Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-06-2013, 18:39   #1
 
Poker123's Avatar
 
Reputacja: 1 Poker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znany
[Anime/Fantasy Storytelling +18] Międzyświat Act I

Od wstrząsających wydarzeń w lesie minęło kilkanaście godzin. Podróżni dotarli do bram najbliższego miasta, a gdy tylko się do nich zbliżyli opadli z sił.
Przebudzenie. Małe pomieszczenie z okratowanym wejściem. Cela. Piękny początek przygody…
<img src="http://www.skyrimnexus.com/images/2596035-1336459918.jpg" Width="640" height="360"/>
Pomieszczenie było obszerne i jak na celę przystało, nie było stąd innego wyjścia. W pomieszczeniu znajdowało się 10 osób. Część już się przebudziła część jeszcze spała. Ich stan, zapytacie? Dobry, wszyscy którzy zostali ranni dnia poprzedniego zostali opatrzeni, reszta wypoczęła na tyle na ile to było możliwe. Wątpliwego stanu zdrowia był jedynie brodaty starzec śpiący w kącie, tuż obok prowizorycznej ubikacji.
Wszyscy czkali na strażników, pogrążeni w zamyśleniu. Wszyscy trafili do celi gdyż znajdowali się w tym samym czasie przy bramie miasta. Nie każdy jednak był w takim samym stanie. Grupa która przyszła od strony lasu najbardziej ucierpiała. Z 6 członków zginęła dwójka. Z tych którzy przeżyli tylko trójka trafiła do miasta. (Rimini odłączył się po wyjściu z lasu).

Największe poruszenie przy bramie zrobiło pojawienie się Dobrego Zanka i Anubisa. Wszyscy byli w szoku. „Wróg czy przyjaciel” myślano. Nie wiedząc co począć ich również zabrano do celi.

Kuroryou miał najwięcej szczęścia ze wszystkich. W tym świecie pojawił się dokładnie pod bramą miasta. To był kolejny szok dla strażników. Nie był on ranny ani zmęczony. Nie zdążył jednak dojść do słowa i został zabrany z resztą towarzystwa.

Co do ostatniej dwójki… Anthrilien nies toczył żadnej walki. Pojawił się jednak w powietrzu. Ok 40m nad ziemią. Z jeszcze jedną postacią. Lecz w przeciwieństwie do towarzysza zahamował upadek lewitacją. Później się błąkal aż w końcu natrafił na Catanzaro. Chłopiec był cały podrapany, a wokół niego leżały ciała wilko-podobnych zwierząt. Później spostrzegli miasto i udali się w jego kierunku.

Niebiesko-włosa dziewczynka leżała wygodnie oparta o ramię Bukemizu. Czekała tak jak i wszyscy obecni (oprócz staruszka) na strażników. Po chwili upragnione postacie pojawiły się za kratami.
- Widzę że wszyscy już doszli do siebie. – Powiedział strażnik. – Dobrze. Przepraszam za niewygodę, nie byliśmy przygotowani na przybyszów. Jedyne co mogliśmy wam zaoferować to nocleg i opatrzenie ran. Tu są wasze rzeczy. – Wskazał na skrzynię stojącą przy ścianę korytarza. – Możecie wyjść. Muszę wracać do swoich zajęć. Nie mogę wam teraz w czymkolwiek pomóc, ale zawitajcie do baru „Pod Rogatą Bestią”. Tam powinniście znaleźć pomoc. Tu panowie, macie parę drobnych monet. Macie, jak sądzę, ochotę na złagodzenie spierzchniętych gardeł. – W tym momencie spojrzał się na niebiesko-włosą i Catanzaro. – A dla dzieci jakiś soczek. Dobra a teraz się zbierajcie.
Żaden z przybyszy nie marudził. Wszyscy wyszli bez ociągania z celi i wzięli swoje rzeczy. Później wyszli z piwnicy służącej za więzienie.
- To mamten budynek. No już ruszajcie. – Wskazał strażnik po czym oddalił się bez słowa.
Żaden z podróżnych nie wiedział co w tej chwili powinien zrobić. Wiec jednomyślnie, bez wypowiadania choć jednego słowa, skierowali się do oberży.
<table><tr><td><img src="http://dungeonsmaster.com/wp-content/uploads/2010/05/old-world-tavern.jpg" Width="350" height="200"/></td>
<td><img src="http://castlesandcooks.com/wp-content/uploads/2011/03/Typical-Tavern.jpg" Width="350" height="200"></td></tr></table>
W oberży jak to zwykle bywa, było wesoło i gwarno. Budynek był piętowy, jednak tylko parter był dostępny dla gawiedzi. Za barem krzątał się barman.
Większość stolików była zajęta. Jednak znalazły się jeden większy i pusty dla nowych przybyszów. Oczywiście pojawienie się nowych, w szczególności Anubisa i Zanka, wzbudziło wielkie poruszenie. Po chwili niezręcznej ciszy, którą przerwał barman, wszyscy wrócili do swoich zajęć i zabaw.

Przy jednym ze stołów siedziała brązowowłosa piękność rywalizująca z jakimś oszołomem w piciu alkoholu. Wokół stołu zgromadzona było hołota dopingująca to dziewczę to jej rywala.
Przy innym siedizał biało włosy młody mężczyzna z 6 mieczami przy pasie. Nie wyglądał na przyjemnego.
Na balustradzie piętra siedział zakapturzony, w biały płaszcz, mężczyzna. Uważnie obserwował całe pomieszczenie spokojnie dopijając swój trunek.
 
__________________
Kanbaru Suruga: Skoro nie cieszy cię zbereźna rozmowa z młodszą dziewczyną, jak masz zamiar przetrwać w społeczeństwie?

Ostatnio edytowane przez Poker123 : 19-06-2013 o 14:36. Powód: Prawdziwa zawartość
Poker123 jest offline  
Stary 19-06-2013, 23:47   #2
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Gdy drużyna rozsiadła się w karczmie, Anthrilien miał w końcu chwilę spokoju by zastanowić się co począć z zaistniałą sytuacją. Z pod popielato-brązowych włosów, bystre, niemal fioletowe oczy uważnie studiowały otoczenie dokładnie przyglądając się pozostałym towarzyszą. Mimo że większość z nich wyglądała na ludzi na pewno nie byli typowymi Mon-keigh. Dwójka białowłosych wyglądała na zaprawionych w boju. Kolejny wielkolud odziany w czerń wzrostem przewyższał nawet genetycznie zmodyfikowanych żołnierzy ludzkości z jego wymiaru. Następny, co chwilę zadowalający się popularnymi wśród ludzi papierosami nie wyglądał groźnie. Sądząc jednak po- opatrzonych już- ranach towarzyszy z którymi przybył do lochu, nie należało go lekceważyć skoro był w stanie ich uniknąć.
Pozostali jeszcze oni…Zwierzo-podobny mięśniak budową nasuwający podobne skojarzenia co wielkolud w czerni. Oraz przypominający orków, z wymiaru Anthriliena, zielony osobnik.
Nie dało się również nie zauważyć dwójki dzieci. Uwagę psionika, nie wiedzieć czemu, przykuła niebiesko-włosa dziewczynka, nie oddalająca się od jednego z wojowników. Nie wyglądali jednak na spokrewnionych.
To co usłyszał do tej pory potwierdził jego podejrzenia. Został przeniesiony do innego wymiaru..
Zamysł Anthriliena gwałtownie zakłócił obraz z przed teleportacji do tego świata- bitwa z demonami chaosu i nadciągająca śmierć jego przyjaciela. Nie wiedział czy czas w obu wymiarach płynął równo, jednak musiał zrobić co w jego mocy by się stąd wydostać.
Kontakt ze źródłem jego mocy-osnową- był jednak słaby a przez to jego siły ograniczone. Musiał pozostać z tą grupą by powrócić do siebie. Przyszłe wydarzenia zasnuwała mgła tajemnicy, której nie był w stanie przejrzeć.
Postanowił czekać
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence

Ostatnio edytowane przez Asuryan : 25-06-2013 o 13:21.
Asuryan jest offline  
Stary 20-06-2013, 20:15   #3
 
Neko's Avatar
 
Reputacja: 1 Neko nie jest za bardzo znanyNeko nie jest za bardzo znany
Kei spojrzał na Liona, kiedy to już wylądowali w barze.
- Jak tam się trzymasz?- zapytał go. Nawiązywał do walki z tym mieszańcem, która odbyła się prawdo podobnie wczoraj.
Cytat:
Napisał Lion
-Całkiem dobrze.- Odpowiedział Lion. - Nie tak łatwo mnie zabić. Wybaczcie jednak na chwilę.
To powiedziawszy Lion wstał i podszedł do brunetki pojedynkującej się w piciu.
- Trzeba jednak przyznać, że przeciwnik był dosyć ciężki- odpowiedział mu Kei. Kiedy Lion odszedł od stołu, trzeba było pomyśleć co samemu zrobić. Rozejrzał się dookoła, patrząc na każdego obecnego w lokum. Jak zwykle, jego czerwone oczy potrafiły przeniknąć przez każdego. Najbardziej zaciekawiła go postać, która miała białe włosy, tak samo jak on. Podniósł swoje cztery litery z krzesła i podszedł do niego.
- Czy my się znamy?
Wojownik popatrzył na przybysza i zbył go machnięciem ręki. Nie chciał by mu przeszkadzano.
Shinobi przyjrzał się jeszcze uważniej wojownikowi. Wyglądał na takiego, który lubił walczyć. No i w dodatku 6 mieczy. Czemu zatem nie zabawić się trochę?.
-Co powiesz na mały sparing?
Wojownik popatrzył groźnie na natręta. Po chwili zaczął się głośno śmiać, czym zwrócił uwagę części klientów.
- Nie rozśmieszaj mnie. Ty przeciwko mnie. Wolne żarty. Spływaj puki masz jeszcze okazję. - rzekł groźnie.
Po chwili przybiegła kelnerka. Chwyciła Uchichę za ramię i odciągneła od bialowłosego.
- Z nim lepiej nie zaczynać. - wyszeptała.

Białowłosy spojrzał na kelnerkę, i lekko się uśmiechnął.
- O mnie lepiej się nie martw, tylko o niego- powiedział do niej spokojnie, po czym wyrwał ramię z uścisku kobiety i wyjął obie katany.
- No to pokaż jaki jesteś twardy. No, chyba, ze tylko w gębie.
Cytat:
Napisał Kuroryu
Wtem Kei mógł usłyszeć za sobą kroki. Jeśli odwróciłby się, ujrzałby za sobą gigantycznego mężczyznę w dobrze skrojonym garniturze.
- Oy, oy. Schowaj broń bo jeszcze się skaleczysz. - następnie dodał twardszym tonem - Jesteśmy gośćmi w tym mieście. Jeśli życzysz sobie walki, proszę bardzo. Zabiję cię, a sprawiedliwości stanie się zadość - co ciekawe, mężczyzna nie wyglądał na zastraszonego ostrzami shinobi. Nosił się niczym doświadczony wojownik. Albo żołnierz.
- Ten Pan ma rację. - Powiedizal kelnerka - Pozatym sądzę... sądzę że... nie miał by pan z nim żadnych szans.
Ostatnio coś każdy mu powtarzał, że nie da rady. Już wszyscy ludzie znali jego siłę bojową? To ciekawe. Białowłosy spojrzał swoimi czerwonymi oczkami w stronę olbrzyma. Ah, to jeden z tych, co tez byli w celi. Sądząc po jego wzroście, mógł stwierdzić, że tez nie jest z tego świata. Uchiha westchnął cicho.
- Zero zabawy- powiedział do nich i schował ostrza, po czym udał się do barmana i poprosił o sake, jezeli w ogóle coś takiego tutaj było.
- Strasznie pan nerwowy. -Powiedział barman podając zamówiony trunek - Ale ma pan szczęście. Jest pan w jednym kawałku.
-Szukam po prostu jakiejś rozrywki. Wczoraj było jeszcze ciekawie, a dzisiaj nic do roboty.- odpowiedział barmanowi, upijając łyk sake.
- Rozumiem. Jednak nie z każdym wypada walczyć. Przynajmniej nie w tedy gdy nie potrafi pan ocenić swojego przeciwnika, lub nic o nim nie wie.
- Tak samo nikt nie wie o moich zdolnościach. Znajdę gdzieś w okolicy jakąś robotę?
- Pana towarzyszowi już to mówiłem. Wszystko zależy o jakiej pracy mowa.
- Nie było jakoś okazji, aby porozmawiać, więc chciałbym usłyszeć od Ciebie. Interesują mnie zadania potrzebujące zdolności walki. Ochrona, zabójstwo kogoś, albo coś takiego.
- Zadania łowieckie znajdziesz u straży. Jeżeli masz tak dobre rozpoznanie przeciwnika jak sądzę to lepiej odpuść sobie zlecenia zabójstwa. Bo jeszcze nie ty zdobędziesz nagrodę, lecz cel za twoja Głowę. Poza tym takowych zlceń nie znajdziesz w tym mieście.
Kei spojrzał na barmana swoimi czerwonymi oczami.
-Wybacz, ale jakoś Ci nie wierzę na temat zleceń. Mógłbyś mi odpowiedzieć szczerze? I przy okazji, powiedz mi co to za mutanty, te w lesie. Połączenie pumy z nietoperzem, albo coś takiego.
- Mutanty? Puma z nietoperzem? Nagracuar! Spotkaliście nie lada okaz tutejszej fauny. Ilu... z was zginęło? - Zapytał niepewnie.
Kei uśmiechnął się.
-Okrągłe zero. Było ciężko, ale ja i mój towarzysz pokonaliśmy bestyjkę. Szkoda tylko, że uciekła. I co z tymi zleceniami?
- Nie musisz mi wierzyć. Powiedziałem ci wystarczająco na temat zleceń. A co do bestii to raczej nie wierzę by nikt z was nie zginął. Mało komu udaje się wyjść cało po starciu z tym zwierzaczkiem. - To powiedziawszy spojarzał na opatrunek, na ramieniu Kei-a - Nikt jednak nie wychodzi bez szwanku.
- Walka bez żadnych obrażeń jest nudną walką. Jest coś ciekawego w wiosce, po za tymi zleceniami łowieckimi?
- A co by cię interesowało? Poza walkami oczywiście.
Białowłosy westchnął cicho.
-No to chyba nie mam wyboru.-westchnął cicho, po czym zapłacił za sake i wyszedł z baru. Nie chciało mu się siedzieć w barze, więc wolał już zobaczyć zlecenia od strażników.
 

Ostatnio edytowane przez Neko : 20-06-2013 o 20:27.
Neko jest offline  
Stary 21-06-2013, 21:08   #4
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Gdy atmosfera po wystąpieniu młodego shinobi się uspokoiła. Anthrilien bez pośpiechu wstał i udał się w kierunku baru. Dopiero w ruchu dało dostrzec największą różnicę pomiędzy człowiekiem a eldarem, niezwykła wytworność i elegancja towarzyszyła każdemu krokowi wysokiej postaci. Gdy dotarł do lady ostentacyjnie usiadł w pewnej odległości od uchihy i pozostałych gości.
-Czy jesteś w stanie powiedziedzieć mi coś o tym miejscu?-zaczepił barmana. Pustka w żołądku stała się zanadto odczuwalna, podzielił otrzymane od strażnika pieniądze i dodał- jakie danie bezmięsne jesteś w stanie mi za to zaoferować?- przesunął po blacie pięć monet z otrzymanej kwoty
- Za tą kwotę najesz się. Co do informacji zależy czego szukasz? Pewne informacje są płatne. Jednak najpierw... Bezmięsne... Słabo się żywisz. Chwilkę. Warzywa, owoce, ser, i coś do picia. Słyszałem że owoce morza mogą takiemu, znaczy się nielubiącemu mięsa, zasmakować. Więc ewentualnie ryba. Chyba pstrąg. Co ty na to?
Anthrilien z kamienną twarzą powstrzymał się przed obrażeniem barmana. Sam fakt że musiał nawiązać rozmowę z Mon-keigh udeżał w jego dumę. Mimo wszystko odpowiedział ze stoickim spokojem.
-Pozostańmy przy warzywach-pstrąg był dla niego bowiem obcy- i wodę. Na ile wyceniasz swoje informację?
- Proszę - Podał op chwili zamówienie. Warzywa w potrawce. I wodę. Oczywiście danie bez mięsne i ciepłe. - Nie każde informacje są płatne. Dla przybyszów najprostsze informacje udzielam za darmo. Im bardziej prywatne lub nieodpowiednie pytanie tym jest droższe.
Eldar powoli, bez pośpiechu ale i z pewną niepewnością pochłaniał kolorową papkę. Zapasy energii organizmu wymagały uzupełnienia po wojnie w której dopiero co brał udział. Spiczaste uszy wyłapywały część okolicznych rozmów, jednak gwar był zbyt mocny by wychwycić coś konkretnego. Spokojnie popił posiłek wodą po czym zapytał- gdzie jesteśmy i który mamy rok?
-Gdzie jesteśmy to trudne pytanie. Jeżeli pytasz o przestrzeń... jest to świat określany mianem Międzyśwaita. Jeżeli pytasz o geografię. Wschodnia granica Krajów środkowych. Miasto Lofar. Lat niestety tutaj nie liczymy. Było to zbędne. Mogę powiedzieć że minęły 3 miesiące od pojawienia się Czarnej Bramy.
Cytat:
Napisał anubis
Uszy do tej pory biernie opartego o ścianę Anubisa uniosły się gwałtownie gdy dotarły do nich słowa o Czarnej Bramie. Powoli skierował spojrzenie na barmana i długouchego gościa, który był zamknięty z nim w celi po czym ruszył w ich kierunku wciąż przysłuchując się rozmowie. Po drodze zerknął nie znacznie na stojącego na balustradzie osobnika. Nie wiedział dlaczego, ale intrygowała go jego obecność. Pociągnął nosem łapiąc jego zapach.
-Czarnej bramy? Czym jest czarna brama?
- Jest tym jak się nazywa. Wielkie czarne wrota wbudowane w litą skałę góry. Zwane też Bramą piekła. Nikt nie wie dokładnie jak się pojawiły. Wieści jednak głoszą że za wszystko odpowiedzialny jest Uverworld. Tak jak 3 miesiące temu się pojawiły, tak od tamtego czasu przybywają do tego świata nowi przybysze.
-Więc nie jesteśmy jedyni-zamyślił się na chwilę po czym dodał- potrzebuję mapy jeśli jakąś posiadasz. Oraz Informacji na temat tego Uverworld’u
- Informacje na jego temat są płatne. I... lepiej nie mówić o nich na głos. Różni ludzie rożnie na to reagują. Kolaboranci są wieszani. Oni zawsze wiedzą kto o nich wypytuje. - wyszeptał - Proste informacje oczywiście w cenie. O bardziej szczegółowe lepiej, dla bezpieczeństwa, nie pytać. A co do mapy... Zajrzyj później do kartografa. Jego dom mieści się obok domu Mariki. Tutejszej pani alchemik.
Cytat:
Napisał anubis
- Jestem pewien, że się dogadamy. - powiedział Anubis oparłszy się o ladę. Jego niski głoś brzmiał niczym chrobotanie wielkich głazów. - Jestem również zainteresowany tą... Mariką... o której wspomniałeś. Gdzież dokładnie ją znajdę?
- Po wyjściu z baru udaj się w prawo aż dojdziesz do targowiska. Ten plac ze studnią po środku. Sklep Mariki jest po prawej stronie placu. Ten najwyższy. Przy okazji możesz ją poprosić o moje zamówienie. Oczywiście zapłacę za pomoc.
Cytat:
Napisał anubis
- Nie interesuje mnie zarobek, człowieku. Lecz zrobię o co prosisz jeśli Ty powiesz o co prosimy my. Chcę również wiedzieć gdzie grzebiecie tutaj waszych zmarłych?
- Dziwni z was przybysze. - Stwierdził bez namysłu. - Zmarli są chowani za murami miasta. Takie jest rozporzadzenie władcy tego miasta.
-Jeżeli nie masz nic przeciw, udam się do wspomnianej Mariki z Tobą, dziwna istoto- rzucił do Anubisa- może zdobędę jakieś cenne informację, a mam już dość tego gwaru. Czego takiego potrzebujesz człowieku?-zwrócił się z powrotem do barmana |
- Trunki. Standardowa dostawa. 5 Butelek “Żwawego trupa”. Powinny być już gotowe.
Cytat:
Napisał anubis
Szakalogłowy ruszył kilkukrotnie nosem węsząc towarzysza.
Jakim rodzajem istoty był? Z pewnością nie zwykłym człowiekiem. Wyróżniały go nie tylko inny wygląd, szpiczaste uszy. Wyraźnie czuł przepływającą przez niego energię, nie taką jak jego, ale podobną.
- Możesz iść. - Rzucił krótko nie zmieniając nawet wyrazu pyska i od razu ruszył przez bar do wyjścia.
Po drodze zerknął jeszcze raz na zakapturzonego mężczyznę na balustradzie, ale teraz nie miał na to czasu. Chciał wrócić do oberży przed nocą.
Anthrilien podpierając się kosturem ruszył za swoim pso-podobnym towarzyszem.

Na dworze zrobiło się już ciemno. Zgodnie ze wskazówkami udali się na wschód od wyjścia z baru. Na ulicach zaczęto właśnie zapalać latarnie. Po krótki spacerze i zorientowawszy się na temat ułożenia miasta, dotarli na plac targowy. Wszystkie gramy były w tej chwili puste. Na środku placu zgodnie z opisem znajdowała się studnia.

`
Eldar i Anubis powoli podeszli do drzwi oznaczonych szyldem alchemika, brak ludzi na ulicach mógł oznaczać że sklep był już zamknięty. Anthrilien zapukał w drzwi i wsłuchał się w ciszę oczekując odpowiedzi
Z wnętrza budynku dochodziły lekkie odgłosy stukania. Po chwili ucichły i rozległ się szczęk zamka. w drzwiach stanęła różowo włosa panna w suki z dużym dekoltem. Nie wielkiej postury i z przyjaznym uśmiechem zdawała się oczarować każdego kto ją zobaczy.
- Słucham - Odezwał się delikatny i niezbyt pewny głos.
Anthrilien przez chwilę przyglądał się kobiecie. Chodź dość atrakcyjna, niewątpliwie ustępowała urodą płci pięknej jego rasy, nie mniej zaciekawiła go, czego nie można było powiedzieć o szakalogłowym, któremu być może mogła zaimponować wiedzą o ziołach i alchemii, ale nie urodą ciała.
-Nazywam się Anthrilien, chciałem zapoznać się z oferowanymi przez Ciebie dobrami, oraz odebrać zamówienie dla człowieka z tamtego budynku- to mówiąc wskazał karczmę- Jeśli jest już zbyt późno zgłoszę się jutro
Dziewczę spojrzało na dziwnych przybyszów.
- Jest trochę późno, ale jeśli panowie... zostawią broń na zewnątrz możemy porozmawiać w środku. - Powiedziała spokojnie wychylajac się zza drzwi. Zdawała się coś trzymać w ręce.
Anubis sięgnął spokojnie do sztyletów wystających zza pasa i podał je kobiecie, nie miał zamiaru zostawiać swoich cennych noży na zewnątrz. Podobnie uczynił eldar, podał kobiecie upiorytowy miecz. Mimo wszystko zostawił przy sobie niepozorny kostur.
Dziewczę wzięło broń i schowało ja do komody tuż przy wyjściu. Natepnie otworzyła szerzej drzwi. Przybysze dojrzeli w jej ręku fiolkę z czarną miksturą. - Proszę wejśc i być grzecznymi.
Cytat:
Napisał Anubis
- Nie masz się czego obawiać z naszej strony, kobieto. - powiedział wchodząc do środka.
Pociągnął głęboko nosem chłonąc znajome zapachy, które uspokoiły go nieco uświadamiając mu, że ten świat nie różni się tak bardzo od jego bo inaczej nie rozpoznałby tu tak wielu roślin. Niemniej wiele woni było dla niego zupełnie obce i chętnie zgłębił by ich pochodzenie, właściwości i przeznaczenie.
- Bądź tak dobra i podaj mi pergamin a zapiszę Ci czego potrzebuję.
Anthrilien rozglądnął się po sklepie, ilość zapachów była lekko oszałamiająca jednak udało mu się zachować trzeźwość umysłu.
Czekając na swoją kolej, usiadł po turecku i obserwował towarzysza, po chwili postanowił zaglądnąć w przyszłość
- Proszę - Powiedział słodki głosik wręczając pso-głowemu zwitek pergaminu. Dziewczę wróciło w tym czsie do swoich zajęć, w tym ważenia jakiejś mikstury.
~Wizja~
Przed olbrzymią czarną ścianą. Idealnie płaską. Na dużym kamieniu siedzi samotny mężczyzna. Ubrany w białą pelerynę, bezrekawink z dziwnym symbolem na plecach. Czeka. Na co?...
Po Lesie biega jakiś dwunożny jaszczur. Wbiega do jaskini...
Ktoś pędzi szlakiem na koniu. Goni go jakiś latający stwór. Ta postać. Pamietam ją. To jedna z osób które były w celi...
Brązowo włosa kobieta i jej toważysz w białym płaszczu. W oddali pustynia...
Czarne stalowe drzwi. Wbudowane w skałę. Pięć dziwnych znaków na nich. Blokady? Nie. To zamki. Pochłania mnie mrok. Aaaaaaa...
~Koniec wizji~

Eldar aż się zatrząsł po uczuciu spadania towarzyszacemu pochłanianiu przez bramę. Czy to był sen?


