze. Problem jednak jest taki, że tych spraw nie rozwiąże brutalna siła tylko magia… prawdziwa magyia… a tą mój klan nie włada. Taumaturgia jest potężna, ale w porównaniu prawdziwą magyią jest tylko jej namiastką.

- Czym jest ten potwór z jeziora, Nadia? - zapytała.
- Potężny duch, którego tubylcy czcili jako boga dawno temu. Obecne czasy musiały go wypaczyć. - Nadia sięgnęła do kieszeni i wyjęła paczkę papierosów. Wyjęła jednego i zapaliła. Zaciągnęła się dymem, bardziej z przyzwyczajenia niż z konieczności. - Śpi po drugiej stronie bariery… a wilkołaki pilnują jego snu. Przynajmniej do tego, te futrzaki się nadają.
- Widziałaś kiedyś w snach tego ducha? I czy to on niszczy wyprawy do piramidy?
- Coś w tym rodzaju. William też widział chyba… i może Lukrecja… Ravnoska pewnie też. - zamyśliła się Kainitka rozważając cicho.- Wątpię by ten duch mieszał się w sprawy piramidy. Po pierwsze jest ona daleko od jeziora. A po drugie… nie ma dowodów na to, by jego potęga obecnie sięgała poza sny. Aczkolwiek to niewykluczone… nawet jeśli mało prawdopodobne.
- Ja... śniłam o drapieżniku w wodzie. To były sny inne niż te, które pojawiają się w Nowym Jorku. Wiedziałam, że ten drapieżnik mnie zniszczy, że czeka mnie śmierć, cierpienie... ale nie mogłam się powstrzymać, zanegować jego woli, a wyzywał mnie bym do niego podeszła. Moja wola była zbyt słaba, by się uratować.
- Jego power fantasy zapewne. To by czynił gdyby był wolny, ale nie jest. - odparła spokojnie Kainitka. - Siedzi w Umbrze i śni.
- I to po prostu duch? Takie jest stworzenie bez formy?
- A co to jest duch Ann? Czym jest duch? To takie ludzkie określenie, niewiele mówiące. - westchnęła Nadiai wytłumaczyła.- To istota prastara. I to jedyne co wiemy. Nikt z nas jej nie widział. Nawet w snach. Potrafisz opisać jej wygląd?
- Widziałam tylko... macki. Jakby macki... czarne... ciemne. Oleiste czy... nie wiem w sumie.
- No właśnie. Nie wiemy co to jest. Nie jestem pewna czy wilkołaki wiedzą i nie mamy możliwości by się dowiedzieć. - wzruszyła ramionami Nadia.- To co ci powiedziałam o tym potworze, to “dziecko” moich domysłów i miejscowych indiańskich legend. Równie dobrze mogę się mylić.

- Byłaś kiedyś osobiście w piramidzie? - zapytała z prawdziwą ekscytacją.
- Oczywiście że nie. Przecież żyję, prawda? Jak dotąd nikt, kto wszedł do niej… nie wrócił z powrotem.- odparła z przekąsem Nadia.
- To w końcu Ty. Nie zdziwiłabym się gdybyś ty tam była i wróciła w całości jako jedyna.
- Ann… nie bądź naiwna. Mocniejsi ode mnie wchodzili tam i ginęli. Cyril wił się jak piskorz próbując się wywinąć, gdy Augusto próbował go wysłać do piramidy. - odparła Nadia zaciągając się dymem.- W Nowym Jorku, “wysłaniem do piramidy” Tremere zwą wyrok śmierci.
Po wyrazie twarzy dziewczyny widać było, że o tym wyroku sama nie wiedziała.
- To Cyril był już bliski skazania na śmierć? Kiedy?
- Och, wiele razy. Augusto dobrze wie, że twój opiekun kopie pod nim dołki. Więc odpowiada mu tym samym. Poza tym… oficjalnie to nie było skazanie na śmierć. Wtedy to jeszcze był wielki honor.- zaśmiała się sarkastycznie wampirzyca.- Piramida pożarła dopiero trójkę z naszego klanu. Cyril, jak się domyślasz, zdołał się wtedy wymigać.
- Jakie były twoje relacje z Cyrilem? Złe tylko przez powiązanie Augusto?
- Nie lubiłam go, ale po prawdzie niewielu z nowojorskich mięczaków lubię. A on mnie unikał, więc można powiedzieć, że nasze stosunki były poprawne.- wzruszyła ramionami wampirzyca.

- Zabiłabyś mnie gdyby Augusto kazał zlikwidować mojego opiekuna, prawda? - zapytała choć znała odpowiedź.
- Prawdopodobnie… tak. - odparła Nadia i wzruszyła ramionami. - Ale Cyril to stary lis i nie jedyny knujący przeciw Palafoxowi.
- Wiesz, że bym musiała stanąć w jego obronie. - odparła ze smutkiem - Nie chciałabym cię skrzywdzić.
- Nie martw się. Nie miałabyś okazji spróbować. - wzruszyła ramionami Tremere.
- Ostatnio mogłam. - przypomniała złośliwie.
- Chyba nie sądzisz, że będzie to jakiś pojedynek? - zakpiła żartobliwie bibliotekarka. - Zginiesz zanim zauważysz moją obecność.
- Skąd taka pewność, że dałabym się na taką sztuczkę i sama nie potrafiłabym tak cię podejść? - zapytała drocząc się.
- Po pierwsze… nie wiedziałbyś o tym, że planuję cię zabić. - stwierdziła Kainitka wzruszając ramionami. - Zginęłabyś przed swoim mistrzem.
- Żadnej litości? - westchnęła teatralnie.
- Litość to przywilej śmiertelników.- odparła krótko Nadia.
- Dlatego nie okazujesz jej w łóżku. - zaśmiała się pod nosem.
- Dlatego… z pewnością to jedyny powód.- odparła z przekąsem Tremere.

- Nie wiem kiedy do ciebie znowu przyjdę. Szalony czas mamy.
- Nie przejmuj się tym. Mam co robić.- odparła Tremere zerkając na dziewczynę. - Poza tym… też będę wciągnięta w ten cały… bajzel.
- William nie będzie tak panikował. - zaśmiała się.
- Pewności nie ma, Toreadorzy miewają huśtawki nastrojów i skłonności do hamletyzowania.- zamyśliła się Kainitka.
- Wrócę do Elysium, by nie martwił się, że mnie gwałcisz pojąc krwią. Będę grzeczna. - uniosła lekko ręce w geście poddania. Nim jednak odeszła przerzuciła ramiona przez kark Nadii i wpiła się ustami w usta Tremere. Odpowiedzią wampirzycy była uprzejma obojętność na tę pieszczotę… ale niczego więcej Ann spodziewać się nie mogła. Publicznie, a także często prywatnie Nadia nie okazywała uczuć… poza atakami furii oczywiście... co wyraźnie nie przeszkadzało Ann.



W głównej sali William rozmawiał przy stoliku z Razem. Nie było tu ani Joshui ani Lukrecji, a obecnie Miracella obsługiwała bar. Przy którym to siedział jeden z bliźniaków Giovanni.
Ann weszła do środka w dobrym nastroju i zaraz podszedłem do stolika Williama rozmawiającego z Razem.
- Ustalacie stawki? - zapytała opierając się łokciami na blacie.
- Na to już za późno. Dogadujemy obowiązki.- wyjaśnił William.
- No to już cię wyrolował. - odezwała się do Raze'a.
- Niezupełnie. Wiedziałem na co się piszę.- przyznał ze śmiechem Gangrel.
Dziewczyna spojrzała na Williama.
- Dorzucisz mu ekstra jeżeli będzie mnie trochę trenował?
- No nie wiem…- zastanowił się Blake. - Może? Zależy jak czasochłonne będą te treningi. I czego będzie cię uczył.
- Pomyślisz nad czymś? - uśmiechnęła się do Gangrela.
- Nie wiem czego miałbym cię uczyć, walki?- zastanowił się Raze, a Blake dodał. - Larry ją tego uczy.
- Nie sądzę, bym mógł nauczyć cię czegoś czego nie pokaże ci Larry. - zastanowił się czarnoskóry Kainita.
- Garry mnie nauczył. - odparła dumna jak paw.
I dostała kopniaka w kostkę pod stołem.
- Walczyć ją uczył… WALCZYĆ. - sprostował pospiesznie William. A Raze wydawał się zaskoczony. - Myślałem że spluwę odwiesił na kołek… został pacyfistą.
- Ale uczyć walczyć może. - odparł Toreador.
Ann nie rozumiała czemu tak zareagował William, ale skinęła głową w potwierdzeniu jego słów.

- Widzę, że jeden z naszych bladych gości jest tutaj. - zmieniła temat.
- Tak… ten ładniejszy. Dzwonił do swoich z komórki. Nie wydawał się szczególnie… zadowolony. Ta umowa musi być dla nich trudna do przełknięcia.- ocenił William w zamyśleniu.
- Książę też może mieć trudności z przełknięciem tych negocjacji z Tzimisce na sąsiednim podwórku. - ocenił Raze, a Toreador wzruszył ramionami. - Cóż… w zasadzie to nie MY się bratamy, a Giovanni. Więc jak będzie miał wątpliwości to niech je do enklawy zgłasza.
- Lukrecja jeszcze długo się złościła? - wyraźnie sytuacja dość bawiła młodą.
- Dość długo. Nie licz na jej pomoc w ciągu najbliższych nocy. - stwierdził Blake.
Wampirzyca wzruszyła ramionami wyraźnie nieprzejęta.
- Sama sobie winna.
- Żebyś potem nie żałowała.- westchnął Toreador.
Ann lekko prychnęła na te słowa.
- Dam wam już spokój, ustalajcie dalej. Ja zobaczę co przy barze. - odepchnęła się od stolika, aby ruszyć do baru.

***

Miracella spojrzała na podchodzącą Kainitkę z nerwowym uśmieszkiem. Czuła się jakoś nieswojo przy Ann.
- Co podać? - rzekła bardzo formalnie.
- Mary. - spojrzała spokojnie na Miracelle - Nie mam przecież nic przeciw tobie.
- Nie masz… - odparła zimno Kainitka. - … ale rzuciłabyś się z pazurami, na każdego kto naplułby na twojego Cyrila. Myślisz, że tylko ty jedna na świecie jesteś tak uwarunkowana?
- ...och. To... - Ann wyglądała w tym momencie na zmieszaną - To było tylko nieporozumienie między mną i Lukrecją... - próbowała załagodzić sprawę.
- Jeśli ktoś naplułby na twojego Cyrilka…- wysyczała przez zęby Miracella powtarzając się. - To dobrze wiedziałabyś, że to nie było tylko “nieporozumienie” między nim a Cyrilem.
Po czym w milczeniu zabrała się za nalewanie krwi.
Ann otworzyła już usta, aby zacząć sprzeczać się, że to Lukrecja ją pierwsza zaatakowała, ale zrezygnowała nim wypowiedziała pierwsze słowo.
Miracella też nie była rozmowna. Po chwili podała Ann trunek i zabrała się w milczeniu za typowe zajęcie barmanów. Czyszczenie szklanek szmatką.

