|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
19-06-2018, 22:45 | #221 |
Reputacja: 1 |
|
20-06-2018, 14:51 | #222 |
Reputacja: 1 | Zaraz po zmartwychwstaniu Zbyszek zobaczył druta i mocno się wkurwił. Miał nierozliczone sprawy z Hektorem i na kimś musiał się wyżyć, a ten na dodatek go jeszcze cepnął jakoś kilka godzin temu. Już próbował zamachnąć się swoim papierkiem, gdy zobaczył, że leży sobie w trawie (akurat nie ma go, gdy jest potrzebny). Do tego leśny hipis nie przejawiał agresji i zaproponował mu gorzały. A jak wiemy: nie gryź ręki, co ci wódę daje. W związku z tym mag postanowił ugryźć go w coś innego, ale to potem. Podszedł chwiejnym krokiem do najebanego druida i rzekł do niego zachrypniętym głosem. - Dawaj no panie wódy! Muszę się napoić i utopić w gorzale pewne...niepokojące sny. Zbysław glebnął sobie koło kotła, ale natychmiast wstał, bo go mrówki zaczęły w gołą dupę podgryzać. W końcu znalazł wyjałowioną miejscówkę i grzecznie czekał na swoją porcje. Gdy z krzaków wyleciał obsrany Wirupałek, mag natychmiast odwrócił łeb i odchrząknął, po czym zaczął mówić poważnym głosem. - Mam dla was kilka słów moi towariszci... Zrobił pauzę i przez chwile szukał ich małego pancernika. Gdy w końcu go znalazł, wyszczerzył swoje zęby i kontynuował monolog. - Pancerniś... kocham ciebie mordo. Jesteś największym idiotą w tej drużynie, ale jednocześnie najbardziej pożytecznym. - Przeniósł wzrok na hawajską dziewkę. - Tobie Patryś gratuluje spełnienia marzeń. W razie czego mogę ci załatwić posadkę w demonicznym burdelu. Weź mi tylko jeszcze takie liście chapsnij na dupsko. Nagim nie sprzedają podobno alkoholu. Odchrząknął ponownie i zaciągnął się powietrzem, aromatem z kotła i czymś jeszcze... - Wszędzie rozpoznam zapach gówna. - Spojrzał na uwalonego Wirupałka. - Idź się ogarnij ty mała pokrako. Poprzedniej osobie, która uwaliła się w kupsku wybuchła głowa, także radze ci się mnie posłuchać. Powoli odwrócił głowę z powrotem do gorzelnika i również zaczął coś do niego gadać. - A ty zacny drucie, który uratowałeś mi jajca i rozbiłeś łeb... Nalewaj wódy. |
22-06-2018, 11:58 | #223 |
Reputacja: 1 | Wiercicipek Zbysław ledwo co wrócił do żywych, a już Ci mówi, że walisz kupą. Okej, jako krasnolud(ek) nie miałeś w zwyczaju podcierać tyłka z racji posiadania krótkich rączek, jednakoż nie capiłeś gorzej niż Zbysław, który wyglądał jak ofiara seksualnego wykorzystania w wyniku przemarszu wojsk orkijskich przez ziemie niziołków. Trochę posmutniałeś, bo przypomniały Ci się czasy, jak pozostałych 6 krasnoludków dokuczało Ci, że nie widzisz swojego siurka, bo masz duży bebzun. Oni też nie widzieli swoich siurków, ale jakaś hierarchia kopania po mordzie musiała istnieć, a podstępny los i zbełtany kod genetyczny spowodowały, że obrano Twą zacnie zacną krasnoludowość za nadworne popychadło. Śnieżyna jakoś próbowała załagodzić te konflikty, ale z racji tego, że miała często klientów w swej alkowie to nie miałeś czasu z nią porozmawiać przy filiżance gorącej herbatki i bezglutenowym torcie bezowym, aby wyżalić się, że chętnie byłbyś dowódcą tego zamtuza. Nic to. Zgłodniałeś, więc nadstawiłeś łapki po zupcię. Druit spojrzał na Ciebie z wyrazem twarzy mówiącym "Jeśli dał mi Pan 10 dekli, a zakupy kosztowały 12 dekli, to nie wydam Panu 5 dekli reszty". Klepnął się w twarz tak solidnie, że odcisk dłoni pojawił mu się z tyłu czaszki. - Ja pierdolę, w jaki sposób wy jeszcze żyjecie, zjeby totalitarne? Moja babka, jakby zobaczyła takich degeneruchów to by Wam zęby luźnym dupskiem powylatały! Oj, babcia operowała wałkiem owiniętym szmatą niczym szermierz natchniony twardymi narkotykami. Raz tak zęby Ci już wyleciały i musisz przyznać, że to mało przyjemne uczucie, w szczególności, gdy jest się małym krasnoludziątkiem (???), które myśli, że kamienie na niby ugotowane w piasku i zamajtane patykiem dla