Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-04-2017, 19:22   #71
 
WolfSet's Avatar
 
Reputacja: 1 WolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemuWolfSet to imię znane każdemu
~Pieprzeni rzeźnicy- hrabia przeklął w myślach wynajętych zbirów.
-Twoi ludzie się nie spisali O’Neil, to nie ten
Typ o kaprawych oczach i świńskim nosie obrzucił hrabiego niechętnym wzrokiem i Maurycy od razu wiedział, że i tak będzie musiał zapłacić, w przeciwnym wypadku szybko dołączy do zmasakrowanego mężczyzny leżącego na bruku. - Macie tu wasze pieniądze i zniknijcie mi z oczu.
- Tia, polecamy się na przyszłość-rzekł O’Neil i w chwilę później po nim i jego bandzie nie było śladu.
Zamoyski znalazł za rogiem niewielką kawiarenkę. -Nieopodal waszego lokalu doszło najwyraźniej do napadu rabunkowego-hrabia nagabną stojącego za ladą pracownika-Proszę wezwać pomoc, bo jakiś biedak leży i się tam wykrwawia.- dodał po czym szybko udał się w kierunku swojego hotelu.




Na miejscu sprawdził kiedy odjeżdża najbliższy pociąg do Paryża. Miał sporo czasu, następny Orient Ekspres odjeżdżał dopiero następnego dnia wieczorem. Zamoyski nie lubił marnować czasu dlatego umówił się na spotkanie z lekarzem i kręgarzem.
Od pierwszego dowiedział się, że wprawdzie noga nie goi się zbyt dobrze, ale puki co ie wdało się zakażenie. Dostał sporą tubę śmierdzącej ziołami maści, którą miał co kilka godzin smarować rany.
Wizyta u kręgarza w znacznym stopniu pomogła hrabiemu, masaże sprawiły, że ból kręgosłupa znacząco zmalał, poprawił się też komfort chodzenia. Kręgarz zaznaczył jednak, że masaże powinny być powtarzane co kilka dni, a całkowitą sprawność hrabia odzyska i tak nie wcześniej niż za miesiąc.
Do hotelu wrócił późnym wieczorem, był okropnie zmęczony i wściekły. Nie dość, że wysłuchał wykładu jakiegoś nawiedzonego pseudo specjalisty to w dodatku przez jego chęć zemsty prawie zginą człowiek. Nawet gorąca kąpiel i kieliszek koniaku na sen nie poprawiły mu nastroju.
Noc nie była szczególnie przyjemna, mimo że Maurycy kładł się zmęczony to kilkukrotnie zrywał się w nocy, nawiedzany w snach wizją przeraźliwego, kryjącego się w mroku monstrum. Nie pamiętał dokładnie powrotu z upiornego pociągu, wiedział jednak, że w trakcie gdy przenosił się do świata który znał od dziecka musiał coś spotkać, to coś przerażało go tak bardzo, że zaciekły do tej pory ateista i twardo stąpający po ziemi mason wierzący jedynie we własne siły i i w naukę sam przed sobą musiał przyznać, że świat który go otacza, nie jest tak prosty jak mu się do tej pory wydawało.



Rano hrabia postanowił zabezpieczyć się w odpowiedni sposób przed czyhającą w snach maszkarą. Postanowił kupić talizman, lub jakiś inny przedmiot, który nawet jeśli okaże się zwykłym bublem, to przynajmniej odrobinę odsunie od niego strach. Miał nadzieję, że jego znajomość historii i różnych kultur pozwoli mu choć w drobnym stopniu w oddzieleniu ziaren od plew. Zamówił więc taksówkę i przemierzał ośnieżony Londyn w poszukiwaniu amuletu do walki z nieznanym.
Pierwszych kilka kramów i sklepików okazały się kompletną porażką, hrabia został zasypany srebrnym złomem błogosławionym przez papieżów, krzyżykami z fragmentami drzewa z krzyża i innymi dewocjonaliami. Natkną się też na kobietę podającą się za medium, która próbowała wcisnąć mu runiczny medalion ochronny.

Zrezygnowany Zamoyski już myślał, że wróci do domu z pustymi rękoma gdy późnym popołudniem wszedł do niewielkiego antykwariatu.


-Witaj czekałem na ciebie- powiedział do hrabiego około czterdziestoletni mężczyzna w schludnym choć nieco przestarzałym fraku mężczyzna. -Nazywam się Charles Ward i wiem skąd wracasz.
Zamoyski spojrzał na nieznajomego w skupieniu. - Jak to wie pan skąd wracam, co ma pan na myśli.
-Nie wielu wracam z " TAMTEJ STRONY " drogi hrabio, ale zdaję sobie sprawę, że nie ma pan zbyt wiele czasu, proszę niech nie zadaje pan zbędnych pytań, powinno panu wystarczyć, że widziałem co się z panem działo, niejako w moim śnie.
Zamoyskiego dosłownie wmurowało w ziemię. -Potrzebuję pańskiej pomocy, wydusił z siebie.
-Tak, przygotowałam już wszystko.- powiedział mężczyzna i położył przed hrabią dziwny talizman i opasły folder z jakimiś notatkami.


- Ten amulet to Gwiazda Starych Bogów, chroni on przed wszelkim ZŁEM i potwornościami, których mógł już pan zakosztować. Natomiast w notatkach znajdziesz wiadomości na temat dwóch ksiąg Unaussprechlichen Kulten Friedricha Von Junzta, zwany Czarną Ksiegą oraz De Vermis Mysteriis, Ludviga Prinna. Pierwsza ksiega opisuje między innymi podróże między wymiarami, zaginione kontynenty i bluźniercze kulty. Oryginał znajduje się w watykańskiej bibliotece, ale można trafić na okrojone wersję wydaną przez Golden Goblin Press, natomiast druga księga składa się z 16 rozdziałów i zawiera głównie zaklęcia przywołujące demony i duchy.Należy się dwadzieścia funtów. Jeszcze raz proszę o nic nie pytać, zresztą nie mamy czasu na rozmowy, zdaje się, że spieszy się pan na pociąg.
 

Ostatnio edytowane przez WolfSet : 11-04-2017 o 17:21.
WolfSet jest offline  
Stary 11-04-2017, 02:43   #72
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację

Hrabia Maurycy Zamoyski
Hrabia czuł lekki niepokój opuszczając Londyn. Cel, który sobie założył nie został zrealizowany. Alexis żył, a to już samo w sobie stanowiło niebezpieczeństwo. Intuicja go zawiodła na całej linii. Nie spotkał szalonego okultysty, a jedynym efektem jaki osiągnął było cierpienie niewinnego człowieka.
Hrabia musiał sam przed sobą przyznać, że co co spotkało go w piekielnym pociągu, mocno zachwiało jego oglądem i oceną świata.

Z ponurą miną stał wśród tłumu pasażerów, czekających tak, jak on na podstawienie składu. Jedynym pocieszeniem w tej całej sytuacji był fakt, że podróż odbędzie w wygodnych i luksusowych warunkach. Orient Express już od wielu lat miał wyrobioną markę przedsiębiorstwa, które w najmniejszych detalach dbało o komfort i zaspokajanie najbardziej wyszukanych zachcianek swoich pasażerów.

- Przepraszam pana, czy Orent Ekspress to odchodzi z tego peronu? - zapytał hrabiego około trzydziestoletni mężczyzna w szerokim berecie i palcie z futrzanym kołnierzem.
- Tak - odparł Zamoyski - Lada chwila powinni podstawić skład.
Jeden rzut oka wystarczył polskiemu szlachcicowi, żeby stwierdzić, że ma do czynienia z człowiekiem z niższej klasy. W miarę nowy płaszcz skrywał znoszoną marynarkę, a zadarte noski butów dobitnie obnażały materialny status mężczyzny. Ów jegomość zdecydowanie nie pasował do reszty pasażerów czekających na peronie.
- Widzi pan, to moja pierwsza podróż tym cudownym pociągiem - zagadnął mężczyzna - Firma wysyła mnie w delegacje.
W jego głosie słychać było nieskrywaną dumę i radość.
- Dla pana to zapewne nie pierwszyzna, prawda?
Hrabia niezobowiązująco kiwnął głową i wychylił się, aby sprawdzić czy nie nadjeżdża pociąg, który wybawi go od natręta.
- Ehh… przepraszam. Gdzie moje maniery? Zapomniałem się z wrażenia przedstawić. - mężczyzna ściągnął poprzecieraną skórzaną rękawiczkę i sięgnął do kieszeni płaszcza - Humphrey Enderly, agent ubezpieczeniowy z firmy Watson&Weideman - przedstawił się wręczając hrabiemu bilet wizytowy.
Zamoyski zapewne schowałby bilet do kieszeni i za chwilę o nim zapomniał zapomniał, gdyby nie jeden mały detal.
W tym nie mogło być przypadku. Chowając swoją dumę i klasowe uprzedzenia, Zamoyski postanowił zawrzeć bliższą znajomość z panem Enderlym.


- Dajmy już spokój ubezpieczeniom - powiedział Zamoyski opierając się na kwiecistej sofie i zaciągając się wybornym cygarem - Czy uczyni mi pan tę przyjemność i napije się pan ze mną jeszcze jedną szklaneczkę brandy?
Enderly lekko się zaczerwinił i spuścił wzrok.
- Wie pan, panie hrabio… nie powinienem. W końcu jestem przecież w pracy. - mężczyzna nerwowo podrapał się po brodzie i dodał po chwili - Jednak ta brandy jest tak wyśmienita, a i pana towarzystwo również miłe, więc nie odmówię sobie tej małej przyjemności.
Hrabia gestem dłoni przywołał kelnera, który zjawił się niemal natychmiast.
- Poprosimy o jeszcze jedną brandy.

Już po chwili na niewielkim stoliku stojącym przed sofą znalazła się karafka i dwa kieliszki z grawerowanym logo kompanii kolejowej, będącej właścicielem Orient Expressu.
- Szczerze mówiąc - zaczął hrabia, upijając niewielki łyk z kieliszka - Bardziej od ubezpieczeń, zainteresował mnie znak umieszczony na pańskiej wizytówce.
Enderly znieruchomiał. W dłoni trzymał kieliszek, który zatrzymał się w połowie drogi do jego ust. Następnie rozejrzał się nerwowo po wagonie i nachylając się w kierunku hrabiego szepnął:
- O tych sprawach lepiej nie mówić publicznie.
- A dlaczegóż to? - spytał zaintrygowany Zamoyski.
- To niebezpieczne sprawy. Trzeba uważać, co i komu się mówi. Znak na wizytówkach to rodzaj pieczęci, talizmanu, zabezpieczenia.
Zamoyski zauważył, jak oczy Enderly’ego stał się nagle błyszczące i rozbiegane. Gdyby nie pytanie o dziwny symbol pomyślałby, że to alkohol tak zadziałał na młodego agenta ubezpieczeniowego.
- Wie pan, panie hrabio. Intuicja mi podpowiadała, że znajdę z panem wspólny język. Nie przypuszczałem, że będziemy mówić o takich sprawach. Widać jednak, że pokrewne dusze zawsze się odnajdą.
Zamoyski uśmiechnął się tajemniczo i rzekł:
- Proszę opowiedzieć mi więcej o tym symbolu.
- Dobrze - odparł Enderly - Musi pan jednak wiedzieć, że to co panu powiem może zabrzmieć jak słowa szaleńca, jak bajania dla spragnionych wrażeń dam. Niestety ta zdawałaby się fantasmagoria jest niestety prawdą, a świat w którym żyjemy nie jest tym czym się być zdaje. Intuicja mówi mi jednak, że pan już zajrzał za kurtynę. Tylko nie jest pan pewny, co dokładnie ujrzał.
Hrabia potaknął niezobowiązująco głową i upił kolejny łyk brandy.
- Ja pierwszy raz zajrzałem za kurtynę, jakieś osiem miesięcy temu. To było na kilka tygodni przed tragiczną śmiercią mego brata. Niech Bóg ma go w swej opiece. W nocy nawiedził mnie przerażający i tajemniczy sen. Śniłem o olbrzymim podwodnym mieście. Strzeliste kamienne budowle, potężne rzeźbione kolumny i ozdobione dziwnymi reliefami portyki, wszystko skryte przez nieprzeniknioną oceaniczną głębię. Miasto prastare, dzieło zapomnianej cywilizacji i gdzieś tam w najbardziej mrocznym zakątku tego miasta leżał on. Przerażający swym majestatem śpiący bóg, nieumarły, wszak śmierć nie ma nad nim władzy. W tym śnie pływałem swobodnie po podwodnym mieście, podziwiając jego piękno i porażający majestat. A w uszach szumiała mi dziwna, pradawna pieśń. Tajemniczy szept , który wwiercał mi się w głowę i drażnił me nerwy niczym mikroskopijne wiettło. Każdy kolejny dźwięk, każde kolejne słowo pobudzało me zmysły i umysł.




Świat się kołysał. Leniwie, monotonnie. Lewo, prawo. Lewo, prawo. Wokół rozbrzmiewał tylko upiorny szum błoniastych skrzydeł i dudnienie oceanicznej głębiny.
Mrok i pustka pochłaniały wszystko, a lodowaty chłód pętał ciało. Ciało, które z każdym uderzeniem oceanicznych, zapadało się i rozpływało w bezdennej, piekielnej czeluści.


Rita Carter, Pauline MacMoor, George Carter, Franz Von Meran, Eleonor Howard
Paryż olśniewał zarówno w nocy, jak i za dnia. Wystarczyło kilka chwil, kilka kroków jego ulicami, by człowiek poczuł, że oddycha zupełnie innym powietrzem. Powietrzem w którym unosił się jakiś hipnotyczny, żeby nie rzec narkotyczny zapach dekadencji, poezji i niemal namacalnej mistyki.
Miasto nazywane współczesną stolicą świata, zdawało się nigdy nie zasypiać. Piątka przyjaciół przekonała się o tym już poprzedniej nocy, gdy z butelką szampana w dłoni wracali chwiejnym krokiem do domu Eleonory. Blask lamp i reklamowych neonów sprawiał, że noc wyglądała doprawdy bajecznie, a urokliwe uliczki zwodziły mirażem romantycznego romansu.
Nocna przechadzka, choć na chwilę pozwoliła wszystkim zapomnieć o tym, co wydarzyło się zaledwie kilkadziesiąt godzin temu, jak i o prawdziwym powodzie ich wizyty w tym olśniewającym mieście.

