Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-10-2021, 22:02   #21
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Który to rok?!
buja się nasza tratwa
na wzrosłej fali…

poezja ludu Molsuli



Ofiara… ileż razy tropiciel, z namaszczeniem i szacunkiem traktował stworzenia aytherem nasycone, swoich duchowych przewodników i współbraci. Cierpień nadto nie chciał im przysparzać, choć żywoty ich poświęcał dla guślarskiej praktyki, nigdy tej krwi nie przelewał więcej, niźli była potrzeba. Wielkim poszanowaniem szczególnie Qurboci obdarzał i kilkukrotnie w swym życiu zdało mu się, że łączy go z tymi istotami jakaś pradawna więź, że z jednej macierzy swój początek wywiedli. Kolebką ich był wodnostan, skąd w swe drogi wyruszyli, ale przecinały się one później na styku światów i wrażenie wspólnoty wywoływały. Teraz kiedy wędrówkę odbywał w krainę cieni widnosennych się zapuszczając poruszony został obrazem, który łamał tabu odwieczne, gniew i odrazę w nim wzbudził niepomierną. Któż się dopuszczał takiego czynu, co świętości łamał i przyrodzonej czci zwierzętom ujmował? Któż takie szkaradne wypaczenie i w jakimże celu podjął? Za kotarę tajemną Aran chciał weźrzeć i poznać te haniebne źródło onej praktyki, które na Trójświat mogło spłynąć falą wezbraną i zaburzyć ład istniejący. Równocześnie dreszcz jego ciało przeszył, jakby nieznany byt, skryty za fałdą mroku już tylko czekał na nieostrożny ruch tropiciela i do zakamarków jego jaźni szykował się wtargnąć, by umysł Molsuli zwyrodniale rozpłatać.

Jednakże zadygotał i zadrżał z inszego powodu. Otóż bowiem skurcze bolesne jęły targać jego ciałem, chocia przecie w transie był zatopion. Oszołomiony pomyślał, że świadkiem kreacji jest z budulca pradawnego - słów boskiego pochodzenia. Naraz spłynął na niego mroźny powiew, co lodową taflą mógłby w jednej chwili ogromne połacie odmętów skuć. Cienie z popiołu ulepione ślepia w niego wlepiały i każdy ruch śledziły uważnie. W oddali zaś, gdzieś hen, hen daleko, poza wszelką granicą poznania - krzyk. Jęk i kwilenie dziecięce, kotary światów na strzępy targało.

Pierwszy raz z takim zjawiskiem zetknął się guślarz, instynkt podpowiadał, by uciec, skryć się gdzieś poza wzrokiem mar i duszysk, by zbytnio ich ku sobie nie przyciągnąć. Słyszał przecie historie o Jurguzi, co przekleństwem potrafili się stać i granicę światów przekraczać ku ludzkiemu utrapieniu. Siłą woli powstrzymał ochotę, by ayther rozproszyć i w gwałtownym spazmie, granicę Topieli na powrót spróbować przekroczyć. Zresztą otoczenie falowało, szary błękit począł mieszać się z innymi barwami, nawet okiem chwytał przebłyski, co zgrozę szkarłatu ukazywały. Materie te rwać się poczęły i wyglądało na to, że tylko odnalezienie stracharzy dawało mu nadzieję, by zszyć ten obraz, choćby niewprawnym ściegiem, tak aby objawił możliwy zaczątek tego całego chaosu zdarzeń…
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 22-10-2021 o 23:16.
Deszatie jest offline  
Stary 24-10-2021, 10:47   #22
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Obie dłonie, bliznami poznaczone i sękatymi zrostami, co obrzydzenie budziły, w pierś zezwłoku wsunął. W mig dreszcz rozkoszny go wypełnił i nasycił. Z ust bezecne westchnienie się wyrwało. Opuszki palców błogie mrowienie opanowało, które szybko resztę członków także odczuło.
Animur czuł, jak aytherowe pasma przepływają przez niego i łączą z całym światem. Potok wieści rozlał się we wnętrzu jego czaszki i wolno w głąb umysłu wnikał.

Trzewia Baktygula przemówiły, a mowa ta wielce chorobliwą się zdała. Tak wątroba, jak i nerki z bólu wyły i o litość błagały. Strugi krwi hebanowej po nich ściekały. Jucha to trupia, co przez lata nagromadzona, teraz niczym grzybnia pleśniowa wnętrzności oplatała. Ciało erzahlera wystygłe już było, ale ayther teynechenowy nadal w nim tkwił. Niemal każdy narząd, każda żyła nim poznaczona była.


Tu nasz dom
Wiekuiście przeznaczony
Rękami potomków naszych uczyniony

Myśmy wybrani
Imiona nasze wybrzmiewają
Donośnie przez eony

Tu trwamy
W pamięci zanurzeni
Boskimi łzami obmywani

Ignys płonie
Wypełnia dusze nasze
Wzrok wyżera


Pieśń bez życia dźwięczała mu w uszach. Głos znikąd dochodzący, wszędy był słyszany.

Animur płynął jaźnią poprzez ayther. Jego myśli przesączały się z dźwiękami teynechowymi, mieszały się ze sobą, kipiały w wielkim kotle Kaytula. Czuł ból płynący od narządów erzehlera. Strugi aytheru były jak struny ribaldowego instrumentu. Trącone myślą, wyginały się, zakrzywiały rzeczywistość, wpływały na to co odczuwał w Teynechen. Popłynął myślami do ględy, wszak od niej się wszystko zaczęło.

Stał on, Baktygul przy wieczornicy niby żywy. Jego twarz wykrzywiały tak dobrze znane i do granic możliwości przejaskrawione grymasy Każdy erzahler miał swój styl prowadzenia ględy. Baktygul miał właśnie taki. Wciągał słuchacza do swej opowieści za pomocą karykaturalnych min i gestów.

- Oto czwórca w której my i świat cały jest zawarty. Elementy pierwotne, co od samej osobliwości świetlistej pochodzą, niebyty prastare, które wszystko formują. My w nich, my z nich i one w nas. - usłyszał głos erzahlera, który ględę plótł.

A wokół niego byty szarawe na podobieństwo cieni. Otaczali go niczem niewolnicza świta, swego pana. Niemi, w ruchach zachowawczy, jeno wszystko obserwowali.

- A ayther! - zapiszczał Baydur, głosem co uszy ranił, jako sztylet najprawdziwszy.
Ledwo słowa jego wybrzmiały, a po bytach co Baktygula otaczały jeno wspomnienie zostało.

Sięgnął Animur myślą za Baydurem. Zwrócić się do niego chciał. Ukształtował myśl swą w słowo. Zawołał za nim “Chłopcze!".

Mróz mocarny dłonie, co w klatce erzahlera tkwiły, skuł i puścić nie chciał. Echo pradawnych słów dudniło mu w uszach, jak pogłos, kędy piorun świetlisty niebo rozświetla.

- Chłopcze! Chłopcze! Chłopcze! Chłopcze! Chłopcze!

Słowo, choć znane, jakoby podwójne znaczenie miało. W pierwszej warstwie zwykłym określeniem dziecka były. Gdzieś pomiędzy głoskami, kryło się jednak utajone znaczenie. Zbitki sylab nasączonych aytherem wybrzmiewały pośród trzech światów, niczym pierwotne Logos, którym Kaytul całe istnieje do życia powołał.

Lament straszliwy i bolesny, umysł i ciało na dwoje rozerwał. Jęk z przestworzy w jedno zlała się z jego własnym rykiem przeraźliwym.

Okiem lewym chłopca ujrzał, co przez trzęsawisko gnał, niczem łania spłoszona. Okiem prawym mężczyznę spętanego, któren wleczon był przez rozległą oparzelinę Teynechen.

Obraz też trzeci mu się objawił i pośrodku pozostałych zaistniał. Cieni dziewięcioro kręgiem stało ciasnym i w dół spoglądało. W dole zaś tym Aran, Rune i Animur, a w samym środku Buktygul martwy.

Z oddali zaś, gdzieś hen, hen daleko, poza wszelką granicą poznania - krzyk. Jęk i kwilenie dziecięce, kotary światów na strzępy targało

Czy chłopiec, który gnał na złamanie karku Baydurem mógł być? Czy spętanym mężczyzną Nurbek? Myśli rozlazły się jak mrówki z kopca. To jedno słowo tylko ciągle miał jasne i klarowne, echem rozbrzmiewające mu w czaszce. Więc wzmocnil je, tchnął w nie aytcher i puścił przez świat za uciekającym przez trzęsawiska.

- Chłopcze!
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 24-10-2021, 18:40   #23
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Nie zabijaj pokus, lecz kosztuj je, gdy jak owoce dojrzeją.
Przysłowie ludu Molsuli.




Nie robiła jeszcze tego Wrona. Nie robiła jeszcze tego Rune. Tropiciel jak eygoz ramiona rozłożył i aytherowego wiatru w nie nabrał. Piękny był wtedy, w tym jednym momencie. Kamień uskrzydlony. Kamień wzniesiony. Kamień węgielny, na którym gmach rytuału wznosili. I zanim rozkosz jej nie porwała, zanim się w niej nie zatraciła, zanim wyciągnęła dłoń ku Trójokiemu kciuk w dół kierując, myśl jej przez głowę przemknęła czy jak qurboc się nie stają: każde okiem w okno innego świata spoglądające.

Lecz potem dygot i drżenie, melodia ulotna; potem jęk i westchnienie; potem ayther, ciemność, wicher i rozkosz bez spełnienia. Większa i głębsza niż mógł dać mężczyzna, większa i głębsza niż mogły dać palce kobiety lub ruchliwy język i usta. Rune znała rozkosz, ale nawet ta dawana jeszcze niedawno przez Haruka - zanim przyspawał sobie do twarzy shytową maskę - nie sięgała do samej kości, do samych nerwów, żyłami do samego serca nie pędziła, do każdego najgłębszego skrawka ciała nie docierała. Gryzła wargi do krwi i przełykała tą słoną słodycz jakby musiała się czymś jeszcze wypełnić, jakby wciąż niepełna była.

Potem oddech. Płytki, spazmatyczny, prosto z jej płuc wyrwany, co echem odbijał się i dudnił we wszystkich warstwach przestrzeni. I okno szeroko otwarte na Teynechen. I strach, groza prawdziwa, gdy mrok się rozwiał i postać niczym rzeźba z popiołu i burzowych chmur ulepiona zaczęła się ku niej zbliżać. Krok za krokiem. Krok za krokiem. Powoli. Nieustępliwie. Jakby celem jej wędrówki była. I nagle brzdęk, dźwięk weselny, szklanica o szklanicę, puchar o puchar i wiadomo, że się wiedzie, bo to dźwięk szkła a nie drewna miękkiego czy zwierzęcego rogu. Wszystko się zmienia. I nagle obraz jak szkic węglem w cieniach nakreślony, wypłowiały słońcem i wilgocią. Rząd drewnianych półek a na nich - niczym księgi bezcenne - słoje w wielkiej liczbie poustawiane w rzędach równych. Każdy do połowy ziemią roztartą na pył drobny wypełniony. Rune patrzy na to, co wydmami jedynie można nazwać, tym skojarzeniem słów z jednej z Baktygulowych opowieści. Tej o tym, co wcześniej było. O przedczasie. O świecie, którego już nie ma. O świecie, który przetrwał, lecz zmienił się tak, że samego siebie nie rozpoznaje. O piasku złotym, co morza i jeziora okalał, w wydmy łagodne jak kobiece kształty wiatrem i falami naniesionym. Dopiero później kształty, które się po nim snują zauważa, sylwetki ponownie popiołem i chmurami nakreślone. Pozbawione twarzy. Pozbawione płci. Pozbawione wyrazistych linii, które jedno od pozostałych pozwoliłoby odróżnić. Pozbawione wolności, bo czym innym słoje i piach jak nie szklanym więzieniem, drobnoziarnistym ugorem grobu, na którym nic wyrosnąć nie może, w który nijak korzenie wbić, by wody zaczerpnąć.

Przeraża i fascynuje ten brak wilgoci.
Podkreśla jak bardzo ze świata wyrwany jest to obraz, jak osobny i obcy.

Słoje tworem człowieczym jednak były. Przez człowieka stworzonym, przez człowieka postawionym na drewnianej półce, tak zwykłej i prostej, że w każdej ludzkiej sadybie mogła się znajdować. Nie rozumie tego Rune, umysłem nie ogarnia, sercem nie czuje. Jak jedno oko qurboca, które pojedynczy element układanki ma przed sobą a nie tej układanki całość. Próbuje więc głowę obrócić, obraz przesunąć. Więcej zobaczyć. Zrozumieć czemu widzi to, co widzi. Dlaczego ten właśnie obraz jej się objawia. Dlaczego sięgnąć chce ku szklanym więzieniom i w wolność je przekuć.

