Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-07-2017, 00:38   #91
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Zaostrzony pal wystrzelił w jego kierunku, lecz minęło kilka milisekund zanim trafił w Deana. Pół uderzenia serca, w trakcie którego chłopak był pewien, że jego życie zaraz dobiegnie końca. Następnie nadszedł ból i van der Veen padł na ziemię. Czy umierał? Zapewne. Jednakże jego ciało zdawało się tego jeszcze nie dostrzegać. Czy adrenalina naprawdę mogła aż tak mocno działać?

Następnie Jerry krzyknął i Dean na chwilę zapomniał o swej rozterce. Prędko podniósł wzrok na czarnoskórego, spodziewając się najgorszego. Odciętej głowy, przebitej piersi, złamanego karku. Tymczasem Gbadamosi wydawał się całkiem zdrów. Dlaczego więc podniósł głos? Kolejna zagadka. Van der Veen czuł się bardzo skołowany i nieznośnie wolno analizował wydarzenia. Gdyby tylko krew w skroniach nie pulsowała tak głośno... Wydawała się zagłuszać wszelkie myśli Deana zanim te powstawały.

Holender spojrzał na kolano i zrozumiał, że rana - czy też raczej otarcie - zdawało się bardzo powierzchowne. Odetchnąłby z ulgą, lecz wciąż był okropnie spięty. Tyle wokół się działo. Bodźce atakowały ze wszystkich stron. Dzikusy przy maszcie z flagą zwróciły na nich uwagę. Ken, Lindsay i Gaudencio robili szum. Leśne ptaki okropnie skrzeczały, zrywając się do lotu w ucieczce. Płuca Deana gwałtownie zaczerpywały, a następnie usuwały zgromadzone w nich powietrze. Oddychał ustami - szybko, łapczywie pochłaniał tlen... bo mógł. Po przeżył. Bo było mu to dane.

Jak na razie.

Jego uwagę zwrócił głos Claire. Dziewczyna odkryła metodę, którą dzikusy oznaczali pułapki. Żółta kropka. Pojedyncze, okrągłe ślady farby nagle stały się najważniejszą rzeczą w multiwersum. Nie mogli przeoczyć żadnego znaku! Niespodziewanie zostali wepchnięci w okrutną grę na spostrzegawczość, w której game over równał się śmierci.

Zerwali się do biegu. Na szczęście drobne uszkodzenie nie ograniczało ruchomości kolana. Dean dziękował Bogu. Co, gdyby zaczął kuleć? Czy Claire zostałaby, aby mu pomóc? Nie zwróciłaby na to uwagi? A może z pełną świadomością zostawiłaby go na pastwę losu?
Co on uczyniłby, gdyby role zostały odwrócone i to Lockhart potrzebowałaby jego pomocy? Van der Veen miał nadzieję, że nigdy nie będą musieli poznać odpowiedzi na te pytania. Dlatego też czuł całym sobą, jak ważne jest dostrzeżenie w porę ślad farb i uniknięcie pułapek.

Musieli zrobić wszystko, co tylko w ich mocy, aby przeżyć.

 
Ombrose jest offline  
Stary 23-07-2017, 16:35   #92
 
Okaryna's Avatar
 
Reputacja: 1 Okaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputację
usuneło mi całego długiego posta podczas pisania :c Więc wersja ostro skrócona

Lindsay była przerażona i zła, ale nie nią tyle aby nie czuć wewnętrznych rozterek kiedy jeden z dzieciaków zaliczył gonga prosto w łeb z ciężkiego gara. Chwilę walczyła ze swoimi instytucjami... innowacjami czy czymś takim, matczynymi, aby nie ruszyć gówniakowi z pomocą. Jak mogła mieć niby takie myśli skoro nie miała dzieci?! Nie mieściło się to w jej tlenionym łbie, ale teraz nie było i tak na to miejsca. Spojrzała na swojego Misiaczka, aby zaraz ponownie przenieść wzrok na nacierającą dalej grupę.

Nic? Serio? Żadnego lamentu matki? Ojca? Nic?!

To były na serio potwory! Zapiszczała cicho uzmysławiając sobie tę prawdę i pozwalając jej dotrzeć do siebie w pełni. Potrząsnęła szybko głową i ponownie zerknęła na swojego Misia. On też był przerażony. Równie przerażony jak wtedy kiedy razem zarysowali samochód jego starego, ale teraz miało się skończyć nie na darciu pizdy tylko powolnej i bolesnej śmierci.

Chwyciła swojego chłopaka, kiedy ten już i tak sam zaczął się wycofywać z powrotem do środka domku, za rękaw i ciągneła go dodatkowo za sobą. Zamknęli z hukiem drewniane drzwi i Lindsay poczęła rozglądać się za czymś do zabarykadowania ich. Zniosła wiele przypadkowych i drobnych przedmiotów, ale szybko zorientowała się, że o kant chuja to wszystko rozbić i porzuciła swoje zdobycze gdzie stała.

