15-03-2019, 12:27 | #91 | |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
__________________ Konto zawieszone. | |
15-03-2019, 17:07 | #92 |
Reputacja: 1 | Jebani gringos… Jak zawsze muszą spierdolić dobrze zapowiadający się interes, albo generalnie plany na życie. Porządny gringo to taki, który płaci za oglądanie filmików, albo za działkę towaru. Ci dwaj, którzy szli za nim nie byli porządnymi gringo, tego był pewien. Co teraz? Umysł Juana pracował intensywnie. Musi ich jakoś zgubić. Zabicie glin w niczym nie poprawiłoby jego sytuacji, szczególnie, że ktoś cały czas monitorował ich poczynania. Pozostaje więc szybkie zniknięcie. Juan czuł, że jest szybszy i silniejszy niż był jako człowiek. jak gdyby nigdy nic skręcił w najbliższy zaułek, tak by zniknąć z oczu śledzącym go agentom. Po obu stronach ulicy były domy. Juan postanowił sprawdzić na ile pozwalają jego umiejętności po objęciu. Mocno odbił się od ziemi i wykonał najwyższy skok w życiu łapiąc się krawędzi dachu jednego z domostw. Szybkie podciągnięcie i już zaułek był pusty, a Wąż znajdował się na dachu. Chwilę później w uliczkę wtoczyło się dwóch tajniaków, którzy momentalnie otrzeźwieli i zaczęli biegać w tę i spowrotem pokrzykując do swoich nausznych komunikatorów. - Cel zniknął, powtarzam Juan Maria Alvarez zniknął, czy ktoś go widzi? odbiór... nie wiem, może zgarnął go ktoś z gangu Węży,odbiór…. tak, szukamy dalej, bez odbioru. Cała akcja trwała raptem kilka minut, po których u wylotu z zaułka pojawił się nieoznakowany VAN. Agenci zapakowali się do samochodu, który ruszył z piskiem opon. Juan poczekał jeszcze chwilę na dachu by sprawdzić czy to aby nie podpucha, a następnie zeskoczył zwinnie na ziemię. Bycie wampirem miało swoje ewidentne plusy. Po tym jak pozbył się ogona, Alvarez ruszył do swojej rodzinnej parafii. Starał się iść bocznymi uliczkami by znów nie wystawić się “psom tropiącym” Dotarł na miejsce. Była już niemal północ. Zarówno kościół, jak i zakrystia były czarne i ciche. Juan wiedział że tuż obok Kościoła jest dom, w którym jego spowiednik ma swoje mieszkanie. Udał się tam i zadzwonił na dzwonku, który był tuż obok drzwi. Dłuższą chwilę trwało nim usłyszał szuranie i poruszenie po drugiej stronie drzwi. - Kto tam? - zapytał lekko zaspany głos w którym Juan rozpoznał swojego spowiednika. - Padre, to ja Juan, znajdziesz dla mnie chwilę? - Juan? Oczywiście. Poczekaj chwilę. Zaraz otworzę. Chwila zajęła dwie minuty i drzwi otworzyły się powoli. Spowiednik zaprowadził Juana do kuchni, pustej. - Wstawię wodę na herbatę. Alvarez usiadł na taborecie w kuchni i zaczekał aż Don Jose Marcos, jego spowiednik, człowiek, który zastąpił mu ojca po śmierci tego biologicznego i osoba, której ufał bezgranicznie zakrzątnie się w przygotowując napar. Gdy przychodził do kapłana, ten zawsze parzył herbatę i chociaż gangster preferował tequilę to mieszkanko księdza zawsze kojarzyły mu się z tym pierwszym napojem.Gdy już Don Jose usiadł naprzeciwko sicario uświadomił sobie, że nie wie jak zacząć i jak przedstawić rozmówcy te nieprawdopodobne historie, które przeżył…. czy raczej doświadczył bo przeżyć ich się nie udało. - Padre... - zaczął niepewnie - mam kłopot. Ja… spotkałem diabła… tak chyba mogę tak powiedzieć, diabła. Wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale mówię tu spotkaniu twarzą w twarz i uprzedzam, że nie byłem wtedy pijany. Padre, ja wiem, że daleko mi do “dobrego człowieka”, ale czy jest możliwe potępienie za życia? Czy szatan może człowieka… “objąć” w swoje posiadanie wbrew jego woli i uczynić z niego swojego sługusa? Poważna twarz księdza i jego mądre, opiekuńcze oczy spojrzały zwróciły się z powagą w stronę wychowanka. - El diablo, Jose, el diablo jest cały czas przy nas. Czai się. Czyha na nas i na nasze słabości. I jeśli ulegniemy jego podszeptom to, owszem, może nas objąć w swoje posiadanie. Uczynić swoim narzędziem. Świat, świat Jose, pełen jest jego sług. Złych ludzi, którzy zmieniają życie dobrych ludzi w piekło. A czy el diablo zrobił to wbrew woli takiego sługi, czy za jego przyzwoleniem, za jego aprobatą, to, to Jose, nie ma większego znaczenia. Prawda? - Ale czy spotkał się ksiądz z przypadkiem, że ktoś… że fizycznie się z nim zmierzył? Duchowny nalał herbaty dla siebie i gosia. Postawił dwa kubki na stole i usiadł. Spojrzenie zatrzymało się na Juanie. - Co masz na myśli? - Mam na myśli spotkanie z el diablo tak jak my tu siedzimy. - Osobiście nie słyszałem. Ale Pismo Święte potwierdza takie wydarzenia. Chociażby kuszenie naszego Zbawcy. Jezusa Chrystusa który odkupił nas przez swoją krew przelaną na krzyżu. Alvarez wiedział, że będzie ciężko. Przecież sam, jeszcze kilka dni temu, na takie wieści kazałby rozmówcy wsadzić sobie własne cojones w dupę. Westchnął, napił się herbaty, która smakowała zupełnie jakby pił coś pozbawionego absolutnie smaku, po czym spojrzał na kapłana i powiedział. - Padre, sam powtarzałeś mi nieraz, że zawsze mam mówić prawdę. I mimo tego jak to zabrzmi proszę byś mi uwierzył. Zarówno ja jak i bracia Węże spotkaliśmy coś czego nie jestem w stanie wyjaśnić. Najpierw był wąż z dymu… jakiś aztecki bóg… a potem… potem padre dostaliśmy się w ręce el diablo… wampira…. próbowałem go zastrzelić, wiesz padre, że broń jest mi przedłużeniem ręki, ale nic nie zdziałałem. Co więcej… on właśnie - Juan starał się znaleźć słowa, które najlepiej oddadzą to z czym się zetknął - zmienił nas…. “objął”.... nie jestem już taki jak wcześniej, choć mogę przyjść tu do Kościoła i wymówić imię naszego Zbawcy, to jednak widzę inaczej i muszę się pożywiać krwią…. Don Jose Marcos upił łyk herbaty i wysłuchał zwierzenia wychowanka. Jak zawsze w pełnym rozwagi milczeniu. - Wierzę ci, Juan. Wierzę. Wiem, że nie skłamałbyś mi. Tylko, szczerze, przeraża mnie twoja opowieść. Czy potrzebujesz pomocy? Może, wiesz, egzorcyzmy lub modlitwa pomogłyby na to, co cię spotkało. Pytałeś mnie, czy spotkałem się z czymś takim. I powiem ci, że nie, Ale znam kogoś, kto ponoć ... doświadczył rzeczy strasznych. Przerażających. Oparł się im i ... Może... Może chcesz, abym cię z nim skontaktował? Widać było, że spowiednikowi bardzo trudno idzie rozmowa. Kolory wokół niego stały się szare, fioletowe i żółte, na krawędziach. Strach? Tak. Smutek? Przede wszystkim. Żal. Dużo żalu. - Dzięki Padre - Juan poczuł