Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-03-2018, 15:00   #11
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Darla złapała Stephena za ramię, ale jej oczy powędrowały do dziewczynki. Phebe podskakiwała na jednej nodze, z wyciągniętym dla skupienia językiem i próbowała przeskakiwać nad krawędziami płyt chodnikowych tak, aby nie nastąpić na żadne łączenie.
- Musimy jechać na policję, już ! - zaordynowała Darla. - Powiesz, gdzie oni są, może da się coś zrobić.. Nie ma czasu, chodź - pociągnęła mężczyznę.
- Oszalałaś - otworzył szeroko oczy, - przecież wiesz, że nie mogę! Za dużo osób jest w to umoczonych… - Przygryzł wargę. - Pójdziemy z Metysem! Odnajdziemy ich!

Darleen znów rzuciła okiem na małą, która teraz przykucnięta pod drzewem wygrzebywała coś patykiem z ziemi . Ustawiła się tak, żeby nie tracić dziewczynki z widoku. Dużo by teraz dała, żeby móc skupić się wyłącznie na rozmowie z narzeczonym.
- Stephen - zaczęła. - To bez sensu. Łatwiej jest wygrzebywać dwóch, niż czterech… Służby załatwią to raz - dwa, powiemy, że coś usłyszałeś w barze… przecież wszyscy wiedzą o nielegalach. Pójdziemy do ojca, on to załatwi. Nie traćmy czasu.

- Darla - złapał ją obiema rękami za ramiona, tak, żeby spojrzeć jej prosto w oczy, - nie znasz tych ludzi. Oni są bezwzględni. Jak puszczę parę z ust to… - Uciekł wzrokiem. - Nie chcę myśleć co mogą zrobić mi… co mogą zrobić tym, których kocham. - Potrząsnął głową. - Nie Darla, musimy tam zejść sami. Musimy spróbować.

Teraz ona pokręciła głową. Sądziła, że przesadza z tymi wszystkimi...niebezpiecznymi ludźmi. Tu nie wchodziły w grę tak duże pieniądze. Bardziej bała się, że ich szyb się osunie.
- Nie możesz – tłumaczyła łagodnie, jak dziecku. - A jak znowu coś tąpnie? Poza tym - teraz tam panuje kompletny chaos, wystarczy anonimowy telefon, służby się zainteresują i wyciągną twoich kumpli. - znów spojrzała na małą, która, coraz bardziej znudzona, grzebała w ziemi. - Przecież nikt się nie dowie, kto dzwonił.
Nie odpowiedział ale widziała, że złamała jego upór. Bał się schodzić na dół i szukał dobrej wymówki, żeby tego nie robić.
- Może masz rację - bąknął w końcu, nie zupełnie jeszcze przekonany. - Pogadam z Metysem. Zobaczymy się później?
- Dziś wieczorem mamy kolację z ojcem i tą jego nową kobietą, w jej barze. O 20. Przyjdziesz?

Przytaknął.
- Kocham cię Darla - ucałował ją w policzek. - Do zobaczenia wieczorem.
Na pożegnanie potarmosił czuprynę małej.

- Ja też cię kocham – zapewnił go dźwięczny głosik. Phebe uznała, ze chwilka już minęła i postanowiła przypomnieć o swojej obecności.
- Nie rób nic głupiego! – zawołała jeszcze Darla do pleców mężczyzny, biorąc małą za rączkę.
- Wujek poszedł? – zaszczebiotała. – Nie jest głodny? Co będzie robił głupiego? Nie jest grzeczny? Ja jestem bardzo grzeczna i nigdy nie robię nic głupiego. Kiedyś ucięłam nożyczkami włosy, bo miałam za długie z boku, ale to tajemnica.. ciii… nie mów nikomu. Mama nie wie ani pani w szkole. Nie powiesz? Bo wiesz… mogę mieć kłopoty, młoda damo. Masz kłopoty, młoda damo. Maaaasz kłopoty…. młoda daaaamo… iooo iooo yo - zaczęła podśpiewywać, na melodię „Old MacDonald Had A Farm”

Darla zdążyła się już nauczyć, że małej nie potrzeba wiele, żeby mieć poczucie, że jest słuchana – jakieś „świetnie żabko” albo „acha” załatwiało całą konwersację. Prowadziła więc dziewczynkę do pobliskiego baru eko - vege, mekki okolicznych matek. Co najważniejsze – był tam mały plac zabaw i zagroda z królikami, miała więc nadzieję, że spotkają inne dziewczynki z którymi Phebe pójdzie się bawić.
- Dwa razy naleśniki, dla mnie z awokado, dla małej – z czekoladą – zamówiła. – I dwa soki pomarańczowe.
- Czekolada wegańska czy ekologiczna?
– dopytała krótko ostrzyżona dziewczyna za ladą.
- Zwykła, byle dużo – odpowiedziała Darla. – I paczka zżarcia dla królików.

Po chwili Phebe razem z innymi dziećmi karmiła puchate króliki , zajmujące zadaszony wybieg w rogu ogródka. Darla czasem zastanawiała się, czy kiedy spasą się już dostateczne są sprzedawane do innej eko nie- vegańskiej knajpy na ekologiczny pasztet.
Usiadła w zacienionym kącie, skąd miała dobry widok na małą , króliki i plac zabaw. Mogła w końcu spokojnie pomyśleć.
Serio miała nadzieję, że Stephenowi nie przyjdzie nic głupiego do głowy… Zwykle dawała radę go przekonać do swojego zdania, ale teraz wyglądał na mono zdeterminowanego. Choć może kierowało nim poczucie solidarności z kumplami? Nie był przecież idiota, aby leźć pod ziemię, narażając się na wstrząsy wtórne. Choć przecież jego praca zawsze niosła za sobą ryzyko.. na co dzień starała się o tym nie myśleć.

Wyjęła komórkę. Było dość wcześnie, ludzi zwykle o tej porze pracowali. Zresztą.. chciał dać innym czas, żeby zdecydowali, ile jej mogą/chcą powiedzieć. Wybrała pierwszy kontakt Jack Wood – ojciec nie lubił rozmawiać o kopanie, zwykle unikali tego tematu, ale teraz sytuacja była wyjątkowa.
„Tato, przysypało dwóch kumpli Stephena, coś wiesz?” Posłała.
Potem Paul . Jej brat pracował w policji, nie miał zbyt wysokiego stanowiska, ale zawsze. „Hej, tu twoja ulubiona sistra. Masz chwilę? Coś wiecie o kopalni?”
Następny kontakt, Steven Hoover – szef straży pożarnej , a prywatnie jej przyjaciel, też powinien mieć sporo wiadomości. Darla liczyła, że przez wspomnienie o tym, co ich kiedyś łączyło będzie skłonny do rozmów „ Coś wiesz o kopalni?„ napisała.

Z Kate Moss pogada po południu w salonie. Wyciągnęła nogi w szortach przed siebie, przekopała workowatą torebkę i w końcu znalazł listek pastylek. Wyłuskała jedną, połknęła, popiła sokiem.

Zapowiadał się długi dzień.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 14-03-2018, 02:27   #12
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Ile to już czasu upłynęło od ostatniego razu, gdy musiała ruszyć się od biurka i zwrócić komuś uwagę? Rose nie mogła sobie wręcz przypomnieć. W obecnej dobie komputerów i możliwości czytania ebooków praktycznie mało kto zaglądał do biblioteki, tak więc nawet ona sama niemal całkowicie odwykła od takich sytuacji.
Mimo wszystko, była bibliotekarką i jej obowiązkiem było spróbować jakoś tej sytuacji zaradzić.
Podniosła się od biurka i poprawiła włosy, wsuwając luźny kosmyk za ucho. Wygładziła dłonią brzeg koszuli i ruszyła w stronę czytelni, kierując się bezpośprednio w stronę hałasującego jegomościa. Obeszła go, by zatrzymać się tak, by stanąć mu w zasięgu widoku i skoncentrowała na nim wzrok, splatając ręce przed sobą. Postanowiła spróbować najpierw pierwszej metody. Stała na tyle blisko, by nie mógł pomylić się, że podeszła do kogokolwiek innego i patrzyła na niego bezpośrednio. Czekała, aż zwróci na nią uwagę. Może po prostu się zapomniał? Wolałaby rozwiązać sprawę polubownie…

Hałaśliwy mężczyzna nawiązał z nią kontakt wzrokowy.

- ...nie no, tutaj też mi nie dają spokoju - uśmiechnął się do niej szukając czegoś po kieszeniach, - … poczekaj chwilę… - rzucił jeszcze do słuchawki po czym przykrywając ją drugą dłonią zwrócił się bezpośrednio do niej; - Masz coś do pisania?

Rose uniosła lekko brwi w górę, zaskoczona jego pytaniem. W pierwszej kolejności jej wzrok natychmiast powędrował do biurka, gdzie oczywiście pozostawiła przybory do notowania, zaraz jednak pokręciła głowa i ponownie zerknęła na pana, który zakłócał spokój w bibliotece
- Przepraszam bardzo, ale to jest… Biblioteka i obowiązuje zakaz korzystania z telefonów komórkowych. Mogę panu dać coś do pisania i nawet kartkę, ale proszę dokończyć tę rozmowę na zewnątrz - odezwała się do niego płynnie i wskazała ręką wyjście.

Rozdziawił gębę jakby właśnie go poinformowała, że jest różowym jednorożcem i…
- Roy, stary! - znowu krzyczał do telefonu - Miałeś rację, to totalne zadupie! - Ponownie odjąwszy telefon od twarzy spojrzał na nią. - Ty nie wiesz kim jestem?

Nastawił twarz z profilu szczerząc zęby. Młodzież z tyłu zaczęła chichotać.

Panna Devin zmarszczyła tylko brwi.
- Nie, przepraszam, nie mam pojęcia. Mógłbyś być prezydentem Stanów Zjednoczonych, a i tak poprosiłabym o to, żebyś zachował ciszę w miejskiej bibliotece, bo jednak tak wypada. W twoich mniej zadupnych stronach cię tego nie uczą? - zapytała dalej uprzejmym tonem. Trochę się uniosła, ale zachowanie tego człowieka nieco ją zirytowało. Zadupie… Dobrze wiedziała, że to niezbyt atrakcyjne turystycznie miejsce, sama chciała się stąd wynieść. Póki co jednak pracowała tutaj i do jej obowiązków należało dbanie o porządek i spokój w bibliotece.

