Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-05-2017, 23:46   #151
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Aria nie potrafiłaby już powiedzieć, który to raz z kolei podczas ostatniej doby została zmuszona do ucieczki. Oczywiście ucieczka zawsze była jej własnym wyborem, w końcu zamiast unikać konfrontacji mogłaby zostać i walczyć. Tylko, że dla Arii Taranis walka nigdy nie była najlepszą alternatywą, zawsze starała się znaleźć inną, ale ci ludzie tutaj mieli zupełnie inne zdanie w tej sprawie. Zatem zamiast walczyć z nimi dziewczyna wybierała odwrót. Kolejny jej czyn nie okazał się być inny. Tym razem z resztą musiałaby pobić jakieś biedne psy, które ktoś posłał za nią a to już w ogóle zakrawałoby na zbędne okrucieństwo.

Jedyną dobrą wiadomością okazał się być fakt, że udało się jej wynieść swój plecak, więc miała odrobinę zapasów, aby dalej kontynuować swoją ucieczkę. Aria rzuciła pieskowi ostatnie spojrzenie, poprawiła paski plecaka i jednym susem przeskoczyła małą rzeczkę. Potem kontynuując swoje długie skoki skierowała się na niegościnną wyżynę i przebyła ją prawie całą docierając niemalże do ośnieżonych szczytów i pozostawiając daleko za sobą ludzkie siedziby oraz nieszczęsny pościg.

Kiedy dziewczyna rozważała czy udać się w góry czy jednak nie dopadło ją potężne zmęczenie i przeraźliwy głód. Musiała zatrzymać się i odpocząć oraz pomyśleć o jakimś jedzeniu. Najwyraźniej nadludzki wysiłek miał swoje konsekwencje a fakt, że ostatni posiłek zjadła wczoraj wieczorem i do tego przez noc nic nie odpoczęła odcisnął dodatkowe piętno na jej ciele.

Aria zatrzymała się i rozejrzała po okolicy. Znajdowała się na owiewanej zimnym wiatrem wyżynie, pełnej kamieni, ostańców, małych oczek wodnych i roślin przypominających mchy. Widziała także zwierzęta, jakieś zające, ptaki i jaszczury wielkości psów. Wszystkie trzymały się od Taranis z daleka. Uznała, że to miejsce nadawało się na odpoczynek tak samo dobrze jak każde inne w promieniu, co najmniej kilku mil, więc nie było sensu szukać czegoś bardziej odpowiedniego. Zdjęła plecak i osunęła się na ziemię. Przeleżała tak dobrych parę chwil, aż w końcu usiadła i wygrzebała z plecaka część swoich zapasów. Zaczęła pospiesznie pochłaniać jedzenie popijając je, co jakiś czas wodą z bukłaka.

Kiedy tak odpoczywała i posilała się zobaczyła, że nad jej głową kołują wysoko jakieś ptaki. Z tej odległości nie potrafiła ocenić, jakiego rodzaju były ptaszyska, ale widziała, że były czarne i że było ich całkiem sporo.

Początkowo zignorowała je, ale po chwili wpatrywania się w suszone owoce i suszone paski mięsa, w które zamieniły się jej przekąski i ulubione cukierki doszła do niepokojących wniosków. W jakiś sposób ten świat "przerabiał" rzeczy z innego świata na ich najbliższe odpowiedniki. Czym zatem mogły być krążące nad jej głową ptaki? Odpowiednikiem dronów, satelity czy jeszcze innego szpiegowskiego szajsu?

Zerwała się na równe nogi, pogroziła zaciśniętą pięścią skrzydlatej zgrai.

- Jak czegoś ode mnie chcecie to przyjdźcie porozmawiać a nie wysyłajcie tych swoich posłańców! - Wrzasnęła do nieba.

Po tym wybuchu poczuła się odrobinę głupio, ale w końcu, jeśli to były tylko zwykłe ptaki to i tak nikt tego nie widział, prawda?

Ptaki zbiły się w chmarę i poleciały w dół, kończąc swój lot ostrym hamowaniem kilka kroków od niej. Zafurkotały czarne pióra i w miejscu gdzie przed chwilą były ptaki pojawiła się smukła, lecz groźnie wyglądająca postać w masce.

Na ramieniu kobiety, bo to chyba była kobieta, siedział jeden kruk i to on odezwał się ochrypłym głosem.

- Bądź pozdrowiona, pani. Mój władca przesyła ci swoje wyrazy szacunku i zaprasza do Gniazda. Są tam już inni, tacy jak ty.

Na widok postaci w masce Taranis cała się spięła gotowa uciekać w każdej chwili gdyby tylko zwietrzyła jakiekolwiek zagrożenie.

- Widzisz mój drogi pierzasty posłańcu twoje słowa są dla mnie zrozumiałe, ale znaczenia ukryte pod nimi już nie. – Stwierdziła Aria.

- Kim jest twój władca? Co to jest Gniazdo? I co rozumiesz mówiąc, że ci inni są tacy jak ja?- Dopytywała Taranis.

- Mój pan nazywa się Jóns i jest władcą Gniazda - odpowiedział ptak. - Jestem jego córką. Inni tacy jak ty to inni Wieloświatowcy. Celine Czysta Fala i Córa Jónsa.

- A czego ode mnie chce twój pan? – Zapytała kruka.

- Zaoferować ci wsparcie w walce z Maską - zakrakał kruk.

- A czemu uważa, że ja mam zamiar z kimkolwiek walczyć?- Odparła Aria.

- Bo inaczej sama zginiesz. Albo ty pomożesz obalić Maskę, albo on unicestwi ciebie.

- To zawsze albo, albo? Nie ma innego rozwiązania?- Dopytywała dalej czarnego ptaka.

- A widzisz jakieś? - Zakrakało ptaszydło.

- A jeśli widzę, albo mam zamiar takiego poszukać? – Odpowiedziała Taranis.

- To powiedz, może Jóns zdoła ci pomóc.

- Może zdoła a może nie, ale i tak chciałabym poznać innych takich jak ja, więc dziękuję za zaproszenie i chętnie je przyjmę. – Stwierdziła dziewczyna.

- Podejdź do mnie i chwyć mnie za dłoń - powiedział kruk.

Aria spoglądała to na kruka to na dziwną postać, ale jakoś udało jej się zachować powagę po usłyszeniu tego absurdalnego polecenia. Doszła do wniosku, że po prostu trzeba chwycić za dłoń tego, kto tę dłoń posiada, więc podała rękę humanoidalnej postaci.

Może ta decyzja nie była do końca przemyślana, może i nie była do końca mądra, ale Taranis doszła do zaskakującego wniosku. Miała już dosyć uciekania, więc jeśli ten cały pan Gniazda chciał ją zwabić w pułapkę to może po prostu lepiej stawić mu czoła niż odwlekać nieuniknione.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 21-05-2017, 11:14   #152
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Kiedy Koło się obraca rzeczy dzieją się same. Obrót Koła jest cyklem wyznaczającym historię Dominium. Historię Wieloświatów.
Obrót prowadzi zawsze do jednego. Do wojny. Jeden władca zastępuje drugiego. Jeden tyran spada z tronu, drugi na nim zasiada.
Zawsze tak było.
Zawsze tak będzie.
I zawsze będzie towarzyszyła temu przemoc na niespotykaną skalę. Istotobójstwo.
Masakry.
Bitwy.
Rzezie.
Tak zapisano.
Bo kiedy Róża krwawi, krwawi całe Dominium. Tak właśnie musi być.
Nadchodzi czas strachu, terroru, wojen, ognia i krwi. Czas zdrady i zabijania.

Oraz czas Męczeństwa.


ME’GHAN ZE WZGÓRZA i ENOCH OGNISTY

Padły pierwsze słowa z ust dwójki Wieloświatowców. Pierwsze spojrzenia zostały wymienione. A wraz z nimi nadpłynęła fala obrazów. Wspólna wizja równie silna jak te, które przeżywali osobno.

Teraz jednak byli w niej razem. Me’Ghan odziana w zszyty z kawałków skór i futer płaszcz, z dziwną koroną na głowie i Enoch, w zwykłej kolczudze bez rękawów, z pancernymi rękawicami wyglądającymi jak łapy jakiejś bestii i z ogromnym toporem przewieszonym przez ramię. Wokół nich ściany falowały. To było wnętrze namiotu. Byli tego pewni. Niemal oboje czuli smród płótna i słyszeli gwar głosów na zewnątrz. Żołnierze szykowali się do bitwy.

Oboje patrzyli nie na siebie lecz na trzecią osobę, skrytą w cieniu. Smukłą postać budzącą silne emocje. Bardzo silne emocje.

- Będziemy czekać na was w Gaju. Ja i moja siostra. Liczymy na to, że przybędziecie na czas. Nie uśmiecha nam się zginąć w płomieniach.

Słowa wypowiedziane miłym głosem. Imię kołaczące się gdzieś tam w zakamarkach umysłu. Ważne. Zapomniane. Dlaczego?

- Nie zawiedziemy cię Marcusie – to odpowiada Me’Ghan. – Ty i Skayler jesteście naszymi przyjaciółmi.

- A braci się nie traci! – zapewnił solennie Enoch Ognisty. – Ruszajmy. Każdy ma zadanie do zrobienia. Wiemy, jak skończyć ten horror. Dominator i jego obrzydliwości zostaną przerwane. Przywołajcie Ognie Gaju. Obudźcie Potęgę Yvran! My będziemy tam na czas i was uratujemy. Co może pójść nie tak.

Wizja rozmyła się i znów stali pośród wzgórz Ludu Niri, na pobojowisku zabryzganym posoką Szarpaczy.

- Chodźcie gołąbeczki! – ciszę przerwał Gwar Nar Gwar. – Popatrzycie sobie w oczęta w domu! Jeśli Cahr Nar Cahr nie będzie miał nic przeciwko, rzecz jasna. Zapierdalajmy do domu bo Var Nar Var pewnie już sra po gaciach z podniety!

Miał rację. Musieli wracać. Zebrali wojowników i podążyli znaną Enochowi ścieżką w stronę stolicy Ludu Nar. Ruszyli w drogę powrotną.

(czytajcie jeszcze końcówkę posta, jeśli czytacie tylko swoje fragmenty)

TOBIAS GREYSON

Za wzgórzem czekał na Tobiasa świat wyjęty żywcem z jakiegoś filmu o wikingach. Rozległa osada zbudowana z drewna i kamienia. Prymitywna, brudna ale sprawiająca groźne wrażenie. Budynki oddawały naturę ludu, który je wzniósł. Wyraźnie.

Na ścieżce czekał na nich potężny mężczyzna. Mógł mierzyć nawet dwa i pół metra, a przy tym zbudowany był jak mega-kulturysta. Włosy mężczyzny i broda związana w trzy warkoczyki, miały barwę popiołu. Oblicze miał surowe, a strój stanowił szeroki pas zakończony potężną klamrą, skórzana uprząż do noszenia licznej broni okuta żelazem i masywne przedramienniki wyglądające bardziej jak broń niż pancerz. Mężczyzna miał paskudną oparzelinę szpecącą lewe ramię.

- Jestem Var Nar Var – powitał Tobiasa głosem, który wydawał się być bardziej pomrukiem potężnej bestii niż człowieka. – Witam cię na Wzgórzach Nar Wachlarzu. Dobrze cię znów widzieć.

