Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-08-2022, 15:33   #21
 
Coolfon's Avatar
 
Reputacja: 1 Coolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputację
Droga pod meczet przebiegła w podejrzanie przyjaznej atmosferze i chociaż przez większość czasu druga wampirzyca wisiała na telefonie to Margaux nie narzekała. Sportowe auto cięło czarny asfalt sprawnie prowadzone ręką milczącego kierowcy przez co widoki za oknem rozmazywały się gubiąc za plecami detale zanim dało się im porządnie przyjrzeć. Nocny ruch sprzyjał prędkości, ulice może nie opustoszały, ale wiele im brakowało do arterii dla kolorowego tłumu. Istniała szansa, że jeśli uda im się namierzyć cel obejdzie się bez zbędnych świadków albo konieczności ich późniejszego usuwania. Cieszyło to byłą policjantkę która nie lubiła przyciągać zbędnej uwagi.

Niestety nie przyciąganie uwagi stawało się niemożliwe kiedy jechało się nową sportową audiolą i miało za towarzystwo kogoś, kto skupiał na sobie ową uwagę samym jedynie byciem. Dało się to odczuć ledwo wysiedli z auta.

Ledwo Alessandra postawiła na chodniku parę wysokich obcasów zaraz znalazło się wokół niej grono zafascynowanych widokiem ludzi zwabionych do niej jak ćmy podążające za blaskiem świecy. Alegoria rozbawiła Ryan, bo w tym wypadku grupka śmiertelników sama nie wiedziała jak blisko spalenia się znajduje. Było też coś przewrotnie fascynującego w obserwowaniu całej sceny, a także przydatnego. Dzięki temu, że uwaga okolicy skupiała się na czym innym, ona i Max bez większych problemów oddalili się niepostrzeżenie na bok.

- Dziękuję że przyjechałeś - powiedziała cicho w ramach przywitania.

- Miałem ci pozwolić samej pakować się w kłopoty? Stary obdarłby mnie żywcem ze skóry gdyby coś ci się stało i to nie jest metafora - prychnął chociaż nie wyglądał na złego. Bardziej zniecierpliwionego. - Powiesz wreszcie dlaczego tu jesteśmy i po nam te graty?

Opierając się pośladkami o maskę wozu partnera Tremere wyciągnęła zza pazuchy zdjęcia i podała mu, pokrótce streszczając o co chodzi. Pokazała podobiznę klienta, wyjaśniła że do rana najlepiej aby był martwy i dlaczego.

Max przyjął to w ciszy i ze zrozumieniem kiwnął krótko głową patrząc jak dwie kobiety zamykają się w czarnym suvie, ale nie skomentował. Potem zabrali swoje graty i zanim reszta postanowiła jednak rozejść się na ustalone pozycje zdążyli podrzucić Johnowi jedną ze szczekaczek.

- Słyszeliście w policji o technologiach wireless? - Skomentował wkładając słuchawkę do ucha i przypinając urządzenie do paska.

- Bierz co jest i nie marudź. Chyba że wolisz komunikować się gołębiami wtedy gadaj z Carlem. Ma ich całkiem sporo i nie wszystkie robią pod siebie co półtorej minuty jeśli tylko usiądą ci na ramieniu. - Margaux wzruszyła ramionami, a na jej twarzy pojawił się krzywy uśmiech.

Przy “paf, paf, paf” przewróciła oczami.

- Uważaj wesołku bo będę zmuszona użyć na tobie środków przymusu bezpośredniego - skomentowała po czym życzyła mu powodzenia i razem z Maxem zaczęli iść w dół uliczki, aby zniknąć po chwili za zakrętem.


***

Długie włóczenie się nocą po ulicach Paryża nie było dla Ryan żadną nowością. Patrolowała je nie raz, była przyzwyczajona do monotonii i rozglądania za potencjalnym niebezpieczeństwem mogącym czaić się w ciemnych zaułkach. Gdyby wciąż żyła cieszyłby ją ten przydział oznaczający spokojną, nudną służbę gdzie nie trzeba chodzić z duszą na ramieniu po podejrzanych, kryminogennych alejkach wyglądających tak obskurnie że i za dnia miało się ciarki, a krok sam przyspieszał.

Dzisiejszej nocy nie spieszyła się nigdzie, sprawiając wrażenie zagubionej spacerowiczki która być może nie może spać, albo chce rozchodząc dręczące duszę problemy. Pogoda po czasie się zepsuła, zaczęło mżyć, lecz detektyw to nie przeszkadzało. W końcu była martwa więc z trupim spokojem wystawiała się na mżawkę i pierwsze krople deszczu. Co innego idąca za nią w oddaleniu grupa mężczyzn. Dwóch z nich widziała pierwszy raz w życiu, trzeciego znała aż za dobrze. Słyszała ich mamrotanie co pewien czas i ciche przekleństwa, zwłaszcza Maxa.

- Margo, śledzą cię. Trzech brzydkich typów. Wyglądają na skrzyżowanie neandertali i korpoludków - usłyszała w słuchawce głos Johna.

Kąciki jej ust uniosły się lekko do góry.
- Cholera… dzwonię na policję. Jeszcze mi zrobią krzywdę - odpowiedziała udając zdenerwowanie. Strach miałby sens gdyby przechadzała się po Barbes.
I nie była potworem uzbrojonym w dwie spluwy.

Czas mijał, a klienta jak nie było tak nie pojawiał się nadal. Kobieta zaczynała się martwić. Powoli nadchodził świt, oni nie mieli żadnego świeżego tropu…

Rozmyślania przerwało jej zamieszanie gdzieś z boku, poszła w tamtym kierunku i wtedy ujrzała scenę domowego piekiełka. Grupa Arabów, z czego jeden trzymał młodego dzieciaka i ewidentnie używał go jako zakładnika. Pozostali aż emanowali mieszanką strachu i gniewu, sytuacja ich również mocno ruszała.

Margaux przeklęła w myślach. Z Arabami zawsze był problem, nie umieli się zasymilować, przenosili swoje dzikie zwyczaje na cywilizowany teren. Wystarczyło sobie przypomnieć nazwisko Shafia.

Ona też się napatrzyła podczas lat służby. A teraz widziała jak dorosły, rosły mężczyzna trzyma za gardło chłopca trochę młodszego niż jej syn…

… a przez słuchawkę doszedł ją równie przerażony głos Jewel.

Cholera, była za daleko!

Wiedziała że nie dobiegnie na czas, zostawało liczyć że Alessa i Bruno dadzą radę.

Widząc co się dzieje postanowiła działać od razu.
- Max do mnie. Servio, Vachel zasuwajcie do parku i pomóżcie reszcie. - powiedziała spokojnie. Nie było miejsca na wątpliwości.

Szybko sięgnęła do kabury po pistolet, wycelowała i przez moment widziała przez długość pistoletu i tłumika swój cel. Bark okryty ubraniem mężczyzny. Nacisnęła za cyngiel i poczuła ten kontrolowany odrzut broni. Ale zamiast charakterystycznego huku wystrzału rozległo się ciche puknięcie. Łatwo je było przegapić zwłaszcza przy takich krzykach jakie miały miejsce w ogrodzie. Mężczyzna trzymający małolata krzyknął z bólu i zaskoczenia. Wyrzucił ramiona do góry jakby chciał ni to objąć nocne, deszczowe niebo czy też wykręcić jakby chciał się podrapać po plecach. A potem upadł na mokry trawnik. Przez ułamek sekundy cała scena zamarła. Zrobiło się absolutnie cicho gdy ci w ogrodzie, nawet uwolniony dzieciak patrzyli zaskoczeni na leżącego mężczyznę. Dopiero w drugiej chwili dostrzegli kobietę w dżinsowej kurtce stojącą z wycelowanym pistoletem jaka stała w otwartej furtce do ogrodu.

Gardło piekło ją, słowa "policja, proszę zachować spokój, wszystko pod kontrolą" same cisnęły się na usta. Margaux nie była już policjantką, ale nawyki zostawały. Stłumiła je i schowała broń do kabury pod kurtką żeby nie straszyć cywili, zignorowała też głos w szczekaczce.

Złapała oddech na uspokojenie i dopiero wtedy ruszyła w ich stronę. A raczej w stronę leżącego mężczyzny z nożem który wypadł mu z ręki.
- Jesteście cali, są inni napastnicy? - spytała głośno.

Jej ruch i głos wyrwał domowników ze stuporu. Kobieta w średnim wieku wyrzuciła ręce do przodu i coś głośno mówiąc skierowała się do dzieciaka. Ten podbiegł do niej i dał się jej utulić. Mężczyzna w podobnym wieku, też ubrany na arabską modłę zrobił krok do przodu ale nie podchodził bliżej. Zaczął coś szybko i gwałtownie mówić po francusku. Że ten postrzelony to chciał porwać tego dzieciaka, że to ex ich córki czy coś w takiego i wynikało, że chyba mu się należało. Margaux zaś z bliska jak stanęła nad powalonym mężczyzną zorientowała się, że niechcący chyba coś chyba odstrzeliła za dużo niż miała zamiar. Bo na plecach w jasnym ubraniu pojawiła się i szybko rosła duża plama krwi. Rana musiała być bardzo poważna, może kula rozerwała tam w środku jakąś aortę przy sercu czy coś takiego. Mężczyzna konał i tylko natychmiastowa pomoc medyczna rokowała jeszcze nadzieję, że przeżyje ten postrzał.

- Merde! - Ryan zaklęła pod nosem czując złość. Nie tak miało być. Klęknęła przy rannym.
- Idźcie do domu, nie wychodźcie póki policja i pogotowie nie przyjadą. Ty - wskazała palcem jednego z dorosłych mężczyzn - Dzwoń po karetkę. Teraz!

Ze swojego telefonu nie mogła zadzwonić, zostałby niepotrzebny ślad. Popatrzyła na rannego i nie myśląc za dużo zdjęła swoją kurtkę żeby choć spróbować zahamować krwawienie. Metaliczny zapach kręcił w nosie i drażnił. Starała się oddychać przez usta.

- Max. Ranny cywili w ogrodzie. Teren zabezpieczony, możesz wejść. Potrzebuję twoich rąk. - wyszeptała przez szczekaczkę.

Zabierając się za próbę uratowania ofiary przypomniała sobie jeszcze o czymś istotnym.
-Hej spryciarzu wiem że mnie słyszysz. Usuń nas z oczu Wielkiego Brata, a potem zabieraj się stąd. Dzwoń na prywatny, łapiemy się po drodze - dokończyła równie cicho. Wybrali w końcu teren najbardziej obstawiony kamerami, co miało swoje plusy. Albo, jak w tej chwili, minusy.

---

Mecha T 03


Strzał do awanturnika (OPA + Strzelanie) PT 3

rzut: 6d10=6, 8, 8, 9, 9, 5 > 5 suk = trafienie (obrażenia 5+2=7)

 

Ostatnio edytowane przez Coolfon : 30-08-2022 o 15:51.
Coolfon jest offline  
Stary 31-08-2022, 01:24   #22
 
Sonichu's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputację
& Coolfon & MG :>

Po załatwieniu wszelkich formalności, zabraniu sprzętu i dostaniu błogosławieństwa “wypierdalać” od Szeryf Aurory, koteria rozbiegła się po korytarzach zmierzających do wyjścia i dalej znikała w ciemnych zaułkach, wnętrzach samochodów lub innych ciasnych kątach. Przed Meduzą została blond lalka w srebrno-złotej sukni oraz detektyw wyglądająca przy niej jak uboga wersja ubogiej krewnej. Trzymała jednak fason który trochę stracił na świeżości kiedy na chodniku przed nimi zaparkowała czarna audiola.
- Niezła fura - musiała to przyznać gdy już gwizdnęła przez zęby.

Stojąca obok de Gast uśmiechnęła się z przyjemnością i poprawiając włosy zaprosiła ciemnowłosą gestem do środka. Uczynny kierowca wysiadł z samochodu i odsunął fotel aby dodatkowy pasażer mógł wejść do tyłu.
- Wzięłam coupe bo nie miałam w planach podrzucania kogokolwiek - wyjaśniła z rozbrajającą szczerością dając znak kto siada z przodu. - Przynajmniej będziemy szybko i nie musisz się chować żeby znajomi nie widzieli że wozisz się jakimś szrotem.

