Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-10-2017, 14:36   #211
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Enocha suszyło. Co tu skrywać - ciążyło mu nieco to co zrobił. Odurzający efekt luminy ustąpił a on zdał sobie sprawę, że przesadził. Usprawiedliwianie się, “że i tak by poumierali” działało tylko do pewnego stopnia. Góra 60… w porywach 70 %. Potrzebował teraz czegoś co podtrzymałoby błogosławiony stan upojenia. Oczywiście pociągał co nieco w trakcie marszu, lecz alkohol, choć tak ważny w kulturze ludu Nar, nie był jednak na pierwszym miejscu w trakcie przygotowywania zapasów. Coś mocniejszego to już w ogóle. Na szczęście zbliżali się do miasta, a tam gdzie cywilizacja to i używki. Niestety los twardo postawił na jego drodze do odurzenia się kolejną przeszkodę.
Udanie się od razu do pałacu było błędem. Nie dostał czasu nawet na przebranie się, nie mówiąc o znalezieniu jakiegoś środka na uspokojenie wzburzonych myśli i lekko zszarzałego sumienia. Mimo złego nastroju twardo postanowił być delikatny, tak by nie doszło do podobnego nieporozumienia co u Kamiennych Ludzi. Gdy więc zaproponowano mu spotkanie w cztery oczy od razu się zgodził. Zignorował pełne wyrzutu spojrzenie Grawa i bez słowa, skinięciem głowy, pokazał pozostałym wyjście z komnaty.
- Zaszczyt nie mniejszy, niż poznanie kogoś obdarzonego tak wielką odwagą i mądrością - skłonił się w dość płytkim, lecz pełnym szacunku ukłonie. Z całą pewnością tej odwagi zabrakło Lordowi Syrenthowi, lecz czemu się dziwić - te drewniane domy musiały być cholernie łatwopalne.
- Od razu przejdę do tego, co najbardziej ciąży na mojej wizycie w tym… niezwykłym miejscu. - Odchrząknął, lecz powstrzymał się od splunięcia. - Do incydentu u Kamiennych Ludzi nie doszło z mojej winy. Dla Maski odrzucili święte prawo gościnności, zapewne wierząc, że jego moc ich ochroni. Być może wierząc też, że nie mogą się czuć przy mnie bezpieczni. - Ze smutkiem schylił głowę, by chwilą kilkusekundowego milczenia wskazać, że żałuje tego do czego doszło.
- Dlatego z góry przysięgam, ani ja, ani nikt z moich ludzi na nikogo w tym miejscu nie podniesie ręki… - oczy bez wyrazu nawet nie trzepotnęły powieką gdy dokończył - ...pierwszy. Wierzę, że negocjacie przebiegną owocnie, gdyż wszyscy mamy sobie coś do zaoferowania, lecz nawet jeśli nie dojdziemy do porozumienia, to lud Nar opuści to miejsce bez gniewu. Następnie by rozładować podniosłą atmosferę lekko dorzucił - znam ten pas, całkiem potężny i użyteczny artefakt.
 
cyjanek jest offline  
Stary 28-10-2017, 16:53   #212
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Spojrzała na Kenta uważnie i studiowała jego rysy twarzy, postawę, muskulaturę. Teraz, kiedy podjęła już decyzję, była wolna. W 100 %. Cokolwiek by zrobiła, albo czegokolwiek by zaniechała.. nie będzie to już miało znaczenia. Poza tym jednym czynem, oczywiście.
Uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Wspominasz czasem.. nas? - zapytała, zaglądając mu głęboko w oczy . - Tęsknisz za tym? Za nami razem?

Kent nie odpowiedział. Nie zareagował nawet, wpatrując się w gromadzące się wokół wojska. Był jakby w inny świecie – w świecie, do którego Megan nie miała dostępu.
Westchnęła. Chwila porozumienia, które się między nii zawiązało , minęła bezpowrotnie.
- Imponujące, prawda? – wskazała na gromadzące się siły. – Nie uważasz, że czas to zakończyć? Przerwać obroty koła? Zabicie Maski w tym nie pomoże...
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 01-11-2017, 19:16   #213
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Pogrążona w ciemności Aria nie była w stanie doświadczyć działania trucizny Pajęczyny na swoim wzroku. Poczuła jednak za to jak jej ciało popadło w dziwaczne odrętwienie a słyszane przez nią dźwięki zaczęły cichnąć aż do całkowitej ciszy. Ostatnią rzeczą jaką odczuła zanim zapadła w całkowitą nieświadomość był dotyk na jej skórze pajęczej przędzy, w którą ktoś ją owinął. Później nie było już nic.

A potem nagle jej zmysły znowu się włączyły a jej umysł na nowo zaczął działać. Coś się jednak zmieniło. Najpierw nie potrafiła powiedzieć co to takiego ale po chwili do niej dotarło, że widziała. Nie postrzegała kolorów tak jak wcześniej, ale jej oczy działały.

Rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znajdowała. Przyjrzała się sobie i swoim ubraniom, a w końcu skupiła wzrok na osobie siedzącej obok jej łóżka.

- Cieszę się, że się obudziłaś. – powiedziała istota - Jestem Teltomena. Mam ci służyć, póki nie odzyskasz sił, Burzowy Pomruku. Pani Osnowy wyznaczyła mnie do tego zaszczytnego zadania.

- Myślisz, że nie wiem co się tutaj wyprawia? - odpowiedziała jej Aria.
- Widziałam to już w kilku serialach. Niby sobie tutaj rozmawiamy a tak naprawdę to siedzę uwięziona w kokonie. Nieprawdaż? Muszę się z niego wyswobodzić.

Dziewczyna zaczęła szamotać się jakby uwalniała się z niewidzialnego kokonu oplatającego jej ciało. Jednak jej dłonie na nic nie natrafiły. Próbowała rozdzierać pustkę.

- O nie! – Aria przestała się szamotać - Zapomniałam, przecież nikt nigdy nie wydostał się z takiej pułapki sam. Zawsze potrzebowali pomocy z zewnątrz, od kogoś trzeciego. Niedobrze, niedobrze. Tobiasa też zawinęliście w kokon, więc on mi nie pomoże. Nikt mi nie pomoże. Ale przecież musi być jakiś sposób. Musi być! Prawda?!
Ostatnie słowa skierowała do małej osóbki.

- Jestem Teltomena. – powtórzyła się jak echo staruszka - Mam ci służyć, pani. Czy czegoś potrzebujesz?

- Tak! Pomocy! – wykrzyknęła dziewczyna - Potrzebuję pomocy żeby się obudzić.

- Obudzić? Przecież już nie śpisz? - najwyraźniej mała kobietka poczuła się zdezorientowana. Może nawet trochę wystraszona.

- A właśnie, że śpię. – Uparła się Aria - Jakim cudem bym widziała, skoro jestem ślepa jeśli to nie byłby sen? Hm?

- Pani z Arraniz wstawiła ci nowe oczy, Burzowy Pomruku. Byś mogła walczyć i zwyciężać.

- Ciężko mi w to uwierzyć. – przyznała Taranis - Mogę wstać?

- Myślę, pani, że powinnaś dać radę. Mogę ci pomóc? – zapytała usłużnie Teltomena.

- Dlaczego bym miała nie dać sobie rady? Coś mi dolega? – zdziwiła się Aria.

- Przeszłaś niedawno trudną operację.

- Słucham? Jaką operację? O czym ty mówisz eee kobieto?

- Przeszczepiono ci oczy.

- Czyje?

- Nie wiem.

Aria westchnęła ciężko. Ponownie mogła liczyć tylko na siebie a mała staruszka jakkolwiek by się nie starała nie była w stanie jej pomóc. Dziewczyna wstała i jeszcze raz rozejrzała się tym razem dokładniej po pokoju. Znalazła w nim tylko łóżko, na którym przed chwilą leżała, małą szafkę stojącą tuż obok. Okno znajdujące się w pomieszczeniu miało nietypowy, dziwaczny kształt nieforemnej bryły.

