Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-04-2018, 23:03   #21
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
Przez lata Joel nauczył się ignorować bełkot Barrego, ale tym razem starszy brat przestraszył go nie na żarty. Nie tylko dlatego, że z zakrwawioną głową wyglądał prawie jak upiór, ale dlatego, że znowu wspomniał o ich ojcu i Macie. Wczoraj wpadł w podobny stan gdy wystraszył się wstrząsów. To było zrozumiałe. Ale dlaczego atak się powtórzył?
Joel nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Udało mu się w końcu uspokoić brata i namówić, żeby wyszedł z szafy. Ciepłe krople krwi ciekły po twarzy tworząc na podłodze szkarłatną ścieżkę ciągnącą się od pokoju do łazienki.
Nauczyciel odkręcił kran a z apteczki nad lustrem wyciągnął gazę i wodę utlenioną. Gdy już przemył twarz brata przyjrzał się z bliska rozcięciu na jego czole. Nie wyglądało to najlepiej, rana wydawała się głęboka, krew wciąż lała się ciurkiem i nie chciała zakrzepnąć.
- Czy ja umieram? Joel, czy ja umieram?
- Nie, to tylko lekkie zadrapanie
Barry spojrzał na umywalkę.
- Tyle krwi…
- Patrz na mnie Barry. Na mnie.
Joel chwycił za ręcznik i przyłożył do czoła mężczyzny.
- Trzymaj i nie puszczaj, ok?
Starszy brat przytaknął i bez słowa sprzeciwu wykonał polecenie. Wrócili do salonu. Joel wystukał na telefonie numer doktora Gesttetera. Po pięciu sygnałach usłyszał głos kobiety.

Tu automatyczna sekretarka doktora Gesttetera. Po usłyszeniu sygnału zostaw wiadomość

- Kurwa –
- Co się stało? –
- Nic. Jedziemy do szpitala, ktoś musi zobaczyć twoją łepetynę
Był pewien, że na opatrunku się nie skończy i Barry wróci do domu z co najmniej trzema szwami. Sam mógłby go załatać, gdyby miał odpowiednie przybory i nie był tak zdenerwowany. Rzadko tracił zimną krew, ale kiedy chodziło o rodzinę i bliskie mu osoby, ogarniała go dziwna niemoc.
Kwadrans później, gdy już pomógł przebrać się bratu w czyste ciuchy, wsiedli do hondy i ruszyli do szpitala.
 

Ostatnio edytowane przez waydack : 07-04-2018 o 02:12.
waydack jest offline  
Stary 07-04-2018, 14:58   #22
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Gravesend od samego wejścia do budynku miał złe przeczucia. Widok znikającego w worku, okaleczonego specyficznie ciała potwierdził je w pełni. Popadłby pewnie w ponurą zadumę, gdyby nie irytująca postać detektywa śledczego.
Wytrzymał jego spojrzenie, nie chcąc go jednak niepotrzebnie prowokować odwrócił niedbale głowę spoglądając raz jeszcze na worki, w których czarnych gardzielach spoczęły zwłoki nieszczęsnych ofiar kopalnianego wybuchu.

- Mój zakład gwarantuje pełną dyskrecję, panie Richardson. Czy jest jednak coś szczególnego, co powinienem wiedzieć? Na pierwszy rzut oka obrażenia wyglądają nieco nietypowo, zamiast zmiażdzenia czaszki tamten nieboszczyk miał raczej wygląd oskórowanego. Taki stan mógł mieć związek z działaniem wysokiej temperatury, lub kwaśnego środowiska. Potrzebuję wiedzieć, jak konserwować zwłoki, by przetrwały do sekcji w jak najlepszym stanie.

Spojrzał na niechlujnego policjanta, do którego od razu zapałał niechęcią. Jak szanować kogoś, kto nie szanuje sam siebie, czego dowodzi niepotrzebnie niedbałym wyglądem? Pytanie zadał mu jednak nie z czczej ciekawości, ale z pobudek stricte profesjonalnych. Z pewną tylko dozą zawoalowanego wścibstwa.


- Panie Gravesend - detektyw zaczął zeskrobywać z rękawa marynarki jakąś uporczywą plamę, - co prawda nie jestem patologiem lecz wydaje mi się, że niewiele się zmieniło w temacie trupów i jedyne czego im trzeba to odrobinę chłodu... - cmoknął wyraźnie niezadowolony z efektów czyszczenia - no i może jakiejś modlitwy za udręczoną duszę, co? - Uśmiechnął się blado. - Ale tego nikt od pana wymagać nie będzie.

- Modlitwy wliczone w cenę, wedle uznania i wyznania. Zaręczy mi pan jednak, drogi Richardson, że wystarczy zwykła chłodnia? Podpisze mi pan stosowny dokument, poręczający brak zagrożenia epidemiologicznego i zastosowania stanowej procedury dla zwłok zagrażających otoczeniu? Dyrektywy dotyczące chorób zakaźnych i zagrożenia bakteriologicznego są tak nudne i tak pracochłonne, że z przyjemnością odbiorę od pana stosowne poświadczenia. Och… zapomniałbym, takie dokumenty może mi podpisać tylko koroner, którego obecność sankcjonowana jest naszym prawem - z rozbrajającym uśmiechem sięgnął do kieszeni i podał śnieżnobiałą chusteczkę detektywowi - Śmiało, proszę użyć, wszędzie dookoła jest mnóstwo prasy, niech pan dobrze reprezentuje nasze miasto w obiektywach kamer. Pan wybaczy, ale przedstawiciele służb federalnych bywają niezwykle oderwani od życia. Zajmę się w każdym razie sprawą tak, byśmy już nie musieli na siebie wpadać,

Śledczy Richardson przyjął chusteczkę z krótkim "dziękuję" i splunąwszy na nią począł rozcierać plamę na rękawie w wielki, mokry zaciek.

- No! - odparł w końcu najwyraźniej zadowolony efektem, wytarł nos i wpakował ją do kieszeni. - Zgodzi się pan ze mną, że grypa to nie była, co? Dokumenty dostanie pan w odpowiednim czasie, proszę się nie martwić.


W detektywie było coś drażniącego, coś co budziło niechęć Augustusa. Nie tylko brak schludności, który wiele mówi o charakterze człowieka, nie tylko irytująca nonszalancja i protekcjonalizm. Nie lubił glin, bo się ich nieco bał, ale tego nie bał się zupełnie, a jedynie nim pogardzał. Odwrócił się do Richardsona plecami, zwracając się do szeryfa.

- Oficerze Murey, zabiorę się do roboty. Chciałbym podjechać furgonetką jak najbliżej. To nie karawan, ale wziąłem ją celowo by nie robić zamieszania. Niestety pismacy zauważyli napisy na drzwiach i wiedzą po co tu jestem. Czy byłaby możliwość podjechania pod same drzwi? Nie chciałbym sprawiać kłopotu, ale lepiej uniknąć niepotrzebnej sensacji. Mój kierowca mógłby ustawić auto w sposób uniemożliwiający robienie zdjęć zza siatki. Oczywiście o ile pan detektyw nie ma nic przeciwko temu - dokończył zerkając na Richardsona. Puścił jednocześnie oko do szeryfa, sądząc że lolalny gliniarz na pewno podziela jego niechęć do federalnych, przynajmniej tak to zawsze pokazywano w filmach.

- Oczywiście, oczywiście - przytaknął szeryf, - nie zależy nam na taniej sensacji. Gdybyśmy mogli w czymś pomóc... wie pan... bronić i służyć... Proszę dzwonić, proszę się nie wahać.
- To ja cieszę się drogi szeryfie, że mogę pomóc społeczności w tak trudnej chwili. Mam tylko jeszcze jedna prośbę. Ci ludzie na pewno mieli rodziny. Proszę o wcześniejsza informację, jeśli jacyś krewni zmarłych mieliby mnie odwiedzić, tak bym mógł podjąć stosowne przygotowania. Pewnie do tego nie dojdzie, ale mały telefon ułatwi mi pracę.- skinął głową szeryfowi i rzucił coś o braniu się do roboty.

