Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-06-2018, 19:54   #271
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Bitewny chaos, tumult i szaleństwo. Zaciskający się krąg napastników sprawiał, że lurker zwątpił w ocalenie. Nieopodal Richard walczył, niczym demon zrodzony z ognia wojny. Cóż z tego, skoro on i nawet najlepiej wyszkoleni wojownicy i agenci stali na straconej pozycji w walce z upiornymi bestiami. Tak bestiami, ponieważ Denis nie potrafił znaleźć odpowiedniejszego określenia na formację przemienionych korsarzy, którzy zdawali się być odporni na każdy rodzaj broni. Nawet tej najbardziej zaawansowanej, która potrafiła zniszczyć najtwardszy pancerz. Szczęśliwie broń Xanou w rękach gwardii pozwoliła na chwilę oddechu i analizę sytuacji.

Kryształ według słów Jacoba był niezniszczalny. Wcześniej lurker łączył jego moc z Black Serpent, wierząc w negatywne oddziaływanie i zmianę sytuacji na polu bitwy. Nie wziął jednak pod uwagę odporności dilithium, chociaż patrząc na siłę rażenia broni plazmowej zastanawiał się, czy Jacob i w tym przypadku ma rację. Owszem był ponoć nieomylny, a już z pewnością w swoim mniemaniu, lecz nawet geniusz, może potknąć się o rzeczywistość. Szczególnie, że na temat legendarnego minerału nie było wiele danych i w zasadzie wiedza o nim ocierała się o sferę domysłów.

Krzyk Eloizy przypomniał mu gdzie się znajduje i przywołał do bolesnej rzeczywistości. Dziewczyna dawała dowód niemałej odwagi, pędząc w stronę drużyny. Yarvis pamiętał o dawnym rozkazie, częściowo chroniąc szlachciankę przed zagrożeniem. Con nie był jednak typowym sprzętem bojowym, mogącym trwale zaszkodzić przeciwnikom. Szczególnie jeśli posiedli tak nieludzkie zdolności. Lurker ruszył w jej stronę bez zastanowienia, ale odległość była zbyt duża, by mógł wpłynąć na wydarzenia. Kiedy pirat przygwoździł dziewczynę do ziemi, Denis jęknął jakby, to on został ugodzony prosto w serce. To, co stało się później było niewyjaśnione i młodzieniec potrzebował chwili, by połączyć fakty. Dilithium!!! Naszyjnik wyłowiony z głębin darowany siostrze Richarda! Był pewien, że skrywał tajemnicę przewodnika do mitycznej, zatopionej wyspy. Zszokowało go, że odegra zupełnie inną rolę - ocali życie, przywróci nadzieję, przyniesie światło i ożywcze ciepło w skutym lodem krańcu świata...

W tym momencie uaktywnił się Jacob, rzucając wszem i wobec polecenia. Nie trzeba było jednak przebłysku geniuszu, aby skojarzyć fakty. Naszyjnik z dilihium w rękach Eloizy był miniaturką, natomiast tysiąckrotnie większy kamień jarzył w się w środku kręgu. Moc kryształu mogła unicestwić plagę przemienionych. Denisowi nie spodobały się niektóre rozkazy.
- Chcesz narażać dziewczynę!? - krzyknął z wyrzutem. Według słów Coopera miała atakować powalonych przeciwników. A co jeśli zachowają minimum sił i zdołają ją zranić? Czy tego już genialny umysł nie przewidział? Dilitium nie chroniło przecież przed szablami, kordelasami i hakami. Każde z morderczych narzędzi mogło zakończyć żywot siostry delegata! Ostatniej kobiety z rodu La Croix! Denis podbiegł do niej, zgadzał się jedynie z tym, że powinna ukryć się wśród żołnierzy cesarskiej gwardii. Sam również miał taki zamiar. - Naszyjnik z dilthium powinien mieć con, który skutecznie może razić piratów z każdej strony - wytłumaczył jej naprędce swój pomysł.

Denis zamierzał przyczepić Yarvisowi nieoczekiwaną broń i wydać instrukcje, sam chroniąc się z Eloizą za formacją cesarskich strzelców...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 09-06-2018 o 22:40.
Deszatie jest offline  
Stary 11-06-2018, 12:58   #272
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Richard zagryzł zęby. Na przestrzeni mniej niż dwóch minut cudem uniknął śmierci, a potem praktycznie patrzył na śmierć siostry. Śmierć, której w cudowny sposób uniknęła. Jednak szlachcic nie miał czasu na złapanie oddechu. Miał tutaj walkę do dokończenia.

Cooper dysponował potężnymi środkami wybuchowymi. La Croix poczuł ścisk w żołądku na myśl o tym, że coś takiego latało na jego sterowcu bez jego wiedzy. Cały czas dziwił się sobie, dlaczego nie zabił tego wrednego historyka. Choć teraz okazał się bardzo pomocny w bitwie. Choćby dlatego, że po odpaleniu ładunku ściągnął na siebie znaczną ilość napastników.

Richardowi i ludziom, których prowadził zostało dzięki temu więcej miejsca. Za ich plecami stał wielki blok starożytnego metalu. Przed nimi chodząca śmierć w formie nafaszerowanych mistycznymi implantami piratów.

Cooper chciał wprowadzić piratów w pułapkę. Jednak samo wycofywanie się będzie wiązać się ze zbyt dużymi stratami. Musieli to zrobić z głową. Może i historyk coś sobie pokrzykiwał na skałach za plecami szlachcica, ale to on był tutaj, na miejscu. W pierwszej linii.

- Cofamy się z głową! Ramie przy ramieniu. Walker! - La Croix szukał wzrokiem Barensa - zrób nam nieco miejsca! Połóż ogień zaporowy. Czy ktoś ma coś z dilithium?

Plan był prosty. Musieli się wycofywać, ale nie mogli pozwolić sobie na to, żeby zmieniło się to w bezsensowną ucieczkę.

Na koniec trzeba było jeszcze wyprowadzić kontrę. Bo będzie koniec. Droga w końcu się skończy. Wtedy właśnie Richard musiał wyprowadzić kontrę. Kontrę, która otoczy piratów i dociśnie ich do kamienia. Gdzieś tam był też on… Kidd. Stwór z koszmarów szlachcica, który do tej pory znajdował się właśnie na tyłach swoich ludzi.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 15-06-2018, 12:24   #273
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Historyk wił się jak piskorz, unikając kolejnych ciosów, które spadały na niego niczym grom z jasnego nieba. Czuł trupie oddechy piratów na całym ciele, słyszał zewsząd ich chrapliwe odgłosy. Parę razy przetoczył się tuż pod ostrzami, które chwilę później miały przeciąć go wpół. Cały czas uśmiechał się przy tym jak diabeł. Płomień nadziei już wcześniej pełgał w jego umyśle. Teraz tylko nabrał realnych kształtów.
Gdzieś na powrót ujrzał Denisa. Myśl pojawiła się w jego głowie równie szybko co wystrzeliwane nad nią pociski.
- Zabierz ją do Wyspiarzy! - krzyknął, mając na myśli młodą La Croix.
Wyłowił wzrokiem również samą szlachciankę. Pierwsze symptomy szoku najwyraźniej ją opuszczały, gdyż przytomnie odstąpiła od płonącego pirata.
- Eloiza! Bij tym powalonych przez nich! Trzymaj się nisko!
- Chcesz narażać dziewczynę!? - w bitewny gwar wdarł się również głos Arcona.
- Nikt jej nie powstrzymał! I tak będzie walczyć! Kozikami! Zabierzesz jej broń i osłonę! Rób co mówię, a przeżyje! Patrz na ofiary plazmy! - Cooper czuł, że za chwilę zedrze sobie gardło na suchy wiór.
Lecz Denis go nie słuchał i pociągnął Eloizę w kierunku linii gwardzistów, których broń wypluwała z siebie morze plazmy. Widmo pocisków rozrywało kończyny piratów na rozpryskujące wszędzie fragmenty.
Jacob musiał odpuścić. Nie mógł być wszędzie, szczególnie że nawet jego szczęście mogło się wreszcie skończyć.
- Przynieście łopaty! - zakrzyknął jeszcze do któregoś z krzyżowców i pobiegł dalej.
Ledwie skończył mówić, gdy drogę zastąpiła mu zwalista postać. Przypominała kobiecą mumię, ubraną w pirackie łachmany. Za życia nosiła mnóstwo błyskotek oraz amuletów, które teraz brzęczały na jej żółtych kościach. Piratka wywinęła swoim kordelasem, a kiedy Jacob wykonał unik, poczuł że nie ma gdzie dalej uciekać. Przyboczni nieumarłej stali teraz zarówno na tyłach, co po jego obydwu stronach.
Kiedy zdawało się, że Cooperowi brakuje już pola manewru, w jego ręku pojawił się pistolet abordażowy. Starr nacisnął spust, przesyłając zawadiacki uśmiech napastnikom obok.
- Narazie.


Kiedy tylko hak zaczepił się o najbliższy z menhirów, historyk wzleciał do góry nad pole wykrzywionych, martwych twarzy. Kilka pokrytych zgniłą tkanką rąk próbowało go uchwycić, lecz w tym momencie wykonał zręczny zwrot i już w moment stał na omszałym kamulcu. Piraci nie zamierzali mu jednak oddać pola nawet na chwilę. Część wpełznęła po głazie niczym chmara splugawionych pająków. To zmusiło Jacoba do natychmiastowego przeniesienia się na kolejny kamień. W miejscu, gdzie przed chwilą się znajdował, przebywało już mrowie piratów. Inni, którzy już wcześnie rozpoczęli szturm na poprzedni mehir, zaczęło powalać go na ziemię za pomocą nadludzkiej siły. Już chwilę potem ogromny blok został powalony w asyście gryzącej chmury szarego pyłu. Ci, którzy na nim się znajdowali, nie odnieśli żadnego szwanku. Horda ruszyła dalej.
- Wszyscy odwrót! Odwrót tyralierą! - krzyczał Jacob, pokonując kolejne menhiry, gdyż piraci nie dawali mu wytchnienia nawet na chwilę. Jego manewr z kuszą musiał poczekać.
Broniący z kolei i tak nie posiadali większego wyboru. Nawet jeśli kilku wyszło poza szranki piratów, to większość grupy musiała dostosować się do ich miażdżącej szarży. Powoli cofali się w kierunku kryształu. Barnesów nadal chronił spory oddział, lecz ich siły powoli ustępowały. Straż stopniowo przerzedzała się, co powodowało kolejne luki w szykach. Lepiej radziła sobie Kompania Wilka oraz Black Cross, którzy już wcześniej zauważyli że jeden, równo rozłożony szereg najlepiej sprawdza się podczas ich defensywy. Tylko w miejscu gdzie przebywał Eliasz krzyżowcy zgrupowali się ściślej.
Lurker przejął od Eloizy talizman i kazał jej ruszać między gwardzistów. Arcon zamierzał uczynić podobnie, lecz wcześniej zagwizdał donośnie na Yarvisa. Sonda usłużnie zniżyła lot i wydała kilka mechanicznych dźwięków. Con miał już kilka zadrapań i rys, lecz poza tym nic poważnego jeszcze mu się nie stało.
Denis przywiązał amulet bezpośrednio do szyny wystającej z przodu robota. Jak tylko utwierdził się, że biżuteria jest dobrze przymocowana, zawrócił aby zza pleców ciężkozbrojnych żołnierzy obserwować efekty.
Yarvis po prostu nacierał w dół i uderzał kolejnych piratów. Wystarczyło mu tylko musnąć ich artefaktem, a zatwardziali dotąd oponenci wydawali przenikliwe wrzaski. Z ich umęczonych ciał wylewały się fale ognia, a skóra odchodziła płatami, pozostawiając spopielone gnaty. Kilku, na których Con natarł całym sobą, rozpadło się w oślepiającym blasku, aby już nigdy nie powstać. Przez pole bitwy przetoczyła się seria zawodzeń, które przeszły echem aż po masywach w głębi wyspy.


