Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-11-2017, 18:07   #251
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Samolot wnet rozwinął pełną prędkość. Lotte widziała chmury i ląd przewijające się wokoło w zawrotnym tempie, jednak trudno jej było uwierzyć, że przemierzają aż tysiąc kilometrów na godzinę. Wydawało się tak spokojnie.
- Może wina? - zaproponował Edmund. Następnie wyciągnął korkociąg i odkręcił butelkę. Zaczął nalewać do kieliszka kilka centymetrów ciemnego płynu. - Ja spróbuję. Będzie łatwiej zdrzemnąć się - mruknął.
- Nie dzięki – Lotte pokiwała przecząco głową wyrywając się z zadumy. – Ale może powiecie mi jak to się stało, że Dahl uciekł z więzienia?
- A ja poproszę - wtrąciła Katherine. Thomson nalał również jej. - Nie chciałabym rozpijać się, jednak trochę trunku pomoże na nerwy.
- Otóż to - Ed skinął głową. - Zwłaszcza, że poruszasz temat ucieczki Dahla, Lotte.
- Przywódca Kościoła Konsumentów był więziony w podziemiach Suomenlinny - ciągnęła Kate. - To twierdza w Helsinkach, położona na sześciu wyspach. Posiadała zdolności tłumienia mocy u istot paranormalnych, dlatego też została wybrana na izolatkę dla Dahla.
- Nie chcieliśmy go na Antarktydzie ze względu na jego umiejętności - dopowiedział Edmund.
- I przez rok nic się nie działo... do czasu aż Alice Harper pozbawiła więzienie tej szczególnej właściwości. Czy też może raczej Sharif Khalid wbrew jej woli. Tak właściwie trudno jest określić co dokładnie zaszło. Jedyni świadkowie nie są obecnie w najlepszym stanie.
- Nie wiecie gdzie jest Alice ani Sharif? – zapytała, choć właściwie znała odpowiedź.
- Po ucieczce z Suomenlinny zaszyli się na wyspie helsińskiego zoo. Następnie ślad urwał się. Wiemy na pewno, że któreś z nich skorzystało z karty kredytowej otrzymanej przy wprowadzeniu. Służby zostały wysłane, jednak do czasu, gdy dotarły… nikogo już tam nie było - wyjaśniła Katherine.
- Rozumiem. Czy tylko Sharif okazał się zdrajcą?
- Z detektywów, którzy udali się z tobą na misję? - zapytał Edmund. - Otóż Imogen… ślad po niej zaginął.
Rozległo się ciche westchnięcie.
- Albo nie żyje - Katherine zaczęła przybitym tonem - albo uciekła. Być może z ojcem swojego dziecka. Szczerze mówiąc… nie jestem pewna, na co powinnam liczyć.
- Nie martw się... - Edmund spojrzał na nią z wyrzutami sumienia i opróżnił do końca kieliszek wina. - Nie powinienem o niej wspominać - westchnął cicho.
- Lotte, a kiedy ty widziałaś ją po raz ostatni? - Cobham spojrzała na Visser ze śladem nowej nadziei w oczach.
- Właściwie to szybko zgubiłam ją z pola widzenia. Pierwszego dnia misji już mi zniknęła. –Postanowiła nie dzielić się z resztą swoimi odczuciami na temat Imogen. - Ostatni raz jak ją widziałam to przed położeniem się spać. Później poszłam się przejść nad jezioro, ponieważ wszyscy jeszcze byli w łóżkach i później już jej nie widziałam.
- Rozumiem - Cobham westchnęła.
- Natalie Douglas też gdzieś zniknęła - Ed kontynuował. - Albo jest więziona, albo zabita. Raczej nie ma za sobą wspólnej historii z którąś z organizacji. Ale to mogło się zmienić. Niekiedy nie trzeba wiele lat, aby zwerbować nowego rekruta.
- I zostają nam Khalid oraz Harper, którym bez wątpienia nie możemy ufać - dokończyła Katherine. - To dziwne, że zostaliście wysłani akurat tutaj na misję, która miała być tylko przykrywką, by chronić was przed mafijnym zamieszaniem w Portland. Na pewno dużo bezpieczniejsi bylibyście w Portland, niż tu.
- Uważam, że to było ukartowane, a osób ze złymi intencjami jest więcej niż możemy przypuszczać. – Lotte stwierdziła z wyraźnym niezadowoleniem w głosie.
- Masz na myśli kogoś specjalnego? - Katherine zapytała z zaciekawieniem. Założyła nogę na nogę, trzymając w ręce kieliszek wina niczym prawdziwa dama.
- Jestem daleka od oskarżania kogoś bez dowodów. – Zrobiła krótką pauzę, jednak po chwili zdecydowała się kontynuować. – Dostałam tajną informację na zebraniu od Koordynatora, która mówiła o tym, że mam mieć oko właśnie na Imogen. – Niechętnie wróciła tematem do nielubianej koleżanki. – Obawiam się, że ktoś takiego szczebla jak on mógłby być agentem KK.
Edmund i Katherine spojrzeli po sobie.
- Na pewno trzeba będzie poddać to weryfikacji - mruknęła kobieta.

Rozległa się chwila ciszy. Temat ewentualnych szpiegów Kościoła Konsumentów w szeregach IBPI nigdy nie poprawiał humoru żadnym detektywom.
- Nie jestem pewien, czy ta tajna informacja wypłynęła od praworządnego Koordynatora, który chciał, abyś miała oko na potencjalną Konsumentkę… czy też wręcz przeciwnie. I miało to oderwać twoją uwagę od prawdziwego zagrożenia - mruknął Australijczyk.
- Mam dziwne wrażenie, że zostałam tu wysłana, aby mnie zabito. Nie dlatego co tu się dzieje, tylko od początku taki był zamysł. – Lotte westchnęła, a po chwili przyjrzała się swoim towarzyszom. – Sharif dostał misję od KK, aby doprowadzić Alice i zrobić to co zrobiła. Chciał otrzymać swoją zemstę, którą Konsumenci obiecali, że dostanie. Uwierzył im i poszedł na układ.
Katherine na krótki moment rozdziawiła usta.
- Skąd to wiesz? - zapytała. - Mówił coś takiego…? Nie, nie sądzę, żeby chwalił się czymś takim w rozmowie. W każdym razie…
- ...to wreszcie jakaś konkretna informacja, jaką mamy na temat tego, co wydarzyło się - dokończył Thomson.
- Wyczytałam swoimi zdolnościami trochę informacji. Natalie też dostała dodatkowe zadanie. Miała szczególnie dbać o Alice. Niestety za późno dowiedziałam się o tym, aby móc zareagować. – Lotte spojrzała na swoje dłonie i przypatrzyła się czy znak od Takeshiego jeszcze tam był. Niestety zdążył zniknąć. Przypomniała sobie, że tuż po przebudzeniu widziała go, inaczej ciężko byłoby uwierzyć, że rozmowa z Japończykiem była czymś więcej, niż tylko snem.
- Och, tak. Ja wysłałam tę wiadomość - rzekła Cobham. - Ostatnimi czasami pełniłam nadzór nad działaniami Oddziału w Portland i dlatego byłam w odpowiednim miejscu i czasie, aby przekazać taką wiadomość. Twoje moce są naprawdę niebezpieczne - uśmiechnęła się nieznacznie.
- Pasowałoby, bo różniła się trochę od tej mojej. – Lotte powiedziała po chwili namysłu.
- ...wiadomości? - Katherine pokiwała głową. - Obawiam się… że to składa się w całość.
- Tak - przyznał Ed. - Sharif Khalid otrzymał zadanie porwania Alice Harper. Jeżeli Koordynator rzeczywiście jest Konsumentem, to zlecił ci spoglądanie na Imogen, abyś nie mogła przypatrywać się… Irakijczykowi. Zapewne nie widział jakiegokolwiek zagrożenia ze strony Imogen, lub Natalie. Chyba, że im również wysłał jakieś rozpraszające wiadomości, jednak nic na ten temat nie wiemy.
- A ja właśnie niesłusznie zawierzyłam w umiejętności Natalie - wtrąciła się Katherine. - Równie dobrze mogłam wysłać ten list do anioła stróża, lub wróżki chrzestnej - skrzywiła się.
- Rozumiecie więc moją niepewność co do Portland.- Lotte skwitowała. – Ciężko mi uwierzyć w zbiegi okoliczności od początku zadania, a nawet i trochę przed.
- Przed? - zainteresował się Ed. - Co masz na myśli?
- To całe zamieszanie z mafią. –odparła spokojnie. – Jakby od tego zaczęło się tak naprawdę. Z racji, że mnie tam nie zabito, a zostałam ściągnięta do oddziału, to wysłano niedobitka na misję, w której ma zginąć. Okazuję się, że jeszcze z kilku innych powodów to zrobili, ale upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, czemu nie. Tak przynajmniej to wygląda.
- Wcale by mnie to nie zdziwiło - Kate westchnęła. - Możemy zmienić temat na coś przyjemniejszego? - zapytała.
- E… - Edmund poskrobał się po skroniach, intensywnie rozmyślając nad czymś bardziej optymistycznym. - Może zabytki? W sensie, w Islandii? Są… ładne?
Cobham westchnęła.
- Zapomnijcie o tym, co mówiłam.
- Ciężko mówić o czymkolwiek innym niż ostatnie wydarzenia. – Odparła Lotte.
Australijczyk skinął głową.
- Od czego zaczniemy po przylocie? - zapytał, spoglądając na Visser.
- Na pewno musimy znaleźć jakieś cieplejsze ubrania - mruknęła Katherine.
- Niestety masz rację. – Lotte spojrzała na Kate. – Szkoda mi na to tracić czas, może pogoda będzie na tyle znośna, że wytrzymamy. Jak nie to coś po drodze kupimy. Nie mamy za dużo czasu, a ja nie wiem gdzie dokładnie może być fragment przepowiedni.
- Jedziemy prosto do Nordyckiego Domu? - ciągnął Ed. - To znaczy, jeśli załatwimy, lub też nie, sprawę z ubraniami?
- Tak, zdecydowanie – Visser odpowiedziała koledze.
- Dobrze, że to ustaliliśmy - mężczyzna ziewnął, po czym położył się wygodniej na fotelu. Na chwilę przymknął oczy. Otworzył je na ułamek sekundy, po czym znowu zamknął. Wyglądało na to, że wino zaczęło działać.
Katherine również przysłoniła usta. Jak wiadomo, ziewnięcia bywają zaraźliwe.
- Mam koleżankę w Reykjaviku - mruknęła. - Jeżeli będziemy potrzebować szybkiej kryjówki… pewnie nie będzie zachwycona, jednak nie odmówi mi - uśmiechnęła się.
- Brzmi dobrze. Zdecydowanie nie zdążymy na godziny otwarcia. – Lotte westchnęła, po czym dodała. – Mimo to pójdziemy na miejsce i spróbujemy poszukać tego co nas interesuje. Nie będę tracić całej nocy na nicnierobieniu.
- Rzecz jasna - Cobham skinęła głową. - Na szczęście dzięki Edowi nie będziemy mieć problemów z dostaniem się do środka. Tak właściwie myślę, że to dobrze, że zastaniemy budynek zamknięty - mruknęła. - Większy komfort pracy dla nas.
- Mam nadzieję, że tak będzie. Chociaż z tym nie chciałabym mieć większych problemów.


Australijczyk zasnął. Przechylił głowę w stronę okna, miarowo oddychając przez nieco rozwarte usta. Katherine uśmiechnęła się na ten widok.
- Myślę, że my również powinnyśmy odpocząć - zaproponowała. - Chyba że chcesz coś jeszcze przedyskutować? - zapytała.
- Tak, to dobry pomysł. Odpoczynek przyda się. – Lotte pokiwała z aprobatą głową.
Katherine uśmiechnęła się. Wyciągnęła z torebki opaskę na oczy do spania. Była wypełniona zielonym żelem. Poza tym znalazła w niej również discmana. Przez plastikową obudowę urządzenia można było dostrzec płytę z dźwiękami fal i morskich stworzeń.
- Za każdym razem, kiedy wypoczywam, staram się to robić w stu procentach - Cobham wyjaśniła.

Visser uśmiechnęła się lekko, po czym rozsiadła wygodniej w fotelu. Miała chwilę oddechu, ale myśli kłębiły się w jej głowie. Z jednej strony trywialne. Jak przebiegnie lot, że fajnie siedzieć w takim odrzutowcu, że zaczyna być głodna. Poczuła także zmęczenie, siedząc tak przez dłuższą chwilę w bezruchu. Z drugiej zaś strony zdecydowana większość wątków tyczyła się jej śledztwa. Ludzie, którzy przewijali się w nim, tematyka, wydarzenia, to wszystko przytłaczało. Cieszyła się i była zła zarazem, że ma pomoc IBPI. Pojawiły się ponownie wątpliwości czy chce zostać w organizacji, jak zresztą rok temu po Wyspie Wniebowstąpienia. Lubiła swoją pracę, ale nie pisała się na konspiracje, zdrady i walki między nimi a KK. Brakowało jeszcze trzeciej strony konfliktu, choć Finladia nie zawiodła i znalazła się takowa pod nazwą Valkoinen. Włączył się jej pesymizm, choć nie była do niego skłonna. Wolała realizm, ze szczyptą optymizmu, ale w ciągu ostatniego roku ciężko było zachować takie proporcje.
Spojrzała na Edmunda i lekko uśmiechnęła się. Miała do niego zaufanie, przynajmniej chciała wierzyć, że może na nim polegać. Nie zawiódł jej, a było ku temu kilka okazji i to nawet ekstremalnych, jak ta ostatnia. Przeniosła spojrzenie na Katherine. Co do niej miała mieszane uczucia. Nie poznała jej zbytnio na ostatnim zadaniu, na dodatek to krewna Imogen, a ta nie zrobiła na niej dobrego wrażenia. Nie chciała jednak przypinać jej etykiety po bratowej. Szybko więc zmieniła swoje nastawienie do Kate na neutralne, wiedziała, że nie może być przy niej nadto swobodna, ale starała się nie widzieć w niej wroga. Brakowało jej jednak teraz Talli, która zawsze była spokojna i miała łagodne usposobienie. Ufała jej tak jak Edowi. Mimo to nie mogła się wyzbyć uczucia, że i tak musi uważać. Nie wiedziała tylko na co, czy wystrzegać się zdrady ze strony ludzi czy może chodziło o coś innego. Mimo to wprawiało ją to w niepokój, który umiała jednak trzymać w ryzach. Właściwie jedyną osoba, której bezgranicznie ufała był jej brat. Nigdy nikogo, także teraz, nie była tak pewna jak Daniela. Zawsze gdzieś słyszała szept, aby być ostrożną, nie tyczyło się to jednak jego. Westchnęła posępnie wbijając ponownie wzrok w swoje dłonie. Przejechała palcem po skórze, gdzie rano widniał znak od Takeshiego. Zrobiło się jej smutno, że nie zżyje się już tak z nikim, że wszystko jest ulotne. Może to w niej leżał problem, a może w otaczającym ją świecie. Może powinna zmienić wszystko w swoim życiu?
Pomyślała także o biednej Mikaeli, którą dotknęło coś na co nie pisała się, a otaczało ją wiele dziwnego i złego. Zapewne nie zdawała sobie sprawy z tego co ma w sobie i że spaliła hotel oraz mogła zabić Lotte dwukrotnie. Pewnie za jakiś czas znów wróci do siebie i co zobaczy dookoła? Raczej nic przyjemnego, ponieważ Lumi będzie miał ją już w swojej niewoli. O ile w ogóle pozwoli na powrót świadomości Pentti. Chciałaby jej pomóc, ale Visser nie wiedziała nawet jak. Wątpiła też, że jest szansa, aby wyzwolić ją spod kontroli Surmy oraz Tuoniego nie robiąc jej krzywdy.
Zaczęła zastanawiać się co będzie dalej. Nawet jeśli jakimś cudem, uda się jej posklejać wersy i wywnioskować coś mądrego, czy będzie w stanie zatrzymać ten mechanizm, który już ruszył? Miała też wrażenie, że IBPI jest na straconej pozycji, a co za tym idzie ona również. Liczyła, żę Tallah zajmie się niejakim Atte i uniemożliwi zdobycie przepowiedni przez Valkoinen. Miała jednak obawy, że nawet jeśli powiedzie się to koleżance, to oni nie postawili na jedną kartę. Nie mogła też zapomnieć o Konsumentach i zdrajcach. Sharif i Alice, może nawet Natalie i Imogen byli zagrożeniem. Choć mogła coś zrobić z Khalidem, zaniechała tego. Czy ponownie postąpiłaby tak samo?

Przerobiwszy wiele wątków w swojej głowie, wyciągając wnioski mniej lub bardziej trafne, albo porzucając niektóre tematy, oczyściła swój umysł. Przynajmniej na tyle, aby móc pójść za przykładem kolegów i również chwilę odpocząć. Nie wiedziała co ją spotka w Islandii, ale nie chciała się tym zadręczać, przynajmniej nie teraz. Wolała przypomnieć sobie coś miłego, poczuć się choć przez chwilę bezpieczna… Wróciła wspomnieniami do bardzo krótkiej chwili, którą spędziła z Takeshim na wyspie Wniebowstąpienia. Przez ostatni rok próbowała zapomnieć o nim, ale w ciągu paru dni wszystko odżyło. Rok temu przez krótki moment, gdy byli sami, czuła się spokojnie i bezpiecznie w jego towarzystwie. Bardzo chciała teraz poczuć się jak wtedy…
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 18-11-2017, 00:36   #252
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Alice Harper


Alice poczuła, że znika. Obraz jaskini i istot w niej zebranych zatarł się przed jej oczami. Wnet nie pozostało nic prócz pustki.

Zaczęła spadać w głąb siebie. Poprzednio zaprowadziło to ją do astralnego wymiaru pełnego gwiazd, planet, komet i innych ciał niebieskich. Mknęła wraz z Joakimem do najwierniejszego odzwierciedlenia domu, jakie znała. Znajdowało się przy pięciu innych gwiazdach, których niestety nie zdążyła poznać. Mieli dołączyć do idealnej konstelacji. Ich cichej przystani. Bezpiecznego schronienia.

Tym razem również mknęła psychicznymi korytarzami, jednak te zdawały się kompletnie inne. Na pewien sposób były znajome, choć Alice nie pamiętała ich. Czy wędrowała nimi podczas snu? Czy w te rejony zapuszczała się podświadomość śpiewaczki, kiedy ta była nieprzytomna? Czy właśnie dzięki temu astralnemu lunatykowaniu dwukrotnie napotkała Joakima, gdy go jeszcze nie znała?

Wnet wyczuła koniec drogi. Za nim znajdowała się kulista przestrzeń. Harper niepewnie weszła do środka, spoglądając na nieskazitelnie białą powierzchnię. Wnet uniosła się i poszybowała do ścisłego centrum pomieszczenia. Zrozumiała, że znalazła się w najczystszej manifestacji siebie. To tu mieszkało jej ego.

Kiedy trzecie oko Alice przyzwyczaiło się do bezkresnej, choć kojącej bieli, spostrzegła przed sobą kulę mogącą mieć nie więcej niż centymetr średnicy. Była piękna, hipnotyzująca i idealna. Wydawała się wykonana z kompletnie nieznanego materiału. Śpiewaczka instynktownie zrozumiała, że ma przed sobą czystą esencję samej siebie. Tym, kim była, kim jest i kim zostanie. Wyciągnęła rękę, chcąc dotknąć bezcennego skarbu, w którym tkwiła zapisana cała jej istota. Jednak nagle odwróciła się. Usłyszała trzask.

Spostrzegła, że białe ściany sfery przebiły miriady fioletowych, dzikich pnączy. Wbiły się od zewnątrz ostrymi końcówkami i zdołały przedostać się do środka. Alice wyczuła z nich psychiczny zapach Tuonetar. Rozgałęziały się i oplatały powierzchnię kuli niczym pasożyt. Wnet zaczęły splatać się i wyciągać w kierunku Alice. W stronę miniaturowego ładunku zawierającego jej całą istotę. Śpiewaczka przypomniała sobie widok białej maski bogini umarłych, kiedy ta zaczęła oplatać twarz jej zmarłego ciała. Odniosła wrażenie, że patrzy na to samo, tylko przedstawione w inny sposób.

Pnącza atakowały z wielu stron. Wyciągały się niespiesznie, jednak niestrudzenie i bez chwili spoczynku. Harper poczuła ukłucie paniki. Jeżeli nic nie wydarzy się… jej istnienie zostanie kompletnie wymazane. Przestanie istnieć.

Tymczasem z kulistej istoty Alice zaczął pączkować drugi, bliźniaczy twór. Miał ten sam kształt i wielkość, jednak inny kolor - złoty. Wydawał się znacznie starszy, bardziej mistyczny i… nieco śpiący, jakby leniwy i nie do końca rozbudzony. Zaczął niespiesznie obracać się wokół własnej woli. Wirował coraz prędzej. I jeszcze szybciej. Wtem wysunęła się z niego ręka naturalnych rozmiarów oraz dwie błyszczące bransolety. Następnie kolejna kończyna górna wyskoczyła na zewnątrz i wnet obie zaparły się, podnosząc tułów. Na jego szczycie widniała piękna kobieca głowa. Alice dostrzegła nos i usta - bardzo podobno do jej własnych, jednak oczy błyszczały tak jasnym blaskiem, że reszta twarzy pozostawała niewidoczna. Z czubka włosów wyrastał świetlisty róg. Tkwił okryty złocistą koroną. Istota wydawała się wspaniała i potężna, a jednocześnie… znajoma. Wnet pozostałość sfery, z której pojawiła się postać, ściemniała. Rozproszyła się na podobieństwo fałd spódnicy. Na jej końcu czaił się ocean. Bezkształtna morska toń ciężko opadła w dół. Przedziwny byt stanął na jego falach.

Dubhe.


Lewą ręką dotknęła Alice w geście pocieszenia. “Obronię cię”, zdawała się chcieć przekazać. Prawą podniosła wysoko. Wysunęła się z niej fala pulsującego światła. Okazała się groźną barierą dla pnączy Tuonetar, nieziemsko trudną do sforsowania. Dziesiątki, tuziny, setki pędów rozbijały się o nią, jednak przeszkoda pozostawała niepowstrzymana.
A przynajmniej… tak się wydawało.
Kiedy esencja Dubhe obracała się z podniesioną, odpędzającą potwory ręką, Alice obróciła się, tknięta przeraźliwym uczuciem. Spostrzegła jedno niewielkie, prawie niedostrzegalne odgałęzienie, które zdołało przedrzeć się przez świetlisty blask. Wygięło się w stronę kuli stanowiącej esencję Alice. Jej właścicielka otworzyła usta w przerażeniu, widząc, że przeklęte pnącze dotknęło najcenniejszego ze skarbów.

Lotte Visser


Lotte śladem swoich towarzyszy zdrzemnęła się na godzinę. Warunki ku temu były zadziwiająco dobre - miękkie siedzenia, odprężający szum za oknami, przyjemny zapach sosnowego odświeżacza powietrza. To okazało się świetnym i znaczącym zastrzykiem energii. Kiedy obudziła się, pozostali również nie spali.