Cytat:
Napisał Anubis
od razu zabrał się za pisanie. Spacerując nie śpiesznie po sklepie zatrzymywał się co parę kroków by przyglądnąć się jakiemuś słojowi bądź pojemnikowi z suszem, albo pokręcić nosem w powietrzu i dopisać coś na kartce.
To czego potrzebował to głównie rośliny o szybkim działaniu, coś co sam nazywał “podstawowym zestawem”. Znalazły się tu rośliny i specyfiki, które mogły kogoś obudzić lub uśpić, takie które po przyłożeniu do rany wspomagały jej gojenie, odkażały bądź zabezpieczały. Dopisał tu również bandaże ale pominął składniki niezbędne do jego specjalności - procesu mumifikacji.
Nie sądził, że będzie go potrzebował użyć, ale jeśli już to zbyt wiele rzeczy musiałby nosić na raz ze sobą.
- Proszę. - powiedział do kobiety podając jej uzupełnioną kartkę przerywając jednocześnie jej pracę, - Potrzebuję wszystkiego co tu zapisałem w ilości odpowiadającej najmniej kilku użyciom. Rad byłbym również gdybyś mi powiedziała coś więcej o roślinach z waszego świata, których tu nie wymieniłem, a mają podobne lub równie przydatne działanie.
Anthrilien obudził się spocony i obolały leżąc na ziemi, skupienie podczas wizji musiało spowodować że podświadomie uniósł się w powietrze, a jej przerwanie, gwałtowny upadek. Powoli wstał podpierając się kosturem i rozglądnął się po pomieszczeniu.
- Oto zamówienie dla barmana. - Przekazała skrzynię Eldarowi. - A co do pańskiego zamówienia. Mam nadzieję że ma pan pieniadze. Bo część z tego co pan zapisał nie jest tanie. I nie wszystko mam na stanie, ale może znajdą się zamienniki.- czytając listę zastanawiała się. Na jeje twarzy malował się słodki grymas. - Rozumiem o co pan pyta. Częściowo mogą być tu znane pod innymi nazwami. Ale zastosowania powinny się zgadzać. Co do całej Flory tego świata to długie i nużące lekcje. Powiem krótko. Wszystko co nie wwygada na trawę ani drzewo ma swoje zastosowanie.
Cytat:
Napisał Anubis
Psie uszy Anubisa opadły na chwilę gdy poczuł niepewność. Po raz kolejny zapomniał, że w tym świecie obowiązują nieco inne zasady. Nie pomyślał nawet przez chwilę, że przecież będzie musiał zapłacić za zamówienie. Miał co prawda piętnaście monet, ale nie wiedział czy to wiele. Podobnie zapomniał, że nie ma już stuleci by zgłębiać florę tego świata.
- Podaj swą... cenę. Jeśli... - odwrócił na chwilę głowę, z jego gardła dało się słyszeć cichy warkot - mi nie wystarczy, może będziemy mogli pomóc sobie w inny sposób. - dokończył odzyskując animusz i wskazując głową na trzymaną przez nią fiolkę węsząc ją.
- Czy to powinno być tak czarne?
- Owszem. W końcu służy mi do obrony. - odparła odkładając czarny flakonik i podnosząc błękitny - Nie starczy ci pieniędzy mówisz a mi kończą się zioła. - stwierdziła, w słowach nie było dozy niegrzeczności - Jednak sama jestem dość zajęta by ich szukać. Co powiesz na towar za towar? Przy okazji coś sobie na zbierasz.
Cytat:
Napisał Anubis
- I tak miałem udać się poza miasto, a że czerpię wielką przyjemność ze zbieractwa - uczynię o co prosisz. - grek rozejrzał się łakomie po sklepie, tyle tu możliwości powiększenie wiedzy, a on, który żyje tyle setek lat nie ma czasu - Czy możesz... Mariko, użyczyć mi czegoś ze swojej biblioteki o tutejszej florze? Chętnie przejrzę nim obsłużysz mojego towarzysza i zapiszesz co mam Ci przynieść.
- Pan po fachu? Ale przybysz. Takie odnoszę wrażenie. - To powiedziawszy wyciągnęła z regalu jakąś drobną książkę. - Proszę Panie..? Nie dosłyszałam imienia.
Cytat:
Napisał Anubis
Szakalogłowy wyciągnął dłoń po ksiażkę. “Po fachu? - pomyślał - Ja wymyśliłem ten fach.”
- Mam wiele imion, ale najczęściej zwą mnie ANUBIS. - zakończył zdanie prawie warcząc.
Jedynym powodem, przez który nie powiedział w prosty sposób swojego imienia było to, że nigdy wcześniej nie musiał się przedstawiać. O ile przywykł już, że w tym świecie nie jest greckim bogiem to wciąż uczył się reakcji żywych ludzi. Wykonując swą pracę zawsze mówił tylko on, tymczasem teraz proste istoty zadają pytania na równi z nim i brak odpowiedzi na nie może spowodować, że rozmówca zostanie odtrącony.
- Anubis. Ładnie. Gdzieś już słyszałam takie imię. Chyba w jakiejś książce o roślinach. Może sobie przyponę. - to powiedziwszy zwróciła się do drógiego przybysza. - A pan jak się zwie i jak mogę pomóc?.
-Nazywam się Anthrilien, mój lud zwie mnie białym płomieniem -mówiąc to uśmiechnął się smutno. Nie zwrócił uwagi na drugie pytanie, jego umysł był zbyt zajęty wizją. Musiał dowiedzieć się o co chodziło. Kim była postać na koniu. Nieobecnym wzrokiem patrzył w tylko sobie znany punkt.
-Dziękuję. Co do wymiany. Potrzebują w miarę pilnie “wodnych konwali”. Taka roślinka z przezroczystymi kwiatkami. Rośnie w mrocznym leci przy obelisku. Trafić nietrudno, tylko że jest to niebezpieczne. Mam na myśli ten las. I jeszcze potrzebuję “popielnej trawy”. Rośnie na granicy, tuż przez Czarną bramą. Na wschód od miasta pod górami. Jeżeli uda wię panu zdobyć obie rośliny w ilościach przystępnych mogę na drodze ugody zejść z ceny. - Powiedziała delikatnie się uśmiechajac. - To jak. Umowa stoi?
Czarna brama? Tak, właśnie tam musiał się udać. Coś ciągnęło go do tego miejsca
-Jeśli się na to zdecydujesz- rzekł cicho do Anubisa- możesz liczyć na moją pomoc.
Cytat:
Napisał Anubis
Grek skinął delikatnie głową dopiero po chwili gdy wyrwał się z zamyślenia.
- Pozwolisz, że zabiorę ze sobą tą książkę? Chciałbym ją przejrzeć. Byłbym rad również gdybyś przypomniała sobie gdzie czytałaś o Anubisie.
Oczywiście tylko podejrzewał, że są to te same rękopisy, które napisali kapłani w jego świecie, lub więcej - rękopisy, które napisał on sam tchając inspirację w naczynia wiernych. Do tej chwili myślał, że mógł tu trafić zesłany celowo przez Ozyrysa, jeśli jednak te książki okażą się tymi samymi, które pamiętał Anubis - możliwe, że ten świat w jakiś sposób jest połączony z każdym innym.
Zerknął na towarzysza, który zaproponował swoje towarzystwo. Nie był prymitywny, hałaśliwy jak wielu, których do tej pory spotkał. Taki “spacer” samemu mógł być niebezpieczny, a naj prawdopodobniej nie znajdzie odpowiedniejszego towarzystwa.
- Jeśli jest tak niebezpiecznie jak mówisz... - zaczął zwracając spojrzenie spowrotem w kierunku alchemiczki - to będę również potrzebował choć części tego co zażyczyłem.
- Nie wszystko zdołam przygotować. Mogę dać panu jednak... - tu spojrzała na pewne flakonika stojące na regale - ...pewne przydatne substancje. Powinny pomóc i zabezpieczyć tę podróż. Przy najmniej tą w mrocznym lesie.
To jak piszą się panowie ? - stanęła dziarsko.

-Proponuję wyruszyć rano, głupotą byłoby rzucić się w nieznane nocą- powiedział do Anubisa po czym zwrócił się do dziewczyny- Wiesz gdzie można przenocować? Nie potrzebuję dużo miejsca a jedynie ciszy i spokoju |
Dziewczynka podrapała się po głowie w zamyśleniu.
- Hmm. W barze raczej miejsca nie ma. Możecie spróbować w koszarach lub stajni. Chyba że nie przeszkadza wam piwnica. Wtedy mogli byście zostać tutaj. - Odparła nieśmiało. - Mam tam jakąś pryczę i koc. Cisza i spokój. Nie zmarzniecie. Tyle że gotuję paskudnie. - Uśmiechła się niewinnie.

-Zostaniemy tu jeśli nie masz nic przeciw- Anthrilien pozwolił sobie na delikatny uśmiech.
Cytat:
Napisał Anubis
Anubis jedynie złożył dłonie na piersiach. Możliwe, że było trochę racji w poczekaniu do rana, jednak szakalogłowy zaczynał powoli czuć głód, który nawiedził jego ciało - tak przynajmniej o tym myślał, jak o nawiedzeniu - wkrótce będzie musiał się pożywić.
Eldar zostawił skrzynie dla barmana na ladzie i w raz z towarzyszem podążył za Mariką do piwnicy. Wnętrze było skromne, Anthrilien nie przejął się tym jednak zbytnio, usiadł na podłodze pozostawiając łóżko Anubisowi, który zdawał się nie mieć zamiaru z niego skorzystać, po czym zawisł pół metra nad ziemią. Wyciszając myśli pozwolił zarówno umysłowi jak i ciału odpocząć do rana.
Cytat:
Napisał Anubis
Grek natomiast usiadł pod ścianą zakładając umięśnione dłonie na kolana. Mogłoby się zdawać, że obskurna piwnica będzie godzić w jego godność, ale nic bardziej mylnego. Ciemna wilgotna i zatęchła piwnica była bardziej zbliżona do domu Anubisa niż mogłoby się wydawać. Zamknął oczy wyciszając zmysły, starając się opanować nasilający się zwierzęcy głód.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence

Ostatnio edytowane przez Asuryan : 02-07-2013 o 22:15.
Asuryan jest offline  
Stary 27-06-2013, 03:26   #5
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość

Zielona ferajna płynęła. To majestatyczne słowo ni kija nie pasowało w opisie ruchu nie prostolinijnego tych kaprawych marynarzy od siedmiu boleści. Ależ czego można było spodziewać się od bandy orków sądzących, że wiosło to jakiś przedziwny rodzaj maczugi? Co prawda Shaine, drowia zabójczyni, wyglądała jakby doskonale znała się na żegludze to jednak ni cholibka nie chciała pomóc. Ech te długouche. Przejawem jej litości były proste wyjaśnienia, że wiosło to rzeczywiście rodzaj maczugi, ale służy do walenia w fale, a nie kompana po głowie. Niestety potężny Uthgor zbyt dosłownie to wziął do siebie i już po chwili trzeba było wpław płynąć po jedno z narzędzi. Ostatecznie wywiązała się bohaterska rywalizacja miedzy wspomnianym wcześniej mięśniakiem, a ślepym szamanem, kto mocniej walić będzie w fale. Przy okazji ślepy ork zauważył, że jak się odpowiednio machnie tym kawałkiem drewna to woda przelewa się na drugą stronę chlapiąc przeciwnika. Ech, mocarni byli to zawodnicy i jedynie brak różnicy między ich zdolnościami sprawił, że żaden z nich nie przelał całej wody z oceanu na drugą stronę łodzi. Albowiem za każdym razem jak Uthgor przelał część wody na stronę Ghardula, ten przelał tyle samo na stronę Uthgora tworząc tym samym status quo. Nie mniej jednak szalupa płynęła zygzakiem i jedynie odrobinę zbliżała się do wyspy. Co więcej, mimo ciszy panującej wkoło, wokół łódki zdawał się szaleć sztorm. Można by pomyśleć, że to sam Neptun gniewa się na zielonych bezkarnie plątających się po jego dziedzinie, lub mag spodziewając się tych sił bardzo specjalnych wywołał punktową burzę. Niestety prawda była bardziej okrutna. Nieskoordynowane ruchy wiosłami wprawiały ją nie tylko w ruch przypominający lot pijanego motyla ale i wzbudzały fale chcące przewrócić szalupę na drugą stronę. I kiedy ani Uthgorowi, ani Ghardulowi taki nowy stan rzeczy nie przeszkodził by w dalszych zawodach, tak o to jednak wciąż nieprzytomny Zank jął nieświadomie wystawiać prawa grawitacji na próbę i wypadł za burtę.

Ferajna dojrzała jakiś dziwny błysk, po czym Zank zniknął w głębinach morza. Uczcili go pełnym szacunku i smutku wzruszeniem ramion.


Ciemność.

Żyjemy?
Nie wiem, ale pomijając fakt, że nie uznał bym nas na zbytnio żywych w normalnych warunkach to chyba niestety wciąż jestem skazany na ciebie.
Prostak.

Zank otworzył swe ślepia. Głowa bolała go jak diabli, a w uszach szumiało. Do tego w ustach wciąż trzymał przypadkowo złowioną sardynkę. Biedna dawno już nie trzepotała w bezsilnej próbie walki o życie i zrezygnowana wpłynęła w dół gardzieli malucha.
- Gdzie Zank być? - szepnął cicho do siebie powoli odzyskując zmysły. Gdy wzrok mu się wyostrzył na tyle by dostrzegać świat poprzez dziurki od swego durszlaka ujrzał kraty. Loch.
Zank był goblinem. Mierzył zwykłemu człowiekowi ledwo powyżej pasa, a swą wagą mógłby zastąpić hantelek dla większości z nich. Zresztą, wyglądał jak każdy, normalny goblin. Wyróżniała go jednak przedziwna zdolność do częstego budzenia się w lochach.
Maluch spojrzał na towarzyszy niedoli i choć żaden z nich nie przypominał mu nikogo znajomego, no może oprócz wilkołaka czy innego sierściucha, miał przedziwne wrażenie, że znów będzie musiał spotkać się z Katarzynką. Lub jakąś inną przerazą jej pokroju. Czyżby asy wywiadu pomyliły go z innym goblinem i znów chciały wystawić próbie? Ale czemuż w takim wypadku tu są same nieproszki? No i lembasy jedne.

Jakie znowu nieproszki?! - kobiecy głos skarcił go w głowie.
Znaczy się ludzie. A lembasy to elfy - odrzekł jej inny, aksamitny głos mężczyzny. - Przyzwyczajaj się.
Ale dlaczego akurat nieproszki?
Ghardul tak nazwał ludzi. Bo jak ich pierwszy raz spotkał to krzyczeli "Nie! Proszę! Nie zabijaj!" czy coś w tym stylu. Wiesz, różnice językowe.
Palladine! Jak długo mam z kimś takim wytrzymać?!
Wieczność kochana, wieczność.

Zank nie mógł się nadziwić lokalnej społeczności. Choć widział w swym życiu czy to krasnoluda, czy to człowieka, nigdy na tyle długo by nie dobywać już broni albo noża kucharskiego. Albo jak to najczęściej bywało brać nogi za pas. A tu proszę, nawet krzywo się na niego nie patrzyli. Jeden zdawał się do niego miło uśmiechać jakby chcąc powiedzieć "Dzielimy ten sam los przyjacielu, podzielę się swym jedzeniem". Choć mogło to też znaczyć "Dawno nie widziałem dziecka, odwróć się, nie będzie bolało". Zank wolał nie ryzykować i trzymać bliżej ściany. Wtem poczuł dziwne poruszenie pod swym hełmem. Wpierw chciał walnąć łepetyną w kraty by ogłuszyć niechcianego intruza, wtem jednak przypomniał sobie o Szczurwiju. Wesoły od ucha do ucha, delikatnie wydobył swego podopiecznego spod durszlaka i położył na ramieniu. Szczur wyglądał chudo i mizernie, jakoby gorzej zniósł podwodną żeglugę. Jednak dychał i powoli wracał do swego entuzjastycznego mam-na-wszystko-wywalone stanu.
- Szczurwij! Zank cieszy się na Szczurwij widok - szepnął do malucha. Chciał wpierw krzyknąć uradowany jednak powstrzymał się. Za dużo dziwnych ludzi wkoło.

Po kolejnej chwili, trwającej dla malucha prawie wieczność, zielony doszedł do wniosku, że nowy stan rzeczy wcale nie jest taki zły. Skoro tyle nieproszków wkoło to prawie jak wieczna, żywa spiżarnia. No po prostu żyć, nie umierać.

W końcu przyszedł strażnik. Choć nie był magiem, tak jak się Zank spodziewał, czuł przed nim respekt. Co w sumie biorąc pod uwagę naturę malucha tyczyło się niemal każdego. Ten jednak miast im rugać, wyśmiewać lub milcząco wyprowadzić na egzekucję zaczął ich przepraszać. Zbiło to totalnie goblina który już szykował się na mrożącą krew w żyłach hydrę lub szalonego ornitologa od siedmiu boleści. Miała być walka, a tu za darmo odzyskał swój sprzęt, znaczy się prawie cały sprzęt i jeszcze dostał kilka monet "Na przyszłość". Zdumienie Zanka nie zniknęło póki nie opuścił celi. Nie widząc żadnego dobrego celu w nowym mieście chciał trzymać się blisko niedawno więzionej grupy. Jak zwykle. Niestety "różowa ferajna" niezbyt chętna była do zawierania jakichkolwiek znajomości i rozpełzła się jak mrówki. Nim goblin zdążył choćby jednego spytać o imię, tych albo już nie było albo opróżniali beczki alkoholu. Nie ciekawie, choć przypominało mu to rodzinne strony. Banda indywidualistów. Zieloni jednak chociaż starali się stworzyć drużynę.

Goblin został sam. No prawie. Prawda była taka, że już nigdy nie zazna miłej chwili samotności.

Zielony nieborak poczłapał do białowłosego mężczyzny noszącego sześć długich mieczy. Jako jedyny wydawał się być na tyle nie wciągnięty w pędzący nurt świata by choć odrobinę zauważyć istnienie pokurcza. No i ponoć był silny. Zank lubił silnych wojowników. Zwykle koło silnych wojowników ścieliły się morza trupów.
- Zank móc się przysiąść? - spytał łagodnie patrząc na szermierza.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 27-06-2013, 18:36   #6
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny

Asura zaciągnął się papierosem, który wiecznie był obecny w jego ustach.
-Można się przyłączyć do zabawy?
- Oczywiście. Czemu nie. - Odparła kobieta. W tym czasie sprzątano jej ostatniego przeciwnika spod stołu. - Siadaj. Zakład czy towarzysko?
-Oczywiście, że zakład.- Odpowiedział Lion z łobuzerskim uśmiechem. - Tylko o co tak cudowna kobieta jak ty, zechce się założyć?
- Zwyczajowo o pieniądze. Ale może ty chcesz coś innego w nagrodę? - Zapytała z podstępnym uśmiechem.
-Pieniądze są dobre, przynajmniej na początek. No, chyba, że masz inne propozycje?- Uśmiech małego dziecka wciąż nie schodził z twarzy Lion’a - Chyba, że o informacje na przykład.
- Dobrze. - Nadal uśmiechnięta - Jeżeli chcesz informacji. Nie ma problemu. Ja zadowolę się złotem. Ostrzegam jednak. Nie tak łatwo ze mnę wygrać.
-Ze mną też nie, uwierz mi. Co pijemy?
- Barman! - Zawołała - 2 Kolejki “Śpiącej księżniczki” i “Pomarańczowy zmierzch”. To będzię przystawka. - Zabójczy uśmiech.
-Mnie mogą przynieść w beczce.- Powiedział Lion z wielkim uśmiechem na twarzy.
Przystawka jak i 2 kolejki dziwnie smakującego trunku przeszły bez problemów.
- Nieźle. - Pochwaliła - Zaprawiony jesteś w tej zabawie. Albo... Zobaczymy. Barman! 3 Kolejki “Tunelowego Bulgotu”. - Gawiedź obserwująca cały zakład złapała się za głowę. Kilku zzieleniało. - Czas na główne danie. cvxMniam.
Lion czuł smak alkoholu, ledwo, nie czuł natomiast jego efektów, od zbyt długiego czasu nie czuł jego efektów.
-Dopiero się rozgrzewam!
To co przyniosła kelnerka w niczym nie przypominało znanych Lionowi trunków. W 6 kuflach przyniesiono coś błękitnego o glutowatej konsystencji.
- Od razu ostrzegam. Robione jest to z pewnego insekta żyjącego pod ziemią i w kopalniach. Jeden taki kufel jest w stanie powalić zaprawionego norda. Nadal jesteś tego pewien?
-Jak tego, że słońce wstaje na wschodzie.- Powiedział pewnie Lion, po czym chwycił pierwszy z brzegu kufel i wychylił go do dna. Smak go odrzucił, to fakt, ale Asura nie odczuwał efektów upojenia alkoholem, ba nie mógł się nawet upić. Sięgnął po drugi kufel, a potem po trzeci. Odstawiwszy go z hukiem na blat powiedział bez nawet chwili zawahania.
-Smak ohydny, pewnie dlatego nordowi go nie mogą wypić.
- To jeden z powodów - Odpowiedziała po dopiciu trzeciego kufla - Drugim jest zawartość toksyn odczuwalnych przez ciało jako alkochol nizwykle silny. Beczka takiej mazi potrafi powalic smoka. Dla zwykłych osób sluży jako ostatni “kieliszek zabawy”. Po nim zwykle nastepuje nieprzytomność. Skoro wytrzymałeś 3 dawki znaczy ze masz immunitet na alkochol. - Powiedział z zagadkowym uśmiechem - Tak jak i ja...
Lion rozłożył ręce w obronnym geście.
-Cóż, możliwe, że zataiłem tą informację, ale istotnie alkohol na mnie nie działa. Tak samo nie muszę jeść, pić, oraz spać, męczę się tylko przez mocny wysiłek fizyczny. Jestem bardzo wyjątkowym człowiekiem. Tylko, oboje możemy wypić cały alkohol tego baru. Jak wyłonimy zwycięzcę naszego małego konkursu?
- Nie musimy. Zaciekawiłeś mnie. Pieniądze zatrzymaj. Zarobiłam już trochę zanim przyszedłeś. - Uśmiechła się szeroko.- Udzielę ci kilu informacji tak jak i ty odpowiesz na kilka moich pytań. Wiedz że w tym świaecie najbardziej wartościowe są właśnie informacje. Co powiesz na 3 pytania. Ode mnie jak i zadane przez ciebie?
-Zgoda. Ja zacznę. Gdzie tutaj można znaleźć jakąś pracę?- Zapytał z uśmiechem Lion
- Wszystko zależy jakiej pracy szukasz. Barman, choć nie mówi tego na glos. ma spore konszachty. Z drobnymi zleceniami to do niego. Możesz także odwiedzić koszary straży miejskiej. Powinni mieć zlecenia na bestię albo kontakt z samym królem. Inne zlecenia pojawiają się różnie. Nie o wszystkich można jednak mówić na głos. - Wyszeptała upijając, dopiero co przyniesiony, kufel piwa. - Teraz ja. Ten Immunitet. Skąd go masz? Nie wydajesz się być duchem lub czymś w podobie.
-Cóż, nie jestem z tego świata, jak się tutaj znalazłem jest dla mnie zagadką. W moim świecie, dawno temu, było miasto, słynące z golemów, jednak wiązała się z nimi pewna tajemnica, zawierały one w sobie duszę człowieka. Padłem ofiarą tego rytuału, jednak został on przerwany w trakcie. Od tego czasu się nie starzeję, oraz jestem odporny na alkohol. Moje pytanie. Gdzie jest najlepsza restauracja w tym świecie?
- Restauracji tu nie znajdziesz. Takie twory to tylko w królewskich miastach. To znaczy głównych. Pozostając jedynie bary i tawerny. Czy... Wiesz że ten świat potrafi być złośliwy? - Zapytała zagadkowo.
-Wiem, że każdy świat jest złośliwy, a ja jestem chodzącym dowodem złośliwości mojego. Teraz czas na moje pytanie.- Lion pochylił się nieco, tak by patrzeć prosto w oczy brunetce. - Zjesz ze mną kolację?- Zapytał z łobuzerskim uśmiechem.
- Czemu nie. Mój mąż raczej nie będzie miał nic przeciwko. - Odpowiedzaiła łobuzerskim uśmiechem. Jej wzrok skierował się na zakapturzoną postać siedzącą na balustradzie. - Moje ostatni pytanie jest chyba zbędne. Powiem w nagrodę, ze to czego szukasz prawie na pewno znajduje się w tym świecie. To jak z tą kolacją? - Rozbrajajacy uśmiech.
-Daj mi dostęp do kuchni, a zarówno ty jak i twój mąż zjecie posiłek nie z tej ziemi. Dawno już dla kogoś nie gotowałem. Za to ja mam jeszcze jedno pytanie. Jak myślisz, czego szukam w tym świecie?
- Normalności - Odpowiedziala pewnie- tego co straciłeś w tamtym mieście. Każdy, który tu przybywa czegoś szuka. Ale czy to czego szuka jest tego warte... No mniejsza. Kuchni powiadasz. Poczekaj chwilkę. - Wstała i podeszła do barmana. Na chwilę przerwała mu rozmowę z przybyszem. W tej krótkiej chwili, w tych ruchach, można było dostrzec niezwykły wdzięk i urok. - Możesz wejść do kuchni - Powiedziała po powrocie. - Szef wyraził zgodę, jednak jako pierwszy chce spróbować twoich umiejętności.
Lion udał się do kuchni. Nie było tam zbyt wielu składników, jednak prawdziwy mistrz kuchni jest w stanie wyczarować najlepsze potrawy z resztek. Koniuszek jego palca rozgrzał się do czerwoności, czego Asura użył do odpalenia papierosa. Mężczyzna podszedł do blatu. Noże tylko błysnęły w jego rękach, jego kunszt kulinarny był tak wielki, że zwyczajny człowiek nie był w stanie nawet zauważyć co takiego dzieję się z poszczególnymi składnikami. Już po piętnastu minutach Lion stał nad czterema porcjami pstrąga w specjalnym sosie, który potrafił zrobić tylko on sam.
-Szefie! Chciał szef spróbować!- Krzyknął Lion, gdy mężczyzna do niego podszedł Asura schylił się i konspiracyjnym szeptem zapytał. - Tak właściwie to dla kogo ja gotuję?
- He? - Zdziwił się barman. - Akasja mówiła że chcesz mnie zaskoczyć swoją kuchnią, bo podobno lubisz ten fach. Przy okazji zrobiłeś posiłek dla niej i jej męża. Ładnie z twojej strony.
-Zastanawiałem się po prostu kim są ci którzy zjedzą ten posiłek. Myślałem, że może są kimś ważnym, w moich rodzinnych stronach nikt nie mógłby ot tak załatwić mi wejścia do kuchni, chyba, że był na wysokim szczeblu społecznej drabiny.
- Mam z Akasją różne układy i jesteśmy w stosunkach przyjacielskich. Poza tym przy niej mój bar lepiej prosperuje, więc każda jej prośba jest dla mnie przyjemnością. Mam też profit z jej wygranych. - Uśmiechnął się - A co się tyczu jej męża jest raczej małomówny. Więc raczej z nim nie porozmawiasz. Wszyscy znają go z funkcji przewodnika po pustyni. Zwą go Asasynem. (tu w rozumieniu człowiek pustyni)
-W porządku, a co pan sądzi o moim daniu?
Barman spróbował przygotowanego dania. Chwilę przerzuwał je w ustach, zastanawiając się nad składnikami.
- Nu nu. Proszę. Zdolny jesteś.- Powiedział z uśmiechem i dozą szacunku - Nie chcesz się tu może na dłużej zatrzymać?
-Szczerze mówiąc taki miałem plan.- Odparł Lion z uśmiechem na ustach, widać jednak, przez żołądek do serca.|
- Cieczy mnie to. A teraz. Nie możemy pozwolić aby dama czekała. Jeżeli pozwolisz zaniosę danie jej mężowi. Zwykle nie wpuszczam nikogo na drugie piętro.
-Wybacz, ale nie pozwolę. Ja zrobiłem to danie, zatem ja je zaniosę i zjem je razem z nimi. Taka była umowa.- Powiedział spokojnie Lion.
Barman chwilę pozostał w zamyśleniu.
- Wydaje mi się że jest tam sam - Powiedział cicho do siebie - Dobrze. Ale jak wspominałem raczej jest małomówny. Chodź tędy. Powinni już na ciebie czekać. - Wskazał Lionowi schody na zapleczu.
Lion szedł za barmanem zadowolony, że sam będzie mógł dostarczyć swoje małe dzieło sztuki, jednocześnie ostrożnie balansował ciałem tak, by na ziemię nie spadła nawet kropelka jego wyjątkowego sosu.
-Miałby pan może jakąś pracę dla kogoś takiego jak ja?- Zapytał barmana z lekkim uśmiechem.
- Jeżeli ci to pasuje możesz gotować u mnie. Zbyt dużej zapłaty nie oferuje, ale na pewno z głodu nie umrzesz. Mogą się też trafić jakieś pomniejsze zadania. A właśnie miałem odebrać od “Samuraja” nowe garnki. To tutejszy kowal.
Piętro wygladło tak jak tego można było się spodziewać - zwyczajnie. Znajdowały się tu drzwi prawdopodobnie do sypialni właściciela. Na końcu “balkonu” otwarte były drzwi do ponieszczenia z jednym stołem i paroma krzesłami. Pomieszczenie to nie miało okien i gdyby nie lampa nic nie mozna by w nim zobaczyć. Na przeciwko niego siedział na balustradize Asasyn, a wewnątrz przy stole siedziała Akasja.
Kucharz położył jedzenie na stole. Najpierw odsunął krzesło kobiecie, następnie jej mężowi, sam usiadł na końcu.
-Zapraszam na pysznego pstrąga w moim specjalnym sosie. Gwarantuję, że będzie świetny.
Posiłek odbył się w spokojnej atmosferze. Akasja opowiadała o rożne anegdoty z tego świata. Jej mąż był cichy tak jak wspominał barman. Po skończonym posiłku Asasyn wstał powiedział “Dziękuje” i wrócił na balustradę. Jego głos był donośny, pełen siły i spokoju.
- I co teraz planujesz? - Zapytała kobieta.
-Nie mam pojęcia. Barman chciałby bym tutaj gotował, ale nie wiem czy to robota odpowiednia dla mnie. Ja lubię podróże, przygodę, te sprawy.- Odpowiedział Lion z uśmiechem
- Cóż w głównej mierze decyzja należy do ciebie. A jaki był by cel tej podróży? Jeśli można wiedzieć. Czyżby poszukiwania utraconego? A może powrót do domu ?|
-Szukam sposobu na normalne życie. Prawda jest taka, że teraz ledwo czuję smak potraw, nie chcę tak dłużej funkcjonować.- Rzekł nieco smutno Lion.
- Jesteś my w pewnym stopniu podobni. - powiedziała zagadkowo - W takim razie... - Włosy Akasji pojaśniały a oczy zabłysły złotem.

- Wspomniałam wcześniej że ten świat jest złośliwy. Teraz zrozumiesz co mam myśli. - Na chwilę zamknęła oczy. Przez chwilę można było poczuć lekkie drgania powietrza. - Ty tego nie czujesz prawda. nie czujesz swojej obecności na tym świecie. Tych tlących się ogników.- Jej włosy i oczy wróciły do normy. - Jeżeli chcesz zacząć swoją przygodę będziesz musiał odwiedzić Czarną Bramę. Tam powinieneś znaleźć odpowiedź a przynajmniej zalążek swojego celu.
W pomieszczeniu, w drzwiach stanął Asasyn. Prawdo podobnie zaalarmowany tym co się przed chwila wydarzyło.
- Spokojnie. Kochanie. - Uspokoiła go kobieta delikatnym i ponętnym głosem. - Nic się nie dzieje. Mój nowy znajomy potrzebował tylko odwrócenia jego przesypanej klepsydry.
Asasyn pokiwał głową na boki i chwilę się zastanowił.
- Czas wracać - rzekł po chwili namysłu. Akasja powkiwała akceptująco głową.
- Jak widzisz kucharzu. My również wyruszamy w podróż. Tak jak i ty.|
-Najpierw mam jedno pytanie. Czym dokładnie jest czarna brama i dlaczego miałbym tam coś znaleźć?- Zapytał nieufnie Lion.
- Kucharzu. Tak niewiele wiesz jeszcze o tym świecie.- Powiedziała spokojnie - Powiedziałam jest on złośliwy więc najlepiej rozpocząć przygodę tam gdzie się ona zaczęła. “Brama Piekła” to czarne wrota na wschód od miasta, tuż pod górą. Trudno ich nie zauważyć. To przez nie tutaj trafiłeś. To przez nie i ja tutaj przybyłam. Tego możesz być pewny. A teraz czas na nas. Jutro wyruszamy w długą podróż. Jeżeli chcesz się pożegnać będziemy rano przy bramie.|
-Nie martw się, nie przyjdę. Do bramy także nie planuję wyruszać, przynajmniej na razie. Muszę się stać silniejszym, muszę się dostować do standardów tego świata.- Powiedział z uśmiechem Lion. W głębi duszy jednak nie ufał brunetce na tyle, by uwierzyć w jej historię o “Piekielnej bramie”. |
- W takim razie mogę jedynie życzyć udanej przygody i do zobaczenia... - odwróciła się do wyjścia- ...w przyszłości - Powiedziała do siebie szeptem. Następnie zaczepiła męża i zeszli na dół, do głównej sali. Tam też założyła na siebie płaszcz z kapturem i wychodząc z karczmy zaczepiła jeszcze na chwilę kelnerkę coś jej szepcząc do ucha. Ostatecznie znikła za drzwiami gospody|
Lion wstał od stołu po czym zszedł do baru siadając koło Kasou.
-Daj mi swój najmocniejszy, najtańszy napój.- Zwrócił się do barmana|
- Proszę “czerwony wschód”. - Podał drinka o krwistej barwie i zapachu czereśni.|
-Powiedz mi. Macie w tym świecie jakąś arenę do walk? Coś dla ludzi o ponadprzeciętnych zdolnościach?- Zapytał barmana Lion|
- Niestety - Odparł barman - W tym mieście raczej nie walczy się między sobą. Dlatego dobrze że twój towarzysz zatrzymał innego towarzysza. Nie jest to nie dozwolone, ale nikt tego nie aprobuje. W szczególnosci że to miasto narażone jest od wschodu. Poza tym nie jest jakimś centrum kultury. Najbliższa arena zdaje się że jest na Północnej Rubieży w Targas. Mimo iż tam jest gorąco wojownicy lubią demonstrować swoją siłę.|
-Ile będzie się podróżowało do tej Rubieży, biegiem, bez snu?|
- Zależy jak szybko będziesz się przemieszczał. Chwilkę. - Zastanowił się i obsłużył Kasou. - To będzie... trzy dni spacerem. Półtora do dwóch po prostej. Na koniu góra dzień. Jednak po nocy jak i przez las się nie podróżuje.|
-Czemu? To nie bezpieczne?|
- Tak. Głównie przez potwory, rzadziej bandytów. A i może się jeszcze jakiś piekielnik trafić, albo demon.|
-Czyli jeden dzień na koniu. Ile kosztuje koń? Wybacz, że tak się dopytuję, ale mam zamiar przeżyć tutaj kilka następnych miesięcy, co najmniej.
- Na kupno cię nie stać i jest to raczej nieopłacalne. Wynajem to 5 monet i upoważnia do przejazdu między 2 stajniami na okres hm.. - zastanowił się - wcześniej okresu nie było bo nikt koni nie kradł. Emm zdaje się że 5 dni.|
Lion jednym haustem wypił cały napój.
-Cóż, dziękuję. Niedługo będzie o mnie głośno. Jeszcze kiedyś tu wrócę.- Powiedział Asura po czym zapłacił za napitek i wyruszył do bramy miejskiej.|
Wieczór był spokojny. Na ulicach nie było nikogo. Przy bramie stało 2 strażników z halabardami. Po lewej stronie przed bramą widniała tablica ogłoszeń. Po prawej znajdowały się stajnie.|
Lion przystanął na moment, podszedł do tablicy ogłoszeń i zaczął szukać jakiejś interesującej oferty pracy, najlepiej zawierającej w sobie wspomnienie o konieczności walki. |

Poszukujemy śmiałka który odważy oczyścić Las drwali z zaległych tam bestii. Nagroda 100 monet. Podpisano Kapitan straży miejskiej.
Zlecenie poszukiwacza.
Więcej informacji u kowala.
Dołącz do nas!
Zakon Diablos szuka rekrutów.
Ostatnio widziano Piekielników na północny wschód od miasta. Wszyscy mieszkańcy proszeni są o pozostanie w domach po zmierzchu.
Lion podszedł do strażników.
-Panowie, mam dwa pytania. Którędy do Targas w Północnej Rubieży , oraz czym jest zakon Diablos?- Zapytał grzecznie mężczyzna. |
Straznicy popatrzyli na niego ze zdziwieniem.
- Pan ten nowy co gośmy rano targali do celi. - Powiedział jedne do drugiego.
- Acha. Tą bramą i drogą szlakiem na północ. - Odparł drugi
- A jeśli od rogaczy pytanei to oni na wschód leżą, znaczy się ich baza. - powiedział pierwszy
- Pan pyta co robią - Poprawił drugi - Bestyje łowią. I zleceń się imają. Tacy to z nich najemnicy. Ale twardzi choć kobiety nimi żądzą.|
- Są silni? Ten zakon, czy jest organizacja silniejsza od nich?- Zapytał z uśmiechem Lion|
- No przecie jest Uve... - Został uciszony przed pierwszego strażnika.
- Tak są silni. Ale nie najsilniejsi. Jeszcze są czarni łowcy, ale to inny typ organizacji. No i jeszcze są królewskie oddziały specjalne. Tam to jest prawdziwe zoo.
- Kolega mówi że tam dużo przybyszów jest.|
-Co masz na myśli, mówiąc, że ci Czarni łowcy to inny typ organizacji?- Dopytywał się Lion odpalając kolejnego papierosa, który nie wiadomo kiedy znalazł się w jego ustach. -Jeszcze jedno, Uve co? |
- To również zabójcy. I drogo sobie liczą. Tylko osoby wyżej postawione są w stanie ich wynająć. - Odparł pierwszy. Drugi spoglądal na niego w z pytaniem o pozwolenie w oczach. - A co do Uve.
- Nie wolno nam o tym rozwamiać. Ale... Uverworld jest zdaje się najsilniejszy.
- Słyszałem jeno że jedna osoba stamtąd to jak mała armia. Ale niech pan już się nie dopytuje mamy zakaz z góry. By morale się trzymały. Tak przy najmniej mówi kapitan.
- Jedno jest pewne my ich nie spotkali i nie spotkamy.|
Mózg Lion’a pracował na pełnych obrotach. Tylko jedna z tych organizacji reprezentowała coś za co był on gotów walczyć.
-Kto rekrutuje członków oddziałów specjalnych?- Zapytał pewnie, zupełnie jakby podjął decyzję nad którą myślał od dłuższego czasu. |
- Władcy, lecz wpierw trzeba się zgłosić do naszego kapitana - odpowiedzieli razem. Do rozmówców zbliżał się Kasou wraz z jakąś towarzyszką.|
-Cóż w takim wypadku, powiedzcie mi jeszcze jedno. Jak dojść do Lasu drwali?- Lion był pewien jednego, zdobycie nagrody mu nie zaszkodzi, a biorąc pod uwagę kto zlecił tą pracę mogło mu jeszcze pomóc w dostaniu się do oddziałów specjalnych. |
- Po nocy! Panu życie niemiłe.
- Daj mu iść. - Powiedział drugi - Jak chce jego wola, ale ostrzegamy. Po nocy mozę być śmiertelnie niebezpiecznie. Tamtędy - wskazal na scieżkę - To ściezka drwali. biegnie Na północy wschód. Las jest jakąś godzinę drogi stąd. Niezbaczając z trasy powinien pan trafić. Tylko niech pan wróci po nagrodę, o ile pan przeżyje.|
Lion pokiwał głową z uwagą. Następnie skłonił się lekko.
-Dziękuję za dobre rady i pomoc, ale nie zamierzam czekać do rana.- Powiedział spokojnie, po czym zaczął błyszkawicznie biec w kierunku wskazanym mu przez strażników. W lesie planował przemieszczać się po drzewach, tak by nie dotykać gruntu. |
Bez większych problemów podążał zgodnie ze swoimi zamierzeniami. Udało mu się również nie zgubić drogi. Po niespełna 30min. dotarł do przesieki. Teren był otwarty. Na ziemi pełno kłód, stosów gałęzi i pni po ściętych drzewach oraz... ślady krwi. Wnet usłyszał warczenie. Niezbyt głośne ale donośne.|
Skóra Lion’a na całym ciele, stała się czarna niczym smoła. On sam zaczął rozglądać się dookoła szukając źródła warczenia. Mężczyzna chwycił gałąź, skóra jednej z jego dłoni stała się czerwona od gorąca, Lion przyłożył ją do drewna po chwili otrzymując pochodnie. Rzucił ją na największy stos drewna chcąc rozpalić ognisko, które oświetliłoby mu pole walki. |
Stos gałęzi zaskwierczał i buchnął ogniem. Stworzył wystarczająco dużo światła by oświetlić ściany lasu. Z cienia wyłoniły się duże gady.
Było ich około dwadzieścia sztuk. Bestie zrobiły kilka kroków w przód nadal wydając z siebie warczenie. Czekały na ruch.||
Lion pokręcił głową ze znudzeniem. Jego skóra przybrała swój naturalny kolor, a on sam zdjął z siebie kamizelkę i koszulę, stojąc na środku polany z gołym torsem. Jego skóra stwardniała i przybrała srebrzysty kolor zmieniając się w stal. Mężczyzna nie czekał na ruch gadów. Wziął rozbieg, wskoczył na najbliższe drzewo, przeskoczył na kolejne i jeszcze następne, chcąc zmylić nieco jaszczury, wtedy zeskoczył z drzewa wyprowadzając kopnięcie celując w kark najbliższego z gadów. |
Wnet poczuł twardość skóry gada. Gad pod wpływem udarzenia wbił się w glebę co zamortyzowało uderzenie.
Kolejne 3 gady wyskoczyły w powietrza, z wielkim impetem, kierując się na Liona.|
Ręce Liona rozgrzały się do czerwoności, po czym gwałtownie powiększyły. Asura zakręcił piruet uderzając wszystkie gady, swoimi twardymi, gorącymi dłońmi.
-Kamu!- Mężczyzna wykrzyczał nazwę techniki. |
Dwa gady bedą ce w powietrzu zostały strącone. Tuż przed strąceniem trzeciego ten wbity w ziemię pod nogami liona podniósł się unosząc wojownika. Chwila zachwiania i ostatni gad chwycił pyskiem za bark, wywierając nań olbrzymi nacisk.|
Lion uśmiechnął się lekko, jego stalowa skóra chroniła go przed zębami gada.
-Himitsu heiki: Haku rin.- Powiedział spokojnie, wtem skóra na jego barku zapaliła się, parząc gada. - Co, nie smakuje? - Zapytał złośliwym tonem Lion. - Nie dziwię się. To w końcu biały fosfor.
Skóra na jego dłoniach także zaczęła palić się, białym fosforem, Lion chwycił bestię na głowę, po czym zaczął ją zgniatać. |
Bestia po chwili przestała wierzgać. Lion poczuł silny uścisk na nodze. Zobaczył że gad pod nim wydostał się i chwycił go w zębiska. Nim jednak wzmocnił tamtejszą skórę gad dosłownie podniósł go i mocno skręcając głową uderzył plecami maga o pobliskie drzewo. Potężne uderzenie odczuwalne bylo w całym ciele. Z drzewa posypały się drzazgi.|
Lion podniósł się z ziemi.
-Au, cóż same tego chciałyście. Furubodi no buki.- Powiedział spokojnie Lion, podczas gdy cała jego skóra stanęła w płomieniach wytwarzanych przez biały fosfor.
Kucharz skoczył do przodu uderzając, kopiąc i niszcząc wszystko co stawało na jego drodze, nie dbał o to, że zapewne podpali kilka drzew. |
Zaiste podpalił każde drzewo na które trafił. Jednak sytuacja stała się dziwna. Po pokonaniu 5 Ludroth reszta stała nieruchomo, a nawet zaczęła się wycofywać. Tak jakby się czegoś przestraczyła. Do uszu Liona dobiegł nowy odgłos warczenia. Inny niż ten wcześniejszy. |
Ciało Liona przestało się palić. popatrzył w kierunku z którego dochodziło warczenie, nieco bał się tego co zobaczy, ale w swoim życiu walczyć już z wieloma silnymi rzeczami. |
Z lasu, w powietrzu, wyłonił się obiekt w kształcie liny o średnicy ok. 10cm. Wił się w powietrzu i zmierzał powoli, zygzakiem w kierunku Liona. W pewnej chwili momentalnie wystrzelił w kierunku maga. Chcąc przyjąć postawę obronną Lion potknął się o cielsko jednej ze zmarłych bestii i o włos minął się z obiektem. “Lina” wbiła się, a raczej przebiła na wylot drzewo które natrafiła na swej drodze.|
Lion nie miał czasu.
-Eien no yoroi!- Krzyknął błyskawicznie łącząc dwie swoje umiejętności. Steel Skin, oraz pokrywając swoją skórę warstwą twardego węgla.
Kucharz zaczął biec w kierunku z którego wystrzeliła lina, kluczył pomiędzy drzewami chcąc zapewnić sobie ochronę przed jej atakami. |
Lina złamała drzewo wyzwalajac się tym samym z jego objęć. I natychmiast się zaczęła się cofać z olbrzymia szybkością. Po chwili zniknęła z pola widzenia Liona, by znów wyłonić się z ciemności. tym razem poruszała się szybciej i zmierzała na spotkanie z nadbiegającym wojownikiem. Wystrzeliła i trafiła w bark. Rozległ się lekki trzask. Lina zatrzymała się ugięła się w kształt sinusoidy o małej szęstotliwości. Tak jakby całą siłę przekazała w uderzenie. Bark wyskoczył ze stawu. Całe szczęście kość nie została złamana. Co ze zbroją? Warstwa węgla pękła, ale wytrzymała na tyle by na czarnej warstwie skóry powstało ugięcie w miejscu trafienia.|
Lion zaczął biec w kierunku najbliższego drzewa, chcąc uderzyć w nie barkiem, tak by wstawić go w jego miejsce. Na sekundę przed uderzeniem zdjął z barku warstwę ochronną, tylko po to by wróciła ona po sekundzie.
Bark wrócił z chrzęstem i bólem na swoje miejsce. Lina wracała do swojego źródła. Szybko zniknęła i szybko powróciła znów szukając celu. To znaczyło tylko jedno źródło jest blisko.|
Kucharz wskoczył na drzewo, po czym zaczął przemieszczać się po gałęziach w kierunku w którym miała być bestia. Skakał po drzewach szybciej niż małpy, wypatrując źródła liny, chciał się go pozbyć jak najszybciej. Liczył na jedno, skoro ten potwór atakował w ten sposób, to na bliski dystans nie stanowił takiego zagrożenia.
Lina goniła Liona wijąc się miedzy drzewami. Wystrzeliła i przebiła dwa rzewa w lini prostej. Zaczęła się cofać. wtedy Lion zlokalizował źródło. Na niewielkiej polanie stał jaszczór. Liono-podobny obiekt okazła się być jego jezykiem.
-Swift skin.- Mruknął Lion, aktywując kolejną ze swoich zdolności.
Lina jeszcze się cofała, kucharz podejrzewał, że to główna broń tego jaszczura. Mężczyzna wyskoczył w powietrze. Jego prawa noga pokryła się warstwą najtwardszego węgla na jaki było go stać, chwilę później zaczęła jarzyć się czerwonym blaskiem. Lion zaczął obracać się jak przy przewrotach nabierając prędkości. Jego noga uderzyła w głowę potwora, kucharz chciał zatrzasnąć jego szczęki z siłą, która odcięłaby jego język. |
-Oni kikku!- krzyknąl Lion
Szczęki zatrzęsły się pod siłą kopnięcia. Jednak język nie został odgryziony. Budowa anatomiczna paszczy była podobna do wężowej. Zęby nie trafiły na język. Który wsunął się do geby. Siła uderzenia była jednak tak duża że zrównała głowę bestii z ziemią. Gad wierzgnął skrzydłami i zaczął machać ogonem. Z jego ust unosił się opar.|
Lion wyskoczył w powietrze. Jego noga rozrosła się do gigantycznych rozmiarów. Była czarna, pokryta węglem, była też czerwona, powietrze wokół niej parowało od ciepła jakie wydzielała.
-Kyodaina oni kikku!- Krzyknął kucharz, gdy po raz kolejny kopnął głowę stwora.
Bestia okryła się skrzydłami. Pod uderzeniem mag poczuł opór jednak nie wystarczyło to by zatrzymać atak. Potężny huk. Stwór uległ spłaszczeniu. Poległ. Pozostawił jednak na nodze maga uczucie pieczenia. Na polanę weszły pozostałe jaszczury. Oczekiwały czegoś.|
Lion stanął spokojnie na ziemi. Całe swoje ciało otoczył w karbonado, jego nogi i ręce rozgrzały się do czerwoności. Kucharz rzucił się do walki z resztą jaszczurów.
-Na co tak czekacie? Matsuri no tatakai!- Wykrzyczał kopiąc, bijąc, a czasem nawet gryząc wszystko co stawało na jego drodze.
Bestie jednak nie zaatakowały. Wciąż czekały. Zdawały się nie mieć ochoty do walki. Gdy Lion odszedł od cielska bestii z językiem. Do truchła podszedł jeden z jaszczurów i wziął je w zęby powoli i z trudem czmychając w las.
Reszta jaszczurów widząc to wycofała się i znikła w lesie. Walka byął zakończona. Lion czuł się niezwykle obolały ale to co nie dawało mu spokoju to silne pieczenie nogi. Tej samej którą nadepnął filetowego gada. Lion czuł że coś jest jeszcze w lesie. Coś innego, ale naj widoczniej nie miało to zamiaru się pokazywać, ani tym bardzije atakować.|
Lion wzruszył ramionami na zachowanie gadów. Jego ciało wróciło do normalnej postaci. Postanowił chwilowo zignorować pieczenie nogi, uznał bowiem, że skoro język stwora, mogący przebić się przez dwa drzewa nie był w stanie przebić się przez jego zbroję, to nic co miał on do zaoferowania nie mogło.
Kucharz wrócił do zakątka drwali. Wiedział, że musi wziąć jakiś dowód. Chwycił jedno z trucheł jaszczurów i zarzucił je sobie na ramiona.
-Swift skin.- Rzucił, po czym pobiegł w kierunku miasta. |
Niespełna godzinę później wrócił do miasta. (Zgubił ścieżkę w lesie.) Gdy dotarł na miejsce zobaczył rozdziawione twarze strażników. Nie mogli oni uwierzyć temu co widzieli.
- E.. To.. Roboto wykonana. Ma się rozumieć. - Powiedział niepewnie pierwszy.
- No przecież widzisz głąbie. Truchło jest teraz tylko nagrodę trzeba odebrać. - Odparł drugi - Wszystko z panem w porządku? - zapytał.
Lion jednak nie usłyszał juz odpowiedzi. Padł jak kłoda na bruk. Był ogłuszony i nieruchomy. A jedyne co czuł to piecząca noga.
- Co robimy? - Spytał niepewnie pierwszy?
- Jak to co! Bierz go na ręce i zaniesiemy go do Mariki. Ona powinna wiedzieć jak się nim zająć.
 