Piraci cały czas próbowali zrzucić Yarvisa na ziemię, lecz dotychczas potrafił on dość skutecznie między nimi lawirować. Dwukrotnie jednak został rażony zabłąkanymi uderzeniami, na tyle silnymi, aby z jego trzewi wypłynął obłoczek czarnego dymu. Było pewne, że choć Con okazał się bardzo pomocny w walce, był rozwiązaniem tylko doraźnym.
Richard wylewał siódme poty. Nosił duszę na ramieniu, od momentu kiedy jego siostra minęła się z kostuchą o włos. Z trudem odbijał kolejne ostrza, które z brzękiem uderzały o jego oręż. Zasłona, natarcie, obejście, zwód - kolejne ruchy wykonywał jak z automatu, znajdując chwilę, aby wydać polecenia.
- Cofamy się z głową! Ramię przy ramieniu. Walker! Zrób nam nieco miejsca! Połóż ogień zaporowy. Czy ktoś ma coś z dilithium?
Ludzie w okół niego tylko wzruszyli ramionami. Taka opcja była mało prawdopodobna, ale zawsze było warto spróbować. Tymczasem zarażeni wyrzucili granaty w miejsca, gdzie piratów stało najwięcej. Kolejne eksplozje miotały przegniłymi fragmenty mięsa na wiele stóp, aby uderzyć z rozbryzgiem o sczerniały śnieg. Wybuchy sięgnęły także kilku zarażonych. Ich pokaleczone ciała wierzgały w konwulsjach bólu, lecz brakowało czasu i osób, żeby zapewnić im szybką śmierć. Były to straty wliczone w cenę szybko obranego rozwiązania.
La Croix widział, że w epicentrum którejś z eksplozji znalazł się sam Kidd. Jednakże nawet potężny wybuch nie zrobił na herszcie większego wrażenia. Był po prostu bardziej usmolony, a jego klatka piersiowa żarzyła się, odsłaniając zepsute mięso. Richard wiedział już, co zrobi, jeśli przyjdzie mu walczyć z Jamesem. Zamierzał uruchomić swój implant na pełne obroty. Pamiętał co mówił mu felczer - ogromnie zwiększyłoby to jego zręczność i zarazem dało jakiekolwiek szanse w starciu. Tyle tylko, że po chwilowej akceleracji ciała, to mogło spocząć już tylko w grobie. Gdyby ktoś jednakże spojrzał teraz w zimne oczy szlachcica, ujrzałby czystą determinację.
Jacob stał na jednym z menhirów, gdzie dostał czas na zrealizowanie kolejnego segmentu swoich planów. Wyjął pocisk z broni plazmowej i przyłączył ten do bełtu. Potem ostrożnie nakierował łożysko na obrany zastęp wrogów, przymknął jedno oko i…
Energia zdała się rozprzestrzenić po całym polu bitwy. Nabój uderzył w około czterdziestu piratów, zaś pojedyncze wyładowania popłynęły dalej niczym ogromna pajęczyna. Cooper zdał sobie sprawę, że mierzył w zgoła inne miejsce, lecz mógł się tego spodziewać. Sam poczuł już wcześniej jak trudno było oszacować epicentrum w przypadku uwolnienia nieujarzmionej plazmy.
Zdążył załadować kuszę tylko raz. Wszystko działo się zbyt szybko, aby powtórzyć karkołomną operację. Zeskoczył z ostatniego, pozbawionego piratów kamienia i dołączył do coraz mniejszego grona obrońców.
Wróg prawie przygwoździli ich do siebie. Między członkami zgromadzenia znajdował się już tylko kryształ z dilithium, którego buczenie zdawało się rozdzierać bębenki uszne. Ludzie tworzyli teraz półkole, które piraci próbowali zamknąć. Przeklęci trzymali się od kryształu na kilkadziesiąt łokci. Jednocześnie wciąż znajdował się jakiś bandyta, który wyszedł do przodu jeszcze parę kroków, aby pozbawić życia kogoś z mniej ostrożnych. W takiej sytuacji stało się jasne, że nawet obecność minerału nie stanowi żadnego gwarantu bezpieczeństwa. Wciąż istniała szansa na rozproszenie. W najlepszym przypadku dawało to części osób złudną perspektywę ucieczki. Drugą opcją było pozostanie przy dilithium, w otoczeniu wrogów, którzy nie znali pojęcia zmęczenia, głodu i pragnienia.
Tymczasem krąg wrogów zaciskał się, czemu towarzyszył basowy pogłos. Powodował go głównie marsz ciężkich, pirackich butów oraz sam kryształ. Czujna para uszu mogła usłyszeć również tubalny, zniekształcony rechot.
 
Caleb jest offline  
Stary 17-06-2018, 14:05   #274
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Pierwszy raz od kilku chwil postawił stopy na ziemi i natychmiast wycofał się za linie obrońców nie pozwalających na zaciśnięcie wokół siebie pierścienia.

Wszystko szło doskonale. Wydarzenia przesuwały się jak po sznurku, zaś pionki na szachownicy były dokładnie tam, gdzie chciał, aby były. Nie wszystkie, ale bezwzględna większość, co nie naruszało ogólnej konstrukcji. Obrońcy cofali się pod naporem liczniejszego przeciwnika coraz mocniej dociskającego ich skrzydłami. Pomiędzy dwoma siłami znajdowało się dilithium. Tak to zaplanował. Tak to sobie wymarzył.

Cały ambaras polegał na tym, że to była najłatwiejsza część. Nadchodziła ta, w której wszystko mogło się posypać. Niemniej, jak powiedział kiedyś mądry karzeł: Ludzie często spotykają się z dużymi, nierozwiązywalnymi problemami i nie wiedzą co z nimi zrobić. Kiedy jednak przyjrzą się dokładniej, okazuje się, iż sprawa składa się z wielu malutkich problemików. A te da się rozwiązać.
Była to parafraza, ale dobrze oddająca myśl karzełka. Wszystko nadejdzie małymi kroczkami.

- Jeśli masz jakieś sekretne zapasy dilithium, to pora ich użyć! Manuel! Malfloy!

Krok pierwszy. Gdyby Eliasz dysponował oficjalnymi źródłami zapewne by ich użył, więc Cooper wnioskował, że ich nie posiada. Niewykluczone jednak, iż miał ukrytego coś na czarną godzinę.

Czas na krok drugi.

- S.O.S. od kapitana! Niech przylecą! - wskazał na radiostację. Starr nie musiał personalizować polecenia. Wiadomo było, iż chodziło o inżyniera mogącego z większą prędkością niż inni skontaktować się ze sterowcem. To czas na wykorzystanie więzi stworzonej przez Coopera. Może jeszcze nie mocnej, ale istniejącej. Kapitan prosi o pomoc, zatem jego załoga, a nie najemnicy, skoczą za nim w płomienie. Do tego dążył historyk machinacjami na sterowcu. Do tego, by w tym momencie, niezależnie od tego kogo mieli przeciw sobie, popędzili mu na pomoc.
Starr jednocześnie miał świadomość, że tak mała załoga nie poleci zbyt daleko. W dodatku nie posiadając pilota. Jednakże wcale nie chodziło o to, by odbyli dług lot. Mogli dolecieć koślawo. Byleby dolecieli.

Oto znaczenie drugiego odwodu, który chciał mieć Jacob i teraz należało z niego skorzystać.

Krok trzeci.

- Chcę pięciu z plazmówkami.
I tym razem nie było wątpliwości odnośnie adresata. Była tylko jedna możliwość. Manuel, którą wybrał nieprzypadkowo.

Cztery.

- Równać szyk! Chcę widzieć jedną linię, do cholery! Odwrót! Powoli!
Wrzeszczał samemu udając się w stronę przeciwną do pilotki. Nie potrzebował nieregularnej łamanej. Musiał widzieć jeden, pracujący wspólnie organizm. Nie było tu miejsca na jakiekolwiek luki. Formacja musiała być szczelna, jeśli to, co planował za chwilę miało się powieść. Żadnej luki, żadnego wyłomu.
Sam trącił pięciu ludzi i polecił iść za sobą.

Pięć.

- Jeden pocisk. Rzucacie na koniec piratów na mój znak. Na miejsca.
Wskazał najpierw na karabiny, potem w kierunku tyłów nieprzyjaciela, a na końcu na całą długość linii obrony.

- Wycofajcie się z Eliaszem i strzał na mój sygnał!

Sześć. Od tego momentu mogły zacząć się problemy. To tutaj znajdowała się punkt przełomu.

- Stać! Nie oddajcie psubratom ani piędzi!

Linia obrony musiała to wytrzymać. A nawet jeszcze więcej, bo Jacob zaczął wysyłać ludzi ze środka na skrzydła. Musiał je odciążyć, bo to tam piraci zdobywali najwięcej terenu próbując zamknąć pierścień dookoła defensorów. Dlatego tak ważny był dla historyka jednolity szyk. Jeśli w tej chwili piraci przebiją się przez środek, przepadli.
Atutem, który wykorzystywał świadomie było dilithium odciążające nieco środek. Jeśli ktoś zastanowiłby się nad sensem wszystkich poleceń, mógłby uznać, iż Cooper nieszczególnie wie co robi. Optymalnym momentem na dociśnięcie skrzydeł kosztem środka był ten, w którym dilithium dzieliło dwie formacje. Wtedy napór był najmniejszy. Po dodatkowym wycofaniu się, ciężar na powrót stawał się większy zmniejszając tym samym prawdopodobieństwo na przetrzymanie naporu.
Po części była to prawda, lecz tylko po części.

- Gdzie te łopaty?! Con do na środek pierwszej linii!

Zawołał historyk, po czym uśmiechnął się bardzo szeroko, kuszą i dyskiem naprowadzającym asekurując osłabioną część formacji. Synchronizacja była kluczem do powodzenia akcji. Jeszcze raz spojrzał po linii obrony.