smaku mogą stanowić idealny suplement diety. Nie, nie stanowią, a do dzisiaj brakuje Ci dwóch trzonowców i 3 oraz 4 klepki w zwojach pseudomózgowych. Skończywszy swój kulturny wywód, druit wyciągnął z reklamówki (logo wskazywało nazwę Chrabonszczyg) kilka kubków. Kubki, gdyby je spersonifikować, byłyby gnomim milicjantem sterującym ruchem wysokotonażowym na drodze bardzo szybkiego ruchu, który zaczął wciągać koks, wpadł pod trollejbus i potem gnił sobie wesoło w 30-stopniowym upale przez tydzień zanim nie podleciały sępy i nie zrobiły porządku zostawiając wyłącznie śmierdzący szkielet. Druit rozdał Wam naczynia, przy czym o Tobie przez chwilę zapomniał, ale poprawił się i rzucił Ci kubek pod nogi. Polał zupci. Rzeczywiście homeopatyczna - jakieś skrawki mięsa przemknęły w strumyczku wodnistej cieczy, która śmierdziała zołami wyjętymi prosto z kompostownika. O, nawet pieczarka jest! Wypiłeś ze smakiem. Odbiło Ci się pełnym wykazem mikrobów i pasożytów, z nutą origami z kotleta mielonego. Sam też mogłeś pochwalić się takimi zdolnościami kulinarnymi, więc umiesz docenić dobrą kuchnię, nawet jeśli była parszywą namiastką próby zwymiotowania do rondla i wmówieniem komuś, że to risotto. Ogólnie czułeś się zmęczony. Oczka Ci się lepiły, ziewałeś i ze znużenia grzebałeś w nosie zajadając dzięki temu przekąskę poobiednią, a urobek był zacny. Inni spojrzeli na Ciebie, chciałeś poczęstować, bo jesteś kulturnym krasnoludkiem, ale podziękowali chociaż wydawało Ci się, że druit powiedział w kontekście Twojej osoby "pojeb". Ale mogłeś się przesłyszeć i możliwe, że powiedział "paralelizacja hiperboli artystycznej w kontekście ryzyka zatrucia ołowiem". Skończyłeś przekąskę i siedząc na tyłku z miną idealnego bezmózga słuchałeś, co mówi Chyży Ruj. W sumie niezbyt rejestrujesz, ale trzeba pokazywać, że się chce. Partridge Dostałeś i Ty swój przydział czegoś co prawdopodobnie po wystygnięciu mogło służyć za klej do tapet, ale kiszki grają Ci już marsz imperialny, więc golnąłeś. Poczułeś rozchodzące się po ciele ciepło, a potem parszywy ból przenikający kości, chrząstki i tkanki miękkie lub twarde. Gdy już ten pseudoobiad dokonał napraw w Twym ciele poruszyłeś kwestię maga, który był celem Waszych jakże bohaterskich przygód. Druit milczał chwilę zajadając posiłek, po czym beknął, pierdnął i zapalił szluga. - Chcecie iść do wieży Czarnostopa Zbysławskiego? Troszkę samobójstwo, biorąc pod uwagę, że gość od lat z niej nie wychodzi i prawdopodobnie syf jest taki, że dotknięcie podłogi stopą grozi jej wyrwaniem z biodra. Ten stary pojeb ma swoją siedzibę kilometr stąd, na uroczysku, z którego coś pompuje dzień i noc wielkimi maszynami wyprodukowanymi przez krasnoludzkie zakłady mechaniczne Spierdalaj Cwelu Brudny Company. Ja was tam nie zaprowadzę, ale musicie iść po prostu tędy - wskazał kierunek paluchem. Na azymut i chuj. A po co się tam pchacie? Życie wam niemiłe? Gość ponoć lubi chłopców, wiecie no, stary perwers jebany. I ponoć lata z pałą na wierzchu oraz adidasach z bazaru, ale nie takich o, ładnych, tylko kurde różowych z czarnymi paskami. I tak nieoryginalne pewno. W sumie, jak tak se pomyślę, to wasz magus to też ma takie upodobania. Jebani magowie, mózgi w dupie trzymają i żerują na biednym proletariacie. Ale bez urazy panie magu, to nie było o panu, bo pan żeś raczej stoisz niżej niż gmin robiący w polu, jak widzę po twej fizjognomii. Druit skończył palić szluga, zgasił go w potrawce w celu jej zagęszczenia, zamieszał ją i dojadł. - No dobra, ja stąd spadam, bo niedługo ciemno. Jakbyście kiedyś coś tam to mam chatkę nad rzeczką. Mam nadzieję, że żadne chuje niemyte jej nie rozjebali, bo zapomniałem zamknąć. To siema i powodzenia w szybkim umieraniu przy odwiedzinach Zbysława! To rzekłszy zebrał swoje manele, odsikał się do ogniska uwalniając bogate aromaty zapachowe i poszedł w kierunku, z