Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-07-2017, 23:56   #171
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Nie było czasu na obwinianie się. Nie było czasu na obwinianie kogokolwiek. Nie było też czasu na żałobę ani nawet pożegnanie z Wachlarzem. Megan zdążyła tylko obetrzeć ręce z krwi a potem zamknąć martwe oczy Wieloświatowca .

A potem wszystko zadziało się naraz - ziemia się rozstąpiła, wojownicy Nar zaczęli padać a Wachlarz usiadł. Aby za moment rozlać się jak cuchnące błoto. Megan wbiła palce w ramię Enocha. I wtedy ją/go zobaczyła wysoka, smukła postać. Maska. Jej palce zacisnęły się jeszcze mocniej, ale tylko na sekundę.

Ruszyła w stronę Stosu, gdzie spodziewała się go/ją spotkać. Znaleźć. Pokonać. Czy była już gotowa na to spotkanie? Tego nie można było stwierdzić aż do momentu, kiedy spotkanie się odbędzie. Biegła lekko, jakby jej ciało nie pamiętało o już bitwie, w której właśnie brała udział, ani o energii, którą spożytkowała nad ciałem Wachlarza.

Biegła – inni rozstępowali się przed nią, a może to ona mijała ich, nie zwalniając? Trudno było określić. Nie zastanawiała się and tym. Nadszedł czas konfrontacji. Już wiedziała, po co wróciła do tego świata.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 09-07-2017, 00:32   #172
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Lidia postanowiła pójść dalej, korzystając jeszcze ze światła dziennego. Tym razem nie była całkowicie bezbronna, bo posiadała nóż Szymona. W razie gdyby chciał ktoś [lub coś] ją dorwać i zabić, postanawiała nie wahać się i odwdzięczyć się co najmniej tą samą miarą.
Dobrze by było zyskać większą moc, przynajmniej nie musiałaby się nikogo tak bać ani przed nikim uciekać. A może i by miała większe szanse w starciu z pokrakami Maski czy nawet byłaby w stanie jakkolwiek mierzyć się z Szymonem. Ale żeby tak było, nie mogła sterczeć w miejscu czy uciekać w nieskończoność. Choć się bała, postanowiła w końcu wziąć sprawy w swoje łapki.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 14-07-2017, 17:11   #173
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Za wysoko. Stanowczo za wysoko. Aria nie była jeszcze tak zdesperowana, aby ryzykować skok z tak dużej wysokości. Wprawdzie wszyscy wmawiali jej, jakie to posiadała ponadprzeciętne wręcz ponadnaturalne zdolności i nawet jej własne wspomnienia zdawały się to potwierdzać, ale nie potrafiła określić granicy owych możliwości.

No a potem piorun trafił ją prosto w głowę, a może w tułów, z resztą nie miało to żadnego znaczenia, bo dziewczyna zamiast paść rażona na posadzkę dostała nową porcję wizji z przeszłości.

Tym razem dostała szansę zerknąć do dzieciństwa tej, którą nazywano Burzowym Pomrukiem i zobaczyć gdzie ta istota się wychowywała. Kto ją wychowywał i kto obdarzył ją jej mocą.

Oculus… Oculus…

- Ariu Taranis! Zaklinam cię, nie odrzucaj sojuszu, który może zmienić oblicze tego świata I wielu innych! – Usłyszała.

Odwróciła się przestraszona. Ponownie pomieszały jej się czasy oraz miejsca i musiała się skupić na postrzeganym obrazie, aby po różnicach w wyglądzie i swoich własnych reakcjach móc odróżnić przeszłość od teraźniejszości.

Czy ten rycerz zwracał się do niej obecnie czy był może kimś z jej przeszłości? Zwracał się do Arii Taranis a nie do Burzowego Pomruku, a zatem obecne imię sugerowało obecny czas.

- Nie zbliżaj się! - Krzyknęła - I zostaw ten miecz!

- Kim jesteś i czego ode mnie chcesz?! – Dodała.

- Jestem synem Jónsa. I chcę porozmawiać. Zapobiec dalszej przemocy.

- Kolejnym synem? - Zdziwiła się Aria - Jesteś bratem Ravennevara?

- Wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami. Całe Gniazdo zrodzone zostało z woli Jónsa.

- Yyyy - nieco ją to zbiło z tropu - A czego ode mnie chcesz? Czego ode mnie chcecie wy wszyscy?!

- Twojej mocy. Byś pomogła nam w walce z Maską. Byś pomogła Jónsowi zdobyć należną mu władzę. Nie jesteś tutaj sama. Jest też moja siostra, Bjarnalug oraz Czysta Fala. Wy trzy możecie uczynić ten świat … właściwym miejscem.

- Co to znaczy właściwym miejscem?! – Odkrzyknęła.

- Naszym. Pod naszym władaniem Z prawami Gniazda. Prawami Ojca Jónsa.

Zatrzymał się. Czekał na jej odpowiedź.

Aria prychnęła w odpowiedzi śmiechem.

- Prawa jednego człowieka? Toż to zwykła dyktatura. Ja do tego ręki nie przyłożę. Poza tym ostatnim razem twój ojciec zdradził swoich sojuszników. Dlaczego miałabym sądzić, że tym razem dotrzyma słowa?

- Minęło wiele czasu. Zmienił się. Poza tym, z tego co wiem, to nie zdradził tylko podjął decyzję która zmniejszyła straty wśród naszego Ludu. Sióstr i braci. To był wybór strategiczny.

- Zmniejszył wasze straty, ale u innych zwiększył. I kto mi zagwarantuje, że tym razem znowu nie podejmie strategicznych decyzji, aby zmniejszyć swoje straty. Z resztą jak Jóns ma do mnie sprawę to niech sam przyjdzie ze mną porozmawiać a nie ciągle wysyła swoich przedstawicieli, bo mam wrażenie, że to wam bardziej zależy niż jemu. – Odparła.

