Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-07-2018, 20:56   #281
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Blask wybuchu zdawał się rozświetlić wszystko. Absolutnie wszystko. Jakby zyskali brakujące fragmenty układanki. Richard w pewnym momencie rozpłynął się w niebycie. Był pewny, że wybuch go zabił i dlatego zyskał tę nadnaturalną świadomość. Nie było innego wyjaśnienia. Miał tylko nadzieję, że w tym błogim morzu informacji nie przepływa duch Eloiz. Chciał, żeby jego mała siostrzyczka przeżyła. Chciał, żeby przeżyła Manuel. Zasługiwała na to. Jednak to była hekatomba. Widział jak wkoło niego padały dziesiątki ludzi. Przed samym wybuchem walczył o to, żeby nie poślizgnąc się na kałuży z krwi i wnętrzności. Wiele osób poniosło ofiarę tego dnia. I co dalej? Jego to nie obchodziło. Był martwy i poznawał zależności między zdarzeniami jakie miały miejsce.

I wtedy poczuł szarpnięcie i ból. Martwy nie powinien czuć bólu.

Otworzył oczy. Przetarł twarz. Musiał wyglądać jak demon. Jego twarz i ubranie było zlepkiem krwi, wnętrzności i kurzu. Przy wstawaniu czuł ból w niemal całym ciele. Nadal miał przy sobie pistolety, których nie wyjął z kabur, ale jego ostrze musiało leżeć gdzieś wśród zabitych.

Nie chciał go szukać. Nie miał ochoty grzebać w tej masie. Chciał odnaleźć siostrę. I Manuel.

Snuł się niczym zjawa na polu bitwy. W końcu przyklęknął i podniósł coś, co nadawało się do zabijania. Chyba był to jakiś kordelas z hakiem do rozbrajania przeciwnika. Piracka broń. Szlachcic nie wiedział nawet jak nazywano takie ostrza. Przy okazji pochwycił też odłmek tajemniczego metalu, który jeszcze chwilę temu był niezniszczalnym monumentem.

Minęła dłuższa chwila aż zauważył swoją siostrę. Rzucił się biegiem w jej stronę odzyskując w sobie siły. Pochwycił ją, przycisnął do siebie i poczuł jak kurz z jego twarzy spływa wraz z krwią i łzami. To było zwycięstwo! Eloiz żyła! W tym momencie nie miało znaczenia kto z kim przeciw komu knuł. W końcu emocje się uspokajały. Jego serce na moment niemal stanęło gdy zauważył, że nie ma nigdzie Manuel. Kobiety, którą uratował w Latającym Mieście. Kobiety której życie wybrał zamiast przyjaciela Jacoba. Teraz pamiętał to dokładnie. Widział jego twarz tam, w wirze nieświadomości. A może nadświadomości. Historyk był jedną z kluczowych postaci. Jego wiedza mogło im wszystkim się przysłużyć. A jednak wybrał Manuel. Dziewczynę, która… coś dla niego znaczyła. Wśród osób stojących o własnych siłach dojrzał Jacoba. Cóż za pech, że akurat on przeżył.

Teraz dzielili wspomnienia. Wiedział, że Cooper też tam był. Też widział ten strumień obrazów. Widział rozmowy, w których nie brał udziału. Tak jak Richard widział te, z udziałem Jacoba. To w żaden sposób nie załatwiało sprawy między tą dwójką. Jednak trzeba było ją jeszcze odłożyć.

Denis najszybciej zainteresował się Shagreenem. Richard chwycił dłoń Eloiz i pociągnął ją za sobą w stronę Walkera Barensa i jego rodzeństwa. Czy to było nieodpowiedzialne? Tak. Czy miał inne wyjście? Nie. Przecież nie zostawi małej samej na polu po bitwie.

Szlachcic lustrował pole bitwy. Cały czas nerwowo szukał Manuel… gdy zbliżył się do Denisa i trójki Barensów.

Jak bardzo musieli go zniszczyć, żeby pragnął ich śmierci nawet teraz? Jak bardzo rodzeństwo musiało się nienawidzić? La Croix ścisnał mocniej dłoń Eloiz.
- Walker… ich trzeba osądzić. Upublicznić to co zrobili. Nie czyń z nich męczenników - powiedział w końcu La Croix.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 22-07-2018, 21:14   #282
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Jacob siedział na fotelu stworzonym z pulsującej energii. Wyglądała na efemeryczną poprzez skupienie w jednym miejscu, gotową rozproszyć się w otoczeniu. Lewą nogę założył na prawą opierając wyłącznie kostkę stopy. Kolano wisiało w powietrzu delikatnie skierowane ku dołowi. Łokcie spoczywały na oparciach, zaś podbródek wspierał lekko na złączonych koniuszkach palców.

Uważnie obserwował pierwsze wspomnienie należące do Richarda. A potem następne na przemian szlachcica i lurkera. W zasadzie Jacob nie był pewien czy rzeczywiście widzi sceny mające miejsce w przeszłości. O teraźniejszości i przyszłości nie mogło być mowy. Niewykluczone, że wszystko było wyłącznie projekcją jego umysłu. Tak jak siedzisko, na którym spoczywał. Była to wątpliwość, którą należało zweryfikować w oparciu o całą wiedzę, jaką właśnie zdobywał.

W końcu pojawiły się wydarzenia także z jego przeszłości. W tym trzy niewyjawione nikomu rozmowy: z Zoi, Triss i agentem Black Cross.

Uśmiechnął się lekko. Udało się. Na czas odkrył najważniejsze z kart i przeprowadził plan w oparciu o nie. Z łatwością dostrzegał powiązania między przedstawianymi sytuacjami patrząc na ich posumowanie z punktu wiedzy, w którym się znajdował. Naturalnie wszystko było tylko fragmentem większej całości nie pokazanej przez wspomnienia, ale Cooper z łatwością dopowiadał resztę do niemal każdej sytuacji.

Do tego momentu dążył bardzo długo i wytrwale. Zbierał dane na wszelkie dostępne mu sposoby, łączył je w rozmaitych konfiguracjach, planował, grał nieczysto, lecz skutecznie. Wszystko po to, aby na czas rozwiązać zagadkę i podjąć odpowiednie kroki nim będzie za późno.

Być może był cynikiem, a właściwie na pewno, ale z łatwością dźwigał własne grzechy i grzeszki. Były konieczne do popełnienia przy podążaniu optymalną ścieżką. Wszystkie oszustwa, krzywdy oraz śmierci były konieczne jakkolwiek brutalnie by to nie brzmiało. Gdyby nie zaistniały, najprawdopodobniej skutkowałyby większą ilością cierpienia i śmierci. Niewykluczone, że tak tłumaczył się każdy, lecz historyk był pewien, iż ma rację. W każdym przypadku, każdej sytuacji rozważał dziesiątki sytuacji alternatywnych. Za każdym razem wybierał najkorzystniejszą.

