Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-05-2017, 20:02   #101
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Dobrze, że miał kondycję i wytrzymałość, chociaż jako właścicielowi Woodhaven od kilku lat rzadko przychodziło mu już machać siekierą, w końcu miał od tego swoich ludzi. Nie zgnuśniał jednak, bo robota papierkowa robotą papierkową, ale przykład zawsze szedł z góry, jak mawiał staruszek. Dlatego Wes utrzymywał ciało w dobrej formie, która - jak się jednak okazywało - była niewystarczająca.

Rąbał to plugastwo z dziury po łapskach, starając się nie zerkać na odrażający łeb, ale nie było wyraźnego progresu. Ok, dziura zaczynała się zamykać, ale ten skurwiel wciąż trzymał się poranionymi kikutami wyjścia z mrocznego tunelu. Dla Wesa to było za mało, liczył, że uda im się zrobić więcej, zwłaszcza, gdy Gwen przekazała Henry'emu gaz i lekarz zrobił, co trzeba. Taggart nie wierzył, że uda się od razu wpakować stwora do dziury, ale liczył, że chociaż jakoś zatrzymają go na dłużej. Adrenalina napędzała jego ciało tak, że strach zamienił się w furię. Po prostu chciał tego gnoja z dziury wysłać tam, gdzie jego miejsce.

Nigdy nie miał morderczych zapędów, ale teraz się to zmieniło. Odezwało się w nim coś, co można było podciągnąć pod wolę przetrwania, w końcu człowiek robił różne rzeczy, gdy był zagrożony, a kiedyś w gazetach czytał nawet, że niektórzy gotowi byli poświęcić członków swojej rodziny, byle by przeżyć. Gwen i Henry nie byli jego rodziną, ale nie zamierzał ich poświęcać, zwłaszcza, że zaczynało mu zależeć na dziennikarce bardziej, niż sądził. Nie chciał, by stało jej się coś złego. Zdążył ją polubić bardziej, niż myślał, choć znali się tak krótko. Tnąc długie paluchy stwora co jakiś czas zerkał, czy jest cała i zdrowa.

Przynajmniej do momentu, gdy coś zacisnęło się na jego barkach i udach, wywołując ból. Nie przestając ciąć, Wes zdał sobie sprawę, że dopadły go jakieś cieniste szpony. Kurwa, jak to w ogóle było możliwe? Czy to coś wyłażące z dziury kontrolowało mrok? Czy przywoływało z niego jakieś inne stworzenia? Wes odnosił wrażenie, że za chwilę oszaleje. Próbował wyrwać się z cienistych uścisków, ale nie miał dość siły. Rany na nogach krwawiły i piekły, jakby przejechał sobie po nich żyletką. Zacisnął zęby, uderzając nożem w trzymające go łapska, jakby odcinał leśne pnącza. Próbował wyrwać się za wszelką cenę, zwłaszcza, że potwór zaczął wychodzić z tunelu.
- Gwen, nie przestawaj! Myślę, że amulet jest najważniejszy i on cię chroni! - Wykrzyczał chropowatym głosem w stronę blondynki, walcząc, by nie zostać wciągniętym w mrok. - To jego boi się ten stwór, nie widzisz tego?! Dlatego za wszelką cenę chce cię dopaść! To jest odpowiedź! Nie przestawaj! Zniszcz tego skurwiela! Mrok nigdy nie wygra ze światłem!

Jakkolwiek żałośnie to brzmiało, nie widział innego wyjścia. Nie wiedział, czy ma rację, czy nie, ale w takich chwilach pokrzepienie i wsparcie były najważniejsze, zwłaszcza, że cieniste łapska nie zaatakowały kobiety, co jak na jego chłopski rozum oznaczało, że nie cierpiały tego mistycznego blasku, albo po prostu kontrolujący je stwór nie był już tak silny. Niemniej, wszystko teraz zależało od Gwen, tak przynajmniej sądził.
- Zrobisz to, Gwen! Poślij tego kutasa tam, gdzie jego miejsce. Za Seer i Emmę! - Warknął Wesley, odganiając się nożem od cienistych stworzeń.