którego wy przyszliście. Cóż, pomyślałeś, jak zwykle macie więcej szczęścia niż rozumu, a ponieważ macie go wybitnie mało, to jesteście naprawdę wielkimi szczęściarzami. Sądząc po umiejętnościach bojowych Chyżego Ruja wklepałby wam na luzie 3:0 albo i więcej. Cholera, ale Cię te liście ze spódniczki gryzą w dupsko. Zbysław nie wie na co się pisze, ale skoro uznał, że może od nowa kaleczyć swoje pośrednie części ciała to nie zamierzasz mu przeszkadzać, przy czym masz cholernie głęboką nadzieję, że nie padnie rozkaz "Łap go za jaja!" albo "Szybko, trzeba mu zatamować krwawienie z tyłka! Wsadzaj palec, ja nie wsadzę, bo rzygnę!". Zbysław też jaki panicz - se zażyczył stroju takiego jak Ty masz. Może do tego buty z mchu i pancerz reaktywny z kory brzozowej? Zbysław Zjadłeś tej potrawki i chyba dupsko Ci rozerwie przy kolejnej wizytacji w świątyni medytacji. W sumie i tak to ścierwo jest lepsze niż zupa chrzanowa produkcji Twej mamusi, która chrzan myliła z papierem toaletowym, dzięki bogom przynajmniej nieużywanym, lecz lekko zakurzonym. Jedno Cię w opowiastce druta natchnęło - imię i nazwisko tego magusa...coś tak jakby znajomo brzmi, ale ponieważ nie zdałeś egzaminów do szkoły milicyjnej, to porzuciłeś dalsze działania dedukcyjne.
__________________ - Sir, jesteśmy otoczeni! - Tak?! To wspaniale! Teraz możemy strzelać w każdym kierunku! |
22-06-2018, 18:15 | #224 |
Reputacja: 1 | Płyn wypełnił wnętrze elfa z intensywnością kawy parzonej na podwójnej lawie. Łucznik czknął cicho, uśmiercając przy tym połowę najbliższej fauny i flory. - Kur… mocne - powiedział, sprawdzając palcem ile jego zębów uległo właśnie daleko posuniętej dekonstrukcji. - To mówisz pan, że zboczeniec i dewiat z tego maga. Czyli nic nowego w jego zawodzie. Nagle coś głowie Partridge'a zaskoczyło i nie była to metalowa płytka, którą wmontowano mu po Narodowym Biegu Niewidomych nad Urwiskami. Być może to wywar odblokował kilka jego komórek mózgowych. Po dziesięcioletniej przerwie te powróciły wreszcie do pracy (choć część i tak już ogłosiła przerwę na papierosa). - Czarnonóg Zbysławski… Zbychu, nie masz dalszej rodziny? Jak zdążył faceta poznać, to jego rodzina pewnie biegała w piżamach przy świetle księżyca, piła mocz jednorożca i tego typu rzeczy. Znaczyło to, że główny przeciwnik mógł być równie szalony, co niebezpieczny. Kiedy druid zebrał się do domu, Partridge dał znak, że i oni powinni ruszać. Cała trójka miała nieco wspólnego z małą usterką w domu pustelnika. Lepiej było przemieścić się gdzie indziej, kiedy ten już odkryje, że zamiast przedpokoju posiada instalację artystyczną pod tytułem “Dużo węgla i kamienie”. - Okej. Znamy drogę, ale nie mamy sensownego uzbrojenia i wkrótce staniemy przed gościem, który może w jednej chwili odesłać nasze członki do trzydziestu miejsc równocześnie. Podniósł z ziemi Bogdana, który ugryzł go w nos. Był to jeden z licznych sposobów na okazanie sympatii przez pancernika, tuż obok zakażenia kogoś tyfusem albo uszkodzenia aorty. - I pamiętajcie. Zawsze mogło być gorzej. Właściwie to nie. Ale i tak chodźmy. Ostatnio edytowane przez Caleb : 23-06-2018 o 00:22. |
24-06-2018, 05:37 | #225 |
Reputacja: 1 |
|
02-07-2018, 16:10 | #226 |
Reputacja: 1 | Mag łapczywie odebrał od druita kubek i pociągnął łyk z niego. Specyfik był przepyszny, chociaż to kwestia względna (no i dochodzi podrażnienie jelit 6 stopnia). W końcu ostatnio został wykorzystany jako broń gazowa, do tego spuścił się w kiblu prosto do rzeki, w której z łatwością można by zacząć badania nad śmiertelnymi chorobami wenerycznymi. No i do tego Zbysław zaczął czuć dziwne mrowienie w kościach, co mogło oznaczać kilka rzeczy. Najprawdopodobniejszą z nich było ta, że specyfik wypalał mu wapień. Mag się jednak tym nie przejął, ponieważ przeżył już gorsze rzeczy podczas tej krótkiej przygody. W najgorszym wypadku dostanie