Wciąż jednak pojawiały się pytania, na które chciałby poznać odpowiedź.


Podniósł się gwałtownie. Wyspa przykryta była dymem oraz resztkami walczących. Na miejscu dilithium znajdował się lej. Wszędzie znajdowały się niewielkie odłamki. Po piratach nie było ani śladu.
Za to na twarzach lurkera i szlachcica dostrzegł, że oni również widzieli to samo. Wiedzą zatem jakie fragmenty pominął. Od początku wiedział, że to Zoi pośrednio doprowadziła do śmierci Enzo Castellariego, wiedzieli też, że rozmawiał z agentami Black Cross. Uśmiechnął się lekko. Nie miało to znaczenia. W połączeniu z wiedzą o podmorskim stworzeniu oraz faktem, że to właśnie Krzyżowcy starają się z nim walczyć, ujawnienie tych danych było korzystne.
Tak oto jeden sekret prowadził do kolejnego.

Jedno zagrożenie zostało zażegnane. Jacob był całkowicie pewien, że chwile zjednoczenia minęły bezpowrotnie. Możliwe, że potrwają jeszcze kilka minut, godzin lub dni. Wtedy wszystko wróci ponownie. Stronnictwa znów rzucą się sobie do gardeł.

Historyk i mitolog rozglądał się w poszukiwaniu znajomych twarzy. Większość znalazł. Z najważniejszych brakowało Manuel i sobowtóra cesarzowej. Strata tej drugiej była niewielką komplikacją. Przeżyła jej gwardia, choć także w stanie uszczuplonym. Była to drobna niedogodność, z którą poradzi sobie w swoim czasie. Umowa między nim a cesarzową wciąż obowiązywała, choć musiała być czasowo zawieszona przez śmierć Zhou i sobowtóra. Należało wysłać do władczyni prośbę o urzędnika mogącego być gwarantem obustronnego wypełnienia zawartej umowy. Zeznania gwardzistów potwierdzą wersję Jacoba, ponieważ w tym przypadku nie zamierzał kłamać.

Niemniej Cooper musiał zrobić jeszcze jedno...

Nagle odwrócił głowę w kierunku Shagreena. Leżący Gascot nie potrafiłby się obronić przed dzieckiem. Deborah raczej również nie była przeciwnikiem. Starcie byłoby egzekucją.

Pierwszy w obronie Barnesów stanął Denis, a następnie Richard. Historyk nie czekając na rozwój wydarzeń ruszył, by stanąć między stronami konfliktu z kuszą w dłoni. Przodem do Walkera. Lekko skinął mu głową.

Następnie przykucnął przy rodzeństwie.
- Sytuacja jest dla was nieciekawa. Wasza obstawa przetrzebiona bardziej niż innych, siły Black Cross rozrzedzone. Zarażeni i Kompania Wilka wam nie odpuści, a Czarne Krzyże nie staną po waszej stronie. Stracili dzisiaj wielu, a mają ważniejszy cel niż sojusz z wami. Na scenie jednak jest jeszcze jedna siła. My. Prawda, również ucierpieliśmy. Prawda, oni chcą was pogrążyć - wskazał za siebie mówiąc cicho. Adresatami była wyłącznie ta dwójka. Nie chciał, aby nawet wzmocnione implantami ucho wychwyciło jego słowa.

- Ale jakie to ma znaczenie? Potrzebujecie sojuszników, żeby wyjść stąd żywymi. I orfenu. Poza wyspą, na swoim terenie już sobie poradzicie ze wszystkim. Z atakami i próbami zniszczenia was. Ale do wydostania się potrzebujecie nas - wydobył przygotowany jeszcze na sterowcu plik kartek.

- Sto dukatów na głowę od osoby. Czyli w sumie dwieście dla każdego za pomoc, jeśli uda nam się wyciągnąć was oboje. Ja natomiast zadowolę się wszystkimi waszymi podmorskimi artefaktami - podsunął im do podpisania.

Przedstawione warunki były wysokie. Wiązały się ze stratą kilku tysięcy dukatów. Dla przeciętnego człowieka mała fortuna, ale dla rodu Barnesów? W innej sytuacji mogliby się krzywić, że to dużo i próbować negocjacji, choć Jacob spodziewał się, że w rzeczywistości nie byłby to dla nich wielki wydatek. Teraz jednak wszystko działo się szybko. Walka z piratami, eksplozja, wcielenie śmierci uosobione przez ich brata, brak ochrony. Nie sądził, aby się spierali. Niemniej Starr był również przygotowany na szybkie próby zmniejszenia kwoty, więc ustalił próg graniczny na sto pięćdziesiąt dukatów z dwustu. Sto trzydzieści w przypadku wyjątkowo twardych rokowań.

Niemniej nie o to chodziło w całej sytuacji. Ustalił dość wysoką kwotę, by się uwiarygodnić w roli hieny wykorzystującej okazję. Pierwszy z dokumentów był spisany wzorowo, choć nieco lichwiarsko z tego samego powodu. Ważniejsze były te, które znajdowały się pod spodem. Wykorzystując chwilową dezorientację, czasowe odsunięcie widma śmierci oraz konieczność pośpiechu dał im do przeczytania i dla pewności, iż wszystko jest zgodne z przedstawionymi warunkami słownymi. Nie było czasu na czytanie kilku identycznych kopii. Właściwie sporządzonych tak, by wglądały identycznie. Na wszelki wypadek jednak pierwszego o podpisy musiał poprosić Gascota jako bardziej podatnego przez niedobory orfenu. Akceptacja brata miała być dodatkowym czynnikiem dla Deborah. Dodatkowo nie musiał rozkładać wszystkich egzemplarzy, a jedynie ukazywać pustą dolną część z polami do podpisu. "Dla ułatwienia".

Sytuacja do przeprowadzenia akcji była idealna. Lepsza się nie trafi nigdy. Ilu akwizytorów oszukało łebskich ludzi wywierając jedynie presję czasu? Tego nie wiedział, ale raczej nie mało. Tutaj czynników dezorientujących było znacznie więcej.