- Ojciec zajęty. – Stwierdził lakonicznie - Jak skończy rozmowy na pewno zajmie się tobą, pani.

- Ale ja wtedy mogę nie zechcieć z nim rozmawiać. – Znowu poczuła rosnącą irytację - Jak się stąd można wydostać? Poza tą dziurą, w która teraz patrzę?

- Na skrzydłach. Lub na Wielkich Krukach. Są jeszcze windy, ale przy tej pogodzie ich nie używamy.

No tak, utknęła tutaj, albo oni pozwalali, aby tak sądziła.

- A nie ma tutaj normalnych drzwi, gdzieś na dole? – Dalej czuła narastający gniew.

- W Gnieździe każdy ma skrzydła. Po co nam drzwi?

- A ja nie mam a chcę się stąd natychmiast wydostać. – Wycedziła.

- Musisz poczekać aż skończy się burza. Przykro mi.

„Przykro ci” – pomyślała – „Akurat. W to nigdy nie uwierzę.”

Spojrzała na kolejnego syna Jónsa. Trwał cały czas w tej samej pozycji z mieczem wydobytym do połowy z pochwy. Czekał na jej reakcję. Kusiło ją żeby jednak wypróbować własne możliwości i skoczyć, ale jednocześnie czuła też zbyt wielki opór. Znowu wahała się, co zrobić. Znowu nie wiedziała, komu zaufać. Znowu.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 15-07-2017, 12:45   #174
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Jest w Dominium miejsce, które budzi strach nawet u Potęg. Miejsce, w którym umiera wszystko. Światło, czas, ciemność, życie, marzenia i wiara. Miejsce, które niczym plama na chorej skórze jest skazą ponurego świata. Już przedwiecznie Sheenowie znali drogę do Plamy. Wiedzieli, że jest niebezpieczna ponieważ pochłonie wszystko i wszystkich co znajdzie się w jej granicach. Dlatego ich Siewcy sięgnęli po Luminę i otoczyli Plamę murami, górami, wznosząc wokół niej granicę, której nikt nie powinien przekroczyć.

Potem Sheenowie ulegli potędze rasy Szarpaczy prowadzonej na łańcuchu Tyrantha. Albo ulegli potędze sług Pana Bez Twarzy, który był przed nim. A może to nie Pan Bez Twarzy lecz Lord Strzępiak, który zajął tron jeszcze wcześniej, uczynił największe świętokradztwo i wzniósł nad Plamą swoją siedzibę. Co skłoniło władcę, który to zrobił do tego czynu było oczywiste. Mógł strącać w Plamę tych, którzy sprzeciwili mu się i w ten sposób pozbywać przeciwników raz na zawsze. Plama bowiem zawsze była nienasycona i gotowa pochłonąć kolejne ofiary – nie ważne: żywe czy martwe.


CELINE CENIS


Stwór, posłaniec Maski, podszedł do niej, a ona była bezsilna. Poraniona i krwawiąca mogła jedynie patrzyć, jak zrodzony z cienia potwór unosi ją w górę kierując się w stronę wyrwy w przestrzeni, pulsującej czernią dziury, która rozwarła się za jago plecami.

Nad nią szalały kruki. Przetaczały się gromy, a z sufitu poznaczonego otworami, przez które zapewne mogły wlatywać ptaki, wlewały się strugi wody. Jak krew wylewającą się z ran w ciele.

Celine była dziwnie zobojętniała. Zamknęła się na wszystkie inne doznania, by przestało ją boleć.

Istota weszła w czarną, dymiącą dziurę w rzeczywistości. W magiczny portal.
Poczuła, jakby zanurzyła się w lodowatą kipiel. Jej płuca ścisnęła fala mrozu. Zimna przenikającego na wskroś, do kości. Nie mogła oddychać. Nie mogła się poruszyć. A potem, nagle, to uczucie paniki znikło i została wyniesiona z portalu do innego miejsca.

Miejsca ciemnego, pozbawionego światła. Miejsca, w którym nie widziała niczego poza wilgocią i smrodem kojarzącym się z gnijącą roślinnością i zepsutym mięsem.

Poczuła, że stworzenie składa ją na ziemi a potem znika, zanurzając się w portal. Ostatnim, co usłyszała nim posłaniec Maski odszedł, był dźwięk przypominający odgłos powietrza wypuszczanego przez balon. A potem zrobiło się cicho.

Jej oczy przyzwyczaiły się do mroku, nos do paskudnej woni. I wtedy to usłyszała. Dziwny szelest gdzieś w ciemności. I pomlaskiwanie. Poszeptywanie. Niezrozumiałe, niczym syk.

Nie była tutaj sama. W tej ciemności. Był tutaj ktoś jeszcze.

Lub coś.

TOBIAS GREYSON

Pytanie zawisło w powietrzu, ale odpowiedź przyszła dość szybko.

- Nie.

Krótkie. Zamykające dyskusję. Dosadne. Wręcz niegrzeczne. I prawdziwe. Stworzenie udało się na gorę, na spoczynek zostawiając Tobiasa samego z myślami. I komarami czy też ich odpowiednikami z Dominium. Nawet one jednak unikały Tobiasa. Na szczęście.

Noc minęła spokojnie chociaż dłużyła się niemiłosiernie. A niebo nad bagnami po wschodzie słońca przybrało najdziwniejszą barwę seledynowo-karmazynową jaką do tej pory widział Greyson.