Ostatnio edytowane przez pteroslaw : 04-07-2013 o 16:25.
pteroslaw jest offline  
Stary 28-06-2013, 22:26   #7
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
W tym samym czasie potężny, liczący sobie ponad trzy metry wzrostu mężczyzna ruszył w kierunku baru. Miał na sobie dobrze skrojony czarny garnitur, zaś w jednej dłoni trzymał niewielkie białe zawiniątko. Przeszedł przez całą karczmę, wyraźnie zwracając uwagę tłumu. W końcu zasiadł przy barze.
- Chciałbym uzyskać trzy rzeczy. - rzucił spokojnie do barmana - Szklankę wody, oraz dwie informacje: Gdzie mogę znaleźć w tej wiosce człowieka zdolnego w rysowaniu twarzy, oraz czy przez tę wioskę przechodziło ostatnio trzech podejrzanie wyglądających przejezdnych.
Barman bez słowa podał przybyszowi zamówioną wodę.
- “Podejrzane osoby” to pojęcie względne. Widziałeś ty swoich towarzyszy. Człowieka z głową psa jeszczem żem nie widział. Jeśli o rysownika pytasz hm... Rose! - Zawołał barman.
- Już! - Doleciał głos z sali. Po chwili do baru podeszła, jak można sądzić, tutejsza kelnerka.
- Słucham? - Zapytała niepewnie.
- Klient pyta o rysownika. - Dziewczyna chwilę się zastanowiła po czym odpowiedziała.
- Możliwe że król ma kogoś takiego na zamku. Ale pewności nie mam. Nikt dawno o kimś takim w tym mieście nie słyszał.
- Tsch. - Mruknął Kuroryū z pewną dozą irytacji - Widać niepotrzebnie robiłem sobie nadzieję... - uniósł ponownie wzrok na barmana - Jeśli chodzi o osoby których szukam... Trzech mężczyzn. W wieku mniej więcej trzydziestu lat. Każdy z nich wygląda na nieco ponad trzydzieści lat. Każdy z nich mierzy sobie powyżej dwóch i pół metra. Nosili niecodzienne, można by powiedzieć egzotyczne ubrania. Blondyn z kozią bródką, uzbrojony w nodachi, zakrzywiony miecz długości mniej więcej półtora metra, dobrze umięśniony. Brunet z długimi wąsami jak i włosami, wychudzony, posiada tylko jedno oko i kuszę, bardzo dobrze wykonaną. Ostatni, przywódca, ma rude, krótkie włosy, olbrzymią brodę, mocno otyły, silniejszy niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Nie nosi broni, ale mógł wykazywać się niespotykanymi tu zdolnościami. Czy pojawił się w waszej wiosce ostatnio ktoś odpowiadający takiemu opisowi? - rzucił mężczyzna, upijając łyka wody. Z przyzwyczajania szukał smaku trucizn; lata walki z podstępnymi szumowinami tego świata nauczyły go ostrożności.
- Opis niczego sobie. - Pochwalił barman. Przekazał Rose jakieś trunki i odesłał ją na salę. - Hm.. Niech pomyślę. Jeżeli trzymają się razem to takiej trójki tutaj nie było. Ale jeżeli jest szansa że pojawili się osobno. To był tu jeden z tych których szukasz. 2 Dni temu. Uprzedzę jednak twoje pytanie. Już go tu nie ma. Wyruszył na północną rubież. Czegoś usilnie poszukiwał. Może swoich towarzyszy...
Kuroryū potarł w zamyśleniu brodę.
- Czyżby ich też rozproszyło...? - wymruczał - Bez znaczenia. Wytropię ich później. Dwa dni... trop już nie jest świeży. - głośno zaś dodał - Czy jest jakaś praca w okolicy? Jakieś nagrody za głowy, bandyci do pozbycia się? - Kuroryū potrzebował choć trochę na początek. W jego ojczystym świecie pomagała mu reputacja, tu zaś nie miał żadnej. Plus, odrobina funduszy nie mogła zaszkodzić.
- Prace... Możesz w straży zapytać lub po mieście poszukać. Wiem, że Król rekrutuje żołnierzy do zadań specjalnych. Co do nagród za głowy. Jest UVERWORLD... Nagroda spora, pół królestwa. - zaśmiał się - ale o tym na razie zapomnij. Jeżeli chcesz coś drobnego słyszałem że kowal czegoś poszukuje. Możesz zaoferować mu swoja pomoc. Nie przyjmuję tutaj zgłoszeń, wiec tyle co wiem to z plotek. Jeżeli chcesz wiedzieć więcej będziesz musiał spotkać osoby od zleceń.
- Mhm... - zamruczał gigant - Moja lojalność leży gdzie indziej, ale może sprawdzę co ma do zaoferowania król... - spojrzał bystro na barmana. - Wiesz więcej niżby początkowo się wydawało. Co możesz mi powiedzieć o przybyszach z innych światów? Wiem że tu przybywają, ścigam kilku z nich.
- To że ścigasz to już mówiłeś. A co byś chciał więcej wiedzieć? Spójże na swoich towarzyszy. Cechy wspólne... żadnych. Dziwny wygląd... to widać. Zdolności... z tym bywa rożnie.
- A jeśli chciałbym wytropić tych którzy ich tu sprowadzili? Wiesz może gdzie mógłbym zacząć?
- Raczej nikt ich w zamyśle nie sprowadził. Jeżeli jednak chodzi ci o osoby odpowiedzialne za ten cały bajzel? Hmm z tym będzie ciężko. Jeżeli wierzyć pogłoską tymi którzy rozpoczęli całe zamieszanie jest wspomniany już wcześniej Uverworld. Jednak główną przyczyną zamieszania jest Czarna brama. Na wschód stąd u podnóża gór. I to jest jedyna pewna wiedza.
Kuroryū westchnął delikatnie.
- A zatem nie coś co można będzie załatwić szybko. - pogładził brodę, najwyraźniej się nad czymś zastanawiając - Wspominałeś o rekrutacji żołnierzy przez wasze królestwo. Możesz mi powiedzieć coś więcej?
- Nie do końca o żołnierzy chodzi, lecz mają takie samo zadanie. Królewskie oddziały specjalne to grupa przybyszów której celem jest wykonywanie rozkazów króla. Zadania różne, ale zwykle chodzi o... - Tu ściszył głos - Plotki głoszą o jakiś artefaktach. Więcej, za darmo, nie wiem.
Gigant również ściszył głos do szeptu.
- A ile kosztowałaby większa ilość informacji? Z ewentualnym wskazaniem odpowiedniego kierunku?
- Wiem że jesteś nowy w tym świecie więc dam ci mały upust. 10 monet. I możesz pytać dalej.
- Informacje są cenniejsze od pieniędzy... - rzucił cicho, kładąc dyskretnie dziesięć monet na blacie - A zatem, co jeszcze mogę się dowiedzieć?
-Artefakty których poszukuje król są magiczne. Nie tylko symbolicznie. Wciąż posiadają ładunki magicznej energii. I wciąż działają. Słyszałem też że te “oddziały” tworzone są także przez innych władców. Czasem ich celem jest likwidacja przybyszów, którzy w przyszłości mogą zagrozić władzy lub są bardzo niebezpieczni. Choć wiadomo że wszystko to farsa. Władcy testują umiejętności przybyszów by mieć pod władaniem jak najsilniejszych ludzi i zarazem wiernych. Prawdopodobnie, nie, Na pewno obawiają się Uverworld. To jest jedyne samozwańcze ugrupowanie przybyszów mieszające się w politykę królestw. Ale nie pytaj teraz o nich. To są informacje płatne i niebezpieczne.
- Brzmi jak moja poprzednia praca... - zamruczał cicho Kuroryū - A czy wiesz może jak można dołączyć do jednej z tych grup? I jakim władcom służą?
- Dołączyć trudniej. Ale wystarczy wykonać parę zadań sprawdzających. Oczywiście na “dzień dobry” mówiąc strażnikom o co chodzi. Wystarczy że powiesz o swoich chęciach Kapitanowi straży on ma wytyczne co do tego. Jak każdy kapitan oddziałów pod komendą władcy. A co do samych władców. W tutejszym mieście Diuk Edmund gromadzi ludzi. Na Północnej Rubieży - Król Rupert. I podobno w samej stolicy unij, ale nie władca tylko jakiś monarcha. Tamtejszy władca się temu sprzeciwił, jednak potajemnie to nadal działa.
- A jeśli chodzi o samych władców? Jakimi są ludźmi? Jeśli zdecyduję się pracować dla któregoś z nich, wolałbym by nie skończyło się to krwawym konfliktem interesów.
- Co dokładnie masz na myśli? Raczej wymagają pełnego oddania i wykonywania rozkazów. Póki tego będziesz się trzymać nic ci nie grozi, jedynie możesz zyskać. Jeżeli natomiast ich zdradzisz... - Tu wykonał gest na szyi - jeżeli do razu cię nie zabiją to wystawią za ciebie nagrodę. Raczej mało kto będzie się interesował wtedy kim byłeś. Zawsze możesz jeszcze dołączyć do jakiegoś zakonu. Różni fanatycy się zebrali założyli własne organizacje i zarabiają różnymi “pracami” dorywczymi. Niektórzy z przybyszów pozostają jednak wolnymi strzelcami. Całkiem nieźle im to wychodzi, choć z początku musieli się natrudzić by zyskać szacunek.
- Interesuje mnie ich oddanie moralności, oraz prawa których przestrzegania wymagają. - uśmiechnął się delikatnie - A jeśli chodzi o dołączanie do organizacji, to kiepsko mi to wychodzi. Preferuję tworzyć swoje własne. - jego oczy poszerzyły się delikatnie, jak gdyby przyszedł mu do głowy interesujący pomysł - Kto wie... Może i to zrobię... - rzucił cicho.
- Prawa powiadasz. Tylko jedno słuchać bez sprzecznie rozkazów władcy i czasem dowódcy. Co do moralności bywa różnie. Jeżeli wróg zagraża chłopom, mieszczanom, ingeruje w sprawy i interesy królestwa to wtedy pomagają i to wiele. Ale gdy nie chodzi o ich własne sprawy nie jest zbyt ciekawie.
- Ach... - westchnął Kuroryū - Dokładnie jak w domu. Aż człowiekowi się łezka kręci w oku z nostalgii. A gdzie mogę znaleźć miejscowego Kapitana straży? Od czegoś, w końcu, trzeba zacząć. Nie zanosi się bym był w stanie wrócić do swego ojczystego świata w najbliższym czasie, więc równie dobrze... mogę żyć tu, wedle moich zasad.
- Powinien być w koszarach jak reszta straży. A co do twoich zasad - Odparł za pamięci, przy okazji przekazując kelnerce tacę z drinkami - dobrze jest je mieć. Ten świat jeszcze nie raz zajdzie ci za skórę. Ważne jest wtedy by nie zbaczać z własnej drogi. Nieprawdaż? - Zapytał z uśmiechem. Obsługując kucharza.
Kuroryū również się uśmiechnął - W moim świecie zwykliśmy mówić że zwycięża ten kogo wola, ambicja i przekonania są najmocniejsze. A ja? Ja mam jedną wartość która przyświeca mi i prowadzi ponad wszystko. - zastanowił się nad czymś przez moment - Na pożegnanie, prosiłbym o sake. Z tym alkoholem wiążą się wspomnienia.
- Proszę - Podał zamówiony trunek w tradycyjnym pojemniku - Sake. - Powiedział zamyślony - Nie pochodzi z tego kraju, jednak wielu przybyszów je lubi więc specjalnie zamawiam je z Przystani. Czy mogę wiedzieć dla zaspokojenia ciekawości i na pożegnanie. Jakaż to wartość tobą kieruje?
- Sakazuki... - rzucił spoglądając na naczynie w którym podany był napój - Pasuje do nowego początku. - wypił wszystko jednym haustem - Moja wartość? - uśmiechnął się szeroko - Sprawiedliwość. Ile jestem winien za trunek?
- Sprawiedliwość - Powtórzył - Dobra sprawa. Choć.. Ostatnia osoba która tak mówiła stała się karmą dla bestii. - Zaśmiał się - No nic mam nadzieję że tobie się uda. Jedna moneta wystarczy. - Zamyślił się.
Kuroryū również zaśmiał się głośno.
- Nie tak łatwo mnie zabić. - położył na blacie monetę - Dziękuję za radę i za informacje. Gdy spotkamy się następnym razem... kto wie. Możliwe że będę stał na szczycie tego świata. - uśmiechnął się delikatnie, wstając od baru - W końcu, miałem doskonałego nauczyciela. Jeśli mógłbym spytać o drogę do koszar?
- Prosto przed siebie po wyjściu z baru. Biegnie tamtędy ulica. Po jej prawej stronie. Ktoś powinien tam pełnić straż. Znajdziesz bez większych problemów. I cóż. Mogę jedynie życzyć powodzenia i szerokiej drogi, lub jak my tu mawiamy. Udanej przygody.