Te słowa otworzyły kolejną bramę w jego wspomnieniach.

Ujrzał ogień. Potężne ognisko. Śmiechy. Krzyki pełne radości. Siedział przy stole pijąc i jedząc razem z rzeszą barbarzyńskich wojowników. Obok niego siedział jego zapomniany przyjaciel. Imię rozpaliło się pod czaszką. Valdo Nar Valdo. Tak się nazywał. I wtedy podniósł się on. Mężczyzna który go powitał. Var Nar Var. Mówił coś, a ludzie krzyczeli gdy skończył. Krzyczeli dziko, w gniewie i euforii. Tylko dlaczego policzki Valdo Nar Valdo znaczą łzy? Co zmusiło tak potężnego mężczyznę do płaczu.

Lud Nar lubił uściski. Var Nar Var też omal nie pogruchotał kości Tobiasowi, biorąc go przez krótką chwilę w objęcia. Brutalna twarz wodza Ludu Nar kipiała od emocji.

- Przybyłeś w samą porę, Wachlarzu. Gniazdo zaatakowało naszych przyjaciół.
W drugiej części osady dało się nagle słyszeć jakieś okrzyki radości.

Wykrzykiwane imię Enoch odbiło się echem od zamglonych wzniesień.

Po chwili Tobias ujrzał niewielką gromadkę wojowników, a wśród nich kobietę i mężczyznę, którzy budzili w nim silne emocje.

(czytaj jeszcze fragment z końcówki posta)


LIDIA HRYSZCZENKO

- Długo tu siedzisz? - palnęła pytanie, na które chyba miała odpowiedź. Pewnie tyle co ona. - Gdzie wylądowałeś?

Maszerowali pomiędzy ruinami. Posępny wiatr wiejący między kamieniami dotrzymywał im towarzystwa. Pielgrzymi zostali tam, gdzie ich Lidia zostawiła. Pochwyceni w trans którego szukali.

- Tydzień, może dłużej – odpowiedział Szymon. – Ale to nie ma znaczenia. Czas w Dominium pierdoli się, jak tania dziwka w Londynie.

Spojrzał na nią ostro. Tym szalonym spojrzeniem które ją tak bardzo niepokoiło.

- A wylądowałem w Górach Tarczowych. Szmat drogi stąd. Ścigany jak zwierzyna przez rogatego bydlaka któremu zrzuciłem lawinę na łeb. A potem spotkałem takich małych pokurczów, co uważali że jestem jakimś Wileoświatowcem i chcieli zabrać mnie do Króla Podziemi. Poszedłem i dokonałem małej rzezi, jak okazało się, że te pokurcze chcą mnie wydać jakiemuś złamasowi o mieniu Maska. I wiesz. To było jak orzeźwiająca kąpiel. Ta rzeź. Pozwoliłem pokurczom spierdolić, a sam skorzystałem z Tunelu. Też powinnaś. Mocno odświeża pamięć.

Jego opowieść wzbudziła w niej tylko dreszcz obrzydzenia. Mówił o zabijaniu z łatwością przyprawiającą o mdłości. Przez ponad godzinę szli zamieniając z sobą sporadycznie jakieś zdanie. W pewnym momencie, kiedy mijali jakąś charakterystyczną budowlę na wzgórzu,

- O tam – wskazał coś dłonią. – Poznajesz tamto miejsce?

Odwróciła się zaciekawiona, a wtedy nagle poczuła potworny ból z tyłu czaszki i świat pochłonęła ciemność.

Ocknęła się czując, że ma trudność z oddychaniem.

Pierwsze co ujrzała to było małe ognisko i siedzący przy nim Szymon. Jego oczy lśniły dziwnym blaskiem w świetle płomieni. Nie mogła się ruszyć.

- Wybacz – musiała jakoś zdradzić, że żyje bo Szymon wstał i podszedł do niej. Stała przywiązana do jakiejś kolumny. Solidnie opleciona sznurem. Tył głowy pulsował jej bólem. – Bałem się, że rozwaliłem ci czaszkę na cacy. Ale nie. Łeb masz równie twardy jak upór. To cudownie. Cieszę się.

Chciała coś odpowiedzieć ale zabrakło jej sił.

- Spokojnie. Oszczędzaj się. Przed nami jeszcze trochę zabawy i rozmów Niebieski Ptaku. I mam nadzieję, że przebudzę w tobie ten ogień, który miałaś wcześniej. Bo jeżeli nie, potnę cię na kawałki, spalę, ale wcześniej wyrwę twoje bezużyteczne, pozbawione luminy serce, i każe patrzyć jak będę je zjadał. Niemożliwe powiesz! Kurwa! Dla mnie wszystko jest możliwe! Jestem jebanym nadbogiem tego popierdolonego świata! A ty możesz być przydatna lub nie! Twój jebany wybór!!!

Kiedy krzyczał stał na tyle blisko że czuła drobinki jego śliny kapiące jej na twarz.

Simeon odwrócił się i podszedł do ognia. Wsadził do niego sztylet, a kiedy ostrze zrobiło się wiśniowe, wyjął je i podszedł do Lidii.

- Od czego mam zacząć? – zapytał już spokojnie, zimnym głosem, co przeraziło ją bardziej. – Mam sam kilka pomysłów, ale matula nauczyła mnie, że powinno liczyć się ze zdaniem kobiet. Więc cię, kurwa, pytam od czego mam zacząć.

Spojrzała w jego szalone oczy i wiedziała, że jeśli czegoś nie zrobi umrze tutaj. Dla tego człowieka zabijanie było niczym narkotyk. Był jak dzikie zwierzę. Potwór w ludzkiej skórze. Potwór obdarzony mocami o których ona mogła tylko pomarzyć. Lecz największy problem stanowiło to, że tak naprawdę nie miała pojęcia czego od niej chce.


ARIA TARANIS

Gdy tylko dłonie kobiety w masce i Arii zetknęły się, dziewczyna poczuła, że jakaś siła porywa ją w górę, unosi ponad ziemię z szybkością zapierającą dech w piersiach, a potem – zupełnie bezradną i jakby nieobecną – ciągnie ją gdzieś, przez nieboskłon, w nieznanym kierunku.

Aria niewiele zapamiętała z tej obłąkańczej, magicznej podróży, poza rozdzierającym krakaniem kruków. Potężnym, dominującym wszystko inne i wypełniającym świat tryumfalnym i mrocznym trenem.

Nie miała pojęcia ile trwała podróż, ale w końcu ocknęła się, jeśli tak to można było określić.

Stała w jakiejś sali o wysokim, rzeźbionym sklepieniu. Pod sufitem siedziały setki kruków. Skojarzyły się Arii z czarnopiórą, skrzydlatą armią szykującą się do wylotu.

Przy niej stała smukła kobieta w masce, lecz kruk gdzieś zniknął. Pewnie dołączył do swoich smolistych pobratymców pod sufitem. Aria rozejrzała się zaciekawiona. Stała blisko krawędzi jakiegoś … lądowiska. W dole widziała maleńką dolinę, jak namalowaną rękami dziecka. Musiała być co najmniej 3 może i 4 kilometry nad ziemią. Zapewne w twierdzy wzniesionej na szczycie jakiejś skały.

- Witam cię w Gnieździe – przez jedno z licznych wyjść z „platformy lądowniczej” wszedł jakiś mężczyzna. Miał na sobie czarną zbroję, twarz skrytą za hełmem przypominającym dziób jakiegoś ptaszydła, a na ramionach płaszcz z czarnych piór. Przy pasie dostrzegła bogato zdobiony miecz. Miecz, na którego widok przeszył ją dziwny dreszcz.

- Nazywam się Ravennevar – przedstawił się mężczyzna. – Mój ojciec, Jóns, jest zajęty. Dowiedział się, że moja siostra odszukała cię na Kamiennej Wyżynie, co uradowało jego serce. Ma teraz jednak potężnego gościa, z którym musi zakończyć sprawy. Prosił mnie, bym cię oprowadził po Gnieździe. Zabawił rozmową lub wskazał miejsce gdzie możesz odpocząć, zależnie od twojej woli.

Kobieta w masce odeszła miękkim, wyzywającym krokiem. Mimo, że nic nie powiedziała, Aria wyczuła napięcie pomiędzy nią a jej bratem. Jakąś rywalizację. Ukrytą … nienawiść.

Kiedy Ravennevar podszedł bliżej Aria poczuła, że dzieje się z nią coś dziwnego. Pomiędzy palcami poczuła dziwne wyładowania, a kiedy spojrzała na dłonie ujrzała maleńkie iskierki błyskawic przebiegające pomiędzy opuszkami palców. Jakby tutaj, wysoko w górach wracała jej moc. Jej lumina.
Wizja tym razem była głosem gdzieś w głowie, z dawnych dni.

- Jóns zdradził! Jego oddziały wycofują się z pola walki. Molochy Dominatora zmasakrują nasze odwody. Musisz tam iść Burzowy Pomruku! Musisz wspomóc naszych żołnierzy! Inaczej już po nas!

Głos ucichł. Ravennevar spoglądał na nią wyczekująco.

- Mówiłaś coś, pani? – zapytał.


CELINE „CZYSTA FALA”

Celine zastygła w oczekiwaniu. Jóns nagle jakby zamarł. Zawahał się. Czyżby to była część jakiegoś większego planu? Czegoś, czego Celine w swoim braku wiedzy nie potrafiła dostrzec?

- Mamy kolejną Wieloświatową – powiedział Jóns. – Musisz stąd szybko zabrać Celine Ren’Wave. W niej nadal może być lumina mojej córki. To tak, jakbym oddał Masce Dwie z Dziesiątki. Nie możemy jednak dopuścić, by połączyły moc z trzecią.

Istota zawahała się.

- Nie damy rady trójce Wieloświatowych! – krzyknął Jóns z przestrachem, a kruki w sali wzbiły się w górę. – Musisz ją stąd natychmiast zabrać.

- Nie! – Powiedziała istota przysłana przez Maskę. – Wezmę też kolejną.

- To zbyt duże ryzyko. Dam ci ją, ale nie teraz. Oddałem dwie! Czy to na razie nie starczy jako dowód współpracy. Czy Maska nie będzie zadowolona?

- Nie. Trzy! Wszystkie, jakie są w Gnieździe.

Wszystkie Córy Jónsa wyjęły miecze w jednym, doskonale zsynchronizowanym ruchu.

- Zabierz ją teraz, sługo Maski, albo moje córy wbiją w nią ostrza! – zagroził Władca Gniazda. – Troje w jednym miejscu to zbyt wielkie ryzyko że ONE zwrócą na nas uwagę! Jeśli tego nie wiesz, zapytaj swojego zamaskowanego pana czy też panią! Natychmiast. Zabieraj ją stąd! Nim będzie za późno!


ME’GHAN ZE WZGÓRZA, ENOCH OGNISTY i TOBIAS GREYSON

Spotkali się w środku osady Ludu Nar. Pośród krzyczących wojowników i wznoszonych w górę ostrzy.

Trójka z Dziesięciu. Pośród tysięcy tych, co pamiętali. Tych, co domyślali się prawdy.