Na szafce leżała miska i szczotka do włosów. Poza tym w pokoju nie było niczego więcej.
Taranis dotknęła palcami szczotki a potem niewielkiej miski. Szczotka się nie nadawała, ale miska była zrobiona kamionki. To była jej jedyna szansa. Aria cisnęła naczyniem o podłogę a kiedy te się potłukło złapała za ostry odłamek i przejechała nim po swoim ramieniu.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 02-11-2017, 13:38   #214
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Słowo w Dominium ma moc. Jest pieczęcią, która w magiczny sposób pieczętuje umowy. Mówi się, że Potęgi przechowują słowa w swoich boskich skarbcach. Złamane słowo to złamana przysięga. Złamana przysięga, to zraniona dusza. W Dominium powiedzenie, twój honor jest twoim życiem jest prawdziwe. Zdarza się bowiem, że kłamcę i krzywoprzysięzcę Potęgi karzą w sposób, który dla innych jest nauczką na wiele cykli.

Zważaj więc na słowa, które składasz, bo są jak kajdany zakładane na twą duszę.

CELINE CENIS

Tak.

Pieczęć została przybita. Obietnica schwytana w sieć zależności i przysiąg. Celine usłyszała, jak istota obok niej jęczy i kwiczy.

Przez chwilę celę wypełniło światło a potem na ziemię, obok Celine coś upadło, coś, co zabrzęczało metalicznie. Odruchowo, jakby przyciągana przez jakąś siłę, odszukała przedmiot w ciemnościach. Jej dłoń zacisnęła się na rękojeści.
To był nóż, długi i ciężki i zapewne ostry. Drżał w jej dłoni niespokojnie, niczym spragnione życia i krwi zwierzę.

- Zabij dawną siebie. Pozbądź się swojej słabości – głos za drzwi, ten kobieco – męski głos, pozostał obojętny i pozbawiony emocji. – Krew otworzy ci drogę. I wtedy znów będziemy przyjaciółmi, Czysta Falo. Obiecujemy.

Żywy- trup Celine zajęczała głośniej, żałośnie, wydając z siebie bełkotliwy, dramatyczny jęk. Celine usłyszała, jak udręczone stworzenie odpełza w bok, byle dalej od niej i noża. Słyszała, jak z gardła nieszczęśnicy wydobywa się trudne do rozpoznania „nieeeee”.

Jak skamlenie bezbronnego zwierzątka.

- Zabij i opuść swoje więzienie, Czysta Falo – powiedział/powiedziała Maska. – Znów zostańmy przyjaciółmi.


TOBIAS GREYSON

Otworzył drzwi i stanął naprzeciwko dwóch istot. Do pasa stworzenia były pająkami z wielkimi, włochatymi odnóżami i pękatymi korpusami pokrytymi mocną chityną. Powyżej, jak u centaura, muskuły prężyły męskie torsy. Atletycznej budowy, niemal mocarnej.

Stworzenia trzymały w rekach włócznie o paskudnych, ząbkowanych grotach, na których lśniła wyraźnie jakaś maź.

- Wachlarzu. Pani Osnowy prosi, byś poszedł z nami. Musisz coś zobaczyć.
To „musisz” nie pozostawiało cienia wątpliwości. Ruszył więc, eskortowany przez pajęczych wojowników. Jeden prowadził, drugi szedł za plecami Tobiasa, jasno wyznaczając rolę, jaką miał grać. Rolę więźnia.

Po dłuższej wędrówce korytarzami, które przyprawiały go o lekką dezorientację, ze względu na dziwaczną konstrukcję i kształty, Tobias poczuł podmuch świeżego powietrza. Wyszli na taras. Szeroki balkon z obramowaniem, z którego widać było całą okolicę. Dziwaczną panoramę skał i wielkich grzybów oraz porostów, które były pajęczynami.

Na tarasie czekała na niego Pani Arraniz. Pajęczyca stała wpatrując się w niebo. Gdzieś tam, daleko na horyzoncie Tobias dostrzegł unoszącą się wstęgę dymu w dziwnym, fioletowym kolorze.

- Lud Nar posłał wezwanie. Var Nar Var gromadzi armię. Z drugiej strony Maska wzywa popleczników pod Cytadelę.

Spojrzała na niego tę piękną, ale pozbawioną emocji twarzą.

- A ty, jak sądzisz? Po której ze stron powinnam się opowiedzieć? Powiedzmy, że nie jestem Panią Domeny Osnowy, Panią Arraniz. Tylko zwykłą władczynią zwykłej domeny. Kogo miałabym poprzeć, Wachlarzu? Kogo ty doradziłbyś mi wspomóc moją liczącą blisko sto pięćdziesiąt tysięcy mieczy armią? Moją magią? Powiedz, proszę? Szczerze i od serca? Nie bawiąc się w etykietę. Jak kiedyś.

ENOCH OGNISTY

Szavra patrzyła na niego tą swoją twarzą przypominającą skórzaną maskę. Oczy pozostały takie same, jak na początku ich spotkania. Bez wyrazu i emocji. Chłodne i mętne niczym woda w domenie Rozwidlonej Rzeki.

- Piękne słowa, Enochu Ognisty. Słowa nie tylko wojownika, ale i wodza. Wodza, którym wszak jesteś. Nim odeszła moja matka, wiele mi o was, Wieloświatowcach opowiadała. Przekazywała opowieści swej matki a mojej babki, a ta z kolei przekazywała nam słowa Bavrysz, naszej przodki ni, która miała zaszczyt walczyć u waszego boku, gdy szalała wojna z Dominatorem.

Starucha klasnęła w ręce i zza kotary wiszącej na ścianie, gdzie – jak się okazało – skrywało się przejście, weszło kilku ludzi. Niegroźni. Ubrani w szaty służących. Wnieśli z imponującą sprawnością stolik, dwa krzesła, karafkę z winem, puchary ze srebra oraz deskę z serami, suszonymi rybami i jakimiś ciastami. Z wprawą ustawili meble, zastawili stolik jedzeniem i piciem przykrywając go wcześniej soczyście zielonym, wyglądającym jak mech obrusem. Po chwili ulotnili się, jak kamfora. Szavra zajęła miejsce na jednym z krzeseł i wskazała Enochowi drugie.

- Dobrze powiedziane, Enochu – wróciła do rozmowy. – A ten pas, to pas Szalonej Dox. Pomyślałam, że jej go zwrócę. Nie wiem jednak, czy towarzyszy zbierającej się armii Var Nar Vara? Spojrzała na stół i Enoch zrozumiał.

Napełnił sobie i jej pucharki winem z karafki. Wino było ciemne i gęste, jak krew, ale pachniało bardzo przyjemnie. Miodem i słońcem.

- To wino z twojej ojczyzny, z Domeny Ognia i Kości, w której przyszedłeś na świat Dominium po raz pierwszy. Rasa Salamander, z którą skrzyżowała się twoja moc, uwielbiała je w czasach przed Tryanthem. Powinno ci smakować.

Umoczyła usta.

- Dla mnie jest za intensywne i ogniste – uśmiechnęła się, a uśmiech o mało nie rozerwał jej twarzy na strzępy, przynajmniej takie wrażenie odniósł Enoch.

