Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-06-2019, 17:40   #121
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Korzystając z nieuwagi Josego Javier skopiował na dysk zewnętrzny nie tylko cały zapis monitoringu, ale też obrazy i dokumenty. Nie miał czasu spojrzeć na to co kopiuje, ale podejrzewał, że odłączony od sieci komputer może być dobrym miejscem na przechowywanie właśnie takich rzeczy, które nie chcemy by inni zobaczyli.
Odpisał właśnie Angelo zwięzłym “Ok”, gdy Oreja przysłał SMSa z namiarem na knajpę, w której siedział.

- Tak, chodźmy - Xavi odpowiedział antykwariuszowi. - Niestety, ktoś kto tu był, albo próbował, załatwił ci monitoring. Widać tylko szum a potem całkiem się urywa.
- Puta - Jose spojrzał nieco zaniepokojony. - Ciekawy jestem kto. Mam co prawda kilka drogich rzeczy na stanie, ale chyba nie na tyle drogich, by robić wejście profesjonalistów. Widzę, że się na tym znasz. Może, przy okazji, gdybyś miał chęć i czas, podłubałbyś mi w tym systemie. Tyle się teraz słyszy o korupcji. Oczywiście zapłacę. Co ty na to? Byłbyś w stanie wzmocnić mój system ochrony?
- Jasne, pracowałem w branży - Javier wyłączył komputer i z ulgą podążył z właścicielem do wyjścia. Czy krew na jego twarzy i ubraniu zniknie? - Dam znać, jak będę wiedział kiedy będę miał czas. Zdarzały ci się już włamania?
- Od czasu do czasu jakiś ćpun szuka kasy. Zobacz na asortyment. Obrazy, rzeźby, pierdoły które nie interesują ludzi nie mających pojęcia ile tak naprawdę są warte dla kolekcjonerów. Tak że większych problemów to raczej nie ma. Jak na takie miasto jak stolica Sinaloa.
Xavi zaśmiał się, szczerze, bo wreszcie opuścił upiorny lokal. Odetchnął świeżym nocnym powietrzem wolnym od smrodu krwi.
- To prawda. Ale ktoś załatwił twój monitoring całkiem profesjonalnie, to nie wygląda na przypadkową amatorkę. Miałeś ostatnio jakichś podejrzanych klientów? Albo nietypowe fanty? - zapytał, po drodze do baru, jednocześnie odbierając sms-a.
Pisał Oreja:

"Uważajcie na siebie. Obserwuje mnie El Manivela. Jest niebezpieczny".

Javier zaklął bezgłośnie i obrócił się ku antykwariuszowi. Nie było co zmyślać, w Mazatlan to nie było nic nadzwyczajnego.
- Alvaro pisze, że w barze jest jeden typ, z którym ma na pieńku i może być chryja - powiedział. - Ja idę, ale pan może lepiej się tam nie pakuje?
 
Bounty jest offline  
Stary 09-06-2019, 21:08   #122
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Tito Alvarez

Do mieszkania Angelo dotarł bez większych problemów. O tej porze nie było zbyt dużego ruchu na ulicach, a młodziak mieszkał z daleka od miejsc, gdzie trwały imprezy i gdzie turyści bawili się hałaśliwie niemal do białego dnia, czy dłużej.

Nie było też godziny policyjnej, jak podczas wojen karteli Sinaloa i El Golfo, czy obławy na El Chappo. Jednym słowem – spokój, chociaż raczej cisza przed burzą. Śmiałe poczynania DEA sugerowały przygotowania do czegoś poważniejszego.

Wchodząc po schodach miał wrażenie, ze ktoś go obserwuje, ale nikogo poza nim na klatce nie było. Przez chwilę nawet przyczaił się, sprawdzając wszelkimi znanymi sobie metodami, czy nie ma ogona i czy ktoś nie czai się wyżej. Nie miał i nie czaił.
Jednak, kiedy dzwonił do mieszkania Angelo to uczucie nadal mu towarzyszyło. Nawet, gdy przekroczył próg i gospodarz zamknął za nim drzwi.

Juan Maria Alvarez i Angelo Gabriel Martinez

Nawet fajnie się gadało, chociaż alkohol nie smakował jak dawniej. Prawie wcale nie smakował.

Znów mieli jakiś cel. I to cel, który sobie sami wyznaczyli.

Cytat:
"Mam namiary ostatniego Uccoza, będę niedługo."
Wiadomość od Tito. W końcu! Ktoś z ekipy raczył odpowiedzieć.

I jeszcze, niemal w tej samej chwili „OK” od Xaviego.

Nie musieli czekać długo, gdy dzwonek przy drzwiach zapowiedział czyjąś obecność.

To był Tito. Starym odruchem Angelo sprawdził przez wizjer nim otworzył. Mocno posunięty w latach sicario wyglądał na kolesia, który lada chwilę kopnie ze starości w kalendarz. Czyli tak, jak zwykle.
Juan dostawił jeszcze jedną szklaneczkę, polał trunku.

Juan Maria Alvarez, Angelo Gabriel Martinez i Tito Alvarez

Usiedli we trójkę popijając leniwie. W sumie nie wyglądało na to, że ktoś ma jeszcze się zjawić, bo nikt nie uprzedzał, a jednak.

Dzwonek do drzwi przeciął ich rozmowę. Natarczywy i gwałtowny.

Angel zmrużył oczy. Coś mu tutaj nie pasowało. Ostrożnie, sam nie wiedząc dlaczego, i z bronią podszedł pod drzwi. Zerknął przez judasza. Nikogo. Nic.

Pusto.

Korytarz był zupełnie pusty. Światło na klatce paliło się prawie zawsze. Sam o to zadbał, by nikt nie ukrył się w ciemnościach. Dobrze widział korytarz i klatkę schodową. Pustą, jak gacie eunucha.

I w tym momencie, co było zupełnie niemożliwe, dzwonek rozbrzmiał nad jego głową. Mimo, że nikogo na pieprzonej klatce nie było i nie mógł, ni cholery, wcisnąć przełącznika przy drzwiach. A jednak dzwonek dzwonił jak głupi.

Javier „Xavi” Orozco

- Jasne, amigo – Jose nie był w ciemię bity.

Szybko wyczuł potencjalny gnój.

- Leć zatem do Oreji, a ja wracam do domu. Jakby coś, mieszkam na Rio Beluarte naprzeciwko Colegio de Ginecologia. Jak już będzie po kłopotach, możecie wpaść. Jesteście w porządku. Chociaż ty w sumie bardziej, tylko nie mów tego kumplowi, dobra. Chętnie zlecę wprowadzenie zabezpieczeń do mojej sieci, jeśli faktycznie się na tym znasz. Ok?

- Ok.

Pożegnali się krótkim uściskiem dłoni. Jose wrócił kierując się w stronę swojego antykwariatu, a Xavi poszedł dalej, na miejsce spotkania.

Nie musiał iść zbyt długo.

Na szczęście przy lokalu i na ulicy kręciło się jeszcze, mimo dość późnej pory, sporo ludzi. Szajbusa nigdzie nie widział. W sumie to nawet dobrze. Ostatnie, czego teraz potrzebował, to zadyma w samym środku popularnej ulicy.
Szedł spokojnie, przyglądając się nocnemu życiu – nawalonym imprezowiczom, niezbyt ładnym dziwkom, dilerom czekających na klientów w swoich miejscówkach. Wszyscy byli już nieźle zmęczeni. Widać było, że jeszcze godzina góra dwie i ulica, czy nawet dzielnica, opustoszeje.

Alvarez Perez „Oreja”

Odpowiedzią Narwaniec był rechot świra i dźwięk rozłączonej rozmowy. Za to wybuch Oreji przyciągnął uwagę innych klientów.

Szybko jednak zajęli się swoimi sprawami, gdy tylko zerknął w ich stronę. To był Mazaltan, a Ucho nie wyglądał na spokojnego zjadacza tortilli. Bardziej na banditios, którym był. Lub przynajmniej na kogoś, kto z półświatkiem i kartelami trzyma dość blisko.

Spojrzał na zbyt wścibskich ostro, a potem znów na El Manivellę, ale Szajbus gdzieś zniknął. Uliczka, w której zaszył się jak szczur, była pusta. Szybko przebiegł wzrokiem po głównej ulicy, ale i na niej nie dostrzegł pieprzonego świra! Jakby się nagle zapadł pod ziemię.

Czy skurwiel miał jakieś dziwne moce, jak i on? Niemożliwe było, by ulotnił się tak szybko z ulicy bez jakiegoś voo-doo jumbo.

Puta!

I wtedy zobaczył Xaviego. Chłopak szedł sam, bez Josa. A z nim, niczym cień, w odległości góra dziesieciu kroków, podążał Narwaniec!

Puta!