Chłopcze! Chłopcze! C h ł o p c z e! C h ł o p c z e! C h ł o p c z e!

I znów trzepot skrzydeł. Melodyjny, jakby piórami w powietrzu muzyka wygrywana była. Serca zastygły na moment, na sekundę, na jeden oddech, na drgnienie powieki. Na okruch czasu napęczniały słowami i ględą ponurą. Zamknęła te słowa w ciszy i bezruchu serc jak w puzderku z ciemnodrzewa zanim krąg niewidzialnych oczu ją samą we wstydzie zamknął. Wstydzie nagiego ciała. Wstydzie nagiej myśli i postępków, na które żadnego usprawiedliwienia nie miała. Wstydzie pożądań i pragnień, których pożądać i pragnąć nie powinna i nie mogła. Wstydzie tego czym była a czym być nie powinna.

Lemniskata, wydostaje się ostatnie słowo jak ptak spłoszony nim wieko puzderka zatrzasnąć zdąży.

My teraz. My tutaj - splata myśli, aytherem nasyca, słowom odpowiada.
Z samych siebie. Z samych sobie.
Mamy prawo.
Triskelion.


W oddali, daleko od niej, daleko od granic poznania, od horyzontu myślą nakreślonego - krzyk. Jęk i kwilenie dziecięce, które zasłony między światami rozrywało jak kamień taflę wody. I Rune krzykiem odpowiada. Swoim własnym - jakby wszystko w niej wrzeszczało, całe to obnażone ciało, umysł i dusza - na strzępy próbuje ten krąg wstydu jak nożem rozciąć i sięgnąć ku temu, co płakało dziecięcym głosem.
 

Ostatnio edytowane przez obce : 25-10-2021 o 15:27.
obce jest offline  
Stary 25-10-2021, 14:56   #24
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Rab czuł, że już więcej od naczelnika wyciągnąć nie zdoła. Drung wyraźnie swoją wersję ukuł i zamierzał przy niej stać, co swoją logikę wszakże miało. Przewodniczył całej osadzie, stąd osąd musiał mieć twardy i nieustępliwy jak palona w piecu glina. Jego uwagi o zaniku uczuć puścił zaś Aaron mimo uszu. Wszak był do nich więcej niż przyzwyczajony. Podziękował raz jeszcze za rozmowę, ostatni raz czyniąc ukłon, po czym opuścił chatę.
Pod domostwem tkwił w dybach Nurbek. Żałosny był to widok, człek właściwie już stracił syna, a sam infamią został obłożony. Ribaldo nie wiedział jeszcze co sądzić o tym osobniku. Podszedł do niego bliżej, lecz nie w celu rozmowy. Czuł, że bez względu na rzekomą winę latorośli, serce Nurbeka musiało być ściśnięte bólem niczym w kowalskim imadle.
Elben siadł nieopodal i niby to bez pośpiechu wyjął swój nieodzowny vandel. W jego głowie rodził się już nowy plan. Drung polecił mu stworzenie nowej pieśni i tak miał zamiar uczynić, choć ten konkretny utwór nie miał jeszcze Otoce służyć.
Zagrał kilka nut, by pobieżnie ocenić reakcję Nurbeka. Aaron żałował, że znał noktambulistę tylko pobieżnie. Spotykali się na wieczernicach, jak ze wszystkimi, lecz nie było dotąd między nimi wspólnej sprawy.
Mruknąwszy coś do siebie, przymknął oczy, przez co wyglądał jakby w półśnie był pogrążony. W istocie przygotowywał się do sięgnięcia po dawkę aytheru: prosto z ubitej ziemi, który karmiła się codziennymi troskami. Pragnął bowiem tylko krztyny. Niektórzy bardowie błędnie sądzili, że każdorazowo potrzeba wiele mocy, aby skutecznie odmienić myśli słuchaczy. Utwór Aarona miał snuć się z wolna niczym lekki zefir, dawać ukojenie i tylko czasem wzmagać w nagłym crescendo.
Rozpoczął więc spokojnymi dźwiękami, pozwalając wzlatywać im po okolicy niczym para drobnych ćem. Dla postronnych mógł być tylko siedzącym na boku, podrzędnym grajkiem. Właściwie taki efekt chciał osiągnąć, gdyż ta pieśń tylko dla jednej pary uszu została przeznaczona. Wciąż szukał też odpowiedniej aytheru dawki, którą mógłby zaabsorbować wprost do swych palców, a te do drgających miarowo strun.
Pierwsze tony miały choć trochę uspokoić śniarza. Człowiek będący w dybach i o czarnych scenariuszach myślący był pewnikiem cokolwiek niechętny, by teraz sztuk raba słuchać. Aaron nie zważał jednak na to. Musiał spróbować.
Zaczął wreszcie śpiewną historię, jednocześnie obniżając swój głos. Rzecz traktowała o mieścinie leżącej daleko od rejonu Olcheyo, w której to przed laty wizytował. Mieszkała tam młoda niewiasta, co piękna była jak kwiat w porę Hajotu wzrastający. Za jej bladą skórę i głębokie oczy niejeden młokos z okolicy był gotów pociąć się na ćwierci.
Szkopuł tkwił w tym, że krew w pewnym wieku gotowała się i wzywała do czynów kompletnie bezzasadnych. Kiedy tamta prawie kobietą została, zmiana nie tylko w jej wyglądzie zaszła. Poczęła kląć sążniście i od pracy się wzbraniać. Za nic miała przykazania społeczności, jedzenie na zmarnowanie rzucała, ze zdania starszych sobie kpiła.

„Załamał ręce ociec,
zapłakała rzewnie matka.
Na co oni swoją chowali,
aby teraz tak im odpłacała?”

Z czasem zaczęło robić się gorzej. Ludzie mówili, że niewiasta sama po bagnach się włóczy i na autorytety lży, a to już trudno było zrzucić na karb młodzieńczej zapalczywości. Kielich goryczy przelał się, gdy w środku osady lokalnego polihystora plwociną potraktowała, potem szarpiąc się z nim i śmierci życząc.

„Tego wieczora wiec zebrano
gdzie incydent był żywo poruszany.
Niechybny bowiem ukazał się znak,
że młodym sercem zły duch kieruje.”

W tym właśnie momencie Aaron uwolnił dawkę aytheru, którą kumulował w swojej muzyce od jakiegoś czasu. Pozwolił, żeby popłynęła wprost do śniarza. Plan polegał na tym, by przenieść jego własny ból na młodej kobiety historię. Jak Nurbek syna swojego żałował, tak przez chwilę miał pochylić się nad niepokorną dziewczyną, którą w pieśni raba właśnie sądzono.

