Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-09-2018, 15:14   #21
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MAZATLAN, 28 maja popołudnie


Popołudniem nad niebo nad miastem nadpłynęły ciemne chmury. Ciężkie i nabrzmiałe deszczem, groziły swoją obecnością tym, że wyrzygają na miasto prawdziwą ulewę. Zanosiło się na oberwanie chmury, co było dość dziwne o tej porze roku.

Ciemne chmury, te fizycznie gromadzące się nad Mazatlan, martwiły turystów – zadzierali oni głowy w górę z niepokojem, licząc się z tym, że będą musieli przerwać beztroskie zabawy na plażach i przenieść się do wnętrz lokali, które czekały na nich gotowe zaserwować liczne rozrywki, połknąć ich dolary, wyssać tyle ile się da z kont. Wiecznie nienasycone bestie, łaknące pieniędzy i ludzi.

Nie tylko turyści jednak martwili się czarnymi chmurami nad miastem. Także cały świat przestępczy wstrzymał oddech. Wyczuwał, tak jak zwierzę żyjące w dziczy, że niedługo coś się wydarzy. Ludzie czuli krew. Czuli napięcie i wiedzieli, że taką atmosferę oczyści tylko albo nagła wichura, która rozpędzi chmury, albo gwałtowna burza – która zmieni wszystko na przestępczej mapie prowincji czy nawet Meksyku.

Tito Alvarez

To był ryzykowny zabieg. Tito wiedział o tym. Wiedział jednak, że znacznie bardziej ryzykowne będzie przeprowadzenie operacji tutaj, w obskurnej kryjówce SV. Załatwił formalności, dogadał stawki – wszystko przy milczącej aprobacie Psa, a potem ruszyli do szpitala.

Eusebio i reszta ruszyli nie rzucającym się w oczy samochodem Psa. Wysłużony dostawczak nie był najlepszą karetką i siedzący obok patrona Tito miał nadzieję, że Eusebio Uccoz nie kopnie w kalendarz w tym starym rzęchu. Nie był pewien, jak by na to zareagowała uszczuplona rodzinka Uccoz. Co prawda to ranny Eusebio był najgorszym skurwielem w tej trzódce, ale i reszta braci nie należała do przykładnych chrześcijan.

Prowadził Gruby Alfredo, który radził sobie za kółkiem całkiem dobrze i często woził el presidente ich gangu na różne spotkania. Pies też był w samochodzie, podobnie jak ochroniarze Eusebio. Napięcie i niepewność wisiały we wnętrzu auta, gęste i niemal namacalne.

Mazatlan już korkował się w węzłach komunikacyjnych, ale i tak udało im się dotrzeć na miejsce w dość dobrym czasie. Pablo już czekał na podjeździe. Nie zadawał pytań, możliwe że nawet nie rozpoznał pacjenta. Nie był jednak głupcem. Wiedział, kto jest w stanie zapłacić taką kasę.

Razem z Pablo czekał już zespół lekarzy i pomocników – jak na zwykłego pacjenta. I sala operacyjna. Położona w piwnicy szpitala, do której dostali się windą, ponieważ ranny szybko został położony na łóżku.
Nawet, kiedy medycy podawali Eusebio zastrzyki i pobierali próbki krwi do analizy grupy, el patrone patrzył na nich swoim wzrokiem pozbawionym nawet cienia sympatii i ciepła.

- Operuje mnie on – warknął, gdy jakiś duchołap, zapewne nie wtajemniczony w sprawę do końca, próbował wyprosić Tito z sali.

Pablo był bardziej kumaty i po chwili Tito, jego szpitalny kontakt oraz personel pomocniczy zostali na sali operacyjnej. Reszta stanęła na zewnątrz. Gdy wychodził do Psa zadzwonił telefon. Szef SV spojrzał na Alvareza i skinął mu głową.

- Załatw to, Tito. Załatw, jak należy. Ja muszę wracać do gniazdka. Zostawię tutaj Grubego Alfredo.

Jakiś czas potem zaczęto działania.

- Co to? – w tym samym czasie Eusebio powstrzymał Pablo, który chciał mu podać środek usypiający.

- Narkoza.

- Nie. Musze być przytomny.

- W ten sposób zwiększa się ryzyko – zaprotestował Pablo i spojrzał na Tito, szukając w nim oparcia.

- Powiedziałem. Krocie na żywca. Teraz. Bez żadnej jebanej narkozy. Chcę być przytomny.

- To może znieczulenie.

- Nie. Tracisz czas, puta.

Eusebio był psychiczny. Wystarczyło jedno spojrzenie w jego mroczne, pozbawione uczuć oczy, aby Tito to zrozumiał. Przytomny pacjent podczas takiej operacji, jaką musieli wykonać naprawdę poważnie zwiększał ryzyko niepowodzenia.

- Wężu – Uccoz wbił wzrok bazyliszka w Tito. – Zaczynajcie. Już. Żadnych prochów. Żadnych snów.

I wtedy Tito zrozumiał, co tak naprawdę kieruje bossem kartelu. To był strach. Ukryty pod powierzchnią bezdusznej maski. Pod fasadą nieludzkiej wręcz obojętności i za tymi ciemnymi, nieruchomymi oczami, w których było tyle samo ciepła, co w kulkach łożyskowych. Narkotykowy boss bał się zamknąć oczy, odpłynąć w nieświadomość. I ten strach mógł popchnąć go do skrajnych zachowań.

Z drugiej strony jednak Tito ponosił ryzyko dopuszczając do tego, aby operować bez narkozy. I w przypadku, gdyby Eusebio Uccoz umarł pod jego skalpelem, było niemal pewne, że reszta braci nakarmiła by Alvareza jego własnym sercem.

Musiał decydować.

Teraz liczyła się każda sekunda.

Reszta

Kiedy Tito Alvarez walczył o życie Eusebio Uccoz reszta członków gangu SV zjechała się do „gniazdka rozkoszy”, w którym Angelo i Juan starali się, jak tylko mogli, aby Zjawa i Ramirez czuli się zadowoleni.

Dziewczyny i alkohol zrobiły swoje i po chwili obaj motocykliści zniknęli w pokojach ze swoimi panienkami. Dolores poszła obsłużyć szefa Aztek MC – oddziału z Mazatlan.

Hernan, Dario, Javier I "Oreja" przyjechali niemal w tym samym czasie. A widok czterech braci ucieszył resztę SV. Ani Juan, ani Angelo nie przyznaliby się do tego, ale wytatuowany szef Azteków budził w nich jakiś trudny do wyjaśnienia lęk. Mimo, ze przecież żaden z nich nie był tak tchórzliwą pipą, jak Javier, to jednak obecność El Spectro w ich gniazdku rozkoszy powodowała, że obaj czuli się tak, jakby w pobliżu nich czyhał jakiś wyjątkowo groźny drapieżnik. Widać było że Ede, Carmelo i Bliźniaki: Carlos i Remigio też podzielali ten lęk. Nie wiadomo jak robił to ten wydzierany skurwiel, ale przy nim czuli się niczym zające tulące się w cieniu jastrzębia – chociaż, gdyby ktokolwiek napomknął o tym chociażby słowem, oberwałby i to naprawdę ostro.

Kiedy byli niemal w komplecie, a w szklaneczkach pływał już odpowiednio mocny trunek, mogli usiąść w klubowym fotelu, zająć się jakąś panienką, lub po prostu pogadać.

Nie tylko za oknem zanosiło się na burzę, a obecność szefa Azteków MC musiała oznaczać coś naprawdę poważnego. Nigdy wcześniej ten najpotężniejszy gang motocyklowy nie interesowała się SV. W końcu motocykliści stali znacznie wyżej w hierarchii, pracując dla szefów Kartelu Sinaloa i nie zajmowali się drobnicą, do jakiej, niestety, zaliczały się Węże.

Pies pojawił się w gniazdku kwadrans później, gdy Aztekowie zabawiali się w najlepsze z panienkami.

- Dobra, chłopaki, niech ktoś powie naszym gościom, że już jestem.

- Gdzie byłeś, szefie? – zapytał Carmelo.

- Sprawy Węży – odpowiedział Pies. – Potem wam wyjaśnię. Na ten moment niech wam starczy, że jak dobrze pójdzie, właśnie podjęliśmy się roboty za pięć milionów dolarów. A teraz, Carmelo, za to ze masz taką ciekawską gębę, zapieprzaj na górę, i powiedz Zjawie, że już jestem.

Ta suma zmroziła ich. Serca zabiły szybciej. Krew popłynęła niczym wezbrana rzeka. To było co najmniej po dwieście tysięcy na łeb, zgodnie z zasadami, jakie przyjęli w SV. Kasa, która mogła ustawić ich do końca życia. Chociaż, nikt nie dawał takiego szmalu za darmo i mogło okazać się, że te życie nie będzie trwało na tyle długo, aby nacieszyli się tą kasą.

Carmelo poszedł, a kiedy wrócił, po kilku minutach na dół, był cały szary na twarzy, jakby zobaczył coś, co poruszyło go do głębi.
Za nim schodził El Spectro, już ubrany, i z kapturem na głowie, spod którego ledwie dostrzec można było jego ciemna, wytatuowaną twarz. Widać było, że Dolores spisała się na medal, bo szef Aztek MC wyglądał na rozluźnionego.

- El Spectre – na twarzy Psa pojawił się dobrze znany ludziom z SV uśmieszek, jakim szef gangu obdarzał tylko tych, z którymi musiał ubić niechciany lub śmierdzący biznes. – Jak gościna Węży.

- W porządku. Spóźniłeś się, ale twoi ludzie postarali się, abym się nie nudził. Trochę nabrudziłem.

- Nie szkodzi. Idziemy do mojego pokoju. Dogadamy sprawy.

To sprawy zabrzmiało dość ciężko. Pies niczego z nimi wcześniej nie obgadywał, a tak wcześniej nigdy nie było. Zawsze, podejmując jakąś ważną dla ich gangu sprawę, Pies starał się zaciągnąć ich opinii. Perspektywa pięciu milionów zielonych rekompensowała nieco tę sytuację.

- Przegadajcie sprawy Węży. Jeśli jeszcze nie zdobyliście tego, o czym gadaliśmy rano, dobrze byłoby ruszyć tyłki i zgarnąć co trzeba. I niech ktoś zadzwoni do Grubego Alfredo. Przyda mu się z dwóch ludzi do pomocy. Jest z nim Tito. Do Tito nie dzwonić. Jest zajęty ważnym gównem. Alfredo powie wam, gdzie mecie jechać. Carmelo, Ede i Bliźniaki zostają w gniazdku. Cristian i Flugencio są na mieście i zajmują się zbieraniem podatków. Reszta, jak tylko ustalicie co i jak, załatwcie jak najszybciej nasze tematy. Angelo. Ty rusz tyłek i zobacz, co się dzieje z Tarantulą i Ratem. Hernan mówi, że coś zjebali. Posprzątajcie to, jak tylko się da najlepiej. Jak tylko zakończę rozmowy z naszym gościem, wrócimy do tego tematu. Odwołuję spotkanie, które mieliśmy mieć o czwartej wiec reszta, niech ruszy dupy i zgarnie to, co mieliśmy odszukać i znaleźć. Nim towar rozejdzie się po mieście.

Kiedy drzwi za Psem i Zjawą zamknęły się Carmelo spojrzał na kumpli z gangu i rzucił:

- Ten skurwysyn zabił Dolores. Mówię wam. Wypruł z niej flaki. Wszystko było we krwi. Cały jebany pokój, a głowa biednej Dolores leżała na poduszce. To. Puta, chore. Pytanie co ten drugi dupek robi teraz z Juanitą. Puta! Powinniśmy chronić te dziewczyny. Tak to działa. Inaczej żadna chika nie będzie chciała pracować dla Węży. Puta! Wypatroszył ją, jak rybę. Chory pojeb! Trzeba zobaczyć co z Juanitą.

Słowotok. Prawdziwy, obudzony strachem, słowotok.

W jednym Carmelo miał jednak rację. Jeśli nie będą w stanie ochronić swoich dziewczynek, ulica szybko się o tym dowie.

- Bez przegięć – Dario zaciągnął się dymem z palonego szluga. – To tylko dziwki, Carmelo. Zwykłe kurwy. Jeśli mamy zarobić tyle plata, że będziesz mógł się nimi podcierać, jak dla mnie, ten Aztek może sobie pociąć wszystkie te pizdy. Sam mu je przytrzymam, jak będzie trzeba.

- Jesteś kutas – powiedział Carmelo.
- Jak mnie, kurwa, nazwałeś – Dario zerwał się z miejsca i rzucił w stronę Carmelo.