- Jakoś to przeżyję, najwyżej założę kaptur
- Ryan parsknęła sadowiąc się z tyłu i zaraz szofer zasunął fotel aby ona się tym nie kłopotała. Rozparła się wygodnie na skórzanej kanapie mając ją całą dla siebie.

- Zostaje jeszcze bagażnik jeśli chcesz. Ciasno, ciemno i przytulnie. Jakbyś znowu była w trumnie - blondynka również zajęła swoje miejsca i nie przestając się uśmiechać poczekała aż Dominik zamknie za nią drzwi, a następnie wróci na fotel kierowcy. Skorzystała z tego czasu aby ułożyć tren sukni bo szkoda aby się pogniótł bez sensu. Włączyła też odtwarzacz i z głośników zaczęła lecieć muzyka.
- Przyjechałaś sama kochanie?
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=n3sYYkZH4nE[/MEDIA]
Detektyw zamrugała, a potem odchrząknęła. Nie wiedziała co ją bardziej rozbawiło: wizja zamknięcia w pudle z tyłu fury czy słodki, prawie dziewczęcy głosik zapraszający do masakry z dużą ilością żyletek w tle tak na pierwsze takty.
- Dzięki… mam na dziś dość ciasnych pudeł, chcę trochę odetchnąć - odpowiedziała pomijając fakt gdzie i w jakich warunkach siedziała zamknięta. - Nie, kumpel mnie podrzucił.

- Kumpel powiadasz. A jakiś ciekawy? Opowiedz o nim -
jej rozmówczyni wydawała się nagle żywo zainteresowana akurat tym wątkiem.

- Czy to przesłuchanie? - Ryan skrzywiła się trochę kryjąc za tym zdziwienie.

- Skądże, po prostu jestem ciekawa. - Alessandra szybko machnęła ręką, śmiejąc się perliście.
- Taka moja natura, co poradzisz? Lubię poznawać znajomych moich znajomych, zawsze wychodzi z tego coś ekscytującego.

- Ciekawego pod jakim kątem?
- parsknęła.

Odpowiedzią był kolejny śmiech i kręcenie się jasnowłosej głowy na boki. De Gast wyciągnęła telefon i wybierała numer, ale zamiast zadzwonić odwróciła się do tyłu.
- Pod każdym możliwym kochanie. W każdej możliwej konstelacji i formacji. - wymruczała niskim głosem patrząc byłej policjantce głęboko w oczy, a ją przeszył dreszcz gdy smukłe palce Torreador pogłaskały jej kolano.
- Musisz mnie odwiedzić w moim klubie, zielonooka. To okropne zaniedbanie że jeszcze tam nie trafiłaś.

- Oh… hm… -
trzeba było Margaux solidnego oddechu aby wziąć się w garść. Potrząsnęła głową dla otrzeźwienia i dopiero wtedy odpowiedziała widząc coś więcej niż dwa hipnotyczne punkty przed sobą.
- Wpadnę, jasne. Ale najpierw załatwmy co mamy załatwić. Inaczej zrobią z nas pariasów którym jak dasz dwie metalowe kulki to jedną połamią, a drugą zgubią. - udawała że jej głos nie ochrypł nagle i bez powodu.

- Oczywiście że najpierw robota, kochanie. Najpierw robota, a potem przyjemności… chociaż najbardziej lubię gdy pierwsze łączy się z drugim - Alessa z niewinną miną wróciła frontem do kierunku jazdy.
- Zajmij się sobą skarbie. Muszę zadzwonić - dodała jeszcze, a potem przystawiła telefon do twarzy i zaraz się rozgadała, zaczynając od:
- Jewel, kochanie…


Droga przez miasto minęła bez żadnych komplikacji. W tak zwanym międzyczasie udało się Alessandrze zamówić potrzebne rzeczy i nim się z Margaux spostrzegły, dotarli na miejsce. Tam wytoczyły się z fury z uśmiechem witając Nosferatu będącego już na miejscu. Zanim miejscowy element zdążył zrobić coś oprócz słownego zaczepiania przejezdnych, na scenę wjechał trzeci wóz. Czarny Mercedes z przyciemnianymi szybami na moment oświetlił scenę mocnym światłem reflektorów odwracając uwagę. Szczególnie kiedy światła zgasły tak jak silnik, a ze środka od strony pasażera wyszedł najpierw wysoki, łysy osiłek z pociągłą twarzą i w skórzanej kurtce. Drugi trochę mniejszy i z krótkimi średniej długości jasnymi włosami wysiadł z tyłu od strony kierowcy. Trzeci, kierowca, wysiadł również - on akurat był niskim, przysadzistym Latynosem w średnim wieku, z wąsem i gangowymi tatuażami na twarzy. Pierwszy miał ponury wyraz twarzy, drugi bezczelnie szczerzył się do blondyny, a trzeci miał minę jakby był lekko zirytowany kiedy rozglądał się po okolicy. Alessandra za to łaskawie nagrodziła ich uśmiechem i ruszyła w ich stronę. Wtedy też pojawiła się ostatnia pasażerka suva. Jej widok najbardziej ucieszył de Gast.
- Idealne wyczucie czasu - pochwaliła przepływając z godnością bliżej fury.

- Dziękuję, jak szefowa zadzwoniła to zrobiliśmy co się dało aby być jak najszybciej. Wzięłam tą sukienkę co szefowa prosiła. I jeszcze jedną czy dwie tak na wszelki wypadek. Są w samochodzie. - Jewel obdarzyła nadchodzącą blondynkę ciepłym uśmiechem i spojrzeniem. I odezwała się w imieniu całego zespołu. Panowie zaś odwrócili się do nich plecami w promieniu kilku kroków przyjmując rolę naturalnego kordonu ochronnego. Rozglądali się po ulicy i domach ale na tych nudnych, miejskich peryferiach, nawet w środku sobotniej nocy, niezbyt na czym było zawiesić oko. Więc w naturalny sposób patrzyli albo na resztę nowych dla siebie samochodów i znajomych szefowej albo na tą grupkę młodzieży siedzących niedaleko na schodach i murkach jednego z domu.

Na wieść, że jej panna wykazała tyle przezorności aby wziąć z garderoby coś ekstra na wszelki wypadek gdyby jednak zmieniła zdanie, na twarzy de Gast pojawiła się mina bardzo zadowolonego z życia kota.
- Pomyślałaś o wszystkim… - westchnęła wdzięcznie, zmniejszając dystans między nimi do minimum. Wtedy też podniosła bladą dłoń i pogłaskała nią policzek dziewczyny czułym gestem który przeszedł niżej na czubek brody, a potem czubki palców zaczęły drażnić jej szyję od żuchwy do złączenia obojczyków.
- Grzeczna dziewczynka, taka rozsądna, taka zaradna i taka piękna - mruczała zbliżając twarz do twarzy celu aż ich usta znalazły się tuż obok siebie.

Przez chwilę z bliska wampirzyca widziała to co właściwie nie powinno być dla niej zaskoczeniem. Jak szczupła, atrakcyjna szatynka cicho sapnęła pod wpływem dotyku jej dłoni na swojej twarzy. I miała już pewność, że Jewel odczuwa tą mieszaninę niecierpliwości, oczekiwania i podniecenia zanim jeszcze ich usta się zetknęły. A gdy to się stało śmiertelniczka z tego natłoku emocji zdradzała swoją chciwą i nawet drapieżną naturę gdy kierowało nią pożądanie i uzależnienie od tego co poza szefową mało kto mógł jej dać w ich klubie. I była gotowa na to już tu i teraz. I pewnie to nakręcało ją do działania gdy tylko dostała od niej telefon. Gdzieś tam jakby zza kadru usłyszały gwizdnięcie z wrażenia, pewnie od tej grupki na schodach i okrzyki zachęty.

- To… Te sukienki są w samochodzie… Jakby szefowa miała ochotę… Się przebrać znaczy… - tancerka przełknęła ślinę i z zarumienionymi od ekscytacji policzkami, starając się jeszcze zachowywać w cywilizowany sposób wskazała na stojące, czarny Mercedes. Z bliska spokrewniona czuła prawe jak aorty śmiertelniczki kuszą ją i wzywają pulsując tuż pod skórą, że nawet palcami można było to wyczuć. A jej ekscytacja stanowiła dodatkową, pikantną przyprawę.

Zaangażowanie zasługiwało na nagrodę, Torreador nie była okrutna jeśli kogoś lubiła, a lubiła swoją małą zabaweczkę. Szczególnie gdy przez skórę parowało z niej podniecenie, rozszerzając jej źrenice do tego stopnia, że można się było w nich przejrzeć jak w lustrze.
- Będziesz musiała mnie zapiąć. Sama sobie z tym nie poradzę, a panowie zajmują za dużo miejsca aby było przy tym wygodnie… a tyle razy mówiłam Servio że powinien zmienić furę - powiedziała poważnie, pchając ją lekko w kierunku wejścia suva.

- No tak, kawał chłopa z niego i reszty… Może jakiś van? W tych turystycznych to nawet są łóżka, całkiem wygodne… Nawet ostatnio taki ciekawy filmik widziałam jak przerabiali zwykłego vana na kampera… No a zapiąć szefową, no pewnie, jasne, z przyjemnością, jakby tylko coś jeszcze było trzeba to ja bardzo chętnie… - Jewel nawijała idąc a potem wchodząc do czarnego suva po czym usiadła głębiej aby zrobić miejsce dla szefowej. Jak przyciemniane szyby odcięły ich od świata zewnętrznego to na Alyssę czekały płonące żądzą, wygłodniałe oczy. Brunetka miała ochotę dokładnie na to samo co ona i gdy zostały same wcale tego nie ukrywała.

- A tu są te sukienki… W torebkach… - powiedziała machinalnie wskazując na przywiezioną garderobę. Chociaż sama nawet nie posłała tam spojrzenia bo blondynka obok przykuwała je jak magnes. Przy takim stężeniu dobrej chęci, woli, zrozumienia, ekscytacji i podniecenia wystarczyła iskra aby dłonie, usta i oczy skrzyżowały się nawzajem. De Gast wiedziała, że na wyrafinowane zabawy nie mają za bardzo czasu i okazji. Wkrótce pewnie Black dojedzie na miejsce i trzeba będzie ruszać i zanurzyć się w ten lokalny folklor parków, placów zabaw i ulic. Ale na razie, na tą chwilę, jeszcze były we dwie odcięte od tego wszystkiego.

Szczytowym momentem tej krótkiej chwili namiętności i wyuzdania były kły wampirzycy wbijające się w szyję swojej chętnej i słodkiej ofiary. Podniecenie dało się spijać nie tylko z ust i skóry ale też krwistymi łykami spływającymi po języku i gardle. Mieszające się tam w środku z wampirzym vitae i rozbudzającym martwe ciało dawką nowej energii. W zamian Jewel dostała to niepowtarzalne doznanie za jakie tak ceniła szefową, że prawie jawnie za nią szalała. Co dało się poznać po stłumionych jękach przyjemności gdy blondynka wysysała krew z jej szyi. Kurczowo złapała ją i przycisnęła do siebie jak najdroższą kochankę. Aż szkoda było przerywać tą ucztę. Głód został zaspokojony. Zmalał do cichego drapania w głębi czaszki jakie już było łatwo zignorować i zająć się czymkolwiek innym niż jego zaspokajaniem. Wampirzyca czuła się spełniona i syta. Zaś jej przyjemnie opakowany i podany posiłek także.

- Oh, jak szefowa coś zrobi… - wymamrotała rozleniwionym tonem Jewel opierając się o kanapę i poddając się efektom gwałtownej przyjemności. Od niechcenia głaskała blondynkę chcąc się jeszcze nacieszyć tą słodką chwilą jak było “tuż po”.

De Gast pozwoliła jej na to, samej również korzystając z okazji aby jeszcze przez moment móc cieszyć dotyk i wzrok uradowaną kochanką której krew krążyła teraz w jej ciele rozgrzewając i dając energię do działania.
- To teraz mnie zapnij kochanie - wyszeptała śmiertelnej prosto do ucha, wskazując niedbałym ruchem dłoni na torbę z ubraniami.

