| Adesso ucieszyło, że decyzja Jacka przypieczętowała najracjonalniejszą z możliwych w danej sytuacji decyzji. Bo zdecydowanie nie zamierzała umrzeć w lekkomyślnym szturmie na tłum opancerzonych zombie zagradzających garaż. Była zbyt dobra i zbyt wysoko urodzona, by skończyć w brzuchu jakiegoś nieumarłego, pospolitego raccoończyka. Po opuszczeniu Sklepu z Bronią Kendo, którego to szyldowi poświęciła moment, udała się wąskim przejściem wytyczonym przez ściśnięte samochody i budynek. Po pokonaniu paru metrów zauważyła unoszący się ponad dachami aut skalp reanimowanej pokraki. Aby móc lepiej wycelować bez wahania wyszła na bardziej otwartą przestrzeń i wycelowała w głowę trupiego szwędacza. Jednak po pierwszym, nietrafionym strzale usłyszała głośne kliknięcie, oznaczające zablokowanie pocisku w komorze. Zombie był jeszcze w bezpiecznej odległości, ale hałas mógł przywołać jego ponurych towarzyszy w infekcji, błąkających się w pobliżu. Dziewczyna musiała przywrócić szybko broń do używalności.
Emma zdecydowanie chciała trzymać się jak najdalej od wszelkich zombie. Jednak ogarniała większy obraz całej sytuacji i zdawała sobie sprawę, że jakiekolwiek unikanie paskud będzie mieć efekt krótkoterminowy, a ich celem musi być wydostanie się z miasta. Dotychczas mieli przywilej przekradania się przez budynki i tunel, ale teraz musieli się przedrzeć przez niemałą grupkę zombiaków. Innej drogi po prostu nie było.
Z dobrych wieści, wszyscy byli zgodni co do tego aby pozostać w grupie. Pozostawało jednak pytanie, jak przedostać się przez barykadę, aby ograniczyć do minimum ryzyko pogryzienia i zarażenia się zombiactwem.
Zbliżyli się na odległość kilkunastu metrów od bramy, cały czas pozostając niewykryci przez zombie, ale ten ostatni kawałek okazał się najtrudniejszy. Było ich tam z dziesięć i to na bardzo małej przestrzeni.
Emma zastanawiała się właśnie nad tym jak mieliby się przedostać na komisariat przez tą wrogą zbieraninę, kiedy Malvolia zwyczajnie zaczęła działać i strzeliła do najbliższego zombiaka, a huk wystrzału rozniósł się echem po pustej ulicy.
Blondynka przełknęła nerwowo ślinę i naszykowała pistolet, gotowa dołączyć do ostrzału, gdy tylko zobaczy że zombiaki ruszyły w ich kierunku. Mimo iż była silna i odważna, nie ruszyła się z miejsca, kompletnie nie wiedząc jaki plan miała francuzka.
Val podążyła za towarzyszami niedoli. Czuła, że przelewki się skończyły i najbliższe chwile będą zdecydowanie bardziej stresujące, niż wszystko czego do tej pory doświadczyli. Starała się iść cicho, niemal skradać się. Miejska dżungla, czy lasy Północnego Zachodu, nie miało to znaczenia. Czy miała powalić futrzastego zwierzaka, czy obgryzionego truposza, zasady były takie same. Liczy się tylko skuteczność, brak wahania i działanie. Valerie coraz mocniej przekonywała się, że to co się wokół niej dzieje, to w zasadzie udrapowana w obleśne dekoracje scena zwykłego polowania. Ty kontra natura, czy raczej ty kontra nienaturalne monstra. W ogólnym rozrachunku i tak chodzi o to, by wsadzić celnie kulkę szybciej, niż coś wsadzi zęby w miękkie tkanki myśliwego.
Emma i Malvolia zatrzymały się i smagła pani inżynier oddała strzał. Valerie poczuła niemal natychmiastowy przypływ zazdrości. Ona też łaknie krwi, też chce sobie poużywać na jakimś śmierdzącym worku flaków.