Samolot zniżał się do lądowania w porcie lotniczym Keflavik - największym lotnisku w Islandii. Kadłub zawisł nad malowniczym półwyspem Reykjanes.
- W jego okolicy występuje duże nagromadzenie aktywnych wulkanów. Lawa wypływa z nich i użyźnia powierzchnię. Brzmi świetnie. Nie wiem, czemu w Pompejach tak panikowali - Edmund zażartował.
- Być może nie chcieli mieć zbyt żyznych ziemi - odparła Katherine. - Urodzajne pola byłyby zbyt silną przynętą dla Imperium Osmańskiego - wyjaśniała mądrym tonem.
- W każdym razie, na południowej połowie półwyspu znajdują się geotermiczne obszary wokół jezior Kleifarvatn i Krýsuvik - ciągnął Thomson. - Jest tu tyle naturalnego zasobu ciepła, że zbudowano nawet elektrownię geotermalną. W jej pobliżu znajduje się basen napełniony gorącą, zmineralizowaną wodą z tej elektrowni.
- Obiekt znany również jako Błękitna Laguna - dokończyła Katherine. - To jeden z ośrodków rehabilitacji dla członków IBPI o krytycznie podwyższonym Poziomie Wytwarzania Fluxu - dodała, po czym posmutniała, jak gdyby o czymś sobie przypomniała.


Port lotniczy znajdował się pięćdziesiąt kilometrów na zachód od Reykjaviku. Obsługiwał jedynie loty międzynarodowe. Posiadał również część pasów rezerwowanych dla prywatnych firm. I właśnie z jednego z nich skorzystał pilot odrzutowca.

Visser wyskoczyła z pokładu samolotu na asfaltową nawierzchnię. Stanęła na islandzkiej ziemi. Aż trudno było uwierzyć, że Helsinki znajdowały się aż trzy tysiące kilometrów dalej. Na oddalonej od reszty świata wyspie wydarzenia minionych dni sprawiały wrażenie nieśmiesznego żartu. Jak gdyby to wszystko było jedynie dziwnym snem.
- Zgadnij do jakiego państwa jest stąd najbliżej? - Edmund zapytał Kate.
- E… Grenlandii?
- Grenlandia to nie państwo.
- No to… do Norwegii?
- Nie, do Danii.
- Danii? Ale Dania jest przecież dużo dalej…
- Bo widzisz, Grenlandia jest najbliżej Islandii.
- Przecież odpowiedziałam o Grenlandii w pierwszej kolejności - Katherine zmarszczyła brwi ze zdziwienia i lekkiej złości. - No to najbliżej do Danii, czy do Grenlandii?
- Jak mówiłem, Grenlandia to nie państwo. A pytałem o państwo.
- Ciężko z tobą wytrzymać. Mówił ci to ktoś?
Edmund uśmiechnął się szeroko i spojrzał z dumą na Lotte. Zapewne odebrał to jako komplement.

Wnet weszli na teren lotniska. Dochodziła godzina 19:20, jednak czasu fińskiego. W Islandii wybiła 17:20 z powodu zmiany strefy czasowej. Zupełnie tak, jak gdyby lot trwał jedynie godzinę… lecz rzecz jasna to było tylko złudzenie.
- Może nie przestawiajmy zegarków - zasugerował Australijczyk. - Lepiej chyba nie zapominać o tym, że pozostajemy w rytmie Finlandii - westchnął.
- Patrzcie! - Katherine wyciągnęła palec w stronę strefy sklepów bezcłowych. - Właśnie tego potrzebujemy! - uśmiechnęła się szeroko niczym nastolatka zabrana po raz pierwszy do centrum handlowego.
- E… - Thomson rzucił Lotte porozumiewawcze spojrzenie. - Skoro właśnie mówiliśmy o czasie… nie jestem pewien, czy mamy go teraz tak dużo na to.
- Spokojnie - Katherine machnęła ręką. - Zaraz pójdę w ustronne miejsce i rozdwoję się. Dam klonowi torebkę z dokumentami i pieniędzmi. Zrobi dla nas zakupy, kiedy będziemy zmierzać do stolicy.
Ed uśmiechnął się szeroko, słysząc plan blondynki.
- A więc… macie jakieś specjalne zapotrzebowania? Rzecz jasna, oprócz ciepłych ubrań? - wnet rzuciła wzrokiem na wystawy, zastanawiając się, czy znajdzie się tutaj również wartościowy sklep odzieżowy.

Dziesięć minut później Edmund dobił targu w biurze na zewnątrz lotniska. Lotte nic z tego nie rozumiała, bo nie znała islandzkiego. Wsiedli obydwoje do wynajętego samochodu. Australijczyk zwyczajowo zajął siedzenie kierowcy. Wnet dołączyła do nich Katherine. Szybko ruszyli drogą Reykjanesbraut w stronę stolicy Islandii.

Przejażdżka wydała się Lotte niezwykle przyjemna. Lekko uchyliła okna, aby bryza świeżego powietrza wentylowała pojazd. Po prawej stronie widziała zielonobrązowe równiny i majaczące w oddali wzniesienia. Wydawały się spokojne, dostojne i odwieczne. Tkwiły tam długo przed narodzinami wszystkich pasażerów samochodu i będą trwać długo po ich śmierci. Ta perspektywa dziwnie kontrastowała z toczącą się wojną z fińskimi bogami, od której zależało… zapewne wiele.

Po lewej stronie znajdował się pas ziemi. Niedaleko za nim było morze, jednak Lotte nie widziała go z tej odległości. Edmund wydawał się lekko zahipnotyzowany i zamroczony surowym pięknem okolicy.
- Patrzcie, chyba widzę trochę wody - wychylił głowę przez okno.
Wzrok wszystkich instynktownie powędrował na lewą szybę. Przez kilka sekund wpatrywali się we fragment Atlantyku.

- JA PIERDOLĘ, RENIFERY! - wrzasnęła Kate siedząca na tylnym siedzeniu. - PRZED TOBĄ, ED!


Mężczyzna zdołał w porę uniknąć stada.
Z pełną prędkością uderzyli w latarnię.

Alice Harper


Alice otworzyła oczy. Ujrzała jedynie nieprzeniknioną czerń oraz miliony mroczków przypominających obraz niedostrojonego telewizora.
Nabrała powietrza. Płuca zachrzęściły, jak gdyby dotyk świeżej porcji tlenu był dla nich jedynie dawno zapomnianym wspomnieniem.
Podniosła ręce. Te wydawały się sztywne i ociężałe, jak gdyby nie używała ich od bardzo długiego czasu.
Dotknęła nimi uszu. Płatki małżowin były zimne. Zdała sobie sprawę, że słuch musi ją zawodzić, gdyż zamiast dźwięków słyszała jedynie szum zepsutego radia. Ten jednak wnet przyciszył się.
Wyciągnęła język i oblizała nimi wargi. Te były spierzchnięte i pokryte krwią. Miała słodki, metaliczny smak. Krążyły w niej granulki na w pół uformowanych skrzepów.

Podniosła się i usiadła.
Wróciła do świata żywych.
Jednak… gdzie się znajdowała?!


Witaj, moja droga.

Alice podskoczyła. Głos… dobiegał z wewnątrz. Prosto z jej umysłu.

Dwie doby. Jeszcze niecałe dwie doby i tamta istota przestanie cię ochraniać. Nie spotkałam nikogo, może prócz mego ukochanego, kto mógłby oprzeć się Dziewicy Śmierci. I na dodatek tak długo. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Kiedy jednak ów byt padnie… będę czekała. Zabiję go i wezmę ciebie całą dla siebie. Będziesz całkowicie pod moją mocą. Tak, jak obiecałam.

Alice poczuła smukłe palce Tuonetar. Dotykały jej serca. Ściskały je rytmicznie, raz za razem. O dziwo to uczucie wydawało się… przyjemne. Jedynie dzięki niemu żyła.

Dwie doby.

Lotte Visser


Lotte otworzyła oczy. Widziała przed sobą jedynie biały materiał poduszki powietrznej, która na szczęście zareagowała w odpowiednim momencie. Czuła się cała obolała, jednak nic sobie nie złamała, jak z ulgą stwierdziła.
- Ed… Kate… - jęknęła. - Jesteście cali?
Wnet z zabezpieczenia zaczęło uciekać powietrze, dzięki czemu Lotte miała większy manewr ruchów. Rozpięła pasy i nachyliła się do Eda. Jego również ochroniła poduszka powietrzna. Wyglądało na to, że mężczyzna stracił przytomność. Nie miał żadnej widocznej rany, ani śladów krwawienia. Musiało to być skutkiem uderzenia głowy o tył oparcia. Kręgosłup szyjny wydawał się w porządku, podobnie jak prędkość oraz głębokość wdechów i wydechów. Lotte nie mogła mieć pełnej pewności, jednak nie wyglądało to poważnie.

Kilka razy zamrugała oczami, aby te nabrały ostrości.
Ujrzała przednią szybę wybitą przez solidny trzon latarni.
A oprócz tego Katherine. Lotte prędko odwróciła wzrok. Kobieta musiała nie zapiąć pasów. Nie było cienia wątpliwości, że nie żyła.

Visser usłyszała stukanie do okna po prawej stronie. Ujrzała zaciekawionego renifera, który jeszcze raz postukał porożem, po czym zawrócił i zaczął biec za swoim stadem.

 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 18-11-2017 o 13:54.
Ombrose jest offline  
Stary 18-11-2017, 21:02   #253
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Zmartwychwstanie - część pierwsza

Alice nigdy nie była tak blisko wnętrza samej siebie, jak właśnie w tamtej chwili. Żałowała, że nie mogła zostać dłużej, że nie mogła spróbować zamienić choć kilku słów z Dubhe. Miała jej tyle pytań do zadania! Zabrakło czasu. Tuonetar nie dawała za wygraną. Kiedy po raz czwarty myślała, że to już koniec, stało się ponownie coś nieoczekiwanego.

Ocknęła się i czuła dziwnie, nieswojo. Dotarło do niej jednak, że jest we własnym ciele. Posmak krwi nie napawał jej radością, ale mogła mrugać. Słysząc głos Tuonetar, poczuła jak przez jej ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Żyła tylko dlatego, że jej organizm był napędzany uściskami bogini świata zmarłych. Powoli wypuściła powietrze
- Świat może stanąć do góry nogami w ciągu tych dwóch dni… Tuonetar - obiecała jej, po czym spróbowała się poruszyć i usiąść. Nie było czasu.
Musiała iść.
Musiała znaleźć Erika i Jennifer.
Musiała powiedzieć im co się stało.
Musiała przygotować plan.
A przede wszystkim, musiała spróbować ocalić Joakima i siebie.

Pierwsze rzeczy najpierw. Rozejrzała się, potrzebowała zorientować się gdzie jest.
- Jennifer?! Eric?! - zawołała zachrypniętym głosem. Musiała się napić, jej gardło odczuło skutki nie używania. Ile czasu nie żyła? Zaciskała palce dłoni, by je rozruszać, spojrzała też po sobie w co była ubrana. Czuła się zdezorientowana, ale jednocześnie zdeterminowana do działania. Martwiła się o Joakima, miała nadzieję, że nic mu się nie stanie, gdziekolwiek będzie teraz czekał. Naprawdę nie chciała zostawiać go samego, a jednak to zrobiła. Skrzywiła się na tę myśl.

Ciemność wokół Alice wydawała się nieprzenikniona. Jeżeli w pomieszczeniu znajdowały się okna, to musiały zostać zasłonięte. Jeśli były tu drzwi, to pod nimi nie znajdowała się żadna, nawet najmniejsza szczelina, przez którą mogłaby przedostać się wiązka światła. Po zawołaniu doszła do wniosku, że pokój musi być duży. Nie posiadała echolokacji, jednak i tak - chociażby ze względu na jej pracę w Portland - wiedziała, że dźwięk inaczej rozniósłby się w trumnie, małej klitce i wielkiej komnacie.

Kiedy dotknęła swojego ciała, zrozumiała, że ma na sobie te same ubrania, w których umarła. Wcześniej leżała na jakimś blacie… zaczęła go obmacywać, próbując uzyskać więcej informacji. Wnet zrozumiała, że to był stół. Solidny i duży, jednak zwyczajny. Ktoś rozłożył na niego koc.

Alice postanowiła więc, że musi znaleźć stąd jakieś wyjście. Wodząc dłońmi w ciemności, by nie uderzyć w coś przed sobą ruszyła przed siebie, licząc że natrafi na jakąś ścianę. Założyła bowiem, że jeśli znajdzie ścianę, to już połowa sukcesu, gdyż idąc jej tropem, znajdzie i drzwi. Powoli i ostrożnie omijała kolejne przeszkody na jej drodze. Prawie przewróciła się na dużym, leżącym na podłodze pudle, jednak w porę odzyskała równowagę. Kroczyła dalej, brodząc wśród ciemności.

Po co się starasz? Czy nie byłoby łatwiej wrócić na stół i położyć się na nim? Odpocznij, słodkie dziecko. Nie musisz już walczyć.


Alice sapnęła znów ją słysząc
- Zamknij się - powiedziała poirytowanym tonem.

Głos Tuonetar zdołał rozkojarzyć ją na tyle, że wpadła na dużą, okrągłą beczkę. Kiedy to zrobiła, z jej wnętrza wydobył się dźwięk. Jak gdyby obudziła śpiącą istotę. Rozległ się odgłos desperackiego miotania się, walenia na oślep w drewniane klepki i zgrzytania paznokci o gwoździe.
Harper wystraszyła się, wpadając na beczkę, a gdy dodatkowo beczka sama z siebie zaczęła robić mnóstwo hałasu, odskoczyła do tyłu i nasłuchiwała w ciemności
- Kim, albo czym jesteś? - zapytała beczkę, jakby spodziewając się, że w ogóle dostanie odpowiedź. Ta w każdym razie nie nadeszła. Albo stwór nie chciał mówić, albo też nie mógł. Alice poszukała znów dłońmi w mroku, by wymacać przedmiot z uwięzionym w środku czymś, po czym podniosła się. Potrzebowała tu światła, inaczej nie dowie się o co chodzi. Mimo hałasów znów ruszyła na poszukiwania ściany.
Wnet dotarła do niej. Beczka nie przestawała hałasować. Harper poruszała się wzdłuż obwodu prostokątnego pomieszczenia. Szukała kontaktu, albo drzwi. Musiała jednak obejść połowę pokoju, aby wreszcie natrafić na włącznik światła. Kiedy go nacisnęła, żarówki rozjarzyły się. Alice obróciła się. Znajdowała się w magazynie. Było tu pełno pudeł, kartonów, regałów. Przechowywano tu najróżniejsze rzeczy. Do niedawna również jej zmarłe ciało.
Harper była w szoku. Gdziekolwiek była, ktoś postanowił składować ją tu, jak przedmiot. Z jednej strony, miała nadzieję, że to Kościół ją tu przywiózł. Rozejrzała się za jakimiś ubraniami, nie chciała chodzić w tych zakrwawionych od swojej i Natalie krwi… Spokojnie podeszła do regału i zaczęła przeglądać jego zawartość, a następnie podążyła do kolejnego. Wnet ruszyła dalej, aż ujrzała szafę. Wyglądała na antyk. Wykonana z mahoniowego drewna, duża i bogata w ozdobienia. Alice otworzyła ją. Rozległo się donośne skrzypnięcie. Okazało się, że ubrania wypełniały mebel. Przejrzała je pobieżnie. Wszystkie były stare, przywołujące na myśl starszą panią. Zdawało się, że ktoś po śmierci babci właśnie tutaj zdeponował jej garderobę. Przynajmniej wydawały się pasować rozmiarowo. Wyglądały na całkiem dobrze zakonserwowane, nie licząc drobnej warstewki kurzu, którą można było łatwo strzepać.
Harper zaczęła uważnie przeglądać ubrania. Postanowiła jednak nie być wybredną. Złapała jeden z wieszaków, na którym zawieszony był komplet. Garsonka ze spódnicą w intensywnym odcieniu zieleni, a do tego czarna koszula. Rozebrała się i założyła nowe odzienie, pożyczając z szafy i kryte, czarne buty na malutkim obcasie. Swoją koszulką otarła jeszcze twarz z krwi, jak się dało, po czym wrzuciła stare ubrania na dno szafy i rozejrzała się wreszcie za drzwiami. Potrzebowała się stąd prędko wydostać. Potrzebowała skontaktować się z Kościołem. Potrzebowała kogokolwiek…
Szybko odwróciła głowę w bok, słysząc hałas. Przedziwna beczka zdołała upaść i zaczęła turlać się w jej kierunku. Czy też może raczej, próbowała. Ktokolwiek znajdował się w środku, wydawał się nie być mistrzem w prowadzeniu tego typu pojazdu.
Alice przyjrzała się owej beczce. Cokolwiek było w środku, zdawało się mieć świadomość jej obecności. Harper przyjrzała się, czy w beczce były jakieś dziury i ewentualnie jak ta była zamknięta. Może jeśli znalazłaby jakiś młotek, zdołałaby to coś uwolnić i ewentualnie obronić się, jeśli by na nią skoczyło? Co jej szkodziło, za dwa dni i tak miała umrzeć, a może to coś okazałoby się pomocne
- Pewnie chcesz, żeby cię wypuścić, co? A skąd mam wiedzieć, czy mnie nie zjesz? - zapytała drewnianą beczkę. Ta przestała się turlać i zastygła w bezruchu.
Wzrok Alice spoczął na długim pogrzebaczu, który leżał w pudle obok lusterka, kilku starych słowników oraz opakowaniach po maści rozgrzewającej. Być może mogłaby się nim obronić. Wzięła go do rąk i podeszła bliżej beczki. Obeszła ją dookoła. Nie spostrzegła żadnych dziur, jak gdyby istota w środku nie potrzebowała tlenu. Wtem z środka rozległ się odgłos klaskania. Trzy krótkie, trzy długie i znowu trzy krótkie. Alice nie musiała być specjalistką od kodu Morse’a, aby rozpoznać komunikat SOS.
Harper nie potrzebowała więcej. Jeśli w środku było coś na tyle rozumnego, by wyklaskać SOS kodem Morse’a, to znaczyło, że wypada temu pomóc
- Uwaga tam w środku! - rzuciła do beczki, po czym spróbowała podważyć pogrzebaczem pokrywę drewnianej klatki.
To nie był łatwe. Musiała się bardzo wysilić. Jej niedawno rozbudzone mięśnie zaczęły piec żywym ogniem. Z trudem radziły sobie z utrzymaniem samego ciężaru Alice, nie mówiąc o tak znaczącym wysiłku. Harper zdołała się zaprzeć na tyle, że pierwsze efekty były widoczne. Pokrywa lekko wysunęła się. Mimo to jeszcze musiała nad nią trochę popracować. Westchnęła i usiadła na krześle, głęboko oddychając. Musiała chwilę odpocząć, zanim będzie kontynuować. Spojrzała przed siebie. Jej wzrok skoncentrował się na lustrze opartym o podłogę. Podeszła do niego i przejrzała się. Była nienaturalnie, marmurowo blada. Jej rude włosy jeszcze bardziej odcinały się kolorem na tle nowego odcienia skóry. Usta wyglądały na pokryte czerwoną szminką, choć po dotknięciu ich nie ujrzała żadnego śladu kosmetyku na opuszkach palców. Nachyliła się i spojrzała w swoje oczy. Zmieniły kolor. Wcześniej były szarozielone, a teraz nabrały ciemnofioletowego odcienia.
Tymczasem istota w beczce jeszcze raz wysłała komunikat SOS. Najwyraźniej obawiała się, że Alice ją opuściła.
Rudowłosa była w szoku. Wyglądała jak jakiś wampir… Albo postać z bajki, nie jak normalny, żywy człowiek. Czemu się jednak dziwić, nie była żywa… Więc czemu miałaby wyglądać jak ktoś taki. Pokręciła głową, słysząc kolejne SOS
- Już, już. Spokojnie. To trochę męczące, nie jestem siłaczem - odezwała się do beczki, po czym wróciła do niej z pogrzebaczem, by pomóc temu czemuś w środku.
Po kilku kolejnych minutach udało się usunąć wieko. Alice odsunęła się prędko. Wstrzymała oddech. Ujrzała zwój czarnego, pokrytego krwią materiału sutanny. Na zewnątrz wyszła szczupła kobieca postać… bez głowy. Natalie. Jej szyja kończyła się nagłym i niespodziewanym kikutem.

Ostrzegałam cię. Nie powinnaś była opuszczać tego stołu.

Alice widząc co wylazło z beczki, kompletnie oniemiała. Otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, po czym je zamknęła, by otworzyć ponownie. Zakrztusiła się łzami i odwróciła wzrok na bok. Zacisnęła mocniej dłonie na pogrzebaczu i cofnęła się
- Natalie… Nie… Nie podchodź - powiedziała nieufnie, złamanym tonem. Właśnie mówiła do kogoś bez głowy. BEZ GŁOWY. A w jej własnej głowie odzywał się dodatkowy nieproszony głos. Alice otarła łzy i odeszła jeszcze dalej
- Jesteś wolna, nie w beczce, ale w tym stanie nigdzie nie możesz iść, bo… Bo ktoś dostanie zawału. Poza tym… Poza tym, nie wiem czy znowu nie wbijesz mi trucizny w plecy, a naharowałam się, żeby tu wrócić… - zaczęła mówić roztrzęsiona, po czym obróciła się i poszła poszukać cholernych drzwi.
Natalie oparła się na podłodze czterema kończynami. Rzecz jasna nie mogła odpowiedzieć. Była ślepa, głucha i niewidoma. Został jej tylko zmysł dotyku. To tłumaczyło, dlaczego zareagowała dopiero po tym, jak Alice wpadła na nią w ciemności. Musiała wyczuć drżenia. Czy miała świadomość tego, że to jej własna siostra uratowała ją? Pochyliła się nad zakurzoną podłogą i zaczęła pisać koślawe litery w brudzie. Wpierw śpiewaczka ujrzała duże B, potem nadciągnęło zamaszyste O. Następnie Natalie pociągnęła palec wskazujący do dołu i w prawo na kształt litery L. Zakończyła wyraz pionową kreską oznaczającą I.
Alice widząc co jej siostra napisała, zaszlochała tylko. Boli… Na pewno boli, przecież nie miała głowy! Harper hiperwentylowała, łapiąc się na wysokości serca, po czym pokręciła głową. Nie miała jak jej pomóc. Jedyny na to sposób, to było dorwać Tuoniego i wbić mu ten pogrzebacz w pysk. Pokręciła głową.
Drzwi!
Zmusiła się do skoncentrowania. Musiała je znaleźć. Musiała stąd wyjść.
Z palącymi się żarówkami to nie było trudne. Ujrzała je po drugiej stronie pomieszczenia. Czy powinna zostawić tu Natalie samą? A może podać jej rękę i wziąć ją ze sobą?
Choć Alice nie pragnęła niczego bardziej na świecie, niż pomóc teraz Natalie, przytulić ją i obiecać, że wszystko będzie dobrze, nie mogła tego uczynić. Wolała nie ryzykować, że Tuoni, albo Tuonetar przejmą nad nią kontrolę i znów każą jej zrobić coś złego. Harper przeszła przez pomieszczenie, po czym przykucnęła przy Natalie i pomogła jej się wyprostować, a następnie przytuliła ją dokładnie tak samo jak wcześniej zrobiła to sama Douglas. Natalie podniosła góry obie dłonie i dotknęła nimi twarzy Alice. Przez chwilę błądziła po niej… aż zastygła w bezruchu. Następnie odszukała dłonie śpiewaczki i uścisnęła je bardzo mocno. Rozpoznała siostrę. Harper odsunęła się jednak po chwili, zerknęła po sobie, czy nie ubrudziła żakietu krwią. Na szczęście nie. Ruszyła biegiem do drzwi, nim się zawaha i podejmie złe decyzje.