Mięśnie paliły go, jakby ktoś wylał na nie ciekły azot, ale nie miał zamiaru się poddać. Jak to ktoś kiedyś powiedział: "póki walczysz, jesteś zwycięzcą".
 
Kenshi jest offline  
Stary 30-05-2017, 23:26   #102
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Gdy oczyszczony amulet rozbłysł jasnym światłem, w sercu Gwen ponownie zagościła nadzieja. Wydawało się, że w końcu idzie po ich myśli. Już nikt nie będzie musiał ucierpieć. Nikt nie straci życia. Mogli to zakończyć raz na zawsze.
Gwen obracała się, trzymając w ręku amulet. Widziała potwora, próbującego wydostać się z dziury, a także dwóch mężczyzn atakujących jego paskudne łapska. Słyszała ciosy, jakie zadawali. Widziała, jak dziura powoli się zasklepia. Uśmiechnęła się lekko, bo już czuła, że zaraz ten koszmar się skończy, że będą wolni, że przeżyją.

Pośpieszyła się. Z ciemności wystrzeliły cieniste ręce, które szybko pochwyciły Wesa i Henry'ego. Gwen w mgnieniu oka straciła nadzieję, która zdążyła w niej urosnąć. Czemu tak musiało być? Czemu ciągle coś stawało na drodze? Już wystarczająco wycierpieli. Dwie niewinne osoby straciły życie. Czy tak miał wyglądać także i ich koniec?

Z ponurych myśli wyrwał ją głos Taggarta. Zadziałał jak chluśnięcie wiadrem z zimną wodą. Tego było jej potrzeba. Nie mogła się poddać. Nie mogła stracić wiary w to, że uda im się to przetrwać. Wes miał rację, ich losy leżały teraz w jej rękach - tylko ona była w miarę bezpieczna, cieniste ręce jej nie pochwyciły. Czyżby faktycznie bały się blasku amuletu?

- Wracaj tam, skąd przyszedłeś, skurwysynu! - krzyknęła w stronę potwora, który chciał ją pochwycić i cisnęła w niego kamerą, którą miała cały czas przy pasku.
Pogodziła się z tym, że w ten sposób straci materiał, który udało jej się nakręcić. Nie miało to znaczenia - chciała przeżyć i chciała uratować nie tylko samą siebie. Miała nadzieję, że trafi potwora prosto w jego przebrzydłą głowę, i że choć na chwilę go to ogłuszy. Chciała wykupić tym wystarczająco czasu, by zasklepić przejście, z którego próbował się wydostać.
Amulet natomiast chwyciła jedynie za rzemyk, na którym wisiał, by nie przysłaniać jego blasku zaciśniętą na nim dłonią. Wyciągnęła rękę do przodu, jakby chciała tym przegonić całe zło, które ich otaczało.

- No dalej, zamykaj się. Zamykaj się! - krzyknęła, zaciskając dłoń na rzemieniu, dalej odprawiając rytuał.
 
Pan Elf jest offline  
Stary 31-05-2017, 09:32   #103
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

Wes wlał w serca pozostałych wolę walki, skupiając się na pozostaniu przy życiu, co tylko bardziej rozjuszyło potwora. Warknął niecierpliwie, gdy po raz kolejny nie udało mu się pochwycić Gwen, a ta cisnęła w jego stronę kamerą, trafiając go w odrażający łeb i sprawiając, że na moment się cofnął. Ale tylko na moment. Wybrał sobie szybko inną ofiarę, chwytając walczącego z cienistymi łapskami Henry'ego. Wielka łapa zacisnęło się na łydce lekarza, który miał wrażenie, jakby znalazł się w paszczy rekina ludojada.
- Aaaaaaa! - Z jego gardła wyrwał się urwany krzyk, gdy demon po prostu przekręcił nadgarstek, łamiąc mężczyźnie piszczel, niczym zapałkę. Morgan na chwilę stracił wolę walki, jakby nie do końca wiedział, co się właśnie zdarzyło. Cieniste szpony przejeżdżały po jego twarzy, otwierając niewielkie rany.