raka. Gdy tak popijał swoją porcje malarii w płynie, to usłyszał dziwne spekulacje na temat swoich krewnych. Zrobił wtedy minę, jakby próbował rodzić dorosłego ogra, co oznaczało, że grzebał w mózgu. Przy tym zignorował próby poczęstowania przez Wirupałka drzewa gównem i komentarze Patrysia, co do ich wyposażenia. - No wiesz... Jak ostatnio byłem na rodzinnym zlocie, to na tydzień całe miasto musieli wysiedlić. Nasz ród tak lubi się mnożyć, że w niektórych krajach uznają go za mniejszość narodową, a czasami nawet większość. Raz zestawili nas z królikami w tej kwestii i wyniki były...niepokojące. - Pociągnął łyka wyśmienitego trunku i kontynuował. - Także całkiem możliwe, że gdzieś w mojej linii rodowej pojawiła się spierdolina, która została magiem, oczywiście poza mną. Całkiem możliwe, że to po tym skurwysynie odziedziczyłem moje wybitne umiejętności czarodziejarskie. Skończył swój wywód i jeszcze raz pociągnął kilka łyków z kubasa i odpowiedział na obiekcje elfa, co do ich wyposażenia. - A no co do naszego giru, to trzeba go rzeczywiście jakoś ogarnąć. Aktualnie nawet gatek nie mam. Trzeba było nie wywalać naszego hajsu na krzesło wypoczynkowe. W końcu niespodziewanie skończyła się jego porcja trunku. Zajrzał jeszcze do kubka, by się upewnić, czy nie jest coś do wygrzebania. Po zawodzie, jakiego doświadczył wyrzucił naczynie za siebie, nie oglądając się, czy czasem nie zabił jakiegoś jeżozwierza. W tym czasie Wirupałek zaczął coś tam krzyczeć o czarodziejach i zorganizował szarże, niczym bolszewicka kawaleria. Nauczony przeszłością, Zbysław patrzył tylko na pędzącego pojeba i złapał się za łeb, gdy ten nawet nie dobiegł do niego. Po chwili opuścił rękę z twarzy i wstał, otrzepując przy tym dupsko. - Dobra, spierdalamy stąd, zanim ten hipis ogarnie, kto mu testował zaklęcia w chacie. - Zwinął swojego papirusa biczusa, by mu nie latał koło uda i obrócił się w stronę stężenia matki natury. - A propos zaklęć... Płoń, kurwo, płoń, matko naturo jebana. Odwrócił się od miejsca zdarzenia i zaczął dreptać w kierunku, który im wskazał drut. Miał nadzieje, że jego trójka ułomnych przyjaciół zorientuje się, by za nim iść. - No! A teraz idziemy wpierdolić mojemu krewnemu, w dupę jebanemu pedofilowi! Krzyknął bardziej do siebie, niż reszty ekipy. Ostatnio edytowane przez ShrekLich : 02-07-2018 o 20:55. |
16-07-2018, 19:47 | #227 |
Reputacja: 1 | Partridge Zrobiło Ci się nieco przykro, że Zbysław naskoczył na Ciebie z powodu wyboru krzesła, chociaż, o ile dobrze pamiętasz, dostałeś je gratis za darmo w promocji, więc Wasz drużynowy magus chyba nadal ma kolkę mózgową po powrocie z zaświatów. Możliwe też, że to zapalenie mózgu z powodu tego, że od kilkunastu godzin chodzi nago i w końcu przeziębienie nerek przeniosło się na sprawność synaps Zbysia. Westchnąłeś. Chciałbyś znowu mieć jakieś porządne krzesło. Z machoniu, od biedy z paździerza wybebeszonego z tapczanpółki swojej babci, w której chowałeś się, gdy zrzędliwym głosem wiecznie upitej narkoleptycznej włościanki wołała Cię na kanapki, gdy dopiero byłeś co po niesmacznym obiedzie. Bogdan spojrzał na Ciebie, gdy go trzymałeś na wysokości wzroku i chyba znowu zeżarł jakieś jeżyny obsikane przez łosia, bo nie dość, że odpowiednio wionął amoniakiem, rzekł: Iść mieli Chociaż nie chcieli Gdzież by nogi ich zaniosły Tam tylko śmierć, ból i te trzy osły Potem dziabnął Cię w rękę, a ponieważ Twój próg bólu jest niższy niż u rozkapryszonego dzieciaka, który nie dostał toporka na baterie +1 do rzygania po kaszce mannej, wypuściłeś go. Pancernik albo poczuł krew chętnej dziewicy, albo ruszył zeżreć tego arcymaga, na którego dostaliście zlecenie. Wiecznie głodne bydle, chociaż sam zjadłbyś krwisty stek, nawet jeśli miałoby to się wiązać z kilkukrotnym ugodzeniem się widelcem we własną rękę w trakcie próby nadziania ukrojonego kawałka wołu. Ruszyłeś za