09-07-2018, 17:35 | #51 |
Reputacja: 1 | Anthony ABRAMS - Wszystkie osoby cywilne mają natychmiast opuścić to miejsce. Udajcie się do domu i zostańcie tam. Strzelanina przed posterunkiem policji, w połączeniu z komunikatem okazały się skuteczne. Jeśli nawet ktoś miał dzisiaj zamiar załatwić swoją sprawę na komisariacie, musiał dojść do wniosku, że to nie jest odpowiednia pora. Ludzie rozeszli się w popłochu. Został tylko staruszek pod murem, wrzeszcząca nad trupem bez twarzy kobieta w białych, pobrudzonych kałem leginsach, leżący policjant, jego zabójca oraz ranna dziewczyna z tą drugą, próbującą jej pomóc - Jezu, ale burdel - skomentował ktoś nieregulaminowo w interkomie. Tony ominął trupa i histeryzującą grubaskę, która ciągle wywrzaskiwała wysokie tony i podszedł do leżącego policjanta. Czarnoskóry mężczyzna leżał przytomny na ulicy, lewą rękę przyciskając do boku. Mundur nasiąkł już krwią. - Nic wam nie jest? - spytał [b]Abrams przyklękając przy rannym. - Postrzelił mnie skurwiel - mundurowy wycedził przez zęby. Jego czoło perlił pot. - Wytrzymajcie, karetka jest w drodze. Mike... - rzucił do interkomu lecz zaraz przypomniał sobie, że posłał medyka do dziewczyny, - jak skończysz, ranny funkcjonariusz pod komendą. Pomyślał, że w tej chwili brakuje jedynie, by z komendy wyskoczył jakiś resident evil... Darleen WOOD - Skurwysyn - warknął Jack zeskakując z maski samochodu. - Tato – przepchnęła się na siedzenie kierowcy, łapiąc go przez otwarte okno za koszulę. – Szkoda czasu na tego dupka. Przy głównej ulicy jest apteka, podjedziemy tam, nie ma co tutaj tracić czasu… Joel się będzie niecierpliwił. Chodźmy – pociągnęła ojca za koszulę. Zatrzymał się niezdecydowany. Kierowca pickupa ponownie nacisnął na klakson. Jack zacisnął pięści. Darleen przekręciła kluczyk. Czterolitrowy silnik forda mustanga zamruczał zachęcająco. - Tato... daj spokój. Jedźmy już. - Masz rację. Szkoda czasu. - Coś ci nie pasuje ćwoku? - ryknął ktoś z tyłu wychylając się przez okno. Darla zauważyła, że ojciec, który już miał odpuścić spiął się na te słowa. - Chwila - warknął przez zaciśnięte zęby i ruszył w kierunku pickupa. Darleen zaklęła i zaczęła manewrować na zapchanej drodze zawracając samochód.. Gdy nawróciła ojciec wpakował się na miejsce pasażera. - Możemy jechać - rzucił nie patrząc w jej stronę. Nim docisnęła pedał gazu spojrzała jeszcze na zakrwawioną twarz kierowcy pickupa. Przejazd samochodem przez miasteczko nie należał do łatwych dzisiejszego dnia. Patrole wojskowych i wzmożony ruch samochodów na głównych arteriach skutecznie zablokowały miasteczko. Nim dotarli do apteki słońce było już nisko nad dachami. Gdy wykupili leki dla Barry'ego zdali sobie sprawę, że gdy pojadą do Joela będą mogli nie zdążyć przed godziną policyjną do domu. Eileen RYAN - Dajcie lekarza! Palce ślizgały się po długiej szyi próbując nerwowo odszukać pod strumieniem krwi miejsca ucisku, który zatrzyma uciekające życie. Szeroko otworzone oczy. Strach i gasnąca nadzieja. - Jestem z tobą. Żołnierz w masce podbiegł do leżącej. Rzucił torbę na ziemię. Uklęknął. Nachylił się. - Trzymaj tu! Przyciągnął rękę Eileen urękawicznioną dłonią i wręcz włożył jej między kciuk i palec wskazujący płat skóry pod którym wyczuła zgrubienie. - Ściskaj mocno. Głos zniekształcony przez filtry maski. Nieludzki. Obcy. I te rozszerzone strachem oczy dziewczyny. - Jestem przy tobie... Eileen otarła wolną ręką zabłąkaną łzę. Postrzelona dziewczyna przymknęła oczy. - Nie zasypiaj, kurwa walcz! - stłumiony głos żołnierza. Wyciągnięty z torby medykament został zaaplikowany z cichym sykiem pneumatycznego dozownika. Wstrzyknięta adrenalina pobudziła chwilowo dziewczynę, która otworzyła oczy, sięgając nerwowo ręką do torebki i wyszeptała cichą prośbę, wpatrując się wprost w Eileen. - Penny, zaopiekuj się... proszę... Z torebki wypadł portfel, otwierając się. Pokazując zawartość. Odsłaniając zdjęcie kilkunastoletniej jasnowłosej dziewczynki. Ciężkie powieki rannej znowu opadły. - Kurwa, walcz! Kolejna dawka adrenaliny nie była już w stanie wybudzić dziewczyny. Dopiero po chwili dotarło do Eileen znaczenie słów... - Zostaw. Już jej nie pomożemy. Anthony ABRAMS ...przeraźliwy zgrzyt, niczym darcie blachy rozległ się z wnętrza budynku. Grubaska przestała się drzeć. W jednej chwili zdawało się, że cały świat zamilkł i wtedy coś przebiło się przez ścianę, zasypując ulicę i leżącego policjanta gruzem. Poprzez tuman wzbitego kurzu przebiło się coś... Coś masywnego, wysokiego jak naprawdę dobrze zbudowany człowiek, i wymachującego wokół siebie sporą ilością macek. Jedna z nich, zakończona ostrym szpikulcem wystrzeliła do przodu nadziewając masywną kobietę jak tłusty pączek na rożen i uniosło ją w górę jakby nic nie ważyła. Zaraz też dał się słyszeć bulgot jakby ktoś spuścił wodę w sedesie. Przebita kobieta nie żyła, to było pewne. To, co