Świeżo pieczone croissanty, jak i kawa postawiły wszystkich na nogi, choć trudno było to nazwać normalnym śniadaniem. W końcu, jacy normalnie ludzie mogą sobie pozwolić na śniadanie o godzinie czternastej.
Trudno było jednak po całonocnej eskapadzie, zrywać się z łóżka skoro świt.

To był ich pierwszy dzień w Paryżu, a wspólny posiłek stał się swego rodzaju ich osobistym rytuałem. To właśnie w trakcie takich spotkań omawiali zdobyte informacje, dzielili się obawami i planowali kolejne kroki w tej jakże trudnej i niebezpiecznej sprawie.

Nie inaczej było i tym razem. Franz tradycyjnie zaczął dzień od przejrzenia prasy.
Nagłówki wszystkich gazet krzyczały:

"Szykuje się nowa wojna światowa"
"Świat znowu na krawędzi zagłady"
"Przeszłość nic nas nie nauczyła. Kolejna wojna za progiem."

Te dramatyczne tytuły dotyczyły wydarzeń, jakie miały miejsce w Zagłębiu Ruhry. Wobec braku spłat wojennych kontrybucji przez Niemcy, Francja w porozumieniu z Belgią podjęły decyzję o wysłaniu wojsk i okupacji terenów zagłębia Ruhry. W odpowiedzi rząd Republik Weimarskiej skłonił robotników, by zorganizowali strajk powszechny, mający być wyrazem sprzeciwu wobec okupacji.
Sytuacja z każdym dniem stawała się coraz bardziej napięta. Gazety pisały o zamieszkach i o możliwości wybuchu kolejnej wojny. Wystarczyłby bowiem niewielka iskra, by zaogniona sytuacja polityczna przerodziła się w krwawy konflikt zbrojny.

Franz ze zmartwioną miną odłożył gazetę i rzekł:
- Czas, abyśmy zajęli się tym po co tutaj przyjechaliśmy.
Zapadła wymowna cisza. Nikt nie chciał wracać do tej tragicznej i niebezpiecznej sprawy. Frywolny nastrój zeszłej nocy prysł w jednej chwili. Ciążył jednak na nich obowiązek moralny wobec profesora Smitha. Poza tym zabrnęli już tak daleko, że trudno byłoby aby w tym momencie się wycofali.
- Myślę, że powinniśmy zacząć poszukiwania od Biblioteki Narodowej - zaproponowała niespodziewanie dla wszystkich Paulina.
- Doskonała myśl - podchwycił George - Z chęcią ci pomogę w przeglądaniu zakurzonych tomów.
- Ja również z chęcią bym wam pomogła, ale chciałbym odwiedzić siedzibę pewnej organizacji do której należał mój ojciec. Myślę, że i tam będziemy mogli znaleźć przydatne informacje. Mam nadzieję Franz, że nie odmówisz mi swego towarzystwa.
- Jakże bym mógł odmówić tak uroczej prośbie, moja droga Eleonor.
- A co z tobą Rita? - spytał George.
- Ja.. - odparła zaskoczona panna Carter - Jakoś niezbyt widzi mi się spędzić całe popołudnie w zatęchłej bibliotece. Jeżeli nie masz nic przeciwko temu Eleonor, to chciałabym towarzyszyć tobie i Franzowi w czasie wizyty w tej tajemniczej organizacji do której należał twój papa.
- Zatem ustalone - zakomunikował Franz wstając z miejsca - Ruszajmy, więc czym prędzej i tak straciliśmy już dość czasu.


Rita Carter, Franz Von Meran, Eleonor Howard
Paryska siedziba Zakonu mieściła się w niewielkiej willi na obrzeżach miasta. Taksówkarz, który zawiózł trójkę przyjaciół na miejsce, przez całą drogę dziwnie im się przypatrywał. Nie odważył się jednak na jakiekolwiek słowo komentarza, choć widać było, że dużo wysiłku go to kosztowało.
Gdy samochód zatrzymał się przed bramą, ponurym tonem oznajmił tylko:
- Pięć franków i dwadzieścia centymów.
Franz uiścił opłatę, po czym pomógł obu damą wyjść z taksówki
Przyjaciele nie zdążyli podejść do ozdobnej bramy strzegącej wejścia na teren posesji, gdy przywitał ich ubrany w czarną liberię lokaj.
- Bonjour! W czym mogę państwu pomóc? Zgubili państwo drogę? - zapytał po francusku.
- Bonjour! Myślę, że dobrze trafiliśmy. Chciałabym porozmawiać z kimś z członków Zakonu. - odparła Eleonor.
Mina lokaja nie zmieniła się ani odrobinę i ze stoickim spokojem zapytał:
- A czy jest pani umówiona?
- Niestety nie było na to czasu. Proszę jednak przekazać komu trzeba, że pod bramą czeka lady Eleonor MacGregor Mathers. - przedstawiła się używając nazwiska ojca.
- Proszę łaskawie tutaj zaczekać - odparł lokaj i obróciwszy się na pięcie ruszył w stronę domu.
- Jasne, że zaczekamy. W końcu, cóż innego nam pozostało - skomentował sytuację Franz - Dobrze, że mróz trochę zelżał to jest szanse, że sobie tyłków nie poodmrażamy.
- Franz! Bądź grzeczny, jak przystało na dżentelmena - skarciła przyjaciela Rita dając mu lekkiego kuksańca w bok.

Po kilku minutach lokaj ponownie pojawił się u bramy.
- Proszę za mną - powiedział wpuszczając całą trójkę na teren posesji.
Śnieg chrzęścił pod nutami, gdy przyjaciele szli ścieżką prowadzącą do drzwi. Siedziba Zakonu mieściła się w niewielkim, ale gustownie zaprojektowanym i ozdobionym dworku. Nad wejściem w ozdobnym frontonie umieszczono wyrzeźbione okultystyczne symbole oraz łacińską nazwę organizacji.
"Ordo Hermeticus Aurorae Aureae"


Lokaj zaprowadził ich do saloniku, którego wystrój i meble pamiętały zapewne czasy Ludwika XVI-tego. Jedynie elektryczne lampy i żyrandol psuły wrażenie, że przenieśli się do zamierzchłej epoki.
- Witamy sławną córkę, naszego słynnego nauczyciela - przywitała ich lekko chrypiącym głosem kobieta, która właśnie wkroczyła do salonu.
Trzydziestolatka ubrana w kwiecistą, powłóczystą suknię bez skrępowania położyła się na sofie.
- Państwo wybaczą, ale mam dzisiaj straszną migrenę - wyjaśniła zaciągając się dymem z fajki o długim i smukły cybuchu.
Już po chwili pomieszczenie wypełniło się charakterystycznym zapachem opium.
- Cóż sprowadza sławną córkę naszego słynnego nauczyciela w nasze progi? - spytała odchylając głowę do tyłu i delektując się narkotycznym dymem.
- Chciałabym skorzystać z biblioteki Zakonu. Mam nadzieję, że nie odmówicie mi tej prośby ze względu na pamięć o moim ojcu i jego wkład w waszą organizację.
- Wkład rzeczywiście miał duży - odparła gospodyni w zagadkowy sposób - Biblioteka jednak nie należała do niego. A czegóż poszukujesz młoda damo?
- Informacji o pewnym przedmiocie, który kiedyś należał do mego ojca. Być może tutaj znajdę jakieś informację na jego temat.
- Być może, być może…. - rzuciła lekceważąco kobieta ponownie zaciagając się dymem.
- Czy zatem możesz pani polecić lokajowi, aby zaprowadził mnie do biblioteki?
- Osobiście nie mam nic przeciwko temu. Niestety nie do mnie należy taka decyzja. Moje światełko wyjechało rano do Paryża i jeszcze nie wróciło. Wybacz zatem, ale z przykrością muszę odmówić twojej prośbie.
- A kiedy można spodziewać się powrotu twojego “światełka”? - zapytała zagryzając wargi i powstrzymując wybuch gniewu Eleonor.
- Allan jest jak kot. Chodzi własnymi ścieżkami. Myślę jednak, że wieczorem powinien już być. Przyjedźcie tuż przed północą, a zastaniecie go na pewno. Będziecie mogli spotkać się z nim, jak i innymi członkami naszej społeczności. Dzisiaj mamy małe świętą i przybędą wszyscy znaczący członkowie. A teraz wybaczcie, ale muszę już was opuścić. Ta migrena jest po prostu nie do zniesienia. Pierre was odprowadzi do bramy.
Kobieta wstała i chwiejnym krokiem ruszyła do drzwi. Przechodząc jednak obok Rity zatrzymała się i nagle i bezceremonialnie złapała ją za brodę.
- Śniłam o tobie moja droga. Strzeż się blondynów o niebieskich oczach, bo taki przyniesie ci zgubę. Słuchaj się dobrej rady, cioteczki Mojry.


Pauline MacMoor, George Carter
- Po raz kolejny powtarzam, że nie ma takiej możliwości - tłumaczył po francusku stary bibliotekarz - Jesteście cudzoziemcami i musicie mieć zgodę ambasadora. Bez tego nie mogę was nawet wpuścić, abyście sobie regały pooglądali.
Biurokracja w Narodowej Bibliotece okazała się o wiele gorsza niż ta panująca w British Museum. Pilnujący porządku bibliotekarz nie chciał słyszeć żadnych tłumaczeń i był całkowicie odporny na prośby i wdzięki Pauliny.
- Dobrze - rzekł w końcu George - Poczekaj tu moja droga, a ja spróbuję coś załatwić.
- Nie coś, tylko zaświadczenia od ambasadora - dodał wyjątkowo nadgorliwy bibliotekarz.
George obrzucił go wzgardliwym spojrzeniem i ruszył do wyjścia.
- Postaram się wrócić, jak najprędzej -rzucił jeszcze na odchodne do Pauliny.

Panna MacMoor nie mając innego wyjścia również postanowiła opuścić bibliotekę. Udała się do niewielkiej kawiarenki mieszczącej się w tym samym budynku. Zamówiła kawę oraz jakiś jabłecznik, który polecał kelner.
Zła i zajęta ciastkiem nie zauważyła, że już od jakiegoś czasu przyglądał się jej jakiś młody mężczyzna.
- Mademoiselle, proszę o wybaczenie, ale przypadkowo usłyszałem o pani kłopotach. Czy mogę usiąść?
Paulina z lekko zdziwioną miną spojrzała na wysokiego, bruneta, który do niej zagadał. W milczeniu przytaknęła głową i czekała na dalszy rozwój sytuacji.
- Nazywam się Remi Vangeim. Jestem studentem literaturę na Sorbonie i z chęcią pani pomogę. Pan Daviau to bardzo miły człowiek, ale niestety niezwykle skrupulatny i z żelazną surowością przestrzegający przepisów.
- Ja to doskonale rozumie. W końcu Dura lex, sed lex.
- Zgadza się, ale myślę, że z moją pomocą będzie mogła pani znaleźć to czego pani szuka. Pani przyjaciel być może załatwi stosowne dokumenty, ale może to potrwać. Ja natomiast za drobną opłatą wprowadzę panią do biblioteki już teraz.
Myśl o romansie z młodym francuzem prysnęła, jak bańka mydlana. Biedny student po prostu zwietrzył okazję do łatwego zarobku i nie w głowie mu były amory.
- Zgoda - odparła niemal natychmiast Paulina. Trzeba było korzystać z okazji, jeśli się nadarzały. Zanim George coś załatwi, ona faktycznie będzie mogła już czegoś poszukać.

Z pomocą Vangeima, Paulina nie tylko weszła na teren biblioteki Narodowej, ale i uzyskała niemal natychmiastowy dostęp do potrzebnych danych.
W spisie powszechnym szlachty francuskiej, Paulina znalazła nazwisko Fenalik.

Jak się okazało hrabia François Marie Fenalik był francuskim szlachcicem urodzonym w Niemczech. Spis poza faktem, że mieszkał w Paryżu dostarczył też jednej skromnej informacji. W roku 1789 hrabia został aresztowany i pozbawiony wszelkich praw i tytułów.
- I co teraz? - zapytała skonfundowana Paulina.
- Zależy, co pani chce się jeszcze dowiedzieć. - odparł ze spokojem Vangeim.
- Muszę wiedzieć, co stało się z jego majątkiem.
- Prawdopodobnie został skonfiskowany. To były czasy rewolucji, tak wtedy robiono.
- Rozumiem, ale czy można sprawdzić, co konkretnie stało się z jego majątkiem i rzeczami osobistymi i w czyje ręce trafiły.
- Można, ale to będzie trudne i może nie przynieść odpowiedzi, których pani oczekuje. W bibliotece są dokumenty z czasów rewolucji, ale panuje w nich ogromnych chaos. Takie to były czasy. Wie pani gilotyny, rozruchy na ulicach, takie sprawy.

Nagle z drugiego końca sali dało się słyszeć głos George’a/
- Mam! Mam! Udało mi się zdobyć to pozwolenie!
Paulina ruszyła w kierunku przyjaciela i dokładnie w tym momencie usłyszała spokojny, ale jakże zimny głos pana Daviau.
- Cieszę się razem z panem, ale niestety dzisiaj już zamykamy. Będziecie musieli państwo przyjść w poniedziałek. Zapraszam od godziny dziewiątej. A teraz proszę państwa o opuszczenie sali, gdyż muszę jeszcze wszystko sprawdzić i pozamykać.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 12-04-2017 o 19:46.
brody jest offline  
Stary 25-04-2017, 21:13   #73
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Noc była pogodna, choć mroźna. Gdy grupa przyjaciół wysiadła z taksówki przed siedzibą Zakonu, owiał ich lodowaty wiatr ze wschodu.
Taksówkarz i tym razem obdarzył ich pogardliwym spojrzeniem. To miejsce, ewidentnie musiało mieć złą sławę.
Lokaj w czarnej liberii czekał już przy bramie z pochodnią w dłoni. Ukłonił im się nisko, gdy go mijali.
- Państwo znacie drogę. Pan Allan powita was w progu - oznajmił surowym tonem.
Przed głównym wejściem do budynku stało jeszcze dwóch lokajów, którzy także trzymali w dłoniach pochodnie.