Glyth dotrzymał i rankiem, po posiłku złożonym z tego samego co na kolację, dołączył do nich dziwny stwór przypominający krzyżówkę żaby i człowieka. Nie rozumiał on języka, którym intuicyjnie posługiwał się Tobias, lecz Glyth musiał mu wszystko wyjaśnić bo przewodnik poprowadził Tobiasa przez moczary.
Wędrowali niewidocznymi, zagubionymi pośród trzęsawisk ścieżkami, często przechodząc po gałęziach drzew, zwalonych pniach, przeskakując z kępy trawy na kolejną kępę trawy lub brodząc w brudnej, śmierdzącej wodzie nawet po pas. Bagna były naprawdę zdradliwym miejscem i Tobias doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że bez pomocy i wiedzy ich mieszkańca skończyłyby gdzieś w błocie, jako pożywka dla pijawek.

Późnym popołudniem dotarli do celu, a kiedy wyszli na twardy grunt Tobias poczuł się dość dziwnie. Ubabrany błockiem, zmęczony od wypatrywania ukrytej ścieżki i unikania czyhających w trzęsawiskach zagrożeń w końcu poczuł pod stopami (bo cyrkowe buty przepadły gdzieś po drodze w jednej z błotnistych kąpieli) stabilny, chociaż śliski grunt. Milczący przewodnik zagulgotał coś i wskazał łapą z błoniastymi płetwami jakiś kierunek a potem na siebie i pień na którym usiadł. Chyba chciał w ten sposób zakomunikować, że zaczeka tutaj na Tobiasa, aż ten załatwi swoją sprawę.

Greyson ruszył więc powoli we wskazaną stronę. Powoli, bo bose nogi nie zachęcały do wędrówki po kamieniach i patykach. Szybko trafił na krętą, wijącą się pomiędzy kałużami drogę. W końcu poczuł dym, a po kilkunastu minutach trafił do wsi. Czy raczej jej zgliszczy. Bo z osady nie zostało zbyt wiele. Tylko popalone kikuty chat, zwęglone ściernisko, porozrzucane tu i ówdzie, wciśnięte w błoto i popiół, resztki dobytku.

I kurhan usypany z kamieni przy którym pracę kończył potężny, brodaty mężczyzna, rozebrany do połowy. Jego ciało pokrywały sine tatuaże, podobne do tych jakie Tobias miał okazję widzieć u wojowników Ludu Nar.

- Nie bój się – powiedział mężczyzna mimo że był odwrócony plecami do Tobiasa.

ENOCH OGNISTY

Runął w dzikiej szarży na Drążycieli. Wpadł pomiędzy wrogów, niczym kula żywego ognia. Płonący kolos zadający dzikie ciosy na lewo i prawo. Niepowstrzymany i nieubłagany w swoim gniewie.

Za nim w luźnym szyku podążali wojownicy Ludu Nar. Dzielni. Nie znający strachu. Czuł ich bliskość. Czuł coś, co można było nazwać jedynie braterstwem broni. Walczyli obok niego zabijając wrogów, krwawiąc i czasami sami padając martwi. To się zmieniło. Śmierć nie oszczędzała już wojowników z Ludu Nar. Padali pod naporem niewysokich ale piekielnie szybkich i silnych monstrów. Rozrywani ich szponami i zagryzani pożółkłymi kłami.

Drążyciele nie czuli bólu. Nie znali słowa zwątpienie czy ucieczka. Parli naprzód niczym żarłoczna szarańcza, a jedyną szansą na ich powstrzymanie było ich zabicie. Co też Enoch czynił. Zatracił się w boju. W walce. W zadawaniu śmierci obmierzłym kreaturom.

Był ognistym bogiem wojny. Zniszczeniem w czyste postaci. Smokiem, którego można było zranić, lecz nie można było powstrzymać.

W końcu jednak ogień przygasł. Wraz z ostatnim powalonym wrogiem. I nad pobojowiskiem znów zapadła cisza.

ME’GHAN ZE WZGÓRZA

Biegła, a za nią podążyli wojownicy Ludu Nar. Część, której przewodził sam Var Nar Var, Nogi same niosły ją na spotkanie przeznaczenia. W pewnym momencie zorientowała się, że Enoch został z tyłu, by walczyć z Drążycielami, Ale ona pobiega dalej.

Do Stosu dobiegli w niespełna dziesięć minut. Ponura dolina wypełniona wiecznym dymem, który wdzierał się w płuca i oczy, przywitała ich gromadą Szarpaczy w czarnych tunikach, którym przewodziła Ssasija. Kobieta-Wąż nie zadawała pytań tylko wydała rozkazy i czereda jej podkomendnych ruszyła na spotkanie Ludu Nar.

- Tymi kurwami się nie przejmuj! – krzyknął Var Nar Var. – Szukaj Maski lub jego Siewcy!

Me’Ghan skinęła głową i odbiła w bok, dając pole do popisu Ludowi Nar. Znikając w gęstym dymie usłyszała krzyk i szczęk stali gdy wojownicy zderzyli się z wrogiem. A potem jej uszy wypełniła znajoma muzyka wojny: krzyki rannych i zabijanych.

Ona jednak miała inne zadanie. Kierowała się w stronę, gdzie stos płonął wysokim ogniem. Płomieniem, który był dla niej drogowskazem w wędrówce przez zadymiony krajobraz.

I wtedy go zobaczyła. Wysoką, szczupłą sylwetkę w czarnych szatach. Maska. W towarzystwie trzech innych postaci w długich tunikach,
Maska odwrócił się w jej stronę, gdy była jeszcze daleko. Ujrzała biel porcelany skrywającej oblicze tyrana. Lub tyranki.

- Witaj, Me’Ghan – powiedziała istota głosem, który mógł należeć zarówno do kobiety jak i mężczyzny. – Długo kazałaś na siebie czekać, przyjaciółko.

Ujrzała Maskę.

- Co zamierzasz teraz zrobić?

Padło nieoczekiwane pytanie.


LIDIA HRYSZENKO


Tak jak to przeczuwała stwór skoczył, gdy tylko obok niego przeszła. Ale tym razem była przygotowana i cięła szybko i skutecznie. Rozpłatała to coś na dwie połowy tak sprawnie, że aż sama się zdziwiła. Jakby nóż w jej ręce by czymś żywym i żądnym krwi. Wprawionym w zadawaniu śmierci.

