07-05-2022, 18:14 | #11 |
Reputacja: 1 | - Tylko, że na jednego wyglądasz - odparła dziewczyna w czapce, po czym przycisnęła wargi do nadgarstka, by zalizać ranę. - Maska tysiąca twarzy najwyraźniej szwankuje. Miałem wyglądać na Gangrela - powiedział nieco rozbawiony chłopak. - Z kolei jak miałbym z jakiego klanu jesteś, to strzelałbym, że z Brujah. - A pewnyś, że ona w ogóle jest wampirem? Ja tam od dawna twierdzę, że wilkołaki wcisnęły nam jakąś dobrze zakamuflowaną konfidentkę. Kwestia osobowości, rozumiesz - Seth wyszczerzył się do Petera, dorzucając konspiracyjne mrugnięcie. Nawet Maxine, mimo usilnych prób zachowania kamiennej ekspresji, wymknął się delikatny uśmieszek. Peter, wieszcząc nad kulami, potwierdził wstępne przypuszczenia grupy. Wyszarpnięte z eteru migawki przeszłości ujawniły mu, że dwie osoby, do których należały leżące na ziemi kule, nie spodziewały się śmierci. Zostały zaatakowane z zaskoczenia, gdy prowadziły między sobą rozmowę. Dzierżący płomień nieznajomy zaatakował z ukrycia i podmuchem mistycznego ognia zgasił dwa wampirze istnienia. Choć odnośnie tej ostatniej kwestii chłopak miał pewne wątpliwości. Ciała zostały oczywiście spopielone, ale Peter nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wewnątrz sfer wciąż tkwią skrawki świadomości dwójki krwiopijców. Uśpione. Cierpliwie czekające na dogodny moment, by się przebudzić. Niezbyt spodobało mu się, że labiryncie grasuje morderca. Jeszcze chwilę wcześniej łudził się, że tajemniczy osobnik mógł zabić wampiry w samoobronie, ale teraz nie było wątpliwości, że w pobliżu znajduje się groźny zabójca. Chociaż może nie do końca, bo świadomość wampirów tliła się w kulach. Peter uznał, że bile są czymś w rodzaju nośników nieumarłego jestestwa, do których trafia świadomość w przypadku zniszczenia ciała. Jednak świadomości wampirów, których zniszczono ciała były obecnie uśpione. Prawdopodobnie potrzebny byłby jakiś impuls, by je przebudzić. Peter zastanawiał się, czy moc kul może się z czasem wyczerpać. Jako, że kule, jak wcześniej powiedziała Maxine, rezonowały z vitae, zdaniem chłopaka mogły też potencjalnie posłużyć do wzmocnienia wampirzych dyscyplin. Jednak na tę chwilę były to tylko przypuszczenia. Po tym, jak naczynie wypełniło się do odpowiedniego poziomu, jego ścianki pokryły zagadkowe wzory. Pete dostrzegł, że przypominają nieco te, które zdobiły wrota. Z tą różnicą, że symbole na kielichu skrzyły czerwienią. Poza nimi, efektów specjalnych było jak na lekarstwo. Czarka zakręciła się powoli wokół własnej osi i zniknęła wewnątrz kamiennego bloku. Kamienna bariera zaczęła się rozstępować, a grupie krwiopijców ukazało się przejście wiodące w ciemność. Inicjatywę, ruszając przodem, podjęła Maxine. Peter postąpił za innymi w ciemność. Wcześniej schował kule z uśpioną świadomością wampirów do kieszeni. Uznał, że głupio by było tak je tu zostawiać i niewykluczone, że mogą w najbliższym czasie się do czegoś przydać. Brnęli poprzez mrok. Ten przy każdym kroku zdawał się stawać gęstszy. W przeciwieństwie do przestrzeni wokół grupy, która z jakiegoś powodu sprawiała wrażenie progresywnie mniej i mniej stabilnej. Jawiła się jako chwiejna. Chybotliwa. Jakby cały korytarz otwarcie szydził z zasad euklidesowej geometrii. Peter w zasadzie nie musiał obracać się za siebie, by zdać sobie sprawę z faktu, że przejście prowadzące do wcześniejszej komnaty wyparowało jak kamfora. Członkowie grupy wymienili spojrzenia, bez słowa dochodząc do wspólnego wniosku, że pozostało im jedynie brnąć przed siebie. Kiedy chłopak zorientował się, że zebrani nieumarli nie mogą już wrócić do miejsca, z którego wyruszyli, poczuł się lekko nieswojo. Zwłaszcza, że otoczenie zaczęło się radykalnie zmieniać. Wraz z kolejnym krokiem, wampir o błękitnej cerze poczuł, że parkiet nie tyle osuwa się mu spod nóg, co po prostu odchodzi w zapomnienie. Krwiopijcy zaczęli spadać. Czy dało się jednak spadać ku górze? Bądź w bok? Bo takich doznań doświadczał właśnie Peter. Jakby siła imitująca grawitację targnęła nim w powietrze. Bawiła się nim jak szmacianą lalką. Ale strachu nie było. Z jakiegoś powodu chłopak przeczuwał, że nic mu nie grozi. Mimo wszędobylskiego mroku, był w stanie dostrzec obok siebie sylwetki pozostałych wampirów - także owładnięte nieważkością. A potem nastąpił błysk światła i, zgubiwszy po drodze niemal cały wygenerowany pęd, nieumarli uderzyli z pluskiem o taflę wody. Pierwsza z odmętów wyłoniła się Maxine. Była zupełnie przesiąknięta. - Seth, gdybyś mógł... whoa! - niemal straciła równowagę, próbując wygramolić się z szuwarów. Kwestię dokończyła dopiero po wyjściu na błotnisty brzeg. - Chciałabym, żebyś skorzystał ze swojej unikalnej perspektywy i rozejrzał się wkoło - poprosiła rudego, usuwając spomiędzy włosów podgniły liść. - Że źle skręciliśmy przy Albuquerque mogę Ci... ghakk... powiedzieć od razu! - Nadeszła odpowiedź w akompaniamencie odkrztuszanej wody. - Ehm. Potrzebuję nieco więcej szczegółów. Ładnie proszę? - Ech. Co ja już z tobą mam... - sarknął chłopak, także gramoląc się na suchy ląd. Gdy już doń dotarł, zaczął szperać za czymś po kieszeniach. Z kolei kruczowłosa przejęła inicjatywę po raz kolejny. - Verna?! Verna! Gdzie jesteś?! Peter?! Słyszysz mnie?! - przycisnęła dłonie do ust i zaczęła nawoływać w kierunku ogromnego zbiornika wodnego. Wywołana wampirzyca wymaszerowała z wody rezonując wrodzoną “pogodnością”. Przypominała nieumarłego topielca, który człapie na brzeg, by z zawiści zadusić pechowych postronnych. Nie powiedziała nic, klapnęła na tyłku obok Maxine i zaczęła wykręcać czapkę. Zapewne wyobrażając sobie, że zaciska wokół czyjejś krtani. Peter tego, że wpadnie do jakieś wodnego akwenu, zupełnie się nie spodziewał. Musiał teraz wydostać się na powierzchnię. Zaczął płynąć w kierunku, z którego jak mu się zdawało dochodził głos Maxine. Wynurzył się z wody jako ostatni z czwórki wampirów. - Słyszę. Nieźle zmokliśmy. Ponownie byli w komplecie. Tylko że nie wiedzieli dokładnie, gdzie. Ale mieli świadomość, że w jakiś sposób przyszło im opuścić zagadkową świątynię. Teraz znajdowali się na łonie natury, o czym świadczyło jezioro oraz okalające je błocko i piasek. Był również wąski skrawek polany, która koniec końców ginęła gdzieś pośród pozornie nieskończonej fali iglastej zieleni. Okazjonalny podmuch wiatru roztaczał sobą delikatny zapach stokrotek, a gwiazdy migały ponuro nad głowami krwiopijców, przypominając im o konieczności znalezienia schronienia. Lokacja, w której się znaleźli wydawała się bardziej przyjazna od tej, którą opuścili. Fakt, że teraz widział gwiazdy nad głową poprawił nieco humor chłopaka. Dokuczało mu natomiast nieco, że przez tę wodną kąpiel był nieco mokry. Nie mniej widok jasnych punktów na niebie przypomniał mu, że dobrze byłoby znaleźć kryjówkę na