Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-02-2017, 02:51   #21
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację

Słońce, jakby nieświadome koszmarnych wydarzeń ubiegłego wieczoru, wschodziło powoli na czystym błękitnym niebie, zapowiadając piękny niedzielny poranek.
Gdyby nie nadal ściskający siarczysty mróz, można by rzec, że pogoda była wprost idealna.
I dla wielu londyńczyków faktycznie dzień zapowiadał się wspaniale. Liczni najemnicy pracownicy korzystali z dnia wolnego i ruszali, by odwiedzić rodzinę lub ukochaną osobę. Bogobojne damy z Towarzystwa Biblijnego ruszały na cotygodniowe kwesty.
Krajobraz był iście pocztówkowy i co bardziej romantycznym duszom mógł się kojarzyć z obrazami szkockiego pejzażysty, Josepha Farquharsona, który nader często na swych płótnach uwieczniał zimowe krajobrazy.
[MEDIA]
[/MEDIA]
Byli jednak w Londynie też ludzie, którzy wcale nie witali tego poranka z radością. Do nich należeli między innymi przyjaciele profesora Smitha. Wszyscy oni mieli ciężką noc. Zniekształcona i deformowana przez płomienie twarz profesora prześladowała ich, gdy tylko zamknęli powieki.
Żadne z nich nie popadło jednak w marazm. Złożyli wszak obietnicę. Przysięgli odszukać tajemniczy posąg, który ponoć był przyczyną kłopotów Julesa Smitha.
Sprawa budziła wielki niepokój i wiele pytań. Wśród znajomych profesora nie było jednak ludzi o słabych nerwach i tchórzliwych sercach. Byli gotowi stawić czoła największemu niebezpieczeństwu, aby tylko spełnić prośbę przyjaciela.


Rita Carter
Pierwsze promienie słońca, które przebiły się przez gęste zasłony padły wprost na twarz Rity. Kobieta jednak ani drgnęła. Leżała niczym martwa. Głowę miała przekrzywioną pod jakże absurdalnym kątem, a z otwartych ust sączyła się ślina. Gdyby ktoś spojrzał na nią w tej chwili doznałby niewątpliwie ataku paniki, a jego serce zmroziłaby najprawdziwsza groza.
Rita Carter dzięki Bogu żyła. Świadczył o tym niespokojny ruch gałek ocznych pod powiekami i nierówny oddech.
Wydarzenia ostatnich dni obudziły stare demony. A przecież zdawało się jej że odeszły już na zawsze. Kto jednak wejdzie w drogę prastarej grozi, nigdy już nie zazna pełni spokoju. Nie będzie znał dnia, ani godziny, gdy zło ponownie wyciągnie ku niemu swe kostropate łapska.

Ciałem Rity wstrząsnął potężny dreszcz. Jej mięśnie napięły się z niewyobrażalną siłą, aby już w następnej sekundzie gwałtownie się skurczyć. Rita Carter leżała skulona niczym embrion na środku łóżka. Prześcieradło było całe mokre od potu.
I właśnie w tym momencie rozległo się głośne pukanie.

Rita otworzyła oczy i przez kilka sekund wiodła po pokoju nieobecnym wzrokiem. Pod powiekami nadal miały koszmarne obrazy, które nawiedziły ją we śnie.
- Pannienko Carter, już ósma. Życzyła sobie panienka, być zbudzoną. Śniadanie mam podać do pokoju, czy zejdzie panienka do jadalni? - dobiegł zza drzwi głos Winstona.
- Dziękuje ci. Zaraz zejdę na dół - odparła.


Eleonor Howard i Franz von Meran
- Pańska kawa sir - niezawodny Ben wszedł do pokoju z tacą na której ustawione były dwie filiżanki i imbryk pełen świeżo zaparzonej kawy.
Franz zauważył, że lokaj przygotował, tak nie lubianą przez niego zastawę w stylu artdeco. Dziennikarz zakupił cały komplet w czasie ostatniej wizyty w Paryżu. Mimo przepięknej kolorystyki, przyjemnych dla oka geometrycznych wzorów i precyzyjnego wykonania, Bez uważał, że nie jest to zastawa, którą wypada się chwalić lub podejmować ważnych gości.
Zdecydowanie bardziej wolał tradycyjne, angielskie wzornictwo.
[MEDIA]
[/MEDIA]
- Czyżbyś Ben zmienił gusta estetyczne? - zapytał z lekkim przekąsem.
- Ależ skąd sir. Uznałem tylko, że panienka Howard podąża za najnowszymi trendami i ten zestaw przypadnie jej do gustu. I zapewne zyska pan jeszcze w jej oczach. - wyjaśnił pospiesznie lokaj.
Ustawił zastawę na stole i rzekł:
- Panienka Howard powinna zaraz się tutaj pojawić. A tymczasem proponuję zerknąć do dzisiejszej prasy. Znowu piszą o tym podejrzanym Turku.
Ben zostawił gazetę i wyszedł z salonu.


Po śniadaniu Franz Eleonor pojechali do siedziby Scotland Yardu, gdzie byli umówieni z inspektorem Flemingiem
Przed budynkiem kłębił się tłum dziennikarzy, którzy oczekiwali jakiegoś oświadczenia w sprawie kolejnego, dziwnego wypadku w mieście.
Von Meran ominął zebranych przed głównym wejściem ludzi i idąc pewnym krokiem z Eleonor pod ramię, skierował swe kroki do bocznej uliczki tuż przy budynku.
Mieściło się tam służbowe wejście dla konstabli, którzy wychodzili lub wracali z patrolu. Franz często korzystał z tego wejścia, chcąc dotrzeć przed kolegami do inspektora prowadzącego jakąś sprawę.
Gdy tylko otworzył drzwi, drogę zablokował mu rosły konstabl. Eleonor lekko się wystraszyła, ale widząc jego promienny uśmiech zrozumiała, że musi to być dobry znajomy Franza.
- Witam sir - policjant podał dłoń dziennikarzowi i ukłonił się ceremonialnie.
- Witaj John, jak tam Martha i twoich dwóch urwisów.
- A dziękuję sir. John junior ostatnio lekko chorował, ale już mu lepiej. Teraz już może wraz z bratem ścigać się na lodowisku.
- Jestem umówiony z inspektorem Flemingiem. Gdzie mieści się jego gabinet.
- Pierwsze piętro. Ostatnie drzwi po prawej stronie.
- Dziękuję John. Do zobaczenia.
- Do widzenia sir.

Franz i Eleonor zastali inspektora Fleminga pogrążonego w lekturze jakiegoś raportu. Na widok gości mężczyzna wstał. Ucałował dłoń panny Howard, po czym silnym uściskiem charakterystycznym dla ludzi o surowym i twardym usposobieniu przywitał się z dziennikarzem.
- Proszę niech państwo usiądą. W czym mogę pomóc?
- Zasadniczo, to my chcieliśmy pomóc. A raczej podzielić się pewną informacją, która jak nam się wydaje, może mieć znaczenie dla prowadzonego przez pana śledztwa,
- A konkretnie? - zapytał inspektor Fleming. Jego głos był szorstki i niemal pozbawiony jakichkolwiek emocji. Mimo młodego wieku wyglądał na człowieka doświadczonego i doskonale znającego swoją pracę. W jego spojrzeniu był błysk świadczący o dużej inteligencji i przenikliwości.
- Chodzi o sprawę potrójnego zabójstwa. - rzucił krótko Franz.
- Znaliście państwo ofiarę? - zapytał inspektor, wyraźnie zaciekawiony.
- Nie, ale przypuszczam, że widziałem człowiek ów śledził nas. A dokładniej naszego przyjaciela, profesora Smitha.
Inspektor Fleming wyjął z szuflady biurka oprawiony w czarną skórę notes i zaczął notować.
- W czasie wykładu w Imperial Institute wydziałem pewnego podejrzanego mężczyznę, który intensywnie przyglądał się nam i śledził naszą rozmowę.
- Czy był nim Mehmet Makryat?
- Nie ma co do tego pewności, ale był to mężczyzna tureckiego pochodzenia z charakterystycznym wąsem.
Nie czekając na dalsze słowa Franza, inspektor wyciągnął z szuflady trzy zdjęcia.
[MEDIA]
[/MEDIA]
Każde z nich przedstawiało mężczyznę w wieku około trzydziestu kilku lat, o śniadej cerze i mocno zakręconym wąsie. Na pierwszy rzut oka zdawało się, że zdjęcia przedstawiają jednego i tego samego mężczyznę. Dokładniejsze przyjrzenie się ujawniało drobne różnice. Detale, które sprawiały, że mężczyźni nie byli już tak identyczni.
Franz był niemal całkowicie pewien, że to właśnie ten mężczyzna przyglądał się im w czasie wykładu profesora Smitha.
- Czy to on? - zapytał inspektor po kilku sekundach.
- Tak, to on. Przypuszczam, że mógł on mieć coś wspólnego z podpaleniem domu profesora.
- Ano właśnie. Tak mi się zdawało, że już słyszałem to nazwisko. Czytałem w London Herald o tej tragedii.
- Wielkie nieszczęście - przytaknął Franz - Słyszeliśmy od konstabla, że sąsiedzi widzieli jakiś Turków tuż przed wybuchem pożaru. - dziennikarz gładko skłamał, aby kontynuować rozmowę.
- Czyli myśli pan, że to on? - inspektor popukał palcem w jedno ze zdjęć przedstawiających Mehmeta Makryata - To doprawdy bardzo dziwna sprawa. Przypuszczamy, że dokumenty albo zostały sfałszowane, albo ambasada Turcji czegoś nie dopilnowała. Przekupność ich urzędników jest już legendarna. Niestety ambasada nie chce z nami zbytnio współpracować. Doskonale pan wie, że cały czas oskarżają nas o wywołanie wojny z Grecją i finansowe wspieranie ich wrogów. To jednak nie wyjaśnia, jakim cudem mamy trzy identyczne ciała. Na dodatek przy każdym z ciał znaleziono telegram o identycznej treści.
Inspektor zajrzał do notesu i przeczytał.
- “Spotkaj się ze mną w Londynie. Pilne. M.” Dziwne, zdumiewające i niezwykle tajemnicze. Nigdy w mojej karierze policyjnej nie spotkałem się z podobną sprawą. A pikanterii dodaje jeszcze fakt, że wszystkie ciała zostały w brutalny sposób okaleczone. Nie podawaliśmy tego do prasy, aby nie wywoływać zbytniej sensacji. Do dziś krążą legendy o Kubie Rozpruwaczu. Nie chcielibyśmy powtórki paniki, jaka wtedy panowała. A ta na pewno by wybuchła, gdyby ludzie się dowiedzieli, co morderca zrobił ofiarą. Mam nadzieję, że panienka nie należy do osób o słabych nerwach - zastrzegł asekuracyjnie inspektor - Morderca bowiem częściowo oskórował ofiary. Jednej zdjął skórę z torsu, drugiej z ramienia, a trzeciej z nogi. Co najgorsze na miejscu zbrodni nie znaleźliśmy tych fragmentów ciał. Wszystko wskazuje na to, że morderca musiał zabrać je ze sobą. Doprawdy przerażająca i ohydna to zbrodnia. Być może to członkowie jakiejś sekty lub tajnej loży. Wiele się ich ostatnio w mieście pojawiło. Liczne zastępy spirytystów i pogańskich proroków. Świat się kończy.
- Wyczytałem w prasie, że ponoć pan Makryata był antykwariuszem. Przeszukał pan jego sklep? - zapytał Franz.
- A i owszem. Jego sklep, a zarazem dom mieści się przy Brophy Lane 3 w Islington. Nic, a nic, to przeszukanie nie dało. Sklep był zamknięty na głucho. Żadnych śladów, ani pana Makryata, ani dowodów zbrodni.
- Faktycznie, niezwykła sprawa, panie inspektorze.
- Trudny orzech do zgryzienia, ale proszę się nie martwić. Żaden przestępca nie ucieknie przed sprawiedliwością.
- Dziękuję panu za poświęconym nam czas. Mam nadzieję, że przekazane przez nas informację na coś się przydadzą.
- Na pewno. Nawet najdrobniejsza informacja, stanowi kolejny element układanki.
Franz wstał i uścisnął dłoń inspektora Fleminga.
- Do widzenia w takim razie. Jakbyśmy sobie coś jeszcze przypomnieli, to na pewno to panu przekażemy.
- Dziękuję państwu i do zobaczenia.

Bogatsi o szczegóły zbrodni i adres sklepu Makryata, Franz i Eleonor ruszyli na poszukiwanie budki telefonicznej, aby umówić się na spotkanie z Ritą.


Hrabia Maurycy Zamoyski
- Pański płaszcz - lokaj w granatowej liberii przywitał Zamoyskiego niskim ukłonem - Baron czeka na pana w salonie. Proszę za mną.
Zamoyski ostatni raz był w domu barona dobrych kilka miesięcy temu. Londyńska posiadłość wyraźnie podupadła. Trudno było orzec, czy to w skutek zaniedbań służby, czy braku odpowiedniego nadzoru. Mający za sobą siedemdziesiąt wiosen, baron nie miał już tego wigor, co kiedyś. Z tego, co Zamoyski wiedział jego syn bawi na dworach całej Europy i nie tylko nie troszczył się o ojcowiznę, ale i był powodem wielu zmartwień dla ojca,
Gdy Zamoyski wszedł do salonu, baron podniósł się z fotela, który był skierowany frontem do kominka. Wspierając się na lasce, sir Westenry zbliżył się do hrabiego i uścisnął jego dłoń w charakterystyczny dla członków loży sposób.
- Witaj przyjacielu - rzekł baron - Dawno żeśmy się nie widzieli.
- Wielce nad tym ubolewam, drogi baronie. Natłok ważkich spraw nie pozwala mi na zbyt często odwiedzanie przyjaciół. Korzystając jednak z okazji, że sprawy zawodowe skierowały mnie do Londynu, nie mogłem sobie odmówić przyjemności, by się z tobą zobaczyć.
- Wielce raduje się moje serce przyjacielu. Doszły mnie słuchy, że przybyłeś do Anglii, by prowadzić negocjacje handlowe. W najśmielszych jednak marzeniach nie przypuszczałem, że znajdziesz czas, by odwiedzić starego druha.
- Nie wybaczyłbym sobie, gdybym tego nie uczynił. Tym bardziej, że słyszałem o twoich problemach ze zdrowiem, przyjacielu.
- Ehhh….. - westchnął sir Westenry - Szkoda słów. Upomina się o mnie Ponury Żniwiarz. Co noc stoi u mego wezgłowia, spogląda mi głęboko w oczy i śmieje się szyderczo. Z nerwów łapie mnie taki koklusz, że prawie płuca wypluwam.
- A co mówią lekarze? - zapytał z troską Zamoyski.
- A kto by ich tam słuchał. Starość ma swoje prawa. Z każdym dniem mój organizm jest coraz słabszy i bardziej zniszczony. Lekarze nic na to nie poradzą. Nie ma co się jednak zamartwiać. Miałem dobre życie. Lepiej mów, co tam u ciebie. Jak interesy? I jak się mają sprawy twojej ojczyzny?
Hrabia widząc, że jego przyjaciel faktycznie jest w kiepskiej kondycji na siebie wziął ciężar prowadzenia konwersacji. Z dumą opowiedział o budowie nowego portu w Gdyni. Hrabia nie tylko hojnie wspierał finansowo budowę portu, ale był też jednym z pierwszych orędowników w tej sprawie. Hrabia wspomniał też o rozmowach handlowych Gloster Aircraft Company w sprawie zakupu samolotów myśliwskich.
- Widzę przyjacielu, że nie próżnujesz.
- Staram się jak mogę. Tylko wspólnym wysiłkiem będziemy mogli podnieść ojczyznę ze zgliszczy i odbudować jej potęgę sprzed rozbiorów.
- Masz rację. Zasługujecie na to, aby w końcu stanąć na nogi i powrócić do dawnej chwały.
Drzwi do salonu otworzyły się do środka wszedł majordomus barona.
- Przepraszam, panie baronie, ale zgodnie z pańskim życzeniem przyniosłem brandy.
- A dziękuję Henry. Panie hrabio, chciałbym wznieść toast za to spotkanie. Oby nie było ostatnie - sir Westenry pozwolił sobie na szczyptę czarnego humoru.
[MEDIA]
[/MEDIA]
Henry nalał alkohol do kieliszków i podał każdemu z panów. Karafkę odstawił na stolik tuż przy fotelu barona, ukłonił się Zamoyskiemu, a zapytał:
- Czy to wszystko, panie baronie.
- Tak, Henry możesz odejść.
Panowie wznieśli toast za spotkanie i zdrowie gospodarza. Sir Westenry wyraźnie rozluźniony, rozparł się w fotelu i w zamyśleniu przyglądał się płomieniom w kominku.
Zamoyski stwierdził, że to odpowiedni moment by zapytać o interesującego go sprawy.
- Doprawdy dziwna ta sprawa z tym zamordowanym Turkiem, czy może trzeba by powiedzieć Turkami. - rzucił luźne spostrzeżenie hrabia.
- Zgadza się przyjacielu. Dziwne i tajemnicze morderstwo. Wielu głowi się o co też tak naprawdę może chodzić.
- By snuć jakiekolwiek teorie potrzeba wiedzy, której niestety nie posiadam.
- Niestety i ja muszę powiedzieć to samo. Choć uwierz mi przyjacielu, dziwne rzecz ostatnio dzieją się w Londynie. To potrójne morderstwo, to tylko szczyt góry lodowej. Wielu sekciarzy ostatnio ściąga do miasta. Gdybym był zabobonny mógłby stwierdzić, że jakaś tajemnicza aura ich tu wszystkich przyciąga. Słyszałem, że to nie pierwsze tego typu zabójstwo.
- Zginęli inni bliźniacy? - zapytał zdziwiony hrabia.
- Nie do końca wiadomo, czy ci Turcy byli bliźniakami. Dziennikarze nie wiedzą wszystkiego. Policja zataiła najbardziej dramatyczne szczegóły zbrodni. To oczywiście dobrze, wszak panika na ulicach to ostatnia rzecz, której nam trzeba. Mówi się, że ciała tych Turków zostały oskórowane.
- Wielkie nieba. Toż to potworne.
- Niewątpliwie, ktoś kto uczynił musi być bestią pozbawioną ludzkich uczuć. Najgorsze jest jednak to, że ponoć znajdowano już nieboszczyków podobnym stanie. Policja bagatelizowała sprawę, gdyż w większości byli to włóczędzy i bezdomni. Nikt nie dopytywał o szczegóły, bo to ludzie marginesu, o których się nikt nie upomina. Po mieście jednak krążą plotki. Mówi się nawet o jakieś grupie hien cmentarnych, która wykrada ciała niedawno zmarłych osób. Teraz, gdy dotyczy to obywatela innego kraju, sprawa wygląda inaczej. Policja będzie musiała się zająć tymi przypadkami na poważnie.
- Wspomniał baron o napływie do miasta jakichś sekciarzy. Co ich tutaj tak ściąga?
- Ciężko powiedzieć, ale atmosfera jest taka jakby wszyscy na coś czekali. Wielu spirytystów głosi, że ma się w krótkim czasie wydarzyć coś niezwykłego. Słyszałem, że jak grzyby po deszczu powstają nowe loże. Każda następna jest coraz bardziej okultystyczna i magiczna. Z prawdziwą sztuką nie ma to wiele wspólnego. Prostaczki się jednak nabierają i lgną do tych lóż, jak much do miodu. Słyszałem, że wielu próbuje podszyć się pod prawdziwych członków lóż. Bądź więc ostrożny przyjacielu, bo wielu profanów szuka zaczepienia, by wejść w nasze szeregi.
Hrabia pokiwał ze zrozumieniem głową i zapytał jeszcze:
- A czy słyszał pan baronie może o czymś co zowie się Sedefkar Simulacrum?
- Przyznam, że pierwszy raz słyszę tę nazwę. A cóż to takiego?
- Ponoć jakiś okultystyczny artefakt, ale nie znam szczegółów. Być może to właśnie on ściąga tłumy fanatyków do Londynu.
Baron wychylił kolejny łyk brandy i przetarł twarz dłonią. Zamoyski zdał sobie sprawę, że spędził u swego przyjaciela już ponad dwie godziny. Jak mówi stare porzekadło “w dobrym towarzystwie, czas szybko płynie”
- Na mnie już czas, panie baronie. Obowiązki wzywają.
- Ależ oczywiście, przyjacielu. Wielce jest rad, że znalazłeś chwilę, by mnie odwiedzić.
- To była nie tylko czysta przyjemność panie baronie, ale także mój obowiązek. Mam nadzieję, że rychło spotkamy się znowu.
- Oby tak było, choć nie łudzę się. Wiem, że zbliża się kres mych dni.
- Panie baronie, po co te słowa. Trzeba się cieszyć życiem, dopóki je mamy.
- Masz rację, masz całkowitą rację. Jeszcze raz dziękuję ci za odwiedziny. Twoja energia i optymizm są naprawdę zaraźliwe.
- Nie ma co się zamartwiać rzeczami na które nie mamy wpływu.
Baron odprowadził Zamoyskiego do drzwi, gdzie Henry podał mu płaszcz. Hrabia uściskał jeszcze raz przyjaciela mając świadomość, że może faktycznie to ich ostatnie spotkanie.
Wyszedł z rezydencji sir Westenry i wsiadł do taksówki.


