Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-10-2020, 09:11   #121
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Czas misji 18:13:22
Czas lokalny 09:28:27

8 minut do ewakuacji cywili

Laboratoria farmaceutyki
lasy planety Summit



Arc opuścił stanowisko na dachu, ignorując rozkazy porucznika, po czym miał zamiar sprawdzić, co też kręci się w lasach, zdecydowanie zbyt blisko labów. Dotarł już na parter…

JJ sprawdzał piętro - a konkretniej jedną ze stref mieszkalnych - nie znajdując nikogo, ani niczego ciekawego.

Na dachu, przy Kovalskim, zjawił się Sing i Sanders. Ten pierwszy, jako snajper, może mógł coś dokładniej wypatrzyć wśród drzew… jeśli było co, ponieważ nagle MT Kovalskiego zamilkł. A więc to coś oddaliło się w głąb lasu, wychodząc poza zasięg sprzętu?

Hawkes udał się do systemów kontrolnych i łączności tej małej placówki…

Veronica doglądała kolonistów zbierających się do opuszczenia Summit.

~

- 7-7-1-Alpha-01 do Bravo, jesteśmy ponownie w atmosferze Summit, za 01 będziemy w punkcie Delta - Odezwał się nagle na łączu… UDL powracający z orbity. Byli więc o 8 minut szybciej, niż się umawiano, co było małym zaskoczeniem, iż uwinęli się przed czasem, nie stanowiło to jednak żadnego problemu.

Ewakuacja cywili nie odbywała się przecież w żadnych ekstremalnych warunkach, jak choćby pod wrogim ostrzałem, czy czymś podobnym. Tu był tylko "spacerek" do Cheyene, odlot, i tyle, wszystko na spokojnie, i bez żadnego ganiania się.
- Podchodzimy od 2-1-2 - Meldował pilot, będąc tuż tuż małej placówki pośrodku lasów…
- Rakieta!!! - Wrzasnął pilot UDL, a ci, którzy byli na dachu, lub przy oknach placówki, zauważyli, jak owa rakieta ziemia-powietrze, wystrzeliła gdzieś z lasów prosto w nadlatujący transporter.



7-7-1-Alpha-01 nie miał żadnych szans na reakcję, leciał bowiem zbyt nisko, i po prostu nie było czasu na nic. Pocisk pieprznął Cheyenne gdzieś w lewy bok, "podniebny czołg" wytrzymał jednak ten cios będąc uszkodzonym… ledwie na dwie sekundy, gdy gdzieś spomiędzy drzew wystrzelono następną rakietę.
- Dawaj Flary!! Fuck!! - Rozległ się krzyk w eterze, i tym razem już, po drugim trafieniu, UDL zamienił się w wielką kulę ognia wśród wielkiej eksplozji, a jego szczątki spadły w zieleń.

Arc, stojący niedaleko płotu, mało nie pogryzł własnego karabinu z wściekłości.

Na kilka następnych minut zapanowała seria chaotycznych meldunków, stwierdzonych obserwacji, i w końcu i rozkazów. Po chwili zaś, USS Goliath pokrył salwą z orbity spory obszar lasu, zamieniając go w ogniste piekło… wszystko drżało wśród eksplozji, a kilka dzieciaków i kobiet popiskiwało ze strachu.

~
Dalszej ewakuacji chwilowo więc nie będzie.

Coś zestrzeliło UDL, i póki sprawa nie zostanie definitywnie wyjaśniona, kolejne jednostki nie będą latały nad lasami.

A więc nowa sytuacja.

Więc i nowe rozkazy…

- Co to kurwa było?! - Veronica da Silva nie mogła uwierzyć w to co widziała. - Ostrzelaliscie własny transportowiec? Nie macie żadnych systemów zabezpieczających? - To była jakaś paranoja i pani dyrektor chciała wiedzieć co wojskowi znowu spieprzyli? Jak mogli pomylić swoich z ksenomorfami? I dlaczego ich pomylili? Przecież te bestie nie używały żadnych pojazdów.
- Większego idiotyzmu dawno nie słyszałem - powiedział Billy, którego opinia na temat pani dyrektor spadła w okolice zera absolutnego. I którego nie obchodziło, czy pani dyrektor się obrazi czy nie. Sierżant co prawda prawił coś o uprzejmości, ale wszystko miało swoje granice.
- Poprawka pani de Silva… NIE MAMY takich rakiet. To był pocisk ziemia-powietrze. Nie przydzielono nam takiego rodzaju broni na misję. Pani baza też nie powinna ich posiadać, a jednak ktoś z powierzchni zestrzelił nasz UDL. Raczy pani udzielić wyjaśnień?- odparł chłodno porucznik i zwrócił się do JJ-a.-Weź Chezas ze sobą i skorzystajcie z systemów bazy, by ustalić dokładnie pozycję wraku. Daję wam 15 minut. Przez ten czas przygotujemy transporter do wyruszenia w tamtym kierunku, by zebrać ewentualnych szczęściarzy którzy przetrwali katastrofę, jak i… wszystko co będzie warte uwagi. Nadajcie też komunikat do statku na orbicie i poinformujcie ich o sytuacji. Mamy potencjalnie trzecią stronę konfliktu, dobrze uzbrojoną i zdecydowanie wrogą. A i Wellivera też powiadomcie przy okazji.
- Na terenie kolonii również NIE MA takich rakiet- powiedziała pani dyrektor przez komunikator.
- Doktor Chezas, pani nigdzie nie zaprowadzi żadnego żołnierza. Dopóki nie wyjaśnią co się stało, nie można pozwolić by mieli dostęp do naszych baz. Nie wiadomo z kim oni współpracują po cichu - dodała już całkiem głośno do wytatuowanej kobiety.
- Albo po prostu nie została pani poinformowana o nich przez przełożonych.-odparł ironicznie Nate.
- Ja, w przeciwieństwie do pana, nie mam przełożonych. Kiedy wreszcie pan to zrozumie? - Odpowiedź pani dyrektor była równie ironiczna.
- Wtedy kiedy będzie pani przekonująca. Na razie wychodzi na to, że jest pani śliczną buzią którą wystawia się na pokaz, podczas gdy ktoś inny pociąga za sznurki z cienia.- odparł spokojnie Nathan.
- Chyba mówi pan o sobie - rzuciła w odpowiedzi Veronica.
- Proszę popracować nad ripostami. Bo ta była wyjątkowo słaba.- westchnął Nate.
- To chyba bardzo boli, gdy zdaje sobie pan sprawę, że przełożeni nie o wszystkim pana poinformowali i przez to zginęli ludzie, którymi pan dowodził, co?- Ta rozmowa nie prowadziła do niczego, da Silva pokręciła głową patrząc po mających nadzieję na szybką ewakuację pracownikach korporacji. Niestety, na własnej skórze przyszło im się przekonać z jakim zapałem korpus ratuje ich.
-Głównie to ginęli przez narzucany przez panią pośpiech.- odgryzł się Hawkes.
- Proszę państwa, proszę się przygotować na to, że obecni tu żołnierze, pod dyktando swoich nieprzychylnych nam oficerów zechcą zrzucić na nas winę za to co się przed chwilą stało- nie było sensu okłamywać ocalałych. - Już teraz zarzucają “Minerals & Plants”, że zestrzeliła ich wahadłowiec. Chyba nie muszę tłumaczyć jak mogą potraktować potencjalnych sprawców tego zestrzelenia?
Zebrani przy dyrektor koloniści, wysłuchali jej słów, po czym… wielu z nich pokiwało głowami. Zgadzali się z nią, rozumieli sytuację? Jedynie Chezas zmarszczyła obie brewki, uważnie się da Silvie przyglądając...

Billy, którego pani dyrektor cały czas zdawała się nie dostrzegać i nie słyszeć, popukał się po czole, słysząc wielce logiczny wywód, jaki padł z ust da Silvy. Nic jednak nie powiedział, bowiem był przekonany, że i tak pani dyrektor ponownie zlekceważy jego słowa.
Veronica zignorowała stojącego w znacznej odległości od niej i od dawna nieprzychylnego kolonii kaprala Singa, a także jego głupawe gesty, bo to na jej barkach spoczywał teraz los pracowników jej korporacji, którzy właśnie dzięki takim “mocno zaangażowanym” marines nie mieli szansy na przeżycie.

JJ niestety nie potrafił zrozumieć żadnej ze stron. Był prostym żołnierzem i kiedy jego zadaniem było ratowanie cywili chciał zrobić to jak najlepiej potrafił. Nie był jednak wszechwiedzący i nie potrafił zgadnąć kto i dlaczego zestrzelił transportowiec. Wiedział jednak, że kłótnia Pani Dyrektor i Porucznika nie miała żadnego celu poza obrzucaniem się błotem. Szkoda mu było obu potężnych organizacji jakimi były bez wątpienia Korpus i “Minerals & Plants”, że do tak ważnej misji przydzielono osoby nie potrafiące zachować zimnej krwi.