prawdziwą ulgę z racji tego, że ten zaufany człowiek uwierzył mu pomimo nieprawdopodobności opowiedzianej historii - tak, skontaktuj mnie z tym człowiekiem i ….. módl się za mnie padre. Ja wiem, że Bóg zna moje grzechy i wie, że jestem złym człowiekiem, ale nie aż takim potworem. - Znałem złych ludzi, którzy w głębi serca pragnęli dobra i stawali się kimś, kogo warto było poznać. Kimś, kto znajdował odkupienie w dobrych uczynkach. I znałem ludzi udających dobrych, a w głębi serca będących złymi na wskroś. Ja, Juanie, nigdy nie uważałem cię za złego człowieka. Za zagubionego, owszem. Ale nie złego. Szukasz ścieżki do odkupienia. Jak wielu innych. A ja, jeśli będzie taka potrzeba, chętnie pomogę ci ją znaleźć. - Dzięki… Ja… ja naprawdę dziękuję Padre. - Powiedział Juan pociągając kolejny łyk herbaty. Była bez smaku ale sam rytuał pozostawał w mocy i niósł ze sobą spokój. - Proszę skontaktuj mnie z tym człowiekiem, a ja postaram się trochę namieszać w tym mrocznym świecie. Mężczyźni siedzieli jeszcze w kuchni sącząc herbatę, a widok był to zaiste dziwny. Twardy sicario twarzą w twarz z niemłodym już księdzem rozmawiali o rzeczach błahych i trywialnych i choć przez chwilę można było zobaczyć, iż na twarzy młodszego z nich maluje się spokój. Po jakiejś godzinie Juan zaczął zbierać się do wyjścia. - Z Bogiem Padre - powiedział do gospodarza. - Z Bogiem synu. Dam Ci znać jak tylko ustalę coś w związku z tematem o którym rozmawialiśmy. Nie będzie to jednak na pewno wcześniej niż jutro. - Dzięki raz jeszcze Padre. - odpowiedział Juan i uściskał księdza. Opuścił mieszkanko i znów znalazł się na ulicy zastanawiając się co począć. Jutro być może dostanie namiar na kogoś kto mógłby pomóc mu jakoś uratować duszę, ale póki co musi radzić sobie sam. Zerknął na telefon zastanawiając się czy Javier coś odpisał, ale urządzenie milczało. - Puta - zaklął pod nosem. Musiał coś z sobą począć dopóki nie dostanie jakichś dodatkowych informacji na temat adopcji. Zastanowił się chwilę starając się przypomnieć sobie co jeszcze Xolotl mówił im na temat śladów, którymi mogą podążyć. Elijah de Morte - to nazwisko wypłynęło nagle z odmętów pamięci. Tak, z tego co kojarzył to żaden z węży nie zdecydował się zająć tym tematem. Ale to później. Najpierw wróci do Angelo na chatę i spróbuje się zdrzemnąć, a przed snem zaaplikuje sobie trochę tequili, która na pewno gdzieś się znajdzie u przystojniaka. Rano zajmie się zabójcą. Ruszył więc z powrotem tym razem zachowując czujność i wypatrując potencjalnego ogona.
__________________ --------------- Rymy od czasu do czasu :) |
16-03-2019, 12:12 | #93 |
Reputacja: 1 | post wspólny z Bounty i Miszczem (oczywiście) Oreja sięgnął po telefon. Zaspany głos. - Tak? - Hola Jose, tutaj Ucho, przepraszam za późną porę ale mam pilną sprawę. Masz jeszcze tą monetę, którą ci zostawiłem? - Jasne. Martwiłem się, że się nie odezwiesz. Mam kupca, jakbyś był zainteresowany. przebija ofertę tego dupka, Bacaba. - Kto? - powiedział myśląc “Co za pojebana transakcja, gdzie ważniejsze jest kto a nie za ile”. - Anonimowy klient. Znam go tylko z sieci, z nicka. Jest jednak pewny. Nigdy mnie nie wystawił. A robiłem z nim już kilka większych i mniejszych tematów. Klient nie jest stąd. Ale może przyjechać. Tylko potrzebny będzie ten certyfikat, o którym rozmawialiśmy. Oczywiście zajmę się tym. Zasady naszej współpracy z mojej strony absolutnie bez zmian. Chyba że masz inne pomysły, oczywiście. Dużo słów. Trochę zbyt dużo. Wzbudziło to dziwne zaniepokojenie Ucha. Irracjonalne drgnięcie struny - coś jest kurwa nie tak. Ale nie chodziło raczej o jego kontakt. Mimo, że gadał dużo, to jednak nie on powodował te obawy Węża. - Gdzie jesteś? - zapytał nie zmieniając tonu. - Masz monetę ze sobą? - Już wyszedłem z lombardu. A fant mam w sejfie, w sklepie. - Dziękuję Juan. Odezwę się. Perez podszedł do Młodego. - Sytuacja wygląda tak. Moneta jest w sejfie w antykwariacie, pół godziny drogi stąd. Myślę, że byłbym w stanie ją z niego wyciągnąć. - Zastanowił się. - Hernan i Juan powinni być niedaleko ale nie wiem czy byliby nam w stanie pomóc. Poza tym… coś jest nie tak. Nie wiem co ale być może to pułapka. Xavi oderwał wzrok od komórki. Zamrugał. - Prościej byłoby, gdyby właściciel nam otworzył - powiedział. - Nie znam się na sejfach, chyba że koleś ma kod zapisany w kompie. Pomyślimy po drodze, chodź. Podszedł do samochodu. - Zdobędziemy dla pana monetę, senor Bacab - rzekł, wsiadając do wozu. - Ale czas goni, więc prosimy o szybki kurs do miasta. Bacab kiwnął głową i ruszył w dół szrotówki, którą tutaj dojechali. Szybko znaleźli się w dzielnicy willowej. - Gdzie was wysadzić? - zapytał, a na jego twarzy odbijały się światła urządzeń i wyświetlaczy supernowoczesnej bryki, którą mieli przyjemność jechać. - Pod antykwariatem Juana, segnor. Odpowiedzią było tylko skinienie głowy. Jechali w milczeniu. Bacab nie kwapił się do rozmowy. Albo czekał aż jego pasażerowie podejmą jakiś temat. Albo nie miał na nią ochoty. Z kimś takim, jak on ciężko było przewidzieć. - Z czego są zrobione - przerwał ciszę Perez. Uśmiech Bacaba - pełen wyższości, butny i wrednawy, niemal zagotował w Uchu krew. - Z dusz, amigo. Z wydartych dusz. Wyciętych na ołtarzach i przemienionych magią w kruszec, za który konkwistadorzy gotowi byli utopić ten kontynent we krwi. I, w gruncie rzeczy, utopili. Każda moneta to wiele, naprawdę wiele wrzeszczących o zmiłowanie dusz. Kobiet, dzieci, mężczyzn. Są miejsca, gdzie jedna taka moneta może uczynić cię panem. - Domyślam się, że nie chodzi tylko o wartość kruszcu... - Chodzi o te dusze. O to, jak cenne są. Jedna taka moneta, w rękach istoty, która wie czym jest i jak ją wykorzystać to odpowiednik ... nuklearnej głowicy. Sporej. - Rozumiem - burknął Alvaro. Oparł się wygodnie na tylnej kanapie i przymknął oczy. Trochę bardziej z ciekawości niż prawdziwej potrzeby pomyślał o Xolotlu. “Mistrzu” - wezwał go myślą, nie będąc pewien nawet czy to zadziała. Poczuł ... ciemność. Zimną, jak na dnie morza. Głęboko, gdzie wszelkie bodźce zmieniają się w jeden - uczucie przygniecenia i zimna. Jakby jego umysł zanurzył się w odmęty czegoś, czego nawet nie potrafił nazwać. Czegoś strasznego, przytłaczającego. czegoś, co jednym drobnym wysiłkiem woli mogło pozostawić go na dnie tej głębiny, odciętego, pozbawionego