- Słyszałam o incydencie w Domenie Ludzi Kamienia. Dokonali złego wyboru. Ty zrobiłeś, co musiałeś zrobić. To oczywiste. Nie wpłynie to na nasze relacje i rozmowy, Enochu. Ani nas nie zastraszy, ani nie zrazi. Nadchodzi wojna i doskonale to wiemy. Maska przeciwko Var Nar Varowi, w którym niektórzy upatrują się kolejnego władcy Dominium. Interesowała mnie jednak kwestia, czy i Wieloświatowcy ta sądzą. Ostatnio obiecaliście mu Dominium, by przekazać je Masce. Jak zapewne wiesz, jestem najważniejszą z doradczyń Lorda Syrentha. Przekonaj mnie, a przekonasz jego. Właśnie, Enochu Ognisty, Wieloświatowcu, Władco Ognia i Smoku Jednopochwycony? Jak zamierzałeś przekonać Lorda Syrentha do sprawy Var Nar Vara? A może nie jest to sprawa Var Nar Vara, lecz kogoś innego? I, co najważniejsze, jak zamierzasz przekonać mnie?

Pas Szalonej Dox rozświetlił dziwny poblask. Pod metalową powierzchnią przepłynęły fale szmaragdowej mgły. Oczy Szavry stały się jeszcze zimniejsze. Czujne i inteligentne wpatrywały się w gościa z wyraźnym wyczekiwaniem, a Enoch poczuł się bardzo dziwnie, jakby od tego, co zrobi i czego dokona zależało bardzo, bardzo, bardzo wiele.

ME’GHAN ZE WZGÓRZA

Kent w końcu ocknął się z zamyślenia. Spojrzał na Me’Ghan przepraszająco.

- Wybacz, wiedźmo. Zamyśliłem się. czasami, gubię się w tym wszystkim. Nadal czuję się tak, jakbym spał i śnił pokręcony sen, z którego nie potrafię się przebudzić.

Z oddali wiatr przyniósł echa trąb i bębnów. Zbliżała się kolejna armia. Kolejna Domena odpowiedziała na wezwanie Var Nar Vara.

- Przerwać obroty koła? – uśmiechnął się powtarzając jej wcześniejszą myśl. – Jak? Jeżeli zabicie Maski niczego nie zmieni, to co proponujesz, wiedźmo?

Grały trąby. Trzaskało żelazo.

I wtedy nadpłynęła wizja.

Me’Ghan ujrzała trzy księżyce na niebie. Jak wtedy, w górach. Z tym że dwa były sierpami, a jeden – cały czerwony – w pełni. Tworzyły dziwny układ: litera C, litera O oraz odwrócone C ustawione w szeregu „C O ͻ”.

A potem środkowy księżyc eksplodował, czy raczej pękł jak przejrzały owoc, i wylała się niego krew.

Jej strugi spłynęły w dół, na ziemię, gdzie stały zakapturzone postaci ze świecami w dłoniach. Na podwyższeniu, jedna z nich, z dziwaczną kolczastą ręką, łapała tę ściekającą krew.

Me’Ghan znała ten postument, na którym stał arcykapłan, chociaż nie znała mężczyzny. To był Cokół Rozjemcy, w Domenie Karmazynowych Mgieł, trzy dni drogi na północ od jej Wzgórza.

A potem, w jej wizji, ujrzała płomienie. Buchające w górę, niczym stos ognia, pnący się wyżej i wyżej, aż po trzy księżyce.

Wizja się skończyła, a ona poczuła na sobie wzrok Enocha.

- Co tam zobaczyłaś, wiedźmo? – zapytał. – Chociaż chciałbym też poznać odpowiedź, na moje wcześniejsze pytania.

ARIA TARANIS

Teltomena odskoczyła pod ścianę, wyraźnie przestraszona jej działaniami. Kiedy kamionkowa misa gruchnęła o podłogę, mała babcia drgnęła nerwowo, a kiedy Aria ujęła ostry kawałek w ręce, Teltomena zbladła. Najpewniej była przekonana, że za chwilę Aria rzuci się na nią i zabije tą zaimprowizowanym ostrzem.

Teltomena nie zapanowała nad pęcherzem. Pewnie ze strachu. Wokół nóż dziewczynki – staruszki wykwitła kałuża uryny.

Aria przecięła sobie skórę na ręce. Zabolało, a z rany popłynęła krew. Nie była to jednak zwykła, czerwona krew. Była to krew niezwykła, taka, w której … szalały błyskawice. Małe wyładowania elektryczne wypłynęły z rozcięcia.
Czas stanął w miejscu.

Aria ujrzała, jak przestrzeń wokół niej wypełniła się chmurami. Kłębiącymi się, burzowymi obłokami, rozświetlonymi szalejącą burzą. I usłyszała czyjś głos, niczym zaklęcie, próbujący przebić się przez burzę i szum wiatru. Trwało to chwilę i ucichło tak samo gwałtownie, jak się zaczęło. Chmury znikły, wiatr ucichł i w pokoju pozostała tylko Aria, z krwawiącą ręką i przerażona Teltomena, skulona w kącie i błagająca, przez łzy i smarki, by jej nie zabijać.

Drzwi do pokoju Arii otworzyły się niespodziewanie i stanęła w nich jakaś młoda kobieta. Miała czarne włosy, proste odzienie i narzucone na ramię futro jakiegoś drapieżnika.

Dłoń trzymała na rękojeści miecza noszonego przy boku.

- Hej! – wykrzyknęła. – Co tutaj się wyrabia?
 
Armiel jest offline  
Stary 08-11-2017, 22:01   #215
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Nie od razu odpowiedział na zadane pytanie. Tobias patrzył przez chwilę w dal obserwując te dziwne widoki. Budowle będące monstrualnie powiększonymi grzybami jakie pamiętał z ziemi. Tutaj dziwne, straszne ale zarazem piękne.

- Po swojej - odparł krótko i szczerze po chwili milczenia - Chciałbym ci pomóc - dodał po chwili - ale sam nie wiem jak. Nie wiem jak to powstrzymać, bo nie wiem dokładnie co się wydarzyło. Nie jestem nawet pewien czy powinienem zatrzymać to koło, które się toczy. No bo po Masce będzie ktoś następny i następny i następny. Z drugiej strony taka jest kolej rzeczy… - spojrzał na kobietę - Wypuść Burzowy Pomruk. Proszę. Ona nie pamięta tego co się stało. Nawet nie wiem czy wie o tym, że dopuściła się zdrady. Nawet jeżeli wie, to dajmy jej szansę odpokutować. Inaczej możesz, bądź możemy zyskać kolejnego wroga. Pozwól mi ją dalej prowadzić - zamilkł w końcu.

- Burzowy Pomruk nie jest więźniem. Pomogłam jej. Uratowałam. Nie oczekuję za to żadnej wdzięczności. Wiem, że trudno wam komukolwiek zaufać. Ale, popatrz na to z drugiej strony. My też nie mamy powodów, by ufać tobie czy jej. Czy jakiemukolwiek i jakiejkolwiek z Wieloświatowców.

- Pewnie nie. Choć nie pamiętam dlaczego. Wiesz takie Wachlarzowe spojrzenie na świat pozwala na to wszystko spojrzeć z innych perspektyw. Tak patrzę sobie na to w błogiej nieświadomości tego co było i widzę jakimi skurwysynami są Wieloświatowcy - pozwolił sobie na chwilę refleksji - No ale takie akcje jak ta przy kolacji nie pozwalają na nowo budować dobrych relacji…. Skoro nie jest więźniem to zabiorę ją do Ogrodu Męczenników. Chcę w końcu poznać szczegóły tego co się wydarzyło. Chcę jednak poznać też możliwość przerwania tego wszystkiego.

- Zabierz ją do Ogrodu Męczenników - zgodziła się po chwili, jakby podjęła jakąś decyzję - Nie wiem tylko czy ona jest gotowa na tę podróż. Ty jesteś bliżej zrozumienia kim i czym jesteś, niż sądzisz. Ona nadal jest zbłąkana, jak owca we mgle. A gdzieś tam, czai się na nią rzeźnik z nożem. Rozumiesz, co mam na myśli?

- Trochę tak. Nadal nie poznałem Simeona Czarnego Drzewa. To co dotychczas ustaliłem stawia tego człowieka jako centrum zła - wzruszył ramionami - Dużo już takich skurwieli poznałem tam gdzie sięgam pamięcią, tyle że w mniejszej skali - odwrócił się chcąc odejść - Dziękuję. Za Burzowy Pomruk.

- Nie ma za co dziękować. Tak było trzeba. A Simeon Czarne Drzewo to zło. Prawdziwe i nieobliczalne zło. Chaos w czystej postaci.

Pogrążony w swoich myślach młody mężczyzna ruszył przed siebie w otoczeniu strażników. Poprosił ich by ci poprowadzili go czym prędzej do Arii
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 12-11-2017, 13:49   #216
Adi
Keelah Se'lai
 
Adi's Avatar
 
Reputacja: 1 Adi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputację
Ren’Wave wpatrywała się w istotę w celi. Bezbronne i skamlące. Nagle celę wypełniło światło jakby Bóg miał jej coś do przekazania. Światło zgasło, a obok niej coś stuknęło z metalicznym brzękiem. Odruchowo podniosła ową rzecz. Ową rzeczą okazał się długi nóż. Przyjrzała się mu. Był duży, ostry i dobrze leżał w dłoni. Był idealnie wyważony.
-Jak rozkażesz - powiedziała Celine i pomachała nożem w powietrzu jakby chciała sprawdzić czy nie krępuję za bardzo jej ruchów, ale nie, był dobrze ułożony. Istota się broniła uciekając w kąt celi, krzycząc, ale i to nie powstrzyma Czystą Falę przed nieuniknionym. Podchodziła do chudej istoty z nożem wyciągniętym w jej kierunku. Pokazała gest podrzynania gardła kciukiem lewej ręki. Kucnęła do stworzenia:
-Liczyłam na jakieś wyzwanie - rzekła i wyprowadziła dwa szybkie ciosy w okolice podbrzusza. Po czym wstała i dobiła stworzenie wbijając nóż w głowę zostawiając go jak miecz Króla Artura.
-Uwielbiam zapach zwycięstwa - powiedziała do siebie po czym czekała na otwarcie celi.
 
__________________
I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many.
Discord: Adi#1036
Adi jest offline  
Stary 19-11-2017, 08:33   #217
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Poczuł się nieswojo i zły. Po raz kolejny, musiał się z tym zmierzyć. Z tym szalonym oczekiwaniem, że weźmie sprawy świata w swoje ręce i ułoży jak kostkę rubika. Świat najwidoczniej był głupi, bo jak do tej pory tak sobie radził z układaniem swojego życia. Pamięć usłużnie podsunęła wspomnienie z dnia w którym trafił do Dominium a usta Enocha drgnęły w krzywym uśmieszku. Szczęście, że smak i moc trunku na tyle zaabsorbowały jego uwagę, że nim odpowiedział zdążył trochę ochłonąć. Mimo to, przez króciutką chwilę, to jego oczy były najzimniejszym obiektem w tej komnacie. Być może w całej domenie Rozwidlonej Rzeki. Przez parę chwil, odwlekając udzielenie odpowiedzi uważnie przyglądał się Szavrze, próbując przebić pajęczą zasłonę zmarszczek, plam wątrobowych i obwisłej, tak dawno już nie jędrnej skóry. Znowu coś drgnęło w jego pamięci, mniej uświadomionego niż wspomnienie pobicia, lecz za to pozytywnego. Odnalazł w tej starej babie ślad podobieństwa, ułudny, niewyraźny, lecz tak bardzo mu potrzebny do kogoś ze swojej przeszłości, do Amber. Zarówno oczy jak i usta Enocha ociepliły się w uśmiechu, choć ta szalona dzioucha nieraz mu narobiła szalonych kłopotów.
- Wino jest doskonałe i w sam raz ogniste. - pochwalił wybór gospodyni. - A wojna… wojna nigdy się nie zmienia. - zacytował zupełnie bez nadziei, że Szavra doceni jego znajomość klasyki. - Dlatego… - nie mógł się powstrzymać, by nie nalać sobie kolejnego kielicha - dlatego chcę, by do następnej doszło jak najpóźniej. - Pociągnął łyk i wyjaśnił - Naprawdę chciałbym wierzyć, że to jest ta ostatnia. Więcej, że można jej jeszcze uniknąć. Jakoś się jednak tak składa, że negocjatorom Maski zawsze towarzyszą miecze. Ona nie chce pokoju. Czy Var Nar Var chce? - Zmrużył oczy przypatrując się powierzchni cieczy, tak jakby mógł w niej wyczytać odpowiedź. W iskierkach światła na zmarszczkach fal wesoło zaiskrzyły się płomienie Stosu, więc tylko wzruszył ramionami.
- Sojusz… Nasz Sojusz - powtórzył z naciskiem - nie może być tylko na wojnę. Wiele się jeszcze wydarzy a ja nie jestem jasnowidzem, by wiedzieć jak się skończy ta wojna… lecz ja już wszedłem na drogę do pokoju. Biorę na siebie odpowiedzialność i chcę się nią dzielić z tymi, którym na nim będzie zależeć.
Wino o zapachu miodu miało swoją siłę. Który to był kielich - drugi? trzeci? Wzbudzone podobieństwem Szavry wspomnienie o Amber wciąż mrowiło pod skórą, a on coraz bardziej pragnął jej bliskości i nierozsądnego poczucia beztroski. Nierozsądnie więc delikatnie pchnął luminę w kierunku Szavry, próbując oswobodzić ją z pajęczyny starości. Naprawić sterane komórki kosmiczną energią i zrestartować fabryki białek.
 
cyjanek jest offline  
Stary 25-11-2017, 23:43   #218
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Megan zapatrzyła się w pole przed sobą. Właściwie podjęła już decyzję. Nie miała pojęcia, czy jest słuszna, ale ufała, ze tak. Teraz pozostało zachęcić innych Wielkoświatowców. To zwiększało szanse na.. sama nie wiedziała.. na koniec tego wszystkiego. Nie chodziło już o to, aby zniszczyć Maskę. Trzeba było zniszczyć koło. Spojrzała na mężczyznę.

- Maska i my to jedno – zaczęła tłumaczyć. – Tak to widzę. Myślę, że to my, Wielkoświatowcy ich stworzyliśmy, jesteśmy jak awers i rewers jednej monety. Nie ma nas bez Maski ani Maski bez nas. Oni w jakiś sposób się odradzają i ściągają nas z powrotem. I to będzie trwało bez końca, jak męczarnia ludu Nar. Która zresztą sama zapoczątkowałam. Jestem temu winna.. ale inni Wielkoświatowcy też. Zniszczenie Maski niczego nie rozwiąże. To my musimy się poświęcić. Wejść w stos. To może zatrzymać koło. Masz w sobie tyle odwagi, aby tego dokonać? Walka jest prostsza niż poświęcenie, wiem to na pewno. Dasz radę mi towarzyszyć, Kent?

Przesunęła dłonią po jego ramieniu. Zajrzała mu w oczy.
- W wizji widziałam Cokół Rozejcy. – powiedziała i opisała krótko to, czego doświadczyła. – Wiem, gdzie jest stos. Musze tam iść, choć z wizji wynika, że powinno być nas przynajmniej troje. – wciągnęła duży haust powietrza. Pachniało dymem, krwią , potem i śmiercią. - Dasz radę? – zapytała znów. – Poświęcić się? Musze przekonać jeszcze kogoś… jeszcze jednego Wielkoświatowca. Wachlarz odszedł.. może Enoch?
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 26-11-2017, 12:44   #219
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Wieloświatowcy.

Nikt w Dominium nie wie, czym lub kim są te istoty. Potężne, niepowstrzymane, zdolne czynić rzeczy, których nawet Siewcy i Dawcy nie potrafią. Na ich temat pojawiały się różne teorie i hipotezy. Mniej lub bardziej szalone.

To wcielone Potęgi, które zsyłają cząstkę swej mocy. To dzieci Potęg, których celem jest zmieniać nasz świat. To siły, zrodzone gdzieś za Ostatnią Pustką, której nawet Potęgi nie potrafią zmusić do czynienia tego, czego Wieloświatowcy nie chcą.

Pojawiają się co Cykl, podczas Obrotu Koła. Przynoszą zmiany. Przynoszą śmierć i zagładę. Ból i odrodzenie. Są niczym niepowstrzymane tsunami, które zniszczyło Wyspy Aleoru wiele Cykli temu. Są niczym pędząca lawina, która zgniecie i przywali każdego, kt stanie jej na drodze.

Nie ma gorszego zła w Dominium niż oszalały Wieloświatowiec. A często zdarza się, że obłęd wpisuje się w te niepojęte istoty.

Pocieszające jest tylko to, że tak samo szybko, jak się pojawiają, tak samo szybko znikają z Dominium i przez Cykl udręczony świat może nabrać oddechu.

Wielu próbowało ich zabić, lecz wychodzi na to, że ostateczną śmierć w Cyklu mogą zadać tylko sami sobie. Własnymi rękami.

TOBIAS GREYSON

Poczuł to na korytarzu. Zmieniające się ciśnienie i elektryczność przeskakującą mu po ciele. Na pancerzach eskortujących go żołnierzy pojawiły się błękitne iskierki, przeskakujące po metalu, jak stado rozbrykanych chochlików.

A potem drzwi i fragment ściany przed nimi eksplodowały, rozerwane od środka jakąś potężną siłą. Wybuch zasypał korytarz odłamkami kamienia i pyłem, z którego wynurzyła się dziwna, mała postać. Cała we krwi, zrobiła kilka kroków i padła na ziemię, pośród gruzów i cegieł.

W miejscu, gdzie widniała dziura huknęło raz jeszcze, tak potężnie, że Tobias na chwilę ogłuchł, a z uszu popłynęła mu krew. Strażnicy padli, niczym zmieceni niewidzialną falą. Przez dziurę Tobias ujrzał rozbłysk błyskawicy, o oślepiającej oczy sile, i na chwilę stracił wzrok. A gdy go otworzył, zobaczył, jak przez dziurę w ścianie wychodzi chwiejnie jakaś postać. Na początku, przez krew i pył, wziął ją za Arię, więc – przełamując nagłą słabość – skoczył w jej stronę, by złapać dziewczynę i podtrzymać. Dopiero, gdy chwycił ją w ramiona zrozumiał swoją pomyłkę.

Była to młoda kobieta, teraz cała we krwi i mocno poparzona, chociaż niegdyś pewnie ładna i dumna.

Prawe ramię dziewczyny zmieniło się w coś poczerniałego, na pół zwęglonego, jakby wojowniczka złapała przewód elektryczny wysokiego napięcia.
Dziewczyna zachwiała się i opuściły ją siły. Zwisła w ramionach Tobiasa, który nie miał sumienia jej puścić.

- Zabiła nas … - jęknęła ranna. – Dlaczego? My… tylko… próbowaliśmy jej… pomóc.

A potem zwiotczała w ramionach Tobiasa. Martwa lub nieprzytomna.

Przez dziurę w ścianie akrobata widział zrujnowany pokój. Zdewastowany, mały gościnny pokój, bardzo podobny do tego, w jakim on sam się przebudził. Zniknęła w nim cała ściana zewnętrzna, otwierając widok na tę dziwną, pokrytą skałami wyżynę.

Aria zniknęła pozostawiając po sobie krew, gruzy i zniszczenie.
I wtedy to poczuł. Dym i smród palonego mięsa, oraz ból i mentalny wrzask rozchodzący się echem po nieistniejącej przestrzeni. Krzyk szaleństwa i cierpienia, którego żadne słowa nie zdołałyby opisać. Krótki i agonalny. I wiedział, co to znaczy. Któraś z Wieloświatowców właśnie umarła. Odeszła na zawsze.

- Aria! – to była jag pierwsza, rozpaczliwa myśl.


CELINE CENIS

- My też uwielbiamy zapach zwycięstwa – powiedział/a Maska, gdy drzwi się otworzyły.

Ale nie po to, aby zwrócić Celine wolność.

Oślepiona światłem poczuła się dziwnie słaba, jak sarna schwytana w reflektory pędzącej ciężarówki. Nie mogła uciekać, chociaż instynkt podpowiedział, by to zrobiła.

- Właśnie zabiłaś swoją przeszłość, Czysta Falo – w głosie Maski zabrzmiała drwina i szyderstwo. – Zwyczajnie wbiłaś w siebie ostrze, tracąc większość swojej mocy. To nam bardzo, bardzo ułatwi zadanie, które sobie wyznaczyliśmy, po tym, gdy ty i reszta zdradziliście nas pod Cokołem Rozjemcy. Czekaliśmy, lecz wy nie przyszliście, skazując nas na śmierć w męczarniach.

Celine zachwiała się, czując jak opuszczają ją siły. I jak odpływa w dół, gdzieś w samą siebie, za to budząc Bjarnlaug Córę Jónsa. Nekromantkę, którą pożarła w Gnieździe. Jej duchowego pasażera. Pasożyta, który wyczuł swoją chwilę, lub poczuł, że jego nosiciel umiera.

- To bardzo nieprzyjemna śmierć, Celine, spalenie.

Do celi wkroczyły dwa stworzenia. Czterorękie potwory.

Sprawnie chwyciły Celinę i powlokły ją przez korytarze zamczyska, które zdawało nie mieć końca. Do komnaty, która wyglądała jak dno studni. Szeroka smuga księżycowego blasku padała na stos ustawiony na dnie tej komnaty,
Oprawcy zawlekli osłabioną Celine do kamiennego słupa, przy którym ustawiono drewno przeznaczone do spalenia, a potem przykuli ją – bezbronną i przerażoną – grubymi łańcuchami do osmalonej, pokrytej tłuszczem i sadzą powierzchni.

- Ogień powinien cię zabić. Nie tak jak nas. Udręczone dusze zamknięte w wiecznym płomieniu cierpienia – powiedział/a Maska. – Teraz, gdy zniszczyłaś sama siebie, umrzesz, co będzie dla ciebie aktem miłosierdzia, Celine. Tylko dlatego, że cię ubiliśmy. Najbardziej.

Łańcuchy zatrzasnęły się na niej i oprawcy odsunęli się w tył.

- Złamaliście przysięgę … - wyszeptała przerażona, czepiając się ostatniej deski ratunku. – Zrobiłam, co chcieliście. Dotrzymałam swojej części przysięgi…

- Nie! – przerwał/a jej Maska. – Teraz tak. Nie wtedy. Nie podczas bitwy. Zostawiliście nas, byśmy umarli. Teraz my zabijemy was. Zmienimy Cykl. Nawet, gdybyśmy mieli zniszczyć to całe przeklęte Dominium. Zmienić je w popiół i sadzę!

Celine zamilkła. Wiedziała już, że nie odmieni swojego losu.

Maska odsunął/odsunęła się w tył.

- To koniec twej drogi w Dominium, Rea’Waen – powiedział/a i wykonał/a gwałtowny ruch dłonią i stos stanął w płomieniach.

Celine Cenis wrzeszczała krótko, nim dym i ogień nie zniszczyły jej płuc. A potem zwisała, martwa, wydana na pastwę płomieni. Oświetlona blaskiem księżyca.