Nim ktokolwiek zdołał zareagować wzięli się za bary i zaczęli szarpać ze sobą. Z furią, i zawziętością, jak dwaj macho. To w takich grupach jak SV było normalne. Ludzie bili się ze sobą, a potem szli na wódkę. Nikt więc nie reagował, nie wtrącał się. To była sprawa pomiędzy Carmelo i Dario.

Tymczasem Dario wyraźnie uzyskał przewagę. Udało mu się złapać dystans i posłał Carmelo solidnego sierpowego, po którym Carmelo zapluł się krwią, ale ustał na nogach. Dario uderzył ponownie, poprawił z drugiej strony. Jego pięść zderzyła się z twarzą Carmelo z odgłosem mlaśnięcia. Guttiere warknął dziko i rzucił się na Dario, próbując zdzielić bykiem, ale Dario zszedł mu z drogi i Carmelo wpadł na Hernana.
- Dobra! Dość! – rzucił jeden z Bliźniaków. – Przestańcie, puta! Niech ktoś ich rozdziali, nim się pozabijają. Nie dość mamy problemów.

Usłyszeli, jak drzwi na górze otworzyły się gwałtownie, a po chwili dobiegł ich uszu krzyk Juanity.

Członkowie gangu Serpientes Valientes spojrzeli na siebie. Carmelo splunął krwią i wyszarpnął gnata, którego nosił na plecach, za paskiem.

- Jeśli skrzywdził Juanitę, zajebię pedała! – warknął niewyraźnie, z twarzą zabryzganą krwią.

Widać było, że jest nielicho wkurwiony. Ktoś musiał zareagować. Cokolwiek Casimiro kombinował z Aztekami, na pewno odstrzelenie jednego z nich w gościnie u Węży, nie wpłynęłoby za dobrze na ich wspólne interesy. Z drugiej jednak strony Carmelo miał trochę racji. Te dziwki pracowały dla nich, ufały im, i rozliczały się z nimi uczciwie, a oni brali kasę za ochronę i opiekę nad nimi. To działało jak niepisana umowa, a takich umów trzeba było przestrzegać, inaczej ulica wiedziała, że Węże to bastardos i putas.

Bliźniacy byli wyraźnie zaskoczeni reakcją Carmelo. Ede zajmował się spotkaniem Psa ze Zjawą. W pokoju pozostali tylko Angelo, „Oreja”, Javier, Hernan i Juan i tylko oni mieli możliwość zareagować.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 07-10-2018 o 13:23.
Armiel jest offline  
Stary 01-10-2018, 19:20   #22
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację
Aztecowie poszli do pokojów z dziewczętami, a on i Angelo zostali na dole. Tequila wchodziła całkiem dobrze i tylko długoletniemu “treningowi” Juan zawdzięczał to, że jeszcze nie był kompletnie pijany. Członkowie SV zjeżdżali się do gniazdka stopniowo i dołączali do ekipy w salonie. Juan cały czas miał dziwne uczucie niepokoju gdy wspominał mijającego go szefa motocyklistów. W tym gościu było coś…. innego, coś co wywoływało mimowolne poczucie strachu i zagrożenia. Nie było to normalne, oj nie.
W trakcie rozmowy z wężami można było zauważyć jakieś napięcie. Szczególnie u Hernana, który zapytany w czym rzecz nie kwapił się by odpowiadać. Może to kwestia tego, że działo się coś za ich plecami a oni nie wiedzieli co to takiego? Pies był bardzo tajemniczy… aż za bardzo zdaniem Juana. Teraz jeszcze to spotkanie z Aztecami… Nie podobało mu się to wcale. Angelo chyba miał podobne odczucia.
W trakcie ich rozważania Pies wkroczył do gniazdka i przypomniał im o tym czym mieli się zajmować. Faktycznie było trochę roboty, nic nie wskazywało na to by reszcie węży poszło lepiej niż im z człowiekiem z Los Zetas.
Wtem jak grom z jasnego nieba padła informacja o robocie za pięć milionów dolarów. Pięć milionów… to wychodziło jakieś dwieście tysięcy pierdolonych zielonych na twarz. Ilość szmalu, która rodzinie Juana pozwoliłaby na godne życie i wyrwanie się z bagna aktualnych realiów. Gromom było nie dość gdyż już w chwilę po tym jak Pies zniknął wraz ze Zjawą w swoim pokoju, dowiedzieli się, że ten chory pojeb zaszlachtował Dolores. Na chłopaków podziałało to niczym płachta na byka. Sam w pierwszej chwili chciał zareagować, zabić za zniewagę, za brak poszanowania praw gościnności. Przecież te dziwki były pod ich ochroną… Z drugiej strony jednak interwencja mogła na zawsze przekreślić ich plany wybicia się i zarobienia kasy. “200 tysięcy jebanych zielonych”, ta myśl dźwięczała mu w głowie. Nie mógł tego spieprzyć. Nie mógł zrobić czegoś co zaprzepaści to na co pracował przez większość życia. Życie kilku dziwek nie było zbyt dużą ceną. Nie do tego by jego rodzina mogła zacząć ŻYĆ.
Juan usiadł na kanapie i polał sobie tequili. Na dobrą rozpierduchę zawsze zdąży.
Camelo jednak dokonał innego wyboru. Ruszył po schodach na górę chcąc ocalić Juanitę. Jebany rycerz się znalazł.
- 200 tysięcy Carmelo - zawołał do towarzysza z SV - 200 tysięcy pierdolonych zielonych, nie spierdol tego stary.
Słowa nie zdziałały jednak niczego. Na szczęście dla zaślepionego żądzą zemsty gangstera, nie tylko Juan zachował przytomność umysłu. Oreja załatwił sprawę w momencie gdy Camelo mijał go na schodach.
Juan oglądał całą scenę dziejącą się na schodach popijając tequilę i licząc na to, że chłopaki poradzą sobie z uspokojeniem sytuacji bez niego.
Przypomniał sobie zalecenia Psa i wyjął telefon z kieszeni spodni. Wybrał numer Grubego Alfredo i czekał na połączenie. Po chwili w słuchawce rozległ się głos zastępcy gangu:
- Hola.
- Hola, Pies mówił, że możesz potrzebować ludzi.
- Si. Dwóch ludzi do Szpitala. Clinica Juan Pablo II. Możliwie szybko, bo jestem tutaj sam a to gorące miejsce. Dyskretnie. Dajcie znać, jak dotrzecie - wyjdę po was od podjazdu dla karetek.
- Comprendo, zaraz wyruszamy. - po tych słowach rozłączył się i schował telefon do kieszeni.
- Dario, chodź ze mną - zawołał do jednego z SV który przebywał na parterze - Alfredo potrzebuje dwóch ludzi do pomocy. Mam adres.
Po tych słowach skończył tequilę, która jeszcze pozostawała w szklance, wstał z kanapy i ruszył ku drzwiom. Zerknął przez ramię i z zadowoleniem stwierdził że Dario podąża w ślad za nim.
Na zewnątrz wsiedli do starej i niewyróżniającej się niczym gabloty Daria i wyruszyli w drogę do szpitala. Swoją drogą, co mogło się wydarzyć, że Gruby Alfredo znajduje się z Titem w szpitalu. Na odpowiedź na to pytanie będą musieli jeszcze chwilę poczekać.
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)
Gortar jest offline  
Stary 01-10-2018, 19:32   #23
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Fernandez Perez lubił spotkania z camarades, sprośne żarty, niewybredne teksty, gadki o ćpaniu, chicas i generalnie luźną atmosferę suto zakrapianych spotkań. Teraz jednak było inaczej.

- Ktoś wie jak się nazywają te pedały, które ruchają nasze dziewczyny?

Nieznajomi w ich gniazdku wzbudzili w Alvaro uczucie niepokoju. Znowu przeczucie. Takie samo jak to, które kazało mu węszyć wokół tego pedała w czarnej sukni. Coś tutaj śmierdziało. Jeszcze przed chwilą nie dawał wiary Victorowi Lobo Escolar a tutaj proszę, sam El Specre dmucha ich lolity w gniazdku Serpientez Valientes a oni siedzieli cicho racząc się alkoholem i pozwalając na to wszystko.

- Kurwa, - warknął Alvaro szarpiąc wąsa, - coś tutaj zajebiście śmierdzi i nie mam na myśli tej budy. Kurwa słyszałem, że te pedały chcą kręcić lody pod nosem braci Uccoz! - powtórzył zasłyszane od Śliskiego.

Nie tylko jego naszły wątpliwości. Czyżby Pies zwąchał się z tymi motocyklistami? Planował coś większego? Chciał razem z tymi pedałami kręcić swoje wałki? Pies zawsze każdą grubszą akcję z nimi omawiał, zasięgał opinii. Mieli do niego zaufanie, bo nigdy ich nie wyruchał.

- Przyjdzie, to na pewno wszystko wytłumaczy - wyraził swoje zdanie.

Zamiast zaprzątać sobie głowy sprawami nieistotnymi postanowił zagadać do Javiera. Nie dość, że podzielał jego zdanie w sprawie Psa, to jeszcze w SV pełnił podobną do Ucha funkcję. Zdobywał informacje. Oreja wolał działania w terenie, Orozco przemierzał ścieżki światłowodów. Gdyby nie jedna słabość, której Alvaro nie potrafił zaakceptować, młody mógłby zostać jego el mejor amigo a tak...

Oreja skrzywił się z niesmakiem widząc jak Javier przygotowuje sobie działkę. Mimo tego przysiadł się obok.

- El nino, byłeś ciekawy tego pedzia w sukience - zagaił ściszonym głosem. - Ojczulek zdaje się być znany z jakiś akcji dobroczynnych, widziałem jego świętojebliwą gębę kiedyś w telewizji, tyle że… widzisz… na mieście mówią o nim złe rzeczy.

Orozco zwinął banknot i wciągnął kreskę. Pociągał chwilę nosem, po czym wziął głęboki oddech.

- O znanych ludziach dużo gadają - wzruszył ramionami, patrząc szklistymi oczami na Oreja. - Pytanie brzmi: jak bardzo złe rzeczy i czy źródło jest wiarygodne.

- Nie będę ci ściemniać - Perez ściągnął okulary i potarł nos u nasady. - Nic pewnego ale… przeczucie amigo. Życie mnie nauczyło go nie lekceważyć. A teraz przeczucie mi mówi: Oreja, coś tu kurwa śmierdzi. Póki tego nie sprawdzę, nie zasnę spokojnie.

Xavi pokiwał głową.

- Słuchaj, pomogę ci, ale muszę wiedzieć czego szukać - odpowiedział. - Chodź.

Wstał z kanapy i skinął na Pereza, żeby poszedł za nim.

Gdy wyszli przed budynek Javier odpalił kolejnego papierosa.

- Cholernie dużo rzeczy śmierdzi - rzekł cicho, oglądając się na okno salonu. - Hernanowi odjebało. Z Ratą i Tarantulą zgarnęli z ulicy jakiegoś Narwańca i w aucie zrobili z niego sito nożami. Dźgali aż nie było już puta miejsca na dziury. Hernan w dodatku nagrywał to komórką a potem gadał, że gość miał w ciele jakieś jebane węże. Co gorsza jest chyba trzeźwy. Potem rozjechali przechodnia i wjechali w sklep a Rata i Tarantula chuj wie czemu tam zostali, żeby dać się aresztować. Jakby wszystkich całkiem popierdoliło.

Oreja spojrzał na niego niepewnie.

- Że kurwa co?

Kazał sobie opowiedzieć historię raz jeszcze.

- Musieli się naćpać, kurwa! No pomyśl sam - skwitował w końcu.
- Wiesz, że Herman nie ćpa - odrzekł Xavi "ale ty tak", dopowiedział w myślach Alvaro. - Nie wiem, najgorzej, że jak tamci dwaj debile trafią pod sąd to wszystko się wyda i możemy mieć wojnę z Narwańcami, a przecież nie o to puta madre chodziło. Trzeba pogadać o tym z Psem, jak tylko wróci i ci Aztekowie pójdą w pizdu.

- El nino, przecież to nie ma najmniejszego sensu - upierał się Perez. - To nie są jakieś gry komputerowe. Takie rzeczy się kurwa nie dzieją. - Machnął ręką uważając temat za skończony. - Chcę się dostać do księżulka. Te niewiarygodne plotki, śmierć spowiednika… Chcę z nim pogadać. Pomożesz?