Jewel równie chętnie, choć trochę mniej sprawnie, chwyciła wskazany pakunek i już parę minut później drzwi suva otworzyły się ponownie, wypuszczając Alessandrę w nowej, prostej i praktycznie przezroczystej kreacji z naszytymi gdzieniegdzie drobnymi kryształkami które niczego nie zakrywały. Wyglądała bardziej jak lśniąca warstwa skóry niż suknie, nie miała też trenu, więc łatwiej się chodziło.Co nie znaczy że można było w niej biegać, lecz nie od biegania Alessandra przecież była.


Słysząc że nagle ktoś coś do niej mówi, i nie jest to nikt z jej świty, Alessandra odwróciła głowę w stronę skąd dochodził głos. Podchodziła do nich dwójka z siedzących na schodach dzieciaków. Młodych ludzi nawet, dla blondynki wyglądali na grupkę studenciaków może w jej wieku przed przemianą, a może rok czy dwa starszymi. Wysłuchała co mają do powiedzenia i uraczyła ich rozbawionym uśmiechem, bez żadnego skrępowania oceniając spojrzeniem najpierw dziewczynę, potem chłopaka. Jewel w tym czasie uwiesiła się na jej ramieniu, opierając o nie policzek.
- Spójrz kochanie kto tu do nas zawitał - wampirzyca wymruczała niskim głosem niby do szatynki, chociaż wciąż obserwowała dwójkę obcych. Dała też znak dłonią aby ochrona pozwoliła im podejść jeszcze bliżej.
- Nie bywacie często w nocnych klubach Palais-Bourbon, co? - zapytała i za chwilę zaśmiała się perliście, mrużąc z uciechy błękitne oczy.

- Nie no… Bywamy… Masz nas za wieśniaków? No bywamy… Ostatnio tam kolega robił urodziny to balowaliśmy do białego rana. - młody mężczyzna odparł nieco zmieszanym tonem. Z jednej strony pewnie odebrał pytanie jako przytyk i chyba faktycznie nie bywał zbyt często na nocnych rozrywkach w centrum miasta. A z drugiej nie chciał właśnie wyjść na kogoś takiego.

- A ja nie bywam, no przynajmniej tak często jakbym chciała no a Anthona gdzieś wyciągnąć poza dzielnicę to ciężko a samej to tak głupio tak tam jechać. Bo ja to nie jestem stąd tylko akurat przyjechałam do rodziny. - Robi bez żenady była mniej powściągliwa i zdradzała ekscytację tym niespodziewanym, nocnym spotkaniem. Machnęła głową na sąsiada i kciukiem za siebie na resztę dotychczasowego towarzystwa z którego do tej pory niezbyt się wyróżniała. Oboje z trudem starali się zachować pozory, że ewidentnie nie patrzą na te wszystkie blond cuda skryte za prześwitującą sukienką de Gast jaką chyba brali za jakąś gwiazdę. I nawet Jewel chociaż stała tuż obok to zarabiała tylko ich przelotne spojrzenia ale chyba była do tego przyzwyczajona bo uśmiechała się i sprawiała sympatyczne wrażenie aktorki drugiego planu.

Jakże Alessa żałowała że jest tu w konkretnym niemającym z dobrą zabawą nic wspólnego co tym bardziej ją irytowało! Była sobotnia noc, idealny czas na otwarcie weekendu, czyli najlepszą imprezę w całym tygodniu, a ona co robiła? Stała na poprawnej, mdłej ulicy tak nijakiej że aż czuła dreszcze zażenowania samym faktem znajdowania się na niej. Do tego musiała właśnie spławić dwie małe myszki które same pchają się prosto w jej pazury bo miała robotę. Oczyma wyobraźni widziała już kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt, zastosowań dla dwójki śmiertelników i nie musieliby jechać do niej. W klubie również dało się dobrze wybawić, a przecież ostatnia zabawka panny de Gast… zepsuła się zeszłej nocy.
- Mam was za dwie ptaszyny które wyglądają na znudzone, a które mogłyby korzystać z weekendowego czaru paryskiej nocy w pełni… zamiast wysiadywać schody jak ostatnia para przegrywów - blondynka zdawała się nie zwracać uwagi na ich spojrzenia czemu przeczył fakt, że zostawiła towarzyszkę i sama podeszła do obcych kołysząc biodrami i pozwalając aby drobne kryształki naszyte na materiał posyłały im wesołe błyski.
- Anthony i Robinette… jak uroczo. Podoba mi się - stanęła na tyle blisko żeby móc powoli przespacerować się palcami po ich piersiach, na przemian patrząc im śmiało prosto w oczy.

- A ty? Jak się nazywasz?
- Anthon musiał odchrząknąć aby przerwać urok kobiecych palców wędrujących po jego piersi. Pod tymi palcami de Gast czuła żywe, bijące serca i ożywcze, naturalne ciepło jakim zwykle emanowali śmiertelnicy. Coś co ona i większość jej rasy mogli tylko symulować dzięki rumieńcowi życia. Do tego on, pod koszulką miał całkiem przyjemną w dotyku, płaską klatę a ona nie mniej przyjemne krągłości. I coś żadne z nich nie sprawiało wrażenia, że ten dotyk nieznajomej jest dla nich nieprzyjemny. Wręcz przeciwnie. Czuła, że trafiła na podatny grunt i oboje “są na tak” w razie gdyby dostali jakąś nieprzyzwoitą propozycję z jej strony.

- No właśnie, czar paryskiej nocy… Właśnie o to mi chodziło… - Robinette też chyba miała kłopoty z koncentracją ale pewnie chciała powiedzieć cokolwiek aby chociaż zachować pozory, że nie dała się zauroczyć olśniewającej blondynce. Sama na próbę dotknęła ją placami po ramieniu przesuwając się po nim.

Ruch nie spotkał się z negatywną reakcją, wręcz przeciwnie. De Gast bawiła się przednie, zapominając na chwilę po co tak właściwie tu przyjechała. Mruknęła nisko i przygryzła wargę, świdrując Robin spojrzeniem. Coraz mocniej żałowała, że tak bardzo nie ma czasu na zabawę tej nocy… jednak znalazła rozwiązanie zastępcze.
- Kochanie podaj mi torebkę - powiedziała do stojącej za jej plecami Jewel, a sama wróciła do czarującego uśmiechu i spoglądania na oboje śmiertelników z żywym zainteresowaniem.
- Ta noc niedługo się skończy, a mam jeszcze coś ważnego do załatwienia zanim nastanie ranek, ale nic straconego. Jutro też jest noc, czyż nie? - przyjęła niewielką kopertówkę i otworzyła ją. Ze środka wyjęła dwa czarno srebrne kartoniki z logo klubu przedstawiającym popękaną maskę arlekina oraz napisem “Miroir Noir”. Wyciągnęła je na otwartych dłoniach ku pozostałej dwójce.
- Pokażcie to na wejściu i powiedzcie że przysyła was Alessandra. Opiekuję się tym miejscem, a wy jesteście moimi specjalnymi gośćmi. Nie siedźcie dziś za długo, wypocznijcie, bo jutrzejszej nocy nie zapomnicie do końca życia.

- Oh! Anthon zobacz! -
znów koleżanka okazała się mniej wstrzemięźliwa od kolegi. I gdy Jewel podeszła z torebką a blondynka się przedstawiła o wyjęła firmowe wizytówki to aż krzyknęła z radosnej ekscytacji jakby dostali bilet do wielkiego świata i w ogóle księżniczka zapraszała ich do swojego zamku na bal.

- Noo… To jutro? No tak, to będziemy. Ale to nie jakieś nudziarstwo pod krawatem i z serwetkami? Bo to nie dla mnie. - młody mężczyzna chrząknął aby znów jakoś zachować pozory, że panuje nad sytuacją, głosem i w ogóle. Ale też oczka mu się śmiały na ten trzymany w dłoni kartonik. I z trudem powstrzymywał pełny uśmiech zwycięzcy jakby dostał kupon z pewnymi wygranymi numerami w totka.

- Nie to porządny klub. Muza, neony, dziewczynki. No i ja też tam pracuję. Tylko dzisiaj mam prywatne występy dla szefowej. - Jewel roześmiała się bo wyszło, że Anthon chyba nigdy nie był w środku ich klubu. I chciała rozwiać jego uwagę pewnie widząc, że szefowa ma na nich ochotę. Albo i na niej też zrobili dobre wrażenie.

- Brzmi super! No właśnie o to mi chodziło! Tylko samej to tak głupio w ciemno jechać! To Alessandra tak? Bardzo ładnie. A będziesz jutro? A ty jak się nazywasz? - Robinette miała minę i uśmiech jakby chciała od ręki przewinąć dobę do jutrzejszego wieczora. Ale skoro się nie dało to chociaż chciała się coś jeszcze od tych dwóch przybyszy z innego świata dowiedzieć.

- Jestem Jewel. - odparła krótko tancerka nie chcąc za bardzo włazić szefowej w paradę.

- Powinnam być od 23:00 jeśli nic mi nie wypadnie, a jeśli wypadnie dadzą mi znak, że jesteście i zajmą się wami odpowiednio do mojego przybycia. Ostatnio mam sporo na głowie i coraz mniej czasu na własne przyjemności - Alessa poskarżyła się trochę robiąc jeszcze krok w ich stronę przez co stanęła tak blisko że prawie stykali się torsami. Nagle jedna z jej dłoni podniosła się i bez ostrzeżenia płynnym ruchem rozpięła rozporek w spodniach chłopaka.
- Dla was jednak znajdę czas, o tak… na pewno znajdę - szepnęła gorąco, wpuszczając palce na krótkie rozpoznanie pod materiał bielizny. Z drugiej strony zajęła uwagę Robi, chwytając za brodę i przysuwając do swojej twarzy aby móc pocałować na próbę.

Gdzieś tam zza pleców blondynka usłyszała stłumione parsknięcie rozbawienia Jewel. Ona może nie byłaby aż tak zaskoczona manewrami szefowej jak oboje młodych tubylców. W końcu nie znała jej od wczorajszej nocy. Ale oni spotykali ją pierwszy raz. W pierwszej chwili oboje koncentrowali się na jej twarzy gdy podeszła bliżej. Potem prawie zgrali z różnego rodzaju “och!” w geście zaskoczenia gdy ta miła pani z klubu w centrum niespodziewanie zaczęła się dobierać do rozporka Anthona. Ten zamrugał oczami jakby nie wierzył, że to się dzieje naprawdę.

- Ale jesteś gorąca! - jęknął wciąż mrugając tymi oczami. Trochę już nie bardzo wiadomo było do czego. Do tego, że czuł już palce obcej kobiety w tym swoim najwrażliwszym miejscu. Ta zaś czuła, że jest tak w połowie drogi. Pewnie mimo, że chciał uchodzić za poważnego i opanowanego to jednak ta cała erotyczna otoczka niezwykłej rozmowy podziałała na niego także jak najbardziej w fizycznie odczuwalny sposób. Czy dlatego, że tuż obok usta Alessy wpiły się w usta Robin. Ta znów okazała mniej skrępowania i pruderii i tylko w pierwszym momencie, gdy jeszcze wpatrywała się w rozporek kolegi była bierna. Ale zaraz oddała pocałunek tak chętnie jakby z taką nadzieją startowała ze swojego murka gdy podchodzili do tej dwójki odstawionych ślicznotek.

- Ohh… To jutro tak? To tak, przyjdę na pewno… - wysapała rozanielona dziewczyna patrząc z bliska rozpalonym spojrzeniem na blondynkę z jaką właśnie skończyła się całować.

- No tak, na pewno będziemy! - Anthon wreszcie przestał udawać chłodnego profesjonalistę i też okazał pełen entuzjazm związany z jutrzejszym spotkaniem.

Skoro wszystkie wątpliwości zostały rozwiane, de Gast poczuła się usatysfakcjonowana i dała to odczuć ludzkiej parze jeszcze przez parę gorących chwil, nim wreszcie zrobiła krok w tył i ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami zaśmiała się figlarnie. Gdzieś z głębi ulicy dobiegł ich ryk silnika, pojawiło się też pojedyncze światło. Jak od motoru.
- Przygotujcie się odpowiednio i do zobaczenia jutro, moje ptaszyny - zakomunikowała odwracając się ale przez ramię dodała - Ah, i nie lubię włosów wchodzących między zęby. Wiecie więc co macie zrobić.