A Maska stał/a i patrzył/a. Blada, porcelanowa powierzchnia maski nie zdradzała niczego, tylko oczy odbijające płomienie były straszne i mordercze. Lecz nie było w komnacie nikogo, kto by je w tym momencie mógł podziwiać.

ENOCH OGNISTY

Szavra spojrzała na niego ostro. Po początkowych słowach, gdy wydawała się być zadowolona z przebiegu rozmowy, nagle wyraźnie poczuł jej zaniepokojenie i gniew pod tą woskową, pomarszczona twarzą.

- Przestań! – rozkazała ostro i posłuchał.

- Co chciałeś zrobić? Spalić mnie?

Zaprzeczył.

- Tylko to potrafisz, Enochu. Nie jesteś Czystą Falą. Nie jesteś Me’Ghan. Jesteś Enochem Ognistym. Zrodzonym w ogniu smokiem, którego karmiono lawą z serca Dominium i Piekieł. Posłańcem Pożogi. Tej, Której Ogień Wypala Życie. Wielkiej Garncarki.

Wstała gwałtownie. Szybko. Jak ktoś, kto podjął jakąś impulsywną decyzję.

- Nie chciałem cię spalić.

- Wiem – usiadła. – Lecz więcej tego nie rób.

I wtedy to poczuł. Dym i smród palonego mięsa, oraz ból i mentalny wrzask rozchodzący się echem po nieistniejącej przestrzeni. Krzyk szaleństwa i cierpienia, którego żadne słowa nie zdołałyby opisać. Krótki i agonalny. I wiedział, co to znaczy. Któraś z Wieloświatowców właśnie umarła. Odeszła na zawsze. Nie wiedział jednak, która.

Szavra też musiała coś poczuć. Przechyliła lekko głowę, kojarząc się Enochowi z przyczajonym drapieżnikiem.

- Kolejna – usta staruchy poruszyły się, chociaż oczy pozostały bez wyrazu. – Maska lub któryś z jego/jej pomagierów dopadł kolejną Wieloświatową. Wcześniej słyszałam już dwa takie krzyki. Przegrywacie tę wojnę, nim na dobre się zaczęła, Enochu.

Wiedział, że ma rację. Nie byli przygotowani. On sam, mimo że odzyskał swoją luminę, nie odzyskał w pełni pamięci. Nie wiedział, co potrafi. Kim jest? Był, niczym dziecko z zapałkami, w składzie z opałem. Mógł wszystko zniszczyć, co akurat sprawiłoby mu przyjemność. Ale nie zrobiłby tego świadomie, bo świadomości o tym, co działo się wokół niego nie miał.

- Wiesz, że Maska ma was w swoich podziemiach. Waszą przeszłość. Wasze dawne „ja” schwytanie i brudne, pełzające w resztkach nieczystości. To daje Masce siłę w walce z wami. Póki będzie więził wasze wspomnienia, nie będziecie w pełni sobą. Zniszczy was, jedno po drugim. Zmęczy niewiedzą. Doprowadzi do obłędu. Zmusi do porażki. Tak/taka jest Maska. I ja i mój lud mielibyśmy stanąć przeciwko Masce? Przekonaj mnie, a przekonasz Lorda Syrentha, jak już powiedziałam. Lecz nie próbuj więcej używać na mnie swej mocy, nieważne czy chcesz mnie uwieść, czy zniszczyć. Uznam to za afront. Pas szalonej Dox chroni mnie przed waszą mocą, Enochu. Przecież wiesz, czym on jest. Chociaż nie wiesz, jak znalazł się w moim posiadaniu, co akurat nie ma większego znaczenia. Czekałam na nią, na moją mistrzynię i pramatkę, bo wiedz, że w moich żyłach płynie jej krew, ale Szalona Dox umarła w tym cyklu. Zginęła gdzieś w Puszczy Mor’Ghul i tylko mogę domyślać się, co się wydarzyło i jakie szaleństwo zawiodło ją w tamte zakazane miejsce.

Szavra westchnęła ciężko i klasnęła w dłonie. Drzwi otworzyły się i przeszła przez nie jakaś kobieta, a na jej widok Enoch poczuł, jak dziko bije mu w piersiach serce.

Widział ją już raz, w swojej wizji. Na koniu, z pomalowaną twarzą i rozwianymi włosami. Teraz jednak kobieta była bliżej i wyglądała jeszcze bardziej zjawiskowo.

Ta, o której pomyślał, że jest piękniejsza niż Amber, mężniejsza niż Graw, po prostu zajebista. Córka Var Nar Vara. Matka jego dziecka. Lisha Nar Var. Dziecka, które wkroczyło w Stos, podczas rytuału, jak większość Ludu Nar.
Imię wypełniło głowę i serce Enocha ogniem. Płomieniem zupełnie innym, niż czuł przed bitwą. Bardziej … przyjaznym i ciepłym. Jak palenisko, na którym gotuje się strawę dla rodziny.

- Lisha… - imię samo zatańczyło na jego ustach.

I wtedy zrozumiał słowa Var Nar Vara.

„Założyła Porcelanową Skórę”.

Lysha miała na sobie pancerz z wytłoczonej w oleju skóry wzmocniony stalą. A na nim emblemat Maski. Jego/jej znak. Godło i pieczęć, które mówiło, po której stronie się opowiedziała.

- To faktycznie ty – powiedziała Lysha głosem, który przypomniał mu słoneczne dni na wzgórzach Nar, gdy jeszcze dym nie zasłaniał tam słońca. – Zmieniłeś się. W końcu wyglądasz jak mężczyzna.

To była ona. Jej cięty język, który potrafił mu dogryzać, ale robić też rzeczy, dzięki którym mógł zapomnieć jak bardzo zjebany potrafi być świat.

- Podjęłaś decyzję, Szavro? – Lysha spojrzała na starą kobietę.

- Jeszcze nie, Emisariuszko Maski. Może usiądziesz z nami. Porozmawiamy we troje.

- Jeżeli Enoch Nar Enoch nie ma nic przeciwko.

Jej oczy płonęły tym wewnętrznym ciepłem, którym potrafiła dzielić się tylko z nim i z nikim innym. Wierna, odważna i piękna. Dzika królowa Ludu Nar, która odrzuciła koronę dla jego objęć. Ale ten czas, ten piękny czas, chyba już minął.

ME’GHAN ZE WZGÓRZA

Kent spojrzał na nią. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Cień, który zatańczył w oczach iskierkami. Czego? Ironii? Rozbawienia? Zrozumienia? Nie potrafiła go odczytać. Zawsze taki był. Zamknięty w sobie i cudownie cyniczny. Chyba najbardziej odpowiedzialny i pewny spośród Wieloświatowców, poza Wachlarzem, który był… był cudowny w inny sposób.

Dziwiła się swoim emocjom. To, jak płynęła na nich. Unosiła się z nimi. Jakby w jej duszy pękła jakaś tama i teraz wezbrane uczucia wylewały się niepowstrzymane. Czy zrobił/a t Maska? A może to ona sama otworzyła grodzie?

Nie wiedziała.

Kent chciał coś powiedzieć, lecz wtedy Me’Ghan doznała przeraźliwej wizji.
Nagle poczuła dym i smród palonego mięsa, ale inny niż ten, który unosił się nad Wzgórzami Nar. Poczuła ból i usłyszała mentalny wrzask, rozchodzący się echem po Nieświecie. Krzyk szaleństwa i cierpienia, którego żadne słowa nie zdołałyby opisać. Krótki i agonalny. I wiedziała, co to znaczy. Któraś z Wieloświatowców właśnie umarła. Odeszła na zawsze.