Rita Carter
Przez lata biblioteka Howarda Cartera urosła do niemal niebotycznych rozmiarów. Księgozbioru nie powstydziłaby się niejedna uniwersytecka biblioteka. Gdy więc Rita weszła do gabinetu ojca, który był niejako bramą do całej biblioteki, stanęła przed nielada kłopotem.
Ojciec był nie tylko wielkim naukowcem i odkrywcą, ale szczycił się przede wszystkim doskonałą pamięcią. Dlatego też za całkowicie zbędne uważał prowadzenie jakiegokolwiek katalogów, czy spisów. Sam precyzyjnie wiedział, gdzie znajduje się jaka pozycja i mógł ją wskazać z zamkniętymi oczami.
[MEDIA]
[/MEDIA]
Rita niestety nie miała tego komfortu. Spis księgozbioru niewątpliwie by jej pomógł i zaoszczędził wiele czasu. Na szczęście Howard Carter był też człowiekiem rezolutnym i praktycznym. Ricie wystarczyło przejść się wśród regałów, by dostrzegła porządek w pozornym chaosie. Ojciec pogrupował książki wedle tematy. Na osobnym regale stały dzieła religijne z różnymi wydaniami Biblii na czele. Na innej historia poszczególnych antycznych państw. A na jeszcze innej dzieła z zakresu archeologii, czy metafizyki. Ku zdziwieniu panny Carter w każdym dziale panował nienaganny alfabetycznych porządek ułożenia ksiąg.
To na pewno ułatwiało sprawę, ale i tak Rita wiedziała, że czeka ją kilka godzin na przeszukiwaniu księgozbioru.
Poprosiła Winstona o przygotowanie imbryka z gorącą herbatą i zabrała się do pracy.
Uzbrojona w notes i ołówek przechadzała się wśród półek. Przeglądała kolejne księgi, robiła notatki i z co ciekawszymi pozycjami siadała przy biurku ojca i zagłębiała się w lekturze.

Około godziny pierwszej do biblioteki wszedł Winston. Z wyraźnym zaniepokojeniem na twarzy zbliżył się do biurka.
- Widzę, że panienka na poważnie zabrała się za studiowanie tematu. Ojciec byłby z panienki dumny. Muszę jednak stwierdzić, że podobnie jak on, panienka także nie zna umiaru w pracy. Całkowicie się panienka zatraciła, a organizm zapewne domaga się swojego. Przygotowałem obiad. Nalegałbym na krótką przerwę i posilenie się pożywnym rosołkiem.
Rita uśmiechnęła się do lokaja. Dopiero teraz, gdy Winston wspomniał o potrzebach organizmu, zadała sobie sprawę, jak bardzo jest głodna.
Spojrzała na notatki i uznała, że faktycznie mała przerwa jej nie zaszkodzi.
Wiedział już że Sedefkar Simulacrum to rzeźba przedstawiająca ludzką postać statua, wykonana około XI wieku w Konstantynopolu. Została ona wykonana z jakiegoś rodzaju ceramiki i w niektórych miejscach pokryta masą perłową. W jednej z średniowiecznych kronik nazwaną ją “Diabelskim odbiciem” czy też podobizną diabła Legendy wspominają o jej wielkiej magicznej mocy, ale nie podają żadnych szczegółów. Ostatnia wzmianka o niej mówi, że została rozebrana na części i rozwieziona po Europie. Miało to zapobiec jej ponownemu połączeniu, gdyż jak wspomniał autor “magiczna moc statui sprawia, że żadna ludzka siła nie jest w stanie jej zniszczyć lub uszkodzić”
Na pewno nie wyczerpywało to tematu, ale Rita uznała, że najwyższy czas zrobić sobie przerwę.

Gdy Rita kończyła jeść rosół, podszedł do niej Winston.
- Panienka wybaczy, że przeszkadzam. Dzwoni pan Franz von Meran. Mówi, że to pilne.
Rita upuściła łyżkę omal nie rozbijając talerza i bez słowa pobiegła do telefonu.


Pauline MacMoor
Pogoda nastrajała bardziej do romantycznych spacerów pod ręką z narzeczonym niż do wizyt w bibliotece. Panna MacMoor w ten niedzielny poranek wolała spędzić wertując stare księgi i podania.
Nie przeszkadzało jej to, że niedzielę czytelnia w British Museum jest zamknięta. Znała tam jednego chłopaka jeszcze z czasów studiów, który pracował tam jako opiekun zbiorów. Wiedziała, że w niedzielne poranki korzysta on z księgozbioru muzeum, niczym z własnej podręcznej biblioteczki. Była pewna, że wystarczy jeden uśmiech, by chłopak nie tylko ją wpuścił, ale i pomógł w poszukiwaniach.

Paulina zapukała do drzwi dla pracowników muzeum. Musiała odczekać kilkanaście sekund, by w końcu usłyszeć chrzęst zamka.
- Witaj Tim - powitała znajomego chłopaka szerokim uśmiechem - Niespodzianka.
- Witaj - odparł mocno skonfundowany chłopak - Co ty.. tutaj… robisz?
- Nie bój się nie zdradzę cię. - mrugnęła do niego konspiracyjnie jednym okiem i wsunęła się do środka pod ramieniem, wciąż zdziwionego Tima.

- Napijesz się herbaty, czy może… nie mam tylko herbatę - rzekł cały dygocząc Tim, gdy znalazł się sam na sam z Pauliną w swoim kantorku.
- Chętnie, ale później jeśli ci to nie sprawi kłopotu. - odparła z uśmiechem panna MacMoor - A propo kłopotów… przychodzę do ciebie z prośbą o pomoc.
- Cóż się stało? Jak ci mogę pomóc? - zapytał Tim odstawiając filiżanki do szafki.
- To nic wielkiego, ale tylko ty możesz pomóc. Potrzebuje pewnych informacji, a te jak wszystko na to wskazuje mogę znaleźć tylko tutaj.
- Tylko tyle? - niemal krzyknął Tim - Ależ moja droga, cały księgozbiór jest do twojej dyspozycji. A ja z wielką przyjemnością służę swoją pomocą jako przewodnik po tym bezkresnym labiryncie wiedzy.
Paulina uśmiechnęła się szeroko i ucałowała Tima w policzek.
- Jesteś wielki.
- A czego konkretnie szukasz?
- Muszę dowiedzieć się jak najwięcej o posągu, który nazywają Sedefkar Simulacrum.
- Do dzieła zatem - odparł Tim zacierając ręce.

[MEDIA]
[/MEDIA]

Dzięki pomocy Tim, Paulina nie musiała się martwić ani godzinami otwarcia czytelni, ani czekać na dostarczenie pożądanej książki. Mogła swobodnie spacerować wśród półek i przeglądać książki.
Wyposażeni w cały stos ksiąg usiedli przy jednym z pulpitów i zaczęli lekturę.
Już po niecałych dwóch godzinach, Paulina miała zapisanych w notesie kilka stron z informacjami na temat Sedefkar Simulacrum.

W kilku księgach zostało zapisane, że statua została stworzona pod koniec XI wieku w Konstantynopolu. Choć legendy mówiły, że posąg został tam tylko przewieziony, a jego początki sięgają czasów imperium babilońskiego. W legendach też nazywa się statuę “Podobizną diabła” lub “Diabelskim odbiciem”
Prawdopodobnie turecki mag Sedefkar w jakiś tajemniczy sposób powiązał statuę ze swoim imieniem i osobą. Całość swej wiedzy o posągu oraz liczne magiczne formuły zapisał na sześciu zwojach. Posąg był ponoć obiektem kultu kilku demonicznych sekt na Bliskim Wschodzie. Swoje bluźniercze badania Sedefkar miał prowadzić w Czerwonym Minarecie.
Zabili go ponoć krzyżowcy w czasie IV wyprawy, przerywając jego diabelski rytuał. Mag miał ponoć być umazany w ludzkiej krwi i wiele świadczył, że także ją spożywał.
Ponoć więcej informacji można znaleźć w manuskrypcie anonimowego cysterskiego mnicha
pod tytułem “Pogańskie praktyki i magiczne rytuały ludów Arabii, czyli o przeklętych artefaktach i szatańskich podobiznach”


George Carter
Większość przedpołudnia sir Carter spędził na przygotowaniach firmy do wyjazdu. Skupił się głównie na uporządkowaniu spraw handlowych i prawnych swoje firmy. Wydał liczne dyspozycje liczne dla swoich pracowników.
Gdy skończył pracę, wstał od biurka i spojrzał na zimowy krajobraz za oknem. Pogoda zachęcała do spacerów, czy choćby do narciarskich eskapad. On i jego przyjaciele nie mogli się jednak cieszyć tym cieszyć. Złożyli obietnicę z której należało się wywiązać. A sprawa nie wyglądała prosto.
George spojrzał na zegarek. Zbliżała się godzina pierwsza. O wpół do drugiej był umówiony z Pauliną. Miał ją odebrać z British Museum i razem mieli jechać na spotkanie z resztą grupy.
- Hubercie - zawołał swojego sekretarza - Każ za dziesięć minut przygotować samochód.
- Tak jest, proszę pana.
Sir Carter założył płaszcz, narzucił na siebie szal i założył kapelusz. Spojrzał na swoje biurku i westchnął. Jego serce wypełniła dziwna nostalgia. Gdzieś w głębi czuł dziwny niepokój. Coś mu mówiło, że długo nie zobaczy swego biura i Londynu.

Przejazd przez miasto przebiegł całkiem sprawnie. Samochód z sir Carterem zatrzymał się pod muzeum, pięć minut przed umówionym spotkaniem. Co prawda czytelnia była zamknięta, ale panna MacMoor znała ponoć kogoś kto miał ją wpuścić i pomóc w poszukiwaniach informacji na temat tajemniczego posagu. Carter chciał jej pomóc, ale sprawy firmowe zajęły mu zbyt wiele czasu.

Było już za pięć druga, a panna MacMoor nadal się nie pojawiła. Zważywszy na ostatnie wydarzenia Carter zaczął się mocno niepokoić.
- Zostać tutaj Frank - polecił kierowcy - Zaraz wracam.
Wysiadł z samochodu i szybkim krokiem ruszył w stronę służbowego wejścia o którym wspominała mu Paulina.
Już miał zapukać, gdyż z wewnątrz usłyszał przeraźliwy, kobiecy pisk. Nie zważając na obyczaje i etykietę, cofnął się dwa kroki i z całej siły uderzył barkiem w drzwi.
Ponownie rozległ się kobiecy, przenikliwy pisk. Carter nie miał wątpliwości, że to głos panny MacMoor.
Ruszył biegiem w stronę skąd dobiegał głos. Po kilkunastu krokach znalazł się przy wejściu do niewielkiego kantorka. Naprzeciw drzwi do niego pod ścianą siedział Paulina. Zakrywała twarz dłonią, a jej ciałem co kilka chwil targały paniczne spazmy. Obok niej klęczał młody mężczyzna, który próbował ją uspokoić.
- Kim pan jest? Co pan tutaj robi? - zapytał zbulwersowany, podrywając się na równe nogi.
- Spokojnie. Jestem znajomym panny MacMoor. Co się stało?
Chłopak nie odpowiedział, tylko gestem ręki wskazał wnętrze kantorka. Po czym wrócił do uspokajania Pauliny.
Carter zbliżył się do drzwi i zajrzał do środka. Wewnątrz na obrotowym fotelu przy biurku siedział chudy mężczyzna. Dopiero po kilku sekundach Carter zdał sobie sprawę, że patrzy na trupa. Mężczyzna ubrany był w zimowy płaszcz, a na głowie miał krzywo nałożony kapelusz. Jego luźne zwisające ręce niemal dotykały ziemi. Dłonie miał sine i mocno zaciśnięte. Carter dostrzegł, że z lewej dłoni wystaje jakiś liścik.
Nachylił się i ku swemu przerażeniu spostrzegł, że został on spisany na kawałku wyprawionej ludzkiej skóry. Napisano na niej słowa:
[MEDIA]
[/MEDIA]
Paulina uspokoiła się dopiero, gdy mogła wsiąść do samochodu George’a i odjechać z miejsca zbrodni. Wezwana na miejsce policja spisała tylko dane sir Cartera i panny MacMoor. Poręczenie znane przedsiębiorcy wystarczyłoby zwolnić ich z konieczności składania szczegółowych wyjaśnień. Tym zajął się przyjaciel Pauliny, Tim. Wedle słów chłopaka, nikogo poza nim i panną MacMoor nie było w muzeum. Ktoś musiał podrzucić ciało, gdy byli razem w czytelni, a następnie uciec. Najgorsze jednak było to, że chłopak twierdził, że zabity to Richard Wentworth, jeden ze studentów profesora Smitha.
Wobec takich wydarzeń Carter zrezygnował ze spotkania ze znajomymi i zabrał pannę MacMoor do siebie do domu.


Sklep Mehmeta Makryata
Sklep Mehmeta mieścił się przy Brophy Lane 3 w Islington. W jego sąsiedztwie znajdowało się jeszcze kilkanaście innych sklepów. Franz, Rita i Eleonor zjawili się na miejscu około godziny drugiej. Na ulicy panował spory ruch, choć większość sklepów była zamknięta. Także sklep Turka był pusty. Przez zabrudzoną szybę nie dało się zbyt wiele zobaczyć. Pogrążony w półmroku sklep nie prezentował się zbyt reprezentacyjnie. Makrayat musiał najwyraźniej handlować starociami niewielkiej wartości, a nie antykami.
Przyjaciele profesora stanęli przed dylematem, co w tej sytuacji zrobić. Wedle słów policji, dokonane przeszukanie nic nie wykazało. Mogło się jednak przecież zdarzyć, że coś zostało przeoczone. By się jednak tego dowiedzieć, przyjaciele musieli się zdecydować na złamanie prawa i dokonanie włamania. Nawet gdyby się na to zdecydowali, nie mogli tego zrobić o tej porze dnia. Należało odczekać przynajmniej do zapadnięcia zmroku.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 06-02-2017, 15:40   #22
 
czajos's Avatar
 
Reputacja: 1 czajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwu
Pauline krzyczała. Najpierw okropnie poraniona twarz profesora Smitha, teraz jego martwy student… i to w bibliotece, miejscu, gdzie zawsze czuła się bezpieczna. Łzy same zaczęły jej płynąć z oczu. Był przy niej Tim, a wkrótce potem pojawił się przy niej George. Niestety, krucha psychika kobiety uspokoiła się dopiero w momencie, gdy Carter odciągnął ją od zwłok i zabrał do samochodu. W czasie gdy jechali do jego domu, Pauline zaczęła się uspokajać, biorąc głębokie wdechy.



Carter przyjął widok ciała z zaskakującym nawet jego samego spokojem. Wciąż było napompowany adrenaliną, a chłód drewnianych oklein Colta w dłoni też pomagał, niestety Panna Macmoor nie miała tego przywileju, widok zaszlachtowanego studenta spadł na nią całkowicie z zaskoczenia i jej psychika bardzo źle to zniosła. Gdy Carter wbiegł do pomieszczenia do którego zaprowadziły go krzyki Pauliny ta pół leżała na plecach wspierając się na łokciach i niezdarnymi ruchami próbując odsunąć się od zwłok. George doskoczył do niej i chwycił ją za ramiona szybkim zerknięciem sprawdzając czy nic jej nie jest, niestety jego gwałtowna reakcja przeraziła wciąż pogrążoną w szoku Paulinę która zaczęła się wyrywać.
- To ja George! - krzyknął stanowczo George wciąż mocno trzymając Paulinę, która słysząc go wzdrygnęła się niczym ryba wyciągnięta na brzeg, na szczęście ten bodziec musiał też częściowo wrócić jej rozum bo jej oczy, w końcu skupiły się w jednym punkcie i przestała się wyrywać. George nie mógł jej tu zostawić, podniósł przyjaciółkę z ziemi i odprowadził ją, niczym bezwolną lalkę, do swojego auta uprzednio nakazując będącemu z nią chłopakowi by dzwonił na policje.

