Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-08-2020, 11:28   #51
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Eisteddfod, od 21.00 Post wspólny kanna + GreK




Huw Lwyd zjawił się na miejscu spotkania pięć minut przed czasem. Nawyk. Spacerując drugą stroną ulicy zrobił rozpoznanie.
Sam lokal mieścił się w niedużym budynku i z zewnątrz wyglądał całkiem elegancko, choć bez zbędnego przepychu. Na fasadzie zdobiły go głównie kolorowe proporce oraz kwiaty. W najbliższym otoczeniu Huwa stał sklep spożywczy oraz mały hangar, który prawdopodobnie służył za magazyn. Poza tym okolicę wypełniało kilka domów z białej cegły - słowem, nic specjalnie ciekawego.
Kiedy Lwyd czekał na Robin (spóźniała się już kilka minut), kątem oka złowił staruszka, który pierwszego dnia pobytu sprzedał mu pamiątkę. Tamten również go poznał, ponieważ uśmiechnął się i skinął na detektywa. Ledwie starszy mężczyzna zniknął za rogiem, jak wreszcie pojawiła się Carmichell.

Huw od razu ruszył w jej kierunku, lekko kuśtykając. Gdy tylko go zauważyła uśmiechnął się przyjacielsko.
- Dobry wieczór.
Odwzajemniła uśmiech, raczej odruchowo, była spięta.
- Dobry wieczór - wyciągnęła dłoń na powitanie. - Widzę, że noga dokucza? Byłeś tu już? Wpuszczają zwierzęta - wskazała na Foxy, ubraną tym razem w szelki i kaganiec - ale jedzenie też jest niezłe.
- Kolano. Stary uraz
- odpowiedział zdawkowo. - Nie. Nie znam tego lokalu. Proszę - zachęcił gestem dłoni. - Panie przodem.

Weszli, Robin rozejrzała się - "jej" wczorajszy stolik był wolny. Usiedli, Foxy rozciągnęła się na boku, opierając grzbiet o ścianę a mordę o stopę Robin i zaczęła drzemać.
Po standardowej wymianie uprzejmości zamówili jedzenie. Detektyw dodatkowo wziął lokalne piwo.
- Czemu przyjechałeś do Sionn? - zagaiła w końcu Robin.

- Służbowo. Prowadzę jedną sprawę, która mnie tutaj przygnała. Ciągle jesteś poddenerwowana dzisiejszymi wydarzeniami - skomentował pewną nerwowość w jej zachowaniu.
Wydarzenia z zawodów i z popołudnia - dziwny, wielowarstwowy Sen - ciągle rezonowały w jej ciele. Odsuwała je od siebie. Nie chciała o nich nawet myśleć a co dopiero o tym rozmawiać z tym obcym facetem.
Zafalowała otwartą dłonią w geście "so so".
- Nie na co dzień mam takie atrakcje… - powiedziała. - Prowadzę spokojne życie, w przeciwieństwie do ciebie, jak sądzę.
Podłubała chwilę widelcem w swojej warzywnej zapiekance. Jedzenie pachniało bardzo dobrze, ale ona ciągle nie była głodna.
- Jaka to sprawa? - zapytała w końcu. - Ma związek z tymi zaginięciami w górach?

Huw upił łyk piwa przeciągając odpowiedź, patrząc jej w oczy znad kufla.

- Skąd ten pomysł? - odpowiedział pytaniem.

Zawsze wkurzało ją, kiedy ktoś odpowiadał pytaniem na jej pytanie. Stary trik - unik, zyskanie czasu na namysł. Facet coś ukrywał. A może to taki nawyk detektywa?
- Bo to dziura. - wzruszyła ramionami. - To nie ocena, tylko stwierdzenie faktu. Zdarzają się zaginięcia, przybywa detektyw, logiczne wydaje się, że wezwano go w tej sprawie… - teraz ona spojrzała uważniej na Huva. – Czy może jednak nie? I dzieje się coś więcej?
- Ciekawa dedukcja
- uśmiechnął się. - Masz zadatki na detektywa.

Odkroił kawałek steku. - Wybacz, nie rozmawiam na temat pracy, obowiązuje mnie tajemnica wobec klienta, ale - włożył mięso do ust i przeżuł, - myślę, że nie zdradzę za dużo jeśli powiem, że tak. Sprawa ma związek ze zniknięciami osób w okolicy. Słyszałaś o tym?
- Dziś usłyszałam -
napiła się soku. - Na posterunku. Owen poprosił mnie o pomoc w górach. Chodzi o obserwację zachowania psów policyjnych.
- W górach? -
informacja najwyraźniej zainteresowała Lwyda. - Gdzie dokładnie?

Powtórzyła nazwę pasma, która podał jej Owen.
- Kojarzy ci się z czymś?
Siwy sięgnął po komórkę. Włączył mapy google i odszukał wspomniane pasmo. Porównał ze współrzędnymi, które dostał od Hacwyr. Robin pochyliła się do przodu, żeby móc zajrzeć do komórki mężczyzny.
- Hmmm… niezupełnie. - Detektyw obrócił ekran w jej stronę, żeby lepiej widziała. - Pasmo Brenin jest tutaj - stuknął w ekran palcem, - a ja wskazywałem Owenowi to miejsce - przesunął mapę palcem. - Dziwne zachowanie psów? Co masz na myśli? Coś takiego, czego byliśmy świadkami dzisiaj? Znasz się chyba trochę na czworonogach - spojrzał na Foxy chowając telefon. - Jak myślisz, co to było?

Robin wyprostowała się. Przez chwilę milczała, przypatrując się mężczyźnie. Czas było przejść do kontrataku.
- Teraz twoja kolej – powiedziała w końcu. – Gramy w 100 pytań, ale tylko ja gram fair. Ty odpowiadasz pytaniami na moje pytania, albo coś rzucasz bokiem. Może detektywi tak mają, nie wiem, nie znam wielu…
- Czemu interesujesz się górami? Skąd masz tą lokalizację i co tam się zadziało?

Podniosła palec dla podkreślenia wagi swoich słów.
- Jeśli ładnie odpowiesz, dostaniesz nagrodę - zapewniła go.- Też ci coś pokażę.

Zaśmiał się cicho, serdecznie na to porównanie.
- Skrzywienie zawodowe - wyjaśnił ciągle się uśmiechając.

Zakręcił piwo w kuflu, zastanawiając się nad czymś. Napój zafalował obmywając ścianki naczynia.

- Dobrze - stwierdził w końcu poważniejąc. Rozejrzał się wokół sprawdzając czy ktoś mógłby usłyszeć ich rozmowę. - Chcę jednak, żebyś wiedziała, że ta wiedza wiąże się z ryzykiem. Komuś zależy, żeby utrzymać wszystko w tajemnicy. Robin. - Spojrzał jej w oczy. - Dwa razy już mnie zaatakowano i za drugim razem próbowano mnie zabić. Rozumiesz? To nie jest zabawa. Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć?

Na moment oczy kobiety rozszerzyły się, nie wiadomo czy ze strachu, czy zaskoczenia. Szybko się opanowała.
- Zadam ci prywatne pytanie – powiedziała. – Nie obraź się, proszę. Jeśli nie chcesz, to po prostu nie odpowiadaj.
Nie pytała o zgodę, raczej informowała, co za moment zrobi.
- Czy masz za sobą epizody psychiatryczne? Leczenie, załamania, może PTSD? Jakaś inna diagnoza?

Lwyd uniósł brwi w zdziwieniu.
- Nie jestem wariatem, jeśli o to pytasz, chociaż taka deklaracja pewnie padłaby z ust każdego wariata. Do czego zmierzasz?
- Byłam ciekawa
- odpowiedziała lekkim tonem. - Ostatnio zadziwiająco dużo cennych informacji dostaję właśnie od , jak byłeś to uprzejmy określić – wykonała manualny cudzysłów – „wariatów”. Nie lubię tego słowa. Choć mam dziwne poczucie, że oni... widzą więcej.

Wstała.
- Przepraszam cię na moment, zaraz wrócę.
Skierowała się w stronę toalet.
Wyciągnęła komórkę i wpisała smsa do Hugona:
Hej, tu twoja ukochana siostra. Mógłbyś użyć swoich kanałów i sprawdzić dla mnie jednego gościa? Huw Lwyd, twierdzi, że jest detektywem.


Umyła ręce i wróciła do stolika, gdzie Siwy w tym czasie dojadł stek.

- To ciekawe co powiedziałaś – zagaił, kiedy na powrót usiadła. - . Pozwól, że wrócimy do tego później, a na razie.. Twoja ocena zdarzenia na zawodach - przypomniał.
- Coś sprowokowało psy, to oczywiste. Myślę, ze najbardziej pasowałby jakiś dźwięk, niesłyszalny dla ludzi. Ewentualnie jakaś substancja rozpylona w powietrzu.. ale to już bardziej skomplikowane technicznie.
- No ale przede wszystkim– nie mam pojęcia, po co ktoś miałby robić coś takiego. W jakim celu. Chyba, że to był test.. lub coś się wymknęło spod kontroli. Oczywiście, pierwsze co się nasuwa to eksperyment wojskowy. Albo wykorzystano zgromadzone psy, albo przypadkiem znalazły się w spektrum oddziaływania… tego czegoś.

Pogrzebała w zapiekance, już zimnawej.
- Co jest w górach? Czego szukasz?

Coś w zachowaniu dziewczyny wzbudzało jego zaufanie. To nie był jedyny powód by dzielić się z nią tą wiedzą i narażać na niebezpieczeństwo. Było coś jeszcze. Przeczucie. Coś nieokreślonego, co szeptało mu w głowie, że to spotkanie nie jest przypadkowe, że ta znajomość może pchnąć śledztwo do przodu. Nie raz takie przeczucie pomogło mu w rozwikłaniu sprawy. Niemal tyle samo razy go zawiodło. Westchnął.

- Mój klient przed zniknięciem dostał zaproszenie do Sionn. Sygnał został nadany z tamtego właśnie miejsca. Nie jest jedynym, który zniknął ostatnio w tych górach. Mam podejrzenie, że te zniknięcia i dzisiejsze zachowanie zwierząt jest w jakiś sposób ze sobą powiązane.

Dopił piwo.

- I tutaj najciekawsze. Też stawiałem na dźwięk, albo jakiś rodzaj fal elektromagnetycznych, nie jestem specjalistą, które mogą wpływać na umysł ludzki, wywoływać określone działania, zachowania, odczucia, czy sny. Osoba, która próbowała ostatnio odciąć mi głowę stalową linką była w czymś w rodzaju hipnozy. Po przebudzeniu niewiele pamiętała. Myślę, że ktoś specjalnie emituje… coś… a zachowanie zwierząt jest ubocznym, niezamierzonym efektem.

Komórka Robin zapikała.
- Przepsz – mruknęła, zerkając na wyświetlacz. Z jej twarzy dało się wyczytać, że nie takiej wiadomości się spodziewała.
Ukochanej siostrze należą się bęcki Matka prawie mnie zabiła, ze mną też nie mogła się skontaktować, byłem na akcji. Gdybym siedział u siebie w 20 minut bym ustalił, co z tobą.. No dobra, sprawdzę tego gostka, ale to potrwa. Postaraj się unikać kłopotów, albo zlecę policji w tej dziurze, żeby cię zatrzymali i osobiście was stamtąd odbiorę.


Schowała urządzenie i przez chwilę wpatrywała się w ścianę za plecami mężczyzny.
- Coś się stało?
- Hmm?
- przeniosła spojrzenie na Huwa. - A sms.. nie, czekam po prostu na wiadomość, ale to nie ta.
Milczała jeszcze moment, w końcu podniosła widelec i znów zaczęła grzebać w talerzu. Nabiła kawałek bakłażana i w końcu dopytała:
- Co dokładnie masz na myśli mówiąc, że klient dostał zaproszenie do Sonn?
- I tutaj wrócę do…
- nie użył pejoratywnego określenia, chociaż cisnęło się na usta. - Zaginiony leczył się psychiatrycznie. Zaproszenie, mail, nawiązywało do jego koszmarów sennych. W Sionn miał znaleźć rozwiązanie.

Robin drgnęła, widelec wypadł jej z dłoni, stuknął o brzeg naczynia i spadł na podłogę.
Foxy podniosła mordę i zaciekawiona obwąchała niespodziewany prezent. Nie ruszyła jednak jedzenia, wiedziała, że nie wolno jeść niczego z ziemi. Nigdy nie karmiono jej w czasie ludzkich posiłków. Spojrzała pytająco na swoja panią, ale ta nie zwracała na nią uwagi. Suczka westchnęła zawiedziona i znów ułożyła się pod stołem.
- To niemożliwe – Robin pokręciła głową. – Kto cię wynajął?
Detektyw zlustrował salę, czy nikt nie zwrócił uwagi na dziwne zachowanie kobiety. Schylił się i podniósł widelec. Odłożył go na papierową serwetkę.

- Nie sądzę, żeby nazwisko cokolwiek ci powiedziało, nawet gdybym był upoważniony… - Położył dłoń na jej dłoni. - Na pewno wszystko w porządku?
Cofnęła gwałtownie dłoń a potem odsunęła całe ciało, przyciskając plecy do oparcia krzesła.
- Jak na taką dziurę zadziwiająco dużo się dzieje, prawda? - zaśmiała się nerwowo. - Psy szaleją, ludzie giną, albo działają w amoku mówisz, że były na Ciebie dwa ataki?
Wzięła upuszczony widelec z serwetki i znów zaczęła nim grzebać w talerzu. Rozdzieliła warzywa na dwie części, tworząc między nimi wolną przestrzeń, na całą długość naczynia
- Słyszałam już o koszmarach sennych. Mają związek z korytarzem, którym trzeba iść. Słyszałam też o mailu, który sugerował, że rozwiązanie znajduje się w Sionn… dlatego zapytałam kim jest twój klient.

Cofnął swoją rękę. Oparł się na krześle i obserwował ją chwilę w milczeniu.
- Czy… czy zawody to jedyny powód, dla którego przyjechałaś do Sionn?
- Główny
- powiedziała bardzo cicho, unikając jego spojrzenia. - Foxy musi ćwiczyć, żeby utrzymać tytuł championa, została mistrzem Walii i Szkocji trzeci raz z rzędu. Myślę o kolejnym miocie, jeśli dobiorę dobrego reproduktora, ich szczeniaki będą mogły zdobyć wszystko. To bardzo ważne, mogę jej zezwolić jeszcze najwyżej na dwa mioty, potem będzie to dla niej zbyt obciążające.
Zaczerpnęła tchu, aby opowiadać dalej o zasadach rozmnażania rasowych psów.
- Ale nie jedyny… - przerwał jej.
- Nie. - potwierdziła. - Słyszałam o korytarzu od pacjenta w szpitalu, potem znów na komisariacie.. Widziałeś tego maila?.
- "Wiem o korytarzu"
- zacytował z pamięci, nie spuszczając wzroku z dziewczyny.

Ta nie drgnęła nawet, ale nie była w stanie zapanować nad odruchami. Źrenice się jej rozszerzyły.
- Co wiesz o korytarzu? - zapytała, kompletnie wypranym z emocji głosem.
Lwyd westchnął.

- Może czas się przyznać, że oboje widzieliśmy go na własne oczy. - Detektyw uniósł dłoń wstrzymując ewentualny protest. - Twoja reakcja… - wytłumaczył, - tak nie zachowuje się ktoś, kto tylko o nim słyszał.

Robin wypuściła wstrzymywane od dłuższego czasu powietrze.
- Sądziłam, że to ty go posłałeś… - wyrzuciła z siebie, pochylając się w jego stronę. – Sądziłam, że tylko mi się to przydarza, że wariuję. Ten twój klient.. naprawdę istnieje? Ktoś na ciebie napadł, tutaj? Dlaczego? Co jest w tych górach? Macie inne współrzędne z policją.. Masz pomysł, o co w tym wszystkim chodzi? – zarzuciła go pytaniami.
Siwy, zarzucony pytaniami odpowiedział tylko na jedno.
- Nie, nie wariujesz.
I wyciągnął z kieszeni woreczek, z którego z kolei wyciągnął fajkę. Uspokoił gestem kelnera i nienabitą przytknął do ust.
- Uspokaja i pomaga skupić myśli - wyjaśnił. - A więc też śnisz… to może po kolei. Może wspólnie wpadniemy na coś.

I zaczął opowiadać o tym jak dostał wiadomość nagraną na sekretarkę, jak trafił na Addingtona, o napadzie, Edzie Pieńku, ataku Irlandczyka, w końcu o wspólnym śnieniu z dziewczyną z Jemioły i nieznajomym, który mówił o jakimś symbolu, o wizycie u Owena i w Jemiole.

- Tak więc podejrzewam, że jest nas - zakończył, - a przynajmniej było więcej, śniących o tunelu. Opowiedz mi teraz swoją część.

Pokiwała głową i wyciągnęła komórkę.
- Odnośnie symbolu… - znalazła odpowiednią wiadomość i pokazała mężczyźnie. - Wpadłam na pacjenta na tutejszym oddziale psychiatrycznym.

Opowiedziała o zachowaniu psa, dr Powellu, spotkaniu z Blackiem i jego ojcem. Miejscowej wariatce pani Skarks, zadaniu obserwacji jej siostry i spotkaniu z Wendy Adams. i Isią.

Siwy słuchał wszystkiego w milczeniu, przygryzając ustnik, dopytując kilkukrotnie o szczegóły, które z jakiś przyczyn wydawały mu się ważne. Gdy skończyła przymknął oczy i trwał tak chwilę w ciszy. Zdawać by się mogło, że drzemał, gdyby nie kciuk. którym pocierał delikatnie główkę fajki.

- Musimy się skupić na najważniejszych wątkach, które mogą nas doprowadzić do rozwiązania… Symbol, prześlij mi go proszę, spróbuję czegoś wyszukać. Wydaje mi się to istotne. Góry… to kolejny istotny wątek ale niebezpieczny. Poznałem kogoś, kto byłby skłonny podjąć wyprawę… W sprawie Eda Pieńka liczę na Owena. Sparks - zaakcentował to nazwisko, pukając ustnikiem fajki o usta, - ta kobieta może dostarczyć nam interesujących informacji. Nie uważasz?

Pokiwała głową.
- Można powiedzieć, że wykonałam zadanie, które pani Sparks przede mną postawiła. Więc żeby wyrównać przepływ energii, powinna mi odpowiedzieć na moje pytania.
- I jeszcze jedno
– w czasie opowiadania Robin skojarzyły się pewne fakty. - Foxy coś u niej wywęszyła pod podłogą. Podobno to spiżarka, ale jak się pewnie zorientowałeś, Foxy nie uważa jedzenia za coś dziwnego. Nawet bakłażanem wzgardziła – uśmiechnęła się słabo. – Chodzi mi o to, że ona przyuczana jest do ignorowania sygnałów płynących z otoczenia. Informuje mnie jednak o rzeczach, która ją niepokoją lub absorbują. Spiżarka, nawet pełna żarcia, nie powinna jej zainteresować. Tymczasem ona drapała w podłogę.
- Cenna uwaga
- przytaknął Huw. - Pomyślę o tym.

- Jutro o 12 jestem umówiona z Owenem Gryffithem . Jedziemy w góry, w to miejsce, gdzie było najwięcej zaginięć. Chciał jechać w nocy… Nie wydaje ci się to dziwne? Psy to nie sowy, łatwiej je obserwować w dzień.
- Może zjawiska są intensywniejsze w nocy?
- zasugerował. - Rzeczywiście dziwne. Powinniśmy też odnaleźć Maddison. Obawiam się, że mogło jej się coś stać. A… jak mówisz o Owenie, przypomniał mi się pewien szczegół. Policjant schował przede mną zdjęcie, gdy o nie spytałem zrobił się nerwowy. Może to nic, ale… z pozoru nic nie znaczące szczegóły już nie raz wprowadzały sprawę na właściwe tory
- Jakieś konkretne zdjęcie?
- To był medalik, a zdjęcie na nim było już wyblakłe i widziałem je z daleka. Domyślam się tylko, że musiało przedstawiać kogoś mu bliskiego.


Znów pokiwała głową.
- Gdzie się zatrzymałeś?
- W prywatnym apartamencie. Jego właściciel jest obecnie w szpitalu z przetrąconym kolanem, więc jestem sam.
Zasępił się wyraźnie.

- Martwisz się, że mu przetrąciłeś to kolano, czy czymś innym?
- Heh…
- żachnął się. - Gdybym nie strzaskał mu kolana, nie rozmawialibyśmy tutaj, teraz. Chyba nawet on sam nie ma do mnie pretensji. Ostatnią noc spędziłem w samochodzie. Muszę się przenieść. Tam nie będę bezpieczny.
- Mieszkam w Jemiole. Nie mam dobrego zdania o właścicielach, ale jest czysto. Nie mają chyba zbytniego obłożenia… Wspominałeś, że ta Maddison tez się tam zatrzymała, dobrze pamiętam? Nie wpadłam na nią...


Uśmiechnął się słabo.
- Taak. Jemioła to może być jakaś opcja. Wezmę ją pod uwagę
- Dobrze
- Robin zerknęła na zegarek. - To był długi dzień… Pozostańmy w kontakcie, ok?
- Jasne! Dzwoń gdy tylko będziesz miała taką potrzebę. O każdej porze dnia i nocy. I Robin… Uważaj na siebie
- powiedział całkiem poważnie. - Tutaj giną ludzie.
- Jasne
– odpowiedziała.