Siedem. Czas czekania się skończył. Pora na wojnę błyskawiczną. Pora zarzucić kotwicę.

- Razem! - wrzasnął na całe gardło i... zaczął śpiewać.


Setki gardeł wyśpiewujących znaną, piracką pieśń miały huknąć zalewając napastników podobnie do tsunami. Wzbogacone przytupem setek stóp w kluczowych momentach pieśni.
Zarzucić kotwicę. Zaatakować implant w jego najgłębszej części. Uderzyć w rdzeń. Przemówić do piratów. Przypomnieć im kim byli, o co walczyli, kim się stali, do czego teraz zmierzają, co robią. Walczyli o złoto, o łupy, hulaszcze życie kosztem innych. To, czego teraz dokonywali nijak miało się do ich życia. Kodeks honorowy w zasadzie nie istniał, ale to nie znaczy, iż nie mieli swoich zasad. Przeciwnie. Paradoksalnie oni byli powiązani nimi nawet mocniej niż inni, ponieważ wszystko istniało wyłącznie w ich głowach jako niepisane prawa. To właśnie z ich egzekwowaniem nie było większych problemów, ponieważ te skodyfikowane było sztuczne i najczęściej narzucone społeczeństwu siłą. Przestrzegane przez piratów były stosowane z samego przekonania o ich słuszności. Zwykle nie było konieczności przypominania o nich. Każdy wiedział co mógł, a czego nie. To niepisane prawa były najsilniejszym spoiwem, a piraci z nich żyli.

A gardła obrońców miały im o tym przypomnieć jednostajnym, wżerającym się w mózgi chórem godzącym w to, co za życia było dla nich najcenniejsze. W najświętsze wartości czarnej bandery. I jednocześnie natchnąć walczących duchem. Jeszcze nie wszystko stracone. Jeszcze można walczyć. Jeszcze można wygrać, jeśli tylko zdobędą się na więcej. Jeśli tylko przycisną napastników mocniej. Wszyscy razem. Dokładnie tak, jak miało to miejsce przy śpiewie. Wydobyć z organizmów wszystko, co było tylko możliwe, a może nawet sięgnąć do pokładów siły histerycznej ujawniającej się w sytuacji zagrożenia życia. Siły mającej moc zrywać ścięgna, odrywać mięśnie od kości. Zaczerpnąć z naturalnej siły wbudowanej w organizm ludzki walczący o przetrwanie.

"Zakazane implanty oraz ich wpływ na zdrowie" Eryk Tennenberg. To były bardzo przydatne zajęcia.

Jacob nie liczył nawet na to, że pod wpływem kotwicy piraci się poddadzą albo zrezygnują. Chciał, żeby podjęli wewnętrzną walkę oznaczającą wstrzymanie walki wewnętrznej. W porywach szczęścia, by część odzyskała panowanie nad sobą choć na chwilę i mogła skończyć życie na własnych zasadach, nie monstra, które wpuścili we własne ciała. Chciał dać im ostatnie tchnienie wolnej woli. Jeśli przeżyją, będą marionetkami na usługach czegoś, czego nie rozumieją i z czym nie mogą walczyć. Jeśli zginą, będą wolni. Tylko śmierć w ich przypadku oznaczała wolność i do takiego wniosku musiał dojść każdy umysł, który miał na tyle siły woli, by wyswobodzić się spod wpływu Black Serpent.

Kto inny cenił wolność bardziej niż osoby żyjące poza prawem, robiące co im się podoba? Tak w ich pojęciu wyglądała wolność. Tylko kapitan miał prawo wydawać polecenia, do których mieli bezwzględny obowiązek stosowania się i jednocześnie żaden kapitan nie miał takiego wpływu na nich, pod jakim teraz tkwili wbrew własnej woli.

Ci, który nie mieli wiele, utracili wszystko, co im pozostało. Do wygrania z piratami Jacob potrzebował ich samych. Zewu wolności, nieugiętości i wewnętrznej siły wilków morskich. Ich determinacji i niezależności.

Osiem.

- Wstrzymać ogień! Nie walczcie! Skrzydła, spychajcie! Z determinacją, ale pokojowo! - przerwał na chwilę, by natychmiast podjąć śpiew ponownie. Nie musiał nadawać kierunku. Każdy wiedział, że łuk najpierw należy wygiąć w drugą stronę, by byli siłą zamykającą, a następnie razem skierować piratów w kierunku dilithium nieprzypadkowo znajdującego się wewnątrz formacji nieprzyjaciela.

Ponadto agresja rodziła agresję. Gdyby na sterowcu zaatakował Samanthę, ta przestałaby walczyć z Black Serpent. Nie wolno antagonizować piratów. Nie w tej chwili, gdy Cooper liczył na oderwanie stamtąd pewnej ilości sprzymierzeńców, zaś jeśli nie potrafiłyby tego dokonać setki gardeł zarzucających kotwicę, nikt nie był w stanie tego dokonać.

Musieli być falą prawdy łagodnie, niemal przyjaźnie przesuwającą nieprzyjaciół w kierunku dilithium. Musieli jawić się piratom jako wybawiciele oraz ci, którzy władni są ich oswobodzić. Wystarczy tylko poddać się naporowi. Pieśnią przekazać jedną, ważną myśl, którą wypowiedziała pewna kobieta podczas wojny domowej: "Lepiej umrzeć na stojąco niż żyć na kolanach."

To jedna z większych manipulacji, na jakie w całym życiu pozwolił sobie Cooper. Musiała być potężna, subtelna, rozległa i trafiająca w najczulsze punkty.

Historyk wiedział jednak, że tym starcia nie wygra. Wilki morskie, niezależnie jak niepokorne, były zbyt słabe, by w perspektywie długoterminowej przeciwstawić się wpływowi implantu i tego momentu wypatrywał. Chwili w której należało młot woli zmienić na ostrze siły.

To kolejny powód dla równania szyku. Spychać całą linią i tak też być gotowym do obrony oraz kontynuacji rozpoczętej akcji. Dać osłonę dla pola znajdującego się za ich plecami, by istniał choć skrawek terenu, w który nie przedarła się ofensywa. Żeby na tym kawałku terenu Starr, Manuel, Malfloy, Eliasz ze strażą oraz dziesięciu oczekujących wybrańców mogło zaznać chwilowego spokoju i w odpowiednim momencie zadziałać synchronicznie. W momencie, w którym piraci utracą kontrolę nad sobą.

- Nie przestawaj. Będziesz powietrznym wsparciem. Byle precyzyjnym - zwrócił się do pilotki nie patrząc na nią.
Nie musiał wyjaśniać. Miała wspiąć się po drabince do sterowca, opanować go i zapewniać ogniowe wsparcie powietrzne. Manipulacja zbiorowa miała też kupić im czas potrzebny garstce ludzi do uruchomienia maszyny i dotarcie do celu. Jacob podejrzewał, że chwilę to potrwa.

- Nie zatrzymywać się pod żadnym pozorem! - ryknął do wszystkich.

Krok dziewiąty miał nastąpić, gdy efekt pieśni gwałtownie spadnie. Wtedy, nim jeszcze walka rozgorzeje na dobre, da znać swojej dziesiątce. Lecące pociski wycelowane z grubsza w tyły piratów nie musiały być precyzyjne. Musiały spełniać tylko dwa zadania: trafić mniej więcej we właściwy obszar oraz nie zranić sojuszników. Dlatego, na podstawie dwóch poprzednich rzutów, Cooper musiał precyzyjnie dobrać moment wybuchu, by maksymalizować obrażenia przeciwnika i minimalizować własne. Najlepiej do zera.

Potencjał rażenia dziesięciu kapsułek energetycznych zdolny był na dłuższą chwilę wyłączyć z walki ponad cztery setki piratów. Siły sprzymierzone będą miały pierwszą okazję, by drastycznie zmniejszyć liczbę nieprzyjaciół spychając ich potężnie zmniejszoną ilość na dilithium. Musieli to jednak zrobić szybko, zanim odrodzą się pozostali.

Pancerni, wybrana dziesiątka oraz obrońcy Eliasza mieli opóźniać ten moment, kupić formacji jak najwięcej czasu nim zmuszona będzie powrócić do poprzedniego stanu. Con będzie musiał przelatywać nad rozbitymi w proch przeciwnikami z szaleńczą prędkością, by pozbyć się jak największej ilości odłamków. Jeśli dostaną zamówione przez Coopera łopaty, wybierze kilku ludzi i zacznie sypać nim w kierunku dilithium tak gęsto, by walki odbywały się w chmurze pyłu.
Jeśli nie, będą musieli poradzić sobie z płachtami materiału zerwanymi z namiotów. Historyk będzie musiał je uprzednio przygotować.

Powracający do życia muszą być zdekompletowani w możliwie największym stopniu. Ich skuteczność musiała drastycznie spaść. Kiedy to się stanie, było koniecznym, żeby linia była gotowa do odparcia kolejnych ataków.

Ktoś kiedyś nazwał taką formę prowadzenia wojny blitzkriegiem. I okazało się to bardzo skuteczną strategią.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 21-06-2018, 13:08   #275
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Arcon obserwował z satysfakcją poczynania Yarvisa. Sonda wykorzystywała w pełni swoje gabaryty i mobilność siejąc spustoszenie wśród rzeszy potępieńców. Przy tym nad wyraz sprytnie wymykała się ich broni i gniewnym zamachom. Lurker kilka razy westchnął głębiej, kiedy piraci byli blisko strącenia cona. Zrozumiał, że chociaż konstrukt nie odczuwał zmęczenia, to drobne uszkodzenia skumulowane mogły doprowadzić do jego zniszczenia. A tego Denis nie chciał z wielu powodów. Po pierwsze - traktował mechaniczny twór niczym przyjaciela. Po drugie - naszyjnik był ich przewodnikiem do ocalenia. Jego utrata przypieczętowałaby ich nieuchronną zgubę.

Zerknął zza pleców opancerzonych gwardzistów na bitewną sytuację, równocześnie przywołał dymiącą już sondę do siebie. Sprawdził gdzie jest Eloiza. Domyślał się, że zapragnie desperacko pomóc swemu bratu i… Cooperowi, dzięki któremu zaznała w ostatnim czasie dreszczu przygody, a może i czegoś więcej… Co byłoby z pewnością dla niej niedostępne, gdyby dalej wiodła spokojne życie pod czujnym okiem niezwykle opiekuńczego, starszego brata.