Delikatnie wyprzedziła blondynkę, stanęła w rozkroku, niczym wokalista grunge rockowej kapeli, uniosła strzelbę płynnym ruchem, zaparła obłą kolbę w zagłębieniu ramienia i po krótkim celowaniu pociągnęła za twardy spust. Lubiła takie stawiające opór cyngle, nie było mowy o przypadkowym naciśnięciu. Jej naciśnięcie nie było zdecydowanie przypadkowe. Spowolniła oddech, zamarła w bezruchu. Gładkolufowy przyjaciel szarpnął się w jej dłoniach, stając się na chwilę niemal żywą istotą. Nieskomplikowana mechanika strzelby wysłała w końcu swój ładunek w stronę obmierzłego łba. Połowa twarzy zombiaka wyglądała całkiem normalnie, widać było modny zarost na policzkach, stylizowaną na niedbałą dość drogą fryzurę i wyraźnie zarysowaną, kwadratową męską szczękę. Druga część głowy pozbawiona niemal policzka, uśmiechała się upiornie widocznymi w poszarpanej dziurze zębami. Nad szpetnym uśmiechem bezoki oczodół zdawał się przewiercać ją na wskroś z dziką nienawiścią.
Do czasu. Obrzydliwa część głowy zniknęła zmieciona potężnym uderzeniem wielkokalibrowej broni. Paradoksalnie, usunięta w makabryczny sposób część głowy, dawała jakieś perwersyjne wrażenie oczyszczenia. Ta druga, przystojniejsza połowa zdawała się odetchnąć z ulgą, kiedy poderwany z ziemi zezwłok, odfrunął w tył, padając w końcu jak mokra szmata na ziemię.
- RIP skurwysynu - pożegnała swą ofiarę dziewczyna. Omiotła wzrokiem otoczenie, gdzie czaiły się kolejne maszkary. Szarża w ich stronę nie do końca jej pasowała, ale pokładając wiarę w moc swej spluwy gotowa była się nawet na to porwać. Czy byłoby to jednak rozsądne?
- Za mną, biegniemy przed siebie, schowajmy się za tamtym wozem, zza niego możemy się skutecznie bronić. Tam z trzech stron będziemy mieli bezpieczne flanki.
Jack ruszył za dziewczynami, ale kiedy dotarł za zakręt dostrzegł tylko upadające zwłoki truposza w towarzystwie huku strzelby. Od razu podniósł wzrok i zauważył barykadę a obok niej grupę nieumarłych które zareagowały na głośny huk i ruszyły w ich stronę, czego można się było spodziewać.
- Dzięki za wsparcie, ale nie ma co czekać. Ruszajmy - rzuciła krótko półwłoszka.
Pierwsza wyrwała się do przodu. Stamtąd też dostrzegła solidną barykadę, która, jeśli dałoby radę ją przesunąć, zaoferowałaby im lepszą alternatywę niż przedzieranie się przez grupkę truposzy. Dlatego Malvolia zachęciła towarzyszy, by ruszyli razem z nią najkrótszą drogą do blokady. Okazało się to sensownym rozwiązaniem także dlatego, że gdy Adesso pokonała część odległości dzielącej ją od obiektu, ograniczony intelekt pokrak sprawił, iż naparły one bezrozumnie na dzielące ich od ofiary auto, młócąc bezsilnie spragnionymi ludzkiego mięsa ramionami. Co też skutecznie uniemożliwiało im, przynajmniej tymczasowo, realne dotarcie do ludzi. Przed ocaleńcami otworzyła się również nowa, arcyciekawa możliwość, którą analityczny umysł inżynierki rozgryzł w mig. Otóż przy zastosowaniu odpowiedniej ilości siły i spożytkowaniu odrobiny czasu można było przesunąć barykadę idealnie tak, by zablokować pobliskich zombiaków w sztucznej alejce wytyczonej przez pozostawione auta. Otwierając przy okazji drogę ku bramie na komisariat.
Trzymając się z grupą, Emma bez wahania ruszyła do przodu. Upewniła się tylko jeszcze, że Jack nie został w tyle, ale ten biegł obok niej. Nie szczędziła sił bez zatrzymywania się dążąc do obranego celu, a jednocześnie miała oko na zombie i uważała na to gdzie biegną, zdając sobie sprawę że od tego zależy kwestia ich przetrwania. Z tego co się orientowała, chyba całą grupą przebiegli za samochodem, z zamiarem jego wyminięcia.
Valerie przeszła energicznym krokiem naprzód pilnując by nie wpaść na plecy przyjaciół, a także, a może przede wszystkim, by zachować czysty przestrzał. Zgniłki zauważyły ich, więc istotne było kontrolowanie ich ruchów. Zdołała przewiesić strzelbę przez ramię, a zza paska wydobyła pistolet martwego szeryfa, jaki towarzyszył jej w wędrówce od dawna. Zdawać się mogło, że w końcu przyjdzie go jej użyć.