Szły powoli w stronę pensjonatu. Pozwoliła Foxy na eksplorację, wiec ta wachlując ogonem, obwąchiwała każdy dostępny kąt. Suczka była w swoim zwykłym nastroju, zaciekawiona i zadowolona.

Robin niechętnie wróciła myślami do wydarzenia z popołudnia Jej zwykła taktyka – ignorowanie i odsuwanie nieprzyjemnych myśli i emocji – tym razem nie zadziałała. Choć próbowała udawać, że nic się nie stało, a Sen był tylko odreagowaniem emocji po zdarzeniu na zawodach. Napięcie w ciele ciągle narastało, stając się coraz bardziej nieznośne. Potrzebowała fizycznego zmęczenia, intensywnego ruchu. Zatęskniła do Willa. Do zawodów crossowych. Może znajdzie rano jakąś siłownię? Raczej nie ma co liczyć na całodobowe obiekty w takiej dziurze… Niedaleko swojego mieszkania miała całodobowy klub fitness, mieli nawet mały basen z przeciwprądem. Może wędrówka po górach pomoże rozładować napięcie?

Ten Sen różnił się od poprzednich. Przesunęła dłonią po policzku i skroni, wspomnienie bólu ze Snu ciągle tam było. Ale najgorsze było to, że Sen przywołał jej własnych, bolesne wspomnień, które zagrzebała tak głęboko w pamięci, że nie miały praktycznie szansy się przebić. A jednak się im udało.
- Comment trouves-tu ton école ? - Non ! Rien de rien ... Non ! Je ne regrette rien ... - Mon chaton stupide, - Mon chaton stupide- Mon chaton stupide - Mon chaton stupide,- Mon chaton stupide, - obijało się jej o neutrony w mózgu, powodując prawie fizyczny ból.

Zakręciło się jej w głowie, przytrzymała się czegoś dłonią, szarpiąc smycz. Foxy spojrzała zaniepokojona. Robin poczuła, że sok z kolacji podchodzi jej do gardła, nachyliła się i zwymiotowała do kosza na śmieci. Łupało ją w skroniach.

Powinna pobiegać, ale nie będzie biegać nocą po obcym mieści. Foxy też należała się kolacja… Wiedziała, ze dziś na zaśnie – nie chciała zasypiać. Przez chwilę walczyła z pokusa, żeby wsiąść do Toyoty i wrócić do domu, ale złożona policjantowi obietnica trzymała ja na miejscu.

A może rzeczywiście się uda? Ustalą z tym gościem, o co chodzi we Śnie i Sen się skończy? Ta myśl poprawiła jej nastrój. Chyba, że to oszust, który włamał się do jej skrzynki.

Przyśpieszyła. Poćwiczy, pogada z Willem, miała chyba jeszcze butelkę prosecco w Toyocie, jakoś doczeka do świtu… Cele krótkoterminowe. Tak zawsze mówiła terapeutka. Rano znajdzie siłownię, potem pochodzi po górach.

A potem się zobaczy.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 16-08-2020 o 11:37.
kanna jest offline  
Stary 29-08-2020, 16:54   #52
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Wracając do siebie, Huw sprawdził najpierw aparat fotograficzny, który zostawił na korytarzu. Sony miał uruchomić się automatycznie, gdyby ktoś obok niego przechodził.
Urządzenie wykonało w sumie cztery zdjęcia. Każde z nich przedstawiało pustą przestrzeń. Huw głowił się nad tym dłuższą chwilę i dokładnie oglądał fotografie. Na żadnej z nich nie dostrzegł jednak niczego podejrzanego.


Connor mógł jeszcze kogoś gościć, choć detektyw nie zauważył dotychczas niczyjej obecności. Bez względu na to, fakty były takie, że aparat uruchomił się samoczynnie lub za późno. Nawet jeśli wina leżała po stronie sprzętu, to dziwił fakt włączenia czujnika na przestrzeni kilku godzin. Gdyby jakimś sposobem sony miał sam zadziałać, zapewne zrobiłby to tylko raz. Na razie Siwemu pozostawały tylko domysły.
Był to dla niego kolejny, dość intensywny wieczór. Szczęśliwie Connor zostawił w aneksie kuchennym wystarczającą ilość kawy, aby przez jeszcze trochę odegnać zmęczenie. Duża czarna postanowiła go na nogi, choć wiedział, że to tylko doraźne rozwiązanie. Senność stale dawała się we znaki, tymczasem musiał cały czas być czujny, nawet podczas odpoczynku.
Z kuchni wziął również trochę talerzy, kubków oraz bibelotów. Następnie ustawił je przy wejściu do swojego pokoju tak, aby zrobiły jak najwięcej hałasu przy ewentualnej próbie wtargnięcia do środka. Broń, rzecz jasna, stale trzymał pod ręką.
Gdy już wszystko załatwił, siadł na łóżku i wybrał numer Thony’ego. Znali się na tyle długo, że nie musiał specjalnie owijać w bawełnę – zapytał wprost o przeszłość Owena. McGregor mruknął coś niechętnie, wyraźnie się wahał, po czym wreszcie odpowiedział:
– Tak szczerze, wiem o co ci chodzi. Ale widzisz, to mój stary znajomy. A ja nie lubię gadania za plecami.
Lwyd nie nalegał, zapytał jedynie czy ta sprawa może rzutować na bezpośrednią współpracę z policjantem. Thony tym razem nie zastanawiał się długo.
– Nie sądzę. Owen może zachowywać się ekscentrycznie, ale jest profesjonalistą, tak jak ty. Zresztą, jego historia nie jest jakąś wielką tajemnicą. To są rzeczy, na które prędzej czy później sam byś się natknął – tu zrobił dłuższą pauzę, a w tle Huw usłyszał szelest papieru. – Słuchaj, skoro już dzwonisz, mam jeszcze dwie sprawy. Prosiłeś o więcej informacji na temat tego Hoddera. Wygląda na to, że jest przeciętnym złamasem, jakich wiele. Na co dzień jeździ dostawczakiem, a jego największym wykroczeniem było palenie trawki. Mam bilingi jego rozmów, jeden numer faktycznie należał do jakiegoś Edda… Andersona. Zaraz ci wyślę jego namiary esem. Dziewczyna Hoddera mieszka w Sionn na Raven Street i jest kelnerką. Myślę, że jej chłoptaś to tylko pionek. Nie przelewało mu się, więc chętnie wziął kasę, żeby kogoś nastraszyć… ah, możesz chwilkę zaczekać?
Przez kilka minut Huw słyszał jak Thony uspokaja swoje dzieci i każe im wyłączyć telewizor. Potem podjął on parę heroicznych prób wysłania młodziaków do łóżka. Było aż dziwnie słuchać odgłosów zwyczajnego życia – bez perspektywy szalejących zwierząt i sennych koszmarów.
– Wybacz, ale wiesz jakie one są – powiedział Thony, gdy znów podniósł słuchawkę do ucha. – To wszystko jeśli chodzi o Hoddera. Ale jest jeszcze coś. Słyszałem plotki, że ktoś rozpytywał o twoją przeszłość w policji. Cholera wie dlaczego, ale miej oczy z tyłu głowy. Chociaż komu ja to mówię, umiesz o siebie zadbać – McGregor rozweselił się, choć zmiana w jego tonie była dość wymuszona.
Wkrótce skończyli rozmawiać i Lwyd zaczął rozmyślać nad dalszym ruchem. Za oknem mocno zmierzchało, a słońce po raz kolejny skryło się za postrzępionymi kształtami okolicznych masywów. Do tego czasu powinien dostać jakiś sygnał od Maddison. Czyżby kobieta nie chciała z nim rozmawiać? Kiedy ludzie stawali przed trudnym do wyjaśnienia wydarzeniem, potrafili wypierać je nawet wbrew logice. We śnie kobieta wszystko negowała, ale czy taka była na jawie? A może w ogóle nie wróciła do swojego hotelu? W świetle ostatnich wydarzeń musiał przecież brać pod uwagę każdą opcję.
Musiał na razie dać temu spokój. Jego praca wymagała ciągłego odsuwania na bok pewnych sprawy, aby skupić się na czymś chwilowo istotniejszym. Dlatego też postanowił napisać teraz do „swojej hakerki”. Symbol płomienia w oku nic mu nie mówił, ale w sieci można było znaleźć wszystko. Szczególnie jeśli schodziło się do czeluści internetu. Nie spodziewał się natychmiastowej odpowiedzi. Roboczo uznana za kobietę Hacwyr czasami kazała na siebie trochę czekać, lecz tylko dlatego, że bardzo pedantycznie podchodziła do swojej pracy. Czasem odnosił wrażenie, że gdyby zapytał ją o pogodę, dostałby metereologiczną analizę z ostatnich kilku lat.
Choć Huw spędzał ten wieczór w pojedynkę, to nie mógł do końca czuć się samotny. Ledwie skończył wystukiwać jedną wiadomość, jak na jego komórce wyświetliło się imię Karen. Jedno licho już wiedziało czego ta kobieta właściwie od niego chciała. Raz go kokietowała, aby kiedy indziej zachowywać się cokolwiek niejednoznacznie.
Myślał o tym chwilę i wreszcie stuknął palcem w symbol zamkniętej koperty.

Strasznie się nudzę i myślę o tym, co ostatnio robiliśmy… Mam nadzieję, że ty również. Szkoda, żeby jakiś inny emeryt zawrócił mi w głowie.

Gdyby znała choć ułamek prawdy o tym, co tutaj się działo. Ale nie było większego sensu tłumaczyć komuś postronnemu tajemnic związnych z Sionn. On sam wciąż tak naprawdę błądził we mgle i być może dopiero kolejny dzień miał przynieść jakieś rozwiązania.
Odłożył komórkę. Zmęczenie dało o sobie znać już na dobre. Lwydowi oczy zamykały się same i kolejna kawa zwyczajnie nie pomagała. Było to silniejsze, niż widmo kolejnego niepokojącego snu, także wkrótce Huw legnął na swoim łóżku i odpłynął na dobre.
Noc przebiegła spokojnie: aparat nie robił więcej zdjęć, nikt też nie naruszył kuchennego sprzętu. Lwyd zwlókł się z posłania około dziesiątej. Z zaskoczeniem stwierdził, że sen tylko trochę mu pomógł. Ponadto w uszach dziwnie mu dzwoniło. Słyszał w głowie niski pisk, podobny do tego, jaki czasem pojawia się przy zmianie ciśnienia. Dźwięk nie był donośny, ale rozpraszający na tyle, że ciężko mu było myśleć o czymkolwiek innym. Wkrótce odgłos zniknął, ale ogólne rozdrażnienie miało towarzyszyć detektywowi jeszcze przez jakiś czas.
Jego pierwszym celem był dzisiaj barber, który jak się wczoraj okazało, należał również do ekipy zwiedzającej opuszczone miejsca. Kiedy Lwyd pierwszy raz go widział, sprawiał wrażenie on nieco wyegzaltowanego hipstera. Wyglądało jednak na to, że mógł naprowadzić Huwa na coś ciekawszego niż najlepsze latte w okolicy.
Wyjście z mieszkania na poranne słońce było niełatwym zadaniem. Huw czuł się zwyczajnie słabo, promienie raziły go w oczy, a każdy dźwięk irytował. Czuł się, jakby do skroni miał przytwierdzone ciężarki i przyłapywał na tym, że zamyka czasem oczy, aby dać im zwyczajnie odpocząć.
Mimo wszystko zmierzał konsekwentnie do celu. Zakład barbera odnalazł dość szybko. Budynek był przytulony do większej czynszówki i został przyozdobiony szyldem, na którym walijski smok przycinał klientowi brodę własnymi pazurami. Jedno trzeba było przyznać: chłopakowi nie brakowało pomysłowości.
Wchodząc do środka, jego oczom ukazał się dość elegancko utrzymany lokal. Główną część pomieszczenia wypełniały charakterystyczne stanowiska z obrotowymi krzesłami. Ściany obito boazerią, na której wisiały repliki zwierzęcych czaszek oraz plakaty z rockowych koncertów. Z głośników leciała jednak spokojna i nijaka muzyka, co było charakterystyczną cechą dla utworów bez licencji.
Nie minęła chwila, jak z drugiego pomieszczenia wyszedł znajomy Huwowi wąsacz. Jednocześnie detektyw zdał sobie sprawę, że nigdy tak naprawdę się nie poznał jego imienia. Młody mężczyzna też chyba miał tego świadomość. Już na wejściu serdecznie uścisnął mu rękę i przywitał jako Malcolm. Potem oparł się plecami o ścianę i splótł na sobie ręce.
– Proszę się nie obrazić, ale górskie powietrze chyba źle panu służy. – skomentował wygląd gościa. – Interesy czy się strzyżemy?



To nie była łatwa noc. Robin dzielnie walczyła ze snem, a wino dość skutecznie koiło nerwy. Jeszcze lepiej robił to Will, choć tylko przez telefon. Cały czas zapewniał ją o tym, że będzie dobrze i choć czasem powtarzał to już dość bezwiednie, to jego intencje były szczere.
No i okazał się dobrym informatorem, ale o tym w sumie wiedziała już od dawna, ostatecznie facet był wziętym dziennikarzem. Jakiś czas temu Robin poprosiła go, aby prześledził informację o legendach, które mówiły o szalonym człowieku z gór. Will spisał się co najmniej dobrze.
– Chyba wiem o co mogło chodzić – stwierdził w pewnym momencie. – Kilka wieków temu w Górach Kambryjskich rządził pewien książę. Podania mówią, że był niezłym bydlakiem i terroryzował ludzi. Źle na tym wyszedł, bo mu rozpieprzyli chałupę. I teraz najlepsze. Choć koniec końców rozszarpał go tłum, to był już wtedy w sędziwym wieku. Chodzi o to, że pod koniec życia zaczął głuchnąć i ślepnąc. Nie potrafił się pogodzić ze swoją ułomnością i prawdopodobnie dlatego stał się takim tyranem. Ruiny jego zamku ponoć stoją do dziś. Wpisz sobie w googlach „twierdza na górze Maddox”, łatwo znajdziesz – tu Will nagle westchnął. – Kochanie, wolałbym żebyś tam nie szła… dość mnie nastraszyłaś. Choć czuję, że i tak zrobisz jak zechcesz.
Rozmawiali jeszcze trochę, a mężczyzna przynajmniej kilkakrotnie pytał ją czy na pewno nie potrzebuje pomocy na miejscu. Wyraźnie się martwił, ale dobrze znał granice, które oddzielały luźniejszy związek od tego zacementowanego – kiedy już mieszka się razem i zwierza z większej ilości rzeczy. Obydwoje nadal tkwili jeszcze na etapie randek i może wychodziło to całej sytuacji na lepsze. Robin nie miała teraz wiele czasu na drugą osobę.
Wytrwale czekała do świtu. Do tego czasu alkohol zdążył z niej zejść, a w ustach poczuła suchość. Była cholernie wymęczona, ale nadal nie ryzykowała nawet drzemki. Zamiast tego postanowiła wypocić wlaną w siebie truciznę.
Nad ranem wyszła wciąż lekko chwiejnym krokiem, aby wkrótce odnaleźć otwartą siłownię. Nie licząc dwóch osób z personelu, o tej godzinie nikogo tu nie zastała. Klub był mały i bardzo możliwe, że stanowił jedyne takie miejsce w miasteczku. Rundka na sztucznej bieżni oraz kilku przyrządach pozwoliły jej poczuć się trochę lepiej. Z kolei gorący prysznic już po wszystkim przyjemnie rozluźnił jej mięśnie.
Miała jeszcze trochę czasu i postanowiła poświęcić go na spacer po okolicy. Jednego nie można było odmówić otoczeniu Sionn: gdziekolwiek człowiek by nie ruszył, czekały go spektakularne widoki oraz zadbane szlaki. Jak tylko Robin wyszła poza miasto, otoczyły ją rozmaite dźwięki: hulający wiatr, trel ptaków i bzyczenie owadów.
Wkrótce ujrzała dwa rzędy wysokich drzew, które biegły wzdłuż żwirowej ścieżki. Iglaki poruszały się lekko i skrzypiały w swoim odwiecznym cyklu. Początkowo Robin czuła się całkiem nieźle i raźno podążała wraz z Foxy po kolejnych wzniesieniach. Z czasem ogólnie niewyspanie znów dało o sobie znać. Głowa ją bolała, a każdy krok wiązał się z coraz większym wysiłkiem.
Musiała wreszcie przystanąć i usiąść na wyciosanym kamieniu. Przez chwilę w jej umyśle wykwitła pokusa krótkiej drzemki, ale szybko przywołała się do porządku. Równocześnie zdała sobie sprawę, że jej umysł działał na zwolnionych obrotach. To było trochę jak filmowe kadry: pamiętała określone sceny wędrówki, ale istniały pomiędzy nimi konkretne luki.
Może właśnie dlatego nie była pewna czy ujrzała na ścieżce jakiegoś człowieka lub było to zwykłe przywidzenie. Ta myśl nie dawała jej jednak spokoju. Podniosła się ciężko i powoli podeszła do miejsca, gdzie, jak sądziła, przechodził jakiś mężczyzna. Prawdopodobnie miał on na sobie postrzępiony i zabrudzony płaszcz. Niósł także ze sobą jakiś worek.
Zboczyła lekko z trasy, jednak zostawiła ją na tyle blisko, aby cały czas mieć ścieżkę w zasięgu wzroku. Szła jakiś czas po listowiu, zaś każde trzaśnięcie patyczka słyszała jakby ze wzmocnionym echem. Wkrótce okazało się, że przeczucie jej nie myliło. Na gałęziach pobliskiego drzewa zwisało stare, płócienne ubrane. W miejscu kołnierza ktoś wetknął mięso oraz szczątki małych zwierząt.


Carmichell obeszła dziwne znalezisko. Wyglądało to na dość świeżą robotę. Być może był to kolejny objaw zmęczenia, ale miała teraz bardzo wyraźne wrażenie, że wokół tej osobliwości powietrze lekko falowało. Kilka razy mrużyła oczy i przyglądała się temu z różnych kątów, tymczasem zjawisko wcale nie ustępowało.
Rozejrzała się po okolicy, ale nie była w stanie stwierdzić czy została tutaj sama. Pozostałe drzewa rosły blisko siebie, w pobliżu nie brakowało też małych kotlinek. Z pewnością łatwo można było się tu ukryć.
Następnie spojrzała na Foxy. Pies zawarczał, zjeżył sierść i powoli zaczął się wycofywać.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 11-09-2020 o 09:56.
Caleb jest offline  
Stary 11-09-2020, 08:49   #53
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Malcolm


Siwy przyglądał się dłuższy czas zdjęciom pustego korytarza próbując znaleźć racjonalne wytłumaczenie dlaczego czujnik ruchu uruchomił migawkę. Awaria urządzenia, jakkolwiek możliwa, to jednak mało prawdopodobne żeby czujnik zepsuł się w ten sposób, że wyzwalał zdjęcia w przypadkowych momentach. Jeśli miałby się zepsuć to po prostu padłby całkowicie. Żeby się upewnić zrobił kilka prostych testów, które potwierdziły, że działa prawidłowo. Pozostało więc jedno, jedyne wytłumaczenie. Czujnik zarejestrował ruch. Nie mógł to być jednak człowiek. Ten zostałby uchwycony w kadrze. Zatem co? Coś mniejszego i szybszego. Nie raz zdarzało się, że migawkę wyzwalało jakieś zwierzę albo wiatr poruszający gałęzią czy zasłoną. W pustym korytarzu nie było jednak nic, co mogłoby się poruszyć, więc pozostawało zwierzę. Może jakiś ptak, który wleciał przez uchylone okno i później znalazł drogę ucieczki, lub… no właśnie, samo okno. Coś mogło przelecieć za szybą. Nie był pewien, czy czujnik zareagowałby na taki ruch. Wymienił akumulator na nowy i zainstalował urządzenie na swoim miejscu z zamiarem sprawdzenia go rano.


Rozmowa z Thonym była jak haust świeżego powietrza w kontenerze z odpadkami. Gdzieś, poza Sionn, był świat, w którym psy nie atakowały ludzi, których dręczyły realistyczne koszmary.


- ...jest jeszcze coś. Słyszałem plotki, że ktoś rozpytywał o twoją przeszłość w policji.


- Może to był Owen? - zasugerował Huw. - Ja bym tak zrobił na jego miejscu. Czy uważasz, że to mógłby być kto inny? Ale jeśli nie on, to kto?


Siwy nie bardzo wierzył, że mogłaby być to ta sama osoba, która chciała go zamordować.


- Nie sądzę, żeby to był Owen - McGregor głośno myślał. - Gdyby chciał znać twoją historię, zapytałby wprost. Poza tym on bardziej ufa swojemu przeczuciu, niż kartotekom.


- Masz rację - przyznał. - Zatem trzeci gracz? Thony, nie mieszaj się w to za bardzo ale miej uszy otwarte.


- Będę, a ty miej oczy z tyłu głowy. Chociaż komu ja to mówię, umiesz o siebie zadbać – McGregor rozweselił się, choć zmiana w jego tonie była dość wymuszona.