Gdy Paulina siedziała już zamknięta razem z kierowcą Cartera w samochodzie, a Georg poczuł, że ta wytrzyma jakoś to kilka minut bez jego obecności Inżynier wrócił do zwłok. Już wcześniej zauważył, że Paulina wpatrywała się w strzępek materii w dłoni trupa i chciał on zobaczyć co to takiego.

Gdy George czytał zapisane na, jak się później dowiedział, kawałku ludzkiej skóry słowa usłyszał syreny policyjne. Wstał on więc od zwłok i poszedł zabierając razem z sobą Tima by złożyć wyjaśnienia.


- Zabójca… on wie… on wie kim jesteśmy i co robimy… - wyszeptała przerażona, gdy znalazła się w domu George’a i mogła napić się herbaty z miętą. Głos jej drżał.

- Niekoniecznie Paulino, nie koniecznie - odpowiedział spokojnie siedzący w fotelu na przeciwko kobiety George - Pamiętaj, że ten biedny chłopak był uczniem Profesora, ten atak mógł być wymierzony w niego. - powiedział i upił łyk kawy o którą poprosił gdy jego służba przyniosła roztrzęsione damie herbatę. Pokojówkę oczywiście poprosił, by zostawiła ich samych, a samą rozmowę pozwolił rozpocząć Paulinie dopiero, gdy jej kroki zupełnie ucichły.

- Tak czy siak musimy teraz działać bardzo, ale to bardzo ostrożnie i z założeniem, że wiedzą choć jak wspomniałem nie jest to pewne. Ten cały ciąg zdarzeń nie może być przypadkowy. Potrójne zabójstwo, podpalenie domu Profesora i to. - skończył enigmatycznie, nie chcąc przywoływać potwornych wspomnień.

- Znalazłam wiele informacji o tej statuetce, przynajmniej tyle dobrego - Pauline starała się zmienić temat - Mam ze sobą notatki, ale wolę je przekazać wszystkim. Chyba, że bardzo chcesz się im przyjrzeć tu i teraz? Wybacz, być może jestem głupiutka, ale nie chciałabym, żeby inni pomyśleli, że Ciebie faworyzuję… tak, jestem głupia. Wybacz.

Carter nie rozumiał toku myślenia Pauliny, ale w takim stanie jakim była, potrafił wybaczyć jej bardzo wiele.
- Poczekam jeżeli tak chcesz, ale opowiedz mi tylko ogólnie co znalazłaś, proszę. Może rozjaśni to trochę otaczającą to zdarzenie tajemnice. -

- Hm… statuetka została nazwana od maga, który pił krew. Podobno - choć sądze, że to przesąd - nie da się jej zniszczyć ze względu na “mistyczną moc” którą posiada. Dlatego ludzie rozszczepili ją na części i umieścili w różnych krańcach Europy. Jest bardzo stara, być może tak stara jak Babilon. Podobno przedstawia samego diabła. Ah, i ma być narzędziem czarnej magii. Nie chce mi się w to wierzyć, ale nasi podpalacze i mordercy z pewnością dają temu wiarę. To chyba wszystkie ważniejsze informacje które wynalazłam. Jeśli o czymś zapomniałam - a nie wydaje mi się, żebym teraz myślała trzeźwo - to znajdziesz wszystko w moich notatkach.

Carter słuchał Pauliny z niepodzielną uwagą i wyrazem śmiertelnej powagi na twarzy, a gdy ta skończyła mówić i widząc, że rozważania w tym temacie zdają się uspokajać jej skołatane nerwy postanowił jeszcze trochę ją wypytać.
- To informacje ze zbioru ksiąg czy jednej pozycji ? I powiedz mi jeszcze proszę w jakim były języku bądź z jakiego je przetłumaczono. -
- Zbiór pozycji, naprawdę dużo tego było. Głównie po łacinie, ślad Simulacrum jako całości urywa się gdzieś w średniowieczu. Inkwizycja zadbała o to, by zostało dobrze ukryte. Zbyt wiele tego, by wymienić tu każdą książkę, musiałam przegrzebać chyba pół biblioteki by to wszystko wynaleźć.

Carter naciskał Paulinę jeszcze przez chwilę by odciągnąć jej myśli od strasznych obrazów, a następnie, widząc, że ta jest potwornie zmęczona wrażeniami popołudnia zaproponował jej nocleg w jednym ze swoich pokoi gościnnych. Panna Macmoor przyjęła zaproszenie i odprowadzona przez gospodarza i służbę udała się do komnat.

Carter siedział w salonie z przyniesionym przez służkę telefonem i zabrał się do pracy. Na początku próbował skontaktować się z Franzem u którego przebywała Eleonore i Rita, jak dowiedział się dzięki rozmowie z jej lokajem, by podzielić się z nimi wstrząsającymi wieściami. Niestety nie byli oni aktualnie na terenie rezydencji więc ta próba spełzła na niczym, pozostawił więc on wiadomość dla lokaja Fotografa i zadzwonił do hotelu w którym zatrzymał się Zamoyski i poprosił go o spotkanie u siebie.



Kolejne godziny Carter poświęcił analizując notatki Pauliny i czekając na odpowiedź od Franza, ta jednak nie nadchodziła. Koło godziny dziewiętnastej zadzwonił po raz kolejny i usłyszawszy od służby kolegi, że ani on ani Panie nie wrócili jeszcze do domu, przejął się nie na żarty. Nie pozostało mu jednak nic innego jak czekać, jeżeli miał mieć nadzieje na jakikolwiek kontakt od tej trójki to tylko tutaj. Siedział on więc w fotelu wpatrując się w namiętnie w telefon spoczywający na jego kolanach jakoby chciał siłą woli zmusić Franza i Panie by oddzwonili.
 
__________________
Nowa sesja dark sci-fi w planach zapraszam do sondy
czajos jest offline  
Stary 07-02-2017, 22:23   #23
 
WolfSet's Avatar
 
Reputacja: 1 WolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemu
Od barona Zamoyski udał się Do hotelu. Potrzebował odrobiny czasu na przemyślenie sytuacji w której się znalazł oraz na podjęcie decyzji co dalej.
Nie ulegało wątpliwości, ze w najbliższym czasie czekają go wyjazdy do Francji, Włoch, a może nawet do niedawno powstałego Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców. Wiedział, że ma ze sobą zbyt mało rzeczy. Poza tym musiał się skontaktować z młodymi profesora, wyglądało bowiem na to, że wyruszą razem. Pytanie brzmiało kiedy. No i taka podróż wymagała podjęcia odpowiednich przygotowań. Nazajutrz musiał zorganizować sporo spraw, w Polsce powinni wiedzieć, że przez jakiś czas będzie w podróży i kontakt z nim będzie utrudniony ~ do diaska jak to wszystko zorganizować, tak by miało ręce i nogi. Zjadł późny obiad i postanowił omówić całą sprawę z resztą powstałej w wyniku tych dziwnych wydarzeń grupy. Poza tym powinien poinformować resztę o tym czego dowiedział się u ser Derricka. Musiał zrobić to w ostrożny sposób, nie chciał zdradzić się ze swoją przynależnością do loży, w różnych środowiskach, mogło to być źle postrzegane. Na szczęście w recepcji przekazano mu, że dzwonił Sir George Carter i że prosił o spotkanie w jego rezydencji. Zamoyski kazał zamówić sobie taksówkę i udał się na miejsce.


Zalegające na ulicach grube warstwy śniegu utrudniły podróż na tyle, że hrabia dojechał do rezydencji Cartera koło godziny siódmej wieczorem. Gdy tylko zdążył zdjąć swój ciężki wełniany płaszcz przyjął go gospodarz. Hrabia dowiedział się, że na miejscu jest jeszcze urocza pani Pauline MacMoor, która jednak odpoczywa i tu George opowiedział Zamoyskiemu o wydarzeniach z biblioteki. Hrabia słuchał powoli wrastając w ziemię, poprosił by zrobiono mu herbaty z brandy i zdał relację z wizyty u barona.
Coraz więcej elementów zaczynało do siebie pasować i hrabiemu zaczął się klarować obraz sytuacji w jakiej się znaleźli. Tajemnicze zabójstwa, pobudzenie wśród wszelakich szarlatanów i sekt w Londynie, aura tajemniczości i przeklęta statua, to wszystko zaczęło się zazębiać.
Godziny mijały a dwóch gentlemanów czekało na powrót pozostałej trójki przyjaciół.
 
WolfSet jest offline  
Stary 08-02-2017, 16:35   #24
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację

- PRZED SKLEPEM MAKRYATA -

Przyjaciele profesora stanęli przed dylematem, co w tej sytuacji zrobić. Wedle słów policji, dokonane przeszukanie nic nie wykazało. Mogło się jednak przecież zdarzyć, że coś zostało przeoczone. By się jednak tego dowiedzieć, przyjaciele musieli się zdecydować na złamanie prawa i dokonanie włamania. Nawet gdyby się na to zdecydowali, nie mogli tego zrobić o tej porze dnia. Należało odczekać przynajmniej do zapadnięcia zmroku.
Nadal było dość zimno. Nie miało sensu stanie na mrozie przed zamkniętym sklepem. Franz jeszcze raz spojrzał do środka przez zamarzniętą szybę.
- Sprawdźmy, czy nie ma jakiegoś wejścia od zaplecza - rzucił, rozglądając się za przejściem na tył budynku.
- Może jednak zajmiemy się tym po zmroku, jeśli mamy tam wejść nie do końca legalnie, lepiej, żeby nikt nie widział nas kręcących się tutaj - stwierdziła Lady Howard. Z jej ust wylatywały kłęby pary, kiedy mówiła. Policzki miała różowe i wyglądała na zmarzniętą, choć nie czekali tutaj długo na Ritę.
- Tego bym się nie spodziewała! Eleonor i włamanie. - Rita się zaśmiała. - Masz jednak całkowitą rację, El. Nie powinniśmy podejrzanie kręcić się wokół tego sklepiku w ciągu dnia. Możemy poczekać do zmroku w okolicznej knajpie, gdzie przy okazji się rozgrzejemy, a i chciałabym wam opowiedzieć o tym, co udało mi się znaleźć w bibliotece mojego ojca.
- Zgoda. Idźmy gdzieś się ogrzać. - Franz łatwo dał się przekonać.

Ruszyli więc w trójkę do pobliskiej knajpy, znajdującej się dwie ulice od antykwariatu. Gdy weszli do środka przywitało ich miłe ciepło i zapach grzanego wina z goździkami i cynamonem oraz głos Marion Harris.
Rita szybko pozbyła się ołówkowego płaszcza z futrzanym elementami, chowając rękawiczki do kieszeni i usiadła przy jednym ze stolików. Wybór był dość duży, bo prócz nich w knajpie przebywała jedynie obsługa.
Eleonor zdjęła granatowy płaszcz obszyty czarnym futrem i zawiesiła go na wieszaku obok wejścia, uprzednio chowając do kieszeni rękawiczki. Zajęli miejsce w głębi knajpki, na obitych czerwonym aksamitem kanapach. Spirytystka usiadła naprzeciw swojej przyjaciółki.
Zaraz podeszła do nich kelnerka, u której mogli złożyć zamówienie. Lady Howard zdecydowała ją na grzane wino z cynamonem.
Rita poszła w ślady swojej przyjaciółki i również zamówiła grzane wino, bo przez aromatyczny zapach unoszący się w pomieszczeniu nabrała wielkiej ochoty właśnie na ten trunek.
- Dowiedzieliście się czegoś na komisariacie? - spytała, kiedy kelnerka odeszła od ich stolika z przyjętym zamówieniem.
Von Meran zdjął odzież wierzchnią i też zamówił wino, znane w Austrii jako Glühwein.
- Tak. Ten właściciel antykwariatu, niejaki Mehmet Makryat był na odczycie profesora i przyglądał nam się.
Franz przekazał pokrótce Ricie, to co powiedział im inspektor Fleming.
- Co więcej, dziś rano w The London Herald ukazał się dość dziwny artykuł.
Franz wyciągnął z kieszeni złożoną gazetę i podał obu paniom do przeczytania.
- Obie sprawy są najwyraźniej powiązane.
Eleonor przesunęła gazetę do siebie i przebiegła po niej wzrokiem, wyszukując najważniejszych fragmentów artykułu. Gdy skończyła posunęła dziennik po stole w kierunku Rity i spojrzała na Franza.
- Kolejne zwłoki, a raczej ich brak - zmarszczyła brwi i zamyśliła się na chwilę.
- Czy po akcie samospalenia, tak czy siak, nie powinno zostać coś po nieszczęśniku?
Rita przeczytała szybko artykuł i oddała gazetę Franzowi.
- Nie jestem ekspertem, ale sądzę, że tak, coś powinno po nim zostać.
Franz wyciągnął papierośnicę i poczęstował panie, po czym sam zapalił wypuszczając obłok aromatycznego dymu papierosów Dunhill zamówionych w znanym sklepie tytoniowym w St. James’s.
- Weźcie pod uwagę, że to tylko artykuł prasowy i mogą w nim być pewne nieścisłości. Ten nieszczęśnik mógł po prostu uciec niezauważony. To znacznie bardziej prawdopodobne, niż to, że zniknął w płomieniach bez śladu.
Rita poczęstowała się papierosem, a potem zmarszczyła brwi, jakby nad czymś się zastanawiała.
- To ciekawe… - zaczęła, po czym zaciągnęła się i po chwili wypuściła papierosowy dym. - Wszystko wskazuje na to, że ten Turek łączy w jakiś sposób te sprawy. Pożar u profesora, samozapłon i w końcu śmierć trzech Mehmetów…
- Łączy je na pewno osoba pana Mehmeta. - Eleonor odmówiła papierosa, ciąża doskonale wyleczyła ją z tego nałogu, do dzisiaj pamiętała ten okropny smak w ustach, który wtedy zaczęła odczuwać.
- Co do miłośnika kolei, to masz rację, Franz, szczególnie, że policja wszczęła sprawę zaginięcia, nie zaś morderstwa. Tym niemniej… - Zamilkła, kiedy kelnerka wróciła z tacą i trzema parującymi napojami. Postawiła zamówione trunki na stole i odeszła, wówczas Lady Howard wróciła do przerwanej myśli.
- Jeśli zaginiony jest zaplątany w całą sprawę, znalezienie go żywego, lub przynajmniej dowiedzenie się gdzie mógł się udać, może być dla nas pomocne i dać wskazówki, co do dalszych działań. - Objęła dłońmi ciepłą szklankę z winem, a zapach cynamonu przywodził na myśl dobre wspomnienia.
- W takim razie najlepiej będzie zacząć od jego domu i gospodyni. Tam istnieje największa szansa na to, że znajdziemy jakąś wskazówkę.
Rita upiła mały łyczek grzanego wina, który przyprawił ją o przyjemny dreszcz.
- Jest jeszcze jedna rzecz, która nie daje mi spokoju - powiedziała lekko zamyślonym tonem. - Franz, czy masz może ten dziennik z notatkami profesora?*
Mężczyzna tylko sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągając notatnik Juliusa.
- Noszę przy sobie wszystkie ważniejsze informacje. Takie skrzywienie zawodowe.
Uśmiechnął się puszczając do Rity perskie oko.
Rita uśmiechnęła się w odpowiedzi i sięgnęła po dziennik.
- Czekając na telefon od was zagłębiłam się w zbiory mojego ojca, chcąc znaleźć cokolwiek na temat tego tajemniczego Sedefkar Simulacrum - powiedziała, kiedy przejrzała notatki i oddała dziennik Franzowi. - Otóż Sedefkar Simulacrum to posąg przedstawiający ludzką postać. Niektórzy nazywają ją “Diabelskim odbiciem” lub po prostu podobizną diabła. Wiele więcej ponad to, co wiecie z dziennika, nie zdążyłam się dowiedzieć, ale jestem pewna, że w bibliotece mojego ojca jeszcze coś można znaleźć. W każdym razie po waszym sprawozdaniu z wizyty na komisariacie przyszła mi do głowy szalona teoria…
- Oh, proszę, podziel się nią z nami. - Eleonor uniosła do ust wino i upiła odrobinę, spoglądając na Ritę znad szklanki z grubego szkła.
- Pamiętajcie, że to tylko teoria. I że jest szalona. - Rita sama upiła trochę zawartości swojej szklanki, po czym zaciągnęła się papierosem. - Ciała trzech identycznych Turków zostały brutalnie okaleczone. Nie wiem ile to ma sensu, być może w ogóle, ale jak mówiłam, to szalona teoria. Do rzeczy, może ktoś równie szalony, może ci kultyści, którzy zaatakowali profesora… Może skórują swoje ofiary, bo niezbędne jest to do złożenia tego posągu? W końcu przedstawia ludzką postać.
- To dlaczego nie zdejmą skóry z jednej ofiary, a po kawałku z trzech? Poza tym do złożenia posągu potrzebne są te wszystkie rozrzucone po Europie części. Czy potrzeba do tego ludzkiej skóry, tego nie wiemy. - Franz upił trochę wina. Makabryczny temat najwyraźniej nie odebrał mu ochoty na wino.
- Wiecie, moje drogie … odniosłem takie wrażenie, gdy zobaczyłem tego Mehmeta, że chciałby się z nami skontaktować. Wyglądał na zagubionego i jakby przestraszonego.
Franz machnął ręką.
- Takie odniosłem wrażenie.
- Muszę się zgodzić z Franzem - stwierdziła Lady Howard, odstawiając, wciąż za gorące, dla niej wino. - Prędzej powiązałabym takie zachowanie z jakimś rytuałem, musiałabym przejrzeć księgozbiór ojca i zastanowić się nad tym. Ale myślę, że nie bez przyczyny każdy z mężczyzn był pozbawiony skóry z innej części ciała. Poza tym, nie byli identyczni i o tym trzeba pamiętać. Kiedy się im przyjrzeć różnili się między sobą. Może Mehmet chciał kogoś zmylić, ściągając ich do Londynu, bo tak właśnie myślę, że się stało, biorąc pod uwagę jaką każdy z nich miał wiadomość przy sobie.
- Może to byli po prostu jego bracia. Otrzymali telegram. Przyjechali do hotelu Chalsea Arms, a tam ktoś ich napadł, pobił i zamordował. Jedna osoba tego raczej nie dokonała, ale pchnięcie nożem w serce sugeruje jednego mordercę. Zwróćcie uwagę, że pożar u profesora był 5 stycznia wieczorem, a ciała znaleziono w nocy tego samego dnia. Tych trzech mogło być podpalaczami, choć to mało prawdopodobne.
- Wciąż pozostaje pytanie, czy ktoś ściągnął ich tam, aby ich zamordować, czy ktoś chciał dopaść Pana Mehmeda i natknął się na nich w hotelu.
- Czy myślicie, że prawdziwy Mehmet Makryat wciąż żyje? Gdyby udało nam się go odnaleźć… - Rita zamyśliła się na chwilę ze szklanką przy ustach.
- Sądzę, że istnieje taka opcja i możemy ją brać pod uwagę. Być może znajdziemy coś w jego antykwariacie, co tym sądzisz, Franz? - Eleonor zwróciła się do von Merana.
- Na to liczę, choć prawdę powiedziawszy moja edukacja szkolna nie obejmowała otwierania zamkniętych drzwi bez pomocy klucza - odparł Franz. - A wasza, moje kochane?
Spirytystka tylko pokręciła głową i popatrzyła wyczekująco na Ritę, bo kto jak kto, ale z ich trójki to ona mogła mieć tego typu zdolności.
Rita obrzuciła Eleonor nad wyraz oburzonym spojrzeniem.
- No to was najwidoczniej zdziwię, ale nigdy nie potrzebowałam otwierać zamków za pomocą wytrycha. Czy wyglądam wam na jakiegoś oprycha?
- Oprychy otwierają drzwi z tak zwanego “kopa”. Cóż, trzeba wszystkiego w życiu spróbować, także i tego - powiedział swobodnie Franz, najwyraźniej nie przejmując się szczegółami technicznymi. - Jak nas złapie policja powiemy, że jesteśmy bibliofilami na głodzie. Choć Rita nie wygląda na mola książkowego.
- Powinnam się obrazić - Eleonor zwróciła się do Franza z uśmiechem błądzącym na ustach.
- Odbiorę to jako komplement w takim razie - odparła Rita, kończąc zawartość swojej szklanki. - Zatem tej nocy wchodzimy na ścieżkę występku. Cóż, mogłam się domyślić, że prędzej czy później tak skończę - dodała żartem, po czym gestem przywołała kelnerkę, by zamówić jeszcze jedno grzane wino.
- Obrazić? Czemuż to? - spytał Franz.
- Dama nie powinna być uznawana za mola książkowego. Oczytana, to jedyny epitet, którego można wobec niej użyć. - Zaśmiała się unosząc do ust szklankę. Wzięła kilka łyków już tylko ciepłego wina.
- Hm… W takim razie zaciekawiło mnie, na kogo, według ciebie, drogi Franzie, wyglądam? - spytała Rita, unosząc jedną brew.
Wobec tak zmasowanego ataku Franz postanowił zastosować taktykę obrony okrężnej i spoglądając za okno powiedział:
- O! Śnieg w tym roku gęsto pada.
Rita pokręciła głową, a na jej twarzy pojawił się uśmiech rozbawienia.
- Oj Franz, spodziewałam się więcej po tobie, niż najprostsze odwrócenie uwagi. - Eleonor świetnie bawiła się zakłopotaniem przyjaciela.
- Moje drogie, czyż nie wystarczy wam, że będziecie miały najładniejsze zdjęcia z profilu w całej kartotece londyńskiej policji?
- Powiedzmy, że nie mieściło się to w moich postanowieniach noworocznych. - Eleonor dopiła wino i obróciła pustą szklanką w dłoni - Tak czy siak, musimy czekać do wieczora, by przekonać się, czy rzeczywiście będziemy miały okazję dzisiaj pozować.
- Gdybym wiedziała, że czeka mnie jeszcze kariera modelki, to bym się lepiej przygotowała - stwierdziła z rozbawieniem Rita i upiła grzanego wina, które przyniosła jej kelnerka.
- Kochana, do wieczora jeszcze zdążymy się zrobić na bóstwo, powinnyśmy nawet sprostać wygórowanym standardom Franza. - Machnęła dłonią na kelnerkę zamawiając jeszcze jedno wino i nie mogła się przestać śmiać.