Pozostałości frakcji zjednoczone walką z przerażającym wrogiem skupiły się wokół kryształu. Mimo odległości w mroźnym powietrzu Arcon słyszał wibracje i jednostajne buczenie wspaniałego artefaktu. Do jego uszu dotarł też zniekształcony, gardłowy pomruk upiornego tryumfu. Obrońcy osaczeni przez karmazynową falę przypływu skupili się przy ostatnim klifie, chroniącym ich od krwawego przyboju. Pomyślał, że powinien być tam wśród nich, stać ramię w ramię z niedobitkami, w ostatniej potyczce mającej zadecydować o losach świata. Zastanawiał się, co mógł dla nich zrobić? Czy jakaś szaleńcza szarża miała jakikolwiek sens? Popatrzył po gwardzistach skrytych za hermetycznymi osłonami. Nie można było dojrzeć wyrazu ich twarzy. Gdzieś tam leżało ciało pana Zhou, który wcześniej wydawał im polecenia. Teraz byli pozostawieni sami sobie…

- Walczymy o ocalenie świata. – powiedział do żołnierzy. – Jeśli grupa wokół kryształu zginie, nie będzie nadziei również dla nas. Nikt nigdzie nie będzie bezpieczny! Oni – wskazał na obrońców otoczonych przez kordon piratów. - potrzebują naszego wsparcia! Nie każmy im czekać! Wyszedł przed szereg, chwytając za dłoń Eloizę i wyprowadzając ją z tłumu. Drugą ręką pokazał wszystkim naszyjnik. -Ten minerał jest zabójczy dla przemienionych i może przesądzić o wyniku walki. Wasza Cesarzowa nie chciałaby bierności, bowiem jest ona skazą na honorze każdego wojownika, której nie da się zmyć. Tatuażem hańby! Nie pozwólcie na to!

W asyście cona ruszył z siostrą Delegata w stronę piratów, przez moment zastanawiając się ilu wyspiarzy z Xanou, zrozumiało jego przemowę? Po chwili przestało go to obchodzić… Chciał wcześniej chronić Eloiz, ale zrozumiał, że to nie będzie świat dla niej. Ich przeznaczeniem było jeszcze bijące serce tej wyspy, serce kryształu z Diltihium…
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 21-06-2018 o 13:15.
Deszatie jest offline  
Stary 25-06-2018, 22:58   #276
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Richard zagryzł zęby. Zdawać się mogło, że nagle dowodzenie przejął Jacob. Cóż za niefortunny zbieg okoliczności.

Granaty zarażonych i dziwne ładunki Jacoba zrobiły wyrwę w kręgu zaciskającym się na ocalałych. Jeżeli walka będzie toczyć się na rozwinętym froncie, to z pewnością przegrają ze wzgledu na przewagę liczebną zarażonych. Przewagę, która cały czas wzrastała, bo atakujący po każdej swej “śmierci” wstawali walczyć dalej.

La Croix wił się jak piskorz w czasie walki. Ciął szeroko po kończynach. Odcinał nogi i ręce. Na początku odcinał im głowy, ale korpusy zdawały się nadal maszerować w ich kierunku w nieugiętych pozach. Obcięcie nóg w kolanach utrudniało im marsz. Obcinanie rąk rozbrajało ich na jakiś czas.

Jednak to nie było w stanie ich zatrzymać. Było to jedynie nieuchronne odsuwanie od siebie klęski w czasie.

- Nie możemy tutaj przegrać! Od nas zależą losy ludzkości! Nie pozwólcie im zamknąć kręgu.

Ruszył z kolejną szarżą. Nie oglądał się za siebie. Nie chciał sprawdzać czy ktoś za nim podąży. Jacob siedział gdzieś w tylnych szeregach i pokazywał palcem. Nie było to dobre w tej sytuacji. Bo jak zmusić się do walki przeciw czemuś nieśmiertelnemu… jak wykonać rozkaz ataku, gdy dowódca stoi z tyłu i pokazuje palcem: “idź tam i walcz!”.

Richard wykorzystywał sytuację. Gdy krąg nieumarłych został przerwany, pojawiła się szansa. Oto mogli zaatakować z flanki w wyrwie. Musieli to wykorzystać. Przy aktualnym rozstawieniu zmniejszali wpływ przewagi liczebnej piratów. Richard widział ten manewr już na początku tej walki. Gdy jedna z grup obrońców się przedarła. Wtedy dopadł ich Kidd. Wtedy Richard go zobaczył. Jego i masakrowanych obrońców. Czy tym razem przybędzie po ludzi na czele których stał La Croix? Pewnie tak. Czy Arcon podeśle Cona z amuletem? Nie… Denis musi chronić Eloiz! Amulet musi zostać blisko niej!

- Teraz musimy ich zepchnąć na ten wielki wystający kamień. Skupcie się! - w tym momencie jakaś odrąbana dłoń zacisnęła się na kostce szlachcica. Richard przebił ją swoją szablą. Nadal się zaciskała. Wyprowadził krótkie cięcie z nadgarstka obcinając jej palce. Dopiero to uwolniło go z uścisku.
- Skupcie się, bo gdy będziemy na nich napierać, to nasze szeregi znowu się rozciągną. Walker, jeśli zostało wam jeszcze coś dużego, to teraz się przyda.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 09-07-2018, 12:45   #277
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Zastęp piratów można było czasowo powstrzymać, lecz za każdym razem nacierali oni z nową siłą. Wróg stale próbował zamknąć obrońców z powrotem w morderczym pierścieniu. Niewielka wyrwa, którą śmiertelni wywalczyli sobie na tyłach, mogła zostać szybko zapełniona. Taki scenariusz oznaczał zaś natychmiastową klęskę.
Jacob był w swoim żywiole. Znano go już z kształtowania taktyki nawet w najbardziej ekstremalnych warunkach. Jego mózg działał jak sprawna, dobrze naoliwiona maszyna i nawet eksplozje i agonalne krzyki nie potrafiły zakłócić jego pracy.
Kilkoma susami zmniejszył dzielący go od Eliasza dystans. Krzyżowcy ściśle oblegali starca, którego siwe pasma włosów zdążyły się już gęsto osmolić.
- Jeśli masz jakieś sekretne zapasy dilithium, to pora ich użyć! - zakrzyknął Cooper jeszcze w biegu.
Eliasz tylko spojrzał na badacza i pokręcił głową. A zatem nie mieli tajnej broni. Podobna sytuacja była zresztą do przewidzenia, jako że dilithium pozostawało ogromną rzadkością. Nowe fakty na temat jego właściwości przywodziły przypuszczenie, że być może ktoś zadbał o to w przeszłości.
Cooper zrównał się z Malfoyem. Mechanik właśnie napierał na przeciwnika o posturze goryla. Rzucał wiązankami w kierunku matki dawnego pirata, aż wreszcie któryś z zarażonych rozpłatał oponenta na części.
- S.O.S. od kapitana! Niech przylecą! - Starr minął kompana i już biegł dalej.
Specjalista z kolei wykorzystał fragment czystego pola i natychmiast ruszył do radiostacji. Po drodze przynajmniej pięciu nieprzyjaciół starało się rzucić w jego kierunku. Za każdym razem gęsto okładał ich metalowym prętem, aż brzęczący dźwięk zlał się w jednostajny ton. Dopiero ostatni wyrwał mu broń, aczkolwiek nawet wtedy Malfoy wykazał nerwy ze stali. Szybko odbił za plecy kilku najemników, którzy zajęli się zagrożeniem. Jak tylko dotarł do urządzenia, zaczął intensywnie przy nim majstrować.
W czasie kiedy szukał właściwego sygnału, jego plecy osłaniało dwóch ciężko sapiących rębaczy. Podczas asekuracji zgniła posoka wrogów dosłownie zalewała radiostację, lecz monter tylko przecierał ją i próbował dalej. Po krótkim manipulowaniu gałkami, przesłał wiadomość Jacoba. Trudno było powiedzieć czy miało starczyć czasu, aby ujrzeć jej efekty. Sam przekaz Starra był bardzo prosty i to nie wyłącznie ze względu na pośpiech. Lakoniczność odcinała zbędne pytania, a także stawiała ludzi na sterowcu przed klarownym rozkazem. Słowo ,,kapitan” podkreślało natomiast, że adresaci nie byli przypadkową zbieraniną, lecz wspólnotą, jaką łączył jeden cel.
W międzyczasie Jacob odnalazł Manuel. Przekrzykiwał eksplozje, lecz dziewczyna wciąż zdawała się go nie słyszeć. Bez zwłoki skoczył do niej na odległość kroku.
- Chcę pięciu z plazmówkami.
Tamta mruknęła coś z aprobatą, odstrzeliwując przegniły łeb parę stóp obok. Zdekapitowany potwór nadal wymachiwał w jej kierunku zardzewiałym cepem.
W tym czasie Starr z powrotem skupił się na sojusznikach jako takich. Formacje wokół niego działały chaotycznie. Przeciwników pojawiało się zbyt wielu i trudno przychodziło ustawić choć prowizoryczny klin. Musiał nadać tej walce przynajmniej pozory szerszej koncepcji.
Wiedział już, iż plazma była kluczem do skuteczniejszego przetrzebienia zasobów wroga. Właśnie dlatego rozkazał żołnierzom z tą bronią atakować skrzydła. Manuel oraz piątka poszli na jeden koniec, on z podobną grupą ruszyli w drugą stronę. Zgodnie z ustaleniami wyrzucono pociski na wcześniej wskazane pozycje. Po sygnale Coopera nastąpiła salwa, która kolejny raz dokonała eskalacji energii. Postępujące po sobie wyładowania wręcz wstrząsnęły okolicą, zrzucając biały puch z morza pobliskich sosen. Towarzyszący zjawisku tumult zdawał się rozrywać bębenki i jeszcze przez chwilę zostawiał pogłos w uszach.