Jeden z nastolatków parsknął tłumiąc śmiech.

- Dobrze, dobrze maleńka - podniósł ręce w geście obronnym, czując że nie ma poparcia, - idę już sobie panno wrażliwa.

Odsunął głośno krzesło.

- Czekaj Roy - rzucił do słuchawki kierując się w stronę wyjścia, - zmienię lokal.

Rose czekała chwilę, jak hałaśliwy jegomość wreszcie opuści bibliotekę. Przysunęła na powrót krzesło, na którym wcześniej siedział do stolika, robiąc to cicho, a następnie wróciła do swojego biurka, by na powrót skoncentrować się na swojej pracy.
Nie mogła zaniedbać swoich obowiązków, w końcu poźniej będzie się musiała jeszcze udać do baru...
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 14-03-2018, 19:27   #13
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Eileen uchwyciła Stevena za dłoń wciąż zachowując ten uroczy uśmiech.
- Och, oczywiście! Ale czy bez ciebie świat się dziś zawali? - wzmocniła uścisk na jego dłoni, sycąc się uczuciem dotyku - Nie byłeś taki obowiązkowy kiedyś. Pamiętasz jak uciekaliśmy ze szkoły, zaszyć się w jednej z naszych kryjówek?

Wyrwał dłoń z uścisku.

- Eileen, nie próbuj znowu - powiedział zakłopotany. - To było dawno. To było zanim... Muszę już iść.

W tym momencie dziewczyna poczuła się tak, jakby otrzymała silny policzek i... nie wiedziała co z tym zrobić. Była na niego zła, wściekła nawet, ale jednocześnie zrozumiała jak wielką pustkę pozostawiła w niej ta strata. Chciała przy nim być, chciała go odzyskać, nawet jeżeli wmawiała sobie potrzebę zwykłej zemsty na nim.

- Ja... - spuściła na chwilę głowę, nie chcąc by mężczyzna zobaczył jej słabość - ...spotkajmy się proszę... podczas tego lunchu. - zwróciła wzrok na jego twarz - Dobrze?

Poprawił grzywkę. Spojrzał na nią smutno.

- Dobrze Eileen. Bądź w południe. - Położył jej dłoń na ramieniu. - Jestem już spóźniony, muszę lecieć.

Eileen chciała, och, tak bardzo teraz chciała zarzucić mu ramiona na szyję, połączyć się z nim w pocałunku, przytulić go, mieć pewność, że zawsze będzie przy niej.
- Będę. Oczywiście, że będę. - położyła na sekundę dłoń na jego dłoni, po czym tylko raz spojrzawszy w te oczy, w których zatapiała się kiedyś nieustannie, powoli wyminęła Stevena.

Czuła gorzkość w gardle, której jej uparta natura nie miała zamiaru pozwolić na ujście lecz pozostawiała ją i jej przyjaciółkę - złość - w gorejącej relacji.

Dziewczyna postarała się skierować myśli na tor na tyle daleki od Stevena, na ile potrafiła. Podczas ostatniej penetracji pustostanu, straciła cierpliwość do latarki jaką miała w smartfonie, a której używała odkąd poprzednia wydała swe ostatnie tchnienie. Oświetlenie, które dawała kamera na wystarczyło - a w takich miejscach odwiedzanych nocą rzadko przecisnęła się poświata księżyca.

Eileen miała nadzieję, że uda jej się dostać w sklepie Barrowa ze sprzętem technicznym latarkę stosowaną przez górników podczas wydobycia... taką co nie rozpadnie się ze starości po kilku minutach, co mogło mieć miejsce zważając na wczorajsze tąpnięcie.

Torba przerzucona przez ramię trochę ciążyła dziewczynie, mimo że ta nie zawierała ciężkiej kamery.

Ta zawierała lekką.


***

- Nie twoja sprawa. - Eileen warknęła przez komórkę, bardziej zainteresowana obserwacjami zegara ratuszowego niż rozmową z Shawnem.

- On ma kogoś, dobrze wiesz. - głos rozmówcy był opanowany, choć mogło się wydawać, iż sam Shawn był znużony powtórką tematu - Już o tym rozmawialiśmy... - nastąpiła chwila ciszy - Nie zmienisz tego, co zrobiłaś.

- WIEM! - Eileen krzyknęła wprost w słuchawkę, na chwilę odwracając wzrok od tarczy zegara.

- Porozmawiamy wieczorem przy czymś mocniejszym. - odpowiedź nadeszła, gdy Shawn odzyskał słuch - Tylko proszę cię, zrozum wreszcie. Nic dobrego z tego nie wyniknie, to przegrana sprawa. Odpuść sobie i...

Eileen nie czekała na koniec wypowiedzi Shawna. Odsunęła telefon od ucha chcąc zakończyć połączenie... co jednak chwilę zajęło zdenerwowanej dziewczynie, która jak na złość nie mogła z nerwów przerwać rozmowy.

Gdy w końcu udało się jej przesunąć odpowiednio palcem po ekranie, zaczęła przeszukiwać spis połączeń, przeglądać SMSy.

No tak... Ojciec nie zadzwonił ani nic nie napisał, choć Eileen próbowała się z nim od wczoraj skontaktować, a jedyna wiadomość nadeszła dziś od matki informującej córkę jak zajęty jest ojciec.

Interesy ważniejsze, co tatuśku?

W pewnym momencie zaczęła tworzyć SMSa, jakiego chciała wysłać ojcu, ale po jej napisaniu zawahała się i jedynie przerzuciła go do wersji roboczych. Teraz czekało ją spotkanie ze Stevenem, nie rodzinne dramaty.



Do: Matthew Ryan
Miałeś zadzwonić.



Eileen powoli ruszyła w stronę wejścia do ratusza.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 14-03-2018 o 19:35.
Zell jest offline  
Stary 19-03-2018, 18:43   #14
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Rozleniwieni bezruchem dziennikarze zabijali nudę rozmowami. To co było do nakręcenia - nakręcili, to co było do powiedzenia - powiedzieli. Teraz pozostała najtrudniejsza część pracy - czekanie. Czekali zatem aż coś zacznie się dziać a nie działo się wiele. Ochrona nie wpuszczała ich do środka i nie udzielała żadnych informacji. Ekipa ratunkowa już dawno zniknęła w jednym z bocznych tuneli odchodzących z wielkiego krateru. Słońce zaczęło przypiekać i większość szukała schronienia w cieniu samochodów.
Dlatego gdy od strony kopalni zauważono poruszenie, wszyscy poderwali się i przywarli do ogrodzenia nie chcąc stracić nic z tego co mogło się wydarzyć.

Joel STRODE
Lisa siedziała na schodach przed jego mieszkaniem. Była roztrzęsiona.
- Przepraszam cię Joel ale nie mogłam wiele zrobić...

Zaprosił ją do środka. Na filiżankę herbaty. Miała dobry wpływa na Barrego. Przy niej się wyciszał, robił spokojniejszy. Nie wiedział, czy to tembr jej głosu tak na niego działał, czy rodzaj ciepła, które wokół siebie roztaczała. Faktem było, że przy niej rozhisteryzowany Barry robił się zaledwie pobudzony a nerwowego Barrego zamieniała w potulnego baranka. Teraz jego starszy brat siedział po turecku przy fotelu, w którym zasiadła przełożona Joela i gładził ją po kościstej dłoni. Nawet w zdenerwowaniu uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i pogładziła po twarzy.

- Jedyne co mogłam zrobić, to wstrzymać zwolnienie dyscyplinarne, na które nalegał William, do czasu zakończenia postępowania, które zbada okoliczności...

- Lisa smutna - stwierdził Barry głębokim, przejętym głosem.

- To nic, to nic - przykryła jego dłoń swoją dłonią i ponownie zwróciła się do Joela. - Muszę cię zawiesić w wykonywaniu obowiązków do czasu zakończenia postępowania. Przepraszam. Nie miałam innego wyjścia.

Augustus GRAVESEND
"Hope" - ostatnia nadzieja Mirandy. Kawiarnia była prawie pełna. Migdalące się do siebie pary nastolatków, stoliki zajęte przez głośno zachowującą się młodzież.

Całe szczęście była też Cathy i przez chwilę miał z głowy młodą Gravesend. Jej matka, Miranda Lawrance jak zwykle roztaczała swój czar stojąc za ladą. Długie blond włosy spływały łagodnie na plecy. Szczupła sylwetka i te długie nogi wystające spod nieprzyzwoicie krótkiej spódnicy. Ciągle jeszcze czuł cień dawnego uczucia, które między nimi było.

- Zamknęli liceum.

Jej uśmiech, pomimo pierwszych zmarszczek, mógł zauroczyć jeszcze niejednego faceta.

- Zawsze uważałam, że cięcia w edukacji zwiększą wpływy do budżetu - zażartowała. - Michaela tryska dzisiaj energią - spojrzała na chichoczące dziewczęta. - Czyżby zadanie domowe z kółka dyskusyjnego? Cathy pytała mnie jak może pomóc chłopakowi znaleźć jej punkt G. Dorastają.

W samo sedno - pomyślał i już miał skomentować gdy zadzwonił telefon. Odebrał.

- Pan Gravesend? Dzień dobry, Dave Murey... ehmmm szeryf. Na pewno słyszał pan o tąpnięciu...

Darleen WOOD
Ojciec oddzwonił prawie natychmiast.

- Kogo? - warknął.

- Josha i Grubego - odparła nim zdążyła się zastanowić.

- Skurw... - urwał przekleństwo. - Darla, nie interesuj się tym, rozumiesz? Muszę podzwonić... - zerwał połączenie.

Phebe, tak jak podejrzewała szybko znalazła wspólny kontakt z rówieśniczkami na placu zabaw i bawiła się z nimi w najlepsze. Beztroskie dzieciństwo. Zazdrościła jej. Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek telefonu. Nie... to nie był tata.

