18-07-2019, 23:56 | #91 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Woods rozsiadł się wygodnie przy stoliku tuż przy wejściu. Miało to na celu umożliwić pozostałym agentom łatwe odczytanie adresu następnego spotkania, który miał zamiar zapisać na kupionej przed chwilą gazecie, a także zabranie rzeczonej gazety przez ostatniego wychodzącego z trójki. Na razie jednak, ponieważ zjawił się pierwszy, zamówił u kelnerki kawę krótkim "Kaffee, bite" starając się brzmieć jak ktoś, kto nie ma ochoty wdawać się w rozmowę. |
19-07-2019, 14:31 | #92 |
Reputacja: 1 | - Ich hätte gerne Mohito *- Noemie uśmiechnęła się do kelnerki. Czekając na to, aż ktoś przyniesie jej drinka. Obserwowała bawiących się marynarzy niby mimochodem przysłuchując się ich rozmowom. |
19-07-2019, 22:50 | #93 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Loucipher : 20-07-2019 o 09:45. Powód: Uporządkowanie działań. |
20-07-2019, 19:30 | #94 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 23 - 1940.III.18; pn; przedpołudnie; Wilhelmshaven Czas: 1940.III.18; pn; przedpołudnie; godz. 09:30 Miejsce: pn - wsch III Rzesza; Wilhelmshaven; kawiarnia “Oldenburger Grenze” Warunki: ciepło, jasno, sucho, wnętrze kawiarni, na zewnątrz ziąb i pochmurno George Woods (W.Pawłow) George przyszedł do kawiarni jaką wczoraj wyznaczył na spotkanie jako pierwszy. Przynajmniej z ich trójki alianckiej tajnej agencji w samym środku Rzeszy. Okazało się, że nie ma tutaj kelnerek za to jest bar i barman gdzie można było sobie coś zamówić. A jego szczątkowa znajomość języka tubylców pozwoliła mu coś zamówić. Czekając na pozostałych miał czas aby jeszcze raz przemyśleć wczorajsze przypadkowe spotkanie w całkiem innym lokalu chociaż w tym samym mieście. Spotkanie z dwoma Azlatczykami jak się okazało w rozmowie. Pierwszą ich reakcją na francuską mowę było kompletnie zaskoczenie. Widocznie w ogóle nie spodziewali się tutaj Francuza. - Francuz? - zapytał ten starszy w ramach powitania. Był tak zaskoczony jeden z drugim, że w pierwszej chwili nawet nie odpowiedzieli na pytanie o postawienie piwa czy możliwość dosiądnięcia się. No ale później poszło już łatwiej. - No pewnie, siadaj. Francuz? To od kiedy tutaj jesteś? Przecież mamy wojnę. Jak przejechałeś przez granicę? - obaj Alzatczycy wydawali się zdumieni tym nagłym pojawieniem się gościa zza zachodniej granicy. Widocznie nie mogli przejść nad tym do porządku dziennego. No ale pomimo tego pierwszego zaskoczenia potem rozmowa jakoś się potoczyła całkiem sprawnie. “Francuz” dowiedział się właśnie, że obaj mężczyźni pochodzą z Alzacji. Która przez tą cholerną Polskę znalazła się już nie tylko po drugiej stronie granicy ale i po drugiej stronie frontu. Starszy miał na imię Eugene a młodszy był jego synem i nazywał się Eric. Obaj przyjechali do pracy za chlebem i pracowali w stoczni. Eugene w czasach wielkiego kryzysu a Eric w zeszłym roku. Według ich relacji ojciec po kilku latach prawie stałego pobytu w Niemczech już całkiem nieźle mówił po niemiecku no ale Eric dopiero go szlifował więc wciąż z miejsca było widać, że jest obcokrajowcem. A do tego francuskojęzycznym. - Już gorzej to chyba tylko jakbym był Polakiem. - westchnął rozczarowany, młodszy ze stoczniowców. A ten starszy to na oko wydawał się być podobny wiekiem do Georga. Niemieccy koledzy chyba mu dopiekli z powodu jego braku aryjskości i słabej znajomości niemieckiego. Obaj też prawie nie mieli wiadomości co się działo z ich rodzinami po francuskiej stronie granicy. Przez linię frontu listy nie docierały albo docierały z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Eric gryzł się bo zostawił młodą żonę w ciąży a wyjechał przecież aby zarobić i odłożyć na nowe życie. I nawet nie wiedział czy ma syna czy córkę no i czy wszystko w porządku w domu co dodatkowo podkopywało jego nastrój. Nawet byłby skłonny rzucić to wszystko no ale przez tą cholerną, bezsensowną wojnę no nie było to możliwe. A zostanie też nie było przyjemne. Jako obcokrajowca o dość krótkim stażu traktowano go podejrzliwie jak jakiegoś szpiega czy sabotażystę. Majster zdawał się nie dostrzegać, że stara się jak i inni koledzy a nawet więcej. Tylko robił złośliwe, głupie uwagi jakby Eric był francuskim szpiegiem co nie było ani miłe ani przyjemne. No a po pracy zwykle w tamtym lokalu gdzie ich “Fabio” spotkał wpadali na piwko czy dwa ta na opłukanie gardła i zdrowy sen. Nawet zaprosili sympatycznego krajana jakby był jeszcze w mieście to aby wpadł jeszcze pogadać. Noémie Faucher (E.Smets) Panna Smets nie miała jakichś większych kłopotów ze zdobyciem ochotnika któremu powinno wydawać się, że to zdobył ładną dziewczynę na jedną noc i w ogóle jest mistrzem podrywu i uwodzenia. To nie było zbyt trudne gdy się miało taką aparycję jak panna Smets a do tego było się pozbawioną męskiej opieki panną. Do tego bez obrączki czy pierścionka zaręczynowego co tylko potwierdzało jej wolny status. Sztuka flirtu też jej na pewno w tym pomogła więc z Karlem całkiem szybko udali się do pokoju hotelowego. No ale gdy zostali z Karlem sami etap wydobywania z niego informacji poszedł Faucher o wiele gorzej. Głównie dlatego, że niemiecki marynarz nie po to przyszedł w wieczorne odwiedziny do uroczej panny aby bawić się w jakieś pytania i zgadywanki. - Co? No coś ty, przecież wiesz po co tu żeśmy przyszli! - zirytował się gdy te obiecane karesy coś się