20-08-2018, 20:54 | #1 |
Reputacja: 1 | [Horror] Tylko jedno życzenie 22 października 2017 roku Dzień był wyjątkowo ciepły jak na pełnię jesieni i tutejsze warunki, po których tego dnia spodziewać by się można raczej dżdżystej pogody. Zamiast tego, mieszkańców Rutherford zaskoczyło blade słońce, które rzucało subtelne światło na różnokolorowe korony drzew rosnących przy ulicach czy w miejskim parku. Lekko powyginane, charakterystyczne drzewa przypominały staruszków, dźwigających na swych barkach złote, pomarańczowe i czerwone pakunki. Szczególnie pięknie wyglądała miejscowa dzielnica willowa, wypełniona po brzegi pomalowanymi w pastelowe kolory posiadłościami. W jednym z takich eleganckich domów mieszkał 7-letni Tommy Harlow, syn państwa Harlow, znanych, tutejszych prawników. - Tommy! - zawołał z dołu pani Harlow. - Skończyłeś już się myć? - Tak mamo! - odparł głośno chłopiec, dokańczając myć zęby. Od razu gdy po sobie posprzątał, zbiegł po schodach na dół. - Ile razy mam ci powtarzać Tommy, żebyś nie biegał po schodach? Możesz spaść i nieźle się poobijać. - powiedział spokojnym głosem pan Harlow, siedząc wygodnie na czerwonym, pluszowym fotelu i czytając gazetę. - Wiem tato, przepraszam. - odpowiedział grzecznie Tommy. - Tutaj zostawiłam Ci pieniądze. Kup kilka bułek i mleko na kakao. Tylko pamiętaj synku, bądź ostrożny i nie rozmawiaj z obcymi. - powiedziała mama chłopca i uklękła przy nim na jedno kolano, patrząc mu przenikliwie w oczy, jak gdyby chciała sprawdzić czy zrozumiał o co jej chodzi. W odpowiedzi otrzymała uśmiech i całusa w policzek. - Wiem mamo. Nigdy nie rozmawiam z obcymi, przecież wiesz. - powiedział, odbierając od niej torbę oraz portfel. - Niedługo wrócę! - zawołał stojąc w progu drzwi, które chwilę później zamknęły się z głośnym trzaskiem, na co czytający gazetę pan Harlow lekko się skrzywił i pokręcił głową. Ubrany w brązowy sweter i ciepłe spodnie chłopiec szedł żwawo ulicą, napawając się promieniami słońca. Rozglądał się w okół podziwiając barwę liści oraz niektóre z domów, które wydawały się dla niego istnymi perełkami architektonicznymi. Nucił przy tym pod nosem jedną z piosenek ,które ostatnio usłyszał w radiu i która wyjątkowo mu się spodobała. - Cześć! - usłyszał niespodziewanie po swojej lewej stronie delikatny, dziewczęcy głos i odwrócił głowę, zatrzymując się. - Cześć... - odparł nieśmiało, lustrując od góry do dołu stojącą na pobliskim trawniku dziewczynkę. Była ubrana w staromodną, różową sukienkę z koronkami, białe rajstopy i śnieżnobiałe buty zapinane na rzepy. Miała bardzo jasne włosy, połyskujące pod słońcem złotymi refleksami oraz zaróżowione policzki. Dziewczynka podeszła bliżej, uśmiechając sie do niego szeroko. - Pamiętam cię ze szkoły! - zawołała wesoło. - Ch... chyba tak. - odparł chłopiec, nie mogąc sobie przypomnieć żeby kiedykolwiek ją widział. - Czasami widziałam cię jak ćwiczysz na sali gimnastycznej. Musisz mnie kojarzyć! - powiedziała poważnie, łapiąc się za boki. Nieśmiały Tommy spojrzał prosto w jej oczy. Źrenice stojącej przy nim dziewczynki zdawały się być wciąż w ruchu, tak jakby coś się w nich przelewało. Były bardzo jasne i piękne, na pewno przyciągały wzrok. Do głowy przyszła mu w tym momencie ciszy szybka myśl, że przypominały wyjątkowo ładny bursztyn lub płomienie, powoli trawiące drewno w ognisku nocną porą. Jeszcze szybsze było jednak spostrzeżenie, że rzeczywiście ją gdzieś widział. Musiało tak być. W tym momencie wydawała mu się wyjątkowo znajoma. Zupełnie tak jakby codziennie widywał się z nią na szkolnym korytarzu. - Racja...chyba skądś cię jednak kojarzę. - Naprawdę? To super! - zapiszczała dziewczynka. - Dokąd się wybierasz? Po śniadanie? - Tak. - Ja też! - zawołała z entuzjazmem blodyneczka. - Chodźmy tam razem skoro już sobie mnie przypomniałeś. W jej oczach było coś co nie pozwalało mu odmówić. Tommy pokiwał tylko głową. Poszli razem, ramie w ramie w stronę najbliższej piekarni. - Chcesz iść do piekarni pana Beana? - zapytała nagle. - Tak. - Znam lepszą. Stary Bean to zrzęda a na dodatek nie lubi dzieci. Jest tuż za rogiem. Czuć nawet świeże bułeczki! - wykrzyknęła entuzjastycznie, co Tommy skwitował dziwaczną miną. Pan Bean zawsze wydawał mu się miły, a na dodatek jego pieczywo było najlepsze w mieście. Niemniej jednak zgodził się pójść z nią tam gdzie chciała. I rzeczywiście, okazało się że pośród rzędów pastelowych domów, skrywała się mała piekarnia o której nawet nie wiedział, mimo że mieszkał tutaj od urodzenia. Stojący przy witrynie sprzedawca zauważył ich i pomachał, wesoło się przy tym uśmiechając. - Chodźmy do środka! Jestem głodna i z chęcią bym coś przekąsiła. Tak też zrobili. W środku było naprawdę przytulnie. Za ladą stał ubrany na biało sprzedawca, gładko ogolony mężczyzna na którego twarzy wciąż znajdował się miły uśmiech. Na głowie miał przypominającą łódkę z papieru czapeczkę. Pułki aż uginały się od ciepłego, pachnącego pieczywa. - Dzień dobry dzieciaki! - zawołał wesoło. - Co podać? - Ja poproszę jedną bagietkę, a mój kolega... - dziewczynka zawahała się. - Cztery bułki wystarczą. - odpowiedział Tommy. - Tylko cztery? Są pyszne, na pewno będziesz chciał więcej. - No dobrze, poproszę sześć. - odparł, mając nadzieję że mama nie będzie na niego zła za ten drobny wydatek. - To wszystko? - Raczej tak. - Na pewno? - zapytał sprzedawca, patrząc na niego przenikliwie. - W sumie muszę jeszcze kupić mleko... - O! - zawołał piekarz, przerywając mu. - Mam tutaj jedną butelkę... - powiedział, wyciągając nagle spod lady butelkę mleka. "Skąd w piekarni mleko?" - zapytał sam siebie chłopiec, jednak zgarnął ją do torby, wraz z położonymi przed chwilą na ladę, świeżutkimi bułkami. - Ile płacę? - zapytał Tommy. - Oh, drobnostka. Wystarczy mi twoja dłoń. Chłopiec zamarł i natychmiast poczuł na plecach zimny dreszcz. - D... dłoń? - A jakże! - zawołał wesoło sprzedawca, pochylając się nad ladą. - Dłoń za dobre śniadanie to żadna cena. Tommy spojrzał na stojącą obok niego koleżankę. Ta cały czas się uśmiechała, jak gdyby wogóle nie słyszała niestosownego żartu sprzedawcy. Jednak chwilę później, gdy ubrany na biało mężczyzna wyciągnął na ladę tasak, chłopiec uświadomił sobie, że to nie był wcale żart. Jedyne o czym teraz myślał, to to by jak najszybciej stąd zwiać. Biegiem ruszył więc ku wyjściu, jednak drzwi zatrzasnęły się z głośnym hukiem tuż przed jego nosem. - Nie tak szybko! Po co ten pośpiech? - zapytał sprzedawca wychodząc zza lady z tasakiem w dłoni. Mężczyzna stanął tuż przy ubranej na różowo dziewczynce i położył wolną dłoń na jej ramieniu. - Właśnie Tommy, gdzie się tak spieszysz? - powiedziała głosem dorosłego mężczyzny blondyneczka. - Po co nam jego dłoń tato? - zwróciła się do piekarza. - Przecież możemy wziąć go całego. Jesteśmy