Następnie musiał poprosić Eliasza historię. Bardzo długa historię.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 26-07-2018, 11:01   #283
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Kiedy Eloiza przyparła do Richarda, cała intryga zdała się stracić dla niego wagę. Dziewczyna stała oparta o jego pierś, a jej ciało przeszywały kolejne spazmy. Walka wreszcie się skończyła i całe napięcie uszło z niej w dwóch strumieniach łez. La Croix odetchnął głęboko, przytulił siostrę… i ujrzał zza jej ramienia Walkera.
Gdy Shagreen kontynuował swój marsz, ludzie Eliasza nie próbowali go powstrzymać. Najwyraźniej konflikt między rodzeństwem, obecnie pozbawiony globalnych implikacji, wybiegał poza krąg ich zainteresowania. Walker nadal miał względnie czyste pole.
Najmłodszy Barnes minął kilku strażników rodziny. Byli zbyt okaleczeni, aby podjąć walkę. Większość leżała w kałużach krwi lub kompletnie zamroczona. Dopiero ostatni ze zbrojnych zaszedł mu drogę. Okutany w zbitą kurtę mężczyzna mierzył w zarażonego bastardzkim mieczem. Tamten napierał do przodu, jakby kompletnie ignorował mężczyznę przed sobą. Żołnierz nie spodziewał się karkołomnej szarży po człowieku, którego ciało odpadało całymi częściami. To był błąd. W ostatnim momencie Walker rąbnął szczękę soldata i poprawił szybkim wślizgiem, uderzając go w podburze. Dryblas zgiął się w pałąk i osunął na ziemię. Dopiero wtedy uciekinier z Andromedy wyjął swoją broń.


Rewolwer pochodził z nowszej serii produkcyjnej. Właściwie trudno było przypisać go do konkretnej generacji. W przeciwieństwie do starszych modeli, bębenek ładowało się z dowolnej strony, ponadto pistolet miał posiadał krótszą lufę, a dzięki lepszemu wyważeniu - większą celność. Shagreen nie bez powodu uznał za stosowne go użyć dopiero teraz. Sprawne oko mogło dostrzec niewielki grawer tuż przy spłonce, przedstawiający znak producenta. Śmierć poniesiona z modelu wyprodukowanego przez Blazon Stone mogła być ostatecznym aktem ironii.
Pierwszy zareagował Denis, dotychczas zajęty poszukiwaniami Cona. Słaniał się na nogach, lecz zdołał wybiec między członków familii. Zdawał się ignorować zagrożenie związane z przebywaniem blisko zainfekowanego.
- Walkerze! To już nic nie zmieni - stanął na wprost Walkera i choć pot zmieszany z krwią zalewał mu oczy, mówił dalej. - Nie doświadczyłem ułamka tego, co ty, mimo że też byłem zarażony wyniszczającą chorobą oraz straciłem rodzinę i przyjaciół. Żywię do Barnesów tylko pogardę, ale jeśli zabijesz swego brata okaże się, iż to Oni zwyciężyli, pozbawiając cię człowieczeństwa. Okaż łaskę, zatryumfuj, pokaż, że jesteś lepszy, dumny, honorowy, bądź ich bolesnym wyrzutem sumienia. Stać cię na to! Znałem Enzo, wiem, że nie chciałby ich śmierci…
Shagreen nie ustępował do momentu, aż usłyszał imię swojego przyjaciela. Dopiero wtedy przystanął jakby trochę spłoszony. Spod połamanej maski łypało na wpół spalone oko. Przekrwiona tęczówka zaszkliła się.
- To ty jesteś tym lurkerem, którego spotkałem na Serpens - powiedział dziwnie spokojnie. - Enzo czasem opowiadał mi o tobie. Jesteś szlachetnym człowiekiem. Obawiam się, że być może aż nazbyt. Dlatego właśnie nie zrozumiesz.
Shagreen chciał już minąć lurkera, lecz w tym samym momencie to La Croix zaszedł mu drogę.
- Walker… ich trzeba osądzić. Upublicznić to co zrobili. Nie czyń z nich męczenników.
Uciekinier z Andromedy milczał. Z oddali słychać było tylko trzaskającą pożogę oraz pierwsze kruki, przybyłe na makabryczną ucztę.
- To prawda, że w oczach sprawiedliwych powinniśmy osądzić mojego brata i siostrę oficjalną drogą. Ostatecznie ich śmierć już nie zmieni, prawda? Lecz kiedy ktoś jest potworem, ocenić go może tylko inny potwór. W przeciwnym razie, każdy miecz ścinający ich głowy, czyniłby z sędziego oprawcę. Wy nie jesteście mordercami, ale jak tak. Sądzisz, że stałem się taki bez żadnego namysłu? Moja droga do potępienia była długa i wyboista, lecz podążyłem nią z premedytacją i na własne życzenie. Me serce jest niewiele mniej czarne niż pozostałych Barnesów, z tym że wciąż gorzeje we mnie zemsta. Widzę zarówno własne grzechy, co mojego brata i siostry. Teraz zamierzam je zmyć.
W tym czasie Jacob był już przy rodzeństwie. Jeszcze idąc do pozostałych członków rodu poświęcił Shagreenowi ulotne spojrzenie… oraz coś więcej, choć nie był pewien czy tamten coś zauważył.
Jego propozycja była pozornie atrakcyjna dla dwójki. Liczba pozostałych im alternatyw dramatycznie się kurczyła. Zostali otoczeni przez wroga, a bezpieczna ucieczka z wyspy była praktycznie wykluczona.
Wiedział na ile kierowali się pragmatyzmem. Dlatego nie odnosił się do ich emocji - moralitety byłyby bezcelowe. Zamiast tego, szybko i klarownie przedstawił sytuację pod możliwie praktycznym kątem. Barnesów miał dzielić od ocalenia jedynie podpis na dwóch dokumentach. Posiadało to swój przewrotny sens. Wszkaże tak właśnie wieńczono największe konflikty w historii. Nie mieczem i kulą, lecz piórem oraz atramentem. Istniała możliwość, że w ich własnych oczach scenariusz okaże się dość prawdopodobny, aby umieścić swoje parafki.
Najpierw podał dokumenty Gascotowi. Ten ujął papirus drżącymi rękoma i próbował coś powiedzieć, lecz zamiast słów, na jego ustach wystąpiła gęsta piana. Dopiero teraz Cooper zauważył głęboką ranę przy jego pobrzuszu. Szlachcic sapał i stękał, zaś dokumenty wypadły mu z dłoni.
- Cholerny… zdrajca… - wycharczał, choć trudno było powiedzieć czy adresatem słów miał brat lub Jacob.
Chwilę potem zamknął oczy. Żył, lecz było już pewne, że pozostał mu najwyżej kwadrans. Deborah spojrzała na tę scenę cokolwiek beznamiętnie. Przyglądała się bratu dłuższą chwilę i powoli przeniosła wzrok na historyka oraz dwie kartki.
- Dlaczego mam ci ufać? - powiedziała spokojnie, choć Jacob zauważył, że ostatnie głoski lekko drżały. - Czy słowo pisane cokolwiek znaczy w tym miejscu? Tu, gdzie nawet zmarli kroczą po ziemi?
Jacob spoglądał głęboko w jej oczy. Była pierwszorzędnym graczem, potrafił takich odróżnić. Nawet jeśli się czegoś obawiała, nie dała tego po sobie znać. Jej twarz, zupełnie jak rodzinny herb, równie dobrze mogła zostać wykuta w kamieniu.
- Zejdźcie mi z drogi. Nie macie prawa w to ingerować! - Shagreen znów podniósł głos i ruszył przed siebie z rewolwerem w dłoni.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 26-07-2018 o 15:05.
Caleb jest offline  
Stary 30-07-2018, 09:52   #284
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Wiedział, że Shagreen ma w dużej mierze rację. Wiedział, że niegodziwość i zepsucie Barnesów są modelowym przykładem degrengolady arystokracji. Wiedział, że ryzykuje życie, stając naprzeciw tego indywiduum ze swoistym kodeksem zachowań... To, co widział niedawno na własne oczy i odczuł wszystkimi zmysłami uświadomiło mu jednak, że są rzeczy ważniejsze niż zemsta. I chociaż w ciągu ostatnich miesięcy Denis kilkukrotnie pokazał swoje mroczniejsze oblicze, kiedy pragnienie pomsty za osobiste krzywdy niemal zatryumfowało, to szlachetność wyszła ostatecznie zwycięsko z tych prób.

