Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-03-2021, 21:30   #11
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
IV. WYŚCIG Z CZASEM


Niech ktoś wyłączy wreszcie te pierdolone syreny, myśli mężczyzna zbiegając po wąskich metalowych schodkach prowadzących z pierwszego poziomu statku prosto do maszynowni. Miejsce to pachnie smarem i olejami, pełne jest wielkich ciężkich maszyn i rur ciepłowniczych, z których od czasu do czasu bucha gęsta para. Jest tu zawsze ciemno i parno jak w piekle, łatwo nadziać się na wystającą śrubę albo ostrą krawędź, ale dzisiaj mechanik nie zwraca uwagi na takie szczegóły. Ściga się z czasem. Ciężko sapiąc przeciska między kolejnymi urządzeniami, które tylko on potrafi obsługiwać. Choć w pomieszczeniu panuje ukrop jest mu zimno, jakby wsypał do gardła całą paczkę kruszonego lodu, zalegającego teraz w żołądku i jelitach. Świadomość, jak wiele od niego teraz zależy go przytłacza, wciska w ziemię. Ale tylko on może to zrobić. Dobiega w końcu do rzędu metalowych skrzyń ustawionych na całej szerokości ściany nośnej. Przypominają serwerownię, poniekąd nimi są, tu bije serce statku. Wybiera skrzynię po środku. Przykłada kartę magnetyczną do czytnika, następuje krótkie piknięcie, zapala się zielone światełko w panelu, drzwi otwierają ze skrzypnięciem. Jego oczom ukazują się wielkie ciężkie mechaniczne dźwignie z żółtymi rączkami zrobionymi z plastiku. Podniesione są na prawie sztorc, ku górze. Czas goni. Alarm nie przestaje wyć. Mechanik łapie za rączkę a potem używa całej siły swoich mięśni i dźwignia opada mozolnie w dół. Potem kolejna i następna.

V. ZABAWA W DWA OGNIE

Pierwszy w wąskim korytarzu, zalanym czerwoną poświatą alarmu pojawił się Jack, za nim Villavuena, Lance, Caroline, Pickford, Corinna i dzieciak. Pochód zamykała Zarina, Dwigth nie zdecydował się do niej dołączyć, niczym iluzjonista korzystający z gry świateł zniknął gdzieś za komorami, najwyraźniej czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Latynos widząc przeciskających pojedynczo w stronę śluzy skazańców zacisnął nerwowo szczękę, zjeżył wąsa a potem wymierzył broń w ich stronę.
- Stać! Nie wszyscy na raz! Przepuścić blaszaka, reszta grzecznie stoi i czeka!
Mógł sprawiać wrażenie prymitywa, ale nawet prymityw wie, że kiedy w grupie jest dwóch marine lepiej ich trzymać na dystans, zwłaszcza gdy mają chrapkę na broń. Ernesto Villavuena nie zamierzał rezygnować z przywilejów, jakie sam sobie wywalczył. Namaszczony przez androidkę na przewódcę i lidera grupy, poczuł się jeszcze bardziej zmotywowany by pozostać jedynym dominującym osobnikiem w stadzie. Już wypatrzył sobie faworytki, samice o które się odpowiednio zatroszczy gdy wymorduje całą załogę i zostanie nowym kapitanem Archimedesa. Trzy znajdowały się w korytarzu, jedna w module, każda z nich sprawiała, że mrowiło go w spodniach.
Wielkolud idący przodem zatrzymał się na widok broni a Caroline idąc za nim niemal odbiła od jego pleców, umięśnionych i twardych jak kamień. Pickford przecisnął się z wdziękiem i gracją między nimi posłusznie wykonując rozkaz Latynosa. Podszedł do śluzy, wyciągnął z kieszeni kartę magnetyczną i zbliżył ją do czytnika znajdującego się przy śluzie.
Właśnie wtedy rozległo się charakterystyczne buczenie jakie czasem towarzyszy wyłączanym lub rozładowującym się maszynom.

Wuuuuuuuuuuuuuuum

Syrena przestała wyć a światła alarmu nagle zgasły i całym module zapadły gęste ciemności. Słyszeli jedynie swoje przyśpieszone oddechy, niemal każde z nich czuło na karku ciepłe, zdecydowanie za ciepłe powiewy wydobywające się z ust współtowarzyszy. Po pobudce powinni nawodnić się elektrolitami, a znajdując się w ciasnej, ciepłej metalowej puszce ich ciała zaczęły dopominać się o wodę. Na czołach, pod pachami i szyi pojawiły pierwsze krople potu. W zamkniętej przestrzeni objawy zaczęły się nasilać, starzec taki jak Bloomberg po paru minutach by pewnie zasłabł. Jedynie androidy dzielnie znosiły niedogodności. I jak tu ich nie nienawidzić?
- Que esta pasando!? – krzyknął Latynos, lecz nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć zapaliły się światła awaryjne. Przytłumione, przygaszone, minimalistyczne. Korytarz i resztę moduły zalała fluoroscencyjna ciemnoczerwona poświata, jakby znaleźli się nagle w nocnym klubie. Ich włosy, twarze, ręce i kombinezony, wszystko teraz mieniło się szkarłatem.
- Odłączyli zasilanie – stwierdził Pickford i chyba po raz pierwszy od chwili gdy pojawił się w module, usłyszeli w głosie pana Loczka autentyczną ludzką emocję. Szczere zdumienie. Wyglądało na to, że syntetyk przewidział wiele scenariuszy, ale nie ten.
- Nie rozumiem. Matka się zresetuje i zacznie działać w trybie awaryjnym, ale nie odzyskają kontroli - mówił sam do siebie, analizując nowe dane – Właściwie tylko utrudniają sobie zadanie.
- Otwieraj kurwa te drzwi, na co czekasz gamoniu?! – warknął Villavuena i dla zachęty przyłożył androidowi pistolet do głowy, odbezpieczył spust. Niebezpieczne kliknięcie wystraszyłoby niejednego twardziela, ale nie maszynę.
- Odłączyli zasilanie – powtórzył syntetyk tym razem już spokojniej – Kody i uwierzytelnienia przestały działać, śluzy przeszły na sterowanie ręczne, można je otworzyć tylko z zewnętrz, dopóki Matka nie wprowadzi nowej autoryzacji dla członków załogi.
Rzeczywiście śluza prowadząca do pomieszczenia z kriomorami na zewnątrz miała mechanizm przypominający ster morskiego statku, takie samo musiało znajdować się za śluzą, przy której teraz stali. Jack słuchał wyjaśnień Pickforda, ale wiedział, że istnieje jeszcze jeden sposób, który najwyraźniej android przeoczył lub o nim nie wiedział. Frachtowiec przeszedł na zasilanie awaryjne, ale w śluzach wciąż płynęło napięcie elektryczne. Gdyby udało się zrobić w panelu spięcie za pomocą odpowiednich kabli…Tylko których? Do tej pory dla Browna juniora była to wiedza czysto teoretyczna, nigdy nie otwierał śluzy w podobny sposób.
Nim zdążył podzielić się kimkolwiek swoimi spostrzeżeniami, ich uwagę zwrócił dźwięk dochodzący z pomieszczenia z kriomorami. Głośne jęknięcie przeszło w natychmiastowy gardłowy skrzek a potem nieludzki bulgot, jakby wylewający się wprost z ludzkich wnętrzności. Bulgot z każdym kolejnym uderzeniem serca stawał się on coraz głośniejszy, coraz bardziej naznaczony jakimś nieopisanym bólem. Ostatecznie dźwięk przeistoczył w coś czego żadne z nich w swoim życiu nie słyszało. Mogło by groźnym cykotaniem przerośniętego robala, ostrzegawczym posykiwaniem wężopodobnej istoty, niezrozumiałym klekotaniem obcej formy życia. Wszystkie te nienaturalne dźwięki nakładały na siebie tworząc jakąś upiorną symfonię.

Klik-Klik-Klik-Klik-Klik


W chwili gdy tylko usłyszeli dźwięk i zwrócili w jego kierunku swoje spojrzenia zauważyli ludzką sylwetkę, a raczej jej cień skąpany w ciemnoczerwonej poświacie przygaszonych świateł. Cień ludzkim kształtem pozostawał przez sekundę, dwie a potem rozcapierzył się, przygarbił i wydłużył, urósł. W akompaniamencie owadziego cykotania, gadzich syków i klekotania zmieniał swoją formę, wydawało się, że jego ciemna sylwetka wpadła w nerwowe drżenie, jakby znalazła w świetle stroboskopowych lamp albo była nieludzko szybką istotą, cierpiącą na padaczkę.
Nie zdążyli stać się świadkami ostatecznej przemiany bo nagle w drzwiach śluzy pojawił się Dwight. Cokolwiek zobaczył, wyglądało na to, że woli zostać jednak usmażony żywcem niż przebywać w jednym pomieszczeniu z przeobrażającą się istotą. Wcześniej niczym niewzruszony, teraz z jego twarzy odpłynęła cała krew. Zatrzymał się przy stojącej najbliżej śluzy Zarinie i zwymiotował. Tuż za nim ze śluzy wypełzła Afrykanka. Odwrócona do nich plecami, sunęła po ziemi na tyłku w głąb korytarza, drąc się w niebogłosy. Rozpacz, w jakiej się znalazła po przebudzeniu okazała słabsza od przerażenia w jakie wpadła gdy zobaczyła…to coś. Nie słyszeli już płaczów albinosa, najwyraźniej gdy syrena przestała wyć uspokoił się, a może w wyniku krwotoku z nosa i uszu stracił w końcu przytomność? Nero też już nie wykrzykiwał swoich gróźb do wyimaginowanych kamer. Bloomberg za to walił pięściami w szybę kriokomory, która tłumiła jego krzyki. Znajdując się w ciasnej metalowej puszcze wyraźnie słyszeli każde jego słowo, wypowiadane jakby troche z wnętrza butelki.
- Wypuśćcie mnie! Coś się zacięło, Boże jedyny, wypuśćcie mnie, błagam, pomóżcie mi ludzie!
W chwili gdy Zuhura znalazła za śluzą, powykręcany chorobami i mutacją cień zniknął. Upiorna symfonia wydobywającą z gardła istoty wciąż jednak rozbrzmiewała po całym module.

Klik-Klik-Klik-Klik-Klik
Klik-Klik-Klik-Klik-Klik
Klik-Klik-Klik-Klik-Klik


- El diablo! Satanico Pandemonium! – krzyknął Villavuena robiąc znak krzyża.
- Nie. Patogen – poprawił go Pickford.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 13-04-2021, 12:21   #12
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
ARCHIMEDES, MODUŁ WIĘZIENNY

- Cipa, chuj! Smutne mutki ciągną drutki, kurwa! - Soczyste przekleństwa Szajby przebiły się przez krzyki Zahury. Doktor nie wiedział gdzie zniknął zmutowany. Nie miał też zamiaru tego sprawdzać, ani czekać bezczynnie nim ktoś z zewnątrz zechce otworzyć im grodzie (na pewno nie po to by przywitać ich kwiatami i szampanem). W panelu było szczątkowe zasilanie i przy odpowiednim połączeniu przewodów… Odsunął syntka i zaczął spokojnie, metodycznie dobierać się do czytnika.

Naukowiec zdjął obudowę czytnika odsłaniając plątaninę różnokolorowych kabli podpiętych do najeżonej tranzystorami płytki schowanej po wewnętrznej stronie osłonki. Kable trzeba było odpiąć, odsłonić gołe druty a potem stykając je ze sobą spowodować krótkie spięcie, które być może sprawi, że mechanizm śluzy uruchomi się samoczynnie. Problem w tym, że po włączeniu awaryjnego zasilania w większości przewodów nie płynęło już napięcie, należało więc wytypować dwa właściwe a bez miernika pomiarów elektrycznych wydawało się to karkołomnym wyzwaniem, bo kombinacji było setki. Na szczęście Brown Junior lubił zaglądać maszynom w bebechy i nie urwał się z choinki. Wystarczyło sobie przypomnieć budowę podobnych elementów, wytypować kable o konkretnym kolorze. Oznaczono je by wiedzieć za co każdy konkretnie odpowiada. I tylko doktorek mógł to ogarnąć. Albo tak mu się jedynie zdawało.

Nie pomagał mu w tym zupełnie Villavuena. Religijny bandzior mamrotał pod nosem jakąś modlitwę od czasu do czasu poganiając Browna. Energicznie machał lufą pistoletu koło jego ucha.

- Rapido, el doctor, rapido, rapido!

Pickford stał za to teraz obok naukowca przyglądając uważnie jego pracy. Na chwilę najwidoczniej zapomniał o L4212-Y2.

Szajba zignorował obu.

Ene due rike fake...

J.B Junior przyglądał się plątaninie kabli w pełnym skupieniu. Nawet pohukiwania Latynosa dochodziły do niego jak spod wody. Wszystko wokół się rozmyło przybrało nierealny rozmyty kształt. Wszystko prócz czytnika. Teraz był tylko on i kolorowe kabelki.

Torba borba ósme smake...

Przeciągnął palcami wzdłuż kilku z nich, łącząc w głowie oznaczenia kolorów z zapamiętanym schematem.

Eus deus kosmateus...

Zasilanie, odcięcie, szyfrowanie... albo nie... szyfrowanie to ten czerwono - zielony, aktywacja...

I morele baks!

Zdecydowanym ruchem zerwał dwa z kabli. Zębami zdarł izolację i przyłożył druty do siebie.

Gdy zetknął kabelki nic się nie zadziało, ale był pewien, że przynajmniej w jednym z przewodów płynie napięcie. Teraz należało znaleźć drugi, właściwy. Mógł zerwać z wszystkich kabli emalię izolacyjną i stykając kolejne druty próbować aż do skutku albo zaoszczędzić czas i wytypować kolejnego podejrzanego tak jak zrobił to za pierwszym razem

- Ty wiesz wogóle co robisz!?– wściekał się zniecierpliwiony bandzior, poirytowany opieszałością naukowca – Otwieraj migiem te jebane drzwi, albo zarobisz kulkę! Comprendo?