bardzo, bardzo głodni...o taaaak...nie jedliśmy przez pół wieku. Jesteśmy baaaardzoooo głodni. Chwilę później tasak znalazł się już w dłoni dziewczynki, połyskując złowieszczo. Piekarz zaś rozpłynał się nagle w powietrzu. - Tak Tommy, zostań na śniadanie, będziesz miłym posiłkiem! - powiedziała, powoli się do niego zbliżając. Spanikowany chłopiec krzyczał ile tylko miał sił w płucach i zamiast uciekać, osunął się na podłogę, napierając plecami o drzwi. Dziewczynka na jego oczach z uroczej blondyneczki zmieniła się w potwora. Jej skóra poszarzała i popękała. Białe zęby zostały zastąpione przez zżółknięte, psujące się kły, a gałki oczne wypadły na podłogę, uderzając o nią z charakterystycznym plaśnięciem i zostawiając po sobie ziejące czernią dziury. - Oooo tak...nie jedliśmy już za długo! - powiedziała gardłowym, męskim głosem. Ostatnią rzeczą jaką ujrzał przerażony chłopiec było połyskujące ostrze tasaka, które powoli opadało w stronę jego twarzy. ******** Samuel Stone W tym samym czasie, na jednej z bardziej ustronnych ławek w parku odpoczywał ojciec Samuel, miejscowy ksiądz, szeroko znany ze swoich żarliwych kazań wśród miejscowych katolików. Był to jeden z tych dni, w których jego myśli wciąż krążyły wokół Hannah. "Dlaczego Bóg na to pozwolił? Dlaczego? Załóżmy oczywiście...że on w ogóle istnieje..." - myślał mężczyzna, wsłuchując się w delikatny szum wiatru. "Dlaczego niewinne dziecko musiał spotkać taki los?" Mimo upływu czasu, do oczu Samuela napłynęły łzy. Myśli o jego zmarłej siostrzenicy wciąć zadawały mu ból. Gdy usłyszał kroki na pobliskiej ścieżce rozsiadł się wygodniej i westchnął, powstrzymując się od płaczu. Chwilę później zobaczył zbliżającego się czarnoskórego, ubranego elegancko mężczyznę, który w końcu stanął przy jego ławce. - Piękny dziś dzień, prawda? Będzie miał ojciec coś przeciwko, jeśli się przysiądę? Wydaje mi się że coś księdza trapi. - powiedział spokojnym głosem i nie czekając na odpowiedź, usiadł obok Samuela. Susan Woods Była niedziela rano, lecz Susan zamiast odsypiać ciężki tydzień w pracy, obudziła się już o godzinie 6:04. Początkowo próbowała przewracać się z boku na bok i zamykać na siłę oczy, lecz po jakiejś godzinie uświadomiła sobie,że jest to całkowicie bezcelowe. Wstała więc z łóżka, czując się całkowicie wyspana i wolnym krokiem skierowała się do kuchni, by swoim zwyczajem wypić poranną kawę z ekspresu. Siedząc w wiklinowym fotelu i popijając powoli kawę z filiżanki, kobieta wyglądała przez okno, patrząc jak ciemność nocy ustępuje powoli szarości wczesnego poranka. W chwili gdy wypiła już 2/3 zawartości filiżanki, przyszła jej do głowy nagła myśl, by odwiedzić swoją kwiaciarnię. I tak nie miała póki co żadnych planów, a musiała przyznać, że bardzo lubiła przebywać w pracy. Znajdowała ukojenie w samym podziwianiu barwnych kwiatów, kiedy to leniwymi popołudniami słońce wpadało do pomieszczenia przez sklepową witrynę, oświetlając je w sposób wydobywający z nich naturalne piękno. Całe pomieszczenie zdawało się wtedy być skąpane w najróżniejszych barwach, a panująca tam cisza i brak zgiełku sprawiały, że Susan gdzieś głęboko w duszy uśmiechała się sama do siebie. Mimo że była jesień, kwiaty o świcie musiały wyglądać równie pięknie, to też po szybkiej toalecie ubrała się i wyszła z domu. W końcu kobieta znalazła się przed budynkiem. Otworzyła drzwi i od razu po tym uderzył w nią odór zgnilizny i zatęchłej wody. Zaskoczona zapaliła światło, a jej oczom ukazało się istne cmentarzysko kwiatów. Wszystkie rośliny które jeszcze poprzedniego wieczora wydawały się być zdrowe i piękne, dziś były czarne i zwiędnięte. Podeszła do jednego z dużych wazonów na kwiaty by przyjrzeć im się bliżej i zasłoniła nos, nachylając się nad jednym z nich. Woda była brunatna i wydawała się być gęsta jak ściekowy szlam, zaś na jej powierzchni unosiły się kry pleśni. Co dziwne, poprzedniego wieczora zmieniała wodę. Heather Tapping Tego dnia Heather miała okazję nieco odpocząć od komisariatu i trochę wyluzować. Miała już plany na dzisiejszy wieczór. Była umówiona na kolację z Robertem, który chciał jej w ten sposób wynagrodzić ostatnią kłótnię. Obiecał dobre wino i równie dobre jedzenie, więc w sumie dlaczego miałaby nie skorzystać?Cały dzień zszedł jej więc na drobnych czynnościach i na przygotowaniach do randki. Starannie ułożyła fryzurę, ubrała obcisłą czerwoną sukienkę, szpilki i umalowała się. Przed wyjściem spryskała się odrobinę ulubionymi perfumami Roberta. Miała jeszcze trochę czasu, gdyż mężczyzna obiecał że przyjedzie po nią o 18:30 swoim autem, więc usiadła wygodnie w fotelu i włączyła na chwilę telewizor. Surfując po kanałach, usłyszała nagle metaliczne pobrzękiwanie dobiegające zza zamkniętych drzwi łazienki. Blaire Flannagan Dzisiejsza niedziela była jednym z nudniejszych w życiu Blaire. Kobieta cały dzień spędziła na piciu kawy, zabawie ze swoim kotem oraz czytaniu książek. Jej chłopak - Forest Thorpe nie mógł tego dnia jej odwiedzić, gdyż jak stwierdził w rozmowie telefonicznej, miał dużo papierkowej roboty. Dopiero późnym wieczorem postanowiła wybrać się na spacer. Była godzina 20:22, gdy ubrana ciepło Blaire zamknęła za sobą drzwi wejściowe do domu. Szła niespiesznie, przyglądając się oświetlanym przez uliczne lampy drzewom i pustoszejącym ulicom. Od czasu do czasu jakiś samochód przejeżdżał obok, rozświetlając dodatkowo okolicę białym światłem samochodowych lamp. Gdy szła tak powoli jedną z uliczek, poczuła, jak nagle coś wlatuje jej we włosy. Gdy je przeczesała, wyczuła papier. Wyjęła go z nich i zobaczyła, że w dłoni trzyma samolocik. Taki sam jak te, którymi bawili się chłopcy, gdy jeszcze chodziła do podstawówki. Kiedy jednak rozejrzała się wokół w poszukiwaniu dziecka które mogło nim rzucić, zobaczyła wychylającego się zza ulicznej lampy mężczyznę. Ubrany był w biało - czarny kostium klauna. Na twarzy nosił maskę w tych samych kolorach, z dużym, spiczastym nosem. Czubek jego głowy, wieńczył niewielki, czarny melonik. Mężczyzna nic nie mówił. Patrzył się tylko na Blaire i uśmiechał, odsłaniając rząd brudnych od czarnej szminki zębów. |
21-08-2018, 08:23 | #2 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Nitara : 22-08-2018 o 07:25. |
21-08-2018, 21:18 | #3 |
Reputacja: 1 |
|
22-08-2018, 20:24 | #4 |