zabiło grubaskę było duże. Jakieś półtorej razy większe niż człowiek. I miało macki – mnóstwo macek! Czarnych. Wyglądających jak mokry metal i gąsienice od czołgu. Wyglądało niczym maszyna z sennego koszmaru, chociaż przy tej całej mechaniczności było w tym jeszcze coś … organicznego, biologicznego. I był ten punkt. Czerwone światło otwierające się na łbie przypominającym wielką piłkę do rugby. Ten mały, przerażający otwór, który wyglądał jak cholerne oko, soczewka jakiejś kamery czy wylot broni. Dopiero teraz zaszczekały WKMy. Zawizgały rykoszetowane pociski. Zagrzechotały spadające łuski. Gdy już wszystko ucichło, gdy ciepły i suchy pustynny wiatr rozdmuchał dym, stwór dźwignął się na trzech mackach sięgając teraz pierwszego piętra, odrzucił kobietę, która spadła z mokrym plaśnięciem ochłapu mięsa tuż za hammerami i spojrzał na załogę samochodu swym cyklopim, czerwonym okiem. Chwilę później sielanka przed komisariatem zamieniła się w piekło... Joel STRODE Kreskówka uspokoiła Barry'ego jedynie na jakiś czas. Gdy po półtorej godziny spokoju trzeba było puścić płytę raz jeszcze, bo się po prostu skończyła chłopak w ciele mężczyzny zaczął marudzić. - Barry już to widział. Barry chce inną bajkę. Gdy Joel ze spokojem starał tłumaczyć się bratu sytuację, doszły kolejne żądania. - Barry chce płatki z mlekiem. Mężczyzna robił się coraz bardziej agresywny. Chodził po pokoju od jednej ściany do drugiej, zaczynał krzyczeć i wymachiwać rękami. Czas wlókł się powoli a Joel zaczynał się zastanawiać gdzie są Jack i Darleen, przecież powinni już wrócić. Czy natknęli się na jakieś kłopoty? Coś ich zatrzymało? Czy może już nie wrócą? Cholerne telefony nie działały a on nie wiedział co robić. Im bardziej się denerwował, tym bardziej dokuczały mu zawroty głowy. Samonapędzająca się maszyna. Proszę unikać stresów - dobre sobie. Słońce stało już nisko ale gdyby teraz jeszcze wyszedł z domu, zostawiając Barrego samego, może zdołałby dojść do małej apteki dwie przecznice dalej i wrócić przed godziną policyjną? William JAEGER W domu na przeciwko, gdzie starszy mężczyzna z atrakcyjną dziewczyną zabrali słaniającego się na nogach ćpuna, odpowiedziało mu echo. Stary Ford pickup, który tutaj wcześniej stał, zniknął. Zaklął. Niby dlaczego starszy człowiek miał go nie oszukać? Czy mieszkańcy Diamond Taint traktowali ich jako zbawców? Czy może mieli pełne prawo traktować ich jako najeźdźców? Czy byli dla nich wrogami? Czy przyjaciółmi? Zawyły syreny. Przynajmniej karetka przyjechała na czas. Anthony ABRAMS Anthony potrząsnął głową. W uszach ciągle świdrował mu przeraźliwie wysoki ton wrzeszczącej kobiety. - Niech ktoś ją uciszy! - rzucił do interkomu. Nie. To nie jest ten rodzaj horroru. Tutaj nie ma resident evila, mackowatych obcych i żądnych mięsa zombi. Są za to trupy, wrzeszczące ze strachu spocone baby i coś przed czym mają ich chronić te cholerne maski przez które pot ściekał po twarzy zalewając oczy. Sytuacja zaczęła przybierać lepszy obrót z każdą kolejną chwilą. Karetka wezwana do rannego funkcjonariusza przyjechała na prawdę szybko. Niestety postrzelona dziewczyna zmarła. Pieprznik w komisariacie został opanowany. Dave Murey, szeryf miasta, roztrzęsiony galaretowaty policjant osobiście podziękował mu za utrzymanie spokoju, lecz Tony miał wrażenie, że prócz strachu widzi w jego oczach skrywaną nienawiść. W końcu przyszła zmiana i mogli wrócić do tymczasowych koszar. Anthony ABRAMS, William JAEGER Miasto otoczono zasiekami. Z trudem dojechali do pierwszej. Cywile, próbujący wyjechać z miasta prawie całkowicie zablokowali samochodami drogę. Gwardia próbowała ich zawrócić i zrobić porządek. Na poboczu drogi leżał trup mężczyzny. Spuchniętą już twarz zdobiła rana po kuli. Żołnierze w maskach usunęli przed hamweyami zaporę. Jeden z samochodów widząc szansę na ucieczkę z kordonu, wyjechał z szeregu i nacisnął pedał gazu. Padł ostrzegawczy strzał. Samochód nabierał tempa. Żołnierz na rogatkach złożył się do strzału. Huknęło. Pędzący samochód skręcił gwałtownie, zjechał na pobocze i przekoziołkował lądując na zasiekach. Kilometr dalej przed drugą zaporą z zasieków tłoczyli się dziennikarze. *** Obóz zbudowano za drugą zaporą. Kolejna enklawa otoczona drutem kolczastym i strażnikami, w której mogli zaznać choć chwilę spokoju. W wojskowej kantynie, pod wielkim namiotem było cicho i ponuro. Wszyscy siedzieli w milczeniu nad przydziałowym posiłkiem, gdy jeden z żołnierzy, szeregowy z innego oddziału wstał i rzucając miskę z resztą posiłku na podłogę zaczął wrzeszczeć.- Co tu się do kurwy nędzy dzieje? Czy tylko ja widzę, że coś jest nie tak? * w poście wykorzystano fragmenty sesji DOM MARZEŃ I KOSZMARÓW: http://lastinn.info/792158-post160.html ([Horror 18+] DOM MARZEŃ I KOSZMARÓW)
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
09-07-2018, 21:09 | #52 |
Reputacja: 1 | Rozważył wszystkie za i przeciw. Barry potrzebował leków, to był niezaprzeczalny fakt, ale potrzebował też kogoś, kto go przypilnuje i ochroni przed tym syfem, rozprzestrzeniającym się po ulicach. Joela zmroziło na myśl, że mógł trafić do jakiegoś karceru albo izolatki a chory psychicznie brat zostałby w domu sam. Bo przecież tak mogło być, gdyby Jack i Darleen nie ruszyli z pomocą. Właśnie, gdzie oni kurwa są? Jeśli coś się stało, jeśli coś ich zatrzymało, Barry nie dostane swoich leków. Od dwóch dni zachowywał się jak nieobliczalny furiat, jeśli dostanie kolejnego ataku…A wszystko na to wskazywało. Wystarczyła mała iskierka, płomyczek który zamieni się w szalejący pożar. - Nie ma płatków. Skończyły się. Jutro rano skoczę po nowe – odpowiedział, ale Barry wydawał się nie słuchać albo nie rozumieć. A może robił na złość? Bóg jeden wie. - Jestem głodny, daj mi jeść - W zamrażarce jest pizza. Odgrzeję ci – - Nie chcę pizzy. Chcę płatki! - Joela rozbolała głowa. Sięgnął to pudełko z tabletkami przeciwbólowymi, ale gdy je otworzył zobaczył tylko puste dno. Pożarł już cały ibuprofen jaki mieli w domu a i tak przez skronie przechodził ćmiący, tępy ból. I te zawroty. Chciało mu się rzygać, chciało mu się spać, chciało krzyczeć. - Barry chce płatki! Barry chce płatki! Barry chce płatki! Daj mi płatki! - Zamknij się – szepnął rozmasowując skronie. Barry zaczął uderzać w pięścią w stół. - Barry chce płatki! Barry chce płatki! Barry chce płatki! Barry chce płatki! - ZAMKNIJ SIĘ KURWA!!! Joel zerwał się i skoczył do brata jak kobra. Dopiero po chwili zorientował się, że w górze trzyma wyciągniętą pięść skierowaną wprost na przestraszoną twarz starszego brata. Barry cofnął się a nauczyciel poczuł wstyd i rozczarowanie. Rozczarowanie samym sobą. Nigdy wcześniej nie podniósł na niego ręki. Nigdy. Rzadko kiedy nawet krzyczał. Nauczyciel zaczął sznurować buty. - Gdzie idziesz Joel? – - Do apteki. To tylko dwie przecznice stąd, zaraz wrócę - Nie idź! Barry przeprasza. Barry już nie chce płatków! - Poczekaj tu na mnie i… Nagle Barry rzucił się na drzwi wejściowe. Rozkrzyżował ręce i zaczął szlochać. Gdy mówił wypluwał z siebie małe kropelki śliny. - Nie! Nie pozwolę! Tam są źli ludzie! Skrzywdzą Joela! – - Nikt mnie… - Skrzywdzą jak tatę i Matta! Barry zaczął szlochać. Schował twarz w dłoniach. Joel przyglądał mu się milcząc, po czym ściągnął buty i wrócił na kanapę. Spojrzał na zegarek. Z Barrym było coraz gorzej. Oby Jack i Darleen niedługo wrócili. |
20-07-2018, 23:02 | #53 |
Reputacja: 1 | Jaeger obserwował cały czas sytuację z boku, gdy dowódca żołnierza, który zadał niewygodne pytanie łajał go. Will jadł grillowane warzywa i kurczaka, obficie polewając wszystko sosem BBQ. Podjął decyzję, wziął swoją tacę z jedzeniem i podszedł do swojego starego ziomka, Abramsa. - Tony, on ma rację. - rozpoczął szeptem, tak, aby tylko Abrams go usłyszał - Coś tu się dzieje. Musimy się dowiedzieć co i spróbować temu zapobiec. Nie uśmiecha mi się wjeżdżać za kilka dni na pełnej kurwie do miasteczka i szyć z pięćdziesiątki do wszystkiego co się rusza, z kobietami i dziećmi włącznie. Trzeba zgarnąć informację albo od nas - wskazał głową na oficera - albo z samego źródła i temu zaradzić. Przegryzł ostatni kawałek kurczaka i popił go dużą ilością Nestea. Czekał na reakcję. Zagadnięty przełknął kolejny kęs nim spojrzał na interlokutora. - Po mojemu - cmoknął próbując się pozbyć z między zębów kawałka kurczaka - to starzy nie wiedzą wiele więcej od nas. Nie wiedzą - sięgnął po papierowy ręcznik, w który zaczął systematycznie wycierać palce, - albo nie mogą powiedzieć. Wychodzi na to samo. Ustawiony do pionu awanturnik zasalutował i odmaszerował. - Niesubordynacja i awantury - kiwnął wymownie głową w kierunku opuszczającego messę żołnierza - nic nie dadzą. - Zmiął chusteczkę i wrzucił do talerza. - Informacji trzeba szukać gdzie indziej. - Racja. - William odstawił butelkę na tacę. Sięgnął po chusteczkę i wytarł sobie usta. - Chyba wiem, gdzie można szukać informacji. Na swoim patrolu spotkałem tubylca, ojca z córką i ich sąsiada. Facet...Ojciec był stary ale dziarski, wyglądał jakby całe życie tu spędził. A ten sąsiad chyba naćpany. Ale warto spróbować. Myślę, że od nich możemy się czegoś dowiedzieć aby nie wzbudzać podejrzeń wśród naszych. - Hmmm… - mruknął Abrams lecz nie skomentował pomysłu. - Wydaje mi się, że medycy będą coś więcej wiedzieć. Niestety do tych z zakładu karnego ciężko będzie się dostać. W koszarach mają osobny rejon a pilnowani są lepiej niż Guantanamo. Posłałem tam dwóch chłopaków. Sprawdzają czy jest jakaś luka w systemie. Bill wstał z ławy i odniósł makulaturową tacę do plastikowego kubła na śmieci. Poprawił spodnie i ruszył po swój sprzęt do stołu przy którym siedział. - Jaki dostałeś przydział po powrocie? - Rano ruszamy w miasto. Rejon przydzielą nam po odprawie.