Spacer po parku przerwał błysk, de Gast skrzywiła się odruchowo patrząc w niebo lecz niebo mimo zachmurzenia nie wydawało się zanosić na burze. Brakowało charakterystycznego zapachu ozonu i wyczuwalnego napięcia spadającego na łeb na szyję ciśnienia. Wtedy też pojawił się drugi błysk, między drzewami. Zaraz też tajemnica się rozwiązała gdy na ich alejce pojawił się mężczyzna z aparatem. Przez radio przepłynął wesoły głos Jewel, spokrewniona omiotła obcego od stóp do głów, zastanawiając nad propozycją zrobienia zdjęcia. Co jej szkodziło?
Nie przeszli niestety do ustalania szczegółów bo w uchu zabrzmiał blondynce przerażony głos jej zabaweczki, a następnie już wszyscy usłyszeli krzyk strachu.
Wyglądało że zasadzka się udała, brudas chwycił przynętę. Alessandra rzuciła Jean Marcowi szybkie spojrzenie i kiwnięciem głowy nakazała biec.
Była zła, bardzo zła. Wściekła wręcz. Nie znosiła gdy obcy dotykali JEJ rzeczy.
Mieli też świadka, na dokładkę z aparatem uwieczniającym dowody.
Musiała wciągnąć z sykiem powietrze aby powstrzymać furię. Była ona i Bruno, z czego tylko jej czarnowłosy towarzysz nadawał się do bitki. Ona mogła połamać paznokcie, albo jeszcze przeszkodzić w bezpośrednim starciu. Ale od czego było otoczenie?
- Słyszałeś to? - zwróciła się przejęta do fotografa, łapiąc go za rękę.
Wszyscy słyszeli krzyk z alejki obok, nie trzeba było mieć zmysłów spokrewnionego.
- Tam jest moja przyjaciółka, coś się jej stało - przysunęła się bliżej napierając ciałem na ciało obcego śmiertelnika i owiewając jego twarz gorącym oddechem - Pomóż mi, nie poradzę sobie sama jeśli ją napadnięto.

Ochroniarz z “Noire Mirror” gdy tylko gwałtownie się odwrócił do szefowej, i złapał jej spojrzenie ruszył biegiem przed siebie na ratunek koleżance z pracy. Fotograf był pewnie bardziej zaskoczony tym wszystkim bo w końcu pewnie nie wiedział o grasującym w okolicy krwiożerczej bestii na dwóch nogach. A i Jewel jak spotkał niedawno to pewnie nie musiał ją powiązać z kimkolwiek innym skoro wyglądała na przypadkową, ładną nieznajomą jaką poprosił o uwiecznienie na paru okazyjnych fotkach. Widział jednak plecy odbiegającego ochroniarza a na sobie czuł piersi błagającej o pomoc ślicznotki. Wahał się tylko chwilę.

- Zobaczę co da się zrobić! Nie martw się! - krzyknął już odbiegając i ruszył w ślad za Jean Markiem. Ten zaś jak pruł przez alejkę widział już przed sobą jak ktoś skacze na plecy biegnącej koleżanki i powala ją na ziemię. Jewel musiała widocznie przez chwilę dać radę uciekać ale napastnik w końcu ją dopadł. Śmiertelniczka na wysokich obcasach niezbyt miała szanse w biegu z napędzaną Głodem nieśmiertelną bestią.
Za nimi, z aparatem w lewym ręku szybkim krokiem ruszyła też Alessandra. W prawym trzymała wyjęty z torebki paralizator i zgrzytała zębami na to, co przyszło jej w udziale.
 
__________________
Adeptus Mechanicus inkantujący litanię dekontaminacji sarkofagu Rodowicz między cyklami jej odmrażania i ponownej hibernacji

Ostatnio edytowane przez Sonichu : 31-08-2022 o 01:27.
Sonichu jest offline  
Stary 31-08-2022, 15:48   #23
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
-"Hej, sowy, puchacze, kruki, I my nie znajmy litości! Szarpajmy jadło na sztuki, A kiedy jadła nie stanie, Szarpajmy ciało na sztuki, Niechaj nagie świecą kości! - Zacytował poetę w języku Polan następnie wyciągnął garść orzechów przyniesione przez Jyhada i przyzwał je mową ptaków.

Za paskiem skrytym pod płaszczem miał gruby konar z powbijanymi w niego kłami i pazurami psów oraz kotów. Godzinę spędził, wędrując po parku. wyglądając, jakszalony bezdomny od czasu do czasu kracząc do swoich latających towarzyszy.

Gdy usłyszał krzyki w słuchawce, ucieszył się, że jego guhole sprzeciwiły się rozkazowi powrotu do domu. Podbiegł do samochodu - Za mną moje czarne słońca- Zakrakał do stada, ale nie liczył na to, że go posłuchają, ledwo co wyjaśnił im powody patrolu, były głupsze, niż się spodziewał.

- Gdzie jest cel ?! Jesteśmy w drodze- Spytał na wspólnym kanale następnie podał kierowcy adres chciał pomóc chronić śmiertelnych.
 
Brilchan jest offline  
Stary 31-08-2022, 17:46   #24
 
Shartan's Avatar
 
Reputacja: 1 Shartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumny
Motocykl mknął szybko przed siebie. Bruno nie chciał by czekano na niego zbyt długo. Kiedy dojechał na miejsce większość grupy dotarła już na miejsce spotkania. Zaparkował motor, a następnie zamienił kilka zdań z nowymi towarzyszami. Ostatecznie ustalono, że będzie w grupie wraz z Allesią, która przyprowadziła im ludzką przynętę Jewel na, którą być może skusi się ich cel.

Ustalono by chodzić w oddali za Allesią pieszo. Nie był tym do końca zachwycony, bo motocykl zabrał głównie dlatego by w razie czego dotrzeć szybciej do miejsca ataku, jeśli zdarzyłby się on na jednym z pozostałych dwóch terenów, które patrolować mieli pozostali członkowie grupy.

Natomiast obserwować Jewel miał zamiar z oddali i w razie czego gdyby doszło do ataku miał po prostu zamiar dodać gazu, ale niestety szybko się okazało, że niektóre drzewa utrudniają widoczność i motor będzie musiał zostawić. Wyglądało na to, że najwyraźniej zabrał go niepotrzebnie, ale przynajmniej ubranie w którym był teraz nadawało się bardziej do walki niż, to w którym był wcześniej.

Jako wampir widział lepiej niż zwykli ludzie, ale w zaistniałych okolicznościach uznał, że przyda mu się jeszcze lepsze widzenia na najbliższe godziny. Aktywował jedną z dyscyplin.

Użycie Dyscypliny.

Oczy Bestii



Teraz dla Bruna obecna noc stała się jeszcze jaśniejsza.

Kiedy ruszono z akcją wampir patrzył co jakiś czas na zegarek licząc ile jeszcze czasu zostało do wschodu słońca. Kiedy jego oczy po raz kolejny spoczęły na tarczy zegara była już 4 rano. Zatem było już bardzo późno i należało jak najszybciej wrócić do kryjówki. Miał już zasugerować reszcie by zakończyć na dziś polowanie i spróbować jutro, ale właśnie wtedy usłyszał w słuchawce głos Jewel. Jednak doszło ataku. Chociaż obecnie nie było jeszcze wiadomo czy napastnik, który zaatakował ich przynętę jest tym, którego szukają.
- Ktoś zaatakował Jewel? - rzucił do słuchawki powiedział Bruno i rzucił się biegiem na pomoc dziewczynie.
 

Ostatnio edytowane przez Shartan : 31-08-2022 o 17:49.
Shartan jest offline  
Stary 02-09-2022, 21:43   #25
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 04 - 2025.05.25; nd; noc, 04:00

Miejsce: Francja; Paryż, sektor pd-wsch; dzielnica Orly, na wsch od lotniska, rejon centralny
Czas: 2025.05.24; nd; noc, g 03:35; 95 min do świtu
Warunki: - na zewnątrz: noc, mżawka, powiew



Bruno i Allyssa



Z racji powody jaki ściągnął grupkę młodych stażem wampirów na te peryferyjne przedmieścia Paryża nie było łatwo się poczuć jak na wieczornym spacerze. Nawet jak kwadrans, za kwadransem nic specjalnego się nie działo. Kolejne dość podobne do siebie, monotonne i bezludne okolice. Parkowe alejki, plamy światła i ciemności między latarniami, drzewami, krzakami, ławki w parkach i placach zabaw cierpliwie moczone przez kropiącą mżawkę jaka zastąpiła pogodny środek majowej nocy. Nawet w kończącą się sobotnią noc niewiele się tu działo i niewiele było ludzkich sylwetek.

Jedna z nich, z aparatem zawieszonym na szyi właśnie podeszła do Bruna i Alyssy ale to blond kobieta wzbudziła zainteresowanie fotografa na tyle, że zapytał czy zechciałaby być jego nocną muzą i modelką. Jeszcze w słuchawce usłyszeli wesoły komentarz Jewel, blond manager z “Miroir Noir” właśnie miała mu rzucić swoją odpowiedź gdy znów usłyszeli Jewel.

- O matko biegnie na mnie! - krótki krzyk był pełen strachu i elektryzujący. Zresztą nawet na własne uszy słyszeli jej krzyk, nie tylko dzięki słuchawce. Nawet nieznajomy z aparatem spojrzał w tamtą stronę zaskoczoby tymi krzykami. On nie wiedział tego co oni.

Allyssa dała gestem znak Jean Markowi i ten ruszył w tamtą stronę. Bruno razem z nim. Blondynka zaś przylgnęła do fotografa wciąż skołowanego nagłą sytuacją. Ale dzięki swojemu urokowi osobistemu i wrażeniu jakie na nim wywarła poczuł się mężczyzną na tyle aby ruszyć na pomoc krzyczącej kobiecie w tarapatach. Zaś Torreador potruchtała za nimi wszystkimi z jego aparatem jaki zostawił w jej dłoniach.

Cała czwórka zbliżała się szybko do sceny rozgrywającej się ze dwie alejki dalej. Bruno i Jean Mark pędzili co sił w nogach i widzieli jak Jewel jeszcze biegnie. Pomimo szpilek i krótkiej kiecki biegła w ich kierunku całkiem szybko. Ale napastnik był jeszcze szybszy. Dopadł ją, skoczył i przewalił ją na brzuch. Tancerka krzyknęła w przerażeniu na cały park. On upadł na nią, na jej nogi ale zanim zdążył ją przyszpilić do mokrego asfaltu alejki jej przydało się trzymanie formy i sylwetki do występów na scenie. Napędzana strachem i walką o własne życie Jewel udało się trochę go skopać a trochę wyślizgać spod niego. Obróciła się na plecy i starała się go odepchnąć nogami. Zapewne gdyby byli sami to na wiele by to jej nie starczyło i znów by ją dopadł, pewnie tym razem na dobre. Ale okazało się, że nie jest tu sama.

Jean Mark zatrzymał się parę kroków od nich i uniósł wytłumiony pistolet. Skoro szefowa go o tym uprzedziła jeszcze zanim ruszyli z klubu to zabrał właśnie ten. Bo zwykle nosił zwykły pistolet. Broń z tłumikiem była o wiele bardziej nieporęczna, rzucała się w oczy i budziła trudne do prostego wyjaśnienia pytania więc noszenie jej było zbyt ryzykowne. Ale na taką nocną akcję można było spróbować. Dlatego gdy pociągał za spust, pistolet podskakiwał mu nieco w dłoniach ale zamiast huku strzelaniny słyszalnej w całej okolicy słychać było tylko ciche stukanie zamka i jakieś świsty co łatwo znikało w rumorze czynionym przez pozostałą trójkę.

Bruno nie zatrzymał się bo miał zamiar walczyć w bezpośrednim zwarciu. Z impetem jaki dawał mu rozbieg zaatakował zajętego Jewel napastnika. Trafił go w twarz i widział jak tamtemu odskakuje głowa. I tyle. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Za to przykuło uwagę. Zerwał się i zaatakował Gangrela w skórzanej kurtce.

- Tędy! Daj rękę! - fotograf zdążył dobiec zaraz po nim. Ale chyba nie czuł się wojownikiem na tyle aby stawać do walki między dwoma awanturnikami i jeszcze trzecim co strzelał z wyciszonego pistoletu. Zajął się więc Jewel. Złapał ją za rękę jaką mu chętnie podała i szarpnął. Oboje ruszyli aby dalej od ośrodka walki. Niejako przy okazji minęli nadbiegającą w szpilkach i półprzezroczystej sukni blondynce z jego aparatem w dłoniach. Miała jeszcze myśl aby dobyć paralizatora ale wszystko działo się tak szybko i chaotycznie, że nie było na to czasu.