Jej wyczulone luminą zmysły ujrzały stos na dnie głębokiej studni. Jakoś poznała to miejsce – Cytadela Maski. Jej aura wyczuwalna przez jaj wizję wyraźnie odbijała się w jej luminie. I poznała płonącą kobietę. Celine Czysta Fala. Uzdrowicielka. Jej przyjaciółka, której jedynym grzechem było pragnienie zbawienia Dominium. Umierała i śmierć przyszła szybko. A wraz z nią, jakby złączona symbiotycznie, zginęła też Bjarnlaug Córa Jónsa Dwoje spośród nich. Potężnych Wieloświatowców.

I w wizji ujrzała Maskę. Twarz władcy/władczyni Dominium – ta porcelanowa i bezduszna – skierowała się w stronę Me’Ghan jakby Maska widział/widziała ją poprzez płomienie wizji.

Me’Ghan wiedziała, co miało znaczyć to spojrzenie.

- Zabij go. Złożyłaś przysięgę i przynajmniej tę dotrzymaj!.

Kent od Ostrza zamrugał powiekami. Wiedziała, że poczuł lub zobaczył jedynie drobną część tego, co poczuła ona. Zawsze była w tym najlepsza. W luminie i tego, co można było za jej pomocą osiągnąć.

- Umieramy – wyszeptał. – I jeśli sądzisz, że można to powstrzymać poświęcając siebie to…

Spojrzał jej w uczy i uśmiechnął się ponuro.

- … to jesteś głupia, wiedźmo.

Dokończył.

Poczuła pustkę. Zawsze mogła na niego liczyć. Zawsze był jej podporą. Pamiętała to. A teraz? Zmienili się…

- I dlatego w to wchodzę – powiedział, kładąc jej kolczastą rękawicę na ramieniu. – Zaufam twoim przeczuciom, wiedźmo. Jeszcze nigdy się na nich nie zawiodłem. Możemy ruszyć do Cokołu Rozjemcy Tunelami. Jestem mistrzem tych skoków przez dziury w rzeczywistości Dominium.

Faktycznie. Był.

- Tylko potrzebny nam trzeci Wieloświatowiec. Byłem z Dox, ale ona zginęła. A gdzie są pozostali, nie mam pojęcia. Możesz ich jakoś znaleźć? Pamiętam, że przed bitwą pod Gajem Rubinów odnalazłaś Wachlarza. A jego cholernie trudno odnaleźć.

Jego słowa nagle otworzyły kolejną bramę w jej umyśle. Wspomnienia, mgliste i ponure, jak zimowy wieczór. Mogła. Jej krew – jej lumina, mogła pokazać miejsce, tylko potrzebowała mapy Dominium i dwóch lub trzech srebrnych pucharów!


ARIA TARANIS


Aria nie zwracała uwagi na nic. Nie poświęciła ani Teltomenie, ani nieznajomej wojowniczce chwili swej uwagi. Wszystko dla niej kręciło się teraz wokół jej pokrwawionej ręki i efektu jaki uzyskała. Jej pomysł się sprawdził, może nie do końca w taki sposób jaki zakładała, ale coś się wydarzyło.

- To działa - wyszeptała do siebie.

- To działa! - wykrzyknęła i nacięła swoją skórę po raz kolejny.

Tym razem wiedziała już co powinna zrobić. Najprawdopodobniej wiedziała.

Krew zawrzała, wypełniła się energią błyskawic. Dziewczyna zmrużyła oczy, jak kocica. Teltomena skuliła się w kącie.

Powietrze przeszyła błyskawica. Jaskrawy rozbłysk potężnego wyładowania uderzył w ciało Arii. Usłyszała huk pękających ścian, poczuła smród palonego mięsa i krwi, echo krzyków nieznanej jej wojowniczki, która właśnie w chwili, gdy uderzył piorun, próbowała złapać Arię za ramię.

Błąd!

Błyskawica porwała Arię ze sobą. Gdzieś, z daleka od szaleństwa i kokonu, w jakim, wierzyła że się znajduje. Rozdarła powłokę wszechświata.

Na chwilę znów oślepła, po to tylko by znów za jakiś czas otworzyć oczy.
Poczuła deszcz na swoim ciele. Zimny, wręcz na granicy lodowatości. Szarpał nią wiatr i znów przez chwilę pomyślała, że znajduje się w Gnieździe.

Ale nie.

Stała pośród jakichś ruin oplecionych zielonym bluszczem, rozświetlonym od środka … językami energii.

Stała przed zrujnowaną bramą oznaczoną znakiem słońca i księżyca. Z bramy pozostało naprawdę niewiele. Nieco dalej ujrzała wieżę lub raczej to, co z niej pozostało. Zapomniane ruiny gdzieś, nie wiedziała gdzie. Ale daleko od Osnowy i jej zdradzieckiej Władczyni.

Gdzieś, na krawędzi wspomnień, Aria czuła, że zna to miejsce. Pamięta z poprzedniego życia. Budziło w niej jakieś … przyjemne, ciepłe uczucia. Mimo padającego deszczu, mieszającego się ze śniegiem, i lodowatego wiatru czuła się spokojnie.

Nie była szczęśliwa, lecz było to uczucie podobne do tego stanu. Niezbyt dalekie, mimo że marzło jej ciało i szczękała zębami z zimna.
I wtedy ją zobaczyła.

Stojącą w cieniu bramy młodą dziewczynę. Młodszą chyba od niej samej.

Czując na sobie spojrzenie Arii nieznajoma, niczym spłoszona łania, rzuciła się do ucieczki, zwinnie skacząc po śliskich głazach.

Nie wiadomo dlaczego, lecz Aria poczuła niespodziewaną i silną potrzebą, aby gonić za nią. Złapać i zapytać, gdzie się znalazła i kim jest? Impuls pojawił się w niej tak szybko i tak potężny, że nie zdołała nad nim zapanować, i popędziła za dziewczyną. Goniąc, na złamanie karku, przez ruiny.

Wypatrzyła nieznajomą przeskakującą po ruinach mostu nad przepaścią – mostu, po którym pozostały jedynie fragmenty filarów i wąski kawałek drogi nad zamgloną, zapewne głęboką wyrwą. Dziewczyna przeskakiwała zwinnie z jednego kawałka gruzu na drugi i po chwili skryła się w ruinach wieży. Aria przebiegła most z równą łatwością. Nie nawoływała, nie krzyczała, po prostu biegła. Aż dogoniła dziewczynę w opuszczonej, zakurzonej komnacie na szczycie wieży.

Nieznajoma stała spokojna, lecz wyraźnie gotowa do walki – z bronią na rękojeści noża, który budził w Arii dziwne emocje. Znała tę rękojeść. Prostą, z kawałka białego kamienia, wypełnioną ogniem błyskawic. To był jej sztylet. Jej broń. Broń Burzowego Pomruku.

W komnacie nie było zbyt wiele mebli, ale było duże lustro. Lustro, w którym zobaczyła siebie, wchodzącą do pomieszczenia.

Nic dziwnego, że dziewczyna przed nią uciekała. Wyglądała jak potwór. Pozszywany z kawałków ciała. Ale najgorsze były jej oczy.

Było ich sześć. Czarnych, jak kawałki opalu umocowane w wykoślawionej czaszce. Trudno ją teraz było nazwać człowiekiem.

- Kim jesteś?! – zapytała dziewczyna, ale nie wyciągnęła broni. – I co tutaj robisz?
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 26-11-2017 o 13:23.
Armiel jest offline  
Stary 02-12-2017, 12:38   #220
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
- Aria! – to była jego pierwsza, rozpaczliwa myśl.