__________________ "Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej." Ostatnio edytowane przez potacz : 07-08-2018 o 20:07. |
21-07-2018, 03:11 | #54 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. |
23-07-2018, 10:18 | #55 |
Reputacja: 1 | Darleen starała się nie patrzeć na ojca. Bywał ostry, zdarzało się mu trzymać krótko braci Darleen, czasem nawet pasek poszedł w ruch. Ale nie bywał agresywny. Teraz dał się sprowokować jak dzieciak. Dobrze chociaż, że nie zatłukł tamtego faceta.. -Jedźmy po te leki - starała się, żeby jej głos brzmiał neutralnie. Miała świadomość, że mogą nie zdążyć do domu przed godziną policyjną, ale nie chciała zostawać sama z ojcem. Oczywiście myśl, że mógłby na nią - swoją ukochaną córeczkę - podnieść rękę była absurdalna, ale jednak wolała, żeby było wokół niej więcej osób.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
12-08-2018, 10:53 | #56 |
Reputacja: 1 | Eileen RYAN Nie mogła zrozumieć dlaczego zostały same. Pośrodku pustej ulicy. Ona, Eileen i martwa dziewczyna, którą trzymała za rękę. Nie chciała jej zostawić. Silnym uściskiem dodawała jej odwagi, gdziekolwiek teraz była. Nie wiedziała czy to ma znaczenie. Czuła, że tak trzeba. Nie była pewna ile tam czekała. Czas biegł powoli i w pewnym momencie przyszła jej do głowy myśl, że o nich zapomniano, że już nikt nie przyjdzie, nie zaopiekuje się nieznajomą, piękną dziewczyną z rozwianymi rudymi włosami oblepionymi krzepnącą krwią, gdy w końcu przyjechała karawana, z której wyszło dwoje ludzi ubranych w żółte, chemiczne kombinezony. - To ktoś z twoich znajomych? - spytał głos zza szybki kasku, zniekształcony przez filtry. - Kto? Co? - spojrzała na martwą dziewczynę. - Nie, nie znam jej - odpowiedziała zgodnie z prawdą. - Musimy ją zabrać. Wyjął powoli sztywną już dłoń z jej ręki. Wrzucili ciało do wozu. Tak brutalnie, jakby to był worek ziemniaków a nie jeszcze przed chwilą czująca osoba z problemami i planami na przyszłość. - Gdzie ją zabieracie? - spytała jeszcze. - Do domu pogrzebowego. Piec chodzi cały czas. *** Nogi poniosły ją same do Shawna. Czy dlatego, że mieszkał najbliżej, czy może dlatego, że jak nie chciała się do tego przyznać, potrzebowała kogoś kto ją pocieszy i po prostu przytuli nie pytając o nic. Gdy dotarła na miejsce było już ciemno. Godzina policyjna, o czym przypominały komunikaty nadawane z wojskowych wozów patrolujących miasteczko. - Eileen, nie spodziewałem się ciebie. Chłopak ubrany był w czarne dżinsy i ciemną koszulkę polo z długim rękawem. Przewieszone dwa aparaty fotograficzne i wygodne buty trekkingowe dopełniały całości. - Wychodzisz? - domyśliła się. - Jest godzina policyjna. - Nie sądziłem, że ci to przeszkadza... - Spojrzał na nią uważnie. - Coś się stało Eileen? Co to jest? - wyciągnął jej z dłoni portfel, który odruchowo musiała podnieść z ulicy. Portfel, który wypuściła zastrzelona dziewczyna. Uczucia związane z tragedią, której była świadkiem wróciły ze zdwojoną siłą. - I kim jest Rose Devin? - spytał spoglądając na ID wyciągnięte z portfela. Joel STRODE Z Barrym było coraz gorzej. Brak rutyny, powtarzających się, codziennych czynności takich jak kreskówki na cartoon network powodowały, że chłopak w ciele mężczyzny czuł się zagrożony i coraz bardziej zirytowany. Stawał się agresywny i Joel obawiał się, że przy kolejnym ataku furii może nie skończyć się tylko na wstrząśnieniu mózgu. Kolejną awanturę o płatki owsiane przerwało pukanie do drzwi. W progu stanął Henry Robbins uzbrojony w dwururkę. - Przyszedłem sprawdzić czy wszystko u was w porządku - wytłumaczył. Barry mimo, że zazwyczaj lubił towarzystwo Henrego tym razem znowu zareagował nerwowo. - Po co Joel wpuszcza tutaj złego człowieka? Powtarzana jak mantra kwestia zaczynała być mocno denerwująca. Dopiero przyniesione przez Robbinsa chrupki i mleko czekoladowe załagodziły sytuację na tyle, że Barry siadł w kuchni przy stole i burcząc coś do siebie zajął się pełną miską. Joel STRODE, Darleen WOOD Woodowie przybyli po zapadnięciu zmroku i było jasne, że nie będą mogli opuścić mieszkania Joela przed świtem, nie ryzykując natknięcia się na patrol wojskowy i tłumaczenia w najlepszym wypadku a ostrzelaniem ostrą amunicją w najgorszym. Sąsiad Joela postanowił zostać razem z nimi mamrocząc coś o niebezpiecznych czasach. Staruszek był mocno poruszony 'oblężeniem' - jak to nazwał. - Na stacjach benzynowych już nie ma paliwa - relacjonował, - a małe sklepiki padają ofiarą rabusi. W Wall Mark interweniowało wojsko. Mimo nie działającej komunikacji, jak wynikało z opowiadania Henrego, mieszkańcy Diamond Taint nie pozostawali bierni na wydarzenia, których stali się mimochodem uczestnikami i postanowili urządzić rano manifestację pod urzędem miasta, która to informacja przekazywana była pocztą pantoflową. - To niedopuszczalne, żeby nas tak traktowano - skomentował, - jak bydło. W tym momencie przypomniał o sobie Barry, który wyskoczył z kuchni do salonu. - Joel znowu wpuścił tych złych ludzi! Mama i tata nie chcą ich tutaj! Wyrzuć ich Joel! Wyrzuć! Albo Barry to zrobi! I bez ostrzeżenia zaszarżował na Jacka. Ten nie dał się jednak tak zaskoczyć jak Jo przed szpitalem. Przepuścił nacierającego, który z rozpędu wpadł na szafkę. Drewniane drzwiczki pękły z trzaskiem. - Barry! Uspokój się - próbował opanować sytuację Joel. Mężczyzna jednak był w furii i nie słuchał już nikogo. Wstał ze wściekłością w oczach, wyrwał rozchwiane drzwiczki szafki i... padł po silnym ciosie w szczękę. Jack rozcierał bolącą pięść. - Przepraszam - spojrzał na Joela wzrokiem skarconego psa. - To my już chyba pójdziemy. Tak będzie lepiej... William JAEGER Zaczepili go przy wyjściu z kantyny. - Co się dzieje szefie? - Mother jak zwykle przeszedł od razu do sedna. - Dlaczego strzelamy do cywilów? - Preacher był wyraźnie rozbity dzisiejszą akcją. - Wiesz coś? - z całej trójki Voodoo wydawał się najbardziej opanowany.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
