Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-06-2016, 12:20   #11
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację

Zafara udał się w dalszą drogę.
Opuścił jaskinię, w której stoczył sukcesywnie walkę z niechcianym umysłowym lokatorem. Powietrze było wilgotne; nie przepadał za taką aurą.
Stawało się ono coraz cięższe, czym bardziej oddalał się od groty.
Zjechał po błotnistym pagórku, przybrudził poły płaszcza ziemią. Cieszył się jednak upragnionym spokojem tak bardzo, że dyskomfort związany z kontaktem z wodą i wilgotnym podłożem nie dawał mu się we znaki.
Telefon zaczął mu dzwonić. Nieco zainteresowany duch sięgnął po brzęczące urządzenie.
Jednooki.
Od niechcenia dżin odebrał sygnał.
Właśnie przypomniało mu się, że miał mu coś przekazać.
- Tak? - spytał sucho Zafara, po czym orzekł bez większego wahania. - Miałem właśnie przekazać panu, że nie jestem już zainteresowany pana pomocą. Sam uporałem się z Ar Afazem - po czym rozłączył się.
Nie zamierzał się już wplątać w jakieś dziwne afery. Po tych niemiłych przygodach nabrał rozumu, na tyle, by nie ładować się w kolejne kłopoty.
Odszedł swoją drogą.
Miał swoje sprawy do załatwienia.
Chciał odnaleźć Soni.
Jednak po kilkunastu krokach telefon ponownie zaczął dzwonić. Mniej zadowolony Zafara spojrzał na ekran.
Nie znał tego numeru.


=***=
Quen Xun
Ciemność. Ciemność widzę, czyli ciemno mi.

Chłopak uporał się z odmrożeniami stóp. Załatwił jeden problem z głowy.
Następnego dnia, to jest obecnego dnia i ranka, miał poszukać więcej informacji. Chciał się dowiedzieć o tym domku na drzewie i o grobie, jakie tajemnice skrywały. No i Ansarze trzeba było pomóc załatwić pracę.
Problem kolejny polegał na tym, że tego ranka, Quen wyjątkowo zdrowie nie dopisywało.
Bolała go głowa. Nie pomagał ani zimny prysznic ani szklanka wody. Cały świat dookoła kołysał jak na statku na morzu podczas sztormu. W dodatku nie miał na nic apetytu, a jak coś zjadł, to zwracał, jakby żołądek mu się zbuntował na amen. Chłopak postanowił się położyć, ledwo do łóżka się doczłapał. Kiedy tylko się na nim położył, zamknął oczy i niemal od razu odleciał.
Miał wrażenie, że spada w dół.
Daleko stąd.



Yeon-in
Bębnienie dzięcioła, czyli cisza przed burzą

Po zaciętej walce z upierdliwym Kostkiem, Yeon-in wyruszył po dziewczynkę, która została na dole. Na jego widok poruszyła się; rada była, że mężczyźnie nic poważnego się nie stało. A widać było, że Lola się martwiła o swojego towarzysza, że nie wyjdzie cały z walki. Pobiegła w jego kierunku i przytuliła się do niego, obejmując go w pasie rączkami.
- Yin! jesteś cały! wygrałeś walkę? - zapytało dziecko, wpatrując się w twarz mężczyzny.
Zaś Yin nie dość, że wyszedł cały (może za wyjątkiem nielicznych niegroźnych okaleczeń), to najpewniej ją wygrał, lecz Kostek nieoczekiwanie uciekł z prowizorycznej areny i nie raczył się dostosować do warunków gry, które sam ustanowił. Jego ucieczka była nader podejrzana i jak przeczuwał latarnik - nieprzypadkowa.
Lola niebawem zerknęła w dół, Yin również usłyszał nieznaczny szelest, który przypominał mu skradanie się jakiegoś sporego zwierzęcia. Jakiś stwór kierował się w ich stronę. Wojownik dostrzegał w dali coś na kształt wielkiego wilka, który zaczął biec w ich stronę.
Bydle wielkości małego słonia. Głodne, żądne mięsa i krwi.


Dan
I’m singing in the police, czyli pasowanie na “psa”

Dan był w wyśmienitym humorze.
Całe otoczenie temu wtórowało.
Po drodze z jednego domku wypływała muzyka. Ptaszki śpiewały, jakiś kot [lub regularny] właśnie przed nim zwiał z tej radości. Dan po drodze z gracją przeskoczył kilka sporych kałuż… żeby wstąpić do salonu po nowy telefon. Sprzedawca wyglądał doprawdy oryginalnie i… bardzo adekwatnie do profesji, bowiem Dan natrafił na robota-telefon! Głowę i korpus w jednym stanowił wielki telefon komórkowy. Na ekranie wyświetlała się łysa głowa starego, pikselowego sprzedawcy noszącego okrągłe okulary i grubymi szkłami, lecz nogi i ręce - choć długie i bardziej cybernetyczne aniżeli organiczne - działały podobnie jak u wielu humanoidów. Sprzedawca choć uprzejmy, patrzał momentami dość dziwnie na Dana - to chyba przez ten banan na jego gębie.Albo to zdziwione spojrzenie chłopaka.
Niemniej białowłosy zakupił telefon, którego potrzebował. Uszczupliły mu się zapasy kredytów, niemniej to co ubyło, zostało spożytkowane pożytecznie.
I z głową.
A teraz po robotę.
Najpierw “znajomy” komisariat.
Tam naboru żadnego nie ogłaszali, więc Dan z kwitkiem został odprawiony.
Tak samo działo się w czterech innych pobliskich.
Chłopak nałaził się po cholerę i na nic.
Ale wciąż posiadał determinację!
Liczył na to, że tym razem szczęście mu dopisze.
I dopisało. Bowiem jak w wielu światach powiadano - kto szuka, ten znajdzie, a nawet dostanie.
Czasem był to wpierdol w ryj, kosa w żebra, ale czasem życie dało łaskawie dupy.
Tym razem rekrutacja do ochotniczych oddziałów policyjnych była otwarta, z czego Dan [i nie tylko on] skorzystali. Dan pogadał z ładną króliczką w mundurze, która poinformowała go, gdzie i jak ma się stawić do poboru.
Teraz problem był… z kandytaturą.
Było ich wszystkich N, łącznie z samym Danem.
A ta rekrutacja była zbyt mało zasobna dla (N-1) ochotników.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 20-06-2016, 21:42   #12
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
- Chyba wygrałem - odparł latarnik, wypatrując niebezpieczeństw. Chciał coś dodać, jednak zobaczył olbrzymie zwierzę. Zamiast tego wyszeptał: - Kurwa… Lola - wskakuj na latanię!

Samemu wskoczył na drugą i miał nadzieję, że Lola zrobi to samo. Latarnie zaczęły ich unosić ku górze. Yin miał nadzieję, że zdążą unieść ich poza zasięg potwora i wytrzymają wystarczająco długo w powietrzu, by skurczybyk się znudził.

Dziewczynka pisnęła, kiedy zobaczyła potwora i gdyby nie huk latarnika, zastygłaby w miejscu z przerażenia. Potruchtała do latarni i szybko wskoczyła na nią, a bestia biegła w ich kierunku. Kiedy Lola usadowiła się na magicznym sześcianie, bydlaka i duet zaczęły dzielić metry, kroki, jardy. Już była w stanie dostrzec żądzę krwi w ślepiach stworzenia, ślinę ściekającą z gęby, usłyszeć warczenie potwora, który ucieszył się z szansy na łakomy kąsek, pyszne kruchutkie mięsko.

Sześciany wyfrunęły w górę wraz z dwójką regularnych. Mało brakowało, a wielki wilk doskoczyłby do Yina. Później potwór ponowił próby i próbował doskoczyć do dwójki, ci jednak na swoje szczęście znajdowali się zbyt wysoko dla pokraki. Wkrótce stworzenie zaczęło maleć i niebawem przybrało wielkość kotka, a potem owada. Po drodze regularni zaczepili się o gałęzie drzew, lecz udało im się przebić przez korony drzew, przez co zyskali piękny widok na okolicę. Po warczeniu, które dobiegało z dołu wychodziło na to, że stwór czeka, aż któreś z nich spadnie na ziemię, może nieszczęśliwie wyślizgnie się z sześcianu. Lola kurczowo trzymała się latarni, starając się nie spaść. Ze strachem patrzyła dookoła.

- Mm, może wyfruńmy stąd ym, tam? - zasugerowała nieśmiało, wskazując palcem w kierunku wielkiego domu, który zobaczyli, zanim weszli do lasu.

Zaś Yin widział wielkie połacie lasu, lecz w nim nie dostrzegł niczego ciekawego. Niestety, nie było punktu charakterystycznego w morzu drzew, acz odgłosy wygłodniałego zwierza chwilowo spełniały tę funkcję.

- Em, albo możemy z wysoka badać las? A! - pisnęła, kiedy o mały włos nie spadła z sześcianu. Bodaj w odruchu pod jej nogami i sześcianem powstała kwadratowa płyta z shinso, podobna do tych, którymi próbowała wypłoszyć Kostka.

Yin wykonał szybki skan sześcianami okolicy pod nimi, nie licząc na wiele, ale w wolnym czasie miał wykonać porządną analizę zebranych danych - zrobić fragment mapy lasu, występującej tam flory i fauny. Podfrunął do Loli, uśmiechnął się do niej i skierował latarnie w stronę domu.

- Odpocznijmy, sądzę, że na jeden dzień mamy wystarczająco wiele wrażeń. Uszy w górę, Lolu.

- Um, też... też tak sądzę - zgodziła się dziewczynka. Yin i Lola wylecieli z lasu dzięki latarniom, dzięki czemu szybciej wydostali się z dziczy. Zaś Yin otrzymał informacje o lesie - nie były to imponujące ilości, niemniej zawsze lepiej tyle niż nic. I oczywiście wiedział też, że w tej części lasu grasował wielki, krwiożerczy wilczur. No i skostniały kretyn.

Jak go następnym razem spotkają, będzie musiał wymóc dotrzymanie słowa na kościotrupie. Pytanie jednak - czy go jeszcze spotkają?

Patrząc jednak na rozmiar lasu - to zostało Yinowi jeszcze wiele rzeczy do odkrycia.

Lola po dojściu do siebie spytała Yina, jak przebiegło spotkanie z Kostkiem.

Yin wyjaśnił małej, że tuż po wejściu na arenę uświadomił sobie, że szkielety nie krwawią. Nie było z tym inaczej. Zranił go wielokrotnie, samemu nie będąc ranionym, jednak nic to nie dało. Walka skończyła się tym, że szkielet uciekł z areny - co równało się wygranej Yina. Chyba. W międzyczasie latarnie niosły ich do domu, w którym Yin zamierzał znaleźć trochę spokoju i ciszy na analizę danych. Chciał też usiąść w towarzystwie Loli i posłuchać nieco o jej przeszłości.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 21-06-2016, 21:08   #13
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
W oczekiwaniu na rekrutację. Poznaj swojego przeciwnika.