- Witam szanownych gości - rzekł z uśmiechem mężczyzna w trudnym do określenia wieku. Ubrany był w czerwoną, tybetańską kaszaję, a w prawej dłoni trzymał krótki sznur modlitewny.
- Czekaliśmy nas was z niecierpliwością. Nie codziennie bowiem, tak znamienici goście bywają -naszych skromnych progach. Wejdźcie i rozgoście się.
Eleonora, a za nią cała reszta weszli do środka. W holu panowało przyjemne ciepło oraz unosił się znany im już zapach opium.
U podnóża stała także ubrana w czerwoną kaszaję kobieta, która gościła ich popołudniu.
Zbliżyła się do Eleonory i podając jej dłoń na powitanie, szepnęła:
- Cieszę się, że nie stchórzyłaś moja droga.

Służący odebrali wierzchnią odzież, a gospodarz zaprosił wszystkich do małego salonu.
- Usiądźcie proszę - rzekł dłonią wskazując zabytkowe fotel - Jestem Ananda Metteyya, choć jako profani, możecie mi mówić Allan.
Stojąca za nim kobieta zachichotała cicho.
- Moinę już poznaliście - wskazał dłonią znaną im już kobietę. Ta ukłoniła się teatalnie, nie przestając chichotać.
- Cissss - uspokoił ją gospodarz - Odpocznijcie chwilkę po podróży. Służba zaraz poda wam rozgrzewające wino. Ja tym czasem udam się przygotować wszystko na wasze oficjalne powitanie. Zatem, proszę wybaczcie mi, ale muszę was na chwile opuścić. Gdybyście czegoś potrzebowali, to Moina spełni wasze wszystkie zachcianki.
- Z nieskrywaną przyjemnością - syknęła lubieżnie kobieta.
Lady Howard odprowadziła Allana Benneta przenikliwym spojrzeniem. Nauczyciel Alistera Crowleya, jego mentor i człowiek, który wprowadził go do Hermetycznego Zakonu Białego Brzasku. Mogła się go spodziewać, w zasadzie powinna się go spodziewać, choć nie przypominała sobie by informacja o jego wyjeździe do Paryża do niej dotarła. Dlaczego nie skojarzyła imienia, kiedy ta kobieta je wymówiła? -Ostatnie wydarzenia za mocno się na niej odbiły, powinna się bardziej skupić.
- Naszego oficjalnego powitana? Trudziliście się wydaniem przyjęcia? – zapytała kobietę uśmiechając się łagodnie, przez co wydawała się być całkowitym przeciwieństwem brunetki, do której się zwracała.
- Jak już wspomniał Allan, nie co dzień miewamy tak znamienitych gości. Takie osobistości wymagają specjalnego potraktowania - wyjaśniła - Czyżbyś się czegoś obawiała moja droga?
W tym momencie dwóch służących wniosło obiecany rozgrzewający trunek. Wino pachniało aromatycznymi ziołami i przyprawami.
- A powinnam? - wyraz twarzy Eleonor się nie zmienił, jedynie przechyliła głowę uważnie przypatrując się Moinie.
- Jeżeli serce twe czyste, to nic złego cię nie spotka - odparła tajemniczo.
- To chyba moment, w którym moglibyśmy zadać filozoficzne pytanie na temat natury czystości serca, jak je określić, jak zbadać, czy zależy to od oceniającego, czy też od ocenianego? Zgodzicie się? - brytyjka uciekła spojrzeniem w bok odwracając się do Franza i Rity.
- Na szczycie dziewięciu łuków stoi ten, co waży ludzkie serca, ten co w mroku widzi i sekrety zna. - wyrecytowała niemal mechanicznie Moina.
Rita wzruszyła jedynie ramionami w odpowiedzi na pytające spojrzenie Eleonor. Chwyciła za kieliszek wina i upiła spory łyk, czekając na dalszy rozwój sytuacji.
Franz delikatnie podziękował:
- Dziękuję, ale Francuzi nie potrafią robić gluhwein.

Nie było okazji do kontynuowania filozoficznej dysputy, gdyż nagle rozległ się donośny dźwięk gongu.
- Musimy ruszać moi mili - rzekła Moina - Proszę za mną.
Kobieta poprowadziła grupę przyjaciół wąskim korytarzem, którego podłoga została w wyłożona biało-czarnym marmurem, ułożonym w hipnotyczny wzór.

[media]http://static.tumblr.com/66281a7a84f3a97f9b909e599af0bc57/zpzwa6g/Ag0npdgcy/tumblr_static_f1gwatno2lkowgswwow40k484.gif[/media]

Przy dłuższym patrzeniu na podłogę wzór zdawał się falować, wykrzywiać i zmieniać. W głowie pojawiał się pulsujący ból i nawet odwrócenie głowy, czy zamknięcie powiek nie pomagało.
Moina doszła do końca korytarza. Zatrzymała się przy ścianie i oparła się o nią. Już po chwili część ściany przesunęła się odsłaniając ukryte wcześniej drzwi.
Moina pchnęła je mocniej i oczom wszystkich ukazały się długie wąskie schody, prowadzące w dół.
- Zapraszam - rzekła dłonią wskazując schody. - Allan już na was czeka.

Eleonora szła pierwsza, a za nią reszta grupy. Nogi jej zaczęły drżeć,a puls znacznie przyspieszył. -
Po pokonaniu schodów dotarli do niewielkiej kwadratowej sali. Tutaj podłoga również była ułożona z białego i czarnego kamienia, ale tym razem był to klasyczny wzór szachownicy.
Na ścianie na wprost schodów umieszczono misterny, wielobarwny witraż przedstawiający Bafometa. Po lewej i prawej stronie witraża stało dwóch starców w czarnych rytualnych szatach.
Ponownie rozległ się dźwięk gongu. Tym razem o wiele donioślejszy i wyraźny.
- Ateh, Malkuth, Geburah, Le Olam, Amen
Przed mną Rafael,
Za mną Gabriel,
Po mojej prawicy Michael,
Po mojej lewej stronie Auriel!
A przede mną płonie Pentagram.
Usłyszeli głos Allana Benneta. Stał on po ich prawej stronie ubrany w jednolite białe szaty, a jego twarz skrywała czarna maska. Na przeciwko niego, przy lewej ścianie stał rząd dziesięciu osób ubranych w takie same szaty, ale koloru czarnego. Ich twarze również skryte były za maskami.
Cała grupa odpowiedziała mu jednym chórem:
- Ateh, Malkuth, Geburah, Le Olam. Prowadź nas!
Allan Bennet uniósł dłonie w górę. W jego lewej dłoni zalśnił srebrny sztylet.
- Sąd rozpoczęty - krzyknął - Ty, który stoisz na dziewięciu łukach wejrzy w nasze serca i prowadź do prawdy. Eleonoro MacGregor Mathers, córko Samuela stajesz przed nami, by odpowiedzieć za grzech swego ojca. A wy stojący po jej prawicy, biorę was na świadków tego procesu. Eleonoro MacGregor Mathers powiedz nam, kiedy widziałaś ostatni raz swego ojca?
Lady Howard Zmrużyła oczy. Cały czas podczas rytuału milczała ze spokojem malującym się na twarzy, chociaż jej serce trzepotało w piersi, jak u zapędzonego w kozi róg królika, który zaglądał śmierci w oczy. Patrzyła na Allana Benneta jasnymi oczami i kilkanaście uderzeń rozszalałego serca minęło nim zadała pytanie.
- Żywego?
- Kiedy ostatni raz widziałaś swego ojca? Ponawiam pytanie - odparł Bennet donośnym głosem.
- dwa lata, trzy miesiące i piętnaście dni temu - odpowiedziała w końcu, powieka nawet nie zadrgała gdy wymieniała dokładną liczbę dni jakie upłynęły od ich ostatniego “spotkania”.
- Wedle mojej wiedzy, to spotkanie to miało miejsce już po jego oficjalnej śmierci. Prawda?
Eleonor starała się nie oglądać na swoich przyjaciół, co więcej ze wszystkich sił ignorowała ich obecność w pomieszczeniu.
- Zgadza się.
- Przyznajesz zatem, że jego śmierć była mistyfikacją? Czy brałaś osobiście udział w tej maskaradzie?
Zmrużyła gniewnie oczy, a dłonie o wypielęgnowanych paznokciach zamknęły się w pięści.
- Nie i nie. Mój ojciec nie żyje od ponad czterech lat i kto, jak kto, ale Ty, Allanie Bennet, powinieneś wiedzieć, że zobaczenie się z kimś po jego śmierci jest możliwe.
- Nie o moją wiedzę tu chodzi, a o prawdę - rzucił surowo Bennet - Czy wobec takiego oświadczenia możemy przyjąć, że nadal masz z nim kontakt?
- Nie - pokręciła głową, z trudem panując nad twarzą, by nie wykrzywić jej w grymasie wściekłości wymieszanej z głębokim, pierwotnym, smutkiem.
- i nie będę miała.
- Czy ojciec wtajemniczał cię w sprawy Zakonu?
- Nie.
- Twierdzisz zatem, że nie wiesz nic o jego działalności i czynach, jakich się dopuścił?
- Tak właśnie twierdzę, bo taka jest prawda - stwierdziła twardo.
- Nie twoją rzeczą oceniać, co jest prawdą, a co nią nie jest. Prawda obroni się sama. - syknął złowrogo Allan - Czy wiesz, czym jest Róża Thule?
Angielka westchnęła ciężko by zaraz ze świstem wypuścić powietrze. Powoli zaczynała mieć tego dosyć.
- Nie.
- Wiedz zatem, że twój ojciec ukradł ten starożytny artefakt i zaraz potem sfałszował swoją śmierć. -Zapytam, bo tego wymaga procedura. Czy wiesz, gdzie twój ojciec ukrył Różę Thule?
- Skoro nawet nie wiem, czym jest skąd mogę wiedzieć, gdzie została ukryta. To absurdalne! - powiedziała zirytowana, nawet lekko podnosząc głos.
- Dość! - krzyknął jeden ze starców przy witrażu Bafometa - Dość! Po trzykroć dość! Usłyszeliśmy dość kłamstw. Niech ten, co widzi w mroku wyda wyrok.
- Zamykam obrady - oznajmił Allan Bennet - Eleonor MacGregor Mathers, córko Samuela wystąp i ukaż swe serce temu, który spoczywa na dziewięciu łukach!
Rita nie bardzo wiedziała, co się działo. Wiedziała jednak, że oskarżanie Eleonor i zmuszanie do ponoszenia kary za działania jej ojca było co najmniej niesprawiedliwe.
Złapała więc przyjaciółkę za rękę, zanim ta w ogóle zdążyła postawić pierwszy krok i wystąpiła przed nią.
- To jakiś absurd! Eleonor nie będzie odpowiadać za działania swojego ojca, bo niby na jakiej podstawie?! - rzuciła w stronę Allana, obrzucając go wojowniczym spojrzeniem.
- Ius sanguinis - odparł bez namysłu Allan Bennet.
- Bzdura - wycedziła Rita, wciąż świdrując wzrokiem Benneta. - Nie wiem w jakim świecie żyjesz, ale mamy dwudziesty wiek i takie sprawy rozwiązuje się w zupełnie inny sposób.
Rita nie zamierzała pozwolić, by jej przyjaciółce coś się stało.
Franz wsadził rękę do kieszeni, by sprawdzić, czy jego mały, poręczny rewolwer jest na miejscu.
- Prawo krwi ma zupełnie inne uzasadnienie, niż odpowiedzialność za czyny rodziców panie Bennet. Mam nadzieję, że to tylko nieco ekscentryczna i dziwaczna zabawa, bo jeśli cokolwiek się stanie Eleonor, to zapewniam Pana, że pójdzie Pan siedzieć i swoje rytuały będziesz Pan odprawiał w celi trzy na cztery z rosłym, wytatuowanym akolitą.
Franz wyciągnął i zapalił papierosa.
- Dość. - głos Lady Howard był stanowczy, zupełnie nie pasujący do kruchej kobiety, na jaką wyglądała.
- Jeśli mówię prawdę, a tak jest - podkreśliła ten fakt - to nic mi się nie stanie. Prawda Panie Bennet?
O dziwo słowa oburzenia i groźby, nie wywołały żadnej, ani ze strony Benneta, ani pozostałych członków ceremonii.
Przez kilka sekund panowała nieznośna cisza. W końcu Bennet rzekł unosząc w górę srebrny sztylet.
- Wystąp zatem -Eleonor MacGregor Mathers - opuścił dłoń, sztyletem wskazując miejsce pośrodku sali.
Eleonor na drżących nogach ruszyła do przodu.
Gdy stanęła pośrodku niewielkiej sali, Bennett ponownie uniósł sztylet w górę i krzyknął:
- NIech się stanie sąd! - przy tych słowach wykonał zamaszysty gest dłonią.
Z jego dłoni wyleciał jakiś pył, który szybko opadł na posadzkę. Gdy tylko to się stało, wokół Eleonor zapłonął ognisty krąg. Witraż z misternym wizerunkiem Bafometa również nagle rozbłysnął wewnętrznym blaskiem. Wzrok Eleonor skrzyżował się z wzrokiem portretu.
Franz, Rita i Paulina instynktownie cofnęli się o krok przed nagle pojawiającym się ogniem.
Franz i RIta kątem oka zauważyli, że stojący po lewej stronie uczestnicy ceremonii znikają w niewielkich drzwiach, których jeszcze przed chwilą nie było. Ku ich zdziwieniu zniknął także Bennet.
Rita delikatnie szturchnęła Franza i wskazała na drzwi, za którymi zniknęli Bennet i pozostali. Z jednej strony nie chciała opuszczać Eleonor, z drugiej jednak niewiele mogła jej pomóc, kiedy ta otoczona była przez płomienie.
Spojrzała więc znacząco na Franza, po czym ruszyła w kierunku drzwi. Ciekawość nie pozwalała jej tego zignorować.
- Weź Paulinę, ja zostanę na wszelki wypadek. - mruknął Franz.

~*~

Pauline wyszła z francuskiej siedziby Zakonu z mieszanymi uczuciami. Wraz z przyjaciółmi zyskali wszak potrzebne im informacje o szlachcicu, ale niestety, musieli także wyjawić sekrety Simulacrum okultystom – czy były bezpieczne w ich dłoniach? Czy w przyszłości (bliższej lub dalszej) nie staną się żądni mocy i nie przyjmą roli, którą teraz pełniło Bractwo Bez Skóry? Tylko czas mógł to pokazać.

