Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-03-2023, 16:14   #11
 
Remi's Avatar
 
Reputacja: 1 Remi nie jest za bardzo znany
Gdy świdrujące odgłosy zamieci zaczęły dawać o sobie znać za oknem, pierwszą reakcją po przebudzeniu Jake'a było przewrócenie się na drugi bok i wymamrotanie czegoś niezrozumiałego przywodzącego na myśl klasyczne "jeszcze 5 minutek...". Kolejne pół godziny walki ze sobą spędził właśnie w ten sposób, aż wreszcie dźwięki za oknem w połączeniu ze zbyt krótkim zestawem pościeli, zmusiły go do podniesienia się. Z na wpół otwartymi oczyma przysiadł na krawędzi łóżka i zaczął szukać stopami pozostawionych przy łóżku poprzedniego wieczora kapci. Gdy wreszcie zdołał je wymacać, przeciągnął się szeroko rozstawiając ręce i otwierając usta jakby miał wgryźć się w olbrzymiego arbuza. Wtedy poczuł nieprzyjemny chłód poranka podbijany podświadomie przez niego na samą myśl o aurze panującej za oknem. Zmotywowany myślą o ciepłej kąpieli i rozwieszonym na grzejniku ubraniu poszedł się umyć. Po kilku minutach opuścił parującą od ciepła łazienkę odziany wyłącznie w ręcznik i blizny, które posiadał od dzieciństwa po kontakcie ze sporym, agresywnym psem. Choć z kompleksów związanych z trwałymi ozdobami na jego ramieniu i torsie zdołał się wyleczyć to sama myśl o pokrytym sierścią, szczekającym czworonogu napawała go lękiem. Ubrał się w ciepły zestaw ubrań z grzejnika starannie przykrywając swoje blizny. Koszula w kratę i lekka kurtka wydały mu się niewystarczające po tym co zobaczył na zewnątrz więc nawet na poruszanie się po pensjonacie postanowił ubrać dodatkową kamizelkę. W kieszenie bojówek zapakował najpotrzebniejsze rzeczy jak telefon, uniwersalny, kieszonkowy zestaw narzędzi, mała latarkę i zapalniczkę. Zanim wyszedł z pokoju wyłączył telefon. Przed przyjazdem zdołał zadbać by jego jednoosobowa działalność - Hawthorn locksmith - miała wszystko uregulowane i mógł się poświęcić spędzaniu czasu ze znajomymi na urlopie. Dla niego miał to być czas odpoczynku i relaksu, gdzie nie planował zajmować się naprawianiem wszystkiego jak w wyuczonym zawodzie ślusarza. Jednak gdyby zaszła taka potrzeba to pewnie jego uczynna natura wzięłaby górę a, że wolał być zawsze przygotowany to w bagażu miał kilka narzędzi...
Przed drzwiami na korytarz zatrzymał się, nałożył i starannie zawiązał buty i jeszcze przez chwilę zastanowił się czy aby o czymś nie zapomniał ale głód szybko wybił mi z głowy pozostałe myśli. Podrapał się po lekko zaokrąglonym brzuchu i ruszył do jadalni. Schodząc po schodach obdarzył wszystkich uśmiechem czy też tym co z niego zostało w wyniku kolejnego ziewnięcia. Odebrał od Angie porządnie przygotowaną kiełbasę, jajecznicę i tosty. Do tego dobrał kubek gorącej, czarnej kawy i podziękował jej bardzo uprzejmie. Z tym zestawem dosiadł się do Ivy i Cliffa.

- Dzieeeeeń Dobry...

Ziewnął po raz kolejny i uśmiechnął się przepraszająco po czym napił się kawy.
 
Remi jest offline  
Stary 12-03-2023, 19:56   #12
 
Bunneasure's Avatar
 
Reputacja: 1 Bunneasure nie jest za bardzo znany
Muzyka grała. Kolorowe diody dyskoteki oślepiały tornadem jaskrawych barw. Bas dudnił - *Trzask* -Nie.
Piękne słońce Wenecji stało w zenicie nad miastem. Lało żar, przeganiając szumiące tłumy turystów do kafejek i knajp. Byle skryć się w cieniu. Byle zaczerpnąć utęsknionego, chłodu powietrza z klimatyzacji. - *Świst. Trzask* - Hym, to nie to…
Kolejna kartka papieru wylądowała zmiętolona w kącie pokoju. Zebrała się ich już spora sterta. Kolejne martwe pomysły na powieść, pogrzebane w zagięciach wyrwanych z notesu stron. Miłośnicy lasów i ochrony drzew protestowali by już dawno pod jego drzwiami widząc to marnotrawco papieru. Na szczęście, na tym zadupiu go nie odnajdzie żaden greenpeace, czy inne pseudoekologiczne gówno.
Odruchowo sięgnął po telefon. I tak jak się spodziewał, nadal nie było zasięgu. Kolejnym odruchem sięgnął po paczkę papierosów. *Trzask* Kolejne uderzenie wiatru w zasypane szyby przypomniały mu, że nie wyjdzie nigdzie zapalić.
- Cholera. – syknął przez zęby i rzucił paczką za drogich fajek na łózko. W tej śnieżycy cały dom trzeszczał i stękał od uderzeń wichru i kotłów śniegu. – I jak tu się niby mam skupić… - jęknął. Przez chwilę stukał palcami nierytmicznie w szafkę. – Jebać.
Wyszedł z pokoju.
Do salonu wpadł z impetem. Stare zawiasy drzwi jęknęły, odginając się na oścież. Barry nieszczególnie przyglądał się, kogo zastał w Sali. Miał konkretny cel i znajdował się on w barku, w szklanej butelce, z złocistej, płynnej postaci.
Dopiero po głębokim łyku whisky rozejrzał się po gościach i skinął głową z uśmiechem do tych, których znał, bądź tych, którzy się przyglądali, średnio zadowoleni z wyrwania ich ze spokoju pakującego przed jego wejściem w sali.
 