Poszukiwania komisariatu z naborem trwały długo. Zbyt długo jak dla Dana, jednak w końcu nie było tak, że miał cokolwiek innego do roboty. Nie lubił się spieszyć, dlatego nie zniechęcał się odmowami. W końcu piętro było olbrzymie. Z pewnością gdzieś potrzebowano śmiałka chętnego do utrzymywania tu porządku.
W międzyczasie Dan posłał sms’a do swojego podwładnego, dając znać o swoim nowym numerze. Białowłosy nie mógł doczekać się pierwszych wieści o rodzeństwie. Miał tylko nadzieję, że Strife posłucha jego rady i nie wpakuje się znowu w jakieś bagno. Wiedział, że powinien znaleźć kogoś bardziej odpowiedzialnego na to stanowisko, jednak Dan nie mógł oprzeć się wrażeniu, że zamaskowany pojeb z pewnością nada się do tego zadania lepiej niż ktokolwiek inny. Przeczucie? Miał nadzieje, że nie mylne.
Porzucając rozmyślania o tym, Dan skupił się na odnalezionej dopiero co rekrutacji do ochotniczych oddziałów policyjnych. Ochotników było jednak wcale nie tak mało, jak mógłby się tego początkowo spodziewać. Przebicie się na stanowisko w takim tłumie z pewnością nie należało do najłatwiejszego zadania. Mimo wszystko białowłosy pozostawał dobrej myśli. Zawsze mógł spróbować. Co miał niby do stracenia?
- Ho ho - podsumował zbiorowisko dziwnych indywiduów na głos. Rozejrzał się dokładnie po wszystkich zebranych, wyszukując wzrokiem co ciekawsze osobniki. Nieskrępowanym krokiem zbliżył się do pierwszej, atrakcyjniejszej z wyglądu osoby płci przeciwnej i rzekł dosyć swobodnym tonem. - Widać oferta pracy musi być nieźle lukratywna, skoro zebrało się tu tylu chętnych. Nie wydaje mi się, by wszyscy tu zebrani kierowali się powołaniem i swoją praworządnością.
Osoba, istota, którą obecnie wypatrzył Dan, była blondynką przeciętnego wzrostu o krótkich włosach, lekko rozczochranych w artystycznym nieładzie. Chyba go dosłyszała, bo zwróciła się w kierunku Dana.
[MEDIA][/MEDIA]
Szare skrzydełka lekko się potrząsnęły, niebieska suknia ze złotym i czarnym skórzanym pasem ładnie podkreślała figurę kobiety.
- Nie nam określać, po co niektórzy się tutaj zebrali - stwierdziła dziewczyna, która w obecnej chwili skupiła uwagę na młodzieńcu. - A ty, w jakim celu tu przybyłeś? - zapytała Dana, lekko się uśmiechając.
- Bardzo podobają mi się mundury policyjne - zaśmiał się białowłosy. Po chwili zastanowienia jednak odezwał się znowu. - W dodatku nie lubię monotonnej roboty, a ta raczej do takich nie należy.
- Mnie też się podobają mundury policyjne - dziewczyna się uśmiechnęła. - No, ale uważam, że tutaj liczy się bardziej drugie - zgodziła się z rozmówcą. - Zaś inni jeszcze liczą pracę połączoną z dobrym treningiem. Co o tym sądzisz…ach, nie zapytałam się o imię - westchnęła kobietka. - Nina - przedstawiła się naprędce.
Mężczyzna odwzajemnił uśmiech i pokłonił się lekko.
- Dan Amersis, do twoich usług - rzekł swobodnym tonem, po czym wyprostował się i ponownie spojrzał w oczy dziewczyny. - W każdym razie, biorąc pod uwagę ilość zainteresowanych, ciężko będzie dostać tę posadę. Wiesz może jak ma wyglądać selekcja kandydatów?
- Przeważnie jest test. Jak poprzednio się starałam, to raz były trzy etapy, a jak było wielu dobrych, to tworzono jeszcze dodatkowy przesiew jeszcze jednym testem, aż została docelowa liczba kandydatów. Tutaj... - wskazała ruchem głowy na zebranych. - będą chyba minimum cztery lub pięć - oceniła. Wahała się, a Dan widząc, że uwaga dziewczyny skupiła się na parze zbrojnych, kilku rosłych potworach, mógł się zgodzić z dziewczyną… a kto wie, czy i ona nie podała zbyt małą liczbę samych sprawdzianów. Niemniej chłopak był dobrej myśli.
Towarzystwo było mało rozgadane. Poszczególne jednostki może nawiązywały jakiś tam kontakt, lecz zdecydowana większość milczała albo dyskretnie patrzała na innych. Od czasu do czasu ktoś zerkał na wielki zegar wiszący na ścianie, to na drzwi, przez które chętni mieli przechodzić.
- Czyli zbyt łatwo nie będzie - westchnął Dan, rozglądając się po pomieszczeniu. - Widać, że do policji przyjmują tylko najlepszych. No cóż, zawsze warto spróbować. Ale przy okazji fajnie będzie zobaczyć kilku regularnych w akcji. Któryś z tu zebranych szczególnie przyciągnął twoją uwagę? Lepiej od razu wypatrzeć tych co silniejszych.
- Wszyscy mogą być silni - zauważyła Nina, dość mało odkrywczo. - Ocenianie po pozorach to pierwszy krok do porażki.
Dan zerkał po zebranych, na oko widział tak z osiem… dziewięć osobników, którzy wyglądali na tych “silniejszych”. Jeśli się sugerować stosunkiem mięśni do tłuszczu, albo budową ciała, wyposażeniem, wyglądem. Zwłaszcza, że jeden osobnik zdawał się być stworzony z ognia, a jego zbroja była rozgrzana do czerwoności. Niemniej żaden z nich nie zwracał tak bardzo uwagi na Dana i Ninę, jak jeszcze inszy osobnik, któremu daleko było do typowego przepaka.
[MEDIA][/MEDIA]
Mały rudy, chudy pokurcz, z wielkimi goglami na zczochranych kudłach, opaloną skórą i białą koszulą i krótkich czarnych spodenkach ani trochę nie sprawiał wrażenia, jakby miał jakkolwiek nadawać się do oddziałów policyjnych.
- Masz rację, ocenianie innych po powierzchownych cechach jest raczej złym pomysłem. Jednak jeżeli dokładnie się przyjrzysz, to możesz dostrzec różnicę między naprawdę silnymi istotami, a tymi tylko sprawiającymi takie pozory. - rzekł Dan, spoglądając ciągle na rudego osobnika. - Naturalnie potężne istoty, niezależnie od wyglądu, zwykle emanują swoją energią, pewnością siebie, szczególnym błyskiem w oczach, a czasem i morderczymi zamiarami. Często nawet nie muszą oni wyróżniać się fizycznie. Tacy instynktownie wywołują w nas poczucie swojej siły - wyjaśnił. - Chociaż, w tej sytuacji, przy takim tłoku, ciężko będzie ich wyłapać. Chyba nie pozostaje nam nic innego, jak czekać aż w końcu ktoś się nami zajmie.
Rudy uśmiechnął się do siebie pod nosem, jednak nic poza tym z tego nie wyszło. Banan widniał mu przez chwilę na twarzy, po czym spełzł z niej, co jednak za tym stało, było już inną sprawą, która niespecjalnie kogokolwiek obchodziła.
- Gdy chodzi ci o emanowanie energią, obstawiałabym gościa z ognia. Pewność siebie, ten rudy chłopiec niedaleko nas. Większość zdaje się być obojętna albo podenerwowana - oceniła Nina. - szczególny błysk w oczach też nie rzucał się w oczy u nikogo. Morderczymi zamiarami raczej tylko idiota lub kretyn epatowałby przy innych, więc tego nam nie będzie raczej dane ocenić. Chyba że trafimy na idiotę lub posiadasz zdolność, by umieć przejrzeć zamiary innych.
- Niestety, nie posiadam takich mocy. Czasami nawet tego żałuję - białowłosy westchnął. - Na tego rudego będzie trzeba uważać. Nie wydaje mi się, by ta jego pewność siebie wynikała tylko z wysokiego mniemania o sobie. - powiedział, znowu kierując spojrzenie na swoją rozmówczynię. Uśmiechnął się do niej. - W każdym razie, życzę powodzenia. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli rywalizować bezpośrednio między sobą.
- Dziękuję, Dan. Również życzę powodzenia - Nina uśmiechnęła się ciepło do białowłosego.
A rudy obecnie wpatrywał się w drzwi.
Wskazówka zegara, ta większa, nieubłagalnie zbliżała się do wyznacznika końca laby, zanim zaczną się testy.
Pozostało już niewiele czasu, zanim zaczną się przesiewy.
 
Hazard jest offline  
Stary 26-06-2016, 19:20   #14
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Bez znaczenia

Długouchy obudził się wypoczęty i szczęśliwy. Nie czuł się tak dobrze odkąd zaczęła się ta cała porąbana historia z Ar Afazem. Właściwie nie żywił nadziei, że po tym co przeżył prędko zdoła odzyskać spokój, niemniej stało się. Jego prześladowca przestał istnieć, jak gdyby był niczym więcej jak jedynie niepokojącym snem. Poranek mimo dającej się wyczuć w powietrzu wilgoci, która jak zdążył zauważyć nie była mu już tak niemiła jak wcześniej, zapowiadał się pięknie. Ptaki śpiewały, pająki tkały sieci, gryzonie popiskiwały, a tak bliskie jego sercu słońce pieściło swoim łagodnym dotykiem listowie. Po rozszalałych emocjach które nim targały nie pozostał nawet ślad, znowu patrzył na świat z właściwą sobie życzliwą obojętnością.

Przepłoszony nieostrożnym ruchem szczur czmychnął w gęstwinę. Zafary nie obeszło to w najmniejszym stopniu, nie chciał przestraszyć gryzonia, nie chciał też by zwierzak z nim został. Było mu totalnie wszystko jedno i to dawało mu poczucie wolności. Spojrzał na swoje odbicie w kałuży, ale nawet odkrycie, że wygląda teraz, jak wróg którego zniszczył, nie poruszyło go. Właściwie stwierdził, że choć wciąż nie rozpoznaje w odbiciu siebie, to teraz przynajmniej wie kogo widzi i paradoksalnie łatwiej wytrzymać mu własne spojrzenie. Nie czuł też już potrzeby by kryć oblicze w cieniu kaptura. Ruszył przed siebie wyjątkowo nie przejmując się wodą i błotem, które wsiąkały w jego czarne teraz szaty i brudziły śnieżnobiałe futro. Bez wątpienia nie mógł już nazywać siebie Zafarą Czerwonym, czy wciąż powinien nazywać się Zafarą jeszcze nie zdecydował.

Powoli przemierzał skąpany w głębokich cieniach las. Choć karmił się światłem i to ono dało mu życie, nie bał się ciemności. Teraz jak nigdy wcześniej był w stanie dostrzec jej złożoną strukturę, docenić subtelne piękno i pozostać na nie obojętnym tak jak i ciemność była obojętna wobec niego. Idealna harmonia.

Przerwał ją dźwięk telefonu. Osobnik przypominający obecnie skrzyżowanie kozy z psem, prawie zapomniał że ma urządzenie ze sobą. Dziwne że działało tak długo bez ładowania i że łapało zasięg w takiej głuszy. Dobrze się jednak stało, połączenie pozwoliło istocie odciąć kolejną nić, która łączyła go ze sprawą Ar Afaza. Był wolny, mógł robić co tylko chciał. Pytanie czego chciał? Zanim doszło do ostatecznej konfrontacji odpowiedź byłaby prosta. Chciał pozbyć się Afaza i wrócić do Soni. Lubił Soni, bardzo lubił, jego uczucie do niej było na tyle silne, że był gotów zaryzykować dla niej życie. Teraz jednak dziewczyna była mu dziwnie obojętna. Czy tak powinno być?

