Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-11-2010, 00:55   #1
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Soluffka - Jak by to nazwać?

Zapiski ze znalezionego notesu.



Śledzicie wiadomości? Pewnie nie bardzo. A powinniście. A ze mnie się śmiano, bo co godzinę siadałem przed odbiornikiem. Mieszkałem w Polsce i nigdy bym nie przypuszczał, że to wszystko tak się potoczy.

Każdy kto obserwowałby to co się dzieje, doszedłby do tego samego co i ja. Temu wszystkiemu winna jest komuna. Paskudni Rosjanie. Radzieccy Rosjanie, rzecz jasna. Ale to wszystko jest nieważne. Już nie. Tutaj, w Ogrodzie, już nie muszę o tym myśleć. Nie ma komuchów, nie ma kłamliwych polityków ani beznadziejnych rządów. Wszystko przepadło. Czy się smucę z tego powodu? Oj, nie, nie ma takiej zafajdanej opcji. Mam tylko nadzieję, że świat, przez który się tutaj znalazłem, sczeźnie w śród swoich zgliszczy.

Na początku było wielkie odkrycie. To co wymyślili Polscy i Niemieccy naukowcy, bazując na jakichś przedwojennych projektach i wizjach, zdawało się być wielce pomysłowe i wielce obiecujące. Nowe źródło energii. O tak, bardzo obiecujące. Czytaliście albo i nawet uczyliście się o energii termojądrowej, prawda? To, to, jest pestką w porównaniu z tym co wymyśliła ta umysłowa elita środkowej europy. Powiedzmy, że zamierzali zamknąć słońce w mikrofalówce. To chyba najlepsze porównanie. Ale, nie do końca właściwe, gdyż w ogóle nie oddaje powagi sytuacji. Ja jestem jednym z nich. A oto moja historia.

Gdy studiowałem fizykę, nie było czegoś takiego jak niemożliwe. Było tylko niezbadane i nie udowodnione. Uwielbiałem książki Lema, Dana Simmonsa, Franka Herberta. I tym chyba trudniej było mi uwierzyć, że to wszystko co się działo, dzieło się na prawdę. Po studiach musiałem iść na doktorat. Dlaczego musiałem? Nie widziałem innych perspektyw. To chyba jedyny powód. Wtedy właśnie zacząłem być uważany za dziwaka, bo więcej oglądałem i słuchałem różnych wiadomości, niż przebywałem z ludźmi. Wtedy też zaczęły wydostawać się na światło dzienne moje pomysły (Przez niektórych uważane za głupie). Praca naukowa przeplatająca się z grzebaniem w informacjach zalewających sieć i telewizję zajmowała mi dużo czasu. Większość, można by rzec. Na swoim blogu zacząłem nawet zamieszczać teorie nie do końca cieszące się poparciem. Dziwne dla ogółu, dla mnie były bardzo jasne i rzetelne.

Gdy ogłosili odkrycie w górach sowich tajemniczego i starego kompleksu naukowego, ja byłem już po publikacji artykułu pod dźwięcznym tytułem “ Nie wszystek umrze”. W którym to, twierdziłem, że jest możliwe iż Hitler nie bez powodu zaczął budować kompleks Reisen, i nie prawdą było, że chciał wybudować bombę z deuteru wydobywanego u wybrzeżu Norwegi. Miałem swoje teorie. Żadna nie była ,co prawda, aż taka ekstrawagancka jak teorie Dänikena, ale z jednym trafiłem. Z deuterem. W swoim artykule udowadniałem, że Führer raczej chciał mieć źródło energii mogącej zasilić potężne lasery, czy inne cudo, niż atomówkę. Były obliczenia, wykresy i tabele. Nie sądziłem, że ktoś na nie zwrócił uwagę. No, może oprócz zwierzchników z mojej uczelni, którzy to stwierdzili, że jak jeszcze raz napiszę takie bzdury, to pożegnam się z etatem. Rok później sam się zwolniłem. Pieniądze z nowo otwartego instytutu bardziej przypadły mi do gustu.

W SELECT pracowałem nad Nowymi Metodami Wdrożenia Projektu. Tak, prawda, cholernie dziwnie to brzmi. Ale już wyjaśniam. Otóż, w kompleksie Reisen pod górami Sowimi znaleźliśmy kilka cholernie ciekawych rzeczy. I wcale nie były to bomby. Po wnikliwych badaniach okazało się, że to ja miałem racje - przynajmniej w przybliżeniu. Otóż ludzie Hitlera opracowali pierwszy na świecie Tokamak, pierwszy na świecie reaktor termojądrowy - i to jakieś 60 lat wcześniej. Ekscytujące, prawda? 60 lat wcześniej, a o ile do przodu? Niektórzy są zdania, że to urządzenie, które odnaleźliśmy w jednym z komór było już na chodzie. Popierałem tą teorię. Co robiono z energią? Jeszcze wtedy nie potrafiliśmy ustalić. Szybko się to jednak zmieniło.

Po takich odkryciach, nasze fundusze wzrosły. Prowadzono wiele badań, w tym odkrywkowych w zawalonych sekcjach kompleksu pod górami. Trwało trochę zanim odkryte zostało to co tak naprawdę zmieniło świat. Wielkie generatory pola. Ogromne. Wszystko zawalone było w gigantycznej komnacie. Grota (gdyż to, w końcu, była grota pod górami) mieściła zdobycz techniki, które zdawały się być typowymi fantazjami pisarzy s-f. W sumie, źle to przedstawiłem. To było jedno wielkie urządzenie.

Odkopywanie, umocnienia i inne prace porządkowe zajęły ponad rok. Pięć lat pracowaliśmy nad zrozumieniem, do czego miało to wszystko służyć. Widzieliście kiedyś puzzle z tysiącem części, z każda częścią o innym kształcie? A teraz pomnóżcie to razy milion i wywalcie obrazek, by nie pokazywał wam jak wygląda w całość. Dodajcie do tego klika brakujących części i macie: mix możliwości. Początkowo nikt nawet nie przypuszczał co to może być, na co właściwie patrzyliśmy? Okazało się jednak, że to wszystko, co do tej pory oglądaliśmy w Gwiezdnych Wrotach czy innych takiego typu filmach, było poniekąd słuszne. Otóż, mieliśmy przed sobą ogromne urządzenie do przemieszczenia się. Nikt nie wiedział tylko, gdzie, ani jak to się dzieje. Opozycja twierdziła, z całą oczywistością, że się mylimy.
Nie myliliśmy się jednak.

Ci, od energetyki odnieśli sukces 9 lat po odkopaniu muzealnego już reaktora. Światła we Wrocławiu zalśniły przenikliwym blaskiem. Pierwsza naprawdę tania energia. I pierwsze jej konsekwencje. Dobre i złe, oczywiście. Nagroda Nobla wisiała w powietrzu. Watykan protestował, bojąc się konsekwencji. Rządy Polski i Niemiec wprowadziły w życie nowe ustawy antyterrorystyczne, obawiając się, co zresztą zrozumiałe, że mogą stać się teraz celem ataków ze wschodu. Ośrodek wybudowany na granicy polsko-niemieckiej pochłonął ogromne fundusze. A my, zapaleńcy, pracowaliśmy by pomóc światu. Tak myśleliśmy.

Puzzlowicze nie ustawali w pracy. Najgorzej było złożyć to do kupy i przeanalizować. Wszystko trzeba było fotografować, badać, przerysowywać. Komputery obliczały możliwe parametry a my nawet przy kawie i ciasteczkach dyskutowaliśmy nad znaleziskiem. Przez ponad pięć lat ustalaliśmy, analizowaliśmy i weryfikowaliśmy wszystko, co dostało się nam w łapy. A uwierzcie - było tego od groma. Wiele burz przeszło nad nami zanim ustaliliśmy, że to wszystko służy jako jakiegoś rodzaju transmiter materii Ludzie od teorii względności aż piali z zachwytu. Horyzonty zdarzeń, tunele czasoprzestrzenne, od tego typu sformułowań aż się gotowało w pomieszczeniach ośrodka. A gdy już przychodziło zrozumienie, trzeba było wszystko ujednolicić.

To był bardzo ciężki okres. Ciągłe wojny pomiędzy sceptykami, filozofami, realistami i fantastami spowalniał pracę. Ale prawda jest taka, że większość naukowców musi mieć potwierdzenie, by uwierzyć. Dlatego też powołano osobną grupę, która ma zebrać wszystko co ustalono do tej pory i spróbować odtworzyć ten cały hitlerowski grajdołek. Stare lampowe tranzystory zastępowano nowymi, zastosowano półprzewodniki, nadprzewodniki, transformatory, elektromagnesy. Armia teoretyków siedziała nad najnowszymi komputerami analizując i obliczając. Wszystko po to by ustalić, że skoro to miało być urządzenie do przemieszczenia, to czy działało? I co ważniejsze, czy może działać? Historycy i analitycy doszli do wniosku, że nie działało za czasów wojny. Natomiast czy może działać w przyszłości? - zdanie były podzielone. Dwa lata później okazało się, że może. A jedenaście, że działa.