istnienia. Poczuł go. Wiedział, że Mistrz jest w jego głowie, wypełnił ją, jak atrament nalany do wody - rozlewając się, zapuszczając macki w jego umysł, w jego duszę i ciało. - Mów. Myśl. jestem. Byli tylko oni dwaj. Czy raczej Xolotl i on, ściśnięty, bezwolny, otwarty na Mistrza. Opowiedział… nie - pomyślał, przywołał wspomnienie rozmowy z Bacabem, układu, który zawarli. Prześlizgnął się po wartości monety jaką według demona posiada złoto Corteza i gdzieś zadrgała nuta wątpliwości, a później pomknął myślą do rozmowy z antykwariuszem i chlusnął falą podejrzliwości i tego uczucia, które owładnęło go podczas rozmowy, pewności, że coś jest nie tak. Podczas tego przekazu nie użył ani jednego słowa a mimo tego miał wrażenie jakby w jednym krótkim momencie powiedział więcej niż zdołałby przez kilkanaście minut. Wyciszył myśli. Wsłuchał się w siebie, w zimno, które w nim tkwiło. W Mistrza. - Moneta. Ona jest kluczem. Możemy nią rozegrać Bacaba. Zyskać w nim sojusznika. Nie pozwól mu dowiedzieć się gdzie ona jest wcześniej, nim ustalimy, ile nam za nią da. Czy raczej co. - Mógł nam pan nie mówić, jak cenna jest ta moneta - odezwał się tymczasem Javier gdy Ucho pogrążony był w rozmowie z Xolotlem. - Uczciwe podejście do interesów. Ale dostarczenie głowicy atomowej to duża przysługa. Czy na pewno może nam pan dać to czego oczekujemy w zamian? - Preferencje. Uczciwość w biznesie. Przewaga biznesowa i tak należy do mnie. Nie wiem czy w Mazaltan jest ktokolwiek inny, kto zna prawdziwą wartość tej monety. No i … nawiązanie kontaktów partnerskich. Myśli były niczym rwący nurt, który pochwycił Pereza - Oreję i pociągnął za sobą - jeszcze niżej, ku głębinom czarniejszym, niż myśli demona. - Jeśli jest taka ważna i cenna jak mówi, zrobi dla niej wiele. Bardzo wiele. Chyba, że z nami gra. Chce sprawdzić, jak wiele będziemy chcieli z niego wymusić, a moneta jest niewiele warta więcej niż historyczna pamiątka. Bo ja nic do tej pory nie wiedziałem o jej mocy i możliwościach. Lecz nie postrzegam świata, jak Upadły. Może dlatego. Jeśli mnie brano za boga i oddawano boską cześć, ale Bacab był prawdziwym bogiem. Taka jest różnica. Rozegraj to mądrze i sprytnie. Moneta nic dla mnie nie znaczy, ani dla Gniazda. Jednak pomoc Bacaba mogłaby okazać się kluczowa w nadchodzącym i nieuniknionym starciu. Nurt pochwycił Oreję, szarpnął w górę, pociągnął ku powierzchni, gdzie czekała już jego własna osobowość, jego własne myśli. Niezmącone przez wpływy woli Xolotla. Pozostała mu jedna chwila, jedno pytanie, bowiem Mistrz najwyraźniej zdecydował się przerwać ten kontakt. A może nie mógł go dłużej utrzymywać, jeśli nie chciał zniszczyć umysłu Objętego? Wyraził wdzięczność i szacunek nim... ...Oreja zamrugał oczami, jakby wybudzony ze snu. - Skoro mówimy o uczciwości w biznesie, segnor Bacab - rzucił tonem przyjacielskiej pogawędki. - Czy nie byłoby uczciwiej, gdyby zamiast rozważenia propozycji współpracy, obiecał nam pan współpracę po dostarczeniu monety Corteza? - Rozmawialiśmy o pieniądzach, panie Orejo. Kiedy pierwszy raz poruszył pan temat sprzedaży monety. - Nie takiej zapłaty oczekujemy za monetę - przypomniał Perez. - Pieniądze nas nie interesują segnor Bacab. Rozmawialiśmy o tym. - Nie jestem najemnikiem. Jednak nie interesuje mnie współpraca. Rozważyłem to. Mogę zapłacić rozsądną cenę, w pieniądzach czy innych artefaktach. Nie będę angażował się w panów spory z innymi panów pokroju. W innym przypadku równie dobrze mogą panowie teraz wysiąść i nigdy więcej nie próbować się ze mną kontaktować. Ewentualnie poprosić o inny rodzaj przysługi. I zobaczymy, czy będę w stanie to zaakceptować. - Nigdy nie chciałem pana nająć i nie myślałem o panu, segnor Bacab, jak o najemniku - stwierdził Oreja. - Bardziej jako o wspólniku w interesach, z którym można wymienić informację i… jak to pan nazwał? Artefakty. Nie chcemy aby stawał pan po którejś ze stron w sporze. Chcemy tylko aby nam pan umożliwił, segnor, spotkanie z El Sombre. - Spotkanie. To mogę postarać się zainicjować. Ale co będzie, jeśli, mimo moich starań, El Sombre nie zechce się spotkać? Czy w takiej sytuacji otrzymam wynegocjowaną nagrodę? - Wydaje mi się segnor Bacab, że jeśli zechce pan się spotkać z Cieniem, ten przyjmie zaproszenie. Nie mylę, się prawda? - Nie myli się pan - potwierdził. Arogancki ton tej wypowiedzi idealnie oddawał wyraz jego twarzy. - Zatem nie będzie problemu, segnor Bacab. Dostanie pan swoją nagrodę gdy dojdzie do spotkania. - W tonie Alvaro nie było arogancji a jedynie stwierdzenie faktu. - Proszę nie podjeżdżać pod sam antykwariat, tylko stanąć alejkę wcześniej. - Gdyby jednak, z jakiś nieznanych mi bliżej powodów, do spotkania nie doszło? Co wtedy z zapłatą? - Bacab drążył temat. - Zaprzecza pan sam sobie, segnor Bacab. - Uśmiechnął się Oreja. - A gdybym z jakiś bliżej mi nieznanych przyczyn, niezależnych ode mnie, nie byłbym w stanie panu dostarczyć monety, czy wtedy nasza umowa będzie obowiązywać i umówi pan spotkanie z El Sombre? - Tak. Ale potem pana unicestwię, jeśli nie dotrzymałby pan słowa. Dlatego chcę mieć deklarację z pana strony. Bo co, jeśli umówię panów na spotkanie, a pana stwórca zdecyduje się je odwołać, albo pan się nie stawi, albo ktoś zaatakuje pana El Sombre po drodze? Co wtedy? Wyświadczam przysługę, w którą zaangażowana jest osoba trzecia. Nie mam na nią wpływu. Wolę wiedzieć, co będzie jeśli trzecia strona wmiesza się w sprawę lub wasza strona rozmyśli się. Normalnie wziąłbym zapłatę z góry. Z drugiej strony, zdradził mi pan miejsce w którym znajduje się moneta. Bez trudu mógłbym teraz was powstrzymać i odebrać ją sobie. Tak jak mogłem to zrobić gdy Juan powiadomił mnie o tym, że jest w jej posiadaniu. Nie zrobiłem tego. Zatem nasza transakcja opiera się na zaufaniu. Co takiego może mi zaoferować wasza strona, bym mógł jej zaufać? Proszę coś zaproponować? Bo obietnica przekazania monety jest sama w sobie mało wiążąca. Już okazał się pan, panie Ucho, przepraszam za ostre lecz prawdziwe słowa, które za chwilę padną - okazał się pan zdradzieckim skurwysynem, który do ulicznych rozgrywek włącza przedstawicieli władzy. Nasyła policję na inny gang, zamiast załatwić to, jak prawdziwy sicarios. Z tego co wiem, takie zachowanie na ulicy karane jest głową i jednocześnie uważane za najgorszy z rodzajów braku lojalności. Takim