- Steven? Dobrze, że dzwonisz...

- Byłem tam - przerwał jej. - W ekipie ratunkowej. Wiesz... - był roztrzęsiony. - Darleen, potrzebuję się gdzieś zaszyć. Nie wiem do kogo się zwrócić. Pomożesz mi?

Steven J. Hoover, szef straży pożarnej, który nie bał się niczego, na własnych plecach wynosił ludzi z płonącego domu, czegoś się bał.

- Podjedź pod tylne wyjście. Sama. Połóż koc na tylne siedzenie.


Rose DEVIN
Młodzież opuściła czytelnię całą grupą, z trudem powstrzymując śmiech i rzucając tajemnicze spojrzenia bibliotekarce. W końcu zrobiło się cicho, został tylko dobrze ubrany jegomość.W końcu i on zebrał swoje rzeczy, pozbierał książki i...


- Trevor Eagle

Miał miękki aksamitny głos. W dłoni trzymał stetsona. Mądre oczy patrzyły na nią z poza eleganckich okularów.

- Słucham? - nie zrozumiała.

- Trevor Eagle, muzyk, gitarzysta, ten którego wyprosiła pani z biblioteki. Bardziej znany jako Tony. Ciężko wypowiadać mi się na temat jakości tego co... wykonuje. To rzężenie nazywają chyba stoner rockiem. Bardziej znany ze swoich skandali. Zdaje się, że po jednym z nich zaszył się na tym "totalnym zadupiu".

Uśmiechnął się.

- Przepraszam, zanudzam panią. Irving Harris - wyciągnął rękę - dziennikarz, może to choć trochę usprawiedliwia moje gadulstwo.

Eileen RYAN
- Co tym razem Eileen? - Thomas Barrow, właściciel Tool znał dobrze zamiłowania dziewczyny.

- Słyszałeś coś o wypadku w kopalni?

- Kopalnia? - spochmurniał. Ryan wiedziała, że tam zginął jego starszy brak Rick. - Cholerni nielegale drążą te swoje tunele w poszukiwaniu skarbu. Bez nadzoru, bez planów. Ani chybi naruszyli jakąś ścianę, wkopali się tam gdzie nie powinni. Bo skąd te tąpnięcie?

Odnalazł w końcu to czego szukał na górnej półce. Zszedł po drabince i wręczył Eileen.

- To się nada. Nic dziwnego, że tak długo ich szukają - wrócił do tematu kopalni. - Geolodzy już dokopali się chyba do samego piekła.

***

Steven wyglądał na rozczarowanego gdy zauważył ją czekającą na niego przed ratuszem, chociaż bardzo starał się to zamaskować. Chociaż może tak tylko jej się wydawało?

Moyave Grill była pełna w godzinach lunchu. Smakowity zapach soczystych steków i grillowanych warzyw zachęcał do wstąpienia. Przepchnęli się do ostatniego wolnego, dwuosobowego stolika.

Augustus GRAVESEND
Szeryf w skrócie przedstawił sytuację. Augustus wiedział, że komisariat policji w Diamond Taint dysponuje trzema chłodniami w lokalnym prosektorium i była to ilość wystarczająca na tak niewielkie miasteczko. Zazwyczaj... W przeszłości zdarzało się już jednak, dwa razy, z tego co pamiętał, że policja prosiła zakład pogrzebowy o przechowanie zwłok. Raz miało to miejsce jeszcze za czasów Augustusa drugiego gdy doszło do kolizji na drodze stanowej w pobliżu miasteczka. Po raz drugi, gdy z powodu masowego zatrucia zmarła pięcioosobowa rodzina. W obu przypadkach zakład pogrzebowy nie wyszedł na tej współpracy stratny.

- Nie wchodząc w szczegóły... - szeryf westchnął przed przejściem do sedna. - Z kopalni wyciągnięto dzisiaj zwłoki trzech pracowników. Chcielibyśmy pana prosić o przechowanie ich w chłodni. Na pewno będzie przeprowadzona sekcja. Ze względu na poufność tych danych proszę o zachowanie tych informacji tylko dla siebie.

Gdy zakończył rozmowę Cathy przyglądała mu się uważnie.

- Coś się stało Augie?
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 21-03-2018, 18:03   #15
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
Joel parkując hondę na podjeździe zauważył, że w progu drzwi siedzi Lisa Haworth. Po wyrazie jej twarzy odgadł, że nie przyszła tutaj na koleżeńskie pogaduszki. Gdy dowiedział się, że grozi mu dyscyplinarne zwolnienie z pracy, nie był tym zaskoczony. Zaskoczyło go tylko to, że sprawy potoczyły się tak szybko. Greg Dillane i William Schuster nie próżnowali.
- Nie musisz mnie za nic przepraszać Lisa, to nie twoja wina. Może Dillane i Schuster mają rację…Może faktycznie zjebałem sprawę.
- Co ty mówisz Joel? –
- Nie powinienem zostawiać dzieciaków samych. Ale…
Joel spojrzał wymownie na Barrego, który przysiadł obok Lisy, wpatrując się w nią z dziecięcą fascynacją.
- Barry był w tamtym momencie ważniejszy niż zdrowy rozsądek – przeczytała w myślach Strode’a a ten przytaknął. Lisa westchnęła. Przez chwilę oboje siedzieli w milczeniu. Kiedy zaczął się kolejny odcinek Strusia Pędziwiatra, brat Joela odszedł od stołu i zasiadł po turecku przed telewizorem. Lisa upewniła się, że jej nie słyszy a potem powiedziała.
- Posłuchaj. Wiem, że jest ci ciężko. Pracujesz na dwa etaty, do tego musisz zajmować się bratem. Może już czas pomyśleć, żeby oddać go….no wiesz…
- Wariatkowa?
- Nie. Nie do końca. Są ośrodki dla takich osób jak on. Gdzie mógłby spędzać cały dzień i wracać po południu.
Joel pokręcił głową.
- Rozmawiałem ze Stevenem Revenshire. Najbliższy dom pomocy społecznej, w której mogliby go przyjąć jest w hrabstwie Wasatch. To prawie sto mil stąd.
- Jest jeszcze jedno rozwiązanie – Tu Lisa ściszyła głos i obrzuciła Joela bystrym, przenikliwym spojrzeniem. Nauczyciel nachylił się nad stołem słuchając.
- Mógłbyś wyjechać i znaleźć nową pracę – odparła. Joel uniósł brew – A ja bym ci oczywiście pomogła. Mam znajomości, wystarczy, że szepnę słówko paru osobom i wystawię ci odpowiednią rekomendację –
- Jeśli będę miał nasrane w papierach nikt…
- Nie będziesz, bo sam złożysz wymówienie. Szkoła wtedy umorzy postępowanie. Wyjedziesz z Diamond Taint z czystą kartą.

Lisa wyszła kwadrans później. Joel dalej siedział w kuchni, przy zimnej już herbacie, z pomiętej paczki wyciągnął papierosa. Bił się z myślami. W Salt Lake spędził najlepsze lata swojej młodości. Najpierw studia, potem praca w szkole. Życie wolne od zmartwień i powtarzających się co noc koszmarów o kopalni. Wtedy jednak nie miał na głowie chorego psychicznie brata, nie musiał wydawać kasy na opiekę i leki, remont domu. Jakby teraz wyglądało jego życie w stolicy Utah?

Joel otworzył laptopa i włączył dokument tekstowy. Zaczął od wypisywania plusów.
+ Łatwiejszy dostęp do opiekunek
+ Domy opieki społecznej
+ Nienasycony rynek pracy
+ Pełny etat w szkole
+ Lepsza kasa

Kiedy już skończył zapisywać plusy próbował znaleźć minusy. Szukał długo ale tylko jedna myśl kołatała mu się w głowie jak natrętny pasożyt.

- Jane

Szybko się skarcił i wcisnął delete kasując jej imię z edytora. Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. W progu stał Henry Robbins. W kąciku jego ust tlił się niedopałek papierosa, którego staruszek po chwili pstryknął w stronę podjazdu.