Poza wrogiem, znów padło co najmniej kilkunastu sojuszników. Ich odległe zawodzenia Jacob miał słyszeć jeszcze jakiś czas. Trudno było jednak mówić o stricte błędzie z jego strony. Przy uwolnieniu tak destrukcyjnej mocy nie dało się uniknąć pewnych ofiar.
Akcja osiągnęła pewne efekty. Piraci cofnęli lekko szyk po obydwu stronach. Łuk, który dotychczas formowali, teraz wygiął się w odwrotnym kierunku. Również sam środek pochodu był dla nich problematyczny, mianowicie z powodu ogromnego kryształu. Każdy z nieumarłych omijał go szerokim łukiem. Istoty odwracały wręcz wzrok od fioletowego poblasku, jakby sam jego widok palił je w oczy.
Cooper wciąż pozostawał w ruchu. Wrócił na pierwszą linię i od razu wsparł ofensywę na przemian za pomocą dysku i kuszy. Czynił tym jedynie pośrednie szkody, lecz było to z pewnością bardziej efektywne, niż gdyby miał przyglądać się walce z dystansu. Ujrzał również Cona, który slalomem przemierzał front i ranił dotkliwie kolejnych wrogów.
To był moment na jaki czekał. Wszystkie poprzednie działania były jedynie kostkami domina, które doprowadziły do tego momentu. Jacob zaczął śpiewać, a wkrótce dołączyły do niego innego głosy. Pieśń, jaką snuli, miała jedno proste zadanie: przypomnieć piratom o ich dawnym życiu. Dotyczyła tych chwalebnych dni, kiedy to oni dyktowali reguły swojego żywota. W istocie Cooper nie mógł wiedzieć jak głęboko Black Serpent ingerowało w ludzki umysł. Zdawał sobie jednak sprawę, że jaźń człowieka była potężnym narzędziem. Nawet mroczna magia nie powinna była wytrzebić jej kompletnie. Stąd też Jacob miał wciąż nadzieję, iż w przeciwniku pozostało choć trochę świadomości, do jakiej to mógł dotrzeć jedną z najsilniejszych broni - emocjami.
Z całą pewnością jego plan wiele zmienił na polu bitwy, choćby przez wywalczenie sobie dodatkowego miejsca. Nie wszystko jednak mogło pójść tak, jak to sobie wymyślił. Piraci pozostali obojętni na jego karkołomne działanie. Implant zasiał swoje ziarno już zbyt głęboko. Co więcej, próżno było wyszukiwać na niebie sterowca. Być może na pokładzie pozostało zbyt mało ludzi, aby ruszyć nim tak szybko. Możliwe też, iż tym razem zwyczajnie odmówili. Kontynuowano śpiew, choć coraz więcej ludzi zaczęło wycofywać się z tego planu. Głos zwyczajnie grzązł im w gardle, gdy piraci wznowili atak.
To przerwało plan Jacoba, uniemożliwiając nakierowanie kolejnych nabojów oraz ich eksplozji. Zamiast tego wszyscy wrócili do regularnej walki. Jedynie część ludzi, którym kazał wziąć łopaty, posłuchało wcześniejszych komend i teraz uwijali się, aby wyrzucać piach i ziemię w powietrze. Gleba jednak była mocno zmarznięta, przez co udało im się wytworzyć jedynie słabą zasłonę w powietrzu.
W tym samym czasie lurker spojrzał po żołnierzach wokół niego. Choć byli to doświadczeni wojownicy, nawet oni zaczęli wątpić, że wyjdą stąd żywi. Czuł, że jest to moment, kiedy musi bezpośrednio ingerować. Już wcześniej przekonał sam siebie, że choć daleko mu od urodzonego oratora, to potrafił całkiem zręcznie wyrażać podnoszące moralne emocje. Mimo wojennego zgiełku wokół, Arcon wyszedł pomiędzy oddział, próbując skupić na sobie uwagę.
Ujął Eloizę, która początkowo niepewnie opuściła tłum zbrojnych. Zawołał również Cona, ledwo odrywając go od walki. Arcon wziął od robota amulet, wskazując go ludziom przed sobą. Widok cennej broni miał podkreślić siłę jego słów.
-Ten minerał jest zabójczy dla przemienionych i może przesądzić o wyniku walki. Wasza Cesarzowa nie chciałaby bierności, bowiem jest ona skazą na honorze każdego wojownika, której nie da się zmyć. Tatuażem hańby! Nie pozwólcie na to!
Mógł tylko zgadywać czy go rozumieją. Po prostu odwrócił się i sam ruszył do walki. Był przecież lurkerem, człowiekiem który szkolił się do zupełnie innego fachu niż wojaczka. A jednak jego serce oraz zapał musiały także udzielić się samym strzelcom. Ruszyli za nim jednym tempem.


Sam Denis miał kwestionowaną świadomość tego, co właśnie robił. Teraz, kiedy bitwa osiągnęła apogeum, otoczenie było szczególnie niebezpiecznie. On sam został słabo przygotowany do walki, lecz cóż innego mu pozostało jak ostateczna, karkołomna szarża?
Umknęło mu w którym momencie go otoczyli. W jednej chwili świat stał się kakofonią chrapliwych dźwięków. Trupie ręce uderzały go, wyciągały się z każdej strony. Pancerna kurta chroniła nura, aczkolwiek wiedział, że to tylko kwestia czasu, a i ta zostanie dosłownie rozorana. Bezskutecznie próbował strącić chciwe palce i odsunąć napierające cielska. Przez kilka chwil znów czuł się jak wtedy, gdy został zarażony. Uczucie podobne do połknięcia bryły lodu powróciło z nową, obezwładniającą falą.
Równie szybko jednak przeciwnicy rozstąpili się. Eloiza skoczyła w wir pojedynków tuż za nim i w tym momencie dosłownie okładała przeciwników amuletem. Istoty czmychnęły przed nią, a te które zostały trafione, zaczęły wysączać z trzewi przenikliwe światło. Ta sama aura rozrywała je chwile potem na strzępy.
- Masz. Myślę, że ty powinieneś to trzymać - dziewczyna lekko uśmiechnęła się, przekazała mu przedmiot i schowała tuż za nim.
Z trudem powstał i spojrzał na wisior. Kiedy wiedział już do czego służy dilithium, zupełnie inaczej patrzył na tenże. Wyglądało na to, że w jego przypadku wszystko zaczęło się właśnie od tej błyskotki i na niej miało skończyć. Arcon podniósł rekwizyt na wysokość twarzy, a następnie wprost przed siebie. Potwory, jakie jeszcze chwilę temu szarżowały na niego, obecnie cofały, niczym przed obcym, przerażającym bóstwem. Lurker ruszył do ponownego ataku, tym razem jednak to on rozdawał karty, a przeciwnicy tylko pierzchali na boki. Dilitihium zaś drżało w jego rękach, jakby nasycając moc plugawą tkanką piratów.
Richard obserwował zarówno starania Denisa, co i Jacoba. Obydwaj wykonali kawał świetnej roboty, stopniowo spychając wroga w kierunku kryształu. To wciąż jednak było za mało. Trzeba było podjąć ostateczne działania. W końcu mogło im przecież zabraknąć sojuszników, którzy ginęli w zatrważającym tempie.
- Teraz musimy ich zepchnąć na ten wielki wystający kamień - zdzierał gardło i siekł jakiegoś potwora, który nagle wyprysnął gdzieś z jego prawicy.
- Skupcie się, bo gdy będziemy na nich napierać, to nasze szeregi znowu się rozciągną. Walker, jeśli zostało wam jeszcze coś dużego, to teraz się przyda.
Tym razem Shagreen w pełni popierał jego zdanie. Skinął na kilku swoich ludzi, którzy dotychczas przebywali na tyłach. Znaczącym gestem odsłonili oni poły przegniłych szat. Wyglądało na to, że Walker nie zużył wszystkich materiałów wybuchowych na wyspie Southand. O to bowiem czerwone, przyczepione brązową taśmą pakunki zdobiły klatki piersiowe tuzina zarażonych.
- Ruszajcie! - krzyknął przywódca zarażonych, a ci natychmiast usłuchali.
Było w tym coś fascynującego, a zarazem przerażającego do jakiego stopnia pozostali mu posłuszni. Dwunastka bez słowa zmierzyła w kierunku zamykających się linii przeciwnika. Próżno było szukać u nich choćby śladu wahania.
Piraci tylko na to czekali. Otoczyli tamtych ciasnym kordonem. Natychmiast rozpoczęto rzeź. Potwory dziurawiły szpadami ofiary na gęste sito, lecz ten i ów uruchomił ładunki, co spowodowało oczekiwaną reakcję. Eksplozje wzmacniły się nawzajem, ostatecznie tworząc kilka grzybów pełnych ognia i fragmentów ciał.


Przeciwnik ponownie cofnął się, a cała wroga formacja jeszcze bardziej zbliżyła do dilitihium. To był czas na finalną ofensywę. Śmiertelni zebrali ostatki sił i zerwali do kolejnego ataku. Wszyscy przez tę krótką chwilę stali po jednej stronie, której sztandarem było człowieczeństwo.
Piraci nadal dawali im mocny odpór, lecz przynajmniej kilku musiało wejść aż pod kryształ. Tyle wystarczyło. Ledwie musnęli go swoimi ciałami, a materia wchłonęła ich w asyście osobliwego wizgu. Kryształ zajaśniał mocno, spopielił paru kolejnych. Zalążek zwycięstwa zmusił członków zgromadzenia do kolejnej szarży. Wielu zginęło, zbyt szybko nacierając na przeklętych, lecz kolejni zmusili ich do jeszcze większego zbicia swojej grupy. Następni piraci wpadali na fioletowy kryształ, natychmiast wyparowując. Zdawało się, że minerał karmił się nimi. Jego pomruk wezbrał na sile, a światło nabrało mocy. Po kilku chwilach świecił już mocniej niż słońce w zenicie. Z czasem nie dało się zobaczyć nic, jak tylko żarzący błysk oraz płonące ciała wrogów. Przez jedno uderzenie serca można było odnieść wrażenie, iż kruszec przyciąga nieprzyjaciół do siebie. Kolejne ciała leciały w powietrzu na spotkanie swojej zagłady.
I wtedy dilithium eksplodowało.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 11-07-2018 o 08:41.
Caleb jest offline  
Stary 09-07-2018, 14:24   #278
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Świat utonął w barwie głębokiego fioletu. Umysły unosiły się w pustce niczym zatopione formaliną. Bitwa dopiero dobiegła końca, choć równie dobrze mogło to być setki lat temu. Czas w tym miejscu płynął na różne strony i zakręcał, tworząc sieć, na której unosiły się rozmaite postaci. Były one zarazem obserwatorami zdarzeń, co ich uczestnikami. Los zdawał się być rozedrganą nicią, poruszaną przez odwiecznego Noasa. Tylko jego starcze dłonie mogły utkać przeszłe wydarzenia tak, iż jawiły się jako żywe. Postępowały one po sobie pozornie chaotycznie, bez chronologii oraz porządku. A jednak w ich rozedrganym tańcu tkwił pewien szyfr, którego tajniki powoli upadały.


- Pamiętasz jak przed wylotem był problem z wałami korbowymi do twojego ustrojstwa?
Oczywiście, że Richard pamiętał. Sterowiec wymagał kilku wzmacnianych wałów, odpornych na duże przeciążenia. Takie modele można szło importować tylko z Xanou.
- Trzeba było zaczekać na dostawę, przez co planowałeś wylot dwa tygodnie później, prawda? Minął dzień, a ten złom magicznie pojawił się w magazynach!
Richard wzruszył ramionami. Przed wyruszeniem miał masę spraw na głowie. Uznał to za szczęśliwy zbieg okoliczności. Aczkolwiek niedostatecznie newralgiczny, by go analizować w morzu obowiązków.
- Ostatnio robiłem większe zamówienie na zraszacze do ogrodu w ,,Screwdriver”. Wiesz, u Hansa. Poczekaj, nie przerywaj. Zaraz ci wszystko wytłumaczę. Uciąłem sobie z nim krótką pogawędkę. Plotki i różne pierdoły. Do czego dążę. Wszyscy się tam znają. Wiedzą kto, skąd i tak dalej. Wiesz co mi powiedział? Że w tym miesiącu za transport wałów korbowych był odpowiedzialny podwykonawca Hanzy. Odbiór sygnowała ta cała Kathelyn.
Cezar rozpostarł się na krześle. Na jego twarzy Richard wyczytał obraz realnej troski.
- Chcę przez to powiedzieć, że Hanzie zależało, abyś wyruszył w tę podróż.