osobom, jak pan, nie można ufać. Nikt na ulicy tego nie powinien robić. Więc dlaczego ja miałbym być głupszy? Że nie wspomnę o sprawie z biednym zastrzelonym murzynem, który spotkał się z panem i pana gangiem w dobrych intencjach, a skończył martwy, w dole na budowie. Jemu też chyba obiecano jakąś zapłatę za informacje o ataku na waszych ludzi? Chyba inną, niż otrzymał? Czy chociażby wnosząc na przebieg pana spotkania z panem El Manivelą. Byłbym głupcem, gdybym wiedząc o panu tyle co wiem, uwierzył w pana słowa. Zważywszy na to, jak daleko odbiegają one od pana czynów, panie Ucho. Uśmiechnął się leniwie. - Jak pan widzi, panie Ucho, nie tylko pan ma swoje dojścia i wie sporo na temat tego co dzieje się w mrokach naszego miasta. Więc? Co jest mi pan w stanie zaoferować, poza pięknymi słowami, w które nie bardzo wierzę? Perez wpatrywał się w odbicie twarzy kierowcy w lusterku. Jedno musiał przyznać. Chociaż zdawał sobie sprawę jak potężny jest demon - nie docenił go. Nie mógł nawet przypuszczać ile wie. Choć oczywiście mylił się w każdym niemal punkcie. - Pana wiedza jest rzeczywiście imponująca - przyznał szczerze. - Przykro mi jednak, że odniósł pan wrażenie segnor, że nie jestem człowiekiem - zakrztusił się przy tym słowie, - godnym zaufania.- Prawda jest taka, że jeśli ktoś ze mną gra uczciwie, odpłacam mu tym samym a w świecie pełnym drapieżników trzeba być drapieżnikiem jeśli nie chce się zostać ofiarą... - A może… - wszedł mu w słowo Javier. - Może lepiej ubić inny interes? Senor Bacab nie chce się mieszać w spór Xolotla z El Spectre i aranżowanie spotkania mogłoby go narazić na problemy, gdyby coś poszło nie tak. Może lepiej, gdyby w zamian za monetę dostarczył nam lub pomógł zdobyć coś, czego El Spectre szuka. El corazon del diablo. Jeżeli to możliwe? - Obawiam się, że to nieprawdopodobny scenariusz segnor Javier. A pana, panie Oraja, rozumiem. I myślę, że z tego samego powodu powinien pan zrozumieć mnie. - Rozumiem - przytaknął. - Więc możemy się umówić, że dołożę wszelkich starań żeby z mojej części umowy się wywiązać. Jeśli jednak mi się nie powiedzie i jeśli uzna pan, segnor Bacab, że te starania były niewystarczające wtedy może mnie pan… jak pan to nazwał? Unicestwić. Czy takie zabezpieczenie jest dla pana odpowiednie? - Przemyślę pana propozycję. W tym momencie nie jestem zainteresowany. - Bacab musiał grać. Tego był niemal pewien. Perez wzruszył ramionami i znowu oparł się wygodnie jak gdyby przejażdżka samochodem sprawiała mu niewysłowioną frajdę.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
16-03-2019, 20:33 | #94 |
Reputacja: 1 | - Potrafisz? Tito nie odpowiedział. Od razu podszedł do istoty na łóżku by dokładnie się przyjrzeć. Machinalnie sprawdził puls i oddech. Podwinął rękawy swojej czarnej koszuli, ukazując kolejne połacie religijnych tatuaży i przeszedł do stołu przyjrzeć się zestawowi narzędzi. - Od jak dawna nie żyje? - Spytał tonem jakby "naprawianie" martwych pacjentów.. istot.. mechanicznych dzieci było stałą częścią jego praktyki. W końcu skąd mógł wiedzieć co jest możliwe, a co niemożliwe dla wampira w Krainie Czarów. Nie dowie się póki nie spróbuje. - Kilka sekund. Zatrzymałem czas. Kradnę go innym. Tak jak tobie. Dzięki temu nie działa krótko. Przez chwilę rozważał odpowiedź po czym skinął głową. - Rozumiem. - Przeraziło go, gdy uświadomił sobie, że mówi szczerze. Rozumiał. A przynajmniej tak mu się wydawało. To było niemożliwe wedle wszelkich znanych ludzkości praw fizyki, ale logicznie spójne. - Opowiedz co się stało. Jak powstała... usterka? - Stworzyłem ją, jak trzeba. Działała... krótką chwilę. A potem, nagle, przestała działać. Mechanizmy są w porządku. Wszystkie zębatki, przekładnie i prowadnice działają, jak powinny. Czy raczej działały. Bo nagle przestały. Więc to problem materii organicznej. A ja jej nie potrafię naprawić. Przymknął oczy, powoli wypuścił powietrze, a następnie nachylił się nad istotą. Spróbował podejść do tego z otwartym umysłem. To... coś, w jakimś punkcie czasu żyło. Spróbował podejść do tego jak do ludzkiego organizmu, chwilowo w ciemno zakładając że zgodnie z deklaracjami Oszusta narządy zastąpione upiornym mechanizmem działają poprawnie. Skupił się na żywej tkance w poszukiwaniu jakichkolwiek zmian patologicznych, ran, infekcji, odbarwień. Szczególną uwagę zwracał na miejsca łączenia z mechanicznymi elementami. - Zanim się... zepsuła. Jak długo działała? - Krótką chwilę. Ludzkich części było mało. Układ mechaniczny mimo szalonego wyglądu pomału zaczynał nabierać jakiegoś sensu. Workowate miechy w miejscu płuc, zestaw skomplikowanych ustrojstw z rurkami w miejscu nerek… Stary medyk chyba w końcu dostrzegł coś, co mogło stanowić problem. Dziecko nie miało serca. To, co zostało włożone wyglądało nie tak jak powinno. Mechanizm nie przypominał ludzkiego organu - nie było przedsionków, komór, zastawek. Wszystko było obce i nie takie, jak powinno być. Tito ruchem głowy zaprosił Oszusta bliżej i - niczym mechanik diagnozujący silnik pod maską samochodu - wskazał dziwny mechanizm końcówką skalpela. - Obawiam się że to nie kwestia usterki, a wady konstrukcyjnej. - Tito przeraził spokojny profesjonalizm we własnym głosie. Zwalczył tą myśl. Ścisły umysł medyka jakby zupełnie się odciął od trzonu świadomości wrzeszczącego, że rozmawiają o kawałku dziecka podpiętego do pieprzonego zegara. - Problemem może być ten element, powinien napędzać cyrkulację krwi i ją natleniać.. nie wygląda jakby do tego służył, co to jest? - Niwelator bezruchu zwany również niwelatorem bezżycia. Trudno go zbudować. Jeszcze trudniej zamienić czymś innym. Ten egzemplarz jest w pełni sprawny. Powinien działać. Nie wiem, czemu nie działa, ale to nie jest wina niwelatora. To wina ogólne ... czegoś organicznego. Wielkie oczy, powiększone przez szkła do dwóch czarnych tuneli, spojrzały na Tito. - Tak, serca. Nie ma go. Powinno być w miejscu gdzie jest ten.. niwelator. Nie wiem co robi to urządzenie, ale organiczna tkanka nie będzie funkcjonować bez cyrkulującej, natlenionej… - coś z nowo obudzonej w Tito natury sprawiło, że przełknął ślinę - krwi. - Czyli mamże szczęście. Nie dość że trafił mi się mechanik od cielesnych organizmów to jeszcze specjalista od płynów ustrojowych. Nadal jednak sprowadza się to do jednej rzeczy, czy potrafisz naprawić mój