W końcu przypadła do jednej ze ścian obok okna i przylegając do niech ściśle plecami jak ninja z taniego filmu co chwile wyglądała ostrożnie na zewnątrz przez szybę, aby na bieżąco i dokładnie relacjonować postępy wrogów.
- Niech ktoś coś w końcu zrobi! - zawyła rozpaczliwie, patrząc po zebranych.
 
__________________
Once upon a time...
Okaryna jest offline  
Stary 24-07-2017, 07:09   #93
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Ponoć w życiu dwie rzeczy należały do sfery zdarzeń pewnych i to wręcz w przysłowiowy sposób, a chodziło o śmierć i podatki. Zwykle powiedzenie przywoływało na twarz uśmiech w rożnych odcieniach, lecz leżąc na mokrej, miękkiej ziemi Vesnie nie było do śmiechu. Nigdy wcześniej nie widziała jak ktoś umiera, tka na żywo. Filmy, jako fikcja i wizja artystyczna, się nie liczyły. Przekazywały sam obraz, często złagodzony, łaskawie ocenzurowany… a tutaj?

Tutaj panowało Piekło, sprawione człowiekowi ręką drugiego człowieka. Rzeź niewiniątek, choć ten aspekt należał akurat do dyskusyjnych. Niemniej nie zmieniało to gorzkiego i przerażającego faktu - w cichej dotąd leśnej ostoi ludzie żegnali się z życiem. Ludzie, których Chorwatka znała... i ten jeden z niewielu, darzony czymś więcej niż przyjaźń.
Wpierw pojawił się szok, stopujący w miejscu, zmieniający bolące mięśnie w bryły słonego lodu. Nie przywykłą do wysiłku, z tężyzna fizyczna od zawsze stała na bakier, a Bay kazał jej biec. Wokół królowało szaleństwo, fundowane przez obce, przerażające istoty o twarzach naznaczonych szaleństwem. Niby człekokształtne, lecz ludzkich odruchów nie posiadały.
Rwały, szarpały, miażdżyły i łamały, używając do tego rąk, noży i prostych narzędzi.

Zostało tylko jedno - bieg. Szybko, szybciej! Upadek. Wstać, podnieść się, biec, uciekać! Zapach krwi i strachu brutalnie wdziera się w nozdrza, dusi, mdli. Szybko, szybciej! Strach paraliżuje, zaciska krtań, mąci w głowie. Słowa zachęty krzyczane przez Silvę, jego dłoń zaciśnięta na jej dłoni. Uciekać! Musieli uciekać! Potknięcie, upadek, wstrząs, chwila szoku i znów bieg. Szybko, szybciej! Szarpnięcie, świat wiruje feerią barw, drobne gałęzie chwytają złośliwie długie włosy, tłuką zapłakaną twarz. Żołądek skręca się boleśnie, gorycz i żółć na ustach, w piersi narasta krzyk. Nawoływania dookoła, płacz i odium mieszające się z hukiem krwi w uszach. Odejdźcie, precz! Kojąca zieleń kontrastująca z rzezią. Szybko, szybciej!

Kolejne szarpnięcie i szok. Teatrum śmierci rozgrywające się na jej oczach. Ostre szpikulce wchodzące w czaszkę Byrona, kończące brutalnie jego życie. Krew. Krew na liściach, drewnie, ubraniu. Krew na skórze i w powietrzu. Padające gęstymi kroplami na zielony mech. Zaskoczenie…. Chwila niezrozumienia, a potem paraliż. Głos więźnie w gardle, w oczach stają łzy. Czemu? Czym na to zasłużyli? Przecież nigdy nie zrobili nikomu krzywdy, nie tej realnej. Starali się być… w porządku, a teraz los zmienił ich w zwierzynę.
Bydło uciekające i wierzgające w ostatnim, przedśmiertnym akcie desperacji.