- A ty nie w pracy mały Jo? – zagaił w swoim stylu i bez ceregieli wszedł do środka. Henry był sąsiadem Stode’ów, mieszkał po drugiej stronie ulicy. Kiedy Joel prowadził zajęcia w szkole, Robbins doglądał Barrego. Miał swoje klucze i wchodził do domu, kiedy chciał. Skończył osiemdziesiąt jeden lat i choć wyglądał całkiem żwawo, pamięć mu już szwankowała. Czasami, gdy wychodził od Barrego zapominał zamknąć drzwi z powrotem na klucz. Joel wracał z pracy a jego brat krążył po ulicy w szlafroku i bokserkach siejąc zgorszenie wśród sąsiadów. Nauczyciel nie miał jednak serca zwalniać sąsiada z codziennych obowiązków. Opiekując się Barrym, Henry czuł się potrzebny.
- Szkoła zamknięta. Sprawdzają czy podczas wstrząsów budynek nie został uszkodzony - wyjaśnił Strode.
Staruszek rozsiadł się w kuchni, wcześniej wyciągając z lodówki zimnego budweisera.
- No tak…cholerne tąpnięcia. Podobno już znaleźli jakieś ciała. Betty Stevenson dzwoniła do mojej siostrzenicy i powiedziała jej to w sekrecie.
Joel nie wierzył w plotki, ale skoro Elizabeth Stevenson pracowała w sekretariacie burmistrza Thomasa, faktycznie mogła mieć informacje z pierwszej ręki. Wieści z kopalni nie zaskoczyły nauczyciela, takiego zakończenia spodziewał się od początku, gdy usłyszał o wypadku. Mimo to poczuł dziwną suchość w gardle. Przełknął ślinę. Staruszek od razu wyłapał na twarzy sąsiada oznaki niepokoju.
- Wiem, że nienawidzisz tej kopalni Joey. Sam bym pewnie przeklinał ją do końca swoich dni gdyby…
Tu Robbins odchrząknął, a Joel w milczeniu słuchał dalej.
- Ale widzisz, ta kopalnia to najlepsza rzecz jaka mogła przydarzyć się temu miastu. Ba, bez pieprzonej kopalni nie było by przecież Diamond Taint! Twoi rodzice nigdy by się nie poznali a ja dalej mroziłbym dupsko w Michigan. I nie rozmawialibyśmy teraz…
Staruszek zadumał się na chwilę, jego oczy zaszły mgłą, wyglądał jak człowiek, który wraca wspomnieniami do minionych czasów.
- Gdybyś był trochę starszy wiedziałbyś o czym mówię mały Jo. Ludzie zjeżdżali tu z całego Zachodniego Wybrzeża. Mieliśmy kino samochodowe, kręgielnię, bary…Ha! Ojciec Troya Fishera otworzył pierwszy salon gier w Utah!
- To akurat pamiętam. Razem z Barrym i Mattem wydawaliśmy tam wszystkie nasze zaskórniaki – uśmiechnął się Joel.
- Potem zrobiło się za ciasno. Każdy chciał uszczknąć kawałek tortu. Trudno w stawie pływać ze szczupakami jak jest się tylko płotką. Tylko Fisherowie wyszli jako tako na interesach z kopalnią. W życiu nie wykopali jednego diamentu a i tak kurwa srają forsą. Żydzi wiedzą gdzie i jak podnieść zielone z ziemi.
- Nie jestem pewien czy Troy Fisher jest Żydem. Jeśli tak to się z tym nie afiszuje
- Jest, jest. Tak jak ten pierdolony doktorek...
Joel wiedział, że rozmowa zaraz zejdzie na tematy syjonistycznych spisków i lóż masońskich, więc postanowił uciąć je w zalążku.
- Chyba trochę za bardzo to wszystko idealizujesz, staruszku. Paru osobom się udało, ale większość zamiast na szczyt, zeszła pod ziemię…A gdy już nie było czego kopać odeszli.
Joey spojrzał przez okno w kierunku ulicy. Wiele domów stało teraz pustych.
- Może i kiedyś to była ziemia obiecana – kontynuował – Ale teraz sam widzisz. Miasto umiera.
Henry przez chwilę gapił się na butelkę, bawiąc się nią w swoich pomarszczonych, chudych dłoniach. Wyglądał jak człowiek, którego właśnie brutalnie wyciągnięto z łóżka po nocy pełnej słodkich snów. Joelowi zrobiło się głupio. Wprowadził staruszka w depresyjny nastrój, choć nie taki miał zamiar. Wymienili jeszcze parę zdań a potem sąsiad pożegnał się i wyszedł.

Joel zasiadł z powrotem przed laptopem. Przez chwilę gapił się na przeglądarkę po czym na pasku wpisał adres lokalnej gazety. Przewinął wiadomości o wypadku kopalni i przeszedł do zakładki z ogłoszeniami. Wybrał dział nieruchomości. Znalazł kilka domów wystawionych na sprzedaż, jeden znajdował się dwie ulice stąd. Nigdy nie interesował się cenami nieruchomości, był przecież pewien że w Diamond Taint zostanie na zawsze. Rozmowa z Lisą dała mu jednak impuls. Miasto tonęło, a on nie zamierzał zostać ostatnim na pokładzie. Kto wie, może kiedyś nawet podziękuje radnemu Dillane zanim splunie mu w twarz.
 

Ostatnio edytowane przez waydack : 21-03-2018 o 18:10.
waydack jest offline  
Stary 24-03-2018, 11:44   #16
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Steven był zdenerwowany. Nie pamiętała go takim, chociaż kiedyś, kiedy byli naprawdę blisko, widywała go w różnych nastrojach i w bardzo różnych sytuacjach. Wracał, ciągle pachnący dymem i czymś słodko-chemicznym, choć przecież dokładnie szorował się po akcji od której minęło już kilka godzin. Niewiele mówi, ale Diamonnd Taint nie było wielkie – plotki rozchodziły się bardzo szybko. Najdalej drugiego dnia po akcji Darleen wiedziała już wszystko – kto zginał, jak wyglądało wyciąganie noworodka z rury kanalizacyjnej, ile skóry zostało w spalonej łazience, przyklejone do zasłonki prysznicowej. Tak jakby wszyscy, którzy wiedzieli, że jest ze Stevenem czuli potrzebę opowiadania jej o tym. Może dlatego tak mało on mówił? Kochali się, albo gotowali, albo słuchali muzyki, albo robili wszystko na raz. Darleen wściekała się, chciała wychodzić, rozmawiać, a Steven nie chciał, albo nie potrafił. Paradoksalnie – dopiero po rozstaniu zbliżyli się do siebie i zaprzyjaźnili.

Dlatego teraz wiedziała, ze jest zdenerwowany. Nie pamiętała go takim.
- Pomogę. Uspokój się. Gdzie mam podjechać? Pod twoje tylne drzwi? Co się stało, Steven? - rzuciła okiem na Phebe. Nie bardzo miała teraz ją z kim zostawić…
- Wytłumaczę ci wszystko później - w jego głosie słyszała zdenerwowanie. - Tak, pod tylne. Przed frontowymi jest dość… heh… tłoczno. Darla, muszę jeszcze gdzieś zadzwonić. Mogę na ciebie liczyć? Na prawdę nie mam nikogo innego…
- Będę. Do zobaczenia.


Najpierw zawołała do małej, że niedługo będą szły. Potem dojadła naleśnik. Potem zapłaciła. Potem znów musiała przekonywać Phebe, że króliki są już baaardzo zmęczone i powinny iść spać. W końcu udało się im opuścić kawiarnię. Mała podskakiwała, ale już nie tak intensywnie, jak wcześniej . Darla pomyślała, ze jeśli będzie miała szczęście, to dziewczynka padnie w samochodzie i nawet nie zauważy Stevena.

- Pojedziemy na przejażdżkę - powiedziała. - To będzie miła wycieczka.
Wróciły do studia, Darla wytachała fotelik , który zostawiła Kate i zamocowała go na tylnym siedzeniu - na przednim nie mogła, podobno poduszka powinna się wyłączać automatycznie po wpięciu fotelika, ale Darla nie za bardzo w to wierzyła. Podobnie, jak nie wietrzyła w to, ze samoloty mogą latać. Oczywiście WIEDZIAŁA, że latają – nie była kretynką – ale na logikę było to niemożliwe. Poza tym – co będzie jak ten system się nie zorientuje, ze wpięła fotelik i jednak uruchomi poduszkę?

Rozłożyła maksymalnie oparcie fotelika a potem zapięła Phebe pasy i wcisnęła w dłonie sporego pluszaka. Obok wrzuciła koc.
Ruszyła powoli, spokojnie. Pojeździ chwile, mała odpadnie, to wtedy podjedzie do Stevena. Była ciekawa, co się stało. I skąd ten melodramatyzm w jego głosie,

Phebe nie walczyła długo z ogarniającą ją sennością i po kilkunastu minutach spała już w najlepsze kołysana nierównościami lokalnych dróg Diamond Taint. Darla zawróciła na następnej krzyżówce i pojechała prosto pod dom Stevena J.Hoovera.


Strażak nie przesadzał. Przed domem zebrała się spora liczba osób. Kilka wozów transmisyjnych i porozkładany sprzęt nie pozostawiały wątpliwości co do charakteru tej wizyty. Steven najwidoczniej chciał się wymknąć obławie dziennikarskiej, która z niewiadomego jej jeszcze powodu zainteresowała się jego osobą. Minęła powoli frontowe wejście i zgodnie ze wskazówkami zajechała na tył domu. Zobaczyła mężczyznę w obszernej bluzie i kapturze przysłaniającym twarz rozglądającego się nerwowo nim oderwał się od budynku i szybkim krokiem ruszył w jej kierunku. Dopiero gdy podszedł upewniła się, że to on. Otworzył tylne drzwi, otaksował śpiącą dziewczynkę i nie komentując wpakował do tyłu pod siedzenie, przykrywając się kocem.

- Dzięki Darla - głos mu drżał. - Zabierz mnie stąd.

Trzaśnięcie drzwi obudziło małą. Jeszcze niezupełnie przytomnym wzrokiem spojrzała na leżącego pod jej nogami mężczyznę.
- Wujek się bawi w chowanego - wyjaśniła lekkim tonem Darla uśmiechając się do dziewczynki. - Pomożemy mu, prawda? Udawaj, że śpisz, a ja będę jechać. Nikt się nie zorientuje i wygramy nagrodę!
- Piesek?
- dziewczynka aż zapiszczała klaszcząc w dłonie, zupełnie już rozbudzona. - Czy to będzie piesek? – natychmiast straciła zainteresowanie mężczyzną.
-To tajemnica. Zobaczysz w domu. Ale możesz zgadywać.

Musieli przejechać przez ulicę obstawioną dziennikarzami. Część z nich wyległa na jezdnię traktując ją najwyraźniej jak część pobocza, uniemożliwiając swobodny przejazd. Mogła zawrócić ale to na pewno zwróciłoby ich uwagę.
Darla jechała powoli, żeby nie najechać na żadnego z dziennikarzy, odpowiadając co jakiś czas Phebe, która ciągle rzucała kolejne propozycje „nagrody”. Dziennikarze leniwie usuwali się z drogi, bardziej skupieni na obserwacji domu, rzucali jedynie przelotne spojrzenia do wnętrza samochodu lecz widząc kobietę z dzieckiem tracili zainteresowanie.
- West Highland White Terrier? – Phebe miała świetną pamięć do ras psów.
- Zimno.
- Nova Scotia Duck Tolling Retriever?
- Zimno.
- Jednorożec?
- Cieplej.


Darla manewrowała między samochodami i w końcu dotarła do swojego studio.
- Wujek tu poczeka, a my idziemy po nagrodę - zarządziła. – Koktajl z truskawkami i bajka o kucykach.