konstrukt. Moje dziecię. Tak, aby działało bez niwelatora bezruchu? Tak czy nie? - Nie wiem. - Odpowiedział Tito zgodnie z prawdą. - Umiem naprawiać organiczne organizmy, rozumiem je, wiem jak działają. Te ze świata.. poza ruinami. - machnął ręką w nieokreślonym kierunku za swoimi plecami. - Twoje dziecię to, jak rozumiem, twoje autorskie dzieło. Unikatowe. W fazie eksperymentów. Jeśli niwelator jest potrzebny do mechanicznej części, możemy spróbować zamontować serce oprócz niego. Stworzyłeś coś jedynego w swoim rodzaju, mogę ci w tym pomóc, ale nie mogę zagwarantować sukcesu. - Pomoc. Dobrze niechżesz będzie pomoc. Pomoc za pomoc? Tak? Tak to widzisz zegarmistrzu od cielesnych? Tito w pierwszej chwili zamrugał ze zdziwienia, nie rozumiejąc o co chodzi Oszustowi. Tak zaaferował dziwaczny konstrukt dziecka, że kompletnie zapomniał, po co właściwie przyszedł do jego pracowni. No tak.. Mistrz, Pizzaro, Wąż.. podchody mitycznych sił jakoś przybladły w perspektywie tego co miał przed oczami. A pewnie patrzył na wierzchołek góry lodowej tego szaleństwa. I napotka go na swojej drodze dużo więcej. Koniec końców był tu z ramienia jednej lub dwóch (plan Węża pozostawał dla Tito zagadką) z liczących się w tym wariatkowie sił, i powinien o tym pamiętać. - Tak. - Odpowiedział spoglądając na rozmówcę. - Masz że jakiś pomysł? Oczy, wielkie, bystre i pełne nadziei. Ale... Ale było w nich coś jeszcze.... jakiś cień.... Coś, co powodowało, że Tito poczuł niepokój w swoim sercu, jeśli jeszcze je miał. Obraz, tajemniczy schemat na ścianie, drgnął. Koła, zaczynały się obracać. Każde w swoim kierunku i w swoim tempie. Linie falowały, napinały się, zawijały i splątały. Trudno było utrzymać to wzrokiem z drugiej jednak strony jeszcze trudniej było oderwać wzrok od tego zjawiska. - Tak, Sztuczne serca są do zdobycia, myślę, że potrzebujemy też trochę krwi do transfuzji na rozruch, przyda się też...niech pomyślę... - Tito w końcu pozwolił sobie na kontemplację dziwnego obrazu. Długą chwilę po prostu patrzył w układ kół i linii w milczeniu. - Co to jest? - Spytał w końcu. - A jak myślisz? Przechylił głowę i chwilę znów wpatrywał się w milczeniu. - To… kradnie dla niej czas? - Brawo. - Zegarmistrz zaklaskał w dłonie, radosny jak dziecko. - To dobra odpowiedź! Skłamał. Mimo, że Tito cieszył się z tej odpowiedzi, gdzieś w głębi serca czuł, że Oszust nie powie mu prawdy. Nie wyjawi czemu ma służyć ten schemat. - No dobrze, Zegarmistrzu, zdobyłeś pomocnika. To co tu robisz mnie fascynuje... chyba bardziej niż powinno, ale miałbym czystszy umysł, gdybym wywiązał się z części zobowiązań, które sprowadziły mnie do twojego warsztatu. Czy możesz mi jakoś pomóc w sprawie el Sombre? Uśmiech, który Oszust posłał Tito był czymś, co ewidentnie kończyło rozmowę.
__________________ Show must go on! Ostatnio edytowane przez Gryf : 16-03-2019 o 20:41. |
18-03-2019, 19:32 | #95 |
Reputacja: 1 |
|
21-03-2019, 15:28 | #96 |
Reputacja: 1 | Angelo Gabriel Martinez To było dziwne spotkanie. Naprawdę dziwne. Ale chyba teraz tak właśnie miał wyglądać życie młodego sic arios. Pełne dziwnych stworów, rodem z opowieści dla niegrzecznych dzieci. A właśnie! Niegrzecznych. Róże – wspaniały bukiet kosztujący niemało kasy – powinny zrobić swoje. To przypomniało Angelo o geście słynnego „El Chapo” Guzmana, który w dniu pogrzebu jego najstarszego syna, którego zresztą – przez przypadek kropnęli ludzie El Chapo, wykupił wszystkie róże z miasta i okolicy, a potem rozrzucił je z samolotu na kondukt pogrzebowy. Sam nie mógł być na pogrzebie, bowiem już wtedy szukali go niemal wszyscy w kraju i gringos z DEA. Niecałą godzinę później był już pod drzwiami Lupity. Otworzyła drzwi i chciała zrobić focha, tak jak sądził, ale wielki bukiet czerwonych kwiatów zrobił swoje. Jedna lampka wina i Lupita otworzyła się przed Angelo, jak szkatułeczka ze skarbami. Przebierała nogami, gotowa wskoczyć na niego, jak wygłodzona nimfetka. A on, chyba po raz pierwszy dostrzegł w niej coś więcej, niż kobietę. Widział jej aurę – pełną żądzy. Teraz rozumiał co oznaczają naprawdę słowa „płonąć z pożądania”. Bo urzędniczka płonęła. A ogień – smugi rubinowej, rozjarzonej czerwieni, wyraźnie zaczynał się w jej miejscach erogennych i oplatał ją niewidzialnym blaskiem. I była krew – równie czerwona – przelewająca się przez jej ciało. Angelo był boleśnie niemal świadomy tej krwi. Słyszał, jak płynie w jej żyłach, jak tętni jej serce. Rytmem zachęcającym do zanurzenia się w nią. Była gotowa oddać mu się w pełni. Chociaż nie wiedziała do końca, co teraz oznacza takie pożądanie. I co prawda Angelo nie miał kłów, jak istoty nocy, w które – zgodnie ze słowami Xolotla – powoli przeistaczał się i on i reszta Węży, ale odczuwał silny głód krwi. Rosnący wprost proporcjonalnie do natężenia podniety Lupity. Musiał się powstrzymać, albo popłynąć na jego karmazynowej fali. Chociaż nie miał pojęcia jak to się potoczy i jakie może mieć konsekwencje. Juan Maria Alvarez To była pokrzepiająca wizyta. Jego spowiednik nigdy go nie zawiódł. Tym razem również okazał się człowiekiem, którego Juan cenił i szanował najbardziej na całym tym popieprzonym świecie. Dawał nadzieję. W końcu taka była rola duchownego, ale – w odróżnieniu od wielu księży – Don Jose robił to najlepiej. Najlepiej, bo szczerze – prosto z serca. Spacer do mieszkania Angelo był kojący. Noc obejmowała Juana swoimi chłodnymi objęciami. Oczy przyzwyczaiły się już do nowego widzenia świata, pełnego powidoków i kolorów sączących się z budynków i ludzi. Było to teraz naturalne. Jak nowo odkryty zmysł, który z czasem staje się czymś codziennym i stałym. Nic wartego uwagi nie wydarzyło się po drodze i Juan dotarł do mieszkania Angela bez problemów. Mieszkanie nie było zamknięte ale nie było w nim żadnego z Węży. Najwyraźniej reszta amigos kręciła się jeszcze po mieście załatwiając sprawy SV. Tequila znaleziona w barku smakowała jak woda, chociaż paliła gardło, to jednak nie dawała tego przyjemnego kopa, którego dawała wcześniej. Jednak – co dziwne – otępiała Juana tak samo, jak wcześniej. Powodowała, że barwy zanikały, a wzrok stawał się … ludzki. Ograniczony do naturalnego źródła światła, którego w mieszkaniu nie brakowało. Telewizja o tej porze nadawała same głupoty, chociaż satelitarne kanały dawały już pewną paletę wyborów. Nic się nie