Popatrzył w oczy Przywódcy Zarażonych, drgnął wyraźnie, kiedy demonstracyjnym ruchem przypinał plakietę z nazwiskiem Castelari w miejscu serca.

- Więc musisz i mnie zabić, a także pamięć o swoim przyjacielu! - wskazał na plakietę. - Są ważniejsze sprawy! Gascon właśnie umiera! A my jako ocaleli z rzezi musimy strzec teraz tajemnicy. Widziałeś przeklętych? Widziałeś, co stanie się ze światem, kiedy wiara w zapomniane kulty wzrośnie? Przybywając na wyspę, zgodziłeś się na panujące tu zasady. Osobiste sprawy przestają mieć znaczenie! Chcesz zagłady wszystkich archipelagów łączne z Andromedą? Czy zupełnie nie obchodzi cię los innych? Wiem, że to ogromne poświęcenie, lecz kto jeśli nie ty Walkerze może się na nie zdobyć?
Ja zrezygnuję nawet z sensu mojego życia, czyli bycia lurkerem, jeśli w przyszłości ocali to kolejne pokolenie mieszkańców Oriona…
 
Deszatie jest offline  
Stary 06-08-2018, 22:43   #285
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
- Lurker ma rację - powiedział podchodzący z boku do całej sceny Richard. Ostrze wbił w przesiąkniętą posoką ziemię i niemal bez udziału woli sięgnął po pistolet.
- Teraz masz możliwość stania się legendą. Ostatnim honorowym człowiekiem z rodu Barens. Pamięć o tobie będzie dla innych nadzieją. W podręcznikach do historii ucieczka z wyspy Zarażonych będzie opisana jako triumf dobra nad korupcją Doktorów, którzy upychają tam więźniów politycznych. Bo udowodniłeś winy swego rodzeństwa. Bo doprowadziłeś ich przed sąd. Nie wiem jaki był twój ojciec, ale mój często mówił mi, że to na mnie spoczywa obowiązek dbania o honor rodziny. Są inni. Starszy brat, który będzie zarządzać. Dziedziczyć. Młodszy brat, który poświęcił życie służbie panu. Siostra, która jest ledwie podlotkiem. Ale często mawiał: “Richardzie, to ty strzeżesz ich honoru. To ty musisz powiedzieć im “dość!”, gdy posuną się za daleko.”. A kim ty byłbyś w oczach ojca? Bratobójcą? Jak zostaniesz zapamiętany? “W imię osobistej zemsty wyrwał się z więzienia, żeby zamordować swoje rodzeństwo?”. To że ich zabijesz stając się samemu bestią niczego nie wyjaśni ludziom. To nie przywróci życia tamtym szlachcicom. Nie cofniesz czasu! Za to możesz się stać bestią, która z twego rodzeństwa uczyni męczenników. Miast ich ukarać zapewnisz im największą nobilitację.

Richard patrzył na całe to zdarzenie mierząc z pistoletu nisko. Trochę powyżej kolana Walkera. Być może adresat słów nawet nie zauważył tego gestu skupiając się na osobie Lurkera i rodzeństwa. Jednak La Croix nie chciał pozwolić sobie na stratę Denisa. Chłopak wiele przeszedł odkąd się poznali i niczym hartowana stal wychodził z ognia bitwy mocniejszy niż kiedykolwiek.

W opozycji do Denisa miał Coopera. Historyka, który właśnie organizował podpisy pod jakimiś dokumentami. Bystre i zarazem ulepszone wszczepem oko szlachcica widziało dość dobrze cóż próbuje zrealizować Starr. Szlachcica przeszedł zimny dreszcz na myśl o dalekosiężnych planach jakie ów intrygant mógł powziąć. Zwłaszcza, że w świetle wydarzeń przed bitwą mogli wzajemnie określić się wieloma słowami, lecz próżno byłoby tam szukać jakichkolwiek synonimów słowa “przyjaciel”.