Kuroryū ukłonił się delikatnie.
- Dziękuję za wszystko - powiedział spokojnie, a następnie wyszedł z karczmy. Ludzie usuwali mu się z drogi; było to zrozumiałe biorąc pod uwagę jego przewyższającą wszystkich wzrostem figurę. Skierował się w stronę koszar.
Ulice były, jak na wieczór, były puste. Odnalezienie koszar nie stanowiło problemu. Koszary były troszkę większe od okolicznych zabudowań i kręciło się przy niej dużo strażników. Przez samymi wrotami stał znany już strażnik. Dokładnie ten sam co wcześniej ugościł przybyszów w celi. Wydawał się być on kimś ważnym, ponieważ słuchali jego rozkazów pozostali strażnicy.
Gigant zbliżył się do mężczyzny i zapytał z szacunkiem, acz nie uniżenie.
- Witam. Poszukuję miejscowego Kapitana. Gdzie mógłbym go znaleźć?
- To jak szukanie księżyca - odparł żartobliwie - Patrzysz na niego przybyszu. W czym rzecz? Masz jakąś sprawę?
- Zgadza się. - powiedział Kuroryū z uśmiechem - Dowiedziałem się że rekrutujecie przybyszów do oddziałów specjalnych. Byłbym zainteresowany pracą. Mam doświadczenie w działaniach tego typu.
Kapitan straży uważnie przyjrzał się przybyszowi. Jego posturze i ruchach. Starał się ocenić jego zdolności i mobilność.
- Aby dostać się do tych oddziałów będziesz musiał coś dla mnie zrobić. Nie mogę przecież polecić kogoś bez uprzedniego jego sprawdzenia. Jeżeli mierzysz tak wysoko to to co zaplanowałem będzie pryszczem. Jeżeli już je wykonasz powiem przełożonemu o tobie. Tam najpewniej dostaniesz zadanie startowe. Co dalej już nie wiem. Nie moja w tym broszka. To jak piszesz się?
- Oczywiście. Miałem nadzieję na jakieś wyzwanie. - rzucił spokojnie. Wiedział że nie był ciągle w pełni sił, ale spodziewał się że stosowanie jego zdolności w tym świecie może przyspieszyć proces przystosowania.
- Dobrze więc. Jedna robota jest na jutro. Przyniesiesz skrzynie od kowala. Nowa partia broni. Druga robota jak chcesz. Na północy wschód widziano Piekielnika. Może kręci się gdzieś na wschodzie koło Czarnej bramy. Pójdziesz z drugim zwiadowcą. On się rozezna i wróci. A ty jeśli znajdziecie brzydala to ubijesz, a jeśli nie to wejdziesz w las i przyniesiesz jakiegoś zwierza. Dziczyzna chłopakom zasmakuje i ja szepnę o tobie dobre słowo.
Chłopiec na posyłki. To przyzywało wspomnienia. Sensei polecił mu pomagać przy rozładunku i załadunku okrętów przez kwartał, by uzyskać “niezbędną wiedzę na temat logistyki”. Było to interesujące doświadczenie, aczkolwiek męczące.
- Gdzie mogę znaleźć tego zwiadowcę? - wyglądało na to że druga robota była do wykonania natychmiast. I dobrze, Kuroryū potrzebował się nieco rozruszać.
- W strażnicy. - To mówiąc dal znak jednemu zbrojnemu który natychmiast do niego podszedł. - Zawołaj Eri.
- Tak jest!
Po chwili, z budynku, wyszła drobna dziewczyna z kocimi uszami i w stroju barda. Na plecach zawieszony miała łuk.
- Słucham ~nya. - Zabrzmiał dźwięczy głos.
- Ten oto pan będzie ci towarzyszył w dzisiejszym nocnym zwiadzie. Cel Piekielnik.
- Mrrrr - Zamruczała słodko, a jej źrenice stały się pionowe. - W takim razie witam.- nya
- Interesujące... - zamruczał Kuroryū - Witam. Zwą mnie Kuroryū. Sądzę że będzie nam się dobrze ze sobą współpracować. - zawahał się przez moment - Przyznaję, tutejsze potwory nie są mi zbytnio znane. Czy mógłbym się dowiedzieć czegoś więcej na temat tego Piekielnika??
- Opowiem ci już w drodze ~rrr - to powiedziawszy ruszyła przodem w kierunku bramy. Kasou również nie czekał i zrównał z nią krok. Szli powoli. - Nie ma się co śpieszyć.~nya. Noc jeszcze młoda. ~Nyahaha.
Piekielnicy ~nya. To.. hmrrrr. Takie demony Tylko brzydsze ~nya. - łobuzersko się uśmiechnęła. W jej ruchach była ponętność. - Są paskudni ale silni. ~nya. Pewien czarownik rzekł kiedyś że to więźniowie co z piekła uciekli. To ludzie zaczęli ich piekielnikami nazywać. ~nya. - Po chwili znaleźli się przy bramie przed którą to Lion rozmawiał ze strażnikami.
Gigant w czerni zaśmiał się krótko.
- W takim razie jestem doskonałą osobą by na nich polować. W świecie z którego pochodzę o ludziach takich jak ja zwykło się mówić że posiadamy Moce Diabła. - uśmiechnął się szeroko. - Niezwykle przydatne. Zwłaszcza w polowaniu na diabły. - mrugnął do niej - A jeśli chodzi o szybkość? Powinienem zaprzątać sobie nią głowę?
- W tym przypadku raczej nie. O ile go znajdziemy. Nie wyglądał na żwawego, ale już raz na to wpadliśmy. ~ Nyu
Pewnie o tym nie słyszałeś. Leżało takie truchło na drodze. Wszyscy myśleli trup trzeba zakopać. - Zrobiła bardzo smutną minę - To była pułapka. 20 strażników padło to ubili. ~ Nyu. To już jednak przeszłość. - znów się uśmiechała. - Jeżeli jednak uważasz że tylko szybkość jest twoim problemem. ~nya. Lepiej się nie przelicz. Co prawa ciałko masz niezłe ~mrrr. Ale czy potrafisz walczyć. ~nya.
Kuroryū uśmiechnął się w jej kierunku.
- Świat z którego pochodzę jest w zasadzie w stanie nieustannej wojny. Na zmianę trenowałem i walczyłem przez ostatnie dwadzieścia lat. Nie obawiam się bestii. - jego uśmiech nabrał bardziej ponurych nut - Tylko ludzi. A poza tym - rzucił przekornie - jakby coś to mam ciebie. Kto wie, może uratujesz mi życie w ostatniej chwili. Wszechświat ma poczucie dramatyzmu. - uśmiech wrócił na jego twarz. Nie kłamał, jego świat był w dużej części piekłem na ziemi... przynajmniej tam gdzie on pracował. Wysoko postawieni Marines z Kwatery Głównej rzadko dostawali przyjemne przydziały.
- Kto wie.~nya Kazano mi się wycofać po znalezieniu celu, ale może popatrzę jak walczysz.~Mrrr Tylko ostrożnie przybyszu to nie jest normalny wróg. ~rrrr Coraz bardziej zaczynam się zgadzać z mianem “piekielników”.~nyu. - byli już kawałek za bramą miasta. - Czas przyśpieszyć kroku. ~nya
Gigant skinął głową, przyśpieszając. Ciekaw był tego stworzenia zwanego piekielnikiem. Na pewno nie mogło być straszniejsze od Królów Morza. Ani większe.
Podbiegli spory kawałek. Nie licząc były to ze 2-3 kilometry. Później Eri przykucnęła i zrobiła użytek ze swego nosa. Długo się w coś wsłuchiwała i uważnie obserwowała całą okolice.
- Jeszcze kawałek. Jest blisko ~nya. Ale.. - mina zamyślenia.
- Coś nie tak?
- Nie rusza się. ~rrr. Może śpi. Tym lepiej dla nas~nya.
Po przebyciu kolejnego kilometra zatrzymali się i czynności się powtórzyły.
- Za tym wzniesieniem. - nya. - Pociągnęła nosem - To on. Na pewno. ~rrr
Za wzniesieniem była polana. Równa bez drzew. Na polanie leżał duży obiekt. Prawdo podobnie kamień.
- Czy to on? - rzucił szeptem do Eri. Chwilowo mieli przewagę zaskoczenia, ale to mogło się skończyć w każdej chwili. Możliwe nawet było zakończenie walki jednym ciosem. Kuroryū musiał mieć jednak pewność
- Tak~nya - odparła szybko i bez zastanowienia. - Zwiną się w kłębek~mrrr. Chcesz mu zrobić pobudkę?~nya.
Oficer Marines uśmiechnął się szeroko.
- Czytasz w moich myślach. - Wyskoczył wysoko w górę, tworząc jednocześnie gigantyczną pięść z... obsydianu? Kuroryū nie miał nawet czasu by być zaskoczonym. Działając z tym co miał pod ręką, wzmocnił gigantyczną pięść z pomocą Haki, i wbił ją w stworka, mają zamiar zabić go jednym ciosem.
Potężny wstrząs. Odczuwalny był aż w mieście. Jednak gdy Kasou podniósł swoją obsydianową pięść z miejsca uderzenia, spostrzegła że głaz wbił się w ziemię. Nie został jednak uszkodzony. Po chwili głaz się poruszył i w powstałym kraterze stanął osobnik zwany piekielnikiem.
Eri z wrażenia wciągnęła powietrze.
- Uważaj! To nie piekielnik! To demon! ~ Rrrrr! - Wykrzyczala schowana za wzniesieniem.
- Nie możemy się tak dokładnie wycofać! - wykrzyknął w jej kierunku. W jego dłoni pojawiły się dwie obsydianowe włócznie. Przeciwnik był najwyraźniej poteżny, więc nie miał zamiaru się wstrzymywać. Wzmocnił je haki, i cisnął celując w oczy stworka. - Potrzebuję odpowiedzi tylko na jedno pytanie! - w jego dłoni pojawiały się następne włócznie. Kuroryū kontynuował atak wzmocnionymi przez haki pociskami, celując w potencjalne słabe punkty stwora. - Jak! - następna włócznia - To! - i następna - ZABIĆ!?|
- Walcz!~rrr. A ja to rozpracuję.~rrr. - wykrzyczała i przysiadła na wzniesieniu tak, by stwór jej nie zauważył.
Włócznie, to było widać, trafiały w przeciwnika. Natychmiast jednak po trafieniu opadały na ziemię. Nie ranił go. Dlaczego? Stwór, widać zirytował się ciągłymi uderzeniami, stanął w pozycji, którą można uznać za tratująca i ruszył w kierunku Kuroryu. Jak na tak wielkie cielsko poruszał się dość wprawnie.
Kontr-Admirał warknął, widząc szarżę przeciwnika. Coś tutaj było nie tak. Stwór nie powinien być w stanie poruszać się po czymś takim. Zwłaszcza przy użyciu haki.
- Zatrzymam go! - Rzucił krótko. - Kokuyōseki tsuin ryū! - ryknął, a z jego rąk wystrzeliły dwa gigantyczne obsydianowe smoki, wgryzając się w demona, i przytrzymując go w miejscu. Kuroryū nie wzmocnił tego konkretnego ataku Haki. Kto wie, może to właśnie to czyniło stwora odpornym na jego ataki?
Kasou dokładnie obserwował przeciwnika. Najdziwniejszym okazało się to że smoki wgryzły się w stwora jednak nie zatrzymały go w miejscu. Był pewien że go trzymają, jednak cała siła z jaką go trzymały znikła. Smoki zaczęły się wić jak sznurki, a bestia nie ubłaganie zbliżała się do wojownika. Eri przyłożyła głowę do ziemi ciągle obserwując walkę.
Kuroryū obserwował stwora uważnie. Wtem, uderzyła go pewna myśl. To było warte spróbowania, nawet jeśli miało nie zadziałać. Wniknął w ziemię, podróżując pod jej powierzchnią z wielką prędkością... by po mniej niż sekundzie wystrzelić z ziemi tuż przed demonem, i wbić w jego brzuch wzmocnioną haki pięść. Było, przynajmniej na tym etapie, wysoce prawdopodobne że demon nie może zostać zraniony z pomocą mocy elementów. Należało zatem spróbować bardziej bezpośredniego podejścia.
Atak był niezwykle zaskakujący, a siła uderzenia aż wstrząsnęła całą okolicą. Potwór się zatrzymał. Ale nie dlatego że poczuł uderzenie. Raczej dlatego że cel zniknął mu z oczu. Teraz gdy cel powrócił i to blisko bestia zamachnęła się i silnym uderzeniem posłała Kurorou paręnaście metrów do tyłu. Po chwili przyjęła pozycję taranową i ruszyła. Uderzenie dało o sobie znać lecz nie wyrządziło poważnych ran. W miejscu uderzenia zbroja z obsydianu rozpadła się.
Zza wzniesienia wyłoniła się Eri i posłała kilka strzał w kierunku demona. Strzały leciały po różnych nawet parabolicznych torach. Każda ze strzał dotarła do głowy potwora lecz efekt trafień był taki sam jak w przypadku obsydianowych włóczni. Mimo to łuczniczka strzelała nie przerwanie nucąc coś pod nosem. Wnet jakiś okruszek odpadł od głowy bestii.
Kuroryū ponownie wniknął pod ziemię, by po ułamku sekundy pojawić się przy łuczniczce.
- Przyznaję, jestem ciekaw. Jak można go zranić? - zapytał, obserwując stwora który szarżował w miejsce w którym już go nie było.
- Nie wiem ~nyi - szeroki uśmiech - Ale zaczynam się domyślać~nya. - Z tymi słowami posłała jeszcze kilka strzał serią. Strzały dosięgły celu z równą częstotliwością. Któreś z kolei się odbiły, inne tylko oderwały okruszki. Gdy bestia się zatrzymała i trafiło w nią kilka strzał bezskutecznie , zmieniła kierunek i zaczęła biec w stronę Kasou i Eri. Łuczniczka złożyła łuk i złapała za struny umocowane u jego szczytu.
- Zatkaj uszy~nya. - Kasou posłusznie wykonał polecenie. - Uta no Arashi~nya.
Eri zagrała kilka nut i wydała melodyjny dźwięk. W kierunku Demona ruszył silny wiatr i zmusił bestie do zatrzymania się.
- To tyle z moją mocą~nya. - Opadła zmęczona. - Ale wiem jak go pokonać~rrr. Czego nie potrafi tak wielkie i ciężkie cielsko?~rrr.
- Wyhamować - rzucił Kuroryū z kamienną twarzą - Ma również problemy z unikami. Nie jestem do końca pewny jak pomoże nam to z jego odpornością na ciosy. Przyznaję, jestem w kropce. - rzucił spokojnie. W ostateczności zawsze był w stanie uciec, nawet jeśli tego nie lubił.
- Nie~nya. Nie potrafi latać. Zauważyłam że strzały trafiły go gdy nie dotykał ziemi.~nya. Możliwe że jakimś sposobem przekazuje całą siłę uderzenia w ziemię.~nya. Ciężki zawodnik.~nya. Ale teram macie równe szanse.~nya. Wykończ go.~rrr.
W tym czasie Demon znów przygotował się do tratowania. |
Kuroryū spojrzał na nią na moment, a następnie zaczął się głośno śmiać.
- Więc to była jego słabość. Doskonale. - z jego ręki wystrzelił olbrzymi obsydianowy smoczy łeb, połączony długą szyją z jego dłonią. Wycelowany precyzyjnie, uderzył w momencie w którym nogi demona nie dotykały ziemi, porywając go w górę.
Ciężar cielska był wielki i wystarczyło jedno dotknięcie ziemi by bestia znów stała się niewrażliwa. Jednak siła którą władał Kasou była wystarczająca by nie upuścić stwora.
Z pleców oficera wystrzeliło kilka następnych smoczych głów, również wgryzając się w demona w różnych miejscach.
- Kokuyōseki ryū no kyōen! - ryknął Kasō, a smoki pociągnęły demona w różnych kierunkach, rozrywając go na strzępy.
Cielsko istoty rozpadło się na części, które po chwili zapłonęły błękitnym płomieniem i zniknęły. Bestia została zniszczona.
Eri podpierając się łukiem wstała i odegrała przepięknie brzmiącą pieśń. Pieśń zwycięstwa. Na jej twarzy namalował się słodki uśmiech.
- Brawo Wojowniku~nya. - Pochwaliła Kasou.
- Yare yare. Macie raczej frustrujące potwory w waszych lasach. - uśmiechnął się delikatnie - Po za tym, wydaje mi się że umniejszasz swoje zasługi. Bez ciebie nie zabiłbym tej bestii... albo po prostu zajęłoby mi to więcej czasu. - uśmiechnął się szerzej w jej kierunku. - Z ciekawości, jak silne było to stworzenie jak na ten świat? Jestem ciekawy czy zabiłem coś wartego uwagi.
Eri uśmiechnęła się w podzięce.
- Ten demon.~nya. Nie był raczej zbyt silny. Choć sposób jego pokonania wymagał sporo namysłu.~nyu - złapała się symbolicznie za głowę.- Ale w tym świecie są stwory o wiele silniejsze.~nya. Na przykład smoki.~mrrr Poza tym to nie jedyny rodzaj demona. Podobno mają swoją własną hierarchię. - rrrrr Ale dla mnie wystarczy wiedz o okolicznych zwierzętach.
- Ah. Mimo wszystko, zapewnił mi rozrywkę. - położył dłoń na ramieniu Eri - Masz dość sił by wrócić?
- Tak nic mi nie jest~nya. To tylko zmęczenie~nyu. - Stała na sztywnych nogach choć musiała się podpierać łukiem. - Może i jestem istotą magiczną~nya. Ale nie jestem czarodziejką by korzystać z magii do woli~nyya. Małe źródło mocy~nya - wytłumaczyła.
Kuroryū skinął spokojnie głową.
- W takim razie wracajmy. Tu już nie mamy nic do zrobienia, a podejrzewam że nie chcemy napotkać mieszkańców tutejszego lasu. - spojrzał na nią z zainteresowaniem - A zatem twoje zdolności wyczerpują twoje siły fizyczne? Interesujące. W moim świecie to działa zupełnie inaczej.
- To masz ciekawy świat~nyahaha. - Zaśmiała się delikatnie.- Dobrze a teraz mnie podeprzyj i wracamy.~nyu. Chyba że chcesz mnie nieść na rękach~nya?
Uśmiechnął się.
- Tak właściwie... - uniósł ja w powietrze - Biorąc pod uwagę moją wytrzymałość, jestem w stanie biec do miasta całą drogę z tobą na rękach. Trzymaj się. - rzucił, a następnie zaczął biec z olbrzymią prędkością w kierunku miasta, błyskawicznie pokonując dystans.
Do miasta dotarli późną porą. Kapitan wydawał się niezwykle zadowolony z wykonanej pracy i raportu zwiadowczyni. Widać że Eri miała także jakiś status w tutejszej władzy. Za jej namową Kasou spędził resztę nocy w koszarach. Ranem czekało go jeszcze zadanie u kowala.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 04-07-2013, 16:09   #8
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Nad ranem Lion oprzytomniał. Leżał na stole w nieznanym mu miejscu. Miał opatrzoną nogę. Pod nim leżało upolowane truchło. Przez okna wpadły poranne promienie słońca. Prawdopodobnie ze schodów słychać było odgłos kroków. W drzwiach pojawiła się różo-włosa dziewczyna.
Lion podniósł się gwałtownie. Zaczął przetrząsać swoje kieszenie, jego ruchu uspokoiły się dopiero, gdy jego palce wymacały paczkę papierosów. Jeden z nich błyskawicznie znalazł się w ustach Lion’a, ten odpalił go palcem, po czym zaciągnął się łapczywie.
-Gdzie jestem i co mnie dziabnęło?- Zapytał wesoło, zupełnie jakby nic się nie stało.
- Jest pan u mnie. Jako pacjent? - Powiedziała dziarsko i dumnie dziewczyna.- Przyniesiono pana wczoraj. Jak pan dotarł do miasta nie mam pojęcia? Z takim zatruciem organizmu to wół już by padł. Sądząc po zdobyczy, jakie z panem przynieśli. - Wskazała na truchło pod stołem. - Pewnie jakiś ich kolega. Może Chameleos albo inny jadowity krewniak.
po chwili podeszła do regału przeglądając flakoniki.
Rozmowę przerwało pojawienie się wysokiej odzianej na czarno sylwetki. Anthrilien przyglądnął się znajdującym się w pomieszczeniu osobą.
Nieznacznie skłonił się alchemiczce na przywitanie- prosiłbym o zwrot mojego miecza, jeśli pozwolisz, chyba nie muszę już udowadniać dobrych intencji. Jak się czujesz Mon-keigh?-Zwrócił się po chwili do spokojnie palącego papierosa człowieka- Jak widzę przeżyłeś
- Jest w komodzie przy drzwiach. - Powiedziała Marika nie odrywając się od zajęcia.
Lion wstał i zaczął zawiązywać buty.
-Czuję się doskonale, dzięki za troskę.- Odpowiedział mężczyźnie odzianemu w czerń.- Cóż droga pani, jestem szczęśliwy, że nie jestem wołem. Dziękuję za gościnę, ale wydaje mi się, że muszę dostarczyć to truchło.- Kopnął ciało gada.- Kapitanowi straży.- Dokończył zarzucając sobie zwłoki na ramię.- Zanim odejdę mam jednak jedno pytanie - Lion podszedł do kobiety, której zawdzięczał życie.- Zje pani ze mną kolację?- Zapytał z uśmiechem.
Anthrilien odebrał swoje ostrze, po czym ukłonem podziękował alchemiczce za gościnę, następnie bez słowa opuścił budynek.
- Kolację? - Zdziwiła się Marika, odpowiadając ukłonem na pożegnanie. - Z chęcią, jeżeli pan stawia. Uznamy to za rekompensatę za leczenie.
-Nie tylko stawiam. Jeszcze gotuję. Na imię mi Lion.- Przedstawił się.- Cóż na razie muszę się pożegnać,
Kucharz uśmiechnął się, po czym z trupem jaszczura na plecach skierował się do koszar.
Trafił bez trudu. Przed koszarami przy stole siedział znany już strażnik z celi. Pisał coś w papierach. Po drodze Lion minął się z towarzyszem z celi.
Lion podszedł do piszącego strażnika.
-Szukam kapitana straży.- Stwierdził krótko
- To jak szukanie słońca na niebie - odparł z uśmiechem - Patrzysz na niego. W czym pomóc?
Lion zrzucił truchło na ziemię przed kapitanem.
-Dwadzieścia takich było w lesie drwali i jeszcze chyba Chameleos, tak mi się wydaje, wkurzająca bestia strzelająca językiem. W każdym razie już ich tam nie ma, a przyszedłem tutaj po nagrodę i informacje o królewskich oddziałach specjalnych.- Powiedział spokojnie Lion zaciągając się papierosem.
- Ile było na ogłoszeniu? - Zapytał spokojnie rycerz nie odrywając się od pisania. - Dwadzieścia powiadasz i Chameleos.
-Ogłoszenie mówiło o stu monetach.
Kapitan spojrzał na pod komendnego.
- Przynieś z skrzyni mieszek i dorzuć 50 monet. - Strażnik wybiegł - Masz szczęście, że żyjesz. Moi strażnicy donieśli mi jakiś chojrak. Standardowo potrzebuję dowodu, że się nadasz do oddziałów królewskich. Uznajmy jednak to za dowód. - Po chwili strażnik wrócił z mieszkiem i wręczył go Lionowi. - Naprawdę śpieszno ci do armii?
Lion pochylił się i popatrzył kapitanowi w oczy.
-Chcę dotrzeć do Uverworldu, a wydaje mi się, że królewskie oddziały będą dobrą drogą.- Wyszeptał kucharz
Kapitan straży oderwał wzrok od pisma i popatrzył szerzej na przybysza. Dał też jakiś niewidoczny znak swojemu strażnikowi, który się oddalił.
- A po cóż chcesz do nich dotrzeć, jeśli można wiedzieć? - Zapytał patrząc mu w oczy.
-Ponieważ wierzę, że mogą oni mieć jakieś informacje o odzyskiwaniu duszy. Tym armie zwykle się nie zajmują, nie martw się, nie chcę do nich dołączać.- Odpowiedział Lion.
- Wszelki kontakt z nimi jest zakazany. Potrafią dość sprawnie zmienić sposób myślenia przybyszów i przeciągnąć ich na swoja stronę. Poza tym oddziały królewskie mają nie zwłoczny rozkaz ich pojmania żywych lub martwych.- Mówił spokojnie
-Dobrze, ale najpierw chciałbym się dowiedzieć, co oni robią, jak na razie jedyne, co o nich słyszę to informacje, że są źli i, że rozkazy zabraniają o nich mówić. Wybacz mi, ale to trochę za mało bym zdecydował, dla kogo chcę pracować.- Powiedział spokojnie, bez cienia groźby w głosie, Lion.
- Hmm - zastanowił się kapitan - Jeżeli pójdziesz do południowego wyjścia z miasta zobaczysz, że zostało zburzone. To nie była wojna. Zrobił to jeden z członków Uverworld, na moich oczach. Nie wysilił się przy tym. Dla czego to zrobił nie wiem. Poza tym to przez nich tu trafiłeś. Każdy przybysz trafił tu przez Czarną bramę, którą oni stworzyli. Co więcej? hmm. Chwilowo raczej nic. Mieszają się w politykę dlatego podpadli władzy. - powiedział prostując się. Zdjął hełm. Był starszym mężczyzną ok. 40 lat . Długie brązowe włosy i przystrzyżona mizernie broda. Rozmasował oczy, zwrócił się do Kasou i znów założył hełm.
Lion popatrzył na kapitana straży.
-Osoba przez, którą tutaj jestem, stoi przed tobą. Sam przeszedłem przez bramę z własnej woli. Powiem ci więcej, sam zniszczyłem jedno miasto. Obawiam się, że mogę mieć więcej wspólnego z Uverworldem, niż ktokolwiek by chciał.- Powiedział twardo Lion.- Powiedz mi proszę. Dlaczego wy jesteście lepsi od nich?
- Lepsi? - Kapitan zaśmiał się na dźwięk tych słów - My wykonujemy tylko rozkazy i dbamy o porządek. Nie w głowie nam polityka. Ale że od razu lepsi. Ha ha. Ciekawe czy jest ktoś lepszy od nich w tym świecie. - złapał się za słowa. - No nic uznajmy że rozmowa nie miała miejsca. Tak będzie dla ciebie lepiej. Nie chciał bym się zgłaszać przełożonym. Jednak jeżeli nadal chcesz drążyć ten temat. - Kapitan rozejrzał się i ściszył głos. - Kup informacje u barmana ale tak by nikt o tym nie wiedział. Następnym razem uważaj. Mi nie w smak jest chaos. I przymknę na to oko. Ten jeden raz. Za pomoc drwalom. A teraz Won!- Kapitan zakończył rozmowę i odwrócił się do Kasou.
Lion odszedł podrzucając w ręku mieszek z monetami. Więc jednak czarna brama była jego przeznaczeniem. Myślał, że straż królewska strzeże sprawiedliwości, ale oni jedynie wykonywali rozkazy, nie zastanawiając się nad ich sensem. Kucharz schował mieszek do kieszeni ciesząc się z zarobionych pieniędzy, przynajmniej nie umrze z głodu, ops. Lion wyszedł z miasta po czym ruszył biegiem w kierunku w którym, zgodnie z informacjami z poprzedniego dnia, miał znaleźć czarną bramę.
Biegł długo. Po 10 kilometrach spostrzegł ją. Czarna bramę. Na skale widniały duże wrota. Duże nawet z takiej odległości. Po kolejnych kilometrach dobiegł do małego wąwozu. Dokładniej były to dwa wzniesienia po obu stronach drogi. Brama była niewyobrażalnie duża. Wydawało się że siega do połowy góry. Dwustronne skrzydła przyozdobione były symbolami. Po dwa na każde skrzydło i pas, jakby blokada przechodząca przez środek z piątym symbolem. Piątym symbolem był piorun.
Po przejściu, juz spokojnym tempem, kilometra Ziemia pod jego stopami się zmieniła. znikła zieleń pojawiło się za to dużo szarego koloru. i puste place bez roślin. Strefa śmierci. Im blizej bramy tym krajobraz wyglądał na bardziej jałowy, a brama zyskiwała na potędze. 500 merów przed sobą spostrzegł postać w kapeluszu barda z pióropuszem i łukiem na plecach. Dalej tuż przy samej bramie Leżał olbrzymi głaz. A na nim siedziała postać w białej pelerynie bez rękawów i dziwnym znakiem na plecach.
Lion podszedł spokojnie do człowieka mającego na sobie kapelusz barda.
-Witam, interesująca okolica na spacer. Nieprawdaż?- Rozpoczął rozmowę Lion.
- Ta - odparł krótko. Odwrócił się by zobaczyć przybysza i wrócił do swojego jakże nużącego siedzenia. Nie był skory do rozmowy, ale najwidoczniej na coś czekał. Albo mogło się tak tylko wydawać.
Lion wzruszył tylko ramionami i poszedł w kierunku bramy. Podszedł do głazu i popatrzył na osobę w białej pelerynie.
-Przepraszam, co oznacza ten znak na twoich plecach?- Zapytał z ciekawością Lion.
- Królewski oddział. - odparł znużony. - Ale nie z tego świata. - Po chwili namysłu dodał.
Z bramy emanowała dziwna energia. Lion odczuł ją dogłębnie. Zdawało mu się że jest po drugiej stronie bramy. Ale nie on sam tylko jego obecność.
-A mogę spytać co takiego tutaj robisz?- Zapytał ciekawy Lion.
- Czekam na szefa. A dokładniej na wiadomość od niego. I przy okazji nudzę się. - położył się na kamieniu - Ta panienka za nami to z tobą przyszła czy zabłądziła?
-Na pewno nie ze mną. Ja tutaj przyszedłem sam, wątpię by ktoś chciał mi pomagać w poszukiwaniu tych, których szukam.
- A kogo szukasz? - zapytał nie wstając
-Uverworldu. - Odparł krótko Lion. - Chcę z nimi porozmawiać, dowiedzieć się czy dołączyć do nich, czy do królewskich oddziałów. Chcę poznać obie strony barykady. Tylko wtedy można podjąć dobrą decyzję.
Mężczyzna popatrzył na niego z zaciekawieniem.
- Wiesz że zależnie od pory dnia, w tym świecie, mają takie powiedzenia o księżycu i słońcu? - Zastanowił się, drapiąc się po tyłku - Ale nie pamiętam jakie...
-To jak szukać słońca?- Lion uśmiechnął się.- Czyli na niego patrzę? |
Mężczyzna pomyślał chwilę.
- Chyba inaczej brzmiało. Ale zdajesz się wiedzieć o co mi chodzi.|
-Więc? Podobno to wy odpowiadacie za moją, jak i wszystkich innych, obecność w tym świecie. To prawda?- Zapytał Lion wskakując na kamień.
- Po części. - odpowiedział dłubiąc w nosie. Nadal leżał na kamieniu. - Zresztą sami też nie możemy się stąd wydostać. Przy najmniej dopóki szef nie wróci.
Lion usiadł po turecku.
-Powiedz mi jedno. To prawda co mówią? Czy to prawda, że zniszczyliście południową bramę miasta bez żadnego powodu?
- Nadal to rozpamiętują? - zdziwił się - Poniosło mnie i puknąłem ścianę. Słaba była że się od razu posypała. - Uśmiechnął się szyderczo. - Nie, to jednak wina że mnie poniosło. Vice kapitan mnie zrugał za to.
-Jest u was ktoś bardziej gadatliwy, ktoś kto będzie mógł mi wytłumaczyć wasze cele i tak dalej?- Zapytał Lion nieco znudzony wymijającymi odpowiedziami mężczyzny.
- Szef wie wszystko. - odparł. - Mnie to niezbyt interesuje. Robię co każe i mam przy tym spokój. I straż mnie nie tyka. I bestie lubią. Póki co mam pilnować by nic gorszego stamtąd nie wylazło. Ale napił bym się czego. Od tygodnia w mieście nie byłem. Te! Kicia! - krzyknął do kobiety za nimi - Masz może coś do picia?
Dziewczę pokręciło przecząco głową. - To przepraszam.
Lion pogmerał w kieszeniach. Po chwili wydobył z niej na wpół pustą buteleczkę sake. Rzucił ją mężczyźnie.
-Masz, nie wiem ile ma lat, ale mnie się nie przyda.
- Dzięki druhu. - podziękował ubijając łyka. - Czegoś jeszcze ci trza?
Uczucie dobiegające od bramy nasilało się.
-Tak, tłumaczeń, których nikt nie chce dać. Dlaczego czuję się jakby moja część była za bramą? Chociaż jestem tutaj. Nie rozumiem tego.
- Na to ja ci nie odpowiem. - Odparł.- Krzyknij może samo odpowie. - Zaśmiał się - I jak mówiłem szef może dać ci odpowiedzi.
-A za ile tutaj będzie ten szef?
- Jak uda mu się wyjść to będzie.- odparł zagadkowo.
-W takim wypadku zaczekam tutaj z tobą. Towarzystwo z ciebie lepsze niż z tego całego kapitana straży. Wyrzucił mnie z koszar, bo powiedziałem, że mogę mieć z wami coś wspólnego, bo kiedyś pomogłem w zniszczeniu miasta.- Lion położył się na kamieniu odpalając papierosa. - Jestem Lion, tak w ogóle.
- Maruder mnie zwą. Taka niepisana zasada. Szkoda gadać. Ale z tym miastem mnie zaciekawiłeś. Sam potrafię niezły bałagan zrobić. Dlatego kapitan nie pozwala mi na zbyt dużo alkoholu. - Po chwili myślenia - Z mojej bystrej obserwacji wiem że nie na rękę ci czekać na mojego szefa. Powiedziałem że jak uda mu się wyjść to przyjdzie. Ale nie wiem kiedy mu się to uda.
-Mam jakąś alternatywę, niż czekać na twojego szefa? Chcę się tylko dowiedzieć kilku rzeczy o waszej organizacji, chcę wiedzieć czy macie to czego szukam.- Odparł szybko Lion.
- Nic twojego raczej nie mamy. A szef ma problem z wyjściem, a nie z dotarciem tutaj. Może byś mu pomógł. Wtedy wróciłby szybciej.
-Wiem, że nie macie nic mojego, ale możecie mieć coś co pomoże mi odzyskać to co utraciłem. Jak pomóc twojemu szefowi, Maruderze?
- Otworzyć mu drzwi. - Odparł żartobliwie. Upijając kolejny łyk sake.
Aura zaczynała się zbliżać. Coraz bardziej niepokoiło to Liona.
-Dobrze- Lion wstał, zeskoczył z kamienia i podszedł do bramy.- Tylko jak je otworzyć?
- Domyśliłeś się więc że jest za bramą. Bystryś. - uśmiechnął się maruder. - Z tego co mi wiadomo potrzeba 5 kluczy. Rozsiane są po całym tym świecie. - popatrzył na Liona.- I co nadal jesteś chętny? Nie śpiesz się. Jemu też się zbytnio nie śpieszy. - Po podniósł się do pozycji siedzącej. Coś poczuł.
Brama nie drgnęła, nie wydała z siebie żadnych odgłosów. Jednak dziwnie zafalowała w jednym miejscu. Tak jakby jęk konsystencja stała się cieczą. Portal? Tego dziwnego przejścia wyszło coś dziwnego.
Stwór spojrzał na marudera. Ten tylko uniósł dłoń na znak pokoju, tak jakby dawał znać że nie będzie się wtrącał. Spojrzał na kocicę za nimi i rzekł.
- Zagraj coś i nic więcej nie rób. W końcu jakaś rozrywka. A ty Lion.- Zwrócił się do maga - Chyba masz swoją odpowiedź. Czujesz to? Ta aura. Prawie jak twoja
-Czyli ktoś z mojego świata? Co do tych kluczy.- Lionowi nie śpieszyło się do walki.- Coś mi się wydaje, że wy je macie. W końcu bramę trzeba otworzyć by do niej wejść.- Lion uśmiechnął się lekko
- Niestety. Informacje są płatne. Choć może dostaniesz je po jego pokonaniu. - Wskazał na stwora. A później popatrzył na dziewczę. - A teraz niech gra muzyka!
Stwór zbliżył się do liona przy akompaniamencie muzyki. Jeszcze nie atakował.
Skóra Lion’a przeistoczyła się w karbonado.
-Spokojnie walczyć zawsze zdążę.- Powiedział kucharz z uśmiechem. Najwidoczniej ten świat dawał wiele okazji do walki, a walka zawsze sprawiała, że człowiek stawał się potężniejszy.
Lion zeskoczył z kamienia “Swift skin”, to jedyne co dało się usłyszeć. Kucharz zaczął błyskawicznie się przemieszczać w kierunku potwora.
-Kuzureru!- Krzyknął nazwę techniki.
Doszło do potężnego starcia. Lion przeciwko dziwnej istocie. Wszystko przy akompaniamencie lutni.
- Zakończenie pytacie? - Odparł bajarz. - Nie jest ważne. Bo oto w tej właśnie chwili na scenę wchodzi nowy przybysz. Nowy gość w tym nieznanym świecie...
 