Jak dobiegła stanęła na moment obok swojego ochroniarza. Ghul stał i uważnie celował. Dwaj skaczący, unikający i atakujący się nawzajem wojownicy byli trudnym celem nawet dla niego. Zwłaszcza jak nie chciał trafić swojego. Przeciwnik okazał się bardzo trudny do powalenia. Napędzania krwawą furią bestia atakowała bez wytchnienia i zdawała się nie zważać na własne rany. Najbardziej odczuł to Bruno. Nie mógł się przedrzeć przez intensywne ataki przeciwnika. Ten rozjuszony napierał go raz za razem, nie ustępując ani na chwilę. Co rusz spadały na niego kolejne ciosy. Czuł jak słabnie i siły go opuszczają, jak coraz głośniej łomocze mu w uszach i głowie. Coraz trudniej mu się reagowało na ciosy. Ale był jedyną zaporą dla bestii przeciwko zaatakowaniu kogokolwiek jeszcze. Dzięki temu co chwila słychać było świst powietrza pocisku starannie mierzonego przez Jean Marka. Który sporą część pocisków lokował w celu. Do tego jeszcze doszedł błysk flesza gdy Alyssa nie bardzo czując się wojownikiem na tyle aby bezpośrednio wziąć udział w starciu wycelowała aparat nocnego fotografa i trzaskała fleszem raz za razem licząc na to, że oślepi napastnika. Faktycznie jak Bruno się zorientował ten mrużył oczy i jakby go to nieco dezorientowało.

W końcu odskoczył, odwrócił się i pognał jak szalony w głąb parku. Czy oberwał z pistoletu na tyle, że miał dość, czy zorientował się, że Bruno to nie jest taka łatwa ofiara na jakie zwykle polował, czy też miał dość oślepiającego błysku po oczach albo też do otumanionej Głodem bestii dotarło, że nie ma już do czynienia z samotnym śmiertelnikiem nie szło zgadnąć. Odskoczył w tył przerywając pojedynek z Bruno, odwrócił się i niczym rączy zając pomknął przez nocny park zalewany szumem mżawki. Jean Mark zdążył jeszcze posłać mu w plecy pocisk i dwa i zamek trzasnął suchym, pustym trzaskiem. Zanim go wymienił tamtego nie było już widać. Zorientował się, że w wystrzelał właśnie drugi mag. Allyssa nie zdążyła sięgnąć po paralizator. W jednej chwili trzaskała fleszem w twarz bestii zza pleców Bruno w kolejnej tamten już był kilka kroków od niej a potem zwiewał na całego jeszcze bardziej zwiększając odległość. Nie miała czasu, jak chciała mieć szansę na utrzymanie kontaktu musiała biec od razu za nim.

Zsunęła tylko szpilki ze stóp i wykrzyczała krótkie polecenia dla swoich pracowników. A potem biegła za jeszcze majaczącą sylwetką gdzieś między drzewami i krzakami. Czuła jak jej stopy na przemian trzaskają o mokry asfalt parkowej alejki, mokry od mżawki trawnik, rozchlapując kałuże i starają się nie poślizgnąć na błocie. Biegła przez park za napastnikiem starając się w urwanych zdaniach powiedzieć przez słuchawkę co się stało. Za nią ruszył ciężko ranny Bruno. Chociaż oberwał na tyle mocno, że ciało miał zesztywniałe i jakby obce. Bieg raczej przypominał kaleki trucht i wkrótce stracił blondynkę z oczy. Odnalazł ją jeszcze na chwilę tylko dlatego, że jak wybiegł z parku ujrzał ją kilka domów dalej jak na biegła ulicą. Ale znów stracił ją z oczu gdy skręciła w ulicę pewnie biegnąc za napastnikiem. Za plecami, w środku parku zostawili oboje pracowników młodej Torreador i przygodnego fotografa już bez aparatu.




Miejsce: Francja; Paryż, sektor pd-wsch; dzielnica Orly, na wsch od lotniska, rejon centralny
Czas: 2025.05.24; nd; noc, g 04:00; 70 min do świtu
Warunki: - na zewnątrz: noc, mżawka, powiew



Wszyscy



Tak jak jakieś 2 godziny temu przyjechali w tą okolicę i się rozproszyli na mniejsze grupki tak teraz na raty zbiegali się w jedną grupę. Młoda Torreador i Gangrel, raz jedno, raz drugie wykrzyczeli im gdzie miał miejsce atak, który to park. Potem nawigowała ich głównie brunetka w szpilkach.

Najpierw do parku nadbiegli Carl z północy oraz Vachel i Serwio z południa. Obaj klubowi ochroniarze Allyssy nie zwklekali gdy Margaux kazała im biec ku centralnej grupie. A mieli podobną drogę jak przyjaciel ptaków więc dobiegli w podobnym czasie. Zastali tam Jewel jaka machała do nich i podskakiwała aby zwrócić na siebie ich uwagę jak najprędzej gdy tylko ich zobaczyła.

- Szefowa tam pobiegła! Za tym bydlakiem! A Bruno za nią! Źle, z nim, mocno oberwał. O matko, o mało mnie nie dorwał! Ale teraz trzeba pomóc szefowej! Ona tam pobiegła za nim sama a Bruno to wyglądał jakby ledwo stał na nogach! - z bliska okazało się, że szczupła brunetka nie jest już taka czysta i sucha jak ją widzieli ze dwie godziny temu gdy się rozstawali przy meczecie i samochodach albo przed wejściem do parku. Mokra sukienka, nogi, twarz, rozczochrane włosy i wszystko to w mokrej trawie i błocie wskazywały, że dziewczyna miała jakieś przygody od tego rozstania. Ale teraz ponagała ich aby jak najprędzej udali się we wskazanym kierunku tam gdzie miała pobiegła dwójka spokrewnionych jakich już nie było widać.

Później podobne spotkanie ze zdenerwowaną tancerką mieli Margaux, John i Max. Z racji tego, że zamieszanie w ogrodzie arabskiej rodziny zdarzyło się prawie dokładnie w momencie ataku na Jewel i krótkiej ale gwałtownej walki jaka potem wybuchła to przybiegli nieco później.

Ku pewnej uldze byłej policjantki z tym postrzelonym niedoszłym porywaczem nie było aż tak źle. Krwi było dużo, i rzęził pewnie przez uszkodzone płuco. Ale dychał. Zrobili z Maxem co mogli aby go chociaż prowizorycznie zalepić. I jednym uchem słyszeli jak któryś z mężczyzn dzwoni po ambulans. Pewnie policja też tu wkrótce przyjedzie. Jak sami domownicy ich nie zawiadomią to załoga karetki jak tylko zorientują się, że rana to postrzał. Mieli obowiązek zgłaszać policji takie rzeczy. Jak ich zostawiali z Maxem wybiegając na chodnik to mimo poważnej sytuacji ten niedoszły porywacz rokował, że dożyje do przyjazdu ambulansu. Prawie zderzyli się z Johnem i po szybkiej wymianie zdań we trójkę ruszyli biegiem w stronę parku o jakim wpierw słyszeli od Alyssy i Bruno. Jak tam dobiegli słyszeli sygnał chyba ambulansu gdzieś w okolicy. Możliwe, że do tej awantury w arabskim ogrodzie a może nie. Właśnie w tym parku zastali Jewel. Też musiała być przynajmniej zdenerwowana. I tak było gdy ją zastali stojącą jak na szpilkach. Brudną, mokrą i sponiewieraną. A i faktycznie była na szpilkach.

- Chodźcie tędy! Reszta już tam pobiegła! Trzeba ratować szefową! - ponagła ich tancerka nie ukrywając ulgi, że widzi ich odsiecz.


---



Sama Alyssa stała na bosaka na mokrym chodniku. Jak widziała samą siebie patrząc w dół to szkoda było jej długich nóg i tej wpadającej w oko półprześwitującej sukienki co na tutejszym folklorze wywarła takie wrażenie, że z dwójką z nich umówiła się na jutro. Na kolację. Wyglądała jakby ćwiczyła nocny jogging w biegach przełajowych. Bo niestety trawniki, alejki, kałuże podczas mżawki podczas biegu za tym napastnikiem to niezbyt sprzyjały zachowaniu czystości. Ale w końcu go zgubiła. Jak wybiegła za jakiś róg to już go nie widziała. Przebiegła za nim przez park, wybiegli z niego i jeszcze widziała go jedną czy dwie przecznicę. Ale w końcu straciła go z oczu. Szybki skubaniec był, nawet jak oberwał to jakoś chyba nie wpływało to za bardzo na to jak zasuwał. Spodziewała się tego więc zostało jej poczekać na resztę. I nie myśleć o tym co by było gdyby Brudas postanowił skorzystać z okazji i ją zaatakować póki byli sami. Widziała na tyle dużo podczas pojedynku z Brunem, że raczej nie zdzierżyłaby długo w takim starciu jak młody Gangrel. Słyszała jak gdzieś w okolicy wyje syrena. Chyba ambulans ale nie była pewna czy to coś ma wspólnego z ich akcją czy nie. Sam Bruno dotruchtał do niej zaraz po tym jak spotkała dwoje co pewnie wracali z sobotnich baletów do domu. Wysiedli z samochodu i jej widok był na tyle odmienny od standardu, że się zatrzymali.

- Wszystko w porządku? - zapytał mężczyzna zerkając z mieszaniną niepewności, troski i niezbyt jawnego zainteresowania. Gdzieś na tą chwilę dotruchtał Bruno który już w ogóle wyglądał w podartym i zakrwawionym ubraniu jak ofiara pobicia.

- Zadzwonić na policję? Albo karetkę? Albo taksówkę? - zagaił mężczyzna bo we dwoje to już w ogóle wyglądali jakby mieli jakąś mało kontrolowaną, sobotną przeszkodę. A sądząc po minie dziewczyny to chyba się zastanawiała czy przypadkiem facet w skórzanej kurtce nie goni bosej blondynki aby ją napaść czy też może raczej oboje mieli przygodę w tym stylu.

- Możecie wejdziecie do środka? Trochę pada. Ogrzejecie się. - zaproponowała dziewczyna wskazując na drzwi do domu w jakim pewnie mieszkali i właśnie wrócili. Więc chyba wyglądali niezbyt wystrzałowo. Raczej na takich co mieli jakieś tarapaty.


---



W końcu jednak się znaleźli i zaczęli schodzić. Dzięki słuchawkom mogli ich nawigować gdzie na nich czekają. I gdzieś w ciągu kwadransa się zebrali ponownie do kupy. Od tego miejsca gdzie się spotkali można było zacząć poszukiwania zbiega.

- O! Szefowa jest cała? Jak to dobrze, tak się martwiłam! - Jewel bezwstydnie i bez żenady okazała ulgę i radość, że blond manager nic się nie stało w wyniku tego pościgu.

- Wzięłam buty szefowej. A u Dominika są te zapasowe sukienki. I tu jest szefowej telefon. Zadzwoniłam o tutaj. Jakaś Musette. Dała mi adres. Powiedziała, że nas przyjmie. - mokra i brudna tancerka oddała szefowej jej telefon. Ta nie miała czasu dawać jej numerów więc musiała go jej rzucić zanim pobiegła za krwawym napastnikiem. Teraz odzyskała go z powrotem i widziała w połączeniach, że jej pracownica jak została w parku sama bo szefowa i motocyklista już pobiegli a reszta jeszcze nie przybiegła to zadzwoniła pod numery jakie podała im w “Meduse” Aurora. Odebrała i umówiła się z Musette Langelier. Coś się w grupie jednym obiło o uszy to imię brunetki, innym nie, nawet ktoś ją spotkał z tej czy innej okazji. Miała ze dwa krzyżyki nieumarłego stażu więcej od nich więc już liczono ją w koterii jako nowicjusza a nie jak ich jako świeżaków. No ale z perspektywy spokrewnionych to i tak była dość młodym wampirem. Miała w okolicy salon piękności, masażu czy coś w ten deseń. No i z tego co przekazała Jewel to “Babcia Balbina” uprzedziła ją o takiej możliwości więc była gotowa na ich przyjęcie. A “Babcia Balbina” to była ksywa Aurory jaką używała poza Maskaradą. Coś było od babci Balbiny czy babcia Balbina coś kazała czy wysłała to wiadomo było, że chodzi o szeryf paryskiej koterii. Widocznie i tego wieczora szeryf musiała podziałać na okoliczność tej akcji. I teraz po tej rozmowie z Jewel przynajmniej mieli zapewnioną metę w okolicy. Zawsze dużo bliżej niż tłuc się z powrotem do centrum.