Jedenaście lat później stałem w komnacie wypełnionym kwaśnym zapachem kwasu solnego, przyglądając się największej zdobyczy techniki. Transmiterowi materii. Media okrzyknęły go już teleportem. Dużo mniejsze urządzenie, od tego, które budowali naziści, ale w stu procentach spełniało swoją powinność. Transport butelki szampana do bliźniaczego ośrodka w Kanadzie przebiegł pomyślnie. Rozpoczęła się nowa era w dziejach ludzkości. Transport błyskawiczny.

Wysławione urządzenie, będące notabene pradziadkiem współczesnego transmitera energii, trafiło do muzeum pod Wrocławiem. Tam też udała się grupa naukowców by jak najwierniej go odrekonstruować. I to dopiero był początek końca.
Mark Twell, astrofizyk z Ochio, odkrył coś co siedziało głęboko ukryte aż do jego przybycia. Zorientował się, że wielka, ogromna wręcz (no w końcu miała 30 na 40 metrów) tablica nie była tylko swoistym wzmacniaczem. Była raczej dialerem - jak sam ją nazwał. Sekwencja podzespołów, lamp, diod, i całej reszty była ściśle określona. Prace zajęły mu dziesięć miesięcy. A my w tym czasie przesłaliśmy już psa, krowę i stado małp, przez nasze wrota. Ośrodek, chcący jak najszybciej skomercjalizować transmiter, nawet nie rozważał dofinansowania nikomu nie potrzebnych badań profesora Twell’a. Tak było aż do czasu, gdy coś poszło nie tak. Zauważyliście, że zawsze coś idzie nie tak? To już chyba normalna kolej rzeczy. A co poszło nie tak? Otóż podczas jednej z prób doszło do zakłóceń. Tak to najłatwiej nazwać. Ale i najwłaściwiej. Wyobraźcie sobie, że cały proces transmisji przekazywany jest za pomocą grubego kabla (Tak, to prawda) i nagle, z niewyjaśnionych jeszcze do tond powodów, podczas przesyłania jednego z szympansów, nastąpiły zakłócenia. Milisekundowa sprawa, niby ale po drugiej stronie zapaliła się tylko kontrolka emisji (taka żółta dioda) i to było tyle. Żadnego szympansa, żadnych nawet części ciała czy choćby flaków. Nic. Wtedy dopiero rada nadzorcza zainteresowała się dziwnym urządzeniem, które wydawało się zbędne.
Otóż, Hitlerowcy zamierzali przesyłać materie bez pośrednictwa kabli.


Podczas gdy prace nad tablicami szły jak burza, transmitery udostępniono do korzystania wyłącznie dla przedmiotów nieożywionych. Rozwiązało to niejako problem transportu towarów. Z tym, że ubezpieczenie takich paczek horrendalnie wzrosło. Każdy liczący się kraj potrzebował takich wrót - a nie były wcale tanie. Oto już zatroszczyli się ludzie chcący na tym zarobić. My natomiast, szarzy naukowcy, pracowaliśmy w pocie czoła. To, co odkryliśmy przebiło nasze najśmielsze oczekiwania. Kolejny raz zresztą.
Mówiąc najprościej, okryliśmy sposób na pozbycie się największego problemu. Kabla. A co się z nim wiąże - kłopotów z przesyłem danych. Odtworzyliśmy sekwencje z tablicy, nie rozumiejąc jej, analizowaliśmy wszystko po kolei. Profesor Tweel szybko rozgryzł, do czego służą poszczególne elementy. Gdy już wszystko było jasne; gdy już ruszyły pierwsze testy. Ja zostałem przydzielony do prof. Tweel’a i jego grupy zajętej badaniem sekwencji z oryginalnej tablicy.

Ten czas spędziłem na analizie schematów pozostawionych przez nazistów i piciu kawy. W porównaniu do tej drugiej czynności, w której mogłem śmiało dostać doktorat, ta pierwsza szła mizernie.

W tym czasie wydarzyły się dwie rzeczy, o których warto wspomnieć. Japoński projekt LIGHT, który rozładowywał chmury burzowe. I projekt SILVERTOOTH, niewinna koncepcja prywatnego amerykańskiego koncernu naftowego mająca na celu, mówiąc potocznie, kontrolowanie tworzenia się huraganów. Oba projekty miały tylu zwolenników co oponentów. Ten czas nazwany był Małą Zimną Wojną, gdyż Rosjanie domagali się zaprzestania prób przez Amerykanów. Grozili wieloma nie istotnymi sprawami. Lecz podczas gdy jeden ze sztormów, mający nadzwyczajnie silną naturę, zniszczył większość Sri Lanki, zaprzestano prób. Wiele krajów zaczęło zwalać winę za małe i większe kataklizmy właśnie na barki Amerykanów. Tu trzeba zauważyć, że nie było by to wszystko możliwe, gdyby nie najnowsze źródło energii.

Ale ciekawi pewnie jesteście do czego tak naprawdę służyła tablica i czy udało się ja uruchomić? Odpowiedź na to pytanie jest złożone. Tablicy nigdy nie rozszyfrowano. Podczas gdy naciski z góry stały się coraz bardziej natarczywe, Tweel po prostu ją odwzorował. Cal po calu. Centymetr po centymetrze. Podłączył do systemu i voila. Wszystko zadaje się działać. Tylko skąd wiadomo gdzie to sięga?

Nigdy się nie dowiedzieliśmy. A przynajmniej ja się nie dowiedziałem. Podczas podłączania cewek, w czasie testowania wrót zdarzył się wypadek. Mam nadzieję, że to wypadek. Eksplozja za moimi plecami, była tak silna i przerażające, że pierw się skuliłem a później wepchnęło mnie w strumień. W horyzont zdarzeń, niczym w Gwiezdnych Wojnach. Ostatnie co pamiętam z tamtej strony, to jak jakiś żołnierz, pilnujący wrót, wyciągnął do mnie rękę i to było tyle. Mój świat się rozjechał.


Później obudziłem się tu, w cholernej, parszywej, zdziczałej puszczy kampinoskiej!!! Jednego dnia byłem uznanym naukowcem, a drugiego musiałem uciekać od przerośniętego szczura. Kurewskie szczęście, nie!? Kurewskie komuchy, którzy to nie dobrali się do tych urządzeń pierwsi!


********

Coś kapnęło mu na twarz. Otworzył oczy. Pierwsza jego reakcja była natychmiastowa. Instynktowna wręcz. Wyszarpnął FN z kabury, po czym druga ręką sięgnął po latarkę. Leżał. Podłoże pod plecami miał twarde i zimne. Oczy mimo kilku chwil nie dały rady przyzwyczaić się do mroku. Albo musiał mieć coś z oczami albo było aż tak ciemno. Początkowy strach przeradzał się w panikę. Gdy na nierówną ścianę padł oślepiający snop światła, Marek, leżał jeszcze na plecach. Rozejrzał się pośpiesznie. Był w miejscu które najpewniej można było nazwać jaskinią. Lecz by to stwierdzić, trzeba było znać trochę więcej detali niż to, że jest wąskie i długie, a także to, że ma nierówne ściany.

Odłożył ostrożnie broń do kabury, nie zapiął jej jednak. Szybko zbadał dłońmi podłoże. Faktycznie skała. Czyli jednak jaskinia. Kątem oka zauważył swój P90. Podniósł go i wstał na równe nogi. Sklepienie zamykało się jakieś dwadzieścia centymetrów nad jego głową. Spojrzał to w jedną to w drugą stronę korytarza. W obu przypadkach wydawały się ciągnąc w nieskończoność. Z jednym wyjątkiem. Tuż kilka metrów dalej (bądz wcześniej - nie był wstanie określić) widniały jakieś wypusty. W tamtym miejscu korytarz zdawał się być idealnie okrągły, miał natomiast z tuzin trójkątnych wypustów wielkości dwóch pięści ułożone tworząc pierścień.

Co tu się do cholery stało?



___________________________________________
See more:
Notatki
Świat
Twarz
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 03-11-2010, 18:14   #2
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Imię: Marek
Nazwisko: Mróz
Imiona rodziców: Rafał, Jadwiga
Wiek: 26 lat
Data urodzenia: 01.01.2000
Wykształcenie:
Szkoła podstawowa nr. 18 w Gdyni 2007-2013
Gimnazjum nr. 24 w Gdyni 2013-2016
III LO im. Marynarki Wojennej RP - IBO School 0704 2016-2019
Przebieg służby:
06.2019-01.2020 - służba w garnizonie - Gdynia
01.2020-04.2020 - misja w Afganistanie, wcześniejsze zwolnienie na wniosek gen. Wróblewskiego (akta K115; "Czarny odwet")

Predyspozycje zawodowe:
06.2019 - szkolenie w garnizonie, obiecujące wyniki strzeleckie
07.2025-09.2025 - szkolenia w amerykańskim ośrodku Black Water (Tactical Pistol II, Carabine Operator, Precision Rifle II, Street Officer Survival, SWAT I)
Uwagi: odznacza się wysokim poziomem w walce nożem i znajomości Krav Magi.

od 30.06.2025 zatrudniony w Agencji Ochrony Mienia i Życia.

