Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-03-2019, 12:27   #91
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Angelo nie odpowiedział od razu, rozglądając się wokół ze skupioną miną. Rękę miał na gnacie, schowanym za paskiem spodni.

- Nie, stary Sępie. Nie chcę cię wciągać w to bagno. - Odparł powoli, mając jakieś dziwne przeczucie, że korzystając z pomocy starego przemytnika, wykopałby mu grób.

- Szukam tylko informacji kto dokładnie zabił Psa.
- Tego nie wiem. Zakładam że ktoś od braci Uccoz. Jakiś żołnierz kartelu. Może ktoś z Aztec MC. Mam popytać? Pewnie ktoś puści farbę. Chociaż wiesz, jacy są motocykliści. Wiesz co mówią. Trzech utrzyma coś w tajemnicy, pod warunkiem, że dwóch z tych trzech jest martwych.
- Byłbym zobowiązany, amigo. Nikt się nie będzie z nami liczył, jeśli pozwolimy ot tak zapierdolić szefa. Cokolwiek... spierdolił.
- Masz to jak w banku. Koszty, doliczę do kolejnej transakcji. W porządku?
Angelo usłyszał coś na dachu budy Sępa. jakby, drapanie pazurów. Niemałych i zapewne ostrych. Poczuł również zapach piżma. Nie wiadomo skąd dobiegał, ale czuł go dość wyraźnie. Smród sierści. Mokrej i brudnej sierści. Sęp chyba niczego nie poczuł, ani nie usłyszał. Wpatrywał się w Węża z wyczekiwaniem.
Strach zakradał się do serca Angelo. Ten, który ów strach wywołał nie wiedział jednak o tym, jak ów przyjemny dla wzroku Sicario reaguje na adrenalinę. Martinez nie miał zwyczaju uciekać, za to lubił kontratakować nim jeszcze domniemany atak nastąpił.
- W porządku. Dzięki amigo, trzymaj się. - Powiedział z pozornym luzem, kierując się do wyjścia. Nie miał bowiem zamiaru mierzyć się z przeciwnikiem w ciasnym, klaustrofobicznym wnętrzu sklepiku, gdzie dodatkowo mógł zranić Sępa.
- Powodzenia - pozdrowił go Sęp.
Wyszedł na zewnątrz, w chłód nocy i cienie. Samochód, którym tu przyjechał zaparkował niedaleko, ale i tak musiał przejść z dwieście kroków pustą, ciemną, ponurą ulicą. Brakowało tylko, by odwrócił się plecami i wystawił na atak. Z jakiegoś powodu Angelo całkiem ufał swoim przeczuciom. Może dlatego, że przy kapusiu i Miguelu go nie zawiodły?

- No to fajeczka i idę na dupy - mruknął niby do siebie, przyciskając się plecami do ściany budynku. Ktokolwiek był na dachu - człowiek czy bestia, nie powinien go teraz widzieć. On tymczasem zamiast odpalić papierosa prześlizgnął się wzdłuż ściany budynku za załom muru. Tam stały kontenery na śmieci. Angelo planował wspiąć się po nich jak najciszej, by zobaczyć kto lub co czai się na dachu.
Wszedł na dach budy Sępa szybko i zwinnie. I zauważył na daszku jakiś kształt. Przyczajony, przykucnięty człowiek.
Kształt odwrócił się i w ciemnościach błysnęły pomarańczowe, zwierzęce ślepia. Angelo zobaczył też zarys brutalnej, brodatej twarzy. Dziwnej mieszaniny zwierzęcego pyska i ludzkiej, niezbyt przystojnej mordy.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/736x/b9/87/36/b98736fad2ffc7a6a6285214a2d6f1da--superman-pictures-werewolf-makeup.jpg[/MEDIA]

To wystarczyło przystojniakowi. Schował się, starając zapanować nad strachem.

Wilkołak. To był w-dupę-jebany-wilkołak! Puta! Jak się walczyło z wilkołakami? Chyba jebanym srebrem! Puta! On miał tylko gnata. Co to do chuja pana miało być?!

Angelo nie mógł już ignorować dłużej tego, co widziały jego oczy. Powoli starał się wycofać, by zniknąć z okolicy boczną uliczką - inna niż ta, którą tu przyszedł.

- Dokąd idziiszz przysztojnuaku.
Zniekształcony głos. Zniekształcone słowa. Ale rozpoznał rozmówcę. El Manivela. Narwaniec.
Zazgrzytały blachy na dachu. Szef wybitego gangu chyba go zauważył. Może wyczuł? W każdym bądź razie ruszył za nim. Nie zaatakował. Jakby chciał pogadać. Ale czy na pewno?

To było chore. Niemożliwe! Ktoś mu podał jakieś dragi? Co tu się, puta, odpierdalało?! Angelo czuł jak panika otacza jego serce swoimi długimi, pełzającymi mackami. Paradoksalnie jednak ten strach, ta desperacja dawały Martinezowi za każdym razem siłę, by wychodzić naprzeciw wyzwaniom.

Narwaniec był bestią, drapieżnikiem, a najgorsze, co można zrobić - jeśli nie jest się pewnym swojej szybkości - to odwrócić się tyłem i zacząć uciekać. To po prostu prowokowało do ataku. Toteż Angelo, mimo szarpiących nim odruchów przetrwania, stanął i odwrócił się z typową dla siebie nonszalancją.

- Widzę, że nie jestem jedynym przystojniakiem w okolicy - powiedział, po czym dodał - Już mówiłem. Idę na dupy. A ty? Zażywasz nocnych spacerków? Twój kapuś żyje. Puściłem go. - dodał, po cichu licząc na cień wdzięczności ze strony El Manivela.

- Szukam Ucha, amigo. Ale widzę, że troszkę się u was w SV pozmieniało.
Rysy twarzy Narwańca zmiękły, stały się bardziej ludzkie. - Muszę mu połamać kirę i zrobić dziurę w plecach. Jedną lub dwie. I będziemy kwita. Teraz mnie to strasznie, puta, dręczy. Wiesz gdzie jest ten zjeb?

- Nie - odparł spokojnie Angelo, choć całe jego ciało wciąż było napięte. - Ale gdybym wiedział, też bym ci nie powiedział. Ja szukam tego, kto zajebał Psa. Potem mogę mścić się za innych... i Ucho, jeśli będzie trzeba. Co on ci zrobił?

- Gadaliśmy, amigo. Tak, po ludzku, próbując dojść do porozumienia. Zdybałem go przy moich ludziach, którym ktoś odjebał łby. Ucho mówił, że to nie on. Przystawił mi spluwę do głowy. Trochę mnie to bawiło, ale pomyślałem, oho, chujki z SV też polują na tych, co zajebali moich ludzi. Debile wzięli tę robotę w Krewetce, jak już pewnie wiesz. Bez mojej zgody. No, ale w końcu to moje pojeby były. Więc pomyślałem, mogę zajebać Ucho tu i teraz, ale pewnie się dogadamy. Bo szuka. A wiesz, jaki on kurwa dobry jest w tym szukaniu. Więc dałem się wywieść gdzieś, rozmowa grzecznie szła, bo byłem grzeczny jak chuj w przedszkolu. I idzie dobrze. Dogadujemy się, jak myślałem a ten zjeb, ni z tego, ni z owego pakuje mi kulę w kolano. Puta! Żebym mu dał jeszcze powód! To się nieco wkurwilem. Był dzień, więc za bardzo nie mogłem zdjąć skóry. Nie chciałem. Doszło do przepychanki a nadal nie chciałem gnoja zabijać, więc zacząłem uciekać, a ten chuj mi jeszcze dwie kule w plecy posłał. No i wiem, że to on wystawił moich chłopaków. Kumasz. Sprzedał nas federalnym. Nie wierzę w przypadki. Wszystko dzieje się w chwilę po tym, jak dochodzi między nami do przepychanek. To una rata! Szczur jebany. Donosiciel i szpicel. Nie mam dowodów, ale je znajdę. I pokażę ulicy, że Ucho to jebany konfidental! A jak go dorwę sam się przyzna. A wiesz, jak powinni kończyć kapusie? Prawda?

Angelo przyglądał się Narwańcowi chwilę, po czym skinął głową. Jeśli Oreja faktycznie był cwelem federalnych, dla niego przestawał być bratem. Ta akcja z wywiezieniem El Manivela była w chuj niewygodna, ale to by wybaczył kumplowi, wybaczyłby mu, że puściły mu nerwy i postanowił zajebać starego zjeba, gdy trafiła się okazja. No ale wystawienie chłopaków z ulicy... tego się nie robiło. W dodatku jeśli to prawda, pytaniem było co jeszcze Ucho odpierdolił u nich, w Gniazdku.

- Pies nie żyje, a węże to nie są stadne animales. Większość z nas pełza teraz bez celu, wściekła, gryząc na oślep. Szukają przywódcy... - na myśl o “Mistrzu” Martinez splunął - Nie zrozum mnie źle, sam chętnie po ostatnich akcjach wyjebałbym Psa z siodła i jestem pewien, że byłbym lepszym i groźniejszym od niego bossem. Jednak... kiedy ktoś go zajebał, to on był głową węża. I trzeba go pomścić. Inaczej to już nie będą Sicarios, tylko sprzedajne cioty. Sprawa Ucha interesuje mnie mniej teraz, ale jeśli to prawda, że sprzedał twoich chłopaków... - zrobił wymowną ciszę - Są zasady, których się nie łamie.