Rozumiem, Alice. Ciebie i obrzydzenie, które odczuwasz. Jednak… to twoja siostra. Żadna z moich córek nie opuściłaby drugiej w potrzebie.

Alice syknęła
- Powiedziałam ci, zamknij się. Albo znajdę sposób, żeby odrąbać im wszystkim głowy, zobaczymy co zrobią - warknęła do siebie ostro. Nie chciała jej zostawiać, to była jej siostra. Nie mogła jej jednak zabrać. To było niemożliwe.

Harper dotarła do drzwi. Chwyciła za klamkę. Na szczęście zamek nie był zamknięty i mogła przez nie przejść. Rozchyliła je delikatnie. Ujrzała ludzi po drugiej stronie. Paliło się światło. Wszyscy wydawali się bardzo zapracowani i zajęci swoimi obowiązkami. Szybko przymknęła szparę, kiedy jeden mężczyzna zaczął spoglądać w kierunku magazynu.
Tylko potwierdziły się obawy śpiewaczki. Na zewnątrz byli ludzie i jeśli wyszłaby z budynku razem z drugą osobą i to bezgłową, zdecydowanie zwróciłoby to uwagę całych Helsinek. Zacisnęła mocno dłonie na drzwiach i oddychała ciężko
- Spokojnie. Spokojnie. Dasz radę. Wszystko… Wszystko się ułoży - mówiła do siebie, gdy ramiona jej zadrżały. Ponownie wyjrzała poza magazyn, czy teren był na tyle czysty, by mogła wyjść. Musiała się zorientować gdzie w ogóle jest.
Teren w ogóle nie był czysty. W sąsiednim pomieszczeniu kłębili się ludzie. Alice ujrzała wiele łóżek, wieszaki na kroplówki, aparaturę do monitorowania parametrów życiowych. Wiele osób miało na sobie białe fartuchy i stetoskopy. Spoglądali na pacjentów - niewidocznych w tej chwili dla Alice. Dyskutowali z poważnymi minami i mocno gestykulowali. Jednak Harper była przekonana, że nie znalazła się w szpitalu. A na pewno nie europejskim. Wciąż znajdowali się w magazynach, a ludzie po drugiej stronie drzwi zajmowali znacznie większe pomieszczenie, niż to, w którym obecnie znajdowała się. Jednak… co to wszystko oznaczało? Alice mogła wyjść i liczyć na to, że nikt nie zwróci na nią uwagi. Została również inna możliwość - znalezienie i odkrycie okien w obecnym pokoju. Wybicie ich, lub otworzenie oraz wydostanie się na zewnątrz.
Harper zorientowała się, że jest w jakimś zdecydowanie dziwnym miejscu. Nie rozpoznawała jednak nikogo i wolała uważać na to z kim ma do czynienia. Cofnęła się, by znaleźć jakieś okno i spróbować nim wyjść. I tak chciała się zorientować co to za miejsce, ale wolała to uczynić z ukrycia, niż otwarcie wychodzić z magazynu, gdzie to trzymano ją ze statusem ‘zdecydowanie trup’.
Natalie niepewnie krążyła z wyciągniętymi przed siebie dłoniami. Wnet dotarła do ściany i zaczęła poruszać się wzdłuż jej obwodu. Alice w tym czasie ujrzała trzy okna. Wszystkie okazały się zasłonięte roletami przeciwwłamaniowymi. Śpiewaczka próbowała podważyć je, jednak bez pilota wydawało się to niemożliwe. Tymczasem Douglas znajdowała się coraz bliżej drzwi. Jak na człowieka bez głowy wydawała się na tyle sprytna, by znaleźć sposób na wydostanie się na zewnątrz.
Alice widząc, że z oknami nici, cofnęła się. Kiedy Natalie niemal dotarła do drzwi, śpiewaczka podbiegła do niej i ją zatrzymała
- To zły pomysł. Nie możesz stąd wyjść… W takim stanie… Kurczę… - mówiła, ale zorientowała się, że najpewniej Natalie nie rozumie. Podniosła jej dłoń do jej szyi
- Nie masz głowy. Stanie ci się krzywda - powiedziała, po czym rozejrzała się za jakimś krzesłem. Ujrzała to, na którym wcześniej siedziała podczas odpoczynku. Znajdowało się obok beczki i szafy.
Rudowłosa powolutku poprowadziła Natalie do krzesła.
- Tak mnie nie słyszysz.
‘Słyszysz. Teraz?’ - spróbowała użyć komunikatu puszczonego przez skorpion i miała nadzieję, że w zasięgu 300 metrów nie było większej ilości posiadaczy takowych.
Natalie usiadła na krześle, po czym kompletnie znieruchomiała. Przez chwilę siedziała z taką sztywnością, że Alice zaczęła podejrzewać, że umarła. Wtem Douglas obróciła się i znalazła zakurzoną powierzchnię. Był to magazyn z 1998 roku dla gospodyń domowych.
TAK, napisała tuż pod tytułem, na twarzy jakiejś lokalnej celebrytki.
Alice poczuła straszny ból w środku. Rozważała, czy to jej serce, żołądek, czy dusza zawyła. Wzięła powoli wdech
‘Brak. Głowy.’ - przekazała
‘Nie. Wychodź.’ - dorzuciła już po chwili
‘Tu. Bezpiecznie.’ - zakończyła przekaz i obserwowała teraz Natalie. Zaciskała mocno pięści. Poczuła, że już wykorzystała do cna możliwości modułu. Nie sądziła, że w najbliższym czasie będzie mogła ponownie z niego skorzystać. Natalie wydawała się rozumieć wszystkie komunikaty. Przesunęła drżący palec niżej i zaczęła skrobać kolejne litery.
ZABIJ MNIE.
Alice znów zatkało. Miała ją zabić? Na bogów, niby jak, skoro Natalie chodziła i to bez głowy. Jej serce nie biło, a odrąbanie jej kończyn nic nie da. Alice pogłaskała ją po ramieniu drżącą ręką. Miała nadzieję, że Natalie zrozumie, że nie jest w stanie tego zrobić, ale że na pewno nie zostawi jej w takim stanie na zawsze. Nie mogła jej więcej przekazać, więc uścisnęła jej dłoń w geście przeprosin i pożegnania, po czym tym razem z pogrzebaczem znów wróciła do drzwi z magazynu. Musiała stąd wyjść, a jeśli to byli źli ludzie, to najwyżej zabierze ze dwóch ze sobą, nim znów umrze. Zacisnęła mocno zęby i wyjrzała ponownie, licząc na moment, gdy nikt nie będzie patrzył w tę stronę.

Kupiłaś sobie dwa dni władzy nad ciałem za dobrobyt Natalie i Andreasa. Mam nadzieję, że niczego nie żałujesz. A nawet jeśli… nie martw się, niedługo ból i zgryzoty odejdą.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 18-11-2017, 21:03   #254
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Zmartwychwstanie - część druga

Harper wnet znalazła dobry moment, jak się wydawało. Wyszła na zewnątrz. Jej ciemnozielona garsonka nie do końca pozwalała na zmieszanie z tłumem. Niektórzy lekarze i pielęgniarki spojrzeli na nią i zmarszczyli brwi… jednak nie zareagowali. Alice szła dalej, coraz szybciej. Trzymała wzrok nisko, aby nie zwracać uwagi swoją bladą cerą. W pewnym momencie była jednak zmuszona podnieść głowę. I spostrzegła, że tuż przed nią znajduje się jedno z wielu łóżek. Leżał na nim chłopiec. Miał podłączoną kroplówkę i wydawał się spać z zamkniętymi oczami.
Ismo.
Alice upuściła pogrzebacz, widząc znajomą twarz
- Ismo - szepnęła i podeszła krok bliżej do jego łóżka, chcąc ocenić co mu dolega. Teraz dopiero rozejrzała się po reszcie łóżek. Zaczęła rozpoznawać niektóre twarze. Wydawało się, że znajdowali się w podziemnym szpitalu Kościoła Konsumentów. Jennifer wspominała, że Eric zobowiązał się naprędce stworzyć jednostkę, która mogłaby zająć się leczeniem tak wielu osób po starciu w Skalnym Kościele. Wyglądało na to, że działała nad wyraz dobrze.
- A-alice? - chłopiec niepewnie rozwarł powieki.

Harper rozluźniła się. Powoli zbliżyła się do chłopca jeszcze bardziej i ostrożnie ujęła jego dłoń
- Tak Ismo… To ja - powiedziała krótko i rozejrzała się, czy ktoś jej nie obserwował. Musiała znaleźć Erica i Jennifer.
Chłopiec niespodziewanie wybuchnął płaczem. Mimo to nikt nie zwrócił na nich uwagi. Dla personelu medycznego byli jedynie pacjentem i odwiedzającą go kobietą. Dla pozostałych Szakali natomiast… no cóż, większość z nich i tak była nieprzytomna. Ismo pokręcił głową.
- Oni p-powiedzieli mi, że u-umarłaś - zaczął jąkać się. Z jego nozdrzy zaczęła skapywać strużka śluzu, którą prędko wytarł pościelą. - Ż-że nie żyjesz i j-już nie wrócisz.
Alice przysiadła ostrożnie obok niego i pogłaskała go po głowie
- Ćśś ćśś ćśś. Spokojnie. No już - pocieszała go, nim się nie uspokoił.
Po chwili chłopiec oddychał już nieco spokojniej.
- Posłuchaj Ismo… Nie mylili się. Umarłam. Byłam w świecie zmarłych. Ale wróciłam. Jednak nie mam wiele czasu. Nie wiem, czy uda mi się zostać tu, czy nie. Postaram się jednak zostać. Gdzie jest Fluks? - zapytała zmieniając nieco temat, na coś łagodniejszego.
- Umm… z Jenny, tak myślę - odparł, próbując przyswoić sobie nowe informacje. - Wyglądasz inaczej - mruknął, spoglądając na jej twarz. Następnie powiódł wzrokiem po jej ciele. - Te stwory… - zaczął. - Skąd one się wzięły? - zapytał, po czym podniósł głowę.
Alice zmarszczyła brwi i kiwnęła głową. Wiedziała, że wygląda nieco inaczej, nie mogła nic na to poradzić
- Jakie stwory? - zapytała zaciekawiona.
Ismo spojrzał na nią uważnie, po czym dotknął jej dłoni. Alice mrugnęła oczami. Poczuła zastrzyk adrenaliny, który zawsze nadchodził, kiedy chłopiec użyczał jej swojego wzroku. Spojrzała na swoją klatkę piersiową. Gdy zmrużyła oczy, dostrzegła w jej środku fioletową rękę, która chwytała jej serce i wprawiała je w życie. Następnie ujrzała drobne, czarne pijawki, które pokrywały jej ramiona, łopatki, brzuch, nogi… Tkwiły przyssane do skóry kobiety i wydawały się niezwykle skoncentrowane na swoim zadaniu… na czymkolwiek ono polegało.
Alice wzdrygnęła się widząc stworzenia, po czym spojrzała na Ismo
- Nie mam pojęcia Ismo, ale może pomagają mi się poruszać i funkcjonować. Nie umiem ich zapytać - wskazała swoje serce
- Jak widzisz, mam mało czasu i nie ode mnie on do końca zależy - westchnęła i pogłaskała go po głowie. Mały posmutniał, jednak wnet uśmiechnął się.
- To nie ma znaczenia - mruknął. - Myślałem, że już nigdy więcej cię nie zobaczę - westchnął. Wydawało się, że teraz każda sekunda z Alice była dla niego niespodziewanym skarbem, za który był wdzięczny. - Eric poprosił mnie, żebym nikomu nie mówił, ż-że… - zająknął się. - Nie chciał, aby Konsumenci zaczęli panikować. Coś wspominał, że za szybko leaderzy zmieniają się i może to spowodować destabilizację. Nikt nie wie oprócz nas, niego i Jenny - dodał. - Przyrzekł, że schowa cię w jakimś bezpiecznym miejscu poza wzrokiem wszystkich.

Jednak wyglądało na to, że nie do końca udało mu się to, skoro ułożył Alice dosłownie w następnym pokoju i to otwartym. Ismo zagryzł wargę i wsparł się na ramionach. Usiadł. Ujął rękę Harper i zaczął wpatrywać się w jej grzbiet bardzo uważnie i poważnie. Zaczął cicho śpiewać.

“Wy małe stwory, was o to poproszę
Prawdę mi zdradźcie, bo kłamstwa nie znoszę
Co wy robicie, mi opowiadajcie
I złego strachu już nie napędzajcie”


Harper nie komentowała faktu, że leżała ledwo salę dalej, skoro Eric miał ją gdzieś schować. Następnie słuchała uważnie nowinek na temat tego, że nikt nie wie, że nie żyje. Może to i lepiej. Będzie musiała szybko znaleźć Erica i Jennifer. A gdy Ismo zaczął śpiewać, milczała dalej, chcąc sama dowiedzieć się co robią na niej te pijawki.

”Drogi kolego, my śmierć wysysamy
Wciąż naprawiamy, na przybycie Damy
Co panią jest naszą i świata całego
Po co jesteśmy? No właśnie dlatego."


Ismo pokiwał głową. Następnie przybliżył swoją dłoń i spróbował chwycić jedną z pijawek. Udało mu się to. Oderwał ją od ciała Alice i spojrzał na wijące się ciało.

Nie radziłabym tego.

- Myślę, że mogłabyś pomóc ludziom, Alice - Ismo uśmiechnął się. Położył haltiję na swoją dłoń. Ta przyczepiła się i zaczęła odruchowo ssać. - Niektórym przydałaby się taka pomoc - spojrzał na cierpiących Szakali.
Alice widząc, że pijawki mogłyby pomóc szakalom, wyprostowała się
- Zaraz się tym zajmiemy Ismo, tylko najpierw… Najpierw muszę znaleźć Jennifer i Erica - powiedziała i rozejrzała się za jakimś lekarzem. Usilnie ignorowała teraz Tuonetar.
Doktorów było dużo. Najbliżej niej stała młoda, niska kobieta z blond grzywką i poważną, dojrzałą twarzą. Wkuwała się do żyły na przedramieniu jednego z mężczyzn.
- Są gdzieś tutaj - odparł chłopiec. - Musisz wyjść stąd i na pewno ich zobaczysz. Widziałem ich niedawno, rozmawiałem z Erikiem. Szkoda mi go, wydaje się bardzo martwić wszystkim. Niestety nie wiem, gdzie są obecnie, bo cały czas tutaj leżę - skrzywił się.
Alice wyprostowała się
- Zaraz ich znajdę. Na pewno ktoś wie, gdzie się udali, albo może się z nimi skontaktować - odrzekła kobieta.
- A właśnie… widziałem dwóch chłopców. Pytali o ciebie i Natalie.
Na wzmiankę o chłopcach, lekko się zdziwiła
- Chłopców? Jakich chłopców? - zapytała zaraz. Zwróciła się w stronę blondynki
- Przepraszam? - zagadnęła.
- Tak? - kobieta zapytała po chwili. Zlustrowała wzrokiem sylwetkę Alice. Rudowłosa za życia robiła wrażenie, a po śmierci wyróżniała się jeszcze bardziej. - Za chwilę podejdę, dobrze? - zapytała uprzejmie.
Tymczasem Ismo kontynuował.
- Jeden z nich miał około dziesięć lat. Na jego czoło opadała równo przycięta, czarna grzywka. Miał jaskrawą czapkę z przyczepionym do niej wiatraczkiem. Natomiast ten drugi… - zawahał się. - Drugi był nieco młodszy. Okrągła twarz, czarne oczy. Wyglądał… uroczo - skrzywił się, wypowiadając to słowo. - Jak małe kotki, albo pieski. Mówił po hiszpańsku, więc nie rozumiałem. Rozmawiałem więc tylko ze starszym. Byli… dziwni. I nie mam na myśli, że dlatego, bo byli latynosami.
Harper kiwnęła glową do kobiety, po czym skupiła się na Ismo. Słuchała go uważnie. zmarszczyła brwi
- Nie mówili może po co nas szukają? - zapytała, bo nie rozumiała, czemu dwaj chłopcy mieliby szukać i jej i Natalie.
- Ciężko mi było dogadać się z nimi. Ujrzałem ich na krótko po odzyskaniu świadomości. Może jedynie przyśnili mi się? - zapytał, marszcząc brwi. - Ten z grzywką mówił coś o wdzięczności. Nie wiem… - szepnął.
Tymczasem podeszła do nich lekarka. Plakietka oznaczała, że ma na imię Sonia.
- Tak? - zapytała. - Jak mogę pomóc? - przeniosła wzrok z Alice na Isma, jakby próbując dostrzec, co z nim nie tak, skoro została wezwana.
Alice zmarszczyła brwi
- Dowiemy się o co chodziło jak przyjdzie czas - westchnęła, ale gdy podeszła Sonia, zwróciła na nią całą swoja uwagę
- Tak, przepraszam. Szukam Erica, ewentualnie Jennifer. Orientuje się pani, gdzie w tej chwili ich znajdę? - zapytała spokojnym tonem. Zerknęła na Ismo
- Odpoczywaj Ismo, potem do ciebie wrócę - obiecała mu i znów zwróciła uwagę na kobietę.
- Będę czekał - obiecał chłopiec, po czym położył się i zamknął oczy. Wydawało się, że ta krótka rozmowa i komunikacja z haltijami zdołały go zmęczyć. Zapewne wciąż nie doszedł do siebie w pełni po akcji pod Skalnym Kościołem.

Tymczasem Sonia prowadziła Alice wzdłuż harmidru i zastępu pielęgniarek. Wyszli z dużego pomieszczenia i znaleźli się na korytarzu. Wydawało się, że Eric wynajął kilka odrębnych magazynów w znacznie większym ich kompleksie. Zapewne znajdowali się gdzieś na obrzeżach Helsinek. Alice nie sądziła, żeby w centrum stolicy było miejsce na tego typu obiekty.
- Jest pani matką chłopca? - Sonia zagaiła.
Alice rozglądała się uważnie
- Opiekuję się nim - odparła wymijająco. Było teraz tyle spraw na jej głowie, że dziwiło jej, że jeszcze nie straciła jej tak jak Natalie, tylko że w samoistnym wybuchu. Nie komentowała faktu, że kobieta najwyraźniej nie rozpoznała jej. Wolała nie rozpowiadać jednak na lewo i prawo, że jest Dubhe. Nie potrzeba jej było szumu i wokół tego. Być może cały personel medyczny nie znał Alice. Niekoniecznie musieli być wprowadzenie w szczegóły dotyczącego tego, kogo ratują. Mogli nie mieć zielonego pojęcia o istnieniu takiego tworu, jak Kościół Konsumentów. Zapewne uważali, że pomagają po prostu kolejnej mafii i tak długo, jak dostawali za to wynagrodzenie, nie zadawali więcej pytań.
- Mali chłopcy potrzebują swoich matek - Sonia skinęła głową, odpowiadając mądrym tonem. - To te drzwi - wskazała palcem. - Właśnie tam powinna pani znaleźć pana McHartmana.
Alice uśmiechnęła się smutno
- Nie tylko mali chłopcy. Wszystkie dzieci potrzebują matek - zauważyła, ale dalej już nie ciągnęła tematu. Kiedy kobieta wskazała jej drzwi, Alice kiwnęła głową
- Dziękuję bardzo, Soniu - odezwała się do kobiety, po czym ruszyła do drzwi i zapukała trzykrotnie.
Kobieta pomachała jej i bez słowa odwróciła się i wróciła do pracy.
Choć Alice zastukała, to nikt nie odpowiedział. Usłyszała wyraźne i podniesione głosy dobiegające z wnętrza pokoju.
- ...tylko wy… - ciągnął męski bas. Harper nie była pewna, lecz rozpoznała w nim Fernanda Abascala. - Tylko wy jesteście odpowiedzialni za śmierć Alice Harper! - warczał gniewnie. - Mieliście jedno zadanie i spierdoliliście. Skąd wam przyszło do głowy wziąć ją do Skal…
Alice słysząc temat rozmowy, po prostu szarpnęła za klamkę, by otworzyć drzwi, mając nadzieję, że były otwarte i wejść do środka, bez słowa. Tak też zrobiła.

Ujrzała kolejny magazyn. Wyglądał bardzo ponuro z szarymi, niepomalowanymi ścianami. Był niewielki. W środku stał kwadratowy stół, przy którym siedział karzeł i Eric. Abascal był cały czerwony na twarzy i żywo gestykulował. McHartman, wielki przy nim niczym Mount Everest, wydawał się niezwykle blady. Przyjmował na siebie wszystkie ciosy Fernanda, nie kłócił się. Alice nie wiedziała, ile czasu minęło podczas jej nieobecności, jednak olbrzym wyglądał dużo starzej. Zmarszczki pod oczami pogłębiły się, a ubrania wyglądały na brudne, wymięte i dziurawe. Harper widziała, że trawi go poczucie winy i słowa Abascala nie były potrzebne. Nie mógł poczuć się jeszcze gorzej.

Jennifer stała w rogu i jako jedyna zauważyła wejście Alice. Zastygła w bezruchu i otworzyła szeroko oczy. Spoglądała na nią w szoku… jak gdyby zobaczyła ducha.
Harper zerknęła na Jennifer, po czym uśmiechnęła się do niej przepraszająco, a następnie zamknęła za sobą drzwi i ruszyła w stronę stolika
- To nie jego wina. Sytuacja tego wymagała - odezwała się wykorzystując chwilę ciszy w pomieszczeniu.
Kolejna chwila ciszy, która zapadła, była zdecydowanie dłuższa. Cała trójka wpatrywała się w milczeniu w Alice. Fernando mrugał niepewnie i potarł oczy, co wyglądało komicznie. Eric wyglądał na jeszcze bardziej przybitego, jak gdyby uznał, że duch Harper przyszedł po to, aby go dręczyć. Jego twarz mocniej poszarzała i wydawała się napięta ze zmartwienia i skruchy. Jennifer natomiast zdołała rozbudzić się. Pobiegła do Alice i przytuliła ją bardzo mocno. Tak właściwie Harper przestraszyła się, że połamie jej kości i przez to zginie drugi raz.

Bez obaw. O to nie musisz się martwić.