Reputacja: 1 | Susan obudziła się wcześnie z przyzwyczajenia pod wpływem promieni słonecznych. Odkąd zaczęła prowadzić Tiara flowers budzenie się między 4 a 7 to był standard, choć od czasu śmierci Tiary nie spała dobrze. Przeciągnęła się leniwie i chwile ogladała powoli jaśniejące niebo za oknem podniosła się złapała okulary i notatnik, po śmierci przyjaciółki próbowała wyjść z przygnębienia, wiedziała że powinna zacząć przeznaczać czas dla siebie a nie zatracać się w pracoholizmie, ale mała kwiaciarnia nadal była jej azylem z którego ciężko było zrezygnować. ‘...Zjeść coś nowego w restauracji, zaprzyjaźnić się z kimś... ‘ Motto na niedziele, małe sukcesy które miały pomóc iść do przodu, nie były to ‘plany. a raczej wyzwania. Mały kubek kawy i jej przyzwyczajenie wzięło górę. W końcu jest już na nogach mieszkanie nie potrzebuje jeszcze ogarnięcia, z kwiaciarni do restauracji będzie miała bliżej a może też w niej poczekać aż Fiona otworzy kawiarnie i wbić się na bajgla z dżemem i drugą kawę. - Brzmi jak plan ..- powiedziała wesoło do swojej kuchni i zerwała się na nogi by ogarnąć się trochę i pójść do swojej enklawy. Miała do niej tylko 15 minut piechotą, toteż mogła czasem pozwolić sobie na obudzenie się zaledwie 20 minut przed przyjazdem jej dostawcy, był to luksus na który nie każdy mógł sobie pozwolić. Kiedy odór pleśni i zgniłych roślin uderzył jej nozdrza aż zrobiła krok w tył. - Co do … - nie dokończyła widok martwych kwiatów był paskudny. W całej kwiaciarni nie uchowała się ani jedna żywa roślina nawet te doniczkowe były podgniłe i chore. Susan nie umiała wytłumaczyć co się stało i poczuła się strasznie zagubiona. Smród w końcu zmusił ją do wyjścia na zewnątrz. “Musze to sprzątnąć... i koniecznie wywietrzyć rany muszę złożyć zamówienie na nowy materiał.” Układała plan w myślach od czego powinna zacząć. “Wyrzucić kwiaty, wylać wodę, zacząć wietrzyć … umyć wszystkie wazony… klimatyzacja… powinnam zadzwonić do Boba żeby przyjechał i sprawdził może to jakiś grzyb z klimy” Zebrała się w sobie i znowu weszła do pomieszczenia, wyjęła komórkę i zaczęła robić zdjęcia wszystkiemu zdechłym kwiatom a zwłaszcza pleśni. Powiesiła płaszcz na wieszaku i weszła na zaplecze ubrać fartuch i rękawiczki, przestawiła wielki kosz koło zlewu i zaczęła długi proces sprzątania. Wszystkie kwiaty trafiały do kosza a woda wylewała do głębokiego zlewu, wypełniła cztery wielkie worki całym materiałem. Wystawiła wiatrak z zaplecza i ustawiając pod ścianą nakierowała do na drzwi i włączyła na na pełne obroty, mając nadzieję że szybko pozbędzie się smrodu. Wzięła dwa worki i wyszła tylnym wyjściem wyrzucić je do kosza w tylnej alejce, to samo zrobiła z dwoma pozostałymi. Zatrzymała się by odetchnąć. “Umyć wazony, zadzwonić do Boba…pleśń…. powinnam umyć całą resztę ….” Zaburczało jej w brzuchu, było w okolicach 10 , Fiona ma już otwarte. Zamknęła drzwi od zaplecza, zostawiła fartuch i rękawice otworzyła okno by nadal się wietrzyło. Zarzuciła na siebie płaszcz zamknęła kwiaciarnie i ruszyła do kawiarni. Jak się na szczęście dla niej okazało, kawiarnia Fiony była w tej chwili otwarta. Gdy kobieta stanęła u jej progu, z wewnątrz wydobyło się ciepłe powietrze o przyjemnym zapachu kawy i świeżego pieczywa. Susan skierowała swe kroki do lady zastanawiając się czy nie wziąć dwóch bajgli. - Dzień dobry Fiona, dostanę coś na śniadanie? - przywitała się uprzejmie, ale od razu też przeszła do konkretów. - Cześć Susan, jasne, to co zwykle? - zapytała uśmiechając się jak zawsze szeroko. - Tak, ale w podwójnej porcji miałam awarie w kwiaciarni od szóstej sprzątam i jestem strasznie głodna i potrzebuje drugiej podwójnej kawy. - Susan z jednej strony nie lubiła mówić o swoich problemach ale tym co zastała rano chciała się z kimś podzielić. - Oczywiście, a co to za awaria? Wyglądasz na nieco zmartwioną kochanie. - powiedziała staruszka, zajmując się w międzyczasie przygotowywaniem lunchu dla kobiety. - Nie mam pojęcia jak, ale wszystkie kwiaty z wczorajszej dostawy mi zgniły, nie zwiędły, zgniły. Dziś rano wyglądało jakbym nie była tam przynajmniej tydzień. - Powiedziała wymacując w kieszeni telefon ze zdjęciami w gotowości do przedstawienia dowodów tej niespotykanej sytuacji. - Tak? - zapytała kobieta, unosząc wysoko brwi ze zdziwienia podczas przygotowywania kawy. - Może to wina zbyt dużej wilgotności ? Dzwoniłaś do kogoś żeby sprawdził klimatyzację? Czasami takie rzeczy się zdarzają. - powiedziała, kładąc przed Susan podwójną kawę oraz dwa bajgle. - 15 dolarów. - Zamierzam zadzwonić do Boba ale twoje bajgle były priorytetem - powiedziała wyjmując portfel i wygrzebując podaną kwotę z różnych nominałów - Na razie muszę wymyć wszystko i wywietrzyć...i zamówić na jutro świeże kwiaty… przynajmniej się nie nudzę. Susan złapała swoje zamówienie i ruszyła do ulubionego stolika, był koło okna i i miał bardzo wygodny fotel. Zdjęła płaszcz i rozsiadła się wygodnie, mogła w końcu podziwiać jesienny poranek i zjeść śniadanie. Był to jeden z tych momentów, w których kobieta mogła naprawdę odpocząć. Siedząc wygodnie i zajadając się cieplutkim pieczywem, raz po raz zanurzała delikatnie usta w mocnej kawie, która zdawać by się mogło z minuty na minutę poprawiała jej nastrój oraz stawiała ją na nogi. Okoliczności sprawiły, że przez jakiś czas całkowicie zignorowała wchodzących i wychodzących z kawiarni ludzi. Działo się tak do chwili, aż jej spokój został zmącony przez niespodziewane towarzystwo. Nagle, na przeciwko niej przysiadła się nieznajoma kobieta. Susan dałaby jej mniej więcej 35 lat. Miała bardzo jasne, niebieskie oczy i burzę blond loków, upiętych wysoko na głowie. Jej krwistoczerwone usta rozchyliły się w idealnym uśmiechu, odsłaniając perfekcyjnie białe zęby. - Dzień dobry! - powiedziała wesoło kładąc przed sobą niewielką ulotkę i patrząc wprost w oczy Susan.(O mój borze domokrążca?!) - Dzień dobry. - Susan powiedziała odruchowo wyrwana z zamyślenia, spojrzała na kobietę próbując sobie przypomnieć czy gdzieś ją wcześniej widziała potem przeniosła wzrok na ulotkę położoną przez kobietę. Niestety, umysł Susan nie pozwolił jej przypomnieć sobie kobiety, która właśnie siedziała tuż przed nią. Najwidoczniej była ona kompletnie obca. - Nazywam się Nancy Swann, pracuję jako pielęgniarka w miejscowym szpitalu, na pewno chociaż raz w życiu go pani odwiedziła prawda? - powiedziała, dokładnie wymawiając każde słowo i cały czas wręcz szczerzyła zęby do Susan. Susan przypomniała sobie jak woziła Tiarę na chemię i jak kobieta wydzierała się ze złością na lekarzy i pielęgniarki do momentu kiedy uciekali przed nią w popłochu. - Tak zdarzyło mi się bywać. - Potwierdziła florystka. - A więc skoro mam okazję siedzieć naprzeciwko pani, to okazuje się że lekarze wykonali kawał dobrej roboty. - powiedziała, przysuwając ulotkę bliżej Susan. - Ale żeby dalej dobrze wykonywać swoją pracę, pilnie potrzebujemy w szpitalu krwi. Proszę przeczytać, jest tam napisane wszystko co musi pani wiedzieć o honorowym krwiodawstwie. Mogłabym się dowiedzieć jaką ma pani grupę krwi? - zapytała, nie spuszczając kobiety z oczu. Susan powoli sięgnęła po ulotkę. - Przeczytam ulotkę, i zobaczę czy się kwalifikuje. - Powiedziała, pomijając jej pytanie o grupę