Humory dopisywały całej trójce, choć Rita mogłaby przysiąc, że w oczach każdego z nich widziała krzątający się niepokój. Ona sama czuła się trochę nieswojo z myślą, że już za kilka godzin przyjdzie jej złamać prawo. Rita co prawda nie należała do najbardziej poukładanych i grzecznych angielskich dam. Słynna była ze swojego kontrowersyjnego podejścia do życia, z którego starała się czerpać garściami, nie przejmując się konwenansami i etykietkami, które ludzie tak bardzo lubili sobie przyczepiać. Jednak myśl o włamaniu rodziła pewne obawy, choć jednocześnie niesamowicie ekscytowała. Bowiem włamanie do czyjegoś sklepu pod osłoną ciemności było dla niej zupełnie czymś nowym, w przeciwieństwie do pałętania się po starożytnych grobowcach lub chociażby korzystaniu z biblioteki po godzinach jej otwarcia.

~ * ~

- Mało brakowało - skomentowała Rita, kiedy wszyscy troje opuścili późnym wieczorem ciemny zaułek, zostawiając w nim wejście na zaplecze skromnego antykwariatu Mehmeta Makryata.
Czuła jak serce waliło jej jak oszalałe, a adrenalina powoli zmniejszała swoje natężenie. Spojrzała po swoich przyjaciołach i uśmiechnęła się.
- Przynajmniej teraz wiem, że w razie, gdybym miała jakieś zwłoki do ukrycia, mogę liczyć na moich przyjaciół przestępców - zażartowała, bo poczuła, że należy jakoś rozluźnić nerwową atmosferę. W końcu mieli już to za sobą, a i nie wyszli z pustymi rękoma.
Wspólnie doszli do wniosku, że należało czym prędzej skontaktować się z pozostałą trójką przyjaciół profesora, którzy również zostali wciągnięci w to śledztwo. Musieli omówić zdobyte dotychczas wskazówki i opracować plan działania na kolejny dzień.
Rita zaproponowała, by udali się w takim razie do Kensington, gdzie mieścił się jej rodzinny dom. Chciała bowiem jeszcze tego wieczora zajrzeć do biblioteki swojego ojca, by kontynuować poszukiwania z poranka.
- Im nas będzie więcej, tym szybciej się z tym uporamy - stwierdziła, przekonując Eleonor i Franza.
Jej przyjaciółka jednak miała już w głowie swój misterny plan, więc Rita nie naciskała, ufając, że ta wie, co robi. Ostatecznie do Kensington udała się razem z Franzem, Eleonor życząc powodzenia i by jak najprędzej się z nimi skontaktowała. Rita zapisała pośpiesznie swój adres na kartce i wręczyła go przyjaciółce. Nigdy bowiem nie spotkały się w jej domu, bo Rita nie przepadała za przyjmowaniem gości - uważała, że posiadłość, w której mieszkała, nie była ani wytworna, ani godna uwagi, a na świecie było tyle przyjemnych miejsc na spotkania, że nie warto było marnować takich okazji na picie herbaty w wysłużonych fotelach.
- Przyjedź nawet w środku nocy. Każę Winstonowi przygotować dla ciebie któryś z pokoi gościnnych - powiedziała na pożegnanie, po czym się rozstali.

Dwójkę przyjaciół przywitał lekko zaskoczony Winston. Nie spodziewał się bowiem gościa, a już na pewno nie mężczyzny, jednak szybko opamiętał swoje emocje i przyjął ich należycie. Zabrawszy płaszcze, ruszył w stronę kuchni, cały czas łypiąc trochę podejrzliwie w stronę Franza.
- Nie przejmuj się nim - powiedziała rozbawionym tonem do Franza, kiedy pociągnęła go za sobą w stronę rozwidlających się schodów. - Jest dla mnie jak ojciec, więc też podobnie się zachowuje. Zresztą, rzadko miewam tu gości, bo sama nieczęsto tu przebywam.
To przypomniało von Meranowi, że powinien czym prędzej powiadomić swojego lokaja o tym, że raczej nie wróci na noc. Jak się później okazało z krótkiej rozmowy telefonicznej, do Franza kilkukrotnie wydzwaniał George, u którego zebrała się pozostała dwójka przyjaciół profesora Smitha. Umówili więc się na wspólne spotkanie przed południem w posiadłości George’a. Wiadomość tą Rita przyjęła teatralnym przewróceniem oczami, bo nie spodziewała się niczego innego, jak tego, że George będzie nalegał, by to wszyscy do niego przyjechali. Zaczęła zastanawiać się ile razy jeszcze przyjdzie jej oglądać willę jej kuzyna i czy nie powinna zacząć myśleć o wynajęciu w niej pokoju. Przemyśleniami swoimi podzieliła się razem z Franzem i oboje, zanosząc się śmiechem, ruszyli schodami do wschodniego skrzydła, gdzie znajdowała się między innymi bogata biblioteka Howarda Cartera.
Wkrótce oboje zasiedli przy jednym biurku, obłożeni zewsząd stertami ksiąg i zapisków, a Winston przyniósł im tacę z herbatą i szarlotką.
- Winstonie, miałabym do ciebie prośbę - powiedziała Rita, przypominając sobie o pewnej obietnicy. - Przygotuj, proszę, jedną z sypialni dla gości, nocą może wpaść tu jeszcze moja przyjaciółka, Eleonor Howard, zapewne zmęczona.
- Jak sobie panienka życzy - odparł Winston, po czym zerknąwszy na siedzącego obok Franza, opuścił bibliotekę bez żadnego słowa.

Mijały godziny, a dwójkę przyjaciół siedzących z nosami w książkach i innych dokumentach zaczęła morzyć senność. Równogłośnie stwierdzili więc, że mają dość herbaty i wszystkich tych zapisków i pora spać, wszak mieli za sobą ciężki dzień pełen wrażeń. Winston natomiast przygotował sypialnię zarówno dla Eleonor, jak i dla obecnego gościa Rity.
- Widzę, że Winston nie próżnował i przygotował nawet przybory do porannej toalety - stwierdziła Rita, kiedy weszła za Franzem do jego tymczasowej sypialni.
Nie był to imponujących rozmiarów pokój. Mieściło się w nim podwójne łóżko, potężna szafa i biurko, a także drzwi do osobnej łazienki oraz mały kominek. Z okna rozpościerał się widok na ogrody mieszczące się na tyłach posiadłości.
- Przypomina to jeden z naszych wieczorów w Alpach - powiedziała Rita, podchodząc do Franza wpatrującego się w ciemne kształty żywopłotów za oknem. Przylgnęła do jego pleców, a głowę oparła na jego ramieniu, ustami lekko muskając szyję. Doskonale czuła piżmowy zapach jego wody toaletowej wymieszany z aromatem papierosów.
- Jest noc, jest śnieg, w kominku cicho trzaska ogień - wyszeptał Franz, który czuł jak ciepłe dłonie Rity powoli wsuwają się pod jego koszulę.
- Mamy nawet tajemnicę do rozwikłania - dodała Rita, a wtedy Franz odwrócił się do niej przodem i nie minęła chwila, kiedy ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku, a oni mogli w końcu dać upust wszystkim swoim emocjom.


Ranek Rita spędziła w ramionach Franza. Głowę opartą miała na jego klatce piersiowej, po której wodziła palcami. Leżała tak przez dłuższą chwilę, po czym doszła do wniosku, że pora wstawać. Wysunęła się najciszej jak potrafiła z łóżka, lecz Franz tak jak ona nie spał od jakiegoś czasu.
- Dzień dobry - przywitała go, stając kompletnie naga pod mocne światło porannego słońca tak, że Franz mógł dostrzec jedynie sylwetkę jej ciała. - Czeka nas dzisiaj ciężki dzień i kto wie czy nie przypadkiem cała seria takich dni. W końcu daliśmy się wciągnąć w niezłą intrygę - powiedziała, po czym zawiesiła wzrok na jego w połowie odkrytym ciele. - Ale kilka minut jeszcze nikogo nie zbawiło…
- Kilka minut?! - oburzył się Franz, lecz nie zdołał nic więcej powiedzieć, uciszony pocałunkiem.
Przy śniadaniu przywitali się z Eleonor, której przybycie musieli przeoczyć. Oboje wypytali ją czy udało jej się doszukać jakichś nowych informacji, a także sami podzielili się swoimi wnioskami po kilkugodzinnej sesji w bibliotece ojca Rity.
Przed południem wspólnie wyruszyli w kierunku posiadłości George’a, gdzie mieli w końcu spotkać się z pozostałą trójką. Całą drogę zastanawiali się, do jakich informacji dotarli pozostali przez ten jeden dzień i czy wszystko było u nich w porządku. Zastanawiali się też czy powinni informować resztę o sposobie, w jaki doszli do posiadania księgi rachunkowej Mehmeta.
- Im mniej osób o tym wie, tym lepiej - stwierdziła Rita, która nie miała problemu z ukrywaniem tak nieistotnych faktów.

W samej willi Cartera Rita wspólnie z Eleonor stwierdziły, że we dwójkę powinny udać się na spotkanie z Randolphem Alexisem, który zgodnie z informacjami z księgi rachunkowej, sprzedał Mehmetowi felerny model pociągu, który później najwidoczniej przyczynił się do tajemniczego zaginięcia lub śmierci w płomieniach.
Zgodnie z zaproponowanym planem Franz i Pauline mieli zająć się sprawą zamordowanego poprzedniego dnia studenta profesora Smitha.
- Moim zdaniem Franz powinien udać się na komisariat. Już raz całkiem nieźle ci poszło na posterunku, więc może masz do tego smykałkę - stwierdziła Rita, obdarowując Franza uśmiechem bordowych ust. - Pauline natomiast udałaby się wtedy na uczelnię, wypytała o zmarłego, o jego rodzinę, przyjaciół, relacje z innymi i przede wszystkim z profesorem.
- George, hrabio Zamoyski, dla was pozostałoby spotkać się z gosposią Stanleya i wypytać o zaginionego i wszelkie z tym związane okoliczności. Jakby wam jeszcze udało się przyjrzeć jego posiadłości, a w szczególności pokojowi, w którym rzekomo spłonął… - zasugerowała, po czym spojrzała po wszystkich.
Nie wiedziała do końca, co ją podkusiło do tego, by właściwie zacząć wydawać polecenia, ale musiała przyznać, że całkiem jej się to spodobało. Niemniej uważała, że tak skonstruowany plan był całkiem rozsądny i pokrywał wszelkie tropy, na jakie do tej pory wpadli.
 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 08-02-2017 o 16:43.
Pan Elf jest offline  
Stary 09-02-2017, 12:26   #25
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
-Dzień dobry Ben - Lady Howard zwróciła się do lokaja Franza mijając się z nim w holu w drodze na śniadanie.
- Dzień dobry Panienko - Odpowiedział Ben z zachowaniem należytej etykiety. Eleonor odpowiedziała uśmiechem lokajowi. Zawsze lubiła Bena, nie miała częstych okazji bywać w domu Franza, szczególnie od śmierci Henrego, choć w nowym roku ilość jej wizyt niemalże potroiła się do tej z roku zeszłego, kiedy to nie było jej w Anglii. Mimo, iż tajemnice Andów, wiecznie żyjący Paryż i duszny Egipt przyzywał ją, kobieta cieszyła się tymi chwilami spędzonymi w starej, dobrej Anglii z ludźmi, których szanowała i do których była przywiązana.

Eleonor przekroczyła próg jadalni na przygotowanym dla niej przez służbę miejscu.
- Dzień dobry Franzie, zaczynamy kolejny dzień pełen wrażeń, co? - Jej wzrok padł na zastawę, której wcześniej nie widziała u Franza, ale sama doskonale znała.
- Och, masz tą zastawę - kobieta okazała zainteresowanie serwisem, unosząc od ust napełnioną parującą, czarną kawą, filiżankę.
- Widziałam taką w Paryżu i szalenie mi się podobała, ale chyba nie odważyłabym się jej kupić - zaśmiała się z własnych słabości. Franz był zajęty czytaniem gazety, a jego widok przywodził na myśl miłe wspomnienia. Przyjemnie było zjeść śniadanie w towarzystwie. Eleonor uśmiechnęła się do swoich myśli nakładając na talerz tosta posmarowanego masłem.



Jak postanowili tak zrobili. Gdy tylko słońce zaszło za horyzont, trójka przyjaciół ponownie ruszyła w stronę sklepu Mehmeta Mekryata.
Wejście od frontu było może i spektakularne, ale z góry skazane na porażkę. Wejście w mroczną boczną uliczkę prowadzącą na tyły sklepu, budziło serię niemiłych wspomnień.
Mroźny wieczór sprawiał, że gęsia skórka wstąpiła na karkach obu kobiet.
Gdy zbliżali się do tylnego wejścia, drogę przebiegł im opasły szczur. Ku ich zaskoczeniu gryzoń zatrzymał się i spojrzał na nich błyszczącymi oczami. Po chwili zniknął pomiędzy kubłami na śmieci.


Cała trójka stanęła pod drzwiami były to proste drzwi ze zwykłego jesionu. Zamek także wyglądał na niezbyt trudny do sforsowania dla zawodowego włamywacza. Nikt jednak z obecnych nie miał tego typu umiejętności.

Eleonor rozejrzała się dookoła upewniając się, że nikt ich nie zauważy, a gdy uznała, że nic im nie grozi przyjrzała się drzwiom.
- Ten zamek nie wygląda, tak skomplikowanie - Mówiąc to wyciągnęła szpilę, którą upinała długie włosy. Ciemne loki kaskadą opadły na plecy arystokratki, a Eleonor, jak przystało na prawdziwą damę przykucnęła przy zamku i wsunęła w szpilę w dziurkę od klucza.
Ledwo Eleonor wsunęła szpilkę w zamek, ten przeskoczył. Jego szczęk rozległ się nad wyraz donośnym echem, po wąskiej uliczce. Cała trójka, aż dygnęła na ten głos.
Lady Howard pchnęła drzwi, a te z głośnym skrzypnięciem otworzyły się.
Wnętrze sklepu ziało nieprzeniknioną ciemnością. Do nozdrzy przyjaciół doszedł też nieprzyjemny fetor stęchlizny.
- Czym nas jeszcze zaskoczysz, El? - zapytała Rita, spoglądając z zaskoczeniem i zaciekawieniem na swoją przyjaciółkę. - Dajcie mi chwilę, pójdę do samochodu po latarkę, bo może nam się przydać - dodała, po czym zniknęła za rogiem, by po niedługiej chwili wrócić ze wspomnianym przedmiotem.
- Teraz już nie ma odwrotu - stwierdziła trochę ponurym tonem, spoglądając po dwójce przyjaciół.
- Do środka moje Panie. - rzucił Franz wpychając obie kobiety do zatęchłego wnętrza i zamykając za sobą drzwi. Eleonor nie protestowała i dała się wepchnąć do środka, choć początkowo miała zamiar pozostać na zewnątrz.
Rozejrzał się po pomieszczeniu w świetle latarki szukając czegoś, czym mógłby podeprzeć drzwi, albo przynajmniej za wiadrem, które ustawione przy drzwiach narobiłoby hałasu.

