Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-03-2023, 13:44   #1
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
ŚMIERĆ POŚRÓD ŚNIEGÓW - horror, slasher 18+

Muzyczka pod klimacik.

Na stoku, w cieniu wysokiej góry, której majestatyczny, ośnieżony szczyt drapał brzuchy chmur, stał kurort. W sezonie, tak jak teraz, mógł pomieścić około dwudziestu kilku gości. Nie był duży, ale wybierali go ci, którzy chcieli uciec od zgiełku cywilizacji, poszusować po wymagających stokach, nacieszyć się mroźnym pięknem przyrody.

Kurort nosił nazwę „Czysty śnieg” i leżał na prawdziwym odludziu. Najbliższe miasteczko znajdowało się niemal dwadzieścia mil od niego, a aby do niego dotrzeć trzeba było skorzystać albo z nart, albo ze skuterów śnieżnych. Latem droga była trudna, zimą – tak jak teraz – zamieniała się w niemalże arktyczną wyprawę.

Tutaj, w górach, gdzie znajdował się „Czysty śnieg”, właściciel lokalu, starszy już Tim Spencer, zawsze był dobrze przygotowany do zimy. Generatory, zapas paliwa, zapas jedzenia, opału. Wszystko pozwalało przezimować nawet wtedy, kiedy pogoda szalała. Tak jak teraz.

Synoptycy zapowiadali prawdziwą burzę śnieżną. Wiatr wył pośród skał, sypał w kierunku małego schroniska śniegiem, zawodził potwornie, jakby coś skrywało się za osłoną szalejącej śnieżycy.

Tim Spencer siedział przy radiu w wieży, wystającej półtora piętra nad dach budynku. Z zaciętą miną przyglądał się białej kurzawie szalejącej za oknami przysypanymi śniegiem. Był dzień, ale przez burzę ledwie co widział. Z radia dochodziły tylko dziwaczne trzaski i szumy. W cieniu tej góry było to częste zjawisko. Cos tam kiedyś, jakiś mądrala tłumaczył Timowi o polaryzacji, jakiś metalach ciężkich w strukturze skały macierzystej i innych naukowych mambo-jambo, ale właściciel „Czystego śniegu” zapamiętał z tego tylko tyle, że obok Devils Top, jak nazywali miejscowi ten szczyt, radio i jakakolwiek komunikacja bardzo często zawodziła.

- Ki czort?! – Tim zmrużył oczy, bo przez chwilę wydawało mu się, że dostrzegł jak ktoś lub coś przebiega przy budynku. To musiało być złudzenie. Niemożliwe. Nie w taką pogodę.

- Pewnie jaki miastowy wylazł na chwilę – mruknął i znów zajął się naprawą radia. Miał problem z nadajnikiem, bo odbiornik działał całkiem dobrze.

- Umrzecie tam wszyscy. Wszystkich was pozabijamy. Wasza krew przysłuży się większej sprawie. Sprawie, której wasze nędzne rozumki nie byłyby w stanie pojąć. Nadchodzimy.

Jakiś świr zapętlił ten komunikat i w zasadzie nadawał go od godziny, a wszystkie inne fale szumiały, trzeszczały, piszczały i zawodziły, niczym jakiś upiór.

- A, pierdol się! – zdenerwowany Tim wyłączył radio, wstał, zamknął wejście na wieżę na klucz, aby nikt niepożądany nie dostał się do środka i ruszył w dół. Postanowił dołączyć do swojej żony – Angie, która zapewne właśnie szykowała w kuchni jakiś posiłek dla gości. Po drodze miał też plan zajrzenia do ich córki – Ewy. Dziewczyna była … no nie działała jak większość dziewczyn w jej wieku, a załamanie pogody tylko pogłębiło jej wycofanie.

- Stary miał rację, abym nie wżeniał się w tą rodzinę mieszańców – mruknął Tim. – Zła krew.

Ale kochał Ewę i jej matkę, Angie, a poza tym kochał góry. Wiedział, że w nich się urodził i w nich umrze. Tylko nie miał pojęcia, że nastąpi to dużo szybciej, niż planował.

Wszyscy

Pogoda załamała się naprawdę nagle. Na szczęście stało się to w nocy, kiedy wszyscy spali, więc teraz siedzieli w cieple, w stołówce, racząc się gorącą herbatą i próbując, bez skutku, złapać zasięg na smartfonach, czy innych urządzeniach. Ostrzegano ich, że w okolicy góry, która miejscowi nazywali Szczytem Diabła, było to trudne, nawet przy dobrej pogodzie, a teraz, gdy za oknem szalała śnieżyca, zasypując wszystko z uporem godnym lepszej sprawy, jedynym źródłem łączności ze światem pozostało im radio.
W takich dniach, jak ten, jedyne co pozostawało ludziom to czekanie. Wyruszenie dalej, niż po drewno, było proszeniem się o kłopoty.

W schronisku nazywanym „Czystym śniegiem” znajdowało się obecnie trzynaścioro gości i trzy osoby obsługi, cztery, jeśli liczyć małoletnią córkę właścicieli, którą widzieli wcześniej, ale która jednak nie pokazała się od czasu ich przyjazdu. Część z nich się znała, część nie, część zeszła na dół, do wspólnej izby służącej za jadalnię, kuchnię i salon w jednym, część została w swoich pokojach, które oferowały niewiele więcej niż miejsce do spania, jakąś szafę na ubrania i krzesło do siedzenia. Żadnych innych udogodnień czy wygód. Dwie wspólne toalety – jedna na piętrze, druga tuż obok wspólnej izby zaopatrzone były w kilka kabin prysznicowych, do których wodę zagrzewał potężny silnik spalinowy pracujący na zewnątrz, zaraz za kuchnią.

Za oknami szalały żywioły. Śnieg wirował, niczym tańczący potępieńcy, oblepiając połowę parapetu po zewnętrznej stronie. Mróz ścinał szyby wzorami lodowych kwiatów. Termometry na zewnątrz pokazywały nieco poniżej -26 stopni Celsjusza. Zimno. A był dzień. Nocą na pewno temperatura spadnie jeszcze o kilka stopni.

Wspólna izba nie oferowała zbyt wiele, jak wszystko w „Czystym śniegu”, ale dawała przestrzeń zdecydowanie większą, niż w ciasnych pokojach, więc to tutaj zebrało się najwięcej osób. Pomieszczenie było zadbane, w ciepłych brązach i drewnie, gdzieniegdzie z bieloną ścianą lub górskim kamieniem. Solidny kominek w którym trzaskał rozpalony ogień dawał poczucie bezpieczeństwa i ciepła.


Nad gośćmi starała się otoczyć „opiekę” Angie Spencer, żona właściciela „Czystego śniegu” co chwila dopytując, czy nie potrzebują czegoś do picia lub jedzenia. Pozwoliła również na zakup alkoholu, jeśli ktoś miał ochotę w ten sposób umilić sobie oczekiwania na poprawę pogody.

Właśnie.