krwi, miała A rH+ ale nie czuła się komfortowo dzieleniem się takimi informacjami z obcą osobą. - Jestem pewna że tak będzie. - odparła z uśmiechem pielęgniarka. - Proszę, oto moja wizytówka. - powiedziała, podsuwając kobiecie niewielką karteczkę. - W razie gdyby się już pani zdecydowała, proszę do mnie zadzwonić lub odwiedzić szpital i pytać o Nancy, wszyscy mnie tam znają. - powiedziała i zaśmiała się. - Skoro wszystko załatwione to nie przeszkadzam dłużej w śniadaniu. Chyba że ma pani jeszcze jakieś pytania? - Nie, dziękuję, Nancy - pożegnała się z nią Susan biorąc jeszcze jej wizytówkę. - W takim razie do zobaczenia. Przynajmniej mam taką nadzieję. - powiedziała kobieta, wstając i zasuwając za sobą krzesło. - Swoją drogą… - dodała szeptem. - Proszę postarać się ograniczyć kawę. Wiem że jest pyszna, sama kiedyś wypijałam hektolitry kawy w pracy, ale od jakichś 2 lat przestawiłam się na yerbę. - powiedziała i wyszła równie szybko jak się tutaj pojawiła. Susan wzięła do ręki ulotkę i zaczęła ją czytać. “Oddawać krew,...czy ja mam na to czas, właściwie to nie lubię szpitali,... najpierw kwiaciarnia, charytatywne bzdety później.” Dokończyła śniadanie w międzyczasie dzwoniąc do Boba w sprawie klimatyzacji, jak się spodziewała pan ‘złota rączka’ miał dzisiaj wolne, ale obiecał wpaść w poniedziałek. Susan wróciła do kwiaciarni i całą resztę dnia spędziła na myciu wazonów i pojemników, wietrzeniu pomieszczenia i szorowaniu pomieszczenia. Zostawiła kartkę o chwilowym zamknięciu kwiaciarni, Bob był miły, ale jego zaangażowanie w pracę było różne i nie był demonem szybkości. Wracała do domu głodna, zmęczona, zła i smutna, nie lubiła przymusowych urlopów. |
25-08-2018, 08:47 | #5 |
Reputacja: 1 | Mówili, nie ma nic lepszego od spacerów, nie ma to jak odpocząć na łonie natury i cieszyć ostatnimi promieniami październikowego słońca. Prawda jednak była taka, że Samuel od jakiegoś czasu nienawidził słońca i najchętniej spędziłby cały dzień w pokoju z zasłoniętymi żaluzjami, grając na konsoli albo oglądając seriale. Tego dnia nie mógł sobie znaleźć miejsca, grę wyłączył po dziesięciu minutach, Netlixa jeszcze szybciej. Do popołudniowego nabożeństwa zostało jeszcze parę godzin. Dziś odprawiał mszę w intencji matki radnego dlatego postanowił, odpuścić sobie drinka. Nie tyle z szacunku dla zmarłej, co z faktu, że na mszę może przyjść parę ważnych osób i lepiej nie zionąć w ich stronę tanią whisky. Chodząc bez celu po pokoju w końcu nie wytrzymał, ściągnął z wieszaka kurtkę, zasznurował buty i wyszedł z plebanii. Maszerując parkowymi alejkami próbował zająć czymś myśli. Zastanawiał się więc jakie poboczne zadania wykona, gdy zdobędzie osiemnasty poziom w „The Witcher 3: Wild Hunt”, jaki serial obejrzy gdy dokończy drugi sezon „Casa del Papel”. Ale to nie pomagało bo do jego świadomości wciąż przebijała się ta cholerna różdżka, którą znalazł wczoraj na strychu. Różdżka którą zrobił dla Hannah i która miała być jednym z rekwizytów jej kostiumu wróżki podczas tegorocznego Halloween. Patrząc na różdżkę znów doznał tego okropnego uczucia przerażającej pustki przewracającej wnętrzności na drugą stronę. Dlatego tak rozpaczliwie próbował o niej zapomnieć. Zmęczony, przysiadł w końcu na ławce. Kiedy znów mimochodem pomyślał o różdżce, zobaczył twarz ślicznej, rezolutnej sześciolatki o długim blond włosach a potem tą samą bladą wychudzoną twarz i głowę pozbawioną włosów. Zaschło mu w gardle. Nie był w stanie dłużej przed tym uciekać. Człowiek może dokonywać niezwykłych czynów, ale własnej głowy nigdy nie uda mu się pokonać. Przynajmniej, dopóki jest trzeźwy. Nie zauważył kiedy do ławki podszedł czarnoskóry mężczyzna. Dopiero gdy się odezwał, duchowny zwrócił na niego uwagę. - Piękny dziś dzień, prawda? Będzie miał ojciec coś przeciwko, jeśli się przysiądę? Wydaje mi się że coś księdza trapi. - powiedział spokojnym głosem i nie czekając na odpowiedź, usiadł obok Samuela. - To prawda, mamy wyjątkowo piękną jesień – odpowiedział nieco speszony ksiądz. Jak mi nie chcesz sprzedać trawki, lepiej stąd spadaj człowieku Nie czuł się na siłach rozmawiać, tym bardziej o swoim samopoczuciu. - Skąd pomysł, że coś mnie trapi? – zapytał uśmiechając się przyjaźnie. - To widać. - odparł poważnym tonem mężczyzna. - Po latach praktyki człowiek potrafi rozpoznać kogoś kto potrzebuje zwyczajnej rozmowy. Przepraszam, nie przedstawiłem się. Na imię mi Mike McCoughan. Prowadzę swój prywatny gabinet psychologiczny w centrum miasteczka. - powiedział już nie do końca obcy mężczyzna, wyciągając do Samuela rękę w geście powitania. - Samuel Stone – przedstawił się ksiądz ściskając dłoń – Jeśli szuka pan nowych klientów doktorze, wybrał pan niestety zły adres. Sam miał nadzieję, że nie zabrzmiało to zbyt opryskliwie. Facet był sympatyczny, ale jego troska o los przypadkowo spotkanego w parku człowieka, była co najmniej podejrzana. Czarnoskóry mężczyzna zaśmiał się pod nosem. - Ksiądz niezwykle mi schlebia nazywając mnie doktorem. I rzeczywiście, coś w tym jest. Muszę jednak przyznać że istnieje znacząca różnica, pomiędzy psychologiem a psychiatrą. - odpowiedział uśmiechając się i uniósł do góry palec w geście zaprzeczenia. - A rozmowa z psychologiem przydaje się każdemu. Czasami nawet przydaje się rozmowa z księdzem. To jak Samuel? Możesz to potraktować jako zaproszenie na piwo lub dwa do baru niedaleko stąd. Oczy Samuela nabrały życia gdy usłyszał słowo „bar”. Po chwili zdał sobie jednak sprawę z absurdalności całej sytuacji. Obcy facet zaczepia go w parku, wypytuje o intymne sprawy i zaprasza na piwo. Coraz mniej mu się podobała ta rozmowa. - Obawiam się, że księdzu nie przystoi bywać w takich miejscach. Ale dziękuję za zaproszenie - odpowiedział. Mężczyzna podający się za psychologa wręcz teatralnie posmutniał na twarzy na słowa Samuela. - Ale jak to? Powinieneś korzystać póki jeszcze możesz ojczulku. - powiedział lekko zmienionym głosem, który mógł nieco zaniepokoić duchownego. Sam wstał szybko z ławki patrząc z niepokojem na McCoughana. - Przepraszam, ale muszę już wracać – Odruchowo rozejrzał się dookoła, sprawdzając czy w parku są jacyś inni ludzie. Niestety, w parku nie było nikogo, jak gdyby wszyscy tego dnia zmówili się i mimo pięknego poranka nagle zniknęli z okolicy. Na karku Sama pojawił się zimny pot. Kapłan odwrócił się na pięcie i ruszył alejką, co chwilę rozglądając się nerwowo za siebie. Stojący w znacznej już odległości od księdza mężczyzna zawołał: - Dokąd wracać? Przecież mała dziwka Hannah już nie żyje! Bawi się tutaj razem z nami wyśmienicie! Ty też możesz! - wykrzyknął i zaczął śmiać się ze wszystkich sił. Samuel przystanął, znieruchomiał, odwrócił się. Czy on właśnie powiedział… Popatrzył na mężczyznę zszokowany. Nie mógł się przesłyszeć, ten