Wyszedł z budynku, oślepiony przenikliwym blaskiem słońca. Stał przez chwilę w drzwiach, aż wzrok dostosował się do dziennego oświetlenia. Ruszył żwawo do furgonetki. O dużego, ciemnego vana stał oparty niedbale młody Schuster, paląc cygaretkę i przyglądając się licznym pismakom snującym się wokół ogrodzenia. Z głośników radia furgonetki płynął szmer informacji.

- Dave, wskakuj do wozu, musisz podjechać pod tamte drzwi, ustawić Vandurę tyłem. Załadujemy dyskretnie ciała i spadamy stąd.
- Szefie, właśnie podali oficjalnie w radio, że zginęło 3 geologów, a do tego są ranni...
- Tych zabitych zaraz będziemy gościli w Domu. Mam nadzieję, że więcej już nikt nie ucierpi.

Młody mechanik zręcznie zaparkował we wskazanym miejscu. Wydobyli z wozu długie, gumowe rękawice sięgające łokci, oraz ortalionowe kitle. Powoli, ciało po ciele umieścili worki w przestrzeni bagażowej auta. Od kabiny była ona oddzielona ścianą, w której zamontowano niewielkie okienko. Przez to okno, nie mówiąc słowa przez całą drogę, Augie gapił się na worki. Coś nie dawało mu spokoju, coś co przegapił, lecz miał to na wyciągnięcie ręki. Podkręcił klimatyzację, bo nagle poczuł się nieswojo i zrobiło mu się gorąco. Przecież to tylko truposze. Przezimują parę dni i po sprawie.

Ważniejsze, czy ekipa naprawiła już piec. Odpiął telefon od kabla ładowarki i zauważył nieodebrane połączenie. Wolfie. Oddzwonił od razu i całe napięcie go opuściło.
- Więc wszystko gotowe? Piec poskładany? Znakomicie. Będziemy za jakiś kwadrans. Powiedz technikom, że obiecana premia już jedzie.
Dobra wiadomość pozwoliła się odprężyć. Usiadł wygodnie w fotelu, poszukał w radio jakiejś rozgłośni nadającej starego rocka i po raz pierwszy odezwał się do Dave'a.
- Jakbym dogadał się z Patrickiem, chciałbyś już na stałe pracować dla mnie? Twój szef bez problemu znajdzie zastępstwo, bezrobocie w mieście jest wysokie.
Chłopak milczał przez moment, poruszając przy tym zabawnie swą masywną szczęką.
- To byłby niezły pomysł. Z kasą chyba się dogadamy, proszę pana, prawda?- Schuster wiedział, że Gravesend nigdy nie oszczędzał na jego usługach, mając do niego słabość.
- Byłbym bardzo zawiedziony, gdybyś odmówił. A jeśli o pieniądze idzie, to nie mógłbym sobie pozwolić na to, by najlepszy przyjaciel mojego syna miał mnie za sknerusa. Załatwię sprawę z Patem, od przyszłego miesiąca wezmę cię na etat do siebie. Stary Wolffe jest już stary, potrzebuję nowego kierownika więc będziesz się wdrażał. Tylko jedna sprawa chłopcze. To co widzisz i słyszysz w domu pogrzebowym, zostaje w domu pogrzebowym.
- Będę milczał jak grób szefie
- błysnął śnieżnobiałymi zębami zadowolony ze swego żarciku.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй
killinger jest offline  
Stary 11-04-2018, 16:04   #23
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Rose pożegnała mężczyznę uprzejmie i skoncentrowała się w pełni na wykonywaniu inwentaryzacji. Orientując się, że niestety nie skończy jej dzisiaj, westchnęła ciężko i dopisała w spisie ile mogła. Aby dojechać do Midnight Cat, potrzebowała około dwudziestu minut, a jeszcze przecież należało przebrać się w drugie ubranie… Odliczyła ile potrzebuje na to wszystko czasu i koniec końców przygotowała sobie książki i katalogi do spisania na jutrzejszy dzień. Poukładała je pod blatem, następnie pogasiła wszystkie światła w bibliotece i upewniła się, że zamknęła okna. Potem opuściła swoje pierwsze miejsce pracy, zamknęła wejście i wsiadła na rower, ruszając w drogę do drugiego…


Dziewczyna nigdy nie jeździła zbyt szybko, może i zależało jej na czasie, ale na własnym bezpieczeństwie zdecydowanie bardziej. W końcu kto zająłby się jej rodziną, gdyby coś jej się stało? Kiedy wreszcie dojechała do baru, przypięła rower przy wejściu na zaplecze i weszła do środka. Była niemal na styk. Udała się do niewielkiego pomieszczenia dla pracowników, w którym były szafki, gdzie zwykle zostawiała swoje rzeczy. Przebrała się w spódniczkę do kolan i czarną koszulkę z logiem kota na tle białego księżyca w pełni. Poprawiła włosy, które nieco zmierzwił jej wiatr podczas drogi na miejsce. Była odrobinę głodna, ale tym będzie się martwić, kiedy przyjdzie czas na jej pierwszą przerwę po godzinie pracy. Nie ociągała się, w końcu nie chciała, żeby pani Gill Harisson musiała ją pospieszać z wykonywaniem jej zadań. Pracowała tu już tyle, że wiedziała czym ma się zająć. Wyszła na główną salę i rozejrzała się ile było klienteli. Częścią zapewne zajęła się już druga kelnerka, ale Rose od tej pory będzie ją nieco odciążać od obowiązków, skoro już była na miejscu.
Co prawda była godzina popołudniowa, jednakże dziś klientów nie było zbyt wielu. Nieco zastanawiało to Rose, więc złapała w międzyczasie druga kelnerkę, by zapytać ją o co chodzi.
- Nie słyszałaś? Wszyscy dziś markotni, bo przecież bałagan z kopalnią. Ludzi wyciągają… - mruknęła dziewczyna ściszonym tonem. Rose zmarszczyła brwi. Bardziej do swojej myśli o tym, w jak bardzo podłym nastroju będzie jej ojciec, niż do samego faktu, że komuś w tamtej kopalni stała się krzywda. Zreflektowała się jednak
- Oh… To naprawdę słabo - stwierdziła ponuro. Jednak praca kelnerki nie pozwalała jej na pozostawanie równie chmurną co cały świat. W końcu musiała być miłą i uprzejmą dla klientów. W tym nastroju upłynęło im popołudnie, do wieczora. Zwykle o tej porze zmieniała się ochrona baru, no i ściągało więcej osób. Panna Devin miała nadzieję, że w związku z wydarzeniami w mieście, ludzie nie będą dziś bardziej nerwowi, bo burdy w barze, to ostatnia rzecz, którą chciała dziś oglądać.
Nie miała problemu z obsługą większej ilości zamówień, czy zapamiętywaniem dodatkowych szczegółów. Zwykle jej wydajność utrzymywała się na równym poziomie do godziny dziewiątej wieczorem. Dopiero później było trudniej, gdy nadchodziła pora, że całodniowa praca na dwie zmiany odbijała się echem na jej organizmie. Właścicielka i jej współpracownica wiedziały o tym i nieco pozwalały jej w tych godzinach zwolnić obroty. Na szczęście dla Rose, ludzie częściej prosili o tej porze o ‘Po prostu piwo, mała’, a nie jakieś skomplikowane drinki czy posiłki. Zerkając na zegar, koło godziny dziesiątej, zastanawiała się, czy Penny wróciła już bezpiecznie do domu z treningu tańca i czy zastała tam ojca, czy ten już poszedł się gdzieś włóczyć. Martwiło to Rose niezwykle, dlatego co jakiś czas zerkała na wyświetlacz swojego telefonu. Do końca jej zmiany jeszcze godzina, a potem pół godziny trasy do domu…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 12-04-2018, 23:53   #24
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Poczekaj – Darla zastopowała mężczyznę ruchem ręki. Ona też potrzebowała się napić. Otworzyła lodówkę i spojrzała do wnętrza, a potem dobiegł ją śpiew Phebe radośnie wtórującej kucykom.
Westchnęła i wyciągnęła Radlera 0. Pociągnęła duży łyk.
- Czy dobrze rozumiem – zaczęła powoli. – Jeden z przysypanych geologów rzucił się na was? A ty mu przypierdzieliłeś tak, że trafił do szpitala? Był w szoku? W sumie nieważne.. skoro was zaatakował, to miałeś prawo się bronić. Wszystko będzie dobrze, Steven, nie nakręcaj się.