Nie miała siły uciekać. Nie miała siły puścić trzymanej kurczowo dłoni drżącej w ostatnich, agonalnych podrygach. Dłoni jaka nie raz przynosiła ukojenie i spokój. Wspierała w ciężkich chwilach teraz stygła i nieruchomiała na wieczność.
Nie! To nieprawda! Tak… tak nie może być! To sen! Okropny, czerwony i wrzynający się metalicznym odorem prosto do mózgu koszmar
- N...nie. Nie, nie, nie, nie… - ochrypły bełkot był wszystkim, na co dziewczyna dała radę się zdobyć. Ciemnowłosa głowa kręciła na boki, gdy podtrzymywała ciało przyjaciela, osuwające się na ziemię. Było takie ciężkie, nieporęczne. Wiotkie, przelewało się przez ramiona i ciągnęło oboje do gruntu. I oczy, przerażone oczy wpatrzone prosto w jej oczy. Patrzyły z niemą nadzieją i przerażeniem, jakby mogła im pomóc. Zrobić coś, zmienić przebieg wydarzeń. Odwrócić przeznaczenie. Gdyby tylko mogła.
Nawoływania i hałasy za plecami, nie miała czasu! Nie da rady go podnieść! Wściekłość i gorzkie, gorące krople toczące się po policzkach. Zbliżali się, nie odpuszczali. Polowanie trwało.
- Przepraszam… - jedno słowo, drżące wargi połączone z tymi nieruchomymi. Posmak krwi na języku, szkarłat i miedź na języku, a potem ruch. Szybki, paniczny zryw na czworaka i bolesna świadomość własnej słabości. Nie ucieknie, nie da rady. Słaba, mizerna… nie umie walczyć. Zostawało jedno - ukryć się! Schować! Przeczekać, a potem… nie wiedziała co potem.

Gęste paprocie skryły ją łaskawie wśród rozłożystych, zielonych liści. Wczołgała się w niej, przypadając płasko do ziemi. Wciskała twarz w mokrą trawę, jakby to mogło jej pomóc stopić się z florą, ukryć. Nie słyszeć tego, co działo się wokoło. Zamknęła oczy, lecz fonii nie dała rady wyłączyć. Słyszała bardzo wyraźnie jak myśliwi się zbliżają, dyskutuję, choć ludzkiej mowy to nie przypominało. Odważyła się unieść wzrok na trzy sekundy, lecz szybko pożałowała.
Pierwotna, pozbawiona wyższych uczuć gęba oprawcy przyprawiała o dreszcze. Wyglądał jak żywcem wycięty z programów dokumentalnych o zaginionym ogniwie ewolucji. I stał tuż obok.
“Odejdź… odejdź proszę. Idź sobie, nie chcę umierać. Dobry Boże, nie chcę umierać.” - powtarzała w myślach, zaciskając kurczowo dłonie na ramionach, zwinięta w embrion. Bała się ruszyć, bała się oddychać. Bała się… zrobić cokolwiek. Może odejdą, mo0że ja zostawią. Wtedy wstanie i spróbuje. Spróbuje wstać. Uciec, ale teraz… teraz mogła tylko leżeć.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 30-07-2017 o 04:31.
Zombianna jest offline  
Stary 24-07-2017, 07:40   #94
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Łożesz kurwa! To było lepsze niż Postal! Lepsze niż sekcja “b” na 4Chanie! Tutaj jucha lała się na żywo i na żywo banda pojebów atakowała drugą bandę pojebów celem zrobienia im z dupy jesieni średniowiecza! Kurwa! A ona nie miała czasu nagrywać! Ja pierdolę! Gdzie tu sprawiedliwość?! Gdzie uśmiech od losu i wygrana na loterii?! Van Ophen nie za bardzo miała jak włączyć muzykę, ale i tak w blond łbie rozległa się odpowiednia nuta, pasująca do sytuacji jak więzienie do przeciętnego czarnucha.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=WhgBN66qEjg[/media]

Może byli w ukrytej kamerze? Ktoś robił pranka? Jak Hitler z holokaustem. Czasem były takie pranki które po prostu szły za daleko.
Skąd kurwa wytrzasnęła się banda kozojebców z nożami, gdzie ich wyhodowano? Mieszkali gdzieś na przyczepowisku w kamperach ozdobionych flagami Znowu Wielkiej Ameryki i jebali się po rodzinie jak na prawdziwą patologię przystało? Stąd pewnie te mordy z wyrazem równie tęskniącym za rozumem, co u tej blond lampucery. Ciekawe jak jej tapeta wytrzyma pot i krew, hue hue hue hue.

Na razie Kaya miała względny spokój, ryczące na całe gardło zjeby skutecznie odwracały uwagę od niej i jej spacerku do łódek. Słysząc zamieszanie przy maszcie tylko się uśmiechnęła. I zajebiście! Niech się drą głośniej i dalej ściągają uwagę, ona sobie przykucnie w krzaczorach i poczeka aż okolica zajmie się programem wycieczki za który markiz de Sade dałby lajka na fejsie. Butla ciążyła, ale nie zamierzała sie jej pozbywać, o nie. Wiedziała co podobne maleństwo jest w stanie zrobić, wystarczyło ją podpalić i spierdalać, a za plecami robiło się piękne, jebutne boom!
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 24-07-2017, 11:37   #95
 
Gormogon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputację
Biegł przez las trzymając się tuż za Calistrim. Ledwo się zatrzymał, gdy tuż przed Danny'm spod ściółki wystrzeliła metalowa, najeżona ostrymi końcówkami siatka.
- O kurwa, co tu się odpierdala - wrzasnął w kierunku kumpla. Potrzebował kilku sekund, żeby ochłonąć. Chwilę później znów przedzierali się przez las, lecz tym razem byli już ostrożniejsi. Krótki krzyk. Obaj stanęli jak wryci. To był chyba Jerry. A z nim była Kim. Miał już zrywać się do szaleńczego biegu w jej kierunku, lecz Danny zaczął coś do niego mówić.

