Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-04-2017, 08:05   #131
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Czy można zabić Wieloświatowca?

Nie. Nie można. Tak naprawdę nikt z Dziesiątki nie umiera na zawsze. Każde z nich jest ponad śmiercią i ponad życiem, ponad prawem i ponad bezprawiem. Są czystą esencją Zniszczenia i Zmiany. Tym, czego lękają się nawet Potęgi, czego lękają się Siewcy.

Możesz odciąć mu głowę, spalić, rozerwać na kawałki, wyrwać serce, ale on będzie żył. Każdy obdarzony odpowiednią luminą Siewca, który zna odpowiednie zaklęcia będzie w stanie przywrócić Wieloświatowca do istnienia. Póki Koło się obraca. Póki trwa gra o władzę i wielka czystka zapoczątkowana przez Potęgi czasach, kiedy jeszcze te przedwieczne byty były młode.

I jest jeszcze śmierć, której najbliżej do śmierci. Zapomnienie. Uwięzienie szczątków ciała w zapętlonym zwidzie zwanym Abstraktem. Najgorsze, co może spotkać Wieloświatowego dziedzica.

BJARNLAUG JÓNSDÓTTIR

Gniew wylał się z niej dziką furią zapomnienia. Czerwoną mgłą, która przesłoniła oczy i rozsądek kotarą karminowego szaleństwa.

Bjarnlaug rzuciła się, niczym dzika furia. Niczym Valikiria. Oszalała żądzą krwi psychotyczna wojowniczka. Drapiąc, gryząc, kpiąc, waląc pięściami i rozrywając paznokciami skórę Jónsa.

Płynęła na fali szaleństwa i żądzy mordu. Rozszalała, niczym rekin, który zwęszył krew na żerowisku. Atakując bez opamiętania i bez zastanowienia. Bez strategii.

Pamiętała, że rozdrapała mu twarz, że udało jej się zahaczyć oko jednym paznokciem. Że rozrywała miękką skórę. Że czuła ciepłą krew spływającą po palcach.

A potem były jej siostry, które rzuciły się na nią chwytając ręce, odciągając od krwawiącego, zanoszącego się okrutnym śmiechem ojca. Miały liczebną przewagę i niczym woda gasząca ogień, zgasiły jej szał.
Widziała ojca z okrwawioną, poszarpaną twarzą i widziała, jak jego rany zrastały się, skóra zasklepiała, zarastając tkanką na rozdartym mięsie.
A potem ujrzała jak Jóns zaciska zęby w wąską kreskę. Świsnęły szpony, Uderzenie było silne. Rozerwało jej szyję, przecinając mięsnie niemal do połowy. Przechyloną pod groteskowym kątem głową ujrzała krew sikającą z jej rozdartego ciała.

Jóns wykrzyknął dziko i uderzył ponownie. Tym razem z siłą, która zerwała jej głowę z ciała. Świat zawirował i Bjarnlaug przestała istnieć. Umarła.

CELINE „CZYSTA FALA”

Oczy Jónsa zalśniły tryumfalnie. Dzika twarz złagodniała. Na wąskich, okrutnych ustach pojawił się lekki uśmieszek.

- Znajdę miejsce u swojego boku dla ciebie, Czysta Falo – powiedział. – Moja córka, na którą tak bardzo liczyłem, zawiodła mnie. Lud Nar, których miałem za sojuszników, zawiódł mnie. Ale , kiedy ty przyjęłaś moją propozycję, ich zdrada nie ma już znaczenia. Razem zmienimy ten udręczony świat.

Przytulił ją. Czuł grę mięśni pod jego rozgrzaną skórą. Skórą, która pachniała czymś przyjemnym i niemal odurzającym.

- Chodź ze mną, Czysta Falo. Zjemy coś. Pokażę ci Gniazdo. Moje córki. Nasze córki, dzięki którym zdobędziemy władzę nad Dominium gdy nadejdzie pora.

Poprowadził ją przez wysokie korytarze i sale o imponujących rozmiarach. Wszędzie pełno było kobiet w maskach, takich samych jak ta, która przywiodła Celine do Gniazda. Były ich setki, może nawet tysiące. Jak armia klonów. Milczące wojowniczki Gniazda. I widziała też inne istoty – na pół krucze, na pół ludzkie hybrydy poruszające się niezgrabnie na dnie sal, nad którymi przechodzili. Stwory przypominające skrzydlate koszmary – skrzyżowanie kruków i pokrzywionych embrionów. I jaja. Tysiące jaj nad którymi wirowały czuwają armie kruków. I były jeszcze skrzydlate monstra, które budziły w niej przerażenie.

Wielkość twierdzy i mnogość jej mieszkańców powodowała, że Celine czuła oszołomienie.

- W każdej chwili, z Gniazda na podbój może ruszyć prawie sto tysięcy moich sług – powiedział Jóns. – Ta armia nie ma sobie równej w całym Dominium. Ale nie tylko Gniazdo słucha moich rozkazów. Są jeszcze inne twierdze. Grań. Wierch. Wichrowy Szczyt. Kruczy Dziób. Za tydzień mogę podwoić liczebność moich wojsk. Nawet maska nie jest w stanie zgromadzić takich sił. Potrzebuję tylko jednego. Ciebie u swojego boku. Całej ciebie, Czysta Falo. Całej twej luminy. A oboje wiemy, co trzeba zrobić, byś odzyskała pełnię swoje mocy. Zgadzasz się ze mną, prawda?

Enigmatyczne pytanie wystawiało ją najwyraźniej na kolejną próbę.

- Mam jej luminę. Wyrwałem ją z mojej córki. Dla ciebie. Wystarczy, że zejdziemy do piwnicy i zjesz jej serce.

Celine zadrżała. Z uśpionych wspomnień wypłynęła twarz kobiety o blond włosach.kobiety. Dzikiej, szalonej lecz godnej zaufania. Bjarnlaug. Nigdy się nie przyjaźniły lecz znała ją i szanowała. Kiedyś. Dawniej. Teraz nie miało to znaczenia. Chyba.

Nie wiedziała.

ENOCH OGNISTY

Przygotowania nie zajęły zbyt wiele czasu i po chwili Grwa Nar Graw przyprowadził przed oblicze Enocha liczącą dziewiątkę wojowników grupkę. Wszyscy siepacze Ludu Nar wyglądali tak samo, lecz Enoch rozpoznawał ich twarze.

Wspomnienia Adama blakły coraz bardziej.

Dosh Nar Dosh, Ymur Nar Ymur, Estor Nar Estor, Waduk Nar Waduk.
Kolejne imiona. Kolejne twarze. Kolejne wspomnienia. Dzikich, nieustępliwych i dumnych wojowników, którzy poświęcili wszystko by stać się tym, kim teraz byli. Z Enochem i Graw Nar Grawem było ich jedenastu. Odpowiednik setki żołnierzy z innych nacji i ras. Nieustępliwi popielni mściciele, którymi miał teraz dowodzić.

Ruszyli bez zbędnych słów. Pobrzękując oporządzeniem i pancerzami Dzicy i rwący się do walki. Od początku narzucili ostre tempo, nie oszczędzając sił. Biegnąc równym, stanowczym tempem, które nie traciło na sile nawet wtedy, gdy musieli pokonywać stromizny wzniesień.

Lud Nar nie znał kompromisów. I nie znał ich też Enoch Ognisty.
Enoch biegł dotrzymując bez trudu tempa swoim … pobratymcom. Rozkoszował się tym biegiem. Czując dziwną więź z tymi wojownikami wiedział, że nie może ich zawieść.

Po kilku godzinach biegu, nie zważając na ciemności nocy, znaleźli się na terenie wzgórz, które mniej śmierdziały spalenizną. Czyste powietrze nieco go otrzeźwiło. Na chwilę, bo znów poczuł odór. Tym razem śmierci i rozkładu.

I zobaczył, że nie są sami. Czekały na nich. Grupka kobiet uzbrojonych w łuki, włócznie i topory. Wyglądały groźnie.

Jedna z nich wyszła przed szereg. Nie była uzbrojona. Miała ciemne włosy, wyraziste ozy i poszarpane odzienie, które nie do końca maskowało jej kobiece krągłości.

- Jestem Tyria Nir Tyria – powiedziała miękkim, kocim głosem uwodzicielki. – Kto mówi w waszym imieniu?
- On – Graw Nar Graw wskazał Enocha pozostawiając mu najwyraźniej kwestię dogadania się z Ludem Niri.

MEGAN HILL

Aby dostać się na dół, do walczącego z „kruczymi siostrami” Cahr Nar Cahra Megan musiał pokonać skałę, na którą wspinała się wcześniej z takim trudem.

Tym razem było łatwiej. Nie myśląc nawet o tym, co robi zeskoczyła w dół, kierowana jakimś niepowstrzymanym impulsem. Spłynęła w dół, jak na skrzydłach, lądując miękko tuż obok walczących i sięgnęła od razu toporem ku zaskoczonej kobiety w masce.

Ledwie zahaczyła ciało przeciwniczki. Ledwie. Ale to wystarczyło by oddzielić bark od ciała. W rozbryzgu krwi i zaskoczonym skrzeku, który wydobył się z dziobu kruka wzbijającego się do lotu.

Prowadzona przez własne ciało uwolnione, niczym bojowy pies ze smyczy, zarąbała jeszcze dwie kolejne napastniczki – bo inaczej niż zarąbaniem nie dało się tego nazwać. Ostrze jej siekiery pozostawiało głębokie rany, otwierało bezwstydnie ciało aż do kości.

Cahr nar Cahr zaśmiał się szaleńczo i zakręcił młynka mieczem. Najwyraźniej nie potrzebował dwóch rąk by wymachiwać imponujących gabarytów kawałkiem żelastwa.

Jakaś zamaskowana wojowniczka doskoczyła do Megan, ale nim zdążyła ciąć ją swym mieczem topór Megan przebił maskę, skruszył twarzoczaszkę i posłał córę Jónsa na zakrwawione skały.

Cahr Nar Cahr sięgnął mieczem jeszcze jedną przeciwniczkę, która zachwiała się, straciła równowagę na przybrzeżnej skale i wpadła do spienionej rzeki.
Pozostałe rozsypały się w setki wirujących piór i z miejsca w których stały do góry wzbiły się stada kruków.

- To nie koniec! – zakrzyknęła jedna z nich tuż przed tą metamorfozą.
- Nie! To nie koniec! – odkrzyknął Cahr Nar Cahr za stadem wzbijającym się w górę.

Przeniósł zachlapaną krwią twarz na Megan.

- Znalazłaś to, czego szukałaś? – zapytał głucho. – Możemy już wracać.
Z kikuta odrąbanej ręki spływała mu krew.


PERCIVAL KENT / KENT OD OSTRZY

Usiadł czując, jak bardzo znajome jest to wygładzone drewno pod jego ciałem. Jakby siedział na tym siedzisku wiele, wiele razy wcześniej. Gdzieś, kiedyś, dawniej.

Przez jego ciało przebiegł dreszcz. Przyjemny ogień wypełnił żyły, mięśnie. Jakby ktoś podpiął go do źródła zasilania. Zachwycony tym, co odczuwał przymknął oczy, poddał się fali emocji.