Teraz przed doktor historii stało inne wyzwanie – zaplanowanie sobie weekendu. Paryż wiele oferował, a czasu wbrew pozorom wcale nie było tak dużo, więc kobieta musiała sobie wszystko dokładnie przemyśleć. Na pewno chciała odwiedzić Luwr i zobaczyć najważniejszą bodaj jego ekspozycję, to jest słynną na cały świat Mona Lisę. Chciała też przespacerować się Polami Elizejskimi, a także odwiedzić czynne księgarnie (miała nadzieję, że na jakieś natrafi) i kupić sobie jakaś książkę po francusku. Miło byłoby także zagościć w francuskich restauracjach i spróbować osławionej francuskiej kuchni. Poza tym, Pauline musiała mierzyć siły na zamiary i dużo wypoczywać, wszak ciągle dolegała jej rana postrzałowa.

Miała trochę wyrzutów sumienia, że nie zajmie się przez ten czas poszukiwaniami w Narodowej Bibliotece, ale jedynym wyjściem by skorzystać z jej zbiorów w tym czasie byłoby włamanie się do niej, a tego robić nie zamierzała w żadnym razie.

To chyba nie grzech trochę wypocząć, prawda?
 
Kaworu jest offline  
Stary 27-04-2017, 09:38   #74
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Tajemnicze stowarzyszenia zawsze wywoływały kpiący uśmiech na twarzy Franza. Jednak historia z kolejką sprawiła, że zrewidował swoje podejście i na ponowną wizytę u „Ordo Hermeticus Aurorae Aureae” zaopatrzył się z broń. Naładowany stary dobry rewolwer Webley Mk II Bulldog tkwił w jego kieszeni. Na nieumarłych nie okazał się najlepszy, ale Franz miał szczerą nadzieję, że ich w zakonie nie spotka. To raczej miało być na Pana Allana Bennetta i jego niezbyt urodziwą towarzyszkę.

Franz osiągnął stopień podejrzliwości, o jaki jeszcze niedawno by się nie podejrzewał i odmówił wypicia wina z ziołami. O ile samo wino nie wzbudzało jego obaw, to picie nieznanych ziół z alkoholem w siedzibie dziwacznego stowarzyszenia wydało mu się zbyt ekstrawaganckie nawet, jak na niego.

Po wstępnym obwąchiwaniu się okraszonym, a jakże, jakimś doprawdy nietuzinkowym rytuałem odprawionym nad Eleonor, wszyscy usiedli w normalny warunkach i zaczęli prowadzić normalną rozmowę. Jednak świadomość, że rozmawia nie tyle z Allanem, co z Anandą Metteyya nie pozwalała mu się rozluźnić i zapomnieć, że ma przed sobą czubka. Amanda Madej, dobrze że nie Dolores Opieniek.

- Zatem mówicie, że szukacie hrabiego Fenalika - rzekł Bennett siedząc na sofie z nogą założoną na nogę - To doprawdy ciekawe. Jeszcze kilka dni temu nie wiedziałem kim jest ten człowiek. Dzisiaj jednak wiem o wiele więcej. I stąd pytanie, jak cenna jest dla was informacja o tym człowieku? Hmmm? - mruknął i spojrzał po wszystkich zebranych.
- Butelka dobrego szampana i roczna prenumerata “The Times”? - odpowiedział pytaniem Franz nonszalancko trzymając papieros w ustach.
- A Pan to zabawny jest nawet. Bravo, bravissimo!

Milczała po słowach Franza. Wolała już nie zabierać głosu w dyskusji z Bennetem, pozostawiła to swoim przyjaciołom. Ona już się dzisiejszego dnia naodpowiadała na pytania dostatecznie.
Rita spojrzała najpierw na Franza, a potem przeniosła wzrok na Bennetta. Zmarszczyła lekko brwi.
- Panie Bennet - zaczęła chłodnym tonem, wciąż mierząc go wzrokiem - jak długo zamierza nas pan jeszcze zwodzić? To zaczyna być nużące, więc może przejdzie pan od razu do rzeczy i powie, czego od nas oczekuje?
- Ja od was? -
zdziwił się gospodarz - Ja was zwodzę? O bogowie! Przecież to wy przyszliście do mnie po prośbie, czyż nie?
Kolejne nic nie znaczące pytanie. Rita westchnęła i ze zrezygnowaniem spojrzała na Eleonor oraz Franza.
- Zgadza się Panie Bennet, ale najwyraźniej to i wy chcieliście czegoś ode mnie, tak więc może jednak zdecyduje się Pan spełnić teraz naszą prośbę, tak jak, ja bez sprzeciwów spełniłam pańską? - Lady Howard spoglądała chłodna na okultystę.
- Powiedzmy, że prosił nas o ustalenie co się stało z Fenalikiem, nasz wspólny przyjaciel. Jak Pan by wycenił wyświadczenie przyjacielskiej przysługi? Tego raczej nie mierzy się we frankach, czy funtach. Co najwyżej przysługa za przysługę. - Franz rozsiadł się wygodnie - Zatem co moglibyśmy w zamian dla Pana zrobić? Z góry jednak zastrzegam, że hekatomby z niemowląt odpadają. Ale coś lżejszego kalibru … czemu nie.

Bennet przyjrzał się swoim gościom, po czym bez słowa wstał. Podszedł do okna i przez kilka chwil wpatrywał się w mrok panujący na zewnątrz.
- Chcecie grać w otwarte karty? Zgoda - powiedział w końcu - Ja wam powiem, co wiem na temat Fenalika, a wy podzielicie się swoją wiedzą na temat artefaktu, którego ponoć był właścicielem. To chyba uczciwy układ, nieprawdaż?
- Z całym szacunkiem, ale jaką mamy pewność, że możemy panu ufać? - spytała Pauline. Nie była ekspertką od okultyzmu i mało rozumiała co się wokół działo, więc milczała do tej pory, teraz jednak uznała, iż czas najwyższy zareagować - Póki co mogę powiedzieć, że to niezwykle niebezpieczna rzecz, a polują na nią jeszcze niebezpieczniejsi ludzie. Jak rozumiem pragnie pan tej wiedzy w celach praktycznych, to jest ewentualnego samodzielnego wejścia w posiadanie posążku, tak? Wątpię by był pan gorszy od naszych przeciwników, ale fakty są takie, że pewnych rzeczy czasami lepiej nie wiedzieć. Nawet jeśli nie pragnie pan tych wiadomości w niecnych celach, to już samo ich posiadanie może sprawić, że stanie się pan celem naszych nemezis. Czy na pewno tego pan chce?
- Tak - odparł bez mrugnięcia okiem Bennet - Strach to uczucie całkowicie mi obce. Czym zatem jest ten posążek?
- Cóż… - Pauline zaczęła niepewnie - Podobno został stworzony jako wierne odzwierciedlenie diabła. Ma mieć mistyczną, bluźnierczą moc i nie dało się go zniszczyć, tak więc został podzielony na części, które potem ukryto w różnych miejscach. Szukają go ludzie, którzy sami siebie zwą Bractwem Bez Skóry. Mają w zwyczaju obdzierać ze skóry swe ofiary. Czy o czymś zapomniałam? - spojrzała po swoich przyjaciołach.

Franz dopowiedział tylko, gdzie można znaleźć części posągu i skłamał stwierdzając, że można go zniszczyć w świątyni Hagia Sophia.
- Hmm… - mruknął drapiąc się po brodzie Bennet - To doprawdy bardzo ciekawe. Muszę powiedzieć, że mnie bardzo zainteresowaliście. Tym bardziej, że fakty jakie ja znam są równie intrygujące. Ów Fenalik to szlachcic, który był dość znany w tamtym czasie w Paryżu. Ponoć prowadził mocno hulaszczy tryb życia, cieszył się powodzeniem u dam dworu, a jego liczne podboje miłosne naraziły go niechęć, czy nawet nienawiść wielu szlachetnie urodzonych. To wiem z pamiętnika niejakiej Mademoiselle De Brienne, dwórki królowej. Nie tylko wychwala Fenalika pod niebiosa, ale także wspomina o tym, że ma on jakieś magiczne zdolności. Tak, tak dobrze słyszycie. Z jej słów wynika, że chodzi o jakieś przewidywanie przyszłości. Osobiście przypuszczam, że chodzi o stawianie Tarota, ale pewności nie mam.
To jednak nie wszystko. Fenalik miał ponoć jakąś willę pod Paryżem. Niestety nie wiem, gdzie dokładnie. Z tego, co się dowiedziałem to z jakiegoś powodu dość dokładnie usunięto wszelkie świadectwa o jego życiu. Musiał się naprawdę komuś poważnie narazić.


Niczego więcej się nie dowiedzieli od Pani Amandy i Franz z ulgą opuścił gościnne progi Hermetycznego Zakonu Białego Brzasku mając nadzieję, że więcej nie spotka jego członków. Choć przekazali im tyle informacji o Sedefkar Simulacrum, że raczej się nie łudził. Jeszcze się natkną na pana Allana Obojga Płci Anandę.
Pozostawała kwestia co zrobią z otrzymaną wiedzą. Paulina chciała sprawdzić bibliotekę. Może udałoby się jej dotrzeć do pamiętników dwórki De Brienne.
Franz miał jednak inne plany. Jednak by je zrealizować musiał dostać się do telefonu. Wrócił zatem do domu Eleonor i przygotował się biorąc do ręki pióro i kartkę papieru. Nalał też sobie whisky i zapalił papierosa, usiadł wygodnie w fotelu i sięgnął po telefon.
Zamówił rozmowę z Anglią. Odczekał na połączenie. Dość długo, gdy wreszcie usłyszał znajomy głos w słuchawce:
- Tu rezydencja Lady Sary Spencer-Churchill. W czym mogę pomóc?
- Cześć James. Rzuć matkę na druty. –
rzucił niedbale. Uwielbiał droczyć się ze starym lokajem.
- Raczy Pan zaczekać. – odparł lokaj nie wychodząc z roli.
Tym razem musiał poczekać dość długo, tak że zdążył wypalić papierosa i wypić pół drinka. W końcu mógł porozmawiać z lady Sarą.
- Mamo? Jestem w Paryżu. Tak … nie mogłem wcześniej Cię powiadomić. Ależ proszę Cię jakie późno? Ja też się cieszę, że w końcu do Ciebie zadzwoniłem. Ależ nigdy o Tobie nie zapominam. Tak. Czegoś potrzebuję. Rozgryzłaś mnie. Potrzebuję dwóch kontaktów. Tak tylko dwóch. Nie, nie pieniędzy. Jestem niezależny finansowo i starczy mi kasy do końca życia, o ile nie dożyję do marca … Możesz to zaaranżować? Jak miło z Twojej strony. A jak tam Twoja demencja? Jeszcze nie masz, czy nie pamiętasz? – Franz zaśmiał się krótko do słuchawki.

- Mamo miło się rozmawia, ale ja tu pracuję. Co to za chichot? Potrzebuję dwóch kontaktów. Wiem, że masz numer do jakiejś szychy z „Le Figaro”. Druga sprawa jest poważniejsza. Potrzebuję porozmawiać z jakąś starą arystokratyczną babcią, ale taką francuską która wie kto z kim i kiedy w jej sferze. Szukam wiadomości o pewnym don Juanie z czasów rewolucji. Hrabia Fenalik mu było. Tajemnicza, a więc ciekawa sprawa. Tak potrzebuję plotek o nim. Czemu uważam, że znasz stare wścibskie baby? Intuicja. Tak, to po ojcu jestem taki arogancki. Bez wątpienia.

Franz zapisał coś na kartce i pożegnał się. Nalał sobie jeszcze whisky.
"Le Figaro" wychodziło od 1826 r. Trochę po interesującym go okresie. Tym niemniej chciał ustalić, czy nie mają jakichś wcześniejszych prasowych wycinków, no i zdobyć adresy paryskich domów aukcyjnych.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 30-04-2017, 01:18   #75
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Pierwsza noc w Paryżu okazała się bardzo ciekawym doświadczeniem. Ciężko było zapomnieć całkowicie o wydarzeniach, jakich Rita doświadczyła całkiem niedawno. Głównie ze względu na ich niewytłumaczalną naturę, nadnaturalny charakter oraz strach, którego ziarno zasiały w sercu nie tylko panny Carter, ale również jej przyjaciół. Widziała dobrze, że żadne z nich nie było już takie same, jak przed spotkaniem z koszmarną lokomotywą i armią żywych trupów. Jednak Paryż, jego atmosfera, dekadencja, piękne światła, a przede wszystkim paryżanie, tak zupełnie inni od londyńczyków - wszystko to pozwoliło Ricie na jedną noc kompletnie zapomnieć o Sedefkar Simulacrum, o kultystach, o innych wymiarach i wszystkim tym, co było nie z tego świata.
Zatopiła się w urokach stolicy miłości i szybko też dała się ponieść chwili. Podczas spaceru po jednej z dzielnic paryskiej bohemy, napotkała wzrok wysokiego bruneta. Ich spojrzenia na krótko się skrzyżowały. Posłała więc mu zadziorny uśmiech.
- Victor Lyle - przedstawił się, dołączając na moment do grupy przyjaciół, choć wzrok jego nie odrywał się od Rity.
- Rita Carter - odparła, a później przedstawiła resztę ferajny.
Po krótkiej rozmowe wstępnej, panna Carter postanowiła odłączyć się od przyjaciół i przespacerować się z ciemnowłosym anglikiem. Rita bowiem była jak kot, często chadzała własnymi ścieżkami, których cel sama sobie dyktowała. Tym razem celem był pan Lyle, w którego spojrzeniu ciemnych oczu mogła się zatopić na zawsze - a przynajmniej na jedną noc.
- Spróbuję was odnaleźć później - powiedziała radosnym tonem, popalając papierosa i posyłając im serdeczny uśmiech. - Lecz nic nie obiecuję. Au revoir!