- To… ty? - wykrztusiła dziewczyna.
Alice zakrztusiła się
- J..A. Ale… Zaraz… Umrę po raz drugi… Jak mnie… Nie puścisz - odezwała się łapiąc wdechy, ale nie przestając sama trzymać się Jennifer. Znowu nie zareagowała na słowa Tuonetar.
Jennifer pocałowała ją mocno w policzek i zwolniła uścisk.
- Kim jesteś? - rozległ się ponury głos Erika. Wydawał się umierać z napięcia.
Alice spojrzała na niego
- Jestem Alice. To naprawdę ja. Ale… Ale jest problem. Bo widzicie. Umarłam… i nie mam za wiele czasu - westchnęła.
- Jak wszyscy zmarli - Jenny mruknęła w odpowiedzi. Wyglądało na to, że nie do końca dotarły do niej słowa Harper. Tymczasem śpiewaczka kontynuowała.
- Spotkałam się z Joakimem, ale on nie umarł. Respiratory trzymają go przy życiu… Czy może bardziej, w stanie zawieszenia między. Zdarzyło nam się jednak poznać żonę Tuoniego. Zdecydowanie nie przepadam za nią, choć to jej moce sprawiły, że jestem tu teraz z wami. Tuonetar nie może sobie poradzić z Dubhe. Mamy… Mamy dwa dni, nim zdoła mnie przejąć, a wtedy to ona będzie w tym ciele, a nie ja. Musimy wymyślić jakiś plan, który pozwoli nam wyprzedzić te cholerne bóstwa - przeszła od razu do rzeczy i teraz to ona wyglądała na zmartwioną i zmęczoną.
Eric głośno westchnął.
- I kto zamknął moją siostrę w beczce? - zapytała dodatkowo po chwili.
Jennifer parsknęła śmiechem.
- To brzmi jak początek jakiegoś kawału… - zaczęła, jednak nagle umilkła, uświadamiając sobie, że to nie do końca na miejscu.
McHartman podszedł bliżej i zignorował pytanie Alice. Nachylił się i spojrzał w jej ciemnofioletowe oczy.
- Jeżeli to jakiś podstęp… to znajdę cię i zniszczę, kimkolwiek jesteś - rzekł groźnie. Kiedy chciał, potrafił zastraszać. Tuonetar jednak nie wydawała się szczególnie przejęta.

Bez obaw. O to nie muszę się martwić.

Następnie Eric rozluźnił się i spojrzał na Alice z ulgą.
- Tak dobrze… widzieć cię - mruknął. - Choć mamy jedynie dwa dni… wykorzystamy je najlepiej.
- A jak już mowa o Joakimie - wtrącił się Abascal. - On tutaj jest.
Wyglądało na to, że Alice musiała przejść obok niego i nie zauważyć Dahla w morzu innych poszkodowanych. Z jednej strony trudno było w to uwierzyć, a z drugiej… zdawało się bardzo realistyczne.
Alice przyglądała się Erikowi, a słysząc znów odzywkę Tuonetar, skrzywiła się lekko.
- Jeszcze raz odezwiesz się w mojej głowie, a pożałujesz tego… - ostrzegła ją, ale nim to uczyniła, odwróciła wzrok na bok. Pokręciła głową i przytknęła palce do skroni, znów wracając wzrokiem do mężczyzny.
Spostrzegła, że Fernando i Eric wymienili spojrzenia. Jennifer jedynie uśmiechnęła i spojrzała na Alice z sympatią.
- Mam nieproszonego komentatora, tyle dobrego, że nie może nic zrobić poza gadaniem. W każdym razie mam taką nadzieję - słysząc o Joakimie, zmarszczyła lekko brwi
- Mam pewien pomysł co do niego. Potrzebujemy do tego jednak, by Ismo był przytomny. Widziałam się z nim. Czy orientujecie się o jakich chłopcach, którzy szukali mnie i Natalie? Ismo o nich mówił - poruszyła zaraz i ten dręczący ją temat.
Fernando pokręcił głową.
- Nie wpuszczaliśmy nikogo na teren magazynów. Możesz nam wierzyć, Dubhe. Gdyby ktoś nieproszony pojawił się na tym terenie, na pewno wiedziałbym o tym. Małemu musiało się przyśnić.
Eric natomiast nie wyglądał na w pełni przekonanego.
- No nie wiem, Abascal. Ten chłopiec… widzi rzeczy. Potrafi rzeczy. Nawet jeżeli przyśniło mu się to, to nie powinniśmy tego zignorować.
- Polecę przejrzeć monitoring - obiecał Abascal.
- O czym rozmawialiście z Dahlem? - zapytała Jennifer. - Czy… czy widziałaś tam Terry’ego? - spojrzała na Harper z błyskami nadziei w oczach.
Alice przechyliła lekko głowę, po czym nią kiwnęła, kiedy Abascal wspomniał o monitoringu. Kiedy natomiast Jenny zapytała o Joakima i Terry’ego, śpiewaczka uśmiechnęła się przepraszająco
- Rozmawialiśmy o czekaniu. O sensie istnienia Kościoła… O kilku rzeczach. Terry’ego tam nie było, przykro mi. Za to… Joakim wie już, że Andreas nie żyje. Ile byłam… nieobecna? - zapytała po chwili zerkając to na Jennifer to na Erica.
- Jest w pół do ósmej - odparł McHartman.
- Rozumiem - Jennifer westchnęła. Usiadła na krześle obok i spojrzała w bok. Wyglądała się zawiedziona.
- Andreas umarł w trakcie przenosin z wyspy zoo - rzekł Abascal. - Wiernie nam służył. Urządzimy mu piękny pogrzeb, kiedy to wszystko się skończy. Jednak teraz musimy myśleć o żywych. Nie ma czasu na opłakiwanie - dodał.
Alice uniosła rękę i wskazała kierunek, gdzie były sale z leczonymi
- To wszystko, to moja wina. Czuję się zobowiązana jakoś pomóc. Jednak sama nie jestem w stanie. Jest tyle rzeczy na mojej głowie… Mam jednak pewien pomysł - zerknęła na Erica
- Pamiętasz jak z Ismo opowiedzieliśmy ci, że miałeś na sobie niewidzialne żyjątka? - zapytała. Następnie wskazała na siebie
- Obecnie mam takie na sobie. Tuonetar próbuje za wszelką cenę dopilnować, by moje ciało funkcjonowało na jej przyjście. Ismo zasugerował, że można by spróbować je wykorzystać do pomocy szakalom. A ja proponuję, może sprawdźmy, czy zdołałyby pomóc Joakimowi i Terrence’owi? - uśmiechnęła się blado
- Pewnie brzmi jak szalony plan, co? - dodała lekko wątpiąc w siebie. Brzmiała jak wariatka z zakładu, zabolało ją to we własnej świadomości.
- Jeśli mówisz, że to się uda… - Jennifer uśmiechnęła się. - To jedyna szansa, jaką mamy. Chyba tylko w ten sposób…
- Jestem na nie - wciął się McHartman, choć ze smutkiem. - Nie wiemy, co dokładnie te stworzenia robią. A jeśli dzięki nim łatwiej będzie im przejąć kontrolę nad Dahlem i de Traffordem? Wtedy będziemy żałować… że nie umarli.
- Jednak przydałaby nam się ich pomoc i wsparcie - wtrącił się Abascal. - To trudna decyzja.
- Jesteś pewna, że tak należy postąpić? - Jennifer zwróciła spojrzenie na Alice.
 
Ombrose jest offline  
Stary 18-11-2017, 21:04   #255
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Zmartwychwstanie - część trzecia

Harper spoglądała na każde po kolei, po czym westchnęła
- Uważam, że może mogłyby pomóc, z drugiej jednak strony… Eric ma rację, kto wie co tak naprawdę te małe cholerstwa mogłyby zrobić. Niestety nie mam pewności, czy by pomogły - westchnęła i potarła kark
- Musielibyśmy to sprawdzić. Z ich gadki wynikało, że ‘wysysają śmierć’. Ale z drugiej strony, służą Tuonetar, więc… - rozłożyła ręce
- Jedynym sposobem, by ocalić Joakima, będzie pozbycie się Tuoniego - rzekła zaraz, dosadnie
- Na nasze nieszczęście, umknął z Kościoła i o ile nikt nie ma pomysłu, gdzie mógłby teraz być, to jesteśmy w cholernym potrzasku z końcem świata za rogiem - dokończyła i popatrzyła po zebranej w pomieszczeniu trójce.

Rozległa się chwila ciszy.
- Moglibyśmy wypróbować to na którymś z szakali - rzekł Abascal. - Nie twierdzę, że to najbardziej etyczne rozwiązanie. Normalnie nigdy nie pozwoliłbym, aby jeden z moich ludzi został świnką morską, czy innym szczurem laboratoryjnym. Jednak… jeśli miałoby to być dla dobra Aliotha i Terry’ego - zawahał się. - Jednak to ty tu decydujesz - odezwał się po krótkiej przerwie.
Harper milczała chwilę, po czym przygryzła wargę
- Jeśli są w stanie postawić trupa… To mogą naprawdę pomóc komuś po prostu rannemu. Więc jeśli nie masz nic na przeciw, sprawdźmy to. Jeśli tylko coś będzie nie tak, porzucimy ten pomysł. Zgoda? - zerknęła na Erica i zmrużyła oczy
- I natychmiast przestań się obwiniać. Zanim umarłam, ponoć chciałeś mnie unikać. Zapamiętam to sobie i będę cię straszyć po nocach - rzuciła do mężczyzny.
- Bezpieczniej będzie chyba za dnia - olbrzym uśmiechnął się nieznacznie.
- Nie ma na co czekać - rzekł karzeł, po czym zeskoczył z krzesła i ruszył w stronę drzwi.

Ruszyli korytarzem z powrotem do pomieszczenia szpitalnego. Podeszli do łóżka pierwszego mężczyzny, nad którym ekran ukazywał wartości krytyczne. Miał nie więcej, niż czterdzieści lat. Głowa ogolona na łyso była skropiona potem i Szakal miotał się nieco przez ten płytki, nieprzynoszący ulgi sen.
- Gary Templeton. Wcześniej żołnierz brytyjski, potem detektyw Oddziału w Tokio. Z nami od 2004 roku - wyrecytował Abascal, po czym spojrzał na Alice. - Rób, co potrafisz, Dubhe.
Alice przyjrzała się mężczyźnie i po cichu pomodliła w duchu. Zerknęła zaraz na Fernanda i przechyliła głowę
- Dobrze, ale potrzebuję do tego małej pomocy… Otóż, sama ich nie widzę… - rozejrzała się za łóżkiem Ismo. Po drodze zerknęła na Jenny
- Swoją drogą, gdzie Fluks? - zapytała, ruszając w stronę łóżka malca.
Mężczyźni zostali z Templetonem. Jennifer natomiast ruszyła wraz z Alice.
- Zsikał się na buty Abascala, więc wyprowadzono go na zewnątrz i przywiązano do ogrodzenia. Nie powinna mu tam zadziać się krzywda - mruknęła.
Alice spostrzegła łóżko Pajariego. Chłopiec rozłożył na nim ręce i nogi niczym człowiek witruwiańśki Leonarda da Vinci. Spał spokojnie i błogo.
Śpiewaczka widząc jak malec wypoczywa, uśmiechnęła się ciepło
- Nie miałam wyrzutów strzelając do ruskiej mafii… Nie będę ich mieć konsumując Tuoniego… Za to jednak, że muszę go obudzić teraz, to mam straszne - rzuciła do Jennifer, po czym podeszła do Ismo i pogłaskała go po główce
- Ismo? - odezwała się łagodnie. Zerknęła na kroplówki, czy mógł się z nimi poruszać, czy był przykuty do łóżka na dobre. Wyglądało na to, że bez problemów mógł wstać i ruszyć do Templetona.
- J-jeszcze chwila - wymamrotał przez sen. - A m-masz, ty wredny śmierciożer…
Zgiął palce w pięść i lekko nią drgnął. Wyglądało na to, że we śnie ratował ich wszystkich przed Tuonim.
Alice obserwowała to i dała mu jeszcze tę przysłowiową ‘chwilkę’, po czym znalazła jedną z jego stóp i zaczęła go łaskotać
- Chodź, bo może teraz na żywo zdołamy nas uratować - powiedziała obserwując czy chłopiec zareaguje i się rozbudzi.
Lekko rozwarł oczy i zamrugał.
- C-co się dzieje - usiadł i przetarł oczy. Spojrzał niepewnie na Alice, a potem na Jennifer. Następnie spojrzał na kobiety nieco przytomniej. - Wróciłyście - uśmiechnął się.
Harper pokiwała głową
- Mhmm, a teraz, potrzebujemy twojej pomocy. Pamiętasz co mówiłeś o tych pijawkach? chcemy zrobić test, czy rzeczywiście zdołają pomóc innym - wyjaśniła mu
- Chodź. Spróbujemy przenieść kilka na jednego z szakali, a jeśli to da dobre skutki, może postawimy jeszcze inne osoby. Jesteś pewien, że pomogą, nie zaszkodzą? - zapytała Isma, dając mu czas na wstanie.
- Nie - odparł chłopiec. - To znaczy, teraz są na pewno dobre i pomocne. Ale nie wiem, czy nie potrafią się zmienić - mruknął. Opuścił stopy na podłogę i wdział buty. Lewą ręką przytrzymał się kroplówki i ruszył z nią w stronę Alice. - Daleko idziemy? - zapytał.
Wskazała łóżko z szakalem, gdzie czekał Eric i Fernando
- Tam - odparła chłopcu. Miała lekkie obawy, czy rzeczywiście warto wypróbować sposób z pijawkami
- Teraz nie masz nic do dodania, co Tuonetar? - mruknęła do swego wnętrza.
- Może nie rozmawiaj z nią przy dziecku - szepnęła Jenny. - Już wystarczająco przeżyło.
Tymczasem bogini śmierci rzeczywiście milczała. Celowo? Jak tak, to co mogło to oznaczać? Brak słów był oznaką złości i zgrzytania zębów? A może cichej ekscytacji i niemej obserwacji tego, co się wydarzy.?
Alice wolała nie wiedzieć.

Wnet znaleźli się przy mężczyźnie. Ismo chwycił Alice za dłoń. Teraz znów mogła zobaczyć pijawki, którymi jej ciało było pokryte.
- Witaj, Ismo - Eric przywitał się z chłopcem. Założył ręce o siebie i z niepewną miną spoglądał to po nim, to po Alice, to po Garym.

Harper nie była pewna tego, co mieli zamiar spróbować uczynić. Spojrzała na mężczyznę na łożku i pomyślała o tym, że jeśli to go zabije, nie pomoże, na pewno dopisze to sobie do wyrzutów sumienia z tego tygodnia obok niezdolności do uratowania siostry, która siedzi w sali obok bez głowy i wepchnięcia korkociągu Joakimowi. Wzięła głębszy wdech
- To będzie ryzykowne… Bardzo ryzykowne, ale jeśli jest cień szansy, to choć sprawdźmy. Ismo, zgarniesz ich kilka na niego? - poprosiła chłopca napiętym tonem.
- Dobrze. Gdzie powinienem je położyć?
Fernando i Eric spojrzeli po sobie.
- Gary otrzymał ranę postrzałową w wątrobę - rzekł karzeł. - Może to będzie najlepsze miejsce? - rzucił pytanie w przestrzeń.
- Ile dokładnie powinienem ich ściągnąć? I skąd? - zapytał Ismo, lustrując ciało Alice.
Śpiewaczka popatrzyła po sobie
- Spróbujmy najpierw z trzema i niech będzie, że ściągniesz je z tego samego rejonu, na jaki masz je przyłożyć - zaproponowała takie rozwiązanie na dobry start.
- Rozumiem.
Ismo podszedł do Alice i z wahaniem podwinął fałd jej garsonki. Wsunął rękę pod materiał i z wahaniem nachylił się, aby spojrzeć. Zapewne musiał widzieć haltiję, jeżeli chciał ją oderwać. Eric prędko odwrócił wzrok i stanął do nich tyłem.
- Dobra, mam trzy - Ismo rzekł cały czerwony na twarzy. Czarne, błyszczące duchy wiły się w jego dłoni. Następnie podszedł do Templetona i przyczepił je naokoło rany. Twory prędko wpiły się w skórę mężczyzny. - To teraz mogę już iść? - zapytał, unikając wzroku Harper.
- Chłopcze, jesteś pewien, że wszystko jest na miejscu? - Fernando zmrużył oczy, patrząc na Gary’ego. - Nie widzę żadnych stworków.
Alice zerknęła na Fernando
- Potem będziemy musieli o tym porozmawiać. Tak czy inaczej, nie przejmuj się, na pewno są gdzie być powinny - rudowłosa zerknęła na Ismo.
- Na razie tak. Jeśli jednak to podziała jak trzeba, będziemy potrzebować twojej pomocy jeszcze i potem - odrzekła alice i pogłaskała go po głowie.
- Dobrze - odparł chłopiec, po czym obrócił się na pięcie i zaczął pospiesznie odchodzić w stronę własnego łóżka.
- Ktoś tu niespodziewanie wkroczył na ścieżkę dojrzewania - mruknął Fernando, po czym obrócił się w stronę wyjścia. - Muszę przejrzeć wiadomości. Widziałem przed naszą rozmową kilka interesujących maili.
Jennifer spojrzała natomiast na ekran z EKG, ciśnieniem, tętnem, saturacją krwi.
- Na razie nie ma zmiany - mruknęła.
- Pewnie to chwilę zajmie - odparł Eric.
- Chcesz zobaczyć Joakima? - blondynka odwróciła się w stronę Harper.
Alice uniosła brew w temacie ścieżki dojrzewania
- Kilka maili to też moja sprawka z wcześniej, ale o tym zapewne już ci Eric mówił - dodała. Sama była ich ciekawa.
- Potem przyjdź do mnie, Dubhe. Też powinnaś je zobaczyć - rzekł Abascal, zanim zniknął.
Gdy Jennifer zapytała, czy chce iść zobaczyć Joakima, przez bardzo krótki moment po twarzy Harper przebiegł cień tak głębokiego bólu, że nie zdołała go zakryć pod aktorską maską
- Tak, chcę… - odrzekła po chwili i zerknęła na mężczyznę, któremu podarowała nadzieję, albo śmierć. Pierwszy raz od bardzo wielu lat szczerze za coś się pomodliła, idąc za Jenny.

Joakim leżał w samym rogu pomieszczenia. Alice w pierwszej chwili nie rozpoznała go. Mężczyzna miał nałożony na szyję szeroki opatrunek, który kończył się wysoko na szczęce. Leżał w swej starszej formie. Wyglądał na osobę na skraju śmierci, jednak linia EKG informowała o miarowej czynności serca. Podpięto go do respiratora, który zapewniał sztuczną podaż tlenu. Pod jego zamkniętymi oczami gromadziły się czarne cienie świadczące o chorobie i wyczerpaniu. W ogóle nie przypominał mężczyzny, z którym rozmawiała tuż po własnej śmierci. Jego blade dłonie leżały wyciągnięte na białej pościeli. Po obu jego bokach stało dwóch mężczyzn z bronią. Nie licząc strażników, nic nie odróżniało go od innych rannych Szakali.
Jennifer mocno ścisnęła dłoń Alice.
Śpiewaczka wzięła powolny wdech
- Był dużo młodszy… Jeszcze… Jeszcze bardziej niż zwykle - powiedziała do Jennifer, po czym podeszła do jego łóżka i popatrzyła po jego ochroniarzach. Cieszyło ją, że wypełniali swój obowiązek i pilnowali jego bezpieczeństwa
- Czy mogę? - zapytała czy może podejść bliżej.
- Oczywiście, Dubhe - oboje odpowiedzieli jednocześnie. Zrobili dwa kroki do tyłu, aby zapewnić odwiedzającym nieco prywatności, jednakże nie opuścili ich kompletnie. Widocznie bezpieczeństwo Joakima było dla nich wciąż najwyższym priorytetem.
- Powinnam odejść? - zapytała Jennifer.
Alice podziękowała im uprzejmym kiwnięciem głowy, a gdy Jenny zapytała, czy powinna odejść, zerknęła na nią
- Terry też tu jest? - zapytała spokojnie, po czym sama podeszła bliżej do Joakima i ostrożnie, nieco drżącymi palcami uniosła jego dłoń. Poczuła iskrę elektryczności. Przypomniała sobie moment, kiedy dotknęli się przed astralną podróżą w stronę Wielkiego Wozu.
- Tak - Jenny rzekła ciężko. - Łóżko obok. To za moimi plecami. Pomyślałam, że powinni być obok siebie - dodała.
Coś w pozie dziewczyny sugerowało, że nie chciała widzieć de Trafforda.
Alice kiwnęła głową
- Powinni, na pewno żaden z nich nie chce być teraz sam Jenny - powiedziała spokojnym tonem. Zerknęła na nią
- Możesz zostać, ale możesz pójść, jeśli chcesz. Będziemy mieć całą noc pełną planowań - powiedziała i uśmiechnęła się do niej, po czym przeniosła powoli spojrzenie na twarz Joakima i uśmiech zadrżał, zastąpiony zmartwieniem.
- Ja… chyba wolę iść - dziewczyna rzuciła niepewnie. - Nie jestem jedną z tych osób, które przepadają za odwiedzinami chorych krewnych i często biegają na cmentarze - spojrzała gdzieś w bok. - Wolę, żeby moje ostatnie wspomnienie ważnych dla mnie ludzi było dobre. Chcę pamiętać ich jako silnych i potężnych, a nie słabych i wyniszczonych - uśmiechnęła się smutno.
Śpiewaczka ponownie kiwnęła głową
- W porządku. Więc widzimy się za parę chwil… - rzekła już nie odrywając spojrzenia od Joakima.
Jennifer skinęła głową, mocno uścisnęła bark kobiety, po czym odeszła. Alice została sama z Joakimem.
- Przepraszam, że musiałam znów zostawić cię samego - odezwała się cicho, przymykając na moment oczy, mając nadzieję, że dzięki temu będzie mogła porozmawiać z nim tam gdzieś, gdziekolwiek był.
Jednak… Joakim nie odpowiedział.
- Chciałabym móc mieć cię tu teraz ze sobą, bo szczerze… Bardzo się boję. Nie jestem… Nie umiem dowodzić, a ci ludzie naprawdę potrzebuję ciebie. Udało nam się złamać zasady zaświatów, ale nie wiem, czy sama zdołam przemóc barierę i ściągnąć cię tutaj… Sam powiedziałeś, że gwiazdy nie świecą same - mówiła cicho. Pochyliła się i w kompletnie impulsywnym geście ucałowała wierzch jego dłoni, nim ją powolutku odłożyła. Jeszcze nie otwierała oczu, bo wiedziała, że wtedy się rozpłacze, zrobiła to dopiero gdy ogarnął ją spokój. Zapomniała nawet o tym, że otaczał ją tabun ludzi.
Dahl nie poruszył się. Nie dał żadnego znaku, że słyszał i rozumiał jej słowa. Rytmiczny dźwięk aparatury podtrzymującej życie były wszystkim na co mogła liczyć Alice. Nikt im nie przeszkadzał, nie podchodził. Nawet ochroniarze wydawali się nieco dalej. Musieli w międzyczasie wycofać się. Spoglądali gdzieś w bok, zapewne nie chcąc przeszkadzać Harper. I rzeczywiście, ich obecność zdawała się prawie niedostrzegalna.
Alice usłyszała ciche jęknięcie. Wstała na równe nogi… jednak uświadomiła sobie, że to nie Joakim je wydał. Dochodziło z łóżka obok, na którym leżał Terrence.
Przez jeden oddech, Harper pomyślała, że może jakims cudem to Joakim… Zaraz jednak dotarło do niej, że to nie on. Entuzjazm opadł, ale zaraz otrząsnęła się. Terrence! Zbudził się, a to znaczyło, że druga najbardziej obeznana osoba odzyskiwała przytomność. Alice odwróciła się powoli, by na niego spojrzeć i pochylić się przy nim
- Terrence? - odezwała się przyglądając drugiemu mężczyźnie, czy potrzebował jakiejś pomocy.