Zabiła i poszła dalej. I spodobało jej się to.

- Kiedy zrobi się ciemno wyjdzie ich na żer więcej.

Podskoczyła gdy usłyszała ten głos. Głos Simeona. Szymona. Tuż przy uchu. Chociaż nie było go przy niej. Szaleństwo.

- Prawda, że to przyjemne uczucie. Zabijanie.

Głos nie chciał się odczepić. Szeptał wprost do jej głowy. Do jej ucha. Dręczył. Prześladował.

- Po to nas stworzono. Po to tutaj ściągnięto. Byśmy zabijali. Mordowali. Obalali tyranów i na ich miejsce wynosili kolejnych.


Miała ochotę wrzasnąć, ale wiedziała, że jej krzyk mógł zabijać. Miała ochotę znaleźć się jak najdalej od niego. A potem, nagle, bez ostrzeżenia, poczuła jak wzbija się w powietrze. Szybuje w górę, ponad skały, wolna niczym ptak.

Chłodny, wieczorny wiatr owiewał jej ciało, szarpał zniszczonym ubraniem, rozwiewał zafarbowane na niebiesko włosy. A ona unosiła się w górze widząc całą panoramę. Zdradliwy labirynt skał pod jej stopami, na północy linię ośnieżonych gór i wąską, samotną skałę lub wieżę przed nią - na widok której przeszył ją nieprzyjemny dreszcz. Na południu ujrzała zrujnowane miasto z którego przybyła, na zachodzie bezkresną równinę zalaną krwistym blaskiem kryjącego się za widnokręgiem słońca i na wschodzie step na którym tu i ówdzie widziała jakieś pagórki. Jeden z nich był oświetlony, jakby u jego stóp wznosiło się jakieś miasto, osada. To były migoczące światła ognisk lub latarni. Ludzie. Chyba. I na południu ujrzała jeszcze jeden płomień. Duże, samotne ognisko, rozpalone na wzniesieniu lub szczycie jakiejś wieży – rzucające wyzwanie wszystkim wokół lub wskazujące drogę zagubionym w mroku i życiu.

- Prawda ze przyjemnie odzyskać część swoich mocy. Ale zabiłaś tylko małe paskudztwo. Energia Luminy szybko się wyczerpie Lepiej leć nisko.


ARIA TARANIS

Stała na krawędzi. W deszczu, w podmuchach huraganowego wiatru i dyskutowała z rycerzem w pełnej zbroi. Gdyby ktoś jej powiedział, że tak ułożą się jej wakacje, wyśmiałaby go lub skierowała do „czubków”. Teraz jednak, w luminacji błyskawic i oprawie dźwiękowej grzmotów, czuła się jak na scenie jakiegoś kiepskiego dramatu.

Oszołomiona biegiem wydarzeń wahała się. Zagubiona.

I wtedy go zobaczyła. Olbrzyma mierzącego dobre dwa i pół metra. Ogromnego. Umięśnionego. Jego skóra ociekała deszczem. Parowała. Z pleców mężczyzny wyrastały potężne, czarne, skrzydła. Jago aparycja była na pół zwierzęca, na pół ludzka. Wyglądał jak upadły anioł. Wiedziała, kim jest.

Jóns. Włada Gniazda. Lord Domeny. Jeden z wielu władców podzielonego na kawałki Dominium.

- Cieszę się na twój widok, Burzowy Pomruku – głos władcy Gniazda był męski, donośny, potężny. Zagłuszał nawet huk piorunów. – Nie wiem czy się boisz, czy gniewasz ale mam prośbę, byś uciszyła tę burzę. Jeżeli ktoś cię obraził, wystraszył, znieważył czynem czy słowem, powiedz, a ukarzę go. Chciałbym byś przyjęła moją gościnę. I przepraszam za spóźnienie ale miałem … innych gości. Teraz jednak mój czas jest przeznaczony dla ciebie. Jestem cały twój.

Zabrzmiało to dwuznacznie. Z podtekstem erotycznym i Aria nie wiedziała czemu, ale spowodowało to nieco szybsze bicie jej serca.

Ten olbrzym był dla niej kiedyś … kimś ważnym? Nie pamiętała. Budził w niej w każdym razie mieszane uczucia. Z jednej strony chciała rzucić się na niego, wydrapać ozy, wyładować swój gniew. Z drugiej jednak … Z drugiej jednak nie miała pojęcia czego chce.

- Nie stójmy na deszczu, pośród piorunów. Wiem, że to twoja domena lecz zapraszam cię pod dach. Porozmawiajmy.

To ostatnie słowo wypowiedział jakimś dziwnym tonem. Jak ktoś, kto popełnił jakąś zbrodnię i teraz usiłuje uzyskać wybaczenie. Próbuje odkupić błąd. Lub ktoś, kto bardzo się boi tego, co może się wydarzyć.

- Proszę, Burzowy Pomruku. Uspokój swoje myśli. Wycisz tę burzę.
 
Armiel jest offline  
Stary 18-07-2017, 14:53   #175
Adi
Keelah Se'lai
 
Adi's Avatar
 
Reputacja: 1 Adi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputację
Celine została zabrana przez posłańca, przez portal, w kolejne miejsce. Kolejne miejsce. Kolejna niewiadoma. Gdy przechodziła przez portal było jej zimno strasznie zimno, ale nie czuła tego, bo “wyłączyła” wszystkie neurony by nie czuć już bólu. Była już po drugiej stronie. Istota ją położyła i po prostu poszła sobie. Celine Ren’Wave czuła smród i wilgoć. Wstała powoli i zobaczyła roztaczającą się ciemność, tak nic tylko ciemność. Rozejrzała się nerwowo jakby była zagubiona. Podkuliła nogi pod brodę i usłyszała, nagle. Ni to szelest liści, ni to syk. Chciała wychwycić źródło dźwięku. Na razie się nie odzywała by ten ktoś nie wiedział, że Celine tu jest.
 