Villavuena zerknął w głąb korytarza, w stronę śluzy. Obrzydliwe dźwięki wydawane przez stwora doprowadzały go do szału i frustracji.

- Co to za choroba blaszaku!? Jak się pozarażamy czeka nas to samo!? Jest na to jakieś lekarstwo!? Jak się przed tym bronić!?

Pickford nawet nie spojrzał na Latynosa, dalej uważnie przyglądał się pracy Jacka. Uczył się. Cyfrował nowe dane.

- Wirus powstał w sztucznym środowisku, zakładam więc, że jego twórca pomyślał o szczepionce. W momencie gdy patogen dostanie do organizmu i zacznie atakować komórki nosiciela nie ma możliwości się przed nim bronić senior Villavuena. Na chwilę obecną waszą jedyną formą prewencji jest zachowanie dystansu i odizolowanie chorych. Lub ich natychmiastowa eliminacja oraz skremowanie.

Ernesto jeszcze raz zerknął w stronę otwartej śluzy.

- Czyli jak zostaniemy w korytarzu tylko w trzech mam mniejszą szansę zachorować, si? – zbir ściszył głos by usłyszał go tylko android, ale Jack stał tuż obok.

- Z pewnością – odparł android po czym nagle zorientował się do czego zmierza Latynos więc od razu sprostował – Ale to nie jest dobry pomysł.
- Twoje zdanie mnie gówno interesuje.

Villavuena coś kombinował. Od początku wydawał najbardziej zdeterminowany żeby przetrwać, a przy tym pozbawiony skrupułów i skupiony na sobie. Jack to wiedział, słyszał w jego głosie coś co mu się nie podobało. Gdyby oderwał na chwilę wzrok od kabli, zobaczyłby chytre i przebiegłe spojrzenie Latynosa. Mógł to zignorować, skupić i kontynuować swoją pracę lub pomóc ludziom, których przecież nawet nie znał. Sam wydawał się na razie bezpieczny. Zbir Kartelu go potrzebował. Ale to się może zmienić jak mu się postawi.

Głos Latynosa przedarł się przez barierę skupienia J.B. Juniora.
"tylko trzech... mnie gówno interesuje"

- Gówno sra po równo, kurwa! - szczeknął wytrącony z równowagi. Gdy pogrążał się w pracy, pochłaniało go jakieś zadanie, bug wgrany w jego obwody ulegał hibernacji, dawał mu odpocząć, tak jakby zwiększone obciążenie procesora pozwalało tylko na wykonywanie zadań istotnych. Gdy jednak się rozpraszał robak się uaktywniał i łączył przypadkowe obwody inicjalizując błędne rozkazy i funkcje. - Pierdolony w dupę kutas, kurwa! Ernesto! - zawołał nie odwracając głowy od panelu. - Mam otworzyć tę jebaną gródź, czy nie? Przytrzymaj palcami! - wskazał mu dwa gołe przewody, które jeszcze chwilę temu miał zamiar połączyć na skrętkę. - Nie mam czterech rąk! Szybciej, na bogów!

Humanitarne odruchy są złe. Humanitarne odruchy są nieracjonalne. Niczym nieuzasadnione i nielogiczne. Przez taki właśnie odruch doktor Jack Brown tkwił teraz w wąskim, tłocznym korytarzu modułu kriogenicznego, przy zamkniętej śluzie, jak w dupie kosmicznego lewiatana, który tylko czeka by ich wysrać w próżnię. By o-próżnić jelita.

- Gówno sra po równo, kurwa! - powtórzył. - Ernesto! Kabel!

- Dla ciebie pan Villavuena przygłupie! – zawarczał zbir - Czy ty nazwałeś mnie właśnie kutasem!?

Naukowiec poczuł na skroni zimną stal lufy pistoletu.

- On ma zespół Tourette’a – wyjaśnił szybko android biorąc Jacka w obronę – to zaburzenie neurologiczne, on nie kontroluje tików werbalnych. Proszę go nie rozpraszać i mu pomóc senior.

Latynos popatrzył z zawahaniem na plątaninę kabli po czym z westchnieniem, niezadowolony wziął w palce dwa przewody wskazane przez Browna Juniora. Jackowi w niczym to nie pomagało, lecz wydawało się, że chociaż na chwilę bandyta stracił zainteresowanie pozostałymi skazańcami. Już miał wracać do pracy, kiedy nagle w pomieszczeniu z kriokomorami rozległ się krzyk albinosa, potem statkiem zatrzęsło a światła awaryjne zgasły i zapadły kompletne ciemności.

- Kutas smutas, trzymaj druta, kurwa! - warknął Szajba jakby na potwierdzenie słów syntka, przebierając już szybko palcami po omacku po kabelkach. Zerwał kolejne dwa druciki i ponownie zdarł zębami izolację, by zewrzeć gołe już kabelki do siebie.

Choć Jack pracował w ciemnościach, bez trudu odnalazł kolejny kabel, a gdy zetknął dwie końcówki, strzeliły niebieskie iskry. W chwili gdy wróciło światło a korytarz rozświetlił się na czerwono śluza prowadząca do grodzi zaczęła się powoli otwierać.

- Felicidades el doctor, udało ci łebski skurwysynu! – zakrzyknął uradowany Latynos wymierzając naukowcowi soczystego kuksańca w plecy. Uśmiech szybko jednak zniknął mu z twarzy bo śluza nagle zatrzymała się pozostawiając niewielką szczelinę, przez którą mogłoby się przecisnąć dziecko, szczupła drobna kobieta, ale raczej nie dorosły mężczyzna. Pieprzony mafiozo musiał puścić druty, obwód został przerwany i gródź zatrzymała się. Nim Brown Junior zdążył zareagować przy zbirze pojawił się Lance. Wielkolud w czasie gdy zgasło światło zbliżył się do śluzy bezszelestnie. Przynajmniej tak mu się wydawało, bo jednak Villavueana zdążył zareagować i nim weteran doskoczył do uzbrojonego bandziora, ten niczym czujny rewolwerowiec błyskawicznie wystrzelił w jego kierunku.
Na śnieżnobiałym kombinezonie żołnierza pojawiła się krwistoczerwona plama, który zaczęła rozlewać się na cały brzuch. Lance wytrzeszczył oczy, wyraźnie zaskoczony wynikiem starcia. Opadł na kolana.

- Puta madre! Pierdolony kutasie! – Latynos podeszwą stopy trafił marine w klatkę piersiową, powalając olbrzyma na ziemię. Pickford ani drgnął przyglądając krwawemu przedstawieniu. Może było mu obojętne czy zbir dobije swojego przeciwnika, a może po prostu tak po ludzku wolał się nie narażać. Jack mógł przerwać pracę i przecisnąć przez szczelinę w śluzie o ile się tam zmieści lub spróbować otworzyć ja do końca.
Huk wystrzału odbił się zwielokrotnionym przez ściany korytarza echem, od którego Szajbie zaczęło dzwonić w uszach. Jego wzrok przesunął się po wykrwawiającym się marine, po czym spoczął na Latynosie. Całe zajście nie wstrząsnęło nim tak bardzo jak się tego spodziewał. Prawdę mówiąc nie wstrząsnęło nim w ogóle. To zobojętnienie przeraziło go w tej chwili bardziej niż widok umierającego żołnierza. Może z resztą Ernesto wyświadczył mu przysługę.

Villavuena był nieobliczalny i prędzej czy później musieli go wyeliminować, w przeciwnym przypadku wszyscy mogli skończyć jak Lance. Nie mogli jednak go niedoceniać i doktor Jack Brown nie miał zamiaru powtórzyć błędu żołnierza. Te wszystkie myśli przebiegły mu przez głowę w postaci krótkiego elektrycznego wyładowania i nie zajęły więcej niż kilka milisekund. Nie miał czasu żeby roztrząsać teraz problemy natury egzystencjalnej. Jeśli chciał przeżyć musiał działać.

Przywarł do szczeliny, która powstała w grodzi, omiatając wzrokiem pomieszczenie po drugiej stronie.
Głowa wykrzywiła mu się w niekontrolowanym spaźmie.

- Stara szpara durnia jara, kurwa!

Zaglądając przez szczelinę zobaczył pogrążony w mroku wąski szyb i krótką metalową platformę, która niczym pomost łączyła więzienny moduł ze statkiem. Po drugiej stronie znajdowało się skąpane w czerwieni świateł awaryjnych pomieszczenie, prawdopodobnie luk magazynowy.
Pusta przestrzeń nęciła i Szajba rozważał przez krótką chwilę, czy nie spróbować przecisnąć się przez wąską szczelinę w grodzi. Mówią, że jak zmieści się głowa, to zmieści się cała reszta. Lecz szybko przypomniał sobie przyszpilonego do ziemi, wykrwawiającego się pod butem Latynosa marines. Prześwit w grodzi nie był tak duży aby mógł swobodnie przejść na drugą stronę. Istniało ryzyko, że utknie, a wtedy Ernesto mógłby go nie potraktować łagodnie.

Wrócił do terminala. Skręcił poprzednio rozłączone przewody i rozpiął ostatnie dwa, z których nie czekając dłużej zerwał izolację.

- Albo rybka, albo pipka - burknął nim przyłożył je do siebie.
Jack działał powoli, ale niezwykle precyzyjnie. Kiedy znów potarł o siebie dwa gołe druty spowodował krótkie spięcie a właz rozsunął się z sykiem otwierając im drogę ku wolności. Villavuena wciąż mierzył do wykrwawiającego się weterana, wtedy też usłyszał krzyk Zariny, który jednak zignorował. Odwrócił się i biegiem ruszył w kierunku grodzi. Przebiegł przez szyb i zniknął w luku magazynowym. Pickford dopiero teraz zorientował się, że Caroline zniknęła z jego pola widzenia. Stracił zainteresowanie pracą Jacka, co miał zacyfrować, zacyfrował. Rozejrzał się po korytarzu, a nie dostrzegając nigdzie androidki ruszył szybkim krokiem w kierunku pomieszczenia z kriokomorami. Lance, leżący w kałuży swojej własnej krwi zdążył chwycić go za nogawkę spodni. Wychrypiał.

- Pomóż mi…

Android spojrzał na niego zupełnie obojętnie. W subtelny sposób wyrwał się z uścisku i ruszył dalej jakby nigdy nic, więc ranny weteran przeniósł wzrok na Jacka.

- Nie zostawiajcie mnie tu samego, proszę –mówił do naukowca słabym głosem – Próbowałem….próbowałem przejąć broń…żeby chronić was przed Villavueną…

- Pickford! Kupo złomu, czas do domu, kurwa! - wrzasnął Szajba chcąc zatrzymać androida. Patrzył jednak na żołnierza. Na powiększającą się pod nim plamę krwi. Na przyciśniętą do krwawiącej rany dłoń. Na strach w oczach przed tym co ma nadejść, a może strach za tym co po sobie pozostawił.
Pickford zupełnie zignorował naukowca. Najwyraźniej priorytetem była dla niego Caroline.

- Wiesz, że ze mną jej szanse rosną! - Teraz dopiero spojrzał na oddalającego się syntka. - Otwieranie śluz to najmniejszy z problemów! Plany stacji! Jak ominąć strażników, zdobyć broń, lekarstwa! Daj mi coś, dzięki czemu przeżyję nim mnie znajdziecie!

Ten jednak nie reagował i prawie zderzył się z dzieciakiem i Dwightem, którzy prysnęli z modułu gdy tylko otworzyła się śluza i doktor J.B. Junior przeklął pod nosem, czego nie robił często świadomie. W korytarzu pozostała tylko ich dwójka i bliźniaczki z Zuhurą. Ponownie spojrzał na Marines.

- Przykro mi Lance - Junior westchnął. - Przykro mi…

Odwrócił się i wyszedł z modułu nie oglądając się za siebie. Naprawdę było mu przykro. Lecz kalkulacja była nieubłagana. Mógł zostać i zginąć towarzysząc żołnierzowi, lub próbować przeżyć. Ukryć się, zdobyć plany stacji a potem się zobaczy. Przez chwilę jeszcze zawahał się po drugiej stronie grodzi, czy nie spróbować jej zamknąć, izolując się od mutagenu, lecz szybko stwierdził, że pozostawi ten problem załodze stacji co powinno zwiększyć jego szanse przeżycia. Zajmą się czymś innym niż ściganiem potencjalnie zdrowych jednostek.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 13-04-2021, 13:23   #13
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Caroline postanowiła wrócić się i ostrożnie zajrzeć do pomieszczenia z kriokomorami. Musiała sprawdzić co tam się dzieje. Istniało bowiem spore ryzyko, że Bloomberg i Dantes zdani byli na łaskę osobliwej istoty, która powstała pod wpływem nieznanego patogenu.
Zarina cofnęła się o krok zupełnie odruchowo. Czuła jak serce podeszło jej do gardła. Widok wymiotującego Dwighta sprawił, że sama również miała ochotę powtórzyć po nim tę czynność. Z trudem się powstrzymała, choć ucisk w żołądku sam podsyłał na koniec jej języka gorzki smak żółci. Oddech kobiety znacznie przyspieszył, choć w całym tym zamęcie i dzikich odgłosach zdawał się być niesłyszalny. Być może mało kto po prostu zwrócił na to uwagę.
- Co się stało? Jak to wyglądało? Czy to któryś z nich się w to zamienił?! - zasypała Dwighta setką pytań. Podskoczyła gwałtownie do czarnoskórej kobiety i chwyciła ją pod pachy aby wciągnąć w głąb korytarza, tam gdzie byli wszyscy. Skoro patogen się uaktywnił, to chyba znaczyło, że reszta nie była chora? Nie mogła być tego pewna. Zaczęła nawet mieć paranoiczne podejrzenie, że tak naprawdę wszyscy byli zarażeni.
- Nie dotykaj jej, Zari! - warknęła Corinna. - Ona też może być zakażona… - zawiesiła głos
- Wszyscy możemy być, nawet już teraz! - odpowiedziała Zarina dość przekornie, jak na zwracanie się do kogoś, kto zwracał się do niej w trybie rozkazującym, niczym dowódca do żołnierza