- Naturalmente - Orozco kiwnął głową. - To nie powinno być trudne, ale może zająć trochę czasu. Bo rozumiem, że chcesz pogadać z nim na osobności i tak, żeby nie nikt o tym nie wiedział?

Oreja założył okulary. Położył dłoń na ramieniu młodego

- Grazias amigo.


***

Pies jednak kręcił jakiś interes nie pytając ich o opinię. I chociaż pięć baniek brzmiało całkiem nieźle, Fernandez Perez już się zastanawiał komu będą musieli obciągnąć za te dwieście tysiączków na łebka. Cholerne przeczucie mu mówiło, że wchodzą coraz głębiej w gówno i jeśli tylko się potkną będą musieli te gówno łykać aż pójdą na dno. A on na dno iść nie zamierzał.

Wieść o masakrze w pokoju brzmiała równie prawdopodobnie jak opowiadanie Javiera o zwidach Hermana. Czy oni się wszyscy poćpali?

Do tego krzyki z drugiego pokoju...

- Jeśli skrzywdził Juanitę, zajebię pedała! – warczał niewyraźnie Carlos, z twarzą zabryzganą krwią po uprzednim zderzeniu z pięścią Dario.

- Jak zajebał drugą dziwkę - pocieszył go Oreja chowając okulary w kieszeń, - to chujowi odstrzelę kutasa przy samej dupie!

Z tym postanowieniem ruszył za Angelo na schody. Szykowniś był szybszy. Chociaż zabawa Azteca nie należała do normalnych, bo kto rżnie nożem gardło dziwki podczas rżnięcia ją w dupę, to jednak nie przekraczał dozwolonej granicy. Mimo sieczki w pokoju obok nie mieli powodu żeby zajebać motocyklistę.

- Dwieście tysięcy! Dwieście tysięcy pierdolonych zielonych, nie spierdol tego stary.

No dobra. Mieli powód by zajebać motocyklistę ale były też przesłanki ku temu by tego nie robić. Dlatego wymieniwszy szybkie spojrzenia z Martinezem doszli do porozumienia.

- Pies przyjechał - Angelo koncertowo wywabiał zabawiającego się Azteca - Gadają ze Zjawą za zamkniętymi drzwiami. U nas zwyczaj każe, żeby pod drzwiami stał jeden człowiek z każdej grupy, a że tylko ty z szefem przyjechałeś... sam wiesz, amigo. Najpierw robota, potem przyjemnostki. Takie już to kurewskie życie jest, puta.

- Dobra - Ramirez zabrał nóż z gardła Juanity i wyciągnął z niej kutasa.

Wyszczerzył się do nich, jak pojeb, a potem, nie bez trudu, nałożył spodnie.

- Prowadźcie.

Martinez odsunął się, by zrobić przejście.

- Perez, zaprowadzisz naszego compadre? Ja tu dokończę, bo aż szkoda nie wykorzystać takiej rozepchanej dupci. Gracias amigo.

Uśmiechnął się wilczo do Ramireza, po czym przeniósł porozumiewawcze spojrzenie na Oreję. Wszyscy w grupie wiedzieli, że co jak co ale Angelo nie rucha panienek, które dają każdemu. Jego kurwa strata. Wężowi chodziło o co innego - chciał pozostać za plecami Azteca, by w razie czego uniemożliwić mu odwalenie jakiejś akcji. Tak przynajmniej zrobiłby Alvaro Jesus.

- Jasne jak kurwa słońce amigo. - Perez schował dyskretnie spluwę za pasek spodni, pod koszulę i ruszył przodem.

Motocyklista ruszył przed siebie, schodząc po schodach. Po tych samych stopniach wchodził właśnie Camelo. Dla Oreja , który dość dobrze znał swojego kumpla z gangu, było jasne, że ten zaraz coś odwali.

Idąc przed Aztekiem, Oreja pierwszy minął Camelo. Byłby go minął, gdyby nie błysk w oku Serpientez. Gdy był na jego wysokości Alvaro wyprowadził szybki cios w splot słoneczny, po czym drugą ręką złapał Camelo za kark przyciągając głowę do podnoszonego kolana. Chrupnął nos a wąż zaczął spadać ze schodów w dół. Camelo nie miał dzisiaj farta. Nos złamany po raz drugi w przeciągu pół godziny, po raz drugi przez kumpla z SV.

Wszystko z tyłu mogło wyglądać tak, a przynajmniej taką miał nadzieję Oreja, jakby mężczyzna się zachwiał a Perez tylko próbował go złapać.

- Kurwa, amigo! - krzyknął Oreja, - przesadzasz z tym ćpaniem.
- Puta madre! - warknął Camelo niewyraźnie, przez krew płynącą mu z nosa i ust. - Co ty odpierdalasz, chcę dostać tego chuja!

- Dwieście tysięcy - rzucił z dołu Juan popijając tequilę. Przed nim na stole leżał odbezpieczony glock - ot w razie czego.

Herman nagle zerwał się z fotela. Minął szarpiących się sicarios i Azteka po czym wbiegł po schodach na górę, do pokoju Dolores.

Oreja przyklęknął przy drącym się Camelo i uderzył w skroń...

- Lo siento, amigo - powiedział cicho.

...ogłuszając go.

- Tam jest Pies z twoim bossem, amigo - powiedział głośno wskazując pomieszczenie Aztecowi - Angelo - zwrócił się do schodzącego po schodach Serpientez, - Pomożesz mi z Camelo? Znowu przećpał.

Oreja spojrzał w górę lecz pięknisia nie było. Chujek zostawił go samego z Aztekiemza plecami. Po plecach Pereza przebiegł zimny dreszcz. Przecież jebany pedał mógł mu poderżnąć gardło jak schodzili. Kumpli się nie zostawia. Jebany kutas.

- Dario! - Na twarzy Oreja wymalowała się nagła wściekłość. - Zajmij się…

Nie dokończył zdania. Wyszedł. Musiał ochłonąć. Miał ochotę komuś zrobić krzywdę. Miał ochotę złapać Urenijosa. Miał nadzieję, że ten będzie sprawiać problemy.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 01-10-2018 o 19:36.
GreK jest offline  
Stary 01-10-2018, 20:19   #24
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- To nie kwestia bólu, patrone, przytomny pacjent przy takiej operacji znacznie podwyższa ryzyko. Walczymy o pańskie życie. - Tito mówił spokojnym, profesjonalnym pozbawionym emocji głosem, a w międzyczasie przygotowywał kolejną strzykawkę ze środkiem usypiającym. Teraz spokojnymi ruchami zaczął dezynfekować miejsce wkłucia. Nachylając się nad rannym dodał ściszonym głosem. - Gdyby prowizorka mogła załatwić sprawę, zrobiłbym to w dziupli. Proszę pozwolić nam pracować.

- Pracuj, ale nie pozwolę się uśpić. Usted entiende? - To był strach. Zwierzęcy i ukryty pod powierzchnią pozornego opanowania.

- To nie koncert życzeń. Nie pozwolę panu zginąć, nawet na własną prośbę. - Tito mówił nadal ściszonym głosem, lewą ręką uzbrojoną w rękawiczkę delikatnie dotykając rany, drugą robiąc wkłucie i ładując w Uccoza całą zawartość strzykawki. Z tym samym spokojem profesjonalisty-psychopaty zaprezentował Uccozowi pustą strzykawkę - Moja sala. Moje zasady. Gdy skończę zabijesz mnie lub mi podziękujesz, twoja decyzja, patrone.

Alvarez patrzył jak ciało i umysł Uccoza pomału się wyciszają, by w końcu odpłynąć w niebyt.
- No dobrze, panowie, straciliśmy już dość czasu. – rzucił w salę i nożyczkami pozbawił pacjenta całej górnej części garderoby i prowizorycznych opatrunków. – Pacjent jest wstępnie ustabilizowany, dwie kule, obie utknęły dość głęboko, postrzał widoczny z lewej powinniśmy załatwić szybko, to tutaj.. poważniejszy temat. Przydałoby się zrobić rentgen zanim zaczniemy, możesz załatwić przenośny ze stomatologii? Wolałbym z nim nie jeździć po całym oddziale. W tym czasie zajmę się przygotowaniem pacjenta i pierwszą kulą.

Mówiąc zaczął operację, spokojnymi ruchami pokrył całą górną połowę ciała brązową dezynfekującą mazią. W ciele gangstera szybko znalazły się dwa wenflony pompujące odpowiednio dobraną chemię i krew. Przyssawki na piersi, opaska na zdrowym ramieniu, pompa tłocząca tlen na ustach, wszystko podłączone do urządzenia monitorującego i nadzorującego funkcje życiowe. Tito, wedle swojego starego zwyczaju przeżegnał się i wykonał pierwsze cięcie.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 01-10-2018, 22:39   #25
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
***

Hernan stał z telefonem w ręku po raz dziesiąty albo jedenasty oglądając nagranie z furgonetki. Martwił się o Tarantulę i Ratę, był zły, że zostawił chłopaków na pastwę glin. Dał im słowo, że wyciągnie ich z tego gówna, ale wiele wskazywało na to, że jego kumple odpowiedzą za zabójstwo i spowodowanie śmiertelnego wypadku. Wiedział, że nie sprzedadzą go prokuratorowi, na tym polegało przecież ich braterstwo, on też by milczał jak zaklęty. A jednak tak podle nie czuł się nigdy. Nigdy nie był też tak wkurwiony jak teraz. To co zobaczył na telefonie przeczyło prawom logiki. Wiedział, że nie jest szalony a jednak ktoś wszczepił mu nie jego wspomnienia. Jak w tych pierdolonych amerykańskich filmach dla przygłupów. To co go spotkało było nie do pomyślenia. Było pierdolonym gwałtem na jego mózgu, ktoś wyjebał jego umysł jak dziwkę, przenicował mu łeb na drugą stronę. Dlatego Selcado oprócz smutku i żalu czuł nieopisany gniew i bezsilność. Czy tak się czuły te wszystkie szmaty, które brał czasami siłą? Zawsze mu się wydawało, że sukom to się podoba, że te piski, wrzaski, drapanie to element gry. Nie był przecież jakimś jebanym brzydalem z małą brudną kuśką, lecz facetem z krwi i kości. Taki, który potrafi przyjebać, ale też przytulić i porządnie wyruchać.
Z narastającą irytacją słuchał Węży, którzy podjarali się odwiedzinami Azteków i snuli jakieś głupie domysły. Chwycił za butelkę whisky i siadł na kanapie. Otworzył butelczynę i pociągnął z gwinta. Milczał, próbując się wyłączyć i nie słuchać tego pierdolenia, ale w końcu nie wytrzymał tego jazgotu.
- Przeżywacie kurwa, jakby przyszedł tu sam papa Francesco. To tylko dwa brudasy, jebać ich. Mamy teraz inne problemy na głowie – Herman popatrzył zgorzkniale na towarzyszy i znów łyknął z butelki.
- A z Tobą co się kurwa dzieje? -
Salcado wbił wzrok gdzieś w pustą przestrzeń, nie odpowiedział.

***

Pies nie miał czasu go wysłuchać. Może nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, a może po prostu te pierdolone pięć baniek było ważniejszych od Tarantuli i Raty. Zamiast zająć się problemem swoich braci z SV, przyjechał rozgadać się z pedałem na motorku. Hernan już dawno odkrył, że ci wyżej postawieni w grupie mają gęby pełne frazesów rodem z powieści Dumasa, gdzie jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, ale gdy przyjdzie co do czego wypinają się dupą, wyjeżdżając z mądrościami o dobrze ogółu. Dwieście tysięcy zielonych było niczym w porównaniu z tym, że Selcado złamał słowo dane swoim companeros. Mógłby się nimi podetrzeć, gdyby ktoś dał mu gwarancję, że Tarantula i Rata nie pójdą siedzieć. Czy był sentymentalnym głupcem? Czy tak zachowałby się Machiavelli?? Pewnie skreśliliby braci bez mrugnięcia okiem bo cel uświęca środki, ale Hernan pomimo fascynacji filozofem miał w DNA wpojone te pierdolone zasady, którymi kierowali się nie tylko muszkieterowie, ale też sicarios. Jeśli nie jesteś w stanie umrzeć za swojego brata, jesteś słaby i prędzej czy później ktoś lub coś cię złamie. Policja, DEA, konkurencyjny gang, albo dolary.