__________________
I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many.
Discord: Adi#1036
Adi jest offline  
Stary 21-07-2017, 21:36   #176
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Postanowiła podlecieć w okolice (prawdopodobnie) ludzkiej osady, starając się wylądować w miarę bezszelestnie i niezauważenie. Nie była zadowolona z natarczywości Szymona. Jego głos okazał się niemiłą niespodzianką, z którą Lidia, zwana dalej Niebieskim Ptakiem, musiała handlować.

Kiedy ptaki lecą nisko, często bywa to zapowiedzią, że będzie padać. Lub że będzie przejebanie w wielu znaczeniach tego określenia.

Gdy [Lidia] wylądowała na miejscu, po raz pierwszy od dłuższego czasu przejrzała torbę. Jedzenie, które jeszcze nadawało się do jedzenia, zjadła, a to, które się popsuło, wypieprzyła w cholerę, czyszcząc sobie przy okazji jej zawartość. Dzięki temu zrobiło się więcej miejsca. Kryształ, który przez jakiś czas nie ruszała, dalej pozostał nietknięty. Przyjrzała się nożowi. Wydawał się jej podejrzany, ale nie miała przy sobie lepszej broni, choć fucktycznie było miło odzyskać więcej mocy. Ale to wciąż nie wystarczało. Postanowiła przekoczować w okolicach osady, w miarę niezauważenie przez cokolwiek i kogokolwiek, a rano podejmie decyzję, co zrobi lub gdzie uda się dalej.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 21-07-2017, 22:13   #177
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Pozostał tylko popiół. Z wściekle żywych, szalejących witalną chęcią niszczenia pomiotu podziemi zostały tylko te sucho-szare, zajeżdżające spalenizną i trupem hałdy sypkiej materii. Ponure wspomnienie z innej rzeczywistości wyrwało z piersi Marka groteskowy chichot, szybko zresztą urwany. Głęboko oddychał próbując z każdego hausta wciąganego powietrza wyssać jak najwięcej tlenu. Mimo to czuł jakby się dusił. Zdawał sobie sprawę z tego co się stało. Że dał z siebie zbyt wiele, że wyczerpane ciało nie miało już nawet sił na wypoczynek. Z pomiędzy popękanych warg wydobywały się kłęby szarobiałej pary, tak jakby był na jakiejś jebanej antarktydzie, lecz nie było mu wcale zimno. Ani gorąco, ani nawet letnio. Było mu obojętnie.
“Muszę… muszę…” nawet te słowa były wbrew niemu samemu. Zaprzeczały wszystkiemu co teraz chciał. By wtulić się w mięciutki popiołek i przespać z dzień. Albo rok, a może i stulecie. “Nie ma na to czasu!” coś krzyczało w jego głowie, lecz ten krzyk był nie głośniejszy od szeptu. Wystarczyłoby machnąć ręką by odgonić niczym natrętną muchę i chętnie by to zrobił. Gdyby tylko wiedział, jak ruszyć tym cholernym ramieniem.
- Enoch! Jesteś zajebisty! Kurewsko! - potężne uderzenie w plecy niemal go powaliło, ustał chyba wyłącznie na przekór. Mruknął coś w odpowiedzi, jak się okazało rozumiejąc z tego mniej niż jego ciemiężyciel.
- Na Maskę! Ludu Nar! Enoch nas prowadzi do zwycięstwa! - pochwyciły go potężne ręce i niosły przed rzeką wojowników, jakich ani wcześniej, ani później świat nie widział, jak jakiś nienormalny sztandar.
Pędzili jak rzeka wzburzona wiosenną powodzią, a kolejni żołnierze padali i zostawali w tyle, w miarę jak Maska niszczyła Stos. Z każdym kolejnym nieobecnym radość mętniała, nieubłagalnie przeobrażając się w cuchnący kłąb determinacji. Nie było odwrotu, mogli tylko przeć do przodu, licząc na to, że przechylą szalę zwycięstwa. Adam liczył na to, że lumina powróci, i że ogień znowu da mu życie. Że znowu będzie ogniem je odbierał.
 
cyjanek jest offline  
Stary 29-07-2017, 15:14   #178
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
W końcu się zjawił. Jóns Władca Gniazda. Przybył żeby z nią porozmawiać. Jak na jej gust wyglądał trochę nazbyt groteskowo, ale chyba musiała się przyzwyczaić, że tutaj większość facetów miała zdecydowanie zbyt duży przyrost masy mięśniowej. Za to Burzowemu Pomrukowi taki wygląd zdecydowanie odpowiadał. No cóż.

Aria zdecydowała się rozdzielić siebie i Burzowego Pomruka na dwa oddzielne byty żeby nie zwariować i pozostać przynajmniej częściowo sobą.

Jóns przywitał się z nią niby grzecznie ale jego słowa nie do końca ją usatysfakcjonowały, zważywszy na to ile czasu musiała na niego czekać. Poza tym Burzowy Pomruk miała mieszane uczucia co do tego skrzydlatego olbrzyma.

- Proszę, Burzowy Pomruku. Uspokój swoje myśli. Wycisz tę burzę.- odezwał się Jóns.

Aria spróbowała rozluźnić ramiona, ale była zbyt spięta aby to uczynić. Przysunęła się bliżej ściany i przywarła do niej plecami.

- Ja nie wywołałam tej burzy - powiedziała niepewnie.

- Owszem. Wywołałaś - powiedział z przekonaniem. - Jesteś Dzieckiem Burz. Ostatnia ze zrodzonych na Stepach Aranis. Potomkini Luminy. Witaj w moim Gnieździe. Jestem Jóns Torhvad. Władca Domeny Kruków.