czarnuch nazwał jego małą Hannah dziwką. Strach momentalnie zamienił się w furię, dłonie złożyły się w pięści a zęby zazgrzytały o siebie. - Coś ty kurwa powiedział!? Kim ty jesteś, czego chcesz? - Przyszedłem żeby wymierzyć sprawiedliwość ojczulku. Nasi bliscy cierpią za nasze grzechy. Hannah również. Cierpi za to że piłeś, zabawiałeś się z dziwkami i za inne rzeczy o których wolałbyś zapomnieć. To ona mnie przysłała żebym zabrał cię do niej! Nie chcesz? Przecież bardzo za nią tęsknisz? Co tydzień ryczysz jak pizda z jej powodu! - po ostatnim wypowiedzianym zdaniu mężczyzna znów ryknął śmiechem, ani trochę nie martwiąc się o to czy ktoś to usłyszy i pojawi się nagle, by sprawdzić co się dzieje. Samuel był już pewien, że ma do czynienia z wariatem. Nie potrafił jednak znaleźć racjonalnego wytłumaczenia, skąd ten człowiek tyle o nim wie. Nawet jeśli by go śledził, nie mógł przecież zdobyć aż tylu informacji. Słysząc jego szyderczy śmiech, Sam zrobił krok do przodu. - Zamknij się! – krzyknął – Daj mi spokój, albo dzwonię po gliny! - Spokojnie, po tym jak z tobą skończę nie będziesz miał sił nawet sięgnąć po telefon. - I w tym momencie stało się coś, czego Samuel nie był w stanie wyjaśnić żadnymi definicjami logiki jakie znał. Dosłownie z sekundy na sekundę twarz czarnoskórego mężczyzny zmieniła się w twarz małej, uroczej, ale ciężko chorej dziewczynki. Tak, to była jego siostrzenica Hannah, przypominająca teraz groteskową karykaturę. Mimo że nadal miała ciało dorosłego mężczyzny, jej twarz pozostawała dziecinna, blada i wyraźnie osłabiona. Uniosła wzrok i spojrzała na swojego wujka. - To wszystko przez ciebie! - odezwała się głosem małej dziewczynki, tej samej którą pamiętał Samuel. - Przez ciebie umarłam i chcę żebyś ty też to zrobił! - w tej samej chwili groteskowa kreatura zaczęła biec w stronę księdza. Duchowny widząc jak twarz mężczyzny zmienia się wytrzeszczył oczy. A potem nogi się pod nim ugięły. - Hannah? - głos ugrzązł mu w gardle. Przez jedną chwilę, która trwała nie krócej jak uderzenie serca miał ochotę podbiec i ją przytulić. Gdy się ocknął z szoku zauważył, że monstrum szarżuje na niego. Wrzasnął przerażony a potem odwrócił się i zaczął biec najszybciej jak potrafił. Musiał wydostać się z parku i dotrzeć do najbliższej ulicy. Jako młody, silny mężczyzna parł ile sił, wyraźnie będąc szybszym od goniącego go potwora. Po kilku sekundach biegu natrafił jednak na wystający kamień, który skutecznie powalił go na ziemię. Ksiądz musiał zbierać się i ruszać dalej i to szybko, gdyż goniące go “coś” było coraz bliżej. Twarz Hannah zmieniła się teraz nie do poznania. Z jej małych ust wystawały próchniejące kły. Gdy potwór otworzył paszczę by coś wykrzyknąć, chlusnął z niej strumień krwi, który zbryzgał fragment ścieżki, którą uciekał kapłan. Jeszcze rok temu duchowny zapewne wyjąłby z kieszeni krzyżyk i w imię Jezusa Chrystusa kazał demonowi wracać z powrotem do piekła. Problem w tym, że Samuel przestał wierzyć w Jezusa i przestał wierzyć w piekło. Nie miał jednak czasu na teologiczne rozważania, to co się działo na jego oczach było tak niepojęte i tak przerażające, że w głowie miał tylko zwierzęcy strach. Kierował nim teraz pierwotny instynkt przetrwania. Zamiast krzyża z kieszeni wydobył klucze od parafii, zacisnął je w pięści a potem podniósł z ziemi. Szlochając wrzasnął w stronę monstrum. - Co ja co zrobiłem?! Zostaw mnie w spokoju! Monstrum zatrzymało się jakieś pięć metrów przed księdzem patrząc wprost na niego. Przez jakieś trzy sekundy trwała kompletna cisza. Słychać było tylko szelest liści wywołany nagłym podmuchem wiatru. - To przez takich jak ty nie jadłem długo...zbyt długo. Jednak...mam pewien pomysł. - powiedział stwór wyszczerzając kły, których pełno było teraz w ustach małej dziewczynki. - Puszczę cię...i dam ci spokój na jakiś czas jeśli oddasz mi swoje palce. Daj mi 4 palce a pozwolę ci żyć....jeszcze. To będzie nasza mała umowa. Co ty na to? - zasyczał na końcu potwór a z jego paszczy zaczęła kapać ślina zmieszana z krwią. - Spierdalaj! – usłyszał w odpowiedzi. Sam otrząsnął się na chwilę z szoku. Znów narastała w nim złość i agresja. Nie mógł znieść tego jak stwór profanuje pamięć Hannah, jak robi z niej potworną karykaturę. Pamięć o ukochanej siostrzenicy dodała mu chwilowej odwagi. Wyprostował się, zaciskając coraz mocniej pieść na kluczach. - Chcesz mi zabrać palce, no to chodź skurwielu. - Już idę wujku. - powiedział potwór głosem dorosłego mężczyzny i zaczął powoli zbliżać się do księdza, by po chwili rzucić się na niego z rozdziawioną paszczą, ochlapując jego ubranie śliną i krwią niewiadomego pochodzenia. Samuel zaczął drzeć się w niebogłosy i młócić pięściami z całych sił. Niestety, wymachując pięściami na oślep nie zdołał zadać żadnego ciosu potworowi. Ten zaś wręcz przeciwnie. Wbił się swoimi kłami w ramię księdza, powodując u niego ostry ból. Mężczyzna poczuł jak ze świeżej rany wypływa krew i zalewa mu koszulę. Stwór zaś odsunął się nieco i w tym momencie jego dłonie zaczęły wieńczyć długie pazury. Z pewnością nie zwiastowało to dobrego zakończenia dzisiejszego dnia dla zaatakowanego mężczyzny. Sam klęczał na ziemi trzymając się za zakrwawione ramie. Widząc wysuwające się szpony znów zaszlochał. Po chwili wypuścił z ręki klucze i wyciągnął przed siebie dłoń, zginając jeden kciuk a cztery pozostałe palce trzymając wyprostowane. Karykatura Hannah wykrzywiła usta w potwornym uśmiechu. - Taaak...byłam taka głodna wujku! Zawsze potrafiłeś mnie rozweselić! - zapiszczał potwór głosem małej dziewczynki zbliżając się nieco. -Ale za to jak brzydko się do mnie odezwałeś należy Ci się kara. Wezmę całą dłoń. I w tym momencie Samuel poczuł ból, jakiego nie doznał nigdy w życiu. Rwący i piekący, jak gdyby jego ręka nagle eksplodowała. Przeszedł po nim całym zimny dreszcz i coś co najłatwiej określić jako jakiegoś rodzaju prąd. Będąc nadal w szoku spojrzał na kikut jaki pozostał mu po dłoni, z którego krew obficie tryskała na parkową dróżkę. Stojące nad nim monstrum zaś trzymało w kłach niedawny element jego ciała wgryzając się w niego mocno. - Dzięki za śniadanko frajerzyku…- wycedził przez zęby stwór i chwilę później zniknął w krzakach, zostawiając krwawiącego księdza na pastwę losu. Samuel osunął się na ziemię i zemdlał. |
02-09-2018, 20:51 | #6 |
Reputacja: 1 | Samuel Stone Wszystko wokół spowijała nieprzenikniona biel. Zupełnie tak jakby mężczyzna znajdował się w kompletnej pustce. Był tylko on. On i szpitalne łóżko na którym leżał. Nic innego. Po chwili pojawiły się jednak kroki. I wtedy uświadomił sobie, że nie jest już sam. Stała przy nim Hannah. Ubrana w szpitalną piżamę, o bladej skórze, mocno podkrążonych oczach i łysej, przypominającej jajko głowie. Dziewczynka wpatrywała się w niego, stojąc ze smutną miną. - On zrobił ci krzywdę wujku. Przepraszam, to naprawdę nie byłam ja. - powiedziała głosem który zanosił się na płacz. Podeszła bliżej i delikatnie uniosła rękę swojego wujka. Rękę, która była teraz pozbawiona dłoni. - Chciałabym żebyś go zabił wujku. On nas krzywdzi. Mnie też krzywdzi. Wykorzystuje mnie żebym cię raniła. Przepraszam wujku, tak bardzo mi przykro. - opuściła dłoń mężczyzny i wtuliła się w niego, po czym zaczęła szlochać. -Tak strasznie mi przykro. Niespodziewanie rozeszły się inne kroki. Kroki o dźwięku grubych, twardych podeszw uderzających o płytki. - Już dobrze Hannah. Nie zasmucaj wujka. On ma teraz swoje problemy. - Samuel spostrzegł czarnoskórego mężczyznę, który położył dłoń na ramieniu dziecka. Chwilę później spojrzenia mężczyzny i księdza się spotkały. McCoughan uśmiechnął się szeroko. - I znów się spotykamy ojczulku. Nie wstyd ci zasmucać dziecka swoimi problemami? Ona ma ich wystarczająco dużo. Chodź Hannah, zostawmy go. A! Właśnie! Zapomniałbym! Śniadanie było wyborne. - Nie! Wujku! Zrób coś! - krzyczała dziewczynka kiedy elegancko ubrany mężczyzną stanowczo ale spokojnie odciągnął ją jednym ruchem od jej wujka. Nagle biała przestrzeń zaczęła przeradzać się w czerń. Bezkresną ciemność która wciąż się rozszerzała i spowijała wszystko wokół. Tu i ówdzie pojawiły się płomienie. Bezradny Samuel przyglądał się jak czerń zaczyna oplatać się wokół bezbronnej dziewczynki. - Wujku! Pomóż mi! To boli! Aaaaa! Pomocy! To pali! Wujkuuuuu! - wrzeszczała, jednak mężczyzna nie mógł zrobić nic by jej pomóc. Był przykuty do łóżka, a jakaś niewidzialna siła zamknęła mu usta, by nie mógł krzyczeć. Nie był w stanie nawet skupić swoich myśli. Każda ich iskierka pojawiała się i znikała, galopując w inną stronę jego podświadomości. Płomienie rozszalały się wokół jego łóżka na dobre. Bardzo szybko przeszły na jego pościel, później ubranie a w końcu skórę. Czuł jak spala się na węgiel, a czarna skóra przykleja mu się do kości. Przez zamknięte usta cierpiał w milczeniu. Nie mógł nawet wyrazić bólu w jakim spowite było teraz jego ciało. Zobaczył blask i... ***** ... obudził się w szpitalnej sali. Serce waliło mu jakby zaraz miało wyskoczyć albo zmiażdżyć mu klatkę piersiową. Jego ciało było zaś całe zlane potem. Rozejrzał się po ciemnym pomieszczeniu w którym jedynym źródłem światła były duże okna, przez która do wnętrza wpadało światło ksieżyca w pełni i znajdujących się nieopodal lamp ulicznych. Nie było tutaj nikogo oprócz niego. Mężczyzna spojrzał na swoją rękę. "A więc to wszystko zdarzyło się naprawdę. Ja...naprawdę straciłem dłoń." - stwierdził w myślach, widząc owinięty grubą warstwą bandaży kikut. Chwilę później sięgnął sprawną ręką po przycisk do wzywania pielęgniarek. Od razu zjawiła się jedna z nich w towarzystwie lekarza. Mężczyzna ubrany był w szare, materiałowe spodnie, brązowy sweter a na to narzucony miał biały fartuch i stetoskop. - Dobry wieczór. - powiedział. - W końcu odzyskał pan przytomność. Nie było z panem żadnego kontaktu przez 3 dni. - Jak się tutaj znalazłem? - zapytał szybko Samuel, znajdujący się nadal pod wpływem sennej adrenaliny. - Przywiozło tutaj pana pogotowie. Nie znam szczegółów. Wiem tylko że potrzebował pan natychmiastowej pomocy, inaczej by się pan wykrwawił. Jak pan pewnie zauważył... - zaczął lekarz zerkając ukradkiem na jego rękę. - Nie ma pan już niestety dłoni. Pamięta pan co się stało? Zaatakowało pana jakieś zwierzę? Nastała cisza. Mężczyzna nie wiedział co odpowiedzieć na to pytanie. Heather Tapping Gdy stała u drzwi pomieszczenia, odgłos był już bardzo wyraźny. Brzmiał tak, jak gdyby ktoś wrzucił do pralki coś twardego, co jakimś cudem samoistnie by w niej wirowało. Teraz mogła również usłyszeć odgłos skrobania czymś ostrym o metal. Był prawie tak samo nieprzyjemny, jak dźwięk przeciągania długimi paznokciami o powierzchnię szkolnej tablicy. Heather zacisnęła szczęki i przymknęła lekko oczy słysząc ten drażniący dźwięk. Nie miała pojęcia co mogło się dziać za drzwiami, ale musiała to sprawdzić. Odbezpieczyła pistolet i trzymając go w prawej dłoni, lewą ręką zapaliła światło w łazience. Jeszcze nie otwierała drzwi, ale stała tak by ewentualny włamywać wybiegając z pomieszczenia nie uderzył jej drzwiami. Po zapaleniu światła przez kobietę dźwięk ucichł. Drzwi nadal pozostawały jednak zamknięte, więc nie mogła mieć pewności czy jest całkiem bezpieczna.Odczekała więc kilka nerwowych oddechów i... W końcu otworzyła drzwi, robiąc to szybkim ruchem i od razu zlustrowała wnętrze łazienki, wodząc pistoletem za swoim wzrokiem. Przez chwilę w pomieszczeniu panowała kompletna cisza. Nagle jednak coś od środka zaczęło uderzać w drzwiczki pralki, jak gdyby chciało się wydostać z jej wnętrza. Kobieta szybko do niej podeszła i kopnęła drzwiczki pralki tak, by mieć całkowitą pewność że są zamknięte. Pralka jak gdyby dostała szału po kopnięciu wymierzonym jej przez policjantkę. Dźwięk wzmógł się a ona cała zaczęła dygotać od swojej zawartości szalejącej w środku. Swoim czujnym okiem policjantka zauważyła, że coś wali w szybkę od wewnątrz z taką siłą, że gruby plastik lekko pękł. - Co do ku... - Heather patrzyła na pralkę poważnie zastanawiając się nad strzeleniem w nią, ale opanowała się. Jedyne wyjaśnienie tego co się tam działo to jakieś wściekłe zwierze wlazło jej do domu. Zaraz też przyszedł jej pomysł. Szybko doskoczyła do pralki i włączyła ją na program wirowania w praniu w wysokich temperaturach. Na myśl przyszło jej również by zamknąć otwarte jak się okazało okno w łazience i by zrobić to samo w innych pomieszczeniach w swoim mieszkaniu. Po dokładnym upewnieniu się że wszystko jest już szczelnie zamknięte ponownie włączyła telewizor i starała się nieco wyluzować przed randką.Po jakimś czasie usłyszała dźwięk swojego telefonu oraz sygnał mówiący, że pralka przestała chodzić, oba mniej więcej w tym samym czasie. Zdecydowała nie przejmować się pralką i zwierzęciem jakie w niej się wybełtało. Pewnie był to jakiś szop... Sięgnęła po telefon i odebrała. - Tapping - odezwała się tak jak to miała w zwyczaju. - Czy pani pralka chodzi? - usłyszała nagle w słuchawce dziecięcy głos. - To niech ją pani trzyma bo zaraz ucieknie! - w tym samym momencie ktoś po drugiej stronie się rozłączył. Teraz wszystko było jasne. Jakieś dzieciaki postanowiły sobie z niej zażartować i wpuściły jakiegoś biednego zwierzaka do jej pralki. Z pewnością jednak niepokojące było to, że musiały najpierw dostać się do jej mieszkania. Jakąś sekundę po tym usłyszała pukanie do drzwi. - Jutro w robocie sprawdzę ten numer - obiecała sobie i idąc korytarzem do drzwi wejściowych zapisała sobie odpowiednią notkę w swoim smartphonie. Spojrzała jeszcze na zegarek na