Lionel przystanął w półmroku. Z pozycji, gdzie znajdował się Richard ciężko było powiedzieć czy w ogóle na niego patrzy.
- Chodzi o moją ostatnią misję. Nie wiem kto autoryzował przydzielenie mnie do pozyskania owsa, ale uważam to za nadzwyczajne marnotrawstwo środków Delegatury. Fakt ten nasuwa mi podejrzenia, że zostałem celowo posłany w pułapkę. Na miejscu spotkaliśmy Kompanię Wilka. Ciężko określić ich liczebność, ale aktualnie są tak wyposażeni w różnego rodzaju wszczepy, że jedna średnio zbudowana kobieta w walce wręcz zabiła kilku doświadczonych w boju korsarzy. - wziął głęboki oddech - Są wyposażeni w łódź podwodną. Kompania Wilka, nie korsarze. Ponieważ wysłanie łodzi podwodnej oraz oddziału najemników z wszczepami najwyższej klasy do przejęcia owsa również w mym mniemaniu jest marnotrawstwem środków, koncypuję, że cała sytuacja miała znamiona ukartowanego zamachu. - Richard zamilknął czekając na reakcję Ubertona.
Ten milczał kilka dłuższych chwil. La Croix wiedział, że bynajmniej nie w celu przetrawienia informacji. Lionel miał już w głowie gotową odpowiedź. Mimo to, jak zawsze zdawał się z niczym nie spieszyć.
Delegat przeszedł parę kroków i zatoczył koło.
- Rozkaz przyszedł depeszą z Betelgezy.
Zastygnął bez ruchu, jak gdyby tym razem faktycznie się zastanawiał.
- Przekaż Casimirowi, że dokonamy starań, by znów miał na czym żeglować. Kwestią straconej części owsa zajmę się ja. Sztuką jest rozpoznać, których sytuacji drążyć nie należy. Sprawę uznaję za zamkniętą.

„Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.”

Dwójka mierzyła się wzrokiem. Odeszli kawałek, aby pracownicy nie słyszeli rozmowy.
- No dobra. I tak nieprędko się spotkamy, a szanuję cię i nie potrafię kłamać w żywe oczy. Musisz wiedzieć że… podjęłam kilka złych decyzji. Tego dnia, kiedy Enzo ostatni raz był w Rigel, najpierw udał się do mnie. Miał tę szkatułkę z Yarvis i chciał ją u kogoś przechować. Odbyliśmy dość nerwową dyskusję. Uznał że ja się nie nadaję, bo moja gildia woli otaczać się artefaktami zamiast je badać. Nazwał mnie psem ogrodnika. Potem stwierdził że lepiej wykorzysta to Ferat. Wkurwiłam się. Wiedziałam że szukają go krzyżowcy i dobrze płacą za każdą informację. A ja wiedziałam gdzie dalej rusza Castelari, bo sam mi to powiedział - na wody Qard. Nie obchodziło mnie czego od niego chcą. Zrozum, odmówił mi, właścicielce jednej z największych gildii lurkerów w trzymaniu pieczy nad artefaktem z Yarvis. Tej pieprzonej, legendarnej wyspy o której strzępek informacji wielu dałoby się pociąć na kawałki. Black Cross dało mi sporo sprzętu z Xanou za samo zdradzenie jakie są dalsze plany Enzo. Nie wiedziałam dla kogo pracują, dopiero przy następnych spotkaniach padło nazwisko Barnes. Z ich lakonicznych wypowiedzi wynika, że rodzina zajmowała się testowaniem broni dla Wolnych Miast.

Richard był zawiedziony tym, że test krzeseł nie przyniósł skutku. Jego rozmówcy nie chcieli siadać. W końcu delegat również wstał. Obszedł biurko dookoła i oparł się o nie. Był bardzo wysoki, a płaszcz delegata poszerzał jeszcze jego niemałe barki.
- Nie jestem entuzjastą mórz i oceanów. Nie wiem, czy nurkowanie przekonałoby mnie do czegokolwiek. Nie znam też żadnego poławiacza. To, że wszyscy jesteśmy sierotami nie dowodzi niczego ponad to, że ludzie umierają nagle niezależnie od tego do jakiej kasty społecznej należą. Nurtuje mnie za to inne pytanie. Czym się naraziliście panowie? Organizacja szpiegów-zabójców nie grozi historykom czy poławiaczom.
- Tylko wtedy, gdy nie zaczynają godzić w ich interesy.. - powiedział poważnie Arcon .
- Lucjusz posiada sporą kolekcję artefaktów.. - historyk z pewnością nie był zachwycony ze zdrady sekretu. - znaczna ich część pochodzi z czasów, kiedy jego rodziciel współpracował z moim ojcem - Renaudem. Dają one pewne wyobrażenie o dawnym świecie. Castellari to mój... przyjaciel i zarazem rywal. Ktoś spodziewa się, iż mogę podążyć jego śladem, a moje umiejętności nurkowania nieznacznie ustępują Enzo. Już to może niepokoić tych, co bronią dostępu do wiedzy, sami zaś bez oporów korzystają ze zdobyczy dawnej cywilizacji.
- Czyli wyławiając z morza kawałki blachy i stare kamienie możecie zagrozić współczesnemu porządkowi świata? I co takiego wyłowiliście lub macie zamiar wyłowić? Od dwóch pokoleń rodzina La Croix nie korzystała z usług lurkerów.
- Sir Richardzie, pod wodą kryje się zdecydowanie więcej niż tylko bezużyteczne śmieci, chociaż i one mają pewną wartość. Tam przede wszystkim znajduje się klucz do być może największego odkrycia, które zachwieje ustalonym porządkiem i zmieni układ sił między Hanzą, Wolnymi Miastami i Imperium Corvus. Poznamy przyczynę zagłady starego świata, tym samym będziemy mieli szansę uniknąć losu jego dawnych mieszkańców…

Po raz pierwszy Red wykazał jakąkolwiek emocje, a może nawet cień zdenerwowania. Świadczyły o tym mikro-ekspresje jak ściągnięte brwi czy zmrużone oczy. Rzecz ledwie uchwytna. W przypadku tak stonowanego człowieka niemało intrygująca.
- Operacja została wykonana nieoficjalnym protokołem na zlecenie Wolnych Miast. Jej ramieniem byli Barnesowie. W zamian władza miała roztoczyć protektorat nad całym rodem. Wiem że zaproszono około setki wysokich urzędników i kupców z Hanzy na pertraktacje do ich domu. Miały obejmować sprzedaż kilkudziesięciu tysięcy karatów na dogodnych warunkach. Taka aluzja wyciągniętej ręki. Cokolwiek się tam zdarzyło, sprawiło że żaden z nich nie wrócił z tego spotkania żywy. Betelgeza przez wiele lat zacierała ślady tego wydarzenia tak, aby nie Hanza nie mogła niczego udowodnić. Rzecz jasna do dziś istnieje wiele przecieków i dzięki jednemu z nich słyszycie o tej sprawie.
Z daleka dochodził zapach kadzidła. Wonności wisiały ciężko w powietrzu, sprawiając że to zauważalnie gęstniało.
- Jest jeszcze jedna rzecz. Po tym wydarzeniu jeden z członków rodziny prowadził długą, wewnętrzną walkę. Chciał wyjawić światu prawdę. Nazywał się Walker Barnes i był tylko luźno związany z familią. Sam wolał zajmować się inną niż oni profesją. Postawił Kamienny Herb w trudnej sytuacji. Kodeks szlachecki nie pozwalał im zabić własnej rodziny. Lecz rodzeństwo wymyśliło inny sposób, by zamknąć mu usta na zawsze. Trafił do miejsca, z którego się nie wraca. Przynajmniej tak wtedy sądzili.

Lurker spojrzał na kapłana. Nosił spłowiałe szaty, a w jego oczach czaiło się coś szalonego. Mimo to, jego słowa zdawały posiadać ukrytą mądrość.
- Southand… - podjął znów lurker -... nie otworzyło im oczu na prawdę.
- Istotnie młody człowieku. Przysłowie mówi: daj głupiemu tysiąc rozumów, a on będzie wolał własny. Albowiem żeby zobaczyć - trzeba chcieć.
Louis westchnął, ale już więcej nie przerywał. Usiadł na burcie i zapalił fajkę, przysłuchując się rozmowie.
- Co musi się jeszcze wydarzyć, kapłanie? Co możemy zrobić, aby uratować ich ciała i dusze? - zapytał Denis.
- Musimy uzbroić się w cierpliwość. To nasza jedyna broń! A ty, o umyśle nieskażonym obłudą, bądź czujny! W mroku kryje się wielu wrogów. Będą nosić maski i zwodzić cię. Ci, którym podasz rękę, okażą się kryć w rękawach jadowite żmije!

Taras był bardzo szeroki i zajmował ćwierć długości jednej ze ścian budynku. Obydwaj podeszli do barierki. Oparli się, wpatrując na panoramę miasta. Musiała minąć chwila, ażeby Richard zorientował się po co tutaj są.
W okolicy doków miało miejsce jakieś poruszenie. Stąd nie widział zbyt wiele, w każdym razie wokół kilku statków zebrał się spory tłum. Po ich banderach z łatwością skonkludował, że są to obce galeony.
- Miała miejsce ucieczka na jednej z wysp Andromedy. Rzecz bez precedensu, jeśli mówimy o takiej skali - zaanonsował grobowym głosem Robert - Sprawdzają każdego nowego w mieście. Zaczęło się na dobre, kiedy debatowałeś z lurkerem i historykiem. A teraz najważniejsze. To praktycznie niemożliwe, żeby przy tak dobrze pilnowanych murach, udało się uciec paru setkom ludzi.
To było jasne. Azyle bardzo dobrze chroniono. Związek Ochrony Andromedy zaciągał potężne długi w zewnętrznych bankach w celu zapewnienia należytej protekcji.
- Wiem jak to zabrzmi. Ale plotki głoszą, że przewodzi im nie człowiek tylko... jakby to ująć, coś wynaturzonego.

Ruszyli poprzez długi korytarz, którego prawą ścianę obito ciemną boazerią. Na panelach wisiały kilkumetrowe obrazy przedstawiające najważniejszych członków familii.
Pierwszy z nich wyobrażał samego Gascota. W porównaniu z postacią kroczącą przed nimi, tutaj sprawiał wrażenie sympatycznego, szczerze uśmiechniętego człowieka. Zupełnie jak gdyby w przeszłości stało się coś, co przeobraziło go w budzącego niepokój ekscentryka.
Wygląd drugiej z postaci przywodził na myśl jedno słowo: wytworna. Elegancka pani ze spokojnym, jakby nieobecnym spojrzeniem ubrana była w przyciasny płaszczyk.
Ostatni portet był najstarszy. Farba schodziła zeń płatami przez co ciężko było zidentyfikować kim była zasiadająca na fotelu postać. Nosiła czarne szaty i sądząc po nachylonej pozycji dźwigała jarzmo ciężaru lat.
Richard zdążył zauważyć jeszcze, że wisiał tutaj dodatkowy obraz, który jakiś czas temu zdjęto. Został po nim jaśniejszy prostokąt.