I nagle znalazł się w samy centrum krwawego chaosu. Pośród zamętu bitwy i rzezi. Odziany w kolczastą zbroję z mieczem w dłoni przedzierał się przez szeregi zielonoskórych, pokracznych przeciwników, znacząc ślad swojego przejścia krwawą stertą porąbanych ciał. Wokół niego ludzie płonęli, dziwne istoty mordowały się w krwawym amoku, rozrąbując ciała ostrzami i rozbijając głowy młotami. Pośród krwi i śmierci czuł się jak ryba w wodzie.
I nagle poczuł ból.

Otworzył oczy i zobaczył, jak ciernie oplatające wcześniej tron, teraz wbijają się jego ciało. Ich kolce, niczym ostrza sztyletów, przecinały skórę, wżynały się w żyły, zamieniając skórę i mięsnie w krwawego siekańca. Próbował się wyrywać, lecz nie dał rady. Cierniowe pnącza, niczym więzi, wpijały się w niego, przyciskały do zbrukanego krwią tronu.

A Sopor śpiewała.

Jego/jej głos prowadził Percivala przez ból i cierpienie rozrywanego ciała, a kiedy pnącza przebiły mu skórę na twarzy, przekłuły oczy i posłały w otchłań bólu śpiew prowadził go dalej, aż do momentu, gdy stracił przytomność.
I był tym, co usłyszał, gdy ją odzyskał.

Otworzył oczy, które ozdrowiały, jakby żadne ciernie nie rozerwały ich miękkiej tkanki. I spojrzał.

Sopor tańczył/tańczyła. A on siedział na tronie i patrzył. Kent od Ostrza.
Czuł się niemal pełen. Jak człowiek przebudzony z długiego snu. Znał to miejsce i tego dziwnego śpiewaka, tę dziwną śpiewaczkę. Sam zostawił ją tutaj by strzegła tronu. By wyczekiwała. Sopor Aeternus. Jego wierny sojusznik. Siewczyni której głos rozkazywał duchom. Rozkazywał zmarłym by go słuchały. I odsyłał niespokojne dusze w Eter, gdzie czekała Potęga Czarnego Snu z którą zawarł kiedyś przymierze.

Kent spojrzał na swoje ręce – gładkie ciało, pod którym skrywały się kolce. Mógł je wypuścić na zewnątrz, gdy tylko zechciał, dzięki czemu zyskiwał potężną zbroję. Pancerz, zdolny ochronić go przed większością ciosów.
- Długo czekałam na tę chwilę, mój panie – Sopor skłoniła się nisko. – Czy teraz jestem wolna? Tron jest twój. Odzyskałeś większość swej luminy poza tą, którą zabrała Maska. Wypełniłam swoją powinność? Proszę, Kencie od Ostrza. Uwolnij mnie z przysięgi. Błagam. Uczyń mnie znów jednością z moją rodziną.

Wiedział, że powinien to zrobić, ale wiedział też, że kiedy to uczyni straci potężnego sojusznika. I jedyną osobę, która mogła zwrócić mu miecz. Jego ostrze od którego otrzymał swoje imię. Ostrze, które zaginęło i które powinien odzyskać.

Sopor czekała. Martwe drzewa czekały. Kent wiedział, że kiedy tylko zechce, może opuścić Puszczę Moor’Ghul i wrócić tam, skąd przybył.

TOBIAS GREYSON

Wachlarz. To imię było puste. Puste, niczym skorupka jajka. Nie wzbudzało w nim żadnych emocji. Niczego.

Trikia zgodziła się entuzjastycznie, by zostać jego przewodniczką do Tunelu. I, po krótkim pożegnaniu z Panią Liści i Traw, znów wędrował z tą skrzydlatą trzpiotką przez malowniczy las. Urokliwe widoki koiły napięcie, które odczuwał od momentu, gdy rogaty posłaniec Maski zepsuł pokaz Pani Liści i Traw. Plamy soczystych barw Jesiennego Lasu działały niemal hipnotycznie.
Skrócili drogę przez bród, którego wcześniej strzegł Pan Ropuch. Resztki ścierwa nadal zalegały po okolicy. Znak, że to, co się wydarzyło nie było sennym widziadłem. Potem weszli w mnie przyjemny las. Gnijący, śmierdzący bagnem i rozmokły.

Tobias czuł się w nim niepewnie, ale Trikia wydawała się swobodna i jej trzepotliwy urok zadziałał i na niego. Mimo, że szli pomiędzy pniakami, porostami, drzewami z mchami porostów zwieszających się z konarów w dół, niczym brody sędziwych mędrców. Mędrców, którzy poświęcili swój czas głównie na zgłębianie natury swojego własnego zła.

- To Bagienna Knieja – wyjaśniła skrzydlata sylfida. – Paskudne miejsce pełne zwątpienia i ciemnych sił. Lepiej nie pozostawać w nim po zmroku. Nie, kiedy podnosi się mgła i świeci Martwy Księżyc. Na szczęście do nocy dotrzesz do celu. Tutaj się rozstaniemy.

Zawisła nad wąską ścieżką wijącą się między poczerniałymi od wilgoci drzewami.

- Trzymaj się jej a dotrzesz do celu. Poznasz go po kręgu kwiatów cierniowca. Krąg to wejście i wyjście do Tunelu. Z tego co wiem, Wiloświatowcy potrafią otworzyć przejścia własną krwią. Myśl wtedy o miejscu, do którego chcesz dotrzeć. O Ludzie Nar. O wzgórzach Nar pełnych popiołu. Nigdy tam nie byłam, ale ty na pewno tak.

Nagle zadrżała. Jęknęła z bólu i zgrozy i opadła w dół, na błotnistą ziemię. W pierzynę przegniłych roślin.
Serce zabiło mu mocniej. Widok był niespodziewany i autentycznie przerażający.

Trikia piszczała jękliwie.

- Pani Liści i Traw! O nie! Pani! Ona.. my … jesteśmy w niebezpieczeństwie. Maska! Maska! Jego Rozrywacze i Siepacze! Są tam. Idą! Muszę … muszę …
Poderwała się do niezgrabnego, ociężałego lotu.

- Muszę iść do nich. Umrzeć z nimi! To moja wina. Moja ….

LIDIA HRYSZENKO

Stworzenie, ten pielgrzym, było powolne. Szło miarowym, niemal żółwi tempem. Nie śpieszyło się, nie rozmawiało. Pogrążone w zadumie maszerowało wolno przez ponury krajobraz oświetlając sobie drogę swoją latarnią. I tak minęło kilka najbliższych godzin.

Lidia, mimo pragnienia i głodu, z ciekawością przyglądała się okolicy. W ciemnościach majaczyły jakieś skały, zbyt regularne by można było je uznać za dzieło przypadku. Mury. Ruiny? Tak. Od jakiegoś czasu wędrowali przez jakieś rozległe, obrócone w perzynę miasto.

Pod stopami Lidii trzeszczał gruz i kamienia, a dźwięk ten wydawał się jej dziwnie znajomy. Podobnie jak miejsce, do którego zmierzali.
Dom Popiołów. Kiedyś nosił inną nazwę. Pamiętała ją, chociaż nie wiedziała jakim cudem. Miasto – Serce. Oś. Centrum Dominacji i siedziba Dominatora.
I ta istota! Ten Pielgrzym! Znała takich jak on! Pamiętała.

Rasa zwała się Gaoshami. Wierni słudzy Dominatora. Jej wrogowie! Kiedyś. Potężni Siewcy, którzy władali duszami zmarłych i mocami żywiołów. Kiedyś. Teraz. Sama nie wiedziała.

Z głodu i pragnienia kręciło się jej w głowie. Każdy kolejny krok okupowała jakimiś majakami. Wydawało jej się, że miasto wokół niej ożywa. Że widzi ludzi wędrujących ulicami, śpieszących się do swoich spraw. Że słyszy głosy przebijające się gdzieś z ciemności. Poczuła smak popiołu w ustach. Metaliczny i gorzki. Jak smak grzechu.

Ostatnim co pamiętała, to jak pada na ziemię, gdzieś pośród ruin, nie mając sił, by wędrować dalej przy boku tego Gaosha.

Ocknęła się czując, że leży na czymś miękkim, przykryta czymś ciepłym. Leżała na macie przykryta kocem. Pledem, który może nie pachniał za przyjemnie, ale dawał ciepło.

Obok niej, przy małym ognisku siedział Pielgrzym. Podgrzewał metalowy czajniczek nad ogniem który wydobywał się prosto z kamieni. Naczynie też zdawało się lewitować w powietrzu.

Lidia rozejrzała się w szarym blasku poranka. Leżała w jakiejś zrujnowanej budowli. Kiedyś wyniosłej, teraz zamienionej w ledwie kilka ścian i strzelisty sufit pełen dziur.

- Przebudziła się. Dobrze. Martwiłem się. Musi się napić. Napar dobry. Da siły. To Dom Popiołu. Niebieski Ptak jest tam, gdzie być powinien. Niebieski Ptak jest tam, gdzie upadł nasz władca. Jest tam, gdzie zabito Dominium. Ty zabiła. Trudno. Pogodził się z tym. Ciężar trzeba nieść.

- Napar? Mam też mlezi ser. Mam suszone owoce jurder. Chce?

ARIA TARANIS

Znów znalazła się w podobnej sytuacji. Krew na jej rękach i konający mężczyzna liczący na to, że dokona cudu i uratuje mu życie. Chociaż widząc, jak potężna jest ta rana, nie mogła tego zrobić.

Jednak próbowała. Próbowała wykorzystując do tego wszystkie swoje umiejętności i wiedzę. I to, co było pod ręką. Zyskując jego wdzięczne, ufne spojrzenie. Błysk nadziei w oczach, który jednak zgasł po chwili. Widziała, jak z gospodarza uciekło życie. Jak wilgotne, przerażone oczy wpatrujące się w nią, jak w ocalenie nagle zgasły, przestały lśnić, i stały się puste i szkliste. Jak oczy lalki.

Przełknęła ślinę i dopiero wtedy zorientowała się, że nie jest w karczmie sama. Że ktoś stoi i się jej przygląda.

Odwróciła się gwałtownie i ujrzała Ymarira. Jego fioletowa skóra ociekała czerwienią. A oczy… oczy były najgorsze. Zmrużone i złośliwe.

- Miałaś przyjść – wysyczał jak wąż. – Wszystko miało być inaczej. Nie trzeba by było zabijać.

Szczęk żelaza. Okrzyki bólu cichły.

- Mogłem ci pomóc. Mogłem ocalić. A teraz Maska już wie. Już się nie da ukryć. Zaatakował. Wysłał swoich żołdaków. Swe sługi. Od początku przygotowywał się na wasz powrót. Wie, jakie dla niego stanowicie zagrożenie.

Mężczyzna o fioletowej skórze ruszył w jej stronę. W jego dłoniach zmaterializował się miecz. Roziskrzony, jakby zbudowany z kryształu lub zamarzniętej wody.

- Mogliśmy tego uniknąć. Mogliśmy dojść do porozumienia.