wyświetlaczu. Była 18:49, więc założyła, że to Robert się pofatygował. Kto wie, może przyniósł jakieś badyle na ugłaskanie jej. Będąc już przed wejściem wyjrzała przez wizjer w drzwiach, by sprawdzić kto jest po drugiej stronie. W istocie był to Robert Campbell, rozglądający się w tej chwili na boki i trzymający w dłoni bukiet czerwonych róż uniesionych kielichami do góry. Heather uśmiechnęła się i przekręciła zamek, a następnie otworzyła drzwi, by powitać swojego faceta. - Cześć Heather! - powiedział mierząc ją wzrokiem od góry do dołu. - Super dziś wyglądasz. Proszę, to dla ciebie. - podał jej bukiet i wsadził dłonie w kieszenie dżinsów, do których ubrał czarną koszulę z podwiniętymi rękawami. - Wstaw je do wazonu i spadamy. Gotowa? Zamknęła za nim drzwi i wzięła w ręce kwiaty. Były naprawdę ładne. - Spóźniłeś się - odparła i poszła do kuchni. Tam na szybko przejrzała szafkę i ostatecznie kwiaty dostały szklany dzbanek, któremu było najbliżej do wazonu. Postawiła je na kuchennym stole i już miała wracać, gdy wspomniało jej się, że nie wlała im wody. Cofnęła się więc i zrobiła to. Z kuchni weszła do salonu i zabrała buty i torebkę, do której uprzednio schowała zabezpieczony już pistolet. Ruszyła do wyjścia i gdy podeszła do Roberta objęła go za szyję i pocałowała namiętnie. - Gotowa, tylko założę buty - powiedziała, gdy pozwoliła mu znów oddychać. - Zaparkowałem tuż przed domem. - odparł łapiąc kobietę za rękę, gdy ta założyła już buty i wsiadł z nią do samochodu. **** Po spędzeniu wspólnego wieczoru, pojechali na noc do domu Roberta. Mężczyzna zostawił Heather samą w swojej sypialni, obiecując że weźmie szybki prysznic i za chwilę do niej dołączył. Kobieta ściągnęła szpilki i postawiła je obok łóżka oraz zgasiła światło. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w panujące za oknem ciemności, dopóki jej wzrok się do nich nie przyzwyczaił. Gdy tak się stało, wszystko nabrało ostrości, a ona kątem oka zobaczyła jakiś czający się za krzakami kształt. Zbliżyła się do okna i zmrużyła oczy. Zobaczyła skąpanego w cieniu mężczyznę, ubranego w dużą bluzę z kapturem. Nie była jednak w stanie zobaczyć stąd żadnego innego szczegółu. Było za ciemno. Nagle mężczyzna pomachał do niej, a ona poczuła jak coś brutalnie zaciska się od tyłu na jej szyi, robiąc to tak mocno że aż straciła oddech i została siłą sprowadzona do pozycji siedzącej na podłogę. Poczuła mocny nacisk czyjejś nogi na swoich plecach, tak mocny jakby ktoś chciał tym złamać jej kręgosłup oraz zobaczyła fragment męskich dłoni, duszących ją jakimś gumowym kablem. Blaire Flannagan Kiedy kobieta oddalała się pospiesznym krokiem, co chwilę oglądajac się siebie, zobaczyła że przebrany za klauna mężczyzna nie zaczął jej gonić. Nieco się przez to uspokoiła. Wyszedł tylko zza lampy robiąc smutną minę i pomachał do niej na pożegnanie. Mimo wszystko, gdy już dotarła do swojego mieszkania zamknęła drzwi na tyle razy na ile tylko było to możliwe, sprawdziła wszystkie pokoje i pozasłaniała okna. Zapaliła również światło w pokoju i chwyciła za telefon, by opowiedzieć Forestowi co ją dzisiaj spotkało. Cappuccino rozsiadł się tym czasem wygodnie na jej kolanach, ocierając się o jej brzuch i mrucząc. Mężczyzna był równie zaniepokojony jak ona sama i obiecał, że następny wieczór spędzą wspólnie. Blaire przytaknęła i żeby zapomnieć o dzisiejszym, niefortunnym spacerze szybko zasnęła na sofie, przykryta kocem i wtulona w swojego kota. Rano natomiast jak gdyby nigdy nic udała się do swojej pracy. Otworzyła bibliotekę i po zalogowaniu się do systemu zaparzyła sobie kawy. Poniedziałki nie były dniami w których miała najwięcej pracy, to też otworzyła nową książkę Nesbo i zaczęła pogrążać się w lekturze. Niecałą godzinę później wyrwał ją z niej dźwięk otwieranych do pomieszczenia drzwi, a jej oczom ukazał się ten sam klaun, jakiego spotkała wczoraj wieczorem. Wystraszona niespodziewanym spotkaniem aż rozlała trochę kawy na książkę, a jej serce zaczęło bić znacznie szybciej. Klaun zaś rozdziawił szeroko usta i zakrył je dłonią, jak gdyby był zdziwiony spotkaniem, a po chwili pomachał w jej stronę. Znów nic nie mówiąc zbliżył się powoli do jej biurka i z dużego worka jaki dźwigał na ramieniu wyciągnął kwiatka wykonanego z kolorowej bibuły. Udał że zaciąga się jego zapachem, po czym wyciągnął go w stronę kobiety, tak jakby chciał go jej podarować. Susan Woods Doprowadzenie kwiaciarni do porządku zajęło Susan niecałe trzy dni. Dla kobiety było to bardzo dużo czasu, szczególnie gdy przekalkulowała ile statystycznie mogłaby zarobić. Bowiem od jakiegoś czasu kwiaciarnia nie była jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc w Rutherford, a co za tym idzie nie przynosiła zbyt dużych zysków. Susan nie zamierzała się jednak poddawać. To było jej miejsce. Miejsce gdzie odnalazła spokój i bezpieczeństwo. W czasie gdy Bob naprawiał klimatyzację w jej kwiaciarni, Susan nie siedziała bezczynnie w domu. Otrzymana od pielęgniarki ulotka promująca krwiodawstwo zainteresowała ją na tyle, że postanowiła w tym czasie przeprowadzić odpowiednie badania, niezbędne by mogła oddać krew i wspomóc tym samym nieco miejscowy szpital. Oczywiście, zajęły one dłużej niż 3 dni, jednak po jakimś tygodniu wszystko było już gotowe, a kobieta udała sie z rana do szpitala, by zostać honorowym dawcą. Mimo że Rutherford nie było jednym z najbogatszych miasteczek w Stanach, to jednak mogło się pochwalić nowoczesnym szpitalem, rozciągającym się na całkiem sporej powierzchni. Personel medyczny był liczny, a pacjentów sporo, szczególnie w ostatnim czasie. Susan siedziała na krześle w jednym z korytarzy, gdy usłyszała czyjeś kroki. Obróciła głowę w bok i ujrzała Nancy, która od razu po jej zobaczeniu uśmiechnęła się szeroko i pomachała do niej. - O, widzę że jednak się zdecydowałaś! - powiedziała pielęgniarka. - Chodź za mną, przygotuję cię. Kobiety weszły do niewielkiego pomieszczenia. Susan położyła się na specjalnym krześle i chwilę później mogła już obserwować, jak jej krew spływa powoli do niewielkiego woreczka. Gdy było już po wszystkim, Nancy odczepiła niespodziewanie woreczek, a krew z żyły kwiaciarki zaczęła wypływać na podłogę. Pielęgniarka zrobiła w tym momencie coś, czego kobieta zupełnie się nie spodziewała. Zaczęła wypijać zawartość woreczka, po czym jak gdyby nigdy nic rzuciła go na podłogę, uśmiechając się do krwawiącej Susan. - Pychotka! - zawołała entuzjastycznie, wyszczerzając zaróżowione od krwi zęby. Stróżka posoki popłynęła jej z kącika ust. - Szkoda żeby reszta sie zmarnowała. - powiedziała i zaczęła przybliżać sie do Susan. |
06-09-2018, 09:17 | #7 |
Reputacja: 1 |
|
08-09-2018, 17:49 | #8 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Obca : 08-09-2018 o 17:52. |
11-09-2018, 22:57 | #9 |