Gdy tylko zamknęli za sobą drzwi, Franz zapalił latarkę. Jasny snop światła oświetlił dość ciasny pokój, który najwyraźniej służył za zaplecze sklepu i swego rodzaju składzik. Bez trudu znaleźli starą miotłę, którą podparli drzwi dla bezpieczeństwa.
Uważnie rozejrzeli się wokół. Wszędzie stały pozawijane w szary papier różne przedmioty. Można było przypuszczać po stemplach pocztowych, że to dostawa, której właściciel nie zdążył już rozpakować.

Po lewej stronie, zaraz przy drzwiach znajdował się schody prowadzące na piętro. Na półkach pod ścianą i ladzie ulokowanej w kącie pokoju stały ceramiczne figurki zwierząt. Były wykonane dość topornie i zapewne pochodziły z jakiegoś zrabowanego grobowca w Egipcie.
W pokoju znajdowały się też drzwi, które prowadziły bezpośrednio do sklepu Makryata.
Kiedy snop światła padł na egipskie posążki, Rita od razu ruszyła w ich stronę.
- Hm… Ciekawe czy to w ogóle autentyki, czy nasz Turek sprzedaje ludziom tandetę i zarabia na ich naiwności - skomentowała półszeptem po krótkiej obserwacji, po czym wróciła do przyjaciół.
- Czy sądzisz, że ta wiedza jest nam jakkolwiek potrzebna do szczęścia? - w głosie Eleonor było słychać zdenerwowanie, nie wymierzone jednak w przyjaciółkę. Najwyraźniej sytuacja była dla niej niecodzienna i wywołała stres, którego nie było po niej widać, nim nie weszli do cudzego domu.
- Proponuję iść schodami na górę, tam zapewne mieszkał i lepiej gdybyśmy uwinęli się szybciej niż wolniej - dodała wodząc wzrokiem za światłem latarki.
- Wybacz, że odważyłam się czymś zainteresować - odburknęła Rita, która wzięła uwagę i zdenerwowanie Eleonor do siebie. - Idźmy zatem na górę, jak radzisz, szefowo - dodała z przekąsem i ruszyła w stronę schodów.


Stare drewniane schody zaskrzypiały, gdy wolno wchodzili gęsiego na górę. Byli już w połowie drogi na piętro, gdy rozległ się jakiś dziwny trzask. Cała trójka zamarła w bezruchu. Nastała złowroga cisza.
W uszach szumiała im tylko krew, a serca w piersiach waliły jak oszalałe. Każda kolejna sekunda zdawała się wiecznością. Trzask się powtórzył, a po chwili rozległ się odgłos tłuczonego szkła.
- Idźcie na górę. - rzucił szeptem Franz - Ja pójdę sprawdzić.
Ostrożnie i starając się zachować ciszę zaczął schodzić stopień po stopniu. Poklepał się po kieszeni, by sprawdzić, czy wziął pistolet.
Nie był to najlepszy czas na dyskusje, więc Rita jedynie skinęła głową, po czym ruszyła schodami w górę. Wcześniej dała Eleonor latarkę, a sama wyciągnęła zza płaszcza swój rewolwer.

Obie damy weszły powoli na górę. Schody lekko skrzypiały, ale w drodze na szczyt obyło się bez większych hałasów.
Wprost ze schodów wchodziło się do niewielkiego salonu. Jego urządzenie wiele mówiło o właścicielu. W centralnym punkcie salonu stał niewielki stolik oraz dwa stare skórzane fotele. Obicia na fotelach były mocno zniszczone wskutek wieloletniego użytkowania. Również dywan wyglądał na wiekowy, ale wbrew obiegowej opinii, wcale to nie podnosiło jego wartości. Poplamiony i przetarty w wielu bardziej nadawał się na śmietnik niż na ozdobę salonu.
W pokoju tym znajdowało się też niewielkie biurko przy którym najwyraźniej wypełniał dokumenty i rachunki. Poza salonem na piętrze znajdowały się jeszcze trzy inne pomieszczenia.
Kobiety podzieliły się. Rita przeszukała część salonu, która miała być jednocześnie biurem właściciela. W podniszczonym biurku poza drobnymi szpargałami o małej dla nich wartości znalazła puste koperty, listę zakupów, oraz księgę rachunkową. Rita później podzieliła się jej zawartością z Franzem i Eleonor i wspólnie zawyrokowali, że sprawdzenie pierwotnego właściciela kolejki jest dobrym tropem i powinni to wykonać niezwłocznie dnia kolejnego.

Panna Carter sprawdziła również salon, gdzie nie znalazła nic poza przedmiotami codziennego użytku. Na stoliku leżała stara gazeta i pusta filiżanka, co zwróciło uwagę myszkujących po domu Turka pań, to fakt, że w całym pomieszczeniu, poza księgą rachunkową, nie było żadnych książek.

W tym czasie Lady Eleonor sprawdziła sypialnie, w której panował nieład. Porozrzucane ciuchy, niedbale i w pośpiechu zdjęte z wieszaków. Niewielka walizka, z dwoma złożonymi w środku podkoszulkami jedynie potwierdzała teorię Lady Howard, że mężczyzna pakował się w pośpiechu. Podobnie sytuacja przedstawiała się w łazience, panujący w niej nieład, sugerował, że działano pod presją czasu.

Na koniec Lady Howard weszła do kuchni, która na pierwszy rzut oka wydawała się najczystszym w mieszkaniu miejscem. Jednak gdy weszła do pomieszczenia głębiej, na blacie znalazła dziwną plamę. Trochę przypominało to wypalenie, a chemiczny zapach unoszący się w powietrzu sugerował, że mógł być to kwas lub inna substancja żrąca. Raczej nie ogień.
Mniej więcej w tej chwili do dwóch pań dołączył Franz, któremu w sprytny sposób udało się przepłoszyć intruzów.

Dziennikarz uchylił drzwi i zajrzał ostrożnie do środka. W słabym świetle jakie dawała uliczna latarnia ujrzał trzy postacie. Właśnie wchodzili powoli do sklepu Mehmeta.
- Nate stań przy drzwiach - polecił szeptem najwyższy z włamywaczy - A ty Bob szukaj kasy.
- Policja! - krzyknął natychmiast Franz wyciągając notatnik profesora, w mroku mogło to wyglądać na wyciągnięcie legitymacji - Stać w imieniu prawa!
Rzucił władczym głosem.
- Ożesz w mordę! - krzyknął przywódca bandy - W nogi chłopaki.



Lady Eleonor zebrała w wyciągniętą z torebki, białą chusteczkę z wyhaftowanym złotą nicią monogramem, pyłek, który znalazła przy miejscu wypalenia, dokładnie zawinęła materiał i schowała. Nim wyszli z mieszkania Lady Eleonor wstąpiła jeszcze raz do łazienki, gdzie przy pomocy szpili niedawno służącej za wytrych, upięła w luźny kok na karku czarne loki. Przyjrzała się swojemu odbiciu i wyszła.

Cała trójka równie cicho jak się pojawiła, opuściła przybytek zamordowanego trzykrotnie Turka. Eleonor zamknęła drzwi, które skrzypnięciem usilnie chciały dać znać wszystkim wokół, że ktoś niepożądany kręci się w okolicy.



Lady Howard miała swój plan na dzisiejszy wieczór, dlatego pożegnała się z Franzem i Ritą, którzy postanowili udać się do Kensington- rodzinnej posiadłości Carterów. Eleonor została więc sama, twierdząc, że wie co robi i poradzi sobie sama. Choć w środku pełna była strachu. Bardzo nie chciała robić tego, co postanowiła, że uczyni, a świadomość, że tak właśnie powinna zrobić wcale nie napawała optymizmem przed spotkaniem z Bestią, jak kazał sam siebie nazywać. Ruszyła piechotą, wśród zasp do restauracji, gdzie wcześniej, tego samego dnia, wypili z przyjaciółmi grzane wino. Poprosiła miłą kelnerkę o zamówienie dla niej taksówki i jeszcze jedną porcję grzańca, którą wypiła nim przyjechało po nią auto.
- Raz kozie śmierć - powiedziała Eleonor opuszczając ciepłe wnętrze knajpki i ruszyła do zamówionego dla niej auta. Wsiadła do taksówki podała adres siedziby Hermetycznego Zakonu Białego Brzasku. Zakon nie miał w Londynie swojej świątyni, wiedziała jednak, że mieli tutaj swoją placówkę. Na spotkanie Williama Roberta Woodman'a, jednego z założycieli Zakonu i przyjaciela jej ojca nie mogła liczyć, gdyż wieść o jego śmierci dotarła do niej w 1921 roku. Drugi z najbliższych współpracowników ojca i jeden z trójki założycieli William Wynn Westcott żył, z tego co wiedziała Eleonor i najchętniej to właśnie z nim porozmawiałaby na temat statuetki, jednak nie była pewna czy główny koronowany mag zakonu będzie obecny na miejscu. Aleister Crowley, choć już nie należał do zakonu, wciąż tam się pojawiał i współpracował z członkami organizacji. Eleonor miała nieprzyjemność spotkać go w Stanach Zjednoczonych, gdzie przebywał, gdy i ona zwiedzała Nowy Świat. Nigdy w życiu nie spotkała tak oślizłego człowieka, z drugiej strony wiedziała, że jeśli ktokolwiek miałby wiedzieć, cokolwiek na temat tego co może dziać się w Londynie, to nikt inny jak twórca Klucza Salomona.

Lady Howard opatuliła się szczelniej kołnierzem z futra i ruszyła w górę schodów prowadzących do siedziby Hermetycznego Zakonu Białego Brzasku. Z jej ust uwolnił się kłąb pary, gdy ciężko wypuściła powietrze. Wyciągnęła dłoń do kołatki i po kilku uderzeniach serca w końcu uniosła nią i zastukała w drzwi.


Do posiadłości w Kensington dotarła zmęczona, musiała wszak zajechać jeszcze do domu Franza po swoje rzeczy. Tam chwilę porozmawiała z Benem, od którego dowiedziała się o telefonach Georga, jednka uznała, że pora jest już zbyt późna i Franz z Ritą na pewno się już z nim skontaktowali dlatego zaniechała pomysłu by osobiście skontaktować się z sir Carterem. Podziękowała lokajowi, za herbatę, którą dla niej przygotował i gdy ogrzała się ruszyła do domu Panny Carter.
Lady Eleonor przywitała się z lokajem, przeprosiła, za karygodnie późną porę swojego przybycia i niezwłocznie udała się na spoczynek. W domu panowała cisza, Franz i Rita, wedle słów lokaja, już jakiś czas temu skończyli pracować w bibliotece Howarda Cartera.

Rano wdowa po Księciu Norfolk obudziła się zaskakująco wcześnie. Zeszła na śniadanie sądząc, że jej przyjaciele będą już na miejscu, jednak okazała się być jedyną osobą, która pojawiła się w jadalni.
- Winstonie, czy panienka już wstała?
- Jeszcze nie proszę Pani - odpowiedział mężczyzna i dodała - Pan von Meran również nie - Eleonor dosłyszała przekąs w głosie służącego, kiedy wypowiedział imię Franza i zbystrzała.
- Bądź tak dobry i przynieś mi herbatę do śniadania, proszę - uśmiechnęła się w kierunku służącego. Lady Eleonor miała wielki szacunek do służby i pracy jaką wykonywali, zawsze więc odnosiła się do przedstawicieli tego zawodu z życzliwością - i dżem pomarańczowy, jeśli taki jest w domu - dodała po chwili namysłu i zasiadła na jednym z krzeseł przy stole jadalnym.
- Oczywiście, panienko - odpowiedział Winston i opuścił pokój pozostawiając Eleonor z własnymi myślami.

Po niedługiej chwili kobieta usłyszała otwieranie drzwi na piętrze. Tylko jednych drzwi. Słaby uśmiech pojawił się na wargach brunetki.


Z trwogą w oczach wysłuchała opowieści Pauliny i Georga, co do zdarzeń mających miejsce dnia poprzedniego. Sama jednak niewiele się odzywała. Skupiła się na łączeniu faktów w całość i planowaniu kolejnych kroków popijając gorzką herbatę. Taką lubiła najbardziej. Przystała na plan Rity i nie miała wobec niego zastrzeżeń.
- Później, moglibyśmy się znów spotkać tutaj. Dobrze gdybyśmy nie spotykali się non stop w tym samym miejscu, jeśli ktoś nas śledzi i przygląda się na naszym poczynaniom będzie miał ułatwione zadanie jeśli za każdym razem będziemy przyjeżdżać do domu Franza.
Na kilka sekund umilkła przyglądając się sir Carterowi
- O ile, oczywiście Gorge, nie masz nic przeciwko, by Twój dom dzisiaj posłużył za miejsce naszego małego zlotu. - dodała na koniec z uśmiechem na muśniętych malinowym kolorem ustach.
 

Ostatnio edytowane przez Lunatyczka : 09-02-2017 o 15:36.
Lunatyczka jest offline  
Stary 12-02-2017, 21:10   #26
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację


Eleonor Howard
Zebrawszy całą odwagę Eleonora stanęła przed mieszkaniem, gdzie co jakiś czas zbierali się członkowie Zakonu. Wyciągnęła dłoń do kołatki i po kilku uderzeniach serca w końcu uniosła nią i zastukała w drzwi.
Gdy drzwi otworzyły się, serce lady Howard zabiło mocniej. W progu stanął lokaj ubrany w czarną liberię z licznymi złotymi zdobieniami.
- Dobry wieczór, w czym mogę pomóc? - zapytał grzecznie, choć lady Eleonora zadawała sobie, jak bardzo wymuszona jest to uprzejmość.
- Czy zastałam sir Williama? - zapytała.
Na twarzy służącego pokazał się grymas autentycznego zdziwienia.
- Chwileczkę - odparł i bezceremonialnie zamknął drzwi.

Gdy drzwi otworzyły się ponownie, serce lady Howard niemal zatrzymało się na kilka chwil. Teoretycznie była przygotowana na najgorsze, ale… Co innego psychiczne wyobrażenie, a co innego rzeczywistość.
- Kogóż moje piękne oczy widzą - zażartował na powitanie sir William Westcott.
Eleonor ledwo zniosła spojrzenie jego przenikliwych oczu. Wiedziała, że nie może uciec wzrokiem. To było jak pojedynek z dzikim zwierzęciem. Nie mogła pokazać swojego strachu i niepewności.
- Zapraszam - rzekł sir William, gdy uznał pojedynek spojrzeń za zakończony.
Eleonora weszła w wąski korytarz wyłożony czerwony dywanem z czarnymi lampasami biegnącymi po jego bokach. Na ścianach wisiały złocone kandelabry na których zauważyła kilka okultystycznych symboli.

Sir William szedł przodem, prowadząc lady Howard w głąb mieszkania. Gdy przechodził obok drzwi po lewej stronie, szybkim gestem przymknął je. Eleonora zdążyła dostrzec kątem oka, że przy okrągłym stoliku siedziała trójka osób. Rozpoznała wśród nich Israela Regardie, osobistego sekretarza Aleistera Crowleya.
- Mam gości - wyjaśnił sir William - Takie małe spotkanie członków naszego bractwa.

- Usiądź proszę - rzekł sir William, gdy znaleźli się w małym gabinecie - Cóż cię do mnie sprowadza, moja droga. Zgaduje bowiem, że nie jest to wizyta czysto towarzyska.
Lady Eleonor usiadła na wskazanym fotelu i przez chwilę zastanawiała się jak zacząć rozmowę.
- Masz rację, sir Williamie - zaczęła - Nie jest to wizyta towarzyska. Poszukuję pewnych notatek, które należały do mego ojca.
- Hmmm…. - westchnął sir William - A o co konkretnie chodzi?
Przez krótką chwilę zapadła złowroga cisza.
- Zbieram wszelkie materiały i notatki ojca. Wiele znalazłam w rodowej bibliotece, ale wiem, że liczne jego zapiski muszą znajdować się w waszych zbiorach.
- Masz rację, moja droga. Jednak sprawa nie jest to taka prosta. Nasze Bractwo nie jest już tym, co było kiedyś. Powstały liczne koterie, grupki i każda z nich twierdzi, że tylko ona ocaliła prawdziwy depozyt idei. Jeszcze parę miesięcy temu, zapewne pomógłbym ci bez mrugnięcia oka, ale dzisiaj… Dzisiaj, choćbym chciał niewiele mogę zrobić. Nasze zbiory rozpierzchły się po świecie i pewnie nigdy już nie uda się ich zebrać w jednym miejscu. Mówi się, że Regardie położył łapę na znacznej części księgozbiorów bractwa i wywiózł je do Stanów. Dawno go jednak nie widziałem, więc nie wiem ile w tym prawdy.
- Rozumiem - westchnęła lady Howard. Rozmowa przybierała niepożądany kształt. Eleonor spróbowała, więc zagrać w bardziej otwarte karty. Licząc, że może to przyniesie lepszy skutek.
- Poszukuję informacji na temat pewnego przedmiotu. W swym dzienniku ojciec zapisał, że poszukiwał go w ostatnich miesiącach życia.
- A cóż to za przedmiot? - zapytał sir William, gładząc swą siwą brodę.
- Nie wiem jak wygląda, ani czym dokładnie jest. Ojciec posługiwał się tylko dziwną nazwą “Sedefkar Simulacrum”
Gdy Eleonor wypowiedziała nazwę przeklętego artefaktu zauważyła, jak oczy starego maga zalśniły pożądliwym błyskiem. Sir William przez kilka chwil milczał, jakby zastanawiając się co ma odpowiedzieć. Przez ten cały czas intensywnie wpatrywał się w lady Howard. I tym razem kobieta wytrzymała napastliwe spojrzenie gospodarza.
- Przyznam, że obiła mi się już ta nazwa o uszy. - rzekł w końcu sir William - Jakiś czas temu pytał ktoś o nią. Muszę jednak z przykrością odpowiedzieć ci dokładnie to, co i jemu. Nie wiem nic na temat owego przedmiotu.
Eleonora pokiwała tylko w milczeniu głową.
- Rozumiem. A mogę wiedzieć, któż pytał o ten artefakt.
Kącik ust sir William drgnął w parodii uśmiechu.
- Mężczyzna ów pragnął zachować całkowitą anonimowość, nie podam ci więc jego nazwiska. Mogę tylko powiedzieć, że przedstawił mi on wiarygodny kredencjał, który mówił że jest on wysłannikiem Wielkiego Wschodu Francji.
Lady Howard ponownie pokiwała w milczeniu głową. Wiedziała, że więcej już z Westcotta nie wyciągnie.
Wyglądało na to, że nie tylko tajemnicza turecka sekta szuka artefaktu. Najwyraźniej był on w zainteresowaniu różnych okultystycznych stowarzyszeń oraz masonerii.
Nie mając innego wyjścia, lady Howard podziękowała za spotkanie i udzieloną pomoc.
- Uważaj na siebie, moja droga - rzucił na zakończenie spotkania sir William, gdy stali już przy drzwiach - Zbliżają się niebezpieczne czasy. Jak się to wszystko uspokoi, to przyjdź jeszcze do mnie. Może razem uda się nam zebrać dziedzictwo twego ojca.
- Jak się to wszystko uspokoi, to na pewno jeszcze cię odwiedzę, sir Williamie. - odparła lakonicznie Eleonora i wyszła na zewnątrz, zakładając kaptur obszyty futrem.