Na chwilę zamilkł, mierząc mężczyznę wzrokiem. Z jakiegoś powodu nie bał się już Narwańca.
- Takich jak ty... przed chwilą... Jest was więcej? To nie są żadne dragi, nie?
- Puta, amigo. Sam masz zapach jak pijawka, a czepiasz się skóroździercy. Tak, puta. jest nas wielu.
- Nie czepiam się. Pytam. Mnie... nikt nie pytał. Nie wiem o tym za wiele. - Wyznał szczerze Angelo, po raz pierwszy też dopuszczając do siebie myśl, że to nie halucynacje i faktycznie zaszła w nim jakaś przemiana.
- Ja się taki urodziłem. Nieważne, puta! - warknął. - Skupmy się na tym jebańcu, którego nazywacie Uchem. Proponuje ci układ, Angelo. Ty pomożesz mi wyjaśnić udział tego skurwiela w wyłapaniu moich ludzi przez federales. W zamian, będę ci winny przysługę. Nieważne, co dostanę w zamian - prawdę czy kłamstwo. Znasz mnie. Wiesz, że na ulicy mówią, że jestem pojebem, narwanym i dzikim, co chyba teraz cię nie powinno dziwić - wyszczerzył do Angelo zęby - nadal zbyt zwierzęce by wziąć je za ludzkie. - Ale że zawsze dotrzymuję umów. Nie chcę, byś wystawił Ucho. Chcę tylko dowiedzieć się prawdy, a potem strzelić mu w kolano i w plecy. Wtedy będziemy kwita. Bo ja, w odróżnieniu od tego matkojebcy, sprawy na ulicy załatwiam na ulicy. Nie jestem la puta rata. Nie wystawiam sicarios federales. Bo, na pierdolonym przesłuchaniu, gdy włączą się gringos z CIA czy DEA, mogą powiedzieć nie tylko na temat mojego gangu, lecz każdego innego, o którym wiedzą. A to, puta, naraża nas wszystkich i na takich la puta rata na ulicy nie powinno być miejsca. I co będzie, jeśli się okaże, że jebany kapuś skrywał się pod barwami SV. Co pomyśli o was ulica? Jeśli moje przypuszczenia są prawdziwe, to skurwysyn załatwił wam posuchę w interesach. Nawet, zważywszy na fakt, że Uccoz płacą za wasze jaja.

Martinez zastanowił się chwile. I tak zamierzał to wyjaśnić, choć nie planował dzielić się tym z kimkolwiek. Z drugiej strony przysługa u Narwańca - to była duża rzecz. A patrząc na to, jak bardzo byli teraz wszyscy ujebani w gównie - to była kurewska brzytwa, której chwycić się może tonący.

- Zgoda, amigo. W tej jednej sprawie. - podkreślił.
Narwaniec wyciągnął dłoń - łapę zakończoną zakrzywionymi pazurami i włochatą, jak jajca psa. Pewnie jeszcze niedawno Angelo wzdrygnąłby się na ten nieestetyczny widok, jednak teraz, gdy sam już nie wiedział kim lub czym jest, po prostu ujął pazurzastą kończynę tak, jakby to była zwykła dłoń.

- Zbadam to. Masz jakichś świadków zdarzenia? Nie musisz im ufać, wyciąganie prawdy to moja specjalność.
- Jasne. Masz mój numer. Zadzwoń, jak będziesz coś wiedział.
Potem odszedł.
Zatrzymał się jednak w pół kroku.
- Świadkami porwania byli ludzie z Narwańców. Tego, jak mnie postrzelił tylko ja i on.

Angelo skinął głową, po czym ruszył w kierunku auta, zaopatrując się w kolejnego szluga. Narwaniec był naprawdę zajadły i w sumie nie zdziwiłby się, gdyby ten wciąż go śledził. Kontaktowanie się teraz z chłopakami mogło naprowadzić go na trop Ucha, a póki Martinez nie był pewien winy kumpla, nie zamierzał go wystawiać. Za to wpadł mu do głowy inny pomysł, związany z deklaracją “pójścia na dupy”. Nim wsiadł do samochodu, wystukał smsa do Lupity Cortazar - samotnej urzędniczki w średnim wieku, której młody gangster zawrócił w głowie.

Cytat:
Wreszcie jestem wolny, moja piękna, i jadę do Ciebie. Nie martw się, nie musisz się ubierać. Wręcz nie powinnaś ;***
Skoro w sprawę byli zamieszani federalni, ratusz musiał coś wiedzieć. Kto wie, może nawet Lupita będzie wiedziała jak dojść do nagrań z monitoringu?
Po drodze Angelo przystanął jeszcze przy całodobowej, stojącej obok szpitala, kwiaciarni i kupił bukiet czerwonych róż - na wszelki wypadek, gdyby Lupita chciała odgrywać focha po ostatniej randce, kiedy ją wystawił.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 15-03-2019, 17:07   #92
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację
Jebani gringos… Jak zawsze muszą spierdolić dobrze zapowiadający się interes, albo generalnie plany na życie. Porządny gringo to taki, który płaci za oglądanie filmików, albo za działkę towaru. Ci dwaj, którzy szli za nim nie byli porządnymi gringo, tego był pewien. Co teraz? Umysł Juana pracował intensywnie. Musi ich jakoś zgubić. Zabicie glin w niczym nie poprawiłoby jego sytuacji, szczególnie, że ktoś cały czas monitorował ich poczynania. Pozostaje więc szybkie zniknięcie. Juan czuł, że jest szybszy i silniejszy niż był jako człowiek. jak gdyby nigdy nic skręcił w najbliższy zaułek, tak by zniknąć z oczu śledzącym go agentom. Po obu stronach ulicy były domy. Juan postanowił sprawdzić na ile pozwalają jego umiejętności po objęciu. Mocno odbił się od ziemi i wykonał najwyższy skok w życiu łapiąc się krawędzi dachu jednego z domostw. Szybkie podciągnięcie i już zaułek był pusty, a Wąż znajdował się na dachu. Chwilę później w uliczkę wtoczyło się dwóch tajniaków, którzy momentalnie otrzeźwieli i zaczęli biegać w tę i spowrotem pokrzykując do swoich nausznych komunikatorów.
- Cel zniknął, powtarzam Juan Maria Alvarez zniknął, czy ktoś go widzi? odbiór... nie wiem, może zgarnął go ktoś z gangu Węży,odbiór…. tak, szukamy dalej, bez odbioru.