---

Budzik zadzwonił, komórka wygrywająca melodyjkę wskazywała 10. Mężczyzna do tej pory śpiący na łóżku zerwał się do siadu. Przekrwione oczy, zmęczony wyraz twarzy wskazywały na ciężką noc, nie mniejszą wskazówką była pusta butelka po Johnym Walkerze, złotym. Skacowany koleś na pewno nie narzekał na brak kasy.

W pokoju panował burdel, nie mocny. Ot gdzieś walały się ciuchy, na parapecie stał zapomniany kubek po kawie a na podłodze leżał pistolet. Spore bydle.


Właściciel tego całego burdelu wiele nie tracił na dojście do siebie. Zerwał się i podszedł do ładującej się komórki, wyłączył raniący uszy budzik i dopiero wtedy zaklął. Nie jakoś szczególnie paskudnie, ot tak w ramach tradycji budzenia się na kacu.

Marek Mróz, pracownik Agencji Ochrony Mienia i Życia, dawny kapral Wojska Polskiego zawlókł się do kuchni. Klamkę zostawił gdzie leżała, aż takiej paranoi nie miał.

W kuchni cicho grało radio, musiał go wczoraj nie wyłączyć. Spikerka mówiła coś o silnej burzy. Cholerni Amerykańce mogliby chociaż pogodę zostawić w spokoju!

Pieczywo było stare. Kiedy chleb kupował? Dawno, za dawno. I tak teraz raczej nic nie przełknie, może to i dobrze. Czajnik zaszumiał grzejąc wodę, Marek spojrzał na zegarek. Do pracy miał niecałe osiem godzin, zdąży postawić się na nogi.

***

Że też oni w kółko muszą mówić o tym samym... Kryzys spowodowany wprowadzeniem euro, podwyżki cen, bezrobocie... Nawet w samochodzie nie można było się odprężyć i zapomnieć o całym świecie. Trzy wciśnięcia i już zamiast smęcącego spikera leciał stary Kazik na automatycznym wybieraniu. Całość oczywiście puszczana z podłączonego do radia minidysku.



Mróz uśmiechnął się i zawtórował fałszywie do piosenki.

***

Rytualnie okazał się legitymacją przy szlabanie. Wartownik, weteran z Iraku, znał go co prawda nieźle a do tego padało ale regulamin to regulamin, tu przestrzegano go bardzo dokładnie. Wjechał na teren placówki SELECTu i skierował się na parking z oznaczeniem 2. Jedynka była dla naukowców, kierownictwa i innych szych. Dwójka dla mniej ważnych naukowców i ochrony. Trójkę zajmowali sprzątacze i inny personel pomocniczy. Szarzy ludzie na których prawie nikt nie zwracał uwagi. Prawie... Ochrona tu trzepała każdego.

Wysiadł z samochodu akurat gdy deszcz przerodził się w ulewę. Odbijał się od skórzanej kurtki i bezlitośnie moczył spodnie i włosy. Marek puścił się biegiem nie zamykając drzwi, zaraz zadziała automatyczny zamek.
W biegu skinął współczująco głową dla dwóch ochroniarzy moknących podczas obchodu. On miał dziś służbę przy teleporcie, chociaż tyle dobrego.

W środku zaraz przywitało go następne stanowisko ochrony. Dziś dyżur miał Daniel. Tu poszło szybko, machnięcie legitymacją w czytniku, pisk bramek i pójście dalej. Ochroniarzy nikt nie macał, to, że mają broń to chyba normalne.

Z Danielem to była zabawna historia, oczywiście nie dla niego. Biedak uciekł przed alimentami do Legi Cudzoziemskiej. Uciekłby skutecznie gdyby skorzystał z swego nowego obywatelstwa i po służbie został w Żabolandi. Cóż... Obudziły się w nim instynkty ojcowski i postanowił wrócić do kraju. A tu do jego drzwi zapukał smutny pan w garniaku i postawił ultimatum: Agencja lub więzienie. Siedem tysiecy euro na konto lub parę latek w mamrze. Wiadomo co wybrał... Syna co prawda nie zobaczył ale żonka co miesiąc dostaje większość jego pensji na konto. Ot, żeby synek zdrowo rósł.

***

Do służby miał piętnaście minut. Wpadł do pokoju rekreacyjnego przywitać się z "swoimi" jak to sam określał.

Ochroną obiektów SELECTu zajmowała się fikcyjna Agencja Ochrony Mienia i Życia. Połowę jej stanu stanowili Niemcy a połowę Polacy. Lwią część stanowili komandosi, przeniesieni do cywila a potem zatrudnieni jak Ochroniarze. Członkowie GROMU, Formozy i GSG 9. Mniejszy odsetek stanowili pracownicy tacy jak Daniel czy Marek. Osoby, które były wykorzystywane wcześniej w akcjach przez wywiad lub specjaliści na których mieli niezawodnego haka. Tak czy siak każdy członek Agencji przeszedł szereg szkoleń od tych w Black Water po te z SASem. Z własnej inicjatywy zorganizowali sobie picie z specnazem, tak w ramach pełnego treningu.

W pokoju rekreacyjnym było siedem osób. Czterech niemców w tym dwóch w pełnym rynsztunku i trzech polaków. Duda zwany Dudziarzem lub Nudziarzem (zupełnie bezpodstawnie zresztą) grał z Sirkiem. Z Sirkiem właśnie wiąże się kolejna Agencyjna legenda. Krzysztof Witkowski zwany wcześniej przez wszystkim Krissem naprół się podczas picia z desantem tak, że prawie przenicowało go na drugą stronę. No to koledzy przenicowali jego ksywkę. Wracając do polaków, trzecim obecnym był Michał, po prostu. Żadna ksywka się do niego jeszcze nie przykleiła. Ostatni z polskich ochroniarzy gapił się tępo w grających.

Marek przywitał się ze wszystkimi.
- Któryś z Was dziś ma służbę?
Michał odwrócił znudzony wzrok w jego stronę.
- Niet. Wszyscy już na posterunkach. No po za Delfinem, on się przebiera.
- Delfin ma dziś służbę.
- Tia... Nawet z Tobą. Nie pamiętasz?
Mróz wzruszył ramionami.
- A ja się grafiku uczę na pamięć?
- Powinieneś.
Sirk roześmiał się i ściął piłkę, Nudziarz zaklął.
- Te, Mróz lepiej się śpiesz. Masz niecałe piętnaście minut.
- Trzymajcie się.

***

Kazik Szewczyk, zwany Delfinem skończył się już przebierać. Marek rzucił mu krótkie "siema" i podszedł do szafki. Z ulgą zdjął mokrawe ciuchy i zaczął ubierać robocze ubranie.

W Agencji służyły tylko przedstawiciele dwóch narodowości ale wiele państwa ładowało w nich kasę dlatego używali najlepszego sprzętu.

Kombinezon w jaki ubrani byli Agencji (Smithowie jak to kiedyś ktoś rzucił) przypominał ten używany przez antyterorkę. Cały granatowy, bez naszywek. Do tego kamizelka taktyczna z doczepianą drugą kevlarową. Na nogi desanty a na głowę hełm. Parę kilo ciuchów a to był dopiero początek. Maska pegaz (też granatowa) na szyję w razie ataku gazem by szybko założyć. Do kieszonki specjalne gogle przypominające trochę pływackie.. Oczywiście sprzęt sportowy nie miał funkcji zoomu, dalmierza, noktowizora a także aparatu o ograniczonej pamięci. Najnowsze cudo techniki. Ale wracając do sprzętu. Każdy ochroniarz dysponował apteczką podręczną, nadajnikiem-krótkofalówką i latarką. Marek z własnej inicjatywy dodał do tego paczkę chusteczek, długopis i piersiówkę z whisky. W pracy nigdy nie pił ale po pracy to już co innego...

Jeśli chodzi o broń każdy Agent mógł wnie w znacznym stopniu ingerować. W przypadku Marka bronią główną było P90 a boczną FN FiveseveN. Wybranie broni o tym samym kalibrze było raczej nawykiem, podobnie jak noszenie masy zapasowych pestek. Tutaj wątpliwe by nawet w razie napaści wystrzelił więcej niż magazynek. Pemmkę i back up dopełniał nóż glocka, model 78 wersja dla sił specjalnych oraz glock 33 w kaburze na łydce. Po ubraniu się Mróz przypominał (jak prawie każdy Agent) chodzącą zbrojownię.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 25-03-2011 o 16:24.
Szarlej jest offline  
Stary 03-11-2010, 18:14   #3
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
ciąg dalszy posta

***

Dzisiaj miał służbę przy wrotach. Wieeeelkim kole za którym znajdowała się jeszcze większa tablica, pasjonujące jak sam skurwysyn. Nie lubił tej służby, gdy podchodził do wrót czuł instynktowny strach.
Pilnowali w czwórkę, on wraz z jakimś niemiaszkiem stał przy drzwiach do laboratorium i co raz obchodzili salę. Przy głównych drzwiach na baczność stała druga para: Delfin z porucznikiem Naziolem. W Agencji nie używali stopni, każda zmiana miała po prostu swego dowódcę, w tym wypadku Delfina. Szkopy mając w głowie ciągle pruską indoktrynacje Bissmarcka często tytułowali się starymi stopniami. Porucznik Naziol (naprawdę Thomas Baade) miał pecha a nawet podwójnego. Po pierwsze urodził się, po drugie... Po drugie jest trochę bardziej skomplikowanego.
Tydzień temu Marek wraz z resztą Agentów postanowił wyskoczyć na piwko, pech chciał, że akurat w tym samym barze pili niemieccy Agenci. Thomas dosyć głośno ubliżał Polakom, niestety dla niego w grupie polaków był Daniel, znający niemiecki jako tako. Przetłumaczył wszystko kolegom i wspólnie zwrócili uwagę swoim przyjaciołom z pracy, że to niestosowne. Nastąpił niefortunny wypadek i Naziol wpadł najpierw na łokieć Mroza a potem paręnaście razy uderzył głową w stół. Całość rozeszła się po kościach, nie byli w końcu na służbie.