Chłopak najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że nabuzowany wściekłością psychol siedzi mu na ogonie. Szedł spokojnie, jakby nigdy nic, rozglądając się na boki. Teraz nie ważne było, jak Narwaniec się znalazł za Xavim. Ważne było, że jeszcze chwila i – być może, jeśli taki miał zamiar – dzikus zaatakuje młodego członka SV.

Hernan Juan Selcado

Gliniarz spojrzał podejrzliwie. I wtedy krótkofalówka przy jego pasie zatrzeszczała i „Szybki Lopez” wyjął ją i przyłożył do ucha. Przez chwilę słuchał jakiejś operatorki, która całkiem sexi głosem nawijała coś o jakiś kodach. Nie wiedziało co chodzi, ale wąsaty zrobił się nerwowy.

- Jedziemy tam – odpowiedział chowając za pasek urządzenie.

- Przepraszamy za kłopot – rzucił w stronę Hernana. – Proszę już nie hałasować. Dobrej nocy.

Gruby już pakował się do samochodu i po chwili ruszyli włączając światła, ale nie sygnały dźwiękowe.

Hernan wrócił do domu. Zamknął drzwi i spojrzał na telefon.

Cytat:
Znalazłem sposób na wyciągnięcie chłopaków z kicia. Jest opcja odkuć się za Psa i wyjść na prostą. Kto czuje się prawdziwym Sicario, zbiórka u mnie jutro z samego rana. Jak kto chce, może przekimać. Niedługo powinienem dotrzeć na chatę. Jebany-Anioł-Stróż
Była niemal trzecia w nocy. Do świtu pozostało niecałe sześć godzin.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 09-06-2019 o 21:11.
Armiel jest offline  
Stary 14-06-2019, 13:02   #123
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Oreja przeklął i ruszył w kierunku Xaviego, obserwując czujnie El Manivela.

- Javier! - ryknął na całe gardło, zwracając uwagę turystów i miejscowych mentów, zamachał rękami w kierunku chłopaka, licząc na to, że jego dziwne zachowanie wzbudzi czujność El Nino, a skupiona uwaga przechodniów odwiedzie od ataku potencjalnego napastnika.

Orozco od razu pojął, że nie było to zwykłe przyjacielskie zawołanie na piwo.
Dostrzegł Ucho i podążąjąc za jego spojrzeniem rozejrzał się wokół, wypatrując zagrożenia. Nie wyciągnął pistoletu, lecz położył dłoń na rękojeści zatkniętej za pasek broni.
Zbyt wolno.
Słysząc krzyk Ucha, Narwaniec wyszarpnął pistolet zza paska, ruchem szybkim jak myśl i nacisnął spust.
Dwie kule trafiły Xaviego gdy się odwracał. Jedna w pierś, druga w szyję.
Rany zapłonęły żywym ogniem, a chłopak poczuł, że leci na ziemię, niczym szmaciana kukła. Świadomy tego co się z nim dzieje lecz zupełnie bezradny. Jak ofiara.
Widząc, że Szajbus szykuje się do ataku, Alvaro puścił się biegiem, czego Javier nie mógł już widzieć, w jego kierunku, sięgając jednocześnie po broń. Wiedział, że w bezpośrednim starciu nie ma z narwańcem szans, lecz teraz nie działał rozsądnie. Kierował nim impuls, wściekłość i adrenalina. Widząc upadającego chłopaka zawył, zatrzymał się i złożył do strzału. Tym razem celował w głowę Szajbusa, żeby zabić. Dał skurwielowi szansę o jeden raz za dużo.
Narwaniec rzucił się w bok, w boczną uliczkę.
Ucho strzelił. Trafił, ale nie tak jak chciał. Kula zahaczyła ucho, otarła się o skroń. Narwaniec już prawie zniknął w bocznej uliczce. Ucho miał jeszcze jedną szansę. Ostatnią, chyba że pogoni za zbiegiem w ciemną noc i w nieoświetlone uliczki.
Javier zawył boleśnie i wtedy Oreja zauważył, że rana na jego piersi dymi, jakby ktoś wetknął w nią peta.
Alvaro strzelił raz jeszcze w zbiega nim ten zniknął zupełnie w ciemnej uliczce i przypadł do chłopaka. Uklęknął przy nim zamykając oczy wysłał przekaz do Xolotla.
Pomóż!
Obraz strzelającego w Javiera El Manivela powędrował do mrocznej krypty.

Mistrz odpowiedział dość szybko. Karminową falą gniewu, która wessała Oreję w głębię furii. Wiedział jednak, co ma robić. Krótki przekaz wysłany gdy ich umysły nawiązały ze sobą kontakt.
Musiał go wynieść z oczu ludzi i wyjąć kulę. Zapewne była srebrna. To dlatego rana płonęła. A srebro, teraz to poczuł, było dla nich groźniejsze niż ołów. Dużo groźniejsze.

Podsycony gniewem Mistrza, Oreja dźwignął chłopaka jak kukłę, przerzucił go przez ramię i ruszył w przeciwną stronę od tej, w której zniknął Szajbus. Gdy tylko osiągnął mrok uliczki wszedł w pierwszą otwartą bramę i zrzucił ciężar na ziemię.

- Uaaa! Uaaaa! Uaaaa! - wył Xavi.
- Będzie dobrze, El Nino - rzekł uspokajająco Perez, chociaż wcale nie był pewien czy będzie dobrze. - Zaraz będzie lepiej…

Zlokalizował dymiące miejsce i jednym ruchem rozerwał ubranie odsłaniając ciało. Krawędź rany, z której buchał dym był zwęglony. Smród przypalającego się mięsa drażnił powonienie. Ucho zwinął kawałek oderwanej koszuli w kulkę i wepchnął jęczącemu w usta.

- Przygryź! - rozkazał. - Może kurwa zaboleć jak chuj ale zaraz powinno być po wszystkim!

Miał nadzieję, że nie będzie po wszystkim i że chłopak przeżyje ale nie zamierzał dzielić się teraz swoimi wątpliwościami. Kuli nie było widać i jedynie gęsty dym świadczył o jej obecności. Odrzucił zatem możliwość wykorzystania noża i wepchnął w dymiącą ranę rękę z zamiarem wyjęcia pocisku. Spodziewał się, że natknie się na coś, co zacznie mu parzyć palce. Był przygotowany.

Rana wydawała paskudne, obsceniczne dźwięki, kiedy obracał w niej paluchami. Javier wył, ale knebel zmieniał to wycie w przeciągły, zdławiony jęk. I w końcu opuszki palców Ucha przeszył ognisty ból. Jakby trafił na zapaloną świecę lub palnik. Bardziej palnik. Szybko, nie certoląc się, wyciągnął coś srebrzystego, dymiącego i okrwawionego. Srebro. Kula była srebrna.
Zaraz, jak tylko pocisk opuścił ciało Xaviego, rana przestała dymić.

Odrzucił kulę na podłogę, zawinął w kawałek materiału i schował w kieszeń. Nachylił się nad Javierem, wyciągnął szmatę z jego ust i spytał z troską.

- Lepiej, El Nino? Żyjesz sukinsynu?
- Aaaaa! Pali! - krzyknął Xavi. - Puta, mieliśmy być, puta, odporni na kule. Jebanymi supermenami. Taki chuj. O Jezu.
- Żyjesz, kurwa! - poklepał go po policzku zadowolony z siebie i chyba trochę zdziwiony. - Srebro zdaje się nam szkodzić. Zajebię skurwysyna! Pomyśleć, że mu darowałem życie za pierwszym razem i tak mi się chuj odpłaca. Sin piedad! Weź się w garść! Musimy stąd spierdalać nim nas dorwie matkojebca!

Podał rękę chłopakowi, pomagając mu wstać.

- Tito chyba mógłby być ze mnie dumny - rozdziawił gębę w parodii uśmiechu. - Mógłbym zostać pierdolonym konowałem, nie?
- Totalnie - jęknął Javier, niespecjalnie współpracując przy wstawaniu. Nogi się pod nim uginały. - Aaaa… Skurwiel, to z tobą miał na pieńku. Czemu strzelał do mnie?
- Chce rozjebać wszystkie węże. Pojeb… - skwitował, jakby to jedno słowo tłumaczyło całe zachowanie El Manivela. - A dlaczego chciał zabić mnie? - Wzruszył ramionami. - Szajbus! Trzymasz się? - Spojrzał na towarzysza z troską. - Dasz radę iść?
- Sam chyba nie - Xavi z trudem łapał oddech. Z pomocą companero wreszcie dźwignął się na sflaczałe nogi, lecz było jasne, że bez pomocy daleko nie ujdzie. - Mam nadzieję, że chociaż rany będą się na nas goić jak na Wolverinie, bo inaczej to chyba potrzebuję szpitala. Albo chociaż Tito.
- Wyliżesz się - Alvaro podparł chłopaka, pomagając mu iść. Dobry humor go nie opuszczał. - Idziemy do Pięknej Buźki Angelo. Chłopaki powinny tam być. Tito też.