opóźniały. Ale mimo wszystko Noeme udało się czegoś dowiedzieć. Trochę od Karla a trochę jeszcze wieczorem w nocnym klubie. Lotnicy? Nie, marynarze z Kriegsmarine nie zadawali się z “chłoptasiami grubego Hermana”. Wydawało się, że marynarze traktują z pogardliwą ironią lotników z sił powietrznych i nie mają o nich zbyt dobrego mniemania. Kto wie, czy gdyby zamiast nich nie siedzieliby lotnicy Hermana to czy podobnie nie gadaliby na marynarzy albo czołgistów. A marynarze właśnie pili za poległych towarzyszy. Zostali zabici przez jakieś ścigacze Brytoli. Nikt się ich nie spodziewał tak blisko niemieckiego brzegu. To skandal! Ktoś powinien coś z tym zrobić! Tych cytryniarzy trzeba nauczyć moresu! W kościele garnizonowym trwała właśnie msza ku ich pamięci a potem miał być pogrzeb. Z ich jednostki poszła już delegacja no ale dla każdego nie starczyło miejsca więc przyszli tutaj. A nocna przygoda z Karlem zakończyła się dzisiaj rano gdy jeszcze jak było ciemno zerwał się aby zdążyć przed końcem przepustki do swojej jednostki. Kenneth Hawthorne (T.Allemann) Szwajcarowi poszło całkiem łatwo wmieszać się w kościelny tłum. Było już ciemno i na zewnątrz, w zaciemnionym mieście a i wewnątrz świątyni panował półmrok. Do tego brytyjski agent był ubrany podobnie w płaszcz chroniący przed słotą i kapelusz jak większość mężczyzn. Ale widział też, że spora część jest w mundurach. Najwięcej z Kriegsmarine ale widział też przedstawicieli lotnictwa, armii lądowej czy marynarki handlowej. Widział też opaski partyjne czy brunatne koszule i cała masa przedstawicieli aparatu państwowego. Msza była bardzo uroczysta. Na honorowym miejscu spoczywał rząd trumien przykrytych czerwonymi flagami z czarnymi swastykami. Kapłan który prowadził mszę odprawił ją dość standardowo chociaż bardzo uroczyście. Mówił o dumie, o żałobie, o dzielnych, młodych Niemcach którzy złożyli najwyższą ofiarę z rąk podstępnego wroga. Ale gdyby nie kolor flag i mundurów Kenneth jeszcze mógłby się doszukać wielu podobieństw z podobnymi uroczystościami po stronie aliantów. Pogrzeby wydawały się pod tym względem łączyć te trzy kraje tak samo jak wojna, zaciemnienie miast czy nieprzyjemna pogoda. Z tego co się dowiedział polegli marynarze należeli do zatopionej ostatniej nocy jednostki Kriegsmarine. Do trałowca który chronił niemieckie wybrzeże przed brytyjskimi okrętami podwodnymi i minami. Po to by Niemcy mogli w spokoju łowić ryby i prowadzić handel z zaprzyjaźnionymi państwami. Po mszy oczywiście było zaplanowane przejście na cmentarz aby złożyć trumny do grobów. Szczerze mówiąc to biorąc pod uwagę raczej zimową porę może można było jeszcze zrozumieć, że pogrzeb odbywa się po ciemku. Ale po wyjściu z kościoła okazało się, że przygotowano pochodnie, orły i sztandary Rzeszy. A kondukt żałobny z iście niemiecką precyzją przekształcił się w marsz narodowosocjalistyczny. Zupełnie taki sam jak czasem można było zobaczyć w kronikach filmowych. Tylko pierwszy raz Kenneth miał okazję uczestniczyć w takim wydarzeniu osobiście! Wrażenie marszu przy pochodniach gdy panowały nocne ciemności i ziąb był iście upiorny. Zaciemnione miasto wyglądało jak bezludne. Jakby wszyscy mieszkańcy wyszli pożegnać w ostatniej drodze swoich poległych bohaterów. Do tego na czele szła orkiestra Kriegsmarine grając marsze żałobne. A całość wydawała się jak na scenerii dna mrocznych kanionów jakimi maszerowano przy świetle pochodni. Wszystko wydawało się jakieś mistyczne i odrealnione, jakby nie działo się naprawdę. Ale przecież działo. I nawet Kenneth mógł się poczuć jako kolejny element tej wielkiej masy z jaką szedł z wolna w kierunku cmentarza. Ale na cmentarzu to już zupełnie wyglądało na zjazd narodowych socjalistów. Flagi, mundury, orły, ciemna noc i magia twarzy oświetlonych pochodniami. Wspólne pieśni, okrzyki pomsty na podstępnego, bezwzględnego wroga. Wezwania do walki do ostatniego tchu. Jakiś partyjniak przejął dowodzenie nad tą ceremonią i to z widoczną wprawą. Kompletnie spychając rolę kapłana jako zbędny dodatek i przeżytek dawnego, hańbiącego wszystkich Niemców czasu. Teraz nie było już Niemiec! Była Rzesza! Tysiącletnia! Był Fuhrer! Był naród! Była krew i walka do ostatecznego zwycięstwa. Ein Volk! Ein Reich! Ein Fuhrer! Ein Volk! Ein Reich! Ein Fuhrer! Ein Volk! Ein Reich! Ein Fuhrer! Porwany płomienną przemową tłum skandował bojowe hasła gotów do wszelkich ofiar i poświęceń. Pozdrawiał swoich poległych bohaterów i swojego Fuhrera faszystkowskim pozdrowieniem. Wydawało się, że ludzi ogarnęła jakaś ekstaza. Jakby im teraz wskazać namacalnego wroga zapewne bez większego namysłu rzuciliby się aby go rozszarpać. A na czele tego zgromadzenia stał ten facet w ciemnym ubraniu i swastyką na ramieniu. No ale to było wczoraj. Ostatniej nocy. Dziś był kolejny dzień. Tym razem o pochmurnym poranku chociaż chyba tak samo słotny i chłodny jak ostatni wieczór. Kenneth gdy odwiedził umówioną kawiarnię okazało się, że z całej trójki przybył ostatni.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
26-07-2019, 07:34 | #95 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Woods pożegnał się z nowymi znajomymi i zapewnił, że jeszcze zajrzy do tego lokalu. Na przykład jutro koło trzeciej. Po wszystkim przespacerował się jeszcze wzdłuż portu, chcąc jak najlepiej poznać okolicę, a następnie skierował się do hotelu, gdzie w swoim pokoju został do nocy. |