[MEDIA]http://blackgirlnerds.com/wp-content/uploads/2016/05/PennyDreadful_303_1635.R.jpg[/MEDIA]

Spacerowali długo, a czas nie miał dla nich większego znaczenia. Wstąpili nawet do jakiegoś lokalu, którego Rita kompletnie nie pamięta, wszak nie skupiała się za bardzo na nazwach miejsc, które zwiedzała. Wypili tam butelkę dobrego, czerwonego wina, po czym wrócili do dalszych spacerów. Victor Lyle okazał się być miłośnikiem historii starożytnej, to też wraz z Ritą mieli mnóstwo wspólnych tematów. Poza tym przebywał w Paryżu w odwiedzinach u swojej siostry, która właśnie urodziła trzeciego syna. Ponadto Rita dowiedziała się, że był wdowcem, a jego żona zmarła około pięć lat temu.
Wspólna noc zakończyła się na pojedynczym, lecz bardzo przyjemnym pocałunku tuż przed posiadłością Eleonor. Victor bowiem całkiem dobrze znał Paryż, a Rita pewna była jedynie adresu, pod którym znajdował się dom ojca jej przyjaciółki.
- Do zobaczenia w niedzielę, panno Carter - powiedział na pożegnanie Victor.
- Au revoir, panie Lyle! Niech pan uważa na siebie - pożegnała go Rita i w dobrym humorze wróciła do posiadłości ojca Eleonor.

~ * ~

Kolejny dzień okazał się również pełen wrażeń, choć już nie tak przyjemnych, jak pierwszej nocy.
Po śniadaniu, które Rita zjadła w towarzystwie reszty przyjaciół - co było już swoistą tradycją - wszyscy zaczęli snuć plany co do dalszego śledztwa. Rita jednak nadal była pod działaniem paryskiego uroku i ciężko jej było przestawić się z powrotem na myślenie o tych wszystkich mrocznych rzeczach.
Ostatecznie stwierdziła, że będzie towarzyszyć Franzowi i Eleonor w wyprawie do tajemniczej organizacji, do której tak bardzo chciała wybrać się jej przyjaciółka.
Eleonor nigdy za wiele jej nie mówiła na temat jej niezwykłych umiejętności. Rita pamiętała, że kiedy się poznały, Eleonor coś wspominała, że rozmawia z duchami, lecz siedemnastoletnia wtedy Rita uznała to za głupie żarty i zbyła przyjaciółkę krótkim śmiechem. Teraz jednak trochę tego żałowała i zaplanowała sobie, by pewnego wieczora usiąść wraz z Eleonor, tylko we dwie, i porozmawiać na tematy, na które do tej pory nie rozmawiały.

Po opuszczeniu siedziby Hermetycznego Zakonu, Rita czuła się nieswojo. Tajemnicze słowa kobiety wciąż rozbrzmiewały echem w jej głowie. "Strzeż się blondynów o niebieskich oczach..." Słowa te nie dawały jej spokoju. Wiedziała, że jedyną osobą, z którą mogła o tym porozmawiać, była Eleonor.
Dlatego też, kiedy tylko nadarzyła się okazja, Rita wzięła swoją przyjaciółkę na osobność i opowiedziała o tym, co kobieta wyszeptała jej przed opuszczeniem siedziby Zakonu.
- Co o tym myślisz? - spytała w końcu, spoglądając pytająco na Eleonor. - Kiedyś takie słowa wydałyby mi się absurdem, teraz jednak nie mam co do tego pewności.

~ * ~

Wieczorna wizyta w tym samym miejscu nie poprawiła nastroju Rity. Wręcz przeciwnie. Allan Bennet nie przypadł jej do gustu wcale. Do tego te oskarżenia wobec Eleonor i świadomość, że nijak nie mogła pomóc swojej przyjaciółce sprawiły, że już nigdy nie zamierzała wrócić do tego miejsca.
Kiedy wrócili do posiadłości ojca Eleonor, Rita od razu udała się wziąć relaksującą kąpiel. Plany na niedzielne popołudnie miała. Zamierzała zjeść obiad w towarzystwie Victora i zapewne spędzić resztę tego dnia razem z nim. Natomiast co do sobotniej nocy...

Rita zapukała trzykrotnie w drzwi do pokoju Eleonor.
- El, to ja, Rita. Mogę wejść? - spytała, a gdy uzyskała twierdzącą odpowiedź, otworzyła drzwi i wsunęła się do środka.
Zamknąwszy za sobą drzwi spojrzała na przyjaciółkę.
- Powiedz mi... Powiedz mi wszystko - zaczęła i podeszła bliżej, po czym chwyciła ją delikatnie za dłonie i spojrzała głęboko w jej oczy. - Zupełnie jak wtedy, kiedy byłyśmy głupimi nastolatkami. Tym razem obiecuję, że uwierzę w każde twoje słowo.
I usiadła na wygodnym fotelu, ubrana w długi jedwabny szlafrok w kolorze czarnym i zapaliła papierosa, wsłuchując się w słowa przyjaciółki.

[MEDIA]http://68.media.tumblr.com/e41f0a3ec3bb369f9d6a810a24592c82/tumblr_oflz7bMxul1uep9lxo1_500.gif[/MEDIA]

 
Pan Elf jest offline  
Stary 30-04-2017, 10:24   #76
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Lady Howard obdarzyła przyjaciółkę ciepłym uśmiechem, ale w jej oczach kryła się niepewność. Ona nigdy nie lekceważyła podobnych słów. Ktoś jej kiedyś powiedział, że losowi nie da się uciec, że jest jak wszechogarniająca mgła, zbyt rzadka by ją pochwycić, a jednocześnie zbyt gęsta by się z niej wyswobodzić. Tak było z przepowiedniami, tak było z podobnymi słowami jakie okropna kobieta wypowiedziała w kierunku Rity. Miała nadzieję uniknąć tematu, zignorować go, pozwolić przyjaciółce żyć w słodkiej niewiedzy i dać jej to wrażenie, kontrolowania własnego życia, które ona, Eleonor, już dawno porzuciła.
Z pomiędzy rozchylonych warg, muśniętych wiśniową szminką uleciało westchnięcie.
- Myślę, że.. - zaczęła, ale przerwała, a jej spojrzenie an chwilę uciekło ku Franzowi. Nie może tego zrobić przyjaciółce, wystarczy, że profesor Smith wciągnął ich w metafizyczny świat i nie dał i tak naprawdę wyboru.
- ...myślę, że nie powinnaś się przejmować - uśmiechnęła się ciepło, zaraz znikając w taksówce, która miała ich zabrać z powrotem do jej posiadłości.


Gdy wzrok Eleonor skrzyżował się ze oczami Bafometa z witrażu, poczuła ona nagle kujący ból w obu skroniach.
- Otwórz swe serce na sąd - usłyszała głos Benneta.
Jej ciało przeszedł zimny dreszcz, choć wokół do sufitu strzelały płomienie.
Oddychała szybko, głęboko, jakby bała się, że zabraknie jej powietrza. Uniosła dłonie o smukłych palcach do skroni, a twarz wykrzywił grymas skrywanego bólu. Nie wiedziała czego okultysta od niej oczekuje, jak miała się otworzyć na sąd, ale nie miała zamiaru walczyć z rytuałem. Mówiła prawdę i nie bała się być osadzoną.
Ból w skroniach nie ustępował. Płomienie nadal strzelały pod sufit, ale jedynie dawały mocne ciepło. Eleonor czuła dziwny niepokój. Nie wiedziała co ją czeka. Spojrzenie z witrażu zdawało się ją przewiercać na wylot. Przez ułamek sekundy zdawało jej się, że kozi pysk Bafometa zmienia się w twarz Benneta.


Po wydarzeniach z siedziby Hermetycznego Zakonu Białego Brzasku, Eleonor, jedyne na co miała ochotę to kąpiel. Ciepła kąpiel, w wannie pełnej piany, pachnącej kwiatami magnolii. Dlatego gdy tylko Dominuque przygotowała jej kąpiel, pospiesznie ściągnęła z siebie cichy, na których wciąż czuła zapach Benetta, a chciała się go z siebie pozbyć, z włosów, z ubrania, z myśli.
Zanurzyła się w wodzie, nabierając powietrza, nim również i jej głowa znalazła się pod wodą. Nie otwierała oczu, wyciszała się, myślami błądząc w przyjemniejsze rejony, gdzie wciąż świeciły się światła, grała muzyka, a śmiechy odbijały się echem od ścian. Gdy zabrakło jej powietrza wynurzyła się, zaczesując palcami ciemne włosy za uszy. Odprezyła się w wannie, przymykając oczy, a błogi uśmiech wykwitł na jej wargach, gdy chwila spokoju przedłużała się.
Franz rozmawiał na dole z kimś z Anglii, jak się domyśliła dzwonił do swojej matki, Paulina przeglądała jakieś książki, a może już udała się na spoczynek, nie byłą pewna. Rita najprawdopodobniej odpalała kolejnego papierosa, gdziekolwiek by nie była a George.. on pewnie nalewał sobie burbona. Tego wieczora byli bezpieczni i mogli odetchnąć spokojnie, tak jak teraz robiła to zupełnie rozluźniona pani domu. Jeden wieczór spokoju, to nie była wygórowana prośba, prawda?


Siedziała przed gustowną toaletką, spoglądając w wypolerowane lustro, kiedy to Rita ją nawiedziła. Jej prośba była.. bezpośrednia, ale czego w zasadzie mogła spodziewać się po angielce? Czy za to właśnie nie polubiła Rity, za beztroskę, lekkie stąpanie po ziemi i całkowitą ignorancję pewnych spraw, które mogłyby zaburzyć lekkość jej ducha?
Eleonor posłała uśmiech przyjaciółce i przez dłuższą chwilę nie mówiła nic, obserwując dym, tlący się z końcówki papierosa Rity zamyślona.
- Nie ma o czym mówić - powiedziała bez cienia wahania w głosie.
- Ale może powinnyśmy zaplanować kolejne kroki? Franz próbował się czegoś dowiedzieć, ale niestety nie wiem jak się zabrać za dalsze poszukiwania, jedyne co mi przychodzi do głowy to poszukać w archiwach miejskich tytułu nadania ziemi dla naszego tajemniczego francuza i casanovy, takie dane raczej nie zostały wykreślone z rejestrów. Znalezienie jego posiadłości może być kluczowe - powiedziała wcierając w nadgarstki i dłonie olejek pachnący intensywnie magnolią.
- Poza tym, gazety i rubryki towarzyskie. Jeśli był takim bawidamkiem, jak opowiedział nam Benett to na pewno będą o nim jakieś wzmianki. Podejrzewam, że zejdzie nam an tym cały dzień, dlatego lepiej byś poszła spać. - nie chciała by to zabrzmiało chłodno, ale najwyraźniej po przeżyciach z dzisiejszego dnia wcale nie miała ochoty na zwierzenia, czy publiczne wylewanie łez. Cały spokój jaki odzyskała podczas kąpieli został zaburzony przez przybycie przyjaciółki. Nie mogła jej winić, toteż tego nie robiła, ale ostatnim na co miała ochotę dzisiejszego wieczora to uzewnętrznianie się dlatego gdy tylko Rita opuściła jej pokój, po uprzednich zapewnieniach Eleonor, ze ta czuje się wyśmienicie i jest najzwyczajniej w świecie zmęczona, Lady Howard położyła się spać, acz długo nie mogła zasnąć przewracając się z boku na bok.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 04-05-2017, 18:56   #77
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację

Katzenjammer! Kociokwik!
Tylko dało się opisać to, co działo się w głowach ludzi opuszczających posiadłość należącą do okultystycznego zakonu.
I choć żadne z nich nie chciało tego mówić na głos, to wszystko, co się tam wydarzyło odcisnęło niezwykle trwałe piętno na ich duszach.

Wyparcie!
Wszyscy starali się wymazać z pamięci bolesne i niezwykle niejasne wspomnienia. Tak było łatwiej i mniej boleśnie. Po co zadawać nieprzyjemne pytania? Przecież z góry można było założyć, że nic dobrego to nie przyniesie.
Skrywana niechęć i złość wobec Eleonor rosła w ciszy, niczym niewidoczny nowotwór.




Radosne dźwięki trąbki obwieściły nadejście niedzielnego poranka. Tradycyjne już śniadanie pozwoliło na dość szybkie podzielenie się planami na budzący się właśnie dzień. Wszyscy zgodnie postanowili, że ten dzień poświęcą na chwilę odpoczynku i relaksu. Z racji, że większość instytucji była tego dnia zamknięta to ich śledztwo i tak musiało poczekać do poniedziałku.

Pogoda za oknem powoli stawała się coraz bardziej znośna. Zwały śniegu nadal, co prawda zalegały na ulicach i chodnikach, ale siarczysty mróz zaczął w końcu odpuszczać. Każdy z członków ich nieformalnej grupy śledczej chciał spędzić trochę czas w samotności. Dlatego też tuż po śniadaniu każdy z przyjaciół zamówił taksówkę i ruszył załatwiać swoje sprawy.


Franz von Meran
Ku uciesze Franza kierowca taksówki okazał się mało rozmowny. Dzięki temu von Meran mógł w spokoju przemyśleć kilka spraw. Ostatnie dwa tygodnie obfitowały w wydarzenia, które choć samemu trudno było mu to przyznać, zachwiały jego zdawało się stabilnym światopoglądem.
Od momentu, gdy udało im się opuścić piekielny pociąg, nie rozstawał się z rewolwerem. Dawał on mu pewną siły i dość mocną gwarancję bezpieczeństwa.
Wspomnienie wizyty w siedzibie okultystycznego zakonu, kuło go niczym było niczym drzazga pod paznokciem.
Choć nie przełknął ani jednej kropli wina, jakim poczęstował ich gospodarz, miał długą i bolesną lukę w pamięci. Wytłumaczeniem mogły być narkotyczne opary, którymi wypełniały pokoje i korytarze w siedzibie zakonu. Było jednak jeszcze inne o wiele bardziej przerażające wytłumaczenie, przed którym von Meran mocno się wzdragał. Jeżeli bowiem prawdą było, że Allan Bennett, alias Ananda Metteyya posiadał magiczne zdolności, to stał się on dla nich niezwykle niebezpiecznym przeciwnikiem, o ile nawet nie wrogiem.
Wszystkie zdobyte do tej pory informacje oddali niemal całkowicie za darmo. A można było mieć niemal stuprocentową pewność, że Bennett uruchomi wszystkie swoje kontakty, aby dowiedzieć się jeszcze więcej i zdobyć upiorny artefakt.

Za oknem wolno płynął paryski, zimowy pejzaż. Barwne witryny sklepów podświetlone licznymi neonami kusiły i zachęcały do wejścia do środka.
- Jesteśmy na miejscu, proszę pana - poinformował taksówkarz zatrzymując się przed dwupiętrową secesyjną kamienicą.
Franz wcisnął w wyciągniętą dłoń kierowcy dwufrankowy banknot i wysiadł. Gdy zatrzaskiwał drzwi samochodu w szybie ujrzał odbicie
niezwykle urodziwej kobiety. W jej oczach tańczyły tajemnicze ognie, a czerwień jej ust niemal całkowicie hipnotyzowała wszelkie zmysły. Franz nie mógł oderwać wzroku od tego niemalże cudownego obrazu. Jednocześnie bał się odwrócić, by bezpośrednio spojrzeć w oczy tej istnej bogini.
Gdzieś instynktownie czuł, że gdy tylko się odwróci to ona zniknie, niczym mgła na wietrze. Odgłos uruchamianego silnika taksówki wyrwał go z zamyślenia. Franz odwrócił się i…

I w tym momencie na jego rozpalony umysł spadł bolesny grad wspomnień.
W jednej sekundzie przed jego oczami przeleciał ciąg, zmieniających się obrazów z których każdy niósł ze sobą bolesny ładunek emocji i uczuć.

Von Meran sam nie wiedział ile tak stał na zaśnieżonym chodniku.
- Oj przepraszam pana - powiedział po francusku młody chłopak obładowany torbami - Przez te sprawunki, nie zauważyłem. Proszę o wybaczenie.
- Nic się nie stało. Proszę się nie martwić. - odparł ciągle zamyślony Franz.
Młody chłopak odszedł w stronę zbliżające się właśnie do krawężnika samochodu.
Von Meran przetarł twarz dłonią i wolno ruszył w kierunku drzwi kamienicy.

- Dzień dobry - Franz uchylił kapelusza przed starym lokajem, który otworzył mu drzwi - Nazywam się Franz von Meran. Jestem umówiony z hrabiną d’Aboville
- Zapraszam, pani już czeka w salonie.

Przy przepięknie rzeźbionym, marmurowym kominku siedziała kobieta w długiej sukni. Franz nie miał żadnych wątpliwości, że ten strój to dla niej codzienność, a nie kurtuazyjny gest wobec gościa.
- Niech pan spocznie, panie von Meran - rzekł cichym, lekko zachrypniętym głosem - Proszę o wybaczenie, ale nie jestem w pełni zdrowa. Dlatego też nasze spotkanie nie potrwa zbyt długo.
Franz usiadł i potaknął głową na słowa hrabiny.
- Ponoć ma pan do mnie jakieś pytania. Słucham zatem. Pańska matka wspomniała tylko, że dotyczą one bardzo zamierzchłych czasów.
- Zgadza się, pani hrabino. Moje pytanie dotyczy osoby, która żyła jeszcze przed Wielką Rewolucji…
- Zdecydowanie mnie przeceniasz, młodzieńcze - odparła hrabina sięgając po kieliszek białego wina - Na pewno niejeden nazwałby mnie starą jędzę, ale aż tak wiekowa to ja nie jestem.
Franz uśmiechnął się.
- Niejedna osoba w panie wieku mogłaby pozazdrościć humory, bystrego umysłu i sprawności fizycznej.
- Z tą sprawnością, to bym nie przesadzała. Bez mojego Huberta nie mogłabym się nawet podnieść z łóżka. Dość jednak tej kurtuazji. Czas ucieka. O kogo chcesz mnie zapytać młodzieńcze?
- Interesuje mnie postać niejakiego hrabiego Fenalika - odparł szybko Franz.
Hrabina uśmiechnęła się szeroko i upiła kolejny łyk wina.
- Twoja matka nie wspominała, że jesteś okultystą i libertynem.
- Ja nie…
- Nie zaprzeczaj, mój kochany. Tylko ktoś o takich zainteresowaniach może się interesować życiem tego bezwstydnika. Muszę ci powiedzieć, że gdy usłyszałam od twojej matki nazwisko Fenalik, moje serce zabiło mocniej. W mojej pamięci ożyły sceny z młodzieńczych lat. I tak naprawdę tylko dlatego zgodziłam się na spotkanie z tobą.
- Czyli gdyby interesowało mnie inne nazwisko, nie dostąpiłbym zaszczytu spotkania się z hrabiną?
- Zgadza się, mój drogi. Hrabia Fenalik, to postać legendarna w pewnych paryskich kręgach. Współcześni mu zrobili wiele, aby zatrzeć po nim wszelki ślad. Na szczęście dla zbyt wielu osób hrabia Fenalik był ważny, aby historia całkowicie o nim zapomniała. Hrabia Fenalik przybył do Paryża z Saksonii. Już wtedy mówiło się, że z rodzinnych stron ucieka przed licznymi zazdrosnymi mężami i chcących obłożyć go ekskomuniką księżami. Dla paryskiej śmietanki od razu stał się bardzo interesującą i pożądaną w towarzystwie osobą. W momencie przyjazdu do miasta. ponoć nie miał ani grosza, gdyż cały majątek pozostawił w Saksonii. dzięki jednak swojemu usposobieniu, wdziękowi i czarowi w szybkim czasie zdobył niemałą fortunę. Kobiety lgnęły do niego, jak muchy do miodu. A gdy okazało się, że jest członkiem loży i nader sprawnym okultystom stał się w oka mgnieniu ulubieńcem nie tylko największych rodów, ale i samej królowej. Ilość plotek jakie otaczały ich znajomość nie mieści się wręcz w głowie. Trudno powiedzieć, co z tego może być prawdą, a co tylko wymysłem zazdrosnych i zawistnych ludzi. Jednego jestem jednak pewna. Hrabia Fenalik prowadził liczne seanse okultystyczne połączone z lubieżnymi orgiami. W wielu pamiętnikach znalazłam relacje uczestników tego typu spotkań. Królowa jak mówią bardzo hojnie wynagradzała Fenalika za te seans. Stała się jednak ponoć bardzo zazdrosna i właśnie, to stało się prawdopodobnie przyczyną tragicznego końca życia hrabiego. Fenalik był wolnomyślicielem, rozpustnikiem i hulaką. Nawet największe pieniądze nie mogły go przekonać do wierności jednej kobiecie, nawet samej królowej. Zazdrosna kobieta potrafi być nie tylko okrutna, ale przede wszystkim niezwykle zdeterminowana. Królowa nie mogła znieść myśli, że jej faworyt zabawia się z innymi. Dlatego też zawiązała spisek, który doprowadził do końca Fenalika. Hrabia został oskarżony o uprawianie czarów i niemoralne prowadzenie się. Spadła na niego ekskomunika, jego majątek uległ konfiskacie, a jego samego wtrącono do więzienia. Niewiele wiadomo, co się wydarzyło potem. Jedni twierdzą, że uciekł z więzienia i schronił się w Anglii. Inni, że już pierwszego dnia został zabity przez jednego ze współwięźniów. Jak mówią był to ponoć mąż jednej z jego licznych kochanek. A jeszcze inna wersja mówi, że po krótkim pobycie w Bastylii skierowano go do przytułka dla psychicznie chorych. Najciekawsze jest to, że nigdzie nie można znaleźć dowodów na jego śmierć. To jest powodem kolejnych plotek wśród paryskich okultystów.. Wielu twierdzi, że hrabia Fenalik był w posiadaniu formuły na nieśmiertelność i że dzięki temu żyje po dziś dzień. Jeden mój znajomy przysięga, że widział go w paryskich katakumbach. Jak twierdzi hrabia miał, co prawda formułę na nieśmiertelność, ale nie na wieczną młodość. Dlatego też dzisiaj jego wygląd nie przysporzyłby mu już żadnej kochanki. Stąd też ukrywa się on przed wzrokiem ludzi w podziemnych korytarzach.

Franz z zapartym tchem słuchał opowieści hrabiny. Gdy ta przerwała był mocno zawiedziony, że to już koniec.
- Bardzo dziękuję za tę opowieść - rzekł Franz - Mam tylko jeszcze jedno pytanie.
- Słucham mój drogi.
- Hrabia Fenalik, jak mi wiadomo miał posiadłość pod Paryżem. Czy wie hrabina, gdzie dokładnie?
- Mój drogi - odparła z uśmiechem hrabina - Ta informacja jest poszukiwana przez wielu podobnych tobie. Mnie także swego czasu zajmowały te poszukiwania. Niestety jedyna pewna informacja jaką udało mi się zdobyć to fakt, że w willa hrabiego Fenalika została spalona, jako przeklęta i szatańska.
- Rozumiem. Jeszcze raz dziękuję za spotkanie i cenne i interesujące informacje.
- Ależ nie ma za co, mój drogi. Nawet nie wiesz, jak wielką przyjemność sprawiłeś starej kobiecie ożywiając jej wspomnienia.
Franz nie pytał już, co hrabina miała dokładnie na myśli.

Po spotkaniu z hrabiną Franz wrócił do domu Eleonory. Dzięki matce miał jeszcze umówione spotkanie z dziennikarzem z “Le Figaro”, ale to miało się odbyć dopiero jutro.


Pauline MacMoor
Paulina także potrzebowała przewietrzyć swe myśli. Ilość stresu i złych wspomnień już dawno przekroczyła stany alarmowe. Dlatego też panna MacMoor wybrała się na długi spacer ulicami zimowego Paryża. Stolica Francji bez wątpienia zasługiwała na miano stolicy świata, jakim określali to miasto poeci i literaci. Gdzie by nie skierować wzorku czekał na człowieka urokliwy zakątek, przepiękna kamienica lub kuszący swą bogatą i kolorową wystawą sklep. Dodatkowo okrywający wszystko biały puch podkreślał bajkowość tego miejsca i jego czar.
Paulina chcą uspokoić swą rozdygotaną duszę zapragnęła poobcować z wielką sztuką. Sztuki nie brakowała oczywiście na ulicach Paryża, gdyż nawet mimo mrozu można było co krok natknąć się na malarza oferującego swoje dzieła. I choć wielu z nich posiadało niewątpliwy talent, a ich obrazy miały swój urok, to jednak Paulina w tym momencie łaknęła czegoś więcej. Chciała przyjrzeć się dziełom wielkich mistrzów, obrazom, które przetrwały wieki i zachwycały od lat.


Dlatego też, gdy w swej wędrówce dotarła do placu Zgody, niemal instynktownie skręciła w stronę ogrodów Tuileries.
O tej porze roku było to miejsce niezwykłe i bardzo malownicze. Spod grubej warstwy śnieżnego puchu wystawały tylko fragmenty parkowych rzeźb, które wyglądały jakby wstydziły się swej nagości. W centralnej części parku, korzystając z panujących warunków przygotowano lodową ślizgawkę. Paulina przez kilka minut z lubością obserwowała bawiących się na lodzie dzieci i dorosłych. Ich beztroska koiła jej nerwy i czający się na dnie serca niepokój. Ich radosny śmiech był niczym leczniczy balsam na jej poranione lękiem serce. Takiego właśnie wytchnienia potrzebowała, by odgonić złe myśli i wspomnienia.

Gdy mróz zaczął jej doskwierać, Paulina ruszyła żwawszym krokiem w stronę pałacu królewskiego, gdzie obecnie mieściło się muzeum sztuki.

Ciepło barokowych wnętrz Luwru sprawiło, że Paulina całkowicie zapomniała o tym dlaczego właściwie znalazła się w Paryżu.
Z całkowitą beztroską wędrowała przez długie korytarze i sale pałacu, co kilka chwil zatrzymując się przy jakimś obrazie i podziwiając mistrzowskie pociągnięcia pędzla dawnych mistrzów. Da Vinci, mistrzowie flamandzcy, Rembrandt, Rafael, Tycjan, Rubens i Bosch. Każdy inny, a wszyscy genialni w ukazywaniu piękna.
Czas płynął zupełnie niezauważenie. Błogostan zapanował w sercu panny MacMoor. Nie chciała, aby to uczucie się skończyło. Nadal, więc krążyła po pałacowych salach odkrywając mało znanych malarzy i ich obrazy.

Nagle jej uwagę przykuła nienaturalna cisza. Oderwała wzrok od przepięknego nocnego pejzażu i rozejrzała się po sali. Ku swemu zdziwieniu spostrzegła, że w sali znajduje się całkowicie sama. Jeszcze dosłownie przed chwilą towarzyszył jej gwar rozmów innych zwiedzający, a teraz wszyscy gdzieś zniknęli.
Serce zabiło jej mocniej.
I w tym momencie jej wzrok przyciągnął pewien obraz.
Tak naprawdę był to raczej szkic wykonany sepią. Ktoś jednak postanowił oprawić go w niezwykle ozdobną ramę. W ten sposób nadając mu jakieś niezwykle ważnej rangi.
Ze szkicu w stronę Paulin spoglądał mężczyzna o ostrych rysach twarzy i mocno podkrążonych oczach. Biła od niego jakaś niezwykła duma i pewność siebie, jakiś dziwny majestat. Paulina miała uczucie, jakby mężczyzna dosłownie śledził ją wzrokiem.
Wolno zbliżyła się do portretu. Tabliczka pod nim głosiła:
“Portret nieznanego szlachcica” - szkic znaleziony w prywatnych pokojach Marii Antoniny. Autor nieznany, poł. XVIII wieku.”

Za plecami Pauliny rozległ się lodowaty i przenikliwy śmiech. Panna MacMoor odwróciła się, ale nadal w sali była sama. Nie mogła jednak oprzeć się wrażeniu, że ten śmiech wymierzony był w jej osobę, że ktoś z niej szydził, że ktoś chciał jej pokazać, jak małą i nic nieznaczącą jest osobą.
Ciarki przebiegły po jej plecach, a napastliwe spojrzenie nieznanego szlachcica zdawało się przewiercać ją na wylot.
Nastrój beztroski prysł, jak bańka mydlana. Paulina zapragnęła uciec, jak najdalej. Niemal biegła przez pałacowe korytarze w stronę wyjścia, a upiorny śmiech dudnił jej w uszach przeraźliwym echem.


Rita Carter
Przypadkowe spotkanie z Wiktorem okazało się dla panny istnym zbawieniem. Dzięki niemu zapomniała całkowicie o wszelkich nieprzyjemnych wspomnieniach. Victor Lyle okazał się nie tylko miłośnikiem historii, znawcą Paryża i francuskich win, doskonałym rozmówcą, ale przede wszystkim bratnią duszą dla Rity. Poznała go zaledwie wczoraj, a już czuła się przy nim swobodnie i bezpiecznie.