Ledwo wzeszło słońce, a na zaśnieżone ulice Londynu, wybiegło dziesiątki gazeciarzy. Stawali na najbardziej ruchliwych skrzyżowaniach i jeden przez drugiego wykrzykiwali tytuły z pierwszych stron.
- Kolejne brutalne morderstwo!
- Trup w British Museum!
- Czy to już seria? Gdzie jest Scotland Yard?
- Kolejny rozdział krwawej serii!
Dziennikarze prześcigali się zarówno w krzykliwości tytułów, jak i aurze sensacji. Niezależnie jednak od chęci wybicia się na tle konkurencji, prawda była taka, że Londynem już dawno nie wstrząsnęła tak duża fala zbrodni. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że w mieście dzieje się coś niedobrego.

Grupa przyjaciół profesora Smitha, wiedziała o tym aż nadto dobrze. Ten dzień jednak zaczął się od dobrych wieści. Gdy Franz odłożył gazetę i zajął się dopijaniem niemal zimnej już kawy, do jadalni wszedł Ben. Skinął on lekko głową w stronę obu dam i zbliżył się do gospodarza.
- Sir przepraszam, że przeszkadzam, ale goniec dostarczył właśnie telegram.
- Dziękuję Ben - odparł Franz i wziął od lokaja złożony na pół pocztowy druk.


Jeszcze poprzedniego wieczoru przyjaciele ustalili, że zanim wyruszą ostatecznie w podróż, skupią się jeszcze na prześledzeniu tropów, które były jeszcze tu na miejscu w Londynie. Podzieleni na pary ruszyli zbadać kilka wątków, które zdawały się być połączone z tajemniczym Turkiem i być może “Sedefkar Simulacrum”


Franz von Meran
Inspektor Fleming bez problemu przyjął Franza ponownie. Na biurku inspektora, jak szybko zauważył von Maren, przybyło kilka teczek akt. Policjant zachowywał się spokojnie, ale widać było że to tylko pozory.
- Proszę niech pan siada - rzekł gospodarz wskazując krzesło naprzeciwko siebie - Czym mogę panu pomóc?
- Chciałem zadać panu kilka pytań, jeśli to możliwe.
- Mnie? Pytań? - zdziwił się mocno inspektor i natychmiast wyprostował jak struna - Czyżby był pan dziennikarzem.
- Tak, jestem korespondentem Timesa, ale nie przychodzę do pana by przeprowadzić wywiad.
- O co zatem chodzi?
- Jak pan zapewne wie, wczoraj w British Museum miało miejsce kolejne morderstwo.
- Oczywiście, że wiem - odparł inspektor wskazują dłonią trzy, szare teczki leżące najbliżej niego - Ma pan jakieś informacje w tej sprawie.
- I tak i nie. Przypuszczam, że to zabójstwo jest powiązane z innymi tragicznymi wydarzeniami, jakie miały miejsce w ciągu ostatnich dni.
- Ma pan na myśli podpalenie domu profesora Smitha i zabójstwo trzech Mehmetów.
- Zgadza się - przytaknął Franz.
- Co łączy te wydarzenia? - zapytał zaintrygowany inspektor.
- Z tego, co udało mi się dowiedzieć, to zamordowany był studentem profesora Smitha.
- Zgadza się. - Fleming otworzył swój notes i przeczytał - Richard Wentworth, lat 21, student archeologii. Średniozamożna rodzina, jego ojciec ma sklep z tytoniem na West Endzie. Wentworth należał do niewielkiej grupy studentów dla której profesor Smith prowadził dodatkowe zajęcia z historii starożytnej. Przesłuchaliśmy ich wszystkich i żaden nie wie, kto mógłby chcieć śmierci Wentwortha. Związek ze Smithem jest oczywisty, jak pan zauważył. Nadal jednak nie wiemy, gdzie przebywa profesor. Może pan wie, coś na temat miejsca jego pobytu.
- Żałuje, ale niestety nie.
- Wygląda na to, że zabójstwo tego biednego studenta miało być swego rodzaju ostrzeżeniem dla profesora.
- A czy przeszukał pan mieszkanie zamordowanego?
- Tak. Sam byłem obecny w trakcie tych czynności, ale nic one nie dały. Mamy kolejnego trupa i naprawdę niewiele poszlak mogących wskazać na mordercę. Powiem, to panu w zaufaniu i liczę na dyskrecję. Przy zamordowanym znaleziono kawałek ludzkiej skóry. Nie należała ona do zamordowanego, ani do żadnego z trzech Mehmetów. Przypuszczam, że mamy do czynienia ze swego rodzaju sektą lub tajnym stowarzyszeniem, które w jakiś sposób powiązane jest z pańskim znajomym profesorem.
- Może mieć pan rację. Profesor ostatnimi czasy zaczął zgłębiać parapsychologię i metafizykę, ale doprawdy nie wiem czego konkretnie dotyczyły jego badania.
- Będziemy badać sprawę i jeśli pan się czegoś dowie, to prosiłbym o natychmiastowy kontakt. Przede wszystkim proszę o informację, gdyby profesor Smith lub jego lokaj dali jakiś znak życia. Tutaj ma pan mój domowy numer - inspektor Fleming podał Franzowi mała karteczkę z odręcznie napisanym numerem telefonu. - Może pan zdzwonić o każdej porze. Żonę i dzieci odesłałem na wieś. Z przykrością muszę stwierdzić, że w mieście nie jest teraz bezpiecznie.
- Jak tylko czegoś się dowiem, natychmiast się z panem skontaktuje inspektorze. Dziękuję z spotkanie i informację.


Pauline MacMoor
W tym czasie Paulina odwiedziła wydział archeologii, gdzie wykładał profesor Smith. Bez trudu odnalazła jego studentów i udało się jej namówić ich na krótkie spotkanie.
Na całym wydziale, jak i uczelni sprawa zniknięcia profesora i zabójstwa w bibliotece była szeroko komentowana. Krążyły różne teorie, niektóre nad wyraz fantastyczne i niewiarygodne.

Z czwórką studentów profesora Smitha, Paulina spotkała się w małej kawiarence niedaleko wydziału. Wybrała stolik w głębi sali, aby uniknąć ciekawskich spojrzeń przechodniów na ulicy. Po tym, co się wydarzyło wczoraj, można było przypuszczać, że ich grupa jest stale pod obserwacją tajemniczej sekty.

- Jestem Timothy Sutherland - przedstawił się wysoki blondyn o niesamowicie błękitnych oczach - To jest George Harts, ten tutaj to Hubert Wellins, a ten mały to Samuel Parker.
Cała trójka ukłoniła się i zajęła miejsca przy stoliku. Sutherland będący najwyraźniej nieformalnym liderem grupy zamówił wszystkim po filiżance kawy i zaczął rozmowę.
- Tak, jak pani prosiła zebrałem całą naszą grupę. Wszyscy uczestniczyliśmy w dodatkowych zajęciach prowadzonych przez profesora Smitha.
- Richard Wentworth też należał do tej grupy? - zapytała Paulina.
- Oczywiście - niemal krzyknął rudowłosy George Harts - To on praktycznie założył nasze bractwo.
- Bractwo? - zdziwiła się Paulina.
Kątem oka zauważyła, że reszta grupy rzucała karcące spojrzenia w stronę swego przyjaciela, który najwyraźniej powiedział coś czego nie powinien mówić.
- George tak nazywa naszą grupę badawczą - wyjaśnił szybko Sutherland - Naczytał się kieszonkowej literatury grozy i marzą mu się awanturnicze przygody i walka z tajemniczymi sektami. Proszę się nim nie przejmować. Ma wybujałą wyobraźnię, ale jest niegroźny.
Zakłopotany George podrapał się po swej bujnej czuprynie i wbił wzrok w czubki butów.
- Czym w takim razie zajmowała się wasza grupa badawcza? - zapytała Paulina drążąc dalej temat.
- Pomagaliśmy profesorowi w jego badaniach. Dawał on nam listę ksiąg, które mieliśmy przejrzeć w poszukiwaniu pewnych informacji.
- A konkretniej? - nalegała dalej panna MacMoor.
- Tego nie mogę zdradzić - odparł Sutherland - Obiecaliśmy to profesorowi.
- A dlaczego pani o to pyta? - wtrącił się Samuel Parker - Mieliśmy mówić o Richardzie, a to o co pani wypytuje nie ma z tym nic wspólnego.
- Spokojnie Sam.
- No, co…?
- Panna MacMoor na pewno nie ma złych intencji. Prawda? - Sutherland posłał Paulinie wymowne spojrzenie.
- Oczywiście, że nie. Jestem bliską przyjaciółką profesora i martwię się tym, co się ostatnio dzieje. Profesor zniknął, po tym jak podpalono jego dom. A teraz ktoś zabił jednego z jego studentów. Wydaje mi się, że może to mieć związek z prowadzonymi przez niego ostatnio badaniami. Dlatego pytam was o takie rzeczy. Byliście współpracownikami profesora i może wiecie więcej niż ja.
To wyjaśnienie najwyraźniej uspokoiło wszystkich.
- Może mieć pani rację. - powiedział Parker - Też tak myślimy, choć policja nie chciała nam wierzyć.
- Scotland Yard, to bęcwały - mruknął rudowłosy George Hart - Traktowali nas jak bajkopisarzy.
- Niestety to prawda - potwierdził Sutherland - Inspektor Fleming uznał nasze opowieści za wytwór bujnej wyobraźni. A przecież sam profesor Smith kazał nam szukać śladów tej dziwnej sekty.
- Sekty? Jakiej sekty? - dopytała Paulina.
- Pomagaliśmy profesorowi w zdobywaniu wiedzy na temat pewnego posągu, który wykuto w Konstantynopolu pod koniec dwunastego wieku. Posąg był ponoć przedmiotem kultu dla pewnej tajemniczej, religijnej organizacji. Mieliśmy dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Niestety dostępne źródła są nad wyraz skromne. Wiemy tylko, że to na poły pogańska, na poły muzułmańska sekta, która uznaje posąg za swego rodzaju bóstwo. Ponoć składali przed nim, za przeproszeniem panienki, ofiary z ludzkiej skóry. Profesor nas ostrzegał, żebyśmy na siebie uważali. Twierdził, że ta sekta wcale nie wyginęła i że jej wyznawcy nadal są na świecie. Przypuszczamy, że to oni dokonali podpalenia domu profesora i zabili Richarda. Zapewne szukali zapisków profesora na temat posągu.
- A macie takowe?
- Nie. Posągiem zajmował się sam profesor. Nas prosił tylko o pomoc w kwestii zdobywania informacji o samej sekcie.
- Czy moglibyście mi powiedzieć, co wiecie o tej sekcie.
- Ależ oczywiście - ucieszył się George Harts i wyciągnął duży, skórzany brulion i zaczął czytać - Bractwo Bezoblicza lub Oskórowani Bracia to sekta religijna założona na początku zeszłego stulecia, choć niektóre źródła mówią, że została założona dużo wcześniej. Być może nawet sięgają korzeniami do czasów Bizancjum. Mówi się o nich, że to sekta złodziei i skrytobójców. Pewne jest że sekta zyskała na znaczeniu w połowie XIX wieku. Są liczne ślady dowodzące ich działania na terenie całej Europy. Sami siebie uważają za oręże boskiej sprawiedliwości i gniewu starożytnych babilońskich bogów. Siedziba kultu znajduje się ponoć w jakimś zniszczonym, czy też przeklętym meczecie. To tam sekta przeprowadza swoje rytuały, których elementem w większości przypadków jest skórowanie wciąż żywych ludzi. Ponoć ich przywódca uzyskał nieśmiertelność, jako dar od swego plugawego bóstwa. Wedle przekazów jakąś część mocy owego bóstwa, czy też bóstw zaklęta jest w posągu, którego poszukiwał profesor. Władze tureckie ponoć przez jakiś czas prowadziły śledztwo w sprawie tej sekty, ale nie przyniosło ono żadnych rezultatów. Tak przynajmniej nam powiedziano. Tyle udało nam się dowiedzieć.
Gdy George skończył swój referat, Paulina podziękowała całej czwórce za spotkanie.
- Uważajcie na siebie, chłopcy - poprosiła - Gdybyście zauważyli w pobliżu jakiegoś podejrzanego Turka, to nie zastanawiajcie się, tylko bierzcie nogi za pas. Jakbyście sobie coś jeszcze przypomnieli, to dajcie mi znać, dobrze?
- Ależ oczywiście, panno MacMoor.
- Jeszcze raz dziękuję za spotkanie i zaufanie, jakim mnie obdarzyliście.
Czwórka studentów pożegnała się z panną MacMoor i opuścili oni kawiarenkę. Paulina została jeszcze parę minut, aby upewnić się że nikt jej nie śledzi. Gdy zyskała tą pewność wezwała taksówkę i ruszyła na spotkanie z przyjaciółmi.


George Carter, Maurycy Zamoyski
Zdobycie adresu zaginione Henry’ego Stanley’a nie nastręczało zbyt wielu trudności. Znajomości Franza w redakcjach prasowych znacznie ułatwiły sprawę.
Do podlondyńskiego Stoke Newington sir Carter i hrabia Zamoyski dotarli około południa. Mieszkanie zaginionego mieściło się w narożnej trzypiętrowej kamienicy z czerwonej cegły. Lata świetności miała on już dawno za sobą o czym świadczyły odpadające elementy ozdobnych obramowań okiennych oraz spora dziura w poszyciu kopuły wieńczącej budynek.
Gdy obaj dżentelmeni wysiedli z samochodu, przywitał ich sporych rozmiarów napis wykonany kredą na frontowej ścianie.

“Zobacz pokój śmierci. Jedyne sześć pensów”

Po wejściu do kamienicy nozdrza obu panów zostały zaatakowane nieprzyjemnych odorem pleśni i szczurzych odchodów. Na ścianie obok skrzynki na listy umieszczono niewielką tablicę informującą, że są wolne pokoje do wynajęcia.

Gdy zapukali do drzwi oznaczonych jako mieszkanie gospodyni, po kilku chwilach otworzyła im kobieta w średnim wieku ubrana w kwiecisty szlafrok i niebieską chustkę na głowie.
- Dzień dobry pani - zaczął uprzejmie Carter.
- Dobry, dobry. Pewnie pokój trupa chceta obaczyć, co. Chwilunia, tylko klucze wezme.
Gdy pani Atkins wróciła z kluczami, poprowadziła obu dżentelmenów na pierwsze piętro.
- Dobry, to był człowiek - gospodyni zaczęła opowieść, ledwo weszła na schody. - Cichy, spokojny, małomówny. Normalnie idealny lokator. Choć musza przyznać, że trocha dziwny był. Wiecie taki dziecinny. Niby dorosły chłop, a się pociągami bawi. Litości. Tego feralnego popołudnia, to wrócił jak zwykle około czwartej. W sam raz na herbatę. Widziałam go jak wchodził na górę cały podniecony. Coś mówił, że nowy pociąg kupił, czy lokomotywę. Około siódmej usłyszałam przeraźliwy krzyk. Wiem, że była siódma bo się właśnie audycja Phila O’Realy’ego zaczynała. Natychmiast pobiegłam na górę.Gdy szłam po schodach rozległo się jakieś dziwne dudnienie, jakby się zaraz cały budynek miał zawalić. Już wiedziałam, że to ten Stanley coś nawyprawiał. Najpierw zapukałam, ale nic. Żadnej odpowiedzi. I wtedy zobaczyłam, że spod drzwi dym się wydobywa. Pomyślałam se, no pięknie, pożaru tu mi jeszcze brakuje. Szarpnęłam za klamkę i wparowałam do środka, ale jeno szary dym zobaczyłam, a pokój puściutki. Ni żywego ducha. Przeraziłam się nie na żarty, bo nijak on wyjść stąd nie mógł. Jakby schodził na dół, to bym go widziała. Okno też zaryglowane było. Normalnie kamień w wodę, mówię wam. Jedynie ta kolejka elektryczna na środku pokoju stała. Jednak jej to już nie zobaczycie, bo policja ją zabrała. Ten inspektor, co tu był mówił, że to ona pewnie zwarcie zrobiła i biednego Stanley’a na miejscu na proch spopieliła.

Pani Arkins stanęła przed drzwiami do mieszkania oznaczonego jako “1F” Teatralnym gestem wyciągnęła klucz z kieszeni szlafroka i z dumą zaprezentowała obu panom.
- Gotowi?
Sir Carter przytaknął.
- No to moje sześć pensiaków, to znaczy dwa razy sześć, bo was dwóch jest, nie?
Zamoyski wyciągnął pugilares i uiścił całą zapłatę.
Pieniądze natychmiast zniknęły w przepastnych kieszeniach szlafroka gospodyni kamienicy. Klucz zachrzęścił w zamku i pani Atkins pchnęła drzwi, które otworzyły się na oścież.
- Aż trudno sobie wyobrazić, że to tutaj spopieliło go na proch, co nie? Przerażające. Prawdziwy koszmar.

Pokój nie wyróżniał się niczym szczególnym. Prosta, dwudrzwiowa szafa stała w rogu. Obok niej niewielki stolik z miednicą i dzbankiem na wodę do porannej ablucji. Żelazne łóżko i sięgająca sufitu półka. Znajdowały się na niej rzędy książek. Wszystkie dotyczyły jednego tematu - kolejnictwa. Były tam szczegółowe plany pociągów, opisy tras oraz historii danej linii, dokładne opisy różnych modeli lokomotyw i wagonów, zarówno pasażerskich, jak i towarowych. Wyraźnie widać było, że pan Stanley miał prawdziwego bzika na tym punkcie.

Uwagę hrabiego Zamoyskiego zwrócił natomiast sufit, który cały pokryty był czarną sadzą. Także na półce z książkami osiadła jej spora ilość. Natomiast tapeta w wielu miejscach miała duże bąble i pęcherze, jakby była wystawiona na długotrwałe działanie pary wodnej. Było to doprawdy dziwne i intrygujące.
Poza tym w pokoju nie było żadnych śladów pożaru lub popiołów mogących potwierdzić wersję o nagłym spaleniu się pana Stanley’a.