Bunneasure jest offline  
Stary 12-03-2023, 22:14   #13
 
Abrakses's Avatar
 
Reputacja: 1 Abrakses nie jest za bardzo znany
"Bądź normalny, zachowuj się jak każdy"

Z tych słów zrobił sobie mantrę która tyle razy odbijała się od wewnętrznych stron czaszki Thomasa że nie było już miejsca na inne myśli. Po co mu inne skoro ma te? Przecież nie będzie analizował co się stało, przecież nie może myśleć po co tu jest z Tymi ludźmi oraz co już się stało setki kilometrów stąd. Był tu i teraz w dodatku odcięty od świata. Odcięty od telefonów i nie da rady odwołać tego za co już zapłacił z góry. Musiał tu być z tymi wszystkimi ludźmi. Co zrobić są mu bardzo bardzo potrzebni żeby świadczyć jak dobrze się bawi i spędza czas tak daleko od "niej".

Praktycznie nie spał, czytał kilka razy tą samą stronę książki aż do czasu kiedy budzik ustawiony na 6:45 dał znać że może wstać i się ubrać. Dresowe spodnie i bluza za setki dolarów. Markowe skarpetki i zegarek, nagroda izby architektów. Otaczał się tymi rzeczami jak domy swoimi murami. A to co się działo w środku to zupełnie inna historia. Nikt nie wie co dzieje się za pięknymi fasadami, jakie piekło może stworzyć jedna osoba drugiej. Kto by go zrozumiał, kto uwierzył że mogło być zupełnie inaczej niż na przyjęciach gdzie pojawiali się razem za ręce?

"Bądź normalny, zachowuj się jak każdy"

Brzmiało w głowie kiedy brał prysznic. Kiedy się ubierał i wkładał buty. Kiedy wspominał dziesiątki wypadów z znajomymi. Wtedy śmiała się z jego żartów, potem w domu milczenie. Wtedy potrafiła położyć mu rękę na karku w czułym geście a potem zimne puste łóżko. Znów powtórzył do siebie

"Bądź normalny, zachowuj się jak każdy"

Powtarzał wychodząc z pokoju i zamykając drzwi, ruszając na dół do pozostałych gości "Czystego Śniegu" To byli normalni ludzie, może trochę za wolno myślący, może trochę przeciętni i normalni. Thomasowi tak strasznie ciężko było wychwycić kiedy śmiać się z ich banalnych żartów. Oni wszyscy tak strasznie wolno myśleli ? Pamiętaj:

"Bądź normalny, zachowuj się jak każdy"

Zabrzmiało ostatni raz gdy stanął w progu i zobaczył zebranych. Mina był już jedną z tych dla klientów, wystudiowana ciepła i towarzyska. Był jednym z nich, jednym z gości więc nic mu nie groziło.

- Jaka pogoda na dziś ?

Nie ma nic lepszego niż debilny żart dla rozładowania posępnego nastroju. Odwali społeczne konwenanse i będzie mógł w spokoju udawać że ich słucha, rozumie a nawet współczuje. Thomas opanował to do perfekcji - słuchanie potrzeb innych. Inaczej nie byłby dobrym architektem oraz przyjacielem.
 
Abrakses jest offline  
Stary 13-03-2023, 13:17   #14
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Pukanie do drzwi zaskoczyło wszystkich, ale to Tim Spencer, który przypadkowo przebywał najbliżej wejścia, otworzył je pierwszy. W końcu to on tutaj był właścicielem.

Siedzący we wspólnej sali ludzie, już grubo po śniadaniu, pijacy, rozmawiający czy też zabijający czas w inny sposób, nie widzieli w tym nic złego. Jako, że sala jadalna była dość blisko wejścia, w zasadzie wchodziło się do niej przechodząc obok drzwi, to na pewno ci, który siedzieli najbliżej wyjścia z jadalni, poczuli zimny powiew powietrza i usłyszeli zawodzenie wiatru, jękliwe niczym zew rannego zwierzęcia.

Po chwili jednak usłyszeli krzyk. To krzyczał Tim Spencer wołając o pomoc.

CLIFF, IVA, JACKE

Siedzieli i rozmawiali dość blisko kominka. Jego płomienie grzały od zewnątrz, a ciepło alkoholu od wewnątrz. Iva szybko zorientowała się, że Cliff ma … no problem z piciem. Lubił to robić. Może nawet musiał? W każdym razie głowę miał lepsza od niej, bo nawet ta jedna porcja zaczynała jej odrobię „szumieć” we krwi.