Jacob uważał, że Hawkes był cały czas na tyle młody i pełen werwy, że chciał za wszelką cenę udowodnić na ile go stać. Być może na jego miejscu powinien być bardziej opanowany, doświadczony oficer jednak porucznik nie był jedynym winnym. Pani Dyrektor niestety była bardzo zarozumiała i pyskata - o ile można było użyć takiego określenia w stosunku do osoby starszej - równocześnie nie mając pojęcia o operacjach wojskowych. W jej głowie wszystko było idealne, a każdy problem rozwiązywało się bez przeszkód za pierwszym podejściem. Niestety rzeczywistość nie była taka kolorowa i słodka. JJ doskonale o tym wiedział, bo w swojej karierze upadał zdecydowanie więcej razy niż chciał. Tracił kumpli, przyjaciół. Był kilka razy bliskim śmierci i prawdopodobnie mógł zostać kaleką, a mimo to z całych sił chciał uratować tych ludzi. Szkoda, że niektórzy nie rozumieli, że bardziej chodziło o życie niewinnych, a nie o to kto miał rację i dłuższą kuśkę. Technik nie potrzebował Chezas do absolutnie czegokolwiek. Zabezpieczenia korporacyjne były dla niego proste jak tłumaczenie kodu binarnego na hexadecymalny. Zupełnie nie potrzebował skacowanej baby aby wykonać rozkaz. Bez większych problemów mógł wysłać komunikat do statku, powiadomić o sytuacji porucznika Wellivera i ustalić miejsce, w którym spadł wrak. Być może to był też czas aby porozmawiać z porucznikiem i powiedzieć mu, że JJ dawno zhakował nieco to tu to tam i wiedział, że za syfem, który wyklarował się w kolonii niekoniecznie stała korporacja.

- Panie poruczniku, skoro mamy dokładne namiary na miejsca, skąd wystrzelono rakiety - zasugerował Billy - to może warto by przy okazji sprawdzić i tamte miejsca?

- Agnes, doktor Chezas - Veronica kiwnęła na obie by razem z nią poszły do biur, trzeba było sprawdzić jakimi środkami dysponowało to laboratorium by utrzymać się przy życiu i dotrzeć do głównego kompleksu. - Pan, panie Correa będzie miał pieczę nad naszymi ludźmi. - dodała do młodego strażnika.
 
Kerm jest offline  
Stary 16-10-2020, 15:51   #122
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Arca Evansona chuj jasny strzelił. Żołnierz widział wiele nieudanych misji. Sam nieraz podejmował nietrafione decyzje. I doskonale wiedział, że na polu bitwy nie ma miejsca na rozpamiętywanie błędów. Ale w tej konkretnej chwili i w obliczu obecnego dyletanctwa, miał to serdecznie w dupie.
Zabrał się spod elektrycznego płotu i ruszył do systemów kontroli i łączności placówki.

Dotarł na miejsce gdy porucznik zdaje się kończył jedną ze swoich ulubionych pyskówek z da Silvą. Niewiele się więc zastanawiając podszedł do niego i pchnął go z całej siły na pulpity kontrolne. Od razu też skoczył do pchniętego by go obezwładnić i unieruchomić, ale oficer zdołał mu się wymknąć.
- Przyczaić się? Masz kurwa swoje “przyczaić się”. Twoim psim obowiązkiem było wstrzymać ewakuację przed zabezpieczeniem terenu. A zabezpieczony nie był przez twoje przyczajanie się. Nie wiem na jakim weekendowym obozie się taktyki uczyłeś, ale jeszcze raz kurwa olejesz sytuację, a tak ci wtłukę, że cię nawet do orkiestry wojskowej nie wezmą.
Hawkes odpowiedział atakiem pięścią chybiając i cofnął się. Po czym już spokojnie sięgnął po swój pistolet i wyciągnął go celując w Evansona.
- Obawiam się że to już nie będzie możliwe. Atak na oficera to poważne przestępstwo. A co do zarzutów, to może nie zauważyłeś tego… ale widzieliśmy rakietę, a nie miejsce z którego została wystrzelona, nie usłyszeliśmy też odgłosu odpalenia jej. Każdy z odrobiną rozumu pod czerepem potrafiłby zrozumieć, że miejsce wystrzelenia rakiety było daleko od tego obozu. Zważywszy na to że jest tu nas garstka to nawet, gdybym “zabezpieczył” teren rozsyłając was na wszystkie krańce i tak by to nic nie dało. Rakieta byłaby wystrzelona i statek by spadł w szczątkach. A teraz proszę złożyć broń… jest pan aresztowany za napaść na przełożonego.
A przez komunikator odezwał się .-Kovalsky, zjaw się natychmiast w centrum łączności.
Evanson spojrzał na pistolet. Patrzył na broń jak żołnierz po zbyt wielu misjach. Trochę ze zdziwieniem, trochę z zimną kalkulacją szybkości reakcji. Trochę w wyuczony przez Korpus sposób analizy Friend or Foe. Przeniósł spojrzenie na twarz Hawkesa i odwróciwszy się ruszył do wyjścia.
Tymczasem porucznik chłodnym tonem nakazał swoim ludziom pochwycenie i obezwładnienie, a potem rozbrojenie Evansona. A następnie zamknięcie go w którymś z pomieszczeń stacji. Nie chciał pozwolić sobie na ganiającego po bazie czy lesie uzbrojonego żołnierza, któremu nie wiadomo co strzeli do głowy.

Pierwszy na korytarzu pojawił się przy Evansonie, wezwany już nieco wcześniej, jego kumpel.
- Arc, co jest kurwa, mamy cię aresztować?? - Powiedział Kovalski.
Evanson zatrzymał się. Broń miał zabezpieczoną. Zarówno przyboczną jak i główną.
- Taaa… Nie spodobała mu się krytyka.
Spojrzał na Kovalskiego i czekał na jego decyzję. Pewnie nie była łatwa, ale konieczna.
- A co żeś nawyprawiał? - Spytał John. Swój karabin trzymał w obu łapach na wysokości pasa, z lufą skierowaną nieco w bok i w podłogę. Zwyczajna postawa…*
Smartgunner wzruszył ramionami.
- Pchnąłem na ścianę i powiedziałem, że jak jeszcze raz oleje taką sytuację to mu wtłukę.
- Ja pierdolę… i co teraz?
- Powiedział operator MT, ale Arc nie zdążył odpowiedzieć, gdy z parteru przyszedł Salas.
- Nabroiłeś fujaro? - Wyszczerzył się do Evansona. Trzymał broń podobnie co Kovalski.
- Kto jak kto Salas. Ale serio TY mi od regulaminu wyjeżdżasz? - odparł Smartgunner po czym spojrzał na obu żołnierzy. Wkurwiony był. I wiedział co zrobił. Ale ich sytuacja była tylko trochę mniej parszywa.
- Przecież nic takiego kurwa nie powiedziałem? - Warknął Salas.
- Arc… i co ja mam teraz zrobić? Dostaliśmy rozkaz… - Wymamrotał Kovalski.
Co fakt to fakt. Czego by operator MT nie zrobił, Arca i taka czeka sąd. Evanson zaś nie planował rozsiewać swojego smrodu na kumpli.
- Mam wam oddać broń, tak? Dobra, kurwa. Ale przemyślcie przejęcie dowodzenia przez Singa. Bo to z Hawkesa rozkazu te chłopaki z Cheyenna zginęły. I z jego rozkazu macie jeden karabin mniej.
Co rzekłszy zdjął z pleców podręczny pistolet i oddał go Kovalskiemu. W ślad za nim zaś przekazał kolekcję granatów. Do Salasa zaś się wypiął klatą, by ten się pobawił w zdjęcie uprzęży i całego M56.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 24-10-2020, 15:54   #123
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Czas misji 18:33:47
Czas lokalny 09:48:52



Lasy planety Summit

Hawkes, Sing, JJ, Sanders, Salas i Kovalski, wsiedli do APC, po czym ruszyli nim do miejsca rozbicia się UDL. Pojazd opancerzony prowadził Jacob, korzystając przy okazji z małego dodatku, jakim owy transporter dysponował… prześwit pod nim wynosił bowiem jedynie 22 centymetry, co do jazdy po dziczy nie bardzo się nadawało. Była jednak opcja terenowa, i po chwili dzięki pneumatyczno-hydraulicznym systemie, APC nieco się uniósł i uzyskał dodatkowe 30 centymetrów prześwitu. Taki mały bajer, a taki pomocny, no i sprawiający frajdę jazdą prawie niby "terenówką".


Jazda nie trwała długo, raptem nawet nie 10 minut, i już byli na miejscu. A tam… dymiące, a i częściowo wciąż płonące pobojowisko. Z samego "Cheyenne" zostało naprawdę niewiele, kabina pilotów była zaś poskręcaną, spowitą ogniem kupą złomu. Nie było kogo ratować.