- Mówiłam, kamień w wodę - podsumowała zwiedzanie pani Atkins.
- Puk, puk - jakiś mężczyzna zasymulował głosem pukanie do drzwi.
- O! Pan sierżant Webelly - ni to ucieszyła, ni to zdziwiła się gospodyni.
- A pani dalej kupczy ludzką tragedią, pani Atkins. Mówiłem, żeby pani przestała traktować to mieszkanie jak muzeum.
- Ależ panie sierżancie, skoro jest klientela, to grzech nie skorzystać.
- A panowie coście za jedni - sierżant zwrócił się do sir Cartera i hrabiego Zamoyskiego.
Sir Carter przedstawił się oraz swego towarzysza i od razu przeszedł do pytań.
- Ponoć policja twierdzi, że to był wypadek, a nie samozapłon jak pisała prasa.
- Wypadek, też może być. Choć ja uważam, że to zwykłe upozorowanie własnej śmierci. Pewnie pan Stanley miał długi, albo inne kłopoty i postanowił zniknąć.
- A kolejka elektryczna nie mogła być przyczyną wypadku. Jakieś zwarcie lub iskra nie mogły wywołać pożaru?
- Tego też nie wykluczamy. Z tego, co wiem to inspektor prowadzący śledztwo zlecił jakąś ekspertyzę ten zabawki, co tu na podłodze stała.
- Ekspertyzę? A komu?
- Z tego, co się orientuje to Londyńskiemu Stowarzyszeniu Miłośników Kolei. A dokładniej prezesowi stowarzyszenie panu Arthurowi Butlerowi. Gdybyście panowie chcieli, to mogę dać wam jego adres. On pewnie będzie wiedział więcej niż ja.
- Bardzo chętnie - odparł sir Carter i widząc, że nic więcej się tutaj nie dowie, podziękował pani Atkins za udostępnienie pokoju i miła obsługę. Po czym wraz z hrabią Zamoyskim ruszył do samochodu.


Rita Carter, Eleonor Howard
Przed Ritą i Eleonor stanęło zadanie sprawdzenie majątku rodziny Alexis. Jak się okazało, cały majątek został rozsprzedany w ciągu ostatniego roku, a rodowa siedziba miała być wystawiona na licytację za niecały tydzień. Nie było więc sensu, aby jechać na miejsce i tam prowadzić poszukiwania. Lady Howard przypomniała sobie jednak pewien fakt, gdy wraz z Ritą wychodziły od prawnika, który zajmował się zlicytowaniem majątku Alexisów.
Fakt ten bardzo ją poruszył i naprawdę wystraszył, gdyż kolejny puzzle pasował do całej układanki. Eleonora przypomniała sobie, że Randolph Alexis był dość znanym okultystą, członkiem obu Hermetycznych Zakonów, Złotego Brzasku i Srebrnego Zmierzchu. Ponoć także jego syn, Albert, także parał się czarną magią.
Mają te informacje, obie damy postanowiły troszkę poszperać w bibliotece, aby zgłębić temat. W końcu był to jakiś trop i mógł on mieć coś wspólnego ze sprawą, którą badali.

Kilka godzin intensywnych poszukiwań pozwoliło dowiedzieć się, że zarówno ojciec, jak i syn zginęli w tajemniczych i tragicznych okolicznościach. Alexis senior zginął w wypadku kolejowym w 1897 roku w czasie podróży do Liverpoolu, a jego syn zniknął z własnego domu w tajemniczych okolicznościach w 1917 roku. Jego zniknięcie było niezwykle podobne do wypadku, jaki spotkał pana Henry’ego Stanley’a o którym pisała prasa. Albert Alexis zniknął ze swego domu w kłębach dymu. Policja nie znalazła, ani ciała ani innych dowodów mogących świadczyć o zabójstwie lub samobójstwie młodszego Alexisa. Po krótkim śledztwie stwierdzono, że najprawdopodobniej sir Alexis upozorował własną śmierć i uciekł z kraju.
Obie sprawy wyglądały bardzo podobnie. Pytanie, co wspólnego z nimi mogła mieć elektryczna zabawka i tajemniczy Turek?


Wszyscy
Po całym dniu spędzonym na śledztwie grupa przyjaciół, zgodnie ze wcześniejszą umową spotkała się w domu sir George’a. Służba przyniosła spóźniony obiad oraz karafkę pierwszorzędnej brandy na rozgrzewkę. W czasie posiłku członkowie grupy wymienili się zebranymi informacjami i stanęli przed dylematem, co robić dalej.
Z jednej strony sprawa zaginięcia pana Stanley’a wydawała się być połączona w jakiś sposób z przeklętym posągiem, ale z drugiej profesor Smith nalegał na pośpiech, gdyż jak sami się przekonali członkowie tureckiej sekty nie zamierzali przyglądać się wszystkiemu z boku.
Zbliżał się wieczór i sytym posiłku oraz kieliszku rozgrzewającej brandy, grupa miała dość czasu, aby mocno zastanowić się nad kolejnym krokiem.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 12-02-2017 o 23:28.
brody jest offline  
Stary 15-02-2017, 13:25   #27
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Ostatnia noc była wręcz cudowna. Szczególnie po poprzednie pełnej koszmarów sennych o profesorze i pociągach. Przy Ricie spał spokojnie i zdrowo zupełnie nie pamiętając co mu się śniło. Tym bardziej, że porządnie zmęczył się nim zasnął. Wspomnienia wakacji w Alpach zostały ubogacone o nowe obrazy i zmysłowe doznania.

Rankiem zaś został wynagrodzony widokiem jej nagiego ciała i powtórką z nocy. Jakiż mężczyzna po czymś takim nie byłby wesolutki jak skowronek.

Zatem humor miał wyśmienity. Przynajmniej do czasu, aż po śniadaniu nie sięgnął po gazetę. Kolejne morderstwo o jakim donosiła prasa uświadomiło mu, że świat nie kończy się na przytulnym zaciszu domowy i posiłkach w miłym towarzystwie dwóch pięknych przyjaciółek. Życie potrafi być brutalne, ale i zaskakujące. Zaraz potem Ben przyniósł telegram najwyraźniej od Beddowsa. Podał kartę do przeczytania Eleonor i Ricie.
- Zauważyłyście, że telegram został nadany na Parliament Street? Pewnie się ukrywają gdzieś w tej dzielnicy. – stwierdził sięgając po filiżankę kawy.
Była z tej modnej zastawy w stylu artdeco, którą Ben chciał się przypodobać Eleonor. Dla Franza nie był taki miły, choć to von Meran wybrał zastawę w Paryżu. Ben, ten stary kochany dziad.

Później Rita zaproponował czym każdy z nich mógłby się zająć w ciągu dnia. Franz nie miał nic przeciwko jej propozycjom. Nie obawiał się dominujących kobiet, a to zdecydowanie u Rity wręcz bardzo lubił.

Przypadło mu zatem odwiedzenie inspektora Fleminga. Niestety niewiele się dowiedział, poza dość makabrycznym szczegółem, że kawałek skóry znaleziony przy ciele Wentwortha nie należał ani do niego, ani do żadnego z Mehmetów. Franz przypomniał sobie, że prasa donosiła o morderstwach bezdomnych. Jakiś biedak pewnie posłużył tym zwyrodnialcom za dawcę.

Franz musiał się przejść. Choć było zimno ruszył piechotą z budynku policji do najbliższego postoju taksówek. Wenworth miał ojca handlującego tytoniem, gdzieś na West Endzie. Jednak ten trop postanowił zostawić sobie na później. Miał numer telefonu do Fleminga. Zawsze może poprosić go o adres. Na razie postanowił jednak pojechać do nowej kwatery głównej, jaką stał się dom Georga Cartera.

Nim dotarł na miejsce zebrali się już wszyscy przyjaciele i we wspólnej rozmowie przekazali sobie wzajemne ustalenia.
Prawie wszyscy byli za tym, by ruszyć do Paryża. Jednak Franz chciał jeszcze porozmawiać z Arthurem Butlerem. Ku jego miłemu zaskoczeniu Eleonor postanowiła mu towarzyszyć.

Londyńskie Stowarzyszenie Miłośników Kolei mieściło się w domu pana Butlera
Był to miły mężczyzna po pięćdziesiątce, lekko łysiejący.


Jak zauważył Franz kierując się swym dziennikarskim nosem panu Butlerowi wpadła w oko Eleonor. Nic zatem dziwnego, że pomówił z nimi z wielką przyjemnością. Pan Butler mocno i chyba szczerze ubolewa nad tym, co się stało ze Stanley’em. Był on ponoć wieloletnim członkiem stowarzyszenia i wielkim znawcą kolei.
- Uważam, że elektryczna kolejka nie mogła się przyczynić do żadnego wypadku, gdyż jest całkowicie sprawna i nic nie wskazuje na jakiekolwiek uszkodzenia. – zauważył tonem fachowca.
- Jedynie niepokojący jest fakt, że ten model jest kopią pociągu, który rozbił się w pobliżu Liverpoolu w 1897 roku. Model jest bardzo dokładny i pan Stanley na pewno wiedział z czym ma do czynienia. Uważa, że model jest o całkiem sporo wart. Właśnie z uwagi na swoją dokładność w odwzorowaniu szczegółów.
- Panie Butler … -
Eleonor uśmiechnęła się do mężczyzny tak uroczo, że ku swemu niemałemu zdumieniu Franz poczuł ukłucie zazdrości. Całkowicie irracjonalnej i zupełnie nie na miejscu. – czy nie zechciałby pan wypożyczyć nam tej kolejki na dzień lub dwa?
Pan Butler zmieszał się wyraźnie starając się owo zmieszanie pokryć chrząknięciem.

„Biedna prosiaczek” rzucił w myślach Franz.
- Chcielibyśmy rzucić na nią okiem. Jako korespondent Timesa ciekawi mnie model przy którym, jak przypuszczamy zginęły dwie osoby.
To rozwiało wszelkie wątpliwości Butlera, choć pewnie wystarczyłby i sam uśmiech

Model, czy raczej makieta, bo tak to trzeba by nazwać, był umieszczony na dużej płycie pilśniowej. Był na tyle duży i ciężki, że trzeba było trzech mężczyzn, aby ją swobodnie przenieść. Franz zatem musiał zamówić tragarzy i transport, by przewieziono wszystko do posiadłości Georga Cartera. Oczywiście na koszt Georga. Franz wiedział, że przyjaciel lubi pokazywać swoje bogactwo, więc nie chciał go pozbawiać przyjemności wynikającej z płacenia rachunków.

Tory skręcały się w kształt ósemki. Nie było żadnych dekoracji, elementów krajobrazu, lamp, czy stacji. Był za to duży elektryczny zasilacz z potencjometrem.
Sama kolejka to model lokomotywy, węglarki oraz siedmiu wagonów. Model jak zapewniał pan Butler był idealną kopią tego z roku 1897

Po dokładniejszym przyjrzeniu się całej konstrukcji Eleonor i Franzowi udało się dostrzec na spodniej powierzchni płyty wypalone inicjały R.A.
Każdy wagon miał swój numer, dokładne oznaczeni boczne, ogólnie bardzo dokładną metryczkę. Była to po prostu idealna kopia realnego pociągu w każdym najdrobniejszym szczególe.
Eleonor na podwoziu wagonów zobaczyła wyryte w pomalowanej, metalowej powierzchni, dziwne symbole.


Niestety nikt nie ma pojęcia, co one oznaczają.

Widząc tak wielkie zainteresowanie, pan Butler uprzejmie zaprosił parę przyjaciół na uroczyste spotkanie Stowarzyszenia za dwa dni.
- Będzie można dowiedzieć się więcej o pociągach ogólnie, może o tym konkretnie modelu, ale punktem kulminacyjnym będzie prelekcja francuskiego gościa Xaviera Bourdilliona na temat Orient Expressu. – zachęcał co chwilę spoglądając na Eleonor.

Gdy wychodzili z Londyńskie Stowarzyszenie Miłośników Kolei Franz podając ramię Eleonor spytał:
- Co ty na to byśmy wpadli jeszcze na West End? Tam ma sklepik ojciec Wentwortha. Może warto z nim porozmawiać? Może ktoś szukał jego syna? Jakiś Turek?
Eleonor wsparła się na ramieniu Franza zamyślona:
- Sądzisz, że zabójcy wpierw chcieli porozmawiać z Richardem, by dowiedzieć się co wie?
- Być może. W każdym razie uważam, że warto porozmawiać z jego ojcem.
- Zatem jedźmy mój drogi. Z Tobą choćby na koniec świata.
- To bardzo miłe z Twojej strony, ale wystarczy na koniec zachodu. –
stwierdził prowadząc Eleonor do wyjścia.


Do prelekcji zostało dwa dni. Potem już chyba nic nie będzie ich trzymać w Londynie i będzie można wyruszyć do Paryża.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 15-02-2017 o 13:27.
Tom Atos jest offline  
Stary 15-02-2017, 20:32   #28
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Gdy wsiadła do taksówki i zostawiła siedzibę Hermetycznego Zakonu Białego Brzasku za sobą odetchnęła. Był to pełen ulgi oddech. Informacje, które zdobyła były szczątkowe i niewiele wnosiły do śledztwa. W zasadzie nie naświetliły nic i nie rozwiązywały wątpliwości, ale wiedzieli o co toczy się gra. Jeśli nie tylko Turcy szukali przeklętego posągu, to nie mogło to oznaczać nic dobrego. Sprawa była dużo poważniejsza, niż wydawała się na początku. Żółte światła latarni rozświetlały otulone mrokiem i śniegiem ulice Londynu, a Eleonor obserwowała mijane domy i spieszących do domu ludzi z umiarkowanym zainteresowaniem, myślami będąc gdzieś zupełnie indziej. Analizowała całą sytuację. Umieszczała zebrane informację do odpowiednich przegródek w głowie i próbowała połączyć, to co działo się w Londynie, w jakąś logiczną całość. Niestety. Im dłużej nad tym myślała, tym mniej logiczne rozwiązania przychodziły jej do głowy. Lubiła łamigłówki i zagadki, ale jeśli wygraną miało być ocalenie życia, a potencjalnie nawet wielu istnień, przestawało to być niewinną zabawą. To była gra, a nawet GRA, a ona nie mogła jeszcze zdecydować, jaką pozycję na planszy zajmuję ona i grupa jej przyjaciół. Byli figurami czy zwykłymi pionkami, które można poświęcić dla dobra sprawy? Ponure myśli tak bardzo ją pochłonęły, że nawet nie zorientowała się kiedy dotarła na miejsce.




Z samego rana Eleonor wysłała list do swojej posiadłości skierowany do jej osobistej pokojówki, zawierający listę ubrań i rzeczy, które Lady Howard chciałaby zabrać ze sobą w podróż Orient Expressem. Anna, która pozostała w Oxfordzie bez problemu powinna skompletować rzeczy z listy, a później zadbać o ich doręczenie do domu Franza von Meran'a. Uprzedziła również Bena o swoim zamiarze i poinformowała, że jej bagaż przyjedzie własnie tutaj i prosi o nie rozpakowywanie go, aby ten był gotowy, gdyby musieli natychmiast wyruszyć.

Po śniadaniu wraz z Ritą miały dowiedzieć się czegoś na temat rodziny Alexis i ich majątku. Niestety poprwadziło to trochę w ślepy zaułek, choć Eleonor uświadomiła coś sobie. To niemal ja przeraziło. W tym całym stresie zupełnie zapomniała o tym, nie połączyła naziwska z twarzą i nie skojarzyła, że dokładnie wie kim jest Pan Alexis. Przez krótką chwilę była na siebie wściekła, na szczęście jednak nie straciły całego dnia na poszukiwaniach i było dostatecznie wcześnie, by obi, wraz z Ritą poszukały czegoś w bibliotece. Lady Howard zupełnie nie podobało się, że kolejnych dwóch okultystów parających się czarną magią jest zamieszanych w całą sprawę. reszta towarzystwa mogła być zupełnie niewzruszona tym faktem i uważać to za dyrdymały i brednie, ale Eleonor miała pełną świadomość niebezpieczeństwa jakie niosło ze sobą zadawanie się z podobnymi osobami. Podzielenie się swoimi przeżyciami z Franzem było dla niej wystarczająco kłopotliwe, a co dopiero przyznawanie się przed Georgem, Pauliną czy hrabią Zamoyskim, których wszak nie znała tak dobrze i z którymi nie łączyła ją tak długa historia jak z Austriakiem. Oczywiście mogła podzielić się tym z Ritą, ale lekko duszność i frywolność Rity była tym, co odciągało Eleonor od podobnych pomysłów. Nie umiała rozmawiać z panną Carter na poważne tematy, tak samo, jak nie chciała psuć jej humoru. Dlatego za stosowane uznała, że straszenie przyjaciół rewelacjami na temat czarnej magii, okultyzmu i potencjalnych niebezpieczeństw związanych z owymi zagadnieniami, nie jest jeszcze konieczne, a co więcej mogłoby przynieść więcej szkody dla samej Eleonor, niż pożytku dla wszystkich. Dlatego też postanowiła milczeć.

Tego samego dnia popołudniu spotkali się w posiadłości sir Cartera. Wymieniwszy się informacjami, które zdobyli, zaplanowali kolejny poranek , a Eleonor zaoferowała się, że pomoże Franzowi i uda się z nim nazajutrz do Londyńskiego Stowarzyszenia Miłośników Kolei. Czuła, że kobieta przy jego boku może zdziałać więcej, jeśli będą musieli przekonać, któregoś z członków stowarzyszenia, do rozsupłania języka.
W domu pana Butlera wszystko poszło zaskakująco gładko i Lady Howard nie mogła się nadziwić, jak łatwo uzyskali informację, a co więcej wypożyczyli nieszczęsny model kolei. Dodatkowo dostali zaproszenie na wykład dotyczący między innymi sławnego Orient Expressu. Lady Howard nie była jednak pewna czy mają, aż dwa dni, które mogliby poświęcić na czekanie, a swoimi obawami podzieliła się z Franzem.
- Na zachód też może być, choć koniec świata brzmi jak przygoda, nie sądzisz? - ciepły uśmiech wymalował się na wargach Lady Howard gdy z ukosa popatrzyła na przyjaciela.
- Nie wiem jednak Franz, czy dwa dni zwłoki to niezbyt wiele w obecnej sytuacji. Będziemy chyba musieli Orient Express poznać już w praktyce.
Trzymając Austriaka pod ramię wyszli na mróz i zgodnie z planem van Merana mieli udać się na West End.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 16-02-2017, 18:33   #29
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Pauline następny dzień spędziła w swoim domu na pakowaniu się.