Bogdanem, po drodze wchodząc w zasikane ognisko, wdeptując w wilczą kupę, a potem wpadając do czyjegoś płytkiego grobu. Ponieważ masz szacunek dla zmarłych, w szczególności tych, którzy mogą Ci odgryźć głowę lub zarazić tryprem poprzez spluniecie w oko, szybko podjąłeś bieg. Była to jedna z nielicznych sytuacji, w których biegłeś przed siebie, a nie za siebie, biorąc pod uwagę swoje pierwotne położenie względem czynnika potencjalnie niebezpiecznego, nawet jeśli nim nie był dla kogoś, kto umiał sprawnie zabijać. Zasadniczo zawsze uważałeś, że: a) jesteś łatwym celem, ponieważ Twoją największą zbrodnią przeciwko ludzkości było niespłukanie wody w damskiej toalecie, którą uznałeś za męską, a to chyba niezbyt mocno wpisuje się w bycie "tym złym", w dodatku gdy dostałeś mandat karny od milicji za nieobyczajne zachowanie oraz ścieżkę zdrowia na odchodne, b) wróg ma jeden cel - być jak najdalej od Ciebie, co nie wynikało z jego przekonania, lecz Twojego - w ten sposób miałeś poczucie, że Ty masz nad nim kontrolę, którą sukcesywnie powiększałeś niwelując krótkie odległości pomiędzy ostrzem miecza a swoją szyją, c) wyparcie nie jest niczym złym - wypieranie myśli o szybkiej i bezsensownej śmierci skutecznie pozwoliło dożyć Ci obecnego wieku, d) unikanie ludzi z maczugą w rękach skutecznie przedłuża życie, tak samo jak zdrowa dieta, brak nałogów, smaczny alkohol i golenie się wyłącznie nieczęsto, aby unikać zacięć brzytwą w aortę. Nogi zaczęły Cię nieść jakoś same, dogoniłeś Bogdana, który nie był nazbyt zdziwiony Twoimi chyżymi ruchami. Po chwili jednak atrofia śledziony dała o sobie znać i zatrzymałeś się walcząc o oddech, dysząc niczym wampir po wypiciu różowego borygo popitego przeterminowanym sokiem z kompostu. Po chwili usłyszałeś głos Zbysia, nie wiesz co dokładnie tam memlał (strasznie zaczął bluzgać, to pewnie w wyniku PTSD po obejrzeniu krasnoludzkiego kibla) i poczułeś nagle podmuch gorąca. Odruchowo padłeś na ziemię, ale po sekundzie nadal żyłeś, więc przeszedłeś z trybu totalnego tchórza na tchórza stand-by. Wirkupipek Się pokręciłeś. Pobiegałeś po obozowisku i na chwilę zaprzestałeś, aby mózg nadążył za nogami, które były sprawniejsze umysłowo niż Twoja szara masa, która była zapewne gładziutka jak dupka niemowlęcia. Gdy mózg zaskoczył jak pierwsza generacja diesla, zmrużyłeś oczy chcąc pokazać, że wpadłeś na jakiś genialny pomysł, a wszyscy wokół to tylko banda osobników niezwracających uwagi na pyszność śliwek w brei czekopodobnej. Mówili o broni. Jako krasnoludek bez wykształcenia jakiegokolwiek, za to bogatym doświadczeniem życiowym, znasz byle jak gramatykę, semantykę, fleksję, szleksję, a jedyne co znasz na końcówkę "kę" to "but". Zatem reasumując: "broń" mówi się na to, co ma robić krzywdę, ale ten co ma być potraktowany bronią to nie chce oberwać w czerep więc się...broni. No. I dalej - jeśli ktoś się chce bronić, to odmieniając przez bezokolicznik w rodzaju pojedynczym liczby męskiej (kogo? czego?) mówi "bronię się". Ale, gdy jest się więcej niż sam broniącym, to mówi się "broni się ekipa". Czyli... ...podrapałeś się w czapkę... ...trzeba znaleźć coś, czym można kogoś zbronić. Tylko co? Jak to Ty, bez opamiętania wydobyłeś z wypalonego ogniska najzacniejszy kawałek upierdolonego jak nieboskie stworzenie konara i pobiegłeś tam, gdzie pobiegł panzernik z elfigiem. Usłyszałeś jeszcze za pleckami (dziwne, że tłuszcz na nich nie wygłusza dźwięków dobiegających z tyłu) głos Zbysia krzyczący "Płoń, kurwo, płoń, matko naturo!". Poczułeś ciepełko na czterech literach. Myślałeś, że to rozwolnienie, które łapało Cię wieczorami, gdy przez cały dzień wzbraniałeś się przed kupką, bo nie było gdzie się wykupkać, jednakże to chyba efekt czarodziejostwa Zbysia. Wyleciałeś do przodu jak zły, Twoja masa objęła wartość krytyczną, przez co kawałek lasu został wciągnięty w inną