Nie miała gdzie uciec. Przyparta do ściany. Z jednej strony okna, zasłonięte okiennicami. Gdyby próbowała je otworzyć Ymarir dopadłby ją bez trudu. Wejście do karczmy mimo, że otwarte, było daleko. A przez wyważone drzwi nadal widziała i słyszała walkę na dziedzińcu. Schody też były poza jej zasięgiem. Drzwi prowadzące na zaplecze i do kuchni wydawały się najkorzystniejsze, ale akurat Ymarir o tym pomyślał bo stanął właśnie pomiędzy nimi a nią. Została zagnana w róg, jak szczur. I było oczywiste że fioletowo skóry mężczyzna chciał jej śmierci.

- Przykro mi, ale nie możemy ryzykować. Musimy pozbyć się was, nim Maska zdoła zabrać wam luminę.

I wtedy zobaczyła Thark Nar Tharka. Brodaty wojownik wyglądał strasznie. Ociekał krwią. Cały. Zbryzgany czerwienią wydawał się być niczym krocząca śmierć. Stał na schodach mierząc Ymarira morderczym wzrokiem.

A potem rzucił się w dół, po schodach. Ymarir zauważył szarżującego barbarzyńcę i też się rzucił, ale w stronę Arii, gotów dopaść ją nawet za cenę własnego życia.

Miecz w jego ręce zdawał się byś bronią, której powinna unikać za wszelką cenę.
 
Armiel jest offline  
Stary 06-04-2017, 17:14   #132
Adi
Keelah Se'lai
 
Adi's Avatar
 
Reputacja: 1 Adi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputację
-Tylko razem możemy zwyciężyć Maskę - odpowiedziała na słowa Jónsa o zmienianiu świata. Tak zmienić świat. Zmienić na lepsze. Na lepsze dla nich. Dla Jónsa i Czystej Fali. Przytulił dziewczynę, a ona jego trochę nieporadnie. Czuła jego bliskość. Zapach. Odurzający acz piękny.
-Pora jest zawsze odpowiednia by zawładnąć światem - odparła Celine. Była głodna to fakt, za dużo tego wszystkiego naraz. Potrzebowała odpoczynku, i to jak najszybciej, by o świeżych siłach móc rozmyślać, rozmyślać i rozmyślać. Szła pod rękę przy boku masywnej skrzydlatej postaci jaką był Jóns. Rozejrzała się dokąd ją tak prowadzi. Wokół był całkiem spory tłum tych samych dziewczyn w maskach, tej samej masce jaką miała kobieta, która ją tu przyprowadziła. Celine odczuła dziwny niepokój, strach, zaciekawienie, i rozmach tychże pomieszczeń. Skrzyżowała ręce pod biustem nadal trzymając się Jónsa. Było jej zimno. Fakt był taki, że ona paraduje, gdzieś po obcym miejscu w samej koszulce.

Wielkość tej twierdzy wprowadziło ją w stan przerażenia. Jóns odezwał się, a Czysta Fala odpowiedziała.
-Wiem co ci chodzi po głowie, Panie. Trzeba zabić Maskę bym mogła mieć całą moją luminę - powiedziała robiąc krótką pauzę na złapanie oddechu -Tylko czy podołam? - zapytała. Nie wiedziała czy podoła, ale skoro się zgłosiła tutaj być, to wręcz musi.
ZJESZ JEJ SERCE!? Czyje? - zapytała się w myślach schodząc schodek po schodku na dół piwnicy. Ciemnej piwnicy, otoczonej tylko górnymi lampami. Ujrzała ją. Bjarnlaug. Lubiły się. Kiedyś się lubiły. Za bardzo jej nie znała, ale ją szanowała. Wpatrywała się w jej ciało beznamiętnie, bezinteresownie. Pusto. Chciała to zrobić, zjeść jej serce by połączyć luminę jej i Celine. Przeniosła wzrok na Jónsa. Miała twarde spojrzenie, niemal nie poruszyła powiekami. Wyciągnęła przed siebie prawą dłoń jakby czekała na swój posiłek.
 
__________________
I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many.
Discord: Adi#1036

Ostatnio edytowane przez Adi : 07-04-2017 o 00:05. Powód: Drobna korekta
Adi jest offline  
Stary 08-04-2017, 22:40   #133
 
Szkuner's Avatar
 
Reputacja: 1 Szkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputację
Szorstka dłoń powolnym ruchem gładziła ją po świeżo wykąpanych włosach. Męska, pewna, a nieziemsko delikatna. Pieszczotliwie mierzwiła mokre kosmyki; ciepło od niej bijące; opiekuńczo głaskała dziewczęcą główkę. Oparta o Jego muskularne ciało błądziła po rozdrożach marzeń i przyjemności, czuła się bezgranicznie swojsko, całkowicie bezpiecznie w objęciach Mężczyzny. Nie pamiętała już dawnego bólu i cierpienia, rozrywanego na strzępy ciała, pękającej skóry, krwi i jej brutalnej, tak obcej i nierealistycznej śmierci. Był już tylko On.
I drzewo, ogromne, jego potężne konary dające przyjemny chłód oraz kojący cień, wszechobecny spokój, przyjazną ciszę wśród leniwie maszerujących chmur, bezwiednie drapiących szczyt majestatycznej góry. Nie mówili sobie nic, słowa wydawały się zbędne. Ani szept, ni szmer, szczególna więź zaistniała od pierwszego ich spotkania. Okazała broda, delikatna szata, wygodne korzenie - spełniały rolę idealnego łoża, a Bjarnlaug całą sobą kochała wtulać się w Niego, w każdy skrawek Jego boskiego jestestwa.
Prawdziwego, wymarzonego, kochającego ojca.

 

Ostatnio edytowane przez Szkuner : 08-04-2017 o 22:44.
Szkuner jest offline  
Stary 12-04-2017, 06:46   #134
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Czuł się niczym zabawka w rękach bytów najwyższych. Raz czuł wszystko nad wyraz intensywnie. Strach, lęk, obawę. Wszystkie te uczucia w jakie obleczono człowieka by potem czuć się z nich wypruty. Jakby raz ktoś napełniał kielich a potem wylewał z niego wszystko pozostawiając pustym.

Zabawka.

- Trikia o czym ty… - sięgnął ostrożnie w kierunku dziewczyny. Dziewczyny o którą o dziwo się trwożył, lękał - Nie ma w tym żadnej twojej winy. Koło się obraca. Róża krwawi. Sama słyszałaś. To wszystko dzieje się na nowo. Raz los plecie się tak, następnym razem będzie tkany inaczej. Nie mamy na to żadnego wpływu. Musimy płynąć jego nurtem, lecieć na jego skrzydłach. Niczym Wachlarz rzucony na wiatr… - zamilkł.

- Musisz żyć - dodał po chwili patrząc na nią błagalnie by z nim została

- Ja muszę … wracać. Oni tam … cierpią… giną.
Zajęczała piskliwie.
- Ty… szukają...ale… przecież ja… ja musiałam.

- Co musiałaś? To wszystko co teraz odczuwasz. Ten ból i cierpienie to moja wina. To spływa na mnie. To ja biegłem w tym kierunku, to ja wymusiłem na Tobie wizytę u Pani Liści i Traw, to ja ich tam sprowadziłem. Nie ty. To ja sprowadziłem śmierć na Twój lud. To spływa na mnie - powtórzył na końcu.

I dlatego przestaję czuć cokolwiek Trikia. By nie zwariować” - dodał już w myślach.

Przez chwilę jeszcze skrzydlate stworzenie leżało na ziemi. Potem poderwało się do lotu.
- Tunel? - zaproponowało. - Jeżeli zabierzesz mnie ze sobą.

- To od początku było moim zamiarem gdy tylko zaproponowałem Ci wędrówkę ze sobą. Chodź. Czas na nas - ruszył ponownie w kierunku w którym poprzednio prowadziła go Sylfida.

Kielich na nowo stawał się pusty.

Przed oczyma jednak nadal widział Panią Liści i Traw.

Ruszyli w dalszą drogę, lecz tym razem wolniej i w ponurych nastrojach. Las stawał się naprawdę ponurym miejscem. Pełen pajęczyn, śmierdzący zgnilizną i rozkładem potęgował tylko nastrój przygnębienia, w jaki popadł Tobias. Co jakiś czas gdzieś z dala, spośród drzew, dobiegał jakiś dziwny dźwięk. Jakby złośliwy śmiech. Albo płacz Albo kaszel. Nie miał pewności. I nagle, pomiędzy drzewami zobaczył kogoś. Mężczyznę który wyglądał jak dziwne skrzyżowanie kolczastego krzaka i człowieka. Stał dosłownie kilka kroków od ścieżki, między drzewami, ale chyba ich nie widział.

Tobias zatrzymał się. Popatrzył pytająco na Trikię. Kiedy ta również popatrzyła na niego pytająco. Wskazał palcem na stworzenie-krzak i poruszył wargami pytając bezdźwięcznie “co to?”. Potem wskazał na ścieżkę, którą szli i kiwnął głową na tak by potwierdzić czy mają iść dalej.

- Ale co, co to? - najwyraźniej nie rozumiała co pokazuje.

Pokręcił lekko głową zrezygnowany i ruszył ostrożnie przed siebie. Zerkał w kierunku człowieka-krzaka.

- Kim jesteś? Czego chcesz? - rzucił do postaci kiedy był od niego w miarę na bezpiecznej odległości?

Mężczyzna krzak odwrócił się w jego kierunku i przez chwilę Tobias dostrzegł przekłutą cierniami, niczym pancerzem, twarz. Oczy wydawały się znajome, ale nie miał pojęcia skąd je zna. A potem nagle mężczyzna znikł, jakby był jedynie widziadłem. Ułudą.

- Widziałaś go Trikia? Widziałaś tego faceta z twarzą pełną kolców? - rzucił do dziewczyny patrząc się nadal w miejsce gdzie dotychczas widział postać.

- Nie. Niczego nie widziałam. Nikogo nie widziałam. - Powiedziała zaniepokojonym tonem. - Powinniśmy iść. Trzymać się ścieżki. One się budzą. Musiały poczuć mój smutek.

- Kto się budzi? - Tobias ruszył dalej ścieżką ale przez chwilę patrzył jeszcze w miejsce w którym wydawało mu się, że widział dziwną postać.

- Mieszkańcy tego lasu. Omiamiaki. Mamuny. Zwodniki. Paskudy paskudne. Niby miłe, niby szczere, a gotowe uśpić cię i wessać się w twoje sny. Żywią się nimi, karmią, sycą, aż w końcu, po jakimś czasie, nieszczęśnik uśpiony ich luminą zmienia się w śniącą stertę kości. Nadal mającą swe sny. Paskudy. Prawda?

- No to może właśnie takiego widziałem. Choć twarz miał znajomą nawet pomimo tych wszystkich cierni ją przebijających. Jakby postać ze snu. Ta cholerna amnezja jest wkurzająca. Niby powinienem wszystko wiedzieć, znać te miejsca, ludy zamieszkujące tą krainę a czuję się jakbym biegał z pustą kartką papieru w głowie - ciągnął rozmowę.

- Może to był Kent od Ostrza - zasugerowała. - Jeden z Wieloświatowców. Byliście przyjaciółmi, tak mówią. Może, jeśli ty przybyłeś on również? Może szuka cię? Albo jest w niebezpieczeństwie. A może to paskudniaki omiamiaki. Kto to może wiedzieć?