- A nie macie tutaj normalnych burz, takich wywołanych przez czynniki działające w środowisku? Dlaczego widząc mnie od razu zakładasz, że to moje dzieło? Zresztą nie nazywam się Burzowy Pomruk tylko Aria Taranis i jestem prawie pewna, że nie urodziłam się na żadnych stepach tylko zupełnie gdzie indziej. Wprawdzie z oczywistych powodów tego nie pamiętam, ale mam świadectwo urodzenia i zdjęcia na pamiątkę tego dnia.

- Jesteś zagubiona. Dopiero co wróciłaś. Możesz czuć się skonfundowana. Chodź ze mną a wyjaśnię ci wszystko, co będziesz chciała wiedzieć przy posiłku.

Wyciągnął w jej stronę dłoń. Czy raczej łapę zakończoną szponami.

Aria nie czuła najmniejszej ochoty żeby podać mu swoją dłoń.

- Może i jestem skonfundowana, ale wiem kiedy ktoś mnie źle traktuje. A twój syn, nie ten tutaj tylko ten drugi, specjalnie doprowadził do tego żebym musiała się bronić przed stworem, którego nazwał prakrukiem. Co to był za sprawdzian? To z twojego rozkazu to zrobił?

- Nie miałem z tym nic wspólnego.

- Naprawdę? - udała zdziwienie - A przysięgłabym, że któreś z twoich dzieci powiedziało mi, iż wszystko co się dzieje w Gnieździe dzieje się za twoim przyzwoleniem. Stanowisz tutaj prawo i ustalasz zasady. To jak w końcu jest?

- Owszem. Tak jest. Ale miałem ... inne zajęcia w danej chwili.

- No dobrze. To słucham. O co w tym wszystkim chodzi? Bo jak na razie słyszałam tylko mało przekonujące tłumaczenie twojego potomstwa, więc teraz chciałabym usłyszeć coś bardziej wiarygodnego od ciebie Jónsie Władco Gniazda.

- Nie tutaj. Chodź do wielkiej sali. Tam będzie nam wygodniej i bardziej sucho.

- Mnie tutaj wygodnie. Poza tym lepiej żebyśmy zostali tam gdzie jesteśmy, bo ona jest na ciebie wściekła i nie wiem co zrobi jeśli będzie bliżej ciebie.

- Ona? - wyraźnie zaciekawił się Jóns. - Kim jest owa ona?

- No Burzowy Pomruk. - odpowiedziała Aria jakby to było coś najbardziej oczywistego na świecie.

- Ty nią jesteś. Tylko jeszcze nie odzyskałaś swojej luminy. Ja mogę ci w tym pomóc. A potem ty pomożesz mi. Zbliża się wojna. Czas, w którym Maska straci swoją władzę. A ja, nie ukrywam, chciałbym go zastąpić na tronie w Cytadeli. Z pomocą Wieloświatowca, tak potężnego jak ty, Burzowy Pomruku, mogę to osiągnąć. Tylko potrzebuję ciebie i twej luminy. Pełnej. Odzyskanej ze szponów Maski. Wydartej z kryjówki, w której ją ukryłaś. Nie chcesz tego? Przestać błądzić lecz stań się częścią tego świata. Jego bohaterką i panią, jak kiedyś. Odzyskać swój Lud. Tych, których gniew Dominatora i zemsta Maski posłała w objęcia śmierci. Wiesz kim jest jedna z moich córek, prawda? Kiedyś byłyście sojuszniczkami, chociaż nigdy nie przyjaciółkami. Wiesz co ona potrafi. Prawda? To pamiętasz? Czy jesteś bardziej zagubiona niż sądzę. Słaba. Niezdolna stawić czoła nie tylko mi ale nawet moim Dzieciom?

Postąpił krok w jej stronę. Potężny. Ociekający deszczem. Z okrucieństwem wypisanym na nieludzkim obliczu.Cała maska, którą przyjął witając spadła z jego twarzy w jednym ułamku sekundy.

- Wolisz przyjaźnie wyciągniętą dłoń, Burzowy Pomruku czy być moim wrogiem? Gościem czy więźniem?! A może - wycedził już nie ukrywając tego, co może zrobić - A może wolisz być trupem?

Postąpił kolejny krok. Niepowstrzymany. Władca nie sługa. Nawykły do posłuchu, nie do słuchania.

- Decyduj. Tu i teraz - warknął groźnie wbijając w nią swoje czarne, bezwzględne spojrzenie.

- Wiesz co - Aria zmrużyła oczy - zwykle nie przeklinam, bo inaczej mnie mama wychowała, ale teraz powiem ci żebyś się zwyczajnie w świecie pierdolił. Nie chcę twojej pomocy, nie chcę cię oglądać i już na pewno nie chcę żebyś posadził swój tyłek na jakimkolwiek tronie poza kiblem. Ty zarozumiały bucu!

– Więc zabiję cię, jak zabiłem Bjarnlaug, własną córkę, wyrywajac jej serce prosto z piersi i dając zjeść Celine. Albo oddam Masce, jak przed chwilą oddałem Celine Czystą Falę. A on utrzyma władzę i stanę się jego namiestnikiem. Poczekam na kolejny Obrót Koła.

Szedł w stronę Taranis. A w rękach, nie wiadomo skąd, pojawił mu się miecz w kształcie wielkiego pióra o postrzępionym ostrzu. Miecz, którego klinga pełna była zadziorów, krawędzi ostrych jak szpony i którego otaczała czarna łuna, niczym dym.

- Zegnij przede mną kark, mała suko lub giń! Zbyt długo znosiłem twój rozchwiany temperament.

Zostało tylko kilka metrów pomiędzy nim a Arią.

- Sayonara dupku. - Aria błyskawicznie rzuciła się do otworu w ścianie lądowiska i wyskoczyła na zewnątrz.