Natknęli się na niego w ciemnej uliczce, między kubłem na śmieci a schodami do piwnicy. Leżał nieprzytomny i najwidoczniej napruty jakimś świństwem. Miejscowy ćpun. Obdarty, wychudzony, ze skrzepłymi strupami krwi na rękach. Oreja przystanął i położył ostrożnie Javiera obok nieprzytomnego mężczyzny.

- Czekaj... - szepnął.

Podszedł do ćpuna i naciął ostrym nożem oba nadgarstki, jeden podkładając chłopakowi pod twarz.

- Pij, to cię wzmocni.... chyba. On i tak jest już trupem.

Krew pachniała słodko i mimo początkowej odrazy Alvaro sam przyssał się do drugiego nadgarstka.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 17-06-2019, 12:48   #124
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
Hernan widząc jak gliniarze odchodzą do radiowozu, przypomniał sobie ten zjebany amerykański film. „Oszukać przeznaczenie”. Sekundy dzieliły tych pedziów, żeby sicario rozprawił się z nimi brutalnie i bezlitośnie. Po tym jak federales prawie odstrzelili im łby, nienawidził stróżów prawa jeszcze bardziej. O ile wcześniej miał do nich jakiś respekt, tak teraz, czuł, że mógłby w środku nocy wpaść na jeden z komisariatów i zostawić za sobą stos trupów w mundurach. Kto wie, może kiedyś, dla zabawy…
O Ile Mistrz pozwoli mi żyć, dodał w myślach Selcado.
Wrócił do salonu i spojrzał raz jeszcze na dwa, zamordowane przez drapieżnego krwiopijcę trupy. Po tym jak dostał sms od przystojniaczka, plany się zmieniły. Zamierzał rozprawić się z lekarką i jej bachorem, gdy ta wyruszy z domu do pracy, jednak spotkanie z chłopakami było teraz ważniejsze niż dziwka Pizarro. Wiedział gdzie mieszka i jeśli będzie miał odrobinę szczęścia, w końcu ją dopadnie. Zwłoki zaczną cuchnąć za kilkadziesiąt godzin, sicario liczył, że do tego czasu nikt ich nie znajdzie.
Pogwizdując wyszedł z domu, zamykając za sobą drzwi. Wsiadł do samochodu Miquality, przekręcił kluczyki w stacyjce. Ostatni raz spojrzał na pogrążony w ciemnościach dom Marrissy Hernandez.
- Wrócę tu dziwko i cię dopadnę – powiedział sam do siebie po czym ruszył w kierunku mieszkania Angelo.
 
waydack jest offline  
Stary 19-06-2019, 13:21   #125
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację
Angelo, Tito, Hernan i Juan w mieszkaniu Angelo

- Kto to? - zapytał Juan słysząc dzwonek do drzwi?
- Szykujcie giwery - szepnął Angelo, chowając się za ścianą i wyciągając swoją broń zza paska. Po chwili szybkim ruchem otworzył drzwi i skierował wylot lufy w stronę przycisku dzwonka do drzwi.
Nic nie poruszyło się na klatce. Nie usłyszał żadnych kroków, Podmuchu powietrza.
Żadnych gier światła czy cienia.
I, jakby szydząc sobie z sytuacji, ujrzał, jak przycisk dzwonka zgina się, chociaż tylko on stał przy drzwiach. Mieszkanie zalała kolejna fala sygnału, że ktoś stoi przed drzwiami. Ale nie stał.
- Może to jakieś kolejne wampirze gówno. - Tito pojawił się w przedpokoju z niewielkim pistoletem gotowym do strzału. - Wiesz, jak w tych bajkach, nie wejdzie bez pozwolenia. Zaproś to coś za próg, albo każ spierdalać.
- Weź spierdalaj! - rzucił więc mocno zirytowany Angelo jako gospodarz i z mocą uderzył pięścią w przycisk dzwonka.
Dzwonek zadzwonił z nową energią.
I wtedy z góry, z piętra wyżej, doleciał ich złośliwy chichot. Na schodach, niczym z nicości, pojawił się mężczyzna, którego już niektórzy znali. Coco, czy jakoś tak. Ten sam, który pomógł Angelo i Tito w potyczce na plaży.
- Żebyście widzieli swoje miny - uśmiech szaleńca pasował do jego postawy. - A z tym zapraszaniem to bzdura, Tito. Pic na wodę, fotomontage, jak mawiają Ślimakojady.
- Znasz tego gościa Tito? - zapytał Juan mierząc do typa ze swojej beretty.
Coco tylko się uśmiechał. Samymi ustami. Oczy miał dziwne. Nieruchome i zimne. Szalone. Czekał. Wyraźnie bawił się tą sytuacją.
- Spotkaliśmy się już. - Tito pomału skinął głową nowoprzybyłemu, patrzył na niego jak saper na sieć kabelków oplatających tykającą bombę. Schował broń. Nie dlatego, że mu ufał, ale dlatego,że był niemal pewien, że pistolet na niewiele mu się zda. - senior Coco był uprzejmy odstrzelić kretyński kapelusz z połową głowy Matteo Uccoza i paru Azteków w naszej obronie. Z drugiej strony po całej tej akcji obudziliśmy się w grobach w piwnicy Xotla. Jakoś nigdy nie było okazji pogadać i podpytać o motywy.
- Jestem sicario, jak i wy. To nie motywy mną kierują, lecz rozkazy. No i chęć rozjebania wszystkiego w drobny mak. Czasami.
- Ja też czasem mam ochotę rozjebać wszystko w drobny mak – wtrącił Hernan wchodząc właśnie do mieszkania Angelo. Widząc Węży całych i zdrowych uśmiechnął się szeroko, facet z którym gadali był mu zupełnie obojętny.
- Hola amigos – przywitał się i zamknął za sobą drzwi – Minęło mnie coś ciekawego?
Angelo skinął mu tylko głową, całą uwagę skupiając na Coco. Nie mówił początkowo nic, a to znaczyło, że jego szare komórki pracują ze zdwojoną aktywnością. Dopiero po chwili odezwał się, cedząc słowa.
- Czego chcesz, Coco?
- Tak na klatce? Pogadamy w środku.
- Właź - warknął gospodarz i odsunął się od drzwi.
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)
Gortar jest offline  
Stary 21-06-2019, 14:00   #126
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Noc – domena strachów. Noc – matka skrywająca w czarnych objęciach mroczne sekrety swoich dzieci. Noc – tajemnicza kochanka.

Od zarania dziejów wróg ludzi. Tych małych, przerażonych, kulących się w jaskiniach stworzeń, które nie wiadomo czemu, stały się panami świata. Jednak czasami, w noc taką jak ta, Noc przypomina ludziom o zapomnianych strachach.

Javier „Xavi” Orozco, Alvarez Perez „Oreja”

Krew narkomana była niczym wybuch supernowej. W gardłach, w żołądkach i w mózgach. Po kilku łykach poczuli się najedzeni, a potem odpłynęli w świat świateł, ognia i obrazów wyświetlanych wprost w ich mózgach. Chociaż obrazy, to były zbyt wielkie słowa. Raczej wielobarwne plamy, tęczowe fraktale, wybuchające kolorami figury geometryczne o trudnych do nazwania kształtach.

Do tego tańczyły wokół nich budynki. Wirowała ziemia i niebo. Latarnie uliczne i witryny sklepowe.

A oni tańczyli z nimi. Osobno i razem. Płonące w ich głowach obrazy były niczym mega – haj.

Nawet nie dawali sobie sprawy z tego, że oddalają się od zaułka, że idą w noc, pozostawiając za sobą wykrwawione ciało narkomana, który i tak umarłby ze względu na ilość narkotyków płynących w jego żyłach. Szli, zataczając się, z wypalonymi mózgami i zanurzeni w świecie narkotycznych wizji, które wypalały im zmysły i mózgi.

Juan Maria Alvarez, Angelo Gabriel Martinez, Hernan Juan Selcado i Tito Alvarez

Coco wszedł, nie zważając na innych członków SV. Rozejrzał się po mieszkaniu, a potem – jednym susem – wskoczył na jeden z foteli, zapadając się w nim z westchnieniem ulgi.

- Zajebista miejscówka. Lepsza niż przegniła trumna cuchnąca trupem. Klasa miejscówka, Angelo.

Widać było, że Coco jest szczery.

- Cieszę się, że dobrze się bawiliście tej nocy – Hernan nie był pewien, ale wydawało mu się, że ubrany w skórzaną kurtkę gość na nim najdłużej zatrzymał wzrok. – Mistrz przysłał mnie, abym zobaczył, jak sobie radzicie. I kazał powiedzieć, że de Morte rozmawiał z jedną z ludzkich dziwek Pizzara. Najwyraźniej zabójca przyjął jakieś zlecenie. Kolejne. Dowiedzieliśmy się również, że kiedy wy pracowaliście nad sprawą, że znany wytwórca okultystycznych naczyń przyjął zlecenie na pięć dużych glinianych naczyń. Ten specjalista jest wolnym strzelcem posiadającym pewne zdolności, nazwijmy je, magiczne. Jest ważny dla naszej społeczności i trzyma w sekrecie szczegóły zlecenia. Nie można go skrzywdzić, ale można zastraszyć, pod warunkiem, że nie da się powiązać zastraszających z naszym Mistrzem. Musimy wiedzieć, co Pizzaro chce otrzymać. I na kiedy. To kolejne zadanie, którym musicie się zająć. Taka jest wola Xolothla.