- Wiem, że tam jest królowa twojego serca, Marty, ale musimy iść dalej. Kim na pewno sobie poradzi, poza tym są tam we czwórkę, a do nich idzie dwóch dzikusów. Mają przewagę i łby na karku, nie dadzą się zabić. Kluczyki do autobusów mamy prawie na wyciągnięcie ręki, trzeba tylko przeskoczyć na drugą stronę ścieżki, a potem już z górki. Idziesz, czy nie? - spytał Danny, patrząc w oczy Blake'owi.

Marty słuchał, chciał wierzyć kumplowi. Musiał mu uwierzyć skoro kiwnął potwierdzająco głową i ruszył za nim.
 
__________________
„Wiele pięknych pań zapłacze jutro w Petersburgu!”
Gormogon jest offline  
Stary 24-07-2017, 18:30   #96
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

Wykorzystując zamieszanie i chaos, jaki zapanował przy jadalni, obaj sportowcy przebiegli szybko na drugą stronę ścieżki i wpadli w wysokie krzaki rosnące na tyłach domków nauczycieli. Poczekali chwilę, nasłuchując, jednak wyglądało na to, że nikt ich nie zauważył i nie podjął za nimi pogoni. Weszli na schody i mogli tylko dziękować losowi, że domki uczniów i nauczycieli posiadały drzwi po stronie północnej i zachodniej, dzięki czemu chłopaki mogli wejść do środka nie martwiąc się o to, że zostaną zauważeni.

Przyjęli z ulgą fakt, że drzwi do domku Lambo były otwarte, więc weszli szybko do środka i pochyleni zaczęli przeszukiwać rzeczy nauczyciela. Na pierwszy ogień poszła jego torba, którą zajął się Danny, Marty natomiast przeszukał szafkę nocną stojącą przy łóżku. Dopiero w ostatniej szufladzie na dole natrafił na dwie pary kluczyków do autobusów, które aż ucałował ze szczęścia. Znaleźli, po co tu przyszli, teraz mogli zastanowić się nad dalszym planem.

Przemykając koło okna zauważyli, że banda dzikusów niemal wdarła się już do jadalni i zupełnie nie interesowali się przywiązaną do masztu Kate. Kobieta w dodatku zaczęła poruszać niezdarnie głową, co oznaczało, że odzyskuje przytomność. Musieli szybko się zastanowić, jaką decyzję podjąć. Rozmyślając o tym, przez uchylone drzwi wpadł do środka ostry, dziewczęcy krzyk. Czy to była Claire? Kim? Nie mogli rozstrzygnąć.



Bieg i jednoczesne rozglądanie się o drzewach za żółtymi kropkami było dość uciążliwe. Co jakiś czas musieli zwalniać i omijać dany teren, gdy każde z nich dostrzegało charakterystyczny znak. Zostawili za sobą trzy pułapki, przecięli pole golfowe i znów zniknęli między drzewami. Napastnicy złapali ich trop i ruszyli za nimi, choć wciąż byli dość daleko. Czwórka uczniów dawała z siebie wszystko, a adrenalina zagłuszała strach przed nadciągającą śmiercią.

Drzewa przerzedziły się i już widzieli w oddali spokojną taflę wody, gdy w ułamku sekundy usłyszeli brzęk metalu i Kim przeraźliwie krzyknęła. Prawą nogą nastąpiła na ukryte pod ściółką wnyki, które zacisnęły na jej kostce swoją paszczę, raniąc dziewczynę dotkliwie. Hart padła, krzycząc, a z rany w moment popłynęła struga krwi. Chwila nieuwagi, nieostrożności i Kimberly nie była w stanie kontynuować ucieczki. No chyba, że towarzysze jakoś szybką jej pomogą, gdyż napastnicy wciąż byli dość daleko, zbliżali się jednak szybko. Kim krzyczała, kwiliła, próbując się jakoś oswobodzić. Ból był nie do zniesienia.