Terry również był blady i wyglądał na chorego, jednak pozostawał w znacznie lepszym stanie, niż Joakim. Jeszcze raz jęknął i nieznacznie rozchylił powieki. Żarówka tuż nad nimi zamigotoła, po czym wybuchła. Wnet de Trafford ponownie zamknął oczy i wrócił do snu.
Alice podskoczyła cała, gdy żarówka wybuchła. Zasłoniła tylko mężczyznę, żeby szkło nie poleciało gdzieś na jego pościel, zaraz jednak wyprostowała się i spojrzała na ekrany z pikającymi i błyskającymi liczbami. Miała nadzieję, że jego stan się nie pogarszał. Tego jeszcze brakowało, by i drugi ważny dla Joakima przyjaciel umarł. Nie mogła sobie wybaczyć, że wpędziła Dahla w stan śpiączki.
Nie, wręcz przeciwnie. Wszystkie parametry były w normie. Wyglądało na to, że Terry niespiesznie budził się, choć teraz jeszcze nie nadeszła chwila odzyskania pełnej świadomości. Kiedy teraz nastąpił jej przebłysk, musiała uaktywnić się moc de Trafforda. Tyle że niekontrolowana.
- Przepraszam, stało się coś pani? - zapytała pielęgniarka. - Zaraz przywołam kogoś do posprzątania.
Alice wyprostowała się i odetchnęła, po czym spojrzała na pielęgniarkę.
- Nie. Wszystko w porządku, dziękuję - odrzekła uprzejmie, ale odwracając się z powrotem do Joakima zerknęła po sobie, czy nie ma gdzieś szkła od żarówki. Znów złapała go za dłoń
- Joakimie… Terrence się obudził i potłukł żarówkę. Myślę, myślę że niedługo będzie z nim dobrze. Też mógłbyś się obudzić - dorzuciła jeszcze, po czym odgarnęła mu niesforny kosmyk z czoła i dopiero puściła jego dłoń. Wyprostowała się i przechyliła głowę obserwując Dahla
- Chciałabym poznać cię w trochę innych okolicznościach, niż stojąc nad twoim łóżkiem szpitalnym, sama będąc noga w grobie - uśmiechnęła się cierpko, po czym wzięła głęboki wdech i odwróciła się od niego wreszcie, by podejść do ochroniarzy, że już mogli powrócić na swój posterunek. Musiała zająć się obowiązkami Dubhe, najpierw zerknęła czy jegomość któremu pożyczyła pijawki miał się jakoś, a potem uda się do Fernanda, zobaczyć owe maile. Ciekawiło ją, gdzie znikł Eric i Jennifer…

Nie martw się. Jeszcze się obudzi.

Alice wzdrygnęła się na słowa Tuonetar, po czym po jej twarzy pociekły łzy
- Milcz - syknęła zeźlona. Obecność bogini zmarłych w jej umyśle, doprowadzała ją do frustracji. Przypominała o upływającym czasie bardzo nieubłaganie. Śpiewaczka nie chciała jej oddać ciała, więc postanowiła, co zrobić, jeśli nie uda jej się ich pokonać przed upływem dwóch dób. Zacisnęła pięści mocno idąc dalej.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 19-11-2017, 14:04   #256
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=pXRviuL6vMY[/media]

Gary Templeton oddychał spokojnie i miarowo. Wyglądał lepiej niż poprzednio. Zdawało się, że terapia haltijami nie gwarantowała natychmiastowego wyzdrowienia, jednakże dawała jakieś efekty. Wcześniej sen Szakala wydawał się niespokojny i nieprzyjemny. Teraz mężczyzna leżał rozluźniony i beztroski. Alice ujrzała zgrubienie żył, prowadzących do miejsc, w których zostały przyczepione pijawki. Jednak samych stworów bez pomocy Isma nie widziała.

Ruszyła dalej. Wyszła na korytarz. Już miała wejść do pokoju, w którym powinien być Fernando, jednak wyminęła go i podążyła dalej. Wnet ujrzała drzwi na samym końcu holu. Przeszła przez nie, tym samym wychodząc na zewnątrz. Podniosła głowę i ujrzała czyste niebo. Bez śniegu, deszczu, gradu, czy innych dziwnych zjawisk pogodowych. Wciąż było jasno, jak w dzień. Przypomnienie o zbliżającym się przesileniu letnim.

Nieco dalej ujrzała trawnik. Jennifer uczyła Fluksa aportowania… i dawało to rezultaty. Rzucała patyk, za którym pies prędko biegł i go przynosił. Dziewczyna wydawała się bardzo zamyślona. Alice nie chciała przerywać jej rozważań, zwłaszcza że dopiero co rozmawiały. Blondynka wspominała, że jako dziecko została zaadoptowana przez de Trafforda. Musiała traktować go jak ojca. Na ten moment umierającego i leżącego. Czy dobrze przyjęłaby wieść o chwilowym przebudzeniu mężczyzny? Z jakiegoś powodu Harper przeczuwała, że Jennifer tylko rozpłakałaby się. Obróciła się i weszła z powrotem do środka.

Skierowała się do pokoju. Ujrzała w nim Erika rozmawiającego z jakimś mężczyzną. Pochylali się nad komputerem i coś przedyskutowywali. Nieznajomy przez chwilę zawiesił wzrok na Alice ze względu na niezwykły wygląd, jednak oprócz tego nie poświęcił jej wiele uwagi. Drgnął dopiero po tym, jak McHartman ją przedstawił.
- Miło mi wreszcie panię spotkać – rzekł z ledwo wyczuwalnym francuskim akcentem. Uścisnął jej dłoń. Miał szeroką twarz i dłuższe, ciemne włosy. Dochodził od niego delikatny zapach perfum. – Nazywam się Fabien Bonnaire. Zazwyczaj nie przyjmuję poleceń od osób, których nie znam, jednak przy pani "zazwyczaj" nie istnieje, jak przypuszczam.


Eric wstał, położył mu rękę na ramieniu i pociągnął nieco do tyłu, zwiększając odległość pomiędzy Harper, a Francuzem.
- Abascal kazał mi skierować cię do niego, Alice – rzekł olbrzym. – Ma jakieś ważne informacje.
- Ja też mam informacje – odparł Fabien. Obrócił się i spojrzał w górę na McHartmana. Choć nie należał do konusów, czubek jego głowy kończył się na wysokości obojczyków Erika. Mimo to nie wydawał się zastraszony. Wnet westchnął. – Dobra, najpierw karzełek – mruknął.

Śpiewaczka ruszyła do pomieszczenia obok, zgodnie ze wskazówkami McHartmana. Weszła do środka. Ten magazyn był podobnej wielkości do poprzedniego. Alice ujrzała wiele stołów, na których świeciły monitory komputerów. Kilka anten podłączono do dużych, metalowych prostopadłościanów. Mogła jedynie zgadywać, do czego służyły. Pośród tej całej elektroniki oraz plątaniny kabli i przedłużaczy ustawiono biurko, za którym siedział Abascal. Mężczyzna spoglądał w ekran i zaciągał się mocno grubym, kubańskim cygarem. Jego dym był nieprzyjemny i drażnił zmysły Alice, jednak wnet przyzwyczaiła się do niego.

Pamiętam czasy, kiedy po narodzinach takich dzieci modlono się do mnie, abym szybko zabrała je do siebie. Rodzice często mi w tym pomagali, biorąc do ręki duży, ciężki kamień i wymierzając silne, celne ciosy. Kiedyś ludzie faworyzowali siłę. Teraz mają inne priorytety. Właśnie dlatego świat żywych fascynuje mnie. Jest plastyczny, chaotyczny, zmienny i nieprzewidywalny. Kraina umarłych zapewnia spokój i trwałość, ale również stagnację. Po wielu tysiącach lat można się nią znudzić.

- Podejdź tu, proszę – rzucił Fernando. Podniósł wzrok, jakby starając się czytać w jej myślach. – Mam nadzieję, że ta pizda nie naprzykrza ci się znowu. No chodź.

Alice usiadła obok niego i spojrzała w ekran. Abascal otworzył zwykłą aplikację mailową.

- Mamy wiadomość od Noela Dahla – rzekł, zwracając na nią bystre oczy. – Zaadresowana do przywództwa Kościoła Konsumentów. Myślę, że chcesz przeczytać.

Cytat:
Moi drodzy Konsumenci!

Mój konflikt z ojcem nie powinien być żadną tajemnicą dla człowieka znajdującego się wystarczająco wysoko w hierarchii, by odebrać tę wiadomość. Ty to czytasz, Terry? Pozdrawiam i życzę zdrowia, szczęścia i pomyślności. Choć zapewne wątpisz w szczerość mojej serdeczności. Nigdy nie lubiliśmy się. Gdybyś wyciągnął kij z dupy, docenił wartość moich żartów i na moment przestał być pizdą, zapewne moglibyśmy dojść do czegoś wielkiego. Na znak dobrych intencji mógłbym cię nawet wyruchać, podobno to lubisz. Jednak nie piszę tutaj, aby obrzucać się wyzwiskami. Moje biedne serce mogłoby tego nie znieść.
- Tak, to bez wątpienia Noel – Fernando skrzywił się. – Wiele lat temu, kiedy był jeszcze nastolatkiem, chciał dołączyć do Kościoła Konsumentów. Alioth nie zgodził się, głównie za radą de Trafforda. Syn byłby słabością Dahla, poza tym mogłaby mu się stać tutaj krzywda, choć pewnie nie ze strony IBPI. Alicia szukała go, jak mogła, jednak Alioth umieścił go w jakiejś chrześcijańskiej szkole prowadzonej przez siostry karmelitki. To ostatnie miejsce, które przyszłoby jej do głowy. No… i jak widać, nasz mały Noel wyrósł na porządnego Chrześcijanina.

Cytat:
Dołączyłem do Valkoinen tylko i wyłącznie dlatego, bo wy mnie nie chcieliście. Było zabawnie, kiedy kierował nami Lumi, jednak nowe przywództwo… nazwijmy to, że śmierdzi trupem. Porwałem dla nich siostrzyczkę,która węszyła nad podłożonym przeze mnie fałszywym tropem do Print&Refill. Z dystansu nadzorowałem pobudkę Surmy, kiedy ujrzałem, jak Mary wybiega na dach Hiltona. Jako że rodzina jest dla mnie wszystkim, nie wahałem się ani chwilę i uratowałem ją. Mówię to wszystko, bo dobry ze mnie gość. Przychodzę do was z duszą na dłoni i sercem na ramieniu. Czy jakoś tak.

Podobno mój biedny papa jest w śpiączce i teraz kieruje wami jakaś ruda laska. Czy nosi lateks i trzaska pejczami? Jak tak, to też się na to piszę. W każdym razie… chętnie dołączyłbym do was, bo rodzina jest tylko jedna, a moja jest tak jakby w potrzebie. Spotkajmy się! Wasz czas i wasze miejsce. Jednak im wcześniej, tym lepiej.

XOXOXOXOOXOXOXOXOXOXOXOXOXOXOXOXOXO,
Noel

PS. Podłożyłem bomby pod wszystkie szkoły katolickie w okolicy. Tym razem to się wam nie uda, skurwysyny!
- Pułapka? - zapytał Abascal.
 
Ombrose jest offline  
Stary 20-11-2017, 01:19   #257
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Kubańskie Cygara

Alice widząc, że Gary ma się nieco lepiej, poczuła jak kamień spada jej z serca. Może jednak była nadzieja na kurację dla Konsumentów z użyciem tych pijawek.

Gdy udała się dalej i natrafiła na drzwi prowadzące na zewnątrz, odetchnęła powietrzem. Nie przerwała Jenny zabawy z Fluksem. Postanowiła, że o Terrym powie jej później.

Wracając do środka i natrafiając na Erica i Bonnaire’a powitała tego drugiego uprzejmym uśmiechem
- Z tego co pamiętam z maili, nie wątpię, że na pewno pan ma. Jednakże Fernando zdaje się mieć pierwszeństwo, a więc zagospodaruję swój czas na potem i na resztę spraw - odezwała się do niego pogodnie, a widząc gest Erika uśmiechnęła się lekko i do niego
- Terrence się przebudził, ale nie mówiłam jeszcze Jennifer. Na razie. Znów śpi, ale eksplodował żarówkę na sali… - rzuciła do McHartmana, który skinął na to głową i wygiął usta na znak lekkiego, wymuszonego uśmiechu. Następnie Harper ruszyła do Abascala.

Słysząc głos Tuonetar, Alice zrobiła niewyraźną minę. To było dużo nieprzyjemnych informacji, których nie chciała. Gdy Fernando o to zahaczył, pokręciła głową
- Robiła mi wykład z historii. Pokaż, co tam mamy - zmieniła temat, po czym zabrała się za maila…
Był zaskakujący. Nie miała pojęcia, że Joakim miał jeszcze syna. Wyprostowała się
- Wydaje mi się, że może niekoniecznie? Na ile możemy ufać synowi Joakima? Może będzie nam mógł pomóc z infiltracją Valkoinen? Rozważałam również coś nietypowego… W Helsinkach jest IBPI, a chwilowo Tuoni i jego żona to zagrożenie na skalę globalną, a nie tylko nasz problem. Może spróbowalibyśmy zawrzeć tymczasowy sojusz z agentami celem powstrzymania bóstw? - zaproponowała co myśli i zerknęła na Fernanda.

- Żyjemy w ciekawych czasach - mężczyzna odparł z lekkim uśmiechem. - Trudno mi uwierzyć w ten plan. Jednak jeśli sojusz pomiędzy IBPI i KK miałby kiedykolwiek powstać, to pewnie tylko teraz. Kiedy mamy nową, świeżą twarz - spojrzał na Alice. - Choć trochę bladą.
Harper mruknęła:
- Cóż, zawsze nieobecność Aliotha, a moje przejęcie jego pozycji zdecydowanie mogłoby zostać uznane przez IBPI za pozytyw. Choć to przykre - odparła
- Przykro mi, że musiałaś tyle przeżyć - westchnął Abascal. Odgiął się do tyłu na fotelu. Jego krótkie nogi zwisały, nie dotykając podłogi, jakby dziecięce. Zaciągnął się cygarem, po czym wypuścił dużą smugę dymu w drugą stronę.
Alice uśmiechnęła się ciężko
- No właśnie nie przeżyłam. Było tak intensywnie - westchnęła.
- Nie wiem, co myśleć o Noelu - karzeł zmienił temat. - Myślę, że warto byłoby spotkać się z nim, zwłaszcza że miałoby to odbyć się na naszych warunkach. Masz pomysł, gdzie miałoby to być? - zapytał. - Na pewno nie możemy sprowadzić go tutaj. Byłoby to niebezpieczne dla poszkodowanych i w ogóle całego Kościoła Konsumentów.

Następnie mężczyzna wyjął z szuflady eleganckie, drewniane pudełeczko i otworzył je. Przesunął je w stronę Alice. W środku znajdował się rząd drogich, grubych cygar.
- Poczęstuj się - zaproponował.
- Czy ten pokój hotelowy, gdzie wcześniej byliśmy z Aliothem, jest nadal wynajęty? - zapytała Harper, bo na swój sposób to był neutralny grunt, po czym wzięła jedno z cygar. Palenie było dla niej niewybaczalne, była śpiewaczką, ale skoro za dwa dni jej ciało mogło już nie być jej, to co jej szkodziło.
- Tak. Myślę, że tak. Wysłałem dwie osoby, aby zajęły się posprzątaniem zamieszania. Wytarciem krwi i tym podobne. Powinny do tego czasu uporać się z zadaniem - skinął głową. - Już mamy wybrane miejsce. A więc teraz należy ustalić… czas.
Alice zastanawiała się nad tym chwilę
- Ile zajmie nam sprawdzenie wszystkich danych z maili, rozmowa z Bonnaire’m i przygotowanie planu kontaktu z IBPI? - zapytała podsumowując, co musieli na szybko wymyślić, czy zrobić.
- Dziesięć minut, lub miesiąc. W zależności od tego, na jak wielkiej staranności będzie nam zależeć - Abascal odparł z przekąsem. Schował pudełko z cygarami po tym, jak Alice poczęstowała się. - Trudno mi powiedzieć, odpowiadając poważniej. Nie wiem, do czego Bonnaire dokopał się. W mailach na tę porę nie widzę nic ciekawego prócz tego, co już ci powiedziałem. A przygotowanie planu kontaktu z IBPI…? - zaśmiał się tylko.
Alice popatrzyła na swoje cygaro
- Cóż, w takim razie proponuję spotkanie za półtorej godziny, może Noel zdoła dopomóc nam jakoś w planach. A tymczasem, odpaliłbyś? Bo zwykle nie palę, w końcu byłam… jestem śpiewaczką - poprawiła się i przysunęła dłoń z cygarem do Fernanda.
Mężczyzna nachylił się z zapalniczką… jednak Alice była trochę za daleko. Każdy w pełni zdrowy człowiek po prostu przesunąłby się do przodu na obrotowym fotelu… to jednak było poza jego możliwościami. Lekko zaczerwienił się na twarzy, po czym zeskoczył i zbliżył się do śpiewaczki. Wyciągnął wysoko rękę z płomieniem.
- To trochę upokarzające - uśmiechnął się półgębkiem.
Harper też poczuła się skrępowana, przechyliła się do niego
- Wybacz, nie miałam na myśli uprzykrzyć ci nastroju… - odezwała się, zapalając cygaro i powoli rozsmakowując się w jego aromacie, jednak nie zaciągając się głęboko, bo pewnie zaczęłaby kaszleć. Mężczyzna skinął głową, po czym z powrotem usiadł na fotelu. Zajęło mu to kilka długich sekund.
- Dziękuję - Alice odezwała się i oparła z powrotem, powoli wypuszczając dym spomiędzy warg.
- Nie ma za co - odparł karzeł. - To Bolivar Belicosos Finos. Grzechem byłoby się nie podzielić - podniósł palący się tytoń i zaciągnął się głęboko.
- A wracając do tematu, to nie miałam pojęcia, że Joakim miał też syna… - westchnęła cicho i znów zajęła usta cygarem.
- Hmm… - mruknął Abascal. - Jeżeli dobrze pamiętam, to Jennifer wspominała, że opowiedziała ci historię jego rodziny. Nic nie napomknęła o synu? - zapytał, spoglądając na Harper, jednak w następnej sekundzie od razu kontynuował. - Joakim ma córkę i syna. To jedyna rodzina, jaka mu została - wyjaśnił. - Nie chciałbym mieć takich relacji ze swoimi dziećmi - westchnął.

Alice spochmurniała
- Może gwiazdy są skazane, na pechowe relacje rodzinne. Nieważne. Teraz musimy odpisać do Noah, nim wysadzi którąś bombę - odezwała się, zmieniając nieco temat.
- Noela - Fernando poprawił ją i uśmiechnął się szeroko. - Proszę, pomylił się też przy nim.
Harper mruknęła:
- Um, tak, Noela. Kurczę - pokręciła głową, ostatnio dostawała tyle informacji, że już jej się kręciło.
Tymczasem Abascal spojrzał na aplikację mailową i zaczął pisać. Zaczął od skromnego akapitu, w którym Alice zgadzała się na spotkanie. Następnie wpisał adres Hotelu Kämp. Spojrzał na zegarek.
- Czyli o dwudziestej? - zapytał. - Dojedziemy na miejsce, wejdziemy na piętro i nie uda nam się bardziej przygotować. Nie sądzisz, że to za prędko?
- Hm. Nie miałam pojęcia, że to aż taki kawałek drogi. W takim razie dajmy sobie jeszcze jedną godzinę? I tak nie możemy pojechać w zbyt wiele osób, bo to by było… Podejrzane. I będę potrzebować bardziej, adekwatnych ubrań… Tylko może nie lateks - pociągnęła żart z maila.
Fernando uśmiechnął się i spojrzał na nią z sympatią.
- Obawiam się, że w obecnym wydaniu przypomnisz mu wychowawczynie z tej chrześcijańskiej szkoły karmelitek… bez urazy, rzecz jasna - pokręcił głową. - Dwudziesta pierwsza? - zapytał.
Harper zaciągnęła się dymem, zaśmiała i zakaszlała
- To… Może jednak skóra… Nie chcemy by zamiast szkoły, próbował wysadzić nas - pociągnęła dowcip dalej, po czym poklepała się poniżej obojczyka i odchrząknęła po kaszlu.
Fernando spojrzał na nią z troską, jednak wyglądało, że teraz już wszystko w porządku.
- Dwudziesta pierwsza, tak. Do tego czasu spróbujmy skontaktować się z IBPI. Chociażby wstępnie - zaproponowała.
Abascal skinął głową.
- Ale wiadomość do nich napiszesz ty! - zastrzegł, wyciągając palec wskazujący do góry.
Alice kiwnęła głową
- Napiszę. Choć szczerze, to nie wiem nawet do kogo. Nie mam telefonu, na którym miałam numer do towarzyszki zadania w Helsinkach… - Alice zawiesiła się, przypominając o czymś. - Będę mieć jeszcze jedno zadanie. O ile jeszcze żyje… - sapnęła, po czym pokręciła głową. No i musimy się przygotować, kto jedzie ze mną. A czekając na ubrania zobaczę co Bonnaire ma do powiedzenia - zmarszczyła brwi i wróciła do palenia cygara. - Dobra. Hotel.
- A z kim chciałabyś tam pojechać?
- A kogo sugerujesz? Bo ja bym wzięła Erica i Jenny, ale krzyczałeś na nich tak, że nie wiem czy nie dostali już szlabanu na wychodzenie z pokoju - wróciła do tematu.
- I słusznie nakrzyczałem - odparł karzeł. - Nigdy nie powinni pozwolić ci wyjść z tamtego pokoju. To cud, że nie umar… - ugryzł się w język. - Nie możesz liczyć na to, że za każdym razem zmartwychwstaniesz - dodał łagodniej, kręcąc głową. Zapalił drugie cygaro, gdy pierwsze wypaliło się.