czasoprzestrzeń, a Ty na końcu uderzyłeś w mały stuletni dąb, przeturlałeś się z nim kawałek i wylądowałeś obok Partridge'a. Rzekłeś cichutko "Ojjjj" i odkleiłeś twarz od ziemi. Szybko obok Ciebie znalazł się Bogdan, który bardzo lubi smak krwi, chociaż chwilowo smak Twojej słabo mu podchodził z racji wysokiego TSH i LDL. A właśnie! Jak ma się wysoki zły cholesterol to znaczy, że jest się złym krasnoludkiem? Zbysław - Płoń, kurwo, płoń, z mych oczu ić stont! - Zaintoniłeś piosnkę rockowo i jebło jak w hucie Twojego stryja, który uważał, że najszybciej piece odpala się przy pomocy napalmu na bazie bimbru Twojego wuja, Chędożysława. Niestety, ale zginął w niezidentyfikowanym wybuchu termonuklearnym dwa miesiące po rozbudowie huty i wyposażenia jej w jakieś zboczone reaktory produkcji gnomskiej. A każdy wie, że gnomy to jebane skurwysynki, które każdy produkt robio tak, żeby szybko się niszczył, zabijając przy tym ich użytkowników. Nawet szczotki do butów. Jeden osiągnął w tej dziedziwnie mistrzostwo - niejaki Gnomorado Dej Wincyj. Wyleciałeś w powietrze jak zły zawstydzając samego Szatana. Jaja łopotały Ci na wietrze, a pomiędzy pośladami gwizdało od wpadającego w rów powietrza. Wykonałeś parabolę. Zobaczyłeś cel waszej podróży i pełen radości, że niedługo wyjebiecie w powietrze jakiegoś frajera, który zbeszczeszcza nic nie warte imię Twojej rodziny, zapikowałeś w dół. Sterta konarów złagodziło upadek. Zaryłeś tylko raz łbem w najgrubszy sęk i wylądowałeś, lekko dymiąc niczym tosty z ra-bara-barem i cebulą Twojej mamy, obok swych towarzyszy. Podniosłeś obity ryj i uśmiechnąłeś się parszywie. Hyhy, Wirkupkowi dymi tyłek. Kąpania! Zebraliście swoje ekwipunki (z wyłączeniem Zbysia, który z ekwipunku miał tylko reaktywne hemoroidy i raka wątroby), żebra i zęby, po czym ruszyliście klasycznie - na azymut. Po przejściu skromnych 25 kilometrów, zamiast tego jednego w linii prostej, dotarliście na skraj lasu. Stanęliście jak wryci. Cóż, jednak słowa Partridge'a, że może być źle lub gorzej, ale najlepiej by było dobrze, znowu się spełniły. Polana ma dobry kilometr średnicy, po środku której stoi olbrzymia wieża z migającą czerwoną lampką na szczycie. Wieża jest chyba wykonana z bazaltu albo asfaltu, lub po prostu betonu zabarwionego henną, cholera wie, żaden z Was nie skończył budowlanki, a co najwyżej mieszał patykiem piasek ze śliną mówiąc do podwórkowej ekipy, że zaraz rosołek z kaszą gryczaną. To, że wieża wyglądała złowieszczo to lał to pies. Problemu może i nie stanowiły zasieki z koncertiny, zmutowane ogary wielkości konia bojowego, wilcze doły, a także tabliczki "Achtung, Minen! ". Problem raczej stanowiły pięciometrowe żelazne golemy, którym twórca nie odmówił posiadania, dosłownie, jaj z żelaza. Zaczęliście liczyć, ale przy 40 się pogubiliście (Wirkucipałek przy pierwszej jedynce pogubił rachubę), co nie zmienia faktu, że przesrane. Olbrzymie konstrukty patrolują teren, wypuszczając z tyłu jakiś zielonkawy gaz, zasadniczo raczej Wam nieobcy, ale możliwe, że to jakiś wąglik czy inny iperyt kręcony na zgniłym majonezie z mortadeli. Golemy krążyły po wypalonej ziemi usianej maszynami, które wyglądały jak wielkie młoty, które kręciły się w górę i w dół przy czym głośno sapały. Coś tak jakby pompowały z ziemi, ale życzycie powodzenia temu, co do pompowania używa młota. Tak jak krasnoludy - tylko młoty i młoty, zero precyzyjnych narzędzi. Chociaż ta rasa, pomimo używania tylko młotów, potrafiła wykuć precyzyjne nano ozdoby z blachy falistej dla biedoty. Ahhhh...to który z Was ma jakiś super duper artefakcik +200 przeciwko golemom albo przynajmniej milfiastą ciotkę w ciepłych, bezpiecznych, bezludnych krajach, u której można by było się wygodnie zaszyć tak przynajmniej do końca życia? Nagle ze szczytu wieży wyleciał ogromny fujerbol, który poleciał w nocne niebo i rozpłynął się w atmosferze.