Na horyzoncie pojawił się w końcu El Spectre. Hernan musiał przyznać, że skurwiel miał w sobie coś niepokojącego i chętnie by spojrzał mu w oczy by zobaczyć z jakiej gliny jest ulepiony. Ledwo Aztec zniknął z Psem w pokoju narad, ze schodów zbiegł blady jak gówno Carmelo. Salcado widział w życiu wiele pojebanych akcji, ale to co opowiadał companero wydawało się wręcz nieprawdopodobne. Carmelo nie miał jednak powodu kłamać a znając reputację przywódcy Azteców mogło się zdarzyć, że w przypływie euforii zajebał jakąś dziwkę. Do tego drugi motocyklista dzielnie poczynał sobie z Juanitą i istniało ryzyko, że ta skończy za chwilę jak Dolores.
Kobieta, która rozkłada nogi za kasę, jest niewiele lepsza od mężczyzny, który daje sobie wsadzać kutasa w dupę. Takie zdanie miał Hernan o kurwach. I nie tylko o kurwach. Człowiek, który na własne życzenie daje się upadlać jak zwierzę w cyrku, nie zasługuje na nic więcej jak splunięcie. Dlatego użalanie się Carmelo i robienie za rycerza na białym koniu śmieszyło go i irytowało. Selcado nie był wkurwiony, że ktoś zmasakrował jedną z dziwek. Był wkurwiony, bo zrobiono to bez pozwolenia Węży. Te jebane brudasy na motorach przyszli tu jak do siebie i traktowali SV jak czarnuchów. Dla Hernana, który czasami uważał się za meksykańską reikarnację Josifa Dżugaszlili było to nie do pomyślenia.
- Wystawimy skurwysynowi rachunek, ale nie tu i teraz – powiedział próbując powstrzymać hermanos przed mordobiciem – Chyba, że ktoś ma lepszy pomysł.
Angelo mu przytaknął, ale po chwili i tak zrobił swoje. Razem z Javierem i Oreja pobiegli po schodach na górę, na ratunek wydupczonej księżniczce.
- To tylko głupie dziwki – westchnął po czym spojrzał na Carmelo- Ja mówię swoje, oni robią swoje. Cierpliwość to pierdolona cnota. Zemsta najlepiej smakuje na zimno. Chcesz dojebać tego gnoja?
Uśmiechnął się ponuro czekając na odpowiedź.
- Nie. Mogę mu co najwyżej wpierdolić.
Selcado wzruszył ramionami. Nigdy nie uważam Carmelo za zbyt bystrego, a jego zachowanie było coraz bardziej irytujące. Chciał sprawdzić czy te kogucie tańce są tylko na pokaz, czy faktycznie chłopak ma jaja.
- Droga wolna bracie
Carmelo spojrzał na Selcado a potem ruszył w stronę schodów po których schodził powoli Aztec. Najwyraźniej chłopakom udało się go odciągnąć od kurwy bez rozlewu krwi. Niestety latynoski rycerz całkiem już stracił panowanie nad sobą i sekundy dzieliły by rzucił się na motocyklistę. I wtedy w ruch poszły pięści Oreja. Alvaro sprawnie spacyfikował hermano, ale ten robił wszystko by jednak spierdolić wysiłki kolegów.
- Puta madre! - warknął Carmelo niewyraźnie, przez krew płynącą mu z nosa i ust. - Co ty odpierdalasz, chcę dostać tego chuja!
- 200 tysięcy – rzucił z dołu Juan popijając tequilę. Przed nim na stole leżał odbezpieczony glock
- On już chyba podjął decyzję hermano – powiedział cicho Salcedo. Odruchowo sięgnął do kieszeni spodni, gdzie trzymał składany nóż. Zamiast noża poczuł jednak swój telefon. Znów sobie przypomniał upiorną furgonetkę i zwierzęcy strach jaki….
Hernan utkwił wzrok na Carmelo. Przez plecy, od karku aż po kość ogonową przeszedł go zimny dreszcz.
„Kurwa”
Hernan zerwał się z fotela. Minął szarpiących się sicarios i Azteka po czym wbiegł z włączonym telefonem do pokoju Dolores. Miał zamiar nagrać, to co zastanie w środku. A potem puścić nagranie i sprawdzić czy dziwka jest tak martwa jak opisał to Carmelo.

Widział już wiele krwi w swoim życiu. Czasem nawet zbyt wiele. Ale ten pokój wyglądał tak, jakby ktoś zmienił go w rzeźnię. Krew spływała wszędzie. Na ścianach, na podłodze. Zalała zmiętolone łóżko, a nawet obryzgała sufit.
W łóżku leżały szczątki panienki. Jelita rozwieszone na oparciu łóżka, przeciągnięte na boki, na krzesła, wylewające się na ociekający krwią dywan. Mięso oddzielone od kości z wprawą zawodowego rzeźnika walało się wokół tych jatek, a głowa panienki, która dla nich pracowała, spoczywała w samym sercu tego wszystkiego - na poduszce. Martwe oczy zdawały się wpatrywać w wejście. Najgorsza była jednak nie krew, nie flaki, nie odór, ale mina dziwki - spokojna, łagodna, jakby śmierć była czymś wzniosłym i pięknym. Nawet za życia Dolores nie wyglądała tak niewinnie. Jakby śmierć zdjęła z niej ciężar gównianych zmartwień.
W drzwiach pokoju Dolores Javier wymiotował głośno na kolanach. Gdy skończył, dyszał ciężko i podpierał o futrynę by wstać. Był blady jak ściana a po policzkach spływały mu łzy.
- Hijos de putas! - wrzasnął w stronę schodów. - Dlaczego?!
Hernan widząc, że młody zaczyna wariować, złapał go, odciągnął do tyłu zatykając dłonią usta. Zaczął mówić mu szeptem do ucha.
- Posłuchaj mnie teraz Xavi…Ciągle myślę, o tej furgonetce. Wiesz, że nie jestem wariatem, widziałem tego węża. Jest tylko jedno wytłumaczenie. Ktoś nas musiał czymś srogo naćpać. Popatrz, pokój wygląda jak pierdolona rzeźnia a ten skurwiel, który zajebał Dolores nie miał na sobie nawet kropelki krwi. Co tu się kurwa odpierdala?
Xavi zaczął świrować. Być może Hernan niepotrzebnie próbował otworzyć mu oczy, na to co się dzieje, ale czuł, że tylko on mu wierzy. Dzieciak, choć był żałosnym ćpunkiem miał łeb na karku. Kto jak kto, ale on może to rozgryźć.
Po chwili w progu pojawił się też Angelo. Próbował zmotywować Orozco, ale pozbawiony wiedzy jaką posiadał Hernan i el nino, mógł co najwyżej stawać ze swoją gadką w szranki z akwizytorami. Selcado wiedział, że Pies zlecił przystojniaczkowi załatwienie sprawy z Rata i Tarantulą, więc wspólnie uzgodnili, że zajmą się tym razem. Tymczasem Angel wciąż próbował naprostować młodego ale jego motywacyjna gadka przynosiła odwrotny skutek. Ćpunek siał fatalizm i Hernan wcale mu się nie dziwił. Sam miał straszliwe przeczucia.
- Daj mu spokój, chłopak ma rację. Wpierdoliliśmy się w coś… - Hernan nie potrafił znaleźć właściwego słowa- Gdybyś widział to co ja dzisiaj, uśmieszek zniknąłby ci z tej ślicznej twarzy. Ja się nie boję tych chujków na motorach, mogą sobie patroszyć wszystkie kurwy w tym mieście jeśli ich to kręci. Boję się, że ktoś nam miesza w głowach. Wiecie jaki mam stosunek do do tych pojebów co to twierdzą, że im się objawiła matka boska i wyleczyła z raka. Poucinałbym im języki za te kłamstwa, bo nie wierzę w to gówno. Dlatego nie potrafię sobie dać rady z tym co się dzisiaj stało. Może jakiś zjeb przeszedłby nad tym do porządku dziennego, ale ja ciągle o tym myślę, zastanawiam się jak…Ja,, Tarantula i Rata widzieliśmy to samo. A skoro nam się coś takiego przytrafiło, wam też może.
Hernan wskazał skinieniem w kierunku schodów.
- A może już to się dzieje. Zobaczcie jak się zachowuje Carmelo. Zobaczcie jak się zachowuje El Spectre. Jak się zachowuje Pies. El nino dobrze gada, tu się odpierdala coś strasznie dziwnego
Angelo na wszystko miał odpowiedź, więc Hernan uznał, że nie ma sensu dalej go przekonywać. Później mu opowie o wężu w bebechach Narwańca, teraz miał ważniejsze sprawy na głowie. Ruszył do łazienki, w której kurwy podmywały się po dymaniu. Zaczął przeszukiwać szuflady, szukając gumowych rękawiczek, wacików i jakiegoś plastikowego pojemnika. Najlepszy byłby foliowy worek na dowody, ale skąd taki kurwa wziąć na tej melinie? Gdy w końcu znalazł co trzeba wrócił do pokoju Dolores i zabrał się do pracy. Dokładnie obejrzał sobie jej majki. Jeśli znajdowały się na nich sperma od razu wpakował je do pojemnika, a jeśli nie zauważył żadnych śladów, włożył dziwce między nogi patyczek z wacikiem ściągając to co zostawił w niej skurwiały Aztec. Na końcu wyciągnął z kieszeni nóż. Otworzył ostrze po czym złapał za mały palec lewej dłoni Dolores i odciął go od nasady. Palec podobnie jak majtki wpakował do plastikowego pudełka. Jeśli kiedyś zrobi się gorąco, te skarby mogą okazać się niezłą kartą przetargową.
 
waydack jest offline  
Stary 05-10-2018, 19:36   #26
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Kwadrans przed przybyciem Psa...

- Ktoś wie jak się nazywają te pedały, które ruchają nasze dziewczyny?

Oreja stojąc obok Javiera patrzył wymownie na schody prowadzące na piętro.
- To Aztekowie - wyjaśnił Ede. - W tym sam ich szef. El Spectre.
- Kurwa, - warknął Alvaro szarpiąc wąsa, - coś tutaj zajebiście śmierdzi i nie mam na myśli tej budy. A ten drugi? Też jest z Azteców?
Hernan chwycił za butelkę whisky i siadł na kanapie. Otworzył butelczynę i pociągnął z gwinta. Milczał.
- Tak oboje są z Azteków. Specjalne życzenia jebańce mieli i powiem wam, że coś z nimi jest nie tak…
- Kurwa, - powtórzył się Oreja, - słyszałem, że te pedały chcą kręcić lody pod nosem braci Uccoz!
- Puta…. co ten Pies kombinuje? - rzucił Juan - Mam nadzieję, że ma jakiś plan i to nie taki, w którym położymy swoje głowy w “lepszej sprawie”.
- Przeżywacie kurwa, jakby przyszedł tu sam papa Francesco. To tylko dwa brudasy, jebać ich. Mamy teraz inne problemy na głowie – Herman popatrzył zgorzkniale na towarzyszy i znów łyknął z butelki.
- A z Tobą co się kurwa dzieje?
Salcedo wbił wzrok gdzieś w pustą przestrzeń, nie odpowiedział. Angelo przyjrzał mu się, powoli zaciągając szlugiem.
- Coś tu śmierdzi. Zjawa sam się do nas pofatygował. I jeszcze powiedział bez nerwów, że poczeka na Psa. To nie jest przypadek, to nie nagle kumplostwo. Coś się dzieje. Pies coś rozgrywa... coś więcej niż nam mówi. - powiedział luźnym tonem, jakby mówił o pogodzie. Kto jednak znał Martineza, wiedział, że w takich chwilach był najbardziej spięty. Dlatego ciągnął jednego szluga za drugim - żeby nie wybuchnąć.
- Myślisz, że Pies robiłby coś tak grubego bez naszej wiedzy? - spytał z powątpiewaniem Perez. - Przyjdzie, to na pewno wszystko wytłumaczy.

Javier, jak zwykle gdy nie był mocniej nawąchany, nie odzywał się za dużo i siedział z nieodłącznym laptopem na kolanach. Od kilku miesięcy zbierał informacje o wszystkich gangach Mazatlan i całego zachodniego wybrzeża oraz ich członkach i tworzył bazę danych, którą teraz przeszukiwał pod kątem Azteków. Co bardziej spostrzegawczy mogli zauważyć, że w międzyczasie, gdy pociągał łyk piwa lub strzepywał popiół z papierosa, Xavi zerka na Hernana. Podobnie jak Salcedo wyglądał na bardziej zestresowanego niż reszta.
- Szef nigdy nie zrobił nic na czym byśmy źle wyszli - zauważył. - Musi najpierw obgadać detale sam na sam z El Spectre, jeśli chce dobić z nim interes, bo jakbyśmy wszyscy debatowali nad każdym szczegółem to by trwało wieczność a nikt nie ma eternidad do stracenia, zwłaszcza dzisiaj.
Zgasił peta w przepełnionej popielniczce i spojrzał w pustą przestrzeń jakby podjął jakąś decyzję, po czym wyjął z plecaka małą plastikową torebkę z białym proszkiem, wysypał trochę na stolik i z pomocą karty bankowej zaczął wyrównywać kreskę.