Coco, jak na ruchliwego gościa, potrafił zastygnąć bez ruchu. Jak chyba każdy z tych „starszych”, którego poznali.

- No i jeszcze najważniejsze. Z tego co wiemy poluje na was Narwaniec. Szajbus. Jest zmiennokształtnym, więc uważajcie. Wie, jak was załatwić, a w pojedynkę, każdy z was, będzie dla niego takim przeciwnikiem, jak kartka papieru. Pardone El macho. Ale tak jest. Rozerwie was na strzępy, jeśli dopadnie gdzieś, gdzie nie będzie ludzi. I mówić, na strzępy, mam dokładnie to co mówię, na myśl. Jak prawie nigdy.

Sięgnął za pazuchę i wyciągnął z niej zawiniątko ze skóry.

- Trzymajcie. To wam się może przydać. Tylko, kurwa, nie prowokujcie sytuacji, bo to się źle dla was skończy. A dla Mistrza i dla nas jesteście cenni. Kto wie? Może za jakiś czas staniemy się niczym bracia. Będziemy ssać jedne dziwki, zlizywać krew z tych samych nagich, cycatych ciałek. Lub z kształtnych półdupków. Jeśli przetrwacie. Plan jest taki. Działacie ostro w dzień. I w kolejną noc. My dajemy wam oddech – ściągamy na siebie uwagę wrogów. Xolothl chce mieć jakieś wyniki jutro wieczorem. Zjawię się tutaj jakąś godzinę po zachodzie słońca.

Otworzyli rzucony pakunek. To były noże. Osiem sztuk. Niemal identyczne. Z rękojeściami zrobionymi z kości i drewna i ostrzami lśniącymi srebrem.

- Dobra. Ja spierdalam. Mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Pilnujcie dupy. I nie dajcie się zwierzoludowi.

W chwilę później już go nie było.

Mieli jeszcze chwilę, ale czuli się zmęczeni. Potrzebowali kilku godzin snu.
Tym bardziej że jutro szykował się im długi dzień i jeszcze dłuższa noc.
Chociaż pozostało im chyba jeszcze kilka spraw do omówienia przed odpoczynkiem.

Alvarez Perez „Oreja”

Ocknął się czując, ze coś jest nie tak. Bardzo nie tak. Głowa bolała go jak cholera. Oczy płonęły, jakby ktoś chlapnął w nie kwasem. Ledwie widział to, co znajdowało się obok niego – większość, jako wielobarwne, bezkształtne plamy. Wzrok szybko jednak odzyskał dawną sprawność.

Siedział w jakimś samochodzie. Furgonetce, jak szybko się zorientował. A wokół siebie słyszał głosy. Trzaski radia. Szumy. Rozmowy. Ręce miał skute za plecami – tradycyjnymi kajdankami.

Policja.

Był w cholernej suce. Skuty – ręce z tyłu, przykute do specjalnej klamry w podłodze.

I nie był sam.

Było z nim dwóch innych więźniów. Obaj nosili bawry małego gangu ulicznego, z którymi SV czasami robiło interesy. Gangu „Perros enojados” (Wściekłe psy) z dzielnicy Loma Benita – niemal slumsów. Członkowie tego gangu zajmowali się rozprowadzeniem narkotyków dla innych gangów. Płotki, mniejsze nawet niż SV. Tych dwóch akurat Ucho nie znał. Byli młodzi. Ledwie po osiemnastce, albo nawet i młodsi. Tatuaże gangu – szczerzący się pies na szyi – wkłute brudnymi igłami, nadal były opuchnięte. Świeżaki, które niedawno dostali rangę pełnoprawnych członków gangu. Ulica wiedziała, że żeby osiągnąć ten statut, musieli kogoś zabić. Psa. W mundurze. Policja też to wiedziała.

Furgonetka zatrzymała się. Zgasł silnik. I wtedy Ucho usłyszał, że zostawili szum miasta za sobą. Za to szum oceanu był wyraźny.

Trzasnęły drzwi. Kroki. Otworzyły się drzwi furgonu.

- Wyłazić, kurwy.

Twardy głos. Zapach broni. Trzech policjantów. Każdy z bronią. Karabinami wymierzonymi w trójkę więźniów.

Gangerzy wyszli. Ucho ruszył za nimi, szukając okazji, by wyrwać się i załatwić policjantów, lecz ci zatrzasnęli mu drzwi z gardłowym

- Ty nie!

Potem usłyszał strzały. I mięsiste odgłosy kul dziurawiących świeżaków z PE mieszające się z krzykami bólu. Krótkie, zapewne mordercze serie wystrzelone tak, by zabić. Potem szuranie po piasku i oddalający się zapach świeżej krwi.

Drzwi otworzyły się ponownie.

Świtało. Niebo na wschodzie różowiło się lekko.

- Wyłaź!

Było ich trzech, jak wcześniej. W mundurach lokalnej policji. Broń skierowana w wejście do samochodu. Bezpieczna pozycja.

Plamy świeżej krwi na piasku i kamieniach. I ocean szumiący, jakby nigdy nic.

Javier „Xavi” Orozco

Javiera obudził chłód. Gdzieś niedaleko przejechał samochód, podskakując na wybojach. Otworzył oczy i zaraz tego pożałował, bo blask niemal nie wypalił mu wzroku. W końcu jednak wzrok przyzwyczaił się do światła budzącego się dnia. Szarzało.

Leżał gdzieś, na jakiejś stercie desek i cegieł, na podwórku jakiejś rudery.

Nie mając pojęcia jak tutaj trafił i gdzie jest to tutaj. Całe ubranie miał przesiąknięte zakrzepła, brązową krwią, ale rana po kuli wyglądała nie najgorzej – zastrupiała dziura.

Samochód, który go obudził odjechał i Javier podszedł do dziury w płocie, przez którą pewnie przeszedł na podwórko opuszczonej posesji. Na zewnątrz zobaczył drogę gruntową, pełną dziur – typowe przedmieścia Mazaltan – i kilka budynków niewiele lepszych od ruder. Zaczynał poznawać okolicę. Tutaj znajdowała się ich kryjówka. Miejsce, gdzie członkowie SV mogli przyczaić się w razie niebezpieczeństwa.

Nie miał swojej broni. Nie miał telefonu. Nie wiedział czy został okradziony, czy go zgubił. Normalne. Kilka razy w swojej karierze narkomana zdarzyło mu się obudzić w podobnej sytuacji i stanie.

Świtało.
 
Armiel jest offline  
Stary 05-07-2019, 15:21   #127
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Jebać to, czyli dylematy wyborów...

Zajebiście! Alvaro nie był amatorem używek ale odlot jaki zafundowała mu zakażona krew ćpuna nakręciła go pozytywnie. Potrzebował takiej jazdy. Po wszystkich stresach, które ostatnio dały mu w dupę. No i żył. Ciągle żył...

Wyszedł z samochodu. Zmrużył oczy, gdy wiszące nisko słońce oślepiło go. Grymas twarzy łatwo można było wziąć za strach. Potem jednak wyprostował się nagle, aż strzeliły mu kości w stawach i wciągnął słone, rześkie powietrze.

- Szkoda umierać w taki piękny poranek - stwierdził, ni to do siebie, ni to do nich, - ale już za późno, prawda? Był ze mną chłopak - zmienił nagle ton, zwracając się bezpośrednio do jednego z gliniarzy, - co z nim?

- Zwykłe szumowiny. Zabili dwóch naszych chłopaków. Pozbądź się ich. Wrzuć ciała do oceanu. Trafisz potem do miasta?

- Trafię… - Zaskoczyli go. - To nie zamierzacie mnie zabić? - w jego głosie wyczuć można było wyraźny żal.

Zarechotali, jednym niemal śmiechem.

- Nie, no Ucho. Czemu mielibyśmy ciebie zabijać. Ty nie ruszasz naszych. Zresztą, bierzemy kasę od ludzi, którzy ochraniają SV, więc ciebie też. Najebałeś się. Biegałeś po ulicach wyjąc jak świr, to cię zgarnęliśmy, byś komuś nie zajebał. Pozbądź się tych brudasów i wracaj do miasta.

- Ah… - posmutniał. - Byłem sam jak mnie zgarnęliście?

- Tak. Jak palec w piczy - gadał jeden gliniarz. Z gębą szeroką i podziurawioną bliznami po krostach. Ze śmiesznym wąsem.

Wymuszony uśmiech na twarzy Alvaro.