Alice kiwnęła głową
- Widzisz Fernando, to ja podjęłam wtedy decyzję. Co miał zrobić Eric, związać mnie i zamknąć w szafie?
Karzeł pokiwał głową bez chwili wahania. Następnie Harper kontynuowała:
- Poszłam, bo chciałam ratować siostrę. Rodzina to dla mnie trudny temat. Zapłaciłam jednak już za swoją naiwność. W ciągu kilku dni już trzeci raz Brutus wbił mi nóż i sądzę, że to była ważna lekcja, boleśnie okupiona. Oni tylko zrobili to o co poprosiłam, to moja wina co się wydarzyło, nie ich - rzekła poważnym tonem.
Abascal jednak nie wyglądał na przekonanego. Jednak w żaden sposób nie skomentował jej słów. Zamiast tego słuchał kolejnych.
- Mamy kontakt w IBPI, możemy to jakoś wykorzystać do komunikacji z obecnymi w Helsinkach agentami - zaproponowała.
- Tak - odparł mężczyzna. - Jak wrócisz z rozmowy z Dahlem… to znaczy z Noelem Dahlem… wtedy już będę mieć gotowe namiary. Nie jestem tylko pewien, jak wysoko powinniśmy sięgnąć. Tylko do jednostek w Helsinkach? A może ich Koordynatora? Lub nawet Egzekutora ds. Bezpieczeństwa? Jestem przekonany, że przypadkowi detektywi w stolicy nie wezmą na siebie odpowiedzialności za taką decyzję, jak sprzymierzenie z KK.
Alice zastanawiała się chwilę
- Na dobry początek może z Koordynatorem, a jeśli zechcą rozmawiać i naprawdę wysłuchać, wtedy zobaczymy co zaproponują. Raczej losy świata się dla nich liczą, mam nadzieję, że bardziej niż nienawiść do nas - zarządziła.
Fernando roześmiał się. Zrobił to w momencie, kiedy jego usta były pełne dymu, więc nagle zaczął się krztusić. Dopiero po chwili doprowadził się do porządku.
- Na to bym nie liczył - pokręcił głową i westchnął. Następnie spoważniał i strzepnął końcówkę cygara do papierośnicy. - Mam jeszcze dwie kwestie do poruszenia - rzekł. - Chcesz następnego? - spojrzał na drewniane pudełko.
Alice kiwnęła głową
- Tak, ale tym razem może spróbuję sama odpalić. Mów - poprosiła uprzejmie, gasząc resztkę cygara, po czym wzięła następne, czekając co jeszcze chce poruszyć Fernando.

Mężczyzna westchnął. Wyglądało na to, że następny poruszony przez niego temat nie będzie jego ulubionym.
- Jennifer była pierwszą osobą, która zastała cię… martwą - zaczął. - Zabiła mordercę na miejscu… ten jednak dalej poruszał się. Tak właściwie nie zdziwiło ją to aż tak bardzo, biorąc pod uwagę wrogów, z którymi walczymy. Zadzwoniła do Erika, który przyjechał z kilkoma Szakalami. Obezwładnili to wynaturzenie i wsadzili do rekwizytu teatralnego. Jakaś beczka, czy coś w tym stylu - westchnął. - Wspomniałaś, że to twoja siostra? Mogłabyś to… wytłumaczyć?
Alice spochmurniała. Odpaliła cygaro
- Tuoni zabił Natalie. Nie zdążyliśmy jej uratować. Skłamał jej i ożywił. Dlatego mnie zabiła, bo okłamał ją, że nie będzie sama, że będzie ze mną. Dlatego to zrobiła, bała się samotności. Niestety nie dziwie jej się. Sama jestem na skraju wytrzymania nerwowego po ostatnim czasie. No i Jennifer wpadła i wysadziła jej głowę… Ale magia Tuoniego nie przestała działać. Ona czuje ból tego, że nie ma głowy, jest ślepa, niema i głucha, ale jakimś sposobem rozumiała co jej przekazywałam Skorpionem. Szaleństwo. Wyciągnęłam ją z tej beczki i posadziłam na krześle. Prosiła mnie, żebym ją zabiła, ale… - głos jej się załamał i odwróciła wzrok na bok, gdy poczuła że łzy jej podeszły do oczu.
Fernando wyglądał, jak gdyby chciał ją pocieszyć. Niestety nie miał chusteczki, którą mógłby podać. Na tę chwilę nie znalazł również odpowiednich słów. Jedynie dalej słuchał Alice:
- … ale jak, przecież już nie ma głowy… Dlatego myślę, że jeśli pozbędziemy się Tuoniego to to jakoś ją uwolni z tego stanu… - zamilkła i dłoń z cygarem jej zadrżała, kiedy mrugała szybciej, by nie płakać.
- A co powiedział na to Ismo? - zapytał Abascal. - Będzie w stanie ściągnąć z niej te pijawki?
Alice popatrzyła na Abascala jakby upadł na głowę
- Mógłby, o ile są takie i na niej… Problem polega na tym, że chyba nie mam ochoty pokazywać mu chodzącego ciała bez głowy. To jednak jeszcze dziecko - zauważyła ten drobny szczegół.
- W jego wieku nie takie rzeczy widziałem - Fernando mruknął enigmatycznie. - Czyli nasz plan względem twojej siostry polega na trzymaniu jej w tym kantorku i zapomnieniu, że istnieje? - zapytał.

Alice milczała chwilę
- Kto zapomni, ten zapomni… Ale no to jest jednak człowiek, nie możemy jej zamknąć w jakimś bardziej przystępnym miejscu niż kantorek? - to jednak była jej siostra, znowu pomyślała o słowach Tuonetar i poczuła niemiłe ukłucie.
- Jest ślepa, niema i głucha, tak? - zapytał Abascal. - Myślę, że w tej chwili nie ma dla niej różnicy, czy znajduje się w Pałacu Elizejskim, czy na wysypisku śmieci - dodał nieco zbyt oschle. Zmarszczył czoło i westchnął głęboko. - Po prostu uważam, że ciągnięcie ją do jakiegoś hotelu jest zbyt niebezpieczne. Poza tym przenosiny zapewne tylko ją wystraszą - mruknął.
Alice milczała
- Masz rację… Masz… Ale chociaż… Chociaż chciałabym jej to jakoś ułatwić, choć to pewnie nie możliwe. Yh… I trzeba będzie zamknąć te drzwi, bo cokolwiek tam jeszcze zamknęliście, na spokojnie może wyjść. Jak widać po mnie - zauważyła. Powoli wypuściła dym z ust. Mężczyzna pokiwał głową na jej słowa.
- A druga kwestia? - zapytała zaraz.
- Alioth - błyskawicznie odparł Abascal. - Oficjalnie nie miałaś nic wspólnego z jego śmiercią… to znaczy, obecną niedyspozycją - ściszył głos do szeptu i spojrzał nieco paranoicznie w stronę drzwi. - Zaatakował was agent Valkoinen nagle, niespodziewanie i był bardzo doświadczony oraz śmiertelny. Od teraz pilnuj, aby trzymać się tej wersji - poprosił karzeł. - To ważne.
Alice zastanawiała się chwilę
- Dobrze. Raczej ciężko by było niektórym zrozumieć, że nie do końca byłam sobą wtedy. Co więc powiemy IBPI, aby wzbudzić chęć ich współpracy? - zapytała.
- O tym nie pomyślałem - karzeł skrzywił się. - Jednak nie możemy zaszczepić w głowach podwładnych pomysłu, że można piąć się po szczeblach Kościoła Konsumentów, zabijając wyżej położonych braci i siostry - mruknął. - Powiedzmy IBPI, że… - zawahał się. - Może powiedzmy im to samo, co naszym. Tylko dodajmy na koniec, że usłyszałaś, że asasyn w następnym kroku ruszy na IBPI. Niech się przestraszą tego nieistniejącego, złego ducha - wzruszył ramionami.

Alice myślała chwilę
- To rzeczywiście bardziej sensowny motyw. Zwłaszcza, że będzie pasować do motywu zawładnięcia światem żywych… - westchnęła krótko.
- Mamy coś jeszcze do omówienia? - zapytała, rozważając co jej już powiedział.
- Tylko jedna rzecz, ale mało istotna - Fernando zawiesił głos i nieznacznie zagryzł wargę. W ogóle nie wiem, po co wspominam o tym… - zawahał się.
Harper zmarszczyła brwi
- Hm, o co chodzi? - zapytała, ciągnąc go za język.
- Zanim Sharif Khalid wyszedł, to podrzuciliśmy mu nadajnik GPS - rzekł. - Bee Barnett zajęła się tym. Otóż… jego ciało poruszyło się. Do tej pory znajdowało się na cmentarzu, jednak teraz… - westchnął, po czym machnął ręką. - To drugi z tych trzech Brutusów, o których wspominałaś, prawda? Przepraszam, że przywołałem go - dodał, po czym zwrócił oczy na ekran komputera, jakby przechodząc do kolejnego zadania.
Alice poruszyła się na krześle
- No właśnie to też temat, który chciałam poruszyć. Sharif był na cmentarzu, bo tam udało mi się wy… wymodlić jego życie. Chciałam, żebyście go ściągnęli, mógłby nam się w tym chaosie jednak przydać. Więc co masz na myśli, że się poruszył? Był w śpiączce… - mruknęła śpiewaczka i zaciągnęła się dymem z cygara.
- Albo odczyty zwariowały, albo znajduje się obecnie na środku Bałtyku - odparł karzeł. - I z dużą prędkością porusza się w stronę Sankt Petersburga. Czy wiesz, dlaczego mógłby chcieć udać się akurat tam? Mam nadzieję, że nie spiskuje przeciwko nam - dodał nieco ostrzej. Przez głowę Alice przemknęła myśl, że Abascal był zapewne zwolennikiem terminacji Irakijczyka po tym, gdy opuścił Kościół Konsumentów.
Harper zastanawiała się
- To niemożliwe… Jak już powiedziałam, był w śpiączce. Jeśli coś go nie obudziło w ciągu tych kilku godzin i już pozwoliło zaplanować zdradę i udać się do Petersburga, to jestem raczej skłonna uwierzyć, że ktoś go tam wiezie w jakiejś walizce. Tylko pytanie… Po co? - to jej kompletnie nie pasowało. Abascal wzruszył ramionami. Po jego minie Alice zgadywała, że ta zagadka nie frapuje go zbyt mocno.

- Ah, a patrzyłeś ten monitoring? Apropo tych chłopców? - zapytała zaraz. Przechyliła się, by zerknąć na ekran i na godzinę. W końcu muszą się zbierać z tematem Noela.
- Nie, jeszcze nie - mruknął Fernando. - Właśnie miałem się tym zająć. Co do Irakijczyka… nie nasze zmartwienie. Zresztą nie sądzę, że mógłby nam w jakikolwiek sposób zaszkodzić. Pójdziesz teraz do Bonnaire’a? - zapytał.
Alice miała trochę wątpliwości, ale kiwnęła głową
- Tak, do Bonnaire’a. Da radę do tego wyjazdu na spotkanie skołować mi jakieś serio sensowniejsze ubrania? - tym razem to już mówiła na poważnie. Podniosła się z krzesła i rozejrzała się, gdzie może zostawić niedopałek po cygarze. Znalazła na stole papierośnicę, w której było pełno resztek. Wyglądało na to, że Abascal miał bardzo drogi nałóg i nie wahał się mu oddawać.
- Zrobimy, co się da. Tylko musisz dać nam rozmiar. Co konkretnie chciałabyś dostać? - zapytał. - Tylko proszę, nie mów, że “coś normalnego” - uśmiechnął się lekko. - Obawiam się, że takie określenie wymaga ludzi o podobnym guście i wychowaniu.
Alice zerknęła na niego uważnie
- Zapamiętasz, jak ci podam? - zapytała jakby właśnie szykowała się do zdradzenia mu kodów do tajnej bazy informacji FBI.
- T… - Fernando już miał odpowiedzieć, kiedy ugryzł się w język. - Nie, nie zapamiętam - obiecał. - Od razu zapomnę - dodał, po czym uśmiechnął się do niej niewinnie.
Alice pokręciła głową
- To zapisz. 95-65-105 - wyrecytowała, bo często musiała to mówić do kostiumów
- Proste, same piątki na końcach. Co do ubrań, to jeansy, koszule i buty na niespecjalnie dużym obcasie i będę usatysfakcjonowana. Byle bez różu, nie trawię różu. Tylko nie rozpowiadaj wszystkim, bo urwę głowę - rzuciła półżartem.
- No wiem. Dlatego powiedziałem, że nie zapamiętam - uśmiechnął się. - 95-65-105. Jak to się podliczy, to wychodzi ci numerologiczna czwórka z ciała. W Japonii to liczba śmierci. Chyba musiałaś skończyć, zaliczając zgon - dodał. Schował pudełko cygar do szuflady biurka. Najwyraźniej już miał dosyć na dzisiaj.
Alice złapała się teatralnie pod boki
- Ha! - odezwała się, uśmiechnęła, po czym równie teatralnie ten uśmiech z jej twarzy spłynął.
- Ha! - zawtórował Abascal tym samym tonem. Wpatrywał się w ekran komputera, jakby wyświetlał najciekawszą rzecz we wszechświecie.
- Zabawne - Alice dodała po chwili i uśmiechnęła znów, kręcąc głową
- Idę - oznajmiła i tym razem już faktycznie poszła poszukać Bonnaire’a.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 20-11-2017, 01:22   #258
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wielki zły szakal i francuskie gdybanie

Wyszła na korytarz. Zauważyła drobną postać Sonii, która spieszyła dokądś. Lekarka uśmiechnęła się do niej niezręcznie i pomachała, prędko przechodząc. Wyglądała na bardzo zabieganą. Alice minęła ją i weszła do pokoju obok.
Wpadła na Erika McHartmana, który zbierał się do wyjścia.
- Kto do jasnej cho… - burknął, po czym zamilkł w pół słowa, rozpoznając Alice. - Ach, to ty - szepnął. Zrobił duży krok do tyłu, rozpaczliwie starając się zwiększyć dystans pomiędzy nimi.
Alice utrzymała się na nogach po tym zderzeniu z osobą Erika, co tylko przypomniało jej pewne okoliczności, które zaszły między nimi kilka godzin temu. Harper zamarła, po czym widząc jak od niej uciekł, pomyślała, że też musiał o tym pomyśleć
- Jestem tylko martwa i znów żywa Eric, nie zarazisz się tym jak katarem. Czy coś - odezwała się, bo reagował na nią jakby miała trąd. Minęła go w przejściu, lekko skonsternowana i przygaszona idąc dalej. To nie pomagało jej samopoczuciu, ale miała obowiązki.
- Tak, przepraszam. Nie miałem na myśli nic… - zaczął, ale nie skończył, tylko westchnął.
- O 21 jedziemy do hotelu - powiedziała jeszcze przez ramię.
- Do tamtego hotelu? - zapytał, przystanąwszy na chwilę.
Alice zwolniła
- Tak, mamy tam nietypowe spotkanie. Fernando ci opowie - powiedziała i zerknęła na niego krótko przez ramię. Było jej przykro, że jej unikał i teraz jeszcze, że się winił za jej zgon.
- Pójdę do niego - obiecał. - Ktoś jeszcze z nami jedzie? - zapytał. Być może Alice wydawało się, ale odniosła wrażenie, że wyczuła ślad nadziei w jego głosie. Jak gdyby obawiał się zostać sam na sam z Harper.
Alice zatrzymała się, łapiąc tę nutę
- A jak powiem, że nie, to zrezygnujesz i wyślesz kogoś innego? - zapytała napiętym tonem.
Olbrzym spojrzał na przestrzeń za jej plecami. Chwycił ją za rękę, pociągnął z powrotem na korytarz i zamknął drzwi. Zapewne nie chciał, aby Bonnaire przysłuchiwał się tej rozmowie. Grymas pojawił się na jego twarzy. Mówił szeptem.
- Po prostu… boję się - mruknął. Wydawało się, że każde słowo pali go w gardło. - Że… no, sama dobrze wiesz, czego mogę się obawiać - warknął gniewnym tonem. Harper z trudem opanowała odruch skulenia się w sobie.
Czując, że chciałaby się skulić nawet celowo wbrew sobie zmusiła się do wyprostowania
- Mówiłam ci, że nie byłeś sobą. Chyba, że może jednak byłeś i dlatego tak żre cię sumienie? - powiedziała troszkę wyzywająco, ale tylko po to by ukryć własne napięcie.
Mężczyzna oparł się niedbale prawym barkiem o ścianę i spojrzał na nią. Chcąc, nie chcąc, z góry. Alice przypomniało się to uczucie, kiedy przygwoździł ją do podłogi i nie mogła nic na to poradzić. Teraz byli sami i mógłby to powtórzyć… gdyby tylko chciał. Zarysy mięśni mężczyzny były wyraźnie widoczne przez ubrania, choć nie nosił ich zbyt ciasnych.
- Jak by to nie nazwać… w przyszłości to może powtórzyć się. Bez względu na to, czy byłem to ja, czy nie ja. To nie ma znaczenia - rzekł zdecydowanym, żołnierskim tonem. - Nie boisz się tego? Nie boisz się mnie? - zapytał. - Nie chcę dawać żadnych gwarancji, że moja siła woli w każdej formie pozostanie od teraz niezachwiana. Nie ufam sobie. A w każdym razie… odnoszę wrażenie, że ty ufasz mi znacznie bardziej, niż ja sam sobie.
Alice zatkało na moment, po czym zacisnęła mocno dłonie
- Czego mam się bać, za dwa dni umrę - uśmiechnęła się gorzko.
Olbrzym warknął coś pod nosem i oparł się plecami o drzwi prowadzące do Bonnaire’a. Słuchał kolejnych słów Alice:
- Ufam ci, bo uznałam, że jesteś wart zaufania i właśnie dlatego, bo masz sumienie. Uważam, że mogę na tobie polegać. A idzie z nami Jenny, więc już się nie musisz tak bać - powiedziała po chwili, jakby lekko wyrzucając mu to, ale i swój żal i niepokój.
- Możesz być pewna, że zrobię co tylko w mojej mocy, aby ochronić cię przed wrogiem - obiecał. - Jednak potrzebujesz również zabezpieczenia przede mną. Upewnię się, że Jennifer będzie gotowa do drogi - rzekł, po czym skierował się do wyjścia z magazynów. Zapewne chciał spotkać się z blondynką jeszcze przed wizytą u Abascala.
Alice obserwowała go chwile, gdy odchodził, po czym westchnęła i ponownie ruszyła przez drzwi do Bonnaire’a.

Zastała mężczyzna dokładnie tam, gdzie go zostawiła. Fabien siedział pochylony nad komputerem i pisał coś w nim zawzięcie. Podniósł wzrok, kiedy weszła Harper i uśmiechnął się do niej szeroko. Gestem zaprosił ją do krzesła, które stało nieopodal niego.
- Nie będę udawał, że nic nie słyszałem - rzekł z wahaniem. - Jednak mam na tyle taktu, by o nic nie pytać - mruknął. - Wszystko w porządku z Abascalem? - zapytał, zmieniając temat.
Alice podeszła i usiadła na wskazanym krześle
- Wszystko w porządku, musieliśmy ustalić kilka spraw co do naszych nadchodzących posunięć - odrzekła wymijając temat Erika najpłynniej jak mogła.
Fabien niepewnie pokiwał głową.
- A więc, co dla mnie masz? - Alice zapytała rzeczowo, chcąc przejść do tematu. Założyła nogę na nogę i zerknęła na jego monitor.
- I dużo, i mało - rzekł mężczyzna. - Ciekawe rzeczy, jednak nie jestem pewien, jak bardzo przydatne - mruknął. - Może zacznę od końca. Zgodnie z twoim poleceniem ruszyłem do policji przed Skalnym Kościołem. Nie wiem, czy postąpiłem właściwie, ale uznałem, że najlepiej będzie, jeżeli spróbuję spowalniać ich ruchy. Nie mieli pojęcia, na jakie siły porywają się. Szkoda mi było, aby umierali niepotrzebnie - wyjaśnił, po czym zmierzył Alice dużymi, orzechowymi oczami, jakby zastanawiając się, czy otrzyma za to reprymendę.
Alice kiwnęła głową
- Dobrze, bowiem nie byłoby łatwo potem to wszystko opanować, jak jeszcze policja zamieszałaby się w fakt, że ci których zastrzelą wstają po chwili. Kontynuuj - poprosiła i sama zerknęła na niego zaciekawiona co miał do powiedzenia.
Fabien uśmiechnął się, wyraźnie ciesząc się z powodu jej aprobaty. Następnie odpalił film na komputerze. Był krótki, trwał dokładnie dziewięć sekund.

Alice ujrzała gmach dużego budynku. Przypomniała sobie materiały z wprowadzenia. Bez wątpienia był to luksusowy Hilton. Hotel, od którego wszystko zaczęło się. Zdjęcia zostały wykonane z niewielkiej odległości.
- Może powoli - zasugerował Bonnaire. - Klatka po klatce.
Wpierw Alice ujrzał w prawym rogu kadru nadjeżdżające siły policji. Jednak jakieś jej siły były już na miejscu. Kilkoro policjantów obstawiło szerokie, podwójne drzwi, ale większa ich część zniknęła w środku oświetlonego holu. Jakaś blondynka próbowała wyjść na zewnątrz, lecz szczupły, wysoki funkcjonariusz nie zamierzał jej na to pozwolić.
- I teraz robi się ciekawiej. Spójrz na to piętro - wskazał palcem. - I to okno.
W środku paliło się światło. Alice ujrzała zarys kobiecej sylwetki przetrzymywanej od tyłu przez mężczyznę. Niestety z powodu dużego przybliżenia szczegóły nie były widoczne. Wtem w oknie pojawił się inny człowiek. Wystawił rękę z pistoletem i wycelował w czoło kobiety. Pociągnął za spust. Fabien wcisnął pauzę.
Harper uważnie przyglądała się scenie i zmarszczyła brwi
- Czego właśnie byliśmy świadkami, poza morderstwem? - zapytała zerkając na Fabiena, ciekawa jego zdania.
- Zaraz zobaczysz - obiecał Bonnaire. - Policja jest na miejscu, gdyż wcześniej w Hiltonie również rozległy się strzały. Z tego, co udało mi się ustalić i wydedukować, zostały spowodowane sprzeczką… choć nie jestem pewien, czy to odpowiednie słowo, pomiędzy Mary Colberg, a Valkoinen. Kobieta zdołała uciec i obecnie jest na dachu. Przez krótki moment widać jej głowę, jak wychyla się w trzeciej sekundzie nagrania i próbuje ocenić odległość do dachu następnego budynku - rzekł Fabien i pokazał kadr. Alice dostrzegła jedynie drobną kulkę, która zapewne była ową głową. Szybko znikła. Bonnaire musiał mieć niesamowitą percepcję. Taki detal wydawał się bardzo łatwy do przeoczenia. - No to powrót do naszego okna i morderstwa - Fabien przesunął myszką obraz.