działo. Nic. Chociaż, z niewiadomych powodów, Juan odczuwał narastający niepokój. Wewnątrz jego duszy, o ile jeszcze ją miał, rosła jakaś zimna gula. Jakby w środku, w zastraszającym tempie, rozwijał mu się czarny, lodowaty nowotwór. A najgorsze w tym wszystkim było to, ze za cholerę nie miał pojęcia, co jest tego przyczyną. Alvaro Perez „Oreja” i Javier “Xavi” Orozco Bacab nie zdążył dowieść ich na miejsce. W pewnym momencie zadzwonił telefon w jego samochodzie – zintegrowany z panelem auta i Bacab wymienił kilka zdań z jakimś facetem o silnym, władczym głosie. Rozmowa prowadzona była w dziwnym, nieznanym ani Alvaro, ani Javierowi języku. Nie brzmiał on jak najpopularniejsze języki świata – angielski, francuski czy ruski, które znali z kablówek i filmów. Może był to jakiś jeżyk arabski, bo gadali trochę tak, jak terroryści w amerykańskich filmach o zamachach bombowych i porwaniach samolotów. - Panowie – Bacab zatrzymał samochód w chwilę po zakończeniu rozmowy – Niestety, będę musiał was tutaj zostawić i przełożyć nasze kolejne spotkanie. Zadzwonię. - Coś się stało? Kto dzwonił? – Ucho nie byłby sobą, gdyby nie spróbował wyciągnąć kilku informacji od Bacaba. Nie tym razem. Mężczyzna posłał mu tylko nieodgadnione spojrzenie i zatrzymał samochód przy ulicy. Wyraźnie dawał znak, że mają wysiadać. Znajdowali się w połowie drogi do antykwariatu. W dzielnicy mieszkalnej, pełnej spokojnych, cichych już o tej porze domów w których pomieszkiwała klasa średnia. Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz Bacab ruszył nabierając gwałtownie prędkości i o chwili widzieli już tylko oddalające się, czerwone jak krew, światła jego luksusowego samochodu. Co takiego się zdarzyło, że Bacab nagle zmienił zdanie? A może postanowił jednak dopaść monetę samemu, a zostawił ich tutaj, by mu nie przeszkodzili. W końcu wiedział już gdzie się znajduje. To było bardzo prawdopodobne. I ten głos. Tego drugiego mężczyzny. Kim był? Wyglądało na to, że to on dominuje w tej rozmowie. Ten obcy, nie Bacab. Stali sami, pośród spływających z murów, okien i latarni świateł, skąpani w blasku miasta i zaczynali odczuwać coraz silniejszy lęk. Obawę, że gdzieś, za ich plecami, szykuje się coś dużego, coś groźnego, coś, czemu zmuszeni będą niedługo stawić czoła. Pierwszy, o dziwo, zauważył to Javier. Ciemną wstęgę niby-dymu. Gęstą, smolistą, nieruchomą plamę przyczajoną gdzieś, między jednym z domów przy ulicy, a małym żywopłotem – pretensjonalną ozdobą posesji, wzniesioną przez jakiegoś dupka w garniturze, zapewne prawnika lub innego urzędasa, który dorabiał do pensji korumpując się z gangami lub kartelem. Wąż – ten czarny i złowieszczy prześladowca sprzed Objęcia – wrócił. Wrócił i przyczajony w ciemnościach, nawet niezbyt ukrywający swoją obecność, obserwował dwójkę SV. Czego chciał? Co było jego celem? Jakie miał intencje? Tito Alvarez A jednak nie. Jednak uśmiech nie był końcem konwersacji. Był czymś innym. - To niebezpieczne pytanie. Czy mogę pomóc? Tak. Mogę pomóc w ten sam sposób, w jaki ty pomogłeś mi. Kręgi na ścianie obracały się leniwie, szybko, szaleńczo. I nagle … Tik, tak, tik, tak…. Odgłosy zegarów. Stukały, wybijając kolejne sekundy. Cięły czas na kawałki. Zawłaszczały go sobie. Tito znów znalazł się w pracowni zegarmistrza. Stał pośród zegarów i katarynek, wsłuchując się w ich niekończący się szum. W oddech mechanicznych czasomierzy. Oczy Oszusta, tym razem zwykłe, nieco napuchnięte i przekrwione oczy starego człowieka, zatrzymały się na gościu. - Mogę obiecać, że spróbuję pomóc. To było oczywiste. Coś za coś. Przysługa za przysługę. Naprawa dziewczynki w Nibylandii za pomoc. Jaką? Tego już nie wiedział. I nagle to poczuł. Chłód. Rozrastający się wewnątrz serca Tito. Przekonanie, że nie są w pracowni sami. Że gdzieś tam, za regałami, pomiędzy cieniami skrywa się coś jeszcze. Coś złowrogiego. Ponurego. Coś, z czym Tito, miał wrażenie, już się zetknął. Oszust, najwyraźniej nieświadomy odczuć swojego gościa, wpatrywał się w twarz Tito z szelmowskim uśmiechem na twarzy. A może wiedział? Tylko nic sobie z tego nie robił. - Sztuczne serce. Dobry pomysł. Bardzo dobry – głos Oszusta ociekał miodem. – Tyle, iż uważam, że serce nie mechaniczne, żywe, byłoby lepsze. Bardziej… na miejscu. Nie sądziże? Archaiczne słowa były dziwne. I wtedy Tito go zobaczył. Smugę cienistego dymu zawiniętą na ścianie, wokół zegarów. Dymu, który dobrze już znał. Dymu, który już widział. Znów tutaj był. Przy nim. W pracowni Oszusta. Wąż z dymu poruszał się powoli, leniwie. Nie spływał ze ściany, nie uciekał. Po prostu przepływał pomiędzy zegarami, zawijał się wokół tarcz. Splatał i falował. Dokładnie tak, jak robił to obraz na ścianie w miejscu, w którym być może Tito był, a być może nigdy go nie było. - Co sądziże, naprawiaczu ciał? Czy żywe serce nie byłoby żesz lepsze, niźli mechaniczne? Wąż z ciemności zawijał ósemki wokół zegarów. Pętle, od których Tito dostawał lekkich zawrotów głowy. Hernan Juan Selcado Dom w którym ludzie uprawiali ostry seks znajdował się dwa domy od jego celu. Był taki, jak większość w tej dzielnicy. Elegancki, z zakratowanymi oknami, z niewielkim ogrodem, z solidnymi drzwiami. Kobieta przestała jęczeć. Zza okratowanej szyby do uszu Hernana dobiegały odgłosy rozmowy. Cichej, ale nie dla uszu tego, czym teraz był. Kobieta miała nadzieję, że zajdzie w ciążę. Mężczyzna, że zostanie ojcem. On czuł głód krwi. Ale nie wiedział jak sforsować zabezpieczenia. Mógł zadzwonić licząc na to, że ktoś będzie na tyle dobrym samarytaninem lub głupcem, że otworzy drzwi w środku nocy. W mieście o jednym z najwyższych wskaźników przestępczości w Meksyku, poza stolicą. I wtedy dopisało mu szczęście. W środku zadzwonił telefon, który odebrał mężczyzna. Powiedział coś do swojej żony i Hernan usłyszał, jak zbliża się do okna. Po chwili otworzył drzwi na podwórko. - Tak. Teraz mogę. Hernan znajdował się najwyżej dziesięć kroków od mężczyzny. Niewidoczny w ciemności czuł zapach jego potu i seksu. - Jasne. Zajmę się tym, patrone. Patrone. Szefie. Najwyraźniej facio pracował dla kogoś. - Nie będzie problemu. Tak. Może to patrone traktować jako załatwione. Tak. Doskonale. Można powiedzieć panu Uccoz, że nie musi się niczym przejmować. Uccoz! Facet musiał pracować dla kartelu z Sinaloa. Może był prawnikiem, może bankierem, a może pełnił inną funkcję. Na pewno nie był zwykłym sicario. Dom i dzielnica w której się znajdował sugerowała lepszy status społeczny, wywalczony przykrywką uczciwej pracy. Niestety, Hernan nie miał pojęcia kim jest ten facio. Jednak czuł głód. I powinien go zaspokoić. Kobieta w mieszkaniu włączyła telewizor. I wtedy Hernan to poczuł. Zimno jeżące mu włosy na karku. Gdzieś, za sobą wyczuł jakieś poruszenie. Czyjąś obecność. Zimną, bezduszną i złą. Nie widział tego czegoś, ale wyczuwał. Zdawał sobie sprawę z tego, że to coś też go wyzuwa, widzi. Może nawet poluje na niego? Tego nie wiedział. Niczego w tym nowym, obcym dla siebie świecie, Hernan nie wiedział. - Si senior. Załatwię to tak, że nikt nie będzie wiedział. Depozyt do odebrania, jak zawsze. Szkiełka były bezpieczne. Mam nadzieję, patrone, że to nie ostatnia transakcja. Mężczyzna skończył rozmowę. Coś obserwujące Hernana z ciemności nie skończyło obserwacji. - Nudzę się, Tadeo. Wracasz? |