Służba mijała raczej spokojnie. Naukowcy coś się krzątali i wkurwiali, że wrota nie działają, mimo, że wcześniej działały. I wtedy zamrugało światło. Niby zwyczajna przerwa w oświetleniu pewnie spowodowana szalejącą burzą. Pewnie...
Marek odpiął P90 i stanął przy naukowcach, ręką pokazał niemiaszkowi by obstawił laboratorium. Antypatie, antypatiami ale byli zawodowcami i tak też działali.
Gdy Mróz lustrował okolice Delfin coś mówił z ręką przy uchu a Thomas obstawiał korytarz, w końcu Kazik machnął rękę i nadał do nich.
- Everything it's okey. It's only storm.
- Aye.
- Przyjąłem.
Opuścił pemekę. I wtedy błysnęło, huknęło... Jakiś naukowiec całkiem niedaleko zdążył tylko zakrzyczeć gdy eksplozja (chyba eksplozja, Mróz stał tyłem) wciągnęła go do wrót. Cóż... Marek nie był naukowcem, zdążył zareagować. Złapał doktorka za nadgarstek. Siła była jednak zbyt duża i poleciał za doktorkiem.

***

Mróz zaklął chodząc po jaskini. Dobre było to, że żył, złe było to, że najprawdopodobniej wylądował w jakiejś jaskini w drodze do Kaliforni. Kalifornia uberales normalnie!
W prawej ręce ciążyło P90, raczej tak na wszelki stłuczek a lewą trzymał zapaloną latarkę.

Chwilę przyglądał się wypustom. Nigdzie nie było światła. Czyżby był w zamknięty kompleksie. Pięknie, kurwa!

Starał się otworzyć co mogło być w wypustach, czy może gdzieś jest przycisk? Jeśli nic nie znajdzie pójdzie w stronę w którą były wypusty. Gdzieś ten cholerny korytarz musi prowadzić!
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 10-11-2010, 15:33   #4
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Zapiski ze znalezionego notesu.



Cholera by to wzięła. Robactwa tu jest więcej niż w kurzu na babcinym strychu. Wszystko pełza i łazi po czym się tylko da. Drugą już noc spędzam na tym grajdole. Wszystko syczy, brzęczy i bzyczy. Dzisiaj jest spokojniej. No i do cholery udało mi się rozpalić wreszcie ognisko. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jaki to sukces w tym zbutwiałym lesie. Próbowaliście kiedyś rozpalać pleśnią? To spróbujcie. A ja tu nawet zapałek nie mam. Jedyne, co przywlokłem tutaj ze sobą, to długopis i ten kołonotatnik. Tak, kołonotatnik, jedyny świadek mojej walki o przetrwanie. Równo 52 godziny siedzę w tej dżungli. Dżungli nie wiadomo jakiej i nie wiadomo gdzie się znajdującej. Poprzednią noc zaszyłem się na jakimś drzewie. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Chciało mi się krzyczeć... nawet to zrobiłem, raz, ale, gdy tylko odezwało się gdzieś jakieś zwierzę, pożałowałem tego czynu z całego mojego marnego serca. Wszystko raptem obudziło się do życia. A może tylko do tego, by mnie skonsumować na uroczystą kolację? I co wy byście zrobili? Co? Ja wlazłem na najbliższe drzewo. Jak najwyżej, by żadne cholerstwo mnie nie dostało, i siedziałem tam trzęsąc portkami. W ciągu kilku godzin temperatura spadła. Mogłem się tego spodziewać, w końcu taka prawie-tropikalna prawie-dżungla musiała znajdować się blisko równika. Ale nawet jak bym się tego spodziewał, to co? Przecież nie poszedłbym do Carrefoura po kurtkę czy jakiś polar. A cholernie tego potrzebowałem.

Gdy słońce przebiło się przez listowie, zauważyłem dopiero, że to, co mnie całą noc gryzło, było stadem mrówek, która ulokowały się jakieś trzy metry poniżej, na innej gałęzi. Gdyby mnie dorwały, to kto to wie, do licha, co by ze mnie zostało. Tak właśnie znalazłem się szybciej na dole niż w nocy wchodziłem z dołu na górę. Cały w niemałych bąblach, przerażony i zdezorientowany jak buszmen w Warszawie. Albo w Nowym Jorku.

Może nie zdajecie sobie sprawy, ale jeszcze wczoraj byłem poważanym naukowcem, łażącym po swoim laboratorium, klnącym, ile świat stoi, na to, że kawa już na mnie nie działa, i patrzącym na słońca jako na źródło fal i energii. Dzisiaj jestem Robinsonem. Gorzej. Pieprzonym Piętaszkiem.

ki co nic nie jadłem i mało piłem. Gdy powąchałem jakieś źródełko, odechciało mi się od razu. Pragnienie zwyciężyło. Rano zsiorbałem wszystkie napotkane po drodze kielichy rosy, które to utworzyły się przez noc w zwojach jakiejś rośliny. Nie wiem, jak to wszystko jest możliwe, ale na razie nie rozpoznałem nic, co bym znał. Generalnie nawet nie wiem, czy aby jestem na ziemi. Tak, to jest bardzo pochopny wniosek. Ale na razie jedyny. Mrówki wyglądały jak mrówki, może trochę większe, ale jednak, chociaż żadne inne zwierzę (a spotkałem tyko coś jakby świnię, tylko wielką jak niedźwiedź, i ptactwo, tak ptactwa było od cholery) nie jest podobne do tego, czego uczyłem się choćby w podstawówce.

Może właśnie dzięki temu mam te sprzeczne odczucia, które mną targają. Wczoraj jeszcze lekko roztrzęsiony i trochę bardziej zrozpaczony. Dzisiaj żądny przygody i odkrycia czegoś, czego jeszcze żaden człowiek nie odkrył. Jak to był portal na inną planetę, to ja jestem pierwszy, który tu trafił i mam niepowtarzalną okazję zbadać ten ekosystem. A mam podstawy sądzić, że to nie Polska czy Kanada. Nawet nie lasy równikowe. Po prostu, energii jakie użyliśmy do zasilenia tablicy kierunkowej była ogromna. Ponad sto razy przewyższająca to, co wsadzaliśmy we wrota podczas przesyłania małp do Kanady.

Generalnie, to biologia nie jest moją dobrą stroną, ale postępowanie, obserwację i notatki będę robił. Nie mogę też odejść daleko od tej groty. Na razie odszedłem zbyt daleko, tak uważam, ale postanowiłem jutro wrócić. Wejść na jakiś wysoko umiejscowiony punkt i rozejrzeć się (nocne niebo, słonce, gwiazdy księżyc - to wszystko może zdradzić pewne sekrety), bo przez tą szatę roślinną to nawet nieba nie widać. Tylko słońce, wygląda na to, ma siłę przebić się przez poszycie.
Nom, tak właśnie zrobię.


********
Marek podszedł do dziwnych przedmiotów wystających ze ściany. Sztywne, zimne i stanowczo metalowe. Nie były wytworem natury, to pewne. Nic innego jednak nie potrafił stwierdzić. No, może jeszcze oprócz, że jest ich... trzy, pięć, osiem, dwanaście. Dwanaście takich samych wypustków,nawet sporych zresztą, które na oko nic nie robią. Intuicja Marka mówiła, jednak co innego. One do czegoś służą, tylko on nie wiedział, do czego.

Chwilę jeszcze rozmyślał, nad sytuacją po czym udał się w jednym z kierunków. Patrząc od miejsca, w którym się obudził, to w stronę wypustków. Tunel wydawał się nie mieć końca. Prosty i nie odbiegający od poziomu nawet na centymetr. Taki jeden wielki otwór w maśle zrobiony wykałaczką. I gdy właśnie przyszło mu to do głowy zobaczył punkt światła umiejscowiony na ścianie na przeciwko. Światło, rzecz jasna, pochodziło z latarki Marka, a ściana zamykała tunel. Początkowe, podejrzenia, co do tego, że to mogły być drzwi, czy coś w tym stylu, rozwiały się szybko. Lita ściana. Sama skała. Trzeba spróbować w drugą stronę.

Droga powrotna była tak samo monotonna co kazanie jego proboszcza na mównicy. Gdy minął wypustki przyśpieszył. Miał ochotę wydostać się z tej pieprznej dziury, i to migiem. Nie było ślisko, mimo, że woda od czasu kapał to tu to tam. Warstwa brudu, czymkolwiek był, wystarczająco wchłaniała skroploną wilgoć.