Reputacja: 1 |
|
22-09-2018, 21:06 | #10 |
Reputacja: 1 | Blaire Flannagan Przestraszona kobieta nie wiedziała jak ma się zachować. Była tutaj zupełnie sama, w bibliotece nie było ochrony ani żadnego innego pracownika, więc rozumiała że musi polegać tylko na sobie. Pomimo strachu i osamotnienia starała się jednak jako tako opanować, powtarzając sobie w myślach,że to czysty przypadek, że ten człowiek przebrany za klauna nie jest żadnym stalkerem-mordercą, lecz po prostu osobą z jakimś zaburzeniem psychicznym, które każe jej ubierać się na co dzień tak, a nie inaczej. Osąd ten nie był dla niej jednak za bardzo przekonujący, to też czuła jak serce zaczyna jej walić w piersiach, a ona sama zaczęła lekko się pocić. Mimo to zmusiła się do nerwowego uśmiechu i próby powąchania papierowej roślinki, co okazało się być jej wielkim błędem. Gdy zbliżyła do niego twarz, nie mogła uwierzyć w to, że kwiatek zaczął się wić i poruszać, ukazując w jednej sekundzie kilkanaście pożółkłych, ostrych jak żyletki zębów, które w ułamku sekund dopadły się do jej twarzy. Kobieta zaczęła krzyczeć, gdy ostre kły zaczęły z łatwością wbijać się w jej ciało. Zerwała się z krzesła, ochlapując swoją krwią czytaną przed chwilą książkę i biblioteczne dokumenty oraz zaczęła miotać się w próbie zerwania potwora ze swojej twarzy. Niestety jednak nieudanej. Klaun cały czas śmiał się bezdźwięcznie, wskazując na nią palcem, tak że aż w końcu położył się na podłodze i tam wymachiwał nogami w konwulsjach rozbawienia. Agonia bibliotekarki trwała jeszcze przez chwilę, aż w końcu zakończył ją dźwięk odrywanego kawałka mięsa i chlupot krwi, która opryskała stojący na stanowisku pracy kobiety monitor. Heather Tapping Policjantka siedziała na łóżku we własnej sypialni z łokciami wbitymi w kolana i twarzą ukrytą w dłoniach. Mimo że na ogół była twardą sztuką, to jednak tak drastyczne wydarzenie nie ruszyło by chyba tylko robota. Najpierw niespodziewany atak jej chłopaka, a później jego samobójstwo na jej oczach. Była to dla niej tak duża trauma, że niemal całkowicie zapomniała o swoim zawieszeniu w obowiązkach, które w tym momencie zostało skrzętnie ukryte przez należący do niej umysł w jakimś mrocznym zakamarku jej świadomości. Alkohol i prochy na uspokojenie najwyraźniej zaczynały działać, gdyż po jakimś czasie poczuła się bardzo śpiąca. Zdjęła buty i niedbale rzuciła je obok łózka, po czym wgramoliła się na sypialne łóżko i zasnęła. Prysznic wzięła dopiero rano. Zimne strumienie wody brutalnie spryskały jej odrętwiałe ciało, wyrywając je z letargu. Po tak gwałtownym obudzeniu, podeszła do umywalki o którą oparła dłonie i spojrzała w lustro na swoją twarz. Jej cera była blada jak śmierć, a ona sama miała przekrwione i nieco zżółknięte oczy. Przetarła je ręką, po czym zaczęła doprowadzać do porządku swoje włosy. Pomyślała, że już dawno nie wyglądała tak żałośnie. Jakąś godzinę później siedziała już w kuchni, ubrana i wpatrzona w butelkę burbonu, którego zostało jeszcze całkiem sporo po wczorajszym wieczorze. Czuła, że gdyby coś zjadła chyba by się porzygała. Nie przez kaca, lecz przez wszystko co się wydarzyło. Przed oczami pojawił jej się biały dywan, który z każdą sekundą coraz bardziej nasiąkał krwią, aż w końcu stał się całkowicie czerwony. By odegnać niechcianą myśl, nalała sobie pół szklanki i wypiła ją jednym haustem. Trzymając w dłoni pustą szklankę, pogrążyła się w rozmyślaniach nad tym, co robić dalej. Wyrwał ją z nich jednak dzwonek do drzwi. Po ich otwarciu zobaczyła w progu swojego kolegę z komisariatu, Russella Wooda. - Cześć Heather. Wiem co możesz sobie teraz pomyśleć ale wiesz co? Gówno mnie obchodzi co Dick myśli o tym co wczoraj się odjebało. Jesteś najlepszym zasranym gliną jakiego znam, więc nawet bez tej pieprzonej odznaki masz ruszyć dupę i mi pomóc. Dzieje się coś dziwnego i wydaje mi się że bez ciebie nie damy sobie rady. Chwilę później siedziała już w radiowozie, jadąc w stronę miejskiej biblioteki. Gdy dotarli na miejsce, wokół było już pełno policji. - Zaciśnij zęby i zepnij poślady, bo widok nie będzie należał do najprzyjemniejszych. Nie znam jednak twardszej babki od ciebie. Gotowa? Susan Woods Susan odzyskała przytomność na szpitalnym łóżku,gdzie leżała podpięta pod kroplówkę w towarzystwie innych pacjentów. Czuła się bardzo osłabiona. Delikatnie potarła o siebie wargi, wyczuwając jakie są suche i popękane. Jej gardło było suche jak pustynia, to też postanowiła sięgnąć po przycisk wzywający personel medyczny, by ktoś podał jej wody. Pierwsza próba jego naciśnięcia okazała się nieudana, więc spróbowała po raz kolejny. Tym razem się jej powiodło. Chwilę później do sali weszła pielęgniarka. Na jej widok kobieta zaczęła przypominać sobie całe wydarzenie. Oczami wyobraźni widziała wszystko jakk przez mgłę. Stopniowo jednak jej myśli zaczęły się wyostrzać, aż w końcu dotarło do niej, co tak naprawdę sie tam wydarzyło. Trwało to zaledwie kilka sekund, lecz zdążyła poczuć już na czole delikatną warstwę wilgoci. - Widzę że już się pani obudziła. - powiedziała pielęgniarka. - Zaraz... - Pić... - wydusiła siebie Susan ochrypłym głosem - Wody... - Oczywiście, proszę chwileczkę poczekać. Kobieta podeszła do dozownika z wodą, którą napełniła plastikowy kubeczek. - Proszę, tylko powoli. Susan spijała łapczywie wodę sączącą jej się powoli z kubeczka do ust, a po całkowitym jego opróżnieniu westchnęła głośno. - Za chwilkę przyprowadzę do pani lekarza. - powiedziała pielęgniarka i wyszła. Chwilę później na sali zjawił się lekarz, który po sprawdzeniu stanu innych pacjentów podszedł w końcu do łóżka Susan. - Dzień dobry. Jestem doktor Paul Santos. - przedstawił się, po czym bez ogródek sięgnął do kieszeni po niewielką latareczkę, której światło wymierzył wprost w oko Susan, unosząc przed tym jej górną powiekę. To samo zrobił też z drugim okiem. - Wszystko wydaje się w porządku. Jest pani osłabiona, lecz za jakiś czas będziemy mogli wypuścić panią do domu. Wcześniej jednak będzie pani musiała złożyć zeznania policji, której funkcjonariusze czekają przed salą. Za chwilę poproszę ich aby weszli. Samuel Stone Spotkanie Samuela i biskupa nastąpiło niemal z samego rana i miało miejsce w niewielkim, przyszpitalnym parku, mimo że ksiądz od feralnego wydarzenia gdzie utracił dłoń miał pewną obawę co do przebywania w tego rodzaju miejscach. Wezwany przez niego egzorcysta okazał się być zwykłym, starszym mężczyzną. Jednym z wielu których można było spotkać na ulicach wszystkich miast w Stanach. Przedstawił się uprzejmie, po czym razem usiedli na ławce. - A więc opowiedz mi najpierw swoją historię Samuelu. Założę się że jest związana...z tym? - powiedział, patrząc na pozbawioną dłoni rękę księdza, która w dalszym ciągu owinięta była bandażami. |