29-03-2019, 17:39 | #97 |
Reputacja: 1 | Redagowane z Bounty i Miszczem - Jebaniutki… - stęknął Oreja wpatrując się w kształt utkany z dymu. Szturchnął chłopaka łokciem. - Widzisz gada? Odruchowo spojrzał na odsłonięte przedramię, gdzie na szarej skórze wił się wydziarany wąż. Początkowo przeszło mu przez głowę, żeby skontaktować się z Xolotlem. Przesłać obraz. Szybko jednak odrzucił tę myśl. Czuł, że zbyt częsty kntakt mentalny może usmażyć mu mózg i nie chciał też niepokoić Mistrza pierdołami. Zamiast tego zaczął główkować. Przez głowę przelatywały mu pojedyncze wspomnienia. Jaskinia z jakimś jebanym azteckim kapłanem Świat zawirował przed oczami. Oparł dłoń na ramieniu Javiera.Bezgłowy krąg narwańców Moneta Corteza. Ważne z czego tak naprawdę są zrobione! On kiedyś naprawdę był bogiem Ukąsił go wąż. Jest naznaczony. Dusze ludzkie. Ma moc głowicy nuklearnej. - Widzisz? - Dopytywał. - Myślisz, że czeka na ciebie? - Oblizał spierzchnięte wargi. - Czy może pilnuje monety? - On już miał tą monetę - odpowiedział Xavi. - A raczej El Spectre, ale to na jedno wychodzi. Zaczekaj. Przełknął ślinę i powoli ruszył w stronę węża. Zatrzymał się u wejścia do zaułku, gdzie czaił się cień. Perez został na miejscu, obserwując młodego. - Jak mamy zdobyć dla ciebie to czego chcesz, jeśli masz dla nas tylko szepty i tajemnice? - zapytał Xavi. - Wszyscy mają dla nas tylko zagadki i tajemnice. Czy demon, z którym jechaliśmy ma Serce Diabła? Możesz odpowiedzieć? Wąż nie zareagował. Dym zalegał ulicę tak jak wcześniej. Nieruchomy i nieodgadniony. Alvaro gwizdnął cicho przez zęby. - Idziesz El Nino? Sam chętnie by się wywiedział czegoś od gada lecz stercząc tutaj czuł jak czas zapierdala do przodu. - Nie to nie - mruknął Orozco do dymu i odszedł, najpierw tyłem, potem już normalnie, lecz wciąż oglądając się za siebie. - On już wie, że Xolotl nas przemienił - powiedział do Oreji, gdy oddalili się o przecznicę. - Kto? El Sombre? - On pewnie też. Ale mówię o Bogu-Wężu. Jego imienia wolę na razie nie wypowiadać. To, że Xolotl nas przemienił wcale nie znaczy, że jest naszym patrón. Gdybyśmy zdobyli ten klejnot przestaliby nas traktować jak popychadła. Wtedy to my dyktowalibyśmy warunki. .- Chyba w to nie wierzysz. Oni żyją zbyt długo, są zbyt potężni, żebyśmy mogli zrobić im coś więcej niż napluć w kaszę. Myślenie o tym, że moglibyśmy dyktować warunki jest… - szukał odpowiedniego słowa, - zbytnią arogancją lub głupotą. - Pewnie masz rację. Ale my też nie jesteśmy już zwykłymi ludźmi, nie? No teoretycznie bo ja wciąż tego całkiem nie rozumiem. Za chuja sobie nie wyobrażam picia krwi. Przecież nie mamy nawet kłów jak wampiry na filmach. Znaczy, coś się zmieniło, czuję się inaczej i widzę… widzę więcej. A ty? Alvaro przytaknął. - Nie jesteśmy już ludźmi w biologicznym sensie. Ale kurwa, co to zmienia? Dalej mogę chodzić, myśleć i wpakować komuś kulkę między oczy. Właściwie, jak się nad tym zastanowić to możemy dużo więcej niż przed przemianą Odwrócił się za siebie. Wąż podążał za nimi. Cień pośród cieni. Zawsze na krawędzi pola widzenia. Zawsze gdzieś w pobliżu, jak szybko się nie przemieszczali. Milczący, irytujący i budzący niepewność obserwator. - Ma to zapewne też swoje wady, o których przyjdzie nam się wkrótce przekonać. Jedno ci powiem El Nino. Jesteśmy drapieżnikami… - poszukał trafniejszego porównania, - szczupakami w basenie pełnym płotek i rekinów. Szczupaki muszą zabijać płotki by żyć a same uważać by nie zostać pożartymi przez rekina. Pod tym względem nic się nie zmieniło. - Ja tam wcale nie czuję się bardziej drapieżnikiem - odpowiedział żartem Javier. - Pod tym względem nic się nie zmieniło. Do antykwariatu dotarli bardzo szybko. Drzwi wyglądały na zamknięte a w środku nie paliło się żadne światło. Budynek spływał czerwoną, agresywną, zanikającą aurą. Ignorowanie obserwującego ich cienia nie było łatwe, lecz nie bardzo wiedzieli czy mają inne opcje. - I jak, masz jakiś plan? - zapytał Xavi. - Ja słabo się znam na włamach analogowych. Ale podejrzewam, że ktoś kto w mieście takim jak Mazatlan prowadzi interes z drogim towarem, solidnie go zabezpieczył. - Myślę - powiedział na głos Oreja tak, jakby ciągle się nad tym zastanawiał a nie stwierdzał fakt, - że dałbym radę tam wejść. Sam. Nie pytaj - odpowiedział na niezadane pytanie. - Myślę nawet, że dałbym radę wyciągnąć monetę z sejfu, jeśli tam są. To jednak nie rozwiązuje problemu alarmów i ewentualnej pułapki, niepokoi mnie ta aura, no i nie wiem co zamierza nasz cichy towarzysz. Jakieś pomysły? - Myślę, że on może podejrzewać, że tam jest coś więcej niż ta moneta. Albo po prostu jego pan przypomina nam o swojej obecności i chce wiedzieć co robimy. O elektroniczne alarmy się nie martw. Tylko czy wciąż chcesz kraść coś co podobno należy do ciebie? - Kraść? - zdziwienie Alvaro było szczere. Do głowy by mu nie przyszło by nazwać to kradzieżą choć oddał monetę sklepikarzowi i powiedział, że może z nią zrobić co zechce. Ale to było wtedy, gdy nie znał jeszcze jej wartości. - Ochujałeś? Zabiorę tylko to co dla mnie przechował. Dobra… - klepnął Javiera w ramię. - Zajmij się alarmem. Idę po nią. Oreja nie podszedł do sklepiku od głównej ulicy. Wszedł w zaułek, tam gdzie antykwariat kończył się gładką, ceglaną ścianą bez okien. Nacisnął czapkę głębiej na czoło i pogładził czule zimną ścianę. Orozco nie wiedząc co Ucho kombinuje podszedł za nim, przy okazji wypatrując kamer monitoringu a od strony zaułku zwracając uwagę na kable. Zarówno te elektryczne jak i sieciowe często były poprowadzone w Mazatlan na zewnątrz, po dachach i słupach, tworząc skomplikowane plątaniny.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