Dzikus powarkiwał ciężko pod nosem, rozglądając się po okolicy i krążąc między paprociami. Siekierą rozgarniał krzaki, jakby próbował odnaleźć kroki, bądź jakieś wskazówki, gdzie dalej podążać. Przechadzał się tak z wolna, aż w końcu ruszył obok Vesny. Los chciał, że... nadepnął dziewczynie na nogę. Zdziwiony, rozchylił liście paproci i dojrzał wystraszoną, zwiniętą w embrion Vesnę. Warknął, po czym chwycił Chorwatkę za rękę, podciągając ją do pionu. Ta próbowała się bronić, ale mężczyzna był duży i silny, w mig sobie z nią poradził.

Trzymając ją za szyję tak, że dziewczyna ledwo co mogła złapać powietrze, uniósł siekierę do ciosu, jednak ostatecznie się powstrzymał. Przypatrywał się roztrzęsionej Chorwatce, a ta czuła od niego przeraźliwy smród ludzkiego stolca zmieszany z potem i zepsutym mięsem. Myśliwy warknął i zbliżył jej twarz do swojej, a następnie polizał ją szorstkim językiem po policzku. Jego smród był nie do zniesienia, więc na moment Vesna aż wstrzymała oddech. Odrzucił w krzaki siekierę, a dziewczyna czuła, jak jego dłoń przemieszcza się z jej piersi na krocze. Po chwili mężczyzna cisnął nią w paprocie i rozsupłał kawałek skóry na biodrach służący mu za przepaskę. Oczom Chorwatki ukazała się nabrzmiała, żylasta męskość.

Już wiedziała, co za chwilę się wydarzy, gdy tamten z niemal bezzębnym uśmiechem i pożądaniem w oczach zbliżał się do niej powoli.



Odbiła w prawo, tak jak zadecydowała i trzymała się kilkanaście metrów nieopodal mężczyzny, który zaczął rozgarniać okoliczne paprocie, najpewniej szukając Vesny, w końcu skoro Bay wpadł w pułapkę, to i Chorwatka nie mogła im daleko uciec. Sam obserwowała poczynania dzikusa, gdy ten nagle warknął, pochylił się i szarpnął za coś, a spomiędzy paproci wyskoczyła mizernie wyglądająca przy nim Chorwatka. Mężczyzna chwycił ją za szyję i niemal uniósł nieco nad ziemię.

Zamachnął się siekierą i gdy Parker myślała, że to już koniec, zatrzymał ją nagle w powietrzu, po czym zbliżył swoje paskudne oblicze do twarzy Vesny i polizał ją po policzku. Samantha odruchowo skrzywiła się i niesmak pozostał, gdy widziała, jak tamten przejeżdża dłonią po piersiach i kroczu Vesny. Wcześniej odrzucił siekierę i Samantha zarejestrowała dokładnie, gdzie broń się znajdowała.

Dzikus cisnął Pavicić w krzaki, po czym zdjął skórzaną przepaskę biodrową, a Sam ujrzała tylko jego brudny tyłek. Vesna musiała mieć gorsze widoki, bo zaczęła odczołgiwać się w tył, podczas gdy tamten z wolna zbliżał się do niej. Wyglądało na to, że dzikus najpierw chce się z nią zabawić, a potem dopiero zabić. Co najciekawsze, obserwująca całą scenę Parker znajdowała się za plecami skupionego na Vesnie dzikusa, zaledwie cztery drzewa od miejsca, gdzie rzucił siekierę. Czy jednak był sens ryzykować? Samantha musiała sobie sama odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ Vesna wiele czasu nie miała, nim tamten do niej dopadnie.



Wpadli do jadalni, niczym huragan i zamknęli za sobą drzwi. Ranny Gaudencio, najwyraźniej napędzany adrenaliną, przesunął w pojedynkę stół w miejsce, gdzie stał Ken. Ustawili go pod drzwiami akurat w momencie, gdy ostrze siekiery przebiło się przez drewno. Pierwsze, drugie, trzecie. Mordercy rozwalali drzwi i za chwilę nic z nich już nie zostanie.

Nim zastanowili się, co dalej, po jadalni rozniósł się hałas rozbijanego szkła i trzy szyby we frontowych oknach rozprysły się w drobny mak, a w oknach pojawili się dzikusy próbujący wedrzeć się do środka. Jeden z nich machnął długim nożem, rozcinając Lindsay skórę na ramieniu prawej ręki. Blondynka krzyknęła, próbując zatamować krwawienie i ciskając w napastników czym popadło. Ken chwycił za gaśnicę prochową i wypalił w dwóch dzikusów, którzy zaklinowali się w jednym z okien. Tamci dostali proszkiem, wrzasnęli i odskoczyli w tył, ale na ich miejsce pojawiło się dwóch kolejnych.