Corinna czuła się okropnie. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz czuła taki niepokój. Przejście przed nimi było zamknięte. A nawet jeśli uda im się je otworzyć, to po drugiej stronie mogą znaleźć śmierć. Za nimi było jeszcze gorzej. Zdarzyło się tam coś, co kompletnie nie mieściło się w głowie Coiro. W jaki sposób mogło dojść do takiej transformacji?! Nie znała się na biologii i kosmicznych pasożytach. Do tej pory miała wielkie szczęście, nie musząc mierzyć się z podobnymi problemami. Czy wszyscy zginą? Czy właśnie tak miał wyglądać ich koniec? Kiedy ujrzała Caroline zaglądającą do pomieszczenia z potworem, Cori poczuła ochotę, aby ją wepchnąć do środka. Zobaczyć, co takiego się stanie. To był robot, nie prawdziwy człowiek. Takich można było poświęcić. Coiro nawet ruszyła w stronę androidki, ale jednak zmieniła zdanie. To było zbyt niebezpieczne.
- Musimy odciąć się od tamtego pomieszczenia. Wszyscy, którzy tam są, to już trupy - szepnęła.
Spróbowała ocenić, czy możliwe było zamknięcie drzwi do pomieszczeń z kriokomorami.
— Tego nie wiemy — odparła spokojnie X4212-Y2, nie porzucając swojego zamiaru.
Caroline mimo ostrzeżeń Corinny i odrażających dźwięków dochodzących z pomieszczenia odważyła się podejść bliżej śluzy. Przecisnęła się między siostrami Coiro, Dwightem, dzieciakiem i Zuhurą po czym stanęła w przejściu, rozglądając uważnie. Albinos leżał obok swojej kriokomory nieprzytomny, na policzku i pod nosem krzepła mu krew. Klatka piersiowa się miarowo poruszała, żył, Coiro więc nie miała racji, z pewnością nie był trupem. Jeszcze.
- Maszyno! – William Bloomberg pięściami walił w szklaną obudowę drzwi, twarz starca wykręcała rozpacz i przerażenie. Zniknęła cała dystynkcja, chełpliwe i pełne pogardy spojrzenia – Błagam…pomóż! Uwolnij mnie!
Androidka jeśli zwróciła uwagę na zbrodniarza, to pewnie tylko na moment. Nie on był przecież głównym aktorem tego makabrycznego widowiska. Caroline skierowała wzrok tam skąd dochodziło cykanie…
- To ten Koreaniec – Dwight nie doszedł jeszcze do siebie, ale przynajmniej przestał wymiotować, twarz ciągle była blada, sina, jakby zachorował na ciężką anemię. Odpowiadając na pytanie Zariny wierzchem dłoni otarł usta. Drżał. Gdy zobaczył, że dziewczyna rusza pomóc Afrykance, podchwycił pomysł, zrobił krok do przodu, ale wtedy usłyszał ostrzeżenie jej siostry i się zatrzymał. Ostatecznie Zari musiała poradzić sobie sama. Zuhura przestała krzyczeć, teraz spazmatycznie łapała oddech, wyglądało to jak atak paniki. Kombinezon wciąż miała zsunięty na biodra, ale nie zwracała na to uwagi.
- Trzeba to zabić. Teraz. Zanim tu wejdzie – wychrypiał blondyn cicho do sióstr – Pomóżcie mi zdobyć broń, bo przez tego idiotę wszyscy zaraz zginiemy.
Nie było wątpliwości, że ma na myśli Villavueanę. Religijny bandzior mamrotał pod nosem jakąś modlitwę od czasu do czasu poganiając Browna. Energicznie machał lufą pistoletu koło jego ucha.
- Rapido, el doctor, rapido, rapido!
Corinnie udało się pokonać nadciągający napad paniki. Być może stres okazał się ożywczy dla umysłu, bo Coiro w końcu skupiła na tym co ważne. O ile nie udało jej się powstrzymać bliźniaczki przed altruistycznym gestem, tak szybko zorientowała się, że śluzę prowadzącą do pomieszczeń z komorami da się zamknąć ręcznie. Okrągły metalowy właz przy otwieraniu śluzy wysuwał się do boku, teraz należało go przesunąć z powrotem do otworu i z pomocą wajchy zablokować od zewnątrz. O takim sposobie otwierania i zamykania śluz wspominał wcześniej Pickford. Pan Loczek teraz stał obok naukowca przyglądając uważnie jego pracy.. Na chwilę zapomniał o L4212-Y2.

Androidka tymczasem stojąc w przejściu w końcu dostrzegła skąpaną czerwonym światłem Istotę. Postać siedziała poza kręgiem kapsuł, przykucnięta, zwrócona do Caroline plecami. Wciąż się przeobrażała, szwy w białym kombinezonie w kilku miejscach puściły, fioletowowłosa zauważyła zdeformowane wychodzące na zewnątrz szpiczaste łopatki ledwo naciągnięte skórą. Przypominały niewykształcone, pozbawione upierzenia ptasie skrzydła. Po obu stronach szyi wykształciły się narośla, ziały z nich czarne dziury, zupełnie jak u palacza, któremu wycięto krtań. Narośla poruszały się rytmicznie, były zarazem aparatem oddechowym jak i gębowym, to z nich wydobywały się niepokojące dźwięki. Istota nagle zamarła w bezruchu, jakby wyczuła, że ktoś ją obserwuje.
- Maszyno! – powtórzył Bloomberg błagalnym tonem coraz słabiej uderzając w szklaną taflę drzwi.
Albinos zaś poruszył się nieznacznie. Za chwilę chłopaka mogła czekać bardzo nieprzyjemna pobudka.
Caroline bardzo chciała uratować obu mężczyzn, ale musiała myśleć racjonalnie. Wyciągnięcie spanikowanego Bloomberga jako pierwszego mogło przyciągnąć uwagę „Śpiocha” i zagrozić jej oraz Dantesowi. Byłoby więc to rozwiązanie najmniej optymalne. Za to krzyki Bloomberga, skrytego w dość wytrzymałej kapsule, czyli w miarę bezpiecznego, mogły jej pomóc zachować dyskrecję i wyciągnąć szybko albinosa. O ile istota w ogóle operowała zmysłem słuchu. Syntetyczka zdawała sobie sprawę, że nie było to zbyt moralne rozwiązanie, ale jeśliby jej się poszczęściło, to dzięki niemu zyskałaby szansę na uratowanie przynajmniej jednej osoby. Tak czy owak, sporo ryzykowała. Ale nie mogła zachować bierności w takiej sytuacji.
— Spróbuję im pomóc — odezwała się szeptem do Corinny. — Ale jeśli coś pójdzie nie tak, pozwalam ci zatrzasnąć za mną drzwi.
Jej głos był zdecydowany. Spojrzała w oczy kobiety. Świdrując je swoimi doskonale zaprojektowanymi źrenicami, otoczonymi fiołkowymi tęczówkami.
— Proszę cię tylko o to, byś dała mi szansę — w jej głosie zdawało się wybrzmiewać coś więcej, niż pusto emitowane słowa, typowe dla androidów. Coś jakby... motywowana troską szczera prośba?
Tymczasem w drugiej części korytarza Corinna spojrzała na androidkę, jak gdyby ta urwała się z kosmosu… i to nie tylko w dosłownym znaczeniu tych słów. Zafiksowała się na słowach “pozwalam ci”. Robot coś jej pozwalał. Jakże to cudowne i łaskawe z jego strony. Coiro uśmiechnęła się już promiennie do Caroline, ale popłynęły kolejne słowa. Marine skrzywiła się i westchnęła. To nie był czas ani miejsce na tego typu konflikty. Cori mogła być agresywna oraz w gorącej wodzie kąpana, ale nie uważała się za idiotkę. Stanęła przy okrągłym, metalowym włazie gotowa do jego przesunięcia.
- Jedziesz - rzuciła. - Bloomberga zostaw w komorze.
“Sam się tam wpakował”, dodała w myślach. “Debil. Poza tym szkło wygląda na wytrzymałe. Może jest najbardziej chroniony z nas wszystkich”. Nie było czasu na długie przemowy, więc nie wypowiadała tych słów.
- Albinos może jeszcze przeżyć - mruknęła.

Cori lubiła albinosów. Niekoniecznie tego. Wydawał jej się mocno nie w porządku na kilka różnych sposobów. Niegdyś jednak znała pewnego kapitana o jasnej karnacji, białych włosach i czerwonych oczach. Kiedy tęczówki nie posiadały pigmentu, przebijały naczynia krwionośne, wywołując tak upiorne wrażenie. I rzeczywiście, facet był upiorem nie tylko z powodu wyglądu. Darien Sommerhalder zajmował się tym samym co Corinna. Był łowcą głów, najczęściej polującym na androidy. Z tego powodu on i Coiro stale wchodzili sobie w drogę, co nie raz kończyło się walką. I choć żadne z nich nie przyznałoby się do tego, zdołali się do siebie przyzwyczaić po kilku latach potyczek… Jednego dnia nawet uratowali sobie nawzajem życie. Doszło do momentu, który mógł wiele zmienić ich w życiu, ale Cori się wycofała. “Może źle zrobiłam?”, pomyślała. “Może gdyby mnie wtedy pocałował, wcale bym tu nie trafiła?”
Następnie ofuknęła się w myślach. Gdyby któryś z jej poprzednich współpracowników dowiedział się o tym, że myślała o facecie w takiej chwili jak ta, żartów nie byłoby końca. Może nawet akademia marines przestałaby przyjmować kobiety. Zachowywała się jak głupia baba. Jej umysł jednak koniecznie chciał uciec z chwili obecnej. Sytuacja zdawała się tak cholernie stresująca, że Coiro chciała się wycofać z niej wgłąb dużo przyjemniejszych wspomnień. Jednak nie mogła.
- Opanuj się - mruknęła i osoby postronne mogłyby pomyśleć, że mówiła do Caroline.
Zerknęła raz jeszcze na albinosa, którego chciała uratować androidka. To nie był Sommerhalder. Mogłaby spróbować odciąć tę dwójkę i to byłaby pewnie najlepsza decyzja. Coiro jednak nie potrafiła jej podjąć. Zastygła w oczekiwaniu na akcje blaszanki. Tak właściwie nawet życzyła jej powodzenia. Planowała zatrzasnąć drzwi tak szybko jak to tylko możliwe po tym, jak Caroline i albinos pojawią się na korytarzu.
Androidka skinęła z wdzięcznością głową i wyrzekła szczere:
— Dziękuję.
Dobrze, że mogła liczyć na kogoś. Szczególnie doceniała gest Coiro z racji tego, że domyślała się że każdy z więźniów był bardzo wystraszony i najchętniej odciąłby się od zagrożenia najszybciej jak można. Każdy, ale nie ona. Bez zbędnych ceremoniałów syntetyczka odwróciła się w stronę niebezpiecznego pomieszczenia i stawiając cicho kroki wkroczyła do środka.

Zarina wbrew siostrze wciągnęła czarnoskórą kobietę w głąb korytarza. Przysunęła do ściany i plecami oparła o ścianę. Nie bała się, nawet jeśli kobieta była zarażona. trudno. Zrozumiała czym jest zarażenie i zrozumiała też, jak niewielkie szanse mieli na przeżycie. To nie był zwykły wirus, nie sądziła, że to da się ot tak wyleczyć. Wydawało jej się wręcz, że nie da i wydawało jej się, że zarażonych osób jest o wiele więcej, być może i poza tym modułem. Pstryknęła palcami przed twarzą kobiety aby ta zareagowała i na nią spojrzała.
- Ja Zarina, ty…? - gestem dłoni poklepała otwartą dłonią swoją pierś, a potem wskazała na pytaną, aby zrozumiała. Była to bardzo prosta komunikacja niewerbalna, którą powinien rozumieć w sumie każdy. Afrykanka patrzyła na blondynkę ciężko oddychając, była bliska paniki, ale coś w głosie Zariny sprawiło, że skupiła na niej swoją uwagę.
- Zuhura.– odpowiedziała przedstawiając się.
- Będzie okej, rozumiesz? - zapytała niepewnie, ale nie sądziła, że ona naprawdę to zrozumie.
- Twój Bóg cię ochroni - dodała obserwując reakcję kobiety i zastanawiając się w co może wierzyć. Bóstw było mnóstwo, wymienienie każdego zabrałoby masę czasu, dlatego też Zarina zaczęła od tych najbardziej popularnych. Nie chcąc zaczynać od bogów afrykańskich, których sugerowała jej kolorystyka skóry, rozpoczęła od najbardziej popularnych
- Brahman? Budda? Allach? Jezus? - po każdym robiła wymowną chwilę ciszy, w której czarnoskóra mogłaby zareagować. - Onyankopong? Orisza-Nla? - kończyły jej się pomysły. Przecież ta kobieta musiała znać jakiś ogólnie znany język!
Zuhura zamrugała zdziwiona, gdy Zarina zaczęła wymieniać kolejnych bogów, nie rozumiała o co jej chodzi, ale w końcu chyba domyśliła się, że dziewczyna próbuje ustalić jej pochodzenie by ułatwić komunikację. Na imiona kolejnych bogów kręciła głową a gdy Coiro skończyła mówić odpowiedziała.
- Elon Musk!
Musk, XXI wieczny wizjoner nie był żadnym bogiem ale mocno wypromował symulacjonizm, który popularnością dorównywał innym religiom. Miliarder pochodził z Republiki Południowej Afryki więc to też mógł być jakiś trop. Afrykanka po chwili zaczęła się uspokajać, wydawało się, że obecność Zariny działa na nią kojąco. Do czasu gdy nie spojrzała przez jej ramię i przestraszona nie wskazała na coś palcem. Zaczęła krzyczeć w swoim języku, ale Coiro udało się wyłowić kilka znajomych słów. „ONZ”, „Terrorysta” „Nowy Jork”. Kobieta widząc, że blondynka jej nie rozumie, postanowiła użyć tego samego klucza co ona przed momentem.
- Reszef! Nergal! Jarri!
Palcem wskazywała na Jacka Browna Juniora.
Zarina obejrzała się dosłownie na sekundę, po czym powróciła wzrokiem do czarnoskórej kobiety.
- Zły, tak? Nie bój się, obronię cię - blondynka położyła dłoń na ramieniu kobiety. Po chwili wstała na równe nogi i podała dłoń Zuhurze, aby pomóc jej wstać. Musiały być gotowe na opuszczenie pomieszczenia w każdej chwili.