Stanęli naprzeciwko siebie czując, jak ich serca biją w dzikim, zsynchronizowanym rytmie. Jak ich oddechy opuszczają płuca w tym samym tempie. Pomiędzy nimi wzbierała dziwna siła. Czuli ją w opuszkach palców, w jeżących się z podniecenia włosków na ciele, ze smaku i zapachu powietrza.
Lud Nar skandował ich imiona. Enoch! Me’Ghan! Wachlarz! Głosy z potężnych gardeł, które odbijały się echem od zamglonych czy też bardziej zadymionych wzgórz. Wszyscy krzyczeli w ekstazie poza jedną osobą. Potężny Var Nar Var obserwował scenę ze skrzyżowanymi na piersiach rękami a jego twarz pozostała surowym obliczem okrutnego wojownika.

Nagle przez wrzaski ludzi przebił się inny głos. Donośne i jękliwe granie jakiegoś rogu. Wszyscy ucichli nagle wsłuchując się w ten dźwięk.

- To róg Hora! – zadudnił Var Nar Var. – Wszyscy wiemy, co oznacza jego wołanie.

- Maska! Maska i jego armia! Są tutaj! Są u stóp Wzgórz Nar!
 
Armiel jest offline  
Stary 24-05-2017, 14:58   #153
Adi
Keelah Se'lai
 
Adi's Avatar
 
Reputacja: 1 Adi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputację
Celine spokojnie patrzyła na rozmowę magicznej postaci z Władcą Gniazda. Niby nic szczególnego, ale była trochę zdenerwowana i chodziła w te i spowrotem lustrując każdą córkę Jónsa po kolei.
Co!? Kolejną? - przez myśl przeszło dziewczynie. Kto to mógł być? Kto? Nie potrafiła sobie na te pytania odpowiedzieć, jeszcze nie teraz.
Ren’Wave. Ładne - pomyślała dziewczyna. Czekaj, czekaj. Jak to zabrać? Stworzenie miało zabrać Celine do Maski by Jóns przypieczętował umowę? O nie, nie z nią te numery. Amerykanka się nie da tak łatwo podejść, nie tym razem.
-Trójce Wieloświatowych? Gdzie ona jest? Ta osoba? Hej prowadź do niej - Celine się zezłościła. Tym razem nie wytrzymała. Próbowała się przepchnąć przez córy Jónsa, ale te stały jak wryte w podłożu. Odskoczyła od nich i chwyciła się za brodę w geście zamyślenia i poszukała wzrokiem jakiejś dziury między nimi, ale na próżno. Nagle wszystkie jak jeden mąż wyciągnęły miecze i wycelowały w Amerykankę.
Bomba, teraz mnie zaszlachtują. Po prostu super - pomyślała dziewczyna i powiedziała.
-CHWILA!!!!! - krzyknęła tym razem Celine -Posłuchajcie mnie. Oboje - popatrzyła na obie postacie -Ty chcesz mnie zabić pomimo tego, że chciałam być po twojej stronie i zgładzić Maskę tak? - zadała pytanie retoryczne w stronę najpierw Jónsa -A ty. Dziwna pokrako. Chcesz mieć trzy luminy zamiast mojej i Bjarnlaug tak? - spojrzała na magiczną postać, również zadając pytanie retoryczne.
-No więc mam propozycję. Znajdziemy tą osobę i razem pójdziemy do Maski czy ci się to podoba czy nie. Jasne?! JASNE!!!! - ponowiła prośbę z uniesieniem głosu w stronę Władcy Gniazda.
 
__________________
I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many.
Discord: Adi#1036

Ostatnio edytowane przez Adi : 24-05-2017 o 15:00. Powód: Drobna korekta
Adi jest offline  
Stary 30-05-2017, 23:08   #154
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Me’Ghan ze Wzgórza, Enoch Ognisty, Wachlarz

Wachlarz miał wrażenie, że wszystko minęło jak jedna chwila. Powitanie z Var Nar Varem, człowiekiem którego można by wziąć za olbrzyma. Powitanie przy którym prawie upuścił nieprzytomną Trikię leżąca na jego dłoni. Powitanie, które przyniosło również kolejne przypomnienie. Kolejną wizję z przeszłości.

A chwilę potem było kolejne spotkanie.

Spotkanie, które odbyło się z początku w milczeniu. Milczenie to jednak niosło ze sobą taką dawkę emocji, która można by obdzielić niejedna konwersację. Wachlarz czuł się jakby spotkał najbliższe sobie istoty. Kogoś z rodziny ale nie takiej o jakiej mówi się, że najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Takiej, która nie jest ci obojętna. Taka, która jest cząstką ciebie. Taka, która powoduje, że myśl o śmierci u ich boku nie jest już taka straszna.

Kiedy obecny przy nich lud Nar wiwatował, Wachlarz wpatrywał się w oczy Me’Ghan i Enocha. Wzrokiem błądził po ich sylwetkach, badał ich rysy, patrzył w oczy. Poznawał choć wcześniej znał. Starał sobie na nowo ich przypomnieć. Me’Ghan wyglądała podobnie jak wtedy, gdy się rozstawali - skórzana kamizelkę, spodnie, wysokie buty, dwa topory i tatuaże. Ale miał wrażenie, ze coś się w niej zmieniło. Nie czas było o tym rozważać. Spoglądał na nich. Jak na brata i siostrę. Jak na cząstkę siebie.
- Cześć - powiedział w końcu a jego słowa zgrały się z dźwiękiem rogu, którego tubylcy zwali Rogiem Hora. Ponurym dźwiękiem zwiastującym to co jest nieuniknione.

Śmierć.

Zwiastowanie armii Maski a może i jej samej.
Wachlarz nie mógł zatem czekać. Nie mógł nacieszyć się spotkaniem. Wszystko działo się tak szybko,
- Me’Ghan Potrzebuję Twojej pomocy ! - Przekrzykując wrzawę jaka opanowała to miejsce uniósł w jej kierunku dłoń na której spoczywało małe ciałko skrzydlatej istoty.

Megan rozpoznała mężczyznę, choć ubrany był jak akrobata z cyrku w niebieskie, obcisłe wdzianko. Nie pasowało do niego. Choć z drugiej strony – pasowało. Znów to poczucie rozdwojenia. Skupiła spojrzenie na istocie. Sylfidzie.

Rozdrażnienie, a później gniew urosły szybko u Enocha. Teraz? Nie było lepszej chwili? Wściekły na Maskę za profanację tak podniosłego momentu lichą manifestacją siły uniósł topór w górę. Zakłębiły się w nim fale ognia, by rozpędzić go w krwawym amoku. “Pomocy…” słowa skierowane do Me’Ghan podziałały jak wiadro zimnej wody. Nie opuszczając topora pytająco spojrzał na Wachlarz i niemal sycząc rzucił przez zęby :
- Co z tym trzeba zrobić?
- Daj mi ją
- Megan wyciągnęła dłoń czekając, żeby Wachlarz przełożył sylfidę.
Uklękła, układając dłoń ze stworzeniem na udzie.
- Najpierw ją obejrzę, potem powiesz, co się stało - powiedziała, a potem jakby wbrew swoim słowom zamknęła oczy.

Wprowadziła się w trans. Powoli, ostrożnie zestroiła fale swojego umysłu z umysłem sylfidy. Nie chciała, żeby tamta zaczęła oporować, kiedy zacznie badać jej obrażenia. Pozwoliła sobie na moment poczuć to samo, co czuje stworzenie, a potem zaczęła ja skanować, przesuwając się powoli wewnątrz jej ciała. Po chwili już wiedziała.

Mały impuls przeskoczył między dłonią Me’Ghan a skrzydlatą kobietką i ta zatrzepotała skrzydłami kaszląc tak, jakby tonęła. Maleńka pacjentka otworzyła oczy.
- Kurwa mać - powiedziała na tyle głośno, że stojący najbliżej mogli ją usłyszeć.
- Też się cieszę, ze wróciłaś. Jestem Megan ze Wzgórza.
- Kurwa … mać …
- wyjęczała sylfida jak zacięta płyta.
Megan zrozumiała, ze coś jest nie ok.
- Nie ruszaj się. Pozwól mi sprawdzić, co się dzieje.
- Skrzydełka… mam sztywne skrzydełka…. Pani …


Enoch z szacunkiem przyglądał się magii Me’Ghan i nawet choć spodziewał się sukcesu, to i tak poczuł dziwne zmieszanie gdy zadziałała.
- Są ci niezbędne do życia? - może nieco zbyt ostro warknął do malutkiej osóbki. - Słuchaj co się dzieje - skręcił głową w kierunku, z którego dobiegała coraz głośniejsza wrzawa szykujących się do walki. - Mamy ważniejsze sprawy na głowie. - Popatrzył po kolei na Me’Ghan i Wachlarz. - Są tu po nas. Musimy wybrać, czy włączamy się do walki, czy przebijamy by szukać reszty z nas. - Niełatwo było mu rozważać drugą opcję. Buzowało w nim pragnienie walki, a ucieczka go mierziła. Z drugiej strony to była tylko jedna bitwa. Na pewno nie decydująca.

Wieloświatowiec ubrany w strój akrobaty cyrkowego uśmiechnął się słysząc bluzgi Triki. Jego dobry humor nie zgasł nawet kiedy wrzawa o zbliżającej się armii wzrastała ani kiedy dowiedział się, że Trikia nie mogła ruszać swoimi skrzydełkami.
- Tym dziewczyno - zwrócił się do Sylfidy - zajmiemy się później. Teraz mamy coś innego do zrobienia.
- Najpierw oszacujmy z czym mamy do czynienia Enochu
- zwrócił się do drugiego mężczyzny - a potem zdecydujemy co robimy. Lud Var Nar Vara to bitny lud ale nie zostawię ich kiedy miałoby się okazać, że Maska postanowiła uderzyć jednak znaczną ilością swoich potworków.
- Spróbuj je delikatnie rozruszać
- poradziła Megan, podnosząc się na nogi. - Dobrze cię znów widzieć, Wachlarz, w jednym kawałku.
Popatrzyła na obu Wieloświatowców.
- Pamiętam was stąd, ale w moim życiu potem was nie było. Teraz nie wiem, co jest prawdziwe. To rozdwojenie jaźni mnie dobija. - przeniosła spojrzenie na istotkę. - Jak tam? Próbujesz?

- Prawdziwe jest tu i teraz
. - Uniesiony młot w końcu opadł. - Myślenie inaczej grozi śmiercią. Choć z tym wszystkim co się tutaj dzieje… - zaciął się i nie dokończył zdania. - Hej, ale czy przybyliśmy z tego samego świata? W moim wybory wygrał Donald Trump. - wyartykułował myśl, która nagle przyszła mu do głowy.
Megan spojrzała na niego a na jej twarzy odmalował się udawany szok.
- To niemożliwe - potrząsnęła głową. Po chwili kąciki jej ust zaczęła drgać, a po kolejnej - śmiała się głośno. Napięcie schodziło . Nie zwariowała.
- To dlatego tak łatwo uwierzyć w ten. - śmiech Me’Ghan okazał się zaraźliwy.
- Dobrze wiedzieć, że nie jestem tu sama - powiedziała w końcu, klepiąc go po ramieniu. - Znaczy, wiem, że nie jestem, ale jesteś na raz stąd i stamtąd. - poczuła, że traci wątek. Przeszła więc do konkretów: - Myślę , że nie mamy dość czasu aby szukać innych. Maska nie będzie czekać. Raczej powinniśmy rozesłać wici, że tu jesteśmy i oni dotrą do nas. Z drugiej stron - nie jestem strategiem, tylko lekarzem, nie mam pojęcia, jak ta walka ma wyglądać .
- W takim razie walka
- zgodził się z Wachlarz i Me’Ghan, i krzywiąc się w uśmiechu dodał - Zrobimy tyle zamieszania, że znajdą nas choćby byli teraz na końcu świata.