- Kiwa jachtem, kiwa jachtem, kiwa,
A załoga, a załoga rzyga.
Zarzygali pokład i kajuty,
Narzygali bosmanowi w buty.


Jacob uśmiechnął się szeroko i zakrył usta chustą, po czym zaczął głośno, nieprzerwanie stukać paznokciami o blat stołu. Gdy się odezwał przynajmniej tak cicho jak poprzednio:
- Inna odpowiedź bezpowrotnie zamknęłaby mi usta. Pora uargumentować moją hipotezę - powiedział Jacob zyskując pewności, iż nie rozmawia z agentem. Stukanie było zwiastunem przejścia do kolejnej fazy dość skomplikowanego planu.
Cezar wciąż był wzburzony. Przerwał nadchodzącą tyradę podniesioną ręką.
- Stoisz tu tylko dlatego, bo uratowałeś moją siostrę. Oby to było warte zachodu.
Historyk powstrzymał się przed parsknięciem śmiechem. Mistrz słowa był w swoim żywiole.
- Motywem Black Cross były informacje jakie posiada pan i część pańskiej rodziny na temat Enzo Castellariego oraz jego odkrycia. O zagrożeniu wie pan, monsieur La Croix, bo już jakiś czas temu przyszedł list z czarnym krzyżem w ramach groźby. Lub ostrzeżenia. Jak zwał, tak zwał. Pannie Eloizie nic nikt nie powiedział, by ją chronić i nie martwić, ale organizacja tego nie wie lub o to nie dba. Dostała zawodową ochronę, a ten dom jest dość bezpieczny. W tym czasie w mieście przybywało ludzi drążących temat. Dziwnym zbiegiem okoliczności w mieście pojawia się Zarażony i całe coraz lepiej poinformowane Rigel będzie odcięte. To naturalne, że na pańską rodzinę takie zagranie nie wystarczy. Pojawiają się zabójcy. Mademoiselle La Croix to łatwy cel, zaś plaga skutecznie wywabi wszystkich członków rodziny z bezpiecznej przystani. Eliminacja to wtedy kwestia czasu, bo rodzina niczego nie podejrzewa, a nawet chce spotkania. W odwecie za martwe ciało siostry. Ale plan zaczyna się sypać. Monsieur Richard wyjechał wcześniej zabierając ze sobą przynajmniej jedną osobę interesującą się Enzo, a na drodze zabójców staje kolejny gracz w grze, którego jeszcze Black Cross myli z pionkiem. Znam minimalną liczbę agentów przebywających obecnie w Rigel. Tożsamość jednego mieszkającego tutaj odkryłem. Widziałem ich technologię.


Kilku nurków ubranych tylko w czerń. Jeden z nich nosił długi, obły karabin, a przynajmniej coś sugerującego tego typu broń. Kiedy nacisnął spust, lufa wyrzuciła z siebie strumień powietrza, zaś Enzo poczuł drżenie całego ciała. Jego uszu doszedł nieprzyjemny ton, który aż rezonował gdzieś w głębi czaszki. Broń sejsmiczna- zdążył pomyśleć tylko, gdy przejście obok niego rozpadło się na małe kawałeczki.
Radio odżyło na chwilę. Ktoś łapał jego fale. Obojętny, dziwny głos obwieścił mu:
- To nic osobistego lurkerze. Robimy tylko swoją robotę.

Być może winny tu był drink, ale twarz Ferata rozgorzała.
- Nie słyszałeś nigdy o Yarvis? - zaśmiał się - Znaczy, wybacz. Nieskromnie powiem: siedzę w branży tak długo, że znajomość każdej legendy stanowi oczywistość. Ale nawet jak na fantastyczne historie, ta jest wyjątkowa. Kiedyś Yarvis było jednym z tysięcy zatopionych miast, które dziś eksplorują lurkerzy. Ale do czasu. Jakaś siła wydobyła je na powierzchnię, dzięki czemu lepiej oparło się działaniu czasu. Wiem że to szalone i też tak myślałem, póki nie trafiłem na ślad aktorki. Gdyby to się okazalo prawdą, dostalibyśmy skarbnicę wiedzy o starym świecie.
- Nie jestem pewny, czy zrozumiałem. Teraz to miasto jest ponownie na powierzchni? Więc jaki problem ze znalezieniem go? I co takiego tam jest, że miałoby to interesować nie tylko naukowców? Przecież budynki będą skorodowane i zarośnięte grzybami - szlachcic nigdy nie czuł szczególnej ciągoty do historii sztuki. Jako pragmatyk nie widział powodu dla którego wyspa miałaby mieć jakiekolwiek znaczenie w rozgrywkach prowadzonych przez Black Cross.
- Tu natrafiamy na burzliwe meandry metafizyki mój szlachetnie urodzony przyjacielu. Pamiętaj, że mówimy o mitycznym miejscu, do którego nie można stosować zasad naszej logiki. Dlatego środowisko poważnych uczonych - tu Ferat wykonał gest sugerujący cudzysłów - uważa niesamowitość Yarvis za mrzonki.

Ledwie Richard znalazł akomodację dla Denisa, gdy wpadł na niego Ferat. Był czymś wyraźnie podenerwowany, wycierał zroszone czoło jedwabną chustą.
- Mogę cię prosić?
Nie czekał na odpowiedź. Pociągnął szlachcica za rękaw.
- To ważne. Tak sądzę.
Mimo tego, że udzielała mu się gorączkowa atmosfera, odsłonił uśmiech uzbrojony w śnieżnobiałe zęby. Pojął tłumaczyć już po drodze.
- Sprawdzałem na bieżąco prasę, tak jak chciałeś Richardzie. Zacząłem szukać też w archiwalnych wydaniach. Często bywa tak, że dany numer nie schodzi i zalega po magazynach.
Wsiedli do łodzi, historyk odepchnął ją wiosłem od brzegu. Kontynuował.
- Pomyślałem o Enzo. Facet zniknął relatywnie niedawno. Oczywiście przebrnąłem przez mnóstwo artykułów pełnych teorii spiskowych. Ale udało mi się przebić do paru ciekawych rzeczy. Wiesz że zaraz po pobiciu ostatniego rekordu, podczas spotkania z mediami, doszło do incydentu? Castellari zaczął mówić, że ma coś ważnego do obwieszczenia. Ktoś mu jednak przerwał, doszło nawet do awantury. Lurkera wyprowadzono, a sprawa została zamieciona pod dywan. Dowiedziałem się o tym z paru mało poczytnych brukowców, których nikt nie traktuje poważnie. Jednak w świetle tego, co wiemy… nie wydaje się to takim oszołomstwem, prawda?

- Chcę ci pomóc - powiedział, kiedy osadzony powoli zbliżył się do postaci. - Wiem dlaczego tu trafiłeś.
Nie odzywał się. Spoglądał tylko na upiorną maskę doktora, słuchając jak uderzają o nią kropelki wody. To mogła być pułapka i jeden Noas wiedział jakie prawdziwe intencje miał nieznajomy. Tylko że... tej opcji brakowało sensu. Walker nie posiadał już przecież nic do stracenia.
- Należałeś do Blazon Stone, prawda?
Zdołał tylko kiwnąć głową.
- Zatem chcesz lub nie, ale znasz się na broni. Bądź tutaj jutro o tej samej porze.

- Dlaczego tak wam zależało na spotkaniu z właścicielem monety? - zapytał wprost Richard.
- Bo mieliśmy dla niego ofertę. Którą nadal jest aktualna.
Doktor podszedł do jednej z czaszek. W skupieniu zabębnił palcami po kości czołowej.
- Będę z panem grał w otwarte karty, panie La Croix. Należysz do rodu, który jako jeden z nielicznych jest godny jakiegokolwiek szacunku. Wiemy że na wyspie byli Barnesowie. Zakładam że złożyli wam propozycję zabicia Shagreena. Nie są głupi, więc w tym momencie przemieszczają już się gdzieś indziej. Ale będą was obserwować oczyma Black Cross. I jeśli nie spełnicie ich “prośby”, zabiją was.
- Lepiej nam powiedz dlaczego doktor konspiruje z zarażonymi - wypalił nagle Dewayne. To zdanie musiało paść, było nadto oczywiste.
- Bo wierzy, że także im przysługuje prawo do zemsty. Azyle są hermetycznie zamkniętymi miejscami, ale nawet tam czasem trzeba wprowadzić przez bramę środki z zaopatrzeniem i żywnością. Albo chloran, siarkę czy glin.
- Brzmi jak skład bomby.
- Oh, tylko jeśli ktoś wie jak ją zrobić.

Wnet pojął, że był to tylko pretekst do spotkania. Poczuł się oszukany, a cała sytuacja kazała mieć się na baczności. Podstęp nieznajomego oznaczał bowiem, że zdolny jest do różnych podchodów. Z jego słów wynikało również, że reprezentuje tych, co stali za dostarczeniem akwalungu na sterowiec, a moneta jasno dowodziła, że sprzyja zarażonym...
- Dzięki za skafander - zaczął. - Nazywam się Denis Arcon, a mój towarzysz to "Papuga". Mogę liczyć na wzajemność, czy pozostaniesz "anonimowym darczyńcą"...?
- Mów mi Kyle - wyciągnął rękę.
- Kyle, po co mnie tu ściągnąłeś? Bo na pewno nie z chęci osobistego wypłacenia dukatów, na to też obmyślilibyście przecież sposób…
- Nasza współpraca nie nabierze kolorów przed zaaranżowaniem spotkania z piratką. Ale coś mogę ci powiedzieć. Nie przekazujemy ci skafandra bez powodu. Prasa podaje, że jesteś lurkerem La Croixów. I że wyszliście z koncepcją poszukiwań Castelariego. Bardzo dobrze. Bo my także chcemy go odnaleźć.
Denis nie przypuszczał, że ukazał się artykuł na temat jego współpracy z familią La Croix i o planowanych poszukiwaniach Enzo. Przy pierwszej okazji zapytam o to Richarda - pomyślał.
- Śledzicie zatem wiadomości.. - chrząknął. - Czytaliście może jego ostatni wywiad?
- Oczywiście.
- I nasunęły się wam jakieś... spostrzeżenia? Denis był ciekaw czy “zarażeni” rozgryźli szyfr jego przyjaciela.
- Nie jest tak dobrym kryptografem, żeby jego kod przeszedł koło nosa bezpośrednio zainteresowanym.
- Więc co z tą operacją “sto dziesięć? - zdecydował się uderzyć bez ceregieli.
- Nasz kontakt coś o niej wie. Ale jak powiedziałem, nie zechce z wami dalej rozmawiać póki nie zobaczy tej całej Kidd.
Denis zastanawiał się, dlaczego tak ważna dla nich jest ta persona, czerpiąca radość z mordów i grabieży, lecz nie wyraził na głos swoich wątpliwości…
- Wiem, że nurkował na Qard i tam szukam tropu…
- To dobry pomysł. Podobno szukał tam jakiegoś naszyjnika - Kyle podrapał się po szczeciniastym zaroście - Na waszym miejscu bym się spieszył. Black Cross obserwuje was częściej niż sądzicie.
- Są w stanie zaatakować? Tutaj w Antigui? - lurker bardziej szukał potwierdzenia we wzroku Kyle’a niż odpowiedzi, której był pewny.
- Dla swojej sprawy nie cofną się przed niczym. Choć czasem odnoszę wrażenie że my też - dodał enigmatycznie.