W końcu proszek się skończył i trzeba było złapać za olej. Lindsay i Lulu chwyciły za garnki z rączką i chlusnęły rozgrzaną cieczą wprost w dzikusów wdzierających się przez kolejne okna. Tamci przeraźliwie krzyknęli i wycofali się, a dziewczyny widziały, jak ich skóra w mig zrobiła się czerwona i zaczęły tworzyć się na niej pęczniejące bąble. To musiało boleć. Chwilę później dołączył Ken i poczęstowali tak pięcioro dzikusów, gdy drzwi prawie zostały rozniesione na strzępy. Nie było sensu tutaj zostawać, gdyż oznaczało to dla nich pewną śmierć.

Wyskoczyli więc tylnym wyjściem na zewnątrz i jakże się zdziwili, gdy wpadli na grupkę czterech dzikusów, którzy musieli zajść domek od tyłu. Ken dostał kilka cięć w prawą rękę, Lindsay została draśnięta w lewą nogę, a Gaudencio przyjął na plecy maczetę i zwalił się, jak stał. Lulu dostała cios młotkiem w głowę i zatoczyła się oszołomiona za plecy Kena. Sytuacja była bardzo poważna i w zasadzie musieli szybko znaleźć z niej jakieś wyjście, gdyż za chwilę mogło być za późno.



Kaya czaiła się w krzakach, przypatrując sytuacji. Czekając. Dwóch napastników ruszyło w stronę krzyku, reszta przypuściła szturm na jadalnię, w której ukrywała się ta banda zjebów, jak ich dziewczyna uhonorowała. Niby idealna sytuacja, a jednak coś podpowiadało van Ophem, by jeszcze chwilę zostać. Jeszcze poczekać. W końcu dzikusy musiały dostać się do jadalni, gdyż naprędce tylnym wyjściem wypadli z niej Ken z ekipą, jednak - i tutaj Kaya niemal parsknęła śmiechem - wprost na czteroosobową grupkę morderców, którzy najpierw powalili Gaudencio, potem Lulu i ranili Larkinsa oraz Lindsay.

Oboje byli w nieciekawej sytuacji i było pewne, że jeśli nie stanie się jakiś cud, to zginą. Zwłaszcza, gdy z prawej strony, niedaleko miejsca, w którym siedziała, dziewczyna dostrzegła kolejnego z dzikusów, ciągnącego w stronę obozu za nogę jednego z uczniów. Chyba Silvę. Gdy tylko zobaczył, co dzieje się przy domku, porzucił jego ciało i ruszył w tamtym kierunku z uniesioną siekierą, mając chyba zamiar zajść Kena i Lindsay od tyłu, co przypieczętowałoby ich los. Tylko czy Kaya chciała coś z tym zrobić?

 
Tabasa jest offline  
Stary 26-07-2017, 08:15   #97
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Marty zdecydował się z nim iść, co chłopak przyjął z delikatnym uśmiechem. Po pierwsze, zawsze to raźniej we dwóch, a po drugie, jak przyjdzie ginąć, to zawsze jest szansa, że wypadnie akurat na tego drugiego. Tak, Calistri zdecydowanie nie chciał tu zginąć i musiał zrobić wszystko, by do tego nie dopuścić. Widząc, że dzikusy wzięli szturmem jadalnie, razem z Blake'iem przebiegli szybko na drugą stronę ścieżki i ukryli się w krzaczorach. Zdaniem Danny'ego głupotą było wyskakiwanie z domku i darcie japy, a potem konfrontacja, ale Ken nigdy do bystrych nie należał, nie mówiąc już o Lindsay. Dzięki swojemu durnemu planowi pozwoli chłopakom zakraść się do domku Lambo, co było niewątpliwym plusem ich idiotycznego pomysłu.

Domek przeszukiwali szybko i sprawnie. Danny nie zdążył do końca przetrzepać torby nauczyciela, gdy Marty zabrzęczał mu kluczykami pod nosem. Calistri wyszczerzył się w szerokim uśmiechu i niemal wyrwał jedną parę z dłoni Blake'a, po czym wcisnął je do kieszeni spodni. Teraz tylko modlić się, żeby ci neandertale nic nie zrobili z autobusami. Piłkarz ruszył do wyjścia, jednak przechodząc koło okna zobaczył, że przywiązana do masztu nauczycielka zaczyna się ruszać. Co więcej, dzikusom bardziej zależało na dostaniu się do jadalnio-bawialni, przez co zupełnie nie zwracali na nią uwagi.
- Widziałeś to? - Zagadał do Marty'ego, wciąż obserwując wydarzenia na zewnątrz. - Kate poruszyła głową. Budzi się. Teraz mamy najlepszy moment, żeby jej pomóc, skoro tamci za wszelką cenę chcą zajebać Kena i resztę.