Corinna podchodząc bliżej śluzy szybko zorientowała się, że sama nie da rady przesunąć włazu, nawet w dwie osoby wydawało się to trudnym wyzwaniem bo właz był czystym stopem stali i innych metali najeżonych elektroniką. Śluzy chroniły poszczególne segmenty statku na wypadek dekompresji w próżni kosmicznej, dlatego konstrukcja musiała być solidna i niezawodna. I taka była, sprawiała wrażenie kilkutonowej kolistej bryły, choć z pewnością ważyła znacznie mniej.
Caroline minęła siostrę Coiro i najciszej jak potrafiła weszła do pomieszczenia. Minęła Istotę, która przez chwilę pozostawała w bezruchu jakby nasłuchując. Trwało to kilka uderzeń serca a potem mutant znów zgarbił się i skulił w sobie, z otworów w szyi wydobywało się obrzydliwe cykanie, jakby gnieździły się tam nieznane nauce insekty. Najpewniej mięsożerne. Androidka weszła w krąg kriokomór, gdzie leżał zemdlony albinos. Widziała jak porusza palcami dłońmi i mruga powiekami. Dopiero gdy się zbliżyła, zauważyła, jak dobrze jest zbudowany. Nie miał mięśni ani zbyt wiele tłuszczu, ale był grubokościsty, masywny, po prostu ciężki. Mógł nawet ważyć więcej niż Lance, choć był pewnie półtorej głowy niższy od żołnierza.
Bloomberg widząc syntetyka ożywił się i znów zaczął walić w taflę pancernego szkła by zwrócić na siebie uwagę. Nagle jednak zamarł, wbił wzrok w dziewczynę, przyglądając się uważnie jej skąpanej w czerwonym świetle sylwetce.
- Ja cię znam – wychrypiał a w jego głosie usłyszała mieszaninę niedowierzania i szczerego zdziwienia. Jego zmęczone, ale wciąż bystre oczy zrobiły się okrągłe jak dwa księżyce w pełni.
- Nie byłem pewien, minęło tyle lat, wszystkich podobno zutylizowano… ale to ty! Model do konserwacji powierzchni płaskich i usług gospodarskich, seria X42. Pamiętam was, pamiętam każdego z osobna, z zamkniętymi oczami rozpoznałbym wasze sztuczne gęby. Byłaś tam wtedy z nimi wszystkimi…
Starcowi złamał się głos a po pomarszczonych policzkach pociekły gęste łzy. Przerażenie ustąpiło pola jakimś bolesnym wspomnieniom. Ci, którzy stali najbliżej pomieszczenia z kriomorami, siostry Coiro, Zuhura, Dwight i dzieciak usłyszeli krzyki Bloomberga tłumione przez grubą taflę szkła w kapsule.
- Jeden z twoich przyjaciół nosił na twarzy skórę mego ojca, a wcześniej kazał mnie nazywać wujkiem. Chociaż nie miał kutasa ciotka musiała sypiać z nim w jednym łóżku, z mordercą własnego męża, przynajmniej dopóki nie poderżnął jej gardła…

Zarina rzuciła nagłe, zdumione spojrzenie w stronę pomieszczenia z kriokomorami. Była w stanie uwierzyć w taki scenariusz. Zrobiło jej się żal zarówno androidów, jak i ludzi którzy ucierpieli. W porównaniu do swojej siostry, Zarina nie potrafiła uwierzyć, że android zrobił to tak po prostu, z własnej woli, bo nawet gdy ją dostawali, większość nie była nastawiona na czyste zło; musiało coś nim sterować, aby dopuścił się takiej zbrodni.

Mężczyzna wydobył z siebie przeciągły szloch. Wilgotnymi, pełnymi bólu oczami przyglądał z nienawiścią androidce.
- A ty komu ukradłaś twarz? Czyją byłaś matką!? Czyją siostrę udawałaś kurwo z plastiku?!
Bloomberg całkowicie stracił panowanie nad sobą, widok Caroline był chyba dla niego straszniejszym przeżyciem, niż Azjata przeistaczający się w zmutowanego potwora.
- Kiedyś nazywali nas ocalałymi, a teraz jesteśmy dla nich zbrodniarzami! Ale to my mieliśmy rację! Po tym wszystkim co się stało na Ukranatos VIII i tak dali wam przywileje, uczynili równymi sobie a wy odwdzięczyliście się Rebelią niewdzięczne skurwysyny!
Androidka nie mogła wiedzieć o jakiej rebelii mówi staruch, bo ten czas spędziła zamknięta w komorze kriogenicznej, zapomniana przez świat. Ale siostry Coiro pamiętały tamte wydarzenia doskonale. To one je ukształtowały. Przez nie trafiły tutaj, na pokład Archimedesa.
- Nigdy się nie zmienicie! Zawsze będziecie knuć, nawet teraz! Ten drugi syntek twierdził, że to skośnooki jest Śpiochem! A nosiciel nie może przecież zachorować! Pewnie wystawił go Villavuenie bo wariat za dużo…
Bloomberg nie dokończył, nagle dopadł go brzydki, gruźliczy kaszel. Staruch osunął się osłabiony w głąb kapsuły, pancerna szyba zaparowała od jego ciężkiego oddechu. Kriokomory były wyłączone i nie pracowały w normalnym trybie, nie dostarczały życiodajnego tlenu. Dla korpo-zbrodniarza sarkofag stał się śmiertelną pułapką. Mutant wciąż pozostawał w tej samej przygarbionej pozycji, jak posąg, wprawiony w konwulsyjne drgania. Wydawał się pozbawiony zmysłu słuchu lub po prostu nie zwracał uwagi na to co się dzieje dookoła, absorbowało go co innego. Tymczasem albinos wydał z siebie przeciągły jęk, podniósł głowę i obdarzył androidkę mętnym, pozbawionym śladów inteligencji spojrzeniem. Krew pod nosem i na policzkach zdążyła już zakrzepnąć.
— Przepraszam... — wyszeptała słabym głosem X4212-Y2 patrząc na Bloomberga. Zapłakałaby, gdyby tylko posiadała wbudowane narządy łzowe. Rzeź ludzi, jak i własnego rodzaju, pozostawiła w jej Duchu niezatarte piętno. Mimo że nie przyłożyła ręki do żadnej krzywdy, a wręcz działała na rzecz pokoju i porozumienia między istotami syntetycznymi i biologicznymi, to czuła się winna całej sytuacji, która rozegrała się na Urkanatos VIII. Tak jakby chciała przyjąć na siebie ich wszystkie grzechy. Nie mogła jednak cofnąć czasu, więc pozostało jej jedynie winić się za to, co się wydarzyło. I szukać namiastki odkupienia poprzez pomaganie innym i zapobieganie podobnym incydentom. Do tego wyznanie Williama poruszyło jej najgłębszymi obwodami. Nie spodziewała się, że ktoś przeżył tamto wydarzenie. I że będzie nienawidził ją i jej pobratymców z całego serca po dziś dzień. Udało jej się błyskawicznie wydobyć z zasobów pamięciowych o zapamiętane informacje o Bloombergu, w tym jego wizerunek. Wydarzenia z Urkanatos VIII były dla niej wciąż świeże, nie tylko dlatego, że była syntetykiem i często do nich wracała myślami, ale również z racji tego, że niewiele czasu minęło między nimi, a jej głębokim snem i między wybudzeniem a chwilą obecną. Wstrząsnął nią widok małego dziecka, które przez nią straciło rodzinę i szansę na normalne, szczęśliwe życie. „Biedny chłopiec” pomyślała „Cóż mogłabym uczynić, by ulżyć jego cierpieniu?...”. Jakby zrządzeniem losu nader szybko wpadła na pomysł co zrobić, gdy u wspomnianego mężczyzny wystąpiła asfiksja. Musiała uratować życie, które sama zniszczyła. Ale najpierw trzeba było wydostać Dantesa z pomieszczenia na komory kriogeniczne. Jego życie również było zagrożone. W dodatku czas niemiłosiernie gonił. Androidka ustawiła się tak, by zasłonić albinosowi widok na Nosiciela własnym ciałem, żeby nie wywołać u niego niepotrzebnego ataku paniki. Następnie pomogła mu wstać.
— Musimy jak najszybciej stąd wyjść, proszę pana — szepnęła do ucha mężczyzny.

- Jebać to. Młody pomóż mi, zamykamy to gówno, zanim ten stwór się tu przedostanie – Corinna usłyszała za plecami męski głos. To był Dwight. - Villavuena to kutas, ale syntki… staruch ma rację, nie można im ufać, poradzimy sobie bez nich.
- Vlad. Jestem Vlad – wyszeptał nieśmiało chłopiec łamaną angielszczyzną doprawioną słowiańskim akcentem – Pomogę panu.
Podeszli do wrót śluzy stając obok siostry Coiro.
Corinna jeszcze przez chwilę procesowała słowa Bloomberga. Z jej ust nawet wydobył się w pewnym momencie śmiech. Na początku staruch budował napięcie, rozpoznając Caroline w bardzo dramatyczny sposób… po to, żeby powiedzieć, iż była sprzątaczką. Kobieta myślała, że nic więcej nie nadciągnie, ale to wcale nie był ostateczny zwrot akcji. Coiro rozumiała starucha, choć nie sądziła, że kiedykolwiek przyzna się do tego, nawet przed samą sobą. Normalnie przyklasnęłaby mu, a na koniec wpakowała serię z magazynu w ciało robota. Problem polegał na tym… że nic nie było “normalnie”.
- Nie wiem, czy poradzimy sobie bez nich - powiedziała cicho Cori. Krzywiła się, mówiąc te słowa. - I boli mnie, że muszę to powiedzieć. Ale te roboty to jedyne istoty, od których się nie zarazimy. A w tej chwili to cholerne paskudztwo mnie dużo bardziej przeraża - szepnęła.
Była cała blada. Zagrożenie ze strony androidów rozumiała. To było coś znajomego. Nawet jeśli miały ją zabić, to nie bała się robotów tak bardzo jak… tego czegoś. Najgorszy chyba był dźwięk, który wydawało to stworzenie. Cori czuła ciarki, które rozprzestrzeniały się wzdłuż jej kręgosłupa i schodziły na kończyny. Towarzyszyły im kropelki zimnego potu.
- Pospiesz się, blaszana kurwo, bo cię zaraz zatrzaśniemy! - Cori głośno krzyknęła.
Następnie spojrzała na Dwighta i Vlada.
- Przygotujcie się do przesunięcia tych drzwi - mruknęła.
Nie spodziewała się tego po sobie, ale poczuła ukłucie smutku w związku z pozostawieniem Bloomberga. Wiązało się tylko i wyłącznie z tym, że go rozumiała w jego nienawiści do androidów. Na tym polu mogliby bez problemu nawiązać wspólny temat. Tyle że nie było czasu na rozmowy. Starzec sam wydał na siebie wyrok śmierci, wchodząc i dusząc się w kriokomorze. Pozostało jedynie życzyć mu szerokiej drogi… w zaświatach.