pteroslaw jest offline  
Stary 06-07-2013, 12:32   #9
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Rankiem, Kuroryū, wypoczęty po nocnym odpoczynku, ubrany w swój garnitur, ruszył do mesy. Miał zamiar coś przekąsić na śniadanie, jak również być może odnaleźć kapitana, i zapytać o szczegóły umowy z kowalem.
Na stołówce nie było kapitana. Przy stole jednak dziadziała Eri popijając kubek mleka. Na śniadanie serwowane było pieczywo, sery i mięsne kiełbaski. Prawdopodobnie pochodzenia cielęcego. W całym pomieszczeniu czuć było zapach jadła.
Kontr-admirał wziął kawałek sera, pół bochna chleba oraz laskę kiełbasy. Po momencie przysiadł się do Eri.
- Dzień dobry. Zakładam że wypoczęłaś przez noc? - uśmiechnął się w jej kierunku.
- Bywało lepiej~nya. - Łucznicza przeciągła się demonstrując swoje kształty. - Ale jestem dziś w dobrym nastroju.~nyyy. A jak z tobą~nya. Wyspałeś się na tych żołnierskich pryczach~nya?
Kuroryū zaśmiał się cicho.
- Biją na głowę sen na okręcie w czasie sztormu, wierz mi. - obrzucił ją wzrokiem - Poza tym, mam posiłek z rana, oraz piękne widoki do podziwiania. - uśmiechnął się - Byłem żołnierzem tak długo że w porównaniu z moją normalną służbą to - wskazał na wszystko dookoła - jest jak wakacje.
- Z twoimi umiejętnościami. Pewnie masz rację.~nya - uśmiechała się z lekkim rumieńcem - Mnie wysyłają na zwiad pod Czarną Bramę.~nyu. Co dziś zamierzasz?~nya?
- Hmm. Kapitan chciał żebym odebrał dostawę broni w zamian za rekomendację. - rzucił, obserwując ją uważnie - Potrzebujesz może pomocy z tym zwiadem? Ciągle jestem ci winien przysługę za wczoraj. Źle by to o mnie świadczyło gdybym jej nie zwrócił.
- Nie trzeba poradzę sobie.~nya. To tylko zwykły zwiad.~nya. Szybko pójdzie~mrr. Po prostu nie lubię tamtej okolicy.~nyu. - Dopiła kubek do końca. - Yuhi~rrr. Mleko jest najlepsze z samego rana~nya. Dobrze czas na mnie~nya. Powodzenia. I bywaj.~nya. A właśnie~nyu. - Odwróciła się do niego na odchodne - Jak cię zwą wojowniku~nya?
- Hmm. - rzucił cicho. W sumie... dlaczego nie. - Kasō. Mam na imię Kasō. - rzucił spokojnie. Minęło sporo czasu od kiedy ostatni raz przedstawiał się swoim własnym imieniem. - Ja również życzę ci powodzenia w twojej misji. Jeśli wierzysz w bogów, niech będą dla ciebie łaskawi. Jeśli nie... niech los będzie po twojej stronie. Mam nadzieję że spotkamy się jeszcze kiedyś.
- I ja wojowniku mam taką nadzieję~nya. - Pięknie się uśmiechnęła i wyszła z pomieszczenia swoim powabnym krokiem i machając, wcześniej niedojrzany, kocim ogonem.
Kuroryū tylko się uśmiechnął. Skupił się na jedzeniu. Jedna z rzeczy których człowiek bardzo szybko uczył się w Marines to jeść kiedy tylko się dało. Nigdy nie było wiadomo kiedy mogła nadejść bitwa. Skończywszy posiłek, udał się na poszukiwanie Kapitana.
Tak jak poprzednio kapitan był przed koszarami. Teraz przyniesiono mu nawet stół i krzesło, na którym siedział. Na stole rozłożone były papiery i jakiś rulon. Sam kapitan zdawał się być zamyślony.
Gigant zbliżył się do niego wolnym krokiem.
- Dzień dobry, kapitanie. - rzucił na powitanie raczej wesołym tonem. Miał dziś dobry humor. - W kwestii tego drugiego zlecenia które pan dla mnie miał?
- Co z nim? - zapytał kapitan, nie odwracając się od papierów.
- Chciałem się upewnić że wszystkie formalności są załatwione, i poprosić o jakiś dowód iż przychodzę od pana. Gdyby każdy mógł po prostu odebrać dostawę broni mówiąc że przychodzi od kapitana straży, bylibyśmy w wielkich kłopotach, nieprawdaż?
- Hmm - zastanowił się rycerz. - Samuraj raczej nikomu innemu by zamówienia nie oddał. Nie jest też tanie. Masz.- zdjął z szyi naszyjnik i podał go marines. - Powinien rozpoznać. Tylko pamiętaj mi go zwrócić. Jest ważny.

- Oczywiście. - Samuraj? Mieszkanie Wano? - A gdzie mogę go znaleźć?
- Na prawo od baru biegnie ścieżka. Przejdziesz nie kawałek i usłyszysz walenie młota. Znajdziesz o to się nie martw. No idź nie trać czasu. Jak wrócisz to porozmawiamy.
Kuroryū skinął krótko głową, ruszając we wskazanym kierunku. Był niezwykle ciekaw co kapitan miał mu do powiedzenia po powrocie.
Minąwszy towarzysza z celi i trafiwszy na ścieżkę obok baru z niezwykłą łatwością dotarł do celu. Kuźnia wyglądała raczej pospolicie. Krzątały się po niej 2 postaci. Jedna pszy kamiennym piecu. Druga przy kowadle. .
- Ha... - zamruczał cicho marine. Faktycznie, wyglądali podobnie do mieszkańców Wano. Głośno zaś powiedział - Witam. Jestem tu po dostawę broni dla straży.
Zbrojona postać odwróciła się i popatrzyła na przybysza. Następnie wzruszyła ramionami i wróciła do wypalania ostrza. Druga postać odłożyła młot i zdjęła hełm. Był to krótko ścięty, czarnowłosy mężczyzna z lekkim zarostem.
- Tak? Na rycerza nie wyglądasz. Ale mało kto pokusił by się o kradzież 3 skrzyń pełnych stali. - odwrócił się do towarzysza i kiwnął głową. Zbrojny wszedł do magazynu.
- Kapitan powiedział by pokazać wam to. - Uniósł dany mu naszyjnik na wysokość głowy czarnowłosego mężczyzny. - Stwierdził że wystarczy na dowód.
- Wystarczy. - odparł zapalając drewnianą fajkę o rozżarzony pręt. - I tak bym je wydał. Miejsce tylko zajmują. A z takimi skrzyniami nie da się uciec. - W tym czasie zbrojny przyniósł wszystkie skrzynie w rękach. i postawił przed Kuroryou. - 210kg. Łącznie. Sporo. Będziesz potrzebował z trzy kursy w tą i z powrotem.
- Poradzę sobie. - rzucił spokojnie marine. Schował dany mu wcześniej naszyjnik do wewnętrznej kieszeni marynarki, podniósł dwie skrzynie pod pachę, a trzecią zarzucił lewą ręką na ramię. - Miłego dnia życzę.
- Dziękuję i wzajemnie. - odparł kowal, jego towarzysz tylko się ukłonił.
Kuroryū skinął tylko krótko głową, po czym ruszył z powrotem do baraków, niosąc skrzynie jak gdyby nic nie ważyły.
Gdy dotarł na miejsce spostrzegł Liona rozmawiającego z Kapitanem
- Gdzie położyć skrzynie, kapitanie? - rzucił krótko, na razie nie przejmując się Lionem.
- Połóż przed drzwiami zaraz ktoś je rozładuje.
Kuroryū zrobił dokładnie to. Następnie wrócił do kapitana. Wyjął naszyjnik z wewnętrznej kieszeni.
- Proszę, zwracam.
- Dziękuję. - Odparł. - Daj nam chwilę. Omówię pewne sprawy z twoim towarzyszem a potem dam ci Ci Glejt i wytłumaczę co dalej. Jak chcesz możesz tu poczekać.
- Oczywiście. - rzucił Kuroryū, stojąc w milczeniu i przysłuchując się rozmowie Liona.
- Dobrze a teraz ty. - odwrócił się po skończonej rozmowie. - Zadania wykonałeś. Bardzo dziękuję. Tak więc zgodnie z umową. Masz tu glejt. Powinien przypuścić cię przez bramę zamkową. Tam znajdź mojego dowódcę. Rozpoznasz jest twojej postury. Z nim omów kolejne zlecenie. Tu masz dla niego raport. I jeśli łaska. - Popatrzył na niego łagodnie - Nie słyszałeś niczego z mojej rozmowy z twoim towarzyszem.
Kuroryū skinął głową. Były w końcu rzeczy które powinny zostać tajemnicą, czas w Marines dobrze go tego nauczył. Pochylił się delikatnie.
- Nie słyszałem tej rozmowy - powiedział cicho - ale jeśli pojawi się on pod murami, starając się skrzywdzić niewinnych... zabiję go. Personalnie. - głośno zaś dodał - Dziękuję za wszystko, kapitanie. Proszę przekazać Eri moje pozdrowienia, gdy tylko wróci. I przekazać jej że gdyby kiedykolwiek potrzebowała pomocy, musi tylko poprosić.
- Dziękuję. Nie ma za co i powodzenia. Przekażę jej twoją uwagę. No trzymaj się. Właśnie. Zamek będzie po lewej stronie jak wyjdziesz z tej uliczki. Po drugiej stronie południowej drogi.
- Głęboko dziękuję. Do zobaczenia, kapitanie. - rzucił Kuroryū, ruszając do zamku. Był o jeden krok bliżej do zrealizowania swoich planów.
Brama zamkowa była duża i stalowa, ale nie robiła wrażenia. Natomiast strażnicy przed nią już tak. Masywni , w pełnym uzbrojeniu. Wzrostem jednak nie dorównywali Kasou.
- Stać! - powiedział donośnym głosem. - Ktoś ty? Zakaz wstępu!
- Posiadam glejt który uprawnia mnie do wstępu. - pokazał go strażnikom - Jak rozumiem to wystarczy? - rzucił urzędowym i dość władczym tonem, którego najczęściej używał w dyskusji z marines stopnia podoficerskiego.
- Tak. Za mną proszę. - Z tymi słowami brama się otwarła i weszli do środka.
Idąc za masywnym strażnikiem minął główną drogę prowadzącą do zamku i skierował się do wieży strażniczej. Strażnik otwarł do niej drzwi a w środku, przy palenisku siedział również masywny, o głowę wyższy od Kasou rycerz. Na piersi miał herb z tym samym znakiem to naszyjnik kapitana straży..

- Kapitanie! - krzyknął strażnik. - Nowy rekrut do pana!.
- Dziękuję. Możesz odejść. - Powiedział spokojny głos. - Z czym przychodzisz zacny mężu? - Zapytał.
- Planuję wstąpić do oddziałów specjalnych. Powiedziano mi że mam się tu zgłosić. - rzucił spokojnie Kuroryū. Najlepiej było od razu przejść do rzeczy.
- Masz coś dla mnie? - zapytał upewniając się.
Kuroryū bez słowa wręczył mu raport kapitana.
Masywny rycerz przeczytał go i uśmiechnął się.
- Jestem Hogen. Dowódca sił zbrojnych Wschodniej marży. Witam. Więc chcesz dołączyć do oddziałów specjalnych. Z tego co tu napisano pozbyłeś się demona. U... wielki wyczyn.- pochwalił swoim spokojnym głosem- W każdym razie potrzebujemy tak silnych wojów. Ale czy stać cię na coś więcej? Co byś powiedział na smoka albo jakąś gigantyczną bestię? A może armia wrogów, puste pole i ty sam?
- Armie i gigantyczne bestie? Bez problemu. Spotykałem się z takimi wrogami od... no już nieco ponad dwadzieścia lat. A jeśli chodzi o smoki, to zależy. - uśmiechnął się drapieżnie - Od tego czy posiadacie jakieś. Nie miałem okazji walczyć z gigantycznymi latającym bestiami. To może być ciekawe doświadczenie - rzucił pewnie.
Rycerz zaśmiał się potężnie. Śmiech prawdziwego woja, głośny i donośny.
- Ha! Duch chłopak. Cieszy mnie twój zapał. Smoki się zawsze znajdą dla takich jak ty. Nie mówię tu o tym piracie. Ale o zwykłych latających gadach. Dla których armie to jedynie zakąska. Hmm - zamyślił się. - Mały czy duży?
- Raczej duży... - zorientował się co nie pasowało mu we wcześniejszym zdaniu. - Zaraz. Jakim piracie? - zapytał zaskakująco ostro.
- Smoku. E.. Zdaje się że zwał się R... D... R.... - Rycerz przecierał kolczugę na swojej głowie. - Ro..mmm Roku Druu.. coś takiego. Twardy su*****. Mówił że jest smokiem. W każdym razie zrobił taką imprezę w jednym naszym dywizjonie że do tej pory młodziki leczą rany. Ukradł beczki sake,które se rekruci kupili i zwiał. Przy najmniej tak pisze w raporcie. W sumie wina leży p stronie kapitana tamtego oddziału. nie potrzebie wdawał się w walkę.
- A zatem to nie ten którego szukam. Mimo wszystko... - zanotował sobie imię w pamięci. Może kiedyś będzie mieć okazję wymierzyć mu sprawiedliwość - A wracając do naszej dyskusji. Co trzeba zabić by dostać się do oddziałów specjalnych? - rzucił z delikatnym uśmiechem.
- Przecie właśnie odpowiedziałeś. Dużego smoka upolujesz i nikt o nic nie będzie już pytał. Dopóki go nie przyniesiesz to znaczy się dowodu. Dopóty się do oddziału nie dostaniesz. Ale żeś chłop na szkwał. Mów czego ci trza a dostaniesz. Tylko do zamku nie wchodź. Władca ma na tym punkcie uczulenie.
-Hmm. - rzucił cicho Kuroryū - Zapasów, mapy oraz informacji gdzie można znaleźć smoka. Możliwe również że jakiś funduszy na drogę, jeśli to będzie długa podróż.
-Zapasy tak, mapa tak, informacje tylko ogólne. Wiadomo gdzie się kręcą ale chłopaków tam nie wysyłam. Z funduszy tylko tyle o ile. Na rekrutów król dużo nie wydaje. Broń ci potrzebna? Albo inny sprzęt?
- Jeśli chodzi o walkę, to mam wszystko czego mi potrzeba. A zatem, gdzie mogę znaleźć smoka? Potrzebuję tylko miejsca by zacząć, dalej już sobie poradzę... :
- Marian! - Krzyknął dowódca - Po chwili przybiegł mały, młody żołnierzyk w okularach. - Gdzie tego smoka widzieliście?
- Eee. Nadleciał z gór. Na południe. Mój regiment ten pod górami i kopalnią. Kapitanie!- odparł salutując.
- Tak więc na południe. Marianku a gdzie to byłą ta smocza skała co to przy niej zniknął 5 regiment?
- Wschód na wzniesieniach. Ale to daleko.
- Dobrze tak tylko pytałem. Tak więc szukaj na południu. - Powiedział do Kasou - A ty Marianku kasz osiodłać konia. Przygotujcie mapę Wschodniej marży i przygotujcie prowiant.
- Hmm. - zamruczał Kuroryū - Trzy pytania, jeśli można. Czy istnieje jakaś specjalna reguła która zabrania mi wykorzystania jakiegokolwiek wsparcia w tym polowaniu i tej walce? Oraz drugie, czy wasze smoki są z tego rodzaju co gromadzą skarby? Jak również, czy są inteligentne?
- Sądzę że nie. Ale jeśliś wystarczająco silny to sobie sam poradzisz. Smoki to szlachetne bestyje. Jedne i owszem skarby mają reszta różnie. Mało kto na nie poluje więc nie wiemy do końca. Inteligentne i to piekielnie. Im szlachetniejszy tym gorszy. Ten na południu raczej nie była zbyt stary. Ale się nada. Lecz tego na wschodzie odradzam. Na pewno był szlachetny. Kto to tam zginął? Marianku?
- Her Hans Gügnel. Jeden z żołnierzy królewskich oddziałów specjalnych.
- Ach tak. Rzeczywiście. Dziękuję Marianku.
Kuroryū uśmiechnął się delikatnie.
- Należy mierzyć siły na zamiary... Hmm. - mruknął - Najpierw ten na południu, a następnie ten na wschodzie. - uśmiechnął się delikatnie - Myślałem o wzięciu ze sobą jakiegoś tropiciela; kogoś kto pomógłby mi znaleźć bestię. I tak nawiasem mówiąc, macie kogoś kogo polecilibyście do takiego zadania?
- Dobrze powiedziane. Siły na zamiary. Ale tego na wschodzie nadal odradzam. Szkoda życia i nerwów. Pytasz o łowienie czy tropienie?
- Tropienie. Z łowieniem dam sobie radę.
- Eri. Ale jest chyba teraz zajęta. Mamy jeszcze Gremora. To członek oddziałów królewskich. Ma chyba teraz wolne. Powinien leżeć w sadzie po drugiej stronie zamku.
- Wezmę jedno z nich. Albo oboje. Jeszcze się zobaczy. - potarł w zamyśleniu brodę - A jeśli chodzi o dowód zabicia smoka? Głowa, kieł, prawa łapa? Jakieś preferencje w tej kwestii?
- Truchło za ciężkie. Głowa zbędna. Kły, łuski można sprzedać. Co powiesz na serce? Tylko delikatnie nie chcemy go rozpruć. W końcu to szlachetna bestia.
- A zatem wszystko ustalone. Sądzę że zaczekam na Eri, oraz spotkam się z tym... Gremorem. A potem będę mieć smoka do zabicia. - wstał i ukłonił się delikatnie - Miłego dnia życzę. - rzucił, po czym ruszył w kierunku sadu. Ciekaw był kim był ten Gremor.
W sadzie poza staruszkiem pełniącym najpewniej funkcję ogrodnika. Pod rozłożystą jabłonią leżał mężczyzna blond włosy, potężny mężczyzna z okularami na nosie.