Oreja skrzywił się z niesmakiem i przysiadł obok.
- El nino, byłeś ciekawy tego pedzia w sukience - zagaił ściszonym głosem. - Ojczulek zdaje się być znany z jakiś akcji dobroczynnych, widziałem jego świętojebliwą gębę kiedyś w telewizji, tyle że… widzisz… na mieście mówią o nim złe rzeczy.
Orozco zwinął banknot i wciągnął kreskę. Pociągał chwilę nosem, po czym wziął głęboki oddech.
- O znanych ludziach dużo gadają - wzruszył ramionami, patrząc szklistymi oczami na Oreję. - Pytanie brzmi: jak bardzo złe rzeczy i czy źródło jest wiarygodne.
- Nie będę ci ściemniać - Perez ściągnął okulary i potarł nos u nasady. - Nic pewnego ale… przeczucie amigo. Życie mnie nauczyło go nie lekceważyć. A teraz przeczucie mi mówi: Oreja, coś tu kurwa śmierdzi. Póki tego nie sprawdzę, nie zasnę spokojnie.
Xavi pokiwał głową.
- Słuchaj, pomogę ci, ale muszę wiedzieć czego szukać - odpowiedział. - Chodź.
Wstał z kanapy i skinął na Pereza, żeby poszedł za nim.
Wyszli na zewnątrz.
- Coś tu śmierdzi... - powtórzył Angelo i odpalił kolejnego szluga, zdradzając tym swoją nerwowość.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 05-10-2018 o 19:42.
Mira jest offline  
Stary 07-10-2018, 14:23   #27
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MAZATLAN, 28 maja, późne popołudnie

Deszcz lunął tuż po czwartej, kiedy członkowie gangu SV, ruszyli w teren. Popłynął, niczym niebiański wodospad, w rozbłyskach błyskawic, w asyście grzmiących piorunów. Jakby nad Mazatlanem zwarły się ze sobą siły nieba i piekła, tocząc zawzięty i krwawy bój o dusze śmiertelników.

Patrząc na to, co działo się w dole, w mieście nazywanym Perłą Pacyfiku, i co wyprawiali jego mieszkańcy, wynik tej walki z góry był przesądzony. I nawet boska artyleria nie poradziłaby sobie ze złem, które zagnieździło się w Mazatlan, zapuściło swoje korzenie pośród kamieni, ulic, kanalizacji, budynków, ser i dusz ludzi.

Deszcz lał prze kilka minut, zasłaniając wszystko kurtyną szarości i cieni, a potem, powoli, zaczął wytracać swoją wściekłość i zamienił się w spokojny, chodny deszcz, który przestał padać około siedemnastej.

Lecz do tej godziny nie każdy z gangu SV miał szansę dożyć. Życie jednego z nich zakończyło się w gwałtowny, brutalny sposób – a mógł to być tylko początek wyniszczającej, krwawej wojny o wszystko.

Angelo Gabriel Martinez i Hernan Juan Selcado

Po tym, jak sytuacja w gniazdku rozkoszy została opanowana Angelo ruszył wykonać polecenie Psa. Wiedział tyle, co powiedzieli mu chłopaki, że Rata i Tarantula rozjechali jakiś dwóch pajaców na ulicy i wpierdolili się w wystawę sklepu. No i że mieli trupa na tylnym siedzeniu. Trupa, którego zgarnęli, gdy jeszcze nie był trupem, co mogło zapewne potwierdzić wielu ludzi i monitoring uliczny.

Przesrane, jakby się nad tym bardziej zastanowić. Nie tylko dla tych dwóch debilos lecz dla Węży. Jeśli po ulicach rozejdzie się, że SV zaciukali jednego z Narwańców, Narwańce, gdy tylko otrzeźwieją po nocnej robocie, wezmą swoje piły, noże, pistolety i zaczną polować na nich. I w sumie będzie dobrze, jak szefowie się dogadają i zakończy się na odwecie – zdejmą jednego z SV, wcześniej oczywiście bawiąc się z nim trochę, a reszta zaciśnie półdupki i będzie udawała, ze wszystko jest w porządku. Albo dojdzie do eskalacji i będzie to wybór: oni, albo my. Ucieszą się rekiny w zatoce, piaski pustyni na lądzie lub ci, którzy w Mazatlan pozbywają się niechcianych trupów. Oba scenariusze były dość prawdopodobne.

Do Angelo dołączył Hernan. W sumie Martinez nie bardzo wiedział na co może mu się przydać Selcado, ale nie pogardził towarzystwem tego twardego brata z SV. Nigdy nie było wiadomo, kiedy Narwańce wrócą do gry i zaczną swoją wendetę – bo, że ją zaczną było niemal pewne. Więc lepiej było nie poruszać się samemu, szczególnie, że Angelo był dość znanym członkiem Węży. I nawet szacunek ulicy mógł tutaj nie pomóc. Wręcz przeciwnie. Był doskonałym celem dla zjebów pokroju Narwańce.

Angelo musiał się streszczać. Wieczorem miał randkę z Lupitą. Wiedział, że nie może wystawić dziewczyny.

Najpierw pojechali na miejsce wypadku.

Hernan czuł się trochę dziwnie wracając w to miejsce. Samochód już odchowano, na miejscu pracowało jednak kilku ludzi w mundurach lokalnej policji. Psy węszyły. To było oczywiste. Angelo zaparkował nieco dalej, a potem korzystając ze swojego osobistego uroku i urody amanta filmowego, podpytał gapiów, o to, co się stało wciskając jakąś nie mającą znaczenia gadkę – szmatkę. Hernan obserwował go z dyskretnej odległości. Jego obecność mogła być w takiej sytuacji niepożądana.
Angelo dowiedział się, że Tarantula i Rata zostali zabrani przez policję, a potem gliniarze wynieśli jeszcze kogoś w worku. Informatorzy nie wiedzieli jednak, na który – chociaż oczywistym było, że jeśli chłopaki są podejrzane o morderstwo, to raczej do „Szklarni”(bo trzymano tam kompost i warzywa, które dały się złapać) – największego posterunku policji stanowej w mieście, położonego w pobliżu jednostki wojskowej, często wspierającej „psiarnię” w ich działaniach w tak zwanej wojnie narkotykowej. Jak na razie, SV, zajmując się działaniami nie związanymi z prochami, byli poza ich kręgiem zainteresowań, chyba że weszliby w drogę policji.

Pozostał ostatni krok. Desperacki.

Można było spróbować wejść na komisariat i spróbować spotkać z którymś z aresztowanych SV. Lub uderzyć w inne miejsce. Pies zapewne da robotę ich papudze, Celso Huan Tito Greardo. Ich prawnik nie był jednak orłem w tym skorumpowanym światku. Nadawał się do tego, gdy trzeba było Bronic chłopaków za bójki, rozbój, wymuszenie czy inne, mniej poważne przestępstwa. Kiedy jednak chodziło o trupa… Hernan też miał kilka kontaktów, które mogły się przydać w tej sprawie, ale nie był pewien, czy chce z nich korzystać. Czuł się odrobinę winny, że wystawił Rata i Tarantulę, ale – od pewnego czasu – nie miał pojęcia, co się odpierdala wokół niego. Był pewien, że widział węża. Był pewien, że chłopaki też go widzieli. Ale to, co pokazywał filmik, a to co pamiętał było zupełnie inne. I nie potrafił sobie tego zracjonalizować. Wyjaśnić. A przez to, że nie potrafił jaja wcale nie byłoy mniej opuchnięte.

Zaczęło lać. Ludzie rozbiegli się, szukając schronienia. Ruch w mieście zwolnił do minimum. Ulewa zmywała z Mazaltan brud z ulic. Szorowała beton z krwi, prochów i spermy – czyli z tego, czym syciło się miasto w każdy wieczór, gdy ozywało nocne życie, a uczciwi obywatele ryglowali swoje drzwi i udawali, że noc to pora na odpoczynek przed pracą.

Hernan i Angelo siedzieli w samochodzie tego drugiego, i patrzyli to na siebie, to na strugi deszczu i zastanawiali się, co mogą zrobić w takiej sytuacji.

Pies powiedział jasno. Sprawdź co dzieje się z Tarantulą i Ratem. Posprzątajcie, jak najlepiej się da. Wiedzieli już, że obaj poszli do „Szklarni”. Nie wiedzieli jednak, jakie stawia się im zarzuty. No i nie bardzo wiedzieli, jak po czymś takim mogą „posprzątać”.

I kiedy tak siedzieli, myśląc co robić dalej i przeczekując oberwanie chmury, Hernan poczuł nagle dziwny niepokój. A potem usłyszał cichy syk i odruchowo spojrzał w bok, skąd dobiegał ten dźwięk. I zobaczył węża. Czarnego, niezbyt dużego, oślizgłego drania, który, jakby nigdy nic pełzał sobie po drugiej stronie szyby, na zewnątrz samochodu.

Jedno oko gada łypało na Hernana i była w nim jakaś nieludzka, zimna inteligencja.

I Hernan poczuł się tak, jakby sam diabeł postawił złożyć mu wizytę.


Alvaro J. F. Perez "Oreja"

Oreja ruszył w teren, podobnie jak kilku innych ludzi z gangu. Mieli proste zadanie – odszukać Narwańców i Pana U., jak zaczynali nazywać swój cel.

Nie był potrzebny na miejscu. Do sprzątania burdelu po Aztekach powinni wystarczyć bracia, którzy zostali w „gniazdku rozkoszy”.

Ledwie zdążył wyjechać kilka ulic, gdy z nieba lunął potop. Przez chwilę musiał zwolnić do kilkunastu kilometrów, a wycieraczki nie były w stanie zebrać wody z szyb. Grube, ciężkie krople dudniły w dach, niczym rozjuszone pięści małych, wściekłych stworzeń.

Zrobiło się też znacznie chłodnej, co akurat było miłe.

Oberwanie chmury szybko przeszło w dość mocny deszcz, ale w takich warunkach, już można było poruszać się sprawniej i szybciej. Ulice Mazatan spływały teraz strumieniami – przeciążone oberwaniem chmury studzienki kanalizacyjne nie radziły sobie z taką ilością deszczówki.

Ostatni namiar , jaki mieli na Urenijosa, prowadził do magazynów w dzielnicy przemysłowej. Paskudne miejsce – szczególnie po zmroku. Kilka procent terenów i firm należało do Kartelu, kilka innych do niezależnych graczy. Większość miejscówek była umoczona – od magazynów, po przetwórnie, chłodnie, przepakowanie, małe fabryki. Wszędzie, gdzie tylko się dało, pod przykrywką legalnych biznesów przemycano, produkowano lub przepakowywano kokainę z Kolumbii, Wenezueli i innych krajów Ameryki Łacińskiej, a potem – przez Meksyk – puszczano w świat, głównie do największego odbiorcy – USA.

Orejo jednak nie był głupcem. Potrafił nadstawiać ucha. Wiedział, co piszczy w dzielnicy przemysłowej, i chociaż nie wiedział wszystkiego, to jednak wystarczająco wiele, aby nie działać nierozważnie.

Ostatni namiar, jaki mieli na Urenijosa podpowiadał, że bandzior siedział w magazynach razem z kilkoma innymi ludźmi. Jak na gust Alvaro, Narwańcy odsypiali nocną robotę. Być może ostro potem się urżnęli lub naćpali. Na ile znał takie spontaniczne imprezki, było pewne, że prędzej czy później, któryś z nich wylezie na zewnątrz – po to, by się odlać, zajarać czy zwyczajnie, rozprostować kości.

Orejo wiedział, jak obserwować. Jak się czaić.

Znalazł sobie kryjówkę, na wąskiej drodze pomiędzy złomowiskiem, a chłodniami i magazynami o nazwie „Frutas frescas como la de la Madre” i obserwował teren. Ze złomowiska, co jakiś czas, dochodził go charakterystyczny łoskot miażdżonych w zgniatarce blach, niczym jękliwy, potężny skowyt jakiejś demonicznej bestii. Poza tym było spokojnie.

Deszcz przestał padać. Wiatr przeganiał chmury dalej, w głąb lądu i niebo nad Mazatlanem zaczynało się przejaśniać.