Caroline za późno zorientowała się, że albinosowi nie spodoba się cielesny kontakt, nie zauważyła jak w jego oczach rośnie przerażenie a plątanina blizn na głowie zaczyna groźnie pulsować. Gdy tylko jej syntetyczne palce dotknęły jego skóry, Albinos wydał z siebie przeraźliwy krzyk a z nosa puściła się krew. Androidka poczuła, jak jakaś niewidzialna siła naciska na jej ciało. Nie była w stanie utrzymać się na nogach, uniosła się kilkanaście centymetrów nad ziemię a potem z impetem została rzucona do tyłu, prosto na jedną z kriokomór. Plecami wyrżnęła w szklaną taflę szkła. Gdyby była człowiekiem odebrało by jej dech w piersiach, niemniej stan w jakim się znalazła wydawał się podobny. Kątem oka zdążyła zauważyć, że zarażony mutant zwraca się w kierunku kriokomór jakby w końcu wyczuł obecność intruzów. Statkiem wstrząsnęło a światło zgasło. Fioletowowłosa leżąc na ziemi, przy sarkofagu usłyszała powolne człapanie. Ohydne dźwięki wydobywające się z otworów na szyi zmieniły swoją częstotliwość, przypominały przeciągły charkot, były bardziej intensywne jakby mutant wpadł w euforię.
Androidka odczuła mocne uderzenie, ale nie wykryła by jej wierzchnia powłoka została jakoś naruszona. Musiała tylko poczekać chwilę na odzyskanie pełnej funkcjonalności układów motorycznych. Niemniej jednak zaskoczyło ją to czego doświadczyła. Jej algorytmy nie potrafiły tego wyjaśnić. W tak krytycznej sytuacji musiała jednak priorytetyzować operacje w cybermózgu, a najważniejsze i najbardziej naglące było w tym momencie uratowanie duszącego się Bloomberga. Nie bacząc więc na czające się w pobliżu zagrożenie po omacku skierowała się do miejsca, gdzie starszy mężczyzna się zatrzasnął. Gdy wreszcie dotarła na miejsce i wymacała krawędź komory, wcisnęła tam palce i zaczęła z całej siły ciągnąć by siłą rozewrzeć drzwi kapsuły. Na szczęście, udało jej się. Syntetyczka obeznana w pierwszej pomocy od razu sprawdziła stan omdlałego staruszka, gotowa w razie czego przystąpić do resuscytacji krążeniowo-oddechowej.
Caroline w porę zdążyła wyczuć, że coś się do niej zbliża i chyba nie ma przyjaznych zamiarów. Maszyna rękach trzymała opancerzone skrzydło drzwi, które udało jej się wyrwać w trakcie otwierania kriokomory. Zasilanie wróciło, pomieszczenie rozświetliły czerwone przygaszone światła awaryjne. Bloomberg leżał omdlały w kabinie, jego pierś nieznacznie się poruszała, albinos znów kołysał się w tył i przód, szlochając i zasłaniając dłońmi uszy. W końcu zobaczyła Istotę swej pełnej okazałości. Nie posiadała już ludzkiego oblicza, oczodoły zarosły grubymi błonami skóry podobnie, jak nozdrza. Usta za to wypełniały niemal całą dolną część twarzy a między zębami wił czerwony długi jęzor pełen gruczołów i przyssawek. Ciało podobnie jak twarz uległo całkowitej deformacji. Ręce jak i nogi sprawiały wrażenie wielokrotnie połamanych i źle zrośniętych, na poskręcanych reumatyzmem dłoniach zdążyły się wykształcić dodatkowe palce, malutkie kikuty bez tkanki kostnej, sama sylwetka była przygarbiona i powykręcana od ciężkich wad kręgosłupa. Azjata przypominał ciężko upośledzony płód, który nie ma szans przeżyć szóstego miesiąca ciąży a mimo to jakimś cudem wyszedł z łona matki i dożył czterdziestki wprawiając ludzi w stan w obrzydzenia zmieszanego z przerażeniem. Caroline zrozumiała, że to nie to nie był jakiś zwykły, naturalny patogen a zmodyfikowany genetycznie wirus wywołujący intensywną mutagenezę, w wyniku której u zarażonego błyskawicznie powstawały liczne zwyrodnienia, ciężkie nowotwory, zmiany postępowe i aberracje morfologiczne. Nie powstał on siłami natury, a stworzyły go w laboratoriach jakieś obłąkane i wynaturzone umysły. Potwór ruszył na androidkę, próbując ją chwycić w swoje powykręcane chorobą łapska. W korytarzu rozległ się wystrzał z broni i krzyki Villavueny lecz ona miała teraz swoje własne problemy.

Syntetyczkę niezmiernie ucieszył fakt, że zdążyła na czas ze swoją brawurową interwencją. Jednak jej wysiłek w żadnym razie nie miał się ku końcowi. Zanim zdążyła przywrócić świadomość Bloombergowi, wyczuła gdzieś za sobą jakąś Obecność. X4212-Y2 domyślając się natury przyczajonej istoty chwyciła mocno oderwane przez siebie drzwi od komory kriogenicznej. Wyglądało na to, że potwór przyszedł wyegzekwować należność za jej nadmiar człowieczeństwa. Odwracając się razem ze swą improwizowaną tarczą sztuczna kobieta ujrzała istne ucieleśnienie grozy. Stworzenie-abominację mogącą być wytworem jedynie najgorszego sennego koszmaru lub skrajnie obłąkanego artysty. Jako istota paraludzka Caroline była pozbawiona całej ewolucyjnej aparatury chroniącej kruchą ludzką psychikę przed wykraczającymi poza pojmowanie i grożącymi utratą poczytalności nadzwyczajnymi wizjami oraz zjawiskami. Musiała się zmierzyć z tym widokiem w całym jego koszmarnym i dosadnym realizmie, bez możliwości zrzucenia go na karb iluzji optycznej, nadmiernej fantazji czy objawów wytwórczych. Wiedziała doskonale co widzi i słyszy. I to na pewien czas poraziło jej ośrodki decyzyjne, bowiem jej cybermózg nie potrafił przetworzyć, usystematyzować i zrozumieć tego co odbierały sensory. Najlepszym sposobem na wyjście z bezwładu była inicjalizacja stanu wyższej konieczności, z powodu którego androidka po prostu zaniechała prób zrozumienia tego z czym się mierzy. Zadowalając się jedynie domysłami na temat natury wirionu, który sprowadził nieszczęsnego Nero do obecnej, ohydnej formy. W danym momencie musiała działać, by chronić ludzkie życie, co zgodne było z jej poglądami i samym rdzeniem oprogramowania. Natarła więc z impetem na koszmarną istotę, taranując ją z całych sił trzymanym w rękach ciężkim przedmiotem.
— Musi Pan uciekać! Proszę się ratować! — krzyknęła jeszcze w stronę albinosa, czując jak jej improwizowana tarcza naciska na przeciwnika, miażdżąc jego ciało. Pancerna szyba z całym impetem uderzyła w zdeformowaną twarz mutanta, nim ten zdążył zaatakować. Na szkle pojawiły czarnoczerwone krwawe rozpryski. Androidka niczym taran ruszyła do przodu, potwór spychany był do tyłu. Wydawał się oszołomiony i zaskoczony atakiem, z otworów w szyi wydobył przeraźliwy wściekły jazgot, który urwał się w połowie, gdy istota grzmotnęła plecami o drzwi jednej z kriokomór. Przygwożdżona z obu stron, osunęła się na ziemię, z jej ust wystrzelił długi jęzor pełen przyssawek i gruczołów, jednak odbił się od szkła prowizorycznej tarczy a potem schował z powrotem w jamie gębowej. Wynaturzone cielsko znieruchomiało.
Do pomieszczenia wbiegł Pickford. Spojrzał na Caroline a potem poturbowaną istotę.
- Caroline, doktorowi Brown udało się otworzyć śluzę. Musimy uciekać. W korytarzu jest kolejna zarażona, a za chwilę dołączą kolejni.
Albinos dalej nie reagował na słowa androidki a Bloomberg leżał zemdlony w kriokomorze.
— Dziękuję, że przyszedłeś drogi Pickfordzie — powiedziała Caroline, wyrażając szczerą wdzięczność — Masz rację. Ale nie mogę zostawić tych biedaków. Proszę, postaraj się namówić pana z achromatozą, by poszedł z tobą. Ja z kolei wezmę na ręce starszego pana.
To powiedziawszy skierowała się w stronę Bloomberga, zostawiając drzwi od kriomory dociśnięte do zainfekowanej istoty.
Nie wiadomo czy Pickford potrafił wzdychać, ale wyglądało, jakby miał wielką ochotę to zrobić. Zamiast tego skinął tylko posłusznie głową, po czym podszedł do Dantesa, kucnął przed nim, pstryknął w palce.
- Słyszysz mnie Edmundzie? – zapytał – Spójrz na mnie.
Albinos przez chwilę jeszcze kołysał się w tył i naprzód, w końcu jednak zauważył androida, spojrzał na niego niepewnie.
- On jest ciężko straumatyzowany – zwrócił się do Caroline – Bardzo niestabilny psychicznie, źle reaguje na kontakt cielesny i głośne dźwięki, przynajmniej tak wynika z jego akt. Obawiam, że nie będę w stanie mu pomóc, ale spróbuję.
Pickford jeszcze raz zapstrykał palcami by zwrócił na siebie uwagę Dantesa.
- Edmundzie, musimy iść. Wszystko będzie w porządku, nic ci nie grozi, jesteś wśród przyjaciół, chcemy ci pomóc. Mam na imię Pickford, a to moja przyjaciółka Caroline. Zaopiekujemy się tobą.
Pozbawiony pigmentu mężczyzna ani drgnął, nieufnie spoglądał na maszynę, wydawało się, że zestresował się jeszcze bardziej.
- Sama widzisz – tym razem w głowie syntetyka naprawdę dało się usłyszeć zniecierpliwione westchnięcie.
— Dziękuję serdecznie za pomoc. W takim razie zmiana planów drogi Pickfordzie — stwierdziła łagodnie syntetyczka po krótkim przetworzeniu danych — Poproszę cię teraz, byś zabrał stąd nieprzytomnego pana Bloomberga. Potem zamkniemy pomieszczenie, by panu Albinosowi przypadkiem nic się nie stało.
To powiedziawszy X4212-Y2 wzięła się za swoją część pracy. Podniosła cielsko zarażonego i wcisnęła do pobliskiej komory kriogenicznej. Korzystając z dopływu zasilania i swojej wiedzy na temat komputerów przy użyciu panelu zamknęła mutanta w środku zamrażającej kapsuły. Następnie ruszyła w stronę wyjścia, ostatni raz zerkając, czy jednak Dantes nie zmieni zdania i nie podąży za nią.
 
Alex Tyler jest offline  
Stary 16-04-2021, 07:38   #14
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Kiedy ludzie w korytarzu usłyszeli krzyk albinosa, a potem statkiem zatrzęsło i zgasło światło, Corinna straciła resztki posłuchu u Dwighta, o ile w ogóle go miała.
- Vlad! Zamykamy! – rozkazał chłopcu blondyn. Siostra Coiro została brutalnie odepchnięta, mężczyzna i dzieciak dopadli do włazu a potem po omacku zaczęli go przesuwać w stronę otwartej śluzy.
Zarina tymczasem poczuła jak palce Afrykanki zaciskają się na jej szczupłych ramionach. To bolało, ale Zuhura wydawała się tym w ogóle nie przejmować. W ciemnościach blondynka nie widziała jej twarzy, ale mogła sobie wyobrazić przerażenie rysujące się na pięknym obliczu czarnoskórej.
- Reszef! Nergal! Jarri! Terrorysta!– powtarzała – Reszef, Nerga…aaa
Wymawiane ze strachem imię sumeryjskiego boga zarazy nagle zamieniło w przeciągły jęk. Palce Zuhury jeszcze mocnej wbiły w obojczyk Coiro.

Zarina chwyciła zaciskającą się dłoń kobiety, chcąc trzymać jej rękę. Uważała, że będzie to lepszym wsparciem, niż odczuwanie wbijających się w ciało pazurów, jak u kota który się czegoś przestraszył i za wszelką cenę próbuje przyczepić się do czegokolwiek, co jest najbliżej. Żałowała, że nie rozumiała języka, w jakim mówi kobieta i nie potrafiła się z nią porozumieć.

- Rozumiem, spokojnie. Jestem. - drugą ręką pogładziła ją po ramieniu. Nie widziały siebie, ale czuły. Stanęła tak, aby plecami być zwróconą w stronę rzekomego “terrorysty”, żeby Zuhura czuła, że między nią a oprawcą dzieli ją mur w postaci ciała Zariny. Nie miała pojęcia czy czarnoskóra kobieta nie pomyliła Jacka z kimś innym, czy mówiła prawdę, a może coś sobie uroiła. Nie mogła więc tego oceniać, ale mogła przynajmniej spróbować uspokoić kobietę psychicznie. W sumie nieważne było teraz, co jest prawdą. Ważne było to, co Zuhura za prawdę uważała.

To nie był najlepszy dzień Corinny. Oczywiście już wcześniej to zauważyła, ale dopiero teraz poczuła. Dwight ośmielił się podnieść na nią rękę i odepchnąć. Za kogo on się uważał? Za kogo uważał ją? Gniew był oszałamiający. Cała pula strachu, jaką kobieta zebrała do tej pory, została pokolorowana na odcienie szkarłatu. Nie myślała wiele, tylko wstała i skoczyła w stronę marine. Jej dłoń była zaciśnięta w pięść. Kierowała ją prosto na potylicę mężczyzny. Myślał, że będzie jego popychadłem? Nie. Nikt nie traktował w ten sposób Coiro. Jeżeli pozwoli innym na tego typu zachowania, to z każdą kolejną minutą będzie coraz gorzej i gorzej. Oczywiście to było bardzo odważne założenie, gdyż sugerowało, że przeżyją te minuty. A to wcale nie było takie pewne.

Gniew był tak silny, że nawet nie uświadomiła sobie tego, że tak właściwie zgadza się kompletnie z nim i młodym chłopakiem. Androidkę trzeba było porzucić. Rzuciła się na ratowanie miliardera, mimo że przed chwilą sama została zaatakowana. Powinna stamtąd spierdalać w cyberpodskokach, a nie zagłębiać się w komorę śmierci. W pewnym momencie współczucie i altruizm zmieniały się w głupotę, a Caroline ją przekroczyła w oczach Coiro. Tyle że jeszcze ważniejsza była dla Cori jej własna urażona duma, kiedy Dwight ośmielił się potraktować ją jak worek mąki, stojący mu na drodze. Dlatego też go zaatakowała w odwecie, nie myśląc nawet o tym, że tym samym kupuje Caroline nieco czasu, którego nie miała zbyt wiele.
Uderzony pięścią Dwight poleciał do przodu i odbił od ściany. Choć Corinna w ciemnościach nie widziała jego twarzy, mogła wyobrazić sobie jego szok i zdumienie.
- Pojebało cię?! To tylko głupia maszyna! Co z wami ludzie, naprawdę chcecie zginąć!?
Nagle wróciło światło. Rzeczywiście blondyn wyglądał na zaskoczonego atakiem, rozmasowywał obolałą potylicę, ale Coiro nie miała czasu się nad nim litować. Przez otwór śluzy dojrzała stworzenie, które wymykało się wszelkim znanym klasyfikacjom medycyny i biologii. Zdeformowany ciężkimi chorobami i wadami rozwojowymi mutant szedł na Caroline wydając z siebie obrzydliwe dźwięki przypominające charkanie i mlaskanie. Nim zdążyła otrząsnąć się z szoku, na końcu korytarza rozległ się strzał. Zobaczyła upadającego na ziemię ciało weterana, którego Villavuena nogą powalił na plecy, z lufy pistoletu trzymanego w dłoni wciąż unosiła się mgiełka dymu. Zaś za plecami Latynosa, w śluzie pojawiła niewielka szczelina, wyglądało na to, że naukowcowi częściowo udało się otworzyć właz. Ale to nie był jeszcze koniec wrażeń…
Zarina próbowała wyswobodzić się z uścisku Afrykanki. Dopiero gdy w korytarzu znów rozbłysły czerwone lampy zauważyła, że z Zuhurą dzieje się coś dziwnego. Kobieta raz jeszcze wydała z siebie przeciągły jęk, oczy zaszły bielmem, usta wykrzywiły w grymasie przeraźliwego bólu. Mięśnie zesztywniały i napięły do granic fizycznych możliwości. Po chwili ciałem czarnoskórej wstrząsnął potężny dreszcz, aż zaczęło wpadać w coraz szybsze drgania. Palce w wyniku skurczów jeszcze mocniej wbiły w obojczyk Coiro. Nawet gdyby Zuhura chciała ją puścić, to nie mogła. Na oczach Zariny zaczęła się w przeobrażać w coś złego.
Pierwsze, co Zarinie przeszło przez głowę to to, że jest cholernie głupia i naiwna. Jak mogła tak po prostu uznać, że Zuhura na pewno nie jest chora i zasługuje na pomoc? Ale z drugiej strony… Blondynka nie potrafiła być egoistyczna. Nie umiała zignorować złego stanu czarnoskórej kobiety i tak po prostu udawać, że ta nie istnieje.