Cała akcja trwała raptem kilka minut, po których u wylotu z zaułka pojawił się nieoznakowany VAN. Agenci zapakowali się do samochodu, który ruszył z piskiem opon. Juan poczekał jeszcze chwilę na dachu by sprawdzić czy to aby nie podpucha, a następnie zeskoczył zwinnie na ziemię. Bycie wampirem miało swoje ewidentne plusy.
Po tym jak pozbył się ogona, Alvarez ruszył do swojej rodzinnej parafii. Starał się iść bocznymi uliczkami by znów nie wystawić się “psom tropiącym”
Dotarł na miejsce. Była już niemal północ. Zarówno kościół, jak i zakrystia były czarne i ciche.
Juan wiedział że tuż obok Kościoła jest dom, w którym jego spowiednik ma swoje mieszkanie. Udał się tam i zadzwonił na dzwonku, który był tuż obok drzwi.
Dłuższą chwilę trwało nim usłyszał szuranie i poruszenie po drugiej stronie drzwi.
- Kto tam? - zapytał lekko zaspany głos w którym Juan rozpoznał swojego spowiednika.
- Padre, to ja Juan, znajdziesz dla mnie chwilę?
- Juan? Oczywiście. Poczekaj chwilę. Zaraz otworzę.
Chwila zajęła dwie minuty i drzwi otworzyły się powoli. Spowiednik zaprowadził Juana do kuchni, pustej.
- Wstawię wodę na herbatę.
Alvarez usiadł na taborecie w kuchni i zaczekał aż Don Jose Marcos, jego spowiednik, człowiek, który zastąpił mu ojca po śmierci tego biologicznego i osoba, której ufał bezgranicznie zakrzątnie się w przygotowując napar. Gdy przychodził do kapłana, ten zawsze parzył herbatę i chociaż gangster preferował tequilę to mieszkanko księdza zawsze kojarzyły mu się z tym pierwszym napojem.Gdy już Don Jose usiadł naprzeciwko sicario uświadomił sobie, że nie wie jak zacząć i jak przedstawić rozmówcy te nieprawdopodobne historie, które przeżył…. czy raczej doświadczył bo przeżyć ich się nie udało.
- Padre... - zaczął niepewnie - mam kłopot. Ja… spotkałem diabła… tak chyba mogę tak powiedzieć, diabła. Wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale mówię tu spotkaniu twarzą w twarz i uprzedzam, że nie byłem wtedy pijany. Padre, ja wiem, że daleko mi do “dobrego człowieka”, ale czy jest możliwe potępienie za życia? Czy szatan może człowieka… “objąć” w swoje posiadanie wbrew jego woli i uczynić z niego swojego sługusa?
Poważna twarz księdza i jego mądre, opiekuńcze oczy spojrzały zwróciły się z powagą w stronę wychowanka.
- El diablo, Jose, el diablo jest cały czas przy nas. Czai się. Czyha na nas i na nasze słabości. I jeśli ulegniemy jego podszeptom to, owszem, może nas objąć w swoje posiadanie. Uczynić swoim narzędziem. Świat, świat Jose, pełen jest jego sług. Złych ludzi, którzy zmieniają życie dobrych ludzi w piekło. A czy el diablo zrobił to wbrew woli takiego sługi, czy za jego przyzwoleniem, za jego aprobatą, to, to Jose, nie ma większego znaczenia. Prawda?
- Ale czy spotkał się ksiądz z przypadkiem, że ktoś… że fizycznie się z nim zmierzył?
Duchowny nalał herbaty dla siebie i gosia. Postawił dwa kubki na stole i usiadł.
Spojrzenie zatrzymało się na Juanie.
- Co masz na myśli?
- Mam na myśli spotkanie z el diablo tak jak my tu siedzimy.
- Osobiście nie słyszałem. Ale Pismo Święte potwierdza takie wydarzenia. Chociażby kuszenie naszego Zbawcy. Jezusa Chrystusa który odkupił nas przez swoją krew przelaną na krzyżu.
Alvarez wiedział, że będzie ciężko. Przecież sam, jeszcze kilka dni temu, na takie wieści kazałby rozmówcy wsadzić sobie własne cojones w dupę.
Westchnął, napił się herbaty, która smakowała zupełnie jakby pił coś pozbawionego absolutnie smaku, po czym spojrzał na kapłana i powiedział.
- Padre, sam powtarzałeś mi nieraz, że zawsze mam mówić prawdę. I mimo tego jak to zabrzmi proszę byś mi uwierzył. Zarówno ja jak i bracia Węże spotkaliśmy coś czego nie jestem w stanie wyjaśnić. Najpierw był wąż z dymu… jakiś aztecki bóg… a potem… potem padre dostaliśmy się w ręce el diablo… wampira…. próbowałem go zastrzelić, wiesz padre, że broń jest mi przedłużeniem ręki, ale nic nie zdziałałem. Co więcej… on właśnie - Juan starał się znaleźć słowa, które najlepiej oddadzą to z czym się zetknął - zmienił nas…. “objął”.... nie jestem już taki jak wcześniej, choć mogę przyjść tu do Kościoła i wymówić imię naszego Zbawcy, to jednak widzę inaczej i muszę się pożywiać krwią….
Don Jose Marcos upił łyk herbaty i wysłuchał zwierzenia wychowanka. Jak zawsze w pełnym rozwagi milczeniu.
- Wierzę ci, Juan. Wierzę. Wiem, że nie skłamałbyś mi. Tylko, szczerze, przeraża mnie twoja opowieść. Czy potrzebujesz pomocy? Może, wiesz, egzorcyzmy lub modlitwa pomogłyby na to, co cię spotkało. Pytałeś mnie, czy spotkałem się z czymś takim. I powiem ci, że nie, Ale znam kogoś, kto ponoć ... doświadczył rzeczy strasznych. Przerażających. Oparł się im i ... Może... Może chcesz, abym cię z nim skontaktował?
Widać było, że spowiednikowi bardzo trudno idzie rozmowa. Kolory wokół niego stały się szare, fioletowe i żółte, na krawędziach. Strach? Tak. Smutek? Przede wszystkim. Żal. Dużo żalu.
- Dzięki Padre - Juan poczuł prawdziwą ulgę z racji tego, że ten zaufany człowiek uwierzył mu pomimo nieprawdopodobności opowiedzianej historii - tak, skontaktuj mnie z tym człowiekiem i ….. módl się za mnie padre. Ja wiem, że Bóg zna moje grzechy i wie, że jestem złym człowiekiem, ale nie aż takim potworem.
- Znałem złych ludzi, którzy w głębi serca pragnęli dobra i stawali się kimś, kogo warto było poznać. Kimś, kto znajdował odkupienie w dobrych uczynkach. I znałem ludzi udających dobrych, a w głębi serca będących złymi na wskroś. Ja, Juanie, nigdy nie uważałem cię za złego człowieka. Za zagubionego, owszem. Ale nie złego. Szukasz ścieżki do odkupienia. Jak wielu innych. A ja, jeśli będzie taka potrzeba, chętnie pomogę ci ją znaleźć.
- Dzięki… Ja… ja naprawdę dziękuję Padre. - Powiedział Juan pociągając kolejny łyk herbaty. Była bez smaku ale sam rytuał pozostawał w mocy i niósł ze sobą spokój.
- Proszę skontaktuj mnie z tym człowiekiem, a ja postaram się trochę namieszać w tym mrocznym świecie.
Mężczyźni siedzieli jeszcze w kuchni sącząc herbatę, a widok był to zaiste dziwny. Twardy sicario twarzą w twarz z niemłodym już księdzem rozmawiali o rzeczach błahych i trywialnych i choć przez chwilę można było zobaczyć, iż na twarzy młodszego z nich maluje się spokój.
Po jakiejś godzinie Juan zaczął zbierać się do wyjścia.
- Z Bogiem Padre - powiedział do gospodarza.
- Z Bogiem synu. Dam Ci znać jak tylko ustalę coś w związku z tematem o którym rozmawialiśmy. Nie będzie to jednak na pewno wcześniej niż jutro.
- Dzięki raz jeszcze Padre. - odpowiedział Juan i uściskał księdza.
Opuścił mieszkanko i znów znalazł się na ulicy zastanawiając się co począć. Jutro być może dostanie namiar na kogoś kto mógłby pomóc mu jakoś uratować duszę, ale póki co musi radzić sobie sam. Zerknął na telefon zastanawiając się czy Javier coś odpisał, ale urządzenie milczało.
- Puta - zaklął pod nosem.
Musiał coś z sobą począć dopóki nie dostanie jakichś dodatkowych informacji na temat adopcji. Zastanowił się chwilę starając się przypomnieć sobie co jeszcze Xolotl mówił im na temat śladów, którymi mogą podążyć. Elijah de Morte - to nazwisko wypłynęło nagle z odmętów pamięci. Tak, z tego co kojarzył to żaden z węży nie zdecydował się zająć tym tematem.
Ale to później. Najpierw wróci do Angelo na chatę i spróbuje się zdrzemnąć, a przed snem zaaplikuje sobie trochę tequili, która na pewno gdzieś się znajdzie u przystojniaka.
Rano zajmie się zabójcą.
Ruszył więc z powrotem tym razem zachowując czujność i wypatrując potencjalnego ogona.
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)
Gortar jest offline  
Stary 16-03-2019, 12:12   #93
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
post wspólny z Bounty i Miszczem (oczywiście)

Oreja sięgnął po telefon.
Zaspany głos.
- Tak?
- Hola Jose, tutaj Ucho, przepraszam za późną porę ale mam pilną sprawę. Masz jeszcze tą monetę, którą ci zostawiłem?
- Jasne. Martwiłem się, że się nie odezwiesz. Mam kupca, jakbyś był zainteresowany. przebija ofertę tego dupka, Bacaba.
- Kto? - powiedział myśląc “Co za pojebana transakcja, gdzie ważniejsze jest kto a nie za ile”.
- Anonimowy klient. Znam go tylko z sieci, z nicka. Jest jednak pewny. Nigdy mnie nie wystawił. A robiłem z nim już kilka większych i mniejszych tematów. Klient nie jest stąd. Ale może przyjechać. Tylko potrzebny będzie ten certyfikat, o którym rozmawialiśmy. Oczywiście zajmę się tym. Zasady naszej współpracy z mojej strony absolutnie bez zmian. Chyba że masz inne pomysły, oczywiście.
Dużo słów. Trochę zbyt dużo. Wzbudziło to dziwne zaniepokojenie Ucha. Irracjonalne drgnięcie struny - coś jest kurwa nie tak. Ale nie chodziło raczej o jego kontakt. Mimo, że gadał dużo, to jednak nie on powodował te obawy Węża.
- Gdzie jesteś? - zapytał nie zmieniając tonu. - Masz monetę ze sobą?
- Już wyszedłem z lombardu. A fant mam w sejfie, w sklepie.
- Dziękuję Juan. Odezwę się.

Perez podszedł do Młodego.
- Sytuacja wygląda tak. Moneta jest w sejfie w antykwariacie, pół godziny drogi stąd. Myślę, że byłbym w stanie ją z niego wyciągnąć. - Zastanowił się. - Hernan i Juan powinni być niedaleko ale nie wiem czy byliby nam w stanie pomóc. Poza tym… coś jest nie tak. Nie wiem co ale być może to pułapka.
Xavi oderwał wzrok od komórki. Zamrugał.
- Prościej byłoby, gdyby właściciel nam otworzył - powiedział. - Nie znam się na sejfach, chyba że koleś ma kod zapisany w kompie. Pomyślimy po drodze, chodź.
Podszedł do samochodu.
- Zdobędziemy dla pana monetę, senor Bacab - rzekł, wsiadając do wozu. - Ale czas goni, więc prosimy o szybki kurs do miasta.

Bacab kiwnął głową i ruszył w dół szrotówki, którą tutaj dojechali. Szybko znaleźli się w dzielnicy willowej.
- Gdzie was wysadzić? - zapytał, a na jego twarzy odbijały się światła urządzeń i wyświetlaczy supernowoczesnej bryki, którą mieli przyjemność jechać.
- Pod antykwariatem Juana, segnor.

Odpowiedzią było tylko skinienie głowy. Jechali w milczeniu. Bacab nie kwapił się do rozmowy. Albo czekał aż jego pasażerowie podejmą jakiś temat. Albo nie miał na nią ochoty. Z kimś takim, jak on ciężko było przewidzieć.
- Z czego są zrobione - przerwał ciszę Perez.
Uśmiech Bacaba - pełen wyższości, butny i wrednawy, niemal zagotował w Uchu krew.
- Z dusz, amigo. Z wydartych dusz. Wyciętych na ołtarzach i przemienionych magią w kruszec, za który konkwistadorzy gotowi byli utopić ten kontynent we krwi. I, w gruncie rzeczy, utopili. Każda moneta to wiele, naprawdę wiele wrzeszczących o zmiłowanie dusz. Kobiet, dzieci, mężczyzn. Są miejsca, gdzie jedna taka moneta może uczynić cię panem.
- Domyślam się, że nie chodzi tylko o wartość kruszcu...
- Chodzi o te dusze. O to, jak cenne są. Jedna taka moneta, w rękach istoty, która wie czym jest i jak ją wykorzystać to odpowiednik ... nuklearnej głowicy. Sporej.
- Rozumiem - burknął Alvaro.

Oparł się wygodnie na tylnej kanapie i przymknął oczy. Trochę bardziej z ciekawości niż prawdziwej potrzeby pomyślał o Xolotlu.
“Mistrzu” - wezwał go myślą, nie będąc pewien nawet czy to zadziała.

Poczuł ... ciemność. Zimną, jak na dnie morza. Głęboko, gdzie wszelkie bodźce zmieniają się w jeden - uczucie przygniecenia i zimna. Jakby jego umysł zanurzył się w odmęty czegoś, czego nawet nie potrafił nazwać. Czegoś strasznego, przytłaczającego. czegoś, co jednym drobnym wysiłkiem woli mogło pozostawić go na dnie tej głębiny, odciętego, pozbawionego istnienia.
Poczuł go. Wiedział, że Mistrz jest w jego głowie, wypełnił ją, jak atrament nalany do wody - rozlewając się, zapuszczając macki w jego umysł, w jego duszę i ciało.
- Mów. Myśl. jestem.
Byli tylko oni dwaj. Czy raczej Xolotl i on, ściśnięty, bezwolny, otwarty na Mistrza.
Opowiedział… nie - pomyślał, przywołał wspomnienie rozmowy z Bacabem, układu, który zawarli. Prześlizgnął się po wartości monety jaką według demona posiada złoto Corteza i gdzieś zadrgała nuta wątpliwości, a później pomknął myślą do rozmowy z antykwariuszem i chlusnął falą podejrzliwości i tego uczucia, które owładnęło go podczas rozmowy, pewności, że coś jest nie tak. Podczas tego przekazu nie użył ani jednego słowa a mimo tego miał wrażenie jakby w jednym krótkim momencie powiedział więcej niż zdołałby przez kilkanaście minut. Wyciszył myśli. Wsłuchał się w siebie, w zimno, które w nim tkwiło. W Mistrza.
- Moneta. Ona jest kluczem. Możemy nią rozegrać Bacaba. Zyskać w nim sojusznika. Nie pozwól mu dowiedzieć się gdzie ona jest wcześniej, nim ustalimy, ile nam za nią da. Czy raczej co.