Oczekiwanie. Bo niewiele więcej można było robić przy takim załamaniu pogodowym. „Czysty śnieg” oferował niewiele rozrywek, ale w sumie, na krótką metę, takie wspólne oczekiwanie na poprawę warunków, było dobrą okazją do odpoczynku, a przecież niektórzy goście właśnie po to przyjechali w góry.

Minęła godzina druga po południu i wspólną izbę wypełniły budzące burczenie w żołądku zapachy z kuchni. To Angie kończyła przygotowywać posiłek, w czym pomagał jej mąż. Można było spodziewać się czegoś aromatycznego i zapewne mięsnego, ale właściciele mieli również warianty dla tych osób, które nie jadały mięsa. Tak przynajmniej informowały opinie w sieci oraz informacje o „Czystym śniegu”.

Za oknami cały czas było ciemno, ze względu na szalejąca śnieżycę. Wicher wył, niczym stado wygłodzonych wilków, śnieg wirował, a oni czekali i … nudzili się, albo szukali rozrywki.

Nie wiedzieli jeszcze, nikt nie widział, że za chwilę, do drzwi „Czystego śniegu” zapuka ktoś, kto odmieni losy przebywających w nim ludzi i zmieni je w krwawy koszmar ….
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 08-03-2023 o 14:58.
Armiel jest offline  
Stary 08-03-2023, 20:16   #2
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Cliff Robinson tankował już od kilku godzin i miał nieźle w czubie, gdy dotarły do niego zapachy kuchennego pichcenia właścicielki tego iście niezwykłego ośrodka wypoczynkowego. Siedząc nad kolejnym już kieliszeczkiem wódeczki, której z grzeczności nie odmówił, rozmyślał jak tu sfinansować sobie wakacyjny pobyt z kieszeni właściciela owego miejsca. Zdążył już zbadać piony kanalizacyjne i, niestety, nie znalazł żadnych poważnych wad instalacji - ale jak to zawsze powtarzał nie ma doskonałych instalacji kanalizacyjnych i zawsze znajdzie się jakiś punkt zaczepienia. Akurat dziś miał zamiar zbadać dogłębnie zewnętrzne elementy, gdy nadeszła śnieżyca krzyżująca wszelkie tego typu plany. Jednocześnie alkohol dodawał mu odwagi na mimo wszystko wyjście na zewnątrz i dokonanie przynajmniej wstępnej inspekcji - opracowania planu gdzie co jest i jak działa.

W momencie pukania Cliff siedział na skraju wielkiego stołu w jadalni rozmyślając nad tym, czy powinien iść do toalety po wypiciu zawartości stojącego przed nim kieliszka, czy lepiej golnąć sobie na drugą nóżkę tak jeden po drugim. Jeśli w pobliżu pojawi się Angie to pochwali ją za dobór wódek. W swoim pokoju miał jej znaczny zapis. Wódki, a nie tej kobiety. Ta była w kuchni i przygotowywała jakieś pysznościowe pyszności.

Jednocześnie przysłuchiwał się rozmowom przy stole, a jak ktoś chciał z nim pogadać to oczywiście będzie nadwyraz towarzyski jak to miał w zwyczaju. Nic nie powie o przeprowadzanych inspekcjach, ale nie będzie ukrywał, że jest hydraulikiem. Jeśli na miejscu nie ma fizjoterapeuty to przyzna, że i tym para się.

Wyglądało na to, że ta zimowa wyprawa była strzałem w dziesiątkę, żeby oderwać się od problemów.

Na twarzy Cliffa zagościł olbrzymi uśmiech, którym obdarzył wszystkich dookoła. Czuł, że czekają go wspaniałe chwile w tym odludnym miejscu.
 
Anonim jest offline  
Stary 09-03-2023, 11:36   #3
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Iva M. Willis wstała wcześnie. Na tyle wcześnie, żeby zdążyć, jako jedna z pierwszych, nabrać przeświadczenia, że budzący się za oślepiającą zasłoną bieli dzień będzie jednym z tych, których nigdy już nie zapomni.
Oczywiście ogromną rolę w tym przeświadczeniu odgrywała szalejąca za oknem burza śnieżna jakiej jeszcze nigdy z tak bliska nie widziała i pewnie nigdy więcej już nie zobaczy. Patrzyła więc poprzez wirującą zmieć na zlewający się w jedność krajobraz zapamiętując każdy szczegół tego co mogła dostrzec z okna swojego pokoju. Kiedy ułożyła sobie w pamięci obraz układu wszystkich elementów przestrzeni widocznych za oszronioną szybą wzięła do ręki blok papieru i na jednej z pustych stron oznaczyła ołówkiem charakterystyczne punkty pejzażu tuż przy zachodniej flance pensjonatu „Czysty śnieg”. Stworzone dzieło miało być dopiero pierwszą z bram skutego śniegiem obrazu jaki chciała nanieść na kolejne karty szkicownika. Potrzebowała do tego planu najbliższej okolicy kurortu oraz map tras górskich, które już wcześniej przebyli.

Zawsze była dobra w rysowaniu, a swój talent do zapamiętywania detali różnych scen z sukcesem wykorzystywała przez lata pracy zawodowej jako projektantka mody. Jej nazwisko było od blisko 10 lat synonimem klasy, jakości i luksusu prezentowanego na wybiegach całego świata. Z drugiej strony jej twarz znana była jedynie małej grupie ludzi, z którymi przyjechała na ten ostatni w życiu urlop. Gdy ich zapraszała była zdecydowana wyjawić im cała prawdę. Co więcej chciała nawet nakłonić ich, by tak samo jak ona, wykorzystali każdą ich wspólną chwilę. Rzeczywistość jednak szybko dała o sobie znać i przypomniała Ivie, że nawoływanie do czegoś, a nawet zwykłe mówienie wprost jest ostatnią rzeczą z jaką sobie radzi. Mimo to próbowała. Bardzo. Efekt był zazwyczaj komiczny. Zupełnie tak jak jej desperackie próby otwarcia się na świat. Na szczęście otaczali ją ludzie, którzy nawet te nowe dziwactwa potrafili zaakceptować, więc tym bardziej zasłużyli żeby usłyszeć prawdę. Dlatego też Iv codziennie ubierała się najpiękniej jak potrafiła, schodziła na dół do Sali głównej pensjonatu i czekała na swoich przyjaciół by po raz kolejny spróbować przeprowadzić z nimi nieuniknioną rozmowę.