Jego rozważania przerwała kolejna melodyjka. Nie znał tego numeru. Gdyby kierował się tym co w jego mniemaniu było zdrowym rozsądkiem pewnie wyłączyłby telefon i wywalił w najbliższą kałużę żeby znowu nie wpakować się w jakieś gówno, ale było mu wszystko jedno. Nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył aparat do ucha.
 

Ostatnio edytowane przez Agape : 26-06-2016 o 19:30.
Agape jest offline  
Stary 20-08-2016, 16:52   #15
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Bestia

Kiedy tylko długouchy nacisnął przycisk, jego ucho złapało szum, który trwał tyle co dwa sygnały, po czym w tle usłyszał coś, co zabrzmiało jak sowite przekleństwo i rozmowa się urwała. Czy ktoś do niego zadzwonił przez pomyłkę, czy miał być to głuchy telefon bądź inna forma prześladowania, pozostawało już w ewentualnych domysłach Zafary. Numer ten, od którego odebrał połączenie, było to 616. Trzy cyfry i nic więcej. Dziwne, ale nie na tyle by odmieniony duch pustyni uznał to, za coś czym warto się przejmować, albo czemu chciałby poświęcić choćby kilka przelotnych myśli. Skoro już trzymał urządzenie w rękach postanowił sprawdzić sygnał GPS i zorientować się jak daleko zawędrował.

To nowe uczucie wyjebania na wszystko i bez potrzeby używania tajemnych sztuczek z shinso było wręcz przytłaczające, ale nie na długo. To przytłoczenie też wnet się ulotniło, a Zafara zauważył nowe, ważne zalety tego nowego stanu rzeczy. Po pierwsze - mógł się skupić i nic nie było go w stanie rozproszyć. Dodatkowo dzięki wzmożonemu tempu pracy zwojów niematerialnego mózgu szybciej skonfigurował sobie urządzenie. “Gieps” poinformował, że Zafara ładnie daleko zawędrował, a jeśli pójdzie prosto, i nie będzie nigdzie skręcał, to też gdzieś dojdzie. I wyszło na to, że to gdzieś to skraj lasu, a nieco dalej droga dla pojazdów spalinowych i energetycznych. Zdawało się, że całe Piętro to takie gigantyczne zadupie, swoisty moloch takich zadupiów. Może gdzieniegdzie widniały przejawy zaawansowanej cywilizacji, ale okolica, w której Zafara się teraz znajdował, preferowała raczej leśnictwo bądź gdzieniegdzie rolnictwo lub hodowlę stworzeń, a strefa ta rozpościerała się na obszary, gdzie przechodzenie ich na piechotę liczyło się w dziesiątkach dni. Lub przeliczając to na jednostki Zafary - w dziesiątkach wywołaniach portali. Zafara podfrunął na pobliskie drzewo, rozwalił się na sporej gałęzi i na niej w spokoju szukał informacji telefonem, na własną rękę. Właściwie gdyby chciał, mógłby zadzwonić do Soni. Nowy stan rzeczy miał - poza fajną “waletą” - jeszcze jeden “zad”: szybko się nudził. Właściwie, to że odnalazł się w tym świecie, nie sprawiło na nim żadnego wrażenia. Miał wrażenie pustki, w swej istocie niejednoznacznej do ustalenia w kwestii dobra i zła. Niemniej i nad tym niespecjalnie filozofował. Szperał w “netach”, jeśli takowe udawało mu się złapać, i szukał informacji na temat nowego Piętra. Nie denerwował się. Zafara był cierpliwy. Oj, tak, baaardzo cierpliwy.

Zawsze był cierpliwy i prawie zawsze sprawiał wrażenie kogoś komu wszystko jedno, niemniej do wczoraj były rzeczy na których mu zależało. Zależało tak bardzo że był w stanie zaryzykować życiem, porzucić swoje pacyfistyczne przekonania i z zimną… nie! Wręcz przeciwnie z pełną nienawiści pasją zamordować. Teraz czuł jedynie pustkę, wszystko było w jak najlepszym porządku, ale jednocześnie na jakimś głębszym poziomie nie było. Zdawał sobie z tego sprawę i miał to w głębokim poważaniu. Strzałeczka pokazująca jego aktualną pozycję zamrygała i zgasła, net siadł parę sekund później. Postanowił zejść z drzewa. Nie zdematerializować się i opaść na ziemię, a właśnie zejść normalnie jak to miały w zwyczaju istoty cielesne. Co więcej udało mu się zrobić to całkiem sprawnie. Być może w przeciwieństwie do niego Afaz miał wśród przodków jakieś stworzenia obeznane z łażeniem po drzewach. Sterczące z jego czaszki rogi nieśmiało sugerowały kozę, ale nawet jeśli był to drzewny demon, dla istoty którą się stał nie miało to żadnego znaczenia. Ruszył przed siebie nie przejmując się błotem oblepiającym stopy i skraj jego nowej czarnej szaty, ani wielkimi kroplami spadającym przy poruszeniu każdej gałęzi. Zmierzał w stronę drogi wodząc wzrokiem za kotłującymi się na skraju pola widzenia cieniami.

Gdyby naszła go ochota mógł zadzwonić do Soni, ale co by jej powiedział? “To ja Zafara, wygrałem, będzie dobrze.” Tylko czy wciąż mógł nazywać siebie Zafarą? Nie brzmiał już jak Zafara, nie wyglądał jak on i co ważniejsze nie czuł się Zafarą. Kim więc był? Afazem? Na pewno nie. Uzurpator chociaż wredny miał w sobie sporo życia, pragnień, targających nim emocji. Przystanął na chwilę zastanawiając się czy jest w nim coś jeszcze poza wszechogarniającą obojętnością. Jedyne co przyszło mu na myśl to wspomnienie świetlistych kulek, upajające doznanie kiedy to delikatne shinsu martwego przeciwnika rozpływało się wewnątrz niego łącząc z jego własną mocą. Rozmarzony nieświadomie przymknął białe ślepia i oblizał pysk. Tak, to zdecydowanie było coś co chciałby powtórzyć. Ciekawe czy podobne smakołyki istniały poza jego wewnętrznym światem. Podjął wędrówkę nieco raźniejszym krokiem. Nie miał pojęcia kim jest ani dokąd zmierza, ale wiedział jedno: był głodny.

Stwór ruszył w dalszą drogę. Gdyby określić, że miał nadzieję znaleźć coś do jedzenia, to przecież mielibyśmy do czynienia z istną sprzecznością. Czy istota, w której panowała pustka, mogła odczuwać nadzieję? Zafara nie myślał nad tym. Nie miał na to miejsca ani możliwości. Skupiał się jedynie na znalezieniu jedzenia. Niczym wygłodniałe zwierzę wciągał powietrze zmieszane z shinso do -teraz- materialnych nozdrzy. Póki co dominował zapach lasu lub stęchlizny, gdy mijał szczątki martwych zwierząt i innych potworów. Czasem wbił się zapach łajna. Zafara nie przystawał po drodze, zresztą nie czuł zmęczenia, więc nic nie stało mu na przeszkodzie, nawet wtedy gdy w oddali zobaczył wyprostowaną humanoidalną sylwetkę. Na pierwszy rzut oka stworzenie okutane było w mocno zużytą skórzaną kurtkę koloru ciemnego brązu, a na jego głowie sterczał szpiczasty kapelusz. Wędrowiec podpierał się kawałem drągala, który musiał wytrzasnąć gdzieś w lesie. Ciemne portki miał połatane na tyłku i kolanach, a i ogon podobny do krowiego wystawał mu z pomiędzy spodni a kurtki. Ofiara stała tyłem do Zafary, obserwowała przestrzeń dookoła, nie widząc “kozła”.
Wygłodniałe stworzenie zbliżało się węsząc w powietrzu, smakując zmysłami shinsu swojej “ofiary” czy aby mocne, czy wystarczająco wyraziste. Nie było to nic nadzwyczajnego. Przysłowiowej dupy nie urywało. Niemniej lepszy rydz niż nic, jak to w niektórych światach się powiadało, a w pobliżu nic ciekawszego poza może jakimiś gryzionami i przerośniętymi wiewiórkami nie poruszało się. Tamten kawał ciołka wydawał się największym okazem w promieniu paruset metrów. I co więcej - był tak blisko, a zapewne na tyle słaby, że Zafara nie będzie miał większego problemu z dopadnięciem go. Tylko czy naprawdę miał ochotę zadowolić się czymś takim? To co miał właśnie przed sobą w porównaniu do tego czego zasmakował było jak sucha bułka na przeciw talerza pełnego jeszcze ciepłych parujących ciasteczek.
-Nie nadajesz się.- stwierdziła istota wypuszczając rękojeść sztyletu, rezygnując z jego dobycia.

Niedoszła ofiara nie usłyszała słów Zafary. Odeszła dalej, tak jak “biały” pozwolił jej ujść z życiem, sam shinsoista udał się dalej. Jednak dalsza perspektywa malowała się marnie. Jakieś zwierzaki i to w dodatku jakieś kurduplate. Gdy przeszedł kolejne setki kroków w poszukiwaniu jedzenia, to czy mu się wydawało, czy w oddali dostrzegł białego, paruogonowego lisa?
Zafara wytężył wzrok i skupił się na badaniu shinso. Ooo tak, to już wyglądało solidnie. Jeśli poprzednio natknął się na jakąś nędzną przepiórkę, to teraz miał do czynienia z kawałem skurwybyka. Ale będzie uczta!

Znalazłszy godny siebie posiłek głodny duch, bynajmniej już nie pustyni, zmienił postać na niematerialną upodabniając się tym samym do prawdziwej zjawy, która mogłaby nawiedzać te leśne ostępy. W tej postaci mógł zbliżyć się bezszelestnie. Dłonie samoistnie powędrowały do rękojeści sztyletów. Nie zastanawiając się nad tym co robi, długouchy posłuszny jakimś pierwotnym instynktom, których nawet by u siebie nie podejrzewał skradał się do ofiary.
Zafara skradał się jak gepard za małą antylopą, a lis kroczący sobie ścieżką leśną, jeszcze nie wyczuwał niebezpieczeństwo czające się w pobliżu. Sam zdziczały shinsoista przybliżał się do celu, a kiedy lis wyczaił, że nie jest już bezpieczny… został zaatakowany przez rzucającego się długouchego. Lis oberwał w bok sztyletem od Zafary. Zwierzę zawyło i odskoczyło. Posoka w miejscu zranienia zabarwiła białe futro na ciemny bord. Zafara dowiedział się, jak lis pomimo rany mógł być szybki. I że jeszcze niedostatecznie go zranił, bo zwierzę było w stanie nie uciekać, tylko zapierdalać, prawie że jak zając.
Myśliwy oblizał ostrze sztyletu z krwi kosztując jej smaku. Ulatujące z niej shinso przyjemnie połechtało jego zmysły ułatwiając podjęcie decyzji o rozpoczęciu pościgu. Białe futro zaskrzyło się od energii, ciało napięło się i w jednej chwili stworzenie pognało za uciekającą zdobyczą przyspieszając własne ruchy przy użyciu shinso movment. Mimo tego iż kierowały nim w tej chwili wyłącznie instynkty, Zafara wiedział, że w tym pościgu jest na straconej pozycji i potrzebuje czegoś więcej by osiągnąć cel. Na szczęście miał portale. Jeden stworzył przed sobą drugi tak daleko jak był w stanie. To powinno skrócić dystans.