I wtedy demon cofnął dłoń, gdy Gwendoline chwyciła amulet za rzemyk, pozwalając rozbłysnąć mu jeszcze mocniejszym, białym, czystym światłem, zupełnie jakby ten czerpał z jej wnętrza siłę, konsekwencję i determinację. Demon uniósł czaszkę, patrząc na nią niepewnie, a następnie począł odganiać od siebie oślepiający blask, jakby ten go parzył. Blondynka z zaciśniętymi szczękami nie przestawała oblewać stwora oślepiającym światłem, a ten zdawał się kurczyć, tak samo, jak dziura, z której jeszcze przed chwilą próbował wyjść. Na jego czaszce i ramionach zaczęły pojawiać się rosnące, czarne, dymiące plamy, a jego krzyk, przypominający charkot duszonego tygrysa sprawiał, że włosy stawały im dęba. Im mocniej Gwen napierała, spychając go do mrocznego tunelu, tym więcej cienistych szponów atakujących Wesa i Henry'ego rozpływało się w powietrzu.

Co wydawało się niemożliwe, pomieszczenie wypełniło się nagle podmuchem silnego, śmierdzącego śmiercią wiatru. Amulet dyndał na rzemyku, obrzucając stwora i okolicę przebijającym mrok światłem. Demon cofał się do swego leża, z którego nigdy nie powinien był wyjść, starając odegnać raniące go refleksy. Nie był już w stanie walczyć, a plamy na jego cielsku wżerały się w głąb tkanek, ukazując walczącym obrzydliwie zgniłe kości. Mrok wokół symbolu cofał się w rytm zamykanego tunelu. Bestia, wiedząc, co się dzieje, starała się jeszcze wykrzesać z siebie jakieś siły, by dopaść Gwen i pozostałych, jednak była zbyt słaba. Opadła nagle w nieprzeniknioną ciemność, a pieczęć zamknęła się zupełnie.

W tej samej chwili wichura ustała, mrok zniknął, a cała trójka przeniosła się z powrotem do piwnicy, jakby ktoś szarpnął ich za ramiona, teleportując przez czasoprzestrzeń. Pomieszczenie wyglądało zupełnie normalnie - na półkach w zielarni wciąż stały słoiki, a podłogi nie znaczył już stożkowaty symbol. Było zupełnie cicho, jakby cały koszmar, który miał tutaj miejsce, nigdy się nie wydarzył. Siedzieli na podłodze nieopodal siebie, dysząc ciężko. Byli straszliwie zmęczeni, ale żyli. Wes miał niewielkie rany na ramionach, karku i czole, Henry również, do tego dochodziła złamana piszczel, choć krążąca w ciele lekarza adrenalina i szok po tym, co się wydarzyło, wciąż skutecznie blokowały uderzenie bólu. Jedynie Gwendoline była cała i zdrowa, prawdopodobnie dzięki amuletowi, który wciąż kurczowo ściskała za rzemyk, a który już w niczym nie przypominał świetlistego artefaktu. Ot, zwykła, niewielka, indiańska ozdoba.

Zbierając myśli i siły, by zrobić cokolwiek, usłyszeli nagle głośne, dudniące walenie dochodzące gdzieś z góry. Z chwilową trwogą spojrzeli po sobie, jednak gdy ich uszu doszły przekrzykujące się desperacko stłumione głosy, odetchnęli z ulgą. Ktoś chyba potrzebował pomocy, a Gwen i Wes daliby głowę, że pośród krzyków usłyszeli głos Roberta. Pomimo zmęczenia, musieli się ruszyć. Ten ostatni raz. Na odpoczynek przyjdzie czas później.