Rozrzucone na sporym obszarze szczątki UDL, jak i jego zawartość, z jaką przyleciał ze statku na orbicie, nie wyglądały lepiej, o czym szybko meldowali, nieco rozproszeni po najbliższym terenie Marines. Do tego, od czasu do czasu coś tu i tam jeszcze ze sporą siłą eksplodowało, albo nawet i… waliło serią! Płonąca amunicja-uzupełnienie dla plutonu, stała się i niebezpieczna dla samych żołnierzy.

- Zbierać co się da! Uważać na siebie! Za chwilę wracamy do labów! - Hawkes wydawał rozkazy na pobojowisku - Salas! Tam chyba leży skrzynka ammo, bierz ją! - Porucznik wskazał cel ręką.

Padł pojedynczy strzał, niosący się echem po okolicy.

Nathan Hawkes, porucznik plutonu Bravo, został trafiony w środek torsu, a pocisk bez trudu przebił jego pancerz.

- Snajper!!! - Wrzasnął Kovalski, rzucając się na glebę. Podobnie uczynili inni Marines, szukając jakiś osłon przed wrogim ostrzałem.

Porucznik również leżał, zalewając się krwią z otrzymanej, śmiertelnej rany. Jeszcze żył, jeszcze oddychał, choć były to już chyba ostatnie sekundy jego życia.

Po chwili padł kolejny strzał...





Laboratoria farmaceutyki

Evanson został zamknięty w lewym skrzydle małej placówki, na jej pierwszym piętrze, by tam czekać na powrót reszty Marines. Pozbawiony wszelkiej broni, amunicji, a nawet durnego noża, spędzał czas na przysłowiowym dłubaniu w nosie. Na chwilę obecną jako areszt, służyła czyjaś kwatera mieszkalna, ale jak tak dalej pójdzie - a Hawkes nie zmieni zdania - to wkrótce Arc wyląduje za prawdziwymi kratkami, i to być może będzie końcem jego kariery w Korpusie.

~

Dyrektor da Silva nie miała pojęcia, co wydarzyło się między Evansonem i porucznikiem, skoro więc (wszyscy) Marines chwilowo opuścili laboratoria, udając się w las, kobieta postanowiła z pomocą Agnes nadal przeszukiwać systemy kolonijne, celem odnalezienia interesujących ją danych, dotyczących zajść w "Azura Station". To co mówiła, i pokazywała Ericka, nie dawało dyrektor spokoju, i nadal nie mogła uwierzyć, by jej mąż w jakiś sposób mógł się przyczynić do zagłady tego miejsca.


- We wskazanym przez panią miejscu nie ma nic podejrzanego. Jest tylko ten jeden meldunek, o którym już wspominała doktor Chezas. Poza nim, nic - Zameldowała po paru chwilach Agnes, zakańczając przeglądanie plików wybranych przez da Silvę. Spojrzała na siedzącą obok niej przed komputerem dyrektor.
- Gdzie szukać teraz? - Spytała Androidka, odsuwając się na fotelu nieco w bok, by i da Silva mogła przeczytać na monitorze sama co chciała, i by miała dostęp do komputera.
- Hmmm… - Zamyśliła się dyrektor, wpatrując w monitor.

Którego ekran na chwilę "zafalował". Co to było? Spadek mocy? Jakieś zakłócenie?

….

Trzy sekundy później, lufa przydzielonego Agnes karabinu M41A, niemal dotknęła pleców da Silvy w okolicach prawego barku, po czym nastąpił strzał. Pocisk przebił ciało kobiety na wylot, niszcząc przy okazji monitor, i spryskując go krwią.

Leżącej na podłodze, zszokowanej i ciężko postrzelonej dyrektor, Androidka A9 spokojnie zabrała pistolet.
- Nowe rozkazy przyjęte. Idzie pani ze mną - Powiedziała beznamiętnym tonem Agnes.


***

Rakieta wystrzelona spomiędzy drzew, trafiła prosto w Centrum Kontroli i Łączności, zabijając na miejscu parkę przebywających tam techników. Następna została posłana na dach, gdzie znajdował się David Correa i Nicholas Mitchell.

Wysadzono również kilka metrów płotu pod napięciem, a kolejny pocisk rozwalił główne drzwi placówki w lasach, przy okazji detonując bombę Chezas.

Na tereny labów wbiegło sześć uzbrojonych w karabiny androidów bojowych...








***

Komentarze już za chwilę
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 24-10-2020 o 16:50.
Buka jest offline  
Stary 26-10-2020, 20:52   #124
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
I to było tyle… ból w klatce piersiowej.
- Szlag.- wydusił z siebie porucznik czując słabość ogarniającą jego ciało i promieniujące bolesne doznania. Próbował wydusić z siebie jakieś rozkazy dla reszty, ale usta odmawiały mu posłuszeństwa. Zresztą co niby miał powiedzieć? Co powinien powiedzieć?
W oczach mu ciemniało. Czuł jak osuwa się na ziemię. Życie jakoś nie przelatywało mu przed oczami. Raczej wszystko stawało się ociężałe, dusił się przy tym… pewnie pociski uszkodziły… płuca. Ale nawet skupienie się na własnych ranach nie pomagało.
Hawkes powoli przymknął oczy, które stały się bezużyteczne… wszystko bowiem rozmazywało mu się w tej chwili. Nie potrafił skupić wzroku na czymkolwiek.
“Szlag”... kolejne przekleństwo nawet nie było w stanie opuścić jego warg. Całe ciało mu ciążyło, myśli się ślimaczyły. Czuł jak traci czucie w poszczególnych częściach ciała. Jak robi mu się zimno. Nawet ból w klatce piersiowej przestał mu przeszkadzać.
Oddech ciężki urywany, krztuszący się krwią też. Doznania bowiem stawały się coraz bardziej niewyraźne, coraz bardziej mętne…
Myśli… te formułowały się z trudem. Zamierały urwane…
Hawkes czuł się taaaki zmęczony. I jedyne co mógł zrobić to zasnąć i to mimo bólu rozrywającego mu klatkę piersiową.

Hawkes leżał wykrwawiając się. Dwie rany postrzałowe podziurawiły witalne organy. Jedynie przez chwilę charczał. Nie było już dla niego ratunku. Jakiekolwiek błędy popełnił wcześniej, niknęły w obliczu tego. Ten bowiem okazał się być śmiertelny.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 28-10-2020, 07:34   #125
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Mocno zdziwiona i zaskoczona Veronica leżała na podłodze biura. Zupełnie zignorowała słowa zbuntowanego androida. Zaprogramowana maszyna mogła sobie gadać. Myśli pani dyrektor krążyły teraz wokół innych zagadnień.
Pierwszym z nich było to, że ona, dyrektor korporacji nie może wyciągnąć podstawowych informacji z systemu swojej własnej firmy podczas gdy byle cieć z korpu lub zapijaczona, społecznie nieprzystowana niby specjalistka z biologii może to zrobić. Doprawdy tylko jakiś idiota mógł tak skonstruować firmową sieć.
Drugim zagadnieniem było to dlaczego korpus, organizacji stworzona do walki, nie dysponuje androidami bojowymi? Jego przestarzały sprzęt nie dawał żadnej, ale to żadnej ochrony przed zagrożeniem jakim były nie tylko ksenomorfy ale i cokolwiek innego.
Leżała więc spokojnie na podłodze i stając się nie ruszać, rana postrzałowa to wszak nie byle co, a już rana postrzałowa klatki piersiowej to bardzo niebezpieczne zdarzenie. Tak czy tak bez wsparcia teoretycznie przygotowanych do tego ludzi nie miała szansy przeciwieństawić się storzonej do ochrony osoby pani dyrektor Agnes.
I znów pojawiły się myśli dotyczące tego, że przecież tylko idiota stworzyłby maszynę, do której ustawień tak łatwo można było się dostać.
Poddawać się woli wrogiej organizacji też nie zamierzała. Jeżeli Agnes ma nowe rozkazy, to będzie musiała je wykonać bez pomocy Veronici.
Pani dyrektor, niczym ten worek kartofli, bezwładna tkwiła więc na podłodze biura umieszczonego pośrodku leśnej głuszy laboratorium i czekała na rozwój sytuacji.
- Idziemy! - Warknęła A9, pani dyrektor jednak nie reagowała…
- Idzie pani sama, czy mam pomóc? - Padło kolejne zdanie, agresywnie nastawionej androidki,które zostało zupełnie bez odpowiedzi ze stron pani dyrektor. Została więc pochwycona lewą dłonią za kołnierz, po czym po prostu wleczona po podłodze, ku wyjściu z biur, na korytarz. Tam z kolei pani dyrektor zobaczyła dwa obce androidy bojowe, strzelające z karabinów... w ściany biur.
Opuszczone bezwladnie ręce pani dyrektor przesuwały się coraz bardziej ku głowie, gdy trzymany przez Agnes za kołnierz blazer zsuwał się z ciała Veronici by w końcu zostać całkiem z niej ściągnietym, a sama pani dyrektor znów leżała na podłodze. Androidka spojrzała zimnym wzrokiem na kobietę, po czym odrzuciła jej blazer niedbale w bok.
- Ostatnia szansa pani dyrektor. Albo pani idzie sama, albo podejmę inne czynności. - Obie dłonie A9 mocniej zacisnęły się na posiadanym karabinie. I również ta groźba została zignorowała przez Veronicę.