Zapach krwi dodawał mu sił w pogoni za zwierzyną. Czuł zapach jej krwi, który nieznacznie się osłabił wraz z oddaleniem się bestii. Myśliwy jednak nie zamierzał dać za wygraną. Jego ciało zalśniło od shinso, by po chwili zmienić się w białoszarą smugę, która migała za drugą białą smugą, która w drodze straciła trochę krwi. Plama na futrze powiększyła się. Lis uciekał, dawał więcej sił, aby uciec przed żądnym krwi Zafarą. I póki co - udawało mu się utrzymywać dystans między sobą a tym drugim drapieżnikiem. Zafara zwęził oczy. Nie mógł pozwolić, żeby jedzenie mu uciekło. Warknął niczym rozwścieczony zwierz, wyciągnął łapę, jakby chciał rozedrzeć powietrze na strzępy. W tym momencie w dwóch miejscach naraz powstała magiczna wyrwa, która pozwoliła Zafarze drastycznie zmniejszyć odległość. Zaskoczony lis nie zdążył wykrzesać z siebie sił, kiedy Zafara drugi raz dopadł futrzaka. Ostrze zanurzyło się w okolicach łopatek, a lis znów strasznie zawył. Nie skończyło się jednak to na skowycie. Lis wyrwał się z klingi sztyletu, uwalniając na świat kolejne porcje krwi. Teraz to ofiara zaszarżowała na Zafarę - tym razem wyszło, że zwierzak też umie dać popalić. Szczęka jedzenia zakleszczyła się w łapie Zafary, która miała zadać kolejny cios, przy okazji zatapiając zęby. Były kłopoty, jeśli Zafara czegoś nie wymyśli, potworzysko odgryzie mu łapę.

Na myślenie długouchy nie miał ani czasu ani ochoty, zareagował tak jak zwykle w podobnych sytuacjach stając się niematerialny i teoretycznie nietykalny dla fizycznych ataków, nie zaniechał także własnej ofensywy próbując zatopić sztylet trzymany w wolnej ręce w oku lisa.

Ostrze sztyletu zatopiło się w oku stwora. Lis miotał się wściekle, a po chwili drgawek i szału zadrgał nieznacznie, znieruchomiał i zamarł. Zafara uwolnił się od przeciwnika. W dziwnym odruchu zadał soczystego kopa w pysk zwierzęcia, gruchocząc mu kości.
Podano do stołu.

Zdziczała istota jaką stał się niegdysiejszy ułożony shinsoista zadarła łeb ku górze i zawyła triumfalnie obwieszczając wszem i wobec swoje zwycięstwo. Nie trwało to jednak długo. Cenne smakowite shinso szybko przyciągnęło całą jego uwagę. Opadł na czworaki i zaczął łapczywie chłeptać energię lisa dodając ją do swojej. Kiedy zaspokoił pierwszy głód zaczął delektować się tym doznaniem, niejasno uświadamiając sobie, że musiał kompletnie zwariować skoro posunął się do czegoś takiego. Zupełnie nie przeszkadzało mu to w jedzeniu, dopiero kiedy każda drobinka shinso warta fatygi została przez niego wchłonięta zdecydował się iść dalej w stronę drogi. Nie spieszyło mu się, był zadowolony i pełen mocy.

Udało mu się też bez większych przeszkód wydostać się z lasu i dotrzeć do pierwszych oznak cywilizacji - drogi. Teraz zostało poczekać na naiwnego… to znaczy na ofiarę… uf, na autostop.
 
Agape jest offline  
Stary 22-08-2016, 10:01   #16
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Wyglądało też na to, że Lola nie miała jakoś chęci opowiadać o sobie. Była zmęczona wrażeniami z całego dnia i chciała się położyć. Całe szczęście, że Yin posiadał te latarnie. Zyskali dzięki nim wygodny środek transportu. Dziewczynka zrobiła się później bardziej rozmowna, kiedy dotarli do bardziej znajomych sobie okolic. Z rozmowy wynikło, że dziewczynka chciała znaleźć mamę i tatę, a do Wieży trafiła przypadkiem. Dziecko miało dużo szczęścia, że trafiło na bardziej sobie przyjazną drużynę, mimo iż niektórzy z jej członków, na przykład tygrysołak, nie sprawialiby wrażenia przyjaznych takim małym dzieciom. Yin na bazie gawędy małej dowiedział się, jak bezlitosne były prawa Wieży nawet wobec takich małych i niedoświadczonych w życiu istotek, które jak walec zrównywały wszystkich. Nie miało to znaczenia, kim wcześniej byłeś ani jakie zasługi miałeś w poprzednim życiu. Na testach rządziło prawo silniejszego, sprytniejszego czy częściej też bezwzględnego. Jeśli trafiło ci się szczęście, to kto wie - może Bóg Wieży łaskawie przydarzył ci szczęścia. Jednak w miejscu, gdzie takich rywali były miliardy i więcej, Yin wątpił, żeby z jakiegoś powodu Bóg interesował się szczególnie takimi regularnymi jak oni.
Dotarli szczęśliwie do Jastrzębiej Górki, gdzie nie spotkali już nikogo. Yin mógł w spokoju przeanalizować dane i nie zostać przez kogoś zaskoczonym. Odkryli już jakiś kawałek lasu, wiedzieli już, że można w nim spotkać Kostka czy Wilczura, jak to określiła napotkane stwory Lola. Zastanawiające było to, że Kostek uciekł dokładnie wtedy, kiedy usłyszał bębnienie. Więc możliwe, że nie tylko wiedział już co nieco o lesie, ale też z kimś współpracował, a kto wie, może to nawet on nasłał na nich tego wilka, a uciekał jedynie dlatego, bo dziwnie by wyglądało, gdyby ulubiony gryzak wielu psowatych wystawiał się jak na tacy.

Dzień definitywnie był męczący i Yin nie miał zamiaru przejmować się już niczym poza jedzeniem i piciem. Zamówił dla siebie i Loli napar z mięty i cytryny, do swojego poprosił dodać nieco ziaren zielonej kawy. Poprosił także o jakąś sycącą kolację na ciepło. Opowiedział Loli nieco o swoim świecie - o krwiożerczych wróżkach, miłych psowatych i potężnych slaanach. Nie pamiętał, czy ma kontakt do Dana, więc sprawdził ATS, czy może się z Danem połączyć. Jeżeli tak - chciał nawiązać kontakt. Jak nie - poprosił właściciela, by przekazał Danowi, jeżeli ten się pojawi, że Yin chętnie z nim pogada i dał mu namiar na swój ATS. Potem Yin wybrał się przespać.

Yeon-inowi naszły na myśl wspomnienia z akademii dla regularnych,na pierwszym piętrze. Kojarzył, że belfrowie mogli między sobą porozumiewać się za pomocą ATSów, ale jakoś zawsze mu umykało z głowy, aby spróbować, czy za pomocą tych ciekawych sfer także i regularni mogli się komunikować. Nigdy nikogo o to nie zapytał, nigdy tego nie próbował, a i również chyba nikomu z regularnych to się nie udało. Pamiętał, że jeden mackowaty z ówczesnych raczkujących regularnych, gdy zobaczył, jak rankerzy używają ATSów do komunikacji, sam spróbował użyć swej Kieszeni w identyczny sposób i w identycznym celu, lecz jemu to się nie udało. I Yeon-in’owi również nie było to dane - ujawnił przezroczystą kulę z płomykiem tańczącym wesoło we wnętrzu sfery. Poobracał ją i sprawdzał, lecz poza swoją podstawową funkcjonalnością magiczna kula nie odkryła swych tajemnic, o ile takowe posiadała. Latarnik nie mógł za jej pomocą porozumieć się z innymi, najwyraźniej to nie ten poziom. Zresztą po co miał to czynić, skoro latarnie pełniła funkcję komunikacyjną w o wiele większym i lepszym stopniu? Mężczyzna popukał się w głowę wtenczas, zauważając prędko to wygłupienie. Przywołał na szybko bazę operacyjną, prędko szukając w niej informacji odnośnie możliwości skontaktowania się z Danem. Analiza danych pozwoliła stwierdzić, że to Yeon-in dał Danowi kontakt do niego, ale za pośrednictwem Jastrzębiej Górki. Toteż jeśli Dan miałby zadzwonić, do jedynie do jego pokoju i w odpowiedniej chwili. A i włócznik nie miał pojęcia, czy białowłosy towarzysz posiadał urządzenie do komunikacji na odległość. Czasem na pierwszy rzut oka czy siekiery trudno stwierdzić, który regularny był przydzielony do jakiej klasy. Dan bardziej przywodził na myśl łowcę, sugerując się orężem, które chłopak wówczas miał przy sobie.
W takim razie musiał się udać do sali jadalnej, by spotkał się z ogniogłowym pracownikiem. Rzecz jasna, potwora spotkał; ten napełniał beczkę bursztynowym napojem, pachnącym jak miód i owoce cytrusowe. Uwijał się za ladą, a w ten chwili nikt nie wymagał obsługi. Yeon-in musiał się zmierzyć jedynie z rosłym humanoidalnym krokodylem, który ku jego niemiłemu przez chwilę zdumieniu przypominał kogoś znajomego. Lecz gdy dobrze się przyjrzał, umysł ogarnęła błoga ulga - to nie był nikt, kogo znał, “krokodyl” konsumował surowe, cholernie krwiste mięso - aż zapach krwi uderzył w jego nozdrza, kiedy mężczyzna znalazł się przy ladzie. Zaczepił w odpowiedniej chwili pracownika, aby przekazać mu wiadomość dla kolegi. “Ifryt” zgodził się w pośpiechu, gdy z pojemnika, który wcześniej zapełniał, coś prysnęło i ochlapało kawałek podłogi. Kreatura zaklęła pod nosem w języku, którego Yeon-in albo nie zrozumiał, albo który brzmiał jak trzask płomieni. Niemniej to musiało być przekleństwo, ifryt uwijał się jak mrówka za ladą, a gad konsumował sobie w spokoju strawę.
Tak więc sprawa z białowłosym przyjacielem została rozwiązana. Teraz przed Yeon-in’em stało nowe zadanie - znaleźć sobie zajęcie na teraz. Nie było to specjalne trudne - wszak zdecydował, że po dniu tak pełnym wrażeń przydałoby się wypocząć.

Dzień był stanowczo zbyt męczący, przez co umysł Yina nie pracował jak należy. W przypadku latarnika mogło skończyć się to fatalnie, więc musiał wypocząć. Musiał z pewnością wypocząć. Tylko czy mógł sobie na wypoczynek pozwolić? Musiał iść w górę Wieży. Wiedział, że zajmie mu to jeszcze resztę życia i jeszcze trochę, jednak... Czuł presję. Chciał kontynuować wyprawę. Dlatego przed snem, kiedy był już w pokoju, przywołał bazę operacyjną i grzebał jeszcze w strumieniach danych, starając się znaleźć jakiekolwiek informacje na temat tajemniczego lasu, rankera, który miał przeprowadzić test, idiotycznego szkieletu, który tak wkurwił go w lesie oraz jakiejś pracy dla siebie i Loli, gdzie mogliby pracować wspólnie i zarobić nieco na lepszy ekwipunek, gdyby okazał się być potrzebny. A potem... Zasnął.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 22-08-2016, 19:16   #17
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Rekrutację czas zacząć!