- Mógł nam pan nie mówić, jak cenna jest ta moneta - odezwał się tymczasem Javier gdy Ucho pogrążony był w rozmowie z Xolotlem. - Uczciwe podejście do interesów. Ale dostarczenie głowicy atomowej to duża przysługa. Czy na pewno może nam pan dać to czego oczekujemy w zamian?
- Preferencje. Uczciwość w biznesie. Przewaga biznesowa i tak należy do mnie. Nie wiem czy w Mazaltan jest ktokolwiek inny, kto zna prawdziwą wartość tej monety. No i … nawiązanie kontaktów partnerskich.


Myśli były niczym rwący nurt, który pochwycił Pereza - Oreję i pociągnął za sobą - jeszcze niżej, ku głębinom czarniejszym, niż myśli demona.
- Jeśli jest taka ważna i cenna jak mówi, zrobi dla niej wiele. Bardzo wiele. Chyba, że z nami gra. Chce sprawdzić, jak wiele będziemy chcieli z niego wymusić, a moneta jest niewiele warta więcej niż historyczna pamiątka. Bo ja nic do tej pory nie wiedziałem o jej mocy i możliwościach. Lecz nie postrzegam świata, jak Upadły. Może dlatego. Jeśli mnie brano za boga i oddawano boską cześć, ale Bacab był prawdziwym bogiem. Taka jest różnica. Rozegraj to mądrze i sprytnie. Moneta nic dla mnie nie znaczy, ani dla Gniazda. Jednak pomoc Bacaba mogłaby okazać się kluczowa w nadchodzącym i nieuniknionym starciu.
Nurt pochwycił Oreję, szarpnął w górę, pociągnął ku powierzchni, gdzie czekała już jego własna osobowość, jego własne myśli. Niezmącone przez wpływy woli Xolotla. Pozostała mu jedna chwila, jedno pytanie, bowiem Mistrz najwyraźniej zdecydował się przerwać ten kontakt. A może nie mógł go dłużej utrzymywać, jeśli nie chciał zniszczyć umysłu Objętego?
Wyraził wdzięczność i szacunek nim...



...Oreja zamrugał oczami, jakby wybudzony ze snu.
- Skoro mówimy o uczciwości w biznesie, segnor Bacab - rzucił tonem przyjacielskiej pogawędki. - Czy nie byłoby uczciwiej, gdyby zamiast rozważenia propozycji współpracy, obiecał nam pan współpracę po dostarczeniu monety Corteza?
- Rozmawialiśmy o pieniądzach, panie Orejo. Kiedy pierwszy raz poruszył pan temat sprzedaży monety.
- Nie takiej zapłaty oczekujemy za monetę - przypomniał Perez. - Pieniądze nas nie interesują segnor Bacab. Rozmawialiśmy o tym.
- Nie jestem najemnikiem. Jednak nie interesuje mnie współpraca. Rozważyłem to. Mogę zapłacić rozsądną cenę, w pieniądzach czy innych artefaktach. Nie będę angażował się w panów spory z innymi panów pokroju. W innym przypadku równie dobrze mogą panowie teraz wysiąść i nigdy więcej nie próbować się ze mną kontaktować. Ewentualnie poprosić o inny rodzaj przysługi. I zobaczymy, czy będę w stanie to zaakceptować.
- Nigdy nie chciałem pana nająć i nie myślałem o panu, segnor Bacab, jak o najemniku - stwierdził Oreja. - Bardziej jako o wspólniku w interesach, z którym można wymienić informację i… jak to pan nazwał? Artefakty. Nie chcemy aby stawał pan po którejś ze stron w sporze. Chcemy tylko aby nam pan umożliwił, segnor, spotkanie z El Sombre.
- Spotkanie. To mogę postarać się zainicjować. Ale co będzie, jeśli, mimo moich starań, El Sombre nie zechce się spotkać? Czy w takiej sytuacji otrzymam wynegocjowaną nagrodę?
- Wydaje mi się segnor Bacab, że jeśli zechce pan się spotkać z Cieniem, ten przyjmie zaproszenie. Nie mylę, się prawda?
- Nie myli się pan - potwierdził. Arogancki ton tej wypowiedzi idealnie oddawał wyraz jego twarzy.
- Zatem nie będzie problemu, segnor Bacab. Dostanie pan swoją nagrodę gdy dojdzie do spotkania. - W tonie Alvaro nie było arogancji a jedynie stwierdzenie faktu. - Proszę nie podjeżdżać pod sam antykwariat, tylko stanąć alejkę wcześniej.
- Gdyby jednak, z jakiś nieznanych mi bliżej powodów, do spotkania nie doszło? Co wtedy z zapłatą? - Bacab drążył temat.
- Zaprzecza pan sam sobie, segnor Bacab. - Uśmiechnął się Oreja. - A gdybym z jakiś bliżej mi nieznanych przyczyn, niezależnych ode mnie, nie byłbym w stanie panu dostarczyć monety, czy wtedy nasza umowa będzie obowiązywać i umówi pan spotkanie z El Sombre?
- Tak. Ale potem pana unicestwię, jeśli nie dotrzymałby pan słowa. Dlatego chcę mieć deklarację z pana strony. Bo co, jeśli umówię panów na spotkanie, a pana stwórca zdecyduje się je odwołać, albo pan się nie stawi, albo ktoś zaatakuje pana El Sombre po drodze? Co wtedy? Wyświadczam przysługę, w którą zaangażowana jest osoba trzecia. Nie mam na nią wpływu. Wolę wiedzieć, co będzie jeśli trzecia strona wmiesza się w sprawę lub wasza strona rozmyśli się. Normalnie wziąłbym zapłatę z góry. Z drugiej strony, zdradził mi pan miejsce w którym znajduje się moneta. Bez trudu mógłbym teraz was powstrzymać i odebrać ją sobie. Tak jak mogłem to zrobić gdy Juan powiadomił mnie o tym, że jest w jej posiadaniu. Nie zrobiłem tego. Zatem nasza transakcja opiera się na zaufaniu. Co takiego może mi zaoferować wasza strona, bym mógł jej zaufać? Proszę coś zaproponować? Bo obietnica przekazania monety jest sama w sobie mało wiążąca. Już okazał się pan, panie Ucho, przepraszam za ostre lecz prawdziwe słowa, które za chwilę padną - okazał się pan zdradzieckim skurwysynem, który do ulicznych rozgrywek włącza przedstawicieli władzy. Nasyła policję na inny gang, zamiast załatwić to, jak prawdziwy sicarios. Z tego co wiem, takie zachowanie na ulicy karane jest głową i jednocześnie uważane za najgorszy z rodzajów braku lojalności. Takim osobom, jak pan, nie można ufać. Nikt na ulicy tego nie powinien robić. Więc dlaczego ja miałbym być głupszy? Że nie wspomnę o sprawie z biednym zastrzelonym murzynem, który spotkał się z panem i pana gangiem w dobrych intencjach, a skończył martwy, w dole na budowie. Jemu też chyba obiecano jakąś zapłatę za informacje o ataku na waszych ludzi? Chyba inną, niż otrzymał? Czy chociażby wnosząc na przebieg pana spotkania z panem El Manivelą. Byłbym głupcem, gdybym wiedząc o panu tyle co wiem, uwierzył w pana słowa. Zważywszy na to, jak daleko odbiegają one od pana czynów, panie Ucho.
Uśmiechnął się leniwie.
- Jak pan widzi, panie Ucho, nie tylko pan ma swoje dojścia i wie sporo na temat tego co dzieje się w mrokach naszego miasta. Więc? Co jest mi pan w stanie zaoferować, poza pięknymi słowami, w które nie bardzo wierzę?
Perez wpatrywał się w odbicie twarzy kierowcy w lusterku. Jedno musiał przyznać. Chociaż zdawał sobie sprawę jak potężny jest demon - nie docenił go. Nie mógł nawet przypuszczać ile wie. Choć oczywiście mylił się w każdym niemal punkcie.
- Pana wiedza jest rzeczywiście imponująca - przyznał szczerze. - Przykro mi jednak, że odniósł pan wrażenie segnor, że nie jestem człowiekiem - zakrztusił się przy tym słowie, - godnym zaufania.- Prawda jest taka, że jeśli ktoś ze mną gra uczciwie, odpłacam mu tym samym a w świecie pełnym drapieżników trzeba być drapieżnikiem jeśli nie chce się zostać ofiarą...
- A może… - wszedł mu w słowo Javier. - Może lepiej ubić inny interes? Senor Bacab nie chce się mieszać w spór Xolotla z El Spectre i aranżowanie spotkania mogłoby go narazić na problemy, gdyby coś poszło nie tak. Może lepiej, gdyby w zamian za monetę dostarczył nam lub pomógł zdobyć coś, czego El Spectre szuka. El corazon del diablo. Jeżeli to możliwe?
- Obawiam się, że to nieprawdopodobny scenariusz segnor Javier. A pana, panie Oraja, rozumiem. I myślę, że z tego samego powodu powinien pan zrozumieć mnie.
- Rozumiem - przytaknął. - Więc możemy się umówić, że dołożę wszelkich starań żeby z mojej części umowy się wywiązać. Jeśli jednak mi się nie powiedzie i jeśli uzna pan, segnor Bacab, że te starania były niewystarczające wtedy może mnie pan… jak pan to nazwał? Unicestwić. Czy takie zabezpieczenie jest dla pana odpowiednie?
- Przemyślę pana propozycję. W tym momencie nie jestem zainteresowany. -
Bacab musiał grać. Tego był niemal pewien.
Perez wzruszył ramionami i znowu oparł się wygodnie jak gdyby przejażdżka samochodem sprawiała mu niewysłowioną frajdę.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 16-03-2019, 20:33   #94
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Potrafisz?