Jack'e miał solidną porcję jedzenia na swoim talerzu, więc alkohol nie działał na niego jakoś zabójczo. Po prostu podnosił poczucie pewności siebie i poprawiał nastrój. Nawet o tak wczesnej porze.

Zapowiadał się długi dzień, więc pewnie alkoholu popłynie dzisiaj zdecydowanie więcej. W „Czystym Śniegu” panowała jednak jedna zasada, jak w większości tego typu górskich przybytkach. Nie wolno było upijać się „w sztok”, awanturować i tym podobne. Chociaż przy takim załamaniu pogody nie pozostawało w zasadzie nic do roboty.

Krzyk Tima Spencera zelektryzował wszystkich przy „ich” stole.

JOEL

Pierwsza pigułka. Gorzki smak porażki i słodki smak wybawienia od problemów. Druga. Kiedy palce ujęły mały, okrągły przedmiot, wiatr zdawał się dmuchnąć mocniej, silniej, głośniej. Czy Joel słyszał w nim jakiś drwiący głos, czy to tylko jego urojenia? Przysiągłby, że ktoś krzyknął. Gdzieś na dole. Nie był to jednak krzyk radosny, taki związany z pogodą ducha. Raczej krzyk kogoś, kto potrzebuje pomocy.

Wiatr dmuchnął jeszcze mocniej. Wprawił w drżenie szyby, zawył w przewodach kominowych, zapiszczał gdzieś w szparach pomiędzy oknem a okiennicą. Przez chwilę Joel poczuł przejmujące zimno. A jeśli to właśnie śmierć? Jeżeli przybyła po niego, czekając aż weźmie kolejną pigułkę i kolejną? I to właśnie jej szyderczy głos i lodowaty ziąb poczuł?

Krzyk z dołu powtórzył się – głośniejszy i bardziej rozpaczliwy. Za oknem śnieżyca weszła w jakąś bardziej popierdzieloną fazę. Mimo, że ledwie minęło południe, to za oknem było ciemno, niczym o zmierzchu.

NATHANIEL

Nathaniel właśnie pracował na kuchni, a w zasadzie przy zmywaku. Ciepła woda, dawkowana oszczędnie, przyjemnie grzała dłonie, chociaż w kuchni było ciepło, to jednak Nathanielowi było jakoś dziwnie zimno. Pani Spencer, czyli Angie, zajmowała się obiadem. W pocie czoła starała się umilić gościom pobyt, a Nathaniel musiał przyznać, że akurat gotować Angie potrafiła. I zawsze dostawał dobry posiłek. To byli porządni ludzie, mimo że pracodawcy – i Angie i Jim. Tylko życie im się nie układało zbyt szczęśliwie. Mieli kiedyś syna, ale on zaciągnął się do wojska, pojechał na misję do któregoś z kraju, w którym USA broniło demokracji i wrócił w trumnie. A Eva, ich druga córka była … cóż … wycofana. I to mocno. W zasadzie siedziała u siebie w pokoju, nie wychodziła z niego niemal wcale, a kiedy widziała gości to zwiewała, niczym spłoszone zwierzątko. Miała jakieś głębokie zaburzenia socjalno – psychologiczne i była mocno cofnięta w rozwoju psychicznym, bo fizycznie wyrosła na całkiem ładną nastolatkę.

Zmywak usytuowany był tak, że myjąc naczynia Nathaniel mógł obserwować widoki za oknem – teraz oczywiście był to głownie szalejący śnieg oraz drewutnia i pracujący w zadaszeniu tuż obok niej generator. Nagle wydawało mu się że dostrzega kogoś przemykającego w półmroku śnieżycy za oknem, ale nim zdążył coś o tym powiedzieć Angie zawołała go:

- Wyłóż gotowana kukurydzę z garnka na półmisek, bo ja musze podlać pieczeń.

Odwrócił się by wykonać polecenie i w tej samej chwili, wydawało mu się, że usłyszał krzyk Spencera dobiegający gdzieś, chyba z okolicy wejścia do „Czystego śniegu”.

ICHIKA

Jedzenie było dobre. Nie wykwintne, nie wyjątkowe, ale naprawdę dobre. Zapewne było jeszcze lepsze dla ludzi, którzy trafiali tutaj po fizycznym wysiłku w górach: szusowaniu, wędrówce czy tym, czym można się w górach było zająć.

I było ciepłe. A tego ciepła Ichice wydawało się, że jest jak na lekarstwo. Jakby ziąb za oknami wysysał ciepło z budynku, w którym ukryli się przed jego władaniem ludzie.

Jedząc starała się nie nawiązywać kontaktów. Nie były jej w tym momencie potrzebne. Widziała innych ludzi rozmawiających ze sobą. Podtrzymujących minimalny poziom interakcji. Zabijający czas i monotonię, aby nie powiedzieć nudę. Szukających swojego miejsca w tej grupie społecznej, którą tworzyli przypadkowi, w gruncie rzeczy, ludzie.

Siedziała na tyle blisko wyjścia z jadalni i przedsionka, że jako pierwsza mogła zareagować na krzyk właściciela.


ANDY


Andy siedział przy kominku ciesząc się ogniem i ciepłem. Wiedział, że niedługo stawi czoła jego przeciwieństwom – lodowi i mrozowi rzucając wyzwanie górom. Siedział dość blisko mężczyzny w średnim wieku, który dość ostro popijał, mimo stosunkowo wczesnej pory i jasnowłosej kobiety, która chyba nie do końca cieszyła się z towarzystwa polewającego alkohol faceta. Ale to nie była jego sprawa. W pewnym momencie dosiadł się no nich jeszcze jeden mężczyzna - brodaty i z dużą porcją jedzenia.

W myślach Andy układał sobie trasy. Przypominał dawne wypady w te strony. Układał marszrutę. Planował. Wiedział, że pogoda taka jak ta w górach nie utrzymuje się nie wiadomo ile. Wyszumi się, wyśnieży i okolica zrobi się białym, majestatycznym pięknem.

Krzyk Jima Spencera wyrwał go z zamyślenia.

Krzyk rozpaczliwy, dramatyczny, pełen emocji z gatunku tych raczej negatywnych.

THOMAS i BARRY

Na żart Thomasa nikt w sumie nie zareagował, ale to może i lepiej. A może i gorzej. Wiatr, przez chwilę, zdawał się śmiać głośniej.

Obaj panowie wzięli spóźnione śniadania, siedli gdzieś, gdzie było im wygodnie i zajęli się swoimi sprawami – czyli głownie jedzeniem i piciem.

Za oknem śnieg dawał dziki spektakl. Wielkie płatki śniegu miotane szaleńczo to w jedną, to w drugą i wyjący dziko wicher wyjątkowo skutecznie odstraszał od wychodzenia na zewnątrz. No i półmrok – gesty niczym przed zachodem słońca, a dopiero dochodziła pora późnego lunchu.

Monotonię jadalni przerwało najpierw wtargnięcie zimnego, lodowatego podmuchu ,a potem rozpaczliwie wołający o pomoc właściciel.

WSZYSCY POZA JOELEM i NTAHANIELEM

Krzyk musiał przyciągnąć uwagę wszystkich w jadalni. Część z nich zapewne wyjrzała na korytarz i tym, którzy to zrobili ukazał się niecodzienny widok.
Przy zamkniętym już wejściu Tim Spencer – właściciel, podtrzymywał zwisającą mu w ramionach osobę. Chyba była to młoda kobieta w czerwonej kurtce sportowej. Dopiero po chwili do większości z patrzących doszło, że kurtka nie jest czerwona lecz żółto – biało -czerwona i że kolor czerwony nie jest jej kolorem naturalnym.

To była krew!

Bardzo dużo krwi. Jej krople skapywały czy wręcz ściekały na kamienną podłogę w korytarzu.

Czapka kobiety spadła i zobaczyli bladą pozbawioną przytomności twarz, mokre włosy, posiniałe od mrozu uszy i policzki. Dziewczyna mogła mieś nie więcej niż dwadzieścia lat.

Kurtka na jej plecach była cała poszarpana, porwana, podarta - zniszczona.

- Pomocy. Niech mi ktoś pomoże przenieść ją gdzieś dalej. Czy może ktoś z państwa jest lekarzem? Ona traci dużo krwi! Pomocy!

JOEL

Wolanie o pomoc nie ustawało. Do tego doszły jakieś głosy z dołu. Pigułka w palcach i jej koleżanki oczekiwały na decyzję.

NATHANIEL

Gdy już miał zając się kukurydzą przez chwilę ktoś wyraźnie zasłonił światło z drugiej strony. Obrócił się w tamtym kierunku i zobaczył kogoś, w zaśnieżonej kurtce i upiornej masce.

Przez chwilę serce stanęło mu w gardle.

- Nathan – zawołała Angie, a kiedy odruchowo odwrócił się aby powiedzieć jej o masce nieznajomy skoczył w bok, znikając spoza pola widzenia dawanego przez okno.
 
Armiel jest offline  
Stary 13-03-2023, 19:31   #15
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Andy natychmiast stanął do pionu, jakby miał w nogach sprężyny. Po kilku krokach w stronę drzwi zobaczył Spencera, któremu z rąk przelewała się bezwładnie zakrwawiona kobieca postać.

Jako, że wolał o pomoc, a on nie był najbliżej, nie zamierzał tłoczyć się przez innych. Zamiast tego zrzucił z jednego ze stołów wszystko co nim stało zamaszyście zsuwając talerze, miski i kubki na ziemie.