I czas ten upłynął dość powoli. W miarę jak duża wskazówka zbliżała się do celu, rozmowy zaczęły się wygaszać. Gadaniny i szum ustał, gdy drzwi się otworzyły.
Pojawił się mężczyzna, mocno zbudowany i barczysty. Miał dobre dwa metry wzrostu, krótkie, równo przystrzyżone czarne włosy, zarost oraz krótką brodę. Była to osoba zadbana i poważna, w jej mimice i wzroku nie było miejsca na żarty ani robienie sobie jaj. Wszystko w personie było zadbane, a na jego buty były tak czyste, że nie znajdowała się na nich nawet drobina pyłu.
- Witam wszystkich zgromadzonych - odparł to poważnym, tubalnym głosem. Nie wiadomo, co w nim sprawiło, czy ton czy jego siła, że do reszty ustały pojedyncze wymiany zdań, nawet Dan nieświadomie odczuł respekt przed nim. - Zaczynamy pierwszy sprawdzian fizyczny. Będziecie po kolei wpuszczani piątkami, w kolejności alfabetycznej. Kiedy jedna piątka kandydatów przejdzie sprawdzian, zostanie wpuszczona kolejna~ - w tym momencie jeden z zebranych się zatoczył i upadł na podłogę, co sygnalizował łomot. Przybyły mężczyzna nie przejął się jednak tym wypadkiem, a przynajmniej na takiego nie wyglądał. Machnął jedynie ręką, w tym czasie światło otoczyło nieprzytomnego, a pechowy rekrut zniknął wszystkim z oczu. Podczas gdy mężczyzna coś odhaczył w papierach, które pojawiły mu się w rękach w mgnieniu oka, Dan zdążył zarejestrować, jak wyglądał pechowiec. Zbrojny, co posługiwał się halabardą. Cóż, przynajmniej jednego rywala miał z głowy. - piątka - oficer nie emocjonował się wypadkiem. - Z góry zakładam, że wszyscy zapoznali się z regulaminem rekrutacji. Jeśli nie, to już wasz problem. Czy macie pytania?
- W tym regulaminie było coś ważnego? Coś o czym powinienem szczególnie pamiętać? - białowłosy szybko zapytał szeptem stojącą obok Ninę. Był tak zaabsorbowany zebranymi w pomieszczeniu kandydatami, że kompletnie zapomniał o tej formalnej części rekrutacji. Co gorsza, nie miał zapewne wiele czasu na nadrabianie zaległości. Nazwisko Amersis zapewne znajdowało się na szczycie listy.
- Szczególnie pamiętać to, że każdy rekrut będący pod wpływem niedozwolonych substancji, zostanie z rekrutacji natychmiastowo wydalony i nieprędko będzie mile widziany w kolejnej rekrutacji - odparł mu na pytanie zarządca.
- Ja mam pytanie - gulgotanie rozległo się z kąta sali. - Co mam rozumieć jako “niedozwolone substancje”? Każdy tutaj znajdujący się pochodzi z innych ras i światów. Jeśli jedno będzie szkodliwe dla jednej rasy, dla innej byłby to normalny posiłek - Dan usłyszał, jak parę osób cichaczem zgadzało się z tym stanowiskiem. Wieża, w której gromadziły się niezliczone rzesze różnych stworzeń, zdawała się być również zbiorowiskiem paradoksów.
- Wszelkie, które są niedozwolone dla poszczególnych ras. Istnieje szeroki spis takowych specyfików, jest on powszechnie dostępny.
Rudzielec wyglądał na nieco znudzonego, a może nawet poirytowanego.
- Czy moglibyśmy już zacząć rekrutację? - palnął w tym samym momencie, gdy któryś kandydat zdawał się chcieć zgłosić się z innym pytaniem. Część zebranych poparła chudzielca.
Nina szepnęła Danowi:
- Ciekawe, do czego tamtemu tak spieszno - obgadała na prędce dzieciaka z lekką zgryźliwością. - Chyba do zarobienia guzów.
Białowłosy nie odpowiedział od razu, a jedynie spojrzał podejrzliwie na rudzielca. Przeczucie podpowiadało mu, że ze wszystkich tu zebranych, on może sprawiać największy kłopot. Miał dziwne przeczucie, że z tym gościem jest coś nie tak.
- Lepiej miej na niego oko - powiedział w końcu do Niny, po czym westchnął. Zapewne niepotrzebnie się tak tym wszystkim przejmował. W końcu nie zależało mu aż tak bardzo na tej robocie, a samo wzięcie udziału w takim teście mógł pomóc mu udoskonalić swoje umiejętności.
Potem okazało się, że nikt nie miał więcej pytań, rudzielec nie zajmował sobie rudego czerepa ani Danem ani Niną, ani innymi gośćmi, którzy przybyli wywalczyć sobie jak najwyższe miejsce w hierarchii w tutejszej zgrai. Więc przystąpiono do rekrutacji:
- Hmm… - odkasłał mężczyzna, po czym wyczytał pięć pierwszych imion rekrutantów. - Bennefold, Dan Amarsis, Ed Redford, Fineasz, Garda. Wchodzicie.
Dan nawet nie udawał zaskoczenia, kiedy został wyczytany jako pierwszy. Nie wahając się, ruszył wraz z resztą wyczytanych. Odwrócił się jeszcze do Niny i na pożegnanie posłał jej serdeczny uśmiech.
- Życz mi szczęścia.
- Przyda ci się - zgodziła się z nim Nina, zerkając na rudowłosego chłopaka.
Cóż, najwyraźniej Nina nie będzie miała okazji na niego mieć oka, szybko okazało się dlaczego.
Rudy także miał ruszyć na pierwszy ogień, wraz z Danem i trójką innych popaprańców.
 
Hazard jest offline  
Stary 24-08-2016, 17:31   #18
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Kolejne pożegnanie


Są ludzie, czy też istoty, które boją się wysokości. Są ludzie, czy też istoty, które boją się spadać. Quen nie należał do żadnej z tych grup. On się bał upadku. W końcu to on był najmniej przyjemnym elementem oddania ciała we władanie grawitacji. Gorzej, jeśli grawitacji nie było a i tak się spadało.
Latarnik pokonywał kolejne poziomy… zapewne swej świadomości z dość dziwnym wrażeniem nie bycia w miejscu akcji, tylko zupełnie gdzie indziej. Gdyby nie był sobą, stwierdziłby, że to mu się tylko śni. Jednak jego umysł chyba nie był umysłem normalnym. Pewnie na dole czekała śmierć. W takim razie, trzeba było się zatrzymać. Co też chłopak miał zamiar zrobić.
Chłopak spadał w dół, ale nie czuł pędu powietrza bądź podobnego ośrodka, który by towarzyszył mu podczas spadania w dół. Reszta otoczenia płynęła w górę jak w filmie, a on sam znajdował się w swoistego rodzaju próżni. Kiedy spadł na grunt, a stało się w to w mało spodziewanym momencie, Quen nie czuł bólu. Po prostu w pewnym momencie świat przestał się rozmywać. Powstał na równe nogi i rozejrzał się na około. Okolica zaskoczyła go. Był półmrok. Nie dostrzegał jednak żadnych kształtów, zupełnie jakby nic tam nie było. Nie było możliwości, by to miejsce znajdowało się w jego umyśle. A jeśli już, to bardzo, bardzo głęboko. Latarnik przywołał wizualizację swoich latarni, by dokładniej poznać to miejsce.
Świecące czernią latarnie delikatnie oświetliły okolice. Światło padło na wysoką trawę, która w jednej chwili rozbujała się na “oczach” Quena. Chaszcze dzikiej zieleni, jaką można było spotkać w każdym miejscu, gdzie jeszcze nie zakrólował człowiek bądź człowiek ten nie posiadł jeszcze technologii czy narzędzi, którymi mógł te całe chaszcze wyciąć. Quenowi bardzo to przypominało okolice wiosek w jego świecie. Chłopak przedzierał się przez chaszcze. Ich poplątanie było największym problemem, bo zmęczenia ciała nie odczuwał, ale roślinność było podobnie trudno ogarnąć tak jakby była prawdziwa.
Quen nie miał zamiaru siłować się z roślinnością. Zwizualizował przed sobą deskolotkę, na której uniósł się nad zieleninę. Mógł bez większego wysiłku przemieścić się po tym “miejscu”. Nie miał co prawda zielonego pojęcia, w którą stronę się udać, no ale… Deskolotka pomknęła ze sporą prędkością przed siebie. Teraz podróż wydała się szybsza i wygodniejsza. Quen pokonał chaszcze, by w pewnym momencie znaleźć się w okolicach zniszczonej mieścinki.



Budynki, które niegdyś prezentowałyby się jako małe, urocze domki ze strzechą czy małe, bardzo ładne kamieniczki, obecnie były wrakami dawnych siebie. Po dziurawych ulicach szły widma podobne w kształcie do ludzkich postaci, co niektóre noszące na sobie podziurawione, połatane peleryny z kapturami, ktore nie zwracały uwagi na obecnosć chłopaka, który na tle krajobrazu przedstawiał się najlepiej. Quen przez chwilę zastanawiał się skąd wzięła się wioska w jego umyśle. Ale tylko przez chwilę. W końcu miał w sobie broń z przyszłości, która była kobietą. Coś gorszego mogło go spotkać? Z trzech możliwych do wyboru dróg - dwóch w prawo i jednej w lewo - wybrał tę pojedynczą.
Chłopak wybrał lewą ścieżkę. Niebo było ciemne, parę ciemnoniebieskich błyskawic przeszyło niebo, a widma szły w sobie tylko znanym kierunku. Quen po drodze widział parę sklepów, dość zadbanych na tyle, że mimo popękanych tynków, witryny ich były w miarę całe, nie licząc parę rys. Po drodze na paru budynkach zauważył… macki zbudowane z materiałów podobnych do metalu i kompozytów. Jedna z nich odrywała się od bliższego budynku, który kiedyś pewnie pełnił rolę urzędu - nie wiedział, czemu mu akurat urząd przyszedł do głowy, to nie było ważne. Ważniejsze, że miejsce sprawiło wrażenie porzuconego i zapomnianego. Nikt nawet nie starał się tutaj cokolwiek odbudować, jakby to miało się za niebawem zawalić. Roślinność, która w mieście stanowiła coś w rodzaju gatunku zagrożonego, który resztkami sił bronił się przed zagładą, też sprawiała wrażenia umierającej. Niebawem chłopak zobaczył między dwoma dalszymi budynkami coś w rodzaju wejścia do metra - coś go tam zapraszało. Tymczasem rozległ się odgłos walącego się budynku, a kiedy chłopak zerknął tam wzrokiem, zobaczył kolejną metalową “lianę” odrywaną od obiektu - coś usuwało te macki z tego miejsca.
Quen zatrzymał się w miejscu. To był jego umysł. Co się do kurwy tutaj działo?