Kolba karabinu pomknęła więc ku czole pani dyrektor. Nastąpiło głuche trzaśnięcie, a wraz z nim Veronica odpłynęła w ciemność…
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 31-10-2020 o 10:33.
Efcia jest offline  
Stary 03-11-2020, 20:45   #126
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przy wraku

Strzał był jak grom z jasnego nieba, a to, że był piekielnie celny jedynie pogarszało sytuację.
- Nicky, możesz jakoś dotrzeć do porucznika? - spytał cicho.
- Czy ktoś widział snajpera?! - Wydarł się Kovalski.
- Nie!! - Ryknął Salas, po czym zza swojego drzewa zaczął walić na ślepo długimi seriami, zupełnie bez sensu, gdzieś po lesie.
- Co mówiłeś?? - Odpowiedziała do Singa głośno Nicky.
- Czy zdołasz dotrzeć do porucznika?! - równie głośno zapytał Billy, równocześnie usiłując wypatrzeć osobę, która ustrzeliła Hawkesa.

“Nie ma to jak darcie ryja kiedy można było załatwić wszystko na łączności radiowej, co nie?” pomyślał JJ przechodząc do działania. Ze swojego podręcznego zestawu wyciągnął ładownicę, w której schowane były 2 małe robociki. Pająki rozprostowały nóżki pobudzone do życia przez swojego stwórcę. Jeden z pajęczaków miał na sobie miniaturową kamerę nagrywającą w niskiej rozdzielczości 8k z częstotliwością jedynych 140 klatek na sekundę. Drugi z robotów zamiast odwłoka miał materiał wybuchowy zdolny wysadzić niewielką nieruchomość wielkości podwójnego, betonowego garażu. Jacob wpisał kilka komend, obrał kierunek i wysłał oba roboty w kierunku, z którego mogły nadchodzić strzały. Pierwszy malec miał namierzyć strzelca poprzez wykrywanie ruchu, a drugi podbiec i okazać swoją miłość w postaci potężnego jebnięcia. Jeżeli ktoś myślał, że łatwo trafić zasuwającego w lesie robota, wystającego kilka centymetrów ponad ściółkę to bardzo się mylił. Zadanie graniczyło z cudem nawet dla Singa, który na strzelaniu znał się jak nikt inny z oddziału.

- Robert, Nicky, John, William… - powiedział JJ pierwszy raz od dawna używając imienia snajpera. - Osłaniajcie mnie. Biegnę do szefa. - rzucił dosłownie sekundę później zrywając się do biegu w kierunku osłony porucznika.

Billy, schowany za solidnym kawałkiem głazu, miał nadzieję, że ruch JJ wywoła jakąś reakcję strzelca, którego wtedy da się namierzyć dzięki temu, że technika wspomaga ludzkie oczy.
Wysunął się odrobinę zza osłony, by, przyklejony do ziemi, spróbować ponownie wypatrzyć przeciwnika.

Kovalski i Salas zaczęli strzelać gdzieś przed siebie na oślep, niby w ten sposób dając osłonę JJ-owi… Nicky nie strzelała, bo niby czym, miała miotaczem ognia “pykać” bez sensu do przodu?

Technik wypuścił swoje robociki, po czym zerwał się z miejsca, by skoczyć na pomoc postrzelonemu porucznikowi. Metr, dwa, trzy, był już blisko Hawkesa, jeszcze ze dwa metry i będzie przy nim… i wtedy padł drugi strzał wrogiego snajpera. Jacobem zakręciło w biegu, rozrywając jego prawą część klatki piersiowej potwornym bólem, a on sam padł bez ładu i składu. Cały świat zawirował mężczyźnie przed oczami, w końcu się i uspokoił, ale potworny ból w ciele pozostał… jak i gorąca krew rozlewająca się pod przedziurawionym pancerzem. JJ leżał na tyle blisko porucznika, by móc spojrzeć w jego puste, martwe oczy.

- Sukinsyn!! Sukinsyn!! - Wrzeszczała Nicky na wrogiego snajpera, po czym zaczęła się czołgać w kierunku Hawkesa i Jonesa.

W tym czasie, Sing wypatrywał przeciwnika przez lunetę swojego karabinu, korzystając z opcji celownika… fuck. Nic nie był w stanie wypatrzeć. Jeszcze nie…

- John, zdejmij hełm i wystaw na lufie karabinu! Może się nabierze! - zawołał Billy, jedyną swą szansę widząc w sprowokowaniu kolejnego strzału. A tracić kolejnych ludzi nie zamierzał.
- Ja pier… dobra, spróbujemy! - Odpowiedział Kovalski, po czym zrobił, jak proponował Sing.

- Oberwałem. Porucznik nie żyje. - powiedział JJ na tyle głośno na ile był w stanie. - Nie mogę się ruszać. - dodał technik z paniką w głosie. Był Marine, ale nawet im puszczają nerwy w obliczu nadchodzącej śmierci.
- Już jestem, już! - Obok JJ-a zjawiła się Nicky, podczołgując do mężczyzny - Fuck, nie wygląda to dobrze… serio nie umiesz się ruszać?? Jesteś sparaliżowany, czy co? - Powiedziała, wyciągając szybko mały medical kit - Bo musisz mi trochę pomóc...

Kolejny strzał wrogiego snajpera pierdyknął w hełm-przynętę Kovalskiego… a Sing niczego nie dostrzegł. Nie jest bowiem łatwo wyszukać wroga kryjącego się gdzieś w lesie, oddalonego o choliba wie jak daleko, być może w stroju maskującym, i tak dalej i tym podobne. Szlag by to trafił.
- Wszystko mnie, kurwa, boli. - powiedział JJ. - Pewnie mogę się ruszyć, ale kiedy tylko o tym pomyślę robi mi się słabo. Nie wiem czy utrzymam przytomność i zwieracze. - spróbował się zaśmiać technik. - Chyba już czas na mnie, Nicky. - Jacobowi chyba powoli wracała werwa chociaż jego głos drżał.
- Czas na ciebie? Czas żebyś stulił dziubek! - Dziewczyna wpakowała technikowi jakąś igłę w ciało, po czym coś wstrzyknęła. Następnie zaczęła rozpinać jego pancerz, by pewnie dostać się do rany postrzałowej.
- Zaraz pomogę… zaraz... - Dodała.
- Salas, zajmij czymś tego sukinsyna! Plecak wystaw! - zawołał Billy. - Kovalski, spróbuj się wycofać do APC! Tylko łeb i dupę przy ziemi trzymaj! - wydał kolejne polecenie. Miał nadzieję, że atakujący ich snajper nie ma cięższej broni, czegoś, co mogłoby zamienić ACP w kupę złomu.
Miał też nadzieję, że tym razem dopisze mu szczęście i pomoże celownik, a wtedy uda się zauważyć tamtego, zanim narobi im jeszcze większych szkód.
- Tak bez drinka czy kolacji… - JJ chyba zaczynał bredzić. - To się nie godzi, Nicky. Jak to przetrwam to chce zajebistą protezę… - technik uśmiechnął się nieznacznie. - Biedny Hawkes.

- I co ja mam robić z tym APC?? - Odwrzasnął Kovalski, jak na razie nigdzie się nie ruszając.

W tym czasie Nicky jako tako składała do kupy JJ, zakładając mu na szybko opatrunek, i ogólnie udzielała pierwszej pomocy.

- Może kurwa mam mu pomachać, co? - Warknął pod nosem Salas.

Kolejny strzał wrogiego snajpera wywołał natychmiastową ciszę wśród Marines. A hełm Nicky potoczył się po trawie, ona zaś leżała do połowy na Jacobie…
- Ja pierdolę - Szepnęła dziewczyna, a technik wyraźnie widział strach na jej twarzy. Przed sekundą omal nie oberwała w głowę. Po chwili jednak, z drżącymi dłońmi, dokańczała zakładanie opatrunków.

Sing w końcu wypatrzył snajpera. Wróg był oddalony o jakieś 52 metry, i dobrze zamaskowany, jednak jego luneta błysnęła na moment w słońcu, i to pomogło mężczyźnie w lokalizacji przysłowiowej igły w… lesie.