***

Ann zabrała szklankę i bez słowa wróciła do dwóch wampirów, siadając obok w ciszy, aby im nie przerywać rozmowy.
Tamci byli zajęci rozmową na temat warunków mieszkaniowych u Garry’ego. O dziwo, William zachwalał sektę Gangrela, ale Raze nie wydawał się przekonany. Toreador zauważył zmianę nastroju Ann.
- Coś taka nie w sosie?
- Czy ja też jestem taka w stosunku do Cyrila jak Miracella do Lukrecji? - zapytała wpatrzona w przelewającą się krew w szklance.
Toreador spojrzał na dziewczynę i rzekł wprost. - Tak. Jesteś taka sama.
- To... - westchnęła - Nie podoba mi się to…
- Z czasem to minie… przynajmniej u niej. Lukrecja prędzej czy później odstawi ją od cyca.- odparł William rozważając sytuację. - Ma wystarczająco duże stadko do wykarmienia. Niemniej, póki co… Miracella to świeżak. Clyde już prawie się uwolnił od więzi.
- Po prostu... to naprawdę dziwne zobaczyć swoje zachowanie z zewnątrz. Nie wiem co o tym myśleć. - mruknęła cicho.
- Następnym razem, gdy przyjdzie łyknąć ci krwi… spróbuj pomyśleć nad tym, czy naprawdę warto. - poradził Raze. I pocieszył. - Wszyscy to przechodziliśmy, każdy z nas był uzależniony od swojego twórcy… to… naturalne.
Dziewczyna nie odpowiedziała na to. Powoli popijała Krwawą Mary, chcąc uniknąć tematu.
Nie powinna tak myśleć. Przecież zawsze było warto przyjąć krew Cyrila! Skąd wzięły się jej te niedorzeczne myśli o zerwaniu tej relacji?
- Co się działo jak wyszłam z Nadią? - zapytała.
- Nic takiego… rozważaliśmy różne opcje. Rozmawialiśmy. Potem zadzwonił Garry twierdząc, że już przesłuchał wraz z młodym Malkavem węża. I Joshua pojechał wysłuchać raportu.- odparł William z uśmiechem.
- Mamy w sumie już pomysł co jutro jest do zrobienia? Czy czekamy na ruch Giovanni?
- Zobaczymy co takiego powiedział wąż. - odparł William wyraźnie biorąc “powiedział” w metaforyczny nawias.- Niemniej… tak, czekamy na ruch Giovanni i Tzimisce. Będziemy się przyglądać ich działaniom… bo pchanie palców między młot a kowadło nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem.

- Widzisz? Nie zostałam z Nadią. - wyszeptała do Williama.
- To dobrze… ona jest… wiesz jaka jest.- odparł ciepło Blake. Po czym spytał.- A ty wolisz jutro eskortować pieniądze z Razem, Larrym i Joshuą czy wpaść wraz ze mną i Garrym do Jaine Love?
- A to już pewne, że Giovanni dadzą te pieniądze? - zapytała.
- Tak… jutro przyjedzie specjalna furgonetka.- potwierdził Toreador.
- Zgodzili się podejrzanie szybko. - ocenił Raze, a Blake dodał. - Przypuszczam, że zaginięcie szychy z Europy może strącić z szyi parę nekromanckich głów, więc… te szyje próbują ocalić swoje głowy. Za każdą cenę.
- Obie opcje mnie kuszą... - mruknęła niepocieszona - Aż tylu do oddania będzie potrzebne?
- No… nie. - przyznał William i uśmiechnął się.- Ale niech Giovanni wiedzą, że traktujemy sprawę poważnie.
- Pójdę z nimi. Jestem bardzo ciekawa sytuacji z Larrym.
- Tego się obawiałem.- westchnął Toreador i potarł podstawę nosa.- Ann, nie naśladuj Larry’ego. To niezdrowe.
- O co ci tym razem chodzi? - skrzywiła się.
- Wiesz że on lubi ryzykować i pakuje się w kłopoty?- zapytał retorycznie Blake.
- Chcę też wiedzieć co zrobi sam Joshua. Nie zamierzam przecież rzucić się wściekle na Tzimisce. A co niby fajnego byłoby u Jaine?
- Nie będziemy się bawić… ani u Jaine, ani u Giovanni. Jeśli będziemy mieli szczęście… będzie nudno i tu i tu. Ale wiadomo… Larry’emu może coś odwalić. - westchnął ciężko Kainita.- Albo Gorgonowi. Jeszcze nie wiadomo na co Malkavy wpadną.
- Ale go chyba nie idzie z pieniędzmi?
- Nie… ale chyba będzie się nudził.- zaśmiał ironicznie wampir.
Dziewczyna westchnęła.
- No dobrze, dobrze pójdę z tobą. Jeszcze się na ostateczną śmierć zamartwisz.
- Byłbym zobowiązany, gdybyś poszła.- odparł z uśmiechem Toreador, po czym szybko wyjaśnił. - To znaczy wdzięczny… tak się mówiło w moich czasach.
Ann pokiwała głową.
- Tak też będzie.
- No to powinniśmy już wracać do domu. Mam wrażenie, że nie będziemy obecnie mile widziany w siedzibie Lukrecji, a noc się już powoli kończy.- odparł Toreador.



Po powrocie Kainita z ulgą przeciągnął się mrucząc pod nosem.
- Nie ma jak w domu.
I ruszył ku swojemu pokojowi, by zatopić się w poezji przez te kilka ostatnich godzin przed świtem.
Ann przebiegła przed niego.
- Naprawdę Lukrecję tak zabolało i ma focha? - zapytała zaciekawiona, zaciągając go na kanapę w salonie.
- Zraniłaś ją… ona się troszczyła o twoje bezpieczeństwo. A ty nazwałaś ją tchórzem.- odparł Toreador.
Dziewczyna parsknęła.
- Bzdura. Takich rzeczy nie oczekuje się od Ventrue. A jedyne co mogłam zranić to jej ego. I nie ona sama je zraniła, gdy postanowiła mnie mentalnie zaatakować i poległa w tym boju.
- I co zyskałaś w tym boju? - zapytał retorycznie Kainita.
- Czy ty naprawdę sądzisz, że powinnam po prostu poddać się i pozwolić sobą zamiatać podłogę? - zapytała zdziwiona.
- Jest różnica pomiędzy nie poddawaniem się, a chełpieniem się niepotrzebnie zwycięstwem. Tak samo jak różnica pomiędzy dyplomacją, a obrażaniem. Dobrze by było, gdybyś opanowała te różnice.- wyjaśnił Toreador.
- Czyli mówisz, że powinnam wrócić do uległej postawy, mimo że bez przerwy mi mówicie, że wszyscy są tutaj tak samo utopieni w bagnie?
- Jest spore spektrum między uległością a pychą. Nie powinnaś skakać z jednego ekstremum na drugie. Złoty środek to równowaga między nimi.- westchnął Kainita.
- Ona jest tchórzem. Boi się kiwnąć palcem, żeby nie zdrapać sobie farby z niego. - mruknęła.
Toreador znacząco westchnął. - Nie zamierzam cię przekonywać, że jest inaczej. Jak sobie coś wbijesz do głowy… to ciężko ci zmienić zdanie.
- A jak mam myśleć inaczej, gdy Lukrecja w ogóle nie rusza się ze swojego Elizjum i nie chce brać udziału w żadnych akcjach?
- Nie każdy jest wojownikiem Ann. Z tego co wiem, Cyril też nie jest wojownikiem. - przypomniał jej Toreador i dodał.- Co nie oznacza tchórzostwa. Są różne rodzaje odwagi. I różne są role do spełnienia.
- Cyril posiada podwładnych i sojuszników. Temu walczą dla niego. A gdzie są ci podwładni Lukrecji? - dodała z lekką złośliwością.
- Poznałaś jedną i sypiasz u drugiej. Miracella jest jej podwładną, a Nadia… w pewnym sensie sojuszniczką. A co do Cyrila… czyż jego podwładnych nie wybito?- mężczyzna potarł podstawę nosa dodając.- Nie chcę zapeszyć, ale nie zdziwiłbym się gdyby Cyril wkrótce dołączył do nas w Stillwater.

- To niemożliwe, nie nie zasłużył na to! - zaprzeczyła bezklanowa - Nie jest winny tym zbrodniom, a podwładnych nadal posiada. Wiem, że są, ale nie miałam z nimi dużo wspólnego.
Toreador machnął ręką.- To nie kwestia winy, tylko… pecha. Nie ma znaczenia czy jest winny czy nie. Tylko czy jego pobyt tutaj na wygnaniu przysłuży interesom rozdających karty w naszym społeczeństwie. I nie sądzę, by podwładni jakich miał… jacy jeszcze żyją, chcieliby mu pomóc. Nie wszystkich karmił swoją vitae… a bez niej lojalność w ich ustach, jest tylko pustym słowem. Ostatecznie, to wszystko kwestia interesów… zwłaszcza w Nowym Jorku.
- Mam nadzieję, że tak nie będzie... - mimo wcześniejszego zachowania obawiała się nieprzyjemności dla swojego opiekuna... a w środku martwiła się, iż wszystko wróciłoby do normy z Nowego Jorku, gdyby był tu na stałe - On... nie dostosowałby się do mieszkania w Stillwater…
- Z pewnością byłby równie sfrustrowany co Lukrecja. - przyznał Toreador.
- Chyba Lukrecja nie rozładowuje swoich frustracji na Miracelli? - zapytała.
- To nie w jej stylu. - odparł Toreador.
- No właśnie. - spojrzała w podłogę - Cyril... - westchnęła - To jest w jego stylu…
- Lukrecja nie jest wampirzycą skłonną do przemocy, poza oczywiście złośliwymi docinkami. Miracelli nie skrzywdzi, ani żadnej swojej podopiecznej. - odparł Toreador.

- Nie wiem czemu weszłeś w sojusz z nim. Jesteście zupełnie różni charakterem. Jak zacząłeś z nim wiązać?
- To stara znajomość, ze starego kraju. I sojusz to delikatnie mówiąc… nadużycie. Po prostu wyświadczamy sobie przysługi.- wyjaśnił Toreador.
- Ale jak się poznaliście?
- Tak jakoś przypadkiem… chyba w Londynie. Na jednym z zebrań…- zastanowił się Will drapiąć po karku. - W sumie to nie pamiętam.
- Musiał się do ciebie dobrze przykleić. Widać, że mu zależy.
- Nie… niezupełnie. Po prostu tak jakoś wyszło. Mieliśmy wtedy parę wspólnych interesów i parę okazji do współpracy. - odparł z uśmiechem Toreador.
- To w sumie czy wiesz dlaczego akurat do ciebie zgłosił się, kiedy chciał mnie gdzieś skryć?
- To akurat proste. Nie ma zbyt wielu kontaktów poza Nowym Jorkiem. Byłem jedyną jego opcją. - wyjaśnił Kainita.
- Byłeś zaskoczony jego prośbą?
- Trochę. - przyznał Blake.
- Myślałeś że przyśle tutaj jedną ze swojego klanu? Bo nie wiedziałeś, że go nie posiadam.
- Nie zawracam sobie głowy takimi detalami.- odparł Toreador.
- To nie są detale! - zaprotestowała.
- Dla mnie są.- wzruszył ramionami Blake. - Za stary jestem, by się nimi przejmować.
- Przecież starzy tak samo widzą przynależność.
- Ci którzy kurczowo trzymają się władzy… jaką ja mam władzę?- zapytał z delikatnym uśmieszkiem Toreador.
- Byłeś księciem! - zaprotestowała.
- Byłem… ale od dawna nie jestem.- przypomniał jej William.- I nie planuję powrotu.
- Dziwny jesteś, wiesz? - mruknęła bez zrozumienia.
- Możliwe że tak… w końcu nie był bym tutaj, gdybym nie był dziwny, prawda?- zapytał retorycznie Kainita.

- Ja bym choć Klan chciała mieć... - przyznała Francuska - Byłaby o wiele łatwiej…
- To już zależy od klanu. - zażartował Kainita i dodał.- Wszystko ma swoje przewagi i zalety. Bezklanowość również.
Ann skrzywiła się na te słowa.
- Nie, Will. To, co widziałbyś za zaletę braku Klanu... nie przebija wad. Ty możesz inaczej podchodzić, ale uwierz mi - mówiła powoli - społeczeństwo Kainitów rzadko traktuje takich łaskawie. Jesteśmy w ich oczach... niby wampirami, ale poniżej klanowych, tylko nieco ponad ghulami, choć niektórzy by swoje ghule wyżej widzieli. Bezklanowi muszą znaleźć... pana... bo bezpańscy w ciągu kilku nocy zginą i to nie przez nakaz Księcia, ale z działań innych. Bo istnieją. - uśmiechnęła się smutno - Elena... cóż, przeszłość. Ale to wyjątek. W Nowym Jorku chodzę jak na szpilkach przy innych, unikam unoszenia wzroku, kryję się przed Brujah, którzy może i mnie nie zniszczą dzięki posiadaniu opieki Cyrila, ale z lubością traktują jak zabawkę, którą można umęczyć.
- Świeżo przeistoczeni, bez względu na klan, zwykle mają ciężko. Większość z nich… ginie.- westchnął Kainita. - Zwłaszcza jeśli są Gangrel, Brujah, Malkavian czy Ventrue. Tremere też, choć u nich to inny rodzaj zgonów.
- Nie są traktowani jak śmieć wyrzuconemy na ulicę. Przynajmniej większość z nich jest otoczona opieką swojego Rodzica. - mruknęła - Wybacz, ale wyraźnie nie jesteś w stanie zrozumieć jak to wygląda po tej stronie. Prawdopodobnie będąc młodym zachowywałeś się tak samo... Och, nie przepraszam. W czasie twoich twojej młodości bezklanowe kundle się po prostu ubijało.
- Rozumiem twój żal…- odparł ciepło wampir i pogłaskał ją po włosach. - Ale nie pozwól sobie zamknąć się w przeszłych krzywdach. To więzienie umysłu.
Ann prychnęła.
- Dopiero jak uwolnię się z prawdziwego więzienia społecznego, zacznę myśleć o więzieniu umysłu. Will, nie jesteś głupi, wiesz co dzieje się w Camarilli i całym społeczeństwie Kainitów. Jaką mam pozycję, tak naprawdę. Jaki lunapark jest w Stillwater. Wiesz, że utworzyłeś sobie iluzję, którą prezentujesz wszystkim naokoło. Ale to iluzja, nawet jeżeli dla ciebie jest prawdziwa.
- Ann… nie daj się złapać w tą pułapkę, w którą wpadł Cyril. Nie pozwól by ambicja nie pozwalała ci się cieszyć tym co już osiągnęłaś.- westchnął cicho mężczyzna.
- A co takiego osiągnęłam? - uniosła lekko głos - Że przeżyłam dwa dziesięciolecia?
- Nie każdy Kainita może się tym pochwalić. - zażartował wampir i dodał poważnie. - Stałaś się częścią tej społeczności. Poznałaś nową dyscyplinę… aczkolwiek lepiej nie wspominać kto cię nauczył przy osobach, którym nie można do końca zaufać. Mogłaś narobić kłopotów Garry’emu.

- Niby czemu? Z tego co wiem to nie jest jakaś tajemnica Gangreli.
- Klany zazdrośnie strzegą swoich sekretów. Garry nie ma prawa zdradzać tajników dyscyplin innym Kainitom. Owszem, nie nauczył cię niczego szczególnie skandalicznego, ale…- westchnął Toreador. - Primogen jego klanu z Nowego Jorku, mógłby zareagować bardzo gwałtownie na wieść o tej sytuacji.
- Garry ci o tym powiedział sam?
- Tak. Garry mi ufa. - przyznał Toreador. - I ma rację… nigdy nie zdradzam powierzonych mi sekretów.
- Przecież inne wampiry muszą znać taką dyscyplinę, nie tylko Gangrele, prawda? A nauczenie się tego nie było jakąś straszną sztuką. - odparła.
- To nie o to chodzi. Klany zazdrośnie strzegą swoich tajemnic. Tobie nic by się nie stało po wypaplaniu Raze’owi kto cię nauczył nowej sztuczki, ale Garry.. on mógł mieć kłopoty, gdyby Lucius się dowiedział. - wyjaśnił William.
- Więc gdybyś ty zrobił to samo, nauczył dyscypliny Klanu, to Elena chciałaby cię zjeść?
- Nie wiem… może? Na pewno by to jakoś wykorzystała do swoich celów. Może jako szantaż wobec mnie? - zadumał się William. - Jeśli jednak nauczę jakiejś dyscypliny, to wolałbym jednak żebyś nie mówiła o tym Elenie. Domysły to nie to samo co deklaracje.
- Ale niektóre z dyscyplin po prostu się pojawiły! Z Przeistoczenia! - westchnęła - Nie znam nikogo kto umiałby kierować cieniem jak ja. Kto w Camarilli umie?
- Nikt to sztuczka Lasombr…słuchaj Ann. - spojrzał wprost w oczy Kainitki.- To że umiesz lepiej znosić ciosy nie jest dla nikogo problemem. To że być może poznasz nowe dyscypliny w przyszłości, też nie będzie kłopotem tak długo jak… nie będziesz wspominała u kogo ich się nauczyłaś. Zawsze mów że tak jakoś… spontanicznie je poznałaś.

Dziewczyna zginęła głową zgadzając się z Williamem.
- Dobrze, nie będę wspominać. - spojrzała lekko zaniepokojona - Jeżeli to sztuczka jednego Klanu, to tym bardziej nie byliby zazdrośni o ten sekret? Mogę mieć z tego powodu problemy?
- Tak jak Charlie z Tremere miał. - przyznał Blake i dodał z uśmiechem. - Ale wiesz… w twoim przypadku to jest Sabat i w interesie Camarilli jest wchodzić im w drogę, więc raczej pomogą tobie w takiej konfrontacji… nawet chłopcy Grozy. Sabatu nie cierpią bardziej niż bezklanowców.
- Tremere... są bardzo dziwni z Taumaturgią. Cyril... musi go boleć to... - mruknęła pod nosem.
- To bardzo hermetyczny klan… zamknięty… szczerze powiedziawszy nie wiem co się u nich dzieje. Wiem natomiast, że często ich najmłodsi Kainici giną bardzo brutalną śmiercią. Ich zwłoki wyglądają naprawdę upiornie.- przyznał Toreador.

- Czy wiesz co Cyril zrobił Gangrelom?
- Podobno przyczynił się do śmierci jednego z nich. Kogoś ważnego… ale więcej nie wiem. - podrapał się po karku William. - Nie jestem pewien czy Lucius i jego klika wiedzą. Te kwestie dotyczą wydarzeń ze starego kontynentu. Gangrele mają zakaz wchodzenia z nim w konszachty… ani nie mają mu szkodzić, ani pomagać, ani pracować dla niego.
- Ponoć wykradł im sekret…
- Dyscyplinę… nie wiem jak, ale zdołał poznać. - przyznał Toreador.- Tą ze zmianą dłoni w szpony.
- Czyli teraz umiałby to?
- Widziałem jak pochlastał rozwścieczonego szałem antitribu Brujah, gdy dominacja nad jego umysłem mu nie wyszła. - wyjaśnił Blake.
- Och... Mnie tylko cały czas straszył swoją magią…
- Coś tam ponoć umie. - stwierdził niemrawo Toreador, choć Ann miała wrażenie, że także on nie widział oszałamiającego pokazu mocy w wykonaniu Cyrila. Czyżby Nadia rzeczywiście miała rację?

- Will... - w głosie Ann pojawiła się bojaźń - Czy... Czy on... - plątała się w słowach - Czy on może użyć... taumaturgii? - z jednej strony chciała by Nadia kłamała, ale z drugiej…
- No… chyba tak, przecież jest Tremere. Sa z tego znani. Musi umieć, skoro narzekał często, że musi szkolić młodzików podsyłanych mu przez Palaoxa. - odpowiedź Blake’a nie była rozstrzygająca. Zawierała więcej poszlak niż dowodów.
W tej sekundzie już wiedziała - Ann nie mogła się doczekać następnego spotkania swojego opiekuna. Musiała mu zadać pytanie o jego magię.
- Początkowo często mnie tym straszył. Taumaturgią. Zaskakujące że nigdy sama jej nie zobaczyłam. To już magię częściej widziałam.
- Przypominam sobie, że raz… zapalił cygaro towarzyszowi magicznym płomykiem. Ale nic potężniejszego nie widziałem.- wspomniał William w zadumie.
- A widziałeś kiedyś jakiś inny użycia dyscypliny u niego?
- Poza dominacją i raz tymi pazurami… i tym płomykiem… hmm… nie.- przyznał Toredor.- Cyril jest mentorem i nauczycielem. Nie wojownikiem.
- Chyba raz zobaczył mnie tą dyscypliną... żeby lepiej widzieć. - Ann zamyśliła się - A wiesz czy on komuś jeszcze ukradł Dyscyplinę? - młoda wampirzyca wyraźnie była zaciekawiona.
- Nie wiem… nie wydaje mi się. - zastanowił się Toreador. - Nie tak łatwo poznać sekrety czyjejś dyscypliny.

- Wszyscy Toreadorzy są tak szybcy jak ty? To Klanowa umiejętność? - zapytała z ciekawością uczącego się dziecka.
- I tak i nie. Wszyscy Toreadorzy mogą opanować taką nadnaturalną szybkość, ale nie każdemu się udaje. Każdy z nas ma pewne predyspozycje co do jednych dyscyplin i problemy z opanowaniem innych. To kwestia nastawienia i psychiki. Ty jesteś wojowniczką, więc subtelne dyscypliny mogą być dla ciebie problemem.- objaśnił William.
- Moje Dyscypliny nie potrafią sprawić nikomu krzywdy. Nawet te cienie... krzywdzić kogoś nimi jest bardzo ciężko, wymaga to wprawy i skupienia. Choć nadają się do rzeźbienia nimi. - uśmiechnęła się mówiąc to.
- Nauczyłaś się odporności na ciosy bardzo szybko. To też o czymś świadczy.- odparł ciepło poeta.
- Pewnie klanowy opanowałby ją szybciej. - westchnęła - Nie była bardzo skomplikowana podczas nauki. Dało się szybko ją opanować.
- A może Garry jest lepszym nauczycielem niż mogłoby się wydawać? - zapytał retorycznie Kainita.
- Możliwe... Choć jego tłumaczenie o Nirvanie wcale mi nie pomogło. - zaśmiała się - Przetłumaczyłam sobie to sama po prostu na bardziej zrozumiały dla mnie język.
- Tylko nie mów o tym Garry’emu.- odparł z uśmiechem Blake.

- Sądzisz, że kiedy będę mogła znowu rozmawiać z Lukrecją?
- Dajmy jej kilka nocy na przetrawienie tej urazy. Z trzy, cztery…- zastanowił się Toreador.
- Crybaby... - mruknęła.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 20-06-2023, 19:56   #69
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Była pożerana przez płomienie, zamknięta w drewnianej trumnie. Było gorąco i bolało, tak strasznie bolało. Ann krzyczała o pomoc, ale syk płomieni musiał zagłuszać jej głos, albo… bracia nie chcieli jej słyszeć. Bo ona ich słyszała. Ich przytłumione głosy pełne udawanego żalu. Ich słowa o tym, że zawsze chciała być skremowana po śmierci. Ale przecież… żyła!
Cóż… detal bez znaczenia. Dla nich.

Ann krzyczała, wołała choć szybko straciła nadzieję nadzieję na reakcję swoich braci. była dla nich jedynie problemem. zawadą stojącą na drodze do pieniędzy. Nie istniała w pierwotnych planach, a choć jak się urodziła oni wciąż byli dziećmi, to gdy dorośli zorientowali się jakie generuje problemy niechciana siostra. Jak więc mogli teraz chcieć jej pomóc? Nie bądź głupia Anabelle.
Następnie zaczęła wołać Cyrila, ale dla niego przecież była tylko narzędziem. Jak mogła zakładać że on naprawdę spowoduje dla siebie niewygodę jeżeli miałby pomóc bez wynagrodzenia?

On cię nie kocha, Annabelle. nie jesteś mu jak dziecko, nie ma w nim prawdziwej troski. Dba o ciebie tak długo, jak jesteś dla niego użyteczna.
Dokładnie jak bracia.




William się już obudził. Vincent również, rysował coś w szkicowniku popijając kawę. Uśmiechnął się do Ann, gdy ją zauważył, ale nie odezwał się. Był wyraźnie zajęty. Więc… nie mógł pilnować krwi Tzimisce, prawda? Ta myśl umknęła zanim zdążyła się pojawić. Bowiem Toreador się pojawił mówiąc do niej.
- Larry dzwonił. Wkróce tu będzie.
I Larry rzeczywiście wkrótce się pojawił. W typowym dla siebie stylu. Uzbrojony po zęby i w hummerze. Brudnym i nieco zaniedbanym i załadowanym bronią na pace. Do tego miał Raze’a… gangrel miał kwaśną minę. Wysiadł z wozu zapewne zastanawiając się “w co ja się wpakowałem ?” .
Larry na widok wychodzącej dwójki Kainitów rzekł wesoło.
- Jesteś gotowa ? Jak widzisz… wózek mam pierwsza klasa, towarzystwo nieco kwaśne, ale i zabrałem zabawki. Na wypadek, gdyby nie było nudno.- uśmiechnął złowieszczo, z pewnością licząc na to, że nie będzie.
Ann spojrzał z radością na Williama.
- Czyli pogodziłeś się! - utuliła mocno Toreadora - Nie panikuj o mnie.
- Nie będę ci niczego narzucał.- odparł Kainita. - Z Larrymi z Razem powinnaś być bezpieczna. Jeden będzie robił za żywą tarczę, a drugi dopilnuje byś cało wyszła z opałów. No i Joshua będzie.
Caitiffka zabrała swój sztylet i pistolet aby stawić się już gotowa na misję.
- Mam nadzieję że będzie emocjonująco. - odezwała się z ekscytacją do Larry’ego.
- Ja też… ruszamy?- odparł z gorączkowym podekscytowaniem w głosie Brujah, co tylko spotkało się z cichym westchnięciem rezygnacji ze strony Raze’a.
- No jasne! - Ann ruszyła za Larrym zerkając na Raze’a.
- A z tobą co? - zapytała szeptem Gangrela.
- Poważnie rozważam swoje wybory życiowe. - przyznał Raze.
- Może będzie fajnie. - odparła dziewczyna.
- Może… wsiadajmy.- odparł Gangrel uśmiechając się lekko.
I po chwili… wyruszyli.



Podczas drogi Larry entuzjastycznie opowiadał o różnych walkach jakie stoczył w NY. Głównie z Sabatem, ale nie zawsze. Wyłaniał się z nich obraz Kainity, który choć był wprawny w walce, tylko jakimś cudem dożył obecnej nocy. Więc to pewnie gryzło Raze’a. Lekkomyślność Larry’ego mogła ich wpakować w konflikt z przeciwnikiem znajdującym się w lepszej pozycji taktycznej. Jadąc nocną drogą, mijali leśne ostępy. Ann odruchwo rozglądała się za szpiegami Diabła Weneckiego. Od owej pamiętnej nocy nie minęło wiele czasu i miała obecnie wrażenie, że jego konstrukty gdzieś tam siedzą ukryte i śledzą ją.

Wkrótce dotarli na miejsce. Tam już był szeryf przy wozie policyjnym, za którego kółkiem siedział jego ghul zastępca. Oraz limuzyna Giovanni, prawdopodobnie z obu Giovanni w środku. Larry zatrzymał się na poboczu i rzekł do pozostałej dwójki.
- Idźcie się przywitać, ja sobie zabawkę wybiorę z tyłu.

Ann szybko wysiadła z wozu i od razu ruszyła do Joshui.
- Jesteśmy pod obserwacją. - powiedziała na wstępie.
- Jesteś pewna?- zapytał Smith rozglądając się dookoła. Raze podążył za Ann w milczeniu i wydawał się zaskoczony jej słowami na równi z Joshuą.
- Nowy Jork nauczył mnie ufać swojemu wrażeniu bycia obserwowanym. To bardzo przydatne dla kundli. - wyjaśniła - Witaj, Książę.
- No cóż… ja tam nikogo nie widzę.- przyznał Smith i westchnął - Nie ma to chyba znaczenia. Jeśli ruszylibyśmy polować na nich… musielibyśmy się rozproszyć i ułatwilibyśmy im zadanie. Pozostanie więc być czujnym.-
- To prawda… długo jeszcze musimy czekać?- spytał Raze.
- Bliźniak jest w stałym kontakcie z ich opancerzoną furgonetką. Pieniądze tu jadą. - przyznał Smith.- Jesteście gotowi na wszystko?
- Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że to wszystko może być jedna wielka podpucha i tak naprawdę on nie zamierza się wysilić i tu przybyć? Albo wykona jakikolwiek plan ma gdzie indziej? - zauważyła.
- Dopóki nie będzie tykał moich podopiecznych, mam głęboko w dupie co planuje Tzimisce, to zmartwienie Giovanni… nie nasze. Naszym są…- westchnął ciężko Smith.- Maski.
- Jakie maski? - spytał Raze.
- Prawdopodobnie użył zawartości szkolnego kantorka i swojej wiedzy do przerobienia części ghuli na rodowitych mieszkańców Stillwater. Kogo konkretnie zmienił, tego wąż nie wie. Gad nie ma aż tak dobrego wzroku.- westchnął Smith.
- Czyli mamy zgodę ubić każdego mieszkańca, którego zobaczymy na terenie? - Ann wydawała się zadowolona taką możliwością.
- Wątpię by Tzimisce poświęcił tyle czasu i wysiłku, tylko po to, by posłać ich na rzeź rzucając ich na nas. Możliwe natomiast, że ma ukrytych szpiegów w naszej społeczności.- westchnął szeryf.
- Nawet ty możesz być Tzimisce! - zauważyła.
- Nie sądzę by udało się mu dopaść i zmienić wampira.- westchnął Kainita.- Taką nieobecność byśmy szybko zauważyli. A ostatnio nikt nie zniknął bez śladu na kilka nocy. Tu raczej chodzi o śmiertelników.
- To teraz pozostało nam oczekiwać…
- Miejmy nadzieję, że wszystko pójdzie gła…- zaczął mówić Joshua, po czym spojrzał na obwieszonego bronią Larry’ego, który podchodził do nich.
- Może już zajmę jakieś stanowisko strzeleckie, co? - zapytał wesoło Larry podchodząc do Kainitów.
- Przynajmniej ty się dobrze bawisz…- mruknął Smith przyglądając się Brujahowi.
Ann tak, że wyglądała na kogoś kto dość dobrze bawi się w tej sytuacji.
- Będzie ciekawie.
- Oby nie…- odparł Smith drapiąc się po karku. - Nie jestem pewien czy chciałbym się teraz zmierzyć z Vozhdem, którego widziałaś. Nie wiem co potrafią Giovanni, ale ja lepiej bym się czuł mając Nadię pod ręką, lub choćby tego ludzkiego maga.
- Z czym? - zapytała zdziwiona.
- Ten olbrzym z rogami jelenia, którego widziałaś. To vozhd był właśnie. Oni lepią takich gigantów… takie gigantyczne stworzenia i używają do walki.- wyjaśnił Smith.- Widziałem coś takiego w mrokach Gettysburga. Widziałem co zrobiło z oddziałem piechoty... masakra to najłagodniejsze z określeń jakie mógłbym użyć.
- A mimo to Sabat przegrał?- zdziwił się Raze. Smith zaś rzekł wzruszając ramionami. - Tremere okazali się lepsi w magii. Tak sądzę. Nie wiem czemu Lee ostatecznie przegrał.
- Lee?
- Generał Robert Edward Lee. Głównodowodzący siłami konfederatów z czasów wojny secesyjnej. - wyjaśnił Smith.
- Twój oponent czy dowódca?
- Nasz generał.- odparł dumnie Smith. - To był zaszczyt, służyć pod nim. Trochę mniej zaszczytne było to, pod kim służyłem będąc wtedy w Sabacie. Ale to dawne dzieje, niewarte rozpatrywania.

Nagle limuzyna Giovanni ruszyła z kopyta, a telefon szeryfa zadzwonił. Ten sięgnął po niego i po chwili kiwania głową.- Tak. Jasne… już.-
Spojrzał na Kainitów dookoła niego dodając.- Ruszamy natychmiast. Furgonetka została zaatakowana. Wzywają pomocy.
Wampirzyca wiedziała, przecież o tym mówiła.
- Spodziewać się, że coś zechce nas zatrzymać przed opuszczeniem tego miejsca! - odezwała się stanowczo nie zważając w tym momencie na swój status w tej akcji - Larry, jedziemy! - pobiegła w stronę samochodu Brujah - Będziesz miał szansę pokazać mi szaloną jazdę!
Dopadła do wozu razem z wesołym szaleńczo Larrym, wsiadła obok niego, Raze za nim. Ruszyli z kopyta, by pośpieszyć na pomoc furgonetce. ścigając się z wozem policyjnym i próbując dopędzić zaskakująco szybką limuzynę Giovanni.



Pojazdy jechały z rykiem silników. Nic nie wyskoczyło. Żaden potwór, żadna kreatura Tzimisce nie zdecydowała się przeszkadzać im w tej szaleńczej jeździe. Trzy auta tarasowały drogę na całej szerokości. Sytuacja wręcz prosiła się o wypadek na leśnej drodze. Dobrze więc że siedziała w lekko opancerzonej terenówce.


A propo opancerzonych pojazdów… właśnie jeden wyjeżdżał pędząc w pośpiechu i przez specjalne szczeliny ostrzeliwując licznych napastników.

Nieoznakowana, opancerzona maszyna świadczyła o bogactwie klanu… niemniej teraz stanowiła ruchomy taran zmierzający wprost na trójkę samochodów. Za wozem i z obu stron zaś poruszało się stado… napastników. Nie były to jednak konstrukty Tzimisce, tylko liczny gang motocyklowy.


Wyli, strzelali i kulom się nie kłaniali. Paru poszarpał ostrzał z pistoletu maszynowego. Dwóch zalało się krwią i przewrócili się wraz motorami na drogę.Trzech… zignorowało dziury w skórzanych kurtkach i uśmiechnęło się szeroko.
Wilkołaki albo…
- Parszywe wędrowne anarchy…- podsumował Larry wciskając gaz do dechy. - Raze… Ann… strzelać gdzie popadnie. Nie martwcie się… kul nam nie zabraknie.-

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 28-06-2023, 17:59   #70
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



************************************************** *************************************************
ANARCH MASSACRE
************************************************** **************************************************

Zaszła pewna zmiana w niepozornej do tej pory Caitiffce. Dziewczyna wyraźnie dobrze bawiła się w tej sekundzie, gdy jechali tak wprost na gang motocyklowy, za kierowcę mając Larry’ego. Wyraźnie rozbudzone emocje nakręcały jej ryzykowne zachowanie, a brak kontroli w osobie Cyrila tylko pozwalał uwolnić swoje zapędy.
Ann wysunęła się przez jedno z okien, aby wycelować w przednie koło jednego z motocykli i wystrzelić bez wahania.
- STARANUJ ICH! - krzyknęła do Brujah, a jej oczy błyszczały radością i szaleństwem.
- O TAAAK…- wrzasnął głośno Brujah wściskając pedał gazu do oporu. Silnik zaryczał jak bestia, Ann strzelała z pistoletu, Raze z drugiej strony posyłał serie z pistoletu maszynowego celując w tych, którzy próbowali strzelać w ich brykę. Nie wiedziała, czy trafiła… nie miało to znaczenia. Wkrótce z hummer Larry’ego uderzył z impetem w pierwsze motory… jeden wpadł pod, drugi roztrzaskał się o grill i zderzak auta. Ciała, żywe lub martwe uderzyły w maskę i szybę pojazdu i poleciały do tyłu. A potem kolejne zderzenie. Larry nie dbał o nic, krwawy szał zmienił jego śmiech w rechot szaleńca. Jechał na wprost nie dbając o nic, nawet o to, że kolejne uderzenia zmieniły przednią szybę w siatkę pęknięć, przez którą nic nie widział. Dopiero gdy wóz nie natrafiał na opór, obrócił go gwałtownie o dziewięćdziesiąt stopni zatrzymał.
Ann i Raze… mogli wtedy podziwiać jatkę na drodze. Kilkanaście ruszających się ciał… kilka trupów śmiertelników. Limuzyna Giovanni była w rowie. Furgonetka z forsą zatrzymała się blokując drogę i strzelając przez strzeliny.

Z limuzyny wysiadł już Szkaradziec i… wysoki mężczyzna w garniturze o bladej i gdzieniegdzie pozszywanej skórze i martwym spojrzeniu. Był to prawdziwy osiłek za życia… teraz poruszał się powoli i niezgrabnie… i mając za nic wystrzeliwane kule. Po prostu… szedł.
Szkaradziec biegł wzbudzając zaskoczenie i lęk swoim wyglądem. Nie miał broni, nie potrzebował. Ignorujac strzelającego wampira chwycił go za dłoń z rewolwerem, sparaliżował jakoś… potem cała ręka wampira zwiotczała i uschła… jakby Szkaradziec pozbawił ją wszelkiej wilgoci. Szkaradziec urwał ten wyschnięty kikut chwycił za szyję… i po chwili urwał Kainicie głowę. Truposz, który mu asystował był mniej subtelny, ale równie skuteczny, chwycił strzelającego w niego Kainitę i przycisnąwszy do ziemi samą swoją siłą, uderzał pięścią w twarz aż ta zmieniła się w krwawą miazgę, a wierzgający Kainita przestał się ruszać.
Giovanni nie bez powodu przerażali.

Sam Książę wysiadł z limuzyny i wraz z zastępcą prowadził ogień ciągły używajac śrutówki… jedną ręką, drugą korzystał z policyjnego radia. Pewnie zajęty był wzywaniem posiłków. Co nie zmieniało faktu, że z bliskiej odległości wybijał bronią spore dziury w ciałach napastników, odstrzeliwał kończyny powalając na ziemi. Mało efektowne, bardzo skutecznie.

Ann dostrzegła też lidera całej tej napaści.



Półnagi, chudy Kainita wydawał polecenia siedząc na motorze, otoczony przez uzbrojoną świtę.
Stał na środku drogi i nie przejmował się tym, że jego plan się posypał.
- Zabić ich wszystkich. Żadnych świadków! - wrzeszczał.
Wskazał palcem na wóz Larry’ego i wrzasnął.
- Zabić ich moje furie.-
Szóstka wampirzyc na motorach ostrzeliwująca dotąd furgonetkę ruszyła teraz w kierunku hummera z Larrym, Razem i Ann.

- Wkurzyli mnie…- syknął Raze wychodząc z auta i zdejmując kurtkę.
Jego ciało zaczęło się zmieniać, pysk wypełniały zwierzęce kły, dłonie zmieniały się w łapy, a ciało porastać zaczęła sierść.
- Cool... - Ann szepnęła pod nosem i sama wyszła na zewnątrz jak i Raze. Niedawna gorączka wrażeń niechętnie ustąpiła miejsca zrozumieniu powagi sytuacji. Musiała dostosować swoje działania do własnych możliwości. Skryła się za pojazdem, aby w spokoju ukryć swoją obecność za osłoną niewidzialności. Może ten sposób walki nie był najbardziej szlachetnym, ale nie mogłaby mniej się tym przejmować. Niech inni narażają skórę i walczą twarzą w twarz z Anarchami. Ann miała zamiar w ukryciu czekać odpowiedniej sytuacji, aby zaatakować szefa tego gangu motocyklowego i skoczywszy na niego od tyłu wbić mu krwiożerczy sztylet w kręgosłup. Niech inni odwalają ciężką pracę. Ona zgarnie nagrody.
"Uczciwa walka jest dobra tylko dla przegranych." pomyślała głaszcząc ukryty w pochwie sztylet.
Larry wyskoczył z wozu gdy “furie” były blisko. Zaczął śmiać się jak szaleniec i strzelać z dwóch kałasznikowów trzymanych po jednym w każdej ręce. Grad kul wbijał się w ciała wampirzyc, niszczył ich motocykle. Dwie upadły, pozostałe zbliżył się do Larry’ego na tyle że ten skoczył ku jednej porzucając broń palną i sięgając po nóż. Zderzył się z nią i powalił na ziemię zrzucając ją z motocykla. I upadając na nią… wrzasnęła z bólu, gdy upadający na nią Kainita zmasakrował jej żebra. Pozostałe siostry rzuciły się jej na pomoc. Ale jedna została powalona również… tym razem dużą czarną panterę. Nieludzko szybką czarną panterę którą teraz był Raze.

Szkaradziec tymczasem zmierzał do szefa bandytów od niechcenia makabrycznie zabijając tych, którzy stanęli mu na drodze. Ich wysuszone kończyny, oderwane głowy… zniechęcały młodych Kainitów do zadzierania z tym potworem. Woleli atakować podążającego za nim nieumarłego osiłka, który jeśli zabijał, to konwencjonalnie.
Uzbrojony w policyjną pałkę książę Stillwater rzucił się do walki przeskakując nad pojazdem policyjnym i zostawiając wsparcie ogniowe w dłoniach ghula. Kilka kainitów ruszyło ku niemu, nie mając pojęcia że popełniają ostatni błąd w swoim nieżyciu. Pałka policyjna Joshui nie była ebonitowym cywilizowanym wynalazkiem do pacyfikowania tłumów. Brujah używał broni wykonanego z solidnego materiału i zadawane przez nieco z olbrzymią siłą ciosy, miażdżyły żebra, roztrzaskiwały czaszki i łamały kręgosłupy. A że Brujah był wyjątkowo szybki i silny, Ann nie dostrzegała nic poza rozmazaną sylwetką, odgłosami pęknięć i osuwającymi się trupami.
- On jest mój! - wrzasnął do Joshui Szkaradziec, obawiając się że Książę dotrze do przywódcy anarchów pierwszy.
Dziewczyna powoli przybliżała się do szefa anarchów, jednocześnie będąc w podziwie zdolności Giovanniego i Księcia. Nie zniechęciło to jej to do dobrania się do tego anarcha jako pierwsza, nawet jeśli Szkaradziec miałby jej to za złe. Gdy zobaczyła że nie ma sensu podchodzić powoli, sama też przyłączyła się do wyścigu chcąc od tyłu wbić sztylet anarchowi.
Została zauważona… kule poleciały w jej kierunku. Świta bladolicego była czujna… i celna. Kilka bolesnych trafień w jej ciało potwierdziło, że przynajmniej kilku z nich włada Auspexem.
Za sobą słyszała krzyki, potępiencze śpiewy, ryki pantery… i dźwięk czaszek rozstrzaskujących się o bruk. Larry szalał osłaniany przez panterę… kolejne furie ginęły.

Część świty bladolicego oderwało się i ruszyło by powstrzymać Joshuę pędzącego ku szefowi bandytów. Dwóch strzelało do Ann, reszta… podążyła za swoim wodzem. Bladolicy widząc porażkę swoich planów, śmierć swoich podwładnych… nie zamierzał tonąć wraz ze statkiem i ruszył z kopyta na swoim motorze prosto w las… a trójka Kainitów podążyła za nim, również na motorach.
Młoda wampirzyca była po prostu wkurzona na sytuację. Nie dojść że czuła ból obrażeń, to jeszcze miała nic z tego nie otrzymać?!
Nie miała jednak wyjścia. Ignorując rany Postarała się znajdować blisko pantery i szalonego Larry’ego, aby strzelać chroniona przez nich... czy raczej przez tarcze z ich ciał.
Trafiła jednego… celnie w oko, powalając na ziemię. Mogła być z siebie dumna. Niemniej sytuacja jakoś nie napawała ją dumą. W jej kierunku gnały dwie powalone wcześniej “furie”... lecz nie były zainteresowane samą Ann, tylko dwoma potworami które skutecznie mordowały ich siostry.

Joshua na moment został zatrzymany przez nacierających na niego motocyklistów. Na moment tylko.. już jeden z nich padł na ziemię z jednej strony motoru, a jego serce pozostało w dłoni księcia Stillwater. Było widać że kupują czas uciekającemu księciowi. Słychać też było odgłos nadjeżdżającej furgonetki. Oto miejscowa Tremere wraz ze swoim sługusem przybywały z odsieczą.
Szkaradziec dopadł zaś jednego z motorów, który wydawał się zdatny do jazdy i próbował go uruchomić… zapewne by pojechać za oddalającym się szefem bandytów i jego świtą.

Ann prychnęła z irytacją, jedynie mogąc oczekiwać, że Nadia podejmie pościg.
Nadia przejechała pomiędzy pojazdami z trudem. A Charlie zaczął używać płomieni na wrogich Kainitach, wywołując popłoch. Furgonetka wampirzycy przejeżdżała z trudem po wybojach jakimi były martwe i czołgające się wampiry dobijając je. Było widać, że Nadia w pościg nie ruszy… bo nie bardzo miała czym. Jej pojazd się do tego nie nadawał. Za to ruszyli Joshua, ze Szkaradźcem. Książe na piechotę, a Giovanni na uszkodzonym motorze. Obaj zagłębili się w ostępy ciemnego lasu podążając za światłami motorów należących do bladolicego i jego świty.
Gdy pojawiły się płomienie krzeszone przez Charliego, Ann zaczęła panicznie strzelać w jego kierunku jednocześnie uciekając.
- Charlie daj spokój... później popalisz.- odezwała się Nadia ruszając pojazdem w celu dobicia Kainitów walczących z umarlakiem od Giovanni. Zabawę z “furiami” zostawiła Larry’emu i Raze’owi. Larry cały pokryty był już krwią… nie swoją oczywiście, rozrywając gołymi rękami na strzępy kolejne Kainitki… było widać, że zatracił się walce. I pewnie dlatego czarna pantera chyłkiem się wymknęła co by przypadkiem szalony Brujah nie zaatakował jej.
Ann natomiast skryła się w najbliższej kępie roślinności, zakrywając się całkowicie i narzucając na siebie cienisty całun, niczym przerażone zwierzątko nieruchomo chowała się.

Bitwa się… skończyła. Cała ulica była czerwona od wampirzej i ludzkiej posoki. Nie było śladu po księciu i Szkaradźcu. Jeszcze nie wrócili ze swojej wycieczki. Larry oddychał ciężko, siedząc przy swoim hummerze wśród zmasakrowych trupów. Drugi Giovanni wyszedł ze swojej limuzyny i oceniał uszkodzenia swojego truposza, wymieniając kurtuazyjne uwagi z Nadieżdą. Tremere oceniała zaś sytuację zapisując coś w podręcznym notatniku. Zastępca szeryfa zamówił zamknięcie tego odcinka drogi z powodu… wypadku. A Raze… w kociej postaci węsząc szukał Ann.
I odnalazł ją choć wymagało to zdjęcia zasłony cieni, aby mógł dobrze zobaczyć dziewczynę. Było widać, że wampirzyca była po prostu przerażona, nie nadnaturalnie, ale ze zwykłej traumy. Nie odzywała się i lekko cała drżała patrząc szeroko otwartymi oczami.
Duży kot po prostu przysiadł obok niej i nic więcej nie robił… poza okazjonalnym lizaniem łapy.
Ann zdawała się nie zwracać uwagi na swoje obrażenia jedynie rozglądając się płochliwie za swoim oprawcą. Kiedy w końcu zauważyła Charliego... po prostu zerwała się z miejsca i ruszyła na niego z chęcią ataku.
I została natychmiast powalona przez Raze’a, a następnie dociśnięta przez ciało dużego kota do ziemi, to jedynie spowodowało jęknięcie rozpaczy dziewczyny, która nie mogła się w żaden sposób uwolnić i została zmuszona do uspokajania się w bezruchu.
Do którego dołączyła niema irytacja.

Minęło trochę czasu, nim kocur zsunął się z dziewczyny. Przez ten okres Nadia uporządkowała pobojowisko. Najpierw rękami Charliego i Larry’ego. A potem z pomocą ghuli Smitha. Póki co, ani Książę ani Szkaradziec nie wrócili. A drugi Giovanni w końcu wyszedł z limuzyny i w towarzystwie truposza oraz ochroniarza/kierowcy rozmawiał z podwładnymi z opancerzonej furgonetki.
Ann mruknęła z irytacją, gdy zobaczyła, że jej nadnaturalna zdolność leczenia ran zdążyła już zamknąć kule, które pozostały w ciele po postrzałach. Będzie musiała się tym zająć lub zaciągnąć nawet Clyde'a do pomocy. Ten drażniący ból martwego ciała bynajmniej nie poprawiał jej fatalnego już nastroju.
Raze zaczął wracać do ludzkiej postaci, co wiązało się z pewnym niekomfortowym faktem. Był nagi i cóż… jego przyjaciółki musiały żałować, że jest martwy. Bo miał się czym pochwalić.
- Już ci lepiej? - spytał Kainita.
- Tak... - westchnęła - Choć i tak jestem zdenerwowania…
- Zauważyłem… - stwierdził Raze i spojrzał na ulicę, na której to środek spędzono trójkę napastników, którzy przeżyli tę jatkę. O dziwo… jedna z furii przetrwała szał Larry’ego. Kosztem obu nóg i ręki… ale to detal.
- Larry chyba przeoczył.
- Taaa… ale i widać się dobrze bawił.- odparł Gangrel spoglądając na zadowolonego z siebie Kainitę dosłownie skąpanego we krwi wrogów.
- On chyba używa spluw w ramach gry wstępnej.- ocenił Raze.
- Używa ich póki ma nad sobą kontrolę czyli krótko. - stwierdziła.
- Nie dziwię, że go tu wysłali. Wyobraź sobie taką grasującą bestię na ulicach Nowego Jorku.- stwierdził ze śmiechem Raze. - A to nas śmią nazywać zwierzakami.
- Cóż... twoja zmiana w panterę nie sprawiła, że nie mają racji. - uśmiechnęła się lekko.
- Możliwe że tak.- przyznał Raze.- Ale cóż… w jestem w tym dobry, aczkolwiek… takie rzeczy lepiej robić bez ubrania.
- Powiedz mi czy zyskujesz także zwierzęce nawyki po zmianie? - zapytała zaciekawiona.
- Nie… nie jestem wilkołakiem… to tylko forma, którą przybieram. - odparł rozbawiony tym pytaniem Raze.
- Czy ta zmiana cię boli? W końcu zmieniasz całe ciało jego formę.
- Nieszczególnie… Taki jest plus bycia nieumarłym.- uśmiechnął Gangrel.- Mało co cię naprawdę boli.
- W sumie racja. Aktualnie kule będące w moim ciele bardziej mnie irytują niż bolą. Trochę powodują sztywność przy niektórych ruchach, ale tylko tyle.
- No właśnie… bycie wampirem ma swoje zalety… nieprawdaż?- rzekł przyjaźnie Raze przeciągając się.
- Ma... - spojrzała w stronę lasu - Myślisz, że kiedy wrócą?
- Nie wiem… może trzeba było ich poszukać. Z drugiej strony twój książę nie wydawał się osobą, która nie potrafi o siebie zadbać. - odparł z uśmiechem Raze rozważając różne możliwości. - A to w większości byli młodziki… najwyżej dekada życia jako Kainici.
Ann przysunęła się bliżej nagiego wampira, aby wyszeptać mu do ucha.
- Nasz książę na początku nakopał Larry’emu. Na śliwkę.
- Serio? Nie podejrzewałbym go aż o taką siłę. - Gangrelowi wyraźnie to zaimponowało.
- Wygląda dość niepozornie, prawda? I ma naprawdę spokojną naturę. - przyznała Ann.
- Ponoć istnieją tacy Brujah… ale nie w Nowym Jorku.- zamyślił się Raze.
- W Nowym Jorku... to są po prostu szaleńcy pokroju Larry’ego. Ich Primogen musi być naprawdę niebezpieczny.
- Taaa… poplecznicy Grozy w Nowym Yorku to bandziory… nie wojownicy. I nie mają nic wspólnego z Larrym. - wyjaśnił jej Kainita.
- Jeszcze mniej z Joshuą. - dodała - Czy twój Primogen naprawdę jest taki agresywny jak mówią?
- Ma dużo na głowie.- wyjaśnił Raze.- Jest pod presją faktu, że tracimy teren i znaczenie wśród Klanów. I nie ma na to łatwego rozwiązania.
- Czyli to prawda co o nim mówią. - pokiwała głową - Tak samo agresywny jak Brujah z miasta?
- Jest szorstki… ale nie agresywny.- zaczął go bronić Gangrel. - Po prostu nie owija prawdy w dyplomatyczne pitu pitu jak Ventrue czy Toreadory.
- To nie brzmi tak źle. - uśmiechnęła się - takie podejście przynajmniej pozwala ci zobaczyć z kim tak naprawdę masz do czynienia i czego od ciebie chce.
- Jest pyskaty… - zaśmiał się Raze i spojrzał na Ann.- … ale nie jest okrutnikiem. Jeśli nie wierzgasz przed nim jak nowo przebudzony Brujah… to nie wrócisz do trumny bez żuchwy.
- A czy to prawda... - zniżyła głos - że nie jest... postawny? Wysoki?
- No… tak…jest niski. Nie rozpoznałabyś w nim Primogena. Nie promieniuje od niego charyzmą. Wiesz… to Kainita żyjący blisko ulicy, jak większość naszego klanu w Nowym jorku.- potwierdził Raze.
- Ale posiada jakieś droższe schronienie, jak to inni przedstawiciele klanów?
- Nie Lucius. On woli unikać wygód. Ma bezpieczną kryjówkę, ale…- machnął ręką Raze.- Ja mieszkam lepiej od niego.
-Prawdopodobnie i lepiej ode mnie... - wtrąciła gorzko.
- Mogłabyś się zdziwić… Według Luciusa wygody czynią miękkim, więc ich unika. - zaśmiał się Kainita.
- A jak jest tobą?
- Ja jestem bardziej elastyczny i nie odrzucam wygód. Z drugiej jednak strony, mój twórca nie pochodzi z Nowego Jorku i miał trochę inne podejście do stylu życia naszego klanu.- wyjaśnił Gangrel.
- Dobrze żyłeś ze swoim Stwórcą?
- Tak sobie… Był dobrym facetem, trochę narwanym jak… Larry. Zginął w walce z Sabatem, zabrał ze sobą sześciu na tamtą stronę. - wspominał Raze, gdy pojawiły się kolejne wampiry. Tym razem goście z klanu Malkavian.

Ann spojrzała w stronę Malkavian.
- Może znowu coś się dzieje. - mruknęła obserwując obu z nich.
Salvatore wydawał się przytłoczony widokami. Najwyraźniej nie miał doświadczenia z takimi widokami. Co innego Gorgon… wylądował na czworaka i zaczął wąchać ślady krwi i smakować językiem rozlaną posokę.
- Głodny? - Ann ruszyła w kierunku Malka i odezwała się do niego głośno.
- Hmm… też… ale ta krew… wabi strachem, emocjami, bólem… przelana w boju… śpiewa.- mruknął z wesołym uśmiechem Gorgon, a jego “opiekun” westchnął.- Nie przejmuj się nim… niech robi co chce. Byleby przestał mi wyrzucać, że go tu nie było… -
- Jestem zabójcą… co ze mnie zabójca, gdy nie ma mnie podczas okazji do zabijania? To marnowanie mojego potencjału… ooo… tu czuć panikę.- marudził tymczasem Gorgon. Raze zaś skorzystał z okazji, by pognać kurtkę którą porzucił przed przemianą. A pozostała w wozie Larry’ego.
- i tylko dlatego się tu zjawiliście? - zatrzymała się przed Salvatorem.
- Na szczęście Gorgona łatwo zadowolić. Wyobrażasz sobie ten horror? Znudzony seryjny morderca? - zapytał retorycznie Salvatore, a Gorgon odezwał się.- Za - bój-ca… zabójca… żaden morderca. Seryjny zabójca. Bardzo poważnie traktuję swoje powołanie. Ku chwale Karalucha!
- Ku chwale Karalucha.- westchnął smętnym głosem drugi Malkav.

Ann odciągnęła Salvatore na bok.
- Czyli jesteś jak ja! - szepnęła dość podekscytowanym głosem.
- Też porzucony… też… zaszczuty…- westchnął Kainita wspominając. - Zwiałem do kanałów ścigany przez… nie wiem… albo pieski Grozy, albo Sabat. Nie wiedziałem kto… cóż… znałem jej imię, tej suki… równie fałszywe jak jej imię… aktywa… uśmiech… cycki pewnie też miała fałszywe. - stwierdził Stefan w irytacji.
- Kiedy zostałeś Przemieniony?
- Sześć lat temu? Gdzieś koło tego.- zastanowił się Kainita.- A ty?
- Niecałe dwie dekady temu. Dzieciak jesteś. - wyraźnie zażartowała.
- Taaak… często mi to mówią. Ale za to utalentowany.- przyznał z dumą Salvatore.- I nawet nienajgorzej być Malkavianem.-
Zwłaszcza, gdy nie ma się ich klanowej wady.
- Chociaż Ty przynajmniej masz większe zrozumienie kto cię zmienił. I w sumie nie musisz tego ukrywać tak bardzo. - westchnęła - Być zmienionym przez kogoś z Sabatu to nie jest powód do dumy.
- Nie mam pojęcia w sumie. Nikt w Nowym Jorku nie słyszał o Simone Mallory.- odparł cicho Salvatore.
- Są pytania na które lepiej nie znać odpowiedzi.- wtrącił Gorgon.- …hmm… poziomki.
- Pozbieraj poziomki. - mruknęła do Gorgona chcąc dać mu zajęcie - Ja bym chciała poznać odpowiedzi. - stwierdziła zwracając się do Salvatore - I natłuc Rodzica za porzucenie. - westchnęła - Umysł nie pamięta dobrze, ale ciało nosi dowody.
- Z pewnością nie warto mieć do Rodzica żal o to, że nie robisz maślanych oczek do niego. Ci z Sabatu nia są…- farbowany Malkav nie zdążył odpowiedzieć, bowiem ich uwagę przyciągnęli wracajacy razem na jednym motorze… Szkaradziec oraz Joshua. Wyglądało na to, że nie dopadli bladawca i jego świty, co mogło dziwić. Szkaradziec wydawał się zdeterminowany dopaść ich za wszelką cenę.
Dziewczyna spojrzała z ciekawością na powracających.
- Są słodcy, prawda? - zaśmiała się cicho do wampira - To prawie wygląda jak powrót zakochanych. Trochę niepokojące tylko, że to nasz książę jest na dole.
- Eche…- Salvatore nie wydawał się przekonany co do takiego porównania. - Miny mają nietęgie… zwłaszcza Szkaradziec. -
Kainici zsiedli z motoru i rozdzielili się. Giovanni poszedł do swoich, a książę zebrał drużynę mówiąc.
- Koniec walki na dziś.- rzekł Joshua.- Moi ludzie dokończą obowiązki. Larry i Nadia zabierzcie jeńców do Elizjum. Larry twój samochód jeździ jeszcze? -
- Powinien.- ocenił Kainita.
- Raze pojedziesz nim.- zadecydował książę. - Na tyły “Róży”.
- Ten ekshibicjonista na motorze rzucił innych, a sam uciekł? - zapytała Ann.
- To strategia moja droga… generał jest zawsze wart więcej niż jego żołnierze. - wyjaśnił pokrótce Smith.
- A w ogóle próbował z wami walczyć?
- Nie… i nie znał za dobrze okolicy. Wjechał na teren szpitala wraz swoimi ludźmi.- wyjaśnił krótko Smith.
- Do szpitala?- zapytał zdziwiony Salvatore, uprzedzając Raze’a.
- Więc co mamy zamiar teraz zrobić? - zapytała Ann - W końcu mamy jeszcze sprawę okupu.
- Szpital jest niebezpiecznym miejscem. Tam był magiczny wypadek. W nocy łatwo tam wejść, ale wyjść już niekoniecznie. - wyjaśnił Książę cierpliwie. - Okup Giovanni zabezpieczą w Stilwater. A potem się zobaczy… wymiana prawdopodobnie nastąpi następnej lub kolejnej.-
- Szpital… podoba mi się to miejsce. - wtrącił Gorgon, któremu znudziło się wąchanie ulicy.
- Przecież jest szansa że i tak ci anarchowie zostaną ubici przez cokolwiek istnieje w tamtym miejscu. Czemu więc się tak przejmujemy? - stwierdziła Ann.
- Nie przejmujemy…- stwierdziła Nadia i spojrzała na dwójkę Malkavów i Raze’a. - Ale nie wszyscy tutaj znają naturę szpitala.
- Dobra… to wszystko jasne?- zapytał książę.
- My chcemy do szpitala.- zażądał Gorgon.
- Jacy my, jacy my…- zaprotestował Salvatore.
- Nadia… zaprowadź ich do szpitala.- westchnął ciężko Joshua.- Reszta do pojazdów i wynosimy się stąd.
Ann podeszła do Raze'a i stwierdziła:
- Jadę z wami do Róży.



Jakoś dotarli do parkingu na zapleczu Róży, po tym jak usunęli zmasakrowaną przednią szybę. Charlie poszedł powiadomić Lukrecję o sytuacji, a Raze z Ann pilnowali milczących ponuro więźniów.
Caitiffka patrzyła z lekkim rozbawieniem na anarchistów.
- Chyba nie poszło po waszej myśli, co? - rzuciła w kierunku pokonanych i spojrzała na Raze’a.
- Ile byś im dał za zdolności bojowe w skali do dziesięciu?
- Bo ja wiem… cztery... pięć góra.- przyznał Gangrel po namyśle.
- Czego oni oczekiwali wysyłając takich? Śmiertelnych? - podśmiała się.
- Dobre pytanie…- odparł Raze przyglądając się im.- Czego oni się spodziewali.
Nie padła odpowiedź, jeńcy uparcie milczeli.
- Czyli sami nie wiedzą! - rozbawiona podeszła bliżej jeńców - Nie wiedzą czemu im zebrana nieśmiertelność, bo uciekający tchórzliwie szef jak każdy starszy wampir po prostu rzucił dzieciarnię na pożarcie. - pogłaskała głowę dziewczyny - Biedaczki.
Spoglądali na nią z nienawiścią, ale milczeli uparcie.
Tymczasem drzwi się otworzyły i wyszła Lukrecja w towarzystwie Miracelli, Charliego i wykidajłów baru. Spojrzała niechętnie na jeńców, mruknęła do siebie.
- Larry robi się niedbały.-
I gestem dłoni pokazała by ich zabrać.

Ann podeszła do odchodzącej Lukrecji, idąc jej krokiem.
- Nie chcą gadać i połają nienawiścią, mimo że to ich szef rzucił ich na pożarcie. W sumie dość rozumni. - odezwała się do Ventrue.
- Oczywiście, że nie chcą. Tylko to co wiedzą trzyma ich przy egzystencji.- stwierdziła wampirzyca.- Czekają na ofertę w zamian za to co mają do powiedzenia. To nie lojalność, tylko instynkt samozachowawczy.
- O ile w ogóle coś wiedzą. Mogą nawet próbować wymyślić, aby tylko ochronić swoją skórę. - wzruszyła ramionami - Temu sama nigdy nie miałam przekazywanych wielu informacji przez Cyrila.lp
- Mnie wszystko powiedzą prędzej czy później. O ile zostanie z nich cokolwiek do przesłuchiwania, po tym jak rozmówią się z nimi Giovanni. - odparła beznamiętnie Lukrecja.

Młoda wampirzyca milczała przez chwilę.
- Nadal się na mnie dąsasz, co?
Ventrue spojrzała niechętnie na Ann i spotla dłonie za sobą.
- Nie masz pojęcia ani o odwadze, ani o tchórzostwie… tylko o brawurze.-
Dodała zimnym tonem.
Westchnęła.
- Powiedziałam to, gdy mnie zezłościłaś. Zaatakowałaś. - patrzyła poważnie, najwyraźniej silnie to odczuwając.
Ventrue odwróciła się ruszyła za jeńcami prowadzonymi przez Miracellę i jej ghule. Nie odezwała się ni słowem. Zimna i obojętna.
Ann odprowadziła ją wzrokiem palącym lodem, nim sama ruszyła dalej od Róży. Jeżeli Lukrecja oczekuje na przeprosiny z jej strony lub na wręcz błaganie o wybaczenie... to jej marzenia. Annabelle Baudelaire może błagać tylko jedną osobę. I to nie będzie Ventrue.



Do domu wróciła dość późno. Jeden z ghuli Larry’ego wpadł po nią i Raze’a. Gangrel pojechał do sekty Garry’ego. A Ann do domostwa Blake’a. Obecnie przebywał w nim Vincent trochę rozdrażniony… jakoś bez powodu. Siedział w kuchni z notatnikiem w ręku, kawą z jednej a kieliszkiem wina z drugiej strony.
- Wyczuwam zakłócenia w mocy… coś się stało?- spytał na powitanie.
- O to samo chciałam zapytać ciebie. - usiadła naprzeciw maga - Anarchowie chcieli ukraść kasę Giovannich. Musieliśmy ich zmasakrować. I mam w ciele kule. A co z tobą?
- Tooo nie to… musiało się wydarzyć coś innego. - przyznał po namyśle mężczyzna.
- Może coś w szpitalu? Malkavianie uparli się by ich tam zabrać i z Tremere pojechali.
- Serio?- jęknął wyraźnie poirytowany mag.- To stąd ta sensacja… coś namieszali i jest rezonans.
- To stąd ten twój nastrój?
- Tak… szpital jest bardzo niestabilny. Obecność ludzi, nandaturali lub ich co gorsza… ich wtargnięcie na teren szpitala, zmienić może całą wewnętrzną równowagę systemu. I wszystko to potem trzeba będzie sprawdzić, wprowadzić poprawki… szlag… trzeba będzie od nowa.
Podrapał się po karku. - Szpital jest jakby zamrożonym w czasie i przestrzeni efektem paradoksu. Każda zmiana parametrów, wpływa na niego zmieniając go kaskadowo, aż do następnej stabilizacji. Pieczęcie temu w teorii mają zapobiegać, w praktyce powinny przynajmniej przyspieszać stabilizację, ale nie mogę założyć nowych pieczęci dostowanych do obecnego układu, jeżeli ten się zmienił…-
Westchnął ciężko w irytacji i dodał.- Jeżeli nic tego nie rozumiesz, to nie przejmuj się… takie tam moje gadanie do siebie.
- A jak z tą krwią którą ci dałam? Odkryłeś coś jeszcze?
- Nieszczególnie. Zresztą teraz jej nie mam. William wziął ją do waszej wróżki.- zamyślił się mag.
- No tak... - Ann nie wyglądała na pocieszoną - Mam w sumie takie małe pytanie i prośbę do ciebie. Bo wiesz... Chciałbym poznać trochę z okultyzmu... zrozumieć cienie jakie kontroluje... może byś mi... z tym pomógł? - wychyliła się przy stół ku Vincentowi - Jestem bogata.
- Ty wiesz że twoje wampirze sztuczki nie mają nic wspólnego z magyią, a tym bardziej z okultyzmem?- stwierdził bardziej, niż zapytał,Vincent. Sięgnął po papierosa i zapalił go mówiąc.- Byłaś bogata, po śmierci to się zawsze zmienia.. zawsze są jacyś… spadkobiercy.-
Zaciągnął się dymem.- Jak właściwie mam ci pomóc?
- Pomóc to zrozumieć. - odparła wprost - wiem że Kainici mają swoich uczonych, którzy zgłębiają sprawy okultyzmu i niekoniecznie są Tremere. A pieniądze zdobędę w razie czego, czy co innego będziesz tam chciał w zapłacie.
- No nie wiem. Nie chodzi o pieniądze… okultyzm to to co uprawia ten wioskowy szaman kręcący się wokół Ravnoski. Są jeszcze wampirze rytuały, ale twoje cienie nimi nie są. Chciałbym ci pomóc, ale… nie wiem czy będę wstanie. Z której strony miałbym to ugryźć? - zamyślił się mag.
- Może na początek masz jakieś książki przy sobie, z których poznałabym podstawy? Nie tyle co magii ale działania wampirzych mocy? Kainitów ogólnie? - zamyśliła się - Byłeś zaciekawiony cieniami, gdy ich używałam. Może byś je po prostu zbadał? Nie mam szans dowiedzieć się czegokolwiek moich mocach, jako że zostałam porzucona przez własnego Stwórcę, a moja moc najwyraźniej istnieje tylko w jednym Klanie, którego nie ma w naszej społeczności.
- Nie mam książek o wampirach czy wampirzych mocach. Wszystko co o was wiem, nauczyłem się z opowieści wuja i z misji takich jak ta. Uchodzę za specjalistę wśród swoich, ale to nie oznacza, że miałem okazję badać waszą naturę.- wyjaśnił mag.
Ann zasmuciła się.
- Czyli w ogóle nie mógłbyś mi pomóc?
Vincent wypuścił kłębek dymu. - Cóż… nie mogę nic obiecać. Mogę popatrzyć, zbadać różne aspekty twojej natury. Nie wiem czy coś praktycznego odkryję.
Ann wstała z miejsca, aby utulić maga i ucałować go z radości zadziwiająco ciepło.
- Ale nie dziś… tobie czas się kończy, a ja jestem zmęczony. Jutro… o zmierzchu.- zaproponował mag.
- Dobrze! - zgodziła się od razu - Będę molestować cię jutro!

- Mam jeszcze takie pytanie... czy poradziłbyś sobie z wyciąganiem kul z ciała? - zapytała nagle.
- Znaczy… tak magicznie? Machnąć różdżką i wszystkie kule znikną?- zapytał retorycznie Vincent wydmuchując dym. Wyciągnął karty i rozłożył je w wachlarz. Stukał to w jedną to w drugą mówiąc.- Hmm… teoretycznie niby bym mógł, ale… nie znam czystego sposobu i lekarstwo mogłoby się okazać gorsze od choroby.
- Nie myślałam o magii. - machnęła ręką - Wystarczy, że rozkroisz miejsce nożem i wyciągniesz kulę. Jeszcze nie wychodzi mi krojenie się samej. - wytłumaczyła spokojnie.
Mężczyzna nie wydawał się szczególnie zachwycony pomysłem, ale westchnął.
- Czemu nie… lepsze to niż dalsze gdybanie nad wzorcami.
Przetasował karty i sięgnął po nóż, położył na nim jedną, a potem drugą. Po czym schował talię do kieszeni. Następnie podwinął rękawy koszuli do łokci.
- Potrzeba nam tylko czegoś, dzięki czemu nie zakrwawię podłogi... bo będzie krwawić. Jedna kula siedzi gdzieś obok brzucha, druga w ramieniu, a trzecia przy prawym płucu…
- Zdajmy się na szczęście, więc…- Vincent zaczął nacinać ciało z zimną beznamiętną obojętnością. I może odrobiną odrazy… z pewnością nie miał w sobie smykałki do chirurgii czy rzeźnictwa, ale jego chaotyczne nacięcia szybko znajdowały drogę do kul.
Ann okazywała pewien dyskomfort i czasem ból, ale nie poruszała się. Vincent widział na jej ciele więcej, starszych obrażeń pod rozerwanym ubraniem, choć ich zaleczenie oznaczało, iż musiały powstać jeszcze za życia. Zaklejona była otwarta rana, która wciąż krwawiła i raczej nie powstała teraz. Najpewniej obrażenie sięgało do płuca.
Mag był pedantyczny i precyzyjny w swoich działaniach. Nie przejmował się krwią. A gdy usunął ostatnią kulę, zabrał się za umywanie rąk przy zlewie.

Gdy umył ręce i odwrócił się do Ann, okazało się, że ta stoi tuż za nim, a jej ciało nie ma śladu po nacięciach. Za to wampirzyca bardzo uważnie się przygląda magowi.
- Więc... - odezwała się powoli - Nie mam szansy, prawda? Na jeden gryz?
- Za dobrze was znam.- odparł Vincent zerkając za siebie.- Nie. Nie ma szans.
Ann jęknęła z wyraźnym żalem.
- Krew z woreczka w lodówce jest okropna... - mruknęła i poczłapała niechętnie do lodówki, aby napełnić straty - Kiedyś będę mogła? W trakcie seksu z tobą mogę.
- Uparłaś się, co? - zapytał Vincent zerkając na dziewczynę.- I tak się chcesz poświęcić? Dla łyka? Nie macie tam w mieście przybytku na takie potrzeby?
Dziewczyna wyjęła torebkę z krwią i spojrzała na maga.
- Słyszałam, że wasza Vitae smakuje... niesamowicie. I jest rzadka. Krew to jedyne, co umie poruszyć te zwłoki, więc nie dziw się. Poczucie bycia żywym jest tego warte... a ty jesteś niczego sobie.
- Dziękuję. Ty też… i… może… ale wiesz.- spojrzał na nią oceniając jej urodę.- Raczej zaplanuj sobie cały wieczór na taką ucztę. I pamiętaj, to będzie tylko jedno capnięcie na noc.
- Oczywiście! - Ann rozradowała się - Możesz nawet ustawić jaką chcesz ochronę, jeżeli wolisz kontrolować sytuację. Którejś nocy…
- Którejś…- zgodził się Vincent.

***


Blake przybył późno i wyraźnie zmęczony. Najwyraźniej cokolwiek się działo u Ravnoski, też obfitowało w swoje “momenty”. Uśmiechnął się na widok Ann i rzekł.
- Słyszałem o tym co się działo. Było… fajnie?
- Na początku... tak. - sama wampirzyca była zadowolona z widoku Blake'a - Tyle szaleństwa, tyle emocji! Ale później... - fuknęła z irytacją - Cyril miał rację ciągle powtarzając mi i powtarzając, że jestem słaba. W pewnym sensie wręcz wyśmiewając to. - przymrużyła oczy - Naprawdę jestem słaba, nie jestem w stanie osiągnąć niczego w walce. Nawet moje wampirze moce nie potrafią naprawdę krzywdzić.- złość Ann była wręcz namacalna - Jedynie miało sens, gdy strzelałam. A później pojawił się Charlie z Nadią i on... - głos jej lekko zadrżał - Używał tej magii ognia... Czułam się... jak wtedy, gdy on polował na mnie... Ciągle to widzę... często... - dodała płaczliwym tonem.
- Ann… Charlie umie tylko to… i nic innego. Czego innego miałby używać w samoobronie, skoro ma tylko płomienie?- zapytał retoryczne Toreador.
- A czego ja? - burknęła.
- Masz swoje cienie, nieprawdaż? I Garry uczynił cię twardą. - przypomniał jej Blake.
- Zrobienie cieniami krzywdy wymaga skupienia i to trudne, nie działa zbytnio na wampiry, a i nie na wszystkich śmiertelnych. A twardość nie uczyni innemu krzywdy…
- Nie o to chodzi. On ma swoje sztuczki, ty swoje… używa ich najlepiej jak potrafi.- wyjaśnił Blake.- Tak ja ty. Nie możesz go winić, za to.
- Niech więcej tego nie robi! - uniosła głos - Mówiłam mu, mówiłam... ale zignorował…
- Nie masz prawa mu zabraniać Ann.- uśmiechnął się cierpko William.- Zresztą… sama też potrafisz być nieposłuszna.
- Ale to przypomina...! - jęknęła.
- Nie możesz żyć wiecznie ze swoimi lękami. Prędzej czy później musisz je pokonać. Lepiej prędzej, nim zjawi się mistrz płomieni, który nie będzie przyjaznym Charlim.- odparł spokojnym tonem William.
Ann spojrzała na Williama z urazą, jak dziecko na tego nic nie rozumiejącego rodzica.
- Cokolwiek.... - skrzyżowała ręce na piersi - Jestem na ciebie zła, że zabrałeś moją fiolkę z krwią Tzimisce.
- Potrzebowaliśmy jej do badań… wyszło… ciekawie.- odparł niemrawo Kainita.- Wyszło na to że Tzimisce chowa się pod pierwszym dachem człowieka.
- Co odkryliście?
- To właśnie. Zagadka, którą wyciągnęła Ravnoska z czarownikiem…od… nazwijmy je duchami.- westchnął Kainita.- Dobra… chodźmy już spać, czas nas goni.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172