30-07-2019, 08:01 | #96 |
Reputacja: 1 | Obserwując ubierającego się Karla, Noemie czuła jak bardzo zmarnowała tą noc. Powinna była go spławić gdy okazał się nieprzydatny, ale wiedziała, że jeśli chce się dowiedzieć więcej, będzie znów musiała odwiedzić tamten lub inny klub. Znów poflirtować. |
01-08-2019, 22:15 | #97 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 24 - 1940.III.24; nd; południe; Londyn Czas: 1940.III.24; nd; południe; godz. 13:30 Miejsce: pd WB; Londyn; centrala Agencji Warunki: ciepło, jasno, sucho, wnętrze biura, na zewnątrz ziąb i pochmurno George Woods, Noémie Faucher Na zewnątrz panowała iście angielska pogoda. Czyli angielska, rozchlapana zima która zaczynała się gdzieś w początkach listopada i kończyła gdzieś w kwietniu. Ale wewnątrz biura niepogoda nie miała wstępu i ograniczała się do widoku ponurego nieba za oknem. Wczoraj gdy większość soboty trójce agentów terenowych zajął powrót na Wyspy wystarczyło, że pokazali się w biurze na znak, że wrócili w jednym kawałku. A właściwe spotkanie nastąpiło dzisiaj. Dzisiaj była właściwa narada aby podsumować misję zaczętą się jakieś 3 tygodnie temu, dla trójki innych agentów, jeszcze w Norwegii. A zakończyła się powrotem trójki całkiem innych agentów, tej samej Agencji z samej Rzeszy. W międzyczasie, dużo się zmieniło. Tak w wielkim świecie jak i małych, osobistych sprawach. We Francji, kilka dni temu zmienił się premier. Monsieur Reynaud zastąpił monsieur Daladiera. A w biurze okazało się, że Evelyn poprosiła o przeniesienie więc już nie będzie więcej im towarzyszyć w kolejnych misjach. Zresztą Kenneth złożył podobne oświadczenie. Ale na razie trójka agentów miała złożyć relację ze swojej francusko - niemieckiej misji w sprawie odzyskania ciężkiej wody i wyjaśnienia losu trójki swoich poprzedników. W sprawie ciężkiej wody wyniki były takie sobie. Co prawda udało w końcu wyjaśnić się co się stało a lotnictwo i marynarka sprzymierzonych kuter który przewoził kanistry z ciężką wodą. Z tego kutra nurkom z Royal Navy których zaokrętowano na małe ścigacze udało się wyłowić trzy kanistry z ciężką wodą a całemu zespołowi przewieźć je do Anglii. Odzyskano więc jakieś 60 l z 200 l ciężkiej wody. Agencji przyznano z tego 10% czyli ok 6 l. Nie była to ilość jaka by satysfakcjonowała dział badawczy Agencji no ale przy rządach Wielkiej Brytanii czy Francji to była zbyt małym graczem aby stawiać jakieś żądania czy wymagania. Więc jakąś ciężką wodę Agencja w końcu miała chociaż zdecydowanie mniej niż by sobie życzyła. Agencja poniosła też straty. Z trójki wysłanych do Norwegii agentów dwoje zginęło w Paryżu a jeden zaginął nie wiadomo gdzie i kiedy. Prawdopodobnie jeszcze w Norwegii. Udało się przynajmniej ustalić los tej zabitej dwójki, wpadli w zasadzkę zorganizowaną przez oddział wywiadowczy Niemców. Podczas tej zasadzki zginęło również dwóch niemieckich agentów i to pewnie ich ciała odnaleziono w paryskiej Sekwanie. Prawdopodobnie bo przed śmiercią wyczyszczono ich dokładnie więc na żadne powiązania z jakimkolwiek wywiadem nic nie wskazywało. Niewiadomym dla agencji, w tym wypadku reprezentowanych przez dwóch kapitanów, francuskiego i brytyjskiego, było czy Niemcom udało się pozyskać ciężką wodę. Ale prawdopodobnie tak. Przecież też mieli nurków a wrak “EEM 56” leżał w dość płytkiej wodzie i praktycznie na niemieckim podwórku. Skoro brytyjskim nurkom udało się wyłowić coś z wraku zapewne mogli dokonać tego i niemieccy koledzy po fachu. Czy to się udało tego Agencja nie wiedziała bo trójka agentów która jeszcze w piątek była w Wilhelmshaven też tego nie była pewna. Niemiecka baza morska okazała się i duża i trudna do spenetrowania. O ile samo chodzenie sobie po mieście czy nawet porcie nie wydawało się może zbyt trudne to złapanie konkretnego języka w konkretnej sprawie przypominało szukanie igły w stogu siana. Zwykli ludzie czyli zwykli marynarze albo stoczniowcy wiedzieli zwykłe sprawy. A w końcu tutaj chodziło jeśli nie o jakąś operację specjalną albo nawet wywiadowczą. Szanse, że trafi się na kogoś zamieszanego w sprawę zatopienia kutra “EEM 56” były dość nikłe. Ruch w porcie był spory więc łatwo było zgubić jakąś jedną, konkretną jednostkę, zwłaszcza tak prozaiczną jak kuter rybacki. Czy jakaś sztuka jest w porcie czy nie ma trudno było się zorientować. Przez te parę dni pobytu w Wilhelmshaven, trójka agentów potwierdziła, że brytyjskim ścigaczom udało się zatopić niemiecki trałowiec. Prawdopodobnie ten jaki przypłynął pierwszy w okolicę zatopienia “EEM 56”. To zapewne na pogrzeb tych niemieckich marynarzy natknął się Kenneth na samym swoim początku wycieczek po Wilhelmshaven. Co się stało z ciężką wodą, z francuskim agentem Allierem tego nie było wiadomo. Może poszli na dno razem z kutrem a może wyłowili i zabrali ich Niemcy. Dłuższe przebywanie w Wilhelmshaven okazało się zbyt ryzykowne. Trójka obcokrajowców bez znajomości miasta która kręciła się w okolicach portu węsząc w sprawie kutra którego nie było mogła zwrócić na siebie uwagę służb ochrony interesów i bezpieczeństwa III Rzeszy. Holenderska aktywistka ruchu narodowego dowiedziała się od koleżanki z kuchni, że jacyś panowie byli u szefa kuchni i rozmawiali w jej sprawie. George miał wrażenie, że mimo ostrożności jednego gościa w restauracji widział dwa a może trzy razy. Mimo, że bywał przecież w różnych. Tamten zawsze był sam, czytał gazetę, pił kawę czy piwo i zdawał się kompletnie nie zwracać na innego gościa uwagi. No ale był. Kenneth miał podobne doświadczenia więc wyglądało na to, że ktoś wziął ich pod lupę. Dłużej nie było sensu ryzykować no i w gazecie, w ogłoszeniach drobnych, przeczytali nie rzucające się w oczy ogłoszenie. Jedno z wielu. Ale to było zaszyfrowanym rozkazem powrotu przesłanym z centrali. Więc piątek i sobotę spędzili na powrocie przez Holandię do Anglii gdzie w londyńskiej centrali agencji wylądowali wczoraj wieczorem. Wczoraj już pozwolono im odpocząć po podróży no ale dzisiaj mogli w spokoju przedstawić obydwu kapitanom raport z całej misji.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
