27-01-2019, 18:53 | #1 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Agenci Spectrum 2 Czas: 1940.III.14; cz; godz. 03:15 Miejsce: północna Francja; Paryż; lotnisko Paryż - Orly, wnętrze samochodu Warunki: wieczór, chłodne, wilgotne, powietrze ulicy W tej pracy człowiek rzadko mógł narzekać na nudę. Niby wstawał rano, szedł do pracy, wracał po południu jak większość innych obywateli a jednak nie był taki jak oni. Ostatnie godziny ponownie dobitnie to potwierdziły. Najpierw powrót do domu, jednego z wielu w Londynie. Potem w połowie wieczoru pilne wezwanie powrotu do Agencji bez żadnych wyjaśnień. Jazda zaciemnionymi, londyńskimi ulicami i wreszcie spotkanie z dwoma alianckimi oficerami prowadzącymi którzy wyjaśnili powody tego pilnego wezwania. Te same powody wysłały ich w środku nocy z londyńskich gabinetów do czekającego auta które zawiozło ich na lotnisko. Z lotniska amerykańska maszyna w barwach BOAC* wystartowała trochę po 1 w nocy. Jakieś półtorej godziny później Lockheed lądował na podparyskim Orly. Wedle czasu lokalnego było z kwadrans po 3 rano, sam środek marcowej nocy. Jeszcze krótka jazda kolejnym samochodem i byli w samym Paryżu. Było jakieś 3 godziny do świtu i kolejnego poranka jakiego tym razem pewnie nie spędzą w swojej londyńskiej pracy. --- Wszystko mówiło, że sprawa jest priorytetem. To, że czwórkę agentów ściągnięto w środku nocy do biura i to że prawie z miejsca przerzucono ich przez zaciemniona stolicę Brytanii na lotnisko. To, że wyczarterowano, specjalnie na ten lot samolot który wiózł tylko ich czwórkę. Więc na 10 miejsc przeznaczonych dla pasażerów mieli aż nadto miejsca dla siebie. Chociaż To, że kapitanowie Lloyd i Busson podkreślali strategiczne znaczenie tej misji. To, że specjalnie po nich przyjechał paryski oficer łącznikowy aby odebrać ich z lotniska i zabrać do stolicy Francji. No ale przede wszystkim to co w samolocie wyczytali w aktach które mieli zniszczyć zanim wylądują na lotnisku. Za to odpowiadała dowódca grupy. Nawet to, że dla oszczędności czasu pozwolono zabrać te dokumenty z centrali też wskazywało na ważność i wyjątkowość tej misji. No ale najdobitniej podkreślały to właśnie te dokumenty. --- Początek nie zapowiadał jeszcze bomby. Amerykański Lockheed Electra w barwach brytyjskich linii lotniczych był tym samym modelem w jaką wybrała się w podróż dookoła świata amerykańska pionier przestworzy, Amelia Earhart. Niestety dla amerykańskiej podróżniczki okazał się to ostatni lot gdy 3 lata temu po oblocie większości trasy, słuch i ślad po niej i jej samolocie zaginął gdzieś nad Nową Gwineą. Teraz, szybka maszyna miała pokonać o wiele krótszą trasę skoku przez Kanał pomiędzy sojuszniczymi stolicami w nieco ponad godzinę. Wystartowała z brytyjskiego lotniska i zaczęła z mozołem się wznosić na pułap podróżny. W nocy przez okna nawet w czasie pokoju nie było zbyt wiele widać a teraz, conajwyżej świała mijanych w dole miast i przy dobrej pogodzie nocne niebo na górze. W czasie wojny, obowiązywało zaciemnienie więc dół jawił się jako ciemna plama z której ciężko było coś wyłwowić. Jednak samoloty też obowiązywało zaciemnienie więc okna były zasłonięte. Ale dzięki temu w dość wąskim kadłubie maszyny pasażerskiej można było palić światła i dzięki temu zagłębić się w lekturze otrzymanych akt. I właśnie z początku nie wyglądało to zbyt poważnie. Na pierwszy ogień poszły “Teczki No. 1” w jakich były informacje o ich zaginionych poprzednikach. Podobnie jak ich grupką, poprzednią dowodziła kobieta, tylko z Francji a nie z Belgii. Większość akt tej trójki była zbliżona zawartością do ich własnych dossier czy większości jakie w swojej karierze z tej czy innej okazji wertowali. St.ag Gabrielle Baumont… zdjęcie... Francuzka… wiek… specjalizacje… przebieg służby… ag John Wainwright… zdjęcie… Brytyjczyk… wiek… specjalizacje… mł.ag Edvard Gubrand… zdjęcie… Norweg… wiek… Tak, większość akt była zbliżona schematem do innych. Zespół był nawet nieco młodszy stażem od ich własnego bo został założony na początku tego roku. Bomba wybuchła gdy okazało się, że ta trójka uczestniczyła w akcji 2 Flotylli Niszczycieli kmdr Viana z początku roku o czym było głośno na całym świecie. Niemcy wściekali się za akcję Royal Navy na cywilnym ich zdaniem statku na wewnętrznych wodach terytorialnych państwa neutralnego a Brytyjczycy świętowali brawurową akcję odbicia prawie 300 własnych marynarzy. O tym wiedzieli, o tym wiedzieli chyba wszyscy. Nie mieli jednak do tej chwili pojęcia, że i Agencja miała tam swój sekretny udział a dokładniej właśnie trzyosobowa grupka jeszcze wówczas agentki Baumont jaka kilka godzin temu zaginęła gdzieś w Paryżu. A dalej było jeszcze ciekawiej. Okazało się, że owa trójka, z pomocą marynarzy z niszczyciela “Cossack” zdobyła artefakt tzw. “altmarskie radio”. Pierwszy tak zdecydowanie twardy dowód na możliwość istnienia immaterium w tym świecie w aż takim stężeniu. I mieli to Niemcy! Teraz już nie był taki dziwny wewnętrzy okólnik sprzed kilku tygodni jaki uczulał na możliwość zaawansowanych technik użycia immaterium przez przeciwnika. Widać było wyraźną korelację między zdobytym przez zaginiony obecnie zespół artefaktem a owym okólnikiem. No ale to nie było wszystko. W trakcie badań nad “altmarskim radiem” pion naukowy Agencji ustalił, że prawdopodobnie ciekawie reagowałby z ciężką wodą. Właśnie w celu jej zdobycia nieco ponad tydzień temu wysłano ów zespół, okrężną trasą przez Amsterdam, do południowej Norwegii. Do zakładów Norsk Hydro niedaleko miasteczka Rjukan gdzie istniał jedyny na świecie zakład przemysłowy produkujący ten materiał na skalę przemysłową. Misja się jednak skomplikowała. Co niestety odkryto dopiero teraz, z prawie bliźniaczym zadaniem, francuski wywiad, Deuxieme Bureau, również wysłało swojego agenta. Co dalej, z powodu braku informacji bezpośrednio od zaginionej grupy, można było się domyślać oraz pośrednio skorzystać z raportów monsieur Lapointa czyli. kpt. Allier jaki on złożył swojej centrali a ta w zaistniałych okolicznościach udostępniła go bliźniaczej firmie po drugiej stronie Kanału. Pomocna była też rozmowa z prof. Joliot który niejako był inicjatorem i patronem norweskiej akcji Francuzów. Z tych wspólnych relacji wynikało, że kpt. Allier i trójka agentów Spectry zawarli porozumienia na wspólną dostawę ciężkiej wody do Paryża. Prawie im się udało i drogą lotniczą, morską i kolejową przewieźli ciężką wodę z Norwegii, przez Szkocję, Anglię, Kanał i północną Francję aż do Paryża. Ostatni kontakt była rozmowa między kpt. Allier a prof. Joliotem, już z dworca głównego w Paryżu około 21-ej czasu paryskiego czyli jakieś 6 godzin temu**. W ciągu pół godziny, no góra godzinę, on i trójka agentów Spectry powinni dotrzeć do budynkow uniwersytetu. Tymczasem minęła 21:30, 22:00, 22:30 a po nich nie było ani śladu. Zaniepokojny profesor więc wczął alarm jednak aż do tej pory nie było po zaginionym transporcie ani śladu. Kolejną bombą była ciężka woda. Okazała się, że sama w sobie stanowi istotny składnik do stworzenia broni o sile rażenia jakiej świat jescze nie widział. Prace teoretyczne trwały gdzieś od czasu Wielkiej Wojny*** ale przyśpieszenie nad ich praktycznym zastosowaniem zanotowano w okresie bezpośrednio poprzedzającym wybuch nowej wojny. Z notatek zawartych w “Teczka No 2” wynikało, że wszystkie poważniejsze centrale naukowe na świecie zdawały sobie sprawę z tej teorii. Pozostawało komu starczy determinacji, talentu i środków aby przekuć teorię w praktykę. No i ciężkiej wody. A od 6 godzin nie było wiadomo kto ją ma. Jakby tego było mało to dzięki artefaktowi zabranemu z “Altmarka” pion naukowy doszedł do wniosku, że ciężka woda może znacznie usprawnić i tak niesamowite zdolności tego artefaktu. Sam artefakt był chyba prototypowym modelem zabranym na praktyczne testy w terenie ale i tak o całe lata jeśli nie dekady wyprzedzał to z czym dotąd miała do czynienia Agencja. Jakby wśród bajek, plotek i mitów zdobyto twardy dowód, że to nie takie bajki i mity. No i mieli to Niemcy. Dlatego bezwzględnym priorytetem tej misji było odnalezienie i przejęcie ciężkiej wody. Jeśli zaistniałaby groźba przejęcia ją przez przeciwnika należało ją zniszczyć. To był absolutny priorytet tej misji i trzeba było się śpieszyć, ważna była każda godzina bo jeśli ten materiał zdobyli Niemcy to prawie na pewno usiłowali przedostać się z nim do własnego kraju. Celami drugorzędnymi było wszystko inne czyli ustalenie losu zaginionej grupy st.ag Baumont oraz kpt. Allier. Misję mieli wykonać pod przykrywką ekipy specjalnie przysłanej z Londynu w celu przeprowadzenia dochodzenia w sprawie kradzieży próbek gazów bojowych przeprowadzonych przez niemieckich sabotażystów. To pozwalało na mocy specjalnych porozumień operować na terenie Francji na równi z francuską policją. Każdy z czwórki agentów miał w swojej prywatnej “Teczce No. 3” swoją własną legendę i dokumenty jakimi miał się posługiwać na czas tej misji. Na miejscu miał ich oczekiwać miejscowy rezydent Agencji, ag.ter Roland Batard który miał im pomóc wdrożyć się we francuskie warunki. Zadbać o warunki mieszkalne, był oficerem łącznikowym z francuskimi organami ścigania, wysłani do Francji agenci winni się zgłaszać w razie jakiś problemów czy potrzeb no ale nie ulegało wątpliwości, że to ich czwórka ma odnaleźć ciężką wodę a monsieur Batard miał im zapewnić zaplecze i możliwą swobodę działania. --- Lekturę akt i naukę swoich nowych tożsamości kończyli akurat gdy samolot zaczął obniżać lot schodząc do lądowania. Wreszcie samolot prawie wyrównał i zaraz potem poczuli wstrząs gdy podwozie zetknęło się z nawierzchnią pasa startowego. Jeszcze chwilę kołował podjeżdżając do terminala i wreszcie zatrzymał się na miejscu. Czekając aż obsługa lotniska otworzy drzwi załoga przypomniała o potrzebie przestawienia zegarków o godzinę w stosunku do czasu jaki panował na Wyspach. Właz wreszcie otworzył się i przywitała ich paryska noc. Nieco chyba cieplejsza od londyńskiej a i niebo wydawało się gwieździste i bezchmurne. Dla kogoś ubranego zbyt lekko mogło być nieprzyjemnie ale wystarczył jakiś płaszcz czy wiosenno - jesienna kurtka aby nie odczuwać tego dyskomfortu cieplnego. I przed wejściem czekał na nich ag.ter. Batard. Okazał się energicznym mężczyzną w okolicach 4-go krzyżyka na karku. - Bienvenue en France, bienvenue �- Paris, ma bien-aimée!**** - przywitał się jowialnie i właśnie przybyłymi damami i dżentelmenami. Bagaży zbyt wiele nie mieli więc Francuz energicznie przeprowadził czwórkę nowoprzybyłych przez terminal a potem na parking gdzie wszyscy wsiedli do sporej osobówki gdzie z trudem ale dali się pomieścić wszyscy. Z początkowo francuski agent Spectry zachowywał się jak na stereotyp chałasliwego Francuza przystało. Idąc przez terminal klepał coś o jakichś winach i polecał restauracje i hotele zupełnie jakby pracownik jakiegoś banku czy innej korporacji musiał przywitać delegację ważnych, zagranicznych gości. Zmienił się dopiero gdy wsiedli do samochodu, wyjechali z parkingu i jechali ku zaciemnionemu centrum francuskiej stolicy. - Już odlecieliście to nie mieliśmy jak was powiadomić. Ale znaleźliśmy zabitego policjanta. Może to przypadek. Ale znaleźliśmy go na trasie jaką mogli jechać nasi zaginieni. Przewieziono go do kostnicy miejskiej. Na wynik sekcji trzeba poczekać ale wstępne oględziny wskazują, że mógł zginąć w czasie zbliżonym do zaginięcia naszych kolegów. To gdzie was zawieźć? Do hotelu? Na komisariat? Do kostnicy? Na miejsce zbrodni? - Francuz poza tym, że był agentem Spectry był też francuskim policjantem. Przez co pewnie nie było mu lekko gdy ktoś zabił jego kolegę po fachu i mówił o nim jak o jednym ze swoich, podobnie jak o trójce zaginionych agentów. --- *BOAC - British Overseas Airways Corporation, brytyjskia linia lotnicza. **jakieś 6 godzin temu - już patrząc z persektywy tuż po wylądowaniu czyli ok 3 AM. ***Wielka Wojna - tak przed II WŚ nazywano I WŚ gdy miano nadzieję, że to ostatnia taka straszna wojna. ****Witamy we Francji, witamy w Paryżu moi kochani!
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 28-01-2019 o 22:33. Powód: Data. 14.III a nie 13.III. |
01-02-2019, 11:42 | #2 |
Reputacja: 1 |
|
01-02-2019, 17:49 | #3 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Woods siedział przy swoim biurku, kończąc właśnie pisać raport z misji w Dublinie, z której przedwczoraj wrócił. Pomieszczenie, a w zasadzie cały budynek, były niemal puste. Została tylko część personelu pomocniczego, która akurat miała nocny dyżur i paru agentów, pracujących nad jakimiś sprawami. Młodą George chciał odesłać do domu gdzieś koło czwartej, ale się uparła, że zostanie. Kazał jej więc sporządzić sprawozdanie z użytego podczas tego i dwóch poprzednich zadań sprzętu. Nigdy się nie spieszył z tego typu papierologią, bo i tak nikt jej nigdy nie czytał. Przynajmniej teraz szef kancelarii przestanie mu przypominać o zaległych raportach. Postawił kropkę na końcu ostatniego zdania, po czym odchylił się do tyłu, opierając się wygodnie. Po chwili przeciągnął się, aż coś mu strzeliło w barku. Łyknął zimnej już kawy z kubka, stojącego obok i sięgnął do leżącej po przeciwnej stronie biurka paczki papierosów. Wyciągnął jednego i zapalił. Niemal czuł jak dym tytoniowy rozchodzi mu się po płucach. Kojące uczucie. Wyszarpnął kartkę z maszyny do pisania i dołączył do reszty. Zabrał się za czytanie napisanych przez siebie słów, mrucząc co jakiś czas z aprobatą, gdy dochodził do wniosku, że jakąś kwestię przedstawił w wyjątkowo trafny sposób. Misja była skomplikowana, więc raport musiał być wyjątkowo prosty i taki też był. Doszedł do fragmentu, w którym wspominał o najważniejszym dokonaniu młodej. Pamiętał, że miała tylko zagadać tamtego faceta, a ona tymczasem wyciągnęła z niego wszystkie interesujące ich informacje, oszczędzając im naprawdę wiele wysiłku. Nie spodziewał się tego po niej, ona też wyglądała na zaskoczoną. Co prawda przekroczyła swoje wytyczne, w praktyce dopuściła się złamania rozkazu, ale Woods uznał, że nie zrobiła tego umyślnie i zasłużyła na pochwałę. Oczywiście nie powiedział jej tego, ale w raporcie nie omieszkał o tym wspomnieć. Mimowolnie uśmiechnął się, gdy uświadomił sobie, że podobnie było z nim, starym Nortonem i tą paczką na ławce w parku. Dotarł wreszcie do końca, gdy do jego biurka podeszła jedna z sekretarek, jeśli dobrze pamiętał, na imię miała Kathy. Przeprosiła go i wręczyła mu złożoną na pół kartkę papieru. Gdy odeszła rozłożył "przesyłkę" i przeczytał wezwanie do stawienia się w gabinecie numer 112. To był jej gabinet... * * * * * Rozmowa z Noemie Faucher nie przebiegła najlepiej. Już na początku zirytowała go, zwracając się do niego "majorze". Oczywiście nie mogła wiedzieć, że go tym dotknie, ale świadomość tego nie uspokoiła Woodsa. Nie udało mu się powstrzymać i dalsza rozmowa przebiegła w dość nerwowej atmosferze. Zrobił na niej jak najgorsze wrażenie i był tego świadomy, chociaż prawdę mówiąc niezbyt się tym przejął. Dowiedział się za to, że szykuje się misja w Paryżu i że został do niej przydzielony jako podkomendny Faucher. Wkrótce potem odbyła się odprawa, którą poprowadzili znani Woodsowi kapitanowie Busson i Lloyd. Były oficer MI5 nie do końca rozumiał po co poubierali się w mundury, skoro stopnie w Agencji są zupełnie niezależne od tych z innych służb. Gdyby było inaczej to on by prowadził tą odprawę, a oni go grzecznie słuchali, zakładając że w ogóle włączyłby ich do zespołu. W rzeczywistości zaś do zespołu, prócz niego samego i oczywiście Faucher, należeli Hawthorne i młoda. Woods już chyba nigdy nie przestanie się dziwić, spotykając ją na odprawach. Niby wiedział, że jako stażystka pod jego opieką, musi wziąć udział w większości, jeśli nie we wszystkich powierzonych mu misjach, a jednak jej widok zawsze wzbudzał w nim uczucie, że znajduje się ona w nieodpowiednim dla siebie miejscu. Hawthorne'a tymczasem znał i to nawet dość dobrze, przynajmniej w porównaniu z innymi pracownikami Agencji. Nigdy nie zadawał sobie trudu, by wejść ze współpracownikami w bliższe relacje, był odludkiem. Zespół był dla niego tylko narzędziem, niezbędnym do wykonania zadania i to wszystko. Przywiązywanie się do kogoś wiązało się ze zbyt wieloma emocjami w przypadku straty, a także przeszkadzało w logicznym myśleniu podczas misji. A jednak jakimś sposobem z Hawthornem mówili sobie po imieniu, chociaż Woods nie przypominał sobie kiedy do tego doszło. Najpewniej zrobili to z wygody, bruderszafta w każdym razie nie pili. Podczas przemowy kapitanów prawie 50-letni agent, nie przejmując się zbytnio ich zdaniem, pospiesznie przeglądał wręczone przez nich teczki. W sali zajął jedno z miejsc w ostatnim rzędzie, gdzie mógł sobie pozwolić na zapalenie papierosa, nie narażając się zbytnio na burę od obecnych przełożonych. Podzielność uwagi pozwoliła mu nie tylko usłyszeć wszystko, co oficerowie mieli do powiedzenia, ale przy okazji poznał kilka dodatkowych szczegółów. To zawsze pozwalało na zadanie pytań, na które po odprawie nie było już miejsca. - Czy istnieje możliwość nawiązania kontaktu z DB w celu udostępnienia akt osobowych kapitana Alliera i ewentualnie profesora Joliota, który jako współpracownik ich agenta może taką teczkę mieć? - spytał bez podnoszenia ręki, czy choćby wzroku znad przeglądanej teczki, gdy oficerowie zakończyli przemowę. - Oczywiście jeśli w ocenie Agencji nie przeszkodzi to w wykonaniu zadania - dodał szybko. W pierwszej chwili odpowiedziała mu cisza, ale potem usłyszał głos Francuza, w którym zabrzmiała nutka pogardy: - Agencja nie utrzymuje bezpośrednich kontaktów z DB, a dane kapitana Alliera macie państwo w teczce nr 1. - Tak, tak, zauważyłem - odpowiedział lekceważąco. - Dość ubogie te dane - zauważył. - Jak powinniśmy się zachować, jeśli podczas misji dojdzie do kontaktu z francuskimi agentami? Jaki powinien być nasz do nich stosunek? Na to pytanie nie otrzymał jasnej odpowiedzi, co odczytał jako przyzwolenie do oceny sytuacji w terenie i podjęcia samodzielniej decyzji. Odpowiadało mu takie rozwiązanie. Po zakończeniu odprawy poleciał jeszcze do archiwum, gdzie akurat dyżurowała Betty. Całe szczęście, że nie była to Stacy. Betty z jakichś sobie tylko znanych powodów, zdawała się go lubić, więc chętnie pomogła w odszukaniu kopii raportów z misji z 16/17 II bieżącego roku. Na pokład samolotu gramolił się z jedną teczką więcej, niż pozostali. * * * * * Woods umościł się na siedzeniu z tyłu kabiny, gdzie wczytywał się w otrzymane na odprawie i później w archiwum dokumenty. Lekturę zaczął od teczki nr 1, która była dla niego tą najważniejszą. Brał już udział w wielu akcjach "awaryjnych" jako improwizowany plan B i dla niego było najzupełniej oczywiste, że jeśli poprzednia misja się nie udała to ktoś coś spieprzył. Być może była to niekompetencja agentów, być może ktoś świadomie wprowadził ich w błąd, a być może po prostu znaleźli się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Pozostawało dowiedzieć się kto i co dokładnie spartolił, a reszta prawdy odsłoni się przed nimi sama. Była oczywiście jeszcze jedna możliwość, której nie można było wykluczyć. Zdrada. Podejrzanych była tylko piątka: trójka z Agencji, profesor Joliet i tajemniczy kapitan Allier. Ponieważ jednak w chwili obecnej nie mógł przyjrzeć się dokładniej ostatniej dwójce, zabrał się za przeglądanie akt osobowych agentów, uzupełniając je wiedzą o ich akcji z pewnej lutowej nocy. Dowodząca grupą Gabrielle Beaumont zrobiła na nim jak najgorsze wrażenie. Podczas akcji na niemieckim okręcie popełniła kilka błędów, ale można to zrozumieć, skoro nie miała większego doświadczenia w tego typu akcjach i w wynikłej sytuacji musiała improwizować. Były to więc błędy wynikłe z błędów innych: tego który zrobił z niej szefa zespołu i dowódcy grupy niszczycieli, który nie miał pomysłu jak zatrzymać Niemców inaczej niż groźbą werbalną. Bardziej od tego, czego dowiedział się o Francuzce z raportu z misji, zaniepokoiło go to, co wyczytał w jej aktach. Flirciara, specjalistka od uwodzenia i tak dalej. Innymi słowy kolejna Mata Hari. Woods wiedział, że to niezwykle niebezpieczny sposób działania. Gdy przekroczy się granice intymności traci się dystans do drugiej osoby, zatraca się obiektywizm. To możliwe, że Beaumont zatraciła się w ten sposób i została podwójnym agentem. Praktycznie brak jakichkolwiek meldunków z akcji w Norwegii zdawał się potwierdzać tą teorię. Jak można było pozwolić, by zespół niemal zerwał kontakt z centralą? Kolejnym punktem zaczepienia był Edvard Gulbrand. Norweg, ale z bogatą przeszłością w Niemczech, gdzie uczęszczał na spotkania bardzo... osobliwych, z braku lepszego słowa, stowarzyszeń. Oczywiście mógł to czynić na polecenie przełożonych, albo żeby uwiarygodnić swoją przykrywkę, ale jednak kryło się w tym coś niepokojącego. I jeszcze to jego zniknięcie. Według meldunku Alliera, do Francji udała się z nim tylko dwójka agentów. Co się stało z Gulbrandem? I czy był świadom planów swoich towarzyszy i Francuza? Akta ostatniego członka zespołu, Johna Wainwrighta nie wzbudziły większego niepokoju. Jedynie opinie niektórych przełożonych o zbytniej zapalczywości i skłonności do zbyt pochopnego podejmowania decyzji, zwracały na siebie uwagę. Oczywiście nawet takie rzeczy mogły mieć kluczowe znaczenie, ale przebieg służby wydawał się prawidłowy. Chociaż Woods już dawno nauczył się, że nie ma kryształowych ludzi i dlatego też nie skreślał swojego rodaka z listy podejrzanych. * * * * * Przejrzał już wszystko prócz teczki z numerem trzecim, od której stronił przez całą drogę, ale w końcu musiał się zapoznać również z nią. Wszystkie znalezione w niej dokumenty były stekiem bzdur, prawdziwe było tylko jego zdjęcie. Co prawda było to zdjęcie sprzed niemal trzech dekad, kiedy to jego alter ego wstąpiło do policji. Aktualny wygląd policjanta był przedstawiony na jednym z ostatnich dokumentów. Urodzić miał się w Yorku. Odmłodzili go o dwa lata, jak miło. Policyjna szkoła ukończona z wyróżnieniem, piąty wynik na roku. Liczne kursy szkoleniowe, w tym takie organizowane przez Scotland Yard i nawet dwa przez Interpol. Oby w Paryżu nikt go nie odpytywał z tematów. Liczne nagrody, awanse, stworzyli mu prawdziwą laurkę. Nie podobało mu się to. Zmarła trzy lata temu żona, widać ktoś uznał, że nawet udawanego małżeństwa nie udałoby mu się utrzymać. Potomstwa brak, jednego problemu mniej. - Starszy inspektor Ronald Cromwell, City of London Police - powiedział wrzucając papiery do stojącego na środku kubła, w którym potem miały spłonąć, wraz z teczkami czytanymi przez jego towarzyszy. - Mam jedną wątpliwość dotyczącą naszych nowych tożsamości - rzekł całkiem poważnym tonem. - Ale skoro nic się już w tej kwestii nie da zrobić, czy powinienem ją zdradzić, czy też zachować dla siebie? - pytanie zawisło w powietrzu, gdy zapalał sobie papierosa, nie przejmując się przepisami przeciwpożarowymi. - Coś cię niepokoi, George? Czy też może raczej: inspektorze Cromwell? - uprzejmym, konwersacyjnym tonem, akurat na tyle głośno, by słychać go było przez monotonne buczenie silników, odezwał się ze swojego fotela Kenneth. - Jeśli masz jakieś pytania odnośnie papierów, proszę bardzo. Jestem pewien, że są bardzo dobrze zrobione i nikt nie będzie miał najmniejszych wątpliwości, że są prawdziwe. Ba... centrala nawet potwierdzi, że pracujemy w Met, gdyby ktoś pytał. Zawsze tak robią - zakończył z pewnym siebie uśmiechem. - Tak, tak, jestem przekonany o tym, że chłopcy z technicznego odwalili dobrą robotę - Woods zaciągnął się papierosem. - A nasze przykrywki mają podwójne, jeśli nie potrójne zabezpieczenie. Tylko, że to ty Kenneth, powinieneś grać rolę szefa. Masz odpowiednie doświadczenie, wiesz jak gliny działają, jak myślą i jak rozmawiają ze sobą. Moja służba była może nawet trochę podobna, ale mam grać policjanta z dwudziestopięcioletnim stażem. Jak coś nieopatrznie palnę, na przykład w rozmowie z komendantem, to nawet się nie zorientuję - zrobił krótką przerwę żeby ponownie się zaciągnąć. - Dobra, powiedziałem co wiedziałem - rzucił głośniej, dając znać, że kończy ten temat. - Jak mam was nazywać i do jakich zadań wykorzystywać, gdyby się ktoś nam przysłuchiwał? - Ja jestem Amelia Croft, mam dwadzieścia dwa lata i pochodzę z Leeds - odezwała się Evelyn, która do tej pory pochłonięta była lekturą przydzielonych im materiałów. Dziewczyna wychyliła się znad trzymanej w dłoniach teczki i posłała wszystkim życzliwy uśmiech. - Ach, no i Amelia jest sierżantem - dodała, zerkając do tekstu. - Ale to raczej niewiele zmienia wśród naszej hierarchii - Evelyn wzruszyła ramionami i wróciła do lektury teczek. - Miło mi cię poznać, Amelio - z uprzejmym uśmiechem odrzekł Kenneth, unosząc się ze swojego fotela. - Pozwolisz... pozwolicie... - rozejrzał się po siedzących w samolocie - że również się przedstawię. Michael Tweed. Inspektor, wydział dochodzeniowo-śledczy. Przesłuchania, przeszukania, śledzenie i aresztowanie podejrzanych. Aha... oczywiście Londyńczyk z urodzenia i zamiłowania... tak by było jasne - zakończył, celowo przesadnie zaakcentowanym nosowym cockneyem. - Nie przejmuj się Cromwell. Żadne z nas nie wygląda na osobę z 25-letnim stażem, a jakieś pomyłki zwalą na nasze brytyjskie pochodzenie - Noemie wzruszyła ramionami i wrzuciła akta do kubła wyciągając z nich wcześniej niezbędne elementy. Na odpowiedni palec założyła obrączkę, a dwie fotki puściła w obieg. Jedna przedstawiała małą dziewczynkę, a druga jakiegoś wojskowego. - Mój mąż John. Michael byłeś na naszym ślubie podobno to twój kumpel od wędkowania. Moja córka Klara. Ma 4 lata świetnie śpiewa, czasem wpada na komisariat. Moje imię to Diana Adley z domu Manley. Świeżo upieczony inspektor. Kenneth roześmiał się serdecznie, obejrzawszy podsunięte mu fotografie. - Zawsze uważałem, że masz wspaniałą rodzinę, Diano - skomentował z żartobliwym uśmiechem, z niebywałą łatwością wchodząc w rolę “znajomego rodziny”. - Pozdrów ode mnie Johna... i spytaj, czy nadal pamięta tego szczupaka, którego wyłowiliśmy z Tamizy dwa lata temu. To była sztuka, prawda? Nawet ty byłaś