 

Ostatnio edytowane przez Tabasa : 31-05-2017 o 10:14. Powód: kilka poprawek.
Tabasa jest offline  
Stary 02-06-2017, 09:04   #104
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Siedział na podłodze w piwnicy, dysząc ciężko i próbując zebrać myśli. Wygrali. Udało im się. Zwyciężyli z czymś, czego istnienia nigdy w życiu nie dopuściłby do swojej świadomości, a tego, kto próbowałby mu wmówić, że istnieją sprawy paranormalne o których człowiek nie ma pojęcia, po prostu by wyśmiał. Był zmęczony, ale na swój sposób szczęśliwy, bo nie poddali się do końca i wysłali tego popaprańca tam, gdzie jego miejsce. Niewielkie zranienia na barkach i nogach piekły, ale nie zwracał na nie większej uwagi. Liczyło się to, że wyszli z tego cali.

Przecierając pot z czoła, spojrzał na siedzącą nieopodal Gwen i uśmiechnął się do niej ciepło. Żadna ze znanych Wesowi kobiet nie miała w sobie tyle siły, odwagi i zimnej krwi. W najgorszym momencie, momencie próby, dziennikarka zachowała się tak, jak trzeba. Tak naprawdę to jej zawdzięczali życie. Życie, w którym nie warto było marnować szans i uciekać przed tym, co chciało się zrobić, bo potem można było tylko żałować. Dlatego też podniósł się ciężko i na czworaka doczłapał do Gwendoline i nim ta zdążyła cokolwiek powiedzieć, ujął jej twarz w obie dłonie i złożył na ustach mocny, długi pocałunek.


Miała delikatne, wspaniałe usta, których dotyk w mig odegnał paskudne wspomnienia tego, co wydarzyło się przed chwilą.
- Świetnie się spisałaś, Gwen. Cieszę się, że nic ci się nie stało. - Uśmiechnął się do niej, patrząc w oczy i wciąż nie wypuszczając jej twarzy z dłoni. Pocałował ją kolejny raz i dopiero wtedy odkleił się od niej, uśmiechając szeroko. - Pewnie to nie jest najodpowiedniejszy moment, ale może zostałabyś tutaj jeszcze kilka dni? Skoro problem Roberta został rozwiązany, mógłbym pokazać ci dokładniej miasteczko i okolice. Lasy wokół Pine Springs o tej porze roku są naprawdę magiczne.

Przejechał dłonią po twarzy i dopiero wtedy przypomniał sobie o Henry'm. Zerknął na rannego towarzysza.
- Jak noga, Henry? Nie ruszaj sie stąd, pójdziemy sprowadzić jakąś pomoc, może linie telefoniczne są już sprawne - powiedział, zbierając się na równe nogi. Pomógł wstać Gwendoline i wtedy usłyszeli hałasy dochodzące z góry.
Wesowi znów przeszedł wzdłuż kręgosłupa zimny dreszcz. Nienawidził tego uczucia. Czyżby jednak nie poradzili sobie z tym potworem i jednak jakimś cudem wrócił? Kamień nieco spadł mu z serca, gdy pośród krzyków uchwycił głos Roberta, choć to mogła być kolejna podpucha, tak jak to miało miejsce w przypadku Saoirse.
- To może być Robert, ale nie musi. Miejmy się na baczności. - Spojrzał na Gwendoline i podniósł leżący nieopodal nóż. Wrócił do niego pochmurny nastrój, gdy przypomniał sobie, co stało się z Seer i Emmą.

Ruszył powoli w kierunku schodów na górę, pozostając czujnym i wciąż nasłuchując, skąd dochodziły nawoływania. Nie miał zamiaru znów dać się zaskoczyć, choć coś podpowiadało mu, że tym razem jednak miło się zaskoczą i nie wyskoczy na nich horda opętanych pracowników hotelu. Należało jednak zachować konieczną ostrożność, bo ostatnimi czasy w tym hotelu stracić życie było kurewsko łatwo.
 
Kenshi jest offline  
Stary 02-06-2017, 23:53   #105
 
Orthan's Avatar
 
Reputacja: 1 Orthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputację
Znów byli w piwnicy, na szczęście pod wpływem adrenaliny Henry jeszcze nie czuł ból choć za pewne za moment zacznie i będzie to piekielnie bolało. Jak na razie w lekkim szoku przyglądał się poczynaniom Gwen i Wesa, pocałunek trochę go zmieszał lecz zaraz trochę oprzytomniał i zaśmiał się cicho, to oznaczało że wszystko chyba wracało do normy. W każdy razie na pytanie drwal o nogę, Henry pokiwał tylko głową i odpowiedział spokojnie.

-Poszukaj mojej torby z medykamentami, na razie noga nie boli. Na wszelki wypadek postaram się opatrzyć ranę, ale i tak uważajcie nie wiem czy na pewno już wszystko mamy za sobą i czy to na pewno koniec.
 
__________________
''Zima to nieprzyjemny czas dla jeży, dlatego idziemy spać''
Orthan jest offline  
Stary 04-06-2017, 21:13   #106
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Dyszała ciężko. Włosy miała potargane przez wiatr. Biała koszulka, która lekko opinała się na jej biuście, cała ubrudzona była krwią, tak samo ciemne jeansy. Stała przez chwilę z wyciągniętą do przodu ręką, w której ściskała rzemyk, na którym zawieszony był indiański amulet. Dopiero po chwili zorientowała się, że już nie otaczały jej ciemności, że z powrotem stała w piwnicy, pośród szafek pełnych słoików.
Opadła na kolana. Udało się. Przeżyła. Pokonała indiańskiego demona, którego ktoś nieopatrznie uwolnił z diabelskiego wymiaru. Wciąż ściskała w dłoni amulet, choć ten już nie jarzył się oślepiającym blaskiem. Powoli docierało do niej, że już po wszystkim. Koniec potworów, koniec walki o życie.
Przeczesała włosy dłonią i spojrzała na Wesa. Ich spojrzenia się spotkały. Gwen odwzajemniła uśmiech. On i Henry również wyszli z tego cało. Dziwne, cieniste ręce nie rozszarpały ich na kawałki, potwór nie pozbawił ich życia.

Wtedy zauważyła, jak Wesley zaczyna kierować się w jej kierunku. Był cały poobijany i poszarpany przez ostre pazury potwora. Nim Gwen zdążyła cokolwiek do niego powiedzieć, zapytać o samopoczucie czy wyrazić zadowolenie, że udało im się przetrwać, poczuła jak obejmuje jej twarz swoimi dłońmi. Było to miłe uczucie po tym wszystkim, co przeżyli. Nie opierała się więc temu, co wydarzyło się zaraz później. Ich usta połączyły się w pocałunku. Gwen czuła, jak zarost Wesleya lekko łaskocze jej skórę. Objęła go ręką i delikatnie przysunęła bliżej siebie, nie przerywając pocałunku.
Nie wiedziała czy była przed nimi jakaś przyszłość, ale nie miało to znaczenia. Tak samo jak to, że ledwie się znali. Zbliżyły ich do siebie wydarzenia, których byli uczestnikami, a i Gwen już wcześniej odczuwała pociąg w kierunku Taggarta.

- Tylko jeśli mi obiecasz, że po tych kilku dniach wyjedziemy stąd jak najdalej. Zawsze chciałam zobaczyć Hawaje, a nigdy nie miałam okazji - odparła na jego słowa, po czym uśmiechnęła się do Wesa.
Czuła, że powoli wracali do normalnego życia. Chciała jak najprędzej opuścić ten przeklęty budynek i nie mieć z nim już nic wspólnego. Natomiast wizja długich wakacji na ciepłych Hawajach w towarzystwie przystojnego mężczyzny, który w razie czego potrafił bez problemu zaatakować nożem potwora z piekła rodem, jawiła jej się jako idealny plan na najbliższe kilka miesięcy.

- Henry, trzymaj się, zaraz wrócimy z twoją torbą - powiedziała w kierunku rannego przyjaciela, po czym sama chwyciła za nóż, w drugiej dłoni wciąż ściskając indiański amulet, kiedy usłyszeli odgłosy dochodzące z góry.
Nie mogli być pewni, co to takiego. Po tym wszystkim, co przeżyli, wiedzieli, że mógł to byś jakiś podstęp. Może ich walka jeszcze się nie skończyła? Niezależnie od tego, Gwen była gotowa na wszystko. Czuła, że już niczego się nie boi - wiedziała, jak walczyć o swoje życie.
 
Pan Elf jest offline  
Stary 05-06-2017, 14:05   #107
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację
Nic na nich wyskoczyło, nic się na nich nie rzuciło. Parter był pusty, a o koszmarze, który mieli za sobą przypominały jedynie zniekształcone zwłoki Virginii Dalber leżące u wejścia i ciało Ronniego Schwartza na piętrze, które jakimś cudem znów znalazło się na swoim miejscu. Odgłosy nawoływania i przekrzykiwania dochodziły ze strychu, zatem Wesley cofnął się na parter, skąd z jednego z pomieszczeń gospodarczych przytargał drabinę. Ostrożnie odsunął zasuwy i gdy otworzył właz, z nożem w ręku, oczom stolarza i dziennikarki ukazały się zmęczone, przestraszone ale i pełne otuchy twarze Roberta i pozostałych pracowników hotelu.

Gdy wszyscy zeszli ze strychu i usiedli w salonie, Woodward opowiedział, jak wielkie, cieniste łapy wciągnęły go w mrok i przetrzymywały tam wraz z pozostałymi. Dopiero pokonanie demona uwolniło ich spod jego uścisku, dzięki czemu mogli wezwać pomoc. Linia telefoniczna w hotelu znów była sprawna, zatem nie było problemu z wezwaniem ambulansu do rannego Henry'ego i powiadomienie o wszystkim, co zaszło szeryfa Beckermanna. Śnieg zupełnie przestał padać, jakby pokonanie potwora miało też wpływ na panującą w okolicy aurę. Z problemami, ale po dwóch godzinach szeryf i jego ludzie byli na miejscu.

Nie spodobało mu się to, co usłyszał, a zwłaszcza nie spodobały mu się trupy, choć ostatecznie nie mógł poddać historii opowiedzianej przez Wesa, Gwen i pozostałych pod wątpliwość po przyjrzeniu się przemienionej twarzy Virginii Dalber i ranach, które otrzymali mężczyźni. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że to, co się tutaj wydarzyło, nigdy nie może wydostać się poza mury "Goodrest Inn". Beckermann - choć niechętnie - zgodził się zatuszować całą sprawę biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności. Virginia Dalber i Ronnie Schwartz zostali po cichu wywiezieni na okoliczne trzęsawiska, gdzie ich ciała zatopiono w mulistym bagnie, mającym być ostatnim świadkiem ponurych wydarzeń w hotelu.

Emmy Thompson, Saoirse McDyer i jednego z gości - Edwarda Tellera nie udało się odnaleźć i jeszcze przez wiele lat dla swoich rodzin figurować będą jako zaginieni, choć Wes, Gwen i pozostali związani ze sprawą demona doskonale wiedzieli, co się z nimi stało. Prawda była jednak zbyt szokująca i nieprawdopodobna, by ją ujawniać, a Pine Springs dopisało do swojej historii kolejny ponury sekret, jakich podobne małe miasteczka posiadały wiele. Henry po założeniu gipsu na złamaną nogę niemal od razu opuścił Stany Zjednoczone i wrócił do UK, starając się zapomnieć o tym, w czym uczestniczył, lecz wydarzenia z "Goodrest Inn" jeszcze wiele lat prześladowały go w snach i wspomnieniach.

Gwen i Wes pierwsze dni po walce z demonem spędzili w Pine Springs, a stolarz wywiązał się z obietnicy i pokazał dziennikarce co ciekawsze miejsca w miasteczku i okolicach. Ich romans rozkwitł, gdy wybrali się razem na tygodniową wycieczkę na Hawaje, dzięki której mogli skupić się na sobie, choć czasami wspomnienia strasznych wydarzeń w hotelu powracały i nie dawały o sobie zapomnieć. Nie dane było im jednak związać się ze sobą na dłużej, bo choć wiele ich łączyło, tak każde z nich miało własne życie, z którego nie chciało rezygnować. Wes nie zamierzał porzucić rodzinnej firmy Woodhaven i przeprowadzić się do Nowego Jorku, a dla Gwen Pine Springs było po prostu za ciasne, zwłaszcza, że sama miała swoje zobowiązania i zaczęła tęsknić za kolejnymi dziennikarskimi wyzwaniami oraz dreszczykiem emocji. Związek na odległość nie miał większego sensu, więc ostatecznie rozstali się, utrzymując jednak ze sobą kontakt aż po dziś dzień.