- Srebrzatek, Alice, wiecie co tutaj się dzieje? - rzucił w przestrzeń, licząc, że któreś z nich się odezwie. Latarnie przeskanowały macki. Musiał dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodziło.
To co Quena mogło zaskoczyć to to, że Srebrzatek nie zjawił się na jego wezwanie. Natomiast energia płynąca z wejścia do podziemi bardziej dała o sobie znać, wzywała go. Może tam mogła kryć się odpowiedź za tym wszystkim.
Wizualizacja maszynowych kusz pojawiła się w rękach chłopaka. Lepiej było być przygotowanym na wszystko. Latarnik powoli ruszył do metra, schodząc schodek po schodku.
Schody w metrze okazały się jeszcze bardziej kruche niż płytki na uliczkach, którymi dreptał Quen. Parę razy po drodze pod nogami chłopaka parę schodów się obsunęło. Wtem cała przestrzeń zaczęła się wydawać… znacznie ostrzejsza, jakby wychodził z gęstej mgły.


Gdy przeszedł dalej, Quen ujrzał szerokie, wysokie korytarze obudowane metalem bądź podobnym materiałem. Po prawej stronie znajdowały się witryny na wielką halę laboratoryjną. Sprzęty, które zdawały się pokrywać niemal całe tamto pomieszczenie, pracowały. Chłopak dostrzegł też wózki pełne probówek, fiolek i innego technicznego ustrojstwa. Jedyne jednak, co mogło przyciągnąć jego uwagę, było coś w rodzaju przeszklonej trumny, która znajdowała się w lewym kącie tej sali. Jej zawartość świeciła i pulsowała łagodnym srebrzystym światłem. Coś z niej wzywało go do siebie. Tyle że nie znalazł w zasięgu oka żadnych drzwi. Od sali oddzielała go tylko tafla szkła.
Srebrne światło… Czy to… Cała seria bełtów uderzyła w szyby. Quen nie miał zamiaru cackać się w delikatność. Jak najszybciej chciał znaleźć się przy trumnie. Kiedy pierwszy bełt uderzył w szybę, tafla roztrzaskała się na piasek i inne mniejsze drobiny, zasypując podłoże sali. Chłopak podbiegł do trumny z obawą co może zastać w środku. Stając przed trumną, miał dziwne wrażenie, że… już kiedyś tkwił w niej. Po drugiej stronie ktoś… a raczej coś zareagowało. W kształcie przypominało kobietę, którą już widział parę razy w wizjach, i w istocie nią było. Dotknęła ona szkła, a ono się rozpłynęło, zalewając pomieszczenie falą światła. W normalnych warunkach Quen straciłby wzrok na dłuższą chwilę, ale tutaj nic mu się nie stało. Chuda kobieta o nienaturalnie bladej skórze i srebrzystych włosach wpatrywała się w chłopaka. Niebieskie oczy świdrowały osobę Quena przez dłuższą chwilę, jakby się upewniając, czy to właśnie on.
- Witaj, Quen - kobieta powstała z łoża z trudem. Zamknęła oczy, wstała na nogi, opierając się o swoje dotychczasowe legowisko. - Dobrze, że przybyłeś. Mam coś dla ciebie ważnego do przekazania.
- Witaj, Alice. - przywitał się z nią. - Słucham więc.
- Twoje ciało umiera, nie jest w stanie mnie dłużej utrzymywać - odparła kobieta. - Gdy ty umierasz, ja nie mogę istnieć. W tym momencie… jesteśmy gdzieś, jesteśmy rozdzielani, prawdopodobnie na zawsze. Więc zanim stąd odejdę, przekażę ci moją wiedzę i wspomnienia, na wypadek, gdybyś przeżył. Nie wiem, na ile się przydadzą w obecnym czasie, niemniej wiem, że zawsze lepiej jest zadziałać niż niczego nie zrobić, stać ze skrzyżowanymi rękami. A przeczuwam, że może w przyszłość dojść do o wiele gorszych wydarzeń niż ja pamiętam.
- Yyyy…. Eeee…. Aaaa…. Co kurwa?! - chłopak przyglądał się Alice z szeroko otwartymi oczami. - Jakie umieram? Jakie odchodzisz? Czemu ja o tym nic nie wiem?
- Nie jesteśmy tym samym, choć jesteśmy na razie w jednym ciele. Niemniej twoje ciało było od pewnego czasu przeciążone. Jakiś czas temu straciłeś przytomność, doszło do wstrząsu. Teraz znajdujemy się gdzieś i jesteśmy rozdzielani - odparła kobieta, która z chwili na chwilę traciła coraz więcej mocy. - Te macki, które chwilę temu widziałeś, to części mnie. Za niedługo mnie tu nie będzie, muszę ci przekazać więc, czym i skąd jestem, i co się podziało, że tutaj trafiłam. Odnośnie trzeciego przekażę ci tylko to, co ja wiem, nie będzie to wiedza pełna. Chcę, byś się skupił i wysłuchał. Później nie będzie takiej okazji.
- Ok. - latarki zbliżyły się do Alice. - To zaczynaj.
- Jestem bronią zapłonową, stworzono mnie na 66 Piętrze. Te uliczki, które widziałeś, to był jego fragment, ale całe Piętro jest w mniej więcej takim stanie od dawien dawna. To jedno z porzuconych Pięter, na którym nie funkcjonuje żadna administracja rankerów, więc nie funkcjonują też tam testy. Zaprojektowano mnie, by zniszczyć Yortseda, który w tym czasie opanował większość Wieży. Yortseda już spotkaliście, tę mroczną, złowrogą pokrakę ciemności. Miała zdolność do zarażania sobą innych i pożywania się shinso i strachem ofiary. Ponieważ zaczął sprawiać problemy, pewna grupa rankerów zebrała się i zaczęła pracować nad bronią. Niestety, ktoś nas zdradził, prace nie były ukończone nade mną, gdy doszło do napadu na laboratorium. Zabito większość rankerów, niemniej ktoś mnie rozłupał i w tym czasie wyrzucił do przeszłości. Nie wiem jednak, kto tego dokonał. Wiem jednak, że na laboratorium napadł m.in. V i sam Yortsed. W tym czasie - tak podejrzewam - że jeszcze zginęło coś z laboratorium, jeszcze jeden obiekt badawczy, nie wiem jednak, czym on był.
- Może to był Novem… - zastanawiał się na głos chłopak. - No cóż, przyszłość będzie dość ciekawa. Wiesz, kto przy tobie pracował?
- Aki. Foel, Makseth. Yunona. Xiliberth… Na razie tyle pamiętam. Nie byli to wszyscy. Jax pomagał dostarczyć co niektóre materiały, ale nie pracował on bezpośrednio nade mną.
- Aki poznałem. Jax z tego co słyszałem był w akademii, do której trafił Yortsed, reszty nie znam. Ale pewnie każdy z nich miał w sobie Yortseda. Będzie nieciekawie. Jeśli w ogóle przeżyję do tego czasu.
- Nie słyszałeś o Makseth’cie? - zdziwiła się Alice. - Jesteś latarnikiem. Dzięki Maksethowi istnieją latarnie… takie jakimi się obsługujesz.
- Nie słyszałem. Wiesz na niskich piętrach ukrywają przed nami wiele informacji. Dobra, coś jeszcze co powinienem wiedzieć?
- Nie mamy już wiele czasu - stwierdziła Alice. - Dam ci jeszcze jeden przedmiot i będę cię prosić, abyś uważał, z kim byś dzielił informacje, z którymi się z tobą podzielę. Wyciągnij rękę.
Chłopak spełnił prośbę dziewczyny.
- W informacje wprowadzę jedynie Ansarę. - zapewnił Quen.
- Ansara póki co też cierpi po obrażeniach od Novema - ostrzegła go Alice, a do rąk Quena wręczyła mały, srebrzysty klucz.


- Zostawię ci wspomnienia i wiedzę, niemniej nie wszystko będzie dostępne od razu. Będziesz musiał uzyskać wystarczająco mocy, aby niektóre zapieczętowane wiadomości odblokować. To też zabezpieczenie przed niektórymi rankerami, którzy byliby łasi na wydobycie informacji od ciebie.
- Tego ostatniego zdania nie musiałaś wymawiać. Nie dość, że umrę, to jeszcze mi mózg przebadają. Super. A tak poza tym, wiesz gdzie jesteśmy i jak tutaj trafiliśmy?
- Dokładniej gdzie jesteśmy, nie wiem. Tam gdzie trafiliśmy, też nie mogę wiedzieć. Mogę tylko przypuszczać.
- To podziel się ze mną swoimi przypuszczeniami. - poprosił ją chłopak.
- Nie mam już zbyt wiele czasu. Może jesteśmy w sali, gdzie mogą cię operować tymi ostrymi narzędziami… chyba. Nie lubię szpitali - westchnęła sobie, tak najzwyczajniej w świecie. - Podaj trzy rzeczy, o które chcesz się zapytać. Mój czas będzie się kończył. Od tej pory będziesz musiał sam lub z twoimi przyjaciółmi szukać odpowiedzi na pytania. - zapodała to szybko. Gdyby nie to, że wszystko to działo się w głowie Quena, chłopak miałby problem z rozkodowaniem słów nie ze względu na język, a ze względu na szybkość padania tychże słów. Prędkość można było dorównać do przybliżenia szybkości padania strzałów z broni laserowych. Jak Quen tak patrzył na Alice, to widział, jak na jego oczach “broń” rozpadała się na czynniki pierwsze. Teraz Alice nie posiadała już nóg, do kolan. Uda też zaczęły powoli niszczeć.
Quenowi nie podobała się sytuacja, w której znalazł się on i Alice. Szczególnie, że z pewnością mocno się przyczynił by zaistniała. Jednak czasu nie potrafił cofnąć. Jeszcze nie potrafił. Chłopak ze smutkiem przyglądał się jak współlokatorka jego umysłu znikała powoli. Trzy pytania… Musiał je szybko przemyśleć.
– Czy jest szansa… przywrócić cię do formy fizycznej? – padło pierwsze z nich.
Dziewczyna chwilę podumała. W końcu jednak odpowiedziała:
– Na obecną chwilę nie jesteś w stanie tego dokonać. Jesteś jeszcze dużo za słaby. Być może, gdy staniesz się silniejszy lub znajdziesz jakiś inny sposób uda ci się to osiągnąć. – z każdym wypowiedzianym słowem kobiety ubywało. Teraz była widoczna od pasa w górę.
– Czy uda mi się rozpoznawać istoty zarażone Yortsedem i Novemem? – padło drugie pytanie.
– Z Yortsedem nie będziesz miał większego problemu. Z tym drugim sama miałam problemy, jednak z czasem powinieneś sobie poradzić. Lepiej się kamufluje od Yortseda, ale miałeś z nim do czynienia i powinieneś przy odrobinie wysiłku dać radę rozpoznawać symptomy zarażenia równie dobrze. – Ciało poniżej piersi Alice rozpadło się w pył.
– Czy się kiedyś spotkamy jeszcze? – padło ostatnie pytanie. Pomimo, że miał trochę więcej kłopotów przez ich znajomość, to Quen polubił kobietę.
– Kto wie. Jeśli będziesz miał wystarczająco dużo szczęścia lub pecha spotkamy się. – przemawiała już tylko głowa. - Żegnaj Quen. Cieszę się, że cię poznałam. – zniknęła całkowicie.
– Żegnaj Alice.. – odparł latarnik, po czym poczuł, że jest wyrywany z tego „świata”. Razem z tym całym światem, co go dotychczas otaczał.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 07-09-2016, 15:05   #19
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Yeon-in
- Co było pierwsze? Dziewica czy jednorożec?
- Pierwszy był bajarz.
zasłyszane w barze