Alice zobaczyła w następnej klatce głowę kobiety, która zawisła po przyjęciu strzału. Ślad krwi pokrył okno. Mężczyźni wpatrywali się w nią. Harper wydawało się, że z wyczekiwaniem. Wtem kobieta drgnęła, a w następnej klatce zaczęła… przeistaczać się. Sekundę potem zmieniła się w dziwną, dużą postać bestii. Ogara. Alice przypomniała sobie, że widziała już go wcześniej na Cmentarzu Hietaniemi. Wilk odgiął łeb i zawył.
Alice wskazała istotę
- Surma… Uwolnili w ten sposób strażnika świata zmarłych. Więc stąd pożar… - rzuciła i przyjrzała się ujęciu. Jeśli strzelili do tej kobiety, to znaczy, że to była jakaś zasada, czy może wystarczył ten raz i od tej pory Surma uwalnia się wedle życzenia Tuoniego? Na pewno wedle jego życzenia znów zmienia się w tą kobietę. Zamyśliła się.
- Nie wiedziałem, co o tym sądzić - rzekł Fabien. - Przez bardzo długi czas. Aż teraz… olśniło mnie. Oczywiście, aby być sprawiedliwym, muszę dodać, że dopiero po tym, jak usłyszałem twoją historię - mruknął. - Mam na myśli to przejęcie twojego ciała przez boginię po tym, jak umarłaś - sprecyzował. - Myślę, że tutaj zdarzyło się dokładnie to samo. Kobieta została zabita i w jej ciało weszło jedno z fińskich bóstw, Surma. Zakładam, że z polecenia Tuoniego, lub Tuonetar. Dlaczego sami nie wkroczyli w to ciało? - zapytał. - Nie jestem pewien. Być może Surma posiada mniejszą moc od nich i ich ciężar strzaskałby to naczynie? Trudno mi spekulować.
Alice zerknęła na Fabiena
- Dobrze myślisz. Tuoni wspomniał mi o tym, że naczynia muszą być silne. Dlatego są teraz bardzo zainteresowani mną i Aliothem. Wolelibyśmy tego uniknąć… - odparła i westchnęła.
- A kto by nie wolał - Fabien skinął głową.

W następnej chwili Surma zaczęła ziać ogniem. Strumień wydawał się być niepowstrzymany i o nieprawdopodobnej sile rażenia.
- Stop - mruknął Bonnaire.
Nagranie zaczęło obejmować niebo, kiedy właścicielka komórki upuściła ją na ziemię.
- Tutaj - kontynuował Fabien. - Widzimy… niezidentyfikowany obiekt latający, zapewne człowieka. Podlatuje do dachu, obejmuje Mary Colberg i odlatują. Czy to ptak? Czy samolot? A może Superman?
Alice zastanawiała się chwilę
- A co wiemy o ewentualnych zdolnościach Noela Dahla? - zapytała, bo to jej się komponowało z mailem.
- Niewiele - odparł Bonnaire. - Przed oddaniem do sióstr karmelitek - Bonnaire odchrząknął, aby powstrzymać śmiech - nie wykazywał żadnych umiejętności. Uważasz, że to on? - zapytał.
Alice kiwnęła głową
- Tak by wynikało z maila. On, albo ktoś komu to zlecił - odparła krótko.
- W każdym razie ta osoba potrafi lewitować - odpowiedział Fabien. - Bo właśnie to robi na tym nagraniu. I to wszystko - rzekł i wyłączył aplikację. - Zastanawiają mnie dwie rzeczy. Kim była zamordowana kobieta oraz dlaczego akurat wtedy. Czemu nie tydzień, miesiąc, rok, dekadę, lub stulecie temu. Co mogło być takiego wyjątkowego w tamtej chwili? - wzruszył ramionami. - W każdym razie uważam, że mamy uwieczniony moment, w którym fińscy bogowie krainy umarłych pojawili się w Helsinkach - mruknął.
Śpiewaczka zerknęła na Fabiena, po czym znów na ekran, a następnie odgięła się na krześle, opierając o oparcie
- Zapewne ma to jakiś związek ze zbliżającym się przesileniem. I zdecydowanie może mieć z nawiązaniami do tutejszego panteonu… Alioth mi o tym wspominał, o bóstwie pogody… Hm… Może nie tylko my chcemy w jakiś sposób na nie wpłynąć, a wkrótce będzie związana z tym okazja? Tak zgaduję - odparła, po czym zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę
- Potrzebujemy o tym więcej informacji. I to jak najszybciej - zmarszczyła brwi. A gdyby tak jakimś sposobem można było napuścić jakieś bóstwo na władców świata zmarłych? Tylko jak? Alice postukała palcami o podłokietniki krzesła
- Danse macabre… - westchnęła i potarła palcami lewej dłoni skroń, poddając się. Zerknęła na Fabiena
- Czy Valkoinen miało swoich ludzi w tutejszej policji? - zapytała zmieniając nieco temat.
- Być może nadal ma - mruknął Fabien. - Nie mam pojęcia. W każdym razie nie da się ich rozpoznać na pierwszy rzut oka. Szczerze mówiąc nie przyszło mi to do głowy. Teraz będę ostrożniejszy - zasępił się. - Nie myślałem, że na komisariacie może przydarzyć mi się coś złego. Rzecz jasna, nie licząc odkrycia moich niecnych zamiarów przez samą policję - uśmiechnął się połgębkiem. - Za twoim pozwoleniem, Dubhe, udam się z powrotem na służbę. Muszę przetrząsnąć wszystkie akta policyjne w poszukiwaniu podobnych morderstw, lub też prób ich usiłowania - zmrużył oczy, przez co wyglądał na bardzo zdeterminowanego. - Przesilenie zapewne ma coś do rzeczy. To mało prawdopodobne, żeby ta zbieżność dat była przypadkowa. Jednak… przesilenie ma miejsce co rok. Zawężę obszar poszukiwań do tygodnia przed Nocą Świętojańską. Każda śmierć w tym okresie jest z góry podejrzana.
Rudowłosa zamyśliła się
- Co jest takiego wyjątkowego w tym roku, co różni się od innych lat. Potrzebujemy jakiegoś znawcy tematu… Kogoś kto się na tym zna… A mamy tak mało czasu… - znów zerknęła na zegarek na ekranie monitora.
Wybiła dwudziesta. Mieli jeszcze godzinę do spotkania z Noelem Dahlem.
- Dobrze, zajmij się przegrzebaniem akt i zalecam ci wzmożoną ostrożność. Valkoinen w większości to… Chodzące trupy i zdecydowanie nie padną po jednym, czy dwóch strzałach - poleciła mu opiekuńczym tonem, po czym podniosła się z krzesła.
Fabien usiadł na krześle po turecku i rozmasował skroń.
- Chodzące trupy…? - zapytał. - Jestem ciekawy, czy służą z własnej woli - mruknął. - Być może są jedynie kolejnymi, biednymi ofiarami? A może… wręcz przeciwnie, to starożytny zakon wyznawców śmierci, który od wieków starał się przyzwać zapomniane demony? I z radością oddali życia i ciała? - uśmiechnął się lekko. - Ciężko jest nie dać się porwać wyobraźni. Właśnie teraz, w tym momencie, może dziać się dosłownie wszystko.
Alice rozłożyła ręce
- Kto to wie, skoro bóstwa chcą stąpać po ziemi. Gdybyśmy wiedzieli, potrafilibyśmy rozwiązać ten zagadkowy węzeł gordyjski wydarzeń. A tymczasem, nieco błądzimy. Jestem jednak dobrej myśli - oznajmiła i uśmiechnęła się do Fabiena lekko.
Mężczyzna odwzajemnił go. Wydawało się, że cieszył się z tego, że mógł podzielić się swoją wiedzą z Alice.
- Dziękuję, że zdobyłeś te informacje i jeszcze raz, uważaj na siebie - poleciła mu, po czym sama ruszyła w stronę wyjścia. Musiała się powoli szykować do spotkania z synem Joakima. Jeśli był tak samo Koci jak i jego ojciec, potrzebowała dużo sił i szaleństwa.
- Ty też, Dubhe - skinął głową. Zmarszczył czoło i podniósł do góry palec. Wyglądał tak, jakby miał coś na końcu języka, lecz umykało mu to. Wnet klasnął dłoniami w uda. - Mamy jeszcze jeden trop! - krzyknął. Po jego twarzy przemknął ślad zmieszania, kiedy uświadomił sobie, jak głośno o tym poinformował.
Harper zatrzymała się i spojrzała na niego z pytająca miną
- Hm? Jaki? - zaraz zapytała, czekając co powie i odwracając się bokiem w jego stronę.
- Cmentarz Hietaniemi - rzekł mężczyzna. - Zapomniałem o tym powiedzieć. Policja badała dziwne wydarzenia, które dzisiaj miały tam miejsce. Jeszcze nie wiem, o co chodzi, ale zajmę się tym… - zawahał się. - Wygląda na to, że mam pełne ręce roboty - westchnął.
Alice pomyślała nad tym
- I tak będziemy musieli kogoś tam posłać, jest z tym cmentarzem zdecydowanie coś dziwnego, co musimy sprawdzić. Zwłaszcza, że było tam dziś Valkoinen. Wybacz za ten natłok, ale grozi nam koniec świata - uśmiechnęła się przepraszająco, jakby mówiła o rozlanym mleku, po czym odwróciła się i ponownie ruszyła w stronę wyjścia.
- Jeszcze jedna rzecz - Fabien ponownie spróbował ją powstrzymać. - Tak się zastanawiałem… to dużo roboty. Czy mogłabyś przydzielić mi jakąś pomoc? Myślałem o… Jennifer - mruknął, spuszczając wzrok.
Jego wybór wydawał się dość zagadkowy, jako że blondynka nie wydawała się idealną towarzyszką do pracy umysłowej. Kiedy jednak Alice odwróciła się i ujrzała delikatny, prawie że niedostrzegalny rumieniec… zagadka jakby się wyjaśniła.
Harper patrzyła na niego chwilę, po czym przechyliła głowę i skinęła nią w stronę drzwi
- No to chodź. Właśnie miałam się iść zobaczyć z nią, Erikiem i Fernandem, zamierzałam zabrać ją ze sobą na spotkanie do hotelu, ale myślę, że wspólnie zaraz ustalimy lepiej kto gdzie ma i z kim w końcu się wybrać - nie odmówiła mu. Zbliżał się koniec świata, jeśli nie uda im się tego rozwiązać w ciągu dwóch dni, jeśli był zakochany, jak podejrzewała, to na pewno byłoby mu miło spędzić czas z kimś w kim był zadurzony. Alice poczuła lekkie ukłucie w duchu, jakby zagubienia i samotności.
- N-naprawdę? - mężczyzna wydawał się zaskoczony pozytywną odpowiedzią Harper. W dwie sekundy schował laptopa do torby i był gotowy do wyjścia. Ruszyli korytarzem i wnet znaleźli się przy dużych drzwiach prowadzących na zewnątrz.
- Do widzenia - mruknęła kobieta z blond grzywką, która wchodziła do środka. Znowu Sonia.
- Do widzenia - odparł Bonnaire. - Gdzie idziemy?
Alice uśmiechnęła się do Sonii, po czym zerknęła na Fabiena
- Na początek znaleźć Jennifer. Ostatnio była razem z pieskiem, którego tu sprowadzono ze mną i chłopcem, którym się opiekuję - wyjaśniła i wyjrzała na zewnątrz.
Od razu ich ujrzeli. Stali przy ogrodzeniu. Fernando, Jennifer, Eric oraz Fluks. Abascal dramatycznie gestykulował. Blondynka kiwała głową, natomiast McHartman spoglądał sceptycznie z założonymi rękami.
- To ja może… - Bonnaire zawahał się. - Chyba sam dam sobie radę - powiedział tonem kogoś, kto oczekuje wsparcia.
Alice zerknęła na niego, a potem znów na grupkę koło psa
- Daj spokój. Chodź. Przecież nie gryzą - rzuciła żarcikiem i ruszyła dziarsko w stronę zebranych, pilnując, by Bonnaire nie zwiał.
 
Ombrose jest offline  
Stary 20-11-2017, 01:25   #259
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
+20%

Wnet znaleźli się tuż przy ogrodzeniu, dołączając do grupy. Fabien wyprostował się, dzięki czemu zyskał dobre pięć centymetrów.
- Dubhe - Abascal przywitał się. - Masz przygotowane ubrania w samochodzie - palcem wskazał czarnego dżipa.
- Może przebierzesz się teraz? - zaproponował Eric. - My tu poczekamy.
Zapewne nie chciał, aby Harper rozbierała się na tyle, kiedy będzie prowadził.
- O… - Jennifer zmrużyła oczy. - Cześć, Felix - przywitała się. Jako jedyna spostrzegła Francuza.
- Cześć - Fabien niepewnie odparł, uśmiechnął się jakby smutno, ale nie skomentował pomyłki.
Alice słysząc pomyłkę Jennifer otworzyła, po czym zamknęła usta jak karp przed ścięciem głowy. Następnie pokręciła swoją i zerknęła na Abascala
- Razem z Fabienem mamy sprawę. Otóż, zwaliło mu się sporo dodatkowych zadań na głowę i sądzę, że potrzebna by mu była pomoc. A w związku z… Okolicznościami, sądzę, że Jenny mogłaby się z nim wybrać. Tylko, że to nam nieco zmienia plan wypadu do hotelu, więc potrzeba zastępstwa. Co uważasz? - zwróciła wzrok na Fernanda i uśmiechnęła się praktycznie cukierkowo, wyraźnie chcąc od niego by nie kwestionował doboru, tylko znalazł rozwiązanie kto ma z nią jeszcze jechać do hotelu.
- Ale to musiałoby być solidne zastępstwo - zastrzegł McHartman ze srogą miną.
- Hmm… no, ja nie mam nic do gadania. Tu musi wypowiedzieć się Jenny. Przewodzę Szakalom, a ona do nich nie należy - mruknął Abascal. - Dałem ci Erika, jeżeli potrzebujesz jeszcze kogoś z moich ludzi, to mów.
- Ale o co w ogóle chodzi - Jennifer zamrugała oczami. - Kto to ten Fabian? - zapytała.
Alice kątem oka zobaczyła, że Bonnaire zrobił krok do tyłu.
Alice zorientowała się co dzieje się w obecnej chwili na trawniku przed magazynami, po czym postanowiła uciąć tę scenę nim zmieni się w tragikomedię
- Jenny? Chodź ze mną, potrzebuję cię na pięć minut. Teraz - wyciągnęła do niej rękę z wyraźnym zamiarem zaprowadzenia jej dokądś
- Panowie poczekają tu. Bonnaire, ty też - poleciła.
Francuz wyraźnie żałował, że w ogóle odezwał się. Alice widziała, że oddałby wszystko, aby ponownie znaleźć się w bezpiecznym pokoju wśród magazynów, które nie zraniłyby jego uczuć.
- No dobrze - blondynka wzruszyła ramionami i odeszła na bok z Harper. - Teraz mi powiesz, o co chodzi? - zapytała z wielkimi znakami zapytania w oczach.
Harper odciągnęła ją w stronę magazynu, a potem za jego róg, by nie widziały stamtąd panów, a oni ich
- Dobra, sprawa wygląda tak. Bonnaire ma teraz na głowie zinfiltrowanie policji i obawiam się, że mogą tam mieć wtyki Valkoinen. Potrzebuję także, żeby wybrał się i obadał sprawę sytuacji na cmentarzu. Jak na niego samego, to trochę dużo roboty i to niebezpiecznej, a z tobą raczej niewiele mogłoby mu grozić - wyjaśniła najpierw sprawę racjonalnie
- A poza tym ma na imię Fabien, a nie Felix… Choć to miłe, że pamiętałaś, że na ‘F’ to na pewno raczej mu teraz głupio, że się jebnęłaś - i to był chyba pierwszy raz, gdy z pełnych słów Alice wyszło coś wulgarnego, nie zdawała się jednak zła, nawet blado się uśmiechnęła.
- Aha - Jennifer mruknęła po chwili. - Mówisz o tym słodkim kolesiu, który z tobą przyszedł? - zapytała, wyglądając dyskretnie zza rogu magazynów. - Jestem pewna, że ma na imię Felix - mruknęła bardziej do siebie, niż do Alice, po czym obróciła się do niej. - Bo widzisz… Fernando wspomniał mi… - zająknęła się. - O tym, co zrobiłam. To nie jest tak, że próbujesz mnie odsunąć od siebie za karę? - zapytała. - Ja nie wiedziałam, że to jest twoja… no wiesz. Bardzo mi przykro. Przepraszam - spuściła głowę.
Alice momentalnie podniosła dłonie do góry i oparła jej na ramionach
- Nie, spokojnie. To naprawdę nie to. Nie winię cię. Po prostu… Po prostu… A w ogóle czemu uważasz, że ma na imię Felix? - zapytała zmieniając temat.
- Kiedyś widziałam, jak rozmawiał na korytarzu z innym facetem i zapytałam Terry’ego, jak ma na imię. Powiedział, że “Felix” - blondynka odpowiedziała szczerze.
Harper uniosła brwi
- I zawsze tak do niego mówisz? - zapytała kryjąc pod stalową aktorską kotarą nutę zrozpaczenia.
- To nie jest tak, że my codziennie z sobą rozmawiamy - odparła Jenny. - Może ze dwa razy? - zmarszczyła brwi. - W każdym razie nie poprawił mnie. Teraz tego też nie zrobił - dodała. - Pierwszy raz rozmawiałam z nim, kiedy stał w przejściu. Poprosiłam, aby przesunął się. Drugim razem w windzie. Rozmawialiśmy o jedzeniu - mruknęła.
Alice westchnęła
- W porządku, więc wyprowadzam cię z błędu. Ma na imię Fabien. Czy możesz się dla mnie nim zaopiekować? Naprawdę nie chcę, by coś mu się stało podczas tego zadania, a ufam ci i wierzę, że mogę na ciebie w tym liczyć. I zdaje mi się, że w sumie to cię trochę lubi, ale tego nie słyszałaś - powiedziała ciekawa reakcji Jennifer.
- Ludzie dzielą się na dwie kategorie - odpowiedziała blondynka, kiedy wracały z powrotem do mężczyzn. - Na tych, którzy mnie lubią i tych, którzy nie żyją - rzekła. - Boże, to zabrzmiało bardzo źle, prawda? - roześmiała się. - Jak cytat z głupiego filmu.
Fabien wyraźnie rozweselił się, widząc Jennifer w dobrym nastroju. Spojrzał z zaciekawieniem na Alice. Rudowłosa tylko do niego mrugnęła.
- Witaj, partnerze - mruknęła blondynka, po czym ruszyła w stronę Francuza. - Wygląda na to, że czeka nas współpraca.
Fabien pokiwał głową, najwyraźniej nie znajdując odpowiednich słów.
- Chyba o czymś nie zapomnieliście? - Eric zapytał ponuro, burząc sielankę jak z sitkomu romantycznego.
Alice powoli przeniosła na niego spojrzenie
- Nie. Nie zapomnieliśmy, Eriku. Kto twoim zdaniem będzie najlepszym towarzyszem na naszą wyprawę, wyłączając Jennifer? - zapytała, odbijając piłeczkę gniewu mężczyzny w kosmos i czekając z uprzejmym, niezłomnym uśmiechem na jego odpowiedź.

Rozległa się chwila ciszy. Wszyscy zamilkli. Alice zaczęła czuć się nieswojo. Czy naprawdę nie było nikogo odpowiedniego na wyruszenie z nią na spotkanie Noela Dahla? Fernando przełknął ślinę. Harper spostrzegła jego jabłko Adama, które podczas tej czynności wyraźnie drgnęło. Niespodziewanie karzeł sprawiał wrażenie nerwowego. Zresztą Eric tak samo, lecz olbrzym już wcześniej był spięty. Teraz jednak… sprawiał wrażenie jeszcze bardziej postawionego w stan gotowości. Fabien zmarszczył czoło. Rozluźnił uchwyt torby, która wnet upadła na trawę. Jednak najdziwniej wyglądała Jennifer. Na jej twarzy pojawił się wyraz szoku. Otworzyła szeroko oczy i lekko rozwarła usta.
- Nie - szepnęła.
Alice usłyszała odchrząknięcie gdzieś za plecami. Niepewnie obróciła się.

Ujrzała Terrence’a de Trafforda. Mężczyzna stał owinięty w bandażach i podpierał się na kiju. Wyglądał nieco lepiej, niż kiedy Alice widziała go po raz ostatni.
- Witajcie - mruknął.
Alice widząc Terrence’a, skinęła w jego stronę głową
- No on się zdecydowanie nada. Chyba, że zaraz przykujecie go do łóżka i zamkniecie w szafie? - zapytała chcąc rozwalić tę napiętą atmosferę
- Terrence, mamy dużo problemów i mało czasu, jak się czujesz? Cieszę się, że jednak jesteś na nogach - odezwała się zaraz z powrotem spoglądając na mężczyznę. Kryła to, ale naprawdę poczuła ulgę.
- Już wystarczająco czasu przeleżałem - rzekł mężczyzna. Zaczął kuśtykać w stronę czarnego dżipa. Bez wątpienia nie był w stanie najlepszej formy, jednak jego determinacja wydawała się nadrabiać wszelkie niedostatki. Zapewne… zobaczył, kto leżał w śpiączce tuż obok jego łóżka.
- Ale… - Jennifer podniosła rękę w bliżej niesprecyzowanym geście. Wyglądała tak, jakby miała zaraz się rozpłakać. Terry podszedł do niej i pocałował ją w czoło.
- Jeszcze porozmawiamy - uśmiechnął się, po czym kontynuował marsz w stronę dżipa.
Fabien podszedł do blondynki i trochę niepewnie chwycił ją za dłoń. Ta uścisnęła ją bardzo mocno. Francuz spojrzał z uśmiechem na Alice.
Harper popatrzyła na Terrence’a, po czym zerknęła na Erika
- Widzisz, samo się rozwiązało. A teraz nie ma co czekać. Musimy się ruszyć do roboty - oznajmiła.
- Chyba tak - mężczyzna westchnął i ruszył w stronę dżipa za Terrym. Następnie Alice zerknęła na Fernanda.
- Potrzebujemy znawcy mitologii fińskiej i związanych z nią obrzędów - oznajmiła do Abascala, po czym zerknęła na Fluksa. Ten od razu zamerdał ogonem. Karzeł natomiast spojrzał na Alice, jakby zamówiła właśnie pięciogwiazdkowy catering, didżeja i barmana.
- A ty nie obsikuj przyjaciół następnym razem - oznajmiła psiakowi, następnie sama ruszyła do dżipa, ciekawa jakie to ubrania na nią w środku czekały i zdecydowanie wewnętrznie śmiejąc się, że nie było czasu by przebrała się wcześniej z tego całego zamętu na trawniku.
- No to ja wracam do moich Bolivar Belicosos Finos - mruknął Fernando, po czym obrócił się plecami i ruszył kaczkowatym chodem w stronę magazynów. - Powodzenia życzę - dodał, nie spoglądając na Alice.
Śpiewaczka za to zerknęła na niego
- Przyda się - odrzekła i przeniosła wzrok na Fabiena
- I wam też powodzenia! - oznajmiła, nim wreszcie doszła do tylnych drzwi dżipa i zajrzała do wnętrza. Eric usiadł za kierownicą, a po jego prawej stronie tkwił Terry. Alice zostało jedynie tylne siedzenie. Ujrzała tam poskładane ubrania, które wcześniej zamówiła.
Spostrzegła, że Jennifer i Fabien ruszyli do innego samochodu stojącego na podjeździe. Francuz niczym prawdziwy dżentelmen otworzył drzwi blondynce. Weszła do środka. On natomiast zajął miejsce pasażera.
- Chyba bardzo długo mnie nie było - usłyszała przytłumiony głos Terry’ego. Mężczyzna zmarszczył brwi i spojrzał wilkiem na Bonnaire’a.
Alice wpakowała się do środka przesuwając ubrania by zrobić sobie miejsce za fotelem Erika
- Oh daj spokój Terrence, Bonnaire ma ciężkie zadanie i potrzebujemy go w jednym kawałku, a jestem pewna, że z nią będzie to prawdopodobne, a nawet pewne - oznajmiła i zaczęła rozkładać ubrania by zdecydować w jakiej kolejności zabrać się za przebieranie. Ujrzała w odbiciu lusterka srogą twarz Erika. Mężczyzna szybko odwrócił wzrok i westchnął wymownie.
- A teraz na serio, jak się czujesz? - zapytała śpiewaczka, zdejmując marynarkę garsonki i odrzucając ją na bok.
- Całkiem… - zaczął Terry. Wnet przerwał, kiedy spostrzegł jakieś odbicie w lusterku wstecznym. Alice odwróciła wzrok. Z magazynów wybiegła rozczochrana Sonia.
- Panie de Traffordzie! - zaczęła wydzierać się.
- Na miłość boską - Anglik pobladł. - Gaz do dechy, już - rzekł tonem idealnym do wydawania rozkazów. I rzeczywiście, McHartman postąpił zgodnie z poleceniem. - Ta wariatka goni i szuka mnie od kwadransu - warknął. Wyjął z kieszonki szpitalnego wdzianka kilka tabletek i połknął je, niczym nie popijając.
Harper aż musiała zaprzeć się nogą o drugie drzwi i ręką o zagłówek siedzenia kierowcy, gdy Eric ruszył autem z kopyta
- Matko… - westchnęła, ale puściła się, gdy tempo się ustabilizowało i mogła wrócić do przebierania
- Dla uściślenia. Joakim jest w śpiączce, ja nie żyję i zmartwychwstałam, polują na nasze ciała bogowie świata zmarłych i to oni stoją za całym tym cyrkiem z Valkoinen. W Skalnym Kościele doszło do jatki, z mojej winy. Valkoinen to chodzące zwłoki, dowód to moja siostra chodząca bez głowy zamknięta w magazynowej komórce… Mamy pod opieką chłopca, który widzi haltije. Za dwa dni w moim ciele będzie mieszkał już kto inny. A teraz jedziemy spotkać się z Noelem, bo wyraził chęć współpracy, a pod waszym nosem był członkiem Valkoinen. Pytania? - streściła wszystkie istotne informacje, jakby recytowała wierszyk na przedstawienie, bez kompletnego stresu przebierając się na tylnych siedzeniach w nowe ubrania.
- Zapomniałaś o wisience na torcie - wtrącił de Trafford. - Jennifer znalazła sobie chłopaka. I to… Francuza - ostatnie słowo Anglik wypowiedział jak najgorszą obelgę. - Za chwilę wszystko mi jeszcze raz… Na litość boską, Eric! Gdzie masz oczy?!
McHartman w ostatniej chwili powrócił z powrotem na drogę. O mało co nie wjechali do rowu. Olbrzym jednym, szybkim, gniewnym ruchem złamał lusterko, w którym odbijała się Alice.
Rudowłosa westchnęła
- Za dwa dni może się zacząć koniec świata, a ty się przejmujesz sporem Francji i Anglii. No naprawdę to chyb… - nie dokończyła, bo w tym momencie Eric postanowił, że poszaleje na drodze i znów w pół przebierania musiała się łapać zagłówków i foteli. Gdy urwał lusterko, zerknęła na jego ramię i szczękę. Nie podejrzewała, że jednak będzie podglądał, uniosła na to brew.