- Na stół z nią! - krzyknął.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 13-03-2023, 21:03   #16
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Pokój wypełniały ciemność, wycie wiatru i myśli Larsena. Czyste jak bezchmurne niebo i spokojne jak bezwietrzny dzień. Zogniskowane na kolorowych pigułkach, które pozostawiały w gardle posmak chemii i szpitala. Był jak grabarz skupiony na tym by wykopać grób, przygotować miejsce wiecznego spoczynku.
Jedna pigułka, jedno uderzenie łopatą. Żegnaj Królowo Śniegu, Kai wraca do domu.
Ledwo zdążył połknąć jedną i sięgnąć po następną rozległ się krzyk. Joel ocknął się, zatrzymał dłoń przy ustach. Gdyby był psem zastrzygł by pewnie uszami. Skoncentrował się na drzwiach a odpowiedział mu wiatr wędrujący przez przewody kominowe niczym ksenomorf polujący na ludzi. Dopiero teraz poczuł jak mu zimno, zupełnie jakby żywa manifestacja lodu i śmierci złożyła pocałunek na jego karku. Palce mu skostniały, podobnie jak całe ciało.
Krzyk roznosił się korytarzami. Swoje epicentrum miał na dole, a kończył się w pokoju Joela.
To Barry?
Nie.
Jake?
Też nie.
Więc może Anderson?
Żaden z nich.
Nie rozpoznawał tego głosu, ale znał różne rodzaje krzyku, najlepiej swój własny. Ten był podszyty strachem i zaskoczeniem, wypełniony emocjami jakie towarzyszą świadkom wypadków. W górach niełatwo o wypadek. Przy takiej pogodzie, w takich okolicznościach właściwie to nic nadzwyczajnego.
Joel stanął przed decyzją. Dokończyć to co postanowione, czy jednak odwlec wyrok w czasie. Jeśli tam zejdzie czy będzie miał siłę potem tu wrócić? Czy nie znajdzie sobie wymówki, nie pojawi jakaś blokada? Nie mógł tego przewidzieć. Harmider na parterze wytrącił Larsena z hipnotycznego stanu w jaki się wprowadził decydując się otruć barbituranami.
Czyjś strach sprowadził go z dalekiej podróży.
A mógł zostawić aparat słuchowy wyłączony. Mógł. Szlag. Za późno, stało się.
Przyglądał się pigułkom. Krzyki nie milkły.
- Kurwa.
Joel wetknął dwa palce w usta i zaczął się dławić, oczy zaszły mu łzami. Po chwili wypluł z siebie pigułkę zalegającą w przełyku, jeszcze nie strawioną. Wolał tam nie schodzić odurzony lekami. Działając po omacku zagarnął pigułki z łóżka i przesypał je z powrotem do pustych plastikowych pojemniczków. Część wylądowała z powrotem na pościeli, ale nie miał czasu na drobiazgowe sprzątanie.
Włożył na t-shirt czarną bluzę z kapturem, przekręcił kluczyk w drzwiach i wyszedł na korytarz.
Na schodach usłyszał kroki. Od razu je rozpoznał.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 13-03-2023, 21:43   #17
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Odpowiedź jakiej udzieliła Iva na zaproszenie do wspólnej libacji bynajmniej nie była oznaką jej upodobań, czy umiejętności picia. Owszem spotykała się raz na jakiś czas z przyjaciółmi w pubie, ale alkohol był dla niej jedynie smacznym dodatkiem do towarzystwa, w którym czuła się dobrze. Równie miło było podczas wspólnych zjazdów, czy chociażby przy wspólnym obiedzie. Kobieta, posługując się żartami niskich lotów próbowała przełamać własne bariery w kontaktach społecznych. Na dobre jej to wychodziło z Jakiem, więc usilnie stosowała ową taktykę na innych, nawet tych dopiero co poznanych, ludziach. Nie zawsze się udawało, ale zazwyczaj było uznawane za akt dobrej woli, której jej, po ostatnich wydarzeniach w życiu, nie brakowało. Dlatego też niemal od razu wypiła do połowy podany jej kieliszek. Początek znajomości z Cliffem Robinsonem już mieli - taki pełen uśmiechu, etanolu i życiowych rad. Rozmówca Iv miał rację i faktycznie projektantka bała się, ale nie tego, że jej życie się skończy, ale tego, że nic w nim nie przeżyje. Nikogo nie zmieni. Nikomu nie pomoże. Nic po sobie nie pozostawi. W pewnym momencie chyba każdy się tego obawiał. Przynajmniej tak podejrzewała, bo nigdy jeszcze o to nie zapytała. Mimo to Cliff mówił. Niezrażony obecnością dopiero co rozbudzonego Jake’a i teatralnie wbijającego na salon Barrego. Ewidentnie musiał mieć w czubie. Co więcej widocznie to lubił i powtarzał przy każdej nadążającej się okazji. Opory pewnie przegrałyby z ciekawością, gdyby nie przyjście kumpli.

Ich obecność dodawała kobiecie pewności siebie. Właściwie pewności siebie dodawała jej tylko bliskość Jake’a. Zawsze byli dla siebie kimś wyjątkowym, na kogo zawsze mogli liczyć. Razem dorastali, razem w szkole walczyli z demonami banicji towarzyskiej i wzajemnie ukształtowali się na ludzi, którzy oduczyli postrzegać siebie tylko przez pryzmat swoich słabości. On pomagał jej, a ona wzorowała się na jego sile i… specyficznym pięknie fizycznym, które tylko ona była w stanie docenić. Do dziś była dumna z prześmiewczego tytułu QueenCorpse and KingScars, który wspólnie zdobyli na balu maturalnym. Niewiele później Iva przekuła go w najbardziej spektakularny debiut autorskiej kolekcji sezonu wiosna-lato roku 2010 jaki widziano. To wszystko miało miejsce, bo zakochała się w niedoskonałościach ciała Jake’a. Jego głębokie blizny po pogryzieniu przez psa, które wszyscy wokół wyśmiewali, były dla Iv natchnieniem do wprowadzenia na rynek imitacji skaz w postaci niezwykłej mieszanki purpurowych i bladoróżowych tiuli wyziewających z wyrazistych szwów i marszczeń naniesionych na gładkie struktury grubych materiałów. Nie mówiła o tym, ale wzorowała się na bliznach Jaka i skoro dzięki nim zdobyła swój pierwszy naprawdę duży i bardzo lukratywny kontrakt to w spisanym niedawno testamencie właśnie jemu zostawiła całość praw autorskich i majątkowych do tej części swojego dorobku.

Z goła inaczej miała się sytuacja z Barrym. Jego Iv kochała szczerze, ale nie za to jaki był, ale jaki stawał się świat wokół niego. Ratcliffe od najmłodszych lat z ogromną łatwością kształtował każdą przestrzeń w której się znalazł. Nie było miejsca, w którym by nie błyszczał. Swoją osobą niemal fizycznie zmuszał każdą napotkaną osobę do odbijania swojego blasku. To wyjątkowy dar, którego Willis nigdy nie była w stanie skopiować, a któremu dała się ponosić setki razy. Barry zawsze robił za Iv to wszystko czego sama nie była w stanie choćby spróbować. Mówił za nią, decydował za nią, walczył, kochał i cierpiał za nią. Co więcej, bez cienia skrępowania, zawsze pozwalała jej chronić się we własnym cieniu. Uwielbiała go, a on z jakiegoś powodu nigdy jej nie opuścił. Nie do końca to rozumiała, ale była wdzięczna. Uśmiechała się więc na jego widok. Dokładnie tak jak teraz, gdy porwał szkło i napełnił je whisky. Miała pewność, że lada moment wejdzie między nią a Cliffa i zmieni całą tą scenę w magiczny pokaz własnej osoby…

Nim tego doczekała rozległ się krzyk właściciela pensjonatu. Przestraszona niespodziewaną zmianą sytuacji kobieta zdążyła jedynie częściowo schować się za postawną sylwetką przyjaciela, gdy jeden z obecnych w Sali gości zaczął zrzucać ze stołu wszystkie rzeczy. Przez jego, zapewne odruchowe, działanie biała eola z futra arktycznego lisa zdobiąca krótki płaszcz Ivy pokryła się resztkami jajecznicy. Tym bardziej wytrącona z równowagi psychicznej kobieta wstała i wtedy dostrzegła powód zamieszania – nieprzytomną nastolatkę z odmrożeniami i krwawiącą raną tułowia.

- Ja… ja sprowadzę pomoc.
– ni to szepnęła, ni to pisnęła Iv wycofując się plecami do schodów prowadzących do pokoi gościnnych na piętrze. Dopiero, gdy potknęła się o pierwszy stopień odwróciła się w kierunku, w którym chciała biec, ale potrafiła tylko iść.

„Joel jest na górze. Joel jest nauczycielem w liceum. Joel na pewno ma kurs pierwszej pomocy. Joel musiał już takie coś widzieć. Joel…” - Iv wydawało się, że powinna go wołać, ale żaden głos nie chciał wybrzmieć poprzez ściśnięte gardło. W ciszy dotarła do pokoju zajmowanego przez jej byłego brata i wyciąganą w odruchu dłonią trafiła zamiast w drzwi to, chyba, w brzuch napotkanej przed sobą osoby. Cofnęła się i podniosła wzrok na znajomą twarz. Przez moment zawahała się - czy to naprawdę on? Czy to poznaczone czasem oblicze jest tym, które niemal dwie dekady temu postanowiło nie zrobić nic…

- Iva? – Joel odezwał się pierwszy i spojrzał w kierunku schodów prowadzących na parter, a potem przeniósł wzrok z powrotem na kobietę. Odcień jej skóry wydał mu się nienaturalnie blady. Nie wyglądała najlepiej.

– Co tam się stało?

Z resztą nie wyglądała najlepiej już od dłuższego czasu. Do tego zapominała jeść regularnie i ewidentnie próbowała udawać kogoś kim zupełnie nie była. Jej ekspresja miała jednak swoje granice i oboje o tym wiedzieli. Teraz jednak sama w sobie poczuła, że ma okazję zażegnać demony niemocy i faktycznie kogoś zmienić, a może nawet uratować:

- Na dole jest nieprzytomna dziewczyna, która bardzo krwawi. Pomóż jej. – słowa brzmiały bardziej jak rozkaz niż prośba i tylko ona wiedziała ile wewnętrznej determinacji ją kosztowały.

- Ja? Nie jestem lekarzem Iv – odpowiedział zaskoczony poleceniem przyjaciółki. Nie pamiętał by zwracała się do niego wcześniej takim tonem. Coś w jej spojrzeniu nie pozwoliło mu się sprzeciwić. Zamknął drzwi do pokoju.

– Spróbuję pomoc, ale niczego nie obiecuję.

Skinęła głową. Osiągnęła to co chciała tylko poprzez proste wypowiedzenie pragnienia. Zaskoczenie mieszało się z radością i energią do działania, której tak bardzo teraz potrzebowali. Zeszła Joelowi z drogi żeby mógł robić co obiecał – spróbować pomóc. Nie zaś uciekać, jak pierwotnie w swoich obawach, założyła, że zrobi.

Gdy ją wyminął ruszyła za nim. Wydawało się, że na tą chwilę zrobiła już wszystko co tylko mogła.

 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 14-03-2023 o 09:42. Powód: Dopisana wspólna scena z Arthur Fleck
rudaad jest offline  
Stary 13-03-2023, 22:21   #18
 
Remi's Avatar
 
Reputacja: 1 Remi nie jest za bardzo znany
Gdy przed oczyma grupy ukazał się makabryczny widok poranionej na korpusie, ledwo żywej dziewczyny, Jake na moment zamarł jakby przypominał sobie własne bolesne doświadczenie z przeszłości. Kolejny krzyk jednak, tym razem Andyego wyrwał go z tego stanu. Usiłujący dźwignąć dziewczynę Tim zdecydowanie ustępował mu posturą. Nie myśląc za dużo, instynktownie dopadł do wołającego o pomoc mężczyzny i poderwał ranną dziewczynę na ręce kierując się z nią w stronę szykowanego przez Andyego stołu.
Nim zdążył ją położyć na blacie zawołał w stronę kuchni...

- Ręczniki, szybko! Dużo ręczników i miski z wodą!

I niestety na tamowaniu krwotoków, przemywaniu ran i szybkiej drodze do szpitala, umiejętności ślusarza Jake'a w tej materii były już prawie wyczerpane. Położył ją na stole starajac się uwidocznić rany nie orientując się jeszcze jak bardzo pokryty jest krwią dziewczyny. Samemu będąc jeszcze w szoku odruchowo zwrócił się do obecnych kolegów.

- Barry, Thomas, pomóżcie!

"Czysty śnieg nie był już taki czysty..."
 
Remi jest offline  
Stary 14-03-2023, 09:36   #19
 
Abrakses's Avatar
 
Reputacja: 1 Abrakses nie jest za bardzo znany
Czy ludzie zawsze musza tak krzyczeć kiedy coś się dzieje ? Przecież w życiu zdarzają się tylko dwa rodzaje sytuacji. Te na które mamy wpływ i te na które nie mamy. Te pierwsze są całkowicie zależne od nas i ich powodzenie lub nie jest zakończone tylko i wyłącznie naszymi staraniami. Co oznacza że nie ma sensu podchodzić do nich emocjonalnie. Te drugie są niezależne od nas więc nie ma znaczenia jak bardzo będziemy krzyczeć czy starać utrzymać się na powierzchni. Zatem tym bardziej nie ma sensu krzyczeć czy łapać ostatniego tchu powietrza w nadziei że nie utoniemy.

A teraz krzyki przeszkodziły mu w śniadaniu. Na szczęście doskonale odwraca to uwagę od zachowania Thomasa. Mógł spokojnie odłożyć sztućce i przetrzeć mały fragment śniadania który upadł na obrus. Popatrzył na ten fragment, malutką plameczkę która tak strasznie brzydko odcinała się od idealnej bieli obrusu. Czy budynek w którym są teraz jest dla przyrody taką sama plamką na tle doskonałej czystości śniegu ? Może pasowało by zdmuchnąć tak całą ludzkość jak pyłek. Thomas szybkim ruchem pozbył się fragmentu śniadania ze stołu przywracając mu idealną biel, odłożył równo sztućce, przetarł usta upewniając się że nie będzie miał kawałków jedzenia na twarzy i westchnął. Teraz zerwał się nagle:
- Boże co się stało ?

Ruszył sprawdzić bardziej z ciekawości niż z chęci niesienia pomocy. Nie po to tu przyjechał żeby zajmować się innymi. Musiał tu być żeby mieć dowody że był gdzie indziej niż w domu.

- Kto to jest ?

Wykazać zainteresowanie, potem krok w tył i wystarczy żeby być jednym z nich. Ludzi martwiących się losem innych ludzi.
 
Abrakses jest offline  
Stary 14-03-2023, 14:29   #20
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Produktywność była nudna w swojej powtarzalności. Kurek, gąbka, szmatka, blat lub ociekacz, kurek, gąbka, szmatka, blat lub ociekacz, kurek, gąbka, szmatka, blat lub ociekacz, rinse and repeat ad nauseam. Nawet okno nad zlewem nie oferowało wiele w dobre dni, wychodząc na jakże majestatyczną drewutnię i zadaszony generator, a ograniczone lepiącym się do szkła śniegiem zawężającym widoczność całkiem przechodziło w swego rodzaju bezużyteczny rekwizyt. Tylko i wyłącznie ludzkie impulsy, głęboko zakorzenione odruchy, motywowały Nate’a do wbijania spojrzenia w zamieć za oknem rozmazującą świat bielą, podczas gdy dłonie pracowały same, za przewodnika mając pamięć mięśniową.