Przytaknął głową.

- Zachowywał się jak dzikie zwierzę ale to nie powód... Znajdziesz jeszcze jedno piwo? - Zamyślił się. - A później zrobiłem coś jeszcze głupszego…
Wyciągnęła kolejną butelkę.
- To pierwsze to była samoobrona. Chyba was tego uczą - jak wszystkie służby ratunkowe - że najpierw dbacie o siebie, dopiero potem o innych? Ok, przegiąłeś, ale to nie zbrodnia - podała mu piwo. - A to głupsze, to? - spojrzała na niego, teraz już zaniepokojona.

- Byłem zdenerwowany... - żachnął się, syknęła druga otwierana butelka - a ten konował coś skomentował, nie pamiętam nawet... - machnął ręką sugerując, że treść nie miała znaczenia, - w każdym bądź razie dałem mu w ryj. Rozładowałem emocje. - Pociągnął długi łyk. - Stąd ten cały cyrk pod domem…
- No tak
- Deanna przypomniała sobie migawki z lokalnych wiadomości. - Widziałam. Nie rozpoznałam cię, ale nagranie nie było zbyt dobre… Czemu go walnąłeś? - Steven zwykle nie bywał agresywny.

Wzruszył ramionami gładząc kciukiem oszronioną butelkę.

- Byłem podminowany sytuacją na dole. To było jak zapalnik, iskra, która wyzwoliła złe emocje. Co mam ci powiedzieć? - spojrzał na nią po raz pierwszy podczas tej rozmowy. - Tak, źle mi z tym. Tak, czuję się winny.

Poklepała go po ramieniu.
- Za kilka dni wszystko się uspokoi - powiedziała pocieszająco. - Każdy w końcu zrozumie, że działałeś pod presją. Macie jakieś procedury na takie sytuacje? Śledztwo będzie, czy coś?

- Zależy od tego czy wniesie oskarżenie. Dave, szeryf prosił mnie o nie opuszczanie miasta.

-Rozumiem, że planujesz się dostosować
- stwierdziła. - Masz się gdzie zatrzymać? Bo chyba nie w domu...

- Darla!
- Spojrzał na nią z wyrzutem. - Chyba nie myślisz, że mógłbym... Oczywiście, że zostaję, tylko... dzwoniłem już do Roba ale on ma teraz małe dziecko a Bill mieszka u rodziców i... nie wiem. Poszukam jeszcze.
- Na razie możesz zostać tu
- zdecydowała. - Na tą noc na pewno. Póki czegoś nie znajdziesz. Ja niedługo zaczynam lekcje, potem idę do Kate i na kolację, więc będziesz miał spokój cały wieczór. Prześpisz się w sali, mam polówkę, tam obok są natryski… A w międzyczasie spokojnie poszukasz lokum u kumpli, ok?

- Nie chciałem ci sprawiać kłopotu...
- w jego oczach widziała wdzięczność i… chyba zakłopotanie? - jak tylko coś znajdę… dzięki.
- Nie ma sprawy -
mruknęła Darleen, też niespodziewanie zakłopotana. W sumie - nie wiadomo dlaczego. Co złego niby może być w przenocowaniu starego kumpla? Cóż "kumpel" to nie było dobre słowo. Kochanek, pasowało znacznie lepiej. Odegnała wspomnienie jej i Stevenerm na blacie kuchennym. Gwałtownie podniosła się na nogi. - Lodówka jest tam, jakbyś był głodny. Zresztą nic się nie zmieniło... - odchrząknęła. - Znaczy, w rozkładzie kuchni.. no. W każdym razie miałam na myśli, żebyś się rozgościł a ja idę do małej.

- Jak tam, żabko? - zawołała. - Gotowa na trening?
Radosny pisk z kanapy wystarczył jej za potwierdzenie.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 18-04-2018, 02:24   #25
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Shawn należał do tego typu facetów, którzy mogli być wspaniałymi kumplami, świetnymi przyjaciółmi czy chociażby miłymi sąsiadami, ale nigdy nie byliby wspaniałymi kochankami, jako że nie potrafili rozpalić ognia w kobiecie.

I dokładnie takim facetem był Shawn... przynajmniej według Eileen.

Jasne, zawsze jej wysłuchał, pomagał w nakręcaniu filmów. Był nawet dość słodki, jak nieporadny szczeniak próbujący wskoczyć na zbyt wysoki dla niego fotel.

Ale nie był Stevenem.

Wykonane przez niego zdjęcia, które pokazał jej z ekscytacją faktycznie przedstawiały interesującą scenkę, godną zapamiętania.
- Jak to dobrze, że rzuciłam w cholerę medycynę. - skomentowała uwieczniony obraz, jaki będzie przez następne tygodnie na ustach Internetu, gdy do niego trafi.

***
(...)Gdy pojawiły się piekielne kundle chcące się dobrać do intruzów, Eileen odsunęła się gwałtownie od siatki wpadając wprost w ramiona Shawna... a raczej - wprost na niego. Mógł on usłyszeć jak dziewczyna klnie wściekle, choć nie było pewności czy była wściekła na siebie, że dała się zaskoczyć pchlarzom, czy raczej na same psy i ogrodzenie stojące na przeszkodzie.

I jeszcze ten chrzaniony strażnik! Czy ona ZAWSZE musiała się na jakiegoś robola natknąć?!

- Weźże te psy zamknij gdzieś. - fuknęła niezadowolona - Wejść musimy, a nie chcę, aby jego sprzęt pogryzły... a, i kolegę mi zjadły.

- Wejść? - strzyknął śliną przez zęby. - Nie można. Teren prywatny. Zabierajta się stąd.

Eileen westchnęła.
- To kogo to teren, że taki z niego pies ogrodnika i wejść nie pozwala?

- Nie wasz zasrany interes - ochroniarz nie wyglądał na przyjaźnie nastawionego, - a ja nie jestem punktem informacyjnym.

- To może tak... Ile by kosztowała możliwość wejścia na teren? - spojrzała uważnie na ochroniarza - Chcemy tylko się tam rozejrzeć, mogę to być nawet tylko ja... Problemów nie będzie w końcu, bo i nikt się nie dowie.

Uniósł nieznacznie rondo kapelusza.

- Był tu taki jeden, który chciał się rozejrzeć - splunął ponownie. Brązowa ślina obryzgała mu czubki butów. Spojrzał z niesmakiem i wytarł noski o nogawki spodni. - Hektor odgryzł mu jaja przy samej dupie.

Jeden z psów spojrzał na niego reagując na imię. Meksykaniec zrobił krok do przodu wpatrując się bezczelnie w oczy Eileen.

- Obcy go wkurwiają. Mnie też.

Eileen prychnęła ze złością chcąc przywalić temu bezczelnemu dziadowi jednym z tych obiektywów do lustrzanki Shawna.
- Miła być chciałam, to nie. Najwyraźniej dobrze się siedzi tak na ochronie, więc nie będę przeszkadzać. - odparła, ale wzrokiem zdawała się pożerać kawałkami ochroniarza.

Wyszczerzył czarne zęby, najwyraźniej zadowolony z efektu jaki osiągnął, po czym nasunął kapelusz na czoło.