Harper spostrzegła zamkniętą przed nimi bramę. Pędzili na nią z pełną prędkością. Dopiero w ostatniej chwili wygięła się i otworzyła. Terry jęknął. Rozwarł metalowe wrota na tyle, że samochód zdążył przez nie przejechać bez najmniejszej rysy. Z tyłu rozległ się dźwięk klaksona. Jennifer i Fabien jechali zdecydowanie spokojniej i roztropniej. Zapewne nie rozumieli, co się dzieje. W tym nie byli jedyni.
Alice widząc co zrobił Terry, zmarszczyła lekko brwi
- Nie nadwyrężaj się jeszcze. Jeśli i ty wpadniesz w śpiączkę teraz, to chyba się popłaczę, bo moja nadzieja na to, że jednak uda nam się przeżyć wzrosła o dodatkowe dwadzieścia procent - odezwała się do mężczyzny, po czym wciągnęła spodnie i ściągnęła spódnicę. Zaraz była już ubrana, więc poprawiła kołnierzyk koszuli i odgarnęła włosy do tyłu siadając na środkowym siedzeniu między dwoma fotelami, ale zapinając się pasem, by czasem nie wypaść gdyby coś się zadziało. Oparła dłonie na fotelach przed sobą i obserwowała teraz drogę, a następnie zerknęła po obu mężczyznach.
- Pamiętam czasy, kiedy mówiono o mnie “dwieście procent” - burknął Terry.
- Potrzebujemy więcej, niż dwudziestu procent - zgodził się Eric, będący w podobnym humorze.
Harper pokręciła głową
- Ale żaden z was nie spytał ile ich było, zanim dodałam dodatkowe dwadzieścia. Wiem, że sytuacja jest raczej zła, ale nie patowa, więc póki co nie popadajmy jeszcze w żałobę, dobrze? - skomentowała zawile ich ponure nastroje.
- Dobrze - obaj mężczyźni mruknęli jednocześnie, choć jakby niechętnie.

Samochód pomknął w kierunku Hotelu Kämp, w którym miała poznać Noela Dahla - syna Joakima.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 20-11-2017, 06:55   #260
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Kobieta odchyliła głowę do tyłu i oparła ją o zagłówek fotela, przymknęła przy tym oczy. Nie mogła uwierzyć w pech, który zaczął ją prześladować. Wcześniej przypisałaby to swoim błędnym decyzjom, albo niewłaściwymi osobami w jej otoczeniu. Jednak to co teraz wydarzyło się było najzwyklejszym pechem, do którego nie mogła dorobić ideologii. Wzięła kilka głębszy oddechów i wyprostowała się, rzuciwszy spojrzenie przed siebie.

- Ed – odezwała się głośniej, upychając trochę poduszkę powietrzną, którą miała przed sobą, aby móc wydostać się z samochodu. – Ed, ocknij się, proszę.
Mężczyzna poruszył się i jęknął. Lekko rozwarł oczy, po czym znowu je przymknął.
- Głowa… boli mnie - powiedział nieskładnie. - Co się… dzieje?
Visser ujrzała kątem oka przejeżdżający samochód. Nawet nie zwolnił na widok poszkodowanych. Wyglądało na to, że ludzka moralność nie istniała w tych stronach.
Tymczasem Katherine zniknęła. Bez cichego pufnięcia, żadnego dźwięku, czy efektu wizualnego. Zupełnie tak, jak gdyby nigdy jej tam nie było.
- Mieliśmy wypadek, przez renifery. – Odpowiedziała z radością, słysząc głos Eda. – Kate zginęła. Właściwie to na nasze szczęście, bo my nie mamy klonów jak ona. – Przyjrzała się koledze uważnie, po czym zapytała z troską. - Oprócz głowy, boli cię coś jeszcze?
- Boli mnie sam fakt, że ten wypadek miał miejsce - Thomson jęknął. - Renifery, naprawdę? - westchnął, spoglądając na poduszkę powietrzną, z której zaczął ulatywać gaz. - To tak, jakby sama Islandia nas odrzucała. “Nie chcemy tego waszego paranormalnego syfu”, zdaje się mówić - pokręcił głową i ostrożnie poruszył ramionami. Odpiął pasy. - Jesteś cała? - zapytał.
- Poczułam to samo. – Odparła, po czym szybko dodała – chyba nic mi nie jest, przynajmniej mam taką nadzieję. Spróbuję wysiąść. – Nacisnęła na klamkę drzwi i wyszła odetchnąwszy świeżym, rześkim powietrzem. Stado reniferów pasło się trawą pół kilometra dalej. Kilka zwierząt spoglądało na wrak z zaciekawieniem.
- Też je widzisz? - z wnętrza samochodu dobiegł głos Thomsona. - One drwią sobie z nas - westchnął ze złością.

Lotte rozprostowała kości. Doszła do wniosku, że jest cała i zdrowa, choć lekko oszołomiona wydarzeniem. Spojrzała na wygiętą latarnię pokrytą śladami krwi klona Katherine. Wyglądało na to, że tutejsza policja będzie miała zagadkę nie do rozwikłania.
Choć patrząc na to jak przejezdni byli zainteresowani wypadkiem, to może ktoś machnie ręką.

- To nazywa się paranoja Ed. – Odparła z lekkim uśmiechem. Wszak byli cali i właściwie nikomu nic się nie stało. Zmartwiła się jednak przypatrując się obrażeniom auta. – Tracimy czas, którego i tak mamy mało. Dzwonimy po pomoc czy łapiemy stopa?
Obeszła auto, aby stanąć po stronie kierowcy i upewnić się, że jej motoryka nie ucierpiała.
Na szczęście stawy i ścięgna Visser działały jak najbardziej w porządku. Edmund również zdołał wydostać się z wraku i nieco niepewnie stanął na dwóch nogach.
- Katherine powinna o wszystkim wiedzieć. Jej klony posiadają zbiorową świadomość. Może już wynajęła drugi samochód? - zmarszczył brwi. - Dobrze byłoby do niej zadzwonić i przedyskutować sprawę. Tamten jej klon wziął torebkę, więc powinna mieć przy sobie telefon. Łapanie stopa to nasz plan numer dwa - dodał, po czym obrócił się w stronę widocznego oceanu. - Nie wierzę, że byłem aż tak głupi - pokręcił głową.
- Daj spokój, wypadki zdarzają się, nawet najlepszy kierowca nie uniknie czegoś tak nagłego. – Rozejrzała się dokoła. – To dzwoń, ja nie mam jej numeru telefonu.
- Ach tak, rzeczywiście - Australijczyk skinął głową. Następnie schylił się do wnętrza pojazdu i podniósł komórkę leżącą na podłodze. Na szczęście okazała się sprawna. Wykręcił numer, po czym przystawił urządzenie do uszu, czekając na połączenie.

Tymczasem jeden z samochodów zatrzymał się tuż przy nich. Szyba po stronie kierowcy opuściła się. Lotte ujrzała zatroskaną starszą panią. Była przeraźliwie szczupła i wyglądała na niezwykle kruchą. Szare, gęste włosy nosiła spięte w wysoki kok.
- Afsakið mig! Hvernig get ég aðstoðað þig? Ertu lagi? - zapytała.
Visser podeszła trochę bliżej samochodu, który zatrzymał się. Uśmiechnęła się do nieznajomej.
- Przepraszam, ale nic nie rozumiem. Czy zna pani angielski? – zapytała w tymże języku.
Na to kobieta tylko pokręciła głową.
- Ég veit ekki þýsku, elskan. Ég hringi lögregluna.
Następnie staruszka wyciągnęła telefon i zaczęła wybierać numer. Edmund w tym czasie rozmawiał z Katherine i kompletnie nie interesował się niespodziewaną pomocą.
- Kolega już wzywa pomoc. – Znów powiedziała po angielsku, choć liczyła trochę, że kobieta dzwoni do kogoś, kto zna ten język i może z nim porozumie się. Staruszka położyła pomarszczoną dłoń na ręce Lotte i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Co prawda nie rozumiały się, jednak sytuacja wydawała się uniwersalna i niezbyt trudna do interpretacji.
- Ekki hafa áhyggjur, elskan. Allt er að ljúka vel - nieznajoma dodała.
Tymczasem Thomson skończył rozmawiać i podszedł do kobiet.
- Przeszkadzam? - zapytał Lotte.
- Þú hefur fundið mjög góða eiginmann, barnið mitt - mruknęła siwowłosa.
- Þakka þér fyrir góða orðin - odpowiedział Australijczyk z lekkim uśmiechem.

Visser uśmiechnęła się i z zadowoleniem oddała pałeczkę Edmundowi.
Mężczyzna rozmawiał ze staruszką przez kilkanaście sekund.
- Wezwała policję - rzekł ponuro. - Nie jestem przekonany, że to dobry pomysł. Nasze dokumenty… są lewe. Myślisz, że przejdą weryfikację? - zwrócił na nią spojrzenie. Następnie pomasował skroń. Najwyraźniej głowa wciąż bolała go po zderzeniu.
- Nie wiem, raczej ciężko będzie im namierzyć dokumenty z innego państwa, szczególnie w krótkim czasie. Zresztą nie popełniliśmy przestępstwa, tylko mieliśmy wypadek. Właściwie to po co ona na policję dzwoni, a nie po karetkę? – Zapytała trochę zdziwiona, ale nie oczekiwała na odpowiedź. – Na pewno dobrze czujesz się?
- E… tak, chyba tak. Jeżeli mam jakiś krwotok do mózgu, to na razie nic nie czuję - mruknął ponuro. Następnie przywdział nieco sztuczny uśmiech i zaczął ponownie rozmawiać z nieznajomą. Po pół minucie obrócił się do Lotte. - Mówi, że zawiadomiła obie służby - wyjaśnił. - Będą tu lada chwila. I pyta, czy może jakoś pomóc. Odesłać ją? - zapytał.
- Tak, nie pomoże nam, a spowoduje więcej zamieszania. – Przyglądała się uważnie koledze, martwiąc się o jego stan. Skinęła uprzejmie głową w stronę nieznajomej i podeszła do ich samochodu. Musiała spojrzeć czy krew Kate można zrzucić na renifera czy jednak wygląda to zbyt niewiarygodnie. Tylko z tego powodu mogą mieć problemy, z innymi poradzą sobie.
Krwi było bardzo dużo. Rozprysk pokrywał samochód, latarnię i część ulicy. Nic dziwnego, że staruszka mogła pomyśleć o dzwonieniu na policję. I tak dobrze trzymała się, widząc taką scenę. Teoretycznie osocze mogłoby należeć do renifera… tyle że nie było ciała zwierzęcia.

Edmund podszedł do Lotte po skończonej rozmowie ze staruszką. Ta pomachała im na pożegnanie i wcisnęła gaz do dechy.
- Przynajmniej jeden problem z głowy - mruknął Thomson, spoglądając na ślad dymu, który zostawiał jej samochód. - Co powiemy policji?
- Z tego nie wytłumaczymy się. – Wskazała na krew. – Jeśli zaczniemy uciekać, to będziemy mieć przechlapane i utrudni nam to pracę. Jeśli zrzucimy to na renifera, to będą pytać gdzie ciało. Na dodatek mam przy sobie broń palną, a na pewno nas przeszukają w końcu, patrząc na wątpliwości, które będą mieli. – Westchnęła ciężko. – Nie wiem co mamy zrobić, każda opcja jest problematyczna. Co powiedziała Kate?
- Obawiam się, że nie mam dobrych informacji - Australijczyk westchnął. - Jej kopie posiadają zbiorową świadomość… w tym również odczuwanie bólu. Katherine padła na środku lotniska i tak właściwie dodzwoniłem się nie do niej, lecz ochrony czuwającej nad nią. Powiedziałem, że to moja kuzynka i często miewa ataki epilepsji. A, wspomniałem również, że niedługo ją odbiorę - westchnął. Zmrużył oczy, po czym spojrzał na krew. - A gdybyśmy ją zmyli? - zapytał. - Przynajmniej z maski samochodu i latarni. Powiemy, że to sok pomidorowy - zmarszczył czoło. - To się nie uda, prawda? Ale… być może będą chcieli w to uwierzyć - dodał. - Jeżeli trafią nam się leniwe sztuki, to z wdzięcznością przyjmą takie wytłumaczenie… chyba. Nie wiem - mruknął, po czym oparł się o wrak. Spojrzał w dół. Wzrok Lotte również podążył w tym kierunku. Z samochodu wylewała się cienka strużka płynu… który wyglądał na benzynę.
- Pomyślałam dokładnie o tym samym, spalmy auto. – Odparła kiwając twierdząco głową. – Nic lepszego nie wymyślimy, za mało mamy czasu. Muszę wziąć plecak tylko. Ty też weź swoje rzeczy. Wytłumaczymy, że widzieliśmy pierwsze płomienie i wzięliśmy co było pod ręką. Nie wiedzą ile mieliśmy bagażu, więc nie będzie to dziwne, że coś udało nam się uratować.
Edmund spojrzał na nią poważnie, po czym bardzo nagle i nieoczekiwanie roześmiał się.
- Tak - odparł. - Po prostu tak - obrócił się i spojrzał na wrak. Skoczył w stronę bagażnika i otworzył go. - Dano nam zapasową butlę benzyny, na wypadek, gdyby samochód stanął nam na środku drogi. Podobno nie jest dobrze zatankowany - mruknął z uśmiechem, po czym wyjął kanister pełen płynu. - Masz zapalniczkę? - zapytał.
- Mamy samochodową – odparła z ulgą, przez sekundę myśląc, że taki detal ich pokona. – Sama chyba nie da rady, ale możemy podpalić nią jakiś papier, materiał czy chusteczkę, a to wystarczy.
- Tak, wystarczy - rzekł Edmund.
Wyjął kanister, odkręcił go i zaczął polewać wrak gęstym strumieniem. Podniósł głowę, kiedy obydwoje usłyszeli delikatny ryk pogotowia… który z każdą chwilą narastał. Australijczyk zaklął, po czym oblał łatwopalną cieczą maskę, latarnię i każde miejsce, które uznał za stosowne. Na samym końcu zostawił cienki szlak ciągnący się od wraku na kilkanaście metrów. Głęboko zaczerpnął powietrza i rzucił pusty kanister w stronę pojazdu.
- Zapal! - polecił Lotte. Cały czas wpatrywał się w horyzont. Wydawało się, że służby nadciągną z Reykjaviku.
Gdy Ed lał benzynę, ona bawiła się w piromana i włączyła zapalniczkę samochodową, a po parunastu sekundach zabrała ją żarzącą się i świecącą na czerwono. Odeszła parę kroków, aby bezpiecznie móc podpalić kartkę, którą wyciągnęła z plecaka. Najpierw papier zaczął tlić się, ale gdy lekko podmuchała, zajął się ogniem. Prawie idealnie zsynchronizowała się z kolegą. Kucnęła nad łatwopalną cieczą i przytknęła kartkę, aby opary zajęły się ogniem, a on nie zgasł.

I dokładnie w tej chwili ujrzeli jadącą karetkę, a tuż za nią furgonetkę policyjną. Szybko jednak ich uwagę przyciągnął wybuch. Szlak benzyny błyskawicznie doprowadził ogień do samochodu. Ten zapalił się niczym wysuszone gałązki. Cały stanął w jasnych, jaskrawych płomieniach, które zdawały się wysokie na dwa metry. Lotte poczuła gorący podmuch żaru, który uderzył w nich. Straciła równowagę i prawie upadłaby, gdyby Thomson nie przytrzymał jej w ostatniej chwili. Mężczyzna otarł strużkę potu ze skroni. Wyglądał na wykończonego.
- Płacz - rzekł. - Musisz płakać i być w szoku. O mało co nie zginęliśmy tam w środku - dodał. Sam rozstawił nogi nieco szerzej i złapał się rękami za głowę. - No dalej, jesteśmy zwyczajnymi ludźmi.
- To nie będzie takie łatwe, ale spróbuję – odparła krótko z niezadowoleniem. Płakała rzadko, a jeszcze rzadziej przy ludziach. Wolała więc wybrać sposób przeżywania, który bardziej odpowiadał jej charakterowi. Szybko zatarła dłońmi oczy, aby były czerwone. Następnie schowała w nich twarz, a potem otuliła się rękami, jakby chciała się ukryć przed światem. Nogi ugięła też trochę pod sobą.
Edmund objął ją prawym ramieniem. W takim stanie napotkały ich służby. Przyjechały wszystkie oprócz tych, które były naprawdę potrzebne, a więc straży pożarnej. Dwóch policjantów - będących młodymi, wciąż szczupłymi blondynami - bez zbędnych słów chwyciło za gaśnice i ruszyli w stronę samochodu. Kiedy zbliżali się, wydawało się, że odwaga zaczęła ich opuszczać, jednak nie zmienili kursu. Pogotowie zajechało nieco bliżej detektywów. Wyskoczył z niego ratownik medyczny.
- Ertu meiddur? - zapytał.
- Konan talar aðeins ensku - odparł Thomson. - Jesteśmy cali - dodał po angielsku.
- A pani? - zapytał ratownik w tym samym języku.
- Ik denk van wel – odparła w języku holenderskim kiwając nerwowo głową. – Mam nadzieję, że tak – dodała już po angielsku.
Edmund pokręcił głową i zdołał wydusić z oczu kilka łez.
- Dlaczego my? - zapytał. - Dlaczego akurat my?!
Ratownik pokiwał głową, podchodząc do nich z poważną miną. Najwyraźniej rozumiał rozpaczających poszkodowanych i był do nich przyzwyczajony.
- Pozwolą państwo, że zbadamy was? - zapytał. - Proszę wsiąść do karetki. Powinniśmy odjechać stąd jak najszybciej - mężczyzna spojrzał na płonący samochód. - To niebezpieczne miejsce.
- Tak, chodźmy - Thomson pokiwał głową, wycierając łzy. Zapewne wolał rozmawiać z lekarzami, niż policjantami, którzy na szczęście byli zajęci opanowywaniem sytuacji.
Lotte złapała Eda za rękę i przylgnęła do niej kurczowo. Pozwoliła się prowadzić, pilnując swojej miny, aby była smutna i niedowierzająca.
Wsiedli do środka. Mężczyzna poprosił ekipę, żeby mówiła po angielsku. W środku znajdował się lekarz i dwóch innych ratowników. Kazali Lotte położyć się na kozetce.
- Co panią boli?
Tymczasem ktoś odciągnął Edmunda na bok i poprosił o pozostawienie danych dla policjantów. Mężczyzna westchnął i spojrzał na Visser z ukłuciem zazdrości. Zapewne wolałby zamienić się z nią miejscami.
- Ja… Nie wiem, chyba nic. – Rzuciła ściszonym głosem, jakby zdziwiona pytaniem.
Następnie lekarz przeszedł z Lotte przez szereg standardowych badań. Wpierw ocenił ją wzrokiem, potem zbadał palpacyjnie głowę i ramiona. Zanim doszedł do brzucha, karetka ruszyła.
- Czy boli panią, jak tutaj naciskam? - zapytał, dotykając obszary pod przeponą. Visser pokręciła głową.
Tymczasem Edmund usiadł obok. Ratownik zaczął badać mu ciśnienie.
- Zaraz zajmę się panem - przyrzekł lekarz.
- Dokąd jedziemy? - zapytał Thomson.
- Do Szpitalu Uniwersyteckiego Landspitali - odpowiedział ratownik. Lotte spostrzegła, że Ed lekko uśmiechnął się. Wydawało się, że był zadowolony z uzyskanej odpowiedzi, choć dla Visser nie było jasne, z jakiego powodu.
- Zajmijcie się najpierw nim. – Rzuciła z przejęciem, głównie dlatego, że nie wiedziała jakie ma fałszywe imię Ed. – Mi nic nie jest.
- Rzeczywiście na to wygląda - lekarz skinął głową. - Proszę usiąść, jeszcze zbadamy pani ciśnienie. Czy kręci się pani w głowie?

Te i podobne pytania zadawali przez całą drogę do szpitala.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."

Ostatnio edytowane przez Szaine : 21-11-2017 o 06:35.
Szaine jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172