- Złego licho nie bierze - zażartował Lwyd, ale wyszło jakoś sztucznie.


Rozmowa już im się nie kleiła, więc się pożegnali życząc sobie spokojnej nocy.


Wiadomość od Karen przywołała wspomnienia. Gorące i wilgotne, i przez chwilę Siwy walczył ze sobą, wbrew zdrowemu rozsądkowi, żeby wysłać jej adres i napisać, że też tęskni, nim w końcu przekonał sam siebie, że dłuższy post jeszcze bardziej rozpali jej namiętność.


Noc wbrew wszelkim przypuszczeniom przebiegła spokojnie. Żadnych snów, żadnych ataków, lecz mimo wszystko niezbyt czuł się pokrzepiony nieprzerwanym snem, co początkowo zrzucił na karby późno wypitej kawy, obiecując sobie solennie nie powtórzyć tego błędu po raz kolejny.


Poranek zaczął mimo wszystko od ponownego sprawdzenia aparatu na korytarzu. Ten jednak nie zrobił kolejnych zdjęć w nocy. Sprawdził stan baterii i zostawił go na swoim miejscu.


Piszczenie w uszach, które towarzyszyło mu od rana było irytujące. Tego, tak jak złego samopoczucia, nie można było usprawiedliwić zbyt późną dawką kofeiny. Można było oczywiście szukać przyczyn w jakimś przeziębieniu, zapaleniu ucha, czy czymś równie oczywistym, lecz detektywowi od razu stanęło przed oczyma dziwne zachowanie Irlandczyka czy też wczorajsze zachowanie psów. Coś… ktoś chciał dobrać mu się do głowy...


**"Barber***

Walijski smok na szyldzie barbera przywołał uśmiech na skwaszonej twarzy detektywa i z tym niewymuszonym uśmiechem wszedł do środka.



Gospodarz już na wejściu serdecznie uścisnął mu rękę i przywitał jako Malcolm. Potem oparł się plecami o ścianę i splótł na sobie ręce.


– Proszę się nie obrazić, ale górskie powietrze chyba źle panu służy. – skomentował wygląd gościa. - Interesy czy się strzyżemy?


- Aż tak źle? -Huw spojrzał w lustro. - Hmmm… rzeczywiście źle spałem. No cóż… - wskoczył na krzesło. - Jedno i drugie, ale zacznijmy od strzyżenia.


Malcolm przygotował krem, maszynkę i nożyczki, następnie zapytał Huwa czego konkretnie sobie życzy.


- Nic szczególnego - wyjaśnił Siwy. - Trzeba by było to ogarnąć - wskazał na twarz. - Trochę luksusu też nie zaszkodzi - rzucił uśmiechem w kierunku mężczyzny.


Jak tylko barber zabrał się do pracy, spojrzał na swojego klienta w lustrze.


- Jeśli chodzi o tego Addingtona, to obawiam się, że wszystko już powiedzieliśmy.


- Tym razem nie chodzi o niego - zapewnił. - Słyszałem, że trochę chodzicie po skałkach hmmm… niedostępnych okolicach.


Być może była to tylko wyobraźnia Huwa, ale przez chwilę dłoń Malcolma lekko zadrżała. Tak czy inaczej mężczyzna zadziałał jak zawodowiec. Chwilę potem gładko przesunął maszynkę po brodzie detektywa.

- Taka zabawa po godzinach - uśmiechnął się tamten. - Chyba nie przysłał tu pana burmistrz, co? - wyszczerzył zęby jeszcze bardziej i znów kontynuował strzyżenie.


- Burmistrz? Nie… Macie z nim na pieńku? Dlaczego?


Barber skrzywił się.

- Cała zabawa chodzić tam, gdzie nie można. Dotychczas facet przymykał na to oko, ale przez ostatnie zaginięcia strasznie się spina. Nie to, żeby bezpośrednio mu na nas zależało. Chyba boi się, że potencjalny wypadek zepsuje renomę tej dziury. Z jednej strony to trochę go rozumiem - Malcolm wzruszył ramionami. - Ale tak naprawdę może mi skoczyć. Moim zdaniem każdy odpowiada za siebie.


- Dreszczyk adrenaliny, to was kręci? - zgadł Lwyd. - A czym niebezpieczniej, tym mocniejsze wrażenia? A gdyby… gdyby to było naprawdę niebezpieczne? Ocierające się o śmierć, bądź… szaleństwo?


Wbił wzrok w lustro wyszukując oczu barbera. Malcolm tylko podniósł brew. Przez chwilę obydwaj mierzyli się wzrokiem.

- Rany, chłopie. Nie idziesz w półśrodki. Co właściwie masz na myśli?


- Umiesz dotrzymać tajemnicy? - zripostował, nie odrywając od niego oczu.


- Trudno mi powiedzieć. Prawie się nie znamy.


Huw patrzył jeszcze chwilę na niego z powagą, po czym wybuchł śmiechem.


- Przepraszam Malcolm - powiedział, gdy już się opanował, - ale co to ma do rzeczy? Ja pytam czy potrafisz dotrzymać tajemnicy? Oczywiście, nie będę cię prosił, żebyś zatrzymał dla siebie, że zamierzam poćwiartować połowę mieszkańców Sionn. Wszystko w ramach prawa. Mogę cię zapewnić, że jeżeli moje działania będą wykraczać poza nie, będziesz z takiej tajemnicy zwolniony.


Odwrócił fotel, żeby spojrzeć mężczyźnie prosto w oczy.


- Więc czy potrafisz zachować to co powiem dla siebie? - zapytał raz jeszcze. - Zauważ, że to ja ryzykuję w tym momencie powierzając ci tajemnicę. Jeszcze nie zobowiązujesz się do żadnych innych działań.


Mężczyzna obserwował Huwa, jakby coś kalkulował. Detektyw wyraźnie zaskoczył go bezpośrednią rozmową, ale w oku młodego dało się zauważyć błysk zaciekawienia. Jeśli ktoś naprawdę lubił adrenalinę, prędzej czy później uzależniał się od niej. Nie było pewności, że dotyczy to Malcolma, choć w jego wieku ryzyko smakowało zwyczajnie lepiej.


- No dobra. O ile nie mówisz o dragach, to chyba możemy pomagać - skwitował wreszcie barber. - Więc co tam ci chodzi po głowie?


Huw upewnił się, że są sami w zakładzie, po czym wyjaśnił Malcolmowi czym się zajmuje. Opowiedział mu, że szuka mężczyzny, który został tutaj ściągnięty do Sionn przez kogoś, kto wysłał sygnał z rejonu leżącego między Sionn a Ynsevall, w okolicznych górach. Podał mu dokładne współrzędne, które otrzymał od Hakwyr. Dodał, że zniknięcie tego człowieka raczej na pewno jest związane z innymi zniknięciami w okolicach i że policja też prowadzi w tym temacie swoje śledztwo. Opowiedział też odnośnie podejrzeń, że sprawca bądź sprawcy wpływają na ludzkie umysły generując jakiś rodzaj fal elektromagnetycznych, za pomocą których mogą wywoływać halucynacje i wpływać na zachowania.


- Mogę się tylko domyślać, że w sprawę jest zaangażowanych więcej niż jedna osoba i że strzegą bardzo swoich tajemnic, gotowi posunąć się aż do morderstwa, żeby sprawa nie wyszła na jaw - podsumował. - Jeśli więc w tym momencie wycofasz się, doskonale to zrozumiem. Wyprawa tam, w góry może być niebezpieczna. Ekstremalnie niebezpieczna - podkreślił. - Jeśli jednak w to wchodzisz, chciałbym żebyście sprawdzili ten region. Prawdopodobnie jest tam jakaś grota, jaskinia, czy coś gdzie ta osoba lub grupa osób może przebywać.


Kiedy Malcolm słuchał relacji detektywa, jego twarz wyrażała głównie dezorientację. Po wszystkim usiadł na wolnym krześle i poszperał przy komódce obok siebie. Następnie wyjął elektronicznego papierosa i zaciągnął się słodkim dymem.


- W takich okolicznościach chyba wybaczysz, że dokończę za chwilę - wskazał na jego pół-przystrzyżoną brodę. - Cholera jasna. To, o czym mówisz, przypomina jakiś film. Z początku myślałem, że mnie wkręcasz. Takie spiski to nie jest po prostu coś, co przydarza się na naszej prowincji.


Malcolm wypuścił kilka kółek dymu i przez chwilę spoglądał jak zmieniają w powietrzu kształt. Potem ponownie zerknął na Huwa, jakby oczekując, że ten się zaśmieje i powie wreszcie puentę swojego żartu, lecz nic takiego się nie stało.


- Nie wierzę w to - odparł wreszcie. - To znaczy na chwilę obecną. Nie wykluczam, że zmienię zdanie, bo w okolicy faktycznie ma miejsce wiele szajsu. Zakładając, że mówisz prawdę, to ten burdel wygląda na robotę wojska albo rządowych. To już mocno ryzykowne, ale nawet gdybym ci teraz odmówił, pewnie nie dałoby mi to spokoju.


- Dla całej sprawy - detektyw przerwał milczenie, - to czy mi wierzysz, czy nie, właściwie nie ma znaczenia, o ile będziecie ostrożni. Cholernie ostrożni. Czy mam rozumieć, że wchodzisz w to?


- Zapytam chłopaków, choć oni są bardziej popieprzeni ode mnie, więc możesz to uznać jako „tak”.


- Okey - Huw uśmiechnął się blado, - cieszę się. A teraz mógłbyś dokończyć to? - wskazał na swoją twarz. - Nie chcę wystraszyć potencjalnych napastników - zażartował słabo. - A pro po… macie pozwolenie na broń?


- Nie mamy. To aż taki kaliber sprawy? - zapytał Malcolm niby to niespokojnie, choć Huw wyczuwał, że chłopak powoli się nakręca.


Lwyd zerknął na telefon, na którym wyświetliła mu się wiadomość od Carmichell i schował go z powrotem do kieszeni z zamiarem późniejszego odczytania.

Tymczasem maszynka oraz nożyczki ponownie zatańczyły koło jego twarzy. Chwilę potem do zakładu wszedł inny klient. Malcolm spojrzał na blondyna w średnim wieku i polecił mu, aby zaczekał. Sam zmienił temat rozmowy na najbardziej banalną rzecz na świecie, czyli pogodę. Można było pomyśleć, że dwójka cały czas rozprawiała o podobnych sprawach, a detektyw jest jedynie starszym panem, który chciał się przystrzyc.


Po zakończonym strzyżeniu Huw zapłacił za usługę, dając golibrodzie napiwek i wręczając wizytówkę powiedział


- Proszę zadzwonić gdyby jednak zwolnił się panu termin. Dziękuję serdecznie.


Po wyjściu z zakładu Siwy wyciągnął jeszcze raz komórkę i odczytał wiadomość:

“Creepy, co? Co tu widzisz? Zwróć szczególną uwagę na drugi film, koło 2 minuty.”


Prócz niej podane były współrzędne GPS i załączone dwa filmiki. Filmiki nie były długie, więc Huw zerknął na nie od razu. W kadrze był jakiś chochoł a jakość filmu pozostawiała wiele do życzenia, szczególnie gdy Robin zbliżała się do kukły. Film się rwał i pikselował. Około drugiej minuty na filmie pojawiał się jakiś kształt, który potem znikał. Zatrzymał go na stop klatce. To mogła być jakaś postać ale równie dobrze błysk światła. To mogło być wszystko.

Zaczął pisać wiadomość:

“Nie jestem pewien, ale chyba musisz zmienić telefon na no…”.


Po chwili zastanowienia jednak skasował ostatnią część i zostawił tylko “Nie jestem pewien…”. Niektóre kobiety nie łapały żartów. A Robin nie znał jeszcze tak dobrze. Sprawdził na mapie współrzędne. Do kukły był kawałeczek. Google maps pokazywał nieco ponad 2km..


W pobliskim sklepie wielobranżowym kupił folię spożywczą, taśmę dwustronną oraz kartę pre-paid do komórki. Dowiedział się też gdzie jest najbliższy sklep ogrodniczy, zakupił tam dziesięć metrów bieżących metalowej siatki ogrodzeniowej o małych oczkach i wrzucił na tylne siedzenie samochodu. Ta miała mu się przydać później. Teraz siadł za kierownicą i z aluminiowej folii spożywczej wydarł kawałek, który następnie przykleił taśmą dwustronną od środka czapki. Poranne piski w uszach i złe samopoczucie podsunęły mu bowiem pewien pomysł. Skoro ktoś próbuje, emitując fale wpłynąć na jego umysł, musi się przed tymi falami ochronić. Tak jak siatka z oczkami w szklanych drzwiczkach mikrofalówki chroni przed falami elektromagnetycznymi… czy jakoś tak. Nie był ekspertem w dziedzinie ale coś takiego powinno zadziałać. Nałożył czapkę na głowę i spojrzał w lusterko. Czuł się trochę głupio ale z zewnątrz nic nie było widać. Czapka wyglądała normalnie i czy to jego podświadomość, czy folia rzeczywiście skutkowała ale poczuł się lepiej.

Wziął nową kartę pre-paid, włożył ją do drugiego slotu w komórce i z tego nowego numeru zadzwonił do Edda Andersona, który figurował w billingu Hoddera. Strzał był w ciemno i Siwy wątpił aby był celny, lecz nie kosztowało go to wiele. Niestety telefonu nikt nie odebrał i po kilku sygnałach Huw przerwał połączenie, by wysłać wiadomość tekstową.

"Ktoś nie miejscowy zadaje dużo pytań. Mam się nim zająć?"


Nie czekając na odpowiedź, włączył nawigację, jako punkt docelowy podając współrzędne od Robin. Chciał zobaczyć to cudo na własne oczy.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 16-09-2020 o 20:30. Powód: Korekta dystansu
GreK jest offline  
Stary 12-09-2020, 22:05   #54
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację


Rozmowa z Willem trochę Robin rozczuliła, a trochę wkurzyła. Nie znosiła protekcjonizmu, choć jednocześnie to było miłe uczucie, kiedy ktoś się o nią troszczył. Jej terapeuta powiedziałby, że doświadczyła ambiwalencji.

Przypomniała sobie jego oczy, schowane za szkłami grubych okularów. „Doświadczasz ambiwalencji, Robin – mówił, rozkładając dłonie tak, jakby ważył dwie prawdy. . – Z jednej strony go pożądasz – patrzył na swoja prawą dłoń, skierowaną wnętrzem do góry, tak jakby to na niej stał jej wykładowca francuskiego – a drugiej – balansował druga dłonią, - z drugiej obawiasz się z nim spotkania. To nic dziwnego, pociąga cię, a ponieważ cię skrzywdził… Dość! Wywaliła terapeutę z głowy, razem ze wspomnieniem ze studiów. Dość tych głupot. Teraz jest inna kobietą.

Zgodnie zaleceniem Willa wpisała sobie do googla „twierdza na górze Maddox”, Nie wiedzieć czemu, w wynikach wyszukiwania pojawiała się ciągle twierdza srebrnogórska, o której nigdy nie słyszała i która w dodatku leżała gdzieś na kontynencie, w środkowej Europie, w Polsce. Hmm. Za dużo wina… lub za dużo innych rzeczy. Szalonych psów, szalonych wykładowców, korytarzy.. dość! Skarciła samą siebie. I wtedy skojarzyło się jej, że ktoś już mówił jej o szalonym starcu z gór. Starzec z gór... nie mogła sobie przypomnieć, kto.

Otworzyła komórkę i po raz kolejny odczytała wiadomość od brata:
Huw Lwyd był lata temu dochodzeniowcem w Wydziale do Walki z Przestępczością Narkotykową. Swego czasu nabawił się paskudnej kontuzji kolana, prawdopodobnie chodziło o jakąś strzelaninę. Pozostała mu praca biurowa albo odejście z policji - wybrał to drugie. W środowisku był ceniony. Chwalono go za skuteczność, choć niektórzy twierdzą, że potrafił być bezwzględny. Po odejściu z pracy lubił podobno zajrzeć do kieliszka. Obecnie mieszka w Cardiff.


Wyglądało na to, ze jej nie ściemniał. Lub przynajmniej niewiele. Zawsze dobre i to. Pociągnęła kolejny łyk wina. Jutro wraca do domu… tęskniła do dotyku Willa. Jego kojącej osobowości. Może był już czas na to, żeby ich związek przeszedł na kolejny etap? Sama nie wiedziała…

Na szczęście nadszedł świat, uwalniając Robin od jej rozmyślań. Mogła zacząć coś robić, to zawsze dobrze działało na głupie myśli.


---

Stała teraz, przyglądają się wiszącemu czemuś.
- Zostań - nakazała psu, a sama podeszła dwa kroki bliżej do dziwnego znaleziska.

Pies posłuchał kobiety, tymczasem Carmichell poczuła dziwne mrowienie. Kilka włosków na jej ręce stanęło dęba. Zdziwiła się, przesunęła dłonią po przedramieniu a potem wykonała kilka ćwiczeń oddechowych, próbując opanować nerwy. Zrobiła jeszcze jeden krok.

Od razu wyczuła w otoczeniu jakąś zmianę. Kolory okolicznych drzew nasyciły się, a kształt samego „totemu” zniekształcił, jakby został zrobiony z elastycznej gumy. Za plecami usłyszała szczeknięcie Foxy, choć teraz dochodziło do niej niby zza grubej ściany.

Zmysły jej zaszalały, zamarła, dając ciału czas na adaptację . Po chwili wyjęła komórkę , skierowała ją na dziwny kształt i włączyła nagrywanie. |Potem powoli zaczęła się cofać . Ekran telefonu przedstawiał zwyczajny las, czyli rzecz odmienną od tego, co bezpośrednio widziała Robin. Minęło jednak kilka sekund i piksele na wyświetlaczu zaczęły się „psuć”. Wyglądało to podobnie do tak zwanych krzaczków lub gliczy, które występują czasem przy uszkodzeniu aparatu. Kobieta zauważyła również, że zasięg spadł do zera.
Kiedy wycofała się, wszystko wróciło do normy. Nie widziała w otoczeniu nic podejrzanego, prócz lekkich fal wokół obiektu, których sam obiektyw aparatu jednak nie rejestrował.

Z ciągle włączoną komórka obeszła obiekt dookoła, przesuwając rękę do przodu i cofając ja, aby określić zasięg, jak to nazwała na swój użytek, “anomalii”. Obserwując jak telefon co chwilę odmawia posłuszeństwa i znów niemal magicznie się naprawia, zdołała ostatecznie określić, że zaburzenia zaczynały się około metra przed celem.
- Dziwne - powiedziała na wpół do siebie, na wpół do psa.
Ustawiła się w „bezpiecznej” odległości i znów obeszła obiekt, tym razem nagrywając wiszące coś na maksymalnym zbliżeniu – tak, żeby złapać jak najwięcej szczegółów. Wpatrywała się w ekran, starając się dostrzec coś więcej.

Ponownie jednak widziała tylko zakłócenia w postaci rozedrganych pasków i kwadratów. Nie potrafiła nic w ten sposób wypatrzeć, także po drugiej rundzie przystanęła w miejscu, aby odtworzyć nagranie już na spokojnie. Jednocześnie zastanawiała się czy na ekranie faktycznie nie widać nic specjalnego lub problemem był wyświetlacz komórki. Mimo że telefon potrafił nagrywać w dobrej rozdzielczości, to sam ekran posiadał swoje ograniczenia.
I wtedy zauważyła coś jeszcze. Mniej więcej w połowie filmu układ wizualnych zakłóceń przybrał znajomą formę. Trwało to jedynie pół sekundy, a potem zjawisko zanikało, lecz kształt sylwetki ze snu był trudny do pomylenia. Według nagrania, okutana w jasną szatę istota stała jeszcze przed chwilą kilka kroków od niej. Robin zamarła na moment, a potem cofnęła nagranie, raz i kolejny. Potem jeszcze raz, aby zatrzymać je w momencie, kiedy na ekranie pojawiała się dziwna postać. Wpatrywała się w wyświetlacz, analizując piksel po pikselu. Nie mogło być wątpliwości, to była postać z jej snu. Z korytarza.

Powoli odwróciła się, ustawiając telefon tak, aby ponownie sfilmować miejsce, gdzie przed chwilą była postać. Najpierw patrzyła intensywnie w przestrzeń
Kobieta kontynuowała oględziny, lecz tym razem nie potrafiła już uchwycić zagadkowej sylwetki. Jedynie kiedy przechodziła bezpośrednio przez miejsce, w którym według nagrania stała postać, miała wrażenie, że przeszywa ją zimny dreszcz. Z drugiej strony nie była dziś w najlepszej formie i mogła tę zależność po prostu sobie dopowiedzieć.

Kiedy w dalszym ciągu badała anomalię, Foxy wykazywała coraz większe zdenerwowanie. Z początku słuchała swojej pani, ale wkrótce jej zachowanie uległo zmianie. Co chwila podrywała się, biegając wokół nóg behawiorystki i głośno ujadając. Carmichell przestała poznawać własną suczkę, a ta coraz oporniej wykonywała jej polecenia.