Richard próbował się też rozejrzeć po polu bitwy, ale ciężko było to zrealizować nie tracąc z oczu Walkera Barensa. Toteż ograniczył się do minimum, czyli ich najbliższego sąsiedztwa i Eloizy. Głupio byłoby przejść przez to wszystko i poczuć ostrze noża wbite między łopatki.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 07-08-2018, 10:43   #286
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Historyk spojrzał najpierw na Walkera, a następnie na Deborah jakby właśnie nastąpiła najlepsza odpowiedź na jej pytanie.
- Macie wyjście? – wskazał podbródkiem rannego brata. Sytuacja była oczywista i nie musiał jej tłumaczyć. Z jednej strony występowało bezpośrednie zagrożenie nie tylko ze strony Shagreena. Jeśli zostanie powstrzymany siłą, jego ludzie uderzą prędzej czy później. Jeśli zrezygnuje, Kompania Wilka ma własnego przywódcę dążącego do podobnego celu, co wyklęty brat.
- Albo to uczciwa oferta, albo nie, ale trumna nie ma kieszeni. Czym ryzykujecie? – zapytał cicho, po czym dodał:
- Czyny. Obserwuj.
Wyprostował się i odwrócił od Barnesów. Richard i Denis apelowali do moralności Walkera. Być może jeszcze gdzieś miał sumienie, ale głęboko zakopane. Trudno je wydobyć względem najbardziej znienawidzonych osób. Wybrali bardzo trudną drogę. Nic dziwnego, że nie osiągnęli powodzenia. Jacob miał zamiar zagrać tym, co było najsilniejsze, na wierzchu. Złością, nienawiścią, chęcią wymierzenia sprawiedliwości. Oczywiście pojętą jako najdotkliwsza kara. O to chodziło Walkerowi.
Ruszył wprost na napastnika z kartkami w jednej i opuszczoną kuszą w drugiej. Zatrzymał się kilka kroków od niego.
- Wtrącili cię do więzienia, zabili cię chorobą, wyeliminowali twojego prawdziwego przyjaciela, bez mrugnięcia okiem wyeliminowali własnych gości, a ty niesiesz łaskę szybkiej śmierci – wypluł z pogardą.
- Zabił ci przyjaciela! Odwróć się, a będą cierpieć.
Mówił cicho. Adresatem był wyłącznie Walker. Dlatego stanął względnie niedaleko. Dostosował odległość do oszacowanego bezpiecznego dystansu biorąc pod uwagę dodatkowe zabezpieczenie maski i materiału.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Shagreen również będzie cierpiał. Sam przyznał się do tego. Oczywiście nie wprost, ale Cooper dostrzegał to bardzo wyraźnie. Uważał, że tylko on może wymierzać sprawiedliwość. Inne źródło nie przyniesie ukojenia, ale krzywdy, jakich doznał były ogromne i przytłaczające. Oba czynniki do tej pory szły ramię w ramię. Jacob chciał je przeciwstawić. Prawdziwa sprawiedliwość nie odnosiła się już do zabójstwa, a odwzajemnienia tego, co Walker otrzymał od rodzeństwa. Zasada „oko za oko” szczególnie przemawiała do osób po trudnych niezwykle trudnych przejściach.
Ponownie odwrócił się w kierunku upadłej, oficjalnej rodziny i dopisał fragment na każdym dokumencie.
- „Ja, niżej podpisana oświadczam ponadto, że zawarta umowa obejmuje także Gascota Barnes’a z uwagi poważne uszczerbki fizyczne i psychiczne wynikające z krytycznego stanu zdrowia wyżej wymienionego.” – odczytał.
Podetknął kobiecie dopisane fragmenty, by sama potwierdziła zgodność z jego słowami. Rzeczywistość sprawiła Cooperowi kolejny prezent. Dzięki niedyspozycji Gascota oraz dodatkowemu, potwierdzonemu naocznie zapisowi uwiarygadniał się. Podetknięte kartki rozrzucone były niedbale, przypadkowo. Tekst obu umów był niemal identyczny w całości oraz całkowicie identyczny w dolnej części, więc nie przejmował się ujawnieniem tych fragmentów. Potwierdzały tylko zgodność.
- On nie ma wiele czasu, lecz wciąż może być go wystarczająco na akcję ratunkową.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 12-08-2018, 20:33   #287
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Jacob ponownie podał dokumenty w kierunku Deborah. Zrobił co mógł, aby podgrzać atmosferę i zasugerować brak innych opcji. Jeśli dotychczas nie był mistrzem pozorów, teraz musiał się nim stać. Tylko wybitny hochsztapler mógł przedstawić sytuację tak, aby jedna z głów Blazon Stone zawierzyła w zgubny plan.
Jeśli jego plan miał poskutkować, Deborah musiała poczuć na swoim gardle ostrze kostuchy. To akurat było dość proste, zważywszy na stan jej brata. Drugim krokiem było stałe podkreślanie upływającego czasu. Stres mógł wprowadzić w błąd nawet świetnego stratega. Delikatnie dozowana presja działała niczym sypany w tryby piach.
Kiedy zdawało się już, że kobieta zrezygnuje, jej drżąca lekko ręka ujęła papirusy. Szybko przejrzała pisma, czytając niemo ich treść. Spojrzała raz jeszcze na Starra, cicho westchnęła, aby wreszcie umieścić dwie sygnatury.
Tymczasem szlachcic oraz lurker wciąż stali na drodze Walkera. Ten podążał dotychczas po trupach swojej rodziny oraz jej pomagierów. Podczas karkołomnej krucjaty nie musiał nikogo odsiewać, wszyscy byli w jego oczach wrogami. Jednak tutaj, to było co innego. Ci ludzie również brzydzili się sprawą Kamiennego Herbu. Dodatkowo jeden z nich był przyjacielem Enzo.
Richard starał się odwołać do honoru zarażonego, a raczej, tego co z niego pozostało. Dobrze rozumiał, że Walker stał się desperatem. A jednak sam fakt, iż w ogóle ich słuchał, oznaczał równocześnie, że nie stał się bestią w ludzkiej skórze. Być może w tym człowieku nadal tkwił wrażliwy badacz, który potrafiłby powstrzymać drugą stronę swej natury, tak odmienioną przez gniew.
Z kolei Denis zamierzał zwrócić uwagę na szersze skutki zdarzeń na wyspie. Pragnął uzmysłowić tamtemu miałkość zemsty wobec zagrożeń, które dopiero tutaj sobie uświadomili. Co więcej, był gotów nawet umrzeć bez walki, gdyby sytuacja tego wymagała. Pewien skromny lurker, który przybył dawno temu do miasta Rigel, zapewne nie potrafiłby tego zrobić.
Jeszcze podczas pertraktacji z Deborah, do rozmowy wtrącił się również Cooper. On z kolei zasugerował, że egzekucja byłaby dla wroga wybawieniem. Tymczasem Walker, zdaniem historyka, winien patrzeć na sprawę bardziej długofalowo. Utrzymanie Barnesów przy życiu mogło wydłużyć ich karę i bardziej pogrążyć Kamienny Herb.
To wszystko godziło w mechanizmy, jakimi dotychczas posługiwał się Shagreen. To już nie były kolejne pionki, które należy sprzątać na drodze do zwieńczenia misji. Jego plany powstrzymywały osoby, które nie miały bezpośredniego interesu z Barnesami. Aby dokonać zemsty, musiałby spojrzeć tym ludziom w twarz i zabić z zimną krwią. A to z kolei niebezpiecznie zacierało granicę między nim, a znienawidzonym rodzeństwem.
- W waszych słowach jest wiele racji - Shagreen zaczął mówić, choć broń nadal trzymał uniesioną. - Jednak kilka rzeczy nadal rozumiecie w opaczny sposób. Nie chcę zostać bohaterem. Szanse na to już dawno przepadły. Bądźmy szczerzy, jak wiele życia mi zostało? Jestem chodzącą bombą zegarową. Choroba zżera mnie od środka, podobnie towarzyszy. Zostało nam kilka miesięcy. Ci, którzy pożyją trochę dłużej i tak w końcu zostaną złapani przez doktorów. Wiem, że stoję nad grobem i nie dbam o to jak zostanę zapamiętany. Liczy się tylko tu i teraz. Mój gniew… nigdy nie czułem czegoś tak silnego. Tylko dzięki temu miałem dość sił, aby wstawać każdego cholernego dnia i kontynuować moje zadanie. Jeśli to uczucie nie jest słuszne, co zatem jest?
Walker Barnes trawił jakąś myśl. Jego palce lekko zaciskały się na broni.
- To nie jest łatwa decyzja. Lecz doczekałem się przynajmniej połowicznego sukcesu mojej wędrówki. Gascot jest już właściwie martwy. Wygląda na to, że będzie musiał mi to wystarczyć. Posłużcie się pozostałą częścią mojego rodzeństwa, aby dowieść prawdy. Zmuście Deborah do zeznań, wyślijcie na tortury lub do lochu. Nie dbam o to. Udowodnijcie, że miałem rację co do waszej oceny.
Tu zrobił pauzę, ujął swoją maskę i odrzucił ją gdzieś daleko w zmarznięty piach. Znów mówiło do nich monstrum, które bardziej przypominało gada, niż człowieka.
- Jeszcze jedna rzecz. Podczas bitwy wielu z was miało styczność z innymi zarażonymi. W naszym obozie znajduje się środek, który może powstrzymać infekcję w najwcześnym stadium. Jeden z waszych już miał z nią styczność. Możliwe, że ta substancja to pierwszy krok na drodze do znalezienia leku. Choć osobiście nie sądzę, aby opinia publiczna kiedykolwiek się o tym dowiedziała. W każdym razie stosujemy to wobec cywili, którzy dotychczas nam pomagali. Lecz zarówno my jak i oni - to już przeszłość. Moja sprawa dobiegła końca. Zaszedłem za daleko i przelałem zbyt wiele krwi. Teraz muszę osądzić ostatniego z Barnesów.
Kilka osób starało się zaoponować, lecz Shagreen od samego początku był na to gotowy. Podniesiony rewolwer przyłożył do własnej skroni i natychmiast pociągnął za spust. [Przeciwstawny Test Zręczności]
Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Nastąpił wystrzał. Nie pochodził jednak z broni Walkera, lecz Richarda. La Croix po już od jakiegoś czasu trzymał dyskretnie broń w pogotowiu. Celował w rękę zarażonego. Implant zadziałał bezbłędnie i błyskawicznie pozwolił mu namierzyć cel.
Broń wypadła mężczyźnie z dłoni, zaś Malfoy szybko ją przechwycił. Shagreen złapał się za okaleczoną dłoń, obecnie pozbawionej dwóch palców. Przysiadł na kolanie i spojrzał z wyrzutem na szlachcica.
- Powinieneś dać mi umrzeć na moich własnych warunkach. Jeszcze nie rozumiesz?
Z trudem skinął głową za plecy zebranych. W istocie, nastąpiło pewne poruszenie w szeregach Black Cross. Krzyżowcy wychodzili z różnych stron, także spomiędzy nadpalonego lasu na obrzeżach. Przeciwwagą wobec nich była ledwie garstka ludzi i to wliczając strażników cesarzowej. Nikt zatem nie próbował zatrzymywać pochodu, kiedy pod okiem Eliasza okrążał on świadków zajścia.
Walker usiadł na ziemi. Jego twarz wyraźnie przygasła.
- Odegraliśmy swoją rolę, lecz dowiedzieliśmy się zbyt wiele. Teraz odstrzelą nas jak psy.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 14-08-2018 o 07:44.
Caleb jest offline  
Stary 16-08-2018, 21:07   #288
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Jacob przyglądał się wszystkiemu niespiesznie chowając dokumenty, po czym spokojnie rozejrzał się wkoło na otaczających ich Czarnokrzyżowców. Przeniósł rozbawiony wzrok na Shagreena.