Po chwili wróciła do garażu.
- Chodź - powiedziała do Stevena.
Zaprowadziła go do kuchni, posadziła przy stole, a sama ustawiła się tak, żeby widzieć siedząca w salonie Phebe.
- Chcesz coś? Kawę, piwo? Co się dzieje? Ściągniesz ten kaptur?
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 25-03-2018, 14:38   #17
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Milczał dłuższą chwilę, błądząc myślami wokół rozmowy z szeryfem. Trzy ciała to żaden kłopot, prosektorium miało akurat tyle miejsca. Dlaczego więc zwłoki miały trafić do niego? Miał pięć lodówek, w jednej spała słodko Rebeka, ale jeśli dobrze pójdzie już dziś po południu odda ja płomieniom.
Skoro więc miasto mogło przechować trójkę umarlaków, to gdyby wchodziły w rachubę trzy ciała, nie dostałby zlecenia. Zwłok zatem znaleziono więcej. Możliwe też, że nie znaleziono, ale są przesłanki że pojawi się ich więcej i dlatego bukują sobie chłodnie. Sprawa zatem jest poważniejsza niż podają media.

- To Dave Murey, szeryf. Sprawa zawodowa, w sumie można było domyśleć się, że wypadek w kopalni nakręci koniunkturę grabarzowi
- uśmiechnął się ciepło do przyjaciółki, wiedząc że ten kiepski żarcik na pewno nie zlikwidował jej obaw. Znali się tak długo i tak dobrze, że musiał dorzucić by być uczciwym wobec niej - Dzieje się coś dziwnego i chyba niekoniecznie dobrego Mirando. Nie wiem jednak o co chodzi. Myślę, że władze coś ukrywają.
- Och Augie, uważaj na siebie. Świat już nigdy nie byłby taki sam, gdyby ciebie zabrakło. Jesteś moim jedynym klientem zamawiającym moccacino - była piękna, a kiedy się uśmiechała ubywało jej dziesięć lat. Odkąd pozbyła się tego złamasa Clarka, uśmiechała się częściej i chętniej. Dawno tez nie miała na ciele plam z korektora, maskujących stosunki rodzinne - A władze zawsze coś ukrywają, inaczej nie czułyby się potrzebne.

Miranda była demokratką do szpiku kości, czasem sprzeczali się o politykę, ale w rozsądnych i cywilizowanych ramach. Dziś nie był w nastroju do podjęcia rękawicy i zagłębiania się w politykę. Zresztą od wyboru Trumpa, też czuł się nieswojo w republikańskim kołnierzyku.

- Nie lubię mieszać się w nie swoje sprawy, ale zaintrygował mnie ten telefon. Czuję w kościach, że na tym się nie skończy. Zadzwonię do Mortona, może coś mi podpowie. Wybaczysz mi ?

Pociągnął ostatni łyk ulubionej kawy, wyjął starego Iphone'a 5S, którego nie zamieni na żaden inny sprzęt póki działa. Wyszedł przed kawiarnię. Słońce wdzierało się w podcienie, powietrze lekko falowało nad powierzchnią asfaltu. Senne miasteczko zachowywało się inaczej niż zwykle. jakby ktoś potrząsnął ulem i zmusił pszczoły do pełnego niepokoju brzęczenia. Na ulicach widział więcej aut, młodzi ludzie skupiali się w grupkach w pobliskim parku, zauważył dwa wozy policyjne w krótkim odstępie czasu. "To protect and serve". Chrońcie nas chłopcy, ale moglibyście nie ściemniać i powiedzieć co się dzieje...

-Cześć Mort
- Siema Gravie, jakoś nie dziwię się, że dzwonisz
- kąśliwie przywitał się Morton Howard, pracujący dla geologów kierownik działu Logistyki.
- Nie pierdol stary, wszyscy są ciekawi co się dzieje, a ty na pewno wiesz co w ziemi piszczy.
Cisza w słuchawce przeciągnęła się w nienaturalną pauzę.
- Widzisz, nic nie jest jasne. Standardowe procedury złamano już tyle razy, że nie kumam o co chodzi. Kierowniczka miała nawet telefon z Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego. To za chuja nie trzyma się kupy, bo nie mamy tu jakiejś pandemii, tylko zwykły wypadek. Chyba. No i na pewno zginęli ludzie. Nieetatowi, wiesz o kim mówię.
Czyli zwłoki ofiar jakie ma przetrzymać w Domu Pogrzebowym należą do nielegali. Ciekawe.
- Wiesz coś o szeryfie Mureyu? Dzwonił do mnie, był cholernie spięty i tajemniczy.
- Nie bardzo, unikam takich jak on, o ile mogę - suchy śmiech nałogowego palacza zabrzmiał skrzekliwie w słuchawce.
- Palenie cię kiedyś wykończy, Mort. Chlaj jak człowiek, ale fajki odstaw, bo skrzypisz jak podłoga w nawiedzonym domu.
- Wal się Augie, lepiej kojfnąć na raka płuc, niż dać się zasypać w jakiejś pieprzonej dziurze w ziemi. Nie podoba mi się cała sytuacja. Jeździłem do L.A. odebrać jakiś analizator próbek, wróciłem wczoraj a tu taki burdel. Jeszcze nie ogarnąłem szczegółów, ale dam ci znać co i jak, jak wyłapię coś więcej niż plotki. Na dziś powiem ci tylko, że idzie dobra koniunktura dla domu pogrzebowego
- ponownie zaśmiał się, co zabrzmiało jakby w tryby jakiejś potężnej maszyny wsypano wiadro piasku.
- Uważaj na siebie Mort, dzwoń choćby w nocy jak czegoś się dowiesz.

Zdusił w zarodku chęć sięgnięcia po lucky strike'a, których paczkę z reguły nosił w marynarce. Charczący śmiech Howarda mogliby puszczać w kinach, jako reklamę programów zdrowotnych. Nikt by nie sięgał po fajki.

Wyjął z kieszeni chusteczkę, otarł nią czoło i zapragnął nagle prysznica. Długiego, zimnego, drażniącego skórę, ale przynoszącego w końcu niezwykłą ulgę. Spłukać z siebie cały pył tego świata, zmyć wszelkie więzy, zetrzeć zobowiązania. Westchnął ciężko, zdenerwowanie w jakie wprawiła go Mika swoim nieodpowiedzialnym zagraniem rezonowało ciągle w jego czaszce. Do tego niepokojący telefon szeryfa.

Uśmiechnął się do siebie. Czy nie jest po prostu tak, że się starzeje? Czy brak problemów i dobre, łatwe życie nie doprowadziły do przewrażliwienia? czy inni ludzie mający prawdziwe kłopoty w ogóle przejęliby się takimi drobiazgami jak zadająca niewygodne pytania córka, lub zdenerwowany szeryf? W zasadzie jedyne co go powinno niepokoić to myśl, że mógłby bez wahania sięgnąć po spluwę, gdyby ktoś, lub coś próbowało zagrozić jego słodkiej Michaeli, czy rodzinie w ogóle.

Wrócił do "Hope" wtapiając się płynnie w szmer rozmów i chłód klimatyzowanego wnętrza. Usiadł przy barze i pomimo obaw o rosnący na brzuchu tłuszczyk zamówił kawałek serniczka. Miranda robiła go własnoręcznie, smakował przecudnie.

- Nic nie wiadomo - zagaił, spotkawszy pytający wzrok właścicielki kawiarni. Wzruszył przy tym bezradnie ramionami.
- A u nas sporo się dzieje - znów uśmiechnęła się promiennie - dziewczynki dogadały się, że Mika będzie dziś u nas nocować. Szczoteczkę do zębów musisz jej kupić, a piżamę znajdziemy bez kłopotu, bo są podobnego wzrostu. Zgodzisz się?

Poczuł lekkie ukłucie niepokoju. Zdusił je w sobie, nazywając się w myślach nadopiekuńczą kwoką. Pomachał ręką do dziewczyn dyskutujących z ożywieniem nad czymś ważnym dla nich, a widocznym na ekranie wielkiego jak patelnia smartfona Cathy.

- Jasne, jeśli nie będzie ci przeszkadzać towarzystwo mojej narwanej córeczki, to nie mam nic przeciw temu. Skoczę tylko zaraz do drogerii i kupię kilka drobiazgów, nie chce mi się wracać przez całe miasto do domu po rzeczy dla Michaeli.

Zostawił dwudziestkę na ladzie. Podjechał niewielki kawałek do Wallmarta, gdzie zrobił spore zakupy, płacąc złota kartą. Wrócił ponownie do kawiarni, wciskając córce kosmetyczkę pękającą w szwach, sześciopak dietetycznej coli, oraz pudełko z pączkami i ulubione chipsy Pringles o smaku pizzy.

Zmierzwił włosy swego kochanego dziecka, ucałował w czoło. Pożegnał się poważnie z Cathy, podając jej rękę, czym rozbawił dziewczyny.
- W razie czego, dzwoń Mirando. Ale lepiej nie, będę odpoczywał w spokoju.
- Gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że ucieszysz się z wolnej chaty. Ty jednak jesteś narwanym tatuśkiem i zamiast się cieszyć będziesz marudził coś o bezpieczeństwie córeczki. Tylko karabinu ci brakuje do trzymania warty.


Brakuje? Jeden telefon i pump action shotgun ze spiłowanymi numerami przyjedzie z Las Vegas. Może nawet z drabem do obsługi w komplecie. Pan Benny Binion nigdy nie zostawiał swoich ludzi w potrzebie.

Granatowy Lexus żarłocznie połykał drogę. Na północ, a potem na zachód, poprzez opustoszałą dzielnicę kiepskich domków. W końcu wyrwał się z tego otoczenia i nadal na wysokim biegu wjechał szybko na wzgórze. Zatrzymał się na podjeździe, nie wyłączając silnika. Potężna sylwetka Domu Pogrzebowego Gravesend nie wydawała się tak swojska jak zwykle. Skarcił się za uleganie nastrojom, po czym odwrócił pomału głowę w stronę leżących niżej domów. Pustka, nic, żadnego przywiązania. Poczuł, że mógłby opuścić to miasto i nie miałby z tym żadnego kłopotu. Oczywiście, gdyby nie zobowiązania wobec ludzi z Las Vegas.