- Jebaniec. - syknęła jeszcze.
Odwróciła się do Shawna i pociągnęła go za rękaw, odchodząc, najwyraźniej poddając się pokonana...
- Żeby sobie nie myślał... - fuknęła pod nosem - Dostanę się tam w ten czy w inny sposób... Teraz nie ma zmiłuj.
...a może wcale nie...
- Zauważyłeś coś, co wspomogłoby w wejściu tam "po cichu"? - mruknęła do Shawna, gdy ten dołączył do niej.

- Płot nie wygląda na szczególnie trudny do pokonania nawet dla mnie - mruknął Shawn klepiąc się po brzuchu, gdy już odeszli na bezpieczną odległość, - ale nie uśmiecha mi się spotkanie z tymi czworonogami. Więc jeśli na prawdę myślisz o wejściu tam - westchnął, najwidoczniej nie uważając to za najlepszy pomysł, - to trzeba pomyśleć jak je ominąć a i gość ze spluwą wygląda na takiego, który chętnie jej użyje. Może twój znajomy z ratusza ma jakieś informacje na temat właściciela?

- Na pewno byłby w stanie się wywiedzieć. - Eileen spojrzała krytycznie na Shawna - Zrzuciłbyś trochę i nad kondycją popracował. Żebyś ty zobaczył Stevena! Wciąż pamiętam nasze szalone eskapady, często równie bezpieczne co wyścigi z tymi psami przy akompaniamencie kul. - uśmiechnęła się błogo na te wspomnienia, a zaraz zmieniła nagle ton - Tylko ta łajza, co się do niego przykleiła! Wyobrażasz sobie, że ma jakiegoś babsztyla z brukowca, co pewnie posadkę dziennikarki to dostał dzięki częstym wizytom w biurze redaktora naczelnego? - Eileen wyraźnie nakręcała się swoimi wymysłami - Ej, ale ty fotki sprzedajesz gazetom. Słyszałeś o Breanne Green?
Dziewczyna w końcu przerwała potok słów, oczekując reakcji Shawna.

Zrobił wielkie oczy.
- Ty wariatka jesteś, wiesz? - spytał i ni stąd ni zowąd roześmiał się głośno i serdecznie.

- O co ci chodzi? - Eileen fuknęła na niego - Że niby coś jest zabawnego w tym? Nie pozwolę jakiejś kurwie zmarnować Stevena, jak i nie pozwolę temu suczysynowi z ochrony dyktować mi gdzie mam wchodzić, a gdzie nie! - kopnęła z irytacją miękką ziemię - Nie dość, że Steven nie chce mi przebaczyć, nie dość, że rozpętała się ta afera z kopalnią, to jeszcze nie wzrosła mi oglądalność po ostatnim nagraniu! No i ty znowu przytyłeś... - wyglądało na to, jakby Eileen sama szukała powodów do narzekania na cały świat.

- Dobra, dobra - machnął ręką, lecz rozbawienie mu nie przeszło.

Narzekanie Eileen trwało jeszcze długo, choć w pewnym momencie zaczęło już przypominać wyrzucanie z siebie żalu, skierowane w stronę jedynej osoby, która jeszcze chciała wysłuchać tego, co dziewczyna miała za złe światu.

Przynajmniej uspokoiła się przed spotkaniem z Gregiem Dillane.
Ten, pożalcie się, ochroniarz nie wygra wojny. Będzie jeszcze ją błagać o łaskę!
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 22-04-2018, 21:53   #26
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Joel Strode
Po ataku Barry zachowywał się spokojnie. Dał się przebrać i wsadzić do samochodu i gdy jechali przez miasteczko, swoim sposobem gryzł opinający go pas. Krew ciekła mu z rozciętego czoła zalewając twarz, upodabniając go do jakiejś krwawej ofiary ulicznej burdy.
W miarę jednak jak zbliżali się do szpitala brat stawał się coraz bardziej nerwowy. Łagodne do tej pory kołysanie stawało się bardziej energiczne a do tego zaczął coś mamrotać pod nosem.

- Barry, co się dzieje? Spokojnie. Lekarz opatrzy ci głowę.

- Nie - zaprzeczył. - Nie jedźmy tam. Tam są źli ludzie. Źli ludzie... Źli, źli, źli...

Joelowi jednak nie udało się ustalić kogo Barry ma na myśli ani uspokoić mężczyznę.
Zaparkowali na przyszpitalnym parkingu. W oczy rzucały się dziennikarskie samochody oblepione nazwami stacji, z antenami sterczącymi na dachu. Przez wypadek w kopalni dziennikarze zdawali się być wszędzie. Sam parking był jednak pusty a od izby przyjęć na ostry dyżur dzieliło ich jeszcze na oko jakieś tysiąc stóp.
Joel zgasił silnik, zaciągnął hamulec i wysiadł, obchodząc samochód z drugiej strony. Otworzył drzwi pasażera.

- Nie! Źli ludzie! Źli! Barry nie idzie!

Mężczyzna zachowywał się agresywnie. Na próbę odpięcia pasa młócił rękami. Jedna z nich trafiła Joela w twarz, inna w żołądek. Zdał sobie sprawę, że albo uspokoi brata albo nie da rady go sam wyciągnąć z samochodu i zaciągnąć na izbę przyjęć. Musiał coś wymyślić.

Augustus Gravesend.
Minęli bramę wjazdową do kopalni. Ponownie wjechali w tłum reporterów. Na całe szczęście ochrona pomagała w przejeździe. Nie umknęło jednak jego uwadze, że jeden z dziennikarskich wozów pojechał za nimi. Trudno. Tym karawanem go nie zgubią. Mógł to przewidzieć.

W samochodzie było chłodno od podkręconej klimy a on mimo wszystko się pocił. Czuł się nieswojo. Skarcił się w myśli. "Trup to tylko trup". Kolejna złota myśl Gravesenda drugiego. Jednak od momentu gdy zapakowali przesyłkę na samochód czuł dziwne spięcie, które nie minęło nawet gdy wjechał już na teren zakładu pogrzebowego, nawet wtedy gdy przesyłka opuściła pojazd i zniknęła w chłodnych paszczach trzech kolejnych lodówek.

Ekipa techników zawołanych do pieca składała się z trzech mężczyzn, wszyscy ubrani w firmowe ciuchy, schludni i... co tutaj dużo mówić, profesjonalni. Wytłumaczyli w prostych słowach, że rozszczelnienie komory było prawdopodobnie spowodowane tąpnięciem, które naruszyło strukturę podkładu, która spowodowała przesunięcie... Nie słuchał zbyt uważnie, ciągle czymś rozdrażniony. Dalej wszystko rozegrało się jak na szklanym ekranie. Ciągle zatopiony w niejasnych rozmyślaniach, obecny ciałem, nieobecny duchem, obserwował siebie niejako z zewnątrz, jak aktora jakiegoś czarnobiałego filmu, widząc jak wymienia nic nieznaczące uprzejmości, dziękuje za szybkie wykonanie zadania i obcesowo wciska obiecany bonus w kieszeń uniformu, komentując to niezbyt taktownie.

Zdał sobie sprawę ze swojego impertynenckiego zachowania dopiero gdy technik wyciągnął z kieszeni zmięte banknoty i odłożył je na stół.

- Panie Gravessend, dziękujemy ale musimy już wracać...

Widział wściekłość w oczach chłopaka lecz nie mógł sobie przypomnieć co takiego mu powiedział.

-... rachunek przyślemy pocztą.

Cholerne otempienie.

Później było już lepiej, ceremonia pogrzebowa uśmiechniętej Rebeki przebiegła gładko. Rodzice i dziadek zmęczeni przedłużonym pobytem z ulgą przyjęli wiadomość o rozwiązaniu problemów z piecem. Wszystko przebiegło bez kolejnych zgrzytów i pożegnali się uściśnięciem dłoni "z serdecznym współczuciem i zrozumieniem dla straty".

Odetchnął z ulgą i tylko reporterski samochód widoczny z tarasu, stojący przed bramą wjazdową do domu pogrzebowego ciągle irytował.