nadchodzący dzień. O ile do tego czasu sytuacja się nie wyjaśni, a na razie nic nie wskazywało na taką możliwość. Dzięki swoim wyostrzonym zmysłom Peter odnotował coś jeszcze. Iskry zaścielające nieboskłon, te same, które chwilę temu dodały mu otuchy, wydawały się nie do końca rzeczywiste. Im dłużej na nie spoglądał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu o ich nierealności. Abstrakcyjności? Groteskowości? Uwalniane przez nie światło miało więcej wspólnego ze świątecznymi lampkami niż z ciałami niebieskimi skrzącymi w odległych zakątkach wszechświata, a ogólny kształt sugerował, że jakiś bachor wyrysował je tępą kredką. Podobne zarzuty można było postawić samemu niebu – było ono jak wygnieciona płachta papieru, do której ktoś w pośpiechu przyszpilił pokraczne ozdoby. Ale kto? Jak? Dlaczego? Pete wolał porzucić ten tok myślenia nim ten rozwinął się na dobre. Skupił ślepia na bardziej przyziemnych kwestiach i spostrzegł, że w oddali, tuż na granicy lasu, znajdowała się jakaś drobna, wykonana z kamieni zabudowa. Nie był to budynek. Bardziej coś na kształt podestu bądź platformy. - Dobrze by było poszukać jakiegoś schronienia – zwrócił się do grupy. - Na skraju lasu jest jakaś kamienna konstrukcja. Można by tam się zatrzymać. Peter podszedł do jeziora i zobaczył w wodzie nieznane odbicie. Poruszył ręką i wtedy uzyskał pewność, że wizerunek, na który patrzy należy do niego. - To nie jestem ja. Nie ja. Jak, to możliwe? Chłopak poruszył głową i wciąż wpatrywał się w wodę. - Nie mogę w to uwierzyć. Nie ma moich pięknych długich włosów, a ze zwierciadła przygląda mi się jakaś obca osoba - powiedział silnie emocjonalnym głosem. Chłopak starał się jakby poszerzyć rękami objętość włosów, ale nie przyniosło to pożądanych efektów. - To na nic. Jak ja teraz mam… Peter pochylił się nad odbiciem. - To nie jest moje ciało - powiedział spokojnie pod nosem, po czym jego spojrzenie powędrowało ku towarzyszom. - Wy też wyglądacie inaczej niż zazwyczaj czy to tylko ja? - zwrócił się z pytaniem do grupy wampirów. Być może pozostali ze zmiany wyglądu zdali sobie sprawę wcześniej, ale on tak był zaabsorbowany innymi rzeczami, że nawet tego faktu nie zauważył. A kto wie? Być może tylko jego wygląd uległ zmianie? Seth spojrzał z zaciekawieniem w stronę Petera, ale był zbyt zajęty zleconą mu czynnością, żeby podjąć temat. Pracował nad czymś nietypowym, ugniatając między palcami masę brunatnego koloru. Nadając jej kształt odpowiedni dla zaplanowanej czynności. Poddaną przez białowłosego chłopaka myśl podchwyciła jednak Maxine. Dla niej wyznanie młodzika zdawało się stanowić mały (acz istotny) fragment znacznie większej układanki. Podeszła do pochylonej nad brzegiem jeziora sylwetki i przestudiowała widoczne w tafli odbicia. Koniec końców, podniosła zabłąkany kamyk, a następnie, kucnąwszy obok chłopaka, puściła po powierzchni kaczkę. Świat po drugiej stronie lustra uległ rozmyciu. - Nie, ja wyglądam tak samo. Seth i Verna również - zeznała czarnowłosa. Jej brwi i nos na chwilę się zmarszczyły. Po drugiej stronie zdeterminowanych patrzałek można było niemalże zobaczyć trybiki z uporem pracujące nad rozwiązaniem poddanej zagwozdki. - A *w jaki sposób* tu trafiłeś, Peter? Co się stało? Co pamiętasz? - rzuciła nową myśl, chcąc pchnąć ich wspólne rozważania na nowe tory. - Pójdę się rozejrzeć - rzuciła za ich plecami Verna. Jej kroki zaczęły się oddalać. Pete poczuł się lekko zaniepokojony swoją „wyjątkowością”. Wcześniej sądził, że jego towarzysze znaleźli się w tym miejscu na takich samych zasadach jak on. Najwyraźniej było inaczej. - Cóż, ostatnie, co pamiętam, to widok wschodzącego słońca. To był dla mnie bardzo bolesny spektakl, a potem znalazłem się tutaj, Maxine. Wstępnie przypuszczałem, że być może zostałem tu teleportowany, ale najwyraźniej sprowadzono mnie w jakiś inny sposób lub przeniesiono do tego ciała tylko moją świadomość. O ile takie coś w ogóle jest możliwe. Zmącona rzutem Maxine tafla zaczęła wracać do normy. Peter przyglądał się odbiciu zwracając większą uwagę na swój kolor włosów. Cóż będzie się musiał przyzwyczaić do białego. Zaczął się zastanawiać, czy jego nowe ciało zostało stworzone od podstaw, czy też należało wcześniej do kogoś innego. - Nie zdziwiłabym się, gdyby właśnie taka sytuacja miała miejsce, ale... wydaje mi się, że istnieją też inne interpretacje. Twoja jaźń mogła trafić tu dopiero po śmierci. Lub jest kopią świadomości kogoś innego. Kwestia ciała przedstawia się podobnie. Mogło zostać skradzione, utkane na wzór już istniejącego lub wyłuskane z czyichś wspomnień. Widziałam dziwniejsze rzeczy. - Tu skierowała spojrzenie na Setha, który właśnie otworzył zaciśnięte dłonie, wypuszczając na światło księżyca garść... owadów. Przypominały motyle widywane w książeczkach dla dzieci, były wykonane z rdzawej gliny, a trzepot ich skrzydeł charakteryzował się mechanicznością, grając Matce Naturze na nosie. Mimo to, insekty bez problemu wzbiły się w powietrze i rozpierzchły po okolicy. - Oto przykład - skwitowała scenę Maxine, obdarzając jasnowłosego uśmiechem. Ostatnio edytowane przez Shartan : 02-06-2023 o 21:13. |
28-05-2022, 08:09 | #12 |
Reputacja: 1 | Another blasted customs post Another bloody foreign coast Another set of scars to boast We are the road crew That's right Motörhead - (We Are) The Road Crew Tym razem nie uświadczyła stanu nieważkości czy bezgranicznej pustki. Cały proces był równie szybki, prosty i naturalny co przejście z jednego pomieszczenia do drugiego. Dopiero różnica w wystroju nieco ją skonfundowała. Nowa lokacja była salą obrad - świadczyły o tym liczne krzesła, podłużny stół, biała płachta na jednej ze ścian oraz projektor zwisający z sufitu. Sześć okien szczelnie zasłonięto przy pomocy zmechanizowanych żaluzji, a cztery pary kloszy beznamiętnie oświetlały swoim światłem zgromadzonych. Tych ostatnich było w sumie pięcioro - chłopiec, dwie kobiety oraz dwóch mężczyzn. Wysoki osobnik w ciemnym garniturze pierwszy zwrócił uwagę na przybycie białogłowej. Z wyczuwalną inicjatywą i energicznością osoby odpowiedzialnej za prawidłowy przebieg spotkania zbliżył się do dziewczyny i kulturalnie skłonił. - Ach, pani Aurora! Jakże mi miło! Czekaliśmy na panią - stwierdził tonem oscylującym między profesjonalną grzecznością i obsesyjną pedantycznością. Wyglądał niemalże normalnie, jeśli nie liczyć twarzy. To ta ostatnia rzucała cały jego wizerunek w odmęty kafkowskiej groteski. Biała jak kreda, z oczyma zastąpionymi czarnymi wyziewami oraz ciągiem smolistych szwów w miejscu, gdzie normalni ludzie posiadali usta. Gdy mówił, spomiędzy wiązań rozchodziły się na boki strużki siwego dymu naznaczone drobinami kurzu. Całość wieńczyła idealnie wystylizowana, designerska fryzura, jakiej nie powstydziłby się rekin z Wall Street. Włosy miały kolor