Kuroryū zbliżył się do niego wolnym krokiem. Mężczyzna wyglądał na doświadczonego wojownika.
- Witam. Gremor, jak mniemam? - zapytał spokojnie.
- Ta. - Odparł śpiącym głosem. - A ty? - Ziewnął
- Kuroryū. Powiedziano mi że jesteś jednym z najlepszych tropicieli w tym mieście.
- To dobrze ci powiedziano.- rzekł nawet się nie wysilając. Najwidoczniej leżenie było dla niego niezwykle przyjemne i zajmujące.
- Miałbym dla ciebie propozycję pracy. - rzucił spokojnie Kuroryū - Potrzebuję tropicieli którzy odnajdą dla mnie smoka. Zainteresowany?
- Niezbyt, ale pewno i tak będę się z tąd musiał ruszyć. W którym kierunku zamierzasz zmierzać? - odparł otwierając oczy
- Na południe. - odpowiedział spokojnie marine.
- Południe... Mam sprawę w stolicy. Do dywizjonu mogę z tobą pojechać. Dalej się zobaczy. Pasuje ci? - Zapytał lekko się podnosząc.
- Czemu nie. Większa grupa zawsze jest przydatna. - rzucił spokojnie - Mam zamiar zrekrutować jeszcze jedną osobę. Prawdopodobnie wyruszymy za parę godzin. Zakładam że będziesz gotów?
- Wezmę tylko swój sprzęt. I jestem gotów. - podniósł się z ziemi i podał rękę Kuroryou - Gremor “Stalowa pięść”. Do usług. Jak będziesz wyruszać daj znać. Będę w barze. Strasznie zaschło mi w gardle od tego leżenia.
- Dobrze. Podejrzewam że dołączy do nas przynajmniej jeszcze jedna osoba - zastanowił się przez chwilę. - Nie znasz może kogoś kto byłby zainteresowany małymi łowami na smoka?
- W tym mieście.? Raczej nikt. - Podniósł się z ziemi i zaczął otrzepywać - Chyba że jakiś przejezdny. Choć mało kto przybywa do tego miasta.
- Hmm. A jakiś mag bądź inny specjalista od nadludzkich mocy? - zapytał spokojnie. Możliwe że był w mieście ktoś kto mógł mu pomóc rozwiązać niespodziewany problem z jego mocami.
- Najlepszy? Avogadro ze stolicy. W tym mieście nie znajdziesz nikogo takiego. - Stal już na sztywnych nogach i podniósł z niemi drobną sakiewkę. - To miasto ma sporo wad. Nudno tu, mało rozrywek i ludzi, mało ciekawych miejsc, problemy umiejscowienia. Nieprawdaż? Jednak rekompensuje je jedna zaleta... Spokój. W żadnym innym mieście nie jest tak spokojnie jak tutaj. Dobra idę się napić. Czekam na ciebie, bądź was, w barze. A może pójdziesz ze mną?
- Hmm... Czemu nie? - rzucił spokojnie Kuroryū - I tak miałem zaczekać aż Eri wróci spod Czarnej Bramy. - uśmiechnął się delikatnie - Zgodzę się z tobą, spokój rekompensuje wady tego miejsca... ale ja nie jestem specjalnie przyzwyczajony do spokoju. - wzruszył ramionami - Wina zawodu.
- Ha ha - Zaśmiał się szczerze i radośnie - A kto z nas jest przyzwyczajony do spokoju. Nas wojowników. Chodźmy zimne piwo dobrze nam zrobi.
Kuroryū uśmiechnął się delikatnie, ruszając wraz z Gremorem. Zaczynało mu się tu podobać. W porównaniu z jego ojczystym światem, to miejsce faktycznie było niczym wycieczka wakacyjna.
- Tak swoją drogą, da się w tym kraju wyżyć z wojaczki? Byłem żołnierzem przez lata, tak średnio wiem jak robić cokolwiek innego.
- Póki nie podpadnie się władzy i robi to co karzą. Nie ma z tym problemu. A i jeszcze od czas udo czasu jakieś ogłoszenie można wykonać dla dodatkowej zapomogi. - Uśmiechnął się - Wiem to z doświadczenia. Jeszcze zanim wstąpiłem do oddziałów specjalnych, wojowałem jako rycerz. Później mnie wzięli jako naczelnika szkoleniowego. Ostatecznie się tam zanudziłem i wróciłem do wojaczki. - Przeszli przez bramę zamkową - A później wyszedł ten cały cyrk z przybyszami. Ech ale o tym za chwilę. - Weszli do baru.- Barman 2 kufle ciemnego, zimnego piwa!
Kuroryū uśmiechnął się delikatnie, pod nosem.
- Za twoich czasów też mieli takie wysokie wymagania wstęgowe? - rzucił - Zabić smoka i rzucić im serce pod nogi? - zaśmiał się cicho - Jak widzę oddziały specjalne mają zasadę “jesteś albo najlepszy albo martwy.”. Podoba mi się ten styl.
- Różnie bywało. Jedni szli tam tylko dla zarobku, a gdy zrobiło się gorąco to wiali. Inni ginęli w walce bo byli za słabi. Podnieśli troszkę poprzeczkę by mieć pewność że nie zaciągnie się byle kto! - przerwał i wziął głęboki łyk piwa. - Ehhh Takie lubię. Ja niby nie musiałem nic robić bo mnie znali, ale zanim mi o tym powiedzieli przyniosłem im łeb jakiegoś paskudztwa. Hogen się lekko zdziwił jak żem mu to na stół dowództwa rzucił. Jeden kapitan zemdlał kilku wybałuszyło oczy. Zapytali się “Co to ma być?” to im odpowiedziałem że “Kręciło się koło obozu i mi spać nie dało.” - Szeroki uśmiech - Od tamtej pory rekrutów wysyłają by mnie budzili. Później staruszka zapytałem o miejsce w oddziale. Sprzeciwów nie było i tak oto jestem.
- Ach. Więc to tak. - rzucił cicho Kuroryū - U nas też było sporo takich co chcieli złoto i szacunek, ale nie dbali o dobre wykonywanie roboty. Dużo pracy poszło w utrzymywanie ich na niskich stanowiskach. - Upił łyk piwa - Dobre... Ale mówiłeś o przybyszach. Jakieś interesujące historie?
- No tak. - Upił łyk - To było niedługo przed tym jak dołączyłem do oddziałów, a byłem jeszcze w wojaczce. Mój pułk natknął się na przybysza. Dziwny był zataczał się, kręcił. Myśleli my że pijany albo chory. Na potwora nie wyglądał ni to piekielnik, ni to demon. Przybysz tylko, że dziwny. Chłopaki chcieli go odstawić gdzieś by ludzi nie straszył i doszedł do siebie. Coś go wnet rozjuszyło.- odstawił na chwilę kufel - Dobrze to pamiętam. Zbyt dobrze. - Dotknął swojego prawego ramienia - Zaczął się szamotać. Chwilę później, jego ręce zamieniły się w broń. Dosłownie dwie kosy. Dziesięciu z nas legło. Reszcie udało się uciec. Ja zapewniłem bezpieczeństwo odwrotu. Jak się okazało nie byłem dla niego wyzwaniem. Walczył dziwnie jak bestia. Choć mocno mnie ranił trzymałem go długo. Wystarczająco długo. Chłopaki sprowadzili ciężki sprzęt. Balistę. Jeden strzał i było po kłopocie. - Znów wziął kufel do ręki. - Od tamtej pory postanowiono pilnować każdego przybysza. - Upił łyk.
- Miałeś szczęście. - rzucił Kuroryū - niezbędny element życia każdego żołnierza - zastanowił się nad czymś przez moment - A zatem, jeśli człowiek chciałby znaleźć paru przybyszów, oddziały specjalne są dobrym miejscem by zacząć, hmm?
- Szczęście. Phi. Po pierwszym poległym byliśmy w pełnej gotowości by go zabić. Taki by nasz oddział. - Upił kolejny łyk. - Jeżeli kogoś szukasz to pewnie tak. Najlepsze pogadać z informatorami. Królewscy są prawie najlepiej doinformowani. Prawie bo każdemu zdarzy się coś przeoczyć, no i są podatni na politykę.
- I jak? Sytuacja z przybyszami poprawiła się po tym jak zaczęto ich pilnować? - Kuroryū był szczerze ciekaw jak traktowano ludzi jego rodzaju w tym kraju. Jak również reakcji jego towarzysza, gdy w końcu ujawni że on sam jest jednym z nich. Upił następny łyk piwa, czekając na odpowiedź.
- Tak i nie. - Odparł niepewnie i upił łyk piwa. - Z jednej strony usunięto tych niebezpiecznych. Przynajmniej w większości. Resztę się zostawiło. Ale jak to zwykle bywa. Ile istot tyle problemów. Ehh. - Upił łyk - Część okazała się niezwykle pomocna i sympatyczna. Inni niezbyt. Doszły do tego konflikty, nowe stwory, pełno zamieszania. I ostatecznie mieszanie się w politykę. Od tego się parszywieje. - Dopił do końca kufel. - Barman jeszcze jeden!
Kuroryū również dopił swoje piwo, ale chwilowo nie prosił o następne. Wolał być całkowicie trzeźwy, ostrożności nigdy nie było za wiele.
- A jak ty uważasz? Co sądzisz o tych waszych przybyszach? - Zapytał spokojnie, ciekawy odpowiedzi.
- Hmm. Pytasz co o nich sądzę ogólnie, czy masz na myśli kogoś konkretnego? - Uśmiech, łyk piwa - To wszystko zależy od osoby. Większość jest w porządku. Sam znam kilka naprawdę wielkich osób z innych światów. Kobitki też są niczego sobie. - Szerszy uśmiech - Co do reszty... wrzucam ich do jednego worka co politycznych. “Są i trzeba mieć ich na oku.”
- Aha. - Kuroryū również poprosił o następny kufel - No cóż, skoro mamy podróżować razem, to dobrze zacząć od szczerości... - upił łyk z nowo podanego kufla - Ja również pochodzę nie z tego świata. - rzucił spokojnie.
- Wiem o tym, a raczej domyślałem się. - Upił łyk - Roztaczasz wokół siebie inną aurę. Nie wydajesz się należeć do tego worka - powiedział uprzejmie.
- Dziękuję. - odpowiedział z delikatnym skinięciem głowy Kuroryū - Aczkolwiek obawiam się że nie znajdziesz innych przybyszy z mojego świata nawet w połowie tak uprzejmymi. - westchnął - Znam ludzi przy których kosiarz z twojej opowieści wygląda jak słodziutki psiak. Mam prawdziwie szczerą nadzieję że nie więcej niż kilku o których wiem się tu przedostało.
- Też nazwał bym go słabym. - upił łyk - Kiedy dołączyłem do oddziałów widziałem takie cuda że już chyba nic mnie nie zdziwi. Mieliśmy raz akcję. Ja, mój kumpel i jeszcze jeden przybysz. Poszliśmy w las bo podobno tam potwór grasuje i chłopi się boją. Jak to zwykle bywa. - upił kolejny łyk - Wchodzimy do lasu. Gotowi. Przygotowani. Wiemy gdzie jest cel. Dochodzimy na miejsce... a tam dzieciak. Dziewczynka. Kumpel łapie się za głowę, nowy wiąże portki (poszedł się odlać), a ja chwytam za miecz bo bestia przy niej. Ale nim ruszyłem towarzysz mnie zatrzymał. Przyglądamy się bliżej. I co... Dziewczyna bawi się z potworkiem. Wielkie oczy. Co tu zrobić? Wnet patrzymy nowy, wyszedł z ukrycia. Potworek wstał i warczy. Dziewczynka w śmiech. Z nas się leje pot bo to bestia była groźna. Nowy nic jeno rzucił broń i zaczyna wykład. “Przybyłem tu po dziewczynkę. Walczyć nei zamierzam. Wezmę ją i znikam.” - próbował naśladować wypowiedź - My już włosy rwiemy. “Już po nim” mówimy. A bestia... wypchnęła małą do niego, wzięła w zębiska broń. Broń od razu pękła. Odwróciła się i poszła.
Gdy znikła pobiegliśmy do niego i pytamy “czy zwariował”. Ten odparł że wszystko było pod kontrolą tylko teraz musi wrócić do obozu gacie zmienić. - Zaczął się śmiać - Oj, jak na przybysza, to jest z niego chojrak.
Kuroryū parsknął śmiechem.
- Są tacy... a są też tacy jak ten którego ja ścigam aż do tego świata. - jego rysy twarzy stwardniały - John Buccaner. Nagroda za jego głowę wynosi 425 milionów w moim świecie. Biorąc pod uwagę cenę trunków, liczę że będzie to coś koło 425 tysięcy w twoim. Nieznane zdolności. Własnoręcznie zniszczył jedną z baz Marines, organizacji do której tam należałem. 500 żołnierzy, martwych. Zmasakrował również przynajmniej pięć nadmorskich wiosek. Bez żadnego powodu, wyraźnie dla zabawy. - westchnął delikatnie, upijając łyk piwa - I teraz jest gdzieś w tym świecie. Razem ze swoimi dwoma najpotężniejszymi oficerami. A moje moce uległy osłabieniu. Niech to diabły porwą.
- Jeśli jest tak groźny jak mówisz to powinieneś szybko go znaleźć. O ile nie podpadł komuś innemu i nie został już sprzątnięty. - Upił łyk - Jedno mi się w przybyszach podoba. Nieważne jakby się źle nie działo. Zawsze ktoś zareaguje. Zawsze. No chyba że się dwóch po pyskach okłada to wtedy wiadomo. nie ma się po co wtrącać.
- Najpierw potrzebuję odzyskać swoje moce - rzucił spokojnie - Podejrzewam że oddziały specjalne i może jakaś pomoc jednego z waszych... magów może mi to umożliwić. A przynajmniej podpowiedzieć jak to zrobić.
- Magów... hmm. Zapytamy w południowym obozie jak dotrzemy. Wątpię jednak by ktoś taki tam był. - upił łyk - Głównie siedzą w miastach. Na północnej rubieży na bank kogoś byśmy znaleźli.
- Jedna rzecz w jednym momencie. Na razie potrzebuję zabić smoka. Moce są chwilowo sprawą drugorzędną; szczerze wątpię że spotkamy na naszej drodze kogoś kto byłby w stanie przeciwstawić mi się nawet w obecnym stanie. - rzucił spokojnie i upił łyk piwa - Na razie czekam na Eri, a następnie ruszamy na południe. Potem, zapewne, będę potrzebować wrócić tu, by załatwić sprawy z Hogenem. A następnie jedno z większych miast, by zaciągnąć informacji na temat ludzi których ścigam oraz możliwość przywrócenia mnie do pełnej sprawności. - westchnął delikatnie - Dobrze by to było załatwić w miarę szybko.
- Przyznam. Sporo masz na głowie. - dokończył drugi kufel piwa. - Szefie jakiś stek. Tylko dobrze wypieczony! - Powiedział do barmana. - Przyda się coś wrzucić na ruszt.
Po chwili barman przyniósł zamówienie. Kasou rozejrzał się po barze. Poaza 2 stolikami miejsca były puste. Przy jednym siedział barczysty mężczyzna. . A przy innym białowłosy mężczyzna z wielkim mieczem. .
- Interesujące... - rzucił cicho Kuroryū obserwując salę - Swoją drogą - odwrócił się w kierunku Gremora - Miałbyś może czas później na mały sparing? Chcę zobaczyć jak dobre są umiejętności ludzi z tego świata; plus muszę trenować żeby nie wyjść z wprawy.
- Nie ma sprawy - Powiedział po przełknięciu kawałka mięsa - Czas oczekiwania możemy wykorzystać pożytecznie. Dokończę posiłek i możemy wyjść za miasto.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 06-07-2013, 13:18   #10
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Po posiłku i w oczekiwaniu na Eri wyszli z miasta. Odeszli od niego na oko ze 100 metrów.
- Musimy odejść kawałek - Powiedział Gramon. - od incydentu z murem wszelkie walki w mieście są zakazane. Co się zresztą dziwić nie ma tu areny. Dobrze zaczynamy?
Kuroryū skinął głową.
- Postaram się wstrzymywać, przynajmniej na początek. Zaczynajmy. - przyjął pozycję obronną.
- Dobrze więc ja zacznę. - Wyciągnął miecz i wbił go w ziemię w miejscu w którym stał.
Podszedł spokojnym krokiem do Kasou i wykonał proste uderzenie opancerzoną pięścią jako zmyłkę, próbując podciąć jego nogę.
Ten zaś, widząc jego manewr, podskoczył w górę, unikając podcięcia, i jednocześnie wyprowadzając kopnięcie w prawą stronę jego czaszki.
Wykonał obrót blokując uderzenie lewą ręką. Prawą wyprowadzając kolejne uderzenie.
- Jesteś lepszy niż myślałem... - zrobił szybki krok w bok, jednocześnie wyprowadzając potężny cios w brzuch Gramona.
Wojownik powstrzymał swoje uderzenie kierując je jako kontrę ciosu w brzuch. Doszło do zwarcia. Po krótkiej wymianie kilku kolejnych uderzeń bez efektu Gramon zaproponował.
- Może teraz bardziej ostro?
- Jeśli nalegasz. - rzucił Kuroryū, wyprowadzając w jego kierunku potężne kopnięcie i wzmacniając je Haki.
Gramon skoczył do tyłu przyjmując uderzenie będąc w powietrzu. Zredukował tym samym część jego siły. Otrzymując resztę odleciał w miejsce w które wbił miecz. Po wylądowaniu posłał w kierunku Kasou dwa kamienne sztylety.
- Interesująca umiejętność - rzucił spokojnie Kuroryū. Wniknął w ziemię, by po ułamku sekundy wyskoczyć z niej za plecami Gramona, wyprowadzają w niego potężny, wzmocniony haki, prawy sierpowy.
Wojownik zdążył jedynie zasłonić się opancerzoną ręką. Nie przyjął jednak odpowiedniej postawy i odleciał jak trafiony młotem. Wyhamował parę metrów dalej uderzając o ziemię i wbijając w nią miecz. Będą jeszcze oszołomionym posłał kolejny sztylet w kierunku Kuroryou. Tym razem runy na sztylecie zaświeciły się, a sama broń urosła do olbrzymich rozmiarów.
- Runic Art Kolosus! - powiedział po wysłaniu sztyletu.
Kuroryū tylko uśmiechnął się delikatnie.
- I tak powinno być! - rzucił w kierunku Gramona. Utworzył gigantyczną pięść z obsydianu, i posłał ją w stronę wojownika, zamierzając zgnieść jego sztylet po drodze. Ciągle nie wymyślił jeszcze nowych nazw dla swoich ataków; kolejny powód dla którego jego osłabienie było irytujące.
Olbrzymi kamienny miecz rozpadł się zatrzymując pięść.
- Jestem pełny podziwu. Spójrz pod nogi. - Uśmiechnął się. Pod nogami kasou leżał jeden z kamiennych sztyletów. Prawdopodobnie wypadł on po uderzeniu z zaskoczenia. Runy na sztylecie zaświeciły.
- Runic Art Zone! - od strony sztyletu powstała sferyczna bariera która odrzuciła wojownika.
- Zaimponowałeś mi. - rzucił Kuroryū, lądując na ziemi parę metrów dalej. - Chyba powinienem przestać się wstrzymywać. - wyskoczył wysoko w górę i ponownie przywołał gigantyczną pięść z obsydianu. Uderzył nią od góry w Gramona, tym razem wzmacniając ją Haki. Jeśli jego przeciwnik będzie ciągle stać po taki uderzeniu, podejrzewał że zmuszony będzie użyć dużo większej siły.
Wojownik czekał na uderzenie. Gdy obsydianowa pięść była już blisko wbił koleiny sztylet w ziemię i nadal go trzymając wypowiedział.
- Runic Art Zone! - Tym razem strefa otoczyła go. Uderzenie zatrzymało się na kopule, która pod naciskiem zaczęła pękać. Gramon nie czekał. Wyrwał sztylet z ziemi i uskoczył przed uderzeniem wyłączając jednoczenie barierę.
- Przybywanie nowych przybyszów ma jeszcze jedną zaletę. - Powiedział będąc skrytym w tumanie kurzu. - Można się od nich nauczyć nowych technik. - wbił w ziemię pod stopami sztylet. - Runic Art Kolosus! - Miecz urósł podnosząc go na wysokość Kasou. Wojownik był już w bojowej pozycji. - San-ren Kuni Punch! - uderzył w obsydianowy pancerz Kuroryou. Cios był jeden. Pancerz otrzymał jedno potężne uderzenie. Po chwili pojawiło się kolejne które gu ugięło i ostatnie które skruszyło zbroję. Poza lekkim odrzuceniem, ciało jednak nie otrzymało żadnych obrażeń.
Kuroryū wylądował na ugiętych nogach. Gramon mu zaimponował. Widać było że wiedzial jak walczyć. Marine odwrócił się błyskawicznie, uderzając pięścią z obsydianu w kamienny miecz na którym stał jego przeciwnik, łamiąc go w pół. Jednocześnie zaś wykrzyknął.
- Kokuyōseki ryū! - z jego dłoni wystrzelił potężny obsydianowy łeb smoka. Miał zamiar chwycić z jego pomocą Gramona i wbić go w ziemię.
Wojownik zbiegł po złamanym mieczu i wyciągnął z pochwy swoje czarne jednoręczne ostrze. Widząc nadlatującego od dołu smoka użył miecza jako tarczy. Uniknął paszczy i ześlizgując się po obsydianowym cielsku znalazł się na ziemi. Następnie schował broń.
- Tyle chyba wystarczy. - odparł z uśmiechem - Prawdziwy wojownik wie kiedy się wycofać.
- Aye. - rzucił spokojnie Kuroryū - Trudno byłoby nam kontynuować bez zabijania się nawzajem. - uśmiechnął się delikatnie - Zaimponowałeś mi. Nie wiele osób z mojego świata byłoby w stanie stawić mi czoła, nawet w tej osłabionej formie.
- Starałem się - odparł żartem - A tak z ciekawości jak bardzo jesteś osłabiony ? Bo na to nie wyglądało.
- Zobaczmy... - zastanowił się przez moment Kuroryū - Każdy atak z pomocą obsydianu który widziałeś? Byłby magmą. Plus, normalnie posiadałbym całkowitą odporność na większość ataków; potrafię zamieniać swoje ciało w magmę, i ignorować obrażenia. A przynajmniej powinienem móc to zrobić, wasz świat najwyraźniej wpływa jakoś na moje zdolności - rzucił spokojnie Kuroryū.
- Z jednej strony cieszę się że cię osłabił ten świat - przetarł czoło. - bo było by ze mną krucho. Ale i tak wygrałeś. Więcej technik raczej nie posiadam. Wszystko zależne jest od miejsca i przeciwnika. Inaczej przecie walczy się ze stworem i inaczej z wrogiem. Sam rozumiesz, trafiłeś na jedną z bardziej normalnych osób. - uśmiechnął się.
- Gdybym był w pełni swoich mocy, to nie proponowałbym ci sparingu, żeby cię przypadkiem nie zabić - uśmiechnął się krzywo - Ja również wykorzystałem większość tego co znam. Ale, przynajmniej teraz wiem jak potężni są ludzie w tym świecie. Imponujące, szczerze powiedziawszy. - uśmiechnął się delikatnie - Chociaż i tak wypadacie dość kiepsko w porównaniu z Kizaru-san. - zastanowił się przez moment - A mówiąc o potworach... jak silne są te wasze smoki?
- Kizaru.. hmm coś.. nieważne. Smoki? Hmm. Zależnie od koloru i natury. Ogniowe jeszcze da radę ubić jak i te pomniejsze, ale szlachetne to... lepiej nie spotykać. Jak cię zobaczy to i nawet uciekać nie ma po co. No chyba że ma dobry humor. - Uśmiechnął się. I popatrzył w Kierunku czarnej bramy. - Chyba ślicznotka jakaś nadciąga.
Reakcja Gramora na imię przyciągnęła jego uwagę.
- Znasz mężczyznę o tym imieniu? - zapytał spokojnie, choć wewnątrz szalał z ciekawości, a następnie również obejrzał się w kierunku czarnej bramy, ciekaw czy nadciągającą ślicznotką była Eri.
Eri wracała właśnie do miasta. Wraz z nią szedł Kei trzymający na plecach jakieś upolowane Zwierze
- Kizaru. Hmm... Znać nie znam tyle że ktoś o takiej osobie wspominał. Tylko kto? Chłopak? No nie wiem. Na tą chwilę sobie nie przypomnę. Powiedz to na tą cizię czekamy?
- Zgadza się. Lepiej mieć więcej niż jednego tropiciela. Dodatkowa para oczu zawsze się przyda. Poza tym - uśmiechnął się ironicznie w jego stronę - w walce sobie radzisz dobrze, ale twoich tropicielskich umiejętności jeszcze nie widziałem. Lepiej się zabezpieczyć niż żałować. A jeśli przypomnisz sobie kto mówił ci o Kizaru, powiedz mi proszę. To dla mnie ważna informacja.