Wachlarz milczał podczas tej wymiany zdań zerkając w kierunku Var Nar Vara i na nieporadne ruchy Triki chcącej ruszyć skrzydełkami.
- To już nie jest istotne skąd przybyliśmy bo światów jest wiele i pewnie przenikają się - zawyrokował - Teraz jesteśmy tam gdzie być powinniśmy, aż do kolejnego obrotu koła. Dla mnie najgorsza jest ta pustka w głowie. Pustka wspomnień choćby tych najboleśniejszych. Co do innych - ponownie przeniósł wzrok na Me’Ghan i Enocha - to Var Nar Var wysłał po nich swoich ludzi, więc jak będą mieli szczęście to wrócą albo podążają już w tą stronę. Teraz jednak Me’Ghan daj się uściskać bo jestem Ci dziewczyno dozgonnie wdzięczny - zbliżył się do niej rozkładając ramiona
- Masz też kilka niezapłaconych długów z przeszłości - przypomniała, obejmując go mocno. - Sylfidę dopiszę do listy. Nie wypłacisz się przez kolejne obroty koła, Wachlarz.
- Dobrze by było, żebym przypomniał sobie za co one były - wybuchnął śmiechem i zbliżył się do Enocha by i jego uściskać.
- Skoro nie pamiętasz, to dorzucę kilka więcej .
- Ludzie już o Tobie mówią Enochu ognisty.
- Wachlarz zwrócił się do drugiego mężczyzny - Czyżbyś tak szybko odzyskał swoje wspomnienia?
- Taaa…
- mruknął niechętnie po tym jak sam wyściskał kształtną Me’Ghan - wspomnienia wracają, szczególnie te bolesne. Naprawdę nie polecam. Okazało się, że zrobiłem wiele żeby znaleźć się w tym miejscu. - odtworzony przez pamięć widok rzucanych w ogień ciał wstrząsnął zimnym dreszczem. Nagle jego oczy się rozszerzyły i zapłonęły ogniem - Zbyt wiele, jeśli okaże się, że Maska wygra. Osobiście wbiję go na rożen - rzucił gniewnie.

- Lub ją - dopowiedziała Megan. - Ale Maska nie będzie walczyć osobiście.. rzuci swoich sojuszników. Nawet kiedy ich pokonamy czy uda nam się dotrzeć wprost do siedziby Maski? Czy podejmie się konfrontacji? Tyle już istnień poświęciłam, a Maska ciągle żyje - Megan ciągle targały wątpliwości. I poczucie winy.
- Porozmawiamy o tym w spokojniejszej chwili, o ile taka jeszcze nastanie. Najpierw zerknijmy na to co przybyło by przywitać się z ludem Nar - rzucił do swego Brata i Siostry
- Trikia? Ruszasz ze mną czy znaleźć Ci jakieś bezpieczne schronienie do czasu aż tutaj się nie uspokoi? - tym razem skupił całą swoją uwagę na Sylfidzie.
- Nie kłopotaj się o mnie - zaciągnęła lekko “z wieśniacka”. - Poradzem se.

- Dość gadania, idziemy bić niewiernych! – wykrzyknął Enoch.
Tobias skinął głową małej kobietce i ruszył w kierunku zagrożenia o którym już od dłuższego czasu trąbił róg. Megan - mimo wątpliwości – poszła z mężczyznami.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 30-05-2017 o 23:11.
kanna jest offline  
Stary 31-05-2017, 15:17   #155
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
„A może jednak trzeba było uciekać?” Natrętna myśl błąkała się po umyśle Arii. Po co w końcu zmieniać coś, co do tej pory działało? Może nie perfekcyjnie, może nie do końca dobrze, ale wystarczająco.

Teraz już na takie rozterki było odrobinę za późno, chociaż oczywiście umysł dziewczyny i tak podrzucał jej, co chwilę te próżne i zbędne dywagacje.

Taranis pomiędzy wymyślaniem tych kompletnie nieprzydatnych: może, gdyby oraz jeśli udało się jednak rozważyć w miarę logicznie swoje położenie.

Poszła za kompletnie nieznaną sobie osobą, do innej nieznanej sobie osoby i wylądowało w całkowicie obcym miejscu nie potrafiąc nawet określić jego przybliżonego położenia. Znała tylko nazwę: Gniazdo, która niewiele jej mówiła tak jak i imiona osób zamieszkujących ową siedzibę. Córa Jónsa, Jóns i Ravennevar brzmiały dla niej jak wymyślone imiona z jakiejś książki aż do czasu, kiedy kolejny przebłysk jej wspomnienia nakreślił jej nieco sytuację władcy Gniazda.

- Jóns zdradził! Jego oddziały wycofują się z pola walki. Molochy Dominatora zmasakrują nasze odwody. Musisz tam iść Burzowy Pomruku! Musisz wspomóc naszych żołnierzy! Inaczej już po nas!

No to pięknie. Wychodziło, że ten cały Jóns okazał się zdrajcą podczas ostatniej wojny i teraz albo chciał odkupić swoje winy albo dalej kontynuował poprzednią politykę i po prostu liczył na jej niepamięć.

- Mówiłaś coś, pani? – Zapytał ją Ravennevar.

- Ależ skądże. - Zaprzeczyła Aria - A coś słyszałeś?- Zapytała niewinnie. - Przez te przeciągi pewnie trudno wam się tutaj porozumiewać.- Dodała.

- Przeciągi? - Zapytał pozbawionym emocji tonem.

- Wiejący wiatr. – Dziewczyna rzuciła okiem w stronę lądowiska zastanawiając się czy dałaby radę zeskoczyć stąd na ziemię - Z resztą nieważne. – Dodała szybko - Rzeczywiście chciałabym odpocząć chwilę, jeśli to możliwe, ale najpierw mam jedno istotne pytanie. Za kogo mnie uważasz? To znaczy, kim myślisz, że jestem?

- Jesteś jedną z tych, co powróciły. Wieloświatowa. Jedna z Dziesiątki. Nie wiem jednak, która. Czy Niebieski Ptak, czy Szalona Dox, czy Burzowy Pomruk, czy Me’Ghan ze Wzgórza. Wiem jednak, że mój ojciec, Jóns, pozna twoją twarz. Był tam z Dziesiatką, w czasie, gdy upadał Dominator. Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje, o wielka pani?

Mimo pozornej służalczości słyszała w jego tonie jakąś fałszywą, niepokojącą nutkę.

- Zatem jeśli wiesz kim jestem to dlaczego nosisz ten miecz w mojej obecności?- Wskazała dłonią oręż mężczyzny, oręż, który z jakiegoś powodu przyprawiał ją o gęsią skórkę.

- Zawsze noszę broń. Jestem Rycerzem Gniazda. Moim zadaniem jest je chronić. Nie przed tobą, wielka pani, lecz przed wrogami, którzy tylko czekają na dogodny moment by zaatakować mego Ojca i moją rodzinę.

- Kim są ci wrogowie, których aż tak się lękacie, żeby we własnym domu ciągle nosić broń przy sobie? – Zapytała nawet niezbyt drwiąco.

- Ojciec ma wielu wrogów. Ale równie wielu sojuszników.

- Mogą nas tutaj zaatakować? Ci wrogowie? – Naciskała dalej.

- Tak.

- Twoja hmm siostra nie uprzedziła mnie o tym zagrożeniu.

- One nie mówią za wiele. To ojciec mówi za nie.

- Rozumiem. To gdzie w takim razie mogę odpocząć?

- Zaprowadzę cię…

Słowa mężczyzny zakończył dziwny ryk. Wrzask w jej głowie, niczym szaleńczy okrzyk bólu. Poniósł się echem po ścianach przechodząc w coś, co przypominało jękliwe rzężenie. Rycerz szedł jakby nigdy nic prowadząc ją w stronę jednego z przejść.

- Co to było?!!!! - Wykrzyknęła rozpaczliwie. - Co to byłoooo?!!!!!

Obrócił głowę w jej stronę i posłał jej dziwne spojrzenie.

- Co takiego?

- Nie słyszałeś tego głośnego ryku?

- Nic nie słyszałem.

Aria wzięła się w garść i poszła dalej za swoim przewodnikiem. W końcu i tak nie potrafiłaby powiedzieć skąd dokładnie pochodził ten ryk a do tego więcej się już nie powtórzył.

Szli, zatem dalej. Z terenu “lądowiska” z otwartą na przepaść ścianą wkroczyli w szeroki i bardzo wysoki korytarz. Przez dziury w suficie wpadał tutaj słoneczny blask tnąc mrok szerokimi smugami. Otwory wykonano w równomiernych odstępach tak, że Arii mogło się zdawać, że wkracza ze światła w cień.

Nagle naprzeciwko nich pojawiła się dziwaczna istota. Ni to kruk, ni nie wiadomo co. Stworzenie wydawało dziwaczne dźwięki, szeleszcząc piórami i bełkocząc coś niewyraźnie.

Wzbudzała w Arii odruch ucieczki, tym bardziej, kiedy dziewczyna pojęła, że istota mamrotała jej imię wymawiając je jak Ayy-ryyy-iyya.

Dziewczyna nie wytrzymała i zatrzymała się.

- Kto lub co to jest?! - Krzyknęła do Ravennevara.

- Prakruk - odpowiedział rycerz jakby wyjaśniał coś dziecku.

- Czego on chce?

- Niczego. To zwierzę. Chodźmy dalej. Twoja kwatera jest już niedaleko.

Aria spojrzała na przewodnika z niedowierzaniem. Miała wyminąć prakruka na bardzo wąskim korytarzu a już teraz jego kwaśny, mdlący odór prawie zwalał ją z nóg.

Przycisnęła plecy do ściany zaczęła przemieszczać się tak, aby obejść tego człowieko- ptaka jak najszerszym łukiem.

Kiedy już go prawie minęła to stwór nagle załopotał skrzydłami i rozsiewając wokół siebie ten przeraźliwy fetor przybliżył się do Arii próbując schwytać ją w swoje szponiska. Przerażona dziewczyna zobaczyła także kątem oka, że Ravennevar po prostu się odsunął nie zamierzając pomóc jej pozbyć się natręta.

- Poszedł! Sio! – Wrzasnęła na ptaszysko.

I spróbowała go złapać za nadgarstki, tuż za szponami tak żeby mu je unieruchomić i powstrzymać przed podrapaniem jej. Z jednej strony była wystraszona, ale z drugiej wściekła na Ravennevara i gotowa do zaciekłej obrony, do tego wiedziała, że jeśli uda jej się unieruchomić i złapać prakruka to ciśnie go prosto w tego pieprzonego Ravennevara.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 31-05-2017, 22:09   #156
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Połamcie kości!
Pokruszcie czaszki!
Niech pył porwie zimy wiatr!
Wyrwijcie serca!
Ogryźcie gnaty!
Niech mięso wrogów pójdzie w gar!
Wybijcie zęby!
Wyklujcie oczy!
Siekajcie! Szarpcie!
To nasz dar!