- Dzięki chłopaki. Chyba za bardzo dałem w rurę.

Czekał aż odjadą.

Policjanci zebrali łuski z plaży, pomachali mu na pożegnanie, wsiedli do samochodu i odjechali.

Kiedy odjeżdżali Ucho miał wrażenie, że zobaczył kogoś z boku drogi, którą samochód wyjeżdżał z plaży. Mogło to być jednak poruszenie cieni przebudzonych światłem reflektorów pomiędzy skałami i kamieniami, jakimi upstrzone było pobocze.

Powoli rąbek słońca zaczynał rozpalać niebo na wschodzie.

Dylematy. Zawsze muszą jakieś być. Zostawić ciała na plaży. Zaciągnąć je do oceanu. Sprawdzić czy ktoś stał na poboczu. Każde posunięcie niosło za sobą swoje konsekwencje. Jebać to.

- Jeeebaaać to!

Krzyk utonął w grzywach fal. Przez chwilę chciał ruszyć wzdłuż plaży i iść, iść, iść aż zabraknie sił, byle dalej od tego gówna. Dobrze jednak wiedział, że nie ucieknie.

- Jebać to….

Podszedł do trupów. Jeśli myślał, że żyją jeszcze to się pomylił. Psy dobrze znały się na rzeczy. Zabili ich na śmierć. I dobrze. Jebać to. Splunął i nie zaprzątając sobie głowy zawleczeniem ciał do oceanu, bo niby co to miało dać, ruszył drogą w kierunku miasta. Obszukał szybko kieszenie. Pedały skroiły mu broń, ale nie miał do nich żalu, bo zostawiły całą resztę. Wygrzebał telefon i wykręcił numer do Javiera. Przez chwilę bał się, że usłyszy głos Narwańca ale włączała się tylko skrzynka głosowa.

- Jebać to!

Warknął tym razem. Odrpężenie po odlocie przeszło momentalnie. Martwił się o chłopaka. Mógł się wykrwawić, albo co gorsza, mógł dopaść go El Manivela. Idąc wzdłuż drogi zerknął w kierunku, w którym wcześniej zdawało mu się widzieć przemykającą postać. Poza skałami i przybrzeżnymi głazami nie zauważył tam jednak nikogo. Jeśli ktoś tam był, nie miał zamiaru go szukać. Jebać to!

Wykręcił numer do antykwariusza.

Długo nie odbierał, a kiedy się odezwał brzmiał jak tłuczone gówno - zaspany i półprzytomny.

- Hola?

- Jose? Estas bien amigo?

- Tak. Dopiero co się położyłem, człowieku. Co się dzieje?
Dodał już przytomniej.

- Lo siento mi amigo! Chyba film mi się urwał. Martwiłem się, że coś wam się stało. El Nino… Javier jest z tobą? Nie mogę się do niego dodzwonić.

- Nie. Rozstaliśmy się zaraz po tym, jak dostał smsa od ciebie.

- Okey… będę go musiał znaleźć - burknął bardziej do siebie niż do rozmówcy. - Jest jeszcze coś… Zajebali mi monetę, pewnie jak byłem na speedzie. Jestem ci winny Jose. Spłacę cię.

- Nie ma problemu. Przecież nic ci nie płaciłem. Naprawdę. Jak ktoś ci ją zajebał, to zacznę szukać. Taka rzecz wypływie prędzej czy później w jakimś lombardzie czy antykwariacie. A jak się coś dowiem od razu ci dam znać. OK?

- Grazia amigo! I tak jestem ci winien.

- Jak chcesz. Flasza tequili załatwi sprawę.

Oreja rozłączył się. Zastanawiał się chwilę do kogo z sicario zadzwonić. Wahał się między dwoma numerami. W końcu wybrał Hernana Spuchnięte Jajca Selcado

- Hola? Czego chcesz stary draniu? - spytał Salcedo odbierając po chwili połączenie.
- Hola amigo? - radość z tego, że dodzwonił się do compagnero była słyszalna przez telefon. - Gdzieście się pizdy zaszyły? Siedzicie wszyscy u Angelo i czekacie na koniec świata? Javier jest z wami?
- Nie. A jest jakiś problem amigo?
- Kurwa…. - ton głosu Alvaro sugerował, że jest kurwa problem. - Szajbus postrzelił El Nino. Jakąś jebaną srebrną kulą! Kurwa dymiła jebana z jego wnętrza jak cygaro Fidela. Wyjąłem ją, trzasnęliśmy krwawą mery na wzmocnienie, jeśli wiesz o czym mówię, i film mi się urwał. A teraz nie wiem gdzie jest Xavi. El Manivela zajebał Grubego i ma zamiar zrobić to z każdym z nas. Jeśli Javier nie dotarł na metę…

Wyrzucił to z siebie jednym tchem i zaczął się zastanawiać czy z tej bezładnej składaniny słów coś dotarło do Hernana.

- Chuj w dupę kłamliwemu grubasowi. Trzeba znaleźć gówniarza. Kurwa – Hernan westchnął do słuchawki – Zastanów się Ucho, gdzie ten ćpunek mógł pójść. Sprawdzałeś jego melinę? Może się skitrał u swojego dilera?
- Nie jeszcze. On jest jakimś popierdolonym wilkołakiem! W pojedynkę i z konwencjonalną bronią nie mamy szans. Idę pogadać z El Morte… aaaa i Bacab nas wykiwał. Ktoś zajebał monetę przed nami. Przekaż wszystko chłopakom. Kończę. Trzymaj się amigo!
- Uważaj na siebie - odpowiedział Hernan i się rozłączył.

Perez rozejrzał się wokół. Do miasta jeszcze był kawał drogi. Musiał podjąć decyzję. Nie zastanawiał się długo. Decyzje trzeba było podejmować, choć za nimi stały konsekwencje czynów. Javier będzie musiał sobie radzić sam. Miał przeczucie, że Szajbus go jeszcze nie dorwał, że młodemu się gdzieś urwał film i skroili mu fanty. Znajdzie się prędzej czy później.

- Jebać to…

Czas wziąć się do roboty, Czas się czegoś dowiedzieć. Ruszył truchtem drogą w kierunku miasta, po chwili przyspieszył, by w końcu zacząć biec sprintem. Po jakiś trzech kilometrach biegu zobaczył pierwsze zabudowania. Rozpadające się budy z blachy i dykty. Zwolnił do zwykłego chodu. Oparte o ściany zauważył kilka rowerów. Przy ulicy stały graty, które kiedyś były samochodami.

Dzielnica biedy. Brzydki, ropiejący wrzód na dupie Mazaltan. Miejsce dla tych, którym nie wyszło w życiu, którzy nie byli dość twardzi, żeby sobie poradzić. Dla nich rozpadający się wrak samochodu był może jedynym środkiem transportu a może i utrzymania.

- Jebać to!

Zamierzał pożyczyć sobie takie cudo, jeśli jeszcze było na chodzie i dotrzeć do kuchni dla ubogich prowadzonej przez niejakiego Alfredo de Burrto.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 06-07-2019, 20:35   #128
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Nie najgorzej jak po dwóch kulkach. Pamiętał, że dostał dwie kulki. Jedna to było chyba draśnięcie, po nim nie było nawet śladu. To krew. Pili krew. Jesus Maria puta madre. Krew jakiegoś ćpuna z ulicy. Potem blackout, srogi odlot. Nawet będąc pół-wampirem dało się naćpać. Dobre wieści. Ciekawe czy zadziała zwykłe wciągnięcie kreski czy trzeba pić z kogoś kto wciągnie? Słońce razi bardziej niż zwykle. Efekt zjazdu czy przemiany? Nieważne, szkoda tylko broni i komóry, kiepski moment by je tracić. Gdzie Oreja?
Javier wstał i potoczył się trasą, którą zapewne tu dotarł: czyli od drogi. Mrużąc oczy rozglądał się po opłotkach, stertach śmieci i zaroślach. Istniała mała szansa, że fanty zgubił dopiero gdzieś tutaj. Albo zostawił w kryjówce.
Tylko śmieci. Wszędzie wokół. Zarówno te materialne - gruz, papiery, potłuczone butelki, zgniecione puszki, kondomy, jak i te ludzkie - bezdomni, ćpuny, zmęczone nocą tanie dziwki wracające do nor, które nazywały mieszkaniem. Większość dróg tutaj to były utwardzone szrotówki, albo zwykłe klepisko zmiażdżone kołami samochodów.
Wszystkie te przedmieścia wyglądały tak samo. Przynajmniej Javier znał to konkretne. Nie różniąc się w obecnym stanie wyglądem od mieszkających tu biedaków podążył ku kryjówce Węży. Liczył, że kogoś tam zastanie. Może zalegały tam też jakieś niesprzedane fanty z rozbojów, w rodzaju starych komórek.