- Pamiętam jedynie że to był facet. Jak se przypomnę to ci o tym powiem. - uśmiechnął się - Tropiciel ze mnie słaby ale potrafię za śladami podążać. Choć w porównaniu do Catia czy elfów raczej jestem początkującym.
- I właśnie dlatego, mój drogi, mamy ją. Z niej z kolei doskonały tropiciel, ale nie najlepszy wojownik. - Kuroryū wzruszył ramionami - Pracowałem na stopniach oficerskich od lat. Wiem jak konstruować dobry zespół. Co ciekawi mnie bardziej... to ta osoba która jej towarzyszy. - zmrużył oczy - Dziewczyna ma talent do wpadania na przybyszów, nie ma co.
Eri podeszła do wojowników.
- Łup odstaw do koszar~nya. - Odparła do tragarza Kei’a - Uch moja głowa~nyu. Panowie macie ochotę się napić~nya? - Zapytała wojowników.
- Z chęcią, piękna pani. - odparł Gramon
- Towarzystwo doskonałe, więc i można się w nim napić - rzucił Kuroryū - Zwłaszcza iż mam dla ciebie pewną propozycję.
- A więc chodźmy~nya. O suchym gardle nie ma co gadać~nyy
- Już ją lubię. - dorzucił Gramon.
Po chwili dotarli do baru i rozsiedli się przy wolnym stoliku. W barze siedział ubrany na niebiesko chłopak z wielkim mieczem. Ludzie dopiero zaczynali się schodzić. Do baru wszedł kowal Samuraj i zasiadł w samotności, w rogu sali.
- Rose~nyan! - Zawołała kelnerkę. - Kufel gorącego mleka~nya.
- Dla mnie Brązowe piwo!
- W sumie to specjalne okazja... Dla mnie sake. - rzucił spokojnie Kuroryū. Traktował ten napój jako odskocznię od rzeczywistości, jak również wspomnienie swojego mistrza. - Jeszcze tylko drzewko bonzai, i już całkiem będę się czuć jak w domu - wymruczał pod nosem.
Rose przyniosła zamówione trunki i grzecznie się ukłoniła.
- No więc~nya. O czym chciałeś ze mną porozmawiać~nya?
- Jak powiedziałem mam dla ciebie propozycję. - uśmiechnął się delikatnie - Planuję upolować smoka na południe stąd. Ty zaś jesteś najlepszym tropicielem w tym mieście, jak wszyscy mi mówią. Wszelkie zyski z polowania są dzielone między naszą trójkę - wskazał na siebie, na Gramona i na Eri - więc podejrzewam że zadanie będzie opłacalne finansowo. Co sądzisz?
-Nymmm. Brzmi nieźle~nya. Mam go tylko wytropić?
- Tak. - Odparł Gramon upijając łyk piwa - My powinniśmy zająć się resztą. Moje sprawy w stolicy mogą poczekać. - uśmiechnął się.
- Piszę się ale...~nyyy Jeżeli to szlachetny to nici z polowania.~nya.
- Raporty na to nie wskazują, przynajmniej według Hogena. - Rzucił spokojnie Kuroryū - Jedyny szlachetny w okolicy o którym wiem rezyduje podobno na wschód stąd. - spojrzał na nią uważnie - A zatem, piszesz się?
- Czemu nie~nya. Odmelduję się tylko u kapitana i możemy ruszać~nya. Południe mówisz~nya. Może zawitam do stolicy~nyyy.
- Drużyna w komplecie. - Gramon uśmiechnął się szerzej.
- Aye. - rzucił Kuroryū z uśmiechem. Dopił swoje sake, i wstał - Ja również mam jeszcze sprawę do załatwienia. Hogen ma dla mnie konia i zapasy. Powinien je już mieć przygotowane. - rzucił wzrokiem po swojej nowo stworzonej drużynie - Proponuję zebrać się pod bramą za pół godziny, i wyruszyć. Zgoda?
- Aye. - Odparli równo z uśmiechem i dopili do dna swoje kufle.
- A zatem do zobaczenia - rzucił Kuroryū, ruszając z powrotem do zamku, mając zamiar odnaleźć osobę która zapewniała mu transport i zapasy na czas tego zadania.
Na zamkowym dziedzińcu czekał już przygotowany koń. Przy nim stał Marian i Hogen.
- Witam panów. Piękny dzień na rozpoczęcie łowów, nieprawdaż? - rzucił do nich z uśmiechem Kuroryū na powitanie.
- Ho ho ho - Zaśmiał się donośnie Hogen - Humor dopisuje. Cieszę się. Wszystko przygotowane. Możesz wyruszać. Tylko musicie przejechać przez wschodnią bramę. Jeszcze nie naprawiliśmy południowej. Ale co się odwlecze to nie uciecze.
- Ano dopisuje. Jak dotąd wszystko co zaplanowałem udaje mi się perfekcyjnie, to czemu ma nie dopisywać? - odpowiedział Kuroryū, w dalszym ciągu się uśmiechając - Głęboko dziękuję za pomoc. Jest ona nieoceniona.
- Dobrze powiedziane. Pomagam bo i zyskać mogę. Taki chłop w naszej armii to wielki nabytek. Na a teraz synku ruszaj i wróć cały. Mapę daliśmy jeno tylko Wschodniej Marży powinna wystarczyć.
Kuroryū ukłonił się delikatnie, zabierając konia wraz z zapasami i ruszając w kierunku bramy. Na chwilę obecną przyszłość wyglądała dość jasno.
Przed bramą czekali li już jego nowi towarzysze. Wszyscy będąc już gotowymi wyruszyli na południe. Kasou by być lepiej zorientowanym przyjrzał się mapie Wschodniej Marży.
http://i39.tinypic.com/wtshgi.png
Kuroryū przyglądał się mapie uważnie. Wyglądało na to że po drodze będą musieli przejechać przez las, a następnie zjechać z głównej drogi by ruszyć w stronę kopalni, gdzie ostatni raz widziany był smok. Zaciekawiła go gwiazda.
- Gramor! - rzucił do swojego towarzysza - Czym jest ten Dywizjon, o którym wspomina mapa? Wypada nam po drodze.
- Jest trochę odsunięty od szlaku, ale przydało by się tam zajrzeć by zaczerpnąć słowa.
- Jeżeli w okolicy jest smok to oni powinni o tym wiedzieć~nya.
- Kicia ma rację. Możliwe że będziemy musieli też się wspinać, więc jakaś uprząż by się przydała.
- Hmm. Mogę podróżować przez skałę również w pionie, ale podejrzewam że nie będę mógł tego zrobić w tym wypadku. Nie bylibyście w stanie za mną nadążyć. - zastanowił się przez moment - Dobrze zatem. Wstąpimy do nich po drodze. A potem dalej do kopalni, tam ostatnio był widziany ten smok.
Zaciemniało się ściemniać gdy drużyna wjeżdżała do lasu. Wszyscy byli przygotowani na to co mogło ich zaatakować. Gdy usłyszeli warczenie wiedzieli już że nie przejadą spokojnie przez ten las. Konie były wystraszone.
- Potrzebujemy je gdzieś przywiązać - rzucił Kuroryū - nie możemy sobie pozwolić na ucieczkę koni.
Wjechali w gęstwinę i przywiązali uprzęże do gałęzi jakiegoś małego drzewa.
- Coś wyczułaś - Zapytał Gramon, gdy Eri pociągnęła kilka razy nosem.
- Tigrex i Rthalos~rrr. Mam nadzieję że nie uwiły sobie tu gniazda.~nya.
- W takim razie musimy je tylko odstraszyć.
- Hmm. Znacie się na tutejszej zwierzynie lepiej ode mnie. - Kuroryū wzruszył ramionami - W jaki sposób chcecie je odstraszyć?
- Hmm. Nie myślałem o tym. - Odparł bez namysłu Gramon.
- Może ogień~nyu?
- Prędzej las pójdzie z dymem.
Wnet stało się coś niezwykłego. Ciało Kasou stało się czerwone i zaczęło parować. Olbrzymie gorąco, dreszcze. Nagle zaczęło leciutko świecić.
- Co do...
- Nyuuu?
I wnet potężny wybuch światła. Jego ośrodkiem było ciało Kuroryou. Białe światło przeszyło cały las, a łuna była dostrzegalna nawet w samej stolicy. Po chwili biel światła zastąpiona została czernią. Czarne światło zaczęło przygasać. Po chwili wszystko wróciło do normy, a nawet lepiej. Stwory uciekły. Ból minął, w przeciwieństwie do dreszczy. Gramon nie mógł powstrzymać opadającej szczęki, a wyraz jego twarzy był przezabawny.
~nnnn. Zdolny jesteś Kasou~nyy. Ciągle mnie zaskakujesz~nya. - Powiedziała Eri przemagając olbrzymie zdziwienie.
- I mnie również. dopowiedział wojownik z ciągle otwartymi ustami.
Kuroryū wstał powoli z ziemi, otrząsając się, jak gdyby po kąpieli w lodowato zimnej wodzie. Spojrzał na swoje dłonie. Dyszał lekko.
- To było... niespodziewane. - powiedział - Nie posiadam żadnej zdolności która powinna być w stanie... - przerwał w pół słowa, jak gdyby spłynęło na niego oświecenie.
- O co chodzi? - Zapytał Gramon uprzedzając w tym łowczynię.
- Wygląda na to... - rzucił cicho, w dalszym ciągu oddychając ciężko - Że wasz świat miał większy wpływ na moje zdolności niż początkowo myślałem. Ale potrzebuję się upewnić... - wycelował palce w dość odległe drzewo, a konkretniej w jego korzenie. - że nie mylę się w swojej ocenie - Jego palec zaczął świecić czarnym światłem, które, paradoksalnie wręcz, dobrze oświetliło okolicę. Po chwili oderwał się od niego cienki strumień światła, trafiając w podstawę drzewa i wykorzeniając je w potężnej eksplozji. Kuroryū był tym wyraźnie zadziwiony.
- A niech mnie... - zamruczał, słyszalnie dla swoich towarzyszy - Pika Pika no Mi... - powiedział z zachwytem.
- Najpierw kamień teraz światło~nya. - zamruczała łowczyni - Wy przybysze nigdy nie przestaniecie mnie zaskakiwać~nya.
- A ja bym się chyba czegoś napił - dopowiedział “Stalowa Pięść”, zmieniając cały nastrój sytuacji. - Nie chcę przeszkadzać w całym zachwycaniu się nowościami, ale nadal jesteśmy w lesie.
- Duży dobrze prawi~nya. Później pooglądamy światełka~nya. Trzeba szybko ruszać.~nya.
- Czy cizia nazwała mnie dużym? - Zapytał szeptem Kasou - Chyba leci na mnie. - Uśmiech.
- Hai, hai. - uśmiechnął się w jego kierunku ironicznie Kuroryū - Dostrzegłem ją pierwszy, mój drogi. - rzucił cicho, głośno zaś dodał - Zgadzam się. Sytuację mogę wam wyjaśnić po drodze. - w mniej niż ułamku sekundy stał obok swojego konia. Jego towarzysze nawet nie dostrzegli ruchu - A zatem, ruszajmy w dalszą drogę. - rzucił do nich z uśmiechem.
Pośpiesznie ruszyli w dalszą drogę. Po niespełna godzinie wyjechali bezpiecznie z lasu. Widocznie błysk musiał wystraszyć wszystkie pobliskie zwierzęta. Było już ciemno, ale dalsza trasa biegła już wyłącznie przez równiny.
Jadąc dość szybko, Kuroryū odwrócił się w stronę swoich towarzyszy.
- Podejrzewam że chcecie wyjaśnień na temat tego co się stało?
Od powiedziało mu nieme kiwnięcie głowy. Słowa były zbędne.
Kuroryū również odpowiedział skinięciem. Następnie zastanowił się przez moment.
- Hmm... gdzie by tu zacząć - westchnął delikatnie - W moim świecie rozmaite moce zapewniane są przez tak zwane Diabelskie Owoce. - powiedział spokojnie - Dzielą się one na trzy kategorie, ale ponieważ jest mało prawdopodobne że kiedykolwiek napotkacie pozostałe dwie, wyjaśnię tylko działanie mojej. - spojrzał gdzieś w dal - Mój owoc jest Logią. Logie posiadają zdolność do przemiany w oraz tworzenia danego żywiołu. W moim przypadku - odwrócił się ponownie w ich kierunku - oryginalnie była to magma. Utraciłem zdolność przemiany w tym świecie, zaś moja magma uległa degradacji do zwykłego kamienia. Najwyraźniej jednak, wasz świat ma mocniejszy wpływ na owoce niż początkowo myślałem. Mój owoc pod jego wpływem przekształcił się w Pika Pika no Mi. Stałem się Człowiekiem-Światło. - potarł tył głowy w delikatnym zakłopotaniu - Nie jestem pewien w wyniku czego dokładnie dokonała się ta zmiana, ale jest to dla nas korzystne.
Eri pokiwała głową na znak że zrozumiała i poderdała ogonkiem.
- Skoro to korzystne to wszystko jasne~nya. Twoja aura także uległa lekkiej zmianie~nya.
- Hmm. A ten cały Kisaru? Co potrafił? - Zapytał z zaciekawieniem Gramon.
Kuroryū zaśmiał się głośno.
- Admirał Kizaru jest posiadaczem Pika Pika no Mi w moim świecie. Widziałem go w akcji tylko kilka razy; bardzo mało zagrożeń wymaga interwencji admirała. - wzruszył delikatnie ramionami - Widziałem jak zniszczył flotę pirackich okrętów. Siedemnaście okrętów, przeszło trzy tysiące osób załogi. Zniszczone w przeciągu minuty, a Kizaru-san wrócił bez żadnego zadrapania - uśmiechnął się w kierunku swoich towarzyszy - Jeszcze sporo brakuje mi do jego poziomu, obawiam się.
- Słyszę, że twój świat jest równie niebezpieczny co nasz. - uśmiechnął się i zamyślił - Kizaru... hmm. Coś mi świta. Roku? Tak Roku. Tak się nazywała osoba, która o nim wspomniała. Nie słuchałem dokładnie bo to była czyjaś rozmowa. Ale gdzie... Uuu mniejsza. Kicia daleko jeszcze do tego Dywizjonu?
- Przed ranem dojedziemy~nya. - odpowiedziała i skierowała swój wzrok na Kasou - A mnie zaciekawił twój świat~nya. Chętnie bym jeszcze o nim posłuchała~nya.
- A ja z chęcią opowiem, mając do dyspozycji tak cudowną słuchaczkę - uśmiechnął się w jej stronę Kuroryū - Jest coś o czymś chciałabyś usłyszeć? - zapytał miłym tonem.
- Jakie są w twoim swiecie kobiety~nya. Słyszałam już o takim w którym były straszne i lubiły wypić~nya. A jak jest z nimi u ciebie~nyyy?
Kuroryū zaśmiał się cicho.
- Zaskakująco zwyczajne. - rzucił w odpowiedzi - Aczkolwiek, jak wszędzie, są wyjątki. Są piękne i brzydkie, okrutne i łagodne, potężne i słabe. Choć, jeśli chodzi o te które zdołały zyskać sławę... - uśmiechnął się - to już jest inna historia.
- Pod tym względem jest stosunkowo zwyczajny. - podsumował Gramon - Kiciu a co to za śwait z tymi co lubią wypić? Wielce mnie zainteresował. - uśmiech. Eri pokręciła głową.
- Jedźmy już~nya.
Nim słońce wzeszło dotarli do dywizjonu. Na powitanie natrafili na strażników. Nie byli oni poinformowani o przybyciu gości i już mieli zatrzymać podróżnych, gdy spostrzegli Gramona.
- Czołem. - Rozdarł się z typowym jemu uśmiechem - Kapitan u siebie?-Nieme potwierdzenie. - Dobrze!. Zaraz zajrzę tam do waszego browaru. A teraz weźcie konie i prowadźcie.
Kuroryū zsiadł z konia, zainteresowany. Najwyraźniej Gramon miał bardziej interesujące znajomości niż mógłby przypuszczać na pierwszy rzut oka. Obrzucił wzrokiem cały obóz, zainteresowany. Poza tym, zawsze istniała mała szansa że nie będą chcieli go stąd wypuścić. Należało przebadać możliwe drogi ucieczki.
Dywizjon ułożony był w miarę prosto. Jedno skrzyżowanie, wszystko otoczone drewnianymi domkami żołnierzy. Po prawa droga wiodła do Bali czyli tutejszej łaźni oraz do siedziby dowództwa. Lewa do Piwiarni, a dokładniej Pubu. Droga na wprost prowadziła przez cały obóz pomiędzy domkami żołnierzy, na końcu jednak były zgliszcza pod niedawnym pożarze. Żołnierze doprowadzili podróżnych pod sam “gmach” dowództwa. był to największy budynek, poza piwiarnią. W środku za wielkim stołem siedział dowódca. A po jego bokach dwóch podkomednych.
<img src="http://i39.tinypic.com/16lz8qq.jpg" height="350" width="275" /><img src="http://fc08.deviantart.net/fs70/f/2013/042/1/6/old_knight_by_umedama-d5ulyc7.jpg" height="350" width="250" /><img src="http://i.imgur.com/62iCb.jpg" height="350" width="275" />
Przy ścianie na ławce leżał zwiadowca
- Interesująca grupka. - rzucił cicho do Gramona - Najwyraźniej twoi znajomi, przedstaw nas. - dorzucił równie cicho.
- Spokojna głowa. - Odparł cicho - Kopę lat Henryku.
- Ciebie też milo widzieć. - Odparł twardy głos. - Jak zwykle zadowolony z życia?
- A czemu nie. Właśnie kończy mi się przerwa. Niedługo muszę wracać do stolicy. Jak wnuk?
- A dobrze. Idzie w ślady ojca. Wojaczka mu w głowie. Tak poza przyjemnościami. Z kim przybyłeś?
- A tak. To jest łowczyni z Lofar. Eri. - Łuczniczka się ukłoniła. - A to jest nowy przybysz i kandydat na członka naszych oddziałów specjalnych. Kuroryū.
- A co was tu sprowadza. - Zapytał podkomędny z wielkim mieczem.
- Zadanie egzaminacyjne. Wiesz Henryku. Hogan jak zwykle ma poczucie humoru.
- Stary dziad jeszcze dycha?
- Twardy jest nie ma co. - Zaśmiał się Gramon - Chodź teraz mniej się angażuje. Starość. Nadchodzi czas nowych pokoleń.
- Mnie tak szybko nie poślą w odstawkę. - Uśmiechnął się dowódca spod twardych rysów twarzy. - Pewnie spragniony jesteś drogą. Piwiarnia stoi otworem.
- Dzięki. Mój towarzysz pragnie zamienić z tobą parę słów. - klepnął Kasou w bark i wyszedł z budynku.
Kuroryū podszedł do dowódcy, kłaniając się lekko na powitanie.
- Witam. Jak wspomniał mój towarzysz, nazywam się Kuroryū. Otrzymałem informację że w pobliżu tego miejsca znajduje się smok, jak również zadanie zabicia bestii. Byłbym bardzo zobowiązany za jakiekolwiek informacje na jego temat. - rzucił krótko i rzeczowo Marine.
Dowódca odwrócił się zamyślając się.
- Zaiste smok jest gdzieś w tym rejonie. Ale... Shihou
- Tak - podniosła się z miejsca, ubrana na biało, podkomendna. - Smok zaatakował nasz dywizjon niespełna 4 dni temu. Spłonęło 8 baraków. Po zwiadzie wykonanym przez naszego zwiadowcę odkryliśmy jednego smoczego osobnika w górach nad kopalnią. Jednak nie mamy pewności czy to właśnie ten nas zaatakował. Jeżeli pan chce możemy wysłać z panem naszego łowcę. Powinien doprowadzić was na miejsce.
- Zakładam - powiedział cicho Kuroryū - że za tym ale kryje się coś więcej niż tylko lokacja. A zatem wiecie gdzie jest. Pójdziemy tam, a następnie personalnie go wyeliminuję. Hmm... - interesujący pomysł przyszedł mu do głowy - Wasz łowca wie dokładnie gdzie to jest?
- Gdzie to jest? - powtórzyła podkomendna - Jeżeli chodzi o smoka to wiemy mniej więcej gdzie powinien być. A raczej łowczyni wie.
- Phi. Personalnie. - Zakpił drugi podkomendny. - Sam jeden na smoka. To będzie dopiero ubaw.
- Gorn! - zawarczała Shihou.
- No co. Chciałbym obejrzeć tą masakrę.
Dowódca cały czas nie reagował, pozostawał w zamyśleniu. Po chwili jednak odezwał się.
- Panie Kuroryou. Jak mniemam jest pan świadomy niebezpieczeństwa tam czyhającego. Walka ze smokiem to nie przelewki. Poza tym nie idzie pan sam. - Mówił spokojnie. Był dowódcą i to było odczuwalne. - Pytając nas o radę zaciągnął pan jednocześnie dług wobec mnie i moich ludzi.
Kuroryū spojrzał na niego uważnie. Zastanawiał się nad czymś.
- I, jak rozumiem, będzie pan oczekiwał jego spłaty. - rzucił, bardziej stwierdzając fakt niż zadając pytanie. Zaśmiał się również cicho - Panie... Gorn, zgadza się? - rzucił do podkomendnego - Zapewniam że stawiałem czoła o wiele groźniejszym zagrożeniom niż smoki. Nie boję się bestii. - uśmiechnął się w jego stronę wyzywająco - Ani ludzi.
- Ty... - już miał chwycić za broń gdy został uciszony, podniesieniem ręki, przez dowódcę
- Jest pan jeszcze nowy w tym świcie, ale ma pan rację. Bestii nie należy się bać, tylko szanować. To w końcu zwierzęta i mają swój instynkt. A co się tyczy ludzi... czas pokarze. - na chwilę zamilkł - Ludzie z kopalni są strapieni. Mają problem. Problem z wnętrza ziemi. Jego istnienie zmazuje mi sen z powiek. - odwrócił się i popatrzył na Kasou.
- Zaś pan chciałby ten problem rozwiązać? - zapytał spokojnie Kuroryū - Przykro, ale pyta pan złego człowieka. Jeszcze wczoraj doskonale bym się do tego nadał... ale dziś? - pokręcił głową - Nie sądzę bym był w stanie wykonać zadanie pod ziemią.
- Nie jest to tylko mój problem. Król Aron chciałby by kopalnia znów funkcjonowała.
- Och, rozumiem. I tu leży problem. Na chwilę obecną... - rzucił spokojnie - ten świat przekształcił moje moce. Nie ufam sobie na tyle by wierzyć że kopalnia w dalszym ciągu będzie stała po spotkaniu ze mną.
Dowódca zamyślił się. Minęła dłuższa chwila zanim znów coś powiedział.
- Rozumiem. - Powiedział spokojnie - Utrata kopalni była by wielką stratą. W takim kwestię zapłaty omówimy gdy będą ku temu okoliczności. Shihou. - zwrócił się do swojej podkomendnej - Zaprowadź pana do piwiarni. I udziel mu informacji jakich potrzebuje - dodał po chwili.
- Dowódco a co z... - wskazała na dziewczynę śpiącą na ławce.
- Ja ją obudzę. - Wtrącił się Gorn. Wstał podszedł do kobiety z zamiarem złapania ją za piersi. Po chwili leżał na łopatkach z ręką dziwnie zgiętą. Nie zdążył zrobić tego co zamierzał. Dziewczyna nadal spała, a może raczej czuwała.
- Pozwólmy jej jeszcze trochę pospać. - powiedział z opóźnieniem Dowódca.
Kuroryū parsknął śmiechem.
- Widzę że niedocenianie cudzych umiejętności to u ciebie nawyk. - Rzucił do Gorna z uśmiechem, nagle stojąc centralnie nad nim. Nikt w namiocie nie zauważył nawet ruchu. Pochylił się nad nim. - Zakpij ze mnie jeszcze raz, a nigdy nie znajdą twoich zwłok. - Rzucił w dalszym ciągu z uśmiechem tak że tylko Gorn mógł to usłyszeć. - A teraz - nagle stal przy wyjściu z namiotu i Shihou oraz Eri - przyznaję że jestem nieco spragniony po podróży. Bardzo dziękuję tak przyjazne ugoszczenie. - ukłonił się delikatnie dowódcy - Dług zaś spłacę... w ten czy inny sposób. - dodał poważnie. Był, mimo wszystko, uczciwym człowiekiem. To bardzo pomagało w jego pracy.
Dotarcie do Piwiarni nie stanowiło problemu. Po chwili byli w środku. Pomieszczenie nie należało do największych ale panowała tu przyjemne ciepło. Barmanem był jeden z żołnierzy, prawdo podobnie tutejszy kucharz. Przy stoliku siedział już Gramon i popijał swój 3 kufel piwa. Przy nim czekał kufel gorącego mleka. Eri wymruczała dziękuję i zajęła się konsumpcją. Przy ladzie siedział jakiś nieznajomy. Jego strój odróżniał go od żołnierzy. Miał przy sobie futerał od gitary. Prawdo podobnie przejezdny.
Kuroryū również dosiadł się do stołu, i zwyczajowo już, zamówił sake. Napój ten działał na niego uspokajająco, a incydent z Gornem nieźle go zirytował. Był przyzwyczajony do szacunku, jakim darzono osoby jego stopnia, nie zaś drwin.
- Oy, oy. - wymruczał - Było blisko. - gdy tylko otrzymał trunek, wypił go duszkiem. - Potrzebuję czegoś do zabicia. - zamruczał pod nosem.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172