 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 09-03-2023, 12:01   #4
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Cytat:
18 grudnia

Kiedy rozległ się dzwonek Joel Larsen wszedł do klasy. Jak zwykle schludnie ubrany, w koszulę z krawatem, ciemne dżinsy i trampki converse’a, poruszał się energicznym krokiem. Nie przypominał innych nauczycieli, wypalonych, zgnuśniałych i obojętnych. Sprawiał raczej wrażenie faceta, który za chwilę wskoczy na stół, poluzuje krawat, rozmierzwi włosy i zamieni w wokalistę Sex Pistols. Nic takiego się nie wydarzyło, ale rozmowy w ławkach ucichły. Nikt nie bawił się telefonem, nie rzucał papierkami ani nawet nie żuł gumy. Joel chciał by zajęcia z literatury stały się dla dzieciaków czymś więcej niż realizowanym punkt po punkcie programem departamentu edukacji. Z równą pasją analizował wiersze Walta Whitmana co teksty Kurta Cobaina, na równi stawiał powieściowych klasyków z JK. Rowling, Suzanne Collins czy V.E Schwab, wymieniał polecajkami i nie uciekał od trudnych pytań. Czasem, w lepsze dni wierzył, że łączy go z nimi jakaś więź, i gdy skończą liceum, będą go ciepło wspominać. Ale zaraz potem umysł zatruwała ta najczarniejsza z myśli, skaza jaką został naznaczony. Nikomu nie można ufać. Twarze to tylko maski a uśmiechy to sztylety wycelowane w plecy. W każdym słowie może kryć się trucizna. Dlatego Joel zawsze trzymał gardę.
- To ostatnie zajęcia przed przerwą świąteczną, więc dzisiaj to wy wybieracie temat lekcji. O czym chcielibyście pogadać? – zwrócił się do klasy zakładając ręce na piersi i opierając swobodnie o blat biurka.
- Horrory! – krzyknął ktoś z końca sali.
- Slashery! – dopowiedział Chris Turner, który natychmiast podchwycił temat, a oczy mu roziskrzyły jakby właśnie znalazł swój wymarzony prezent pod choinką.
W sali rozległ się pomruk aprobaty. Jedynie Gwen Ferguson stanęła w opozycji do życzeń kolegów.
- To zajęcia z literatury Chris. Nikt nie pisze książek o świrach mordujących ludzi, jednego po drugim.
Nauczyciel uśmiechnął się kącikiem ust.
- Taka jesteś pewna Gwen? A kto wymyślił twoim zdaniem slasher?
Zanim dziewczyna zdążyła się wykazać, w paradę wszedł jej Chris. Było oczywiste, że zna odpowiedź na to pytanie. A przynajmniej tak mu się zdawało.
- To proste. Mario Bava. W 1971 roku nakręcił „Krwawy obóz”.
Joel pokręcił przecząco głową wydając z ust dźwięk maszyny ogłaszającego złą odpowiedź w teleturnieju.
- To może Alfred Hitchock? - próbował zgadywać dalej chłopak.
- Nawet nie jesteś blisko.
Joel poszedł do tablicy, wziął kredę a potem kreślił kolejne litery aż utworzyły pełne imię i nazwisko.

AGATHA CHRISTIE


- Kto z was zna, a może czytał „I nie było już nikogo”? - rzucił pytaniem odwracając się z powrotem do klasy.
- Chodzi panu o „Dziesięciu małych murzynków”?
- Tak, to ta sama książka, choć tytuł z wiadomych względów zmieniono. Opowiada o dziesiątce pechowców uwięzionych na wyspie z mordercą, który eliminuje ich jeden po drugim, inspirując się starym dziecięcym wierszykiem.
- I pewnie jak zwykle przeżyła jakaś dziewica. Każda final girl to dziewica – parsknęła Nicole Graham, zajmująca miejsce w ławce obok Gwen.
- Może w latach osiemdziesiątych. Teraz jak chcesz przeżyć spotkanie z mordercą, musisz mieć ciężkie traumy – najwyraźniej Chris próbował się zrehabilitować za złą odpowiedź i udowodnić raz na zawsze, że to on jest największym specjalistą od slasherów.
- Myślę, że życie jest bardziej skomplikowane by kwestię przetrwania sprowadzać do kwestii seksualności czy trudnych doświadczeń życiowych – stwierdził Joel.
- To co pana zdaniem powinno decydować o przetrwaniu?
- To co czyni gatunek ludzki wyjątkowym i niepowtarzalnym. Determinacja. Kreatywność. Spryt. Takie cechy może posiadać królowa balu maturalnego albo kapitan drużyny futbolowej a niekoniecznie dziewica czy straumatyzowany osobnik po przejściach.
- Więc dlaczego zawsze w tych durnych filmach jest inaczej?
- Ponieważ pewne archetypy łatwiej prowadzić przez rytuał przejścia i osiągnąć na końcu katharsis. Bohater opowieści jest symbolicznym przedstawieniem nas samych a my chcemy wierzyć, że jesteśmy niewinni albo potrafimy pokonać własne słabości i stawić czoła przeciwnościom. Ale tak jak mówiłem, życie jest bardziej skomplikowane i ma wiele warstw. Nikogo z nas nie da się wcisnąć w sztywne ramy. Każdy ma szansę spotkać swojego osobistego potwora, przegrać z nim albo zwyciężyć.
- A pan już jakiegoś spotkał?
To pytanie było jak cięcie nożem. Szybkie, precyzyjnie i głębokie, przecinające nerwy, wchodzące w kość. Joel nie był na nie przygotowany, nie zdążył się osłonić i wspomnienie wylazło na wierzch, niczym wygłodniały trup wygrzebujący się z cmentarnej mogiły. Frank, nowy chłopak jego matki był miłym facetem. Ale poczciwa, życzliwa twarz niespełnionego pisarza okazała skórą węża, którą zrzucił gdy pięciolatek w tamten świąteczny dzień wylał kompot z suszu na WAŻNE papiery. Sarah Larsen śniła swój heroinowy sen i nie słyszała krzyków syna, gdy mężczyzna zadał pierwszy cios. A potem kolejny, i kolejny. Im głośniej Joel płakał, tym mocniej Frank go bił. Na koniec chwycił jego wątłe szczupłe ciałko i roztrzaskał głowę chłopca o ścianę uciszając go na dobre. Pamiątką po tamtej nocy był aparat słuchowy, który teraz nosił teraz nauczyciel i garda trzymana by unikać kolejnych ciosów. Uniki wpędziły go w samotność, a samotność w depresję.
Żaden z uczniów nie wiedział, że to ostatnie zajęcia, które poprowadzi dla nich Joel Larsen.
Nauczyciel tak jak Frank Garratty potrafił wchodzić w różne skóry. Jego uśmiech i energia były jak sztuczki iluzjonisty. Na scenie działa się magia, lecz to co prawdziwe pozostawało głęboko ukryte przed wzrokiem widowni.
A prawdziwe było tylko to, że Joel od dłuższego czasu jest pusty i martwy środku.
- Nie – skłamał na zadane wcześniej pytanie - Ale wszystko przed mną Chris. Gdy już go spotkam, życz mi powodzenia.




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=OJ62RzJkYUo[/MEDIA]
Iva, Barry, Jake, wiem, że jesteście na mnie wściekli bo zepsułem wam wyjazd. Przepraszam. Należą wam się słowa wyjaśniania, ale w sumie nie wiem co napisać. Od dawna czułem jakbym gdzieś dryfował i nie mogę znaleźć brzegu. Próbowałem, ale to co siedzi mi w głowie uczepiło się i wciąga pod powierzchnię a ja nie mam siły już z tym walczyć. Nie chcę się dalej oszukiwać. Zaakceptowałem to, że jestem jednym z tych ludzi, po których nie należy się spodziewać niczego dobrego. Nie pozostawią nic po sobie i zajmują tylko tlen. Nie chcę się już męczyć sam ze sobą, dlatego musiałem to przerwać.
Wybaczcie.

Iva, jeśli to możliwe, proszę by moje ciało skremowano, prochy możesz rozrzucić w miejscu, które uznasz za stosowne. W kuchni, w szafce nad kredensem znajdziesz 1227 dolarów, to powinno pokryć koszty pogrzebu.

Joel
Kiedy Joel skończył pisać list poczuł kojący spokój. Zamieć szalała za oknem, wiatr uderzał wściekle w szyby wyjąc jak potępieniec, ale on już się nie bał. Nienawidził śniegu tak jak zwierzę nienawidzi ognia, lodowata biel wysysała z niego resztki życia jakie mu zostało. Dla niego zima nie była metaforą śmierci, ona była śmiercią, w swej czystej postaci. Przypominała rzeczy, których nie chciał pamiętać, dręczyła, prześladowała, bawiła jak kot z myszą, zanim ten wbije w nią swoje zęby i udusi. Pensjonat „Czysty śnieg” wydawał się leżeć w samym sercu zimy, niczym zbudowany z lodu Mordor, otoczony śnieżnymi kłami. To właśnie tutaj Joel postanowił przerwać swoje krótkie życie. Wszystko co miał do powiedzenia zostawił na kartce, zapisane schludnym pismem. Ręka ani razu mu nie zadrżała. Od spotkań na stołówce wykręcił się bólem głowy i chęcią drzemki. Wiedział, że część osób została na dole próbując łapać zasięg w telefonach. To było mu na rękę, nawet jeśli znajdą go nie dadzą rady sprowadzić pomocy. Wszystko się skończy tu i teraz, już niedługo.

Mężczyzna włączył z powrotem aparat słuchowy. Wcześniej nie chciał by coś go rozpraszało gdy kreślił ostatnie w życiu słowa. Dźwięki stały się wyraźnie, wicher zawodził upiorną pieśń. Joel podszedł do okna i wyjrzał prosto w białą otchłań. Ciężkie płaty śniegu wirowały w powietrzu, uderzały o szybę jakby próbowały wedrzeć się do środka i zamienić przytulny pokój w kolejną zaspę, pod którą nie ma prawa istnieć żadne życie.

Leki leżały na łóżku, kilka opakowań najmocniejszych barbituranów. Rozsypał je, ale nie poczuł nic, serce nie zabiło mu mocniej, za skroniach nie wystąpił pot. To go utwierdziło w przekonaniu, że wszystkie blokady zostały już zdjęte. Natura wyposażyła każdy gatunek w instynkt przetrwania, najsilniejszy z możliwych popędów, ale ludzie potrafili obejść zabezpieczenia, przełamać pierwotny lęk przed nicością i Joel był najlepszym tego przykładem.

Przez jakiś czas z jedną blokad była Iva. Gdy zachorowała przenieśli go do innej rodziny zastępczej co przyjął z ulgą. Wstydził się tego uczucia, ale nie potrafił przyglądać się jej cierpieniu, miał swoje własne demony. Dla Ivy próbował żyć dalej, tyle i aż tyle. Gdyby wtedy podjął pierwszą próbę, mogłoby to osłabić jej własną wolę walki. A tego potrzebowała najbardziej by przetrwać nowotwór. To dzięki niej poznał parę lat później Barrego i Jake’a. Jake też miał swoje blizny i radził sobie w życiu znacznie lepiej niż Joel, stanowiąc wzorzec dla nauczyciela. Dzięki niemu przez jakiś czas wierzył, że może pokonać mrok, zapomnieć, o zimie, świętach, o tym co mu odebrał Frank Garratty, niewydarzony pisarz bez debiutu i niedoszły dzieciobójca. Przeciwieństwo tego oprawcy stanowił Barry Ratcliffe. Nie tylko wydawał powieść i miał prawdziwy talent, ale roztaczał ciepło, które rozpędzało chłód, towarzyszący od dziecka Larsenowi. Ich rozmowy o literaturze, o sztuce i życiu zawsze były inspirujące.
Tworzyły największą z blokad.

Do czasu gdy pewnego dnia nie ujrzał Kate Anderson. Właśnie odebrał zamówienie z baru i się odwracał, gdy stanęła tuż za nim. Zamarł z butelką Heinekena w ręce, jej uśmiech obezwładnił go jak środek paraliżujący. Powiedziała coś do niego a on odpowiedział i zaśmiała się z jego żartu. Odszedł do stolika Ivy doświadczając silnego deja vu. Miał pewność, że zna tą kobietę, choć nigdy wcześniej się nie spotkali. Namacalnie doświadczył istnienia równoległej rzeczywistości, sięgnął po wspomnienie, które do niego nie należało. Do dzisiaj w to wierzył. Kate okazała się żoną architekta Toma Andersona, znajomego Ivy. Stała powodem, dla którego Joel codziennie rano wstawał z łóżka. Katie, jego ostatnia blokada. Miała być tutaj razem z nimi w „Czystym śniegu”. Gdyby tak się stało, pewnie by zrezygnował ze swoich zamiarów. Bez niej śnieżyca za oknem przytłaczała jeszcze bardziej.
Joel przestał stawiać opór.
Połknął pierwszą pigułkę, potem sięgnął po następną.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 09-03-2023, 19:01   #5
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
"They're all the same. Some stupid killer stalking some big-breasted girl
who can't act who is always running up the stairs when she should be
running out the front door. It's insulting."

- Sidney Prescott, “Scream”







Więcej niż jedno zwierzę to...

Lama. Prezent urodzinowy od Austina zainspirowany swego czasu pół-żartobliwą, pół-poważną odpowiedzią na pytanie dlaczego Nate uplasował Peru tak wysoko na swojej liście celów podróży. Breloczkowy zwierz wymsknął się w końcu przy którymś obrocie z palca, poszybował wraz z pękiem kluczy - domowych i służbowych - i odbił się od kuchennej szafki, by zakończyć brzęczący lot ślizgiem po kafelkach. Chłopak westchnął ciężko, z irytacją odsunął grubą książkę z krzyżówkami i podniósł się z krzesła wciśniętego w kąt kuchni. Korzystając z okazji chwycił też kubek i dopił resztki czwartej już tego dnia kawy w drodze do miejsca, gdzie zaległy klucze, zaledwie dwa-trzy kroki od zlewu.

Nathaniel dzień rozpoczął w parszywym nastroju. Poranki często bywały wyzwaniem, a już zwłaszcza przy zamieci za oknem, która w pierwszych chwilach, zanim jeszcze na dobre wyplątał się spod grubej kołdry i uciszył jazgot budzika, zmyliła go niewielką ilością przepuszczanego światła dziennego. Upewniwszy się jednak że nie, nie nastawił alarmu na złą godzinę, Nate podniósł się do względnego pionu, przeciągając się i rozciągając z jękiem. Widok za oknem do połowy oblepionym śniegiem motywował tylko do jednego - ponownego zakopania się w ciepły kokon pierzyny, by przespać cały dzień. Służba nie drużba jednak i po paru chwilach poczłapał ospale w kierunku łazienki, by rozpocząć poranne ablucje. Uprzednio zamknąwszy okienko w laptopie po obejrzanym wieczorem filmie, ignorując kryjący się pod nim dokument z manuskryptem, drwiący z niego na wpół dokończonym akapitem ociekającym dyletancką grafomanią, który powstał w bólach i mękach. Blokada nie ustępowała.