Odzyskiwała humor. Jak małe dziecko w jednej chwili tragicznie złamana smutkiem w drugiej, radosna jak motylek.

- No widzisz. Ponoć przyjaciel a ja nic o nim nie wiem. Nic cholera. Nie mam nawet, żadnego przebłysku w jego temacie. Nic. Słowo puste jak każde inne. Jesteś w stanie choć trochę poopowiadać mi o pozostałych Wieloświatowcach jak nas nazywasz? - widząc zmianę jej nastroju chciał go podtrzymać. Jeszcze nie raz na pewno zapłacze nad losem swoich pobratymców.

- Ja uwielbiałam Szaloną Dox z opowieści. Wiesz. Zawsze kroczyła własną ścieżką. Miała potężną luminę. Potrafiła zmaterjalalizawować to, co śniła. Super. Wszystko. Ożywało i słuchało swej władczyni. Rewelacyjne! I też Córa Jónsa mi się podobała. Taka dzika i smutna. W sumie nieszczęśliwa. Ale miała straszną moc. Ożywiała umarłych. Brrrr. Wyobraź sobie, że taki dajmy na to Pan Ropuch wraca do życia i znów pożera moje siostry.

Nagle zamilkła i znów zapadła cisza przerywana tylko trzeszczeniem drzew na wietrze.

No tak, to też okazało się koniec końców nie najlepszym pomysłem. Już się nawet zdążył ucieszyć, że Trikia pochłonęła się opowieścią a on pozna choć trochę pozostałych Wieloświatowców. Wyszło jednak jak wyszło. Milczał również przez chwilę rozglądając się wokół.

- A ten Kent od Noży i Wachlarz. Co o nich mówią legendy? - nie wytrzymał jednak

- Od Ostrza - poprawiła go - Kent od Ostrza. Najlepszy szermierz w Dominium. A Wachlarz. Wiesz. Mówiono, że potrafił bywać w kilku miejscach na raz i nie miał sobie równych w akrobacjach. Zwinny, składał się jak wachlarz. Aha. I władał luminą. Potrafił przyzywać wichury i wiatry. Tak mówią. Ale to legendy. Stare i mogą być nie do końca prawdziwne.

- Czyli taki sobie nijaki - mrugnął do Triki - Ciekaw jestem dlaczego się skumplowali? No ale szczerze mówiąc to mam inny problem na głowie. Nie wiem za żadne skarby jak wygląda kraina tego ludu Nar, Var. Więc nie wiem co mam sobie wyobrażać byśmy mogli się tam przenieść.Kiedy już dojdziemy do tego kręgu?

- To są wzgórza. Tyle wiem. Surowe i pełne popiołu.Tyle wiem.

- A co słyszałaś o ludziach tam zamieszkujących. I co mówią o tym władcy? - zadawał kolejne pytania chcąc chociaż trochę pobudzić swoje wspomnienia.

- Lud Nar - westchnęła. - Potężni wojownicy. Nieśmiertelni. Zrobili coś strasznego i dlatego tacy są. Mówi się, że spalili na ofiarnym stosie wszystkie swoje dzieci, wszystkich starców, chorych i słabych. Że została ich tylko nieliczna grupa starannie wybranych wojowników i wojowniczek. I że duchy ofiar czynią ich prawdziwie nie do zabicia. Maska się ich boi, bo są zadeklarowanym wrogiem Maski. Wszyscy się ich boją. Ale Wieloświatowi stali obok nich. Byli sojusznikami. A jeden z nich, tak mówią, Enoch Ognisty, został nawet przyjęty do klanu.

Enoch. To imię też budziło emocje. Kojarzyło się z kimś dzikim, temperamentnym i porywczym, ale szczerym i spontanicznym.

- To imię nie jest mi obce…. Zobaczymy co będzie. Skoro to wrogowie Maski to będą naszymi sojusznikami. Daleko jeszcze? - zapytał.

- Niedługo dotrzemy. Ale… - zawahała się przez chwilę. - Ile wiesz o Tunelach?

- Trikia - przystanął na chwilę i zaczął jej tłumaczyć - Musisz sobie założyć, że nie wiem nic. Nie pamiętam. Nie zadawałbym Ci aż tylu pytań gdyby było inaczej - ruszył znowu - Tylko to co mi powiedziałaś o tym kręgu, poświęceniu krwi i myśleniu o miejscu do którego się podąża. Marnie prawda jak na gościa, który umiał pojawiać się w wielu miejscach na raz.

- Wiesz - mruknęła - to tylko legendy i historie o Dziesiątce Wieloświatowców. Nie wszystko w nich jest prawdziwe. Minęło wiele czasu. Koło zdążyło się obrócić. Widzę, że jesteś jak motyl we mgle w lesie pełnym pajęczyn. Czuję to. Ale, będzie ten moment, gdy przypomnisz sobie wszystko. Znów staniesz się Wachlarzem i odzyskasz swoją luminę. A wtedy, w kolejnym cyklu, kto wie, czy nie będzie się opowiadać historii o Triki, sylfidzie, która odnalzała potężnego Wachlarza i poprowadziła ku chwale. Zresztą. Dominacja Maski to terror, groza i lęk o jutro. Myślę, że znów wprowadzicie zmiany. Na lepsze.

Kiedy Trikia mówiła, Tobias dostrzegł z niepokojem, że robi się coraz zimniej i mroczniej. Do tego zaczęła się podnosić mgła. Niczym oddech olbrzyma zagrzebanego w miękkim piasku. I podobnie jak wyziewy z niemytej gęby, także ten opar śmierdział stęchlizną i zgnilizną.

- Trzymaj się blisko mnie Trikio Dzielna. Przyspieszmy jednak. Mam wrażenie, że Maska zaczyna mieć kontrolę nad tą wyspą a ja jestem zbyt słaby by jej się przeciwstawić.

Pewnie nigdy nie będę” - pomyślał gorzko o swojej niemocy

Przyspieszył do szybkiego biegu.

Skrzydlata wróżka leciała obok niego ale w pewnym momencie wylądowała mu na ramieniu i chwyciła za ubranie. Tak mogli podróżować szybciej.
Po jakimś czasie nagle drogę zagrodziły im ciernie. Ścieżka zarosła jakimiś paskudnie wyglądającymi, kolczastymi, wysokimi do pasa roślinami. Co więcej wydawało się, że rośliny te w jakiś sposób żyją, że ich korzenie nie są nieruchome, lecz wiją się i plączą, jak węże.

- O nie! - westchnęła Trikia. - Wężocierniokost. Niedobrze. Nie przejdziesz tędy. Kolce rozedrą cię na strzępy. Ktoś odciął nam drogę do Tunelu!

- Jestem w stanie je przeskoczyć ale musisz mi powiedzieć jak długo one się ciągną? Czy tylko ta ściana czy całe pole? Szlag by trafił tą moją niepamięć.

- Nie wiem. Nigdy wcześniej ich nie było. Jesteśmy już blisko, ale nie wiem jak blisko. Mogę polecieć i sprawdzić, jak chcesz. - Spojrzała w zamglony, gęstniejący półmrok pochłaniający las wokół nich i coraz bardziej zawężajacy ich pole widzenia.

- Każdy wybór jest zły - mówił szybko - tutaj ciernie, z boku zagrożenie w postaci Mamunów Oamamiaków czy innego świństwa czyhającego na Twoją śmierć. Może robię źle, może będziesz przeklinać los, jeżeli nie robisz tego już teraz, że mnie postawił na twojej drodze a może będziemy właśnie pisać nową historię Trikia. Trzymaj się mnie. Czas sprawdzić ile z legend jest prawdziwych na temat Wachlarza.

Cofnął się szybko a potem w pędzie ruszył na spotkanie ściany cierni. Będąc jeszcze na bezpiecznej odległości wyskoczył w powietrze by przeskoczyć powstałe zagrożenie. Możliwe, że był to ostatni skok w jego życiu, nieżyciu. Chciał jednak jeszcze raz poczuć wiatr na twarzy.