W lot pojęła, że fragment ogrodzenia udrapowany skrzyniami, meblami i czym tam popadnie, stanowił dla nich wielką szansę na zmianę układu sił. Trudno zabić to co nie żyje, a szkoda pocisków ze strzelby na tak marnych przeciwników. Postanowiła chwilowo nie polować, a zająć się ruchami taktycznymi. Przesunięcie blokady było mądrym ruchem, zdecydowanie lepszym niż strzelanina.
Jack podążył za Val, stawiając ostrożnie kroki i celując jednocześnie w stronę zbliżających się mozolnie nieumarłych. Nie odzywał się, a jego twarz wyrażała skrajne skupienie i determinację, których dotąd dziewczyny u niego nie widziały. Nieumarli tymczasem podeszli o kolejne kilkadziesiąt centymetrów w ich stronę.
Emma wraz z Malvolią brnęły dalej na przód, omijając w cwany sposób zombie, od których dzielił ich teraz wrak samochodu. Cały bajer nie polegał teraz na gnaniu co sił w nogach, ale na odpowiednim dostosowaniu pozycji, tak aby znajdować się po przeciwnej stronie auta niż bezmózgie zombie. Póki co im to się udawało, a napastnicy machali jedynie rękoma ponad pojazdem.
Z tego miejsca wyraźnie widać już było, że na drodze do posterunku stała przed nimi barykada, składająca się głównie z dużej i solidnie wyglądającej kraty wsadzonej w plastikowe pojemniki, z czymś ciężkim w środku. Za barykadą, w póki co bezpiecznej odległości, znajdowały się kolejne zombiaki, ale z tego co Emma widziała, tylko trzy. - I co dalej?! - rzuciła Emma w stronę dziewczyn, które poprowadziły całe to natarcie. Jeśli miały plan działania, to się nim nie podzieliły; jeśli zaś go nie miały, to wpakowali się jak śliwka w kompot. - Przestawiamy to tam?! - zasugerowała, pokazując najpierw na barykadę, a potem na przestrzeń między samochodem a przybudówką na przedzie komisariatu. Jednocześnie pokazała ramieniem gest otwierania bramy na zawiasach.
- Jack, jesteś silniejszy ode mnie. Spróbujcie przepchać tę zaporę, razem z dziewczynami. Postaram się zabezpieczyć tyły - rzuciła Val przez ramię i ruszyła się o kilka kroków, tak by kufer auta dawał jej pełniejszą osłonę. Chłodna kolba pistoletu w ręku nagrzewała się stopniowo, jakby nasiąkała powoli jej morderczą energią. Zaczynała lubić ten stan, to uczucie pełne podniosłego patosu, podszytego dreszczem strachu, oblanego sosem podniecenia. Wszystko zaś podane z kostkami lodowatego opanowania. Wyborny koktajl, smakowała go z lubością. Rozjebie jeszcze kilka czerepów zdechłym mięsojadom, a potem wyśpiewa z głębi piersi hymn ku czci producentów broni. Boże błogosław Amerykę, najlepsze miejsce by sobie postrzelać!
Słowo się rzekło. Stojąc już na upatrzonej pozycji, szykowała się do walenia do ruchomych tarcz.
Zgodnie z zaleceniami Valerie, Jack ruszył razem z dziewczynami do barykady. Truckerka w tym czasie przyjęła pozycję za maską samochodu, celując w bezmyślne kreatury, które teraz, zamiast obejść wrak, starały się na niego wspiąć i przedostać na drugą stronę. Szczęście w nieszczęściu, że auto stanowiące barykadę było dość wysokim, wypolerowanym na błysk pickupem i stwory po prostu się nie z niego ześlizgiwały. Korzystając z tej fortunnej sytuacji, Malvolia i Emma z pomocą Jacka przepchnęły barykadę jak bramę, tym samym zastawiając drogę wyjścia po drugiej stronie wraku auta. Gdy ta dotarła na miejsce, ponownie usłyszeli znajome tąpnięcie i drżenie ziemi, które słyszeli już wcześniej kilkakrotnie. Tym razem jednak zdecydowanie bliżej i mocniej. A potem kolejne… i kolejne… i kolejne, dobiegające z dalszej części ulicy, w kierunku przeciwnym do ich celu.
Spojrzeli w tamtą stronę, dostrzegając dość duży kształt przemieszczający się ulicą w towarzystwie wybuchów iskier i zgrzytania metalowych wraków. Emma jako pierwsza rozpoznała znajomy kształt, który widywała przecież prawie codziennie ze stacji kolejki i zdążyła z siebie tylko wydusić krótkie przekleństwo, zanim stworzenie weszło w zasięg działającej jeszcze latarni na końcu ulicy. Olbrzymi słoń afrykański z postrzępioną i jątrzącą się skórą, białymi jak mleko ślepiami i kłami z kilkoma dodatkowymi odnogami, biegł ich w stronę, przechodząc przez wraki jak nóż przez miękkie masło. Kiedy ich dostrzegł, zatrzymał się na chwilę i wydał się z siebie przerażający, charczący dźwięk, nie mający nic wspólnego z tym jak zazwyczaj brzmiały słonie.
- Uciekajcie! - krzyknął Jack, wycelował broń w monstrum i wystrzelił, trafiając zwierzę w nogę, co jednak nie zrobiło na nim zbyt wielkiego wrażenia - No już, ruchy! - krzyknął, oglądając się na dziewczyny stojące za nim, które nadal wyglądały na totalnie wyprowadzone z równowagi.
Źrenice Malvolii gwałtownie rozszerzyły się gdy dojrzała figurę wielkiego, zmutowanego trąbowca przebijającego się bez najmniejszego trudu przez zakorkowaną drogę. Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać, by uciekała, chociaż przez krótki moment strach całkowicie ją sparaliżował. Zaraz jednak, nie zważając już na nic, ruszyła biegiem w kierunku bramy do komisariatu. Żywiła silną nadzieję, że będzie ona otwarta. A bijące w szaleńczym tempie serce jej w tym gorąco asystowało. Uwolniona z nadnerczy adrenalina zaś pozwalała jej osiągnąć zawrotne tempo i podkręciła jej akrobatyczne uzdolnienia, gdy biegła przez ulicę omijając i przeskakując nieliczne przeszkody.
Po prostu zajebiście. Zamiast ćwiczenia z ruchomymi tarczami strzelniczymi, czekały ją biegi sprinterskie, w dodatku z licznymi, niewiadomymi przeszkodami. Mieli cholerne szczęście, że zamiast bawić się z truposzami, utorowali sobie drogę przez barykadę. Gdyby nie to, znaleźliby się między szarżującym afrykańskim potworem a niedobitkami zdechlaków. Nie było jednak czasu na gratulowanie sobie pomysłowości. Czasu w zasadzie w ogóle nie było na nic. Valerie ze strzelca wyborowego przeistoczyła się więc w żeńskie wydanie Donovana Bailey’a i niczym ten jamajsko-kanadyjski mistrz pognała naprzód. 9,84 na setkę? Pfff.. na pewno będzie szybsza. Przecież mistrza świata w sprincie napędzały tylko dolary, a ją gonił pieprzony dziwoląg w widocznie niefajnych zamiarach. Z każdym krokiem czuła teraz uderzenia kolby strzelby o plecy, z każdym susem płuca pochłaniały tyle powietrza ile się dało przełknąć w panicznym rytmie. Z każdą chwilą czuła że jest tak blisko śmierci jak jeszcze nigdy dotąd. Ryzykując utratę rytmu biegu i krztusząc się przy tym niemiłosiernie wywarczała przez ściśniętą krtań:
- Stackhouse! Rusz dupę! Tego kurwa nie ustrzelisz swoimi kapiszonami!
Oby tylko sympatyczny szeryf nie okazał się idiotą. Mężczyźni nie potrafili czasem poprawnie kalkulować ryzyka, a czworonożny czołg na pewno nic sobie nie zrobi z ich pukawek. Nawet z gładkolufowej dwunastomilimetrówki. Biegła dalej. Musiała ocalić najcenniejszą osobę w jej życiu. Wcale nie chodzi już o kakaowoskórą kochankę. Najważniejsza jest Valerie Richards, a reszta dzieje się przy okazji!
Myśli Emmy biegały jak oszalałe. Słoń to bardzo piękne zwierzę i żal zrównał się poziomem ze strachem, na jego widok w tym stanie. A to tak potężne i zdaje się największe lądowe zwierzę, że aż dziwiło - jak zombie zdołało go ugryźć i zarazić zombiactwem?! Dziwnie zmutowane kły słonia, jednak świadczyły o tym, że cokolwiek nawiedziło miasto, nie była to jednak plaga zombie. Musiała to być jakaś mutująca organizmy choroba, której objawy wyglądają jak zombie.
Okrzyk Jacka szybko przywrócił Emmę do rzeczywistości, a ta nie prezentowała się teraz najlepiej. Ale jak to? One mają uciekać?! A on co? - Wszyscy biegiem! - rzuciła Emma, w pośpiechu ruszając z miejsca.
Wycwanili się z barykadą i wykiwali pięciu zombie-podobnych ludzi, ale teraz był inny i znacznie większy problem, którego musieli uniknąć za pomocą nóg, a nie głowy. Emma nie szczędziła sił. Biegiem, biegiem i jeszcze raz biegiem! Szybko - jakby goniła ich banda gliniarzy! Szybciej! Jakby gonił ich wściekły słoń na sterydach!!
Trójka kobiet biegła ile sił w nogach, w tle słysząc ryczenie olbrzymiego zwierzęcia i wystrzały broni Jacka. Dobiegły do bramy w kilka sekund, ale ogólny hałas i ruch zwróciły uwagę czterech nieumarłych którzy kręcili się w rogu ulicy na przeciwko bramy. Emma, przebiegając jako ostatnia, zamachnęła się swoim bejsbolem w głowę najbliższego zombie, powalając go na ziemię, co jednak zadziałało tylko na chwilę, bo zanim dotarła do bramy, ten już się podnosił.
Malvolia złapała za kratę i szarpnęła, ale ta drgnęła tylko minimalnie, wydając skrzypiące odgłosy. Dotarło do niej że są w potrzasku. Brama była zamknięta, z tyłu zbliżały się do nich cztery żywe trupy, a kawałek dalej, nierówną walkę z nieumarłym słoniem przegrywał Jack. Szarpnęła jeszcze raz czując narastającą panikę, niestety bez rezultatu.
Emma raz po raz uderzała w zbliżające się trupy, odpychając je, tym samym dając czas Jackowi. On jednak zamiast uciekać, po prostu cofał się powoli, z bronią nadal wycelowaną w słonia, raz po raz oddając strzały. Z tego co dziewczyny widziały, celował głównie w kolana zwierzęcia, co działało, spowalniając go i dając im więcej czasu. Nie miało to jednak wielkiego znaczenia, bo nie miały gdzie uciekać.
Valerie wyciągnęła broń i strzeliła kilka razy w stronę słonia, starając się pomóc Jackowi, który najwyraźniej nie był świadom tego co dzieje się za nim.
Zwierzę zbliżyło się niebezpiecznie do Stackhouse'a. Malvolia właśnie się obróciła i razem z Valerie i Emmą widziała wszystkie kolejne sekundy, które miały zapaść im w pamięć do końca życia. Rozgrywająca się przed nimi scena była tak surrealistyczna jak obrazy Daliego, tyle tylko że zbryzgane krwią. Słoń w końcu wygrał nierówną walkę i zbliżył się do Jacka na tyle żeby go dopaść. Jeden ze zmutowanych kłów zahaczył o bok mężczyzny, nadziewając jego ciało. Stwór szarpnął się, potrząsając nim jak szmacianą kukiełką. Dziewczyny widziały tylko przez chwilę twarz Jacka, zupełnie pustą, bez wyrazu, z szeroko otwartymi oczami wyrażającymi jedyną emocję w całej jego aparycji. Akceptację.
Kukła w końcu spadła z kła i uderzyła z całej siły twarzą we wrak samochodu. Rozbryzg krwi pokrył wszystkie stojące obok auta i asfaltową drogę pod nimi. Dłoń Jacka drgnęła jeszcze, dopiero teraz upuszczając trzymany przez niego pistolet, a następnie całe ciało zwiotczało, osuwając się w nienaturalnej pozycji na ziemię.
Słoń zaryczał ponownie, najwyraźniej zadowolony z pozbycia się przeszkody i zwrócił swoje białe ślepia w kierunku dziewczyn, ruszając w ich stronę, jednak trochę wolniej niż poprzednio. Heroiczny wysiłek Jacka zadziałał.
- Do środka! - rozległ się nagle głos za ich plecami, któremu towarzyszył szczęk zamka.
Czarnoskóry policjant otworzył wrota, a trzy kobiety bez chwili zastanowienia skorzystały z okazji, zostawiając za sobą płonące miasto, zmutowane zwierzęta, nieumarłych i przyjaciela, którego dopiero co straciły. W końcu były bezpieczne... KONIEC SCENARIUSZA 1A
__________________ "No matter gay, straight, or bi', lesbian, transgender life
I'm on the right track, baby, I was born to SURVIVE
No matter black, white or beige, chola, or Orient' made
I'm on the right track, baby, I was born to be BRAVE"
Ostatnio edytowane przez Corpse : 16-11-2020 o 23:32.
|