***

Jego żona była skarbem. Przypominała mu o tym co chwilę. Tak jak teraz. Kupiła mięso na grilla, piwo schłodzone leżało w lodówce, tuż obok świeżej sałatki. Przez zwariowany dzień zupełnie o tym zapomniał. Za chwilę mieli zejść się zaproszeni goście.

Rose DEVIN
W końcu mogła skończyć. Zmęczona, po długim dniu pracy. Biblioteka, pub, dom. Praca na trzy zmiany. Jak długo mogła to ciągnąć? Ale czy właściwie miała inne wyjście?

Ekipa była na tyle wyrozumiała, że pod koniec zmiany odpuszczali jej już gdy się nie wyrabiała. Zauważyła go od razu. Swoim sposobem bycia wypełniał całą przestrzeń. Z dwiema rozchichotanymi blond-lalami uwieszonymi po bokach, jego dłonie błądziły swobodnie od talii do pośladków, co najwidoczniej dziewczątkom w ogóle nie przeszkadzało. Trevory "Tony" Eagle.

Odruchowo schowała się na zapleczu, obserwując sytuację zza uchylonych drzwi. Muzyk zajął jedną z kanap, przyciskając do siebie dwie lalunie po czym głośno wezwał obsługę.

- Ej! - machnął ręką na przechodzącą kelnerkę, chociaż to nie był jej rewir. - Dla świnek przynieś jakieś kolorowe drineczki a dla mnie whisky. Tylko na jednej nóżce mała bo nas suszy. I zapodajcie tu jakąś ostrzejszą muzę. Co to, stypa jest?

- Co to za palant? - szepnęła jej do ucha Elizabeth Pettitt. - Ty już nie powinnaś kończyć złociutka? Idź już. Widzę że lecisz z nóg.

Wymknęła się tylnym wyjściem. Nie miała ochoty i siły, żeby ryzykować spotkanie z gwiazdą estrady.

***
W domu zastała Penny skuloną w kącie, z głową schowaną między dłońmi.

- Co się stało, Penny - spytała unosząc jej twarz.

Prawy policzek był zaczerwieniony i lekko opuchnięty. Zmroziło ją.

- Co... kto Ci to zrobił?

- Ta...to... - zdołała tylko wydukać nim mowę odjął jej szloch. Gdy się już uspokoiła dodała jeszcze. - Wyszedł pić. Ja nie chciałam... na prawdę nie chciałam... - Po czym znowu zalała się łzami.


Darleen WOOD
Zawiozła Phebe na zajęcia, zostawiając Hoovera samego. Zdążyła porozmawiać jeszcze z Kate Moss nim się zorientowała, że już się spóźniła na zaplanowaną kolację.

Gdy przyjechała do baru nowej przyjaciółki ojca, ta siedziała już w środku. Sama.

- Cześć - przywitała się sucho. - Gdzie ojciec?

- Cześć Darla - Gill Harisson uśmiechnęła się przyjaźnie. - Jack i twój chłopak zaczęli na siebie warczeć gdy tylko weszli do baru. Poszli sobie coś wyjaśnić do toalety. Męskie sprawy - wywróciła oczami. - Wina kochanie?

Na przygotowanym stole stała otwarta już butelka czerwonego wina i cztery, nienapełnione jeszcze kieliszki. Darla nie zdążyła odpowiedzieć gdy trzasnęły drzwi i wyszedł czerwony z wściekłości na twarzy Stephen.

- Nie powinienem się ciebie słuchać! - warknął gdy przeszedł szybkim krokiem obok niej, kierując się do wyjścia.

Eileen RYAN
Greg Dillane, radny w Diamond Taint, mieszkał w lepszej, zachodniej części miasteczka, w niewielkim, parterowym, kanciastym budynku, który wewnątrz prezentował się jednak wcale okazale.

- Eileen - uśmiech wypłynął na jego trochę pucułowatą twarz, - wchodź moja droga! Cóż to się stało, że postanowiłaś odwiedzić starego poczciwego Grega.

Zaprowadził ją do salonu, w którym usiadł w jednym z przepastnych, skórzanych foteli. Klimatyzacja pracowała cicho utrzymując przyjemny chłód. Wskazał na fotel po przeciwnej stole niskiego, kawowego stolika, na którym stała już szklaneczka whisky z lodem.

- Dla ciebie moja droga?

Otworzył podręczną, podświetlaną, dobrze zaopatrzoną lodówkę.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 23-04-2018, 23:14   #27
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
Joel miał w sobie dla Barrego anielskie pokłady cierpliwości. Owszem, starszy brat bywał dokuczliwy, miewał odjazdy, ale oprócz ucieczek z domu nie sprawiał nigdy większych problemów. Po wczorajszych wstrząsach coś się jednak zmieniło, Joel nigdy nie widział o w takim stanie. A jeśli widział, było to dwadzieścia lat temu gdy Barry wyszedł ze szpitala. Wtedy jednak zajmowała się nim matka, teraz ten przykry obowiązek spadł na barki młodszego z braci Strode.
Joel zgiął się w pół kiedy Barry strzelił go pięścią w żołądek. Dla nauczyciela wciąż było fenomenem skąd ludzie chorzy psychicznie mają tyle siły. Nikt nie prowadził nad tym poważnych badań, nauczyciel po zapoznaniu się z paroma artykułami gotów był sądzić, że wykorzystują jakieś niewykorzystane regiony swojego mózgu. Podobnie jak matki, gołymi rękami wydzierające drzwi samochodów, w których uwięzione są ich dzieci.
- Barry, uspokój się…
- Tam są źli ludzie, źli ludzie Joel!
- Tak, wiem, ja też nie przepadam za amerykańską służbą zdrowia ale…
- Wracajmy do domu! Proszę, chcę do domu!
Joel zacisnął zęby, gotowy za chwilę rzucić się na brata i siłą wytargać za fraki z samochodu a potem skopać mu tyłek. Gdyby Barry był dziesięciolatkiem i miał siłę dziesięciolatka a nie zawodowego kulturysty, pewnie by tak zrobił. Szamotanina nie miała żadnego sensu, Joel cofnął się po za zasięg ramion Barrego i wyciągnął papierosa. Odpalił. Zaciągnął się mocno
- Posłuchaj mnie. Prawdopodobnie będę musiał się zwolnić z pracy. Lisa obiecała znaleźć nową robotę, ale to się wiążę z przeprowadzką.
Joel zrobił pauzę badając reakcję brata.
- Możemy stąd wyjechać braciszku. Na zawsze. Żyć z dala od tego miasta…i tej kopalni. Na początku wynajmiemy coś na parę tygodni, potem jak się uda sprzedać dom kupimy mieszkanie w Salt Lake. Zaczniemy wszystko od nowa. Wytrzymaj jeszcze ten jeden tydzień, proszę.
Joel podszedł bliżej brata.
- Ktoś musi zobaczyć twoją głowę i cię pozszywać. Jak się wykrwawisz, źli ludzie będą twoim najmniejszym problemem. No chodź, stary, nie daj się prosić. Jeśli ktoś ci spróbuje zrobić krzywdę, będzie miał ze mną do czynienia. Bracia Stode zawsze trzymają się razem.

Barry nie wyglądał jakby się uspokoił ale przynajmniej odpiął pas i wyszedł z samochodu z zaciśniętymi pięściami, zgarbiony, zgrzytając zębami. A później nastąpiło coś, czego Joel w ogóle się nie spodziewał. Czterdziestoletni mężczyzna pochyliwszy się do przodu zaczął szarżować w jego kierunku niczym najlepszy atakujący futbolu amerykańskiego. W kilku krokach nabrał rozpędu i nie dając szans zaskoczonemu bratu zaatakował go barkiem. To co stało się chwilę potem, Joel mógł się jedynie domyślać. Świat odwrócił się do góry nogami, przed oczami pojawiło się błękitne, ciemniejące przy zachodzie słońca niebo, poczuł jak przy zderzeniu z ziemią wychodzi z niego całe powietrze, razem ze świadomością.