Ukochany symbol wolności.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 16-04-2017, 08:17   #135
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Lidia wstała z trudem i usiadła na macie. Minęło kilka dni, odkąd trafiła do tego dziwnego, niebezpiecznego świata, a w międzyczasie dowiadywała się w powolnym jak krok tego podróżnika tempie o swojej dawnej przeszłości i zdążyła niemalże zapomnieć o zleceniu graficznym, które miała ukończyć w tamtym świecie. Ciekawe, czy ktoś zgłosił jej zaginięcie na policje, czy ktoś jej w ogóle szuka, nie wiedząc tym samym, że Lidia paradoksalnie wróciła do domu, tyle że do tego pradawnego.
Teraz ta myśl powróciła, gdy znalazła się w Domu Popiołów. Tamto zlecenie pewnie przepadnie, nieprędko wróci na Ziemię, nawet nie wiedziała, co mogłaby poczynić, a nawet jeżeli jakimś cudem byłaby w stanie tam wrócić, to czy ktoś za nią tęsknił? Jej nie było jakoś szczególnie tęskno, choć tam nie czyhałaby na nią Maska i jej pomagiery, ale w swoim odczuciu nie miała tam jakiejś szczególnie bliskiej osoby. Była nastolatką na gigancie, pomieszkującą u dalszej ciotki i to pod warunkiem, że ona sama zarobi na swoje życie. A tutaj była swego rodzaju legendą, po której nie wiadomo co się spodziewali - przynajmniej Lidia nie miała wciąż pojęcia jak wiele i co dokładniej. Więc musiała się jakoś wywiedzieć i jak to ładnie Wędrowiec powiedział: wziąć ten ciężar na swoje barki.
- Chce - odparła na pytanie dotyczące posiłku i naparu. Była tak wygłodniała, że zjadłaby przysłowiowego konia z kopytami, więc myśl, że te dziwne owoce i sery mogłyby jej potencjalnie zaszkodzić, była sprawą podrzędną. Miała do wyboru albo umrzeć albo przeżyć, a to drugie nie będzie możliwe, jeśli wygłodzi i wysuszy się na amen, nawet jeśli tutejsze smakołyki nie przypadłyby jej do gustu lub co gorsza, byłyby wzbogacone o aromaty gorzkich migdałów i śmiercionośne smaki.
Lidia patrzyła na płonące kamyczki i latający czajnik jak na triki ulicznego magika. Może kiedyś też takie rzeczy potrafiła, ale ta myśl jak i śmierć Dominatora wydawały się jej nieco obojętne w obecnej chwili. Ważniejszym było to, by ten stwór nie okazał się drugim Tarro, co pod przyjaznym fizysem nie był nikim innym jak fałszywą żmiją, czekającą na odpowiednią okazję, by ukąsić.
- Jak dawno był ten upadek i co tu się dokładniej podziało? - uformowała pytanie po chwili milczenia z jej strony. Tak, była pytającym stworzeniem, bo w większości przypadków jej wypowiedzi sprowadzały się do pytań lub odpowiedzi na pytania. Jeśli nie czuła palącej potrzeby odezwania się, to zwyczajnie milczała, nie marnotrawiąc słów.
Stworzenie milczało zajmując się krzątaniną - przygotowaniem naparu, podzieleniem jedzenia ze skromnych zapasów na jeszcze skromniejsze porcje. Potem, gdy podał jej wszystko, usiadł na jakimś kamieniu przy którym stała już wygaszona latarnia i mruknął.
Dawno temu. Bardzo dawno. Ja ledwie wtedy wykluty. Tysiąc lat najmniej. Tak. Dominator, władca, został zniszczony. Zrzucony z tronu. Zrównano z ziemią Miasto-Serce. Gniew. Dużo gniewu. I zniszczenie. Rozsiane przez Wieloświtowych niszczycieli. Tak właśnie. Było. Straszne czasy. Mroczne czasy. Wróciły. Już się zaczynają.
Skoro tak było, jak opowiadał potwór, to niczym dziwnym nie byłaby próba przedwczesnego uśmiercenia jakiegokolwiek Wieloświatowca.
- Em… co wiesz o Wieloświatowcach? - zapytała Lidia przyjmując poczęstunek i zaczęła spożywać. - Dziękuję za jedzenie - dodała, być może na ironię losu, ale nie wypadało jej nie podziękować. Zwłaszcza że stwór nie miał obowiązku ani powodu, by jej pomagać.
- Wieloświatowcy. Tak. Istoty bez świata. Ponad nim i ponad ograniczenia. Tego i innych światów. Każdego. Są. Byli. Będą. Nie bogowie. Nie Potęgi. Coś pomiędzy. Coś, co zmienia losy światów. Przeklęci. Odrzuceni. Nieszczęśliwi. Zagubieni. Tak. Tym są. Tak myślę. Tak sądzę. Tak. - stwór mówił powoli. Bardzo powoli. Starannie dobierając słowa lub szukajac ich gdzieś w zakamarkach swej świadomości.
W tym czasie wygłodniała Lidia zjadła to, co dostała oraz upiła nieco wywaru, gdyż ten był jeszcze gorący.
- Pewnie przybyli w tym czasie co ja. Ilu ich było?
- Dziesięciu. Tylu. Zawsze. Dziesięć istnień. Dziesięć stuleci. Tak. To ma sens. Albo nie ma. Nie wiem i nie będę wiedział. Zapewne.
- To poza mną, to kto jeszcze był…? - Lidia upiła ostrożnie kolejny łyk gorącego naparu.
- Imiona nie znaczą. I znaczą. Tak jest. Czarne Drzewo. Niebieski Ptak. Czyli ty. Burzowy Pomruk. Wachlarz. Kent od Ostrzy. Megan ze Wzgórza. Szalona Dox. Enoch Ognisty. Czysta Fala. Bjarnlaug Córka Kruka. I Dziesiąty. Niewielu o nim wie. Niewielu pamięta. Tak. Dziesiąty jest Kluczem i tak brzmi jego imię, Klucz.
- Zostaje jeszcze Maska, który nie wiadomo, co od nich chce - Lidia dalej piła napar, powoli go kończyła. Dobrze się nawet rozmawiało z tym stworem, o wiele lepiej niż z Tarro czy Hurkhiem.
- Może on też jest Wieloświatowcem - gdybała na głos, kończąc napar. Ciągle chciało się jej pić, więc poprosiła o dokładkę. Może nie było to zbyt grzeczne czy właściwe, lecz podstawowe potrzeby dawały o sobie mocniej znać niż dobre maniery.
- Wiesz może, co kto z nich potrafił? W sensie mocy.
- Wiem. Nie wiem. Trudno ocenić. - Stworzenie napełniło ponownie jej naczynie mocnym, aromatycznym w smaku przypominającym ziołową herbatę napojem. - Niebieski Ptak miała głos, którym mogła zburzyć mury i potrafiła szybować w powietrzu. Ponoć miała moc opierania się żywiołom. Burzowy Pomruk władała mocą błyskawic i potrafiła skakać na niebotyczne odległości. Przy tym miała siłę niedźwiedzitura i moc leczenia ran. Wachlarz był zwinny. Tak. Bardzo zwinny. I potrafił być w kilku miejscach na raz. Potrafił też wzburzać wiatr. Huragany i burze piaskowe słuchały go gdy tego zażądał. Kent był niezrównanym szermierzem i szybko leczył rany. Nadludzko szybki, zwinny, potrafił pokryć swoje ciało zbroją z cierni. Żywy i martwy, kroczył Tunelami jak mistrz. Taki był. Megan miała moc. Wiedzę i luminę, którą mogła zmieniać życie i nieżycie. Władała mocami umysłu. Mocami Trzech Księżyców i gdy zechciała mogła wydrzeć luminę z innych. Spijać ją, niczym pszczołżuk nektar. Szalona Dox nie miała sobie równych. Rządziła skałami. Rządziła snami. Potrafiła urzeczywistnić swe koszmary. Swoje sny. Ale była niestabilna. Tak. Nieprzewidywalna. Czysta Fala potrafiła rządzić wodą. Krwią. Życiem. Ciałem. Zmieniała się w żywe istoty. Dowolne. Zwinnie i silnie. Tak. Córa Jónsa. Kruka. Była władczynią Zaświatu. tak. Ożywiała zmarłych. Potrafiła zmuszać trupy by walczyły u jej boku. Zmuszała innych by umierali za nią. Prawdzie nieśmiertelna w swej powłoce. Przeklęta przez potęgi. Przez samą siebie. Tak. Enoch Ognisty był smokiem uwięzionym w ludzkiej skorupie. Tak. Jego oddech był ogniem. A siłą dorównywał Burzowemu Pomrukowi. Tak. Związany Przysięgą Ludu Nar. Tak. Właśnie.
Zamilkł. Chociaż nie wymienił jeszcze wszystkich wyglądało jednak na to, że nie zamierza tego zrobić. Niemniej Lidia nie miała zamiaru wymuszać na nim dalszego ciągu odpowiedzi. Interesowały ją suche fakty, ale nie zamierzała terroryzować tego stwora po to, by zdobyć więcej informacji. Przez chwilę popijała napój i w myślach formowała wypowiedź, którą miała zamiar ujawnić. Wtem pomyślała o tym stworze, przez chwilę chciała, żeby opowiedział coś o sobie, ale jakoś się nie przemogła do tego. Zamiast tego kolejną chwilę poświęciła na picie naparu.
- Spotkałam faceta, który przybył od niejakiej Arraniz. Wiesz coś może o niej? - przy okazji chciała przeprosić za męczenie tego stworzenia nieznośną ilością pytań. - Przepraszam że męczę taką ilością pytań. Po prostu… chcę dowiedzieć się czegoś o tym świecie i co się w nim działo, zanim tu przybyłam. - co po chwili ujawniła.
- Jestem Pielgrzymem - przysięgła by że się uśmiechnął. - Niosę swój grzech. Tak. To, co mnie spotka i to, kogo spotkam podczas mojej pielgrzymki jest ważne. Jest częścią. Pielgrzymowania. Tak. Ty. twoje pytania. Ból, jaki czuję gdy cię karmię. Gdy upadłaś. Bezbronna. A ja …. Tak. Pytaj. Pytania są ważne. Tak. Arraniz. Pajęczyca. Tak. Trucizna. Morlana. Duchowa. Cielesna. Sama toksyna. Jad. Tak. To ona. Nie ufaj. Nigdy. Komuś kto skrywa w sercu. Jad. Tak. Nie ufaj.
- Ten gość nie żyje. Zabiłam go po tym, jak zaatakował i zatruł mojego przewodnika. Przewodnika niestety też niechcący zabiłam - odparła ciężko, westchnęła, po czym popiła napój. Zaufanie też mogło podchodzić zarówno pod truciznę, jak i lekarstwo. Lidia podchodziła do tego zaufania podobnie jak do tej strasznej Pajęczycy, której co prawda nigdy nie widziała na oczy, ale skoro Hurkh jej nie ufał, Pielgrzym nie ufał, to najwyraźniej coś w tym było, a Tarro to tylko potwierdził. Ale z drugiej strony Tarro mówił coś o tym, że Arraniz ma jej luminę… czy coś źle zrozumiała?
- Chyba nie tylko Maska czegoś chce od Wieloświatowców, bo gość od Arraniz nalegał, żebym z nim poszła do niej - wyjaśniła Lidia.
- Są ważni. Ich moc daje władzę. Maska to wie. Lordowie też. Szukają. Szukają szansy dla siebie. I boją się. Boją się Wieloświatowców. Czeka nas wojna. Krew. Zniszczenie. Ludobójstwo. Jak zawsze kiedy Koło się obraca.
- Opowiedz o Lordach.
- Są. Wielcy. Potężni. Rządni władzy. Mają moc. Luminę. Jest ich wielu. Wielu chciwych. Tak. Tacy są. Myślę. Sądzę. Oceniam. Niedobrze. Tak.
Lidia myślała przez chwilę nad tym, co powiedzieć. Pytań miała bardzo dużo, ale ich ilość męczyła nie tylko podróżnika, ale i ją. Zresztą jeśli przeżyje, to później też dowie się prawdy. Na myśl przyszła prośba o opowieść podróżnika o nim, o jego rasie, dokąd się wybiera, ale uświadomiła sobie nagle, że nie przyszło jej pytanie o samej Masce i o jego przeszłości.
- Ech, nie zapytałam się o Maskę i o to, co on ma wspólnego z Wieloświatowcami - trochę załamała się nad swoim dyplomatycznym kalectwem. Wzmianki o dawnym Niebieskim Ptaku brzmiały dla Lidii jak historia o jakieś zupełnie obcej i innej osobie, którą może była tysiąc lat temu, ale wydawało się, że poza tym imieniem nic z tego więcej nie zostało. Może była jeszcze moc, zabójczy krzyk… ale chyba nic więcej, zresztą jakie to znaczenie, skoro nie umiała nad nią panować, nie wspominając o tym, że niezbyt lubiła się odzywać ogólnie. Przypomniała się jej wizja z osobą ukrzyżowaną i paloną żywcem, ale z tą kwestią postanowiła poczekać, aż Wędrowiec odpowie na jej kwestię odnośnie Maski i jej powiązania z legendarną dziesiątką.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 19-04-2017, 08:07   #136
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Najpierw oczyściła topór. Pieczołowicie usunęła resztki skóry, ścięgien i kości. Starła krew. Zdążyła się zmartwić, że nie ma tłuszczu, aby zakonserwować broń.
Dopiero potem dotarło do niej, co właśnie uczyniła. Zadygotała. Wzięła kilka głębokich oddechów żeby się uspokoić. Nie chciała rozmyślać o tej obcej energii która zawładnęła jej ciałem. Wbrew jej woli i wszystkiemu temu, w co wierzyła.
Wskazała na kikut.