Ale jednak nie udało się dotrzymać kroku napastnikowi. Z ulicy wiedzieli zapalone okna w domu tej dwójki jaka niedawno rozmawiała chwilę z Alyssą i Bruno. Raz nawet widzieli sylwetkę któregoś z nich w oknie. Pewnie nie co dzień pod oknami o 4 rano już bliżej niedzielnego poranka niż sobotniej północy zbierała im się tak różnorodna grupka. Świt był coraz bliżej ale jak mieli w pobliżu kryjówkę to nie musieli jeszcze wracać. Mżawka dalej padała. Ledwo kropiło ale już od godziny. Co rozmywało ślady krwi jakie mógł pozostawić zbieg.

Była policjantka miała od zewnątrz mokrą, dżinsową kurtkę od tego łażenia w tą mżawkę ale od wewnątrz była jeszcze sucha. Miała też okazję przyjrzeć się pobojowisku w parku jak Jewel jej pokazała gdzie się to toczyło. Dobrze, że było to w obrębie światła latarni to wśród mokrej trawy i asfaltu znalazła krople świeżej krwi. Poznała, że należała do dwóch wampirów. Obaj byli podobni do niej pokoleniem i mocą krwi. Ale nie znając wcześniej smaku żadnego z nich nie była w stanie stwierdzić która z nich należy do kogo. Z tą wiedzą mogła ruszyć ze swoimi towarzyszami i jeszcze z Jewel w stronę gdzie wcześniej pognała reszta.

Drugi przełom nastąpił gdy właśnie znów znaleźli się prawie wszyscy razem. Brakowało tylko Jean Marca. Ten zadzwonił właśnie do szefowej. Jak ta skończyła z nim rozmawiać Margaux usłyszała coś jeszcze. Krzyk, ludzki krzyk. Dość odległy, ale udało jej się zorientować, że to gdzieś tam dalej ulicą na jakiej stali. Gdzieś stamtąd. Reszta nic takiego nie usłyszała więc musieli zdać się na nią. Na końcu ulicy był zjazd na parking, tam na jasnym lakierze jednego z samochodów dało się dostrzec krwawą i świeżą smugę. Niezbyt dużą ale na żółtym, metaliku wpadała w policyjne oko. Jak spróbowała smak to rozpoznała, że to jedna z tych dwóch krwi co smakowała na pobojowisku w parku. No a tym razem Bruno był z nimi to nie mogła być jego krew. Potem był koniec parkingu i betonowy moloch Leclerca*. Dziurę w siatkowanym ogrodzeniu dostrzegli już wszyscy. Na krańcach rozerwanych drutów były kolejne ślady świeżej krwi. Wyglądało jakby ktoś z zewnątrz rozerwał siatkę i wbił się do środka. Wewnątrz widać było zjazd na podziemny parking. Od pleców akurar przyjechał czarny van i dwóch ghuli z "Miroir Noir". Zrobiła się już prawie równo 4 rano.






https://www.visit-amiens.com/sites/a...?itok=76159dQV



---



*Leclerc - sieć hipermarketów podobna jak Tesco, Aldi, Walmart itd.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 04-09-2022, 14:51   #26
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
W drodze

- To już niedaleko resztę przebiegnę na piechotę. Wy wracajcie do domu żadni z was wojownicy, a nie mogę was narażać przyjaciele
- Zrozumiano Szefie- Kierowca nie zamierzał się sprzeczać. Obaj wiedzieli, że jest wypożyczonym pracownikiem, który nie może ryzykować swojego życia i to mu pasowało. Ochrona Primery Meksyku sprawiała, że nawet najbardziej bezwzględni Kainici musieli pilnować użyczonych przez nią "zasobów ludzkich" jak oczka w głowie, aby nie narazić się na niełaskę potężnej Venture. Roger lubił i szanował starszego Pana od gołębi, wiedział, że mógł trafić dużo gorzej, ale nie chciał i nie mógł ryzykować, nic ponadto, co znajdowało się w granicach pracy szofera.

Młody i zapalczywy arab był jednak w odmiennej sytuacji - Dziadku nie mogę cię zostawić samego! Przecież ty nawet noża nie wziąłeś! Tyle razy mówiłem, że musisz zacząć dbać o siebie! Ja ci pomogę, osłonię cię! Jesteś za dobry, dla tego świata masz gołębie serce, a wokół są wilki - Perorował Jyhad uniesionym głosem. Carl podszedł do niego i uściskał chłopaka, płacząc krwawymi łzami.
- Jay mój chłopcze dość już straciłem pośród mojego istnienia, nie mogę stracić i ciebie- Otarł kąciki oczu i... Wepchnął palec w usta młodego araba - Jestem w trakcie załatwiania dla ciebie papierów, nie będziemy żyć już w strachu! - Próbował podnieść swego przyjaciela na duchu, w takich chwilach przypominał mu syna i wnuka...
- Dziadku przecież niedługo będzie świtać! Nie możesz się tak narażać! Znajdziesz go jutro- W głosie Irańczyka zaczęły wdzierać się nuty paniki i błagania.
- Jyhadzie, Pani Szeryf zabezpieczyła nas, każda noc, w której ten zagubiony pomiot własnych grzechów i bestialstwa nie zostanie uratowany przed sobą samym, to kolejna ofiara z życia niewinnych owiec plamiąca ród Kaina, jakby tego było mało, każdy biedak wyrwany za wcześnie z tego świata jest ryzykiem dla płaszcza Maskarady. Pomogłeś mi dziś, tak jak pomagasz co noc, a teraz wracaj do domu! Rogerze dopilnuj, żeby nasz młodzian niczego nie kombinował- Poprosił grożąc Jyhadowi palcem.
- Zrozumiano Szefie- Odpowiedział Latynos do pleców Nosferatu wyskakującego w deszcz.

Rozmowy z gryzoniami i innymi bestyjkami

Carl uwielbiał nieżycie krótka przebieżka w deszczu, sprawiła, że poczuł się niczym dwudziestolatek. Żadnego bólu stawów! Nie musiał bać się przeziębienia ani zapalenia płuc.

Gdy ujrzał biedną służkę Alessy ucieszył się w duchu, że wysłał własnego podopiecznego pod ciepły dach - Dobrze się spisałaś dziecko, napij się dobrej Whiskey albo naleweczki jak zejdziesz z tego ziąbu - Powiedział do sponiewieranej dziewczyny z iskierką sympatii w oczach. Nie, miał jednak czasu, aby się rozczulać, trzeba było biec! Obiecał sobie że jeżeli to przetrwa, będzie musiał poprosić swego Stwórcę, o naukę wzmacniania własnego ciała krwią.
Wiedział, że to dziecinne, ale nazwa sklepu Leclerc, zawsze kojarzyła mu się z kiepskim przebierańcem z brytyjskiego serialu "Allo Allo" i wywoływała uśmiech.

Gdy trafili na parking, Miechowy padł na czworaka, rozsypał ziarna i zaczął piszczeć. Moc Kaina zmusiła dwa przerażone gryzonie, do wyjścia z kryjówki Nosferatu nie był pewien czy były to myszy, czy może szczury? Zresztą nie było to ważne! Potrzebował informacji:
- Szukam chodzącego trupa, takiego jak ja, powiedzcie czy widziałyście, gdzie się skrył? - Spytał za pomocą pisków.
- Jedzenie, Jedzenie, KREW! WALKA trzeba się kryć! Kryć, żeby przetrwać! Jedzenie, jedzenie taak dobre jedzenie... pachniesz wrogiem pazury, śmierć, krew chce się kryć, szybko, ale Jedzenie! - Pytanie najwyraźniej było zbyt skomplikowane dla prostego umysłu żarłocznego zwierzęcia, do tego Carl pachniał kotami.

Nosferatu poczuł, jak wzbiera w nim wściekłość! Najpierw kruki go olały a teraz jakiś bezużyteczne szkodnik, odmawiały mu swych sekretów?! Kruki były pamiętliwe, ale te małe kępki zarazków ? Myszy nadawały się jedynie do eksperymentów laboratoryjnych i hodowania na nich ludzkich organów a szczurów i tak było za dużo, zresztą zawsze wysłały najsłabsze ze stada, aby sprawdzały pułapki.

Porwał obie kulki futra i rozerwał je zębami, wysysając z nich po kilka kropel krwi, choć wcale nie był głodny, następnie wrzucił strzępki mięsa wraz z resztkami ziarna do kieszeni płaszcza.
~Taaak, dobrze, ale to o wiele za małooo, chce więcej zjedz tego zbrodniarza! Wchłoń jego duszęęę... Takiemu jak on nie należy się życie po życiu zresztą to tylko zwierze tak jak lubisz!~- Zamruczała Bestia głosem Brata Nikodema.
~ Nie będę słuchał twoich podszeptów diable! Demiurgu! Nie wzmocnie cię pożerając inną Bestię! Jesteś potrzebnym napędem, zastępującym ludzki strach przed śmiercią spętam cię w klatce świętości i przewyższę ludzkość zyskując odkupienie w oczach Boga na ziemi~- Odparł w myślach.
Odpowiedziało mu jeno powarkiwanie.

Zaciął się na chwilę gubiąc się w wewnętrznym dialogu a w tym czasie Pani detektyw znalazła scenę masakry.

Gołębiarz zaczął płakać krwawymi łzami - Biedni, biedni ludzie mieli bliskich, rodziny przyjaciół. A teraz przez tego potwora stracili życie a sprzątacze będą musieli ich zniknąć w imię Maskarady... Ich bliscy pewnie przez lata będą się zastanawiać co się z nimi stało ? - Wyciągnął chusteczki jednorazowe z kieszeni i zaczął suszyć twarz chowając je do kolejnej z kieszeni. Odda je Jyhadowi niech biedny chłopiec zaparzy sobie z nich herbatkę. Brat Nikodem ostrzegał, żeby uważać, na każdą kroplę vitae, która opuści jego ciało, bo może ona zostać wykorzystana przeciw niemu.

- Przysięgam, że nikt już nie zginie przez to monstrum, zabije go waszą bronią- Obiecał zmarłym, biorąc się w garść, zabrał pałkę oraz paralizator przypomniawszy sobie słowa Jaya o tym, że powinien się bardziej dozbroić.
 

Ostatnio edytowane przez Brilchan : 08-09-2022 o 11:19.
Brilchan jest offline  
Stary 04-09-2022, 17:45   #27
 
Coolfon's Avatar
 
Reputacja: 1 Coolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputację
Brujah i Tremere w jednym stali zaułku (dzięki Mi Raaz :) )

Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób - te parę słów nie mogło wyjść Tremere z głowy gdy patrzyła jak przy końcu ulicy zaczyna się migająca dyskoteka świateł nadjeżdżającej karetki. Za plecami jej w oknie za firanką stał chłopak z czerwoną kreską od noża na szyi. Syn kolesia którego właśnie próbowali z Maxem utrzymać przy życiu, a którego postrzeliła moment wcześniej.

Irracjonalna scena, irracjonalna sytuacja i ich dwójka zatopiona w tym szaleństwie aż po uszy. Tyle dobrego że ponury były glina nic nie mówił i tylko patrzył to na bladą brunetkę, to na prowizoryczne opatrunki którymi starali się zatamować krwawienie.

- Czym strzeliłaś? - w pewnej chwili Max zadał krótkie pytanie przerywając ciszę.

Oboje spojrzeli po sobie, detektyw zmrużyła oczy i sapnęła przez nos. W pierwszej chwili poczuła się urażona, w drugiej zrozumiała że kumpel się martwi… tylko zapach krwi świdrujący przez nos do mózgu bardzo utrudniał skupienie.

- Nie swoim - odpowiedziała krótko, starając się oddychać przez usta co niewiele dało. Krew wzywała, mamiła. Wydawała lśnić rubinową poświatą na jej bladych dłoniach i połowie okolicy.