Doktor odwrócił się do dziewczyny. Ogromny, ptasi cień padł na ścianę za jego plecami.
- Na ile jesteś decyzyjna względem ludzi swojego ojca?
- Jak strzelę do jednego, to reszta jest miła - odparła znudzona bez cienia uśmiechu
- Ewentualnie jak ojciec strzeli, to i wieloryb w morzu będzie grzeczny
- Chcemy zbrojnego wsparcia na Wyspie Eliasza. To nieoficjalna nazwa, więc nie poznacie jeszcze koordynatów - tu zwrócił się do zebranych jako takich - Nakierujemy tam czołowych reprezentantów rodziny Barnes. Nie spodziewamy się, że przybędą sami i bez broni. Stąd nasza potrzeba.
Doktor zrobił pauzę, którą wypełniły skrzypnięcia pokrytego rdzą statku.
- Oczywiście nie za darmo. Posiadamy moduły, które uznano za zbyt silne, aby mogły być legalne.
Doktor wyciągnął dłoń w kierunku Samanthy. Dzierżył niewielki prostokąt, otoczony metalowymi ćwiekami. Kiedy zbliżyła do niego rękę, poczuła lekkie wyładowania w powietrzu.

Kiedy agent podjął rozmowę, jego głos nie zmienił się ani na jotę. Wciąż brzmiał bardzo oficjalnie, zachowywał idealnie wyrachowany ton.
- Zniknięcie piratów nie uszło naszej uwadze. Kontakty mówiły, że mogli zwołać Lożę. Jeśli do rąk Jamesa rzeczywiście trafiło Black Serpent, jest bardzo źle. Shagreen nie wie co robi. Spodziewaliśmy się, że w jakiś sposób wykupi dodatkowych ludzi, ale wyciągając dłoń do piratów potwierdza swoją desperację. Niniejszym uruchamia narzędzie, które zapewne zniszczy Barnesów, lecz i jego samego. A to będzie dopiero początek.

Jacob spojrzał na Triss.
- Ile wie Pani o Doktorach i ich związku z zarażonymi?
- Wiem że w mieście jest jeden, który kolaboruje z chorymi. Nie interesowałam się bliżej tą sprawą i tobie też nie radzę. Są rzeczy których się nie tykam.
- Ha! Ja tykam wyłącznie takie - roześmiał się. - I niech Pani potraktuje to jako informację.
- Nie omieszkam - chrząknęła - Coś jeszcze?
- Skoro nie chce Pani tykać tego, to… Coś o planach Black Cross na walkę z Hanzą? - zapytał zginając drugi palec, jakby coś wyliczał.
- To ciekawe. Niedawno był tu człowiek, który pytał o rodzinę dla której pracuje Black Cross. Hm - zreflektowała się na chwilę. - Choć stwierdzenie, że przyjmują oni czyjekolwiek polecenia byłoby nadużyciem. Cross ma o wiele szersze aspiracje niż przepychanki z Hanzą. Wierz mi.
- Wiem nawet kto - odrzekł ze śmiejącymi się oczami. - W takim razie, skoro nie z Hanzą, to z kim? Bo słyszałem o dużym przedsięwzięciu z ich strony.
- Niektórzy klienci… ci z dalekich wysp i egzotycznych rejonów mówią o nich jak o strażnikach. Że czegoś pilnują.

Kod operacyjny RS89
Pamiętajcie bracia i siostry. Możemy zostać zapamiętani jako zabójcy i mściciele. Zostaliśmy powiązani sprawą ogromnej wagi i tylko ona ma znaczenie. Miejsce duchów przeszłości jest tam, gdzie pozostały. Czyli na morskim dnie. Jesteśmy strażnikami tajemnicy, którą każdy z nas weźmie ze sobą do grobu.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 09-07-2018 o 14:37.
Caleb jest offline  
Stary 09-07-2018, 14:34   #279
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Obudził ich posmak gryzącego dymu oraz jęki zdające pochodzić z najgłębszych czeluści jestestwa. Kiedy otworzyli oczy, nie było śladu po piratach. Pole walki usiane było lejami po eksplozjach, śladami krwi oraz strzępkiem wnętrzności. W miejscu kryształu znajdowała się sięgająca kilkudziesięciu stóp wyrwa. Wokół niej leżały pojedyncze, malutkie odłamki. Nadal rytmicznie pulsowały.
Kolejne sylwetki powstawały ze swoich miejsc. Niektórzy opatrywali rany lub dobijali tych, dla których dalsza egzystencja byłaby katorgą. Z członków pierwotnego zebrania przeżyła ledwie ich ćwierć. Zbierali się w grupki odpowiednie swoim frakcjom. A właściwie tego, co z nich pozostało.
Denis, Jacob oraz Richard spotkali się razem, w pobliżu miejsca wybuchu. Byli poobijani i potężnie zmęczeni, ale żaden nie miał zostać kaleką. Wkrótce dołączyła do nich reszta. Malfoy potrzebował kilku opatrunków, a Eloiza poza szokiem radziła sobie całkiem dobrze. Poza tym jednak bilans ocalonych był daleki od pokrzepiającego. Brakowało byłych jeńców, większości najemników oraz załogi z Manuel włącznie. Nigdzie nie widzieli również Cona oraz sobowtóra cesarzowej, zaś obstawa tejże była poważnie wybrakowana.
Permanentnie wyczuwali elektryczność w powietrzu, włosy na całych ciałach stały dęba. Wydawało się że to, czego dopiero doświadczyli, było jedynie snem. A jednak wystarczyło spojrzeć w oczy towarzyszy, aby każdy zrozumiał, że oni również to widzieli. Wszyscy doświadczyli owej kaskady wspomnień oraz sytuacji, które w mniej lub bardziej pokrętny sposób doprowadziły ich aż tutaj.
Przyjrzeli się okolicy. Eliasz żył i teraz wysyłał kolejne komendy pozostałym przy życiu krzyżowcom. Chodziło głównie o zabezpieczenie broni plazmowej, która mogła w każdym momencie eksplodować, raniąc kolejne osoby. Kompania Wilka nadal była w rozsypce. Kafary o nieproporcjonalnych konturach wyraźnie poszukiwały swojego przywódcy. Barnesowie zostali z kolei ciężko ranni. Deborah jeszcze jakoś stała na nogach, lecz Gascot nie był w stanie już się podnieść. Leżał na ziemi i bełkotał coś o swojej butli z orfenem.
Shagreen poświęcił prawie wszystkich swoich ludzi. Jak na ironię sam odniósł powierzchowne rany. Jako jedyny zdawał się nie zakończyć tej batalii. Szedł wprost w kierunku swojego rodzeństwa. Spod jego zniszczonej maski rysował się obraz czystego gniewu. Nie powiedział ani słowa, jedynie sięgnął po coś ukrytego w fałdach zniszczonej koszuli.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 09-07-2018 o 17:52.
Caleb jest offline  
Stary 10-07-2018, 13:12   #280
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Czymże jest przeznaczenie? Co prowadzi człowieka krętą ścieżką żywota? Dlaczego, spoglądając w stronice przeszłych dni ma się wrażenie, że wówczas właśnie tamtędy przechodził los? Że to musiało być, miało być ważne? Każde wydarzenie budowało misterną układankę. Elementy zdające się czasem błahymi, przypadkowymi i emocjonalnymi decyzjami, miały swój utajony cel. Widoczny dopiero z dalszej perspektywy i dystansu. Wpierw poruszali się po omacku, starając się odczytać sygnały i znaki. Nie mając pojęcia w czym uczestniczą. Później wydawało się, że zyskali jakąś cząstkową wiedzę, lecz i tego było mało. Dopiero na wyspie Eliasza, odsłoniły się wszystkie karty. Ta wyspa wydawała się mitycznym Yarvis. A może w istocie nim była?

Czy nieświadomie nie wypełniali zadania, które sam Noas im wyznaczył?
A może zaplanowana szeroko zakrojona akcja wywiadu Black Cross i strażników tajemnicy sprawiła, że znaleźli się na wyspie wśród lodowych pustkowi, gdzie powstały podwaliny nowego porządku? Może to Cooper ze swoimi logicznymi posunięciami prowadził ich, jak ręka gracza kolejne figury w partii na szachownicy Oriona? Denis nie wiedział. W tej chwili jedynie czuł, odbierając świat zmysłami pośród pożogi. Stało się jasne, że kolejne miejsce w które trafili zostało strawione płomieniami. Tak jak wszystkie wcześniejsze, w których przebywała drużyna. Wyspa Eliasza wydawała się końcem ich drogi. Czy aby na pewno? Arcon nie ośmieliłby się wydawać ostatecznej opinii.
Miast tego postąpił w stronę leja i ostrożnie podniósł jeden z odłamków kryształu. Pamiątka krwawej walki stoczonej z piekielnikami. Okruch serca wyspy, które nie wytrzymało i pękło. Poświęcenie pozwoliło przetrwać nielicznym. Wybrani? Czy właściwszym określeniem byłoby Przeklęci? Wiedział, że wydarzenia w których wzięli udział położą się cieniem na całym ich dalszym życiu. Wszystkich bez wyjątku.

Chciał odnaleźć szczątki cona, lecz jego uwagę przykuły postaci snujące się na pobojowisku. Dla niektórych walka nie była najwyraźniej skończona…

- Walkerze! – krzyknął w niezrozumiałym odruchu empatii. Pomimo zmęczenia podbiegł, chcąc zagrodzić mu drogę. - To już nic nie zmieni.- wskazał na umierającego Gascota. – Nie doświadczyłem ułamka tego, co ty, mimo że też byłem zarażony wyniszczającą chorobą oraz straciłem rodzinę i przyjaciół. Żywię do Barnesów tylko pogardę, ale jeśli zabijesz swego brata okaże się, iż to Oni zwyciężyli, pozbawiając cię człowieczeństwa. Okaż łaskę, zatryumfuj, pokaż, że jesteś lepszy, dumny, honorowy, bądź ich bolesnym wyrzutem sumienia. Stać cię na to! Znałem Enzo, wiem, że nie chciałby ich śmierci…
 
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172