Od oddania własnego strzału, dzieliła Billy'ego już sekunda, gdy…
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 03-11-2020 o 20:50.
Kerm jest offline  
Stary 03-11-2020, 20:58   #127
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Laboratoria

Kapral Evanson podczas aresztu miał nadzieję, że zwyczajnie się zdrzemnie. Zamknęli go w pomieszczeniach mieszkalnych i zabrali broń. Nie pełnił więc żadnych obowiązków. I mógł mieć wszystko w dupie. Nie miał. Ale mógł. I choć przez chwilę miał ochotę mieć. Sen jednak nie zdążył do niego przyjść gdy budynkiem wstrząsnęła eksplozja. Najpierw jedna… potem druga i zaraz za nią trzecia.
Arc zerwał się z niezbyt wygodnego łóżka i dopadł do okna. W sam raz by zobaczyć jak wyrwę w ogrodzeniu przekraczają androidy bojowe w standardowej formacji trzy na dwa.
- Kurwa - wydusił z siebie.
Po czym rzucił się do drzwi pomieszczenia, które po włączeniu się alarmów pożarowych były…odblokowane.
Szybko omiótł wzrokiem kolejne pomieszczenie. “Kovalski… nie mów, że nie zostawiłeś mojej M56 gdzieś tutaj…”.
Kovalski nie powiedział. I nie zostawił. Na szczęście nie sprawdzał jego kieszeni. Kapral założył więc kastet na knykcie. Marna broń na androidy, ale zawsze coś... Evanson ruszył więc pośpiesznie dalej, wychodząc na korytarz w kierunku biur.

Usłyszał na parterze odgłosy serii z karabinów, i wrzaski cywili. Czyżby androidy zabijały kolonistów bez względu na fakt, czy ci są uzbrojeni, czy nie? To było… to było istne szaleństwo. Na korytarzu zjawiła się nagle Chezas, wybiegająca z innej strefy mieszkalnej, z pistoletem w ręce. Była blada ze strachu… a na schodach prowadzących na piętro, prosto ku Evansonowi i wytatuowanej kobiecie, pojawiły się ciężkie kroki wrednych androidów. Chyba nadciągały dwa…Bez głębszego zastanawiania się, kapral zerwał ze ściany gaśnicę halonową i złapawszy Chezas za rękę pociągnął ją za sobą w kierunku biura. Miał zamiar po pierwsze rzucić okiem czy w biurze nie ma jego karabinu, a po drugie zamknąć drzwi i zniszczyć panel i mechanizm nimi sterujący. Pistolet laborantki się przyda do tego… A potem… sam jeszcze nie wiedział. Albo wiać oknem, albo chuj… będzie się napieprzał z androidem wręcz. Sukinsynom było chyba wszystko jedno czy walą do cywili, czy marines. A ponieważ porucznik tak jak w przypadku reaktora na zwiad wysłał wszystkich swoich ludzi włącznie z sobą, to cywile byli sami. Kurwa! Dobrze, że chociaż da Silva miała Agnes…

Evanson zniknął za drzwiami biura, zgarniając ze sobą po drodze Chezas, po czym Marine rozwalił gaśnicą panel kontrolny drzwi, uniemożliwiając ich otwarcie. A zrobił to tak szybko, iż Bioinżynier nie zdążyła zaprotestować, iż można było...
- Twój karabin jest za ścianą - Szepnęła z rezygnacją w tonie Erica, wpatrując się w dzielącą ich od niego zaporę… a ktoś najpierw próbował otworzyć drzwi, by się do nich dostać, po czym w nie przywalił. Raz, drugi, trzeci.

I nagle wywalono z dwóch luf karabinów, prosto przez drzwi i przez ściany. Drzwi wytrzymały owy ostrzał, ściany już nie. Chezas krótko krzyknęła, po czym okręciła się wokół własnej osi, i upadła na podłogę, jęcząc z bólu i trzymając się za prawy bok. Pojawiła się jej krew…
- Żyjesz? Możesz strzelać? - Pytanie żołnierza choć nosiło pewne znamiona troski, miało w sobie zdecydowanie dominujący aspekt praktyczny. Ustawił się przodem do ściany, za którą był jego sprzęt i… postanowił wykorzystać to co było pod ręką. A właściwie w jego stalowej ręce skierowane w kierunku ściany. - Strzel w zawór. Już!
Jeśli badziew nie był przeterminowany, to te kilkadziesiąt barów powinno wysadzić łatwą do poszerzenia dziurę.
- Sam se strzelaj… - Warknęła blada Erica, i szurnęła pistoletem po podłodze pod nogi Arca, po czym ona sama, zaczęła pełznąć szorując tyłkiem, by schować się za jakimś meblem przed ostrzałem. Przy okazji sporo biadoliła:
- Najciężej pracująca wątroba w tej części galaktyki, a teraz kurwa jeszcze ma dziurę…
Arc szybko wziął pistolet. Coś mu podpowiadało, że gdyby kazał jej go po prostu sobie oddać to by się nie zgodziła.
- Zostań tam.
Po czym przymierzył i wystrzelił.I spudłował… o milimetry. Pocisk co prawda trafił w instalację, ale nie centralnie. Rurka grubości 2cm nie jest łatwym celem, nawet z dwóch metrów. A gdyby nie zaistniała sytuacja, Chezas pewnie by się roześmiała, jednak nie tym razem… Arc warknął, po czym spróbował jeszcze raz, i tym razem się udało. Strzał, narastający świst instalacji, i mini-wybuch. I spore rozczarowanie. Dziura w ścianie miała może ze 30 centymetrów.

A androidy na korytarzu posłały kolejną, podwójną serię po ścianach, pociski zaś na szczęście mijały Evansona, choć bardzo blisko jego ciała. Trafiały za to w okna, w sprzęt biurowy, zewnętrzne ściany... demolowały sporo budynku, jak i jego sprzętu.

Marine dopadł do powstałej dziury. Ściana nie wyglądała na solidną. Pociski świstały i kwestią chwil było nim któryś go w końcu trafi. Nie pozostało więc nic innego jak spróbować gołymi rękami poszerzyć dziurę i przedostać się, co było dosyć mozolnym zajęciem, a czasu Arc nie miał. W tym czasie, Chezas schowana za jakimś biurkiem, zaczęła się nagle czołgać… w przeciwną stronę, niż ta gdzie znajdował się Evanson. A podłogę znaczyła śladami krwi.

Nagle również pojawiło się walenie w ścianę, oraz próby fizycznego sforsowania i drzwi. Androidy próbowały dostać się do nich siłowo, na chwilę zaprzestając ostrzału.

Marine odskoczył od ściany, zaklął niewyraźnie pod nosem, spojrzał na słabo poszerzoną dziurę w ścianie i ruszył na nią, by przebić się zwyczajnie z bara. Dwa, trzy kroki dla rozbiegu, po czym łuuuup i… zajebiście zabolało, ale Evanson się przebił przez ścianę. Przebił, i wygrzmocił w następnym pomieszczeniu, zauważył jednak w końcu swoje M56, pancerz, cały jego sprzęt bojowy, wszystko sobie spokojnie leżało na jakiejś cholernej kanapie. A w biurze, które opuścił, również rozległo się spore łupnięcie, i przynajmniej jeden z wrogich Syntków wdarł się do środka.
Jak pijany z obolałym barkiem rzucił się do kanapy i złapał za… zasobnik z granatami. Umysł wyłączył. Doktor Chezas odeszła na szczęście co dało mu dodatkowe pole do manewru bez narażania jej. Rzucił granat tak by ten wylądował za otworem w ścianie i skoczył ku drzwiom na korytarz.
Granat rzucony przez dziurę w ścianie wylądował perfekcyjnie pod nogami nadchodzącego androida, sam podskoczył w górę na gdzieś 2 metry i ku wielkiej satysfakcji Arca pieprznęło naprawdę wspaniale, rozrywając wroga na strzępy! Jego jedna noga wpadła nawet przez dziurę do biura w którym przebywał... drugi android stał z kolei na korytarzu, celując z karabinu w dziurę w ścianie, którą wszedł do biur jego kumpel, i jeszcze nie zauważył Evansona pojawiającego się w drzwiach strefy mieszkalnej. Ale chyba za sekundę lub dwie, to mogło się zmienić… Arc jednak nie zamierzał na to czekać. Korzystając z osłony wejścia do biura podrzucił drugiemu androidowi ten sam prezent. Tym razem jednak, android przetrzymał eksplozję, choć był nieźle pokiereszowany. Został również odrzucony o dobre trzy kroki w tył, szybko jednak się pozbierał, i tym razem już wypatrzył Evansona, otwierając do niego ogień z karabinu. Framuga drzwi dała Marine osłonę, i pociski go nie dosięgnęły…
Marine wycofał się do biura i pochwyciwszy ciężki karabin, ruszył ku dziurze w ścianie. Obstawiał może mylnie, że algorytmy sterujące androidem każą mu ścigać zagrożenie w kierunku otwartych drzwi. Planował więc zajść go od strony rozstrzelanych drzwi i dobić serią w plecy.
Evansonowi udało się jakoś utrzymać w odpowiedniej pozycji M56 w swych łapach bez uprzęży, po czym przeszedł dziurą z pomieszczeń mieszkalnych do biurowych, a następnie tam znowu drzwiami na korytarz… ale androida nie było. Wróg gdzieś sobie kurde polazł.
A drobny ślad białych kropli płynu ustrojowego androidów wiódł do strefy mieszkalnej… gdzie była reszta sprzętu Evansona. Zakląłby, ale tylko sięgnął po spory strzęp stali oderwanej od drzwi i rzucił w kierunku wybitej przez siebie wnęki.
A potem szybko ruszył do drzwi do sekcji mieszkalnej. Nadal licząc na element zaskoczenia. I na to, że pozbawiona już broni Chezas nie wyjdzie ze swojego ukrycia.
Nadal więc trwała dziwaczna gonitwa między parą pomieszczeń i korytarzem, a obaj przeciwnicy co chwilę zmieniali pozycje. Na dole zaś dało się słyszeć jakąś eksplozję, a po niej krzyki kolonistów, i… uruchamiany pojazd w garażu?