Zrobiła dokładnie to, co wcześniej planowała. Pytanie tylko czy przeżyje ten skok. Wolała jednak zdechnąć gdzieś pod Gniazdem niż pomóc zdobyć władzę komuś takiemu jak Jóns czy to dobrowolnie czy też pod przymusem.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 30-07-2017, 00:13   #179
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Biegła. Ziemia umykała spod jej stóp, nie dostrzegła ani wrogów, ani sprzymierzeńców skupiona na swoim celu.
Świat wokół niej zawirował i znikł, kiedy w końcu go osiągnęła. Było tylko ich dwoje : ona i Maska.
Kiedy ten / tamta się odezwała Me'Ghan uśmiechnęła się ciepło. Jak w czasie spotkania z kimś dawno nie widzianym, a bliskim. A może ważnym? Raczej bliskimi. Podniosła dłoń, powoli, jakby w geście przywitania. Koło sie obróciło. Pamiętała wszystko. Dawniej i teraz. Staruchę, która wyszła jej na przywitanie, kiedy tu wróciła. Siebie w kajdanach. Przyjaciół i wrogów. To wszystko nie miało już znaczenia. Liczył się tylko ten moment.
Robika to wcześniej i wiedziała, że potrafi.

Skoncentrowała się a potem sięgnęła do Maski aby zabrać jej/jego luminę.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 30-07-2017, 12:23   #180
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Stos.

Potężna magia duchów zrodzona z poświęcenia i ofiary. Wieczny ogień, który płonąc podtrzymuje żar zemsty Ludu Nar. Ogień dający im nieśmiertelność zrodzoną z dusz tych, którzy musieli spłonąć, aby inni otrzymali ten dar.

Przysięga nie może zostać złamana. Nie może zostać przerwana. Póki czas się nie dopełni i nie dopełni się zemsta. Zemsta, której źródło pamięta już zaledwie garstka istot.

CELINE „CZYSTA FALA”

Zamarła, wstrzymując oddech.

Wsłuchana w odgłosy dochodzące z celi. Szelesty. Chrząknięcia. Mlaśnięcia.
Coś węszyło. Wilgotne. Hałaśliwie. Coraz bliżej.

I w końcu to zobaczyła.

Przygarbione. Koślawe. Z oczami błyszczącymi jak dwie mętne, żółtawe latarenki.

Zdusił ją smród. Mdlący odór zepsutego mięsa i gnijącego śmietnika. Smród rozkładu. Już kiedyś, na samym początku tej szalonej przygody poczuła coś podobnego. Teraz jednak doznanie było przytłaczająco bezpośrednie i bliskie.
Cofnęła się, aż poczuła za sobą ścianę. Zimną i lepką. Kamienną.

Coś zatrzymało się tuż przed nią. Wydało z siebie dziwny, jękliwy gulgot, a potem zobaczyła palce.

Dłoń z poczerniałymi paznokciami, z zepsutą skórą wyciągnęła się w stronę jej twarzy. Szukając. Szperając. Przeczesując powietrze zgniłymi paluchami.

LIDIA HRYSZCZENKO

Przyczaiła się na obrzeżu osady. Ukryta w jakiś krzakach doczekała świtu. Zmarzła do rana, bo noc okazała się nadzwyczaj chłodna. Spędziła ją jednak spokojnie.

O świcie wychyliła się ze swojej kryjówki widząc, że to co wzięła za wioskę jest sporym obozowiskiem w którym zaczęła się już poranna krzątanina. Setki niskich, barczystych postaci z brodami – jakby krasnoludów wyjętych żywcem z filmów fantasy – kręciło się po obozowisku zwijając namioty, pakując potężne wozy ciągnięte przez dziwaczne, przypominające woły, kosmate stwory. Wszystkiemu towarzyszyły śmiechy i raczej radosne nastroje.

I wtedy usłyszała za sobą jakiś hałas. A kiedy się odwróciła ujrzała jednego z brodatych stworzeń. Stał za nią z rękoma wspartymi na biodrach. Miał może z cztery stopy wzrostu, ale mocno umięśniony sprawiał wrażenie groźnego. Ciemne włosy, takiej samej barwy broda spięta w warkocz, i marsowy grymas na twarzy dodawały mu tylko surowości.

- Zgubiła się? – zapytał mocnym, niskim głosem. – Głodna?

ENOCH OGNISTY

Enoch Ognisty powstrzymał furię sług Maski chociaż walka nie była łatwa. Drążyciele okazali się trudnymi przeciwnikami. Silni i zwinni pozostawili w szeregach Ludu Nar spore wyrwy. Wojowników leżących bez życia na ziemi.

We krwi, błocie i brudzie. Tam, gdzie trafia każdy. Prędzej czy później.
Niesiony na ramionach towarzyszy broni Enoch Nar Enoch poczuł nagłe zmęczenie. I na chwilę, jak niekiedy zdarzało mu się w tym świecie, popłynął na fali wspomnień.

Leżał w błocie. Jak zabici podczas tej walki. Czuł pod plecami lepką, pochłaniającą go ziemię, przesyconą smrodem krwi i posoki. Wpatrywał się w niebo. W zimne, zimowe niebo z którego nie chciał spaść śnieg. Lecz spadał unoszony wcześniej przez wiatr popiół z licznych pogorzelisk.

I wypatrywał czegoś, aż w końcu to ujrzał. Mały punkcik na niebie. Iskierkę światła która opadała ku ziemi, rosnąc, ciągnąc za sobą ognisty ogon, aż w końcu uderzyła w Enocha wypełniając go ogniem. Gwiazda. Sięgnął po gwiazdę! Napełnił się jej żarem!

Jak to możliwe?! Czym był?

Otworzył oczy znów będąc na polu pobitewnym gdzie leżeli Drążyciele i nieliczni wojownicy Lud Nar.