Nieco dalej, bliżej służbowego wejścia stał zaparkowany biały van. Logo jednoznacznie wskazywało, że ekipa z Salt Lake City postanowiła dotrzymać umówionego terminu. W cieniu dużego auta skrywał się mężczyzna. Mrużąc lekko oczy Augustus rozpoznał pana Hollisa, ojca Rebeki. Wyglądał jeszcze bardziej niechlujnie niż wcześniej, w zasadzie chyba nawet miał problem z utrzymaniem równowagi.

Gravesend zgasił silnik, wysiadł z samochodu i podszedł do pijanego klienta.
- Witam panie Hollis. Łączę się w bólu, jednak bardzo proszę trzymać fason. Musi pan być teraz oparciem dla swojej zony i ojca, oni bardzo przezywają odejście Rebeki i tylko prawdziwy mężczyzna taki jak pan może im dać oparcie.
- Ci ty tam wiesz Gravesend, to nie twoja córka i nie twój krzyż.
- Wiem i rozumiem sytuację, lepiej niż się panu zdaje, drogi Hollis. Proszę nie przenosić smutku w gniew i agresję. Jestem waszym przyjacielem, a wy moimi drogimi klientami. Najgorsze co mogłoby się teraz stać, to niepotrzebne niesnaski. Zapraszam do kaplicy, warto oddać cześć Rebece spokojna modlitwą i pojednaniem ze Stwórcą.

Łagodne słowa poparł bardzo mocnym uchwytem za ramię. Zaskoczył tym mężczyznę, który zaraz spotulniał i zaczął mamrotać coś użalając się nad sobą. Miękkie ścierwo.

Podprowadził go do ozdobnego wejścia do kaplicy, wepchnął go bez mała do środka. Zszedł szybko do piwnicy, z daleka już słysząc głosy. Gderliwy baryton Miltona Wolffa, perorował coś z mocą.

Podszedł do grupki złożonej ze starego Miltona i trzech ludzi ubranych w irracjonalnie cytrynowe kombinezony, obarczonych niezliczonymi torbami, z pasami do których troczone były różne narzędzia i sakwy.

- Witam panów. Augustus Gravesend, właściciel - Uścisnął ręce stojących. Otaksował szybko przybyłych, trafnie oceniając że niski brunet dowodzi grupką. Na piersi miał naszywkę z imieniem "Terry"
- Witamy, przybyliśmy najszybciej jak się dało - właśnie ów Terry jako pierwszy zabrał głos.
- Jestem szczerze zobowiązany. Nie owijając jednak w bawełnę, musicie panowie stanąć na wysokości zadania i w trybie najwyższej prędkości rozwiązać mój problem. Interes cierpi na uszkodzeniu krematorium. Piec ma usterkę, której zaradzić musicie jeszcze dziś - zerknął melodramatycznie na zegarek - Jeśli wyrobicie się panowie w 4 godziny, płacę po dodatkowe 150 dolarów na głowę, poza rachunkiem. Owocnej pracy, proszę meldować co i jak.- wręczył Terremu wizytówkę i przywołał Wolffa.
- Milton, będziemy mieli przesyłkę z kopalni. Trzy ciała do chłodni, nie wiem ile poleżą, bo mają robić im sekcję. Przypilnuj techników, ja zadzwonię po Dale'a i pojedziemy po ciała. Weźmiemy Vandurę, nie karawany. Miej tez oko na pana Hollisa, dorwał się do zapasów whisky i może marudzić. wsadziłem go do kaplicy.

Dale Schuster
przyjechał po dwudziestu minutach, nie miał problemu ze zwolnieniem się z warsztatu Patricka Conroya, bo dzień nie obfitował w zgłoszenia.

- Dzień dobry panie Gravesend. Pan Conroy kazał panu przekazać, że będzie pobierał opłaty za wydzierżawianie mnie do pańskich zleceń - zaraźliwy uśmiech Dale'a pasował do kanciastej, amerykańskiej szczęki i burzy płowych włosów. Wyhodowany na kukurydzy ideał. Nie dało się go nie lubić.
- Cześć Dalie, Patem się nie przejmuj, bierzemy się od razu do pracy. Siadaj za kółkiem GMC, kluczyki masz tutaj. Jedziemy do kopalni, skoczę tylko na chwile na górę.

W kilkunastu susach nielicujących z powagą właściciela zakładu pogrzebowego, Augustus przeskoczył schody i wpadł do prywatnej części domu. Mariory krzątała się w kuchni, ubrana w czerwoną jedwabną sukienkę w stylu chińskim, tłoczoną w smoki i zawiłe wzory kwiatowe. Skromnie zapięta pod szyję, z charakterystyczna stójką, eksponowała zgrabną nogę w rozcięciu sukni sięgającym niemal biodra.
- Wyglądasz zjawiskowo - wyszeptał szczerze, całując zonę i obejmując ją mocno.
- Ty też jesteś niczego sobie, musisz tylko jeść mniej steków, a więcej warzyw. Dlatego dziś dostaniesz na obiad warzywne chiles rellenos i zupę kukurydzianą - teraz ona wpiła się ustami w męża.
- Mika nocuje dziś u Mirandy, Cathy wyglądała na zachwyconą pomysłem.
- Biedne dziecko, tyle musiała przejść. Na pewno odrobina szalonego towarzystwa naszej córeczki jej nie zaszkodzi. A co u Mirandy? Nadal tak ładna jak w zeszłym tygodniu?
- Nadal piękna, aż się boję że może zbliżyć sie urodą do ciebie, choć trochę to nieprawdopodobne
- dorzucił mrucząc zmysłowo
- Kłamliwy łajdak - Zarzuciła mu ręce na szyję - więc dziś jesteśmy wieczorem sami? Mam taki malutki pomysł który powinien ci się bardzo, ale to bardzo spodobać...
- Nie wiem na pewno czy sami. Jeśli technicy nie naprawią pieca, nie puszczę ich do Salt Lake, wówczas nocować będą też u nas Hollisowie, wiesz rodzina tej dziewczyny której nie możemy pochować. Ojciec się spił, może więc warto dać im coś do jedzenia, moja doskonała kucharko, niech przetrzeźwieje. Do twojego pomysłu wrócimy więc później kochanie, bo na razie muszę jechać do kopalni.
Mariory zesztywniała w jego ramionach.
- Jak to do kopalni?
- Dzwonił szeryf, mamy odebrać i przetrzymać zwłoki górników. Czysto zawodowe sprawy kochanie.
- Uważaj na siebie kotku, mam bardzo złe przeczucia w sprawie tej kopalni. Moja irlandzka prababka miewała takie często i zawsze ktoś potem umierał w okolicy.
- Ty na szczęście jesteś przepiękną amerykanką, nie szamanką z Irlandii, więc nic złego nie może się zdarzyć
- Ale obiecuję, że zdarzy się dużo dobrego wieczorem, jeśli będziemy sami -
kusząco dodała wypinając lekko pupę w jego stronę.
Objął dłonią jej ciągle jędrny pośladek, Przytulił się po raz ostatni i lekkim pocałunkiem pożegnał żonę.

Dale czekał w czarnym vanie przed głównym wejściem. Augie wskoczył na siedzenie pasażera, zapiął pas i podłączył do zapalniczki ładowarkę telefonu. Iphone spisywał się już coraz gorzej pod kątem baterii, ale nie zamierzał go wyrzucać.
- Czemu nie kupi pan sobie nowego, Iphone X to świetna maszyna!
- Nic co nie wyszło spod ręki Steve'a Jobbsa mnie nie interesuje chłopcze. Ruszaj.

- No to ruszam. Witaj wesoła przygodo! - zakończył Dale wciskając pedał, a furgonetka z automatyczną skrzynia biegów zaczęła rozpędzać się na stoku, zmierzając rzeczywiście ku przygodzie w kopalni.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй
killinger jest offline  
Stary 26-03-2018, 17:57   #18
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Rose nie należała do osób, które lubiły towarzystwo rozchichotanych 'głupiutkich' w jej mniemaniu, młodych osób. Na swój sposób czuła się młoda-stara, tak jakby jej umysł wykroczył daleko poza wiek ciała. czasem ją to przytłaczało.
Na przykład dokładnie jak w tym momencie.
Czy gdyby była bardziej 'na topie', to wiedziała by, że właśnie wyprosiła Trevora Eagle'a, znanego jako Tony? W końcu dobrze jest zawierać pozytywne, nowe znajomości... że tez nie wpadła na to wcześniej, że coś z tym gościem i tymi nastolatkami było nie tak...

Panna Devin przerzuciła książki ze stosu na stojaku, prosto na swoje biurko i odgarnęła niesforny kosmyk włosów do tyłu. Musiał uwolnić się z kucyka. Zerknęła na mężczyznę, który postanowił być na tyle uprzejmym, by wyjaśnić jej sytuację w której się znalazła. Rose nie wiedziała co ma o tym wszystkim tak do końca myśleć.
Gdy wyciągnął do niej rękę, zawahała się przez kilka sekund, nim podała mu swoją
- Devin, Rose... - przedstawiła się tylko krótko. Obserwowała pana Harissa bardzo uważnie. Przedstawił się po powiedział czym się zajmuje, to był plus na jego korzyść. Zaskoczyło ją natomiast coś innego.
- Czy pan również podąża tropem pana Eagle'a w poszukiwaniu sensacji do opisania? - zapytała, zaciekawiona. W końcu mogła dojść do takiej konkluzji, skoro i on własnie w tym momencie miał zamiar opuścić bibliotekę, gdy potencjalny 'cel' został tak uprzejmie wyproszony.
Z czystej ciekawości, poświęciła krótką chwilę, by zerknąć na książki, które mężczyzna pozbierał
- A gadulstwo to nic złego, jeśli mówi się dorzeczy - dodała po chwili, spoglądając ponownie w oczy dziennikarza.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 27-03-2018, 02:29   #19
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Dziewczyna czuła podekscytowanie zmieszane z obawą, gdy usiadła przy ostatnim wolnym stoliku naprzeciw swojego byłego chłopaka. Całą drogę próbowała nie myśleć o tym dziwnym odczuciu, jakby był on zawiedziony jej obecnością, ale nie była w stanie tego od siebie odegnać.