W głowie szybko pojawił mu się wymyślony na szybko plan.
- Ja to widzę tak: dobiegamy do Kate, uwalniamy ją i zasuwamy, żeby schować się za pomieszczeniami gospodarczymi, a potem pędem na parking, za autobusy. Jesteśmy szybcy, silni i sprawni, więc jest szansa, że plan się powiedzie, bo będziemy za plecami morderców, nawet jeśli będziemy musieli pomagać Marshall biec, bo po takim ciosie jak dostała, to raczej nie dojdzie do siebie na tyle, żeby szybko przebierać nogami. Powinniśmy sobie poradzić. Wchodzisz w to? Bo nawet jeśli nie, to ja i tak mam zamiar pomóc naszej wychowawczyni, zwłaszcza, że nadarza się idealna okazja na to... - Spojrzał na Blake'a.

Gdy już się dogadali, działali według planu Calistriego. Najpierw zamierzali dostać się do masztu najciszej, jak się dało, przeciąć liny krępujące Kate i zabrać kobietę za pomieszczenia gospodarcze, a potem do autobusów. Tam Danny chciał przyjrzeć się dokładnie maszynom, by ocenić, czy jeszcze nadają się do czegokolwiek. Nie dopuszczał do siebie myśli, że coś pójdzie nie tak, musiał podchodzić do tego pozytywnie. I przeżyć. Dla Muffin i mamy.
 
Kenshi jest offline  
Stary 27-07-2017, 11:13   #98
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację



Czy można było narzucać wartości ludzkiemu życiu? Obdarzać jedną istotę większym współczynnikiem od drugiej? Czy nie powinno się szanować życia jako takiego, równo dla każdego, bez oceniania kim ta osoba jest, co zrobiła i dlaczego? Lekarze składają przysięgę ochrony życia, co jednak gdy sytuacja wymaga wyeliminowania jednego człowieka, by ocalić drugiego? Czy powinna taką sytuację potraktować w kryteriach mniejszego zła? W jaki sposób policja wybiera kiedy strzelać by zabić, a kiedy by tylko unieruchomić, by zranić?

Pytania mnożyły się w głowie Samanthy gdy w chaosie emocjonalnym próbowała odzyskać spokój by podjąć chłodną decyzję która mogła na zawsze odmienić nie tylko jej życie ale też każdego, kogo dotyczyła. Jakaś mroczna część jej samej, ta sama która nie pozwalała przyznać atakującym statusu człowieka, namawiała w sposób wyraźny do tego by dziewczyna skorzystała z okazji, dotarła do siekiery i przy jej użyciu roztrzaskała głowę napastnika, raz na zawsze kończąc jego parszywe życie i mszcząc się za tych, którym w trakcie swojego istnienia, je odebrał. Inna jej część, ta w której królowało człowieczeństwo i chęć pomocy każdej żyjącej istocie, sprzeciwiała się temu kategorycznie. “Nie zabijaj” brzmiało szóste przykazanie Dekalogu i chociaż Sam do specjalnie wierzących nie należała to jednak ciężko było je tak całkiem zignorować. Ciężko i dlatego że przecież była dzieckiem zastępczyni szeryfa, a co jak co, zabójstwo nie było tylko grzechem ale i poważnym przestępstwem potępianym przez społeczność i wysoce karalnym. Na koniec była też i ta część jej samej, która wrzeszczała nieprzerwanie by Sam po prostu uciekała, by zadbała o sama siebie i nie zawracała sobie głowy Vesną, która nawet gdy ją uratuje to będzie tylko kulą u nogi, przez którą obie mogą zginąć.

Każda z opcji miała swoje za i przeciw, wybór każdej wiązał się z konsekwencjami zarówno prawnymi jak i moralnymi. Każdy z wyborów groził pozostawienie skazy, z którą Sam będzie musiała żyć do końca swoich dni, lub godzin, a może nawet minut. Ta ostatnia myśl przesądziła sprawę. Jeżeli jej postępowanie miałoby ocalić chociaż to jedno życie, to wszystkie podjęte ku temu kroki były usprawiedliwione. Mężczyzna zbliżający się do Ves był mordercą, co do tego Sam nie miała wątpliwości. Niemal na pewno odpowiadał on również za śmierć Bay’a. Jej Bay’a, pierwszego chłopaka któremu udało się przedrzeć przez jej zapory. Chłopaka którego życie bynajmniej nie było usłane różami, a jak już to tymi kolczastymi. Wzbudzenie w sobie gniewu nie było zatem wcale takie znów trudne. Gniew zaś dość łatwo było przeobrazić w furię. Czekała na kogoś takiego jak on przez całe swoje dotychczasowe życie i nie obchodziło jej teraz że ich związek mógł skończyć się dnia jutrzejszego, za tydzień, miesiąc czy rok. Znalazła go, był jej, a oni go zabrali, zakończyli jego życie nie mając ku temu żadnego powodu poza wyraźną chęcią mordu, niszczenia tego co piękne i dobre na tym świecie. Tak jak teraz jeden z nich chciał zniszczyć owe piękno i dobro jakim była Vesna. Samanthe szlag by chyba trafił gdyby go nie powstrzymała, gdyby posłuchała jednego z głosów i uciekła niczym tchórzliwa mysz. Najwyższa pora by pokazała że nie jest myszą, która struchlała kryje się w bezpiecznej norze widząc skradającego się kota.