„Mędrzec odpłaty oczekiwał,
grzmiał, że dziewka opętana może
i że zagrożeniem dla każdego
z całej społeczności grona.”

Ribaldo dopiero teraz zwiększył tempo. Jego muzyka miała nabrać dramatyzmu, na wysokich dźwiękach się opierając. W narracji elbena gromada naradzała się właśnie, a gdy winnej pytania zadawano, odpowiedzieć nie chciała. Jej oczy krzyczały, ale ust otworzyć czemuś nie mogła. Dla społu był to kolejny dowód na nieczystych sił ingerencję.

„Wtem między gromadę,
jeszcze inny uczony postąpił.
Znachorem był on uznanym,
który mylić się nie zwykł.”

Medyk do tamtej przyparł i doglądać ją zaczął od stóp po głowę. Stwierdził, że tu nie złe duchy jakieś plugastwa czynią, ale wszystko insze ma źródło. Kazał przyprowadzić niewiastę do swojej chaty, gdzie czym prędzej przeszedł do zabiegu.

„Przy skroni przeciął bladą skórę,
ujął przyrząd na dwa palce długi.
Ohydnego kleszczora ujawniając,
co w głowie biedaczki pomieszkiwał.”

Dziewka prędko rezon odzyskała, łkać poczęła i przepraszać każdego po kolei. Jasne było, że to pasożyt pajęczy jej działaniami kierował, a był on na tyle zmyślny, że mowę młódce odebrał.
Aaron zmienił lekko rejestr aytheru. Teraz miał przed sobą najtrudniejsze zadanie. Pragnął wpuścić do serca śniarza nieco nadziei, podzielić się radością obcej mu społeczności, co swojego członka odzyskała. Na koniec dodał zwrotkę, do której cały utwór się sprowadzał.

„Wniosek z tego prosty,
słuchaczu mój drogi.
Możesz się kiedy bronić,
to ze sposobności korzystaj.
Los nie zawsze tak łaskawy,
co w przypadku białogłowy.”

Zakończył grę i powoli schował swój instrument do płóciennego futerału. Nadal nie podejmował rozmowy z Nurbekiem. Liczył na jego domyślność. Jeśli pieśń jakkolwiek do niego przemówiła, spodziewał się, że noktambulista sam zechce z rabem porozmawiać. Jeśli nie, Aaron porzucił tamtego precz, by do rytuału Otoki należycie się przyszykować.
Wszak całą historię i tak zmyślił ledwie chwilę temu.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 27-10-2021 o 14:17.
Caleb jest offline  
Stary 25-10-2021, 19:19   #25
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Ślepia karminowe na wskroś ją przeszyły. Wnet ciałem je dreszcz straszliwy wstrząsnął, a wszelkie pole widzenia czerwień upiorna zalała, jakby kto jej wiadro juchy z uboju, prosto w jej twarz chlusnął.

Poprzez krwiste fale, szkic niewyraźny przedzierać się zaczął. Wpierwej krąg z punktów dziewięciu się składający ujrzała. A wewnątrz niego ciało, co gniło od dni wielu i mrowie glizd tłusty i czarnych, niczem niebo bezgwiezdne, je toczyło.

Z oddali zaś, gdzieś hen, hen daleko, poza wszelką granicą poznania - krzyk. Jęk i kwilenie dziecięce, kotary światów na strzępy targało.

- Mrok domem mym - szepnął wprost jej do ucha - Umiesz w mroku kroczyć?

Krwista zasłona opadła i ujrzała Morra, jak chłopiec, co rytuał stracharski podglądał biegiem się do wyjścia puścił.

Morra miała dwie ścieżki mogła podążyć za chłopakiem, przerywając prawdopodobnie rytuał dla obecnych poniżej stropu chaty i kto wie jak bardzo uszkodzić ich połączenie duszy i jaźni z ciałem. Mogła też dać chłopcu …. albo istocie udającej chłopca, uciec i poczekać na koniec rytuału.

Jednak te karminowe oczy zniechęciły ją do pogoni. Usadowiła się znowu w cieniu strzechy i popatrzyła na trójkę przy zwłokach upewniając się czy z nimi wszystko w porządku i czy żadne z nich nie otworzy oczu i nie uraczy jej karminowym spojrzeniem.
 
Obca jest offline  
Stary 28-10-2021, 02:46   #26
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Ciemność kocham
Chłód uwielbiam
Zimny mrok pieści mnie
Zimnymi dłońmi swemi”
fragment modlitwy noktambulistów



Ciała zastygłe, jako trupy najprawdziwsze mieli. W bezruchu zmartwiali i jako kłody wyglądali. Letargiem do imentu owładnięci, choć serca im łomotały, jak zwierz spłoszony, a myśli gonitwa umysł i duszę do czerwoności rozpalała.
Aytherem skrępowani jednością z wolna się stawali, choć każden z osobna trwał i bytu swego, ni cech jego intymnych i osobliwych, wyzbyć się nie miarkował.

Ten, co ręce miał rozpostarte, jako Eygoz potężny, co po nieboskłonie szybuje, pęta aytherowe ściągnął z całych sił swoich. Tem sposobem, ku sobie pozostałych celebransów przywabił, by ayther szybciej pomiędzy nimi krążył i cel wspólny wyznaczyć.

Stracharska para, co w Topieli najgłębszej brodziła, z wolna za guślarskim przywołaniem podążyła. Rychło przylgnęli do niego, jako brzdąc do kiecki matuli swej, świadomości nawet tego w pełni nie mając.

Strugi mocy pradawnej, co siłę boską w sobie skrywa krwioobieg ich wypełniały, duszę i umysł pieściły, niczym kochanek najczulszy. I choć trójca celebransów nad ciałem wystygłym, ducha pozbawionym stała, to ekstaza w najczystszej formie każdą cząstkę ich jestestwa wypełniała.




Aran wątpliwości swych zdało się wyzbył i nie tylko głębiej w stracharskie praktyki się zanurzył, nie tylko na duchów podszepty krew mrożące się otworzył, aleć też prym pośród trójcy przejął. Wolą swoją nieskrępowaną cel reszcie wyznaczył i pęd nadał, by do niego dążyć. Przetem zbliżył ich ku sobie, tak by jedność stanowili i swą bliskość czuli.