- Musisz być potwornie głodny. - uśmiech Eileen miał maskować jej nerwowość - Co chcesz zjeść?

Steven nie spojrzał nawet na kartę, która leżała na stoliku. Był tutaj stałym bywalcem.

- Dla mnie New Yorker z frytkami - uśmiechnął się lekko. - Dla ciebie grillowane warzywa?

Pamiętał jej ulubioną potrawę.

Eileen uśmiechnęła się do Stevena i skinęła głową.

- Tak... Dokładnie tak. - skryła pod stolikiem dłonie, aby jej dawny chłopak nie widział ich drżenia - ...wciąż pamiętasz.

Steven odrzucił grzywkę.

- Nie zapomniałem tego co nas łączyło Eileen - uśmiechnął się blado. - ale musisz w końcu zaakceptować to, że to już przeszłość.

- Dlaczego? - zapytała, ale zaraz sprecyzowała - Dlaczego to ma być przeszłość? - spojrzała na blat stolika - Zmieniłam się, Steven. Nie popełniłabym takich błędów…

- To już nie ma znaczenia - uśmiechnął się smutno. - Eily, wsiadłaś do pociągu i ten pociąg odjechał. Teraz jestem z Breanne. Jest nam ze sobą dobrze - wzruszył ramionami. - Im szybciej się z tym pogodzisz, tym szybciej będziesz mogła być szczęśliwa… z kimś innym - podkreślił. - Złożę zamówienie.

Wstał i odszedł do baru.

Eileen poczuła gorzkość w gardle, patrząc na odchodzącego Stevena. Schrzaniła wtedy i wiedziała o tym. Schrzaniła. Czemu on jej nie jest w stanie przebaczyć, nie będą znowu razem? Ta Breanne na pewno jest obrzydliwym babsztylem, nic ciekawego.
Na pewno.
I z kim niby ma się według niego związać? Nie ma nikogo przecież, tylko z Shawnem łazi... a przecież on się nie nadaje na jakikolwiek związek. Nawet jeżeli by zechciała.

Wyciągnęła swojego smartfona i położyła go na stoliku, po czym zaczęła bez zainteresowania przeglądać kanał, jaki robił za jej "pracę".

Wrócił chwilę później z tacą z dwoma talerzami i dwiema butelkami coli. Potrawy pachniały znakomicie.

- Smacznego - powiedział. - Chciałaś o czymś porozmawiać Eileen… o czymś innym niż nasz były związek?

Dziewczyna bez pośpiechu zaczęła przeżuwać jedzenie, które w tym momencie wydawało się jej mieć smak tektury. Przełknęła jednak, starając się skupić myśli na innych sprawach niż związek.

- Miasteczko. - zwróciła uwagę na niewygaszony ekran telefonu leżącego niedaleko talerza - A raczej... - na chwilę zatopiła się ponownie w oczach Stevena - ...jego niechlubne miejsca. Te, które się unika. Potrzebuję wiedzieć gdzie są... - zakręciła smartfonem po blacie - ...aby się tam udać.

Spojrzał na nią uważnie.

- Zawsze szukałaś kłopotów - skwitował. - Niechlubne miejsca?

Okroił kawałek soczystego steka po czym wpakował go do ust. Myślał przez chwilę żując.

- Cała wschodnia część miasteczka jest pełna pustostanów i niezbyt przyjemna. Dużo osób straciło pracę i... hmmm... za mało? To może stare hangary po południowej stronie kopalni, w których została reszta sprzętu po jej zamknięciu? Ta część, która już się nie nadawała do sprzedania. Większość i tak została już rozszabrowana przez złomiarzy. Niebezpieczna okolica i nie polecam się tam pojawiać samej - spojrzał na nią groźnie, po czym się uśmiechnął i wrzucił kolejną porcję jedzenia do ust. - Chociaż to na pewno cię nie powstrzyma - dodał gdy już przełknął. - Jeżeli mówimy o niechlubnych miejscach - dodał jeszcze po chwili zastanowienia, - jest jeszcze garstka indian za więzieniem stanowym. Taaak... Myślę, że to najbardziej niechlubna część historii miasteczka. Chyba nie zamierzasz tam chodzić sama, co?

- Zgłaszasz się na ochotnika, aby mi towarzyszyć? - zapytała niewinnie Eileen - Bo tak, mam zamiar się udać, w któreś z tych miejsc... albo we wszystkie. Nie boję się iść sama, duża jestem... a i tak w razie czego... - skrzywiła się - ...nikt płakać za mną nie będzie.

- Nie - roześmiał się uroczo poprawiając włosy. - Nie jestem taki szalony jak ty. No cóż… - otarł usta chusteczką, - muszę już lecieć. Wpadnij kiedyś i opowiedz jak ci poszło. - Wstał. - Nie daj się zabić wariatko!

***
Patrzyła bez wyrazu na miejsce, gdzie jeszcze przed minutami siedział Steven. Sama wciąż zajmowała to samo krzesło i choć zawsze uwielbiała to danie, to teraz nie była zainteresowana rozgrzebanymi warzywami na talerzu.

On nie rozumiał.

Nie chciał rozumieć.
Jak wszystko by zrobiła dla niego.

Ciągle pamiętał.
Przeszłość.

A ta przeszłość też przecież pamięta.

I wciąż kocha.


Eileen zwróciła wzrok na smartfon, przesuwając palcem po jego ekranie. Jej kanał otworzył się posłusznie, ale zamieszczona na nim treść i ludzkie odczucia ukryte w komentarzach... miały ten sam posmak kartonu, co stojące przed nią warzywa. Czemu Steven jej nie chce przebaczyć? Dlaczego...

Miał inną, młodszą.
Pustą gnojówę, kurwę zwykłą.

Czy w taki sposób...
...chce się odegrać...
...jak i ona chciała lata temu?


Zamknęła przeglądarkę w komórce, aby wybrać numer Shawna. Chciała płakać, szukać pocieszenia w kimś, komu najbliżej do określenia "przyjaciel", ale nie wiedziała czy to zrobi. Czy okaże słabość...
Steven nie był zachwycony jej chęciami odwiedzenia tych "niebezpiecznych" miejsc. Co z tego? Jeżeli by mu na niej naprawdę zależało poszedłby z nią. Skoro też mówi, że nie jest tak szalony co ona - to czemu kiedyś to szaleństwo mu nie przeszkadzało? Czemu dziś musi iść z Shawnem lub nawet sama do tych hangarów?
W końcu...

Wszystko ma znaczenie.
Bo ona nigdy nie zapomni.
I nigdy się nie pogodzi.

A Steven w końcu to zrozumie.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 27-03-2018 o 07:44.
Zell jest offline  
Stary 05-04-2018, 14:16   #20
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Joel STRODE
Rynek nieruchomości całkowicie go pochłonął. Tak bardzo, że dopiero po dłuższym czasie zorientował się, że regularne tępe uderzenia nie pochodzą z włączonego telewizora. Oderwał się od komputera. Przeszedł do salonu. W telewizorze Tom bezskutecznie gonił Jerry. Barrego nie było. Wyłączył telewizor.

- Barry?! - krzyknął.

Cisza. Tylko te uderzenia. Skąd one dochodzą?

- Barry?!

Kuchnia, pusto, pokój Barrego - nic. Strych... pobiegł na piętro.

- Barry?! Gdzie jesteś?

Drabina była schowana, więc nie strych. Uspokoić się, myśleć... Wsłuchał się w równomierne stuki. Dochodziły z dołu. Wrócił się na parter. Pokój Barrego. Pusty... Ale stuki... Szafa!

Brat siedział zamknięty w środku, tłukąc głową w mebel. Z rozcięcia w czole sączyła się krew. Z oczu płynęły łzy.

- Sssszzz.... - starał się uspokoić mężczyznę, przytulił go do siebie - już dobrze, już w porządku.

- Nie powinni tego robić - chlipał, nie powinni, - Barry tylko kazał ich ukarać, żeby to się już nie powtórzyło.

- Co Barry? O czym ty mówisz?

- To Barry powinien wrócić do Matta i taty, tylko Barry.

Powoli uspokajał się.

Darleen WOOD.
Odrzucił kaptur. Jego twarz była blada.

- Piwo - rzucił. - Dziękuję.

Po chwili, którą Darla potrzebowała, aby wrócić z kuchni, odkręcił kapsel Brown Ale, lokalnego browaru z Salt Lake City. Odszedł z cichym syknięciem.



Przez jakiś czas siedział w milczeniu, sącząc piwo i zbierając myśli.

- Byłem tam - powiedział w końcu.

- Gdzie? - spytała i nim skończyła znała już odpowiedź.

- Brałem udział w akcji ratunkowej. W kopalni.

Nie popędzała go. Dała mu czas, żeby sam jej powiedział. Wodził palcem po pokrytej drobnymi kropelkami wody ściance butelki.

- To była trudna akcja. Duże zapylenie, niewiele było widać w świetle czołówek. Ryzyko osunięcia się ściany. Gdy usunęliśmy zawalisko... wiesz... wąski tunel do odciętej strefy, szeroki na tyle, żeby jeden człowiek mógł się nim prześliznąć... nigdy nie ma czasu na... każda minuta może decydować o życiu...

Zaczął się plątać, mówić nieskładnie. Przerwał. Łyknął piwa.

- Nikt się nie odzywał z zawaliska - podjął wątek. - Charles miał przejść pierwszy. Zorientować się w sytuacji... z reguły uratowani cieszą się z pomocy... dziękują lub płaczą... lub są tak zmęczeni, że...

Znowu odszedł od tematu...

- Charles wszedł do połowy. Wcisnął się w ciasny tunel z rękami do przodu, żeby móc się później podciągnąć. Widzieliśmy jego nogi gdy...

Odchrząknął. Przepłukał ponownie gardło piwem.

