08-01-2021, 19:38 | #321 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Ludzie od zawsze dzielili się na tych, którzy widzieli szklankę do połowy pustą lub pełną. Ci pierwsi pewnie powiedzieliby, że plan Woodsa zawiódł, bo w końcu o mało co go nie zastrzelili, a jeszcze mógł zginąć w wypadku samochodowym... czy raczej motocyklowym. Ci drudzy uznaliby, że przecież dotarł, gdzie dotrzeć miał. Woods sam siebie nie zaliczał do żadnej z tych grup. Raczej uważał się za człowieka, który bierze rzeczoną szklankę, wypija co tam nawarzono i prosi o kolejnego drinka. Nie ma sensu dywagować w jakim stopniu plan się powiódł, lub nie. Trzeba się teraz skupić na podjęciu kolejnych kroków. * Et je ne veux pas - (fr.) A ja nie ** Je suis sergent Andree de Funes - (fr.) Jestem sierżantem Andree de Funes
__________________ |
09-01-2021, 00:35 | #322 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 84 - 1940.V.29; śr; zmierzch; Blangy sur Bresle Czas: 1940.V.29; śr; przedświt; godz. 04:30 Miejsce: Francja; okolice Abbeville; Blangy sur Bresle; biuro wywiadu wojskowego Warunki: wioska, noc, cisza, ziąb, pogodnie, łag.wiatr Noemie (por. Annabelle Fournier) No to pojechali. Żandarmi nie mieli dla niej kasku ale chociaż ten sierżant jaki za nią odpowiadał dał jej zapasowe gogle. A na siedzeniu w bocznej przyczepce motocykla nie było aż tak strasznie niewygodnie. Chociaż pęd w odkrytej przyczepce wiał nieprzyjemnym chłodem przedświtu w twarz i szyję. Jechali za tym drugim motocyklem. Wyjechali z tej jednej wioski co w ciemnościach wydawała się kolejną bezimienną wioską jaką do tej pory mijała tej czy poprzedniej nocy. Tylko tym razem jechała a nie szła piechotą. Potem była jakaś polna droga jak obramowana jak nie płotami to żywopłotami albo lasem. Jechali tak jakiś czas aż zatrzymał ich jakiś żandarm. Motocykliści zatrzymali się i okazali dokumenty. Chwilę to trwało gdy ten sierżant Jardine tłumaczył, że jedzie do sztabu. W końcu francuscy żandarmi oddali im dokumenty, zasalutowali i puścili. Ale uprzedzili, że szykuje się atak więc by jechali ostrożnie bo jak się władują na jakiś czołg to sami będą sobie winni. Motocykliści chyba wzięli sobie to do serca bo przez tą wioskę jechali jakby było duże ograniczenie prędkości. W wiosce rzeczywiście było jednak dużo wojska a zwłaszcza tych wielkich czołgów. Zatrzymali się na jakichś krzyżówkach gdzie kolejny żandarm z lizakiem i latarką kierował ruchem. Musieli przepuścić jakiś czołg który grzmiąc swoim silnikiem i turkocząc po asfalcie przetoczył się przed przodem motocykla. Przy nim motor wydawał się dziecinną zabawką. Strach było myśleć co by było gdyby ten stalowy potwór przetoczył się po nich. Gdy czekali aż przejedzie a żandarm ich puści w pobliżu dostrzegli jakieś postacie. Wysoki mężczyzna w mundurze stał na ganku domu z jakiego właśnie wyszedł dlatego jak błysnęło światło z otwieranego wnętrza to w tych jeszcze ciemnościach przedświtu rzucało się w oczy. - Pułkowniku de Gaulle! Panie pułkowniku! Telefon do pana! - gdzies po schodach z wnętrza zbiegł jakiś żołnierz i zawołał za tym oficerem nim ten odszedł zbyt daleko od domu. Ten na to wezwanie zawrócił z powrotem do wnętrza domu a żołnierze stojący przed drzwiami zamknęli za nim drzwi. A potem żandarm ich puścił i motocykliści ruszyli dalej. Gdy oddalili się od tej wioski to jechali chyba tą samą główną drogą jaką w nocy przekraczała belgijska agentka. Bo taka całkiem niczego sobie była ta droga. I wtedy gruchnęła skądś salwa artylerii. Działa wysłały w przestrzeń swoje pociski. Ale nie było widać wybuchów. - Nie bój się! To nasi! Piorą szkopów! Dziś ich pogonimy! - sierżant chociaż sam się wzdrygnął przy pierwszej salwie to jednak wprawiła go ona w dobry humor. Na tyle, że odwrócił się do pasażerki i krzyknął do niej pomimo pędu. Ale z tego właśnie powodu trudno było rozmawiać więc większość drogi raczej milczeli. Wreszcie zajechali do kolejnej wioski. Może nawet małego miasteczka? A artyleria wciąż grzmiała okładając niemieckie pozycje. Tu znów byli francuscy żołnierze i kolejne posterunki i legitymowanie. Wreszcie sierżant i ten pierwszy motocykl zatrzymali się przed jakimś kamiennym budynkiem w jakim paliły się światła. I tu był jak się okazało połączony posterunek żandarmerii. Z początku wprowadzono ją do jakiegoś pustego pokoju, pewnie czyjejś sypialni i kazano poczekać. Czekała tak może z pół papierosa gdy drzwi się otworzyły i ten sam sierżant zaprowadził ją do dwóch oficerów. Porucznika żandarmerii polowej i kapitana wojsk lądowych. Porucznik żandarmerii Peter Bois i kapitan Claude Metivier. No i sierżant Jardine jaki ją przywiózł. Za oknami już się robiło szaro jako zapowiedź kolejnego poranka. Całkiem słonecznego. - Proszę usiąść. - kapitan wskazał na miejsce przy zwykłym rodzinnym stole przy jakim pewnie gospodarze jadali posiłki i spotykali się na święta. - Kawy? Herbaty? Jest pani głodna? - zaproponował łagodnym tonem przy okazji częstując papierosem. - Przyznam, że to co przekazał nam sierżant Jardine brzmi dość niezwykle. - kapitan wskazał na stojącego przy stole podoficera. Na stole leżały jej rzeczy jakie ten przywiózł ze sobą. - Będziemy musieli to sprawdzić. Ale to trochę potrwa. Więc na razie może nam to pani wyjaśni własnymi słowami. - poprosił kapitan. Przedstawił się tylko stopniem i nazwiskiem. Ale Noemie była prawie pewna, że musi być z wywiadu wojskowego sądząc po tym jaki miał posłuch u żandarmów. No i jeńców i wszelkie podejrzane osoby zwykle przesłuchiwał ktoś z wywiadu. Ten oficer był więc pewnie takim pierwszym ogniwem wywiadu jakie miało powiązania z innymi które były wyżej. Czas: 1940.V.29; śr; przedświt; godz. 04:30 Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska na pd. od Sommy; wioska Warunki: linia frontu, noc, cisza, ziąb, pogodnie, łag.wiatr Birgit (kpr. Mae Gordon) Zamiast z Mauserem szła z duszą na ramieniu. Sama otoczona przez mroczne sylwetki. Uzbrojone. Mieli też chyba jej karabin, torbę i resztę. Nie odzywali się. Szli szybko ale cicho. Słychać było tylko odłosy kroków, oddechy i czasem stuknęła jakaś sprzączka czy coś podobnego. Mieli ją. Jak dobrze liczyła to chyba ich było pięciu. Jedynym pocieszeniem było to, że mówili po francusku. Chociaż z dość dziwnym akcentem. Ale samo pojmanie do przyjemnych nie należało. Próbowała się ostrożnie wycofać rakiem by oddalić się od drogi. I starać wrócić do tego lasku z jakiego niedawno wyszła. Ale zorientowała się, że ci co przekroczyli drogę zachodzą ją z flanki. Albo ją jakoś słyszeli albo szli na ślepo biorąc poprawkę jakby właśnie chcieli jej odciąć drogę odwrotu. Do tego jeszcze ktoś był z przodu. Gdzieś tam od strony drogi, pewnie przed. Przez jakiś czas bawili się w tego chowanego po nocy i omacku. Gdzie uszy były znacznie przydatniejsze niż oczy. Gdy się nie ruszała miała szansę, że ją przegapią. Miną albo co. To działało na jej korzyść. Na niekorzyść, że tamci musieli już być pewni, że poza tym dogorywającym Niemcem jest tu ktoś jeszcze. Więc szukali. Szukali w kilku więc skracali tą odległość. Szukali po omacku, słyszała ruch traw jak się czołgali gdzieś niedaleko. Widocznie wiedzieli, że ona wie bo w końcu wyraźnie zaczęli jej szukać rezygnując z dyskretnych podchodów. A może chcieli ją spłoszyć? Gdyby spróbowała się poruszyć mogliby ją usłyszeć i namierzyć. A gdyby została na miejscu mogli na nią w końcu trafić. Spróbowała się wydostać z tego okrążenia gdy wydawało się, że któryś ją minął. I kolejny z drugiej strony. Dyskretnie się zaczęła odczołgiwać w przeciwną. Chyba nawet zwiększała od nich dystans. Ale usłyszała zbliżające się trawy. Ktoś się czołgał w jej stronę. Znów zamarła licząc, że ją minie jak tamci. Ale ten miał albo lepszy słuch albo więcej farta. Praktycznie wlazł na nią. Poczuła jego rękę na swojej łydce. Chyba sam się zdziwił, że w końcu znalazł tego kogo szukali. Ale złapał od razu mocno i zaczęli się szarpać. Te odgłosy zwabiły pozostałych myśliwych. Ale gdy w końcu niechcący jęknęła głośniej podczas tej szamotaniny to tamci dopiero wtedy zorientowali się, że mają do czynienia z nią a nie z nim. - C'est une femme!* - szepnął któryś z nich zdumionym głosem. Tak bardzo się tego nie spodziewali, że w pierwszej chwili wszyscy ją puścili. Potem jakby dla sprawdzenia jakaś męska, spracowana ręka wylądowała na jej twarzy sprawdzając to namacalnie. A gdy się to potwierdziło to chwilę szeptali ze sobą co tu teraz zrobić. W końcu zdecydowali się ją zabrać do dowódcy. No to ruszyli. Najpierw czołgając się w kierunku tego lasu do jakiego pierwotnie Birgit planowała dojść nim usłyszała to rzężenie Niemca. O Niemcu też nie zapomnieli. Nie widziała i nie miała gwarancji co tam się stało. Ale jeden czy dwóch odłączyli się i poczołgali się w jego stronę. Po jakimś czasie rzężenie ustało. I czekali na nich już na skraju lasu. Jej kazali usiąść na ziemi bojąc się chyba, że ucieknie. Zabrali jej też broń i torbę. A potem jak tamci dwaj od Niemca do nich dołączyli to ruszyli całą grupką przez las. Las się skończył, znów było jakieś pole i jakaś wioska. Znów zrobiło się czujnie gdy któryś