- Mylisz się mój zarażony były współtowarzyszu broni i za chwilę wyjaśnię ci dlaczego, ale najpierw... - zwrócił się do przywódcy całkowicie ignorując wszystkich wkoło. Chwilowo.

- ... pomóżcie mu. Jest poniekąd jednym z was, a rachunek zysków i strat mówi, że więcej możecie zyskać na jego życiu. Czysta kalkulacja - tym razem adresatem byli otaczający ich ludzie. Również chwilowo. Wiedział, że nie przemówi do nich argumentami o empatii, żywym człowieku i niczym podobnym. Do nich przemawiają wyłącznie liczby.

- Wracając. Pozwól, że wytłumaczę ci rys sytuacyjny. Eliasz podłączony do swojego fikuśnego krzesełka ma dostęp do wszelkich publicznych informacji drukowanych i pewnej części niepublicznych. Natomiast ci dżentelmeni... - rozłożył ręce na boki i okręcił się o pełny kąt koła, powracając tym samym do pozycji wyjściowej.

- ... mają wprawić nas w odpowiedni nastrój. Jaki to ma związek? Otóż bardzo prosty i jednoznaczny. Nie zabiją nas i wcale nie mają takiego zamiaru. Pytasz czemu? Nie pytasz, ale zapytałbyś. Świat jest duży. Nawet jeśli większość to woda, a jeden z kontynentów był zoną zarażonych. Ilość agentów ogółem jest niewielka w porównaniu do populacji świata, a jakby tego było mało przyczyniłeś się do przetrzebienia kilku komórek - pogroził Walkerowi palcem jak dziecku, które napsociło.

- Zatem ilość członków Black Cross w ostatnich czasach uległa drastycznemu zmniejszeniu. Przypuszczam, że nie wszyscy są tutaj. Część wciąż pracuje na swoich miejscach nie podejrzewając nawet, że coś się wydarzyło w ostatnim czasie. Niemniej siatka wymaga uzupełnienia. Na gwałt albo przynajmniej w nieodległym czasie. Trzeba zatem wtajemniczyć dodatkowe osoby w zagrożenie ze strony kultu, zapoznać ich z zagrożeniem, nauczyć jak radzić sobie z myślami karmiącymi Istotę, wyszkolić, ufff... Wiele zachodu chyba, że... Zaraz. Przecież mamy tutaj kilku całkiem niezłych kandydatów! Wystarczy ich doszkolić i problem z głowy! No i pokazać dobitnie, że nie mają dobrej pozycji negocjacyjnej. A dlaczego to tak dobrzy kandydaci? Już tłumaczę.

Podszedł do szlachcica.
- Oto Richard La Croix. Syn upadającej szybko rodziny. Ale czy rzeczywiście? Nie do końca. Otóż w ostatnim czasie coś się zmieniło. Stał się jednym z najpotężniejszych ludzi, jacy chodzą po świecie, ponieważ Cesarzowa Xanou wyraziła swoje poparcie dla jego osoby w sprawie mediacji między Hanzą a Wolnymi Miastami. Sojusznik tego formatu? I to jeszcze dobrowolny, bo przeżył najświeższą bitwę? Koło kogoś takiego nie można przejść obojętnie. Skąd wiem, że dobrowolny? Otóż być może słyszałeś o jego ojcu. Porządny człowiek z silnym kręgosłupem moralnym. Pod tym względem obecny tu jest do niego podobny. Jeśli dać mu do wyboru własne dobro a losy świata, porzuci pierwsze bez zbędnej myśli. Będzie ratował świat dokładnie w ten sam sposób, w który ja to robiłem - spojrzał znacząco na kapitana sterowca i dodał bardzo cicho:

- Mam nadzieję, że już rozumiesz, że każdy mój ruch był taki, jaki musiał zostać wykonany.