- Mam dla ciebie niespodziankę - powiedział Wiktor, gdy wychodzili z niewielkiej knajpki w dziewiątej dzielnicy, niedaleko gmachu Opery Narodowej.
- Pozwól, że zgadnę - odparła Rita przykładając palec do ust Wiktora - Kupiłeś bilety na dzisiejsze przedstawienie w operze.
- Blisko - odpowiedział Lyle odsuwając palec Rity i delikatnie muskając go ustami - choć niezupełnie. Faktycznie chcę cię dziś, gdzieś zaprosić, ale to miejsce niestety jest dość dalekie od wysokiej sztuki. Jednak i ze sztuką ma coś nie coś wspólnego.
- Brzmi tajemniczo i ekscytująco.
- Czym mam rozumieć, że się zgadzasz?
- Tak w ciemno?
- Jak niespodzianka, to niespodzianka, prawda?
- Myślisz, sir Wiktorze, że już zasłużyłeś sobie na aż tak duże moje zaufanie?
- Myślę, że tak - odparł Wiktor z szelmowskim uśmiechem.

Tego Rita nie mogła się spodziewać. Wiktor przyjechał po nią wieczorem i zabrał w miejsce naprawdę niezwykłe. Była to podrzędna sala bokserska, gdzie tego wieczoru odbywały się na wpół legalne walki.
- Tego się faktycznie nie spodziewałam - powiedziała Rita, próbując przekrzyczeć skandujący tłum.
- To dopiero połowa mojej niespodzianki - odparł Wiktor puszczając jej oko.
- Po walce zabierzesz mnie do rzeźni? - spytała prowokacyjnie.
- Oj, nie bądź złośliwa. Powiedziałem ci popołudniu, że miejsce do którego cię zabiorę ma coś wspólnego ze sztuką.
- To ma coś wspólnego ze sztuką? - spytała zdziwiona Rita dłonią robiąc gest pokazujący rozwrzeszczaną publiczność, ring i walczących na nim mężczyzn.
- Tak moja, droga. Pozory czasem mylą. Zaraz do ringu wejdzie mój przyjaciel. Wybitny literat o którym, zapewniam cię już niedługo usłyszy cały świat.

- Moja droga, pozwól, że ci przedstawię. Mój serdeczny przyjaciel, Ernest Hemingway.
Rita spojrzała na przebranego w garnitur i krawat młodego mężczyznę. Nie był zupełnie podobny do krwiożerczej bestii, którą zaledwie kilka minut temu widziała na ringu.
- To naprawdę pan? - spytała nie kryjąc zdziwienia - Zupełnie inny człowiek niż ten, który walczył na ringu.
- Ależ madame - rzekł z szerokim uśmiechem Hemingway - Każdy człowiek kryje niejedno oblicze. Ja po prostu jestem szczery i jej otwarcie pokazuje.
- Muszę przyznać, że bardzo mi się to podoba.
- Pozwolicie, że zaproszę was na kieliszek wina i odrobinę poezji. Niedaleko stąd mój kolega ma wieczór autorski. Przy okazji poznacie moją żonę.

Ten wieczoru na długo zapadnie Ricie w pamięć. Nie tylko z powodu emocjonującej walki bokserskiej, nie tylko z powodu spotkania całej artystycznej society Paryż z Pablem Picasso, Georgem Braque’iem i słynną Gertrudą Stein na czele. Panna Carter długo nie zapomni tego wieczoru z powodu występu błękitnookiego poety, który z wielką emfazą recytował swoje wiersze.

“Z pocałunkiem pożegnania,
Kiedy nadszedł czas rozstania,
Dziś już wyznać się nie wzbraniam:
Miałaś rację - teraz wiem -
Życie moje było snem,
Cóż, nadzieja uszła w cień!
A czy nocą, czyli w dzień,
Czy na jawie, czy w marzeniu -
Jednak utonęła w cieniu.
To, co widzisz, co się zda -
Jak sen we śnie jeno trwa.
Nad strumieniem, w którym fala
Z głuchym rykiem się przewala,
Stoję zaciskając w dłoni
Złoty piasek... Fala goni,
A przez palce moje, ach,
Przesypuje mi się piach -
A ja w łzach, ja tonę w łzach...
Gdybym ziarnka, choć nie wszystkie,
Mocnym zawrzeć mógł uściskiem,
Boże, gdybym z grzmiącej fali
Jedno ziarnko choć ocalił!...
Ach, czyż wszystko, co się zda,
Jak sen we śnie jeno trwa?”*

Słowa poety wciąż odbijały się echem w jej myślach. Słowa poety oraz upiorne ostrzeżenie, jakim uraczyła ją partnerka Bennetta:
“Strzeż się blondynów o niebieskich oczach, bo taki przyniesie ci zgubę. Słuchaj się dobrej rady, cioteczki Mojry.”
Czy ten młody poeta był tym, którego miała się wystrzegać?


Eleonor Howard
Eleonor i George jako jedyni stwierdzili, że śledztwo, bezpieczeństwo profesora Smitha i odnalezienie posągu jest ważniejsze niż odpoczynek.
Lekko zmartwiona, że Rita nie chciała jej towarzyszyć z ulgą przyjęła propozycję George’a, aby udać się do magistratu. Po raz kolejny wielkie wpływy Cartera dały o sobie znać. Bez nich mogliby zapomnieć o zdobyciu jakichkolwiek informacji w dzień wolny od pracy. A tak, wystarczył jeden telefon i George był już umówiony na obiad z burmistrzem Paryża.
Adrienne Favager i jego żona Teresa z wielką radością przywitali niespodziewanych gości. Eleonor lekko się zdziwiła, że burmistrz stolicy świata mieszka w podmiejskiej willi.
- Muszę się pani przyznać - wyjaśnił Adrienne - Urodziłem się w niewielkiej wsi w Bretanii. Mimo, że w Paryżu mieszkam od niemal dwudziestu lat, to nade wszystko cenię sobie cenię spokój jaki panuje na wsi. Moja żona kpi ze mnie nieustannie, że z takim podejściem zajmuje takie właśnie stanowisko.
- Sam mówisz, że to przypadek cię tam umieścił - wtrąciła Teresa Favager wnosząc aromatyczną potrawkę z królika na stół.
- Zgadza. - potwierdził gospodarz - Muszą pani wiedzieć, że jestem człowiekiem bardzo przesądnym i wierzę w przeznaczenie. Nie raz sam sobie mówię. Ty Adrienne powinieneś się urodzić w starożytnej Grecji, bądź Rzymie. Przed fatum żaden z nas nie ucieknie. Gdzieś tam - burmistrz Paryża wzniósł rękę do góry - zapisane są nasze losy, a my niczym aktorzy możemy tylko odgrywać przypisaną nam rolę. Zgodzi się pani ze mną?
- Błagam Adrienne - powiedziała Teresa widząc zakłopotaną minę Eleonor - Daj spokój z tymi swoimi absurdalnymi teoriami. Nie zanudzaj tym naszych szanownych gości.
Pan Favager pochylił pokornie głowę i upił łyk czerwonego wina z kieliszka.
- Masz rację moja droga. Lepiej powiedz drogi George’u, co cię sprowadza w moje skromne progi. Tylko nie mów, że się za mną stęskniłeś, bo w to nie uwierzę. Od lat nie odwiedziłeś mnie bezinteresownie.
- Niestety masz rację, mój przyjacielu - potwierdził George’a przełykając kolejny kęs potrawki - I tym razem także przybywam do ciebie z prośbą. Wraz z moją przyjaciółką poszukujemy pewnych informacji. śmiem przypuszczać, że znajdę jej w twoim miejskim archiwum/ Gdyby nie to, że czas nas nagli, nie zawracałbym ci głowy i skorzystał z formalnych dróg. Niestety..
- Nie musisz mówić więcej - przerwał gospodarz unosząc dłoń w górę - Pozwól tylko, że zjemy w spokoju obiad, dobrze. Zaraz po obiedzie…
- I po deserze - dodała żona burmistrza Paryża.
- I po deserze, pojedziemy do magistratu i poszukamy tego, co was interesuje.

Gospodarze byli tak mili i uprzejmi, że spotkanie znacznie się przeciągnęło. Eleonor i George nie tylko zjedli obiad i deser przygotowany osobiście przez panią Favager, ale także skosztowali kilku rarytasów z piwniczki gospodarza.
- Naprawdę chcecie jeszcze dzisiaj przeglądać archiwum? - upewnił się pan Favager.
- Jeśli tylko nie masz nic przeciwko temu, to tak - odparł George.
- Ja? Ależ skąd! Martwię się tylko o was. Jeżeli jednak jesteś pewien, to zawiozę was do ratusza i pozwolę zostać tam, choćby do białego rana.

Następne godziny Eleonor i George spędzili na przeszukiwaniu zakurzonych ksiąg meldunkowych, spisów inwentarza i innych dokumentów, gdzie mogli trafić choćby na najdrobniejszą wzmiankę o hrabim Fenaliku.

Pierwsze promienie słońca nieśmiało przebijały się przez gęste, śnieżne chmury, gdy Eleonor w końcu trafiła na to, czego szukali od kilku godzin.

Eleonor prześledziła wzrokiem pochyłe pismo i podekscytowana podała je George’owi.
Carter również przeczytał raport i chowając go do teczki rzekł z uśmiechem:
- W końcu jakiś konkretny trop.


Poniedziałek 15 stycznia 1923 r.
Poniedziałkowy ranek przyniósł długo wyczekiwane ocieplenie. Niemalże arktyczny mróz odpuścił i rtęć w termometrach zatrzymała się na jakże sympatycznych “minus dwóch” stopniach. Wyzierające zza chmur słońce zwiastowało bardzo pogodny dzień.

W czasie wspólnego śniadania Eleonor i George podzielili się z resztą przyjaciół swoim odkryciem. Raport kapitana Malona wędrował z rąk do rąk. Archiwalne pismo potwierdzało wszystkie zdobyte wcześniej informacje i odkrywało nowe tropy w ich śledztwie.
- To znalezisko na pewno przybliża nas do odkrycia historii tajemniczego hrabiego Fenalika, ale to jeszcze nie jest pełny jej obraz - podsumował Franz - Dlatego też myślę, że zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami, dzisiaj także będziemy kontynuować poszukiwania.
Gdy skończył służąca przyniosła poranną prasę.

Franz szybko przejrzał nagłówki artykułów. Sytuacja polityczna w zagłębiu Ruhry zaogniała się. Coraz liczniejsze i głośniejsze były protesty przeciwko francuskiej okupacji. Wojsko francuskie zmuszone było otworzyć ogień do protestujących. Jak informował tytuł jednego z artykułów, w wyniku ostrzału zginął siedemnastolatek. Francuscy socjaliście zapowiedzieli na dzisiejsze popołudnie protesty w stolicy Francji.
Były to ważne i niewątpliwie niepokojące wieści. Coś innego jednak przykuło uwagę von Merana o wiele mocniej.

“Szaleniec na wolności”
Wczoraj w godzinach nocnych uciekł ze szpitala psychiatrycznego w Calais, starszy mężczyzna. Na oddział trafił on dzień wcześniej z podejrzeniem wstrząsu pourazowego. Mężczyzna ów przybył do Calais na pokładzie promu, który płynął z Dover. Był on prawdopodobnie pasażerem Orient Expressu. Na pokładzie promu doszło do niewyjaśnionego wypadku w wyniku, którego starszy mężczyzna wypadł za burtę i spędził kilka minut w lodowatej wodzie. Po wyłowieniu go, dostał on napadu niepohamowanej paniki, co zmusiło załogę do związania go i zamknięcia w izolatce. Po dobiciu do brzegu załoga przekazała mężczyznę pod opiekę lekarzy ze szpitala w Calais.
Ordynator tamtejszego szpitala psychiatrycznego w rozmowie z naszym reporterem stwierdził:
“Ten starszy dżentelemen doznał najwyraźniej poważnego szoku w wyniku wypadku jakiego doznał.Niestety przebywał na naszym oddziale zbyt krótko, abyśmy mogli wydać pełną diagnozę”
Żandarmeria prosi wszystkich mogących wiedzieć coś na temat losów uciekiniera o kontakt z najbliższym posterunkiem. Mężczyzna może zachowywać się agresywnie, dlatego też należy zachować szczególną ostrożność w kontaktach z nim.”


Poniżej artykułu umieszczono opis wyglądu mężczyzny. Ku przerażeniu wszystkich pasował on niemal idealnie do wyglądu hrabiego Zamoyskiego.


Późnym wieczorem przyjaciele ponownie zebrali się przy wspólnym stole. Wielogodzinne poszukiwania, przetrząsanie zakurzonych rejestrów i ksiąg przyniosły kolejne odkrycia. Dzięki zaangażowaniu wszystkich członków grupy, historia hrabiego Fenalika stawała się coraz bardziej jasna i pozbawiona białych plam.

Franz von Meran dzięki rozmowie z Pierrem Salvagem odkrył, że większość rzeczy z willi hrabiego Fenalika spłonęła w pożarze wywołanym przez żołnierzy. Z pożogi ocalało jedynie kilka obrazów i kufer podróżny. Tak przynajmniej można było wywnioskować na podstawie oficjalnych dokumentów, które ocalały sprzed wieków.
Z dokumentów tych wynikało także, że hrabia nie miał potomstwa i ród Fenalików skończył się na nim. Co ciekawe potwierdziły się też słowa hrabiny d’Aboville. Mimo usilnych starań nie udało mu się odszukać aktu zgonu Fenalika, ani miejsca, gdzie mogły zostać pochowanego jego doczesne szczątki.
Owocna okazała się też wizyta u kilku paryskich domach aukcyjnych. Co prawda początkowo wydawało się, że nigdy nie sprzedano przedmiotu o nazwie Sedefkar Simulacrum, ale dzieki temu, że Franz podał przybliżony opis, to jeden z właścicieli przypomniał sobie pewną transakcję. Jakiś czas temu sprzedał manekin fryzjerski bardzo zbliżony wyglądem do podanego opisu. Manekin powędrował do Mediolanu i został zakupiony przez kogoś z członków “Teatro alla Scala”


Paulina z Ritą dzięki wydatnej pomocy poznanego wcześniej studenta odnalazły dziennik Mademoiselle De Brienne. Znajdował się w opłakanym stanie. Wilgoć i pleśń sprawiły, że większość stron dziennika nie sposób było odczytać. Na szczęście los sprzyjał im tym razem, gdy te które ocalały dotyczyły w znacznym stopniu interesującego ich okresu. Mademoiselle De Brienne ze szczegółami opisywała liczne orgie z udziałem hrabiego Fenalika oraz seanse na których wywoływał on duchy. Na jednej z kart dziennika opisane zostało aresztowanie hrabiego po tym, jak popadł w konflikt z królową. Mademoiselle De Brienne pisze, że był to dzień okropny dla wielu kobiet w Paryżu. Ich ulubieniec trafił do Bastylii i zaszło cudowne słońce rozkoszy i perwersji.
Poza dziennikiem odnaleźli także szkic willi i jej dość mocnozniszczone plany

Eleonor i George udali się do Bibliothèque de l’Arsenal, gdzie znajdowały się niemal całe archiwum więzienia w Bastylii. Kilkugodzinne przetrząsanie dokumentów doprowadziło ich do kolejnego tropu.
Podążając śladem kapitana Malona, Eleonor i George trafili na raport lekarski dotyczący hrabiego Fenalika.