Ten spokój, jaki dawała obserwacja, pozwalał Orejo zebrać swoje emocje do kupy. To też nie było dobre.

Siedział i obserwował. Ale poza dwoma samochodami zaparkowanymi na placu, tak aby nie rzucać się w oczy z głównej ulicy – ciemnym SUV-em i szerokim, wysłużonym amerykańskim dżipem, na placu przy magazynach i chłodniach nie było nikogo. Już wcześniej sprawdził „Frutas frescas como la de la Madre” i wiedział, że magazyny obecnie są zamknięte, odkąd właściciel poszedł siedzieć za udział w zorganizowanej grupie przestępczej – powiązanej z kartelem z Juarez.

Orejo też siedział, tyle że na nudnej jak flaki z olejem obserwacji. Siedział, siedział i w końcu jego siedzenie opłaciło się.

Na podjazd przed magazynami, którego rozkład znał już na pamięć, podjechał stary, nie rzucający się w oczy samochód. Wysiadł z niego jeden człowiek. Z charakterystycznie ogoloną głową Narwańca. Drugi został w samochodzie.

Punkt obserwacyjny, który wybrał Orejo, znajdował się jakieś dwieście metrów od miejsca, w którym zatrzymał się samochód. Ucho wybrał też podejście – wystarczyło przeskoczyć przez siatkowe ogrodzenie, po jednym ze słupów – niezbyt wymagające zadanie. Na razie jednak nie miał potrzeby, by ruszać tyłek poza samochód.

Ogolony członek gangu Narwańców obszedł zaparkowanego SUVA i dżipa, zaglądając do samochodów przez okna. Dał znak kumplowi w rzęchu i po chwili do uszu Alvaro dobiegł dźwięk klaksonu – natarczywe trąbienie. Narwaniec musiał też coś krzyknąć, ale akurat zaczęła pracować zgniatarka i zagłuszyła słowa gangusa.

Łysy wyciągnął komórkę. Zapewne dzwonił do swoich kumpli w środku. Ilu ich tam mogło być. Narwańcy liczyli ponad dwudziestu banditos. Jeśli stali za masakrą ludzi braci Uccoz, a wszystko zaczynało wskazywać, że tak było – zapewne nie każdy Narwaniec wziął udział w tej robocie. Jednego zgarnęli chłopaki na mieście, dwóch było tutaj. Co oznaczało, że w środku było przynajmniej kilku, może nawet kilkunastu skurwieli. Zdecydowanie za dużo, jak na jednego Węża, nawet takiego jak Orejo. Ale walka z Narwańcami nie była celem, tylko zgarnięcie Urenijosa. Więc czekał i obserwował.

Łysy wszedł do środka magazynu. Nie był tam zbyt długo. Może kilka minut.

Wybiegł z niego jak oszalały, zatrzymał się przy wejściu, oparł o ścianę i zwymiotował. Jego kumpel wyskoczył z samochodu, ale Łysy krzyknął coś do niego – cholerna zgniatarka nadal miażdżyła jakiś złom. Kierowca wrócił do samochodu. Łysy wskoczył do środka i auto ruszyło gwałtownie, ostro, paląc gumy na betonie przy magazynach – nabrało prędkości. Najwyraźniej Narwaniec zobaczył tam coś, co spowodowało, że postanowił zwiewać, jakby się paliło.

Ciekawość Orejo walczyła ze strachem, który wypełznął niczym wąż, z miejsca pod sercem, o którym zatwardziały gangster nie miał nawet pojęcia, że istnieje.

Zgniatarka miażdżyła żelastwo za płotem. A w kałuży wody, zebranej pod płotem, odbicie siatki i ogrodzenia, wyglądało jakoś dziwacznie – niczym zniekształcone odbicie, wykoślawione i wykrzywione w jakiś trudny do opisania i zrozumienia sposób.

Juan Maria Alvarez

Juana i Dario ulewa złapała w drodze do szpitala. Musieli zwolnić. Nikt nie rozmawiał o tym, co wydarzyło się w „gniazdku rozkoszy”. Bójki między Węzami, co prawda, nie należały do częstych, ale zdarzały się. I nikt potem nie miał pretensji Ot. Najpierw macho dawali sobie po mordach, a potem pili razem tequilę i pukali panienki. Czasami nawet we dwóch jedną. Bywało.

W końcu oberwanie chmury, z którym wycieraczki nie radziły sobie zupełnie zmieniło się w normalną ulewę i jazda stała się przyjemniejsza.

Do szpitala dotarli dość szybko, zważywszy na warunki. Dali znak Alfredo i po chwili charakterystyczna sylwetka grubasa pojawiła się przy bocznym wejściu. Nie mogli zaparkować zbyt blisko, więc kilkadziesiąt metrów musieli przebiec w deszczu.

Mokrzy stanęli przed spaślakiem, którego lubili i który był dla nich, niczym starszy brat. Pies ufał grubasowi, a Alfredo, mimo tuszy, był naprawdę spoko kolesiem.

- Świetnie, że was widzę – powiedział, a jego nalana twarz rozpromieniła się w nieudawanym uśmiechu. – Tito operuje w sali na dole. A my będziemy obstawiać wejście.
- Kogo operuje? – zapytał Dario.

- Eusebio Uccoza – wyszeptał Alredo, cicho, niczym na spowiedzi, a lejący deszcz niemal zagłuszył jego słowa.

Czy to ten sam, co miał zginąć dzisiaj w mieście? Czy inny Uccoz? Te pytania przelatywały przez głowę Juana, kiedy dreptał za grubym Alfredo podziemiami szpitala. Szary, betonowy korytarz. Jarzeniówki na suficie i ścianach. Nieprzyjemna, charakterystyczna woń szpitala. Minęli szerokie drzwi z napisem „Kostnica”, zza których dobiegł ich … chichot. Dziecięcy chichot, od którego zimne ciarki przebiegły Juanowi po plecach. Jaki dzieciak śmieje się w kostnicy. Gdyby była noc, pewnie spierdzieliłby stąd w podskokach. Ale w dzień, zapewne ktoś oglądał jakiś serial czy coś. Tak musiało być.

Szli dość długo. Widać, że miejsce na operację wybrano tak, aby leżało jak najdalej od innych części szpitala. Przy drzwiach stało już dwóch ludzi, których nie znali. Obaj trzymali broń w rękach – i to nie byle jakie pukawki, lecz wysłużone, lecz nadal śmiercionośnie skuteczne, pistolety maszynowe H&K MP5. Ulubiona broń karteli w miastach.

- Spokojnie, panowie. To nasze wsparcie – Alfredo uśmiechnął się do ochroniarzy rodziny Uccoz. Żaden z nich nie odwzajemnił uśmiechu.

Nagle światła w korytarzu zamigotały gwałtownie, a potem zgasły jednocześnie przy wtórze trzasków i snopów iskier. Możliwe, że ulewa zalała skrzynię elektryczną, odpowiedzialną za zasilanie szpitala.

Ciemność przecięły czerwone światełka celowników laserowych zamontowane na broni ochroniarzy Uccoz. Szperające smugi skierowały się w głąb korytarza, którym przyszedł Juan i Dario.

- Co to za dźwięk? – szept Alfredo zabrzmiał sucho w ciemnościach podziemia szpitala.

I faktycznie. Juan też to usłyszał.

Szuranie. Szuranie i syk. Wiele syków. Jakby w ich stronę pełzały węże. Niezliczona ilość węży. Ocierających się łuskami o beton. O ściany. O sufit.

Morze węży. Pełzających i syczących z otchłani, w jaką zdawał się zmieniać korytarz. Syczących, coś, co musiało być słowami. Słowami, które chociaż sykliwe, były zrozumiałe.

Usssssted essssss nuessssssstro [Jesteś nasz]

- Co jest, puta – jęknął Alfredo.

- Juramento. Juramentosssssssss [Przysięga] – syczały węże.

Ochroniarze kartelu zaczęli strzelać w ciemność. I wtedy Juan usłyszał krzyk dochodzący z sali operacyjnej, której mieli pilnować. Paniczny, rozpaczliwy wrzask. Taki wrzask mógł wyrwać się tylko z gardła kogoś, kto doświadczył czegoś naprawdę przerażającego. Albo kogoś, kto właśnie miał zaraz umrzeć niespodziewaną i bolesną śmiercią.

Juan nie był pewien, ale wydawało mu się, że krzyczy Tito. Ich duchołap i brat z SV.

Spojrzał na Daria i na Alfredo, ale obaj Węże w tym momencie strzelali tam, gdzie napieprzali ochroniarze kartelu.

Piwniczny korytarz rozbrzmiewał potwornym hukiem kanonady – dwóch pistoletów maszynowych i dwóch pistoletów, strzelających pojedynczymi strzałami. Lecz nawet ta kanonada nie zdołała zagłuszyć krzyków z sali i syków nadpełzających z mroku węży.

Szaleństwo! To było jakieś szaleństwo!

Tito Alvarez

Ten lęk Eusebio Uccoz przed narkozą był dziwny, ale w końcu Tito zrozumiał. W końcu ktoś polował na rodzinę Uccoz. A Eusebio był znanym rzeźnikiem, kimś, kto raczej z trudem zaufałby dopiero, co poznanej osobie. Stąd ta ogromna suma pieniędzy. Szansa, że przelicytował wrogów, którzy byli na tyle śmiali i pewni siebie, że rzucili wyzwanie kartelowi z Sinaloa. Kartelowi, którego bracia Uccoz byli współtwórcami i jednymi z najważniejszych el patrone. Tak, to było rozsądne i racjonalne wyjaśnienie i Tito spojrzał na Pablo, który przyjął na siebie rolę asystenta podczas tej operacji. Poza ich dwójką na salin operacyjnej zostało jeszcze dwoje ludzi: młody lekarz i pielęgniarka w średnim wieku. Zaufani ludzie Pablo, którzy wezmą pieniądze, zrobią co trzeba i zapomną, co robili.

Na zewnątrz pozostali ochroniarze. I Gruby Alfredo. Ale to, co działo się na zewnątrz, nie obchodziło już Tito.

Teraz liczył się tylko Eusebio. Pacjent. I skalpel w dłoni.

Podany środek usypiający zadział jak należy i Uccoz odpłynął w świat nieświadomości. W sen, w którym nie będzie czuł bólu i nie narazi i tak trudnego zabiegu na niespodziewane komplikacje.

Pierwsze cięcie. Pierwsza krew. Tito odpłynął. Stał się jednym z narzędziami z chirurgicznej stali, które pomagały mu w wyjęciu kul z ciała Eusebio. Kul, które wiedział gdzie się znajdują, dzięki prześwietleniu.

Pierwszą dostał dość szybko, bo po niespełna kwadransie. Zalśniła w świetle lamp operacyjnych, stuknęła w nerce chirurgicznej i przykuła uwagę Tito. Była srebrna. Nie ołowiana, lecz naprawdę srebrna. I … chociaż to było niedorzeczne, wydawała się… żywa.

Tito zamrugał oczami. Kula, którą wyjął, rozpłynęła się na jego oczach, ożyła, rozwinęła niczym kiwat, zmieniając w coś, co przypominało srebrnego, małego węża.

- Puta – mruknął pod maską i wtedy ujrzał, że coś jest nie tak.

Coś jest bardzo, ale to bardzo nie tak.

Zniknęła gdzieś niewielka sala, w której operował. Znajdował się teraz w czymś, co przypominało starą świątynię z czasów prekolumbijskich. Z tym, że rozmytą i dziwaczną, jakby w środku świątyni wyrósł tropikalny las. Na środku znajdował się ołtarz, rzeźbiony w węże i chyba znaki Azteków czy innych Indian. Na ołtarzu, niczym ofiara, leżał Eusebio. Pablo i jego pomocnicy zmienili się w wyblakłe, czarno-białe negatywy samych siebie. Upiorne zjawy, a nie ludzie z krwi i kości. Były o wyciągniecie ręki, ale też i miliardy kilometrów dalej, albo setki lat. Wszystko było niczym w śnionym koszmarze – nie można było stosować znanych Tito prawideł, by opisać to, co się działo.

I wtedy, za swoimi plecami, Tito poczuł czyjąś obecność. Przytłaczającą, złą wolę, która przelewała się przez niego, wokół niego, dławiąc w swoim uścisku niczym niewidzialny i ogromny wąż – dusiciel.

- On jest mój! – Szept, niczym syk gigantycznego węża, mimo że powiedziany w obcym dla Tito języku, był dla lekarza zrozumiały. – Nie odbierzesz mi mojej ofiary. Ty mi ją dasz. Terazsssss….

Słabe serce Tito zapłonęło niczym ogień. Przez kurtynę mgły, która nagle przesłoniła jego oczy i uszy, nie widział niczego, lecz słyszał, że ktoś obok niego wrzeszczy przeraźliwe. Wykrzykuje jego imię.

Widział swoją dłoń. Ale już nie należała do niego. Poruszała się, jakby ktoś podczepił do niej sznurki i skalpel opadł trzykrotnie. Precyzyjnie zadał ciosy tnąc serce Eusebio Uccoza.

Stojący w jaskini – cieniu, w świątyni – dżungli, przy ołtarzu, czuł się kimś innym. Starym i złym. Mądrym i wypaczonym. Kapłanem dawnego, zapomnianego kultu. Ociekającym krwią człowiekiem, który wycina serca na ołtarzach. Dla bogatych, chorych bogów, którzy płacili krocie za szansę przeżycia.

Rozłożył szeroko ramiona, schwytany w sploty niewidzialnego węża. Węża. Prawdziwego! Był Wężem. Tak. Był nim i jednocześnie służył mu.

Wykrzyknął światu swoje oddanie dla tego, któremu służył. Ujrzał prawdziwego siebie – teraz, w tej chwili, bo przecież to nie był on.

Prawdziwego siebie tutaj, w tej chwili. Tak. Bo jego ciało, ciało Tito Alvareza, ktoś zgarnął, nałożył na siebie, niczym kurtkę lub rękawiczkę, gdy jest potrzebna. Tak to poczuł. I poczuł coś jeszcze.

Jego serce płonęło. Dżungla – świątynia zniknęła we mgle, a z oparu nieświadomości wynurzyło się inne otoczenie.

Sala operacyjna w szpitalu. Leżał na podłodze. Jego serce płonęło. Zawał! Miał zawał! Potrzebował tabletek.

Na szczęście był tutaj Pablo. Miał tabletki i podawał odpływającemu w ciemność Tito.

- Coś ty odjebał, stary? Coś ty odjebał?

O czym on mówił? W końcu każdy mógł mieć zawał. Nie był już młody.

I wtedy sobie przypomniał. Trzy precyzyjne pchnięcia. W serce Eusebio Uccoza. Trzy punkty. Trzy precyzyjne punkty. Krew trykająca w górę. Wąż ściskający go w swoich splotach. Stary Indianin. On. Jego dłonie.

Zabił go. Zabił Uccoza. I poza nim tylko te trzy osoby na sali znały prawdę.

Sprawa była przejebana. Gdyby Eusebio zginął podczas operacji, może jakoś by się z tego wykaraskał. On i SV. Chociaż i to pewnie nie byłoby takie łatwe. Ale, jeśli Pablo lub któreś z jego lekarzy zdradziłoby prawdę – byłby trupem, i zapewne jego rodzina i Węże także. Jego wnuki. Uccoz nie spoczęliby, gdyby krew Alvarezów nie wsiąkła w ziemię.

Ale nie on to zrobił. Tylko ten stary Indianin. Ten Wąż, który chwycił go w swoje sploty. Zdławił. Wąż, który – tego był pewien, chociaż nie wiedział skąd ta pewność – przebudził się, kiedy Eusebio Uccoz stracił przytomność.

Ten jeden cholerny zastrzyk. Jeden cholerny zastrzyk zabił ich wszystkich. Eusebio Uccoza, ludzi z SV, Paulo i jego pomocników. Chyba, że …. chyba że poświeci tylko tych ostatnich. Pozbędzie się świadków, nim ci powiedzą prawdę. Że to jego ciosy zabiły jednego z Uccoz.

Lekarstwo na serce, które podał mu Pablo, zaczynało działać.

Wzrok zaczął się wyostrzać. Twarz pochylonego nad Tito Pablo zaczynała nabierać barw, głównie zielonego koloru maseczki chirurgicznej.

- Coś ty odjebał? Coś ty, puta, odjebał, Tito.

Dobre pytanie. Ale stary ganger znał na nie odpowiedź.

To nie był on.

Teraz musiał jednak zagrać inaczej, jeśli chciał ocalić siebie, ludzi z SV oraz, co najważniejsze, swoją rodzinę, w tym wnuki. Bo wiedział, że Uccoz nie zadowolą się nim samym. Tym bardziej, że Eusebio nie był pierwszym z nich, który umarł tego feralnego, szalonego dnia.

Tito odpłynął w ciepły, przyjazny mrok. Inny, niż mrok, którego doświadczył w świątyni-cieniu.

Javier Orozco

Javier czuł się podle. Towar, który wciągnął, powoli zaczynał tracić swoją magiczną moc, a przez otępiały umysł Orozco zaczynały się przebijać obrazy, które widział w pokoju, gdzie zginęła Dolores. Dolores, która zawsze była dla niego miła. Delikatna, uśmiechnięta i wesoła, marząca o wyrwaniu się z tego porno-biznesu, zostaniu pielęgniarką i pomaganiu dzieciakom z ulicy. Nawet po śmierci uśmiechała się do niego. Do Javiera Orozco, który czasami powątpiewał, czy należy do tego świata, pełnego krwi, cierpienia i brutalności.

W gniazdu zostali w piątkę, jeśli nie liczyć Psa, dziewczyn i Azteków. Szef SV nadal rozmawiał z el presidente Aztec MC. Bliźniaki – kręcące się po „gniazdku” i Ede – stojący przy drzwiach do pokoju gdzie rozmawiali szefowie – udawali, że nic się nie wydarzyło. Camello, który zebrał ostre cięgi od Oreji i Dario, siedział wkurwiony, jak szerszeń próbując zatamować krew z nosa. Reszta chłopaków pojechała wypełniać zadania dla ich grupy.

Javier był zdenerwowany. Roztrzęsiony. A stan ten narastał proporcjonalnie do tego, jak mijał kop dany przez kokę. Jedna kreska. Jeszcze jedna kreska mogła zdecydowanie rozjaśnić jego myśli. Wygonić z nich krew ściekającą z sufitu, ścian i kawałków ciała Dolores. Krew, której nawet kropla nie spadła na El Espectro. Jakby ten przydomek był prawdziwy.

Javier sprawdził raz jeszcze lokalizacje telefonu Urenijosa. Bez zmian. Nie było też odzewu na jego apkę – wirusa. Może jeszcze spał? A może…. Może nie żył, jak biedna Dolores? Może po wykonanej robocie, ktoś zapłacił im nie „plata” lecz „plumo”. Myśl tą przegnała inna. O białym proszku, wciągniętym przez nos.

W całym „gniazdu rozkoszy” panowała nerwowa atmosfera.

Camello patrzył spode łba na stojącego przy drzwiach do pokoju szefów motocyklistę, a ten chyba wyczuł to spojrzenie bo spojrzał na Węża oblizując się lubieżnie.

- Co, pedziu. Chciałbyś, bym ci wsadził w dupę mojego el serpenties – zaszydził.

To, co zdarzyło się potem, było naprawdę szokujące i tak szybkie, że nie zdążyli zareagować ani Bliźniaki, ani stojący przy drzwiach Ede, ani walczący ze swoją potrzebą Javier.
W dłoni Camello – w sumie niegroźnego gościa od dziwek, pojawił się pistolet, którego lufa plunęła ogniem – raz, drugi i trzeci – w trwającej nie dłużej niż dwie sekundy serii.

Niemniej zaskoczony był Aztec. Wszystkie kule trafiły w cel i motocyklista osunął się po ścianie, pozostawiając na niej smugi krwi.

Drzwi do pokoju szefa otworzyły się gwałtownie i stanęli w nich Zjawa i Pies.

Szef Aztec MC miał w rękach pistolet, podobnie i Casmiro.

- Puta Madre! – warknął Pies i strzelił pierwszy.

Kula trafiła Camello prosto w oko, i Wąż zwalił się na ziemię. Ede i Bliźniaki spojrzeli na drgającego kumpla, obok którego głowy pojawiła się kałuża ciemnej, gęstej krwi, rozlewającej się coraz szerzej, wokół. Ale Javier spoglądał na rozbryzg krwi i mózgu na ścianie za Camello. Wyglądał jak wielki, brudny, ociekający wilgocią kleks, wypuszczający swoje macki w dół, ku podłodze.

Pies spojrzał na El Espectro i opuścił pistolet.

- Mam nadzieję, że to wystarczy, by utrzymać nasze porozumienie – powiedział spokojnie, spoglądając na szefa Azteców.

Pies bał się Zjawy. Javier wyczuwał strach kogoś, kogo zawsze uważał za naprawdę zimnokrwistego, lecz nie pozbawionego zalet skurwiela.

- Zobaczymy – odpowiedział szef Aztec MC, głosem pozbawionym emocji i schował swoją broń. – Dasz mi samochód i jednego kierowcę. Zabierze Ramireza. Na dzisiaj kończymy rozmowy.

Casmiro skinął głową.

- Bliźniaki. Zabierzcie ciało Camello. Ede. Zacznij tutaj sprzątać. Xavi. Ty pojedziesz z Aztecami. Zawieziesz rannego do ich klubu.

- Puta… - Aztec żył jeszcze, czego nie można było powiedzieć o Camello.

- Xavi! Puta! – warknął Pies. – Rusz dupę. Weźmiesz mojego grata.

Kluczyki przeleciały w powietrzu i upadły na schodach.

- El Espectre – Pies spojrzał na gościa. – Pomożesz mi z twoim człowiekiem?

Jak w transie Javier ruszył na zewnątrz. Mijając Zjawę miał pecha spojrzeć w tę wytatuowaną, skrytą pod kapturem twarz. Złe, pozbawione emocji oczy szefa motocyklistów zmroziły go od czubka głowy, po same jaja. Była w nich śmierć. Żywa, skryta pod powierzchnią pozorów człowieczeństwa. Drapieżne żywe zło, utrzymywane tylko przez kaprys wytatuowanego pojeba. I przez chwilę Javier poczuł, że jeśli drugi motocyklista kopnie w kalendarz po drodze, to on może skończyć tak samo, jak skończyła Dolores. Że ten nieludzki Zjawa potnie go na kawałki, poustawia w pokoju, a gdy skończy Javier Orozco będzie się uśmiechał. Umrze szczęśliwy. Szczęśliwy, że ten psychol zakończył swoje nieludzkie igraszki.

Pies posyłał go do jamy wilka. Jego. Małe, roztrzęsione jagnię. I zrozumiał, patrząc jak Casmiro pomaga szefowi Azteców prowadzić rannego motocyklistę, że w grze o pięć milionów zielonych, Pies jest gotów poświęcić tych, których uważać będzie za słabych, zbędnych, tchórzliwych lub niepotrzebnych. W grze o wysoką stawkę braterstwo, o którym tyle pierdolili w gangu, kończyło się tak, jak w przypadku Camello. W rozbryzgu krwi i mózgu na ścianie.

Po chwili siedział już w samochodzie, a na tylnym siedzeniu, krwawiąc i jęcząc siedział motocyklista. Zjawa odpalił swój motor i ruszył. A Javier miał jechać za nim.

Na podjeździe przed „gniazdkiem rozkoszy” stał Pies i patrzył na Javiera. A oczy szefa SV były niemal tak samo bezwzględne, jak oczy szefa Aztec MC.

Pies machnął ręką, dając znać Javierowi że ma działać i wrócił do domu, jakby nigdy nic.
 