30-03-2019, 15:36 | #98 |
Reputacja: 1 | Tequila straciła smak…. toż już wszystko puta musi się spierdolić? No ja rozumiem, że widzę inaczej, że reaguję inaczej, że zwykła herbata smakuje inaczej... nawet to, że potrzebuję krwi do “życia”, ale to, że tequila przestała smakować to już kurwa gruba przesada...puta madre - trzask rozbijanej o ścianę butelki stanowił kropkę w zdaniu, które Juan prawie wykrzyczał w mieszkaniu Angelo. No bo jak żyć kiedy to co stanowiło smak jego życia przez dobrych kilka ostatnich lat przestało zdawać egzamin. Wprawdzie czuł, że zmysły stają się przytępione, ale akurat tego wampirzego wzmocnienia potrzebował jeśli miał przetrwać. Myśli o śnie uciekły w niebyt. Mocno zdenerwowany Juan siadł na kanapie i zaczął zastanawiać się co ze sobą zrobić. Od Javiera nie było żadnych wieści. Miał nadzieję, że tamten nie zaćpał tylko ma ważne wytłumaczenie tego, że jeszcze nie znalazł informacji, o które Alvarez bardzo kulturalnie poprosił. Musiał coś zrobić żeby się uspokoić choć na chwilę. Skoro alkohol nie stanowił już rozwiązania (puta… jak mogło do tego dojść) postanowił zająć myśli i ręce czymś innym. Poszedł do kuchni, znalazł jakąś szmatkę i wrócił na kanapę. Wyciągnął glocka i zaczął go demontować. Broń, jak kobieta, wymaga czułości, a on przez kilka ostatnich dni nie miał czasu by taką jej okazać. Gdy już rozebrał ją na części rozpoczął dokładne czyszczenie. Ta czynność jak zwykle pozwalała mu się odprężyć i ochłonąć. Tym razem poczuł jednak coś jeszcze. Jakieś niewiadomego pochodzenia uczucie niepokoju. Coś mu groziło, czuł to wyraźnie a nie zwykł ignorować swoich przeczuć. Tylko dzięki temu przeżył tyle lat na ulicy. Powoli skończył czyszczenie broni po czym wstał i z Glockiem w ręku postanowił obejść mieszkanie w poszukiwaniu źródła zagrożenia. Mieszkanie Angelo nie było zbyt duże, chociaż i tak robiło wrażenie. Zadbane, niemal eleganckie, jak i sam jego właściciel. Mimo, że obszedł je kilka razy i zajrzał w każdy kąt - niczego nie znalazł. Mimo to jednak uczucie niepokoju nie osłabło. Wręcz przeciwnie. Jeszcze nabierało siły. Tłukło się pod czaszką Juana wściekłym łomotem krwi o skronie. Szarpało i tak już nieźle poszarpane nerwy. I w końcu pojął, że te uczucie nie płynie z samego mieszkania. Lecz emanuje na niego gdzieś z zewnątrz. Zza okien. Apartament Angelo znajdował się na drugim piętrze, w połowie wysokości budynku. A jednak coś lub ktoś musiał znajdować się za oknami, zasłoniętymi nowoczesnymi żaluzjami - z szerokich pasów aluminium pomalowanego na stonowany kolor - niemal tak szerokich, jak rolety. Podszedł do jednego z tych okien wciąż trzymając odbezpieczoną broń w dłoni i wtedy przypomniał sobie jak bezużyteczna była ta broń w poprzednich starciach… jebany dymny wąż i Xolotl…. Ciekawe czy da się jakoś ulepszyć gnata żeby załatwić takich pierdolców - pomyślał. Obok okna znajdował się sznurek, który służył do podnoszenia żaluzji. W jednej ręce trzymając pistolet Juan pociągnął za niego by zobaczyć co znajdowało się na zewnątrz. Ujrzał tam ulicę. Cichą i ciemną. Światła latarni rozlewały się wokół mętną. bladą poświatą. I wtedy jedna latarnia, na końcu ulicy zgasła, a za nią kolejna i kolejna, coraz bliżej Juana. Ciemność, gęsta niczym roztopiona smoła, zdawała się płynąc przez ulicę, prosto w stronę mieszkania Angelo. Puścił sznurek i cofnął się w głąb mieszkania. Żaluzja została w pozycji odsłoniętej, musiał zadziałać jakiś sprytny mechanizm. Broń w ręku dodawała odrobiny złudnej pewności siebie, ale w głębi siebie Juan czuł, że przy ewentualnym starciu nie na wiele się zda.
__________________ --------------- Rymy od czasu do czasu :) |
30-03-2019, 21:14 | #99 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Uczucia, których Martinez doświadczał, były doprawdy niezwykłe. Prawdę mówiąc nigdy wcześniej nie pożądał prawdziwie zadbanej, ale jednak podstarzałej i nudnawej urzędniczki. To jednak nie było zwykłe, cielesne pożądanie. Mężczyzna pragnął jej... krwi. Jedyne, o czym tak naprawdę marzył, by zanurzyć w ciele Lupity, to były jego kły. Kobieta jednak pragnęła jego kutasa, a to prowadziło do pewnego konfliktu interesów... No ale od czego jest sztuka negocjacji i osiągania kompromisu?
__________________ Konto zawieszone. |
30-03-2019, 22:35 | #100 |
Reputacja: 1 | - Co sądziże, naprawiaczu ciał? Czy żywe serce nie byłoby żesz lepsze, niźli mechaniczne? Wąż z ciemności zawijał ósemki wokół zegarów. Pętle, od których Tito dostawał lekkich zawrotów głowy.Nie zamierzał jednak okazywać słabości przed Oszustem. Oparł się o kontuar pracowni, stając tak, by dziwaczny zegarmistrz patrzył na niego, mając za plecami istotę z dymu. Tito nie ufał za grosz ani jednemu ani drugiemu. Z kieszonki koszuli wyciągnął paczkę Red Apple i włożył sobie papierosa do ust. - Pomysł godny rozważenia, ale to oznaczałoby uratowanie jednego dziecka poprzez zabicie innego. Sztuczną pompkę wystarczy ukraść. - stwierdził rzeczowo, wyciągając wepchniętą między papierosy zapalniczkę. - Życie, takie jakie znasz, nie ma większego znaczenia. Takie, jakie mam zamiar stworzyć, będzie miało ogromny wpływ na … na wszystko. Tik - tak - tik - tak. Zegary szeptały swoją dziwną pieśń. Tito wzruszył ramionami i odpalił papierosa. - Ja nie o życiu, tylko logistyce. Zgaduję, że nawet ty nie będziesz mógł podtrzymywać jej w tym stanie w nieskończoność. Mówimy o znalezieniu idealnego dawcy, uśmierceniu w odpowiedni sposób, wydobycie organu dobrym stanie i zachowanie go w nim do momentu przeszczepu. Pracowałem w tej branży, wiem o czym mówię. Kradzież urządzenia wydaje mi się prostsza i szybsza. Zwłaszcza dla kogoś kto umie naginać czas do swojej woli. - Ale mniej zabawna. Mniej ... dominująca. Ludzie są tylko materiałem. Muszą odpowiedzieć za to, co nam zrobili. Tito spojrzał na stworzenie spod uniesionych brwi. Chwilę milczał. - No cóż… "zabawność” to czynnik którego nie brałem pod uwagę. - powiedział w końcu. - To fanaberia. Wykonalna, ale będzie miała dodatkową cenę.
__________________ Show must go on! |