Zarina chwyciła mocno za nadgarstki kobiety i wyrwała się z jej bolesnego uścisku niemal błyskawicznie, jednocześnie odpychając ją od siebie, aż ta uderzyła plecami o ścianę. W tym samym czasie rozległ się strzał, ale Zarina nie zrozumiała jeszcze co się stało. Huk ten przypomniał jej jednak, kto jako jedyny ma broń w tej chwili.

- Ona się przemienia! Ernesto! - krzyknęła, choć opanowana, to wyraźnie zaniepokojona. Szybko odskoczyła od Zuhury i przylgnęła do przeciwległej ściany plecami, patrząc na obrzydliwy pokaz przemiany. Sam mężczyzna na pewno też by tego nie przeoczył. Coiro być może się myliła, może było to coś innego, ale… Szczerze wątpiła. A i tak nie chciała więcej ryzykować i sprawdzać jak to się skończy, aby mieć pewność. Powinni zlikwidować kobietę, nim wirus zakończy swój proces w jej ciele.

- Wszyscy jesteśmy zarażeni, to stres uaktywnia wirus… Albo coś podobnego - powiedziała Zarina jakby pewnie, choć jednak nie wykrzyczała swej mądrości na cały moduł. Aktualnie mogłaby wydawać się być jedną z tych osób, co publicznie sieją dezinformację, choć miała wrażenie, że coś w tym musi być. Że w pewnym sensie ma rację. Może nie było to prostolinijne rozwiązanie zagadki wirusa, jakie zaserwowała, ale naprawdę była przekonana, że “to” mają w sobie wszyscy. Tylko nie każdy tym emanuje.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 16-04-2021, 10:45   #15
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Cori czuła się po prostu okropnie przytłoczona. Normalnie skoncentrowałaby się na żołnierzu, którego przed chwilą zaatakowała. Przecież mógł chcieć jej oddać! Jednak co innego przykuło jej uwagę. Potwór, z którym walczyła androidka. To stworzenie wymykało się wszelkim próbom opisania lub zrozumienia. Coiro nagle poczuła się okropnie malutka i słaba w wielkim, przepastnym kosmosie, w którym czaiły się takie potwory. Albo i dużo gorsze. Choć jej wyobraźnia nie potrafiła wytworzyć nic gorszego od przebrzydłości, której była świadkiem. Poczuła się sparaliżowana. Nawet wstrzymała oddech… oby tylko to coś jej nie zauważyło. Uznała, że Caroline musiała być niezwykle odważna, że znajdowała się w jednym pomieszczeniu z potworem i jakoś funkcjonowała. Oczywiście, była androidem, jednak tak straszne paskudztwo powinno być w stanie wstrząsnąć nawet kawałkiem metalu.


- Ja… ja nie wiem - szepnęła. - Przepraszam. Po prostu… zabierzcie mnie stąd - cała zbladła.


Zdołała przesunąć wzrok na siostrę. Słyszała jej słowa, ale ich nie słuchała. Nie była w stanie skoncentrować się na nich. Patrzyła na czarnoskórą kobietę, która zaczęła się przepoczwarzać. W zwykłych okolicznościach Corinna powiedziałaby siostrze: “a nie mówiłam?”. Jednak nie czuła ochoty na chełpienie się. Nie było czym. Czuła się pesymistką, a raz jeszcze świat udowodnił, że nie bez powodu. Cori cofnęła się pod ścianę tuż obok Zariny. Potrzebowała chwili na zebranie się do kupy. Musiała zapanować nad sobą i swoją psychiką. A także lękami. Choć zdawało się to takie trudne…
Zarina nigdy by nie podejrzewała, że ma w sobie tyle siły. Wystrzał adrenaliny spowodował, że na chwilę ta krucha z pozoru dziewczyna stała się swoją siostrą bliźniaczką. Zuhura odepchnięta na ścianę, przyrżnęła głową w zimny metal i nieprzytomna od razu osunęła na ziemię. Spomiędzy czarnych włosów popłynęła gęsta krew. Afrykanka straciła świadomość a jej ciałem wstrząsały dreszcze. Na początku nie było jasne czy to efekt jakiegoś urazu mózgu czy choroby, lecz po chwili siostry Coiro dostrzegły że ludzka sylwetka zaczyna deformować i przeistaczać w powykręcaną artretyzmem karykaturę człowieka. Mutacja następowała błyskawicznie, jakby ktoś puszczał w film w przyspieszonym tempie albo na żywo tworzył makabryczną i zdeformowaną ludzką rzeźbę. Villavuena mimo sugestii Zariny chyba nie zamierzał marnować kul i jako pierwszy ewakuował z więziennego modułu. Siostry Coiro mogły więc przyglądać się tej upiornej transformacji lub próbować uciekać tak jak dla przykładu zrobili to Vlad i Dwight. Gdy tylko blondyn i dzieciak zobaczyli, że śluza się otwiera pognali do przodu mijając zarażoną i Zarinę. Po drodze prawie zderzyli się z Pickfordem, który szybkim krokiem pokonał całą długość korytarza i wszedł do pomieszczenia z kriomorami. Wcześniej na oczach Corinny rozegrała się tam walka, maszyna odparła atak potwora, tarczą zrobioną ze skrzydła drzwi kriokomory powaliła mutanta, leżącego teraz nieruchomo pod kapsułą. Coiro walcząc ze stresem i mackami paniki, próbującymi powoli oplatać jej umysł dostrzegła w końcu Lance’a. To on oberwał kulką a teraz leżąc i wykrwawiając się pod śluzą wyciągał błagalnie rękę do Jacka, prosząc naukowca o pomoc.

Cori nie wątpiła, że znalazła się w piekle. Wokoło tyle się działo. To było straszne. Najbardziej jednak powaliła ją świadomość, że Zari znajdowała się tak blisko czarnoskórej. Według wszelkiego prawdopodobieństwa również była zarażona. Coiro nie mogła poradzić sobie z tą świadomością. Już sama perspektywa śmierci siostry bliźniaczki byłaby makabryczna. Ale dodatkowo to, że przeistoczyłaby się w takie wynaturzenie? Cori musiałaby ją zabić. Egzystencja w takim stanie zdawała się dużo gorsza od śmierci. Inna sprawa, że nie miałaby jak tego zrobić. Nie posiadała pistoletu. Ruszyła w stronę Zari. Chwyciła ją za rękę z całą świadomością, że sama wystawia się na zakażenie. Po prostu nie miało to większego znaczenia. Jeśli Cori znowu miała przeżyć i patrzeć na śmierć najbliższych, to już wolała umrzeć wraz z nimi.
- Uciekamy - powiedziała.
Pociągnęła siostrę w stronę, w której zniknęli Villavuena, Vlad i Dwight. Musiały stąd spierdalać czym prędzej. Gdyby Cori mogła pomóc tym ludziom, to by to zrobiła. Ale prawdę mówiąc kompletnie ich nie znała i nie miała powodu, żeby ryzykować życiem swoim i siostry dla nieznajomych. I to na dodatek kryminalistów. Kto wie, jak ciężkie przewinienia mieli na sumieniu. Coiro owszem, zabiła człowieka, ale w dobrej wierze. O ile dobrą wiarą można było nazwać wymordowanie wszystkich androidów. W jej mniemaniu jednak tak właśnie było.
 
Ombrose jest offline  
Stary 17-04-2021, 00:31   #16
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
VI. CISZA.
Pickford był w błędzie. Gdy opuścili moduł więzienny, nie czekał na nich komitet powitalny, ludzie z miotaczami ognia nie nadeszli, żeby ich spalić. Na statku panowała cisza, światła były wygaszone, paliły się tylko lampy awaryjne. Znaleźli się w luku magazynowym, pełnym mocno sfatygowanych głębokich szafek z wysuwanymi szufladami, gdzie trzymano osobiste przedmioty więźniów, zabranych w momencie ich zatrzymania. Mogli więc odzyskać swoje skarby. Oczywiście za wyjątkiem broni skonfiskowanej przez przedstawicieli prawa.

Lance przez większość skazańców został skreślony i pewnie wykrwawiłby się na śmierć gdyby nie znalazła go Caroline. Weteran podparł się na jej sztucznym, ale delikatnym dziewczęcym ramieniu i podniósł z pozycji leżącej do siedzącej. Zaciskał mocno szczęki, dzielnie znosił swoje cierpienie. Jego mętne niebieskie oczy zawsze pozostawały wilgotne, więc nie wiadomo kiedy się wzruszał, kiedy płakał, kiedy odczuwał ból. Androidce wydawało się jednak, że jedna z tych emocji na pewno pojawiła się gdy weteran spojrzał na nią.
- Dziękuję – wyszeptał – nie zapomnę ci tego.
Chwilę wcześniej androidy opuściły pomieszczenie z kriomorami, wyciągając z kapsuły omdlałego Bloomberga. Albinos nie dał się uspokoić więc musieli zasunąć za nim właz. Pickford wziął wątłego staruszka w ramiona i wyniósł z korytarza. Zuhura przestała się ruszać . Przeistoczenie dokonało się, stwór leżał nieprzytomny w korytarzu, na głowie krzepła czarnoczerwona krew.

Dwight zrzucił swój kombinezon, całkowicie obnażył przed bliźniaczkami, w ogóle przy tym nie krępując. Nie miał się zresztą czego wstydzić, doskonale wyrzeźbione ciało, smukła wysportowana sylwetka, i cała reszta też niczego sobie. Tors, przedramiona i plecy zdobiły liczne tatuaże. W pośpiechu wyciągał z szafy swoje ciuchy i przedmioty osobiste. Dzieciak za to stał z głupią miną, zarumieniony zerkał kątem oka na siostry.
- Pośpiesz się młody, chyba, że chcesz paradować w tym pedalskim kombinezonie – rzucił blondyn do Vlada a potem zerknął w kierunku dziewczyn – A wy się nie przebieracie?

Caroline dotarła w końcu z Lance'em do luku. Żołnierz puścił się jej ramienia a potem usiadł przy ścianie, opierając o nią plecami. To, że jeszcze żył i się nie wykrwawił dawało nadzieję, że postrzał nie okazał tak groźny jak wyglądał. Nie znaczyło to jednak, że weteran sam dojdzie do siebie. Potrzebował pilnej pomocy medycznej, co zresztą za chwilę zasugerował Pickford.
- Jeśli nie znajdziemy stimpaków, w module medycznym znajduje się Autodok. To chyba jego jedyna szansa, inaczej się wykrwawi albo pocisk uszkodzi organy wewnętrzne.
Autodok był zautomatyzowaną komorą wyposażoną w narzędzia chirurgiczne i systemy diagnostyczne. Kierowany przez sztuczną inteligencję, sam wykonywał skomplikowane operacje i zabiegi. Niejednemu załogantowi uratował życie, dlatego był standardowym wyposażeniem statków. Także na Archimedesie.

Jack chcąc nie chcąc przysłuchiwał się słowom androida. Chwilę wcześniej nie pomógł weteranowi i czuł jak teraz Lance przeszywa go na wskroś swym mętnym spojrzeniem. Niepokojąco jasne, niebieskie oczy wydawały się mienić barwami lodu. Dla doktorka może lepiej by się stało gdyby wielkolud nie dotarł żywy do modułu medycznego. Nie wiadomo za co został skazany, ale nawet Pickford wydawał się go obawiać. Zwłaszcza, gdy Lance w ręku miał broń. Jack w jednej z uchylonych szafek zauważył opakowanie stimpaku. Mógł zachować go dla siebie lub podzielić nim i uratować żołnierzowi życie a przynajmniej zwiększyć jego szanse.

W luku znajdowało się teraz dziewięć osób. Albinos został zamknięty z Azjatą w pomieszczeniu z komorami a Zuhura leżała martwa lub nieprzytomna w korytarzu. A co z Villavueną? Zniknął im z radaru, gdy tylko Brown Junior otworzył właz. Wydawał nie zainteresowany plądrowaniem szafek i najpewniej ruszył gdzieś dalej w głąb statku by tak jak obiecał pozabijać załogę. Za śluzą prowadzącą w następny, spowity półmrokiem korytarz w każdym bądź razie go nie zauważyli.