Oczy szeroko otworzył i ku ohydnej ceremonii spojrzenie swe zwrócił.

Wysokie olchy przez wiatr targane, szumiały donośnie, a głos ich brzmiał niczem ribaldowe nucenie, co uwerturą jest do kantyku patetycznego, który duszę do szczętu przeniknąć ma. W każdym tonie, dźwięku i gałązki drżeniu, mrok ukryty tkwił i drażnił, niczem drzazga w palcu, abo kamyk w bucie.
Ukołysany natury melodią, poglądał guślarz na kopiec, co tłuste glizdy uwiły. Robactwo oślizgłe pełzało przed oczami jego i straszliwe skojarzenia przywoływało.

Ciało przy ciele, od potu mokre i od nieustających fal rozkoszy drżące, ujrzał. Tłum samców jurnych i samic żyznych w jedno splecionych, przed nim dygotał, sapał i wierzgał. Lubieżne oddechy z ust im parowały i w kłęby sprośnej wydzielony się zmieniały. Na robactwo gęstym śluzem pokryte poglądał, a orgię ludzką widział, której w samym Ulthancheyo, by się nie powstydzili. Obrazy nakładały się na siebie, jakby jedno tworzyć miały. Zespolone mu się objawiały i nie minęły trzy serca uderzenia i nie potrafił on już glizd czernistych od ciał ludzkich, potem i ejakulatem gęstym ociekających, rozróżnić.

Krew aytherem przepełniona, lepka i miazmaty z Teynechen zawierająca, kropla za kropla na robaczy kopiec padała. Głuche dudnienie pośród olchowego szumu zagrało, jakby w tamburyn kto uderzył. Ilekroć jucha qurboców na ziemię padała, tylekroć bębnienie się rozlegało. I szept cichy, na poły wstydliwy, na poły utajony, pośród tych uderzeń wybrzmiewał.

- Tyurghoola, tyurghoola, byr thooghayndarım

Ożyło robactwo, tak jak i ciała ze sobą splecione i w rozkoszy zjednoczone. Spazmami jedni i drudzy zdjęci byli, wszak spełnienie już blisko.

- Tyurghoola, tyurghoola, byr thooghayndarım - powtórzył ktoś i echem dyskretnym się jego słowa poprzez światy niosły.

I ujrzał guślarz, jak postać bez ciała w mrok i popiół odziana, głowę ku niemu się obraca. Twarz blada i bez wyrazu żadnego, ni zmarszczki choćby jednej, na niego poglądała. I choć gładka była i niegroźną zdawać by się mogła, to lęk upiorny Arana za serce chwycił i puścić nie chciał.
Przerażony za maskę szarą chwycił i zedrzeć ją zapragnął, by lico, które ona skrywa ujrzeć. I odrzucił precz zasłonę kłamliwą, aż ta z głośnym trzaskiem się o ziemię rozbiła. Koszmar końca nie miał, gdyż za maską gładką, kolejna taka sama jak poprzednia tkwiła i łypała złowrogo na guślarza, choć przeta żadnego wyrazu ona nie miała.
I znowuż sięgnął Aran dłonią, by fałsz przejrzeć, ale za maską, nic tylko znowuż kolejna maska się kryła.




Chłód od dłoni w truchle zanurzonej na resztę ciała się rozszedł i w odrętwienie wszytkie członki wprawiał. Za nic to jednak miał, stracharz, co niejedno w swoim życiu już widział. Przeżycia takie dla niego większą rozkosz ze sobą niosły, niźli mięciutkie ciałko, krągłej młódki.
Nic mu takiej ekstazy nie przynosiło, jak śmierci mroźne i duszne miazmaty.
Zaczerpnął guślarz powietrza w swe płuca i wiatrem wprost z czarno-rdzawych równin Teynechen pochodzącym się zachłysnął.

Stary już był i choć jeno jaźnią swą chłopca gonił, to od przywar ciała, nijak wyzwolić się nie potrafił. Ciężkie, morowe wyziewy dusiły go i szybkości nabrać nie pozwalały.
Gnał, co sił poprzez trzęsawisko trawą i turzycą porosłe. Rozmokła ziemia pod stopami pryskała i ohydne odgłosy wydawała, jakby chór kochanków w jednym rytmie jęki lubieżne z siebie wydawał.

Konary mchem porosłe na drodze mu stawały, ale on w wysiłkach nie ustawał. Szum olch wysokich, uszy mu wypełniał i dźwięk ten, brzmiał niczem ribaldowe nucenie, co uwerturą jest do kantyku patetycznego, który duszę do szczętu przeniknąć ma. W każdym tonie, dźwięku i gałązki drżeniu, mrok ukryty tkwił i drażnił, niczem drzazga w palcu, abo kamyk w bucie.

W końcu wyciągnął starzec dłoń swą bliznami poznaczoną i sękatymi zrostami, co obrzydzenie budziły i na ramieniu chłopca złożył. Czuł się przytem jak drapieżnik, co po długiej gonitwie w końcu swą ofiarę dopadł. Serce łomotało mu jak wściekłe, a krew w głowie szumiała. Rozkoszne odrętwienie kończyn, stupor trupi przypominało. Rozkosz i ekstaza w najczystszej formie.

Ruch nagły, ten idealny moment zaburzył, jakby kto potężnie łodzią zaczął kołysać, co na spokojnych wodach stoi. Chłopiec ku niemu lico obrócił i w jednej chwili, lęk upiorny za serce go chwycił i puścić nie chciał.
Stał twarzą w twarz z…. nienazwanym i niewysłowiony, co grozę absolutną budzi.

Słów brak, by oblicze maską okryte opisać. Szare, gładkie i bez wyrazu, bardziej bezdenna pustkę przypominało, niźli lico ludzkie. Zerwać zasłonę, co prawdę skrywa, tego tylko pragnął.
Zdjęty strachem za szarą maskę chwycił i jednym ruchem ją zdarł. I odrzucił precz zasłonę kłamliwą, aż ta z głośnym trzaskiem się o ziemię rozbiła. Koszmar jednak trwał, bowiem za maską gładką, kolejna taka sama jak poprzednia tkwiła i łypała złowrogo na starca, choć przeta żadnego wyrazu ona nie miała.
I znowuż sięgnął Animur dłonią, by fałsz przejrzeć, ale za maską, nic tylko znowuż kolejna maska się kryła.




Matką nie była. Macierzyństwa nie pragnęła, choć wieku ku temu dla niej najlepszy był. Ileż to już razy napomnień o tem słyszała? Serca jej inszą drogą jednak podążały. Jednakoż gdzieś na dnie, głęboko, pod warstwą piór, pod pancerzem niedostępności i brudem, co skórę jej pokrywał, tkwił instynkt najprawdziwszy, szczery i czysty.
Jęk dziecięcy, co zasłony światów rozdzierał, niczym ribaldo wprawny na strunach jej duszy zagrał i skierował jej kroki tam, gdzie tylko ból, rozpacz, jałowizna i apatia.

Przez chwil kilka nad oparzeliną rdzawą się unosiła. Szum złowrogi w uszach jej grał i kątem oka spostrzegła, że ziemia wyschnięta drży i dygocze.

Pomiędzy dźwiękami, półtony lubieżne, stado potem ociekające wygrywało. Westchnięcia do szczętu przesycone ekstazą cielesną z olchowym szumem współgrały. Orgiastyczny chór przyrody i człowieczego spełnienia, falował pośród fałd wszechświata.

Spostrzegła go, choć w ciemności zupełnej tkwił. Mrok obejmował go czule i opieką otaczał, jak syna ukochanego. Skulony, na podobieństwo gryzonia spłoszonego, w kąt się wtulił i czekał.

.
.
.
.
.
.
.

A wokół żar watry się tlił. Pośród płomieni echa ględ dawnych trzaskały głośno i w pył się obracały. Nadzy w szaleńczym tańcu wirowali wokół płomieni. Cienie długie skakały po ścianach, jakby przed blaskiem ognia uciec pragnęły i się w gęstym mroku skryć. Przyrodzenia wzniesione, spełnienia żądały.

- Huuuu! Huuu!

Wrzask zadudnił, a po chwili klask dźwięczny i znowuż ryk gardeł wielu. Pojedyncze uderzenia w rytmie się zjednoczyły, a krzyk niezliczonych w jeden chór się zlał.

Pieśń wściekła pośród ognistych blasków brzmiała. Wycie, co spełnienia się domagało, powietrze nasycało i ayther w wirowania wprawiało. W samym środku zaś harmidru nieokiełznanego, tkwił on skulony i zlękniony. Głowę ku niebu wzniósł i jęk wydał z siebie straszliwy, by całemu stworzeniu, ból swój wyznać.




Morra zastygła w bezruchu, świadoma, że ruch gwałtowny aytherowe strugi zaburzyć może. Niejedną ględę o tem za dziecka wysłuchała i każda jedna wielkim strachem ją napawała. Tak bowiem erzahler słowa kreślił, tak zgrabnie nimi żonglował, że straszliwe obrazy ją potem w snach prześladowały.

Lat minęło ledwie kilka i teraz sama z woli nieprzymuszonej, na ohydne stracharskie praktyki poglądała. Rytuał jednym z najbardziej plugawych był, w samym jego centrum bowiem, truchło wystygłe i serca pozbawione, co duszę skrywa, tkwiło.
Guślarz niezwykła siłę ducha wykazał i aytheru tyle przyzwał, że aż jej umysł szalone krajobrazy zatruły, a na dodatek jeszcze on…

Mały podglądacz, co ciekawość swą pewnie skazą umysłu przypłacił.

Poczuła wilgoć na wargach. Metaliczny smak wsączył się wolno do ust i oblepił język. Krew ciekła jej z nosa, a w głowie szum jeno i kołatanie. Obraz przed oczami zafalował, jakby ją kto tundurmą zgniłą napoił. Zachwiała się, a mięśnie wszystkie w jednej chwili posłuszeństwa odmówiły. Czucie w członkach straciła i z lękiem spostrzegła, że spada.




Brzdęk strun i śpiew melodyjny wespół z wiatrem zawodzącym i deszczu szumem w jedną pieśń się zlały. Słowa, co mocą aytheru przepełnione w mrok się niosły. Kantyk ten dla jednych uszy przeznaczon był. Tylko to jedno wskazane serce miał poruszyć i język do słów wypowiedzenia nakłonić.

Aaron niczem erzahler wprawny na poczekaniu ględę sklecił i pod dźwięki vandelu swego ją wyśpiewał.

Słowa i nuty w tany ruszyły i na pasmach aytheru boskiego wirowały. Moc ich wielka była, bowiem rab niezwykle biegły w swym fachu był i dar wspaniałego głosu posiadał. Przytem umiejętnie ayther tkał tak, by wprost do serca Nurbeka przeniknąć.

Noktambulista w dyby zamknięty, nie drgnął nawet na widok elbena. Znieruchomiały w strugach deszczu tkwił i w ziemię się wpatrywał, jakby tam pocieszenia szukał.
Kędy popłynęły dźwięki pieśni i opowieść swoimi rytmem się toczyć, wiązki aytheru z wielką starannością wybrane, jęły oplatać serce nurbukowe.
Z każdym słowem i nutą każdą coraz gęstszy oplot duszę noktambulisty przenikał.

Nie poglądali na siebie nawet, aleć obaj wiedzieli, że boskim elementem teraz związani.

- Źle czynisz, rabie - wyszeptał Nurbek, gdy pieśń do końca dobiegła - Licho złe na siebie ściągasz i uciec przed nim już nie zdołasz. Przeklętym ja i syn mój. Litować się nade mną nie musisz, bo i po co. Każden ze swym grzechem sam uporać się musi. Ni ty, ni nikt inny, pomóc mi nie zdoła. Chłopaka najdź i niech śmierć ma lekką.




Deszcz bez litości plac rubieżanowy chłostał. Mrok już świat otulił i do wieczornicy gromada cała, by się teraz sposobiła, gdyby nie okoliczności mordu straszliwego.
Miast tego każden po chałupie swojej siedział i z lękiem na kolibę wspólna poglądał. Tam bowiem nad ciałem Baktygula, rytuał zakazany się odbywał.

Nagle drzwi koliby się rozwarły na oścież i chłystek jakowyś z niej wybiegł. Ledwo kilkanaście kroków przebiegł i legł, jakby go kto biczem smagnął. Krzyk potężny się przytem z jego gardła wydobył, jakby na strzępy go rozrywali.

Wnet cała gromada z chałup wybiegła, by obaczyć kto on i co z nim.


_______
* Ulthancheyo - region słynący z dwóch wielkich miast - Ulthan i Ghayldul. W nich to znajdują się najbardziej okazałe świątynie Kaytula, a coroczne orgie odbywające się w drugiej tercji pory Hajot, opiewane są w licznych poematach, które noszą wspólną nazwę “Rozety rozpusty”
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 28-10-2021 o 19:42. Powód: literówki
Ribaldo jest offline  
Stary 28-10-2021, 11:00   #27
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Gdy usłyszysz śpiewny wiatru głos,
to olchy szelest i szumny wrzos.
Wtedy czarów odsłania się pląs,
Porwany tańcem, zawierz mu los...

poezja ludu Molsuli



Aran krok decydujący wykonał od którego odwrotu nie było. Nie pojmował czy to ukryty instynkt go prowadził na tę lubieżną ścieżkę ekstazy, czy byt jakowyś, co pokusił umysł odkryciem nęcąco plugawej tajemnicy? Czy upust gniewu pomieszanego z chęcią zmierzenia się z nieznaną rytualną siłą i poznania jej źródła? Wreszcie może stracharskie profanacje bezwstydny urok posiadające? Cokolwiek guślarza przez Topiel wiodło, a może te wszystkie rzeczy naraz, niepokojąco w stronę rubieży Teynechen zbliżyły, rozpaliwszy w nim pokłady aytheru, promieniujące niczym żar od palonego klatratu bijący. Wrodzone spokój i czystość duszy w pełni zatracić się mu w podróży jednak nie pozwoliły. Świadomie kształtował cel, który obrał, sterując rydwanem dusz, by cała ich trójca w jedną stronę zmierzała. Pęd nadał, który starzec i dziołcha dzikością swą podsycali, z serc ich czarnych płynącym pożądliwym rytmem, rozbudzeni wyuzdanymi myślami, wyraźnie połączeni zewem jurności, mimo że wiekiem odlegli. Sam też na projekcje był wystawion, przenikały i przeszywały go obrazy z głębi jestestwa, ukrytych grzesznych pragnień, tabu łamiących swą śmiałością i przyrodzoną wulgarnością. A to był ledwie wstęp do orgiastycznego misterium na które niebawem przyszło mu oczyma duszy spoglądać.

Olszyna od dawna magią przesycona w podaniach i opisach ludu Molsuli była toteż nie zdziwiło go, że takie miejsce na rytuał obrano. Drzewo te rozcięte, niczym juchą się barwiło, dowód dając swej krwawej naturze. Do trójświata łacno bramę można było złożyć z olchowych gałęzi i konarów. Do wróżb i proroctw nadzwyczaj się nadawała, runy o wielkiej mocy tworząc i jako totem wielokrotnie służyła.

Wzrok jego wnet przykuł jednak kopiec, z czerwi uplecion, zdających się członkami ciał ludzkich w zwierzęcym szale parzących. Ohydnie fascynująca plątanina z żądzy utkana raziła zmysły i zarażała obleśnym fetorem, że nie sposób było się odeń uwolnić. Prawież pojmany przez tę orgię rozpusty, co nie tylko przed oczyma się działa, lecz i ciało guślarza swym wyziewem kalać się uporczywie starała Aranaeth szukał kapłana, co nad tą orgią pieczę sprawował. Źródło szeptu rytualnego, co w drgania powietrze wprawiał, tropiciel pragnął odnaleźć. I jakby myśli jego przeczytano, naraz objawił mu się byt w masce, pierwotną siłą paraliż nań zsyłając. Strachem zdjęty dogłębnie, Aran w rozpaczliwym odruchu obrony przełamał ciała słabość i sięgnął ku nieruchomemu obliczu, by przedśmiertnie tajemnicę poznać. Na nic to się zdało, bo uparcie kolejne bezosobowe wcielenie wzrokiem Molsuli wierciło. Kilkakrotnie szarpał zajadle, jakby chciał puste oczy wydrapać, lecz tenże sam bezowocny skutek jego czynienia przyniosły. Nie poddał się jednak, próbę kolejną gotów podjąć, lecz tedy krzyk z nieruchomych ust się dobył, przeszywając bólem jego czoło, jakby kto żelaźny grot weń wraził. Oczy tropiciel przymknął, a kiedy je rozwarł rozmazane deski i krokwie jeno oglądał do Oeynechen powróciwszy…


Umęczon niezwykle, choć przecie do śnienia przywykły, na powrót do barw świata się przyzwyczajał. Ciało erzahlera nieruchomo spoczywające wzrokiem omiótł z żywą jeszcze odrazą. Opodal towarzysze tak samo rozbudzeni wracali do realności. Ino jeszcze jedna persona przybyła, która musieć wkradła się kiedy oni swą celebrę odprawiali. Aran niechętnie zmierzył dziewuszysko ciekawskie, które swą obecnością rytuał zakłóciło. Spod burzy włosów, oblicze nieszpetne wyrastało, złowił harde oczy, o niecodziennym wyrazie i kolorze, co z dzikimi owocami bruśnicy się kojarzyło.

- Nieroztropnie na rytuał taki poglądać dziewko. – rzekł cierpko. - Sposobniej z dala się trzymać, boś nieprzywykła do takiego dzieła. Z własnej woli tu przyszłaś? Czy… - pytanie zawisło między nimi niedokończone. Na zewnątrz pośród zabudowań sioła słychać było bowiem zamieszanie, co niechybnie jakie świeże zdarzenie zwiastowało…
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 28-10-2021 o 20:32.
Deszatie jest offline  
Stary 28-10-2021, 17:43   #28
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Morra nie pamiętała czy kiedy ona przebywała w innym świecie takie onieprzytomnienie zdarzyła się innym w jej obecności. Raczej nie pewnie by jej powiedzieli.
Upadek spod sufitu bolał ale nic nie świadczyło że zrobiła sobie większa krzywdę. Choć bardziej niż ból bolało przyłapanie na szpiegowaniu.
- Troje obcych z pogranicza rytuały nad martwym ciałem szanowanego filaru naszej komuny. Nieroztropne było myśleć, że nikt wam na ręce patrzeć nie będzie. - Powiedziała najpierw przykucają by dopiero po chwili stanąć na równe nogi. Widać było że kobieta zastanawia się nad dodaniem jeszcze czegoś.

- Chłopak tu był a raczej coś co chłopca przypominało...wybieg chwilę temu jak go wypłoszyłam. Co znaleźliście po drugiej stronie? - Zapytała patrząc po całej trójce.