__________________ - Sir, jesteśmy otoczeni! - Tak?! To wspaniale! Teraz możemy strzelać w każdym kierunku! Ostatnio edytowane przez Bergan : 17-07-2018 o 07:33. |
20-07-2018, 15:02 | #228 |
Reputacja: 1 | A zatem dotarli do celu wędrówki równie ekscytującej, co gastryczna szermierka z udziałem chińskiego żarcia i litra mleka. O takich momentach można było pisać poematy! Ponieważ u elfa jedynie oczy wyobraźni działały sprawnie, bez problemu ujrzał przed nimi następujące strofy: ,,Sir Partridge pod mroczną wieżą stanął… i przypomniał sobie, że zostawił babcię na ogniu i zupę w szpitalu.” Niestety tym razem nie mógł sprawdzić czy nie ma go gdzieś indziej. Przykładowo na Kostaryce wśród kilku opalonych brunetek, które uznawały bieliznę za heretyckie brednie. Gdzieś za jego plecami grasował przecież druid gotowy zrobić drużynie coś, przy czym wystawa sztuki nowoczesnej z makaronu noodle była atrakcyjna wizualnie. Poza tym Silverballs powiedział sobie, że choć raz doprowadzi sprawę do samego końca. Bycie bohaterem, oprócz możliwości stracenia zębów i rozprucia bielizny, miało też swoje zalety. Gdy już raz nim kogoś obwołano, jegomość mógł do końca życia bezczelnie się obijać. Każdą krytykę dało się wtedy zbić czymś w rodzaju ,,nie było cię tam” albo ,,nie widziałeś tego, co ja”. I nic, że ci, którzy w ten sposób najgłośniej krzyczeli, zazwyczaj obserwowali z daleka jak drużynowy berserker robi z przeciwników omlety. Liczyło się, że takowy osobnik nie uciekł, więc trudno było mu wjechać na ambicję. A jeśli w ogóle brakowało mu ambicji, jak w przypadku malowniczej kompanii - to tym bardziej szach mat hejterzy! Po siódmym kuflu w gospodzie i tak przecież mówiło się potem, że tymi o to rencyma, nimi osobiście zamordowano legendarnego ogra... Lub golema, jak było w tym przypadku. Bo właśnie mechaniczne stwory przechadzały się po okolicy, powodując więcej szkód dla środowiska niż jednorazowa kąpiel Zbyszka w rzece. A trzeba wiedzieć, że była to wysoko postawiona poprzeczka. W każdym razie, przeciwników takiego kalibru nie przewidzieli. Właściwie, mieli problemy z zaplanowaniem pory drugiego śniadania, więc ogólnie w przewidywaniu stali daleko od czołówki. W głowie Partridge’a jaśniało kilka opcji. Pierwsza: mogli odnieść się do gobliniej technologii i użyć mchu, patyków oraz ziemi, aby zbudować katapultę i od razu przetransportować trzy owłosione tyłki w kierunku maga. Tu jednak pojawiał się poważny problem, mianowicie duży pęd powietrza mógł doprowadzić do uporczywego przeziębienia. Wtedy, już po powrocie stara nie dałaby Partridge’owi spokoju. Zaraz by było, że gdzie on się szlajał, dlaczego nie wziął szalika i tak w ogóle, to miał wyjść tylko po mleko. Druga opcja zakładała kamuflaż. Golemy, jako istoty nawykłe jedynie do wykonywania poleceń, były z natury głupie. Nawet jeśli drużyna nie grzeszyła inteligencją, tym lepiej. Łatwiej byłoby się kamuflować. Ten plan zakładał obsmarowanie się błotem i wejście wzajemnie na plecy. Istoty odróżniały tylko wielkość i kolor, nie zaprzątając sobie głowy skompilkowaną materią typu: czemu trzech gości stojących na swoich ramionach zasuwa przez bagna. Powinni wziąć ich za jednego ze swoich. Musieli tylko robić golemie rzeczy i wydawać posapujące dźwięki. To jednak również odpadało, jak uznał za chwilę elf, ponieważ wymuszało magiczne pojęcia współpracy i koordynacji. Obydwie