Wiedziała, że Orient Ekspress może zawieść ją do ciepłych krajów, spakowała więc cienkie i lekkie ubrania, ale była także przygotowana na nawet jeśli nie śnieg, to z pewnością deszcz, zabrała więc do walizki także parasol i płaszcz. Poza kompletem bielizny i skarpetek spakowała także jedną z swoich rozlicznych książek w których lekturze tak lubiła się zagłębiać. Po chwili namysłu zdecydowała się zabrać ze sobą także mikrosłowniczki francuskiego i niemieckiego – była biegła w tych językach, ale zawsze lepiej było mieć przy sobie jakiś materiał referencyjny na wypadek zagubienia w translacji.

Wybrała się także na miasto. Jako, że kultyści byli najwyraźniej Turkami, a ona nie znała w najmniejszym nawet stopniu tego języka, zakupiła słownik i rozmówki turecko-angielskie. Wybrała się także do sklepu z sprzętem kuchennym i wybrała sobie dwa noże, jeden wielki i ostry którym mogłaby przestraszyć potencjalnego napastnika, drugi mały, który mogłaby schować, choćby w torebce lub, w razie braku lepszego miejsca, rękawie.

Udała się także do sklepu z bronią palną, gdzie zakupiła rewolwer z 12 sztukami amunicji. Miała nadzieję nie używać ani broni palnej, ani noży, ale obawiała się, że w obecnej sytuacji nie będzie mogła zrealizować swojego zamierzenia. Bractwo Bez Skóry było niebezpieczne i agresywne i panna MacMoor, aby przetrwać, powinna być zdeterminowana i uzbrojona.

Wyposażona, czuła się bezpieczniejsza i gotowa stawić czoła wyzwaniom, które na nią czekały. Pozostało jej tylko pożegnać się z Londynem, wziąć swoją walizkę podróżną i wsiąść w Orient Ekspress.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 16-02-2017 o 19:42.
Kaworu jest offline  
Stary 19-02-2017, 02:23   #30
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Nadchodzący dzień nie zapowiadał się dla Rity wcale ekscytująco. Poprzedniego wieczora, który spędziła wraz z pozostałymi uwikłanymi w śledztwo w willi George’a, wszyscy dzielili się zebranymi informacjami i zaczęli snuć plany na kolejny dzień. Właściwie tylko Eleonor wraz z Franzem mieli plan, reszta jakoś nie bardzo miała pomysły, co dalej zrobić w związku ze śledztwem. Rita początkowo chciała udać się wraz z dwójką przyjaciół do Stowarzyszenia Miłośników Kolei, lecz ostatecznie porzuciła ten pomysł. Uważała, że trzy osoby to już zbędny tłum, ale przede wszystkim wpadła jej do głowy pewna myśl, która szybko uformowała się w plan działania na kolejny dzień. Nie chciała się tym dzielić z pozostałymi, przynajmniej nie w tamtej chwili, kiedy pozostała trójka była za tym, by jak najprędzej wsiąść do pociągu i opuścić Londyn. Rita jednak, podobnie jak Franz i Eleonor, uważała, że coś jeszcze uda się wyciągnąć z tego miasta. Pożegnała się więc czym prędzej z przyjaciółmi, obiecując, że przyjedzie nazajutrz na spotkanie, po czym wróciła do Kensington.

Obudziła się wczesnym rankiem. Kiedy spojrzała na zegar, było pół do szóstej, a na zewnątrz jeszcze było ciemno. Rita jednak nie mogła dłużej spać z podekscytowania. Właściwie dziwiła się, że tak łatwo udało jej się zasnąć i przespać całą noc, zazwyczaj w takich sytuacjach było z tym ciężko. Gdy więc odczekała chwilę, by całe jej ciało się rozbudziło, wysunęła się spod kołdry i szybkim krokiem udała się do łazienki, skąd wkrótce rozległ się szum wody i odgłosy kąpieli.
Po godzinie siódmej Rita była już po szybkim śniadaniu. Z kubkiem gorącego kakao w dłoni (rankiem nigdy nie piła kawy ani herbaty) podeszła do telefonu znajdującego się w salonie i wykręciła wcześniej znaleziony numer do szpitala psychiatrycznego w Hanwell.
- Dzisiaj o trzynastej? Fantastycznie. Rita Alexis. Tak. Dziękuję. - Po tych słowach Rita odłożyła słuchawkę i rozsiadła się wygodnie na miękkiej kanapie.
Upiła łyk gorącego kakao, wpatrując się w tańczące języki ognia w kominku i rozmyślając o swoim szalonym i trochę ryzykownym planie. Mimowolny uśmiech pojawił się na jej twarzy i świadczył o tym, że była w swoim żywiole - planując rzeczy szalone i niebezpieczne.

Kiedy jej automobil z cichym furkotem zbliżał się do bram Hanwell Asylum, Rita zwolniła, nachylając się nad kierownicą i przyglądając się rozciągającemu się kompleksowi ośrodka dla psychicznie chorych. Poczuła, jak w jej sercu rodzi się niepokój i przez chwilę zapragnęła zawrócić i już w ogóle nie oglądać tego miejsca. Otaczała je dziwna aura. Ciężko to było Ricie kiedykolwiek później wytłumaczyć, ale drugi raz dobrowolnie by się tam już nie wybrała.
Zdusiła jednak w sobie te dziwne odczucia i minęła bramy, po czym zaparkowała i zabrawszy wcześniej zakupiony bukiet kwiatów, opuściła pojazd i ruszyła w kierunku zabudowań. Mijając pielęgniarzy i pielęgniarki, a także pacjentów, którym wolno było wyjść na świeże powietrze na krótki spacer, Rita starała się patrzeć cały czas przed siebie. Odczuwała jakiś absurdalny strach przed tymi ludźmi, jakby jedno spojrzenie miało sprawić, że zaraz rzucą się na nią i zamkną ją razem z nimi.
Odetchnęła dopiero, kiedy znalazła się w gabinecie ordynatora. Był to całkiem przytulny pokój z biurkiem z ciemnego drewna oraz dopasowaną biblioteczką, kominkiem i dużym oknem do połowy przysłoniętym ciężką, bordową zasłoną.
Za biurkiem siedział starszy mężczyzna. Rita oceniła, że musiał mieć koło sześćdziesięciu lat, a była całkiem dobra w ocenie wieku innych. Uwagę zwracały jego ostre rysy twarzy i orli nos, które nadawały mu surowego charakteru. Idealny kandydat na ordynatora takiego miejsca, przeszło przez myśl Ricie, kiedy zajmowała fotel naprzeciwko biurka.
- Martin Wingate - przedstawił się, spoglądając na nią przenikliwym spojrzeniem lodowatych, niebieskich oczu.
Rita cały czas starała się ignorować specyficzny zapach, który opanował cały gabinet ordynatora Wingate’a. Nie potrafiła ocenić, co to był za zapach, jednak był dość nieprzyjemny.
- Rita Alexis - odparła, wyginając bordowe usta w lekkim uśmiechu. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że oczy ordynatora próbują wwiercić się w jej umysł.
- Muszę zapytać, dlaczego interesuje się pani stanem Teresy Godfrey Alexis?
Rita spodziewała się takiego pytania. Obmyśliła doskonały plan przy porannym kakao, dlatego też bez zająknięcia odpowiedziała ordynatorowi.
- Jestem żoną jej syna. Choć można uznać, że wdową po nim… - Spuściła wzrok, chcąc wzmocnić swoją wiarygodność poprzez ten mały gest.
Mężczyzna odchrząknął. Musiał się poczuć trochę zmieszany, co Rita odczytała jako sukces swojego małego podstępu, co zresztą potwierdziły jego kolejne słowa.
- Rozumiem. Od dawna nikt nie odwiedzał pani Teresy, nie wiedziałem, że poza mężem i synem miała jakąś rodzinę.
- Żałuję, że nie odważyłam się na ten krok wcześniej, ale byłam zbyt pogrążona w żałobie po mężu - wyznała Rita, w duchu dziwiąc się, że Wingate tak łatwo łyknął to kłamstwo.
- To zrozumiałe - przyznał ordynator, potakując lekko głową. - Ale do rzeczy. Pytała pani o stan teściowej. Teresa trafiła do szpitala jakieś sześć lat temu po raz pierwszy. Najpierw było to zwykłe załamanie nerwowe, ale z każdym kolejnym miesiącem choroba się pogłębiała. Brak wsparcia ze strony rodziny przyczynił się do pogłębienia choroby i braku rezultatów w leczeniu. - Kiedy to mówił, nie dało się w jego głosie wyczuć wyrzutów. Mówił po prostu jakie były fakty, a ton jego głosu był neutralnie oziębły. - Po zniknięciu syna Teresa załamała się całkowicie i obecnie nie jest w stanie już normalnie funkcjonować w społeczeństwie.
- Jej fiksacja dotyczy pociągów - kontynuował Wingate, wpatrując się w zawartość teczki, po którą sięgnął do szuflady podczas swojej przemowy. - Pani Teresa twierdzi, że diabelski skład zabił jej męża i syna. Lepiej nie poruszać przy niej tematów rodziny i pociągów.
Rita również wpatrywała się w ową teczkę, lecz nic nie mogła dostrzec. Miała wielką nadzieję, że ktoś nagle wezwie ordynatora, a ona będzie miała idealną okazję, by przejrzeć zawartość, lecz tak się nie stało. Musiała obejść się smakiem.
Po tej rozmowie ordynator zawołał pielęgniarza, który miał zaprowadzić domniemaną synową Teresy do jej pokoju. Rita podziękowała więc Martinowi Wingate’owi za rozmowę i po chwili ruszyła za mocno zbudowanym, łysym pielęgniarzem, którego spojrzenie przyprawiało o ciarki, jak zresztą całe to miejsce.
Z licznych pokoi, które mijali, a także tajemniczych korytarzy prowadzących do innych pomieszczeń, co jakiś czas dobiegały męskie i kobiece krzyki, szaleńcze śmiechy i różne mniej lub bardziej mrożące krew w żyłach odgłosy. Rita mocniej zacisnęła dłoń, w której ściskała bukiet, kiedy mijali jednego z pacjentów spacerującego po korytarzu. Na widok Rity przystanął i wpatrywał się w nią, oblizując przy tym wargi i mamrocząc coś pod nosem.
W końcu dotarli do samotnych drzwi, za którymi, według słów pielęgniarza, znajdował się pokój pani Teresy.
- Dziękuję - powiedziała do mężczyzny, który po chwili otworzył przed nią drzwi i wpuścił ją do środka.
Pokój był oszczędnie urządzony. Dość surowo i nieprzytulnie, ale był to najwidoczniej standard w tym miejscu. Jak ludzie mieli dojść do siebie w takich warunkach, zapytała samą siebie w myślach, kiedy rozglądała się po pomieszczeniu. Ostatecznie jej wzrok padł na chudą kobietę siedzącą na łóżku. Wyglądała w miarę normalnie, gdyby nie jej spojrzenie, które zdradzało obłąkanie. Rozbiegane oczy i dziwaczny uśmiech.
- Dzień dobry, Tereso - przywitała się Rita, od razu przechodząc z nią na ty.
Podeszła bliżej i wstawiła przyniesiony bukiet kwiatów do wazonu stojącego na nocnym stoliczku. Uśmiechnęła się życzliwie do kobiety i zapytała o jej samopoczucie i czy dobrze jest traktowana w tym szpitalu.
- Tak, taaaak. Bardzo dobrze! - odparła Teresa, uśmiechając się szeroko i przewracając oczami. Wyglądało to absurdalnie i przerażająco. - Wszyscy tutaj są BARDZO mili!
Rita postanowiła zmienić taktykę. Wiedziała, że będąc miłą nic nie wyciągnie z chorej psychicznie, a i podawać się za jej synową nie mogła, bo i tak by nie uwierzyła - czy byłaby zdrowa, czy szurnięta.
- Jestem Rita Carter - przedstawiła się, a ton jej głosu przybrał poważnego brzmienia. - Jestem reporterką The London Herald. Piszę artykuł o niedawnych tajemniczych zaginięciach i jestem pewna, że są powiązane ze zniknięciem pani syna oraz śmiercią pani męża. Wiem, że kryje się za tym coś więcej, niż ludzki rozum jest w stanie pojąć. Coś nadprzyrodzonego i chcę to ujawnić światu. Potrzebuję pani pomocy. Chcę odnaleźć pani syna - dodała na koniec, choć czuła, że mogła tym przekroczyć pewną granicę.
Teresa przez chwilę patrzyła na Ritę z niedowierzaniem. Jej obłąkane spojrzenie utkwione było w młodej kobiecie, jakby chciała się wedrzeć do jej wnętrza, zupełnie jak ordynator, lecz w znacznie bardziej obłąkany sposób. W końcu splunęła na podłogę.
- Szatany! - wykrzyknęła nagle, a Rita aż drgnęła, bo się nie spodziewała tak nagłej reakcji. - SZATANY zabrały mi synka. Mówię ci, diabły! - mówiła z pasją w głosie. - Zakradły się w nocy i ich porwały! Diabelski pociag. A sam Lucyfer im przewodził. To straszne. Dym i huk przeraźliwy. Obu zabrał szatan do piekła. Rozumiesz? - Teresa wlepiła spojrzenie w Ritę, wyczekując jej reakcji.
Panna Carter była w lekkim szoku, lecz wiedziała, że musi się z niego szybko otrząsnąć. Zaczęła żałować, że naprawdę nie była reporterką, bo wtedy wiedziałaby dokładnie, o co pytać. Igrała z czasem, bo czuła, że obłąkana kobieta siedząca naprzeciwko niej niedługo straci nad sobą panowanie. Pokiwała więc głową na znak zrozumienia.
- Diabelski pociąg… - powiedziała bardziej sama do siebie, jakby analizując wszystkie fakty. Czyżby w pociągu, w którym zginął mąż Teresy, przewożony był poszukiwany przez nich posąg? A może tylko jego część? - Co w nim było? Co przewozil? Czy porwali pani męża do pociągu?
- O tak! - krzyknęła Teresa, a Rita znowu drgnęła. Coraz mniej podobało jej się towarzystwo psychicznie chorej kobiety. - Z samego Tartaru po niego przybyli. Widziałam ich. Ich diabelskie, potworne mordy. Czerwone ślepia i ten huk.
Teresa złapała się za głowę i zaczęła sobie wyrywać włosy z głowy. Rita przeczuwała, że to już ostatnie chwile jej samokontroli, więc musiała działać szybko. O co powinna ją zapytać? Presja czasu i obłąkana rozmówczyni wcale nie pomagały w podjęciu decyzji.
- Jak wyglądały twarze tych diabłów? - zapytała, zanim zdążyła właściwie przemyśleć swoje pytanie.
- O TAAAAAK! - wrzasnęła Teresa i wykrzywiła twarz w koszmarnym grymasie, całkowicie sprzecznym z anatomią. Jej oczy zalśniły niczym dwa piekielne ognie, a język zaczął wić się jak wściekły wąż. Po chwili rzuciła się w stronę Rity, ale w ostatniej chwili do pokoju wpadł ordynator w towarzystwie dwóch pielęgniarzy i odciągnęli Teresę od Rity.
Carter wpatrywała się z lekkim przerażeniem w proces uspokajania pacjentki. Czuła, że nie wyciągnęła wszystkich informacji, które mogła, ale i tak doszła do pewnych wniosków, które mogły okazać się przydatne w śledztwie.
Z nieukrywanym wytchnieniem opuściła zakład psychiatryczny Hanwell i pojechała prosto do posiadłości swojego kuzyna, gdzie cała szóstka była umówiona. Rita postanowiła na razie zataić swoją małą przygodę przed resztą. Poza tym, jak się okazało, Franz i Eleonor przywieźli ze sobą coś równie interesującego - dokładny model pociągu, w jakim zginął mąż Teresy.

Następny poranek Rita spędziła w swoim rodzinnym domu w Kensington. Z pomocą Winstona przygotowywała się do nadchodzącej podróży Orient Ekspresem. Długo zastanawiała się nad tym, co zabrać. Ubrania zostawiła na sam koniec, bo to była sprawa teoretycznie najprostsza, a praktycznie najtrudniejsza.
Wparowała do biblioteki swojego ojca niczym tornado, poszukując wszelakich słowników i pomocy językowych. Francuskim i niemieckim potrafiła się posługiwać, jednak turecki czy włoski, a już na pewno chorwacki nie były językami, które opanowała choćby w stopniu podstawowym. Analizując dokładnie przebieg trasy pociągu zebrała jak najwięcej pomocy językowych i ułożyła je na stoliku do spakowania, czym zajął się Winston. Poza tym z biblioteki ojca dorzuciła jeszcze kilka książek, których lektura mogła się jej przydać - między innymi na temat kultury krajów, które wkrótce miała odwiedzić, ale także kilka historycznych ksiąg i tych zawierających baśnie i legendy.
Kiedy opuściła bibliotekę zaczęła zastanawiać się, co jeszcze mogłoby jej się przydać podczas tej podróży. Do podręcznej walizki wrzuciła swój notes wraz z przyborami do pisania, naładowany rewolwer od ojca razem z dwiema paczkami amunicji i kilka mniej istotnych szpargałów. Do dużych waliz wrzuciła sukienki stosowne na chłodniejsze jak i cieplejsze dni, a także kilka wieczorowych kreacji, kilka par butów pasujących do sukienek i biżuterię. Spakowała również całą swoją bieliznę, ponieważ wiedziała, że nie będzie mogła sobie zaprzątać głowy takimi przyziemnymi sprawami jak pranie. Szlafrok, ręczniki i ogólnie typowo kąpielowe rzeczy również znalazły się w bagażu. Kilka płaszczy przeciwdeszczowych, jeden zimowy oraz jeden na typowo wiosenną pogodę znalazło się w kolejnej walizce. W kuferkach wylądowały rozmaite kosmetyki i bibeloty. Do torebki wrzuciła również paszport i poleciła Winstonowi, by pojechał do kantoru. Musiała bowiem posiadać gotówkę w każdej walucie, która mogła jej się przydać. Ogólem był to całkiem pokaźny stos waliz, walizek, kufrów i kuferków oraz torebek przygotowanych do transportu na dworzec.
- Do zobaczenia, Winstonie. Opiekuj się Kaspianem - powiedziała, żegnając się ze swoim wieloletnim opiekunem, przyjacielem i lokajem, po czym wsiadła do zamówionej taksówki i ruszyła ku nadchodzącej przygodzie.
 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 19-02-2017 o 13:55.
Pan Elf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172