Tito nie odpowiedział. Od razu podszedł do istoty na łóżku by dokładnie się przyjrzeć. Machinalnie sprawdził puls i oddech. Podwinął rękawy swojej czarnej koszuli, ukazując kolejne połacie religijnych tatuaży i przeszedł do stołu przyjrzeć się zestawowi narzędzi.

- Od jak dawna nie żyje? - Spytał tonem jakby "naprawianie" martwych pacjentów.. istot.. mechanicznych dzieci było stałą częścią jego praktyki. W końcu skąd mógł wiedzieć co jest możliwe, a co niemożliwe dla wampira w Krainie Czarów. Nie dowie się póki nie spróbuje.

- Kilka sekund. Zatrzymałem czas. Kradnę go innym. Tak jak tobie. Dzięki temu nie działa krótko.

Przez chwilę rozważał odpowiedź po czym skinął głową.
- Rozumiem. - Przeraziło go, gdy uświadomił sobie, że mówi szczerze. Rozumiał. A przynajmniej tak mu się wydawało. To było niemożliwe wedle wszelkich znanych ludzkości praw fizyki, ale logicznie spójne. - Opowiedz co się stało. Jak powstała... usterka?

- Stworzyłem ją, jak trzeba. Działała... krótką chwilę. A potem, nagle, przestała działać. Mechanizmy są w porządku. Wszystkie zębatki, przekładnie i prowadnice działają, jak powinny. Czy raczej działały. Bo nagle przestały. Więc to problem materii organicznej. A ja jej nie potrafię naprawić.


Przymknął oczy, powoli wypuścił powietrze, a następnie nachylił się nad istotą. Spróbował podejść do tego z otwartym umysłem. To... coś, w jakimś punkcie czasu żyło. Spróbował podejść do tego jak do ludzkiego organizmu, chwilowo w ciemno zakładając że zgodnie z deklaracjami Oszusta narządy zastąpione upiornym mechanizmem działają poprawnie.
Skupił się na żywej tkance w poszukiwaniu jakichkolwiek zmian patologicznych, ran, infekcji, odbarwień. Szczególną uwagę zwracał na miejsca łączenia z mechanicznymi elementami.

- Zanim się... zepsuła. Jak długo działała?

- Krótką chwilę.

Ludzkich części było mało. Układ mechaniczny mimo szalonego wyglądu pomału zaczynał nabierać jakiegoś sensu. Workowate miechy w miejscu płuc, zestaw skomplikowanych ustrojstw z rurkami w miejscu nerek… Stary medyk chyba w końcu dostrzegł coś, co mogło stanowić problem. Dziecko nie miało serca. To, co zostało włożone wyglądało nie tak jak powinno. Mechanizm nie przypominał ludzkiego organu - nie było przedsionków, komór, zastawek. Wszystko było obce i nie takie, jak powinno być. Tito ruchem głowy zaprosił Oszusta bliżej i - niczym mechanik diagnozujący silnik pod maską samochodu - wskazał dziwny mechanizm końcówką skalpela.

- Obawiam się że to nie kwestia usterki, a wady konstrukcyjnej. - Tito przeraził spokojny profesjonalizm we własnym głosie. Zwalczył tą myśl. Ścisły umysł medyka jakby zupełnie się odciął od trzonu świadomości wrzeszczącego, że rozmawiają o kawałku dziecka podpiętego do pieprzonego zegara. - Problemem może być ten element, powinien napędzać cyrkulację krwi i ją natleniać.. nie wygląda jakby do tego służył, co to jest?

- Niwelator bezruchu zwany również niwelatorem bezżycia. Trudno go zbudować. Jeszcze trudniej zamienić czymś innym. Ten egzemplarz jest w pełni sprawny. Powinien działać. Nie wiem, czemu nie działa, ale to nie jest wina niwelatora. To wina ogólne ... czegoś organicznego.

Wielkie oczy, powiększone przez szkła do dwóch czarnych tuneli, spojrzały na Tito.

- Tak, serca. Nie ma go. Powinno być w miejscu gdzie jest ten.. niwelator. Nie wiem co robi to urządzenie, ale organiczna tkanka nie będzie funkcjonować bez cyrkulującej, natlenionej… - coś z nowo obudzonej w Tito natury sprawiło, że przełknął ślinę - krwi.

- Czyli mamże szczęście. Nie dość że trafił mi się mechanik od cielesnych organizmów to jeszcze specjalista od płynów ustrojowych. Nadal jednak sprowadza się to do jednej rzeczy, czy potrafisz naprawić mój konstrukt. Moje dziecię. Tak, aby działało bez niwelatora bezruchu? Tak czy nie?

- Nie wiem. - Odpowiedział Tito zgodnie z prawdą. - Umiem naprawiać organiczne organizmy, rozumiem je, wiem jak działają. Te ze świata.. poza ruinami. - machnął ręką w nieokreślonym kierunku za swoimi plecami. - Twoje dziecię to, jak rozumiem, twoje autorskie dzieło. Unikatowe. W fazie eksperymentów. Jeśli niwelator jest potrzebny do mechanicznej części, możemy spróbować zamontować serce oprócz niego. Stworzyłeś coś jedynego w swoim rodzaju, mogę ci w tym pomóc, ale nie mogę zagwarantować sukcesu.

- Pomoc. Dobrze niechżesz będzie pomoc. Pomoc za pomoc? Tak? Tak to widzisz zegarmistrzu od cielesnych?

Tito w pierwszej chwili zamrugał ze zdziwienia, nie rozumiejąc o co chodzi Oszustowi. Tak zaaferował dziwaczny konstrukt dziecka, że kompletnie zapomniał, po co właściwie przyszedł do jego pracowni. No tak.. Mistrz, Pizzaro, Wąż.. podchody mitycznych sił jakoś przybladły w perspektywie tego co miał przed oczami. A pewnie patrzył na wierzchołek góry lodowej tego szaleństwa. I napotka go na swojej drodze dużo więcej. Koniec końców był tu z ramienia jednej lub dwóch (plan Węża pozostawał dla Tito zagadką) z liczących się w tym wariatkowie sił, i powinien o tym pamiętać.
- Tak. - Odpowiedział spoglądając na rozmówcę.

- Masz że jakiś pomysł?

Oczy, wielkie, bystre i pełne nadziei.

Ale... Ale było w nich coś jeszcze.... jakiś cień.... Coś, co powodowało, że Tito poczuł niepokój w swoim sercu, jeśli jeszcze je miał.

Obraz, tajemniczy schemat na ścianie, drgnął. Koła, zaczynały się obracać. Każde w swoim kierunku i w swoim tempie. Linie falowały, napinały się, zawijały i splątały. Trudno było utrzymać to wzrokiem z drugiej jednak strony jeszcze trudniej było oderwać wzrok od tego zjawiska.

- Tak, Sztuczne serca są do zdobycia, myślę, że potrzebujemy też trochę krwi do transfuzji na rozruch, przyda się też...niech pomyślę... - Tito w końcu pozwolił sobie na kontemplację dziwnego obrazu. Długą chwilę po prostu patrzył w układ kół i linii w milczeniu. - Co to jest? - Spytał w końcu.

- A jak myślisz?

Przechylił głowę i chwilę znów wpatrywał się w milczeniu.
- To… kradnie dla niej czas?

- Brawo. - Zegarmistrz zaklaskał w dłonie, radosny jak dziecko. - To dobra odpowiedź!

Skłamał. Mimo, że Tito cieszył się z tej odpowiedzi, gdzieś w głębi serca czuł, że Oszust nie powie mu prawdy. Nie wyjawi czemu ma służyć ten schemat.

- No dobrze, Zegarmistrzu, zdobyłeś pomocnika. To co tu robisz mnie fascynuje... chyba bardziej niż powinno, ale miałbym czystszy umysł, gdybym wywiązał się z części zobowiązań, które sprowadziły mnie do twojego warsztatu. Czy możesz mi jakoś pomóc w sprawie el Sombre?

Uśmiech, który Oszust posłał Tito był czymś, co ewidentnie kończyło rozmowę.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 16-03-2019 o 20:41.
Gryf jest offline  
Stary 18-03-2019, 19:32   #95
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
Hernan nie wiedzieć czemu na myśl o słońcu dostawał dreszczy. Zapomniał, że Mistrz, ta popierdolona pokraka z łepetyną nietoperza i jego wyrodna córka-wiedźma uczynili z niego nocnego drapieżnika i niedługo Selcado nigdy już nie ujrzy już panoramy Maltazan skąpanej w ciepłym słońcu. Nie, żeby jakoś szczególnie płakał, nie był pedziem podziwiającym malownicze pejzaże, a jednak życie w ciemnościach kojarzyło mu się ze szczurami chowającym się po norach. Siedząc w samochodzie nasłuchiwał, zastanawiając się czy Miqualita jednak wezwała gliny. Jeśli tu przyjadą, cóż…Hernan chętnie się z nimi zabawi. Ale jeśli nie przyjadą…Do wschodu słońca zostało wiele czasu. A on zaczął robić się głodny. Jego wyostrzone zmysły wyłapywały rzeczy, których jako normalny, żywy człowiek by nie usłyszał . Ktoś głośno chrapał, ktoś oglądał telewizor, a jakaś parka ostro się pierdoliła. Sicario uśmiechnął się lubieżnie. Pomyślał o ludziach mieszkających w tej wypasionej dzielnicy. Miqualita była niewinnym szaraczkiem, ale oni…kasta…oni to co innego. Oddzielili się płotami od biedoty, czuli lepsi, ważniejsi.
Selcado wyszedł z samochodu prosto w gorącą noc. Czas się zabawić. Czas się pożywić.
Wypatrzył w dom, w którym jakaś kobieta jęczała rżnięta przez męża albo kochanka. Powoli ruszył w kierunku budynku, dalej nasłuchując.
 
waydack jest offline  
Stary 21-03-2019, 15:28   #96
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Angelo Gabriel Martinez

To było dziwne spotkanie. Naprawdę dziwne. Ale chyba teraz tak właśnie miał wyglądać życie młodego sic arios. Pełne dziwnych stworów, rodem z opowieści dla niegrzecznych dzieci.