09-08-2019, 10:08 | #98 |
Reputacja: 1 | Pub, Gdzieś w Anglii |
09-08-2019, 22:05 | #99 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Składanie raportu, technicznie będące przesłuchaniem, przeciągało się niemiłosiernie. Francusko-brytyjska komisja złożona z dwójki kapitanów, przepytywała Woodsa od dobrej godziny, a może nawet dłużej, agent nie patrzył na zegarek. Nie robił tego jednak z uprzejmości, wiedział że jeśli zrobi to raz, będzie sprawdzał czas co pięć minut, a wówczas całe to nieprzyjemne spotkanie będzie się wydawało jeszcze dłuższe. |
15-09-2019, 18:05 | #100 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 25 - 1940.IV.12; pt; późny ranek; Lofoty Czas: 1940.III.29; pt; wieczór; godz. 19:30 Miejsce: pn - pd WB; Londyn; centrala Agencji Warunki: ciepło, jasno, sucho, wnętrze biura, na zewnątrz ziąb i pochmurno - Dzień dobry państwu. Cieszę się, że już jesteśmy w komplecie. - jeden z dwóch oficerów prowadzących odprawę zaczął mówić gdy zebrali się już wszyscy w komplecie. Wszyscy zebrani należeli do agentów Spectry, różnił ich tylko staż, stopień i specjalizacja. Ale łączyło ich to samo: należeli do tajnej organizacji aliantów jaka koncentrowała się na badaniu zjawisk jakie wymykały się nowoczesnej nauce. I zaprzęgnięcie tych zjawisk do wysiłku wojennego w walce z III Rzeszą. - Jak wiecie od paru dni nastąpiło pewne ożywienie na frontach. - brytyjski oficer w dystynkcjach komodora - porucznika Royal Navy pozwolił sobie na typowo brytyjski eufemizm z tym “pewnym ożywieniem na frontach” co wywołało delikatnie uśmieszki wśród zebranych. W końcu dziś mieli czwartek wieczór. A dwa dni temu, we wtorek, 9-go, zaczęła się z Niemcami bitwa o Norwegię. Bo o Danię to się już i zaczęła i skończyła i na półwyspie Jutlandzkim to raczej już było pozamiatane. Niemiecką miotłą. No ale zmagania w Norwegii dopiero się zaczęły i wszystko wskazywało na to, że jeszcze sporo potrwają. - Nasze sojusznicze floty i armie zmagają się z nieprzyjacielem. - do rozmowy wtrącił się Francuz z dystynkcjami kapitana. Francuski kapitan Busson był stałym rezydentem w londyńskiej siedzibie Agencji. Reprezentował francuskich sojuszników w operacjach połączonych. - Walki toczą się na od Skagerrak przez Morze Północne aż po Norwegię jak ona długa i szeroka oraz jej wody. Właśnie na tych wodach wczoraj wieczorem, jednostkom Royal Navy udało się przejąć niemiecki transportowiec. Statek nazywa się “Alster”. Prawdopodobnie wiózł materiały wojenne do niemieckich jednostek jakie wylądowały w Narviku. - francuski oficer zaczął przedstawiać tło i wstęp do celu wizyty jaki sprowadził do tej sali całą grupkę agentów terenowych. To, że działania wojenne nie tylko na morzu zostały wznowione nie było dla nikogo zaskoczeniem. Nawet to, że zaczęło się w Skandynawii. Sytuacja była napięta od początku wojny zimowej gdy mówiło się o wysłaniu wojsk alianckich do Finlandii. No ale podpisano pokój między ZSRR a Finlandią więc alianci nie zdążyli zareagować. Ale napięcie wokół północnej flanki Europy nie malało. Wręcz przeciwnie, zatrzymanie niemieckiego “Altmarka” na norweskich wodach terytorialnych przez brytyjskie niszczyciele traktowano jako wstęp do tej rozgrywki. Od początku kwietnia wydawało się, że wojna wisi na włosku. Tyle, że mało kto w Londynie czy Paryżu spodziewał się, że to Niemcy ją zaczną. Jak można zacząć operację powietrzną i morską bez panowania w powietrzu i na morzu! Hitler musiał być szaleńcem, że zaczął tak ryzykowną grę. Przecież jego Kriegsmarine nie umywała się do potężnej Royal Navy połączonej z flotą francuską. A sama Luftwaffe, chociaż groźna i nawet imponująca no nie mogła przecież zapewnić Niemcom przewagi. Prawda? No a jednak od wtorku Niemcy najechali jednak Norwegię przy pomocy wojsk powietrznodesantowych, desantów morskich i lotnictwa. Ale wszyscy w Londynie byli dobrej myśli! Może Niemcy i wylądowali ale jeszcze byli słabi, bez wsparcia morzem ich jednostki ugrzęzną i wyginą w tych norweskich fiordach. Ich statki i samoloty tak samo. - W teczkach macie to co nam się udało zebrać na tego statku. - dodał komodor Lloyd biorąc z biurka teczki i rozdając je pomiędzy agentów wezwanych na odprawę. Wewnątrz dość cienkiej teczki na pierwszej stronie było zdjęcie rzeczonego frachtowca. Na pierwszy rzut oka jednostka nie wyróżniała się niczym szczególnym. Raczej jednostka średniej klasy... jednokominowiec… długość, szerokość, wyporność… załoga… Nie taki stary bo z 1928-go… No sam w sobie taki sobie. Chociaż na pewno ciekawe było to, że była to wroga jednostka przejęta ledwo wczoraj w toku działań wojennych. Dla wywiadu, standardowego wywiadu, była to na pewno niezła gratka. No ale dla Agencji? - Wczoraj załoga pryzowa przejęła jednostkę na północ od norweskiego portu Bodo. Macie w teczkach mapki poglądowe. A następnie przyprowadziła pryz do… - Francuz wznowił wprowadzanie w nową misję gdy dał chwilę swoim agentom na zapoznanie się z zawartością teczek. Ale zająknął się gdy natrafił się do bardzo trudną do wymówienia norweską nazwę. - W każdym razie macie w podanych materiałach nazwę. Na górze trzeciej strony. Ta na “S”. - wybrnął w końcu kapitan Busson gdy zrezygnował z wymówienia tej trudnej, lokalnej nazwy ale wskazał gdzie jest ona zapisana. No rzeczywiście była i było “Selfjord”. Mało który Brytyjczyk czy Francuz mógłby do bez kłopotów wymówić. - Tam Royal Navy założyła improwizowaną bazę do operowania na północnych wodach. - brytyjski kolega wsparł swojego francuskiego odpowiednika no i rzeczywiście coś na ten temat w podanych teczkach było. - Wczoraj wieczorem pryz* przejęła załoga z lekkiego krążownika “HMS Penelope”. Został uszkodzony, przechodził naprawę więc dla częściowo bezrobotnej załogi nie było problemem przejęcie tej załogi. - komodor Lloyd zaczął tłumaczyć dalsze dzieje przejętej niemieckiej jednostki. Mówił o wczorajszym wieczorze czyli mniej więcej dobę temu. Czyli sprawa była bardzo świeża. - I ta noc dała się pryzowej załodze na tym transportowcu do wiwatu. Tam coś jest. Coś na tyle niecodziennego, że marynarze mają kłopot ze sprecyzowaniem co to właściwie jest. Dziś rano wysłali raport do dowództwa. Dowództwo przekazało sprawę wywiadowi, wywiad nam a my wezwaliśmy was. Polecicie do tego norweskiego fiordu, wejdziecie na ten niemiecki statek i sprawdzicie czy tam cokolwiek jest niecodziennego. - Brytyjski zwierzchnik zebranych agentów przeszedł do zasadniczego celu tej nowej misji jaka ich czekała. Wyglądało na to, że jak na biurokratyczne drogi przez różne, rządowe instytucje to i tak sprawa trafiła całkiem szybko, wręcz błyskawicznie skoro od dzisiejszego ranka była na biurkach Royal Navy a jeszcze przed lunchem zebrano ich tutaj, w centrali Agencji. - Za półtorej godziny czeka na was samolot. Zabierze was do Szkocji. Stamtąd polecicie łodzią latającą do tego fiordu. Oficjalnie będziecie specjalną ekipą z wywiadu która ma sprawdzić te doniesienia i ewentualnie zabezpieczyć wszelkie materiały wywiadowcze. - Francuz przedstawił jak i kiedy grupka agentów ma się zabrać do wykonania im powierzonego zadania. - Jak widzicie z konkretów nie ma zbyt dużo więc nie chcemy wam wiązać rąk zbędnymi wytycznymi. Po prostu będziecie się musieli zorientować jak się sprawy mają już na miejscu. Gdyby zaszła taka potrzeba na pewno będziecie mogli poprosić naszych marynarzy o pomoc. Zresztą i tak pewnie zaczniecie od rozmowy z nimi. Przez radio nie można przecież rozmawiać zbyt swobodnie. - brytyjski oficer widocznie zdawał sobie sprawę, że misja jest mocno w ciemno więc nie wiadomo czego się właściwie można spodziewać. Może to tylko wybujała wyobraźnia, zestresowanych marynarzy, spędzających polarną noc na świeżo zdobytej jednostce wroga. No ale może jednak nie. A przez radio nie można było mówić zbyt wiele bo przecież wróg słucha. --- Czas: 1940.IV.12; pt; późny ranek; godz. 09:00 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord Warunki: chłodno, jasno, sucho, wnętrze Sunderlanda, na zewnątrz ziąb i pochmurno Potężna, czterosilnikowa łódź latająca zatoczyło koło ponad poszarpaną doliną w jaką wdzierała się ponura, stalowa woda. Na niej widać było obłe kształty jednostek pływających. Pilot obniżył lot jeszcze bardziej, wyrównał lot i zaczął podchodzić do lądowania stopniowo zagłębiając się pomiędzy wystające z wody górskie szczyty. Gdy Short Sutherland podchodził do lądowania na bujającej się stalowoszarej tafli fiordu widać było coraz więcej detali. Wzgórza były pokryte gęstym lasem a wśród widocznych jednostek widać było powiewające bandery Royal Navy i coraz więcej szczegółów. Wcześniej przed 4 rano, jeszcze w nocnych ciemnościach, o wiele mniejszy Avro Anson przewiózł agentów z Londynu do bazy głównej Royal Navy w Scapa Flow. Z Londynu startowali zaraz po północy. A teraz lądowali tą potężną łodzią latającą na ponurych i zimnych wodach norweskiego fiordu. Jeszcze krótkie uderzenie dna i wodę, kolejne i już Sutherland pruł wodę jak motorówka stopniowo wytracając prędkość. Pilot w końcu zwolnił do spacerowej prędkości i zaczął kierować się ku nabrzeżu aby tam zacumować. - Dziękujemy za skorzystanie z linii lotniczych Coastal Command i zapraszamy ponownie! - pilot na sam koniec pozwolił sobie na żarcik jaki załoga i pasażerowie usłyszeli w słuchawkach hełmofonów. Jeszcze chwila i silniki zamarły a na pokładzie zapanowała nie słyszana od kilku godzin cisza. Tylko chlupot fal o kadłub i samo kołysanie się maszyny dawało odczuć, że wylądowali na wodzie. Zaraz potem jeden z załogantów podszedł do włazu i otworzył go. Wtedy do środka wdarło się nieprzyjemnie zimne arktyczne powietrze i blada, pochmurna poświata polarnego poranka. - O, już płynął. Zaraz tu będą. - lotnik uśmiechnął się do kogoś na zewnątrz a przez bulaje widać było mały ponton jakim trójka marynarzy płynęła w stronę bujającej się na wodzie maszyny. Dwóch wiosłowało a trzeci siedział na rufie. Lotnik czekał przy drzwiach przy dziobie maszyny aby pomóc pasażerom przejść do pontonu gdy ten podpłynie. Widok z tych drzwi czy bulajów skusiłby pewnie mało którego turystę. Było ponuro, szaro i zimno. I biało tam gdzie leżał śnieg. I chyba właśnie z nieba tak samo stalowoszarego jak morze, zaczynało coś padać. Z dołu, z punktu widzenia wody i brzegu, otaczające fiord góry wydawały się strasznie wysokie. Nawet widoczne bliżej czy dalej statki i okręty aliantów wydawały się przy nich mikre. - Już są. - rzucił lotnik stojący w drzwiach i wyrzucił na zewnątrz linę. Tam złapał ją jeden z marynarzy i dało się słyszeć stukot gdy ponton przybił do burty łodzi latającej. - Dzień dobry! Porucznik Jeremy Perry, HMS Penelope! Witamy na pokładzie! - zawołał w stronę Sutherlanda mężczyzna w oficerskim mundurze z dystynkcjami porucznika Royal Navy. --- *pryz - załoga pryzowa, część załogi statku wyznaczona do obsadzenia innego, zwykle zdobycznego statku. Na taki zdobyczny statek obsadzony pryzową załogą też się mówi pryz. --- Czas: 1940.IV.12; pt; późny ranek; godz. 09:00 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord Warunki: chłodno, ciemno, mokro, wnętrze ładowni, bujanie fal Leżąca na chłodnej, zimnej stali głowa jęknęła gdy się poruszyła. Zaraz też coś ją zapiekło. Odruchowo zmarznięta dłoń przetarła twarz i zmazała coś z tej twarzy. Strup? Krew. Zaschnięta krew. Jej? Czy nie? Chyba powinna się przestraszyć. Ale jakoś wszystko wydawało się przymglone. Głowa miała kłopot aby skoncentrować się na czymkolwiek. Nawet na strachu. A powinna się bać? Głowa przez chwilę na poważnie zastanawiała się przedzierając się przez zmarzniętą melasę myśli wszelakich. Chyba tak. Coś było. Coś niedobrego… Ale co? Te cholerne zimno… Zamarzała? No tak chyba działało wychłodzenie. Ale nawet tym jakoś nie potrafiła się przejmować. To źle. Resztki zmarzniętego, osłabionego rozsądku szeptały, że powinna. Przejmować się i zwiewać stąd. Znaczy skąd? Głowa jakoś zdołała podnieść się do pionu. Wspomogła ją dłoń która złapała się za jakąś zimną, metaliczną sztabę i podniosła się do siadu. Siedziała. To już sukces. Tak w połowie drogi między leżeniem a staniem. Czemu tu jest tak ciemno? I zimno. Bo było ciemno i zimno. To na pewno nie była jej kajuta. Kajuta! No tak, przecież miała własną kajutę! To dlaczego leży… No właśnie gdzie? A ta kajuta była nawet niczego sobie. Pamiętała, że… --- Czas: 1940.IV.02; wt; wieczór; godz. 21:15 Miejsce: Pn. Niemcy; Brunsbüttel; port Warunki: chłodno, ciemno, wilgotno, wnętrze magazynu, szum wiatru na zewnątrz - Ale ponuraki. - Kurt mruknął cicho chuchając w zmarznięte dłonie. Zerkał na ponurych wartowników w ponurych mundurach, ponuro wyglądających hełmach i ponuro nasadzonych bagnetach na karabinach. Wszystko to sprawiało wrażenie, że wyglądali groźnie, odpychająco i ponuro co odstręczało od chęci jakiejkolwiek integracji z nimi. Zwłaszcza takim jajogłowym jak oni. - No w ogóle raczej wszędzie tutaj ponuro. - pozwolił sobie na kolejny cichy komentarz. Sięgnął po zwykły, metalowy kubek herbaty jaki mu podała. Jedno z niewielu atrakcji jakie mieli tutaj do dyspozycji. Właściwie to łatwo było odnieść wrażenie, że sami technicy są więźniami. W końcu siedzieli w jakimś portowym magazynie, zamkniętym głucho na cztery spusty, obstawiony przez tych ponurych wartowników, z zakazem komunikowania się ze światem zewnętrznym. Podobno mieli rozkaz strzelać by zabić. Do każdego kto próbowałby dostać się do magazynu. Do każdego kto próbowałby się wydostać też. Więc ten magazyn od wczoraj stał się ich domem. I to takim niezbyt wygodnym, przewiewnym, kiepsko ogrzewanym, bez wygód i z zakazem opuszczania go. No wymarzone warunki na wakacje to to nie były ale przecież nie byli na wakacjach. Kurt upił łyk parującego napoju z widoczną ulgą. Ale zaraz czujnie rzucił głową w stronę odryglowywanych drzwi wejściowych. Do środka weszło kilka osób. Mieszanina różnorakich mundurów i garniturów. Z wojska, marynarki, w płaszczach reprezentujących różnorakie ugrupowania, kompetencje i interesy. - O cholera to on. - szepnął cicho Kurt gdy rozpoznał jedną z postaci jaka energicznym krokiem zbliżała się do ich małej magazynowej kanciapy. Brigit wiedziała kogo miał na myśli. Theiss. Wolfgang Theiss. Hauptsturmführer tego strasznego SS. I szef tej operacji. Dotąd prawie go nie znali. Słyszeli nazwisko ale ktoś tak ważny nie interesował się zwykłymi technikami. A teraz pruł przez trzewia tego mrocznego magazynu wprost do nich. Kurt szybko odstawił ledwo upity kubek i zerknął szybko i ukradkiem na koleżankę. Nie było zwykle zbyt dobrze, gdy oficer SS interesował się kimś takim jak oni. A teraz zostali oddani pod jego komendę. - Ah! Nasza nadzieja nauki III Rzeszy! Witam drogich państwa! - najstraszniejsze w tym facecie było to, że uśmiechał się całkiem sympatycznie i mówił jak dobry wujaszek. Jakby był dobrym przyjacielem i miał czyste intencje. Co cholernie kontrastowało z jego czarnym mundurem i wiedzą kim ten facet był, co mógł zrobić i co zrobił. I co zamierzał. - Witamy herr Hauptsturmführer! - Kurt był zdenerwowany by nie rzec przestraszony ale jakoś dał radę przejąć ciężar rozmowy za siebie i swoją koleżankę. A kapitan SS słuchał go tylko przez chwilę taksując od stóp do głów bacznym spojrzeniem. Tak samo koleżankę stojącą obok. - Ciekawy odcień włosów. - zauważył Theiss zatrzymując spojrzenie na mało aryjskich włosach Brigit. Niby neutralna uwaga. Dawniej mogła być uznana jako żart, może nawet początek flirtu. Ale teraz profesor szybko zaczął zapewniać, że Brigit jest jak najbardziej aryjska jak tylko może być, ma wszelkie pozwolenia i uprawnienia aby uczestniczyć w tym projekcie no i jest bardzo uzdolnionym inżynierem. - Naturalnie. - odrzekł oschle nowy szef młodych techników ale więcej już do Brigit się nie uśmiechnął. --- Czas: 1940.IV.03; śr; noc; godz. 03:30 Miejsce: Pn. Niemcy; Morze Północne; strefa przybrzeżna Warunki: chłodno, ciemno, mokro, wnętrze ładowni, bujanie fal Kajuta okazała się całkiem wygodna. Niezbyt przestronna ale wygodna. Dostali ją na spółkę z Kurtem. Statek na jaki trafili co prawda był towarowy ale jednak został zmobilizowany całkiem niedawno. Właśnie na ten rejs. A więc wciąż miał kabiny pasażerskie dla garstki pasażerów jakich mógł przewozić. I technicy zostali uhonorowani własną kajutą na czas rejsu. Jak się okazało po właśnie zakończonej odprawie, po rejsie do Norwegii. I to gdzie! Aż za koło podbiegunowe! Do Narviku. Statek wiózł ciężki sprzęt tak bardzo potrzebny dzielnym żołnierzom gen. Dietla którzy dostali najtrudniejsze zadanie zajęcia najbardziej na północ wysuniętego portu tej operacji. I dopiero co opuszczali niemieckie wybrzeże i mieli tak płynąć jeszcze prawie tydzień. Ale co tu nie ukrywać. Bali się. Nikt o tym nie mówił, nikt się nie przyznawał ale bali się wszyscy. Führer zdecydował się zagrać bardzo ryzykownie. Przecież nawet laik wiedział, że morza i oceany to domena Royal Navy. A teraz, przez tych cholernych Polaczków mieli z nimi wojnę. I jeszcze Brytole byli wspierani przez żabojadów. A tu wystarczyłby jeden, jedyny brytyjski u-boot, jeden zagubiony niszczyciel, samolot i wtopa. Nawet jakby chciał grać według reguł i konwencji to musiałby sprawdzić czy Niemcy nie przewożą materiałów wojennych. A przewozili materiałów wojennych od jasnej cholery! No to wtedy albo Angole przejęli by statek albo go zatopili. I tak dla “Alster” skończyłaby się kampania norweska. Dlatego dzień, po dniu wszyscy marynarze modlili się o sztormową albo chociaż deszczową pogodę, o deszcz ze śniegiem i fatalna widoczność aby przemknąć jeszcze jedną, cholerną milę, jeszcze jedną godzinę aby do zmroku. Kompletnie na odwrót niż nakazywał zdrowy rozsądek czy jak to się pływało w czasie pokoju. --- Czas: 1940.IV.12; pt; późny ranek; godz. 09:00 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord Warunki: chłodno, ciemno, mokro, wnętrze ładowni, bujanie fal Tak, pamięć wracała. Tak było. Najpierw w Szlezwiku zaokrętowali się na “Alstera”, jak złodzieje, po tajniacku, w środku nocy z nabrzeżem obstawionym przez wojsko. Pamiętała, że przecież miała własną kabinę. Na górze. Na spółkę z Kurtem. Całkiem wygodną. Ciepłą, ogrzaną i oświetloną. To czemu leżała tutaj? W zimnie i na gołej podłodze… ładowni. Tak. Tak, była w ładowni. Było ciemno ale nie całkiem. Co jakiś czas świeciła się nędzna lampa dając trochę światła. To była ładownia. Ta sztaba za jaka się złapała aby się podnieść to zderzak. Zderzak załadowanej do ładowni statku ciężarówki. Ciężarówki jaką mieli wylądować w Narviku dla wsparcia generała Dietla. Tylko dlaczego leżała w ładowni? I to sama? Gdzie są wszyscy? Gdzie Kurt? Niepokój pobudził ją do działania na tyle, że zdołała podnieść się do pionu. Chociaż na wszelki wypadek musiała się jeszcze wspomóc podtrzymywaniem się o chłodną maskę ciężarówki. Ta i kolejna. Cały rząd ciężarówek. Tego już nie widziała z tego miejsca ale wiedziała, że bywała tutaj wcześniej. Więc wiedziała, że są tutaj i działa, i skrzynie z amunicją i ekwipunkiem wojskowym. O tak, to też coś jej przypomniało. --- Czas: 1940.IV.10; śr; późny ranek; godz. 09:00 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Vestfjord Warunki: chłodno, ciemno, mokro, wnętrze ładowni, bujanie fal Anglicy! Royal Navy! No tak, wszyscy się ich bali, że ich dorwą i zatrzymają a pewnie i zatopią. Dlatego każda godzina i dzień podróży był taki nerwowy. Na szczęście pogoda im sprzyjała bo była paskudna. I tak kawałek po kawałku płynęli. Morze północne, ujście Skagerak, południowe, postrzępione wybrzeża Norwegii, tak całkiem inne od gładkich i płaskich wybrzeży Niemiec. Potem Bergen, Trondheim, Bodo… I już Vestfjorden co był bramą wejściową do fiordu w jakim położony był Narvik. Ale… No tak! Jak mogła zapomnieć! Anglicy! Royal Navy! Znaleźli ich! Ledwo minęli Bodo! Brigit znów poczuła to samo szarpnięcie splotu nerwów w żołądku jak wtedy. Zupełnie jakby ktoś jej tam przygrzmocił. Anglicy! Ta beznadzieja próba ucieczki i negocjacji. Ale smukła sylwetka drobniejszego niszczyciela przeciwnika nie dała się ani zgubić ani wymanewrować. A strzał przed dziób wymownie świadczył o przewadze jaką ma uzbrojony przeciwnik nad nieuzbrojonym frachtowcem. A więc przepadło. Statek był stracony. Już nic nie mogło go uratować. Niemców czekało albo internowanie w Norwegii albo brytyjska niewola. Ale statek i materiały wojenne nie mogły wpaść w łapy wroga! Kapitan dał rozkaz do samozatopienia jednostki. W trzewia frachtowca ruszyły zespoły marynarzy jacy mieli otworzyć zawory denne i nie dopuścić aby statek wpadł w łapy wroga. Ale Brytole nie byli w ciemię bici. Abordaż! Szykują się do abordażu! - Zabraniam! Zajmijcie ich czymś! To sprawa najwyższej wagi! Nie wpuście ich na pokład! - Theiss używał całego swojego esesmańskiego autorytetu i władzy, wspomagając się Lugerem aby wymusić na kapitanie odroczenie wyroku. Kapitan statku może