rzeczy były dla drużyny równie obce co zajęcia samby pod wodą. Pomyślał o podkopie. Mógłby użyć szczęk Bogdana do zrobienia tunelu. Lecz wtedy przypomniał sobie o tym jak pancernik źle trawi glebę typu bagiennego i zawsze po konsumpcji capił tak mocno, że wyżerało woskowinę z uszu. Błyskawiczny sprint? Niezłe, ale obawiał się o Wirkucipałka. Fizjonomia krasnoludów sprawiała, że rozróżniały tylko dwa rodzaje szybkości: człapanie i wleczenie. Wreszcie wpadł na genialny plan. Był to jego łabędzi śpiew, opus magnum, zwieńczenie geniuszu, jakim z całą pewnością wykazał się podczas wędrówki. Partridge wyszedł bowiem przed szereg, przyłożył obydwie dłonie do ust, wziął głęboki oddech i: - EJ TY TAM NA GÓRZE. ŁOKCIE CI ŚMIERDZĄ STARYM PUMEKSEM, A MATKA LIZAŁA SIĘ Z MASZYNISTĄ! CHO DO NAS NA SPARING! Odwrócił się do drużyny i podniósł do góry kciuk. Musieli być z niego dumni. Ostatnio edytowane przez Caleb : 14-08-2018 o 08:05. |
21-07-2018, 10:44 | #229 |
Reputacja: 1 |
|
02-08-2018, 13:17 | #230 |
Reputacja: 1 | Mag wciąż otrzepywał się od czasu upadku i pocierał nieco wyziębły podczas lotu tyłek. Z początku za grosz miał armie golemów stojącą pod wierzą oraz młotki gwałcące ziemie, ale gdy w końcu przywrócił względnie odpowiednią temperaturę w okolicach odbytu, policzył na szybko żelaznych gigantów. Wyszło mu jakieś (2.1+e12)/(pierwiastek z (250*10^3)*(100^2)*2). Czyli stanowczo za dużo żelaznych jaj do zmiażdżenia dla jednego Zbysia. W związku z tym dyktator kompanji rozpoczął jednoosobową debatę w swojej głowie, biorącą na temat przejście bezpiecznie przez tą armie koksów. Z początku nic mu nie przychodziło do głowy. Pomyślał o pociachaniu ich papierem, ale nie rozwiązywał on problemu broni gazowej. Ostatecznie pozostało jedyne słuszne rozwiązanie... Ponowne wyjebanie wszystkiego w powietrze. Skoro jakieś 20 minut temu się udało, to dlaczego nie teraz? Zaklęcia w wykonaniu Zbysława są nieprzewidywalne, ale wydało mu się, że już opanował te tajemną sztukę palenia kurew. Już otworzył usta, by wykrzyknąć jedną ze swoich ulubionych fraz, gdy Patridż rozpoczął swoje zaloty. Po pierwszych pięciu słowach mag już doszedł do wniosku, że nie ma sensu mu przeszkadzać. Porządna prowokacja, jak to przystało na honorowych wojowników, rozwiązuje każdy problem. Po zakończeniu jego tyrady, Zbysław odpowiedział na kciuk elfa tym samym i wyszczerzył zęby. Niestety nie widział nigdzie wkurwionego czarnoksiężnika, dlatego przejął pałeczkę po elfie. Otrzepał się jeszcze raz i ruszył przed elfa, rozpoczynając koncert. Przy okazji darcia japy wymachiwał swoim papirusem, pamiętając przy tym, by czasem się nim znowu nie zadrasnąć. Nie chciał powtórki z ostatnich wydarzeń. - EJ CZARNOGÓWNIE! SŁYSZAŁEŚ O MASZYNIŚCIE? ELF LUBI WSZYSTKO BAGATELIZOWAĆ. TWOJĄ MATKĘ PRZELECIAŁO CAŁE JAPOŃSKIE METRO, WŁĄCZAJĄC W TO KOŁA. Z TEGO CO WIDZĘ, TO RODZINNA SPRAWA, BO CHODZĄ LEGENDY, JAKOBY CIEBIE SZCZURY PO NOCY JEBAŁY! CHODŹ TU LEPIEJ NO KREWNIAKU, BO ZARAZ ROZJEBIEMY CI TEN DOMEK Z KART ORAZ ZAKOMPLEKSIONE GOLEMY! AŻ STĄD CZUĆ TWÓJ SMRÓD, WIĘC LEPIEJ NIE UDAWAJ, ŻE CIEBIE TAM NIE MA! Skończywszy mag lekko odchrząknął i opuścił łapę z papierem. Odwrócił się do kompanii, ukłonił ceremonialnie i wrócił za Patrysia, by czasem to nie jego pierwszego capnęły żelazne jaja. Następnie spojrzał znów na wierze i oczekiwał reakcji czarnogirego. |