- Wtedy zaczął wrzeszczeć. Darł się jak opętany. Głos był stłumiony bo wypełniał sobą cały wąski przesmyk ale wiedzieliśmy, że darł się ile sił w płucach. Klął jak szewc, Charles... Chciał żeby go wyciągnąć. Prosto powiedzieć. Wierzgającego nogami faceta. W końcu podeszliśmy do niego po bokach i za dupę wytargaliśmy z powrotem.

Unikał jej wzroku. Oczy miał czerwone. Powrót do wspomnień musiał go kosztować wiele.

- Ciągle wrzeszczał. Przeraźliwie. Nie miał już kasku, z którym wpełzał w otwór, Całą głowa... cała twarz była zakrwawiona... Myśleliśmy, że coś go przygniotło. Że osunął się fragment gdy... Wtedy z kanału, z którego właśnie wyciągnęliśmy wrzeszczącego Charlsa wypełzł ktoś jeszcze.

Wziął głębszy oddech. Łyk piwa.

- Byliśmy zdezorientowani. Wrzeszczący kumpel z rozwaloną głową. Staraliśmy mu się pomóc. Ktoś zaaplikował mu środek uspokajający i znieczulający. Z drugiej strony zeszliśmy ratować życie zasypanym geologom. Jeden z nich właśnie wychodził o własnych siłach. Nie wiedzieliśmy... ale wtedy rzucił się na pierwszego z nas. Bez ostrzeżenia... bez powodu. Po prostu dziki atak z pazurami i zębami... nie był uzbrojony. Jak zwierzę... Próbowaliśmy go odciągnąć, wrzeszczeliśmy na niego, nie reagował. Co za burdel!

Przeczesał przydługie włosy palcami. Potarł skronie.

- Dopiero gdy uderzyłem go czymś twardym w głowę, nie pamiętam co to było, butla z tlenem czy saperka, nie pamiętam... padł bez ruchu.

- O... - wyrwało się Darleen.

- Mieliśmy ich tam ratować. Prawdopodobnie go zabiłem. Leży na Ojomie...


Augustus GRAVESEND
Grupa dziennikarzy widząc nadjeżdżający pod kopalnię karawan zaczęła robić zdjęcia. Dale musiał zwolnić i musieli stanąć nie chcąc nikogo rozjechać. Flesze starały się przebić przez przyciemniane szyby furgonetki. Dopiero policjanci zaprowadzili porządek i zrobili przejazd dla samochodu. Brama otworzyła się dając im przejazd do wnętrza. Dave Murey czekał w cieniu biurowca.



Ściągnął służbową czapkę i przetarł łysiejące czoło chusteczką.

- Dzień dobry panie Gravesend - podszedł do Augiego by uścisnąć mu dłoń, gdy ten tylko wysiadł z samochodu. - Dziękuję za szybkie przybycie. Policja w Diamond Taint jest panu wdzięczna za otrzymaną pomoc - trajkotał gdy szli w kierunku budynku, tam gdzie pozostawiono ciała. - To na prawdę tragedia, tragedia, której się nie spodziewaliśmy, tym bardziej, że wszystko wskazuje na to, że bezpośrednią przyczyną zgonu nie były obrażenia spowodowane tąpnięciem.

Zatrzymał się i rozejrzał po pustym korytarzu. Byli sami.

- Oczywiście to informacja niepotwierdzona jeszcze przez śledztwo, które będzie prowadzone w tej sprawie i prosiłbym żeby zostawił to pan dla siebie, panie Gravesend. Rozumiem, że możemy liczyć na pana dyskrecję w tym temacie...

Weszli do pustego, jeśli nie liczyć trzech ciał zapakowanych w czarne, zapinane worki i mężczyznę stojącego przy jednym z nich. Widząc wchodzących zapiął suwak w ostatnim z nich. Nie dość szybko by Augie nie zdążył zauważyć zakrwawionej twarzy geologa.

- Manuel Richardson - szeryf przedstawił mężczyznę w tweedowej, brązowej marynarce. Czarne, przytłuste i przerzedzone włosy niesfornie opadały na pobrużdżone czoło, - detektyw śledczy.

Richardson żuł gumę. Dokończył notatkę w niewielkim notesie, który trzymał w ręku. Schował go do wewnętrznej kieszeni marynarki razem z długopisem i dopiero wtedy podszedł podparłszy obie ręce pod boki.

- Niefart, co? - rzekł niewyraźnie zaciągając melodyjnie na teksańską modłę.

Augustus wyczuł kwaśny zapach tytoniu.

- Dave wspomniał, że prowadzone jest śledztwo, co? - patrzył prosto na przedsiębiorcę pogrzebowego. - Że udzielanie informacji prasie może zostać uznane za jego utrudnianie i może być karane z odpowiedniego paragrafu. Ale wszyscy jesteśmy profesjonalistami panie Gravesend, co?

Rose DEVIN
Dziennikarz roześmiał się głośno, odchylając głowę lekko do tyłu. Starszemu panu nie można było odmówić uroku.

- Ja za Tonym? Nie... Nie szukam tego rodzaju sensacji. To byłby już koniec Sparkler News. Wstyd przyznać - nachylił się konfidencjonalnie - ale moja wnuczka ma rozwieszone jego plakaty w całym pokoju i słucha tego rzężenia. Proszę to zachować dla siebie i mnie nie skompromitować - mrugnął okiem.

Zauważył z jakim zaciekawieniem spojrzała na książki, które właśnie oddał. "Autochtoni Ameryki Północnej. Historie niechlubne." oraz "Plemiona Moyave."

- No tak - uśmiechnął się znowu. - Moje zainteresowania są, pani Devin, znacznie starsze niż ja sam. Kłaniam się i do miłego, jak sądzę, zobaczenia. - Nasadził kapelusz na głowę i dwoma palcami przesunął po krawędzi ronda.

Zbliżał się koniec zmiany i już wiedziała, że nie wyrobi się z inwentaryzacją. Za chwilę zaczynała drugą fuchę w Midnight Cat.

Eileen RYAN
Obładowany sprzętem, trochę nieporadny Shawn Bradwick z zaczynającą się nadwagą i burzą niesfornych włosów był zupełnym przeciwieństwem Stevena. Był na swój sposób uroczy gdy próbował się wyplątać z pasków aparatów fotograficznych, które nieodłącznie towarzyszyły mu zawsze i wszędzie.

- Mam coś, mam coś, patrz! - podsunął jej ekran lustrzanki, na którym mogła zobaczyć zdjęcia, którymi był najwyraźniej podekscytowany.

Na małym ekranie zobaczyła klatka po klatce, dość nieostre, bo robione pewnie z dużej odległości, ale bardzo wymowne zdjęcia ustrzelone przed kopalnią. Strażak odrzuca z wściekłością swój żółty hełm i chwilę później nokautuje mężczyznę w białym kitlu.

- "Desert Hot News" wypłaci mi niezłą premię za te fotki. Może ukażą się też w "Diamont Taint News"- Twarz fotografa kraśniała z podniecenia. - Tam się musiało coś stać! Mówię ci! A wszyscy nabrali wodę w usta.

***

Opuszczone hangary, dawna własność kopalni, wcale nie wyglądały na opuszczone. Sam budynek z otoczeniem nie prezentował się może najlepiej, powybijane szyby w oknach, poniszczone drewniane skrzynki walające się przed nim, powyrywane metalowe elementy rampy lecz całość otoczona była nową, błyszczącą siatką z powieszonymi co parę metrów tabliczkami "Własność prywatna. Wstęp surowo wzbroniony!" oraz "Uwaga groźny pies."a przed samym budynkiem stał nowiutki, czarny pickup. Shawn swoim zwyczajem podniósł lustrzankę z długim obiektywem i zaczął robić jakieś zdjęcia.

Nie zajęło mu to długo gdy zza krzaków wyskoczyły na nich ujadając dwa dobermany. Przyskakiwały do siatki szczerząc kły i robiąc dużo hałasu i w tej chwili byli na prawdę wdzięczni losowi, że stoją po drugiej stronie ogrodzenia. Krótki gwizd przywołał psy do porządku. Przestały szczekać i potulnie podbiegły do mężczyzny, meksykańskiego pochodzenia, sądząc z ubioru i karnacji.

Nieznajomy splunął ciemną plwociną i podszedł niespiesznie, zakładając kciuki za szeroki pas, do którego przytoczona była broń.

- Czego? - spytał niezbyt uprzejmie. Szerokie rondo kapelusza kładło się cieniem na jego zmrużone oczy.


Wszyscy.
W lokalnych wiadomościach ukazała się informacja o trzech ciałach geologów wyciągniętych dzisiaj z kopalni.
"Czwarty pracownik w stanie ciężkim został przewieziony do szpitala, gdzie jest pod ścisłą obserwacją lekarzy. Charles Kalinowsky, ordynator oddziału twierdzi, że stan pacjenta jest stabilny ale bardzo ciężki."

Kamera pokazała krótką wypowiedź czterdziestoparoletniego ordynatora, który powtórzył wypowiedź speakerki i dodał, że pracownik kopalni jest obecnie utrzymywany w śpiączce farmakologicznej a o jego stanie zdecydują najbliższe godziny i reakcja organizmu na podane leki.

Następnie prezenterka wspomniała o dzielnej akcji ekipy ratunkowej, w której to obrażeń doznał jeden z jego członków. Ponownie pokazano doktora Kalinowskyego, który zapewnił, że pacjent znajduje się na oddziale intensywnej terapii z licznymi obrażeniami twarzy i szyi lecz jest przytomny i jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

"...doszło też do niemiłego incydentu, w którym został poszkodowany lekarz wchodzący w skład karetki...". Na ekranach ukazały się niezbyt wyraźne zdjęcia, pokazujące moment gdy jeden ze strażaków, mówiąc kolokwialnie, daje w pysk lekarzowi.

"Niepotwierdzone źródła donoszą, że oprócz grupy prowadzącej badania skał w kopalni znajdowały się jeszcze osoby nieuprawnione. Trwają dalsze poszukiwania. Policja prosi wszystkie osoby, które mogą mieć informację na ten temat o kontakt. Specjalnie dla was, Angelina Russel, Diamond Taint News… "
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172