A właśnie! Niegrzecznych.

Róże – wspaniały bukiet kosztujący niemało kasy – powinny zrobić swoje. To przypomniało Angelo o geście słynnego „El Chapo” Guzmana, który w dniu pogrzebu jego najstarszego syna, którego zresztą – przez przypadek kropnęli ludzie El Chapo, wykupił wszystkie róże z miasta i okolicy, a potem rozrzucił je z samolotu na kondukt pogrzebowy. Sam nie mógł być na pogrzebie, bowiem już wtedy szukali go niemal wszyscy w kraju i gringos z DEA.

Niecałą godzinę później był już pod drzwiami Lupity. Otworzyła drzwi i chciała zrobić focha, tak jak sądził, ale wielki bukiet czerwonych kwiatów zrobił swoje. Jedna lampka wina i Lupita otworzyła się przed Angelo, jak szkatułeczka ze skarbami. Przebierała nogami, gotowa wskoczyć na niego, jak wygłodzona nimfetka. A on, chyba po raz pierwszy dostrzegł w niej coś więcej, niż kobietę. Widział jej aurę – pełną żądzy. Teraz rozumiał co oznaczają naprawdę słowa „płonąć z pożądania”. Bo urzędniczka płonęła. A ogień – smugi rubinowej, rozjarzonej czerwieni, wyraźnie zaczynał się w jej miejscach erogennych i oplatał ją niewidzialnym blaskiem. I była krew – równie czerwona – przelewająca się przez jej ciało. Angelo był boleśnie niemal świadomy tej krwi. Słyszał, jak płynie w jej żyłach, jak tętni jej serce. Rytmem zachęcającym do zanurzenia się w nią. Była gotowa oddać mu się w pełni. Chociaż nie wiedziała do końca, co teraz oznacza takie pożądanie.

I co prawda Angelo nie miał kłów, jak istoty nocy, w które – zgodnie ze słowami Xolotla – powoli przeistaczał się i on i reszta Węży, ale odczuwał silny głód krwi. Rosnący wprost proporcjonalnie do natężenia podniety Lupity. Musiał się powstrzymać, albo popłynąć na jego karmazynowej fali.

Chociaż nie miał pojęcia jak to się potoczy i jakie może mieć konsekwencje.

Juan Maria Alvarez

To była pokrzepiająca wizyta. Jego spowiednik nigdy go nie zawiódł. Tym razem również okazał się człowiekiem, którego Juan cenił i szanował najbardziej na całym tym popieprzonym świecie. Dawał nadzieję. W końcu taka była rola duchownego, ale – w odróżnieniu od wielu księży – Don Jose robił to najlepiej. Najlepiej, bo szczerze – prosto z serca.

Spacer do mieszkania Angelo był kojący. Noc obejmowała Juana swoimi chłodnymi objęciami. Oczy przyzwyczaiły się już do nowego widzenia świata, pełnego powidoków i kolorów sączących się z budynków i ludzi. Było to teraz naturalne. Jak nowo odkryty zmysł, który z czasem staje się czymś codziennym i stałym.

Nic wartego uwagi nie wydarzyło się po drodze i Juan dotarł do mieszkania Angela bez problemów. Mieszkanie nie było zamknięte ale nie było w nim żadnego z Węży. Najwyraźniej reszta amigos kręciła się jeszcze po mieście załatwiając sprawy SV.

Tequila znaleziona w barku smakowała jak woda, chociaż paliła gardło, to jednak nie dawała tego przyjemnego kopa, którego dawała wcześniej. Jednak – co dziwne – otępiała Juana tak samo, jak wcześniej. Powodowała, że barwy zanikały, a wzrok stawał się … ludzki. Ograniczony do naturalnego źródła światła, którego w mieszkaniu nie brakowało.

Telewizja o tej porze nadawała same głupoty, chociaż satelitarne kanały dawały już pewną paletę wyborów.

Nic się nie działo. Nic. Chociaż, z niewiadomych powodów, Juan odczuwał narastający niepokój. Wewnątrz jego duszy, o ile jeszcze ją miał, rosła jakaś zimna gula. Jakby w środku, w zastraszającym tempie, rozwijał mu się czarny, lodowaty nowotwór. A najgorsze w tym wszystkim było to, ze za cholerę nie miał pojęcia, co jest tego przyczyną.

Alvaro Perez „Oreja” i Javier “Xavi” Orozco

Bacab nie zdążył dowieść ich na miejsce.

W pewnym momencie zadzwonił telefon w jego samochodzie – zintegrowany z panelem auta i Bacab wymienił kilka zdań z jakimś facetem o silnym, władczym głosie. Rozmowa prowadzona była w dziwnym, nieznanym ani Alvaro, ani Javierowi języku. Nie brzmiał on jak najpopularniejsze języki świata – angielski, francuski czy ruski, które znali z kablówek i filmów. Może był to jakiś jeżyk arabski, bo gadali trochę tak, jak terroryści w amerykańskich filmach o zamachach bombowych i porwaniach samolotów.

- Panowie – Bacab zatrzymał samochód w chwilę po zakończeniu rozmowy – Niestety, będę musiał was tutaj zostawić i przełożyć nasze kolejne spotkanie. Zadzwonię.

- Coś się stało? Kto dzwonił? – Ucho nie byłby sobą, gdyby nie spróbował wyciągnąć kilku informacji od Bacaba.

Nie tym razem. Mężczyzna posłał mu tylko nieodgadnione spojrzenie i zatrzymał samochód przy ulicy. Wyraźnie dawał znak, że mają wysiadać. Znajdowali się w połowie drogi do antykwariatu. W dzielnicy mieszkalnej, pełnej spokojnych, cichych już o tej porze domów w których pomieszkiwała klasa średnia.

Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz Bacab ruszył nabierając gwałtownie prędkości i o chwili widzieli już tylko oddalające się, czerwone jak krew, światła jego luksusowego samochodu.

Co takiego się zdarzyło, że Bacab nagle zmienił zdanie? A może postanowił jednak dopaść monetę samemu, a zostawił ich tutaj, by mu nie przeszkodzili. W końcu wiedział już gdzie się znajduje. To było bardzo prawdopodobne. I ten głos. Tego drugiego mężczyzny. Kim był? Wyglądało na to, że to on dominuje w tej rozmowie. Ten obcy, nie Bacab.
Stali sami, pośród spływających z murów, okien i latarni świateł, skąpani w blasku miasta i zaczynali odczuwać coraz silniejszy lęk. Obawę, że gdzieś, za ich plecami, szykuje się coś dużego, coś groźnego, coś, czemu zmuszeni będą niedługo stawić czoła.

Pierwszy, o dziwo, zauważył to Javier. Ciemną wstęgę niby-dymu. Gęstą, smolistą, nieruchomą plamę przyczajoną gdzieś, między jednym z domów przy ulicy, a małym żywopłotem – pretensjonalną ozdobą posesji, wzniesioną przez jakiegoś dupka w garniturze, zapewne prawnika lub innego urzędasa, który dorabiał do pensji korumpując się z gangami lub kartelem.

Wąż – ten czarny i złowieszczy prześladowca sprzed Objęcia – wrócił. Wrócił i przyczajony w ciemnościach, nawet niezbyt ukrywający swoją obecność, obserwował dwójkę SV.

Czego chciał? Co było jego celem? Jakie miał intencje?

Tito Alvarez

A jednak nie. Jednak uśmiech nie był końcem konwersacji. Był czymś innym.

- To niebezpieczne pytanie. Czy mogę pomóc? Tak. Mogę pomóc w ten sam sposób, w jaki ty pomogłeś mi.

Kręgi na ścianie obracały się leniwie, szybko, szaleńczo. I nagle …
Tik, tak, tik, tak….

Odgłosy zegarów. Stukały, wybijając kolejne sekundy. Cięły czas na kawałki. Zawłaszczały go sobie.

Tito znów znalazł się w pracowni zegarmistrza. Stał pośród zegarów i katarynek, wsłuchując się w ich niekończący się szum. W oddech mechanicznych czasomierzy. Oczy Oszusta, tym razem zwykłe, nieco napuchnięte i przekrwione oczy starego człowieka, zatrzymały się na gościu.

- Mogę obiecać, że spróbuję pomóc.

To było oczywiste. Coś za coś. Przysługa za przysługę. Naprawa dziewczynki w Nibylandii za pomoc. Jaką? Tego już nie wiedział.

I nagle to poczuł. Chłód. Rozrastający się wewnątrz serca Tito. Przekonanie, że nie są w pracowni sami. Że gdzieś tam, za regałami, pomiędzy cieniami skrywa się coś jeszcze. Coś złowrogiego. Ponurego. Coś, z czym Tito, miał wrażenie, już się zetknął.

Oszust, najwyraźniej nieświadomy odczuć swojego gościa, wpatrywał się w twarz Tito z szelmowskim uśmiechem na twarzy. A może wiedział? Tylko nic sobie z tego nie robił.

- Sztuczne serce. Dobry pomysł. Bardzo dobry – głos Oszusta ociekał miodem. – Tyle, iż uważam, że serce nie mechaniczne, żywe, byłoby lepsze. Bardziej… na miejscu. Nie sądziże?

Archaiczne słowa były dziwne.

I wtedy Tito go zobaczył. Smugę cienistego dymu zawiniętą na ścianie, wokół zegarów. Dymu, który dobrze już znał. Dymu, który już widział. Znów tutaj był. Przy nim. W pracowni Oszusta. Wąż z dymu poruszał się powoli, leniwie. Nie spływał ze ściany, nie uciekał. Po prostu przepływał pomiędzy zegarami, zawijał się wokół tarcz. Splatał i falował. Dokładnie tak, jak robił to obraz na ścianie w miejscu, w którym być może Tito był, a być może nigdy go nie było.

- Co sądziże, naprawiaczu ciał? Czy żywe serce nie byłoby żesz lepsze, niźli mechaniczne?