- Mniej roboty. Zajebiście - westchnął dyskretnie i dodał już spokojnym głosem - Skoro nie trzeba mu wyciągać kuli to spadaj za róg.

- Nie mów…

- Idź stąd zanim zaczniesz tego chuja lizać po plecach
- Max mruknął wskazując głową na zaułek. Karetka prawie podjechała pod felerną furtkę ogrodu przed którą stanął jeden z domownik aby nawigować ratowników.

Posłuchała, odbiegając z kurtką w garści kilkanaście metrów. Tam złapała oddech i słuchała, bo w szczekaczce dużo się działo. Jeśli dobrze wyłapywała opowieści Bruna i Alessandry ruszyli tropem klienta, a dziewczynie Toreador nic strasznego się nie stało…

Johnny podbiegł do Margoux.
- Czy ty tam strzelałaś do człowieka? Czy mi się przewidziało?

- Rzucasz poważne oskarżenia. Mam nadzieję że masz dowody na ich poparcie -
Ryan odpowiedziała mu grobowym tonem. Tylko jej oczy lśniły ironią. Skończyła właśnie zakładać kurtkę, w głębi alejki migały na czerwono-niebiesko światła karetki.

- Nie no spoko. Też nie lubię kebabów. Nigdy żadnego nie zastrzeliłem, ale rozumiem. A nagrania z kamery pozostaną moją tajemnicą - Johny poklepał się po klatce piersiowej, jakby w wewnętrznej kieszeni marynarki miał co najmniej pendrive z nagraniem.
- Mam nadzieję, że dopadli Brudasa. Mniej roboty dla nas.

Tremere na chwilę obróciła głowę w stronę gdzie za winklem uwijali się ratownicy. Sytuacja wyglądała na opanowaną, mogli ruszać co też zrobili.
- Ma szczęście to przeżyje, nie ma to jednego brutala mniej. Już nie są naszym problemem, ani on, ani jego dzieciak - wzruszyła ramionami wracając spojrzeniem do Brujah i uśmiechnęła się krótko.
- Dzięki spryciarzu. Czy dopadli klienta… chyba sami musimy sprawdzić.

-Mhm
- John elokwentnie mruknął i przyspieszył kroku.

Kobieta nie zamierzała jednak zachować ciszy.
- Niedługo świta. Od biedy pogadamy z Carlem niech nam załatwi najmniej osrany kawałek kanału i kawałek kartonu. Albo skoro ma swoich małych przyjaciół zna tu wejścia do katakumb. Chyba że ty znasz - rzuciła mu szybkie spojrzenie nie zatrzymując się.

- Nie masz dużych wymagań co do spania. - Podsumował John.

- Ogólnie nie mam dużych wymagań - wzruszyła ramionami - Dlatego tak dobrze się dogadujemy.

Brujah tylko burknął pod nosem coś niezrozumiałego.
Zaraz dołączył do nich Max i we trójkę ruszyli biegiem w stronę parku.

***


Czas ich gonił i nie miał zamiaru zwalniać tempa. Minuta po minucie gubili potoki sekund w mokrym przedświcie szybko nadchodzącego dnia… ale byli coraz bliżej. Szalony pościg Gangrela i Torreadorki przyniósł efekty - mieli punkt zaczepienia i nie szukali na ślepo przez pół miasta. Ale nie było tragedii, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Bruno co prawda mocno oberwał, robił jednak dobrą minę do złej gry i chciał działać mimo poważnego stanu… albo wolał iść gdziekolwiek poza otoczenie wściekłej jak martwa osa blondynki która pobrudziła podczas biegu dół sukni i swoje nogi. Carl za to wydawał się bardziej interesować braćmi mniejszymi niż resztą dwunogów, przynajmniej teoretycznie.

Tak trafili przez rozerwaną siatkę na podziemny parking, a to już wyraźnie zmieniło sytuację.
Pozostawili odkrytą ulice na rzecz podziemnych tuneli… niby zawsze plus.

Idąc po śladach butów i kropli krwi Margaux dość szybko humor kompletnie siadł. Może i klimat się zmienił na tyle, że w suchym wnętrzu lepiej się tropiło niż na mokrym betonie gdzie praktycznie każdy mógł zadeptać ślady zanim ona je zobaczy… ale choćby nieważne jak się nie starać śladów pozostawionych przez ich cel nie szło “zadeptać”.

Trupy łatwiej się zakopywało, albo pakowało do worków, a oni mieli dwa tuż przed sobą. Najwyraźniej klient po dostaniu się na zamknięty teren dopadł dwóch Bogu ducha winnych nocnych stróżów szlachtując ich jak zwierzęta.

- Merde! - Margaux zaklęła na głos i zaciskając pięści. Kolejne zbędne ofiary które trzeba będzie posprzątać szufelką i zmiotką bo rozerwane truchło o wiele wygodniej w tym stanie wlać do wiaderka niż bawić w przenoszenie do worka…

Krew była wszędzie: na podłodze, na ścianach i parę odprysków zahaczyło nawet wysoki sufit. Szpeciła ciemnymi kleksami kolumny, barierki a także stojące w okolicy auta.

- Spodziewali się go - mruknęła wskazując ruchem dłoni na wyciągniętą broń w okolicach dłoni stróżów. Najpewniej narobił hałasu gdy się przeciskał i mając w dupie konwenanse po prostu wziął ich szturmem byle się nażreć.

- Czyli mamy nażartego pod gwizdek klienta opanowanego przez Bestię i coś koło godziny aby go upolować… no świetnie - wyjęła z kabury pod kurtką broń, patrząc na dalszy krwawy trop prowadzący w głąb parkingu.

- O kurwa, ale sieczka
- John sięgnął do radia - wezwijcie czyścicieli. Mamy tu dwa trupy dziadków z ochrony. Nasz Brudas nachlał się jak komar na grillu. - Black schylił się po krótkofalówkę jednego z martwych ochroniarzy.

- Zbliża się świt. To nie jest jego normalna kryjówka, bo płot był rozjebany. Gdzieś się schował. Jakiś schowek na szczotki, szyb wentylacyjny? Bagażnik samochodowy? Raczej bym nie ryzykował bagażnika. Jakieś pomysły? Chcesz polizać? - Johny pokazał na plany krwi rozlane po asfalcie.

Detektyw bardzo powoli przekręciła kark i posłała mu ciężkie spojrzenie.
- Świetny pomysł, ale to zaraz. Niesmak zabiję kiedy już skończymy rozmowę - prychnęła krótko kucając przy śladach.
- Masz broń, albo umiesz strzelać? - spytała cicho.

Johny uśmiechnął się.
- Nie lubię gnatów. Hałasują. - Rozglądał się nerwowo. Szukał kamer.
- Musimy uważać. To nie jest park. Widać nas jak na dłoni. Jego też. Samego sprzątania po tej akcji będzie na dwa dni. Dobrze, że ten market nie jest całodobowy. Trzeba ogarnąć dyżurkę ochrony. Zaraz zaczną wywoływać kumpli. Umiesz im wyczyścić wspomnienia? - popatrzył z nadzieją na detektyw. - Znaczy nie tym dwóm. Oni już nic nie zeznają. Ale ktoś tam z nimi gadał od czasu do czasu. Mamy przestane. - skwitował w końcu.

- Przesrane - Ryan poprawiła go odruchowo, wstając z powrotem na nogi i pokręciła głową zaczynając dalszą wędrówkę po śladach rzezi. - Przesrane teoretycznie, nie praktycznie. Mogę wyczyścić im pamięć za pomocą ołowiu jeśli cię to podbuduje mentalnie, ale wolałabym nikogo nie zabijać. Nikogo więcej - poprawiła przechodząc nad drugimi zwłokami.
- Najpierw złapmy klienta, potem zaczniemy sprzątać. Na pewno nie chcesz spluwy? Ma tłumik.

- Jak mu wsadzę tłumik w dupę to go powstrzyma? Wątpię. To pijawa. Gówno mu zrobisz spluwą.
- powiedział John ściskając latarkę i świecąc po różnych zakamarkach.

- Czy powstrzyma nie wiem, jednak może mu się spodoba. W każdym razie spowolni go, a potem dobijemy na szybko i fajrant. Skoro jest martwy nie ma za wielu praw które mu trzeba wyrecytować - kobieta mamrotała idąc ostrożnie i powoli ze wzrokiem wbitym w podłogę oraz ślady.

- To pijawka. Nie spodoba mu się. - Stwierdził po namyśle Brytyjczyk.

-Mówisz z autopsji? - Margaux uśmiechnęła się pod nosem - Sprawdźmy to.

- Nie znasz wielu Brujah, co?

- Staram się nie ulegać magii stereotypów… chyba że to Arab grożący dziecku, wtedy rozumiesz. Strzał ostrzegawczy od razu idzie w bebechy
- westchnęła - Każdy jest na swój sposób wyjątkowy, John. Znam ciebie, pomagasz mi i reszcie. Jesteś Brujah na miarę naszych możliwości, odpowiadającym żywotnym potrzebom całej naszej koterii… pilnuj mi pleców, dobrze? - wskazała ruchem głowy na krwawe ślady na podłodze korytarza którym zmierzali.

Powiedzieć że nie wyglądało zachęcająco, to jak nie powiedzieć nic.
 

Ostatnio edytowane przez Coolfon : 04-09-2022 o 17:51. Powód: dodanie tytułu
Coolfon jest offline  
Stary 05-09-2022, 13:35   #28
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Gdy dotarli do parkingu John zobaczył Jewel. Przechylił głowę jak nie przymierzając jeden z gołębi Carla i ocenił brudne plamy, które zakrywały część kształtów kobiecej figury. Potrząsnął głową jakby odganiając jakieś myśli z głowy i spojrzał na rozerwaną siatkę. Nie rozciętą, a rozerwaną.

- Silne bydle - rzucił bardziej do siebie niż do towarzyszy.
- Popilnuj mi plecaczka - powiedział podając plecak Jewel. Przewrócił oczami gdy zobaczył Carla odprawiającego rytuał ze zwierzętami.
- Noe kurwa pierdolony nam się znalazł. Jak nikt z nas nie zginie tej nocy, to będzie cud - wymamrotał do siebie, po czym w serdecznym geście i z uśmiechem pomachał do Carla akurat rozmawiającego ze szczurami.

Przeszedł na parking. Wymienił kilka zdań z Margo. Nadal miał ze sobą kajdanki schowane za paskiem i latarkę ściskną w ręce.. Po skończonej rozmowie cisza się przeciągała. W całej postawie Johna zaszła jakaś zmiana. Zaczął sprawiać wrażenie groźnego. Czy to Margo swoimi uwagami doprowadziła go do takiego stanu? On już nie był cichym obserwatorem zza oka kamery. Teraz sam wyglądał jakby chciał komuś spuścić manto pod byle pretekstem.

Aktywacja dyscypliny Odstraszanie.
Przeciwnik musi przejść test Opanowania i Determinacji (PT=2) chcąc zaatakować Johnego.



- Carl, pamiętaj, żeby nie zostawiać za sobą niczego czego dotykałeś. Nie chcemy, żeby ktoś wrzucał nasze odciski do bazy danych.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 06-09-2022, 21:23   #29
 
Shartan's Avatar
 
Reputacja: 1 Shartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumny
Jewel udało uniknąć się bezpośrednich obrażeń po ataku wampira. Teraz tylko wystarczyło wygrać z nim walkę i zakończyć całą sprawę. Bruno zaatakował uderzając napastnika w głowę, ale to go tylko rozjuszyło. Nie tak planował, to Grizzly. Teraz żałował, że nie wysunął szponów przed walką. Miał, to zrobić gdyby walka toczyła się nie po jego myśli i tak było. Tylko, że wampir z którym walczył zadawał ciosy zbyt szybko by mógł użyć szponów, które dawałyby mu przewagę.

Na szczęście był wspierany przez ghoula Allesandry, który ostrzeliwał jego przeciwnika i nieznanego fotografa. Błysk z aparatu powinien jego zdaniem w jakimś stopniu przeszkadzać napastnikowi z którym walczył.