17-08-2018, 00:40 | #57 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. |
17-08-2018, 13:33 | #58 |
Reputacja: 1 | Post wspólny Joel widząc jak Barry pada nieprzytomny na ziemię, natychmiast doskoczył do brata. Wyglądało na to, że był tylko ogłuszony, choć Strode nie wykluczał, że po tak potężnym ciosie trzeba będzie odwiedzić chirurga szczękowego. - To ja przepraszam panie Wood. Od dwóch dni Barry dziwnie się zachowuje. Nigdy nie był taki agresywny – próbował się tłumaczyć nauczyciel po czym dodał – Nie możecie teraz wyjść, jest godzina policyjna a ci żołnierze… Nauczyciel westchnął wymownie. - Możecie spać w sypialni i w pokoju gościnnym a ja zdrzemnę się na kanapie – dokończył i spojrzał na brata – Musimy tylko coś zrobić z Barrym, żeby nie pozabijał nas we śnie. - Mną się nie przejmujcie - wtrącił się Henry chociaż w tym momencie chyba nikt się nim nie przejmował, - mi wystarczy fotel w salonie. - Najwyraźniej nie pomyślał nawet, że ktoś mógłby chcieć go wyprosić z mieszkania. Jack jednak nie wyglądał na przekonanego i spojrzał na Darleen, czekając na jej decyzję. Darla oderwała się od ściany, gdzie przezornie się usunęła, żeby ktoś jej nie zahaczył w zamieszaniu. - Ojciec zwykle też się tak nie zachowuje – mruknęła przepraszająco. – Coś dziwnego się dzieje w mieście, mój znajomemu też odwaliło, choć nie bywa agresywny. Może dlatego nas odcięli? – przeniosła pytające spojrzenie z Joela na staruszka. Słowa dziewczyny wywołały w nauczycielu lekki niepokój. Przez chwilę zastanawiał się czy powiedzieć im o swoich doświadczeniach. W końcu uznał, że powinni poznać prawdę. - Darleen ma rację. Jestem spokojnym gościem, brzydzę się przemocą, ale od wczoraj… Strode rzucił okiem w stronę Barrego sprawdzając czy dalej jest nieprzytomny. - Barry mnie zaatakował pod szpitalem, pierwszy raz w życiu podniósł na mnie rękę. Doznałem wstrząsu mózgu a dzisiaj rano gdy się obudziłem znalazłem pod łóżkiem kij bejsbolowy. Zakrwawiony. Problem w tym, że nie wiem jak się tam znalazł. Nic nie pamiętam, wydawało mi się, że w nocy spałem jak zabity…A teraz zaczynam mieć wątpliwości. Bo jeśli faktycznie coś wpływa na mieszkańców i wywołuje w nich agresję, to nikt z nas nie jest bezpieczny. Barry oddychał regularnie ale dalej był nieprzytomny. - Poniosło mnie - przyznał Jack ciągle rozcierając pięść. - Ale… - zaprotestował Henry, - o czym wy mówicie? Mały Jo by nigdy… nawet muchy nie skrzywdził… a wszystko to jakiś spisek ruskich mających na celu przejąć kopalnię! Darla pokiwała głową. - Ja też myślę, że ma to związek z kopalnią - wtręt o spisku ruskich pominęła milczeniem. - Mój znajomy brał udział w akcji ratunkowej, był narażony na… - poszukała słowa - bezpośrednią ekspozycję? Potem prawie zakatował człowieka. Prosił mnie o pomoc, był przerażony, nie rozumiał, co się stało. Spojrzała na ojca. - Też jesteś pobudzony. Byłeś w kopalni po tąpnięciu? A Ty, Joel? Twój brat? Nie czekając na odpowiedź zastanawiała się gorączkowo. - Ja czuję się normalnie… na razie. Powinniśmy opracować jakąś procedurę na wypadek, gdyby komuś odbiło.. Bo w pomoc wojska nie za bardzo wierzę. - Kilka godzin po tąpnięciu pojechałem zobaczyć co się stało. Stałem na wzniesieniu, ale nie zbliżałem się bezpośrednio do terenu kopalni – przyznał Joel po czym od razu przypomniał sobie o swoim bracie – Barry czasem ucieka z domu i jeździ tam, Pan Wood wie dlaczego. Joel nie wiedział co Darleen wie o wypadku, który wydarzył się dwadzieścia lat temu. Musiała być jeszcze małym dzieckiem i pewnie wiele rzeczy wtedy do niej nie docierało. Nauczyciel nie chciał wdawać się w szczegóły i opowiadać, dlaczego jego starszy brat jest jaki jest. Czekały na nich ważniejsze kwestie. - Ale nie sądzę, by po wypadku w ogóle wychodził z domu, przez prawie cały czas byłem przy nim, nie miał bezpośredniego kontaktu z kopalnią. Może przyczyna jego zachowania leży gdzie indziej. Wiecie, Barry ma obsesję, uważa że kopalnia zabiła naszego tatę i brata, traktuje to miejsce dość…personalnie. Może po tąpnięciu wróciły dawne wspomnienia i lęki się nasiliły, nie wiem.. Joel na chwilę zawiesił się próbując pozbierać myśli. Zaschło mu w gardlę ale zauważył, że szklanka z wodą jest pusta. - Jeśli Darleen ma rację, jeśli to faktycznie jest jakiś wirus mamy przesrane. Pół biedy jeśli przenosi się przez kontakt bezpośredni, ale jeśli to coś jest w powietrzu…To znaczy, że teoretycznie wszyscy jesteśmy zarażeni. Być może wirus znajduje się w uśpieniu i uaktywnia pod wpływem jakichś bodźców, za mało mam danych, żeby to stwierdzić. Musimy się obserwować nawzajem a w nocy proponuję objąć warty, po dwie osoby na zmianę. Zamieszki w Diamond Taint zaczęły się w nocy, być może po zmroku coś niedobrego zaczyna wychodzić z ludzi. Zobaczymy co się wydarzy dzisiaj – rzucił na koniec Joel czekając na odpowiedź. - Miejmy nadzieję, że nic się już nie wydarzy - powiedziała Darleen i spojrzała na Barry’ego. - Co będzie, jak się obudzi? Nie jest zadowolony, że w domu jest ktoś obcy… Może jednak powinniśmy iść? - Jak się ocknie podam mu leki – odpowiedział Joel - Zwiększę dawkę, do rana powinien spać a nawet jak się obudzi będzie powolny i otępiały. Uważam, że bezpieczniej będzie, jak zostaniemy tu wszyscy razem. Wasza decyzja co zrobicie. Staruszek przysłuchiwał się chwilę rozmowie ale w końcu machnął ręką i udał się na fotel w salonie moszcząc się wygodnie. Broń oparł o podłokietnik fotela. - Nie, nie byłem w kopalni od czasu tąpnięcia - odezwał się w końcu Jack. - Widziałem się jedynie z… kilkoma osobami, które przy niej pracują - powiedział oględnie. - Z resztą… po tym tąpnięciu i tym co się dzieje wokół chyba wszyscy jesteśmy trochę nerwowi. To może nie mieć nic wspólnego z żadnym wirusem - bagatelizował. Darleen potrząsnęła głową. - Tato, chciałabym wierzyć w to, co mówisz… ale ten facet w aucie.. nie zachowujesz się tak. Nie znam cię takiego. Coś się dzieje, coś niedobrego. - Jeśli tak - zwróciła się do Joela - to wolałabym zostać. Przynajmniej do rana, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Niezależnie od tego, co się może wydarzyć, jest godzina policyjna. Jack odpowiedział tylko wzruszeniem ramionami. Najwidoczniej nie chciał dyskutować tej kwestii. - Dobrze. W takim razie proponuję jednak objąć czterogodzinne warty na zmianę i pilnować się nawzajem. Ja zacznę pierwszy, ktoś chętny się dołączyć? – tu spojrzał najpierw na staruszka a potem Jacka i jego córkę. - Drugi! - krzyknął Henry z fotela. -Ja też mogę pierwsza, nie chodze tak wcześnie spać - zadeklarowała Darla. - Czyli my do drugiej, a potem ty, tato , z panem Henrym do rana? - W porządku - zgodził się Jack. Kiedy już wszystko było ustalone Joel zwrócił się do Woodów. - Przygotuję dla was łóżka w sypialni i w gościnnym. Miejcie oko na Barrego, jak się zacznie budzić zawołajcie. Strode wyszedł z salonu. -Wystarczy jedno! - krzyknęła za mężczyzną Darla. - Nie brzydzę się spać w pościeli po tobie - uśmiechnęła się do ojca. Napięcie zaczynało się robić nieznośne. Joel usłyszał Darleen, ale czuł się zobowiązany ugościć rodzinę Woodów najlepiej jak potrafił. Przygotował więc dwa łóżka, jedno w pokoju gościnnym, drugie w sypialni. Z szafki wyjął świeże ręczniki i pokazał im gdzie są łazienki. Barry wciąż leżał oszołomiony, ale powoli zaczynał się wybudzać. Nauczyciel zwrócił się do Henry'ego i swoich gości. - Wyjdźcie z salonu, lepiej żeby was teraz nie widział. Podam mu leki i zaprowadzę do pokoju. - Prysznic się przyda - przytaknął Wood. - I chyba pójdę już w ślady Henrego. Staruszek już chyba zasnął w fotelu. To był męczący dzień. Nim odszedł, zatrzymał się jeszcze przy Joelu. - Dzięki i… przepraszam za to - skinął głową na dochodzącego do siebie chłopaka. Darla przeszła do kuchni. Usiadła przy stole kuchennym i wygrzebała z torby blister pastylek. Wydłubała jedną i połknęła bez popijania.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
28-08-2018, 17:47 | #59 |
Reputacja: 1 | Ciemność spłynęła cicho. Wypełniła puste uliczki, zaległa w opustoszałych zaułkach. Lecz nie całe Diamond Taint spało tej nocy. Eileen RYAN Wyszli w noc, w puste jak im się zdawało początkowo ulice miasteczka. Wtopieni w ciemność, w ciemnych jak noc ubraniach, Eileen w odnalezionych na dnie szafy bojówkach, które Shawn nosił kilkanaście kilogramów temu. Ciągle zbyt obszernych, lecz ściągnięte szerokim skórzanym pasem zdawały egzamin. Na górę narzuciła zbyt duży, ciemny sweter. Uzbrojeni w aparaty fotograficzne i kamerę szybko zorientowali się, że prócz nich i patroli wojskowych, zakamarkami miasta przebiegali jego mieszkańcy. Uzbrojeni w pałki, łomy i być może broń z ostrą amunicją, włamywali się do sklepików i kawiarni, wynosząc wszystko co przedstawiało jakąkolwiek wartość a demolując resztę w przypływie jakiejś niekontrolowanej złości. Aparat trzaskał sucho gdy Shawn raz za razem zwalniał przesłonę. Ukryci za rogiem budynku, po przeciwnej stronie ulicy, zdawali sobie sprawę z ryzyka. Domyślali się, co by się mogło stać, gdyby zostali wykryci przez sprawców włamania. Gdy już mieli ruszyć dalej nadjechał wojskowy hummer. Zatrzymał się z piskiem przed wyważonymi drzwiami dokładnie w chwili gdy nieznani sprawcy opuszczali lokal obładowani fantami. Snop światła z reflektora umieszczonego na dachu samochodu zatrzymał włamywaczy, zamroził ich jak robale w strudze ciekłego azotu. I wtedy, bez ostrzeżenia, krótką serią karabinu maszynowego wypluły się na nich kule, które dosłownie ścięły ich z nóg z ciał pozostawiając krwawe strzępy. Eileen stała bez ruchu zszokowana całą sytuacją. Była pewna tego co zobaczyła. Żołnierze bez ostrzeżenia zabili, może nie niewinnych, ale bezbronnych w tym momencie ludzi. Kamera ciągle coś nagrywała lecz obiektyw był już skierowany gdzieś zupełnie obok, jedynie Shawn ciągle strzelał ujęcie za ujęciem wysuwając się do przodu dla lepszego złapania obrazu całej sytuacji, gdy światło reflektora zaczęło tańczyć po budynkach przeskakując na drugą stronę, zamiótł chodnik na którym stali przez ją oślepiając. - Spierdalamy! - krzyknął Shawn popychając ją siłą rozpędu wgłąb bocznej uliczki. Ostatnią sylabę słowa zagłuszyła seria karabinu i kule wgniatające się w rozgrzany asfalt ulicy całkiem blisko nich. Za blisko! Joel STRODE, Darleen WOOD Zorientowali się szybko, że to nie będzie spokojna noc. Regularne chrapanie Henrego Robinsa dobiegające z salonu przerywane było dalszymi i bliższymi hałasami dobiegającymi z zewnątrz. Pojedyncze krzyki, trzaski a nawet wystrzały (bo co innego mogło tak brzmieć) powodowały, że serce biło szybciej i mimo zmęczenia czuli, że nie mogliby teraz zasnąć, jak zrobili to Jack czy Henry. Wybranie pierwszej części warty chyba nie było najgorszym z pomysłów. Barry, do którego Joel zaglądał już kilka razy, też spał twardo, prawdopodobnie pod wpływem leku, który mu zaaplikował. - Napijesz się kawy? - spytał mimo przyspieszonego biegu serca i lekkich zawrotów głowy, chyba tylko po to, żeby przerwać trwającą między nimi ciszę i zapomnieć choć przez chwilę o tym co może dziać się na zewnątrz. - Chętnie. Elektryczny czajnik wypełnił kuchnię szumem. Usiedli przy stole. Joel zadzwonił szklankami. A później rozmawiali siąpiąc gorącą, aromatyczną kawę o rzeczach nieistotnych, tak że przez chwilę zapomnieli o tym co działo się za oknem. Przez chwilę świat znowu był kolorowy. Do czasu aż rzeczywistość przypomniała im o sobie. Eileen RYAN Oddychali ciężko oparci o obdrapaną ścianę jednego z budynków w... Eileen rozejrzała się wokół, we wschodniej dzielnicy. W szalonej ucieczce niespecjalnie zwracała uwagę gdzie biegną. Pilnowała tylko, żeby być tuż za Shawnem, żeby nie zgubić jego pleców. Nie przypuszczała, że chłopak tak dobrze biega, jego tusza na to nie wskazywała, chociaż chyba realne zagrożenie dodało mu siły bo teraz zipiał jak stary parowóz. - Suki... syny - wysapał wreszcie łapiąc trochę oddechu. - Poje... by... Eileen również chciała skomentować, gdy wtem ujrzała coś, co kazało jej zamilknąć i wciągnąć przyjaciela głębiej, w cień budynku. Eileen RYAN, Joel STRODE, Darleen WOOD - Proszę wyłączyć silnik i powoli wysiąść z samochodu z rękami uniesionymi nad głowę! - odezwało się z megafonu tuż pod oknem. Naprzeciwko siebie, na środku ulicy stały dwa samochody. Cywilny dodge caravan i wojskowy hammer, który właśnie nadjechał z przeciwnej strony. Celowały w siebie reflektorami świateł mijania a humvey dodatkowo działkiem zamontowanym na dachu. - Powtarzam! - ryknęło z głośnika. - Wyłącz silnik! Wyjdźcie z samochodu! Powoli! Silnik dodge'a mruczał jednostajnie na biegu jałowym ale najwidoczniej nikt nie zamierzał z niego wysiąść. Krótka, ostrzegawcza seria z karabinu maszynowego przecięła powietrze. - Ostatnie ostrzeżenie! Wyłącz silnik! Wysiądź z samochodu, w przeciwnym razie otworzymy ogień! W powietrzu czuć było napięcie rosnące z każdą kolejną sekundą. Strzał nie padł. Dowódca jednostki nie był jednak tak skory do zabijania. Z wozu wyskoczyło trzech ludzi. Czwarty został na dachu, przy obsłudze działka. Trójka żołnierzy, ubezpieczając się nawzajem podeszła powoli do samochodu. Strzały padły nagle. Jazgot, który odbił się po opancerzonym samochodzie stakattem. Żołnierze rozproszyli się. To nie oni strzelali. To strzelano do nich. Operator działka zwisł bezwładnie. Któryś z nich krzyczał z bólu. Eileen RYAN Z budynku niedaleko nich wyszły trzy osoby. W cywilnych ubraniach i kominiarkach naciągniętych na głowę. Jedna z nich, postawny, ponad dwumetrowy olbtzym, trzymał krótką broń, z której prawdopodobnie wcześniej padły strzały. Jeden z żołnierzy leżał między dodgem a hammerem, ranny w bok i krzyczał w niebogłosy. Krótka seria w twarz uciszyła wrzaski. Dwóch pozostałych żołnierzy zniknęło z pola widzenia. Olbrzym warknął coś nie po amerykańsku, ani nawet hiszpańsku na co dwóch towarzyszy rozdzieliło się. Jeden ruszył w kierunku hammera, drugi zaczął okrążać dodge'a. Wyglądało na to, że w uliczce byli na razie bezpieczni. Nie wychylając się mogli pozostać niezauważeni i obserwować rozwój sytuacji. Joel STRODE, Darleen WOOD Z cienia budynku na przeciwko wyłoniły się trzy osoby. W cywilnych ubraniach i kominiarkach naciągniętych na głowę. Jedna z nich, postawny, ponad dwumetrowy olbtzym, trzymał krótką broń, z której prawdopodobnie wcześniej padły strzały. Jeden z żołnierzy leżał między dodgem a hammerem, ranny w bok i krzyczał w niebogłosy. Krótka seria w twarz uciszyła wrzaski. Drugi z żołnierzy schował się za dodgem, z bronią w ręku, gotową do strzału. Trzeci, najwidoczniej ranny, odpełzł w ich stronę, ciągnąc za sobą nogę. Doczołgał się po schodach do drzwi wejściowych. Usłyszeli pukanie. Dwie osoby w kominiarkach zniknęły im z oczu, jedna za hammerem, druga za dodgem, tylko olbrzym stał między samochodami czekając na coś. Mogli zaryzykować i pomóc rannemu żołnierzowi. Tylko czy było warto?