Czekało go dziesięć minut marszu. Niezbyt długo, ale cała wieczność, gdzieś na zadupiu Mazaltanu. Rudera stała tak, jak ją zapamiętał. Nawet przed wejściem ten sam poobijany i niesprawny pickup. Złom. Kiedy podchodził pod wejście wydawało mu się, że usłyszał jak coś poruszyło się w środku.
Odruchowo się schylił i ostrożnie stawiając stopy na wyschniętej trawie podkradł się pod okno. Posłuchał chwilę w ciszy i dyskretnie zajrzał.
Zdecydowanie było słychać, jak ktoś się porusza. Cicho. Ukradkiem. Szyby zaciągnięto roletami, tak jak to robiono, gdy ich gang nie chciał, by ktoś przez przypadek zajrzał do środka. I chyba czuł krew. Wątłą, słodkawą, metaliczną woń życia. Stłumioną przez pozamykane drzwi i okna.
Powoli wycofał się za wrak pickupa. Wracać do miasta? Daleko. Z drugiej strony nie miał broni. Ale co jak w środku był po prostu Ucho? Xavi znalazł w trawie kawałek metalowego pręta i kamień. Ukrył się za kabiną pickupa, dbając by mieć nogi schowane za kołami. Następnie wychylił się i rzucił kamieniem w boczne okno, przez które wcześniej zaglądał.
Ten kto jest w środku, powinien wyjść i zajrzeć za róg, a wtedy Javier będzie miał szansę bezpiecznie zobaczyć kto zacz.
 
Bounty jest offline  
Stary 18-07-2019, 07:50   #129
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
W DOMU ANGELO

Juan schował berettę za pas dopiero po tym jak Coco opuścił pomieszczenie. Podszedł do stolika na którym leżały noże i podniósł jeden z nich. Światło zamigotało na srebrnym ostrzu ciesząc oczy sicario.

- Tito, co to był za typ? - zapytał nadal bawiąc się ostrzem, po czym dodał - Srebro? Czyli coraz więcej legend się potwierdza. Srebrem można skrzywdzić wampira...bo po co innego dałby nam te zabawki….

- Wilkołaka. Srebrem można skrzywdzić wilkołaka, nie wampira. Na wampiry są kołki i czosnek. - Stwierdził Tito. - Wiedza z pierwszej ręki. Mam wnuki.
Wrócił do salonu i usiadł w fotelu przy którym została jego nietknięta szklanka z tequilą. - Typ nazywa się Coco. Pracuje dla Ko..Xot.. tego Wielkiego Łysego Złego, który nas przemienił i tytułuje się Mistrzem. Pamiętasz?

- I z tej prostej przyczyny ja już bym mu nie ufał - dodał od siebie Angelo, sięgając po kolejnego szluga.

- Angel, masz może czosnek w domu? - zapytał Juan zaintrygowany odpowiedzią Tito. Rzucił nóż na stół po czym wstał i poszedł do kuchni. Przeglądając szafki znalazł główkę czosnku. Zrobił wdech i wziął ją do ręki.

Poczuł intensywną woń, od której zebrało mu się na wymioty. Próbował powstrzymać nadchodzącą falę, ale nie dał rady, jak przy ostrej popijawie, kiedy już nie da się wyhamować. Momentalnie zakręciło mu się w głowie i wylał z siebie strugę - gęstą, czerwoną, jak rozwodniony kisiel żurawinowy. Wypuścił z ręki główkę czosnku i słaniając się doszedł do ściany, o którą się oparł.

- Puta - powiedział ocierając twarz z wymiocin. Pomimo tego, że dużo pił to od dawna nie rzygał. To nie było nic przyjemnego.

- Tito miałeś kurwa rację. Jebane gówno… takie nic i tyle problemów? Przecież to jakaś kpina… - kaszląc wrócił do kanapy, polał sobie tequili by przepłukać gardło i wypił duszkiem. Oddychając głęboko starał się dojść do siebie.

- Ktoś chętny żeby sprawdzić srebrne noże? Jeśli czosnek działa tak mocno to pewnie wystarczy drobne zacięcie żeby sprawdzić czy te ostrza mogą nam zaszkodzić. Mieliśmy być bardziej wytrzymali na rany więc pewnie zwykłe noże nie zrobią nam wielkiej krzywdy, ale te…?

Tito obserwował spektakl z czosnkiem z kamienną twarzą, lekko unosząc jedną brew w momencie kulminacyjnym.

- Myślę, że wystarczy autodestrukcji na jeden wieczór. - Skwitował nową propozycję eksperymentu, owijając jeden ze srebrnych noży w chustkę do nosa i wsuwając do wewnętrznej kieszeni marynarki. - Poza wilkołakiem, zapewne zaraz zacznie polować na nas jeden z pracodawców, trzeba będzie zdecydwać czy w tym wariatkowie trzymamy z Wężem czy zębatym przyjacielem Coco z cmentarza. Nie mówiąc o tym, że mamy pewne sprawy gangu wymagające domknięcia. Kartel Sinaloa, Bracia Uccoz: teraz, z nowymi mocami i łącząc siły będziemy mogli podziękować skurwysynom za nóż wbity w plecy. Nie po to zwołałeś nas tutaj, Angelo?

Hernan chwycił za nóż, przyjrzał się swojemu odbiciu na lodowatej powierzchni ostrza po czym schował broń za pas spodni.

- Dlaczego ten pedzio mi się tak przyglądał? – zapytał po czym popatrzył na towarzyszy – Gdy polowałem na dziwkę Pizarro, odwiedził mnie Wąż. Powiedział, że ten nietoperzowy łeb nas wszystkich… no prawie, wszystkich wyrucha bez mydła jak tylko zrobimy to o co poprosił. Ostrzegł też, żeby nie pić krwi bo…kurwa zapomniałem ale, brzmiało to dość poważnie.
Hernan rozsiadł się wygodnie w fotelu, wykładając nogi na stół.
- Podoba mi się twój sposób myślenia staruszku. Trzymając się razem…z taki mocami….to miasto niedługo będzie nasze.
- Problem w tym, że nie jesteśmy jedyni. - Odparł Martinez, który przyglądał się Juanowi, powoli paląc szluga. - Właściwie, to na tle tych innych, obawiam się, że wciąż wyglądamy niczym płotki w oceanie pełnym rekinów.

Zrobił przerwę, zaciągając się papierosem i patrząc w oczy Tito, by dać mu znać, że pamięta o jego pytaniu.

- Są choćby wilkołaki. I są wykurwiście przerażające, a w dodatku cięte na... takich, jak my. Ale są też inne frakcje, mniej oczywiste. Nie wiem jak wy, ale ja nie czuję przywiązany do tego X...chujka, który przemienił nas, nie pytając o zdanie. Nie zamierzam robić dla niego roboty, tylko dlatego, że będę teraz rzygał za każdym razem, gdy powącham jebany czosnek. Jestem Wężem, to się nie zmieniło. I powiem wam co teraz my, Węże, powinniśmy zrobić - pomścić Psa, który bądź co bądź był naszym szefem, i wybrać nowego lidera. Tak będzie honorowo, tak zawsze się robiło, puta. Tylko, że to oznacza, iż potrzebujemy naszych chłopaków. Wszystkich. Bo idziemy na wojnę z Uccozami. - Znów zrobił pauzę i teraz spojrzał każdemu z kompanów w oczy - Znalazłem nam sojusznika, który też... potrafi trochę więcej. El Navarro chce przejąć miasto i szuka sojuszników przeciwko Uccozom. Nie tylko więc będziemy mieli okazję odegrać się za Psa, ale ugadałem się z nim tak, że w ramach gestu dobrej woli dziś nasi chłopcy wyjdą z kicia, dzięki układom Pacho. Tak więc bez zbędnego pierdolenia - Los Zetas chcą się z nami sprzymierzyć i dla mnie wygląda to sensownie. Jebać wilkołaki, wampiry i inne pierdolone gusła. Ja się pisałem tylko na bycie Wężem. I nim jestem. A wy jesteście moimi braćmi, puta!
Angelo skończył płomienną przemowę, gasząc peta w popielniczce.

Tito skinął głową.

- Zatem mam pomysł co możemy zrobić w ramach gestu dobrej woli dla nich. A przy okazji wyrównać rachunki. Pan Wąż Z Dymu zdradził mi miejscówkę ukrywania się ostatniego z braci Uccoz - stary gangster wyrecytował adres. - Wiem że ma tam ze sobą małą armię, ale nikogo z "supermocami". Możemy też liczyć na pomoc jednego z sojuszników Oszusta, takiego zegarmistrza co robi mechaniczne potwory z dzieci, długa historia. Przypuszczalnie jakiś przemieniony. Najemnik, niepowiązany z naszymi.. khem Mistrzami… o ile mi wiadomo.

Na chwilę zamilkł.