Zachowanie psa zaniepokoiło Robin. Schowała telefon, podeszła do Foxy i przypięła jej linkę do obroży.
Odeszły kawałek od dziwnego znaleziska.
- Ona też ich widzi - przypomniały się jej słowa Blacka ze szpitala.
- Foxy - powiedziała, żeby przyciągnąć uwagę suczki. - Foxy focus!
Pies wbił spojrzenie w twarz swojej pani, nieruchomiejąc i koncentrując się maksymalnie.
- Pokaż - Robin wydała kolejne polecenie.
Oznaczało ono, że teraz Robin skupia się na psie, a ten ma poinformować, czego potrzebuje, albo co go niepokoi.

Zwierzę spoglądało w kierunku, z którego dopiero co przyszły i ustawicznie przechylało głowę. Foxy kilka razy szczeknęła, ale nie jako ostrzeżenie dla potencjalnego napastnika, bardziej w formie sygnału „ktoś tam jest”. Potem zaczęła wodzić wzrokiem na różne strony. Dla Robin oznaczało to, że suczka niekoniecznie widzi teraz coś konkretnego, a bardziej wyczuwa niepokojącą obecność.

Robin ufała psu.

Dlatego poniosła palec, nakazując milczenie. Wyłączyła lokalizację w komórce, przypięła pinezkę w miejscu, gdzie znalazła totem. Zaczęła wracać do głównej drogi, ale szła bokiem, przez las, nie ścieżka.

Jak tylko zaczęły iść z powrotem, pies stopniowo się uspokajał, choć miał być nieswój jeszcze jakiś czas. Foxy w normalnych okolicznościach cieszyłaby się spacerem i radośnie obwąchiwała każdy krzak. Teraz trzymała łeb wysoko, uszy miała postawione i uważnie mierzyła wzrokiem najbliższą przestrzeń.
Gdy wróciły na drogę, Robin ponownie wyjęła telefon. Uderzyła ją kolejna rzecz: cały incydent powinien trwać najwyżej kwadrans, tymczasem komórka wskazywała, że przy totemie spędziła dobrą godzinę. Kolejny raz mogła zrzucić to na karb zmęczenia, ale z natury była przecież uważną osobą. Nawet bez odpowiedniej ilości snu powinna umieć oszacować gdzie minęły jej pozostałe minuty. Tymczasem czas okazał się bezlitosny, a zegar jasno sugerował, że to ją zawiodła czujność.

Sprawdziła nagrane filmy - jeden trwał minutę, drugi koło trzech. Czyli wygląda na to, że to jej zmysły zaszalały…

Westchnęła. Poszła w stronę samochodu, będzie się zbierać na spotkanie z Owenem. Przez chwilę rozważała pogawędkę z panią Sparks, ale postanowiła przełożyć to na południe.

Posłała na nr Huwa obydwa filmiki oraz współrzędne GPS.
"Creepy, co? Co tu widzisz? Zwróć szczególną uwagę na drugi film, koło 2 minuty. '
Za chwilę jej komórka zapikała sygnałem dostarczenia wiadomość. Huw jednak nie odpowiedział. Rzuciła okiem na zegarek – powinna się pośpieszyć, jeśli chce zdążyć na umówione wczoraj spotkanie. Tym bardziej, że przed wycieczka w góry planował jeszcze coś zjeść.

Jadąc zastanawiała się,, czym było to dziwne znalezisko w lesie. Ofiara? Ostrzeżenie? Obrona przed czymś? Rodzaj strach na wróble? Bez sensu... Nie potrafiła wymielecie, czemu ktoś wrzucił coś jakiego w lesie.. Ochrona przed czymś, próba odstraszania wydawała jej się najsensowniejszym pomysłem. Ale przed czym? I skąd to dziwne odczucie w ciele? Nieprzespana noc, wczorajsze wydarzenia mogły być jakimś wyjaśnieniem, ale czy wystarczającym? I w dodatku straciła tam godzinę.! jakby czas płynął inaczej... Musi przystopować z alkoholem.
Bo fakt, że jej komórka zaszalała w środku lasu nie był jakoś szczególnie dziwny.

Komórka zapikała, Robin rzuciła okiem na wyświetlacz "“Nie jestem pewien…”. pisał Huw.
Super. Nie miała pojęcia, o co może mu chodzić.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 21-09-2020, 22:34   #55
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Informacja oraz nagranie od behawiorystki były co najmniej zastanawiające. Huw prześledził je zaraz po tym, jak opuścił zakład barberski i od razu uznał, że musi ten ewenement zobaczyć na własne oczy. Najpierw postanowił jednak zadbać o pewne środki ostrożności. Ostatnie wydarzenia potwierdziły, że nie mógł czuć się bezpieczny także pod względem zdrowia psychicznego. Zmierzył więc do sklepu, aby stworzyć coś na rodzaj prowizorycznej ochrony dla swojego umysłu. Trudno było powiedzieć czy to mogło zadziałać, ale sytuacja, w której się znalazł, wymagała niecodziennych rozwiązań.
W międzyczasie próbował dodzwonić się do rzekomego Pieńka. Tak jak było to do przewidzenia, nikt jego telefonu nie odebrał, lecz Siwy przynajmniej zarzucił już jakąś przynętę. Pozostawała nadzieja, że facet specjalnie nie przebierał w pomagierach. Ostatecznie przecież Hodderowi było daleko do wirtuoza zbrodni, więc Pieniek może i nie gardził pomocą z anonimowego źródła.
Spojrzał na zegarek. Paul powinien być na miejscu przynajmniej za kilka godzin, więc Huw miał czas prześledzić nowe znalezisko. Do celu było ledwo ponad dwa kilometry, zaś na miejsce prowadziła górska ścieżka, która rozpoczynała się tuż za miastem. Nie była dostosowana do jazdy samochodem, także Lwyd ostatecznie ruszył pieszo.
Po dziesięciu minutach szybko odgadł, że obrał właściwy kierunek. Na sypkiej ziemi koło drogi widział gdzieniegdzie ślady psich łap. Robin oraz jej suczka szły tędy całkiem niedawno.
Trasa okazała była całkiem przyjemna. Wśród wysokich traw mieniły się kolorami lilie, astry, a także zawilce i jaskry. Ponad skalistymi wzniesieniami oraz łąkami kołowały myszołowy, trochę niżej od nich przemykały zwinne kosy. Sam szlak był całkiem zadbany, miejscami ciągnął się wzdłuż niego drewniany płotek, w innym miejscu postawiono obok wyciosaną ławkę.
Tę spokojną okolicę detektyw mógłby nazwać wręcz kojącą, gdyby nie jego ogólny stan. Odnosił bowiem wrażenie, że bolą go mięśnie, o których dotychczas nie wiedział. Mężczyzna był jednak ulepiony z twardej gliny i wytrwale podążał dalej. Wkrótce sprawdził jeszcze raz lokalizację na mapie i postanowił opuścić ścieżkę, aby następnie wejść między drzewa.
Początkowo las wyglądał całkiem zwyczajnie, ale po kilku kolejnych minutach Huw zaczął dostrzegać w okolicy coś osobliwego. Trudno było to konkretnie zdefiniować. Czasem miał wrażenie, że między drzewami szybko przebiegał jakiś cień, kiedy indziej kolory wokół niego nabierały nowego odcienia. Gdy myślał, że wszystko powoli wraca do normy, znów zdawał sobie sprawę, że światło płynące między drzewami pada pod nienaturalnym kątem.


Kiedy wreszcie dostrzegł kukłę, którą znał już z nagrania, wrażenie obcości wręcz go przytłaczało. Barwy wokół niego stale nabierały mocy, to znów ją traciły, a powietrze wibrowało, jakby znalazł się wewnątrz ogromnej membrany.
Młoda sarna przebiegła kilkanaście metrów od niego. Nawet ona wyglądała osobliwie: jej oczy lekko opalizowały i poruszała się tak lekko, że sprawiała wrażenie utkanej z samego wiatru.
Przystanął w miejscu i zaczął analizować co mogło być przyczynkiem osobliwego stanu. Mimo że jego zmysły były bombardowane na różne sposoby, to nadal potrafił logicznie myśleć. W trakcie policyjnej kariery miał do czynienia z ludźmi pod wpływem różnych narkotyków. Kojarzył więc, że po niektórych używkach umysł silniej odbierał każdy bodziec. Huw rozważał przez chwilę, czy w jakiś zagadkowy sposób nie znalazł się pod wpływem czegoś podobnego.
Nie, to raczej nie były dragi. Źródłem zjawisk musiała być podobizna, przed którą właśnie stał. Podobnie jak na filmie od Robin, powietrze wokół kukły falowało, teraz jednak w znacznie większym stopniu. Lwyd słyszał również drobny szmer, podobny trochę do dźwięku, który zarejestrował podczas rozmowy telefonicznej z Paulem. Pomruk był obecnie o wiele cichszy, wręcz przytłumiony.
Wyglądało na to, że osłona na głowie zbytnio mu nie pomagała – im dłużej obserwował kukłę, tym bardziej jego percepcja płatała mu figle. Na moment musiał wręcz spojrzeć gdzieś w bok, miał bowiem wrażenie, że oto trafił na płótno obrazu szalonego artysty. Po chwili z powrotem skierował wzrok na figurę, lecz dziwności tylko się natężały.



Incydent w lesie bynajmniej nie pomógł Robin stanąć na nogi. Kiedy jechała z powrotem do Ynseval musiała maksymalnie wytężać zmysły, aby utrzymać uwagę na drodze. W niektórych miejscach mijała przecież skalne urwiska i choćby chwilowa utrata kontroli nad pojazdem była bardzo niebezpieczna.
Na miejsce dotarła na czas. Owen stał już na parkingu i opierał się o policyjną furgonetkę. Obok człapało kilka policyjnych psów: dwa niemieckie owczarki oraz jeden malinois.
Sam policjant wyglądał dość blado i cały czas popijał kawę z dużego termosu. Wyglądało na to, że nie tylko ona źle sypiała.
– Jesteś – skwitował tylko – Nie traćmy czasu i przejdźmy do rzeczy.
I to było tyle. Pozwolił jej zapoznać się ze zwierzakami jedynie na chwilę, potem zapakował je do auta i kazał kobiecie jechać za sobą. Bez żadnych grzeczności ani „pocałuj mnie w dupę”. Facet był specyficzny, ale ostatecznie nie przyjechała tutaj wchodzić z nim w komitywę.
Niebawem wspólnie podążali górskimi serpentynami, które zdawały się ciągnąć bez końca. Krajobraz był monotonny i Robin czuła jeszcze większą senność niż poprzednio. Jedyne urozmaicenie okolicy stanowiły zniszczone baszty oraz fragmenty dawnych warowni, które wyrastały z kilkunastu szczytów. Z tego, co sama się orientowała, każda z tych gór nosiła inną nazwę niż Maddox, więc to nie ich dotyczyła legenda o krwawym baronie. Walia była zwyczajnie usiana ruinami, które milcząco trwały przez kolejne wieki, a tutejsza okolica nie stanowiła wyjątku.
Kiedy czuła już, że dalej tak nie da rady i zaraz zwyczajnie zatrzyma wóz, nagle zadzwonił do niej Huw. Bez zbędnej zwłoki włączyła zestaw głośnomówiący, szczególnie że rozmowa mogła jej dobrze zrobić. Jak się okazało, Lwyd szybko sprawdził przesłane mu współrzędne. Totem, lub czymkolwiek on był, prawdopodobnie nawet teraz zwiększał swoją siłę oddziaływania. Detektyw postanowił coś z tym zrobić.
Niedługo jak skończyła rozmawiać z Huwem, Owen skręcił w prawo i zaparkował furgonetkę. Stali teraz na czymś w rodzaju większego płaskowyżu, który z jednej strony kończył się głęboką przepaścią, a z drugiej swobodnie opadał w dolinę. Po jej przeciwległej stronie górował masyw, którego Robin nie mogła zmierzyć wzrokiem, gdyż wierzchołek znikał gdzieś w pierzastych chmurach. To właśnie w tej okolicy miało dochodzić do największej liczby zaginięć.
Gryffith powoli wysiadł ze swojego wozu i z powrotem otworzył psom drzwi. Robin od razu dostrzegła jak bardzo są czujne i wypatrują czegoś w oddali. Foxy z kolei trzymała się na uboczu.
– Mam średnie obycie z tymi bydlakami – stwierdził policjant, znów otwierając termos. – Na pewno przeszły inny rodzaj tresury, niż ta, którą ty stosujesz. Ale chyba jakoś się dogadacie.
Psy ponownie obwąchały Robin. W policji pracowały zwierzęta, które nieraz uczono, aby słuchały tylko określonych ludzi. Te jednak zdawały się raczej skore do współpracy. Owen puścił je przed siebie i sam skinął na kobietę.
– Zaczniemy od bezpośredniej okolicy drogi. Jeśli nie znajdziemy tu nic alarmującego, ruszymy dalej. Pasuje ci to? – ostatnie pytanie zadał bezzasadnie, ponieważ i tak zmierzył w kierunku doliny, nie czekając na jej reakcję.
Jeszcze przed obniżeniem terenu musieli minąć grupę większych pól, które były osłonięte przez wysokie głazy. Miejscami rosły tu również osamotnione drzewa, w większości jednak ogołocone. Niedaleko płynął strumień: Robin go nie widziała, lecz dochodziło ją ciche szemranie.
Nie minęli nawet kilkuset metrów, jak wszyscy nagle przystanęli. Carmichell od razu zauważyła, że policyjne psy trzymały swoje pyski nisko, a ich ciała zesztywniały.


Na drodze do doliny wyrosła przed nimi zdezelowana rudera, w kilku miejscach grubo już porośnięta zielonością. Budynek dosłownie niszczał w oczach i wyglądał jakby opuszczono go lata temu. Niedaleko wejścia stał wrak zardzewiałego samochodu, lecz obecnie trudno było odgadnąć jego markę.
– Dziwne – mruknął Owen. – Patrolowałem ten teren przynajmniej kilkukrotnie. Pierwszy raz widzę… to.
Robin spojrzała na psy, łącznie z Foxy. Wszystkie intensywnie obserwowały ruinę.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 22-09-2020 o 12:18.
Caleb jest offline  
Stary 04-10-2020, 08:37   #56
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Chochoł

Zjawisko z jakim się spotkał nie równało się z niczym innym czego doświadczył wcześniej w życiu. W dragach mieli styczność z narkotykami. W sekcji, w której byli nawet testowali je na własnej skórze. Poza programem szkoleniowym. Żeby wiedzieć. Po kwasie były podobne jazdy ale tutaj… Tutaj się czuł jakby nie do końca przekroczył próg, że wystarczy krok czy dwa wstecz i znowu powróci do realnego świata. Cofnął się poza krąg oddziaływania kukły. Rzeczywistość wróciła na swoje miejsce. Ściągnął na chwilę czapkę i otarł pot z czoła nim nałożył ją ponownie. Folia zaszeleściła.

- Co to jest do kurwy nędzy? - wyszeptał bezgłośnie sam do siebie.

Rozejrzał się po okolicy, lecz był sam. Wyciągnął telefon. Nie bawił się w SMSy. Zadzwonił do Robin. Ręce mu drżały.

Telefon Robin zawibrował w torebce.

- Dzwoni: Huw Lwyd poinformował Robin zestaw głośnomówiący miłym, męskim głosem. Ile czasu minęło, zanim odkryła, gdzie ukryte są opcje zmiany lektora i wyłączyła tą denerwującą panienkę! Głos Kena, jak go nazywała dla siebie, było dużo bardziej kojący.

- Połącz – powiedziała, zadowolona, że może zająć się czymś innym, niż przysypianie za kierownicą.

- Cześć – powiedziała.

- Cześć - odezwał się znajomy jej głos, zniekształcony trochę przez głośniki. - Wybrałem się zobaczyć tego chochoła… - zamilkł na chwilę, szukając właściwych słów. - To coś… to jakoś zniekształca rzeczywistość wokół. Też to zaobserwowałaś, prawda?

- Tak - pokiwała głową, choć nie mógł tego zobaczyć. - Jakby wrzucić kamień do jeziora i ta fala na wodzie rozchodzi się coraz dalej, coraz słabsza, Ten totem to taki kamień.

- Ciekawe porównanie - przyznał.

Pomilczała chwilę.

- Oczywiście, nie ma to sensu. Jedyne, co mi przychodzi do głowy to pole elektromagnetyczne, czy jakieś umieszczone w tym miejscu. To takie gdybanie, nie mam wykształcenia naukowego. Ale zwierzęta są czułe na takie rzeczy.

- Jak daleko od tej kukły miały miejsce te… zjawiska?

Zastanowiła się.

- Trudno określić… Foxy wcześniej była niespokojna, potem ja czułam niepokój, a kiedy stałam obok totemu zmysły mi zaszalały. Ale mogłam go spokojnie okrążyć, w odległości… nie wiem, zawsze mam problemy z szacowaniem takich rzeczy.. pół metra?

- Hmmm… - Siwy najwidoczniej coś rozważał przez chwilę. - Wydaje mi się, że to coś rozszerza pole działania. Teraz to już będzie kilka metrów. Zamierzam to zniszczyć…

- Tego wisielca? Tylko lasu nie podpal…

- Heh… - żachnął się. - Szczerze mówiąc przyszło mi to do głowy, tyle że nie wziąłem z sobą kanistra a samochód zostawiłem kawał stąd. Pomyślałem, że strącę to coś… i zobaczymy…

- Serio sądzisz, że tak mocno zwiększyło zasięg przez tą godzinę?

Siwy wzruszył ramionami, czego na pewno Robin nie zarejestrowała.

- Na to wygląda. Chyba, że na mnie oddziałuje bardziej niż na ciebie.

- A te zjawiska z wczoraj? Szaleństwo psów, ptaki… I wcześniej, te zaginięcia w górach. Sądzisz, że to się nie łączy?

Mężczyzna potarł skronie.

- Myślę, że to się wszystko łączy. Zaginięcia w okolicy, szaleństwa, próby zamachu na moje życie, tunel. Wszystko. Coś wpływa na naszą percepcję, na nasze postrzegania świata a ta cholerna kukła zachowuje się jakby była jakimś pieprzonym emiterem, więc zamierzam ją roz… - westchnął, - zrzucić i zobaczyć czy świat bardziej od tego zwariuje, czy wręcz przeciwnie. Masz inny pomysł?

- Przede wszystkim - nie dotykaj tego - zaczęła. - Nie gołą dłonią, w każdym razie. Weź kij, czy coś takiego. Moim zdaniem powinno się to spalić. Zmienić tego strukturę.

- Czyli co do zasady się zgadzamy. Okey. Kończę. Daj znać jak ci pójdzie z psami.

- Powodzenia. I nagraj wszystko. Na filmie czasem widać… więcej. To coś zaburza nagranie, ale też film łapie to, czego nie wychwytuje oko. I daj znać, tak?

- Jasne. Dobry pomysł. Dzięki. Trzymaj się.

Siwy rozłączył się. Wrócił do kukły wyszukując po drodze solidny, dość długi konar. Ustawił telefon na nagrywanie i umocował w takiej pozycji aby obejmował kukłę i okolicę. Stanął, na lekko rozstawionych nogach, w taki sposób, że nie był na jednej linii z aparatem i chochołem, lecz aparat widział ich z boku. Złapał gałąź i zamachnął się z całej siły z zamiarem strącenia straszydła z drzewa.
Gdy był już gotowy do zadania ostatecznego ciosu, powietrze wokół niego ponownie zawibrowało. Tym razem z poziomu ziemi zaczęła unosić się eteryczna mgiełka, która z każdą chwilą nabierała kształtów. Równocześnie czas nagle zwolnił. Huw miał wrażenie, że porusza się jak w smole i nawet jego oddech był bardzo powolny. Tymczasem kontury zjawy nabierały ostrości i Huw zaczął rozpoznawać czym widziało może w ogóle być.
Goodman stanął między nim a chochołem jak żywy. Tyle tylko, że był to ten Paul, którego znał jeszcze z bidula. Co do tego nie było wątpliwości – Lwyd miał już zawsze pamiętać minę tego zuchwałego rudzielca.
Chłopak spojrzał pytająco to na detektywa, to na badyl, którym miał właśnie uderzyć o totem.
Projekcja tak zaskoczyła Lwyda, że stracił cały impet uderzenia. Oparł koniec konaru o ziemię i spojrzał na chłopaka stojącego przed nim, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że rozdziawia usta jak nie przymierzając upośledzony na umyśle kretyn.
- Paul? - otarł rękawem ślinę z ust. - Paul, to ty? Co ty...?
Przyjaciel z dzieciństwa uśmiechnął się lekko i zawadiacko odgarnął z czoła pukiel włosów.

- No ja. Przecież nie królowa Francji - zaśmiał się.
Chłopiec wyjął z kieszeni kilka orzeszków w czekoladzie. Jeden z nich podrzucił sobie do otwartych ust, a pozostałe wyciągnął do Huwa.
- Spokojnie, Tucznik nic o tym nie wie - powiedział, przegryzając smakołyk.

- Paul, co ty pierdolisz? - zirytował się Siwy - Przecież mówiłem ci, że Tucznik kopnął w kalendarz...

Nim skończył wypowiadać ostatnie zdanie doszło do niego, że to wszystko nie ma sensu.

- To nie ty... - stęknął chwytając ponownie konar w obie dłonie. - Jesteś projekcją mojego wspomnienia. Widzę cię, bo to ścierwo miesza mi w głowie. Muszę to...

Zebrał się w sobie i skupił na tym, żeby unieść gałąź i strącić straszydło.

Obraz młodego Goodmana rozmył się, zostawiając smugę tuż za rozpędzonym badylem. Nastąpił donośny trzask, po czym w górę poleciały suche gałęzie oraz pożółkłe kości. Las wokół Huwa zawirował i wszystko jeszcze bardziej zwolniło. Detektyw zniszczył część kukły, lecz otoczenie wokół niego nadal pełne było wizualnych fantasmagorii.
Choć wszystko zdawało się trwać ledwie chwilę, to kompletnie stracił poczucie czasu oraz przestrzeni. Przez chwilę jakby go zamroczyło i w tym momencie widział już tylko ciemność.
Gdy znów otworzył oczy, w dłoniach nadal trzymał kij, lecz wszystko inne uległo zmianie. Stał przed drewnianym biurkiem, zaś w miejscu groteskowego pajaca siedział jakiś mężczyzna. Reszta przestrzeni pozostała rozmazana, jednak nie ulegało wątpliwości, że Siwy znalazł się w swego rodzaju gabinecie.
Do Huwa zaczęło powoli docierać na co właśnie patrzy. Biurko było uszkodzone, w jednym miejscu jego blat znaczyło sporych rozmiarów pęknięcie. Wokół fruwały poszarpane dokumenty, z kolei podłogę wyściełały potrzaskane długopisy oraz inne przybory.
Tom Hopkins podniósł dłonie w obronnym geście. Jego policzki zatrzęsły się jak dwie galaretki.
- Rozumiem twoją wściekłość, ale musisz zrozumieć. Z tą nogą nie dasz rady - powoli opuścił ręce i ściszył głos. - A teraz się uspokój. Przecież mnie nie uderzysz.

Siwy zacisnął dłonie w pięści i wycedził powoli przez zaciśnięte zęby.

- Ty sukinsynu… całe życie… - oddychał ciężko jakby właśnie przebiegł spory dystans, - całe jebane życie poświęciłem… a ty… ty… skurwysynu… jak śmiecia… jak zużytą… na śmietnik? - Głos detektywa powoli nabierał mocy i z cichego, prawie szeptu, przeradzał się w krzyk. W kącikach ust zebrała się ślina, która z każdym kolejnym słowem rozpryskiwała się fontanną kropel. - Ty… nieudolny czarnuchu! Zajebię cię chuju!

Lwyd rzucił się przez zniszczone biurko do gardła znienawidzonego funkcjonariusza, gotowy obić mu tą durną, zadowoloną z siebie mordę.

- Zwariowałeś? - zdążył krzyknąć tamten.
Huw go nie słuchał. W okamgnieniu wymierzył Hopkinsowi sierpowy, który gwałtownie odrzucił jego głowę w bok. Z obydwu nozdrzy byłego już szefa polała się krew.

- Załatwię cię na amen! - darł się mężczyzna. - Nigdzie nie znajdziesz roboty!

Lwyd nadal wyprowadzał ciosy. Kilkukrotnie usłyszał trzask łamanego nosa. Jego pokryte krwią pięści działały już samoczynnie i w pewnym momencie widział całą scenę gdzieś z boku.
Nie miał pojęcia kiedy rzeczywistość wróciła na swoje miejsce, o ile wcześniej w ogóle trzymała się swoich fasad.
Huw oprzytomniał, leżąc na ściółce leśnej. Zamiast zakrwawionej facjaty Hopkinsa, okładał właśnie resztki kukły. Fragmenty gnatów, szmat i patyków leżały wszędzie wokół. W głowie mu się kręciło i zbierało na wymioty.
Mętnym wzrokiem zlustrował najbliższą przestrzeń. Nie licząc gasnących powidoków, okolica lasu wyglądała mimo wszystko całkiem zwyczajnie. Pozwolił sobie położyć się i odpocząć.
Leżał na wznak na leśnej ściółce, patrząc na korony drzew. Przypomniał mu się wypad z bidula do lasu. Jedno z nielicznych, dobrych wspomnień z okresu dzieciństwa, gdy dyrektorem placówki jeszcze nie był W.C. a Paula Goodmana jeszcze nie znał. Chyba. Nie pamiętał już dokładnie. Pamiętal za to wilgotny zapach ziemi i kolorowe korony drzew, i liście spływające łagodnie... Wszystko było takie jak teraz, tylko łeb go wtedy tak nie napierdalał.
Stęknął siadając znowu. Spojrzał na poranione, poodzierane pięści. Sprawdził czy nic sobie nie złamał i odszukał telefon. Telefon samoczynnie już wcześniej się wyłączył. Nie miał ochoty teraz tego oglądać. Mniej więcej spodziewał się co zobaczy na nagraniu. Spojrzał na zegarek. Ze zdziwieniem stwierdził, że dochodziła pierwsza po południu. Stracił dwie godziny, chociaż zdawało mu się, że minęło zaledwie dwadzieścia minut.
Przyjrzał się dokładniej temu co zostało z kukły, robiąc zdjęcia i szukając... Sam nie wiedział czego. Nadajnika? Czegoś nie pasującego do całości? Czegoś…
Był dziwnie obojętny i systematyczny w działaniu. Nie analizował tego co się stało, jakby się bał, że gdy zacznie się głębiej nad tym zastanawiać to zwariuje. Skupiał się więc nad tym co było do zrobienia. Zdjęcie. Kawałek materiału. Rozgrzebal resztki straszydła szukając, analizując, dokumentując. Im jednak dłużej kontynuował oględziny, tym bardziej przekonywał się, że w tych przedmiotach nie ma nic niezwykłego. Badyle i wełniane gałgany były obecnie zwykłymi śmieciami. Kości zaś przypominały bardziej zbiory ekscentrycznego kolekcjonera, niż szamańskie rekwizyty.
Ostatecznie więc nie odnalazł nic konkretnego, co mogłoby wywołać anomalię. Zmlął przekleństwo w ustach. Spojrzał na komórkę, którą ciągle trzymał w ręku i napisał SMSa do Robin:
"Kukła - Lwyd, 0:1. Po dogrywce"
Ściągnął płaszcz, zapakował na niego resztki z chochoła i zwinąwszy w tobołek ruszył w kierunku samochodu.

------
Dziękuję Caleb za piękny flash-back i Kanna za dialog
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 12-10-2020, 22:26   #57
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Robin przy ruinie

Przystanęła, przyglądając się uważnie chacie.
- Czego nie było? - nie zrozumiała. - Tych wraków?
- To popieprzone, ale tak - powiedział Gryffith nie odrywając wzroku od budynku.
Wzruszyła ramionami.
- Ktoś lubi dłubać w starych samochodach. Może wymontowuje z nich oryginalne części i sprzedaje na e-bayu? Przywiózł tutaj ten złom i tyle.
Owen stanął twarzą w twarz z Robin. Pierwszy raz widziała go wyprowadzonego z równowagi: wzrok miał rozbiegany, a warga mężczyzny lekko drżała. Chyba dopiero teraz w pełni dotarły do niego słowa kobiety.
- Samochód to tam nic. Próbuję przypomnieć sobie jakikolwiek budynek w tej okolicy.

Robin cofnęła się o pół kroku.
- Spokojnie - powiedziała nie wiadomo, czy do siebie samej, czy do Owena. - Nie masz pewności, czy widziałeś wcześniej tą ruinę, tak? - doprecyzowała. - Czyli zabłądziliśmy? Poszliśmy złą drogą?
- Hm. Nie wiem. Chyba tak - głos policjanta sugerował, że próbuje uspokoić samego siebie. - Takich miejsc jest wiele, mogłem je pomylić z czymś innym.
Kobieta jednak nie do końca go słuchała, bo właśnie uświadomiła sobie coś innego --przeniosła spojrzenie na psy.
- Dlaczego zabrałeś je same? Gdzie przewodnik?
- Szkoda gadać. - Gryffith ciężko wzruszył ramionami. - Chłopakom nie podobają się moje metody. Uważają, że wszystko można wytłumaczyć. Mój sposób myślenia wychodzi daleko poza ich protokoły. Nikt mi nawet nie pozwolił wziąć tych psów - stwierdził wprost. - Sam je wyprowadziłem.
Druga informacja poruszyła ją dużo mocniej. Dotykała bazowych wartości, którymi Robin kierowała się w życiu.
- Ukradłeś psy?! Zwariowałeś? Pomyślałeś, jak one się teraz czują?


Gryffith spojrzał na nią pustym wzrokiem. Albo wciąż był w szoku, albo naprawdę nie rozumiał o co jej chodziło.
- Są potrzebne i tyle - odparł surowo. - Sama widziałaś co się dzieje w okolicy. Czas na grzeczne prośby już minął.
Robin patrzyła na Owena szeroko otwartymi oczami.
- Nie rozumiesz… - potrząsnęła głową. - Niepotrzebnie je braliśmy, one mnie nie znają, nie będą ze mną współpracować. To nie samochód z wypożyczalni… A jeśli nawet wykażą się dobrą wolą - ja nie będę potrafiła ich czytać. Rozpoznam, że się boją, albo są podekscytowane czymś, ale to tyle. Nie pokażą mi, co je zaniepokoiło.
Westchnęła.
- I jeszcze pomyliłeś drogę tak? - to nie był wyrzut, po prostu pytanie.
- Wróćmy do samochodu, zamkniemy psy, poszukamy właściwej drogi. Zostawimy je w kennelach będą bezpieczne. Zabierzemy tylko Foxy i pójdziemy.

Gryffith nie odzywał się, jedynie mocno zaciskał szczękę. Robin miała wrażenie, że usłyszała wręcz trące o siebie szkliwo.
Bez względu na to, co tak naprawdę myślał mężczyzna, tym razem nie postanowił tego komentować.
- Niech będzie - skwitował chwilę później. - W końcu to poniekąd twoja działka.
- Poniekąd - mruknęła, coraz bardziej żałując , że zrezygnowała z wynagrodzenia.

Po tych słowach policjant skierował psy z powrotem w kierunku auta. Wracając chwilę potem, minął Robin bez słowa i raz jeszcze zmierzył w kierunku domostwa. Tym razem bardziej zbliżył się do ruiny i pobieżnie obejrzał jej okolicę. Przez kilka minut behawiorystka obserwowała jak policjant spogląda gdzieś w krzaki lub przemierza zaniedbane podwórko. Jedynym akompaniamentem jego poszukiwań był teraz dźwięk chrząszczy i koników polnych.
Kobieta obserwowała jego działania z niewielkiego dystansu
- Kojarzę ten placek ziemi - wskazał gdzieś, kiedy znów zawrócił. - Pamiętam też to dziwne drzewo - wymierzył palcem w mocno poskręcany konar. - Nie mam wątpliwości, że jesteśmy we właściwym miejscu. I nadal twierdzę, że tego domu wcześniej tu nie było.
Owen spojrzał na nią, czekając na odpowiedź. Choć starał się zachować kamienną twarz, to kobieta dostrzegła na jego czole rosnącą kroplę potu.

Robin widziała, że Owen jest zdenerwowany. I że się boi,
- Czy dobrze rozumiem - zapytała miękko. - Jesteśmy w miejscu tych zaginięć, rozpoznajesz je, tylko twoim zdaniem nie było tutaj wcześniej tego domu?
Mężczyzna jedynie wzruszył ramionami i splunął na ziemię, dając znać ile z tego rozumie. Carmichell westchnęła.
- Moim zdaniem pomyliłeś lokalizacje. Ale skoro już tu jesteśmy, to możemy się rozejrzeć, prawda?
- Cóż, tylko dureń by to teraz zignorował - policjant zdawał się lekko odzyskiwać rezon i jednocześnie przepuścił kobietę przodem.
- Chodź Foxy - wskazała jej ruinę. - Fokus!

Suczka posłusznie poderwała się i zbliżyła do budynku. Następnie przemierzyła kilka razy zachwaszczony teren, cały czas jednak pozostając blisko swojej pani. W pewnym momencie Foxy przystanęła i utkwiła wzrok w jednym z szerokich okien na parterze. Choć miejsce wyglądało na równie opuszczone, co reszta domu, toller kilka razy zaszczekał w tamtym kierunku.
Owen w międzyczasie dogonił Robin. W skupieniu wyjął tabakierę, wciągnął trochę proszku i spojrzał pytająco na psa.
Robin rzuciła psu chrupka.
- To okno - wskazała miejsce policjantowi. - Z jakiegoś powodu to okno niewidzialnego domu ją zainteresowało. - spróbowała rozładować atmosferę.

Gryffith w tym czasie zmierzył w kierunku fasady domu i oderwał spróchniałą deskę.
- Wygląda całkiem realnie jak na widmo - skwitował cierpko.
Następnie podszedł bliżej okna, którym zainteresowała się suczka. Stanął na palcach, próbując dostrzec wnętrze budynku.
- Myślisz, że psy potrafią zobaczyć rzeczy, których my nie widzimy? - zapytał.
Wzruszyła ramionami.
- Opinie są podzielone… Na pewno potrafią wyczuć rzeczy, o istnieniu których ty nie masz pojęcia. Ty masz 5 milionów komórek odpowiedzialnych za odczuwanie zapachów, a Foxy 200 milionów.
Podeszła do okna, wyjęła komórkę, żeby poświecić do środka. .
- Wchodzimy?

Gryffith zawahał się i przez dłuższą chwilę obserwował psa. Nie wyglądało jednak na to, że kontempluje umiejętności, o których mówiła mu kobieta. Grał na czas i nie chciał iść do środka, ale ostatecznie przełamał własny opór.
- Dobra - powiedział bez przekonania, następnie włączył podręczną latarkę. - Tylko musimy uważać. To wszystko wygląda, jakby zaraz miało się zawalić.
Ostrożnie weszli na skrzypiąca werandę, zrywając przy okazji kilka pajęczyn. Owen uchylił drzwi wejściowe i zaświecił do środka. Przedpokój był całkiem szeroki, jego ściany pokrywała wyblakła tapeta, zaś w kilku miejscach wisiały puste ramy obrazków. Policjant ruszył do środka pierwszy, choć całe przedsięwzięcie było dla niego wyraźnie coraz trudniejsze.
Jak się zaraz okazało, przejście do dwóch pomieszczeń (w tym tego, które intrygowało psa) zostało zawalone przez drewniane belki. Zerwały się one z sufitu, tworząc trudną do sforsowania barykadę. Z miejsca, gdzie obecnie stali, dało się natomiast przejść do kuchni, piwnicy lub na wyższe piętro.
Robin szła powoli, obserwując psa kątem oka. Budynek wyglądała na bardzo stary, niezamieszkany, zrujnowany.

Robin powstrzymała się - nadludzkim wysiłkiem woli, oczywiście - od komentarza, że miał rację, nocą byłoby tutaj znacznie bardziej klimatycznie, może poczekają w aucie, aż się ściemni? Miała wątpliwości co do kondycji psychofizycznej policjanta – widać było, że się boi i jest poddenerwowany. Ukradł psy, czyli jest przekonany o swojej nieomylności i tak zdeterminowany, że nie liczy się nikim ani niczym. Pomylił drogę, zamiast przyznać się do błędu , teraz idzie w zaparte… no, to akurat nie było dziwne, faceci tak mieli. Robin pamiętała, jak jeszcze starym samochodem, bez nawigacji, bez Internetu w komórce (padł? stracili zasięg? czy może wtedy jej ówczesny chłopak nie uznawał nic, poza niezawodnymi Nokiami? ) zgubili się w Rouen. Chłopak twierdził, ze świetnie zna drogę, przysnęła, a potem kręcili się w kółko po jakiś przedmieściach, wszystko było zamknięte na głucho, nie było kogo zapytać, a on ciągle twierdził, ze zna drogę. Westchnęła.
Wejście do interesującego ich pokoju było zablokowane, na górę nie planowała wchodzić..
- To się zaraz zawali – powiedziała kobieta. – Wyjdźmy na dwór, podsadzisz mnie, wejdę oknem.

Owen przytaknął jej i wyszli w milczeniu. Na zewnątrz od razu zapalił papierosa, zaciągając się tak mocno, że musiał kilka razy odkaszlnąć.
Gdy mężczyzna już trochę doszedł do siebie, obydwoje przeanalizowali swoje możliwości. Parter był dość wysoki, ale wspierając się na rynnie, faktycznie można było wejść przez okno. Taki też plan zastosowali. Funkcjonariusz pomógł Robin wesprzeć się na ścianie, potem kobieta chwyciła blaszaną rurę i podciągnęła całe ciało do góry. Stara konstrukcja donośnie zachrzęściła, ale ostatecznie Carmichell weszła do środka. Foxy zaskomlała cicho, ale nie pozwoliła sobie na nic więcej: ostatecznie przecież ufała swojej pani.
Behawiorystka znalazła się teraz w dość przepastnym salonie. W głównej części pomieszczenia stała dziurawa sofa skierowana na szeroki telewizor. Poza tym dojrzała komódkę oraz dwie szafy - jedna była zwalistym, drewnianym meblem, druga posiadała przeszklone drzwi, zza których mogła dojrzeć jakieś ozdoby oraz kilka książek. Stała tu również lampa, ozdobna skrzynka oraz stolik z wyblakłymi papierami na blacie.

- No dopsz - mruknęła Robin do siebie, zadowolona, że rano wzięła lek antyhistaminowy. Była uczulona na kurz. Rozejrzała się po pomieszczeniu a potem zaczęła , metodycznie i spokojnie, przeszukiwać pokój. Najpierw sprawdziła “po wierzchu” zaglądając za i pod meble.
Początkowo znajdowała same rupiecie: fragment jakiegoś rachunku, szmatki czy zagubiony guzik. Następnie sprawdziła co właściwie leżało na stoliku - jak się zaraz okazało, był to zszarzały fragment gazety. Nie potrafiła nawet dokładnie dostrzec tytułu bądź daty. Co dziwne, jeden z artykułów wyglądał znacznie wyraźniej od reszty. Dotyczył on śmiertelnego potrącenia samochodem dwóch dziewczynek. Sprawca miał być pod wpływem środków odurzających. Robin przeczytała również, że ojciec dzieci, już po wszystkim, rzucił się na kierowcę z pięściami i dotkliwie go pobił. Reszta tekstu dotyczyła ustalania szczegółów zajścia.
Odłożyła prasę, kontynuując oględziny pomieszczenia. Zaczęła otwierać poszczególne szafeczki oraz szuflady, zaglądając do środka. Większość była pusta, w kilku natomiast znalazła zaśniedziałą biżuterię, a także powszechną elektronikę typu ładowarka do telefonu. W skrócie, nic specjalnego.
Bardziej interesujące okazały się książki. Część księgozbioru stanowiły kryminały, inne tomy dotyczyły prawa karnego bądź wiktymologii.
Gdy tak wertowała zbiory, doszedł do niej przytłumiony stukot. Zdawał się dochodzić od strony sofy. Kobieta powoli obeszła mebel, ale niczego nie dostrzegła. Tymczasem dźwięk znów się powtórzył. Carmichell przyjrzała się dokładniej siedzisku: wyglądało na to, że jest rozkładane, a szmer dochodził ze środka.
- No bez jaj - mruknęła Robin. Powinna się była od razu zorientować… Zachowanie Foxy stało się nagle zupełnie jasne.

Suczka wyczuła jakieś zwierzaki. Pewnie szczury. Robin żadne zwierzęta szczególnie nie brzydziły, ale za szczurami jakoś nie przepadała… Już miała wrócić do okna, kiedy nagle zaświtała jej inna myśl - a co, jeśli okociła się tam kotka? Trudno jej będzie wykarmić tutaj maluchy, w środku tego lasu…
Kobieta wahała się jeszcze moment, ale w końcu podeszła do sofy i uniosła jej górną część.
Drewniany schowek zatrzeszczał głośno, otwierając się przed Robin. Wewnątrz ujrzała jednak tylko stary koc, w dużej części pokryty pajęczynami. Teoretycznie do środka mogło wejść małe zwierzę, lecz niczego takiego tutaj nie widziała.
- I jak? Masz coś? - z zamyślenia wyrwał ją nagle głos Owena.

- Wygląda na to, że nic tu nie ma - odkrzyknęła. Sięgnęła ręką , żeby podnieść koc. - A czegoś konkretnie mam szukać?
- Sam nie wiem - usłyszała z podwórka. - Ale nie podoba mi się to miejsce.

Robin sprawdziła derkę z każdej strony, lecz ta wyglądała zupełnie zwyczajnie. Być może zmysły ponownie ją mamiły. Tym bardziej, że dźwięk znów się powtórzył - tym razem z miejsca, gdzie stała dekoracyjna skrzynia.
Zrobiła pół kroku w stronę skrzyni, aby zatrzymać się nagle. Wróciła do okna.
- Potrzebuję tu Foxy. Nachyl się, oprzyj dłonie na udach. Wskoczy ci na plecy, potem na okno.
Policjant pokręcił nosem i spojrzał na zwierzę w sposób cokolwiek sceptyczny.
- Może jeszcze potem zrobić gwiazdę? - prychnął.
Koniec końców spełnił życzenie Robin, choć było mu to zupełnie nie w smak. Foxy z kolei poradziła sobie bardzo dobrze. Lata ćwiczeń w przeszłości zrobiło swoje.
Kiedy pies był już w pokoju, kobieta zatoczyła dłonią po pomieszczeniu.
- Szukaj - powiedziała. - Pokaż.

Suczka zaczęła krążyć po pomieszczeniu z nosem tuż przy podłodze. Szybko zlokalizowała źródło swoich niepokojów. Najpierw zainteresowała ją sofa, potem skrzynia, czyli właśnie te rzeczy, które zwróciły uwagę Carmichell. Toller nie wiedział jednak co dalej robić. Dreptał bowiem od jednego punktu do drugiego i przekręcał z zainteresowaniem głowę. W pewnej chwili również cicho pisnął, co mogło sugerować jakiś niepokój.
Minęło może kilka minut, gdy pies się wreszcie uspokoił. Suczka siadła na miejscu i spojrzała ufnie na właścicielkę. Robin domyśliła się, że w pomieszczeniu zaszła jakaś zmiana. Znakiem tego jeszcze raz sprawdziła pokój.
Nie myliła się. Zarówno w okolicy mebla, jak i kufra dostrzegła coś nowego - wątpiła, aby mogła to wcześniej przegapić. Były to drobne ślady stóp, a właściwie stópek, które odcisnęły się na warstwie kurzu. Dzieci, dwie sztuki. Czy możliwe, że ukrywały się w tym zwalonym domu? Ślady odchodziły od kufra oraz sofy wprost do korytarza i jeszcze dalej, ku zawalonemu przejściu. Mogła je przegapić, było ciemnawo. A mogło ich też wcześniej nie być i teraz zostawiły je duchy zmarłych dziewczynek z artykułu. Taaa…

Robin podeszła do rumowiska.
- Hej! - zawołała na wypadek, gdyby dzieci ją obserwowały z ukrycia. - Jestem Robin. Chcecie nakarmić pieska? Zna różne sztuczki…
- Foxy, obrót!
- zawołała, a pies posłusznie zakręcił się wokół własnej osi. - Turlaj się - Foxy przywarowała, a potem przeturlała się przez grzbiet.
Kobieta czekała chwilę , ale nic się nie działo. Robin wytężyła słuch, ale słyszała jedynie szybki oddech psa oraz trzeszczenie desek pod swoimi stopami.
- Dziwne - mruknęła Robin, podchodząc do okna. Wychyliła się do policjanta - Wygląda na to, że łaziły to jakieś dzieciaki. Bose. Widziałeś kogoś?
Owen spojrzał w obie strony i wzruszył ramionami.
- Jesteś pewna? Trudno mi sobie wyobrazić skąd miałyby się tu wziąć… na takim zadupiu. Ale nie, nic nie widziałem.
- Chyba przelazały przez to rumowisko… Może pójdziesz od drugiej strony, gdyby wyszły tamtędy? Foxy do ciebie przejdzie.

Policjant spojrzał niechętnie na wejście do budynku, ostatecznie jednak przystając na plan Carmichell. Robin usłyszała jak mężczyzna wraca do środka i przechodzi do zawalonego korytarza. W międzyczasie pies zręcznie przecisnął się jednym z otworów, już po chwili będąc po drugiej stronie.
- Rzeczywiście są tu jakieś ślady - kobieta usłyszała stłumiony głos Owena. - Strasznie dziwne…
To były ostatnie słowa, jakie usłyszała Robin. Nastąpiła cisza, której nie przerwały nawet kilkukrotnie nawoływania. Behawiorystka miała przez chwilę wrażenie, że słyszy jak Gryffith próbuje coś z siebie wydusić, gdy nagle policjant przeraźliwie krzyknął.
Potem wszystko działo się już bardzo szybko. Sądząc po odgłosach, jej towarzysz wybiegł na zewnątrz. To musiało przestraszyć samą Foxy, która natychmiast wróciła do swojej pani. Robin od razu spojrzała przez okno, widząc policjanta, który podążał teraz poprzez suchą trawę. Jedną ręką zasłaniał swoje oczy, a drugą próbował stłumić szloch. Nieskutecznie. Kiedy wreszcie upadł na ziemię, jakieś dwadzieścia metrów od domu, jego ciałem wstrząsnął spazm.
Robin zaklęła.
- Poczekaj – rzuciła do Foxy, a sama nachyliła się, aby sprawdzić wysokość okna. Powinna dać radę…
Przełożyła nogi przez parapet, usiadła. Potem przekręciła się tak, aby móc złapać brzeg parapetu dłońmi. Czubkiem buta wyczuła szczelinę miedzy deskami, wsparła się, przez sekundę wisiała na rękach, potem opadła na trawę.

W tym momencie poczuła jak serce zabiło jej mocniej. Okazało się, że ciało zareagowało szybciej od zmysłów: dopiero po chwili dotarło do niej co zaszło. Cały dom donośnie zaskrzypiał, niczym tryby budzącej się do życia, prastarej machiny. Pies był coraz bardziej nerwowy, niemal podskakiwał do góry.
- Nie wierzę w to… - wybełkotał Owen gdzieś za jej plecami, tymczasem z ruiny wystrzeliło w powietrze kilka desek oraz zardzewiałych gwoździ.
Trudno było powiedzieć co mogło wywołać to zjawisko, lecz Carmichell nie miała czasu, musiała zwyczajnie działać.
Foxy piszczała nad jej głową, Robin nachyliła się, oparła dłonie na udach i ustabilizowała ciało, robiąc z pleców podest.
- Skacz – powiedziała.
Zwierzę natychmiast wykonało polecenie, już za chwilę będąc przy swojej pani. Tymczasem na oczach behawiorystki konstrukcja całego domu za trzęsła się i poczęła chybotać. Robin od razu zrozumiała, że odpadał tu wariant zwykłego upływu lat. Dewastacja budynku następowała zbyt szybko. Poza tym kobieta odnosiła wrażenie, że zjawisko miało źródło w ścisłym wnętrzu domu. Być może istniała tam jakaś siła, która rozsadzała budowlę.
Zawróciła razem z psem w kierunku Owena, lecz było już za późno.
- Go! – rzuciła jeszcze do Foxy, lub może tylko zdawało się jej, że rzuciła… Usłyszała za sobą potężny huk, a w powietrzu pojawiły się dziesiątki elementów konstrukcyjnych. Dachówki, belki oraz rozmaite wsporniki zasłoniły jej niebo, zaś chwilę później nastąpiła ciemność.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 20-10-2020, 14:28   #58
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Ludzki umysł ma w zwyczaju wygładzać ostre kontury rzeczywistości. Dzięki tej umiejętności wiele traum zostaje przepracowanych, co z kolei pozwala „iść dalej”. Gdy jednak cały proces zostaje zaburzony, a wspomnienia zaczynają żyć własnym życiem, człowiek staje się zwyczajnie bezradny.
Nikt nie mógł być więc gotowy na to, czego Huw doświadczył w lesie. Nie ulegało również wątpliwości, że miała tu miejsce zewnętrzna ingerencja, która w jakiś sposób namieszała mu w głowie. Czymkolwiek emanowała kukła, mężczyźnie udało się ostatecznie powstrzymać jej działanie. Nie było to jednak łatwe. Już kiedy wracał z powrotem do Sionn, musiał kilka razy zrobić przerwę i wziąć głębszy oddech. Jego skronie zalewał żar, który emanował gdzieś w głąb czaszki. Ból obciążał całą głowę, wypełniał ją gęstą masą, w której myśli zalegały niczym śnięte ryby.
Kiedy podążał znajomą już sobie ścieżką, dostrzegł sunące z oddali, ciężkie chmury, a w powietrzu poczuł specyficzny zapach ozonu. Nie minęło kilka minut jak drobne kropelki, niesione wzmagającym się wiatrem, zaczęły ciąć ogorzałą twarz mężczyzny. Rozbudziło go to trochę, równocześnie poczuł znaczny spadek temperatury. Chłodny wiatr wkradał się zdradliwie w każdy zakamarek ciała, szarpał płaszczem i mierzwił włosy.
Detektyw po raz kolejny sprawdził godzinę. Tam, przy totemie, minęło sporo czasu, choć wcale tego nie odczuł. Dla niego wszystko trwało jedynie dłuższą chwilę. Być może przeleżał nieprzytomny na ziemi, lecz teraz trudno było to zweryfikować.
Nagle jego telefon kilkukrotnie zawibrował. Gdy spojrzał na ekran, zobaczył jednak, że wyświetlony numer był zastrzeżony. Czyżby to Pieniek zechciał z nim porozmawiać? A może to Hodder miał dla niego coś nowego? Siwy natychmiast odebrał, aby usłyszeć męski, nieco zachrypnięty głos.
– Huw Lwyd? – zapytał ktoś, dziwnie intonując swoją mowę. – Mam coś, co może pana zainteresować. Spotkajmy się obok ratusza - rozmówca nie czekał na reakcję detektywa i praktycznie od razu się wyłączył.
Wszystko wydarzyło się tak szybko, że detektyw przez chwilę myślał, czy nie był to aby kolejny majak. Rejestr dotyczący krótkiej rozmowy uparcie tkwił jednak w historii połączeń. Wyglądało zatem na to, że oto dostał kolejny fragment nici Ariadny, która ponownie wiodła do miasteczka.
Nie mógł zbyt długo tego wszystkiego roztrząsać – wkrótce dotarł do centrum, gdzie rozpadało się już na dobre. Ogólne zachmurzenie sprawiło, że w okolicy zapadł nagły zmrok. Lodowaty deszcz uderzał już całymi kaskadami, mocząc Huwa do suchej nitki. Z ulic pierzchli ostatni przechodnie, więc jakąś zaletą sytuacji miał być fakt, że rozmowa mogła się odbyć na osobności.
Najpierw postanowił pozbyć się specyficznego balastu. Przy jednej z ulic zlokalizował swój samochód i otworzył bagażnik. Do bagażnika wrzucił to, co zostało z leśnego dziwadła i wreszcie był gotowy na spotkanie.
Na miejsce przybył kwadrans po rozmowie telefonicznej. Ulewa przysłoniła mu widoczność do tego stopnia, że okoliczne budynki stały się rozmazanymi plamami. Szukanie schronienia nie miało już sensu, więc kilka razy przeszedł się po okolicy. Choć był na otwartej przestrzeni, prawie dało się tutaj zgubić orientację: ściany deszczu chłostały zawzięcie plac, skutecznie ograniczając widoczność. Kiedy Lwyd trzeci raz minął lokalny pomnik, wreszcie ujrzał osobę, która najwidoczniej na niego czekała.


Mężczyzna stał na tle świateł z pobliskiej ulicy. Miał na sobie ciasną kurtkę, sprane dżinsy i wysokie półbuty. Woda ściekała z niego niczym z wodospadu, ale widocznie o to nie dbał. Gdy Huw zbliżył się do nieznajomego, ten skinął mu głową na powitanie.
– Oh, to ty – powiedział najzupełniej spokojnie. – Możemy być obserwowani – dodał enigmatycznie. – Teraz do ciebie podejdę i się przywitam. Nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów.
Osobnik od razu ruszył w jego stronę, brodząc przez kałuże na podobieństwo rzecznego promu. Nagle Huw był już w jego objęciach i dopiero wtedy zrozumiał…
Paul roześmiał się gromko i gdyby detektyw nie znał go tak dobrze, mógłby pomyśleć, że deszcz na twarzy przyjaciela mieszał się właśnie ze łzami wzruszenia. Goodman wyszczerzył zęby, jak gdyby znów był podlotkiem z bidula i wyjął komórkę, z której najwidoczniej do niego dzwonił.
– Mam nadzieję, że nie jesteś zły za ten mały wkręt – pomachał znacząco telefonem. – Ale nie mogłem się powstrzymać. Rany, dobrze cię widzieć!



Otaczał ją atramentowy, milczący ocean. Próbowała się poruszyć, lecz dotarło do niej, że tkwiła w pozbawionej fizyczności pustce. Sięgnęła do jedynej rzeczy, jaką teraz dysponowała, czyli własnej pamięci. W ostatnich wspomnieniach majaczyła scena rozpadającej się ruiny oraz jej własny upadek na ziemię. Chyba nie czuła wtedy bólu i również teraz nie doświadczała żadnych dolegliwości.
Z otaczającej ją nicości powoli wyłoniły się elementy jakiegoś wnętrza: zabrudzone, podwójne okno, mała szafeczka, kafelki na podłodze, wreszcie metalowe łóżka z kroplówkami obok. Wszystko stopniowo wskakiwało na swoje miejsce, uzupełniając wyrwę w rzeczywistości, która jednak cały czas zdawała się czaić tuż obok. Robin miała wrażenie, że gdyby podeszła do ściany i lekko ją pchnęła, ta upadłaby razem z resztą lichej dekoracji.
Zrobiła kilka kroków do przodu, rozpoznając wreszcie szpitalne wnętrze. Jedno spojrzenie na szczyty gór za oknem wystarczyło, aby zrozumieć, że znajduje się w Sionn. Znała tę placówkę, przyszła tu przecież w sprawie Foxy, na miejscu spotkała także Blake’a Winstona. Obecnie miejsce wyglądało… inaczej. Olejna farba na ścianach płynęła w różne strony, światło jarzeniówek odbywało przedziwny taniec, a szpitalne meble emanowały żywymi kolorami. Czymkolwiek ją naszprycowali, musiało dawać niezłego kopa.


Na łóżkach widziała jakieś postaci. Podeszła do jednej z nich, ale potrafiła dostrzec jedynie utkaną na kształt człowieka powłokę. Zaczepianie pacjenta nie dawało żadnych efektów, minęła więc zasłonę i podeszła do kolejnego łóżka. Chory na którego teraz spoglądała, przypominał ją samą, choć nie mogła mieć co do tego pewności.
Drzwi za jej plecami otworzyły się i do środka weszły dwie postaci w długich kitlach. Szczegółów ich wyglądu także nie potrafiła rozpoznać, ponieważ zamiast twarzy mieli rozmazane smugi, jakie tylko w pewnym stopniu przypominały ludzi. Słowa rozmowy docierały do Robin jakby zza grubej kotary, przez co potrafiła zrozumieć ledwie fragmenty zdań.
– Przywiózł… policjant z Ynseval…
– …obrażenia?
– …więc nie wiem… w szoku.
– …śpi.

Próbowała zwrócić ich uwagę, szturchnąć któregoś z nich, lecz obydwaj kompletnie ją ignorowali. Tylko przez chwilę miała wrażenie, że jeden z lekarzy spojrzał w jej kierunku. Wtedy też jego kolega zadał jakieś pytanie.
– …takiego. Niech… – odpowiedział pierwszy z medyków, po czym obydwaj wyszli na korytarz.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 20-10-2020 o 19:42.
Caleb jest offline  
Stary 03-11-2020, 15:10   #59
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Zrozumienie rozdarło zasłonę ciemnych myśli i Lwydowi zrobiło się lżej na sercu, jakby ktoś zdjął z niego odpowiedzialność za jakieś wyjątkowo nieprzyjemne okoliczności.

- Paul ty durny sukinsynu - Lwyd odwzajemnił uścisk szczerząc zęby, - prawie wpakowałem ci kilo ołowiu w kałduna.

Na potwierdzenie tych słów zabezpieczył i schował broń do kabury.

- No dobra, nie patrz tak - Siwy uśmiechnął się. - Wszystko ci opowiem, tylko… - rozejrzał się. - Gdzieś tutaj był całodobowy. Nie będziemy przecież gadać o suchym pysku!

- To chciałem usłyszeć - odparł rezolutnie Paul. - Prowadź, wodzu!

Ruszyli z powrotem, aby kilka minut później stać już we wnętrzu małej klitki, robiącej za lokalny monopolowy. Za ladą stała całkiem urodziwa, młoda kobieta, w której oczach pojawił się lekki przestrach. Jej klienci nie wyglądali bowiem najlepiej i gdyby istniała legenda o starszych panach z jeziora, byliby pierwsi do obsadzenia tej roli. Byrgler o to nie dbał, bez dłuższego namysłu kupił dla siebie butelkę Jamesona… Huw podbił stawkę o drugą. Zapowiadał się długi wieczór.

Kiedy już wychodzili, przyjaciel Lwyda puścił jeszcze oczko do ekspedientki i od razu pociągnął ze swojej butelki.

- Wynająłem furę. Stoi niedaleko - zadeklarował. - Możemy się tam skitrać, chyba że masz lepszy pomysł.

- Wynajmuję mieszkanie. Niedaleko. - Siwy kiwnął głową w przybliżonym kierunku, w którym się znajdowało. - Mogę cię tam przetrzymać. Właściciel siedzi w szpitalu po tym jak przetrąciłem mu kolano. Nie powinien mieć urazy, bo chwilę wcześniej próbował mi odciąć głowę stalową linką.

Detektyw machnął ręką widząc wielkie oczy przyjaciela.

- Wytłumaczę ci na miejscu - wyjaśnił. - Podjedziemy moją bryką. Mam w niej parę fantów, które chcę zabrać. Pasuje?

- Widzę, że to jakaś grubsza akcja - powiedział Paul, unosząc brew. - Czemu nie, suchy kąt brzmi dobrze.

Obydwaj ruszyli we wskazanym przez Huwa kierunku. Przez dłuższą chwilę otaczał ich jedynie dźwięk deszczu, który najwyraźniej ani myślał ustępować. Okazało się też, że po takiej przerwie dość trudno było przejść do konkretnego tematu.

- Czym w ogóle jeździsz? - zagaił wreszcie Paul. - Ile ci ten wóz pali?

- Kaszalotem - odpowiedział, gdy już zza rogu wyłonił się szary qashqai, - bez zmian, a spalanie i wzrost cen paliwa mnie nie dotyczą bo zawsze tankuję za trzydzieści funtów - rzucił sucharem. - Wskakuj.

Po chwili jechali już w kierunku mety i Paul nawet nie skomentował siatki wrzuconej na tylne siedzenie chociaż otaksował ją wzrokiem. Przez parę minut rozmawiali o głupotach i Huw pomyślał przez ułamek sekundy o tym by się nie zatrzymywać i pojechać dalej. Po prostu wyjechać z tego cholernego miasta, może nawet wyjechać do Szwecji i zostawić to wszystko w diabły. Jakaś cząstka jego świadomości podpowiadała mu jednak, że TO nie da mu uciec. Musiał tutaj zostać i doprowadzić to do końca.

- .. i on mi wtedy na to, że nie ma drobnych! - Goodman parsknął śmiechem. - Czaisz?

Huw pokręcił z niedowierzaniem głową.

- Głupota nie boli - skwitował parkując. - Skroiłeś go?

- Pytasz...

Wysiedli. Huw zabrał siatkę i po chwili siedzieli już w salonie Irlandczyka. Znalazło się szkło, chociaż Paul najwidoczniej go nie potrzebował. Siatka ogrodzeniowa wylądowała na podłodze. Lwyd nalał sobie połowę szklaneczki, zakołysał płynem, wciągnął aromat, który przywołał momentalnie wspomnienie upokarzających chwil i po momencie zawahania wlał w siebie całą zawartość. Whisky rozlała się ciepłem i już po chwili poczuł jej odprężającą moc. Napełnił szklankę ponownie i rozparł się wygodnie w fotelu.

- Nawet sobie nie zdajesz sprawy jak się ucieszyłem gdy cię zobaczyłem. Chyba mi odpierdala Paul - powiedział Siwy cicho - i boję się, że sobie z tym nie poradzę.

- Spokojnie. Obaj jesteśmy jak karaluchy. Przetrwamy wszystko - odpowiedział Byrgler, podnosząc szklankę. - Więc… o co właściwie chodzi? - spojrzał wyczekująco na przyjaciela.

Huw wstał i wyłączył telewizor.

- Chciałbym, żebyś coś zobaczył - wybudził telefon i udostępnił ekran, - żebyśmy razem to zobaczyli.

Włączył filmik.

Z uwagą obserwowali jak Lwyd podchodzi do kukły i za chwilę przeprowadza rozmowę z niewidzialną postacią. Choć detektyw na własne oczy widział towarzysza dzieciństwa, to na nagraniu zastępowała go pusta przestrzeń. Równocześnie przez cały czas na ekranie pojawiały się smugi i śnieżenia, które w normalnych warunkach wskazywałyby na uszkodzenie sprzętu.

Gdy na filmie Huw zwrócił się do Paula, tego o wiele młodszego, dorosły Goodman poruszył się lekko na kanapie. Lwyd w naturalny sposób potrafił czytać z ludzkich twarzy, ale w przypadku przyjaciela miał z tym problem. Rzadko jednak widział, aby był on tak poważny i skupiony, co właśnie teraz.

Siwy z nagrania zaatakował kukłę, a obraz załamał się we wszystkich kierunkach. Przez chwilę wizja zniknęła kompletnie, zaś gdy wróciła do jako takiej normy, Huw przeprowadzał kolejną rozmowę. Tym razem mówił do niewidocznego Hopkinsa. Tak jak Lwyd to zapamiętał, prawie od razu zaatakował widmo, choć najwyraźniej celem szarży stał się sam totem.

Śledzenie kolejnych wydarzeń było coraz trudniejsze. Z każdym kolejnym ciosem ekran eksplodował serią rozbłysków i ziarnistych zakłóceń. Przy którymś uderzeniu zajaśniał wyjątkowo mocno, po czym nagranie dobiegło końca - najwyraźniej to w tym momencie komórka się wyłączyła.

Po tym wszystkim Paul przez jakiś czas siedział nieruchomo, oświetlony jedynie przez łunę z telewizora. Mężczyzna zastukał palcem w szkło, po czym w zamyśleniu upił solidny łyk.

- Nic z tego nie rozumiem - stwierdził nieswoim głosem. - Widziałeś tam byłego szefa… i mnie?

Lwyd przytaknął i upił whisky ze szklaneczki.

- To straszydło - wskazał w ekran, na którym skończył się już film, - coś emituje. Jakieś fale… Chuj wie co! Pomieszało mi w głowie. Rozmawiałem z tobą, kilkuletnim tobą, tak jak teraz i z tym sukinsynem z dragów. Obiłem mu mordę - uśmiechnął się słabo. - Jak widzisz to coś wpływa też na elektronikę oraz na zwierzęta. Wczoraj coś im odjebało i zaczęły atakować ludzi, a dwa dni temu tak zryło beret Irlandczykowi, że chciał mi ujebać głowę stalową linką. - Wychylił resztę szklanki i spojrzał na Berglera. - Paul, wierzysz mi? Czy uważasz za zjeba?

Goodman potarł podbródek i jeszcze raz spojrzał na telewizor, jakby spodziewał się zobaczyć w nim zaginioną część wydarzeń. Potem przeniósł wzrok na Huwa. Detektyw wiedział, że w przypadku innej osoby musiałby jeszcze długo tłumaczyć zawiłości swojej sytuacji, aby zyskać choć cień zaufania. Ale jego i Paula łączyła na tyle głęboka więź, że mogli na sobie polegać nawet w przypadku tak szalonych historii.

- Zjebem? - powtórzył wreszcie tamten. - Mam na ciebie wiele epitetów, ale to nie jest jeden z nich. A już tak na serio, o ile zaraz nie wyskoczy ekipa telewizyjna, to wierzę ci. Jesteś typem, który twardo stąpa po ziemi, na szalonego nie wyglądasz, więc pozostaje nam zorientować się o co tu chodzi. Zakładam, że masz jakiś plan. W końcu jesteś gościem, który zawsze ma coś w zanadrzu.

Huw wiedział, że może liczyć na Paula. Scementowana wspólnymi doświadczeniami przyjaźń była nie do przecenienia. Sam nie raz wyciągał Goodmana z czarnej dupy, niejednokrotnie ryzykując własną, wtedy jeszcze rozwijającą się karierę. Teraz przyjaciel bez chwili zawahania zadeklarował pomoc. Mimo wszystko ten spodziewany gest uspokoił Lwyda. Miał kotwicę, która trzymała go przy zdrowych zmysłach. Nie musiał mu dziękować. Goodman wiedział, że Siwy zrobiłby dla niego to samo.

Lwyd oparł się i przymknął oczy. Przez głowę przebiegły mu wątki sprawy Addingtona.

- Pomysłów mam więcej niż czasu i rąk na ich realizację - odezwał się w końcu pochylając w kierunku Byrglera. - Jednak po dzisiejszych przygodach przychodzi mi na myśl jeden plan. Nim go jednak przedstawię - nalał sobie bursztynowego płynu do szkła, - powinienem cię wprowadzić w to co wiem i to czego się domyślam.

Detektyw przedstawił sprawę Addingtona, opowiedział mu o korytarzu pojawiającym się w snach. Korytarzu, który śnili razem z Addingtonem, Robin Carmichell i Maddison. O zaginięciach w okolicy, które wiązał z tym właśnie. Wprowadził go w bieg wydarzeń, których był świadkiem od czasu przyjazdu do Sionn. O Eddzie Pieńku i Marku Hodderze. O miejscowym policjancie.

- Sparks... - powiedział odstawiając szklankę. - Czuję, że ta zdziwaczała kobieta może być kluczem do zrozumienia tego całego gówna. Robin wspominała, że ma skrytkę w podłodze, w której jej pies coś wyczuł i chętnie bym cię tam wysłał, żebyś sprawdził jej zawartość, obawiam się jednak, że cała armia kotów, którą trzyma postawi cały dom na nogi jak tylko przekroczysz próg, a nie chcę jeszcze w tej chwili robić sobie z niej wroga. Póki co spotkam się z nią osobiście. Dla ciebie będę miał w tej chwili inne zadanie. - Sięgnął po butelkę i nalał sobie ponownie. - Maddison. Nie odzywa się. Boję się, że coś jej się stało. Zatrzymała się w "Jemiole". Przetrząśniesz jej pokój. Może coś znajdziesz. Oraz Edd Pieniek. Gościowi zależy, żeby nie rozdmuchiwać tematu. Trzeba do niego dotrzeć. Może pochodzić za Hodderem. Może pokręcić się przy stacji, na której się spotykali. Pożyczyć nagrania z monitoringu. Sam wiesz co robić.

Tym razem Paul wypełnił swoją szklankę prawie po brzegi. Na twarzy zrobił się dość rumiany, a wzrok uciekał mu na boki. Lekki rausz na pewno ułatwiał przetrawienie niełatwych rewelacji.

- Już drugi raz prosisz mnie, żebym gdzieś się wkradł - w jego głosie mimo wszystko brzmiało lekkie rozbawienie. - Uważaj, stary. Nawet nie wiesz jak to uzależnia. Właśnie dlatego, że to takie proste. Nikogo nie pytasz o zdanie, po prostu wchodzisz i zagarniasz co ci potrzeba. Nawet jeśli są to informacje.

Goodman nie bez trudu wstał z kanapy i podszedł do okna. Na zewnątrz wciąż szalała ulewa, zaś ciężkie krople donośnie uderzały o szyby.

- Jak trochę przestanie padać, to obejrzę budynek hotelu. Potem może udam, że szukam pokoju. Taki tam mały research. Ale wiesz co? Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz - odwrócił się z powrotem do Huwa. - Chodzi mi o sam sen. Mówiłeś, że śniłeś go ty, Addington… - tu zaczął liczyć na palcach - jeszcze Maddison i ta cała Robin. Może istnieje jakiś wspólny mianownik między wami? To jest tak pojebane, że nie może dziać się przypadkiem.

- Ale kurwa jaki? Rozmawiałem z tą Robin i nic mi nie przyszło do głowy. Może po prostu nasze fale mózgowe są bardziej zestrojone z tym czymś… Bardziej podatne na manipulacje… - Lwyd sięgnął po telefon. - Robin wspominała o stresie pourazowym ale… - poklepał się po kolanie, - myślisz, że to może być wspólny mianownik? Muszę do niej zadzwonić - machnął komórką, - powinna już się odezwać po wyprawie z Owenem do lasu.

Wybrał numer dziewczyny, lecz po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa. Rozłączył się i spróbował się dodzwonić do Owena. Także i tym razem długo słuchał dźwięku połączenia, lecz Gryffith ostatecznie odebrał telefon.

- Czego chcesz Lwyd? Jestem zajęty - powiedział policjant, dziwnie przeciągając sylaby.

Huw szybko zrozumiał sytuację. Wyglądało na to, że nie tylko on i Paul raczyli się właśnie trunkami. Pijak (nawet jeśli były) zawsze rozpoznawał, kiedy chlał ktoś inny.

- Jak poszło? - przeszedł od razu do sedna. - Nie mogę się dodzwonić do Robin.

Gdzieś w tle Siwy już wyraźnie usłyszał brzęk butelki.

- Zes-srało się - odpowiedź była krótka. - Robin jest w szpitalu. A-ale spokojnie. Będzie żyć.

- Kurwa… - odpowiedź Huwa była automatyczna. - Co się… - W tej chwili połapał się. Skojarzył bełkotliwy głos funkcjonariusza z odreagowanie stresu na… Na co? Na nietypową sytuację? - Owen. Czy zdarzyło się coś, co nie powinno się zdarzyć? Coś, nie wiem… nierealnego? Owen, gdzie jesteś? Możemy się spotkać? Przegadać? Chciałbym ci coś pokazać.

Usłyszał ciężkie westchnięcie. Potem policjant albo się nad czymś zastanawiał, albo wymownie milczał.

- Słuchaj, Huw. Wy-ypisuję się z tego - powiedział wreszcie. - I ty też powinieneś. To są spra-awy, które nas przerastają. Wiesz co... na-awet cię lubię, ale jak zaczniesz mi truć du-upę, to zacznę być niemiły.

- Nie pierdol Owen! Nie zachowuj się jak smarkacz, któremu po pierwszym koszu kończy się świat! Thony nie dałby mi do ciebie namiaru gdybyś był miękką parówą! Jesteś twardym skurwielem, który natknął się na coś czego nie rozumie. I powiem ci, że albo teraz odpuścisz i będzie cię to gryzło do końca życia, albo weźmiesz się w garść i pomożesz nam rozwiązać tą sprawę! To jak? Gdzie podesłać taksówkę?

- Nic o mnie nie wiesz - burknął policjant, nagle jakby trzeźwiejąc. - Co ci daje pewność, że w ogóle jesteś w stanie to rozwiązać? Cała policja wypruwa sobie flaki, żeby cokolwiek zrozumieć, a ty nagle wszystko naprostujesz?

Owen przerwał rozmowę i przez chwilę rozmawiał z kimś innym. Huw niejasno zrozumiał, że zamawiał kolejny trunek.

- Skoro tak ba-ardzo chcesz, możemy pogadać - podjął znowu. - Chleję w Logres. To taka spe-eluna między Ynseval, a Sionn. Trzeba skręcić, jakbyś jechał na czterdziestkę dwójkę. Taksówkarz będzie wiedział. Ale sam zo-obaczysz, że to gówniany pomysł.

Mężczyzna zakończył połączenie. Huw czuł, że gest tamtego był definitywny. Jeśli chciał jeszcze o coś dopytać, musiał to zrobić już na żywo.

Paul z kolei dokończył swoją szklankę i odłożył ją na blat. Pomimo odurzenia pozostawał czujny: powoli rozparł się na oparciu kanapy, wyraźnie czekając na informacje.

Huw rozparł się w fotelu. Odsunął szklankę. Czuł, że miał dość.

- Owen i Robin - wyjaśnił, - musieli się natknąć na coś podobnego jak ja. Robin jest w szpitalu, a Owen rozkleił się zupełnie. Powinienem do niej pojechać - wstał i zabrał płaszcz, - ale to może zaczekać. Najpierw chcę pogadać z Griffithem. Jeszcze nam się przyda. Wezmę taryfę. Weź zapasowe klucze do mieszkania, spotkamy się tutaj później. Zapowiada się długa noc...
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 11-11-2020, 12:17   #60
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Szpital

Odpowiedzi na pytania „ Co się stało wcześniej” i ”Co się z nią dzieje teraz” przyszły dość szybko. Co dziwne – Robin nie poczuła ani strachu, ani żalu. Tak jakby informacja, że zawalił się na nią (nieistniejący) dom wcale jej nie poruszyła. Podobnie jak informacja, że teraz oscyluje gdzieś pomiędzy życiem i śmiercią. Tak jak nie czuła bólu, tak samo nie czuła wagi tych informacji. „Ach tak” odpowiedziałaby tylko, gdyby ktoś opowiedział jej o tej sytuacji. „Ach tak”. Miała wrażenie, że kotara, która zdawała się odcinać ją od słów medyków otaczała szczelnie jej ciało i mózg. Odcinała emocje. Odcinała ból. Odcinała ciało. W tej… nicości było jej … przez chwilę szukała słowa… bezpiecznie. Miło? Spokojnie. Miała ochotę usiąść obok siebie samej leżącej na łóżku i poczekać. Na co? Nie wiedziała. Ale też nie czuła, żeby ta odpowiedź była jej do czegokolwiek potrzebna.

Pozwoliła, żeby myśli płynęły spokojnie, niczym nie zakłócane. Ale one wydawały się… leniwe. Zagrzebały się gdzieś w zwojach jej neuronów i nie chciały się ruszać. Robin stała, nieruchoma, spokojna, jakby zamrożona w tej sekundzie istnienia, a życie szpitala toczyło się obok. Nieważne. Nieistotne. Nieznaczące. Było jej w tym stanie.. spokojnie.

Nie wiedziała, ile czasu minęło, kiedy poczuła coś jeszcze. Długo nie potrafiła nazwać tego odczucia. Wiedziała tylko, że słowa Nieważne Nieistotne Nieznaczące nie pasują. Szukała innych. Nie przychodziły. Ale to dziwne uczucie ciągle ją dotykało . Męczyło. Odbierało spokój. Nie potrafiła go nazwać. Męczące uczucie. Nie, to nie to. Szukanie nazwy dla męczącego uczucia też było męczące , odbierało spokój i już chciała zrezygnować i po prostu zaakceptować to męczące uczucie, kiedy wpadła jej do głowy świetna myśl.

Nieważne Nieistotne Nieznaczące. One pasowały. Ale nie do męczącego uczucia. A gdyby odciąć przedrostek? Nieważne Nieistotne Nieznaczące.

Ważne Istotne Znaczące
Foxy! Gdzie jest Foxy? Myśli przyśpieszyły , wyrwały się z niewoli neuronów. Poczuła strach. Gdzie jest jej pies? Został tam, pod domem, pod domem którego nie ma, podwójnie nawet nie ma, skoro podwójnie nie ma, to jest? Myśli rozbiegały się, jak stado królików, nie chciały jej słuchać. Focus! Skup się. Foxy!
Foxy! Może jest tu, w szpitalu? Lecznica.. pamiętała. Była tu. Podejdzie i sprawdzi.

Nowy pomysł zaprowadził Robin na zewnątrz sali. Czuła, że cały czas musi się pilnować i skupiać na swoim planie, co jednak było bardzo trudne. Miała pewność, że jedna chwila nieuwagi dzieliła ją od tego, aby myśl o Foxy ponownie gdzieś uleciała.

Na korytarzu otoczyły ją kolejne widma, które, tak jak mogła się tego spodziewać, mijały ją bez żadnej reakcji. Ledwie „przeszła” kawałek, a wszystkie kierunki kompletnie jej się pomieszały. Czasem miała wrażenie, że podłoga, ściany oraz sufit były tym samym, a grawitacja kompletnie jej nie dotyczy. Kiedy indziej towarzyszyło jej uczucie, że zatacza się jak pijak. Kolejne niby-kroki powodowały, że nagle wzlatywała ponad przechodzącymi i zmierzała wprost na jakąś przeszkodę, nigdy jednak w nią nie uderzając. Jakieś urywki rozmów docierały do niej, ale były niewartym uwagi tłem.
W jakiś sposób udało jej się opuścić oddział. Próbowała choć trochę sobie przypomnieć układ szpitala. Nic z tego - orientacja w przestrzeni właściwie nie istniała. Z braku lepszych alternatyw po prostu skręciła w kolejną odnogę.
Minęła długą ladę, za którą krótkowłosa pielęgniarka dyskutowała z kimś przez telefon. Przejście rozciągające się przed Robin usiane było plastikowymi ławeczkami oraz roślinami w dużych, drewnianych donicach. Kiedy przechodziła między kolejnymi drzwiami, dostrzegała sale podobne do tej, w której (prawdopodobnie) sama leżała. Z pewnością to nie tego miejsca szukała.

Jedna rzecz zwróciła jednakże jej uwagę. W trzecim z kolei pomieszczeniu, koło jednego z łóżek, stał młody mężczyzna. Widziała go wyraźniej od innych ludzi: miał kruczoczarne włosy, ostre rysy twarzy oraz średnią budowę ciała. Nie wyglądał na pacjenta i był ubrany raczej casualowo. Przede wszystkim jednak zdawał się patrzeć gdzieś w przestrzeń i z kimś rozmawiać.
Podeszła bliżej. Nie dlatego, że chciała. Chciała iść gdzieś indziej, dobrze to pamiętała, choć nie pamiętała już dlaczego. A może nie chciała? Myśli znów się rozpierzchały, jakby żyły własnymi życiem, jakby nie należały już do niej. Stado królików, przypominały jej stado królików. Niektóre spały, zwinięte w kłębki, albo rozciągnięte na bokach. Inne biegały, tak szybko, że nie mogła ich złapać, rejestrowała je jakimś odłamem świadomości, gdzieś w kącie pola widzenia, a potem znów znikały. Zamrugała oczami. Coś miała… a ! Nie pamiętała.

Mężczyzna przyciągał ją, jak magnes przyciąga opiłki żelaza, może dlatego że był taki ’’wyraźny” na tle tego rozmytego wszystkiego, a może z innego powodu? Znów zapomniała. Weszła do sali (podłoga jest tam, gdzie nogi), króliki zbiły się w ciasną kulę i patrzyły na nią ciemnymi oczkami. Czegoś chciały. Ale czego?
- Gdzie szłam? - zapytała , a może po prostu myśl sformułowała się w jej umyśle. Puchata, różowa.

- Casualowo? – nie pamiętała co to słowo znaczy.
Podążyła wzrokiem za spojrzeniem ciemnowłosego mężczyzny, który zdawał się jej nie zauważać. Robin wkrótce zrozumiała dlaczego. Nieznajomego otaczała delikatna poświata, w której widziała zarys jakiegoś pomieszczenia oraz umieszczonych wewnątrz mebli. Człowiek ten był w klinice i jednocześnie gdzie indziej. To zaprzeczenie zdawało się wcale nie naruszać jej własnej logiki.

Brunet zrobił krok, a otaczająca go bańka, zawierająca obraz mieszkania, przemieściła się razem z nim. Obserwowała teraz jak rozmawia z jakąś dziewczyną, u której od razu zwróciła uwagę na duże oczy i lśniące, proste włosy. Młoda kobieta nosiła brązową sukienkę z szerokimi rękawami.
- ...szpitalu? A jak mogło być? - słowa mężczyzny docierały do Robin bez udziału zmysłów. - W każdym razie nic mi już nie jest.

Robin przez chwilę patrzyła, zaciekawiona. Jakby mężczyzna zabrał kawałek swojej rzeczywistości i przeniósł ją tu , do szpitala. Ciekawa zdolność.
A potem wyciągnęła rękę , żeby przebić się przez ścianę bańki i dotknąć bruneta. Tym samym ją również otoczyła przestrzeń domu, konkretnie jakiegoś salonu. Kolejne elementy otoczenia stopniowo zaczęły się pojawiać, stawiane coraz szybciej przez niewidocznego scenografa. Robin zarejestrowała mały kredens, lustro, zegar i długi stół, lecz to wszystko był nieistotne. Z jakiegoś powodu czuła, że te wszystkie rzeczy są tutaj kompletnie umownie i równie dobrze mogły zostać zrobione z kartonu. Tymczasem mężczyzna odwrócił się w jej kierunku i spojrzał na nią lekko zdziwiony.
- Ty… nie znam cię. Co robisz w moim domu?

Nie zdążyła odpowiedzieć. Miraż mieszkania zniknął, a ona znów wróciła do szpitalnej sali oraz leżącego pacjenta. Ten coś tylko mruknął i przewrócił się na drugą stronę.
Nachyliła się nad leżącym i spojrzała na jego twarz. Dotknęła jego ramienia.
- Śpi pan? - zapytała,
Mężczyzna nie zareagował. Próbując go dotknąć, Robin napotkała tylko delikatny opór. Jej obecność musiała być nie bardziej zauważalna niż lekki wietrzyk.

Uznała, że ta jej… niematerialność jest całkiem zabawna. Sprawdzanie, czego i jak może dotknąć pochłonęło ja zupełnie. Im więcej różnic zauważała, tym bardziej była rozbawiona całą sytuacją. Najśmieszniejsze było jednak to, ze teraz potrafiła myśleć o jednej rzeczy na raz. Kiedy królik odpowiedzialny za dotykanie zrywał się, inne układały się i zasypiały. A ona zapominała.
Zafascynowana możliwościami swojego stanu, zaczęła przechadzając się po pomieszczeniu. Wkrótce odkryła, że poszczególne obiekty oraz ściany stanowią dla niej tylko częściową przeszkodę. Część z nich potrafiła przeniknąć, ale też nie do samego końca. Nie wyglądało zatem na to, że mogłaby opuścić mury szpitala w dowolnym miejscu.

Tymczasem myśli nadal wirowały w jej głowie jak szalone. Jedna z nich stale zdawała się przypominać, że przecież po coś tu przyszła. Słowo na F… co to mogło być?
W głowie zabrzęczał jej znajomy dźwięk. Telefon, sięgnęła po niego, ale natrafiła na pustkę. Mimo tego dźwięk przypomniał jej o innym świecie, który był gdzieś obok.

Foxy!
Gdzieś tam było coś więcej, w tym jej pies, którego musiała wreszcie odnaleźć.
Foxy!

Uczepiła się myśli o psie, ta jednak – zamiast zatrzymać się w jej mózgu – zaczęła znów uciekać. Już nikła na polu świadomości, kiedy Robin przywołała się do porządku.
- Focus! Skup się. – potrząsnęła głową. – Focus. Foxy. – to ciągle było za mało, jakby jedna lina w postaci słowa „Focus” nie mogła zatrzymać uciekającego królika.- Focus. Foxy. Find. – powtórzyła sobie. – Foxy. Focus. Find. Foxy. – królik przyhamował i spojrzał na nią.


Był taki słodki.. wyciągnęła dłoń, żeby dotknąć puchatego futerka. Kalifornijski, czy biały nowozelandzki? A może duński biały? Trudno jej się było skupić … Focus! Coś.. - Foxy. Foxy. Focus. Find. Foxy – powtórzyła znów. Pochyliła się, żeby przyjrzeć się królikowi. Ale zamiast niego dostrzegła swoje buty.

Widziała je bardzo wyraźnie, . musztardowe trapery . , które założyła w góry. 4F. Widziała teraz wyraźnie na języku buta. 4 F. Foxy.Focus.Find.Foxy. Królik rozmył się, ale już nie uciekał.

Pamiętała, co ma robić. A gdyby nawet zapomniała, to wystarczyło spojrzeć w dół. 4F, Musi znaleźć swojego psa. Weterynarz. Ruszyła do przodu, nie przejmując się ścianami. Szukała zwierząt.

Nie pamiętała którędy właściwie idzie. Kierunki nadal jej się mieszały, nie wiedziała już właściwie gdzie jest góra, a gdzie dół. Jak tylko opuściła salę ze śpiącym mężczyzną, wszystkie przejścia i korytarze ponownie splotły się w całość. Stale jednak pamiętała o „kotwicy”. Buty. Były jedynym łącznikiem z zewnętrznym światem. Ilekroć traciła rezon, spoglądała w dół. To pomagało przynajmniej na chwilę. Nazywała się Robin i szukała Foxy - to właśnie teraz się liczyło.

Po jakimś czasie musiała zejść na najniższy poziom szpitala, ponieważ nagle straciła z oczu okna, których widok dotychczas jej towarzyszył. Czyżby zjechała windą (o ile miała prawo wobec niej działać)? A może zeszła schodami? Tego nie pamiętała. Tak czy inaczej, znalazła się w pustym, zaciemnionym korytarzu. Dalej rozciągała się już tylko ciemność. Dalej, wśród pomroków potrafiła jednak dostrzec kontury jakichś… łóżek? To chyba było coś innego. Spojrzała na swoje buty. Myśli na chwilę wskoczyły na właściwe miejsce. Pro-sek-to-rium. To właśnie tego słowa szukała.
Nie była tu sama. Ta myśl spłynęła na nią kompletnie nieoczekiwanie. Powoli odwróciła się za siebie, aby ujrzeć starszego mężczyznę. Miał na sobie luźny strój, prawdopodobnie więc był jednym z pacjentów. Nie należał jednak do jednego z widm, które mijała wcześniej na korytarzach. Był zaskakująco wyraźny, potrafiła wręcz dostrzec poszczególne zmarszczki oraz przekrwione białka oczu.
Skądś go znała. Buty. Jedno zerknięcie w ich kierunku wskazało odpowiedź. Winston Blake.

Umarł? Czy to oznacza, że ona też umarła? Byli przecież w chłodni.. w prosektorium. Czy w takim miejscu mogli by trzymać Foxy? Tego nie wiedziała, ale Blake był zadziwiająco wyraźny, dużo bardziej wyraźny niż wszystko inne, co ostatnio widziała.
- Dzień dobry, panie Blake. - przywitała się. - To ja, Robin Carmichell. czy widział pan mojego psa? Taki rudy, gładka sierść, dłuższa.. jak retriver, tylko mniejszy i rudy. Nazywa się Foxy. Widział pan Foxy?
Blake pokręcił głową. Robin zdała sobie sprawę, że wyglądał bardzo przytomnie, jak na ironię o wiele bardziej, niż kiedy widziała go na jawie.
- Jestem tu od jakiegoś czasu - powiedział Winston. - Na górze widziałem kilka psów, ale chyba żaden nie był twój - tu zrobił pauzę i zastanowił się nad czymś. - Nie spodziewałem się ciebie tutaj zobaczyć. To miła niespodzianka, ale teraz lepiej się cofnij - wskazał na ciemność. - Nie chcesz tam wchodzić, wierz mi.
- Nie chcę - potwierdziła patrząc w stronę, którą wskazał. – Szukam mojego psa. Gdzie widziałeś te inne?
- Na oddziale weterynaryjnym. Mogę cię tam zaprowadzić - Blake wskazał schody za sobą. - Nie bardzo potrafisz się tu odnaleźć, prawda? Wszystko jest dziwne i trudno to nazwać?

Pokiwała głową.
Choć tak naprawdę to wcale się nad tym wszystkim nie zastanawiała. Było inaczej, ale czy dziwnie? Nie, po prostu było.
Mężczyzna podszedł bliżej i posłał jej uśmiech. W jego oczach kryła się jakaś przenikliwość.
- Spokojnie. Wtedy, na oddziale, byłaś dla mnie miła, więc ci pomogę - zrobił krótką pauzę i ponownie otaksował ją wzrokiem. - Obydwoje śnimy, to zapewne już wiesz. Tyle tylko, że ja na jawie odchodzę od zmysłów. Zaskakujące jaką klarowność daje to po tej stronie…

Gestem głowy dał znać Robin, aby szła za nim. Już za chwilę obydwoje zaczęli wspinać się po wysłużonych stopniach klatki schodowej. Powietrze wokół falowało, ale przynajmniej tym razem kobieta miała jakiś punkt oparcia.
- Obawiam się, że nawet jeśli twój pies tutaj przebywa, to i tak zapewne cię nie ujrzy - stwierdził Winston.
- Jestem pewna, że mnie wyczuje - powiedziała Robin. Foxy była priorytetem, słowem kluczowym. hakiem. Znacznikiem. Mózg szybko je wyłapywał. - Ona wyczuwa różne rzeczy.
Chwilę zajęło jej zebranie myśli i dopuszczenie innych słów Blaka do świadomości.
- Jak mogę się obudzić? - powiedziała w końcu.
- Musisz skupić się na czymś, co wzbudza w tobie emocje. Najlepiej te pozytywne - wyjaśnił mężczyzna. - Niektórym przychodzi to łatwiej, innym trudniej. Trudno powiedzieć dlaczego.

Robin powoli zaczęła rozpoznawać miejsca, które teraz mijali. Automat z colą, odrapane drzwi, świeżo pomalowana ściana - poszczególne elementy otoczenia stawały się coraz bardziej znajome. Blake zakręcił jeszcze kilka razy i wreszcie obydwoje dotarli do celu.
Razem minęli dwie rozmazane osoby, które rozmawiały ze sobą tuż przy wejściu. Carmichell dość sprawnie znalazła odnogę, która prowadziła do pokoju z boksami. Podobnie jak ludzie, tak i wszystkie psy były dla niej dość niewyraźne. Bez problemu jednak zlokalizowała kształt, którym musiała być Foxy. Pies podniósł się z miejsca i spojrzał… może nie bezpośrednio na swoją właścicielkę, lecz w jej kierunku.


Fala ulgi rozlała się po ciele Robin.
- Moja kochana - powiedziała, podchodząc bliżej. - Foxy? - wyciągnęła dłoń w stronę psa.
Zwierzę zastygło w miejscu. Potem powoli odwróciło łeb to w lewo, to w prawo. Choć Robin stała tuż obok, tak ciche kwilenie usłyszała w zniekształcony sposób, jakby z daleka.
- Jest cała - popatrzyła na Blake'a z radością i wdzięcznością. - Moja śliczna. Nie martw się, pani jest tutaj.
Znów spróbowała dotknąć psa.

Foxy ją wyczuwała, wiedziała to już na pewno. Pupil lgnął do niej, mimo że nie mogli nawiązać właściwego kontaktu. Jej popiskiwania zaalarmowały również kilka innych czworonogów, które teraz wstały ze swoich boksów i zaczęły kręcić się w miejscu. To z kolei przywołało na miejsce jakiegoś pracownika szpitala. Mężczyzna wszedł do środka i zaczął chodzić od jednej przegrody do drugiej.
- ...się dzieje? - Robin usłyszała końcówkę pytania, prawdopodobnie zadanego przez doktora Powella.

Robin pomyślała, że musi nawiązać z dr Powellem kontakt. Wielki, czarny królik w jej umyśle poderwał się, stanął słupka, odstraszając wszystkie inne króliki. Przykuł jej uwagę. Zaczęła gorączkowo szukać sposobów na kontakt.
Foxy denerwowała się, inne psy też. Foxy. Focus. Przypomniała sobie. Już ją znalazła. Była bezpieczna.
- Zostań Foxy – powiedziała. – Wszystko ok.

Wycofała się z lecznicy. Chciała się już obudzić.
Trudno powiedzieć jak, ale być może Blake to wyczuł. Kiedy byli już z powrotem na zewnątrz kliniki, ponownie zbliżył się do niej.
- To zapewne nasze ostatnie spotkanie - stwierdził. - Nie spodziewam się wrócić do swojego ciała. Czuję, że wkrótce ruszę poprzez korytarz ostatni raz - jakby na potwierdzenie tych słów, jego obraz na chwilę zblakł, zaraz jednak wrócił do normy. - Jeśli chcesz jeszcze o coś zapytać, zrób to teraz.
Robin wyciągnęła dłoń, jakby chciała dotknąć ramienia mężczyzny w pocieszającym goście.
- Przykro mi – powiedziała. – Na pewno tego chcesz? Coś przekazać Twojemu synowi?
- Czy chcę. To nie ja wybieram. Tunel przyciąga nas do siebie i ostatecznie pożera. Ale w tych ostatnich chwilach człowiek zaczyna widzieć i rozumieć więcej. Może to dlatego, że już prawie nie należy do fizycznego świata. A co do syna… - mężczyzna przez chwilę zamilknął. - To pewnie banalne, ale żałuję, że więcej z nim nie rozmawiałem. O takich zwykłych sprawach. Niech nie popełni tego błędu, jeśli sam będzie miał dzieci. Gdybyś mu to przekazała, to będę wdzięczny.
- Postaram się - obiecała.

Szli razem poprzez szpital jako taki. Teraz nie mieli ściśle określonego celu. Na pewien sposób otoczenie było spokojne, kojące wręcz, choć gdzieś pod tą efemeryczną tkanką tkwiło mnóstwo ludzkiego bólu, chorób oraz pojedynczych tragedii.
Uspokojona tym, ze Foxy ma się dobrze, Robin opanowała już trochę króliki. Nie do końca, oczywiście , ale wystarczająco, by mogła formułować pytania. A raczej pozwolić sobie na ciąg skojarzeń.
- Ktoś nas tutaj ściągnął – powiedziała. – Mnie, znajomego, jeszcze jedną osobę na pewno. Wszyscy śnimy to samo, czy ty. Ściągnął nas po prostu, mailem. Nie żadna telepatia, żadne świadome śnienie. Mail. Coś się tu dzieje. Nie wariujesz, a jeśli nawet – to w odpowiedzi na tą anomalie.
Mówiła szybko, gorączkowo, jakby obawiała się że nie zdąży i Blake po prostu się rozpłynie.
- Psy wariują. Ptaki. Widziałam dziwnego chochoła za szmat, nie tylko ja.. on zaburza czas, zaburza działanie telefonu. I widziałam tez dom, który nie istniał. A potem zwalił się na mnie. Jakby przeniesiony z innego czasu. Dwie małe dziewczynki… zginęły w wypadku, potrącił je samochód. One mieszkały w tym domu, mam wrażenie, ze je widziałam , ślady stóp na pewni i słyszałam. Foxy też.

Potarła czoło nerwowym gestem.
- Jakby przeszłość splatała się z teraźniejszością. Oddziaływała na nią. Czy to ma sens?

Blake spojrzał gdzieś przed siebie. Jego oczy były spokojne, ale Robin czuła wręcz jak mężczyzna intensywnie nad czymś myśli.
- Widzę, że coraz lepiej sobie radzisz, ale teraz postaraj się wyjątkowo skupić. Mam na ten temat pewną teorię. Coś zaburzyło granicę między naszą rzeczywistością, a światem snu. Widzisz, śnienie to swojego rodzaju energia. Pamiętasz jak wyglądało prosektorium, tamtą ciemność? Normalnie to miejsce jest dobrze oświetlone, ale my widzieliśmy je w ten sposób ze względu na to, co o nim myślą ludzie. Wszystkie nasze marzenia i obawy, które normalnie siedziały w naszych głowach, teraz łączą się i przebijają do naszego świata. Podejrzewam, że stoi za tym ta sama istota, która czeka na końcu korytarza. Sny to także wspomnienia, a mając do nich dostęp, to coś ma na nas haka. Wykorzystuje jakieś traumy z życiorysu i stopniowo osłabia naszą wolę. Miałem swoją przeszłość, ty pewnie też, wiesz o czym mówię - w tym momencie spojrzał bezpośrednio na Carmichell. Ta tylko pokiwała głową, potwierdzając.
- Z dziewczynkami nic nie przychodzi mi teraz do głowy. Ale być może to jest właśnie to. Mogłaś widzieć czyjeś wspomnienia. Obawiam się, że takich sytuacji będzie coraz więcej.
- Coś lub ktoś - powiedziała. - Coś nie wysłałoby do mnie maila. Choć może tego maila posłał ktoś taki jak my, szukający pomocy.
- Taaak… ze mną również ktoś próbował się kontaktować. To grupa, która posługiwała się symbolem ognia w jakimś owalu czy kółku. Byli też inni. Nie podobało im się, kiedy próbowałem zrozumieć z tego coś więcej. Problem jest taki, że im dłużej tu zostaję, tym mniej pamiętam swoje prawdziwe życie. Coś za coś - Winston wzruszył ramionami.

Przeszli przez długi hall. Robin miała wrażenie, że rozpoznaje woźnego, który zaprowadził ją do weterynarza, kiedy podczas pierwszej wizyty w szpitalu zgasło światło. Miał właśnie przerwę w pracy, stał oparty o ścianę i coś jadł.
- Nie mogę przestać śnić, nikt nie może. Nie mogę wymazać traum z mojej przeszłości - stwierdziła kobieta, kiedy minęli tamtego.
- Ale ten dom spadł na mnie. To było realne. Chodziłam po nim. Jak czyjeś wspomnienie może mnie fizycznie skrzywdzić? Nie pojmuje tego.
Winston pokręcił tylko głową na znak, że dla niego to również jest zagadką. Przeszli na kolejny, nie wiadomo który już, oddział. Czasem tu i ówdzie pojawiały się wyraźniejsze sylwetki - oto któryś z pacjentów tkał właśnie swój sen.

Z czasem Robin odkryła, że skupianie się szło jej coraz lepiej, nauczyła się już usypiać króliki i zatrzymywać - czasem nawet zawracać, przywoływać - te, co odbiegały. Spojrzała na mężczyznę koncentrując spojrzenie na jego twarzy.
- Domyślasz się, kto jest na końcu korytarza?
- Nie, choć widziałem… różne rzeczy - mężczyzna zamilkł i spuścił głowę.
Nagle Carmichell zdała sobie sprawę, że w tym stanie ludzkie emocje pozostawały widoczne jak na dłoni. Aura Blake’a była teraz rozedrgana, a on sam wyraźnie unikał kontaktu wzrokowego.
Zatrzymała się gwałtownie, zadziwiona tym odkryciem. Behawiorysta przede wszystkim musi umieć czytać ludzi, bo tylko wtedy pomoże ich zwierzętom. I Robin to potrafiła, ale intuicyjnie, a teraz , po raz pierwszy, zobaczyła wizualizację swojej intuicji. Aurę innego człowieka. Stała, wpatrując się, zanim dotarło do niej, co widzi.
- Ściemniasz – stwierdziła. Nie pytała, stwierdzała fakt. – Coś wiesz i chcesz przede mną zataić. Albo się wstydzisz, albo boisz, albo chcesz mnie ochronić . Powiedz mi o tych różnych rzeczach. I o tym, co jest na końcu korytarza..

Blake przystanął i przez chwilę chciał zaoponować, ale najwyraźniej uznał, że negowanie słów Robin mijało się z celem.
- Raz śniłem o wielkiej jaskini - zaczął mówić z pewnym ociąganiem. - Była tak ogromna i ciemna, że ledwo mogłem dostrzec jej ściany. Nikogo tam nie widziałem, ale czułem jakąś obecność. To kompletnie mnie sparaliżowało. W życiu nie czułem się tak, hm, odsłonięty. Jakby coś otworzyło mi czaszkę i grzebało w myślach, a ja nie mogłem nic zrobić. Nie wiem czy to czeka na końcu tunelu, ale sama myśl, że mógłbym tam znów trafić…
Myśl, że ktoś mógłby mieć dostęp do wszystkich jej pragnień, marzeń, doświadczeń, wspomnień, niezależnie od jej woli, była przerażająca. Świat wokół niej znów się rozmył, króliki zerwały się i zaczęły biegać jak oszalałe. Miała wrażenie, że obijają się o jej mózg powodując fizyczny ból.
- To jak gwałt - wyszeptała.. - Gwałt na umyśle...Choć twój opis przypomina też sąd ostateczny… jesteś wierzący?

Mężczyzna odszedł kawałek od Carmichell i spojrzał gdzieś przed siebie, a potem w głąb najbliższego przejścia - jak gdyby przeprowadzał szybki zwiad. Dopiero potem wrócił do kobiety.
- Jeśli pytasz mnie o boga, to straciłem wiarę. Ale wiem, że nie jesteśmy tylko materią. Inaczej co byśmy tu robili?
- Czego szukasz? - zwróciła uwagę na jego zachowanie, słowa wydały się mniej ważne .
- To ostatnia rzecz, o której chciałem z tobą porozmawiać. W śnie o korytarzu zawsze pojawia się postać w długich szatach, ale to już wiesz sama. Tyle że ja zacząłem widzieć takich tych gości również w innych snach. Zawsze miałem wtedy wrażenie, że stoją gdzieś z boku i mnie obserwują. Kto wie, może robią to nawet teraz - Blake znacząco spojrzał na odnogę, którą dopiero lustrował. - Ale to nie koniec. Kiedy moja choroba postępowała, zacząłem ich widzieć również na żywo. Chyba ci już o tym mówiłem, kiedy widzieliśmy się na oddziale. Choć pewnie wtedy brzmiało to jak bełkot - Winston zrobił pauzę i dał chwilę Robin, aby przetrawiła nowe informacje. - Właśnie wtedy zacząłem rozumieć, że te dwa światy się przenikają.
- Może tak być - Robin pokiwała głową, niepewnie. - Chyba nawet widziałam kogoś takiego.. w mieście, na dachu. Ale to nie tłumaczy.. - potrząsnęła głową, zdezorientowana. Króliki znów szalały. - Winston, co mogę zrobić, żeby to zatrzymać? Co mogę zrobić?
Tym razem jej rozmówca tylko bezsilnie rozłożył ręce.
- Szczerze mówiąc, to nie wiem. Ja już przegrałem. Ale na twoim miejscu trzymałbym się innych ludzi, którzy śnią o tunelu. I próbował znaleźć tych od płomienia.
- Tak - pokiwała głową, machinalnie. Znów trudno jej było się skupić. - Dziękuję. Powodzenia.

Blake uśmiechnął się do Robin, lecz jego aura pozostała bez zmian. Potem odszedł w swoją stronę. A może po prostu zniknął. Trudno było to określić, bowiem gdy zabrakło drugiej osoby, z którą można było porozmawiać, kobieta znów zaczęła się gubić.
Błądziła wśród szpitalnych murów jeszcze jakiś czas. Czasem spojrzenie na buty pomagało, ale momentami skupienie przychodziło jej wyjątkowo trudno. W pewnym momencie wszystkie kąty, zaułki i przejścia stały się jedną wielką fantasmagorią. Mogła już tylko obserwować jak misz-masz rozmaitych miejsc rozmywa się wokół niej. I wtedy właśnie, gdy Robin zatraciła się w chaosie, wszystko nagle ustąpiło.

Zdała sobie sprawę, że leży na szpitalnym łóżku. Czuła pod sobą twardy materac, a odgłosy wokół stawały się coraz klarowniejsze. Zaryzykowała otworzenie jednego oka, zaraz potem drugiego. Ujrzała salę szpitalną, która dla odmiany wyglądała całkiem realnie. Sen dobiegł końca, choć zawroty głowy i rozmazany wzrok miały jej towarzyszyć jeszcze przez kilka minut.
- A więc… wróciłam – pomyślała Robin.

Czuła zawroty głowy, delikatnie spróbowała poruszyć rękami i nogami, aby sprawdzić swój stan. Zerknęła na leżąca obok komórkę - nieodebrane połączenia od dr. Powella oraz Huwa. Oddzwoni… ale najpierw potrzebowała sprawdzić, na ile to, czego doświadczyła w górach, było realne. Czy rzeczywiście coś ją przysypało, czy tylko się jej tak zdawało? Pójdzie do Foxy, oddzwoni do Huva, Gryffith! Do niego też powinna zadzwonić. On więcej jej wyjaśni. Gdzie jest? Chyba nie został tam w górach, ktoś ją tutaj przywiózł... Zawroty głowy powoli ustępowały. zaraz będzie mogła się podnieść. Poczuła się przytłoczona ilością zadań, które przed nią stały.

Zatęskniła za Willem. Zabierze swojego psa i wróci do niego.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172