Prędki prysznic skutecznie przepędził resztki snu i nieco już żywszy Nate zjawił się punkt siódma na dole. Jak zwykle w konsekwentnie trzymanej, ciemnej kolorystyce jakby inspirowanej monochromatyzmem - od zimowych butów, przez dżinsy, na grubym, rozciągniętym swetrze kończąc. Jedynym kolorowym akcentem pozostawał tylko kożuch w czerwono-czarną kratę, który tego dnia wziął ze sobą z przezorności; nigdy nie było wiadomo, kiedy zabraknie drewna na opał lub czy jakaś maszyna na zewnątrz nie dostanie czkawki. Nate miał jednak nadzieję że obędzie się bez tychże “atrakcji”. Próba odpalenia porannego papierosa w uchylonych drzwiach, gdzie wystarczył jeden mroźny podmuch by tuman śniegu okrył front jego sylwetki, dostatecznie zmotywowała go do pozostania w ciepłym wnętrzu. Pierwszy kubek kawy jaki towarzyszył mu przy obchodzie budynku, aby upewnić się że wszystkie okna i drzwi były porządnie zamknięte, wytłumił nieco głód nikotyny, ale nie stłamsił zupełnie obracania obsydianowej obrączki na palcu w nerwowym tiku i pochmurnego grymasu na twarzy.

Dni takie jak ten były najgorsze. Te dni, kiedy pogoda na zewnątrz klaustrofobicznie zamykała wszystkich turystów - ”gości”, jak Nate musiał czasami sobie przypominać, ”turyści” w branżowym żargonie miało pewne konotacje - w czterech ścianach “Czystego Śniegu” i wywracała rutynę dnia codziennego do góry nogami. Po pomocy Angie przy śniadaniu, upływ czasu zwolnił do ślamazarnie pełzającego tempa. Sposobów na zabicie nudy było niewiele, w godzinach pracy czytanie książek czy filmy na dysku laptopa nie wchodziły w grę i Grayson musiał zadowolić się krzyżówkami - boomerskim hobby wedle Austina. Śnieżna zawierucha za oknami gasiła jakąkolwiek energię podsycaną kafeiną, obciążając powieki i wyrywając częste ziewnięcia z gardła. Do tego kontakt z uziemionymi gośćmi był częstszy niż zazwyczaj i zaczynała boleć go żuchwa od przyklejania sztucznego uśmiechu na twarz, niesięgającego piwnych oczu.

Nate przemył kubek i odstawił go do zlewu, gdzie piętrząco rosła wieża z brudnych naczyń. Bezwiednie podrzucił parę razy pęk kluczy, wpatrując się w zadymę za oknem w chwili refleksji. Chwila minęła, klucze wcisnął do kieszeni i odruchowo wydobył smartfona, przeciągając palcem po ekranie. Przez chwilę zapomniał zupełnie o tym, że zasięg i połączenia ze światową siecią w kurorcie były marne w dobry dzień, a przy załamaniu pogody zupełnie umierały. Przypomniał sobie o tym fakcie dopiero gdy otworzył czat na WhatsAppie oznajmiający, że jego ostatnia wiadomość, którą wysłał przed zaśnięciem, nawet nie dotarła do Austina.


Nate westchnął z irytacją po raz kolejny, wygaszając ekran i chowając smartfona do kieszeni. Bez połączenia z internetem i zasięgu z telefonu nie było za wiele pożytku i był bardziej tylko kosztownym akcesorium z nielicznymi funkcjami użytkowymi. Głównie ograniczonymi do pokaźnej biblioteki utworów zawierzonej pamięci oraz po tysiąckroć ogranych gier mobilnych niewymagających internetu jak pasjans, sudoku czy saper. Nate kątem oka zerknął w stronę odłożonych krzyżówek zabijających dotąd nudę, ale piętrzące się naczynia za bardzo zaczynały koleć go w oczy i postawił na produktywność. Kolejnym, nieco bezcelowym odruchem poklepał się po kieszeniach, sprawdzając czy święta trójca - portfel, klucze i telefon - była na swoich miejscach, zanim wyszedł z kuchni w kierunku sali wspólnej. Ze służbowym uśmiechem na twarzy rozpoczął okrążenie, zbierając odstawione naczynia i kordialnie pytając się każdego po kolei, czy życzyli sobie czegoś jeszcze.

A śnieżyca szalała dalej.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 09-03-2023 o 19:05.
Aro jest offline  
Stary 09-03-2023, 20:42   #6
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Cliff rozejrzał się po zebranym towarzystwie i jego uwagę zwróciła Iva. Zazwyczaj przebywała ze swoimi znajomymi Joelem, Joeyem i Bareyem, a przynajmniej tak zostali zapamiętani. Towarzystwo było zresztą zajęte swoimi problemami, choć udawali uśmiechy rozmawiając ze sobą nawzajem. Nie mogli jednak oszukać Robinsona, bo on nie musiał pić, żeby dobrze bawić się, więc jak ktoś pił mało to wydawał mu się melancholijny. Tak, właśnie takim słowem określiłby tych ludzi, ale jednocześnie nie przegapiał okazji, żeby zaczepić to jednego to drugiego, a dziś padło na Ivę. Złożył jej zatem ofertę nie do odrzucenia, a właściwie mogła ją odrzucić, ale fajnie byłoby jakby jednak nie odrzuciła.

- Iva. Widzę, że dziś bez Joeya, więc... mam tu przed sobą dwa kieliszki i chętnie odstąpię jeden. W szczególności przed obiadem, bo lepiej je się po alkoholu. - jakby inni chcieli dołączyć to miał dość butelek ze sobą, a szkła przecież nie brakowało w tym miejscu i najwyżej spóźnialscy będą spożywali z plastikowych kubków. Wyjął spod blatu półtoralitrową butelkę wódki, z której zdążył już wypić połowę, ale drugą połową był skłonny podzielić się.
 
Anonim jest offline  
Stary 09-03-2023, 22:06   #7
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Drobne, niepozorne coś w popielatym ubranku, malutkimi krokami tuptało korytarzem publicznej szkoły ze spuszczoną głową pokrytą bujną, ciemną czupryną. Pośród kolorowych zastępów uczniów i rozmiarów pomieszczenia wydawało się niknąć niczym drobny pyłek pośród wielkiej kurzawy. W istocie, dla większości było kompletnie niezauważalne. Dla pozostałych zaś stanowiło jedynie wdzięczny obiekt do żartów i kpin.

„JA NIE MOGĘ, ALE Z CIEBIE NIEZDARA!”