Nierówny chór fałszujących głosów wznosił się ponad maszerującą armią. Szarpacze szły, okute w żelazo, zielonokskórzy, dzicy i brutalni. Wyjąc, pod gradem ciosów nahajek Nadzorców. Opustoszały jaskinie. Groty. Pieczary. Podziemne tunele zapomnianych miast.

Dominator rzucił wszystkie rasy, wierne mu i bojące się go jak ognia, do wielkiej bitwy. A Dziesiątka prowadziła zbuntowane narody i rasy na bitwę, która miała trwać blisko dwa tygodnie niemal nieprzerwanie. Dwa tygodnie nieustającej rzezi, która pochłonęła ponad pięćdziesiąt milionów istnień. O ile dobrze policzono straty. Bo niewielu pozostało, którzy mogli i potrafili liczyć.


ENOCH OGNISTY, ME’GHAN ZE WZGÓRZA i TOBIAS GREYSON

Ruszyli w stronę grającego rogu. We trójkę. Czując dziwny strach i zarazem ekscytację. Połączenie emocji, które … było czymś normalnym przed bitwą.
Już kiedyś tak szli.

W swoich pancerzach. Ze swoją bronią. Z pełnią swych mocy. I z pozostałymi u boku.

Teraz było ich tylko troje. Bez broni. Bez pancerzy. Z mocą niczym pisklaki wyklute z jajek.

Ale nie byli sami.

Ze wszystkich stron dołączali do nich wojownicy z Ludu Nar.
Wszyscy niczym barbarzyńcy z mokrych snów miłośników mięśni, futer, stali, buzującego testosteronu. Jak modele z okładem gay-power-metalowych zespołów. Armia stereotypowych barbarzyńców przy których Conan zdawał się być ledwie oseskiem.

I Lud Nar maił jeszcze coś, czego nie miał nikt w całym Dominium. Nieśmiertelność.

Nie było ich wielu. Może tysiąc. Może odrobinę więcej, ale i tak była to siła, która musiała budzić respekt. Budzić grozę i strach. A ich trójka szła na przedzie.

Wspięli się na wzniesienie z którego zobaczyli wyżynę i szeregi wrogich sił wyłaniające się, niczym potop stali, futer, ostrzy i tarcz, z kilku wzgórz. Nad chaotycznymi szykami powiewały poszarpane łachmany. Pomiędzy rozkrzyczanym, chaotycznym morzem czapek, hełmów i łysych czaszek tu i ówdzie widać było wysokie na bez mała trzy metry istoty. Brązowoskóre, potężnie umięśnione, czterorękie.

Stojący tuż obok nich Var Nar Var zaczął się śmiać przyglądając schodzącym ze wzgórz wrogom. A jego śmiech był zaraźliwy.

- Co to ma być! – ryknął wódz Ludu Nar. – To ma być armia.

Szeregi wrogów były niczym rzeka. Zielonoskóre monstra musiały mieć przynajmniej dziesięciokrotną przewagę. A ciągle przybywało kolejnych.

- Szarpacze! – rechotał szaleńczo Var nar Var. – Żałosne! Gówno! Maska! Tylko na tyle cię stać.

I wtedy zobaczyli jak przez szeregi potworów przepełza długa na sześć-siedem metrów kobieta wąż. Na jej widok Var Nar Var przestał się śmiać.

- No. Trochę lepiej! Lamia!

Kobieta wąż ustawiła się na czele wrogiej hałastry a potem, nie zważając na nic, ruszyła dalej, w kierunku pozycji Ludu Nar. Kiedy była na tyle blisko mogli zobaczyć, że uzbrojona jest w potężny miecz dwuręczny. Miała brązowe włosy, podobnej barwy łuski na wężowym cielsku i dumną, zaciętą twarz.

- Nie lubię lami – powiedział Graw Nar Graw. – Nie zruchasz takiej!

Kilku wojowników Nar zaśmiało się obleśnie. Kobieta – wąż nie zwróciła na nich uwagi. Zatrzymała się jakieś pięćdziesiąt metrów od szeregów Ludu Nar.

- Nazywam się Sasisja – rzuciła lamia donośnym głosem. – I w imieniu Maski chciałabym zamienić kilka słów z Wieloświatowcami, których Var Nar Var próbuje wykorzystać w niesłusznej sprawie. Czy jest wśród was ktoś, kto odważy się na rozmowę?!

- Mam uciąć jej ten wyszczekany łeb? – Graw Nar Graw spojrzał wyczekująco na Enocha.

- Mówiła że nazywa się Ssij mi fiuta! – rzucił inny wojownik.

Kobieta wąż stała spokojna, niewzruszona i olbrzymia. W jakiś sposób Tobiasowi i Me’Ghan wydawała się … szlachetna. Enoch widział w niej potwora. Potwora, który drażnił swoją obecnością jego rozbuchane zmysły.

Sasisja czekała.

- Wypierdalaj z mojej ziemi! – ryknął Var Nar Var. – Albo pójdę i utnę ci ten gadzi łeb!

- Nie przyszłam tutaj by rozmawiać z tobą, Var Nar Varze. Więc się nie wtrącaj, z łaski swojej!

Kobieta nie okazywała strachu.


CELINE CENIS

Kiedy Celine wykrzyczała swoją propozycję przez chwilę, zdawało się, czas zatrzymał się w miejscu.

- Zgładzić Maskę? – zapytała istota.

- Musiałem jakoś ją zwabić – wyjaśnił Jóns.

Kłamał! Wyczuła to jakimś niepojętym zmysłem! Kłamał! Faktycznie zamierzał zgładzić Maskę! Czemu jednak zmienił zdanie?

Rozmyślił się? Zawiodła go decyzja Bjarnlaug? Zawiodła go Celinie? Jeszcze jakiś czas temu chciał rzucić wyzwanie władcy Dominium. Przejąć po nim schedę. Poprowadzić armie do boju przeciwko tyranowi uciskającemu ten świat.

Teraz jednak chciał oddać Masce Celin i rozkwitającą w niej powoli, niczym pasożyt, Bjarnlaug.

Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego.

- Kłamiesz, Jónsie – rzucił posłaniec Maski.

Najwyraźniej i on w jakiś sposób potrafił wyczuć fałsz. A może po prostu Władca Gniazda był tak kiepskim kłamcą?

- Zabierz je stąd i odejdź! – Jóns wybuchnął gniewem.

Rozłożył skrzydła, jak wściekły anioł. Jego oczy zapłonęły czernią, jakby wydobywał się z nich gęsty, smolisty i posłuszny woli władcy dym.

- Zabierz je stąd, nim spotkają się z tą trzecią! Wiesz, co wtedy może się wydarzyć.

- Katalizacja. Wiem.

- Chcesz tego? Tutaj? Zapanujesz nad tym?

Stworzenie Maski zawahało się. Potem skierowało ku Celine swoje szponiaste, cieniste odnóża.

- Chodź, Celine Ren’Wave. Maska czeka. Chce rozmowy.


ARIA TARANIS

Chwyciła prakruka za wyciągnięte w jej stronę szponiaste łapska i unieruchomiła. Bez najmniejszego trudu. Z siłą, która zdumiała ją samą i chyba połamała odnóża tej dziwacznej kreaturze. Z dzioba stworzenia wyrwał się skrzek, który rozbrzmiał w uszach Arii niczym ….

… błysk …

Znów widziała pole bitwy. Jak podczas ataku na zamek.

Tym razem jednak widziała siebie. W rękach miała miecz. Długi, bez wątpienia ciężki, którym jednak wymachiwała jakby był z plastyku. Po pięknie wyprofilowanym ostrzu skakały błyskawice. Cięła trafiając jakiegoś opancerzonego niczym czołg wroga i ten… rozbryznął się na kawałki!

… błysk …

Znów była na korytarzu w Gnieździe. Ciskając prakrukiem w stronę Ravennevara. Ciało skrzydlatej kreatury uderza w zbroję rycerza Gniazda. Aria słyszy kolejny bolesny skrzek. Widzi, jak siła uderzenia łamie ciało prakruka, jak lecą pióra i blade kości przebijają od środka skórę w fontannach krwi. Zdumiona widzi, jak siła rzutu ciska opancerzonym wojownikiem na dobre dziesięć kroków w tył i jak ten pada, przygnieciony ciężarem żałośnie pojękującego prakruka.

Zdumiona unosi dłonie w górę i widzi… błyskawice przeskakujące pod skórą, między palcami. Czuje, jak włosy stają jej dęba na głowie, wznoszone czymś, co musi być polem elektrostatycznym.

… błysk …

- Burzowy Pomruk! – słyszy czyjś krzyk niosący się nad polem bitwy.

I widzi. Biały sztandar. Szeregi jasnoskórych i jasnookich ludzi Świateł w swoich perłowych pancerzach. Teraz już nie tak pięknych i czystych, lecz pociętych, podziurawionych, pokrytych krwią i posoką.

Celine Ren’Wave ma kłopoty! Czysta Fala ma kłopoty!

Aria czuje to! Burzowy Pomruk czuje to!

Szyk się chwieje. Ludzie Świateł giną. Zalewa ich potop pokracznych, garbatych, pokrytych łuską stworzeń.

… błysk …

Aria stoi na korytarzu. Ravennevar próbuje się wygramolić spod ciała. Dłonie wypełnia energia błyskawic. A ona… Ona czuje się … dziwnie….

Jakby była sobą…. Jakby była nie sobą….

Jak ptak w klatce, gotów rozłożyć skrzydła…. Ale najpierw musiałoby nie być krat.

…błysk …

Mężczyzna o brodatej twarzy. Nóż w ręku. I dziewczyna przed nim, związana i bezbronna. Jej twarz! Aria zna ją! To Niebieski Ptak. Mężczyznę też zna. Ale nie potrafi sobie przypomnieć imienia.

Trzy postacie stoją na linii walki. Znów wojna. Bitwa. Lecz ta jeszcze się nie zaczęła. Po jednej stronie trójka jej znajomych. Tak. Poznaje te twarze i imiona. Szczupły Wachlarz, który miał wielkie, wrażliwe serce. Serce, które Megalit wyszarpał z ciała pazurami. Pamięta to! Widziała! Była przy tym. Jak potężny Megalit, czterorękie monstrum zrodzone przez magię Dominatora, wyrwał dziurę w ciele Wachlarza. Musiała go składać przez dwie godziny nim wrócił do życia. Pamięta!

I druga twarz. Kobieta. To Me’Ghan ze Wzgórza. Ona poświeciła siebie i swój lud, by móc… nie pamięta co. I obok tej dwójki, Enoch – schwytany w pułapkę ciała smok. Zionący ogniem dzikus o szczerym sercu. Jej przyjaciel. Pamięta.

I kolejny mężczyzna. Na tronie, pokryty cierniami, niski i silny. Kent od Ostrzy. Kent od Miecza. Najlepszy wojownik Wieloświata. I kolejna twarz. Martwa. Pozbawiona życia. Zduszona korzeniami jakiś drzew. Twarz gryziona przez pająki wielkości krabów. Kąsana przez robale o setkach nóg. Drążona przez robactwo o formach tak obrzydliwych, że aż trzeba zamknąć oczy. Och! Szalona Dox. Czemu, ach czemu, dałaś się objąć temu koszmarowi? To była ona.

Ale gdzie jest Celine? Czemu ją woła? Czemu wzywa pomocy, mimo że może nawet nie zdaje sobie z tego sprawy? Gdzie jest Ren’Wave!?

Aria widzi latające pod sufitem, spanikowane kruki i mężczyznę z czarnymi skrzydłami na plecach i czarnym dymem unoszącym się mu z oczu i nozdrzy. Jakby płonął od środka!

Ale gdzie jest Celine!

… błysk ….

Blisko. Tuż obok. Łzy w oczach Arii utrudniają widzenie. Czemu płacze? Nie ma pojęcia ale nie potrafi nad tym zapanować.

Czuje, że jest potrzebna i ważna, ale … do licha ciężkiego … nie ma pojęcia co miałaby zrobić i dlaczego to co się dzieje, dzieje się.

Czuje się zagubiona. Przytłoczona szaleństwem wizji przetaczającym się po jej głowie.
 
Armiel jest offline  
Stary 01-06-2017, 14:47   #157
Adi
Keelah Se'lai
 
Adi's Avatar
 
Reputacja: 1 Adi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputację
-Phi - prychnęła przez nos Amerykanka na słowa Jónsa o zwabieniu jej do Gniazda.
-Tak, zgładzić Maskę, ciemnoto! - uniosła się dziewczyna krzyżując ręce pod biustem i krążyła wokół córek Jónsa wpatrując się w oblicze posłańca Maski. Po jaką cholerę Jóns chciał oddać Celine Masce? Tego nie wiedziała, kolejna rzecz, której nie wiedziała podczas tej wędrówki.

Oho to się rozumiemy - pomyślała Ren’Wave i uśmiechnęła się zadziornie przenosząc wzrok z pokraki na anioła.
-Nie pozwól mu na to, nie pozwól się szantażować - powiedziała stanowczo, niemal rozkazująco w stronę posłańca Maski. Amerykanka nie chciała ani na krok się stąd ruszać.

Kata….co? - przez myśl przeszło dziewczynie. Nie rozumiała tego słowa. Przyspieszyć co z czym? A raczej kogo z kim?
-Daruj sobie. Twoja Maska to nie jest mój problem - powiedziała Celine dodając -Jak Maska chce ze mną pogadać to niech sam tu przyjdzie. Ja chętnie poczekam, a co - rzekła blondynka wlepiwszy swoje brązowe oczyska w trupioblade oczy stworzenia Maski.
 
__________________
I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many.
Discord: Adi#1036

Ostatnio edytowane przez Adi : 01-06-2017 o 14:49. Powód: Drobna korekta
Adi jest offline  
Stary 09-06-2017, 19:53   #158
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
post pisany wraz z Kanną, Cyjankiem oraz Armielem

Wachlarz starał się. Tak cholernie starał się zachować powagę w tej trudnej sytuacji. Kiedy morze pokracznych sług maski, tych większych i tych mniejszych “wylewało się” zza wzgórz.

Nie był jednak w stanie.

Lud Nar oprócz swojej góry mięśni, oprócz swojej nieśmiertelności miał coś jeszcze.

Poczucie humoru niezależnie od okoliczności.

Wachlarz nie wybuchnął śmiechem, broniąc się przed tym ostatkiem sił. Jednakże uśmiech nie był w stanie zniknąć z jego twarzy. Sytuacja wyglądała na tragiczną albo przynajmniej na beznadziejną a jednak lud Nar dodawał sobie odwagi humorem.

Zaraźliwym.

- Chyba powinniśmy z nią pogadać? Może kolejna sala wspomnień w mojej głowie stanie dla mnie otworem? I może dowiemy się gdzie jest Maska? - mówił na tyle cicho by słyszeli go jedynie stojący obok niego Wieloświatowcy.

Megan nie było do śmiechu, czuła się raczej przytłoczona. Za to Me’Ghan podzielała rozbawienie Wachlarza.

- Maska cienko przędzie - parsknęła. - chętnie posłucham, jak jego poplecznicy błagają o litość Bo w jakim innym celu ona by chciała z nami rozmawiać?

- Pewnie by dać nam szansę się poddać… Enoch? - Tobias spojrzał pytająco na stojącego obok niego mężczyznę.

- Gra na czas! - warknął Enoch - Ta jebana glizda chce odwrócić naszą uwagę. - Sasisji się do doskonale udawało. Ta część Enocha, która wciąż była Adamem, zaczynała czuć się bardzo niekomfortowo na widok ogromnej rzeszy nadciągających wrogów. W takiej sytuacji zawsze wolał dokonać taktycznego odwrotu, by móc poszukać szczęścia kiedy indziej. Jednak już nie był tylko Adamem. Enoch, człowiek ludu Nar i miłośnik podpalania, drżał z ekscytacji. Nadciągała walka i to cholernie dobra. A widok nagini zaczął budzić w nim pozytywne emocje. Chciał jej dojebać aż jej nogi z dupy wylazą.
- Albo atak, albo odwrót. - wrzasnął pobudzony rozpalającym się ogniem. - Tak czy inaczej będę was osłaniał.

- Daj nam chwilę na rozmowę z nią - stwierdził jednak drugi z trójki Wieloświatowców nie podzielający emocji, którymi targał się jego brat - Zaryzykujemy. Jakby coś się jednak złego działo, nie wahaj się ani chwili. Chodź Me’Ghan zabawimy się w Harrego Pottera - klepnął przyjacielsko Enocha w ramię i ruszył w kierunku kobiety węża.

Lamia czekała cierpliwie. Spokojna. Zimna.
Kiedy podchodzili bliżej na wzgórzach ustawiały się kolejne szeregi wrogów. Mrowie dziwacznych istot pod jeszcze dziwniejszymi sztandarami.
Na widok emisariuszy skłoniła się lekko z wyraźnym szacunkiem.

- Maska przesyłą pozdrwienia i zaprasza do Cytadeli -rozpoczęła - Nie musimy znów rozpoczynać wojny w Dominium. To słowa Maski które miałam wam przekazać, o Wieloświatowi.

Megan wymieniła spojrzenie z Wachlarzem.

- Jestem gotowa na spotkanie - zadeklarowała. - Na neutralnym terenie.

- Dzielimy na 11 części - pomimo kotłującej się w nim złości Enoch roześmiał się głośno. - Po jednej dla każdego! Takie są nasze warunki. Inaczej możecie się poddać!

- Spotkanie z Maską? - Lamia pochyliłą głowę przed Me’Ghan ignorując wypowiedź Enocha. - Gdzie twoim zdaniem byłby neutralny grunt?

Wachlarz podczas tej wymiany zdań milczał obserwując kobietę-węża. Igrali z niebezpieczeństwem mając przebudzone wspomnienia jedynie w niewielkiej ich części. Ich zagrywki dyplomatyczne zatem turlały się na krawędzie tej sztuki.

Milczał, dał mówić Me’Ghan.

Megan zastanowiła się. Pamiętała dużo, ale nie wszystko. Wzgórze? Jaskinia duchów?

- Var Nar Var zdecyduje - powiedziała.

- Nie - odpowiedziała kobieta-wąż szybko i zdecydowanie. - Var Nar Var jest zaprzysięgłym wrogiem Maski. Wy nie. To bardzo wiele zmienia. Var Nar Varowi nie można ufać. Wam, można. Więc wy wybierajcie miejsce spotkania.

- Musimy się więc naradzić - odwróciła się w stronę swoich towarzyszy.

- Negocjacje zaczęły się już dawno. - Enoch czuł coraz większy niepokój związany z przedłużającym się gadaniem. - Zaraz jak się tylko tu pojawiłem wyszły mi na powitanie sługusy Maski. - Potrząsnął toporem podsuwając go Me’Ghan pod oczy - To właśnie argumenty jakich użyły w rozmowie. Uwierzcie, nie było łatwo je obalić.

Tobias przypomniał sobie swojego Łowczego, jaki został przysłany by pochwycić i jego. Pamiętał też Panią Liści i Traw i jej las. Nadal jednak milczał lustrując sylwetkę kobiety stojącej na przeciwko nich. Szukał za mgłą wspomnień jej sylwetki i zdania, które wyrobił sobie o niej a które zapomniał. To co pamiętał z życia Tobiasa mówiło mu, że wężom przypisuje się kłam, zdradę. Nie wiedział jednak co myśleć o takiej istocie w tym świecie światów.

Nie przypomniał sobie jednak nic a jednym złym czy niewłaściwym słowem mogli przegrać wszystko.

- To Maska rozpoczęła ten atak Sasisja - odezwał się jednak w końcu bo poczuł, że trzeba dowiedzieć się trochę więcej - To ona wysłała Łowców po nas. Co się zatem stało, że teraz wysyła Ciebie z zaproszeniem w asyście tylu tysięcy? Tak wyglądają Emisariusze w jej wykonaniu? To jest dobra wola? Czy może otrzymałaś nakaz ataku gdybyśmy odmówili albo po prostu zniknęli z Tobą za horyzontem w drodze do Cytadeli? - lustrował jej oblicze, jakże trudne do wyczytania.

- Var Nar Var już od dłuższego czasu stanowi … - zawahała się szukając najwyraźniej odpowiedniego słowa. - Jest agresywnym, aroganckim, nie próbującym negocjacji człowiekiem. Obwinia Maskę za coś, co sam zrobił. Przypisuje grzechy, których nie popełniła. Wiedząc, że może nie chcieć wypuścić was z rąk, że może próbować oszukać swoimi fałszywymi przekonaniami zakłamanej rzeczywistości wysłał tę armię jako bezpieczeństwo. Wasze bezpieczeństwo.

- Wiesz przecież, że walczyłem ramię w ramię z ludem Nar - kontynuował kowersację Wachlarz - Skąd zatem podejrzenie, że jestem ich niewolnikiem? Tańczyliśmy wspólnie we krwi naszych wrogów. Daj mi coś na zachętę Sasisja, coś co mnie przekona. Zaproszenie to za mało - starał się mówić pewnie, bez lęku. jakby w pełni zaakceptował to kim był tutaj. To kim był i kim będzie.

- Twierdzisz, że to Var Nar Var kazał mnie zaatakować? - Enoch miał dość próżnego gadania. - Dobrze wiem, czyj fetor wyczułem we krwi minotaura! - W tej chwili wiedział, że ta cała rozmowa to tylko gra na czas, a oni tracili cenne sekundy.
- Róbcie co chcecie - skinął głową w kierunku Me’Ghan i Wachlarza. - Mnie dłużej nie będzie zwodzić. - Nie oglądając się więcej pobiegł w kierunku swoich ludzi.

Najgorsze było to, że Sasisja mogła mówić prawdę. Z tego co Enoch wiedział o Var Nar Varze, ten był gotów do wszystkiego i niejedno już zrobił. Nie miało to teraz żadnego znaczenia. Maska nie była w stanie udowodnić swojej dobrej woli, jak i złej Vara. Dopóki nie przekona się na własnej skórze, wszystko to tylko czcze gadanie. Skoro już wybrał jedną stronę, to nie było sensu już jej zmieniać. A jeśli zginie? Cóż. ponoć był nieśmiertelny.

- Niech sobie negocjują - z krzywym uśmiechem odezwał się do Vara. - Ja będę się bić. Im szybciej uderzymy tym lepiej.

Var Nar Var zerknął na Enoch i skinął głową z ponurą determinacją wypisaną na twarzy. Uniósł rękę i wykonał nią krótki, gwałtowny obrót z palcem wskazującym skierowanym w górę. Gest ten jak zauważył Enoch, podchwycili inni wojownicy z Ludu Nar i sygnał, bo to musiał być sygnał, rozszedł się między barbarzyńcami.

Megan zblizyła się do Wachlarza.
- Konforntacja z Maską może być dla nas korzystna - powiedziała cicho. - Masz pomysł na miejsce

- Negocjacje zostały zerwane Me’Ghan - popatrzył za Enochem - Teraz nadszedł czas zabijania i umierania. Nie powinniśmy się rozdzielać. Czasami... też bym chciał tak reagować emocjami jak Enoch… Do zobaczenia Sasisja. Chodźmy - rzucił na końcu już do Megan.

Kobieta pokręciła głową z rezygnacją, ale poszła za nim. Lawina ruszyła. Nie była już w stanie jej zatrzymać. Może nigdy nie było na to szansy?

Tym razem tak pisała się historia tej trójki.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 09-06-2017 o 19:55. Powód: Dodałem tytuł
Sam_u_raju jest offline  
Stary 12-06-2017, 00:17   #159
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Tak zagubiona jeszcze nie czuła się nigdy. Nawet wtedy, kiedy przybyła po raz pierwszy do tego miejsca. A teraz pomieszały jej się czasy i miejsca, nie wiedziała już czy zdarzenia rozgrywające się przed jej oczami miały miejsce w przeszłości czy teraźniejszości. Nie wiedziała, kim były Celine Czysta Fala i Niebieski Ptak a jednocześnie znała je. Nie wiedziała czy potrzebowały jej pomocy w tym właśnie momencie czy też może w chwili, która miała miejsce w odległej przeszłości. Nie wiedziała już jak brzmiało jej imię.

Burzowy Pomruk.

Tak!

Nie!

Aria Taranis.

Nie!

Tak!

Najchętniej uciekłaby stąd i schowała się w jakimś małym ciemnym miejscu dopóki to wszystko by nie odeszło i się nie skończyło. Nie mogła jednak tak zrobić, i to nie tylko dlatego, że być może ktoś liczył na jej pomoc, ale też z bardziej prozaicznego powodu. Po prostu nie wiedziałaby jak stąd uciec.

Uchwyciła się, zatem jednej jedynej rzeczy, którą jak jej się zdawało zrozumiała.

Była jak ptak w klatce, gotowa rozłożyć skrzydła, lecz najpierw musiałaby pozbyć się krat.

Wtedy być może mogłaby uciec lub zobaczyć i zrozumieć więcej, a potem ruszyć na ratunek. Tylko jak pozbyć się tych krat? No jak?

Czy wykorzystać moc błyskawic czy też swoją ponadprzeciętną siłę? Tylko czy błyskawice poradzą sobie z grubymi murami twierdzy? Raczej nie. A zatem wybór musiał paść na siłę. Rozejrzała się dookoła próbując zorientować się w przestrzeni. W pewnym momencie miała w rękach miecz, ale to musiało być jakieś wspomnienie z zamierzchłej przeszłości. Teraz ręce były puste, przepełniała je tylko elektrostatyczna siła. Musiała znaleźć coś, co by się nadawało. Nie miecz, lepiej jakiś młot lub inne obuchowe narzędzie. Zaczęła szukać w wielkim pośpiechu.

Nie było tutaj jednak niczego, co mogłoby się nadawać. Poza murami Gniazda, pancerzem kruczego rycerza, jego mieczem i prakrukiem z połamanym, broczącym krwią ciałem i krukami wrzeszczącymi nad jej głową nie było tutaj niczego więcej. Nikt więcej się też nie pojawił a obalony Ravennevar nie mógł wstać o własnych siłach. Być może jemu też zgruchotała kości.

Patrząc dalej w głąb twierdzy widziała za to więcej korytarzy, więc wybrała jeden z nich, na chybił trafił. Pobiegła tym położonym najbardziej na prawo w poszukiwaniu wyjścia lub czegoś, czym mogłaby sobie to wyjście zrobić.

Korytarz był na tyle szeroki, że mogłoby nim przejść obok siebie nawet kilku ludzi. I na tyle wysoki, że wszechobecne kruki mogły sobie latać swobodnie. Po obu stronach, w regularnych odstępach, wykuto w nim przejścia do jakiś innych korytarzy lub pomieszczeń. Kiedy Aria znalazła się przy pierwszym takim przejściu zauważyła, że było to wejście do jakiejś komnaty. Na tyle jasnej, iż od razu dostrzegła kilkanaście piętrowych łóżek, stojak z pancerzami ze skóry, mieczami i tarczami. Wszystko to wskazywało na jakieś koszary.

Nie było to najlepsze znalezisko, ale też nie najgorsze. Przynajmniej mogła się tutaj w coś uzbroić. Przeszukała stojak z bronią. Szukała czegoś o największej sile burzącej.

Niestety broń była identyczna, tylko długie na metr klingi miecze. Lepsze to jednak niż nic wobec tego chwyciła pierwszy z brzegu miecz do dłoni a drobne wyładowania z jej ręki od razu przepełzły częściowo na ostrze. Wyglądało to lepiej niż działało, bo niestety, kiedy dziewczyna spróbowała wycelować w coś i strzelić z błyskawicy nic takiego się nie stało. Westchnęła ciężko i zawróciła. Tutaj niczego więcej by już nie znalazła. Czas było wypróbować kolejny z korytarzy. Miecz jednak na wszelki wypadek zatrzymała.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 12-06-2017, 17:10   #160
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Tak wiele krwi. Umęczony świat pośród Wieloświatów. Niektórzy mówią, że to co dzieje się w Dominium kładzie się cieniem na innych planach, na innych płaszczyznach. Każda śmierć, każdy gwałt, każdy zły uczynek. Inni twierdzą wręcz przeciwnie. Że to Dominium przyjmuje echa tego, co dzieje się na innych światach z którym połączone jest niewidzialnymi więzami. Że Dominium jest niczym rynsztok, do którego spływają wszelkie brudy innych światów. Jest kloaką Wieloświatów. Przyciąga to, co najgorsze. I czyni z tego jeszcze większą obrzydliwość.

Takim już jest miejscem to Dominium. Dominium Zniszczenia.

ENOCH OGNISTY, ME’GHAN ZE WZGÓRZA i TOBIAS GREYSON

To były krótkie pertraktacje. Ale tak to już jest, gdy naprzeciwko siebie staną dawni wrogowie. Gdy do głosu przejdzie nieprzejednana nienawiść podsycana przez stulecia przemocy i wojen.

To pasowało jednak Ludowi Nar. Wojna. Zrodzili się ognia i w ogniu przypieczętowali swój los. Stal i okrucieństwo bitewnego pola było tym, co przemawiało do nich najlepiej.

Przez szereg wojowników przeszedł szmer. Zadudniły miecze walące o tarcze. Z ust wyrwał się przeraźliwy okrzyk, który niczym grzmot przetoczył się po okolicy. Uderzył w szeregi wrogów i zapewne zasiał w nich ziarno strachu. W każdym by zasiał.

Enoch czuł, jak skóra na nim płonie, jak w żyłach płynie nie krew, lecz płynna magma. Ci, którzy spojrzeli w jego oblicze widzieli ogień w oczach i widzieli płomienie ognia obejmujące włosy, wylewające się z ust. Enoch urósł. Wyraźnie nabierając masy i wysokości, wzrostem dorównywał już Var Nar Varowi. Twarz Wieloświatowca pokryła twarda, gadzia łuska przyjmując jakąś pośrednią formę między pyskiem jaszczura a obliczem człowieka. Nie przeszkadzało to mu. Miecz w rękach też był płonącą klingą zrodzoną z rozsadzającej go wściekłości.

Me’Ghan też poczuła zmianę. Na jej czole otworzyło się trzecie oko, rozświetlone luminą. Topór w ręku kobiety płonął dziwaczną światło-mgłą. Była spokojna. Dziwnie spokojna. Gotowa, by ruszyć w wir walki.

I w końcu Tobias. Nieco zagubiony. Ktoś wcisnął mu w dłoń długi, szeroki miecz pokryty zawiłymi ozdobami Ludu Nar. Czuł się tak zwyczajnie gdy patrzył na swoich towarzyszy – Me’Ghan i Enocha. Taki … szary, nijaki, słaby.

Var Nar Var ryknął dziko i Lud Nar ruszył do walki. Bez większej strategii. Po prostu lawina ciał, ostrzy, pancerzy i tarcz pędząca na spotkanie zielonoskórych kreatur zakutych w pancerze, z bronią w rękach i gotowych zabijać.

CELINE „CZYSTA FALA”

Stworzenie oddało spojrzenie i … zawahało się. Po raz pierwszy Celine poczuła w nim jakąś lukę. Cień słabości. Jakby jej słowa znalazły słaby punkt.

Jóns też milczał. Zmrużywszy oczy wpatrywał się to w posłańca Maski, to w Celine jakby wahał się, co ma zrobić. Jego Córy wyczul chyba tę słabość bo miecze w ich dłoniach lekko drżały.

Wszystko wydawało się napięte, jak tuż przed burzą. Albo przed bitwą.

I w tym momencie jeden z kruków wirujących w dzikim tańcu pod sklepieniem wrzasnął przejmująco.

- Krew!
- Wojna! – kolejny podchwycił pierwszy okrzyk.
- Bitwa!
- Lud Nar walczy z Maską!
- Siostry zabite!
- Zginęły!
- Lud Var już wie!

Żałobne skrzeczenie rozbrzmiało pod dachem. Na Celine spadło pióro. Czarne krucze pióro. Dotknęło jej włosów i wtedy to poczuła. Dreszcz przebiegający przez jej trzewia.

Czuła … moc. Tak można było to określić. Wiedziała, że mogłaby teraz zmienić się w kruka. Poszybować pomiędzy inne kruki i odlecieć dokądkolwiek by zechciała.

- Wiedzą o twojej zdradzie, Władco Gniazda – powiedział posłaniec Maski.

- Bierz ją – Jóns był przyparty do muru i tak zadziałał. – Powiedz Masce, że zaczęła się wojna a ja, tym razem, będę stał u boku prawdziwego władcy Dominium.

Ciemne oczy spojrzały na Celine. Beznamiętnie i bezdusznie.


KENT OD OSTRZY

Otworzył oczy spoglądając na pokryte cierniami ciało. Nie czuł bólu. Nie czuł strachu. Nie czuł niczego. Spoglądał na bezpłciową istotę – wierną służkę czy też służącego, nie miało to znaczenia czym jest. Wiedział, że Sopor go nie zdradzi. Że poprowadzi go do jego Ostrze. Pozwoli odzyskać Luminę.

Ciernie wokół tronu poruszyły się, zatańczyły, splotły tworząc nad nim kopułę dachu. Z ostrych kolców skapywała krew. Padała na ciało Kenta wsiąkając w skórę. Kolce powoli zmieniały barwę. Z brązowo-czarnej na szkarłatną.

Kent poczuł, że coś dzieje się z jego zębami. Że z normalnych kości robią się również kolczastymi cierniami. Ostrzami.

Spojrzał na Sopor. Powoli odzyskiwał kontrolę nad tym co się działo z jego ciałem. Mógł skryć kolce pod miękką tkanką. Znów stać się … zwyczajnym. Podatnym na zranienia.