***

Gdy odzyskał ponownie świadomość ktoś ściągał z niego Barrego. Nieprzytomnego Barrego. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to pracownicy pogotowia ratunkowego. Jeden z nich wyciągnął strzykawkę z ramienia brata, drugi nachylając się nad Joelem mówił coś do niego, świecił latarką w oczy, lecz poza piszczeniem w głowie nic do niego nie trafiało. Dopiero po chwili przez uporczywe dzwonienie doszły do niego pojedyncze słowa.

- OK? … mnie pan?

Nauczyciel jeszcze przez chwilę, leżał na asfalcie oszołomiony. Czuł jakby zderzył się z pociągiem. Jeśli jego żebra to wytrzymają, będzie największym szczęściarzem w Utah. Z pojedynczych słów wyłapał o co pyta go ratownik i przytaknął niedbale próbując się podnieść z ziemi. Wciąż brakowało mu tchu w końcu jednak zdołał wydukać.
- Mój brat…mój brat miał wypadek. Rozciął sobie głowę –
- Gdy się z panem bił? –
- Nie, nie… wcześniej, w domu. Jest chory, dostał jakiegoś ataku, chciałem go zabrać do szpitala i…i…
Joelowi trudno było to powiedzieć na głos. Gdyby nie poobijane żebra i mroczki przed oczami nie uwierzyłby, że Barry mógłby…
- Rzucił się na mnie – wyszeptał– Nigdy nie był agresywny, nikomu nie zrobił krzywdy…Nie rozumiem co w niego wstąpiło.
- Miałeś pan szczęście, że was zauważyliśmy. Z jego krzepą nie było by co tu zbierać – stwierdził ratownik pomagając Joelowi podnieść się z ziemi. Strode zaczął się zastanawiać, czy faktycznie Barry mógłby w szale zrobić mu krzywdę. Popatrzył na nieprzytomnego brata.
- Teraz to nieważne, musicie go pozszywać. Najlepiej zanim się obudzi….
- Pana też przydałoby się zbadać. Porządnieś pan rąbnął w ziemię –
- Nic mi nie jest. Zajmijcie się moim bratem, ok? –
Barry został zabrany na nosze. Dopiero po chwili Joel zauważył, że pod szpitalem panuje jakieś zamieszanie, na placu rozstawiły się wozy telewizyjne a dziennikarze biegali z mikrofonami szukając chętnych gotowych udzielić im wywiadu do kamery. Nie miał czasu zastanawiać się co ich tu sprowadza, przypuszczał jedynie, że ma to związek z wypadkiem w kopalni.
Po chwili wszedł za mężczyznami do skrzydła gdzie znajdował się ostry dyżur. Podczas gdy ratownicy wwieźli nieprzytomnego Barrego do sali zabiegowej, Joel stanął przy kolejce w recepcji. Wziął parę formularzy i długopis po czym siadł przy stoliku wypełniając dokumenty. Miał nadzieję, że ubezpieczenie pokryje koszty zabiegu, niedługo czekało go sporo wydatków. O ile faktycznie zdecyduje się wyjechać z Diamond Taint.
Telefon zaczął wibrować mu w kieszeni. Joel spojrzał na wyświetlacz, dzwonił Sam Washington.
- Cześć Sam
- Cześć. Masz zamiar przyjść do restauracji? -
- Cholera, przepraszam cię stary. Barry miał wypadek, jestem teraz na ostrym dyżurze, zszywają mu głowę –
- O w mordę, to coś poważnego?
Joel westchnął do słuchawki.
- Nie wiem …naprawdę nie wiem.
- W porządku, Miguel dzisiaj ogarnie kuchnie. Wracaj do domu i zajmij się bratem.
Strode usłyszał zawahanie w głosie przyjaciela.
- Rozmawiałeś może z Jane? -
- Tak, byłem u niej dzisiaj rano – odpowiedział Strode. Nie był pewien czy wyjawić przyjacielowi szczegóły ich rozmowy. Jane podejrzewała Sama o romans, a Joel bardzo nie chciał mieszać się w ich prywatne sprawy. Powinni sami sobie wszystko wyjaśnić, bez pośredników.
- Nie wiem co ją napadło. Jak wróciłem do domu, wsiadła w samochód i gdzieś pojechała. Nie odbiera telefonów, nie odpisuje na smsy. Czy ja zrobiłem coś nie tak?
- Nie wiem stary. Przepraszam, ale musze kończyć, muszę wypełnić parę papierków i znaleźć jakiegoś lekarza-
- Jasne, widzimy się jutro -
Joel się rozłączył. Pochylając się nad stolikiem zacisnął zęby. Poziom adrenaliny zaczął spadać i dopiero teraz poczuł naprawdę czym jest ból.
 

Ostatnio edytowane przez waydack : 24-04-2018 o 09:22.
waydack jest offline  
Stary 28-04-2018, 16:33   #28
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Stephen! - Darla złapała mężczyznę za ramię. - O co chodzi ? Poprztykaliście się z ojcem?
Na twarzy Stephena malowała się wściekłość.
- Niepotrzebnie cię słuchałem - starał się mówić cicho, tak żeby nie usłyszał nikt postronny ale przez zdenerwowanie nie bardzo mu wychodziło. - Kwestia czasu jak mnie znajdą. Kurwa!

Klientela baru zaczęła się na nich oglądać.

- Zostaw mnie, muszę pomyśleć!

Darleen nie ustępowała.
-Wyjdźmy na zewnątrz. Powiedz, o co chodzi. Uspokój się.

Wyszli. Słońce wisiało nisko rzucając długie cienie. Stephen rozglądając się nerwowo poszedł za róg, tam gdzie w wąskim przejściu między dwoma budynkami zalegał mrok.

- Szukają kto sypnął, rozumiesz? - W jego rozszerzonych oczach był strach. - Pytają po kolei wszystkich!

Potrząsnęła głową, zdezorientowana.. Nie rozumiała.
-Sypnął? W sensie?

- Darla, obudź się! - zirytował się. - Chociaż fedrowanie na czarno jest tajemnicą poliszynela, to jednak nikt o tym głośno nie mówi. Dlaczego? Bo wszyscy biorą w łapę, żeby być cicho. Za tym stoją za duże pieniądze Darla. Teraz gdy ktoś… gdy ja… gdy zgłoszono zaginięcie, sprawa została rozdmuchana, policja musiała się zająć zaginięciem, będzie prowadzone śledztwo! - Wyrzucił z siebie a później, gdy już energia znalazła ujście, dodał spokojniej. - A ci co stoją za tym biznesem zaczęli się rozglądać za tym, który im go zepsuł. Rozumiesz?

- Nakręcasz się - Darla objęła mężczyznę i przytuliła się do jego ramienia. - Pewnie jakiś ferment będzie, ale potem wszystko wróci do normy. jak zawsze.
- Nie znasz tych ludzi Darla. Chciałbym abyś miała rację ale obawiam się, że nie tym razem…
- Na pewno wszystko się ułoży
- zapewniła go. - Będzie ok, zobaczysz. Chodź, zjemy coś. Wróćmy do środka - poprosiła

Pokręcił przecząco głową, zrzucił jej dłoń z ramienia...
- Trzymaj się ode mnie z daleka Darla. Dla twojego dobra. Trzymaj się z daleka.
...i odszedł.

Nie pobiegła za nim. Żyła już wystarczajączająco długo aby wiedzieć , że aby facet odzyskał równowagę - i rozum - musi być sam. Najlepiej pod samochodem. Ewentualnie z kumplami , na piwie, ale na pewno nie z gadająca do niego kobietą. Wróciła do baru. Może dowie się czegoś od ojca...