- Jeszcze jedno. Za tą informację obiecałem Wężowi dołączyć do jego durnej apokalipsy. Przypuszczalnie pojawi się gdy tylko skończymy, można ten fakt wykorzystać na różne sposoby. Myślę że obaj z wampirem z cmentarza cały czas gapią nam się na ręce, i może wtedy dojść do konfrontacji. Nie powiem wam po której stronie wtedy stanąć, nie ufam żadnemu z nich, ale nie możemy sobie pozwolić na brak jakichkolwiek sojuszników z Krainy Czarów. Będziemy musieli wybrać.

- Widzę, że dokładnie to przemyśleliście - odparł Juan - Zetas, Węże z dymu… Przypomnę wam tylko, że to przez tego dymnego jebańca zostaliśmy skonfliktowani z Uccozami i wciągnięci w tą czarodziejską zabawę. Myślicie, że uda nam się tak łatwo z tego wymiksować? Albo, że ten magik od Wampira, który był tu przed chwilą nie zniszczy nas bez problemu za takie nieposłuszeństwo?

- Tak samo może nas zniszczyć Wąż. - Tito wzruszył ramionami. - To w zasadzie niczym nie różni się od sytuacji przed przemianą, po prostu nad głowami siedzą nam teraz więksi gracze niż kartel Sinaloa czy Zetas. Jak zwykle trzeba wytypować zwycięską stronę i starać się być bliżej niej. Budować wpływy, zdobywać sojuszników, czasem wbić komuś nóż w plecy. Jak to w tej branży. Tak czy inaczej: Uccoz jest odpowiedzialny za śmierć Psa i będzie stanowił śmiertelne zagrożenie zostawiony sam sobie, gdy dowie się że nadal żyjemy.

- Jebany roller coaster mamy tu dawna. – Waknął Angelo - I to bez trzymanki. Uccoz nas wychujali i zabili naszego lidera. ja będzie trzeba zawrę pakt z samym Diabłem, żeby skopać im dupę.

Angelo nie należał do przesadnie emocjonalnych typów, ale kiedy się nakręcił, ciężko było go “odkręcić” bez prania po mordzie. Ci, którzy znali Martineza, wiedzieli, że właśnie przekroczył granicę. Piękniś wyszedł z roli amanta i ewidentnie chciał komuś zajebać. W słusznej dla siebie sprawie, oczywiście.

- Tito, jutro rano możemy dać cynk Los Zetas. Jak ich znam, nie będą czekać, za to pewnie będziemy im towarzyszyć w spuszczaniu wpierdolu Uccozowi... Nie to, żeby mnie to martwiło - Angelo zaśmiał się półgębkiem. - A co wy na to? - spojrzał na Juana i Hernana - Jesteście z nami, czy przeciwko nam?

- Wiecie Amigos że jesteśmy braćmi… Idźcie dowiedzieć się jak znaleźć Uccoza, a ja z Hernanem o ile się zgodzi pójdziemy sprawdzić temat tego wytwórcy naczyń. Nie podejmujmy pochopnych decyzji i nie wybierajmy stron dopóki nie spotkamy się wszyscy.

- Nie wiem czy to jest jeszcze czas na to by nie wybierać stron, ale... - Martinez zawiesił wypowiedź i spojrzał na Tito. Był w końcu najstarszym z Węży. powinien być najmądrzejszy. Przynajmniej w teorii.

- Nie, nie ma czasu, ja decyzję już podjąłem, wam radzę to samo. Tak, jesteśmy braćmi. - Tito spojrzał na Juana - Ale nie wydaje mi się żebyśmy jeszcze kiedykolwiek mieli okazję spotkać się wszyscy razem. Na chwilę obecną jest nas tylu ilu widzisz, inni może z czasem dołączą, a może wybiorą wierność swojemu nowemu Mistrzowi. WIEMY, gdzie jest Uccoz, nie wiemy jak długo tam zabawi, uganiając się za garnkami dla wampira tracimy cenny czas. Uważam, że powinniśmy zebrać takie siły jakie będziemy w stanie, zrobić szybki rekonesans, a następnie uderzyć szybko i bezlitośnie.


ŚWIT


Mazaltan budziło się do życia. Słońce wstawało nad wzgórzami, rozpalało niebo kolorami pasteli i złota.

Dla sicario na zewnątrz było, niczym flesz odpalony po oczach w ciemną noc. Przez chwilę nie widzieli niczego, oślepieni blaskiem halogenu, który wypalił im źrenice, a gdy oczy odzyskały zdolność widzenia … znikły powidoki. Te barwy, które otaczały ludzi, zwierzęta, budynki. Znów widzieli jak ludzie. Ułomnie. Bez głębi nocnych drapieżników.

Poczuli też nagłą słabość – nie jakąś przytłaczającą bezwolność, ołowianą ociężałość czy flakowatą ospałość, lecz takie … lekkie zmęczenie. I dopiero po chwili zrozumieli, że po prostu stracili swoje moce. Moce oraz siłę, szybkość, zwinność, refleks i kondycję. Dzień uczynił ich takimi, jakimi byli przed Objęciem Mistrza.

I nie wszystkim mogło się to podobać.


Javier Orozco


Słońce zapłonęło w najmniej oczekiwanym momencie – gdy Xavi chciał wypatrzyć tego, kto ukrywał lub czaił się w domu. A gdy brzask niemal wypalił mu oczy, usłyszał tylko trzask drzwi. Ktoś wyszedł na zewnątrz.

Gdy odzyskał wzrok, po kilku – może kilkunastu sekundach – zorientował się, że nie jest sam.

Wokół niego stało trzech motocyklistów z Aztec MC. Dwóch nie wiadomo jakim sposobem, znalazło się za jego plecami, jeden stał z przodu. Wszyscy mieli broń, a jej lufy skierowano w stronę Xaviego.

- Patrz, Paolo – rzucił jeden z nich – Grubas miał rację. To faktycznie ich meta.
- Znam go – rzucił inny zbir. – To ten pedzio, co uciekł od nas z klubu.
- Faktycznie. Miękki chujek, zobaczcie jak się kuli.
- Wiesz, gdzie pochowała się reszta twoich smętnych wężyków. Bracia Uccoz chętnie pogadaliby sobie z kilkoma z was.
- Pedzio nic nie powie – zarechotał któryś z motocyklistów. – Zobacz. Wygląda, jak gówno i śmierdzi jak gówno. Chyba narobił w gacie ze strachu/.
- Jak wszystkie Węże okażą się takimi smrodliwymi pizdami, jak ten facio, to robota będzie prostsza, niż się …

Nie dokończył. Javier poczuł, jak coś w nim pęka. Zrodzony ze strachu, wściekłości czy czegoś, czego nie potrafił nazwać gniew zasnuła mu wzrok czerwoną mgiełką. Nie gniew! Furia! Wściekłość! Żądza krwi! Mordu!

Rzucił się na nich z sykiem oszalałego kocura. Kompletnie nie kierując swoimi czynami. Nie poznając samego siebie. Strzelili do niego, lecz on nie zważał na te kule, które dziurawiły mi pierś, rozrywały ciało i wnętrzności. Dopadł jednego z Azteców, obalił na ziemię, wgryzł się w szyję, dusząc nagły wrzask gulgotem krwi. Życiodajna czerwień wlała mu się w gardło, zachlapała twarz, spływającą jego własną krwią pierś. Szarpał i gryzł, nie słysząc wrzasków przerażania tych, którzy wywołali tę furię, aż poczuł, że z obalonego motocyklisty uciekło życie. Poderwał się na nogi, gotów uciekać, zabijając każdego, kto stanie mu na drodze. Jeden z motocyklistów przypieczętował swój los strzelając w pierś Javiera. Zwracając uwagę rozszalałego żywiołu na pechowego strzelca. Skok. Obaleni.

Facet bronił się, jak szaleniec! Desperacko! Pistolet, który znalazł się między nim a hakerem gangu SV, a piersią Javiera strzelił dwa razy, z przyłożenia, robiąc kolejne dziury. Zęby Javiera znalazły drogę do gardła wroga. Zacisnął je, szarpnął otwierając kolejną rzekę krwi. Kąsał, podnosząc i opuszczając głowę w szalonym rytmie, jak złakniony krwi drapieżnik.

I wtedy trzeci napastnik strzelił mu w tył głowy z obrzyna. Pocisk zrobił swoje. Dosłownie zmiótł pół czaszki Javiera, rozpylając ją w drobnych kawałkach w promieniu kilku kroków.

Śmierć okazała się wyzwoleniem od męki tego, czym się stał. Czarnym, zimnym całunem, który otulił nieszczęsnego Orozco kończąc jego wędrówkę po tym świecie.


Alvarez Perez „Oreja”


Stary rupieć – o dziwo – odpalił, gdy tylko Ucho zwwarł w nim przewody. Kiedy wyjeżdżał nim na ulicę, własciciel pewnie jeszcze smacznie spał.

I wtedy wzeszło słońce. Oślepiając Alvareza na krótką chwilę. Na moment, który niemal zakończył jego przejażdżkę w rowie. Na szczęście jednak szybko wzrok powrócił do normy. Tej ludzkiej – pozbawionej powidoku tego, co z braku innej nazwy, można było nazwać aurą. Ucho poczuł, że traci swoje moce i traci możliwość kontaktu z Mistrzem. I świadomość tego, co było dla niego nieprzyjemnym odkryciem, przerażała go.