Wąż z ciemności zawijał ósemki wokół zegarów. Pętle, od których Tito dostawał lekkich zawrotów głowy.

Hernan Juan Selcado

Dom w którym ludzie uprawiali ostry seks znajdował się dwa domy od jego celu. Był taki, jak większość w tej dzielnicy. Elegancki, z zakratowanymi oknami, z niewielkim ogrodem, z solidnymi drzwiami. Kobieta przestała jęczeć. Zza okratowanej szyby do uszu Hernana dobiegały odgłosy rozmowy. Cichej, ale nie dla uszu tego, czym teraz był.

Kobieta miała nadzieję, że zajdzie w ciążę. Mężczyzna, że zostanie ojcem. On czuł głód krwi. Ale nie wiedział jak sforsować zabezpieczenia. Mógł zadzwonić licząc na to, że ktoś będzie na tyle dobrym samarytaninem lub głupcem, że otworzy drzwi w środku nocy. W mieście o jednym z najwyższych wskaźników przestępczości w Meksyku, poza stolicą. I wtedy dopisało mu szczęście.

W środku zadzwonił telefon, który odebrał mężczyzna. Powiedział coś do swojej żony i Hernan usłyszał, jak zbliża się do okna. Po chwili otworzył drzwi na podwórko.

- Tak. Teraz mogę.

Hernan znajdował się najwyżej dziesięć kroków od mężczyzny. Niewidoczny w ciemności czuł zapach jego potu i seksu.

- Jasne. Zajmę się tym, patrone.

Patrone. Szefie. Najwyraźniej facio pracował dla kogoś.

- Nie będzie problemu. Tak. Może to patrone traktować jako załatwione. Tak. Doskonale. Można powiedzieć panu Uccoz, że nie musi się niczym przejmować.

Uccoz!

Facet musiał pracować dla kartelu z Sinaloa. Może był prawnikiem, może bankierem, a może pełnił inną funkcję. Na pewno nie był zwykłym sicario. Dom i dzielnica w której się znajdował sugerowała lepszy status społeczny, wywalczony przykrywką uczciwej pracy. Niestety, Hernan nie miał pojęcia kim jest ten facio. Jednak czuł głód. I powinien go zaspokoić.

Kobieta w mieszkaniu włączyła telewizor.

I wtedy Hernan to poczuł. Zimno jeżące mu włosy na karku. Gdzieś, za sobą wyczuł jakieś poruszenie. Czyjąś obecność. Zimną, bezduszną i złą. Nie widział tego czegoś, ale wyczuwał. Zdawał sobie sprawę z tego, że to coś też go wyzuwa, widzi. Może nawet poluje na niego? Tego nie wiedział. Niczego w tym nowym, obcym dla siebie świecie, Hernan nie wiedział.

- Si senior. Załatwię to tak, że nikt nie będzie wiedział. Depozyt do odebrania, jak zawsze. Szkiełka były bezpieczne. Mam nadzieję, patrone, że to nie ostatnia transakcja.

Mężczyzna skończył rozmowę. Coś obserwujące Hernana z ciemności nie skończyło obserwacji.

- Nudzę się, Tadeo. Wracasz?
 
Armiel jest offline  
Stary 29-03-2019, 17:39   #97
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Redagowane z Bounty i Miszczem

- Jebaniutki… - stęknął Oreja wpatrując się w kształt utkany z dymu. Szturchnął chłopaka łokciem. - Widzisz gada?

Odruchowo spojrzał na odsłonięte przedramię, gdzie na szarej skórze wił się wydziarany wąż.
Początkowo przeszło mu przez głowę, żeby skontaktować się z Xolotlem. Przesłać obraz. Szybko jednak odrzucił tę myśl. Czuł, że zbyt częsty kntakt mentalny może usmażyć mu mózg i nie chciał też niepokoić Mistrza pierdołami. Zamiast tego zaczął główkować. Przez głowę przelatywały mu pojedyncze wspomnienia.
Jaskinia z jakimś jebanym azteckim kapłanem
Bezgłowy krąg narwańców
Moneta Corteza.
Ważne z czego tak naprawdę są zrobione!
On kiedyś naprawdę był bogiem
Ukąsił go wąż.
Jest naznaczony.
Dusze ludzkie.
Ma moc głowicy nuklearnej.
Świat zawirował przed oczami. Oparł dłoń na ramieniu Javiera.

- Widzisz? - Dopytywał. - Myślisz, że czeka na ciebie? - Oblizał spierzchnięte wargi. - Czy może pilnuje monety?
- On już miał tą monetę - odpowiedział Xavi. - A raczej El Spectre, ale to na jedno wychodzi. Zaczekaj.

Przełknął ślinę i powoli ruszył w stronę węża. Zatrzymał się u wejścia do zaułku, gdzie czaił się cień. Perez został na miejscu, obserwując młodego.

- Jak mamy zdobyć dla ciebie to czego chcesz, jeśli masz dla nas tylko szepty i tajemnice? - zapytał Xavi. - Wszyscy mają dla nas tylko zagadki i tajemnice. Czy demon, z którym jechaliśmy ma Serce Diabła? Możesz odpowiedzieć?

Wąż nie zareagował. Dym zalegał ulicę tak jak wcześniej. Nieruchomy i nieodgadniony.
Alvaro gwizdnął cicho przez zęby.
- Idziesz El Nino?

Sam chętnie by się wywiedział czegoś od gada lecz stercząc tutaj czuł jak czas zapierdala do przodu.
- Nie to nie - mruknął Orozco do dymu i odszedł, najpierw tyłem, potem już normalnie, lecz wciąż oglądając się za siebie.
- On już wie, że Xolotl nas przemienił - powiedział do Oreji, gdy oddalili się o przecznicę.
- Kto? El Sombre?
- On pewnie też. Ale mówię o Bogu-Wężu. Jego imienia wolę na razie nie wypowiadać. To, że Xolotl nas przemienił wcale nie znaczy, że jest naszym patrón. Gdybyśmy zdobyli ten klejnot przestaliby nas traktować jak popychadła. Wtedy to my dyktowalibyśmy warunki.
.- Chyba w to nie wierzysz. Oni żyją zbyt długo, są zbyt potężni, żebyśmy mogli zrobić im coś więcej niż napluć w kaszę. Myślenie o tym, że moglibyśmy dyktować warunki jest… - szukał odpowiedniego słowa, - zbytnią arogancją lub głupotą.
- Pewnie masz rację. Ale my też nie jesteśmy już zwykłymi ludźmi, nie? No teoretycznie bo ja wciąż tego całkiem nie rozumiem. Za chuja sobie nie wyobrażam picia krwi. Przecież nie mamy nawet kłów jak wampiry na filmach. Znaczy, coś się zmieniło, czuję się inaczej i widzę… widzę więcej. A ty?

Alvaro przytaknął.
- Nie jesteśmy już ludźmi w biologicznym sensie. Ale kurwa, co to zmienia? Dalej mogę chodzić, myśleć i wpakować komuś kulkę między oczy. Właściwie, jak się nad tym zastanowić to możemy dużo więcej niż przed przemianą

Odwrócił się za siebie.
Wąż podążał za nimi. Cień pośród cieni. Zawsze na krawędzi pola widzenia. Zawsze gdzieś w pobliżu, jak szybko się nie przemieszczali. Milczący, irytujący i budzący niepewność obserwator.

- Ma to zapewne też swoje wady, o których przyjdzie nam się wkrótce przekonać. Jedno ci powiem El Nino. Jesteśmy drapieżnikami… - poszukał trafniejszego porównania, - szczupakami w basenie pełnym płotek i rekinów. Szczupaki muszą zabijać płotki by żyć a same uważać by nie zostać pożartymi przez rekina. Pod tym względem nic się nie zmieniło.
- Ja tam wcale nie czuję się bardziej drapieżnikiem - odpowiedział żartem Javier. - Pod tym względem nic się nie zmieniło.

Do antykwariatu dotarli bardzo szybko. Drzwi wyglądały na zamknięte a w środku nie paliło się żadne światło. Budynek spływał czerwoną, agresywną, zanikającą aurą.

Ignorowanie obserwującego ich cienia nie było łatwe, lecz nie bardzo wiedzieli czy mają inne opcje.
- I jak, masz jakiś plan? - zapytał Xavi. - Ja słabo się znam na włamach analogowych. Ale podejrzewam, że ktoś kto w mieście takim jak Mazatlan prowadzi interes z drogim towarem, solidnie go zabezpieczył.

- Myślę - powiedział na głos Oreja tak, jakby ciągle się nad tym zastanawiał a nie stwierdzał fakt, - że dałbym radę tam wejść. Sam. Nie pytaj - odpowiedział na niezadane pytanie. - Myślę nawet, że dałbym radę wyciągnąć monetę z sejfu, jeśli tam są. To jednak nie rozwiązuje problemu alarmów i ewentualnej pułapki, niepokoi mnie ta aura, no i nie wiem co zamierza nasz cichy towarzysz. Jakieś pomysły?
- Myślę, że on może podejrzewać, że tam jest coś więcej niż ta moneta. Albo po prostu jego pan przypomina nam o swojej obecności i chce wiedzieć co robimy. O elektroniczne alarmy się nie martw. Tylko czy wciąż chcesz kraść coś co podobno należy do ciebie?
- Kraść? - zdziwienie Alvaro było szczere. Do głowy by mu nie przyszło by nazwać to kradzieżą choć oddał monetę sklepikarzowi i powiedział, że może z nią zrobić co zechce. Ale to było wtedy, gdy nie znał jeszcze jej wartości. - Ochujałeś? Zabiorę tylko to co dla mnie przechował. Dobra… - klepnął Javiera w ramię. - Zajmij się alarmem. Idę po nią.