 
Obca jest offline  
Stary 29-10-2021, 09:22   #29
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Jeszcze szaloną gonitwę miał przed oczami, jeszcze szum wiatru uszy przytykał, a maska bez twarzy powodowała szybszy krwi obieg gdy ocknął się na ziemi. Stęknął próbując stare kości pozbierać. Usiadł. Spojrzał na palce swe, chude, powykrzywiane mrozem Teynechen, ciągle czuł jego mrowienie w pomarszczonych opuszkach, i upaprane trupimi sokami. Wytarł dłonie w skraj szaty, rozmowie się przysłuchując między dziewką a guślarzem. Nabrał szacunku do umiejętności Molsuli, z którymi w rytuale był spleciony. Mimo iż z ludu pośledniego pochodzili, wzgardzonego przez Kaytula, przepływ aytheru kontrolowali biegle i kierowali w dłonie stracharza, pozwalając mu za kurtynę Teynechen spoglądać.

- Uważaj dziewko gdy w mrok chcesz zajrzeć, coby mrok w ciebie nie spojrzał - poparł słowa Aranaetha.

Odchrząknął. Plwociną gorzką, która mu gardło zalegała pod nogi splunął.

- Chłopiec - szepnął staruch, przywołując wspomnienie słowa, co echem odbiło się w tamtym świecie. - Nie czas i miejsce teraz rozprawiać o tym cośmy widzieli - stęknął wstając ciężko na nogi i kostura szukając. - Chłopiec ważny być może… - Zatrzymał się. Na dziewkę spojrzał brwi krzaczaste obniżywszy podejrzliwie. - Co było w nim nienaturalnego?
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 29-10-2021, 15:22   #30
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację

Gdzieś w ludzkim sercu drgnienie czułości, drzazgi smutku, okruchy żałoby. Gdzieś w ptasim sercu puls polowania, gdy skulona w mroku postać, drżąca jak mysz wystraszona, jawiła się zwierzyną łowną. Niemal czuła trzepoczący w nim puls, odór strachu i rozpaczy, bólu i rezygnacji. Oba serca jednak jeden kierunek wskazywały. Ku niemu.

Ku niemu pomiędzy rozedrganymi ciałami. Pomiędzy wrzaskiem pożądania i biciem jej serc. Pomiędzy mrokiem i blaskiem ognia. Skulonego na ziemi jałowej i wyschniętej jak stara kobieta, rdzawej jak stara krew zaschnięta na rękach; skulonego na ziemi jałowej, w którą wsiąkało nasienie i kobiece soki. Nie. Przyroda tu prym wiodła. Nie mężczyźni lecz samce pomimo postury wyprostowanej. Nie kobiety lecz samice chucią ogarnięte, która zdawała się zaraźliwa jak bagienna gorączka, jak zielone szaleństwo.

Wycie. Wir aytheru. I jęk dziecięcy wibrujący samotną, zlęknioną nutą.


Otworzyła czarne oczy nagle, zamrugała jak zdziwione ptaszysko, wzrok w wygasłą watrę wbiła i leżała przez moment nieruchomo, z ramionami rozpostartymi w boki, jakby znak krzyża sobą na klepisku wykreślała. Tym razem nie ruszyła za dziecięcym krzykiem - senna, znużona jak po całodziennej podróży przez bagna. Dopiero po krótkiej chwili podniosła się, skuliła w sobie kolana rękami ciasno obejmując i przez chwilę sama dziecko przypominała. Zatroskana, ze zmarszczonymi pod popielną farbą brwiami, zasłuchana w swoje ciało, łowiąca echa pulsującej jeszcze niedawno w niej rozkoszy, zapatrzona w bose - błotem i zielonym sokiem przybrudzone - stopy. Westchnęła głęboko, trochę drżąco, zaskoczona jakby, że jej płuca normalnie powietrze wdychają.

Zsunęła z głowy czepiec skórzany, wytarła spotniałe czoło, przeczesała dłonią włosy i błyszczące pomiędzy nimi kruczą czernią ptasie pióra. Pod powiekami wciąż tańczyły jej powidoki wyschniętego, jałowego świata. Uszy wciąż pełne były wrzasku i jęku, mroku i blasku ogni.

Przesunęła ciemnym spojrzeniem pomiędzy tropicielem, starym stracharzem i kobietą. Wiedziała kim była. Znała jej imię i fach, który trzymała w rękach. Wiedziała jaki ród ją wydał, słyszała opowieści. Ale obce sobie były, krew ich nie wiązała - nigdy wcześniej nie zamieniła z nią żadnego słowa.

- Chłopiec… - powtórzyła za Trójokim, jakby chciała odruchowo odpowiedzieć, ale zaraz skrzywiła się kwaśno. - Widziałaś co widziałaś, podglądaczko. Tyle twojego - sarknęła gardłowo, bez gniewu kreśląc granice między nimi. Ostra, bezpośrednia, nie układając słów w łagodne, miłe uszom frazy lecz ciskając nimi jak kamieniem. Prosto. Mocno. Byle sięgnęły celu. - Żadnych wyjaśnień winna ci nie jestem. Nie tobie. - To było jej. Popatrzyła na tego, którego zaczęła nazywać Kamieniem i Trójokiego. Było ich, poprawiła się w myślach. Dziwna to była prawda, dziwne uczucie, ponad którym nie chciała się teraz nachylać: jednocześnie niewygodne i kojące poczucie przelotnego splecenia, jakby ich trójka na krótką chwilę w jeden twardy węzeł się związała.

Było Durgi, jeśli stara jej słowa usłyszeć zechce.

Skrzywiła się znowu, sięgnęła do sakiewki po owoc krzyżowca, do ust wrzuciła, rozgryzła zębami, przełknęła cierpką słodycz. Gibko i cicho poderwała się na równe nogi.

Jakakolwiek bliskość między nimi była, odrzuciła ją jednym ruchem, jednym spojrzeniem. Znowu pani swojego ciała i swoich myśli, zamknęła się w milczeniu jak skorupie. Znowu osobna. Znowu samoistna. Nasadziła z powrotem czepiec na głowę - kościana ozdoba łypnęła na pozostałych żłobieniem jak pustym, ptasim ślepiem. Odkleiła od szyi splecione w drobne warkocze włosy, związała je w węzeł, żeby nie chłodziły wilgocią skóry karku. Gwałtownym ruchem otwarła drzwi, by świeże powietrze i dźwięki zamieszania do środka chaty wpuścić, nastawiła ucha. Krok uczyniła, by wyjść na zewnątrz, lecz zawahała się na progu, odwróciła, popatrzyła na nich przez ramię.

- Idziecie?
 

Ostatnio edytowane przez obce : 29-10-2021 o 20:06.
obce jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172