szczerego złota, acz w niektórych miejscach dało się dostrzec delikatne refleksy srebra. - Nazywam się Witherwood. Nicholas B. Witherwood. Moja karta. - Płynnie wręczył dziewczynie biały prostokąt, po czym kontynuował. - Będę koordynatorem państwa grupy podczas tego zadania. A teraz, skoro wszyscy jesteśmy w komplecie, możemy przystąpić do omawiania szczegółów. Zechcą państwo spocząć. Pozostałe postaci - nie okazując nawet w połowie tak wielkiego entuzjazmu co chodzący koszmar w garniturze - zaczęły obsadzać krzesła bliżej projektora. Aurora rozejrzała się po zgromadzonych. Dawała sobie czas, aby każdego z osobna ocenić i wstępnie określić. Dopiero po tym usiadła z pewnością siebie (lub pewną siebie bezczelnością). Prawie jakby w jej głowie to ona tu była gospodarzem. Samo towarzystwo jawiło się jako zebrane na zasadzie łapanki czy innego spędu. Na pierwszy rzut oka cech wspólnych próżno było szukać, choć może współzależności miały ujawnić się później. Postaci stanowiły zlepek cudackich indywiduów, a ich ekscentryczność zahaczała o kompletne odrealnienie, grożąc pochłonięciem biernego obserwatora. Najsilniejsza w tym aspekcie zdawała się smukła i nienaturalnie wysoka kobieta w sukni łączącej kolorystykę bieli i seledynu. Jej sunące kaskadami po plecach włosy miały kolor i konsystencję płynnego metalu, a grzywka tworząca stylizowaną przesłonę niemal skrywała oczy. Niestety, tylko “niemal.” W odartym z emocji, heterochromicznym spojrzeniu tkwiło coś, czego Aurora nie była do końca w stanie - lub nie chciała - ubrać w słowa. Znała sadyzm, apatię i znieczulicę. Sama zdołała zakosztować ich nieraz, ale zawsze wynikały one z oddalenia się od ludzkiej natury. Z całkowitego zezwierzęcenia na rzecz bestii. Natomiast oczy patrzące w stronę wampirzycy były... obce. Obce, zimne i odległe jak wygasłe gwiazdy. Nigdy nie zgłębiły, czym jest człowieczeństwo i nie wyrażały w tym kierunku najmniejszej inklinacji. Druga kobieta oferowała swoją osobą psychologiczną przeciwwagę dla pierwszej. Nie dlatego, iż rezonowały od niej empatia, czułosć czy matczyne ciepło. Nic z tych rzeczy. Właściwie to już jedno spojrzenie na nią wystarczyło, by stwierdzić, że pochodzi z Rodu Malkava. Bijące z jej ślepi szaleństwo miało jednak niezaprzeczalne podwaliny w ludzkich wspomnieniach, odczuciach i emocjach, a jowialny uśmiech oraz emanująca aura beztroski sprawiały, że jej persona wydawała się preferowaną alternatywą względem towarzystwa "Żelaznej Damy”. W połączeniu z ostro zarysowanym makijażem w stylu New Wave, stylowo rozcapierzona i przesączona sprejem fryzura Córy Marida nadawała jej wygląd nastoletniej uciekinierki z lat osiemdziesiątych. Elementy ubioru nijak ze sobą nie współgrały. Efekt opinającej ciało siatkowej bluzki był niwelowany przez tandetną naćwiekowaną kurtkę, a cukierkowe przypinki zadawały kłam wojskowym butom. Wampirzyca siedziała z łokciami opartymi o stół, podtrzymując lewą dłonią głowę. Uśmiechała się do Aurory jak do najlepszej psiapsiółki, a gdy ta spojrzała bezpośrednio w jej stronę, odchyliła prawą klapę kapoty ukazując... plakietkę pracownika znanej sieci supermarketów. Ta dumnie głosiła “Hello, my name is Nicole”. Samo imię zostało chaotycznie nabazgrane różową kredką i przyozdobione uśmiechniętym słoneczkiem. W porównaniu z dwójką pań, panowie balansowali chwiejnie na granicy zwyczajności i pospolitości. Chłopiec miał około jedenastu lat, niebieskie oczy i gęstą czuprynę czarnych włosów. Nosił przyduże spodnie cargo w jaskrawym kolorze, a rękawy jego szarej bluzy były znacznie za długie, przez co ukrywały niemal całe dłonie - wystawały z nich jedynie opuszki palców. Na wpół opierał się, a na wpół leżał na stole, obserwując pozostałych sennym spojrzeniem typowym dla najedzonego kota. Mężczyzna był w średnim wieku i miał sporą nadwagę. Czterdziestkę przekroczył już dawno, a od pięćdziesiątki dzieliły go osobista niechęć oraz kilka kartek z kalendarza. Jego strój przedstawiał stereotyp amerykańskiego bikera z drugiej połowy poprzedniego stulecia - glany, jeansy, wyblakły t-shirt i bandana, która zapewne ukrywała pokaźną łysinę. Na pozbawionej rękawów kurtce miał masę naszywek, a z karku zwisał mu srebrny łańcuszek. Z zakrywającej twarz brody wiek wyparł większość czerni i zastąpił ją siwizną. Motocyklista sprawiał wrażenie niespokojnego. Gdy słuchał wypowiedzi Nicholasa, jego prawe kolano drgało raz po raz, zdradzając klasyczny objaw nerwicy. Aurora odpowiedziała Malkaviance delikatnym, ale przyjaznym uśmiechem i ciepłem w oczach. Definitywnie chwilowo ona najbardziej przypadła jej do gustu. Zrezygnowała z krzesła i oparła się barkiem o ścianę zaplatając ramiona. - Co to za miejsce, które mamy uchronić? Potrzeba szczegółów. Wymiary, lokalizacja, znaczenie praktyczne i uznaniowe - zaczęła pierwszą serię pytań i w zasadzie zaraz wystrzeliła kolejną. - Jaka jest okolica? Centrum Nowego Jorku, czy Ziggurat Inków? - pytała dalej, celowo podając dwie skrajne opcje, aby podkreślić, że ma to duże znaczenie i taktyka może zupełnie się zmienić zależnie od odpowiedzi. Ostatnio edytowane przez Highlander : 06-06-2023 o 17:40. |
31-05-2022, 09:05 | #13 |
Reputacja: 1 | - Heh. Założę się, że wiem... - wymruczał z satysfakcją chłopiec, utkwiwszy spojrzenie w mężczyźnie przy rzutniku. Ten, ulegając nieznacznie presji błękitnych ślepi, wyprostował się i poprawił garnitur. Zaraz potem odchrząknął, przechodząc do wyjaśnień. - Kwestia dotyczy pewnego małego miasteczka na Alasce. Miejsce leży siedemdziesiąt kilometrów na południowy zachód od Borrow i nazywa się Silver Falls. - Chciałeś powiedzieć “nazywało się”. Z tego co wiem, poszło z dymem na początku lat 90 tych. Pieski Sabatu wpadły na kawę, po czym wybiły do nogi Camarillę i śmiertelnych - wciął się z namacalnym zniesmaczeniem motocyklista. - Ho? Pana Aniołka chyba trochę uwiera aureolka. Do Silver Falls wpadli na grilla miłośnicy kołków i wody święconej. Nie zdjęli butów, rozpychali się łokciami, a pod koniec bezczelnie piekli przy ratuszu nieumarłe kiełbaski - skontrowała Malkavianka nadmiernie przesadnym tonem zarezerwowanym dla niezbyt bystrych dzieci. - To, co się stało... to, co może się wydarzyć w miasteczku jest, z naszej perspektywy kwestią mało istotną. - Nicholas odzyskał inicjatywę nim wymiana zdań zdążyła eskalować. Ponownie skierował konwersację na właściwe tory. - Silver Falls to zaścianek. Liczy niespełna trzystu mieszkańców. Większość z nich zna się przynajmniej z widzenia, jeśli nie z imienia i nazwiska. Dziedziców Kaina jest w mieście tuzin, choć... jak zasugerował pan Cage, może pojawić się ich przynajmniej drugie tyle. Jeśli będziemy ostrożni, problem łowców nie powinien nas objąć. Mają inne preferencje oraz priorytety. Tak jak i my. Aktywność pozostałych istot nadnaturalnych jest niemal zerowa... - Nie