I nagle pojawiła się seria w biurze, i wrzaski Chezas. Na co Evanson dopadł do wybitej w ścianie dziury by zobaczyć plecy oddalonego o jakieś trzy metry androida… zabijającego Ericę chowającą się za biurkiem?
- Kukło! - zawołał do napastnika i od razu wypalił do niego ze Smartgunna, niszcząc w końcu drugiego, cholernego napastnika.
Od razu pobiegł do szefowej laboratorium. Jej kryjówka wyglądała na ostrzelaną. To mogło oznaczać… Oby nie kolejny niewinny cywil…
- Pani doktor?

Chezas leżała na plecach, z szeroko rozłożonymi rękami… niczym trup. Miała zakrwawiony bok i ramię, bladą twarz, a oczy zamknięte. Nie poruszyła się na nawoływanie.
Jednak. Kolejny cywil. Kurwa!
Marine zarzucił sobie ramię Eriki na kark i unosząc ją i opierając jej tyłek o korpus ciężkiego karabinu ruszył powoli po resztę swojego sprzętu. Po drodze też rozglądał się za apteczkami, które przecież BHP każdej korpo musiało znakować w pomieszczeniach. Liczył, że chaos na dole da mu kilka chwil. Dopiero po paru krokach uprzytomnił sobie, że przecież apteczkę miał w swoim sprzęcie. Po dwóch nerwowych minutach, grzebania w apteczce, używania paru saszetek, reanimacji, i ogólnym próbą ratowania życia Chezas… kobieta odkaszlnęła, po czym spojrzała półprzytomnie na Arca.
- Co jest… kurwa? - Wychrypiała na swój pokrętny sposób.
- Żyjesz doktoreczko. To jest, kurwa. - Evanson uśmiechnął się. Coś się czasem jednak udawało. - Ale i tak jest źle. Nie odpływaj. I słuchaj, czy ktoś nie idzie.
Wcisnął w jej zakrwawione dłonie swoją Barrettę zaciskając jej palce na rączce by się upewnić, że jej nie puści i zaczął się przyodziewać w uniform bojowy. Jako pierwszy wziął hełm, w którym był komunikator.
- Evanson do Bravo. Laboratoria zaatakowane przez androidy bojowe. Ciężkie straty kolonistów. Co najmniej 6 przeciwników. 2 unieszkodliwionych. Evanson do Bravo. Potrzebne wsparcie. Odbiór.
Jednocześnie gimnastykował się z uprzężą. W radiu jednak były tylko szumy i trzaski… których zdecydowanie być nie powinno. Chezas z kolei, siedząc przy kanapie na podłodze, opierając się o nią plecami, przyglądała się Evansonowi.
- Na lodzika zasłużyłeś… ale najpierw oczywiście musisz się umyć… - Powiedziała, po czym zaśmiała się, chodź jej śmiech szybko zmienił się w "ał, ał" z powodu rany na boku.

Na łączności Evanson się nie znał więc mógł tylko zgadywać czemu kanał szumiał i trzeszczał. I jeśli Goliath nie eksplodował to ktoś po prostu zagłuszał ich komunikatory.
Dopiął ostatnie sprzączki pancerza i spojrzał na Erikę unosząc lekko jeden kącik ust.
- To miłe pani doktor, ale na odwodnienie polecam jednak zwykłą wodę. - dał jej jednorazową strzykawkę z morfiną - A teraz musi pani zagryźć zęby i wstać. Trzeba zejść na dół i zobaczyć, czy ktoś jeszcze przetrwał…

Kucnął przy resztkach androida, które bez specjalnych ceregieli pozbawił amunicji i granatów. A następnie, gdy wraz z Chezas wyszli na korytarz, wtedy kątem oka zobaczył rzucony na bok poplamiony krwią blezer, który całkiem nieźle kojarzył. Podniósłszy go nie mógł nie zobaczyć w materiale dziury jak po kuli, oraz osmolonego i zakrwawionego materiału. A drobne ślady krwi prowadziły do kolejnego biura, w którym Arc jeszcze nie był.
<Veronica i Agnes były w tym biurze po prawej, to tam prowadzą ślady krwi>
Trybiki w prostym umyśle żołnierza trzeszczały powoli, ale miarowo do celu.
- Mieliście tu działający pojazd?
- Tak. Mały, terenowy, taki na 5 osób, a co?
- Powiedziała Erica.
- Odjechał - odparł Evanson podchodząc do drzwi do biur i ustawiając się przy framudze by dała mu osłonę - A androidy nie śpieszą na górę. Uważaj.
I otworzył drzwi przez które wiódł ślad krwi. Wewnątrz zastał… puste biuro. Ale był i przestrzelony monitor komputerowy, spryskany krwią, przewrócone przed nim krzesło, i znowu ślady krwi, również jako nieco większa kałuża, będąca początkiem małej ścieżki posoki, która go do tego miejsca doprowadziła z korytarza.
- Co tam znalazłeś? - Spytała Chezas, pilnując schodów z bronią w dłoni.
Krew. Sporo. Ale brak posoki androida. Androida, który nie odstępował da Silvy.
- Agnes… - Mruknął marine ni to do siebie ni to w odpowiedzi, po czym wycofał się z pokoju - Zostań na górze. Sprawdzę dół.

Ledwie Arc zszedł trzy stopnie w dół po schodach, pojawił się na nich, idący z parteru, lekko osmolony, i zapłakany Mart Schmith.
- Czemu… czemu androidy... zabijają… - Wychlipiał.
Marine dłonią przeciągnął chłopaka za siebie nadal niepewny co do obecności wrogów.

Na parterze panował mocny rozpiździaj, wywołany rakietą posłaną w główne drzwi wejściowe. Leżał tam również zastrzelony kolonista(Jespersen). Chezas zignorowała słowa Arca, i również zeszła na parter, by pocieszyć smarka… który w pewnym momencie palnął coś, co wyprostowało włosy na karku Evansona:
- Widziałem jak Agnes z panią dyrektor odjechała, i z tymi innymi androidami… dlaczego?
Obejrzał się na chłopca i zmełł w ustach przekleństwo.
- Na razie musimy sprawdzić kto ocalał i kto jest ranny. Sprawdźcie we dwoje piwnicę. Mart, nie zostawiaj pani doktor. Bez względu na to co powie. Jest ciężko ranna. Ja zobaczę tu i na zewnątrz.
Oczywiście asysta Marta nie miała na celu ratowania pani doktor, a danie mu misji, na której mógłby się skupić…
- Pani doktor? Czy pojazd ma lojacka?
- Tak, ma
- Usłyszał na odchodne.

Smart Gunner sprawdził na szybko parter i najbliższy teren przy wejściu do samego kompleksu, po wrogich androidach jednak nie było śladu…
- Evansooon!! - Wydzierała się z piwnicy Chezas - Evanson! Chodź tu!

Marine więc pognał do piwnicy, napotykając po drodze ciało kolejnego martwego kolonisty(Leach), a to co po chwili zobaczył… lekko go przytkało. Schron-bunkier miał nieco zaspawane drzwi, zza których dobijali się koloniści. Nie to jednak było najważniejsze. Do drzwi - podłączone paroma kablami na magnesach - leżały sobie trzy plecaki, również połączone jakimiś kablami.

Przy jednym z nich kucała Chezas, i lekko odchyliła wieko plecaka, pokazując Arcowi odliczający timer.

Zostało 16 minut. Czas malał nieubłaganie.

- Odejdźcie od drzwi!!! Są zaminowane!!! - Wrzasnął przez nie marine czując lodowaty dreszcz na karku. Czemu JJ nie strzelił porucznikowi w pysk i nie został tutaj, żeby rozbroić bomby?? Myślał przez chwilę gorączkowo nad tym całym ustrojstwem, ale komentarz nasuwał mu się wyłącznie jeden - Noż kurwa mać!
Nie miał pojęcia, czemu androidy zaminowały piwnicę.
- Jest stamtąd jakiekolwiek inne wyjście? - spytał przeczuwając odpowiedź po czym dodał jeszcze jedno pytanie. - Macie tu jakiś megafon, albo syrenę alarmową?
- Innego wyjścia stamtąd nie ma… a na dachu chyba jest ręczna syrena alarmowa… ale czy to nie przyciągnie Xeno?
- Powiedziała Chezas.
- To będziemy się martwić. Biegnij i włącz ją. Porucznik musi nas usłyszeć, a łączność nie działa. Bez JJ’a… mogę tego gówna nie zdjąć.
Co rzekłszy nie mając lepszego pomysłu, wyciągnął spawarkę i zrobił podejście do wycięcia kawałka drzwi z okablowanym magnesem.
- Mart! Skocz do waszego warsztatu i poszukaj, czy nie znajdziesz jeszcze jakiegoś palnika.
- Łapy precz od drzwi i magnesów - Warknęła nagle Chezas - Dla mnie to wszystko wygląda wyjątkowo podejrzanie… Mart, nie słuchaj go. Idź na dach i tak ze trzy razy pyknij syreną, nie więcej, może to zwróci uwagę Marines w terenie, a nie Xeno w okolicy. A ja chcę się przyjrzeć dokładniej tej bombie, zanim cokolwiek zaczniesz robić żołnierzu. Jeśli się bowiem nie znasz na materiałach wybuchowych, to nie szarżuj. Daj mi minutę, ok? A zresztą… drzwi i tak są chyba za grube i się nie przetniesz na czas - Wytatuowana kobieta spojrzała na Arca z wyjątkowo poważną miną.
- Działaj - powiedział marine. Bez wątpienia przeczytała więcej książek niż on - Minuta.

Chezas zaczęła najpierw oglądać magnesy na drzwiach, pomrukując coś pod nosem… następnie przesunęła się wzdłuż kabli, do plecaków, później między plecakami po kablach, aż w końcu najwięcej czasu spędziła przy timerze. Oczywiście niczego nie dotykała… no poza ponownym, lekkim odchyleniem klapy materiałowej tego głównego plecaka.
- Uch, nie jest dobrze. Jak się nie mylę, w magnesach są czujniki. Jakbyś je wyciął z kawałkiem drzwi to bum. Oprócz magnetycznych czujników, mamy tu chyba i akcelerometr i żyroskop, więc dupa zimna z przenoszeniem, póki całość uzbrojona. Nie widzę innej możliwości, niż rozbroić ten piękny podarek. Serio, nie widzę… - Powiedziała z paroma kropelkami potu na czole.
To wyczerpywało pomysły Evansona właściwe do zera. Pozostało czekać i liczyć na JJa. A androidy, Agnes i da Silva były coraz dalej. Cokolwiek zamierzały, właśnie osiągnęły cel.

14:56

A na dachu zawyła syrena.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 04-11-2020, 10:27   #128
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Smile Dialogowo przy współpracy z Kermem i MG

Wykorzystanie transportera APC jako swoistej terenówki nie było niczym wyjątkowym. Jako kierowca JJ brał pod uwagę różne scenariusze chociaż nie liczył na wiele. Dymiące szczątki, porozrzucane w promieniu dziesiątek metrów były mniej więcej zobrazowaniem jego myśli sprzed niecałego kwadransa. Na pierwszy – oraz drugi i trzeci – rzut oka nikt nie ocalał, a nawet nie dało się namierzyć nie rozczłonkowanych, w miarę całych ciał. Nawet dla Marines widok był makabryczny. Poszycie latającego czołgu z silnikami odrzutowymi było porwane jakby wynalazła wykonał je z kartonu.

Żołnierze chcieli zachować pełen profesjonalizm. Padły pierwsze meldunki o zachowanej amunicji, Sentry Gun’ach i zawartości kilku pancernych skrzyń. Technik reagował na niemal każdy strzał, który okazywał się wybuchającą amunicją. Wystrzał, który trafił Porucznika poniósł się echem chwilę po tym jak mężczyzna padł na ziemię. Snajper musiał kryć się w jakiś zaroślach. Jacob niewiele myśląc wysłał jeden krótki komunikat radiowy po czym ruszył z pomocą. W tamtej chwili jeszcze nie wiedział, że Hawkes wyzionie ducha zanim technik do niego dobiegnie…


- Fuck! - Wrzasnął Salas, po czym rozległa się seria z karabinu, i wrzask bólu Roberta - Zachodzą nas z boku! - Krzyknął ponownie postrzelony Marine, samemu odpowiadając (niecelną) serią. Android był oddalony o jakieś piętnaście metrów. Kucający przy jednym z drzew, używając go jako połowicznej osłony, flankował Marines.

Z wnętrza ACP można było zrobić kilka ciekawych rzeczy, ale okazało się, że na wyjaśnienia nie ma czasu. Przeciwnicy nagle się rozmnożyli. Co prawda bliższy wróg zdawał się być łatwiejszy do ustrzelenia, ale snajper zdał się Billy'emu groźniejszym celem. Dlatego też Sing strzelił do ukrywającego się w zaroślach przeciwnika.

JJ czując się już nieco lepiej pokiwał z uznaniem głową.
- Dzięki Nicky. - technik serdecznie uśmiechnął się do kobiety. - Wychodzi na to, że jeszcze chwilę z wami zabawię. - zaśmiał się Jacob.

Strzał Singa trafił wrogiego snajpera gdzieś w tułów, tuż przy karabinie, a więc w sumie albo w mostek, serce, lub lewe płuco… w każdym bądź razie zamaskowany przeciwnik wyraźnie zwiotczał, po czym zaległ bez ruchu w miejscu, gdzie się ukrywał.

Zaś w tym samym momencie, na prawej flance skromnego oddziału Marines… Salas wciąż ostrzeliwał androida, a android Salasa. Problem polegał jednak na tym, że wroga maszynka mogła się bardziej skryć za drzewem, niż mężczyzna, zagrożony ostrzałem z dwóch stron. Pociski zabębniły po Robercie…

Billy nie zamierzał biec i sprawdzać, czy wrogi snajper faktycznie nadawał się już tylko do kostnicy. Android, który robił sitko z Salasa, był w tym momencie najciekawszym obiektem. Może nie jeśli chodziło o obserwację, ale z pewnością jeśli szło o wsadzenie komuś kuli w jakieś wrażliwe miejsce.

- Kovalski, sprawdź, czy ktoś jeszcze się tu nie kręci! - zawołał, równocześnie przesuwając lufę w kierunku kolejnego przeciwnika. Starannie wycelował i pociągnął za spust.

JJ podniósł się powoli jakby sprawdzając integrację jego członków z obolałym korpusem. Jedna ręka nadal była niesprawna, ale po wstępnej analizie wszystkich sektorów magister doszedł do wniosku, że nogi posiadały pełną mobilność. Nie widząc lepszej alternatywy Jacob zdecydował się ruszyć w kierunku APC. Szybko, z głową nisko i zgrupowaną sylwetką. Operator Marines zapewne będzie wyglądał śmiesznie, ale… Liczyła się wyłącznie skuteczność. Kiedy Jonesowi uda się dobrnąć do transportera będzie mógł go przemieścić i ostrzelać pozostałych na polu bitwy wrogów z działek wysokiego kalibru. Myśli technika na moment uciekły do robotów, które zdawały się “zaginąć w akcji”... Nie było jednak czasu na gdybanie dlatego żołnierz pokazał Nicky na APC po czym ruszył w obranym kierunku. Miał nadzieję, że pozostali zajmą ogniem obecnego na placu boju androida.

Zakrwawiony Salas wciąż ostrzeliwał androida za drzewem… aż do akcji włączył się Sing. Wycelował, skupił się i wpakował pocisk prosto w czerep androida, aż zaiskrzyło, a ten padł na ściółkę.

W tym czasie… o czym nie wiedział nikt z obecnych Marines, ustrzelony wcześniej wrogi snajper poruszył się. Sukinsyn był jedynie uszkodzony, a nie zniszczony. Android ponownie chwycił za swój karabin, i wycelował. JJ poderwał się do biegu do APC. Android wymierzył w jego plecy. Mechaniczny palec zaczął powoli naciskać spust… Robociki JJ dotarły na miejsce. Solidne pieprznięcie zakończyło już definitywnie istnienie wrogiego snajpera. Wokół Marines chyba już nie było wrogów. Chyba.

- Jestem podziurawiony jak dziwka w kosmoporcie! Ktoś mnie poskłada?! - Wydarł się Salas.

- Nicky, pomóż mu, nim się do końca wykrwawi... Kovalski, sprawdź okolicę! - polecił Billy. - Salas, nie drzyj się tak... - dodał. - JJ, włącz wszystkie skanery i co tam jeszcze masz na pokładzie! Potem złap Wellivera i powiedz, że Hawkes nie żyje. I że dopadły go androidy bojowe!
Snajper przyklęknął, rozglądając się dokoła.
- I zbierać się, wracamy do laboratorium! - dodał.

JJ wpadł do APC błyskawicznie niczym niemiecki operator osławionej operacji Blitzkrieg. Jego pośpiech był jednak zupełnie zbędny albowiem systemy transportera działały płynnie jak krew z owrzodzonej dupy. Jedyne co wyłapywał technik to zakłócenia. Zapewne jeżeli ktoś potrafił sterować androidami to nie stanowił dla niego zagadki generator skutecznie zakłócający wszelkie czujniki i środki łączności.

- Niestety, ale środki łączności nie działają. Podobnie wszelkie czujniki, skanery i automat do kawy - rzucił JJ na zewnątrz APC.

- Cholerny złom... - zaklął Billy.

Kovalski skoczył na mały rekonesans z MT w łapie, Nicky zaś ku Salasowi… ten oberwał po nodze, boku i lewej ręce, choć w sumie noga była najbardziej zraniona. Będzie żył.

- Chyba nikogo nie ma. Ale widziałem skrzynkę z amunicją, i ze dwa Sentry Gun wyglądające na całe - Zameldował po kilku minutach Kovalski.

- Zabierzemy wszystko, co się może przydać. Zaraz ci pomogę - powiedział Billy, podchodząc do androida by sprawdzić, czy nie drzemie w nim resztka elektronicznego żywota. - JJ, nie wyłaź z APC. Nicky, pomóż Robertowi tam dotrzeć, żeby się nie potknął po drodze.

- Ok, ok chociaż mógłbym pomóc zabrać ciało Porucznika i IU - powiedział technik. - Właśnie. Nie zapomnijcie o Intelligence Unit. - Oczy Jacoba zabłyszczały. W końcu komputer trafi we właściwe ręce.

- Nicky ci pomoże, jak Salas zostanie złożony... - zaczął Billy. - Znaczy dostarczony do APC - dokończył.
 
Lechu jest offline  
Stary 07-11-2020, 14:39   #129
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Czas misji 18:46:11
Czas lokalny 10:01:16



Lasy planety Summit

Porucznik Hawkes był martwy. Dowódca plutonu Bravo został zastrzelony przez wrogiego snajpera, którym okazał się… android bojowy, nieznanego pochodzenia. A właściwie jego resztki, jakie odkryto po małym wybuchu jednego z robocików JJ'a, który również został dosyć ciężko zraniony przez owego przeciwnika.

Do tego był i drugi android, robiący małe sitko z Salasa. Marine jednak żył, i miał się w miarę dobrze… w przeciwieństwie do wrednego Syntetyka, który ostrzeliwał przyszpilonych żołnierzy z flanki.

Koniec końców, zażegnano niebezpieczeństwo, pozbierano kilka rzeczy, które ocalały z rozbitego UDL, po czym nie pozostało nic innego, niż wrócić do małego kompleksu pośrodku lasów…

Zawyły syreny alarmowe laboratorium farmaceutycznego??

Garstka Marine wracała szybkim tempem, na tyle, na ile pozwalał teren, pokonywany przez opancerzony transporter.





Laboratoria farmaceutyki

Fragment płotu zniszczony. Dymiący dach małego kompleksu - w miejscu gdzie z reguły siedzieli koloniści pilnujący z owego dachu terenu - do tego i wielka, czarna dziura zamiast pomieszczenia kontrolnego na pierwszym piętrze, i równie podobnie wyglądające wejście do samego kompleksu.

A w środku wyjątkowo wredna niespodzianka. Najpierw dwa ciała zabitych kolonistów, a w piwnicy… spora bomba. I to taka z tych, co by mogły zdmuchnąć większą część tego małego kompleksu. Za drzwiami, do których była przyczepiona, siedziała zaś grupa kolonistów, którzy nie zginęli bezpośrednio z rąk pieprzonych androidów bojowych.

Zraniona Chezas, Evanson pod bronią, i ani śladu po da Silvie i Agnes. Brak pojazdu w garażu, no i dwa trupy kolejnych wrogich androidów.

A bomba przy drzwiach niemiłosiernie odliczała w dół.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nSGk0zUiiPY[/MEDIA]

Zostało niecałe siedem minut, nim praktycznie wszystko i wszystkich w tym miejscu trafi szlag.

- Zabierajcie stąd dupy! - Warknęła Erica - Jak najdalej stąd! Brać Marta i w długą, nie macie tu czego szukać. Ja… ja spróbuję to gówno jakoś rozbroić - Wytatuowana, nieco zakrwawiona kobieta, zgasiła peta, tylko po to… by zapalić kolejnego.
- Wśród was i tak nie ma speca od ładunków wybuchowych? Zaś wszystko na mojej głowie… za mało mi płacą, oj za mało…

Marines jednak chyba mieli owego speca? Jacob Jones znał się na wielu sprawach technicznych, które obejmowały nie tylko grzebanie w kompach.

- Hej Arc, kiepsko wyglądasz - Zagadnął Evansona Kovalski - Tu też były te pieprzone androidy? Straciliśmy porucznika, Salas ranny…

Nagle również wróciła łączność.

- ...Bravo do Bravo 1, czy nas słyszycie? Gdzie do cholery jesteście, odbiór? Powtarzam tu… - Na łączu odezwał się wielce znudzony głos Ehosta.





Tymczasem, gdzieś na planecie Summit…

Veronica da Silva leżała w jakimś poruszającym się pojeździe, a przynajmniej tak jej się wydawało. Wstrząsy i drgania, odgłosy silnika… to mogło o tym świadczyć. Mogło, ale nie musiało, kobieta bowiem odbierała sporadycznie wszelkie bodźce przez naprawdę grubą kurtynę ciemności.

Nie była w stanie otworzyć oczu, nie była w stanie się poruszyć, odzyskała na moment jaźnię, ale tylko minimalnie. Ciało bolało po postrzale, głowa bolała po ciosie kolbą karabinu… czuła się zupełnie jak kiedyś, lata temu, choć w nieco innej sytuacji. Gdy za mocno zabalowała na swych osiemnastych urodzinach, gdy pokonały ją wypite procenty, gdy zgarnęła ją policja, i gdy leżała w "trzeciej klasie" ich pojazdu, który wiózł ją… choliba wie gdzie(a później okazało się, iż do domu, a nie na izbę wytrzeźwień, ze względu właśnie na status społeczny, jaki posiadali jej rodzice).

Jednak tym razem nie skończy się na kacu, i na reprymendach rodzicielskich. Tym razem chodziło o jej życie...








***

Komentarze też już są
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 07-11-2020 o 14:49.
Buka jest offline  
Stary 11-11-2020, 19:34   #130
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Arc Evanson zrozumiał, że bomba była poza możliwościami rozbrojenia przez niego. Mógł w nią co prawda pierdolnąć serię z M56. I chuj wie. Albo by wybuchło, albo nie. Ale póki był JJ, to takie rozwiązanie byłoby głupotą. A na pojawienie się JJ’a było 16 minut. Smartgunner zasiadł więc do jednego z nadal działających komputerów i przywołał do siebie Marta.
- Znasz się na tym tech-nie-logicznym szajsie?
- Czyli czym? - Zdziwił się chłopak.
- Obsłudze komputera. - Odparł Evanson - I waszego systemu.
- No...tak trochę, a co?
- Umiesz odpalić mapę okolicy i lokalizację waszego wozu?

- Spróbuję - Powiedział nastolatek i zaczął grzebać w kompie. Po chwili uruchomił mapę… i tyle. System wrednym dźwiękiem oznajmił niepowodzenie dalszych wysiłków Marta.
- Uch… mam jeszcze raz? - Spytał chłopak.
Skoro pytał, znaczy nie przesądzał. Evanson skinął więc głową.
- Tak.
Po kilku chwilach, kolejna próba okazała się pomyślna! Punkt na mapie powoli przesuwał się na północ, będąc obecnie o 3 kilometry od labów…
Evanson ani myślał winić chłopaka za niepowodzenia. Wręcz przeciwnie doceniał ducha walki. Ale gdy już sam uznał, że nic z tego nie będzie, komputer wypluł pożądane dane.
- Nieźle szczeniaku - pochwalił chłopaka wpatrując się w punkt, który… wbrew jego założeniom nie zdążał ku bazie kolonistów. Spojrzał ponownie na chłopaka, choć już tym razem nie liczył na specjalny sukces jeśli chodzi o zorientowanie Marta - Jadą na północ od nas… w szczery las... Tam coś jest?
- No… z tego co wiem nie. Nigdy nic nigdzie nie budowano poza główną kolonią, kopalnią, i labami tutaj
- Odpowiedział Mart.
- Na tubylców jednak nie wyglądali… - ozwał się Evanson. Nie miał pojęcia skąd się wzięły androidy. Koloniści mogli mieć sąsiadów, o których nie wiedzieli. Ale równie dobrze mógł to być zamaskowany statek desantowy zrzucony z orbity jeszcze przed pojawieniem się Goliatha. Dość, rzec, że był czas na zorientowanie się od pierwszego spotkania w reaktorze. Oficerowi mieli to w dupie jednak. Nie zawracał sobie tym głowy. Myślami wrócił do bomby, bo na zewnątrz dał się słyszeć turkot kół APC. Jednak jakieś szczęście im dopisywało i może JJ rozbroi to gówno… Co zostawiało panią dyrektor…
- To auto to był wasz jedyny środek lokomocji? Nie macie tu jakichś motorów?
- Nie, nie ma…
- Powiedział chłopak.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172