Krok po kroku, starając się nie narobić hałasu i nie wpaść w żadną z pułapek, ruszyła w kierunku napastnika i Ves. Jej celem była odrzucona przez niego siekiera, jednak gdyby nie udało się jej do niej dotrzeć zamierzała skorzystać z gaśnicy. Jego życie nie miało dla niej już znaczenia bowiem wysiłkiem woli sprowadziła go do roli szkodnika, karalucha którego trzeba było wyeliminować. Zbierała w tym celu całą złość, nienawiść i ból który do tej pory trzymała w sobie, a było tego trochę. Może i nie była silna ale za to zdeterminowana. Gdyby udało się jej dotrzeć do siekiery, nie miała zamiaru korzystać z tępej strony obucha, a z tej ostrej, która miała szansę zadać większe obrażenia, a przy odrobinie szczęścia raz na zawsze pozbawić życia.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 27-07-2017, 18:58   #99
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
To wszystko kojarzyło się z filmami i opowieściami o Wietnamie. Na dodatek te kropki, co je Claire wypatrzyła były żółte. Żółtki pilnujące, żeby Amerykanie powpadali w ich pułapki. Z transu polegającego na biegu i wypatrywaniu oznaczeń wyrwał go krzyk Kim.

- Kurwa! - wyrwało się Jerry'emu, gdy zobaczył co się stało. A stała się tragedia - noga dziewczyny utkwiła w szczękach, które były jeszcze umocowane do drzewa. Bardzo, bardzo źle.

- Rozewrzyjcie te paszcze, ja wyjmę Kim i poniosę - rozkazał drżącym głosem. - Trzymaj się, Kimberly. Trzymaj się... - "kochana" dodał w myślach. Nie mógł pozwolić, by jej się cokolwiek stało. Teraz czuł dokładnie, że ją kocha i jest w stanie zrobić dla niej wszystko. Odda za nią życie, jeżeli będzie trzeba! Te durne niesnaski z poprzedniego dnia nie miały żadnego znaczenia. Miał nadzieję, że reszta będzie także w miarę przytomnie myśleć i mu pomoże.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 28-07-2017, 16:44   #100
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Zamieszanie nabierało czerwonych rumieńców, siekiery szły w ruch, a koło pogoni zacieśniało się wokół upatrzonych ofiar, próbujących ratować to w co wierzyły - życie, godność. Człowieczeństwo. Byli w końcu ludźmi, chociaż na co dzień mogli się nie lubić, nienawidzić wręcz, no ale chuj.

Kaya musiała coś zrobić, inaczej będzie odpowiedzialna za zamordowanie rówieśników! Niewinnych akurat tej jednej zbrodni, za którą wydano na nich wyrok! Jak potem miała spojrzeć w lustro, gdyby nic nie zrobiła?!

Spięła się i jak sprężyna wyskoczyła z krzaków, odpalając w międzyczasie syczący zawór butli. Biegnąc ile sił w nogach dotarła do granicy lasu i tam wzięła oburącz zamach, a obły pocisk poszybował w powietrzu, aby zakończyć lot efektowną eksplozją, posyłająca na ziemię kozojebców.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=GXFSK0ogeg4[/MEDIA]
W tle popłynęła pompatyczna muzyka, z niebios prosto na nią runął słup boskiego światła… a zjeby z klasy rzuciły się z płaczem, dziękując jej za ratunek.

O tak, Kaya powinna właśnie tak zrobić… no ale nie zrobiła.
- Gińcie kurwy - szepnęła i splunęła na liście, siedząc tam gdzie przycupnęła. Nieruchoma, wyczekująca okazji. W ludziach nie kochała ich człowieczeństwa, dobroci i umiejętności zawierania przyjaźni. Kochała w nich najbardziej to, że wszyscy kiedyś umrą.

Obrzuciła szybkim spojrzeniem okolicę, wyszukując zagrożenia dla siebie. Dobrze, niech robią dym i hałas. Jak zaczną zdychać wtedy ona się podniesie i pójdzie w pizdu w swoją stronę. Ostrożnie, bez zbytniego kozaczenia.
Butla szła razem z nią.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 28-07-2017 o 16:50.
Czarna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172