Jeden z chłopców trącił delikatne stworzonko, w wyniku czego straciło równowagę i na podłogę wysypała się zawartość niesionej przez nie torebki.

„LEPIEJ POZBIERAJ, BO POWIEM WOŹNEMU!”

Istotka nie podniosła wzroku, ani nie wydała odgłosu, tylko opadła na kolana i zaczęła sumiennie zbierać swój skromny dobytek. Zeszyty, piórnik, drugie śniadanie i...

„A CO TO ZA GÓWNO?!”

Łobuz pochwycił brunatną, lekko przybrudzoną maskotkę wysłużonego misia bez oka. Osóbka już wyciągała drobną rączkę w geście sprzeciwu, ale w połowie ruchu ją zatrzymała. Wiedziała, że nie jest w stanie stawić oporu. Po prostu da rady. Nic nie może uczynić. Była taka słaba i nieporadna. Spod przesłaniającej wzrok ciemnej grzywki wyciekła zaledwie pojedyncza, mała łza. W głowie nieśmiało pojawiły się rozpaczliwe myśli. Dlaczego? Dlaczego musiało to ją spotykać? Co takiego uczyniła tym chłopcom?

„HA, HA! ILE TY MASZ KURWA LAT?! PIĘĆ?! JA PIERDOLĘ, CO ZA OFIARA! CHŁOPAKI, PATRZCIE NA TO!!!”

Pluszak wzleciał do góry, po czym został bezceremonialnie kopnięty, trafiając prosto w uchylone okno. Sterana maskotka zniknęła wszystkim z oczu, lądując gdzieś na placu przed szkołą.

„HA! FIELD GOAL!!!”

***

Słaby, niemal anemiczny głosik wyliczał w myślach: „2, 3, 5, 7, 11, 13, 17, 19, 23, 27, 29, 37, 41, 43, 47, 53, 59, 61, 67, 71, 73, 79, 83, 89, 97, 101, 103, 107, 109, 113...”. Powtarzanie liczb pierwszych pozwalało zachować spokój. Ukoić nerwy. Przydatne, gdy jest się w sytuacji ciągłego zagrożenia.

„NIEZŁE WDZIANKO FUJIWARA, PODEBRAŁAŚ Z SZAFY SWOJEJ BABCE?”

Docinki, głupie żarty i pikusy, dziwne spojrzenia, ostentacyjne odsuwanie się lub spychanie z drogi stanowiły praktycznie codzienność stworzonka. Z czasem przestało rozpoznawać te wrogie oblicza, widziało tylko niewyraźne, rozlane sylwetki o twarzach wykrzywionych w nieprzyjemnych grymasach. Przypominające nieco postać z obrazu „Krzyk” Muncha.

„GDZIE PODZIAŁAŚ STARYCH? SPRZEDALI CIĘ ZA BUTELKĘ SAKE PRZYCHLAŚCIE?!”

Jedyną odskocznię stanowiły lekcje. I podręczniki. Szczególnie magia liczb urzekała mały, ścisły umysł, patrzący na świat jak na perfekcyjny, matematyzowalny twór. Idealny porządek logiczny, analityczna surowość, artystyczna harmonia i geometryczna doskonałość stanowiły obiekt fascynacji istnienia i świetną ucieczkę od szarej, niezorganizowanej rzeczywistości. Gdzie mnóstwo rzeczy było niezrozumiałe, nieprzyjemne i wrogie.

***

„NA BOGA, DZIEWCZYNO! TAKIM WIEKU SIĘ MOCZYĆ?! NIE WSTYD CI? JAK DZIECKO! NIGDY NIE ZNAJDZIESZ DOMU JAK BĘDZIESZ SIĘ TAK ZACHOWYWAŁA!”

Reprymendy opiekunki cięły niczym rozżarzony nóż. Słowa jednak więzły w gardle istotki. A może już dawno utraciła dar mowy? Pozostawało tylko puste, katatoniczne spojrzenie wbite w posadzkę. Czasem tylko powstające w umyśle pytania, nękające pytania...

„DLACZEGO SIĘ NIE ODEZWIESZ? DO CHOLERY, CO Z TOBĄ NIE TAK?!”

Z piekła w piekło. Z piekła w piekło. „... 127, 131, 137, 139, 149, 151, 157, 163, 167, 173, 179, 181, 191, 193, 197, 199, 211, 223, 227, 229, 233, 239, 241, 251, 257, 263, 269, 271...”

***

„Słuchaj, moje dziecko. Kto się modli, ten się zbawi, kto się nie modli, potępia siebie! Módl się zatem!”


Nikt nie chce być potępiony. Jesteśmy marnymi, grzesznymi istotami. Trzeba nam wierzyć i znosić trudy. Albowiem cierpienie jest cnotą. A tylko wiara w Boga i jego Słowo może przynieść Zbawienie.

„Kobieta jest istotą pośrednią, która nie została stworzona na obraz i podobieństwo Boga. To naturalny porządek rzeczy, że kobieta ma służyć mężczyźnie.”


Ale dlaczego jestem gorsza? Dlaczego Bóg mnie taką stworzył? Dlaczego? Czym zgrzeszyłam, że tak mnie pokarał? Jak mogę to naprawić?

„Kobiety są przeznaczone głównie do zaspokajania żądzy mężczyzn.”


Naprawdę chciałam być dobrą katoliczką. Ale ten dotyk. Jest taki wstrętny. Wstrętny. Nie da się go zmyć. Ani zapomnieć.

„Błogosławieni cisi, moje dziecko...”


„Co cię nie zabije, to cię wzmocni... albo pozostawi pustą, okaleczoną skorupą”.

Ichika Fujiwara była starszą analityczką inwestycyjną w dużej filii Bank of America. Operowanie na liczbach i analizowanie danych było jej chlebem powszednim. Właściwie należała do najwyższej klasy specjalistów. Jednak ze względu na swój słaby charakter i płeć nie zarabiała więcej niż jej mniej zdolni koledzy. Pomysły i osiągnięcia kobiety nierzadko były bagatelizowane albo zwyczajnie przypisywane sobie przez wyższą kadrę. Po części nie była tego świadoma, a po części jej ogromne problemy z asertywnością oraz skrajny introwertyzm i tak uniemożliwiłyby jej uczynienie czegokolwiek w tej sprawie. Zresztą, w swoim mniemaniu i tak nie miała szczególnych powodów do narzekania, bo zarabiała dobrze. Zamieszkiwała w spokojnej dzielnicy, wiodła proste i spokojne życie. Egzystowała samotnie, za towarzysza mając jedynie kota Miałka. Wieczory po pracy spędzała zazwyczaj przy dobrej książce, filmie lub albumie muzycznym odtwarzanym na audiofilskim zestawie. Z domu praktycznie nie wychodziła, poza koniecznymi zakupami i wyjściami do pracy. Do obu miejsc miała ściśle wytyczone trasy, których nigdy nie zmieniała. Gotować się nauczyła, by nie musieć jeść na mieście i nie zamawiać pożywienia przez telefon.

Niestety dla niej, fatum ofiary sięgające najmłodszych lat do pewnego stopnia wciąż się utrzymywało. Choć nie miało ono skali i natarczywości z czasów szkolnych, to cicha, ustępliwa i pokorna Fujiwara wciąż była wydrwiwana i obśmiewana, tyle że głownie za plecami przez znajomych z pracy. Po części wynikało to ze zwykłej miałkości ludzkiej natury, po części zaś z zazdrości powodowanej jej niedoścignionymi umiejętnościami w operowaniu instrumentami finansowymi. W tym drugim przodowała zwłaszcza męska część pracowników. Pewnego dnia konsekwencją tego stała się dana rozmowa:
— Hejka, Ichi! — zagaił doń poufale kolega z pracy, gdy niemal przekradała się do ekspresu z kawą. — Co tam u Ciebie?
Dziewczynie momentalnie zmiękły nogi. Nie był to jedynie efekt zwyczajowego ataku paniki w wyniku kontaktu z drugą osobą, ale również fakt, że czuła trochę miętę do przebojowego faceta, który ją zagadnął. Jeff Bateman, bo tak się nazywał, był firmowym playboyem, zadbanym, wysportowanym i dobrze ubranym dorobkiewiczem. O czym jednak nie wiedziała Fujiwara, lub czemu zwyczajnie nie chciała dać wiary, był on przede wszystkim perfidnym cwaniaczkiem, który swoje stanowisko zawdzięczał i zachował jedynie dzięki gładkiej gadce, znajomościom i zgromadzonym hakom, bo jako pracownik był równie kompetentny co przeciętny kongresmen. Mimo wszystko wręcz magnetycznie oddziaływał na nieśmiałą dziewczynę. Zwłaszcza podobało jej się jego idealne uczesanie, przypominające nieco złotą spiralę.
— Dz...iękuję. Dobrze — odparła cicho, nadludzkim wysiłkiem zmuszając się do podniesienia na chwilę wzroku.
— To świetnie! — kontynuował niezrażony jej nieśmiałą postawą goguś. — A wiesz, że zbliża się właśnie piąta rocznica odkąd zatrudniłaś się w naszej filii? Powiedział mi to niedawno Parker z HR'u. No patrz, jak to zleciało! W sumie to nieźle nam się przyfarciło. Kochana, jesteś naszą gwiazdeczką, prawdziwą kurą znoszącą złote jaja! Słyszałem przecieki z działu finansowego i według nich nasze wyniki kwartalne będą naprawdę świetne. Możliwe nawet, że dostaniemy z tego powodu premie! Jak się pewnie domyślasz, głownie dzięki tobie! Postanowiliśmy więc uczcić zarówno to, jak i twoją okrągłą rocznicę, i wspólnie z resztą pracowników złożyliśmy się na prezent dla Ciebie. Proszę — niczym iluzjonista wyczarował zza pleców tajemniczą kopertę.
Prezent. Ichika nigdy w życiu nie dostała prezentu. Nawet gdyby nie była małomówna, trudno byłoby jej wykrzesać słowo.
— Ja... dziękuję. Jesteście tacy mili — wydukała analityczka inwestycyjna, niemal tracąc przy tym przytomność. Następnie drążącymi rękoma odebrała podarek od swej cichej sympatii.
— Daj spokój Ichi, zasługujesz jak nikt inny. To co? Nawet nie odpakujesz? — mrugnął filuternie okiem. — Nie no, nie ma ciśnienia.
Klepnął ją po przyjacielsku w ramię. Na co prawie podskoczyła.
— Zdradzę jednak, że chodzi o naprawdę czadowy wyjazd w egzotyczne strony.
Następnie pożegnał ją serdecznie i zniknął szybko z pomieszczenia socjalnego. Zostawiając Amerykankę japońskiego pochodzenia z uczuciem konsternacji podobnym wybudzeniu się ze snu na jawie.

***

Jak się można było spodziewać, Fujiwara padła ofiarą podłego żartu. Pobytowi w „Czystym śniegu” daleko było do „czadowego wyjazdu w egzotyczne strony”. Przyszło jej się o tym gorzko przekonać, gdy obejrzała cały kurort i na domiar złego doszło do załamania pogody. O podróży klasą ekonomiczną i później rozklekotanym autobusem nawet nie wspominając. Mimo to dziewczyna w myślach naiwnie usprawiedliwiała Jeffa. Sugerując, że był jedynie niewinnym narzędziem w podłym spisku. Bo przecież taki wspaniały facet nie zrobiłby z niej idiotki. Prawda?

Na początku Ichika miała przeczekać w pokoju złą pogodę i wrócić przy pierwszej okazji do domu. W międzyczasie korzystając z laptopa dla zabicia czasu. Szybko jednak okazało się, że zakłócenia fal radiowych w okolicy oznaczały również brak stabilnego łącza internetowego. W sumie ten fenomen zajął na pewien czas umysł kobiety. Dumała co może stanowić jego przyczynę, być może spore pokłady lantanowców w którejś z zewnętrznych warstw Devils Top? Wkrótce odezwał się jej żołądek, więc po kilkunastu minutach wahania pospieszanego przez burczenie w brzuchu zeszła w końcu na dół, by poprosić o posiłek.

Fujiwara podziękowała nieśmiało, acz uprzejmie Angie i zasiadła z miską gorącego jedzenia na uboczu jadalni. Skupiona na swoim posiłku, starając ze wszystkich sił ignorować krępującą obecność innych osób. Jeśli dobry Bóg pozwoli, istniała szansa, że nikt nie raczy się do niej odezwać.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 05-07-2023 o 09:36.
Alex Tyler jest offline  
Stary 10-03-2023, 10:33   #8
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Iva oderwała wzrok od kartek, na których zawzięcie coś rysowała i skupiła ogromne, okrągłe oczy na człowieku przy stole. Zdarzało się już kilkukrotnie, że starszy mężczyzna wyciągał, któregoś z jej towarzyszy z grupy. Nigdy za to nie chciał dosiąść się do nich wszystkich razem. Iv przez moment zaświtało w głowie wyjaśnienie takiego sposobu postępowania Pana Robinsona. Chodziło pewnie o skalę trudności przyjęcie ostracyzmu w porównaniu z jednym tylko osądem. Może właśnie to jak ten człowiek się zachowuje, jak mówi, jaki ogranicza ryzyko odrzucenia miało być dla niej drogowskazem do przejścia własnej katorgi.

Wcześniej, przed wyjazdem, kiedy usłyszała diagnozę nawrotu choroby nowotworowej, postanowiła nareszcie zacząć żyć każdą chwilą i korzystać z absolutnie każdej nadarzającej się okazji żeby spróbować nowych rzeczy. Dlatego teraz zaproszona do kieliszka uśmiechnęła się zdziwiona i przesunęła swoje rzeczy ku podpitemu już facetowi.

- Dobrze, że te kieliszki nie są metaforyczne, bo mogłabym się bać, że nierówne miary szkła mogłyby spowodować ataki agresji! - spróbowała zażartować, sugerując gestem picie alkoholu prosto z butelki i szybko pożałowała takiego początku rozmowy, bo chyba tylko Jake umiałby jej wybaczyć prezentowany poziom komizmu.

- Przepraszam - wydukała, żeby od razu dodać - tak, proszę.

Po tym czekała jak zaklęta w miejscu spuszczając oczy na szkło na stole, do którego bała się jednak usiąść.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 10-03-2023, 19:46   #9
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Cliff uśmiechnął się od ucha do ucha słysząc tekst Ivy i jej gest brania haustów w sposób standardowy na ulicy. Nie bardzo ją rozumiał, ale taki poziom trzeźwej abstrakcyjności musiał być żartem kogoś kto dopiero aspirował do bycia ulicznym filozofem tudzież legendarnym bimbromantą.
- Nie tylko nie są metaforyczne, ale i nie zawierają metanolu. Tylko samo zdrowie. - stwierdził z uśmiechem jakby to był odzew na pytanie "Przepraszam, czy to pan ma do sprzedania kościane guziki do kożuchów?"

Następnie Ivy stanęła jak wryta wpatrzona w kieliszek jakby miała przerwać dekadę pozostawania w trzeźwości. Nie była to jednak prawda, a przynajmniej tak zdawało się Cliffowi. Ivy i jej towarzysze byli dziwni, ale nie przeszkadzało to Cliffowi. Z każdym z nich dało się jako tako dogadać nawet jeżeli mówili o metaforyczności kieliszków z wódeczką. Ogólnie życie było krótkie i mogło zakończyć się równie nagle jak rozpoczęło się. Zanim cisza pomiędzy nimi stała się niezręczna to Cliff wstał i podał kieliszek do dłoni Ivy.
- Wypijmy za lepsze dni przed nami.

Po wypiciu zawartości tych kieliszków Cliff natychmiast wziął się za uzupełnianie ich zawartości. Ewentualnie jeśli Ivy nie wypiła to i tak zaproponuje jej, żeby usiadła i chwilę pogadała - jeśli wypije to zaproponuje na drugą nóżkę. Tak czy inaczej powie jej:
- Życie jest krótkie i dlatego każda chwila jest tak bardzo ważna. Wystarczy również chwila, żeby wszystko zmieniło się. I żeby zakończyło się. W tym jednak momencie urlopuję się, bo wypoczynek każdemu jest potrzebny. Przyjdzie jeszcze czas na walkę - tak to już jest, gdy trzeba pracować, żeby przeżyć. Ale nie o pracy chciałem pogadać, a o strachu. Nie ma się czego bać. Wszystko będzie dobrze. - przy czym cztery ostatnie zdania wypowiedział dość cicho tak jakby miały być przeznaczone dla Ivy. Ogólnie w stylu wypowiadanych przez niego słów czuć było działanie alkoholu, ale zdania były zrozumiałe dla Ivy.
 
Anonim jest offline  
Stary 11-03-2023, 02:25   #10
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację

Andy zmrużył oczy patrząc w dół stoku. Słońce skrzyło się tysiącami iskierek na śniegu. Ściągnął z czoła na nos czarne okulary i zaciągnął się świeżym powietrzem. Pogoda była wspaniała. Jasnoniebieskie niebo jak okiem sięgnąć bez żadnych obłoków.
Zwinnie podskoczył kierując narty w dół góry i ruszył na trasę. Z muzyką na uszach zjeżdżał szybko i pewnie wymijając innych narciarzy. Znał ten stok doskonale. Przy krzywym świerku skręcił w prawo. Na pełnej prędkości przekroczył linię drzew i zaraz potem z leśnego cienia wypadł jak z procy na skąpany w słońcu południowe zbocze przelatując w powietrzu kilkadziesiąt stóp.

W chwilach takich jak ta, nie liczyło się nic. Był tylko on i góra. Mógł kompletnie wyłączyć myśli na fali muzyki chłonąc sobą krajobraz, który połykał głodnymi prędkości nartami.
Po pięciu minutach samotnego slalomu między choinkami łagodnie odbijał w lewo i po skosie wznosił się przy grani jadąc równolegle do górskiego grzbietu. Dwadzieścia jardów przed przepaścią osłoniętą ochronną siatką wbił się w kierunku głównego szlaku. Pięć minut później był na końcu trasy.
Samotny wyciąg obsługiwał tylko kilkanaście gondol, więc musiał ustawić się w kolejkę.

Sunąc pomału na wyciągu wiedział, że zjedzie jeszcze co najmniej kilkanaście razy. A później, wjedzie z portem na górę ostatni raz tego dnia i narty zmieni na kolce. Stamtąd czekała go dwugodzinna wspinaczka do odciętego od świata Czystego Śniegu, aby zdążyć przed zmrokiem. W telefonie aplikacja wypluła alarm. Na jutro zapowiadali możliwe załamanie pogody. Oby nie…

***

Obudził się jak zwykle o piątej nad ranem.
Przyzwyczaił się do pustego łóżka. Po długich latach małżeństwa nie sądził, że to będzie kiedykolwiek możliwe. Najtrudniejszy był pierwszy miesiąc.
Podszedł do okna i odsłonił ciężkie kotary. Za oknem szalała burza hucząc i sypiąc suchym śniegiem po szybie. A jednak…
Zapalił lamkę przy łóżku i wziął się za książkę.

Na śniadanie zszedł jako jeden z pierwszych gości kurortu. Ze szwedzkiego stołu wybrał jajecznicę, plastry wypieczonego boczku i ciemne pieczywo. Czarna kawa. Zjadł w towarzystwie poznanych poprzedniego dnia młodych ludzi. Para nowożeńców pierwszy raz odwiedzała Czysty Śnieg. Miodowy miesiąc, a znając życie miodowy tydzień. On umiał jeździć na desce. Ona chciała nauczyć się na nartach. Przy pensjonacie były dwie krótkie trasy przygotowane przez Spencera. Wolna i wolniejsza. Ta druga w sam raz dla amatorów i dzieci spędzających czas z rodzicami w skromnym górskim kurorcie. Tim w szopie załączał spalinowy silnik, który nawijał kilka tysięcy stóp holowniczej liny, która robiła za prymitywny, ale bardzo skuteczny wyciąg.

Czekając na obiad Andy siedział w fotelu przy kominku, gdzie wesoło trzeszczały szczapy drewna. W trybie samolotowym sprawdzał aplikację topografii góry. Temperatura spadła od wczoraj drastycznie i po burzy jeśli nie ociepli się lub chociaż nie będzie słońca… można zapomnieć o nartach. Na szczęście została jeszcze wspinaczka. Kilka możliwych podejść, których nigdy nie próbował. Nigdy nie było czasu na to. Nie oszukujmy się, wyjazdy z dziećmi nigdy nie są dla rodziców. Teraz… mógł robić co chciał. Miał cały czas świata tylko dla siebie. Miał zamiar wykorzystać te dwa tygodnie. O ile zjeżdżając w dół wyłączał myślenie, to zdobywając góry mógł przemyśleć całe życie. A raczej pół, bo tyle go jeszcze zostało. Musiał otrząsnąć się i zacząć nowe.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 11-03-2023 o 04:58.
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172