Robert Woodward natomiast sprzedał swój hotel równo rok po makabrycznych wydarzeniach i wyjechał do Europy. Po kilku latach Gwen, Wes i Henry dostali od niego wiadomość, że żyje i pracuje w Londynie. Otworzył niewielką, ale dobrze prosperującą kafeterię, poznał kobietę swojego życia i spłodził potomka. Przystanąwszy na chwilę i powróciwszy myślami do tamtych wydarzeń, można się było jedynie zastanawiać, jak potoczyłyby się dalsze losy Emmy i Seer, gdyby już na zawsze nie zostały pośród murów przeklętego hotelu na wzgórzu.

* * *

Dwadzieścia lat później,
Posiadłość "Goodrest",
North Bay Road, hrabstwo St. Croix,
WI 52011, Stany Zjednoczone,


Janice Templeton, pulchna kobieta przed czterdziestką, nuciła pod nosem jakąś przyjemną melodię, zmywając naczynia w kuchni. Od kilku tygodni była w siódmym niebie, bowiem udało im się wraz z mężem kupić wymarzoną posiadłość na wsi, nieopodal niewielkiego miasteczka Pine Springs. I to za pół ceny, a Janice wiedziała, ile trzeba było zapłacić za taki dom w innych częściach Stanów. Taka okazja trafia się tylko raz w życiu i po prostu musieli ją wykorzystać! Dzieciaki były wniebowzięte, bo w końcu każde z nich miało własny pokój wielkości salonu w ich poprzednim lokum. Tylko Barry, stary i niewidzący na jedno oko labrador nie był zachwycony, co chwilę powarkując to na drzwi, to na schody, ale Janice doszła do wniosku, że pewnie na starość nie chciało mu się przenosić z miejsca, które doskonale znał.

Tak sobie właśnie rozmyślała, gdy do rzeczywistości przywróciło ją głośne uderzenie dochodzące spod podłogi. Leżący w drzwiach Barry warknął i położył po sobie uszy, obrzucając swoją panią czujnym spojrzeniem. Janice odwróciła się w stronę klapy do piwnicy i wtedy hałas powtórzył się, zupełnie jakby coś spadło z półek w zielarni. Kobieta poukładała tam w zeszłym tygodniu swoje przetwory, więc może to zwabiło szczury? Albo inne zwierzę łase na łatwą przekąskę? Kolejne uderzenie sprawiło, że aż podskoczyła w miejscu, a Barry uniósł łeb.
- To na pewno szczury, piesku. Przyszły nam zeżreć trochę zapasów, co je pańcia zrobiła na zimę - rzuciła do Barry'ego nieco niespokojnym głosem. - Pańciu Andrew wróci z pracy, to się tym zajmie...

Hałasy powtórzyły się, a Janice miała wrażenie, że słyszała rozbijany o podłogę słoik. Zagotowała się w środku; nikt nie będzie rozbijał jej przetworów, które przygotowała dla rodziny w pocie czoła!
- No tego to już za wiele. - Ściągnęła gumowe rękawiczki z dłoni, cisnęła je na blat i chwyciła za wielką szczotkę stojącą w kącie kuchni.
Chwilę potem, z niemałym wysiłkiem, bo i Janice nie należała do najszczuplejszych kobiet, podniosła klapę do piwnicy i poświeciła sobie na schody latarką ze smartfona. Westchnęła ciężko i odwróciła się w stronę Barry'ego, który popiskując cicho leżał wciąż w drzwiach do kuchni. - Pańcia zaraz wraca, czas zapolować na szkodniki...
Chwilę później schodziła już po trzeszczących pod stopami schodach, wprost w mrok piwnicy.

 
Tabasa jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172