Niestety nawet jeśli tak było, to nie na tyle by przejąć inicjatywę w walce. Bruno obrywał bardziej od wampira z którym walczył niż tamten od niego. Agresor jednak w którymś momencie rzucił się do ucieczki. Jako, że władała nim bestia trudno było powiedzieć dlaczego. Szczęśliwie dla Bruno walka dobiegła końca. Chociaż mocno oberwał, to zdawał sobie sprawę, że gdyby walczył sam, to walka mogłaby zakończyć się dla niego tragicznie.

Po chwili odpoczynku ruszył za blondynką ścigającą wampira. Zrobił by od razu, ale po walce zabrakło mu sił. Niestety ją zgubił, ale szybko udało mu się ją odnaleźć i w końcu dogonić. Choć po ranach, które odniósł ciężko mu się było poruszać. Dotarł do Allesandry, która właśnie wpadła na jakąś parkę. Bruno był wzruszony ich troską, ale ich obecność nie sprzyjała zachowaniu maskarady.
- Dziękuje za propozycje, ale nie ma sensu nigdzie dzwonić. W prawdzie nie da się ukryć, że zostałem trochę poturbowany, ale wygląda, to gorzej niż jest w rzeczywistości, a zgłaszanie tego i tak nie ma sensu. Dziękujemy za zaproszenie, ale mieszkamy całkiem niedaleko i musimy trochę ochłonąć. Spacer powinien nam na, to pozwolić, a statystycznie nie jest możliwe byśmy zostali zaatakowani dwa razy tej samej nocy.
I mieli niedokończone sprawy, które dobrze byłobt zamknąć przed wschodem słońca. Bruno czekał co powie Allesia.
 
Shartan jest offline  
Stary 06-09-2022, 23:50   #30
 
Sonichu's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputację
Biegła.

Już samo to przyprawiało ją o wściekłość. Nie godziło się aby ktoś z jej pozycją ganiał po nocy za jakimś przeklętym idiotą, nieważne jak bardzo Aurora chciała otrzymać jego głowę na srebrnej tacy. Nie godziło się, de Gast wiedziała już, że przyjdzie jej następnej nocy spędzić sporo czasu na doprowadzenie się do porządku. Bycie martwym miało wiele plusów, niestety minusy również się zdarzały. Choćby większy problem w pielęgnacji skóry, a nie mogła mieć nóg jak pieprzona kura domowa albo kasjerka z osiedlowego sklepu.
Alessandrę się woziło odpowiednio reprezentatywną furą, otwierało przed nią drzwi i zamykało gdy już wsiadła do środka. Ona nie uganiała się po obrzydliwie nijakiej ulicy gdy kapuśniaczek siąpił z góry podkręcając irytację do poziomu który zwykle wolała omijać dla zdrowia i szczęśliwości swojej oraz najbliższej okolicy.
Niestety nie pozostawało robić nic innego tylko dobrą minę do złej gry. Choćby dlatego, że znowu trafili na zbędnych świadków i znów w liczbie dwóch. Jean Marc był daleko, Servio tak samo. Poza tym bagażnik ich samochodu miał określoną pojemność i liczbę zwłok jakie dał radę przewieźć z zamkniętą klapą.
Para śmiertelników pewnie nie na co dzień widywała obrazki z rodzaju dwójki obcych bananów popylających pieszo, a nawet na bosaka i z krwią na ciuchach, po ich zapyziałej uliczce.
- Spokojnie, on tylko wygląda na zboczeńca. - Torreador uśmiechnęła się czarująco, obejmując na moment ramię Gangrela aby pokazać że między nimi nie ma niczego co należałoby zgłaszać na policję, albo w ogóle się interesować.
- I nie jest z tobą tak źle, nie przesadzaj - popatrzyła na Bruno puszczając mu psotne oczko zanim ponownie spojrzała na parkę śmiertelników i westchnęła - Daliśmy się wciągnąć w kręcenie krótkometrażowego filmu, wiecie jak jest. Przegrasz zakład to musisz się trochę namęczyć aby nie wyjść na goło… słownego - zrobiła minimalną przerwę wzruszając ramionami, a mokra sukienka zamigotała setkami równie mokrych kryształków.

- Aa… Filmik tak? I zakład. No tak, tak… A o co poszło? - wyjaśnienia dwójki wampirów chyba nieco rozjaśniły sytuację dwójce lokalnych śmiertelników. Zwłaszcza uwaga o zboczeńcu im przypadła do gustu. Mężczyzna uśmiechnął się jakby go to rozbawiło a kobiecie chyba ulżyło, że to nie chodzi o żadne ekscesy i jakieś gonitwy z gwałtem, pobiciem i morderstwem w tle.

- No ale tak na wszelki wypadek jakbyście chcieli się odświeżyć to zapraszamy. Możecie poczekać na taksówkę czy co. - dziewczyna chociaż uspokoiło ją te wyjaśnienie blondynki to chyba nadal Bruno wydawał jej się bardziej podejrzany niż bosonoga, mokra blondynka. Wskazała kciukiem na drzwi do kamienicy przed jaką stali.

De Gast zrobiła smutną minę gdy tak spojrzała z wyraźną pretensją na towarzysza. Lepiej numer by wyglądał gdyby nadal miał na sobie garnitur od Armaniego w zestawieniu z jej suknią od Diora, ale i to dało się obejść albo przeskoczyć.
- Wszystko przez ostatnie Prix de Diane - zaczęła tonem skargi i pretensji żywszej z pewnością niż para chodzących trupów w przebraniu - Postawiliśmy na złego konia, bo KTOŚ miał dobre przeczucie - prychnęła Gangrelowi w ucho, a potem wróciła do dwójki miejscowych - Wyszło jak wyszło i tak oto znaleźliśmy się tutaj, w punkcie wyjścia. Dzięki za troskę, jesteście uroczy. Nic nam nie będzie, zaraz dołączy reszta i idziemy dalej. Niestety mamy wyglądać jak siedem nieszczęść żeby pasowało do tego co już nagrane - na końcu skrzywiła się wręcz artystycznie.

- Chodzicie na Prix de Diane? - gospodarz uniósł brwi ze zdziwienia. Jeszcze raz ich sobie dokładnie obejrzał z góry na dół jakby chciał sobie dopasować w głowie wygląd obojga do usłyszanej właśnie informacji.

- No bywa. Jak zakład to zakład. I jak wszystko w porządku no to nie będziemy wam zawracać głowy. Udanej zabawy. - dziewczyna trzepnęła partnera w ramię i dała mu tak znać, że czas zwijać żagle do rodzimej przystani.

- No pewnie. To jakby coś było potrzeba to wbijajcie. No i dobranoc. - mężczyzna wskazał na drzwi do jakich już oboje się zbierali. Po czym faktycznie tam ruszyli.

Na resztę koterii nie trzeba było długo czekać, choć dla Alessy i tak za długo już mokła.


Ta noc jednak nie była tak do końca skazana na całkowite skreślenie jako dopust boży i droga przez ciernie, czy co tam zwykle księża grzmieli z ambony. Wystarczyło że na horyzoncie Torreador pojawiła się ślicznotka o niebieskich oczach, trochę sponiewierana, ale cała i jeszcze z głową na karku. Widząc ją de Gast rozłożyła zapraszająco ramiona i posłała jej zadowolony uśmiech.
- Moja kochana… pamiętałaś o wszystkim - rozczulona spojrzała przelotnie na parę butów pozostawionych w parku, a trzymanych przez zabaweczkę.

- Oj, starałam się no i tak się bałam, że ten potwór coś szefowej zrobi! - brunetka wtuliła się w blondynkę jak siostra w dawno nie widzianą siostrę o jaką się bardzo martwiła. ~ I powiedziałam Jean Marcowi o tym fotografie. Powiedział, że się zajmie. Ale dlatego przyjedzie trochę później. ~ skorzystała z okazji i szepnęła jej do ucha co wyszło z tego ostatniego polecenia szefowej nim ta rzuciła się biegiem w pogoń za krwawym rzeźnikiem.

Blondynka skwitowała te wiadomości zadowolonym pomrukiem i krótkim pocałunkiem.
- Dobra dziewczynka… i jeszcze ugadałaś Musette, kochana dziewczynka - objęła ją mocniej, kładąc brodę na ramieniu i gładząc po plecach. - Dostaniesz nagrodę, zasłużyłaś na nią. Ale teraz kochanie trzymaj się z tyłu i jeśli będzie działo się cokolwiek niedobrego uciekaj i znajdź Jean Marca - wyprostowała się, chwytając ją za brodę - Rozumiesz?

- Dobrze. Tak zrobię. Ale szefowa to nie zamierza chyba więcej biegać za tym potworem sama? Bo teraz to są już inni i w ogóle. -
tancerka chętnie przyjęła te komplementy, pochwały i w słowie i uczynku. Dalej zdradzając, że bardzo lubi swoją szefową. Zwłaszcza w takich bliskich momentach. Jednak też i przemawiała przez nią obawa względem niej. Ten rzeźnik z parku przez chwilę o mało jej nie dorwał no a potem widziała co zrobił z Bruno. I to pomimo tego, że Jean Marc cały czas do niego strzelał. No ale wtedy byli tylko we trójkę a teraz już zdążyła się zebrać większość ich wcześniej rozproszonej na sektory grupy.

- I tu są te buty szefowej. - dodała jakby przypomniała sobie, że cały czas trzyma szpilki blondynki jakie zabrała z parku.

- Oczywiście że nie zamierzam - zgodziła się biorąc buty i z wyraźną ulgą założyła je na nogi. Wzięła brunetkę pod ramię, wskazując na resztę grupy z Margaux na czele, która niczym dobry pies gończy prawie z nosem przy ziemi podjęła trop.

Nie uszli daleko gdy przed nimi pojawił się płot hipermarketu. Niby nic niecodziennego, gdyby nie rozerwana siatka pod którą ledwo podeszli, a z mroku podziemnego parkingu trąciło juchą.
De Gast wydęła pełne usta pokazując irytację, sięgnęła też po telefon.
- Jewel kochanie - wcisnęła aparat służce - Bądź tak kochana i zamów nam ekipę sprzątającą i jakąś trumnę na kołach żebyśmy przejechali w spokoju do dziury Musette. Na wannę z hydromasażem pewnie nie ma tam co liczyć - westchnęła, pochylając głowę nad ich ciężkim losem.

- A może ma takie wanny skoro ma salon masażu? - rzuciła wesoło Jewel odbierając z powrotem telefon szefowej od szefowej. Po czym odeszła trochę na bok gdy wybierała numer a potem zaczęła rozmowę. Rozmowa nie trwała długo a pozostali zgromadzeni przed rozerwaną siatką bramy do podziemnego parkingu mieli chwilę aby się zastanowić co dalej. Wyglądało na to, że większość jest skłonna iść krwawym śladem przez tą dziurę w głąb parkingu.

- Pogadałam z nimi. Powiedziałam gdzie jesteśmy. Powiedzieli, że już tu jadą. Będą gdzieś za 10, 15 minut. - zameldowała szczupła brunetka reszcie a szefowej oddała jej telefon. Odwrócili głowy bo na naziemną część parkingu, zza rogu hipermarketu wyjechała niska mydelniczka a za nią większa, ciemna kanciasta bryła. Oba wozy ślepiły światłami ale panna de Gast rozpoznała znajome kształty swoich fur. Po chwili i od Audi, i od Mercedesa trzasnęły drzwi i wyszli jej klubowi ochroniarze.

Alessandra podeszła do tego najwyższego i łysego, szczerząc się do niego przez półmrok.
- Dziękuję Jean Marc - powiedziała kładąc mu dłoń na policzku. Za plecami pozostali ustalali coś między sobą i zbierali aby iść dalej lub gadali ze zwierzętami. Albo szczurami.
- Dobrze że jesteś cały. Niech chłopaki obstawią wyjścia, ale bez brawury. Mają nas informować jeśli zobaczą brudasa, a nie kłaść kark pod jego szpony. Ty idziesz ze mną za Margo, wyciągnij broń. Jewel zostanie w samochodzie i poczeka na sprzątaczki. Niech po wszystkich Servio zutylizuje fotografa tam gdzie moją wczorajszą zabawkę, albo gdzie tam chce. Ma zniknąć. A teraz chodź, im szybciej to załatwimy tym szybciej opuścimy ten prostacki rynsztok.
 
__________________
Adeptus Mechanicus inkantujący litanię dekontaminacji sarkofagu Rodowicz między cyklami jej odmrażania i ponownej hibernacji
Sonichu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172