- Mogę spróbować doszyć ci przedramię - zaproponowała. - Masz takie zdolność regeneracji, że powinno się przyjąć bez problemu. Czy możesz samo odrośnie?
- Z czasem odrośnie. Z popiołów i krwi rodzi się nowe życie.
- Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz..
- mruknęła. A potem, tknięta jakimś nagłym impulsem, zaczęła mówić : - Moje ciało pamięta, kim byłam tutaj, choć głowa nie. To przerażające.. jakby coś było wewnątrz mnie, kierowało moimi reakcjami. A ja tego nie rozumiem, nie chcę. To jak przemoc. Ale nie mogę z tym walczyć. Boję się temu poddać… nie chcę zabijać. To nie moja rola. Ale moje ciało… - poszukala słowa. - Potrafi. I znajduje w tym upodobanie. Jakby coś brało mnie we władanie od środka. Tracę siebie. To przerażające. - wyrzucała z siebie słowa, oglądając ramię mężczyzny. Bardziej chodziło o to, żeby wybrzmiały niż o jego odpowiedź. Nie mógł jej nic powiedzieć. Nie mógł nic zrobić. Była w tym sama. Skupiła się na obrażeniach. To był konkret. Coś realnego, na czym mogła się oprzeć - Za ile czasu odrośnie? Jeśli mamy wracać - i walczyć - będę potrzebowała twojej pomocy.
- Możemy ruszać. Dam radę.

Widać było, że odcina się od bólu. Że walczy z nim. Możliwe, że byli nieśmiertelni na swój chory sposób, jednak czuli. Trudno było sobie wyobrazić kogoś takiego jak on na torturach. W zręcznych rękach ból mógłby trwać przez wieki. Dosłownie.

Popatrzyła na Cahr Nar Cahra z obawą i czymś na kształt czułości.
- Nie musisz „dawać rady” – zapewniła go miękko, łagodnie . Megan wyjrzała zza wytatułowanego, umięśnionego ciała wojowniczki. – Usiądź. Odpocznij. Zajmę się twoją ręką, złagodzę ból. Odpocznij. Pozwól mi zaopiekować się sobą. Pół godziny niczego nie zmieni.
Schwyciła mężczyznę za ocalałe ramię i pociągnęła delikatnie w dół.
- Usiądź – powtórzyła.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 21-04-2017, 15:08   #137
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Uniósł dłoń do góry by popatrzeć na płomyki pełzające po palcach. Rwały się w pędzie uciekającego przed nim powietrza, lecz nie dawały się stłumić. Wyszczerzył zęby ucieszony ich dzielnością i machnął ręką zostawiając ślad ognia. Na drugim końcu tej piekielnej tęczy ujrzał wizję płonących wrogów i po kręgosłupie przeszedł mu dreszcz złowieszczej ekscytacji. Ta wizja, bardziej wcześniej niż później miała się ziścić. Zapach spalenizny w powietrzu na chwilę się zmienił, na ten palonego ciała. Rozgrzany wizją, rozbuchany energią ognia, rozpędziłby się jeszcze bardziej, lecz by nie wypaść z szyku poskromił jednak swój temperament. Na razie.
Mijały godziny biegu w ciemnościach gęstych jak smoła. Hipnotyczny tupot z rzadka przerwało jakieś potknięcie i sucho rzucone “kurwa”. Głowa znudzona monotonią sięgnęła po wspomnienia, te stare, wcześniej przed nim ukryte. W miarę jak powracały, rozlewała się w nim gorąca świadomość, że bieg ten był jak dziesiątki wcześniejszych. Dosh Nar Dosh, Ymur Nar Ymur i inni byli więcej niż towarzyszami, w walce byli mu braćmi. Przypomiał sobie, jak pod Zimowym Dworem poślizgnął się na trzewiach rozprutego konia i jak nóż Estor Nar Estora pękł pod ciosem zmierzającego w jego stronę topora. To wystarczyło by uratować mu życie a z wrogów nikt wtedy nie przeżył. A Waduk Nar Waduk? Zawsze milczący, którego zmarszczenia brwi, czy skinienia ramion musiały starczyć za całe zdania. Z nikim się tak podczas walki nie rozumiał jak z tym milczkiem właśnie. Zawsze wiedział, gdzie będzie i co jest jego celem i nigdy się nie spóźniał. Wszyscy mieli swoje historie, pełne chwały i zabójstw i z coraz większą dumą zdawałsobie sprawę jak doborowy jest to oddział.
O świcie zaczęli zwalniać, lecz nie ze zmęczenia. Sylwetki niższe i chyba drobniejsze niż ludu Nar szeregiem wysypywały się z ciemności pomiędzy drzewami. Linia, którą utworzyły jasno stanowiła - dalej nie pójdziecie. Podobnie rozsypując się w szereg zatrzymali się naprzeciwko i zdał sobie sprawę, że spotkali kobiety. Ogień w nim się zakłębił, lecz utrzymał go na uwięzi. To nie one były celem.
- Jestem Enoch Ognisty - bez zawahania w głosie dodał przynależne mu miano. - Mów jaka jest sytuacja - by nie okazać słabości, zamiast zlustrować krągłości Tyri Nir Tyri wbił spojrzenie w jej oczy. Na przyjemności jeszcze będzie czas.
 
cyjanek jest offline  
Stary 22-04-2017, 02:36   #138
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Aria nie poddawała się. Czuła ciężar odpowiedzialności. Nikt nie pytał jej o zdanie wciągając ją w ten kołowrotek śmierci i zniszczenia, ale w żaden sposób nie umniejszało to jej winy. Dziewczyna czuła a właściwie to już wiedziała dzięki doświadczanym, co chwila wizjom, że nie została wcale w to wszystko zamieszana przez przypadek. To, co się działo teraz było tylko i wyłącznie konsekwencjami jej dawnym czynów i wyborów. A zatem tak, była winna. Winna przelanej w tej gospodzie krwi, winna śmierci tych wszystkich ludzi i winna śmierci karczmarza, który skonał na jej rękach. Jednak on nie poczynił wcześniej paktu jak Thark Nar Thark i jego śmierć była ostateczna. Może zresztą to i lepiej.

Położyła delikatnie ciało martwego gospodarza i odwróciła się szybko stając oko w oko z kolejnym zagrożeniem. Zobaczyła tego fioletowego niby człowieka, któremu nie zaufała i nie stawiła się na umówione z nim spotkanie. Wcześniej tego nie żałowała, ale teraz… Czyżby ta cała sieczka miała miejsce tylko, dlatego że rozjuszyła Ymarira?

Aria patrzyła prosto w oczy jej przeciwnika i kusiło ją żeby tym razem odpuścić, poddać się, dać mu wygrać żeby to wszystko już się skończyło.

Ale potem Ymarir zagroził jej jakimś mieczem i widok tego ostrza obudził w Taranis instynkt podpowiadający jej natychmiastową ucieczkę i próbę uniknięcia konfrontacji.

Nie miała jak uciec a Thark Nar Thark który pojawił się nagle za plecami fioletowoskórego nie mógł jej pomóc. Dziewczyna postanowiła uratować się sama.

- Dlaczego wszyscy chcą mnie zabić?! O co wam wszystkim chodzi?! – Wykrzyczała wkładając w te słowa całą swoją frustrację a jednocześnie namacała dłonią wciąż wciśnięty w jej kieszeń dziwny kryształ.

I poczuła, że kryształ zareagował na jej dotyk. Zrobił się gorący i zadrżał, jakby z niecierpliwością w jej dłoni.

- Nie zbliżaj się do mnie! Nie podchodź! Ostrzegam cię, że będę się bronić! - Wrzasnęła równocześnie wydobywając klejnot.

Gdy tylko kryształ znalazł się na widoku rozbłysnął dzikim, jaskrawym, oślepiającym światłem wysyłając w tym samym czasie potężną falę uderzeniową. Podmuch cisnął meblami o ściany, cisnął trupami, pokruszył mury i cegły. Widziała, jak fioletowoskóry mężczyzna rozbryznął się na kawałki i jak niszczycielska energia odrzuciła na ścianę wyraźnie zaskoczonego Thark Nar Tharka. Nie była pewna, ale chyba potężne uderzenie pogruchotało kości mężczyzny. Potem rozległ się potężny huk i sufit runął w dół, zasypując Arię gruzem i belami stropowymi. Jedna z nich chyba uderzyła ją w głowę, bo potem zapadła ciemność.

Po jakimś czasie ocknęła się czując na sobie ciężar gruzu i belek, głowa bolała ją potwornie, a w uszach szumiało.

Zrzucenie ciężaru nie było problemem i jak tylko nieco oprzytomniała wygrzebała się spod tego wszystkiego. Zniszczenie gospody ją zaskoczyło. W zasadzie niewiele zostało z tego przybytku, jakby ktoś zrzucił na nią centralnie jakąś bombę. Aria sprawdziła swój stan i uznała, że nieco się poobijała, ale chyba nic poważniejszego jej się nie stało, chociaż krwawiła z rozcięcia na głowie. Nie dostrzegała nigdzie sprawcy tego całego bałaganu, ale uznała, że kryształ musiał znajdować się gdzieś wśród szczątków karczmy. Na zewnątrz karczmy, bo ścian zasłaniających widok już nie było, zobaczyła leżących ludzi i kawałki kamieni. Najwyraźniej eksplozja porozrzucała je wszędzie wokół. Ludzie na ulicy także ucierpieli przez wybuch. Niektórzy wyglądali na konających, inni na oszołomionych i nikt na dziedzińcu zamku nie stał na własnych nogach. Ratując własną skórę przyczyniła się do kolejnej fali cierpienia bólu i śmierci. Aria poczuła jak świeże łzy rzeźbią w pyle na jej policzkach dwie czyste kreski.

Znalazła kryształ dopiero po dłuższej chwili grzebania wśród rozwalonych elementów gospody, ale teraz klejnot wyglądał dość zwyczajnie, jeśli zwyczajnym można było nazwać czarny diament wielkości pięści. W tym samym czasie część ludzi na dziedzińcu odzyskała swoje siły, a w miejscu gdzie jak podejrzewała został zagrzebany Thark zaczęły osuwać się kamienie i deski. No tak on w przeciwieństwie do innych ludzi nawet jeśliby zginął to i tak zaraz by powrócił.

Aria zastawiała się przez chwilę czy pomóc wojownikowi czy też po prostu go tutaj zostawić i ruszyć gdzieś samotnie, ale wtedy zobaczyła kogoś, kto nie był ranny. Postać, która przeszła przez bramę, wynurzając się z ciemności, prosto z czerni nocy. Postać w masce, z której to maski wystawały szpikulce, postać ubraną w ciemny, lejący się płaszcz, jakby utkany został z czarnego dymu.

Postać powoli ruszyła w stronę rumowiska. Mijając jakiegoś oszołomionego mężczyznę dotknęła go ręką - bladą i chudą, a dotknięty … rozsypał się w pył.

Aria zrozumiała, że nie zostało jej wiele czasu na decyzję. Złapała kryształ i schowała go z powrotem do kieszeni. Wiedziała, że teraz musiała zostawić Tharka. Miała nadzieję, że wojownik nie zdąży się wygrzebać na powierzchnię zanim ona uciekając odciągnie stąd postać w masce. Dziewczyna zerwała się do biegu uciekając jak najdalej od nadchodzącej postaci. Dopadła murów miejskich po przeciwległej stronie przesadziła je jednym wysokim skokiem i wylądowała na błoniach poza miastem.

Rzuciła się do ucieczki, na ślepo, po ciemku aż dotarła do przegradzającej jej drogę rzeki.

W ciemnościach nie potrafiła dostrzec drugiego brzegu a więc to nie mogła być ta sama rzeczka, którą przebyła w drodze do miasta. Ta tutaj była o wiele szersza. Dziewczyna postanowiła nie ryzykować i zamiast próbować przesadzić rzekę długim skokiem ruszyła wzdłuż jej brzegu tak, aby jak najbardziej oddalić się od osady.