Wrył się butami w podłoże, gdy nagle, na oko, jakieś sto metrów przed nim, wyrosła okrągła jaśniejsza poświata.



To mogło być tylko wyjście. Ostrożnie - bo jak by inaczej - podszedł do poświaty. Latarka zgaszona ulokowana w jednej dłoni, broń w drugiej. Jeśli się nie wie gdzie jest, trzeba przyjąć, że jest się na terenie wroga. Po imprezach też się to sprawdza.


Starał się być cicho. Lekko zadowolony z możliwości wyjścia z obskurnego tunelu i pochylony szedł do wyjścia, gdy stało się to co się stało.

Najpierw myślał, że to jakiś świetlik czy inny świecący robal. Zwątpił w to jednak po chwili. Jakiś świecący punkt pojawił się na krawędzi poświaty. Najpierw jeden, później w odległości może kilkunastu centymetrów od pierwszego drugi. Mark wycelował broń. Nie miał jednak zamiaru rzucać się z gnatem na robale. Wtedy po drugiej stronie pojawiły się identyczne punkty światła. I kolejne. Zawsze parami. Nawet u góry. Ale zawsze przy samej krawędzi. Marek stężniał, gdy dwa wydawały się podlatywać do niego. A może to było złudzenie? Chciał zmienić pozycję, szurnął butem i wszystko zniknęło. Została tylko poświata i mroczki w oczach. Po dziwnych świetlikach latających parami ślad zaginął.

Stał wsłuchany w odgłosy lasu.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 12-11-2010, 12:04   #5
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Las żył. Zresztą jak każdy las. To bzdura, że w nocy w lesie nic nie słychać, zawsze coś chrobocze, cyka, pohukuje czy w inny sposób ogłasza swoje istnienie.
Bardziej niepokojąca była gęstość tego lasu, nieprzepuszczająca światła księżyca i gwiazd. Nie to, żeby Marek był specjalistą w określaniu kierunków ale coś tam wiedział. Gwiazda polarna, te sprawy...
No ale nic, trzeba sobie radzić. Chwilę stał i nasłuchiwał, potem powolnym ruchem wydobył z kieszonki gogle i założył je. Pierwszy przycisk od góry: "noctovision". Wszystko stało się jasne, niemalże nastała cholerna światłość wiekuista. Tylko, że w zieleni i czerni.
Las nie okazał się polskimi Beskidami czy Kanadyjską tajgą a raczej cholerną dżunglą amazońską. Genialnie. Las żył ale na całe szczęście w skali mikro. Raz tylko pojawiły się większe ślepia wpatrzona w Marka ale po chwili znikły. Pięknie, najpierw atakują go pieprzone świetliki a potem znikający tygrys czy inny "kotecek". Genialnie!
Nie klął tylko dlatego by nie ściągnąć sobie czegoś na głowę.
Wyłączył i schował gogle, baterie miał świeżo naładowane ale nie wiadomo ile jeszcze tu spędzi.
Przyczepił P90 na przód kamizelki i sprawdził czy reszta broni jest na miejscu. Nóż, FiveseveN w odpiętej kaburze i glock na kostce. Wszystko jest. Podobnie apteczka, maska, piersiówka, latarka, chusteczki, długopis i gogle oczywiście. Co prawda oddałby mega nowoczesny wizjer, maskę pe-gaz i dorzucił którąś armatę za zapałki.

Zapalił latarkę i przyjrzał się miejscu gdzie stał.
Zbocze góry, pięknie, w tych mrokach wystarczy jeden zły krok i musiałby pożegnać się z życiem. Za nim była grota i lekko wznosząca się jaskinia. Co ciekawe wejście było idealnym kołem, ewidentnie nie było to dzieło natury.
Skierował snop światła pod stopy. W ściółce znalazł jakieś nierówności. Chyba ktoś tędy przechodził. Chyba... Był, żołnierzem a nie cholernym Winnetou. Nawet jeśli były to ślady stóp to Marek nie potrafił określić kiedy ktoś je zrobił ani w którym kierunku poszedł.
Reasumując, był gdzieś w cholernej dżungli, bez prowiantu i ognia za to z masą morderczego i ciężkiego sprzętu. Nie wiedział w którą stronę jest cywilizacja ani jak już jaka to cywilizacja. Co powinien teraz zrobić? Załamać się. Co zrobił? Wyjął piersiówkę i upił łyk. Whisky. Już znalazł swoją cywilizację. Schował piersiówkę i ruszył w prawo. Czemu w prawo? Bo nie w lewo.
Decyzja okazała się słuszna, znalazł tam połamane gałęzie, ktoś tędy szedł. Chwila zabawy z organicznymi puzzlami i łamaniem nowych gałęzi pozwoliły mu odkryć następny wniosek. Ktoś szedł od groty. Czyli w tą stronę była cywilizacja.
Ruszył przed siebie oświetlając sobie drogę latarką. Wiedział, że to było jak wołanie: "tu jestem" ale może to i dobrze? Odstraszy zwierzęta i przyciągnie ludzi. Broni nie trzymał w dłoni, miał tylko odpiętą kaburę od pistoletu.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 20-11-2010, 18:44   #6
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Las nocą. Szum listowia. Zgrzyt i szelest konarów. Co jakiś czas pisk, co jakiś czas szmer. Mimo nocy las nie śpi, las żyje. Coś zahuczało w oddali. Jeszcze dalej coś za chrząknęło. Gdzie indziej słychać było dudnienie. Ciche, bardzo ciche.

Latarka Marka na początku spokojnie oświetlała drogę. Drogę, którą była tak samo wyimaginowana jak cała ta podróż. Ale równie realna jak las. Wcześniej Mróz miał farta. Skręcił w prawa na zboczu i trafił na czyjś ślad. być może tego doktorka. Teraz już wątpił by mógł po ciemku podążać za jakimkolwiek śladem odmiennym od świetlnego.
A te też potrafiły być dziwaczne.

Czym bardziej schodził w dół, tym bardziej gęstniał las. Zatem Mark postanowił wrócić się na wyższy teren i znaleźć jakieś drzewo. Czas by spokojnie przeczekać tą noc. Nie wiadomo co się tutaj kręci. A na spotkanie z niedźwiedziem najzwyczajniej nie miał chęci.

Szło mu całkiem dobrze, znaczy powrót. Gorzej było ze znalezieniem odpowiedniego drzewa. Nie za wysokiego, by móc wejść, i nie za niskiego, by ów niedźwiedź nie zechciał wejść do niego. Latarka co chwila przeskakiwała od konaru do konaru. Odnalazł odpowiednie gdy już zaczął myśleć o powrocie do ciasnej i wilgotnej groty.

Drzewo było rozłożyste na na dole, później trochę pięło się ostro w górę, by na wysokości jakichś 6 metrów ponownie się rozgałęzić. Dolne konary były już połamane i uschnięte. Nie utrzymały by więcej niż ze sto kilo, co czyniło je bardzo przydatnymi w przypadku ataku czegoś cięższego. Niedźwiedzia dajmy na to. Z pozycji tego drzewa nie można było niestety nic zobaczyć. Ledwo widać było co jest na dole, natomiast góry nie było widać w ogóle. Cóż było robić?
Iść spać.

Na początku, Marek, myślał, że to drżenie drzewa mu się przyśniła. Lecz nie. Kolejne, jeszcze mocniejsze, całkowicie pozbawiło go tej myśli. Szybko założył gogle noktowizyjne. Rozejrzał się i spojrzał w dół. Coś przebiegło, a drzewo znowu zadrżało. Mróz uświadomił sobie, że to właśnie nie drzewo. A drzewa. Cały las. W dodatku, drżeniom towarzyszy dudnienie, a samym drżenia wydają się cyklicznie powtarzać. Powoli, cały czas obserwując przez okulary okolice, zszedł na dół.

Tylko dotknął ziemi, gdy jakieś trzydzieści metrów przed nim wyskoczyła z krzaków jakaś zwierzyna. Co lepsze, biegłą wprost na niego. Marek, jednak zachował zimną krew i nie próbował nawet strzelać ze swojej P90. Schował się za drzewo i przeczekał aż zwierz przebiegnie. Przebiegł.
Oczom Marka ukazał się pędzący jeleń. Niby nic dziwnego, lecz ten miał na głowie dwie pary rogów nie jedną i pędził w stronę zniesienia.

Duummmmm...

Mróz nie zdążył się jednak przypatrzeć dokładnie zwierzakowi gdyż po prawej stronie w gęstwinie coś mocno zaszumiało.

Duummmm...

Z zarośli wyskoczyła gromada rogaczy. Wszystkie, jak jedna, kierowały się w górę, w wyższe partie góry.

Dummm...

Wstrząsy powoli tracą na intensywności. Marek więc postanowił zignorować dziwną migrację zwierzyny i gdy tylko dudnienia ustały, wszedł z powrotem na drzewo by przeczekać do rana. Po niespełna godzinie zasnął. Po niespełna trzech zrobiło się jaśniej. Widocznie przyszedł dzień.



__________________________________
See more:
>>Las
>>
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 27-11-2010, 20:58   #7
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Co robi każdy weteran z Iraku po spędzeniu nocy na drzewie w jakimś lesie? Otwiera oczy.

Marek rozejrzał się. Nie widział żadnego zagrożenia, pod sobą tylko niższe gałęzie i paprocie. Normalnie dywan z paproci. Gdyby tylko zamiast paproci był puch byłby normalnie prawie sheraton.
Żołnierz powoli zszedł na dół, podrzucił peemkę do ramienia i jeszcze raz się rozejrzał. Czysto. Paprocie mu sięgały prawie do kolan i było ich naprawdę dużo. Dosyć niespotykane w polskich lasach. Pewnie dlatego, że nie był w polskim lesie a te cholerne wrota wyrzuciły go gdzieś w pizdu daleko.
Wydobył nóż i spokojnie odciął gałąź od jednego z drzew. Równie spokojnie zaczął nią tłuc po zaroślach w okolicy. Większość zwierząt bała się człowieka i jeżeli tylko miało dosyć czasu uciekało. Grunt to dać im ten czas.
Z paproci w okolicy wybiegły jakieś gryzonie, węży brak. Nie ten klimat albo po prostu miał szczęście. Odłożył kijaszek i zaczął karczować paprocie pod nogami. Rękawice taktyczne i nóż okazały się bezcenne. Normalnie Agencja przewidziała nawet to, że jej pracownicy mogą trafić do cholernego lasu gdzieś na drodze do Kanady.
Gdy już się upewnił, że nigdzie w okolicy nie kryje się żadne niebezpieczeństwo odwiesił na pobliskie drzewo karabinek, kamizelkę i bluzę. Został w samym podkoszulku, spodniach, butach i pasie z klamką i nożem.
Zaczął rozgrzewkę, zostając w pozycji stojącej. Wolał nie kusić losu (i węży) pompkami. Proste ćwiczenia pozwoliły mu rozruszać obolałe po niewygodnej drzemce mięśnie, odegnać zaspanie i trochę pomyśleć. Kalkulować. Wynik był prosty: nie wiedział gdzie jest.
Ubrał się, wziął broń, kij i podjął decyzje. Zaczął wracać z grubsza w miejsce z którego przyszedł. Postanowił w dzień jeszcze raz podjąć trop człowieka, pewnie naukowca.
Ściętą wcześniej gałęzią machał przed sobą. Grunt to dać znać zwierzętom, że w okolicy jest od nich coś większego. Nawet wilki uciekają przed człowiekiem jeśli nie są mocno wygłodniałe.
Droga wypadła mu przez wczorajszą ścieżkę rogacizny. Wydeptana przez nich ścieżka była szeroka i udeptana. Biegło stado, jedne jeleń (czy inny Daniel) za drugim. Pewnie z kilkadziesiąt sztuk. Czemu biegły w kierunku góry? Nie wiedział, nie był jakimś cholernym indiańcem czy innym buszmenem.
Powoli robił się głodny i spragniony. Co gorsza seria treningów jakie przeszedł nie uczyła jak zdobyć sobie żarcie. Przy sobie miał tylko piersiówkę z whisky. Alkohol jak uczy życie raczej powodował pragnienie niż je gasił. No chyba, że piwo w rozsądnych ilościach.
Pozostawała mu tylko logika. No i obejrzane kiedyś programy Cejrowskiego i Gryllsa. Ten pierwszy uczył, że najlepszym sposobem na przetrwanie w dziczy jest Indianin. Taki dzikus nie dość, że potrafił wszystko skołować to zawsze szedł pierwszy i wszystko co złe przytrafiało się właśnie indiańcowi. Grylls zaś uczył przydatniejszych rzeczy ale jakoś Mróz nie mógł sobie teraz przypomnieć jakich. Przez słabą pamięć i deficyt indiańców postanowił zaufać logice.
Jeżeli rogacze w nocy biegły z dołu to tam musiały egzystować przez jakiś czas. Do egzystencji potrzebna im jest woda (i jedzenie ale Marek jakoś nie chciał szamać trawy) więc ślady powinny zaprowadzić go do wodopoju.
Ruszył wydeptanym szlakiem. Podłoże było raczej widoczne więc zaniechał machania kijem.
Schodził z góry pod nie dużym kontem, na tyle by szło się wygodnie i na tyle by nie groziło to potknięciem się i zleceniem w dół.
Słonce przygrzewało. Było co raz cieplej. Rozpiął kamizelkę i bluzę.
Las żył swoim życiem. Ptaki ćwierkotało, robaki cykały a coś małego czasem gdzieś przebiegło. Normalnie idylla.
Po dłuższej chwili marszu, brak zegarka i ukryte słońce nie ułatwiały precyzyjnego mierzenia czasu a liczyć regularnie mu się po prostu nie chciało, dotarł na skraj lasu. Przed nim była jakaś polana. Zaczął iść wolniej. W końcu ujrzał to!
A tym okazała się polana porośnięta roślinami trawiastopodobnymi i rogacz skubiący zieleninę na jej drugim końcu. Rogacz wyglądał jak jeleń widziany czasem z okna jadącego pociągu. Lub częściej na filmach. Z jednym wyjątkiem, miał dwie pary rogów. Jedne większe, tylne a drugie mniejsze, sięgające do jednej trzeciej pierwszych. Były trzy opcje: był to nieznany Markowi gatunek (prawdopodobne), był w jakimś cholernym lesie przy Czarnobylu (bardzo mało prawdopodobne, zresztą radiacja tak nie działa chyba, że w książkach) albo wrota jak w "Gwiezdnych wrotach" wyrzuciły go na inną planetę. Ta ostatnia myśl kiełkowała gdzieś niespokojnie, na razie odrzucana. Na razie.
Jeleń poskubał sobie trawkę i się schował. Marek wszedł na polanę, P90 zwisało z boku a w lewej ręce niósł kijaszek. Krok miał dosłownie spacerowy, nie skradał się ani nie hałasował. I to był błąd.
Coś chrupnęło pod jego butem. Jakby nadepnął na ślimaka. Z prawej strony polany na którą dopiero co wszedł wzleciały ptaki. Dużo małych ptaków czyniących okropny jazgot. Cholera! Albo on je spłoszył albo coś tam było. Upuścił gałąź i zaczął obserwować tamto miejsce, z jedną ręką na broni, gotów na walkę. Nic stamtąd nie wyszło. Cisza.
Po drugiej stronie polany wychylił jeleniopodobny zwierz i zaczął go obserwować. Spokojnie i bez strachu. Mróz nie wiedząc jak tamten się zachowa podrzucił broń do ramienia. Zwierzę na ten ruch odwróciło się i spokojnie odeszło.
Marek stał obserwując. I wtedy coś zaryczało z lewej strony. Coś dużego co ewidentnie nie uważało człowieka za pana tej okolicy. Mróz odwrócił się w tamtą stronę. Od strony gór coś odpowiedziało, głośniej. Pierwszy stwór ponownie zaryczał, bardziej przeciągając ryk. Zawodzenie bestii jeszcze chwilę roznosiło się echem a potem zapadła cisza. Martwa. Mróz zastygł w bezruchu, bał się cokolwiek uczynić. Dopiero po chwili się rozluźnił. Postąpił następny krok. Znowu coś zgniótł. Jakby ślimaka, tylko, że odgłos był głośniejszy. Ptaki, które zdążyły znowu przysiąść zerwały się z krzykiem, teraz jakby cichszym. Nie tylko Marek wolał uniknąć następnych ryków. Znowu postąpił krok. Chrupnięcie. I znowu. Mróz westchnął, cofnął się i podniósł gałąź. Wydawała się bardziej przydatna niż broń palna. Zaczął rozgarniać trawę, ta poddawała mu się z oporem.
Na ziemi była kupka małych żyjątek przypominających ślimaki. Gdzieniegdzie leżał większy okaz. Wszystkie bez ruchu, albo zbyt powolne albo martwe. Co ciekawe kupiły się w grupy zostawiając niewielkie obszary pustej przestrzeni.
Polak zaczął iść powoli, rozgarniając przed sobą trawę kijaszkiem. Już bez chrzęstów doszedł do środka polany, tam przystanął i się rozejrzał.
Ptaki znowu ćwierkały, zostawiając niebieskie niebo czystym. Za plecami, tuż nad drzewami świeciło słońce. Jedno. Czyli Marek po prostu nie znał tej odmiany skorupiaków i jeleni. A ryczał niedźwiedź. Na pewno niedźwiedź.
Słońce grzało, ciuchy które świetnie sprawdzały się w chłodnym kompleksie były do dupy w lesie. Szczególnie, że słońce grzało jak jasna cholera.
Gdzieś w oddali, między drzewami majaczyła woda. Pewnie jezioro. Marek rozpoczął swoją mozolną wędrówkę w tamtym kierunku. Tam będzie mógł ugasić pragnienie, przemyć twarz jak i dojść do ładu z ubraniem. Miał zamiar wrócić do dawnego tępa marszu gdy tylko będzie w miejscu w którym nie będzie skorupiaków.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 30-11-2010, 01:28   #8
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny


Skorupiaki skończyły się tak jak się zaczęły. Szybko i jakieś sześć kroków od ponownego wstąpienia w ścianę lasu. A las tutaj zdawał się być jeszcze bardziej bujny niż chwilę temu. Zanim Marek wszedł jednak do lasu, poczuł dudnienie. Ziemia drżała. Przywołał w pamięci dudnienie, którego był świadkiem w nocy i ze zgrozą doszedł do wniosku, że to dudni inaczej. Ziemia drżała, lecz nie było tego jednostajnego odgłosu. Nie było też przerw. Po prostu zaczęła drżeć i drży coraz bardziej. Marek przykucnął i nie wiedząc czy wchodzić do lasu czy zostać na polanie postanowił się nie ruszać przez chwilę. Dudnienie jednak nie słabło. Wręcz odwrotnie. Stawało się coraz cięższe i cięższe.

Polak, na obcym terenie, przykucnięty i przysłuchujący się. Piękny widok żołnierza na polu walki. Nie było ruin miast, nie było piasków afgańskich pustkowi. Był las i była niewiadoma. Zagrożenie, którego można się spodziewać. Coś co jedni nazwaliby strachem, a inni brakiem zaufania do otoczenia.

Wycie, inne niż poprzednio, ale mimo to nadal wycie. Można było odczytać przerażenie uchodzące z echem odbitym przez góry. Dudnienie przybrało na sile. Gdy już zdawało się, że bardziej nie może, okazywało się, że jednak tak. Ptaki, które jakiś czas temu ponownie zasiadły w okolicach zwalonego pnia prawie na środku polany, poderwały się z przeciągłym wizgiem. Marek czuł jak krew pulsuje mu w skroniach. Powoli i uważnie, nie będąc do końca pewny czy słusznie postępuje, wycofywał się w cień parasoli drzewa. Gdy ujrzał wzlatujące ptaki w oddali, zorientował się, że cała manifestacja siły dobywa się z tamtej strony. Dudnienie nie powodowało silnego drżenia podłoża, ale mimo to ciarki przechodziły przez plecy, a włosy na ramionach stawały dęba, na samą myśl, o stworzeniach, które robią tyle hałasu. I dlaczego?
Kolejna gromada ptaków wzbiła się w powietrze. Jakby gdzieś bliżej. Z prawej strony wybiegła całkiem nie wielka grupka wcześniej widzianych rogaczy. Zaraz za nim ich przedstawiciel o całkiem pokaźnych gabarytach. Przynajmniej podwójnie przewyższał rozmiarem rogacza pasącego się niedawno na tej polanie. A rogi miał wszystkie cztery prawie jednakowe. Dostojnie zatrzymał się na środku polany, rozejrzał, poczekał aż stado zniknie w gęstwinie po lewej, następnie zagwizdał przeciągle i ruszył za grupą.

Marek coraz bardziej przekonany, że to zły moment na podglądanie powoli chował się za gruby konar drzewa. Jednym spojrzeniem tylko obrzucając pobliskie zarośla. Drzewo wydawało się solidne. Miał nadzieję, że w razie czego będzie odpowiednim schronieniem.

Grunt zadrżał mocniej, wyczuwalnie. Z zarośli po prawej od miejsca, w którym teraz się chował, a na lewo od miejsca, w którym wkroczył na polanę, wyskoczyły pędzące na oślep, jak krety,dziwne zwierzęta. Przypominające niedźwiedzie, masywne świnie. Tak można było pokrótce nazwać twory przemierzające właśnie polane. Długie owłosienie, masywne łapy, świńskie ryje. Zanim jeszcze pierwsze sztuki dostały drzew na drugim końcu łąki, z zarośli wybiegła wataha wilków. Rozległo się wycie.



Mróz schował głowę. Szare bestie były wielkości wilka (chyba, bo Marek, na żywo widział tylko Owczarki Niemieckie), koloru wilka i zachowywały się jak wilki. Z jednym małym wyjątkiem. Wilki nie wyglądały jak przerośnięte Bernardyny. Wielkie ciała ledwo nadążały nad świniami. Polaczek mógł iść o zakład, że mają przynajmniej dwa metry długości. Inną tylko możliwością było to, że powietrze ma tutaj bardzo spaczone właściwości powiększające. Nie było to możliwe, ale znalezienie się na tak dzikim terenie tęż było niemożliwe.

Jeden z wilków dorwał gonione zwierze, jednym kłapnięciem zmiażdżył krtań i ruszył dalej. Ku następnej ofierze. Najwidoczniej to były żniwa.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 08-12-2010, 22:04   #9
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Co robi Agent gdy nawiąże kontakt z wrogiem?
Otwiera ogień.
Co zrobi Agent gdy nawiąże kontakt z watahą wilków?
Spieprzy na drzewo.

Zachowanie Mróza praktycznie nie odbiegało od zachowania przeciętnego człowieka z szczątkowym instynktem samozachowawczym (ci bez niego zamierali bez ruchu). Praktycznie... W wypadku Marka zadziałała też seria odruchów.
Najpierw zadziałał ten pierwotny nakazujący się kulić i wyglądać na niejadalnego.
Potem zadziałała seria wyuczonych zachowań. Odbezpieczenie karabinku. Nie wykonywanie zbyt gwałtownych ruchów, które mogłyby sprowokować wroga. Następnie wdrapał się na najbliższe drzewo na wysokość zapewniającą bezpieczeństwo przed psowatymi. Jak to zrobił? Wybierzcie się do lasu i spróbujcie zwiać na drzewo przed dzikiem. Potem sami będziecie się dziwić jak weszliście na szczyt drzewa prawie nie mającego gałęzi.

Już na drzewie obserwował zwierzęta. Po chwili namysłu puścił karabinek, który zawisł na uprzęży i wyjął gogle.
Urządzenie nie było projektowane tylko dla Agencji dlatego zawierała prosty aparat. 2 GB pamięci, mały zoom, stabilizator obrazu i funkcje robienia zdjęć w nocy co umożliwiało zrobienie zdjęć obiektu i późniejszą ich analizę.

Rozpłaszczył się na gałęzi i zaczął fotografować zwierzęta.
Martwe truchło świnio-niedźwiedzia stworzenia.
Dwa zdjęcia wilków w biegu.
Kolejne atakującego wilka.
I ostatnie biegnącej zwierzyny.
Po tej niezwykłej sesji zdjęciowej usiadł na gałęzi i lekko drżącą dłonią sięgnął do kieszeni bluzy od mundury. Wydobył piersiówkę i ciągle drżącą ręką odkręcił. Łyknął solidnie. Dwunastoletniej whisky nie powinno się pić jak taniej wódy. Nie powinno się też znajdować się w takiej sytuacji.
Chwilę tak siedział i w zasadzie nie robił nic konstruktywnego. Słuchał odgłosów polowania starając się uspokoić. W końcu przyłożył znowu piersiówkę do ust i pociągnął mniejszy łyk. Zakręcił piersiówkę i potrząsnął ją. Została połowa. Niedobrze. Schował alkohol i otworzył zdjęcia. Uspokoił się na tyle by przejść do analizy.

Wilk zmiażdżył jednym kłapnięciem krtań naprawdę solidnego stworzenia przypominającego skrzyżowanie niedźwiedzia z świnią. Nie wiadomo czemu, stwór skojarzył się Markowi z kretoszczurem z wszystkich pięciu falloutów Wracając do wilka to musiał dysponować siłą ścisku szczęk znacznie większą niż znane Agentowi zwierzęcia. Do tego po zabiciu od razu się nie pożywił tylko poszedł dalej polować. Wnioski są dwa, oba równie prawdopodobne. Mróz nie znał dostatecznie zwyczajów dzikich zwierząt lub wilki nie polowały dla jedzenia.
Następne dwa zdjęcia. Wilki miały umaszczenie podobne do tych znanych z filmów ale inne gabaryty. Był większe i szersze. Stąd pierwsze skojarzenie z bernardynami. Tłumaczyło to również większą siłę szczęk. Waga stanowiła na niekorzyść Marka, nawet po strzale ciało będzie się poruszało jeszcze napędzane samym pędem i masą.
Czwarte pokazywało atak psowatego. Rzucał się od razu do gardła. W tym nie było raczej nic dziwnego.
Ostatnie zwierzę pokazywało kreto-szczura. Z pewnością Marek nigdy nie słyszał o takich zwierzętach.

Podstawowy wniosek nasuwał się sam:
Pieprzeni naukowcy wysłali go do jakiegoś innego świata! Do świata opanowanego przez dzikie przerośnięte bestie. Mróz wolał w nim nie spotkać niedźwiedzia grizzly.
Świat najprawdopodobniej był pozbawiony cywilizacji z całym dobrobytem (z wódą na czele).
Marek nie panikował długo, bądź co bądź był żołnierzem.
Zaczął działać. Wyłączył okulary by oszczędzać baterie. Wolał na razie nie schodzić więc zrobił to co miał zamiar zrobić później, nad wodą. Położył karabinek na kolana, zdjął kamizelkę i ułożył ją tak samo. Bluzą natomiast przewiązał się w pasie. Było to lepsze w tym klimacie. Trzeba zadbać o adekwatne ubranie a biały podkoszulek nadawał się do tego lepiej niż czarna bluza mundurowa.
Z powrotem nałożył kamizelkę i przewiesił karabinek przez pierś. Z kieszeni wyjął podręczną apteczkę i wyjął chustę trójkątną. Białą. Zawiązał ją sobie na głowie by ochronić się od udaru i częściowo od deszczy, który mógł spaść w każdej chwili. To chyba wszystko co mógł zrobić.