Fragment dziennika doktora Luciena Rigualta
Wczorajszej nocy zostałem poproszony przez członków Straży Królewskiej o wydanie szybkiej opinii medycznej. Król wydał rozkaz aresztowania, znanego w całym Paryżu bawidamka i szarlatana hrabiego Fenalika.
Badanie przeprowadziłem w celi w Bastylii, gdzie umieszczono tego nieszczęśnika. Właściwie moja opinia była li tylko formalnością. Nawet najprostszemu chłopu wystarczyłby rzut oka, aby stwierdzić, że hrabia Fenalik postradał zmysły. Gdy wszedłem do jego celi, siedział on skulony w jednym rogu. Ust ciekła mu gęsta ślina, a oczy miał mętne i rozbiegane. Nie potrafił odpowiedzieć logicznie na żadne moje pytanie. Bełkotał coś tylko o tym, że nadchodzi jego wielki pan, władca jedyny i prawdziwy i że wkrótce wszyscy padniemy przed nim na kolana. To wystarczyło mi, aby napisać raport, który został przedłożony Jego Królewskiej Mości. Sugerowałem w nim, aby Jego Wysokość ulitował się nad tym nieszczęśnikiem i umieścił go w przytułku dla obłąkanych w Charenton.
Ponoć Król przystał na moją prośbę i hrabia został umieszczony w tym zakładzie. Jednak z uwagi na swoją agresywność wobec lekarzy i innych chorych, został zamknięty w jednej z piwnic. "


Wszyscy byli mocno zmęczeni, ale było to zmęczenie pełne satysfakcji. Jako zespół wykonali kawał dobrej roboty. Mając taki zbiór informacji mogli spokojnie planować kolejne kroki.



* - wiersz Edgara Allan Poe “Sen we śnie” tłumaczenie: Włodzimierz Lewik
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 04-05-2017 o 20:40.
brody jest offline  
Stary 08-05-2017, 16:44   #78
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Pauline postanowiła spędzić czas wolny zanurzając się w paryskiej kulturze. Wiedziała, że wszędzie wokół są grajkowie uliczni, kawiarnio-księgarnie z wieczorkami poetyckimi i piękne widoki, ale zdecydowała, że chce pójść na całość – w końcu była w Paryżu! Tak więc następnego dnia udała się żwawym krokiem (w każdym razie na tyle na ile pozwalał śnieg i lód) w stronę Luwru.

Cieszyła się z tego, że odwiedziła Paryż w zimie. Lezący wszędzie śnieg czynił wszystko bajkowym, błyszczał w słońcu i okalał puchatą pierzyną urocze budynki, parki i rzeźby. Wszechobecny chłód także dobrze robił na jej ranę na szyi, działając niczym opatrunek i kojąc ból którego panna MacMoor doświadczała ostatnio.

Po drodze do Luwru natrafiła na piękny park Tuileries, gdzie w samym jego centrum szczęśliwi ludzie bawili się, jeżdżąc na łyżwach. Pauline wiele dałaby, by móc do nich dołączyć, choć brak odpowiedniego sprzętu nie był tu największym problemem. Po wydarzeniach w upiornym pociągu i zniszczeniu domu profesora Smitha na jej duszy kładł się wielki cień. Obserwowanie ludzi żyjących w błogiej nieświadomości niebezpieczeństw które nad nimi wisiało było uspokajające, ale doktor historii była pewna, że już nigdy do nich nie dołączy. Wiedzieć znaczy bać się. Z tą smutną myślą Pauline odwróciła się od łyżwiarzy i pospieszyła ku muzeum.

Luwr zachwycał, być może nawet bardziej niż British Muzeum. O ile to drugie miało masę kolonialnych eksponatów z egzotycznych miejsc – najsłynniejszym eksponatem był chyba sarkofag Tutenchamona – o tyle Luwr wręcz krzyczał „Europa!”. Były tu obrazy, rzeźby, wystawy prezentujące życie w różnych zakątkach Starego Kontynentu w różnych epokach. Antyk, średniowiecze, renesans, barok, północ, południe, zachód, wschód – przechadzanie się po salach Luwru było jak podróżowanie po całej Europie w czasie i przestrzeni. Dopiero tu Pauline mogła się naprawdę odprężyć i choć na chwilę zapomnieć o traumatycznych doświadczeniach. Tyle piękna potrafiło doskonale przykryć niebezpieczeństwa i niepewną przyszłość, które miały stać się udziałem kobiety.

Niestety, zimny kosmos po raz kolejny udowodnił, że za nic ma sobie ludzką wrażliwość i uderzył w Pauline wtedy, gdy ta była najbardziej zrelaksowana, wystawiona na atak i trwająca w fałszywym poczuciu bezpieczeństwa.

Kiedy zauważyła szkic, pomyślała, że jest ładny, przede wszystkim jednak uderzyła ją jego tajemniczość. Kim był człowiek który został na nim uwieczniony? Jakie życie wiódł? Co go zdefiniowało? Miała wrażenie, że w jego sercu czaił się mrok i ciemność, ale czy miała prawo ferować wyrok tylko na bazie jego wyglądu?

Wtedy w sali rozległ się okrutny, zimny, złowieszczy śmiech. Pauline zdała sobie sprawę z tego, że ten ktoś – czyżby demon z piekieł? A może niespokoiny duch nie mogący znaleźć światła i spokoju? - naśmiewa się z niej. Odwróciła się od portretu czując na sobie jego lodowaty wzrok i uciekła czym prędzej z muzeum.

~*~

Poniedziałkowy poranek przyniósł przede wszystkim wieści o tym, że – najprawdopodobniej – Hrabia Maurycy stracił kontakt z rzeczywistością i jest na wolności. Mógł być niebezpieczny tak dla siebie, jak i dla innych. Pauline pomyślała o gigantycznym potworze z morskich głębin który był pod promem i zastanowiła się, czy biedny starzec nie miał czasem z nim bliższego kontaktu. Wykonała znak krzyża i zmówiła krótkie Zdrowaś Mario w jego intencji. Miała nadzieję, że to wszystko to tylko zbieg okoliczności i prawdziwemu hrabiemu nic nie jest.

Po śniadaniu Pauline udała się z Ritą do Biblioteki Narodowej, gdzie kontynuowały swe poszukiwania. Były one dosyć owocne, a to głównie za sprawą znalezionego dziennika i planów wilii Fenalika. Niestety, Pauline zaczynała wątpić czy kiedykolwiek odnajdą Sedefkar Simulacrum – minęło tak wiele czasu, a wszystko co należało do mężczyzny zostało spalone lub skonfiskowane. Czy mieli jakąkolwiek możliwość osiągnięcia sukcesu?

Po wizycie w bibliotece kobiety udały się do kamienicy, by spotkać się zresztą swoich przyjaciół i podzielić swoimi nowymi odkryciami.

- Hm... – powiedziała MacMoor, gdy wysłuchała co inni mają do powiedzenia - Myślę, że powinniśmy ruszyć do Włoch i poszukać owego „manekinu”. To chyba jedyny trop jaki nam obecnie pozostaje. Początkowo miałam wątpliwości czy uda nam się wszystko zrobić w odpowiednim czasie, teraz jednak widzę, że to zaleta, a nie wada. Nasi przeciwnicy pewnie mają równie wielkie problemy z odnalezieniem posążka. Po prawdzie, złączenie go po tylu latach i z tak wielu różnych części rozsypanych po całym świecie może być niemożliwe. To jedyna myśl, która mnie pociesza w całym tym chaosie i oceanie smutku. Choć oczywiście powinniśmy dalej kontynuować nasze prace i starać się z całych sił. – dodała szybko, patrząc na swoich przyjaciół.

- W każdym razie, następnym naszym przystankiem powinien być Mediolan, sądzę, że nasza misja w Paryżu już się zakończyła. Czy ktoś ma inny pomysł? – spytała, gotowa życzliwie wysłuchać tego, co mają do powiedzenia jej sprzymierzeńcy.
 
Kaworu jest offline  
Stary 09-05-2017, 10:23   #79
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Kawa po wiedeńsku to było to, co Franza trzymało przy życiu. Łyk tego cudownego napoju pozwalał orzeźwić umysł i odegnać czający się w nim mrok.

Patrząc na twarze swoich przyjaciół nie mógł się pozbyć wspomnień, czy raczej niejasnych, lecz okropnych wizji. Potrząsnął głową, by pozbyć się nieprzyjemnych myśli. Zbyt okropnych by o nich rozmyślać. Ucieczka w pracę, to było to czego im było potrzeba. Nie wspominać, nie wracać pamięcią do przeszłości.
- Nie zgodzę się z Tobą Paulino. – powiedział odstawiając filiżankę i sięgając po papierosa.
- Wiemy, że Fenalik trafił do przytułku obłąkanych w Charenton, jednak nie wiemy co się z nim dalej działo. Nie ma aktu zgonu, więc może zbiegł. Wiemy także, że jego zamek mieścił się w Poissy. Nie jestem biegły w geografii, ale wydaje mi się, że ta miejscowość powinna być gdzieś niedaleko Paryża, a być może Wersalu. Często arystokraci mieli swe posiadłości w pobliżu dworu królewskiego.
Wymieniał z pozoru beznamiętnie Franz.
- Założę się, że u miejscowej ludności krążą legendy o jakimś przeklętym miejscu, które należy unikać. Co prawda posiadłość spłonęła, ale piwnice pewnie ocalały. Warto zrobić mały rekonesans. Mamy plany budynku i to nam pomoże odnaleźć wejście do podziemi.

Franz na chwilę się zastanowił i ponownie sięgnął po kawę. Kofeina wspomagała jego małe, szare komórki. Boski napój.
- Co prawda mamy jeszcze jeden trop, ale najsłabszy. Pamiętacie jak mówiłem Wam o spotkaniu z Pierrem Salvagem? Odkryłem, że większość rzeczy z willi hrabiego Fenalika spłonęła w pożarze wywołanym przez żołnierzy. Z pożogi ocalało jedynie kilka obrazów i kufer podróżny. Problem w tym, że nie wiadomo co się stało z tym kufrem. Być może, ale to bardzo słaba poszlaka, jako własność Fenalika trafiły razem z nim do Bastylii, bądź nawet do Charenton.
Von Meran oparł się wygodnie o fotel i złożył ręce stykając palce.
- Załóżmy, że skoro Paulina zobaczyła obraz nieznanego szlachcica w Luwrze, a może to być Fenalik, to do Luwru mógł trafić i kufer. Chyba powinienem kupić sobie deerstalker a’la Sherlock Holmes.

Franz uśmiechnął się po raz pierwszy od dłuższego czasu.
- Zatem zostaje nam sprawdzić Charenton, Poissy i Luwr. Osobiście zamierzam kupić dobrą latarkę, linę, łopatę, może łom i udać się do Poissy. Pomoc do kopania mile widziana moi drodzy.
W opinii Franza misja w Paryżu zdecydowanie jeszcze się nie zakończyła.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 09-05-2017, 20:29   #80
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Obróciła filiżanką, z chińskiej porcelany, na spodku, zapatrzona w złocisty płyn wewnątrz niej. Ktoś rozmawiał, ktoś o czymś mówił, ale Eleonor wydawała się być myślami gdzieś bardzo daleko, w zupełnie innym świecie. Była wdzięczna Georgowi, że postanowił jej towarzyszyć i pomóc w poszukiwaniach. Była Księżna Norfolk czuła gorący oddech czasu, na karku, którego oni mieli coraz mniej i wydawało się, że nikt z jej przyjaciół tego nie rozumie.
Łyżeczka cicho uderzyła o ścianki filiżanki, gdy Eleonor gwałtownie zamieszała płynem. Uniosła spojrzenie modrych oczu na przyjaciół, unikając wzroku Rity.

Poprzedniego wieczora nie powinna była odprawić jej z kwitkiem, ale spirytystka miała wrażenie, że jeśli powie, to wszystko na głos, nie będzie mogła sobie dłużej wmawiać, ze to tylko koszmar senny. Odsuwała od siebie te myśli, wiedząc, ze ucieczka nie jest rozwiązaniem. Łaknęła jednak normalności, choć dnia, choć chwili, choć jednego oddechu.

Przymknęła na chwilę oczy, unosząc do twarzy dłoń, wystudiowanym ruchem poprawiając, pukle ciemnych włosów, spiętych w luźny kok.
- Nie możemy opuścić jeszcze Francji - powiedziała z pełną świadomością swoich słów. Jej, przenikliwe spojrzenie, spoczęło na osobie Pauliny.
- Chyba zapomniałaś po co tu jesteśmy... Nie mamy znaleźć informacji, zebrać ich w jedną spójną całość i przedstawić komuś, to nie jest jeden z Twoich wykładów. - mruknęła z jakiegoś powodu podirytowana - Mamy znaleźć wszystkie części. Nie możemy wyjechać, kiedy nawet nie wiemy gdzie może być pierwsza z nich.
Uniosła do ust filiżankę, upijając, ciepłego napoju. Herbata rozgrzewała od środka i przypominała ojca, zawsze pijał taką, do śniadania.
- Myślę, że odszukanie adresu jego posiadłości nie będzie problemem. Odszukanie odpowiedniej parceli, pojechanie autem, popytanie.. Mogłabym się tym zająć, jeśli ktoś zechciałby mi towarzyszyć. - stwierdziła prześlizgując się spojrzeniem po towarzyszących, kobiecie, przy śniadaniu osobach. Nie myślała o nikim konkretnym, ale znów wydawało się, że na Ritę spojrzała wyjątkowo przelotnie.
 
Lunatyczka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172