Armiel jest offline  
Stary 10-10-2018, 13:16   #28
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację
- Madre de Dios - powtarzał pod nosem Juan. Po plecach lał mu się lodowaty pot. W dłoniach prawie natychmiast pojawiły się glock i beretta. Jak zawsze dotyk broni uspokajał i nie pozwalał popaść w panikę.
- Święta Panienko z Guadelupe miej nas w opiece - modlił się cicho gorączkowo myśląc nad kolejnym posunięciem.
Wyraźnie słyszał syk węży i to jak pełzną w ich stronę. Skąd węże w szpitalu? Co tu się odpierdala?
W pokoju obok jeden z SV najwidoczniej potrzebował pomocy. Tu pozostali ładowali z broni w zbliżające się węże. Nie był pewien czy te strzały przynoszą jakikolwiek efekt. Postanowił pomóc Tito na sali operacyjnej. Odwrócił się i wparował do pomieszczenia.
Ujrzał, leżącego na stole operacyjnym jakiegoś mężczyznę, podpiętego pod przenośne urządzenia, które pikały teraz i pokazywały linię prostą. Na ziemi leżał Tito, a jakiś facet w stroju chirurga, teraz zachlapanym krwią, pochylal się nad nim coś do niego mówiąc. Obok stały jeszcze dwie osoby - pielęgniarka i drugi lekarz. Twarze zasłonięte maskami i oczy rozszerzone strachem - a kiedy drzwi się otworzyły, powędrowały w stronę Alvareza i kanonady na korytarzu. Na podłodze Juan zobaczył też rozrzucone narzędzia chirurgiczne. Wyglądało na to, że Tito stracił przytomność podczas operacji lub zasłabł, a drugi lekarz starał się mu pomóc.
- Co tu się stało? Co mu jest? - skierował pytanie do gościa pochylającego się nad członkiem SV jednocześnie wskazując w stronę Tita ręką uzbrojoną w pistolet.
- Zawał. Miał zawał podczas operacji - wyjaśnił lekarz. - Tito miał słabe serce. Brał u mnie leki.
To nie było wszystko. Juan wyczuwał to, ale doktorek chyba nie mówi całej prawdy. Ukrywał coś.
Szybkim krokiem podszedł i wycelował w łapiducha.
- Nie pierdol - powiedział - wiem, że coś jeszcze tu śmierdzi.
- Nie wiem, kim był operowany. Ale on… on nie żyje. Nie udało się wyjąć kul.
- Wąż… - jęknął cicho, chyba nieświadomy do końca Tito. - To … był… wąż…
- Kurwa znowu węże... - zerknął przez ramię w stronę drzwi, zza których dobiegały odgłosy strzałów.
- Możesz mu pomóc? - spytał doktorka pokazując na Tito. - Musimy stąd spierdalać.
Strzały ucichły nagle. Jakby zabrakło amunicji. Albo… albo….
Zza drzwi doleciał Juana dziwny dżwięk. Stłumiony przez grube drewno. Brzmiał jak syk czegoś ogromnego, czegoś wielkiego, czegoś … niewyobrażalnego.
Alvarez przestał się ruszać. Przez jego umysł przelatywały potoki myśli i wspomnień. Nagle uzmysłowił sobie, że Gruby Alfredo mówił kogo operuje Tito. To Eusebio Uccoz leżał martwy na stole. Cała perspektywa zarobku poszła się jebać… nie wyjdą z tego cało. Nie ma na to szans. Ręka mu zadrżała. Nerwy poczęły brać górę nad twardym członkiem gangu.
NIE! To jeszcze nie koniec! - pomyślał. Odwrócił się w stronę drzwi. Zważył broń w dłoniach, wziął głęboki wdech i ruszył w kierunku syku.
- Dios te salve, Maria, llena eres de gracia, el Señor es contigo…(Zdrowaś Maryjo, Łaskiś Pełna…) - mówił na cały głos celując w drzwi i idąc w ich kierunku krok za krokiem.
Nagle, z potwornym trzaskiem, drzwi poleciały w głąb sali operacyjnej, jakby wepchnięte do środka przez ogromną siłę. Za nimi do pomieszczenia wtargnęła skręcająca się, niczym wąż, smuga czerni. Od tego kłębu ciemności bił zarazem żar wulkanu, jak i lodowate zimno kosmicznej pustki. Niczym łeb węża ta potworna, wirująca Ciemność, popłynęła w stronę łóżka operacyjnego, powoli ogarniając całą salę piwniczną, w której operowano szefa lokalnego podziemia.
To co działo się wokół było ponad wszelkie wyobrażenie. Juan mimo iż był twardym wężem nie wiedział co ma zrobić. To co wtargnęło do pomieszczenia było symbolem ich gangu, ale takim, który nie ma względu na okoliczności i osoby. Widział, że sam nie jest święty, ale to coś było złe i odczuwał to każdym fragmentem ciała. Wokół zalęgła się ciemność i skryła przed wzrokiem Alvareza to co działo się wokół. Chciał pomóc Tito, ale w ciemności nie było to praktycznie możliwe. Na pamięć rzucił się w stronę drzwi byle tylko znaleźć się jak najdalej od tego…. czegoś.
I nagle, gwałtownie, Ciemność zniknęła, a on zorientował się, że .. leży na podłodze i macha dziko nogami i rękami, a na niego z góry, nieco przerażony, spogląda jakiś lekarz. A za tym ubranym w strój chirurga człowiekiem było coś jeszcze. Coś pochylone nad łóżkiem - wielki Wąż z Cienia, który połykał leżącego na stole operacyjnym bossa narkobiznesu. Czy też raczej jego szamocącą się, półprzezroczystą sylwetkę.
Z dziko bijącym sercem poderwał się na nogi odtrącając pochylającego się nad nim lekarza i wpakował cały magazynek glocka w olbrzymiego gada.
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)
Gortar jest offline  
Stary 10-10-2018, 18:19   #29
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Zachowanie Narwańców było... intrygujące. Fernandez Perez wiedział, że ze wszystkich pojebów Mazatlan, ten gang był chyba najbardziej zryty, dlatego nie potrafił sobie wyobrazić co takiego mogło tak wstrząsnąć jednym z nich i co spowodowało, że spierdalali stąd aż palili gumy. Wyszedł z wysłużonego pickupa. Powietrze pachniało wilgocią i nagrzanym asfaltem. Było przyjemnie chłodno po ciężkiej ulewie. Rozejrzał się wokół. Nie zauważył niczego niepokojącego. Zgniatarka za budynkiem ciągle robiła sporo hałasu. Podbiegł do drucianej siatki ogrodzeniowej rozchlapując wodę w kałuży. Sforsował ogrodzenie, wspinając się na nią, przeszedł plac manewrowy, brodząc butami w wielkiej kałuży przez dobre kilkanascie metrów. Potem był spękany beton, przez który przebijały się trawy i chwasty, a następnie czarny od deszczu asfalt. A dalej ceglano-betonowy magazyn z rozsuwanymi drzwiami, obok których rozbryzgał się spaw łysego Narwańca.

Za drzwiami dostrzegł korytarz. Szeroki, ze ścianami w kolorze zgniłej zieleni, łuszczącymi olejną farbę. Podłoga była betonowa, spękana i brudna - zawalona kawałkami szmat, oponami, potłuczonym szkłem. Ze środka magazynu śmierdziało szczynami i wilgotnym, spleśniałym powietrzem. Drobinki kurzu unosiły się w powietrzu, a nad jego głową, na kratownicach wspierających sufit, dostrzegł sporo pajęczyn. No i były graffiti. Sporo wulgarnych bazgrołów, ale też i inne - bardziej “artystyczne”, dziwaczne i faliste przypominały pełzające po ścianach węże.

Nie wiedzieć dlaczego czuł niepokój. Zachowanie twardego gangstera z Narwańców nie było typowe. Wahał się między wezwaniem kumpli z SV a pokusą zobaczenia co takiego wystraszyło tych pojebów. W końcu sięgnął po telefon i wystukał wiadomość do wszystkich SV.

Cytat:
Coś przepłoszyło Narwańców spod magazynu. Wchodzę się rozejrzeć. Sprawdzę co z panem U.
Już miał schować telefon z powrotem do kieszeni, gdy zdecydował się włączyć nagrywanie. Wcisnął czerwony przycisk, nagrał otoczenie i z włączoną kamerą ruszył w kierunku szerokiego korytarza, mijając miejsce gdzie zwrócił ostatni posiłek jeden z Narwańców.

Telefon zasygnalizował nadejście krótkiej wiadomości tekstowej. Jeden z Bliźniaków coś odpisał.

Oreja rzucił okiem na wyświetlacz.

Cytat:
CAM. NIE ZYJE. PIES SZALEJE. PUTA
Kurwa! Co tu się odpierdalało? Wszystkim odjebało? Najpierw Herman z camarades zaciukał Narwańca, później jeden z Azteków zrobił rzeźnię w ich miejscówce a teraz Pies... Pojebane. To nie ma sensu. Ale Oreja zamierzał się dowiedzieć co tutaj się odpierdala.

Podwinął rękawy koszuli, odsłaniając tatuaż na przedramieniu, który zafundował sobie gdy wstąpił do gangu SV. Gad oplatający spluwę wpatrywał się w niego hipnotyzującymi niebieskimi oczami. Zaciskając dłoń, poruszające mięśnie sprawiały wrażenie, jakby ożywał. Z włączoną kamerą zagłębił się w cień korytarza.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 11-10-2018, 09:51   #30
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Angelo nie był świadomy tego, co właśnie zobaczył Hernan. Siedział na fotelu kierowcy i paląc szluga, patrzył jak dym snuje się nad jego głową, by następnie prześlizgnąć przez szparę uchylonej szyby na zewnątrz. Było coś magnetycznego w tym widoku, w połączeniu z rytmicznym odgłosem kropel deszczu, bębniących nad ich głowami.

- Puta! Musimy jechać do Szklarnii, załatwić chociaż widzenie z chłopakami - rzekł Martinez, nie patrząc na kompana - Żeby pomóc im ustalić zeznania. Choć w sumie to pierdolenie o wężach i innych takich jest przekonujące... zrobią im jeszcze toksykologię i postawią zarzut jazdy na haju. Z tego Greardo powinien ich wyciągnąć. Najgorzej z tym trupem... Jebany w dupę bez poślizgu pedał. Ktoś go musiał tak urządzić, a wy wzięliście na siebie całą winę. I jeszcze te węże... pierdolona wisienka na torcie. Myślisz, że to przypadek? Ja myślę, że ktoś chce nas wrobić w wojnę z Narwańcami. Może żebyśmy przestali węszyć... może bracia Ucozz mają wilka w swoim stadzie baranów... Eej, słuchasz ty mnie w ogóle?!
Hernan gapił się na węża za oknem. Poczuł jak lodowate, niewidzialne ostrze przecina mu krtań
- Widzisz to co ja? Kurwa…Angel…powiedz, że widzisz to samo co ja – wychrypiał wskazując skinieniem na szybę, za którą oślizły gad gapił się na niego swoimi czarnymi kaprawymi oczkami.
Martinez wyjrzał przez szybę, opierając dłoń na piersi kompana, żeby nie stracić równowagi. To dzięki temu Hernan poczuł dreszcz, jaki przeszedł przez ciało Angelo.
- O najświętsza jebana w dupę mać... widzę. Widzę, kurwa, główny dowód rzeczowy. Musimy go złapać, amigo!
Angelo przerzucił ciężar ciała między siedzenia i zaczął gorączkowo szukać czegoś na tylnym siedzeniu. Po chwili wyciągnął czarny, płócienny worek, który mieli w zwyczaju zarzucać na głowę “gościom”, których darzyli ograniczonym zaufaniem.
Hernan odczuł ulgę. Nie zwariował. Angelo widział to samo co on. Po chwili przypomniał sobie jednak Tarantulę i Rata a jaja skurczyły mu się jak orzeszki.
- Znowu ten pierdolony wąż – szepnął do siebie a potem spojrzał na companero – To jakaś chora halucynacja. Złapiemy gada a potem okaże się, że wcale go nie było…
Selcado popatrzył na towarzysza niemal błagalnym spojrzeniem.
- Mówiłem ci…To samo stało się w furgonetce. Coś nas zmusiło, żebyśmy zajebali Narwańca. Pierdolić Szklarnię, spierdalajmy stąd amigo. Nie zwracajmy uwagi na to coś…może samo zniknie.
Hernan zastosował trick, którego nauczył się gdy był mały i się czegoś bał. Gdy jego matka leżała ze strzykawką w żyle dławiąc się wymiocinami, po prostu odwracał wzrok i na nią nie patrzył. Udawało mu się przetrwać do rana a gdy budził się, matka krzątała się po kuchni, z nieodłącznym papierochem w ustach
Angelo jednak wydawał się nie słuchać. Kiedy wydobył worek, otworzył powoli drzwi ze swojej strony samochodu, wypluł na wpół wypalonego szluga i szepnął:
- Gapi się na ciebie. Zajmij go amigo, ja podejdę od tyłu. W tym mieście trzeba się bać tylko jednego gatunku węży. I to my, do kurwy nędzy, nimi jesteśmy! - rzucił przez zaciśnięte zęby, przez co jego głos faktycznie przypominał syk kobry.
- Ja pierdolę… - westchnął Hernan. Popatrzył na węża a potem szeroko się uśmiechnął i uniósł środkowy palec, który przyłożył do szyby.
Wąż zatrzymał się, przywarł do szyby pyskiem. Oba czarne ślepka spojrzały na Hermana. A potem powoli, jakby szyba była tylko powietrzem, czubek pyska gada zaczął się zanurzać w szkle.
W tym czasie Angelo wyszedł z samochodu i zaczął go okrążać.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172