Znowu to samo. Znowu został sam. Znowu został z niczym. Z kolejnymi pytaniami bez odpowiedzi. Co tutaj się wydarzyło? Czy Aria zginęła? Dlaczego uciekła? Czy aż tak kochała wolność? Czy Pani tego Dominium ją zabiła? Czy zdradziła? CO się tutaj dzieje? I wiele wiele innych. Znowu został sam. No prawie sam. Spojrzał na popalone ciało niegdyś pięknej dziewczyny. Zdradzały to rysy ocalałej części twarzy. Nie wiedział czy trzyma martwe czy tylko nieprzytomne z bólu ciało.

I nie wiedział też jak jej pomóc. Nie był przebudzony. Wachlarz nie złożył się na nowo.

Nie czekał długo. Po raz ostatni spojrzał na zniszczenia jakie poczyniła, jak domniemał, Aria i czym prędzej wybiegł z komnaty dźwigając ciało dziewczyny. Martwił się tym co poczuł, martwił się, że mogło to spotkać jego dotychczasową towarzyszkę. Polubił ją niezależnie co o niej usłyszał.

Biegł tak szybko jak pozwalały na to jego siły i teren po którym stąpał. Może dziewczyna żyła jeszcze. Może Pani Arraniz będzie w stanie jej pomóc.

Może.

Biegł.

W pół drogi do komnat władczyni Osnowy spotkał biegnący w ich stronę patrol. Za nim, majestatycznie, kroczyła nieporuszona Pani Arraniz. Na widok Tobiasa i niesionej zatrzymała się z gracją.

- Daj mi ją - powiedziała. - Życie jeszcze z niej nie uciekło. W odróżnieniu od Burzowego Pomruku, jak mniemam. Więc sprawdza się jednak ten scenariusz Osnowy. Przykre. Jednak nic na to nie poradzimy.

Tobias chciał zapytać o coś więcej. Ugryzł się jednak w język. No bo co usłyszy? Kłamstwo, połprawdę, prawdę? Nie będzie wiedział co. Nie umie czytać w tych istotach. Każdy może go okłamać, każdy może powiedzieć mu prawdę. Nie będzie tego wiedział i tak. Poza tym usłyszy, że oto spełniła się jedna z wielu możliwości i każde następne mogą być już inne, różne, bo od każdej z nich odchodzą kolejne pajęczyny zdarzeń.

- Kim jest ta dziewczyna? - zapytał jedynie - Czy wysłałaś ją by zgładziła Arię?

- Nie. To moja córka. Miała się nią zaopiekować. Powinna tam być jeszcze mała służąca. Widziałeś ją?

- Wydaje mi się, że nie przeżyła tego… wybuchu - Przekazał najdelikatniej jak tylko umiał ciało dziewczyny - Mam nadzieję, że przeżyje. Nie będę więcej zakłócał swą osobą tej Domeny. Opuszczam Cię udając się do Ogrodu Męczenników. Mam nadzieję, że dasz mi przewodnika.

- Dlaczego miałabym to zrobić? Twoja przyjaciółka zdradziła mnie, zabiła moje sługi i zraniła moją córkę. Dlaczego więc miałabym ci dalej pomagać? Jak na razie okazana wam pomoc, uleczenie jej ciała, gościna, spotkały się z jej gniewem i zdradą. Powiedz mi, Wachlarzu, czemu zatem miałabym ci pozwolić opuścić moją Domenę, skoro jedyne co od was uzyskuje to zniszczenie, krew i pogardę?

Na jej znak wojownicy przyjęli pozycje kojarzące się z przyczajonymi do skoku pająkami.

Tobias stał spokojnie. Spojrzał po gotowych do skoku strażników Arraniz i przeniósł wzrok na nią samą. Patrzył w jej oczy.

- Nie wiemy dokładnie co się tam wydarzyło Pani Arraniz - zaczął wolno. Był świadom swojej niskiej pozycji tutaj - Boleję nad tym co się tam stało i strat w życiu ludzi jakie tam poniosłaś i ich rodzin o ile takie mieli. Boleję też nad tym, że gościna w Twoim mniemaniu wiąże się z podaniem środków powodujących utratę przytomności. Boleję nad tym, że jako władczyni Osnowy nie jesteś w stanie przewidzieć na jaką pajęczynę wejdzie los i co się stanie w wyniku jego decyzji. Boleję nad tym, że musiałaś dużo wycierpieć z ręki bądź rąk Wieloświatowców skoro tak jesteś do nich uprzedzona… Dobrze wiesz jaką siłę zaprosiłaś do swego domu, przykro mi jednak, że była ona tak niestabilna w tym okresie. Za to niestety trzeba podziękować Masce i cyklowi jaki za tym stoi…. Co zatem teraz Pani Arraniz? Co zdecydujesz? Na którą pajęczą odnogę wejdziemy? Uwięzisz mnie? Oddasz Masce? Komuś innemu? Czy pozwolisz mi udać się do Ogrodu Męczenników? Teraz jest ta chwila w której przędziesz los tej krainy. Jakiego wyboru dokonasz?

- Możesz odejść - powiedziała po chwili. - Tylko tyle. Nie otrzymasz innej pomocy ani ode mnie, ani od nikogo z mojej domeny. Nie będę twoim wrogiem, Wachlarzu, ale sojusznikiem też nie zostanę.

- Szkoda - odrzekł krótko i szczerze - Czyny rodzą konsekwencje - spojrzał na ciężko ranną córkę Pani Domeny - Jeżeli nie spojrzymy na to wszystko ponad to, to nie ma co liczyć na zmianę. Jesteśmy istotami pełnymi uczuć i często to one nami kierują…. Życzę Ci wszystkiego co najlepsze władczyni. Bywaj w spokoju. Oby Twoja córka w pełni wyzdrowiała - ominął Arraniz i ruszył przed siebie. Chciał do Ogrodu Męczenników ale nie wiedział gdzie on jest. Jego myśli skupiły się na Arii i jej okrutnym losie. Mimo wszystko liczył na to, że dziewczyna przeżyła i nie była świadomie sprawczynią tego nieszczęścia.

Szedł przez korytarze i inne pomieszczenia tego królestwa. Domeny, która budziła u niego niepokój. Z jednej strony cieszył się, że je opuszcza a z drugiej martwił, że znowu został sam. To poczucie, że jedno z nich umiera i ta świadomośc, że mogła to być Aria. Nie wiedział jednak co się tam wydarzyło i nie mógł zawierzyć opowieścią jakie słyszał. Czy każdy Wieloświatowiec to samotnik? Czy kroczą jedynie w towarzystwie swych myśli?

Pogrążony w myślach nawet się nie spostrzegł, że jakimś cudem znalazł się przy bramie, minął ją i ruszył przełęczą. Chciał udać się do Ogrodu Męczenników, pragnął poznać prawdę i spotkać się z jednym z… siebie.

Był tylko jeden problem. Nie wiedział gdzie on jest.

Czuł się staro choć jego ciało było młode.

Szedł więc, bo to umiał.

Wachlarz Wędrowiec.

Samotnik.

Zatrzymał się i rozejrzał chcąc w końcu zdecydować w którą stronę pójdzie a nie zdając się na to gdzie go zaprowadzą nogi kiedy umysł pogrążony był w myślach.
Przyszedł z południa więc ta droga odpadała. Na północy zobaczył górskie wzniesienia, która od razu skojarzyły mu się z Górami Skalnymi o których wspomniał Jan’usz. Mogły nimi być ale nie musiały. Na wschodzie i na zachodzie zobaczył paskudną i zamgloną jakimiś oparami wyżynę, która upstrzona była skałami w kształcie kłów. Ich wygląd nie napawał optymistycznie i budził strach.

Rozglądał się i stał. Nie wiedział co zrobić w którą stronę iść.

Ruszył w kierunku północnym.

Wachlarz Wędrowiec.

... który nie lubił się bać.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 02-12-2017 o 17:18. Powód: Dodałem ostatnie zdanie. Jakoś tak mi bardziej pasowało
Sam_u_raju jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172