Oreja nie podszedł do sklepiku od głównej ulicy. Wszedł w zaułek, tam gdzie antykwariat kończył się gładką, ceglaną ścianą bez okien. Nacisnął czapkę głębiej na czoło i pogładził czule zimną ścianę.
Orozco nie wiedząc co Ucho kombinuje podszedł za nim, przy okazji wypatrując kamer monitoringu a od strony zaułku zwracając uwagę na kable. Zarówno te elektryczne jak i sieciowe często były poprowadzone w Mazatlan na zewnątrz, po dachach i słupach, tworząc skomplikowane plątaniny.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 30-03-2019, 15:36   #98
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację
Tequila straciła smak…. toż już wszystko puta musi się spierdolić? No ja rozumiem, że widzę inaczej, że reaguję inaczej, że zwykła herbata smakuje inaczej... nawet to, że potrzebuję krwi do “życia”, ale to, że tequila przestała smakować to już kurwa gruba przesada...puta madre - trzask rozbijanej o ścianę butelki stanowił kropkę w zdaniu, które Juan prawie wykrzyczał w mieszkaniu Angelo. No bo jak żyć kiedy to co stanowiło smak jego życia przez dobrych kilka ostatnich lat przestało zdawać egzamin. Wprawdzie czuł, że zmysły stają się przytępione, ale akurat tego wampirzego wzmocnienia potrzebował jeśli miał przetrwać. Myśli o śnie uciekły w niebyt. Mocno zdenerwowany Juan siadł na kanapie i zaczął zastanawiać się co ze sobą zrobić. Od Javiera nie było żadnych wieści. Miał nadzieję, że tamten nie zaćpał tylko ma ważne wytłumaczenie tego, że jeszcze nie znalazł informacji, o które Alvarez bardzo kulturalnie poprosił. Musiał coś zrobić żeby się uspokoić choć na chwilę. Skoro alkohol nie stanowił już rozwiązania (puta… jak mogło do tego dojść) postanowił zająć myśli i ręce czymś innym. Poszedł do kuchni, znalazł jakąś szmatkę i wrócił na kanapę. Wyciągnął glocka i zaczął go demontować. Broń, jak kobieta, wymaga czułości, a on przez kilka ostatnich dni nie miał czasu by taką jej okazać. Gdy już rozebrał ją na części rozpoczął dokładne czyszczenie. Ta czynność jak zwykle pozwalała mu się odprężyć i ochłonąć. Tym razem poczuł jednak coś jeszcze. Jakieś niewiadomego pochodzenia uczucie niepokoju. Coś mu groziło, czuł to wyraźnie a nie zwykł ignorować swoich przeczuć. Tylko dzięki temu przeżył tyle lat na ulicy. Powoli skończył czyszczenie broni po czym wstał i z Glockiem w ręku postanowił obejść mieszkanie w poszukiwaniu źródła zagrożenia.

Mieszkanie Angelo nie było zbyt duże, chociaż i tak robiło wrażenie. Zadbane, niemal eleganckie, jak i sam jego właściciel. Mimo, że obszedł je kilka razy i zajrzał w każdy kąt - niczego nie znalazł. Mimo to jednak uczucie niepokoju nie osłabło. Wręcz przeciwnie. Jeszcze nabierało siły. Tłukło się pod czaszką Juana wściekłym łomotem krwi o skronie. Szarpało i tak już nieźle poszarpane nerwy.
I w końcu pojął, że te uczucie nie płynie z samego mieszkania. Lecz emanuje na niego gdzieś z zewnątrz. Zza okien. Apartament Angelo znajdował się na drugim piętrze, w połowie wysokości budynku. A jednak coś lub ktoś musiał znajdować się za oknami, zasłoniętymi nowoczesnymi żaluzjami - z szerokich pasów aluminium pomalowanego na stonowany kolor - niemal tak szerokich, jak rolety.

Podszedł do jednego z tych okien wciąż trzymając odbezpieczoną broń w dłoni i wtedy przypomniał sobie jak bezużyteczna była ta broń w poprzednich starciach… jebany dymny wąż i Xolotl….
Ciekawe czy da się jakoś ulepszyć gnata żeby załatwić takich pierdolców - pomyślał.
Obok okna znajdował się sznurek, który służył do podnoszenia żaluzji. W jednej ręce trzymając pistolet Juan pociągnął za niego by zobaczyć co znajdowało się na zewnątrz.

Ujrzał tam ulicę. Cichą i ciemną. Światła latarni rozlewały się wokół mętną. bladą poświatą. I wtedy jedna latarnia, na końcu ulicy zgasła, a za nią kolejna i kolejna, coraz bliżej Juana. Ciemność, gęsta niczym roztopiona smoła, zdawała się płynąc przez ulicę, prosto w stronę mieszkania Angelo.

Puścił sznurek i cofnął się w głąb mieszkania. Żaluzja została w pozycji odsłoniętej, musiał zadziałać jakiś sprytny mechanizm. Broń w ręku dodawała odrobiny złudnej pewności siebie, ale w głębi siebie Juan czuł, że przy ewentualnym starciu nie na wiele się zda.
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)
Gortar jest offline  
Stary 30-03-2019, 21:14   #99
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Uczucia, których Martinez doświadczał, były doprawdy niezwykłe. Prawdę mówiąc nigdy wcześniej nie pożądał prawdziwie zadbanej, ale jednak podstarzałej i nudnawej urzędniczki. To jednak nie było zwykłe, cielesne pożądanie. Mężczyzna pragnął jej... krwi. Jedyne, o czym tak naprawdę marzył, by zanurzyć w ciele Lupity, to były jego kły. Kobieta jednak pragnęła jego kutasa, a to prowadziło do pewnego konfliktu interesów... No ale od czego jest sztuka negocjacji i osiągania kompromisu?
Angelo postanowił, że jeśli Lupita pomoże mu w śledztwie, nagrodzi jurną urzędniczkę ostrą paseo bez trzymanki.

- Mi amor, zanim twój żar całkiem mnie spali, muszę mieć do ciebie prośbę. Małą... maluteńką... dużo mniejszą niż mój... sama wiesz... jaki jest, gdy tak się ocierasz... mrrr... - Angelo spojrzał uwodzicielsko na Lupitę. - Chodzi o sprawę zajścia w Krewetce. Podobno ktoś dał cynk mundurowym. Wiesz, to nie moi chłopcy, więc mnie to nawet nie interesuje, ale... ostatnio robię pewne interesy i... muszę uważać na krety, szczególnie jeśli mam wracać do mojej gorącej kobietki. Mrrr, rób mi tak jeszcze... Na pewno są jakieś akta w ratuszu o tej akcji. Potrzebuję do nich zajrzeć, kochaniutka... tylko tak jednym oczkiem... jak teraz w twój dekolt... Oooo, widzisz? Chwilunia... ale ty jesteś gorąca, oh diablos!

Kobieta zaśmiała się, jak nastolatka. Przylgnęła do Angelo, nie bawiąc się już w gierki. Zajęła się guzikami jego koszuli, ocierając się o niego, napierając na niego, pragnąc go. A kiedy ją dotknął, używając swoich nowo odkrytych mocy dosłownie, eksplodowała emocjami. Poczuł zapach jej podniecenia, który smakował jak obietnica rozkoszy. Lupa wydała z siebie ochrypły, zduszony okrzyk, Odpłynęła na sofę niemal w spazmach. Jęk przeszedł w ochrypły krzyk. Orgazm przelał się przez nią falą, po której osunęła się na sofę. Jej oczy lśniły. Patrzyła na Angela jak na boga.

- Coś ty mi zrobił? - wychrypiała po dłuższej chwili.
A potem jej palce prześliznęły się po jego piersi, szukając guzików, wracając do przerwanej wcześniej czynności.
- Chcę jeszcze raz. Ale tym razem ja też cię będę dotykała.
Jej serce biło jak szalone.Czuł jej krew, tętniącą w żyłach - gorącą i zapewne słodką, niczym nektar potępienia.
- Daj mi nazwisko tego kreta, który wsypał chłopców z Krewetki, a dostaniesz, czego będziesz chciała - wymruczał Angelo, chwytając kobietę rękami za ramiona. To ją unieruchomiło, choć wciąż wydawało się tylko elementem gry miłosnej.
- Wszystko. Wszystko, co tylko zechcesz.... - zaskamlała, niemal jak zwierzę.
- Daj mi je teraz, albo... nasze figle będą musiały poczekać... - to rzekłszy delikatnie, acz zdecydowanie zsunął kobietę z siebie na bok, na kanapę.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 30-03-2019, 22:35   #100
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Co sądziże, naprawiaczu ciał? Czy żywe serce nie byłoby żesz lepsze, niźli mechaniczne?

Wąż z ciemności zawijał ósemki wokół zegarów. Pętle, od których Tito dostawał lekkich zawrotów głowy.Nie zamierzał jednak okazywać słabości przed Oszustem. Oparł się o kontuar pracowni, stając tak, by dziwaczny zegarmistrz patrzył na niego, mając za plecami istotę z dymu. Tito nie ufał za grosz ani jednemu ani drugiemu. Z kieszonki koszuli wyciągnął paczkę Red Apple i włożył sobie papierosa do ust.

- Pomysł godny rozważenia, ale to oznaczałoby uratowanie jednego dziecka poprzez zabicie innego. Sztuczną pompkę wystarczy ukraść. - stwierdził rzeczowo, wyciągając wepchniętą między papierosy zapalniczkę.

- Życie, takie jakie znasz, nie ma większego znaczenia. Takie, jakie mam zamiar stworzyć, będzie miało ogromny wpływ na … na wszystko.

Tik - tak - tik - tak.

Zegary szeptały swoją dziwną pieśń. Tito wzruszył ramionami i odpalił papierosa.

- Ja nie o życiu, tylko logistyce. Zgaduję, że nawet ty nie będziesz mógł podtrzymywać jej w tym stanie w nieskończoność. Mówimy o znalezieniu idealnego dawcy, uśmierceniu w odpowiedni sposób, wydobycie organu dobrym stanie i zachowanie go w nim do momentu przeszczepu. Pracowałem w tej branży, wiem o czym mówię. Kradzież urządzenia wydaje mi się prostsza i szybsza. Zwłaszcza dla kogoś kto umie naginać czas do swojej woli.

- Ale mniej zabawna. Mniej ... dominująca. Ludzie są tylko materiałem. Muszą odpowiedzieć za to, co nam zrobili.

Tito spojrzał na stworzenie spod uniesionych brwi. Chwilę milczał.
- No cóż… "zabawność” to czynnik którego nie brałem pod uwagę. - powiedział w końcu. - To fanaberia. Wykonalna, ale będzie miała dodatkową cenę.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172