Znów skandowano jego imię. Enoch Ognisty.

- Musimy biec do Stosu! – rozkazał odzyskując zdrowy rozsądek.

ARIA TARANIS

Skoczyła.

Spadła w dół. W deszczu, wśród uderzenia piorunów.

Jej serce biło jak oszalałe. Pęd powietrza oszałamiał. Ulewa siekła ciało.
A ona spadała w dół. Na wyścigi z kroplami deszczu.

Bała się, że Jóns ruszy za nią na swoich skrzydłach, pochwyci i uniesie w górę. Miała nadzieję, że tak zrobi.

Nie zrobił. A ona spadała i spadała, zdaje się przez wieczność, a potem rąbnęła o ziemię. Na twardą skalistą powierzchnię i jej ciało rozbryznęło się niczym dojrzały owoc. Zabryzgując kamienie krwią, która chlusnęła z jej pogruchotanego ciała.

Gdzieś nad nią przetoczył się ostatni grzmot. Ostatni piorun przeciął powietrze uderzając w szczątki tej, która kiedyś była jego władczynią. Rozlał się i zgasł w kałuży krwi i szczątków.

A potem burza ucichła.

Umarła.


ME’GHAN ZE WZGÓRZA

Siegnąła do Maski by odebrać jej moc. Jej Luminę. Niewidzialne łańcuchy Me’Ghan owinęły się wokół Maski. Zagłębiły w jej esencję, w to co czyniło władcę lub władczynię Dominium najpotężniejszą istotą w tym świecie. Nie tak potężną, jak Wieloświatowcy. Wyniesioną tylko i wyłącznie na tron dzięki męczeństwu dwójki z nich Męczennika i Męczennicy.

Me’Ghan szarpnęła, pociągnęła, zassała Luminę wroga działając instynktownie, kierowana swoją własną mocą. I wtedy zrozumiała jaki popełniła błąd.

Maska szarpnął/szarpnęła za jej własny łańcuch. Przyciągnął/przyciągnęła Me’Ghan do siebie, tak blisko, że porcelanowa maska zetknęła się niemal z twarzą kobiety.

Niewidzialna moc, dużo potężniejsza niż moc Me’Ghan ze Wzgórza owinęła się wokół niej. Zgniotła. Zdusiła, jak wąż ofiarę. Z atakującej Me’Ghan przeistoczyła się w obrończynię. W rozpaczliwie walczącą o siebie męczennicę.

I zrozumiała. Zajrzała w oczy skryte za porcelaną. I poznała je. Teraz już wiedziała. Kim był władca Dominium.

Maska to byli …
… kolejne szarpnięcie i dusza Me’Ghan ze Wzgórza została wyłuskana z ciała, jak owoc ze skorupki.

Maska wyszeptał/wyszeptała dwa słowa i znikł/znikła w wirze mgły, w huraganie dymu i popiołu.

A na ziemi przy Stosie, który znów wystrzelił ogniem, pozostało jedynie bezwładne, puste ciało Me’Ghan ze Wzgórza.

ENOCH OGNISTY

Do Stosu Enoch i reszta wojowników dotarł już po wszystkim. Var Nar Var i jego przyboczni zarąbali sługi Maski. Stos znów płonął wysokim płomieniem brudząc niebo tłustym dymem i popiołem. Zabici z Ludu Nar powracali z objęć śmierci, gdy dusze pochwycone przez Stos płaciły za ich rezurekcję cenę niewysłowionej męki i cierpienia.

I wtedy Enoch ujrzał Me’Ghan. Pustą i zimną. Nadal żyła. Jej pierś poruszała się lekko. Twarz jednak pozostała pustką skorupą.

Koło Wieloświatowca stanął Var Nar Var i położył mu dłoń na ramieniu.

- To była pułapka – powiedział głuchym, zdławionym z wściekłości głosem. – Maska zwabiła nas tutaj i nie wiem co się wydarzyło. Walczyłem z jej sługami. A Me’Ghan poszła walczyć z Maską. Tak ją odnaleźliśmy.

- Jest w Cytadeli – wycedził Enoch, sam nie wiedząc, skąd to wie. - Jej ciało jest tutaj lecz ducha Maska zabrał do Cytadeli. Chce, bym tam przyszedł.

ME’GHAN ZE WZGÓRZA

Odzyskała świadomość ale nie czuła ciała. Była jedynie energią. Esencją pochwyconą w …. czarny kryształ. Kryształ, który – niczym akwarium – stał w jakiejś ponurej, zakurzonej sali. Przez ciemną powierzchnię kryształu Me’Ghan widziała kamienne ściany, wyblakłe kobierce, potłuczone lustra i krzesło, tron na którym ktoś siedział. Ktoś spowity dymem. Niewidoczny. Ktoś, kogo Me’Ghan miała pamiętać, lecz nie pamiętała.

Ktoś, kto wpatrywał się w kryształ bez ruchu.

I wtedy Me’Ghan ujrzała więcej kryształów. Ustawionych w półkole. Ciemnych. Brudnych. A w jednym z nich poruszała się oszalała, miotająca na wszystkie strony postać. Chyba kobieta. Machała rękami jakby próbowała opędzić się od roju niewidzialnych robali.

- Powoli. Powoli odzyskam was wszystkich. A wtedy dopełni się moja zemsta. Unicestwię ten świat. I wszystko co się z nim wiąże. Zakończę ten obłąkańczy Cykl.

Usłyszała słowa. Postać na krześle poruszyła się. Nałożyła maskę. Porcelanową i bezduszną. I wtedy Me’Ghan przypomniała sobie Stos. I to, co się tam wydarzyło.

- Byliśmy przyjaciółmi. Czemu zostaliśmy zdradzeni? Powiedz.

Maska podszedł/podeszła do kryształu w którym unosiła się dusza Me’Ghan.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172