wysforował się do przodu i coś gwizdnął. Odpowiedział mu podobny gwizd i wtedy ruszyli dalej. Dotarli do jakichś okopów. W linii prostej od tej drogi gdzie ją złapali nie było tak daleko. Może z kwadrans marszu. Może nawet mniej. Ale tutaj już widziała w okopach francuskich żołnierzy. A ci co ją schwytali zaprowadzili ją do jakiegoś domu i oficera jaki tam urzędował w piwnicy. Paliło się światło więc dopiero tam dojrzała, że on co prawda jest Francuzem i ma dystynkcje porucznika. Ale ci z patrolu do wyglądali na jakichś Arabów we francuskich mundurach. Ale porucznik zdziwił się tak samo jak jego ludzie jak ujrzał kobietę z jaką wrócili z przedpola. A zaraz potem zaczęła grzmieć artyleria. Aż tynk i kurz z tej piwnicy zaczął się obsypywać im na głowy. - Proszę usiąść. Mam nadzieję, że chłopcy byli dla pani mili. Francuzka? - porucznik przedstawił się jako Martin Arbit. Mundur wskazwał, że chyba jest piechociarzem. No nie pancerniakiem w każdym razie. Nalał jej wina do jakiejś szklanki i początkował. Gestem też zaproponował papierosa. - Ma pani niesamowite szczęście. Zaraz zaczynamy atak. Chłopcy mieli sprawdzić czy Niemcy nie podłożyli min. Teraz tam wali nasza artyleria. - dodał nie mogąc się powstrzymać przed wyrażeniem podziwu dla tego zbiegu okoliczności. --- C'est une femme! - (fra) To kobieta! --- Czas: 1940.V.29; śr; przedświt; godz. 04:30 Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska na pd. od Sommy; stodoła Warunki: wnętrze stodoły, zapach siana, noc, cisza, ziąb George (srg. Andree de Funes) - Ja tu jestem od zadawania pytań. - odparł porucznik Chartier gdy usłyszał co ten schwytany jeniec mu opowiedział. Miał dość nietęgą minę. Jakby akurat takiej historyjki nie przewidział gdy mu go przynieśli jego żołnierze no i oglądał te zdobycze wyłożone na stole. George wyczuwał, że tamten jest nieufny i zastanawia się czy albo w jakim stopniu go okłamuje. Ale jednak papierosem go poczęstował. Nawet zaproponował kubek z winem dla zwilżenia gardła. Faktycznie się przydał. - Rozbiliście się po tamtej stronie rzeki? A kiedy? Ilu was było? - zaczął zadawać dość standardowe w takiej sytuacji pytania. I cały czas chyba zastanawiał się co powinien zrobić z takim jeńcem. Przeglądał te dokumenty jakie leżały na stole, chyba książeczkę wojskową tego niemieckiego motocyklisty i może dalej by myślał ale zaczęła się nawała artyleryjska. Huknęło zdrowo. I blisko. To pewnie była aliancka artyleria. Bo nie czuł ani nie słyszał wybuchów upadających pocisków. Porucznik widocznie zdecydował, że ma teraz ważniejsze rzeczy do roboty niż przesłuchanie nietypowego jeńca więc rozkazał coś swoim żołnierzom i wyszedł. Ci pilnowali jeńca aż się nawała nie skończyła. I jeszcze trochę. Aż przyszli inni i kazali mu wyjść na zewnątrz. Tam czekali na niego motocykliści. Kazali mu wsiąść do bocznej przyczepki i gdzieś ruszyli w tym granatowym przedświcie. Czas: 1940.V.29; śr; późna noc; godz. 18:30 Miejsce: Francja; okolice Abbeville; Blangy sur Bresle; biuro wywiadu wojskowego Warunki: wnętrze domu, jasno, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, cicho, zachmurzenie, ziąb, sła.wiatr Noemie (por. Annabelle Fournier), George (srg. Andree de Funes) i Birgit (kpr. Mae Gordon) Drzwi do pokoju otworzyły się i pokazał się jeden z uzbrojonych żandarmów. Miał karabin na ramieniu a na nim nałożony bagnet więc musiało mu być niewygodnie przechodzić przez drzwi bo bagnet mu się zaczepiał o górną framugę. Może dlatego nie wszedł tylko stanął w przejściu. - Kapitan prosi do siebie. - obwieścił trójce zgromadzonej w pokoju rozkaz oficera który do tej pory na raty rozmawiał z każdym z ich trójki. Z samego rana z Noemie jak dopiero robiło się szaro. Jak przywieźli George’a to akurat załapał się na śniadanie. Już było widno. Chociaż do tego pokoju wprowadzili go dopiero po rozmowie z kapitanem Metivierem. Gdy z nim rozmawiał nawet nie wiedział, że jego szefowa jest w pokoju obok. Dopiero jak go tam zaprowadzili no a zaraz potem przyniesiono im śniadanie. Żandarm zostawił je na stole i wyszedł. O ich niemieckiej koleżance nic wiedzieli tyle samo jak w chwili gdy dwie noce temu odkryli, że jej nie ma z nimi. Czyli nic. Aż drzwi się otworzyły jakby żandarm przyszedł zabrać kubki i talerze po śniadaniu i rzeczywiście przyszedł je zabrać. Tylko, że jeszcze oprócz tego wprowadził do środka Birgit. A ta też nawet nie wiedziała, że jej koledzy są tuż za ścianą gdy motocykliści przywieźli ją tutaj do jakiegoś kapitana gdzie ten ją przepytał kim jest, skąd, co tu robi, jakim cudem znalazła się na francuskim przedpolu. Wysłuchał, podziękował i wezwał żandarma aby ją odprowadził do pokoju. Więc nawet jak a nim szła to póki się nie odsunął od drzwi tego pokoju i nie ujrzała wewnątrz Noemie i George’a to nie miała pojęcia, że też tu są. Francuzi chyba zorientowali się, że spóźniła się na śniadanie bo potem jeszcze coś jej donieśli na talerzach jakie pewnie zostały po poprzednich mieszkańcach tego domu. Wreszcie spotkali się we trójkę pierwszy raz od paru dni. No i wreszcie byli wśród aliantów. Ale to jeszcze nie oznaczało koniec kłopotów. W sytuacji w jakiej dostali się we francuskie ręce, w stroju, gdzie George wciąż był w niemieckim mundurze nie było dziwne, że dla armii są mocno podejrzani. Kapitan Metivier jak potem mieli okazję to obgadać z każdym rozmawiał podobnie. Głównie pytał i słuchał. Imię. Nazwisko. Data urodzenia. Stopień. Numer identyfikacyjny. Skąd się znaleźli w Abbeville? Jaki samolot? Jaki numer lotu? Kto był pilotem? Kiedy był start? Z jakiego lotniska? Kiedy się rozbili? Co robili od momentu katastrofy? Czy ktoś wam pomagał przez ten czas? Jakie jednostki niemieckie widzieli po tamtej linii frontu? Gdzie dokładnie? Czy coś w zachowaniu Niemców albo Francuzów po tamtej stronie frontu rzuciło im się w oczy? I tak pytał. Coś czasem zapisał w swoim zeszycie. A stenotypista zapisywał całość na maszynie. Kapitan okazał się spokojnym człowiekiem. Nie podważał słów rozmówcy, pytał, słuchał co mają do powiedzenia na jego pytania, kiwał głową, znów o coś pytał. No a na koniec każdy lądował w pokoju obok i nagle ze zdziwieniem odkrywał, że widzi tam znajomą twarz. Zaś sam Metivier praktycznie nie odpowiadał na żadne pytania. A na koniec powtarzał. “Dobrze, sprawdzimy to”. Już w pokoju gdy byli we trójkę po tym przesłuchaniu przysłano sanitariusza. Sprawdził ich rany, przemył je, zszył te głębsze i założył nowe opatrunki. Nawet coś mruknął, że chyba ich wszystkich jakiś amator zszywał i opatrywał. Ale nawet nie tak najgorzej. Dobrze jednak, że trafili tutaj bo już się po tylu dniach to zaczynało robić nieciekawie z tymi ranami. Obiecał przyjść wieczorem a gdyby mu się nie udało to dobrze by ktoś inny obejrzał ich rany. A już obowiązkowo jutro rano. A jak poszedł wreszcie mieli trochę czasu dla siebie. A nawet dobre kilka godzin. Można było się wreszcie poczuć dość domowo. W sypialni były dwa łóżka, stół i jakieś szafy. W nich alianckich mundurów co prawda nie było ale były i męskie i damskie ubrania. Chociaż te damskie na kobietę o zdecydowanie większej tuszy niż obie agentki ale mężczyzna który tu mieszkał mniej więcej był rozmiarów George’a więc mógł zmienić niemiecki mundur na cywilne ubranie. - Witam ponownie. - kapitan Metivier przywitał tym razem całą trójkę przeprowadzoną przez żandarmów. - Trochę to trwało ale udało nam się połączyć z górą. Londyn potwierdził wasz lot, personalia i resztę detali. W takim razie jesteście państwo wolni. Tu są wasze rzeczy. - wskazał na regał na jakim rzeczywiście leżały te wszystkie lugery, webley’e, książeczki wojskowe i cała reszta jakie im zarekwirowano w chwili schwytania. Brakowało tego Mausera z jakim złapano Birgit no ale ten to nawet nie była pewna gdzie się podział. Może zabrał go któryś z Marokańczyków a może go nawet w ogóle nie brali. - Londyn poprosił by okazać państwu pomoc w dostaniu się do Beauvais. Niestety Londyn chyba nieco przecenia nasze możliwości. - kapitan uśmiechnął się lekko jakby bawił go pomysł tak dalekiej dla oficera frontowego podróży. - Mogę zapewnić państwu transport do Neufchatel en Bray. To jakaś godzina drogi stąd. Chociaż z korkami to może być znacznie dłużej. A tam już dalej będą musieli państwo poradzić sobie sami. - oznajmił jakimi dysponuje możliwościami w tej materii. Zerknął na porucznika a ten uprzejmie pokazał gdzie teraz są i gdzie jest to Neufchatel. Obecnie byli w Blangy sur Bresle. Jakieś 20, może 30 km mniej więcej na południe od Abbeville.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
15-01-2021, 22:15 | #323 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Na wiele pytań porucznika Woods odpowiadał "Nie wiem" lub "Nie mogę powiedzieć". Z pewnością nie powodowało to u francuskiego oficera zadowolenia. Ale co innego mógł Anglik zrobić? To był zwykły frontowiec, który każdego dnia mógł się dostać do niemieckiej niewoli. Nie miał prawa znać żadnych szczegółów jego misji. Na szczęście rozpoczynające się działania wojenne wybiły mu z głowy dalsze przesłuchanie. Wsadził swojego jeńca do motocykla i kazał wywieźć.
__________________ Ostatnio edytowane przez Col Frost : 16-01-2021 o 23:17. |
16-01-2021, 01:49 | #324 |
Reputacja: 1 | Poczęstowana przez porucznika Arbita winem, Birgit zameldowała się jako kapral Mae Gordon, Szkotka nie Francuzka, ale potem darowała sobie na chwilę oficjalny sznyt i wychyliła trunek, aby przynajmniej w ten sposób spłukać wspomnienie koszmarnej nocy. |
16-01-2021, 09:59 | #325 |
Reputacja: 1 | -Mogę zapewnić państwu transport do Neufchatel en Bray. To jakaś godzina drogi stąd. Chociaż z korkami to może być znacznie dłużej. A tam już dalej będą musieli państwo poradzić sobie sami. - oznajmił Mativer. |
16-01-2021, 14:28 | #326 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 85 - 1940.V.29; śr; zmierzch; Neufchatel en Bray Czas: 1940.V.29; śr; wieczór; godz. 23:30 Miejsce: Francja; pn Francja; Neufchatel en Bray; pensjonat “Pod wierzbą” Warunki: stołówka, noc, cisza, ciepło na zewnątrz noc, zachmurzenie, ład.wiatr, ziąb Noemie (por. Annabelle Fournier), George (srg. Andree de Funes) i Birgit (kpr. Mae Gordon) Kapitan Metivier dotrzymał słowa i udzielił takiej pomocy jakiej mógł udzielić by wspomóc misję londyńskich wysłanników. Przychylił się do prośby porucznik Fournier w sprawie mundurów francuskiej żandarmerii. Francuzi nie mieli na wyposażeniu mundurów brytyjskich jakiego wymagała legenda i dokumenty Birgit ale ta na szczęście na taką okoliczność zachowała swój mundur. Więc chociaż nie był zbyt świeży po tylu przygodach to jednak był. Ryzyko jego zabrania i schwytania z nim przez niemieckich żołnierzy tym razem się opłaciło więc koniec końców cała trójka znów była wyekwipowana w alianckie mundury zgodnie ze swoją legendą jakby dopiero co przylecieli z Anglii. https://www.net-maquettes.com/wp-con.../ACE-72535.jpg Potem także podstawiono im wojskowy łazik z kierowcą. Kapral za kierownicą w zapadającym zmroku podjechał pod dom gotów zabrać trójkę pasażerów. W międzyczasie dzień już zdążył się skończyć i gdy wsiadali do tego francuskiego łazika to na ziemi już było dość ciemno chociaż niebo jeszcze zdradzało końcówki właśnie zakończonego dnia. Potem kierowca skierował się na wyjazd z miasteczka i na jakąś bezimienną drogę. Droga była dość pusta o tej porze doby ale jednak co jakiś czas reflektory pojazdu wyławiały z ciemności przewrócone wózki, rowery, konne wozy bez koni. Ślady pospiesznego eksodusu cywilów przed nadchodzącą wojną. W Polsce zeszłej jesieni też to wyglądało podobnie. Wielu ludzie uciekało z terenów ogarniętych wojną licząc, że wydostaną się poza zasięg grzmiących armat i ścierających się ze sobą wojsk. W Polsce ostatecznie niewiele to dało bo w ciągu miesiąca cały kraj znalazł się pod panowaniem jak nie Niemców to sowietów. Ale póki grzmiały działa, na początku września to jeszcze tego nie było wiadomo. Tutaj i teraz, na francuskiej ziemi ten sam schemat zdawał się powtarzać. Tak samo jak polscy cywile, francuscy próbowali się wydostać na bezpieczniejsze tereny. Czy ta kampania skończy się tak samo jak polska tego na razie nie było wiadomo. Front nad Sommą zdawał się trwać już z tydzień gdy na północy przy Kanale wciąż toczyły się walki. Podczas tej nocnej drogi ze dwa razy zatrzymały ich patrole żandarmerii mające swoje posterunki w tej okolicy. Żandarmii zażądali dokumentów i w świetle latarek sprawdzili ich zawartość przyświecając na twarze obsady łazika czy twarze zgadzają się ze zdjęciami w dokumentach. Zdziwienie budziły aż dwie młode, umundurowane kobiety stanowiące połowę tej załogi. No ale jak papiery były w porządku to te kontrole poszły dość rutynowo. Kapral dowiózł ich wreszcie do czegoś co wyglądało na coś większego niż mijane dotąd wioski. I jak oznajmił to jest właśnie Neufchatel, cel ich podróży. Na rogatkach znów zostali zweryfikowani przez kolejny posterunek żandarmerii. A potem łazik wjchał w miasteczko. Jechał dość wolno bo nawet tą wieczorną porą ulice nosiły znamiona tego eksodusu ludności cywilnej. Konne wozy były chyba najczęstszymi pojazdami na tych ulicach. Podobnie jak same konie, rowery i ręcznie wózki. Słychać było gwar rozmów i widać było ludzi. Czuć było aurę przygnębienia. Jak u rozbitków z zatopionego okrętu. - Tu jest dworzec. Tu chyba najłatwiej wam będzie złapać pociąg. Ale nie wiem czy o tej porze coś jeszcze jeździ. - kapral zatrzymał łazik przed dworcem kolejowym. Pociąg wydawał się w miarę najpewniejszym środkiem komunikacji pomiędzy miastami, zwłaszcza dalszymi. No ale musiał się jakiś trafić co jechał w odpowiednim kierunku i trzeba było się na niego dostać. Kapral może wiedział a może po prostu trafił. Bo gdy wysiadali z jego łazika była już pełnoprawna noc. W dodatku mało przyjemna bo znów się rozpadało. Na dworcu kasy były już pozamykane. A sam dworzec wyglądał przygnębiająco. Poczekalnia, bufet a nawet samo główne pomieszczenie gdzie normalnie pasażerowie czekali na swój pociąg teraz był zastawiony noszami z rannymi żołnierzami. Ci mniej ranni siedzieli lub spali na ławkach albo i parapetach. Wyzierało z nich ból, zmęczenie i cierpienie. Tam ktoś zakasłał, tu ktoś jęknął, tam któryś smętnie palił papierosa z ręką na temblaku, bardziej to przypominało szpital polowy niż dworzec. Znaleźli jednak dwóch żandarmów jacy sprawowali pieczę nad tym miejscem. Jeden z żandarmerii polowej drugi z policji. Ten wojskowy powiedział im, że następny pociąg będzie dopiero rano. Ma zabrać tych rannych żołnierzy co tutaj leżeli. Ale będzie jechał na południe, w stronę Paryża. W rozkładzie lokalnych pociągów bardziej orientował się tutejszy policjant. PRzyznawał, że przez tą wojnę wiele pociągów ma opóźnienia i trudno o regularny grafik. Ale na południowy zachód, w kierunku Boeauvis powinno coś jechać mimo to. Najlepiej przyjść rano i czekać. Coś w końcu będzie jechać w tamtą stornę. Przed wojną, czyli ledwo parę tygodni temu to pociąg był o 08:15 i jechał około godziny. Ale jak będzie teraz to nie miał pojęcia. No i by trójka żandarmów nie czekała tutaj na stacji bo warunki bytowe są takie jak widać, to polecił im dwa pensjonaty niedaleko dworca. No i właśnie byli w tym drugim pensjonacie. Ten pierwszy nie miał już wolnych miejsc ale w “Pod wierzbą” jeszcze się znalazły wolny pokój z jednym podwójnym łóżkiem bo normalnie był to pokój dla małżeństw. Ale gospodyni i jej córka wstawiły jedno łóżko polowe do środka to zrobiły się trzy miejsca do spania. Koniec końców chociaż tak późnym gościom jednak udało się załapać na późną kolację. Chociaż ta była bardzo skromna, po dwie kromki chleba z serem i winem do popicia. Tyle zostało z kolacji jaką już podały innym gościom. W rogu stołówki stało radio dla umilenia gościom posiłku. Znaczy tak pewnie było przed wojną. Bo teraz chociaż muzyka płynęła z radia to była dość bojowa, taką co miała zagrzać do walki z najeźdźcą. Jednak gdy przerywano te muzykę by podać wiadomości to te pomimo propagandowej podniosłości nie były zbyt optymistyczne. Alianckie siły na północ stąd dostały się w kocioł jaki coraz bardziej kurczył się wokół Dunkierki. Nie brzmiało jakby stamtąd miało zostać wyprowadzone uderzenie jakie połączy się z Francuzami nad Sommą. Raczej jak oblężona twierdza jaka w końcu padnie. Tylko nie wiadomo kiedy. Wczoraj belgijski król ogłosił kapitulację belgijskiej armii. Co oznaczało, że po odpadnięciu Holandii Francuzi i Brytyjczycy zostali sami na placu boju. Niemcy zajęli belgijską Ostendę i Ypres jakie podczas ostatniej wojny było świadkiem tytanicznych starć obu armii. Zajęli francuskie Lille. Właściwie tam na północy to alianci już chyba trzymali samą Dunkierkę. Pozostałe większe miasta i co ważniejsze także porty, chyba już były pod władzą niemiecką. Bo nic nie było słychać by toczyły się tam walki czy coś się działo. Jedynym pozytywnym akcentem było zdobycie przez wojska francuskie, brytyjskie i polskie Narviku. Ale w tej chwili wydawał się on strasznie odległy i marginalny dla pól bitew jakie toczyły się na francuskiej ziemi. Ale poza wieściami ze świata była jeszcze trójka agentów przebranych za alianckich żandarmów. Siedzieli przy jedynym stole nad już raczej pustymi talerzami i z jedną, zaczętą butelką wina. Od rozstania z Odette i jej bratem właściwie pierwszy raz mieli okazję się spotkać w komplecie i porozmawiać. Było tuż przed północą więc reszta stołówki była ciemna i pusta. Obie gospodynie zostały gdzieś na recepcji ale chyba szykowały się już do snu bo życzyły im dobrej nocy i prosiły by naczynia zostawić to one już rano się nimi zajmą. Nawet deszcz za oknami przestał padać chociaż nadal było dość pochmurno. No a na nich czekała próba dostania się do Beauvais gdzie mieli być ci dwaj kaprale po jakich ich wysłano. No i to zadanie wsparcia paryskiego oddziały Spectry jaki szykował się do ewakuacji z kraju.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
22-01-2021, 22:18 | #327 |
Reputacja: 1 | Ruszyli! Noemie poczuła niewielką ulgę. Nadal byli daleko w tyle względem planów, które poczynione zostały w Agencji, ale najważniejsze, że byli w trasie. Im bliżej Bouvais tym większa była szansa, że im się uda. To że miała na sobie kompletny mundur i list polecający w kieszeni też poprawiało jej nastrój, bo mogło otworzyć nieco drzwi i przyspieszyć cały proces, no ale… teraz utknęli. |
23-01-2021, 20:57 | #328 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 |
__________________ |
23-01-2021, 22:18 | #329 |
Reputacja: 1 | Pociąg wydawał się całkiem rozsądną opcją dalszej podróży. Patrząc po ilości oczekujących na dworcu rannych, wojsko powinno skutecznie zadbać, aby odjechał. Rano, o ósmej, dziewiątej, czy dziesiątej, mniejsza z tym, ale będzie - pocieszała się Birgit. Pieszo nie nadrobimy... |
24-01-2021, 02:17 | #330 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 86 - 1940.V.30; cz; popołudnie; Beauvais Czas: 1940.V.30; cz; popołudnie; godz. 17:30 Miejsce: Francja; pn Francja; Beauvais; szpital miejski Warunki: główne wejście, jasno, gwar, zachmurzenie, łag.wiatr, ziąb Noemie (por. Annabelle Fournier), George (srg. Andree de Funes) i Birgit (kpr. Mae Gordon) - No to jak do szpitala to jesteśmy. - dorożkarz ubrany w gruby płaszcz zatrzymał dorożkę przed dużym budynkiem. Odkąd wysiedli z pociągu na stacji niebo było zasnute chmurami. A wcześniej to tak pogoda była w kratę. Trochę padało, trochę świeciło Słońce a trochę było tak, że chmury wisiały ale nic z nich nie padało. Chociaż wewnątrz pociągu to nie miało aż tak wielkiego znaczenia. Ot, kwestia doboru palety barw w widokach za oknem. Jazda pociągiem zdecydowanie odbiegała od standardu. Wedle rozkładu jazdy jaki już wczoraj mieli okazję rzucić okiem to pociąg do Beauvais odjeżdżał o 08:15 i gdzieś godzinę później powinien wjeżdżać na stację gdzie chcieli wysiąść. Tymczasem gdy po śniadaniu podanym przez w pensjonacie “Pod wierzbą” przyszli na stację żadnego pociągu nie było ani widu ani słychu. Ale zrobiło się głośniej i tłoczniej niż wczoraj późnym wieczorem. Oprócz rannych żołnierzy czekających na transport do szpitali na frontowym zapleczu doszli też zwykli ludzie jacy też mieli nadzieję załapać się na jakiś pociąg który zabierze ich do rodzin czy po prostu z dala od frontu. Nawet już na śniadaniu było tłoczniej niż wczoraj na spóźnionej kolacji. Dzisiaj nie tylko oni siedzieli przy kawiarnianych stolikach i jedli dość ubogie śniadanie. Była wojna. I w ubogim daniach serwowanych przez dwie gospodynie też to dało się wyczuć. Potem właśnie wrócili na stację i zastali ten cywilno - wojskowy chaos oczekujących nadziei na transport. Pierwsze dwa pociągi jakie zatrzymały się na stacji zabrały tylko tych rannych żołnierzy o pojechały chyba do Paryża. Pociąg do Beauvais jaki miał przyjechać o 08:15 wjechał na stację nieco po 12-ej. Ale przyjechał. Sporo ludzi próbowało się do niego dostać i wewnątrz dało się to odczuć. Trudno było znaleźć miejsce siedzące bo wszędzie siedzieli jacyś cywile, matki z dziećmi, starcy, młodych mężczyzn było niewielu. Tam i tu trafili się jacyś lżej ranni żołnierze lub rekruci jadący do swoich jednostek. Ale dominowali cywile uciekający przed wojną. Przed wojną pociąg pokonywał tą trasę w jakąś godzinę. Tym razem jechał 4 godziny. Kilka razy zatrzymywał się aby przepuścić wojskowe eszelony o wyższym priorytecie. Raz ponoć chodziło o groźbę zaminowania torów przez niemieckich spadochroniarzy. Czy tak było nie wiadomo. Ale czekali aż przyszedł sygnał, że można ruszać. Jak wreszcie wysiedli na stacji w Beauvais zrobiło się to pochmurne popołudnie. Przed stacją na szczęście stały gotowe do użycia dorożki i jedna z nich przywiozła ich właśnie przez miasto do tego szpitala miejskiego. Z dokumentów jakie dostali w londyńskim biurze przed misją w ostatni weekend wynikało, że właśnie w tym szpitalu był przetrzymywany belgijski kapral jaki wcześniej służył w Eben Emael. Kapral Joffrey Lejen. O ile to nie była jakaś pomyłka z podobnymi nazwiskami to akta wskazywały, że trafił właśnie tutaj. Ten drugi, niemiecki spadochroniarz, miał też tu przebywać bo też oberwał. Jednak to wszystko były dane w tej chwili prawie sprzed tygodnia. Trudno było zgadnąć jak to się teraz sprawy mają. A i szpital był bardzo wojenny jak na szpital miejski. Na skośnym dachu widać było wielki, czerwony krzyż oznaczający szpital właśnie. W oknach parteru było po kilka worków z piaskiem a same szyby były zaklejone paskami taśmy. Przed głównym wejściem widać było pacjentów. Dało się poznać po piżamach i szlafrokach. W większości młodzi mężczyźni. Z kulami, temblakami, opaskami z bandaży. Siedzieli, palili papierosy i rozmawiali. Podjechała jakaś wojskowa karetka i wyładowano nosze z kolejnymi rannymi. O tym, że szpital został zmilitaryzowany świadczyło dwóch francuskich MP jacy stali przy wejściu. Mieli karabiny z nałożonymi bagnetami ale raczej nie spodziewali się kłopotów bo stali obok siebie, karabiny mieli zawieszone o ramię i rozmawiali ze sobą paląc papierosy. Jeden coś powiedział do drugiego obserwując jak sanitariusze wnoszą tych nowych rannych do środka. Obu tak bardzo zaskoczył widok kobiety - oficera jaka wysiadłą z dorożki, że w pierwszej chwili po prostu się tak gapili. Mogły ich ostrzec zachowanie najbliżej stojących pacjentów. - To już jest tak źle, że werbujemy kobiety do wojska? - jeden z nich, z ręką na temblaku powiedział do kolegi też widocznie zdziwiony widokiem kobiet w mundurze. - Hej dziewczynki! Coście takie sztywne! Nie chcecie się rozerwać z weteranem wojennym! - inny za to z zabandażowanymi dłońmi przyjął tą wizytę całkiem inaczej. Jego bezpośrednia uwaga rozbawiła kilku innych sąsiadów. - Zobacz stary jaka ładna Angielka. A ja myślałem, że one wszystkie to takie blade brzydule. - kolejny francuski pacjent wyraźnie zdziwił się gdy tak w miarę z bliska zobaczył przechodzącą kobietę w angielskim mundurze. - Ale nasza ładniejsza. - kolega obok zaraz poczuł się do patriotycznego obowiązku aby nie odmówić atutów swojej rodaczce. A cała trójka agentów zdążyła wejść przez główne wejście obok nagle wyprężonych żandarmów jacy w stopniu kaprala i starszego szeregowego zasalutowali przed starszymi stopniem. Nawet jeśli jedną z nich była kobieta. Wewnątrz zaś powitał ich szpitalny chaos. - Ale nie trzymajcie nas tu! My musimy wracać do jednostki! Niech ktoś ich przejmie i już sobie ich gdzieś ulokujecie. My musimy wracać po następnych. Rozumie pani? - tłumaczył jeden z wojskowych sanitariuszy którzy przed chwilą wnosili rannych z karetki do środka. Obie strony wyglądały jakby posądzały tą drugą o brak dobrej woli i celowo złośliwe działanie. Pielęgniarka co mogłaby być pewnie w wieku matki sanitariusza miała minę jakby po raz nie wiadomo który zetknęła się dzisiaj z wojskowym betonem a on jakby to samo przerabiał ze złośliwą babą z cywilbandy. - Rozumiem doskonale. Proszę chwilę poczekać, zaraz ktoś po nich przyjdzie. No nie widzi pan jak to wygląda? Nie mamy wolnych miejsc, wszystkich nam tutaj zwożą. Gdzie ja ich panu położę? Na podłodze? - też była sfrustrowana tą całą sytuacją. Wskazała na podłogę i korytarz. Tam też widać było wózki i łóżka na jakich leżeli pacjenci. Z głębi szpitala dochodziły jakieś jęki boleści, ktoś gdzieś tam krzyczał na całego jakby go rżnięto żywcem przebiegła przez korytarz jakaś pielęgniarka i całość rzeczywiście nie wyglądała zbyt pokrzepiająco. - Chłopie weź wyluzuj. Co robisz, co zrobisz? No nic nie zrobisz. Chodź zapal, daj ludziom pracować. Tu robią dobrą robotę. - jakiś pacjent z bandażami widocznymi pod piżamą zawłał zachęcająco do obu sanitariuszy. Wyciągnął do nich paczkę papierosów. I co po chwili wahania pokiwali głowami i podeszli do niego. - Masz pan rację. Możemy strzelić jednego szluga. Cholera od rana tylko jeździmy w tę i we w tę. Nawet nie ma kiedy po dupie się podrapać. - mruknął zrezygnowany sanitariusz biorąc tego papierosa. I po chwili wszyscy trzej zapalili a przy recepcji zwolniło się miejsce dla trójki żandarmów. - Tak? Słucham? - pielęgniarka zwróciła się do nich a widząc osoby w mundurach wojskowych chyba nie spodziewała się niczego dobrego.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |