Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-05-2020, 21:32   #41
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Wendy wzięła wizytówkę i włożyła ją do torebki. Nie powiedziała nic więcej, dopóki nie ruszyły z Islą dalej.
- Może lepiej przyśpieszmy kroku, bo zaraz znowu się przyczepi do nas? Wydawała się lekko stuknięta, a przynajmniej bardzo natrętna. I jeszcze ten brudny pies… - Adams obejrzała się za siebie, choć bardziej odruchowo, niż czegoś oczekując.
- Nie jesteś fanką zwierząt, co? - odpowiedziała jej Mitchell, lecz zgodziła się zwiększyć tempo. - Wydaje mi się, że chciała być po prostu miła, ale będzie jak chcesz.
Obydwie zmierzyły przez spękany bruk, o który zabębniły pierwsze krople deszczu. Drobny opad był zimny i nieprzyjemny, lecz jak się zaraz okazało, do rynku miasteczka pozostał ledwie kawałek. Kobiety przecięły wąską gardziel kolejnej uliczki i wreszcie znalazły się na miejscu.


Centralną część Sionn okalały wysokie budynki, których powierzchnia zeszkliła się teraz pod wpływem deszczu. Światła latarni rzucały poblask na równe fronty oraz sieć krużganków, pod które Wendy oraz Isla zaraz uciekły. Tam, lekko zziajane, oparły się o zdobioną kolumnę. Kilka głębszych wdechów później Mitchell wskazała na plac przed sobą.
- To nie są najlepsze warunki, ale miałam pokazać ci miasto i słowa dotrzymam. Ten największy budynek z dużymi filarami to oczywiście ratusz. Nie będę ci gadała o radzie miasta i tego typu rzeczach, bo to mało ciekawe rzeczy. Po prawej masz kościół.
Adams spojrzała na neogotycki budynek ze strzelającymi w niebo wieżami. Jako osoba siłą rzeczy bywająca w świecie, niejasno przypominała sobie, że w Walii anglikanie „konkurowali” z kongregacjonalistami. Ci pierwsi dominowali w miastach, a drudzy na wsiach. Sionn w pewien sposób łączyło cechy obydwu społeczności, więc było bardzo prawdopodobne, że dochodziło tutaj do spięć.
Przeszły kawałek do miejsca, gdzie znajdowało się niewielkie zadaszenie. Ich kroki przegoniły jakiegoś pijaczka, a ten, złorzecząc pod nosem, odszedł w deszcz. Isla jakby zupełnie go zignorowała, wskazując towarzyszce drewnianą ławkę, która za dnia była prawdopodobnie częścią jakiegoś lokalu. Obydwie siadły, słuchając przez chwilę odgłosów spływającej wody, po czym Isla kontynuowała:
- A tutaj… - wskazała na pogrążony w ciemności pomnik - historia robi się ciekawa.
Wendy spojrzała na statuę, próbując wyłapać w półmroku poszczególne detale. Monument przedstawiał mężczyznę w dublecie oraz płaszczu z futrem. Postać była pozbawiona głowy.
- To taka nasza lokalna legenda. Patrzysz na księcia, który prawdopodobnie rządził na tych ziemiach za czasów Henryka VIII - Isla nie oszczędziła sobie wyuczonego, belferskiego tonu. - Pod koniec życia zaczął tracić wzrok i słuch. Nie potrafił się z tym pogodzić, co w efekcie miało doprowadzić go do szaleństwa. Podobno na jego zamku działy się straszne rzeczy, masowe orgie i różne takie. Historie, których nie powstydziłby się sam de Sade. W każdym razie lud miał go dosyć i wdarł się którejś nocy na zamek. Nie wiem co z nim zrobiono, ale jak widzisz nie były to miłe rzeczy, natomiast z siedziby zostały tylko spalone ruiny. Połowę tego pewnie zmyślono, ale pomnik stoi, aby przypominać, co z człowiekiem potrafi zrobić nienawiść. Jakkolwiek wzniośle by to nie brzmiało.
Obydwie siedziały chwilę w ciszy. W oknach gasły kolejne światła i Wendy miała wrażenie, jakby zostały w tym mieście same. Mimo utrudnionych warunków nie było tak źle: zapach deszczu koił i uspokajał.
- Dość tych mrocznych historii, co? - Isla rozweseliła się nagle i wskazała w inną część placu. - Tam dalej masz z kolei cygalerię. Nie powiedziałaś mi w końcu czy palisz, ale jak nigdy nie byłam fanką tytoniu, tak czasem zgrzeszę. Sama zresztą widziałaś. Tak czy inaczej mają tam świetny towar, w dużym mieście czegoś takiego nie kupisz.



Wnioski ze spotkania Robin z kobietami były pozornie proste. Isla sprawiała wrażenie osoby dość towarzyskiej, natomiast Wendy wręcz przeciwnie. A może po prostu nie lubiła zwierząt? Przebywanie z psem, nawet najlepiej zadbanym, oznaczało ciągłe czyszczenie rozmaitych plam czy śladów sierści. Tymczasem kobieta wyglądała na obraz chodzącego pedantyzmu. Właściwie to przypominała postać z jakiegoś magazynu, a nie turystkę, co jeszcze bardziej sugerowało, że Wendy także nie trafiła tutaj przypadkiem.
Carmichell zdobyła najwięcej poszlak zwyczajnie podsłuchując dwójkę. Kiedy wracała do swojego pensjonatu, układała w głowie to, co udało jej się dotychczas dowiedzieć. Jedna rzecz zdawała się być szczególnie ważna: kolejna osoba mówiła o śnie i tunelu.
Kiedy jeszcze raz spojrzała na osiedle, gdzie wcześniej dostrzegła kogoś na dachu, doszła również do wniosku, że nie było ono specjalnie oddalone od „Jemioły”. Niedługo potem znalazła się więc w samym hotelu. Na portierni po raz kolejny odprowadził ją wścibski wzrok, ale była zbyt zmęczona, aby w ogóle zwracać na to uwagę. Na piętrze zauważyła natomiast, że ma nowego sąsiada, który rozprowadził po korytarzu grudki błota oraz suche liście.
Robin rozścieliła łóżko, zjadła kupioną po drodze kanapkę i nakarmiła Foxy. Pies od razu wsunął niemal całą zawartość miski. Nie było w tym nic w tym dziwnego, także dla suczki mijał właśnie całkiem długi dzień. Zwierzę zostało nauczone wielu zdrowych nawyków, także żywieniowych, toteż Foxy zostawiła część karmy na później, a następnie położyła się obok łóżka Robin. Ta również legła jak długa, jeszcze chwilę rozmyślając o rozmowie. Po kwadransie zasnęła, szczęśliwie bez snów, a przynajmniej żadnych nie pamiętała. W nocy obudziła się tylko raz, mając wrażenie, że ktoś odzywał się w jednym z pokoi na piętrze. Ściany w pensjonacie były dosyć cienkie, nie na tyle jednak, aby rozróżnić czy dochodziło ją majaczenie przez sen lub zwykła rozmowa.
Kilka godzin później nastał kolejny dzień. W trakcie jak kobieta oporządzała się, dała staremu odbiornikowi w kącie jeszcze jedną szansę. Po dłuższym strojeniu znalazła regionalną telewizję, w której prezenter z wyjątkowo szpetnym tupecikiem zapowiadał całkiem słoneczny dzień. Dziesięć reklam suplementów diety później nadano lokalne wiadomości. Były one skupione głównie wokół niezidentyfikowanych dźwięków, które rejestrowano w górach. Stwierdzono również zaginięcie jakiegoś turysty, na razie jednak brakowało szczegółowych informacji. Standardowo na koniec przyszła pora na lżejszy temat, czyli nic innego jak zawody, na które Robin właśnie się wybierała. Tym razem zapowiadała je wysoka, uśmiechnięta blondynka. Stała na tle terenu, gdzie przygotowywano trybuny oraz właściwy tor przeszkód.


- Za mną widzicie pole, na którym dzisiaj po południu będzie zmagać się kilkanaście psów oraz ich właścicieli - relacjonowała z zapartym tchem. - Agility, bo tak nazywa się ta dyscyplina, polega na pokierowaniu zwierzęciem w ten sposób, aby ominęło lub przebyło konkretne obiekty. Są wśród tunele, tak zwane rękawy czy palisady. Dla nas, widzów, wyglądać to może jak zabawa, ale stoją za tym godziny ciężkich ćwiczeń. Dziś spojrzymy na to wydarzenie bliżej, tymczasem oddaję głos do studia.



Nie minęła chwila i jasnowłosy zniknął w czeluściach korytarza. Pozostała dwójka uznała, że przebywanie w obskurnym pokoju było pozbawione dalszego sensu. Poza tym i oni przeczuwali, że coś zbliża się w ich kierunku. Nie była to już nawet kwestia samych dźwięków. Zagadkową obecność dało się odczuć, choć zdawały się o tym alarmować zmysły, o których Huw i Murphy nie mieli dotychczas pojęcia.
Tunel wyglądał tak, jak zapamiętali go z poprzednich snów. Był monotonny i długi, zdawał się ciągnąć niczym wnętrze kamiennego węża. Maddison szła przodem, nadal przekonana, że wszystko było wytworem jej wyobraźni. Huw, który podążał tuż za nią, był raczej poirytowany spotkaniem z nieznajomym, ale nie miał innego wyboru jak towarzyszyć kobiecie.
W snach zawsze trudno było odmierzyć czas: kolejne minuty mozolnie rozciągały się lub wręcz przeciwnie − bezpowrotnie znikały. Tak działo się również teraz, zaś szarzyzna tunelu tylko potęgowała wrażenie swoistej nieokreśloności. Gdyby pojawił się choć jakiś insekt lub na skale wykwitło nietypowe spękanie. Coś, co pozwoliłoby odróżnić jedną chwilę od drugiej, kolejny krok od poprzedniego… Nic takiego jednak się nie stało, zaś wędrówka zaczęła być wręcz męcząca.


Choć zagadkowy hałas zostawili z tyłu, tak po pewnym czasie doszedł ich inny ton. Przypominał on pisk, który czasem z jakiegoś powodu słyszy się wewnątrz ucha. Ten jednak był wyraźnie spotęgowany i wciąż nabierał mocy. Zwiększyli tempo, lecz świadomość czyjejś obecności tylko nabierała mocy. Obydwoje czuli się niedobrze, nogi zaczęły im się plątać. Ledwo stawiali kolejne kroki, a wizg stał się wręcz przeraźliwym rykiem. Nagle wszystko wokół zawirowało. To było już nie do wytrzymania, zaś każdy krok kosztował mnóstwo wysiłku. Odgłos wibrował między ścianami tak mocno, że stał się niemal fizyczny. Zapierał dech w piersiach, wreszcie zwyczajnie dusił.
I nagle wszystko się skończyło. Huw podskoczył na fotelu swojego samochodu, niemal uderzając o dach auta. Światło poranka powoli wyłaniało się zza budynków miasteczka Ynseval. Być może to właśnie wstające słońce go obudziło, choć trudno było uwierzyć w tak prozaiczne wytłumaczenie.
Jakiś zaopatrzeniowiec wyjeżdżał półciężarówką na ulicę. Ktoś wyprowadzał psa, a lokalny piekarz rozsuwał metalowe rolety na oknach swojego zakładu. Pomyśleć, że jeszcze moment temu detektyw znajdował się w zupełnie innym świecie. Z resztą, głowa nadal go bolała i przez chwilę czuł, że zbiera mu się na wymioty. Poczuł ulgę dopiero, gdy uchylił okno i zaczerpnął świeżego powietrza.
Po dziesięciu minutach sen pozostał ledwie gorzkim wspomnieniem. Wtedy też Lwyd zauważył, że drzwi domu Owena otwierają się. Na ganek wyszedł dość postawny szatyn, ubrany w cienki płaszcz i wyprasowane spodnie. Minął furtkę i od razu skierował się do brązowego audi na chodniku.
Kilkadziesiąt kilometrów od tego miejsca Maddison otworzyła powoli oczy. Przejście między snem a jawą nastąpiło u niej mniej dynamicznie. Nadal jednak z trudem odróżniała powidoki od rzeczywistości. Jeszcze przez kilka minut faktura ścian korytarza nakładała się w jej oczach na otoczenie pokoju. Kiedy wszystko wróciło na swoje miejsce, ostrożnie zwlekła się z łóżka, które również zyskało wreszcie jakąś namacalność. Rozsunęła żaluzje i spojrzała na budzące się do życia Sionn. Żadnych widm, postaci na dachach ani tuneli. Tylko lekka, poranna mgiełka i pojedynczy mieszkańcy, którzy niespiesznie zabierali się do swoich spraw.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 29-05-2020 o 13:58.
Caleb jest offline  
Stary 14-06-2020, 09:25   #42
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Owen Gryffith


- Dlaczego, kurwa tyle to trwało? - warknął do siebie Siwy walcząc z mdłościami.

Zdał sobie sprawę, że podświadomie czekał na sen o korytarzu od przyjazdu do Sionn, że był prawie pewien, że zaatakuje go już pierwszej nocy. Tak się jednak nie stało. Teraz poczuł pewnego rodzaju ulgę. Z czasem jednak ta ulga przemieniła się w irytację. Pierdolony blondas z zagadkami godnymi Kodu da Vinci. Tylko, że Huw nie był jebanym Robertem Langdonem.

Starał się przywołać wspomnienia snu - wizji, nim ulecą w niepamięć. Spojrzał na swoją dłoń, w miejscu, gdzie przeciął ją odłamkiem szkła, lecz nie było na niej ani śladu zadrapania.
Ostrożnie, lecz już bez większej nadziei sięgnął do kieszeni gdzie ten odprysk w śnie, nie-śnie włożył. Również nic.
Przypomniał sobie dziewczynę, z którą rozmawiał. Maddison? Nie pamiętał czy podała nazwisko. Ściągnął brwi starając przypomnieć sobie nazwę pensjonatu, hotelu, w którym mieszkała. Magnolia? Ciągle go mdliło a wiatraki w głowie nie pomagały w skupieniu myśli. Jak na dobrym, starym kacu.

***

Helikopter w głowie najwidoczniej nie miał zamiaru wylądować. Świat kołysał się jakby ktoś postanowił połaskotać Wielkiego A'Tuina płynącego przez niezmierzone przestworza wypełnione eterem. Siwy obrócił się na bok. Sprężyna jęknęła niezadowolona. Zwisającą z wyra ręką zahaczył o coś. Pusta butelka przewróciła się wbijając krótkim stukotem kołki w obolałą głowę.

- Kurwa!

Przekląłby lecz w w ustach miał pustynię i gardło starte suchym piachem nie było w stanie wydać dźwięku. Zemdliło go z tego bujania, lecz powstrzymał odruch wymiotny

Pić! Napić się, spłukać piasek i będzie dobrze. Wysiąść z helikoptera. Wymacał dłonią po podłodze aż wyczuł znajomy kształt. Drżącą ręką podniósł ostrożnie. Mrużąc oczy zaryzykował uniesienie powieki. Światło sączące się przez źle zasuniętą kotarę prawie pozbawiło go wzroku... syknął… lecz w tej krótkiej chwili obraz zdążył się wypalić na siatkówce i przekazać impuls. Był ocalony! Przyłożył popękane usta do butelki. Płyn chlupnął i rozlał się przyjemnie drażniąc gardło i .. Nagły skurcz żołądka zmusił go do wychylenia się za łóżko. Po pozbyciu się żółci poczuł się lepiej. Jebany helikopter wylądował.

***

Widząc osobę wychodzącą z domu gliniarza, Siwy wysiadł z wozu i kulejąc, cholerne kolano, dokuśtykał się do brązowego audi.

- Owen? - spytał nim mężczyzna zdążył wsiąść do samochodu. - Owen Gryffith?

Mężczyzna powoli odwrócił się i spojrzał na Huwa w raczej mało przyjemny sposób. Z bliska dało się zauważyć, że Owen zaczyna już siwieć, a jego ściągnięta twarz jest pełna zmarszczek.

- Znamy się? - zapytał krótko.

Potrząsnął przecząco głową, wyjaśniając jednocześnie:

- Mamy wspólnego znajomego, Thony McGregora. Thony wspominał pana ciepło - odrobina wazeliny czasami robiła cuda. - Mówił, że zna pan lokalne środowisko…

Zawiesił zdanie, czekając czy ryba połknie przynętę.

Kiedy Huw wspomniał przyjaciela, Owen skrzywił się w trudny do odgadnięcia sposób. Równie dobrze mogło to oznaczać zrozumienie, co irytację. Problem ze starszym policjantami był taki, że potrafili grać twarzą.

- Obecnie mam mnóstwo roboty - wzruszył ramionami. - Jeśli potrzebuje pan coś zgłosić, proszę to zrobić bezpośrednio na komisariacie.

- Nie, no oczywiście - Huw westchnął i przygryzł wargę. Było widać, że coś go gryzie. - Niech mi pan da pięć minut. Jeśli uzna pan to za bzdurę, może mnie pan wysłać do wszystkich diabłów, a później szukać mojego nazwiska w nekrologach.

Ostatnią kwestię powiedział cicho, tak jakby do siebie. Na tyle jednak głośno, że policjant musiał to usłyszeć.

Tym razem Owen nie krył irytacji. Westchnął znacząco i oparł się o maskę swojego samochodu.

- Pięć minut - powtórzył.

Siwy przytaknął i od razu przeszedł do rzeczy. W kilku prostych zdaniach opowiedział Owenowi o tym, że prowadzi śledztwo w sprawie zaginięcia Addingtona. Wspomniał o dziwnych zaginięciach w okolicach Sionn, o ataku przez Marka Hoddera, o Edzie Pieńku i na koniec dodał:

- Dzisiaj w nocy rzucił się na mnie właściciel domu, w którym się zatrzymałem. Był w jakimś transie. Prawie odciął mi głowę stalową linką. Gdy się wybudził niewiele z tego pamiętał. Jak zgłoszę to na komisariat, to uznają mnie za wariata - dodał, - jak Blake’a Winstona.

Spojrzał na zegarek, a później na Owena.

- Zmieściłem się w czterech. Musiałem spróbować. Sam zdecyduj.

Gryffith podszedł do Lwyda i spojrzał mu prosto w oczy. Siwy dobrze wiedział, co tamten próbuje zrobić: szukał w nim fałszu, czekał na niewłaściwy gest.
Wreszcie funkcjonariusz odwrócił się i wyjął komórkę. Przez chwilę wybierał numer, przyłożył aparat do ucha i jeszcze raz spojrzał zza ramienia na Huwa.

- Tak. Wybacz godzinę… - detektywa dochodziły jedynie pojedyncze słowa, ale można było łatwo domyślić się z kim rozmawia. - Co? Taki siwy, wysoki… aha. Rozumiem.
Owen rozłączył się i odszedł do swojego samochodu. Powoli otworzył drzwi od strony pasażera, a potem kierowcy.

- Ustalmy jedną rzecz. Normalnie nie uczestniczę w takich „łapankach” na ulicy - skinieniem głowy zaprosił Huwa do środka. - Robię to tylko dlatego, że Thony za ciebie ręczy. A o twoich problemach porozmawiamy u mnie w gabinecie.

Jak tylko Lwyd wsiadł do środka, od razu zwrócił uwagę na rodzaj medalika, który zwisał z przedniego lusterka. Wisiorek posiadał małą klapkę z wyblakłą fotografią. Nie zdążył dostrzec nic więcej - Owen brutalnym wręcz gestem chwycił błyskotkę i wrzucił ją do schowka.

- Thony wspomniał, że robiłeś w policji - powiedział, wyraźnie oczekując komentarza, po czym uruchomił silnik.

Przez twarz Lwyda przebiegł grymas niezadowolenia, jakby wspomniał niemiłą chwilę.

- Tak - potwierdził. - W "dragach". Stąd znam Thony'ego. Ale to stare dzieje.

- No, to ciekawa robota - Owen pociągnął temat. - Nie takie peryferyjne nudy jak tutaj. Odszedłeś sam czy coś nawywijałeś?

Nim Huw odpowiedział, złowił w lusterku kolejne spojrzenie mundurowego. Tyle wystarczyło, aby Lwyd zrozumiał dlaczego musieli jechać jednym autem. Owen nie przestał go testować. Gdyby pasażer zareagował zbyt nerwowo, Gryffith miałby dobry powód, aby go spławić.

Siwy skrzywił się i poklepał po kolanie.

- Skurwysyny - wysyczał.

***
- Skurwysyny! - wysyczał Huw przez zaciśnięte zęby zaciskając palce na oparciu fotela, aż skórzane obicie zatrzeszczało nieprzyjemnie.

Tom Hopkins był typem gryzipiórka i biurokraty. O pracy w terenie wiedział tyle co drogówka o układach między między bossami mafijnymi. Niby coś słyszał, niby się orientował ale jeśliby go puścić na akcję, to trzeba by mu było przydzielić kilkuosobową obstawę, żeby nie napytał sobie biedy. No i było prawie pewne, że przy pierwszym wystrzale zesra się w spodnie. Przesrana sprawa.
Ale kapitan operacyjny Tom Hopkins nie był od tego, żeby chodzić na akcje. Jako czarnoskóry wykształciuch był twarzą oddziału i koordynował działania w terenie. Złośliwi twierdzili, że dostał stanowisko, ze względu na problem z utrzymaniem parytetu na wyższych stanowiskach. "Żeby ilość czarnych się zgadzała".
W nienagannie wyprasowanym mundurze z krótko przyciętymi włosami i rzeczowym, pewnym siebie tonem sprawdzał się. Przynajmniej jak spoglądało się na pracę wydziału z zewnątrz.

- Lwyd - niski głos kapitana ani trochę nie stracił ze swego opanowania. - Rozumiem rozgoryczenie ale…

- Gówno rozumiesz! - Siwy wstał i siarczystym przekleństwem zamaskował błyskawicę bólu, która przeszyła jego kolano. - Pięć miesięcy! Pięć jebanych miesięcy wypruwałem z siebie żyły, żeby wrócić do chłopaków. - Oparł się dłońmi zwiniętymi w pięści o blat biurka i wisiał nad Hopkinsem oddzielony od niego tylko meblem. - Pięć miesięcy zagryzałem język z bólu, żeby dać z siebie wszystko, żeby być gotowym. I wiesz co Tom? Jestem gotowy! Więc nie pierdol mi tutaj farmazonów o odpowiedzialności. Chcę wrócić na ulicę!

- Usiądź Huw. Uspokój się. Jeśli się nad tym spokojnie zastanowisz…

Uderzenie pięści w blat przerwało spokojny wywód kapitana operacyjnego Toma Hopkinsa.

- Wsadź se to - Huw sięgnął do pasa - w twoją kurwa czarną dupę!

Na biurku wylądowała służbowa broń.

- A zaraz za tym jeszcze to! - Dorzucił odznakę. - Skurwysyny!
***

- Postrzał w kolano. Chcieli mnie przesunąć do papierkowej roboty. Po kilkunastu latach w terenie. Uwierzysz? - Huw zapatrzył się w okno. Pocierając bezwiednie nogę. - Jak się teraz nad tym zastanowić, tak na chłodno - powiedział w końcu, już bez złości w głosie, - to mieli rację. Ale wtedy… spojrzał w odbicie Owena w lusterku. Wtedy świat się dla mnie zawalił.

- Jestem w stanie w to uwierzyć. W tej robocie nikt nie bawi się w sentymenty - kierowca wzruszył ramionami.

- A ty? - Huw zmienił temat. - W jakim wydziale? Skąd się znacie z Thonym?

- Stare czasy. Wtedy jeszcze robiłem w SWP*, a potem przeniosłem się tutaj.

Mężczyzna wykonał gwałtowny skręt i przeciął kolejną ulicę niemal na skos. Jego zachowanie było zbyt nerwowe, ale starał się udawać, że tak nie jest. Za chwilę odchrząknął i znów podjął, niby to na spokojnie:
- Siedzę w lokalnym odpowiedniku drogówki. Ale prawda jest taka, że mamy za mało ludzi. Tutaj każdy jest od wszystkiego.

- Brzmi znajomo.

Przez chwilę Huw siedział cicho, obserwując mijane budynki. Po jakimś czasie zerknął dyskretnie na komórkę. Jak się okazało Owen miał profil na jakimś serwisie społecznościowym. Jak każdy użytkownik internetu w jego wieku, nie bardzo potrafił się posługiwać podobnymi wynalazkami. Dlatego też jego zdjęcie było rozmazane i przedstawiało mężczyznę pod dziwnym kątem. To jednak wystarczyło, aby potwierdzić, przynajmniej wstępnie, jego tożsamość. Niestety policjant był mimo wszystko dość zorientowany, aby poblokować pozostałe treści dla osób spoza kontaktów.

Potem Huw sprawdził aplikację z mapami. Potwierdziła ona, że zbliżali się do komisariatu. Rzeczywiście, nie minęła minuta, jak jego oczom ukazał się zwalisty, szary budynek z oznaczeniem lokalnej policji.
Owen stanął na wolnym miejscu, zaciągnął ręczny i uchylił drzwi.

- Jeszcze jedno, zanim przejdziemy do sedna - zaczął. - Rozumiem, że jesteś wolnym strzelcem. Ten Addington to prywata czy no, po prostu robota?

- Jestem prywatnym detektywem - wyjaśnił. - Możesz sprawdzić moją licencję. Mam nadzieję, że to nie problem.

Owen tylko mruknął na znak, że rozumie, po czym obydwaj wysiedli z samochodu. W milczeniu przeszli niewielkim parkingiem w stronę budynku.
Posterunek przypominał nieskładną kupę biurek, na których piętrzyły się rozmaite papierzyska. Tylko niektóre były oddzielone ściankami, co musiało sprawiać, że praca w takim miejscu była cokolwiek chaotyczna. Jak tylko Huw i Gryffith weszli do środka, detektyw zauważył, że wiele rozmów ucięto w niemal dramatyczny sposób. Szybko doszedł do wniosku, że nie chodziło tu o niego, lecz Owena, który wzbudzał wśród kolegów niepokój.
Minęli coś na rodzaj niewielkiej portierni, przy której łysy obywatel zawzięcie tłumaczył funkcjonariuszowi jak wyglądał jego skradziony samochód. Był spocony, strasznie przejęty i cały czas żywo gestykulował. Owen tylko westchnął i wskazał wreszcie na niewielką klitkę, gdzie mieścił się jego gabinet.
W środku panował podobny rozgardiasz, co we właściwej części budynku. Pokój był zapchany rozmaitymi teczkami, na ścianach wisiały karteczki z numerami telefonów oraz spisanymi na szybko notkami. Policjant podszedł do biurka i jednym ruchem ściągnął część dokumentów.

- Kawy? - zapytał, wskazując na ekspres w rogu. - Jeśli chcesz, po prostu się obsłuż.

- Jeezu, chętnie - jęknął Lwyd idąc do ekspresu. - Tą noc spędziłem w samochodzie i… - ekspres zawył mieląc kawę - za stary już jestem na te rzeczy.

Gęsta, ciemna ciecz popłynęła do papierowego kubka. Aromat rozszedł się po niewielkim pomieszczeniu. Detektyw upił łyk. Była kwaśna, niedobra ale mocna, dokładnie taka jaką pamiętał. Zamruczał z lubością.

- Życie mi ratujesz! - powiedział zajmując miejsce naprzeciwko policjanta.

- A teraz do rzeczy.

Obydwaj siedli na skrzypiących krzesłach. Owen jakby się nad czymś zastanawiał, po czym nachylił ciało i ułożył ręce w piramidkę.

- Nie znam ludzi, o których mówiłeś. Być może słyszałem o Addingtonie, natomiast zaginięcia ostatnio faktycznie „się zdarzają”. W górach tak bywa, zazwyczaj to kwestia mieszczuchów, którzy postanowili, że zostaną wielkimi traperami, nie sprawdzając wcześniej pogody i tak dalej. Stara śpiewka. Ale teraz jest inaczej. Góry nie są bardziej kapryśne niż zazwyczaj, a jednak nowych incydentów przybywa. Zdarzyło się nawet, że zginęła ekipa poszukiwawcza. No i ataki również mają miejsce. Na początku sądziliśmy, że ktoś robi sobie jaja, ale niektórym ludziom faktycznie odbija podczas snu. Sam widzisz jaka to okolica. Nudna jak tylko się da. A przynajmniej była, bo coś się ostatnio odpieprza, a ja za cholerę nie wiem co.

Siwy odetchnął z ulgą. Wyglądało na to, że Owen, jakakolwiek nie była jego powierzchowność, był z nim szczery, a co ważniejsze, wierzył mu.

- Myślę, że możemy sobie nawzajem pomóc - uśmiechnął się do oficjela. Kawa robiła swoje i w głowie się rozjaśniało. - Mam kilka tropów, teorii… teoria to może za duże słowo, bardziej luźnych pomysłów, lecz brakuje mi zdolności operacyjnych. Jestem sam, bez dostępu do systemu. - O małej pomocy McGregora wolał nie wspominać. - Z drugiej strony nie ograniczają mnie procedury - nie powiedział wprost, ale był pewien, że Owen wiedział o czym mówi. Detektywi działali często na pograniczu prawa, a czasami nawet poza nim. Ta wolność skutkowała niejednokrotnie większą skutecznością.

Siwy odłożył pusty kubek.

- Jak to widzisz?

- Jeśli sądzisz, że jesteś w stanie coś wyniuchać… - dumał Owen - to może i tak. Ale na początek musisz mi coś dać, jakiś konkret. Na gębę niczego nie będziemy ustalać.

- Jasne.

Lwyd zaczął od początku, od Addingtona, od jego snów z korytarzem i od zaproszenia, które dostał do Sionn. Dał Owenowi namiar na motel, w którym prawdopodobnie zatrzymał się Elijah. Wspomniał o człowieku zamkniętym w zakładzie i jego snach, Blaku Winstonie. Raz jeszcze przypomniał o dwóch atakach na siebie i o Edzie Pieńku, który był zleceniodawcą Marka.

Owen przez ten czas nie mówił nic. Dzielenie się z nim swoimi snami było ryzykowne. Siwy mógł używać różnych słów, ale cała historia wciąż zakrawała na szaleństwo. Mimo to policjant nie śmiał się, ani nie kpił. W kółko zginał plecy i znów je prostował, analizując kolejne informacje. Wyglądało jednak na to, że historia była dla niego wystarczająco przekonywująca.

- Jakkolwiek to się nie wydaje pojebane, to ma coś wspólnego ze snami - podsumował Huw. - Ktoś potrafi w jakiś sposób generować te marzenia senne i za ich pomocą sterować, wpływać na zachowanie osób, tak jak irlandczyka, który mnie zaatakował, lub Addingtona, który z tego powodu tutaj przyjechał. Sam mówiłeś, że ludziom odpieprza w czasie snu. To rodzaj hipnozy, tak przypuszczam. Zacząłbym od odnalezienia tego Eda. On może być kluczowy w tej sprawie. Masz mapę okolic?

Pochylili się nad przetartą planszą.

- Tutaj - postukał palcem na miejsce wskazane przez hackerkę. - Tutaj musi coś być.

- Dziwne - Owen wbił czerwoną szpilkę w zaznaczony punkt. - Tam jest tylko dzicz, ale możemy to sprawdzić. Mamy jednego hummera do działań w podobnym terenie. Autentyk prosto z Detroit. Do południa teoretycznie byłbym gotowy. Pytanie tylko, czego ty się tam właściwie spodziewasz? Tajnej kryjówki czy podejrzanego, który będzie hasał po lesie?

Huw odchylił się na krześle.

- Bo… - odchrząknął, - bo stamtąd została nadana wiadomość do Addingtona. Nie! - powiedział chwilę potem zdecydowanie. - Nie kręćcie się tam. Spłoszycie go i nic nie znajdziecie. Dajcie ogon Hodderowi, sprawdżcie jego bilingi, namierzcie Edda Pieńka. Możesz wypytać Lysę o Addingtona, może odtrąbicie jakiś sukces, ja zajmę się tym - wskazał czerwoną szpilkę.

Detektyw spojrzał wyczekująco na policjanta, czy zaakceptuje plan. Tamten wstał po biurową karteczkę i na szybko zapisał kilka cyfr.

- Ty już nie ucz ojca dzieci robić - powiedział, dając Huwowi swój numer. - Pociągnę za kilka sznurków. Jeśli trafisz na coś ciekawego, to już wiesz gdzie dzwonić.

- Tak jest! - uśmiechnął się Huw. Zostawił również policjantowi swój numer i już miał wychodzić, ale zatrzymał się i odwrócił do biurka. - Mogę mieć prywatne pytanie? - Owen uniósł brwi. - Tam w samochodzie, na medaliku, to twoja żona? Czy ona też zaginęła?

Gryffith spojrzał gdzieś w papiery. Przez moment Lwyda dochodził jedynie zgiełk za drzwiami: znajomy sprzed laty miszmasz telefonów, krótkich poleceń i nerwowych rozmów.

- Nie przeginaj - odpowiedź była prawie że wycedzona przez zęby. - Nie jesteśmy kolegami.

Siwy wzruszył ramionami.

- Tak jest szefie! - przyłożył rękę do czoła w parodii salutu i wyszedł.

***

"Brunch cafe" znalezione dwie przecznice od posterunku okazało się miłą knajpką z energiczną właścicielką, której nie schodził uśmiech z rumianej, piegowatej twarzy.
Był słoneczny, rześki poranek. Siwy zajął stolik wystawiony na deptak, który wciśnięty był między dwie, porośnięte bluszczem kamienice i wyciągnął podręczny zestaw fajczarski. Słońce wpadało wprost do zaułku oświetlając kawiarniany ogródek.

- Życzy sobie zjeść? - spytała z mocnym walijskim akcentem plebsu, obdarzając go przy tym szerokim uśmiechem. Promienie słońca przebijały się przez aureolę rudych włosów i w tym mocnym świetle te zdawały się płonąć.

- Bardzo - odwzajemnił uśmiech patrząc jak urzeczony na to niecodzienne zjawisko. - Full English Breakfast proszę.

- Się robi - przyjęła zamówienie. - Kawa? Herbata?

- Kawa. Duża.

Kiełbaska była soczysta, boczek chrupiący a jajko rozpłynęło się na talerz. Do tego kawa, gorąca, mocna i aromatyczna. Po sutym śniadaniu zamówił jeszcze deser, chociaż wiedział, że nie da rady. Nabił fajkę, zapalił i pykając wpisał w google "Magnolia Sionn". Wyskoczyły mu fora ogrodnicze, reklama szklarnii i tym podobne. Dorzucił do zapytania "pensjonat". Tym razem wyniki były bardziej obiecujące a wśród nich znalazła się Jemioła.

- Hmmm… - burknął, - może i Jemioła?

Wykręcił numer

- Dzień dobry pani. Nazywam się Huw Lwyd i chciałbym rozmawiać z Maddison, damą, która się u was zatrzymała.

_________________
* South Wales Police
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 14-06-2020 o 09:30.
GreK jest offline  
Stary 14-06-2020, 21:32   #43
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację

Robin obudziła się wypoczęta, w dobrym nastroju. Nocnej pobudki nawet nie pamiętała – zresztą, cóż dziwnego w tym, ze ktoś w motelu nie może spać i się pęta po pokoju?

Foxy też zdawała się być w pełni sił. Nie rozpamiętując wczorajszych wydarzeń, kobieta najpierw odbyła poranną przechadzkę z psem, potem nakarmiła go, aby w końcu samej udać się na śniadanie. Jedząc, wymieniała wiadomości z Willem, posłała mu parę fotek, on żartował o ogniu w górach.
„Sprawdź lepiej, czy mają tu jakieś legendy o potworach z gór” odpisała, dopijając kawę.

Zapakowała psa do samochodu i podjechały.
Foxy – w sobie tylko wiadomy sposób – wyczuwała cel podróży. Być może chodziło o buty, których kobieta używała tylko na zawodach? Suczka, zamiast leżeć spokojnie, jak to miała w zwyczaju, wsadziła nos w kratę, oddzielającą tył samochodu i podekscytowana ziała Robin w ucho.

Podróż nie trwała długo. Już wkrótce Robin szła powoli, obchodząc tor, przygotowany na zawody. Zapamiętywała ustawienie przeszkód. Foxy – podekscytowana czekającym ją wyzwaniem – z trudem powściągała ekscytację. Tor był przygotowany zaskakująco profesjonalnie. Przywykła do tego, ze w mniejszych miejscowościach organizatorzy nie dysponowali profesjonalnymi przeszkodami, ba! raz nawet spotkała się z sytuacja, ze paliki były wbite na sztywno, a raz – że przeszkody ustawiono z palet. Oczywiście, nie pozwoliła Foxy wystartować, choć suczka była wyraźnie zawiedziona.
„Zatrujesz, człowiek?” – mówiło jej spojrzenie, kiedy Robin kazała jej wskakiwać do samochodu. „Tam jest tor. Biegniemy?”. Ale wtedy nie pobiegły, bezpieczeństwo psa było absolutnym priorytetem. Ale tym razem wszystko wyglądało bardzo profesjonalnie.

- Dr Powell – Robin zatrzymała się, na widok znajomego weterynarza. – Miło pana widzieć.

Mężczyzna powoli się odwrócił. W pierwszym momencie wyglądał na zaskoczonego, lecz zaraz rozpoznał kobietę i podał jej rękę. Tuż obok stała Mint, o której wspominał jeszcze w gabinecie. Suczka rasy golden retriever spojrzała na swojego pana, ale ten wskazał jej, aby została na miejscu.
- No i jak z Foxy? Nie było więcej żadnych historii? - zaczął dopytywać.
Robin uścisnęła dłoń lekarza.
- Piękny pies - pochwaliła Minty. – Z Foxy wszystko świetne. Nie spodziewał się nas pan? Wygląda pan na zaskoczonego… - zmarszczyła brwi, zaniepokojona. - Sądził pan, że jednak Foxy dolega coś poważnego ?
Powell potarł nos i uciekł gdzieś wzrokiem.
- Nie. Eem, wszystko w porządku. Dobrze cię widzieć
- zapewniał, choć jego głos zdawał się sugerować coś innego.
Robin zajrzała mężczyźnie w twarz.
- Jestem behawiorystyką - powiedziała. - Ludzie sądzą, że czytam zwierzęta, ale dobry behawiorysta musi przede wszystkim dogadać się z właścicielem. Jako weterynarz pan to świetnie rozumie, prawda?
Poczekała chwilę, żeby mężczyzna przemyślał sobie jej słowa.
- Więc teraz widzę, że nie jest Pan ze mną do końca szczery. Proszę po prostu powiedzieć, o co chodzi. Czemu się mnie Pan to nie spodziewał. Choć wczoraj ustalaliśmy to spotkanie.

Weterynarz cmoknął głośno. Wiedział, że ujawnił się przed Robin, ale wciąż próbował zachować kamienną twarz. Jej spojrzenie stawało się jednak nie do wytrzymania.
- Odejdźmy kawałek - powiedział wreszcie i obydwoje przeszli z psami pod okoliczne klomby.
Stanęli w miejscu, tymczasem Powell zagryzał wargę i strzelał wzrokiem po zwierzęcych zawodnikach. W końcu spojrzał na Robin.
- Tu nie chodzi nawet o Foxy. Z psami coś się dzieje. Widzisz tamtego border collie? - wskazał dłonią. - To zeszłoroczny zwycięzca. Jego właściciel twierdzi, że pies nagle przestał wykonywać większość poleceń. A tamten wyżeł? To zawsze był okaz zdrowia, sam go badałem. Teraz stał się apatyczny i ledwo co pokonuje przeszkody. Ale to nie koniec. Przynajmniej kilku właścicieli mówiło mi, że ich zwierzaki długo wpatrywały się w pustą przestrzeń. Brzmi znajomo, prawda?
Robin pokiwała głową, powoli, wpatrując się w psy, które wskazywał weterynarz. Były poddenerwowane, ale nie podekscytowane jak Foxy I Minty.
- Szczerość za szczerość. – powiedziała. – Wasza miejscowa wa.. ekscentryczna osoba, chciała, żebym śledziła jej siostrę, dyrektorkę szkoły. Podobno zmieniła się i mąci. Cokolwiek to oznacza. Poszłam za nią kawałek… w każdym razie spotkała się z przyjezdną, która wydaje się mieć ten sam sen, co ja. To nie może być przypadek
- Chyba przestaję nadążać
- stwierdził Powell. - Więc Sparks powiedziała, że Isla dziwnie się zachowuje. Kto jak kto, ale ona nie powinna oceniać innych pod względem normalności.
Ale Robin myślała już o czym innym. Kobieta poklepała w zamyśleniu Foxy.
- Macie tu jakieś legendy związane z górami? Starzec z gór? Zagrożenie z gór? Nie wiem.. czy to wasz święto – Eisteddfod – ma związek z górami?
- Pytasz niewłaściwą osobę. Słabo znam lokalny folklor
- weterynarz zaczął skubać brodę. - Wiem, że był na tych ziemiach jakiś krwawy książę albo baron. A Einsteddfod? Podobno miało tutaj bardziej mistyczną otoczkę. Wybacz, ale nie rozumiem co to może mieć wspólnego z psami. Jeśli jesteś naprawdę ciekawa takich historii, to odwiedź nasze muzeum w Sionn. A teraz proszę, uważnie mnie posłuchaj - mężczyzna zbliżył się do Robin i konspiracyjnie zniżył głowę. - Kiedy będziesz brać udział w zawodach, miej oczy i uszy szeroko otwarte. Być może to wszystko fałszywy alarm, ale ludzie naszego pokroju zazwyczaj nie mylą się co do zwierząt.
- Nie bardzo rozumiem…
- Robin zmarszczyła brwi. - Na co konkretnie mam zwracać uwagę w czasie zawodów?

Powell spojrzał na pole do agility, które było już prawie gotowe.
- Kilka psów miało pianę na pysku, a parę innych chodziło jak najeżone. To za mało, żeby stwierdzić czy będą agresywne. W końcu wszystkie są dobrze przeszkolone. Nie zmienia to faktu, że sytuacja jest dziwna.
- Może to tylko ekscytacja…
- Robin nie zdawała się zbytnio przejmować słowami weterynarza. - Ale dziękuję za ostrzeżenie.

Rzuciła spojrzenie na Foxy, ale nie widziała nic niepokojącego. Rozejrzała się, śledząc spojrzeniem inne psy. Szybko dotarło do niej, że Powell mógł mieć rację. Dobrze znała typowe zachowania u czworonogów, tymczasem tu była świadkiem jak zwierzęta dziwnie czegoś wypatrują, bądź ignorują komendy swoich właścicieli. Dojrzał nawet jak jeden spaniel wyszczerzył się na swojego pana, lecz po krótkiej reprymendzie usiadł z powrotem na trawie.
Tymczasem wokół zbierało się coraz więcej ludzi. Na miejscu byli już wszyscy organizatorzy i wyglądało na to, że zawody miały wkrótce się rozpocząć.
Zachowanie psów zdziwiło Robn. I zaniepokoiło. Nawet nie ślinotok – czasem właściciel przesadzał z porannym treningiem i zwierzak był zmęczony Niektóre rasy śliniły się same z siebie, inne w podekscytowaniu przed zawodami. Ale zdecydowanie pies nie powinien warczeć na właściciela. Nie powinien.

A ona nie powinna się teraz nakręć. Foxy wyczuwała jej nastrój… Skupiła uwagę na psie.
- No dobrze, moja śliczna – powiedziała. – Zaraz będą zawody. Będziemy biegać. Gotowa? Zobacz, co pani dla ciebie ma… - wygrzebała z torby szarpak z liny. Zabawa szarpakiem była ich rytuałem przed każdym startem. Pies rozgrzewał się w zabawie, nastrajał pozytywnie. Fpxy poderwała się. Już po chwili bawiły się razem. Znajomy rytuał uspokoił i psa, i jego panią.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 23-07-2020 o 16:26.
kanna jest offline  
Stary 21-06-2020, 20:08   #44
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację

Sen mający być regenerujący okazał się wycieńczający. Ciało ciążyło, a ruchy były spowolnione jakby brodziła w smole. Była jak śnięta ryba. Czuła się jak po 48 godzinnym dyżurze, po 2 godzinach snu, gdyby w głębokiej fazie snu została obudzona przez klakson za oknem. Gdy o tym pomyślała chwyciła za klamkę okna i uszczelniła je, by do środka pomieszczenia wpadło trochę świeżego powietrza. Parę dłuższych chwil w żaden sposób nie pomogło na samopoczucie, to też dowlokła się z powrotem do łóżka i usiadła na nim. Po paru kolejnych chwilach doszło do niej, że siedzi naprzeciwko stolika z średniej wielkości lustrem opartym o ścianę. Wyglądała dokładnie tak samo jak się czuła. Włosy mimo wieczornej kuracji rozchodziły się we wszystkich stronach. Opuchnięta twarz, podkrążone oczy, wysuszone i popękane usta. Powieki również nie były po jej stronie, unosząc się ciężko nad źrenicami.

Drugi krok planu regeneracyjnego zakładał ponowną kąpiel. Zebrała ponownie potrzebne rzeczy, przemaszerowała przez korytarz i pod samymi drzwiami musiała chwilę poczekać, aż zwolni pomieszczenie głupio zaczesany dzieciak mający jeszcze trochę do okresu mutacji głosu. W środku ponownie mieszanka zapachów specyfików kąpielowych innych gości uderzyła ją w nozdrza, choć te szybko zostały zneutralizowane przez napływ wody.

Ponowna weryfikacja własnego stanu w lustrze nie przyniosła dobrych wieści. Dalej wyglądała słabo i czuła się podobnie. Mimo wszystko... była na "wakacjach". Miała czas wolny. Nie musiała się niczym przejmować. Na autopilocie ubrała się w cokolwiek, co całkowicie przypadkowo było dokładnie tą samą kompozycją, którą miała na sobie we śnie. Podobnie pozbawiona świadomości uznała, że potrzebuje kawy, by wspiąć się do wystarczającego poziomu ocucenia. Wyszła więc z przybytku i obrała całkowicie losowy kierunek, by po drodze natknąć się na jakąś kawiarnie, usiąść na miejscu i wypić wielki kubek kawy.


 
Proxy jest offline  
Stary 28-06-2020, 14:12   #45
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Isla i Wendy spędziły na ławce dobrą godzinę. W tym czasie rozmawiały o babskich rzeczach, pracy oraz codziennych sprawach – czyli tak naprawdę o niczym konkretnym. W końcu Wendy poczuła znużenie, na co Mitchell zdecydowanie zapowiedziała, że odprowadzi koleżankę do pensjonatu. Chwilę potem ruszyły skąpanymi w mroku ulicami miasteczka. Dopiero wsłuchując się w odgłos własnych butów, Adams zwróciła uwagę na to, jaka cisza panowała tutaj po zmroku. Była przyzwyczajona do szumu miast oraz hałasu lotnisk, które żyły całą dobę. W Sionn wszystko o tej porze absolutnie zamierało.
Rozstały się pod domem Lysy, gdzie Isla życzyła koleżance spokojnej nocy. Wendy weszła do środka, w półmroku znalazła schody i wspięła się po nich. Przede wszystkim nie chciała budzić sympatycznej właścicielki, zważywszy że osoba w jej wieku zapewne już spała i to od jakiegoś czasu. Wkrótce sama poszła w jej ślady.
Ta noc była dla Wendy wyjątkowo trudna. Pamiętała jedynie przebłyski wypełnione chaosem przypadkowych myśli. Przynajmniej kilka razy budziła się z poczuciem zawrotów głowy. Kiedy te powoli ustępowały, ponownie zasypiała, lecz napięcie jej nie opuszczało. Wciąż przewracała się z boku na bok, trapiona mglistymi obrazami. Wszystko, łącznie z wynajmowanym pokojem, nagle zdało jej się wrogie. Nawet pościel, jeszcze poprzedniej nocy tak przytulna, teraz zesztywniała i była nieprzyjemna w dotyku. Około trzeciej w nocy cała była już zlana potem i zasypiała tylko na chwilę, aby nagle znów się poderwać.
Kiedy wstała rano, wszystko jej się plątało. Jedno wiedziała na pewno. Była zmęczona bardziej, niż kiedy szła spać. Głowa miała jej chyba zaraz eksplodować, a kiedy spojrzała na swoje odbicie w łazience, aż zamarła. Spoglądała na siebie głęboko podkrążonymi oczyma, skóra twarzy była zaś napięta niczym cienka folia.
Z trudem wzięła kąpiel i zrobiła nieporadny jak na swoje standardy makijaż. Potem dosłownie zwlekła się na dół pensjonatu. W kuchni była już Lysa. Chyba podziękowała tamtej za wczorajszy obiad, choć równie dobrze mogła mówić do siebie. Gospodyni nalegała na krótką rozmowę, ale Wendy zbyła ją jakimś mruknięciem i szybko opuściła budynek. Potrzebowała spaceru i przewietrzenia otumanionej głowy.
Jak tylko wyszła na zewnątrz, jej powieki od razu zaatakowało słońce. Waliło z nieba zbyt mocno jak na tę porę roku: dzień był słoneczny, ale przecież nie upalny. Mimo to z trudem otwierała oczy, a wszystko wokół miało prześwietlone kolory. Sama okolica również zdawała się obca i zdecydowanie inaczej ją zapamiętała. Miała wrażenie, że budynki są kartonowe, że stanowią jedynie dekorację na ogromnej scenie.


Przeszła na skraj miasta, tam gdzie posadzono rzędami niewysokie drzewka. Obecnie było tu spokojnie, a w okolicy przechadzało się tylko kilku mieszkańców. I bardzo dobrze. Jak na ogół lubiła ludzi, teraz chciała pobyć sama.
Bez sił siadła na niewielkim, odrapanym murku. Dopiero po kilku minutach poczuła się ciut lepiej, równocześnie dochodząc do wniosku, że to nie mogły być efekty jedynie kiepsko przespanej nocy.
Wtedy właśnie coś kazało jej spojrzeć w stronę przeciwległej rogatki. Na początku myślała, że ma kolejne przywidzenie, lecz z każdą sekundą docierało do niej to, na co właściwie patrzy. Od razu serce zabiło jej szybciej, zaś okolice skroni zapulsowały nagłym bólem.
Spomiędzy dwóch gmachów wyłoniła się postać w szatach o kredowej barwie. Szybko rozpoznała lekko pochyloną sylwetkę – istota z jej własnych snów sunęła wprost chodnikiem. Kobieta nie miała siły uciekać, czuła zresztą, że było to zbyteczne. Mężczyzna (a może i kobieta) kierował się na nią powoli, ale konsekwentnie. Ta myśl była szalona, ale szedł tak płynnie, że być może nawet lewitował tuż na ziemią. Przymknęła oczy, częściowo aby nie patrzeć na niego, a trochę ze zwykłego wycieńczenia.
Kiedy lokalny pijaczek wreszcie stanął przed Wendy, ocucił ją zapach przetrawionego alkoholu. Powoli podniosła głowę, aby spojrzeć na usianą zmarszczkami i zniszczoną życiem twarz. Menelik uśmiechnął się, odsłaniając szereg zniszczonych zębów. W pożółkłej brodzie tkwiła mu resztka peta.
– Pewnie mi szanowna pani nie uwierzy, ale przychodzę w nietypowej sprawie. Zginął mój przyjaciel, stary Ron. Składamy się z kolegami na wieniec – obdartus wyciągnął w jej kierunku usmoloną dłoń.



Ratowniczka tak naprawdę nie zdążyła dobrze poznać Sionn. Przybyła tutaj w opłakanym stanie i dopiero teraz miała czas przyjrzeć się dokładniej okolicy. Maddison nadal była zmęczona, ale spacer trochę ją ożywił. W przeszłości niejednokrotnie musiała stać na nogach przez wiele godzin. Kolejna gorsza noc nie była dla niej wcale specjalnym wydarzeniem.
W poszukiwaniu kawy odwiedziła lokale „U Matta” i „Eisteddfod”, a właściwie odbiła się od ich drzwi – obydwa były zamknięte. Zdziwiło ją to trochę, ale postanowiła się nie zniechęcać. Stan rzeczy wyjaśnił się w trzecim knajpce z owcą na szyldzie. Kawiarnię „Lucy” prowadził brunet w średnim wieku o zroszonej piegami twarzy. Nosił sztruksowe spodnie i koszulkę z jakimś klubem rugby. Zaprosił kobietę do środka, choć nie wyglądało na to, aby lokal miał zostać w najbliższym czasie otwarty.


Wnętrze rozświetlało jedynie poranne światło, które wpadało zamglonymi smugami przez okna. Żaden sprzęt nie działał, a wszystkie krzesła stały odwrócone na stolikach. Nawet tablica, na której zapisywano kredą codzienne promocje, stała odwrócona w rogu pomieszczenia. Mężczyzna przedstawił się jako Charlie i pokrótce wyjaśnił sytuację:
– Ostatnio mamy problemy z dostawami prądu. Dziś znów coś nawaliło – podrapał się po głowie i przeszedł za drewniany kontuar. – Nikt nie wie dlaczego tak się dzieje. Kilku przedsiębiorców już grzmiało na władze miasta, ale co tak naprawdę mogą zwykłe szaraczki? Mam o tyle dobrze, że rok temu kupiłem sobie mały generator. Nie jest to zbyt wiele, ale starcza, żeby podawać kawę na wynos w podobnych sytuacjach. To co pani sobie życzy?
W trakcie jak Charlie przygotowywał napój, obydwoje gawędzili jeszcze jakiś czas. Właściciel lekko wypytywał Maddison o jej wrażenia z Sionn. Sam polecił zobaczyć lokalne muzeum, które wielu turystów bagatelizowało jako mało ciekawe miejsce. Twierdził, miasteczko posiadało dość bogatą historię i warto było ją poznać. Na odchodne mężczyzna powiedział coś, co szczególnie zwróciło uwagę Murphy. Przestrzegł on kobietę, aby mimo wszystko nie wchodzić w komitywę ze wszystkimi lokalsami.
– Niektórzy ostatnio zachowują się dość dziwnie – stwierdził, manewrując przy ekspresie. – Jeden z tutejszych, nie pamiętam jak się nazywał, codziennie chodzi na policję. Pal sześć jakby tylko skarżył na sąsiada, co nie? Facet uparcie twierdzi, że już któryś raz znajduje w mieście zwierzęce szczątki z przyczepionymi do nich rzemykami. W każdym razie twierdzi, że to podejrzanie i według niego ktoś powinien się temu przyjrzeć. Mówię pani, im dalej od takich, tym lepiej.
Dziesięć minut później kobieta szła obrzeżami miasta z pracującym kubkiem w ręce. Kawa z każdym łykiem uzupełniała jej wewnętrzne baterie. Po drodze zauważyła, że istotnie wiele zakładów oraz sklepów było zamkniętych. Potwierdzało się więc to, że prąd docierał tylko do części miasta, podczas gdy inni musieli zwyczajnie przeczekać cały incydent.
Była już na skraju Sionn, w pobliżu terenu, które przypominało niewielki park. Przebywała tutaj tylko jedna kobieta oraz rozmawiając z nią, starszy mężczyzna. Kiedy podeszła bliżej, szybko zorientowała się, że rozpoznaje tę pierwszą. Ona i dama w czerni zatrzymały się w lesie, kiedy Maddison dostrzegła podejrzany ruch na drodze. Miało to miejsce w przeddzień przyjazdu tutaj, czyli całkiem niedawno, choć teraz wydawało się dość oddalone w czasie.
Coś było nie tak – oczywiście, bo przecież żaden dzień w Sionn nie mógł przebiec bez popieprzonych incydentów! Jakby noc w lesie, sny z Panem Zagadką czy bycie szpiegowaną dostarczały za mało emocji.
W każdym razie kobieta chwiała się, a stojący nad nią mężczyzna nie wyglądał na osobę, której można zaufać. Przypominał raczej lokalnego pijaczka, próbującego „wysępić” pieniądze.
Przeczucie nie myliło jej. Kobieta (chyba miała na imię Wendy) wkrótce osunęła się na ziemię. Menelik potrząsnął nią, ale nie dało to żadnych efektów. Potem mało subtelnie spojrzał na boki, nachylił się i wyciągnął coś z płaszcza kobiety. Następnie zrobił parę kroków wstecz i ruszył w przeciwnym kierunku.



Fragment napisany we współpracy z Kanną.

– Obserwujemy właśnie, że lokalne zawody rozpoczęły się na dobre – trajkotała do kamery reporterka. – Jak widzą państwo, poziom jest zróżnicowany, choć nie brakuje dość osobliwych zachowań zwierząt, co potwierdzają sami uczestnicy. Tymczasem kolejnymi z zawodników mają być: Robin Carmichell oraz suczka rasy toller, Foxy. Czy może to właśnie przyjezdna kobieta odwróci raczej kiepską passę? – dziennikarka wskazała kamerzyście tor, a potem samą behawiorystkę.
Robin nie miała czasu na telewizyjne mizdrzenie. Jeszcze wcześniej przypatrywała się psom pokonującym trasę. Części szło nieźle, ale kiedy patrzyła na inne odniosła wrażenie, że to ich pierwszy kontakt z zawodami. Wydawało się to nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę słowa dr Powella o tym, że psy były championami. Coś rzeczywiście wisiało w powietrzu?
Nie myślała o tym więcej, ich start zbliżał się wielkimi krokami.
Cześć zawodników preferowała komendy słowne, Robin wybierała gesty, jako bardziej naturalny kod dla psowatych. Zwierzęta w stadzie rzadziej komunikowały się głosem, częściej po prostu ustawienie ciała, ogona, uszu było sygnałem dla innego osobnika.
Robin używała dłoni do wskazywania kolejnej przeszkody – psy nie znały kolejności trasy, nie ćwiczyły na torach zawodowych, a kolejność przeszkód była zmieniana. Miała też system gwizdnięć, które sygnalizowały start, zatrzymanie się, zastygnięcie, zawracanie.
W końcu wywołano je na start.


Foxy wskoczyła na pole startowe [1], zastygła, wbijając spojrzenie w swoją panią. Robin ustawiła się obok psa pilnując, żeby nie stawać na drodze między zwierzęciem a przeszkodą.
Rozległ się gwizdek sędziego, Robin wskazała psu pierwszą stacjonatę [2] a potem sama gwizdnęła krótko, dając sygnał do startu. Foxy skoczyła do przodu, przeskoczyła nad stacjonatą, na tyle wysoko, żeby nie zahaczyć o drążek, a na tyle nisko, żeby nie marnować zbędnej energii na skok. Opadając patrzyła już na Robin, która wskazała jej kolejną stacjonatą, a potem kolejną.
Następna była palisada [3], Foxy przebiegła sprawnie górą, ale Robin musiała gwizdnięciem przywołać uwagę psa, kiedy ten zbiegł z przeszkody. Dopiero wtedy suczką spojrzała na panią, która mogła wskazać jej kolejną palisadę z tunelem [4] – kosztowało je to parę sekund.
Pies wskoczył na palisadę, a kiedy jego łapy dotknęły ziemi po pokonaniu przeszkody, Robin znów gwizdnęła, a potem wykonała dłonią ruch nakazujący skręt w lewo i wbiegnięcie do tunelu pod przeszkodą.
Robin ustawiła się tak, żeby złapać wzrok psa wybiegającego z tunelu i wskazała mi kolejną stacjonatę [5].
Potem był slalom [6], ulubiona przeszkoda Foxy – Robin naprowadzając psa zadbała, żeby przy wchodzeniu w przeszkodę pierwsza tyczka znajdowała się po lewej stronie zwierzęcia. Foxy była raczej drobna, oraz bardzo zwinna, więc pokonała slalom błyskawicznie.
Podekscytowana zawodami skoczyła w stronę huśtawki [7], która wskazała jej Robin. To była trudna przeszkoda – rozochocone biegiem zwierzę musi zatrzymać się, na białych polach na obu końcach równoważni. Robin gwizdnęła na stój, potem dała znak na „Go” i znów gwizdnięcie na stop.
Potem tylko naprowadzenie dłonią na pole mety [8], gdzie pies znów musiał znieruchomieć.
Dopiero w tym momencie, kiedy wreszcie mogła skupić się na czymś innym, zdała sobie sprawę, że reporterka cały czas opisywała jej i Foxy występ.
– Proszę państwa! To było doprawdy świetna prezentacja współpracy. Jak widzę, również sędziowie są co do tego zgodni – mówiła pracownica stacji telewizyjnej, podchodząc bliżej jury.
Istotnie, wszyscy zdawali się być pod wrażeniem. Wielu ludzi na trybunach stanęło teraz i zaczęło klaskać. Również uśmiechnięci członkowie komisji szeptali coś między sobą, ciągle kiwając głowami.
– Nie przesadzę chyba, jeśli powiem, że oto mamy silną kandydatkę na zwycięzcę tegorocznych zawodów – zawzięcie komentowała blondynka. – A teraz czas na kolejnego z… a cóż to?!
Wszystko działo się błyskawicznie. Robin zdążył tylko odwrócić głowę, aby ujrzeć jak smukły doberman przeskakuje najbliższe ogrodzenie. Mięśnie zwierzęcia napięły się jak sprężyna, jego wzrok dziwnie wyostrzył. Natychmiast dał susa wprost na reporterkę. W ułamku sekund zwierzę zatopiło zęby w gardle kobiety. Na zieloną trawę polała się krew, a kiedy do pierwszych osób dotarło, co właściwie zaszło, zewsząd rozległy się krzyki. To jednak był dopiero początek, gdyż chaos nastąpił dosłownie w ułamkach sekund. Carmichell pamiętała potem jak doktor Powell szamocze się z jakimś z wyżłem, który zawzięcie kąsał go w nogę. Z każdych ruchem tracił siły i wkrótce nie miał jak się bronić. Kilka osób, nawet tuż obok niej, padło na ziemię, przygniecionych przez psy, które jeszcze przed chwilą wiernie im służyły. Zachowywały się jak oszalałe: atakowały gdzie popadnie, część wyła prosto w niebo.
Stały tak z Foxy, która na całe szczęście nie straciła nad sobą kontroli, lecz jedynie zjeżyła się na całym ciele. Były teraz uwięzione na samym środku zwierzęcego pandemonium. Nie mogły jednak długo pozostać niezauważone. Wciąż będąc na punkcie mety, Robin dostrzegła jak ogarnięty amokiem doberman pędzi właśnie dokładnie w jej kierunku.



Kiedy Huw połączył się z „Jemiołą”, telefon odebrała wyraźnie znudzona kobieta. Kazała mu zaczekać, po czym mężczyzna usłyszał odgłosy kroków. Dwie minuty później zblazowany głos poinformował go, że Maddison właśnie wyszła, ale zostanie poinformowana o próbie kontaktu.
Choć krótka rozmowa nie dała spodziewanego efektu, to bynajmniej była bezowocna. Jak się bowiem okazało, kobieta ze snu istniała naprawdę. Co za tym szło, tunel oraz jego odnogi mogły być na swój osobliwy sposób rzeczywiste.
Przyszedł deser: grubo pokrojony sernik „z rosą”, czyli słodkim syropem na wierzchu. Lwyd ledwo zabrał się za ciasto, gdy jego telefon zawibrował. Nie była to jednak Maddison. Dzwonił Paul Goodman – musiał coś mieć, nigdy nie gadał po próżnicy.
– Siema stary pierdzielu! – zaczął dziarsko. – Słuchaj, sprawdziłem tego twojego Olivera. Pewnie chcesz wiedzieć jak to zrobiłem, co?
Nawet gdyby nie chciał, Siwy zdawał sobie sprawę, że Goodman i tak miał zamiar mu powiedzieć. Od najmłodszych lat Byrgler lubił przechwałki i pod tym względem nic się nie zmienił.
Jak sam streścił, zapisał się na wizytę do psychologa, którego odwiedzał Elijah. Przeczytał wcześniej kilka artykułów o niekontrolowanej agresji i gładko sprzedał swoją historię. W międzyczasie dobrze poznał położenie samego gabinetu. To pomogło mu we włamie dzień później. Akcja ta nie należała do najtrudniejszych, bowiem psycholodzy na ogół nie trzymali u siebie nic, co mogłoby zainteresować pospolitych złodziei.
– Gusfield twierdził, że Elijah cierpiał na depresję, która wpływała na jego sen. Po pewnym czasie doszła do tego derealizacja – Paul relacjonował treść przejrzanych akt. – Ten cały Addington mylił rzeczywistość ze snami. Jajogłowy miał to kilka teorii, jednak w notatkach podkreślił kilka razy stratę ojca. To chyba tam upatrywał źródła problemów. Wiesz, jak to terapeuci. Nawet kiedy powiesz, że masz biegunkę, to zaczną ci pieprzyć o trudnym dzieciństwie.
Telefon nagle zamilkł, po czym odezwał się całą kanonadą rozmaitych trzasków. Przez kilka chwil Huw słyszał przerywany i dziwnie zniekształcony głos Paula. Przeszedł kawałek wzdłuż stolików, szukając lepszego zasięgu. Tuż nad jego głową wzleciało do góry stado ptaków, których skrzek jeszcze bardziej zagłuszył telefon. Uwadze Huwa nie uszedł fakt, że zwierzęta zerwały się zupełnie nagle i wyglądały na bardzo pobudzone, na ile w ogóle dało się to ocenić.


Odczekał aż skrzydlate utrapienie odleci i ponownie przyłożył słuchawkę do ucha. Po chwili znów słyszał starego przyjaciela.
– Halo? Coś nam przerwało. Mówiłem, że Oliver określił Elijaha jako bardzo wrażliwą osobę. Ponoć pisał wiersze, ale tylko do szuflady, bo bał się krytyki. Na końcu były zapiski dotyczące jego snów. Powtarzał się tam motyw korytarza i jakiegoś gościa, który prowadził Addingtona. Tutaj profesorek robił dużo przypisów, ale chyba nie uzgodnił sam ze sobą co to mogło oznaczać. Elijah przyszedł raz do niego mocno wystraszony. To chyba była ich ostatnia wizyta, bo potem notatki się kończą. Mówił, że wyjątkowo nie śnił o korytarzu, ale o czymś we wnętrzu góry. Bardzo go to niepokoiło i bełkotał, że to już chyba koniec. To z grubsza tyle. Powiem ci Huw, że czymkolwiek się teraz zajmujesz, to nieźle porąbane i…
Dalszej części tych słów Lwyd już nie usłyszał. Telefon ponownie odmówił współpracy, a zamiast Paula, detektywa doszło coś, co trudno było nazwać zwykłymi zakłóceniami na linii. Połączenie zakończyło się, lecz nie był to koniec osobliwości. Równo z tym właśnie momentem powietrze wezbrało od donośnych dźwięków. Huw potrzebował chwili, aby zorientować się, że był wizg produkowany przez dziesiątki psich gardeł. Zawodzenia, skomlenia oraz oszalałe szczeknięcia niosły się z centrum miasteczka na wszystkie jego strony. Po kilkunastu sekundach dołączyły do nich również ludzkie krzyki.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 29-06-2020 o 17:16.
Caleb jest offline  
Stary 09-07-2020, 15:49   #46
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Post. 10. Ynseval. Psie zawody. Post wspólny z kanna



- Cholerny złom! - Siwy uderzył telefonem o dłoń lecz ten najwidoczniej postanowił zupełnie odmówić posłuszeństwa i przerwał połączenie. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad złośliwościami rzeczy martwych ponieważ jego uwagę przykuł jazgot i wrzaski, które dobiegały z centrum miasteczka. Schował telefon, spojrzał z żalem na niedokończony deser i zostawiwszy banknot pod talerzykiem udał się pospiesznym chodem w kierunku hałasu.
Kiedy Lwyd pospieszał do centrum miasteczka, kątem oka dostrzegł jak stado wron zawraca i podąża w jego kierunku. Ptaki były coraz głośniejsze, szczególnie że teraz pikowały tuż nad jego głową. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby zamierzały zaatakować, jednak w ich zachowaniu nie było nic przemyślanego. Latały bowiem na wszystkie możliwe strony, a część roztrzaskała się o ściany pobliskich budynków. Kilku zaskoczonych tym zdarzeniem mieszkańców szybko czmychnęło w różne strony.
Jednak nie to głównie alarmowało Huwa. Gdy minął kolejne skrzyżowanie, jego oczom ukazała się otwarta przestrzeń, którą przecinał rodzaj miejskiego lasku. Wzdłuż ulicy uciekało kilka osób. Rasowe psy o różnej wielkości i budowie podążały wprost za nimi. Z ich rozwartych pysków gęsto toczyła się biała piana.
Dalej zaś, na polu, gdzie odbywały się zawody, panował jeszcze większy rozgardiasz. Nawet stąd Huw widział w paru miejscach kotłowaninę ludzkich oraz zwierzęcych ciał.
To nie był czas na zastanawianie się nad przyczyną zachowania zwierząt. Lwyd sięgnął pod marynarkę po glocka i z odbezpieczonym pistoletem w ręce pomaszerował w kierunku centrum zamieszania.
Miejsce to wyglądało jak istne pobojowisko. Wszystkie przeszkody były poprzewracane, a należący do jury stół leżał na boku i służył komuś za osłonę. Właściciele psów, sędziowie oraz członkowie publiczności pierzchali po całej okolicy. Jakiś mężczyzna krzyknął, aby Huw zawrócił. Psy nie dawały bowiem za wygraną, o czym świadczyło kilka zakrwawionych i jęczących sylwetek na trawniku.
Prawdziwie osobliwe było to, że atakowały nawet małe rasy, które kojarzyły się raczej z maskotkami, niż realnym zagrożeniem. Z ich odgonieniem Huw nie miał problemu, gorzej wyglądało to w przypadku większych osobników. Jeden z nich, smukły doberman, zachodził właśnie łukiem jakąś kobietę. Jej pupil zdawał się nadal posiadać swój rozum, lecz nie wyglądał na takiego, który miał duże szanse z agresorem.

Huw z odbezpieczonym glockiem, wymierzonym w dobermana przesunął się w bok, żeby kobieta nie znalazła się na linii strzału. Cmoknął przyciągając uwagę zwierzęcia. Palec na spuście jasno sugerował co zamierza zrobić gdy tylko pies zaatakuje. Ten chyba nie był aż do końca ogarnięty szałem. Zwolnił bowiem, lecz cały czas człapał ku kobiecie.
Robin gwizdnęła krótko, nagląco. Musiała zabezpieczyć swojego psa. Foxy była "ujemnie agresywna" jak zawsze podkreślał Will.

- Samochód, go! - nakazała.

Suczka zawahała się tylko na sekundę. Tyle właścicielce wystarczyło, aby zrozumieć, że czworonóg zwyczajnie się o nią martwi. Rozkaz swojej pani był jednak wyższą koniecznością. Foxy czmychnęła we wskazanym kierunku, zaś doberman postawił uszy do góry.
Sama Robin przesunęła się w kierunku tyczek, tworzących tor slalomu - wiedziała, gdzie celować, żeby skutecznie powstrzymać atakującego dobermana. Miała nadzieję, że Foxy zareaguje, a ona zdąży chwycić tyczkę , zanim pies ją dopadnie.
Agresor stał tuż obok niej, przekręcił głowę i przez chwilę wodził wzrokiem za tyczką. Obnażając zęby, wkrótce zaczął obchodzić Robin łukiem.
Kobieta złapała palik dwoma dłońmi, tak jak chwyta się kij do baseballa. Teraz starała się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Unikała też patrzenia na psa, wiedziała, że może go sprowokować spojrzeniem. Śledziła tylko jego ruchy kątem oka.
Huw ciągle kontrolował sytuację powoli zbliżając się na odległość pewnego strzału do agresywnego zwierzęcia, ciągle uważając, żeby kobieta nie weszła na linię ognia. Gdy zajął dogodną pozycję uniósł lufę w górę i pociągnął za spust. Huk rozdarł powietrze. Liczył na to, że doberman ucieknie, jak każdy pies bojąc się hałasu, ale asekuracyjnie od razu wycelował w agresora.
Carmichell drgnęła, przestraszona hukiem, na chwilę spojrzała w kierunku źródła hałasu, aby za moment znów wrócić do dyskretnego śledzenia poczynań psa.
Choć w pobliżu kilka rasowców uciekło na boki, to ten konkretny nie zareagował w sposób, którego najwyraźniej spodziewał się mężczyzna. Psisko podskoczyło do góry, ale od razu pobudziło się jeszcze bardziej. Skądkolwiek pochodziła prymitywna siła, która zawładnęła zwierzętami, musiała prędzej czy później znaleźć ujście. Samiec wyskoczył w powietrze i na jedno uderzenie serca wszystko jakby zwolniło: Robin stała z drążkiem, doberman atakował, Huw mierzył…

Robin przypomniała sobie rozgrywki Małej Ligi, w których kiedyś brała udział. To było dawno temu, bardzo dawno, ale ciało pamiętało pozycję. Ustawiła się, a potem skoncentrowała spojrzenie na psie. Czekała na odpowiedni moment. Wyobraziła sobie, że kufa psa to piłka, w którą musi trafić.

...impuls szarpnął palec odruchowo, bez wiedzy detektywa. Padł strzał a zaraz za nim kolejny. Choć wszystko działo się w ułamkach sekund, to buzująca u dwójki adrenalina nadal rozciągała każdą chwilę i wyostrzała zmysły. Pierwsza kula wylądowała z mlaśnięciem między żebrami zwierzęcia. Szarpnęło się dziko, zmieniając tor swojego lotu. To była z kolei szansa dla Robin. Natychmiast rąbnęła dobermana między oczy, obok tak zwanego stopu oraz trufli. Zmysły nie zawiodły behawiorystyki, która wiedziała, że dobrze wymierzony cios wcale nie wymaga dużej siły. Pies wyglądał na oszołomionego i równie wściekłego. Nie było wątpliwości, że jego szału nie uda się już opanować.
Nastąpił drugi wystrzał, tym razem skierowany pod łeb psa. Jucha wystrzeliła strumieniem, po czym rozległ się przeraźliwy pisk. Niedoszły oprawca przeszedł jeszcze dwa kroki i padł na ziemię, cicho rzężąc. Jego smukłe ciało lekko drgało, a pysk ustawicznie łapał powietrze.
Choć odgłos pistoletu odstraszył część psów, tak inne wkrótce zaczęły wracać na pole agility. Nie ulegało wątpliwości, że zwróciły uwagę na mężczyznę i kobietę, jako że większość uczestników zdążyła już zbiec lub znaleźć schronienie. Dwa średniej wielkości psiska wyłoniły się teraz zza trybun, a ich spojrzenia nie zapowiadały niczego dobrego. Chwilę potem dołączyła do nich kolejna dwójka.

- Kurwa - wydusiła z siebie Robin. Usunięcie jednego psa nie rozwiązywało problemu, facet strzelał już trzy razy, ile taki pistolet może mieć kul? Pięć, dziewięć? Nie wiedziała. Plus jedna w lufie.. I tak za mało… Obrzuciła spojrzeniem najbliższą okolicę i uznała, że największe szanse daje jej rosnące na polu do agility drzewo. Powinna dosięgnąć do najniższej gałęzi. Jeśli nawet nie - wciąż ściskała w dłoni palik, oprze go o pień i użyje jako schodka. Potem bez problemu powinno udać się jej wejść wyżej.
Pobiegła do drzewa.

Odgadując zamiar dziewczyny, mężczyzna podążył za nią. Biegli tak razem dłuższą chwilę: kobieta całkiem zwinnie, natomiast jej towarzysz wyraźnie kuśtykał, przez co był wolniejszy.
Carmichell pierwsza dobiegła do celu. Kątem oka spostrzegła jak sfora nadchodzi z różnych stron, więc spięła się w sobie i rozpoczęła wspinaczkę. Była w dobrej formie, więc nie potrzebowała nawet tyczki. Gorzej było w przypadku Huwa. Mimo wieku, nadal zachował krzepkość, ale także swoje ważył. Poza tym wchodził na pień jako drugi.
Kiedy behawiorystka była już na bezpiecznej wysokości, pierwszy z psów dotarł już na miejsce. Lwyd w tym czasie dźwignął się na metr do góry, wtem poczuł w kostce przenikliwy ból oraz szarpnięcie do tyłu.
Krzyknął z bólu. Przez głowę przemknęła mu wizja zmiażdżonej stopy i ulotna informacja z jakiegoś programu dokumentalnego o sile nacisku szczęki, która wynosiła kilka ton. Ból dodał mu siły i dźwignął się wyżej, z psem uwieszonym u nogi. Byle wdrapać się na konar, z którego nie dostaną ich pozostałe zwierzęta.
Siedzącą kawałek wyżej Robin patrzyła bezradnie na zmagania mężczyzny. A potem sięgnęła do zawieszonej na pasie nerki. Przegrzebała ją i spomiędzy biodegradowalnych woreczków na kupy, piłek, niewielkiego szarpaka i klikera wygrzebała garść psich przysmaków.

- Pusheer - pamiętała imię psa z zawodów. - Pusheer, masz!

Rzuciła chrupki w dół, pozwalając im spaść obok psiej mordy.
Tresowane zwierzęta miały to do siebie, że wręcz machinalnie pożerały rzucaną im nagrodę. Pies kilka razy próbował ściągnąć detektywa na dół, lecz w końcu odruch wziął górę i puścił go, od razu rzucając się na przysmak. Pozostałe psy zrobiły to samo: przez moment kotłowały się i wzajemnie kąsały. Przez ten czas Huw miał szansę wejść wreszcie na górę. Nie było to łatwe, lecz jeszcze raz napiął wszystkie mięśnie. Ciężko dysząc, uczepił się grubego badyla na wysokości kobiety.

- Ja pier… - wysapał dysząc i łykając końcówki. - Skurwy…

Rana nie była aż tak głęboka, jak się tego spodziewał, niemniej wciąż wyglądała na poważną. Skórę na nodze miał poszarpaną, a krew ściekała mu strumieniem po spodniach i bucie. Zwierzęta wyczuły juchę i ponownie wyskakiwały do góry, lecz tym razem były za nisko. Nie zniechęcały się jednak, krążąc bez ustanku wokół drzewa.
Robin wypuściła wstrzymywane od jakiejś godziny powietrze. Poczuła, jak drżą jej kolana. Odetchnęła kilka razy głęboko, próbując się uspokoić.
Potem spojrzała na kostkę faceta.

- Dasz radę podciągnąć tą nogę wyżej? Nie powinna tak wisieć.. Zrobię opaskę zaciskową.
Biodegradowalne torebki na kupy miały wiele zalet - także tą, że były połączone ze sobą, tworząc długi łańcuch. Żeby oderwać kolejną, trzeba było przerwać perforację. Robin wiele raz przekonała się, że zrobienie tego jedną ręką było niemożliwe. Produkt był wart swojej ceny. Wyciągnęła nawinięte na papierową rolkę woreczki, odwinęła kawałek i przytrzymując zębami bok torebek oderwała taśmę długości ok. metra. Skręciła ją, tworząc coś na kształt linki. Perforacje nie miały teraz prawa puścić.

- Dzięki - sapnął ocierając pot z czoła i poddając się pomocy. - Co tu się… - łapał powietrze w środku zdania - odpierdala? Mam telefon... powinniśmy... zadzwonić po pomoc.

- No… - zaczęła Robin inteligentnie, a potem przerwała, bo znów zabrakło jej ręki i musiała posłużyć się zębami. Torebki ślizgały się po zakrwawionej nodze a w dodatku ciągle trzęsły się jej ręce. Opatrunek nie wyszedł jakoś szczególnie zgrabnie, ale zdawał się spełniać swoją prowizoryczną rolę.

- Zawody agility - powiedziała i zaczęła chichotać. Z jakiegoś powodu cała sytuacja wydała się jej szalenie zabawna. Śmiała się coraz głośniej i nie 0mogła przestać. - Rozumiesz - wykrztusiła między kolejnymi atakami śmiechu. - Taka gra… Gra i gra słów. Podwójna. No gra słów. Mamy zawody… zawody ze zwinności. Rozumiesz? - śmiała się tak, że łzy ciekły jej po twarzy. - Zająłeś zaszczytne… zaszczytne drugie miejsce a ja byłam przedostatnia.

Przez chwilę patrzył na nią z podniesionymi brwiami nie rozumiejąc, by uśmiechnąć się chwilę potem i śmiać się po chwili tak głośno jak ona. Śmiech rozładował złe emocje.

- Huw - wyciągnął dłoń, - Huw Lwyd. Zadzwonię po kogoś. Niech coś zrobi… z tym - wskazał szczerzące się pod drzewem bestie. - I chyba jednak ktoś będzie musiał obejrzeć moją nogę… mimo profesjonalnego opatrunku. - Uśmiechnął się.

Kobieta chwyciła jego dłoń , ścisnęła, próbowała ścisnąć, palce nie chciały jej słuchać. Brakło jej powietrza.

- Robin Carmichell - wyrzuciła na jednym oddechu, krztusząc się śmiechem, i łzami. I czymś jeszcze, czego na razie nie potrafiła nazwać .

Mężczyzna sięgnął po komórkę. Zawahał się przez ułamek sekundy nim wybrał numer alarmowy.
Huw musiał czekać na dyspozytorkę kilka dobrych minut. Kiedy wreszcie odebrała, szybko zrozumiał dlaczego. W tle słychać było inne ożywione rozmowy oraz ciągły dźwięk telefonów.

– Proszę o cierpliwość – mówiła kobieta. – Wszystkie nasze jednostki są już w terenie. Jeśli to możliwe, niech państwo pozostaną w bezpiecznym miejscu.

Dziesięć minut później na miejsce zajechał radiowóz oraz beżowa półciężarówka. Oprócz policjantów ściągnięto również dwóch mężczyzn w wypłowiałych, seledynowych strojach. Mieli ze sobą karabiny, z których od razu zaczęli mierzyć do pobliskich zwierząt. Wystrzałom nie towarzyszył jednak huk, a coś na rodzaj donośnych syknięć. Jak się zaraz okazało, broń wyposażona była w usypiające strzałki. Mężczyźni byli profesjonalistami: raz za razem kładli na ziemię pobudzone zwierzęta.
Huw rozpoznał, że jednym z funkcjonariuszy jest Owen. Kiedy spojrzenia mężczyzn się spotkały, Gryffith wskazał jemu oraz Carmichell, aby zostali na swoim miejscu.
Wkrótce było już po wszystkim. Większość psów udało się poskromić, zaś reszta musiała gdzieś zbiec. Policjanci pomogli zejść Robin i Lwydowi z drzewa. Kiedy pozostali poszli sprawdzić rannych, Owen cmokął głośno, złapał się za boki i rozejrzał się. Okolica przypominała teraz obraz po bitwie.

– Karetka jest już w drodze. Wytrzymasz Huw? – obejrzał nogę detektywa, a potem przeniósł wzrok na Robin. – Jesteście mi w stanie powiedzieć, co tu się stało?

- Dam radę. Dzięki.

- Za chwilę - odpowiedziała Robin, W czasie czekania na pomoc udało się jej opanować emocje. - Musze najpierw sprawdzić, co z moim psem. - poszła w stronę swojego samochodu.

Detektyw odprowadził ją wzrokiem. Jak tylko pies zobaczył swoją właścicielkę, wystrzelił spod auta prosto na nią. Jeden z uzbrojonych mężczyzn podniósł odruchowo karabin, lecz Foxy nie była w żaden sposób agresywna. Wręcz przeciwnie, skakała wokół swojej pani i lizała ją po całym ciele.
Fala ulgi, która zalała Robin na widok psa – całego i zdrowego – była tak silna, że aż obezwładniająca. Zwykle nie pozwalała Foxy na obskakiwanie siebie, a lizanie , jako takie, było wkluczone. Tym razem jednak nie protestowała.
Usiadła , opierając się plecami o nadkole, a Foxy wpakowała się jej na kolana. Wepchnęła łeb pod pachę swojej pani a potem odetchnęła głęboko, spokojna i bezpieczna. Robin machinalnie gładziła sierść psa, a w głowie kotłowały się jej setki myśli.
Najchętniej po prostu by wsiadła do samochodu i odjechała, zostawiając to całe szaleństwo za sobą. Ta myśl była tak prosta, tak kusząca, ze kobieta prawie jej uległa. Wystarczyło po prostu zapakować Foxy do auta , wrócić do Willa, udawać, że to wszystko sienie zdarzyło… Ale zdarzyło się. Rozmawiała z kimś, kto doświdczył tego, co ona… To, ze ją wezwano do Sionn nie mogło być przypadkiem. Podobnie jak dzisiejsze zachowanie psów… A ten facet… Huw. Skąd się wziął z bronią na zawodach? Startował? Nie pamiętała go… Dr Powell! Co z nim i jego psem?
Podniosła się na nogi i zapięła linkę na obroży Foxy. Nie było to potrzebne – suczka przywarła do jej łydki – ale Robin wiedziała, że inni nie muszą znać jej psa.
- Chodźmy – powiedziała i wróciły na teren toru.
Idąc, rozglądała się w poszukiwaniu dr Powella, ale nigdzie nie mogła go wypatrzeć..
W tym czasie Huw kontynuował rozmowę z Owenem.
- Byłem niedaleko - machnął ręką w kierunku, z którego przybył, - gdy usłyszałem harmider. Na miejscu psy zachowywały się jakby oszalały.

Opisał w miarę dokładnie całe zajście, którego był aktywnym świadkiem.

- I jeszcze coś. - Zmarszczył brwi. - Może to bez znaczenia ale… Nie, - machnął ręką, - nieważne. To głupie.

Owen pokręcił tylko głową.

- Podczas dochodzenia przydają się czasem nawet piramidalne bzdury. Robiłeś w policji, to sam wiesz. Mów.

Siwy, zachęcony przez policjanta opowiedział mu o tym jak dziwne zakłócenia w telefonie przerwały mu rozmowę telefoniczną a później o ptakach zderzających się ze ścianą

- Zupełnie jakby coś pomieszało im w głowach. Tak jak tym psom i ludziom - to ostatnie dodał już ciszej, głośno myśląc. - Może jakieś dźwięki o wysokiej częstotliwości?

- Na chwilę obecną niczego nie można wykluczyć - stwierdził Gryffith. - Podobno też mieliśmy jakieś zakłócenia na linii. Wszystko zdarzyło się na tyle szybko, że tak naprawdę gówno wiemy.

Rozmowę dwójki przerwał dźwięk ambulansu. Karetka nadjechała od południowej strony miasta i skierowała się bezpośrednio na pole. Ze środka pojazdu wypadło kilku ratowników, którzy od razu zaczęli uwijać się wśród rannych. Chwilę potem ponownie zjawiła się Carmichell z psem.
Po kilku minutach mieli już wstępny raport: przynajmniej dziesięciu rannych i dwa trupy. Jedną z ofiar śmiertelnych była reporterka stacji telewizyjnej, drugą - starszy mężczyzna. Przykryto ich czarnym brezentem, a pozostałym ofiarom, w tym Huwowi, udzielono podstawowej pomocy.
Kwadrans później Owen jeszcze raz podszedł do Robin i Lwyda.
- Pani będzie musiała udać się ze mną na komisariat, żeby złożyć zeznania. Wszyscy ranni jadą najpierw do szpitala - otaksował wymownie Siwego. - Niby to wszystko szczepione, ale nie wiemy z czym mamy do czynienia. Podejrzewam też, że szpital zechce przebadać wszystkie psy, które brały udział w zawodach - tutaj spojrzał na Foxy. - Liczę na waszą współpracę. Zresztą, nie macie innego wyboru.

- Robin - Huw sięgnął do marynarki po wizytówkę, - jestem pani winien kawę. Kto wie jakby się to skończyło gdyby nie psie ciasteczka. - uśmiechnął się szeroko. - Zatrzymałem się niedaleko, w Sionn, proszę zadzwonić gdy to się skończy.
Kobieta drgnęła wyraźnie.
- Zatrzymałeś się w Sionn? - dopytała. - Też przyjechałeś … - chwilę szukała słowa, żeby dokończyć: - na zawody?
- Nie, nie - uśmiechnął się. - Jestem tutaj zawodowo, a w Ynseval byłem u obecnego tutaj inspektora - skinął na policjanta.
- Zawodowo? - zmarszczyła brwi. - Jesteś policjantem?
- Prywatnym detektywem - wskazał wizytówkę ciągle trzymaną przez kobietę w ręce.
Spojrzała na wizytówkę, a potem na mężczyznę, wyraźnie zaciekawiona.
- Ja też zatrzymałam się w Sionn… chętnie wypiję kawę, choć wygląda na to, że to ja jestem panu ją winna..
- O proszę. W takim razie jesteśmy umówieni. Proszę dzwonić.
Następnie Siwy zwrócił się do policjanta

- Dzięki Owenn, gdyby coś to wiesz jak mnie znaleźć.

Chwilę potem sanitariusze skierowali Huwa do karetki, zaś Owen otworzył dla Robin radiowóz. Ostatnią kwestią pozostała obecność samej Foxy.

- Nie może z nami jechać - mężczyzna wzruszył bezwiednie ramionami. - Chłopaki zawiozą ją gdzie trzeba, a jeśli badania nic nie wykażą, suczka wróci do pani.

Robin przyjrzała się ludziom w uniformach, którzy wcześniej poskramiali agresywne zwierzęta. Ich wzrok był pozbawiony jakiegokolwiek wyrazu, jak to u osób, które swoją pracę traktują czysto przedmiotowo.
Robin pokręciła stanowczo głową.

- Nie zgadzam się - powiedziała. - Mogę podjechać moim samochodem na przesłuchanie, potem sama zawiozę psa na badania. Zresztą wczoraj dr Powell ją badał, nie sądzę, żeby była konieczność ich powtarzania…

Owen przewrócił oczami. Najwyraźniej nie przywykł do odmownych odpowiedzi.

- Ma pani szczęście, że jest tylko świadkiem - stwierdził oschle. - Za pół godziny proszę być na komisariacie. A Powella znam. Jeśli tak było, nasza lecznica poprosi jednostkę z Sionn o wyniki. Być może to wystarczy, ale proszę zostać w okolicy przez jakiś czas.

Mężczyzna skinął na „psiarzy”, którzy do tego czasu zapakowali do auta nieprzytomne zwierzęta. Wkrótce także sanitariusze oraz policjanci byli już gotowi do odjazdu.

- Proszę podać mi adres - powiedziała jeszcze Robin - I.. dr Powell też tu był. Pies go zaatakował. Widział go pan?.

Gryffith wyjął bloczek, niemal jednym ruchem zapisał adres i podał kartkę kobiecie.

- Nie widziałem doktorka, ale znajdziemy go. Część ludzi nadal jest w szoku i pewnie kręci się gdzieś po okolicy.

Inny, siedzący już w aucie policjant uchylił szybę i wskazał pobliskie budynki.
- To samo tyczy się psów. Wciąż kilka z nich może być w pobliżu. Niech pani trzyma się swojego samochodu.

- Oczywiście - odpowiedziała Robin. - Do zobaczenia. - wróciła do swojego samochodu, wpuściła Foxy do kennela, suczka obróciła się kilka razy w kółko, potem sapnęła zadowolona - miejsce było prawie tak bezpieczne jak kolana pani - w końcu ułożyła na posłaniu i zaczęła drzemać.
Kobieta wsiadła na miejsce kierowcy, zablokowała zamek centralny i wbiła adres do nawigacji.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 14-07-2020, 14:24   #47
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Kiedy Robin jechała ulicami Ynseval, nie poznawała przyjemnej miejscowości, do której przybyła jeszcze dziś rano. Teraz wszystko wokół opustoszało, a jedyny ruch widziała w oknach budynków. Mieszkańcy odprowadzali ją wzrokiem i nawet w aucie czuła na sobie ich trwożliwe spojrzenia. Wkrótce w okolicy zauważyła także kilka błądzących psów. Zdawały się zachowywać całkiem spokojnie i chyba po prostu szukały swoich właścicieli. Gdy koło nich przejeżdżała, na chwilę podnosiły łby, aby zaraz wrócić do ulicznej włóczęgi.
Po drodze zauważyła coś jeszcze. Wiele wron oraz sikorek leżało martwych lub dogorywających na kostce brukowej. Wyścielały one chodnik tuż pod ścianami budynków, a kilka ciałek było wręcz zmiażdżonych, co świadczyło o sile impetu. Kiedy jednak spojrzała do góry, ujrzała jak inne ptaki spokojnie kołowały nad miastem.
Nawigacja bez problemu zaprowadziła ją do celu. Parking posterunku posiadał z jednej strony rodzaj zadaszenia, które dawało trochę osłony przed słońcem. Mogła więc z czystym sumieniem zostawić Foxy w samochodzie, sama zaś ruszyła prosto do środka budynku.
Stwierdzić, że w środku panował harmider, to jak nie powiedzieć nic. Funkcjonariusze biegali we wszystkie strony, a ci, którzy akurat nie byli w ruchu, rozmawiali ze świadkami. Ci drudzy często byli równie nerwowi, co sami policjanci. Kiedy kobieta czekała na swoją kolej, zdążyła się już nasłuchać, że miasto nie dba o obywateli, a policji brak właściwych procedur, aby ich chronić.
Po jakimś czasie pojawił się Owen. Wyglądał na dwa razy bardziej zmęczonego niż niespełna godzinę temu. Zaprosił Carmichell do swojego gabinetu, gdzie przynajmniej było trochę ciszej. Mężczyzna od razu siadł za biurkiem i okrężnym ruchem dłoni zaczął masować swoje skronie.
– Nie mamy, kurwa, nic – powiedział do siebie i spojrzał przez palce na Robin. – U mnie nie będzie wymyślnych formalości. Jeśli ma pani cokolwiek, co może nas naprowadzić, proszę mi powiedzieć.



Szpital w Ynseval okazał się ledwie większą przychodnią. Budynek o kształcie ceglastego kloca był dość wiekowy i odrapany, ale wewnątrz urządzono go całkiem znośnie. W przeciągu dwóch godzin przywieziono tutaj większość poszkodowanych. Huw przez ten czas zdążył jeszcze lepiej pojąć skalę wydarzenia. Ofiary miały pogryzione ramiona oraz nogi, ale były przypadki, kiedy pies ranił okolice szyi czy twarzy. To mogło oznaczać, że przynajmniej część zwierząt atakowała, aby zabić. Zresztą, w dwóch przypadkach tak właśnie się stało. Sam Lwyd mógł nazywać się szczęściarzem: szybko opatrzono jego ranę, po czym sympatyczna pani doktor dała mu zastrzyk i założyła nowy opatrunek.
U wszystkich przeprowadzono badania krwi oraz sprawdzono podstawowe funkcje organizmu (nie obyło się bez uwag, że powinien ograniczyć palenie). Wstępne wyniki nie wykazały jednak niczego alarmującego. Uznano więc, że jeśli sprawcą zamieszania był wirus, nie przechodził on na człowieka.
Późnym popołudniem Lwyd miał zostać wypuszczony ze szpitala. Do tego czasu kazano mu zaczekać w niewielkim, sterylnym pomieszczeniu. Wewnątrz stał tylko wieszak, parę plastikowych krzesełek oraz zbiornik z wodą. Kolorowy plakat na ścianie zachęcał do dokładnego mycia rąk.
Oprócz niego siedziało tu dwóch mężczyzn. Pierwszym był młody człowiek z blond czupryną. Miał na sobie koszulkę polo i sprute dżinsy. Drugiego jegomościa w średnim wieku powoli dopadała siwizna. Posiadał dość elegancką prezencję, którą zaburzała jednak solidnie pokiereszowana ręka. Skoro także wychodził ze szpitala, łatwo było się domyślić, że wypisał się na własne życzenie.
Początkowo siedzieli w milczeniu, ale doświadczenie Siwego podpowiadało mu, że każdą traumę – większą czy mniejszą – ludzie próbują rozładować choćby rozmową. Dziesięć minut później młodszy z mężczyzn wstał, nalał sobie wody do plastikowego kubeczka i upił łyk.
– Mówię wam panowie, dziewczyna mi nie uwierzy jak zobaczy te ślady na plecach. Powie, że znowu na babach byłem – zaśmiał się. – A tak w ogóle, Frank jestem – wyciągnął dłoń do Huwa.
Drugi z mężczyzn tylko skrzywił się i skrzyżował ręce.
– Coś nie tak? - zapytał blondyn.
– To kiepski temat do żartów – zmarszczył brwi tamten i również odwzajemnił uścisk, choć niechętnie. – Doktor Powell.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 16-07-2020 o 06:50.
Caleb jest offline  
Stary 25-07-2020, 16:19   #48
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Tucznik.


Dziesięć minut później młodszy z mężczyzn wstał, nalał sobie wody do plastikowego kubeczka i upił łyk.

– Mówię wam panowie, dziewczyna mi nie uwierzy jak zobaczy te ślady na plecach. Powie, że znowu na babach byłem – zaśmiał się. – A tak w ogóle, Frank jestem – wyciągnął dłoń do Huwa.

Drugi z mężczyzn tylko skrzywił się i skrzyżował ręce.

– Coś nie tak? - zapytał blondyn.

– To kiepski temat do żartów – zmarszczył brwi tamten i również odwzajemnił uścisk, choć niechętnie. – Doktor Powell.

- Huw Lwyd - przedstawił się detektyw. - Doktor? - pytanie zawisło w powietrzu.

- Jestem weterynarzem - odpowiedział tamten, po czym cicho syknął z bólu.

- O… - Huw spojrzał na Powella z nowym zainteresowaniem. - Co pan o tym sądzi, doktorze?

- Że to bez sensu. Miał pan kiedyś psa? Nawet w zwykłym kanapowcu siedzą ukryte instynkty, ale zawsze potrzebny jest jakiś bodziec.

- Dźwięk? Sygnał? Przekaz podprogowy? Chwilę… Pan sądzi, że ktoś mógł specjalnie?

- Możliwe. Ale nie mi oceniać czemu, tylko jak to się stało - Powell w zamyśleniu spojrzał do góry na jarzeniówkę. - Miejscowe konowały idą w złym kierunku. Będą tracić czas na badanie zwierzaków, chociaż przyczyny trzeba szukać gdzie indziej.

Powell go zaintrygował. Był pierwszą osobą, która miała te same spostrzeżenia co on. Wyczuł, że przypadkowe spotkanie mogło ruszyć śledztwo do przodu. Bo to, że jest związek między nienaturalnym zachowaniem zwierząt, wpływaniem na zachowanie ludzi, wspólnymi snami o tunelu i zniknięciem Addingtona, detektyw nie wątpił. Wszystkie te sprawy łączył jeden wspólny czynnik. Chętnie porozmawiałby z Powellem, lecz - tutaj spojrzał na Franka - nie chciał wzbudzać sensacji swoimi teoriami.

- Panie doktorze - zaczął ostrożnie. - Widzę, że mamy wspólny pogląd na tą sytuację. Czy znalazłby pan czas po badaniu na omówienie tej sprawy? Mam pewne spostrzeżenia, które mogą pana zainteresować i bardzo jestem ciekaw pana opinii na ten temat. Zaproponowałbym kieliszek czegoś mocniejszego ale pora jeszcze wczesna a muszę wrócić samochodem do Sionn.

Uśmiechnął się, a Powell to odwzajemnił, choć minę miał raczej nietęgą. Mimo wszystko Siwy czuł, że lekarz złapał haczyk. Grali do tej samej bramki, z kolei swoisty magnetyzm detektywa pozwalał mu dość szybko pozyskiwać sojuszników.

- Obawiam się, że jestem zajętym człowiekiem, a teraz będę miał jeszcze mniej czasu - stwierdził wreszcie doktor. - Ale spróbuję pana gdzieś wcisnąć. Dobrze wiedzieć, że ktoś tu ma jeszcze głowę na karku. Przyjechał pan z Sionn? - podniósł brew. - Co za przypadek. Turysta?

- Chciałbym - westchnął Huw sięgając pod marynarkę po wizytownik, - ale niestety nie. - Podał doktorowi kartonik. - Możemy o tym porozmawiać w innych okolicznościach - zerknął ukradkiem na Franka.

Powell wziął karteczkę i schował ją za pazuchę. Frank najwyraźniej postanowił zignorować całą rozmowę, w tym czasie gniotąc swój kubek.

Po kilku minutach do pokoju weszła kobieta w ciasnym koku. Miała na sobie śnieżnobiały kitel, a na spiczastym nosie duże okulary.

- Proszę za mną. Podpiszą mi panowie jeden dokument i jesteście wolni - powiedziała wystudiowanym tonem.

Formalności nie zabrały dużo czasu i po kilkunastu minutach Huw był już wolny. Z ulgą wyszedł z dusznego, przesączonego wonią środków odkażających i starych ludzi miejsca i odetchnął świeżym powietrzem. Odruchowo sprawdził wiadomości na telefonie. SMS od zastrzeżonego numeru podawał współrzędne geograficzne. Podpisano inicjałami LS. Lisbeth Salander - domyślił się Lwyd. Wiadomości od Hacwyr. Sprawdził na mapie. Współrzędne wskazywały miejsce pośrodku kompletnej głuszy, pośrodku niczego, mniej więcej równooddalone od Sionn i Ynseval o kilkadziesiąt kilometrów.

Siwy wyjął telefon i zadzwonił do Paula.

- Cześć draniu! Przepraszam, coś mi przerwało. Słuchaj… - Huw zastanawiał się jak zadać pytanie. - Słyszałeś o Tuczniku? - Rozmyślił się i zmienił pytanie.

- O tym spasionym knurze? - Paul zaśmiał się do słuchawki. - Mam lepsze zajęcia niż uganiać się za przeszłością. Czemu pytasz?

- Hmmm… - w głosie Siwego pobrzmiewała jakaś nostalgia. - Zdechł. Zawał. Uwierzysz? Widziałem nekrolog z miesiąc temu. Serce nie wytrzymało tej ilości tłuszczu. Zażarł się na śmierć.
Huw nie musiał widzieć przyjaciela, aby widzieć przed twarzą jego szeroki uśmiech.

- Czyli można powiedzieć, że umarł robiąc to, co kochał…

Po chwili obaj wybuchli niepohamowanym śmiechem. Dopiero po dłuższej chwili Siwy otarł łzy i był w stanie coś powiedzieć.

- Kurwa Paul. Brakuje mi tamtych pojebanych czasów, w których jedynym naszym zmartwieniem był Tucznik… Chociaż nie… To nie tak. - Wlepił wzrok w bezchmurne niebo. - Wtedy wszystko było prostsze. - I wtedy, pod wpływem impulsu zadał to pytanie. - Nie chcesz przyjechać do Sionn?

Przygryzł wargę. Ale pytanie już wybrzmiało...

***

William Charles Grace, zwany częściej przez podopiecznych W.C. lub po prostu Tucznikiem ze względu na swoje ponadnaturalne gabaryty, stał na placu przed, jak głosiła kamienna, porośnięta brunatnym mchem tabliczka, Miejskim Domem Dziecka w Duffryn. Sytuacja wyglądała na bardzo poważną, bo pulchna twarz dyrektora nabrała barwę czerwieni o trzy tony ciemniejszej od koloru krawatu.

- Kto z was - cedził przez żółte zęby, a galaretowate trzy podbródki podskakiwały przy każdej sylabie, - będzie miał na tyle odwagi cywilnej, żeby przyznać się, żeby…

C.W. zapowietrzył się. Ze zdenerwowania zapomniał słów i łapał powietrze krótkimi, płytkimi wdechami. Pas opinający opasły brzuch napiął się niebezpiecznie i miało się wrażenie, że jeszcze kilka haustów powietrza nadmie kałdun do takiego stopnia, że miedziana klamra pasa nie wytrzyma napięcia i pęknie.

- Kto? - wydusił raz jeszcze.

Ze stojących w dwuszeregu dzieci z wbitym w ziemię wzrokiem wystąpił kilkuletni chłopiec z czapką z daszkiem, na którym widniał wyblakły napis L&M.

---dwa tygodnie później---

- Cześć Huw - rudy, piegowaty chłopak, który przysiadł się do Lwyda na ceglanym murku był niższy od niego prawie o głowę, lecz jakiś zadzior w oczach i prowokacyjna postawa zdradzały, że nie dawał sobą pomiatać.

- Cześć.

Siedzieli chwilę w milczeniu majtając nogami w powietrzu i obserwując dziewczyny grające w klasy.

- Dlaczego to zrobiłeś? Stary zamknął cię do kozy na dwa tygodnie.

Huw spojrzał na rudzielca.

- Paul, tym razem Tucznik wysłałby cię do poprawczaka.

Paul Goodman nie skomentował. Zamiast tego sięgnął do kieszeni.

- Chcesz? - Wyciągnął rękę z paczką orzeszków w czekoladzie. Podchwycił pytający wzrok Lwyda. - Z prywatnych zapasów W.C. - Wyjaśnił z łobuzerską miną.

Chłopcy przez chwilę patrzyli sobie w oczy po czym obaj parsknęli śmiechem.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 25-07-2020 o 16:24. Powód: Tytuł
GreK jest offline  
Stary 29-07-2020, 20:45   #49
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację

Teoretycznie, Foxy mogłaby zostać w Toyocie. Robin jednak miała swoje zasady – nawet znajomych dzieci nie zostawiała samych w samochodzie, a co dopiero własnego psa!
Dlatego teraz przypięła linkę do obroży i założyła suczce kaganiec – ona wiedziała, że Foxy jest ujemnie agresywna, ale poddenerwowani ludzie na komisariacie nie musieli tego wiedzieć, prawda?

Po chwili siedziały już w gabinecie Owena – Robin na niewygodnym krześle, a Foxy pod biurkiem, gdzie zajmowała się udawaniem, że jej tu nie ma. Sztuczkę tą miała opanowaną do perfekcji.
- No cóż… - Robin podrapała się po karku. – Psy zwariowały . Rzucały się na ludzi i na siebie nawzajem… Może ktoś rozpylił jakiś specyfik w powietrzu? – myślała głośno. – Mógł to też być dźwięk.. psy słyszą całą gamę dźwięków niesłyszalnych dla ludzi. Są specjalne gwizdki do przywoływania ich, wie pan o tym? Nie rozumiem tylko, po co ktoś miałby robić coś takiego.. no, ale to pan jest detektywem, prawda? – zaśmiała się nerwowo i zeskrobała trochę zaschniętej krwi Huwa z ręki. Ciemne drobinki posypały się na biurko.
Owen z surową, lecz cierpliwą miną wysłuchał relacji Carmichell. Na widok czerwonych płatków tylko się skrzywił.
- Nie jestem detektywem, ale to bez znaczenia - stwierdził, wyciągając z biurka jakiś formularz.
- Oczywiście panie.. - szukała chwilę słowa, ale “funkcjonariuszu” nie brzmiało dobrze. - Inspektorze? - zaryzykowała, na co Owen tylko przytaknął.
- Teraz proszę tu wpisać swoje dane i opisać przebieg zdarzenia, tak jak go pani zapamiętała.
- Przebieg zdarzenia od którego momentu? - dopytała, bo ceniła sobie precyzję. - Zakończyć na przybyciu służb?
- Należy zacząć od chwili, kiedy zawody zostały zakłócone i skończyć na moim przybyciu.

Kiedy skończyła wpisywanie swoich danych (imię: Robin; nazwisko: Carmichel; wiek: 28; miejsce zamieszkania: Londyn, adres w Notting Hill; powód przyjazdu: zawody agility; zawód: behawiorystka) dodała: - Na komputerze poszłoby mi szybciej… Trochę odwykłam od pisania ręcznego. Może po prostu spiszę w domu i doślę mailem?
Gryffith spojrzał na nią wymownie. Taki pomysł wyraźnie mu się nie spodobał.
- Proszę to traktować poważnie - jego głos zrobił się wyraźnie szorstki. - To, że nie mamy teraz czasu na wszystkie procedury, nie znaczy że utraciła pani status świadka. Sądzę, że i tak przymknąłem oko na dostatecznie wiele rzeczy - tu już bezceremonialnie wskazał pod biurko.
-[i] Jestem poważna - odpowiedziała Robin, patrząc mężczyźnie prosto w twarz. - Widziałam bardzo dokładnie, jak ten pies rzucił się na reporterkę... równie dobrze mogłam to być ja. Lub mój pies. Rozumiem powagę sytuacji i pana uwagi mi nie pomagają. Ja tez jestem zdenerwowana całą tą sytuacja, nie mniej niż pan. A może nawet bardziej.
Zaczerpnęła powietrza.
- Doceniam, że wpuścił pan tu mojego psa, Inspektorze. Więc proszę docenić moją wolę współpracy.
Z twarzy mężczyzny nie ustępował grymas. Zrobił rundkę po pokoju, dając Robin trochę czasu. Tylko ukradkiem spojrzał na Foxy, ostatecznie nie komentując więcej jej obecności.
- Według pani słów działanie mogło zostać zaplanowane - podjął znowu. - Jeśli tak, to sprawcą zamieszania nie jest raczej nikt stąd. Każdy wokół się zna, poza tym brakuje motywu. Kojarzy pani inne osoby, które niedawno odwiedziły okolicę? Czy zachowywały się podejrzanie?
- Ja odwiedziłam okolicę… ale nie jestem odpowiedzialna za to zdarzenie, zapewniam. Pana kolega, Huw , też jest przejazdem, ale po pierwsze jest pana kolegą, a po drugie poszkodowanym, prawdopodobnie zabezpieczyłby się, chyba, że to było działanie sprowokowane, czyli jego obrażenia mają mu zapewnić alibi. – Robin oglądała parę sezonów Morderstw w Midsomer, zapewnianie sobie alibi przez podejrzanych było częstym wątkiem – nie podzieliła się jednak tą wiedzą.

Owen usiadł za biurkiem i podrapał się po brodzie.
- Kolega? Poznałem tego człowieka dziś rano. Ale proszę kontynuować.
- Jeszcze Wendy Adams, ona też przyjechała do Sionn, nie wiem po co. Zna się z miejscową dyrektorką szkoły. Mój pies ubrudził jej płaszcz, tak się poznałyśmy.
Wydłubała kawałek czegoś ciemnego zza paznokcia.
- Nie ma o mnie dobrego zdania, dodam od razu. Mówię to na wypadek, gdyby próbowała mnie obarczać odpowiedzialnością.
- Przyjrzymy się temu - policjant zapisał coś w swoim notatniku, zamknął go z głośnym klaśnięciem i wreszcie spojrzał na raport Carmichell.
Robin rzetelnie opisała wydarzenie, uwzględniając fakty, unikając ocen i ozdobników.
- Behawiorystka. To jeszcze lepiej - zrobił pauzę i przez chwilę dokładnie taksował kobietę. - Nie przypadkiem chciałem rozmawiać tu na osobności. Według relacji świadków zanosiło się na to, że to pani miała wygrać zawody. Dla moich kolegów jest to sprawa drugorzędna, ale moim zdaniem trzeba wykorzystywać takie rzeczy. Dobra komunikacja ze zwierzętami może być przydatna podczas dochodzenia.
- MY miałyśmy wygrać te zawody - kobieta poprawiła Owensa, zerkając na Foxy.

Trudno było powiedzieć czy Owen w ogóle chciał zrozumieć tę aluzję. Z nieustępliwą obojętnością spojrzał jeszcze raz na spisany przez Carmichell formularz. Tym razem jednak nie czytał go, ale wyraźnie nad czymś się zastanawiał.
- Mam pewną teorię na temat tych wydarzeń i być może będzie mi pani potrzebna. Chodzi o podróż bezpośrednio w góry z kilkoma naszymi psami. Jeśli moje przeczucia są właściwe, to w jednym miejscu ich zachowanie również powinno ulec zmianie. Choć nie wiem czy aż tak drastycznie. Ale, jak już powiedziałem, wolałbym mieć pod ręką kogoś więcej niż policyjnego tresera. Suczka może jechać z nami - wskazał na Foxy. - Tym razem to nie jest polecenie, ale propozycja współpracy - wreszcie odsunął się od blatu dając znak, że spotkanie się zakończyło… albo i nie, ta decyzja leżała już po stronie Robin.
Robin pokiwała głową, powoli.
- Proponuje mi pan współpracę… - powiedziała. - Moja stawka godzinowa zaczyna się od 100 funtów, dodam gwoli jasności. Jednak w zaistniałych okolicznościach mogę rozważyć pracę bez wynagrodzenia, kosztem mojego wolnego czasu.
Pochyliła się do przodu i wbiła spojrzenie w oczy Owena. Ten chyba na „odbijaniu piłeczki” również mało się znał. A może po którymś roku w policji wszystko obojętniało? Bo tak właśnie Gryffith wyglądał: jak niewzruszony niczym, kamienny posąg w służbowym stroju.
- Potrzebuję jednak więcej szczegółów. Faktów. Dlaczego góry? Czy coś się tam wydarzyło? Czy wcześniej były jakieś incydenty z psami?
- A przede wszystkim – czego szukacie w tych górach?

- Z samymi psami nie mieliśmy takich incydentów - Owen rozpostarł szeroko dłonie. - Ale od jakiegoś czasu ludzie głupieją, i to dosłownie. Stale gadają o jakimś tunelu, a potem wariują.
Robin drgnęła, ledwie dostrzegalnie. Zauważyła swoją reakcję, więc szybko dodała:
- Ja też słyszałam o tunelu… byłam z Foxy u dr Powella w szpitalu w Sionn, pacjent z oddziału psychiatrycznego starał mi się o coś opowiadać o tunelu.

Policjant zmrużył oczy i przechylił lekko głowę.
- To może być przydatne. Jak nazywał się ten człowiek?
Poszukała w pamięci. Tamto zdarzenie wydawało się tak odległe… - Blake - powiedziała.
- Winston? Słyszałem, że miał się gorzej, ale to dla mnie nowość - mundurowy potarł dłonią czoło i skrzywił się. - Jakby tego wszystkiego było mało, w górach giną ludzie - wyjął z szafki wydrukowaną mapę, na którą naniesiono kilkanaście punktów, a następnie przysunął ją do Robin.
Spojrzała. - Giną w sensie “gubią się” czy w sensie ”umierają”? - dopytała.
- Przepadają. Co prawda później udało się odnaleźć kilka osób, ale brakowało im piątej klepki - Owen pokręcił palcem wokół swojej skroni.
- Wiadomo, czemu tam się wybierali? To byli turyści? Szukali czegoś? Macie tu jakieś miejscowe historie o zakopanych skarbach?
- I turyści i miejscowi. Skarby? O niczym takim nie słyszałem. Mamy natomiast kilku świrów, którzy lubią opuszczone miejsca, ale nie wiązałbym ich z tą sprawą. To dzieciaki, które po prostu lubią adrenalinę.
- Nawet jeśli po powrocie nie było z nimi kontaktu, to przecież mieli jakiś znajomych, coś mówili przed wyjazdem… – dodała powątpiewająco Robin.
- Jestem na etapie zbierania takich relacji. Tylko nie wszędzie wolno mi wetknąć nos. Kiedyś mogłem więcej, ale co zrobić - mężczyzna zrobił dość osobliwą pauzę, a gdy cisza się przeciągała, nagle zmienił temat. - Wydaje mi się, że szczególnie często do zaginięć dochodzi w jednym rejonie - wskazał na miejsce, gdzie faktycznie kropek było jakby więcej.
- Jak się nazywa ten rejon?
- To południowa część pasma Brenin. Jest tam aż za wiele miejsc, z których można spaść albo się zgubić. Do tego dochodzi duża ilość jaskiń. A czego szukam? Tego właśnie chcę się dowiedzieć. Widzi pani, policja co do zasady myśli zerojedynkowo. Skoro jest określone wydarzenie, ktoś z krwi i kości musi być za nie odpowiedzialny, więc trzeba go zlokalizować i odizolować. Ja się z tym nie zgadzam. Tu się dzieje coś, do czego żaden z nas nie był szkolony. Zaryzykuję określenie, że jest to „siła”. W jakiś sposób wpłynęła na zwierzęta i jeśli mój trop jest słuszny, to ma ono swoje źródło właśnie tam - jeszcze raz postukał palcem w miejsce na mapie.

Znów spojrzała na Owensa. Na jej twarzy było teraz zaciekawienie. I szacunek.
- [i]Cenię nieszablonowość w myśleniu/ – powiedziała w końcu.- Niewielu ludzi na dość odwagi i kreatywności , aby pozwolić sobie na wychodzenie poza schemat. Szczególnie w organizacji totalnej, jaką w końcu jest policja. Pomogę panu - zadeklarowała.
Pierwszy raz Owen lekko rozluźnił się, a z jego twarzy lekko uszło napięcie. Trwało to jednak tylko chwilę, jakby jakikolwiek odpowiednik opuszczenia gardy był dla tego człowieka ujmą.
Robin tymczasem odchyliła się na krześle i rozciągnęła, rozluźniając spięte mięśnie.
- Czy możemy dostać trochę wody?
Mężczyzna nie wstał, ale pokazał na kąt pomieszczenia, gdzie stała otwarta butelka.
- Wśród tego bałaganu pewnie leży coś, czego może pani użyć jako miski.
Robin za to wstała, z przyjemnością zmieniając pozycję. Napiła się, nie przejmując brakiem szklanki czy kubka, a potem wyciągnęła z nerki składaną, silikonową miskę i nalała Foxy.
-
Rozumiem, że oczekuje pan ode mnie obserwacji zachowania waszych psów i Foxy… [i]- suczka otworzyła oczy i spojrzała na swoją panią, nie poruszyła się jednak. Robin przyklękła i podała psu wodę. - Ona potrzebuje jakiegoś zadania. Widzi pan, tollery muszą mieć zajęcie. Inaczej się nudzą, rozpraszają i dekoncentrują. A potem szaleją. Ćwiczymy prawie codzienne, plus zawody, szkolenia, praca przy socjalizacji psów… tylko dlatego ona potrafi się tak sprawnie wyciszać, że przez cały pozostały czas jest bodźcowana. Jest po paru stopniach szkolenia nosework, ma też certyfikat psa poszukiwawczego. Dysponuje pan czymś, co należało do tych zaginionych? Plecak, ubranie, buty?
- Cóż, przyznaję że nie jestem specjalista w dziedzinie psów. Dlatego zresztą potrzebuję pomocy. Jeśli chodzi o fanty, to coś się znajdzie. Chyba najlepszym pomysłem będzie jakiś but. Tak na chłopski rozum podejrzewam, że najlepiej kumuluje zapachy - spojrzał pytająco na kobietę.
- But jest niezły, ale kumuluje też zapachy podłoża i wszystkich miejsc, gdzie człowiek był - Robin usiadła na powrót na krześle, wyciągając przed siebie nogi. - Najlepszy jest używany plecak. Bardzo mocno przechodzi zapachem właściciela.
- Zobaczę co da się zrobić.
- Kiedy chce pan jechać w te góry?
- Jeszcze dziś wieczorem. Nie powinniśmy zwlekać.
Robin podniosła głowę i spojrzała na Owena, jakby sprawdzając, czy mówi serio. Wyglądało na to, że tak. Zaczęła chichotać. Coś się jej wyraźnie skojarzyło i nie mogła powstrzymać śmiechu. Zasłoniła twarz dłońmi i śmiała się, potem pociekły jej łzy. Mężczyzna z kolei tylko gniewnie mrużył oczy i czekał.
- Przepraszam – wykrztusiła w końcu, sięgnęła po butelkę i dopiła resztkę wody. Obtarła twarz dłonią, zostawiając rozmazaną , ciemną smugę na policzku. - Bardzo przepraszam,
- W każdym filmie, serialu, książce, kiedy dzieje się coś niepokojącego, w jakimś odludnym miejscu, bohaterowie czekają do wieczora, żeby się tam wybrać. Dodatkowo, na miejscu zwykle się rozdzielają, żeby potem spektakularnie zginąć. Czy wspomniał pan coś o
- podniosła głos - ZAGINIĘCIACH?
Znów przechyliła butelkę, ale ta była już pusta.
- Prawie nigdy nie chodzą w dzień. Zabierają latarki i idą – znów napadł ją atak chichotu. – Jak oglądaliśmy z Willem X-Files, zakładaliśmy się często, czy pójdą gdzieś teraz, czy poczekają do wieczora, żeby wypróbować swoje nowe latarki. Zawsze wygrywałam.
Odetchnęła głęboko.
- Nie uważa pan, że w dzień... jest jasno? Widać więcej? Trudniej wpaść do dziury? Łatwiej zauważyć trupa?
Gryffith spoglądał na Robin jakiś czas i wreszcie głośno zgrzytnął zębami. Na jego czole wykwitła purpurowa żyłka, która od razu zaczęła miarowo pulsować.
- A pani uważa, że o tym nie wiem? To nie ekspedycja poszukiwawcza. Mamy sprawdzić zachowanie psów. Jeśli chce pani to zrobić przed wieczorem, to bez problemu. Trzeba tylko przejść ekspresowe szkolenie i jeszcze dziś odbębnić całą tę papierkową robotę - wskazał komisariat jako taki. - A pewnie i jutro nie zabraknie pracy.
Robin obserwowała mężczyznę przez chwilę, wyraźnie zaciekawiona jego reakcją . Potem powiedziała:
- Skoro to eksperyment, nie ekspedycja poszukiwawcza, tym bardziej nie rozumiem tego pośpiechu. Nie chcę tego robić przed wieczorem, tylko jutro rano. Mój pies jest zmęczony, ja zresztą też, poza tym - nam plany na wieczór. A po nocy po górach obserwować psów nie planuję.
Funkcjonariusz oparł głowę na dłoniach i ciężko wypuścił powietrze.
- Jest pani naprawdę uparta. Muszę tutaj być w trakcie dnia.
Robin uśmiechnęła się.
- Nie użyłabym słowa "upór" - stwierdziła w końcu. - Raczej "asertywność" lub "zdrowy rozsądek".

Przez chwilę obserwowali się wzajemnie, lecz Robin mogła już wyczuć jedną rzecz. Gryffith nie był typowym gliną. Z jakiegoś powodu działał na granicy policyjnych procedur i to właśnie dlatego jej potrzebował. W normalnych okolicznościach wziąłby kogoś po fachu i załatwiliby to sami.
- Nie lubię tego słowa, ale pójdźmy na kompromis - palce Owena zabębniły o drewniany blat. - Zabierzemy się tam jutro, ale w południe. Jeśli pani nie będzie, pojadę sam.
- Pana wybór - powiedziała. - Ale proszę pamiętać, że to ja znam się na psach. Będę, oczywiście. Gdzie się spotkamy?
- Na parkingu - Gryffith spojrzał wymownie przez okno. - Na dziś z mojej strony to wszystko.
- Świetnie - Robin wstała, pies też poderwał się na równe łapy. Kobieta wyciągnęła rękę na pożegnanie : - Do zobaczenia jutro.
Mężczyzna wstał, odwzajemnił gest i z powrotem zajął swoje miejsce. Kiedy kobieta i suczka wychodziły, milcząco odprowadził je wzrokiem.


Robin skierowała się do wyjścia z budynku. Funkcjonariusz na dole przekazał jej jeszcze, że szpital w Sionn prześle ostatnie wyniki Foxy do Ynseval, także na razie nie będzie potrzebne jej ponownie badanie. Podziękowała i wyszła.
Zamknęła Foxy z tyłu Toyoty, a sama zajęła miejsca za kierownicą – dojazd do Sionn nie zajął jej wiele czasu, ale dopiero kiedy przyjechała do swojego pensjonatu zorientowała się, jak jest już późno. Zawody, potem czekanie na służby, wizyta na posterunku… pora lunchu dawno minęła. Ona nie był głodna, ale Foxy należał się posiłek. Kiedy pies jadł, ona weszła pod prysznic. Razem z gorącą wodą spływał stres, zmęczenie, i krew Huwa.
Usiadł na łóżku, owinięta w ręcznik i wyciągnęła telefon. Dopiero teraz zorientowała się, że jest wyłączony – wyłączyła go rano, zaraz po przybyciu na tor zawodów. Uruchomiła urządzenie, które natychmiast rozpikało się dźwiękami wiadomości, nieodebranych połączeń i powiadomień z poczty głosowej. Cholera. Will – 11 nieodebranych połączeń, matka, ojciec, brat, przyjaciółki, znajomi z forum agility… widać wieści z Ynseval wyszły poza lokalne wiadomości. A może ktoś zalinkował coś lokalnego? Nie maiła czasu sprawdzać, wrzuciła na FB , że miała wyłączoną komórkę i wszytko jest ok. Poprosiła o powiadomienie innych. W tej samej chwili zadzwonił Will.
- Wszystko jest w porządku, jesteśmy całe, przesłuchiwali mnie… - słuchała chwilę. – Wiem, kochanie. Byłam zdenerwowana. Przepraszam. – Znów słuchała, broda jej drżała. . – Też cię kocham. Dziś nie dam rady wrócić, jestem wykończona, a jutro idę z policją w góry… - opowiedziała o zdarzeniu i przesłuchaniu. – Bardzo bym chciała, żebyś tu był. Wiem… Pewnie pojutrze. Nie płaczę. Nie.. już wszystko jest ok. Zadzwonię wieczorem. Pa.

Opanowała emocje, zadzwoniła jeszcze żeby uspokoić rodziców. Na koniec wysłała wiadomość do Huwa Lwyda: Jem dziś kolację o 21 w „Eisteddfod”. Chętnie pogadam, pozd. Robin.

Skuliła się na łóżku, nagle strasznie zmęczona. Żałowała, że Willa z nią nie ma…
- Chodź – poklepała dłonią łóżko a Foxy zamarła z mieszaniną szczęścia i zadziwienia na mordzie. Psu nie wolno wchodzić do łóżka! Pani mnie woła. Psu nie wolno wchodzić do łóżka!
- Chodź – powtórzyła Robin, a pies jednym susem znalazł się przy niej. Przylgnął do boku swojej pani, sapiąc z zadowolenia. Robin głaskała miękkie, ciepłe futro zwierzaka. Foxy znieruchomiała, starając się udawać, że wcale jej tu nie ma. Bo jeszcze człowiek ją zabaczy i wyrzuci.

Pierwszy raz leżała na posłaniu swojej pani.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 10-08-2020, 21:06   #50
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Pytanie wyraźnie zaskoczyło Paula. Huw wiedział jednak, że przyjaciel nie będzie pytał o szczegóły, a jego decyzja zapadnie tu i teraz. Ktoś inny zacząłby drążyć temat, lecz nie on.
– Mam jeszcze dziś robotę, ale jutro… – głos Goodmana lekko zawibrował w telefonie. – A cholera, niech będzie! I tak przyda mi się urlop. Cokolwiek tam planujesz, nie zaczynaj tego beze mnie – w tym momencie Byrgler już donośnie się roześmiał.
Gadali jeszcze chwilę, uzgadniając szczegóły. Goodman narzekał, że jego stare audi znów nawaliło, więc zamierzał wziąć samolot z samego rana. Tylko raz, okrężną drogą, zapytał czy u Huwa wszystko w porządku, po czym obydwaj się pożegnali.
Lwyd ruszył spod szpitala do swojego samochodu. W międzyczasie uważnie obserwował okolicę. Mieszkańcy ponownie wychodzili na ulice, choć powrót do normalności musiał im jeszcze trochę zająć. Przechodnie oglądali się na wszystkie strony, jakby zza najbliższego rogu miał wyskoczyć podwórkowy burek z pianą na pysku. Dodatkowo, jako że policja miała pełne ręce roboty, stworzono coś na rodzaj straży obywatelskiej. Były to grupki liczące trzy lub cztery osoby, które patrolowały określone części miasteczka. Poza tym panował tu względny spokój.
Kiedy adrenalina zeszła z Huwa na dobre, organizm przypomniał mu, że dość kiepsko spał. Nie było to na tyle dotkliwe, aby przeszkadzać w jeździe, mimo to lekko bolały go mięśnie, a przed oczami tańczyły mroczki. Być może ten stan dziwnego letargu sprawił również, że odległe góry zdały mu się jeszcze bardziej posępne i pozbawione kolorów.


Wcześniej w ich panoramie potrafił wypatrzeć fantazyjną skałę, a gdzie indziej pociągniętą jesiennymi barwami dolinę. Teraz jednak wszystko było takim samym, obojętnym krajobrazem. Zupełnie jakby w okolicy zaszła jakaś nieuchwytna zmiana, którą trudno było mu wytłumaczyć. Z czasem Huw zignorował ten fakt i niebawem ponownie dotarł do Sionn.
Kiedy wjeżdżał między znajome budynki, w głowie miał już kilka pomysłów. Na początek postanowił odwiedzić Irlandczyka.
Mężczyzna nadal leżał na oddziale urazowym i ogólnie czuł się całkiem dobrze. Trudno zresztą było mu narzekać po spożyciu tylu środków przeciwbólowych.
– Oh, jest całkiem nieźle – odpowiedział Connor, zapytany o swój stan. – Tylko trochę stach kimać, żeby nie obudzić się jako morderca. Tak na poważnie, straszne tutaj nudy. A to zawsze sprawia, że mam ochotę wrócić do złych nawyków – znacząco uderzył kantem dłoni w szyję.
Za chwilę na sali pojawiła się tęga oddziałowa, która sprawdziła stan pacjentów i podała im leki. Ze skwaszoną miną nie omieszkała przypomnieć Lwydowi, że godziny odwiedzin są ściśle ograniczone. Dlatego też, jak tylko opuściła pomieszczenie, detektyw przeszedł do rzeczy.
– Czy znam jakichś grotołazów? – Connor podrapał się po głowie i spojrzał sennie na Siwego. – Ah, masz na myśli tych dzieciaków, o których ci mówiłem. Oni po prostu lubią opuszczone miejsca, a że u nas ruin ci dostatek, to mają gdzie latać. Ale myślę, że przy swoim popieprzeniu zajrzeli już do jakiejś jaskini. Na twoim miejscu dałbym sobie z nimi spokój, ale jak tam chcesz – Connor łyknął swoje tabletki i zatopił się w poduszce. – Nie znam ich osobiście, ale jeden ma chyba zakład fryzjerski, czy tam barberski. Nosi fantazyjny wąs, jak ten słynny malarz. Co tam jeszcze… kręci się z takimi modnisiami, że im tylko piórka w dupie brakuje.
Mężczyzna nie musiał nic więcej mówić, rysopis był aż nadto znajomy. Tymczasem Connor zaczął odpływać i lekko bełkotać. Poza tym po korytarzu ponownie przeszła pielęgniarka, której wzrok powinno się sfotografować i wystawić w muzeum jako żywy dowód, że można ciskać gromami z oczu. Huwowi nie pozostało nic innego jak pożegnać się, opuścić oddział, a potem samą placówkę.
Jego kolejnym celem był hotel „Jemioła”, który rzeczywiście był otoczony przez grupę iglastych drzew. Na wejściu przywitała go kolejna niezadowolona twarz. Niewiasta za kontuarem w niewielkim hallu była młoda i wcale niebrzydka, lecz jej urodę skutecznie przełamywał zły grymas. Już od początku wiedział więc, że łatwo nie będzie. Dziś w ogóle miał chyba kiepskie szczęście do kobiet, a przynajmniej tych z Sionn.
Pracownica przyznała, że przyjezdna, której rysopis pasował do postaci ze snu, opuściła hotel dziś rano. Właścicielka ponurej miny nie wiedziała jednak gdzie tamta poszła i na resztę pytań odpowiadała z wyraźnym ociąganiem. Kiedy Huw spytał o numer telefonu Maddison, recepcjonistka stanowczo odmówiła.
– Za kogo pan mnie ma? Nie podaję takich informacji! – wybuchła. – A tak w ogóle to proszę już stąd iść!
Uspokoiła się dopiero, kiedy podał jej wizytówkę z nazwą swojego zawodu. Wciąż wyraźnie niezadowolona, powiedziała, że może i ją przekaże, kiedy Maddison wróci. Huw musiał na tym poprzestać. Potrafił wpłynąć na wielu ludzi, ale czasem trafiał na ścianę, której nie szło sforsować z żadnej strony.
Jak tylko wyszedł z hotelu, jego komórka ponownie zawibrowała. Jak się okazało, Robin nie kazała na siebie długo czekać.



Carmichell stała w pustce, którą wypełniał biały opar. Mgła kłębiła się i przybierała fantastyczne kształty. Poza nią kobieta potrafiła dostrzec jedynie spękany bruk pod swoimi nogami.
Wiedziała, że nie jest na jawie. Całkiem klarownie pamiętała ostatnie wydarzenia. Najpierw był incydent w Ynseval, potem rozmowa z Owenem i powrót do Sionn. W swoim pokoju chyba sześć razy uspokajała przez telefon Willa, a następnie swoich rodziców. Umówiła się również z detektywem. Retrospekcja przyszła jej zaskakująco łatwo, a przecież śniący umysł miał zazwyczaj średnie pojęcie o twardych faktach.
W otoczeniu było jednak coś znajomego. Wyczuwała to na jakiś dziwny sposób. Odległe, dawno zatarte wspomnienia wracały do niej z nową mocą.


W międzyczasie dym zaczął wirować, jakby żył własnym życiem. Gęste obłoki uformowały się w kontury jakiegoś pomieszczenia oraz stojących w nim ludzi. Wyglądało to na jakieś przyjęcie lub prywatkę: postacie śmiały się i energicznie gestykulowały.
– Nie chcę! – usłyszała nagle własny głos, choć należał on do młodszej wersji Robin.
Wyziewy ponownie zawirowały, kształtując się w dłoń, która chciwie złapała jej rękaw.
– Mon chaton stupide. Wystarczy, że ja chcę – doszedł ją męski głos.
Nie mogła w to uwierzyć. Przecież to wydarzyło się tak dawno, że ledwie pamiętała całą sytuację. A jednak nadal potrafiła ją realistycznie odtworzyć. Chyba że… to nie była jej świadomość. Ta myśl zaskoczyła nawet ją, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że ten sen jest inny i mimo wszystko posiada swoistą wyrazistość. Przez chwilę miała nawet wrażenie, że nie odgrywał się w jej głowie, ale w prawie fizycznym miejscu, gdzie wystawiano spektakl z jej przeszłości.
Tymczasem widmowa ręka zaczęła powoli zanikać, podobnie jak reszta pomieszczenia. Kobieta zrobiła kilka kroków, lecz wyglądało na to, że znów została sama. Ostrożnie szła dalej, bowiem każdy kierunek był równie dobry. Poczucie czasu stał się dla niej kompletnie obce i mogła tak iść ledwie chwilę, co kilkadziesiąt minut.
W ten sposób wyrosła przed nią brudnoszara skała. Gdy podeszła bliżej, ujrzała również wykute wewnątrz przejście. Poza tym Robin otaczała jedynie nicość, a sama formacja tkwiła na kompletnym pustkowiu. Kiedy obeszła kamień, okazało się, że musiał mieć ledwie kilka metrów szerokości i tyle samo głębokości. A przecież Robin mogła dostrzec, że wydrążone przejście dokądś prowadzi. Pozbawiona innych opcji, zawróciła i zajrzała do środka.
Jej oczom ukazał się tunel, który znała aż zbyt dobrze. Tak jak w poprzednich snach, zdawał się on ciągnąć bez końca. I oczywiście, nie była w nim sama. Postać w kredowych szatach stała tuż obok, jak zwykle ustawiona w ten sposób, że nie mogła dojrzeć jej twarzy. Spojrzała za siebie. Przejście nadal było na swoim miejscu. Mogło to dziwić, ponieważ w poprzednich snach nie miała możliwości opuszczenia tego miejsca. Tym razem rozpoczęła wędrówkę poza nim, ba, wyglądało na to, że mogła nawet wrócić do punktu wyjścia. Pytanie tylko, czy zaryzykowałaby ponowne opuszczenie korytarza? Co tak naprawdę kryło się we mgle?
Nie mogła zweryfikować tego pytania. „Strażnik” ruszył przed siebie, a nogi automatycznie poniosły ją w ślad za nim. To było chyba jeszcze gorsze. Na zewnątrz miała przynajmniej jako taką swobodę poruszania się, a tutaj została bezwolną kukłą.
Nie musiała widzieć co jest na końcu drogi, aby czuć, że powinna unikać tego miejsca. Mogła teraz jedynie skupić całą swoją uwagę oraz wolę, aby jakkolwiek zaburzyć sen. Zabolały ją od tego skronie, ale… odniosła sukces. Jak się okazało, poszło wyjątkowo łatwo.
Leżała w „Jemiole”, a serce biło jej jak oszalałe. Pot lał się z niej strumieniami, w głowie pulsowało. Dopiero kiedy przypomniała sobie o bliskiej obecności Foxy, jej puls lekko zwolnił. Odwróciła się w kierunku psa, który ufnie podniósł swój łeb… i nagle na obliczu tollera zaszła drastyczna zmiana. Z pyska wytrysnęła piana, zęby łapczywie chwyciły powietrze. Wyglądało na to, że szał, który ogarnął tego dnia zwierzęta, wreszcie dopadł i jej suczkę. Dalsze myśli przerwał okropny ból oraz uczucie zrywanej z czaszki skóry. Próbowała krzyczeć, ale krew wypełniła jej usta.
Znów otworzyła oczy. Wokół panował spokój, a Foxy grzecznie spoczywała koło swojej właścicielki. Choć atak okazał się częścią snu, Robin nadal słyszała ryk zwierzęcia w swoich uszach.
Z trudem dźwignęła się i spojrzała na zegarek. Trudno było nazwać ten odpoczynek regenerującym, ale zabrał jej całkiem sporo czasu. Do spotkania z Huwem pozostał ledwie kwadrans.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 13-08-2020 o 11:32.
Caleb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172