licząc tego Prawdziwego Fey, który, jeśli tylko obudzi go harmider, powyrywa nam ogony z tyłków i zniszczy podczas swojej pobudki główną nagrodę. Trudno było wywołać zdziwienie na twarzy nie posiadającej ust i oczu, ale chłopakowi o niebieskich ślepiach jakoś się to udało. Swoją ostentacyjną kwestią zaszachował Witherwooda, który na chwilę zaniemówił. Malkavianka i chłopak najwyraźniej nadawali na podobnych częstotliwościach, bo oboje zdawali się sączyć zakłopotanie koordynatora grupy. Powoli i z satysfakcją, jak najsłodszy trunek. Skrępowanie szybko ustąpiło jednak miejsca profesjonalizmowi i człowiek bez twarzy wznowił swoją ekspozycję. - Ehm. Tak. Owszem, zgadza się. Jak słusznie zauważył sir Clawton, cel naszej misji jest strzeżony. Dotarcie do niego będzie wymagało finezji i subtelności. Zapadła cisza. Kapkę niezręczna, odrobinę krępująca. Jedna z rodzaju tych, gdzie każdy czeka, aż ktoś inny zabierze głos. Aurora zdziwiła się nie mniej niż Witherwood, ale była w lepszej pozycji, aby zachować to dla siebie. - Czyyyli… - zawiesiła na moment piękne sylaby płynące z jej gardła. - Celem obrony nie jest stricte Silver Falls, ale Fey… szykuje się potyczka między Camarillą i Sabatem i nie chcemy, aby nam się obudził. Dobrze wnioskuję? - Ma Pani sporo racji, Pani Auroro - zgodził się, koordynator. - Jeśli dojdzie do konfrontacji pomiędzy tymi frakcjami, istnieje duża szansa, że ów byt się przebudzi. Niszcząc, jak to barwnie opisał sir Clawton, “główną nagrodę”. Fey strzeże wrót. Wrota są kruche, nadgryzione zębem czasu i ówczesną banalnością świata. - Więc w przypadku przebudzenia strażnika złożą się jak domek z kart, a zawartość skarbca przepadnie bezpowrotnie - dodał chłopak, tłumiąc ziewnięcie. - A do tego zwyczajnie nie wolno nam dopuścić. Nie jeśli mają Państwo zamiar wypełnić swoje zobowiązania wobec Sędziów - dokończył Witherwood. - Ale przecież to już się stało. Całą mieścinę szlag trafił - wytknął motocyklista. Córka Malkava zachichotała. Dzieciak westchnął i przewrócił patrzałkami tak ostentacyjnie, że niemal wyskoczyły z oczodołów. Przez ułamek sekundy na brodaczu spoczęło nawet beznamiętne spojrzenie “Żelaznej Damy”. - Czas jest w tym miejscu zaledwie sugestią. Wystarczy tylko przeciąć właściwą nić. Rozdrapać odpowiednią ranę - szara kobieta po raz pierwszy zabrała głos. Dźwięki wydobywające się z jej gardła były równie przyjemne co odgłosy ostrza sunącego po kruchej warstwie szkła. Może i sylaby układały się w słowa, struktury gramatyczne i typowe wzorce wypowiedzi, ale... spajał je jakiś kostyczny, nakrapiany mistyczną entropią fałsz. Stanowiły bluźnierstwo względem ludzkiego słuchu. Aurora słuchała i zbierała informacje. Oburzenie harleyowca nie było bezzasadne. Ona dotąd zakładała, że Silver Falls jest zniszczone, wrota wciąż stoją i szykuje się runda druga, a tu proszę… sugestia podróży w czasie? Dawno nie słyszała o takich fenomenach. - Ile mamy czasu na przygotowania? Camarilla czy Sabat wiedzą o tym miejscu i mają korzyść w zniszczeniu go, czy martwimy się, że rykoszetem oberwie? Mamy jakąś wiedzę o przewidywanych siłach wroga? Będą jakieś inne grupy z nami sprzymierzone, czy nasza wesoła gromadka to wszystko? – Słowa Aurory miały siłę, a jej głos był… piękny. Chciało się go słuchać. Dać jej mówić. Koił on nawet gdy był tak… władczy. - Czas i pieniądze nie grają roli, jednak swoje prośby związane z wyposażeniem muszą ograniczyć Państwo do jednej torby podróżnej na osobę. Choć pani Vin’saga ma rację, jeśli chodzi o naturę tutejszej czasoprzestrzeni, to pozwolę sobie dodać, że historia staje się mniej podatna na sugestie z każdym dodatkowym tobołem - objaśnił Witherwood. Córa Malkava prychnęła z udawaną dezaprobatą. - Czyli co? Że niby helikopter bojowy odpada? Do chrzanu z taką robotą! - Dorzuciła, waląc dłonią w stół. Gest zaskarbił jej uwagę wszystkich pozostałych członków zespołu, na co chyba liczyła od samego początku, bo zaraz przeszła do kolejnej kwestii. - O. Właśnie. Co z przeszkadzajkami, które mogą nam wszystko schrzanić? Z wścibskimi oczętami, gadatliwymi dziubkami i lepkimi paluszkami? Jeśli okaże się, że ściany mają uszy, to czy mogę zabić je na głucho deskami lub zrobić z nich barszczyk? - Wyszczerzyła się promiennie do organizatora, trzepocząc rzęsami z wprawą hollywoodzkiej gwiazdeczki. Ten wstępnie odpowiedział zmęczonym jęknięciem, ale natychmiast się opamiętał. - Właściwie to mają Państwo carte blanche, jeśli ingerencja tych “przeszkadzajek” miałaby narazić powodzenie misji. Prosiłbym jednak o rozsądek i wstrzemięźliwość. - Oczywiście! “Rozsądna” to moje drugie imię - zapewniła obłąkana wampirzyca. - No to pewnie na pierwsze masz “Nie” - podsumował od niechcenia mężczyzna z brodą. Nicole wybałuszyła oczy w niemym zdumieniu. - Zaglądałeś mi do dowodu?! - syknęła podejrzliwie, przerywając milczenie. Biker zastanawiał się, czy kontynuować tę (z góry skazaną na porażkę) werbalną potyczkę, ale zrezygnował. Inne, znacznie ważniejsze myśli nie dawały mu spokoju. - Nie no, sorry ferajna, ale ja nie odpuszczę. Chcecie przenieść się w czasie? Od tak, bez niczego zmienić historię? A do tego mówicie o całej partii jakby ruszała was ona równie mocno co wyskok do monopolowego po zapasową flaszkę? Przecie to – - Panie Cage, w żadnym razie nie staramy się bagatelizować sprawy, osobiście ręczę za stuprocentowy profesjonalizm podjętej przez nas... – zaczęła istota w garniturze, ale chłopak wszedł jej w słowo. - Witherwood, jemu chodzi raczej o… hm. Brak poczucia dramatyzmu? Jest rozczarowany tym, że nie spędziliśmy trzech godzin debatując nad niemożliwością temporalnych przechadzek, nie rozprawialiśmy przez kolejne cztery o ich niemoralności i nie ukoronowaliśmy całego posiedzenia biadoleniem jak to jedna, najmniejsza nawet pomyłka może mieć katastroficzne skutki dla całej rzeczywistości. Zgadłem Cage? – zapytał dzieciak, zakończywszy wyliczankę na palcach lewej dłoni. Jego narkoleptyczna postawa ustąpiła miejsca bystremu oratorowi. - Uh. Um. No. Jak w mordę strzelił. Czytasz mi w myślach, czy co? – Zdziwienie i zażenowanie walczyły o przejęcie kontroli nad mimiką motocyklisty. Clawton potrząsnął bez przekonania głową. - Nah, nic z tych rzeczy. Po prostu ja też mam „poczucie dramatyzmu”. Wrodzone, można by powiedzieć. W moich stronach jest potrzebne do przeżycia. Ale spójrz na to inaczej. Zakładam, że jeszcze kilka godzin temu miałeś lotny stan skupienia. Ktoś cię wskrzesił, zafundował rytuał przejścia, postawił przed ucieleśnieniem jednego z biegunów żywiołów, przebudował od podstaw twoje nieumarłe dupsko, a na koniec wykopał do salki konferencyjnej poza czasem i przestrzenią, gdzie czekało pięciu innych frajerów, których spotkało to samo. Na twoim miejscu komplikacje fabuły wychodziłyby mi uszami, a sugestię czasowej wycieczki przyjąłbym bez zmrużenia oka. Ale hej, to tylko ja. – Lawina słów ustała, a małolat, porzucając perspektywę dalszej konwersacji, odchylił się w fotelu i zatonął między fałdami swej przydużej bluzy. Cage zamknął na wpół rozdziawioną jadaczkę, a Witherwood pokiwał z uznaniem głową. - Trafne podsumowanie. Ale wracając do pytań pani Aurory... są Państwo zdani wyłącznie na siebie. Nie ma żadnej grupy wsparcia. Witherwood ponownie przejął werbalną pałeczkę. - Jednak wbrew pozorom jest to aspekt w gruncie rzeczy pozytywny. Wiąże się bowiem ze swobodą działań oraz z dowolnością wyboru wrogów i sprzymierzeńców. To grupa decyduje o sposobie przybycia do miasta, potencjalnych miejscach pobytu i rodzajach interakcji ze rdzenną populacją. - Hm. Czyli cała piaskownica nasza. Niech będzie i tak. Ile czasu mamy zanim uaktywnią się Sabatnicy i/lub łowcy? - Dopytał pragmatycznie chłopak. - Jeśli się uaktywnią - poprawił go koordynator. - Będą Państwo mieli od trzech do pięciu dni na umocnienie swojej pozycji. Potem może dojść do potencjalnej eskalacji konfliktu. Ostatnio edytowane przez Highlander : 07-06-2023 o 19:02. |
01-06-2022, 18:58 | #14 |
Reputacja: 1 | Peter przyglądał się z ciekawością owadom. Przestał też się zastanawiać nad tym, jak tu trafił, bo możliwości było zbyt wiele, a na obecną chwilę i tak nie miało to znaczenia. - Interesująca umiejętność. - Pewnie dodałeś już dwa do dwóch. Nasza trójka zna się od dawna. “Dawna”. Hm - powtórzyła ostatnie słowo, mentalnie przyglądając się mu ze wszystkich stron. W podobny sposób analizowała ubiór błękitnolicego chłopaka oraz jego czuprynę. - Szczerze mówiąc, to nie do końca. Naturalnie domyśliłem się, że znasz się z Sethem, ale nie sądziłem, że również z Verną. Chociaż teraz, to wydaje się oczywiste. Cóż, za bardzo zajmowało mnie, jak się tu znalazłem, ale doszedłem do wniosku, że tego i tak nie uda mi się ustalić. Przynajmniej na razie. - Ciekawe, że ściągnięto tu trójkę znajomych wampirów i mnie, chociaż byłem wam całkiem obcy. Wydaje mi się, że takie dobranie składu ma jakiś ukryty sens, choć ten na razie nam umyka. W każdym razie cieszę się, że trafiłem na was, a nie na tego gościa, który w nowych znajomych na dzień dobry ciska ogniste kule. W sumie, to nieco dziwne, że nie zorganizowano nam jakiegoś komitetu powitalnego. Nieco go to zdziwiło, bo byli tu jakiś czas, a nikt się po nich nie pofatygował. - Może o nas zapomniano albo trafiliśmy tu przez pomyłkę? - zastanawiał się Peter. - Hmm. A *kiedy* obejrzałeś ten wschód słońca, Peter? Pamiętasz rok? Miesiąc? Dzień? Jakieś szczególne wydarzenia, których moglibyśmy użyć jako punktu odniesienia w czasie? - Oczy zaiskrzyły jej determinacją, którą podszywała cienka warstwa wścibskości, a natłok pytań sugerował, że dziewczyna zdołała dopatrzyć się w sytuacji dodatkowych zmiennych. - To było 11 marca 2020 roku. Sądząc po pogodzie powiedziałbym, że to było wczoraj, ale nie wykluczam, że mogło minąć nieco więcej czasu. Chociaż sam Pete raczej skłaniał ku tej pierwszej opcji. Na twarzy dziewczyny zatańczyło zrozumienie. - Czyli rolę w obecnej szaradzie odgrywa nie tylko zaburzona przestrzeń, ale również czas. Nasza trójka trafiła tu prosto z... - Maxine nie dane było dokończyć myśl, bo po polanie rozległ się trzask (i blask) elektrycznego wyładowania. Drzewa odbiły zgrzytliwy pogłos, a czyjaś sylwetka przecięła powietrze obok rozmawiającej pary, uderzyła z impetem w taflę jeziora i zniknęła pod jej powierzchnią. Po zwierciadle wody rozpierzchły się zygzaki jaskrawego błękitu. Stojący nieopodal Seth odwrócił się w stronę Maxine i Petera, a jego twarz, mimo zamkniętych ślepi, zdradzała rozdrażnienie. - Mamy towarzystwo - wyjawił, nie otwierając oczu. - Zauważyłem. Zdaniem chłopaka nowy gość wybrał sobie bardzo niedogodny moment na dramatyczne wejście. Pete ciekawy, o co chodziło z tymi zawirowaniami czasu, a teraz musiał nieco poczekać na odpowiedź. Spomiędzy pobliskiej kępy krzaków wyłoniła się lewitująca nad ziemią kula elektryczności. Klosz trzeszczał, brzęczał i buzował. Przywodził na myśl gniazdo rozjuszonych owadów, ale sylwetka tkwiąca w jego wnętrzu była w zasadzie ludzka - jeśli tylko zignorować fakt, że miała niewiele ponad pół metra wzrostu. Uniosła dłoń i wycelowała oskarżycielsko palcem w stronę roztrzęsionej sylwetki, która właśnie wygrzebała się z wody. - Łapy precz-zzz, sierściuchu! - rzuciła ostrzegawczo, czemu towarzyszyło natężenie pola elektrycznego. Verna, której już drugi raz tej nocy zafundowano przymusową kąpiel, poderwała się do pionu i obnażyła kły. Jej oczy zaszły czerwienią, a dłonie upodobniły się do pazurzastych łap. - Powyrywam ci flaki i nakarmię nimi zanim zdechniesz... - warknęła, brnąc z determinacją w stronę lewitującego obiektu. Do akcji od razu dołączyła się Maxine. Lub raczej próbowała ją natychmiast przerwać. Zablokowała koleżance drogę, stając z uniesionymi rękoma między nią i kloszem energii. Co ciekawe, zdawała się bardziej zaniepokojona tym pierwszym zagrożeniem. - Spokojnie, to na pewno jakieś nieporozumienie! Verna, odpuść, weź się w garść i powiedz mi proszę, co się stało - poradziła koleżance stanowczym tonem, balansującym na krawędzi polecenia. Rozjuszona wampirzyca postąpiła jednak kolejny krok. - Verna, daj spokój... - Zejdź mi z drogi, Max! Nogi z dupy jej powyrywam! Owadzia dziwka potraktowała mnie prądem! - wykrzyczała nieumarła, po raz kolejny zmniejszając dystans. - Bo chciałaś mnie zzz-złapać! - poskarżyła się nie mniej poirytowana postać w kloszu. Peter przysłuchiwał się tej niezbyt miłej wymianie zdań z mieszanymi uczuciami, bo chociaż dostrzegał pewne zabawne elementy w tym, co się właśnie stało, to bardziej był zainteresowany dokończeniem przerwanej mu rozmowy. - Wy też się znacie? Po wymianie wzajemnych uprzejmości nie wykluczał, że do grona dołączyła kolejna znajoma Verny i pozostałych. Peter chciałby jak najszybciej wrócić do przerwanej rozmowy, ale wszystko wskazywało na to, że będzie musiał na to przynajmniej chwilę poczekać. - Nie - stwierdziła Maxine, ani na chwilę nie odrywając oczu od drugiej wampirzycy. - Pierwszy raz widzę tę fruwającą jędzę na oczy - wywarczała Verna. Jednak pytanie Petera i defensywna postawa koleżanki nieco ją rozluźniły. Opuściła ręce, a jej paznokcie wróciły do (mniej-więcej) normalnych rozmiarów. Widząc, że napięcie zostało rozładowane, postać w kloszu zniwelowała swoją barierę, ukazując się w pełnej krasie. Bzyczące stworzenie mierzyło kapkę ponad sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. Miało kobiece kształty oraz (względnie) ludzką twarz, jeśli nie liczyć czułek oraz fasetowych oczu. Jej tułów łączył się zarówno ze zwyczajnymi biodrami, jak i z uzbrojonym w żądło odwłokiem. Nosiła pasiasty strój, a z pleców wystawały jej dwie pary skrzydeł. Innymi słowy, nieumarli patrzyli właśnie na antropomorficzną pszczołę. Ale istocie tej – podobnie jak przestudiowanemu wcześniej przez Petera niebu – czegoś brakowało. Realności? Odpowiedniego osadzenia w fizycznej rzeczywistości? Tak. Właśnie. Jakby ktoś utkał całe jej jestestwo nie z tkanek i juchy, ale ze skumulowanych kaprysów i marzeń należących do bandy rozpieszczonych ośmiolatek. Kształt, strój oraz sposób wypowiedzi stworzenia z łatwością zapewniłyby mu rolę gwiazdy bajki na dobranoc (lub chociaż ubóstwianej przez najmłodszych widzów postaci tła). Latające dziewczę chyba w pewnym stopniu zaskoczyło każdego w grupie. Pete miał już za sobą wiele na tym świecie, ale antropomorficzną pszczołę widział po raz pierwszy. Jego towarzysze być może również. Bazujące na prądzie umiejętności też wydały mu się interesujące. Szykował się już, by o nie zapytać, gdy latadło, nie zdradzając krzty speszenia, prześcignęło go z własnym pytaniem. Bezczelnie wytknęło przy tym wampira palcem, jakby to on był największym dziwolągiem na polanie. - Łał, jesteś Kiasydem?! – Pytaniu towarzyszyło błyskawiczne zmniejszenie dystansu, a antropomorficzny owad zaczął krążyć wokół Petera, przyglądając mu się z różnych stron. Z tym wyglądem (i niektórymi umiejętnościami) rzeczywiście mógłby uchodzić za Kiasyda. Słowa dziewczyny znów skierowały jego myśli ku nowemu ciału. Teraz, kiedy już minął szok, chłopak stwierdził, że jego nowy wygląd nawet mu pasuje. Jedynie ten odcień skóry był nieco problematyczny, ale może w przyszłości uda mu się coś z tym zrobić. - Potrafisz tworzyć iluzzz-zje? Zzz-znasz jakieś gobliny? Wiesz, jak wywoływać duchy? - Istota przemieszczała się przy każdym pytaniu, aż w końcu zatrzymała się młodzikowi tuż przed nosem. Wręcz buzowała fascynacją. Nieumarły odruchowo miał już odpowiedzieć na pytanie związane z iluzją, ale wtedy padły kolejne. Przeszło mu przez myśl, że – podobnie jak cielesna powłoka – posiadane przez niego moce mogły ulec zmianie. - Wygląda na to, że masz nową fankę, Pete – skwitowała pogodnie Max. Z kolei wampirzyca w czapce nie podzielała pozytywnego nastawienia koleżanki. Właściwie to rozglądała się wokoło jakby szukała dostatecznie dużej packi na owady. -Jestem Peter. Vernę już poznałaś. To Seth i Maxine, a ty jak się nazywasz? Chłopak uznał, że przedstawi siebie i resztę. Choć jeśli owadzia dziewczyna uważnie słuchała, to część imion już znała. - Zzz-zera, bardzo mi miło! Jestem chimerą Pani Zzz-zieleni! - zadeklarowała, dumnie wypinając pasiastą pierś. - A wy pewnie trafiliście tu zzz-ze świątyni, niewiele pamiętacie i macie wiele pytań? - zapytała twierdzącym tonem, jakby cały scenariusz znała już od podszewki. Peter kiwnął głową na znak potwierdzenia. - W takim razie mogę was zzz-zaprowadzić do zzz-zagajnika! Pani z pewnością ucieszy się na wasz widok - powiedziała, energicznie przytakując samej sobie. - Będziemy wdzięczni – zapewnił błękitnolicy wampir. Do tej pory błądzili w ciemnościach, a teraz pojawiła się w końcu możliwość, że ich sytuacja się nieco rozjaśni. Seth uniósł lewą dłoń, wysłane przez niego na zwiad stworzenia zleciały się ponownie i zlały w pojedynczą brunatną masę. Pete zastanawiał się, czy drugiemu krwiopijcy udało się dzięki nim czegoś dowiedzieć, jednak zlepek brązu zniknął wewnątrz rękawa właściciela nim chłopak zdążył zadać pytanie. Rudy poprawił mankiet, skinął grzecznościowo głową ludzkiemu insektowi, mruknął coś pod nosem mijając Maxine i stanął przy brzegu nieopodal Petera, pozornie straciwszy zainteresowanie konwersacją. - Oczywiście, chętnie spotkamy się z Twoją Panią. Jestem pewna, że będzie zdolna nieco przybliżyć nam sytuację - zapewniła pojednawczo czarnowłosa dziewczyna, skupiając na sobie całą uwagę Zery. Jak rodzić starający się zabawić rozkapryszone dziecko. Za plecami purpurowego wampira rozległo się ciche, konspiracyjne syknięcie. Seth wciąż spoglądał na taflę jeziora, gdy zagadał ukradkiem do drugiego krwiopijcy. Jego głos brzmiał jak zza grobu. - <Mam nadzieję, że orientujesz się w klanach, mój “Kiasydzie”, bo rozczarowanie tej małej może nam się wszystkim odbić czkawką. Uśmiechaj się, zgadzaj i przytakuj, bo Fey nie lubią, kiedy coś idzie nie po ichniemu. A w tych trawach czają się paskudztwa znacznie gorsze od niej, które tylko czekają na najmniejsze faux pas...> Peter był kapkę zdziwiony grobowym głosem Setha. Może i znajdowały się tu mniej przychylnie nastawione Fey od Zery, ale na razie ich nie spotkali. Poza tym, mogli przecież trafić do miejsca pełnego istot wzbudzających znacznie większą grozę niż jakieś tam baśniowe skrzaty. Chłopaka ciekawiło też, dlaczego jest ich tu aż tyle… Żywił również nadzieję, że Sethowi nie chodziło o „klany” Fey, bo wtedy rzeczywiście mógłby zaistnieć problem. Miał zamiar unikać potencjalnych faux pas, ale nigdy nie wiadomo, czym można przypadkowo zwrócić na siebie uwagę. W końcu zainteresowanie Zery zaskarbił sobie całkiem pasywnie, w wyniku jej przepalanki z Verną. Z kolei jego własna ciekawość dotyczyła natury innych cudacznych stworzeń zamieszkujących to miejsce… choć dobrze zdawał sobie sprawę, że impulsowi temu lepiej było nie folgować. Przynajmniej na razie. Ostatnio edytowane przez Shartan : 09-06-2023 o 09:23. |
12-06-2023, 18:50 | #15 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Arvelus : 14-06-2023 o 13:46. |
27-06-2023, 21:24 | #16 |
Reputacja: 1 | Nie wyrażając sprzeciwu względem sugestii latadła i uśmiechając się (może nieco nazbyt) promiennie, grupa krwiopijców ruszyła za swoją nową przewodniczką. Zera wskazała im udeptaną ścieżkę, toteż szybko pokonali wąski pas zieleni dzielący ich od leśnej gęstwiny. Cienka wstęga gołej ziemi stała się prawie niedostrzegalna pośród masywnych pni drzew. Nawet światło gwiazd nie było w stanie przesączyć się poprzez ich konary. Szczęśliwie owadzia panna posiadała swoje własne źródło iluminacji - jej antenki oraz odwłok pulsowały delikatnym, złotym blaskiem, wskazując wędrowcom dalszą drogę poprzez bezmiar zielska, chaszczy i gałęzi. Ale mimo to przeprawa nie była łatwa. Po około dwudziestu minutach, umorusani, podrapani i okraszeni liśćmi dotarli do skromnego rozstępu w gąszczu. Ten na pierwszy rzut oka nie różnił się niczym od setek mu podobnych, które zdołali minąć po drodze. Dopiero, gdy zbliżyli się na wyciągnięcie dłoni utkany z korzeni portal zaczął pulsować poświatą identyczną do tej roztaczanej przez Zerę. Po jego przekroczeniu wędrowców powitała ogromna polana. Ponownie mogli zobaczyć gwiazdy. Jednak nikt z grupy nie przykładał szczególnej uwagi do ciał niebieskich, ponieważ została ona w całości pochłonięta przez obiekt tkwiący pośrodku łąki. Była to ogromnych rozmiarów organiczna kopuła, na którą składały się splątane, mierzące kilka metrów grubości pnie oraz ich skrzętnie złączone korony. Z samego szczytu klosza zieleni wyłaniał się pilar srebrzystego światła. Wznosił się pod same niebiosa, rzucając wyzwanie zaścielającym je punkcikom. Peter odetchnął. Trochę, to trwało, ale w końcu dotarli na miejsce przeznaczenia. Wzrok chłopaka odruchowo powędrował ku ogromnej organicznej kopule. Czy to właśnie w jej wnętrzu znajdowała się Pani ich przewodniczki? - Im dalej zapuszczamy się w tę bajeczkę, tym gorsze mam przeczucia - warknęła pod nosem Verna, która zamykała wampirzy pochód. Najwyraźniej sceneria nie wywarła na niej pozytywnego wrażenia. - W baśń - odruchowo poprawiła koleżankę Maxine. Podziw i przestrach walczyły w jej głosie kontrolę. - Sceneria całkiem pasuje - dorzucił Pete. - Doświadczyliśmy już w zasadzie wszystkich kluczowych elementów narracji, a teraz, jeśli poprawnie zinterpretowałam schemat, czeka nas audiencja... - Oczarowanie Max zaczynało wygrywać z lękiem, a na jej licach pojawiały się pierwsze ślady dziecięcego zachwytu. - Niesamowite miejsce - przyznał białogłowy. Dopiero dźgnięcie łokciem pod żebra w wykonaniu Setha sprawiło, że czarnowłosa nieco się opamiętała. Rudy odchrząknął. - No to miejmy nadzieję, że trafiliśmy do Andersena, a nie do braci Grimm - rzucił po cichu do reszty nieumarłych. Pete pamiętał, że baśni tych drugich bywały dość okrutne, ale zwykle kończyły się całkiem dobrze. Natomiast baśnie Andersena miewały przeważnie łagodniejszy klimat, ale nie zawsze posiadały pozytywne zakończenie. - Najlepiej, jeśli udało się nam trafić do historii z dobrym zakończeniem - skwitował. Teraz chłopakowi i pozostałym pozostawało tylko czekać na pojawienie się szefowej Zery. Tyle tylko, że niekoniecznie, bo kto słyszał o władcy wychodzącym na gościniec, aby powitać petentów? Tym bardziej takich, których teoretycznie nawet się nie spodziewał? Wampiryczne grono szło więc dalej, stopniowo zmniejszając odległość dzielącą je od siedziby Pani Zieleni. Z każdym poczynionym przez krwiopijców krokiem drzewna konstrukcja zyskiwała na kompleksowości, zdradzając zarysowania kamiennych ścian oraz baszt pomiędzy grubymi warstwami drewna. Jednak architektura ta nie przywodziła na myśl ani baśniowych zamków, ani nadgryzionych zębem czasu twierdz widywanych w książkach historycznych. Była zbyt smukła, niemalże nowoczesna. Bez trudu łączyła ludzkie budownictwo z tworami Matki Natury. Całość konstrukcji opasały rozmaite kolczaste krzewy. Mierzyły jakieś półtorej metra, a tu i ówdzie zdobiły je różnobarwne kielichy róż. Główna brama posiadała wysoki na cztery metry kamienny łuk. Peter zauważył na nim szereg znaków zbliżonych do tych, które wcześniej widział w komorze z krwawym kielichem. Z kolei wewnątrz przejścia, jakby dla kontrastu, majaczyły klosze zielonego światła. Iluminacja, choć raczej niewyraźna, pozwalała zauważyć kamienne płyty oraz biegnącą przez ich środek warstwę złotych i zielonych płatków. Zera wywinęła podwójną pętlę w powietrzu i, nie mniej podekscytowana niż ci, którym służyła za przewodniczkę, wskazała obydwiema dłońmi przejście. - Jesteśmy na miejscu! - oświadczyła z dumą. - Fajno. Tylko może trzymajcie grabki przy sobie. A już na pewno z dala od ogródka, bo jakoś nie uśmiecha mi się czekać kilkaset lat, aż raczycie się wyspać - zajojczyła wampirzyca w czapce, mierząc podejrzliwie krzewy. - Och nie, zzz-zaręczam, ich urok trwa tylko kilka godzin - objaśniło uspokajająco latadło, podążając za wzrokiem Verny. Wampirzyca aż się wzdrygnęła. - Ty... ty na poważnie? Bo ja tylko żartowałam... - O tak, Pani nałożyła na mury obronne zzz-zaklęcia! - zeznała Zera, nie zauważając, że wszyscy zebrani wlepili w nią czujne spojrzenia. Seth zaśmiał się i pokręcił głową. - No patrzcie. A mówią, że życie to nie bajka. Peter podziwiał budownictwo będące połączeniem współczesnej myśli architektonicznej z zamysłami natury. Jego uwagę zwrócił również łuk, na którym znajdowały się widziane poprzednio znaki. Podświadomie czuł, że gdyby tylko mógł je rozszyfrować, zyskałaby lepsze zrozumienie swojej kuriozalnej sytuacji. - Dobrze, że mamy przewodniczkę, bo oberwanie takim zaklęciem ochronnym, to z pewnością nic miłego... - stwierdził w odniesieniu do mistycznych zabezpieczeń. Szefowej Zery jak na razie nie było widu ani słychu. Przyjdzie im pewnie poczekać na spotkanie z nią trochę dłużej niż sądził. Może świadomie odwlekała ich audiencję? Wstąpili na kwietną ścieżkę, brnąc między globami światła. Ta szybko - może nieco za szybko? - doprowadziła ich do kolejnego portalu oraz do sporych rozmiarów kolistego pomieszczenia o piaszczystym podłożu. Na środku ulokowano siedem krzeseł. Meble były w kolorze mętnego brązu i posiadały ciemnozielone obicia. Cechowały je obstrupaciałość i chybotliwość - zdawać by się mogło, że lada chwila rozlecą się na kawałki. Jakieś pięć metrów dalej, bezpośrednio przy ścianie, znajdowało się wysokie na trzy metry podwyższenie. Cylindryczne i otoczone ozdobnymi barierkami, przywodziło na myśl operowe balkony. Na nim również znajdowało się krzesło. Tylko, że już zajęte. Okupująca je kobieta trzymała na kolanach srebrny laptop, a zgrzytliwe stuknięcia klawiatury urządzenia (przywodzące na myśl raczej przedwojenną maszynę do pisania) sugerowały pośpieszne wprowadzanie jakichś danych. Przedstawicielka płci pięknej teatralnie nacisnęła jeden z przycisków i, kończąc pracę, odłożyła na bok elektroniczny prostokąt. Wstała, chcąc lepiej przyjrzeć się gościom, co pozwoliło im na to samo względem niej. Ale chociaż jej nastawienie i manieryzmy zdradzały obeznanie z otoczeniem i pewną dozę autorytatywności, to sam wygląd kobiety w żaden sposób nie sugerował kogoś, kto nosiłby tytuł Pani Zieleni. Była wysoka, smukła i kapkę blada, a jej oczy przesłaniała para okrągłych szkieł w cienkich oprawkach. Smoliste, najerzone omysiołkami włosy opadały za ramiona, widoczne na tle białej aksamitnej koszuli o długich (choć podwiniętych) rękawach. Wizerunku dopełniała czarna wstążka spięta broszą na wysokości krtani. - Ech. Znowu wampiry - stwierdziła z niesmakiem, po czym machnęła odprawiająco dłonią w stronę stworzenia ze skrzydłami. - Dziękuję Ci, Zero, możesz odejść. A wy usiądźcie. Mamy kilka kwestii do omówienia. Formalnie wskazała krwiopijcom meble pośrodku pomieszczenia. Ostatnio edytowane przez Highlander : 28-06-2023 o 08:42. |
05-07-2023, 10:38 | #17 |
Reputacja: 1 |
|
07-08-2023, 08:46 | #18 |
Reputacja: 1 | Chciał spotkać się z szefową, ale cóż nie było mu, to na razie dane. Będzie musiał poczekać. Nic, to poczeka. Na szczęście nie musiał oczekiwać zbyt długo i szybko razem z innymi ruszył w stronę kolejnego portalu. W końcu cała grupą doszli do miejsca w którym znajdowały się wątpliwej jakości meble. Zwłaszcza krzesła, ale to nie one było istotne. Najważniejsze, że w końcu stali przed obliczem tej z którą mieli się spotkać. Peter nie tak wyobrażał sobie Panią Zieleni. Raczej przypuszczał, że będzie wyglądać bardziej roślinie jeśli tak by, to można było ująć. Tymczasem Pani Zieleni wyglądała jak studentka pierwszego albo drugiego roku na jakieś uczelni. Wygląd jednak zawsze mógł zwieść. Kiedy ich rozmówczyni wskazała im miejsce w którym mogliby spocząć usiadł licząc, że krzesło wytrzyma i się nie rozwali. - Dziękuje. Peter postanowił nie komentować słów Pani Zieleni o wampirach. Z zadawaniem innych pytań uznał, że też lepiej poczekać do momentu, aż ich rozmówczyni co nieco im wyjaśni. |
20-08-2023, 18:53 | #19 |
Reputacja: 1 | - Dobrze, przejdźmy do rzeczy - zarządziła formalnie dziewczyna w okularach, gdy wszyscy już w miarę wygodnie się rozsiedli. - Macie w swoim posiadaniu dwie kule. Prosiłabym o ich zwrot, być może uda mi się coś jeszcze zrobić dla tych pechowców. - Wyciągnęła wyczekująco dłoń w stronę Petera, jakby wiedziała, że przedmioty znajdują się w jego posiadaniu. - Podejrzewamy, że zostali zamordowani, ale nie byliśmy w stanie zlokalizować... - zaczęła z powagą Maxine, ale surowe spojrzenie gospodyni sprawiło, że zamilkła. - Dobrze. To znaczy, że logicznie rozumujecie. Ale lokalizowaniem kogokolwiek kłopotać się nie musicie. Sprawa już została zażegnana, a winny ukarany. Kule - ponagliła, niczym nauczycielka oczekująca na zwrot domowych zadań. Peter zupełnie zapomniał o tych kulach. Jeśli pamięć go nie zawodziła, to powinien mieć je przy sobie. Chłopak wyjął sfery, które posiadał i położył na piaszczystym podłożu przed piedestałem Pani Zieleni będąc ciekaw co też ona z nimi zrobi. Krótka wymiana zdań między Maxine, a nową rozmówczynią sprawiła, że dowiedział się, iż osoba, która miała jakiś związek ze wstępnym “oswobodzeniem” tych mistycznych przedmiotów została już ukarana za morderstwa. Była to bez wątpienia dobra informacja. Teraz czekał na to, by zobaczyć, jak ich gospodyni postąpi z odzyskanym łupem. Ale choć Pani Zieleni nie trzymała grupy w niepewności długo, to jej dalsze działania w zasadzie odarte były z rytualistycznego podejścia. Fanty otoczyła zielona łuna i wzniosły się one na wysokość oczu okularnicy. Ta przyjrzała im się pod światło i, najwidoczniej usatysfakcjonowana ich nienaruszonym stanem, pstryknęła palcami. Z odmętów portalu za jej plecami wyłoniła się podobna do Zery istota, dzierżąc ornamentalną poduszkę. Nie zwracając uwagi na gości, pszczela służka z pokornie spuszczoną głową wyczekała aż sfery spłyną na aksamitny materiał i opuści je szmaragdowa aura. Następnie dygnęła swojej pani z szacunkiem i wyrecytowawszy coś nad przedmiotami na powrót zniknęła w przejściu. - Dziękuję za zdroworozsądkowe podejście. Tę kwestię mamy za sobą. - Przytaknęła z satysfakcją błękitnolicemu chłopakowi. Zdaniem Petera nieco dziwne byłoby, gdyby się wzbraniali oddać artefaktów, skoro i tak nie mieli pojęcia jak ich użyć, ale tak, jak powiedziała pani Zery, ten problem mieli za sobą. Teraz można było poświęcić uwagę kwestiom oscylującym wokół ich (odzyskanego) jestestwa i diablo atypowej lokalizacji. Czego gospodyni szybko się podjęła: - Wasi nowi kompani dołączą do nas w ciągu kwadransu. Do tego czasu możemy omówić podstawy obecnej sytuacji. Każde z was zginęło w specyficznych dla siebie okolicznościach. Dotyczy to w równej mierze czasu i przestrzeni. Zostaliście wskrzeszeni z racji waszego potencjału, a mnie, jako jednej z Sędziów, przypada obowiązek oszacowania waszej użyteczności dla wyższej sprawy. Czy na tę chwilę jest jasne? - zapytała z drygiem wykładowcy mającego zamiar przejść do kolejnej części prelekcji. - Jak słońce - odpowiedział Peter. Chłopak właściwie nie spodziewał się, że po przejściu na drugą stronę zostanie przywrócony do życia. Rozważał różne scenariusze, ale na pewno nie taki. W każdym razie było interesująco. Teraz pozostawało czekać, aż kobieta w okularach osądzi ich przydatność względem jakiejś tajemniczej agendy. Peterowi wydało się ciekawe, że wskrzeszono wampiry zamiast skorzystać z usług tych nieumarłych, którzy cały czas “żyli”. Zastanawiał się też, czy możliwe jest, by obenie znajdowali się w przeszłości jeszcze zanim pożegnali się ze światem doczesnym jako krwiopijcy. Na razie jednak o nic nie pytał, bo ze słów Pani Zieleni wynikało, że lada moment przejdzie do tych zagadnień. Pozostałe Dzieci Kaina również przyjęły deklarację Sędziny bez zbędnego dramatyzmu - obyło się bez krwawych łez i darcia szat. W końcu objaśnienie potwierdzało ich wcześniejsze przypuszczenia co do joty, a nikt z zebranych nie miał zamiaru zbędnie narzekać na odzyskanie jaźni i cielesnej powłoki. Nawet jeżeli te powłoki nieco różniły się od pierwowzorów, do których przywykli. - Hm. Hmmm. Choć proces jest całkowicie bezpieczny, to wciąż wymaga delikatnego doszlfowania pod względem... aspektów estetycznych. Będę musiała poruszyć tę sprawę później. Co za kuriozalny odcień... - rzuciła gospodyni lekko introspektywnym tonem, uważnie przyglądając się włosom oraz purpurowej cerze Petera. Zaraz jednak wyrwała się z naukowego transu i już miała powrócić do wykładu, gdy w słowo weszła Maxine. - Ten proces... zdaje mi się, że jest też bardzo skuteczny, jeśli chodzi o rekrutację potencjalnych kandydatów. Osoby wyrwane ze swojego czasu i przestrzeni zwykle albo nie mają do czego wracać, albo będą wdzięczne za możliwość zaczęcia od nowa. Całkiem to sprytne - skwitowała M. z fałszywą nutą uznania w głosie. - Nie jest to zamierzone. Nikt też nie jest przymuszany do przyjęcia naszej oferty współpracy - odparła Pani Zieleni, może odrobinę zbyt defensywnie.
__________________ Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master. - Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri Ostatnio edytowane przez Highlander : 20-08-2023 o 21:08. |
23-08-2023, 11:42 | #20 |
Reputacja: 1 | Alice siedziała na ziemi, opierając się o jeden z kamiennych filarów. Jej ramiona spoczywały na podciągniętych kolanach. Wzrok utkwiła w najbliższym z kolistych otworów sufitu, chociaż gwiazd na niebie jak dotąd się nie dopatrzyła. Pewnie dlatego coraz częściej rzucała ukradkowe spojrzenia na mężczyznę i chłopaka badających kielich. Ale ku swojemu pozytywnemu zdziwieniu odkryła, że w tym wypadku nie kierował nią ani głód krwi ani strach przed mroczną sylwetką goszczącą w jej pamięci. W tym momencie chciała po prostu pchnąć akcję do przodu, wybadać, co jest grane, dowiedzieć się, kto ich tu zawezwał. A jeśli ci dwaj nie chcieli pobrudzić sobie rączek, będzie musiała załatwić sprawę sama… lub – w ostateczności – zachęcić do tego śmiertelniczkę, bo przecież… zatrzymała się na ostatniej sentencji ze zgrzytem zaciętej płyty. Mrugnęła. Raz i drugi. Zaraz potem, próbując stłamsić kiełkujący w umyśle niepokój, ruszyła mentalnie wstecz. Ostatnio edytowane przez Zirconia : 23-08-2023 o 11:51. Powód: Powtórki. |