pod wrażeniem. A poważnie... miło mieć panią na pokładzie... pani inspektor - zakończył z lekkim ukłonem. Woods przewrócił oczami, czego jednak żaden z jego towarzyszy nie mógł zauważyć. Nonszalancja, lekceważenie potencjalnych zagrożeń, żarciki. Słowem młodość. Nikt z zespołu zdawał się nie rozumieć, że takie szczegóły jak błędne użycie policyjnego żargonu mogą mieć nieprzewidywalne konsekwencje. Nikt nie będzie dzwonił do Anglii, by się upewnić, że mąż pani Adley faktycznie mieszka pod wskazanym adresem, nikt nie będzie sprawdzać czy panna Croft faktycznie urodziła się w Leeds, ale oficer policji, który nie rozumie używanych przez siebie słów, które znają nawet kadeci w szkole, automatycznie trafia na listę podejrzanych typków. Ale teraz było już za późno, by cokolwiek zmieniać, zwłaszcza że i tak nikt nie chciał go słuchać. Skończył palić papierosa, niedopałek wrzucił do kubła, w którym wcześniej wylądowały czytane przez niego dokumenty, po czym sięgnął do torby. Wyciągnął z niej zielony zeszyt formatu A4 i otworzył w miejscu, w którym ostatnio skończył. Zaczął przebiegać wzrokiem po całej stronie, szukając punktu zaczepienia. Ostatnie minuty lotu postanowił spędzić w oderwaniu od misji, która już wkrótce zaabsorbuje całą jego uwagę i to na dłuższy czas. * * * * * Z samolotu wysiadł jako pierwszy, jak na szefa zespołu przystało. Rozejrzał się wokół spod ronda kapelusza i ruszył powoli w dół podsuniętych do drzwi schodków. Wiatr targał jego płaszczem. Na dole przywitał się uściskiem dłoni z czekającym Batardem. - Starszy inspektor Ronald Cromwell - przedstawił się po angielsku. - A to są inspektor Diana Adley, inspektor Michael Tweed i sierżant Amelia Croft - dodał wskazując wszystkich po kolei. Z pewnym ubolewaniem wymienił młodą na końcu, ale szarża ma pierwszeństwo, nawet przed dobrymi obyczajami. W samochodzie zajął siedzenie obok kierowcy, ale to Faucher była osobą, z którą Francuz przede wszystkim konferował. Ona podejmowała decyzje, a Woods, zgodnie ze swoim zwyczajem, nie wybiegał przed szereg. Wtrącać mógł się zacząć dopiero, gdy decyzja szefa mu się nie spodoba, ale na pewno nie zanim ją w ogóle usłyszy. Po ustaleniu wszystkiego zagadnął Batarda: - Czy byłby pan w stanie załatwić akta osobowe naszego zaginionego kapitana Alliera? Więcej informacji o profesorze Joliecie też by nie zawadziło. |
01-02-2019, 20:15 | #4 |
Reputacja: 1 | Tuż przed misją |
01-02-2019, 22:38 | #5 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
|
02-02-2019, 04:16 | #6 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 2 - 1940.III.14; Paryż Czas: 1940.III.14; cz; godz. 03:20 Miejsce: północna Francja; Paryż; lotnisko Paryż - Orly, wnętrze samochodu Warunki: noc, chłodne, wilgotne, powietrze ulicy Wszyscy - Inspektor, starszy inspektor? Przyjaciele, jesteście we Francji, po co ten napuszony formalizm? Nikt was teraz nie legitymuje ani wy się nie legitymujecie. Mówię wam jako dobrą radę, tutaj z boshów śmiejemy się jako z napuszonych sztywniaków bez fantazji. Chyba nie chcecie być odbierani jak te, przepraszam za wyrażenie, ale cholerne boshe? - Francuz za kierownicą roześmiał się wesoło i beztrosko gdy usłyszał prezentację swoich kolegów zza Kanału. - Mi możecie mówić Soren. - odezwał się swobodnie chociaż wedle szarż Agencji to miał stopień równy z Noemie wiekowo zaś chyba tylko George był od niego starszy. - A rozwieźć was mogę. Fartownie dla nas te wszystkie miejsca są dość blisko siebie. Ale na wszelki wypadek… - zwrócił się do swoich pasażerów już mniej jowialnie gdy zastanawiał się pewnie jak zaplanować trasę. Zdążyli już zostawić za sobą podparyskie lotnisko i teraz wjeżdżali w trzewia miejskiego molocha. Widok, jak co noc odkąd wybuchła wojna, był równie przygnębiający jak w Londynie i innych miastach po obu stronach Kanału. Obowiązywało zaćmienie więc nawet sławny z nocnego życia Paryż wydawał się ponury, odpychający a w mroku zdawała się czaić nie nocna przygoda tylko ukryta groza. Mijane ulice, chodniki i domy szybko znikały jedynie na chwilę muśnięte samochodowymi reflektorami. - Tu wam wynająłem pokoje. Oczywiście jeśli nie będzie wam pasować wynajmę wam coś innego no ale tak nagle przyjechaliście nie miałem czasu szukać czegoś innego. - wyjaśnił ich przewodnik wyjmując ze schowka na rękawiczki zwykłe prospekty jakiegoś hotelu, takie jakimi zwykle kusi się turystów aby skorzystali właśnie z ich usług. Dobrą stroną prospektów było to, że były cztery więc każdy dostał po jednym oraz było zdjęcie od frontu i adres. - W razie jakbyście się rozdzielili to pokażecie to jakiemukolwiek taksówkarzowi to was tam zabierze. - wyjaśnił francuski agent Spectry a przy okazji francuski policjant. - I myślę, że dam radę was rozwieść. W takim razie panowie macie prawie na jeden adres to zawiozę najpierw was. W obu miejscach będą nasi koledzy policjanci więc na pewno wam pomogą w miarę swoich możliwości. A jak was podrzucę to odwiozę panie do kostnicy. I słusznie, nie ma z czym zwlekać, my tu węszymy a tu gdzieś ci złoczyńcy uciekają! - zdecydował w końcu o trasie po chwili namysłu. Na koniec gdy podjął już decyzję wrócił do swojego trochę przerysowanego tonu życzliwego przewodnika zagranicznych wycieczek. Czas: 1940.III.14; cz; godz. 03:40 Miejsce: północna Francja; Paryż; 1-sza Dzielnia, Komisariat No.1* Warunki: noc, ciepłe, suche, powietrze budynku, światło biurowe George Woods (R.Cromwell) W miarę jak się zbliżali do centrum francuskiej metropolii mimo panującego zaciemnienia George orientował się coraz lepiej gdzie się znajdują. Poznawał coraz więcej ulic, budynków i charakterystycznych punktów. Chociaż przez to zaciemnienie widok był równie przygnębiający jak z wyspiarskiej stolicy po północnej stronie Kanału. Wojny niby nie było, nikt nie strzelał, nie huczały działa a jednak gdy zapadała noc odciskała swoje przygnębiające piętno na państwach jakie brały w nich udział. Wojna wisiała w powietrzu. Pół roku temu padła osamotniona Polska przez jaką alianci włączyli się do wojny. Dopiero co, kilka dni temu w ostatniej chwili uregulowała się sprawa fińskiej wojny. Na lądzie prawdziwej wojny nie było lub jeszcze nie było. Ale wyczuwało się nerwowe napięcie gdy wszyscy obawiali się eskalacji. Zwłaszcza, że na morzach i oceanach trwały zmagania aliantów z Kriegsmarine. W dzień o tym wszystkim przypominały gazety ale teraz, w nocy, nawet w środku stolicy imperium kolonialnego dawało się odczuć tą wojnę. - Jeśli chodzi o kapitana Alliera niczego nie obiecuję. Sami wiecie jak szpiedzy chętnie zdradzają swoje szpiegowskie sekrety. O Jolliot’cie na tą chwilę nie wiemy nic szczególnego. Ot, jeden z najtęższych umysłów naszego kraju. Jestem trochę zaskoczony, że jest w to wszystko zamieszany. Nie jestem pewny czy mamy jakieś akta na niego ale poszukam. Sugeruje spotkać się z nim, może tak będzie najłatwiej i najszybciej dowiedzieć się czegoś w tej sprawie. Od rana chyba powinien być na swoim uniwersytecie. Collège de France. - francuski agent wrócił do pytania postawionego przez “monsieur Cromwell’a” gdy całkiem raźno jechali przez opustoszałe ulice. Dało się poznać, że ich przewodnik całkiem sprawnie radzi sobie za kółkiem i umie wykorzystać pustkę ulic do sprawnego przemieszczania się. Za to wyłudzenie z jakiejkolwiek agencji szpiegowskiej czegokolwiek o jakimkolwiek ich agencie z natury nie było lekkim zadaniem. - To tutaj. To sprawa o zabójstwo Alexandre Grimard. Tak się nazywał ten zabity policjant. - Soren zatrzymał się raźno przed budynkiem jaki brytyjski agent Spectry nawet kojarzył. Główny komisariat 1-szej Dzielnicy. Francuski policjant za kółkiem życzył mu powodzenia i po chwili samochód odjechał w cienie nocy a George vel Ronald miał przed sobą masywną ociemniałą bryłę potężnego posterunku do dyspozycji. Gdzieniegdzie tylko widać było pojedynczych, ubranych na granatowo policjantów zwykle albo jak wychodzili z budynku i kierowali się ku samochodom albo na odwrót. Ruch jak na środek nocy wypadało był jednak raczej mizerny, nawet trochę dziwne było, że w ogóle ktoś tutaj jeszcze chodzi na jakieś 3 godziny przed początkiem czwartkowego dnia. Czas: 1940.III.14; cz; godz. 03:45 Miejsce: północna Francja; Paryż; 1-sza Dzielnia, miejsce zbrodni Warunki: noc, chłodne, wilgotne, powietrze ulicy Kenneth Hawthorne (M.Tweed) Gdy tylko George wysiadł samochód kierowany przez Sorena raźno ruszył dalej. Ale Francuz miał rację, samochodem to ledwo po kilku zakrętach dojechali na miejsce. - Nie widziałem ciała. Ale podobno dostał kulkę prosto w czoło. - lokalny agent Spectry podzielił się tą informacją z pozostałymi w samochodzie. Powiedział to poważnym i współczującym tonem. Ale pewnie wszyscy w samochodzie orientowali się, że w walce dość mało prawdopodobne jest trafić kogoś w środek głowy. A trafić celowo jest skrajnie trudno. Dlatego większość tego typu zdarzeń kryminalnych to były egzekucje unieruchomionych albo zaskoczonych ofiar. W ten sposób załatwiali swoje porachunki gangsterzy i zawodowi zabójcy. No czasem zdarzało się podczas szamotaniny. Dlatego zależało jak ów pechowy policjant oberwał i w ciemno trudno było to zgadnąć. - Nazywał się Alexandre Grimard. Miał 42 lata i większość spędził w mundurze. Smutne, że tak skończył. - powiedział Francuz i wydawało się, że ta nagła śmierć innego policjanta sprawia mu prawdziwą przykrość. Zatrzymał wóz aby Brytyjczyk mógł wysiąść. Nie było trudno trafić bo na zamkniętej czerwono - białymi pachołkami ulicy kręciło się kilka postaci w granatowych mundurach. Chociaż mundury były inne niż te do jakich przywykł Ken to bez trudu rozpoznał znany sobie obrazek ekipy do zabezpieczania śladów na miejscu zbrodni. Jedyna niedogodność to taka, że z powodu zaciemnienia pracowali w świetle latarek i wspomagając się zapalonymi światłami reflektorów samochodowych. Czas: 1940.III.14; cz; godz. 04:00 Miejsce: północna Francja; Paryż; 12-sza Dzielnia, kostnica miejska Warunki: noc, chłodne, wilgotne, powietrze ulicy Noémie Faucher (D.Adley) i Evelyn Leigh (A.Croft) Gdy obydwaj koledzy opuścili pojazd, francuski przewodnik przewiózł pozostałe w samochodzie panie jeszcze trochę po mieście. Niezbyt daleko, może kilka minut. Z kwadrans później byli już we trójkę wewnątrz oschłego i zimnego wnętrza kostnicy miejskiej. Niejako przy okazji tubylec zdradził im jako ciekawostkę, że kostnica miejska jest tak samo jak komisariat czy szpital czynna całą dobę. A gdyby miały kłopot zapamiętać adres to leży naprzeciwko Bridge Austerlitz. Który w mrokach nocy wydawał się nawet trochę podobny do słynnego Westminster Bridge prowadzące do lub od Big Bena. Przynajmniej podobnie szeroki, kamienny i z podobnymi łukami. Skoro tutaj obowiązki kierowcy na Francuzie się kończyły to wysiadł razem z obydwoma paniami i razem z nimi energicznie udał się do ponurej i zaciemnionej budowli. Wziął na siebie też obowiązek pierwszego kontaktu w czym na pewno pomogła jego policyjna legitymacja francuskiej policji. Zasuszony pan na recepcji już ledwo rzucił okiem na dwójkę pozostałych legitymację bo Sorene sprawnie go zagadał o wsparciu wyspiarzy w tej sprawie. Dziadek wydawał się tym trochę zaskoczony ale chyba nie chciało mu się drążyć tematu. I wydawało się, że jeśli nie zna policjanta to chociaż go kojarzy. We czwórkę więc podreptali nieprzyjemnie sterylnymi korytarzami budowli publicznej. Pracownik kostnicy zaprowadził ich do charakterystycznej chłodni wypełnionej równie charakterystycznymi szufladami na ciała. Były też dwa stoły do przeprowadzania sekcji zwłok w tym jedno leżało wypełnione ciałem które przykryte zostało jasnym materiałem. Chłodny oddech śmierci wydawał się tu być odczuwalny silnie, jakby owiewał kark i plecy obserwatora. Dziadek coś tłumaczył o tym, że ciało czeka na patologa który pewnie przyjedzie rano. Mówił głównie do francuskiego policjanta chyba nie bardzo wiedząc jak ma traktować dwie młode kobiety jakie im towarzyszyły. Podeszli do zajętego ciałem stołu. Pracownik zerknął jeszcze na trójkę gości chcąc się upewnić, że chcą to oglądać. - Dostał w twarz. - uprzedził ich i na dłużej zatrzymał się na młodych kobietach chyba wahając się czy zniosą taki widok. Ale widząc krótkie skinienie głowy policjanta podniósł zasłonę i odsłonił górną połowę twarzy policjanta. To, że denat był policjantem widać było na pierwszy rzut oka bo wciąż był w mundurze. Dokładniej pewnie zajmą się nim ci pracownicy jacy będą przeprowadzać sekcję zwłok. Co do widoku twarzy widok nie był aż tak makabryczny. Jeśli ktoś widział już jakieś martwe ciała oczywiście. Miał niedomknięte powieki przez co wydawało się, że lada chwila je albo zamknie albo otworzy. Twarz była sztywna i blada jak nawoskowana. Usta były niedomknięte. Włosy krótkie i ciemne, szczęka dokładnie wygolona. W oczy rzucał się ciemny otwór nad jednym z oczodołów. Dla wprawnego oka od razu dało się poznać jako raną wlotową po kuli. Pewnie z broni lekkiej bo pocisk z karabinu zgruchotałby pewnie głowę o wiele bardziej. Niestety ta głowa cała nie była o czym świadczyła spora kałuża zaschniętej już krwi jaka pewnie wypłynęła z tyłu czaszki gdzie powinna być rana wylotowa.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
06-02-2019, 23:13 | #7 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Woods nie odpowiedział Sorenowi. Kiwnął mu tylko głową na znak, że zrozumiał. Potem odwrócił się, by spojrzeć na siedzących z tyłu agentów, kiwnął głową Faucher, przelotnie rzucił okiem na Hawthorne'a i starając się nie patrzeć na młodą wyszedł z samochodu. Gdy już znalazł się na zewnątrz, odruchowo sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza, skąd wyciągnął pogniecioną paczkę papierosów. Wyciągnął ostatnią sztukę, a puste opakowanie wyrzucił do stojącego obok kosza na śmieci. Przypalił sobie, zaciągnął się i spojrzał na budynek komisariatu. Pamiętał go, choć nigdy nie miał okazji być w środku. Ktoś młodszy być może poczytałby to jako świetną okazję do nadrobienia braków, ale George najchętniej darowałby sobie tą wycieczkę. Lata doświadczeń nauczyły go, że jeśli przebywa na komendzie w obcym kraju, to najczęściej w charakterze "klienta" i to nie tego, którego traktuje się miło i z szacunkiem. Co innego swojska angielska komenda, tam stał zawsze po drugiej stronie lady. Zaciągnął się po raz ostatni, zgasił papierosa o krawędź kosza na śmieci, a następnie, upewniwszy się żar zgasł, wrzucił niedopałek do środka. Wreszcie ruszył przed siebie. Podszedł do wejścia, pchnął drzwi i przekroczył próg. Wnętrze było nawet przytulne, chociaż prosto wykonane. Ściany pomalowane były na biało, nigdzie nie było żadnych ozdób, nie licząc samotnej paprotki wiszącej na wysokości głowy przeciętnego człowieka. Naprzeciw wejścia znajdował się kontuar, za którym zwykł siedzieć dyżurny i tak też było tym razem. Młody mężczyzna, na oko 25-letni brunet, w policyjnym mundurze, przypatrywał mu się z zainteresowaniem. Woods widział wyraźnie jego pagony, ale zupełnie nie orientował się we francuskich stopniach policyjnych. Szybko jednak uznał, że brytyjski inspektor, nawet taki wysłany do Francji, nie musi tego wiedzieć. Podszedł do młodego funkcjonariusza: - Bonsoir - powiedział z nienagannym akcentem. - Je suis l'inspecteur Cromwell - nawet w angielskim nazwisku umyślnie użył charakterystycznego, francuskiego "R". Z kieszeni wyciągnął legitymację, po czym dodał - J'amerais voir le commandant ou quelqu'un qui remplit ses fonctions.* Dyżurny obejrzał uważnie legitymację, ale jeśli był typowym Francuzem, to raczej niewiele zrozumiał z angielskich napisów. Oczywiście najważniejsze dane wyczytał bez trudu, w końcu każda legitymacja była tworzona według jakiegoś ogólnego wzoru. Najwyraźniej uznał, że wszystko jest w porządku, bo po chwili prowadził Brytyjczyka wprost do gabinetu swojego przełożonego. - Inspecteur Maxime Blaichet - francuski oficer wyciągnął rękę na powitanie. - Inspecteur principal Ronald Cromwell - Woods bez wahania uścisnął wyciągniętą dłoń, pozwalając sobie nawet na uprzejmy uśmiech. - Zostaliśmy powiadomieni o pańskim przybyciu - podjął po francusku gospodarz, wskazując jednocześnie gościowi krzesło - ale nie spodziewaliśmy się pana tak szybko. - Dopiero wylądowałem - odpowiedział obojętnym tonem Woods. - Porozsyłałem już swoich ludzi po mieście, rozumie pan, nie mamy czasu do stracenia. A sam, nie chcąc okazać wzgardy gospodarzom, przyjechałem się przedstawić i poprosić o błogosławieństwo. Tu są moje pełnomocnictwa - Anglik wyciągnął z teczki dokumenty i położył na biurku. - Tak, tak - Blaichet przyjrzał się papierom. - Kawy, herbaty? - Może kawy, jeśli pan tak uprzejmy. To długa i bezsenna noc. Francuz wstał, ominął biurko i ruszył do drzwi. Otworzył je, rzucił kilka słów do kogoś po drugiej stronie, a następnie wrócił na miejsce. - Jest pan zaznajomiony ze sprawą? - spytał Woods. - Tak, tak, zostałem wtajemniczony - zapewnił gospodarz. - To dobrze - agent pokiwał głową. - Udało wam się coś ustalić? - Niewiele, a w zasadzie nic. Mamy noc pełną wrażeń. Kilka godzin temu ktoś zastrzelił jednego z naszych na środku ulicy - westchnął ciężko. - Przykro mi to słyszeć - George nie dał po sobie poznać, czy ta informacja zrobiła na nim jakieś wrażenie. - No, ale nie po to pan tu przyjechał. Śledztwo dotyczące waszych ludzi stoi, ale z waszą pomocą powinno ruszyć do przodu. Na razie nie wiemy nawet kogo mamy szukać. George sięgnął do teczki. W międzyczasie jakiś policjant przyniósł dwa kubki kawy. Gdy wyszedł, Anglik wyciągnął dwa zdjęcia i położył je przed Francuzem. Pierwsze przedstawiało szeroko uśmiechniętą młodą kobietę, a drugie poważnego mężczyznę, również w młodym wieku. - Słodzi pan? - spytał gospodarz. - Nie, dziękuję - odpowiedział Woods. - Za śmietankę również. To jest Christine Hepburn, Kanadyjka - wskazał na pierwsze zdjęcie. - Pomimo angielskiego nazwiska pochodzi z francuskojęzycznej Kanady, zdaje się, że z okolic Quebecu. A to Albert Lloyd, Anglik z krwi i kości. Sztywny, oszczędny w słowach i cholernie łatwo go obrazić. Był jeszcze trzeci, Pascal Lapointe, Francuz. Zdjęciem niestety nie dysponuję. - Byli już wcześniej we Francji? Może mają tu jakichś znajomych? - O niczym takim nie wiem. Całkiem możliwe, że Hepburn i Lloyd byli w waszym pięknym kraju po raz pierwszy w życiu. Lapointe, naturalnie nie, ale o nim nie wiem na razie za wiele. - Niewiele tego, ale przynajmniej jest to jakiś punkt zaczepienia. Macie już jakąś teorię? - Pojemniki były niemieckie, więc główni podejrzani nasuwają się sami, ale nie traktowałbym tego jako pewnik. Nie należy za dużo zakładać. Niech dowody budują teorię, nie odwrotnie. - Naturalnie - Francuz upił trochę kawy. - A jak by pan widział naszą współpracę? Tempo z jakim Blaichet przeskakiwał z tematu, na temat, zadziwiło Woodsa, ale w sumie na tym etapie nie było o co któregokolwiek rozwinąć. - No cóż, my mamy własne metody, a wy własne. Proponowałbym działać dwutorowo, niezależnie od siebie. Nie chciałbym nadużywać gościnności i pałętać wam się pod nogami. Oczywiście będziemy was informować o wszystkich postępach. - Tak, rozumiem - Francuz jakby się zamyślił. - Oraz liczyć, że odwdzięczycie się tym samym. - Tak, tak, naturalnie - inspektor szybko odpowiedział. - Oczywiście, będziemy tak robić. - No to chyba wszystko - Woods wstał, na co jego rozmówca zareagował tym samym. - Gdybyście chcieli się ze mną skontaktować to zatrzymałem się w tym hotelu - pokazał Blaichetowi otrzymany od Sorena prospekt, a po chwili schował go z powrotem do kieszeni. - Proszę przekazać komendantowi wyrazy szacunku i zapewnić, że uszanujemy jego jurysdykcję. Kilka minut później stał na ulicy kurząc papierosa ze świeżo napoczętej paczki. Przez chwilę zastanawiał się czy nie powinien wykonać kilku telefonów, ale szybko doszedł do wniosku, że nie bez zgody Faucher. Co prawda mogło to przynieść dużo dobrego, ale równie dobrze mogło nic nie dać, z wyjątkiem zainteresowania całą sprawą nieodpowiednich ludzi. Nie mógł sobie pozwolić na taką samowolkę. Musiał spytać o zgodę szefową, ale do tej pory nie miał ku temu okazji. Wolał to zrobić podczas rozmowy w cztery oczy. * - Dobry wieczór. Jestem inspektor Cromwell. Chciałbym się zobaczyć z komendantem lub kimś pełniącym jego obowiązki. |
07-02-2019, 22:24 | #8 |
Reputacja: 1 | Noemi weszła do kostnicy tuż za Sorene. Nie odzywała się, choć doskonale rozumiała rozmowę obu mężczyzn, Francuskim od zawsze posługiwała się lepiej niż angielskim. Stanęła obok stołu czekając z założonymi rękami aż pracownik kostnicy odsłoni ciało. Te miejsca zawsze pachniały tak samo. Niemcy, Belgia, Anglia czy nawet jak się okazuje Francja. Noemie nie lubiła tego zapachu i to nie dlatego, że był nieprzyjemny czy wiązał się z tego typu miejscem. Zazwyczaj… oznaczał kłopoty. Gdy starszy mężczyzna odsłonił głowę ofiary, aż cicho gwizdnęła i pochyliła się nad ciałem, spoglądając w półprzymknięte oczy. |
07-02-2019, 23:00 | #9 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Loucipher : 14-02-2019 o 20:07. Powód: Ujednolicenie formatowania. |
08-02-2019, 06:52 | #10 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 3 - 1940.III.14; Paryż Czas: 1940.III.14; cz; godz. 05:30 Miejsce: północna Francja; Paryż; 15-ta Dzielnica, Hotel “Topaz” Warunki: granat nieba, ciepłe, ogrzane wnętrze pokoju, jasno Wszyscy Za oknem dało się dostrzec pierwsze zwiastuny świtu chociaż niebo dopiero robiło się granatowe a na ziemi nadal panowały nocne, miejskie ciemności. Gdzieś w tą porę przybył do wynajętego przez francuskiego kolegę po fachu ostatni z czwórki przybyłych zza Kanału agentów. Tym ostatnim był “Mr. Tweed” czyli Ken. Pozostała trójka uwinęła się trochę szybciej a jemu, razem z dwójką francuskich policjantów trochę schodów, drzwi i klatek schodowych musiało zwyczajnie zejść. I to tak dosłownie. Niemniej spotkali się całą czwórką jeszcze zanim nastał pierwszy brzask tego dość chłodnego poranka. Właściwie na zewnątrz panował ziąb przy tym pograniczu nocy i poranka ale była nadzieja, że pełnia dnia poprawi i ociepli pogodę. Za to wewnąrz pokoi było przyjemnie, jasno i ciepło. Agencja lub ich miejscowy opiekun, monsieur Soren Batard albo mieli ograniczony budżet albo stawiali na średni standard. Hotel jaki im wynajął okazał się być całkiem przyzwoitym pensjonatem gdzie panowała dość rodzinna atmosfera. Zaraz obok była “Restauracja Algierska” która gdy do hotelu wchodził Ken już zaczynała otwierać swoje wierzeje przygotowując się na kolejny, roboczy dzień. Sam hotel, gdy korzystało się albo z taksówek albo dorożek był położony w centrum. I przynajmniej pustymi nocą ulicami do komisariatu w 1-szej Dzielnicy jechało się około kwadransa. Chociaż w dzień zapewne mogło się to wydłużyć ze względu na budzący się do życia ruch dnia roboczego francuskiej stolicy. Mogli spotkać i porozmawiać we czwórkę. Bowiem ich przewodnik i opiekun Soren Batard,gdy odwiózł obie panie do hotelu “pojechał trzymać rękę na pulsie” jak się wyraził. Tak naprawdę zapewne mógł być już nieco zmęczony. Tak samo i czwórka hotelowych gości. W końcu prawie dobę temu zaczęli swój standardowy dzień w biurze który niespodziewanie wieczorem przemienił się w niestandardowy. Od prawie doby nikt, nic nie spał i chociaż nie było to jeszcze zmęczenie nie do zniesienia znużenie już dawało o sobie znać. Godzina była tak ni w 5 ni w 9. Było w pół do szóstej rano więc gdzieś za pół godziny powinna nastąpić zmiana warty na komisariacie. O 8 rano pracę zaczynała kostnica chociaż pracownik tej instytucji wątpił aby patolog zaczął sekcję pięć minut po przyjściu do pracy a sama sekcja też trochę czasu zajmowała. Więc wyniki sekcji zapewne będą najprędzej gdzieś w okolicach południa. Właściwie nie zdążyli zdecydować czy mają zamiar się przespać, udać się gdzieś czy zrobić cokolwiek innego gdy odezwało się pukanie do drzwi. Recepcjonista prosił “mademoiselle Adley” do telefonu. Telefon był tylko w recepcji więc aby z niego skorzystać trzeba było się tam udać. Noeme usłyszała w słuchawce znajomy już głos Batarda. - Znaleźliśmy samochód. Postrzelana furgonetka - taxi. Zbierajcie się zaraz po was podjadę. - mówił krótko i z delikatną sugestią ponaglającą w głosie. To, że to mógł być “ich” samochód wiedzieli z rozpoznania przeprowadzonego przez dwójkę policjantów jakim towarzyszył “inspektor ze Scotland Yardu”. Rozmowy z różnymi mieszkańcami okolicznych domów przy jakich znaleziono ciało Grimarda byli dość zgodni, że głównym uczestnikiem strzelaniny była jakaś tajemnicza furgonetka. Niestety zaciemnienie pogłębiające ciemności nocy oraz istne przerażenie jakie wzbudziła ta bandycka strzelanina tuż pod oknami sprawiły, że z detalami było krucho. Policji udało się ustalić, że prawdopodobnie furgonetka nie była jasna i że wyjeżdżając z bocznej alejki uderzyła w pobliską latarnię. I, że strzelali się tam jacyś ludzie w tym policjanci. Niestety nie udało się ustalić czy chodziło tylko o zabitego Grimarda czy w zdarzeniu tym brali udział jeszcze jacyś inni policjanci. Trudno było zweryfikować czy różni ludzie, z różnych budynków i okien opisywali jednego policjanta czy było ich kilku. W każdym razie strzelali się i policjanci i nie-policjanci. A najstraszniejsze było jak jeden z nich zastrzelił tego policjanta z zimną krwią! Co za bandyta! Paryżanie byli tak samo przerażeni jak oburzeni taką okrutną zbrodnią. No i jeszcze byli zgodni, że “na koniec” furgonetka a za nią jakaś osobówka odjechały i zniknęły w ciemności nocy. Więc z zeznań świadków wynikało, że najpewniejszym tropem jest owa ciemna furgonetka. Która przy takiej wymianie strzałów było mało prawdopodobne, że wyszła z niego bez szwanku. A kule pozostawiały po sobie dość charakterystyczne ślady przestrzelin więc o ile lekkie stuknięcie w latarnie mogło wyglądać jak ślad po jakiejś drogowej stłuczce to przestrzeliny rzucały się w oczy. No i właśnie Soren dzwonił, że znaleźli jakąś postrzelaną furgonetkę. Przysłuchujący się dwóm policjantom którzy rozmawiali z mieszkańcami okolicznych domów Ken zapamiętał, że jeden z mieszkańców oświadczył, że jeden z mężczyzn ze strzelaniny spojrzał wprost na niego i ten już myślał, że go zastrzeli. Ale tamten machnął legitymacją i oznajmił mu, że jest z francuskiego wywiadu i żeby się nie wtrącał. Więc się nie wtrącał. Obydwaj policjanci jednak chociaż zanotowali to zeznanie byli wyraźnie sceptyczni co do tego oświadczenia. W szybkim ogniu pytań rzeczywiście nie brzmiało zbyt wiarygodnie. Widział pan tą legitymację? Co tam było? Nie. Widział pan twarz tego mężczyzny? Umiałby go pan rozpoznać? Nie, było zbyt ciemno. Czy zauważył pan jakiś znak szczególny? Nie, zwykły facet w ciemnym ubraniu. Czy potrafiłby pan opisać te ubranie? Nie, było zbyt ciemno. Co zrobił potem ten facet gdy pokazał panu legitymację? Wsiadł do samochodu i odjechał. Jaki to był samochód? Jakiś osobowy. Ciemny kolor, chyba czarny. Marka? Nie widziałem, było ciemno. Numer rejestracyjny? Ciemno było. Dziękujemy panu, jak pan sobie coś przypomni proszę do nas zadzwonić. - Czyli jakiś facet czymś mu machnął i coś krzyknął. - Jules prychnął ironicznie do Gastona gdy drzwi za mieszkańcem domu się zamknęły i obaj ruszyli ku następnym. Obaj pokręcili głowami najwyraźniej nie przywiązując do zeznań świadka zbyt wielkiej wagi. Później jednak pytali sąsiadów czy słyszeli, żeby ktoś z uczestników strzelaniny coś mówił, krzyczał czy pokazywał ale nikt, inny tego nie potwierdził. Niedługo po swoim telefonie pod hotel “Topaz” rzeczywiście zajechał znany już agentom pojazd i kierowca gotów zabrać ich do znaleziska w innym końcu paryskiej metropolii. - Nie chciałem mówić przez telefon. Ale znaleziono tam dwa ciała. Mężczyzna i kobieta. Młodzi. Zastrzeleni. Na razie nie znaleziono żadnych dokumentów więc nie wiemy kim byli. - kierowca oznajmił dość neutralnym tonem ale rysopis był dość zbieżny z dwójką dotąd zaginionych agentów Spectry. Niemniej póki nie pojadą zidentyfikować ciał pewności nie było. Wiedzieli też, że na dworcu Allier wynają furgon - taxi do przewozu ciężkiego ładunku a taki właśnie był rysopis odnalezionego pojazdu.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |