Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-11-2020, 09:41   #61
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Rozmowa z Owenem szybko zweryfikowała plany Huwa. Robin była w szpitalu, a sam policjant chlał w jakiejś spelunie. Detektyw musiał działać i to natychmiast. Dlatego już wkrótce rozstał się z Paulem, a ten na odchodne potwierdził, że przejdzie się do „Jemioły”. Siwy z kolei zamówił taksówkę, której kierowca kazał na siebie trochę poczekać. W Sionn mało kto korzystał z tego typu transportu.
Jeszcze przed przyjazdem auta, Siwy sprawdził w komórce czy znajdzie coś na temat Owena. W istocie natrafił wzmianki z kilku jego interwencji. Jedna rzecz niezbyt się zgadzała. Gryffith mówił, że w Ynseval pracował w odpowiedniku drogówki. Tymczasem artykuły sugerowały, że wcześniej zajmował się przestępczością. Miał on działać w South Wales Police przy zasadzkach na złodziei, dilerów oraz innych bandytów. Wydawało się oczywiste, że to tam również poznali się z Thonym. Potem Huw znalazł coś jeszcze. Był to tekst, który mówił o Owenie G. Mężczyzna dostał załamania po tym jak pijany kierowca potrącił śmiertelnie dwie jego córki. Po całym incydencie ojciec rzucił się na sprawcę i prawie zatłukł go na śmierć. Lwyd nie mógł jednak znaleźć informacji o tym, jak sprawa ostatecznie się zakończyła.
Po dwudziestu minutach spod domu Connora zabrał go milczący, grubszy facet. Droga na miejsce niemało się dłużyła: drogi były śliskie, a zdradliwych zakrętów nie brakowało. Huw słuchał bębnienia deszczu o szyby, patrzył w ciemność za oknem i rozmyślał co właściwie zaszło. Gryffith był trudny w obyciu, ale zdawał się raczej twardo stąpać po ziemi. Dlaczego zatem nagle dostał takiego załamania? Thony zapewne mógłby rzucić na sytuację jakieś światło, ale on z kolei cenił prywatność kolegi. Poza tym stan Owena wskazywał, że pewne sprawy mogły wkrótce wyjaśnić się same.
Wreszcie taksówka dotarła pod zespół kilku odrapanych, przemysłowych budynków. Skąpane w świetle księżyca budowle tworzyły grupę brzydkich brył. Z lśniących od deszczu dachów wystrzeliwało w niebo kilkanaście dużych kominów.
Dla pracowników tutejszego zakładu urządzono niewielki pasaż, w którym mogli zajść do sklepu lub się napić. Obok niego stało również kilka innych obiektów, zapewne tymczasowych mieszkań robotniczych. Nie licząc pobliskiej stróżówki, teren otaczały dzikie pola oraz niewielkie gaje. W ten sposób okolica fabryki wyglądała dość osobliwie, jakby została wrzucona siłą w ramiona górskich masywów.
Lwyd zmierzył bezpośrednio do niewielkiego budynku przykrytego blachą falistą. Ze środka dochodziły odgłosy rozmów oraz bluesowej muzyki.
Odrapane drzwi skrzypnęły donośnie i detektyw wkroczył do środka. Od razu jego nozdrza zaatakował smród taniego tytoniu oraz przepoconych ciał.


Wewnątrz nie wyglądało to jednak tak źle, jak mógł się tego spodziewać. Ściany powywieszane były wszędzie kolorowymi plakatami, a oprócz stolików znalazła się nawet obita materiałem kanapa. Na środku pomieszczenia stał stół bilardowy, obok którego kołowało kilku mężczyzn o aparycji prostaczków. Kłócili się właśnie o zasady i donośnie przeklinali. Gdzieś w rogu siedziała zblazowana kobieta, której strój jasno sugerował najstarszy zawód świata. Zawartość w jej popielniczce wskazywała, że musiała odpalać jeden papieros od drugiego. Sam kontuar rozświetlało kilka neonów, toteż wytatuowana barmanka za nim mieniła się odcieniami oranżu oraz niebieskiego. Spojrzała bez wyrazu na Huwa, po czym wróciła do przeglądania komórki. Obok lady kręciło się kilku mętów w różnym stopniu upodlenia.
Owen też tu był. Zdawał się kompletnie ignorować wejście detektywa, zamiast tego mglistym wzrokiem oglądał partię bilarda. Otaczały go puste butelki oraz kilka kieliszków.



Powrót do rzeczywistości był kłopotliwy. Żadnego z ostatnich snów Robin nie można było nazwać zwykłym, ale ten ostatni szczególnie dawał jej do myślenia. Wyglądało to bowiem tak, jakby faktycznie spacerowała korytarzami szpitala.
Carmichell z trudem podniosła się z łóżka, ale w głowie wciąż miała helikopter. Zdała sobie sprawę, że ktoś ubrał ją w luźną koszulę i takie też spodnie. Powoli obróciła się, oglądając najbliższą przestrzeń i niejasno przypominając sobie, że pomieszczenie wyglądało podobnie również we śnie. Spojrzała w lewo, gdzie na metalowym wysięgniku umieszczono jej kroplówkę.


Odpięła swój wenflon z postanowieniem, że najpierw znajdzie Foxy. Kiedy jednak przeszła kilka kroków, w progu pomieszczenia pojawił się lekarz.
Rozmawiała z nim wciąż będąc średnio przytomna, a każde słowo docierało do niej po kilku sekundach. Po pierwsze lekarz kazał się oszczędzać. Twierdził, że do szpitala przywiózł ją Owen Gryffith, ale zaraz potem zniknął, także wszyscy dopiero ustalali co właściwie zaszło. U Robin nie stwierdzono praktycznie żadnych obrażeń, może kilka siniaków. Gdy przyjęto ją na oddział, była natomiast w szoku i praktycznie nie kontaktowała. Dostała trochę witamin oraz leków i to właśnie z ich powodów miała czuć się tak skołowana. Na koniec pracownik szpitala powiedział, że kobieta może się wypisać na własne życzenie, kiedy tylko nabierze sił, niemniej patrząc na jej stan, polecał zostać pod obserwacją.
Robin powiedziała coś, nie pamiętała dokładnie co i wyszła na korytarz. Siadła na szpitalnej ławeczce, aby dać odpocząć błędnikowi. Powoli, choć konsekwentnie wszystko wracało na swoje miejsce, a ona odzyskiwała kontrolę nad swoim ciałem. Najbliższą przestrzeń, czyli korytarz oddziału również rozpoznawała, a zatem teoria połączenia snu z rzeczywistością stawała się coraz bardziej prawdopodobna.
Spojrzała jeszcze raz na telefon. Miała do obdzwonienia przynajmniej trzy osoby: Huwa, Owena oraz Powella. Tego ostatniego i tak mogła wkrótce spotkać, ponieważ zamierzała w pierwszym rzędzie sprawdzić stan suczki. Pozostali musieli chwilę zaczekać.
Szczęściem lekarze mieli pełne ręce roboty, toteż nikt nie zwrócił uwagi na jej wyjście z oddziału. Kilka minut później przemierzała już kolejne oddziały, tylko upewniając się, że jeszcze niedawno je odwiedzała. Nie znalazła co prawda pacjenta, którego sen widziała, ale nie było to konieczne. Każdy zakręt oraz odnoga szpitala mgliście przypominały jej wizytę, jaką odbyła w odmiennym stanie.
Wreszcie dotarła na miejsce i od razu skierowała się do pomieszczenia z boksami. Foxy już na wejściu mało nie wyszła z siebie: suczka drapała o ścianę i głośno zawodziła. To natychmiast przywołało Powella, który pojawił się nagle za plecami Robin.
- Widzę, że masz się lepiej - powiedział, podwijając rękawy swojego kitla. - Słyszałem o twoim wypadku. Cieszę się, że jesteś już na nogach, choć moim zdaniem wyglądasz jak duch.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 01-12-2020 o 20:06.
Caleb jest offline  
Stary 04-12-2020, 12:03   #62
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Huw podszedł do stolika policjanta.

- Co pijesz? - spytał bez wstępu, po czym nie czekając na odpowiedź rzucił do barmana wskazując na puste butelki. - Jeszcze raz to samo!


Usiadł obok, milcząco wpatrując się w grę. Gdy pojawił się alkohol, rozlał po równo, podsuwając jedno szkło Owenowi. Podniósł kieliszek czekając na kompana.


Tamten przez cały czas zachowywał się tak, jakby Huwa obok nie było. Dopiero kiedy na blacie postawiono „lufy”, Owen powoli wyciągnął rękę i podbił do Lwyda.

- To najgorsza rozgrywka, jaką widziałem od dawna - bełkotliwie skomentował grających przed sobą i wychylił swoją kolejkę.


Detektyw nie został w tyle i wychylił shota tuż za policjantem. Miał już swoje w czubie i bodźce z zewnątrz dochodziły do niego z małym opóźnieniem. Oprócz tego w głowie kotłowały mu się wspomnienia z intensywnego dnia, które wcale nie ułatwiały skupienia myśli. Zobaczył siebie rozmawiającego z kumplem z Bidula. Znienawidzonego czarnucha, który zniszczył mu karierę.


- Myślisz, że to przez to?

- poklepał się po kolanie


- Miałeś PTSD?

- oczy Robin wpatrywały się w niego intensywnie.


- To musi się jakoś wiązać


"Pijany kierowca potrącił

śmiertelnie dwie dziewczynki"


- Nie uciekniemy przed tym - wymamrotał Huw bawiąc się pustym kieliszkiem. - To coś miesza nam w głowach, przywołuje traumatyczne wspomnienia. Musimy to rozgryźć i skończyć, w przeciwnym razie to wykończy nas! - Uderzył kieliszkiem w stół chcąc podkreślić znaczenie słów. Szkło pękło. Jeden z kawałków wbił mu się w dłoń, znacząc blat czerwonym śladem. Patrzył tępo jak krew kapie na stół, nie czując bólu. - Okładałem dzisiaj po twarzy sukinsyna, który zniszczył mi życie. Słyszysz? - złapał Owena za ramię chcąc zwrócić jego uwagę. - Co to było? Powiedz! Widziałeś ich śmierć? Spotkałeś skurwysyna, który w nie wjechał? Chcesz to tak zostawić? Żeby się powtarzało? Musimy z tym skończyć, słyszysz?!


Gryffith spojrzał na Lwyda przekrwionymi oczami. Przez chwilę Siwy miał wrażenie, że policjant się uśmiecha.


- Widzę, że odrobiłesz lekcje - Owen skinął głową i beznamiętnie przeniósł wzrok na ślady krwi. - Popytałeś trochę o mnie, co? Mówili ci już, że je-estem pojebany? Zresztą niewaszne.


Funkcjonariusz odchylił się na krześle. Wyglądał na dobrze podciętego, ale jakaś wewnętrzna zaciekłość trzymała go jeszcze w ryzach. Przynajmniej fizycznie.


- Po co… po co ci ta szopka, Huw? Nie ma-amy pojęcia co to za gówno. Ja nawet nie chcę się wiedzieć, bo to za duższo jak dla mnie. A teraz daj mi dalej pić albo ssspieprzaj.


- To gówno - wycedził wolno Huw, - przykleiło się i samo nie odlepi. Też tego nie rozumiem i mam ochotę rzucić to w cholerę. Tylko, że to nic nie da i im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie. - Siegnął po papierową serwetkę i owinął nią krwawiącą dłoń. - Już to sam przerabiałem - wskazał na kieliszki. - To nie rozwiązuje problemu. Słuchaj! Wychodzę na zewnątrz. Zapalę fajkę. Zajmie mi to... dwadzieścia minut. Po tym czasie jeśli przyjdziesz, zabiorę cię gdzie chcesz i jak się weźmiesz w garść, obgadamy razem co mamy i co możemy z tym zrobić. Jeśli jednak cię nie będzie, skorzystam z twojej rady i będę spierdalał. Chcesz się użalać nad sobą zamiast działać, twoja decyzja. - Wstał, a Owen posłał mu spojrzenie, które na dobrą sprawę mogło oznaczać cokolwiek. - Dwadzieścia minut! - przypomniał mu Huw i wyszedł.


Nie oglądał się za siebie, ale wiedział, że Gryffith pozostał na swoim miejscu. Trzymał się jednak swojego planu: stanął przed barem i zamówił taksówkę na "za dwadzieścia minut". Z woreczka wyciągnął fajkę i zaczął ją nabijać tytoniem, chłonąc w tym czasie nocne powietrze, co było dość orzeźwiające. Przystawił ogień i przez kilka kolejnych minut pykał ją delektując się aromatem.

Przez ten czas drzwi lokalu otworzyły się tylko jednokrotnie. Nie był to jednak Owen, tylko inny klient, który natychmiast uwolnił żołądek od nadmiaru alkoholu. Gdy tylko się z tym uporał, zawrócił do środka, aby nadrobić swoje straty.

Lwyd wciąż czekał. Na rauszu dwadzieścia minut minęło mu bardzo szybko. Tymczasem policjant nie nadchodził. Gdy podjechała taryfa, dał znak taksówkarzowi, wyczyścil fajkę, wysypując resztę tytoniu wprost na chodnik i wsiadł do samochodu każąc się wieść do szpitala.


W taryfie wrzucił jeszcze film do sieci, założył na niego hasło i wysłał linka z hasłem Owenowi. Ostatnia próba.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 17-12-2020, 17:45   #63
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Szpital / Pod Jemiołą / wieczór



- I trochę się tak czuję - Robin uśmiechnęła się blado do Powella, a potem przykucnęła, żeby otworzyć drzwi boksu Foxy.
- Moja śliczna – powiedziała, przesuwając dłońmi po ciele psa, który wił się wokół jej nóg, skamląc – Nic się jej nie stało?

Powell uśmiechnął się, przez chwilę obserwując kobietę i jej suczkę.
- Była osowiała, ale to z tęsknoty. Poza tym to okaz zdrowia.
- Bardzo dziękuję. - Robin gestem odesłała psa do kennela. - Dziś wychodzę, więc ją zabiorę, ale to chwilę potrwa.. oczywiście, pokryję wszystkie koszty.
Na szczęście Foxy była cała.. albo zdążyła, albo.. nie chciała dopuszczać tej myśli do siebie, ale myśl znów jej nie słuchała – nie było żadnego starego domu. Halucynacja, bardzo realistyczna i tyle.
- Policjant ją tu przywiózł? – coś jeszcze przyszło jej do głowy. - Nie dopytałam… a pana pies? Minty?
- Tak, ponoć był tu Owen i dostarczył was oboje. A potem gdzieś go wcięło - lekarz wzruszył ramionami. - Mint? Po tym zajściu w Ynseval była nieswoja. Na szczęście też jest w jednym kawałku.

Weterynarz obrócił się i zachęcił Robin gestem dłoni, aby przeszła z nim do gabinetu obok. Uwadze Carmichell nie uszedł bandaż na jego ręce.
- Jeśli chodzi o zawody, to przekonałem tamtejszych, że nie muszą już badać Foxy - mówił przez ramię, nadal kierując kobietę do pomieszczenia. - Potem zostałem tam jakiś czas i próbowałem wytłumaczyć, że to nie psy były problemem, ale coś z zewnątrz. Tylko że równie dobrze mogłem gadać do ściany.
- Któryś pana dziabnął? - wskazała na bandaż, kiedy weszli już do środka.
- No niestety - Powell obrócił rękę, na której spod materiału wystawał fragment czerwonej szramy. - Ale mogło być gorzej. Ponoć jest kilka trupów.
- Huv też jest pogryziony.. tyle dobrego, że to rasowe psy, szczepione. – uświadomiła sobie, jak kuriozalnie brzmią jej słowa, dopiero kiedy je wypowiedziała. Trupom nie robiło różnicy, czy psy były sczepione… Postarała się o tym nie myśleć. - Policja wierzy, że psy same z siebie oszalały? Mówili coś jeszcze?

Mężczyzna zachęcił, aby obydwoje usiedli.
- Kilka osób twierdziło, że tuż przed atakiem mieli problemy z prądem i łącznością telefoniczną. Były też sygnały o lekkich wstrząsach w górach. Tym bardziej naciskałem, aby skupić się na tym, a nie na zwierzętach - Powell potarł skronie, był wyraźnie tym wszystkim zmęczony. - Słuchaj, może to szalone, ale… - nagle wyraźnie się zawahał.
- No? - Robin zachęciła mężczyznę. - Ja myślę, ze to jakiś dźwięk, niesłyszalny dla ludzi, lub fala elektromagnetyczna, czy coś takiego.. nie znam się na tym.
- Nie o to chodzi. Znaczy, źródło tego bajzlu to jedno, ale zwróciłem uwagę na jeszcze jedną rzecz - Powell wpatrywał się intensywnie w Robin. - Kiedy próbowałem wbić komukolwiek do głowy, że trzeba to wszystko jakoś połączyć… miałem wrażenie, że mało kto mnie słuchał. Przecież to oczywiste: to nie była jakaś jednorazowa histeria u zwierząt, ale grubsza sprawa. Bardzo podobnie jest tutaj w Sionn, nawet nie wiem czy nie bardziej - weterynarz zrobił pauzę i przez chwilę podejmował jakąś decyzję. Najwyraźniej jednak postanowił zaufać kobiecie. - Tak jak mówiłem, może zabrzmię jak wariat, ale odnoszę wrażenie, że ktoś w okolicy stoi za dezinformacją. Nie wiem czy zastrasza ludzi albo jakoś im perswaduje, że mają siedzieć cicho. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, ale coś jest na rzeczy - lekarz zamilkł na chwilę i spojrzał za okno.

Robin zrobiła to samo. Dopiero teraz dotarło do niej jak późno się zrobiło. Przez chwilę siedzieli tak i tylko Foxy posapywała cicho przy nogach swojej pani.
- Mieszkam tu już kilka ładnych lat i dopiero teraz to zauważyłem - skonkludował doktor. - Może dlatego, że zawsze bardziej interesowały mnie zwierzęta niż ludzie.
- Ciekawa teoria - Robin machinalnie pogładziła łeb psa. - Po tym, czego.. doświadczyłam, nic ani nikt nie wydaje mi się już szalony. Jedna osoba by tego nie ogarnęła.. Potrzeba grupy, zespołu. Kto jest najważniejszy w Sionn? Kto tu rządzi? Nie pytam o oficjalne struktury władzy… Kto ma największe wpływy?
- Niech pomyślę - Powell zabębnił palcami o blat swojego biurka. - Na pewno ordynator szpitala, pan Collins. Z jego zdaniem każdy się tutaj liczy. Potem będzie Isla, chyba ci już o niej mówiłem przy okazji Sparks. Jakby nie patrzeć, wszystkie dzieciaki w mieście są pod jej opieką, więc rodzicom zależy na dobrych relacjach z nią. Hmm, kto tam jeszcze. No tak, ojciec Gregory. Nie znosi anglikanów jak tylko się da, więc z miejsca wygrywa plebiscyt na popularność - weterynarz przez chwilę cierpko się roześmiał. - Jest jeszcze… Edd? Tylko o nim słyszałem i nie wiem nawet czym się zajmuje, ale ludzie raczej go poważają. Poza tym jakiś zaopatrzeniowiec, wybacz, ale nie pamiętam imienia. Odpowiada za trzy czwarte dostaw do miasta, więc można powiedzieć, że jest ważny i na pewno ma kontakty
- Czy któreś z tych osób się znają? .
- myślała głośno Robin. - Jedna osoba nie dałaby rady…
- Wszyscy tutaj się znają, ale jeśli pytasz o bliższe relacje, to znów muszę cię zawieść
- stwierdził sarkastycznie Powell i rozłożył ręce. - Nie jestem lwem salonowym, że tak powiem.

Wstała. Zmęczenie przelało się nagłą fala przez jej ciało.
- I tak bardzo mi pan pomógł dziękuję. I za opiekę nad Foxy, oczywiście. Wrócę po nią , jeszcze dziś , załatwię tylko wypis. Nie chcę tu nocować.
Zatrzymała się w drzwiach.
- Jeśli nawet przyjmiemy, że ktoś sieje tą dezinformację.. to po co? Albo czerpie korzyści, albo chce coś ukryć . Lub przykryć.
Powell włożył ręce do kieszeni i głośno wypuścił powietrze.
- Jeszcze niedawno sam bym siebie wyśmiał za takie teorie. Początkowo myślałem, że stoi za tym mafia, ale to bez sensu. Nie ma na czym tu zarobić. Mam wrażenie, że to sprawa bardziej ideologiczna.
Pokiwała głową, powoli.
- Ochrona jakiś wartości. Ważnych dla społeczeństwa. To nawet miałaby sens, tylko dlaczego echo tych działań uderza w mnie? I innych, którzy są setki mil stąd?
- Cóż, sam chciałbym to wiedzieć. Niech pani, ah… naprawdę wygodniej będzie dla mnie, jeśli konsekwentnie przejdziemy na „ty”. Po prostu proszę na siebie uważać i bądźmy w kontakcie.
- Oczywiście - wyciągnęła dłoń. - To będzie dla mnie zaszczyt, przecież prawie ze mną – z nami - wygrałeś. Robin.
- Chyba przez to wszystko nigdy nie powiedziałem ci swojego imienia - stwierdził weterynarz, odwzajemniając gest. - Jack Powell.
- Musze zadzwonić - podniosła telefon. - Wrócę po nią niedługo. Zostań, Foxy.


Robin wyszła, a potem usiadła na krześle, w osłoniętym załomie korytarza. Wybrała nr Owena.
- Odbierz. Odbierz - ponaglała mężczyznę w myślach.
Odczekała pięć długich sygnałów. Potem rozległ się trzask, jakby ktoś upuścił telefon lub nim w coś uderzył.
- Czego? - jedno słowo Gryffitha wystarczyło, aby Robin zrozumiała, że... był pijany.
Miała to gdzieś.
- Co tam się stało? - warknęła. - CO TAM SIĘ, KURWA, STAŁO - powtórzyła, wolnej i wyraźniej, starannie akcentując każde słowo.
- Co za różnica? - usłyszała szorstką odpowiedź. - Powiedzmy, że źle się poczułaś i zawiozłem cię do szpitala. Reszta nie po-owinna cię interesować.

Zacisnęła zęby.
- Bardzo uprzejmie dziękuję za pomoc. Jestem zobowiązana - wycedziła. - Dość pierdzielenia. należą mi się jakieś wyjaśnienia. Co widziałeś? Opisz, co widziałeś. Tylko tyle.
Owen milczał dłuższą chwilę. Przez ten czas Robin dochodziły odgłosy pijackich rozmów oraz brzęk szkła. Czekała jednak, chwilami słyszała ciężki oddech mężczyzny, a zatem nie odłożył telefonu na bok.
- Co widziałem? - powtórzył wreszcie. - Przeszłość. Sadowolona z odpowiedzi? Mam na-adzieję, że tak, bo to wszystko co ode mnie dostaniesz. Najpierw ten siwy d-dupek zawraca mi głowę, a teraz ty. Dajcie mi wszyscy śśświęty spokój - od razu jak policjant skończył mówić, w słuchawce rozległ się sygnał zakończonego połączenia.

Siwy dupek. hmm,,.. ciekawe, kogo miał na myśli.

Wybrała nr Huva. Odebrał po pierwszym sygnale jakby trzymał telefon w ręce.

- Robin? - upewnił się. - Jak się czujesz? Jadę do ciebie do szpitala.

- Dobrze. Stało się.. coś dziwnego. Widziałeś się z Owenem?
- Taaa… właśnie od niego wyszedłem. Opowiesz mi wszystko na miejscu, jestem już pod szpitalem. Gdzie cię szukać?
- Poczekaj po prostu przed wyjściem, dobrze? Zrobisz mi przysługę i zawieziesz mnie do pensjonatu? Nie mam tutaj samochodu… A nic mi nie jest. Zejdę za 15 minut. Możesz poczekać?

- Hmm.. jasne. Nie ma sprawy.



Wszystko potem nastąpiło zaskakująco szybko. Robin migiem wróciła do swojego łóżka, wzięła swoje rzeczy, a zaraz potem zadeklarowała, że chce wypisać się ze szpitala. Lekarze kilkukrotnie pytali czy jest tego pewna, lecz musieli odpuścić. Kilka minut później odebrała psa i wkrótce była już na dole.




- O… - Robin zmieszała się na widok Huva i taksówki - sądziłam, że jesteś swoim wozem. Sorry, nie chciałam cię naciągać. Oczywiście, ja zapłacę.
Podrapał się po głowie w konsternacji.
- Doceniam, ale ten gest bardzo by ukłuł moje ego - odpowiedział z lekkim uśmiechem. - To był ciężki dzień i trochę wypiłem... Chyba mamy sobie dużo do opowiedzenia. Czujesz się na siłach?
Pokiwała głową. Choć czuła się niespecjalnie. Dla niej to też był ciężki dzień, ciało domagało się odpoczynku, a mgła z mózgu ciągle nie chciała wywietrzeć. Ale Robin nie chciała być teraz sama.
- Podjedziemy do mnie, na knajpę się nie nadaję. Zapraszam cię czysto towarzysko i mam nadzieję, ze twoje nadwątlone ego to przetrwa - uśmiechnęła się blado.

Huw przystał na propozycję, po czym obydwoje skierowali się do auta. Taksówkarz, który dotychczas czekał obok, zrobił wielkie oczy na widok Foxy i od razu zaprotestował. Jego decyzja nie miała jednak silnych podstaw, co obydwoje szybko wyczuli. Wystarczyło kilka zachęt oraz obietnica drobnej dopłaty, a mężczyzna postanowił zrobić dla zwierzęcia wyjątek.


Pod Jemiołą.
23.35




- Co tam zaszło? - Huw przeszedł do rzeczy gdy tylko usiedli wygodnie w pokoju Robin, przy kubkach gorącej herbaty.
Robin nakarmiła psa, a potem zakutana w koc, usiadła na fotelu.
- Tak na prawdę to nie wiem. - powiedziała. - Ominę te wszystkie kawała o tym, że zwariowałam i inne takie – powiedziała, upijając nieco herbaty. – Przyszliśmy w miejsce, gdzie wg Owena powinniśmy zacząć szukać. Stał tam dom, stary, raczej taka ruina. Owen zaczął panikować, twierdził, ze domu tu nigdy nie było, że pamięta pieńki, ale domu nie. Sadziłam, ze pomylił lokalizacje. Weszliśmy do środka, wszystko trzeszczało, część była zawalone. Potem weszłam ja samo, z Foxy, oknem. Wszędzie był kurz, znalazłam wycinki o wypadku samochodowym. Jakieś dzieci chyba zginęły.. – nie pamiętam dobrze. – zawinęła się szczelniej. - Potem pojawiały się ślady stóp, małe, jakby dziecka. Foxy kogoś wyczuła, pokazała gdzie poszedł. Potem wszystko zaczęło trzeszczeć, wyskoczyłam oknem. Nie zdążyłam odejść… dom jakby wybuchł. Przysypało mnie i odpłynęłam. Owen twierdzi, że - wykonała manualny cudzysłów - "złe się poczułam". - prychnęła. - Był kompletnie nawalony.
- Obudziłam się w szpitalu, raz jakby we śnie, tak, jak opisują śmierć kliniczną. Widziałam siebie z góry. Chodziłam po szpitalu, spotkałam Blacka, poszłam do lecznicy weterynaryjnej, znalazłam Foxy
– drzemiąca suczka podniosła łeb na dźwięk swojego imienia. – Wyczuła moją obecność. Powell wszedł sprawdzić, co się dzieje.
- Potem obudziłam się normalnie. Nic mi nie jest. Nic nie wskazuje na to, że zostałam przysypana. Dzwoniłam do Owena… zawiózł mnie do szpitala, ale nie chce powiedzieć, co się stało. Mówi tylko, ze widział przeszłość
- spojrzała na Huva - I że jakiś siwy dupek go nachodził.

Huw wysłuchał uważnie kobietę nie przerywając, grzejąc dłonie o kubek..
- Nim coś skomentuję - powiedział gdy skończyła, - chciałbym, żebyś zobaczyła to.
Wyciągnął komórkę i puścił filmik z kukłą. Gdy się skończył, wytłumaczył.
- W pierwszej scence rozmawiałem z moim kumplem z sierocińca. W drugiej, okładam po gębie szefa z komendy. Byli dla mnie wtedy tak samo realni jak ty teraz Zniknęli gdy zniszczyłem straszydło.
- Sądzisz, że ta kukła jest odpowiedzialna za nasze omamy? Kiedy ją zniszczyłeś? Masz tam nagraną godzinę , prawda?


Westchnął. Ściągnął czapkę z głowy pokazując srebrną wkładkę wklejoną od środka.
- Myślałem, że to zatrzyma fale, którymi oddziaływają na nasze umysły ale… cholera, to chyba coś innego i… pytałaś o zespół stresu pourazowego. Wiesz, wtedy nie bardzo wiedziałem o co ci chodzi, ale teraz myślę, że coś jest na rzeczy. Te wizje miały miejsca w trudnych dla mnie czasach. Owen… jego córki zginęły potrącone przez pijaka. A ty? Przepraszam, że pytam… - zauważyła zakłopotanie na jego twarzy.

Mięśnie szczęki Robin napięły się mocno, ale tylko na moment.
- Nie będę o tym rozmawiała…, ale tak. - potwierdziła . - Spotkało mnie coś, co można określić jako traumę. Myślisz , że nasze przeżycia powodują, że jesteśmy bardziej podatni?
- Rozumiem
- odparł wbijając wzrok w kubek. Nawet jeśli nie rozumiał, to nie miało sensu naciskać na kobietę. Sama musiała dojrzeć do tego by zechcieć podzielić się z obcym jej mężczyzną tymi wspomnieniami. - Myślę... Rozważam opcję, że to może mieć jakiś związek. Sama zresztą to zasugerowałaś. Owen, ty, ja... wszyscy przechodziliśmy ciężkie chwile. Ja miałem projekcje związane z tymi ludźmi, miejscami. Gryffith, z tego co rozumiem też. Być może te przeżycia otwierają jakąś furtkę, zwiększają wrażliwość na pewne bodźce. - Wzruszył ramionami.
- Moje wspomnienia.. doświadczenia nie mają związku z tym miejscem. Chodziłam po tym domu, ale to była projekcja Owena. Podobnie szpital… - potrząsnęła głową. - Chcę powiedzieć, że zanim tu przyjechałam widziałam tylko korytarz. Ta cała podróż była niepotrzebna. Moje wizje.. nasilają się. Wydawało mi się, że Foxy mnie zaatakowała i wróciły wspomnienia mojej traumy. To się wcześniej nie zdarzało. Nie lepiej stąd po prostu wyjechać?
- To samo mówił Owen
- odparł cicho Huv - i mnie też przyszło to do głowy. Mam jednak nieodparte przeczucie, że to nie minie gdy stąd odjedziemy. Nie zwykłem odwracać się do problemów plecami. One wtedy mogą nas dopaść, gdy się tego nie spodziewamy.

Robin popatrzyła na mężczyznę smutno.
- Zazdroszczę ci. I mam nadzieję, że kiedyś nauczę się takiego podejścia… Na razie mam ochotę uciec. Już by mnie nie było, gdyby nie to, że mój samochód został w górach.
- Oczywiście nie odwiodę cię od tego, zrobisz jak uważasz, chociaż…
- spojrzał na suczkę leżącą u stóp swojej pani, - myślę, że możecie mieć znaczący wpływ na rozwiązanie tej sprawy. Ale, jeśli… - westchnął. - Możemy podjechać jutro po samochód - zaoferował pomoc.
- To by mi wiele ułatwiło… - pokiwała głową. - dziękuję.

- Fakty! To wszystko były tylko teorie niepoparte faktami. - podjął temat ponownie odstawiając kubek na stolik. - Fakty są takie, że ta kukła była jakimś emiterem, przekaźnikiem. To przy niej miałem odlot. Gdy ją tłukłem, kamera rejestrowała zakłócenia, więc zaburzenia pola, będę się na razie upierał, że to jakieś fale elektromagnetyczne, da się pewnie wychwycić jakimiś urządzeniami elektrycznymi. Gdy ją zaś zniszczyłem, wizje zniknęły.

Rozejrzał się po pokoju.

- - Mogę prosić o kartkę i coś do pisania? Tak lepiej mi się myśli.
- Jasne.
– kobieta podniosła się i przeszła kilka kroków. Koc ciągnął się za nią na kształt nieforemnej peleryny. Wygrzebała z torby podróżnej szkicownik z sztywnych grubych okładkach. Otworzyła, szukając czystej kartki, Huv mógł zobaczyć kilka szkiców korytarza i postaci. Nie zdołał się przyjrzeć dokładniej, kobieta obróciła szkicowniku i otworzyła go na ostatniej stronie.
Położyła na stole obok ołówka , po czym znowu zapadła się w fotel. Napięcie powoli z niej schodziło, robiąc coraz więcej miejsca dla strachu.

Detektyw złapał ołówek i zaczął kreślić proste zdania:
Cytat:
1) trauma (?)
2) kukła - emiter
3) urządzenie pomiarowe - pole elektromagnetyczne
Odłożył ołówek i sięgnął do pasa. Wyciągnął fajkę.
- Nie będę zapalał - uspokoił dziewczynę. - Pomaga myśleć. - Wetknął ustnik między zęby. - Coś jeszcze przychodzi ci do głowy?
- Dym mi nie przeszkadza
- pokręciła głową. - Ale nie wiem, jak tutaj z przepisami przeciwpożarowymi… No i magnesiki. Magnesiki powinny spadać, nie wydaje ci się? - spróbowała zażartować. Atmosfera rozbiła się nieznośnie ciężka.
- Nie, nie trzeba.. - skomentował kwestię dymu, natomiast pominął milczeniem temat magnesów.
- Powell twierdzi, że to spisek. Prowadzą akcję dezinformacyjną. Coś chronią.
Ołówek znowu powędrował do Lwyda.
Cytat:
4) spisek - akcja dezinformacyjna - Edd Pieniek - Mark Hodder
5) zwierzęta, reakcja - pole elektromagnetyczne
- Ma rację - przyznał. - Jest jakaś grupa, której zależy na ukryciu prawdy a kluczem do niej jest Edd - postukał ołówkiem w kartkę, - którego nie udało mi się namierzyć. Z drugiej strony…
Cytat:
6) zaproszenie - ??
- ...ktoś nas tutaj ściągnął. Wydaje mi się, że to nie jest ta sama grupa. Jak myślisz?

Robin pokiwała głową
- Jakby komuś zależało, żeby przerwać to, co się tutaj dzieje… Ale skoro nas wezwali, to powinni się jakoś skontaktować, prawda? Jesteśmy tu już dość długo a to miejsce nie wydaje się oblegane przez turystów. Łatwo namierzyć przyjezdnych.
- Może powinniśmy sprawdzić, kto ostatnio zaginął? Ktoś stąd? Bo jeśli się nie kontaktuje, to może znaczyć, że .. no wiesz.
- A z drugiej strony – warto ustalić, kto należy do tego grupy trzymającej władzę. Według Powella ważny jest tutaj pan Collins, ordynator szpitala. Potem IIsla, ta nauczycielka. Miałam ją śledzić na zlecenia pani Sparks…
- podrapała się po brodzie. – To mi przypomniana, ze powinnam do niej pójść i zdać sprawozdanie. No i dalej ojciec Gregory. Oraz – podniosła palec, dla podkreślenia wagi słów – Edd. Nie znam nazwiska Twój Edd Pieniek? I jeszcze jakiś zaopatrzeniowiec.. dostarcza podobno większość wszystkiego do miasta.
- Mark? Nie… to nic nie znaczący pionek.
- Robin potrząsnęła głową w geście “nie wiem”. Huv złapał za ołówek i dopisał kolejny punkt.
Cytat:
7. Sparks - ?
- Sparks wydaje mi się ważna dla rozwiązania tej zagadki. Myślisz, że możemy do niej pójść razem? Wydaje się jako jedyna wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi, choć może to tylko… - chciał powiedzieć "wariatka", ale się powstrzymał w ostatnim momencie. - Pozostali? Nie wiem, sama zdecyduj - podał jej ołówek i odwrócił kartkę wpychając z powrotem fajkę w usta i odchylając się w krześle.
- Wariatka, hmm? - Robin zdawała się czytać w myślach mężczyzny. - Blaka też uznają za wariata… pewnego dnia i nas uznają, jeśli nie zaczniemy normalnie spać. Ale często wariaci.. widzą więcej. Nie sądzisz? - westchnęła, wypuszczając ołówek z palców. - Masz racje, ucieczka nic nie pomoże. Albo odkryjemy, co tu się dzieje i to przerwiemy, albo skończymy jak wariaci.
- Przepraszam. Masz rację.
- Przetarł zmęczone oczy. - To jak? Zaczniemy jutro… - spojrzał na zegarek, - dzisiaj rano od wspólnej wizyty u pani Sparks?
- Dobry pomysł. To był długi dzień.


Kobieta zawahała się, aby po chwili dokończyć:
- Jest bardzo późno, a ty nie masz samochodu… Pomyślałam że w każdym razie ta kanapa jest całkiem wygodna.
Spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Dziękuję za propozycję. Nie wypadało mi pytać.

Robin przerzuciła koc, kappę z łózka i jedną poduszkę na kanapę. Nie powiedziała tego, ale to ona była wdzięczna mężczyźnie, że zostaje.

Bała się.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 04-01-2021, 18:26   #64
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Robin i Huw legli na swoich posłaniach. Kolejny dzień wyzuł z nich resztki sił, co jednak wcale nie było gwarantem rychłego odpoczynku. I rzeczywiście: jedynie Foxy od razu zasnęła, podczas gdy jej właścicielka przewracała się z boku na bok. Lwydowi nie szło lepiej: ciągle zmieniał swoją pozycję, aby wreszcie położyć się na plecach i spoglądać w biel sufitu. Równie dobrze mógł poczekać na sygnał od swoich kontaktów.
Czuwał więc i stale próbował uspokoić myśli w skołatanej głowie. Po pół godzinie udało mu się trochę rozluźnić, a za następne kilkadziesiąt minut doszedł go miarowy oddech Robin. Przynajmniej tej biedaczce udało się na trochę odpłynąć, choć kto wiedział, co właśnie majaczyło pod jej powiekami…
Przeczucie go nie myliło. Najpierw zadzwonił Paul. Zanim Lwyd odebrał połączenie, zerknął w stronę Carmichell: wymęczona behawiorystka nadal spokojnie leżała, więc powoli przeszedł z telefonem do łazienki.
– Cześć! Gdzie ty właściwie jesteś? – zaczął Goodman. – Jak to? Mogłeś mnie odwiedzić! – zaśmiał się po swojemu. – Okay, do rzeczy. Udało mi się wejść do pokoju tej całej Maddison. Jak? Przecież wiesz, że mistrz nie zdradza swoich sekretów! – Huw po prostu wiedział, że przyjaciel szachrajsko się teraz uśmiechał. – W każdym razie miała u siebie trochę sprzętu ratowniczego i babskich szpargałów. W szufladzie znalazłem też mały notesik. Chyba zapisywała tam na luźno swoje myśli. Jak tak teraz na to patrzę, to chyba z jej głową nie jest najlepiej. Zaraz powinno przyjść ci zdjęcie – Paul zamilkł, dając Huwowi chwilę na zapoznanie się z wiadomością.
Plik, który za chwilę odebrał, przedstawiał mały kajecik. Drobny, pedantyczny charakter pisma zapełniał większość strony. Siwy powiększył obraz i na szybko przeanalizował notatki.


– Babka nadal nie wróciła – podjął znowu Paul. – Myślisz, że powinniśmy interweniować? Może zgłosić to na policję? Sam już nie wiem, ale po tym wszystko co mówiłeś, mam złe przeczucia. Tylko z drugiej strony co powiemy? Na dobrą sprawę sprawę praktycznie jej nie znasz.
Gdy wspólnie się namyślali, Huw spostrzegł, że ma oczekujące połączenie, tym razem od Malcolma. Paul stwierdził, że dopije jeszcze kolejkę i położy się spać, a już jutro ustalą, co robić dalej. Jak tylko się rozłączył, Huw usłyszał przejęty głos barbera. Jak twierdził tamten, niedawno zakończył ze swoimi kolegami wyprawę do miejsca, które wskazał mu detektyw. Był naprawdę podekscytowany i potrzebował parę głębszych oddechów, aby dojść do siebie i w miarę spokojnie opowiedzieć swoją historię…



Grupa mężczyzn mozolnie wspinała się skalistym wzniesieniem. Z każdej strony otaczały ich zwarte sosny oraz świerki, tworząc wokół delikatny półmrok. W pobliżu rozlewała się mgła, w związku z czym co chwila ktoś potykał się o wystający korzeń bądź większy kamień.
– To prawie jak w „Blair Witch” – zaśmiał się Lucas. – Jestem wiedźmą i zaraz pożrę ci oczy! – wyskoczył nagle na swojego kolegę po prawej stronie.
Adresat zaczepki nosił gruby sweter i sztruksowe spodnie. Na słowa Lucasa tylko się skrzywił.
– Nie masz pojęcia o czym mówisz! – syknął z udawaną złością. – Nawet nie oglądałeś tego filmu!
– Rany Jeff, właśnie dlatego nie masz dziewczyny. Jesteś zwykłym nerdem – zaśmiał się znowu jego kolega.
Wzajemnie potyczki między dwójką były stałym elementem niemal każdej wyprawy. Pozostałym członkom ekipy, Malcomowi i Mike’owi, wcale zresztą nie przeszkadzały. Głupawe rozmowy pozwalały zabić czas, który spędzali na wyprawach do celu. Tym razem punkt przeznaczenia był bardzo konkretny: Malcolm posiadał współrzędne, które przekazał mu Huw. Ze wskazanego miejsca ktoś miał wysłać wiadomość do poszukiwanego przez Lwyda człowieka.
Trasa nie należała do specjalnie przystępnych. Godzinę temu musieli opuścić asfaltową drogę, zmierzając poprzez piętrzący się, to znów opadający teren. Nie brakowało tu uskoków oraz jarów, a jedyna chwila nieuwagi groziła kalectwem. Jedno było pewne: nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszczał się bez powodu w te rejony. Oczywiście, ich przypadek był inny. Kochali to, co niezdobyte i równie mocno uwielbiali adrenalinę, która towarzyszyła wejściu na zakazany bądź opuszczony teren.
Malcolm co jakiś czas sprawdzał dane od Huwa i porównywał je z gpsem na komórce, a kiedy brakowało zasięgu, robił to samo z papierową mapą. Kilkukrotnie grupa była zmuszona zmieniać marszrutę ze względu na osuwiska lub rozpadliny, które rozsądniej było zwyczajnie ominąć. Wszyscy byli niemało zmęczeni, kiedy pokonali kolejny już odcinek, a ich oczom ukazały się wiekowe zabudowania.


Dla zwykłego zjadacza chleba obecność kolejnych ruin w tym regionie nie była niczym zaskakującym. Walia słynęła z rozrzuconych wszędzie pozostałości po dawnych czasach. Większość ludzi nie zaprzątała sobie nimi głowy i nawet organy państwowe miały czasem problemy z uznaniem ich własności. Dla Lucasa, Malcolma, Jeffa i Mike’a widok był jednak dość zaskakujący. Mieli się za wyjadaczy, jeśli chodziło o lokalną eksplorację, tymczasem to miejsce widzieli po raz pierwszy.
Całość wyglądała na pozostałości po jakiejś fortyfikacji lub zamku. Do ruin prowadził zbutwiały, drewniany most, który przerzucono nad kilkumetrowym wąwozem. Z samej budowli pozostało kilka murków, część schodów oraz fragmenty dwóch ścian. Wszystko było przykryte sporą warstwą mchu, natomiast w wielu miejscach dzikie pnącza oraz korzenie rozsadziły kamienną strukturę.
– Panowie, musimy zwrócić Huwowi honor – stwierdził Malcolm, omiatając wzrokiem okolicę. – Coś podobnego. Mieliśmy względnie blisko taką gratkę, a nic nie wiedzieliśmy!
– Dla mnie to żadne zaskoczenie – skomentował markotnie Jeff. – W drodze tutaj można się połamać przynajmniej tuzin razy – skwitował i ruszył przytomnie pod mostem, aby wynurzyć się za chwilę po stronie ruin.
Jeff obejrzał najbliższą okolicę z miną znawcy. Następnie podszedł do odłupanej cegły i przerzucił ją w dłoni.
– To ma kilka setek lat. Podejrzewam jakiś fort z czasów wojny domowej.
– Mówiłem, że nerd – uśmiechnął się Lucas, ale jego kolega zbył to tylko machnięciem ręki.
Kiedy już wszyscy znaleźli się na terenie ruin, grupa zwyczajowo ustaliła kilka sygnałów na wypadek potencjalnego zagrożenia. Dopiero wtedy rozproszyli się w celu zbadania obiektu. Sprawdzali wszystkie kąty, choć tak naprawdę nie było zbyt wiele do oglądania: czas oszczędził głównie same fundamenty.
Minęło dwadzieścia minut jak Mike zawołał wszystkich do siebie. Już wcześniej jego uwagę przyciągnął teren tuż za ruinami, gdzie grunt stawał się bardziej wyrównany, tworząc coś w rodzaju niewielkiego płaskowyżu. Tam gdzie inni widzieli tylko chwasty i wysokie krzewy, on spodziewał się znaleźć zakamuflowaną część ruin. Choć ostatecznie natrafił na zgoła coś innego, wcale nie był zawiedziony. Z dumą wręcz pokazywał kolegom pokrytą maskującymi siatkami, podłużną konstrukcję z metalu. Wyrastała z ziemi, stojąc na czymś w rodzaju okablowanego podestu.
– To chyba jakaś antena – stwierdził Mike, kiedy wszyscy do niego dołączyli.
Był on najspokojniejszym członkiem grupy, aczkolwiek inaczej sprawa miała się w przypadku elektroniki, która żywo go ekscytowała. Także i teraz z fascynacją patrzył na swoje odkrycie, a jego czoło zrosiły drobne krople potu. Pozostali również zresztą czuli, że są na tropie czegoś większego, więc postanowili zwielokrotnić swoje wysiłki.
Odkrycie następnego tropu wymagało już więcej cierpliwości. Przez najbliższą godzinę czwórka znajdowała głównie kupki gruzu oraz fragmenty stalowych prętów. Krótko mówiąc nic, co mogło tłumaczyć obecność anteny.
Powoli tracili już zapał, gdy tym razem to Malcolm natrafił na coś osobliwego. Dotychczas skupiał się głównie na robieniu zdjęć, które później zamierzał pokazać Huwowi. Podczas kolejnej rundy wokół ruin zauważył, że teren między jednym z murów, a fosą był dziwnie wybrzuszony. Ostrożnie podszedł do miejsca, z którego już za chwilę zgarniał igliwie oraz zaschnięte błoto. Wkrótce jego działania odsłoniły kontur zardzewiałego włazu. Z całą pewnością miał mniej lat niż reszta ruin, lecz kaprysy górskiej pogody dość surowo się z nim rozprawiły.
Wspólnymi siłami mężczyźni otworzyli przejście, które przywitało ich mroczną pustką oraz stęchłym odorem. Lucas wyjął z plecaka podręczną latarkę i zaświecił do środka: słaby blask wyłowił drabinkę, która prowadziła do wąskiego korytarza, a ten z kolei dalej do podziemi.
Wszyscy spojrzeli na Jeffa, który z pewnością już ukuł na ten temat jakąś teorię. Nie mylili się.
– To muszą być lochy albo piwnica na wino – mówił, ciągle spoglądając w dół. – Samą klapę zamontowano tu stosunkowo niedawno. Drabinka też raczej jest dopiero od jakiegoś czasu – zrobił pauzę i namyślił się dłuższą chwilę. – Chyba wiecie, co myślę. Ktoś wykorzystuje te ruiny do własnych celów.
Nie trzeba było mówić nic więcej. Nowe odkrycie jedynie nakręciło grupę, która aż wychodziła z siebie, aby sprawdzić jakie sekrety kryją podziemia. Szybko ustalono dalszy plan: Lucas miał czekać przy wejściu na wypadek, gdyby coś poszło nie tak (rzecz jasna średnio mu to pasowało), natomiast reszta wybierała się do środka.
Mike, Jeff i Malcolm najpierw asekurowali się przy drabinie, a zaraz potem ruszyli gęsiego ciasnym przejściem. Wstępne oględziny wykazały, że zostało ono zbudowane ze zwykłych cegieł, a tam, gdzie ich zabrakło, użyto ociosanych kamieni. Za podłoże robiło zwykłe klepisko, na którym dało się zauważyć zatarte ślady butów.
Wkrótce eksploratorom rzucił się w oczy element nijak nie pasujący do zapomnianego przez czas miejsca. Był to splot kilku przewodów, które od pewnego miejsca biegły wzdłuż ściany tuż pod sklepieniem. Kilka metrów dalej powieszono również rząd żarówek – Malcolm szybko połączył fakty i wymacał włącznik na jednej ze ścian.
– Co do cholery… – mruknął tylko, kiedy w przejściu rozlało się rozedrgane światło.
Ostrożnie przeszli dalej aż do wyłomu, gdzie ich oczom ukazała się znacznie pochylona framuga. Widok ten był spowodowany osunięciem się gruntu. Ktoś niedawno zabezpieczył jednak to miejsce, ustawiając w progu metalowe wsporniki. Mężczyźni po kolei minęli przypory, aby ostatecznie znaleźć się w większym pomieszczeniu.
Dość rozległa komnata obładowana była kilkunastoma drewnianymi stołami z rozmaitym sprzętem: radiostacjami, jednostkami komputerowymi i monitorami. Obok nich leżały mapy oraz dokumentacja w tekturowych teczkach. W rogu pomieszczenia tkwił również pokryty smarem, duży generator, co mogło tłumaczyć obecność elektryczności.
– To jakiś żart? Ten Huw to wszystko wymyślił? – nie dowierzał Jeff, ale Malcolm pokręcił głową.
– Nie sądzę. To jakaś grubsza akcja. Spójrzcie lepiej na to – wskazał przeciwległą stronę pomieszczenia.
Zbliżyli się do ściany, na której wisiały zdjęcia jakichś ludzi oraz setki notatek wokół nich. Pod fotografią każdej z osób przyczepiono karteczki z danymi typu miejsce zamieszkania, praca czy rodzina. Dalej znajdowały się informacje dotyczące tego, gdzie dana osoba na co dzień bywała i jak można było ją znaleźć. Najniżej zaś umieszczono zapiski przypominające dość zagadkowe spisy.
– Hmmm… wypadek samochodowy, pierwszy pocałunek, korytarz – Mike przeczytał jedną z kartek i zmarszczył brwi. – Nic z tego nie rozumiem.
Jeff podszedł następnej „kartoteki” i jakiś czas ją analizował. Nagle jakby coś zrozumiał i przywołał do siebie kolegów.
– Patrzcie, to przecież Addington – wskazał na zdjęcie mężczyzny z podkrążonymi oczami. – No wiecie. Ten facet, którego szukał Huw. Ciekawego co na niego tu mają – spojrzał w dół ku przygotowanej liście. - Ojciec, korytarz, korytarz. Że co?
– Robin Carmichell – Malcolm stanął przy kolejnej tablicy. – Dwadzieścia osiem lat. Zwierzęca behawiorystka. Coś tam, coś tam. Dużo podróżuje. Często z Willem Sandersem. Jej lista: Foxy, korytarz, przyjęcie na uniwersytecie, korytarz – Malcolm poskubał swoją brodę i wąsy. – Może to jakiś szyfr? Albo… wspomnienia? Huw wspomniał coś o kontrolowaniu umysłów. Nie mówię, że to prawda, ale sami widzicie jak to wszystko jest pojebane.
Jeff i Mike spojrzeli na kolegę jak na wariata, ale kontynuowali czytanie kolejnych zapisów. Jeśli teoria o wspomnieniach była właściwa, to zdecydowanie przeważały te mało przyjemne, jeśli nie traumy. Poza tym we wszystkich zapiskach powtarzał się motyw tunelu. Mężczyźni zastanawiali się jednocześnie, czy to o nim stale powtarzał Addington, zanim zaginął gdzieś w okolicy.
– Tylko spójrzcie – powiedział nagle Malcolm. – Jest i Huw Lwyd. Czterdzieści dwa lata. Mieszka w Cardiff. Zalecany sposób kontaktu: telefon lub automatyczna sekretarka.
– Przeczytaj jego listę – wtrącił Jeff.
– Dom dziecka, korytarz, Karen, picie, korytarz, postrzał kolana. Trochę tego jest. Ale cóż to u licha wszystko znaczy?
W czasie gdy Jeff i Malcolm sprawdzali kolejne tablice, Mike, jako najbardziej uzdolniony pod kątem technicznym, próbował uruchomić jeden z komputerów. Niestety, musiał szybko skapitulować. Dotarł bowiem jedynie do ekranu logowania, który przedstawiał dużą grafikę oka z płomieniem w środku. Tuż pod spodem znajdowało się edytowalne pole. Jak techniczny się domyślił, komputer był zabezpieczony jakimś hasłem. Zanim podjął choćby próbę próby ingerencji do systemu, z zewnątrz rozległa się seria szybkich gwizdnięć. Wszyscy bez problemu rozpoznali jeden z ustalonych wcześniej sygnałów, który służył jako alarm.
Dźwięk natychmiast wybawił trójkę w kierunku wyjścia oraz samej drabiny. Emocje członków ekipy zdążyły do tego czasu osiągnąć punkt krytyczny: z jednej strony byli zafascynowani swoimi odkryciami, z drugiej czuli, że przebywanie w tym miejscu wiązało się z istotnym ryzykiem.
Kiedy wszyscy pospiesznie wyszli na powierzchnię i spotkali się z Lucasem, ten znaczącym ruchem ramion wskazał na przestrzeń za sobą.
– Nie panikujcie i zachowujcie się naturalnie… ale mam wrażenie, że ktoś nas obserwuje – stwierdził, udając że niby to ogląda coś na ziemi.
– Ja tam nic nie widzę – mruknął Jeff, ale w jego głosie czuć było wahanie.
– Po prostu zbierajmy się stąd, dobra?
Pozostali tylko pokiwali głowami, uznając że później opowiedzą Lucasowi o swoim odkryciu. Grupa zamknęła właz, na powrót przykryła go ściółką i ruszyła z powrotem. Najpierw czwórka szła dość powoli, z czasem jednak wszyscy poczuli, że mimowolnie przyspieszają. Dopiero potem zgodnie stwierdzili, że każdy z nich miał wrażenie, jakby rzeczywiście ktoś śledził ich wędrówkę.
Kiedy wrócili na drogę, nikt w dalszym ciągu nie komentował wyprawy. Unikano tego nawet w drodze do Sionn i już na miejscu. Trudno było to jawnie przyznać, ale czuli się tak, jakby ktoś naruszył ich poczucie bezpieczeństwa, choć teoretycznie nikogo przecież nie spotkali.
Dopiero na odchodne powiedzieli Lucasowi czego doświadczyli w podziemiach, a on opowiedział o postaci, którą dostrzegł na odległości pięćdziesięciu metrów. Rozstali się, wyraźnie zasępieni i nieswoi.
Sam Malcolm przesiedział w swoim pokoju dobrą godzinę, nim zadzwonił do Huwa i o wszystkim mu opowiedział. Nie miał pojęcia co nim tak wstrząsnęło. Kiedy zakończył swoją relację, nadal się trząsł.



Robin od razu zorientowała się w swojej sytuacji. Zbyt dobrze znała już swoje więzienie, jakim był korytarz i nie miewała już wątpliwości co do natury snu. Początkowo wszystko przebiegało tak jak zawsze: szła długim przejściem wraz ze strażnikiem w długich szatach. Nie próbowała nawet oponować, wola tego miejsca była tym razem wręcz przytłaczająca, mogła więc jedynie powłóczyć nogami do przodu.
Czasem jednak coś zaczęło się zmieniać. W poprzednich snach ściany korytarza były zazwyczaj dość topornie uformowane, jakby przejście miało stanowić jedynie czysto użytkową funkcję. Teraz zaczęły jednak nabierać regularnych kształtów. Ponadto Robin dojrzała na nich dziesiątki napisów. Kiedy jednak tylko próbowała je odczytać, sens zapisków natychmiast gdzieś jej umykał. Niby to potrafiła zlokalizować konkretne litery, lecz próby ułożenia z nich sensownych zdań spełzały na niczym. Wychodził z tego kompletny bełkot, w dodatku słowa ciągle zdawały się zmieniać swój szyk.
Jakiś czas później zaczęła słyszeć niski szum gdzieś wgłębi swojej czaszki. Owy ton przypominał syk gorącej pary, przez co był dość irytujący, lecz to jeszcze nie było najgorsze. Czuła, że gdzieś przed nią znajduje się ktoś więcej. Nie pamiętała, aby w samym korytarzu spotkała wcześniej kogoś innego niż osobliwego towarzysza. A jednak, tym razem miała uczucie, że całkiem blisko czeka na nią jakiś trudny do określenia byt. Fakt, że nie potrafiła objąć go rozumem, wzbudzał u kobiety fizyczną niemal trwogę.
I wtedy właśnie… korytarz nagle się skończył. Tunel prowadził jeszcze kawałek w kierunku niskich schodków oraz drewnianych drzwi, lecz to było już wszystko. Same wrota wyglądały zupełnie normalnie, ale wyglądało na to, że to one wieńczyły powtarzający się przez wiele nocy koszmar.


Carmichell stanęła w miejscu, a właściwie wreszcie na to jej pozwolono. Strażnik przed nią również to uczynił. Czy to on miał otworzyć drzwi? A może oczekiwał, że teraz sama do nich podejdzie i zakończy swoją wyprawę? Nie miała pojęcia, lecz wtem postać w todze powoli odwróciła się w jej kierunku. Było to kolejne zaskoczenie, ponieważ istota nigdy nie objawiała swojego oblicza. W którymś ze snów Robin próbowała chyba nawet zaskoczyć ją i spojrzeć prosto w twarz, ale nieznajomy zawsze znajdował sposób, aby pozostać w ukryciu.
Teraz strażnik stał naprzeciw niej. Powolnym ruchem zaczął zdejmować swój kaptur, spod którego wyłoniły się siwe włosy oraz zmęczona życiem, pobrużdżona twarz. Natychmiast ponała tego człowieka. Winston Blake patrzył na nią bez wyrazu, a jego oblicze było ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała ze snu.
Obudził ją jej własny krzyk. Znów była w „Jemiole”, gdzie wszystko wróciło do pozornego porządku. Sen, podobnie jak poprzednie, tylko wyciągnął z niej energię: czuła się jakby przejechało po niej coś ciężkiego. Jej zachowanie musiało obudzić również Huwa, który spoglądał na nią z kanapy. Patrząc na jego minę chyba również nie miał za sobą regenerującego odpoczynku.
Robin powoli przeniosła zamroczony wzrok na okno. Pierwsze promienie słońca ostrożnie przebijały się przez brudną szybę: nad Sionn wstawał właśnie kolejny świt.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 05-01-2021 o 10:50.
Caleb jest offline  
Stary 13-01-2021, 16:12   #65
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Huw wysłuchał z uwagą opowiadania Malcolma, które chociaż na chwilę przegoniło zmęczenie z ciężkich powiek detektywa.
- Malcolm - powiedział w końcu spokojnym, ściszonym głosem, starając się nie obudzić kobiety śpiącej w pokoju obok, - zrobiliście kawał dobrej roboty. Szczerze powiem, że nawet nie spodziewałem się, że coś takiego… Nie wracajcie do tego. Bądźcie ostrożni. Komuś zależy, żeby sprawę zatuszować.

- Chwilowo wcale mi się tam nie spieszy - odpowiedział barber. - Powiem ci, że na początku nie wierzyłem w twoją historię, ale teraz zmieniłem zdanie... Muszę cię zapytać o jeszcze jedną rzecz - przełknął ślinę. - Masz jakiś pomysł dlaczego mieli twoje dane?

- Dlaczego akurat moje dane? - dopytał.

Lwyd milczał dobrą chwilę próbując pozbierać myśli.

- Odpowiedź na to akurat pytanie wydaje się najłatwiejsza - odparł w końcu. - Jestem prawie pewien, że wszystkie osoby z tej tablicy łączą traumatyczne przeżycia. Bardziej jednak nurtują mnie pytania: "jak" i "po co" zgromadzili te dane? I w jaki sposób wpływają na umysły?

- Wciąż mam wrażenie, jakbyśmy gadali o jakimś filmie - skwitował Malcolm. - W każdym razie postaramy się z chłopakami mieć oczy i uszy otwarte. Jutro wezmę sobie wolne, więc gdybyś mnie szukał, to będę w domu.

- Jasne. Dzięki Malcolm. Uważajcie na siebie i… Malcolm? Znasz jakiegoś technika od elektryki? Może kogoś z lokalnej elektrowni?

- To nie moja bajka - odpowiedział. - Mike jest lotny w takich sprawach, może wiedzieć coś więcej.

- Jasne. Podeślesz mi do niego numer telefonu?

- Się robi. Gość jest trochę mrukiem, ale jak podłapie się jego bakcyla, to zaczyna być bardziej rozmowny.

- Myślę, że dam sobie radę - odpowiedział Huw z uśmiechem. - Dzięki za wszystko. Trzymaj się.

- Jasne, ty również.

Lwyd poczekał na wizytówkę, po czym wykręcił numer. Minęło kilka sygnałów, po czym usłyszał spokojny głos.

- Tak, słucham?

- Mike? Cześć, Huw Lwyd. Właśnie rozmawiałem z Malcolmem. Dobra robota!

- Dzięki - odpowiedział tamten. - Choć nie powiem, to wszystko napędziło nam stracha.

- Słuchaj… Wspominałem o tym, że ci goście prawdopodobnie emitują jakiś rodzaj fal elektromagnetycznych, który wpływa na fale mózgowe? Heh… - żachnął się, - wiesz, nie do końca się na tym znam. W każdym bądź razie to coś na pewno zakłóca sprzęt elektroniczny i podejrzewam, że da się odpowiednią aparaturą wychwycić. Jak myślisz? Ja jestem całkowitym nerdem w tym temacie - roześmiał się cicho.

- Wiesz, niektórzy twierdzą, że myśli człowieka to nic więcej jak pewne procesy w układzie nerwowym - Mike mówił powoli, głosem jakby wyzutym z emocji. - Ja w to nie wierzę, ale fakt faktem, że sama pamięć posiada pewną fizyczność. Gdzie indziej w mózgu umiejscawia się przecież zdolność pisania, a gdzie indziej mówienia. Nie wykluczam, że ingerencja o jakiej mówisz jest możliwa, ale to absolutnie nie nasz poziom rozwoju. Czegoś podobnego spodziewałbym się raczej po kiepskiej powieści science-fiction - tu pozwolił sobie na lekko kpiący ton. - Cokolwiek to jest, wydaje mi się, że działa dość chaotycznie. Już wcześniej w górach działy się pewne anomalia, także pogodowe. Obstawiam, że to wszystko posiada jedno źródło, ale nie widzę tu ręki człowieka. Raczej jakiejś chaotycznej siły.

- Rozumiem - odparł spokojnie Lwyd. - Ciężko to wszystko zaakceptować. To co chciałbym zrobić to zmierzyć te anomalie. Wiesz… jak licznikiem Geigera, tyle że poziom natężenia fal elektromagnetycznych czy czego tam… Nie wiem co to ale na pewno oddziaływuje na urządzenia elektroniczne, na przykład komórkę. Na nagraniu, które robiłem pojawiają się zakłócenia, więc pewnie można je zmierzyć. Nie wiem tylko jak ugryźć temat.

- Masz zapewne na myśli miernik pola elektromagnetycznego - skwitował rozmówca. - Chyba posiadam coś podobnego u siebie i jeśli chcesz, mogę ci pożyczyć. Normalnie nie dzielę się takimi rzeczami, ale na razie mam dość wycieczek. Nie gwarantuję tylko, że sprzęt zadziała jak należy. Widzisz, to samoróbka, taki tam mój eksperyment, choć nie sądzę, żebyś znalazł w Sionn coś lepszego.

- Dobre i to na początek - przyznał Lwyd. - Mogę podskoczyć po sprzęt rano, jeśli ci pasuje. A znasz jakiegoś fachowca w temacie, który byłby zainteresowany pomiarami takich anomalii? Mam przeczucie, ale być może, że się mylę, że to może mieć związek z problemami z zasilaniem w Sionn.

- Niech pomyślę - Mike zrobił krótką przerwę. - Jedyne osoby, które mogą mieć jakieś pojęcie w temacie, to pracownicy stacji energetycznej. Musiałbyś popytać już tam na miejscu.

- Okey Mike - Huw potarł zmęczone oczy. - Padam z nóg. Widzimy się rano. Spokojnej nocy.

Robin zdawała się spać a i on sam gdy tylko położył głowę zapadł w sen.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 22-01-2021, 13:08   #66
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Robin obudził jej własny krzyk.

- Wszystko okey? - spytał Lwyd starając się stłumić ziewnięcie.
- Tak.. przepraszam, nie chciałam cię budzić. – pocierała oczy i czoło wnętrzami stronami dłoni, mimo że dopiero się obudziła, nie czuła się wypoczęta. - Po prostu kolejny sen. Tym razem przewodnik miał twarz Blake’a. Doszliśmy do końca korytarza.. To chyba niedobrze.
- Spałeś w ogóle?
– dopytała.
- Tak. Chyba… - odparł niezdecydowanie. - W każdym bądź razie bez snów o korytarzu. Kawa i śniadanie brzmi nieźle, jak sądzisz? - spytał. - Jak już spałaś, miałem telefon. Ważny, w naszej sprawie. Nie chciałem cię już budzić, ale muszę o tym opowiedzieć.

Rozmasował kolano. Wstał. Przeciągnął się.

- Można tutaj zamówić śniadanie z kawą do pokoju?
- Można…
- Robin wygrzebała się z pościeli. Foxy poderwała się na równe łapy i zaczęła wodzić spojrzeniem od swojej pani do drzwi wejściowych, zatrzymując uwagę dłużej na tych ostatnich.
- Umyję zęby i wyjdę z nią – kobieta wskazała psa. – Muszę się poruszać. Wrócę za 20 minut. Zamów śniadanie, w łazience są czyste ręczniki…

Wyszła po chwili z łazienki, ubrana w niezbyt świeże legginsy sportowe i top. Naciągnęła buty sportowe, bluzę , na werandzie wykonała kilka skłonów i ćwiczeń rozciągających a potem pobiegły z Foxy

Wróciły po 15 minutach, Foxy wyraźnie rozczarowana, Robin zziajana i kompletnie mokra, jakby przebiegła półmaraton a nie niecałe dwa km. Huw wyglądał na odświeżonego z lekko wilgotnymi włosami po zażytym prysznicu, chociaż ciągle w starych ciuchach.

- Siadła mi kondycja – mruknęła, nie wiadomo czy do siebie, czy Huva i poszła pod prysznic.

10 minut potem siedziała na tym samym fotelu, co ostatnio, tym raz z parującym kubkiem kawy. Na stoliku stała też, zamówiona przez Lwyda, parująca jeszcze jajecznica i słodkie pączki. U Robin sam widok jedzenia powodował mdłości. Odsunęła talerz.

- Mówiłeś o telefonie – przypomniała.
- Tak. Nie pamiętam, czy ci opowiadałem - odparł kończąc swój talerz śniadania, - że poznałem w Sionn amatorów skałek i wypraw survivalowych. Wybrali się w miejsce, z którego ktoś zadzwonił do mnie zapraszając mnie w to miejsce i… - zrobił suspens, zapijając w tym czasie jajecznicę dużym łykiem gorącej kawy, sięgając po pączek i rozsiadając się w fotelu. Całe szczęście apetyt mu jeszcze dopisywał. - Dokonali bardzo ciekawego odkrycia.
Opisał wszystko, co przekazał mu Malcolm, pokazując w międzyczasie zdjęcia wysłane na telefon.
- Co myślisz o tym wszystkim? - spytał w końcu.

- Ktoś ma nasze… - Robin poszukała słowa - profile? I emituje jakieś fale, żeby na nas wpływać? To wygląda na jakiś eksperyment wojskowy. Wydaje się kompletnie bez sensu.
- Czy wojskowy?
- detektyw zaprzeczył ruchem głowy. - Wojsko zabezpieczyłoby teren. To raczej jakaś prywatna inicjatywa, zakładam, nielegalna. Szukam jakiegoś specjalisty od emisji, ale moim zdaniem… - Westchnął, odłożył kubek na stół. Oblizał palce z lukru. - Coś jest na rzeczy. Ktoś robi nielegalnie jakieś eksperymenty, emituje fale, które prowokują sny i halucynacje, i próbuje zastraszać ludzi, którzy się tym tematem zbyt mocno interesują. Coś tutaj mocno śmierdzi. Jesteśmy, nie przesadzę chyba jak powiem, w jakimś niebezpieczeństwie. Nie wiem co na ten temat myślisz, ale dobrze byłoby nagłośnić sprawę w mediach. Mam kilka kontaktów w Cardiff ale biorąc pod uwagę moją historię, sposób w jaki odszedłem z policji i nałóg… Nie jestem pewien, czy jestem wiarygodnym źródłem informacji dla mediów.
- Ja jestem wiarygodnym źródłem. Zadzwonię do mojego narzeczonego, zobaczymy, co się da zrobić… on pracuje w mediach.
- O…
- zdziwił się Huw patrząc tęsknie na talerz ze słodkościami. - Nie będziesz tego jeść?

Kobieta pokręciła przecząco głową, a potem wybrała numer Willa, żeby naświetlić mu sytuację. Huw dolał sobie kawy i ponownie rozsiadając się w fotelu sięgnął po pączka.

Tymczasem Sanders kazał zaczekać na siebie parę dłuższych chwil, nim wreszcie odebrał telefon.
- Mam nadzieję, że dzwonisz, bo chcesz wracać do domu - powiedział zaspanym głosem.
- Bardzo bym chciała, kochanie - zapewniła go. - Ale może to ty raczej przyjedziesz do mnie? Dzieje się tu coś dziwnego. Zainteresowało by cię. Lubisz takie historie.
- Co masz na myśli? Co tam się dzieje? -
zapytał nagle ożywiony Will.
Opowiedziała mężczyźnie o zawodach, dziwnym zachowaniu psów i ptaków, zaginięciach, oraz znalezionej w górach instalacji nadawczej.
Przez cały czas opowieści mężczyzna próbował kilkukrotnie przerwać Robin, aby zaraz zamilknąć i słuchać dalej. Gdy wreszcie Carmichell skończyła, przez chwilę zdawało się, że aż zaniemówił.
- Posłuchaj mnie - powiedział powoli, a ona poczuła nutkę protekcjonalności. - Brzmisz na bardzo zmęczoną i myślę, że powinnaś odpocząć. Nie twierdzę, że sobie to wszystko wymyśliłaś, ale sama pomyśl jak byś zareagowała, gdybym to ja zadzwonił z takimi rzeczami. Co do mnie… - zwiesił na chwilę głos. - Jasne, że przyjadę. Zawsze możesz na mnie liczyć. Ale najpierw muszę dokończyć parę spraw na miejscu. Ciebie proszę tylko o jedno: nie pakuj się w nic niebezpiecznego. Jeśli masz jakieś dowody, przyślij je do mnie. Wtedy zobaczę co da się zrobić.
- Will
– głos Robin obniżył się i nabrał miękkich nut. – Znasz mnie nie od dziś. Wiesz, że nie mam skłonności do przesady i twardo stąpam po ziemi. Te zawody mnie przestraszyły.. to prawda. Pewnie dlatego gorzej sypiam I tak, jestem zmęczona.
- Jasne. Zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę i ci ufam
- potwierdził Sanders.
- Ale sam wiesz, że agility zajmuję się od zawsze – i nigdy nie widziałam nic takiego. Zajrzyj na forum na FB… są tam opinie ludzi. I uczestników, i tych, których tam nie było. Potem te ptaki. Trochę popytałam …I zaginięcia. Tu się dzieje coś dziwnego.
- Sprawdzę co o tym piszą w Internecie. Może mam też jakieś kontakty bliżej samego Ynseval. Jeśli tak, to postaram się, żeby bardziej nagłośnić tę sprawę
- Robin usłyszała stukot klawiatury, co oznaczało, że wybranek rzeczywiście nie próżnował. - Jedno mnie szczególnie zastanawia… Coś takiego nie zdarza się zbyt często, właściwie to wcale. Media powinny już dostać sraczki, a ja najwięcej dowiedziałem się od ciebie.

Przygryzła wargę, czego mężczyzna nie mógł zobaczyć.
- Zabrzmię jak paranoiczka – uprzedziła go. – Wygląda na to, że jest tutaj grupa osób która dba o to, żeby te informacje nie przedostały się do wiadomości publicznej. Dyskredytują osoby, które zbyt wiele widziały… lub te osoby giną.
Will milczał przez dłuższą chwilę. Robin dostatecznie dobrze go znała, aby wiedzieć co to znaczy. Pragnął ją chronić, ale nie chciał jej też do niczego przymuszać. W dodatku został postawiony przed sytuacją, na którą chyba nie dało się przygotować.
- Pewnie doskonale to wiesz, ale cokolwiek zrobisz, działaj dyskretnie - wydusił z siebie wreszcie. - Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało.
- Nic mi się nie stanie.. ale sprawdzisz, dobrze? Może zadzwonisz do Hugo?
– Will znał się, a nawet lubił, z bratem Robin. - On sprawdzi od strony policji. Czy były jakieś zgłoszenia.
- Przecież znasz moją odpowiedź
- Sanders brzmiał na trochę uspokojonego deklaracją kobiety. - Zrobię co się da. A jak tylko będę mógł, przyjadę do ciebie.

- Dziękuję, kochanie… -
zaczęła Robin, aby potem rzucić spojrzenie na Huva. - Poczekaj sekundę. – powiedziała do telefonu i zniknęła w łazience, aby tam dokończyć rozmowę z Willem.

Detektyw korzystając z okazji przedzwonił w tym czasie do Goodmana omawiając plan na nadchodzący dzień.

Robin wróciła po paru minutach, wyraźnie spokojniejsza, dopiła kawę, zjadła zimny tost i ostatni z pączków.
- To co – popatrzyła na detektywa. – Pani Sparks?
- Taaak
- Huw przeciągnął się w fotelu. - Rozumiem, że twój chłopak rozezna się w temacie? Chcesz podesłać mu zdjęcia od moich wagabundów? Ze współrzędnymi GPS? Właściwie ciągle się waham czy nie wysłać tego Owenowi…
- Rozezna -
pokiwała głową. - Tak, poślij mi dane i foty, chłopaki sprawdzą. Wspominałam, że mój starszy brat pracuje w policji? Co do Owena… - zawahała się. - Sprawdzę, w jakim jest stanie. Może mi coś powie… Co się tam działo. Potem zdecydujemy, czy mu coś słać. Dam na głośnomówiący.

Wybrała nr Owena, a Huw w międzyczasie wysłał jej komplet danych.
Tym razem Gryffith odebrał zaskakująco szybko. Jego chrypa zdradzała oczywisty fakt mega-kaca.
- Chyba mówiłem, żeby dać mi spokój - powiedział zmęczonym tonem.
- Jedno szybkie pytanie - zapewniła go Robin. - Co tam się zadziało? Ja widziałam walący się dom.. A ty?
- To samo. Rozpadającą się ruderę. Potem wziąłem cię do szpitala i tyle.
- Po co? Skoro nic mnie nie przysypało…
- Ale w pierwszym momencie tak to wyglądało. Jeszcze zanim… wszystko zniknęło. Słuchaj, też tego nie rozumiem.


- Cześć Owen, tutaj Huw - wtrącił się Lwyd. - Słuchaj… Znalazłem w górach coś… dziwnego. W miejscu skąd wysłano zaproszenie do Addingtona jest schron, w którym ktoś gromadzi informacje na temat osób. Różne informacje. Jestem prawie pewien, że większość z tych osób zaginęła, a reszta… no cóż… - Westchnął. - Obawiam się, że reszta może wkrótce zaginąć. Też tego nie rozumiem, ale coś tutaj się dzieje. Chcesz się temu przyjrzeć? Przesłać ci materiały?

Na głośnomówiącym rozległ się jakiś charkot, potem zduszony atak kaszlu, a na końcu dźwięk, który przypominał wymioty. To nie był najlepszy poranek dla Owena.
- Zaraz… to ty Huw? - zapytał policjant, gdy już trochę doszedł do siebie. - Słabo pamiętam wczorajszą noc, ale chyba mówiłem ci, żebyś dał sobie spokój. W ogóle to czekaj, powoli. Jaki schron, o czym ty mówisz?
Gryffith nie przypominał już hardego gliny, którym był jeszcze do niedawna.
Syndrom dnia następnego wyraźnie go przeczołgał. Wbrew pozorom mógł to być dobry znak - na kacu człowiek tracił swoją zapalczywość. Trudno było się kłócić, kiedy głowa pękała ćmiącym bólem.
- Widzę, że tak łatwo się was nie pozbędę, co? - odrzekł z przekąsem funkcjonariusz. - Dobra, pokaż co tam macie.

Huw wystawił kciuka do dziewczyny. Był zadowolony z tego, że gliniarz złapał haczyk. Każda pomoc mogła im się przydać, a pomoc policjanta mogła się okazać nieoceniona.

- Wysyłam.

Owen analizował przysyłane mu wiadomości, mrucząc coś pod nosem. Potem cmoknął kilka razy.
- Jeśli to wszystko prawda, wysłanie ekipy już teraz tylko spłoszy tych gości. Skąd w ogóle to dostałeś?

- Od swoich informatorów
- skwitował detektyw. - Tak właściwie, to nie wiem czy już nie zwijają interesu, bo chyba się zorientowali, że ktoś tam był. Tak czy inaczej, chętnie sprawdziłbym ślady, może w popłochu nie zdążyli wszystkiego zatrzeć.
- Cholera jasna, jesteś bardziej wścibski od skarbówk
i - głos w telefonie nagle się ożywił. - Muszę to przemyśleć. I wziąć prysznic. Za godzinę odezwę się do was.

- Dobra robota – mruknęła Robin, posyłając dane od Huva do Bruna i Willa.

Ta prosta czynność wymagała kilku prób – nie trafiała palcem we właściwe miejsca, miała wrażenie, że litery rozmywają się, komórka dwa razy wypadła jej z dłoni. Mimo śniadania, przebieżki i prysznica jej mózg ciągle jest nie do końca obudzony.
- Średnio się czuję. – przyznała w końcu. – Przejdziemy się , ok? Wolę nie prowadzić.

Dopiero potem przypomniała sobie, ze jej samochód został w górach. A jeszcze potem – że Huv przywiózł ja tutaj taksówką.
Spacer dobrze im zrobi. W każdym razie Foxy wydawała się bardzo zadowolona.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 02-02-2021, 21:49   #67
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Huw i Robin opuścili pokój, minęli rząd identycznych drzwi i zeszli drewnianymi schodami na parter hotelu. Dopiero teraz, po opuszczeniu względnie bezpiecznego azylu, uświadomili sobie w jakim byli stanie. Choć już w poprzednich dniach doskwierało im zmęczenie, to w hallu Jemioły wszystko spadło na nich z siłą gromu.
Zaczęło się od Lwyda. Poranne światło, które przebijało się przez wąskie okna budynku, nagle stało się dla niego oślepiające. Przez kilka chwil widział przed oczami całą feerię barw, co skutecznie przysłoniło mu pole widzenia. Z kolei Carmichell doznała na tyle silnych zawrotów głowy, że musiała chwycić się framugi drzwi. Z letargu wyrwała ją dopiero Foxy, trącając nogę swojej pani wilgotnym nosem.
Wszystko to nie uszło uwadze personelu. Ciemne, świdrujące oczy przez cały czas obserwowały dwójkę zza kontuaru. Młoda recepcjonistka tylko przestępowała z nogi na nogę i mruczała coś o alkoholikach. Lustrowała osobliwą parę ludzi, aż ci powoli opuścili budynek.
Świeże powietrze trochę przewietrzyło im głowy. Zapowiadał się dość słoneczny dzień, choć w powietrzu czuć było zapowiedź pierwszych mrozów. Obydwoje ruszyli chodnikiem, stopniowo równając chwiejny krok. Poprawa była tylko chwilowa, gdyż percepcja nadal płatała im figle. Wszystko wokół zdawało dziać się w zwolnionym tempie. Można było odnieść wrażenie, że o to życie miasta zostało zatopione w gęstej melasie: auta mozolnie sunęły po wąskich uliczkach, a przechodnie snuli się niczym cienie. Mimo stosunkowo niskiej temperatury powietrze drgało jak podczas upału.


Już samo zebranie myśli przyprawiało o migrenę. Detektyw pamiętał, że jeszcze niedawno rozmawiał z Paulem… ale o czym? Chyba wspominał mu o Pieńku, jednak cała sytuacja była dla niego strasznie mglista. W pewnym momencie musiał sprawdzić telefon, aby upewnić się, że rozmowa w ogóle miała miejsce. Potem spojrzał na towarzyszkę. W jej przypadku wcale nie było lepiej. Kobieta parę razy najwyraźniej chciała coś powiedzieć, gdy nagle gubiła wątek i szła dalej w milczeniu.
Trudno powiedzieć w jaki sposób dotarli pod dom Mike’a. Przypominało to trochę powrót z imprezy, kiedy człowiek nagle materializował się przed drzwiami swojego mieszkania i mocował niezgrabnie z zamkiem. Niby musieli tu jakoś dojść, ale którędy dokładnie szli i co robili po drodze – tego nie byli już pewni.
Mike wynajmował niewielkie mieszkanie w odrapanym, dwukondygnacyjnym budynku. Szybko zdradził się z prowadzenia kawalerskiego trybu życia. Od samego wejścia dało się zauważyć porozrzucane wszędzie ciuchy i pudełka z jedzeniem na wynos. Gospodarz miał na sobie poplamiony t-shirt oraz rozciągnięte szorty, w dłoni zaś trzymał kubek herbaty. Mówił o wiele mniej niż przez telefon, właściwie to ledwo otwierał usta, od razu zapraszając gości do pokoju, który wyglądał na rodzaj składziku.
Wewnątrz zastali mnóstwo tekturowych pudeł oraz elektroniki. Pomieszczenie wypełniały stare monitory, kable, rozmaite złącza, a także kilka wiekowych konsol do gier. Mike po chwili wygrzebał z kąta coś, co przypominało ceglasty telefon komórkowy. Plastikowa bryła opleciona była przewodami, które wyglądały na sklecone zupełnie losowo i bez żadnego ładu. Kiedy jednak wdusił jeden z przycisków, maszynka zaskoczyła, wyświetlając rzędy liczb.
– Ciebie interesuje głównie ten odczyt - wskazał Huwowi kilka cyfr w górnej części wyświetlacza. – Teraz wszystko jest w normie, ale jeśli zostanie ona przekroczona, ekran zacznie szybko migać. A przynajmniej powinien, bo jak już mówiłem, to wszystko prowizorka.
Mike najwyraźniej nie należał do specjalnie towarzyskich ludzi i nie podtrzymywał dalej rozmowy. Dlatego wkrótce Huw i Robin, uzbrojeni o nowy nabytek, opuścili jego mieszkanie, za następny cel obierając dom pani Sparks. Przeszli jednak ledwie kilkaset metrów, jak musieli odpocząć na pobliskiej ławce. Spacer sprawiał im coraz więcej trudu.
Z miejsca, w którym zasiedli, mogli obserwować przygotowania do niedzielnego targu. Kilkunastu sprzedawców oraz lokalnych rzemieślników kręciło się po okolicy: część wyjmowała z aut stelaże i plandeki, inni stawali za zbitymi z desek straganami. Tam też stopniowo pojawiały się różnorakie towary: warzywa i owoce, ubrania, biżuteria czy rękodzieła. Kiedy wokół rozgrywano spiski, a koszmary senne wychodziły na światło dzienne, mieszkańcy miasteczka zdawali się żyć po swojemu.
Z zamyślenia wyrwał ich telefon Robin. To był Owen.
– Cześć. Co jest z wami? Dzwoniłem już parę razy – Carmichell spojrzała szybko na rejestr połączeń i rzeczywiście, ani ona, ani Huw nie zauważyli kilku prób połączenia. – Słuchajcie, nie wiem jak to wszystko zacząć. Przemyślałem kilka spraw i powiem wprost. Jeszcze wczoraj wieczorem chciałem wszystko rzucić w cholerę, jednak ten nowy trop trochę dał mi do myślenia… – mężczyzna zawahał się przez dłuższą chwilę. – Rzadko to mówię, ale czasem trzeba. Jestem wam winny przeprosiny. Połowa policji ma mnie za wariata, a wy byliście jedynymi ludźmi, którzy mnie nie oceniali.
Huw i Robin spojrzeli po sobie, być może nie do końca wierząc w to, co mówił Gryffith. Trudno było powiedzieć co było bardziej nierealne: jego głos, który na głośnomówiącym brzmiał, jakby wydostawał się z wnętrza studni, czy też same słowa mężczyzny.
– W każdym razie nie próżnowałem. Dowiedziałem się paru rzeczy, ale to nie jest rozmowa na telefon. A wy co tam, zasnęliście? – Owen zaakcentował ostatnie zdanie, zaś dwójka uświadomiła sobie, że od jakiegoś czasu nie wiedzieli jak sformułować sensowne zdanie. – Bądźcie w kontakcie, jeszcze dziś was znajdę – skwitował policjant i rozłączył się.
Czuli, że jest źle. Niby byli w stanie wyciągać jakieś wnioski i rozmawiać wspólnie ze sobą, ale kontakt ze światem zewnętrznym był coraz trudniejszy, co tylko udowodnił ostatni telefon. Ostatecznie chyba coś chyba nawet odpowiedzieli Owenowi, ale zaraz i to im umknęło.
Mimo wszystko musieli działać. Robin widziała już co się stało z Blakiem i do czego mogło doprowadzić poddanie się pogrążającemu ich stanowi. Z dużym mozołem wstali więc z ławki i ruszyli dalej.
Pod domem Sparks znaleźli się za mniej więcej pół godziny i podobnie jak wcześniej, nie byli pewni jak trafili na miejsce. Na pukanie oraz nawoływania odpowiedziała im tylko cisza, lecz dom stał otworem, więc obydwoje ostrożnie przystąpili przez próg i weszli do środka.
Carmichell znała to miejsce, zatem ruszyła przodem. Huwowi pozostało dość zagubione spoglądanie na dziesiątki par kocich oczu, które co chwila pojawiały się w ciemności. Foxy najeżyła na ich widok sierść, lecz nie wydała żadnego dźwięku.
Przeprowadzili kilka nierównych walk z kłębami pajęczyn, aby zmierzyć przez sień i wejść wreszcie do salonu: najpierw behawiorystka, a Siwy za nią. Potem wszystko potoczyło się już wyjątkowo szybko.
Robin ujrzała postać w głębokim fotelu, którą prawdopodobnie była Sparks. Tamta okazała się bardziej otyła, niż kiedy widziała ją ostatnio i zdecydowanie dalej posunięta w latach. Jej skóra kompletnie obwisła, natomiast na całym ciele wykwitły plamy wątrobowe. Nogi szpeciła sieć żylaków, jedna z nich przybrała zielonkawy kolor, jakby gniła. Głowa samej kobiety była przekręcona pod nienaturalnym kątem, więc być może doszło do jakiegoś wypadku. Błyszczące oczy zdradzały jednak, że tamta wciąż żyła.
Pod fotelem pływało coś na podobieństwo szlamu, w którym dryfowały różnorakie bibeloty, strony książek oraz kocie zabawki. Tuż obok stał śnieżący telewizor, który nadawał z przerwami niewyraźny obraz. W pewnym momencie Robin wychwyciła na ekranie zarys jakiejś twarzy.
– Nie ufaj jej. Wycofaj się. Uciekaj – dochodził ją miarowy, pozbawiony osobowości głos.
Paradoksalne całe zdarzenie zdało jej się bardziej rzeczywiste od tego, czego doświadczyła po drodze. Jak tylko zdała sobie z tego sprawę, tak nagle wszystko przeminęło. Zniknęła upiorna Sparks, maź oraz odbiornik. Pokój znów wyglądał tak, jak go zapamiętała. Sama gospodyni krzątała się przy rogu pomieszczenia, sypiąc swoim zwierzętom świeżą karmę.
Lwyd stanął obok swojej towarzyszki – miał zdezorientowany wyraz twarzy, ale wynikało to z jego ogólnego samopoczucia. Nie widział zatem tego, co ona. Jeśli on szedłby pierwszy, to również ujrzałby tę samą scenę? Czy wszystko było dziwnym majakiem, a może jednak czymś więcej?
Tymczasem Sparks powoli odwróciła głowę, spoglądając na gości.
– Jesteś – powiedziała do Carmichell, jakby była to najzupełniej normalna rzecz, po czym przeniosła badawczy wzrok na Huwa.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 03-02-2021 o 07:58.
Caleb jest offline  
Stary 06-03-2021, 18:12   #68
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Lwyd zarejestrował wzrokiem starszą kobiecinę. Przywitał się… chciał się przywitać, chyba to zrobił. Nie był pewien. Nie czuł się najlepiej. Dowlókł się do najbliższego krzesła i usiadł ciężko. Dopiero po chwili zorientował się, że w dłoniach ciągle trzyma kanciasty, podobny do telefonu sprzęt, który dostał od Mike’a. Wlepił w niego niewidzący wzrok i bezwiednie zaczął się bawić przełącznikiem. Maszynka ponownie wyświetliła kilkanaście liczb. Detektyw skupił swoją uwagę i z tego co zrozumiał, dochodziło do pewnych wahań, ale najwyraźniej odczyt utrzymywał się w normie.
Robin przetarła twarz dłońmi. Zmysły ją zwodziły, już kolejny raz. Z jakiegoś powodu obraz z telewizora wydawał się bardziej realny, niż to, co widziała teraz. Co było prawdą? Nie wiedziała.

- Foxy… zaczęła, ale nie wiedziała czego chce od psa. – Pokaż – powiedziała w końcu.

Suczka natychmiast ruszyła wzdłuż pomieszczenia. Także i ona była zagubiona - chodziła z kąta w kąt i cicho powarkiwała. Normalnie Robin mogłaby pomyśleć, że chodziło o koty, ale tu prawdopodobnie było coś więcej. Wkrótce zwierzę nieco się uspokoiło i ruszyło ku klapie w podłodze, dokładnie jak przy pierwszej wizycie. Tam Foxy usiadła i już tak pozostała.
Sparks również obserwowała całą scenę, lecz cierpliwie zachowywała milczenie. Zaraz po obchodzie tollera, usiadła na swoim fotelu i wyciągnęła rękę po zaparzony wcześniej napar.
Robin śledziła wzrokiem psa. Przez większość czasu, poza tymi momentami, kiedy obraz tracił ostrość.

- Przepraszam… - powiedziała. – Jakoś kiepsko się czuję. Wyjdę na świeże powietrze. Huv? Chodź ze mną - chciała dodać z naciskiem, ale nie była pewna, czy ten nacisk był słyszalny w jej głosie.

Odburknął coś w odpowiedzi. Krzesło przyciągało go i szczerze mówiąc nie miał ochoty nigdzie z niego wstawać a co dopiero gdzieś iść, lecz ostatnie słowa dziewczyny przebiły się przez mgłę obojętności do niewielkiego płomienia rozsądku. Coś było cholernie nie tak. Nie mógł zatopić się w obojętność. Musieli działać. Oderwał się z trudem od mebla. Bezwiednie włożył aparat do kieszeni płaszcza.

- Też - odpowiedział niewyraźnie, co musiało wystarczyć za “Przepraszam, Robin ma rację. Też czuję się niewyraźnie. Być może to przez nieświeże śniadanie.” i ruszył niemrawo w kierunku drzwi.

Wyszli na zewnątrz, wyszli na ulice i usiedli na przydrożnej ławce. Foxy ułożyła się obok nóg swojej pani.

- Coś dziwnego się dzieje – powiedziała Robin. – Widziałam tą panią Sparks, ale była dużo starsza. Coś w telewizorze kazało mi uciekać… Obraz się rozmywa.

Spojrzała w stronę mężczyzny, starając się skoncentrować wzrok na jego twarzy

- Moim zdaniem ciągle się nie obudziliśmy, Huv – powiedziała.

- Że co? - nie był pewien czy dobrze zrozumiał. - Kiedy widziałaś? Teraz?

Pokiwała głową. - Przed chwilą. to coś… kazało mi wyjść.

Ciężko było mu pozbierać myśli. Skupić się. Uszczypnął się. Zabolało.

- Równie dobrze możemy być tutaj naprawdę a pod podłogą jest kukła, która… - Wymacał fajkę w kieszeni. Potarł pieszczotliwie kciukiem. - Dlaczego? - Przez chwilę zgubił wątek. Zapomniał o co chciał spytać. - Coś mąci nam w głowach. Czuję się jak kupa gówna. Dlaczego mielibyśmy śnić dwie różne rzeczy? - Przypomniał sobie nagle poprzednią myśl. - Skąd pomysł, że to sen?

- Króliki. - wyjaśniła.

Po minie mężczyzny zorientowała się, że jednak nie zrozumiał.

- Nie mogę zebrać myśli.. rozbiegają się. Widzę inaczej. Tak samo było w szpitalu. I śnimy to samo. Przecież jesteśmy tu razem.

- Króliki - powtórzył a na jego zmęczonej twarzy pojawił się słaby uśmiech. - Jednak śnimy coś innego. Tobie kazało coś wyjść, widziałaś inną Sparks. - Wyciągnął z kieszeni fajkę. Włożył ustnik w zęby. - Insepsja - wyseplenił niezrozumiale, po czym wyciągnął fajkę z ust i obrócił w dłoni. - Z Bradem Pitem, chyba… Kojarzysz? Każdy z nich miał swój osobisty mały przedmiot. Znał jego wagę, każde zakrzywienie i niedoskonałość. Dzięki temu był w stanie odróżnić sen od rzeczywistości.

Kobieta przyglądała się jego ruchom. - Moim zdaniem, on się nie obudził. - powiedziała. - Bączek się nie przewrócił a jego dzieci miały zawsze takie same ubranie. W każdej scenie. Zawsze takie samo ubranie...

Nie wiedział, czy to miało jakiekolwiek znaczenie, ale znany mu od lat przedmiot wyglądał dokładnie tak samo jak zawsze. I tak samo jak zawsze przynosił spokój.

- Nie wydaje mi się, żeby to był sen - ocenił w końcu. - Stawiałbym na rzeczywistość z nakładającą się projekcją jakiś omamów. - Poprawił czapkę. - Oczywiście mogę się mylić, ale gdyby chciała nam zrobić coś złego, mogła to zrobić jak tam byliśmy. Albo tutaj... Co proponujesz?

- Jedno z dwojga: ściągniemy Owensa i wrócimy tam z nim. Albo nie będziemy go ściągali i wrócimy sami.

Westchnął. Na dwoje babka wróżyła. Ale nie mogli tutaj czekać aż Owen przyjedzie. Jeśli by przyjechał.

- Wróćmy - zdecydował. - Porozmawiaj z nią. Zobaczymy czy pamięta wasze ostatnie spotkanie. Intryguje mnie ta podłoga. Powinniśmy ją o to spytać?

Wyciągnął komórkę i wysłał wiadomość do Paula z adresem Sparks i krótką informacją “Coś tu nie gra. Wchodzę. Pod podłogą.” Był pewien, że gdyby nie wrócił, przyjaciel sprawdzi ten adres i miejsce pod podłogą.

Robin podniosła się na nogi. Zachwiała.

- Czuję się koszmarnie - powiedziała. - Jak rozumiem, ty też… Możemy pogadać z tą Sparks, Spanks.. Ale.. Ale dopóki nie wymyślimy, nie zrobimy czegoś, żeby dojść do równowagi, to za chwilę odpadniemy. I wszystko przestanie mieć znaczenie. Idziesz?

Kiwnął głową. Poczłapali z powrotem do staruszki. Chwilę potem znów byli na ganku domu, który zaczął przypominać im sceniczną dekorację. Całe zresztą mieszkanie Sparks przywodziło na myśl zmyślną mistyfikację. Nie mieli już głowy o tym myśleć, po prostu weszli do przedpokoju, a stamtąd do salonu.
Właścicielka kilkunastu kotów nie ruszyła się z miejsca. Wyglądało na to, że przez czas ich rozmowy jedynie popijała swoje zioła. Na ponowne wejście dwójki zmrużyła lekko powieki.

- Niech zgadnę. To nie jest wasz najlepszy dzień - powiedziała między kolejnymi łykami.

Lwyd nie skomentował. Usiadł na swoje poprzednie miejsce zostawiając rozmowę dziewczynie.

Robin pokiwała niemrawo głową. - To zdecydowanie to śniadanie… - powiedziała. - Dzień dobry jeszcze raz, miałyśmy coś na kształt.. ee… umowy? Ja śledziłam, pani obiecała mi dane.. - nie pamiętała już, na jaki temat. - Informacje. - doprecyzowała,

- To prawda - potwierdziła Sparks. - Najpierw powiedz czego udało ci się dowiedzieć.

Lecz Robin nie potrafiła nic wydukać. Była jakaś Isla oraz druga kobieta. Spotkała się z nimi… a może i nie? Chyba nie chciały z nią rozmawiać, a przynajmniej jedna z nich. Wszystko jej się plątało i najwyraźniej kociara to zauważyła.

- Z tego co widzę, to w tym stanie i tak mi nie odpowiesz - Carmichell odnosiła wrażenie, że kiedy tamta mówiła, skóra na jej twarzy zmieniała kształt, jakby pod skórą wiło się stado węży.

- Opowiem! – zaprotestowała Robin tracąc zainteresowanie kobietą. – Mam wszystko zapisane!

Zaczęła przetrząsać torbę, oczywiście nie mogła znaleźć tego, czego szukała, więc w desperacji wysypała wszystko na stolik. Koty spojrzały na nią , wyraźnie niezadowolone z hałasu. Robin przerzucała przedmioty – portfel, kliker, chrupki, szczotka, rękawiczki, torebki – aby w końcu z triumfalnym okrzykiem wygrzebać to, czego potrzebowała – ulotkę, na odwrocie której zapisała informacje.

Wendy Adams, stewardesa, przyjezdna. Ktoś przysłał jej wiadomość (przyjazd do Sionn?), ktoś „odgadł jej myśli” (w jakiej sprawie? ). Musi „odpocząć” (coś się zdarzyło, jest zmęczona, czy w taki sposób Isla , mówi, że tamta plecie bzdury) . Zostanie w Sionn kilka dni. (Ustalić, gdzie się zatrzyma). „Bez względu na to, w jaki sposób tu trafiłaś” (nie wie, jak się dostała – amnezja? Czy wiadomość?) Isla – rana na dłoni, kłamie o drabinie.

Odczytała wszystko na głos.
Seniorka pokiwała powoli głową.

- Chyba cię nie doceniłam. Wygląda na to, że miałam rację. Isla w dalszym ciągu mąci w głowach przyjezdnym. Zastanawia mnie ta rana na jej ręce oraz los samej pani Wendy - odchyliła się w fotelu, patrząc w zamyśleniu na sufit pokoju. - Ale wszystko w swoim czasie.

Sparks wstała ze swojego miejsca i ruszyła wprost do Robin, a następnie Lwyda, aby spojrzeć im po kolei w oczy. Jej własna mina nie wyrażała zupełnie niczego, choć kiedy patrzyła na Carmichell, to na moment w spojrzeniu gospodyni znalazł się jakiś rodzaj uznania.

- Wiem przez co przechodzicie. Macie kilkanaście godzin, nie więcej - kobieta zatrzymała się przy jednym z wszędobylskich kotów i pociągnęła wysuszoną dłonią po grzbiecie zwierzęcia. - Po tym czasie staniecie się śliniącymi idiotami. Tylko co ja mam z wami zrobić?

Dla Lwyda kobieta wydawała się bezbronną, miłą staruszką. Jeszcze parę dni temu dodałby określenie - mającą nierówno pod sufitem. Ale to było parę dni temu. Teraz wydawało mu się, że jest jedyną osobą, która orientuje się co się z nimi dzieje. A jeśli chciałaby zrobić im coś złego… heh, w stanie w jakim się znajdowali, nie potrzebowała ich zgody. I nawet jeśli Robin widziała coś, co kazało im uciekać z tego miejsca (nie wątpił w to, że widziała), to obstawiałby raczej, że "nadawcą" tej wiadomości mogły być te same osoby, które rozstawiały kukły, czy wepchnęły w umysł Irlandczyka chęć odcięcia człowiekowi głowy stalową linką. Komuś była na rękę ich śmierć… lub zamiana ich w śliniące się warzywa.

- Możesz pomóc? - spytał słabo próbując skupić na niej wzrok. - Co z nami?

- Cóż, twoja towarzyszka mi pomogła - Sparks wskazała na Robin. - Ja powiedziałabym, że przepływ energii pozostał zamknięty, a ktoś inny, że po prostu dotrzymuję słowa.

Chwilę później zrobiła kolejną rundkę po salonie. Chyba nad czymś się zastanawiała, po czym wreszcie stanęła przy klapie w podłodze.

- Mogę wam pomóc wrócić do stanu używalności, przynajmniej przez jakiś czas. Ale takie metody mają swoją cenę. Nie gwarantuję, że w ogóle się uda. To nie będzie też przyjemne. Rozumiecie mniej więcej co mówię? - zapytała, nachylając się do drewnianych drzwiczek, co wyraźnie zaaferowało siedzącą niedaleko Foxy. - Potrzebuję od was jasnej deklaracji, choćby skinienia głową. Potem nie będzie odwrotu.

- Ta - zadeklarował się Huv, nie rozwodząc się nad wątpliwościami. Czy mieli inne wyjście?

Robin - której prezentacja odebrała resztę energii - przysiadła na schodach.

- Powinnam ją odesłać? - zapytała, wskazując ruchem brody psa.

Sparks i Foxy zmierzyły się wzrokiem. Behawiorystka mogła być ledwo przytomna, ale po latach treningów ze zwierzętami potrafiła rozpoznać kogoś, kto znał się na czworonogach.

- To nie będzie konieczne, moje dziecko - skwitowała stara. - Widzę, że to dobrze wychowana dziewczynka.

Skobel chrzęstnął metalicznym dźwiękiem, po czym klapa otworzyła się na oścież. Huw i Robin wysunęli głowy, aby ujrzeć całkiem pospolitą piwniczkę, do której prowadziły drewniane stopnie. Na kilku regałach stały głównie przetwory oraz pękate butelki, prawdopodobnie z winem. To nie jednak po to zeszła na dół Sparks.
Najwyżej stały słoiki z zasuszonymi wewnątrz pękami ziół. Niektóre przypominały pospolite przyprawy, pozostałe miały bardziej zastanawiające kolory i kształty. Część wyglądała niczym poskręcane korzenie mandragory, inne z kolei jak rachityczne owady. Choć wszystkie zostały szczelnie zamknięte, najwidoczniej Foxy potrafiła je w jakiś sposób wyczuć.
Kiedy Sparks krzątała się na dole, Huw zauważył nagle obok swoich nóg jakiś ruch. Z trudem skupił na nim uwagę. To był kolejny z kotów: ten konkretny posiadał szarą sierść, którą przekłamywało kilka jasnych plamek na pyszczku.
Futrzak gadał.

- Na twoim miejscu bym stąd spadał, szefie - powiedział niskim głosem, który nie miał prawa przecisnąć się malutkim gardłem. - Widziałem już tę scenę. Naćpa was i cześć pieśni. Ostatni gwizdek.

Lwyd zdołał oderwać wzrok od dziwowiska i spojrzeć na Robin. Ta jednak zdawała się nie zauważać mówiącego zwierzęcia. Wydawała się drzemać z głową opartą o tralkę schodów.
Czy to spowodowało zmęczenie, czy ostatnie wydarzenia, grunt że detektywa nie zdziwił zbytnio widok gadającego zwierzaka. Mógł być Alicją w krainie czarów rozmawiającą z kotem. Dlaczego nie?

- A ty, to kto? - spytał konfidencjonalnie ściszając głos.

Złote oczy z dwoma wąskimi szparkami świdrowały Siwego.

- Czy to teraz istotne? Jestem ostrzeżeniem, to ci powinno wystarczyć.

Tymczasem Sparks wyszła z piwnicy, niosąc w dłoniach naczynie z czymś, co praktycznie obróciło się w proszek. Wewnątrz znajdował się liliowy miał, który po otworzeniu słoika mocno zapachniał, przywodząc na myśl miętę z domieszką wrzosu. Stara ujęła szczyptę specyfiku i wsypała go do imbryka na stole, z którego wcześniej popijała swój napar. Potem zamieszała całość i rozlała do dwóch filiżanek.
Robin i Huw nawet nie zauważyli kiedy wywar znalazł się w ich dłoniach. Kolorem przypominał ciemną herbatę, poza tym był dość mętny i świdrował nozdrza ostrą wonią. Sparks nie mówiła już nic, po prostu siadła i obserwowała dwójkę.
Kot obok Lwyda nie dawał jednak za wygraną. Stale kręcił się obok jego fotela i kręcił ogonem na wszystkie strony.

- To nie jest czas na tłumaczenia. Ja również wiem o korytarzu i mogę wam powiedzieć jak się z niego wydostać. Ale najpierw wylej to świństwo.

Lwyd pochylił się w krześle, opierając łokcie na nogach kołysał się lekko w przód i w tył wlepiając oczy w gadające zwierzę. Właściwie patrząc gdzieś poza nie. Chciał przeanalizować to co do niego mówiło, ale myśl uciekała mu gdzieś jak zagubiona, biała, laboratoryjna myszka. Być może bała się kota i to przed nim chowała się w zakamarkach głowy. Gdy tylko chciał ją schwytać za długi ogonek, ta czmychała w inne miejsce i zabawa zaczynała się od nowa. W końcu kubek zmaterializował się w jego dłoniach.
Musiał go wylać... albo wypić... Być, albo nie być... Szary kot przechadzał się przed nim z wysoko zadartym ogonem. Jeśli wypijesz wypar, wstąpisz do krainy czarów. Wylejesz, pokażę ci wyjście z tunelu. Kraina czarów czy wyjście z tunelu? Czary? Wyjście? Wybieraj!
Wielki zegar tykał mu w głowie. Czas uciekał. Nie... to nie zegar. To W.C. z linijką w ręce uderzał nią miarowo w tłustą nogę, krzycząc przy tym spąsowiały na twarzy "Wybieraj w końcu! Nie będę tutaj sterczał cały dzień! Lwyd ty popaprańcu! Wybieraj!". Kocie wąsy podrygiwały mu pod nosem.

- Dobrze już! Dobrze! - zdecydował Huw. - Kraina czarów!

Wychylił czarkę, wlewając w siebie jej zawartość.
Carmichell widziała tę scenę spod zmrużonych powiek. Miała wrażenie, że Huw z kimś rozmawiał, ale koło niego był tylko jeden z kotów Sparks. Sama Robin czuła się ociężała jak nigdy. Ręce ciążyły jej niczym dwudziestokilowe bloki, przez co każdy ruch opłacała tytanicznym wysiłkiem. Behawiorystka nie była nawet pewna czy da radę sięgnąć filiżanką do ust.
Filiżanka wysunęła się z rąk Robin, upadła na ziemię i potoczyła w bok.
Kobieta nie zarejestrowała tego, podobnie jak momentu wypijania naparu. A może wcale go nie wypiła? Ostatnia świadoma myśl dotyczyła tego, że musi zabezpieczyć swojego psa. Właściwie samo tamto pytanie było już dokonaniem wyboru.
Początkowo obydwoje czuli jedynie ciepło rozlewające się po trzewiach. Można było pomyśleć, że Sparks ich oszukała lub istotnie brakowało jej piątej klepki.
A potem wszystko spadło na nich w jednym momencie. Świat zatańczył przed oczami, a wnętrzności wywróciły się do góry nogami. Huw upadł na deski podłogi, czując jak jego ciało trzęsie się i jest targane torsjami. Nie potrafił jednak zwymiotować, a z jego ust wyciekła ledwie cienka strużka śliny.
W tym samym czasie Robin walczyła o złapanie tchu. Płuca kobiety były teraz dwoma miechami pełnymi gorącego powietrza. Jej gałki oczne obróciły się do góry i choć było to fizycznie niemożliwe, miała wrażenie, że ogląda wnętrze własnej głowy.
Wszystko ustało równie szybko, jak wystąpiło. Nagle opanował ich spokój, a ciała się rozluźniły. Powoli wstali ze swoich miejsc, czując jak świat ląduje na swoim miejscu, zaś majaki znikają na dobre.
Po kilku ostatnich dniach powrót do normalności był wyjątkowym przeżyciem. Najpierw zdali sobie sprawę jak wyraźnie czują wszystkie zapachy: butwiejące drewno oraz koci mocz. Potem „kalibrował” się ich wzrok: widzieli wszystko niezwykle wyraźnie, jakby spoglądali na świat przez szkło powiększające. Także uszy dwójki rejestrowały każdy dźwięk i byle skrzypnięcie starego domostwa. Choć tkwili w zwykłej ruderze, to uruchomione znów zmysły sprawiały, że chłonęli każdy aspekt otoczenia.
Sparks, której twarz była obecnie mozaiką ostro wyciosanych bruzd, znów stała się zgarbioną i niepozorną seniorką. Jej oczy nadal jednak przemawiały pewną chytrością.

- Teraz możemy porozmawiać - powiedziała, kiwając sennie głową.

Lwyd popatrzył z wyższością na sierściucha jakby chciałby mu dać znać “No i co? Kto miał rację?”.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 07-03-2021, 11:21   #69
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Co to było? - spytał Huv staruchę. - Co się z nami dzieje? Czy możesz to jakoś wytłumaczyć?
- Mogę spróbować. Tyle tylko, że jeśli powiem wam wszystko naraz, nic nie zrozumiecie.

Sparks opieszale odebrała naczynka i postawiła je na blacie, równając przy okazji pożółkłą serwetkę. Potem posłała swoim gościom zdawkowy uśmiech.
- Sprawdź nas - odparł Huw uśmiechając się słabo. - Może nie wyglądamy na bystrzaków...

- Spróbujmy więc, ale powoli… - podjęła znów półgłosem. - Korytarz upomina się o was, a właściwie ten, który czeka na jego końcu. Rzeczy, których doświadczyliście, są w pewnym sensie tak samo prawdziwe jak nasza rozmowa. Nie widzicie ich, ale to nie znaczy, że pozbyliśmy się problemu. Raczej wykupiłam wam trochę więcej czasu.
Detektyw pokiwał powoli głową, przyswajając każde słowo.
- Kto i czego od nas chce? - spytał. - Co mamy zrobić aby się od niego uwolnić?
- Nie powiedziałabym, że to ktoś konkretny. Raczej rodzaj jaźni albo żywiołu. Tyle przynajmniej sama potrafię wyczuć - Sparks odgarnęła siwy kosmyk włosów, a jej oblicze nabrało powagi. - Dla większości ludzi góry to tylko ładny widok z pocztówki, ale trzeba pamiętać, że mają setki milionów lat i guzik o nich wiemy. Podejrzewam, że źródło i rozwiązanie waszych problemów leży właśnie wewnątrz którejś z gór. Pytasz mnie o motywy i powstrzymanie tego czegoś... równie dobrze mrówki mogłyby dywagować o budowie okrętu.

- Dałaś nam lek, który łagodzi objawy, ale nie leczy choroby – odezwała się Robin, kiedy już świat odzyskał normalne kontury, a króliki poukładały się na obrzeżach jej świadomości i zasnęły. - Bardzo dziękuję za pomoc. Jakiś czas będziemy funkcjonować lepiej, ale to nie rozwiąże problemu…Twój napar – wzdrygnęła się na myśl duszności, których doświadczyła – za jakiś czas przestanie działać.

- Dokładnie tak. Szczerze mówiąc to nie jest nawet żadna magia, jak sądzą niektórzy w mieście. Roślina, którą spożyliście działa trochę jak kokaina. Kiedy jej działanie minie... pójdziecie spać na bardzo długo. Chyba nie muszę mówić co to znaczy. W każdym razie do tego czasu wasze głowy powinny działać w miarę sprawnie.
- Zakładam, że wyjazd stąd też nie pomoże. To będzie do nas wracać we snach, jak wracało wcześniej.. Ja też mam swoje napary… - ale na dłuższą metę tak się nie da.

Sparks tylko wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć „taki los”.
- Co możemy zrobić, żeby to skończyć? - dopytała Robin.

- Jak już powiedziałam, zwyczajnie nie wiem - Sparks splotła ręce na podołku i mocniej zagłębiła się w siedzisku. - Ale trochę wam podpowiem. To, co się na was uparło, nie potrafi działać poza snem. Wykorzystuje więc do pomocy innych ludzi. Być może widzieliście w okolicy pokraczne totemy. To właśnie ich sprawka. Dlaczego w ogóle to robią, nie mam pojęcia, ale podejrzewam, że są i tu, w Sionn… być może dotyczy to nawet mojej durnej siostry - na chwilę głos Sparks uległ ledwo zauważalnej zmianie. - Poza tym jest jeszcze garstka straceńców, których również prześladuje wizja korytarza. O nich wiem najmniej. Używają symbolu z jakimś ognikiem albo płomieniem. Myślę, że kontakt z którąś z tych grup mógłby dać więcej odpowiedzi.

Huw potarł skronie.
- Czyli jak długo będzie jeszcze działać ten napar?
- Obstawiam, że jakieś dwa dni.
- A kiedy przestanie, gdy zaśniemy, na bardzo długo, będziemy wystawieni na działanie tej siły?
- Niestety - Sparks skinęła głową. - Ale to jedyny sposób. Sami widzieliście co się z wami działo.

Robin skuliła ramiona.
Teraz, kiedy zmysły się jej wyostrzyły, dotarł do niej w pełni obraz sytuacji, w jakiej się znaleźli.
- Myślę, że to ci straceńcy od oka nas tu ściągnęli… Musimy ich znaleźć.
Starsza kobieta ponownie przytaknęła.
- Też tak uważam. Jeśli ktoś wie jak to wszystko skończyć, to właśnie oni.

- Dwa dni - podsumował Huw. - Jakieś pomysły od czego zacząć? Czasu jest niewiele. Powinniśmy go dobrze wykorzystać.
- Dobrze, zacznijmy od początku. Maile. Adres IP?
- Mamy miejsce, z którego przyszły zaproszenia do Sionn
- przypomniał Huw. - Wysłałem współrzędne GPS do Owena. Symbol płomienia - podsunął. - Moja researcherka szuka informacji na ten temat w internecie.
- Mój narzeczony też to sprawdzał
- Robin pokiwała głową. - ' Starzec z gór.'
- Podjedziemy na te współrzędne?
- Zastanawiałem się nieraz kto nas tutaj ściągnął
- odpowiedział nie wprost, - czy to była grupa chochola, czy grupa ognika, która teoretycznie chce nam pomóc. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Tak czy inaczej - spojrzał na kobiety, wpierw na staruchę, potem przeniósł wzrok na Carmichell, - te góry mnie napawają lękiem. Nie jestem dobrym piechurem - poklepał się w kolano, - a gdy tam dotrzemy będziemy zupełnie bezbronni wobec tego co na nas tam czeka. Póki co wysłałem tam Owena. Proponuję rozważyć jeszcze inne opcje a do tej wrócić na końcu, jeśli nic innego nam nie pozostanie. Kolejnym tropem - zmienił temat, - jest Edd Pieniek. Wydaje mi się, że należy do grupy chocholej. Czy mówi ci coś to nazwisko? - zwrócił się do Sparks.

- Działasz całkiem rozsądnie - odrzekła Sparks - Nigdy nie można lekceważyć gór, a już szczególnie po ostatnich wydarzeniach. Co do Pieńka… tak właśnie czułam, że ten człowiek może być powiązany. Miejscowi raczej unikają jego tematu. To taki lokalny watażka, ale nie mieszka w Sionn. Podobno ma chatkę w górach i jeśli pojawia się gdzieś w okolicy, to na stacji benzynowej.
Detektyw pokiwał głową.
- Posłałem mojego człowieka, żeby go odnalazł. Czy wiesz gdzie może znajdować się jego chatka? Albo przez kogo można do niego dotrzeć?
- Na początek mógłbyś poszukać chłopaczków, którymi się wysługuje. Ale podejrzewam, że niewiele by to dało. Pieniek zbyt dobrze dba o swoją prywatność - Sparks zamilkła na chwilę i strawiła jakąś myśl. - Jego ludzie używają pewnego hasła. Gdyby Pieniek w jakiś sposób dowiedział się, że go użyłeś, zapewne zwróciłby na ciebie uwagę - stara spojrzała przenikliwie w przestrzeń, a Huw zdał sobie sprawę, że tamta wie znacznie więcej, niż zdradza. - Na waszym miejscu jednak przemyślałabym tego typu ruchy. Widziałam kiedyś tego człowieka i nawet we mnie wzbudził pewien rodzaj… hm, niepokoju.
- Hmmm… - Lwyd zasępił się. - Miałem przyjemność poznać jednego z jego chłopaczków. Marka Hoddera. Co to za hasło?
- Hasło czy znak?
- dopytała Robin.

Sparks zerknęła przelotnie po dwójce i rozmasowała czoło. Trudno było ocenić co oznaczał ten gest: głębsze zamyślenie czy jakieś wahanie.
- To krótkie zdanie. „Drwa gotowe na opał” - zdradziła wreszcie. - Prawdopodobnie nic konkretnego za tym nie stoi, ale pozwala rozpoznać swoich.

Siwy wyciągnął fajkę i włożył ustnik między zęby. Hasło nie miało dla niego sensu, ale czy nie o to chodzi w hasłach?
- Jakieś jeszsze punkty zaszepienia? - spytał niewyraźnie.
- Cóż, to stara, walijska ziemia. Gdzie nie splunąć, tam człowiek trafi na ślady przeszłości. Ty - wskazała na Robin - mówiłaś o starcu z gór. To już jeden wątek, którym warto się zainteresować. Dwa, Eisteddfod. Było u nas obchodzone inaczej niż w pozostałej części kraju. Zapewne nie bez powodu. Na waszym miejscu pogrzebałabym w historii Sionn. Nic nie dzieje się bez kontekstu.
Huw wyciągnął woreczek z tytoniem. Wstał.
- Przepraszam, muszę zapalić. Pomyśleć. - Ruszył w kierunku drzwi. Zatrzymał się jeszcze przy Sparks. - Dziękuję.

- Dziękuję
- powtórzyła Robin, kierując się w stronę drzwi. Zatrzymała się w progu. - Czyli przeszłość… jakiś miejscowy , który się tym pasjonuje?
Gospodyni zastanawiała się tylko chwilę.
- Mieszkają tu chłopaki, którzy lubią chodzić po ruinach. No i jest stary Emyr. Prowadzi sklep z pamiątkami, choć dziś pewnie siedzi na targu. Czas go nie oszczędza, ale nadal ma głowę jak katedra.

Sparks wstała, aby zabrać naczynia, lecz tym razem to ona sobie o czymś przypomniała.
- Uważajcie na siebie - wtrąciła półgłosem. - Isla coś kombinuje i najlepiej gdybyście teraz jej unikali. Podejrzewam, że ta Wendy jest już spisana na straty, ale wy macie jeszcze szansę.
- Mam taką nadzieję… - Robin zebrała kubki i zaniosła do zlewu. . - Że jest dla nas szansa. Jak mogę uważać na siebie , poza unikaniem Isly? Huv nosi folię pod czapką, sądzisz, że to ma sens? - potarła brodę.
- Gdyby to miało setną część swojej siły, może tak - odparła Sparks. - Ale nie sądzę, że to właściwy kierunek. Wszystko, czego potrzebujecie do takiej ochrony i tak jest już w waszych głowach.
- I jak zachęcić Emyra, żeby chciał z nami rozmawiać?
- Na to już nie ma rady - stara uśmiechnęła się chytro. - On ocenia ludzi na swój sposób. Albo mu się spodobacie, albo nie i trudno cokolwiek z tym zrobić - rozłożyła ręce. - Starych drzew się nie przesadza.
- To prawda. Spróbuje więc go jakoś zachęcić do siebie. Dziękuję za pomoc - powtórzyła Robin. - Pomogłabym… - wskazała zlew. - Ale mamy niewiele czasu… Obiecuje, że wrócę, kiedy się to wszystko skończy.

Poklepała ręką udo.
- Idziemy - pies poderwał się na równe łapy.



Jakiś czas wcześniej Huw wyszedł sam na zewnątrz. Usiadł na schodach i po chwili kopcił aromatyczny tytoń, wypuszczając wolno nieregularne kółka dymu.
Spędził tak dłuższą chwilę, bowiem wyglądało na to, że Robin postanowiła zapytać jeszcze o kilka rzeczy. Miał więc czas dla siebie: moment wytchnienia był wręcz błogosławieństwem w obliczu ostatnich perypetii.
Minęło kilka następnych minut, gdy spostrzegł, że ktoś truchta ulicą przed domem. Sylwetka zbliżała się coraz szybciej, aby wreszcie ujawnić się jako zdyszany Paul. Przyjaciel zmierzył do Siwego i oparł dłonie na kolanach.
- Dobrze, że cię widzę - powiedział między kolejnymi wydechami. - Zmartwiłeś mnie tym smsem. Wszystko gra?
- Tak jakby - odpowiedział wypuszczając dym z płuc. Wstał i uścisnął rękę przyjacielowi. Poklepali się po plecach. - Nie chciałem cię niepokoić ale sam już nie wiedziałem… Czułem się jak kawał gówna. Znalazłeś go? Edda?
- Edda nie, ale jego samochód tak - Goodman wyjął komórkę i pokazał Huwowi zdjęcie zielonego pick-upa. - Gadałem z pracownicą stacji. Mówiła, że nie wie czyja to fura, ale raczej kiepski z niej kłamca.

Kiedy przyjaciele rozmawiali, Robin i Foxy wyszły na rozgrzany słońcem ganek. Kobieta ujrzała, że Huw czekał na nią, ćmiąc fajkę. Obok stał drugi mężczyzna, którego nie znała. Miał spojrzenie cwaniaczka i nieco zadziorny wyraz twarzy. Poza tym jednak wyglądał dość zwyczajnie.
- Dzień dobry - przywitała się. - Robin Carmichell.
- Robin…
- Siwy zauważył dziewczynę. - To Paul, mój przyjaciel, od kiedy pamiętam. - Uśmiechnął się ciepło. - Mam do niego całkowite zaufanie. Jest wprowadzony w sprawę i już nam pomaga. Paul, Robin Carmichell. Śnimy razem ten obłęd.

Mężczyzna uśmiechnął się i podał rękę kobiecie. Robin poczuła, że ma pewny uścisk dłoni.
- Goodman. Okoliczności nienajlepsze, ale miło poznać. Nadal to wszystko jeszcze do mnie dociera.
- Mam tak samo - mruknęła Robin. - A to Foxy - wskazała na psa. - Nie musisz jej głaskać ani nic.

Przyjaciel Huwa skierował spojrzenie w dół i lekko się zmarszczył, ale nic więcej nie powiedział.
- Paul znalazł samochód Edda Pieńka - pochwalił kompana Lwyd. - Warto by mu było podczepić jakiś lokalizator. Paul, telefon komórkowy, karta pre-paid i aplikacja do monitorowania dziecka, wysyłająca na żądanie pozycję GPS. Wszystko przyczepione taśmą do podwozia. Dasz radę?
- Nie takie rzeczy się robiło, sam wiesz - odrzekł Paul. - Znaczy się, no, dam radę - dodał, zezując na behawiorystkę, którą najwyraźniej jeszcze oceniał.

- Chodźmy na stację - zaproponowała Robin. - Jeśli będziemy mieć szczęście i Edd stamtąd po prostu odszedł, to Foxy go znajdzie. Jeśli ktoś go zabrał - wypytamy obsługę.
- Hmmm… Dobry pomysł - przyznał detektyw. - Idźcie w dwójkę. Ja odwiedzę muzeum i… jak mu było? Emira. Chyba już go spotkałem. Będziemy w kontakcie - ułożył dwa palce w imitacji telefonu przy uchu. - Co myślicie?
- Myślę, że mamy mało czasu. Nie ma co zwlekać.

- Ok.
- Lwyd wystukał resztki tytoniu z fajki o poręcz balustrady. - Działajcie. Zadzwonię jak tylko będę coś wiedział. I Paul… - Położył rękę na ramieniu przyjaciela. - Ta starucha kupiła nam trochę czasu jakimiś ziołami, które pozwolą nam nie popaść w obłęd. One będą działać jakieś dwa dni. Pieprzone czterdzieści osiem godzin, może mniej, może więcej… Jeśli po tym czasie zamienię się w warzywo albo śliniącego się idiotę. Wiesz… nie chcę tak egzystować do reszty życia. Rozumiesz?
Przyjaciel spojrzał detektywowi prosto w oczy.
- Nie dojdzie do tego - powiedział równie poważnie. - Ale słyszałem co mówiłeś. Możesz na liczyć… bez względu na wszystko.

Chwilę potem Goodman odwrócił się na pięcie, jakby postanowił uciąć rozmowę. Spojrzał na Robin i skinął głową.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 27-03-2021, 16:24   #70
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Huw stanął przed dużym budynkiem z białej cegły i spojrzał na jego rozległy front. Przód muzeum był rozległą ścianą pokrytą przez bujne pnącza winorośli. Spod zielonych pędów dało się dostrzec grawerowane litery, które tworzyły jakąś maksymę, lecz Lwyd nie potrafił jej odcyfrować. Samo wejście do budynku tkwiło z kolei w niewielkim portalu. Detektyw podszedł bliżej i otworzył drzwi ze skrzypnięciem godnym nawiedzonego zamczyska.
Wewnątrz znajdowała się podłużna lada z kasą, dwie ławki oraz wejścia do toalet. Starsza kobieta sprzedała detektywowi bilet, następnie wyuczonym tonem objaśniła trasę zwiedzania i wróciła do picia herbaty. Huw minął jakieś przepierzenie i już za chwilę znalazł się we właściwej części obiektu.
Pierwsza sala wypełniona była obrazami morskich statków oraz galer. Wydęte żagle otaczały go z każdej strony, zewsząd widział rozbryzgi morskich fal i potężne sterburty. Styl wszystkich dzieł był raczej spójny, więc domyślił się, że wyszły one spod pędzla tego samego artysty. Seria zamaszystych podpisów zdradziła mu, że autorem tych dzieł był nikt inny jak Blake Winston. Huw szybko przypomniał sobie, że obecnie znajdował się on na oddziale psychiatrycznym. Z jednej strony dawało to więc sugestie co do interpretacji sztuki. Z drugiej Siwy nie dostrzegał na płótnach nic niezwykłego ponad fascynację morzem jako takim.
Następną salę poświęcono eksponatom archeologicznym z okresu, w którym Walia dzieliła się na dwa księstwa: Powys oraz Gwynedd. Lwyd poświęcił kilka chwil na wędrówkę między gablotami z grubego szkła. Wewnątrz znajdowały się gliniane dzbany, podstawowe przyrządy typu grzebienie czy widelce, a także prymitywne, dziecięce zabawki. Słowem nic, czego nie mógłby zobaczyć w innym muzeum.
Kiedy wszedł do kolejnego pomieszczenia, od razu poczuł, że wreszcie łapie jakiś trop. Na środku przepastnej, oświetlonej jarzeniówkami sali stały archiwa z wysuwanymi półkami. Wewnątrz każdego z metalowych regałów umieszczono całe tysiące zalaminowanych fotografii z różnych okresów Sionn oraz okolic. Całość była uszeregowana alfabetycznie, jak indeksy w bibliotece, także znalezienie materiałów o Eisteddfod nie sprawiło mężczyźnie większych problemów.
Materiały z ostatnich dekad były całkiem zwyczajne, nie licząc zmieniającej się mody oraz jakości samych zdjęć. Święto obchodzono podobnie jak w reszcie kraju: wyprawiano kolorowe parady, grano na instrumentach i czytano publicznie poezję. W tej konkretnej okolicy nie były to wymyślnie huczne obchody, niemniej większość scen wyglądała cokolwiek sielankowo: widział uśmiechnięte pary, matki z dziećmi oraz niewiasty w zwiewnych sukniach. Kiedy jednak detektyw sięgał po starsze ryciny, zdecydowanie wyczuwał pewną zmianę tonacji. Im dalej bowiem sięgał w historię Eisteddfod, tym bardziej traciło ono swój koloryt. Zamiast radosnych pląsów, widział na przykład stojących w kręgu, ponurych ludzi, a falbany i koronki zastępowane były przez wyblakłe szaty z krzykliwymi haftami. Kiedy Huw dotarł do odbitek będących rekonstrukcjami z okolic trzynastego wieku, miał prawo poczuć się nieswojo. I nie chodziło tu nawet o ciężar lat czy złą sławę średniowiecza.


Sceny, które teraz obserwował, pełne były postaci w ceremonialnych szatach, które otaczało coś na rodzaj totemów z gałązek i zwierzęcych czaszek. Niejednokrotnie na rycinach przewijały się nagie sylwetki, które pląsały przy buchającym w górę ogniu. Niektórzy ludzie mieli dzikie oczy, z ich ust toczyła się piana, a jeszcze część biegała na czterech kończynach jak zwierzęta. Wszystko to wyglądało bardzo chaotyczne, tym bardziej, że Huw umiarkowanie znał się na historii. Nie potrafił zatem stwierdzić czy szamańskie konotacje tego święta były regułą dla tamtego okresu lub stanowiły jedynie lokalny wyjątek.
Jak na złość w pobliżu nie było nikogo, kogo mógłby o to zapytać, zatem wkrótce postanowił kontynuować wizytę. I tym razem czekały go raczej przeciętne eksponaty jak marnej jakości ikony, malowane niegdyś przez mnichów. Poza tym mnóstwo rękodzieł oraz dziesiątki wygrzebanych z ziemii monet.
Jego uwagę zwróciło dopiero ostatnie pomieszczenie. Wypełniała ją misterna makieta przedstawiająca układ masywów w pobliskim rejonie. W kilkunastu miejscach ustawiono gipsowe miniaturowe odlewy dawnych budowli. Obok stały też tablice z portretami osób, które były w jakiś sposób powiązane z danymi miejscami. W ten sposób Huw poznał historię klasztoru radykalnego opata czy też warowni należącej do potomka samego Henryka VI. To jednak nie te postacie go interesowały.
Ilekroć przechodził obok repliki góry Maddox, coś nie dawało mu spokoju. Obrazek obok zdecydowanie z czymś mu się kojarzył. Przedstawiał dwie osoby: jedna była ubrana w bogato zdobioną suknię, której głęboki fiolet przekłamywało parę złotych ściegów. Starzec miał bielmo na oczach, z kolei długie, krzaczaste brwi nadawały mu karykaturalny wręcz wygląd. Druga postać przypominała wręcz strzęp człowieka. Wysuszony mężczyzna nosił na sobie łachmany i w teatralnym geście wznosił dłonie do góry. Miał obwisłą skórę i głęboko zapadniętą twarz. To właśnie on intrygował detektywa, ale wciąż nie wiedział dlaczego. Sytuację utrudniał fakt, że poza grafikami nie było w tym przypadku dodatkowych informacji.
Dopiero gdy Huw zrobił kolejną rundę wokół sali, nagle go olśniło. Mówiący zagadkami jasnowłosy. Był w jego śnie, podobnie jak Maddison. Wtedy co prawda nie wyglądał jak cień samego siebie, lecz Lwyd nie miał wątpliwości, że była to ta sama osoba.
- Przyznaję, że mnie pan zaskoczył - usłyszał nagle za swoimi plecami i odwrócił się, aby spojrzeć na łykowatego szatyna w okularach.
Mężczyzna w średnim wieku nosił wyblakłą koszulę i płócienne spodnie. Na policzku kustosza odcisnął się jakiś kształt, co zdradzało jego wcześniejszą nieobecność. Facet zwyczajnie spał, bo i co miał robić w pustym muzeum?
- Zazwyczaj turyści nie interesują się naszą kulturą - dodał tamten i uśmiechnął się delikatnie.



Robin i Paul podążyli razem. Suczka zmierzała tuż obok swojej pani, czasem zerkając na Goodmana, jakby zgadując kim jest nowy towarzysz. Ten po kilkudziesięciu metrach wskazał gdzieś przed siebie.
- Stacja jest tuż przy mieście, więc można się przejść. Co ty na to?
- Dobry pomysł - odpowiedziała. - Przyda się jej spacer.
Przez chwilę szli w milczeniu.
- Długo się znacie z Huwem?
- Od gówniarza. Co tu dużo kryć, jesteśmy dwoma znajdami z bidula - powiedział Paul, pocierając w zamyśleniu szczeciniastą brodę. - A wy jak się skumaliście? Huw nakreślił mi większość historii, ale zastanawiam się jak to wyglądało. Ludzie przecież nie opowiadają sobie na ulicy swoich snów.
- No… - zaczęła Robin inteligentnie. - To skomplikowane. Psy rzuciły się na ludzi na zawodach, nie Foxy, oczywiście - dodała szybko. - Wylądowaliśmy na jednym drzewie. Potem poszliśmy coś zjeść, i jakoś tak się zgadało… Huw jest dobrym obserwatorem. Zgadaliśmy się… no i wyszło, że śnimy to samo. Jakoś tak.
Paul podniósł wysoko brew.
- Drzewie… - powtórzył tylko. - A to dopiero. Tyle mi na początek wystarczy. Zresztą ja jestem trochę jak żołnierz. Bardziej stawiam na działanie, niż techniczne niuansy, że tak powiem. I chyba dobrze, bo tej historii nie idzie ogarnąć.
Skręcili w kolejną ulicę, gdzie mieścił się niewielki sklep z elektroniką. Goodman poprosił Robin, aby poczekała na zewnątrz, a sam zniknął za szklanymi drzwiami. Kilkanaście minut później wyszedł z małą siateczką i od razu pokazał jej zawartość kobiecie.
- Najtańsza komórka i karta pre-paid, tak jak stary cap chciał. Przyczepimy to do samochodu. Teoretycznie proste, ale ten cały Pieniek zapewne do głupich nie należy - Paul wzruszył ramionami. - Poza tym jego auto stało raczej na widoku. Jakieś sugestie co do naszej akcji szpiegowskiej?
- Jak mówiłam - jeśli Pieniek po prostu stamtąd odszedł, Foxy go znajdzie. Gorzej, jeśli odjechał… wtedy popytamy o samochód.
Paul jedynie skinął głową, po czym dwójka znów podjęła marsz. Wkrótce minęli ostatnie budynki miasteczka, aby wyjść na pagórek prowadzący do skupiska iglastych drzew. Przyjaciel Huwa twierdził, że niedaleko za nimi znajduje się stacja benzynowa.
Resztę drogi spędzili na luźnej rozmowie. Droga prowadziła piaszczystą ścieżką, która lawirowała między wiekowymi sosnami. W powietrzu czuć było rześki zapach żywicy, a gdzieś w oddali szemrał cicho strumyk. Krótka wyprawa wyjątkowo spodobała się Foxy, która sadziła susy między zaroślami i ochoczo merdała ogonem.
Ledwie opuścili ścianę drzew, aby wyjść na bardziej otwarty teren. Przeszli razem polem, które swojego czasu musiały rozkopać jakieś maszyny. Stąd zmierzyli do stojącego samotnie budynku z kilkoma dystrybutorami skrytymi pod blaszaną wiatą. Goodman miał rację co do skrótu: marszruta przez las wiodła prosto do celu, tymczasem standardowa droga do miasta ciągnęła się licznymi zakrętami.


Już z daleka ujrzeli, że przy niewielkim parkingu stoi zielony pick-up. Goodman uśmiechnął się jak drapieżnik, kierując dłoń w kieszeni, gdzie dotychczas ukrywał zakupioną komórkę. Wyglądało na to, że mieli szczęście, bowiem okolica wyglądała na pustą. Nie dostrzegali również kamer, które uchwyciłyby ich działania.
Oczywiście, to nie mogło być aż tak proste. Kiedy znajdowali się już kilkanaście metrów od celu, drzwi od stacji benzynowej otworzyły się nagle, a ze środka wyszedł człowiek o cokolwiek niecodziennej aparycji. Miał na sobie robocze, poplamione ubranie. Nosił długie, siwe włosy, których stan także pozostawiał wiele do życzenia. Najdziwniejsza była jednak jego skóra. Starszy mężczyzna w całości pokryty był dziwnymi skrzepami i zdeformowanymi tkankami, przez co faktycznie pseudonim „Pieniek” pasował do niego jak ulał.
Prawdopodobny Edd poświęcił dwójce tylko przelotne spojrzenie, po czym ruszył w kierunku swojego pojazdu. Paul zatrzymał się w pół kroku i ukradkowo spojrzał na Robin.
- Zakładam, że to oznacza plan B.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 28-03-2021 o 09:41.
Caleb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172