Teraz miał dwa priorytety. Zdobyć wodę i jedzenie. To pierwsze nie powinno być trudne. Niedaleko było jezioro a jakby co potrafił zrobić też prosty skraplacz. Będzie trzeba ją jakoś przenosić. Miał tylko piersiówkę (i to zajętą) ale coś się wykombinuje. Z jedzeniem było gorzej. Nie znał się na grzybach (nawet na swojej planecie), nigdy również nie polował. Strzał zresztą mógł zwrócić uwagę jakichś drapieżników a tego wolałby uniknąć. Zwierzęta tutaj jakoś nie mogły zakumać, że to nie one były tu panami świata.
Teraz pozostawało czekać aż na dole się uspokoić a potem dojść do wody.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 10-12-2010 o 16:22.
Szarlej jest offline  
Stary 17-12-2010, 13:59   #10
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Trzy truchła zwierząt świniopodobnych leżały na wygniecionej od racic i łap trawie. Dookoła pląsały wilki, wilki-bernardyny, szarpiąc i rozrywając ciemne mięso. Krew wsiąknęła w trawę, w grunt, a ta, która nie wyciekła z ofiar, została wychłeptana przez napastników prosto z ran. Marek robił zdjęcia i przyglądał się złowieszczej naturze. Tempo w jakim kawały mięsa znikały zdawało się przerażające. Ale minęła prawie godzina, może trochę dłużej, a sytuacja na polanie nie zmieniła się. Polak bał się konsekwencji zejścia w teraz na ziemię.

Odczekał jeszcze z półgodziny. Nie więcej i strzelił w powietrze. Huk wystrzału podniósł się po lesie i jeszcze bliskich górach. Wilkowate zerwały się rozglądając panicznie, szczekając i warcząc. Odczekały chwilę, hałas nie powrócił, przysiadły więc z powrotem do swych zdobyczy. Czujniej jednak i co chwila rozglądając się.

Gdy padł drugi strzał z Markowego P90, było już inaczej. Również wszystkie się zerwały, wszystkie prócz jednego. Tamten broczył krwią. Wilkowate zawyły, zawarczały i uciekły. Marek chwilę jeszcze wisiał na drzewie w obawie, że zaraz wrócą. Nie stało się to jednak przez dłuższy czas, zatem postanowił zejść. Na górze nie widział nieba. Nie widział słońca, ale było jasno. Był może z dziesięć metrów nad ziemią, w konarach powoli pnących się do góry. Gdyby rozejrzał się zobaczył by bujnie rozwijającą się faunę i florę na tym piętrze lasu. Nie rozglądał się, jednak. Znalazł opór dla stup i zszedł na dół. Na parter. Gdy dotknął ziemi zamarł. Listowie odcięło go zupełnie od poblasków i świetlistej zorzy z górnych partii drzew. Tu na dole, gdzie teraz znajdował się Mróz, było ciemno. Może niezupełnie, ale szarówka byłaby odpowiednim stwierdzeniem. Wielkie drzewa tworzyły dach świata. Prawie dosłownie. Co jakiś czas, tam na górze, maleńki prześwit tworzył wrażenie gwiazdy mieniącej się żałośnie.

Drzewo miało pień schowany głębiej w lesie, toteż z gruntu nie widać było co się dzieje na polanie. Marka jednak nie za bardzo to teraz interesowało. Miał zamiar się stąd ulotnić w trybie natychmiastowym. Tak też zrobił. Na początku powoli, gdyż oczy potrzebowały czasu do przyzwyczajenia się, później natomiast, tak gdzieś po trzydziestu minutach, szedł już równym szybki krokiem. Trwało to do czasu aż teren lekko się zmienił. Lekko, to mało powiedziane. Nie zauważył nawet kiedy znalazł się pomiędzy dwoma dużymi (na jakieś 10-15 metrów wysokości) głazami. Co chwila mijał skalne ustępy, rowy i pomniejsze głazy. Topografia była ciężka do ustalenia. Las to wznosił się to podała w doliny. Jedno się nie zmieniło. Było szaro. Drzewostan był gęsty i nieprzychylny.



Podłoże robiło się śliskie. Mchy i porosty pokrywające coraz częściej skalne podłoże nie dawały oporu. Do tego było mokro. W pewnym momencie z pod kilku większych głazów wybiło źródełko. Małe i znikające zaraz pod innym zestawem kamieni. Grzechem było nie skorzystać z takiego daru natury.

Kilkanaście minut później, Marek, usłyszał wycie. Dobiegało daleko za plecami. Zanim się obrócił usłyszał kolejno. Drugie doleciało do niego z podobnego kierunku. Polak poczekał chwilę, rozejrzał się za pomocą noktowizora. Może to nie wielka pomoc, ale widzialność w takiej puszczy wzrosła dzięki takiej zabawce o jakieś dziesięć, może piętnaście, metrów.

Zaległa cisza. Marka zmysły reagowały na każdy szelest i szmer. Na każdy trzask. Szczęściem nic nie wskazywało na to, że wilkowaci są blisko. Marek ruszył dalej. Gogle noktowizyjne jednak miał w pogotowiu, zresztą jak i P90 - nieodzownego kompana w podróży. Teren się chwilowo psuł. Był cięższy do przebrnięcia, gdyż trzeba było uważać gdzie się stąpa. Osoba w adidasach mogłaby już dawno leżeć ze złamaną kostką.

Głód i pragnienie zdawały się przybierać na sile, rozpraszały uwagę, dezorientowały. Mówią, że człowiek może wytrzymać ponad miesiąc bez jedzenia. Mark pokręcił głową, nie był przekonany, czy aby ci co tak twierdzili mogli zaznać tego głodu. Szybciej zacząłby obżerać korę.

Chrzęst.

Znał ten odgłos. Maił już z nim tutaj do czynienia. Spojrzał od razu na ziemię. Pod nogami leżał jakiś robak. Gdy Marek się przyjrzał zobaczył mrówkę wielkości jamnika. Serce zabiło szybciej, oczy się rozszerzyły. Poziom adrenaliny skoczył ponownie w górę. Mrówki wielkości jamnika. Ani w noktowizorze ani bez niego, Marek, nie zobaczył ruchu w pobliżu. Nie zobaczył też nic co by mogło na ten ruch wskazywać. Podróż dalej tym etapem może źle się skończyć ale nie miał wyjścia. Tam było jezioro. A przynajmniej wydawało mu się, że gdzieś tam.

Gdy rozległo się wycie, dużo bliżej, nie stanął. Rozejrzał się tylko w marszu. Gdy rozległo się ponownie (jeszcze bliżej), Marek nie zamierzał czekać. Wyszukał w miarę odpowiednie drzewo, tym razem był to prawie pionowy iglak o dość cienkich gałęziach i rozwidlony na wysokości około sześciu metrów, i wspiął się na nie.
Zanim zdążył się dobrze ulokować, na horyzoncie widoczności zamajaczyła postać. Później kolejna, w sumie było z sześć może osiem sztuk. Dwa wilki krzątały się to tu to tam, niuchając nosem. Podchodziły bliżej i bliżej. Marek ocenił i strzelił. Dwie sztuki, te same co tropiły go padły. Reszta zaczęła wyć, warczeć i uciekła. Jak i poprzednim razem.

Mark zszedł po chwili na ziemię chcąc zobaczyć truchła, ale zatrzymał się po kilku krokach. Gdzieś coś się poruszyło. Gdzieś coś zaszeleściło bardziej niż powinno. Gdzieś coś mignęło. Noktowizor na nosi Marka ukazał wyłaniające się wilki. W liczebności chyba przekraczającej dwadzieścia sztuk. Marek zaklął, przyklęknął i wycelował. Wilki zawyły (może nie wszystkie ale większość) i zawróciły ponownie znikając z widoku (już wszystkie). Mróz szybko ale bez zbędnych ruchów rozejrzał się dookoła. Czyżby coś je przepłoszyło? Nic na to nie wskazywało oprócz tego, że się wycofały. Snop latarki rozciął szarówkę lasu. Mróz musiał się rozejrzeć. Blade światło latarki również nic nie ujawniło ,toteż Polak ruszył w dalszą drogę. Tym razem zachowywał się jakby był na tyłach wroga.

Minęła godzina zanim z teren się zmienił. Mark nie mógł iść marszem (czy to z powodu wilkowatych, które mogły go próbować osaczyć, czy z racji na teren), a sama podróż dłużyła się i była nieznośna. Żołądek dawał o sobie znać w najmniej potrzebnych momentach a ślina ciągnęła się kilometrami. Teren zmienił się gwałtownie. Gwałtowniej chyba nie mógł, co nie bardzo podobało się Polakowi. Tym bardziej, że gdy stał przed przepaścią za placami usłyszał wycie. A przepaść może nie była wielka, ale te 50 metrów do linii drzew nie było zachęcające.
Ale widok zapierał dech w piersiach.



_____________________________________
See more:
Strumyk
Widoczek
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172