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
06-09-2018, 20:50 | #60 |
Reputacja: 1 | Joel nawet nie próbował ukryć strachu. Blady, obserwował przez uchylone żaluzje przerażające sceny rozgrywające się pod jego domem. Na jego oczach ginęli ludzie i było to doświadczenie niemożliwe do opisania. Czuł się jakby ktoś wyjął go z ciepłego, przytulnego terrarium, w którym nic złego nie może go spotkać i rzucił na pożarcie światu. Temu prawdziwemu, gdzie śmierć była kurewsko realna a jego mieszkańcy okazują się prawdziwymi potworami. Kiedy usłyszeli pukanie nauczyciel spojrzał na Darleen i odruchowo przyłożył palec do ust, choć nie był pewien czy dziewczyna w ciemnościach to zauważy. Po omacku Joel przydreptał do kanapy, na której pochrapywał Henry Robbins. Chwycił za dwururkę, którą staruszek oparł o łóżko. - Kurwa, nie umiem nawet z tego strzelać. Jestem Demokratą – szepnął do Darleen. -Ja w ogóle nie głosuję.. - Darla też szeptała, w sumie nie wiadomo dlaczego, nikt na zewnątrz nie mógł ich usłyszeć. - chcesz go wpuścić? To twoje mieszkanie… Dobre pytanie. Na które nie znał odpowiedzi. Cokolwiek by nie zrobił mogło to sprowadzić na nich jeszcze większe nieszczęście. Najrozsądniej było siedzieć cicho, nie odzywać się, nie dawać żadnych oznak życia. Po chwili jednak nauczyciel przypomniał sobie, że jeszcze kilka godzin temu sam znalazł się w podobnej sytuacji jak ten żołnierz pukający do drzwi. I gdyby nie Darleen i jej ojciec, nie wróciłby na noc do domu. - Nie możemy go tak zostawić – odparł w końcu – Ale nie możemy go też wpuścić. Przeklął siebie w duchu. Nie był bohaterem i nigdy nie aspirował do takiego miana. Gdyby jednak nic nie zrobił czy potrafiłby spojrzeć sobie w lustro? - Postaram się jakoś odwrócić ich uwagę – zwrócił się do Darli – Przynajmniej tyle możemy zrobić. - Zwariowałeś?! - w głosie kobiety usłyszał nuty paniki. - Jak sobie to wyobrażasz? Podejdziesz i zapytasz ich o pogodę? Ogarnij się! - Aż tak szalony nie jestem - odpowiedział - Nawet mnie nie zobaczą, przekradnę się tyłami na posesję Johnsonów. To trzy domy stąd. Spróbuję ich tam zwabić, albo przynajmniej odwrócić uwagę od tych żołnierzy. Joel wiedział, że nie ma chwili do stracenia. Kule były szybsze niż słowa i za chwilę będzie za późno. - Wrócę niedługo. Nikogo nie wpuszczaj - powiedział i zniknął na tyłach domu. Wyszedł na podwórze a potem skulony podreptał w stronę ogrodzenia. Wspiął się na siatkę i przeskoczył na drugą stronę. Przemykając obok domu Harrisonów próbując zachować ciszę. Napięcie było nie do zniesienia, czuł niemal fizycznie jak przez żyły do serca pompuje mu się adrenalina, niewidzialne imadło zaciskało się na gardle. A mimo to szedł dalej, przechodząc przez kolejne płoty i siatki. Po około dwóch minutach znalazł się w końcu na posesji Johnsonów. Odkąd Ben Johnson stracił pracę w kopalni, budynek stał pusty, jak większość domów w tej okolicy. Joel zakradł się pod bramę wjazdową, przy której ktoś przybił tabliczkę z napisem „Na sprzedaż”. Ostrożnie wyjrzał w stronę ulicy, gdzie trwała wymiana ognia między żołnierzami i bandytami. Po chwili uniósł strzelbę Henrego do góry, celując w kierunku samochodów. Próbował wypatrzyć zbirów, a gdy tylko ujrzał jednego z nich, oddał ostrzegawczy strzał ponad głowami napastników. Nie chciał nikogo zranić, ani tym bardziej zabić. - Wynoście się stąd! – ryknął na całe gardło – Albo powystrzelam was jak kaczki! Mam tu całe pudło amunicji, możemy się tak bawić całą noc skurwiele! I to by było na tyle. Joel nie zamierzał czekać aż bandyci podejdą i znajdą go obsranego ze strachu. Chciał wycofać do tyłu a potem tą samą drogą, najciszej jak się da wrócić z powrotem do domu. Ledwo zrobił krok do tyłu, gdy zobaczył, że przy samochodach wybuchła kolejna strzelanina. Najwyraźniej jednak udało mu się odwrócić uwagę bandytów, bo jeden z nich po huku wystrzału nagle złapał się za bok. Strode niemal uniósł ręce w geście zwycięstwa, jednak po chwili radość w jego oczach zgasła jak świeca. Żołnierz, który tak dziennie się bronił i ranił oprycha, został zaskoczony od tyłu i nierówny pojedynek się skończył. Ledwo wojskowy padł na ziemię, w kierunku nauczyciela poleciały wystrzelone na oślep pociski. Kątem oka Strode ujrzał jak tynk w domu Johnsonów rozpryskuje się na kawałeczki. Przerażony skulił się, zasłonił rękami głowę a potem pobiegł w stronę ogrodzenia. Dyszał jak lokomotywa, bynajmniej nie tylko dlatego, że był nałogowym palaczem. Strach ściskał jego krtań, odbierał oddech w płucach. Wspinając się na ogrodzenie Joel usłyszał kolejny strzał a potem przeciągły jęk, dochodzący z jego posesji. Domyślał co się stało. Jego szalona eskapada nic nie dała, wszyscy żołnierze zginęli. Spocony, rozdygotany, wstrząśnięty przechodził przez kolejne podwórza sąsiadów, żeby wrócić do domu i resztę nocy spędzić w ukryciu. Ostatnio edytowane przez waydack : 06-09-2018 o 20:57. |