Podobno jednorożców już nie ma, gdyż wyginęły z dziewicami. Czy to była prawda czy nie, Yeon-in nad tym niespecjalnie rozmyślał. Ani go to w obecnej chwili nie interesowało ani nie miał na to ochoty. Wystarczyło mu spotkanie z ogromnym wilczurem, z którego uszli z życiem, no i ten upierdliwy szkielet, który zapomniał, że jego miejsce jest sześć stóp pod ziemią, a nie - łazi po powierzchni i jeszcze denerwuje tych żyjących.
Zamiast zajmować się głupotami, Yeon-in zamknął się w pomieszczeniu, pozwalając Loli wypocząć po wyprawie po lesie, sam zaś włączył bazę, podłączył się do lokalnej sieci i pomimo zmęczenia postanowił coś jeszcze zdziałać tego dnia.
O tym tajemniczym rankerze mało co ciekawego znalazł. Był tak stajemniczony tajemnicami, że nawet zdjęcia czy rysunku z jego podobizną ciężko było znaleźć. Ostatecznie mimo wszelkich starań znalazł jakieś stare zdjęcie, pewnie sprzed kilku lat. Jeśli nie wiedział, jak wygląda faun, to teraz się właśnie dowiedział. A Pan był faunem - górna część jego ciała była ludzka, barczysta i owłosiona. Sierść miał na klatce piersiowej, na ramionach, a także posiadał bujny zarost, który na owym zdjęciu miał zaplecione w warkocze. Włosy jego były gęste, kręcone, ciemne i sięgały mu do ramion, a z głowy wystawała para prostych rogów. Dolną część ciała stanowiły kozie nogi z kopytami, ogon oraz pokrywające je ciemna sierść. Ranker z odzienia nosił jedynie przepaskę i pas zrobiony ze skór zwierząt; nie uznawał najpewniej wytworów tzw. cywilizacji, wszystko w nim było dzikie, od ubioru po spojrzenie ciemnych oczu, które urządzenie fotografujące zdołało jakoś uchwycić, ale ranker nie wyglądał na zbyt zadowolonego z tego powodu. Spojrzenie miał szorstkie i srogie, a dzika twarz zdradzała, żeby fotograf lepiej uciekał od niego, jak tylko może. Nie wiadomo, kto wykonał to zdjęcie, ale pewnie był głupi, odważny, a może miał duże szczęście. Albo był rankerem.
Następną informacją jaką znalazł było to, że sam ranker bardzo rzadko się pokazywał gdziekolwiek - kochał i cenił swój las i nie widział powodu, żeby z niego wychodzić. I odnośnie tego lasu wynikła kolejna ciekawostka, że ranker władał tym lasem z dużą łatwością. Co zaś tyczyło się lasu, w którym rozgrywał się test, nie chwalił się szczególną wielkością ani gęstością, bo można było znaleźć gęstsze czy rzadsze lasy na tym Piętrze - a tych było niemało. Właściwie to Piętro było niegdyś jednym wielkim lasem z gdzieniegdzie wystającymi górami i może słownie kilkoma białymi plamkami, gdzie widniały inne obiekty niż te, które wytworzyła natura, gdzie z czasem stopniowo ubywało lasów, a powstawały wytwory tysięcy innych cywilizacji. Las Pana był jednak jedynym dziewiczym lasem tego Piętra, praktycznie nietkniętym przez nikogo - reszta zielonych wielkich “zarośli” została zasadzona przez tubylców, regularnych a część przez rankerów, lub jakieś organizacje proekologiczne lub firmy. Czy miał w sobie jakieś jeszcze inne tajemnice - trudno powiedzieć. Widać, tajemnice te były prawdziwymi tajemnicami, a nie jakimiś bredniami, które lubiły się kreować na takowe.
Ale wiedział też, że można było napotkać różne jadalne, niejadalne oraz trujące grzyby. I że prócz tego, że można było tam znaleźć drzewa liściaste i iglaste, podejrzane krzewy i inne zielska, to trzeba było uważać na pszczoły, osy i… malutkie mrówki. Były malutkie, ale bardzo agresywne i co gorsza - jeszcze bardziej jadowite. Ponoć gorsze od tych dwóch pierwszych razem wziętych.
Przyszła pora na Szkieletora, czy jak kto go zwał - Kostka aka Papyrusa. Jak dobrze się zdawało Yeon-in’owi, Kostek aka Papyrus został przydzielony do zwiadowców. Podobno niczym szczególnym się nie wyróżniał, do czasu jak nie wytrzasnął niebieskich, kościanych włóczni, które tworzył z shinso - podobno mógł nimi kierować jak chciał, a ich groty mogły przebijać lepszej jakości pancerze i zbroje. Jednak rywalizacja między regularnych czasem doprowadzała do tego, że to z jej owoców jedni korzystali, a drudzy nią zaślepieni podkładali sobie świnie, kłody czy inne rzeczy lżejszego bądź cięższego kalibru. Kostek był cwany, podobno często kantował przy zakładach i rzadko kiedy wywiązywał się z zapłat, ale ostatnimi czasy zrobił się grzeczny. Wyglądało na to, że szkielecik siedzi na tym Piętrze ponad miesiąc i jakoś nie może się z niego wydostać.
Z pracą dla niego i dla Loli latarnik miał najmniej problemów ze znalezieniem. Po zbiory różnych owoców, warzyw, po plewienie, po tępienie szkodników, których ostatnimi czasy przybyło… ogółem robotę fizyczną, często nie wymagającą poza entuzjazmem i nerwami szczególnych kwalifikacji po wyższe stanowiska w poszczególnych firmach, gdzie wymagania potrafiły zająć tyle, jakby Yeon zaczął w którymś momencie czytać Wielki Słownik Wymagań Pracodawców, nie zaś zwykłe ogłoszenie o pracę. Jednak o Loli Yeon-in nie wiedział za wiele - był to istotny problem, który to teraz dotarł go niego ze zwielokrotnioną siłą,a kierując się pozorami - dziewczynce można było dać zajęcie typu zbiory, łapanie zwierząt, plewienia ogródków, opiekowania się zwierzątkami, pupilkami czy tego typu prostszymi zajęciami, ale na pewno nie dałby jej pozwolenia na operowania wózkami widłowymi czy innymi pojazdami, nie mówiąc o pracy na budowli czy w charakterze ochroniarza… chociaż kto tam wie. Yeon zapisał sobie co ciekawsze propozycje w bazie operacyjnej. Znużony przeglądaniem zasobów sieciowych padał na przysłowiowego ryja, więc postanowił sobie odpocząć. Padł na swe łóżko.


Znalazł się ponownie w tym samym lesie, gdzie napatoczył się na Kostka. Tym razem jednak wszędzie było ciemno, gdyż dawno nastała noc. Jedynie para księżyców - sztucznych jak wszystkie ciała niebieskie w Wieży - świeciła na niebie, niemniej tylko część światła przesączyła się przez konary drzew. Yeon-in wdrapując się po stromym pagórku poślizgnął się porządnie parę razy, niemniej nie czuł bólu, chociaż raz rozdarł sobie ramię na tyle, że płynęła mu krew, bo pojechał po podłożu zbudowanych ze starych zeschniętych gałęzi i cierni.
W oddali usłyszał ciche stukanie kopyt, szelest deptanej roślinności. Coś zbliżało się w kierunku latarnika, tym czymś nie był jednak krwiożerczy wilczur, którego napotkał zeszłego dnia. Kiedy mężczyzna wydostał się z padołu, w oddali ujrzał jelenia. Zwierzę miało złote futro, które emanowało światłem, które w normalnych warunkach poraziłoby oczy włócznika, ale teraz nie stała mu się krzywda. Jeleń miał także potężne poroże, o wiele większe niż posiadał przeciętny przedstawiciel jego gatunku.
Niemniej nagle zwierzę zaczęło uciekać. Yeon-in wkrótce dowiedział się, przed czym.
Cztery wielkie, czarne węże wypełzły z głębin lasu, za plecami Yeon-ina, i popędziły w kierunku stworzenia tak szybko jak błyskawice, jakby tarcie o powierzchnię nie miało miejsca, a fizyka uchylała się przed ich obecnością. Gady nie przejęły się obecnością latarnika, który zobaczył, jak potwory prędko dopadły uciekające zwierzę. Jeleń począł walczyć z czterema wężami, z których jeden przegryzł mu biodro, drugi dostał z poroży w łeb z taką siłą, że łeb tego drugiego został zmiażdżony jak potężnym uderzeniem młota, trzeci chciał wgryźć się z szyję, lecz jeleń odskoczył i gad przeskoczył pod nogami ofiary, po czym kopyta zmiażdżyły mu cielsko. Czwarty wąż atakował głowę jelenia, lecz natrafił na poroża, z którymi zacięcie się siłował. Ten taniec trwał, jeleń nie zamierzał się poddać, choć posoka pryskała z boku, ochlapując wściekłe węże i brudząc lśniąco złote futro. Yeon-in zagapił się na walkę zwierząt, kiedy przedstawienie zostało brutalnie przerwane przez jednego nieproszonego gościa.
Był to również wąż, ale nie czarny, a czerwony jak krew. Nie był większy od żadnego z czterech, lecz agresywnością i zajadłością przebijał tę czwórkę razem wziętą. Wyłonił się on od przeciwne strony, z której nadeszły mroczne gady. Czerwony wąż zaatakował najbliższego czarnego węża, urywając mu głowę, a potem mierzył się on z pozostałymi dwoma maszkarami na raz. I choć został pogryziony w tym pojedynku, to ostatecznie czerwony rozszarpał dwa węże na kawałki. Potem… chciał pożreć jelenia, lecz zwierzę przegoniło go od siebie.
Potem czerwony chciał zabić Yeon-in’a, lecz na przeszkodzie ciągle stawał mu jeleń, jakby nie chciał pozwolić mu na zabicie mężczyzny. Rozjuszony gad zasyczał wściekle, niezadowolony z tego, że ktoś mu przeszkadza w mordzie. Między jeleniem a wężem doszło do jeszcze ostrzejszego starcia, z którego żadna strona nie przeważała…

=***=
Latarnik obudził się rano. Lola tym czasem jeszcze spała w łóżku. Coś jednak było jeszcze nie tak. Nie, nie to, że Lola spała. Yeon-in miał wrażenie, że ma rozdarte ramię i brudne stopy. Kiedy sprawdził ciało, okazało się, że ramię ma faktycznie zranione, tak samo jak to się stało we śnie, a stopy pokrywał brud, jakby dopiero wrócił z lasu.