ENOCH OGNISTY

Biegł w pierwszym szeregu mając przy sobie towarzyszy broni. Ryczał wściekle, wypluwając z siebie jęzory ognia, które paliły wrogów, robiły dziury w ich szykach a on – olbrzym zniszczenia – rzucał się w te szczeliny rąbiąc i tłukąc. Każdy cios był zabójczy, precyzyjny, morderczy. Przecinał pancerze, jakby były z papieru. Rozcinał ciała, jakby były z miękkiej gliny. Kruszył kości jak patyki, a czaszki jak skorupy jajek.

To był jego żywioł! Czuł to! Był panem bitewnego pola. Zwiastunem śmierci. Ognistym chaosem, który przetaczał się po wrogach jak demon zniszczenia.
Owszem, otrzymał kilka ran, które jednak w niczym mu nie przeszkadzały. Mordował z furią, a przed oczami miał tylko ogień.

Czasami, z rykiem, dawał mu się z siebie wyrwać i wtedy spopielał kolejnych Szarpaczy stapiając ciało z pancerzem, paląc mięso na popiół.

Aż w końcu wróg poszedł w rozsypkę i niedobitki w popłochu uciekały do swoich nor.
Nie było sensu ich ścigać.


ME’GHAN ZE WZGÓRZA


Wiedziała co ma robić. Smukła i szybka, zwinna niczym sama śmierć, wirowała pośród wrogów powalając ich swoim toporem. Jej trzecie oko uwolniło kilka świetlistych postaci, które niczym jej jaskrawe bliźniaczki wirowały wokół niej, tnąc i mordując.

W odróżnieniu od Enocha, który był ogniem zniszczenia ona była lancetem skalpela. Ruszała tam, gdzie opór wydawał się być najsilniejszy i rozcinała go bez cienia litości, nie dziwiąc się swoim czynom, jak lekarz wycinający ognisko choroby z ciała.

Z jej ręki zginął wódz jednego z klanów Szarpaczy, a ona nawet nie zwolniła morderczego tańca.
Wachlarz miał rację. Skończył się czas pokoju. I zaczął czas wojny. A na tym – ku swojemu zdumieniu – znała się doskonale.

Powaliła kilku czterorękich olbrzymów otoczona poświatą, która chroniła ją przed ciosami i wrogimi ostrzami.

Wokół niej ginęli wrogowie i wojownicy z Ludu Nar. Ci pierwsi na zawsze. Ci drudzy po chwili podnosili się ze zbrukanej posoką ziemi i ruszali dalej do walki. Nieśmiertelni. Nie do zatrzymania.

Aż w końcu wygrali. Złamali opór wroga i zmusili do panicznej ucieczki.

Maska dostał to co chciał. Czuła to. Wiedział, że straci te sługi i wcale go to nie obchodziło. Obchodzili go tylko oni. A teraz już wiedział, że Me’Ghan i Enoch już tutaj są i ze odzyskali większość swoich mocy. Tylko nie pamięć.

TOBIAS GREYSON

To było jakieś szaleństwo. Ale Tobias poddał się mu, jak ryczący i wałczący wokół niego wojownicy z Ludu Nar. Zderzyli się z linią wroga. Wdarli w jego szeregi. On również. W przypływie dzikiej siły rąbał i ciął podarowanym mieczem. Trafiał wrogów i odskakiwał. Zaskoczony swoją zwinnością i siłą.

Obok walczyli inni. Wprawnie i skutecznie powalając wrogów. Ale i im się obrywało. Niekiedy ostrze wrogiego oręża przecinało ciało któregoś z jego sojuszników lub rozrąbywało czaszkę i następny wojownik padał na ziemię.

I wtedy właśnie Tobias dostrzegł coś przerażającego. Nawet roztrzaskana czaszka nie powstrzymywała Ludu Nar. Wojownik padał martwy, by po chwili poderwać się z ziemi, pochwycić oręż i ruszyć na wrogów.

Wokół nich leżały tylko sługi Maski. Nawet śmiertelna rana nie powstrzymywała wojowników Ludu Nar.

Cios przyszedł znienacka. Zadany przez któregoś z zielonoskórych wojowników Maski, które Lud Nar zwał Szarpaczami.

Przebił ciało Tobiasa, kiedy ten odskakiwał przed innym atakiem. Cios zadany przez sługę Maski był potężny. Rozrąbał ciało, pogruchotał żebra i przeciął płuco Tobiasa.

Ból był potworny. Wieloświatowiec upadł na ziemię, dwóch wojowników z Ludu Nar odciągnęło go w tył, a potem porzuciło na zasłanej trupami wrogów ziemi i pobiegło dalej, wyjąc w szale zniszczenia.

Tobias zamknął oczy i ujrzał nad sobą twarz kobiety.

Znał tę twarz. Te jasne włosy. Zielone oczy. Tańczące w nich ogniki sympatii. Znał to imię. Miał je na końcu języka. Ale nie zdołał go wymówić. Plunął krwią i odleciał w ciemność.

Nie słyszał już, jak nad polem walki wznosi się tryumfalny okrzyk zwycięstwa. Lud Nar zwyciężył. A jedyną ofiarą bitwy po ich stronie był on. Tbias Greyson. Akrobata i cyrkowiec.


LIDIA HRYSZCZENKO


Lidia skrzywiła się, kiedy jego ślina na nią pryskała. Oddychała ciężko, starała się zachować spokój, ale gdy już w normalnych warunkach miewała problemy związane z nerwicą, to teraz tym łatwiej nie było - czuła, że się poci, jest cała mokra ze strachu. Już związanie nie było potrzebne do kłopotów związanych ze złapaniem oddechu. Przez moment miała nawet wrażenie, że zemdleje, bo kręciło się w głowie. Potrząsnęła głową, żeby to wrażenie odegnać.
Spojrzała na wiśniowy nóż i przez chwilę się zastanawiała, starając nie wybuchnąć krzykiem czy płaczem. Niemniej strach utrudniał procesy myślowe, zamiast pomysłu w głowie jawiła się tylko zimna pustka. Póki co jedynym pomysłem wydawało się “przebudzenie płomienia”, tyle że niekoniecznie takiego, jakiego sama by sobie życzyła.

Wzięła parę wdechów-wydechów, po czym powiedziała cichym głosem:
- Od… wyjaśnienia czego ode mnie chcesz.
- Prawdy - powiedział wyraźnie napawając się chwilą.

Lidia zaś nie napawała się chwilą. Była skrępowana, i to w wielu znaczeniach tego słowa. Ten cały “płomień” jakoś się wcale nie zjawiał, chyba że chodziło o wściekłość i nienawiść. Pierwsze - faktycznie była zła, ale bardziej przestraszona. Drugie - tutaj lista przedłużała się co jakiś czas, ale nieustannie. Szymon został jej właśnie nowym elementem, który miał nawet szansę wyprzeć Maskę, a w tym momencie ostro konkurował z Nią i tym pionkiem Arraniz - nieważne jak mu było, nie był wart ani krzty uwagi.

- Odnośnie?
- Co tak naprawdę zamierzasz!?

Znów lakoniczna odpowiedź, lecz nie ona była najgorsza. Szymon był nieobliczalny i niebezpieczny, w dodatku Lidia nadal nie mogła się uwolnić i nie wyglądało na to, że będzie w stanie sama tego dokonać.

Torba leżała kawałek dalej w pobliżu szaleńca, lecz i to nic jej nie dawało. Gdyby wiedziała, że tak się skończy wyprawa do Domu Pielgrzymów, to by się tam nie udawała.

Co zamierzała? Płakać? Nie chciała dawać mu radochy. Drzeć mordę? To byłoby lepsze, ale równie dobrze mogłaby poprosić Szymona, by ją dziabnął tym nożem, bo wcale nie było jasne, że ratunek przyjdzie. Wzięła z trudem następny wdech. Pomysł dalej się jej nie klarował i bez wydatnej pomocy dobrego ziomka wieloświatowca. Chyba będzie musiała improwizować.
- Chodzi ci o to, co w tym świecie chcę zrobić? Walczyć.
- Doskonale. A z kim? - przyglądał się ostrzu noża jakby sycąc wzrok jego kolorystyką stygnącej wiśni.
- Z Maską.
- Serio - zarechotał. - A jeszcze kilka godizn temu, jak cię do tego namawiałem powiedziałaś nie. Ktoś tutaj kłamie! - zbliżył nóż do jej twarzy. - Ja czy ty? A może ktoś inny? Kto? Kto jest kłamczuchem? Kto, Niebieski Ptaku?
- Powiedziałam, że nie pójdę teraz do siedziby Maski, a nie że nie będę z nią walczyć w ogóle. Przestań mi wciskać coś, czego nie powiedziałam, kłamczuchu! - Lidia rozzłościła się.

Kiedy podszedł bliżej kopnęła go wściekle, a potem wrzasnęła. Z jej gardła wyrwał się ten przeraźliwy krzyk od którego waliły się mury. Simeon odleciał w tył. Gruchnął w ogień. Podpalił na sobie spodnie.

Lidia zwisła bezwładnie. Ten okrzyk wyczerpał ją. Gdzieś w tle słyszała odgłos pękającej kolumny. Rumor walącego się muru. Faktycznie. Było tak jak mówił Pielgrzym. Głos Niebieskiego Ptaka potrafił burzy mury.

Na Szymona był jednak niewystarczający. Mężczyzna podszedł do niej. Ubranie dymiło a w oczach płonęło szaleństwo. Doskoczył do niej i ciął dziko. Z wprawą.

Nie zamknęła oczu.

Ostrze przecięło więzy. Nie ciało, jak sądziła. Szymon zaśmiał się i cisnął nóż w ziemię, koło niej.

- Taką cię lubię, Niebieski Ptaku. Idę na zachód. Do Maski. Idź ze mną lub udaj się gdzie chcesz – dokończył spokojniejszym głosem. ¬ - Twój wybór. Zrobisz co chcesz.

Potem ruszył nucąc coś pod nosem.

ARIA TARANIS

Zagubiona. Oszołomiona. Walcząca z dziwnymi, rozdzierającymi jej umysł na strzępy wizjami. Aria była rozbita.
Jednak nie tym, co działo się z nią, lecz tym, jak dobrze trzymała broń w rekach.

Miecz zdawał się do nich pasować, niczym dobrze dobrana sukienka. Czuła jego ciężar i zarazem nie czuła o. Miecz był lekki jak powietrze. Mogła by nim walczyć długo. Bardzo długo. Bez zmęczenia.

Gdzieś, w głębi jej serca pojawiły się natrętne myśli. Myśli podpowiadające jej, by przebiła kogoś tą stalą. By poczuła, jak ostrze dziurawi mięso. By mogła ujrzeć krew wyciekającą z ran i agonię przeciwnika.

Złe, chore myśli ale w jakiś sposób pasujące do niej. Do tej „drugiej” jej, która miotała błyskawicami w gniewie i potrafiła uderzeniem pięści zburzyć mur!

Zaraz…. Co? Skąd ta myśl?!

Gdzieś, odbite echem od ścian, usłyszała krakanie. Czy też raczej wrzaski przypominające krakanie, lecz takie, w którym wyraźnie słyszała słowa.

- Krew! Wojna! Bitwa! LLud Nar walczy z Maską! Siostry zabite! Zginęły! Lud Var już wie!

Wrzaski dochodziły gdzieś za ściany korytarza, którym szła.
Na zewnątrz zagrzmiało. Zbliżała się burza. A Aria czuła, że to jej czas. Jej pora.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172