Wziął się jednak w garść i realizował podjęty zamiar.

Pojechał pod kuchnię dla ubogich, którą prowadził Alfredo de Burto. Czy też raczej Elijah de Morte. Nie miał pojęcia czy o tej porze kogoś zastanie na miejscu.

I nie zastał.

Kuchnia, zlokalizowana w starym, podupadającym budynku, otwierała się o 11:00, co jednak oznaczało, że pracownicy i wolontariusze przygotowujący posiłki pojawią się gdzieś za godzinę, półtorej.

Nie musiał jednak zbyt długo czekać, kiedy zobaczył mężczyznę o szczupłej, gibkiej sylwetce i gładko wygolonej twarzy wzbudzającej zaufanie. Mężczyzna miał ciemne włosy, które związywał w modny dawno temu koński ogon. Coś w jego postawie, spokoju i pewności ruchów, wzbudziło niepokój Alvareza. Miał fart. To był ten słynny zabójca, o którym mówił Mistrz. Ten, który wie o całym tym nadnaturalnym szajsie.



RESZTA GANGU

Reszcie gangu SV słońce nie poraniło oczu, ale zauważyli, że po jego pojawieniu się nad światem stracili nie tylko swoje moce, ale też zdolność widzenia aury. Stali się zwykłymi sicario, jakimi byli przed tą całą awanturą z Uccoz.

Decyzje nie zostały w pełni podjęte.

Telefon Angelo zadzwonił powodując, że zastygi ze zdziwienia. Angelo spojrzał na wyświetlacz, ale numer nic mu nie mówił. Odebrał.

- Angelo, amigo – poznał głos Pacho. – Mamy fiuta, który zgasił wam Psa. To niejaki Teo Isidro.

Znali Teo. Był jednym z cyngli Uccozów. Szef kilkuosobowego gangu z obrzeży miasta „El Coyo”. Ambitny, ochraniał dealerów kartelu, pomagał zbierać haracze i utarg. Drogi SV i El Coyo nie przecinały się chyba nigdy. Obie grupy działały w rożnych branżach i po przeciwnych stronach Mazaltan.

- El Coyo dogorywają teraz w swojej melinie w dzielnicy La Sirena. Ostatni dom na ulicy Tiburón, na rogu z Camarón. Taki niebieski. Większość jest zrobiona na miękko. Ale nie wiey ile tam pobędą. Bawcie się dobrze.

La Sirena.

Slumsy.

Jedne z wielu, jakie otaczały Mazaltan. Miejsce, gdzie lokalna policja zajeżdżała tylko po łapówki. Idealnie położone. Na uboczu. Blisko miejsc, gdzie można było dość łatwo pozbyć się ciała – krzaków, zatoki, wody, lasów.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 21-07-2019 o 16:53.
Armiel jest offline  
Stary 01-08-2019, 16:06   #130
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację
Angelo, Tito, Hernan i Juan

Angelo wsadził telefon do kieszeni. Rozmowę prowadził przez głośnomówiący tryb, więc każdy mógł usłyszeć czego dotyczy rozmowa.
- Pamiętaj o chłopakach z mamra - przypomniał Pacho, nim ten się rozłączył.
- Pamiętam. Po południu będą już obrabiali cipki na wolności.
Usłyszała zapewnienie Pacho, nim ten przerwał połączenie.

Następnie Martinez podszedł do jednej z szafek i wyjął z niej świeżą koszulę. Miał ochotę wziąć prysznic i zmienić wszystkie ubrania, czuł jednak, że już niedługo znów przyjdzie mu się ubrudzić.

- Jadę tam - powiedział krótko, na koniec sprawdzając swoją broń i zapas amunicji.
Wystarczyła na małą wojnę gangów.
- Dobra, niech będzie - powiedział Juan przeładowując broń - zajebmy te kundle a potem jadę do tego typa od słoików, żeby zabezpieczyć nasze dupy z drugiej strony.

- Captain, my captain! - Tito wstał z fotela, na którym spędził noc, przeciągnął się, po czym starannie złożył koc w kostkę i odłożył na miejsce. Ci którzy znali go wystarczająco długo, wiedzieli, że był najbliższy odpowiednik ostentacyjnego przeładowania shotguna, czy bojowego uderzenia mieczem o tarczę, na jaki mogli liczyć z jego strony. - Myślę że to dobra rozgrzewka przed wieczorem. Zgniećmy karaluchy.


Dzielnica, w której zaszyli się El Coyo to był totalny slums, nawet jak na Mazaltan. Z mieszkania Angelo mieli tam spory kawałek drogi.
Potrzebowali samochodu. Najlepiej takiego, którego potem nikt nie powiążę z nimi. Jeśli mieli zamiar zostawić za sobą górę trupów, lepiej by o tej górze wiedziała tylko ulica, i żeby nie dawali policji dowodów na ich udział w morderstwie. Lepiej nie dawać wrogom amunicji do pistoletu.
- Angel, to twój rejon, skąd tu najlepiej skołować jakąś furę?
- Rewir jak rewir, masz ulicę pełną samochodów. - Tito odpalił papierosa. Tego dziewiczego, pierwszego tego dnia, od którego będą odpalane wszystkie kolejne, niczym znicze olimpijskie. - Mnie zawsze się myli który z was był w tym dobry, jest z nami ktoś, kto umie się włamywać i odpalać z kabelków? - zgasił zapałkę i wyrzucił do rynsztoka. - Jak nie, to możemy zrobić to co zwykle: podleźć do jakiegoś frajera na światłach, wywlec z fury i ruszać.
- No to ruszajmy.
Cztery kółka to zawsze była domena Angelo. Piekniś założył ciemne okulary, odpalił szluga, mimo że był to raczej nawyk niż potrzeba.
- Za rogiem jest warsztat samochodowy. Nigdy im się auta nie mieszczą w środku i te “do odbioru” stawiają na zewnątrz. Wybierzemy sobie coś. Jak znam gapiostwo Mateo, w którymś może nawet znajdziemy kluczyki pod siedzeniem. To taki jego głupi zwyczaj, jak mu się nie chce do biura nosić, a bryka nie jest zbyt wartościowa…
- Nawet lepiej. - Tito wzruszył ramionami. - jeśli się uwiniemy i zanadto nie upaprzemy go krwią, to może nawet uda się go oddać niezauważony na miejsce.

Samochód nie był problemem. O tej porze w warsztacie Mateo nikogo jeszcze nie było, a stary pies stróżujący tylko ziewnął na widok ich gromadki forsującej ogrodzenie. I faktycznie, w jednym z samochodów, przeciętniaku mocno nadżartym przez rdzę, znaleźli kluczyki. Kiedy otwierali furtkę, na widoku kamery która nie działała od stu lat, stary pies przydreptał się połasić, machając wyliniałym ogonem.
Wyprowadzili brykę, zamknęli furtę i po chwili byli w drodze na La Sirene.
O tak wczesnej porze Mazaltan było niemal puste. Tylko nieliczne taksówki i pojedyncze samochody poruszały się po ulicach. Niedobitki imprezowiczów wracały do domów. Sprzątacze, na odpierdziel, zamiatali ulice - polegało to na przesunięciu śmieci z ich rewiru, na rewir sąsiada.
Im dalej od dzielnicy w której mieszkał Angelo byli, tym Mazaltan stawało się bardziej syfiaste. Znośne, w miarę zadbane domy, zamieniły się w na pół rozwalone slumsy - rudery sklecone z dykty, blachy, kartonu, desek, papy, pustaków, cementu i tego, co udało się ukraść na budowie. Do tego obowiązkowo jakiś rzęch na podwórku, wyschnięte ogrody, pełne śmieci i opon. Dzielnica nędzy.

Na miejsce dotarli w piętnaście minut.
- Mało nas - westchnął Angelo, parkując brykę kawałek dalej. - Nie rozdzielałbym się. I nie afiszował. Wejdźmy z jebnięciem, ale przez tylne drzwi. Co wy na to?

- Jest zabite. - Tito uznał za stosowne stwierdzić oczywistą oczywistość po paru minutach, które poświęcili na szybki rekonesans. - Wejdźmy głównym, jeżeli jakiś pojedynczy skurwiel ucieknie, tym lepiej, poniekąd przyjechaliśmy tu przekazać miastu wiadomość. - Stary Alvarez był przypuszczalnie jedyną osobą jaką znali, w której ustach słowa takie, jak “poniekąd” brzmiały naturalnie. - Wchodzimy?
Zacięte miny gangsterów wystarczyły za odpowiedź.
Chcieli wejść i rozwalić tych którzy śmieli z nimi zadrzeć. Ustawili sie przsd drzwiami. Najpierw Juan, zaraz za nim reszta.
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)
Gortar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172