Siedzieli razem. Ojciec i ta jego… Gill. Ojciec był wyraźnie podminowany, unikał jej wzroku. W przeciwieństwie do kobiety, która – jak zwykle – próbowała się nią zaprzyjaźniać.
- Wszystko w porządku skarbie? - spytała Gill. - Twój chłopak wyszedł?
Deanna prawie niedostrzegalnie skrzywiła się na protekcjonalne “skarbie”.
- Na to wygląda… chyba mu coś wypadło, przykro mi. - powiedziała, siadając przy stoliku. Przeniosła spojrzenie na ojca: - Pokłóciliście się?
- Nie
- odpowiedział krótko, nie patrząc jej w oczy. - Zamówimy coś w końcu? Głodny jestem.

Pokiwała głową i też sięgnęła po kartę.
Kolacja wlokła się niemiłosiernie, Ojciec był chmurny i milczący, Darla poirytowana. Gill – bezskutecznie – próbowała rozładować atmosferę. Rozmawiali o pogodzie i jedzeniu, starannie unikając tematu ostatnich wydarzeń. Jak tylko zaczynali się do nich zbliżać – ojciec znów milkł i tylko wrzucał w siebie jedzenie, nawet nie czując smaku.

Darla podziękowała za deser.
- Przejdę się – zapowiedziała - Wieczór zapowiada się ładnie.
Pożegnała się z Gill, a potem pocałowała ojca. – Zadzwonię jak wrócę do domu, pogadamy – powiedziała cicho. - Mam nadzieje, ze ochłoniesz do tego czasu.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 29-04-2018, 22:17   #29
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Rose nie była zachwycona widząc 'Tony'ego' w barze gdzie pracowała. Ucieszyło ją więc ogromnie, że mogła się stąd zebrać. Potrzebowała odpoczynku i to zdecydowanie, w końcu następnego dnia dzień miał wyglądać dokładnie tak samo, czyż nie? Pożegnała się ze znajomymi i zaraz wyszła na zaplecze, przebrać, a następnie ruszyć w drogę do domu. Była noc i było już raczej chłodnawo, więc mimo, że była zmęczona, chłodne powietrze orzeźwiło ją i nieco rozbudziło.

***

Gdy wreszcie otworzyła drzwi frontowe kluczem i dostała się do środka, nie oczekiwała, że zastanie to, co zobaczyła. Ten dzień najwyraźniej nie chciał jej dać odetchnąć. Widząc Penny skuloną, najpierw pomyślała o tym, że było jakieś włamanie.
Dlatego właśnie dopadła do siostry, po upewnieniu się, że jest pusto w jej otoczeniu. Objęła ją i zapytała co się stało…
Słysząc o tym, kto doprowadził młoda blondynkę do tego stanu w Rose wezbrały mieszane uczucia. Nie zdarzało się często, że ojciec w jakiś sposób wyżywał na nich swoje nerwy, aż do stopnia, by dochodziło do rękoczynów. Czasem krzyczał, a owszem, ale to?
- No już spokojnie… Weź wdech… Powoli… Chodź. Przyłożymy lodu, co się stało? - uspokajała siostrę i jednocześnie Rose chciała dowiedzieć się jakim cudem Penny zarobiła od taty w twarz. Dziewczyna chciała podejść do sprawy najpierw racjonalnie, nim się zezłości w pełni na ojca.

Obecność siostry działała na Penny uspokajająco, bo była w stanie opowiedzieć co się stało, chlipiąc tylko od czasu do czasu.

- Ojciec był zdenerwowany gdy przyszłam ze szkoły - zaczęła. - Pomyślałam, że jak zrobię lazanię, tak jak mówiłaś, to będzie zadowolony i wtedy… - ponownie się rozkleiła. - Nie zauważyłam jak wstał i… on… gdy ja… wyciągnęłam ją z pieca i… nie chciałam… - Uspokoiła się po chwili. - Wpadłam na niego. - Rose zauważyła małą katastrofę w kuchni na podłodze. - Chyba się oparzył. Zaczął krzyczeć… wiesz… jak on potrafi krzyczeć i gdy chciałam przeprosić… - zaczęła płakać, - uderzył mnie… ale ja nie chciałam!

Rose przyglądała się Penny z zatroskaną miną. Poprowadziła ją do krzesła, na którym zaraz usadziła młodszą siostrę. Podeszła ostrożnie do lodówki i pochyliła się, by otworzyć zamrażalnik. Wyciągnęła z niego kostki lodu, następnie przesypać je do woreczka foliowego i podała siostrze
- Masz. Przyłóż. To nie twoja wina. Wiem, że nie chciałaś i on na pewno też wie, że nie zrobiłaś tego specjalnie… Na pewno jak jutro wróci to będzie mu głupio, że tak się zachował - powiedziała zmęczonym, spokojnym tonem dziewczyna i podeszła do siostry. Pogłaskała ją po głowie.
- A jedzeniem i bałaganem się nie przejmuj… Zaraz tu posprzątam. Jadłaś coś? chcesz tosty? - zaproponowała siostrze, chcąc złagodzić jej nerwy. Sama była zmęczona… Zmęczona i zła za zachowanie ojca. Nie miała jednak ochoty szukać teraz jakiejś metody rozładowania nerwów, poza tym było za późno. Teraz należało zaopiekować się Penny, posprzątać, a potem wreszcie pójść spać.
Była taka niesamowicie zmęczona… Zabrała się jednak za sprzątanie bałaganu w kuchni, bez najmniejszego stęknięcia, czy syczenia, że bolą ją plecy od noszenia tomów w archiwum, czy ręce i stopy od chodzenia w te i wewte w pubie. Zdołała się nawet uśmiechnąć do młodszej siostry tak by jeszcze bardziej podnieść ją na duchu.

- Tak myślisz? - spytała z nadzieją. - Nie będzie się gniewać?

- Tosta z masłem orzechowym - uśmiechnęła się ocierając łzy.

- A więc jeden tost z masłem orzechowym raz - zarządziła dziewczyna i zaraz wstawiła dwa kawałki chleba do tostera. Jednocześnie wyciągnęła patelnię i postawiła na palniku, szykując dla siebie nieco większą kolację, w końcu nie jadła dziś za wiele. Samym tostem się nie naje. Zaczęła smażyć bekon, w międzyczasie podając Penny zamówionego tosta
- Nie przejmuj się tym co się stało… Dziś na pewno był bardziej podenerwowany. W końcu ta cała sprawa z kopalnią… Słyszałaś pewnie - rzuciła jeszcze Rose i wróciła do swojego bekonu na patelni.

- Ehmmm - przytaknęła zatapiając zęby w toście, - sała szkoła o fym mófi…

Rose kiwnęła głową
- I nie tylko. Zdaje się, że całe miasto… A jak było dziś na tańcach? - zapytała jeszcze, zmieniając temat na coś przyjemniejszego. Nie miała ochoty rozmawiać o wypadkach w kopalni, to był temat źle kojarzący się w tym domu.

Siostry porozmawiały jeszcze przez jakiś czas o sprawach kompletnie normalnych, ciemnowłosa dopilnowała, by Penny mogła spokojnie położyć się do łóżka, już bez dodatkowych nerwów. Następnie sama zajęła się myciem naczyń. Nie spoglądała na zegar kuchenny, czas był jej niepotrzebny, ale dobrze wiedziała, że było późno, gdy skończyła sprzątać w salonie i w kuchni. Następnie zamknęła wejścia do domu na klucz, wiedząc, że gdy ojciec wróci, to jak zwykle sobie otworzy, a następnie wreszcie pozwoliła sobie na odpoczynek. Jedyne o czym bowiem marzyła teraz, to pójść do swojego pokoju, paść na łóżko i zasnąć.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 06-05-2018, 22:57   #30
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Joel STRODE
Ubezpieczenie, jak się okazało, obejmowało zarówno podstawowe zabiegi jakim był poddany Barry (dwa szwy, środki uspokajające), jak i bardziej skomplikowane zabiegi jakim został poddany sam Joel mimo początkowych protestów (tomografia głowy).