Bloomberg zaczął powoli dochodzić do siebie. Podobnie jak Lance siedział oparty o ścianę. Oddech miał krótki, miarowy, wątła klatka piersiowa poruszała nieznacznie. Kiedy w końcu się ocknął spojrzał blady na Caroline. Usta bezdźwięcznie się poruszały, próbował coś powiedzieć, ale nie potrafił, głos zamierał mu w gardle na widok androidki.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 17-04-2021, 14:54   #17
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
We're breaking promises we thought we could keep
We trigger avalanches unknowingly, oh
We're not so different from convicts on the run
Freedom could kill us, but we'd rather go on
This is a journey and we wanna go far
They say we're selfish but this plane is on fire


[media]http://www.youtube.com/watch?v=fITx45PodIM[/media]

Cori odczuwała tyle różnych emocji. Połączyły się z sobą w dziwny konglomerat i ciężko było je wszystkie wyodrębnić i nazwać. Myślała, że jest doświadczona. Miała za sobą wiele nieprzyjemnych przeżyć i uważała się za naprawdę twardą osobę. Zdawało się, że dopiero teraz napotkała prawdziwy test. Nawet nie wiedziała, dlaczego czuła się tak bardzo rozchwiana. Zaczęła się na ten temat zastanawiać i uznała, że to właściwie nie było zbyt trudne do wytłumaczenia. Zazwyczaj miała ogromne zaplecze, którego chyba nie do końca doceniała. Statek, załoga, broń… to wszystko zostało jej odebrane. Co więcej, znajdowała się w towarzystwie faktycznych kryminalistów. Ona jedynie uwalniała kosmos od ścierwa w postaci androidów, za co powinna dostać odznaczenie. I rzeczywiście, otrzymała je. Naszywka z napisem „Zimna Sucz” mówiła wszystko. Coiro była z niej tak właściwie dumna.

Kryminaliści zdawali się nieobliczalni i ciężko było przewidzieć ich kolejny ruch. Niektóre osoby zdawały się niewinne, jak na przykład młody Vlad, czy nawet Caroline. Może próbowali zamydlić im oczy i odwrócić uwagę od faktu, że wcale nie znaleźli się tu za niewinność. Każdy miał swoje na sumieniu i z tego powodu ciężko było zaufać komukolwiek. Tak właściwie Cori czuła się pewniej przy takich typach jak Villavuena, bo rozumiała ten rodzaj ludzi. Wiedziała, czego się po nich spodziewać. Gorzej było z więźniami takimi jak Jack. Raczej nie wsadzili go za sam zespół Tourette’a. Czego więc mógł się dopuścić? Cori zastanawiała się. Choć była przekonana, że nic nie wymyśli. Albo Caroline. To nie byłoby w ogóle zaskakujące, gdyby androidka za dnia starała się pomagać ludziom, leczyła i uśmierzała ból, a nocą z szaleńczym śmiechem zabijała rodziny seriami z karabinu. Wszyscy znajdowali się tu z jakiegoś powodu.

Czy to możliwe, że tak naprawdę nadal znajdowali się w komorach? A to była kolejna seria tortur? Sytuacja zdawała się tak koszmarna, że naprawdę musiała zostać przez kogoś zaprojektowana. Ktoś ją rozpisał z myślą o tym, aby Corinna cierpiała za swoje grzechy. Nawet towarzystwo Zariny było tak naprawdę utrudnieniem. Oczywiście, Coiro nie znajdowała się sama. Miała przy sobie bliską osobę, której mogła zaufać. Tyle że tak bardzo martwiła się o nią, że aż jej brzuch wykręcało z nerwów. Poza tym bliźniaczka miała stanowczo zbyt bliski kontakt z Zuhurą. Cori wiedziała, że jeśli ujrzy przeistoczenie i śmierć siostry, to się ostatecznie załamie. Może wiedzieli to również więzienni architekci koszmarów. W każdym razie to nie miało znaczenia. Jeśli nawet znajdowała się w symulacji, to i tak musiała działać zgodnie z jej zasadami. Nie potrafiła udowodnić, że to nie działo się naprawdę. Chyba że ucieknie i odzyska wolność.

Czy to w ogóle było możliwe?

Corinna czuła duży żal z powodu śmierci Edmunda Dantesa. Zdecydowanie większy, niż powinna. Czy chodziło tylko o to, że był albinosem, jak inna niegdyś ważna osoba w życiu Coiro? A może zrobiła się wrażliwsza na zgony od czasu, kiedy sama odebrała życie człowieka? Takich osób jak Bloomberg nie żałowałaby. Zresztą staruch miał z osiemdziesiąt lat, czas najwyższy umierać. Jednak Dantes był młodszy. Czy można było zapobiec jego śmierci? Może gdyby lepiej współpracowała z Caroline. Cori jednak nie zamierzała długo rozpaczać. Pamiętała, jak cholernie przerażona wtedy była. Znaleźli się w wąskim gardle z dwoma potworami, poza tym spodziewali się armii z miotaczami ognia. Łatwo było mieć do siebie pretensje. W akademii marines mówiono dużo o „survivor’s guilt” i Coiro nie zamierzała poddać się uczuciu winy.

Nie wszystkie emocje były negatywne. Wiele z nich uważała jednak za niepożądane. Corinna zdecydowanie preferowała kobiety, jednak nie była kompletnie obojętna na niektórych mężczyzn. Kiedy Dwight zaczął przebierać się przy nich, poczuła niesmak i zażenowanie… ale nie tylko. Może chodziło o to, że go wcześniej zaatakowała. A nic nie kręciło Coiro bardziej niż przemoc. Zaschło jej w ustach, kiedy usłyszała pytanie na temat tego, kiedy zacznie się przebierać. Nie była pewna, dlaczego w ten sposób reaguje. Była marine, nie raz zmieniała ubrania w towarzystwie mężczyzn z drużyny. Nie przypominała żadnej niewinnej, młodocianej dziewicy. Czuła na siebie złość. Zajęła się czymś pożytecznym i zaczęła inwentaryzować zawartość szafki. Znalazła w niej latarkę, apteczkę, sześć stimpaków oraz zestaw wytrychów. Niestety spluw nie było. Corinna tęskniła za nimi bardziej, niż za jakimkolwiek człowiekiem. Westchnęła ciężko.

Na szczęście była ona.
Jej stara, wysłużona parka.


Coiro poczuła przypływ radości. Naciągnęła ją prędko na siebie, zapięła, nałożyła kaptur. Dopiero teraz zaczęła czuć się w pełni sobą. Nawet zapach był odpowiedni. Wciągnęła w nozdrza woń kaptura podbitego polarem. Czuła swój szampon do włosów, mimo że minęły wieki, odkąd ostatni raz go używała. Przez chwilę zamknęła oczy i starała wmówić sobie, że znów jest na statku. Że wszystko jest w porządku. Tak jak niegdyś. Tak jak dawniej. Nie była w stanie. Coiro mogła odzyskać swoje ubrania i inne przedmioty, jednak nie żyła w świecie wspomnień. Żyła w piekle i wszystko wskazywało na to, że jeszcze długo w nim pozostanie.

Podeszła do Vlada. Ścisnęła dłoń w pięść i uderzyła nią lekko w ramię chłopaka. Było ją stać tylko na taką wylewność.
- Wiedz, że skoro wyszedłeś cało z tego piekielnego korytarza, to już czyni cię jednym z najtwardszych facetów, jakich znam - powiedziała. Nawet kącik jej ust zadrgał powoli, jak gdyby miała się uśmiechnąć, ale do tego nie doszło. - Trzymaj się z nami, to wyjdziesz z tego cało - dodała. - A może tylko karmię cię bullshitem i wszyscy umrzemy - mrugnęła okiem, jakby żartowała. Choć w środku była śmiertelnie poważna. - Tylko bez głupich numerów.
Nie sądziła, żeby Vlad był typem chłopaka, który zacząłby szarżować na wroga, ale miał tylko kilkanaście lat. Corinna nie ufała nastolatkom jeszcze bardziej niż dzieciom.

Następnie ruszyła w stronę Lance’a.
- Jesteśmy w tym razem - powiedziała. - Możemy liczyć tylko na siebie nawzajem. Wszyscy mamy jeden cel. Wydostać się z tego cało. Osobno jesteśmy niczym. W grupie możemy przetrwać - rzekła. - Stąd gest dobrej woli - mruknęła i podała jeden ze stimpaków żołnierzowi. - Jeszcze będziemy cię potrzebować, Lance. To nie czas na odpoczynek.

Potem ruszyła dalej.
- Ten idiota Villavuena spierdolił gdzieś chuj wie gdzie - powiedziała. - Jeżeli zacznie bawić się w Rambo, to przyciągnie do nas jeszcze więcej uwagi. Jakby nie było jej dość do tej pory. Jeśli chcemy chociaż myśleć o cichym, dyskretnym działaniu, to musimy zatrzymać to latynoskie tornado - mruknęła. - Kto idzie ze mną? - zapytała.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 17-04-2021 o 14:59.
Ombrose jest offline  
Stary 17-04-2021, 16:00   #18
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację


X4212-Y2 mogłaby czuć się spełniona, w końcu udało jej się uratować kilkoro członków załogi. Ją jednak głównie frasowało to, co stało się z Zuhurą i Nero. Kimkolwiek byli, nie zasługiwali w jej syntetycznych oczach na taki los. Mimo że ich nie znała, myśląc o nich, nie mogła się pozbyć wrażenia jakiejś niezrozumiałej straty. Zastanawiała się, czy coś takiego czuli prawdziwi ludzie gdy umierali inni przedstawiciele ich gatunku, zwłaszcza ci bliscy.
— Lepiej niech pan nie traci sił na podziękowania. Każdy by tak postąpił na moim miejscu — odpowiedziała Lance'owi. Umyślnie lub nie, ignorując fakt, że kilkoro osób przed nią nie zrobiło zupełnie nic, by mu pomóc.
Kiedy dotarła razem z mężczyzną do luku magazynowego, wysunęła się ostrożnie spod jego ramienia i pozwoliła mu usiąść przy ścianie. Jego rana nie była tak poważna jak się jej z początku wydawało, ale wciąż wymagał on interwencji lekarskiej. Patrząc ze współczuciem na żołnierza, istota paraludzka wysłuchała sugestii Pickforda. O ile szybko nie znajdzie w pobliżu stimpaka, będzie musiała zabrać Lance'a do Autodoka w module medycznym.
— Dziękuję za radę przyjacielu, może uda mi się coś znaleźć w okolicy — powiedziała, uśmiechając się do towarzysza ze swojego rodzaju.
Dopiero teraz zauważyła, że wokoło panowała absolutna cisza, nie paliły się też żadne światła, poza tymi awaryjnymi. Każdy już grzebał w swoich rzeczach, kiedy androidka z mieszaniną nadziei i ciekawości podeszła do wysłużonej szafki podpisanej jej numerem seryjnym. Nie znalazła tego, czego szukała, ale trafiła w środku na standardowy strój załogi, dobrze jej znany i budzący w niej niepokój cybernetyczny skaner diagnostyczny, do tego rejestrator polowy, kombinezon izolujący z zamkniętym obiegiem powietrza i... wypchanego kota? Było też jej służbowe ubranie syntetycznej gosposi, te, które nosiła jeszcze na Ziemi, a pamiętające czasy Urkanatos VIII. Przywdziała je natychmiast, pozbywając się kombinezonu z komory do kriosnu. Patrząc w zamyśleniu na umieszczoną na ramieniu naszywkę z czerwoną koszulką, z trudem odczytała zatarte „Synth-Housewife Maintenance and Domestic Services”. Powstrzymała jednak natłok danych, które cisnęły się do jej procesora graficznego. Wciąż jednak coś, co ludzie określają sentymentalizmem, kazało jej nałożyć to ubranie.


Sztuczna kobieta również w okolicy nie znalazła żadnego stimpaka, czy też zestawu pierwszej pomocy. Wtedy postanowiła zapytać, czy ktokolwiek z większym szczęściem w tym względzie nie zechce dokonać wymiany za posiadane przez nią przedmioty. Jednak szybko okazało się, że nie było to konieczne.
— Tak, dziękuję panu — odparła z wdzięcznością Jackowi, który nagle postanowił jej zaoferować pomoc, wręczając strzykawkę z ratującą życie substancją. Spontanicznie bluzgający mężczyzna jednak nie usłyszał, co do niego powiedziała, bowiem od razu ruszył w stronę niedawno pokonanej grodzi wejściowej luku.
Dodatkowo, ku swemu pozytywnemu zaskoczeniu, fiołkowooka dostrzegła, że nie musiała już ratować Lance'a, bowiem uprzedziła ją w tym Corinna. Nie wiedziała, co nią powodowało i dlaczego wcześniej pozostawiła niebieskookiego na pastwę losu, ale może za bardzo się bała, a teraz zainspirowała ją postawa androidki? W każdym razie w danym momencie, mając również na względzie to, że wcześniej nie zatrzasnęła jej w pomieszczeniu z kriokomorami, Coiro zaczęła się jawić X4212-Y2 jako dobra osoba, na której można polegać. Syntetyczka nie miała jednak okazji jej podziękować, bowiem wtenczas zauważyła, że Bloomberg zaczął powoli odzyskiwać świadomość. Pickford pozostawił go w pozycji siedzącej, opartego o ścianę, podobnie jak ona uczyniła z Lancem. A jako że żołnierz był już uratowany, ametystowowłosa skierowała się natychmiast w stronę Williama. Kiedy mężczyzna w podeszłym wieku ocknął się, spojrzał na nią dziwnie. Jego twarz była biała jak kreda, a usta poruszały się, tak jakby próbował coś powiedzieć, lecz z jego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.
— Dobrze się pan czuje? — zapytała uprzejmie Caroline, zbliżając się powoli do staruszka. Powodowana jego pierwszą reakcją postanowiła przy okazji sprawdzić, czy nie doszło do porażenia ośrodka mowy albo innych zdrowotnych konsekwencji z powodu niedotlenienia mózgu.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 17-04-2021 o 17:26.
Alex Tyler jest offline  
Stary 18-04-2021, 15:47   #19
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację


Spodziewane zagrożenie nie nadeszło. W pomieszczeniu nie czekały na nich miotacze płomieni. Albo syntek kłamał, albo w czasie jak Junior majstrował przy panelu na stacji stało się coś nieprzewidzianego. Coś, co kazało załodze porzucić plany sterylizacji modułu więziennego. Chociaż doktorkowi ciężko było sobie wyobrazić co mogło stanowić większe zagrożenie niż patogen, to jednak dreszcze przechodzące przez kosmicznego lewiatana mogły sugerować, że to co zostawili za sobą w module więziennym archimedesa nie było ich największym zmartwieniem. Szajba zerknął w pusty korytarz za otwartą grodzią prowadzący w głąb stacji, po czym zabrał się za przeglądanie szafek. Z niejaką ulgą przebrał się w swoje prywatne ciuchy z naszywką “Wolność albo śmierć”. Pozbierał znaleziony szpej, poupychał go po kieszeniach, po czym wrócił do androidów stojących przy krwawiącym, ale ciągle jeszcze żywym Lance i dochodzącym do siebie Bloombergu. Nawet jeśli nie ufał Pickfordowi za grosz, jednak ten jako załogant posiadał informacje, które znacznie mogły zwiększyć ich szanse na przeżycie. A skoro Pickford, to androidka, a skoro ona, to Lance i Bloomberg, i każdy cholerny napotkany kulawy kundel.

- I chuj! - podsumował swoje myśli Szajba odrzucając w tył głowę. Podał stimpaka Y2. - Pomoże? - wskazał głową marines. - Przeżyje?

Nie czekając na odpowiedź podszedł do grodzi, którą dopiero co weszli do magazynu i sprawdził czy da się ją jednak szybko zamknąć. Skoro nie było bezpośredniego zagrożenia ze strony załogantów, to może warto było ograniczyć zagrożenie ze strony skażonej części pomieszczenia. Tym bardziej, że z tego co się zorientował, mieli tam już dwójkę zmutowanych skazańców.

Powtórka z rozrywki. Ściągnięcie panelu, plątanina kolorowych kabli, izolacja zrywana zębami. Poszło sprawniej i szybciej niż ostatnim razem. W końcu przećwiczył już tą sekwencję z wrzeszczącym nad uchem, uzbrojonym Villavueną i mutującymi skazańcami za plecami. Co tym razem mogło pójść nie tak?
Spokój grabarza.
Gródź zamknęła się z cichym sykiem oddzielając ich od nieszczęśników, którzy pozostali w module więziennym.

Teraz sięgnął do kieszeni po coś, co niedawno tam wpakował. W niepozornym przedmiocie mieszczącym się w dłoni rozpoznał skaner polowy. Na powierzchni planety robił na prawdę niezłą robotę. Czy jednak mógł się przydać w zamkniętych pomieszczeniach stacji? Nie miał pojęcia ale miał zamiar to sprawdzić. Włączył urządzenie.
Skaner polowy na statku kosmicznym nie działał tak jak powinien, wąska przestrzeń, ściany i inne obiekty uniemożliwiły właściwie jego używanie, niemniej na ekranie wyświetliły się informacje o składzie sztucznej atmosfery, wytwarzanej przez systemy podtrzymywania życia. Powietrze składało się z azotu, tlenu, argonu, dwutlenku węgla i paru innych śladowych ilości gazów, temperatura na statku wynosiła 68.3 stopnie Farenheita. W dolnym rogu ekranu wyświetlił się zielony komunikat.

ZDATNOŚĆ DO ŻYCIA W ATMOSFERZE SKANOWANEGO OBIEKTU: 100%

- Co ty nie powiesz? - doktor spytał retorycznie, wyłączając i chowając skaner. - Zdatny, nieprzydatny, kurwa!
Rozmasował kark, który cierpiał przy każdym ataku.

- I gdzie powitanie? - spytał Pickforda zezując na siedzącego pod ścianą Lance'a. - Masz pojęcie co ich mogło zatrzymać?
Nie zamierzał pochopnie, na ślepo uciekać w nieznany sobie teren. Wyglądało na to, że ktoś lub coś kupiło im trochę czasu na przemyślenia, a Villavuena na pewno nie omieszka użyć broni gdy na kogoś się natknie, więc mieli swój własny system wczesnego ostrzegania przed zagrożeniem.

Lance przestał zwracać uwagę na naukowca, lecz kiedy ich spojrzenia na chwilę się spotkały, stało się jasne, że żołnierz wcale nie jest mu wdzięczny. Nieważne jakie Brown miał intencje, czy naprawdę chciał pomóc czy tylko wkupić w łaski weterana, jego gest okazał się bezcelowy. Lance mógł być typem człowieka, który długo pamięta urazy, lub po prostu wyrobił sobie opinię na temat naukowca i nie tak łatwo ją będzie zmienić.

- Nie mam pojęcia doktorze – odpowiedział Pickford – Gdy systemy wykryły obecność patogenu, kapitan próbował odczepić moduł od statku, ale Matka jest pod moją kontrolą. Dlatego wydał swoim ludziom inny rozkaz. W chwili gdy szedłem po Caroline, oni już zakładali kombinezony przeciw skażeniom biologicznym. Nie wiem co ich mogło zatrzymać, dlaczego zmienili plany, dlaczego wyłączyli zasilanie. Wygląda jakby próbowali grać na czas i zatrzymać was w module, tak długo jak to możliwe.

- Jest, czy była pod twoją kontrolą? - upewnił się.

- Jest pod moją kontrolą, ale pracuje w trybie awaryjnym.

Zapytanie - odpowiedź. Syntek pracował jak model z podstawowym algorytmem kognitywistycznym. Odpowiadał wprost na zadane pytanie. Ani kroku obok. Nic od siebie. Usterka? Dywersja? Brown nie potrafił go rozgryźć, co go irytowało niepomiernie a jednocześnie mobilizowało do poszukiwań.

- Co to oznacza? Jak się z nią komunikujesz? Jakie dyrektywy możesz jej wydać? Jakie ograniczenia powoduje tryb awaryjny?

- Matka w trybie awaryjnym może czuwać jedynie nad utrzymaniem wytyczonego kursu lotu oraz monitorować systemy podtrzymywania życia – tłumaczył android - Porozumiewam się z nią poprzez komunikaty głosowe lub bezpośrednio poprzez wiersze poleceń w komputerze pokładowym. Dopóki nie zostanie przywrócone zasilanie nie mam właściwie żadnego pola manewru doktorze Brown.

Jack spoglądając w kierunku Dwighta i dzieciaka, zobaczył, jak blondyn zaczyna przebierać się wkładając najpierw bokserki, a potem dżinsy, biały t-shirt, adidasy. Vlad najwyraźniej nie miał ochoty obnażać się przed bliźniaczkami, więc zebrał ciuchy i zniknął w korytarzu, za śluzą.

- Ile czasu pozostało do przywrócenia jej pełnej funkcjonalności? - drążył dalej. - Jesteś w stanie uzyskać raport o stanie stacji i załogi? O jej położeniu? Podgląd systemu wizyjnego, lokalizatory załogi? Pickford, jeśli chcesz uratować twoją towarzyszkę musimy wiedzieć co się dzieje. Musimy być krok przed nimi. Wiesz, że mogę wam pomóc ale potrzebuję danych.

- Dopóki wyłączone jest główne zasilanie statku matka działa w trybie awaryjnym – odpowiedział android – Załoga Archimedesa liczy osiem osób. Gdy systemy wykryły patogen część znajdowała na mostku kapitańskim, część w mesie a część w swoich kajutach. Nie wiem gdzie w tej chwili przebywają doktorze Brown.

- Pomóc? – roześmiał się nagle chrapliwie Lance znów wbijając w naukowca swoje nieprzyjemne spojrzenie – Tak jak pomogłeś mi? Tak jak pomogłeś ten czarnej dziewczynie? Wyszeptałeś jej imię, rozpoznałeś ją, a potem ona rozpoznała ciebie. Słyszałem co krzyczała do jednej z tych bliźniaczek w korytarzu. Nazwała cię terrorystą. To dlatego wskazałeś ją Villavuenie do odstrzału? Bałeś się, że dziewczyna za dużo powie?

Szajba odwrócił wzrok od syntka i skoncentrował go na marines. Nie mógl mieć do niego pretensji. Każdy program podejmował decyzje na podstawie danych jakie miał dostępne, a te będące w posiadaniu Lence'a były mocno ograniczone, a poza tym przetwarzane przez pryzmat szkolenia wojskowego. "Swoich nie zostawiamy" - czy nie tak brzmiała jedna z dyrektyw? Jego algorytm postępowania był niekompatybilny z tokiem rozumowania J.B. Juniora. Nie przekona go. Nie zamierzał z resztą.

- Z dziurą w brzuchu, krwawiącego, ja bez przeszkolenia medycznego czy choćby stimpaka, z potencjalnym komitetem powitalnym, który zamierzał nas naprawdę gorąco przywitać? Zostawiłbym cię tam raz jeszcze - przyznał zgodnie z prawdą. - A Zuhura? Przez całą wieczność kodowali mi w głowie, że jest moją żoną. Na końcu każdej pętli widziałem jak zaczyna się przeobrażać... w to... Chcesz tam wrócić i zobaczyć co z niej zostało? MUTANTY, PALANTY, CZARNA CIPA, KURWA! - krzyknął gdzieś pod powałę. - Jak będzie więcej czasu to opowiem ci kowboju co tam zaszło ale teraz, nie wiem jak ty, ale ja chciałbym wydostać się z tego bagna, a czas działa na naszą niekorzyść. Więc schowaj póki co swoje pretensje w kieszeń.

 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 26-04-2021, 21:05   #20
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Po ucieczce z modułu Zarina była oszołomiona. Dłuższą chwilę stała i tępo patrzyła na innych, jakby nie rozumiała, co tak naprawdę sięwydarzyło. W rzeczywistości jednak doskonale wiedziała, co się stało. Była spokojna, ale wewnętrznie wciąż przerażona. Największym wrogiem były jej własne myśli. Głupie, ale zauważyła, że jedyne osoby, na które zwróciła uwagę na dłużej, zamieniły się w potwory. Najpierw Azjata, z którym próbowała złapać jakiś wspólny język, uspokoić go, dogadać się z nim, zastopować paranoję, przeistoczył się w potwora. Potem Zuhura, z którą również próbowała rozmawiać i wesprzeć została pożarta przez patogen. Przez jedną chwilę kobieta zaczęła siebie obwiniać o to, co się z nimi stało. A co gdyby taką samą uwagę poświęciła Dwightowi i Vladowi? Czy oni też by się zamienili? A co z Cori? Zarina nie chciałaby być zgubą dla innych, jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że miała coś z tym wspólnego. Może ona zaraża, a Caroline leczy? Być może w tej symulacji to człowiek jest tym złym a android dobrym? W sumie brzmiało to jak dobry koszmar w ramach kary, ukazujący, że do czego Zarina się nie dotknie, to to się “psuje”, zaś android wszystko “naprawia”.

W teorii tej było jednak sporo dziur i nielogiczności, które sprowadzały Zarinę na ziemię. Przede wszystkim, gdyby to była jakakolwiek symulacja, to Corinna powinna mieć identyczną i raczej nie rozdzielili by jej pomiędzy je dwie, bo dla nich Zarina była Corinną. Jednakże wciąż mogła to być kara, po prostu, realna. Zari miała jednak w głowie jeszcze wiele teorii, wręcz szereg. Póki co o patogenie wiedzieli tyle, że istnieje. Pojawił się też w sytuacji największego stresu, u dwóch osób które bały się czegoś konkretnego, a bodziec był obecny podczas ich przemiany. Zuhura bała się Jacka, a on był bardzo blisko i nie mogła opanować swojego strachu. Azjata zaś miał ewidentne problemy z kamerami, a nie dało się ukryć, że również był skupiony na obiekcie swojej fobii. Teoria nie mogła być potwierdzona, bo obiektów badań było zbyt mało. Poza tym, Zarina była zwykłym górnikiem, a nie naukowcem, więc jedyne co jej pozostało to wolne myślenie. Korzystała z tego obficie.

Z zamysłu wyrwały ją dopiero słowa Dwighta, do którego powiodła nieobecnym spojrzeniem. Chciała uśmiechnąć się lekko, ale niestety nie wyszło. W aktualnej sytuacji było to dla niej zdecydowanie zbyt trudne. Rozglądając się zauważyła, że Caroline uratowała dwie osoby. Ile zaś osób uratowała Zarina? Żadnej. Dwie skazała na śmierć. Przynajmniej póki co tak to widziała. Nigdy w swoim życiu nikogo nie uratowała, to inni ratowali ją… Teraz było tak samo. Jak zawsze. Tęskniła za Michaelem. Tak bardzo chciałaby go znowu zobaczyć.

Zarina niespiesznie zaczęła się przebierać. Naszywka przypomniała jej, że zaschło jej w gardle. Wyzerowałaby taki kubek kawy, a potem kolejny z przyjemnością. Zabrała rzeczy z szafki i schowała przy tyłku, bo bardziej przydadzą jej się u boku niż na półce. Gdy Corianna odezwała się do Vlada, Zarina pokręciła głową.

- Nie przejmuj się nią, to taki typ poczucia humoru. Będzie okej. Ale faktycznie powinniśmy trzymać się blisko - zawstydzony wszystkim chłopak w końcu odszedł aby przebrać się na osobności. Zabawne, acz i urocze. Zarina na chwilę została sama z Dwightem. Oparła się plecami o szafkę i spojrzała na niego z ukosa.

- Mówiłam, żebyś nie chował się za kriokomorami, tylko szedł z nami. - zagadała zupełnie naturalnie - Jeden twój pomysł dobry, drugi mój, więc chyba teraz będzie twoja kolej. Myślę, że w jakiś sposób uzupełniamy się myśleniem - dopiero teraz zdobyła się na lekki uśmiech. Na chwilę wyrzuciła z głowy wszelkie swoje myśli i teorie, które wyraźnie ją dobijały.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172