Podszedł do lurkera.
- Denis Arcon. Człowiek formatu Enzo Castellariego przy ograniczonym budżecie! Gwarantuję, że w mózgach tych ludzi już jakiś czas temu zapaliła się bardzo zielona, bardzo szybko mrugająca lampka. Co by było, gdyby pracował dla nich na sprzęcie z najwyższej półki? Skąd wiem, że będzie poważnie rozważał taką propozycję? Ponieważ to ideowiec. Wierzy w ludzi i życie ludzkie. Nawet jeśli chodzi o największe męty i szumowiny. A jeśli chodzi o ogół ludzkości. Uuuu, wysoko postawiona poprzeczka. Nie będzie mu w smak to, że współpracuje z Black Cross i to, że da mi satysfakcję tego, iż przewidziałem jego posunięcie. Pewnie będzie rozważał zrobienie mi na złość, ale to dobry człowiek. Nie postawi siebie powyżej dobra świata.

Następnie stawił się przy kobiecie, która nieświadomie przetestowała dla historyka hipotezę z dilithium i objął ją w pasie.
- Choć nikt o tym jeszcze nie wie, to przewiduję i zapowiadam, że ta osóbka będzie się liczyła na scenie międzynarodowej. Nieczęsto się mylę. W tym wypadku jestem pewny.

Odszedł kilka kroków w kierunku punktu wyjścia.
- Ludzie kapitana? To są jego ludzie, wierni mu. W końcu własnym przykładem prowadził ich do boju. Jako jeden z nich. Pójdą za swoim przywódcą, więc w tym wypadku w kierunku zbieżnym z celem Black Cross ze znikomym ryzykiem zdrady. Jeśli nie zerowym. Gwardia Cesarzowej? Zanim agenci zdołają się przestrzelić przez te pancerze, Wyspiarze zdążą przeprowadzić całkiem niezłą czystkę. Owszem, w końcu polegną, ale straty jakie dozna przy tym Black Cross... - skrzywił się i syknął, jakby go coś bardzo mocno zabolało.

- Pyrrusowe zwycięstwo w podręcznikowej definicji. Kompania Wilka? Tu należy się zastanowić. Amoralny przywódca nie jest dobrym punktem wyjścia, ale zawsze jest czas na odstrzelenie wszystkich. Nie ma co tracić potencjalnego zysku przy niewielkim ryzyku. Ty i twoi ludzie? Trudny orzech do zgryzienia. Jesteście jak bomba zegarowa, ale liczą się z tym, że też nie przyprowadziłeś wszystkich sojuszników i zorganizowaliście przyzwoitą siatkę. Gdyby tak ją włączyć do swoich szeregów, to byłoby lepiej niż rewelacyjnie. Problem w tym, że potrzebują do tego celu żywego przywódcy tej hordy. Barnesowie? Pomimo słabej sytuacji Gascota to wciąż silni gracze. Podobnie jak z Kompanią, zabić zawsze się zdąży. Tu jednak chodzi o chwytanie okazji. Coś pominąłem? - zamyślił się teatralnie przykładając palce do podbródka w geście zamyślenia.

- Ah tak! Te chodzące twierdze są chwilowo pod moim dowództwem. Dokładnie ci, którzy zapewniają pyrrusowe zwycięstwo. I jeszcze są gwarantem poparcia Cesarzowej dla Richarda. No i najważniejsze - tu uśmiechnął się bardzo szeroko, choć nikt nie mógł tego zobaczyć pod maską.

- Historia zatoczyła koło. Nawet jeśli zdecydują się nas zabić, to z dużym prawdopodobieństwem także zginą. A przynajmniej umrze cały świat, ponieważ przed przybyciem na wyspę zapisałem wszystko co wiem. Jak pewnie pamiętasz, zdawałem sobie sprawę z tego, co nadciąga zanim się pojawiło. W pewnym punkcie lub różnych punktach znajduje się broń masowej zagłady. Wiedza. Rozpowszechnianie informacji o kulcie sprawia, że czczona Istota rośnie w siłę. Bezpośrednie myślenie o niej sprawia, że rośnie w siłę. Jeśli ja umrę, odpowiednia osoba lub odpowiednie osoby przekażą w świat informację nie zdając sobie sprawy, że podpisują globalny wyrok śmierci. Nie będę się tym przejmował, ponieważ nie będę już żył. Być może gospodarz właśnie przeszukuje wszelkie materiały, żeby sprawdzić czy mówię prawdę. A może już to zrobił. Dziesiątki tysięcy dokumentów, by sprawdzić kiedy, gdzie i ile czasu byłem. Wszystko po to, aby wywnioskować czy mogłem to zrobić. Mogłem. Czy zrobiłem? Hmmm... Dobre pytanie. Choć nasz przyjaciel na wózku wie wiele, nie jest wszechwiedzący i można się urwać jego oczom. Ba! Nie trzeba być nawet geniuszem! Dowodem jesteś ty i twoi ludzie. Nie wiedzieli, że zamierzacie sprzedać piratom Black Serpent tak samo jak nie wiedzieli wielu innych rzeczy. Zatem zniknąć może każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie. Tak się składa, że mój iloraz inteligencji jest znacznie wyższy, więc mogłem przekazać notatki nawet w momentach, w których byłem obserwowany. Adresat mógł być równie dobrze jedynie kurierem. Zatem załatwiłem nam wszystkim nietykalność. Nie musicie dziękować. A jakby ktoś jeszcze miał wątpliwość czy mam rację, Black Cross nas okrążyło, nie rozstrzelało. To tylko zagrywka psychologiczna. Oczywiście jeśli nikt z czystej przekory nie uczyni odwrotnie do tego, co powiedziałem. Są między nami takie osoby. Zatem, panie Eliaszu, do rzeczy. Pora na obiecane odpowiedzi.

Akt obserwacji zmieniał układ, zaś Jacob właśnie jej dokonał. Z oczywistych względów części informacji Black Cross nie mogło posiadać. Nie mogli wiedzieć o tym jak Richard stał się istotny. Nie mogli też wiedzieć o wadze osoby Eloizy, która dopiero miała urosnąć. Tak samo nikt nie mógł wiedzieć, że zagrożenie, o którym ostatecznie opowiedział Cooper znajduje się na wyciągnięcie ręki - u wskazanej siostry Richarda. To ostatnie działało na jego korzyść.

W stosunku do pozostałych części wypowiedzi albo wypowiedział na głos znane im fakty, albo poinformował o nowych, umacniających pozycję negocjacyjną oraz bezpieczeństwo. Naturalnie istniało ryzyko, iż ktoś się wyłamie i postąpi przeciwnie, by udowodnić, że nie jest tak, jak Jacob powiedział. Dlatego ostatecznie założył dźwignię alternatywną poprzez przewidzenie, że ktoś może to zrobić.