Powtarzalność miała jednak swoje plusy. Nathaniel przy zmywaniu i wpatrywaniu się w okno prędko wyłączył się na zewnętrzne bodźce, nawet nie myśląc o czymkolwiek i nucąc pod nosem melodię ”Riders on the Storm”. Z tego specyficznego transu wyrwał się dopiero gdy odstawiał wyszorowany garnek na bok i kątem oka wyłapał ruch za szybą, między tumanami śniegu. Kształt wydawał się mgliście ludzki, ale kto wyrwałby się na zewnątrz w tą zawieruchę? Marszcząc brwi Nate zacisnął dłonie na krawędzi umywalki i nachylił się do przodu, wytężając wzrok. Drewna mieli wystarczającą ilość w środku, generator pracował bez zarzutu, Tim nie miał powodu by wychodzić z kurortu. Być może ktoś z gości zadecydował że był mądrzejszy od nich i postanowił zignorować ich porady o pozostaniu w środku?

A może wizualny biały szum działał równie podstępnie na ludzkie zmysły, co ten akustyczny?

Wyłóż gotowaną kukurydzę z garnka na półmisek, bo ja muszę podlać pieczeń — głos Angie oderwał go od obserwacji.

Tak, chef — odparł, okręcając się na pięcie i ściągając garnek z ognia. Parsknął przy tym pod nosem do samego siebie, kręcąc głową. — Cabin fever, akt pierwszy.

Wedle żartów Austina to była tylko kwestia czasu, aż któreś z załamań pogody zmieni “Czysty Śnieg” z odludnego kurortu w scenę krwawej masakry z jakimś zamaskowanym psychopojebem czy kryptidem w roli głównej, żywcem wyjętą z jednego z horrorów które pochłaniał wręcz obsesyjnie. Stąpający mocniej po ziemi Nate tylko śmiał się na takie teorie i przewracał oczami w czułym geście, nie rozumiejąc fascynacji tym gatunkiem filmów, w którym w 99% przypadków “fabułę” można było przewidzieć mniej więcej w połowie pierwszego aktu. A nawet wcześniej.

Humanoidalny kształt za oknem więc zrzucił na karb przewidzenia. Podniesiony głos Tima gdzieś od strony wejścia, konsonansowo wpleciony cichą nutą w kuchenną symfonię - buczenie starożytnego okapu, bulgotanie garnków i krzątaninę Angie - zatrzymał go tylko na chwilę. Nate wzruszył tylko mentalnie ramionami i rozpoczął wyławianie ugotowanej kukurydzy i przekładanie jej na półmisek. Cień za plecami, który zakrył i tak wątłe światło dzienne wpadające do kuchni, przerwał mu tą czynność zanim jeszcze na dobre ją zaczął. Odruchowo spojrzał przez ramię. Żałując tego gestu niemalże od razu.

Serce stanęło mu w gardle.

Tego widoku nie mógł zrzucić na karb przewidzenia. Nate wierzgnął w miejscu, jednocześnie odwracając się w stronę okna i próbując wycofać jak najdalej, kierowany ewolucyjnym instynktem przetrwania. Miks strachu i adrenaliny w jednej chwili rozlał się gorącym zimnem po plecach, tak jak uderzenie bólu w lędźwiach gdy ciało napotkało opór mebla przy próbie ewakuacji. Skamieniały Nathaniel mógł tylko trwać wygięty ponad blatem, wpatrywać się rozszerzonym strachem spojrzeniem w potworną maskę za oknem i to otwierać, to zamykać usta niczym ryba wyrzucona na ląd. Zanim odzyskał głos i był w stanie ostrzec Angie, człowiek za oknem zdążył zniknąć z pola widzenia.

Nathan.

Skrzywił się na dźwięk znienawidzonego skrócenia własnego imienia, ale dreszcze na plecach przynajmniej wyrwały go z objęć chwilowego strachu i przywróciły do rzeczywistości. Nate wyprostował się i odetchnął głęboko, próbując uspokoić skołatane serce. Dłoń zacisnęła się mimowolnie na prawym przedramieniu, drapiąc skrytą pod czarnym materiałem swetra jasną linię zdobiącą skórę i ostrożnie zbliżając się do okna, jakby spodziewał się że maska w każdej chwili wskoczy ponownie w pole widzenia. Wdech, wydech, jednocześnie ignorując widmo przeszłości ożywiające przesycone jadem i nasączone alkoholem “Nathan”, które poprzedzało złamanie otwarte zagojone blizną. Blizną, która jakimś cudem była jedynym fizycznym śladem po tym, co James Doucet uważał za wychowanie.

Jakiemuś debilowi — Nate odzyskał w końcu głos — zebrało się na słabe żarty i latanie z maską na gębie po dworzu.

Nathan, dziecko, co...

Ręczniki, szybko! Dużo ręczników i miski z wodą!

Wymiana zdań została przerwana przez dudniący krzyk, który przebił się ponad buczenie okapu. Nate i Angie spojrzeli jednocześnie w stronę kuchennych drzwi, wymienili zaniepokojone spojrzenia. Chłopak poruszył się pierwszy, przecinając kuchnię w stronę szafki w rogu, gdzie składowali miski.

Debil w masce przestraszył kogoś tak, że ten ktoś upadł niefortunnie i się poturbował? — zaoferował teorię ze słabym uśmiechem, chcąc przepędzić niepokój z twarzy Angie. I ten własny.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 14-03-2023 o 14:37.
Aro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172