Wiedziała, że do świtu zostało już niewiele czasu i chciała ten moment jak najlepiej wykorzystać uciekając najdalej jak potrafiła. Nie słyszała za sobą żadnych odgłosów pościgu, co było pocieszające, ale pamiętała też jak bezszelestnie potrafiła poruszać się postać w masce, więc Aria nie pozwoliła sobie nawet na chwilę odpoczynku.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 23-04-2017, 11:19   #139
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Pośród Popielnych Wzgórz wznosi się Dom Pielgrzymów. Zapomniane miejsce w którym czasami usłyszeć można głos Potęg. Miejsce, w którym każdy szept ma znaczenie, a wypowiedziane słowa potrafią stać się żywe. Miejsce, w którym sen nie jest nigdy sen, odpoczynek odpoczynkiem, a oddech oddechem.

Miejscem w którym proste umysły doznają oświecenia lub giną w mękach i miejsce, gdzie mędrcy stają się Siewcami albo głupcami.

Dom Pielgrzyma, pośrodku Dominium. Serce. Pulsujący mocą punkt w którym zatrzymać się może każdy, lecz nie każdemu dane jest to miejsce opuścić.

Dom Pielgrzyma. Dom Potęg.

CELINE „CZYSTA FALA”

Serce Bjarnlaug pulsowało w dłoni Celine. Biło powoli, mimo że nie było niczym więcej niż kurczącym się, śliskim organem, wydartym z rozszarpanego ciała.

Żyło jednak. Istniało.

A kiedy Celine wgryzła się w ten ociekający krwią, oślizgły kawałek mięsa, to życie wystrzeliło w jej gardło gęstą strugą gorącej krwi. Celine zachłysnęła się czując, jak ciecz parzy jej gardło, niczym kwas, lecz nie mogła, ani nie chciała już przestać.

Z serca Córy Jónsa wylewał się teraz strumień nie krwi lecz żywej, rozświetlonej, karmazynowej mgły. Dymu, który Celine pochłaniała z dziką rozkoszą. Wsysała karminową wstęgę, niczym rozszalały wampir łaknący posoki.

Jej umysł zalały obrazy. Dzikie wizje potwornej bitwy między ludźmi, pół-zwierzętami i potworami, które najłatwiej było nazwać demonami. Bitwy tak potężnej, że rozszalały mózg, zalewany dzikimi bodźcami, nie nadążał za przetwarzaniem wszystkich obrazów.

Każdy haust, każdy „łyk” tego, co wylewało się z Bjarnlaug wypełniał Celine nowym doznaniem, nową mocą, nową wizją.

Krzyknęła oszołomiona siłą doznania! Odurzona nieopisaną przyjemnością jakiej jej dało to przeżycie.

Płynąc na fali na pół onirycznych, na pół realnych obrazów pogrążyła się w zamęcie krwawego starcia. Okryta w ciężki pancerz, wymachiwała poszczerbionym mieczem niczym jakaś heroina z eposów fantasy, a u jej boku walczyły dziwne istoty o półprzeźroczystej skórze.

Potem wizja odpłynęła a ona spojrzała na twarz Jónsa. Kruczą. Podłą.

Przypomniała sobie, że podczas decydującej bitwy z Dominatorem wycofał swoje oddziały. Ukrył siebie i swoje córy w Gnieździe pozostawiając ich oraz Bjarnlaug na pewną śmierć. Przypomniała sobie poświęcenie Męczennicy i Męczennika. Chociaż nie wiedziała, kim byli. Jakie nosili imiona, to jednak pamiętała stos i ogień, który trawił ich ciała i dawał im moc, by toczyć dalej walkę, aż do zwycięstwa. Mimo zdrady Gniazda.

I przypomniała sobie najważniejsze.

Starą kobietę na dnie jeziora. Kobietę porośniętą pąklami i wodorostami. Kobietę, którą nazywano Panią Loch Lament. To ona ukryła jej luminę. Jej moc. I strzegła jej nawet teraz, po tysiącleciu. Na dnie Loch Lament.
Jóns spojrzał na Celine z uśmiechem. Gdzieś, połączona z jej esencją esencja Córy Jónsa zakipiała z gniewu. Przez chwilę Czysta Fala chciała rzucić się na władcę Gniazda. Rozerwać mu gardło rękoma i patrzeć, jak krew wypływałaby z rany. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miała pojęcia ile z tych pragnień należy do niej, a ile do pochłoniętej duszy Bjarnlaug. Bjarnlaug, jej dawnej przyjaciółki i towarzyszki broni. Bjarnlaug, którą zdradziła teraz i zabiła.

Do kolejnego Odrodzenia.

Moc wypełniała ciało Czystej Fali. Wiedziała już co mogła zrobić.

Mogła się zmieniać. W dowolne zwierzę lub istotę. Mogła manipulować krwią i wodą. Mogła leczyć lub zabierać życie dotykiem dłoni. Silna. Potężna. Nadal jednak niepełna. I Bjarnlaug. Czuła ją w sobie. Była tam gdzieś, na dnie lub po drugiej stronie. Prawdziwie nieśmiertelna. Rosła w Czystej Fali. Z pożartego serca zapuszczająca korzenie w jej systemie nerwowym. Życie wewnątrz jej ciała. Życie, na które Czysta Fala nie miała wpływu.

Oszukał ją. Zdradził. Jak zawsze.

I wtedy przypomniała sobie Drag Nar Draga. Gdy miał jeszcze ciało i skórę. Gdy stał u jej boku, wierny i oddany.

Jóns zaczął się śmiać.
A potem klasnął w dłonie wyraźnie z czegoś zadowolony.

- Jest twoja. Jak obiecałem.

Rzucił w stronę cieni Gniazda.


TOBIAS GREYSON


Skoczył. Zwinny jak wiatr. Lekki, jak podmuch powietrza. Wylądował miękko pomiędzy kolcami, czując jak ciernie szarpią mu skórę, rozrywają mięśnie, tną aż do kości. Lecz w tym bólu było coś znajomego. Krzyknął i odbił się w górę. Poszybował dalej, znacząc swój tor lotu kroplami krwi, strumieniem z rozdartych żył.

Nie dbał o to. Dał się ponieść chwili. I nagle poczuł, że stoi na ziemi.

Usłyszał swój krzyk za plecami. Odwrócił się i ujrzał… samego siebie w locie. Ale nim dotknął cierni ten drugi Tobias znikł i znów był tylko on. Stojący pośród kręgu utworzonego przez cierniowe krzaki.

Pośrodku zobaczył drugi krąg. Ułożony z kamieni.

Spojrzał w dół, widząc, jak rany na nogach zrastają się. Po chwili jego nogi były całe, chociaż ubranie miał poszarpane, rozdarte i pokrwawione.
W chwilę później podleciała do niego Trikia. Wyraźnie onieśmielona i oszołomiona tym, co zrobił.

- Tunel – powiedziała. – Ktoś go zamknął, zablokował, a ty… ty zniszczyłeś tą barierę, Wachlarzu.

Pierwszy raz nazwała go tym dziwnym imieniem, a Tobias poczuł, że … odpowiada mu to. I odpowiada mu poziom emocji jaki zawarła w tych słowach.

- Tego … niemożliwe.

Uśmiechnął się do niej. Nadal wypełniony adrenaliną działał jakoś tak bardziej spontanicznie. Jakby płynął na fali pozytywnych emocji.

- Otwórz go. Kilka kropel krwi powinno wystarczyć.

To nie było trudne. Chlapnął pomiędzy kamienie swoją krwią i w tej samej chwili pomiędzy nimi pojawił się … portal. Srebrzysta, wirująca dziura w rzeczywistości. Pulsujący energią otwór.

Tobias poczuł ekscytację. Mógł podążyć przez te magiczne wrota … gdziekolwiek. Jeśliby tylko odpowiedni mocno się skoncentrował. Wiedział o tym. Czuł to. Jakby …. Jakby robił to po wielokroć.

LIDIA HRYSZENKO


Pielgrzym długo milczał. Jak to miał w zwyczaju. W końcu jednak odezwał się.

- Maska – rzekł. – Nikt nie wie, kim jest. Tak. Nikt. Z jakiej rasy pochodzi. Nie wie nikt. Też. Jakiej jest płci. Nieważne. Ważne. Trudno orzec. Ja nie orzekam. Ponad to. Pod tym. Tak własnie. Pielgrzym. Nikt ważny. Niektórzy sądzą, że to jeden z Wieloświatowców. Tak. To możliwe. Ale i niemożliwe. Jednakowo. Nie wiadomo. Tak. Budzi strach. To pewne. Tak. Jest potężny. Tak. Bardzo, bardzo potężny. Zasiadł na tronie Cytadeli. Tak. To oznacza, że jest potężny. I że stał się jeszcze potężniejszy. Tak. Inni uważają, że to Dominator, który jakoś przetrwał. Niemożliwe. Inaczej już byłbym martwy. I inni z mej rasy. Zawiedliśmy. Zasłużyliśmy na karę. Na unicestwienie. Tak. Grzechy ciężkie. Popioły gorzkie. Suche. Jałowe. Jak my.

Stworzenie zamilkło a potem wydało z siebie dziwny, dudniący, jękliwy odgłos. Dopiero po chwili Lidia pojęła, że to płacz. Pielgrzym płakał.

- Musimy iść. Dalej. Do Domu Pielgrzymów. Domu Potęg. Domu Popiołu. Tam znajdziemy odpowiedzi. Lub śmierć. Idzie. Niebieski Ptak? Idzie?

Stworzenie poruszyło się gwałtownie. Lidia usłyszała hałas. Turkot kamieni, chrzęst żwiru. Ujrzała przez wyrwę w ścianie zamgloną lub zadymioną drogę na której pojawiło się więcej takich stworzeń, jak istota, którą spotkała.

- Koło się obróciło – powiedział jej „przewodnik”. – Przybyliśmy, by odwiedzić Dom Pielgrzymów. Stanąć pośród ciszy i wsłuchać się w głos Potęg. Czy uczynisz nam zaszczyt. Będziesz towarzyszyć. Ty. Zabójczyni Dominatora. Pogromczyni mej rasy. Morderczyni. Niebieski Ptak. Idzie?

MEGAN HILL


Posłuchał jej. Usiadł.

Zajęła się jego raną. Jej dotyk koił ból, ale nie potrafił przywrócić utraconej kończyny. Cahr Nar Cahr zdawał się jednak nie przejmować tym, co się stało.

- Zaraz. Poczekaj. Jestem blisko Stosu. To nie będzie długie czekanie.

Uśmiechnął się do niej. Samymi ustami. Oczy nadal pozostały puste. Wyjałowione jak popiół. Smutne. Trochę nawet przerażone.

- Przysięga wiąże mnie z popiołem. Na wieki. Do dnia, kiedy wygaśnie a ja będę wolny.

Me’Ghan ujrzała jak odrąbana ręka Cahr Nar Cahra nagle staje w ogniu i zmienia się w unoszone w górę wstęgi drobinek popiołu. A potem, ten sam dym zawija się wokół ciała wojownika, splata i tańczy, aż ręka znów pojawiła się przy korpusie.

Cahr Nar Cahr zacisnął palce. Mięśnie zadrgały pod skórą. Ponury uśmiech powrócił na posępną twarz wojownika.

- Taniec popiołu. Pocałunek udręki. Prawdziwie nieśmiertelni.

To zrobiło wrażenie na Megan.

- Udało ci się znaleźć to, czego szukałaś? Możemy wracać? Trzeba powiadomić Var Nar Vara o zdradzie Gniazda. Nadchodzi wojna, Me’Ghan, moja ukochana.

Zadrżała po jego słowach. I wtedy usłyszała jakieś hałasy. Zbliżała się do nich spora grupa ludzi.

Po chwili okazało się jednak, że przybysze nie są ludźmi, lecz zielonoskórymi paskudztwami, które w tym świecie nazywano Szarpaczami.

Przewodził im ogromny, jak na tę rasę stwór. Zakuty w stal, umięśniony gigant z potężną bronią w ręce.

- Bragć igch! – rozkazał wskazując ostrzem Me’Ghan i Cahr Nar Cahra. – Kobijtgę żywgą! Narga zagjebgać! Na małge kawałeczki! Chcem go wyruchać w dupgę!

Cahr Nar Cahr splunął.

- Chachkar! W końcu opuściłeś Rozsiekaną Grotę!

Nim zdążyła go powstrzymać ruszył na potężnego Szarpacza. Zwarli się ze szczękiem żelaza. Mniejsze osobniki rzuciły się na pomoc wodzowi i w kierunku Me’Ghan. Było ich naprawdę sporo, i ciągle – nie wiadomo skąd – pojawiały się nowe.

ENOCH OGNISTY

- Enoch Ognisty – w głosie kobiety dało się wyczuć zdumienie.

Była zaskoczona i wyraźnie poruszona.

– Więc to prawda! – wykrzyknęła. – Koło się obróciło. Znów pójdziemy na wojnę.

– Jebaniuch Maska zapłaci za swoje czyny! – z pasją wykrzyknął Graw Nar Graw. – Wytnę z jego dupy odbyt i zawieszę sobie na rzemieniu!

Wyszukana obelga wywołała dziką salwę śmiechu zarówno wśród wojowników Ludu Nar jak i wojowniczek Ludu Niri.

Enoch uśmiechnął się pod nosem. Znał oba te narody. Tak różne a jednocześnie tak zbliżone. Połączenie honoru, nieposkromionej pasji i prostego, można rzec prymitywnego poczucia humoru. To byli jego ludzie. Wśród nich się … narodził.

Pamiętał to! Matkę o twardych rysach twarzy poznaczonej klanowymi tatuażami. Chatę o spadzistym dachu, po którym zimą osuwał się śnieg.

– Tropimy grupę kruczych wywłok – powiedziała przywódczyni Niri. – Czy możemy liczyć na waszą pomoc?

Odpowiedź była prosta. Mogły, do czasu aż okaże się, że wpadną na trop Me’Ghan ze Wzgórza i towarzyszącego jej Cahr Nar Cahra. Wtedy ich drogi będą musiały się rozdzielić.

Szczęk stali usłyszeli po przebiegnięciu kilku mil. I wrzaski. Dzikie i okrutne.

- Szarpacze! – pierwszy zrozumiał, z czym mają do czynienia.

Szarpacze. Zielonoskore potwory służące kolejnym władcom Dominium. Posłuszne i ślepe. Żadne mordu i grabieży, gwałtu i przemocy. Ćwierć inteligentne ale niezwykle zajadłe i oddane, póki wisiał nad nimi bat kary.

- Chyba znaleźliśmy wasze zguby! – wykrzyknęła przywódczyni zwiadowczyń Niri.

Jego drużyna wyszczerzyła zęby szykując się do natarcia.

ARIA TARANIS

Uciekła przerażona, kolejny raz oddalając się od niebezpieczeństwa. Za sobą ujrzała płomyk ognia, plamę światła rozjaśniającego ciemności przed brzaskiem. To płonęła twierdza, w której Thark Nar Thar szukał schronienia.

Zrobiło się zimno i Aria zaczęła dostrzegać coraz więcej szczegółów otoczenia. Skały, wąwóz którego krawędzią się poruszała, krzaki, przydrożne drzewa stojące pojedynczo lub w małych grupkach. I słyszała rzekę. Szybki szum wody rozdzieranej przez skały gdzieś w dole wąwozu.

W końcu nastał dzień i Aria, wyziębiona, mogła rozejrzeć się po okolicy.

Szła krawędzią wąwozu, jak się domyśliła. W dole płynęła niezbyt szeroka, ale wartka rzeka tocząc swoje spienione fale gdzieś w dal. Po drugiej stronie Aria ujrzała niegościnną wyżynę, upstrzoną skałami, wzniesieniami i lasami, a na jej drugim końcu, w oddali, na horyzoncie, majaczył zarys groźnych, ośnieżonych szczytów.

Obok wąwozu biegła droga. Dość szeroki gościniec. Prowadził przez wyżynę, gdzieś na południe, wijąc się i omijając kolejne pagórki.

I wtedy usłyszała za sobą jazgot. Szczekanie. Ujadanie. To były psy.
Nawet zauważyła jednego z nich za swoimi plecami.

Przywódca stada.

Potem usłyszała coś jeszcze. Tętent kopyt i granie rogów.

Zaczęło się polowanie i doskonale wiedziała, kto jest zwierzyną łowną.
Wiatr zmienił kierunek i psy zawyły dziko. Złapały trop.

Miała coraz mniej czasu.

PERCIVAL KENT / KENT OD OSTRZY

- To prawda - przyznał Percival - i dziękuję ci za to. Wybacz, że cię nie poznałem wcześniej, Sopor. Jest jednak jeszcze jedna sprawa. Mój miecz. Nazywają mnie Kentem od Miecza i to nie bez powodu. Będę go potrzebował, Sopor

- Będziesz, o panie - zgodził się mężczyzna, który uważał się za kobietę. Albo kobieta paskudna jak mężczyzna.

- Musimy go odnaleźć, ostatni raz będę potrzebował twojej pomocy.

- Rozkazuj, Kencie od Ostrza, a Sopor zrobi co zechcesz. Jestem ci wierna.

- Znajdź go dla mnie, Sopor.

- Wezwę moce demonów. Dobrze? Odszukam je. Ale znasz cenę Pamiętasz? Prawda?

- Nie, Sopor. Moja pamięć dopiero wraca. Proszę, przypomnij mi.

- Żywa ofiara. Jak zawsze. Demony nie tropią bez zapłaty.

- Potrzebujesz kogoś konkretnego? - spytał bez cienia wątpliwości.

- Dowolna ofiara. Byle życie wyciekło. To przyciągnie demona.

Sopor spojrzał/a na niego z wyczekiwaniem.

- Kiedy ją znajdziemy, demon wytropi dla ciebie twoją zgubę. Jesteście silnie związani. Ty i twoje ostrze. To nie powinno być trudne.

Teraz pozostało jedynie odnaleźć żywą ofiarę w tym martwym lesie.
 
Armiel jest offline  
Stary 25-04-2017, 12:37   #140
Adi
Keelah Se'lai
 
Adi's Avatar
 
Reputacja: 1 Adi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputację
Cenis czuła na swej dłoni pulsujące serce Córy Jónsa. Biło, mimo iż od kilku dobrych minut było poza ciałem Bjarnlaug. Nie czuła obrzydzenia, że zaraz zje serce należące do kogokolwiek, nie czuła nawet jak smakuje ono. Wtedy ugryzła je po raz pierwszy, ciemnoczerwona oleista ciecz spływała jej z buzi jak wygłodniały wampir. Wzięła kolejny gryz, znów to samo tym razem silniejsze doznanie. Z każdym kęsem było coraz lepiej, coraz gorzej. Wewnątrz serca była krew w czystej, nienaruszalnej postaci, wypiła ją ze środka niemal dławiąc się cieczą. Dała radę przetrwać i tę próbę, ale to był dopiero początek. Nagle zamiast krwi była jakby mgła, którą dało się wciągnąć nawet przez nos, gdyby chciała. Zaciągnęła się biorąc dym do swych ust. W pewnym momencie poczuła się dziwnie, jakby była w innym obcym miejscu. Jej umysł zalały obrazy, mnóstwo obrazów, które starała się pojąć, zrozumieć sens tych obrazów. W tych obrazach był widok wojny między ludźmi, a monstrami przypominające demony, które widziała, gdy szli do tego miejsca, straszne acz piękne. Kolejny gryz, kolejna wizja. Tym razem uczestniczyła w jednej z takich bitew. Spojrzała po sobie, była odziana w zbroję pełnopłytową dzierżąc w dłoni miecz jednoręczny. Ku jej boku walczyły ramię w ramię dziwne półprzeźroczyste istoty. Istoty te walczyły z nią po jej stronie. Na chwilę przestała wgryzać się w serce przyjaciółki. Dała upust swoim emocjom. Krzyknęła oszołomiona doznaniem takiej siły z jaką się jeszcze nie mierzyła. Wizja odpłynęła z niej “łódką w nieznane”. Spojrzała na skrzydlatą postać jaką był Jóns. W tym momencie weszło wspomnienie, chyba rozgrywane w wizji bitwy. Tak przypomniała sobie, że Jóns okazał się wielkim tchórzem zostawiając na pastwę losu Męczennika i Męczennicę.
Tu tchórzu! Ty cholerny tchórzu!!! - pomyślała Czysta Fala i w gniewie zacisnęła dłonie w pięści.
-Cholera Jóns. Zaufałam ci!!! - wydobyły się z jej gardła plugawe słowa. Zdradził ją, ale tego nie była pewna. Jak pójdą na tą wojnę i on zostawi Celine tak jak Bjarnlaug i resztę kosztem zwycięstwa, to obudzi w sobie siłę lwa, czy innego potwora. Chciała w gniewie rzucić się na niego i wyssać z niego życie, ale nie potrafiła, za bardzo go kochała. Spuściła głowę wpatrując się w podłogę. Przypomniała sobie coś jeszcze, coś ważnego w jej życiu. Starą kobietę na dnie Loch Lament, która ukryła luminę Czystej Fali.
Ona chciała mnie chronić - pomyślała Amerykanka. Miała w sobie dwie esencje: swoją, ułożoną, prawdomówną, dzielną i rozważną oraz Bjarnlaug, córki władcy Jónsavahr, upartą, wredną, zabójczą i złą. Dwie esencje kłócące się ze sobą. Jedna z nich kazała zabić Jónsa, a druga nie. I wtedy było jedno z tych dobrych na swój sposób wspomnień. Drag Nar Drag, zdradziła go, oj zdradziła. Zatrzęsły się jej ramiona na myśl o tej stracie. Prawdopodobnie już nigdy nie ujrzy Draga swoimi oczami. Wtedy Jóns się zaśmiał jakby był z czegoś uradowany.
-Tak, mówiłeś - odparła Celine. Podeszła bliżej magicznej postaci i objęła go dając mu do zrozumienia, że jeszcze może na nią liczyć. Jeszcze może.
 
__________________
I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many.
Discord: Adi#1036
Adi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172