Dan Amersis
Finish ‘em!, czyli sprawdzian na Fatality

Piątka kandydatów przeszła przez drzwi po kolei. Przed Danem wszedł wysoki, barczysty, łysy humanoid odziany w skórzaną zbroję, za Danem wszedł szczwany rudzielec, a później białowłosy przestał sobie zawracać gitarę, po kiedy przekroczył próg drzwi, znalazł się w…
zupełnie innym miejscu, niż się spodziewał. Spodziewał się bowiem bardziej czegoś w rodzaju ogromnej sali sportowej, a trafił do czegoś, co owszem, przypominało salę, ale bankietową, w dodatku zrujnowaną, porośniętą w wielu miejscach bujną [a miejscami nawet poruszającą się] roślinnością, a w podłodze widniały mniejsze i większe dziury. W wielu z nich znajdowała się woda, a posadzka wyglądała na mokrą - refleksy światła odbijające się gdzieniegdzie od niej zdradzały ten stan rzeczy.
Wokół Dana roztaczał się krąg błękitnego światła, o promieniu dwóch kroków - była to bariera. Kiedy Dan próbował ten krąg przekroczyć, natrafiał na jakiś niewidzialny mur, którego nie mógł przebyć. Miecznikowi wydawało się, że w niektórych miejscach spomiędzy zieleniny coś na niego patrzy. Przeczucia potwierdziły się, kiedy w pobliskich chaszczach napotkał parę zielonych, zwężonych ślepi, które tak szybko zniknęły, jak Dan zdołał je zauważyć. Wiatr wciskał się przez dziury w poniszczonym wielkim oknie, które widniało za rozgałęziającymi się sporymi schodami znajdującymi się kilkadziesiąt kroków przed łowcą. Schody po kilkudziesiętnym, a może setnym schodku rozgałęziały się na dwie ścieżki - jedna prowadziła w prawo, druga w lewo. Danowi wydawało się, że schodki nie są już tak równe za czasów swej świetności, i w nich bowiem gdzieniegdzie zionęły dziury. Po kilkunastu sekundach obserwacji otoczenia z ATSu rozległ się głos kierownika sprawdzianu:
- Wasz pierwszy sprawdzian to tor przeszkód, który musicie pokonać w określonym czasie, czym krótszym, tym lepszym. Czas ten wynosi maksymalnie 5 minut i 30 sekund. Za zmieszczenie się w zakresie 5 minut do tego ustalonego każdy z was otrzyma 100 punktów. Każde opóźnienie poza ustalony czas odejmuje punkt za każdą sekundę opóźnienia, natomiast w przypadku szybszego ukończenia testu do puli punktów zostają doliczone dodatkowe punkty. Za każdą taką sekundę otrzymacie dodatkowy punkt - padła pierwsza zasada testu. Lecz gdzie znajdował się ten tor, czyżby to były te schody czy… - Każdemu z Was za niebawem zostanie wgrana mapa tego toru przeszkód na ATSy. Lecz aby nie było zbyt prosto, będziecie musieli po drodze zaliczyć sześć pól, gdzie stoją maszty z czerwonymi flagami. Pola te będą znajdowały się na mapie i w terenie będą dobrze oznaczone. Aby zaliczyć te pola, musicie dotknąć masztów, a wówczas ich flagi zmienią kolor na niebieski. Jednak pola te będą bronione różnymi pułapkami lub przeciwnikami. Kolejność zaliczania pól jest dowolna, sam test kończy się, gdy wszystkie flagi będą miały niebieski kolor. W ATSach możecie sprawdzać czas testu. Macie 10 minut na przygotowanie się do testu i zadanie dodatkowych pytań. Po 10 minutach kręgi, w których stoicie, znikną, a test rozpocznie się natychmiastowo, więc radzę dobrze zagospodarować dany czas.


Zafara
Autostop, autostop!, który jeleń podwiezie mnie?


Zafara dotarł do szosy i postanowił zabawić się w przystanek autobusowy z Bliskiego Wschodu.
Wyglądał, jakby z jakiejś rozróby wrócił, nawet wyglądał na obłąkanego, ale przecież w tym miejscu nie będą go dyskryminować. A niech tylko spróbują być rasistami, to posmakują jego magicznego nożyka!
Niestety, najwyraźniej natrafił na samych takich. Przez chwilę nic nie jechało, potem napotkał na samochód, gdzie jechała parka; laska dostała takiego ataku paniki i chujozy, że jej gach musiał pojechać dalej z prędkością bolidu, a potem Zafara dostrzegł ciężarówkę. Duch był pewny, że pojazd nie zatrzyma się ot tak, ale jeśli dobrze to rozegra, to może nie będzie musiał grzecznie prosić o podwózkę. Zwłaszcza że ten pojazd nie pędził tak jak poprzedni.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 07-09-2016, 22:11   #20
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Podróż wędrowca bez celu

Odmieniony duch pustyni, cały z góry na dół utytłany w czerwonej posoce niewinnego leśnego stworzenia, wyraźnie odcinającej się od białego futra, zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kogo ktokolwiek przy zdrowych zmysłach miałby ochotę podrzucić do miasta i bynajmniej się tym nie przejmował. Niczym się już nie przejmował. Zamiast grzecznie stać na poboczu i machać, czy też dawać znaki uniesionym do góry kciukiem, jak gdyby nigdy nic wylazł na drogę prosto pod koła ciężarówki, zdecydowanie za blisko żeby zaskoczony kierowca zdołał się zatrzymać. Zdematerializował się sprawiając, że w miejscu którym stał pozostała jedynie czerwona mgiełka składająca się z drobin zaschniętej krwi i zanim zdążyła opaść na asfalt natarła na nią maska pojazdu. Przyozdobiona efektownym rozbryzgiem wyglądała teraz jakby kierowca rozjechał coś dużego. Tymczasem koźloroga istota uniosła się i zmaterializowała na siedzeniu pasażera.

Gdyby Zafara był w tym momencie materialny, zapewne zostałaby z niego nie tylko mokra, czerwona plama, ale również mięsny placek. Koła ciężarówki zapiszczały ostro, pojazd zrobił drift, ostatecznie blokując ulicę na całą szerokość. Po chwili wysiadł z niego kierowca.


Wysoki blondyn w okularach z ciemnymi szkłami, czerwonej koszuli i dżinsach. Gdzieniegdzie były umorusane od smaru. Klął pod nosem, dzierżąc przy sobie papierosy. Zaglądnął pod podwozie samochodu, żeby sprawdzić, czy kogoś lub coś nie przejechał.
- Noż kurwa jebana w dupę, chuj pod koła mi się wpierdolił - zaklął i warknął. - Wypierdalaj mi stamtąd albo ci pomogę! - wrzasnął do Zafary, jak zorientował się, że gościowi nic poważnego się nie stało, i jeszcze do tego “kozioł” zajął miejsce kierowcy.

Koziołek wcale nie matołek pomachał wkurzonemu mężczyźnie przez szybę, a potem otworzył portal prowadzący gdzieś w las wprost pod jego nogami. Jak to dobrze, że zapomniał pozamykać przejścia, które wykorzystał w pogoni za białym lisem. Zaskoczony kierowca fiknął przez portal do lasu, robiąc ładną przewrotkę, ale Zafara miał inny problem. Nigdy nie prowadził pojazdu, a tym bardziej nigdy go nie odpalał. Wciskał różne pedały, ale samochód nie ruszał. Zorientował się, że przy kierownicy dynda jakiś breloczek z wielką literą V. Breloczek przymocowany był do klucza, który tkwił w “zamku” toteż świeżo upieczony uczestnik ruchu kołowego postanowił ten “zamek” otworzyć. Zafara dobył klucz i zaczął gmerać nim w zamku. Usłyszał, jak pojazd budzi się do życia. Dobrze, uruchomił silnik. Tylko co teraz? Pojazd wciąż nie chciał ruszać naprzód. Najwyraźniej trzeba było zrobić coś jeszcze, tyle że nie miał bladego pojęcia co. Miał przed sobą całkiem interesującą kolekcję różnych przycisków toteż zaczął wykorzystywać je zgodnie z przeznaczeniem to znaczy przyciskać po kolei i obserwować rezultaty. Za pierwszym nic się nie działo. Za drugim razem odkrył, jak się włącza klimatyzację… gorzej było z jej sterowaniem. Potem włączył sobie nawiew. Potem włączył system audio, a później trzaskanie szumu radiowego przeszyły uszy długouchemu. A potem… o, pojazd zaczął jechać naprzód.

Gorzej, że Zafara nie pojechał sam. Poprzedni kierowca w międzyczasie dopadł drzwi, otwarł je i… przyłożył w twarz Zafarze z pięści. Zaczęło dochodzić do szarpaniny, a pojazd - czy tam karawana - ruszał dalej. Tak to jest kiedy nie przejmujesz się niczym, nawet zamknięciem własnego portalu żeby odesłany w leśną głuszę nie mógł powrócić w pięć sekund po tym jak zniknął, tą samą drogą. Niedoszły złodziej kłapnął zębami na prawowitego właściciela, przez kilka sekund nawet starając się z nim siłować i wypchnąć blondyna z kabiny, ale szybko odpuścił. Nie wiedział jak prowadzić i właśnie zdał sobie sprawę, że wcale nie musi się dowiadywać. Zdematerializował się i poczekał aż pojazd przesunie się na tyle, by mógł powrócić do solidnej postaci już w przestrzeni ładunkowej. Zaskoczony, lecz wściekły blondyn powrócił za kierownicę, a Zafara mógł usłyszeć, jak ten rzuca pod jego adres obelgi o jebanych, zasranych sierściuchach, wściekliznach i innych niewiele lepsze epitety. Później duch znalazł się między skrzyniami pełnymi zaprawy i gipsu. Tam nikt go raczej nie będzie bił ani zaczepiał, a przy okazji ciekawe, gdzie dojedzie tym pojazdem. Przez chwilę wydawało mu się, że blondyn przejechał łąkę, a potem jakimś cudem udało mu się powrócić na asfalt. Nawet był później tego pewien.

Tak więc załatwił sobie transport, co prawda nie wiadomo dokąd, ale na pewno w bardziej cywilizowane miejsce niż środek lasu. Sadowiąc się na jednej ze skrzynek włączył GPS próbując śledzić trasę przejazdu. Towarzystwo się nie znalazło tak szybko jak sygnał. Wyglądało na to, że kierują się na autostradę. Zafara będzie się nudził przez dobrą godzinę lub dwie - według optymistycznych założeń, niemniej czy ktoś, komu wszystko zwisa, mógł odczuwać nudę? Cóż, miał godzinę lub dwie na zastanowienie się co dalej będzie robił. A może podzwoni po innych lub zrobi coś innego? Owszem miał w telefonie kilka kontaktów do znajomych Zafary, ale nie był już Zafarą i ci ludzie byli mu zupełnie obojętni tak jak i wszystko inne, gapił się więc na mapę czekając aż ciężarówka przejedzie obok… czegoś co nie jest lasem, postanawiając właśnie “tam” wysiąść.
Zafara spoglądał na ekran telefonu z totalną obojętnością, siedząc nieruchomo jak posąg na workach, a czas mijał. Po jakimś czasie dostał wiadomość… od Soni. Nie mając nic lepszego do roboty postanowił ją przeczytać. Androidka musiała tę wiadomość napisać niedawno.
“Cześć, Zaf, jestem na Piętrze z górami i lasami, dopiero co weszłam na nie. A Ty, gdzie trafiłeś? Co porabiasz, co u Ciebie słychać? Jak ci idzie walka z Ar Afazem? -Soni.”
Nie zastanawiając się nad tym co robi zaczął wystukiwać odpowiedź.
“Cześć. Nie jestem już Zaf. Też tu trafiłem. Jadę ciężarówką z cementem. Zabiłem go.” Po czym równie bezmyślnie nacisnął Wyślij.
Zafara nie dostał później odpowiedzi. Może Soni przetwarzała tę informację. Może nie wiedziała, co mu odpowiedzieć, a może… a co go to w sumie obchodziło?

Tymczasem ciężarówka zaczęła docierać na miejsce dowozu.
 
Agape jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172