by go i posłuchał ale dobrze zapowiadający się oficer SS nie miał żadnego wpływu na groźne wycelowane lufy brytyjskiego niszczyciela i szalupy obsadzone załogą pryzową jaka miała przejąć niemiecką jednostkę. - Ja dowodzę tą jednostką! Człowieku nie mamy z nimi szans! To jest niszczyciel! Przygotować się do zatopienia i opuszczenia jednostki! - kapitan “Alstera” próbował przemówić SS-manowi do rozsądku. Przestał gdy lufa Lugera rozorała mu skroń i chyba na chwilę zamroczyła. - Przejmuję dowodzenie! Wy! Macie dopilnować aby pojemnik nie wpadł w ręce wroga! Wyrzućcie go za burtę! Natychmiast! - oficer w mundurze oficera marynarki jaki nosił dla niepoznaki na czas rejsu zaczął krzyczeć na dwójkę swoich osobistych podwładnych. Wyglądał strasznie, jak jakiś szaleniec. Zwłaszcza jak tak machał pistoletem na wszystkie strony a obok niego leżał obezwładniony kapitan frachtowca z krwią spływającą z rozciętej skroni. - Ależ herr hauptsturmführer aby załadować pojemnik potrzebowaliśmy wysięgnika i pół tuzina ludzi… - Kurt musiał być tak samo przerażony jak Brigit ale chyba niezbyt rozsądnie ale całkiem sensownie próbował przypomnieć rozwścieczonemu SS-manowi w jakich warunkach ładowali do ładowni ten “pakunek”. Ostre uderzenie lufą Lugera powaliło go tak samo jak przed chwilą kapitana. - Za burtę! Natychmiast! Wróg nie może nic wiedzieć! - słowa Theissa nie znosiły sprzeciwu. Było prawie pewne, że za chwilę w razie jakiegokolwiek zwłoki w wykonaniu swoich rozkazów to zaraz zacznie strzelać. --- Czas: 1940.IV.12; pt; późny ranek; godz. 09:00 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord Warunki: chłodno, ciemno, mokro, wnętrze ładowni, bujanie fal Tak. Tak to było tak. Wcześniej. W dzień? W nocy? Wszystko się tutaj mieszało. Pod pokładem i w monotonnym, niezmiennym świetle. Chyba była głodna. To może tak i “wczoraj”. Bo mocno była głodna. I pić jej się chciało. I zimno jej było. Tak. Ale pamięć wracała i już pamiętała właściwie całą drogę od czasu zaokrętowania na “Alstera”. Ale końcówka wciąż jeszcze jej umykała. Tak, dopłynęli do Bodo, minęli je i wtedy napatoczył się ten brytyjski niszczyciel. Theiss wpadł w szał… Kazał terrorem pozbyć się “pojemnik”... i co było dalej? Znów na pamięć spadała czarna noc niepamięci. Pod wpływem impulsu spojrzała w boczne lusterko ciężarówki przy jakiej stała. No w tak słabym świetle ledwie coś widziała. Ale widziała nieregularną, ciemną kreskę płynącą po boku jej twarzy? Krew? Gdy chwilę potarła i sprawdziła palce była już prawie pewna, że to krew. Zwłaszcza jak na skroni namacała rozcięcie. Jakby tam przygrzmociła. Albo ktoś ją przygrzmocił. Albo… --- Wcześniej Coś usłyszała. Coś co ją zaniepokoiło. Tylko teraz nie mogła sobie przypomnieć co. I pamiętała te wahanie. Sprawdzić? Czy uciekać? Postanowiła sprawdzić. Przeklinając samą siebie z każdym krokiem. Ale robiła krok po kroku po tym chwiejnym pokładzie ładowni. Jeszcze krok i zaraz kończył się rząd umocowanych ciężarówek. I… - Kurt! - krzyknęła odruchowo. Wiedziała, że to on. I wiedziała, że nie żyje. Szybko powiększająca się kałuża czerwonej krwi z jego rozwalonej głowy jasno to wskazywała. - Wróg nie może się dowiedzieć! - wycharczał lodowatym tonem Theiss wycelowując swojego Lugera prosto w jej twarz. W jednej sekundzie pojęła co się stało. Chciał ich zabić! Oboje! Z całej załogi tylko ich trójka wiedziała o pojemniku i co jest wewnątrz! Na szczęście nie zdążyła wyjść zza rogu cała a łajbą akurat miotnęło. Więc jak strzelił to kula świsnęła tuż obok a nią rzuciło i wszystko zrobiło się czarne. Aż się obudziła. Teraz. A może i wcześniej. Wszystko się mieszało. Ale wciąż była w ładowni. I nie była przy ciele Kurta. Nigdzie go nie widziała. Ale słyszała. Głosy. Po angielsku. Brytyjczycy. A więc statek wpadł w ich ręce. Ale statek był dość duży więc pewnie nie zdołali go sprawdzić całego. I pamiętała jeszcze coś. Chciała się poddać. Szła korytarzem. Słyszała ich kroki. Biegli. Zatrzymała się i gdy widziała sylwetkę w charakterystycznym “talerzyku” zawołała do niego po angielsku. A ten do niej strzelił! A potem uciekł i zamknął drzwi! Na szczęście nie trafił i pocisk zrykoszetował o stalowe ściany. No i chyba dlatego. Wciąż była w tej ciemnej i zimnej ładowni. Spróbować jeszcze raz się poddać? No chyba powinna. Przecież inaczej tutaj zamarznie albo się odwodni albo umrze z głodu. A jak jeszcze przyjdzie im do głowy zatopić okręt? To przecież pójdzie razem z nim na dno jeśli tutaj zostanie! Ale… Ale zaraz… Zaraz, zaraz…. Poznawała ten fragment ładowni. Poznawała całkiem dobrze! Przecież była tutaj. Tyle razy. Sprawdzała czy wszystko jest w porządku. No i na szczęście było. A teraz… Przeszła przy boku ciężarówki. Słyszała metaliczne skrzypienie frachtowca na falach. Jak trzeszczą pasy, liny, siatki, łańcuchy mocujące ładunek w tej ładowni. Jeszcze druga ciężarówka. I kolejna. Już ostatnia. A teraz… Wychyliła się zza szoferki i ponad maską ciężarówki ujrzała to co powinna ujrzeć. “Pojemnik”. Chociaż powinien być przykryty plandeką. I właściwie to powinien nazywać się klatką. Plandeki nie było bo przecież Theiss kazał wyrzucić to za burtę. Ale pojemnik… Zrobiła jeszcze krok i poczuła jak usta momentalnie jej wysychają a mimo zimna oblewa ją fala gorąca. Klatka była pusta!
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 16-09-2019 o 12:36. Powód: IV.10 to śr a nie nd :) |