Lekarz prowadzący zaczepił go w zatłoczonym holu. Nie trudno było dostrzec, że część osób nie stanowili ani pacjenci ani ich rodziny. Aparaty fotograficzne i kamery były nie na miejscu.

- Panie Strode - siwy, starszy mężczyzna w białym kitlu spoglądał na wyniki badań, - ma pan lekkie wstrząśnienie mózgu, może pan odczuwać zawroty głowy ale objawy powinny przejść po kilku dniach. Musi pan się oszczędzać, unikać wysiłku i stresów. Gdyby jednak nastąpiły jakieś niepokojące objawy, wymioty, zaniki pamięci, proszę o niezwłoczny kontakt. - Przewrócił kartkę. - Co zaś się tyczy pańskiego brata... - Spojrzał mu w oczy. - Zaaplikowałem mu mocny środek uspokajający. Wypiszę receptę, która powinna wystarczyć na kilka tygodni, jednak powinien pan pomyśleć o jakimiś ośrodku opieki.

***

Barry siedział otępiały na wózku w poczekalni. Odwracał wzrok od Joela jakby miał mu za złe to co się wydarzyło.

- Wszystko w porządku?

Ratownik, który pomógł im na parkingu uśmiechał się przyjaźnie.

- Chciałbym o coś spytać jeśli pan pozwoli... - spytał niepewnie. - Pański ojciec i... Matt? - Przy imieniu zatrzymał się na chwilę, jakby przywołując z pamięci

- Matthew to mój brat. Ojciec i Matthew nie żyją...

- Ah... przykro mi. Pana brat... gdy okładał pana pięściami krzyczał, że nie może ich pan zostawić.

- Pan Strode? - Miła pielęgniarka przerwała im rozmowę. - Przepraszam, mam recepty dla pana.

Gdy załatwił formalności ratownika już nie było. Nagłe poruszenie spowodowało, że hol opustoszał. Wpierw poderwali się lekarze, którzy wybiegli w pośpiechu, później reporterzy. Niepokojony przez nikogo Joel wywiózł brata do samochodu. Barry był wyciszony i spokojny. Reagował na polecenia z powolną precyzją. Zsiadł z wózka i dał się zapiąć w fotelu pasażera. Przez całą drogę nie odzywał się, wyglądając przez boczną szybę. W domu, bez słowa dał się zaprowadzić do łóżka.

Czuł się skołowany i rozbity. W głowie latały pieprzone helikoptery, więc sam też udał się do łóżka.

Rose DEVIN
Sen przyszedł nagle. Pamiętała tylko, że położyła Penny, wzięła szybki prysznic, przyłożyła głowę do poduszki i jakby ktoś w tym momencie przełączył pstryczek.

Darleen WOOD.
Po nieudanej, późnej kolacji wracała piechotą do domu. Wieczór był bardzo przyjemny a ona chciała ochłonąć po dzisiejszym dniu pełnym wrażeń. Z pubów dochodził gwar rozentuzjazmowanych głosów.

Samochód wyskoczył zza zakrętu nagle, z piskiem opon. Czerwony kabriolet. Nabierał prędkości. Widziała sylwetki rozbawionych ludzi. Dziewczyny na tylnym siedzeniu z długimi, rozwianymi włosami. Kierowcę, który uniósł obie dłonie w górę puszczając na chwilę kierownicę a potem łapiąc ją ponownie. Zwolniła patrząc jak zbliża się w jej kierunku z wyciem silnika i wtedy gdy dzieliła ją od niego 60, może 70 stóp, samochód nagle skręcił ostro w jej kierunku. Zamarła przerażona. Ten rodzaj przerażenia, który paraliżuje i nie pozwala się ruszyć. Zauważyła już grymas kierowcy, rudego chłopaka, pisk dziewczyn na tylnym siedzeniu.

Odskoczyła w ostatnim momencie, boleśnie zderzając się ze ścianą. Darcie blach, gdy samochód przytarł o murek. Śmiech dziewcząt. Okrzyk radości. Pisk opon. Ryk silnika. Ulica była pusta. Jakaś osoba wyszła z bramy zwabiona hałasem, lecz zauważając tylko samotną kobietę, za chwilę zniknęła ponownie.

Darleen rozmasowała stłuczone ramię. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że grymas na twarzy kierowcy był uśmiechem. Dopiero teraz do niej dotarło, że młody człowiek skręcił w jej kierunku nieprzypadkowo, nie stracił panowania nad kierownicą.

Wróciła do domu roztrzęsiona. Steven chrapał na kanapie w salonie przy niezgaszonym telewizorze. Nie chcąc go budzić, wzięła prysznic i poszła spać.

Wszyscy.
Poranne wiadomości były zaskoczeniem dla wszystkich mieszkańców Diamond Taint. Sama nawet prowadząca była zmieszana i ciężko jej przychodziło przywołanie sztucznego uśmiechu.
Wiadomości były chaotyczne. Migawki pokazywały zaśmiecone ulice miasteczka, ujęcia ze zdewastowanych barów ale najczęściej szpitalny hol.
Tej nocy Diamond Taint nie spało spokojnie. Zanotowano wiele rozbojów i aktów wandalizmu. W wyniku bójek poszkodowanych zostało dwudziestu dwóch mieszkańców, trzy osoby śmiertelne, w tym jedna w wyniku strzelaniny w południowo-wschodniej dzielnicy.
Strażak, który odniósł obrażenia w kopalni, zaatakował personel medyczny.

"Mamy drugiego czerwca, sobota. Specjalnie dla was, Angelina Russel, Diamond Taint News. Spokojnego weekendu Diamond Taint.

Rose Devin.
Wydawało jej się, że dziewczyna obudziła ją gdy tylko zasnęła.

- Co? Co się stało Penny? - spytała nierozbudzona.

- Wstawaj Rose - zaszczebiotała. - Śniadaaaanie! - krzyknęła stawiając podstawkę z talerzem pełnym płatków i szklanką ciepłego mleka.

- Która godzina?

- Już po dziewiątej - odparła blondynka, - a ojciec jeszcze nie wrócił.

Rose od razu pomyślała, że coś musiało się stać. Ojcu jeszcze nigdy nie zdarzyło się nie wrócić na noc do domu.

Augustus Gravesend.
Do "after-party" z Mariory nie doszło i to, o ile Augustus pamiętał, z jego winy. Po prostu po niezbyt udanym spotkaniu z kumplami, na którym, jak sami mu zwrócili uwagę, był nieobecny, poszedł spać. Rano obudził się z ogromnym kacem... moralnym.

- Jak tam Romeo, wyspałeś się? - spytała Mariory, gdy tylko otworzył oczy. Zdawała mu się przyglądać tak już od jakiegoś czasu.

Darleen Wood.
Gdy wstała Stevena nie było. Zamiast tego znalazła na stole w kuchni karteczkę.

"Dziękuję. Musiałem wyjść. W lodówce masz sałatkę.
Steve.


Joel Strode.
Obudził się gdy słońce zaglądało do pokoju. W głowie miał karuzelę jak po niezłej imprezie. Wstał ostrożnie i podpierając się ściany poszedł zobaczyć co u Barrego. Brat siedział przed telewizorem oglądając kreskówkę i opychając się chrupkami.

- Wszystko w porządku?

Joel nie otrzymał odpowiedzi. Mężczyzna zdawał się być całkowicie pochłonięty bajką. Jo postanowił wrócić jeszcze choć na chwilę do łóżka. Wrócił do sypialni i odchylił kołdrę kopiąc coś boleśnie nagą stopą.

- Co cholera...

Nachylił się i wyciągnął spod łóżka stary kij bejsbolowy. Nie pamiętał, żeby go tutaj chował. Sprzęt sportowy trzymał w garażu. Wstrzymał oddech... Kij był pokryty krwią. Właściwie nie wiedział, dlaczego od razu pomyślał, że to krew. Ale czerwony, lepki jeszcze ślad, od razu mu się z tym skojarzył.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172