Niewiele więcej mógł zrobić, by pomóc jeszcze bardziej.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 16-08-2018 o 21:19.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 18-08-2018, 15:27   #289
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Arcon zdziwił się, że tylu Krzyżowców ocalało z rzezi. Może mieli ukryte posiłki? Cóż... teraz było mu prawie wszystko obojętne. Black Cross nie było wrogiem, jedynie strażnikami tajemnicy. Nie pochwalał ich metod, lecz widocznie tylko tak mogli skutecznie strzec sekretu i zapobiec ostatecznej katastrofie. Jego zmarły ojciec być może wiedział za dużo? Lurker nie miał jednak pewności, czy Black Cross odpowiadali jako organizacja za jego przedwczesny zgon. Pewną ofiarą był natomiast Enzo, który nie słuchając ostrzeżeń nurkował na Quard i mając buntowniczą naturę przypłacił życiem swoją niezwykłą odwagę i upór.

Później przemówił Cooper, zalewając obecnych potokiem słów. Denis jeszcze bardziej zaczął odczuwać warunki pogodowe. Poczuł się zmarznięty i zmęczony, organizm powoli wytracał swoje wcześniejsze pobudzenie. Czy Jacob miał go za uparte dziecko? Po tym wszystkim, co przeszli jako drużyna? Przecież poławiacz potrafił kojarzyć fakty, nie brakowało mu rozumu. Mimo braków w wiedzy o mitologii potrafił łączyć fakty, namacalnie zetknął się też z groźnym, prastarym kultem. Pojął zadania Krzyżowców i rolę jaką spełniał Eliasz. Pozostawało pogodzić się z obecną sytuacją, gdyż nie mieli żadnych atutów w rękach. Chcieli jedynie świętego spokoju. A ten samochwał ponownie poświęcał tyradę na to, co można było streścić w kilku zdaniach. Pozytywnym aspektem było to, że skupiał na sobie uwagę tworzących krąg.

Denis w milczeniu słuchał słów na swój temat. Nie zawahał się ich skomentować, dopóki miał jeszcze ku temu okazję:

- Prędzej zaniecham uprawiana swego zawodu i życiowej pasji, niż będę współpracował z Black Cross. Myśl o tym napawa mnie niewymownym wstrętem. Zrzeknę się też miana rodowego lurkera rodziny La Croix, które dotychczas piastowałem z godnością. W zasadzie umarłem już dla świata jak Castelari... Mogę zostać na lodowej wyspie do końca swoich dni jako gwarant umowy, jeśli tylko ocali to mojego patrona i jego współtowarzyszy - spojrzał na Sir Richarda, Eloizę i Malfoya...
 
Deszatie jest offline  
Stary 22-08-2018, 09:17   #290
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Richard podszedł bliżej Walkera Barensa. Przeładował pistolet, i schował do kabury, po czym wyciągnął dłoń w stronę rannego.
Gnijąca twarz Walkera powodowała, że żołądek szlachcica próbował wywinąć się na lewą stronę wypychając całą zawartość wprost na pole bitwy. Richard jeszcze chwilę temu nie dotknąłby Shagreena. Jednak teraz był bogatszy o wiedzę na temat leku na wstępną fazę choroby.
- Naprawdę myślę, że możesz być symbolem. Masz jeszcze trochę życia przed sobą. Wykorzystaj je, żeby uczynić świat lepszym.

Jakoś w tym czasie nikt już nie zwracał na nich uwagi. Przynajmniej tak zdawało się Richardowi. Cooper był znów w centrum uwagi. Zaczynał swą tyradę. Przypominało to Richardowi lekcje retoryki jakie otrzymywał w młodości. Przydatne. Niezbędne wręcz w dyplomacji. A jednak gdy kończyły się lekcje retoryki, to młody Richard z radością biegł na lekcje szermierki, w które zawsze wkładał więcej serca.

W pewnym momencie Richard dotarł do swojej broni wbitej w ziemię. Wyszarpnął ją i otarł brud.

Szept Coopera mający uspokoić szlachcica wcale tego nie zrobił. W głowie Richarda słowa Jacoba odbijały się echem:
Zabiłeś mojego jedynego przyjaciela, skurwysynu. A ja wciąż ci pomagałem

Stał z kamienną twarzą. Zimny pot zrosił jego plecy, gdy Cooper podkreślał znaczenie Eloizy wystawiając ją tym samym na niebezpieczeństwo. Ten robal, ten pasożyt… rozdaje karty nie biorąc na siebie żadnej odpowiedzialności.

Zabiłeś mojego jedynego przyjaciela, skurwysynu…

Myśli Richarda kotłowały się. Gdzie była Manuel? Znknęła… szykowała wsparcie? A może jej ciało leżało rozerwane odłamkami gdzieś pod ciałami ludzi z Kompanii Wilka.

Zabiłeś mojego jedynego przyjaciela, skurwysynu…

Słowa Jacoba do Eliasza mówił coś o poświęceniu Richarda… Szlachcic niejasno rozumiał ich sens, bo w głowie cały czas pobrzmiewał zimny i wykalkulowany głos Jacoba

...skurwysynu…


Potem przyszły słowa Arcona. Wyrwały szlachcica z otumanienia.

- Czas Black Cross już się skończył - przemówił w końcu odganiając ponure myśli.
- Eliaszu, zawiedliście. Wykorzystaliście nasze siły w tej walce. Tak jak siły Shagreena, Barensów, czy von Tiera. Słyszeliście co powiedział Jacob. Sytuacja diametralnie się zmieniła. I myślę, że nadszedł już czas, żebyśmy zaczęli myśleć o sobie jako o “ludzkości”. Jednym wspólnym gatunku, który stoi w opozycji do przedwiecznego zła. Musicie nas wdrożyć w dalsze plany, w innym wypadku pisma Coopera zostaną ujawnione. W różnych częściach świata. Podjął takie działania, bo nie wiedział, że w konsekwencji może doprowadzić do zagłady całego znanego nam świata. Cóż teraz zrobicie? Dokończycie dzieła? Wyeliminujecie świadków? Odsłonicie się na kolejny zmasowany atak? Przegraliście jako Black Cross. Ale nadal możemy wygrać jako Ludzkość. Możemy uniknąć kolejnej zagłady. Myślę, że nadszedł już czas, żeby zreformowac Czarnokrzyżowców. Być może rozwiązać i wykuć na nowo całe wasze ugrupowanie. Teraz Eliaszu jest czas przygotowań. Nie czas pozbywania się zasobów. A jeżeli mamy współpracować, to czas skończyć ze skrytobójstwami.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172